Brown趎 Anio艂y i辪ony


0x08 graphic

DAN BROWN

Anio艂y i demony

ANGELS AND DEMONS

Prze艂o偶y艂a: BO呕ENA J脫殴WIAK

Wydanie polskie: 2003

Podzi臋kowania

Mam d艂ug wdzi臋czno艣ci wobec Emily Bestler, Jasona Kaufmana, Bena Kaplana oraz pracownik贸w wydawnictwa Pocket Books za ich wiar臋 w to przedsi臋wzi臋cie.

Wobec Jake'a Elwella, mojego przyjaciela i agenta, za jego entuzjazm i nies艂abn膮cy wysi艂ek.

Wobec legendarnego George'a Wiesera za przekonanie mnie do pisania powie艣ci.

Wobec mojego drogiego przyjaciela Irva Sittlera za zorganizowanie mi audiencji u papie偶a, zapoznanie mnie z zak膮tkami Watykanu, kt贸re niewielu widzia艂o, oraz dostarczenie mi niezapomnianych wspomnie艅 z Rzymu.

Wobec Johna Langdona, jednego z najbardziej pomys艂owych i utalentowanych 偶yj膮cych artyst贸w, kt贸ry cudownie sprosta艂 postawionemu przeze mnie, niemal niewykonalnemu zadaniu i stworzy艂 ambigramy dla cel贸w tej powie艣ci.

Wobec Stana Plantona, dyrektora biblioteki Ohio University - Chillicothe, za to, 偶e sta艂 si臋 moim najlepszym 藕r贸d艂em informacji na niezliczone tematy.

Wobec Sylvii Cavazzini za 艂askawe oprowadzenie mnie po tajemnym Passetto.

Oraz wobec najlepszych rodzic贸w, jakich mo偶na mie膰, Dicka i Connie Brown贸w... za wszystko.

Podzi臋kowania dla CERN-u, Henry'ego Becketta, Bretta Trottera, Papieskiej Akademii Nauk, Brookhaven Institute, FermiLab Library, Olgi Wieser, Dona Ulscha z National Security Institute, Caroline H. Thompson z Uniwersytetu Walijskiego, Kathryn Gerhard i Omara Al Kindi, Johna Pike'a i Federation of American Scientists, Heimlicha Viserholdera, Corinny i Davisa Hammond贸w, Aizaz Ali, Galileo Project of Rice University, Julie Lynn i Charliego Ryana z Mockingbird Pictures, Gary'ego Goldsteina, Dave'a (Vilasa) Arnolda i Andry Crawford, Global Fraternal Network, Phillips Exeter Academy Library, Jima Barringtona, Johna Maiera, wyj膮tkowo uprzejmego spojrzenia Margie Wachtel, alt.masonic.members, Alana Wooleya, Wystawy Manuskrypt贸w Watyka艅skich w Bibliotece Kongresu, Lisy Callamaro i Agencji Callamaro, Jona A. Stowella, Muzeum Watyka艅skiego, Aldo Baggii, Noaha Alireza, Harriet Walker, Charlesa Terry'ego, Micron Electronics, Mindy Homan, Nancy i Dicka Curtin贸w, Thomasa D. Nadeau, NuvoMedia and Rocket E-books, Franka i Sylvii Kennedych, Rzymskiej Izby Turystycznej, Maestro Gregory'ego Browna, Vala Browna, Wernera Brandesa, Paula Krupina z Direct Contact, Paula Starka, Toma Kinga z Computalk Network, Sandy i Jerry'ego Nolan贸w, Lindy George - guru Internetu, Narodowej Akademii Sztuki w Rzymie, fizyka i pisarza Steve'a Howe'a, Roberta Westona, ksi臋garni przy Water Street w Exeter w stanie New Hampshire oraz Obserwatorium Watyka艅skiego.

Fakty

W najwi臋kszym 艣wiatowym centrum badawczym, czyli Europejskim O艣rodku Bada艅 J膮drowych (CERN - Conseil Europ茅en pour la Recherche Nucl茅aire) z siedzib膮 w Genewie, uda艂o si臋 ostatnio wyprodukowa膰 pierwsze cz膮steczki antymaterii. Antymateria jest identyczna z materi膮, poza tym 偶e sk艂ada si臋 z cz膮steczek, kt贸rych 艂adunek elektryczny ma znak przeciwny w stosunku do cz膮steczek zwyk艂ej materii.

Antymateria jest najpot臋偶niejszym ze znanych 藕r贸de艂 energii. Mo偶na z niej otrzymywa膰 energi臋 ze stuprocentow膮 sprawno艣ci膮, podczas gdy sprawno艣膰 przy rozszczepieniu j膮drowym wynosi 1,5 procent. Ponadto nie powstaje przy tym 偶adne szkodliwe promieniowanie ani zanieczyszczenia. Jedna kropla antymaterii mog艂aby zaspokoi膰 ca艂odzienne zapotrzebowanie energetyczne Nowego Jorku.

Istnieje jednak pewien problem...

Antymateria jest wysoce niestabilna. Jej zetkni臋cie z materi膮 wywo艂uje natychmiastow膮 anihilacj臋. Jeden gram antymaterii ma w sobie tak膮 sam膮 energi臋 jak bomba atomowa o mocy dwudziestu kiloton, czyli taka, jak膮 zrzucono na Hiroszim臋.

Do niedawna antymateri臋 produkowano tylko w ilo艣ciach symbolicznych (rz臋du kilku atom贸w). Jednak obecnie CERN dokona艂 prze艂omu w swoich badaniach i liczy, 偶e dzi臋ki nowemu deceleratorowi antyproton贸w b臋dzie m贸g艂 j膮 wytwarza膰 w znacznie wi臋kszych ilo艣ciach.

Pozostaje jednak pytanie, czy ta wysoce nietrwa艂a substancja zbawi 艣wiat, czy raczej zostanie wykorzystana do stworzenia najgro藕niejszej broni w dziejach ludzko艣ci.

Od autora

Wszystkie wymienione dzie艂a sztuki, grobowce, tunele oraz elementy architektury rzymskiej istniej膮 naprawd臋 i znajduj膮 si臋 w miejscach opisanych w ksi膮偶ce.

Bractwo iluminat贸w r贸wnie偶 nie jest dzie艂em wyobra藕ni autora.

Prolog

Fizyk Leonardo Vetra poczu艂 sw膮d przypalanego w艂asnego cia艂a. Spojrza艂 z przera偶eniem na pochylaj膮c膮 si臋 nad nim ciemn膮 posta膰.

- Czego chcesz?!

- La chiave - odpar艂 chrapliwy g艂os. - Has艂o.

- Ale... ja nie...

Napastnik ponownie przycisn膮艂 do jego piersi bia艂y, roz偶arzony przedmiot, wbijaj膮c go jeszcze g艂臋biej. Rozleg艂 si臋 syk pal膮cego si臋 cia艂a.

- Nie ma 偶adnego has艂a! - krzykn膮艂 Vetra pod wp艂ywem straszliwego b贸lu. Czu艂, 偶e powoli odp艂ywa w nie艣wiadomo艣膰.

Posta膰 przeszy艂a go wzrokiem pe艂nym nienawi艣ci.

- Ne avevo paura. Tego si臋 obawia艂em.

Vetra walczy艂 usilnie o zachowanie przytomno艣ci, ale stopniowo ogarnia艂a go ciemno艣膰. Jedyn膮 pociech膮 by艂o dla niego przekonanie, 偶e napastnikowi nie uda si臋 zdoby膰 tego, po co przyszed艂. Jednak chwil臋 p贸藕niej posta膰 wyci膮gn臋艂a n贸偶 i przysun臋艂a do jego twarzy. Ostrze zawis艂o na moment, ustawiaj膮c si臋 z chirurgiczn膮 precyzj膮.

- Na mi艂o艣膰 bosk膮! - krzykn膮艂 Vetra, ale ju偶 by艂o za p贸藕no.

1

M艂oda kobieta stoj膮ca wysoko na stopniach piramidy w Gizie roze艣mia艂a si臋 i zawo艂a艂a:

- Robercie, pospiesz si臋! Jednak trzeba by艂o wyj艣膰 za kogo艣 m艂odszego! - Jej u艣miech by艂 naprawd臋 czaruj膮cy.

Robi艂, co m贸g艂, aby dotrzyma膰 jej kroku, ale nogi mia艂 jak z kamienia.

- Poczekaj - b艂aga艂. - Prosz臋...

Oczy mu si臋 zamgli艂y, w uszach s艂ysza艂 dudnienie. Musz臋 j膮 dogoni膰! Jednak kiedy ponownie spojrza艂 w g贸r臋, kobiety ju偶 tam nie by艂o. Jej miejsce zaj膮艂 stary m臋偶czyzna z pr贸chniej膮cymi z臋bami. Wpatrywa艂 si臋 w niego, wyginaj膮c usta w smutnym grymasie. Potem wyda艂 z siebie bolesny krzyk, kt贸ry poni贸s艂 si臋 daleko przez pustyni臋.

Robert Langdon ze wzdrygni臋ciem obudzi艂 si臋 z tego snu. Telefon stoj膮cy przy 艂贸偶ku dzwoni艂 nieust臋pliwie. Oszo艂omiony podni贸s艂 s艂uchawk臋.

- Tak?

- Szukam Roberta Langdona - odezwa艂 si臋 m臋ski g艂os.

Langdon usiad艂 na pustym 艂贸偶ku i stara艂 si臋 zebra膰 my艣li.

- M贸wi... Robert Langdon. - Zerkn膮艂 na elektroniczny budzik. By艂a pi膮ta osiemna艣cie rano.

- Musz臋 natychmiast si臋 z panem zobaczy膰.

- Z kim rozmawiam?

- Nazywam si臋 Maximilian Kohler. Jestem fizykiem zajmuj膮cym si臋 cz膮stkami elementarnymi.

- Kim? - Langdon nie potrafi艂 si臋 skupi膰. - Jest pan pewien, 偶e dodzwoni艂 si臋 do w艂a艣ciwego Langdona?

- Jest pan profesorem ikonologii religijnej na Uniwersytecie Harvarda. Napisa艂 pan trzy ksi膮偶ki na temat symboliki i...

- Czy pan wie, kt贸ra jest godzina?

- Przepraszam bardzo, ale mam co艣, co musi pan zobaczy膰. Nie mog臋 o tym rozmawia膰 przez telefon.

Langdon nie zdo艂a艂 powstrzyma膰 j臋ku. To ju偶 si臋 nieraz zdarza艂o. Jednym z niebezpiecze艅stw wi膮偶膮cych si臋 z napisaniem ksi膮偶ki o symbolice religijnej okaza艂y si臋 telefony od fanatyk贸w religijnych, kt贸rzy 偶膮dali od niego potwierdzania autentyczno艣ci znak贸w zes艂anych im przez Boga. W ubieg艂ym miesi膮cu striptizerka z Oklahomy obieca艂a mu seks, jakiego w 偶yciu nie do艣wiadczy艂, je艣li przyleci do niej i zweryfikuje autentyczno艣膰 艣ladu w kszta艂cie krzy偶a, kt贸ry w tajemniczy spos贸b pojawi艂 si臋 na jej prze艣cieradle. Langdon nazwa艂 go sobie Ca艂unem z Tulsy.

- Sk膮d pan ma m贸j numer? - spyta艂, staraj膮c si臋 zachowa膰 uprzejmo艣膰, pomimo nieprawdopodobnej godziny.

- Z Internetu. By艂 na stronie po艣wi臋conej pa艅skiej ksi膮偶ce.

Langdon uni贸s艂 brwi. By艂 ca艂kowicie przekonany, 偶e nie poda艂 tam numeru domowego telefonu. Jego rozm贸wca najwyra藕niej k艂ama艂.

- Musz臋 si臋 z panem spotka膰 - nalega艂 m臋偶czyzna. - Dobrze panu zap艂ac臋.

Langdona zacz臋艂a ogarnia膰 z艂o艣膰.

- Przykro mi, ale naprawd臋...

- Je艣li od razu pan wyjedzie, mo偶e pan tu by膰 przed...

- Nigdzie si臋 nie wybieram! Jest pi膮ta rano! - Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i opad艂 z powrotem na 艂贸偶ko. Przymkn膮wszy oczy, pr贸bowa艂 ponownie zasn膮膰. Nic z tego. Nie m贸g艂 wyrzuci膰 z my艣li snu przerwanego przez dzwonek telefonu. W ko艅cu niech臋tnie w艂o偶y艂 szlafrok i zszed艂 na d贸艂.

Przeszed艂 boso przez sw贸j pusty wiktoria艅ski dom w Massachusetts i przygotowa艂 zwyczajowe lekarstwo na bezsenno艣膰 - kubek gor膮cego nesquika. Przez wykuszowe okno wpada艂 do pokoju blask kwietniowego ksi臋偶yca, maluj膮c plamy na orientalnych dywanach. Koledzy Langdona cz臋sto 偶artowali, 偶e jego lokum wygl膮da bardziej na muzeum antropologiczne ni偶 dom. P贸艂ki pe艂ne by艂y przedmiot贸w o znaczeniu religijnym, pochodz膮cych z ca艂ego 艣wiata, takich jak ekuaba z Ghany, z艂oty krzy偶 z Hiszpanii, cykladzki bo偶ek z wybrze偶a Morza Egejskiego, a nawet rzadki tkany boccus z Borneo, symbol wiecznej m艂odo艣ci tamtejszych wojownik贸w.

Siedz膮c na mosi臋偶nej skrzyni Maharishiego i delektuj膮c si臋 ciep艂em czekolady, dostrzeg艂 w oknie swoje odbicie. Obraz by艂 zdeformowany i blady... jak duch. Starzej膮cy si臋 duch, pomy艣la艂, brutalnie zmuszony do przypomnienia sobie, 偶e jego m艂ody duch mieszka w 艣miertelnym ciele.

Langdon nie by艂 mo偶e uderzaj膮co przystojny, ale w wieku czterdziestu pi臋ciu lat prezentowa艂 typ - jak to nazywa艂y jego kole偶anki - „poci膮gaj膮cego uczonego”: przeb艂yski siwizny w g臋stych br膮zowych w艂osach, b艂臋kitne oczy o badawczym spojrzeniu, urzekaj膮co g艂臋boki g艂os i szeroki, beztroski u艣miech uniwersyteckiego sportowca. W szkole 艣redniej i podczas studi贸w nale偶a艂 do szkolnej reprezentacji w skokach do wody i do dzi艣 zachowa艂 sylwetk臋 p艂ywaka. Dobrze umi臋艣nione, maj膮ce ponad sto osiemdziesi膮t centymetr贸w cia艂o utrzymywa艂 w dobrej kondycji, przep艂ywaj膮c codziennie pi臋膰dziesi膮t d艂ugo艣ci w uniwersyteckim basenie.

Dla przyjaci贸艂 zawsze stanowi艂 pewnego rodzaju zagadk臋. Postrzegali go jako cz艂owieka nale偶膮cego jednocze艣nie do dw贸ch 艣wiat贸w. W weekendy przechadza艂 si臋 w d偶insach po dziedzi艅cu uniwersyteckim i wdawa艂 si臋 ze studentami w pogaw臋dki na temat grafiki komputerowej czy historii religii. Innym razem mo偶na go by艂o zobaczy膰 na zdj臋ciach w eleganckich czasopismach po艣wi臋conych sztuce, jak ubrany w tweedowy garnitur i 偶akardow膮 kamizelk臋 uczestniczy w otwarciu jakiej艣 wystawy muzealnej, zaproszony do wyg艂oszenia wyk艂adu.

Langdon by艂 ostrym i wymagaj膮cym wyk艂adowc膮, lecz jednocze艣nie cz艂owiekiem, kt贸ry z zapa艂em korzysta艂 z ka偶dej okazji do, jak to nazywa艂, „zaginionej sztuki dobrej, czystej zabawy”. Oddawa艂 si臋 wypoczynkowi z tak zara藕liwym fanatyzmem, 偶e zyska艂 sobie bratersk膮 akceptacj臋 student贸w. W kampusie nosi艂 przezwisko Delfin, co odnosi艂o si臋 zar贸wno do jego przyjaznego charakteru, jak i do legendarnej umiej臋tno艣ci nurkowania, kt贸ra umo偶liwia艂a mu wyprowadzenie w pole ca艂ej dru偶yny przeciwnik贸w w meczu pi艂ki wodnej.

Kiedy tak siedzia艂 zamy艣lony, nieobecnym wzrokiem wpatruj膮c si臋 w ciemno艣膰, cisz臋 domu zak艂贸ci艂 kolejny dzwonek, tym razem faksu. B臋d膮c zbyt wyczerpany, 偶eby si臋 z艂o艣ci膰, zdoby艂 si臋 na nieweso艂y chichot.

Lud bo偶y, pomy艣la艂. Dwa tysi膮ce lat czekaj膮 na swojego mesjasza i nadal s膮 wytrwali jak cholera.

Ze znu偶eniem odni贸s艂 pusty kubek do kuchni i powoli poszed艂 do wy艂o偶onego d臋bow膮 boazeri膮 gabinetu. Faks zosta艂 ju偶 wydrukowany i le偶a艂 na tacy. Z westchnieniem podni贸s艂 kartk臋 i rzuci艂 na ni膮 okiem.

Natychmiast poczu艂, 偶e robi mu si臋 s艂abo.

Na kartce widnia艂o zdj臋cie zw艂ok m臋偶czyzny. Cia艂o by艂o rozebrane do naga, a jego g艂ow臋 wykr臋cono ca艂kowicie do ty艂u. Na piersi ofiary wida膰 by艂o straszliwe oparzenie. Tego cz艂owieka po prostu napi臋tnowano... wypalono mu na ciele jedno s艂owo. Langdon dobrze je zna艂. Bardzo dobrze. Z niedowierzaniem wpatrywa艂 si臋 w ozdobne litery.

0x08 graphic

- Illuminati - przeczyta艂. - Iluminaci - wyj膮ka艂 z trudem, czuj膮c, jak wali mu serce. To niemo偶liwe...

Powoli, obawiaj膮c si臋 tego, co za chwil臋 zobaczy, obr贸ci艂 kartk臋 o sto osiemdziesi膮t stopni. Spojrza艂 ponownie.

Nie m贸g艂 z艂apa膰 oddechu. Mia艂 wra偶enie, jakby uderzy艂a w niego ci臋偶ar贸wka. Niemal nie wierz膮c w艂asnym oczom, zn贸w obr贸ci艂 faks, przeczyta艂 napis w normalnym po艂o偶eniu i do g贸ry nogami.

- Iluminaci - wyszepta艂.

Opad艂 na krzes艂o. Siedzia艂 przez chwil臋, maj膮c w g艂owie ca艂kowity zam臋t. W ko艅cu jego wzrok przyci膮gn臋艂o pulsowanie czerwonej lampki na faksie. Cz艂owiek, kt贸ry wys艂a艂 mu to zdj臋cie, jeszcze si臋 nie roz艂膮czy艂... czeka艂, 偶eby porozmawia膰. Langdon przez d艂u偶sz膮 chwil臋 przygl膮da艂 si臋 mrugaj膮cemu 艣wiate艂ku.

Potem dr偶膮c膮 r臋k膮 podni贸s艂 s艂uchawk臋.

2

- Czy teraz mnie pan wys艂ucha? - zapyta艂 m臋ski g艂os, kiedy Langdon w ko艅cu si臋 odezwa艂.

- Tak, z pewno艣ci膮. Mo偶e pan si臋 wyt艂umaczy, do cholery?

- Usi艂owa艂em to zrobi膰 wcze艣niej. - G艂os brzmia艂 sucho, mechanicznie. - Jestem fizykiem. Kieruj臋 laboratorium badawczym. Mieli艣my tu morderstwo, a na zdj臋ciu widzi pan zw艂oki.

- Jak pan mnie znalaz艂? - Langdon nie m贸g艂 si臋 skupi膰. Jego umys艂 chcia艂 si臋 uwolni膰 od tego, co przed chwil膮 zobaczy艂.

- Ju偶 panu m贸wi艂em, w Internecie. Na stronie prezentuj膮cej pa艅sk膮 ksi膮偶k臋 Sztuka bractwa iluminat贸w.

Langdon usi艂owa艂 zebra膰 my艣li. Jego ksi膮偶ka by艂a praktycznie nieznana w szerokich kr臋gach literackich, ale w sieci doczeka艂a si臋 sporej grupy entuzjast贸w. Jednak jego rozm贸wca i tak mija艂 si臋 z prawd膮.

- Na tej stronie nie podano informacji, jak si臋 ze mn膮 kontaktowa膰. Jestem tego pewien.

- Mam tu w laboratorium ludzi doskonale radz膮cych sobie z wydobywaniem informacji o u偶ytkownikach z WWW.

Langdon nie bardzo mu wierzy艂.

- Wygl膮da na to, 偶e wasze laboratorium sporo wie o 艢wiatowej Paj臋czynie.

- Oczywi艣cie - odparowa艂 m臋偶czyzna. - My艣my j膮 wynale藕li.

Co艣 w jego g艂osie przekona艂o Langdona, 偶e to nie 偶art.

- Musz臋 si臋 z panem spotka膰 - nalega艂 rozm贸wca. - To nie jest sprawa na telefon. Moje laboratorium jest tylko o godzin臋 lotu od Bostonu.

Langdon sta艂 w p贸艂mroku gabinetu i uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 trzymanemu w r臋ku faksowi. Widok napisu dos艂ownie go obezw艂adnia艂. By艂o to prawdopodobnie najwi臋ksze odkrycie epigraficzne stulecia, dziesi臋膰 lat jego bada艅 potwierdzone jednym symbolem.

- To pilne - naciska艂 g艂os.

Langdon jednak nie potrafi艂 oderwa膰 wzroku od napisu. Illuminati, czyta艂 w k贸艂ko. Jego praca opiera艂a si臋 na symbolicznych odpowiednikach skamielin - staro偶ytnych dokumentach i historycznych pog艂oskach. Tymczasem to, co widzia艂, pochodzi艂o z czas贸w obecnych. To czas tera藕niejszy. Czu艂 si臋 jak paleontolog, kt贸ry nagle stan膮艂 oko w oko z 偶ywym dinozaurem.

- Pozwoli艂em sobie wys艂a膰 po pana samolot - kontynuowa艂 jego rozm贸wca. - B臋dzie w Bostonie za dwadzie艣cia minut.

Langdon poczu艂 nag艂膮 sucho艣膰 w ustach. Godzinny lot...

- Prosz臋 wybaczy膰, 偶e tak si臋 z tym pospieszy艂em, ale potrzebuj臋 pana tutaj.

Langdon ponownie spojrza艂 na faks - potwierdzenie starodawnego mitu czarno na bia艂ym. Implikacje pojawienia si臋 tego napisu by艂y przera偶aj膮ce. Z roztargnieniem wyjrza艂 przez okno. Przez ga艂膮zki brz贸z w jego ogrodzie przes膮cza艂y si臋 ju偶 pierwsze blaski 艣witu, ale dzisiejszego ranka wszystko wydawa艂o mu si臋 troch臋 inne ni偶 zwykle. Czuj膮c dziwne pomieszanie l臋ku z rado艣ci膮, zrozumia艂, 偶e nie ma wyboru.

- Wygra艂 pan - odezwa艂 si臋. - Prosz臋 mi powiedzie膰, gdzie b臋dzie czeka艂 samolot.

3

Tysi膮ce kilometr贸w od jego domu toczy艂a si臋 rozmowa dw贸ch m臋偶czyzn. Do spotkania dosz艂o w mrocznej 艣redniowiecznej komnacie o kamiennych 艣cianach.

- Benvenuto - odezwa艂 si臋 gospodarz. Siedzia艂 w cieniu, tak 偶e nie by艂o go wida膰. - Uda艂o si臋?

- Si - odpar艂a ciemna posta膰. - Perfectamente. - Jego g艂os by艂 r贸wnie twardy jak kamienne 艣ciany.

- I nie b臋dzie najmniejszych w膮tpliwo艣ci, kto za to odpowiada?

- 呕adnych.

- Doskonale. Masz to, o co prosi艂em?

Czarne oczy zab贸jcy rozb艂ys艂y. Wyj膮艂 ci臋偶kie elektroniczne urz膮dzenie i po艂o偶y艂 je na stole.

M臋偶czyzna schowany w cieniu sprawia艂 wra偶enie zadowolonego.

- Dobrze si臋 spisa艂e艣.

- S艂u偶enie bractwu to zaszczyt - odpar艂 zab贸jca.

- Wkr贸tce rozpoczyna si臋 faza druga. Odpocznij troch臋. Dzi艣 w nocy zmienimy 艣wiat.

4

Saab 900S Langdona przedosta艂 si臋 przez tunel Callahana i wynurzy艂 po wschodniej stronie Boston Harbor w pobli偶u wej艣cia na lotnisko Logana. Langdon sprawdzi艂 otrzymane wskaz贸wki, odnalaz艂 Aviation Road i skr臋ci艂 w lewo, mijaj膮c budynek linii lotniczych Eastern. W odleg艂o艣ci mniej wi臋cej trzystu metr贸w, patrz膮c wzd艂u偶 drogi dojazdowej, majaczy艂 w p贸艂mroku hangar. Kiedy podjecha艂 bli偶ej, zobaczy艂 wymalowan膮 na 艣cianie du偶膮 czw贸rk臋. Langdon zaparkowa艂 ko艂o niego i wysiad艂.

Zza hangaru wyszed艂 puco艂owaty m臋偶czyzna w niebieskim mundurze pilota.

- Robert Langdon? - zawo艂a艂 pytaj膮cym tonem.

Jego g艂os brzmia艂 przyja藕nie i s艂ycha膰 w nim by艂o akcent, kt贸rego Langdon nie potrafi艂 zidentyfikowa膰.

- To ja - odpar艂, zamykaj膮c samoch贸d.

- Doskonale si臋 zgrali艣my - zauwa偶y艂 m臋偶czyzna. - W艂a艣nie wyl膮dowa艂em. Prosz臋 p贸j艣膰 za mn膮.

Kiedy okr膮偶ali budynek, Langdon poczu艂 niepok贸j. Nie by艂 przyzwyczajony do tajemniczych rozm贸w telefonicznych i sekretnych schadzek z nieznajomymi. Nie wiedz膮c, co go czeka, ubra艂 si臋 w str贸j, kt贸ry nosi艂 zazwyczaj na wyk艂ady - spodnie z grubej bawe艂ny, golf i tweedow膮 marynark臋. Id膮c, pomy艣la艂 o schowanym w kieszeni marynarki faksie, nadal nie mog膮c uwierzy膰 w to, co w nim zobaczy艂.

Pilot wyczu艂 jego niepok贸j.

- Chyba latanie nie jest dla pana problemem?

- Absolutnie nie - odpar艂 Langdon. Problemem s膮 dla mnie zw艂oki z wypalonym napisem. Latanie mog臋 znie艣膰.

M臋偶czyzna poprowadzi艂 go wzd艂u偶 ca艂ej d艂ugo艣ci hangaru, po czym okr膮偶yli naro偶nik i wyszli na pas startowy.

W贸wczas Langdon stan膮艂 jak wryty i ze zdumieniem wpatrzy艂 si臋 w stoj膮c膮 tam maszyn臋.

- Tym mamy lecie膰? M臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋.

- Podoba si臋?

- Podoba? A co to u diab艂a jest?

Maszyna by艂a ogromna, podobna nieco do wahad艂owca kosmicznego, tyle 偶e g贸rna cz臋艣膰 zosta艂a jakby 艣ci臋ta na p艂asko. Stoj膮c na pasie startowym, przypomina艂a ogromny klin. W pierwszym odruchu Langdon pomy艣la艂, 偶e 艣ni. Ten pojazd wydawa艂 si臋 r贸wnie zdolny do lotu, co buick. Skrzyde艂 praktycznie nie by艂o, tylko dwa kr贸tkie stateczniki z ty艂u kad艂uba. Z tylnej cz臋艣ci wyrasta艂y jeszcze dwie p艂etwy grzbietowe, a reszt臋 samolotu stanowi艂 kad艂ub d艂ugo艣ci oko艂o sze艣膰dziesi臋ciu metr贸w, ca艂kowicie pozbawiony okien.

- Dwie艣cie pi臋膰dziesi膮t ton, kiedy jest zatankowany do pe艂na - poinformowa艂 go dumnie pilot, jak ojciec przechwalaj膮cy si臋 swym nowo narodzonym dzieckiem. - Nap臋dzany ciek艂ym wodorem. Pow艂ok臋 stanowi struktura tytanowa wzmocniona w艂贸knami krzemowo-w臋glowymi. Stosunek ci膮gu do masy wynosi dwadzie艣cia do jednego, podczas gdy w wi臋kszo艣ci odrzutowc贸w jest to siedem do jednego. Naszemu dyrektorowi musi cholernie zale偶e膰 na spotkaniu z panem. Zazwyczaj nie wysy艂a naszego beniaminka.

- To lata? - wykrztusi艂 Langdon.

Pilot tylko si臋 u艣miechn膮艂.

- Pewno. - Poprowadzi艂 go w stron臋 samolotu. - Wygl膮da troch臋 zaskakuj膮co, wiem, ale lepiej niech pan si臋 zacznie przyzwyczaja膰. Za jakie艣 pi臋膰 lat wsz臋dzie b臋d膮 takie cuda. To HSCT - Szybki Transport Cywilny. Nasze laboratorium jest jedn膮 z pierwszych instytucji, kt贸re posiadaj膮 co艣 takiego.

Musi to by膰 niez艂e laboratorium, pomy艣la艂 Langdon.

- To, co pan widzi, to prototyp boeinga X-33 - wyja艣nia艂 dalej pilot - ale jest jeszcze wiele innych: odrzutowiec NASP, czyli National Aero Space Plane, rosyjski Scramjet, brytyjski HOTOL. To nasza przysz艂o艣膰, tyle 偶e troch臋 potrwa, zanim si臋 rozpowszechni w sektorze publicznym. W ka偶dym razie wkr贸tce b臋dzie mo偶na po偶egna膰 tradycyjne odrzutowce.

Langdon skierowa艂 niepewne spojrzenie na maszyn臋.

- Ja chyba jednak wol臋 normalne samoloty.

Pilot wskaza艂 mu r臋k膮 schodni臋.

- T臋dy, prosz臋, panie Langdon. Prosz臋 uwa偶a膰 pod nogi.

Kilka minut p贸藕niej Langdon siedzia艂 ju偶 w pustej kabinie. Pilot przypi膮艂 go pasem w pierwszym rz臋dzie foteli i znikn膮艂 w przedniej cz臋艣ci maszyny.

Sama kabina wygl膮da艂a do艣膰 zaskakuj膮co - jak w normalnym szerokokad艂ubowym liniowcu. R贸偶nica polega艂a na tym, 偶e nie by艂o okien, co wprawi艂o go w lekki niepok贸j. Przez ca艂e 偶ycie cierpia艂 na 艂agodn膮 odmian臋 klaustrofobii b臋d膮c膮 nast臋pstwem pewnego zdarzenia z dzieci艅stwa, z kt贸rym jego psychika nie do ko艅ca sobie poradzi艂a.

Niech臋膰 do zamkni臋tej przestrzeni nie przeszkadza艂a mu normalnie funkcjonowa膰, jednak zawsze powodowa艂a u niego frustracj臋. Objawia艂a si臋 w bardzo subtelny spos贸b. Na przyk艂ad, unika艂 sport贸w rozgrywanych w salach, takich jak racquetball czy squash, i z rado艣ci膮 zap艂aci艂 ma艂膮 fortun臋 za sw贸j przestronny wiktoria艅ski dom z wysokimi sufitami, cho膰 m贸g艂 skorzysta膰 z niedrogiego lokum oferowanego przez uniwersytet. Podejrzewa艂 nawet, 偶e jego zainteresowanie sztuk膮 w latach dzieci臋cych pobudzi艂y du偶e, otwarte przestrzenie w muzeach.

Silniki pod nim nagle z rykiem zbudzi艂y si臋 do 偶ycia, przyprawiaj膮c o dr偶enie ca艂y kad艂ub. Langdon prze艂kn膮艂 z wysi艂kiem 艣lin臋 i czeka艂. Czu艂, 偶e samolot zacz膮艂 ko艂owa膰. Z g艂o艣nik贸w nad g艂ow膮 dobieg艂y go ciche d藕wi臋ki muzyki country.

Telefon wisz膮cy na 艣cianie odezwa艂 si臋 dwukrotnie. Podni贸s艂 s艂uchawk臋.

- Tak?

- Wygodnie panu?

- Nie.

- Prosz臋 si臋 odpr臋偶y膰. Za godzin臋 b臋dziemy na miejscu.

- A gdzie dok艂adnie jest to miejsce? - spyta艂 Langdon, kt贸ry u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie ma poj臋cia, dok膮d si臋 wybiera.

- W Genewie - odpar艂 pilot, zwi臋kszaj膮c ci膮g silnik贸w. - Laboratorium jest w Genewie.

- W Genewie - powt贸rzy艂 Langdon, czuj膮c nieznaczn膮 ulg臋. - Na p贸艂nocy stanu Nowy Jork. Mam rodzin臋 w pobli偶u jeziora Seneca. Nie mia艂em poj臋cia, 偶e w Genewie jest laboratorium fizyczne.

- Nie w Genewie w stanie Nowy Jork, panie Langdon - roze艣mia艂 si臋 pilot. - W Genewie w Szwajcarii.

Chwil臋 trwa艂o, zanim to do niego dotar艂o.

- W Szwajcarii? - Poczu艂 przyspieszone bicie serca. - Przecie偶 pan m贸wi艂, 偶e laboratorium jest o godzin臋 drogi st膮d!

- Bo jest. - Rozleg艂 si臋 chichot. - Ten samolot osi膮ga pr臋dko艣膰 pi臋tnastu mach贸w.

5

Na jednej z ruchliwych europejskich ulic zab贸jca lawirowa艂 w艣r贸d t艂umu. By艂 pot臋偶nym m臋偶czyzn膮, ciemnym i silnie zbudowanym, a przy tym zaskakuj膮co zwinnym. Nadal jeszcze czu艂 napi臋cie w mi臋艣niach po emocjonuj膮cym spotkaniu, kt贸re przed chwil膮 odby艂.

Dobrze posz艂o, stwierdzi艂 w duchu. Wprawdzie jego pracodawca nie pokaza艂 mu twarzy, ale zab贸jca czu艂 si臋 zaszczycony, 偶e m贸g艂 przebywa膰 w jego towarzystwie. Czy naprawd臋 min臋艂o zaledwie pi臋tna艣cie dni od chwili, gdy zleceniodawca nawi膮za艂 z nim kontakt? Nadal pami臋ta艂 ka偶de s艂owo z tamtej rozmowy...

- Nazywam si臋 Janus - przedstawi艂 si臋 cz艂owiek, kt贸ry do niego zadzwoni艂. - 艁膮czy nas pewnego rodzaju powinowactwo. Mamy wsp贸lnego wroga. S艂ysza艂em, 偶e pa艅skie umiej臋tno艣ci s膮 do wynaj臋cia.

- To zale偶y, kogo pan reprezentuje - odpar艂 p艂atny zab贸jca.

Rozm贸wca powiedzia艂 mu.

- Czy to ma by膰 偶art?

- Jak rozumiem, s艂ysza艂 pan o nas.

- Oczywi艣cie. Przecie偶 to bractwo jest legendarne.

- A jednak w膮tpi pan, 偶e m贸wi臋 prawd臋.

- Wszyscy wiedz膮, 偶e bracia znikn臋li ju偶 z powierzchni ziemi.

- To tylko podst臋p. Najniebezpieczniejszy wr贸g to taki, kt贸rego nikt si臋 nie obawia.

Zab贸jca nadal nie dowierza艂.

- To znaczy, 偶e bractwo nadal istnieje?

- W podziemiu g艂臋bszym ni偶 kiedykolwiek. Nasze wp艂ywy przenikaj膮 wszystko... nawet 艣wi臋t膮 fortec臋 najbardziej zaprzysi臋g艂ego wroga.

- Niemo偶liwe. Oni s膮 nie do ruszenia.

- Nasze wp艂ywy si臋gaj膮 bardzo daleko.

- Nikt nie si臋ga a偶 tak daleko.

- Wkr贸tce pan uwierzy. Ju偶 dokonano niepodwa偶alnej demonstracji pot臋gi bractwa. Pojedynczy akt zdrady, a jednocze艣nie dow贸d.

- Co zrobili艣cie?

Rozm贸wca zaspokoi艂 jego ciekawo艣膰.

Oczy zab贸jcy rozszerzy艂y si臋 z niedowierzaniem.

- To niemo偶liwe do wykonania.

Nast臋pnego dnia gazety na ca艂ym 艣wiecie ukaza艂y si臋 z takimi samymi nag艂贸wkami.

Zab贸jca uwierzy艂.

Teraz, pi臋tna艣cie dni p贸藕niej, jego wiara umocni艂a si臋 do tego stopnia, 偶e nie pozosta艂o miejsca na najmniejsze w膮tpliwo艣ci. Bractwo trwa, pomy艣la艂. Dzi艣 w nocy wyjdzie z podziemia, by pokaza膰 swoj膮 moc.

Kiedy tak szed艂 ulicami, jego czarne oczy b艂yszcza艂y oczekiwaniem tego, co ma nast膮pi膰. Jedno z najgro藕niejszych i najbardziej tajnych stowarzysze艅, jakie kiedykolwiek istnia艂y na 艣wiecie, powo艂a艂o go do s艂u偶by. M膮drze wybrali, pomy艣la艂. Znany by艂 bowiem ze swej dyskrecji, z kt贸r膮 r贸wna膰 si臋 mog艂o tylko idealne dotrzymywanie termin贸w wykonania zada艅.

Jak dot膮d dobrze im s艂u偶y艂. Dokona艂 zleconego morderstwa i dostarczy艂 Janusowi przedmiot, o kt贸ry ten prosi艂. Reszta zale偶y od Janusa, kt贸ry musi u偶y膰 swoich wp艂yw贸w, 偶eby umie艣ci膰 to urz膮dzenie tam, gdzie trzeba. Umie艣ci膰...

Zastanawia艂 si臋, jakim cudem uda mu si臋 tego dokona膰. Niew膮tpliwie musi mie膰 powi膮zania wewn膮trz. Najwyra藕niej zakres wp艂yw贸w bractwa jest nieograniczony.

Janus, pomy艣la艂. Niew膮tpliwie pseudonim. Ciekawe, czy to odniesienie do rzymskiego boga o dw贸ch twarzach... czy do ksi臋偶yca Saturna? Zreszt膮 to nie ma najmniejszego znaczenia. Janus posiada艂 nieograniczon膮 w艂adz臋. Ju偶 to udowodni艂.

Id膮c dalej, zab贸jca wyobra偶a艂 sobie, 偶e przodkowie u艣miechaj膮 si臋 do niego z niebios. Dzi艣 toczy艂 ich wojn臋, walczy艂 z tym samym wrogiem, kt贸rego oni starali si臋 pokona膰 od setek lat, pocz膮wszy od jedenastego wieku... kiedy to armie krzy偶owc贸w po raz pierwszy najecha艂y ich ziemie, gwa艂c膮c i zabijaj膮c, og艂aszaj膮c, 偶e s膮 nieczy艣ci, i bezczeszcz膮c ich 艣wi膮tynie i bog贸w.

Jego przodkowie stworzyli w贸wczas niewielk膮, lecz 艣miertelnie niebezpieczn膮 armi臋 do obrony swoich terytori贸w. Wkr贸tce armia sta艂a si臋 s艂awna - do艣wiadczeni wojownicy przemierzali kraj, zabijaj膮c wszystkich wrog贸w, kt贸rych uda艂o im si臋 wytropi膰. Znani byli nie tylko z brutalnych zab贸jstw, lecz r贸wnie偶 ze sposobu czczenia swych zwyci臋stw. Wprawiali si臋 w贸wczas w stan narkotycznego oszo艂omienia, a narkotykiem, kt贸ry stosowali, by艂 hashish.

Z czasem, gdy opowie艣ci o nich coraz bardziej si臋 rozprzestrzenia艂y, zacz臋to ich nazywa膰 jednym s艂owem - Hassassin, co dos艂ownie oznacza „mi艂o艣nik haszyszu”. S艂owo Hassassin sta艂o si臋 synonimem 艣mierci w wi臋kszo艣ci j臋zyk贸w. Nadal jest u偶ywane, tyle 偶e podobnie jak sztuka zabijania, zd膮偶y艂o przez ten czas wyewoluowa膰 i na przyk艂ad we wsp贸艂czesnym angielskim brzmi assassin, czyli zab贸jca.

6

Dok艂adnie po sze艣膰dziesi臋ciu czterech minutach Robert Langdon z niedowierzaniem zszed艂 po schodkach na zalan膮 s艂o艅cem p艂yt臋 lotniska. Odczuwa艂 lekkie md艂o艣ci. Rze艣ki wietrzyk porusza艂 klapami jego tweedowej marynarki. Cudownie by艂o zn贸w znale藕膰 si臋 na otwartej przestrzeni. Wsz臋dzie wok贸艂 lotniska widzia艂 bujn膮 ziele艅 wspinaj膮c膮 si臋 a偶 po pokryte 艣niegiem wierzcho艂ki g贸r.

To na pewno sen. Lada chwila si臋 obudz臋.

- Witamy w Szwajcarii - wykrzykn膮艂 pilot.

Langdon spojrza艂 na zegarek. Pokazywa艂 siedem po si贸dmej.

- W艂a艣nie przeby艂 pan sze艣膰 stref czasowych - wyja艣ni艂 pilot. - Tutaj jest kilka minut po pierwszej.

Langdon przestawi艂 zegarek.

- Jak si臋 pan czuje?

Pomasowa艂 偶o艂膮dek.

- Jakbym si臋 najad艂 styropianu.

Pilot skin膮艂 g艂ow膮.

- Choroba wysoko艣ciowa. Lecieli艣my na wysoko艣ci dwudziestu kilometr贸w. Tam cz艂owiek jest o trzydzie艣ci procent l偶ejszy. Szcz臋艣cie, 偶e mieli艣my do wykonania tylko taki 偶abi skok. Gdybym mia艂 lecie膰 do Tokio, musieliby艣my si臋 wznie艣膰 na ponad sto kilometr贸w. To dopiero wywraca wn臋trzno艣ci.

Langdon nieznacznie skin膮艂 g艂ow膮 i uzna艂, 偶e w takim razie mia艂 szcz臋艣cie. Bior膮c pod uwag臋 okoliczno艣ci, lot by艂 zadziwiaj膮co zwyczajny. Opr贸cz wt艂aczaj膮cego go w fotel przyspieszenia podczas startu, podr贸偶 by艂a typowa - od czasu do czasu niewielka turbulencja, kilka razy zmiana ci艣nienia, gdy si臋 wznosili, ale nic takiego, co by wskazywa艂o, 偶e p臋dz膮 w przestrzeni powietrznej z osza艂amiaj膮c膮 pr臋dko艣ci膮 ponad siedemnastu tysi臋cy kilometr贸w na godzin臋.

Grupa mechanik贸w wybieg艂a na pas, 偶eby zaj膮膰 si臋 maszyn膮. Pilot natomiast zaprowadzi艂 Langdona do czarnego peugeota znajduj膮cego si臋 na parkingu za wie偶膮 kontroln膮. Chwil臋 p贸藕niej p臋dzili szos膮 biegn膮c膮 dnem doliny. W oddali pojawi艂a si臋 s艂abo jeszcze widoczna grupa budynk贸w. Po obu stronach drogi rozci膮ga艂y si臋 poro艣ni臋te traw膮 艂膮ki, kt贸re przy tej szybko艣ci wygl膮da艂y jak rozmazany pas.

Langdon z niedowierzaniem patrzy艂, jak wskaz贸wka szybko艣ciomierza waha si臋 w okolicy stu siedemdziesi臋ciu kilometr贸w na godzin臋. Czy ten facet ma obsesj臋 szybko艣ci?

- Mamy pi臋膰 kilometr贸w do laboratorium - wyja艣ni艂 pilot. - Zawioz臋 tam pana w dwie minuty.

Langdon na pr贸偶no szuka艂 pasa bezpiecze艅stwa. Czy nie lepiej, 偶eby to trwa艂o trzy minuty i dojechaliby艣my 偶ywi?

Samoch贸d p臋dzi艂 dalej.

- Lubisz Reb臋? - spyta艂 pilot, wciskaj膮c kaset臋 do magnetofonu.

Kobiecy g艂os zacz膮艂 艣piewa膰: „To tylko strach przed samotno艣ci膮...”.

Czego tu si臋 ba膰, pomy艣la艂 Langdon z roztargnieniem. Kole偶anki nieraz mu dokucza艂y, 偶e jego kolekcja dzie艂 sztuki to tylko 艂atwa do przejrzenia pr贸ba wype艂nienia pustego domu, kt贸ry, ich zdaniem, niezmiernie by zyska艂 na obecno艣ci kobiety. 艢mia艂 si臋 z ich docink贸w, przypominaj膮c im, 偶e ma ju偶 w 偶yciu trzy mi艂o艣ci - symbolizm, pi艂k臋 wodn膮 i stan kawalerski. Ten ostatni daje mu wolno艣膰 podr贸偶owania po 艣wiecie, spania tak d艂ugo, jak ma ochot臋, i delektowania si臋 spokojnymi wieczorami w domu, z brandy i dobr膮 ksi膮偶k膮.

- Mamy tu co艣 w rodzaju ma艂ego miasta - odezwa艂 si臋 pilot, wyrywaj膮c go z zamy艣lenia. - Nie tylko laboratoria. S膮 supermarkety, jest szpital i nawet kino.

Langdon kiwn膮艂 oboj臋tnie g艂ow膮 i przyjrza艂 si臋 licznym budynkom, kt贸re przed nimi wyros艂y.

- Poza tym - doda艂 pilot - mamy te偶 najwi臋ksz膮 maszyn臋 na 艣wiecie.

- Naprawd臋? - Langdon przebieg艂 wzrokiem po okolicy.

- Tam jej pan nie zobaczy - roze艣mia艂 si臋 jego rozm贸wca. - Jest schowana sze艣膰 pi臋ter pod powierzchni膮 ziemi.

Langdon nie zd膮偶y艂 spyta膰 o nic wi臋cej. Kierowca bez najmniejszego ostrze偶enia wcisn膮艂 hamulce i samoch贸d 艣lizga艂 si臋 przez chwil臋, by w ko艅cu stan膮膰 przed wzmocnion膮 budk膮 stra偶nicz膮.

Przed nimi widnia艂 napis SECURITE. ARRETEZ. Langdon poczu艂 nag艂y przyp艂yw paniki, gdy偶 w ko艅cu u艣wiadomi艂 sobie, gdzie si臋 znalaz艂.

- Bo偶e! Nie zabra艂em paszportu!

- Paszporty s膮 tu zb臋dne - zapewni艂 go pilot. - Mamy sta艂e uzgodnienia z rz膮dem szwajcarskim.

Os艂upia艂y Langdon patrzy艂, jak jego kierowca podaje stra偶nikowi sw贸j identyfikator, a ten przesuwa go przez elektroniczne urz膮dzenie potwierdzaj膮ce to偶samo艣膰. Maszyna b艂ysn臋艂a zielonym 艣wiat艂em.

- Nazwisko pasa偶era?

- Robert Langdon.

- Czyj go艣膰?

- Dyrektora.

Stra偶nik uni贸s艂 brwi. Odwr贸ci艂 si臋 i sprawdzi艂 wydruk komputerowy, por贸wnuj膮c go z danymi na ekranie. Potem ponownie obr贸ci艂 si臋 do okna.

- Mi艂ego pobytu, panie Langdon.

Samoch贸d ponownie wystrzeli艂 do przodu i przeby艂 jeszcze oko艂o dwustu metr贸w wok贸艂 du偶ego ronda prowadz膮cego do g艂贸wnego wej艣cia o艣rodka. Dalej wida膰 by艂o prostopad艂o艣cienny, supernowoczesny budynek ze szk艂a i stali. Langdon by艂 zachwycony uderzaj膮c膮 prostot膮 projektu. Zawsze ogromnie interesowa艂 si臋 architektur膮.

- Szklana Katedra - poinformowa艂 go pilot.

- Ko艣ci贸艂?

- Nie, u licha. Ko艣ci贸艂 to jedyne, czego tu nie mamy. W tym miejscu to fizyka jest religi膮. Mo偶e pan do woli u偶ywa膰 imienia Bo偶ego nadaremno - roze艣mia艂 si臋 - ale biada, je艣li obrazi pan jakie艣 kwarki albo mezony.

Langdon siedzia艂 oszo艂omiony, podczas gdy kierowca b艂yskawicznie przejecha艂 przez bram臋 i zatrzyma艂 si臋 przed szklanym budynkiem. Kwarki i mezony? Nie ma kontroli granicznej? Samolot o szybko艣ci pi臋tnastu mach贸w? Kim, u diab艂a, s膮 ci ludzie?

Odpowiedzi udzieli艂 mu napis wyryty na granitowej p艂ycie przy wej艣ciu:

CERN

Conseil Europ茅en pour la

Recherche Nucl茅aire

- Badania j膮drowe? - spyta艂 Langdon, kt贸ry mniej wi臋cej zrozumia艂 napis.

Kierowca nie odpowiedzia艂. Pochylony do przodu, manipulowa艂 przy magnetofonie kasetowym.

- Tu pan wysiada. Dyrektor spotka si臋 z panem przy g艂贸wnym wej艣ciu.

Langdon zauwa偶y艂, 偶e z budynku wyje偶d偶a m臋偶czyzna na w贸zku inwalidzkim. M贸g艂 mie膰 troch臋 po sze艣膰dziesi膮tce. By艂 bardzo chudy i ca艂kowicie 艂ysy, z ostro zarysowan膮 szcz臋k膮. Mia艂 na sobie bia艂y laboratoryjny kitel i eleganckie buty na nogach opartych mocno o podn贸偶ek w贸zka. Nawet z pewnej odleg艂o艣ci jego oczy wydawa艂y si臋 pozbawione 偶ycia - wygl膮da艂y jak dwa szare kamienie.

- Czy to on? - spyta艂 Langdon.

Kierowca podni贸s艂 wzrok.

- Niech mnie licho! - Obr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 na niego z艂owieszczo. - O wilku mowa...

Langdon, nie bardzo wiedz膮c, czego si臋 spodziewa膰, wysiad艂 z samochodu.

M臋偶czyzna na w贸zku podjecha艂 do nich i poda艂 mu wilgotn膮 r臋k臋.

- Pan Langdon? Rozmawiali艣my przez telefon. Nazywam si臋 Maximilian Kohler.

7

Maximilian Kohler, dyrektor naczelny CERN-u, zyska艂 sobie za plecami przydomek K枚nig - Kr贸l. Wyra偶a艂 on jednak nie tyle szacunek, co strach przed cz艂owiekiem, kt贸ry rz膮dzi艂 swym kr贸lestwem z tronu inwalidzkiego w贸zka. Niewiele os贸b zna艂o go osobi艣cie, ale przera偶aj膮ca historia o tym, jak sta艂 si臋 inwalid膮, by艂a powszechnie znana w CERN-ie i trudno by艂oby znale藕膰 kogo艣, kto mia艂by mu za z艂e zgorzknienie... lub jego ca艂kowite oddanie czystej nauce.

Langdon przebywa艂 w towarzystwie Kohlera zaledwie od kilku minut, ale ju偶 zd膮偶y艂 wyczu膰, 偶e to cz艂owiek, kt贸ry ma zwyczaj utrzymywa膰 dystans. Teraz musia艂 prawie biec, 偶eby nad膮偶y膰 za elektrycznym w贸zkiem dyrektora zmierzaj膮cym bezg艂o艣nie ku g艂贸wnemu wej艣ciu. Nigdy wcze艣niej nie widzia艂 takiego w贸zka - wyposa偶onego w ca艂y zestaw urz膮dze艅 elektronicznych, w tym wieloliniowy telefon, system przywo艂uj膮cy, ekran komputerowy, a nawet ma艂膮, odczepian膮 kamer臋 wideo. Ruchome centrum dowodzenia Kr贸la Kohlera.

Langdon wszed艂 przez mechanicznie otwierane drzwi do ogromnego g艂贸wnego holu.

Szklana Katedra, pomy艣la艂, podnosz膮c wzrok ku niebu.

Nad jego g艂ow膮 dach z niebieskawego szk艂a mieni艂 si臋 w popo艂udniowym s艂o艅cu. Wpadaj膮ce przez niego promienie tworzy艂y w powietrzu geometryczne wzory, nadaj膮c wn臋trzu atmosfer臋 przepychu. Pod艂u偶ne cienie wygl膮da艂y jak 偶y艂y na wy艂o偶onych bia艂ymi p艂ytkami 艣cianach i marmurowych posadzkach. Powietrze by艂o sterylnie czyste. Przed sob膮 widzia艂 naukowc贸w spiesz膮cych w r贸偶ne strony, a ich kroki odbija艂y si臋 echem w przestronnym holu.

- T臋dy, prosz臋, panie Langdon. - G艂os jego gospodarza brzmia艂, jakby wydobywa艂 si臋 z komputera: sztywny i precyzyjny, podobnie jak ostre rysy twarzy. Kohler zakaszla艂 i wytar艂 usta bia艂膮 chusteczk膮, wpatruj膮c si臋 jednocze艣nie martwymi szarymi oczami w Langdona. - Prosz臋 si臋 pospieszy膰. - Jego w贸zek inwalidzki sprawia艂 wra偶enie, jakby skaka艂 po wy艂o偶onej p艂ytkami posadzce.

Langdon szed艂 za nim, mijaj膮c po drodze niezliczone korytarze odchodz膮ce od g艂贸wnego atrium. W ka偶dym z nich wida膰 by艂o ludzi, a wszyscy, kt贸rzy dostrzegli Kohlera, wpatrywali si臋 w nich zaskoczeni, jakby si臋 zastanawiali, kim musi by膰 Langdon, 偶eby zas艂u偶y膰 sobie na takie towarzystwo.

- Wstyd mi si臋 przyzna膰 - zaryzykowa艂 uwag臋 Langdon, staraj膮c si臋 nawi膮za膰 rozmow臋 - ale nigdy nie s艂ysza艂em o CERN-ie.

- Wcale mnie to nie dziwi - odpar艂 Kohler ostrym, autorytatywnym tonem. - Wi臋kszo艣膰 Amerykan贸w nie postrzega Europy jako lidera w dziedzinie bada艅 naukowych. Traktuj膮 nas wy艂膮cznie jako rejon, gdzie mo偶na dokonywa膰 oryginalnych zakup贸w. Do艣膰 dziwne, je艣li zwa偶y膰 na pochodzenie takich ludzi, jak Einstein, Galileusz czy Newton.

Langdon nie bardzo wiedzia艂, co ma odpowiedzie膰. Wyci膮gn膮艂 zatem z kieszeni otrzymany od gospodarza faks.

- Ten cz艂owiek na fotografii... czy m贸g艂by pan...

Kohler przerwa艂 mu ruchem r臋ki.

- Prosz臋, nie tutaj. W艂a艣nie pana do niego prowadz臋. - Wyci膮gn膮艂 d艂o艅. - Lepiej to wezm臋.

Langdon wr臋czy艂 mu kartk臋 i w milczeniu ruszy艂 dalej.

Po chwili skr臋cili w lewo i znale藕li si臋 w szerokim korytarzu ozdobionym licznymi nagrodami i dyplomami. Szczeg贸lnie du偶a tablica znajdowa艂a si臋 tu偶 przy wej艣ciu i Langdon zwolni艂, 偶eby przeczyta膰 wyryty w br膮zie napis:

NAGRODA ARS ELECTRONICA

Za innowacje kulturalne w epoce cyfrowej

Przyznana Timowi Bernersowi Lee i CERN

za wynalezienie

INTERNETU

A niech mnie licho, pomy艣la艂. Ten facet nie 偶artowa艂. Langdon zawsze s膮dzi艂, 偶e Internet jest wynalazkiem ameryka艅skim. No, ale w ko艅cu jego wiedza na ten temat ogranicza艂a si臋 do witryny po艣wi臋conej jego ksi膮偶ce oraz przeszukiwania od czasu do czasu zasob贸w sieciowych Luwru i Prado.

- Internet - odezwa艂 si臋 Kohler, ponownie kaszl膮c i wycieraj膮c usta - mia艂 sw贸j pocz膮tek tutaj, jako system umo偶liwiaj膮cy wsp贸艂prac臋 tutejszych komputer贸w. Dzi臋ki niemu naukowcy z r贸偶nych dzia艂贸w mogli codziennie wymienia膰 si臋 informacjami na temat dokonanych odkry膰. Oczywi艣cie, ca艂emu 艣wiatu si臋 wydaje, 偶e WWW to ameryka艅ska technologia.

Langdon pod膮偶a艂 za nim korytarzem.

- To dlaczego nikt tego nie sprostuje?

Kohler wzruszy艂 ramionami, wyra偶aj膮c brak zainteresowania t膮 kwesti膮.

- To tylko drobne nieporozumienie na temat ma艂o znacz膮cej koncepcji. CERN to co艣 bez por贸wnania wa偶niejszego ni偶 艣wiatowa sie膰 komputer贸w. Nasi naukowcy niemal codziennie s膮 autorami cud贸w.

Langdon rzuci艂 mu pytaj膮ce spojrzenie.

- Cud贸w? - Z ca艂膮 pewno艣ci膮 s艂owo „cud” nie by艂o u偶ywane przez naukowc贸w zajmuj膮cych si臋 naukami 艣cis艂ymi na Harvardzie. Rezerwowano je raczej dla Wydzia艂u Teologicznego.

- Pa艅ski g艂os brzmi sceptycznie - zauwa偶y艂 Kohler. - S膮dzi艂em, 偶e zajmuje si臋 pan symbolik膮 religijn膮. Nie wierzy pan w cudy?

- Nie jestem co do nich przekonany - odpar艂. Szczeg贸lnie je艣li chodzi o cudy dokonuj膮ce si臋 w laboratoriach naukowych.

- Mo偶e rzeczywi艣cie u偶y艂em niew艂a艣ciwego s艂owa. Po prostu stara艂em si臋 m贸wi膰 pa艅skim j臋zykiem.

- Moim j臋zykiem? - Langdon poczu艂 si臋 nieswojo. - Nie chcia艂bym pana rozczarowa膰, ale ja badam symbole religijne. Jestem naukowcem, a nie ksi臋dzem.

Kohler nagle zwolni艂 i odwr贸ci艂 si臋 do niego, a jego spojrzenie odrobin臋 z艂agodnia艂o.

- Oczywi艣cie. Jakie偶 to by艂o uproszczenie z mojej strony. Nie trzeba mie膰 raka, 偶eby analizowa膰 jego symptomy.

Langdon nigdy nie s艂ysza艂, aby kto艣 uj膮艂 to w podobny spos贸b.

Kiedy ruszali dalej, Kohler skin膮艂 z zadowoleniem g艂ow膮.

- My艣l臋, 偶e doskonale si臋 b臋dziemy rozumieli, panie Langdon.

Jednak Langdon jako艣 w to w膮tpi艂.

W miar臋 jak si臋 posuwali, do Langdona zacz臋艂o dobiega膰 coraz g艂o艣niejsze dudnienie. Ha艂as pot臋偶nia艂 z ka偶dym krokiem, wzmocniony dodatkowo odbiciem od 艣cian. Dochodzi艂 najwyra藕niej ze znajduj膮cego si臋 przed nimi ko艅ca korytarza.

- Co to jest? - zapyta艂 wreszcie, zmuszony krzycze膰. Mia艂 wra偶enie, 偶e zbli偶aj膮 si臋 do czynnego wulkanu.

- Komora swobodnego spadania - odpar艂 Kohler, kt贸rego tubalny g艂os bez trudu pokona艂 ha艂as. Jednak niczego dalej nie wyja艣nia艂.

A jego go艣膰 nie pyta艂. By艂 ju偶 wyczerpany, a Maximilian Kohler najwyra藕niej nie pretendowa艂 do nagrody za go艣cinno艣膰. Langdon przypomnia艂 sobie, dlaczego si臋 tu znalaz艂. Iluminaci. Gdzie艣 w tym ogromnym laboratorium znajdowa艂o si臋 cia艂o... cia艂o naznaczone symbolem, kt贸ry chcia艂 zobaczy膰. I po to w艂a艣nie przelecia艂 prawie pi臋膰 tysi臋cy kilometr贸w.

Kiedy zbli偶yli si臋 do za艂omu korytarza, dudnienie sta艂o si臋 niemal og艂uszaj膮ce i w ca艂ym ciele czu艂 wibracje pod艂ogi. Skr臋cili, a w贸wczas po prawej stronie ujrza艂 galeri臋 widokow膮. W wygi臋tej koli艣cie 艣cianie zamontowane by艂y cztery wysokie okna o grubych szybach, przypominaj膮ce bulaje okr臋tu podwodnego. Langdon zatrzyma艂 si臋 i zajrza艂 przez jedno z nich.

Zdarzy艂o mu si臋 w 偶yciu widzie膰 r贸偶ne dziwne rzeczy, ale ta by艂a najbardziej niezwyk艂a. Zamruga艂 kilkakrotnie oczyma, niepewny, czy to nie halucynacje. Patrzy艂 w艂a艣nie na ogromn膮 kulist膮 komor臋, w kt贸rej unosili si臋 ludzie, zupe艂nie jakby ich cia艂a nic nie wa偶y艂y. By艂o ich troje. Jedna z os贸b pomacha艂a do niego i zrobi艂a salto w powietrzu.

Bo偶e, pomy艣la艂, jestem w krainie Oz.

Posadzka tego pomieszczenia przypomina艂a ogromny arkusz siatki ogrodzeniowej o heksagonalnych oczkach. Pod ni膮 wida膰 by艂o metaliczny po艂ysk ogromnego wiatraka.

- Komora swobodnego spadania - oznajmi艂 Kohler, zatrzymuj膮c si臋, 偶eby na niego zaczeka膰. - Swobodne spadanie w zamkni臋tym pomieszczeniu. Pomaga roz艂adowa膰 stres. To pionowy tunel aerodynamiczny.

Langdon nadal przygl膮da艂 si臋 temu ze zdumieniem. Jedna z unosz膮cych si臋 os贸b, t臋ga kobieta, podp艂yn臋艂a do okna. Rzuca艂y ni膮 pr膮dy powietrzne, ale patrzy艂a na niego z u艣miechem i przes艂a艂a mu znak uniesionych w g贸r臋 kciuk贸w. U艣miechn膮艂 si臋 lekko i odwzajemni艂 gest, zastanawiaj膮c si臋, czy ma ona poj臋cie, 偶e w staro偶ytno艣ci by艂 to symbol falliczny oznaczaj膮cy m臋sko艣膰.

Zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e tylko ta kobieta mia艂a co艣 przypominaj膮cego miniaturowy spadochron. Wydymaj膮cy si臋 nad ni膮 p艂at tkaniny wygl膮da艂 jak zabawka.

- Do czego jej ten male艅ki spadochron? - spyta艂 Kohlera. - Przecie偶 on nie ma nawet metra 艣rednicy.

- Tarcie - wyja艣ni艂 jego gospodarz. - Zmniejsza jej w艂asno艣ci aerodynamiczne, dzi臋ki czemu wentylator mo偶e j膮 unie艣膰. - Ruszy艂 dalej. - Materia艂 o powierzchni o艣miu dziesi膮tych metra kwadratowego zmniejsza szybko艣膰 spadania o prawie dwadzie艣cia procent.

Langdon skin膮艂 oboj臋tnie g艂ow膮.

Nie m贸g艂 w贸wczas wiedzie膰, 偶e jeszcze tej nocy w kraju oddalonym o setki kilometr贸w od laboratorium ta wiedza uratuje mu 偶ycie.

8

Kiedy wyszli tylnym wyj艣ciem z g艂贸wnego budynku CERN-u prosto w ostre szwajcarskie s艂o艅ce, Langdon poczu艂 si臋, jakby go przeniesiono z powrotem do domu. Rozci膮gaj膮cy si臋 przed nim widok do z艂udzenia przypomina艂 kampus kt贸rego艣 z dobrych uniwersytet贸w ameryka艅skich.

Poro艣ni臋te traw膮 zbocze schodzi艂o tarasami ku rozleg艂emu terenowi, gdzie k臋py klon贸w dodawa艂y uroku dziedzi艅com ograniczonym budynkami z ceg艂y i chodnikami. Uczenie wygl膮daj膮ce osoby z nar臋czami ksi膮偶ek wchodzi艂y do budynk贸w lub z nich wychodzi艂y. Jakby dla podkre艣lenia uczelnianej atmosfery, dw贸ch d艂ugow艂osych hippis贸w rzuca艂o do siebie lataj膮cym talerzem, s艂uchaj膮c jednocze艣nie Czwartej Symfonii Maniera dobiegaj膮cej z otwartego okna.

- To nasze budynki mieszkalne - wyja艣ni艂 Kohler, zje偶d偶aj膮c szybko 艣cie偶k膮. - Jest tu ponad trzy tysi膮ce fizyk贸w. CERN zatrudnia ponad po艂ow臋 艣wiatowych specjalist贸w od fizyki cz膮stek, najwspanialszych umys艂贸w na 艣wiecie. Mamy tu Niemc贸w, Japo艅czyk贸w, W艂och贸w, Holendr贸w, d艂ugo by mo偶na wymienia膰. Nasi fizycy reprezentuj膮 ponad pi臋膰set uniwersytet贸w i sze艣膰dziesi膮t narodowo艣ci.

Langdon s艂ucha艂 tego wszystkiego ze zdumieniem.

- A jak si臋 porozumiewaj膮?

- Po angielsku, oczywi艣cie. To uniwersalny j臋zyk nauki.

Zawsze s艂ysza艂, 偶e to matematyka jest uniwersalnym j臋zykiem nauki, ale by艂 zbyt zm臋czony, by si臋 sprzecza膰. Pod膮偶a艂 zatem dalej za swym przewodnikiem.

W po艂owie drogi na d贸艂 przebieg艂 obok nich m艂ody m臋偶czyzna w koszulce z napisem NIE MA S艁AWY BEZ GUT-u.

Zdziwiony Langdon pod膮偶y艂 za nim wzrokiem. - A c贸偶 to jest GUT*?

- Jednolita teoria pola - teoria 艂膮cz膮ca oddzia艂ywanie elektryczne, magnetyczne i grawitacyjne.

- Rozumiem - odpar艂, chocia偶 nie rozumia艂 absolutnie niczego.

- Czy s艂ysza艂 pan o fizyce cz膮stek elementarnych, panie Langdon?

Wzruszy艂 ramionami.

- Znam si臋 troch臋 na fizyce og贸lnej; spadanie cia艂, tego typu rzeczy. - Lata skok贸w do wody nauczy艂y go g艂臋bokiego szacunku dla przera偶aj膮cej mocy przyspieszenia grawitacyjnego. - Fizyka cz膮stek zajmuje si臋 badaniem atom贸w, tak?

Kohler potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- W por贸wnaniu do tego, czym my si臋 zajmujemy, atomy s膮 wielkie jak planety. Nas interesuje j膮dro atomu, zaledwie jedna dziesi臋ciotysi臋czna cz臋艣膰 ca艂o艣ci. - Znowu zakaszla艂, jakby by艂 chory. - Pracownicy CERN-u szukaj膮 odpowiedzi na te same pytania, kt贸re ludzko艣膰 zadaje sobie od zarania dziej贸w. Sk膮d si臋 wzi臋li艣my? Z czego powstali艣my?

- I te odpowiedzi mo偶na znale藕膰 w laboratorium fizycznym?

- Zdaje si臋, 偶e to pana zdumiewa.

- Oczywi艣cie. Wydaje mi si臋, 偶e to pytania raczej duchowej natury.

- Panie Langdon, wszystkie pytania by艂y kiedy艣 natury duchowej. Od pocz膮tku naszych dziej贸w duchowo艣膰 i religi臋 wykorzystywano do wype艂nienia luk, z kt贸rymi nauka nie potrafi艂a sobie poradzi膰. Wsch贸d i zach贸d S艂o艅ca przypisywano niegdy艣 Heliosowi i jego ognistemu rydwanowi. Trz臋sienia ziemi i fale p艂ywowe t艂umaczono gniewem Posejdona. Nauka udowodni艂a, 偶e ci bogowie byli tylko fa艂szywymi bo偶kami. Wkr贸tce wszyscy bogowie oka偶膮 si臋 tym samym. Nauka dostarczy艂a odpowiedzi na niemal wszystkie pytania, jakie cz艂owiek potrafi艂 zada膰. Zosta艂o ju偶 tylko kilka i te maj膮 charakter ezoteryczny. Sk膮d pochodzimy? Co tu robimy? Jaki jest sens 偶ycia i wszech艣wiata?

Langdon poczu艂 rozbawienie.

- I na te pytania CERN usi艂uje odpowiedzie膰?

- Poprawka. To s膮 pytania, na kt贸re w艂a艣nie odpowiadamy.

Langdon zamilk艂 i ju偶 bez s艂owa pod膮偶a艂 za swoim gospodarzem, lawiruj膮cym pomi臋dzy budynkami. W pewnej chwili nad ich g艂owami rozleg艂 si臋 艣wist i tu偶 przed nimi wyl膮dowa艂 lataj膮cy talerz. Kohler zignorowa艂 go i ruszy艂 dalej.

Z przeciwnej strony dziedzi艅ca dobieg艂o ich wo艂anie:

- S'il vous pla卯t!

Langdon spojrza艂 w tamtym kierunku. Zobaczy艂, 偶e macha do niego starszy, siwow艂osy m臋偶czyzna w bluzie z napisem COLLEGE PARIS. Podni贸s艂 talerz z ziemi i zr臋cznie go odrzuci艂. M臋偶czyzna z艂apa艂 go na jeden palec, kilkakrotnie podrzuci艂 i dopiero potem cisn膮艂 przez rami臋 do swojego partnera.

- Merci! - zawo艂a艂 do Langdona.

- Gratulacje - odezwa艂 si臋 Kohler, gdy Langdon wreszcie go dogoni艂. - W艂a艣nie pan zagra艂 z laureatem Nagrody Nobla Georges'em Charpakiem, wynalazc膮 wielodrutowej komory proporcjonalnej.

Langdon skin膮艂 g艂ow膮. M贸j szcz臋艣liwy dzie艅.

Min臋艂y jeszcze trzy minuty, zanim doszli do celu - du偶ego, zadbanego budynku stoj膮cego w otoczeniu osik. W por贸wnaniu do innych wydawa艂 si臋 luksusowy. Na umieszczonym przed nim kamieniu wyryto napis BUDYNEK C.

Ale偶 si臋 wysilili, pomy艣la艂 Langdon.

Jednak pomimo nieciekawej nazwy, sam budynek odpowiada艂 jego architektonicznym upodobaniom. By艂 konserwatywny i solidny. Zbudowany z czerwonej ceg艂y, z ozdobn膮 balustrad膮 i obramowany starannie przyci臋tymi, symetrycznymi 偶ywop艂otami. Kiedy pod膮偶ali kamienn膮 艣cie偶k膮 w kierunku drzwi wej艣ciowych, przeszli przez bram臋 utworzon膮 przez dwie marmurowe kolumny. Na jednej z nich kto艣 przyklei艂 karteczk臋 z napisem:

TA KOLUMNA JEST JO艃SKA

Czy to ma by膰 graffiti fizyk贸w?, zastanawia艂 si臋 Langdon, przygl膮daj膮c si臋 kolumnie i chichocz膮c w duchu.

- Mi艂o widzie膰, 偶e nawet b艂yskotliwi fizycy pope艂niaj膮 b艂臋dy.

Kohler spojrza艂 uwa偶nie:

- Co pan ma na my艣li?

- Ten, kto napisa艂 t臋 karteczk臋, pomyli艂 si臋. To nie jest kolumna jo艅ska. Kolumny jo艅skie maj膮 r贸wny przekr贸j na ca艂ej d艂ugo艣ci, a ta si臋 zw臋偶a. To kolumna dorycka... grecki odpowiednik. Cz臋sty b艂膮d.

- To mia艂 by膰 偶art, panie Langdon - wyja艣ni艂 mu gospodarz bez u艣miechu. - Jo艅ska ma oznacza膰, 偶e zawiera jony: elektrycznie na艂adowane cz膮stki. Znajduj膮 si臋 w wi臋kszo艣ci przedmiot贸w.

Langdon obejrza艂 si臋 na kolumn臋 i j臋kn膮艂.

Nadal jeszcze czu艂 si臋 g艂upio, gdy wysiada艂 z windy na ostatnim pi臋trze budynku C. Poszed艂 za Kohlerem 艂adnie urz膮dzonym korytarzem, kt贸rego wystr贸j nieco go zaskoczy艂 - wi艣niowa sofa, porcelanowy wazon na pod艂odze i ozdobnie toczona stolarka.

- Pragniemy, aby nasi zatrudnieni na sta艂e naukowcy czuli si臋 wygodnie - wyja艣ni艂 Kohler.

Na to wygl膮da, pomy艣la艂 Langdon.

- Zatem m臋偶czyzna, kt贸rego widzia艂em na zdj臋ciu, tu w艂a艣nie mieszka艂? By艂 jednym z wa偶niejszych pracownik贸w?

- W艂a艣nie. Nie przyszed艂 dzi艣 rano na um贸wione ze mn膮 spotkanie i nie odpowiada艂, gdy dzwoni艂em na jego pager. Przyszed艂em tu, 偶eby go poszuka膰, i znalaz艂em go martwego w salonie.

Langdona przebieg艂 dreszcz, gdy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e za chwil臋 ujrzy zw艂oki. Jego 偶o艂膮dek nigdy nie by艂 zbyt odporny, je艣li chodzi艂o o tego typu sprawy. Odkry艂 w sobie t臋 s艂abo艣膰 jeszcze jako student akademii sztuk pi臋knych, gdy nauczyciel opowiedzia艂 klasie, i偶 Leonardo da Vinci pozna艂 tak doskonale budow臋 ludzkiego cia艂a dzi臋ki ekshumowaniu zmar艂ych i dokonywaniu sekcji ich mi臋艣ni.

Kohler zaprowadzi艂 go na koniec korytarza, gdzie znajdowa艂y si臋 tylko jedne drzwi.

- Mo偶na by rzec: apartament dla VIP-贸w - oznajmi艂 i wytar艂 sobie pot z czo艂a.

Langdon spojrza艂 na wizyt贸wk臋 na d臋bowych drzwiach i przeczyta艂:

LEONARDO VETRA

- Leonardo Vetra sko艅czy艂by w przysz艂ym tygodniu pi臋膰dziesi膮t osiem lat - poinformowa艂 go Kohler. - By艂 jednym z najwybitniejszych naukowc贸w naszych czas贸w. Jego 艣mier膰 stanowi niepowetowan膮 strat臋 dla nauki.

Przez chwil臋 Langdonowi wydawa艂o si臋, 偶e widzi cie艅 emocji na kamiennej twarzy Kohlera, ale to wra偶enie szybko min臋艂o. Dyrektor si臋gn膮艂 do kieszeni i wyci膮gn膮艂 du偶y p臋k kluczy, w艣r贸d kt贸rych zacz膮艂 szuka膰 w艂a艣ciwego.

Nagle Langdon u艣wiadomi艂 sobie, 偶e co艣 tu jest nie w porz膮dku. Budynek by艂 opustosza艂y.

- Gdzie s膮 wszyscy? - spyta艂. Za chwil臋 mieli si臋 znale藕膰 na miejscu zbrodni, a nie by艂o tu 偶adnego ruchu.

- Mieszka艅cy s膮 w swoich laboratoriach - wyja艣ni艂 jego gospodarz, znajduj膮c w ko艅cu klucz.

- Mam na my艣li policj臋 - u艣ci艣li艂. - Czy ju偶 odjechali?

R臋ka Kohlera znieruchomia艂a w po艂owie drogi do zamka.

- Policj臋?

- Policj臋. Przys艂a艂 mi pan faks informuj膮cy o morderstwie. Przecie偶 musia艂 pan wezwa膰 policj臋.

- Bynajmniej.

- Co?

Szare oczy Kohlera spojrza艂y na niego ostro.

- Sytuacja jest bardzo skomplikowana, panie Langdon.

Langdon poczu艂 przyp艂yw l臋ku.

- Ale... przecie偶 z pewno艣ci膮 kto艣 jeszcze o tym wie!

- Tak. Adoptowana c贸rka Leonarda. Ona te偶 jest fizykiem i tu pracuje. Maj膮 wsp贸lne laboratorium. S膮 partnerami. W minionym tygodniu panna Vetra wyjecha艂a, aby wykona膰 badania w terenie. Powiadomi艂em j膮 o 艣mierci ojca i ju偶 tu jedzie.

- Ale ten cz艂owiek zosta艂 zamordo...

- Odb臋dzie si臋 oficjalne 艣ledztwo - oznajmi艂 stanowczym g艂osem Kohler - ale w odpowiednim czasie. Z pewno艣ci膮 obejmie ono przeszukanie laboratorium Vetry, kt贸re on i c贸rka uwa偶ali za swoje najbardziej prywatne miejsce. Dlatego poczekam, dop贸ki panna Vetra nie przyjedzie. Uwa偶am, 偶e jestem jej winien cho膰 t臋 odrobin臋 dyskrecji. - Przekr臋ci艂 klucz w zamku.

Kiedy drzwi si臋 otworzy艂y, wydoby艂 si臋 zza nich z sykiem podmuch lodowatego powietrza i uderzy艂 Langdona w twarz. Cofn膮艂 si臋, nie wierz膮c w艂asnym oczom. Za progiem znajdowa艂 si臋 pok贸j jakby nie z tej planety - pogr膮偶ony w g臋stej bia艂ej mgle, kt贸ra wirowa艂a smugami wok贸艂 mebli.

- Co do...? - zaj膮kn膮艂 si臋.

- Freonowy system ch艂odz膮cy - wyja艣ni艂 Kohler. - Obni偶y艂em temperatur臋 w mieszkaniu, 偶eby cia艂o zachowa艂o si臋 w dobrym stanie.

Langdon zapi膮艂 guziki marynarki w ochronie przed zimnem. Jestem w krainie Oz, pomy艣la艂, tyle 偶e zapomnia艂em swoich magicznych pantofli.

9

Cia艂o na pod艂odze stanowi艂o odra偶aj膮cy widok. Leonardo Vetra le偶a艂 na plecach, zupe艂nie nagi, a jego sk贸ra przybra艂a niebieskoszary kolor. G艂owa by艂a ca艂kowicie odwr贸cona do ty艂u, tak 偶e nie mo偶na by艂o dostrzec twarzy wci艣ni臋tej w pod艂og臋. Ko艣ci szyi przebi艂y sk贸r臋 w miejscu z艂amania. M臋偶czyzna znajdowa艂 si臋 w zamarzni臋tej ka艂u偶y w艂asnego moczu, a w艂osy wok贸艂 pomarszczonych genitali贸w mia艂 pokryte szronem.

Langdon skierowa艂 wzrok na pier艣 ofiary, walcz膮c z ogarniaj膮c膮 go fal膮 md艂o艣ci. Wprawdzie zd膮偶y艂 ju偶 dziesi膮tki razy przyjrze膰 si臋 symetrycznej ranie na fotografii, jednak w naturze robi艂a bez por贸wnania silniejsze wra偶enie. Na obrzmia艂ym, przypalonym ciele rysowa艂 si臋 idealnie odci艣ni臋ty symbol.

0x08 graphic

Langdon zastanawia艂 si臋, czy dreszcz przeszywaj膮cy jego cia艂o to skutek ch艂odu czy u艣wiadomienia sobie znaczenia tego, co widzi.

Serce mu wali艂o, gdy obchodzi艂 cia艂o, 偶eby przeczyta膰 napis do g贸ry nogami i ponownie przekona膰 si臋 o jego doskona艂ej symetrii. Teraz, kiedy na niego patrzy艂, jego istnienie wydawa艂o mu si臋 jeszcze bardziej niemo偶liwe ni偶 przedtem.

- Panie Langdon?

On jednak nie s艂ysza艂. By艂 teraz w innym 艣wiecie... swoim 艣wiecie, swoim 偶ywiole, gdzie historia, mity i fakty zderza艂y si臋 ze sob膮... a jego zmys艂y by艂y tym ca艂kowicie poch艂oni臋te.

- Panie Langdon? - Kohler wpatrywa艂 si臋 w niego wyczekuj膮co.

Langdon nie podni贸s艂 na niego wzroku. By艂 teraz ca艂kowicie zaabsorbowany tym, co zobaczy艂.

- Co pan ju偶 wie?

- Tylko to, co zd膮偶y艂em przeczyta膰 na pa艅skiej stronie internetowej. Illuminati oznacza „o艣wieceni”. To nazwa pewnego dawnego bractwa.

Langdon przytakn膮艂 skinieniem g艂owy.

- Zetkn膮艂 si臋 pan ju偶 wcze艣niej z t膮 nazw膮?

- Nie, dop贸ki nie ujrza艂em jej wypalonej na ciele pana Vetry.

- I wtedy zacz膮艂 pan szuka膰 w Internecie?

- Tak.

- I z pewno艣ci膮, kiedy wprowadzi艂 pan to s艂owo, pojawi艂y si臋 setki odno艣nik贸w.

- Tysi膮ce - poprawi艂 go Kohler. - Jednak w pa艅skiej witrynie znalaz艂em powi膮zania z Harvardem, Oksfordem i znanym wydawc膮, a ponadto list臋 publikacji dotycz膮cych tego tematu. Jako naukowiec przekona艂em si臋, 偶e informacja jest tyle warta, co jej 藕r贸d艂o. Pa艅skie referencje wydawa艂y si臋 wiarygodne.

Langdon nie odrywa艂 wzroku od cia艂a.

Kohler nie powiedzia艂 ju偶 nic wi臋cej, tylko wpatrywa艂 si臋 w niego, najwyra藕niej czekaj膮c, a偶 udzieli mu jakich艣 wyja艣nie艅 na temat tego, co widz膮.

Langdon podni贸s艂 w ko艅cu wzrok i rozejrza艂 si臋 po mro藕nym pokoju.

- Mo偶e porozmawiamy o tym w cieplejszym miejscu?

- Tu b臋dzie doskonale. - Kohler jakby nie odczuwa艂 zimna. - Porozmawiamy tutaj.

Langdon zmarszczy艂 brwi. Historia bractwa iluminat贸w by艂a skomplikowana. Zamarzn臋 tu na 艣mier膰, zanim mu to wyja艣ni臋. Ponownie spojrza艂 na wypalone pi臋tno i poczu艂 nowy przyp艂yw zdumienia pomieszanego z l臋kiem.

Symbol bractwa iluminat贸w sta艂 si臋 legendarny we wsp贸艂czesnej symbolice, jednak 偶aden z naukowc贸w nigdy go nie widzia艂 w rzeczywisto艣ci. Dawne dokumenty opisywa艂y go jako ambigram. Ambo to po 艂acinie „oba”, tote偶 nazwa ta oznacza艂a, 偶e mo偶na go czyta膰 z obu stron. Jednak cho膰 ambigramy by艂y do艣膰 popularne w symbolice - przyk艂adem mo偶e by膰 swastyka, yin yang, gwiazda Dawida, zwyk艂y krzy偶 - to wydawa艂o si臋 zupe艂nie niemo偶liwe napisanie wyrazu w taki spos贸b, 偶eby sta艂 si臋 ambigramem. Wsp贸艂cze艣ni badacze symbolizmu od lat pr贸bowali przekszta艂ci膰 wyraz Illuminati w idealnie symetryczny symbol, ale bez skutku. W zwi膮zku z tym wi臋kszo艣膰 z nich dosz艂a do wniosku, 偶e jego istnienie by艂o tylko legend膮.

- Kim zatem s膮 iluminaci? - naciska艂 Kohler.

W艂a艣nie, pomy艣la艂 Langdon, kim s膮? Po czym rozpocz膮艂 sw膮 opowie艣膰.

- Od zarania dziej贸w istnia艂 g艂臋boki rozd藕wi臋k pomi臋dzy nauk膮 a religi膮. Uczeni, kt贸rzy otwarcie m贸wili o swoich odkryciach, tacy jak Kopernik...

- Byli mordowani - wtr膮ci艂 si臋 Kohler. - Mordowani przez Ko艣ci贸艂 za ujawnianie prawd naukowych. Religia zawsze prze艣ladowa艂a nauk臋.

- Tak. Jednak w szesnastym wieku powsta艂a w Rzymie grupa, kt贸ra zacz臋艂a walczy膰 z Ko艣cio艂em. Niekt贸rzy z najbardziej o艣wieconych ludzi we W艂oszech - fizycy, matematycy, astronomowie - zacz臋li organizowa膰 tajne spotkania, na kt贸rych krytykowali niezgodne z rzeczywisto艣ci膮 nauki Ko艣cio艂a. Obawiali si臋, 偶e uzurpowany sobie przez Ko艣ci贸艂 monopol na „prawd臋” uniemo偶liwi rozw贸j nauki na 艣wiecie. Za艂o偶yli pierwszy na 艣wiecie naukowy sztab ekspert贸w i nadali sobie nazw臋 „o艣wieceni”.

- Illuminati.

- Tak. Najwybitniejsze umys艂y Europy... ca艂kowicie oddane poszukiwaniu naukowej prawdy.

Kohler s艂ucha艂 w milczeniu.

- Oczywi艣cie iluminaci byli bezlito艣nie prze艣ladowani przez Ko艣ci贸艂 katolicki. Dla zachowania bezpiecze艅stwa musieli przestrzega膰 skomplikowanych rytua艂贸w zapewniaj膮cych im tajemnic臋. Wkr贸tce w podziemnych kr臋gach naukowych rozprzestrzeni艂a si臋 wie艣膰 o ich istnieniu i zacz臋li si臋 do nich przy艂膮cza膰 uczeni z ca艂ej Europy. Cz艂onkowie bractwa zbierali si臋 regularnie w Rzymie w swojej supertajnej siedzibie, kt贸rej nadali nazw臋 Ko艣ci贸艂 O艣wiecenia.

Kohler zakaszla艂 i zmieni艂 pozycj臋 na w贸zku.

- Wielu cz艂onk贸w bractwa - ci膮gn膮艂 Langdon - chcia艂o zwalcza膰 tyrani臋 Ko艣cio艂a za pomoc膮 akt贸w przemocy, ale cz艂owiek, kt贸ry cieszy艂 si臋 w艣r贸d nich najwi臋kszym szacunkiem, zdo艂a艂 im to wyperswadowa膰. By艂 on pacyfist膮 i jednym z najs艂ynniejszych uczonych w historii.

Langdon by艂 pewien, 偶e Kohler wie, o kogo chodzi. Nawet ludzie nie maj膮cy z nauk膮 nic wsp贸lnego znali nazwisko tego nieszcz臋snego astronoma, kt贸ry zosta艂 aresztowany i niemal stracony przez Ko艣ci贸艂, gdy og艂osi艂, 偶e to S艂o艅ce, a nie Ziemia, stanowi 艣rodek Uk艂adu S艂onecznego. Mimo 偶e wyniki jego bada艅 by艂y niepodwa偶alne, zosta艂 surowo ukarany przez Ko艣ci贸艂 za twierdzenie, 偶e B贸g nie umie艣ci艂 ludzko艣ci w centrum Swojego wszech艣wiata.

- Nazywa艂 si臋 Galileo Galilei.

Kohler spojrza艂 na niego.

- Galileusz?

- Tak, Galileusz nale偶a艂 do iluminat贸w. Jednocze艣nie by艂 gorliwym katolikiem. Stara艂 si臋 doprowadzi膰 do z艂agodzenia stanowiska Ko艣cio艂a wobec nauki, g艂osz膮c, 偶e ta ostatnia nie tylko nie zaprzecza istnieniu Boga, lecz nawet je potwierdza. Napisa艂 kiedy艣, 偶e kiedy patrzy przez teleskop na obracaj膮ce si臋 planety, s艂yszy g艂os Boga w muzyce sfer. Utrzymywa艂 r贸wnie偶, 偶e nauka i religia nie s膮 wrogami, tylko sojusznikami, dwoma r贸偶nymi j臋zykami opowiadaj膮cymi t臋 sam膮 histori臋... histori臋 o symetrii i r贸wnowadze, niebie i piekle, nocy i dniu, gor膮cu i zimnie, Bogu i szatanie. Zar贸wno nauka, jak i religia raduj膮 si臋 stworzon膮 przez Boga symetri膮... nieko艅cz膮cym si臋 zmaganiem jasno艣ci i ciemno艣ci. - Langdon urwa艂 i zacz膮艂 przytupywa膰 nogami, 偶eby je rozgrza膰.

Kohler siedzia艂 nieporuszony na w贸zku i tylko na niego patrzy艂.

- Niestety - doda艂 Langdon - Ko艣ci贸艂 wcale nie pragn膮艂 zjednoczenia nauki i religii.

- Oczywi艣cie, 偶e nie - przerwa艂 mu gospodarz. - Takie zjednoczenie odebra艂oby Ko艣cio艂owi mo偶liwo艣膰 uzurpowania sobie roli jedynego po艣rednika, dzi臋ki kt贸remu cz艂owiek mo偶e zrozumie膰 Boga. Zatem Ko艣ci贸艂 os膮dzi艂 Galileusza jako heretyka, uzna艂 go za winnego i skaza艂 na sta艂y areszt domowy. Znam histori臋 nauki, panie Langdon. Jednak to by艂o wieki temu. Co to ma wsp贸lnego z Leonardem Vetr膮?

Pytanie za milion dolar贸w. Langdon przeszed艂 do sedna opowie艣ci.

- Aresztowanie Galileusza wywo艂a艂o wrzenie w艣r贸d cz艂onk贸w bractwa. Pope艂niono pewne b艂臋dy i Ko艣cio艂owi uda艂o si臋 zidentyfikowa膰 czterech cz艂onk贸w, kt贸rych pojmano i przes艂uchiwano. Jednak uczeni ci niczego nie zdradzili, nawet kiedy ich torturowano.

- Torturowano?

Langdon skin膮艂 g艂ow膮.

- Przypalano ich roz偶arzonym 偶elazem. Wypalano na piersi znak krzy偶a.

Oczy Kohlera rozszerzy艂y si臋. Dyrektor rzuci艂 niepewne spojrzenie na cia艂o Vetry.

- Potem t臋 czw贸rk臋 brutalnie zamordowano, a ich cia艂a porzucono na ulicach Rzymu jako ostrze偶enie dla tych, kt贸rzy chcieliby wst膮pi膰 do bractwa. Pozostali iluminaci, czuj膮c, 偶e Ko艣ci贸艂 depcze im po pi臋tach, uciekli z W艂och.

Langdon przerwa艂 na chwil臋, porz膮dkuj膮c my艣li, 偶eby jasno przedstawi膰 dalszy ci膮g historii. Spojrza艂 Kohlerowi prosto w oczy.

- Iluminaci zeszli do g艂臋bokiego podziemia, a tam zacz臋li si臋 kontaktowa膰 z innymi grupami uchodz膮cymi przed prze艣ladowaniami katolik贸w - mistykami, alchemikami, okultystami, muzu艂manami, 偶ydami. Bractwo przyjmowa艂o nowych cz艂onk贸w i z biegiem lat zmieni艂o nieco sw贸j charakter. Pojawili si臋 nowi iluminaci, mroczniejsi i zdecydowanie antychrze艣cija艅scy. Ro艣li w si艂臋, odprawiali tajemnicze rytua艂y, pod gro藕b膮 艣mierci strzegli tajemnicy i przysi臋gali, 偶e pewnego dnia znowu powstan膮 i zemszcz膮 si臋 na Ko艣ciele katolickim. W ko艅cu stali si臋 tak silni, 偶e Ko艣ci贸艂 uzna艂 ich za najniebezpieczniejszy ruch antychrze艣cija艅ski na 艣wiecie. W贸wczas Watykan pot臋pi艂 bractwo i uzna艂 je za Shaitana.

- Shaitana?

- To nazwa wywodz膮ca si臋 z islamu. Oznacza przeciwnika... przeciwnika Boga. Ko艣ci贸艂 wybra艂 islamskie okre艣lenie, gdy偶 by艂 to wed艂ug nich brudny j臋zyk. - Zawaha艂 si臋. - Od nazwy shaitan wywodzi si臋 s艂owo szatan.

Na twarzy Kohlera pojawi艂 si臋 niepok贸j. G艂os Langdona by艂 teraz bardzo ponury.

- Panie Kohler, nie mam poj臋cia, jak ten znak pojawi艂 si臋 na piersi tego cz艂owieka... ani dlaczego... ale patrzy pan na od dawna zaginiony symbol najstarszego i najpot臋偶niejszego kultu szatana.

10

Uliczka by艂a w膮ska i opustosza艂a. Hassassin szed艂 teraz szybkim krokiem, a czarne oczy b艂yszcza艂y mu wyrazem oczekiwania. Kiedy zbli偶a艂 si臋 do celu, w my艣lach zabrzmia艂y mu po偶egnalne s艂owa Janusa. Wkr贸tce rozpoczyna si臋 faza druga. Odpocznij troch臋.

U艣miechn膮艂 si臋 z wy偶szo艣ci膮. Nie spa艂 ca艂膮 noc, ale sen by艂 ostatni膮 rzecz膮, jaka go interesowa艂a. Sen jest dobry dla s艂abeuszy. On jest wojownikiem, podobnie jak jego przodkowie, a cz艂onkowie jego ludu nie spali po rozpocz臋ciu bitwy. Ta bitwa niew膮tpliwie ju偶 si臋 rozpocz臋艂a, a jemu przypad艂 zaszczyt rozlania pierwszej krwi. Teraz mia艂 dwie godziny na uczczenie swojego zwyci臋stwa, zanim powr贸ci do pracy.

Spa膰? S膮 przecie偶 znacznie lepsze sposoby, 偶eby si臋 odpr臋偶y膰...

Zami艂owanie do hedonistycznych przyjemno艣ci niew膮tpliwie odziedziczy艂 po swych przodkach, tyle 偶e oni delektowali si臋 haszyszem, a on wola艂 inne rozkosze. By艂 zbyt dumny ze swojego cia艂a - dobrze umi臋艣nionej, zab贸jczej maszyny - by niszczy膰 je narkotykami. Znalaz艂 sobie mniej niebezpieczne uzale偶nienie... zdrowsz膮 i bardziej satysfakcjonuj膮c膮 nagrod臋.

Czuj膮c znajomy dreszczyk oczekiwania, ruszy艂 jeszcze szybciej. W ko艅cu stan膮艂 przed niczym niewyr贸偶niaj膮cymi si臋 drzwiami i nacisn膮艂 dzwonek. W drzwiach odsuni臋to wizjer, po czym przyjrza艂a mu si臋 badawczo para br膮zowych 艂agodnych oczu. W ko艅cu drzwi si臋 otworzy艂y.

- Witamy - odezwa艂a si臋 dobrze ubrana kobieta. Zaprowadzi艂a go do doskonale umeblowanego saloniku o przyt艂umionym o艣wietleniu. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach drogich perfum i pi偶ma. - Prosz臋. - Wr臋czy艂a mu album z fotografiami. - Kiedy pan si臋 zdecyduje, prosz臋 po mnie zadzwoni膰. - Nast臋pnie zostawi艂a go samego.

Hassassin u艣miechn膮艂 si臋 do siebie.

Siedz膮c na pluszowej sofie z albumem na kolanach, poczu艂 uk艂ucie zmys艂owego po偶膮dania. Wprawdzie jego pobratymcy nie 艣wi臋towali Bo偶ego Narodzenia, ale wyobra偶a艂 sobie, 偶e tak musi czu膰 si臋 dziecko siedz膮ce przed stosem 艣wi膮tecznych prezent贸w, gdy za chwil臋 ma sprawdzi膰, jakie cuda znajduj膮 si臋 w 艣rodku. Otworzy艂 album i zacz膮艂 przygl膮da膰 si臋 zdj臋ciom. Mia艂 przed sob膮 ca艂e bogactwo seksualnych fantazji.

Marisa. W艂oska bogini. Ognista. M艂oda Sophia Loren.

Sachiko. Japo艅ska gejsza. Gibka. Niew膮tpliwie uzdolniona.

Kanara. Osza艂amiaj膮ca czarna wizja. Umi臋艣niona. Egzotyczna.

Dwukrotnie przejrza艂 album i w ko艅cu dokona艂 wyboru. Wdusi艂 przycisk na stoj膮cym obok stoliku. W chwil臋 p贸藕niej pojawi艂a si臋 ta sama kobieta, kt贸ra go powita艂a. Wskaza艂, kogo wybra艂. U艣miechn臋艂a si臋.

- Prosz臋 za mn膮.

Po om贸wieniu spraw finansowych przeprowadzi艂a dyskretn膮 rozmow臋 przez telefon. Poczeka艂a kilka minut, po czym wesz艂a z nim po kr臋conych marmurowych schodach, kt贸re zaprowadzi艂y ich do luksusowo urz膮dzonego korytarza.

- To te z艂ote drzwi na ko艅cu - poinformowa艂a go. - Ma pan kosztowny gust.

No, pewnie, pomy艣la艂. Jestem koneserem.

Przemierzy艂 korytarz krokiem pantery szykuj膮cej si臋 do od dawna upragnionego posi艂ku. Kiedy dotar艂 do drzwi, u艣miechn膮艂 si臋 do siebie. By艂y ju偶 otwarte... zaprasza艂y go do 艣rodka. Pchn膮艂 je i bezszelestnie si臋 otworzy艂y.

Kiedy zobaczy艂 dziewczyn臋, wiedzia艂, 偶e dobrze wybra艂.

Czeka艂a na niego dok艂adnie tak, jak prosi艂... le偶a艂a naga na plecach, z r臋kami przywi膮zanymi grubym aksamitnym sznurem do por臋czy 艂贸偶ka.

Przeszed艂 przez pok贸j i przebieg艂 ciemnymi palcami po jej kremowym brzuchu. Wczoraj w nocy zabi艂em, powiedzia艂 sobie w duchu, a ty jeste艣 moj膮 nagrod膮.

11

- Szatana? - Kohler wytar艂 usta i poruszy艂 si臋 niespokojnie. - To jest symbol satanistycznego kultu?

Langdon spacerowa艂 po mro藕nym pokoju, 偶eby si臋 rozgrza膰.

- Iluminaci byli satanistami, ale nie we wsp贸艂czesnym rozumieniu tego s艂owa.

Szybko wyja艣ni艂, 偶e dla wi臋kszo艣ci ludzi satani艣ci to potwory oddaj膮ce cze艣膰 diab艂u, gdy tymczasem, historycznie rzecz bior膮c, byli to wykszta艂ceni ludzie, kt贸rzy przeciwstawiali si臋 Ko艣cio艂owi. Shaitan. Pog艂oski na temat sk艂adania ofiar ze zwierz膮t, praktykowania czarnej magii czy rytua艂贸w zwi膮zanych z pentagramem by艂y k艂amstwami rozpowszechnianymi przez Ko艣ci贸艂 w celu zniszczenia dobrego imienia przeciwnika. Z czasem wrogowie Ko艣cio艂a, pragn膮cy na艣ladowa膰 iluminat贸w, zacz臋li wierzy膰 w te k艂amstwa i wprowadza膰 je w 偶ycie. Tak narodzi艂 si臋 wsp贸艂czesny satanizm.

Kohler przerwa艂 mu chrz膮kni臋ciem.

- Wszystko to zamierzch艂a historia. Ja chcia艂bym wiedzie膰, jak ten symbol znalaz艂 si臋 tutaj.

Langdon zaczerpn膮艂 g艂臋boko powietrza.

- Sam symbol powsta艂 w szesnastym wieku, stworzony przez anonimowego artyst臋 z bractwa iluminat贸w jako ho艂d dla Galileusza i jego umi艂owania symetrii. Sta艂 si臋 swego rodzaju 艣wi臋tym logo bractwa. Trzymano go jednak w tajemnicy. Podobno mia艂 zosta膰 ujawniony, gdy iluminaci nabior膮 do艣膰 si艂y, by wyj艣膰 z podziemia i zrealizowa膰 sw贸j ostateczny cel.

Kohler by艂 zaniepokojony.

- Zatem ten symbol oznacza, 偶e iluminaci wychodz膮 z podziemia?

Langdon zmarszczy艂 czo艂o.

- To raczej niemo偶liwe. Historia bractwa ma jeszcze jeden rozdzia艂, kt贸rego nie zd膮偶y艂em opowiedzie膰.

- Prosz臋 wi臋c mnie o艣wieci膰. - G艂os Kohlera brzmia艂 teraz dono艣niej.

Langdon zatar艂 d艂onie, porz膮dkuj膮c w my艣lach wiedz臋 z setek dokument贸w, kt贸re przeczyta艂 na temat iluminat贸w.

- Iluminaci przetrwali - wyja艣ni艂. - Kiedy uciekli z W艂och, podr贸偶owali po Europie, szukaj膮c bezpiecznego miejsca, gdzie mogliby si臋 na nowo zorganizowa膰. Zostali w贸wczas przyj臋ci przez inne tajne stowarzyszenie... bractwo bogatych bawarskich kamieniarzy nazywanych wolnomularzami.

Na twarzy Kohlera pojawi艂 si臋 wyraz zaskoczenia.

- Mason贸w?

Langdon skin膮艂 g艂ow膮. Nie zdziwi艂o go, 偶e jego gospodarz s艂ysza艂 o tym stowarzyszeniu. Wolnomularze skupiali obecnie ponad pi臋膰 milion贸w cz艂onk贸w na ca艂ym 艣wiecie, z tego po艂owa mieszka艂a w Stanach Zjednoczonych, a ponad milion w Europie.

- Przecie偶 masoni z pewno艣ci膮 nie s膮 satanistami - zaprotestowa艂 Kohler, a w jego g艂osie pojawi艂o si臋 niedowierzanie.

- Oczywi艣cie, 偶e nie. Masoni padli ofiar膮 w艂asnej 偶yczliwo艣ci. Kiedy w osiemnastym wieku przyj臋li pod swoje skrzyd艂a naukowc贸w uciekaj膮cych przed prze艣ladowaniami, stali si臋 nie艣wiadomie fasad膮, za kt贸r膮 dzia艂ali iluminaci. Ci ostatni ro艣li w ich szeregach w si艂臋, stopniowo zajmuj膮c coraz wy偶sze stanowiska w lo偶ach. W tym czasie po cichu odtwarzali swoje naukowe bractwo... tajne stowarzyszenie g艂臋boko ukryte pod przykrywk膮 innego tajnego stowarzyszenia. Nast臋pnie wykorzystali og贸lno艣wiatowe kontakty wolnomularzy, 偶eby rozpowszechni膰 swoje wp艂ywy.

Langdon odetchn膮艂 zimnym powietrzem, po czym kontynuowa艂.

- Najwa偶niejszym celem i zobowi膮zaniem iluminat贸w by艂o zmiecenie katolicyzmu z powierzchni ziemi. Byli przekonani, 偶e najwi臋kszym zagro偶eniem dla ludzko艣ci s膮 zabobonne dogmaty rozpowszechniane przez Ko艣ci贸艂. Obawiali si臋, 偶e je艣li religia dalej b臋dzie przedstawia膰 pobo偶ne mity jako niezbite fakty, zahamuje to post臋p nauki, a ludzko艣膰 zostanie skazana na ignorancj臋 i bezsensowne 艣wi臋te wojny.

- To w艂a艣nie dzi艣 obserwujemy.

Langdon zmarszczy艂 czo艂o. Kohler mia艂 racj臋. Rzeczywi艣cie 艣wi臋te wojny nadal si臋 tocz膮. M贸j B贸g jest lepszy od twojego. Wygl膮da na to, 偶e dalej istnieje 艣cis艂y zwi膮zek pomi臋dzy ortodoksyjn膮 wiar膮 a du偶膮 liczb膮 ofiar.

- Prosz臋 kontynuowa膰 - ponagli艂 go Kohler.

Langdon przez chwil臋 zbiera艂 my艣li.

- Iluminaci uro艣li w si艂臋 w Europie, po czym zainteresowali si臋 Stanami Zjednoczonymi, m艂odym pa艅stwem, kt贸rego wielu przyw贸dc贸w nale偶a艂o do masonerii, jak cho膰by George Washington i Ben Franklin. Byli to uczciwi, bogobojni ludzie, kt贸rzy nie zdawali sobie sprawy, 偶e wolnomularze stanowi膮 bastion iluminat贸w. Ci ostatni wykorzystali swoje wp艂ywy i uczestniczyli w zak艂adaniu bank贸w, uniwersytet贸w i zak艂ad贸w przemys艂owych, kt贸re mia艂y finansowa膰 realizacj臋 ich najwy偶szego celu. - Langdon przerwa艂 na chwil臋. - By艂o nim stworzenie jednego 艣wiatowego pa艅stwa: 艣wieckiego Nowego Porz膮dku 艢wiata.

Kohler siedzia艂 bez ruchu.

- Nowego Porz膮dku 艢wiata - powt贸rzy艂 Langdon - opartego na o艣wieceniu naukowym. Nazwali to doktryn膮 lucyferyjsk膮. Wed艂ug nauki Ko艣cio艂a Lucyfer to diabe艂, natomiast bractwo utrzymywa艂o, 偶e rol臋 Lucyfera nale偶y rozumie膰 zgodnie z dos艂ownym 艂aci艅skim znaczeniem tej nazwy, czyli „nios膮cy 艣wiat艂o”. Innymi s艂owy, „Iluminator”.

Kohler westchn膮艂 i odezwa艂 si臋 niezwykle powa偶nym tonem:

- Panie Langdon, prosz臋 usi膮艣膰.

Usiad艂 zatem bardzo ostro偶nie na oszronionym krze艣le. Kohler podjecha艂 w贸zkiem bli偶ej.

- Nie jestem pewien, czy zrozumia艂em wszystko, co mi pan opowiedzia艂, ale wiem jedno. Leonardo Vetra by艂 niezwykle cenny dla CERN-u, a ponadto by艂 moim przyjacielem. Potrzebna mi pa艅ska pomoc, 偶eby odnale藕膰 iluminat贸w.

Langdon nie wiedzia艂, co odpowiedzie膰.

- Odnale藕膰 iluminat贸w? - On chyba 偶artuje. - Obawiam si臋, 偶e to zupe艂nie niemo偶liwe.

Kohler zmarszczy! brwi.

- Jak to niemo偶liwe? Chyba nie...

- Panie Kohler - Langdon pochyli艂 si臋 w stron臋 gospodarza, nie bardzo wiedz膮c, co zrobi膰, aby ten dobrze go zrozumia艂. - Jeszcze nie sko艅czy艂em swojej opowie艣ci. Wbrew pozorom jest wysoce nieprawdopodobne, 偶eby ten symbol wypalili iluminaci. Ju偶 od ponad p贸艂 wieku nie natrafiono na 偶adne dowody ich istnienia i wi臋kszo艣膰 naukowc贸w jest zgodna, 偶e bractwo nie istnieje od lat.

Odpowiedzia艂a mu cisza. Kohler wpatrywa艂 si臋 w mg艂臋 wype艂niaj膮c膮 pok贸j, a na jego twarzy malowa艂 si臋 wyraz ni to oszo艂omienia, ni to gniewu. W ko艅cu powiedzia艂:

- Jak, u diab艂a, mo偶e mi pan opowiada膰, 偶e to stowarzyszenie ju偶 nie istnieje, skoro jego nazwa zosta艂a wypalona na tym cz艂owieku?

Langdon zadawa艂 sobie to pytanie przez ca艂y ranek. Pojawienie si臋 ambigramu iluminat贸w by艂o rzeczywi艣cie zdumiewaj膮cym wydarzeniem. Jaka偶 to b臋dzie gratka dla os贸b zajmuj膮cych si臋 symbolik膮. Jednak Langdon by艂 naukowcem i rozumia艂, 偶e obecno艣膰 symbolu jeszcze o niczym nie 艣wiadczy.

- Symbole - wyja艣ni艂 teraz gospodarzowi - w 偶aden spos贸b nie potwierdzaj膮 obecno艣ci swoich tw贸rc贸w.

- A dlaczego偶 to?

- Dlatego, 偶e kiedy ruchy takie jak iluminaci przestaj膮 istnie膰, ich symbole pozostaj膮... i mog膮 zosta膰 przej臋te przez inne grupy. To si臋 nazywa transferencja i zdarza si臋 bardzo cz臋sto. Na przyk艂ad nazi艣ci przej臋li swastyk臋 od Hindus贸w, chrze艣cijanie krzy偶 od Egipcjan...

- Dzi艣 rano - przerwa艂 mu Kohler - kiedy wpisa艂em do wyszukiwarki s艂owo „Illuminati”, znalaz艂a mi tysi膮ce aktualnych stron. Najwyra藕niej mn贸stwo ludzi s膮dzi, 偶e ta grupa nadal dzia艂a.

- Mi艂o艣nicy spisk贸w - odpar艂 Langdon.

Zawsze go irytowa艂y niezliczone teorie spiskowe ciesz膮ce si臋 ogromnym powodzeniem w masowej kulturze. Media by艂y z艂aknione apokaliptycznych nag艂贸wk贸w, a r贸偶ni samozwa艅czy znawcy nadal zarabiali na histerii towarzysz膮cej nadej艣ciu nowego milenium, opowiadaj膮c, 偶e iluminaci istniej膮 i dzia艂aj膮, organizuj膮c sw贸j Nowy Porz膮dek 艢wiata. Ostatnio New York Times prezentowa艂 dziwaczne maso艅skie powi膮zania niezliczonych s艂ynnych os贸b, mi臋dzy innymi Arthura Conan Doyle'a, ksi臋cia Kentu, Petera Sellersa, Irvinga Berlina, ksi臋cia Filipa, Louisa Armstronga i wielu dobrze znanych wsp贸艂czesnych bankowc贸w i przemys艂owc贸w.

Kohler wskaza艂 gniewnym gestem na cia艂o Vetry.

- Bior膮c pod uwag臋 ten dow贸d, powiedzia艂bym, 偶e te teorie konspiracyjne mog膮 by膰 s艂uszne.

- Wiem, jak to wygl膮da - powiedzia艂 Langdon najbardziej dyplomatycznie, jak potrafi艂 - a jednak znacznie bardziej prawdopodobnym wyja艣nieniem jest to, 偶e inna organizacja przyw艂aszczy艂a sobie symbol iluminat贸w i u偶ywa go do w艂asnych cel贸w.

- Jakich cel贸w? Czego ma dowodzi膰 to morderstwo?

Dobre pytanie, pomy艣la艂 Langdon. On r贸wnie偶 nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰, jakim cudem kto艣 m贸g艂by odnale藕膰 symbol iluminat贸w po czterystu latach.

- Mog臋 tylko powiedzie膰, 偶e gdyby nawet iluminaci nadal dzia艂ali... a jestem w艂a艣ciwie pewien, 偶e tak nie jest... w 偶adnym wypadku nie byliby zamieszani w 艣mier膰 Leonarda Vetry.

- Nie?

- Nie. Wprawdzie ich celem by艂o zniszczenie chrze艣cija艅stwa, ale nie pos艂ugiwali si臋 aktami terroru, tylko metodami politycznymi i finansowymi. Ponadto kierowali si臋 surowym kodeksem moralnym okre艣laj膮cym, kogo nale偶y traktowa膰 jako wroga. Ludzi nauki traktowali z najwy偶szym powa偶aniem, tote偶 nie mogliby zabi膰 kolegi naukowca, jakim by艂 Vetra.

Kohler obdarzy艂 go lodowatym spojrzeniem.

- Chyba zapomnia艂em wspomnie膰, 偶e Leonardo Vetra w 偶adnym razie nie by艂 normalnym naukowcem.

Langdon powoli wypu艣ci艂 powietrze, staraj膮c si臋 zachowa膰 cierpliwo艣膰.

- Panie Kohler, jestem przekonany, 偶e Leonardo Vetra by艂 genialny pod wieloma wzgl臋dami, ale fakt pozostaje...

Kohler bez s艂owa obr贸ci艂 w贸zek w przeciwnym kierunku i pospiesznie wyjecha艂 z pokoju, zostawiaj膮c wzd艂u偶 korytarza 艣lad w postaci smug mgie艂ki.

Na mi艂o艣膰 bosk膮, j臋kn膮艂 w duchu Langdon i ruszy艂 w 艣lad za nim. Znalaz艂 go ko艂o niewielkiej wn臋ki w ko艅cu korytarza.

- To gabinet Leonarda - wyja艣ni艂 gospodarz, wskazuj膮c na przesuwane drzwi. - Mo偶e kiedy go pan zobaczy, spojrzy pan na ca艂膮 spraw臋 z innego punktu widzenia. - Z zak艂opotaniem chrz膮kn膮艂 i uni贸s艂 si臋 nieco na w贸zku, a wtedy drzwi stan臋艂y otworem.

Kiedy Langdon zajrza艂 do 艣rodka, poczu艂 na ciele g臋si膮 sk贸rk臋. O Matko 艣wi臋ta, pomy艣la艂.

12

W innym kraju m艂ody stra偶nik siedzia艂 cierpliwie przed pot臋偶n膮 bateri膮 monitor贸w. Patrzy艂 na zmieniaj膮ce si臋 przed nim obrazy przekazywane na 偶ywo z setek bezprzewodowych kamer wideo obserwuj膮cych rozleg艂y kompleks. Nieko艅cz膮ca si臋 procesja widok贸w.

Urz膮dzony z przepychem korytarz.

Prywatny gabinet.

Ogromna kuchnia.

Obserwuj膮c ekrany, stara艂 si臋 odp臋dza膰 od siebie pokus臋 my艣lenia o innych sprawach. Ju偶 nied艂ugo koniec jego zmiany, a on nadal jest czujny. S艂u偶ba jest zaszczytem. Kiedy艣 otrzyma za to najwy偶sz膮 nagrod臋.

W艂a艣nie kiedy my艣li zaczyna艂y mu odp艂ywa膰, zaalarmowa艂 go obraz na jednym z ekran贸w. Nagle, w odruchu tak b艂yskawicznym, 偶e nawet jego samego to zdumia艂o, jego r臋ka wystrzeli艂a naprz贸d i uderzy艂a w przycisk na pulpicie steruj膮cym. Obraz przed nim znieruchomia艂.

Z napi臋ciem pochyli艂 si臋 ku ekranowi, 偶eby lepiej widzie膰. Napis na ekranie informowa艂, 偶e jest to obraz przekazywany z kamery numer 86, kt贸ra powinna monitorowa膰 korytarz.

Jednak obraz na ekranie zdecydowanie nie by艂 korytarzem.

13

Langdon ze zdumieniem przygl膮da艂 si臋 wn臋trzu gabinetu Vetry.

- Co to jest? - Pomimo przyjemnego ciep艂a panuj膮cego w pokoju przekracza艂 jego pr贸g z dr偶eniem.

Kohler nie odezwa艂 si臋, tylko wjecha艂 w 艣lad za nim do gabinetu.

Langdon obiega艂 wzrokiem pok贸j, nie maj膮c najmniejszego poj臋cia, co o tym my艣le膰. Znajdowa艂a si臋 tu najdziwniejsza mieszanina wytwor贸w r膮k ludzkich, jak膮 kiedykolwiek widzia艂. Na przeciwleg艂ej 艣cianie, nadaj膮c ton wystrojowi ca艂ego pokoju, wisia艂 ogromny drewniany krucyfiks, pochodz膮cy, zdaniem Langdona, z czternastowiecznej Hiszpanii. Nad krucyfiksem zwisa艂 z sufitu ruchomy model planet Uk艂adu S艂onecznego. Po jego lewej stronie znajdowa艂 si臋 obraz olejny, przedstawiaj膮cy Matk臋 Bosk膮, a obok niego laminowany okresowy uk艂ad pierwiastk贸w. Na bocznej 艣cianie dwa mosi臋偶ne krucyfiksy wisia艂y po obu stronach plakatu z Albertem Einsteinem i jego s艂ynnym cytatem: B脫G NIE GRA W KO艢CI ZE WSZECH艢WIATEM.

Langdon wszed艂 g艂臋biej do pokoju, rozgl膮daj膮c si臋 wok贸艂 siebie z zaskoczeniem. Oprawna w sk贸r臋 Biblia le偶a艂a na biurku Vetry obok plastykowego modelu atomu Bohra i miniaturowej repliki Moj偶esza Micha艂a Anio艂a.

Tu rzeczywi艣cie mo偶na m贸wi膰 o eklektyzmie, zauwa偶y艂 w duchu. W pomieszczeniu panowa艂o przyjemne ciep艂o, ale co艣 w jego wystroju przyprawia艂o go o dreszcze. Czu艂 si臋 tak, jakby obserwowa艂 zderzenie dw贸ch filozoficznych tytan贸w... niepokoj膮cy chaos stworzony przez przeciwstawne si艂y. Przyjrza艂 si臋 tytu艂om ksi膮偶ek na regale:

Boska cz膮stka

Tao fizyki

B贸g: Dowody*.

Na jednej z podp贸rek do ksi膮偶ek wyryto cytat:

PRAWDZIWA NAUKA ODKRYWA BOGA

CZEKAJ膭CEGO ZA KA呕DYMI DRZWIAMI

- PIUS XII”

- Leonardo by艂 ksi臋dzem katolickim - wyja艣ni艂 Kohler.

Langdon odwr贸ci艂 si臋 do niego:

- Ksi臋dzem? Czy nie m贸wi艂 pan, 偶e fizykiem?

- Jednym i drugim. Przecie偶 i przed nim byli ludzie zajmuj膮cy si臋 i nauk膮, i religi膮. Leonardo uwa偶a艂 fizyk臋 za „boskie prawo natury”. Twierdzi艂, 偶e r臋ka Boga widoczna jest w otaczaj膮cym nas porz膮dku natury. Mia艂 nadziej臋, 偶e dzi臋ki nauce udowodni istnienie Boga w膮tpi膮cym masom. Nazywa艂 siebie teofizykiem.

Teofizykiem? Dla Langdona brzmia艂o to jak oksymoron.

- W ramach fizyki cz膮stek - wyja艣ni艂 Kohler - dokonano ostatnio pewnych wstrz膮saj膮cych odkry膰, odkry膰 nios膮cych ze sob膮 duchowe implikacje. Wiele z nich zawdzi臋czamy Leonardowi.

Langdon przygl膮da艂 si臋 dyrektorowi CERN-u, staraj膮c si臋 oswoi膰 z dziwacznym otoczeniem.

- Duchowo艣膰 i fizyka? - Jego 偶ycie zawodowe up艂yn臋艂o na badaniu historii religii i niejednokrotnie styka艂 si臋 z twierdzeniem, 偶e nauka i religia od pocz膮tku by艂y jak olej i woda... najgorsi wrogowie... dwie rzeczy niemo偶liwe do po艂膮czenia.

- Vetra nale偶a艂 do najwybitniejszych fizyk贸w cz膮stek - t艂umaczy艂 dalej Kohler. - Zaczyna艂 scala膰 nauk臋 i religi臋... wykazuj膮c, 偶e uzupe艂niaj膮 si臋 nawzajem w ca艂kowicie nieprzewidziany spos贸b. To, czym si臋 zajmowa艂, nazwa艂 Now膮 Fizyk膮. - Kohler wyci膮gn膮艂 z p贸艂ki ksi膮偶k臋 i poda艂 j膮 Langdonowi.

Langdon przyjrza艂 si臋 ok艂adce. B贸g, cuda i Nowa Fizyka - Leonardo Vetra.

- Jest to w膮ska dziedzina - ci膮gn膮艂 Kohler - lecz daje nowe odpowiedzi na odwieczne pytania, pytania o pochodzenie wszech艣wiata oraz si艂y, kt贸re rz膮dz膮 nami wszystkimi. Leonardo uwa偶a艂, 偶e jego badania mog膮 nawr贸ci膰 miliony ludzi na bardziej duchowe 偶ycie. W ubieg艂ym roku niezbicie udowodni艂 istnienie si艂y, kt贸ra jednoczy nas wszystkich. Dok艂adnie rzecz bior膮c, zademonstrowa艂, 偶e wszyscy jeste艣my fizycznie po艂膮czeni... 偶e cz膮steczki w moim ciele przeplataj膮 si臋 z cz膮steczkami w pa艅skim... 偶e istnieje jedna si艂a dzia艂aj膮ca w nas wszystkich.

Langdon poczu艂 zak艂opotanie. A moc Boga niech nas wszystkich zjednoczy.

- Chce pan powiedzie膰, 偶e Vetra znalaz艂 spos贸b, jak wykaza膰, i偶 cz膮stki s膮 powi膮zane?

- Niezbity dow贸d. W najnowszym Scientific American okrzykni臋to Now膮 Fizyk臋 pewniejsz膮 drog膮 do Boga ni偶 sama religia.

Argument by艂 celny. Langdon odruchowo zacz膮艂 rozmy艣la膰 o antyreligijnych iluminatach. Niech臋tnie zmusi艂 si臋 do chwilowego rozwa偶enia niemo偶liwego. Je艣li iluminaci nadal dzia艂aj膮, to czy zabiliby Leonarda, 偶eby uniemo偶liwi膰 mu dotarcie z religijnym przes艂aniem do mas? Natychmiast jednak odrzuci艂 t臋 my艣l. Bzdura! Iluminaci to ju偶 zamierzch艂a historia! Wszyscy naukowcy o tym wiedz膮!

- Vetra mia艂 wielu wrog贸w w 艣wiecie nauki - kontynuowa艂 Kohler. - Wielu naukowych puryst贸w nim pogardza艂o. Nawet tutaj, w CERN-ie. Uwa偶ali, 偶e stosowanie metod fizyki analitycznej do poparcia zasad religijnych jest zdrad膮 nauki.

- Ale czy w dzisiejszych czasach naukowcy nie zmienili nieco swojego stosunku do Ko艣cio艂a?

Kohler prychn膮艂 pogardliwie.

- A dlaczego mieliby艣my to zrobi膰? Wprawdzie Ko艣ci贸艂 ju偶 nie pali nas na stosach, ale je艣li pan s膮dzi, 偶e daje wi臋ksz膮 swobod臋 nauce, to prosz臋 sobie zada膰 pytanie, dlaczego w po艂owie szk贸艂 w pa艅skim kraju nadal obowi膮zuje zakaz nauczania o ewolucji. Albo niech pan pomy艣li o ameryka艅skiej Koalicji Chrze艣cija艅skiej, najbardziej wp艂ywowym lobby na 艣wiecie, dzia艂aj膮cym przeciwko post臋powi nauki. Walka pomi臋dzy nauk膮 a religi膮 nadal wrze, panie Langdon, tyle 偶e przenios艂a si臋 z p贸l bitewnych do szk贸艂.

Langdon u艣wiadomi艂 sobie, 偶e Kohler ma racj臋. Nie dalej jak w ubieg艂ym tygodniu przedstawiciele harwardzkiej Szko艂y Teologicznej wmaszerowali do budynku Wydzia艂u Biologicznego, aby zaprotestowa膰 przeciw nauczaniu in偶ynierii genetycznej na studiach magisterskich. Dyrektor Instytutu Biologii, s艂ynny ornitolog Richard Aaronian, broni膮c programu nauczania, wywiesi艂 z okna swojego gabinetu ogromny transparent. Przedstawia艂 on chrze艣cija艅sk膮 „ryb臋” z czterema ma艂ymi stopkami, co wed艂ug Aaroniana by艂o ho艂dem dla afryka艅skich ryb dwudysznych, kt贸re ewoluowa艂y tak, by dostosowa膰 si臋 do 偶ycia w okresie suszy. Pod ryb膮, zamiast s艂owa „Jezus”, umie艣ci艂 manifestacyjnie napis DARWIN!

Nagle rozleg艂 si臋 ostry, piszcz膮cy d藕wi臋k. Podni贸s艂 wzrok. Zobaczy艂, 偶e Kohler si臋ga ku rz臋dowi urz膮dze艅 elektronicznych na swoim w贸zku, wyjmuje z uchwytu pager i odczytuje wiadomo艣膰.

- O, 艣wietnie. To c贸rka Vetry. Panna Vetra w艂a艣nie si臋 zbli偶a do l膮dowiska 艣mig艂owc贸w. Tam si臋 z ni膮 spotkamy. S膮dz臋, 偶e lepiej, aby tu nie przychodzi艂a i nie widzia艂a ojca w takim stanie.

Langdon ca艂kowicie si臋 z nim zgadza艂. To by艂by wstrz膮s, jakiego 偶adne dziecko nie powinno prze偶ywa膰.

- Poprosz臋 pann臋 Vetra, 偶eby wyja艣ni艂a nam, na czym polega projekt, nad kt贸rym z ojcem pracowali. Mo偶e to rzuci jakie艣 艣wiat艂o na motywy morderstwa.

- My艣li pan, 偶e Vetra zosta艂 zabity z powodu swojej pracy?

- To ca艂kiem mo偶liwe. Wspomina艂, 偶e zajmuje si臋 czym艣 prze艂omowym. Nic wi臋cej mi nie powiedzia艂. Zachowywa艂 si臋 bardzo tajemniczo, je艣li chodzi o ten ostatni program badawczy. Mia艂 prywatne laboratorium i chcia艂 by膰 odizolowany od innych, na co ch臋tnie si臋 zgodzi艂em, ze wzgl臋du na jego geniusz. W ostatnim okresie zu偶ywa艂 bardzo du偶o energii elektrycznej, ale postanowi艂em go o to nie pyta膰. - Kohler odwr贸ci艂 si臋 w kierunku drzwi gabinetu. - Jest jednak jeszcze jedna rzecz, kt贸rej musi si臋 pan dowiedzie膰, zanim opu艣cimy jego mieszkanie.

Langdon wcale nie by艂 pewien, czy chce to us艂ysze膰.

- Morderca ukrad艂 Vetrze pewn膮 rzecz.

- Rzecz?

- Prosz臋 za mn膮.

Dyrektor podjecha艂 z powrotem do wype艂nionego mg艂膮 salonu. Langdon ruszy艂 za nim, nie wiedz膮c, czego si臋 spodziewa膰. Kohler zatrzyma艂 si臋 tu偶 przy zw艂okach, po czym skin膮艂 na Langdona, 偶eby si臋 zbli偶y艂. Podszed艂 zatem z oci膮ganiem i natychmiast do jego nozdrzy dotar艂 zapach zamarzni臋tego moczu, powoduj膮cy d艂awienie w gardle.

- Prosz臋 spojrze膰 na jego twarz.

Na twarz? zdziwi艂 si臋 w duchu. Przecie偶 m贸wi艂e艣, 偶e co艣 ukradziono.

Przykl臋kn膮艂 niech臋tnie przy zw艂okach. Nie m贸g艂 jednak dojrze膰 twarzy, gdy偶 g艂owa by艂a obr贸cona o sto osiemdziesi膮t stopni. Kohler, walcz膮c ze swoim kalectwem, schyli艂 si臋 z wysi艂kiem i zacz膮艂 ostro偶nie obraca膰 zamro偶on膮 g艂ow臋. Z g艂o艣nym trzaskiem da艂a si臋 odwr贸ci膰 na tyle, 偶e mo偶na by艂o dostrzec wykrzywion膮 w agonii twarz. Przytrzyma艂 j膮 tak przez chwil臋.

- S艂odki Jezu! - wykrzykn膮艂 Langdon i cofn膮艂 si臋, potykaj膮c. Twarz Vetry by艂a pokryta krwi膮. Jedno orzechowe oko patrzy艂o martwo prosto na niego. Drugi oczod贸艂 by艂 porozrywany i pusty. - Ukradli mu oko?

14

Langdon wyszed艂 z budynku C, szcz臋艣liwy, 偶e nie musi ju偶 przebywa膰 w mieszkaniu Vetry. Blask s艂o艅ca pom贸g艂 mu odp臋dzi膰 z my艣li natr臋tny obraz pustego oczodo艂u.

- T臋dy, prosz臋 - zwr贸ci艂 si臋 do niego Kohler, skr臋caj膮c gwa艂townie na wiod膮c膮 w g贸r臋 strom膮 艣cie偶k臋. Jego w贸zek inwalidzki z 艂atwo艣ci膮 nabiera艂 pr臋dko艣ci.

- Panna Vetra b臋dzie tu lada chwila.

Langdon przyspieszy艂 kroku, 偶eby si臋 z nim zr贸wna膰.

- No i c贸偶 - zapyta艂 Kohler - nadal pan w膮tpi w udzia艂 iluminat贸w?

Langdon nie mia艂 najmniejszego poj臋cia, co o tym wszystkim s膮dzi膰. Religijne zaanga偶owanie Vetry niew膮tpliwie dawa艂o do my艣lenia, jednak nie m贸g艂 si臋 zmusi膰 do zlekcewa偶enia jakichkolwiek naukowych dowod贸w, na kt贸re si臋 dot膮d natkn膮艂. Poza tym, by艂o jeszcze oko...

- Nadal utrzymuj臋 - odezwa艂 si臋 w ko艅cu z wi臋ksz膮 moc膮, ni偶 zamierza艂 - 偶e iluminaci nie s膮 zamieszani w t臋 zbrodni臋. Najlepszym dowodem jest to brakuj膮ce oko.

- Co takiego?

- Bezsensowne okaleczenie - wyja艣ni艂 Langdon - jest zupe艂nie... zupe艂nie nie pasuje do ich stylu dzia艂ania. Specjali艣ci zajmuj膮cy si臋 ruchami religijnymi twierdz膮, 偶e niepotrzebnych okalecze艅 dokonuj膮 niedo艣wiadczone, maj膮ce marginalne znaczenie sekty: fanatycy dopuszczaj膮cy si臋 przypadkowych akt贸w terroryzmu. Natomiast iluminaci dzia艂ali zawsze w bardziej celowy spos贸b.

- Celowy? Wyj臋cie z chirurgiczn膮 precyzj膮 czyjego艣 oka nie jest celowe?

- Nie stanowi jasnego przes艂ania. Nie s艂u偶y wy偶szemu celowi.

Kohler zatrzyma艂 w贸zek, cho膰 byli tu偶 u szczytu wzg贸rza.

- Panie Langdon, prosz臋 mi wierzy膰, 偶e to brakuj膮ce oko naprawd臋 s艂u偶y wy偶szemu celowi... znacznie wy偶szemu.

Kiedy przechodzili przez trawiaste zbocze, dobieg艂 ich od zachodu d藕wi臋k nadlatuj膮cego 艣mig艂owca. Po chwili ujrzeli sam膮 maszyn臋, zbli偶aj膮c膮 si臋 od strony doliny. Pilot wykona艂 ostry skr臋t, po czym helikopter zawisn膮艂 tu偶 nad namalowanym na trawie l膮dowiskiem.

Langdon patrzy艂 na to, ale czu艂 si臋 jakby odizolowany. Mia艂 ca艂kowity m臋tlik w my艣lach i zastanawia艂 si臋, czy dobrze przespana noc pomog艂aby mu to wszystko uporz膮dkowa膰. Jednak jako艣 w to w膮tpi艂.

Kiedy p艂ozy dotkn臋艂y ziemi, pilot wyskoczy艂 i zacz膮艂 wy艂adowywa膰 baga偶e. By艂 tego ca艂y stos - worki 偶eglarskie, winylowe torby do przechowywania mokrych rzeczy, butle do nurkowania oraz ca艂e skrzynie czego艣, co wygl膮da艂o na wysoce specjalistyczny sprz臋t do nurkowania.

Langdona zaskoczy艂 ten widok.

- To sprz臋t panny Vetra? - zawo艂a艂 do Kohlera, przekrzykuj膮c ha艂as silnik贸w.

Ten skin膮艂 g艂ow膮 i odkrzykn膮艂:

- Prowadzi艂a badania biologiczne na Morzu Iberyjskim.

- Przecie偶 pan m贸wi艂, 偶e jest fizykiem!

- Bo jest. Jest biofizykiem. Bada zjawiska fizyczne zwi膮zane z funkcjonowaniem organizm贸w 偶ywych. Jej praca wi膮偶e si臋 艣ci艣le z badaniami ojca w dziedzinie fizyki cz膮stek. Ostatnio obali艂a jedn膮 z podstawowych teorii Einsteina, wykorzystuj膮c atomowo synchronizowane kamery do obserwacji 艂awicy tu艅czyk贸w.

Langdon przyjrza艂 si臋 twarzy swojego gospodarza, 偶eby sprawdzi膰, czy nie 偶artuje. Einstein i 艂awica tu艅czyk贸w? Zaczyna艂 si臋 zastanawia膰, czy kosmiczny samolot nie zawi贸z艂 go przez pomy艂k臋 na niew艂a艣ciw膮 planet臋.

W chwil臋 p贸藕niej ze 艣mig艂owca wysz艂a Vittoria Vetra. Robert Langdon u艣wiadomi艂 sobie, 偶e najwyra藕niej jest to dzie艅 nieko艅cz膮cych si臋 niespodzianek. Dziewczyna, kt贸r膮 ujrza艂, ubrana w bia艂y top bez r臋kaw贸w i szorty khaki, w najmniejszym stopniu nie wygl膮da艂a na pogr膮偶onego w ksi膮偶kach fizyka. By艂a wysoka, gibka i pe艂na wdzi臋ku. Jej sk贸ra mia艂a oliwkowy odcie艅, a d艂ugie czarne w艂osy powiewa艂y w podmuchu wytwarzanym przez wirnik. Twarz wyra藕nie zdradza艂a w艂oskie pochodzenie. Cho膰 nie by艂a klasycznie pi臋kna, to w jej pe艂nych, prostych rysach nawet z odleg艂o艣ci niemal dwudziestu metr贸w widoczna by艂a surowa zmys艂owo艣膰. Kiedy pod uderzeniem pr膮du powietrza ubranie przylgn臋艂o jej do cia艂a, uwydatni艂a si臋 szczup艂a sylwetka i drobne piersi.

- Panna Vetra jest kobiet膮 o ogromnej sile wewn臋trznej - odezwa艂 si臋 Kohler, by膰 mo偶e wyczuwaj膮c zainteresowanie Langdona. - Ca艂ymi miesi膮cami pracuje w niebezpiecznych systemach ekologicznych. 艢ci艣le przestrzega diety wegetaria艅skiej i jest naszym miejscowym guru w dziedzinie hatha-jogi.

Hatha-joga? zamy艣li艂 si臋 Langdon. Staro偶ytna buddyjska sztuka medytacji po艂膮czonej z 膰wiczeniami fizycznymi wyda艂a mu si臋 dziwn膮 specjalno艣ci膮 dla fizyka b臋d膮cego adoptowanym dzieckiem katolickiego ksi臋dza.

Przygl膮da艂 si臋 podchodz膮cej do nich Vittorii. Wida膰 by艂o, 偶e p艂aka艂a, a w g艂臋bokim spojrzeniu czarnych oczu malowa艂y si臋 emocje, kt贸rych nie potrafi艂 zidentyfikowa膰. Sz艂a jednak energicznie i pewnie. Jej silne, muskularne ko艅czyny promienia艂y zdrowym blaskiem charakterystycznym dla mieszka艅c贸w rejon贸w 艣r贸dziemnomorskich sp臋dzaj膮cych d艂ugie godziny na s艂o艅cu.

- Vittorio - powita艂 j膮 Kohler. - Moje najszczersze kondolencje. To okropna strata dla nauki... dla nas wszystkich tutaj, w CERN-ie.

Vittoria podzi臋kowa艂a mu skinieniem g艂owy. Kiedy si臋 odezwa艂a, jej gard艂owy g艂os z silnym akcentem brzmia艂 spokojnie.

- Czy wiesz ju偶, kto to zrobi艂?

- Pracujemy nad tym.

- Nazywam si臋 Vittoria Vetra. - zwr贸ci艂a si臋 do Langdona, wyci膮gaj膮c szczup艂膮 d艂o艅. - Pan, jak przypuszczam, jest z Interpolu?

Langdon uj膮艂 jej r臋k臋 i natychmiast urzek艂a go g艂臋bia jej spojrzenia.

- Robert Langdon. - Nie bardzo wiedzia艂, co jeszcze powiedzie膰.

- Pan Langdon nie jest z policji - wyja艣ni艂 Kohler. - Jest historykiem ze Stan贸w Zjednoczonych. Przyjecha艂 tu, 偶eby nam pom贸c ustali膰, kto jest odpowiedzialny za t臋 zbrodni臋.

Na twarzy Vittorii odmalowa艂a si臋 niepewno艣膰.

- A co z policj膮?

Kohler g艂o艣no westchn膮艂, ale nie odpowiedzia艂.

- Gdzie jest cia艂o ojca? - pyta艂a dalej.

- Zajmuj膮 si臋 nim.

Langdona zaskoczy艂o to niewinne k艂amstwo.

- Chc臋 go zobaczy膰 - o艣wiadczy艂a dziewczyna.

- Vittorio - zacz膮艂 jej t艂umaczy膰 Kohler. - Tw贸j ojciec zosta艂 brutalnie zamordowany. Lepiej dla ciebie, je艣li zapami臋tasz go takim, jakim by艂.

Dziewczyna zacz臋艂a mu odpowiada膰, ale jej przerwano.

- Hej, Vittorio - odezwa艂y si臋 z oddali g艂osy. - Witamy w domu!

Odwr贸ci艂a si臋. Kilkoro naukowc贸w przechodz膮cych w pobli偶u l膮dowiska pomacha艂o do niej weso艂o.

- Uda艂o ci si臋 podwa偶y膰 jeszcze jak膮艣 teori臋 Einsteina? - zawo艂a艂 jeden z nich.

Kto艣 inny doda艂:

- Tw贸j tata musi by膰 dumny!

Vittoria pomacha艂a im z zak艂opotaniem, kiedy przechodzili. Potem z wyrazem zdenerwowania na twarzy odwr贸ci艂a si臋 do Kohlera.

- Nikt jeszcze nie wie?

- Uzna艂em, 偶e dyskrecja jest spraw膮 najwy偶szej wagi.

- Nie powiedzia艂e艣 kolegom, 偶e m贸j ojciec zosta艂 zamordowany? - W jej g艂osie brzmia艂 teraz gniew.

Kohler natychmiast przybra艂 ostrzejszy ton.

- Mo偶e nie przysz艂o pani na my艣l, panno Vetra, 偶e kiedy tylko zg艂osz臋 morderstwo pani ojca, na terenie CERN-u rozpocznie si臋 dochodzenie. Z pewno艣ci膮 obejmie ono r贸wnie偶 dok艂adne zbadanie jego laboratorium. Zawsze stara艂em si臋 szanowa膰 prywatno艣膰 pani ojca. Powiedzia艂 mi tylko dwie rzeczy o prowadzonych teraz pracach. Po pierwsze, 偶e mog膮 one przynie艣膰 CERN-owi miliony frank贸w z licencji w najbli偶szym dziesi臋cioleciu. Po drugie, 偶e rezultaty nie nadaj膮 si臋 jeszcze do publicznej prezentacji, poniewa偶 technologia jest nadal niebezpieczna. Bior膮c pod uwag臋 te dwie sprawy, wola艂bym, 偶eby obcy nie w臋szyli po jego laboratorium, gdy偶 mogliby albo skra艣膰 jego prac臋, albo straci膰 偶ycie, a w贸wczas odpowiedzialno艣ci膮 zostanie obci膮偶ony CERN. Czy wyrazi艂em si臋 jasno?

Vittoria wpatrywa艂a si臋 w niego bez s艂owa. Langdon wyczuwa艂 u niej niech臋tny szacunek dla Kohlera i akceptacj臋 jego argument贸w.

- Zanim zg艂osimy cokolwiek w艂adzom - ci膮gn膮艂 dyrektor - musz臋 si臋 dowiedzie膰, nad czym pracowali艣cie. Chcia艂bym, 偶eby艣 zabra艂a nas do waszego laboratorium.

- Laboratorium nie ma tu nic do rzeczy - odpar艂a Vittoria. - Nikt nie wiedzia艂, co robimy. Niemo偶liwe, 偶eby nasz eksperyment mia艂 co艣 wsp贸lnego z tym morderstwem.

Kohler odetchn膮艂 z trudem.

- Dowody wskazuj膮 na co innego.

- Dowody? Jakie dowody?

Langdon te偶 si臋 nad tym zastanawia艂.

Kohler po raz kolejny wytar艂 usta chusteczk膮.

- Po prostu musisz mi zaufa膰.

P艂on膮ce spojrzenie Vittorii wyra藕nie wskazywa艂o, 偶e nie ma zamiaru.

15

Langdon pod膮偶a艂 w milczeniu za Vittori膮 i Kohlerem, kt贸rzy kierowali si臋 z powrotem do g艂贸wnego atrium, gdzie rozpocz臋艂a si臋 jego dziwaczna wizyta. Nogi dziewczyny porusza艂y si臋 p艂ynnie i sprawnie, jak u olimpijskiego p艂ywaka, co niew膮tpliwie by艂o skutkiem elastyczno艣ci i umiej臋tno艣ci panowania nad w艂asnym cia艂em nabytych podczas 膰wiczenia jogi. S艂ysza艂, 偶e oddycha powoli i r贸wnomiernie, jakby stara艂a si臋 wyzby膰 gniewu.

Pragn膮艂 jej co艣 powiedzie膰, wyrazi膰 swoje wsp贸艂czucie. On te偶 do艣wiadczy艂 kiedy艣 uczucia ogromnej pustki po nag艂ej stracie ojca. Pami臋ta艂 g艂贸wnie pogrzeb odbywaj膮cy si臋 w ponury, deszczowy dzie艅. By艂o to w dwa dni po jego dwunastych urodzinach. W domu pe艂no by艂o m臋偶czyzn w szarych garniturach - koleg贸w ojca z biura, kt贸rzy zbyt mocno 艣ciskali mu d艂o艅. Wszyscy mamrotali serce i stres. Mama 偶artowa艂a przez 艂zy, 偶e zawsze mog艂a 艣ledzi膰 na bie偶膮co sytuacj臋 na gie艂dzie, gdy偶 wystarczy艂o, 偶e trzyma艂a ojca za r臋k臋, a jego puls s艂u偶y艂 jej za prywatny telegraf.

Pewnego razu, gdy ojciec jeszcze 偶y艂, Langdon s艂ysza艂, jak mama b艂aga go, 偶eby „zwolni艂 troch臋 i mia艂 czas w膮cha膰 r贸偶e”. Tamtego roku kupi艂 ojcu na Bo偶e Narodzenie ma艂膮 r贸偶臋 z dmuchanego szk艂a. By艂a to najpi臋kniejsza rzecz, jak膮 kiedykolwiek widzia艂... a kiedy pada艂o na ni膮 s艂o艅ce, rzuca艂a na 艣cian臋 tak膮 cudown膮 t臋cz臋. - Jest 艣liczna - powiedzia艂 ojciec, kiedy otworzy艂 prezent, i poca艂owa艂 Roberta w czo艂o. - Znajd藕my dla niej bezpieczne miejsce. - Potem umie艣ci艂 j膮 ostro偶nie na wysokiej, zakurzonej p贸艂ce w najciemniejszym k膮cie salonu. Kilka dni p贸藕niej Langdon przystawi艂 sobie sto艂ek, wzi膮艂 r贸偶臋 i odni贸s艂 j膮 do sklepu. Ojciec nigdy nie zauwa偶y艂, 偶e znikn臋艂a.

Z zamy艣lenia wyrwa艂 go sygna艂 dochodz膮cy od strony windy. Vittoria i Kohler w艂a艣nie wsiadali, lecz on zawaha艂 si臋 przed otwartymi drzwiami.

- Czy co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂 Kohler, raczej ze zniecierpliwieniem ni偶 trosk膮.

- Nie, nic - odpar艂 i zmusi艂 si臋, by wej艣膰 do ciasnej kabiny. Korzysta艂 z windy tylko w贸wczas, gdy by艂o to konieczne. Znacznie bardziej odpowiada艂a mu otwarta przestrze艅 schod贸w.

- Laboratorium doktor Vetry jest pod ziemi膮 - poinformowa艂 go dyrektor.

Pi臋knie, pomy艣la艂, i prze艂o偶y艂 nog臋 nad szczelin膮, czuj膮c lodowaty podmuch wiej膮cy z g艂臋bi szybu. Drzwi si臋 zamkn臋艂y i kabina zacz臋艂a zje偶d偶a膰.

- Sze艣膰 pi臋ter - poinformowa艂 go Kohler oboj臋tnie, jak automat.

Langdon natychmiast ujrza艂 oczyma wyobra藕ni czarn膮 pustk臋 szybu. Chc膮c odp臋dzi膰 t臋 wizj臋, skierowa艂 wzrok na wy艣wietlacz pi臋ter, ale z zaskoczeniem stwierdzi艂, 偶e pokazuje on tylko dwa poziomy - PARTER i LHC*.

- Co oznacza LHC? - spyta艂, staraj膮c si臋, by w jego g艂osie nie by艂o s艂ycha膰 zdenerwowania.

- Wielki Zderzacz Hadronowy - odpar艂 Kohler. - Akcelerator cz膮stek.

Akcelerator cz膮stek? Langdon mgli艣cie przypomina艂 sobie to okre艣lenie. Po raz pierwszy us艂ysza艂 je podczas kolacji z kilkoma kolegami w Dunster House w Cambridge. Ich kolega Bob Brownell, fizyk, przyszed艂 pewnego wieczoru na kolacj臋 bardzo zdenerwowany i wykrzykn膮艂:

- Te sukinsyny go utr膮ci艂y!

- Co utr膮ci艂y? - spytali ch贸rem.

- SSC*!

- Co takiego?

- Superzderzacz Nadprzewodz膮cy!

Kto艣 wzruszy艂 ramionami.

- Nie wiedzia艂em, 偶e Harvard go buduje.

- Nie Harvard - wykrzykn膮艂 Bob. - Stany Zjednoczone! To mia艂 by膰 najwi臋kszy na 艣wiecie akcelerator cz膮stek! Jedno z najwi臋kszych przedsi臋wzi臋膰 naukowych stulecia! Wpakowali w to dwa miliardy dolar贸w, a teraz Kongres wszystko przerwa艂! Cholerni zacofa艅cy!

Kiedy Brownell w ko艅cu si臋 uspokoi艂, wyja艣ni艂, 偶e akcelerator to ogromna rura w kszta艂cie okr臋gu, w kt贸rej przyspieszane s膮 cz膮stki subatomowe. B艂yskawiczne w艂膮czanie i wy艂膮czanie rozmieszczonych w rurze magnes贸w powoduje „popychanie” cz膮stek wok贸艂 rury, dop贸ki nie osi膮gn膮 ogromnych pr臋dko艣ci. Maksymalnie przyspieszone cz膮stki okr膮偶aj膮 akcelerator z szybko艣ci膮 ponad 290 000 kilometr贸w na sekund臋.

- Ale to przecie偶 niemal pr臋dko艣膰 艣wiat艂a! - wykrzykn膮艂 jeden z profesor贸w.

- Masz cholern膮 racj臋 - odpar艂 Brownell. Potem t艂umaczy艂 dalej, 偶e dzi臋ki przyspieszeniu cz膮stek poruszaj膮cych si臋 w rurze w przeciwnych kierunkach i doprowadzeniu do ich zderzenia naukowcy rozbijaj膮 je na cz臋艣ci sk艂adowe i mog膮 w贸wczas rzuci膰 okiem na najbardziej podstawowe sk艂adniki budowy materii. - Akceleratory - o艣wiadczy艂 Brownell - maj膮 decyduj膮ce znaczenie dla przysz艂o艣ci nauki. Zderzanie cz膮stek to klucz do zrozumienia element贸w sk艂adowych wszech艣wiata.

S艂owa te nie zrobi艂y jednak specjalnego wra偶enia na harwardzkim etatowym poecie, spokojnym cz艂owieku nazwiskiem Charles Pratt.

- Dla mnie - odezwa艂 si臋 niespodziewanie - to wszystko brzmi jak neandertalskie podej艣cie do nauki... zupe艂nie jakby rozbija膰 jeden zegarek o drugi, 偶eby sprawdzi膰, co maj膮 w 艣rodku.

Brownell rzuci艂 widelec na st贸艂 i wybieg艂 z sali.

Zatem CERN ma akcelerator cz膮stek, rozmy艣la艂 Langdon, gdy winda zje偶d偶a艂a na d贸艂. Okr膮g艂膮 rur臋 do rozbijania cz膮stek. Ciekawe, dlaczego umie艣cili j膮 pod ziemi膮.

Kiedy winda si臋 zatrzyma艂a, poczu艂 ulg臋, 偶e ma wreszcie pod stopami stabilny grunt. Jednak jego rado艣膰 sko艅czy艂a si臋 wraz z rozsuni臋ciem si臋 drzwi. Okaza艂o si臋 w贸wczas, 偶e zn贸w znalaz艂 si臋 w ca艂kowicie obcym 艣wiecie.

W prawo i w lewo bieg艂y przej艣cia, kt贸rych ko艅ca nie by艂o wida膰. Znajdowa艂y si臋 one w g艂adkim betonowym tunelu, tak szerokim, 偶e zmie艣ci艂aby si臋 w nim ogromna ci臋偶ar贸wka. Tu, gdzie stali, korytarz by艂 jasno o艣wietlony, ale dalej panowa艂y kompletne ciemno艣ci, z kt贸rych nadlatywa艂 wilgotny powiew. W nieprzyjemny spos贸b przypomina艂, 偶e znajduj膮 si臋 obecnie g艂臋boko pod ziemi膮. Langdon niemal czu艂 ci臋偶ar piasku i ska艂, kt贸re wisia艂y mu nad g艂ow膮. Przez chwil臋 zn贸w mia艂 dziewi臋膰 lat... ten mrok zmusza艂 go do cofni臋cia si臋 w czasie... cofni臋cia do pi臋ciu godzin przyt艂aczaj膮cej ciemno艣ci, kt贸ra do dzi艣 go prze艣ladowa艂a. Zacisn膮艂 pi臋艣ci i odp臋dzi艂 od siebie to wspomnienie.

Vittoria wysiad艂a z windy w milczeniu i bez wahania ruszy艂a w ciemno艣膰, nie ogl膮daj膮c si臋 na nich. W miar臋 jak sz艂a, nad jej g艂ow膮 zapala艂y si臋 kolejne 艣wietl贸wki rozja艣niaj膮ce jej drog臋. Efekt wydawa艂 si臋 Langdonowi bardzo niepokoj膮cy - zupe艂nie jakby tunel by艂 偶ywy i przewidywa艂 ka偶dy jej ruch. Ruszy艂 wraz z Kohlerem za dziewczyn膮, a 艣wiat艂a za ich plecami automatycznie gas艂y.

- Czy ten akcelerator cz膮stek jest gdzie艣 w tym tunelu? - spyta艂.

- O, tam - Kohler wskaza艂 mu b艂yszcz膮c膮 chromow膮 rur臋 biegn膮c膮 wzd艂u偶 wewn臋trznej 艣ciany tunelu.

Langdon spojrza艂 na ni膮 niepewnie.

- To ma by膰 akcelerator? - Wcale nie wygl膮da艂a jak to, co sobie wyobra偶a艂. By艂a zupe艂nie prosta, mia艂a nieca艂y metr 艣rednicy w przekroju i ci膮gn臋艂a si臋 przez ca艂y widoczny odcinek tunelu, a nast臋pnie znika艂a w ciemno艣ci. Wygl膮da raczej jak bardzo nowoczesny kana艂 艣ciekowy, pomy艣la艂, a g艂o艣no powiedzia艂: - S膮dzi艂em, 偶e akceleratory s膮 okr膮g艂e.

- Ten w艂a艣nie jest okr膮g艂y - wyja艣ni艂 Kohler. - Wydaje si臋 prosty, ale to z艂udzenie optyczne. Obw贸d tego tunelu jest tak du偶y, 偶e krzywizna jest niezauwa偶alna, jak krzywizna Ziemi.

Langdon ponownie si臋 zdumia艂. To jest okr膮g?

- Ale... on musi by膰 ogromny!

- LHC jest najwi臋ksz膮 maszyn膮 na 艣wiecie.

Nie m贸g艂 w to uwierzy膰. Wprawdzie kierowca m贸wi艂 mu o ogromnym urz膮dzeniu znajduj膮cym si臋 pod ziemi膮, ale...

- Ma 艣rednic臋 niemal o艣miu kilometr贸w... zatem obw贸d wynosi oko艂o dwudziestu siedmiu kilometr贸w.

Langdonowi zakr臋ci艂o si臋 w g艂owie.

- Dwadzie艣cia siedem kilometr贸w? - Wpatrzy艂 si臋 niedowierzaj膮co w dyrektora, a nast臋pnie odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 w ciemn膮 czelu艣膰. - Ten tunel ci膮gnie si臋 przez dwadzie艣cia siedem kilometr贸w?

Kohler skin膮艂 potakuj膮co g艂ow膮.

- Ma idealnie kolisty kszta艂t. Si臋ga a偶 do Francji. Tam zakr臋ca i dochodzi z powrotem tutaj. Przyspieszane cz膮stki okr膮偶aj膮 go ponad dziesi臋膰 tysi臋cy razy na sekund臋, zanim zostan膮 zderzone.

Langdon poczu艂 s艂abo艣膰 w nogach, kiedy wpatrywa艂 si臋 w przepastny tunel.

- Chce pan powiedzie膰, 偶e CERN wykopa艂 miliony ton ziemi tylko po to, 偶eby rozbi膰 male艅kie cz膮stki?

Kohler wzruszy艂 ramionami.

- Czasem, 偶eby odnale藕膰 prawd臋, trzeba poruszy膰 g贸ry.

16

Setki kilometr贸w od CERN-u ze s艂uchawki radiotelefonu dobieg艂 skrzecz膮cy g艂os:

- No, to jestem w tym korytarzu.

Pracownik obserwuj膮cy monitory prze艂膮czy艂 radiotelefon na mikrofon.

- Poszukaj kamery 86. Powinna by膰 na przeciwleg艂ym ko艅cu.

Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 panowa艂a cisza. Cz艂owiek czekaj膮cy przed ekranami zacz膮艂 si臋 lekko poci膰. Wreszcie radio zn贸w si臋 odezwa艂o.

- Nie ma tu kamery, ale widz臋 miejsce, gdzie by艂a zamontowana. Kto艣 musia艂 j膮 zabra膰.

Technik westchn膮艂 ci臋偶ko.

- Dzi臋ki. M贸g艂by艣 jeszcze chwil臋 zaczeka膰?

Uwa偶niej przyjrza艂 si臋 znajduj膮cej si臋 przed nim baterii ekran贸w. Du偶a cz臋艣膰 kompleksu by艂a otwarta dla publiczno艣ci i zdarza艂o si臋 ju偶, 偶e kamery gin臋艂y, ukradzione przez szukaj膮cych pami膮tek dowcipnisi贸w. Jednak, jak tylko je wynoszono poza teren kompleksu, sygna艂 zanika艂 i ekran robi艂 si臋 czarny. Tymczasem teraz na ekranie nadal by艂o wida膰 idealnie wyra藕ny przekaz z kamery numer 86.

Je艣li j膮 skradziono, to jakim cudem nadal mamy sygna艂?, zastanawia艂 si臋. Wiedzia艂, oczywi艣cie, 偶e istnieje tylko jedno wyt艂umaczenie. Urz膮dzenie nadal znajdowa艂o si臋 na terenie kompleksu, tyle 偶e kto艣 je przeni贸s艂 w inne miejsce. Ale kto? I dlaczego?

Jeszcze przez d艂u偶sz膮 chwil臋 przygl膮da艂 si臋 obrazowi na monitorze. W ko艅cu zn贸w wzi膮艂 do r臋ki radiotelefon.

- Czy przy tej klatce schodowej s膮 jakie艣 szafy? Mo偶e kredens albo ciemna wn臋ka?

W g艂osie, kt贸ry mu odpowiedzia艂, brzmia艂o zdziwienie.

- Nie. A dlaczego?

Technik zmarszczy艂 czo艂o.

- Mniejsza o to. Dzi臋ki za pomoc. - Wy艂膮czy艂 radiotelefon i wyd膮艂 usta.

Bior膮c pod uwag臋 niewielkie rozmiary kamery i to, 偶e by艂a bezprzewodowa, nale偶a艂o za艂o偶y膰, 偶e mo偶e si臋 znajdowa膰 gdziekolwiek na tym pilnie strze偶onym terenie, gdzie trzydzie艣ci dwa ciasno st艂oczone budynki zajmowa艂y obszar o promieniu o艣miuset metr贸w. Jedyn膮 wskaz贸wk膮 by艂o to, 偶e kamer臋 umieszczono w jakim艣 ciemnym miejscu. Tyle 偶e niewiele mu to dawa艂o, gdy偶 na terenie kompleksu znajdowa艂o si臋 mn贸stwo takich miejsc - by艂y tam sk艂adziki, kana艂y grzewcze, szopy z narz臋dziami ogrodniczymi, szafy w sypialniach, a nawet labirynt podziemnych tuneli. W takich warunkach poszukiwania zaginionej kamery mog艂y trwa膰 tygodniami.

Ale to najmniejszy z moich problem贸w, pomy艣la艂.

W tej chwili znacznie bardziej niepokoi艂a go inna kwestia. Spojrza艂 ponownie na obraz transmitowany przez zaginion膮 kamer臋. Na ekranie widoczne by艂o nowoczesne urz膮dzenie, z jakim nigdy dot膮d si臋 nie zetkn膮艂. Obserwowa艂 teraz umieszczony u jego podstawy mrugaj膮cy wy艣wietlacz elektroniczny.

Wprawdzie stra偶nik przeszed艂 gruntowne przeszkolenie przygotowuj膮ce go do dzia艂ania w trudnych sytuacjach, ale i tak czu艂, 偶e serce bije mu szybciej. Ostro nakaza艂 sobie spok贸j. Musi by膰 jakie艣 wyja艣nienie. Przedmiot wydawa艂 si臋 zbyt ma艂y, by m贸g艂 stanowi膰 istotne zagro偶enie. Jednak, mimo wszystko, jego obecno艣膰 na terenie kompleksu by艂a niepokoj膮ca. Bardzo niepokoj膮ca.

I to akurat dzisiaj, pomy艣la艂.

Dla jego pracodawcy bezpiecze艅stwo by艂o zawsze spraw膮 pierwszej wagi, ale w艂a艣nie dzisiaj, bardziej ni偶 kiedykolwiek w ci膮gu minionych dwunastu lat, mia艂o najwy偶sze znaczenie. Wpatrywa艂 si臋 w przedmiot jeszcze przez d艂u偶szy czas i mia艂 wra偶enie, 偶e s艂yszy pomruki nadci膮gaj膮cej burzy.

W ko艅cu, poc膮c si臋 ze zdenerwowania, zadzwoni艂 do prze艂o偶onego.

17

Niewiele dzieci mo偶e powiedzie膰, 偶e pami臋taj膮 dzie艅, kiedy pozna艂y swojego ojca. Tymczasem Vittoria Vetra mog艂a. Mia艂a w贸wczas osiem lat i mieszka艂a w Orfanotrofio di Siena, katolickim sieroci艅cu w pobli偶u Florencji. Mieszka艂a tam przez ca艂e 偶ycie, gdy偶 rodzice porzucili j膮 tak wcze艣nie, 偶e nawet ich nie pami臋ta艂a. Tego dnia pada艂o. Siostry ju偶 dwukrotnie wo艂a艂y j膮 na obiad, ale jak zawsze udawa艂a, 偶e nie s艂yszy. Le偶a艂a na podw贸rku, wpatruj膮c si臋 w spadaj膮ce krople... czuj膮c, jak rozbijaj膮 si臋 na jej sk贸rze... i stara艂a si臋 zgadn膮膰, gdzie spadnie nast臋pna. Siostry ponownie j膮 zawo艂a艂y, strasz膮c, 偶e zapalenie p艂uc potrafi nawet tak uparte dziecko wyleczy膰 z zainteresowania natur膮.

Nie s艂ysz臋 was, pomy艣la艂a.

By艂a ju偶 przemoczona na wylot, kiedy z budynku wyszed艂 do niej m艂ody ksi膮dz. Nie zna艂a go. Nigdy wcze艣niej go tu nie widzia艂a. Spodziewa艂a si臋, 偶e j膮 z艂apie i si艂膮 zaprowadzi do 艣rodka, jednak tak si臋 nie sta艂o. Ku jej zdziwieniu po艂o偶y艂 si臋 obok niej, a jego sutanna natychmiast nasi膮k艂a wod膮 z ka艂u偶y.

- S艂ysza艂em, 偶e zadajesz mn贸stwo pyta艅 - stwierdzi艂.

Vittoria nachmurzy艂a si臋.

- A czy to co艣 z艂ego?

Roze艣mia艂 si臋.

- Wida膰, 偶e m贸wi艂y prawd臋.

- A co ty tu robisz?

- To samo, co ty... zastanawiam si臋, dlaczego krople deszczu spadaj膮 na ziemi臋.

- Ja si臋 nad tym nie zastanawiam! Ju偶 to wiem!

Ksi膮dz rzuci艂 jej zdumione spojrzenie.

- Naprawd臋?

- Siostra Franciszka twierdzi, 偶e deszcz to 艂zy anio艂贸w, kt贸re spadaj膮, aby zmy膰 nasze grzechy.

- O! - wykrzykn膮艂 rozbawiony. - A wi臋c to wyja艣nia ca艂膮 spraw臋.

- Wcale nie - odparowa艂a. - Krople spadaj膮, poniewa偶 wszystko spada! Wszystko spada! Nie tylko deszcz!

Ksi膮dz podrapa艂 si臋 po g艂owie z zaskoczonym wyrazem twarzy.

- Wiesz co, m艂oda damo, masz racj臋. Rzeczywi艣cie wszystko spada. Pewnie z powodu grawitacji.

- Czego?

Rzuci艂 jej zdziwione spojrzenie.

- Nie s艂ysza艂a艣 o grawitacji?

- Nie.

- To niedobrze - wzruszy艂 ze smutkiem ramionami. - Grawitacja stanowi odpowied藕 na wiele pyta艅.

Vittoria usiad艂a.

- Co to jest grawitacja? Powiedz mi!

Ksi膮dz mrugn膮艂 do niej.

- To mo偶e opowiem ci przy obiedzie?

Tym m艂odym ksi臋dzem by艂 Leonardo Vetra. Wprawdzie podczas studi贸w fizycznych zdobywa艂 liczne nagrody, lecz poczu艂 powo艂anie i wst膮pi艂 do seminarium duchownego. Leonardo i Vittoria stali si臋 niezwyk艂膮 par膮 przyjaci贸艂 w 艣wiecie si贸str zakonnych i przepis贸w, gdzie obydwoje czuli si臋 samotni. Vittoria potrafi艂a rozbawi膰 Leonarda, a on wzi膮艂 j膮 pod swoje skrzyd艂a i uczy艂, 偶e nawet takie pi臋kne rzeczy, jak t臋cza czy rzeki, maj膮 swoje wyja艣nienie. Opowiada艂 jej o 艣wietle, gwiazdach, planetach i ca艂ej naturze - z punktu widzenia zar贸wno religii, jak i nauki. Vittoria, dzi臋ki ciekawo艣ci i wrodzonej inteligencji, by艂a bardzo poj臋tn膮 uczennic膮. Leonardo opiekowa艂 si臋 ni膮 jak c贸rk膮.

Vittoria by艂a z nim szcz臋艣liwa. Nigdy dot膮d nie zazna艂a rado艣ci z posiadania ojca. Inni doro艣li dawali jej klapsy po r臋kach, gdy zadawa艂a pytania, a Leonardo potrafi艂 ca艂ymi godzinami przesiadywa膰 z ni膮 przy ksi膮偶kach. Pyta艂 nawet, co ona s膮dzi o r贸偶nych sprawach. Vittoria modli艂a si臋, 偶eby zosta艂 z ni膮 na zawsze. Niestety, pewnego dnia spe艂ni艂 si臋 jej najgorszy koszmar - ojciec Leonardo przyszed艂 jej powiedzie膰, 偶e wyje偶d偶a z sieroci艅ca.

- Przenosz臋 si臋 do Szwajcarii - oznajmi艂. - Otrzyma艂em stypendium na Uniwersytecie Genewskim. B臋d臋 studiowa艂 fizyk臋.

- Fizyk臋! - krzykn臋艂a Vittoria. - S膮dzi艂am, 偶e kochasz Boga!

- Kocham Go, i to bardzo mocno. Dlatego w艂a艣nie chc臋 studiowa膰 jego boskie zasady. Prawa fizyki s膮 kanw膮, kt贸r膮 B贸g przygotowa艂, by na niej tworzy膰 swoje arcydzie艂o.

Vittoria poczu艂a si臋 zdruzgotana. Jednak ojciec Leonardo mia艂 dla niej jeszcze inne wie艣ci. Okaza艂o si臋, 偶e rozmawia艂 ze swoimi prze艂o偶onymi, kt贸rzy zgodzili si臋, 偶eby j膮 adoptowa艂.

- Czy chcesz, 偶ebym ci臋 adoptowa艂? - spyta艂.

- A co to znaczy adoptowa艂?

W贸wczas jej wyt艂umaczy艂.

Vittoria 艣ciska艂a go przez pi臋膰 minut, a z oczu p艂yn臋艂y jej 艂zy rado艣ci.

- O, tak! Tak!

Leonardo uprzedzi艂 j膮, 偶e musi na pewien czas wyjecha膰 i przygotowa膰 dla nich dom w Szwajcarii, i obieca艂, 偶e przy艣le po ni膮 za p贸艂 roku. By艂 to najd艂u偶szy okres oczekiwania w jej 偶yciu, ale ojciec Leonardo dotrzyma艂 s艂owa. Na pi臋膰 dni przed swoimi dziewi膮tymi urodzinami Vittoria przenios艂a si臋 do Genewy. W ci膮gu dnia chodzi艂a do mi臋dzynarodowej szko艂y, a wieczorami uczy艂 j膮 ojciec.

Trzy lata p贸藕niej Leonardo Vetra otrzyma艂 propozycj臋 pracy w CERN-ie. Vittoria przenios艂a si臋 wraz z ojcem do cudownej krainy, o jakiej nie 艣ni艂a, nawet b臋d膮c dzieckiem.

Teraz sz艂a odr臋twia艂a tunelem LHC, dostrzegaj膮c od czasu do czasu swoje zniekszta艂cone odbicie w b艂yszcz膮cej powierzchni i ca艂膮 sob膮 czuj膮c nieobecno艣膰 ojca. Zazwyczaj 偶y艂a w stanie g艂臋bokiego spokoju, w harmonii z otaczaj膮cym j膮 艣wiatem. Jednak teraz nagle wszystko wyda艂o jej si臋 bez sensu. Trzy ostatnie godziny pami臋ta艂a jak przez mg艂臋.

Gdy zadzwoni艂 Kohler, na Balearach by艂a dziesi膮ta rano. Tw贸j ojciec zosta艂 zamordowany. Wracaj natychmiast do domu. Pomimo upa艂u panuj膮cego na pok艂adzie 艂odzi do nurkowania, poczu艂a przeszywaj膮cy j膮 lodowaty dreszcz. Wyprany z emocji ton Kohlera zrani艂 j膮 r贸wnie mocno, jak sama wiadomo艣膰.

W艂a艣nie wr贸ci艂a do domu... ale w艂a艣ciwie do czego? CERN, kt贸ry by艂 jej 艣wiatem, od kiedy sko艅czy艂a dwana艣cie lat, sta艂 si臋 nagle obcy. Jej ojciec, cz艂owiek, kt贸ry sprawi艂, 偶e to miejsce wydawa艂o si臋 krain膮 czar贸w, odszed艂.

Oddychaj g艂臋boko, nakaza艂a sobie, ale nie potrafi艂a si臋 uspokoi膰. W my艣lach k艂臋bi艂o jej si臋 coraz wi臋cej pyta艅. Kto zabi艂 ojca? Dlaczego? Kim jest ten ameryka艅ski „specjalista”? Dlaczego Kohler tak nalega艂, 偶eby zobaczy膰 laboratorium?

Dyrektor powiedzia艂, 偶e s膮 dowody, i偶 morderstwo ojca mia艂o zwi膮zek z bie偶膮cymi badaniami. Jakie dowody? Nikt nie wiedzia艂, nad czym pracujemy! A nawet gdyby kto艣 to odkry艂, czemu mieliby ojca zabija膰?

Id膮c w kierunku ich wsp贸lnego laboratorium, u艣wiadomi艂a sobie nagle, 偶e za chwil臋 ujawni najwi臋ksze osi膮gni臋cie Leonarda, a jego przy tym nie b臋dzie. Ca艂kiem inaczej wyobra偶a艂a sobie ten moment. My艣la艂a, 偶e ojciec zaprosi do laboratorium najwybitniejszych naukowc贸w z CERN-u i zaprezentuje im swoje odkrycie, ciesz膮c si臋 wyrazem respektu i podziwu na ich twarzach. Potem z ojcowsk膮 dum膮 wyja艣ni im, 偶e to jeden z pomys艂贸w Vittorii pom贸g艂 mu zrealizowa膰 swoje zamierzenia... 偶e jego c贸rka mia艂a istotny udzia艂 w tym prze艂omowym dokonaniu. Poczu艂a nagle d艂awienie w gardle. Ojciec i ja mieli艣my razem cieszy膰 si臋 t膮 chwil膮. Tymczasem jest sama. Nie ma koleg贸w. Nie ma rozradowanych twarzy. Tylko obcy Amerykanin i Maximilian Kohler.

Maximilian Kohler. Der K枚nig.

Nawet b臋d膮c dzieckiem, nie lubi艂a tego cz艂owieka. Wprawdzie w ko艅cu zacz臋艂a szanowa膰 jego niezwyk艂y intelekt, lecz jego lodowate zachowanie wydawa艂o jej si臋 nieludzkie... by艂o ca艂kowitym zaprzeczeniem ciep艂a, kt贸rym emanowa艂 ojciec. Kohler po艣wi臋ci艂 si臋 nauce ze wzgl臋du na jej nieskaziteln膮 logik臋, podczas gdy dla ojca by艂a duchowym cudem. Jednak, co zadziwiaj膮ce, obaj ci m臋偶czy藕ni milcz膮co szanowali si臋 nawzajem. Jak kto艣 jej kiedy艣 wyja艣ni艂, geniusz akceptuje drugiego geniusza bezwarunkowo.

Geniusz, pomy艣la艂a. M贸j ojciec... tato. Nie 偶yje.

Do laboratorium Leonarda Vetry prowadzi艂 d艂ugi, sterylny korytarz wy艂o偶ony bia艂ymi p艂ytkami. Langdon mia艂 wra偶enie, 偶e wchodzi do podziemnego zak艂adu dla umys艂owo chorych. 艢ciany korytarza zdobi艂y dziesi膮tki oprawionych w ramki bia艂o-czarnych obrazk贸w. Jednak chocia偶 przez ca艂e zawodowe 偶ycie studiowa艂 rozmaite wizerunki, te zupe艂nie nic mu nie m贸wi艂y. Wygl膮da艂y jak negatywy chaotycznie rozmieszczonych smug i spiral. Sztuka nowoczesna?, zastanawia艂 si臋. Jackson Pollock na amfetaminie?

- Wykresy tor贸w cz膮stek elementarnych - wyja艣ni艂a Vittoria, kt贸ra najwyra藕niej dostrzeg艂a jego zainteresowanie. - Komputerowy wizerunek zderze艅 cz膮stek. To jest cz膮stka Z - pokaza艂a mu delikatny 艣lad, niemal niewidoczny w ca艂ej gmatwaninie. - M贸j ojciec odkry艂 j膮 pi臋膰 lat temu. Czysta energia. Kto wie, czy to nie najmniejszy element budowy materii. Materia nie jest niczym wi臋cej ni偶 uwi臋zion膮 energi膮.

Materia jest energi膮? Langdon przechyli艂 g艂ow臋 na bok. Brzmi zupe艂nie w stylu zen. Spojrza艂 na w膮sk膮 smug臋 na fotografii i pomy艣la艂, co te偶 powiedz膮 jego koledzy z Wydzia艂u Fizyki na Harvardzie, kiedy im oznajmi, 偶e sp臋dzi艂 weekend, wa艂臋saj膮c si臋 w okolicy Wielkiego Zderzacza Hadronowego i podziwiaj膮c cz膮stki Z.

- Vittorio - odezwa艂 si臋 Kohler, gdy zbli偶ali si臋 do imponuj膮cych stalowych drzwi laboratorium. - Powinienem ci wspomnie膰, 偶e by艂em tu dzi艣 rano w poszukiwaniu twojego ojca.

Vittoria zarumieni艂a si臋 lekko.

- Tak?

- Tak. I wyobra藕 sobie moje zdumienie, gdy zauwa偶y艂em, 偶e zast膮pi艂 on standardowy zamek szyfrowy CERN-u czym艣 innym. - Wskaza艂 na skomplikowane urz膮dzenie elektroniczne zamontowane ko艂o drzwi.

- Przepraszam - odpar艂a. - Wiesz, jak by艂 przeczulony na punkcie prywatno艣ci. Nie chcia艂, by ktokolwiek poza nami dwojgiem mia艂 do tego dost臋p.

- W porz膮dku. Otw贸rz drzwi.

Vittoria sta艂a nieruchomo przez d艂u偶sz膮 chwil臋. Potem wzi臋艂a g艂臋boki oddech i podesz艂a do urz膮dzenia na 艣cianie.

Langdon zupe艂nie nie by艂 przygotowany na to, co wydarzy艂o si臋 p贸藕niej.

Dziewczyna zbli偶y艂a si臋 do urz膮dzenia i starannie ustawi艂a si臋 prawym okiem na wprost wystaj膮cej soczewki wygl膮daj膮cej jak teleskop. Potem wdusi艂a przycisk. Wewn膮trz mechanizmu co艣 pstrykn臋艂o i pojawi艂a si臋 wi膮zka 艣wiat艂a, kt贸ra przez chwil臋 skanowa艂a jej oko, zupe艂nie jak kopiarka.

- To skanowanie siatk贸wki - wyja艣ni艂a. - Niezawodne zabezpieczenie. Autoryzowane s膮 tylko dwa wzory siatk贸wek - ojca i moja.

Rober Langdon sta艂 jak sparali偶owany, gdy u艣wiadomi艂 sobie przera偶aj膮c膮 prawd臋. W jego my艣lach ponownie pojawi艂 si臋 widok zakrwawionej twarzy Leonarda Vetry z jednym orzechowym okiem i pustym oczodo艂em. Stara艂 si臋 wyrzuci膰 z my艣li nieub艂aganie nasuwaj膮cy si臋 wniosek, lecz w贸wczas dostrzeg艂 na bia艂ych p艂ytkach pod skanerem drobne kropelki czerwieni. Zaschni臋ta krew.

Na szcz臋艣cie Vittoria nic nie zauwa偶y艂a.

Stalowe drzwi odsun臋艂y si臋 i wesz艂a do 艣rodka.

Kohler utkwi艂 w Langdonie twarde spojrzenie, kt贸re zdawa艂o si臋 m贸wi膰: Tak jak powiedzia艂em... brakuj膮ce oko s艂u偶y wy偶szym celom.

18

Kobieta mia艂a zwi膮zane r臋ce, a jej nadgarstki opuch艂y i zsinia艂y tam, gdzie sznur otar艂 sk贸r臋. Hassassin o mahoniowej sk贸rze le偶a艂 obok niej, zaspokojony, i podziwia艂 swoj膮 nag膮 zdobycz. Zastanawia艂 si臋, czy nie udaje drzemki, chc膮c w ten 偶a艂osny spos贸b unikn膮膰 艣wiadczenia mu dalszych us艂ug.

By艂o mu to oboj臋tne. Odebra艂 ju偶 zadowalaj膮c膮 nagrod臋, wi臋c czuj膮c b艂og膮 satysfakcj臋, usiad艂 na 艂贸偶ku.

W jego kraju kobiety s膮 tylko w艂asno艣ci膮, narz臋dziami s艂u偶膮cymi do dawania przyjemno艣ci. Dobytkiem, kt贸rym handluje si臋 jak byd艂em. Ale rozumiej膮, gdzie ich miejsce. Jednak tutaj, w Europie, kobiety udaj膮, 偶e s膮 silne i niezale偶ne, co go bawi i podnieca. Nieodmiennie sprawia mu przyjemno艣膰 zmuszanie ich do fizycznej uleg艂o艣ci.

Teraz, pomimo zadowolenia, kt贸re odczuwa艂 jeszcze w l臋d藕wiach, poczu艂, 偶e budzi si臋 w nim inne pragnienie. Ubieg艂ej nocy zabi艂, zabi艂 i okaleczy艂, a dla niego zabijanie by艂o jak heroina... za ka偶dym razem odczuwa艂 tylko chwilow膮 satysfakcj臋, a potem g艂贸d by艂 jeszcze wi臋kszy. Radosne podniecenie znikn臋艂o i powr贸ci艂o po偶膮danie.

Przyjrza艂 si臋 kobiecie 艣pi膮cej u jego boku. Kiedy przesuwa艂 d艂oni膮 po jej szyi, poczu艂 podniecenie na my艣l, 偶e mo偶e w jednej chwili przerwa膰 jej 偶ycie. Czy to by mia艂o jakie艣 znaczenie? Przecie偶 to tylko istota ni偶szego gatunku, kt贸rej zadaniem jest s艂u偶y膰 i dostarcza膰 przyjemno艣ci. Obj膮艂 siln膮 d艂oni膮 jej gard艂o i przez chwil臋 cieszy艂 si臋 delikatnym pulsowaniem pod palcami. Potem, zwalczaj膮c pokus臋, odsun膮艂 r臋k臋. Mia艂 zadanie do wykonania. S艂u偶y艂 przecie偶 znacznie wy偶szej sprawie, przy kt贸rej jego pragnienia wydawa艂y si臋 nieistotne.

Wstaj膮c z 艂贸偶ka, rozkoszowa艂 si臋 my艣l膮 o zaszczycie, jakim by艂o czekaj膮ce go zadanie. Nadal nie m贸g艂 wyj艣膰 z podziwu nad wp艂ywami, jakimi dysponowa艂 Janus i jego starodawne bractwo. Zadziwiaj膮ce, 偶e wybrali w艂a艣nie jego. Jakim艣 cudem dowiedzieli si臋 o jego nienawi艣ci... i umiej臋tno艣ciach. Jak, pozostanie ich tajemnic膮. Trzeba przyzna膰, 偶e maj膮 bardzo szeroki zasi臋g.

Teraz powierzyli mu najwy偶szy zaszczyt. B臋dzie ich r臋kami i g艂osem. Zab贸jc膮 i pos艂a艅cem na ich us艂ugach. Kim艣, kogo jego lud nazywa Malak al-haq - Anio艂em Prawdy.

19

Laboratorium Vetry by艂o szalenie futurystyczne.

Wszechobecna biel oraz rz臋dy komputer贸w i specjalistycznej aparatury elektronicznej pod wszystkimi 艣cianami nasuwa艂y skojarzenie z sal膮 operacyjn膮. Langdon zastanawia艂 si臋, jakie tajemnice musia艂yby si臋 tu kry膰, 偶eby usprawiedliwi膰 wyci臋cie cz艂owiekowi oka.

Na twarzy Kohlera malowa艂 si臋 wyraz niepokoju, a jego oczy w臋drowa艂y dooko艂a w poszukiwaniu 艣lad贸w intruza. Jednak laboratorium by艂o puste. Vittoria wesz艂a za nimi powoli... jakby to miejsce sta艂o si臋 obcym terenem od chwili, kiedy zabrak艂o jej ojca.

Spojrzenie Langdona natychmiast skierowa艂o si臋 ku 艣rodkowi sali, gdzie z pod艂ogi wyrasta艂a grupa kr贸tkich filar贸w. Kilkana艣cie kolumn z polerowanej stali wygl膮da艂o jak miniaturowe Stonehenge, tworz膮c kr膮g na 艣rodku pokoju. Filary mia艂y nieca艂y metr d艂ugo艣ci i przypomina艂y mu postumenty s艂u偶膮ce w muzeach do prezentacji cennych klejnot贸w. Jednak najwyra藕niej ich przeznaczenie by艂o inne, gdy偶 na ka偶dym z nich sta艂 przejrzysty pojemnik o grubych 艣ciankach, wielko艣ci puszki na pi艂ki tenisowe. Wszystkie wygl膮da艂y na puste.

Wyraz twarzy Kohlera wskazywa艂, 偶e r贸wnie偶 on jest zaskoczony tym widokiem. Jednak najwyra藕niej postanowi艂 to na razie zignorowa膰. Obr贸ci艂 si臋 do Vittorii.

- Czy co艣 skradziono?

- Skradziono? Jak? Skaner siatk贸wki tylko nam pozwala tu wej艣膰.

- Czy mog艂aby艣 si臋 rozejrze膰?

Vittoria westchn臋艂a i przez chwil臋 przygl膮da艂a si臋 badawczo otoczeniu. Wzruszy艂a ramionami.

- Wszystko wygl膮da tak, jak m贸j ojciec zawsze zostawia. Uporz膮dkowany chaos.

Langdon wyczu艂, 偶e Kohler rozwa偶a stoj膮ce przed nim mo偶liwo艣ci i zastanawia si臋, do jakiego stopnia naciska膰 na Vittori臋... ile jej powiedzie膰. Jednak najwyra藕niej postanowi艂 na razie porzuci膰 ten temat. Podjecha艂 w贸zkiem ku 艣rodkowi pokoju i przyjrza艂 si臋 badawczo dziwnym, pozornie pustym pojemnikom.

- Tajemnice - odezwa艂 si臋 w ko艅cu - to luksus, na kt贸ry nie mo偶emy ju偶 sobie pozwoli膰.

Vittoria przytakn臋艂a mu ruchem g艂owy, a na jej twarzy odmalowa艂o si臋 wzburzenie, jakby nagle zala艂a j膮 lawina wspomnie艅.

Daj jej chwilk臋, pomy艣la艂 Langdon.

Vittoria przymkn臋艂a oczy i odetchn臋艂a g艂o艣no, jakby przygotowuj膮c si臋 do tego, co zamierza ujawni膰. Potem odetchn臋艂a ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze...

Obserwuj膮cy j膮 Langdon zaniepokoi艂 si臋 nagle. Czy nic jej nie jest? Spojrza艂 na Kohlera, kt贸ry siedzia艂 nieporuszony i najwyra藕niej mia艂 ju偶 okazj臋 obserwowa膰 wcze艣niej ten rytua艂. Dopiero po dziesi臋ciu sekundach Vittoria otworzy艂a oczy.

Langdon nie m贸g艂 wprost uwierzy膰 w jej metamorfoz臋. Vittoria Vetra uleg艂a ca艂kowitej przemianie. Jej pe艂ne usta zwiotcza艂y, ramiona opad艂y, a oczy nabra艂y mi臋kkiego, uleg艂ego wyrazu. Zupe艂nie jakby przestawi艂a ka偶dy mi臋sie艅 w swym ciele, 偶eby zaakceptowa膰 powsta艂膮 sytuacj臋. Oburzenie i gniew zosta艂y zd艂awione przez g艂臋boki, kamienny ch艂贸d.

- Od czego by tu zacz膮膰... - odezwa艂a si臋 spokojnie.

- Od pocz膮tku - odpar艂 Kohler. - Opowiedz nam o eksperymencie ojca.

- 呕yciowym marzeniem ojca by艂o skorygowanie nauki za pomoc膮 religii - stwierdzi艂a Vittoria. - Mia艂 nadziej臋 udowodni膰, 偶e nauka i religia s膮 dziedzinami, kt贸re mo偶na ca艂kowicie ze sob膮 pogodzi膰. To tylko dwa r贸偶ne podej艣cia do poszukiwania tej samej prawdy. - Przerwa艂a, jakby trudno jej by艂o uwierzy膰 w to, co za chwil臋 powie. - A ostatnio... ojciec wymy艣li艂 spos贸b, jak to zrobi膰.

Kohler siedzia艂 w milczeniu.

- Opracowa艂 eksperyment, kt贸ry mia艂 rozwi膮za膰 jeden z najwi臋kszych konflikt贸w w historii nauki i religii.

Langdon zastanawia艂 si臋, jaki konflikt mog艂a mie膰 na my艣li. Tyle ich by艂o.

- Kreacjonizm - o艣wiadczy艂a Vittoria. - Sp贸r o to, jak powsta艂 Wszech艣wiat.

Aha, pomy艣la艂 Langdon. TEN sp贸r.

- Oczywi艣cie Biblia stwierdza, 偶e B贸g stworzy艂 Wszech艣wiat - wyja艣ni艂a. - B贸g powiedzia艂: „Niechaj si臋 stanie 艣wiat艂o艣膰!” i wszystko, co widzimy, pojawi艂o si臋 z pr贸偶ni. Niestety, jedna z podstawowych zasad fizyki g艂osi, 偶e nie mo偶na stworzy膰 materii z niczego.

Langdon czyta艂 o tym pacie. Pomys艂, 偶e B贸g stworzy艂 co艣 z niczego, by艂 ca艂kowicie sprzeczny z uznanymi prawami wsp贸艂czesnej fizyki, tote偶 uczeni twierdzili, 偶e pod wzgl臋dem naukowym Ksi臋ga Rodzaju jest absurdem.

- Panie Langdon - odezwa艂a si臋 Vittoria, obracaj膮c si臋 ku niemu. - Przypuszczam, 偶e znana jest panu teoria Wielkiego Wybuchu.

- Tak jakby - Langdon wzruszy艂 ramionami. - Wiedzia艂, 偶e Wielki Wybuch jest akceptowanym przez nauk臋 wyja艣nieniem powstania wszech艣wiata. Niedok艂adnie to rozumia艂, ale zgodnie z t膮 teori膮, punkt o niezmiernie du偶ej g臋sto艣ci energii eksplodowa艂, rozszerzaj膮c si臋 we wszystkie strony i tworz膮c wszech艣wiat. Albo co艣 w tym rodzaju.

- Kiedy Ko艣ci贸艂 katolicki - m贸wi艂a dalej Vittoria - po raz pierwszy przedstawi艂 teori臋 Wielkiego Wybuchu w tysi膮c dziewi臋膰set dwudziestym si贸dmym roku...

- Co takiego? - przerwa艂 jej Langdon, kt贸ry nie zdo艂a艂 si臋 powstrzyma膰. - M贸wi pani, 偶e Wielki Wybuch to by艂a teoria katolicka?

Vittori臋 najwyra藕niej zdziwi艂o jego pytanie.

- Oczywi艣cie. Przedstawiona przez katolickiego mnicha Georges'a Lema卯tre'a w tysi膮c dziewi臋膰set dwudziestym si贸dmym roku.

- Ale ja my艣la艂em... - zawaha艂 si臋. - Czy tej teorii nie og艂osi艂 czasem Edwin Hubble, astronom z Harvardu?

Kohler rzuci艂 mu lodowate spojrzenie.

- Znowu ta ameryka艅ska arogancja naukowa. Hubble opublikowa艂 swoj膮 teori臋 w tysi膮c dziewi臋膰set dwudziestym dziewi膮tym roku, dwa lata po Lema卯trze.

Langdon spojrza艂 na niego gniewnie. Ale jest teleskop Hubble'a, prosz臋 pana. Nigdy nie s艂ysza艂em o 偶adnym teleskopie Lema卯tre'a.

- Pan Kohler ma racj臋 - wtr膮ci艂a si臋 Vittoria. - To by艂a koncepcja Lema卯tre'a. Hubble tylko j膮 potwierdzi艂, dostarczaj膮c niepodwa偶alnych dowod贸w, 偶e Wielki Wybuch by艂 prawdopodobny z naukowego punktu widzenia.

- Aha - mrukn膮艂 Langdon, zastanawiaj膮c si臋, czy mi艂o艣nicy Hubble'a z Wydzia艂u Astronomii Uniwersytetu Harvarda kiedykolwiek wspomnieli w swoich wyk艂adach o Lema卯trze.

- Kiedy Lema卯tre po raz pierwszy przedstawi艂 teori臋 Wielkiego Wybuchu - powr贸ci艂a do swego wywodu Vittoria - uczeni uznali j膮 za absurdaln膮, twierdz膮c, 偶e zgodnie z wiedz膮 naukow膮, materii nie mo偶na stworzy膰 z niczego. Zatem kiedy Hubble wstrz膮sn膮艂 艣wiatem, wykazuj膮c naukowo, 偶e teoria Wielkiego Wybuchu jest s艂uszna, Ko艣ci贸艂 proklamowa艂 swoje zwyci臋stwo i uzna艂 to za dow贸d, 偶e Biblia r贸wnie偶 zawiera prawd臋 naukow膮. Bosk膮 prawd臋.

Langdon kiwn膮艂 g艂ow膮 i skoncentrowa艂 si臋, 偶eby zrozumie膰 jej wywody.

- Oczywi艣cie, uczonym nie spodoba艂o si臋, 偶e Ko艣ci贸艂 wykorzystuje ich odkrycia do propagowania religii, tote偶 natychmiast przedstawili matematyczn膮 interpretacj臋 tej teorii, usun臋li wszelkie podteksty religijne i zacz臋li ro艣ci膰 sobie do niej wy艂膮czne prawo. Jednak na nieszcz臋艣cie dla nauki, te r贸wnania posiadaj膮 bardzo istotny s艂aby punkt, kt贸ry Ko艣ci贸艂 ch臋tnie wytyka.

Kohler chrz膮kn膮艂.

- Osobliwo艣膰 pierwotn膮. - Wypowiedzia艂 te s艂owa takim tonem, jakby by艂y zmor膮 jego 偶ycia.

- W艂a艣nie, osobliwo艣膰 - potwierdzi艂a Vittoria. - Dok艂adny moment stworzenia. Godzina zero. - Spojrza艂a na Langdona. - Nawet obecnie nauka nie potrafi uchwyci膰 pierwszego momentu stworzenia. Nasze r贸wnania ca艂kiem nie藕le wyja艣niaj膮 wczesny okres istnienia wszech艣wiata, ale kiedy si臋 cofamy w czasie, przybli偶aj膮c do chwili zerowej, nasza matematyka zawodzi i wszystko staje si臋 bez znaczenia.

- W艂a艣nie - potwierdzi艂 Kohler zirytowanym tonem - a Ko艣ci贸艂 przedstawia ten brak jako dow贸d, 偶e B贸g musia艂 mie膰 sw贸j udzia艂 w stworzeniu. Przejd藕 ju偶 do rzeczy.

Spojrzenie Vittorii przybra艂o nieobecny wyraz.

- Rzecz w tym, 偶e m贸j ojciec zawsze wierzy艂 w zwi膮zek Boga z Wielkim Wybuchem. Wprawdzie nauka nie potrafi艂a poj膮膰 boskiego momentu stworzenia, ale on by艂 przekonany, 偶e pewnego dnia to si臋 zmieni. - Wskaza艂a ze smutkiem na sentencj臋 przypi臋t膮 nad stanowiskiem pracy Vetry. - Tata stale mi tym wymachiwa艂 przed oczami, ilekro膰 nachodzi艂y mnie w膮tpliwo艣ci.

Langdon odczyta艂 napis:

NAUKA I RELIGIA NIE POZOSTAJ膭

W SPRZECZNO艢CI.

NAUKA JEST PO PROSTU ZBYT M艁ODA, 呕EBY

TO ZROZUMIE膯.

- Tata chcia艂 podnie艣膰 nauk臋 na wy偶szy poziom - ci膮gn臋艂a Vittoria - i doprowadzi膰 do tego, 偶eby potwierdza艂a istnienie Boga. - Z melancholijnym wyrazem twarzy przeczesa艂a r臋k膮 d艂ugie w艂osy. - Zabra艂 si臋 do czego艣, o czym 偶aden inny naukowiec nawet nie pomy艣la艂. Do czego艣, do czego inni nie mieli nawet mo偶liwo艣ci technologicznych. - Przerwa艂a, jakby zastanawiaj膮c si臋, jak wyrazi膰 to, o co jej chodzi. - Opracowa艂 eksperyment, kt贸rego celem by艂o udowodnienie, 偶e zdarzenia opisane w Ksi臋dze Rodzaju by艂y mo偶liwe.

Udowodni膰 Ksi臋g臋 Rodzaju?, pomy艣la艂 ze zdumieniem Langdon. Niechaj si臋 stanie 艣wiat艂o艣膰? Materia z niczego?

Kohler przeszy艂 martwym spojrzeniem pok贸j.

- S艂ucham?

- M贸j ojciec stworzy艂 wszech艣wiat... ca艂kowicie z niczego.

Kohler odwr贸ci艂 gwa艂townie g艂ow臋.

- Co takiego?

- Dok艂adniej m贸wi膮c, odtworzy艂 Wielki Wybuch.

Dyrektor sprawia艂 wra偶enie, jakby mia艂 za chwil臋 zerwa膰 si臋 na nogi.

Langdon ca艂kowicie si臋 pogubi艂. Stworzenie 艣wiata? Odtworzenie Wielkiego Wybuchu?

- Oczywi艣cie, zrobi艂 to na o wiele mniejsz膮 skal臋 - wyja艣ni艂a Vittoria i zacz臋艂a m贸wi膰 szybciej. - Proces by艂 niezwykle prosty. Ojciec przyspieszy艂 dwie ultraw膮skie wi膮zki cz膮stek poruszaj膮ce si臋 w rurze akceleratora w przeciwnych kierunkach. Gdy osi膮gn臋艂y ogromne pr臋dko艣ci, zderzy艂 je czo艂owo, kondensuj膮c ca艂膮 ich energi臋 w jednym punkcie. Osi膮gn膮艂 ogromne g臋sto艣ci energii. - Zacz臋艂a wyrzuca膰 z siebie ci膮g wielko艣ci i jednostek, na co dyrektor coraz szerzej otwiera艂 oczy.

Langdon stara艂 si臋 nad膮偶y膰 my艣lami za tym, co s艂yszy. Zatem Leonardo Vetra przeprowadza艂 symulacj臋 punktu skondensowanej energii, z jakiego podobno rozprzestrzeni艂 si臋 wszech艣wiat.

- Rezultat - opowiada艂a dalej Vittoria - okaza艂 si臋 zdumiewaj膮cy. Kiedy to zostanie opublikowane, wstrz膮艣nie podstawami wsp贸艂czesnej fizyki. - M贸wi艂a teraz powoli, jakby napawaj膮c si臋 wag膮 przekazywanych informacji. - Ni st膮d, ni zow膮d w akceleratorze, w tym punkcie, gdzie skupi艂a si臋 energia, zacz臋艂y si臋 pojawia膰 cz膮steczki materii... znik膮d.

Kohler siedzia艂 nieporuszony i tylko w milczeniu wbija艂 w ni膮 wzrok.

- Materii - powt贸rzy艂a Vittoria. - Powstaj膮cej z niczego. Niesamowity pokaz subatomowych fajerwerk贸w. Miniaturowy wszech艣wiat rodz膮cy si臋 do 偶ycia. Ojciec udowodni艂 nie tylko, 偶e materi臋 mo偶na stworzy膰 z niczego, lecz r贸wnie偶, 偶e Wielki Wybuch i stworzenie 艣wiata mo偶na wyt艂umaczy膰 dzi臋ki zaakceptowaniu istnienia ogromnego 藕r贸d艂a energii.

- Masz na my艣li Boga? - za偶膮da艂 u艣ci艣lenia Kohler.

- Boga, Budd臋, Jahwe, osobliwo艣膰 pierwotn膮, unifikacj臋. Nazwijcie to sobie, jak chcecie, ale rezultat jest ten sam. Nauka i religia potwierdzaj膮 t臋 sam膮 prawd臋: czysta energia jest ojcem stworzenia.

Kiedy Kohler w ko艅cu si臋 odezwa艂, jego g艂os brzmia艂 ponuro.

- Vittorio, nie bardzo to rozumiem. Z tego, co m贸wisz, wynika艂oby, 偶e tw贸j ojciec stworzy艂 materi臋... z niczego?

- Tak. - Dziewczyna wskaza艂a na pojemniki. - A tam jest dow贸d. W tych pojemnikach s膮 pr贸bki materii, kt贸r膮 stworzy艂.

Kohler zakaszla艂 i ruszy艂 w kierunku przejrzystych puszek, jak ostro偶ne zwierz臋 okr膮偶aj膮ce miejsce, w kt贸rym wyczuwa co艣 niedobrego.

- Najwyra藕niej co艣 mi umkn臋艂o - odezwa艂 si臋. - Przecie偶 nikt nie uwierzy, 偶e to s膮 cz膮stki akurat tej materii, kt贸r膮 tw贸j ojciec stworzy艂. Mo偶e to by膰 dowolna materia, wzi臋ta sk膮dkolwiek.

- Prawd臋 m贸wi膮c - odpar艂a pewnym g艂osem Vittoria - nie mo偶e. Te cz膮stki s膮 wyj膮tkowe. Ten rodzaj materii nie istnieje na Ziemi... i w zwi膮zku z tym musia艂a zosta膰 stworzona.

Kohler spochmurnia艂.

- Vittorio, co masz na my艣li, m贸wi膮c o rodzaju materii? Przecie偶 jest tylko jeden rodzaj materii i... - urwa艂 nagle.

Na twarzy dziewczyny pojawi艂 si臋 wyraz triumfu.

- Przecie偶 sam pan prowadzi艂 wyk艂ady na ten temat, dyrektorze. Wszech艣wiat zawiera dwa rodzaje materii. To fakt naukowy. - Odwr贸ci艂a si臋 do Langdona. - Panie Langdon, co Biblia m贸wi o stworzeniu 艣wiata? Co B贸g stworzy艂?

Langdon poczu艂 si臋 niezr臋cznie, gdy偶 nie wiedzia艂, co to ma wsp贸lnego z tematem rozmowy.

- Hmm, B贸g stworzy艂... 艣wiat艂o i ciemno艣膰, niebo i piek艂o...

- W艂a艣nie - przerwa艂a mu dziewczyna. - Stwarza艂 parami przeciwie艅stwa. Tworzy艂 symetri臋. Idealn膮 r贸wnowag臋. - Obr贸ci艂a si臋 do Kohlera. - Dyrektorze, nauka twierdzi to samo, co religia, 偶e ka偶da rzecz we wszech艣wiecie stworzona w wyniku Wielkiego Wybuchu ma swoje przeciwie艅stwo.

- 艁膮cznie z sam膮 materi膮 - szepn膮艂 Kohler, jakby do siebie.

Vittoria skin臋艂a g艂ow膮.

- A kiedy m贸j ojciec przeprowadza艂 ten eksperyment, powsta艂y oczywi艣cie dwa rodzaje materii.

Langdon zastanawia艂 si臋, co to ma znaczy膰. Leonardo Vetra stworzy艂 przeciwie艅stwo materii?

Kohler sprawia艂 wra偶enie rozgniewanego.

- Substancja, o kt贸rej m贸wisz, istnieje gdzie艣 we wszech艣wiecie. Z pewno艣ci膮 nie na Ziemi. A pewnie nawet nie w naszej galaktyce.

- No, w艂a艣nie - odparowa艂a. - Dlatego w艂a艣nie to jest dow贸d, 偶e cz膮stki w tych pojemnikach musia艂y zosta膰 stworzone.

Twarz Kohlera stwardnia艂a.

- Vittorio, chyba nie twierdzisz, 偶e te pojemniki zawieraj膮 pr贸bki?

- W艂a艣nie to chc臋 powiedzie膰. - Spojrza艂a z dum膮 na pojemniki. - Dyrektorze, patrzy pan na pierwsze w 艣wiecie pr贸bki antymaterii.

20

Faza druga, pomy艣la艂 Hassassin, zag艂臋biaj膮c si臋 w mrok korytarza.

Pochodnia, kt贸r膮 ni贸s艂 w r臋ce, by艂a niepotrzebna. Wiedzia艂 o tym, ale wzi膮艂 j膮 dla efektu. Efekt by艂 najwa偶niejszy. Zd膮偶y艂 si臋 ju偶 nauczy膰, 偶e strach jest jego sprzymierze艅cem. Strach obezw艂adnia szybciej ni偶 jakikolwiek or臋偶 wojenny.

W tunelu nie by艂o lustra, w kt贸rym m贸g艂by podziwia膰 swoje przebranie, ale widzia艂 po cieniu wydymaj膮cej si臋 sutanny, 偶e prezentuje si臋 idealnie. Wtopienie si臋 w otoczenie by艂o cz臋艣ci膮 planu... cz臋艣ci膮 tego opartego na deprawacji spisku. W najdziwaczniejszych marzeniach nigdy nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e m贸g艂by odgrywa膰 tak膮 rol臋.

Jeszcze dwa tygodnie temu uzna艂by zadanie czekaj膮ce go na ko艅cu tego tunelu za niemo偶liwe do wykonania. Samob贸jcz膮 misj臋. Wej艣cie nago do jaskini lwa. Jednak Janus zmieni艂 definicj臋 tego, co niemo偶liwe.

Przez te dwa tygodnie Janus zdradzi艂 mu wiele sekret贸w... a ten tunel by艂 jednym z nich. Mimo 偶e taki stary, swobodnie mo偶na by艂o nim przej艣膰.

Zbli偶aj膮c si臋 do przeciwnika, rozmy艣la艂, czy czekaj膮ce go w 艣rodku zadanie b臋dzie tak 艂atwe, jak obieca艂 Janus. Zleceniodawca zapewni艂 go, 偶e kto艣 w 艣rodku poczyni niezb臋dne przygotowania. Kto艣 w 艣rodku. Niewiarygodne. Im d艂u偶ej si臋 nad tym zastanawia艂, tym bardziej upewnia艂 si臋 w przekonaniu, 偶e to dziecinna zabawa.

Wahad... tintain... thalatha... arbaa m贸wi艂 do siebie po arabsku, zbli偶aj膮c si臋 do ko艅ca tunelu. Jeden... dwa... trzy... cztery...

21

- Wygl膮da na to, 偶e s艂ysza艂 pan o antymaterii, panie Langdon? - Vittoria przygl膮da艂a mu si臋 badawczo. Jej ciemna sk贸ra tworzy艂a ostry kontrast z biel膮 laboratorium.

Langdon podni贸s艂 wzrok. Nie wiedzia艂, co odpowiedzie膰.

- Tak. Hmm... mo偶na tak powiedzie膰.

Na jej ustach pojawi艂 si臋 cie艅 u艣miechu.

- Ogl膮da艂 pan Star Trek.

Zarumieni艂 si臋.

- No, c贸偶, moi studenci lubi膮... - Zmarszczy艂 brwi. - Czy to nie antymateria nap臋dza USS Enterprise?

Kiwn臋艂a potakuj膮co g艂ow膮.

- Dobra fantastyka naukowa musi wywodzi膰 si臋 z nauki.

- Zatem antymateria naprawd臋 istnieje?

- Oczywi艣cie. To fakt stwierdzony w naturze. Wszystko ma swoje przeciwie艅stwo. Protony maj膮 elektrony, kwarki g贸rne maj膮 kwarki dolne. Na poziomie subatomowym panuje kosmiczna symetria. Antymateria jest jin dla jang materii. R贸wnowa偶y r贸wnanie fizyczne.

Langdonowi przysz艂a na my艣l wiara w dualizm prezentowana przez Galileusza.

- Od tysi膮c dziewi臋膰set osiemnastego roku naukowcy wiedz膮 - ci膮gn臋艂a Vittoria - 偶e podczas Wielkiego Wybuchu powsta艂y dwa rodzaje materii. Jeden z nich to materia obecna na Ziemi, ta, z kt贸rej sk艂adaj膮 si臋 ska艂y, ludzie i drzewa. Drugi to jej przeciwie艅stwo: identyczne z materi膮, poza tym 偶e 艂adunki cz膮stek s膮 odwrotne.

W tym momencie do rozmowy wtr膮ci艂 si臋 Kohler, kt贸rego g艂os brzmia艂 niepewnie, jakby dobiega艂 zza mg艂y.

- Ale przecie偶 istniej膮 olbrzymie przeszkody natury technologicznej, je艣li chodzi o przechowywanie antymaterii. Jak j膮 wyizolowali艣cie?

- Ojciec zbudowa艂 aparatur臋 pr贸偶niow膮 o odwr贸conej polaryzacji do wyci膮gania pozytron贸w z akceleratora, zanim ulegn膮 zniszczeniu.

- Przecie偶 to urz膮dzenie zasysa艂oby r贸wnie偶 materi臋. Nie da艂oby si臋 rozdzieli膰 cz膮stek.

- Zastosowa艂 pola magnetyczne. Wi膮zka materii odchyla艂a si臋 w prawo, a antymaterii w lewo. One maj膮 przeciwn膮 polaryzacj臋.

Od tej chwili mur w膮tpliwo艣ci Kohlera zacz膮艂 najwyra藕niej p臋ka膰. Podni贸s艂 na Vittori臋 wzrok pe艂en zdumienia, ale kiedy si臋 odezwa艂, dopad艂 go atak kaszlu.

- Niesa... mo... wite - wykrztusi艂 i wytar艂 usta - ale jednak... - Najwyra藕niej jego umys艂 jeszcze si臋 opiera艂. - Jednak nawet je艣li pr贸偶nia spe艂ni艂a swoj膮 rol臋, to te pojemniki s膮 wykonane z materii. Antymaterii nie mo偶na przechowywa膰 w takim pojemniku, gdy偶 natychmiast wesz艂aby w reakcj臋...

- Pr贸bka nie styka si臋 z pojemnikiem - przerwa艂a mu Vittoria, kt贸ra najwyra藕niej spodziewa艂a si臋 tego pytania. - Unosi si臋. Te puszki nazywaj膮 si臋 pu艂apkami antymaterii, poniewa偶 dos艂ownie wi臋偶膮 j膮 w 艣rodku zawieszon膮 w bezpiecznej odleg艂o艣ci od 艣cianek i dna.

- Zawieszon膮? Ale w jaki spos贸b?

- Pomi臋dzy dwoma przecinaj膮cymi si臋 polami magnetycznymi. Prosz臋 spojrze膰.

Przesz艂a przez sal臋 i wyci膮gn臋艂a du偶y przyrz膮d elektroniczny. Langdonowi skojarzy艂 si臋 on z miotaczem promieni z kresk贸wek - szeroka jak armata lufa z lunet膮 celownicz膮 na g贸rze i k艂臋bowiskiem elektroniki zwisaj膮cym poni偶ej. Vittoria nastawi艂a celownik na jeden z pojemnik贸w, zajrza艂a w okular i dostroi艂a widok kilkoma pokr臋t艂ami. Potem odsun臋艂a si臋 na bok, zach臋caj膮c Kohlera, 偶eby spojrza艂.

Ten jednak zawaha艂 si臋, skonsternowany.

- Zgromadzili艣cie widoczn膮 ilo艣膰?

- Pi臋膰 tysi臋cy nanogram贸w - wyja艣ni艂a Vittoria. - Ciek艂a plazma zawieraj膮ca miliony pozytron贸w.

- Miliony? Ale przecie偶 dotychczas wykrywano zaledwie pojedyncze cz膮stki.

- Ksenon - o艣wiadczy艂a. - Wstrzykiwa艂 strumie艅 ksenonu w rozp臋dzon膮 wi膮zk臋 cz膮stek, odrywaj膮c w ten spos贸b elektrony. Nalega艂, 偶eby zachowa膰 t臋 metod臋 w ca艂kowitej tajemnicy, w ka偶dym razie wymaga艂a ona jednoczesnego wstrzykiwania swobodnych elektron贸w do akceleratora.

Langdon ju偶 ca艂kowicie si臋 zagubi艂 i zastanawia艂 si臋, w jakim j臋zyku oni rozmawiaj膮.

Kohler przez chwil臋 nic nie m贸wi艂, tylko jeszcze bardziej zmarszczy艂 czo艂o. Nagle odetchn膮艂 p艂ytko i zwiesi艂 si臋 na w贸zku, jakby trafiony kul膮.

- Technicznie rzecz bior膮c, da艂oby to...

Vittoria skin臋艂a g艂ow膮.

- Tak. Mn贸stwo tego.

Kohler przeni贸s艂 spojrzenie na znajduj膮cy si臋 przed nim pojemnik. Z wyrazem niepewno艣ci na twarzy uni贸s艂 si臋 na w贸zku i przy艂o偶y艂 oko do okularu. Patrzy艂 przez d艂u偶szy czas bez s艂owa. Kiedy w ko艅cu ponownie opad艂 na w贸zek, czo艂o mia艂 pokryte potem. Bruzdy na jego twarzy wyg艂adzi艂y si臋, a kiedy si臋 odezwa艂, niemal szepta艂.

- M贸j Bo偶e... naprawd臋 tego dokonali艣cie.

- M贸j ojciec tego dokona艂.

- Ja... nie wiem, co powiedzie膰.

Vittoria odwr贸ci艂a si臋 do Langdona.

- Chcia艂by pan spojrze膰? - Wskaza艂a urz膮dzenie.

Nie bardzo wiedz膮c, czego si臋 spodziewa膰, podszed艂 bli偶ej. Z odleg艂o艣ci p贸艂 metra pojemnik wydawa艂 si臋 pusty. Cokolwiek znajdowa艂o si臋 w 艣rodku, by艂o niesko艅czenie ma艂e. Przy艂o偶y艂 oko do okularu i przez chwil臋 czeka艂, a偶 obraz si臋 wyostrzy.

Potem to zobaczy艂.

L艣ni膮ca kulka podobnej do rt臋ci cieczy nie znajdowa艂a si臋 na dnie puszki, tak jak si臋 spodziewa艂, lecz unosi艂a si臋 mniej wi臋cej w jej 艣rodku. Obraca艂a si臋 w przestrzeni, jakby podtrzymywana jak膮艣 czarodziejsk膮 si艂膮. Przez jej powierzchni臋 przebiega艂y metaliczne fale. Langdonowi przypomnia艂 si臋 film, w kt贸rym ogl膮da艂 zachowanie si臋 kropli wody przy zerowej sile grawitacji. Chocia偶 zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e kulka jest mikroskopijna, widzia艂 wszelkie wybrzuszenia i rowki zmieniaj膮ce si臋, gdy kulka plazmy obraca艂a si臋 powoli w zawieszeniu.

- Ona... si臋 unosi - odezwa艂 si臋 wreszcie.

- Ca艂e szcz臋艣cie - odpar艂a Vittoria. - Antymateria jest wysoce niestabilna. W sensie energetycznym jest lustrzanym odbiciem materii, tote偶 je艣li si臋 zetkn膮, natychmiast nawzajem si臋 unicestwiaj膮. Oczywi艣cie odizolowanie antymaterii od materii jest sporym problemem, gdy偶 na Ziemi wszystko sk艂ada si臋 z materii. Pr贸bki trzeba przechowywa膰 tak, 偶eby si臋 z niczym nie styka艂y, nawet z powietrzem.

Langdon s艂ucha艂 tego ze zdumieniem. To si臋 dopiero nazywa praca w pr贸偶ni.

- A te pu艂apki antymaterii - przerwa艂 Kohler, z wyrazem os艂upienia na twarzy, wodz膮c bladym palcem po podstawie jednej z nich. - To projekt twojego ojca?

- Prawd臋 m贸wi膮c, m贸j.

Kohler podni贸s艂 na ni膮 wzrok.

G艂os Vittorii brzmia艂 skromnie.

- Kiedy ojciec stworzy艂 pierwsze cz膮steczki antymaterii, mia艂 problem z tym, jak je przechowa膰. Zaproponowa艂am w贸wczas to w艂a艣nie rozwi膮zanie. Hermetyczna nanokompozytowa obudowa z elektromagnesami o przeciwnej polaryzacji na obu ko艅cach.

- Wygl膮da na to, 偶e udzieli艂 ci si臋 geniusz twojego ojca.

- No, niezupe艂nie. Zapo偶yczy艂am ten pomys艂 z natury. 呕eglarz portugalski* 艂apie ryby w pu艂apk臋 swoich nici parzyde艂kowych. T臋 sam膮 zasad臋 zastosowa艂am tutaj. Ka偶da puszka ma dwa elektromagnesy, po jednym na ka偶dym ko艅cu. Ich przeciwnie spolaryzowane pola magnetyczne przecinaj膮 si臋 w 艣rodku pojemnika i utrzymuj膮 antymateri臋 zawieszon膮 w pr贸偶ni.

Langdon ponownie przyjrza艂 si臋 pojemnikowi. Antymateria, kt贸ra niczego nie dotyka, poniewa偶 unosi si臋 w pr贸偶ni. Kohler mia艂 racj臋 - to by艂o genialne.

- A gdzie jest 藕r贸d艂o zasilania magnes贸w? - spyta艂 dyrektor.

- W kolumnie pod pu艂apk膮 - wyja艣ni艂a Vittoria. - Puszki s膮 wkr臋cone w gniazda, z kt贸rych s膮 nieustannie do艂adowywane, tak 偶e magnesy przez ca艂y czas dzia艂aj膮.

- A gdyby pole magnetyczne znikn臋艂o?

- To oczywi艣cie antymateria opad艂aby na dno i dosz艂oby do anihilacji.

- Anihilacji? - Langdonowi nie podoba艂o si臋 brzmienie tego s艂owa.

Vittoria jednak nie okazywa艂a zaniepokojenia.

- Tak. Kiedy antymateria styka si臋 z materi膮, obie natychmiast ulegaj膮 zniszczeniu. Ten proces nazywa si臋 w fizyce anihilacj膮.

- Aha - Langdon skin膮艂 g艂ow膮.

- To najprostsza reakcja w naturze. Cz膮stka materii oraz cz膮stka antymaterii po zetkni臋ciu si臋 ze sob膮 uwalniaj膮 dwie nowe cz膮stki zwane fotonami. Praktycznie rzecz bior膮c, foton to male艅ka porcja 艣wiat艂a.

Langdon czyta艂 kiedy艣 o fotonach - cz膮stkach 艣wiat艂a - najczystszej formie energii. Powstrzyma艂 si臋 od pytania na temat wykorzystania przez kapitana Kirka torped fotonowych przeciwko Klingonom.

- Zatem, kiedy antymateria opadnie, zobaczymy ma艂y rozb艂ysk 艣wiat艂a?

- Zale偶y, co pan uwa偶a za ma艂y. - Vittoria wzruszy艂a ramionami. - Zreszt膮, mog臋 to zademonstrowa膰. - Zacz臋艂a odkr臋ca膰 puszk臋 od do艂adowuj膮cego j膮 filara.

Kohler krzykn膮艂 z przera偶enia i rzuci艂 si臋 naprz贸d, odtr膮caj膮c jej r臋ce.

- Vittorio! Zwariowa艂a艣?

22

Niewiarygodne, ale Kohler sta艂 przez chwil臋 wyprostowany, ko艂ysz膮c si臋 na wychudzonych nogach. Twarz mia艂 bia艂膮 ze strachu.

- Vittorio! Nie mo偶esz wyjmowa膰 tej pu艂apki!

Langdona zdumia艂 ten atak paniki.

- Pi臋膰 tysi臋cy nanogram贸w! Je艣li przestanie dzia艂a膰 pole magnetyczne...

- Dyrektorze, to zupe艂nie bezpieczne - zapewni艂a go dziewczyna. - Ka偶da pu艂apka ma zabezpieczenie na wypadek uszkodzenia uk艂adu zasilaj膮cego. Dzi臋ki baterii podtrzymuj膮cej pr贸bka pozostaje zawieszona, nawet kiedy wyjm臋 pojemnik z gniazda.

Kohler nadal mia艂 niepewny wyraz twarzy. W ko艅cu z wahaniem opad艂 z powrotem na w贸zek.

- Baterie w艂膮czaj膮 si臋 automatycznie - wyja艣nia艂a dalej Vittoria - kiedy wyjmujemy pu艂apk臋 ze 藕r贸d艂a zasilania. Dzia艂aj膮 przez dwadzie艣cia cztery godziny. To co艣 w rodzaju zapasowego kanistra z benzyn膮. - Obr贸ci艂a si臋 do Langdona, jakby wyczuwaj膮c jego niepewno艣膰. - Antymateria posiada pewne zadziwiaj膮ce w艂a艣ciwo艣ci, kt贸re sprawiaj膮, 偶e mo偶e by膰 bardzo niebezpieczna. Dziesi臋膰 miligram贸w tej substancji, czyli ilo艣膰 r贸wna obj臋to艣ciowo ziarnku piasku, kryje w sobie tyle energii, co oko艂o dwustu ton metrycznych konwencjonalnego paliwa rakietowego.

Langdon zn贸w poczu艂, 偶e kr臋ci mu si臋 od tego wszystkiego w g艂owie.

- To 藕r贸d艂o energii przysz艂o艣ci. Tysi膮ce razy pot臋偶niejsze od energii j膮drowej. Stuprocentowa wydajno艣膰. 呕adnych produkt贸w ubocznych, promieniowania czy zanieczyszcze艅. Kilka gram贸w mo偶e dostarcza膰 energii du偶emu miastu przez tydzie艅.

Gram贸w? Langdon niepewnie odsun膮艂 si臋 od kolumny.

- Spokojnie. Te pr贸bki to zaledwie milionowe cz臋艣ci grama. Stosunkowo niegro藕ne. - Ponownie wyci膮gn臋艂a r臋k臋 ku pojemnikowi i zacz臋艂a go odkr臋ca膰.

Kohler skrzywi艂 si臋, ale tym razem nie przeszkadza艂. Kiedy pu艂apka oddzieli艂a si臋 od podstawy, rozleg艂 si臋 ostry pisk i w艂膮czy艂 si臋 niewielki wy艣wietlacz diodowy znajduj膮cy si臋 tu偶 przy podstawie puszki. Mruga艂y na nim czerwone cyferki, odliczaj膮ce czas od dwudziestu czterech godzin w d贸艂.

24:00:00...

23:59:59...

23:59:58...

Langdon przygl膮da艂 si臋 przez chwil臋 licznikowi i doszed艂 do wniosku, 偶e niepokoj膮co przypomina mu to bomb臋 zegarow膮.

- Bateria b臋dzie dzia艂a艂a przez pe艂ne dwadzie艣cia cztery godziny - wyja艣nia艂a Vittoria. - Mo偶na j膮 do艂adowa膰, je艣li ponownie wkr臋ci si臋 pu艂apk臋 w cok贸艂. Jest ona pomy艣lana jako zabezpieczenie, ale poza tym umo偶liwia transport pojemnika.

- Transport? - spyta艂 wstrz膮艣ni臋ty Kohler. - Wynosicie to z laboratorium?

- Oczywi艣cie, 偶e nie. Ale dzi臋ki bateriom mo偶emy poddawa膰 pr贸bki badaniom.

Vittoria zaprowadzi艂a Kohlera i Langdona na przeciwleg艂y koniec sali. Odsun臋艂a zas艂on臋, za kt贸r膮 ujrzeli szyb臋, a dalej ogromne pomieszczenie. Jego 艣ciany, posadzka i sufit by艂y ca艂kowicie wy艂o偶one stalowymi p艂ytami. Langdonowi przypomina艂o to zbiornik tankowca, kt贸rym kiedy艣 p艂yn膮艂 do Papui-Nowej Gwinei, gdzie studiowa艂 rysunki, jakimi ludno艣膰 tubylcza zdobi swoje cia艂a.

- To komora do anihilacji - o艣wiadczy艂a Vittoria.

Kohler spojrza艂 na ni膮.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e prowadzicie obserwacje anihilacji?

- Ojca fascynowa艂 Wielki Wybuch... taka ogromna ilo艣膰 energii z tak niewielkiej odrobiny materii. - Wysun臋艂a znajduj膮c膮 si臋 pod szyb膮 stalow膮 szuflad臋, w艂o偶y艂a do niej pojemnik z antymateri膮 i wsun臋艂a j膮 z powrotem. Potem poci膮gn臋艂a za znajduj膮c膮 si臋 pod ni膮 d藕wigni臋. Po chwili pu艂apka pojawi艂a si臋 po drugiej stronie szyby i potoczy艂a 艂agodnym 艂ukiem w pobli偶e 艣rodka pomieszczenia.

Vittoria u艣miechn臋艂a si臋 z wysi艂kiem.

- Za chwil臋 po raz pierwszy w 偶yciu obejrzycie panowie anihilacj臋 antymaterii w zetkni臋ciu z materi膮. Kilka milionowych cz臋艣ci grama. Stosunkowo niewielka ilo艣膰.

Langdon przygl膮da艂 si臋 puszce z antymateri膮 le偶膮cej samotnie na posadzce ogromnej komory. Kohler r贸wnie偶 obr贸ci艂 si臋 w kierunku szyby z wyrazem niepewno艣ci na twarzy.

- Normalnie musieliby艣my czeka膰 dwadzie艣cia cztery godziny, dop贸ki nie sko艅cz膮 si臋 baterie - wyja艣ni艂a Vittoria - ale pod pod艂og膮 tego pomieszczenia znajduj膮 si臋 magnesy, kt贸re zniweluj膮 dzia艂anie pu艂apki utrzymuj膮cej pr贸bk臋 w zawieszeniu. A kiedy antymateria zetknie si臋 z materi膮...

- Anihilacja - wyszepta艂 Kohler.

- Jeszcze jedno - doda艂a Vittoria. - Podczas tej reakcji wydziela si臋 czysta energia. Jest to stuprocentowa przemiana masy w fotony, dlatego prosz臋 nie patrzy膰 bezpo艣rednio na pr贸bk臋 i os艂oni膰 oczy.

Langdon by艂 ostro偶nym cz艂owiekiem, lecz uzna艂, 偶e dziewczyna stara si臋 przesadnie dramatycznie przedstawi膰 sytuacj臋. Nie patrzy膰 bezpo艣rednio na pojemnik? Przecie偶 znajdowa艂 si臋 w odleg艂o艣ci oko艂o trzydziestu metr贸w od nich za niezwykle grub膮 艣cian膮 z przydymionego pleksiglasu. Na dodatek ilo艣膰 znajduj膮cej si臋 w nim substancji by艂a tak mikroskopijna, 偶e nawet jej nie by艂o wida膰. Os艂oni膰 oczy? Ile energii mo偶e taka odrobinka...

Vittoria nacisn臋艂a przycisk.

W jednej chwili Langdona o艣lepi艂o. W pojemniku pojawi艂 si臋 jaskrawy rozb艂ysk, kt贸ry eksplodowa艂, wysy艂aj膮c fal臋 uderzeniow膮 艣wiat艂a we wszystkich kierunkach. Langdon us艂ysza艂, jak z si艂膮 huraganu uderza w znajduj膮c膮 si臋 przed nim szyb臋. Zatoczy艂 si臋 do ty艂u, gdy detonacja wstrz膮sn臋艂a stropem pomieszczenia. 艢wiat艂o p艂on臋艂o przez chwil臋, po czym zacz臋艂o si臋 zbiega膰 z powrotem ku 艣rodkowi, jakby samo si臋 absorbowa艂o i w ko艅cu zmieni艂o si臋 w niewielk膮 plamk臋, kt贸ra po chwili znikn臋艂a. Langdon mruga艂 bol膮cymi oczami, powoli odzyskuj膮c zdolno艣膰 widzenia. Zerkn膮艂 w g艂膮b komory. Pojemnik, kt贸ry le偶a艂 przedtem na pod艂odze, znikn膮艂. Wyparowa艂. Nie pozosta艂o po nim ani 艣ladu.

Patrzy艂 przed siebie ol艣niony.

- Wielki Bo偶e.

Vittoria pokiwa艂a ze smutkiem g艂ow膮.

- To w艂a艣nie powiedzia艂 m贸j ojciec.

23

Kohler wpatrywa艂 si臋 w komor臋 anihilacyjn膮 z wyrazem kompletnego oszo艂omienia spektaklem, kt贸rego przed chwil膮 by艂 艣wiadkiem. Robert Langdon sta艂 obok niego jeszcze bardziej os艂upia艂y.

- Chc臋 zobaczy膰 ojca - za偶膮da艂a Vittoria. - Pokaza艂am wam ju偶 laboratorium, a teraz chc臋 zobaczy膰 ojca.

Kohler odwr贸ci艂 si臋 powoli od szyby, najwyra藕niej wcale jej nie s艂ysz膮c.

- Dlaczego czekali艣cie tak d艂ugo, Vittorio? Trzeba by艂o natychmiast powiedzie膰 mi o tym odkryciu.

Vittoria wpatrzy艂a si臋 w niego. Ile mam poda膰 powod贸w?

- Dyrektorze, mo偶emy sprzecza膰 si臋 o to p贸藕niej. Teraz chc臋 zobaczy膰 ojca.

- Czy zdajesz sobie spraw臋, z jakimi skutkami mo偶e si臋 wi膮za膰 ta technologia?

- Oczywi艣cie - odparowa艂a. - Dochody dla CERN-u. Du偶e dochody. A teraz chc臋...

- Czy dlatego utrzymywali艣cie to w tajemnicy? - przerwa艂 jej Kohler. - Obawiali艣cie si臋, 偶e zarz膮d i ja b臋dziemy g艂osowa膰 za sprzeda偶膮 licencji?

- To powinno by膰 obj臋te licencj膮. - Vittoria poczu艂a, 偶e daje si臋 wci膮gn膮膰 w sprzeczk臋. - Wytwarzanie antymaterii jest bardzo wa偶n膮 technologi膮. Jednak jest to jeszcze technologia niebezpieczna. Ojciec i ja chcieli艣my mie膰 czas na dopracowanie wszystkich procedur, tak 偶eby gwarantowa艂y bezpiecze艅stwo.

- Innymi s艂owy, nie ufali艣cie, 偶e w艣r贸d cz艂onk贸w zarz膮du ostro偶no艣膰 naukowc贸w przewa偶y nad chciwo艣ci膮.

Vittori臋 zaskoczy艂 oboj臋tny ton Kohlera.

- By艂y jeszcze inne kwestie - doda艂a. - Ojciec chcia艂 mie膰 czas, by zaprezentowa膰 antymateri臋 w odpowiednim 艣wietle.

- To znaczy?

A co niby ma znaczy膰?

- Materia z energii? Co艣 z niczego? Przecie偶 to praktycznie dow贸d, 偶e zdarzenia opisane w Ksi臋dze Rodzaju s膮 mo偶liwe z naukowego punktu widzenia.

- Czyli nie chcia艂, aby religijne implikacje jego odkrycia pad艂y ofiar膮 komercji?

- W pewnym sensie.

- A ty?

Jak na ironi臋, Vittoria martwi艂a si臋 o co艣 zupe艂nie innego. Jej zdaniem komercyjne podej艣cie by艂o niezb臋dne, 偶eby antymateria odnios艂a sukces jako nowe 藕r贸d艂o energii. Mimo 偶e, obiektywnie patrz膮c, technologia ta mia艂a ogromne zalety - stuprocentow膮 wydajno艣膰 i brak zanieczyszcze艅 - to ujawniona zbyt wcze艣nie, mog艂a pa艣膰 ofiar膮 polityki i niew艂a艣ciwej promocji, co spotka艂o energi臋 j膮drow膮 i s艂oneczn膮. Energi臋 j膮drow膮 zastosowano na szerok膮 skal臋, zanim sta艂a si臋 bezpieczna, i zako艅czy艂o si臋 to katastrofami. Z kolei energia s艂oneczna zosta艂a spopularyzowana, zanim sta艂a si臋 wydajna, i ludzie stracili pieni膮dze. Obie zyska艂y sobie z艂膮 s艂aw臋 i przegra艂y ju偶 na pocz膮tku.

- M贸j cel - odezwa艂a si臋 g艂o艣no - by艂 nieco mniej wznios艂y, ni偶 zjednoczenie nauki z religi膮.

- 艢rodowisko - domy艣li艂 si臋 Kohler.

- Nieograniczone zasoby energii. 呕adnego rabunkowego wydobycia. 呕adnych zanieczyszcze艅 ani promieniowania. Technologia oparta na antymaterii mog艂aby uratowa膰 nasz膮 planet臋.

- Albo j膮 zniszczy膰 - odparowa艂 Kohler. - Zale偶y kto i do czego j膮 wykorzysta. - Vittoria poczu艂a bij膮cy od niego ch艂贸d. - Kto jeszcze o tym wiedzia艂?

- Nikt - odpar艂a. - Przecie偶 ju偶 m贸wi艂am.

- To jak s膮dzisz, dlaczego tw贸j ojciec zosta艂 zamordowany?

Poczu艂a, jak napinaj膮 si臋 jej mi臋艣nie.

- Nie mam poj臋cia. Mia艂 wrog贸w w CERN-ie, sam pan wie, ale to nie mog艂o mie膰 nic wsp贸lnego z antymateri膮. Przysi臋gli艣my sobie zachowa膰 odkrycie w tajemnicy jeszcze przez kilka miesi臋cy, a偶 b臋dziemy gotowi.

- I jeste艣 pewna, 偶e ojciec nie z艂ama艂 tej przysi臋gi?

Vittoria poczu艂a, 偶e ogarnia j膮 w艣ciek艂o艣膰.

- Ojciec dotrzymywa艂 znacznie trudniejszych przysi膮g ni偶 ta!

- A ty nikomu nie powiedzia艂a艣?

- Oczywi艣cie, 偶e nie!

Kohler westchn膮艂 ci臋偶ko. Milcza艂 przez chwil臋, jakby zastanawia艂 si臋 nad doborem s艂贸w.

- Przypu艣膰my, 偶e kto艣 jednak si臋 o tym dowiedzia艂 i zyska艂 dost臋p do laboratorium. Jak s膮dzisz, czego by szuka艂? Czy tw贸j ojciec trzyma艂 tu jakie艣 notatki? Dokumentacj臋 tych proces贸w?

- Dyrektorze, okaza艂am chyba dostateczn膮 cierpliwo艣膰. Teraz ja chcia艂abym uzyska膰 kilka odpowiedzi. Stale pan m贸wi o w艂amaniu, a przecie偶 widzia艂 pan urz膮dzenie skanuj膮ce siatk贸wk臋. Ojciec przywi膮zywa艂 ogromn膮 wag臋 do bezpiecze艅stwa i zachowania tajemnicy.

- Potraktuj to pytanie jako m贸j kaprys - warkn膮艂 Kohler, wprawiaj膮c j膮 w zdumienie. - Co mog艂oby zgin膮膰?

- Nie mam poj臋cia. - Ze z艂o艣ci膮 rozejrza艂a si臋 po laboratorium. 呕adna z pr贸bek antymaterii nie zgin臋艂a. Miejsce pracy ojca wygl膮da艂o jak zwykle. - Nikt tu nie wchodzi艂 - stwierdzi艂a. - Tu na g贸rze wszystko wygl膮da, jak nale偶y.

Na twarzy Kohlera pojawi艂 si臋 wyraz zaskoczenia.

- Tu na g贸rze?

Vittorii te s艂owa wyrwa艂y si臋 odruchowo.

- Tak, w g贸rnym laboratorium.

- Korzystacie te偶 z dolnego?

- Jako magazynu.

Kohler podjecha艂 do niej w贸zkiem, zn贸w zanosz膮c si臋 kaszlem.

- U偶ywacie komory przeznaczonej na niebezpieczne materia艂y do magazynowania? A czego?

Niebezpiecznych materia艂贸w, a czeg贸偶 by? Vittoria traci艂a ju偶 cierpliwo艣膰.

- Antymaterii.

Kohler podpar艂 si臋 r臋kami i uni贸s艂 na w贸zku.

- To znaczy, 偶e s膮 jeszcze inne pr贸bki? Czemu, do diab艂a, mi tego nie powiedzia艂a艣?

- W艂a艣nie powiedzia艂am. A przedtem raczej nie mia艂am okazji!

- Musimy je sprawdzi膰 - o艣wiadczy艂 Kohler. - Natychmiast.

- J膮 - poprawi艂a go Vittoria. - Tam jest tylko jedna. I z pewno艣ci膮 wszystko z ni膮 w porz膮dku. Nikt nigdy nie...

- Tylko jedna? - przerwa艂 jej dyrektor. - To dlaczego nie znajduje si臋 tutaj?

- Ojciec wola艂, 偶eby znajdowa艂a si臋 pod warstw膮 ska艂, dla wi臋kszego bezpiecze艅stwa. Jest wi臋ksza ni偶 pozosta艂e.

Kohler i Langdon wymienili za jej plecami zaalarmowane spojrzenia, po czym dyrektor ponownie zwr贸ci艂 si臋 do dziewczyny:

- Stworzyli艣cie pr贸bk臋 wi臋ksz膮 ni偶 pi臋膰set nanogram贸w?

- To by艂o konieczne - broni艂a si臋 Vittoria. - Musieli艣my udowodni膰, 偶e bez trudu przekroczymy pr贸g op艂acalno艣ci. - Dobrze zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e problemem w przypadku nowych paliw jest zawsze stosunek koszt贸w do zysk贸w. Budowanie platformy wiertniczej dla wydobycia paru bary艂ek ropy by艂oby bez sensu. Jednak je艣li ta sama platforma przy stosunkowo niewielkich dodatkowych kosztach pozwoli艂aby uzyska膰 miliony bary艂ek, w贸wczas warto inwestowa膰. Z antymateri膮 sytuacja wygl膮da tak samo. Zasilaj膮c dwadzie艣cia siedem kilometr贸w elektromagnes贸w, 偶eby uzyska膰 mikroskopijn膮 pr贸bk臋 antymaterii, zu偶y艂oby si臋 wi臋cej energii, ni偶 mo偶na by by艂o otrzyma膰 z produktu. Do udowodnienia, 偶e antymateria jest wydajna, a jej wykorzystanie realne, potrzebna by艂a znacznie wi臋ksza ilo艣膰.

Wprawdzie ojciec by艂 przeciwny produkowaniu takiej du偶ej pr贸bki, ale Vittoria nie ust臋powa艂a. T艂umaczy艂a mu, 偶e je艣li antymateria ma zosta膰 potraktowana powa偶nie, musz膮 udowodni膰 dwie rzeczy. Po pierwsze, 偶e mo偶na j膮 produkowa膰 w op艂acalnych ilo艣ciach. Po drugie, 偶e otrzyman膮 substancj臋 mo偶na bezpiecznie przechowywa膰. W ko艅cu wygra艂a i ojciec, cho膰 bez przekonania, zgodzi艂 si臋 na jej propozycj臋. Jednak zastrzeg艂 sobie, 偶e antymateria b臋dzie przechowywana w komorze do sk艂adowania niebezpiecznych substancji - niedu偶ym, wykutym w granicie pomieszczeniu znajduj膮cym si臋 o dalsze dwadzie艣cia pi臋膰 metr贸w pod ziemi膮. Istnienie tej pr贸bki mia艂o pozosta膰 ich tajemnic膮 i tylko oni dwoje mieli mie膰 do niej dost臋p.

- Vittorio? - nalega艂 Kohler pe艂nym napi臋cia g艂osem. - Jak du偶a jest ta porcja antymaterii?

Vittoria poczu艂a z艂o艣liwe zadowolenie. Wiedzia艂a, 偶e ta liczba porazi nawet wielkiego Maximiliana Kohlera. Wyobrazi艂a sobie znajduj膮c膮 si臋 pod nimi pr贸bk臋. Niesamowity widok. Zawieszona w pu艂apce magnetycznej kulka antymaterii widoczna go艂ym okiem. Nie 偶adne mikroskopijnych rozmiar贸w ziarnko, tylko kropla wielko艣ci 艣rutu.

Wzi臋艂a g艂臋boki oddech.

- Jedna czwarta grama.

Twarz dyrektora zblad艂a jak papier.

- Co! - Zani贸s艂 si臋 gwa艂townym kaszlem. - 膯wier膰 grama? Przecie偶 to moc... niemal pi臋ciu kiloton!

Kilotony. Vittoria nie znosi艂a tego s艂owa. Nigdy nie u偶ywali go z ojcem. Kilotona r贸wna jest sile wybuchu tysi膮ca ton metrycznych trotylu. Kilotony s艂u偶y艂y do okre艣lania si艂y uzbrojenia. 艁adunk贸w wybuchowych g艂owic j膮drowych. Si艂y destrukcyjnej. Ona z ojcem m贸wili o elektronowoltach i d偶ulach - miarach konstruktywnej energii.

- Taka ilo艣膰 antymaterii mo偶e dos艂ownie unicestwi膰 wszystko w promieniu niemal kilometra! - krzykn膮艂 Kohler.

- Tak, gdyby ca艂a od razu uleg艂a anihilacji - odparowa艂a Vittoria - ale nikt tego nigdy nie zrobi!

- Chyba 偶e kto艣 nie b臋dzie si臋 na tym zna艂. Albo zawiedzie 藕r贸d艂o zasilania! - Kohler jecha艂 ju偶 w kierunku windy.

- Dlatego w艂a艣nie ojciec trzyma艂 to tam na dole, w komorze z zasilaniem awaryjnym i dodatkowym systemem bezpiecze艅stwa.

Kohler odwr贸ci艂 si臋 do niej z wyrazem nadziei na twarzy.

- Zastosowali艣cie tam dodatkowe zabezpieczenia?

- Tak. Drugi skaner siatk贸wki.

W odpowiedzi rzuci艂 tylko trzy s艂owa.

- Na d贸艂. Natychmiast.

Winda towarowa opada艂a jak kamie艅.

Kolejnych dwadzie艣cia pi臋膰 metr贸w w g艂膮b ziemi.

Vittoria by艂a pewna, 偶e wyczuwa u obu m臋偶czyzn strach. Na beznami臋tnej zazwyczaj twarzy Kohlera malowa艂o si臋 napi臋cie. Wiem, pomy艣la艂a, 偶e pr贸bka jest ogromna, ale 艣rodki ostro偶no艣ci, kt贸re podj臋li艣my...

Winda si臋 zatrzyma艂a.

Vittoria zaczeka艂a, a偶 otworz膮 si臋 drzwi, po czym poprowadzi艂a towarzyszy s艂abo o艣wietlonym korytarzem. Ko艅czy艂 si臋 on ogromnymi stalowymi drzwiami, przy kt贸rych znajdowa艂o si臋 urz膮dzenie skanuj膮ce siatk贸wk臋, takie samo, jak na g贸rze. Podesz艂a do niego i starannie zgra艂a po艂o偶enie oka z soczewk膮.

Cofn臋艂a si臋. Co艣 by艂o nie w porz膮dku. Soczewka, zazwyczaj nieskazitelnie czysta, by艂a teraz opryskana... pomazana czym艣, co wygl膮da艂o jak... krew? Nie wiedz膮c, co o tym my艣le膰, obr贸ci艂a si臋 ku m臋偶czyznom. W贸wczas dostrzeg艂a, 偶e ich twarze s膮 woskowo bia艂e i obaj wpatruj膮 si臋 w pod艂og臋 ko艂o jej st贸p.

Pod膮偶y艂a wzrokiem za ich spojrzeniem.

- Nie! - krzykn膮艂 Langdon, pr贸buj膮c j膮 powstrzyma膰, ale by艂o ju偶 za p贸藕no.

Jej wzrok pad艂 na przedmiot le偶膮cy na pod艂odze. Wyda艂 jej si臋 ca艂kowicie obcy, a jednocze艣nie niezwykle znajomy.

Trwa艂o to tylko chwil臋.

Potem, wydaj膮c z siebie okrzyk przera偶enia, u艣wiadomi艂a sobie, co widzi. Wpatrywa艂o si臋 w ni膮 z pod艂ogi oko, rzucone tam jak 艣mie膰. Wsz臋dzie rozpozna艂aby ten orzechowy odcie艅.

24

Technik z ochrony wstrzyma艂 oddech, gdy dow贸dca nachyli艂 si臋 nad jego ramieniem i przygl膮da艂 uwa偶nie znajduj膮cej si臋 przed nimi 艣cianie monitor贸w. Min臋艂a minuta.

Mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰, 偶e b臋dzie milcza艂, powiedzia艂 sobie technik. Jego dow贸dca by艂 cz艂owiekiem 艣ci艣le trzymaj膮cym si臋 protoko艂u. Nie powierzono by mu dowodzenia jednymi z najbardziej elitarnych jednostek ochrony na 艣wiecie, gdyby najpierw m贸wi艂, a potem my艣la艂.

Tylko co o tym my艣li?

Widoczny na monitorze przedmiot, nad kt贸rym si臋 zastanawiali, by艂 pewnego rodzaju pojemnikiem o przejrzystych 艣ciankach. W tym nie by艂o nic dziwnego, natomiast reszt臋 trudno by艂o poj膮膰.

Wewn膮trz pojemnika widoczna by艂a niewielka kropla metalicznej cieczy, unosz膮ca si臋 jakim艣 cudem w powietrzu. Kropelka pojawia艂a si臋 i znika艂a w 艣wietle mrugaj膮cej na czerwono diody wy艣wietlacza, na kt贸rym nieuchronnie trwa艂o odliczanie. Na ten widok stra偶nikowi ciarki przechodzi艂y po sk贸rze.

- Mo偶esz wyostrzy膰 kontrast? - wyrwa艂 go z zamy艣lenia g艂os prze艂o偶onego.

Pos艂usznie zrobi艂, co mu kazano, i obraz na ekranie sta艂 si臋 wyra藕niejszy. Komendant pochyli艂 si臋 do przodu, dok艂adniej przygl膮daj膮c si臋 szczeg贸艂owi przy podstawie pojemnika, kt贸ry dopiero teraz sta艂 si臋 widoczny.

Technik r贸wnie偶 tam spojrza艂. Tu偶 ko艂o wy艣wietlacza widnia艂 jaki艣 skr贸t. W rozb艂yskach 艣wiat艂a mo偶na by艂o dojrze膰 cztery wielkie litery.

- Zosta艅 tu - poleci艂 mu komendant. - Nic nikomu nie m贸w. Ja si臋 tym zajm臋.

25

Komora do przechowywania niebezpiecznych materia艂贸w. Pi臋膰dziesi膮t metr贸w pod ziemi膮.

Vittoria zatoczy艂a si臋 do przodu, niemal wpadaj膮c na skaner. Poczu艂a, 偶e Amerykanin doskakuje do niej, 艂apie j膮 i podtrzymuje. Na pod艂odze, tu偶 przy jej stopach, nadal le偶a艂o oko jej ojca i patrzy艂o prosto na ni膮. Mia艂a wra偶enie, 偶e ca艂e powietrze uciek艂o jej z p艂uc. Wyci臋li mu oko! Ca艂y 艣wiat wirowa艂. Kohler podjecha艂 bli偶ej i co艣 m贸wi艂. Langdon delikatnie ni膮 pokierowa艂, tak 偶e jak we 艣nie stwierdzi艂a nagle, 偶e wpatruje si臋 w skaner siatk贸wki.

Mechanizm zapiszcza艂 i drzwi si臋 rozsun臋艂y.

Pomimo straszliwego widoku oka ojca, przeszywaj膮cego b贸lem jej serce, czu艂a, 偶e w 艣rodku czeka co艣 r贸wnie przera偶aj膮cego. Kiedy zdo艂a艂a skoncentrowa膰 wzrok na wn臋trzu pomieszczenia, przekona艂a si臋, 偶e rozpocz膮艂 si臋 nast臋pny rozdzia艂 tego koszmaru. Pojedynczy cok贸艂 zasilaj膮cy by艂 pusty.

Pojemnik z antymateri膮 znikn膮艂. Wyci臋li ojcu oko, 偶eby go ukra艣膰. Skutki tego trudno jej by艂o w tej chwili obj膮膰 my艣l膮. Ca艂y plan spali艂 na panewce. Pr贸bka maj膮ca pom贸c udowodni膰, 偶e antymateria jest wydajnym i praktycznym 藕r贸d艂em energii, zosta艂a skradziona. Ale przecie偶 nikt nawet nie wiedzia艂 o jej istnieniu! Trudno jednak by艂o zaprzecza膰 faktom. Kto艣 si臋 dowiedzia艂. Ale kto? Nawet Kohler, kt贸ry podobno wiedzia艂 o wszystkim, co si臋 dzieje w CERN-ie, najwyra藕niej nie mia艂 poj臋cia o ich projekcie.

Jej ojciec nie 偶y艂. Zamordowany z powodu swojego geniuszu.

B贸l 艣ciska艂 jej serce, ale jednocze艣nie do g艂osu zacz臋艂o dochodzi膰 jeszcze jedno uczucie. O wiele gorsze. Wprost druzgoc膮ce. By艂o to poczucie winy. Nieust臋pliwe, niemo偶liwe do opanowania poczucie winy. Przecie偶 to w艂a艣nie ona nam贸wi艂a ojca, 偶eby stworzy艂 t臋 porcj臋 antymaterii. Wbrew jego przekonaniu. A teraz zosta艂 z tego powodu zamordowany.

膯wier膰 grama...

Antymateria, jak ka偶de inne osi膮gni臋cie technologiczne - ogie艅, proch strzelniczy czy silnik spalinowy - w nieodpowiednich r臋kach mog艂a spowodowa膰 katastrofalne skutki. By艂a to zab贸jcza bro艅. O wielkiej mocy, a przy tym niemo偶liwa do powstrzymania. W pojemniku wyj臋tym z gniazda zasilaj膮cego trwa艂o w艂a艣nie nieub艂agane odliczanie.

A kiedy czas si臋 sko艅czy...

O艣lepiaj膮cy blask. Huraganowy ryk. Samozap艂on. Po prostu b艂ysk... i pusty krater. Ogromny pusty krater.

Kiedy wyobrazi艂a sobie, 偶e talent jej ojca, cz艂owieka 艂agodnego i spokojnego, zostaje wykorzystany jako narz臋dzie zniszczenia, poczu艂a si臋, jakby s膮czono jej w 偶y艂y trucizn臋. Antymateria by艂a wymarzon膮 broni膮 dla terroryst贸w. Nie mia艂a metalowych cz臋艣ci, kt贸re mog艂yby zosta膰 wykryte przez detektory metalu, ani zapachu, kt贸ry mog艂yby wytropi膰 psy, ani te偶 zapalnika, kt贸ry mo偶na by rozbroi膰, gdyby w艂adzom uda艂o si臋 zlokalizowa膰 pojemnik. Odliczanie ju偶 si臋 zacz臋艂o...

Langdon nie mia艂 poj臋cia, co jeszcze m贸g艂by zrobi膰. Wyj膮艂 chusteczk臋 i nakry艂 ni膮 oko Leonarda Vetry. Vittoria sta艂a teraz w wej艣ciu do pustej komory z wyrazem smutku i paniki na twarzy. Chcia艂 ponownie do niej podej艣膰, ale przeszkodzi艂 mu Kohler.

- Panie Langdon? - Twarz mia艂 bez wyrazu. Gestem d艂oni pokaza艂 mu, 偶eby wraz z nim oddali艂 si臋 poza zasi臋g s艂uchu dziewczyny. Langdon niech臋tnie ruszy艂 za nim, zostawiaj膮c Vittori臋 samej sobie. - Jest pan specjalist膮 - odezwa艂 si臋 szeptem dyrektor. - Chcia艂bym wiedzie膰, co ci cholerni iluminaci zamierzaj膮 zrobi膰 ze skradzion膮 antymateri膮.

Langdon stara艂 si臋 skupi膰. Pomimo ca艂ego szale艅stwa, z jakim si臋 tu zetkn膮艂, uwa偶a艂, 偶e przedtem s艂usznie zareagowa艂 na rewelacje o iluminatach. By艂o to naukowo uzasadnione odrzucenie hipotezy. Kohler jednak nie rezygnowa艂 z ca艂kowicie nieprawdopodobnych domys艂贸w.

- Iluminaci ju偶 nie istniej膮, panie Kohler. Nadal si臋 przy tym upieram. To morderstwo m贸g艂 pope艂ni膰 ka偶dy, mo偶e nawet inny pracownik CERN-u, kt贸ry dowiedzia艂 si臋 o prze艂omowym dokonaniu pana Vetry i uzna艂, 偶e te do艣wiadczenia s膮 zbyt niebezpieczne, 偶eby je kontynuowa膰.

Na twarzy Kohlera pojawi艂o si臋 zdumienie.

- Pan s膮dzi, 偶e to by艂a zbrodnia sumienia? Absurd. Temu, kto zabi艂 Leonarda, zale偶a艂o na jednej rzeczy: zdobyciu antymaterii. I z pewno艣ci膮 ma co do niej plany.

- Ma pan na my艣li terroryzm.

- Oczywi艣cie.

- Ale iluminaci nie byli terrorystami.

- Niech pan to powie Leonardowi Vetrze.

Langdona uderzy艂a s艂uszno艣膰 tego stwierdzenia. Vetra rzeczywi艣cie zosta艂 naznaczony symbolem bractwa. Sk膮d on si臋 wzi膮艂? 艢wi臋ty symbol iluminat贸w by艂 zbyt trudny do odtworzenia, 偶eby kto艣 inny wykorzysta艂 go do mistyfikacji i skierowania podejrze艅 na niew艂a艣ciwy trop. Musi istnie膰 inne wyja艣nienie.

Ponownie zmusi艂 si臋 do rozwa偶a艅 nad niemo偶liwym. Je艣li iluminaci nadal dzia艂aj膮 i je艣li ukradli antymateri臋, to jakie mogliby mie膰 plany? Jego umys艂 odpowiedzia艂 natychmiast, a Langdon r贸wnie szybko odrzuci艂 t臋 odpowied藕. To prawda, 偶e maj膮 oczywistego wroga, ale trudno sobie wyobrazi膰, 偶eby podj臋li przeciw niemu atak terrorystyczny na tak wielk膮 skal臋. To by艂oby ca艂kowicie niezgodne z charakterem tego stowarzyszenia. Owszem, iluminaci zabijali ju偶 wcze艣niej, ale pojedynczych ludzi, starannie wybrane cele. Masowa zag艂ada by艂aby dla nich czym艣 zbyt ma艂o subtelnym. Nagle uderzy艂a go pewna my艣l. Z drugiej strony, w takim czynie kry艂aby si臋 jaka艣 majestatyczna g艂臋bia - antymateria, najwy偶sze osi膮gni臋cie naukowe, wykorzystana do obr贸cenia w par臋...

Nie chcia艂 dopu艣ci膰 do siebie tej absurdalnej my艣li.

- Jednak istnieje - odezwa艂 si臋 nagle - logiczne wyja艣nienie inne ni偶 terroryzm.

Kohler wpatrywa艂 si臋 w niego, najwyra藕niej czekaj膮c na ci膮g dalszy.

Langdon pr贸bowa艂 uporz膮dkowa膰 my艣li. Iluminaci zawsze posiadali ogromne wp艂ywy, ale dzi臋ki 艣rodkom finansowym. Kontrolowali banki, mieli zapasy z艂ota w sztabach. Twierdzono nawet, 偶e w ich posiadaniu znajduje si臋 najcenniejszy klejnot na 艣wiecie - Diament Iluminat贸w, ogromnych rozmiar贸w diament bez skazy.

- Pieni膮dze - powiedzia艂 wreszcie. - By膰 mo偶e antymateri臋 skradziono dla korzy艣ci finansowych.

- Dla pieni臋dzy? - Kohler nie wygl膮da艂 na przekonanego. - A gdzie mo偶na sprzeda膰 kropl臋 antymaterii?

- Nie chodzi o t臋 konkretn膮 pr贸bk臋 - zaoponowa艂 Langdon - tylko o technologi臋. Technologia otrzymywania antymaterii musi by膰 warta fortun臋. Mo偶e kto艣 ukrad艂 t臋 pr贸bk臋, by wykona膰 analizy i odkry膰 technologi臋?

- Szpiegostwo przemys艂owe? Ale baterie w tym pojemniku wyczerpi膮 si臋 po dwudziestu czterech godzinach. W tym czasie nie s膮 w stanie niczego odkry膰, cho膰by wyszli z siebie.

- Mog膮 je do艂adowa膰. Mog膮 zbudowa膰 taki sam cok贸艂 z zasilaniem, jak macie w CERN-ie.

- W ci膮gu dwudziestu czterech godzin? Nawet gdyby ukradli schematy, to skonstruowanie takich urz膮dze艅 zajmie miesi膮ce, a nie godziny.

- On ma racj臋 - rozleg艂 si臋 s艂aby g艂os Vittorii.

Obydwaj m臋偶czy藕ni odwr贸cili si臋 w jej kierunku. Sz艂a ku nim krokiem r贸wnie niepewnym, jak jej g艂os.

- On ma racj臋. Nikt nie zdo艂a艂by odtworzy膰 zasilacza na czas. Sam interfejs zaj膮艂by tygodnie. Filtry strumienia, cewki wykonawcze, rdzenie stabilizuj膮ce moc, a wszystko skalibrowane do w艂a艣ciwego poziomu energii danego pomieszczenia.

Langdon zmarszczy艂 brwi. Dotar艂o do niego, 偶e pu艂apka antymaterii to nie jest co艣, co mo偶na po prostu pod艂膮czy膰 do gniazdka w 艣cianie. Po wyniesieniu z CERN-u pojemnik rozpocz膮艂 dwudziestoczterogodzinn膮 podr贸偶 ku unicestwieniu.

W tej sytuacji pozostawa艂a tylko jedna, niezwykle niepokoj膮ca mo偶liwo艣膰.

- Musimy zadzwoni膰 do Interpolu - odezwa艂a si臋 Vittoria. Sama s艂ysza艂a, 偶e jej g艂os brzmi dziwnie ch艂odno. - Trzeba zadzwoni膰 do odpowiednich w艂adz. Natychmiast.

Kohler potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- W 偶adnym wypadku.

- Nie? Jak to nie?

- Ty i tw贸j ojciec postawili艣cie mnie w niezwykle trudnej sytuacji.

- Dyrektorze, potrzebujemy pomocy. Musimy odnale藕膰 ten pojemnik i dostarczy膰 go z powrotem tutaj, zanim dojdzie do nieszcz臋艣cia. Ci膮偶y na nas ogromna odpowiedzialno艣膰!

- Ci膮偶y na nas odpowiedzialno艣膰, 偶eby my艣le膰 - odpar艂 Kohler znacznie ostrzejszym tonem. - Ta sytuacja mo偶e mie膰 niezwykle powa偶ne reperkusje dla CERN-u.

- Martwi si臋 pan o reputacj臋 CERN-u? Czy pan zdaje sobie spraw臋, co mo偶e zrobi膰 taka ilo艣膰 antymaterii w terenie zabudowanym? Promie艅 eksplozji wyniesie niemal kilometr. To dziewi臋膰 miejskich kwarta艂贸w!

- Szkoda, 偶e nie pomy艣leli艣cie o tym, zanim wyprodukowali艣cie t臋 pr贸bk臋.

Vittoria poczu艂a si臋, jakby kto艣 wbi艂 jej n贸偶 w plecy.

- Ale... podj臋li艣my wszelkie 艣rodki ostro偶no艣ci.

- Najwyra藕niej niedostateczne.

- Przecie偶 nikt nie wiedzia艂 o istnieniu antymaterii. - Natychmiast u艣wiadomi艂a sobie, 偶e jej argument jest bezsensowny. Kto艣 niew膮tpliwie wiedzia艂. Kto艣 to odkry艂.

Vittoria nikomu nie powiedzia艂a. Zostawa艂y zatem dwie mo偶liwo艣ci. Ojciec m贸g艂 dopu艣ci膰 kogo艣 do tajemnicy, nic jej o tym nie m贸wi膮c - ale to przecie偶 w艂a艣nie on zaprzysi膮g艂 ich oboje do zachowania tego w sekrecie. W takim razie musieli by膰 w jaki艣 spos贸b obserwowani lub pods艂uchiwani. Mo偶e telefon kom贸rkowy? Kiedy podr贸偶owa艂a, rozmawia艂a z nim kilkakrotnie przez telefon. Czy偶by powiedzieli w贸wczas zbyt wiele? To mo偶liwe. Pozostawa艂a r贸wnie偶 poczta elektroniczna. Ale przecie偶 byli dyskretni... chyba. System bezpiecze艅stwa CERN-u? Czy ich monitorowano? U艣wiadomi艂a sobie jednak, 偶e to nie ma teraz 偶adnego znaczenia. Co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie. M贸j ojciec nie 偶yje.

Ta my艣l zmobilizowa艂a j膮 do dzia艂ania. Wyj臋艂a telefon kom贸rkowy z kieszeni szort贸w.

Kohler b艂yskawicznie do niej podjecha艂. Zanosi艂 si臋 kaszlem, a oczy b艂yszcza艂y mu gniewem.

- Do kogo dzwonisz?

- Do naszej centrali telefonicznej. Po艂膮cz膮 nas z Interpolem.

- Zastan贸w si臋! - Kohler prawie si臋 d艂awi艂. - Czy naprawd臋 jeste艣 taka naiwna? Ten pojemnik mo偶e w tej chwili by膰 w dowolnym miejscu na 艣wiecie. 呕adna agencja wywiadowcza nie zdo艂a odnale藕膰 go na czas.

- To b臋dziemy tu siedzie膰 bezczynnie? - Vittoria czu艂a si臋 niezr臋cznie, przeciwstawiaj膮c si臋 tak choremu cz艂owiekowi, ale dyrektor zachowywa艂 si臋 obecnie na tyle nierozs膮dnie, 偶e mia艂a wra偶enie, i偶 go wcale nie zna.

- Post膮pimy inteligentnie - odpar艂. - Nie wystawimy reputacji CERN-u na szwank, wzywaj膮c w艂adze, kt贸re i tak w niczym nam nie pomog膮. Na pewno jeszcze nie teraz... i nie bez przemy艣lenia sprawy.

Vittoria zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e w argumentach Kohlera kryje si臋 pewna logika, ale wiedzia艂a r贸wnie偶, 偶e logika, z samej swej definicji, nie ma nic wsp贸lnego z odpowiedzialno艣ci膮 moraln膮. Jej ojciec przez ca艂e 偶ycie przyk艂ada艂 ogromn膮 wag臋 do odpowiedzialno艣ci moralnej - uwa偶nego podej艣cia do nauki, rozliczania si臋 z w艂asnych post臋pk贸w, wiary we wrodzon膮 dobro膰 cz艂owieka. Vittoria tak偶e w to wierzy艂a, ale postrzega艂a te sprawy w kategoriach karmy. Odwr贸ci艂a si臋 od Kohlera i zdecydowanie otworzy艂a telefon.

- Nie mo偶esz tego zrobi膰 - o艣wiadczy艂 dyrektor.

- Tylko spr贸buj mnie powstrzyma膰.

Kohler nie wykona艂 najmniejszego ruchu.

Ju偶 po chwili zrozumia艂a dlaczego. Tak g艂臋boko pod ziemi膮 jej telefon nie mia艂 zasi臋gu.

Zirytowana, ruszy艂a szybkim krokiem ku windzie.

26

Zab贸jca zatrzyma艂 si臋 na ko艅cu kamiennego tunelu. Pochodnia nadal jasno p艂on臋艂a, a wydzielany przez ni膮 dym miesza艂 si臋 z zapachem mchu i zat臋ch艂ego powietrza. Otacza艂a go kompletna cisza. Metalowe drzwi blokuj膮ce przej艣cie wygl膮da艂y na r贸wnie stare, jak sam tunel, jednak - chocia偶 zardzewia艂e - nadal sprawia艂y solidne wra偶enie. Czeka艂 spokojnie w ciemno艣ci.

Ju偶 prawie czas.

Janus obieca艂 mu, 偶e kto艣 otworzy te drzwi od 艣rodka. Ciekawe, kto jest tym zdrajc膮. M贸g艂by czeka膰 pod nimi ca艂膮 noc, gdyby to by艂o potrzebne, by wykona膰 zadanie, ale by艂 pewien, 偶e to nie b臋dzie konieczne. Pracowa艂 dla bardzo zdeterminowanego cz艂owieka.

Po kilku minutach, dok艂adnie o wyznaczonej godzinie, po drugiej stronie drzwi rozleg艂 si臋 g艂o艣ny brz臋k ci臋偶kich kluczy. Metal zgrzytn膮艂 o metal, gdy kto艣 przyst膮pi艂 do otwierania trzech wielkich zamk贸w. Skrzypia艂y przera藕liwie, jakby nikt nie rusza艂 ich od wiek贸w. W ko艅cu wszystkie, jeden po drugim, zosta艂y otwarte.

Zapanowa艂a cisza.

Hassassin odczeka艂 cierpliwie pi臋膰 minut, tak jak mu polecono. Potem, czuj膮c przyp艂yw adrenaliny w 偶y艂ach, pchn膮艂 metalow膮 p艂yt臋. Ogromne drzwi stan臋艂y otworem.

27

- Vittorio, nie pozwol臋 ci na to! - W miar臋 jak winda wznosi艂a si臋 w g贸r臋, Kohler oddycha艂 z coraz wi臋kszym trudem.

Vittoria stara艂a si臋 go nie s艂ysze膰. Rozpaczliwie pragn臋艂a znale藕膰 schronienie, co艣 znajomego i bliskiego w tym miejscu, kt贸re ju偶 nie wydawa艂o si臋 jej domem. Wiedzia艂a, 偶e ju偶 nigdy nim nie b臋dzie. Teraz jednak musia艂a zapomnie膰 o b贸lu i dzia艂a膰. Dosta膰 si臋 do telefonu.

Robert Langdon sta艂 obok niej i jak zwykle milcza艂. Przesta艂a ju偶 si臋 zastanawia膰, kim on jest. Specjalista? Trudno o bardziej og贸lne okre艣lenie. Przyjecha艂 tu, 偶eby nam pom贸c ustali膰, kto jest odpowiedzialny za t臋 zbrodni臋. Do tej pory absolutnie w niczym im nie pom贸g艂. Jego uprzejmo艣膰 i serdeczno艣膰 wygl膮da艂y na szczere, ale niew膮tpliwie co艣 przed ni膮 ukrywa艂. Obaj ukrywali.

Kohler zn贸w j膮 zaatakowa艂.

- Jako dyrektor CERN-u jestem odpowiedzialny za przysz艂o艣膰 nauki. Je艣li rozdmuchasz to do rozmiar贸w mi臋dzynarodowego incydentu i CERN ucierpi...

- Przysz艂o艣膰 nauki? - Vittoria ruszy艂a na niego z furi膮. - Naprawd臋 zamierza pan wykr臋ci膰 si臋 od odpowiedzialno艣ci i nie przyzna膰 si臋, 偶e ta antymateria pochodzi艂a z CERN-u? Chce pan zignorowa膰 fakt, 偶e przez nas 偶ycie wielu ludzi znalaz艂o si臋 w niebezpiecze艅stwie?

- Nie przez nas - odparowa艂 Kohler. - Przez ciebie. Przez ciebie i twojego ojca.

Vittoria odwr贸ci艂a wzrok.

- A je艣li ju偶 mowa o zagro偶eniu 偶ycia - ci膮gn膮艂 Kohler - to tu w艂a艣nie chodzi o 偶ycie. Sama wiesz, 偶e zastosowanie antymaterii mo偶e mie膰 ogromne znaczenie dla 偶ycia na tej planecie. Je偶eli ten skandal zniszczy CERN, wszyscy na tym strac膮. Przysz艂o艣膰 ludzko艣ci jest w r臋kach takich plac贸wek, jak CERN, i ludzi takich, jak ty i tw贸j ojciec, kt贸rzy pracuj膮, by rozwi膮za膰 problemy przysz艂o艣ci.

Vittoria ju偶 wcze艣niej mia艂a okazj臋 s艂ysze膰 wyk艂ad Kohlera na temat „nauki jako boga”, i nigdy to do niej nie przemawia艂o. To w艂a艣nie nauka spowodowa艂a co najmniej po艂ow臋 problem贸w, kt贸re pr贸bowa艂a rozwi膮za膰. „Post臋p” to najwi臋ksza z艂o艣liwo艣膰 Matki Ziemi.

- Rozw贸j nauki zawsze niesie ze sob膮 pewne ryzyko - argumentowa艂 Kohler. - Zawsze tak by艂o. Czy chodzi艂o o programy bada艅 kosmicznych, badania genetyczne czy medycyn臋, wsz臋dzie pope艂niano b艂臋dy. Jednak nauka musi przetrwa膰 swoje w艂asne pomy艂ki, za ka偶d膮 cen臋. Dla dobra wszystkich.

Vittoria nie mog艂a si臋 nadziwi膰, 偶e dyrektor potrafi z takim naukowym dystansem rozwa偶a膰 kwestie moralne. Jego intelekt najwyra藕niej by艂 oddzielony lodow膮 barier膮 od duszy.

- Zatem s膮dzi pan, 偶e CERN ma tak nies艂ychane znaczenie dla przysz艂o艣ci Ziemi, i偶 powinni艣my by膰 zwolnieni z moralnej odpowiedzialno艣ci?

- Nie dyskutuj ze mn膮 o moralno艣ci. To wy przekroczyli艣cie pewn膮 lini臋, produkuj膮c t臋 pr贸bk臋, i narazili艣cie ca艂y o艣rodek na niebezpiecze艅stwo. Ja staram si臋 tylko chroni膰 posady trzech tysi臋cy zatrudnionych tu naukowc贸w oraz reputacj臋 twojego ojca. Ty r贸wnie偶 powinna艣 o nim pomy艣le膰. Cz艂owiek jego pokroju nie zas艂u偶y艂 sobie na to, by pozosta膰 w pami臋ci 艣wiata jako tw贸rca broni masowej zag艂ady.

Vittoria poczu艂a, 偶e jego pocisk trafi艂 do celu. To ja przekona艂am ojca do wyprodukowania tej pr贸bki. To wszystko moja wina!

Kiedy otworzy艂y si臋 drzwi windy, Kohler jeszcze ca艂y czas m贸wi艂. Vittoria wysz艂a na zewn膮trz i natychmiast wyci膮gn臋艂a telefon, 偶eby znowu spr贸bowa膰 si臋 po艂膮czy膰.

Jednak nadal by艂 g艂uchy. Cholera! Ruszy艂a w kierunku drzwi.

- Vittorio, poczekaj! - G艂os dyrektora brzmia艂 teraz astmatycznie. - Zwolnij. Musimy porozmawia膰.

- Basta di parlare!

- Pomy艣l o ojcu - nalega艂 Kohler. - Co on by zrobi艂 w tej sytuacji.

Nie zwolni艂a kroku.

- Vittorio, nie by艂em wobec ciebie zupe艂nie szczery.

Poczu艂a ci臋偶ar w nogach.

- Nie wiem, co sobie my艣la艂em - wyja艣nia艂 dalej. - Chyba po prostu stara艂em si臋 ciebie chroni膰. Powiedz mi tylko, co chcesz zrobi膰. Musimy wsp贸艂pracowa膰.

Vittoria zatrzyma艂a si臋 w po艂owie laboratorium, ale nie odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋.

- Chc臋 znale藕膰 antymateri臋 i chc臋 si臋 dowiedzie膰, kto zabi艂 mojego ojca. - Czeka艂a na jego odpowied藕.

Kohler westchn膮艂.

- Vittorio, my ju偶 wiemy, kto zabi艂 twojego ojca. Bardzo mi przykro.

Teraz w ko艅cu si臋 odwr贸ci艂a.

- Co takiego?

- Nie wiedzia艂em, jak ci to powiedzie膰. To do艣膰 skomplikowana...

- Wiecie, kto zabi艂 ojca?

- W pewnym sensie wiemy. Zab贸jca zostawi艂 co艣 w rodzaju wizyt贸wki. Dlatego w艂a艣nie sprowadzi艂em tu pana Langdona. Specjalizuje si臋 on w badaniach grupy, kt贸ra przyznaje si臋 do tego czynu.

- Grupa? Organizacja terrorystyczna?

- Vittorio, przecie偶 ukradli 膰wier膰 grama antymaterii.

Dziewczyna przyjrza艂a si臋 Langdonowi stoj膮cemu po drugiej stronie sali. Wszystko zaczyna艂o powoli do siebie pasowa膰. To wyja艣nia w pewnej mierze te tajemnice. Ciekawe, 偶e wcze艣niej jej to nie przysz艂o na my艣l. Czyli jednak Kohler wezwa艂 odpowiednie w艂adze. Teraz wydawa艂o si臋 to oczywiste. Robert Langdon by艂 Amerykaninem - schludnym, konserwatywnym i wyra藕nie bardzo bystrym. Kim innym m贸g艂by by膰? Powinna by艂a si臋 domy艣li膰 od pocz膮tku. Obracaj膮c si臋 ku niemu, poczu艂a nowy przyp艂yw nadziei.

- Panie Langdon, chc臋 si臋 dowiedzie膰, kto zabi艂 mojego ojca. Chc臋 te偶 wiedzie膰, czy pa艅ska agencja potrafi odnale藕膰 antymateri臋.

- Moja agencja? - odpar艂 wzburzonym tonem.

- Zak艂adam, 偶e jest pan z ameryka艅skiej agencji wywiadowczej.

- Prawd臋 m贸wi膮c... nie.

Kohler uzna艂, 偶e pora si臋 wtr膮ci膰.

- Pan Langdon jest profesorem historii sztuki na Uniwersytecie Harvarda.

Vittoria poczu艂a si臋, jakby j膮 oblano kub艂em lodowatej wody.

- Nauczyciel historii sztuki?

- Jest specjalist膮 w zakresie symboliki religijnej - westchn膮艂 Kohler. - Vittorio, uwa偶amy, 偶e twojego ojca zabi艂a sekta satanistyczna.

Wprawdzie jego s艂owa dociera艂y do niej, ale nie potrafi艂a ich zrozumie膰. Sekta satanistyczna.

- Grupa, kt贸ra przyzna艂a si臋 do tego zab贸jstwa, nazywa siebie iluminatami.

Przez chwil臋 przenosi艂a wzrok z jednego na drugiego, zastanawiaj膮c si臋, czy to ma by膰 jaki艣 niezdrowy 偶art.

- Iluminaci? Tak jak bawarscy iluminaci?

Kohler by艂 zaskoczony.

- S艂ysza艂a艣 o nich?

Vittoria czu艂a, 偶e 艂zy rozczarowania gromadz膮 jej si臋 tu偶 pod powiekami.

- Bawarscy iluminaci: Nowy Porz膮dek 艢wiata. Gra komputerowa Steve'a Jacksona. Po艂owa tutejszych technik贸w gra w ni膮 przez Internet. - G艂os jej si臋 za艂ama艂. - Ale nie rozumiem...

Kohler rzuci艂 Langdonowi niepewne spojrzenie.

Ten skin膮艂 g艂ow膮.

- Zgadza si臋. Popularna gra. Staro偶ytne bractwo przejmuje w艂adz臋 nad 艣wiatem. Na po艂y historyczna. Nie wiedzia艂em, 偶e jest znana r贸wnie偶 w Europie.

Vittoria nie posiada艂a si臋 ze zdumienia.

- O czym wy m贸wicie? Iluminaci? To gra komputerowa!

- Vittorio - przerwa艂 jej Kohler - iluminaci to grupa, kt贸ra twierdzi, 偶e jest odpowiedzialna za 艣mier膰 twojego ojca.

Musia艂a zebra膰 resztki si艂, 偶eby powstrzyma膰 si臋 od p艂aczu. Pr贸bowa艂a si臋 zmusi膰 do zachowania spokoju i logicznej oceny sytuacji. Jednak im bardziej si臋 skupia艂a na tym, co jej m贸wiono, tym mniej rozumia艂a. Jej ojciec zosta艂 zamordowany. Zawi贸d艂 system bezpiecze艅stwa CERN-u. Gdzie艣 na 艣wiecie znajdowa艂a si臋 bomba odliczaj膮ca czas do wybuchu, za kt贸r膮 ona ponosi艂a odpowiedzialno艣膰. A dyrektor sprowadzi艂 nauczyciela historii sztuki, 偶eby im pom贸g艂 odnale藕膰 mityczne bractwo satanist贸w.

Poczu艂a nagle, 偶e jest zupe艂nie sama. Odwr贸ci艂a si臋, 偶eby odej艣膰, ale Kohler odci膮艂 jej drog臋. Si臋gn膮艂 po co艣 do kieszeni i wyci膮gn膮艂 zmi臋t膮 kartk臋 papieru, kt贸r膮 jej wr臋czy艂.

Kiedy jej wzrok pad艂 na znajduj膮ce si臋 tam zdj臋cie, zachwia艂a si臋 z przera偶enia.

- Naznaczyli go - odezwa艂 si臋 Kohler. - Wypalili mu na piersi sw贸j znak.

28

Sekretarka Sylvie Baudeloque by艂a ju偶 w stanie paniki. Spacerowa艂a nerwowym krokiem przed drzwiami pustego gabinetu dyrektora. Gdzie on, u diab艂a, jest? Co mam zrobi膰?

To naprawd臋 dziwaczny dzie艅. Oczywi艣cie, pracuj膮c dla Maximiliana Kohlera, zawsze nale偶a艂o liczy膰 si臋 z tym, 偶e zdarzy si臋 co艣 niezwyk艂ego, ale dzi艣 szef przeszed艂 samego siebie.

- Znajd藕 mi Leonarda Vetr臋! - za偶膮da艂, gdy Sylvie zjawi艂a si臋 rano w pracy.

Pos艂usznie posz艂a zatelefonowa膰, potem zadzwoni艂a na pager, a w ko艅cu wys艂a艂a mu wezwanie poczt膮 elektroniczn膮.

I nic.

W贸wczas Kohler wyjecha艂 zirytowany z gabinetu, zapewne, 偶eby samemu go poszuka膰. Kiedy wr贸ci艂 kilka godzin p贸藕niej, zdecydowanie nie wygl膮da艂 najlepiej. Co prawda, nigdy nie wygl膮da艂 dobrze, ale dzi艣 jeszcze gorzej ni偶 zazwyczaj. Zamkn膮艂 si臋 w gabinecie i s艂ysza艂a, 偶e gdzie艣 telefonuje, rozmawia, wysy艂a faks. Potem zn贸w wyjecha艂 i od tej pory go nie widzia艂a.

Postanowi艂a to zignorowa膰, jako kolejny przyk艂ad jego dziwacznych zachowa艅, ale kiedy nie wr贸ci艂 w porze zastrzyk贸w, zacz臋艂a si臋 niepokoi膰. Zdrowie dyrektora by艂o w tak z艂ym stanie, 偶e niezb臋dne by艂o regularne podawanie lek贸w, a ilekro膰 zlekcewa偶y艂 t臋 konieczno艣膰, skutki by艂y op艂akane - zaburzenia oddychania, ataki kaszlu i szale艅cza bieganina personelu szpitalnego. Czasem Sylvie my艣la艂a sobie, 偶e Maximilian Kohler 偶ywi pragnienie 艣mierci.

Zastanawia艂a si臋, czy nie zadzwoni膰 na jego pager, aby mu przypomnie膰 o zastrzykach, ale ju偶 si臋 przekona艂a, 偶e lito艣膰 jest ciosem dla jego dumy. Kiedy w ubieg艂ym tygodniu pewien b臋d膮cy z wizyt膮 w o艣rodku naukowiec okazywa艂 mu przesadne wsp贸艂czucie, dyrektor tak si臋 zdenerwowa艂, 偶e zdo艂a艂 jako艣 podnie艣膰 si臋 na nogi i uderzy艂 go w g艂ow臋 podk艂adk膮 do notesu. Kr贸l Kohler potrafi艂 si臋 wykaza膰 zadziwiaj膮c膮 zwinno艣ci膮, gdy by艂 piss茅.

Jednak w tej chwili troska Sylvie o zdrowie dyrektora ust膮pi艂a przed znacznie bardziej pal膮cym problemem. Kilka minut temu po艂膮czy艂 si臋 z ni膮 operator z centrali telefonicznej CERN-u, kt贸ry z wielkim wzburzeniem oznajmi艂, 偶e ma piln膮 rozmow臋 do dyrektora.

- Nie ma go - odpar艂a.

W贸wczas powiedzia艂 jej, kto dzwoni.

- 呕artujesz sobie, prawda? - roze艣mia艂a si臋. - Jednak kiedy go s艂ucha艂a, jej twarz nabiera艂a wyrazu niedowierzania. - A identyfikacja osoby telefonuj膮cej potwierdza... - Zmarszczy艂a brwi. - Rozumiem. W porz膮dku. Czy m贸g艂by艣 spyta膰... - Westchn臋艂a. - Nie. W porz膮dku. Popro艣, 偶eby si臋 nie roz艂膮cza艂. Zaraz ustal臋, gdzie jest dyrektor. Tak, rozumiem. Pospiesz臋 si臋.

Niestety, nigdzie nie uda艂o jej si臋 odnale藕膰 Kohlera. Trzykrotnie telefonowa艂a na jego kom贸rk臋 i za ka偶dym razem s艂ysza艂a: „Abonent, z kt贸rym chcesz si臋 po艂膮czy膰, znajduje si臋 poza zasi臋giem”. Poza zasi臋giem? Jak bardzo m贸g艂 si臋 oddali膰? Zadzwoni艂a zatem na pager. Pr贸bowa艂a dwukrotnie, ale nie by艂o odpowiedzi. To zupe艂nie do niego niepodobne. Nawet wys艂a艂a wiadomo艣膰 elektroniczn膮 na jego przeno艣ny komputer. Te偶 nic. Zupe艂nie jakby si臋 zapad艂 pod ziemi臋.

Co w takim razie mam zrobi膰? zastanawia艂a si臋 teraz.

Poza osobistym przeszukaniem ca艂ego o艣rodka pozostawa艂 jej tylko jeden spos贸b zwr贸cenia uwagi dyrektora. Nie b臋dzie z tego zadowolony, ale dzwoni膮cy nie by艂 osob膮, kt贸rej dyrektor powinien kaza膰 na siebie czeka膰. Nie by艂 te偶 chyba w odpowiednim nastroju do tego, by us艂ysze膰, 偶e Kohlera nie mo偶na znale藕膰.

W ko艅cu podj臋艂a decyzj臋, cho膰 sama by艂a zaskoczona w艂asn膮 艣mia艂o艣ci膮. Wesz艂a do gabinetu szefa i podesz艂a do metalowej skrzynki na 艣cianie za jego biurkiem. Otworzy艂a pokryw臋, przyjrza艂a si臋 przyciskom i odszuka艂a w艂a艣ciwy.

Potem odetchn臋艂a g艂臋boko i chwyci艂a za mikrofon.

29

Vittoria nawet nie pami臋ta艂a, jak dotarli do g艂贸wnej windy, ale teraz byli ju偶 w 艣rodku i jechali w g贸r臋. Kohler znajdowa艂 si臋 za jej plecami i bardzo ci臋偶ko oddycha艂. Zmartwione spojrzenie Langdona przesuwa艂o si臋 po niej jak duch. Zd膮偶y艂 ju偶 wyj膮膰 jej z r臋ki faks i schowa膰 go do kieszeni w艂asnej marynarki, tak 偶eby go nie widzia艂a, ale ten obraz na zawsze wry艂 jej si臋 w pami臋膰.

Kiedy winda si臋 wznosi艂a, mia艂a wra偶enie, 偶e pogr膮偶a si臋 w czarnym wirze. Tato! W my艣lach wyci膮ga艂a do niego r臋k臋. Przez chwil臋, w oazie swych wspomnie艅, by艂a znowu razem z nim. Mia艂a dziewi臋膰 lat i stacza艂a si臋 ze wzg贸rza poro艣ni臋tego szarotkami, a nad jej g艂ow膮 wirowa艂o szwajcarskie s艂o艅ce.

Tato! Tato!

Leonardo Vetra, rozpromieniony, 艣mia艂 si臋 gdzie艣 za jej plecami.

- O co chodzi, anio艂ku?

- Tato! - chichota艂a, cia艣niej przytulaj膮c si臋 do niego. - Zapytaj mnie, co jest materi膮.

- Kotku, a czy ty w og贸le wiesz, co to jest materia?

- Po prostu mnie zapytaj!

Wzruszy艂 ramionami.

- Co to jest materia?

- Wszystko jest materi膮! - wykrzykn臋艂a triumfalnie. - Ska艂y! Drzewa! Atomy! Nawet mr贸wkojady! Wszystko jest materi膮!

Roze艣mia艂 si臋.

- M贸j ma艂y Einstein.

Zmarszczy艂a brwi.

- Ma g艂upie w艂osy. Widzia艂am jego zdj臋cie.

- Ale za to m膮dr膮 g艂ow臋. M贸wi艂em ci, co udowodni艂, prawda?

Jej oczy rozszerzy艂y si臋 w 偶artobliwym przera偶eniu.

- Tato! Nie! Obieca艂e艣!

- E = mc2! - Po艂askota艂 j膮. - E = mc2!

- 呕adnej matematyki! M贸wi艂am ci, 偶e jej nienawidz臋!

- Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e jej nie znosisz, gdy偶 dziewczynkom nawet nie wolno zajmowa膰 si臋 matematyk膮.

Vittoria znieruchomia艂a.

- Nie?

- Oczywi艣cie, 偶e nie. Wszyscy o tym wiedz膮. Dziewczynki bawi膮 si臋 lalkami, a ch艂opcy zajmuj膮 si臋 matematyk膮. 呕adnej matematyki dla dziewczynek. W zasadzie nawet nie wolno mi rozmawia膰 z ma艂ymi dziewczynkami o matematyce.

- Co? Ale to niesprawiedliwe!

- Zasady s膮 zasadami. Absolutnie 偶adnej matematyki dla ma艂ych dziewczynek.

Twarz Vittorii przybra艂a przera偶ony wyraz.

- Ale lalki s膮 nudne!

- Przykro mi - odpar艂. - M贸g艂bym ci opowiedzie膰 o matematyce, ale gdyby mnie przy艂apali... - Rozejrza艂 si臋 nerwowo po okolicznych pustych wzg贸rzach.

Vittoria pod膮偶y艂a wzrokiem za jego spojrzeniem.

- W porz膮dku - szepn臋艂a - to powiedz mi cichutko.

Szarpni臋cie windy wyrwa艂o j膮 gwa艂townie z zamy艣lenia. Otworzy艂a oczy. Ojciec znikn膮艂.

Znowu dopad艂a j膮 rzeczywisto艣膰, 艣ciskaj膮c serce lodowat膮 obr臋cz膮. Spojrza艂a na Langdona. Szczera troska w jego oczach nasun臋艂a jej na my艣l skojarzenie z anio艂em str贸偶em, szczeg贸lnie w por贸wnaniu z ch艂odem roztaczanym przez Kohlera.

Jednak po chwili ju偶 tylko jedna my艣l nieub艂aganie ko艂ata艂a jej w g艂owie z nies艂abn膮c膮 si艂膮.

Gdzie jest antymateria?

Za chwil臋 mia艂a pozna膰 przera偶aj膮c膮 odpowied藕.

30

Maximilian Kohler jest uprzejmie proszony o natychmiastowy kontakt ze swoim biurem.

Jaskrawe s艂o艅ce o艣lepi艂o Langdona, gdy drzwi windy rozsun臋艂y si臋 w g艂贸wnym atrium. Zanim przebrzmia艂o echo rozlegaj膮cego si臋 z g艂o艣nik贸w wezwania, odezwa艂y si臋 wszystkie urz膮dzenia zamontowane na w贸zku inwalidzkim Kohlera. Pager, telefon i skrzynka odbiorcza poczty elektronicznej sygnalizowa艂y, 偶e maj膮 dla niego wiadomo艣ci. Kohler popatrzy艂 oszo艂omiony na migaj膮ce 艣wiate艂ka.

Dyrektorze Kohler. Prosz臋 zadzwoni膰 do swojego biura.

D藕wi臋k w艂asnego nazwiska dobiegaj膮cy z g艂o艣nika najwyra藕niej zaskoczy艂 Kohlera.

Spojrza艂 w g贸r臋 ze z艂o艣ci膮, kt贸ra jednak niemal natychmiast przerodzi艂a si臋 w zaniepokojenie. Zar贸wno Langdon, jak i Vittoria przechwycili jego spojrzenie. Ca艂a tr贸jka znieruchomia艂a na chwil臋 i w tym momencie panuj膮ce mi臋dzy nimi napi臋cie jakby zosta艂o wymazane i zast膮pione przez jednocz膮ce ich przeczucie katastrofy.

Kohler wyj膮艂 telefon kom贸rkowy z uchwytu. Wybra艂 numer i zwalczy艂 kolejny atak kaszlu. Vittoria i Langdon czekali.

- M贸wi... dyrektor Kohler - odezwa艂 si臋 艣wiszcz膮cym g艂osem. - Tak? By艂em pod ziemi膮, poza zasi臋giem. - Przez chwil臋 s艂ucha艂 i widzieli, jak rozszerzaj膮 mu si臋 oczy. - Kto? Tak, prze艂膮cz. - Chwila ciszy. - Halo? M贸wi Maximilian Kohler, dyrektor CERN-u. Z kim rozmawiam?

Vittoria i Langdon obserwowali go w milczeniu, gdy s艂ucha艂 rozm贸wcy.

- Nie powinni艣my rozmawia膰 o tym przez telefon - powiedzia艂 w ko艅cu. - Natychmiast tam przyje偶d偶am. - Znowu zacz膮艂 kaszle膰. - Prosz臋 na mnie czeka膰... na lotnisku Leonarda da Vinci. Za czterdzie艣ci minut. - Z trudem 艂apa艂 oddech i po chwili dopad艂 go kolejny atak kaszlu, tak 偶e ledwie uda艂o mu si臋 wykrztusi膰 dalsze s艂owa: - Prosz臋 natychmiast ustali膰, gdzie jest pojemnik... ju偶 jad臋. - Wy艂膮czy艂 telefon.

Vittoria podbieg艂a do niego, ale nie m贸g艂 ju偶 m贸wi膰. Szybko wyci膮gn臋艂a sw贸j telefon i wybra艂a numer znajduj膮cego si臋 na terenie o艣rodka szpitala. Langdon czu艂 si臋 jak statek p艂yn膮cy na skraju sztormu, miotany fal膮, ale na marginesie wydarze艅.

Prosz臋 na mnie czeka膰... na lotnisku Leonarda da Vinci, ko艂ata艂y mu w g艂owie s艂owa Kohlera.

Niewyra藕ne cienie, kt贸re przez ca艂y ranek dr臋czy艂y jego umys艂, w jednej chwili przerodzi艂y si臋 w ostry obraz. Kiedy sta艂 kompletnie zagubiony, poczu艂 nagle, jak otwieraj膮 si臋 w nim jakie艣 drzwi... zupe艂nie jakby w艂a艣nie zosta艂a prze艂amana jaka艣 mistyczna bariera. Ambigram. Zamordowany ksi膮dz naukowiec. Antymateria. A teraz... cel. Lotnisko Leonarda da Vinci mog艂o oznacza膰 tylko jedno. W chwili ol艣nienia Langdon zrozumia艂, 偶e w艂a艣nie przekroczy艂 pewien pr贸g. Uwierzy艂.

Pi臋膰 kiloton. Niechaj si臋 stanie 艣wiat艂o艣膰.

Przez hol biegli ku nim dwaj sanitariusze w bia艂ych fartuchach. Ukl臋kli przy Kohlerze i na艂o偶yli mu mask臋 tlenow膮 na twarz. Przechodz膮cy przez atrium naukowcy zatrzymywali si臋 i stawali w pewnej odleg艂o艣ci.

Kohler wykona艂 dwa g艂臋bokie wdechy, odsun膮艂 mask臋 i nadal ci臋偶ko oddychaj膮c, poszuka艂 wzrokiem Langdona i Vittorii.

- Rzym - powiedzia艂.

- Rzym? - dopytywa艂a si臋 Vittoria. - Antymateria jest w Rzymie? Kto dzwoni艂?

Kohler mia艂 wykrzywion膮 twarz i za艂zawione oczy.

- Szwajcarska... - Zakrztusi艂 si臋, a sanitariusze ponownie przy艂o偶yli mu mask臋 do twarzy. Kiedy ju偶 mieli go zabiera膰, Kohler wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i 艣cisn膮艂 Langdona za rami臋.

Ten skin膮艂 g艂ow膮. Wiedzia艂, o co mu chodzi.

- Jed藕cie... - dobieg艂 go jeszcze 艣wiszcz膮cy g艂os spod maski. - Jed藕cie... zadzwo艅cie... - W tym momencie sanitariusze zacz臋li z nim odchodzi膰.

Vittoria sta艂a jak przymurowana do pod艂ogi, patrz膮c w 艣lad za nim. Potem odwr贸ci艂a si臋 do Langdona.

- Do Rzymu? Ale... o co chodzi艂o z t膮 Szwajcari膮?

Langdon po艂o偶y艂 jej d艂o艅 na ramieniu i wyszepta艂:

- Szwajcarska gwardia papieska. Armia watyka艅ska.

31

Samolot kosmiczny X-33 wystartowa艂 z rykiem silnik贸w i skr臋ci艂 na po艂udnie w kierunku Rzymu. Znajduj膮cy si臋 na jego pok艂adzie Langdon siedzia艂 w milczeniu. Prawie nic nie pami臋ta艂 z wcze艣niejszych pi臋tnastu minut. Teraz, kiedy sko艅czy艂 opowiada膰 Vittorii o iluminatach oraz ich przysi臋dze skierowanej przeciwko Watykanowi, zacz臋艂a do niego dociera膰 powaga sytuacji, w jakiej si臋 znalaz艂.

Co ja, u diab艂a, robi臋? Trzeba by艂o wraca膰 do domu, gdy mia艂em jeszcze szans臋. Jednak w g艂臋bi ducha dobrze wiedzia艂, 偶e nigdy nie mia艂 takiej szansy.

Rozwaga podpowiada艂a mu, wr臋cz krzycza艂a, 偶eby natychmiast wraca艂 do Bostonu. Niemniej jednak zaskoczenie, kt贸re prze偶ywa艂 jako naukowiec, sk艂ania艂o go do post臋powania wbrew rozs膮dkowi. Ca艂a jego dotychczasowa wiedza, na kt贸rej opiera艂 przekonanie, 偶e iluminaci ju偶 dawno przestali istnie膰, zaczyna艂a wygl膮da膰 jak doskona艂y kamufla偶. Jaka艣 cz臋艣膰 jego umys艂u domaga艂a si臋 dowod贸w. Potwierdzenia. Poza tym by艂a jeszcze kwestia sumienia. Skoro Kohler by艂 w takim z艂ym stanie, nie m贸g艂 pozostawi膰 Vittorii samej sobie. A je艣li jego wiedza o bractwie mog艂a jej pom贸c, mia艂 moralny obowi膮zek jecha膰 razem z ni膮.

Jednak chodzi艂o o co艣 jeszcze. Wprawdzie wstyd mu by艂o si臋 do tego przyzna膰, ale kiedy dowiedzia艂 si臋 o miejscu przechowywania antymaterii, to przera偶enie, kt贸re go w pierwszej chwili ogarn臋艂o, dotyczy艂o nie tylko losu ludzi w Watykanie, ale r贸wnie偶 czego艣 jeszcze.

Sztuki.

Najwi臋ksza na 艣wiecie kolekcja dzie艂 sztuki spoczywa艂a obecnie na bombie zegarowej. W Muzeach Watyka艅skich znajdowa艂o si臋 sze艣膰dziesi膮t tysi臋cy bezcennych eksponat贸w w tysi膮c czterystu siedmiu salach - Micha艂 Anio艂, Leonardo da Vinci, Botticelli. Zastanawia艂 si臋 nawet przez chwil臋, czy w razie konieczno艣ci jest mo偶liwe ewakuowanie tych dzie艂. Wiedzia艂 jednak, 偶e te rozwa偶ania s膮 bez sensu. Wiele z nich to rze藕by wa偶膮ce po kilka ton. Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e w艣r贸d najwi臋kszych skarb贸w s膮 r贸wnie偶 per艂y architektury - Kaplica Syksty艅ska, Bazylika 艢wi臋tego Piotra, s艂ynne spiralne schody Micha艂a Anio艂a prowadz膮ce do Mus猫o Vaticano - bezcenne testamenty ludzkiego tw贸rczego geniuszu. Langdon by艂 ciekaw, ile czasu pozosta艂o do wybuchu pojemnika.

- Dzi臋kuj臋, 偶e pan ze mn膮 jedzie - odezwa艂a si臋 cichym g艂osem Vittoria.

Podni贸s艂 wzrok, wyrwany z zamy艣lenia. Siedzia艂a po drugiej stronie przej艣cia mi臋dzy siedzeniami. Nawet w ostrym 艣wietle lamp fluorescencyjnych otacza艂a j膮 aura opanowania, niemal magnetycznej integralno艣ci. Jej oddech sta艂 si臋 teraz g艂臋bszy, jakby obudzi艂 si臋 w niej instynkt samoobrony... pragnienie sprawiedliwo艣ci i ukarania winnych, podsycane mi艂o艣ci膮 c贸rki do ojca.

Vittoria nie mia艂a nawet czasu si臋 przebra膰 i nadal by艂a ubrana tylko w szorty i bluzk臋 bez r臋kaw贸w. W ch艂odnym wn臋trzu kabiny jej 艣niade nogi pokry艂y si臋 g臋si膮 sk贸rk膮. Na ten widok Langdon odruchowo zdj膮艂 marynark臋 i zaproponowa艂, 偶eby j膮 w艂o偶y艂a.

- Ameryka艅ska rycersko艣膰? - za偶artowa艂a, oczami wyra偶aj膮c podzi臋kowanie.

Samolotem nagle zako艂ysa艂o, gdy wpad艂 w turbulencj臋, a Langdon poczu艂 uk艂ucie l臋ku. Pozbawiona okien kabina wyda艂a mu si臋 okropnie ciasna, wi臋c pr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰, 偶e znajduje si臋 na otwartej przestrzeni. Po chwili u艣wiadomi艂 sobie kryj膮c膮 si臋 w tej metodzie ironi臋. Przecie偶 by艂 na otwartej przestrzeni, kiedy to si臋 zdarzy艂o. Przyt艂aczaj膮ca ciemno艣膰. Stara艂 si臋 wyrzuci膰 to wspomnienie z my艣li. Stara historia.

Vittoria przez ca艂y czas go obserwowa艂a i w ko艅cu spyta艂a:

- Czy pan wierzy w Boga, panie Langdon?

To pytanie go zaskoczy艂o. Powaga w jej g艂osie by艂a nawet bardziej rozbrajaj膮ca ni偶 sama tre艣膰 pytania. Czy wierz臋 w Boga? Liczy艂 na jakie艣 l偶ejsze tematy w czasie tej podr贸偶y.

Duchowy paradoks. Tak m贸wi膮 o mnie przyjaciele. Chocia偶 od lat zajmowa艂 si臋 badaniami religii, nie by艂 cz艂owiekiem religijnym. Czu艂 szacunek wobec mocy wiary, dobroczynno艣ci ko艣cio艂贸w i si艂y, jak膮 religia dawa艂a tak wielu ludziom... jednak konieczno艣膰 od艂o偶enia na bok intelektualnych w膮tpliwo艣ci, co musia艂by zrobi膰, je艣li prawdziwie zamierza艂 „wierzy膰”, okazywa艂a si臋 zawsze zbyt wielk膮 przeszkod膮 dla jego akademickiego umys艂u.

- Chcia艂bym wierzy膰 - us艂ysza艂 w艂asny g艂os.

- To dlaczego pan nie wierzy? - W g艂osie Vittorii nie by艂o os膮du ani prowokacji.

Za艣mia艂 si臋 kr贸tko.

- No, c贸偶, to nie takie proste. 呕eby posiada膰 wiar臋, trzeba wierzy膰 w rzeczy niemo偶liwe do sprawdzenia, zaakceptowa膰 istnienie cud贸w, niepokalanego pocz臋cia i boskiej interwencji. Poza tym s膮 jeszcze kodeksy post臋powania. Czy we藕miemy pod uwag臋 Bibli臋, Koran czy Tor臋... wsz臋dzie znajdziemy podobne wymagania i podobne kary. Wed艂ug nich, kto nie 偶yje zgodnie z odpowiednimi zasadami, p贸jdzie do piek艂a. Nie potrafi臋 wyobrazi膰 sobie Boga, kt贸ry by w taki spos贸b rz膮dzi艂.

- Przypuszczam, 偶e nie pozwala pan swoim studentom tak bezwstydnie uchyla膰 si臋 od odpowiedzi na pytania.

Jej uwaga ca艂kowicie go zaskoczy艂a.

- S艂ucham?

- Panie Langdon, nie pyta艂am pana, czy wierzy pan w to, co ludzie m贸wi膮 o Bogu. Pyta艂am, czy wierzy pan w Boga. To jest r贸偶nica. Pismo 艢wi臋te to opowie艣ci... legendy i fakty historyczne opisuj膮ce ludzkie d膮偶enie do zrozumienia w艂asnej potrzeby nadania 偶yciu znaczenia. Nie prosz臋 pana o wyra偶enie opinii na temat literatury, tylko pytam, czy wierzy pan w Boga. Kiedy le偶y pan pod niebem usianym gwiazdami, czy ma pan poczucie 艣wi臋to艣ci, czy czuje pan w g艂臋bi serca, 偶e patrzy pan na dzie艂o Boga?

Langdon zastanawia艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋.

- Jestem zbyt w艣cibska - przeprosi艂a go.

- Nie, ja tylko...

- Z pewno艣ci膮 dyskutuje pan o kwestiach wiary ze swoimi studentami.

- Nieustannie.

- I zapewne odgrywa pan rol臋 adwokata diab艂a, podsycaj膮c dyskusj臋.

Langdon nie m贸g艂 powstrzyma膰 u艣miechu.

- Pani te偶 musi by膰 nauczycielk膮.

- Nie, ale uczy艂am si臋 od mistrza. M贸j ojciec potrafi艂by k艂贸ci膰 si臋 nawet o to, 偶e wst臋ga M枚biusa ma dwie strony.

Roze艣mia艂 si臋, przypominaj膮c sobie skr臋con膮 papierow膮 obr臋cz, kt贸ra teoretycznie ma tylko jedn膮 stron臋. Po raz pierwszy widzia艂 taki jednostronny kszta艂t w dziele M. C. Eschera.

- Czy mog臋 pani膮 o co艣 spyta膰, panno Vetra?

- Prosz臋 m贸wi膰 do mnie: Vittorio. Kiedy s艂ysz臋 „panno Vetra”, czuj臋 si臋 bardzo stara.

Langdon westchn膮艂 w duchu, zdaj膮c sobie nagle spraw臋 z w艂asnego wieku.

- Dobrze, Vittorio. Ja mam na imi臋 Robert.

- Mia艂e艣 pytanie.

- Tak. A co ty s膮dzisz o religii, jako naukowiec i c贸rka katolickiego ksi臋dza?

Zastanowi艂a si臋 przez chwil臋, odsuwaj膮c kosmyk w艂os贸w z oczu.

- Religia przypomina j臋zyk lub ubi贸r. Poci膮gaj膮 nas zazwyczaj te praktyki, w kt贸rych byli艣my wychowywani. W ko艅cu jednak wszyscy dochodzimy do tego samego. Mianowicie, 偶e 偶ycie ma sens i 偶e jeste艣my wdzi臋czni za istnienie si艂y, kt贸ra nas stworzy艂a.

Langdona zainteresowa艂o jej podej艣cie.

- Zatem twierdzisz, 偶e to, czy jeste艣my chrze艣cijanami, czy muzu艂manami, zale偶y po prostu od tego, gdzie si臋 urodzili艣my?

- Przecie偶 to oczywiste. Wystarczy si臋 przyjrze膰 rozproszeniu religii na 艣wiecie.

- Zatem wiara jest spraw膮 przypadku?

- Nie. Wiara jest uniwersalna. Tylko nasze konkretne metody jej rozumienia s膮 arbitralne. Niekt贸rzy z nas modl膮 si臋 do Jezusa, inni pielgrzymuj膮 do Mekki, a jeszcze inni badaj膮 cz膮stki subatomowe. W sumie jednak wszyscy szukamy prawdy, czego艣 pot臋偶niejszego od nas samych.

Langdon pomy艣la艂, 偶e chcia艂by, aby jego studenci potrafili tak jasno wyra偶a膰 swoje my艣li. Do licha, sam te偶 chcia艂by to umie膰.

- A B贸g? - zapyta艂. - Czy wierzysz w Boga?

Vittoria milcza艂a przez d艂u偶sz膮 chwil臋.

- Nauka m贸wi mi, 偶e B贸g musi istnie膰. M贸j umys艂 twierdzi, 偶e nigdy Go nie zrozumiem. A serce mi podpowiada, 偶e wcale nie powinnam.

Trudno to nazwa膰 zwi臋z艂膮 odpowiedzi膮, pomy艣la艂. A g艂o艣no spyta艂:

- Zatem uwa偶asz istnienie Boga za fakt, ale jednocze艣nie s膮dzisz, 偶e nigdy Go nie zrozumiemy.

- Jej - poprawi艂a go z u艣miechem. - Wasi rdzenni Amerykanie maj膮 racj臋.

Za艣mia艂 si臋.

- Matka Ziemia.

- Gaja. Nasza planeta jest organizmem, a my wszyscy kom贸rkami o r贸偶nych zadaniach. Jednak wszyscy jeste艣my spleceni ze sob膮, s艂u偶ymy sobie nawzajem i s艂u偶ymy ca艂o艣ci.

Kiedy na ni膮 patrzy艂, poczu艂, 偶e budzi si臋 w nim uczucie, kt贸rego ju偶 dawno nie do艣wiadczy艂. Jej oczy by艂y tak czaruj膮co przejrzyste... a g艂os taki czysty. Wyda艂a mu si臋 bardzo poci膮gaj膮ca.

- Panie Langdon, chcia艂abym zada膰 panu jeszcze jedno pytanie.

- Robercie - poprawi艂 j膮. Pan Langdon sprawia, 偶e czuj臋 si臋 staro. Jestem stary!

- Je艣li mog臋 o to spyta膰, Robercie, jak to si臋 sta艂o, 偶e zainteresowa艂e艣 si臋 iluminatami?

Zastanowi艂 si臋 przez chwil臋.

- Prawd臋 m贸wi膮c, z powodu pieni臋dzy.

Na twarzy Vittorii pojawi艂 si臋 wyraz rozczarowania.

- Pieni臋dzy? To znaczy za konsultacje?

Roze艣mia艂 si臋, gdy sobie u艣wiadomi艂, jak mo偶na by艂o odczyta膰 jego s艂owa.

- Nie. Pieni臋dzy jako waluty. - Si臋gn膮艂 do kieszeni spodni i wyci膮gn膮艂 jednodolarowy banknot. - Zainteresowa艂em si臋 tym bractwem, kiedy dowiedzia艂em si臋, 偶e na walucie ameryka艅skiej znajduj膮 si臋 ich symbole.

Vittoria zmru偶y艂a oczy, najwyra藕niej zastanawiaj膮c si臋, czy sobie z niej nie 偶artuje. Wr臋czy艂 jej banknot.

- Sp贸jrz na rewers. Widzisz Wielk膮 Piecz臋膰 po lewej stronie?

Odwr贸ci艂a banknot.

- Masz na my艣li piramid臋?

- Tak. Czy wiesz, co wsp贸lnego ma piramida z histori膮 Stan贸w Zjednoczonych?

Zamiast odpowiedzi wzruszy艂a ramionami.

- W艂a艣nie. Absolutnie nic.

- Zatem dlaczego stanowi centralny symbol waszej piecz臋ci pa艅stwowej?

- To w艂a艣nie zagadka historii - odpar艂 Langdon. - Piramida jest symbolem okultystycznym, przedstawiaj膮cym d膮偶enie w g贸r臋, w kierunku 藕r贸d艂a najwy偶szego o艣wiecenia. Widzisz, co znajduje si臋 nad ni膮?

Vittoria przyjrza艂a si臋 uwa偶nie banknotowi.

- Oko w tr贸jk膮cie.

- To si臋 nazywa Wszystkowidz膮ce Oko. Mia艂a艣 okazj臋 gdzie艣 jeszcze widzie膰 co艣 takiego?

Zastanawia艂a si臋 przez chwil臋.

- Tak, ale nie jestem pewna...

- Znajduje si臋 na herbach wszystkich l贸偶 maso艅skich na ca艂ym 艣wiecie.

- To symbol maso艅ski?

- W gruncie rzeczy by艂 to symbol iluminat贸w, kt贸rzy nazywali go „艣wiec膮c膮 delt膮”. By艂o to wezwanie do o艣wieconej zmiany. Oko symbolizuje prezentowan膮 przez iluminat贸w zdolno艣膰 obserwowania i infiltrowania wszystkiego, natomiast 艣wiec膮cy tr贸jk膮t to symbol o艣wiecenia. Ponadto tr贸jk膮t jest greck膮 liter膮 „delta”, oznaczaj膮c膮 w matematyce...

- Zmian臋. Przej艣cie.

U艣miechn膮艂 si臋.

- Zapomnia艂em, 偶e rozmawiam z naukowcem.

- Zatem chcesz powiedzie膰, 偶e Wielka Piecz臋膰 Stan贸w Zjednoczonych jest wezwaniem do o艣wiecenia, do obejmuj膮cych wszystko zmian?

- Niekt贸rzy nazwaliby to Nowym Porz膮dkiem 艢wiata.

Zdumiona Vittoria ponownie przyjrza艂a si臋 banknotowi.

- Pod piramid膮 jest napis Novus... Ordo...

- Novus Ordo Seculorum - powiedzia艂 Langdon. - Nowy Porz膮dek Sekularny.

- Sekularny w sensie niereligijny?

- Tak. Ten zwrot nie tylko wyra藕nie przedstawia cele iluminat贸w, lecz r贸wnie偶 bezczelnie zaprzecza znajduj膮cemu si臋 pod nim napisowi „W Bogu pok艂adamy nadziej臋”.

- Ale jakim cudem wszystkie te symbole znalaz艂y si臋 na najwa偶niejszej walucie 艣wiata?

- Wi臋kszo艣膰 naukowc贸w s膮dzi, 偶e za spraw膮 wiceprezydenta Henry'ego Wallace'a. By艂 on wysokiej rangi masonem i niew膮tpliwie mia艂 powi膮zania z iluminatami, cho膰 nikt nie wie, czy by艂 ich cz艂onkiem, czy tylko uleg艂 ich wp艂ywom. W ka偶dym razie on przekona艂 prezydenta do tego projektu Wielkiej Piecz臋ci.

- Jak? Dlaczego prezydent mia艂by si臋 zgodzi膰...

- Prezydentem by艂 w贸wczas Franklin Delano Roosevelt. Wallace powiedzia艂 mu po prostu, 偶e Novus Ordo Seculorum oznacza Nowy 艁ad.

Jednak Vittoria podesz艂a do tego sceptycznie.

- A przy Roosevelcie nie by艂o nikogo, kto przeanalizowa艂by te symbole przed zatwierdzeniem piecz臋ci?

- Nie by艂o takiej potrzeby. On i Wallace byli jak bracia.

- Bracia?

- Sprawd藕 w swoich ksi膮偶kach historycznych - u艣miechn膮艂 si臋 Langdon. - Doskonale wiadomo, 偶e Franklin Delano Roosevelt r贸wnie偶 by艂 masonem.

32

Langdon wstrzyma艂 oddech, gdy X-33 skr臋ci艂 ku lotnisku Leonarda da Vinci. Vittoria siedzia艂a z zamkni臋tymi oczami, jakby stara艂a si臋 zmusi膰 sytuacj臋, by podda艂a si臋 jej kontroli. Samolot dotkn膮艂 ziemi i zacz膮艂 ko艂owa膰 w kierunku prywatnego hangaru.

- Przepraszam, 偶e lot by艂 taki powolny - odezwa艂 si臋 pilot, kt贸ry w艂a艣nie wy艂oni艂 si臋 z kokpitu. - Nie mog艂em jej rozp臋dzi膰 ze wzgl臋du na przepisy o dopuszczalnym poziomie ha艂asu nad terenami zamieszkanymi.

Langdon spojrza艂 na zegarek. Lecieli trzydzie艣ci siedem minut.

Pilot odsun膮艂 zewn臋trzne drzwi.

- Czy kto艣 mi powie, co si臋 dzieje?

Ani Vittoria, ani Langdon nie odpowiedzieli.

- W porz膮dku - stwierdzi艂, przeci膮gaj膮c si臋. - Zostan臋 w kokpicie z klimatyzacj膮 i muzyk膮. Tylko ja i Garth.

Wyszli z hangaru prosto w blask popo艂udniowego s艂o艅ca. Langdon nie wk艂ada艂 marynarki, tylko narzuci艂 j膮 sobie na ramiona, a Vittoria obr贸ci艂a twarz ku niebu i oddycha艂a g艂臋boko, jakby promienie s艂o艅ca przekazywa艂y jej jak膮艣 mistyczn膮, odnawiaj膮c膮 energi臋.

Langdon troch臋 jej zazdro艣ci艂, gdy偶 sam zd膮偶y艂 si臋 ju偶 spoci膰.

- Nie jeste艣 troch臋 za stary na komiksy? - odezwa艂a si臋 dziewczyna, nie otwieraj膮c oczu.

- S艂ucham?

- Tw贸j zegarek. Widzia艂am w samolocie.

Zarumieni艂 si臋 lekko. Przyzwyczai艂 si臋 ju偶, 偶e musi broni膰 swojego zegarka. By艂 to prezent, kt贸ry otrzyma艂 w dzieci艅stwie od rodzic贸w, z limitowanej serii zegark贸w z Myszk膮 Miki dla kolekcjoner贸w. Pomimo 偶e Miki mia艂a dziwacznie wygi臋te ramiona, kt贸re s艂u偶y艂y jako wskaz贸wki, by艂 to jedyny zegarek, jaki kiedykolwiek nosi艂. By艂 wodoodporny i 艣wieci艂 w ciemno艣ci, a wi臋c idealnie nadawa艂 si臋 do trening贸w w basenie i wieczornych przechadzek po kampusie. Kiedy studenci dokuczali mu na temat braku gustu, odpowiada艂, 偶e nosi ten zegarek jako codzienne przypomnienie, by zachowa膰 m艂odo艣膰 w sercu.

- Jest sz贸sta - oznajmi艂.

Vittoria skin臋艂a g艂ow膮, nadal nie otwieraj膮c oczu.

- Chyba po nas lec膮.

Langdon us艂ysza艂 dobiegaj膮cy z pewnej odleg艂o艣ci 艣wist i od razu poczu艂 艣ciskanie w 偶o艂膮dku. Od p贸艂nocy nadlatywa艂 helikopter, przemykaj膮cy nisko nad pasami startowymi. Dotychczas tylko raz lecia艂 艣mig艂owcem, gdy w andyjskiej Palpa Valley chcia艂 obejrze膰 rysunki Nazca wykonane na piasku, i wcale mu si臋 nie podoba艂o to do艣wiadczenie. Lataj膮ce pude艂ko od but贸w. Po poranku sp臋dzonym w kosmicznym samolocie mia艂 nadziej臋, 偶e Watykan przy艣le po nich samoch贸d.

Najwyra藕niej nie.

Helikopter zwolni艂 nad ich g艂owami, na chwil臋 zawis艂 nieruchomo, po czym opad艂 na pas startowy przed nimi. By艂 pomalowany na bia艂o, a na bocznej 艣cianie znajdowa艂 si臋 herb przedstawiaj膮cy dwa klucze i tiar臋. Zna艂 go dobrze, gdy偶 by艂a to oficjalna piecz臋膰 Watykanu - 艣wi臋ty symbol Stolicy Apostolskiej i „艣wi臋tej siedziby” rz膮du.

艢wi臋ty helikopter, mrukn膮艂 do siebie, obserwuj膮c, jak maszyna l膮duje. Zapomnia艂, 偶e Watykan posiada co艣 takiego, gdy偶 papie偶 lata tym na lotnisko, na spotkania i do swojej letniej rezydencji w Castel Gandolfo. Langdon z pewno艣ci膮 wola艂by korzysta膰 z samochodu.

Pilot wyskoczy艂 z kokpitu i ruszy艂 w ich kierunku.

Na jego widok r贸wnie偶 Vittoria okaza艂a zaniepokojenie.

- To ma by膰 nasz pilot?

Langdon w pe艂ni si臋 z ni膮 solidaryzowa艂.

- Lecie膰 albo nie lecie膰. Oto jest pytanie.

Pilot wygl膮da艂 jak przebrany do odegrania roli w szekspirowskim dramacie. Mia艂 na sobie 偶akiet, bufiaste pantalony i onuce wykonane z materia艂u w jaskrawe niebieskie i czerwono-偶贸艂te pasy. Jego buty przypomina艂y czarne kapcie. Na dodatek g艂ow臋 zdobi艂 mu czarny filcowy beret.

- To tradycyjny mundur gwardzist贸w szwajcarskich - wyja艣ni艂 Langdon. - Zaprojektowany przez samego Micha艂a Anio艂a. - Kiedy pilot podszed艂 bli偶ej, doda艂: - Przyznaj臋, 偶e nie nale偶y do jego najlepszych dzie艂.

Jednak musieli przyzna膰, 偶e je艣li pomin膮膰 krzykliwy str贸j, pilot prezentowa艂 si臋 prawdziwie po wojskowemu. Szed艂 ku nim sztywnym, pe艂nym godno艣ci krokiem charakteryzuj膮cym ameryka艅sk膮 piechot臋 morsk膮. Langdon czyta艂 te偶, jak rygorystyczne warunki trzeba spe艂ni膰, 偶eby si臋 dosta膰 do tej elitarnej jednostki. Ch臋tni do s艂u偶by w gwardii szwajcarskiej musz膮 si臋 rekrutowa膰 z jednego z czterech katolickich szwajcarskich kanton贸w, by膰 kawalerami mi臋dzy dziewi臋tnastym a trzydziestym rokiem 偶ycia, mie膰 co najmniej sto sze艣膰dziesi膮t osiem centymetr贸w wzrostu i przej艣膰 szkolenie w armii szwajcarskiej. Jest to jednostka, kt贸rej zazdroszcz膮 Watykanowi inne rz膮dy, najbardziej oddane i nieub艂agane si艂y bezpiecze艅stwa na 艣wiecie.

- Jeste艣cie z CERN-u? - spyta艂 gwardzista, gdy podszed艂 bli偶ej.

- Tak - odpar艂 Langdon.

- B艂yskawicznie przylecieli艣cie - zauwa偶y艂, rzucaj膮c zdziwione spojrzenie na ich samolot. Potem zwr贸ci艂 si臋 do Vittorii:

- Czy ma pani jakie艣 inne ubrania?

- S艂ucham?

Wskaza艂 na jej nogi.

- W obr臋bie Watykanu nie wolno chodzi膰 w szortach.

Langdon r贸wnie偶 spojrza艂 na jej nogi. Zupe艂nie o tym zapomnia艂. W Watykanie istnia艂 艣cis艂y zakaz pokazywania n贸g powy偶ej kolan, dotycz膮cy zar贸wno kobiet, jak i m臋偶czyzn. Mia艂 to by膰 wyraz szacunku dla 艣wi臋to艣ci tego miasta.

- To wszystko, co mam - odpar艂a dziewczyna. - Wyje偶d偶ali艣my w wielkim po艣piechu.

Gwardzista skin膮艂 g艂ow膮, lecz wyra藕nie by艂o wida膰 niezadowolenie na jego twarzy. Potem zwr贸ci艂 si臋 do Langdona:

- Czy ma pan przy sobie jak膮艣 bro艅?

Bro艅? pomy艣la艂 Langdon. Nie mam przy sobie nawet bielizny na zmian臋. Potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

M臋偶czyzna przykucn膮艂 przy jego stopach i zacz膮艂 go systematycznie sprawdza膰, zaczynaj膮c od skarpetek. Ufny facet, pomy艣la艂 Langdon. Silne r臋ce stra偶nika przesuwa艂y si臋 w g贸r臋 po jego nogach, zbli偶aj膮c si臋 kr臋puj膮co blisko do krocza. Potem nadesz艂a pora na klatk臋 piersiow膮 i ramiona. Po upewnieniu si臋, 偶e Langdon jest „czysty”, gwardzista skierowa艂 wzrok na dziewczyn臋.

Vittoria rzuci艂a mu piorunuj膮ce spojrzenie.

- Niech pan si臋 nie wa偶y mnie dotkn膮膰.

Teraz z kolei stra偶nik obrzuci艂 j膮 wzrokiem, kt贸ry mia艂 j膮 zastraszy膰, ale ona nawet nie mrugn臋艂a.

- Co to jest? - spyta艂, wskazuj膮c wybrzuszenie w kieszeni jej szort贸w.

Si臋gn臋艂a do kieszeni i wr臋czy艂a mu p艂aski telefon kom贸rkowy. Wzi膮艂 go, w艂膮czy艂, poczeka艂, czy odezwie si臋 sygna艂, a upewniwszy si臋, 偶e to rzeczywi艣cie telefon, odda艂 jej go z powrotem. Vittoria wsun臋艂a go ponownie do kieszeni.

- Prosz臋 si臋 obr贸ci膰 - poleci艂.

Wykona艂a polecenie, rozk艂adaj膮c r臋ce na boki i wykonuj膮c pe艂en obr贸t pod bacznym spojrzeniem stra偶nika. Langdon sam zd膮偶y艂 zaobserwowa膰, 偶e dopasowane szorty i bluzka dziewczyny nie wybrzuszaj膮 si臋 nigdzie, gdzie nie powinny. Najwyra藕niej stra偶nik doszed艂 do tego samego wniosku.

- Dzi臋kuj臋. Prosz臋 za mn膮.

Wirnik helikoptera by艂 przez ca艂y czas w艂膮czony. Kiedy podeszli, Vittoria pierwsza wsiad艂a do kabiny, nawet specjalnie si臋 nie schylaj膮c, gdy przechodzi艂a pod wiruj膮cymi 艣mig艂ami. Langdon zatrzyma艂 si臋 na chwil臋.

- 呕adnych szans na samoch贸d? - zwr贸ci艂 si臋 na po艂y 偶artobliwie do gwardzisty, kt贸ry w艂a艣nie si臋 sadowi艂 w fotelu pilota.

Nie doczeka艂 si臋 odpowiedzi.

Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e bior膮c pod uwag臋 styl jazdy rzymskich kierowc贸w, helikopter jest zapewne bezpieczniejszy. Wzi膮艂 zatem g艂臋boki oddech i, ostro偶nie schylaj膮c si臋, wsiad艂 do maszyny.

Zanim wystartowali, Vittoria zawo艂a艂a do pilota:

- Czy uda艂o wam si臋 odnale藕膰 pojemnik?

M臋偶czyzna spojrza艂 na ni膮 przez rami臋 z zaskoczeniem na twarzy.

- Co takiego?

- Pojemnik. Przecie偶 dzwonili艣cie do CERN-u w sprawie naszego pojemnika?

Stra偶nik wzruszy艂 ramionami.

- Nie mam poj臋cia, o czym pani m贸wi. Jeste艣my dzi艣 bardzo zaj臋ci. Komendant poleci艂 mi was przywie藕膰. Nic wi臋cej nie wiem.

Vittoria i Langdon wymienili zaniepokojone spojrzenia.

- Prosz臋 zapi膮膰 pasy - poleci艂 pilot, gdy silnik zwi臋kszy艂 obroty.

Langdon zrobi艂, co mu kazano, ale mia艂 wra偶enie, 偶e niewielka kabina jeszcze bardziej si臋 kurczy. Potem maszyna z rykiem poderwa艂a si臋 w g贸r臋 i skr臋ci艂a ostro na p贸艂noc, w kierunku Rzymu.

Rzym... caput mundi, gdzie niegdy艣 rz膮dzi艂 Juliusz Cezar, gdzie ukrzy偶owano 艣wi臋tego Piotra. Kolebka wsp贸艂czesnej cywilizacji. A w samym jej 艣rodku... tykaj膮ca bomba.

33

Z powietrza Rzym wygl膮da艂 jak ogromny labirynt staro偶ytnych ulic wij膮cych si臋 wok贸艂 budynk贸w, fontann i rozsypuj膮cych si臋 ruin.

Helikopter lecia艂 nisko, przedzieraj膮c si臋 na p贸艂nocny zach贸d przez g臋st膮 warstw臋 smogu produkowanego przez le偶膮ce pod nimi, zat艂oczone miasto. Langdon przygl膮da艂 si臋 motorowerom, autokarom i zast臋pom miniaturowych fiat贸w, okr膮偶aj膮cym ronda i rozje偶d偶aj膮cym si臋 we wszystkich kierunkach. Koyaanisqatsi, pomy艣la艂, przypominaj膮c sobie okre艣lenie Indian Hopi na „偶ycie pozbawione r贸wnowagi”.

Vittoria siedzia艂a w milczeniu na siedzeniu przed nim.

艢mig艂owiec przechyli艂 si臋 ostro.

Langdon poczu艂, jak 偶o艂膮dek podchodzi mu do gard艂a, i czym pr臋dzej spojrza艂 dalej przed siebie. Jego wzrok natkn膮艂 si臋 na rozpadaj膮ce si臋 ruiny rzymskiego Koloseum. Nieraz my艣la艂 sobie, 偶e to doskona艂y przyk艂ad ironii dziej贸w. Obecnie traktowane jest jako symbol rozwoju ludzkiej kultury i cywilizacji, a przecie偶 zbudowano je jako stadion, na kt贸rym odbywa艂y si臋 setki barbarzy艅skich rozrywek. G艂odne lwy rozrywa艂y na strz臋py je艅c贸w, zast臋py niewolnik贸w walczy艂y ze sob膮 a偶 do 艣mierci, dokonywano zbiorowych gwa艂t贸w na egzotycznych kobietach porywanych w odleg艂ych krajach, a tak偶e publicznych egzekucji i kastracji. Zabawne, 偶e w艂a艣nie Koloseum pos艂u偶y艂o jako wzorzec harwardzkiego Soldier Field - boiska do gry w futbol. A mo偶e w艂a艣nie by艂 to idealny wyb贸r, gdy偶 na tym boisku ka偶dej jesieni od偶ywaj膮 staro偶ytne barbarzy艅skie tradycje - t艂umy kibic贸w domagaj膮 si臋 rozlewu krwi, gdy Harvard pokonuje Yale.

Kiedy helikopter skr臋ci艂 na p贸艂noc, Langdon przyjrza艂 si臋 Forum Romanum - sercu przedchrze艣cija艅skiego Rzymu. Niszczej膮ce kolumny wygl膮da艂y jak poprzewracane nagrobki na cmentarzu, kt贸rego jakim艣 cudem nie wch艂on臋艂a otaczaj膮ca go metropolia.

Na zachodzie p艂yn膮艂 Tyber opasuj膮cy miasto ogromnym 艂ukiem. Nawet z tej wysoko艣ci by艂o wida膰, 偶e woda jest bardzo g艂臋boka. Rw膮cy nurt mia艂 br膮zowy kolor i ni贸s艂 ze sob膮 pian臋 i szlam po ostatnich ulewnych deszczach.

- Teraz ju偶 prosto - oznajmi艂 pilot, wznosz膮c wy偶ej maszyn臋.

Vittoria i Langdon wyjrzeli przez okno i w贸wczas j膮 dostrzegli. Z mg艂y wynurza艂a si臋 ogromna kopu艂a Bazyliki 艢wi臋tego Piotra.

- Trzeba przyzna膰, 偶e to si臋 Micha艂owi Anio艂owi uda艂o - zauwa偶y艂 Langdon.

Nigdy wcze艣niej nie widzia艂 tej bazyliki z lotu ptaka. Marmurowa fasada p艂on臋艂a ogniem w popo艂udniowym s艂o艅cu. Ozdobiona stu czterdziestoma pos膮gami 艣wi臋tych, m臋czennik贸w i anio艂贸w budowla zajmowa艂a obszar szeroko艣ci dw贸ch boisk futbolowych i d艂ugo艣ci a偶 sze艣ciu. Ogromne wn臋trze 艣wi膮tyni mog艂o pomie艣ci膰 jednocze艣nie sze艣膰dziesi膮t tysi臋cy wiernych, czyli ponad sto razy wi臋cej, ni偶 liczy艂a ludno艣膰 Watykanu, najmniejszego pa艅stwa na 艣wiecie.

Jednak, co niesamowite, nawet budynek tej wielko艣ci nie przyt艂acza艂 rozci膮gaj膮cego si臋 przed nim placu. Wy艂o偶ony granitem plac 艢wi臋tego Piotra zadziwia艂 ilo艣ci膮 otwartej przestrzeni w tak ciasno zabudowanym mie艣cie jak Rzym. Ogromny owalny plac ogranicza艂y dwie艣cie osiemdziesi膮t cztery kolumny ustawione w formie czterech koncentrycznych 艂uk贸w odchodz膮cych od g艂贸wnego wej艣cia do bazyliki... architektoniczna trompe-l'oiel, zastosowana, by zwi臋kszy膰 wra偶enie wspania艂o艣ci placu.

Wpatruj膮c si臋 w majestatyczn膮 艣wi膮tyni臋, zastanawia艂 si臋, co pomy艣la艂by o niej 艣wi臋ty Piotr, gdyby m贸g艂 j膮 zobaczy膰. Poni贸s艂 makabryczn膮 艣mier膰, powieszony na krzy偶u do g贸ry nogami w tym w艂a艣nie miejscu. Teraz spoczywa艂 w naj艣wi臋tszym z grobowc贸w, pochowany pi臋膰 pi臋ter pod ziemi膮, bezpo艣rednio poni偶ej kopu艂y bazyliki.

- Watykan - oznajmi艂 pilot, nie sil膮c si臋 na grzeczny ton.

Langdon spojrza艂 na pi臋trz膮ce si臋 przed nim kamienne bastiony - niemo偶liwe do pokonania fortyfikacje otaczaj膮ce ca艂y kompleks... zadziwiaj膮co ziemska ochrona 艣wiata duchowej tajemnicy, w艂adzy i sekret贸w.

- Sp贸jrz - zawo艂a艂a nagle Vittoria, chwytaj膮c go za rami臋. Wymachiwa艂a gwa艂townie r臋k膮 w kierunku placu 艢wi臋tego Piotra, znajduj膮cego si臋 bezpo艣rednio pod nimi. Langdon przysun膮艂 twarz do szyby i wyjrza艂.

- O, tam - pokaza艂a.

Tylna cz臋艣膰 placu wygl膮da艂a jak parking, zastawiona kilkunastoma furgonetkami. Z dachu ka偶dego samochodu zwraca艂a si臋 ku niebu ogromna antena satelitarna. Na talerzach anten widnia艂y znajome nazwy:

TELEVISOR EUROPEA

VIDEO ITALIA

BBC

UNITED PRESS INTERNATIONAL

Nie bardzo wiedzia艂, co o tym my艣le膰. Czy偶by wie艣膰 o antymaterii ju偶 si臋 roznios艂a?

Na twarzy Vittorii pojawi艂o si臋 napi臋cie.

- Dlaczego s膮 tu dziennikarze? Co si臋 dzieje?

Pilot odwr贸ci艂 si臋 i rzuci艂 jej dziwne spojrzenie.

- Jak to, co si臋 dzieje? Nie wiecie?

- Nie - odpar艂a ostrym tonem.

- Il Conclavo - wyja艣ni艂. - Rozpocznie si臋 za jak膮艣 godzin臋. Ca艂y 艣wiat to obserwuje.

Il Conclavo.

S艂owa te d藕wi臋cza艂y przez d艂u偶sz膮 chwil臋 w uszach Langdona, zanim w ko艅cu do niego dotar艂o, co oznaczaj膮. Il Conclavo. Konklawe. Jak m贸g艂 o tym zapomnie膰? Przecie偶 s艂ucha艂 o tym niedawno w wiadomo艣ciach.

Pi臋tna艣cie dni temu zmar艂 nagle dotychczasowy papie偶, kt贸rego pe艂en sukces贸w pontyfikat trwa艂 przez dwana艣cie lat. Wszystkie gazety na 艣wiecie rozpisywa艂y si臋 o 艣miertelnym udarze m贸zgu, kt贸rego dozna艂 podczas snu. Wiele os贸b twierdzi艂o nawet, 偶e ta niespodziewana 艣mier膰 jest podejrzana. Zgodnie z u艣wi臋con膮 tradycj膮, po pi臋tnastu dniach zbiera艂o si臋 w Watykanie konklawe, podczas kt贸rego stu sze艣膰dziesi臋ciu pi臋ciu kardyna艂贸w z ca艂ego 艣wiata - najpot臋偶niejszych ludzi Ko艣cio艂a katolickiego - mia艂o wybra膰 nowego papie偶a.

S膮 tu dzisiaj wszyscy kardyna艂owie z ca艂ego 艣wiata, rozmy艣la艂 Langdon, gdy helikopter przelatywa艂 nad Bazylik膮 艢wi臋tego Piotra. Pod nimi rozci膮ga艂 si臋 wewn臋trzny 艣wiat Watykanu. Ca艂a struktura w艂adzy Ko艣cio艂a katolickiego siedzi w tej chwili na bombie zegarowej.

34

Kardyna艂 Mortati podni贸s艂 wzrok na bogato zdobione sklepienie Kaplicy Syksty艅skiej i pr贸bowa艂 cho膰 przez chwil臋 odda膰 si臋 spokojnej refleksji. Od pokrytych freskami 艣cian odbija艂y si臋 g艂osy kardyna艂贸w reprezentuj膮cych narody ca艂ego 艣wiata. M臋偶czy藕ni kr臋cili si臋 po o艣wietlonej 艣wiecami 艣wi膮tyni, szepc膮c z podnieceniem i naradzaj膮c si臋 w rozmaitych j臋zykach, przy czym najcz臋艣ciej s艂ysza艂o si臋 angielski, w艂oski i hiszpa艅ski.

Zazwyczaj kaplic臋 majestatycznie o艣wietla艂y d艂ugie, kolorowe promienie wpadaj膮cego przez witra偶e s艂o艅ca, kt贸re przecina艂y ciemno艣膰 jak blask z niebios - ale nie dzisiaj. Zgodnie ze zwyczajem wszystkie okna zakryto czarnym aksamitem, by zachowa膰 obrady w pe艂nej tajemnicy. Dzi臋ki temu 偶adna z os贸b przebywaj膮cych w 艣rodku nie mog艂a wysy艂a膰 sygna艂贸w i kontaktowa膰 si臋 ze 艣wiatem zewn臋trznym. W efekcie w kaplicy panowa艂a g艂臋boka ciemno艣膰, rozja艣niona tylko p艂omykami 艣wiec... migoc膮cym blaskiem, kt贸ry jakby oczyszcza艂 ka偶dego, kogo dosi臋gn膮艂, i sprawia艂, 偶e wszyscy wygl膮dali na uduchowionych... jak 艣wi臋ci.

Jaki偶 przywilej mnie spotka艂, rozmy艣la艂 Mortati, 偶e mog臋 pokierowa膰 tym u艣wi臋conym zgromadzeniem. Kardyna艂owie, kt贸rzy uko艅czyli osiemdziesi膮t lat, nie mogli zosta膰 wybrani i nie uczestniczyli w konklawe, jednak Mortati, kt贸ry mia艂 lat siedemdziesi膮t dziewi臋膰, by艂 tu najstarszy i zosta艂 wyznaczony do czuwania nad przebiegiem konklawe.

Zgodnie z tradycj膮 kardyna艂owie zbierali si臋 w kaplicy na dwie godziny przed rozpocz臋ciem konklawe, 偶eby porozmawia膰 z dawno niewidzianymi przyjaci贸艂mi i przeprowadzi膰 ko艅cowe dyskusje. O dziewi臋tnastej przyb臋dzie kamerling zmar艂ego papie偶a, wyg艂osi modlitw臋 na otwarcie, po czym wyjdzie. Nast臋pnie gwardia szwajcarska zapiecz臋tuje drzwi, zamykaj膮c wszystkich kardyna艂贸w w 艣rodku. W贸wczas rozpocznie si臋 najstarszy i trzymany w najwi臋kszej tajemnicy rytua艂. Kardyna艂owie nie b臋d膮 mogli opu艣ci膰 kaplicy, dop贸ki nie zdecyduj膮, kt贸ry spo艣r贸d nich zostanie nast臋pnym papie偶em.

Konklawe. Nawet ta nazwa kojarzy艂a si臋 z tajemnic膮, gdy偶 con clave znaczy dos艂ownie „zamkni臋ty na klucz”. Kardyna艂om nie wolno utrzymywa膰 jakiegokolwiek kontaktu ze 艣wiatem zewn臋trznym. Zabronione jest korzystanie z telefon贸w, przekazywanie wiadomo艣ci czy szepty przez drzwi. Na wynik obrad Kolegium Kardynalskiego nie mog艂o mie膰 wp艂ywu nic pochodz膮cego z zewn臋trznego 艣wiata. W tym celu kardyna艂owie musieli przestrzega膰 zasady Solum Dum prae oculis... Tylko B贸g przed ich oczyma.

Oczywi艣cie, za 艣cianami kaplicy media czeka艂y i obserwowa艂y, spekuluj膮c, kt贸ry z kardyna艂贸w b臋dzie przewodzi艂 miliardowi katolik贸w na ca艂ym 艣wiecie. Konklawe towarzyszy艂a atmosfera przesycona polityk膮, a na przestrzeni dziej贸w dochodzi艂o czasem do gorsz膮cych wydarze艅. Za 艣wi臋tymi murami zdarza艂y si臋 walki na pi臋艣ci, pr贸by otrucia, a nawet morderstwa. To zamierzch艂a historia, pomy艣la艂 Mortati. Dzisiejsze konklawe b臋dzie zgodne, przyjemne, a przede wszystkim... kr贸tkie.

A przynajmniej tak mu si臋 przedtem wydawa艂o.

Teraz jednak pojawi艂 si臋 niespodziewany problem. Nie wiedzie膰 dlaczego, w kaplicy nie stawi艂o si臋 czterech kardyna艂贸w. Mortati wiedzia艂, 偶e wszystkie wej艣cia do Watykanu s膮 strze偶one, a nieobecni kardyna艂owie nie mogli zbytnio si臋 oddali膰, ale mimo wszystko czu艂 z tego powodu zdenerwowanie, gdy偶 do otwieraj膮cej konklawe modlitwy pozosta艂a nieca艂a godzina. W ko艅cu brakuj膮ca czw贸rka to nie byli zwyczajni kardyna艂owie. To byli ci kardyna艂owie.

Wybrana czw贸rka.

Jako przewodnicz膮cy konklawe, Mortati powiadomi艂 ju偶 gwardi臋 szwajcarsk膮 o znikni臋ciu kardyna艂贸w. Teraz m贸g艂 tylko czeka膰 na odpowied藕. Pozostali zebrani r贸wnie偶 dostrzegli ich nieobecno艣膰. Coraz cz臋艣ciej s艂ycha膰 by艂o zaniepokojone szepty. Ze wszystkich kardyna艂贸w, w艂a艣nie ta czw贸rka powinna pojawi膰 si臋 punktualnie! Kardyna艂 Mortati zaczyna艂 si臋 obawia膰, 偶e mimo wszystko mo偶e to by膰 d艂ugi wiecz贸r.

Nie mia艂 nawet poj臋cia, jak d艂ugi.

35

Watyka艅skie l膮dowisko dla helikopter贸w, ze wzgl臋d贸w bezpiecze艅stwa i ochrony przed ha艂asem, znajduje si臋 na p贸艂nocno-zachodnim kra艅cu Watykanu, najdalej jak to mo偶liwe od Bazyliki 艢wi臋tego Piotra.

- Terra firma - oznajmi艂 pilot, kiedy wyl膮dowali. Wysiad艂 i otworzy艂 przed Langdonem i Vittori膮 przesuwane drzwi.

Langdon wysiad艂 z maszyny i obr贸ci艂 si臋, 偶eby pom贸c dziewczynie, ale ona zd膮偶y艂a ju偶 zeskoczy膰 bez wysi艂ku na ziemi臋. Ka偶dy mi臋sie艅 jej cia艂a zdawa艂 si臋 podporz膮dkowany jednemu celowi - odnalezieniu antymaterii, zanim dojdzie do katastrofy.

Po zasuni臋ciu okien kabiny odbijaj膮cym 艣wiat艂o brezentem pilot zaprowadzi艂 ich do du偶ego elektrycznego w贸zka golfowego, czekaj膮cego w pobli偶u l膮dowiska. Ruszyli bezg艂o艣nie wzd艂u偶 zachodniej granicy kraju - kilkunastometrowej wysoko艣ci muru obronnego, o grubo艣ci, kt贸ra pozwala艂a mu oprze膰 si臋 nawet atakowi czo艂g贸w. Wzd艂u偶 muru, co pi臋膰dziesi膮t metr贸w, rozstawieni byli stra偶nicy z gwardii szwajcarskiej, obserwuj膮cy teren. W贸zek skr臋ci艂 gwa艂townie w prawo w Viale del Osservatorio. Ko艂o zakr臋tu ujrzeli drogowskazy kieruj膮ce zwiedzaj膮cych we wszystkie strony:

PALAZZO DEL GOVERNATORE

COLLEGIO ETIOPICO

BASILICA DI SAN PIETRO

CAPELLA SISTINA

Przyspieszyli na dobrze utrzymanej drodze, wiod膮cej obok kwadratowego budynku z napisem RADIO VATICANA. Langdon u艣wiadomi艂 sobie z podnieceniem, 偶e tu w艂a艣nie znajduje si臋 o艣rodek przygotowuj膮cy programy maj膮ce najwi臋cej odbiorc贸w na 艣wiecie - Radio Vaticana - przekazuj膮ce s艂owo Bo偶e milionom s艂uchaczy na 艣wiecie.

- Attenzione! - zawo艂a艂 pilot, skr臋caj膮c gwa艂townie w rondo.

Kiedy je obje偶d偶ali, Langdon ledwo m贸g艂 uwierzy膰, 偶e naprawd臋 widzi to, co ukaza艂o si臋 jego oczom. Giardini Vaticani, pomy艣la艂. W samym sercu Watykanu. Dalej, bezpo艣rednio przed nimi wida膰 by艂o ty艂y Bazyliki 艢wi臋tego Piotra, co zapewne niewielu turyst贸w mia艂o okazj臋 ogl膮da膰. Surowy budynek Governatore, w kt贸rym mie艣ci si臋 administracja watyka艅ska, pozosta艂 ju偶 za nimi. Natomiast przed nimi po lewej stronie wida膰 by艂o masywn膮, prostopad艂o艣cienn膮 budowl臋 wchodz膮c膮 w sk艂ad Muze贸w Watyka艅skich. Niestety, tym razem nie b臋dzie czasu na zwiedzanie muze贸w.

- Gdzie si臋 wszyscy podziali? - odezwa艂a si臋 nagle Vittoria, obserwuj膮ca dot膮d w milczeniu opustosza艂e chodniki i trawniki.

Gwardzista spojrza艂 na sw贸j czarny, wojskowy chronograf, kt贸ry nieco dziwnie si臋 prezentowa艂 pod bufiastym r臋kawem.

- Kardyna艂owie znajduj膮 si臋 w Kaplicy Syksty艅skiej. Konklawe ma si臋 zacz膮膰 za nieca艂膮 godzin臋.

Langdon skin膮艂 g艂ow膮, mgli艣cie przypominaj膮c sobie, 偶e kardyna艂owie zbieraj膮 si臋 w kaplicy na dwie godziny przed rozpocz臋ciem konklawe, 偶eby mie膰 czas na spokojne rozmy艣lania i spotkanie z kardyna艂ami z innych zak膮tk贸w 艣wiata. Umo偶liwia艂o to odnowienie dawnych znajomo艣ci i wp艂ywa艂o 艂agodz膮co na atmosfer臋 wybor贸w.

- A co z reszt膮 mieszka艅c贸w i pracownik贸w?

- Ze wzgl臋d贸w bezpiecze艅stwa i poufno艣ci musieli opu艣ci膰 miasto na czas do zako艅czenia konklawe.

- A kiedy si臋 ono zako艅czy?

Gwardzista wzruszy艂 ramionami.

- B贸g jeden wie. - Jego s艂owa zabrzmia艂y dziwnie dos艂ownie.

Po zaparkowaniu w贸zka na szerokim trawniku za Bazylik膮 艢wi臋tego Piotra stra偶nik poprowadzi艂 ich w g贸r臋 kamiennej skarpy na wy艂o偶ony marmurem plac na ty艂ach 艣wi膮tyni. Przeszli przez plac i znale藕li si臋 przy tylnym murze bazyliki, wzd艂u偶 kt贸rego przeszli przez tr贸jk膮tny dziedziniec, przeci臋li Via del Belvedere i min臋li ci膮g ciasno skupionych budynk贸w. Studiuj膮c histori臋 sztuki, Langdon pozna艂 na tyle j臋zyk w艂oski, 偶e domy艣li艂 si臋 tre艣ci napis贸w na drogowskazach kieruj膮cych do Wydawnictwa Watyka艅skiego, Pracowni Konserwacji Gobelin贸w, urz臋du pocztowego i ko艣cio艂a 艣w. Anny. Przeszli jeszcze przez kolejny niewielki plac i znale藕li si臋 u celu.

Centrala gwardii szwajcarskiej znajdowa艂a si臋 w przysadzistym, kamiennym budynku s膮siaduj膮cym z Il Corpo di Vigilanza, dok艂adnie na p贸艂nocny wsch贸d od Bazyliki 艢wi臋tego Piotra. Po ka偶dej stronie wej艣cia sta艂 stra偶nik, nieruchomy jak kamienny pos膮g.

Langdon musia艂 przyzna膰, 偶e teraz ju偶 nie wydawali mu si臋 tacy zabawni. Wprawdzie ich stroje by艂y dok艂adnie takie same jak pilota, ale trzymali ponadto tradycyjne „watyka艅skie d艂ugie miecze” - dwuip贸艂metrowe halabardy z ostrym jak brzytwa ostrzem - kt贸rymi podobno pozbawili 偶ycia niejednego muzu艂manina, broni膮c chrze艣cija艅skich krzy偶owc贸w w pi臋tnastym wieku.

Kiedy Langdon i Vittoria podeszli bli偶ej, stra偶nicy zrobili krok do przodu i skrzy偶owali halabardy, zagradzaj膮c im przej艣cie. Jeden spojrza艂 niepewnie na pilota.

- I pantaloni - powiedzia艂, wskazuj膮c na szorty dziewczyny.

- Il comandante vuole vederli subito - odpar艂 ich przewodnik i da艂 znak, 偶eby ich przepu艣cili.

Stra偶nicy spojrzeli na nich z niezadowoleniem, ale niech臋tnie wycofali si臋 na swoje stanowiska.

W 艣rodku panowa艂 ch艂贸d. Wn臋trze zupe艂nie nie wygl膮da艂o na pomieszczenia administracyjne si艂 bezpiecze艅stwa. W bogato zdobionych i wspaniale umeblowanych korytarzach wisia艂y obrazy, kt贸re, zdaniem Langdona, z rado艣ci膮 wystawi艂oby ka偶de muzeum na 艣wiecie.

Pilot wskaza艂 im strome schody.

- Na d贸艂, prosz臋.

Zacz臋li zatem schodzi膰 po stopniach z bia艂ego marmuru pomi臋dzy stoj膮cymi po obu stronach rze藕bami nagich m臋偶czyzn. Ka偶dy pos膮g mia艂 na艂o偶ony listek figowy ja艣niejszy ni偶 reszta cia艂a.

Wielka kastracja, pomy艣la艂 Langdon.

By艂a to jedna z najwi臋kszych katastrof, jakie spotka艂y sztuk臋 renesansu. W 1857 roku papie偶 Pius IX uzna艂, 偶e dok艂adne odzwierciedlenie m臋skiej budowy w rze藕bach mo偶e pobudzi膰 偶膮dz臋, tote偶 wzi膮艂 d艂uto i m艂otek i osobi艣cie pozbawi艂 genitali贸w wszystkie m臋skie pos膮gi w obr臋bie Watykanu. Okaleczy艂 prace Micha艂a Anio艂a, Bramantego i Berniniego. Figowe listki umieszczono p贸藕niej, 偶eby zamaskowa膰 uszkodzenia. Pozbawi艂 m臋sko艣ci setki pos膮g贸w i Langdon nieraz si臋 zastanawia艂, czy gdzie艣 nie stoi ogromna skrzynia pe艂na kamiennych penis贸w.

- Tutaj - oznajmi艂 gwardzista, przerywaj膮c jego rozmy艣lania.

Zeszli ju偶 na d贸艂 i stan臋li przed zamykaj膮cymi korytarz ci臋偶kimi, stalowymi drzwiami. Stra偶nik wprowadzi艂 kod i drzwi si臋 odsun臋艂y.

Przekroczyli pr贸g i znale藕li si臋 w samym 艣rodku ogromnego zamieszania.

36

O艣rodek dowodzenia gwardii szwajcarskiej.

Langdon zatrzyma艂 si臋 tu偶 za drzwiami i przyjrza艂 z zainteresowaniem panuj膮cemu tu zderzeniu epok. Mieszanka kultur. Pomieszczenie to by艂o bogato zdobion膮 renesansow膮 bibliotek膮 z intarsjowanymi rega艂ami na ksi膮偶ki, orientalnymi dywanami i kolorowymi gobelinami... a jednocze艣nie wype艂nia艂y je zaawansowane urz膮dzenia techniczne - szeregi komputer贸w, faksy, elektroniczne mapy Watykanu oraz telewizory nastawione na stacj臋 CNN. M臋偶czy藕ni w kolorowych bufiastych spodniach gor膮czkowo stukali w klawiatury komputer贸w i ws艂uchiwali si臋 z napi臋ciem w d藕wi臋ki dobywaj膮ce si臋 z futurystycznie wygl膮daj膮cych s艂uchawek.

- Prosz臋 tu zaczeka膰 - poleci艂 stra偶nik.

Zatem czekali, podczas gdy ich przewodnik podszed艂 do stoj膮cego po drugiej stronie pokoju wyj膮tkowo wysokiego, szczup艂ego m臋偶czyzny w granatowym mundurze wojskowym. M臋偶czyzna rozmawia艂 akurat przez telefon kom贸rkowy, a sta艂 przy tym tak wypr臋偶ony, 偶e niemal wygina艂 si臋 do ty艂u. Stra偶nik co艣 do niego powiedzia艂, a w贸wczas on spojrza艂 na Vittori臋 i Langdona. Skin膮艂 im g艂ow膮, po czym odwr贸ci艂 si臋 plecami i kontynuowa艂 rozmow臋 telefoniczn膮.

Stra偶nik zn贸w si臋 przy nich pojawi艂.

- Komendant Olivetti podejdzie do pa艅stwa za chwil臋.

- Dzi臋kujemy.

Gwardzista odszed艂, kieruj膮c si臋 ku schodom.

Langdon przyjrza艂 si臋 komendantowi i u艣wiadomi艂 sobie przy tym, 偶e jest on naczelnym dow贸dc膮 si艂 zbrojnych ca艂ego kraju. Obydwoje z Vittori膮 czekali, obserwuj膮c rozgrywaj膮ce si臋 przed nimi wydarzenia. Jaskrawo ubrani gwardzi艣ci kr臋cili si臋 bardzo czym艣 zaaferowani, wykrzykuj膮c po w艂osku polecenia.

- Continua cercando! - wo艂a艂 jeden z nich do telefonu.

- Probasti il museo? - pyta艂 inny.

Langdon nie musia艂 zna膰 biegle w艂oskiego, 偶eby zrozumie膰, i偶 odbywaj膮 si臋 tu intensywne poszukiwania. To go ucieszy艂o. Gorzej natomiast, 偶e najwyra藕niej nie znale藕li jeszcze antymaterii.

- Dobrze si臋 czujesz? - spyta艂 Vittori臋.

Wzruszy艂a ramionami i obdarzy艂a go zm臋czonym u艣miechem.

Kiedy komendant w ko艅cu wy艂膮czy艂 telefon i ruszy艂 w ich stron臋, wydawa艂o si臋, 偶e ro艣nie z ka偶dym krokiem. Langdon sam by艂 wysoki, tote偶 niecz臋sto musia艂 spogl膮da膰 w g贸r臋 na innych, jednak tym razem by艂o to konieczne. Wyczu艂 od razu, 偶e komendant jest cz艂owiekiem, kt贸ry przetrwa艂 niejedn膮 burz臋. Twarz Olivettiego by艂a czerstwa i zahartowana, ciemne w艂osy mia艂 艣ci臋te kr贸tko, po wojskowemu, a oczy b艂yszcza艂y tward膮 determinacj膮, osi膮gni臋t膮 dzi臋ki latom intensywnego szkolenia. Porusza艂 si臋 ze sztywn膮 precyzj膮, a niewielka s艂uchawka ukryta dyskretnie za uchem upodabnia艂a go do ameryka艅skiego agenta wywiadu.

Komendant zwr贸ci艂 si臋 do nich po angielsku, jednak wyra藕nie by艂o s艂ycha膰 obcy akcent. Jego g艂os brzmia艂 zaskakuj膮co cicho, jak na tak du偶ego m臋偶czyzn臋, lecz s艂owa by艂y odmierzane z wojskow膮 precyzj膮.

- Dzie艅 dobry. Nazywam si臋 Olivetti. Jestem Comandante Principale gwardii szwajcarskiej. To ja dzwoni艂em do waszego dyrektora.

Vittoria podnios艂a wzrok.

- Dzi臋kujemy, 偶e nas pan przyj膮艂.

Komendant nie odpowiedzia艂, tylko ruchem r臋ki pokaza艂 im, 偶eby za nim poszli. Przeprowadzi艂 ich pomi臋dzy szeregami urz膮dze艅 elektronicznych do drzwi znajduj膮cych si臋 w bocznej 艣cianie pomieszczenia.

- Prosz臋 wej艣膰 - powiedzia艂, przytrzymuj膮c im drzwi.

Pos艂uchali go i znale藕li si臋 w zaciemnionym pokoju nadzoru, zdominowanym przez 艣cian臋 monitor贸w, na kt贸rych pokazywa艂y si臋 serie czarno-bia艂ych obraz贸w ca艂ego kompleksu. Przed monitorami siedzia艂 m艂ody stra偶nik, wpatruj膮cy si臋 intensywnie w zmieniaj膮ce si臋 sceny.

- Fuori - odezwa艂 si臋 Olivetti.

Gwardzista wsta艂 i wyszed艂.

Komendant podszed艂 do jednego z ekran贸w i wskaza艂 go palcem. Potem odwr贸ci艂 si臋 do go艣ci:

- Ten obraz pochodzi ze zdalnie sterowanej kamery ukrytej gdzie艣 w Watykanie. Chcia艂bym us艂ysze膰 wyja艣nienie.

Langdon i Vittoria przyjrzeli si臋 ekranowi, po czym jednocze艣nie g艂臋boko wci膮gn臋li powietrze. Obraz by艂 idealny. Nie mogli mie膰 偶adnych w膮tpliwo艣ci. Widzieli przed sob膮 CERN-owski pojemnik z antymateri膮. Wewn膮trz niego unosi艂a si臋 z艂owieszczo b艂yszcz膮ca kropelka metalicznej cieczy, o艣wietlana rytmicznymi rozb艂yskami diod wy艣wietlacza. Co ciekawe, wok贸艂 pojemnika panowa艂a niemal zupe艂na ciemno艣膰, tak jakby umieszczono go w szafie lub zaciemnionym pokoju. W g贸rnej cz臋艣ci monitora b艂yska艂 napis PRZEKAZ NA 呕YWO - KAMERA NR 86.

Vittoria spojrza艂a na wy艣wietlacz, 偶eby sprawdzi膰, ile czasu im pozosta艂o.

- Nieca艂e sze艣膰 godzin - szepn臋艂a do Langdona, z wyrazem napi臋cia na twarzy.

Langdon zerkn膮艂 na zegarek.

- Zatem mamy czas do... - Urwa艂, czuj膮c 艣ciskanie w 偶o艂膮dku.

- P贸艂nocy - doko艅czy艂a, za艂amana.

P贸艂noc, pomy艣la艂 Langdon. Maj膮 zmys艂 dramatyczny. Ktokolwiek ukrad艂 ten pojemnik, starannie wybra艂 por臋. Ogarn臋艂o go z艂owieszcze przeczucie, gdy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e znajduje si臋 dok艂adnie w centrum wybuchu.

Szept Olivettiego zabrzmia艂 jak syk:

- Czy to w艂asno艣膰 waszego o艣rodka?

Vittoria skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮.

- Tak. Ten pojemnik zosta艂 nam ukradziony. Zawiera wyj膮tkowo wybuchow膮 substancj臋 o nazwie antymateria.

Na komendancie nie zrobi艂o to wra偶enia.

- Panno Vetra, ca艂kiem dobrze znam si臋 na materia艂ach wybuchowych, a nigdy nie s艂ysza艂em o antymaterii.

- To nowa technologia. Musimy natychmiast zlokalizowa膰 pojemnik lub ewakuowa膰 Watykan.

Olivetti zamkn膮艂 powoli oczy, a po chwili je otworzy艂, jakby ponowne skupienie wzroku na Vittorii mog艂o zmieni膰 tre艣膰 jej s艂贸w.

- Ewakuowa膰? Czy pani zdaje sobie spraw臋, co tu si臋 dzi艣 odbywa?

- Tak, prosz臋 pana. 呕ycie kardyna艂贸w znalaz艂o si臋 w niebezpiecze艅stwie. Mamy nieca艂e sze艣膰 godzin. Czy uda艂o si臋 poczyni膰 jakie艣 post臋py w poszukiwaniach pojemnika?

Olivetti potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Nawet nie zacz臋li艣my jeszcze szuka膰.

Vittoria my艣la艂a, 偶e si臋 ud艂awi.

- Co takiego? Ale przecie偶 s艂yszeli艣my stra偶nik贸w, jak rozmawiali o poszukiwaniach...

- Szukaj膮, owszem - odpar艂 Olivetti - ale nie waszego pojemnika. Chodzi o co艣 innego, co was nie dotyczy.

- Jeszcze nawet nie zacz臋li艣cie szuka膰 pojemnika? - G艂os Vittorii si臋 za艂ama艂.

殴renice komendanta si臋 zw臋zi艂y, ale twarz mia艂 zupe艂nie bez wyrazu.

- Panno Vetra, pozwoli pani, 偶e co艣 wyja艣ni臋. Dyrektor waszego o艣rodka nie chcia艂 poda膰 mi przez telefon 偶adnych szczeg贸艂贸w na temat tego przedmiotu. Powiedzia艂 tylko, 偶e musz臋 go natychmiast odnale藕膰. Jeste艣my teraz wyj膮tkowo zaj臋ci i nie mog臋 pozwoli膰 sobie na luksus odkomenderowania ludzi do tej sprawy, dop贸ki nie poznam fakt贸w.

- W tym momencie jest wa偶ny tylko jeden fakt - odpar艂a Vittoria. - Mianowicie, 偶e za sze艣膰 godzin to urz膮dzenie zmiecie z powierzchni ziemi ca艂y ten kompleks.

Olivetti sta艂 nieporuszony.

- Panno Vetra, musi pani o czym艣 wiedzie膰. - Jego g艂os pobrzmiewa艂 teraz tonem wy偶szo艣ci. - Pomimo archaicznego wygl膮du Watykanu, ka偶de prowadz膮ce do niego wej艣cie, czy to prywatne, czy publiczne, jest wyposa偶one w najnowocze艣niejsze urz膮dzenia kontrolne. Gdyby kto艣 pr贸bowa艂 wnie艣膰 do 艣rodka jakikolwiek rodzaj zapalnika, zosta艂oby to natychmiast wykryte. Mamy skanery izotop贸w radioaktywnych, filtry w臋chowe projektu ameryka艅skiej DEA*, kt贸re umo偶liwiaj膮 wykrycie nawet 艣ladowych chemicznych oznak obecno艣ci materia艂贸w 艂atwopalnych i trucizn. Ponadto stosujemy najnowocze艣niejsze wykrywacze metalu i skanery rentgenowskie.

- Imponuj膮ce - skwitowa艂a Vittoria r贸wnie ch艂odno. - Niestety, antymateria nie jest radioaktywna, 艣ladem jej obecno艣ci jest czysty wod贸r, a pojemnik jest plastykowy. 呕adne z waszych urz膮dze艅 go nie wykryje.

- Ale przecie偶 ma zasilanie. - Olivetti wskaza艂 mrugaj膮ce diody. - Nawet najmniejszy 艣lad niklu czy kadmu zostanie zarejestrowany...

- Baterie s膮 r贸wnie偶 plastykowe.

Cierpliwo艣膰 komendanta najwyra藕niej si臋 wyczerpywa艂a.

- Plastykowe baterie?

- Elektrolit z 偶elu polimerowego z teflonem.

Olivetti pochyli艂 si臋 ku niej, jakby chcia艂 podkre艣li膰 w艂asn膮 przewag臋 wzrostu.

- Signorina, odbieramy tu dziesi膮tki gr贸藕b zamach贸w bombowych miesi臋cznie. Osobi艣cie szkol臋 wszystkich gwardzist贸w w dziedzinie nowoczesnych materia艂贸w wybuchowych. Doskonale zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e nie ma substancji wybuchowej o takiej mocy, 偶eby dokona膰 opisywanych przez pani膮 zniszcze艅, chyba 偶e m贸wimy o g艂owicy nuklearnej z rdzeniem paliwowym wielko艣ci pi艂ki baseballowej.

Vittoria zmierzy艂a go pal膮cym spojrzeniem.

- Natura posiada wiele tajemnic, kt贸re dopiero zostan膮 odkryte.

Komendant przysun膮艂 si臋 bli偶ej.

- Czy m贸g艂bym spyta膰, kim dok艂adnie pani jest? Jakie stanowisko zajmuje pani w CERN-ie?

- Jestem wysokiej rangi cz艂onkiem personelu badawczego, a obecnie zosta艂am oddelegowana do Watykanu w celu wsp贸艂pracy w rozwi膮zaniu tego kryzysu.

- Przepraszam za nieuprzejmo艣膰, ale je艣li rzeczywi艣cie mamy do czynienia z kryzysem, to dlaczego rozmawiam z pani膮, a nie z pani dyrektorem? A poza tym, dlaczego okazuje pani lekcewa偶enie, przybywaj膮c do Watykanu w kr贸tkich spodniach?

Langdon j臋kn膮艂. W g艂owie mu si臋 nie mie艣ci艂o, 偶e w takich okoliczno艣ciach ten cz艂owiek przejmowa艂 si臋 etykiet膮 dotycz膮c膮 ubioru. Z drugiej strony, skoro kamienne penisy mog艂y wzbudzi膰 w艣r贸d mieszka艅c贸w Watykanu po偶膮dliwe my艣li, to Vittoria Vetra w szortach by艂a niew膮tpliwym zagro偶eniem dla bezpiecze艅stwa narodowego.

- Komendancie Olivetti - wtr膮ci艂 g艂o艣no, staraj膮c si臋 roz艂adowa膰 sytuacj臋, gdy偶 dziewczyna wygl膮da艂a, jakby sama mia艂a za chwil臋 eksplodowa膰. - Nazywam si臋 Robert Langdon. Jestem profesorem studi贸w religijnych w Stanach Zjednoczonych i nie jestem zwi膮zany z CERN-em. Mia艂em okazj臋 obejrze膰 pokaz wybuchu antymaterii i mog臋 za艣wiadczy膰, 偶e jest ona wyj膮tkowo niebezpieczna. Mamy powody s膮dzi膰, 偶e zosta艂a umieszczona w obr臋bie Watykanu przez antyreligijny kult, kt贸rego celem jest zak艂贸cenie waszego konklawe.

Olivetti odwr贸ci艂 si臋 i teraz jego zmierzy艂 gniewnym spojrzeniem.

- Mam tu kobiet臋 w szortach, kt贸ra opowiada, 偶e kropelka cieczy wysadzi w powietrze ca艂y Watykan, i ameryka艅skiego profesora twierdz膮cego, 偶e stali艣my si臋 celem antyreligijnego kultu. Czego dok艂adnie po mnie oczekujecie?

- Prosz臋 znale藕膰 pojemnik - odezwa艂a si臋 Vittoria. - Natychmiast.

- Niewykonalne. To urz膮dzenie mo偶e si臋 znajdowa膰 wsz臋dzie. Watykan jest ogromny.

- Wasze kamery nie maj膮 odbiornika GPS?

- Zazwyczaj nikt ich nie kradnie. Potrzeba by wielu dni, 偶eby odnale藕膰 t臋 kamer臋.

- Nie mamy dni - oznajmi艂a twardo. - Mamy sze艣膰 godzin.

- Sze艣膰 godzin do czego, panno Vetra? - Olivetti nagle podni贸s艂 g艂os. Wskaza艂 obraz na ekranie. - A偶 sko艅czy si臋 odliczanie na tym wy艣wietlaczu? A偶 Watykan zniknie z powierzchni ziemi? Prosz臋 mi wierzy膰, nie lubi臋 ludzi, kt贸rzy majstruj膮 przy moim systemie bezpiecze艅stwa i niech臋tnie odnosz臋 si臋 do mechanicznych gad偶et贸w w tajemniczy spos贸b pojawiaj膮cych si臋 w tych murach. Naprawd臋 jestem tym zaniepokojony. Na tym polega moja praca, 偶eby si臋 przejmowa膰 takimi rzeczami. Jednak to, co mi pani opowiada, jest nie do przyj臋cia.

Langdon wtr膮ci艂 si臋, zanim zdo艂a艂 si臋 powstrzyma膰:

- S艂ysza艂 pan o iluminatach?

Lodowa fasada komendanta zacz臋艂a p臋ka膰. Jego oczy zrobi艂y si臋 bia艂e, jak u rekina, kt贸ry zamierza zaatakowa膰.

- Ostrzegam pana. Nie mam na to czasu.

- A wi臋c jednak pan s艂ysza艂?

Komendant spiorunowa艂 go wzrokiem.

- Jestem zaprzysi臋偶onym obro艅c膮 Ko艣cio艂a katolickiego. Oczywi艣cie, 偶e s艂ysza艂em o iluminatach. S艂ysza艂em te偶, 偶e zaprzestali dzia艂alno艣ci ju偶 dawno temu.

Langdon si臋gn膮艂 do kieszeni i wyj膮艂 faks ze zdj臋ciem napi臋tnowanego cia艂a Leonarda Vetry. Wr臋czy艂 go komendantowi.

- Zajmuj臋 si臋 nimi w swojej pracy naukowej - wyja艣ni艂 w czasie, gdy Olivetti przygl膮da艂 si臋 zdj臋ciu. - Mnie r贸wnie偶 bardzo trudno jest przyj膮膰 do wiadomo艣ci fakt, 偶e iluminaci nadal dzia艂aj膮. Jednak pojawienie si臋 tego symbolu w po艂膮czeniu z dobrze znanym sprzysi臋偶eniem przeciwko Watykanowi sprawi艂o, 偶e zmieni艂em zdanie.

- G艂upi dowcip zrobiony za pomoc膮 wygenerowanego komputerowo obrazu - stwierdzi艂 komendant, oddaj膮c mu kartk臋.

Langdon wpatrzy艂 si臋 w niego z niedowierzaniem.

- Dowcip? Prosz臋 spojrze膰 na t臋 symetri臋. Kto jak kto, ale pan powinien zdawa膰 sobie spraw臋 z autentyczno艣ci...

- W艂a艣nie tego wam brakuje. Autentyczno艣ci. By膰 mo偶e panna Vetra nie wspomnia艂a panu, ale naukowcy z CERN-u od lat krytykuj膮 polityk臋 Watykanu. Regularnie zwracaj膮 si臋 do nas, 偶eby艣my odwo艂ali teori臋 kreacjonizmu, oficjalnie przeprosili Galileusza i Kopernika i wycofali si臋 z krytyki niebezpiecznych lub nieetycznych bada艅 naukowych. Kt贸ry scenariusz wydaje si臋 pa艅stwu bardziej prawdopodobny: 偶e czterystuletni kult satanistyczny wychyn膮艂 ponownie na powierzchni臋, maj膮c w swym posiadaniu bro艅 masowej zag艂ady, czy 偶e jaki艣 dowcipni艣 z CERN-u stara si臋 zak艂贸ci膰 艣wi臋te konklawe doskonale przygotowan膮 mistyfikacj膮?

- To zdj臋cie - oznajmi艂a Vittoria g艂osem kipi膮cym w艣ciek艂o艣ci膮 - przedstawia mojego ojca. Zamordowanego. Naprawd臋 pan s膮dzi, 偶e mog艂abym robi膰 takie 偶arty?

- Nie wiem, panno Vetra. Natomiast wiem z ca艂膮 pewno艣ci膮, 偶e je偶eli nie otrzymam jakich艣 sensownych odpowiedzi, nie mam zamiaru wszczyna膰 alarmu. Moim obowi膮zkiem s膮 czujno艣膰 i dyskrecja... 偶eby inni mogli spokojnie si臋 zajmowa膰 sprawami duchowymi. A ju偶 szczeg贸lnie dzisiaj.

- To prosz臋 chocia偶 przesun膮膰 termin konklawe - odezwa艂 si臋 Langdon.

- Przesun膮膰 konklawe? - Twarz komendanta wyra偶a艂a niedowierzanie. - C贸偶 za arogancja! Konklawe to nie ameryka艅ski mecz baseballu, kt贸ry odwo艂ujecie z powodu deszczu. Jest to 艣wi臋ta uroczysto艣膰 przebiegaj膮ca zgodnie ze 艣ci艣le ustalonymi przepisami. Niewa偶ne, 偶e miliard katolik贸w na 艣wiecie czeka na nowego duchowego przyw贸dc臋. Nie ma te偶 znaczenia, 偶e na placu czekaj膮 media z ca艂ego 艣wiata. Konklawe rz膮dzi si臋 u艣wi臋conym protoko艂em, nie podlegaj膮cym modyfikacjom. Od tysi膮c sto siedemdziesi膮tego dziewi膮tego roku konklawe przetrwa艂y trz臋sienia ziemi, g艂贸d i zaraz臋. Prosz臋 mi wierzy膰, 偶e nie zostanie odwo艂ane z powodu zamordowania naukowca i pojawienia si臋 kropelki B贸g wie czego.

- Prosz臋 mnie zaprowadzi膰 do osoby, kt贸ra tu rz膮dzi - za偶膮da艂a nagle Vittoria.

Olivetti spiorunowa艂 j膮 wzrokiem.

- Ma j膮 pani przed sob膮.

- Nie - upiera艂a si臋. - Do kogo艣 z duchowie艅stwa.

Wida膰 by艂o, jak nabrzmiewaj膮 偶y艂y na skroniach komendanta.

- Duchownych nie ma. Poza gwardi膮 szwajcarsk膮 w Watykanie pozosta艂o obecnie tylko Kolegium Kardyna艂贸w. A oni znajduj膮 si臋 w Kaplicy Syksty艅skiej.

- A co z kamerlingiem? - spyta艂 oboj臋tnym tonem Langdon.

- Kim?

- Kamerlingiem zmar艂ego papie偶a - powt贸rzy艂 Langdon, staraj膮c si臋 sam siebie utwierdzi膰 w przekonaniu, 偶e dobrze pami臋ta. Przypomnia艂 sobie, 偶e kiedy艣 czyta艂 o dziwnych przepisach dotycz膮cych rz膮d贸w Watykanem po 艣mierci papie偶a. Je艣li dobrze pami臋ta艂, w trakcie wakatu papieskiego ca艂kowit膮 w艂adz臋 przejmowa艂 przej艣ciowo tzw. kamerling - kt贸rym mianowano tym razem osobistego sekretarza zmar艂ego papie偶a. Jego obowi膮zkiem by艂o r贸wnie偶 zwo艂anie konklawe i czuwanie nad jego przygotowaniem oraz nad tym, by nic go nie zak艂贸ci艂o, dop贸ki kardyna艂owie nie wybior膮 nowego Ojca 艢wi臋tego. - Wydaje mi si臋, 偶e to kamerling posiada w tej chwili najwy偶sz膮 w艂adz臋.

- Il camerlegno? - Olivetti wyra藕nie si臋 zirytowa艂. - Kamerling jest tylko ksi臋dzem. Nie ma nawet 艣wi臋ce艅 biskupich.

- Ale jest tu obecny, a pan mu podlega.

Komendant za艂o偶y艂 r臋ce na piersi.

- Panie Langdon, to prawda, 偶e zgodnie z watyka艅skim prawem w czasie konklawe kamerling przejmuje najwy偶sz膮 w艂adz臋 administracyjn膮. Jednak dzieje si臋 tak tylko dlatego, 偶e mo偶e dopilnowa膰 bezstronno艣ci wybor贸w, gdy偶 sam nie ma prawa zosta膰 papie偶em. To tak, jakby zmar艂 wasz prezydent, a jeden z jego doradc贸w zasiad艂 tymczasowo w Gabinecie Owalnym. Kamerling jest m艂ody, a jego znajomo艣膰 spraw bezpiecze艅stwa, a tak偶e wielu innych, jest bardzo ograniczona. Praktycznie rzecz bior膮c, to ja tu wszystkim kieruj臋.

- Prosz臋 nas do niego zaprowadzi膰 - odpar艂a Vittoria.

- To niemo偶liwe. Konklawe rozpoczyna si臋 za czterdzie艣ci minut. Kamerling przebywa teraz w gabinecie papie偶a, gdzie si臋 przygotowuje do tego wydarzenia. Nie mam zamiaru zak艂贸ca膰 mu spokoju sprawami bezpiecze艅stwa.

Vittoria nie zd膮偶y艂a mu odpowiedzie膰, gdy偶 przeszkodzi艂o jej pukanie do drzwi. Olivetti otworzy艂.

Ich oczom ukaza艂 si臋 gwardzista w pe艂nym umundurowaniu, wskazuj膮cy na sw贸j zegarek.

- 脡 l'ora, comandante.

Olivetti sprawdzi艂 godzin臋 na w艂asnym zegarku i skin膮艂 g艂ow膮. Ponownie odwr贸ci艂 si臋 do Langdona i Vittorii, jak s臋dzia wa偶膮cy w my艣lach ich losy.

- Prosz臋 za mn膮 - poleci艂. Wyprowadzi艂 ich z pomieszczenia z monitorami i przeszed艂 wraz z nimi na drugi koniec centrum dowodzenia, gdzie znajdowa艂 si臋 niewielki oszklony kantorek. - To m贸j gabinet - wyja艣ni艂. Wprowadzi艂 ich do 艣rodka. Pok贸j by艂 nieciekawy. Znajdowa艂o si臋 w nim zarzucone papierami biurko, szafki na akta, sk艂adane krzes艂a i dystrybutor wody pitnej. - Wracam za dziesi臋膰 minut. Proponuj臋, 偶eby艣cie wykorzystali, pa艅stwo, ten czas na przemy艣lenie, co zamierzacie dalej robi膰.

Vittoria gwa艂townie odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋.

- Nie mo偶e pan tak sobie wyj艣膰! Ten pojemnik jest...

- Nie mam na to czasu - odpar艂 zirytowany. - Mo偶e powinienem was tu zatrzyma膰 do zako艅czenia konklawe, bo w贸wczas b臋d臋 mia艂 czas.

- Signore - ponagli艂 go stra偶nik, ponownie wskazuj膮c na zegarek. - Spazzare di capella.

Olivetti kiwn膮艂 g艂ow膮 i ruszy艂 ku wyj艣ciu.

- Spazzare di capella? - powt贸rzy艂a gniewnie Vittoria. - Wychodzi pan, 偶eby zamie艣膰 kaplic臋?

Komendant odwr贸ci艂 si臋 i przeszy艂 j膮 wzrokiem.

- Przeczesujemy kaplic臋 w poszukiwaniu urz膮dze艅 pods艂uchowych, panno Vetra. Chodzi o zachowanie tajemnicy. - Wskaza艂 na jej nogi. - Pani zapewne i tak tego nie zrozumie.

Z hukiem zamkn膮艂 drzwi, wprawiaj膮c w dr偶enie grube szyby. P艂ynnym ruchem wyj膮艂 klucz, w艂o偶y艂 go do zamka i przekr臋ci艂. Us艂yszeli trzask solidnej zapadki.

- Idiota! - wrzasn臋艂a Vittoria. - Nie mo偶e pan nas tu trzyma膰!

Langdon zauwa偶y艂, 偶e komendant m贸wi co艣 do jednego z gwardzist贸w, kt贸ry w odpowiedzi kiwa g艂ow膮. Kiedy Olivetti opu艣ci艂 sal臋, stra偶nik ustawi艂 si臋 po drugiej stronie szklanej 艣ciany kantorka, zwr贸cony twarz膮 ku nim, z r臋kami skrzy偶owanymi na piersi i wielkim pistoletem na biodrze.

No, to pi臋knie, pomy艣la艂 Langdon. Wprost cudownie.

37

Vittoria rzuci艂a gwardzi艣cie gro藕ne spojrzenie, a on odpowiedzia艂 jej tym samym, jednak kolorowy str贸j zadawa艂 k艂am gro藕nej aurze, jak膮 roztacza艂.

Che fiasco, pomy艣la艂a. Zostali艣my zak艂adnikami uzbrojonego m臋偶czyzny w pi偶amie.

Langdon pogr膮偶y艂 si臋 w milczeniu, wi臋c mia艂a nadziej臋, 偶e korzysta teraz ze swojego harwardzkiego m贸zgu, 偶eby ich z tego wyci膮gn膮膰. Niestety, s膮dz膮c po wyrazie jego twarzy, by艂 bardziej wstrz膮艣ni臋ty ni偶 zamy艣lony. 呕a艂owa艂a, 偶e do tego stopnia zosta艂 w to wci膮gni臋ty.

W pierwszym odruchu chcia艂a wyci膮gn膮膰 telefon kom贸rkowy i zadzwoni膰 do Kohlera, ale szybko zrozumia艂a, 偶e to bez sensu. Po pierwsze, stra偶nik pewnie by wszed艂 i zabra艂 jej kom贸rk臋. Poza tym, je艣li niedyspozycja dyrektora trwa艂a tak d艂ugo, jak zazwyczaj, to i tak nie by艂 jeszcze zdolny do dzia艂ania. Zreszt膮, to i tak bez znaczenia... W tej chwili Olivetti nikomu nie uwierzy.

Przypomnij sobie! powiedzia艂a do siebie. Przypomnij sobie rozwi膮zanie tego problemu!

By艂a to sztuczka buddyjskich filozof贸w. Zamiast zmusza膰 umys艂 do znalezienia drogi wyj艣cia z pozornie nierozwi膮zywalnej sytuacji, prosi艂a go tylko, 偶eby sobie j膮 przypomnia艂. Za艂o偶enie, 偶e kiedy艣 zna艂o si臋 odpowied藕, wywo艂ywa艂o nastawienie, 偶e odpowied藕 musi istnie膰... co pozwala艂o unikn膮膰 parali偶uj膮cego poczucia bezradno艣ci. Vittoria cz臋sto stosowa艂a t臋 metod臋 do rozwi膮zywania dylemat贸w naukowych, kt贸re, zdaniem wi臋kszo艣ci ludzi, nie mia艂y rozwi膮zania.

Jednak w tej chwili sztuczka z przypominaniem nic jej nie da艂a. Zacz臋艂a wi臋c rozwa偶a膰, jakie ma opcje... jakie potrzeby. Musi kogo艣 ostrzec. Kto艣 w Watykanie musi potraktowa膰 j膮 powa偶nie. Ale kto? Kamerling? Jak? Znajdowa艂a si臋 w szklanej budce z jednym wyj艣ciem.

Narz臋dzia, przypomnia艂a sobie. Zawsze s膮 jakie艣 narz臋dzia. Oce艅 ponownie swoje otoczenie.

Odruchowo opu艣ci艂a ramiona, spu艣ci艂a wzrok i wykona艂a trzy g艂臋bokie oddechy. Poczu艂a, jak t臋tno jej si臋 uspokaja, a mi臋艣nie odpr臋偶aj膮. Panika, kt贸ra opanowa艂a jej my艣li, ust膮pi艂a. W porz膮dku, pomy艣la艂a. Uwolnij umys艂. Co w tej sytuacji jest pozytywnego? Czym dysponuj臋?

Kiedy uda艂o jej si臋 uspokoi膰, jej analityczny umys艂 stanowi艂 wielk膮 si艂臋. W ci膮gu kilku sekund u艣wiadomi艂a sobie, 偶e w艂a艣nie dzi臋ki uwi臋zieniu mog膮 znale藕膰 drog臋 wyj艣cia z tej sytuacji.

- Zadzwoni臋 - odezwa艂a si臋 nagle.

Langdon podni贸s艂 wzrok.

- Nawet chcia艂em ci poradzi膰, 偶eby zadzwoni膰 do Kohlera, ale...

- Nie do Kohlera. Do kogo艣 innego.

- Do kogo?

- Do kamerlinga.

Popatrzy艂 na ni膮 zdezorientowany.

- Zamierzasz dzwoni膰 do kamerlinga? Ale jak?

- Olivetti powiedzia艂, 偶e kamerling jest w gabinecie papie偶a.

- No, dobrze. A znasz prywatny numer papie偶a?

- Nie. Ale nie b臋d臋 dzwoni膰 ze swojego telefonu. - Wskaza艂a ruchem g艂owy zestaw nowoczesnych urz膮dze艅 telefonicznych na biurku komendanta. Pe艂no w nim by艂o przycisk贸w umo偶liwiaj膮cych po艂膮czenie bez wybierania numeru. - Dow贸dca si艂 bezpiecze艅stwa musi mie膰 bezpo艣rednie po艂膮czenie z papie偶em.

- Ma te偶 tego wielkoluda z broni膮, stoj膮cego o dwa metry od nas.

- Ale my jeste艣my zamkni臋ci.

- Prawd臋 m贸wi膮c, zdaj臋 sobie z tego spraw臋.

- Chodzi mi o to, 偶e oddzielaj膮 go od nas zamkni臋te drzwi. To prywatny gabinet Olivettiego, wi臋c w膮tpi臋, 偶eby kto艣 jeszcze mia艂 do niego klucz.

Langdon spojrza艂 na stra偶nika.

- To szk艂o nie jest zbyt grube, a pistolet spory.

- No, i co z tego? Zastrzeli mnie za u偶ycie telefonu?

- A kt贸偶 to mo偶e wiedzie膰! To naprawd臋 dziwaczne miejsce, a to, co tu si臋 dzieje...

- Albo zadzwonimy - odpar艂a Vittoria - albo sp臋dzimy nast臋pne pi臋膰 godzin i czterdzie艣ci osiem minut w watyka艅skim wi臋zieniu. Przynajmniej b臋dziemy mieli miejsca w pierwszym rz臋dzie, kiedy to wszystko wybuchnie.

Langdon poblad艂.

- Stra偶nik na pewno sprowadzi Olivettiego, jak tylko podniesiesz s艂uchawk臋. Poza tym, tu jest ze dwadzie艣cia przycisk贸w bez 偶adnych napis贸w. Masz zamiar wypr贸bowywa膰 je po kolei i liczy膰 na szcz臋艣cie?

- Wcale nie. - Vittoria podesz艂a do telefonu. - Tylko jeden. - Podnios艂a s艂uchawk臋 i nacisn臋艂a g贸rny przycisk. - Numer jeden. Za艂o偶臋 si臋 o jeden z tych twoich dolar贸w ze znakiem iluminat贸w, 偶e to po艂膮czenie z gabinetem papie偶a. Co innego mog艂oby mie膰 najwi臋ksze znaczenie dla komendanta gwardii szwajcarskiej?

Langdon nie zd膮偶y艂 jej odpowiedzie膰. Stra偶nik na zewn膮trz zacz膮艂 stuka膰 w szyb臋 r臋koje艣ci膮 pistoletu. Pokazywa艂 na migi, 偶eby od艂o偶y艂a s艂uchawk臋.

Vittoria mrugn臋艂a do niego, co wyra藕nie go rozw艣cieczy艂o.

Langdon odsun膮艂 si臋 od drzwi i obr贸ci艂 w stron臋 dziewczyny.

- Kto wie, czy nie masz racji, bo ten facet nie jest zachwycony.

- Cholera! - wykrzykn臋艂a. - Nagranie.

- Nagranie? Papie偶 ma automatyczn膮 sekretark臋?

- To nie by艂 gabinet papie偶a - odpar艂a, odk艂adaj膮c s艂uchawk臋. - To by艂o cholerne menu tutejszej sto艂贸wki.

Langdon u艣miechn膮艂 si臋 blado do gwardzisty, kt贸ry wpatrywa艂 si臋 w nich gniewnym spojrzeniem, jednocze艣nie przywo艂uj膮c przez kr贸tkofal贸wk臋 komendanta.

38

Watyka艅ska centrala telefoniczna znajduje si臋 w Ufficio di Communicazione, w niewielkim pomieszczeniu za poczt膮. O艣mioliniowa centrala Corelco 141 obs艂uguje dziennie ponad dwa tysi膮ce po艂膮cze艅, w wi臋kszo艣ci przekierowywanych do automatycznego systemu informacyjnego.

Tego wieczoru dy偶ur mia艂 tylko jeden operator, kt贸ry siedzia艂 spokojnie, popijaj膮c herbat臋 z kofein膮. Odczuwa艂 dum臋, 偶e jest jednym z niewielu pracownik贸w zatrudnionych w Watykanie, kt贸rym pozwolono tu dzi艣 pozosta膰. Oczywi艣cie, rado艣膰 m膮ci艂a mu nieco obecno艣膰 gwardzist贸w kr膮偶膮cych za drzwiami. Eskorta do 艂azienki, pomy艣la艂. Ile偶 poni偶e艅 trzeba 艣cierpie膰 dla 艣wi臋tego konklawe.

Na szcz臋艣cie tego wieczoru nie by艂o zbyt wielu telefon贸w. A mo偶e wcale nie na szcz臋艣cie, zastanowi艂 si臋. W ci膮gu ostatnich lat wyra藕nie zmala艂o zainteresowanie 艣wiata wydarzeniami w Watykanie. Znacznie rzadziej dzwoniono z prasy, a nawet spad艂a liczba telefon贸w od wariat贸w. Biuro prasowe liczy艂o, 偶e dzisiejsze wydarzenie b臋dzie mia艂o bardziej uroczyst膮 opraw臋 w mediach. Jednak, chocia偶 na Placu 艢wi臋tego Piotra wida膰 by艂o sporo woz贸w telewizyjnych, to niestety, przys艂a艂y je g艂贸wnie stacje w艂oskie i europejskie. Sieci o zasi臋gu 艣wiatowym by艂a zaledwie garstka, a i te z pewno艣ci膮 przys艂a艂y swoich giornalisti secondari.

Operator chwyci艂 kubek i zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, jak d艂ugo potrwa to wydarzenie. Pewnie do p贸艂nocy, zawyrokowa艂. W obecnych czasach wi臋kszo艣膰 os贸b dobrze poinformowanych wiedzia艂a, kto prawdopodobnie zostanie papie偶em, jeszcze na d艂ugo przedtem, nim zwo艂ano konklawe. W tej sytuacji by艂o ono raczej kilkugodzinnym rytua艂em ni偶 rzeczywistymi wyborami. Oczywi艣cie, jaka艣 wynik艂a w ostatniej chwili rozbie偶no艣膰 zda艅 mog艂a przed艂u偶y膰 je do 艣witu... albo i bardziej. W 1831 roku konklawe trwa艂o pi臋膰dziesi膮t pi臋膰 dni. Ale nie dzisiejsze, powiedzia艂 sobie. S艂ysza艂 plotki, 偶e tym razem bardzo szybko pojawi si臋 bia艂y dym.

Rozmy艣lania przerwa艂 mu sygna艂 pochodz膮cy z wewn臋trznej linii. Spojrza艂 na mrugaj膮c膮 czerwon膮 lampk臋 i podrapa艂 si臋 po g艂owie. Dziwne. Wewn臋trzny zero. Kt贸偶 st膮d m贸g艂by dzwoni膰 dzi艣 wieczorem do centrali? Kto w og贸le jeszcze tu jest?

- Citt谩 del Vaticano, prego? - odezwa艂 si臋, podnosz膮c s艂uchawk臋.

G艂os, kt贸ry w niej us艂ysza艂, m贸wi艂 szybko po w艂osku. Akcent przypomina艂 mu wymow臋 gwardzist贸w - p艂ynny w艂oski z nalecia艂o艣ci膮 szwajcarskiego francuskiego. Jednak jego rozm贸wca z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie nale偶a艂 do gwardii szwajcarskiej.

Kiedy dobieg艂 go kobiecy g艂os, wyprostowa艂 si臋 nagle, omal nie rozlewaj膮c herbaty. Sprawdzi艂 ponownie, z jakim numerem rozmawia. Jednak si臋 nie myli艂. Numer wewn臋trzny. Dzwoniono z kompleksu. To musi by膰 jaka艣 pomy艂ka, pomy艣la艂. Kobieta w 艣rodku Watykanu... dzisiejszego wieczoru?

Tymczasem kobieta m贸wi艂a bardzo szybko i ze z艂o艣ci膮. Operator dostatecznie d艂ugo pracowa艂 na tym stanowisku, 偶eby potrafi膰 rozpozna膰, kiedy ma do czynienia z pazzo. To z pewno艣ci膮 nie by艂a wariatka. M贸wi艂a nagl膮cym tonem, ale rozs膮dnie. Jasno t艂umaczy艂a, o co jej chodzi. Z rosn膮cym zdumieniem s艂ucha艂 jej pro艣by.

- Il camerlegno? - spyta艂, nadal usi艂uj膮c ustali膰, sk膮d jest ta rozmowa. - Chyba nie mog臋 po艂膮czy膰... tak, zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e przebywa w gabinecie papie偶a, ale... kim pani w艂a艣ciwie jest?... i chce pani go ostrzec przed... - S艂ucha艂 coraz bardziej zdenerwowany. Wszyscy s膮 w niebezpiecze艅stwie? Jakim cudem? I sk膮d ona dzwoni? - Chyba powinienem skontaktowa膰 si臋 z gwardi膮... - urwa艂. - M贸wi pani, 偶e sk膮d pani dzwoni? Sk膮d?

S艂ucha艂 wstrz膮艣ni臋ty, po czym podj膮艂 decyzj臋.

- Prosz臋 zaczeka膰. - Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋, zanim zd膮偶y艂a odpowiedzie膰, i po艂膮czy艂 si臋 z bezpo艣rednim numerem komendanta Olivettiego. Niemo偶liwe, 偶eby ta kobieta by艂a naprawd臋...

Natychmiast podniesiono s艂uchawk臋.

- Per l'amore di Dio! - krzykn膮艂 na niego znajomy g艂os. - Po艂膮cz mnie wreszcie, do cholery!

Drzwi do centrum dowodzenia gwardii szwajcarskiej otworzy艂y si臋 z sykiem. Gwardzi艣ci pospiesznie si臋 rozst臋powali, gdy komendant p臋dzi艂 jak rakieta przez sal臋. Kiedy wyszed艂 zza naro偶nika swojego kantoru, stwierdzi艂, 偶e stra偶nik m贸wi艂 prawd臋 - Vittoria Vetra sta艂a przy biurku i rozmawia艂a przez jego prywatny telefon.

Che coglioni che ha questa! pomy艣la艂. Co za uparta baba!

Z w艣ciek艂o艣ci膮 podszed艂 do drzwi i gwa艂townie w艂o偶y艂 klucz do zamka. Kiedy drzwi stan臋艂y otworem, zapyta艂 ostro:

- Co pani wyrabia?

Vittoria ca艂kowicie go zignorowa艂a.

- Tak - m贸wi艂a do s艂uchawki - i musz臋 ostrzec...

Olivetti wyrwa艂 jej s艂uchawk臋 z r臋ki i podni贸s艂 do w艂asnego ucha.

- Z kim, do cholery, rozmawiam? - Po chwili jego ramiona obwis艂y. - Tak, camerlegno - odpar艂. - Zgadza si臋... ale kwestie bezpiecze艅stwa wymagaj膮... oczywi艣cie, 偶e nie... Trzymam j膮 tutaj, gdy偶... oczywi艣cie, ale... - S艂ucha艂 przez chwil臋. - Tak, signore - odpar艂 w ko艅cu. - Przyprowadz臋 ich natychmiast.

39

Pa艂ac Apostolski jest skupiskiem budynk贸w tu偶 za Kaplic膮 Syksty艅sk膮, w p贸艂nocno-wschodniej cz臋艣ci Watykanu. Rozci膮ga si臋 z niego wspania艂y widok na plac 艢wi臋tego Piotra, a mieszcz膮 si臋 w nim zar贸wno apartamenty prywatne papie偶a, jak i pomieszczenia oficjalne.

Vittoria i Langdon w milczeniu pod膮偶ali za Olivettim, kt贸ry prowadzi艂 ich d艂ugim, rokokowym korytarzem. Pulsowanie mi臋艣ni w jego szyi wyra藕nie wskazywa艂o, 偶e jest w艣ciek艂y. Weszli po trzech ci膮gach schod贸w i znale藕li si臋 w szerokim, s艂abo o艣wietlonym korytarzu.

Langdon nie wierzy艂 w艂asnym oczom, ogl膮daj膮c dzie艂a sztuki zdobi膮ce 艣ciany - zachowane w nieskazitelnym stanie popiersia, gobeliny i fryzy - dzie艂a warte setki tysi臋cy dolar贸w.

W dw贸ch trzecich d艂ugo艣ci korytarza min臋li alabastrow膮 fontann臋. Olivetti skr臋ci艂 w znajduj膮c膮 si臋 po lewej stronie wn臋k臋 i podszed艂 do najwi臋kszych drzwi, jakie Langdon kiedykolwiek widzia艂.

- Ufficio di Papa - o艣wiadczy艂, rzucaj膮c Vittorii zab贸jcze spojrzenie. Nieporuszona, omin臋艂a go i mocno zapuka艂a w drzwi.

Gabinet papie偶a, pomy艣la艂 Langdon, kt贸remu trudno by艂o poj膮膰, 偶e stoi pod jednym z pokoi maj膮cych najwi臋ksze znaczenie dla religii o og贸lno艣wiatowym zasi臋gu.

- Avanti! - rozleg艂 si臋 g艂os ze 艣rodka.

Kiedy drzwi stan臋艂y otworem, Langdon musia艂 zas艂oni膰 oczy, gdy偶 o艣lepi艂 go blask s艂o艅ca. Stopniowo jego wzrok si臋 przyzwyczaja艂 i zacz膮艂 dostrzega膰 szczeg贸艂y wn臋trza.

Pomieszczenie przypomina艂o bardziej sal臋 balow膮 ni偶 gabinet. Pod艂ogi z czerwonego marmuru rozci膮ga艂y si臋 we wszystkich kierunkach ku 艣cianom ozdobionym freskami o 偶ywych barwach. Z sufitu zwiesza艂 si臋 ogromny 偶yrandol, a za nim by艂o wida膰 szereg 艂ukowo wyko艅czonych okien, z kt贸rych rozci膮ga艂 si臋 zapieraj膮cy dech w piersiach widok na zalany s艂o艅cem plac 艢wi臋tego Piotra.

M贸j Bo偶e, pomy艣la艂 Langdon. To jest dopiero pok贸j z widokiem.

Po drugiej stronie sali siedz膮cy przy bogato rze藕bionym biurku m臋偶czyzna pisa艂 co艣 pospiesznie.

- Avanti - zawo艂a艂 ponownie, odk艂adaj膮c pi贸ro i przywo艂uj膮c ich gestem r臋ki.

Olivetti poprowadzi艂 ich w jego kierunku, poruszaj膮c si臋 wojskowym krokiem.

- Signore - odezwa艂 si臋 przepraszaj膮cym tonem - no ho potuto...

M臋偶czyzna przerwa艂 mu w p贸艂 s艂owa. Podni贸s艂 si臋 zza biurka i przyjrza艂 dok艂adnie go艣ciom.

Kamerling zupe艂nie nie przypomina艂 kruchych, dobrotliwych staruszk贸w, kt贸rzy w wyobra藕ni Langdona przechadzali si臋 po Watykanie. Nie by艂 te偶 ubrany w bogate szaty liturgiczne ani nie trzyma艂 r贸偶a艅ca. Zamiast tego mia艂 na sobie prost膮, czarn膮 sutann臋, kt贸ra podkre艣la艂a jego siln膮 budow臋. Wygl膮da艂 na nieca艂e czterdzie艣ci lat, a wi臋c by艂 jeszcze dzieckiem, je艣li bra膰 pod uwag臋 watyka艅skie standardy. Mia艂 zaskakuj膮co przystojn膮 twarz, kr臋cone, br膮zowe w艂osy i zielone oczy, z kt贸rych bi艂 taki blask, jakby zasila艂y je tajemnice wszech艣wiata. Jednak kiedy m臋偶czyzna zbli偶y艂 si臋 do nich, Langdon dostrzeg艂 w tych oczach przede wszystkim g艂臋bokie wyczerpanie - zupe艂nie jakby minionych pi臋tna艣cie dni by艂o dla tego cz艂owieka najci臋偶szymi w 偶yciu.

- Nazywam si臋 Carlo Ventresca - przedstawi艂 si臋 doskona艂膮 angielszczyzn膮. - Jestem kamerlingiem zmar艂ego papie偶a. - Jego g艂os brzmia艂 skromnie i uprzejmie. Niemal nie by艂o w nim s艂ycha膰 w艂oskiej modulacji.

- Vittoria Vetra - przedstawi艂a si臋 dziewczyna, wyst臋puj膮c naprz贸d i podaj膮c mu r臋k臋. - Dzi臋kujemy, 偶e zechcia艂 nas ksi膮dz przyj膮膰.

Olivetti skrzywi艂 si臋, gdy kamerling u艣cisn膮艂 jej d艂o艅.

- To jest Robert Langdon - przedstawi艂a swojego towarzysza. - Profesor historii religii na Uniwersytecie Harvarda.

- Padre - odezwa艂 si臋 Langdon, staraj膮c si臋, by zabrzmia艂o to z w艂oskim akcentem. Wyci膮gaj膮c r臋k臋, nisko si臋 sk艂oni艂.

- Nie, nie - zaprotestowa艂 kamerling i podni贸s艂 go. - To, 偶e jeste艣my w gabinecie Jego 艢wi膮tobliwo艣ci, nie dodaje mi 艣wi臋to艣ci. Jestem zwyk艂ym ksi臋dzem, kamerlingiem pe艂ni膮cym sw膮 s艂u偶b臋 w chwilach potrzeby.

Langdon wyprostowa艂 si臋.

- Prosz臋 usi膮艣膰. - Kamerling ustawi艂 krzes艂a wok贸艂 biurka.

Langdon i Vittoria usiedli, natomiast Olivetti wola艂 dalej sta膰.

Ich gospodarz r贸wnie偶 usiad艂 za biurkiem, spl贸t艂 d艂onie, westchn膮艂 i spojrza艂 na go艣ci.

- Signore - odezwa艂 si臋 komendant. - Str贸j tej kobiety to moja wina. Ja...

- Nie interesuje mnie jej str贸j - odpar艂 kamerling zm臋czonym g艂osem. - Natomiast kiedy operator z centrali powiadamia mnie na p贸艂 godziny przed rozpocz臋ciem konklawe, 偶e jaka艣 kobieta dzwoni z pa艅skiego prywatnego gabinetu, 偶eby mnie ostrzec o powa偶nym zagro偶eniu dla bezpiecze艅stwa, o kt贸rym mnie nie poinformowano, to mnie rzeczywi艣cie obchodzi.

Olivetti s艂ucha艂 tego sztywno wyprostowany, jak 偶o艂nierz podczas inspekcji.

Postawa kamerlinga wywar艂a ogromne wra偶enie na Langdonie. Mimo 偶e ksi膮dz by艂 taki m艂ody i wyczerpany, roztacza艂 wok贸艂 siebie aur臋 mitycznego bohatera, promieniuj膮c charyzm膮 i autorytetem.

- Signore - komendant odezwa艂 si臋 wprawdzie przepraszaj膮cym tonem, ale nie ust臋powa艂. - Nie powinien ojciec obci膮偶a膰 si臋 dodatkowo sprawami bezpiecze艅stwa. Ma ksi膮dz przecie偶 inne obowi膮zki.

- Doskonale zdaj臋 sobie spraw臋 ze swoich obowi膮zk贸w. Mam te偶 jednak 艣wiadomo艣膰, 偶e jako direttore intermediaro, odpowiadam za bezpiecze艅stwo i wygod臋 wszystkich obecnych na tym konklawe. Co tu si臋 dzieje?

- Panuj臋 nad sytuacj膮.

- Najwyra藕niej nie.

- Ojcze - wtr膮ci艂 si臋 Langdon, wyjmuj膮c z kieszeni pognieciony faks i wr臋czaj膮c go ksi臋dzu. - Prosz臋.

Komendant ruszy艂 do przodu, jakby chcia艂 mu w tym przeszkodzi膰.

- Ojcze, prosz臋 nie zaprz膮ta膰 sobie my艣li...

Jednak kamerling ca艂kowicie go zignorowa艂. Spojrza艂 na zdj臋cie zamordowanego Leonarda Vetry i g艂o艣no wci膮gn膮艂 powietrze.

- Co to takiego?

- To m贸j ojciec - odpar艂a Vittoria dr偶膮cym g艂osem. - By艂 ksi臋dzem i naukowcem. Ubieg艂ej nocy zosta艂 zamordowany.

Twarz kamerlinga natychmiast z艂agodnia艂a. Spojrza艂 na ni膮.

- Moje drogie dziecko... tak mi przykro. - Prze偶egna艂 si臋 i ponownie spojrza艂 na kartk臋 wzrokiem pe艂nym odrazy. - Kto m贸g艂by... i to oparzenie na jego... - Urwa艂 i dok艂adniej przyjrza艂 si臋 zdj臋ciu.

- Napis na jego piersi to Illuminati - wyja艣ni艂 Langdon. - Niew膮tpliwie ksi膮dz s艂ysza艂 t臋 nazw臋.

Na twarzy kamerlinga pojawi艂 si臋 dziwny wyraz.

- Owszem, s艂ysza艂em t臋 nazw臋, ale...

- Iluminaci zamordowali Leonarda Vetr臋, 偶eby ukra艣膰 now膮 technologi臋, kt贸r膮 on...

- Signore - wtr膮ci艂 si臋 Olivetti. - To przecie偶 absurd. Iluminaci? To musi by膰 jaka艣 wyszukana mistyfikacja.

Kamerling najwyra藕niej rozwa偶a艂 jego s艂owa. Potem odwr贸ci艂 si臋 i przyjrza艂 Langdonowi tak uwa偶nie, 偶e ten mia艂 wra偶enie, jakby powietrze uchodzi艂o mu z p艂uc.

- Panie Langdon, ca艂e 偶ycie jestem zwi膮zany z Ko艣cio艂em katolickim. Nie jest mi obca wiedza o iluminatach... ani o tym symbolu. Jednak musz臋 pana ostrzec, 偶e jestem cz艂owiekiem, kt贸rego interesuje chwila obecna. Chrze艣cija艅stwo ma do艣膰 prawdziwych wrog贸w, nawet bez o偶ywiania duch贸w.

- Ten symbol jest autentyczny - odpar艂 Langdon, ale sam uzna艂, 偶e powiedzia艂 to zbyt obronnym tonem. Wzi膮艂 zdj臋cie z r膮k ksi臋dza i obr贸ci艂 je do g贸ry nogami.

Kamerling zamilk艂, gdy zobaczy艂 efekt.

- Nawet nowoczesne komputery - wyja艣nia艂 dalej Langdon - nie zdo艂a艂y opracowa膰 symetrycznego ambigramu tego s艂owa.

Kamerling za艂o偶y艂 r臋ce na piersi i przez d艂u偶sz膮 chwil臋 si臋 nie odzywa艂.

- Iluminaci przestali istnie膰 - stwierdzi艂 wreszcie. - Ju偶 dawno temu. To fakt historyczny.

Langdon kiwn膮艂 potakuj膮co g艂ow膮.

- Jeszcze wczoraj zgodzi艂bym si臋 z ojcem.

- Wczoraj?

- Zanim rozpocz膮艂 si臋 ten ci膮g wypadk贸w. Teraz s膮dz臋, 偶e iluminaci wyszli z ukrycia i zamierzaj膮 zrealizowa膰 pewien dawny pakt.

- Przepraszam, ale moja wiedza historyczna nieco za艣niedzia艂a. Jaki pakt ma pan na my艣li?

Langdon odetchn膮艂 g艂臋boko.

- Ten, w kt贸rym zobowi膮zali si臋 do zniszczenia Watykanu.

- Zniszczenia Watykanu? - G艂os kamerlinga wyra偶a艂 nie tyle strach, co niedowierzanie. - Ale to przecie偶 niemo偶liwe.

Vittoria potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Obawiam si臋, 偶e mamy jeszcze gorsze wie艣ci.

40

- Czy to prawda? - dopytywa艂 si臋 kamerling, przenosz膮c zdumiony wzrok z Vittorii na Langdona.

- Signore - wtr膮ci艂 si臋 Olivetti. - Przyznaj臋, 偶e pojawi艂o si臋 jakie艣 urz膮dzenie. Wida膰 je na jednym z naszych monitor贸w, ale co do twierdze艅 panny Vetry o mocy tej substancji, to nie mog臋...

- Chwileczk臋 - przerwa艂 mu kamerling. - Mo偶na to zobaczy膰?

- Tak, signore. To obraz z kamery bezprzewodowej numer osiemdziesi膮t sze艣膰.

- To dlaczego tego nie odszukacie? - W g艂osie kamerlinga zabrzmia艂 gniew.

- By艂oby to bardzo trudne, signore. - Olivetti, sztywno wyprostowany, zacz膮艂 mu wyja艣nia膰 sytuacj臋.

Kamerling s艂ucha艂 uwa偶nie, a Vittoria wyczuwa艂a u niego coraz wi臋ksze zaniepokojenie.

- Jeste艣cie pewni, 偶e to si臋 znajduje w obr臋bie miasta? - spyta艂 w ko艅cu. - Mo偶e kto艣 wyni贸s艂 kamer臋 i przekazuje obraz z innego miejsca.

- Niemo偶liwe - odpar艂 komendant. - Zewn臋trzne mury s膮 ekranowane elektronicznie, 偶eby uniemo偶liwi膰 pods艂uch wewn臋trznych 艣rodk贸w 艂膮czno艣ci. Gdyby kamera by艂a poza miastem, nie odbieraliby艣my sygna艂u.

- Zak艂adam zatem - stwierdzi艂 jego prze艂o偶ony - 偶e do szukania tej zaginionej kamery zostali skierowani wszyscy wolni stra偶nicy?

Olivetti potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Nie, signore. Zlokalizowanie tej kamery mo偶e wymaga膰 setek godzin poszukiwa艅. Mamy w tej chwili do wykonania kilka wa偶nych zada艅 zwi膮zanych z bezpiecze艅stwem, a z ca艂ym szacunkiem dla panny Vetra, ta kropelka, o kt贸rej m贸wi, jest bardzo ma艂a. Nie mo偶e spowodowa膰 takich skutk贸w, jak ona twierdzi.

Cierpliwo艣膰 Vittorii si臋 wyczerpa艂a.

- Ta kropelka mo偶e zr贸wna膰 z ziemi膮 ca艂y Watykan! Czy pan w og贸le s艂ucha艂, co do pana m贸wi艂am?

- Prosz臋 pani - odpar艂 ostrym g艂osem. - Mam ogromne do艣wiadczenie, je艣li chodzi o materia艂y wybuchowe.

- Pa艅skie do艣wiadczenie jest przestarza艂e - odparowa艂a Vittoria r贸wnie twardo. - Pomijaj膮c m贸j wygl膮d, kt贸ry najwyra藕niej nie daje panu spokoju, jestem cenionym fizykiem zatrudnionym w najlepszym 艣wiatowym o艣rodku bada艅 j膮drowych. Osobi艣cie wynalaz艂am t臋 pu艂apk臋 utrzymuj膮c膮 antymateri臋 w zawieszeniu i uniemo偶liwiaj膮c膮 jej anihilacj臋. Ostrzegam pana, 偶e je艣li nie znajdziecie tego pojemnika w ci膮gu najbli偶szych sze艣ciu godzin, pa艅scy gwardzi艣ci przez nast臋pne sto lat nie b臋d膮 mieli niczego do pilnowania, opr贸cz ogromnej dziury w ziemi.

Olivetti odwr贸ci艂 si臋 do kamerlinga, a w jego owadzich oczach p艂on膮艂 gniew.

- Signore, nie mog臋 dopu艣ci膰, 偶eby to trwa艂o dalej. Ci 偶artownisie tylko marnuj膮 pa艅ski czas. Iluminaci? Kropelka, kt贸ra zniszczy nas wszystkich?

- Basta - przerwa艂 mu kamerling. Powiedzia艂 to cicho, a jednak mieli wra偶enie, jakby jego g艂os rozni贸s艂 si臋 echem po sali. Potem zapanowa艂a cisza. Dalej ci膮gn膮艂 szeptem. - Niebezpieczna czy nie, pod艂o偶ona przez iluminat贸w czy nie, czymkolwiek jest ta rzecz, z pewno艣ci膮 nie powinna si臋 znajdowa膰 w obr臋bie Watykanu... a szczeg贸lnie tu偶 przed konklawe. Chc臋, 偶eby to znaleziono i usuni臋to. Prosz臋 natychmiast rozpocz膮膰 poszukiwania.

- Signore, nawet gdybym skierowa艂 do tego wszystkich gwardzist贸w - upiera艂 si臋 dalej Olivetti - przeszukanie ca艂ego kompleksu zajmie dni, a nie godziny. Poza tym, po rozmowie z pann膮 Vetra kaza艂em jednemu z moich ludzi przejrze膰 nasz najnowszy podr臋cznik na temat balistyki, i nie ma w nim 偶adnej wzmianki na temat antymaterii. Nigdzie nic o niej nie znalaz艂em. Nigdzie.

Nad臋ty osio艂, pomy艣la艂a Vittoria. Podr臋cznik balistyki? A sprawdza艂e艣 w encyklopedii? Pod A?

Komendant nie przestawa艂 m贸wi膰.

- Signore, je艣li chodzi o to, 偶eby艣my w dos艂ownym sensie przeszukiwali ca艂y Watykan, to musz臋 zaprotestowa膰.

- Komendancie - g艂os kamerlinga kipia艂 gniewem. - Czy m贸g艂bym panu przypomnie膰, 偶e kiedy zwraca si臋 pan do mnie, to w istocie kieruje pan swoje s艂owa do tego urz臋du? Wiem, 偶e nie traktuje pan mojego stanowiska zbyt powa偶nie, niemniej jednak zgodnie z prawem ja tu rz膮dz臋. Je艣li si臋 nie myl臋, kardyna艂owie znajduj膮 si臋 teraz w Kaplicy Syksty艅skiej, gdzie s膮 bezpieczni, a pan nie ma zbyt wiele do roboty, dop贸ki konklawe si臋 nie zako艅czy. Gdybym nie zna艂 pana lepiej, m贸g艂bym pomy艣le膰, 偶e celowo nara偶a pan to konklawe na niebezpiecze艅stwo.

Na twarzy Olivettiego odmalowa艂a si臋 uraza.

- Jak ojciec 艣mie! S艂u偶y艂em temu papie偶owi przez dwana艣cie lat! A poprzedniemu przez czterna艣cie! Od tysi膮c czterysta trzydziestego 贸smego roku gwardia szwajcarska...

Przerwa艂 mu g艂o艣ny pisk dobywaj膮cy si臋 z kr贸tkofal贸wki, kt贸r膮 mia艂 umocowan膮 przy pasie.

- Comandante?

Olivetti wyj膮艂 j膮 gwa艂townym ruchem i w艂膮czy艂 nadajnik.

- Sto ocupato! Cosa vuoi?!

- Scusi - z kr贸tkofal贸wki odezwa艂 si臋 g艂os gwardzisty. - Otrzyma艂em wiadomo艣膰. S膮dzi艂em, 偶e chcia艂by pan zosta膰 poinformowany, i偶 odebrali艣my gro藕b臋 na temat zamachu bombowego.

Olivetti nie przejawi艂 nawet cienia zainteresowania.

- No, wi臋c zajmijcie si臋 tym. Zr贸bcie to, co zwykle, i napiszcie raport.

- Zrobiliby艣my, ale dzwoni膮cy... - stra偶nik przerwa艂. - Nie przeszkadza艂bym panu, komendancie, gdyby nie to, 偶e wspomnia艂 o substancji, na temat kt贸rej kaza艂 mi pan poszuka膰 informacji. O antymaterii.

Wszyscy w pokoju wymienili os艂upia艂e spojrzenia.

- O czym wspomnia艂? - wyj膮ka艂 Olivetti.

- O antymaterii. W czasie, gdy starali艣my si臋 go namierzy膰, jeszcze troch臋 poszuka艂em i znalaz艂em informacje na temat antymaterii, kt贸re s膮... c贸偶, szczerze m贸wi膮c, do艣膰 niepokoj膮ce.

- Przecie偶 powiedzia艂e艣, 偶e w podr臋czniku balistyki nie ma o niej wzmianki.

- Znalaz艂em w Internecie.

Alleluja, pomy艣la艂a Vittoria.

- To wyj膮tkowo wybuchowa substancja - wyja艣nia艂 dalej gwardzista. - A偶 trudno uwierzy膰, 偶e to mo偶e by膰 prawda, ale tam twierdz膮, 偶e je艣li por贸wna膰 takie same ilo艣ci antymaterii i rdzenia paliwowego, to antymateria ma sto razy wi臋ksz膮 moc wybuchu ni偶 g艂owica j膮drowa.

Olivetti zgarbi艂 si臋 nagle. Wygl膮da艂o to, jakby g贸ra zacz臋艂a si臋 przewraca膰. Uczucie triumfu, kt贸re ogarn臋艂o Vittori臋, szybko znikn臋艂o na widok przera偶enia na twarzy kamerlinga.

- Namierzyli艣cie rozm贸wc臋? - zaj膮kn膮艂 si臋 Olivetti.

- Nie uda艂o si臋. To kom贸rka z silnym kodowaniem. Linie satelitarne si臋 przenikaj膮 i nie mo偶na wykorzysta膰 triangulacji. Znacznik cz臋stotliwo艣ci po艣redniej wskazuje, 偶e jest gdzie艣 w Rzymie, ale konkretnego miejsca nie zdo艂amy ustali膰.

- Czy zg艂osi艂 jakie艣 偶膮dania? - spyta艂 Olivetti ju偶 spokojnym g艂osem.

- Nie. Ostrzeg艂 nas tylko, 偶e antymateria jest ukryta gdzie艣 w obr臋bie kompleksu. By艂 zdziwiony, 偶e nic o tym nie wiem. Pyta艂, czy jeszcze jej nie widzia艂em. Poniewa偶 wcze艣niej pan pyta艂 mnie o antymateri臋, postanowi艂em pana o tym poinformowa膰.

- Dobrze zrobi艂e艣. B臋d臋 tam za chwil臋. Prosz臋 mnie natychmiast zawiadomi膰, gdyby jeszcze raz zadzwoni艂.

W kr贸tkofal贸wce na chwil臋 zapanowa艂a cisza.

- On wci膮偶 jest na linii.

Olivettiego jakby porazi艂 piorun.

- Nadal utrzymuje po艂膮czenie?

- Tak. Przez dziesi臋膰 minut pr贸bowali艣my go namierzy膰, ale bez rezultatu. Musi wiedzie膰, 偶e nie zdo艂amy go z艂apa膰, gdy偶 nie chce si臋 roz艂膮czy膰, dop贸ki nie po艂膮czymy go z kamerlingiem.

- Prze艂膮cz go - poleci艂 kamerling. - Natychmiast!

Olivetti odwr贸ci艂 si臋 do niego gwa艂townym ruchem.

- Ojcze, nie. Znacznie lepiej poradzi sobie z tym wyszkolony negocjator gwardii szwajcarskiej.

- Natychmiast!

Olivetti wyda艂 odpowiedni rozkaz.

Chwil臋 p贸藕niej telefon na biurku Ventreski zacz膮艂 dzwoni膰. Kamerling prze艂膮czy艂 telefon na tryb g艂o艣nom贸wi膮cy.

- Kim pan jest, na mi艂o艣膰 bosk膮?

41

G艂os dobiegaj膮cy z g艂o艣nika brzmia艂 metalicznie i ch艂odno; przebija艂a przez niego arogancja. Wszyscy obecni uwa偶nie si臋 w niego ws艂uchiwali.

Langdon stara艂 si臋 ustali膰 pochodzenie akcentu dzwoni膮cego. Mo偶e Bliski Wsch贸d?

- Jestem pos艂a艅cem staro偶ytnego bractwa - oznajmi艂 g艂os z obc膮 intonacj膮. - Bractwa, kt贸remu od wiek贸w wyrz膮dzacie krzywd臋. Jestem pos艂a艅cem iluminat贸w.

Langdon poczu艂, jak napr臋偶aj膮 mu si臋 mi臋艣nie i opuszczaj膮 go ostatnie w膮tpliwo艣ci. Przez moment odczuwa艂 znajome zderzenie emocji, poczucia donios艂o艣ci chwili i 艣miertelnego strachu, jakiego ju偶 do艣wiadczy艂, kiedy dzi艣 rano po raz pierwszy zobaczy艂 ambigram.

- Czego chcesz? - spyta艂 kamerling.

- Reprezentuj臋 ludzi nauki. Ludzi, kt贸rzy podobnie jak wy, szukaj膮 odpowiedzi. Odpowiedzi na temat stworzenia cz艂owieka, jego przeznaczenia i celu jego 偶ycia.

- Kimkolwiek jeste艣cie - odpar艂 kamerling - ja...

- Silenzio. Prosz臋 lepiej pos艂ucha膰. Od dw贸ch tysi臋cy lat wasz Ko艣ci贸艂 uzurpuje sobie wy艂膮czno艣膰 do poszukiwania prawdy. Zmia偶d偶yli艣cie opozycj臋 k艂amstwami i proroctwami zag艂ady. Manipulowali艣cie prawd膮 tak, aby s艂u偶y艂a waszym potrzebom, morduj膮c tych, kt贸rych odkrycia nie odpowiada艂y waszej polityce. Czy dziwi was zatem, 偶e stali艣cie si臋 celem o艣wieconych ludzi z ca艂ego 艣wiata?

- O艣wieceni ludzie nie uciekaj膮 si臋 do szanta偶u w walce o swoj膮 spraw臋.

- Szanta偶u? - Dzwoni膮cy roze艣mia艂 si臋. - To nie jest szanta偶. Nie mamy 偶adnych 偶膮da艅. Unicestwienie Watykanu nie jest spraw膮 do negocjacji. Czekali艣my na ten dzie艅 od czterystu lat. O p贸艂nocy wasze miasto ulegnie zniszczeniu. Nic nie mo偶ecie zrobi膰, aby temu zapobiec.

Olivetti ruszy艂 gwa艂townie w stron臋 telefonu.

- Nie mo偶na si臋 dosta膰 do tego miasta! W 偶aden spos贸b nie uda wam si臋 umie艣ci膰 tutaj materia艂贸w wybuchowych!

- Przemawiasz z pe艂nym ignorancji oddaniem cz艂onka gwardii szwajcarskiej. Mo偶e nawet jeste艣 oficerem? Z pewno艣ci膮 zdajesz sobie spraw臋, 偶e przez wieki iluminatom uda艂o si臋 przenikn膮膰 do najbardziej elitarnych organizacji na ca艂ym 艣wiecie. Chyba nie s膮dzisz, 偶e Watykan si臋 przed tym uchroni艂?

Jezu, pomy艣la艂 Langdon, maj膮 kogo艣 tu wewn膮trz. Nie by艂o tajemnic膮, 偶e infiltracja stanowi艂a niejako znak firmowy pot臋gi iluminat贸w. Zdo艂ali przenikn膮膰 do organizacji maso艅skich, g艂贸wnych sieci bankowych i rz膮d贸w. Churchill powiedzia艂 kiedy艣 dziennikarzom, 偶e gdyby angielscy szpiedzy przenikn臋li w szeregi faszyst贸w w takim stopniu, w jakim iluminatom uda艂o si臋 zinfiltrowa膰 angielski parlament, wojna sko艅czy艂aby si臋 w ci膮gu miesi膮ca.

- Przecie偶 to oczywisty blef - warkn膮艂 Olivetti. - Wasze wp艂ywy nie mog膮 si臋ga膰 tak daleko.

- Dlaczego? Bo twoi gwardzi艣ci s膮 czujni? Bo pilnuj膮 ka偶dego zak膮tka waszego prywatnego 艣wiata? A co z sam膮 gwardi膮 szwajcarsk膮? Czy偶 oni nie s膮 lud藕mi? Czy naprawd臋 s膮dzicie, 偶e po艂o偶膮 na szali swoje 偶ycie w obronie bajki o cz艂owieku, kt贸ry chodzi艂 po wodzie? Sami sobie odpowiedzcie, czy inaczej ten pojemnik m贸g艂by si臋 znale藕膰 w 艣rodku waszego miasta. Albo w jaki spos贸b dzi艣 po po艂udniu znikn臋艂y wasze cztery najcenniejsze aktywa.

- Nasze aktywa? - j臋kn膮艂 Olivetti. - O czym ty m贸wisz?

- Jeden, dwa, trzy, cztery. Jeszcze wam ich nie brakuje?

- O czym ty, do diab艂a... - Olivetti urwa艂 nagle, a oczy mu si臋 rozszerzy艂y, jakby nagle otrzyma艂 cios prosto w brzuch.

- I co, ju偶 wam 艣wita? Mam odczyta膰 ich nazwiska?

- Co tu si臋 dzieje? - spyta艂 oszo艂omiony kamerling.

Dzwoni膮cy roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

- Pa艅ski oficer jeszcze pana nie poinformowa艂? To nie艂adnie. Nic dziwnego. Taki dumny. Wyobra偶am sobie, jak膮 ha艅b膮 by艂oby powiedzenie panu prawdy... 偶e czterech waszych kardyna艂贸w, kt贸rych przysi臋ga艂 chroni膰, gdzie艣 znikn臋艂o...

- Sk膮d masz t臋 informacj臋?! - wybuchn膮艂 Olivetti.

- Niech ksi膮dz spyta swojego komendanta - napawa艂 si臋 swoj膮 przewag膮 dzwoni膮cy - czy wszyscy kardyna艂owie znajduj膮 si臋 w Kaplicy Syksty艅skiej.

Kamerling spojrza艂 pytaj膮co na Olivettiego.

- Signore - szepn膮艂 mu do ucha komendant - to prawda, 偶e czterech kardyna艂贸w nie dotar艂o jeszcze do Kaplicy Syksty艅skiej, ale nie ma powodu do niepokoju. Ka偶dy z nich zg艂osi艂 swoje przybycie w miejscu, gdzie b臋dzie nocowa艂, zatem wiemy, 偶e znale藕li si臋 bezpiecznie w obr臋bie miasta. Sam ojciec jad艂 z nimi podwieczorek zaledwie par臋 godzin temu. Po prostu si臋 sp贸藕niaj膮 na spotkanie przed konklawe. Szukamy ich, ale jestem pewien, 偶e tylko stracili poczucie czasu, spaceruj膮c gdzie艣 po terenie Watykanu.

- Spaceruj膮c? - Z g艂osu kamerlinga znikn膮艂 spok贸j. - Mieli si臋 stawi膰 w kaplicy ponad godzin臋 temu!

Langdon spojrza艂 porozumiewawczo na Vittori臋. Zagin臋li kardyna艂owie? A wi臋c ju偶 wiadomo, czego szukali gwardzi艣ci.

- S膮dz臋, 偶e przekona was lista, kt贸r膮 mam przed sob膮 - ci膮gn膮艂 ich rozm贸wca. - Jest tu kardyna艂 Lamass茅 z Pary偶a, kardyna艂 Guidera z Barcelony, kardyna艂 Ebner z Frankfurtu...

Olivetti sprawia艂 wra偶enie, 偶e przy ka偶dym nazwisku coraz bardziej si臋 kurczy.

Rozm贸wca przerwa艂, jakby szczeg贸lnie napawa艂 si臋 przyjemno艣ci膮 z ujawnienia ostatniego nazwiska.

- A z W艂och... kardyna艂 Baggia.

Kamerling straci艂 ca艂膮 energi臋, jak 偶aglowiec, kt贸ry wpad艂 nagle w stref臋 ciszy. Jego sutanna nagle wyda艂a si臋 zbyt obszerna, a on osun膮艂 si臋 bezw艂adnie na krzes艂o.

- I preferiti - wyszepta艂. - Czterech faworyt贸w... w tym Baggia... kt贸ry by艂 najbardziej prawdopodobnym kandydatem... Jak to mo偶liwe?

Langdon czyta艂 do艣膰 du偶o na temat wyboru papie偶a, 偶eby zrozumie膰, sk膮d wzi膮艂 si臋 wyraz rozpaczy na twarzy ksi臋dza. Wprawdzie formalnie ka偶dy kardyna艂 poni偶ej osiemdziesi膮tego roku 偶ycia m贸g艂 zosta膰 papie偶em, ale tylko nieliczni cieszyli si臋 dostatecznym powa偶aniem, 偶eby uzyska膰 wi臋kszo艣膰 dw贸ch trzecich g艂os贸w w g艂osowaniu, w kt贸rym liczy艂y si臋 wy艂膮cznie osobiste preferencje. Nazywa si臋 ich preferiti. I wszyscy znikn臋li.

Na czole kamerlinga pojawi艂 si臋 pot.

- Co zamierzasz z nimi zrobi膰?

- A jak s膮dzicie? Jestem potomkiem Hassassin贸w.

Langdon poczu艂, 偶e przechodzi go dreszcz. Dobrze zna艂 t臋 nazw臋. Ko艣ci贸艂 zd膮偶y艂 w minionych latach narobi膰 sobie 艣miertelnych wrog贸w - Hassassin贸w, templariuszy, armie, kt贸re albo by艂y prze艣ladowane przez Watykan, albo przez nie zdradzone.

- Wypu艣膰cie kardyna艂贸w - poprosi艂 kamerling. - Czy nie wystarczy gro藕ba zniszczenia Miasta Boga?

- Zapomnijcie o swoich czterech kardyna艂ach. Oni s膮 ju偶 dla was straceni. B膮d藕cie pewni, 偶e ich 艣mier膰 zapami臋taj膮... miliony. To marzenie ka偶dego m臋czennika. Dzi臋ki mnie stan膮 si臋 gwiazdami medi贸w. Jeden po drugim. Do p贸艂nocy iluminaci pozyskaj膮 uwag臋 ca艂ego 艣wiata. Po c贸偶 zmienia膰 艣wiat, je艣li ten nie patrzy? Publiczne egzekucje maj膮 w sobie jak膮艣 upajaj膮c膮 groz臋. Udowodnili艣cie to ju偶 dawno temu... Inkwizycja, torturowanie templariuszy, wyprawy krzy偶owe. - Przerwa艂 na chwil臋. - i oczywi艣cie la purga.

Kamerling milcza艂.

- Nie pami臋ta ksi膮dz, co to by艂a la purga? Oczywi艣cie, 偶e nie - jeste艣 zbyt m艂ody. Ksi臋偶a s膮 marnymi historykami. Mo偶e dlatego, 偶e wstydz膮 si臋 swojej historii.

- La purga - us艂ysza艂 Langdon w艂asny g艂os. - Tysi膮c sze艣膰set sze艣膰dziesi膮ty 贸smy rok. Ko艣ci贸艂 naznaczy艂 czterech uczonych z bractwa iluminat贸w pi臋tnem w kszta艂cie krzy偶a. Mia艂o to odkupi膰 ich grzechy.

- Kto to powiedzia艂? - spyta艂 g艂os, w kt贸rym brzmia艂o raczej zaciekawienie ni偶 zaniepokojenie. - Kto tam jeszcze jest?

Langdon poczu艂 si臋 niepewnie.

- Moje nazwisko nie ma znaczenia - odpar艂, staraj膮c si臋, 偶eby jego g艂os nie dr偶a艂. Rozmowa z 偶ywym iluminatem wyprowadza艂a go z r贸wnowagi... zupe艂nie jakby rozmawia艂 z George'em Washingtonem. - Jestem naukowcem, kt贸ry studiuje histori臋 waszego bractwa.

- 艢wietnie - odpar艂 g艂os. - Ciesz臋 si臋, 偶e 偶yj膮 jeszcze osoby, kt贸re pami臋taj膮 zbrodnie, jakie przeciw nam pope艂niono.

- Wi臋kszo艣膰 z nas s膮dzi, 偶e ju偶 nie istniejecie.

- To b艂臋dne przekonanie rozmy艣lnie rozpowszechniane przez bractwo. Co jeszcze wiesz o la purga?

Langdon zawaha艂 si臋. Co jeszcze? 呕e ca艂a ta sytuacja to szale艅stwo, tyle wiem!

- Po napi臋tnowaniu uczonych zamordowano, a ich cia艂a rzucono w publicznych miejscach w Rzymie jako ostrze偶enie dla innych, 偶eby nie przy艂膮czali si臋 do iluminat贸w.

- Tak, zatem my zrobimy to samo. Wet za wet. Uznajcie to za symboliczn膮 kar臋 za zamordowanie naszych braci. Wasi czterej kardyna艂owie zgin膮 po jednym co godzina, poczynaj膮c od 贸smej. O p贸艂nocy ju偶 ca艂y 艣wiat b臋dzie zainteresowany t膮 spraw膮.

Langdon ruszy艂 w kierunku telefonu.

- Naprawd臋 zamierzacie napi臋tnowa膰 i zabi膰 tych czterech m臋偶czyzn?

- Historia lubi si臋 powtarza膰, prawda? Oczywi艣cie, my zachowamy si臋 bardziej elegancko i odwa偶nie ni偶 Ko艣ci贸艂. Oni zabijali dyskretnie, porzucaj膮c cia艂a w miejscach, gdzie nikt nie patrzy艂. To takie tch贸rzliwe.

- Co pan ma na my艣li? - spyta艂 Langdon. - Chcecie napi臋tnowa膰 i zabi膰 tych ludzi publicznie?

- Brawo. Chocia偶 to zale偶y, co si臋 uwa偶a za publiczne. Wydaje mi si臋, 偶e niewielu ludzi chodzi obecnie do ko艣cio艂a.

Langdon nie wierzy艂 w艂asnym uszom.

- Chcecie ich zabi膰 w ko艣cio艂ach?

- Gest uprzejmo艣ci. Dzi臋ki temu B贸g b臋dzie m贸g艂 szybciej zabra膰 swoje duszyczki do nieba. Wydaje si臋 to jedynie s艂uszne. Oczywi艣cie, mediom r贸wnie偶 si臋 to spodoba.

- Blefujesz - odezwa艂 si臋 Olivetti, kt贸remu powr贸ci艂o opanowanie. - Nie mo偶esz zabi膰 cz艂owieka w ko艣ciele i liczy膰, 偶e ujdzie ci to na sucho.

- Blefuj臋? Poruszamy si臋 w艣r贸d twoich gwardzist贸w jak duchy, zabieramy spo艣r贸d was czterech kardyna艂贸w, podk艂adamy 艣miertelnie niebezpieczny materia艂 w samym sercu waszej naj艣wi臋tszej 艣wi膮tyni, a ty s膮dzisz, 偶e to blef? Kiedy zostan膮 dokonane zab贸jstwa, a ofiary odnalezione, zaroi si臋 tu od przedstawicieli medi贸w. Do p贸艂nocy ca艂y 艣wiat pozna krzywdy doznane przez iluminat贸w.

- A je艣li rozmie艣cimy stra偶nik贸w we wszystkich ko艣cio艂ach? - spyta艂 Olivetti.

Dzwoni膮cy roze艣mia艂 si臋.

- Obawiam si臋, 偶e ze wzgl臋du na p艂odny charakter waszej religii b臋dzie to trudne zadanie. Nie liczyli艣cie ostatnio? W Rzymie znajduje si臋 ponad czterysta ko艣cio艂贸w katolickich. Katedry, kaplice, ko艣cio艂y, opactwa, klasztory, szko艂y przyklasztorne, szko艂y parafialne...

Olivetti nie zmieni艂 twardego wyrazu twarzy.

- Za dziewi臋膰dziesi膮t minut si臋 zacznie - o艣wiadczy艂 rozm贸wca tonem, w kt贸rym brzmia艂a nuta nieuchronno艣ci. - Jeden na godzin臋. Kolejne ofiary w post臋pie arytmetycznym. Teraz musz臋 ju偶 i艣膰.

- Poczekaj! - zawo艂a艂 Langdon. - Powiedz mi, jakimi symbolami zamierzasz naznaczy膰 tych m臋偶czyzn.

W g艂osie zab贸jcy zabrzmia艂o rozbawienie.

- Przypuszczam, 偶e sam ju偶 wiesz. A mo偶e jeste艣 sceptykiem? Ju偶 nied艂ugo zobaczysz je na w艂asne oczy. Dawne legendy oka偶膮 si臋 prawd膮.

Langdon poczu艂 zawroty g艂owy. Wiedzia艂 dok艂adnie, o czym ten cz艂owiek m贸wi. Przypomnia艂 sobie symbol wypalony na piersi Leonarda Vetry. Podania na temat iluminat贸w m贸wi艂y o pi臋ciu symbolach. Zatem pozosta艂y jeszcze cztery i zagin臋艂o czterech kardyna艂贸w.

- Moim 艣wi臋tym obowi膮zkiem - odezwa艂 si臋 kamerling - jest doprowadzenie dzi艣 wieczorem do wyboru nowego papie偶a. Jest to obowi膮zek zes艂any przez Boga.

- Prosz臋 ksi臋dza, 艣wiat nie potrzebuje nowego papie偶a. Po p贸艂nocy nie pozostanie tu nic, czym mo偶na by rz膮dzi膰, poza stert膮 gruz贸w. Ko艣ci贸艂 katolicki si臋 sko艅czy艂. Wasze w艂adanie si臋 wype艂ni艂o.

Zapad艂a cisza.

Na twarzy kamerlinga malowa艂 si臋 wyraz szczerego smutku.

- Myli si臋 pan. Ko艣ci贸艂 to nie tylko kamienie i zaprawa. Nie mo偶na tak po prostu wymaza膰 dw贸ch tysi臋cy lat wiary... jakiejkolwiek wiary. Nie da si臋 zniszczy膰 wiary, usuwaj膮c jej ziemskie dowody. Ko艣ci贸艂 katolicki przetrwa nawet bez Watykanu.

- C贸偶 za szlachetne k艂amstwo. Ale i tak pozostaje k艂amstwem. Obaj znamy prawd臋. Prosz臋 mi powiedzie膰, dlaczego Watykan jest otoczon膮 murami twierdz膮?

- Lud bo偶y 偶yje w 艣wiecie pe艂nym niebezpiecze艅stw - odpar艂 kamerling.

- Ojciec jest jeszcze bardzo m艂ody. Watykan jest fortec膮, gdy偶 Ko艣ci贸艂 katolicki przechowuje za tymi murami po艂ow臋 swoich bogactw: obrazy i rze藕by mistrz贸w, bezcenne klejnoty i ksi臋gi... a w podziemiach Banku Watyka艅skiego r贸wnie偶 z艂oto w sztabach i akty w艂asno艣ci nieruchomo艣ci. Wed艂ug waszych wewn臋trznych szacunk贸w, Watykan wart jest oko艂o czterdziestu o艣miu i p贸艂 miliarda dolar贸w. Trzeba przyzna膰, 偶e siedzicie na niez艂ych oszcz臋dno艣ciach. Jutro to wszystko b臋dzie ju偶 tylko popio艂em. Nast膮pi ca艂kowita likwidacja maj膮tku. Staniecie si臋 bankrutem. Nawet duchowni nie mog膮 pracowa膰 za darmo.

Prawda stwierdze艅 Hassassina wyra藕nie odzwierciedli艂a si臋 w zastyg艂ych twarzach kamerlinga i Olivettiego. Langdon nie by艂 tylko pewien, co go bardziej zdziwi艂o - 偶e Ko艣ci贸艂 katolicki ma tak ogromny maj膮tek, czy 偶e iluminaci zdo艂ali si臋 tego dowiedzie膰.

Kamerling westchn膮艂 ci臋偶ko.

- To wiara jest filarem naszego Ko艣cio艂a, a nie pieni膮dze.

- Kolejne k艂amstwo - odpar艂 ich rozm贸wca. - W ubieg艂ym roku wydali艣cie sto osiemdziesi膮t trzy miliony dolar贸w na pomoc dla borykaj膮cych si臋 z problemami diecezji na ca艂ym 艣wiecie. Liczba wiernych ucz臋szczaj膮cych do ko艣cio艂a jest najni偶sza w dziejach; tylko w ostatniej dekadzie spad艂a o czterdzie艣ci sze艣膰 procent. Dotacje w ci膮gu ostatnich siedmiu lat zmala艂y o po艂ow臋. Coraz mniej m臋偶czyzn wst臋puje do seminarium. Z pewno艣ci膮 tego nie przyznacie, ale wasz Ko艣ci贸艂 umiera. Teraz macie okazj臋 odej艣膰 z hukiem.

Olivetti post膮pi艂 krok do przodu. By艂 ju偶 w mniej bojowym nastroju, jakby w ko艅cu zrozumia艂, 偶e stoi przed realnym zagro偶eniem. Wygl膮da艂 na cz艂owieka, kt贸ry szuka wyj艣cia. Jakiegokolwiek wyj艣cia.

- A co by si臋 sta艂o, gdyby cz臋艣膰 tych sztabek z艂ota zasili艂a fundusze waszej sprawy?

- Prosz臋 nas obu nie obra偶a膰.

- Mamy pieni膮dze.

- My te偶. Wi臋cej, ni偶 potraficie sobie wyobrazi膰.

Langdonowi przemkn臋艂o przez my艣l wspomnienie opowie艣ci o fortunach iluminat贸w, bogactwie dawnych mason贸w bawarskich, Rothschild贸w i Bilderberger贸w, o legendarnym Diamencie Iluminat贸w.

- I preferiti - kamerling zmieni艂 temat i m贸wi艂 teraz b艂agalnym g艂osem. - Prosz臋 im darowa膰 偶ycie. S膮 ju偶 starzy. Oni...

- Oni s膮 dziewicz膮 ofiar膮 - roze艣mia艂 si臋 zab贸jca. - Prosz臋 mi powiedzie膰, wierzycie, 偶e naprawd臋 s膮 prawiczkami? Czy baranki b臋d膮 piszcze膰 w chwili 艣mierci? Sacrifici vergini nell' altare di scienza.

Kamerling milcza艂 teraz przez d艂u偶szy czas.

- S膮 lud藕mi wielkiej wiary - odezwa艂 si臋 w ko艅cu. - Nie l臋kaj膮 si臋 艣mierci.

Dzwoni膮cy prychn膮艂 pogardliwie.

- Leonardo Vetra te偶 by艂 cz艂owiekiem wielkiej wiary, a jednak widzia艂em zesz艂ej nocy strach w jego oczach. Strach, kt贸ry usun膮艂em.

Vittoria, kt贸ra przez ca艂y czas milcza艂a, teraz gwa艂townie zerwa艂a si臋 na nogi, a jej nienawi艣膰 widoczna by艂a w napi臋ciu ca艂ego cia艂a.

- Asino! To by艂 m贸j ojciec!

Z g艂o艣nika dobieg艂 chichot.

- Tw贸j ojciec? Co to ma by膰? Vetra mia艂 c贸rk臋? Powinna艣 wiedzie膰, 偶e pod koniec tw贸j ojciec kwili艂 jak dziecko. Doprawdy, to by艂o 偶a艂osne. 呕a艂osny cz艂owiek.

Vittoria zatoczy艂a si臋, jakby pod ciosem, kt贸rym by艂y dla niej te s艂owa. Langdon chcia艂 j膮 podtrzyma膰, ale sama odzyska艂a r贸wnowag臋 i utkwi艂a pal膮cy wzrok w telefonie.

- Przysi臋gam na w艂asne 偶ycie, 偶e zanim ta noc dobiegnie ko艅ca, odnajd臋 ci臋. - Jej g艂os sta艂 si臋 ostry jak brzytwa. - A kiedy to nast膮pi...

Zab贸jca roze艣mia艂 si臋 ochryple.

- Kobieta z charakterem. Jestem poruszony. By膰 mo偶e, zanim ta noc si臋 sko艅czy, to ja znajd臋 ciebie. A w贸wczas...

Jego s艂owa zawis艂y jak miecz. Potem si臋 roz艂膮czy艂.

42

Kardyna艂 Mortati czu艂, 偶e si臋 poci pod czarn膮 sutann膮. Ma艂o, 偶e Kaplica Syksty艅ska zaczyna艂a powoli przypomina膰 saun臋, to na dodatek konklawe mia艂o si臋 rozpocz膮膰 za dwadzie艣cia minut, a nadal nie by艂o 偶adnych wiadomo艣ci o czterech brakuj膮cych kardyna艂ach. Wobec ich nieobecno艣ci inni kardyna艂owie, kt贸rzy pocz膮tkowo tylko szeptali ze zdziwieniem, teraz zacz臋li ju偶 otwarcie wyra偶a膰 niepok贸j.

Mortati nie mia艂 najmniejszego poj臋cia, gdzie mogli si臋 podzia膰. Mo偶e s膮 u kamerlinga? Wiedzia艂, 偶e wcze艣niej kamerling spotka艂 si臋 z czterema faworytami na tradycyjnym podwieczorku, ale to by艂o ju偶 ca艂e godziny temu. Czy偶by zachorowali? Zjedli co艣, co im zaszkodzi艂o? Jednak w to w膮tpi艂. Nawet gdyby znajdowali si臋 na progu 艣mierci, te偶 by tu przyszli. Zdarza艂o si臋 raz w 偶yciu, a najcz臋艣ciej wcale, 偶e kardyna艂 mia艂 szans臋 zosta膰 papie偶em, a zgodnie z Konstytucj膮 Apostolsk膮, w trakcie g艂osowania musia艂 si臋 znajdowa膰 wewn膮trz Kaplicy Syksty艅skiej. Inaczej nie m贸g艂 by膰 wybrany.

Wprawdzie by艂o czterech preferiti, ale prawie nikt nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, kto zostanie nast臋pnym papie偶em. Przez ostatnie pi臋tna艣cie dni trwa艂a gor膮czkowa wymiana faks贸w, a w niezliczonych rozmowach telefonicznych omawiano potencjalne kandydatury. Jak to by艂o w zwyczaju, wybrano cztery nazwiska preferiti, przy czym ka偶dy z tych kardyna艂贸w musia艂 spe艂nia膰 pewne niepisane wymagania.

W艂ada膰 w艂oskim, hiszpa艅skim i angielskim.

Nie posiada膰 偶adnych wstydliwych tajemnic.

Mie膰 nie mniej ni偶 sze艣膰dziesi膮t pi臋膰 i nie wi臋cej ni偶 osiemdziesi膮t lat.

Jak zwykle jeden z tej czw贸rki si臋 wyr贸偶nia艂, jako ten, kt贸rego popiera艂o najwi臋cej os贸b. Dzi艣 tym cz艂owiekiem by艂 kardyna艂 Aldo Baggia z Mediolanu. Nieskazitelny przebieg s艂u偶by duszpasterskiej, niezwyk艂e zdolno艣ci j臋zykowe oraz umiej臋tno艣膰 przekazywania sedna kwestii duchowych czyni艂y z niego wyra藕nego faworyta.

Zatem, gdzie on, u licha, si臋 podzia艂? zastanawia艂 si臋 Mortati.

Mortatiego szczeg贸lnie denerwowa艂a nieobecno艣膰 kardyna艂贸w, gdy偶 to jemu przypad艂o zadanie nadzorowania przebiegu konklawe. Tydzie艅 temu Kolegium Kardyna艂贸w jednog艂o艣nie wybra艂o go na tak zwanego Wielkiego Elektora - czyli na wewn臋trznego mistrza ceremonii konklawe. Wprawdzie w tym okresie na czele Ko艣cio艂a sta艂 kamerling, ale by艂 on tylko ksi臋dzem i nie zna艂 si臋 na skomplikowanych procedurach wyborczych, w zwi膮zku z czym wybierano jednego kardyna艂a, 偶eby nadzorowa艂 ceremoni臋 wewn膮trz Kaplicy Syksty艅skiej.

Kardyna艂owie cz臋sto sobie 偶artowali, 偶e nominacja na Wielkiego Elektora by艂o najokrutniejszym zaszczytem w Ko艣ciele. Wybraniec nie tylko nie mo偶e zosta膰 papie偶em, ale ponadto przez wiele dni poprzedzaj膮cych konklawe musi przegl膮da膰 Universi Dominici Gregis, sprawdzaj膮c drobne szczeg贸艂y skomplikowanych rytua艂贸w, aby dopilnowa膰 prawid艂owego przeprowadzenia wybor贸w.

Jednak Mortatiemu to nie przeszkadza艂o. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e jego wyb贸r by艂 ca艂kowicie logiczny. Nie tylko by艂 najstarszym kardyna艂em, ale ponadto zaufanym cz艂owiekiem zmar艂ego papie偶a, co zwi臋ksza艂o powa偶anie, jakim si臋 cieszy艂. Wprawdzie formalnie nadal mie艣ci艂 si臋 w dopuszczalnych granicach wiekowych, ale troch臋 za bardzo si臋 postarza艂, aby by膰 powa偶nym kandydatem. W wieku siedemdziesi臋ciu dziewi臋ciu lat przekroczy艂 pewien pr贸g, poza kt贸rym Kolegium nie ufa艂o ju偶, 偶e kto艣 ma wystarczaj膮co silne zdrowie, aby znie艣膰 rygorystyczny harmonogram pos艂ugi papieskiej. Papie偶 pracuje zazwyczaj po czterna艣cie godzin na dob臋 przez siedem dni w tygodniu i umiera z wyczerpania 艣rednio po 6,3 roku. W艣r贸d dobrze zorientowanych kr膮偶y艂 偶art, 偶e akceptacja wyboru na papie偶a jest dla kardyna艂a „najszybsz膮 drog膮 do Nieba”.

Wiele os贸b uwa偶a艂o, 偶e Mortati m贸g艂by zosta膰 papie偶em za swoich m艂odszych dni, gdyby nie mia艂 tak szerokich horyzont贸w. Kiedy chodzi艂o o stanowisko papie偶a, liczy艂a si臋 tylko 艢wi臋ta Tr贸jca - Konserwatysta, Konserwatysta, Konserwatysta.

Mortatiego nieodmiennie bawi艂 fakt, 偶e zmar艂y papie偶, Bo偶e zbaw jego dusz臋, okaza艂 si臋 zadziwiaj膮co liberalny, kiedy ju偶 obj膮艂 sw贸j urz膮d. By膰 mo偶e wyczuwaj膮c, 偶e wsp贸艂czesny 艣wiat oddala si臋 od Ko艣cio艂a, wykonywa艂 w jego kierunku przyjazne gesty, 艂agodz膮c pozycj臋 Ko艣cio艂a na temat nauki, a nawet przeznaczaj膮c fundusze na wybrane kierunki bada艅 naukowych. Niestety, okaza艂o si臋 to politycznym samob贸jstwem. Konserwatywni katolicy stwierdzili, 偶e u papie偶a objawia si臋 w ten spos贸b „zniedo艂臋偶nienie starcze”, podczas gdy pury艣ci naukowi oskar偶ali go o pr贸b臋 rozci膮gania wp艂yw贸w Ko艣cio艂a na dziedziny, kt贸re nie powinny go interesowa膰.

- Zatem gdzie oni s膮?

Mortati odwr贸ci艂 si臋.

Jeden z kardyna艂贸w poklepywa艂 go nerwowo po ramieniu.

- Wiesz, gdzie oni s膮, prawda?

Mortati stara艂 si臋 nie okazywa膰 swojego zdenerwowania.

- Mo偶e nadal z kamerlingiem.

- O tej porze? To by艂oby wysoce niew艂a艣ciwe! - kardyna艂 zmarszczy艂 brwi z niedowierzaniem. - Chyba 偶e kamerling straci艂 poczucie czasu.

Mortati w to nie wierzy艂, ale wola艂 si臋 nie odzywa膰. Doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e wi臋kszo艣膰 kardyna艂贸w nie darzy sympati膮 kamerlinga, uwa偶aj膮c, 偶e jak na tak m艂odego cz艂owieka, znalaz艂 si臋 zbyt blisko papie偶a. Mortati podejrzewa艂, 偶e ich niech臋膰 wyp艂ywa艂a g艂贸wnie z zazdro艣ci. On sam podziwia艂 tego m艂odzie艅ca i w g艂臋bi ducha przyklaskiwa艂 dokonanemu przez papie偶a wyborowi. Mortati widzia艂 w oczach kamerlinga wy艂膮cznie gorliw膮 wiar臋, a ponadto - w przeciwie艅stwie do wielu kardyna艂贸w - stawia艂 on wy偶ej sprawy Ko艣cio艂a i religii ni偶 drobne zabiegi polityczne. By艂 naprawd臋 s艂ug膮 Bo偶ym.

Niezachwiane oddanie kamerlinga sta艂o si臋 nawet legendarne. Wielu przypisywa艂o je cudownemu zdarzeniu, kt贸re mia艂o miejsce, gdy by艂 jeszcze dzieckiem... zdarzeniu, kt贸re pozostawi艂oby trwa艂e wra偶enie w sercu ka偶dego cz艂owieka. To prawdziwy cud, 偶e akurat nas to spotka艂o, pomy艣la艂 Mortati, kt贸ry cz臋sto 偶a艂owa艂, 偶e w jego dzieci艅stwie zabrak艂o zdarzenia, kt贸re obudzi艂oby w nim tak膮 pozbawion膮 w膮tpliwo艣ci wiar臋.

Jednak Mortati wiedzia艂, 偶e - ze szkod膮 dla Ko艣cio艂a - kamerling nigdy nie zostanie papie偶em, nawet w p贸藕niejszym wieku. Wymaga to bowiem pewnej politycznej ambicji, kt贸rej m艂odemu ksi臋dzu najwyra藕niej brakowa艂o. Wielokrotnie odmawia艂 papie偶owi, kt贸ry chcia艂 go mianowa膰 na wy偶sze stanowiska ko艣cielne, twierdz膮c, 偶e woli s艂u偶y膰 Ko艣cio艂owi jako prosty cz艂owiek.

- I co teraz? - Ten sam kardyna艂 znowu poklepa艂 Mortatiego, najwyra藕niej czekaj膮c na odpowied藕.

Mortati podni贸s艂 wzrok.

- S艂ucham?

- Sp贸藕niaj膮 si臋! Co powinni艣my zrobi膰?

- C贸偶 mo偶emy zrobi膰? - odpar艂. - Musimy czeka膰 i mie膰 wiar臋.

Kardyna艂, ca艂kowicie rozczarowany odpowiedzi膮 Mortatiego, wycofa艂 si臋 pomi臋dzy innych zgromadzonych.

Mortati sta艂 przez chwil臋, masuj膮c skronie i staraj膮c si臋 odzyska膰 jasno艣膰 my艣lenia. Rzeczywi艣cie, co powinni艣my zrobi膰? Spojrza艂 za o艂tarz na odnowiony fresk Micha艂a Anio艂a „S膮d Ostateczny”. Jednak widok tego dzie艂a sztuki wcale nie z艂agodzi艂 jego l臋ku. By艂 to przera偶aj膮cy, siedemnastometrowy wizerunek Jezusa Chrystusa rozdzielaj膮cego ludzko艣膰 na prawych i grzesznik贸w, i str膮caj膮cego tych ostatnich do piek艂a. Wida膰 by艂o obdarte ze sk贸ry lub p艂on膮ce cia艂a, a nawet jednego z rywali Micha艂a Anio艂a, jak siedzi w piekle z o艣limi uszami na g艂owie. Guy de Maupassant napisa艂 kiedy艣, 偶e malowid艂o to wygl膮da jak namalowane dla jarmarcznej budy, w kt贸rej odbywaj膮 si臋 zapasy jakiego艣 prostego 艂adowacza w臋gla.

Kardyna艂 Mortati musia艂 si臋 z nim zgodzi膰.

43

Langdon sta艂 bez ruchu przy kuloodpornym oknie w gabinecie papie偶a i spogl膮da艂 na krz膮tanin臋 przy wozach stacji telewizyjnych na placu 艢wi臋tego Piotra. Po tej dziwnej rozmowie telefonicznej czu艂 si臋 nabrzmia艂y... jakby spuchni臋ty. W ka偶dym razie nie czu艂 si臋 sob膮.

Iluminaci wype艂zli jak w膮偶 z zapomnianych g艂臋bin historii i owin臋li si臋 wok贸艂 odwiecznego wroga. 呕adnych 偶膮da艅. 呕adnych negocjacji. Tylko zemsta. Demonicznie proste. Wciskaj膮ce w fotel. Przygotowywana przez czterysta lat zemsta. Wygl膮da艂o na to, 偶e po czterystu latach prze艣ladowa艅 nauka bra艂a odwet.

Kamerling sta艂 przy biurku, patrz膮c niewidz膮cym wzrokiem na telefon. Olivetti pierwszy przerwa艂 cisz臋.

- Carlo - zwr贸ci艂 si臋 do kamerlinga po imieniu, co zabrzmia艂o, jakby m贸wi艂 znu偶ony przyjaciel, a nie oficer. - Przez dwadzie艣cia sze艣膰 lat po艣wi臋ca艂em 偶ycie ochronie tego urz臋du. Dzi艣 wygl膮da na to, 偶e si臋 zha艅bi艂em.

Kamerling potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Ka偶dy z nas s艂u偶y Bogu w inny spos贸b, zgodnie ze swoimi umiej臋tno艣ciami, lecz s艂u偶ba zawsze jest honorem.

- To, co zasz艂o... nie umiem sobie wyobrazi膰, jak... ta sytuacja - Olivetti nie potrafi艂 znale藕膰 s艂贸w.

- Zdajesz sobie spraw臋, 偶e pozostaje nam tylko jedno. Odpowiadam za bezpiecze艅stwo Kolegium Kardynalskiego.

- Obawiam si臋, 偶e to by艂 m贸j obowi膮zek, signore.

- W takim razie twoi ludzie dopilnuj膮 natychmiastowej ewakuacji.

- Signore?

- Dalsze dzia艂ania, czyli poszukiwania urz膮dzenia, kardyna艂贸w i ich porywaczy, podejmiemy p贸藕niej. Najpierw trzeba zapewni膰 bezpiecze艅stwo kardyna艂om. 艢wi臋to艣膰 ludzkiego 偶ycia musi by膰 na pierwszym miejscu. Ci ludzie stanowi膮 fundament naszego Ko艣cio艂a.

- Proponuje ojciec, 偶eby natychmiast odwo艂a膰 konklawe?

- Czy mam jaki艣 wyb贸r?

- A co z obowi膮zkiem wybrania nowego papie偶a?

Kamerling westchn膮艂 i obr贸ci艂 si臋 w stron臋 okna, kieruj膮c spojrzenie na rozci膮gaj膮cy si臋 poni偶ej Rzym.

- Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 powiedzia艂 mi kiedy艣, 偶e papie偶 jest cz艂owiekiem rozdartym pomi臋dzy dwoma 艣wiatami... 艣wiatem realnym i boskim. Przestrzeg艂 mnie, 偶e 偶aden Ko艣ci贸艂, kt贸ry ignorowa艂 rzeczywisto艣膰 nie przetrwa艂, 偶eby cieszy膰 si臋 bosk膮 stron膮 偶ycia. - Jego g艂os brzmia艂 zadziwiaj膮co powa偶nie, jak na jego wiek. - Dzisiaj przysz艂o nam si臋 zmierzy膰 ze 艣wiatem rzeczywistym. Okazaliby艣my si臋 nierozs膮dni, ignoruj膮c go. Duma i tradycja nie mog膮 g贸rowa膰 nad rozs膮dkiem.

Olivetti kiwn膮艂 z uznaniem g艂ow膮.

- Nie docenia艂em ojca.

Kamerling jakby go nie s艂ysza艂. Nieobecne spojrzenie skierowa艂 ku oknu.

- Powiem otwarcie, signore. 艢wiat rzeczywisty jest moim 艣wiatem. Codziennie zanurzam si臋 w jego brzydocie, 偶eby inni mogli nieskr臋powanie poszukiwa膰 czego艣 czy艣ciejszego. Prosz臋 mi pozwoli膰 doradzi膰 sobie w sprawie obecnej sytuacji. Jestem odpowiednio do tego wyszkolony. Instynktowne dzia艂ania ojca, cho膰 godne pochwa艂y, mog膮 przynie艣膰 katastrofalne skutki.

Kamerling odwr贸ci艂 si臋.

Olivetti westchn膮艂.

- Ewakuacja Kolegium Kardynalskiego z Kaplicy Syksty艅skiej jest obecnie najgorszym rozwi膮zaniem.

Ventresca nie oburzy艂 si臋, ale na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz zagubienia.

- Co zatem radzisz?

- Prosz臋 o niczym nie m贸wi膰 kardyna艂om, tylko otworzy膰 konklawe i zamkn膮膰 ich w kaplicy. To nam da troch臋 czasu na wypr贸bowanie innych mo偶liwo艣ci.

- Mam zamkn膮膰 wszystkich kardyna艂贸w nad w艂膮czon膮 bomb膮 zegarow膮?

- Tak, signore, ale tylko na razie. P贸藕niej, je艣li zajdzie potrzeba, mo偶emy zorganizowa膰 ewakuacj臋.

Kamerling potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Od艂o偶enie ceremonii, zanim si臋 rozpocz臋艂a, ju偶 stanowi艂oby pow贸d do 艣ledztwa, ale po zapiecz臋towaniu drzwi nic nie mo偶e jej przerwa膰. Procedury konklawe wymagaj膮...

- M贸wili艣my o realnym 艣wiecie, signore. W艂a艣nie dzi艣 ojciec si臋 w nim znalaz艂. Prosz臋 s艂ucha膰 uwa偶nie. - Olivetti przemawia艂 teraz szybko i energicznie, jak oficer polowy. - Wprowadzenie do Rzymu stu sze艣膰dziesi臋ciu pi臋ciu nieprzygotowanych i pozbawionych ochrony kardyna艂贸w by艂oby bardzo lekkomy艣lne. Spowodowa艂oby zdenerwowanie i panik臋 w艣r贸d obywateli w podesz艂ym wieku, a jeden 艣miertelny udar m贸zgu w tym miesi膮cu ju偶 nam wystarczy.

Jeden 艣miertelny udar. S艂owa komendanta przypomnia艂y Langdonowi nag艂贸wki gazet, kt贸re czyta艂, jedz膮c z kilkoma studentami obiad w uniwersyteckiej sto艂贸wce: PAPIE呕 DOZNA艁 UDARU M脫ZGU. 艢MIER膯 PAPIE呕A W CZASIE SNU.

- Ponadto - ci膮gn膮艂 Olivetti - Kaplica Syksty艅ska przypomina twierdz臋. Nie rozg艂aszamy tego, ale jej konstrukcja zosta艂a silnie wzmocniona, tak 偶e oprze si臋 ka偶demu atakowi, opr贸cz ci臋偶kich pocisk贸w. W trakcie przygotowa艅 do konklawe przeszukali艣my dzi艣 po po艂udniu ka偶dy jej centymetr pod k膮tem urz膮dze艅 pods艂uchowych i innej aparatury inwigilacyjnej. Sprawdzili艣my, 偶e jest pod tym wzgl臋dem czysta. Jestem te偶 przekonany, 偶e tam nie ukryto antymaterii. Stanowi zatem bezpieczne schronienie. Trudno by艂oby znale藕膰 dla kardyna艂贸w bezpieczniejsze miejsce. O ewakuacji mo偶emy porozmawia膰 p贸藕niej, je艣li wyst膮pi taka potrzeba.

Na Langdonie ta wypowied藕 zrobi艂a du偶e wra偶enie. Ch艂odna logika Olivettiego przypomina艂a mu Kohlera.

- Komendancie - odezwa艂a si臋 napi臋tym g艂osem Vittoria - s膮 jeszcze inne powody do niepokoju. Nikt dotychczas nie wyprodukowa艂 tak du偶ej ilo艣ci antymaterii, tote偶 mog臋 tylko szacowa膰 promie艅 wybuchu. By膰 mo偶e zagro偶ona jest r贸wnie偶 cz臋艣膰 Rzymu. Je艣li pojemnik znajduje si臋 w centrum kompleksu watyka艅skiego lub g艂臋boko pod ziemi膮, to skutki poza otaczaj膮cymi go murami mog膮 by膰 niewielkie. Natomiast je艣li umieszczono go w pobli偶u granic miasta... na przyk艂ad w tym budynku... - Wyjrza艂a ostro偶nie na plac 艢wi臋tego Piotra.

- Doskonale zdaj臋 sobie spraw臋 ze swoich obowi膮zk贸w wobec zewn臋trznego 艣wiata - odpar艂 Olivetti - ale to wcale nie pogarsza sytuacji. Ochrona tego sanktuarium jest moim jedynym obowi膮zkiem od ponad dwudziestu lat. Nie mam zamiaru dopu艣ci膰 do tego, 偶eby ta substancja wybuch艂a.

Ventresca podni贸s艂 wzrok.

- S膮dzi pan, 偶e mo偶e j膮 znale藕膰, komendancie?

- Musz臋 porozmawia膰 na ten temat z jednym ze specjalist贸w od inwigilacji. Jest mo偶liwo艣膰, 偶e je艣li odetniemy dop艂yw pr膮du do miasta, uda nam si臋 wyeliminowa膰 szumy i uzyska膰 na tyle czyste otoczenie, by wykry膰 pole magnetyczne tego pojemnika.

Wida膰 by艂o, 偶e na Vittorii wywar艂o to wra偶enie.

- Chce pan zaciemni膰 miasto?

- Kto wie. Jeszcze nie wiem, czy to mo偶liwe, ale jest to jedna z opcji, kt贸re chcia艂bym zbada膰.

- Kardyna艂owie b臋d膮 si臋 zastanawiali, co si臋 sta艂o - zauwa偶y艂a dziewczyna.

Olivetti potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Konklawe odbywaj膮 si臋 przy 艣wiecach, tak 偶e oni si臋 nawet o tym nie dowiedz膮. Po zapiecz臋towaniu konklawe mog臋 wys艂a膰 niemal wszystkich stra偶nik贸w na poszukiwania, zostawiaj膮c tylko kilku na granicach miasta. Stu m臋偶czyzn mo偶e przeszuka膰 spory teren w ci膮gu pi臋ciu godzin.

- Czterech - poprawi艂a go Vittoria. - Musimy jeszcze dolecie膰 z tym pojemnikiem z powrotem do CERN-u. Bez do艂adowania baterii nie unikniemy detonacji.

- Nie da si臋 ich do艂adowa膰 tutaj?

- Interfejs jest bardzo skomplikowany. Gdybym mog艂a, przywioz艂abym tutaj to urz膮dzenie.

- Zatem cztery godziny. - Olivetti zmarszczy艂 czo艂o. - To i tak sporo czasu. Panika zaszkodzi wszystkim. Signore, zosta艂o dziesi臋膰 minut. Prosz臋 i艣膰 do kaplicy i zapiecz臋towa膰 konklawe. Da to moim ludziom czas na wykonanie zadania. Kiedy zbli偶y si臋 krytyczna pora, zastanowimy si臋 nad rozwi膮zaniami kryzysowymi.

Langdon zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, kiedy komendant uzna, 偶e pora sta艂a si臋 „krytyczna”.

Na twarzy kamerlinga odmalowa艂o si臋 zmartwienie.

- Kardyna艂owie b臋d膮 pyta膰, co si臋 sta艂o z czw贸rk膮 preferiti... a przede wszystkim z Baggio.

- Zatem musi ojciec co艣 wymy艣li膰. Prosz臋 powiedzie膰, 偶e podczas podwieczorku zjedli co艣, co im zaszkodzi艂o.

Ta rada wyra藕nie zirytowa艂a kamerlinga.

- Mam stan膮膰 przed o艂tarzem Kaplicy Syksty艅skiej i k艂ama膰 przed Kolegium Kardyna艂贸w?

- Dla ich w艂asnego bezpiecze艅stwa. Una bugia veniale. K艂amstwo w dobrej intencji. Zadaniem ojca b臋dzie utrzymanie spokoju. - Olivetti ruszy艂 ku drzwiom. - Teraz, je艣li ojciec pozwoli, musz臋 zacz膮膰 dzia艂a膰.

- Komendancie - odezwa艂 si臋 nagl膮cym tonem kamerling - nie mo偶emy zostawi膰 zaginionych kardyna艂贸w samym sobie.

Olivetti zatrzyma艂 si臋 w progu.

- Baggia i pozostali s膮 teraz poza sfer膮 naszych wp艂yw贸w. Musimy ich zostawi膰... dla dobra og贸艂u. W wojsku nazywamy to selekcj膮.

- A nie chodzi czasem o porzucenie?

G艂os Olivettiego sta艂 si臋 twardszy.

- Gdyby by艂 jakikolwiek spos贸b, 偶eby odnale藕膰 tych kardyna艂贸w, ch臋tnie odda艂bym za to 偶ycie. Jednak... - wskaza艂 widok rozci膮gaj膮cy si臋 za oknem, gdzie popo艂udniowe s艂o艅ce o艣wietla艂o nieko艅cz膮ce si臋 szeregi dach贸w Rzymu. - Nie le偶y w moich mo偶liwo艣ciach przeszukanie miasta licz膮cego pi臋膰 milion贸w mieszka艅c贸w. Nie b臋d臋 marnowa艂 cennego czasu, 偶eby uspokoi膰 swoje sumienie dzia艂aniem z g贸ry skazanym na niepowodzenie. Bardzo mi przykro.

Nagle odezwa艂a si臋 Vittoria.

- Gdyby uda艂o nam si臋 jednak z艂apa膰 zab贸jc臋, m贸g艂by pan go zmusi膰 do m贸wienia.

Komendant spojrza艂 na ni膮 niech臋tnie.

- 呕o艂nierze nie mog膮 sobie pozwoli膰 na to, by odgrywa膰 艣wi臋tych. Prosz臋 mi wierzy膰, panno Vetra, 偶e w pe艂ni rozumiem osobiste wzgl臋dy, kt贸re mobilizuj膮 pani膮 do schwytania tego cz艂owieka.

- Nie chodzi tylko o sprawy osobiste - odpar艂a. - Zab贸jca wie, gdzie jest antymateria... i zaginieni kardyna艂owie. Gdyby uda艂o nam si臋 go znale藕膰...

- Mamy ta艅czy膰, jak nam zagraj膮? - przerwa艂 jej komendant. - Z pewno艣ci膮 iluminaci na to w艂a艣nie licz膮... 偶e pozbawimy Watykan ochrony, wysy艂aj膮c gwardzist贸w do przeszukiwania setek ko艣cio艂贸w. Zmarnujemy w ten spos贸b cenny czas i wysi艂ek ludzi, zamiast szuka膰 antymaterii... a co gorsza, zostawimy zupe艂nie bez ochrony Bank Watyka艅ski, 偶e ju偶 nie wspomn臋 o pozosta艂ych kardyna艂ach.

Trudno by艂o temu zaprzeczy膰.

- A co z rzymsk膮 policj膮? - spyta艂 kamerling. - Mo偶emy wprowadzi膰 w mie艣cie stan pogotowia kryzysowego i uzyska膰 ich pomoc w poszukiwaniu porywacza.

- To r贸wnie偶 by艂by b艂膮d - o艣wiadczy艂 Olivetti. - Wie ojciec, jaki stosunek maj膮 do nas rzymscy carabinieri. Otrzymaliby艣my niech臋tn膮 pomoc kilku ludzi, a oni czym pr臋dzej nag艂o艣niliby kryzys w 艣wiatowych mediach. O to w艂a艣nie chodzi naszym wrogom. I bez tego ju偶 wkr贸tce b臋dziemy mieli do czynienia z dziennikarzami.

Dzi臋ki mnie stan膮 si臋 gwiazdami medi贸w, przypomnia艂 sobie Langdon s艂owa zab贸jcy. Cia艂o pierwszego kardyna艂a pojawi si臋 o 贸smej. Potem co godzina kolejny. Mediom spodoba si臋 ten temat.

Zn贸w odezwa艂 si臋 kamerling, tym razem z nut膮 gniewu w g艂osie.

- Komendancie, nie mo偶emy ze spokojnym sumieniem nic nie robi膰 w sprawie zaginionych kardyna艂贸w!

Komendant spojrza艂 mu prosto w oczy.

- Modlitwa 艣wi臋tego Franciszka, signore. Pami臋ta j膮 ojciec?

M艂ody ksi膮dz z b贸lem w g艂osie wyrecytowa艂 fragment.

- Bo偶e, daj mi si艂臋, bym pogodzi艂 si臋 z tym, czego nie mog臋 zmieni膰.

- Prosz臋 mi wierzy膰 - stwierdzi艂 Olivetti. - To w艂a艣nie jest jedna z takich spraw. - I wyszed艂.

44

Centrala BBC znajduje si臋 w Londynie tu偶 ko艂o Piccadilly Circus. Kiedy zadzwoni艂 telefon, siedz膮ca przy centralce m艂odsza redaktor programowa podnios艂a s艂uchawk臋.

- BBC - powiedzia艂a, gasz膮c dunhilla.

G艂os, kt贸ry odezwa艂 si臋 w s艂uchawce, by艂 szorstki i brzmia艂 w nim akcent z Bliskiego Wschodu.

- Mam sensacyjn膮 histori臋. By膰 mo偶e wasza telewizja b臋dzie ni膮 zainteresowana.

Kobieta wyj臋艂a o艂贸wek i standardowy arkusz temat贸w.

- Dotycz膮c膮?

- Wyboru papie偶a.

Skrzywi艂a si臋 z wyrazem znu偶enia. Wczoraj pu艣cili wst臋pny materia艂 na ten temat, ale odd藕wi臋k by艂 marny. Telewidzowie najwyra藕niej nie byli zainteresowani Watykanem.

- W czym tkwi haczyk?

- Czy macie w tej chwili w Rzymie reportera obs艂uguj膮cego konklawe?

- Tak.

- Musz臋 porozmawia膰 bezpo艣rednio z nim.

- Przykro mi, ale nie mog臋 poda膰 panu jego numeru, nie wiedz膮c...

- Konklawe grozi niebezpiecze艅stwo. To wszystko, co mog臋 powiedzie膰.

Zanotowa艂a t臋 informacj臋.

- Pa艅skie nazwisko?

- Moje nazwisko jest nieistotne.

Nie by艂a tym zaskoczona.

- Ma pan jaki艣 dow贸d na poparcie tego twierdzenia?

- Tak.

- Ch臋tnie wys艂ucha艂abym pa艅skich informacji, ale nie mamy zwyczaju podawa膰 numer贸w naszych reporter贸w, o ile nie...

- Rozumiem. W takim razie zadzwoni臋 do innej stacji. Dzi臋kuj臋 za po艣wi臋cony czas. Do widz...

- Chwileczk臋 - przerwa艂a mu. - Mo偶e pan zaczeka膰?

Od艂o偶y艂a na chwil臋 s艂uchawk臋 i przeci膮gn臋艂a si臋. Sztuka wykrywania ewentualnych pomyle艅c贸w nie by艂a wprawdzie nauk膮 艣cis艂膮, ale ten cz艂owiek przeszed艂 ju偶 pomy艣lnie dwa niepisane sprawdziany autentyczno艣ci 藕r贸d艂a informacji. Odm贸wi艂 podania nazwiska i chcia艂 si臋 roz艂膮czy膰. Pismaki i poszukiwacze s艂awy zazwyczaj j臋czeli i b艂agali.

Szcz臋艣ciem dla niej reporterzy 偶yj膮 w ci膮g艂ym strachu, 偶e ominie ich jaka艣 fantastyczna historia, tote偶 rzadko mieli do niej pretensje, nawet je艣li czasem podes艂a艂a im psychotyka z urojeniami. Zmarnowanie pi臋ciu minut czasu reportera by艂o wybaczalne, natomiast przeoczenie sensacyjnego tematu - nie.

Ziewaj膮c, si臋gn臋艂a do klawiatury i wpisa艂a „Watykan”. Kiedy zobaczy艂a nazwisko dziennikarza obs艂uguj膮cego wyb贸r papie偶a, za艣mia艂a si臋 sama do siebie. By艂 nowy w BBC. 艢ci膮gni臋to go z jakiego艣 londy艅skiego brukowca, 偶eby zaj膮艂 si臋 najbardziej prozaicznymi wydarzeniami. Najwyra藕niej kazano mu zaczyna膰 od najni偶szego szczebla.

Pewnie nudzi si臋 tam 艣miertelnie. Ma przed sob膮 perspektyw臋 czekania przez ca艂膮 noc, 偶eby potem nagra膰 dziesi臋ciosekundowy materia艂 na 偶ywo. Mo偶e nawet b臋dzie jej wdzi臋czny za to urozmaicenie.

Spisa艂a zatem numer, pod kt贸rym by艂 uchwytny w Watykanie, po czym, zapalaj膮c kolejnego papierosa, poda艂a go anonimowemu rozm贸wcy.

45

- To si臋 nie uda - stwierdzi艂a Vittoria, spaceruj膮c nerwowo po papieskim gabinecie. Spojrza艂a na kamerlinga. - Nawet je艣li gwardzi艣ci usun膮 ekranowanie, musieliby si臋 znale藕膰 nad samym pojemnikiem, 偶eby wykry膰 sygna艂. Poza tym, nawet nie wiemy, czy nie ma jeszcze innych barier. Przecie偶 mo偶e by膰 zakopany w metalowej skrzynce gdzie艣 w ziemi... albo schowany na g贸rze, w metalowych przewodach wentylacyjnych. Wtedy w 偶aden spos贸b go nie znajd膮. A co, je艣li tamci maj膮 kogo艣 w szeregach gwardii? Nie mamy gwarancji, 偶e nie utrudni poszukiwa艅.

Kamerling sprawia艂 wra偶enie ca艂kowicie wyczerpanego.

- W takim razie, co pani proponuje?

Vittoria zdenerwowa艂a si臋. Czy to nie jest oczywiste!?

- Proponuj臋, 偶eby natychmiast podj膮膰 艣rodki ostro偶no艣ci. Mo偶emy wbrew rozs膮dkowi mie膰 nadziej臋, 偶e komendantowi si臋 uda i znajdzie pojemnik. Ale prosz臋 wyjrze膰 przez okno. Widzi ojciec tych ludzi? Te budynki po drugiej stronie placu? Te wozy telewizyjne? Turyst贸w? Wszystko to mo偶e si臋 znajdowa膰 w zasi臋gu wybuchu. Trzeba dzia艂a膰 natychmiast.

Kamerling pokiwa艂 g艂ow膮 z nieobecnym wyrazem twarzy.

R臋ce jej opad艂y. Olivetti przekona艂 wszystkich, 偶e maj膮 du偶o czasu. Jednak ona wiedzia艂a, 偶e je艣li wie艣ci o trudnym po艂o偶eniu Watykanu przedostan膮 si臋 na zewn膮trz, ca艂y teren b艂yskawicznie zaroi si臋 t艂umem gapi贸w. Widzia艂a ju偶 co艣 podobnego przed gmachem szwajcarskiego parlamentu. Kiedy wzi臋to tam zak艂adnik贸w i pod艂o偶ono bomb臋, tysi膮ce ludzi zgromadzi艂y si臋 w pobli偶u, 偶eby zobaczy膰, co z tego wyniknie. Pomimo ostrze偶e艅 policji o niebezpiecze艅stwie, t艂um przysuwa艂 si臋 coraz bli偶ej budynku. Nic nie wzbudza takiego zainteresowania, jak cudza tragedia.

- Signore - podj臋艂a jeszcze jedn膮 pr贸b臋 - cz艂owiek, kt贸ry zabi艂 mojego ojca, jest tu gdzie艣 w pobli偶u. Ka偶da cz膮steczka mojego cia艂a chcia艂aby st膮d wyj艣膰 i go 艣ciga膰. Jednak stoj臋 w tym gabinecie... bo uwa偶am, 偶e ponosz臋 odpowiedzialno艣膰. Wobec ksi臋dza i innych ludzi. Zagro偶one jest w tej chwili 偶ycie ludzkie, signore. Czy ojciec mnie s艂yszy?

Kamerling nie odpowiedzia艂.

Vittoria s艂ysza艂a, jak wali jej serce. Dlaczego gwardia szwajcarska nie potrafi艂a namierzy膰 cz艂owieka, kt贸ry dzwoni艂? Przecie偶 ten zab贸jca ma kluczowe znaczenie! Wie, gdzie jest antymateria... do licha, wie te偶, gdzie s膮 kardyna艂owie! Trzeba go z艂apa膰, a wtedy obie sprawy b臋d膮 za艂atwione.

Czu艂a, 偶e si臋 rozkleja; ogarnia艂o j膮 dziwne, obce uczucie, pami臋tane tylko mgli艣cie z dzieci艅stwa, gdy przebywa艂a jeszcze w sieroci艅cu, bardzo frustruj膮ce, gdy nie ma si臋 pod r臋k膮 偶adnych narz臋dzi, by sobie z nim poradzi膰. Masz narz臋dzia, powiedzia艂a sobie, zawsze masz narz臋dzia. Jednak nic to nie da艂o. Natr臋tne my艣li dalej j膮 dr臋czy艂y i zaczyna艂y j膮 ju偶 d艂awi膰. Jest przecie偶 naukowcem, a jej praca polega na rozwi膮zywaniu problem贸w. Ale ten problem nie ma rozwi膮zania. Jakich danych potrzebuj臋? Czego chc臋? M贸wi艂a sobie, 偶e musi g艂臋boko oddycha膰, ale po raz pierwszy w 偶yciu nie mog艂a. Zaczyna艂a si臋 dusi膰.

Langdona rozbola艂a g艂owa i mia艂 wra偶enie, jakby si臋 prze艣lizgiwa艂 po obrze偶ach racjonalno艣ci. Patrzy艂 na Vittori臋 i kamerlinga, ale ostro艣膰 widzenia zak艂贸ca艂y mu przera偶aj膮ce obrazy: wybuch, t艂ocz膮cy si臋 dziennikarze, filmuj膮ce kamery, cztery napi臋tnowane cia艂a ludzkie.

Szatan... Lucyfer... Nios膮cy 艢wiat艂o...

Stara艂 si臋 wyrzuci膰 z umys艂u diabelskie wizerunki. Wykalkulowany terroryzm, przypomnia艂 sobie, kurczowo chwytaj膮c si臋 rzeczywisto艣ci. Zaplanowany chaos. Wr贸ci艂 my艣lami do seminarium w Radcliffe, w kt贸rym kiedy艣 uczestniczy艂, kiedy bada艂 symbole pretoria艅skie. Od tamtej pory zupe艂nie zmieni艂o si臋 jego poj臋cie o terroryzmie.

- Terroryzm - wyja艣nia艂 profesor - ma jeden cel. Jaki?

- Zabijanie niewinnych ludzi? - zaryzykowa艂 jeden ze student贸w.

- Nie. 艢mier膰 jest tylko produktem ubocznym terroryzmu.

- Demonstracj臋 si艂y?

- Nie. Trudno o s艂absz膮 argumentacj臋.

- Wywo艂anie przera偶enia?

- Mo偶na to tak uj膮膰. To proste. Celem terroryzmu jest wzbudzenie l臋ku. L臋k podwa偶a wiar臋 w instytucje pa艅stwowe. Os艂abia wroga od 艣rodka i wywo艂uje niepokoje spo艂eczne. Prosz臋 zapisa膰. Terroryzm nie jest wyrazem gniewu. Terroryzm jest broni膮 polityczn膮. Wystarczy skruszy膰 fasad臋 niezawodno艣ci rz膮du, a pozbawi si臋 nar贸d wiary.

Utrata wiary...

Czy偶by o to w艂a艣nie chodzi艂o? Zastanawia艂 si臋, jak chrze艣cijanie na ca艂ym 艣wiecie zareaguj膮, gdy ich kardyna艂owie zostan膮 po okaleczeniu wystawieni na pokaz. Je艣li wiara nie chroni nawet wy艣wi臋conego ksi臋dza przed s艂ugami szatana, to na co mo偶e liczy膰 reszta z nas? Langdon mia艂 wra偶enie, 偶e g艂owa mu puchnie... s艂ysza艂 przekrzykuj膮ce si臋 w niej cienkie g艂osiki.

Wiara nie jest od tego, 偶eby ci臋 chroni膰. Chroni膮 ci臋 lekarstwa i poduszki powietrzne. B贸g ci臋 nie chroni. Chroni ci臋 inteligencja... wiedza. Zainwestuj swoj膮 wiar臋 w co艣, co da namacalne rezultaty. Kiedy ostatnio kto艣 chodzi艂 po wodzie? Wsp贸艂czesne cuda s膮 cudami nauki... komputery, szczepionki, stacje kosmiczne... nawet boski cud stworzenia. Materia z niczego... w laboratorium. Kto potrzebuje Boga? Nie! Nauka jest Bogiem.

W umy艣le Langdona ponownie zabrzmia艂 g艂os zab贸jcy. P贸艂noc... Kolejne ofiary w post臋pie arytmetycznym... sacrifici vergini nell' altare di scienza.

I nagle, jak t艂um rozproszony pojedynczym wystrza艂em, g艂osy znikn臋艂y.

Robert Langdon skoczy艂 na nogi. Popchni臋te przez niego krzes艂o przechyli艂o si臋 i z trzaskiem upad艂o na marmurow膮 posadzk臋.

Vittoria i kamerling a偶 si臋 wzdrygn臋li.

- Umkn臋艂o mi to - szepn膮艂 w oszo艂omieniu Langdon. - A mia艂em to tu偶 przed nosem...

- Co ci umkn臋艂o? - dopytywa艂a si臋 Vittoria.

Langdon zwr贸ci艂 si臋 do ksi臋dza:

- Ojcze, od trzech lat sk艂adam do tego biura pro艣by o umo偶liwienie mi dost臋pu do archiw贸w watyka艅skich. Odm贸wiono mi ju偶 siedem razy.

- Panie Langdon, przykro mi z tego powodu, ale nie s膮dz臋, 偶eby to by艂 najlepszy moment na sk艂adanie za偶alenia.

- Musz臋 si臋 tam natychmiast dosta膰. Chodzi o czterech zaginionych kardyna艂贸w. Mo偶e uda mi si臋 ustali膰, gdzie maj膮 by膰 zamordowani.

Vittoria spojrza艂a na niego, przekonana, 偶e musia艂a 藕le go zrozumie膰.

Kamerling przybra艂 zmartwiony wyraz twarzy, jakby sta艂 si臋 ofiar膮 okrutnego 偶artu.

- Mam uwierzy膰, 偶e ta informacja znajduje si臋 w naszych archiwach?

- Nie mog臋 obieca膰, 偶e odszukam j膮 na czas, ale je艣li b臋d臋 m贸g艂 tam wej艣膰...

- Panie Langdon, za cztery minuty musz臋 si臋 znale藕膰 w Kaplicy Syksty艅skiej. Archiwa s膮 po drugiej stronie Watykanu.

- Ty m贸wisz powa偶nie, prawda? - przerwa艂a im Vittoria, zagl膮daj膮c Langdonowi g艂臋boko w oczy.

- To raczej nie pora na 偶arty.

- Ojcze - dziewczyna zwr贸ci艂a si臋 do kamerlinga. - Je艣li istnieje jaka艣 szansa... cho膰by najmniejsza szansa, 偶e uda si臋 odnale藕膰 miejsca, gdzie zostan膮 dokonane te zab贸jstwa...

- Ale archiwa? - zaprotestowa艂 kamerling. - Jakim cudem mia艂yby si臋 tam znale藕膰 wskaz贸wki?

- Wyja艣nienie tego - odezwa艂 si臋 Langdon - zabra艂oby wi臋cej czasu, ni偶 mamy. Jednak je艣li si臋 nie myl臋, mo偶emy wykorzysta膰 te informacje do schwytania Hassassina.

Po wyrazie twarzy duchownego wida膰 by艂o, 偶e chcia艂by mu uwierzy膰, ale nie mo偶e.

- Znajduj膮 si臋 tam najcenniejsze r臋kopisy chrze艣cija艅skie. Przechowywane s膮 skarby, kt贸rych nawet ja nie mam prawa ogl膮da膰.

- Zdaj臋 sobie z tego spraw臋.

- Zezwolenie mo偶e by膰 udzielone wy艂膮cznie na pi艣mie przez kustosza i Watyka艅sk膮 Rad臋 Bibliotekarzy.

- Albo - doda艂 Langdon - na polecenie papie偶a. Tak by艂o napisane na wszystkich odmowach, kt贸re przys艂a艂 mi kustosz.

Kamerling skin膮艂 g艂ow膮.

- Nie chcia艂bym by膰 niegrzeczny - ci膮gn膮艂 Langdon - ale je艣li si臋 nie myl臋, polecenie papie偶a wychodzi w艂a艣nie st膮d. A dzi艣 wieczorem ksi膮dz sprawuje piecz臋 nad tym urz臋dem. Bior膮c pod uwag臋 okoliczno艣ci...

Kamerling wyci膮gn膮艂 z sutanny kieszonkowy zegarek i spojrza艂 na niego.

- Panie Langdon, jestem dzi艣 got贸w odda膰 偶ycie, i to w dos艂ownym sensie, 偶eby uratowa膰 ten Ko艣ci贸艂.

Langdon dostrzeg艂 w jego spojrzeniu wy艂膮cznie szczero艣膰.

- Czy pan naprawd臋 wierzy, 偶e ten dokument tam jest? I 偶e mo偶e pom贸c zlokalizowa膰 te ko艣cio艂y?

- Nie zabiega艂bym tak usilnie o pozwolenie, gdybym nie by艂 przekonany. W艂ochy s膮 troch臋 za daleko, 偶eby przyje偶d偶a膰 tu sobie dla 偶artu, kiedy si臋 偶yje z nauczycielskiej pensji. Dokument b臋d膮cy w waszym posiadaniu jest star膮...

- Przepraszam - przerwa艂 mu ksi膮dz. - Prosz臋 mi wybaczy膰, ale m贸j m贸zg nie przetworzy ju偶 dalszych informacji. Czy wie pan, gdzie mieszcz膮 si臋 tajne archiwa?

Langdon poczu艂 przyp艂yw emocji.

- Tu偶 za bram膮 Santa Ana.

- Brawo. Wi臋kszo艣膰 naukowc贸w s膮dzi, 偶e wchodzi si臋 do nich przez ukryte drzwi za tronem 艣wi臋tego Piotra.

- Nie. Tam znajduje si臋 Archivio della Reverenda di Fabbrica di S. Pietro. To cz臋sty b艂膮d.

- Wchodz膮cym do archiw贸w zawsze towarzyszy specjalny przewodnik. Dzisiaj jednak ich nie ma, zatem prosi pan o carte blanche. Nawet kardyna艂owie nie wchodz膮 tam sami.

- B臋d臋 traktowa艂 te skarby z najwy偶szym szacunkiem i uwag膮. Wasi bibliotekarze nawet nie zauwa偶膮, 偶e tam by艂em.

Z g贸ry dobieg艂 ich g艂os dzwonu z Bazyliki 艢wi臋tego Piotra. Kamerling ponownie spojrza艂 na zegarek.

- Musz臋 i艣膰. - Milcza艂 przez pe艂n膮 napi臋cia chwil臋, po czym spojrza艂 na Langdona. - Polec臋 jednemu z gwardzist贸w, 偶eby czeka艂 na was przy archiwum. Okazuj臋 panu pe艂ne zaufanie. Prosz臋 ju偶 i艣膰.

Langdon nie m贸g艂 wykrztusi膰 z siebie s艂owa.

Od m艂odego ksi臋dza bi艂a teraz dziwna powaga. Schyli艂 si臋 ku niemu i 艣cisn膮艂 mu rami臋 z zaskakuj膮c膮 si艂膮.

- Chc臋, 偶eby pan znalaz艂 to, czego szuka. I znalaz艂 to szybko.

46

Tajne archiwa watyka艅skie znajduj膮 si臋 na przeciwleg艂ym ko艅cu dziedzi艅ca Borgi贸w, na wzg贸rzu na wprost bramy Santa Ana. Licz膮 ponad dwadzie艣cia tysi臋cy tom贸w i podobno zawieraj膮 takie skarby, jak zaginione pami臋tniki Leonarda da Vinci, a nawet niepublikowan膮 Bibli臋.

Langdon szed艂 energicznym krokiem opustosza艂膮 Via della Fondamenta, nie mog膮c wprost uwierzy膰, 偶e uzyska艂 pozwolenie. Vittoria bez trudu dotrzymywa艂a mu kroku. Jej pachn膮ce migda艂ami w艂osy powiewa艂y lekko na wietrze i z przyjemno艣ci膮 w膮cha艂 ten zapach. Poczu艂, 偶e my艣li zbaczaj膮 mu na manowce, wi臋c stanowczo przywo艂a艂 si臋 do porz膮dku.

- Powiesz mi, czego szukamy? - odezwa艂a si臋 Vittoria.

- Ma艂ej ksi膮偶eczki napisanej przez cz艂owieka imieniem Galileusz.

W jej g艂osie zabrzmia艂o zaskoczenia.

- Nie tracisz czasu. Co w niej jest?

- Powinna zawiera膰 co艣, co nazywa si臋 il segno.

- Znak?

- Znak, wskaz贸wk臋, drogowskaz... zale偶y, jak przet艂umaczysz.

- Drogowskaz do czego?

Langdon nieco przyspieszy艂.

- Do tajnej siedziby. Iluminaci Galileusza musieli ukrywa膰 si臋 przed Ko艣cio艂em, tote偶 znale藕li sobie w Rzymie supertajne miejsce spotka艅. Nadali mu nazw臋 Ko艣ci贸艂 Iluminat贸w.

- To raczej bezczelno艣膰 nazwa膰 miejsce satanistycznego kultu ko艣cio艂em.

Langdon potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- W czasach Galileusza iluminaci absolutnie nie byli satanistami. Byli to uczeni, kt贸rzy czcili o艣wiecenie. Potrzebowali takiej siedziby, 偶eby m贸c si臋 swobodnie spotyka膰 i dyskutowa膰 o sprawach zabronionych przez Watykan. Jednak cho膰 wiemy, 偶e takie miejsce istnia艂o, to do dzi艣 nikomu nie uda艂o si臋 go zlokalizowa膰.

- Najwyra藕niej iluminaci umieli dotrzymywa膰 tajemnic.

- Niew膮tpliwie. Nigdy nie ujawnili lokalizacji kryj贸wki nikomu spoza bractwa. Jednak cho膰 tajemnica ich chroni艂a, to z drugiej strony stanowi艂a przeszkod臋 w naborze nowych cz艂onk贸w.

- Nie mogli si臋 rozwija膰, skoro nikt nie wiedzia艂 o ich istnieniu - uzupe艂ni艂a Vittoria, najwyra藕niej nad膮偶aj膮c nie tylko za jego krokami, ale i my艣lami.

- W艂a艣nie. Informacje o iluminatach zacz臋艂y si臋 rozprzestrzenia膰 w latach trzydziestych siedemnastego wieku, a uczeni z ca艂ego 艣wiata udawali si臋 na pielgrzymki do Rzymu, w nadziei, 偶e uda im si臋 do nich przy艂膮czy膰. Marzyli o tym, 偶eby spojrze膰 przez teleskop Galileusza i pos艂ucha膰 teorii mistrza. Niestety, z powodu utrzymywanej przez bractwo tajemnicy, nie wiedzieli, dok膮d si臋 uda膰, ani z kim mo偶na bezpiecznie porozmawia膰. Z kolei iluminaci potrzebowali 艣wie偶ej krwi, lecz nie mogli ryzykowa膰 i ujawnia膰 swojej kryj贸wki.

Vittoria zmarszczy艂a brwi.

- Brzmi to jak situazione senza soluzione.

- W艂a艣nie. B艂臋dne ko艂o.

- No, i co zrobili?

- Byli przecie偶 uczonymi. Przeanalizowali problem i znale藕li rozwi膮zanie. Prawd臋 m贸wi膮c, genialne. Stworzyli co艣 w rodzaju bardzo pomys艂owej mapy kieruj膮cej przybysz贸w do ich sanktuarium.

Na twarzy Vittorii pojawi艂 si臋 wyraz sceptycyzmu i zwolni艂a kroku.

- Mapy? To raczej nieostro偶ne. Gdyby jej kopia wpad艂a w niepowo艂ane r臋ce...

- To niemo偶liwe - wyja艣ni艂 Langdon. - Nie istnia艂y 偶adne kopie. Mapy nie wykonano na papierze. By艂o to co艣 w rodzaju oznaczonego szlaku wiod膮cego przez miasto.

Dziewczyna jeszcze bardziej zwolni艂a.

- Strza艂ki wymalowane na chodnikach?

- W pewnym sensie tak, ale pomys艂 by艂 znacznie subtelniejszy. Mapa sk艂ada艂a si臋 z serii starannie ukrytych symbolicznych znak贸w umieszczonych w miejscach publicznych. Jeden znak prowadzi艂 do kolejnego... i w ko艅cu doprowadza艂y do sekretnej siedziby iluminat贸w.

Vittoria spojrza艂a na niego z ukosa.

- Zupe艂nie jak poszukiwanie skarb贸w.

Za艣mia艂 si臋.

- Mo偶na tak powiedzie膰. Iluminaci nazwali ten ci膮g oznacze艅 „艢cie偶k膮 O艣wiecenia” i ka偶dy, kto chcia艂 wst膮pi膰 do ich bractwa, musia艂 ni膮 przej艣膰. By艂 to rodzaj testu.

- Skoro jednak Watykan chcia艂 ich wytropi膰 - zaoponowa艂a dziewczyna - to r贸wnie偶 m贸g艂 wykorzysta膰 ten szlak.

- Nie. 艢cie偶ka by艂a dobrze ukryta. By艂a to zagadka skonstruowana w ten spos贸b, 偶e tylko niekt贸rzy ludzie posiadali dostateczne umiej臋tno艣ci, 偶eby dostrzec wskaz贸wki i odkry膰 po艂o偶enie siedziby. Iluminaci traktowali to jako rodzaj inicjacji dla nowych cz艂onk贸w. Szlak by艂 nie tylko form膮 ochrony, ale i zabezpieczeniem s艂u偶膮cym temu, 偶eby tylko najm膮drzejsi uczeni dotarli pod ich drzwi.

- Co艣 mi tu nie pasuje. W siedemnastym wieku w艂a艣nie w艣r贸d duchowie艅stwa by艂o bardzo wielu wykszta艂conych ludzi. Skoro symbole znajdowa艂y si臋 w miejscach publicznych, to ksi臋偶a r贸wnie偶 mogli odgadn膮膰 ich znaczenie.

- Oczywi艣cie - zgodzi艂 si臋 Langdon - gdyby wiedzieli o ich istnieniu. Ale tak nie by艂o. Nie zdo艂ali te偶 ich zauwa偶y膰, gdy偶 zosta艂y zaprojektowane w taki spos贸b, by duchowni nawet nie podejrzewali, czym naprawd臋 s膮. Iluminaci zastosowali metod臋 zwan膮 w symbolice dyssymulacj膮.

- Kamufla偶.

Na Langdonie zrobi艂o to wra偶enie.

- Znasz to okre艣lenie.

- Dissimulazione - wyja艣ni艂a. - W przyrodzie to najlepsza obrona. Spr贸buj dostrzec fletnic臋 unosz膮c膮 si臋 pionowo w trawie morskiej.

- W porz膮dku. W ka偶dym razie iluminaci wykorzystali ten pomys艂 natury. Stworzyli oznaczenie wtapiaj膮ce si臋 w t艂o dawnego Rzymu. Nie mogli wykorzysta膰 ambigram贸w ani symboli naukowych, gdy偶 by艂oby to zbyt oczywiste. Wezwali zatem pewnego artyst臋 - tego samego, kt贸ry stworzy艂 dla nich ambigramy - i zlecili mu wykonanie czterech rze藕b.

- Rze藕by iluminat贸w?

- Tak, rze藕by, kt贸re musia艂y spe艂nia膰 dwa warunki. Po pierwsze musia艂y wygl膮da膰 podobnie do reszty dzie艂 sztuki w Rzymie... dzie艂, kt贸re ksi臋偶om zupe艂nie nie kojarzy艂yby si臋 z bractwem.

- Sztuka religijna.

Langdon skin膮艂 potakuj膮co g艂ow膮 i, podniecony, zacz膮艂 m贸wi膰 szybciej.

- Drugim warunkiem by艂o to, 偶e mia艂y one konkretny temat. Ka偶da z rze藕b mia艂a by膰 subtelnym ho艂dem z艂o偶onym jednemu z czterech pierwiastk贸w.

- Czterech pierwiastk贸w? - przerwa艂a mu Vittoria. - Przecie偶 jest ich ponad sto.

- Ale w siedemnastym wieku tak nie uwa偶ano - przypomnia艂 jej Langdon. - Dawni alchemicy byli przekonani, 偶e ca艂y wszech艣wiat sk艂ada si臋 wy艂膮cznie z czterech substancji: Ziemi, Powietrza, Ognia i Wody.

Jak Langdon wiedzia艂, tak偶e krzy偶 by艂 pocz膮tkowo najpopularniejszym symbolem tych czterech 偶ywio艂贸w - cztery ramiona przedstawia艂y Ziemi臋, Powietrze, Ogie艅 i Wod臋. Jednak poza tym na przestrzeni dziej贸w pojawia艂y si臋 dos艂ownie dziesi膮tki innych symbolicznych oznacze艅 staro偶ytnych pierwiastk贸w: pitagorejskie cykle 偶ycia, chi艅skie Hong-Fan, pierwiastek m臋ski i 偶e艅ski Junga, 膰wiartki Zodiaku... nawet muzu艂manie czcili cztery staro偶ytne pierwiastki, chocia偶 w islamie okre艣lano je jako „kwadraty, chmury, b艂yskawice i fale”. Jednak Langdona najbardziej fascynowa艂o wsp贸艂czesne u偶ycie tych symboli - cztery maso艅skie mistyczne stopnie doskona艂o艣ci: Ziemia, Powietrze, Ogie艅 i Woda.

Na twarzy Vittorii malowa艂o si臋 zdziwienie.

- Zatem ten artysta iluminat贸w stworzy艂 cztery dzie艂a sztuki, kt贸re wygl膮da艂y na religijne, ale w rzeczywisto艣ci by艂y ho艂dem dla Ziemi, Powietrza, Ognia i Wody?

- W艂a艣nie - potwierdzi艂 Langdon, szybko skr臋caj膮c w Via Sentinel, prowadz膮c膮 w kierunku archiw贸w. - Rze藕by te znikn臋艂y w morzu dzie艂 religijnych, kt贸rych pe艂no jest w Rzymie. Bractwo postara艂o si臋, 偶eby znalaz艂y si臋 w starannie wybranych ko艣cio艂ach Rzymu. Po prostu podarowali je anonimowo odpowiednim 艣wi膮tyniom. Oczywi艣cie, ka偶da z rze藕b by艂a znakiem... w zakamuflowany spos贸b kieruj膮cym ku nast臋pnemu ko艣cio艂owi... gdzie czeka艂 kolejny symbol. Zatem by艂 to ci膮g wskaz贸wek ukryty pod pozorami sztuki religijnej. Je艣li kandydat na iluminata potrafi艂 odnale藕膰 pierwszy ko艣ci贸艂 i symbol Ziemi, m贸g艂 pod膮偶y膰 do Powietrza... potem do Ognia... potem do Wody i w ko艅cu do Ko艣cio艂a O艣wiecenia.

Vittoria wygl膮da艂a na coraz bardziej zagubion膮.

- A co to ma wsp贸lnego ze z艂apaniem naszego zab贸jcy?

Langdon u艣miechn膮艂 si臋, wyci膮gaj膮c swojego asa z r臋kawa:

- Bardzo du偶o. Iluminaci nadali tym ko艣cio艂om szczeg贸ln膮 nazw臋, a mianowicie O艂tarze Nauki.

Vittoria zmarszczy艂a brwi.

- Przykro mi, ale co to ma za... - urwa艂a. - L'altare di scienza?! - wykrzykn臋艂a. - Zab贸jca przys艂any przez iluminat贸w. Ostrzeg艂, 偶e kardyna艂owie stan膮 si臋 dziewiczymi ofiarami na o艂tarzach nauki!

Langdon u艣miechn膮艂 si臋 do niej.

- Czterech kardyna艂贸w. Cztery ko艣cio艂y. Cztery o艂tarze nauki.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e cztery ko艣cio艂y, w kt贸rych kardyna艂owie zostan膮 z艂o偶eni w ofierze, s膮 tymi samymi czterema ko艣cio艂ami, kt贸re znaczy艂y dawn膮 艢cie偶k臋 O艣wiecenia? - spyta艂a oszo艂omiona.

- Tak s膮dz臋.

- Ale po co zab贸jca mia艂by nam udziela膰 wskaz贸wek?

- Dlaczego nie? - odpar艂 Langdon. - Bardzo niewielu historyk贸w wie o tych rze藕bach. Jeszcze mniej wierzy, 偶e one istniej膮. A to, gdzie si臋 znajduj膮, jest tajemnic膮 od czterystu lat. Dlaczego nie mieliby s膮dzi膰, 偶e utrzyma si臋 ona jeszcze przez pi臋膰 godzin? Poza tym, iluminaci nie potrzebuj膮 ju偶 艢cie偶ki O艣wiecenia. Ich tajna siedziba zapewne od dawna nie istnieje. 呕yj膮 w nowoczesnym 艣wiecie. Spotykaj膮 si臋 w salach konferencyjnych bank贸w, w klubach lub na prywatnych polach golfowych. Dzisiaj chc膮 ujawni膰 swoj膮 tajemnic臋. To jest ich chwila, ich wielkie wyj艣cie z podziemia.

Langdon obawia艂 si臋, 偶e z ujawnieniem si臋 iluminat贸w b臋dzie si臋 wi膮za膰 szczeg贸lna symetria, o kt贸rej dotychczas nie wspomnia艂. Cztery symbole. Zab贸jca przysi膮g艂, 偶e ka偶dy z kardyna艂贸w zostanie napi臋tnowany innym symbolem. Dawne legendy oka偶膮 si臋 prawd膮. Legenda o czterech symbolach w formie ambigram贸w by艂a r贸wnie stara, jak samo bractwo. Cztery s艂owa: ziemia, powietrze, woda i ogie艅 przekszta艂cone w idealnie symetryczne symbole. Tak samo jak s艂owo Illuminati. Ka偶dy z kardyna艂贸w zostanie naznaczony symbolem jednego z czterech pierwiastk贸w uznawanych przez staro偶ytn膮 nauk臋. Plotki g艂osi艂y, 偶e do stworzenia ambigram贸w wykorzystano angielskie nazwy 偶ywio艂贸w, o co historycy do dzi艣 si臋 sprzeczaj膮. Angielski wydawa艂 si臋 przypadkowym odchyleniem od ojczystego j臋zyka iluminat贸w... a oni niczego nie robili przypadkowo.

Langdon skr臋ci艂 w brukowan膮 艣cie偶k臋 wiod膮c膮 do budynku archiwum. Nie m贸g艂 si臋 pozby膰 z my艣li upiornych obraz贸w. Ca艂y spisek iluminat贸w zaczyna艂 ujawnia膰 ich nies艂ychan膮 cierpliwo艣膰. Bractwo przysi臋g艂o pozosta膰 w ukryciu tak d艂ugo, jak b臋dzie to potrzebne, gromadz膮c w tym czasie dostateczn膮 w艂adz臋 i wp艂ywy, 偶eby mog艂o ponownie wyj艣膰 z podziemia, bez 偶adnych obaw przedstawi膰 swoje stanowisko i walczy膰 o swoj膮 spraw臋 w pe艂nym 艣wietle dnia. Iluminatom nie zale偶a艂o ju偶 na ukrywaniu si臋. Chcieli pochwali膰 si臋 swoj膮 moc膮 i udowodni膰, 偶e tak wyszydzane teorie spiskowe s膮 prawd膮. Dzisiaj przyszed艂 czas na 艣wiatowy rozg艂os.

- Idzie nasza eskorta - odezwa艂a si臋 Vittoria.

Langdon podni贸s艂 wzrok i zobaczy艂 gwardzist臋 id膮cego pospiesznie przez trawnik w kierunku wej艣cia do budynku.

Kiedy stra偶nik ich dostrzeg艂, stan膮艂 jak wryty. Wpatrywa艂 si臋 w nich, jakby s膮dzi艂, 偶e cierpi na halucynacje. Odwr贸ci艂 si臋 bez s艂owa i wyj膮艂 kr贸tkofal贸wk臋. Najwyra藕niej nie mog膮c uwierzy膰, 偶e rzeczywi艣cie ma zrobi膰 to, co mu kazano, odezwa艂 si臋 nagl膮cym tonem do osoby po drugiej stronie. Z kr贸tkofal贸wki doby艂o si臋 gniewne warkni臋cie, kt贸rego Langdon nie zrozumia艂, ale jego przes艂anie by艂o jasne. Gwardzista spu艣ci艂 ramiona, zrezygnowany, schowa艂 kr贸tkofal贸wk臋 i odwr贸ci艂 si臋 do nich z wyrazem niezadowolenia na twarzy.

Kiedy wprowadza艂 ich do budynku, nie wymienili ani s艂owa. Przeszli przez czworo stalowych drzwi, dwa przej艣cia otwierane kluczem uniwersalnym, zeszli po d艂ugich schodach i znale藕li si臋 w holu, do kt贸rego dost臋pu broni艂y dwie klawiatury zamk贸w szyfrowych. Przechodz膮c przez ci膮g elektronicznych bramek, dotarli do ko艅ca d艂ugiego korytarza, gdzie znajdowa艂y si臋 szerokie podw贸jne drzwi d臋bowe. Stra偶nik zatrzyma艂 si臋, ponownie zmierzy艂 ich wzrokiem, mrucz膮c co艣 pod nosem, po czym podszed艂 do metalowej skrzynki na 艣cianie. Otworzy艂 j膮 kluczem, si臋gn膮艂 do 艣rodka i wybra艂 kod. W drzwiach przed nimi rozleg艂o si臋 brz臋czenie i us艂yszeli odg艂os otwieraj膮cego si臋 zamka.

Gwardzista odwr贸ci艂 si臋 i po raz pierwszy si臋 do nich odezwa艂.

- Archiwa s膮 za tymi drzwiami. Mia艂em doprowadzi膰 was tutaj i wr贸ci膰 na odpraw臋.

- Zostawia nas pan? - spyta艂a Vittoria.

- Gwardia szwajcarska nie ma dost臋pu do tajnych archiw贸w. Znale藕li艣cie si臋 tutaj tylko dlatego, 偶e komendant otrzyma艂 bezpo艣redni rozkaz od kamerlinga.

- Ale jak st膮d wyjdziemy?

- Te zabezpieczenia dzia艂aj膮 tylko w jednym kierunku. Nie b臋dziecie mieli najmniejszych trudno艣ci. - Zako艅czywszy w ten spos贸b rozmow臋, odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i odszed艂 korytarzem.

Vittoria wyg艂osi艂a jak膮艣 uwag臋, ale Langdon jej nie s艂ysza艂. W skupieniu wpatrywa艂 si臋 w znajduj膮ce si臋 przed nimi podw贸jne drzwi i zastanawia艂 si臋, jakie tajemnice mog膮 si臋 za nimi kry膰.

47

Kamerling Carlo Ventresca wiedzia艂, 偶e jest p贸藕no, ale mimo to szed艂 powoli. Musia艂 poby膰 troch臋 w samotno艣ci, zanim wyg艂osi modlitw臋 otwieraj膮c膮 konklawe. Tyle si臋 dzia艂o. Kiedy szed艂 przez mroczn膮 pustk臋 P贸艂nocnego Skrzyd艂a, poczu艂 na barkach ci臋偶ar minionych pi臋tnastu dni.

Wype艂ni艂 co do joty swoje 艣wi臋te obowi膮zki.

Zgodnie z watyka艅sk膮 tradycj膮, po 艣mierci papie偶a osobi艣cie potwierdzi艂 jego zgon, przyk艂adaj膮c palce do t臋tnicy szyjnej, nas艂uchuj膮c oddechu i trzykrotnie wzywaj膮c go po imieniu. Zgodnie z prawem nie przeprowadzano autopsji. Potem zapiecz臋towa艂 papiesk膮 sypialni臋, zniszczy艂 Pier艣cie艅 Rybaka i matryce u偶yte do wykonania piecz臋ci, a nast臋pnie wyda艂 dyspozycje dotycz膮ce pogrzebu. Kiedy wszystko zosta艂o ustalone, rozpocz膮艂 przygotowania do konklawe.

Konklawe, pomy艣la艂. Ostatnia przeszkoda. By艂a to jedna z najstarszych tradycji chrze艣cija艅skich. Obecnie, kiedy wynik konklawe by艂 zazwyczaj znany ju偶 przed jego rozpocz臋ciem, krytykowano je jako przestarza艂y zwyczaj. Twierdzono, 偶e to raczej burleska ni偶 wybory. Jednak wynika艂o to po prostu z niezrozumienia istoty rzeczy. Konklawe to nie by艂y wybory. By艂o to odwieczne, mistyczne przekazanie w艂adzy. Obowi膮zuj膮ce rytua艂y by艂y ponadczasowe: 艣cis艂a tajemnica, zwitki papieru z nazwiskami, palenie g艂os贸w, mieszanina starodawnych chemikali贸w, sygna艂y dymne.

Id膮c przez Loggie Grzegorza XIII w kierunku kaplicy, zastanawia艂 si臋, czy kardyna艂 Mortati wpad艂 ju偶 w panik臋. Niew膮tpliwie zorientowa艂 si臋, 偶e brakuje czterech preferiti. Bez nich g艂osowanie b臋dzie trwa艂o ca艂膮 noc. Mimo to wyznaczenie Mortatiego na Wielkiego Elektora by艂o s艂usznym wyborem. Jest to cz艂owiek o otwartym umy艣le, kt贸ry potrafi wyrazi膰 swoje zdanie. Na dzisiejszym konklawe, bardziej ni偶 kiedykolwiek, niezb臋dna b臋dzie obecno艣膰 prawdziwego przyw贸dcy.

Kiedy dotar艂 do szczytu Schod贸w Kr贸lewskich, poczu艂 si臋 jak nad przepa艣ci膮 swojego 偶ycia. Nawet tutaj dobiega艂y odg艂osy z Kaplicy Syksty艅skiej - niespokojny gwar g艂os贸w stu sze艣膰dziesi臋ciu pi臋ciu kardyna艂贸w.

Stu sze艣膰dziesi臋ciu jeden, poprawi艂 si臋. Przez chwil臋 mia艂 wra偶enie, 偶e spada, gwa艂townie stacza si臋 ku piek艂u... ludzie krzycz膮, p艂omienie strzelaj膮 w g贸r臋 i go obejmuj膮, kamienie i krew spadaj膮 z nieba. A potem cisza.

Kiedy ch艂opiec si臋 obudzi艂, by艂 w niebie. Wszystko wok贸艂 niego by艂o bia艂e. 艢wiat艂o czyste i o艣lepiaj膮ce. Chocia偶 kto艣 m贸g艂by nie wierzy膰, 偶e dziesi臋ciolatek rozumie, czym jest niebo, m艂ody Carlo Ventresca doskonale to rozumia艂. W艂a艣nie teraz by艂 w niebie. C贸偶 innego mog艂oby to by膰? Nawet podczas tak kr贸tkiego pobytu na ziemi Carlo zd膮偶y艂 odczu膰 majestat Boga - grzmi膮ce d藕wi臋ki organ贸w, ogromne kopu艂y, g艂osy wsp贸lnie 艣piewaj膮ce pie艣艅, witra偶e, l艣ni膮ce br膮zy i z艂oto. Mama Carla, Maria, codziennie zabiera艂a go na msz臋. Ko艣ci贸艂 sta艂 si臋 jego domem.

- Dlaczego codziennie przychodzimy na msz臋? - spyta艂 kiedy艣, co nie znaczy, 偶e mu to przeszkadza艂o.

- Bo obieca艂am Bogu, 偶e tak b臋d臋 robi膰 - odpar艂a matka. - A obietnica uczyniona Bogu jest najwa偶niejsza ze wszystkich. Pami臋taj, 偶eby艣 nigdy nie z艂ama艂 obietnicy z艂o偶onej Bogu.

Carlo ch臋tnie jej to obieca艂. Kocha艂 swoj膮 matk臋 najbardziej na 艣wiecie. Czasem nazywa艂 j膮 Maria benedetta - B艂ogos艂awiona Maria - chocia偶 jej si臋 to nie podoba艂o. Kl臋ka艂 przy niej, gdy si臋 modli艂a, wdychaj膮c s艂odki zapach jej cia艂a i s艂uchaj膮c jej cichego g艂osu odmawiaj膮cego r贸偶aniec. 艢wi臋ta Mario, Matko Bo偶a... m贸dl si臋 za nami grzesznymi... teraz i w godzin臋 艣mierci naszej.

- Gdzie jest m贸j ojciec? - pyta艂 j膮, chocia偶 wiedzia艂 ju偶, 偶e ojciec zmar艂, zanim on si臋 urodzi艂.

- B贸g jest teraz twoim ojcem - odpowiada艂a zawsze. - Jeste艣 dzieckiem Ko艣cio艂a.

Carlo uwielbia艂 to s艂ysze膰.

- Kiedy b臋dziesz czego艣 si臋 ba艂 - t艂umaczy艂a mu matka - pami臋taj, 偶e B贸g jest teraz twoim ojcem. On zawsze b臋dzie ci臋 strzeg艂 i chroni艂. B贸g ma co do ciebie wielkie plany, Carlo. - Ch艂opiec wiedzia艂, 偶e ma racj臋. Ju偶 czu艂 Boga we krwi.

Krew...

Krew padaj膮ca z nieba!

Cisza. Potem Niebo.

Jego niebo, jak si臋 dowiedzia艂, gdy wy艂膮czono o艣lepiaj膮ce 艣wiat艂o, by艂o w istocie oddzia艂em intensywnej opieki medycznej szpitala Santa Clara pod Palermo. Carlo jako jedyny prze偶y艂 zamach bombowy, kt贸ry obr贸ci艂 w ruin臋 kaplic臋, gdzie on i matka uczestniczyli we mszy 艣wi臋tej podczas wakacji. Zgin臋艂o trzydzie艣ci siedem os贸b, w tym matka Carla. Fakt, 偶e on sam si臋 uratowa艂, gazety nazwa艂y cudem 艣wi臋tego Franciszka. Ch艂opiec na kr贸tko przed wybuchem z niewiadomej przyczyny oddali艂 si臋 od matki i wszed艂 do os艂oni臋tej wn臋ki, gdzie rozmy艣la艂 nad histori膮 艣wi臋tego Franciszka przedstawion膮 na gobelinie.

B贸g mnie tam zawo艂a艂, stwierdzi艂 w duchu. Chcia艂 mnie ocali膰.

My艣la艂, 偶e oszaleje z b贸lu. Nadal widzia艂 swoj膮 matk臋, jak kl臋czy w 艂awce i posy艂a mu ca艂usa, a potem rozleg艂 si臋 przera偶aj膮cy ryk i jej s艂odko pachn膮ce cia艂o zosta艂o rozerwane na strz臋py. Nadal jeszcze wyczuwa艂 ludzkie z艂o. Krew sp艂ywa艂a z g贸ry jak deszcz. Krew jego matki! B艂ogos艂awionej Marii!

B贸g zawsze b臋dzie ci臋 strzeg艂 i chroni艂, powiedzia艂a mu mama.

Ale gdzie teraz jest B贸g?!

Potem jak ziemskie uosobienie prawdy s艂贸w matki, w szpitalu pojawi艂 si臋 ksi膮dz. Nie by艂 to jednak zwyk艂y ksi膮dz, tylko biskup. Modli艂 si臋 za Carla. Cud 艣wi臋tego Franciszka. Kiedy ch艂opiec wyzdrowia艂, biskup za艂atwi艂, 偶eby m贸g艂 mieszka膰 w ma艂ym klasztorze znajduj膮cym si臋 obok katedry, kt贸r膮 administrowa艂. Carlo mieszka艂 i uczy艂 si臋 razem z mnichami. Potem zosta艂 nawet ministrantem swojego protektora. Biskup radzi艂 mu, 偶eby zapisa艂 si臋 do szko艂y publicznej, ale ch艂opiec odm贸wi艂. Tutaj czu艂 si臋 najszcz臋艣liwszy. Teraz naprawd臋 mieszka艂 w domu Bo偶ym.

Co wiecz贸r modli艂 si臋 za swoj膮 matk臋.

B贸g mnie ocali艂 z jakiej艣 przyczyny, rozmy艣la艂. Jaka to przyczyna?

Kiedy Carlo sko艅czy艂 szesna艣cie lat, zgodnie z w艂oskim prawem, musia艂 ods艂u偶y膰 dwa lata szkolenia wojskowego. Biskup powiedzia艂 mu, 偶e je艣li wst膮pi do seminarium, b臋dzie zwolniony z tego obowi膮zku. Jednak Carlo stwierdzi艂, 偶e cho膰 zamierza wst膮pi膰 do seminarium, najpierw musi zrozumie膰 z艂o.

Biskup go nie zrozumia艂.

Carlo wyja艣ni艂 mu, 偶e skoro zamierza przez ca艂e 偶ycie zwalcza膰 z艂o w s艂u偶bie Ko艣cio艂a, najpierw musi je zrozumie膰. Trudno znale藕膰 do tego lepsze miejsce ni偶 armia. Armie u偶ywaj膮 karabin贸w i bomb. Bomba zabi艂a moj膮 b艂ogos艂awion膮 matk臋!

Jego opiekun pr贸bowa艂 odwie艣膰 go od tego zamiaru, ale bezskutecznie. Carlo ju偶 podj膮艂 decyzj臋.

- B膮d藕 ostro偶ny, m贸j synu - powiedzia艂 mu na po偶egnanie biskup. - I pami臋taj, 偶e Ko艣ci贸艂 czeka na ciebie, kiedy wr贸cisz.

Dwa lata w wojsku by艂y dla Carla straszne. By艂 on z natury cz艂owiekiem milcz膮cym i sk艂onnym do refleksji. Jednak w wojsku nigdy nie by艂o ciszy pozwalaj膮cej na refleksj臋. Panowa艂 tam nieustanny ha艂as. Wsz臋dzie ogromne maszyny. Ani chwili spokoju. 呕o艂nierze wprawdzie chodzili raz na tydzie艅 na msz臋 w koszarach, ale Carlo nie wyczuwa艂 obecno艣ci Boga w 偶adnym ze swoich koleg贸w. Ich umys艂y by艂y zbyt wype艂nione chaosem, 偶eby dostrzec Boga.

Carlo nie znosi艂 swego nowego 偶ycia i pragn膮艂 wr贸ci膰 do domu. Postanowi艂 jednak wytrwa膰. Nadal jeszcze nie rozumia艂 z艂a. Odm贸wi艂 strzelania, tote偶 nauczono go pilotowa膰 helikopter medyczny. Nie znosi艂 jego ha艂asu i zapachu, ale przynajmniej m贸g艂 wzbija膰 si臋 w niebo i by膰 w ten spos贸b bli偶ej swojej matki. Kiedy powiedziano mu, 偶e jego szkolenie obejmuje te偶 skoki spadochronowe, by艂 przera偶ony. Jednak nie mia艂 wyboru.

B贸g b臋dzie mnie chroni艂, powiedzia艂 sobie.

Pierwszy skok by艂 najwspanialszym fizycznym doznaniem w jego 偶yciu. Mia艂 wra偶enie, 偶e unosi si臋 w powietrzu z Bogiem. Nie m贸g艂 si臋 nacieszy膰... ta cisza... p艂yni臋cie... twarz jego matki w k艂臋biastych bia艂ych chmurach. B贸g ma co do ciebie plany, Carlo. Kiedy wr贸ci艂 z wojska, wst膮pi艂 do seminarium duchownego.

By艂o to dwadzie艣cia trzy lata temu.

Teraz, schodz膮c po Schodach Kr贸lewskich, kamerling Carlo Ventresca stara艂 si臋 zrozumie膰, jaki 艂a艅cuch wydarze艅 doprowadzi艂 go na te niezwyk艂e rozstaje.

Porzu膰 wszelki strach, powiedzia艂 sobie, i po艣wi臋膰 t臋 noc Bogu.

Widzia艂 ju偶 wielkie, wykonane z br膮zu drzwi Kaplicy Syksty艅skiej, kt贸rych strzeg艂o czterech gwardzist贸w. Stra偶nicy odci膮gn臋li zasuw臋 i otworzyli przed nim drzwi. Wewn膮trz wszystkie g艂owy obr贸ci艂y si臋 w jego kierunku. Kamerling przyjrza艂 si臋 czarnym sutannom i czerwonym pasom przed sob膮. Zrozumia艂 ju偶, jakie B贸g mia艂 wobec niego plany. Los Ko艣cio艂a zosta艂 z艂o偶ony w jego r臋ce.

Prze偶egna艂 si臋 i przest膮pi艂 pr贸g kaplicy.

48

Gunther Glick, dziennikarz BBC, siedzia艂 spocony w furgonetce transmisyjnej swojej sieci, zaparkowanej na wschodnim kra艅cu placu 艢wi臋tego Piotra, i przeklina艂 redaktora, kt贸ry przydzieli艂 mu to zadanie. Mimo 偶e jego pierwszy miesi臋czny przegl膮d wydarze艅 wr贸ci艂 opatrzony samymi superlatywami - pomys艂owy, ostry, wiarygodny - on i tak wyl膮dowa艂 w Watykanie na „papieskim patrolu”. T艂umaczy艂 sobie, 偶e relacjonowanie wydarze艅 dla BBC nios艂o ze sob膮 niepor贸wnanie wi臋ksze mo偶liwo艣ci budowania wiarygodno艣ci dziennikarskiej ni偶 produkowanie tych bzdur dla British Tattlera, niemniej jednak to nie by艂a jego wizja dziennikarstwa.

Zadanie mia艂 proste. Upokarzaj膮co proste. Mia艂 tu siedzie膰, czekaj膮c, a偶 gromada starych pryk贸w wybierze swojego nast臋pnego g艂贸wnego pryka, potem wyj艣膰 z furgonetki i nagra膰 pi臋tnastosekundowy spot „na 偶ywo” na tle budynk贸w Watykanu.

Rewelacja.

Nie m贸g艂 wprost uwierzy膰, 偶e BBC nadal wysy艂a reporter贸w, 偶eby relacjonowali t臋 szopk臋. Oczywi艣cie sieci ameryka艅skich tu nie wida膰. Pewnie, 偶e nie! Ci najlepsi wiedzieli, jak to robi膰. Ogl膮dali CNN, robili sobie streszczenia, a potem nagrywali raport „na 偶ywo” na tle b艂臋kitnego ekranu i nak艂adali obraz na realistyczne t艂o. Sie膰 MSNBC wykorzystywa艂a nawet urz膮dzenia do produkcji wiatru i deszczu w studio, 偶eby wszystko wygl膮da艂o autentycznie. Widzom wcale nie zale偶a艂o ju偶 na prawdzie - chcieli po prostu rozrywki.

Glick wygl膮da艂 przez szyb臋 i czu艂 coraz wi臋ksze przygn臋bienie. Majestatyczna bry艂a Watykanu wyrasta艂a przed nim jak ponury przyk艂ad, czego cz艂owiek mo偶e dokona膰, kiedy si臋 naprawd臋 do tego przy艂o偶y.

- A co ja osi膮gn膮艂em w 偶yciu? - zastanawia艂 si臋 g艂o艣no. - Nic.

- To daj sobie spok贸j - rozleg艂 si臋 za nim kobiecy g艂os.

Glick podskoczy艂. Niemal zapomnia艂, 偶e nie jest tu sam.

Obr贸ci艂 si臋 w stron臋 tylnego siedzenia, gdzie jego kamerzystka, Chinita Macri, siedzia艂a w milczeniu, poleruj膮c okulary. Zawsze czy艣ci艂a okulary. Chinita by艂a Murzynk膮, chocia偶 wola艂a, 偶eby nazywa膰 j膮 Afroamerykank膮, odrobin臋 za t臋ga i inteligentna jak diabli. Dba艂a te偶, 偶eby wszyscy o tym wiedzieli. By艂a troszk臋 dziwna, ale Glick j膮 lubi艂, a teraz niew膮tpliwie przyda mu si臋 towarzystwo.

- Masz jaki艣 problem, Gunth? - spyta艂a Chinita.

- Co my tu robimy?

Nie przerwa艂a polerowania.

- Jeste艣my 艣wiadkami emocjonuj膮cego wydarzenia.

- Starzy faceci zamkni臋ci w ciemno艣ciach maj膮 by膰 emocjonuj膮cy?

- Wiesz, 偶e p贸jdziesz do piek艂a, prawda?

- Ju偶 w nim jestem.

- Porozmawiaj ze mn膮. - Zabrzmia艂o to, jakby s艂ysza艂 matk臋.

- Po prostu chcia艂bym co艣 po sobie zostawi膰.

- Pisa艂e艣 dla British Tattlera.

- Pewnie, ale nic, co by mia艂o jaki艣 rezonans.

- Och, przesta艅. S艂ysza艂am, 偶e napisa艂e艣 wstrz膮saj膮cy artyku艂 na temat sekretnych kontakt贸w seksualnych kr贸lowej z istotami pozaziemskimi.

- Dzi臋ki.

- G艂owa do g贸ry. Dzi艣 wieczorem stworzysz swoje pierwsze pi臋tna艣cie sekund historii telewizji.

Glick j臋kn膮艂. Ju偶 s艂ysza艂, jak prowadz膮cy program m贸wi: „Dzi臋kuj臋, Gunther, wspania艂a relacja”. Potem wzniesie oczy do g贸ry i przejdzie do prognozy pogody.

- Trzeba by艂o si臋 stara膰 o stanowisko prowadz膮cego.

Chinita roze艣mia艂a si臋.

- Bez 偶adnego do艣wiadczenia? I z t膮 brod膮? Daj sobie spok贸j.

Glick przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po rudawej k臋pce w艂os贸w na podbr贸dku.

- Uwa偶am, 偶e dzi臋ki niej wygl膮dam bardziej inteligentnie.

Nagle w furgonetce rozleg艂 si臋 d藕wi臋k telefonu kom贸rkowego, mi艂osiernie przerywaj膮c Glickowi wyg艂aszanie kolejnej b艂臋dnej opinii.

- Mo偶e to wydawca programu - powiedzia艂, czuj膮c przyp艂yw nadziei. - S膮dzisz, 偶e chc膮, 偶eby艣my powiedzieli na 偶ywo, jak w tej chwili wygl膮da sytuacja?

- Na ten temat? - Macri roze艣mia艂a si臋. - Jeste艣 niepoprawnym marzycielem.

Glick powita艂 dzwoni膮cego swoim najlepszym prezenterskim g艂osem.

- Gunther Glick, BBC na 偶ywo z Watykanu.

Cz艂owiek, kt贸ry mu odpowiedzia艂, mia艂 wyra藕ny arabski akcent.

- Prosz臋 pos艂ucha膰 uwa偶nie - powiedzia艂. - Nied艂ugo odmieni臋 pa艅skie 偶ycie.

49

Langdon i Vittoria zostali sami przed podw贸jnymi d臋bowymi drzwiami prowadz膮cymi do sanktuarium tajnych archiw贸w. W wystroju tego obramowanego kolumnami korytarza mogli zaobserwowa膰 zupe艂nie niestosowne zestawienie dywan贸w pokrywaj膮cych od 艣ciany do 艣ciany marmurowe posadzki i bezprzewodowych kamer bezpiecze艅stwa zerkaj膮cych na d贸艂 spoza rze藕bionych cherubin贸w zdobi膮cych sufit. Langdon nazwa艂 to Sterylnym Renesansem. Obok 艂ukowo sklepionego wej艣cia znajdowa艂a si臋 niewielka tabliczka z br膮zu.

ARCHIVIO VATICANO

Curatore, Padre Jaqui Tomaso

Ojciec Jaqui Tomaso. Langdon pami臋ta艂 to nazwisko z list贸w z odmowami, spoczywaj膮cych teraz w jego biurku w domu. Szanowny Panie Langdon, bardzo 偶a艂uj臋, 偶e musz臋 Panu odm贸wi膰...

呕a艂uje. Akurat. Od kiedy Jaqui Tomaso rozpocz膮艂 urz臋dowanie, Langdon nie s艂ysza艂 o 偶adnym ameryka艅skim naukowcu niekatoliku, kt贸ry uzyska艂by dost臋p do tajnych archiw贸w watyka艅skich. Historycy nazywali go Il guardiano. Jaqui Tomaso by艂 niew膮tpliwie najsurowszym bibliotekarzem na 艣wiecie.

Kiedy Langdon otworzy艂 drzwi i wchodzi艂 przez 艂ukowo wyko艅czony portal do wn臋trza tego tak strze偶onego przybytku, by艂 prawie pewien, 偶e w 艣rodku zobaczy ojca Jaqui w pe艂nym mundurze wojskowym i he艂mie, stoj膮cego na stra偶y z bazook膮 w r臋kach. Jednak wewn膮trz nikogo nie by艂o.

Cisza. Delikatne o艣wietlenie.

Archivio Vaticano. Jedno z jego najwi臋kszych marze艅.

Kiedy jednak obieg艂 spojrzeniem 艣wi臋te pomieszczenie, pierwsz膮 reakcj膮 by艂o za偶enowanie. U艣wiadomi艂 sobie, jakim jest niepoprawnym romantykiem. Piel臋gnowane latami wyobra偶enia o tej sali nie mia艂y nic wsp贸lnego z rzeczywisto艣ci膮. Kiedy my艣la艂 o archiwach, wyobra偶a艂 sobie zakurzone p贸艂ki ze stosami podniszczonych ksi膮偶ek, ksi臋偶y kataloguj膮cych zbiory przy 艣wietle 艣wiec i blasku wpadaj膮cym przez witra偶owe okna, mnich贸w studiuj膮cych zwoje...

Nic podobnego.

Na pierwszy rzut oka sala przypomina艂a zaciemniony hangar lotniczy, w kt贸rym wybudowano kilkana艣cie wolno stoj膮cych kort贸w do gry w racquetball. Oczywi艣cie, Langdon wiedzia艂, do czego s艂u偶膮 te ogrodzone szklanymi 艣cianami pomieszczenia. Nie zaskoczy艂 go ich widok - wilgo膰 i ciep艂o niszcz膮 pergamin i papier welinowy, tote偶 stare ksi臋gi i dokumenty musia艂y by膰 przechowywane w hermetycznych warunkach. Te szklane kabiny chroni艂y je przed wilgoci膮 i naturalnymi kwasami obecnymi w powietrzu. Langdon ju偶 wielokrotnie mia艂 okazj臋 przebywa膰 w takich hermetycznych pomieszczeniach, ale za ka偶dym razem by艂o to dla niego denerwuj膮ce prze偶ycie... Troch臋 niepewnie si臋 czu艂, wchodz膮c do kabiny, gdzie dop艂yw tlenu by艂 regulowany przez bibliotekarza.

Szklane boksy by艂y ciemne i przedstawia艂y do艣膰 upiorny widok, gdy偶 ich zarys pod艣wietla艂y niewielkie lampki sufitowe umieszczone na ko艅cu ka偶dego rega艂u. Jednak Langdon wiedzia艂, 偶e w mroku tych pomieszcze艅 ci膮gn膮 si臋 rz膮d za rz臋dem ogromne rega艂y wype艂nione histori膮. Mia艂 przed sob膮 niesamowit膮 kolekcj臋.

Na Vittorii to wn臋trze te偶 wywar艂o ogromne wra偶enie. Sta艂a obok niego oniemia艂a, wpatruj膮c si臋 w ogromne, przejrzyste sze艣ciany.

Mieli niewiele czasu, tote偶 Langdon, nie zwlekaj膮c, obieg艂 wzrokiem s艂abo o艣wietlone pomieszczenie w poszukiwaniu katalogu - opas艂ej ksi臋gi zawieraj膮cej spis zgromadzonej tu kolekcji. Jednak jedyne, co zobaczy艂, to blask p艂yn膮cy z ekran贸w terminali komputerowych rozsianych po sali.

- Najwyra藕niej maj膮 Biblion. Ich katalog jest skomputeryzowany.

Vittorii rozja艣ni艂a si臋 mina.

- To znacznie przyspieszy szukanie.

Chcia艂by podziela膰 jej entuzjazm, ale czu艂, 偶e to raczej niekorzystny obr贸t sytuacji. Podszed艂 do terminalu i zacz膮艂 pisa膰. Jego obawy natychmiast si臋 potwierdzi艂y.

- Dla nas lepsze by艂yby staromodne metody.

- Dlaczego?

Odsun膮艂 si臋 od monitora.

- Poniewa偶 katalogi w formie ksi膮偶ek nie maj膮 zabezpiecze艅 w postaci has艂a. Przypuszczam, 偶e fizycy nie s膮 z natury hakerami?

Dziewczyna potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮.

- Potrafi臋 otworzy膰 ostryg臋, i to wszystko.

Langdon westchn膮艂 g艂臋boko, po czym odwr贸ci艂 si臋 ku przejrzystym boksom. Podszed艂 do najbli偶szego i stara艂 si臋 co艣 dostrzec w mrocznym wn臋trzu. Uda艂o mu si臋 rozpozna膰, 偶e w 艣rodku znajduj膮 si臋 rega艂y, kosze na zwoje pergamin贸w i sto艂y do pracy. Spojrza艂 na b艂yszcz膮ce tabliczki umieszczone na ko艅cu ka偶dego rega艂u. Jak w ka偶dej bibliotece, prezentowa艂y one zawarto艣膰 danego rz臋du p贸艂ek. Id膮c wzd艂u偶 szklanej 艣ciany, odczytywa艂 kolejne napisy.

PIETRO IL ERIMITO... LE CROCIATE... URBANO II... LEVANT...

- S膮 oznaczone - odezwa艂 si臋 do Vittorii - ale nie alfabetycznie. - Nie zdziwi艂o go to. Zbiory bardzo starych dokument贸w niemal nigdy nie by艂y katalogowane alfabetycznie, gdy偶 cz臋sto nie znano ich autor贸w. Nie sprawdza艂o si臋 te偶 porz膮dkowanie wed艂ug tytu艂贸w, poniewa偶 wiele dokument贸w historycznych mia艂o posta膰 list贸w lub fragment贸w pergamin贸w. W zwi膮zku z tym, katalogowano je zazwyczaj chronologicznie. Niestety, ku swojemu zaskoczeniu nie dostrzeg艂 tu porz膮dku chronologicznego.

Zdenerwowany, czu艂 wyra藕nie, jak ucieka im cenny czas.

- Watykan ma chyba w艂asny system.

- A to niespodzianka.

Ponownie zacz膮艂 analizowa膰 tabliczki. Dokumenty na jednym regale pochodzi艂y z kilku wiek贸w, jednak zauwa偶y艂, 偶e s艂owa kluczowe wskazuj膮 na ich powi膮zanie.

- Wygl膮da na to, 偶e s膮 u艂o偶one tematycznie.

- Tematycznie - powt贸rzy艂a Vittoria pe艂nym dezaprobaty tonem. - To ma艂o praktyczne.

W艂a艣ciwie... Zastanowi艂 si臋 nad tym g艂臋biej. Kto wie, czy to nie najbardziej pomys艂owy katalog, jaki widzia艂em. Zawsze zach臋ca艂 swoich student贸w, 偶eby starali si臋 zrozumie膰 og贸ln膮 atmosfer臋 i motywy obecne w danym okresie sztuki, zamiast zag艂臋bia膰 si臋 w szczeg贸艂y poszczeg贸lnych dzie艂 i daty. Najwyra藕niej archiwa watyka艅skie zosta艂y uporz膮dkowane w oparciu o podobn膮 filozofi臋. Szerokie uj臋cie...

- Wszystko w tym boksie - odezwa艂 si臋 z nag艂ym przyp艂ywem pewno艣ci siebie - cho膰 jest przekrojem przez wieki, ma zwi膮zek z wyprawami krzy偶owymi. To temat przewodni w tym pomieszczeniu. - Wszystko tu jest, u艣wiadomi艂 sobie. Zabytkowe relacje, listy, informacje o dzie艂ach sztuki, informacje polityczne i spo艂eczne, wsp贸艂czesne analizy. Wszystko w jednym miejscu... zach臋ca do g艂臋bszego zrozumienia zagadnienia. Genialne.

Vittoria zmarszczy艂a brwi.

- Jednak te same informacje mog膮 by膰 powi膮zane z r贸偶nymi tematami.

- Dlatego umie艣cili odsy艂acze. - Wskaza艂 przez szyb臋 kolorowe plastykowe tabliczki powstawiane pomi臋dzy tomy. - Wskazuj膮 one, gdzie znajduj膮 si臋 dodatkowe dokumenty, spoczywaj膮ce na rega艂ach dotycz膮cych ich w艂a艣ciwego tematu.

- Oczywi艣cie - odpar艂a, najwyra藕niej postanawiaj膮c dalej si臋 tym nie zajmowa膰. Opar艂a r臋ce na biodrach i zmierzy艂a wzrokiem ogrom rozci膮gaj膮cego si臋 przed nimi pomieszczenia. Potem zn贸w spojrza艂a na Langdona. - Zatem, profesorze, jaki tytu艂 ma ta praca Galileusza, kt贸rej szukamy?

Langdon nie m贸g艂 powstrzyma膰 u艣miechu. Nadal trudno mu by艂o uwierzy膰, 偶e stoi w tym pomieszczeniu. To tu jest, pomy艣la艂. Czeka gdzie艣 w ciemno艣ci.

- Chod藕 za mn膮. - Ruszy艂 szybko pierwszym przej艣ciem pomi臋dzy boksami, odczytuj膮c kolejne tabliczki. - Pami臋tasz, co ci opowiada艂em o 艢cie偶ce O艣wiecenia? Jak iluminaci rekrutowali nowych cz艂onk贸w, poddaj膮c ich swego rodzaju egzaminowi?

- Poszukiwanie skarb贸w - odpar艂a, id膮c tu偶 za nim.

- Problem iluminat贸w polega艂 na tym, 偶e kiedy ju偶 rozmie艣cili w Rzymie swoje drogowskazy, musieli jako艣 powiadomi膰 innych uczonych o istnieniu tej 艣cie偶ki.

- Logiczne. Inaczej nikt by nie wiedzia艂, 偶e ma tego szuka膰.

- Tak, a nawet gdyby wiedziano o istnieniu szlaku, uczeni nie mieliby poj臋cia, gdzie zacz膮膰 poszukiwania. Rzym jest przecie偶 ogromny.

- Rozumiem.

Langdon szed艂 teraz nast臋pnym przej艣ciem i, m贸wi膮c, sprawdza艂 jednocze艣nie tabliczki w ka偶dym boksie.

- Jakie艣 pi臋tna艣cie lat temu kilku historyk贸w z Sorbony i ja odkryli艣my zbi贸r list贸w iluminat贸w, w kt贸rych powtarza艂y si臋 wzmianki o segno.

- O znaku. Wzmianki o istnieniu 艣cie偶ki i miejscu jej rozpocz臋cia.

- Tak. A od tamtej pory wielu naukowc贸w zajmuj膮cych si臋 iluminatami, ja r贸wnie偶, natkn臋艂o si臋 na jeszcze inne odniesienia do segno. Obecnie akceptowana powszechnie teoria g艂osi, 偶e istniej膮 wskaz贸wki dotycz膮ce tajnej siedziby iluminat贸w, a Galileusz w tajemnicy przed Watykanem rozpowszechnia艂 je na du偶膮 skal臋 w spo艂eczno艣ci uczonych.

- W jaki spos贸b?

- Nie jeste艣my pewni, ale najprawdopodobniej w swoich publikacjach. Galileusz opublikowa艂 wiele ksi膮偶ek i broszur.

- Ko艣ci贸艂 na pewno wiedzia艂 o publikacjach, wi臋c to by艂o raczej niebezpieczne.

- To prawda. Niemniej jednak informacje o segno zosta艂y rozpowszechnione.

- Nikt nigdy tego nie odkry艂?

- Nie. Jednak, co ciekawe, wsz臋dzie, gdzie pojawia艂y si臋 aluzje do segno... w dziennikach maso艅skich, dawnych periodykach naukowych czy w listach iluminat贸w... wspominano o nim jako o liczbie.

- Sze艣膰set sze艣膰dziesi膮t sze艣膰?

Langdon u艣miechn膮艂 si臋.

- Nie, to by艂o pi臋膰set trzy.

- Co to oznacza艂o?

- Nie potrafili艣my tego odgadn膮膰. Dosta艂em niemal obsesji na punkcie tej liczby i robi艂em wszystko, 偶eby rozszyfrowa膰 jej znaczenie, korzysta艂em z numerologii, szuka艂em wsp贸艂rz臋dnych na mapach... - Dotar艂 do ko艅ca przej艣cia, skr臋ci艂 i zacz膮艂 przegl膮da膰 nast臋pny rz膮d tabliczek. - Przez wiele lat jedyn膮 wskaz贸wk膮 by艂o to, 偶e liczba pi臋膰set trzy zaczyna si臋 od pi膮tki... 艣wi臋tej cyfry iluminat贸w. - Urwa艂.

- Co艣 mi si臋 wydaje, 偶e ostatnio uda艂o ci si臋 to rozwi膮za膰 i dlatego tu jeste艣my.

- Zgadza si臋 - stwierdzi艂 Langdon, pozwalaj膮c sobie na rzadk膮 chwil臋 dumy z w艂asnej pracy. - S艂ysza艂a艣 kiedy艣 o ksi膮偶ce Galileusza zatytu艂owanej Di脿logo!

- Oczywi艣cie. S艂ynie w艣r贸d naukowc贸w jako przyk艂ad kra艅cowego zaprzedania si臋 uczonego.

Langdon nie u偶y艂by s艂owa zaprzedanie, ale rozumia艂, co Vittoria ma na my艣li. Na pocz膮tku lat trzydziestych siedemnastego wieku Galileusz zamierza艂 poprze膰 w swojej ksi膮偶ce heliocentryczny model Uk艂adu S艂onecznego stworzony przez Kopernika. Jednak Watykan nie chcia艂 si臋 zgodzi膰 na t臋 publikacj臋, o ile Galileusz nie umie艣ci w ksi膮偶ce r贸wnie przekonuj膮cych dowod贸w na poparcie geocentrycznego modelu uznawanego przez Ko艣ci贸艂 - modelu, o kt贸rym Galileusz doskonale wiedzia艂, 偶e jest b艂臋dny. Uczony nie mia艂 innego wyboru ni偶 podporz膮dkowa膰 si臋 偶膮daniom Ko艣cio艂a i po艣wi臋ci膰 w ksi膮偶ce tyle samo miejsca prawid艂owemu i nieprawid艂owemu modelowi.

- Jak zapewne wiesz - odezwa艂 si臋 - pomimo 偶e Galileusz zgodzi艂 si臋 na taki kompromis, Di脿logo i tak zosta艂 uznany za herezj臋 i Watykan skaza艂 uczonego na areszt domowy.

- 呕aden dobry uczynek nie uchodzi bezkarnie.

Langdon si臋 u艣miechn膮艂.

- 艢wi臋ta prawda. Ale Galileusz by艂 uparty. Mimo 偶e przebywa艂 w areszcie domowym, napisa艂 w tajemnicy mniej znan膮 ksi膮偶k臋, kt贸r膮 naukowcy cz臋sto myl膮 z Di脿logo. Nosi ona tytu艂 Discorsi.

Vittoria skin臋艂a g艂ow膮.

- S艂ysza艂am o niej. Rozmowy i dowodzenia matematyczne z zakresu dw贸ch nowych umiej臋tno艣ci.

Langdon stan膮艂 jak wryty, zdumiony, 偶e s艂ysza艂a o tej ma艂o znanej publikacji na temat ruch贸w planet i ich zwi膮zku z przyp艂ywami i odp艂ywami.

- Pami臋taj - odezwa艂a si臋 - 偶e rozmawiasz z fizyczk膮 i marynistk膮, kt贸rej ojciec wielbi艂 Galileusza.

Langdon roze艣mia艂 si臋. Jednak ksi膮偶k膮, kt贸rej teraz szukali, nie by艂a Discorsi. Wyja艣ni艂 dziewczynie, 偶e kiedy Galileusz przebywa艂 w areszcie domowym, napisa艂 r贸wnie偶 broszurk臋 zatytu艂owan膮 Diagramma.

- Diagramma della Verit脿 - doda艂. - Diagram prawdy.

- Nigdy o niej nie s艂ysza艂am.

- Nie dziwi mnie to. Galileusz napisa艂 j膮 w najwi臋kszej tajemnicy. By艂 to rodzaj traktatu na temat znanych mu fakt贸w naukowych, kt贸rych rozpowszechnianie by艂o zakazane. Podobnie jak wcze艣niejsze r臋kopisy uczonego, r贸wnie偶 ta ksi膮偶ka zosta艂a wywieziona z Rzymu przez jego przyjaciela i po cichu opublikowana w Holandii. Sta艂a si臋 bardzo popularna w europejskim podziemiu naukowym. Potem Ko艣ci贸艂 co艣 zw臋szy艂 i wyruszy艂 na kampani臋 palenia ksi膮偶ek.

Vittoria przybra艂a zaintrygowany wyraz twarzy.

- I s膮dzisz, 偶e w艂a艣nie Diagramma zawiera wskaz贸wk臋? Segno? Informacje na temat 艢cie偶ki O艣wiecenia?

- Na pewno za jej po艣rednictwem Galileusz rozpowszechnia艂 informacje o znaku. - Langdon wszed艂 za trzeci rz膮d boks贸w i kontynuowa艂 sprawdzanie tabliczek. - Archiwi艣ci od lat szukaj膮 egzemplarza tej ksi膮偶ki, poniewa偶 jednak Watykan spali艂 ich tyle, a broszurka mia艂a niski wska藕nik trwa艂o艣ci, po prostu znikn臋艂a z powierzchni ziemi.

- Wska藕nik trwa艂o艣ci?

- Archiwi艣ci daj膮 oceny dokumentom w skali od jeden do dziesi臋ciu za ich strukturaln膮 integralno艣膰. Diagramma by艂a wydrukowana na papierze z turzycy... o trwa艂o艣ci papieru toaletowego. 呕ywotno艣膰 nie d艂u偶sza ni偶 sto lat.

- A dlaczego nie wybrano czego艣 trwalszego?

- Galileusz tak sobie za偶yczy艂, w trosce o swoich zwolennik贸w. Gdyby kt贸remu艣 z nich grozi艂o przy艂apanie z t膮 ksi膮偶eczk膮, m贸g艂by j膮 po prostu wrzuci膰 do wody i nie zosta艂oby po niej 艣ladu. O ile jednak by艂o to doskona艂e rozwi膮zanie pod wzgl臋dem bezpiecze艅stwa, o tyle fatalne z punktu widzenia archiwist贸w. Podobno po osiemnastym wieku zosta艂 ju偶 tylko jeden egzemplarz ksi膮偶ki.

- Jeden? - Na dziewczynie najwyra藕niej zrobi艂o to wra偶enie. Rozejrza艂a si臋 dooko艂a. - I chcesz powiedzie膰, 偶e jest tutaj?

- Watykan skonfiskowa艂 j膮 w Holandii, kr贸tko po 艣mierci Galileusza. Od lat sk艂adam pro艣by, 偶eby m贸c j膮 obejrze膰... od chwili, gdy u艣wiadomi艂em sobie, co zawiera.

Jakby czytaj膮c w jego my艣lach, Vittoria przesz艂a do nast臋pnego rz臋du rega艂贸w i r贸wnie偶 zacz臋艂a sprawdza膰 tabliczki, co podwoi艂o tempo poszukiwa艅.

- Dzi臋ki - odezwa艂 si臋. - Szukaj opis贸w maj膮cych co艣 wsp贸lnego z Galileuszem, nauk膮, naukowcami. Domy艣lisz si臋, kiedy zobaczysz.

- Dobrze, ale nadal mi nie powiedzia艂e艣, jak doszed艂e艣 do tego, 偶e to Diagramma zawiera wskaz贸wki. Ma to co艣 wsp贸lnego z liczb膮 powtarzaj膮c膮 si臋 w listach iluminat贸w? Z pi臋膰set trzy?

Langdon u艣miechn膮艂 si臋.

- Tak. Zabra艂o mi to nieco czasu, ale w ko艅cu zrozumia艂em, 偶e pi臋膰set trzy to prosty kod. Wyra藕nie wskazuje na Diagramma.

Na chwil臋 wr贸ci艂 my艣lami do dnia, kiedy niespodziewanie dozna艂 tego objawienia. Szesnastego sierpnia. Zaproszono go na 艣lub syna jednego z koleg贸w. Uroczysto艣膰 odbywa艂a si臋 na brzegu jeziora. Przy d藕wi臋kach dud, nios膮cych si臋 daleko po wodzie, m艂oda para nadp艂ywa艂a przez jezioro na barce ozdobionej girlandami i wie艅cami kwiat贸w. Na kad艂ubie 艂odzi widnia艂a rzymska liczba DCII.

Langdon, nieco zaskoczony tak膮 nazw膮, zwr贸ci艂 si臋 do ojca panny m艂odej:

- Dlaczego sze艣膰set dwa?

- Sze艣膰set dwa?

Wskaza艂 na bark臋.

- DCII to rzymska liczba sze艣膰set dwa.

M臋偶czyzna roze艣mia艂 si臋.

- To nie jest rzymska liczba. To nazwa 艂odzi.

- DCII?

- Tak. Dick i Connie II.

Langdon poczu艂 si臋 jak idiota. Dick i Connie to by艂y imiona m艂odej pary, a 艂贸d藕 nazwano na ich cze艣膰.

- A co si臋 sta艂o z DCI?

- Zaton臋艂a. Wczoraj, podczas pr贸bnego wodowania.

Langdon roze艣mia艂 si臋.

- Przykro mi to s艂ysze膰. - Ponownie spojrza艂 na bark臋. DCII, pomy艣la艂, jak miniaturowa QEII*. W chwil臋 p贸藕niej przysz艂o mu na my艣l to skojarzenie dotycz膮ce liczby pi臋膰set trzy.

Teraz zwr贸ci艂 si臋 do Vittorii.

- Arabskie pi臋膰set trzy by艂o, jak wspomnia艂em, pewnego rodzaju kodem. Kry艂 si臋 pod nim symbol, kt贸ry mo偶na by艂o uzna膰 za rzymsk膮 liczb臋. Pi臋膰set trzy w rzymskiej numeracji to...

- DIII.

Langdon oderwa艂 wzrok od p贸艂ek.

- Szybko ci posz艂o. Tylko nie m贸w, 偶e te偶 nale偶ysz do iluminat贸w.

Roze艣mia艂a si臋.

- Stosuj臋 numeracj臋 rzymsk膮 do oznaczania stref pelagicznych.

Oczywi艣cie, pomy艣la艂. Czy偶 wszyscy tego nie robimy?

Vittoria spojrza艂a na niego.

- No, wi臋c, co oznacza DIII?

- DI, DII i DIII to bardzo stare skr贸ty. Dawni uczeni stosowali je dla odr贸偶nienia trzech dzie艂 Galileusza, kt贸re najcz臋艣ciej mylono.

Dziewczyna gwa艂townie wci膮gn臋艂a oddech. - Di脿logo... Discorsi... Diagramma.

- D-jeden, D-dwa, D-trzy. Wszystkie naukowe i kontrowersyjne. Pi臋膰set trzy to DIII, czyli Diagramma. Trzecia z tych ksi膮偶ek.

Na twarzy Vittorii odmalowa艂 si臋 wyraz niepewno艣ci.

- Nadal jednak czego艣 nie rozumiem. Je艣li segno... ta wskaz贸wka czy informacja o istnieniu 艢cie偶ki O艣wiecenia, rzeczywi艣cie znajdowa艂a si臋 w tej ksi膮偶ce, to dlaczego ksi臋偶a tego nie zauwa偶yli, skoro mieli w swoich r臋kach wszystkie egzemplarze?

- Mo偶e widzieli, ale nie zwr贸cili uwagi. Pami臋tasz, co m贸wi艂em o tych rze藕bach wskazuj膮cych drog臋? Ukrywaniu rzeczy na widoku? Dyssymulacji? Segno najwyra藕niej ukryto w podobny spos贸b. Przedstawiono je otwarcie, ale by艂o niewidoczne dla tych, kt贸rzy go nie szukali. No, i dla tych, kt贸rzy go nie zrozumieli

- To znaczy?

- To znaczy, 偶e Galileusz dobrze je ukry艂. Zgodnie z przekazami historycznymi by艂o ono przedstawione w pura lingua, jak to nazywali iluminaci.

- W czystym j臋zyku?

- Tak.

- W formie matematycznej?

- Tak si臋 domy艣lam. Wydaje si臋 to logiczne, skoro Galileusz by艂 uczonym i przekazywa艂 wiadomo艣膰 innym uczonym. Na dodatek broszurka ma tytu艂 Diagramma, wi臋c mo偶e zawiera膰 diagramy matematyczne, kt贸re stanowi膮 cz臋艣膰 kodu.

- Przypuszczam, 偶e Galileusz rzeczywi艣cie m贸g艂 stworzy膰 jaki艣 matematyczny szyfr, kt贸rego ksi臋偶a nie zauwa偶yli - zgodzi艂a si臋, jednak do艣膰 niepewnie.

- Chyba ci臋 nie przekona艂em - zauwa偶y艂 Langdon, ca艂y czas posuwaj膮c si臋 wzd艂u偶 rz臋du rega艂贸w.

- Nie bardzo, ale g艂贸wnie dlatego, 偶e ty sam nie jeste艣 o tym przekonany. Inaczej by艣 to opublikowa艂. W贸wczas kto艣, kto ma dost臋p do archiw贸w watyka艅skich, m贸g艂by tu przyjecha膰 i ju偶 dawno przejrze膰 t臋 ksi膮偶eczk臋.

- Nie chcia艂em tego publikowa膰 - odpar艂. - Wiele si臋 nam臋czy艂em, 偶eby zgromadzi膰 te informacje i... - urwa艂, zak艂opotany.

- Pragn膮艂e艣 s艂awy.

Langdon poczu艂, 偶e si臋 czerwieni.

- W pewnym sensie... po prostu...

- Nie wstyd藕 si臋. M贸wisz do naukowca. Publikuj albo gi艅. W CERN-ie m贸wimy o tym „Udowodnij albo ud艂aw si臋 tym”.

- Nie chodzi艂o mi tylko o to, 偶eby by膰 pierwszym. Martwi艂em si臋 te偶, 偶e je艣li niew艂a艣ciwi ludzie odkryj膮 wskaz贸wki, ksi膮偶ka mo偶e znikn膮膰.

- Niew艂a艣ciwi ludzie, to znaczy Watykan?

- Ko艣ci贸艂 zawsze stara si臋 bagatelizowa膰 publicznie zagro偶enie ze strony iluminat贸w. Na pocz膮tku dwudziestego wieku posun膮艂 si臋 do tego, 偶eby twierdzi膰, 偶e bractwo by艂o wytworem nadmiernie 偶ywej wyobra藕ni. Watykan uwa偶a艂, i zapewne s艂usznie, 偶e ostatni膮 rzecz膮, jakiej potrzebuj膮 wierni, jest 艣wiadomo艣膰, 偶e istnia艂 pot臋偶ny antychrze艣cija艅ski ruch, kt贸rego cz艂onkowie infiltrowali ich banki, polityk臋 i uniwersytety. - Powinienem u偶y膰 czasu tera藕niejszego, pomy艣la艂. ISTNIEJE pot臋偶na, antychrze艣cija艅ska si艂a, infiltruj膮ca te instytucje.

- Czyli uwa偶asz, 偶e Watykan ukry艂by wszelkie dowody potwierdzaj膮ce zagro偶enie ze strony iluminat贸w? - podsumowa艂a Vittoria.

- To bardzo prawdopodobne. Ka偶de zagro偶enie, prawdziwe czy wyimaginowane, os艂abia wiar臋 w moc Ko艣cio艂a.

- Jeszcze jedno pytanie. - Vittoria zatrzyma艂a si臋 i spojrza艂a na niego, jakby by艂 przybyszem z innej planety. - Czy ty to wszystko m贸wisz powa偶nie?

Langdon r贸wnie偶 stan膮艂.

- Co masz na my艣li?

- Chodzi mi o to, czy naprawd臋 na tym polega tw贸j plan, kt贸ry ma nas wszystkich uratowa膰?

Nie by艂 pewien, czy w jej oczach dostrzeg艂 zabarwion膮 rozbawieniem lito艣膰 czy strach.

- To znaczy na znalezieniu tej ksi膮偶eczki?

- Nie. To znaczy na znalezieniu Diagramma, zidentyfikowaniu licz膮cych sobie czterysta lat wskaz贸wek, z艂amaniu jakiego艣 matematycznego szyfru i odnalezieniu starodawnego szlaku znaczonego dzie艂ami sztuki, kt贸ry tylko nielicznym, najm膮drzejszym uczonym uda艂o si臋 przeby膰... a wszystko to w ci膮gu nast臋pnych czterech godzin.

Wzruszy艂 ramionami.

- Ch臋tnie wys艂ucham innych propozycji.

50

Robert Langdon sta艂 przed boksem numer dziewi臋膰 i odczytywa艂 kolejne tabliczki.

BRAHE... CLAVIUS... COPERNICUS... KEPLER... NEWTON...

Odczytuj膮c te nazwiska po raz drugi, poczu艂 nag艂e zdenerwowanie. Tu s膮 uczeni zajmuj膮cy si臋 t膮 sam膮 dziedzin膮... ale gdzie si臋 podzia艂 Galileusz?

Obr贸ci艂 si臋 do Vittorii, kt贸ra sprawdza艂a zawarto艣膰 pobliskiego boksu.

- Znalaz艂em w艂a艣ciwy temat, ale Galileusza tu nie ma.

- Nie ma, bo jest tam - wskaza艂a na nast臋pne pomieszczenie. - Mam nadziej臋, 偶e zabra艂e艣 okulary, bo ca艂y ten boks nale偶y do niego.

Langdon podbieg艂 do wskazanej mu szklanej klatki. Rzeczywi艣cie. Na wszystkich tabliczkach w boksie dziesi膮tym widnia艂 ten sam napis.

IL PROCESO GALILEANO

Gwizdn膮艂 przeci膮gle, u艣wiadamiaj膮c sobie, dlaczego dla Galileusza przeznaczono a偶 tyle miejsca.

- Sprawa Galileusza. - Zagl膮da艂 z podziwem przez szyb臋, dostrzegaj膮c ciemne zarysy tom贸w. - Najd艂u偶szy i najkosztowniejszy proces w historii Watykanu. Czterna艣cie lat i sze艣膰set milion贸w lir贸w. A wszystko to jest tutaj.

- Trzeba przyzna膰, 偶e nazbiera艂o si臋 troch臋 tej dokumentacji.

- Najwyra藕niej prawnicy od wiek贸w s膮 tacy sami.

- Podobnie jak rekiny.

Langdon podszed艂 do du偶ego 偶贸艂tego przycisku na bocznej 艣cianie boksu. Nacisn膮艂 go, a w贸wczas w 艣rodku zapali艂 si臋 rz膮d lamp umieszczonych na suficie. Dawa艂y one ciemnoczerwone 艣wiat艂o, tak 偶e ca艂y boks rozjarzy艂 si臋 karmazynowym blaskiem, prezentuj膮c labirynt wysokich rega艂贸w.

- M贸j Bo偶e - odezwa艂a si臋 Vittoria z lekkim przestrachem w g艂osie. - B臋dziemy si臋 opala膰 czy pracowa膰?

- Litery na papirusie i papierze welinowym 艂atwo blakn膮, tote偶 zawsze o艣wietla si臋 je ciemnym 艣wiat艂em.

- Mo偶na tu zwariowa膰.

Albo i gorzej, pomy艣la艂 Langdon, kieruj膮c si臋 ku jedynemu wej艣ciu do boksu.

- Musz臋 ci臋 jeszcze o czym艣 uprzedzi膰. Tlen jest utleniaczem, wi臋c w takich hermetycznych boksach jest go mniej ni偶 w powietrzu. Panuje tam cz臋艣ciowa pr贸偶nia. B臋dziesz mia艂a k艂opoty z oddychaniem.

- Ale skoro starzy kardyna艂owie to wytrzymuj膮...

Prawda, pomy艣la艂. Mo偶e nam te偶 si臋 uda.

Wej艣cie do boksu stanowi艂y pojedyncze drzwi obrotowe sterowane elektronicznie. Langdon zwr贸ci艂 uwag臋 na rozmieszczenie czterech przycisk贸w wewn膮trz drzwi - po jednym w ka偶dej 膰wiartce. Po naci艣ni臋ciu guzika w艂膮cza艂 si臋 silnik i przesuwa艂 drzwi o p贸艂 obrotu, po czym si臋 zatrzymywa艂. By艂a to standardowa procedura zabezpieczaj膮ca przed nap艂ywem powietrza z zewn膮trz.

- Kiedy znajd臋 si臋 w 艣rodku - wyja艣nia艂 dalej - naci艣nij przycisk i wejd藕 za mn膮. Wewn膮trz panuje tylko o艣mioprocentowa wilgotno艣膰, wi臋c przygotuj si臋 na to, 偶e zaschnie ci w ustach.

Wszed艂 do przegr贸dki i wdusi艂 przycisk. Drzwi szczekn臋艂y g艂o艣no i zacz臋艂y si臋 obraca膰. Posuwaj膮c si臋 wraz z nimi, Langdon przygotowywa艂 si臋 na wstrz膮s fizyczny, jaki zawsze towarzyszy艂 pierwszym sekundom pobytu w hermetycznym pomieszczeniu. Wej艣cie do takiego boksu przypomina艂o nag艂e przeniesienie si臋 z poziomu morza na wysoko艣膰 sze艣ciu tysi臋cy metr贸w. Cz臋sto towarzyszy艂y temu md艂o艣ci i zawroty g艂owy. Kiedy zaczniesz podw贸jnie widzie膰, zegnij si臋 w p贸艂, przypomnia艂 sobie przykazanie archiwist贸w. Poczu艂 ucisk w uszach, us艂ysza艂 艣wist powietrza i drzwi si臋 zatrzyma艂y.

By艂 w 艣rodku.

Od razu stwierdzi艂, 偶e powietrze jest tu jeszcze bardziej rozrzedzone, ni偶 si臋 spodziewa艂. Najwyra藕niej Watykan traktowa艂 swoje archiwa znacznie powa偶niej ni偶 inne instytucje. Langdon opanowa艂 odruch wykrztu艣ny i rozlu藕ni艂 mi臋艣nie klatki piersiowej, czekaj膮c, a偶 si臋 rozszerz膮 naczynia w艂osowate w klatce piersiowej. Duszno艣膰 szybko min臋艂a. M贸g艂bym p艂ywa膰 z delfinami, stwierdzi艂 w duchu, zadowolony, 偶e przep艂ywanie pi臋膰dziesi臋ciu d艂ugo艣ci basenu dziennie jednak si臋 na co艣 przyda艂o. Oddychaj膮c ju偶 znacznie swobodniej, rozejrza艂 si臋 po wn臋trzu. Pomimo przejrzystych 艣cian, poczu艂 znajome uk艂ucie l臋ku. Jestem w pude艂ku, pomy艣la艂. Cholernym czerwonym pude艂ku.

Drzwi za jego plecami wyda艂y 艣wist i kiedy si臋 obr贸ci艂, zobaczy艂 Vittori臋 wchodz膮c膮 do 艣rodka. Oczy natychmiast zacz臋艂y jej 艂zawi膰, oddycha艂a z trudem.

- Post贸j spokojnie przez chwil臋 - poradzi艂 jej. - Je艣li zrobi ci si臋 s艂abo, pochyl si臋 nisko.

- Czu... czuj臋 si臋 - d艂awi艂a si臋 - jakbym... nurkowa艂a... z nie... niew艂a艣ciw膮... mieszank膮.

Langdon czeka艂, a偶 si臋 zaaklimatyzuje. By艂 pewien, 偶e nic jej nie b臋dzie. Vittoria Vetra by艂a w doskona艂ej formie fizycznej. Nie to, co pewna s臋dziwa absolwentka Radcliffe, kt贸rej kiedy艣 towarzyszy艂 w hermetycznych pomieszczeniach Widener Library. Sko艅czy艂o si臋 na tym, 偶e musia艂 udziela膰 jej pierwszej pomocy metod膮 usta-usta, a starsza dama o ma艂o nie po艂kn臋艂a swojej sztucznej szcz臋ki.

- I co, lepiej si臋 czujesz? - spyta艂.

Vittoria skin臋艂a g艂ow膮.

- Lecia艂em waszym piekielnym samolotem kosmicznym, wi臋c co艣 ci by艂em winien.

U艣miechn臋艂a si臋 lekko.

- Touch茅.

Langdon si臋gn膮艂 do znajduj膮cej si臋 ko艂o drzwi skrzynki i wyj膮艂 par臋 bia艂ych bawe艂nianych r臋kawiczek.

- To oficjalna wizyta? - spyta艂a Vittoria.

- Kwas, kt贸ry mamy na sk贸rze palc贸w. Bez tego nie mo偶emy dotyka膰 dokument贸w. Te偶 musisz w艂o偶y膰.

Pos艂usznie wzi臋艂a jedn膮 par臋.

- Ile mamy czasu?

Langdon sprawdzi艂 na zegarku z Myszk膮 Miki.

- W艂a艣nie min臋艂a si贸dma.

- Musimy to odnale藕膰 w ci膮gu godziny.

- Niestety, a偶 tyle czasu nie mamy. - Wskaza艂 na znajduj膮cy si臋 nad ich g艂owami przew贸d wentylacyjny zako艅czony filtrem. - Normalnie kiedy kto艣 jest w 艣rodku, kustosz w艂膮cza system uzupe艂niaj膮cy tlen w powietrzu. Dzi艣 kustosza nie ma. Za dwadzie艣cia minut nie b臋dziemy mogli z艂apa膰 tchu.

Vittoria wyra藕nie poblad艂a.

Langdon u艣miechn膮艂 si臋 do niej i wyg艂adzi艂 r臋kawiczki.

- Udowodnimy albo si臋 ud艂awimy, panno Vetra. Miki tyka.

51

Gunther Glick jeszcze przez dziesi臋膰 sekund po zako艅czeniu rozmowy wpatrywa艂 si臋 w telefon kom贸rkowy, zanim go w ko艅cu wy艂膮czy艂.

Chinita Macri przygl膮da艂a mu si臋 z tylnej cz臋艣ci furgonetki.

- Co si臋 sta艂o? Kto to by艂?

Odwr贸ci艂 si臋 do niej, maj膮c wra偶enie, jakby w艂a艣nie otrzyma艂 prezent gwiazdkowy i obawia艂 si臋, 偶e przeznaczony on by艂 dla kogo艣 innego.

- W艂a艣nie dosta艂em cynk. Co艣 si臋 dzieje w Watykanie.

- To si臋 nazywa konklawe - wyja艣ni艂a. - Te偶 mi cynk.

- Nie, co艣 innego. - Co艣 pot臋偶nego. Ciekawe, czy to, co w艂a艣nie opowiedzia艂 mu jego rozm贸wca, mo偶e by膰 prawd膮. Poczu艂 wstyd, kiedy u艣wiadomi艂 sobie, 偶e modli si臋 o to, 偶eby by艂o. - Co ty na to, je艣li ci powiem, 偶e czterech kardyna艂贸w zosta艂o porwanych i zostan膮 dzi艣 wieczorem zamordowani w r贸偶nych ko艣cio艂ach?

- Powiedzia艂abym, 偶e namiesza艂 ci w g艂owie, kto艣 od nas... kto艣 z chorym poczuciem humoru.

- A co, je艣li ci powiem, 偶e obiecano mi podanie dok艂adnej lokalizacji ko艣cio艂a, w kt贸rym odb臋dzie si臋 pierwsze morderstwo?

- Chcia艂abym wiedzie膰, z kim ty, u diab艂a, rozmawia艂e艣.

- Nie przedstawia艂 si臋.

- Pewnie dlatego, 偶e ci wciska艂 kit.

Glick spodziewa艂 si臋, 偶e Chinita podejdzie do tego sceptycznie. Jednak nie bra艂a ona pod uwag臋, 偶e dla niego 艂garze i wariaci byli chlebem powszednim przez niemal dziesi臋膰 lat pracy w British Tattlerze. Ten facet nie by艂 ani jednym, ani drugim. Jego s艂owa pe艂ne by艂y ch艂odnego rozs膮dku. Logiczne. Zadzwoni臋 tu偶 przed 贸sm膮, zapowiedzia艂, i powiem, gdzie odb臋dzie si臋 pierwsze zab贸jstwo. Obrazy, kt贸re sfilmujecie, przynios膮 wam s艂aw臋. Kiedy Glick dopytywa艂 si臋, dlaczego rozm贸wca podaje mu te informacje, us艂ysza艂 odpowied藕 r贸wnie ch艂odn膮, jak bliskowschodni akcent dzwoni膮cego. Media s膮 praw膮 r臋k膮 anarchii.

- Powiedzia艂 mi co艣 jeszcze - oznajmi艂.

- Co? 呕e Elvis Presley zosta艂 w艂a艣nie wybrany papie偶em?

- Po艂膮cz si臋 z baz膮 danych BBC, dobrze? - Glick czu艂 przyp艂yw adrenaliny w 偶y艂ach. - Chcia艂bym sprawdzi膰, jakie materia艂y robili艣my o tych facetach.

- Jakich facetach?

- Zrobisz mi t臋 przyjemno艣膰?

Macri westchn臋艂a i zacz臋艂a si臋 艂膮czy膰.

- To chwil臋 potrwa.

Glick czu艂 zawroty g艂owy.

- Koniecznie chcia艂 wiedzie膰, czy mam kamerzyst臋.

- Operatora kamery wideo.

- I czy mo偶emy transmitowa膰 na 偶ywo.

- Z cz臋stotliwo艣ci膮 zero przecinek pi臋膰set trzydzie艣ci siedem megaherc贸w. O co w tym wszystkim chodzi? - Us艂yszeli pi艣niecie. - No, jeste艣my po艂膮czeni. Czego szukamy?

Glick poda艂 jej has艂o.

Macri odwr贸ci艂a si臋 i wlepi艂a w niego wzrok.

- Mam cholern膮 nadziej臋, 偶e 偶artujesz.

52

Rozmieszczenie dokument贸w na rega艂ach nie by艂o tak intuicyjne, jak tego oczekiwa艂 Langdon, i nie odnalaz艂 Diagramma w艣r贸d innych podobnych publikacji Galileusza. Okaza艂o si臋, 偶e bez doj艣cia do skomputeryzowanego Biblionu ich zadanie b臋dzie bardzo trudne.

- Jeste艣 pewien, 偶e ta ksi膮偶ka tu jest? - spyta艂a Vittoria.

- Tak. Znajduje si臋 na li艣cie zar贸wno w Ufficio della Propaganda delie Fede...

- W porz膮dku. Skoro jeste艣 pewien, to dobrze. - Ruszy艂a w lewo, a on w prawo.

Langdon zacz膮艂 sprawdza膰 kolejne dzie艂a. Musia艂 zmobilizowa膰 ca艂膮 sil臋 woli, 偶eby nie zatrzymywa膰 si臋 i nie czyta膰 ka偶dego dostrze偶onego skarbu. By艂 to niesamowity zbi贸r. Probierca z艂ota... Gwiezdny zwiastun... Listy dotycz膮ce plam na S艂o艅cu... Listy do Wielkiej Ksi臋偶nej Krystyny... Apologia pro Galileo... I tak dalej, i tak dalej.

Tymczasem to Vittoria natrafi艂a na przedmiot ich poszukiwa艅. Znajdowa艂 si臋 przy samym ko艅cu rega艂u i gdy go znalaz艂a, zawo艂a艂a:

- Diagramma della Verit脿!

Langdon natychmiast podbieg艂 do niej przez karmazynow膮 mgie艂k臋.

- Gdzie?

Pokaza艂a mu i w贸wczas zrozumia艂, dlaczego nie znale藕li jej wcze艣niej. Nie le偶a艂a na p贸艂ce, tylko w specjalnym pojemniku u偶ywanym do przechowywania lu藕nych kartek. Tabliczka na przedniej 艣ciance pojemnika nie pozostawia艂a w膮tpliwo艣ci co do jego zawarto艣ci.

DIAGRAMMA DELLA VERITA

Galileo Galilei, 1639

Langdon opad艂 na kolana, czuj膮c, jak wali mu serce.

- Diagramma. - U艣miechn膮艂 si臋 do dziewczyny. - Dobra robota. Pom贸偶 mi to wyci膮gn膮膰.

Vittoria ukl臋k艂a przy nim i wsp贸lnie poci膮gn臋li. Metalowa p贸艂ka, na kt贸rej sta艂 pojemnik, wysun臋艂a si臋 ku nim na rolkach, ods艂aniaj膮c jego wieko.

- Nie ma k艂贸dki ani zamka?

- Nigdy. Utrudnia艂yby szybk膮 ewakuacj臋 w czasie po偶aru lub powodzi.

- Wi臋c otw贸rz.

Langdonowi niepotrzebne by艂y 偶adne zach臋ty. Nie mia艂 zamiaru si臋 oci膮ga膰, maj膮c przed sob膮 spe艂nienie swych naukowych marze艅, tym bardziej 偶e powietrze w boksie by艂o coraz gorsze. Odsun膮艂 skobel i podni贸s艂 wieko. P艂asko na dnie le偶a艂 czarny woreczek z tkaniny drelichowej, kt贸ra musia艂a mie膰 艣ci艣le okre艣lon膮 zdolno艣膰 przepuszczania powietrza. Si臋gn膮艂 do 艣rodka obydwoma r臋kami i trzymaj膮c woreczek poziomo, wyj膮艂 go z pojemnika.

- Spodziewa艂am si臋 skrzyni ze skarbami - odezwa艂a si臋 Vittoria - a to wygl膮da jak poszewka na poduszk臋.

- Id藕 za mn膮 - poprosi艂. Trzymaj膮c przed sob膮 woreczek jak 艣wi臋t膮 ofiar臋, podszed艂 do umieszczonego w 艣rodkowej cz臋艣ci boksu sto艂u o szklanym blacie. Centralne umieszczenie sto艂u by艂o podyktowane ch臋ci膮 ograniczenia odleg艂o艣ci, na jak膮 b臋d膮 przenoszone dokumenty, ale naukowcy cenili to sobie r贸wnie偶 z tego powodu, 偶e stoj膮ce wok贸艂 rega艂y zapewnia艂y im odosobnienie. Dzi臋ki badaniom prowadzonym w takich archiwach mo偶na by艂o dokona膰 prze艂omowych odkry膰, tote偶 nie chcieli, by kto艣 zerka艂 przez szyb臋 na ich prac臋.

Langdon po艂o偶y艂 woreczek na stole i otworzy艂. Vittoria sta艂a obok. Na tacy z narz臋dziami, jakimi pos艂uguj膮 si臋 archiwi艣ci, wyszpera艂 wyk艂adane filcem szczypczyki - wyj膮tkowo du偶ych rozmiar贸w p臋set臋 z p艂askimi kr膮偶kami na ko艅cu. Czu艂 narastaj膮ce podniecenie, ale jednocze艣nie obaw臋, 偶e za chwil臋 obudzi si臋 z powrotem w Cambridge, maj膮c przed sob膮 stos sprawdzian贸w do poprawienia. Wci膮gn膮艂 g艂臋boko powietrze i rozchyli艂 woreczek. Trz臋s膮cymi si臋 palcami wsun膮艂 do 艣rodka szczypce.

- Spokojnie - odezwa艂a si臋 Vittoria. - To tylko papier, nie pluton.

Langdon obj膮艂 ko艅cami szczypc贸w stos kartek w 艣rodku, staraj膮c si臋 stosowa膰 r贸wnomierny nacisk. Potem, trzymaj膮c dokumenty, zacz膮艂 z nich zsuwa膰 worek, co jest jednym ze sposob贸w stosowanych przez archiwist贸w, by zmniejszy膰 si艂y dzia艂aj膮ce na cenne egzemplarze. Dopiero, kiedy tkanina zsun臋艂a si臋 z kartek i zapali艂 艣wiat艂o pod sto艂em, zacz膮艂 ponownie oddycha膰.

Vittoria, pod艣wietlona blaskiem lampy znajduj膮cej si臋 pod szk艂em, wygl膮da艂a teraz jak zjawa.

- Ma艂e kartki - odezwa艂a si臋 pe艂nym nabo偶e艅stwa g艂osem.

Kiwn膮艂 potakuj膮co g艂ow膮. Le偶膮ce przed nimi kartki wygl膮da艂y, jakby wypad艂y z kieszonkowego wydania jakiej艣 powie艣ci. Zauwa偶y艂, 偶e kartka na wierzchu jest stron膮 tytu艂ow膮 - bogato zdobion膮 ornamentami wykonanymi pi贸rem i atramentem, z tytu艂em, dat膮 i nazwiskiem autora wypisanymi jego r臋k膮.

W tej chwili Langdon zapomnia艂 o ciasnocie pomieszczenia, zapomnia艂 o wyczerpaniu i o przera偶aj膮cej sytuacji, kt贸ra ich tu przywiod艂a. Patrzy艂 tylko z zachwytem. Bliskie zetkni臋cie z histori膮 zawsze wprawia艂o go w niemy podziw... jak widok 艣lad贸w p臋dzla na portrecie Mony Lisy.

Wyblak艂y, 偶贸艂ty papirus by艂 niew膮tpliwie autentyczny, a jednocze艣nie zdumiewaj膮co dobrze zachowany, poza nieuniknionym zblakni臋ciem atramentu. Lekko wyblak艂y barwnik, nieznaczne rozwarstwienie papirusu. Ale og贸lnie... w zadziwiaj膮co dobrym stanie. Przygl膮da艂 si臋 niezwykle ozdobnej grafice, kt贸r膮 r臋cznie pokryto ok艂adk臋, lecz z powodu ma艂ej wilgotno艣ci powietrza widzia艂 coraz mniej wyra藕nie. Vittoria nie odzywa艂a si臋.

- Prosz臋, podaj mi 艂opatk臋. - Wskaza艂 na znajduj膮c膮 si臋 ko艂o dziewczyny tac臋 z wykonanymi ze stali nierdzewnej narz臋dziami u偶ywanymi przez archiwist贸w. Wybra艂a jedn膮 i wr臋czy艂a mu. Trzyma艂 j膮 przez chwil臋 w d艂oni. Dobra. Przesun膮艂 palcami w r臋kawiczce po twarzy, 偶eby usun膮膰 z nich 艂adunki elektrostatyczne, a potem niezwykle ostro偶nie wsun膮艂 narz臋dzie pod ok艂adk臋. Nast臋pnie, unosz膮c 艂opatk臋, odwr贸ci艂 j膮.

Pierwsza strona by艂a napisana r臋cznie, drobnymi, ozdobnie kaligrafowanymi literami, niemal niemo偶liwymi do odczytania. Langdon natychmiast zauwa偶y艂, 偶e nie ma na niej 偶adnych wykres贸w ani liczb. To by艂 traktat.

- Heliocentryzm - odezwa艂a si臋 Vittora, t艂umacz膮c tytu艂. Przejrza艂a szybko ca艂y tekst. - Wygl膮da na to, 偶e Galileusz raz na zawsze odrzuca model geocentryczny. Jednak to jest pisane dawnym w艂oskim, wi臋c nie gwarantuj臋 przek艂adu.

- Nie szkodzi, szukamy matematyki - odpar艂 Langdon. - Czystego j臋zyka. - Od艂o偶y艂 艂opatk膮 kolejn膮 kartk臋. Znowu traktat. 呕adnych liczb ani diagram贸w. Poczu艂, 偶e d艂o艅 w r臋kawiczce zaczyna mu si臋 poci膰.

- Ruchy planet - stwierdzi艂a Vittoria.

Langdon skrzywi艂 si臋. W normalnej sytuacji by艂by zachwycony, 偶e mo偶e to przeczyta膰. Niewiarygodne, ale posiadany przez NASA, wsp贸艂czesny model orbit planetarnych, obserwowanych przez niezwykle silne teleskopy, jest prawdopodobnie niemal identyczny z przewidywanym przez Galileusza.

- Nie ma tu liczb - stwierdzi艂a Vittoria. - Galileusz pisze o ruchach wstecznych i eliptycznych orbitach czego艣 tam.

Eliptyczne orbity. Langdon przypomnia艂 sobie, 偶e pocz膮tkiem k艂opot贸w Galileusza z prawem by艂o opisanie przez niego ruch贸w planet jako eliptycznych. Ko艣ci贸艂 zachwyca艂 si臋 doskona艂o艣ci膮 ko艂a i twierdzi艂, 偶e ruchy cia艂 niebieskich musz膮 odbywa膰 si臋 po okr臋gu. Jednak Galileusz i iluminaci dostrzegali doskona艂o艣膰 r贸wnie偶 w kszta艂cie elipsy, podziwiaj膮c matematyczny dualizm jej podw贸jnych ognisk. Elipsa iluminat贸w by艂a wyra藕nie widoczna r贸wnie偶 dzisiaj w maso艅skich tablicach przedstawiaj膮cych rytua艂y kolejnych wtajemnicze艅 i w inkrustacjach fundament贸w.

- Nast臋pna - powiedzia艂a Vittoria.

Langdon odwr贸ci艂 kartk臋.

- Fazy Ksi臋偶yca i p艂ywy. 呕adnych liczb. 呕adnych diagram贸w.

Prze艂o偶y艂 nast臋pn膮. Nic. Prze艂o偶y艂 kilkana艣cie kolejnych kartek. Nic. Nic. Nic.

- My艣la艂am, 偶e ten facet by艂 matematykiem - zauwa偶y艂a Vittoria - a tu przez ca艂y czas jest tekst.

Langdon czu艂, 偶e w pomieszczeniu jest coraz mniej tlenu. Jego nadzieje r贸wnie szybko mala艂y. Stosik kartek by艂 coraz ni偶szy.

- Nic tu nie ma - stwierdzi艂a Vittoria. - Nic matematycznego. Troch臋 dat, kilka standardowych liczb, ale nic, co by wygl膮da艂o na wskaz贸wk臋.

Langdon odwr贸ci艂 ostatni膮 kartk臋 i westchn膮艂, Tu r贸wnie偶 by艂 tylko tekst.

- Kr贸tka ta ksi膮偶ka - skrzywi艂a si臋 Vittoria.

Kiwn膮艂 potakuj膮co g艂ow膮.

- Merda, jak m贸wimy w Rzymie.

G贸wno, to dobre okre艣lenie, pomy艣la艂 Langdon. W艂asne odbicie, kt贸re widzia艂 w szybie, zdawa艂o si臋 go przedrze藕nia膰, tak jak to, kt贸re wpatrywa艂o si臋 w niego dzisiejszego ranka w domu. Starzej膮cy si臋 duch.

- Musi co艣 by膰 - upiera艂 si臋, a ton desperacji w jego g艂osie zaskoczy艂 nawet jego samego. - Segno gdzie艣 tu jest. Jestem tego pewien!

- Mo偶e to nie chodzi艂o o DIII?

Odwr贸ci艂 si臋 i zmierzy艂 j膮 spojrzeniem.

- No, dobrze - zgodzi艂a si臋. - To, co m贸wi艂e艣, jest logiczne. Ale mo偶e wskaz贸wka nie ma postaci matematycznej.

- Lingua pura. Co innego mog艂oby to oznacza膰?

- Sztuk臋?

- Tyle 偶e w tej ksi膮偶ce nie ma 偶adnych wykres贸w ani rysunk贸w. Jedyne, co wiem, to 偶e lingua pura odnosi si臋 do czego艣 innego ni偶 j臋zyk w艂oski. Matematyka wydawa艂a si臋 logicznym rozwi膮zaniem.

- Zgadzam si臋.

Langdon nie zamierza艂 si臋 poddawa膰.

- W takim razie liczby musz膮 by膰 napisane s艂ownie. Matematyka wyra偶ona s艂owami, a nie r贸wnaniami.

- Przeczytanie tych kartek zajmie mi troch臋 czasu.

- Czasu to akurat nie mamy. B臋dziemy musieli podzieli膰 si臋 prac膮. - Langdon odwr贸ci艂 ca艂y stosik kartek, tak 偶e ok艂adka znalaz艂a si臋 zn贸w na wierzchu. - Znam na tyle w艂oski, 偶eby zauwa偶y膰 liczby. - 艁opatk膮 rozdzieli艂 stos i po艂o偶y艂 cz臋艣膰 kartek przed Vittori膮. - To gdzie艣 tu jest. Jestem pewien.

Vittoria odwr贸ci艂a pierwsz膮 kartk臋.

- 艁opatk膮! - zawo艂a艂 Langdon, podaj膮c jej narz臋dzie z tacy. - U偶ywaj 艂opatki.

- Przecie偶 mam r臋kawiczki - zbuntowa艂a si臋. - Co mog臋 zniszczy膰?

- Po prostu mnie pos艂uchaj.

Dziewczyna wzi臋艂a od niego 艂opatk臋.

- Czy ty czujesz si臋 tak samo jak ja?

- Spi臋ty?

- Nie. Czy brakuje ci powietrza.

Rzeczywi艣cie, on r贸wnie偶 to odczuwa艂. Tlen zu偶ywa艂 si臋 znacznie szybciej, ni偶 przewidywa艂. Wiedzia艂, 偶e musz膮 si臋 pospieszy膰. Archiwalne zagadki nie by艂y dla niego niczym nowym, lecz zazwyczaj mia艂 znacznie wi臋cej czasu na ich rozwi膮zanie. Bez s艂owa pochyli艂 g艂ow臋 i zacz膮艂 t艂umaczy膰 w my艣li pierwsz膮 stron臋.

Poka偶 si臋, do cholery! Poka偶 si臋!

53

Gdzie艣 w podziemiach Rzymu ciemna posta膰 schodzi艂a ostro偶nie kamienn膮 pochylni膮 do podziemnego tunelu. Wiekowe przej艣cie o艣wietla艂y tylko pochodnie, tote偶 powietrze by艂o tu ci臋偶kie i gor膮ce. Z przodu dobiega艂y go przera偶one g艂osy doros艂ych m臋偶czyzn, odbijaj膮ce si臋 echem w ciasnej przestrzeni.

Zobaczy艂 ich, kiedy min膮艂 zakr臋t. Byli dok艂adnie tam, gdzie ich zostawi艂 - czterej starsi, przera偶eni m臋偶czy藕ni zamkni臋ci za zardzewia艂ymi 偶elaznymi pr臋tami w kamiennej klatce.

- Qui 锚tes-vous? - dopytywa艂 si臋 jeden z nich po francusku. - Co chcesz z nami zrobi膰?

- Hilfe! - wo艂a艂 drugi po niemiecku. - Wypu艣膰 nas!

- Czy zdajesz sobie spraw臋, kim jeste艣my? - spyta艂 kolejny po angielsku, z hiszpa艅skim akcentem.

- Cisza - rozkaza艂 szorstki g艂os, tonem nieznosz膮cym sprzeciwu.

Czwarty wi臋zie艅, milcz膮cy W艂och, zajrza艂 w atramentow膮 g艂臋bi臋 oczu porywacza i mia艂 wra偶enie, jakby zobaczy艂 piek艂o. Bo偶e, pom贸偶 nam, pomy艣la艂.

Zab贸jca spojrza艂 na zegarek, po czym zn贸w przeni贸s艂 spojrzenie na swoich wi臋藕ni贸w.

- No, i co? - spyta艂. - Kt贸ry b臋dzie pierwszy?

54

W boksie dziesi膮tym Robert Langdon powtarza艂 sobie w my艣lach w艂oskie liczby, przebiegaj膮c wzrokiem zapisane kartki. Mille... cento... uno, duo, tre... cinquanta. Musz臋 mie膰 jakie艣 matematyczne odniesienie. Cokolwiek, cholera!

Kiedy dotar艂 do ko艅ca strony, podni贸s艂 艂opatk臋, 偶eby j膮 odwr贸ci膰. Jednak zawaha艂 si臋, gdy偶 nie potrafi艂 utrzyma膰 narz臋dzia nieruchomo. Kiedy po kilku minutach skupi艂 wzrok, stwierdzi艂, 偶e od艂o偶y艂 艂opatk臋 i przek艂ada kartki r臋kami. Do licha, pomy艣la艂, czuj膮c si臋 jak przest臋pca. Brak tlenu sprawi艂, 偶e zapomnia艂 o zasadach. Archiwi艣ci wy艣l膮 mnie do piek艂a.

- No, najwy偶szy czas - wykrztusi艂a Vittoria, kiedy dostrzeg艂a, 偶e Langdon nie u偶ywa 艂opatki. Sama r贸wnie偶 posz艂a za jego przyk艂adem.

- I co?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nic, co by wygl膮da艂o na czyst膮 matematyk臋. Czytam pobie偶nie... ale nic mi si臋 nie kojarzy ze wskaz贸wk膮.

Langdonowi coraz trudniej by艂o t艂umaczy膰 kolejne kartki. Jego w艂oski nie by艂 najlepszy, a archaiczny j臋zyk i drobne pismo jeszcze utrudnia艂y spraw臋. Vittoria dotar艂a do ko艅ca swojej cz臋艣ci i wida膰 by艂o zniech臋cenie na jej twarzy, gdy odwraca艂a kartki z powrotem. Przykucn臋艂a, 偶eby przyjrze膰 im si臋 teraz z bli偶szej odleg艂o艣ci.

Kiedy Langdon sko艅czy艂 czyta膰 swoj膮 porcj臋, zakl膮艂 pod nosem i spojrza艂 na dziewczyn臋. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywa艂a si臋 intensywnie w co艣 na jednej ze swoich kartek.

- Co tam masz? - spyta艂.

Nie podnios艂a wzroku.

- Czy w twojej cz臋艣ci by艂y jakie艣 przypisy?

- W ka偶dym razie nie zauwa偶y艂em.

Dlaczego?

- Bo na tej stronie jest przypis. Schowa艂 si臋 w za艂amaniu.

Langdon pr贸bowa艂 dostrzec, w co dziewczyna si臋 wpatruje, ale widzia艂 tylko numer strony w prawym g贸rnym rogu kartki. Folio 5. Chwil臋 trwa艂o, zanim zwr贸ci艂 uwag臋 na ten zbieg okoliczno艣ci, a nawet w贸wczas zwi膮zek wyda艂 mu si臋 do艣膰 mglisty. Folio 5. Pi臋膰, Pitagoras, pentagram, iluminaci. Zastanawia艂 si臋, czy iluminaci wybraliby stron臋 pi膮t膮 do umieszczenia wskaz贸wki. W otaczaj膮cej go czerwonej mgle dostrzeg艂 nik艂y promie艅 nadziei.

- Czy przypis jest matematyczny?

Vittoria potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

- Nie, to tekst. Jedna linijka. Bardzo drobne literki, niemal nieczytelne.

Jego nadzieje si臋 ulotni艂y.

- To powinna by膰 matematyka. Lingua pura.

- Tak, wiem. - Zawaha艂a si臋. - Mimo wszystko powiniene艣 tego pos艂ucha膰. - W jej g艂osie s艂ycha膰 by艂o podniecenie.

- No, to czytaj.

Mru偶膮c oczy, odczyta艂a:

- W Rzymie 艣cie偶k臋 艣wiat艂a wskazano, to 艣wi臋ta pr贸ba.

Takich s艂贸w Langdon zupe艂nie si臋 nie spodziewa艂.

- S艂ucham?

Vittoria powt贸rzy艂a:

- W Rzymie 艣cie偶k臋 艣wiat艂a wskazano, to 艣wi臋ta pr贸ba.

- 艢cie偶k臋 艣wiat艂a? - Wyprostowa艂 si臋 nagle.

- Tak tu jest napisane. 艢cie偶k臋 艣wiat艂a.

Kiedy te s艂owa w ko艅cu do niego dotar艂y, mia艂 wra偶enie, 偶e przez spowijaj膮ce go ot臋pienie przebi艂a si臋 chwila jasno艣ci. W Rzymie 艣cie偶k臋 艣wiat艂a wskazano, to 艣wi臋ta pr贸ba. Nie mia艂 poj臋cia, jak im to mo偶e pom贸c, ale trudno o wyra藕niejsze nawi膮zanie do 艢cie偶ki O艣wiecenia. 艢cie偶ka 艣wiat艂a. 艢wi臋ta pr贸ba. Czu艂 si臋, jakby jego g艂owa by艂a silnikiem d艂awi膮cym si臋 na nieodpowiednim paliwie.

- Jeste艣 pewna, 偶e dobrze prze艂o偶y艂a艣?

- Prawd臋 m贸wi膮c... - zawaha艂a si臋. Spojrza艂a na niego z dziwnym wyrazem twarzy. - To w艂a艣ciwie nie jest przek艂ad. To zdanie napisano po angielsku.

Przez chwil臋 Langdonowi zdawa艂o si臋, 偶e uszy p艂ataj膮 mu figla.

- Po angielsku?

Vittoria przesun臋艂a kartk臋 w jego stron臋 i osobi艣cie przeczyta艂 male艅kie literki na dole strony.

- W Rzymie 艣cie偶k臋 艣wiat艂a wskazano, to 艣wi臋ta pr贸ba. Angielski? Co angielski robi we w艂oskiej ksi膮偶ce?

Vittoria wzruszy艂a ramionami. Ona te偶 wygl膮da艂a na oszo艂omion膮.

- Mo偶e w艂a艣nie angielski mieli na my艣li, m贸wi膮c o lingua pura? Jest on uwa偶any za mi臋dzynarodowy j臋zyk nauki. Wszyscy w CERN-ie nim m贸wimy.

- Ale to by艂o w siedemnastym wieku - zaoponowa艂 Langdon. - Wtedy we W艂oszech nikt nie m贸wi艂 po angielsku, nawet... - Urwa艂, u艣wiadamiaj膮c sobie, co ma zamiar powiedzie膰. - Nawet nie... duchowie艅stwo. - Akademicki umys艂 Langdona pracowa艂 na najwy偶szych obrotach. - W siedemnastym wieku - ci膮gn膮艂 teraz szybciej - angielski by艂 jedynym j臋zykiem, kt贸rego Watykan nie u偶ywa艂. Korzystali z w艂oskiego, 艂aciny, niemieckiego, a nawet hiszpa艅skiego i francuskiego, ale angielski by艂 im zupe艂nie obcy. Uwa偶ali go za nieczysty j臋zyk dobry dla wolnomy艣licieli i profan贸w takich jak Szekspir czy Chaucer. - Nagle uderzy艂a go my艣l o symbolach Ziemi, Powietrza, Ognia i Wody stworzonych przez iluminat贸w. Teraz legendy, 偶e ich podstaw膮 sta艂y si臋 angielskie nazwy 偶ywio艂贸w, zaczyna艂y mie膰 sens.

- Zatem chcesz powiedzie膰, 偶e Galileusz uwa偶a艂 angielski za la lingua pura, poniewa偶 by艂 to jedyny j臋zyk, kt贸rego Ko艣ci贸艂 nie m贸g艂 kontrolowa膰.

- Tak. Mo偶liwe r贸wnie偶, 偶e mia艂o to ograniczy膰 czytelnik贸w tych wskaz贸wek do os贸b mieszkaj膮cych z dala od Watykanu.

- Ale to przecie偶 nawet nie jest wskaz贸wka - zaprotestowa艂a Vittoria. - W Rzymie 艣cie偶k臋 艣wiat艂a wskazano, to 艣wi臋ta pr贸ba. Co to, u licha, ma znaczy膰?

Ona ma racj臋, pomy艣la艂 Langdon. To zdanie w niczym im nie pomog艂o. Jednak kiedy powtarza艂 je w k贸艂ko w my艣lach, dokona艂 dziwnego spostrze偶enia. Zadziwiaj膮ce. Czy to w og贸le jest mo偶liwe?

- Musimy si臋 st膮d wynosi膰 - ponagli艂a go dziewczyna ochryp艂ym g艂osem.

On jednak jej nie s艂ucha艂. W Rzymie 艣cie偶k臋 艣wiat艂a wskazano, to 艣wi臋ta pr贸ba*.

- Przecie偶 to pentametr jambiczny - odezwa艂 si臋 nagle i ponownie policzy艂 sylaby. - Pi臋膰 par sylab, w ka偶dej parze sylaba nieakcentowana i akcentowana.

Vittora najwyra藕niej nic nie rozumia艂a.

- Co jambicznego?

Langdon mia艂 wra偶enie, 偶e wr贸ci艂 na chwil臋 do Phillips Exeter Academy i siedzi w sobotni poranek ma zaj臋ciach z angielskiego. Piek艂o na ziemi. Peter Greer, szkolna gwiazda futbolu, ma problemy z przypomnieniem sobie, z ilu par sylab sk艂ada艂 si臋 pentametr jambiczny w poezji Szekspira. Ich profesor, niezwykle spontaniczny nauczyciel nazwiskiem Bissell, wskakuje na st贸艂 i ryczy:

- Penta-metr, Greer! Pomy艣l o bazie domowej! Pentagon! Pi臋膰 bok贸w. Penta! Penta! Penta!

Pi臋膰 par, pomy艣la艂. Ka偶da para z definicji zawiera dwie sylaby. Nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e dotychczas nie zwr贸ci艂 uwagi na ten zwi膮zek. Pentametr jambiczny jest przecie偶 symetryczn膮 miar膮 wiersza opart膮 na 艣wi臋tych dla iluminat贸w liczbach pi臋膰 i dwa!

Naci膮gane! t艂umaczy艂 sobie, staraj膮c si臋 uwolni膰 od tych skojarze艅. Przypadkowy zbieg okoliczno艣ci! Jednak ta my艣l nie chcia艂a go opu艣ci膰. Pi臋膰... Pitagoras i pentagram. Dwa... ze wzgl臋du na dwoisto艣膰 wszystkich rzeczy.

Po chwili u艣wiadomi艂 sobie co艣 jeszcze, co sprawi艂o, 偶e poczu艂 nag艂e odr臋twienie w nogach. Pentametr jambiczny, ze wzgl臋du na swoj膮 prostot臋, bywa艂 nazywany „czystym wierszem” lub „czyst膮 miar膮”. La lingua pura? Czy偶by to by艂 czysty j臋zyk, o kt贸rym wspominali iluminaci? W Rzymie 艣cie偶k臋 艣wiat艂a wskazano, to 艣wi臋ta pr贸ba...

- Ooo - dobieg艂o go od strony dziewczyny.

Zwr贸ci艂 si臋 w jej stron臋 i zobaczy艂, 偶e obraca kartk臋 do g贸ry nogami. Poczu艂 uk艂ucie w 偶o艂膮dku. Nie.

- Niemo偶liwe, 偶eby to by艂 ambigram!

- Nie, to nie jest ambigram... ale... - dalej obraca艂a kartk臋, po dziewi臋膰dziesi膮t stopni za ka偶dym razem.

- Co to jest?

Podnios艂a wzrok.

- To nie jedyny wers.

- Jest jeszcze jeden?

- Na ka偶dym marginesie inny. Na g贸rze, na dole, po prawej i po lewej stronie. Wydaje mi si臋, 偶e to wiersz.

- Cztery wersy? - Langdon gwizdn膮艂 cicho z podniecenia. Galileusz by艂 poet膮? - Poka偶 mi!

Vittoria jednak nie wypu艣ci艂a kartki z d艂oni. Dalej j膮 obraca艂a.

- Wcze艣niej nie dostrzeg艂am tych zda艅, bo s膮 na samym brzegu. - Przy ostatnim wersecie przechyli艂a g艂ow臋 na bok. - No, no. Wiesz co? Galileusz wcale tego nie napisa艂.

- Co?!

- Wiersz jest podpisany przez Johna Miltona.

- Johna Miltona? - Wp艂ywowy angielski poeta i dzia艂acz polityczny, autor Raju utraconego, 偶y艂 wsp贸艂cze艣nie z Galileuszem. Mi艂o艣nicy teorii spiskowych wymieniali go na czele swojej listy os贸b podejrzewanych o przynale偶no艣膰 do iluminat贸w. Langdon by艂 zawsze zdania, 偶e ta akurat legenda mo偶e by膰 prawdziwa. Przemawia艂a za tym zar贸wno dobrze udokumentowana podr贸偶 Miltona do Rzymu, aby „nawi膮za膰 bliski kontakt z o艣wieconymi lud藕mi”, jak i to, 偶e spotyka艂 si臋 z Galileuszem, gdy ten zosta艂 skazany na areszt domowy. Ich spotkania przedstawi艂o wielu renesansowych malarzy, a obraz Galileo and Milton Annibale Gattiego wisi obecnie w Muzeum Historii Sztuki we Florencji.

- Milton zna艂 Galileusza, tak? - spyta艂a Vittoria, popychaj膮c w ko艅cu kartk臋 do Langdona. - Mo偶e napisa艂 dla niego ten wiersz, 偶eby wy艣wiadczy膰 mu przys艂ug臋?

Langdon zacisn膮艂 z臋by, przysuwaj膮c do siebie dokument. Nie podnosz膮c go ze sto艂u, przeczyta艂 g贸rn膮 linijk臋 tekstu. Potem obr贸ci艂 kartk臋 o dziewi臋膰dziesi膮t stopni i przeczyta艂 zdanie z prawego marginesu. Kolejny obr贸t i odczyta艂 dolny wers, znowu obr贸ci艂, przeczyta艂 lewy. Razem by艂y cztery zdania. S艂owa, kt贸re Vittoria najpierw odczyta艂a, by艂y trzecim wersem wiersza. Langdon z otwartymi ustami czyta艂 te cztery zdania od nowa - g贸ra, prawa strona, d贸艂, lewa strona. Kiedy sko艅czy艂, odetchn膮艂 g艂o艣no. Nie mia艂 ju偶 w膮tpliwo艣ci.

- Znalaz艂a to pani, panno Vetra.

U艣miechn臋艂a si臋 z napi臋ciem.

- 艢wietnie, czy mo偶emy wreszcie si臋 st膮d wynosi膰?

- Musz臋 przepisa膰 te zdania. Trzeba znale藕膰 papier i o艂贸wek.

Potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮.

- Nie ma mowy, profesorze. Nie ma teraz czasu bawi膰 si臋 w skryb臋, Miki tyka. - Odebra艂a mu kartk臋 i ruszy艂a ku drzwiom.

Langdon podni贸s艂 si臋.

- Nie mo偶esz wynosi膰 tego na zewn膮trz. To jest...

Jednak Vittoria ju偶 wysz艂a.

55

Langdon i Vittoria wybiegli na dziedziniec przed budynkiem archiwum. 艢wie偶e powietrze jak lekarstwo wype艂ni艂o im p艂uca. Czerwone plamy przed oczyma Langdona szybko znikn臋艂y, jednak poczucie winy pozosta艂o. W艂a艣nie sta艂 si臋 wsp贸lnikiem kradzie偶y bezcennego zabytku z najbardziej tajnych 艣wiatowych archiw贸w. A przecie偶 kamerling powiedzia艂: Okazuj臋 panu pe艂ne zaufanie.

- Szybciej - ponagli艂a go Vittoria, kt贸ra nadal trzyma艂a w r臋ce zabytkow膮 kartk臋 i niemal bieg艂a w poprzek Via Borgia w kierunku biura Olivettiego.

- Je艣li cho膰 kropla wody dostanie si臋 na ten papirus...

- Uspok贸j si臋. Kiedy to rozszyfrujemy, mo偶emy im zwr贸ci膰 to 艣wi臋te Folio 5.

Langdon przyspieszy艂, 偶eby dotrzyma膰 jej kroku. Opr贸cz tego, 偶e czu艂 si臋 jak przest臋pca, by艂 nadal oszo艂omiony wnioskami, kt贸re wynika艂y z tego, co odczytali. John Milton by艂 iluminatem. U艂o偶y艂 dla Galileusza wiersz, kt贸ry ten umie艣ci艂 na pi膮tej karcie ksi膮偶ki, kt贸ra mia艂a by膰 wydana z dala od Watykanu.

Kiedy wyszli poza dziedziniec, Vittoria wyci膮gn臋艂a ku niemu zabytkow膮 kartk臋.

- S膮dzisz, 偶e uda ci si臋 to rozszyfrowa膰? Czy te偶 na darmo u艣miercili艣my tyle kom贸rek m贸zgowych?

Langdon wzi膮艂 od niej ostro偶nie dokument i bez wahania wsun膮艂 go do jednej z g贸rnych wewn臋trznych kieszeni marynarki, kt贸ra zabezpieczy go przed s艂o艅cem i wilgoci膮.

- Ju偶 to rozszyfrowa艂em.

Vittoria stan臋艂a jak wryta.

- Co takiego?

Langdon szed艂 dalej.

Podbieg艂a, 偶eby go dogoni膰.

- Przecie偶 tylko raz to przeczyta艂e艣! To mia艂o by膰 trudne!

Wiedzia艂, 偶e dziewczyna ma racj臋, ale naprawd臋 rozszyfrowa艂 segno po jednym przeczytaniu. Zwrotka napisana jambicznym pentametrem by艂a tak klarowna, 偶e pierwszy o艂tarz nauki ukaza艂 mu si臋 z ca艂kowit膮 jasno艣ci膮. Prawdopodobnie 艂atwo艣膰, z jak膮 wykona艂 to zadanie, pozostawi艂a w nim pewien niepok贸j, gdy偶 wychowywano go w puryta艅skiej etyce pracy. Nadal s艂ysza艂 g艂os ojca wyg艂aszaj膮cego popularny w Nowej Anglii aforyzm: Je艣li nie by艂o to mozolne i trudne, zrobi艂e艣 to 藕le. Mia艂 nadziej臋, 偶e to powiedzenie nie zawsze jest prawdziwe.

- Rozszyfrowa艂em to - odpar艂, id膮c jeszcze szybszym krokiem. - Wiem, gdzie ma nast膮pi膰 pierwsze morderstwo. Musimy ostrzec Olivettiego.

Vittoria zbli偶y艂a si臋 do niego.

- Ale jak to mo偶liwe, 偶e ju偶 wiesz? Poka偶 mi to jeszcze raz. - Ze zwinno艣ci膮 boksera wsun臋艂a smuk艂膮 d艂o艅 do jego kieszeni i wyci膮gn臋艂a kartk臋.

- Ostro偶nie! - zawo艂a艂. - Nie mo偶esz...

Vittoria jednak go zignorowa艂a. Przep艂yn臋艂a obok niego i odwr贸ci艂a kartk臋 w stron臋 wieczornego s艂o艅ca, wpatruj膮c si臋 uwa偶nie w marginesy. Kiedy zacz臋艂a czyta膰 na g艂os, ruszy艂, 偶eby jej odebra膰 dokument, ale oczarowa艂 go jej g艂臋boki alt wypowiadaj膮cy sylaby dok艂adnie w rytm krok贸w.

S艂ysz膮c te wersety czytane na g艂os, poczu艂 si臋 przeniesiony w czasie... jakby by艂 jednym ze wsp贸艂czesnych Galileuszowi i s艂ucha艂 wiersza po raz pierwszy... wiedz膮c, 偶e jest on sprawdzianem i jednocze艣nie wskaz贸wk膮 ods艂aniaj膮c膮 cztery o艂tarze nauki... cztery rze藕by znacz膮ce tajemn膮 艣cie偶k臋 biegn膮c膮 przez Rzym. S艂owa p艂yn臋艂y z ust Vittorii jak pie艣艅.

Od ziemskiego grobu Santiego z otworem demona

Mistycznych czterech pierwiastk贸w zacz臋艂a si臋 ods艂ona

W Rzymie 艣cie偶k臋 艣wiat艂a wskazano, to 艣wi臋ta pr贸ba,

Anio艂y krzy偶em niech ci臋 prowadz膮, a wznios艂a w臋dr贸wka si臋 uda.

Vittoria przeczyta艂a wiersz dwukrotnie, po czym umilk艂a, jakby daj膮c czas s艂owom, by przebrzmia艂y.

Od ziemskiego grobu Santiego, powt贸rzy艂 Langdon w my艣lach. To by艂o ca艂kowicie jasne. 艢cie偶ka O艣wiecenia rozpoczyna艂a si臋 przy grobie Santiego. Stamt膮d kolejne oznaczenia wskazywa艂y drog臋 przez Rzym.

Od ziemskiego grobu Santiego z otworem demona

Mistycznych czterech pierwiastk贸w zacz臋艂a si臋 ods艂ona

Mistyczne pierwiastki. To r贸wnie偶 zrozumia艂e. Ziemia, Powietrze, Ogie艅, Woda. Pierwiastki uznawane przez dawn膮 nauk臋, cztery znaki wskazuj膮ce iluminatom drog臋, zamaskowane jako rze藕by religijne.

- Pierwszym znacznikiem - odezwa艂a si臋 Vittoria - ma by膰 gr贸b Santiego.

Langdon u艣miechn膮艂 si臋.

- M贸wi艂em ci, 偶e to nie by艂o takie trudne.

- Zatem, kim jest ten Santi? - spyta艂a podekscytowanym tonem. - I gdzie jest jego gr贸b?

Langdon zachichota艂 w duchu. Bawi艂o go, jak niewiele os贸b wie, 偶e Santi to nazwisko jednego z najs艂ynniejszych artyst贸w renesansu. Jego imi臋 zna艂 ca艂y 艣wiat... imi臋 geniusza, kt贸ry ju偶 w wieku dwudziestu pi臋ciu lat wykonywa艂 zlecenia dla papie偶a Juliusza II, a kiedy umar艂, maj膮c zaledwie trzydzie艣ci osiem, pozostawi艂 po sobie najwi臋kszy na 艣wiecie zbi贸r fresk贸w. Santi by艂 kolosem w dziedzinie sztuki, a to, 偶e znano go g艂贸wnie z imienia, 艣wiadczy艂o o osi膮gni臋ciu s艂awy, jaka sta艂a si臋 udzia艂em tylko nielicznych... ludzi takich jak Napoleon, Galileusz i Jezus... no, i oczywi艣cie wsp贸艂cze艣ni p贸艂bogowie, kt贸rych g艂osy dobiega艂y go ze studenckich akademik贸w - Sting, Madonna, Jewel i artysta znany niegdy艣 jako Prince, kt贸ry zmieni艂 imi臋 na niewymawialny symbol, odczytywany przez Langdona jako „Krzy偶 Tau Przeci臋ty Hermafrodytycznym Krzy偶em Ankh”.

- Santi - wyja艣ni艂 - to nazwisko wielkiego artysty renesansu, Rafaela.

Vittori臋 to najwyra藕niej zaskoczy艂o.

- Rafaela? Tego Rafaela?

- Tego jedynego Rafaela - potwierdzi艂, pospiesznie id膮c dalej w kierunku komendy gwardii szwajcarskiej.

- Zatem 艣cie偶ka rozpoczyna si臋 przy grobie Rafaela?

- To by si臋 idealnie zgadza艂o - wyja艣ni艂. - Iluminaci cz臋sto traktowali wielkich malarzy i rze藕biarzy jako honorowych cz艂onk贸w swojego bractwa. Mogli wybra膰 gr贸b Rafaela jako pewnego rodzaju ho艂d dla niego. - Langdon wiedzia艂 te偶, 偶e Rafaela podejrzewano, i偶 podobnie jak wielu innych artyst贸w religijnych, jest w istocie ateist膮.

Vittoria wsun臋艂a ostro偶nie kartk臋 z powrotem do kieszeni Langdona.

- To gdzie jest pochowany?

Langdon wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

- Wierz w to lub nie, ale w Panteonie.

- W tym Panteonie? - Nie wygl膮da艂a na przekonan膮.

- Ten Rafael w tym Panteonie. - Langdon musia艂 przyzna膰, 偶e on te偶 nie spodziewa艂by si臋 umieszczenia pierwszego symbolu w Panteonie. S膮dzi艂 raczej, 偶e pierwszy o艂tarz nauki znajdzie si臋 w jakim艣 spokojnym ko艣ci贸艂ku na uboczu, 偶e b臋dzie to bardziej dyskretna wskaz贸wka. Tymczasem Panteon ze swoj膮 ogromn膮 kopu艂膮 i znajduj膮cym si臋 w niej otworem nawet w siedemnastym wieku by艂 jednym z najlepiej znanych miejsc w Rzymie.

- Czy Panteon to w og贸le ko艣ci贸艂? - spyta艂a Vittoria.

- Najstarszy ko艣ci贸艂 katolicki w Rzymie.

- Ale czy naprawd臋 s膮dzisz, 偶e pierwszy kardyna艂 m贸g艂by by膰 zamordowany w Panteonie? Przecie偶 to jedno z miejsc, gdzie roi si臋 od turyst贸w.

Langdon wzruszy艂 ramionami.

- Iluminaci o艣wiadczyli, 偶e chc膮, aby ca艂y 艣wiat na nich patrzy艂. Morderstwo kardyna艂a w Panteonie z pewno艣ci膮 zwr贸ci na nich uwag臋.

- Jednak jak ten cz艂owiek mo偶e si臋 spodziewa膰, 偶e zabije kogo艣 w Panteonie i ucieknie niezauwa偶ony? Przecie偶 to niemo偶liwe.

- Tak samo niemo偶liwe, jak porwanie czterech kardyna艂贸w ze 艣rodka Watykanu. Wiersz bardzo dok艂adnie wskazuje to miejsce.

- A jeste艣 pewien, 偶e Rafael jest pochowany w 艣rodku Panteonu?

- Wiele razy widzia艂em jego gr贸b.

Vittoria skin臋艂a g艂ow膮, ale nadal mia艂a zmartwiony wyraz twarzy.

- Kt贸ra godzina?

Sprawdzi艂.

- Si贸dma trzydzie艣ci.

- Czy to daleko st膮d?

- Oko艂o p贸艂tora kilometra. Mamy do艣膰 czasu.

- W wierszu wspomniano o ziemskim grobie. Czy to ci si臋 z czym艣 kojarzy?

P臋dzili teraz w poprzek Cortile Sentinella.

- Ziemski? Szczerze m贸wi膮c, trudno o bardziej ziemskie miejsce w Rzymie ni偶 Panteon. Jego nazwa pochodzi od pierwotnej religii, kt贸r膮 tu praktykowano: panteizmu, czyli kultu wszystkich bog贸w, a szczeg贸lnie poga艅skiej bogini Matki Ziemi.

Jako student architektury Langdon by艂 zachwycony, gdy dowiedzia艂 si臋, 偶e wymiary g艂贸wnej rotundy by艂y ho艂dem z艂o偶onym Gai - bogini Ziemi. Zosta艂a ona wykonana tak pieczo艂owicie, 偶e w 艣rodku mo偶na by umie艣ci膰 gigantyczn膮 kul臋, kt贸ra dok艂adnie by pasowa艂a.

- W porz膮dku - w g艂osie Vittorii s艂ycha膰 teraz by艂o wi臋cej przekonania. - A co z otworem demona? Od ziemskiego grobu Santiego z otworem demona?

Co do tego nie by艂 przekonany.

- Otw贸r demona musi chyba oznacza膰 oculus - stwierdzi艂. - S艂ynny okr膮g艂y otw贸r w szczycie kopu艂y Panteonu.

- Skoro to jest ko艣ci贸艂 - ci膮gn臋艂a dziewczyna, bez wysi艂ku dotrzymuj膮c mu kroku - to dlaczego nazwali to otworem demona?

Langdon sam ju偶 si臋 nad tym zastanawia艂. Nigdy wcze艣niej nie s艂ysza艂 okre艣lenia „otw贸r demona”, ale przypomnia艂 sobie s艂ynn膮 szesnastowieczn膮 krytyk臋 Panteonu, kt贸rej s艂owa wydawa艂y mu si臋 niejako wyja艣nia膰 t臋 zagadk臋. Venerable Bede napisa艂 kiedy艣, 偶e dziura w dachu Panteonu zosta艂a zrobiona przez demony usi艂uj膮ce uciec z budynku, gdy zosta艂 on po艣wi臋cony przez papie偶a Bonifacego IV.

- Jeszcze jedno - doda艂a Vittoria, gdy przechodzili przez mniejszy podw贸rzec. - Dlaczego iluminaci u偶yli nazwiska Santi, skoro by艂 on powszechnie znany jako Rafael?

- Zadajesz mn贸stwo pyta艅.

- M贸j tata te偶 tak m贸wi艂.

- Mog艂y by膰 dwa powody. Jeden to ten, 偶e s艂owo Rafael ma zbyt wiele sylab i zepsu艂oby pentametr jambiczny wiersza.

- Do艣膰 naci膮gana teoria.

- W porz膮dku - zgodzi艂 si臋 z ni膮. - To mo偶e wykorzystano nazwisko, 偶eby bardziej zakamuflowa膰 wskaz贸wk臋, tak 偶eby tylko najbardziej o艣wieceni zrozumieli odniesienie do Rafaela.

To t艂umaczenie te偶 jej nie przekona艂o.

- Jestem pewna, 偶e w czasach, gdy Rafael 偶y艂, jego nazwisko by艂o powszechnie znane.

- O dziwo, nie. Bycie rozpoznawanym po imieniu stanowi艂o oznak臋 wysokiego statusu. Rafael wystrzega艂 si臋 u偶ywania swojego nazwiska, tak jak dzisiejsze gwiazdy popu. Podobnie jak na przyk艂ad Madonna. Ona nigdy nie pos艂uguje si臋 swoim nazwiskiem Ciccone.

Na twarzy dziewczyny pojawi艂 si臋 wyraz rozbawienia.

- Znasz nazwisko Madonny?

Langdon po偶a艂owa艂, 偶e u偶y艂 tego przyk艂adu. Zadziwiaj膮ce, ile 艣mieci cz艂owiek potrafi zgromadzi膰 w pami臋ci, kiedy przebywa na co dzie艅 z dziesi臋cioma tysi膮cami nastolatk贸w.

Kiedy przeszli wraz z Vittori膮 przez ostatni膮 bram臋 na drodze do komendy gwardii szwajcarskiej, zostali nagle zatrzymani.

- Para! - zawo艂a艂 jaki艣 g艂os za ich plecami.

Obr贸cili si臋 gwa艂townie i stwierdzili, 偶e patrz膮 prosto w luf臋 karabinu.

- Attento! - krzykn臋艂a Vittoria, odskakuj膮c do ty艂u. - Uwa偶aj...

- Non sportarti! - odszczekn膮艂 stra偶nik, repetuj膮c bro艅.

- Soldato! - us艂yszeli rozkaz dobiegaj膮cy z drugiej strony dziedzi艅ca. Olivetti wychodzi艂 w艂a艣nie z centrali si艂 ochrony. - Pu艣膰 ich!

Na twarzy stra偶nika pojawi艂 si臋 wyraz zdumienia.

- Ma, signore, 猫 una donna...

- Do 艣rodka - krzykn膮艂 do niego komendant.

- Signore, non posso...

- Natychmiast! Macie nowe rozkazy. Za dwie minuty kapitan Rocher rozpocznie odpraw臋. B臋dziemy organizowa膰 poszukiwania.

Zaskoczony stra偶nik ruszy艂 szybko w stron臋 komendy. Tymczasem Olivetti, sztywny i w艣ciek艂y, szed艂 w kierunku Langdona i Vittorii.

- Nasze najbardziej tajne archiwa? Oczekuj臋 wyja艣nienia.

- Mamy dobre wie艣ci - uspokaja艂 go Langdon.

Olivetti zmru偶y艂 oczy.

- Niech lepiej b臋d膮 cholernie dobre.

56

Cztery nieoznaczone alfa romeo 155 T-Sparks p臋dzi艂y z rykiem Via dei Coronari, jak odrzutowe my艣liwce rozp臋dzaj膮ce si臋 na pasie startowym. Wioz艂y dwunastu stra偶nik贸w ubranych po cywilnemu i uzbrojonych w p贸艂automatyczne pistolety Cherchi-Pardini, pojemniki z gazem parali偶uj膮cym i bro艅 obezw艂adniaj膮c膮 dalekiego zasi臋gu. Trzej strzelcy wyborowi mieli karabiny z celownikiem laserowym.

Olivetti, siedz膮cy obok kierowcy w pierwszym samochodzie, obr贸ci艂 si臋 do Langdona i Vittorii. Jego oczy pa艂a艂y gniewem.

- Obiecali艣cie mi sensowne wyja艣nienia i tyle si臋 od was dowiaduj臋?

Langdonowi trudno by艂o si臋 poruszy膰 w ciasnym samochodzie.

- Rozumiem pa艅skie...

- Nie, nie rozumie pan. - Olivetti wprawdzie nie podni贸s艂 g艂osu, ale nada艂 mu wi臋kszy nacisk. - W艂a艣nie zabra艂em z Watykanu dwunastu moich najlepszych ludzi, i to tu偶 przed rozpocz臋ciem konklawe. Zrobi艂em to, 偶eby obstawi膰 Panteon, opieraj膮c si臋 tylko na twierdzeniach nieznanego mi Amerykanina, kt贸ry w艂a艣nie zinterpretowa艂 licz膮cy sobie czterysta lat wiersz. Na dodatek przekaza艂em poszukiwania antymaterii w r臋ce ni偶szych rang膮 oficer贸w.

Langdon opar艂 si臋 pokusie wyci膮gni臋cia zabytkowej kartki z kieszeni i pomachania ni膮 komendantowi przed nosem.

- Jedyne, co wiem, to 偶e odnalezione przez nas informacje dotycz膮 grobu Rafaela, a ten znajduje si臋 w Panteonie.

Stra偶nik prowadz膮cy samoch贸d pokiwa艂 potakuj膮co g艂ow膮.

- On ma racj臋, komendancie. Moja 偶ona i ja...

- Prowad藕 - warkn膮艂 Olivetti. Znowu odwr贸ci艂 si臋 do Langdona. - Jak ten cz艂owiek m贸g艂by dokona膰 zab贸jstwa w tak zat艂oczonym miejscu i uciec niezauwa偶ony?

- Nie wiem - odpar艂 Langdon. - Ale nie ulega w膮tpliwo艣ci, 偶e mo偶liwo艣ci iluminat贸w s膮 ogromne. Przenikn臋li i do CERN-u, i do Watykanu. Tylko szcz臋艣ciu zawdzi臋czamy, 偶e wiemy, gdzie ma si臋 odby膰 pierwsze zab贸jstwo. Panteon to pa艅ska jedyna szansa, 偶eby schwyta膰 zab贸jc臋.

- Znowu nic si臋 nie zgadza - odparowa艂 Olivetti. - Jak to, jedyna szansa? M贸wi艂 pan przecie偶, 偶e jest jaka艣 艣cie偶ka. Ca艂y cykl znacznik贸w. Je艣li Panteon jest w艂a艣ciwym miejscem, to mo偶emy od niego dotrze膰 do nast臋pnych symboli. B臋dziemy mieli cztery szanse z艂apania tego faceta.

- Mia艂em wcze艣niej tak膮 nadziej臋 - odpar艂 Langdon - i tak by by艂o... jeszcze sto lat temu.

Kiedy Langdon u艣wiadomi艂 sobie, 偶e to w Panteonie znajduje si臋 pierwszy o艂tarz nauki, by艂a to dla niego chwila zar贸wno radosna, jak i gorzka. Historia p艂ata艂a nieraz okrutne 偶arty tym, kt贸rzy starali si臋 j膮 odkrywa膰. Oczywi艣cie wyrazem wielkiego optymizmu by艂o zak艂adanie, 偶e 艢cie偶ka O艣wiecenia pozosta艂a nietkni臋ta przez te wszystkie lata, ale Langdon pozwala艂 sobie czasem na marzenia o tym, jak przebywa ca艂y szlak a偶 do ko艅ca i odnajduje tajn膮 siedzib臋 iluminat贸w.

- Pod koniec dziewi臋tnastego wieku Watykan kaza艂 usun膮膰 i zniszczy膰 wszystkie pos膮gi z Panteonu.

Ta informacja najwyra藕niej wstrz膮sn臋艂a Vittori膮.

- Dlaczego?

- Pos膮gi przedstawia艂y poga艅skich bog贸w olimpijskich. Niestety, w ten spos贸b znikn膮艂 pierwszy znak... a wraz z nim...

- Ulotni艂a si臋 nadzieja na odnalezienie 艢cie偶ki O艣wiecenia i kolejnych znacznik贸w? - doko艅czy艂a Vittoria.

- W艂a艣nie. Mamy tylko t臋 jedn膮 pr贸b臋. Panteon. Potem szlak znika.

Olivetti przygl膮da艂 im si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, po czym obr贸ci艂 si臋 z powrotem do przodu.

- Zatrzymaj si臋 - poleci艂 kierowcy.

Gwardzista pos艂usznie podjecha艂 do kraw臋偶nika i wcisn膮艂 hamulec. Pozosta艂e trzy samochody posz艂y za ich przyk艂adem i ca艂y konw贸j zatrzyma艂 si臋 z piskiem opon.

- Co pan wyrabia?! - wrzasn臋艂a Vittoria.

- Wykonuj臋 swoj膮 prac臋 - odpar艂 komendant z kamiennym spokojem, ponownie si臋 do nich odwracaj膮c. - Panie Langdon, kiedy powiedzia艂 pan, 偶e wyja艣ni mi sytuacj臋 po drodze, zak艂ada艂em, 偶e podje偶d偶aj膮c do Panteonu, b臋d臋 dok艂adnie wiedzia艂, co moi ludzie maj膮 tam robi膰. Tak si臋 nie sta艂o. Zaniedbuj臋 obecnie swoje najwa偶niejsze obowi膮zki, a poniewa偶 nie widz臋 specjalnego sensu w waszych opowie艣ciach o dziewiczych ofiarach i dawnej poezji, nie mog臋 z czystym sumieniem kontynuowa膰 tej akcji. Odwo艂uj臋 j膮 natychmiast. - Wyj膮艂 kr贸tkofal贸wk臋 i w艂膮czy艂.

Vittoria pochyli艂a si臋 do przodu i z艂apa艂a go za r臋k臋.

- Nie mo偶e pan!

Olivetti od艂o偶y艂 z trzaskiem radiotelefon i zmierzy艂 j膮 pa艂aj膮cym w艣ciek艂o艣ci膮 spojrzeniem.

- By艂a pani w Panteonie, panno Vetra?

- Nie, ale...

- W takim razie co艣 pani wyja艣ni臋. Panteon to jedno pomieszczenie. Rotunda wykonana z kamienia i zaprawy. Prowadzi do niej tylko jedno wej艣cie. Nie ma okien, a wej艣cie jest w膮skie. O ka偶dej porze stoi przy nim co najmniej czterech uzbrojonych w艂oskich policjant贸w, kt贸rzy strzeg膮 tej 艣wi膮tyni przed wandalami, terrorystami i oszustami czyhaj膮cymi na turyst贸w.

- Co z tego wynika? - spyta艂a zimno.

- Co wynika? - Palce Olivettiego zacisn臋艂y si臋 na oparciu siedzenia. - Mianowicie, 偶e to, co opowiadacie, absolutnie nie ma prawa si臋 tutaj zdarzy膰! Mo偶ecie mi poda膰 jaki艣 wiarygodny scenariusz zamordowania kardyna艂a wewn膮trz Panteonu? Przede wszystkim, jak kto艣 zdo艂a艂by wprowadzi膰 zak艂adnika do 艣rodka, skoro stoj膮 tam stra偶nicy? A tym bardziej zabi膰 go i uciec? - Komendant przechyli艂 si臋 przez siedzenie, chuchaj膮c Langdonowi prosto w twarz zapachem kawy. - No, jak, panie Langdon? Cho膰 jeden wiarygodny scenariusz.

Langdon mia艂 wra偶enie, 偶e ma艂y samoch贸d jeszcze bardziej si臋 wok贸艂 niego kurczy. Nie mam poj臋cia! Nie jestem zawodowym morderc膮! Sk膮d mam wiedzie膰, jak on to zrobi! Jedyne, co wiem...

- Jeden scenariusz? - odezwa艂a si臋 Vittoria niewzruszonym tonem. - Prosz臋 bardzo. Zab贸jca przylatuje helikopterem i zrzuca krzycz膮cego kardyna艂a z pi臋tnem wypalonym na piersi przez otw贸r w dachu. Kardyna艂 zderza si臋 z marmurow膮 posadzk膮 i umiera.

Wszyscy w samochodzie odwr贸cili si臋, 偶eby na ni膮 spojrze膰. Langdon nie wiedzia艂, co my艣le膰. Masz chor膮 wyobra藕ni臋, ale trzeba przyzna膰, 偶e jeste艣 szybka.

Olivetti zmarszczy艂 brwi.

- To mo偶liwe, przyznaj臋... ale...

- Albo... zab贸jca podaje kardyna艂owi 艣rodki nasenne - ci膮gn臋艂a dziewczyna. - Przywozi go do Panteonu na w贸zku inwalidzkim, udaj膮c, 偶e obwozi niesprawnego staruszka. Wje偶d偶a z nim do 艣rodka, niepostrze偶enie podcina mu gard艂o i wychodzi.

Ta wizja nieco wstrz膮sn臋艂a Olivettim.

Nie藕le, pomy艣la艂 Langdon.

- Albo m贸g艂by...

- Dobrze ju偶, dobrze - przerwa艂 jej komendant. - Wystarczy. - Odetchn膮艂 g艂臋boko. Kto艣 zastuka艂 ostro w szyb臋, na co wszyscy podskoczyli. Okaza艂o si臋, 偶e to 偶o艂nierz z jednego z pozosta艂ych samochod贸w. Olivetti opu艣ci艂 okno.

- Wszystko w porz膮dku, komendancie? - Gwardzista mia艂 na sobie cywilne ubranie. Odsun膮艂 r臋kaw d偶insowej koszuli i spojrza艂 na czarny, wojskowy zegarek. - Si贸dma trzydzie艣ci, komendancie. Potrzebujemy czasu, 偶eby rozstawi膰 si臋 na pozycjach.

Olivetti skin膮艂 g艂ow膮 z nieobecnym wyrazem twarzy, ale nic nie odpowiedzia艂. Przesuwa艂 palcem po desce rozdzielczej, zostawiaj膮c 艣lad na zakurzonej powierzchni. Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie Langdonowi w bocznym lusterku. W ko艅cu odwr贸ci艂 si臋 zn贸w do podw艂adnego.

- Pojedziecie oddzielnie. Po jednym samochodzie na Piazza della Rotunda, Via degli Orfani, Piazza Sant'Ignacio i Sant'Eustachio. Zatrzyma膰 si臋 w odleg艂o艣ci co najmniej dw贸ch przecznic. Kiedy zaparkujecie, macie wysi膮艣膰 i czeka膰 na moje rozkazy. Trzy minuty.

- Tak jest. - 呕o艂nierz ruszy艂 do swojego samochodu.

Langdon skin膮艂 Vittorii g艂ow膮 z podziwem. U艣miechn臋艂a si臋 w odpowiedzi, a on przez chwil臋 poczu艂 z ni膮 niespodziewan膮 wi臋藕... jakby co艣 mi臋dzy nimi zaiskrzy艂o.

Komendant zn贸w odwr贸ci艂 si臋 do nich i wbi艂 spojrzenie w Langdona.

- Panie Langdon, mam nadziej臋, 偶e nie sko艅czy si臋 to katastrof膮.

Langdon u艣miechn膮艂 si臋 niepewnie. Jakim cudem?

57

Kiedy dyrektor CERN-u Maximilian Kohler otworzy艂 oczy, kromoglikan i lek antyleukotrienowy wykonywa艂y swoje zadanie w jego organizmie, rozszerzaj膮c oskrzela i naczynia w艂osowate w p艂ucach. Zn贸w oddycha艂 normalnie. Stwierdzi艂, 偶e le偶y w jednoosobowym pokoju CERN-owskiego szpitala, a jego w贸zek stoi obok 艂贸偶ka.

Oceni艂 sytuacj臋. Na sobie mia艂 koszul臋 z fizeliny, ale na krze艣le ko艂o 艂贸偶ka dostrzeg艂 swoje ubranie. Na zewn膮trz s艂ysza艂 kroki piel臋gniarki robi膮cej obch贸d. Le偶a艂 jeszcze przez chwil臋, uwa偶nie nas艂uchuj膮c, po czym jak najciszej podci膮gn膮艂 si臋 do brzegu 艂贸偶ka i si臋gn膮艂 po swoje rzeczy. Walcz膮c z bezw艂adn膮 nog膮, ubra艂 si臋 z wysi艂kiem. W ko艅cu wci膮gn膮艂 si臋 na w贸zek.

Kiedy opanowa艂 kaszel, podjecha艂 do drzwi, nie w艂膮czaj膮c silnika. Wyjrza艂 ostro偶nie... na szcz臋艣cie korytarz by艂 pusty.

Staraj膮c si臋 robi膰 jak najmniej ha艂asu, wyjecha艂 ze szpitala.

58

- Si贸dma trzydzie艣ci sze艣膰 i trzydzie艣ci... ju偶. - Olivetti nawet rozmawiaj膮c przez kr贸tkofal贸wk臋, nie m贸wi艂 g艂o艣niej ni偶 szeptem.

Langdon poczu艂, 偶e si臋 poci w swojej tweedowej marynarce. Nadal siedzia艂 na tylnym siedzeniu alfy romeo, kt贸ra sta艂a przy Piazza de la Concorde, o trzy przecznice od Panteonu. Vittoria siedzia艂a obok niego, poch艂oni臋ta obserwowaniem Olivettiego wydaj膮cego ostatnie rozkazy.

- Rozstawi膰 si臋 w o艣miu punktach - m贸wi艂 komendant - na ca艂ym obwodzie, ze szczeg贸lnym zwr贸ceniem uwagi na wej艣cie. Cel mo偶e zna膰 was z widzenia, wi臋c nie pokazywa膰 si臋. Musz臋 mie膰 go 偶ywego. Niech kto艣 obserwuje dach. Cel jest najwa偶niejszy. Obiekt drugi w kolejno艣ci.

Bo偶e, pomy艣la艂 Langdon i poczu艂 dreszcz na my艣l o ch艂odnym profesjonalizmie, z jakim Olivetti powiedzia艂 swoim ludziom, 偶e 艣mier膰 kardyna艂a jest dopuszczalna. Obiekt drugi w kolejno艣ci.

- Powtarzam. Cel musi pozosta膰 przy 偶yciu. Jest nam potrzebny. Rusza膰. - Wy艂膮czy艂 kr贸tkofal贸wk臋.

Vittoria mia艂a zdumiony, niemal rozgniewany wyraz twarzy.

- Komendancie, czy nikt nie wchodzi do 艣rodka?

Olivetti odwr贸ci艂 si臋 do niej.

- Do 艣rodka?

- Do Panteonu! Tam, gdzie to ma si臋 wydarzy膰.

- Attento. - Rzuci艂 jej lodowate spojrzenie. - Je偶eli dosz艂o do infiltracji naszych szereg贸w, to moi ludzie mog膮 by膰 znani zab贸jcy z widzenia. Pani kolega niedawno mnie ostrzega艂, 偶e to b臋dzie nasza jedyna szansa schwytania celu. Nie chc臋 go sp艂oszy膰, wchodz膮c z lud藕mi do 艣rodka.

- A je艣li zab贸jca ju偶 tam jest?

Olivetti spojrza艂 na zegarek.

- Cel wyra偶a艂 si臋 bardzo konkretnie. 脫sma godzina. Mamy jeszcze pi臋tna艣cie minut.

- On powiedzia艂, 偶e zabije kardyna艂a o 贸smej. Jednak m贸g艂 ju偶 go jako艣 wprowadzi膰 do 艣rodka. Co z tego, 偶e wasi ludzie zobacz膮 go, jak wychodzi, skoro nie b臋d膮 wiedzieli, 偶e to on? Kto艣 musi si臋 upewni膰, 偶e w 艣rodku jest wszystko w porz膮dku.

- W tym momencie to zbyt ryzykowne.

- Wcale nie, je艣li nie b臋dzie zna艂 osoby, kt贸ra tam wejdzie.

- Charakteryzacja zajmuje du偶o czasu i...

- Mam na my艣li siebie - wyja艣ni艂a Vittoria.

Langdon obr贸ci艂 si臋 i wpatrzy艂 w ni膮 z niedowierzaniem.

Olivetti potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Mowy nie ma.

- On zabi艂 mojego ojca.

- W艂a艣nie. Dlatego mo偶e wiedzie膰, kim pani jest.

- Przecie偶 pan s艂ysza艂, co m贸wi艂 przez telefon. Nawet nie wiedzia艂, 偶e Leonardo Vetra mia艂 c贸rk臋. Z pewno艣ci膮 nie ma poj臋cia, jak ja wygl膮dam. Mog臋 wej艣膰 do 艣rodka jako turystka. Je艣li zauwa偶臋 co艣 podejrzanego, wyjd臋 na plac i dam wam zna膰, 偶eby艣cie weszli.

- Przykro mi, ale nie mog臋 na to pozwoli膰.

W tej chwili odezwa艂 si臋 radiotelefon komendanta.

- Comandante? Mamy pewien problem od p贸艂nocnej strony. Jest tu fontanna, kt贸ra zas艂ania nam widok. 呕eby mie膰 wej艣cie na oku, musimy stan膮膰 na widoku na placu. Co pan rozka偶e? Mamy by膰 艣lepi czy wystawi膰 si臋 celowi?

Vittoria uzna艂a, 偶e ma tego do艣膰.

- W艂a艣nie. Id臋. - Otworzy艂a drzwi i wysiad艂a.

Olivetti rzuci艂 kr贸tkofal贸wk臋 i wyskoczy艂 z samochodu, odcinaj膮c jej drog臋.

Langdon te偶 wysiad艂. Co ona, u diab艂a, wyrabia?

Olivetti blokowa艂 dziewczynie przej艣cie.

- Panno Vetra, my艣li pani s艂usznie, ale nie mog臋 pozwoli膰, 偶eby cywil przeszkadza艂 nam w akcji.

- Przeszkadza艂? Przecie偶 dzia艂acie na 艣lepo. Pozw贸lcie sobie pom贸c.

- Bardzo bym chcia艂 mie膰 zwiadowc臋 w 艣rodku, ale...

- Ale co? - nalega艂a Vittoria. - Ale jestem kobiet膮?

Olivetti nie odpowiedzia艂.

- Mam nadziej臋, 偶e nie to chcia艂 pan powiedzie膰, komendancie. Doskonale pan wie, 偶e to dobry pomys艂, a je艣li pozwoli pan, 偶eby jakie艣 szowinistyczne bzdury...

- Prosz臋 nam pozwoli膰 wykonywa膰 nasz膮 prac臋.

- Prosz臋 mi pozwoli膰 pom贸c.

- To zbyt niebezpieczne. Nie b臋dziemy mieli z pani膮 kontaktu. Nie mog臋 da膰 pani radiotelefonu, bo pani膮 zdradzi.

Vittoria si臋gn臋艂a do kieszeni szort贸w i wyj臋艂a telefon kom贸rkowy.

- Wielu turyst贸w je nosi.

Olivetti zacz膮艂 si臋 zastanawia膰.

Dziewczyna otworzy艂a klapk臋 telefonu i udawa艂a, 偶e rozmawia.

- Cze艣膰, kotku, w艂a艣nie stoj臋 w Panteonie. Powiniene艣 zobaczy膰 to miejsce! - Zamkn臋艂a telefon i spojrza艂a gniewnie na komendanta. - I kto, do cholery, si臋 domy艣li? Tu nie ma 偶adnego ryzyka. Prosz臋 mi pozwoli膰 zosta膰 pa艅skimi oczami! - Wskaza艂a na telefon kom贸rkowy przy pasku Olivettiego. - Jaki jest pa艅ski numer?

Komendant nie odpowiedzia艂.

Kierowca przez ca艂y czas obserwowa艂 sytuacj臋 i najwyra藕niej doszed艂 do w艂asnych wniosk贸w. Wysiad艂 z samochodu i odwo艂a艂 dow贸dc臋 na bok. Przez dziesi臋膰 sekund rozmawiali przyciszonym tonem. W ko艅cu Olivetti skin膮艂 g艂ow膮 i wr贸ci艂 do Langdona i Vittorii.

- Niech pani wpisze ten numer - zacz膮艂 dyktowa膰 cyfry.

Dziewczyna zaprogramowa艂a sw贸j telefon.

- Teraz prosz臋 zadzwoni膰.

Nacisn臋艂a automatyczne wybieranie numeru i po chwili telefon przy pasku komendanta zacz膮艂 dzwoni膰. Wzi膮艂 go do r臋ki i powiedzia艂 do s艂uchawki:

- Panno Vetra, prosz臋 wej艣膰 do budynku, rozejrze膰 si臋, potem wyj艣膰 i zadzwoni膰, co pani widzia艂a.

Vittoria zamkn臋艂a telefon.

- Dzi臋kuj臋 panu.

Langdon niespodziewanie poczu艂 nag艂y przyp艂yw instynktu opieku艅czego.

- Chwileczk臋 - zwr贸ci艂 si臋 do Olivettiego. - Wysy艂a j膮 pan tam sam膮.

Dziewczyna zrobi艂a w jego kierunku grymas.

- Robercie, nic mi nie b臋dzie.

Kierowca ponownie zacz膮艂 rozmawia膰 z komendantem.

- To niebezpieczne - powiedzia艂 Langdon do Vittorii.

- On ma racj臋 - wtr膮ci艂 si臋 Olivetti. - Nawet moi najlepsi ludzie nie pracuj膮 w pojedynk臋. Porucznik w艂a艣nie mi zwr贸ci艂 uwag臋, 偶e ta maskarada b臋dzie bardziej przekonuj膮ca, je艣li obydwoje tam p贸jdziecie.

Obydwoje? zawaha艂 si臋 Langdon. Prawd臋 m贸wi膮c, chodzi艂o mi o...

- Wchodz膮c razem, b臋dziecie wygl膮dali jak para na wakacjach - wyja艣ni艂 komendant. - Jednocze艣nie b臋dziecie nawzajem si臋 os艂ania膰. Dzi臋ki temu b臋d臋 spokojniejszy.

Vittoria wzruszy艂a ramionami.

- Dobrze, ale musimy si臋 pospieszy膰.

Langdon j臋kn膮艂 w duchu. 艢wietne posuni臋cie, kowboju.

Olivetii pokaza艂 im kierunek.

- Pierwsza przecznica, do kt贸rej dojdziecie, to b臋dzie Via degli Orfani. Skr臋膰cie w lewo. Doprowadzi was prosto do Panteonu. To najwy偶ej dwie minuty marszu. Ja zostan臋 tutaj. B臋d臋 kierowa艂 swoimi lud藕mi i czeka艂 na wasz telefon. Chcia艂bym, 偶eby艣cie mieli co艣 do obrony. - Wyci膮gn膮艂 w艂asny pistolet. - Czy kt贸re艣 z was potrafi pos艂ugiwa膰 si臋 broni膮?

Langdonowi zamar艂o serce. Nie potrzebujemy broni!

Vittoria wyci膮gn臋艂a r臋k臋.

- Potrafi臋 z czterdziestu metr贸w oznakowa膰 wyskakuj膮cego nad wod臋 mor艣wina, stoj膮c na dziobie ko艂ysz膮cej si臋 艂odzi.

- W porz膮dku. - Olivetti wr臋czy艂 jej bro艅. - Trzeba j膮 gdzie艣 ukry膰.

Vittoria spojrza艂a na swoje szorty, a potem na Langdona.

O, nie! pomy艣la艂, ale dziewczyna by艂a szybsza. Odchyli艂a mu marynark臋 i wsun臋艂a pistolet do jednej z wewn臋trznych kieszeni. Mia艂 wra偶enie, 偶e wpad艂 mu tam wielki kamie艅. Jedyna pociecha, 偶e zabytkowa kartka by艂a w innej kieszeni.

- Wygl膮damy niewinnie - stwierdzi艂a Vittoria. - Mo偶emy i艣膰. - Wzi臋艂a Langdona pod r臋k臋 i ruszy艂a ulic膮.

Kiedy ju偶 odchodzili, kierowca krzykn膮艂 za nimi:

- Dobrze, 偶e idziecie pod r臋k臋. Pami臋tajcie, 偶e jeste艣cie turystami. Albo nowo偶e艅cami. A gdyby艣cie tak wzi臋li si臋 za r臋ce?

Kiedy skr臋cali w przecznic臋, Langdon m贸g艂by przysi膮c, 偶e dostrzeg艂 na twarzy Vittorii cie艅 u艣miechu.

59

Sala odpraw gwardii szwajcarskiej znajduje si臋 przy koszarach Corpo di Vigilanza i s艂u偶y zazwyczaj do planowania zabezpiecze艅 w czasie publicznych pojawie艅 si臋 papie偶a oraz uroczysto艣ci watyka艅skich. Dzi艣 jednak wykorzystano j膮 w innym celu.

Do zgromadzonych w sali gwardzist贸w przem贸wi艂 zast臋pca komendanta, kapitan Elias Rocher. Kapitan by艂 cz艂owiekiem barczystym o mi臋kkich, nalanych rysach twarzy. Mia艂 na sobie tradycyjny granatowy mundur kapita艅ski, kt贸remu stara艂 si臋 nada膰 nieco w艂asnego stylu, wk艂adaj膮c na bakier czerwony beret. Z jego pot臋偶n膮 budow膮 kontrastowa艂 zadziwiaj膮co d藕wi臋czny g艂os, przypominaj膮cy czysto艣ci膮 tonu instrument muzyczny. Natomiast oczy Rochera by艂y zamglone, jak u niekt贸rych zwierz膮t nocnych. Podw艂adni nazywali go „orso”, czyli nied藕wiedziem grizzly, i 偶artowali czasem, 偶e jest on nied藕wiedziem, kt贸ry dosta艂 si臋 w cie艅 偶mii. 呕mij膮 by艂 oczywi艣cie komendant Olivetti. Rocher by艂 tak samo niebezpieczny jak 偶mija, ale przynajmniej by艂o s艂ycha膰, gdy nadchodzi艂.

Podw艂adni Rochera s艂uchali go z napi臋t膮 uwag膮, stoj膮c ca艂kowicie nieruchomo, chocia偶 informacje, kt贸re przekazywa艂, gwa艂townie podnios艂y im ci艣nienie krwi w 偶y艂ach.

Porucznik Chartrand, stoj膮cy w tylnej cz臋艣ci sali, 偶a艂owa艂, 偶e nie znalaz艂 si臋 w艣r贸d tych dziewi臋膰dziesi臋ciu dziewi臋ciu procent kandydat贸w, kt贸rych gwardia odrzuci艂a. W wieku dwudziestu lat by艂 tu najm艂odszy. Przebywa艂 w Watykanie zaledwie od trzech miesi臋cy. Podobnie jak wszyscy gwardzi艣ci, przeszed艂 przeszkolenie w armii szwajcarskiej, potem dwa lata dodatkowego ausbilding w Bernie i dopiero w贸wczas zakwalifikowa艂 si臋 na wyczerpuj膮ce watyka艅skie pr贸va odbywaj膮ce si臋 w tajnych koszarach poza Rzymem. Jednak wszystkie te szkolenia nie przygotowa艂y go na kryzys, jaki teraz mia艂 miejsce.

Pocz膮tkowo Chartrand s膮dzi艂, 偶e odprawa jest cz臋艣ci膮 jakich艣 dziwacznych 膰wicze艅. Bro艅 przysz艂o艣ci? Starodawny kult? Porwani kardyna艂owie? Potem jednak Rocher pokaza艂 im obraz przekazywany przez jedn膮 z kamer - przekaz na 偶ywo demonstruj膮cy t臋 futurystyczn膮 bro艅. Najwyra藕niej nie by艂y to 膰wiczenia.

- B臋dziemy sukcesywnie wy艂膮cza膰 pr膮d w wybranych sektorach - m贸wi艂 Rocher - 偶eby wyeliminowa膰 niezwi膮zane z pojemnikiem zak艂贸cenia magnetyczne. B臋dziemy pracowa膰 w czteroosobowych zespo艂ach i korzysta膰 z okular贸w na podczerwie艅. Poszukiwania b臋d膮 prowadzone za pomoc膮 tradycyjnych urz膮dze艅 do wykrywania pods艂uchu, skalibrowanych tak, by wykrywa艂y minimalny strumie艅 pola magnetycznego. S膮 jakie艣 pytania?

Nikt si臋 nie odezwa艂.

Chartrand mia艂 wra偶enie, 偶e g艂owa mu za chwil臋 p臋knie.

- A co si臋 stanie, je艣li nie znajdziemy tego na czas? - zapyta艂, natychmiast 偶a艂uj膮c, 偶e si臋 odezwa艂.

Grizzly zmierzy艂 go ponurym wzrokiem spod czerwonego beretu. Potem da艂 wszystkim sygna艂 do rozej艣cia si臋, 偶egnaj膮c ich powa偶nie wypowiedzianym s艂owem:

- Powodzenia.

60

W odleg艂o艣ci dw贸ch przecznic od Panteonu Langdon i Vittoria szli w艂a艣nie wzd艂u偶 szeregu zaparkowanych taks贸wek, kt贸rych kierowcy spali spokojnie na przednich siedzeniach. Pora drzemki by艂a odwiecznym zwyczajem w Wiecznym Mie艣cie - powszechne tu publiczne drzemanie stanowi艂o udoskonalon膮 wersj臋 popo艂udniowej sjesty Hiszpan贸w.

Langdon stara艂 si臋 zebra膰 my艣li, ale sytuacja, w jakiej si臋 znalaz艂, by艂a zbyt dziwaczna, by rozs膮dnie rozumowa膰. Sze艣膰 godzin temu spa艂 sobie smacznie we w艂asnym domu w Cambridge. Teraz znajdowa艂 si臋 w Europie, wmieszany w surrealistyczn膮 walk臋 starodawnych pot臋g, w kieszeni marynarki ni贸s艂 p贸艂automatyczny pistolet i szed艂 za r臋k臋 z kobiet膮, kt贸r膮 dopiero pozna艂.

Spojrza艂 na Vittori臋. Patrzy艂a prosto przed siebie. Trzyma艂a go zdecydowanie - by艂 to u艣cisk niezale偶nej i pewnej siebie kobiety. Jej palce splata艂y si臋 z jego ze spokojem wynikaj膮cym z wewn臋trznej akceptacji tej sytuacji. 呕adnego wahania. Langdon czu艂 coraz wi臋ksze zafascynowanie t膮 dziewczyn膮. Wr贸膰 do rzeczywisto艣ci, upomnia艂 si臋.

Vittoria wyczu艂a jego niepok贸j.

- Odpr臋偶 si臋 - powiedzia艂a, nie odwracaj膮c g艂owy. - Mamy wygl膮da膰 na nowo偶e艅c贸w.

- Jestem odpr臋偶ony.

- To dlaczego mia偶d偶ysz mi r臋k臋?

Zaczerwieni艂 si臋 i rozlu藕ni艂 u艣cisk.

- Oddychaj oczami - poradzi艂a mu.

- Co takiego?

- To pomaga rozlu藕ni膰 mi臋艣nie. Nazywa si臋 to pranayama.

- Jaka jama?

- Ach, mniejsza o to.

Min臋li naro偶nik i znale藕li si臋 na Piazza della Rotunda, a w贸wczas Panteon pojawi艂 si臋 przed nimi w ca艂ej okaza艂o艣ci. Langdon jak zwykle wpatrywa艂 si臋 w niego z nabo偶nym podziwem. Panteon. 艢wi膮tynia wszystkich bog贸w. Poga艅skich bog贸w. Bog贸w Natury i Ziemi. Z zewn膮trz budowla wydawa艂a mu si臋 bardziej kanciasta, ni偶 pami臋ta艂. Wysokie kolumny i tr贸jk膮tny tympanon zas艂ania艂y kulist膮 kopu艂臋, niemniej jednak nieskromny napis nad wej艣ciem upewni艂 go, 偶e znale藕li si臋 we w艂a艣ciwym miejscu. M. AGRIPPA L. F. COS TERTIUM FECIT. Langdon przet艂umaczy艂 to sobie, jak zawsze, z rozbawieniem: Marcus Agrippa, konsul po raz trzeci, to zbudowa艂.

To tyle, je艣li chodzi o pokor臋, pomy艣la艂, przenosz膮c wzrok na otoczenie Panteonu. Widzia艂 wielu turyst贸w w臋druj膮cych z kamerami po placu. Inni siedzieli w ogr贸dku kawiarni La Tazza di Oro's, delektuj膮c si臋 najlepsz膮 mro偶on膮 kaw膮 w Rzymie. Przed wej艣ciem do Panteonu stali na stra偶y czterej uzbrojeni policjanci w艂oscy, tak jak przewidywa艂 Olivetti.

- Wygl膮da spokojnie - zauwa偶y艂a Vittoria.

Langdon skin膮艂 g艂ow膮, ale dr臋czy艂 go niepok贸j. Kiedy ju偶 naprawd臋 si臋 tu znalaz艂, ca艂y scenariusz wyda艂 mu si臋 nierealny. Vittoria wierzy艂a w s艂uszno艣膰 jego teorii, ale on u艣wiadomi艂 sobie nagle, ile os贸b postawi艂 na nogi, 偶eby j膮 sprawdzi膰. Raz jeszcze powt贸rzy艂 sobie werset z wiersza iluminat贸w. Od ziemskiego grobu Santiego z otworem demona. TAK, upewni艂 si臋, to musi by膰 to miejsce. Gr贸b Santiego. Przecie偶 ju偶 wiele razy mia艂 nad g艂ow膮 oculus Panteonu i sta艂 przed grobowcem wielkiego Rafaela.

- Kt贸ra godzina? - spyta艂a Vittoria.

Sprawdzi艂.

- Si贸dma pi臋膰dziesi膮t. Zosta艂o dziesi臋膰 minut.

- Mam nadziej臋, 偶e ci faceci s膮 naprawd臋 dobrzy - stwierdzi艂a dziewczyna, przygl膮daj膮c si臋 turystom wchodz膮cym do Panteonu. - Je艣li co艣 si臋 wydarzy wewn膮trz, wszyscy znajdziemy si臋 w krzy偶owym ogniu.

Langdon odetchn膮艂 g艂o艣no i ruszyli w kierunku wej艣cia. Pistolet ci膮偶y艂 mu w kieszeni. Zastanawia艂 si臋, co zrobi, je艣li kt贸ry艣 z policjant贸w zechce go przeszuka膰 i znajdzie bro艅, jednak ci wcale im si臋 nie przygl膮dali. Najwyra藕niej ich kamufla偶 by艂 przekonuj膮cy.

- Czy kiedykolwiek strzela艂a艣 czym艣 innym ni偶 pociskami usypiaj膮cymi? - zapyta艂 szeptem Vittori臋.

- Nie ufasz mi?

- Ufa膰? Przecie偶 ledwo ci臋 znam.

Dziewczyna skrzywi艂a si臋.

- A ja my艣la艂am, 偶e jeste艣my nowo偶e艅cami.

61

Powietrze wewn膮trz Panteonu by艂o ch艂odne i wilgotne, przesi膮kni臋te histori膮. Ogromne sklepienie rozpo艣ciera艂o si臋 nad ich g艂owami, jakby nic nie wa偶y艂o. Kopu艂a o 艣rednicy 43,3 metra wi臋ksza jest nawet od kopu艂y Bazyliki 艢wi臋tego Piotra. Langdon poczu艂, 偶e przechodz膮 go dreszcze, jak zawsze, gdy wchodzi艂 do ogromnej rotundy, 艂膮cz膮cej w sobie mistrzowsk膮 in偶ynieri臋 i wspania艂膮 sztuk臋. S艂ynny okr膮g艂y otw贸r w dachu wpuszcza艂 do 艣rodka smug臋 wieczornego s艂o艅ca. Oculus, pomy艣la艂 Langdon. Otw贸r demona.

Dotarli na miejsce.

Pod膮偶y艂 spojrzeniem wzd艂u偶 sklepienia schodz膮cego 艂ukiem ku obramowanym kolumnami 艣cianom, po czym przeni贸s艂 je na wypolerowan膮 marmurow膮 posadzk臋, na kt贸rej stali. W ogromnym pomieszczeniu nios艂y si臋 echem odg艂osy krok贸w i cichych rozm贸w turyst贸w. Kilkana艣cie os贸b przechadza艂o si臋 w ciemnym wn臋trzu. Jeste艣 tu?

- Zupe艂nie spokojnie - odezwa艂a si臋 Vittoria. Skin膮艂 potakuj膮co g艂ow膮.

- Gdzie jest grobowiec Rafaela?

Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, staraj膮c si臋 ustali膰 swoje po艂o偶enie. Obieg艂 wzrokiem 艣ciany rotundy. Nagrobki. O艂tarze. Kolumny. Nisze. Wskaza艂 jej szczeg贸lnie ozdobny grobowiec po drugiej stronie pomieszczenia, nieco z lewej strony.

- My艣l臋, 偶e tam.

Victoria przyjrza艂a si臋 uwa偶nie reszcie wn臋trza.

- Nie widz臋 nikogo, kto by przypomina艂 terroryst臋 maj膮cego za chwil臋 zabi膰 kardyna艂a. Rozejrzymy si臋 dooko艂a?

- Tak. W zasadzie niewiele jest tu miejsc, gdzie mo偶na si臋 schowa膰. Sprawd藕my zatem rientranze.

- Nisze?

- Tak, nisze w 艣cianach.

Na ca艂ym obwodzie rotundy znajduj膮 si臋 p贸艂okr膮g艂e nisze poprzedzielane grobowcami. Wprawdzie nie s膮 one zbyt du偶e, ale wystarczaj膮ce, 偶eby cz艂owiek m贸g艂 si臋 ukry膰 w ich cieniu. Niegdy艣 sta艂y w nich pos膮gi b贸stw olimpijskich, ale poga艅skie rze藕by zniszczono, gdy Panteon zosta艂 przekszta艂cony w 艣wi膮tyni臋 chrze艣cija艅sk膮. Langdon poczu艂 frustracj臋 na my艣l, 偶e uda艂o mu si臋 dotrze膰 do pierwszego o艂tarza nauki, a tymczasem dalsze wskaz贸wki znikn臋艂y. Zastanawia艂 si臋, kt贸ra z rze藕b mog艂a by膰 znacznikiem 艢cie偶ki O艣wiecenia i w jakim kierunku wskazywa艂a. Jakie偶 to by by艂o wspania艂e prze偶ycie - odkry膰 tajemn膮 wskaz贸wk臋 iluminat贸w. Raz jeszcze przysz艂o mu na my艣l pytanie, kto by艂 tym tajemniczym artyst膮 bractwa.

- Ja p贸jd臋 lew膮 stron膮 - wskaza艂a Vittoria - a ty id藕 praw膮. Spotkamy si臋 za sto osiemdziesi膮t stopni.

Langdon u艣miechn膮艂 si臋 nieweso艂o.

Kiedy Vittoria odesz艂a, zn贸w zacz臋艂o do niego powraca膰 dziwne poczucie grozy zwi膮zane z t膮 sytuacj膮. Odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 wzd艂u偶 艣ciany, maj膮c wra偶enie, 偶e w pustce wok贸艂 niego rozbrzmiewa g艂os mordercy. 脫sma godzina. Dziewicze ofiary na o艂tarzach nauki. Kolejne ofiary w post臋pie arytmetycznym. 脫sma, dziewi膮ta, dziesi膮ta, jedenasta... i o p贸艂nocy. Spojrza艂 na zegarek: si贸dma pi臋膰dziesi膮t dwie. Zosta艂o osiem minut.

W drodze do pierwszej niszy mija艂 grobowiec jednego z katolickich kr贸l贸w w艂oskich. Sarkofag, podobnie jak wiele innych w Rzymie, by艂 ustawiony uko艣nie w stosunku do 艣ciany, co sprawia艂o dziwne wra偶enie. Grupa turyst贸w w艂a艣nie si臋 nad tym zastanawia艂a. Jednak nie zatrzyma艂 si臋, 偶eby im to wyja艣ni膰. Groby wa偶nych chrze艣cijan cz臋sto umieszczano w spos贸b niepasuj膮cy do element贸w architektonicznych, gdy偶 chodzi艂o o to, 偶eby zmar艂y le偶a艂 twarz膮 na wsch贸d. By艂 to staro偶ytny zabobon, o kt贸rym Langdon dyskutowa艂 ze studentami na swoich zaj臋ciach z symboliki nie dalej jak miesi膮c temu.

- Przecie偶 to zupe艂nie absurdalne! - wybuchn臋艂a jedna ze studentek z pierwszego rz臋du, kiedy wyja艣ni艂 grupie przyczyny, dla kt贸rych groby by艂y zwr贸cone na wsch贸d. - Dlaczego chrze艣cijanom mia艂oby zale偶e膰, 偶eby po 艣mierci by膰 zwr贸conym w stron臋 wschodz膮cego s艂o艅ca? M贸wimy przecie偶 o chrze艣cija艅stwie... a nie o kulcie S艂o艅ca!

Langdon u艣miechn膮艂 si臋, spaceruj膮c przed tablic膮 i pogryzaj膮c jab艂ko.

- Panie Hitzrot! - krzykn膮艂.

M艂ody cz艂owiek drzemi膮cy w tylnej 艂awce podskoczy艂 przestraszony.

- Co?! Ja?

Langdon wskaza艂 na plakat z renesansowym obrazem wisz膮cy na 艣cianie.

- Kim jest ten cz艂owiek kl臋cz膮cy przed Bogiem?

- Hmm... jakim艣 艣wi臋tym?

- 艢wietnie. A sk膮d pan wie, 偶e to 艣wi臋ty?

- Bo ma aureol臋?

- Doskonale. A czy ta z艂ota aureola co艣 panu przypomina?

Hitzrot u艣miechn膮艂 si臋 szeroko.

- Taa! Te egipskie rzeczy, o kt贸rych si臋 uczyli艣my w poprzednim semestrze. Te... yyy... s艂oneczne dyski!

- Dzi臋kuj臋, Hitzrot, mo偶esz spa膰 dalej. - Langdon zwr贸ci艂 si臋 teraz do ca艂ej grupy: - Aureola, podobnie jak wiele innych chrze艣cija艅skich symboli, zosta艂a zapo偶yczona ze staroegipskiego kultu S艂o艅ca. W chrze艣cija艅stwie mo偶na znale藕膰 mn贸stwo przyk艂ad贸w oddawania czci S艂o艅cu.

- Przepraszam - odezwa艂a si臋 ponownie dziewczyna z pierwszego rz臋du - ale ja przez ca艂y czas chodz臋 do ko艣cio艂a i nie widz臋, 偶eby czczono tam S艂o艅ce.

- Naprawd臋? A co 艣wi臋tujecie dwudziestego pi膮tego grudnia?

- Bo偶e Narodzenie. Dzie艅 narodzin Jezusa Chrystusa.

- Tyle 偶e, zgodnie z Bibli膮, Jezus urodzi艂 si臋 w marcu, wi臋c dlaczego 艣wi臋tuje si臋 to pod koniec grudnia?

Cisza.

Langdon u艣miechn膮艂 si臋.

- Dwudziesty pi膮ty grudnia jest, moi drodzy, staro偶ytnym poga艅skim 艣wi臋tem sol invictus, S艂o艅ca Niezwyci臋偶onego, kt贸re zbiega si臋 z przesileniem zimowym. Jest to ten wspania艂y okres roku, kiedy S艂o艅ce powraca, a dni zaczynaj膮 si臋 robi膰 coraz d艂u偶sze.

Ponownie ugryz艂 jab艂ko.

- Zwyci臋skie religie - ci膮gn膮艂 - zazwyczaj przejmuj膮 istniej膮ce ju偶 艣wi臋ta religii podbijanych, 偶eby zmiana by艂a mniej gwa艂towna. Nazywa si臋 to transmutacj膮 i pomaga ludziom przyzwyczai膰 si臋 do nowej wiary. Wierni maj膮 艣wi臋ta religijne w te same dni, co dotychczas, modl膮 si臋 w tym samych 艣wi臋tych miejscach, u偶ywaj膮 podobnej symboliki... i po prostu zast臋puj膮 dotychczasowego boga nowym.

Dziewczyna, kt贸ra wcze艣niej z nim dyskutowa艂a, teraz by艂a ju偶 w艣ciek艂a.

- Sugeruje pan, 偶e chrze艣cija艅stwo jest tylko swego rodzaju... przerobionym kultem S艂o艅ca!

- Absolutnie nie. Chrze艣cija艅stwo nie ograniczy艂o si臋 do zapo偶ycze艅 z kultu S艂o艅ca. Na przyk艂ad chrze艣cija艅ska kanonizacja jest wzorowana na staro偶ytnym rytuale „tworzenia bog贸w” opisanym przez Euhemerusa. Z kolei „jedzenie boga”, czyli Komunia 艢wi臋ta zosta艂a zapo偶yczona od Aztek贸w. Nawet koncepcja Chrystusa umieraj膮cego na krzy偶u za nasze grzechy prawdopodobnie nie jest wy艂膮cznie chrze艣cija艅ska, gdy偶 po艣wi臋cenie si臋 m艂odego cz艂owieka dla zmazania grzech贸w swojego ludu pojawia si臋 w najwcze艣niejszych podaniach zwi膮zanych z kultem Quetzalcoatla.

Oczy dziewczyny zap艂on臋艂y gniewem.

- A czy chrze艣cija艅stwo w og贸le ma cokolwiek oryginalnego?

- 呕adna zorganizowana wiara nie ma zbyt wielu element贸w oryginalnych. Religie nie rodz膮 si臋 z niczego. Wyrastaj膮 jedna z drugiej. Wsp贸艂czesna religia jest kola偶em... ci膮gn膮cych si臋 od zarania dziej贸w poszukiwa艅 cz艂owieka staraj膮cego si臋 zrozumie膰 istot臋 bosko艣ci.

- Ale... chwileczk臋 - w艂膮czy艂 si臋 Hitzrot, kt贸remu najwyra藕niej min臋艂a senno艣膰. - Wiem, co jest oryginalnego w chrze艣cija艅stwie. Co pan powie o wizerunku Boga? Chrze艣cijanie nie przedstawiaj膮 Boga jako dysku s艂onecznego z sokolimi skrzyd艂ami, w臋偶a czy innego dziwactwa. B贸g jest zawsze starym cz艂owiekiem z bia艂膮 brod膮. Czyli nasz wizerunek Boga jest oryginalny, co?

Langdon u艣miechn膮艂 si臋.

- Kiedy pierwsi ludzie nawr贸ceni na chrze艣cija艅stwo zrezygnowali ze swoich dotychczasowych b贸stw - bog贸w poga艅skich, greckich, rzymskich, S艂o艅ca, Mitry i tak dalej - spytali Ko艣ci贸艂, jak wygl膮da ich nowy chrze艣cija艅ski B贸g. Przedstawiciele Ko艣cio艂a bardzo m膮drze wybrali jednego z najpot臋偶niejszych, wzbudzaj膮cych najwi臋kszy strach... a jednocze艣nie najbardziej znanych bog贸w w historii.

Hitzrot spojrza艂 na niego sceptycznie.

- Starego cz艂owieka z bia艂膮, bujn膮 brod膮?

Langdon wskaza艂 poczet bog贸w greckich na 艣cianie. Na samym szczycie siedzia艂 stary cz艂owiek z bia艂膮, bujn膮 brod膮.

- Czy Zeus ci kogo艣 nie przypomina?

Lekcja zako艅czy艂a si臋 dok艂adnie w tym momencie.

- Dobry wiecz贸r - rozleg艂 si臋 za nim m臋ski g艂os.

Langdon wzdrygn膮艂 si臋. Znowu by艂 w Panteonie. Odwr贸ci艂 si臋 i ujrza艂 starszego m臋偶czyzn臋 w niebieskiej pelerynie z czerwonym krzy偶em na piersi. Nieznajomy u艣miechn膮艂 si臋 do niego, prezentuj膮c po偶贸艂k艂e z臋by.

- Jest pan Anglikiem, prawda? - spyta艂 z wyra藕nym toska艅skim akcentem.

Zaskoczony Langdon zamruga艂 oczami.

- Prawd臋 m贸wi膮c, nie. Jestem Amerykaninem.

Na twarzy m臋偶czyzny pojawi艂 si臋 wyraz zak艂opotania.

- O Bo偶e, prosz臋 mi wybaczy膰. Jest pan tak elegancko ubrany, 偶e s膮dzi艂em... bardzo przepraszam.

- Czy mog臋 panu w czym艣 pom贸c? - spyta艂 Langdon, czuj膮c, jak szale艅czo bije mu serce.

- W艂a艣ciwie to my艣la艂em, 偶e ja m贸g艂bym pom贸c panu. Jestem tutaj cicerone. - Wskaza艂 z dum膮 na wydawan膮 przez miasto odznak臋. - Moim zadaniem jest zapewnienie, 偶eby pa艅ski pobyt w Rzymie by艂 bardziej interesuj膮cy.

Bardziej interesuj膮cy? Obecna wizyta w Rzymie by艂a dla niego wystarczaj膮co interesuj膮ca.

- Wygl膮da pan na wyj膮tkowego cz艂owieka - pochlebia艂 mu przewodnik - niew膮tpliwie bardziej zainteresowanego kultur膮 ni偶 wi臋kszo艣膰 turyst贸w. Chcia艂bym przedstawi膰 panu histori臋 tego fascynuj膮cego budynku.

Langdon u艣miechn膮艂 si臋 do niego uprzejmie.

- Bardzo to mi艂e z pana strony, ale sam jestem historykiem sztuki i...

- To wspaniale! - Oczy m臋偶czyzny zap艂on臋艂y, jakby wygra艂 na loterii. - W takim razie niew膮tpliwie to pana zaciekawi!

- Przepraszam, ale wola艂bym...

- Panteon - zacz膮艂 niezra偶ony jego s艂owami przewodnik - zosta艂 wzniesiony przez Marcusa Agrypp臋 w dwudziestym si贸dmym roku przed nasz膮 er膮.

- Tak - wtr膮ci艂 Langdon - i przebudowany przez cesarza Hadriana w sto dziewi臋tnastym roku naszej ery.

- Mia艂 najwi臋ksz膮 na 艣wiecie kopu艂臋 na wolno stoj膮cym budynku a偶 do tysi膮c dziewi臋膰set sze艣膰dziesi膮tego roku, kiedy przy膰mi艂a j膮 kopu艂a hali Superdome w Nowym Orleanie!

Langdon j臋kn膮艂 w duchu. Tego cz艂owieka trudno by艂o powstrzyma膰.

- Pewien teolog z pi膮tego wieku nazwa艂 Panteon Domem Diab艂a, ostrzegaj膮c, 偶e otw贸r w dachu stanowi wej艣cie dla demon贸w.

Langdon przesta艂 go s艂ucha膰. Pow臋drowa艂 wzrokiem ku oculusowi, a w贸wczas wyobra藕nia nasun臋艂a mu przed oczy obraz, o kt贸rym wspomnia艂a Vittoria... kardyna艂 z pi臋tnem wypalonym na piersi wpada przez otw贸r i uderza w marmurow膮 posadzk臋. To niew膮tpliwie by艂oby wydarzenie medialne. Przebieg艂 wzrokiem po wn臋trzu rotundy w poszukiwaniu reporter贸w. Nikogo nie ma. Odetchn膮艂 g艂臋boko. Przecie偶 to absurdalny pomys艂. Przeprowadzenie takiej akcji by艂oby niemal niemo偶liwe.

Kiedy Langdon ruszy艂 dalej i sprawdza艂 kolejne nisze, opowiadaj膮cy bez przerwy przewodnik pod膮偶a艂 za nim jak spragniony uczucia szczeniak. Zapami臋taj sobie, pomy艣la艂 Langdon, 偶e nie ma nic gorszego ni偶 nadgorliwy historyk sztuki.

Po drugiej stronie 艣wi膮tyni Vittoria by艂a zaj臋ta w艂asnymi poszukiwaniami. Kiedy zosta艂a sama - po raz pierwszy od chwili, gdy us艂ysza艂a o 艣mierci ojca - mia艂a wra偶enie, 偶e naga rzeczywisto艣膰 coraz bardziej si臋 wok贸艂 niej zaciska. Ojciec zosta艂 nagle i okrutnie zamordowany. Niemal r贸wnie bolesna by艂a my艣l, 偶e jego dzie艂o zosta艂o niew艂a艣ciwie wykorzystane i sta艂o si臋 narz臋dziem w r臋kach terroryst贸w. Dr臋czy艂o j膮 poczucie winy, gdy偶 to przecie偶 dzi臋ki jej wynalazkowi mo偶na by艂o transportowa膰 antymateri臋... to skonstruowany przez ni膮 pojemnik odlicza艂 teraz gdzie艣 w Watykanie czas do wybuchu. Staraj膮c si臋 pom贸c ojcu w jego d膮偶eniu do odkrycia prostoty prawdy, sta艂a si臋 wsp贸艂tw贸rczyni膮 chaosu.

Co ciekawe, jedynym, co w tej chwili przynosi艂o jej pociech臋, by艂a obecno艣膰 zupe艂nie obcego cz艂owieka. Roberta Langdona. Znajdowa艂a niewyt艂umaczalne ukojenie, patrz膮c w jego oczy... Kojarzy艂y si臋 jej z harmoni膮 oceanu, kt贸r膮 pozostawi艂a za sob膮 dzisiejszego ranka. Cieszy艂a si臋, 偶e jest tutaj. Nie tylko dodawa艂 jej si艂 i nadziei, ale na dodatek dzi臋ki jego bystremu umys艂owi mieli teraz szans臋 schwyta膰 zab贸jc臋 ojca.

Vittoria oddycha艂a g艂臋boko, kontynuuj膮c swoje poszukiwania. Czu艂a si臋 przyt艂oczona nieoczekiwanymi wizjami osobistej zemsty, jakie zajmowa艂y jej my艣li przez ca艂y dzie艅. Ona, zaprzysi臋偶ona obro艅czyni wszelkiego 偶ycia, teraz pragn臋艂a 艣mierci zab贸jcy. 呕adna ilo艣膰 dobrej karmy nie sk艂oni艂aby jej dzisiaj do nadstawienia drugiego policzka. Z zaniepokojeniem i podnieceniem u艣wiadomi艂a sobie uczucie, jakiego nigdy dot膮d nie dozna艂a... najwyra藕niej odzywa艂a si臋 w niej krew sycylijskich przodk贸w broni膮cych honoru rodziny za pomoc膮 brutalnych 艣rodk贸w. Wendeta, pomy艣la艂a, i po raz pierwszy w 偶yciu zrozumia艂a.

Wizje odwetu doda艂y szybko艣ci jej krokom. Dochodzi艂a w艂a艣nie do grobowca Rafaela Santiego. Nawet z pewnej odleg艂o艣ci widzia艂a, 偶e zosta艂 on potraktowany w specjalny spos贸b. Tylko jego sarkofag by艂 zabezpieczony przejrzyst膮 os艂on膮 z plastyku i cofni臋ty w g艂膮b 艣ciany. Widzia艂a st膮d jego przedni膮 cz臋艣膰.

Przygl膮da艂a si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋 grobowcowi, po czym przeczyta艂a opis umieszczony na tabliczce obok grobu.

Potem przeczyta艂a go jeszcze raz.

I ponownie.

W chwil臋 p贸藕niej p臋dzi艂a przera偶ona przez rotund臋.

- Robercie! Robercie!

62

Langdona nieco op贸藕nia艂 pod膮偶aj膮cy za nim przez ca艂y czas przewodnik, niezmordowanie kontynuuj膮cy swoje opowiadanie. Jednak przygotowywa艂 si臋 ju偶 do sprawdzenia ostatniej niszy.

- Widz臋, 偶e bardzo si臋 panu podobaj膮 te nisze - zauwa偶y艂 jego cicerone, najwyra藕niej zachwycony. - Czy wie pan o tym, 偶e w艂a艣nie dzi臋ki nim kopu艂a wydaje si臋 taka lekka?

Langdon skin膮艂 g艂ow膮, nie s艂ysz膮c z tego ani s艂owa, gdy偶 my艣la艂 ju偶 o swoim zadaniu. Nagle kto艣 chwyci艂 go od ty艂u. To by艂a Vittoria. Nie mog膮c z艂apa膰 oddechu, ci膮gn臋艂a go za r臋k臋. Widz膮c wyraz przera偶enia na jej twarzy, potrafi艂 sobie wyobrazi膰 tylko jedno. Znalaz艂a cia艂o. Poczu艂, jak ogarnia go strach.

- O, pa艅ska 偶ona! - wykrzykn膮艂 przewodnik, zachwycony, 偶e ma nowego s艂uchacza. Wskaza艂 na jej szorty i sportowe buty. - No, ale pani na pewno jest Amerykank膮!

Oczy Vittorii si臋 zw臋zi艂y.

- Jestem W艂oszk膮.

U艣miech przewodnika przygas艂.

- O, Bo偶e.

- Robercie - szepn臋艂a dziewczyna, obracaj膮c si臋 plecami do przewodnika. - Daj Diagramma Galileusza. Musz臋 zobaczy膰 t臋 kartk臋.

- Diagramma? - M臋偶czyzna wcisn膮艂 si臋 z powrotem mi臋dzy nich. - No, no! Wy naprawd臋 znacie histori臋! Niestety, tego dokumentu nie mo偶na obejrze膰. Znajduje si臋 w tajnych archiwach Waty...

- Czy m贸g艂bym pana na chwil臋 przeprosi膰? - przerwa艂 mu Langdon. Nie wiedzia艂, co s膮dzi膰 o panice Vittorii. Odszed艂 z ni膮 nieco na bok i ostro偶nie wyj膮艂 zabytkow膮 kartk臋. - Co si臋 sta艂o?

- Jaka jest na tym data? - spyta艂a dziewczyna, szybko przebiegaj膮c wzrokiem po kartce.

Przewodnik zn贸w by艂 przy nich, z otwartymi ustami wpatruj膮c si臋 w Folio 5.

- To... to nie jest...

- To reprodukcja dla turyst贸w - rzuci艂 szybko Langdon. - Dzi臋kujemy panu za pomoc. Chcieliby艣my poby膰 troch臋 sami.

M臋偶czyzna zacz膮艂 si臋 wycofywa膰, ale nie spuszcza艂 wzroku z kartki.

- Data - powt贸rzy艂a Vittoria. - Kiedy Galileusz to opublikowa艂...

Langdon wskaza艂 jej rzymsk膮 liczb臋 na dole strony.

- To jest data publikacji. Co si臋 dzieje?

Dziewczyna odcyfrowa艂a dat臋.

- Tysi膮c sze艣膰set trzydziesty dziewi膮ty?

- Tak. Co si臋 sta艂o?

W jej oczach pojawi艂 si臋 przestrach.

- Mamy k艂opoty, Robercie. Wielkie k艂opoty. Te daty nie pasuj膮.

- Jakie daty?

- Na grobie Rafaela. Pochowano go tutaj dopiero w tysi膮c siedemset pi臋膰dziesi膮tym dziewi膮tym roku. Ponad sto lat po opublikowaniu Diagramma.

Langdon wpatrywa艂 si臋 w ni膮, usi艂uj膮c zrozumie膰, o co jej chodzi.

- Nie - wyja艣ni艂. - Rafael umar艂 w tysi膮c pi臋膰set dwudziestym roku, na d艂ugo przed t膮 publikacj膮.

- Tak, ale nie by艂 tu pochowany. To si臋 sta艂o dopiero p贸藕niej.

Langdon nic nie rozumia艂.

- O czym ty m贸wisz?

- W艂a艣nie to przeczyta艂am. Prochy Rafaela przeniesiono do Panteonu w tysi膮c siedemset pi臋膰dziesi膮tym 贸smym roku. By艂o to w ramach ho艂du dla wybitnych W艂och贸w.

Kiedy znaczenie jej s艂贸w wreszcie do niego dotar艂o, mia艂 wra偶enie, 偶e ziemia usuwa mu si臋 spod st贸p.

- Kiedy powsta艂 ten wiersz - wyja艣nia艂a dalej Vittoria - gr贸b Rafaela by艂 gdzie indziej. W tamtych czasach mi臋dzy Panteonem a Rafaelem nie by艂o 偶adnego zwi膮zku!

Langdon nie m贸g艂 z艂apa膰 tchu.

- Ale to... oznacza...

- Tak! Oznacza, 偶e jeste艣my w z艂ym miejscu!

Czu艂, 偶e si臋 chwieje. Niemo偶liwe... By艂em pewien...

Vittoria podbieg艂a do przewodnika i przyci膮gn臋艂a go z powrotem.

- Signore, przepraszamy bardzo. Gdzie w siedemnastym wieku znajdowa艂 si臋 gr贸b Rafaela?

- Urb... w Urbino - zaj膮kn膮艂 si臋, zdumiony. - W miejscu jego urodzenia.

- Niemo偶liwe! - zaklina艂 si臋 Langdon. - O艂tarze nauki iluminat贸w by艂y tutaj, w Rzymie. Jestem tego pewien!

- Iluminat贸w? - wykrztusi艂 m臋偶czyzna. - Ludzie, kim wy jeste艣cie?

Vittoria przej臋艂a inicjatyw臋.

- Szukamy czego艣, co mo偶na nazwa膰 ziemskim grobem Santiego. W Rzymie. Czy wie pan, co to mo偶e by膰?

Przewodnik jeszcze si臋 nie uspokoi艂.

- To jest jedyny gr贸b Rafaela w Rzymie.

Langdon stara艂 si臋 skupi膰, ale jego umys艂 odmawia艂 wsp贸艂pracy. Skoro w tysi膮c sze艣膰set pi臋膰dziesi膮tym pi膮tym roku grobowiec Rafaela nie znajdowa艂 si臋 w Rzymie, to czego dotyczy艂y s艂owa wiersza? Ziemski gr贸b Santiego z otworem demona. Co to, u diab艂a, mo偶e by膰? My艣l!

- A czy by艂 inny artysta nazwiskiem Santi? - pr贸bowa艂a dalej Vittoria.

Przewodnik wzruszy艂 ramionami.

- Nic mi o tym nie wiadomo.

- A mo偶e jaki艣 inny s艂awny cz艂owiek? Uczony, poeta albo astronom nazywaj膮cy si臋 Santi?

M臋偶czyzna sprawia艂 teraz wra偶enie, jakby chcia艂 jak najszybciej odej艣膰.

- Nie, prosz臋 pani. Jedyny Santi, o jakim kiedykolwiek s艂ysza艂em, to Rafael architekt.

- Architekt? - powt贸rzy艂a dziewczyna. - My艣la艂am, 偶e by艂 malarzem!

- Jednym i drugim, oczywi艣cie. Tak jak wszyscy wtedy. Micha艂 Anio艂, da Vinci i Rafael.

Langdon nie by艂 pewien, czy sprawi艂y to s艂owa przewodnika, czy widok otaczaj膮cych ich ozdobnych nagrobk贸w, ale nagle o艣wieci艂a go pewna my艣l. Santi by艂 architektem. Od tej chwili kolejne my艣li poci膮ga艂y jedna drug膮 jak kostki domina. Architekci renesansu 偶yli tylko dla dw贸ch cel贸w - s艂awienia Boga za pomoc膮 ogromnych ko艣cio艂贸w i s艂awienia dygnitarzy za pomoc膮 pe艂nych przepychu grobowc贸w. Gr贸b Santiego. Czy to mo偶liwe? W jego my艣lach coraz szybciej przesuwa艂y si臋 obrazy...

Mona Lisa Leonarda da Vinci.

Lilie wodne Moneta.

Dawid Micha艂a Anio艂a.

Ziemski gr贸b Santiego...

- Santi zaprojektowa艂 grobowiec - odezwa艂 si臋 na g艂os.

Vittoria odwr贸ci艂a si臋 do niego.

- Co?

- Nie chodzi o to, gdzie Rafael jest pochowany, tylko o grobowiec, kt贸ry zaprojektowa艂

- O czym ty m贸wisz?

- 殴le zrozumia艂em wskaz贸wk臋. Nie szukamy miejsca poch贸wku Rafaela, tylko grobowca, kt贸ry zaprojektowa艂 dla kogo艣 innego. Nie mie艣ci mi si臋 w g艂owie, 偶e o tym zapomnia艂em. Po艂owa rze藕b stworzonych w Rzymie w okresie renesansu i baroku to by艂a sztuka nagrobkowa. - U艣miechn膮艂 si臋, gdy przysz艂a mu do g艂owy nast臋pna my艣l: - Rafael musia艂 stworzy膰 setki nagrobk贸w!

Vittoria nie podziela艂a jego rado艣ci.

- Setki?

U艣miech Langdona zblad艂.

- Och.

- Czy kt贸re艣 z nich by艂y ziemskie, profesorze?

Poczu艂 nagle, 偶e jego wiedza jest dalece niedostateczna. Zawstydzaj膮co ma艂o wiedzia艂 na temat dzie艂 Rafaela. Gdyby chodzi艂o o Micha艂a Anio艂a, m贸g艂by pom贸c, ale tw贸rczo艣膰 Santiego nigdy do niego nie przemawia艂a. Potrafi艂 wymieni膰 kilka s艂ynnych nagrobk贸w Rafaela, ale nawet nie wiedzia艂, jak wygl膮daj膮.

Najwyra藕niej wyczuwaj膮c, 偶e znalaz艂 si臋 w trudnej sytuacji, Vittoria zwr贸ci艂a si臋 do przewodnika, kt贸ry stara艂 si臋 dyskretnie oddali膰. Chwyci艂a go za r臋k臋 i przyci膮gn臋艂a z powrotem.

- Potrzebny mi nagrobek. Zaprojektowany przez Rafaela. Grobowiec, kt贸ry mo偶na uzna膰 za ziemski.

Wida膰 by艂o, 偶e m臋偶czyzna jest ju偶 zdenerwowany.

- Nagrobek zaprojektowany przez Rafaela? Nie wiem, tyle ich stworzy艂. A poza tym, zapewne macie na my艣li kaplic臋 Rafaela. Architekci zawsze projektowali kaplic臋 w po艂膮czeniu z grobem.

Langdon u艣wiadomi艂 sobie, 偶e przewodnik ma racj臋.

- A czy s膮 jakie艣 nagrobki lub kaplice Rafaela, kt贸re mo偶na uzna膰 za ziemskie?

M臋偶czyzna wzruszy艂 ramionami.

- Przykro mi, ale nie wiem, o co wam chodzi. S艂owo „ziemski” nie okre艣la niczego, co znam. Musz臋 ju偶 i艣膰.

Vittoria przytrzyma艂a go za r臋k臋 i przeczyta艂a g贸rn膮 linijk臋 z zabytkowej kartki.

- Od ziemskiego grobu Santiego z otworem demona. Czy to panu co艣 m贸wi?

- Absolutnie nic.

Langdon podni贸s艂 nagle wzrok. Na chwil臋 zupe艂nie zapomnia艂 o drugiej cz臋艣ci tego zdania. Otw贸r demona?

- Tak! - odezwa艂 si臋 do przewodnika. - W tym rzecz! Czy kt贸ra艣 z kaplic Rafaela ma oculus?

M臋偶czyzna potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Z tego, co wiem, Panteon jest jedyny. - Przerwa艂. - Ale...

- Ale co?! - krzykn臋li jednocze艣nie Vittoria i Langdon.

Przewodnik przechyli艂 w zamy艣leniu g艂ow臋 i ponownie si臋 do nich przysun膮艂.

- Otw贸r demona? - mrukn膮艂 do siebie i postuka艂 si臋 po z臋bach. - Otw贸r demona... to jest... buco di脿volo?

Vittoria skin臋艂a g艂ow膮.

- Dos艂ownie, tak.

- No, wi臋c jest takie okre艣lenie, kt贸rego dawno ju偶 nie s艂ysza艂em. - U艣miechn膮艂 si臋 lekko. - Je艣li si臋 nie myl臋, to buco di脿volo odnosi si臋 do krypty.

- Do krypty? - powt贸rzy艂 Langdon. - Takiej pod ko艣cio艂em?

- Tak, ale to szczeg贸lnego rodzaju krypta. Wydaje mi si臋, 偶e otw贸r demona to dawna nazwa obszernej komory grobowej znajduj膮cej si臋 w kaplicy... ale pod innym grobem.

- Ossuarium? - zapyta艂 Langdon, natychmiast domy艣laj膮c si臋, o czym m贸wi przewodnik.

Na jego rozm贸wcy wywar艂o to du偶e wra偶enie.

- W艂a艣nie! Tego okre艣lenia szuka艂em!

Langdon zacz膮艂 si臋 zastanawia膰 nad tym, co us艂ysza艂. Tego rodzaju ossuaria by艂y tanim rozwi膮zaniem k艂opotliwego problemu. Ko艣ci贸艂 cz臋sto honorowa艂 swoich najwybitniejszych cz艂onk贸w ozdobnymi nagrobkami w 艣wi膮tyniach. Jednak pozostali cz艂onkowie rodziny cz臋sto 偶膮dali, 偶eby rodzina by艂a pochowana razem... chc膮c sobie w ten spos贸b zapewni膰 miejsce poch贸wku wewn膮trz ko艣cio艂a. Jednak je艣li dany ko艣ci贸艂 nie mia艂 do艣膰 miejsca lub funduszy na grobowce dla wszystkich, wykonywano ossuarium - otw贸r w posadzce w pobli偶u g艂贸wnego grobu i chowano w nim mniej zas艂u偶onych cz艂onk贸w rodziny. Otw贸r przykrywano nast臋pnie renesansowym odpowiednikiem dzisiejszej pokrywy w艂azu. Pomimo wygody takiego rozwi膮zania, zosta艂o ono do艣膰 szybko zarzucone z powodu fetoru, jaki si臋 wydobywa艂 z tych otwor贸w, zanieczyszczaj膮c powietrze w 艣wi膮tyni. Otw贸r demona, pomy艣la艂. Nigdy nie spotka艂 si臋 z tym okre艣leniem, lecz uzna艂, 偶e doskonale pasuje.

Serce wali艂o mu gor膮czkowo. Od ziemskiego grobu Santiego z otworem demona. Pozostaje teraz zada膰 tylko jedno pytanie.

- Czy Rafael zaprojektowa艂 jaki艣 grobowiec maj膮cy taki otw贸r demona?

Przewodnik podrapa艂 si臋 po g艂owie.

- W艂a艣ciwie... przykro mi, ale przychodzi mi na my艣l tylko jeden.

Tylko jeden! Trudno by艂o marzy膰 o lepszej odpowiedzi.

- Gdzie? - niemal krzykn臋艂a Vittoria.

Przewodnik przyjrza艂 im si臋 dziwnym wzrokiem.

- Jest to kaplica Chigich. Nagrobek Agostino Chigiego i jego brata, bogatych patron贸w sztuki i nauki.

- Nauki? - powt贸rzy艂 Langdon, wymieniaj膮c z Vittori膮 spojrzenie.

- Gdzie? - dopytywa艂a si臋 dziewczyna.

M臋偶czyzna zignorowa艂 jej pytanie, rado艣nie podniecony tym, 偶e zn贸w mo偶e pom贸c.

- Nie wiem, czy ten gr贸b jest ziemski, ale z pewno艣ci膮 jest... no, nazwijmy to... differ茅nte.

- W jakim sensie inny?

- Niesp贸jny z architektur膮. Rafael by艂 tylko jego architektem. Kto艣 inny rze藕bi艂 wewn臋trzne ozdoby. Nie pami臋tam kto.

Langdon ca艂y zamieni艂 si臋 w s艂uch. Mo偶e nieznany artysta iluminat贸w?

- Ktokolwiek wykonywa艂 to wn臋trze, by艂 ca艂kowicie pozbawiony gustu - stwierdzi艂 przewodnik. - Dio mio! Atrocit脿s! Kto chcia艂by zosta膰 pochowany pod piramidami?

Langdon ledwo wierzy艂 w艂asnym uszom.

- Pod piramidami? W kaplicy znajduj膮 si臋 piramidy?

- Wiem, wiem - potwierdzi艂 m臋偶czyzna szyderczym tonem. - Okropne, prawda?

Vittoria z艂apa艂a go za r臋k臋.

- Signore, gdzie jest ta kaplica Chigich?

- Oko艂o mili na p贸艂noc, w ko艣ciele Santa Maria del Popolo.

Dziewczyna odetchn臋艂a g艂o艣no.

- Dzi臋kujemy. Chod藕...

- Chwileczk臋 - zawo艂a艂 przewodnik. - W艂a艣nie co艣 mi si臋 przypomnia艂o. Ale偶 g艂upiec ze mnie.

Vittoria stan臋艂a jak wryta.

- Tylko niech pan nie m贸wi, 偶e si臋 pomyli艂.

Potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Nie, ale dziwne, 偶e wcze艣niej o tym nie pomy艣la艂em. Kaplica Chigich by艂a dawniej znana pod inn膮 nazw膮. Nazywano j膮 Capella della Terra.

- Ziemska kaplica? - spyta艂 Langdon.

- Nie - odpar艂a Vittoria, ruszaj膮c ku drzwiom. - Kaplica Ziemi.

Wybiegaj膮c na Piazza della Rotunda Vittoria gwa艂townym ruchem wyj臋艂a swoj膮 kom贸rk臋.

- Komandorze Olivetti - zawo艂a艂a - to nie to miejsce!

W g艂osie komendanta zabrzmia艂o zdumienie.

- Jak to nie to?

- Pierwszy o艂tarz nauki znajduje si臋 w kaplicy Chigich!

- Gdzie? - spyta艂 gniewnie Olivetti. - Ale pan Langdon m贸wi艂...

- Santa Maria del Popolo. P贸艂tora kilometra na p贸艂noc. Niech pan natychmiast zabiera tam swoich ludzi! Mamy cztery minuty!

- Ale moi ludzie s膮 rozstawieni tutaj! Nie jestem w stanie...

- Ruszajcie! - Vittoria z trzaskiem zamkn臋艂a telefon.

Za jej plecami z Panteonu wynurzy艂 si臋 ca艂kowicie oszo艂omiony Langdon.

Z艂apa艂a go za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a w kierunku szeregu taks贸wek, kt贸re sta艂y przy kraw臋偶niku, pozornie bez kierowc贸w. Za艂omota艂a w mask臋 pierwszej. Obudzony gwa艂townie kierowca wyprostowa艂 si臋 z okrzykiem zaskoczenia. Dziewczyna otworzy艂a tylne drzwi i wepchn臋艂a Langdona do 艣rodka, po czym wskoczy艂a w 艣lad za nim.

- Santa Maria del Popolo - poleci艂a. - Presto!

Oszo艂omiony i nieco przestraszony taks贸wkarz nacisn膮艂 mocniej na peda艂 gazu i ruszy艂.

63

Gunther Glick odsun膮艂 od komputera Chinit锚 Macri, kt贸ra sta艂a teraz pochylona w tylnej cz臋艣ci zagraconej furgonetki BBC i zagl膮da艂a mu przez rami臋 ze zdumion膮 min膮.

- M贸wi艂em ci - stwierdzi艂 Glick, wpisuj膮c kolejne has艂a - 偶e nie tylko British Tattler pisze o tych facetach.

Chinita wpatrzy艂a si臋 w ekran. Gunther mia艂 racj臋. Baza BBC ujawnia艂a wyra藕nie, 偶e ta szanowana stacja sze艣ciokrotnie w ci膮gu minionych dziesi臋ciu lat zajmowa艂a si臋 bractwem o nazwie iluminaci. Pewnie, najlepiej mnie napi臋tnuj, pomy艣la艂a.

- A kto przygotowywa艂 te tematy? - spyta艂a. - Jacy艣 艂owcy taniej sensacji?

- BBC takich nie zatrudnia.

- Ciebie zatrudnili.

Glick j臋kn膮艂.

- Nie wiem, dlaczego z ciebie taki niedowiarek. Istnienie iluminat贸w jest dobrze udokumentowane.

- Tak samo jak czarownic, UFO i potwora z Loch Ness.

Glick przebiega艂 wzrokiem list臋 tytu艂贸w.

- S艂ysza艂a艣 kiedy艣 o facecie nazwiskiem Winston Churchill?

- Co艣 mi to m贸wi.

- Jaki艣 czas temu BBC przygotowa艂a historyczny materia艂 na temat Churchilla, nawiasem m贸wi膮c, zagorza艂ego katolika. Czy wiesz, 偶e w tysi膮c dziewi臋膰set dwudziestym roku Churchill opublikowa艂 o艣wiadczenie, w kt贸rym pot臋pia艂 iluminat贸w i ostrzega艂 Brytyjczyk贸w o istnieniu wszech艣wiatowego spisku przeciwko moralno艣ci?

Chinita nadal mia艂a w膮tpliwo艣ci.

- I gdzie to wydrukowali? W British Tattlerze?

Glick u艣miechn膮艂 si臋.

- W London Herald, 贸smego lutego tysi膮c dziewi臋膰set dwudziestego roku.

- Niemo偶liwe.

- Prosz臋, mo偶esz si臋 napatrzy膰 do woli.

Pochyli艂a si臋 w stron臋 ekranu. London Herald, 8 lutego 1920. Nie mia艂am poj臋cia.

- W takim razie Churchill by艂 paranoikiem.

- To znalaz艂 si臋 w dobrym towarzystwie - stwierdzi艂 Glick, czytaj膮c dalej. - W tysi膮c dziewi臋膰set dwudziestym pierwszym roku Woodrow Wilson w trzech wyst膮pieniach radiowych ostrzega艂, 偶e iluminaci przejmuj膮 coraz wi臋ksz膮 kontrol臋 nad systemem bankowym USA. Chcesz dok艂adny cytat z transkrypcji tego przem贸wienia?

- Niekoniecznie.

I tak jej przeczyta艂.

- Wilson powiedzia艂: „Istnieje si艂a tak zorganizowana, tak dyskretna, tak kompletna i tak rozprzestrzeniona, 偶e ktokolwiek chcia艂by j膮 pot臋pia膰, niech odzywa si臋 tylko najcichszym szeptem”.

- Nigdy o tym nie s艂ysza艂am.

- Mo偶e dlatego, 偶e w tysi膮c dziewi臋膰set dwudziestym pierwszym roku by艂a艣 jeszcze dzieckiem.

- Jak to mi艂o z twojej strony. - Przyj臋艂a ten docinek z udawan膮 oboj臋tno艣ci膮. Wiedzia艂a, 偶e jej czterdzie艣ci trzy lata daj膮 o sobie zna膰. W bujnych, dotychczas czarnych lokach pojawi艂y si臋 smu偶ki siwizny. By艂a zbyt dumna, 偶eby je farbowa膰. Jej mama, baptystka z Po艂udnia, uczy艂a j膮 zadowolenia i szacunku dla samej siebie. Kiedy jeste艣 czarn膮 kobiet膮, powtarza艂a, nie ma ukrywania, kim jeste艣. Dzie艅, w kt贸rym zaczniesz to robi膰, b臋dzie twoim ko艅cem. Chod藕 z wysoko podniesion膮 g艂ow膮, szeroko si臋 u艣miechaj, a oni niech si臋 zastanawiaj膮, co ci臋 tak bawi.

- S艂ysza艂a艣 kiedy艣 o Cecilu Rhodesie? - zagadn膮艂 j膮 Glick.

Podnios艂a wzrok.

- Tym brytyjskim finansi艣cie?

- Tak. Ufundowa艂 stypendium Rhodesa.

- Tylko mi nie m贸w...

- Iluminat.

- Bzdury.

- BBC, szesnastego listopada tysi膮c dziewi臋膰set osiemdziesi膮tego czwartego roku.

- To my podali艣my, 偶e Cecil Rhodes by艂 iluminatem?

- Oczywi艣cie. Poza tym, wed艂ug naszej sieci, stypendia Rhodesa ju偶 wieki temu przeznaczano na rekrutowanie najinteligentniejszych m艂odych umys艂贸w do szereg贸w iluminat贸w.

- Przecie偶 to 艣mieszne. M贸j wujek by艂 stypendyst膮 Rhodesa.

Glick mrugn膮艂 do niej.

- Bill Clinton te偶.

Chinit臋 ogarnia艂a powoli w艣ciek艂o艣膰. Nigdy nie znosi艂a alarmistycznego, szukaj膮cego taniej sensacji dziennikarstwa. Z drugiej strony wiedzia艂a, 偶e BBC nadaje tylko starannie zbadane i potwierdzone materia艂y.

- O, tu jest co艣, co mo偶esz pami臋ta膰 - zauwa偶y艂 Glick. - BBC, pi膮tego marca tysi膮c dziewi臋膰set dziewi臋膰dziesi膮tego 贸smego. Przewodnicz膮cy komisji parlamentarnej Chris Mullin za偶膮da艂, 偶eby wszyscy parlamentarzy艣ci nale偶膮cy do masonerii ujawnili swoj膮 przynale偶no艣膰.

Rzeczywi艣cie to pami臋ta艂a. Wym贸g rozci膮gni臋to ostatecznie tak偶e na policjant贸w i s臋dzi贸w.

- Czemu to mia艂o s艂u偶y膰?

Glick zacytowa艂:

- ...z troski, 偶e tajne frakcje wewn膮trz masonerii sprawuj膮 siln膮 kontrol臋 nad systemami politycznymi i finansowymi.

- Zgadza si臋.

- By艂o z tego sporo ha艂asu. Parlamentarzy艣ci masoni wpadli we w艣ciek艂o艣膰. Mieli prawo. Wi臋kszo艣膰 z nich okaza艂a si臋 zupe艂nie niewinnymi lud藕mi, kt贸rzy przy艂膮czyli si臋 do wolnomularstwa ze wzgl臋du na mo偶liwo艣膰 nawi膮zania nowych kontakt贸w lub dzia艂alno艣膰 charytatywn膮. Nie mieli poj臋cia o powi膮zaniach z dawnym bractwem iluminat贸w.

- Rzekomych powi膮zaniach.

- Nazwij to, jak chcesz. - Glick przebiega艂 wzrokiem artyku艂y. - Sp贸jrz na to. Tu wykazuj膮 zwi膮zki iluminat贸w z Galileuszem, z Guerenets we Francji, z Alumbrados w Hiszpanii, nawet z Karolem Marksem i rewolucj膮 pa藕dziernikow膮.

- Historia lubi si臋 powtarza膰.

- Dobrze, chcesz co艣 bardziej aktualnego? Patrz, tu jest wzmianka o iluminatach w Wall Street Journal.

To zwr贸ci艂o jej uwag臋.

- W Wall Street Journal?

- Zgadnij, jaka internetowa gra komputerowa jest teraz najpopularniejsza w Stanach?

- Przyszpil Pamel臋 Anderson?

- Ciep艂o. Nazywa si臋 Bawarscy iluminaci: Nowy Porz膮dek 艢wiata.

Macri zerkn臋艂a mu przez rami臋 na kr贸tk膮 notatk臋 reklamow膮. „Firma Steve Jackson Games wypu艣ci艂a prawdziwy przeb贸j... na po艂y historyczn膮 gr臋 przygodow膮, w kt贸rej starodawne satanistyczne bractwo z Bawarii podejmuje pr贸b臋 przej臋cia w艂adzy nad 艣wiatem. Znajdziesz j膮 pod adresem...”. Podnios艂a wzrok, czuj膮c si臋 chora.

- A co ci iluminaci maj膮 przeciwko chrze艣cija艅stwu?

- Nie tylko chrze艣cija艅stwu - wyja艣ni艂 Glick. - W og贸le przeciw religii. - Przechyli艂 g艂ow臋 i u艣miechn膮艂 si臋. - Chocia偶 z tej rozmowy, kt贸r膮 przed chwil膮 mia艂em, wynika, 偶e rzeczywi艣cie zarezerwowali w sercu specjalne miejsce dla Watykanu.

- Och, przesta艅. Chyba nie s膮dzisz, 偶e facet, kt贸ry dzwoni艂, jest naprawd臋 tym, za kogo si臋 podawa艂, co?

- Pos艂a艅cem iluminat贸w? Przygotowuj膮cym si臋 do zabicia czterech kardyna艂贸w? - U艣miechn膮艂 si臋. - Oczywi艣cie, 偶e mam tak膮 nadziej臋.

64

Taks贸wka Langdona i Vittorii przeby艂a p贸艂tora kilometra wzd艂u偶 szerokiej Via della Scrofa w nieco ponad minut臋. Zatrzymali si臋 z po艣lizgiem przy po艂udniowej stronie Piazza del Popolo tu偶 przed 贸sm膮. Langdon nie mia艂 lir贸w, wi臋c przep艂aci艂, daj膮c kierowcy dolary. B艂yskawicznie wyskoczyli z samochodu. Na placu panowa艂 ca艂kowity spok贸j - dobiega艂y do nich tylko 艣miechy kilku os贸b siedz膮cych w ogr贸dku kawiarni Rosati Caf茅 - modnego miejsca spotka艅 w艂oskich literat贸w. Wietrzyk ni贸s艂 zapach kawy espresso i makaronu.

Langdon nadal nie m贸g艂 doj艣膰 do siebie po pomy艂ce, jak膮 pope艂ni艂 w zwi膮zku z Panteonem. Spojrzawszy jednak pobie偶nie na plac, poczu艂, 偶e co艣 poruszy艂o jego sz贸sty zmys艂. Natychmiast rzuci艂y mu si臋 w oczy elementy subtelnie kojarz膮ce si臋 z iluminatami. Nie tylko sam plac mia艂 kszta艂t idealnej elipsy, ale ponadto na jego 艣rodku wznosi艂 si臋 wysoki egipski obelisk - prostopad艂o艣cienny kamienny filar z czubkiem w kszta艂cie piramidy. W ca艂ym Rzymie znajdowa艂o si臋 sporo podobnych obelisk贸w, przywiezionych jako 艂upy przez 偶o艂nierzy Cesarstwa Rzymskiego. Symboli艣ci nazywali je „wznios艂ymi piramidami”, gdy偶 wygl膮da艂y jak przed艂u偶one ku niebu 艣wi臋te kszta艂ty piramid.

Kiedy przygl膮da艂 si臋 kamiennemu monolitowi, jego wzrok przyci膮gn膮艂 element znajduj膮cy si臋 w tle - nawet jeszcze bardziej znacz膮cy.

- Jeste艣my we w艂a艣ciwym miejscu - powiedzia艂 cicho, czuj膮c si臋 nagle zupe艂nie ods艂oni臋ty. - Sp贸jrz na to. - Wskaza艂 na imponuj膮c膮 bry艂臋 Porta del Popolo - wysokiego kamiennego 艂uku, kt贸ry od wiek贸w g贸rowa艂 nad placem. W 艣rodku najwy偶szej cz臋艣ci 艂uku znajdowa艂a si臋 symboliczna p艂askorze藕ba. - Co艣 ci to przypomina?

Vittoria pod膮偶y艂a wzrokiem za jego palcem.

- 艢wiec膮c膮 gwiazd臋 nad tr贸jk膮tnym stosem kamieni?

Langdon potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- 殴r贸d艂o o艣wiecenia nad piramid膮.

Dziewczyna odwr贸ci艂a si臋 do niego, oczy jej si臋 rozszerzy艂y.

- Jak... na Wielkiej Piecz臋ci Stan贸w Zjednoczonych?

- W艂a艣nie. Maso艅ski symbol na jednodolarowym banknocie.

Vittoria odetchn臋艂a g艂臋boko i obieg艂a spojrzeniem plac.

- To gdzie jest ten cholerny ko艣ci贸艂?

Ko艣ci贸艂 Santa Maria del Popolo sta艂 jak wyrzucony na brzeg okr臋t wojenny, uko艣nie w stosunku do podstawy wzg贸rza na po艂udniowo-wschodnim ko艅cu placu. Jedenastowieczne kamienne orle gniazdo wygl膮da艂o jeszcze bardziej niezgrabnie z powodu rusztowa艅 pokrywaj膮cych fasad臋.

Kiedy biegli w kierunku budynku, Langdon czu艂 m臋tlik w g艂owie. Przygl膮da艂 si臋 z niedowierzaniem ko艣cio艂owi. Czy to mo偶liwe, 偶eby w jego murach naprawd臋 mia艂o si臋 zdarzy膰 morderstwo? Czemu ten Olivetti si臋 nie pospieszy? Czu艂, jak w kieszeni na piersi ci膮偶y mu pistolet. Frontowe schody ko艣cio艂a mia艂y form臋 ventaglio - zapraszaj膮co wygi臋tego wachlarza - co w tym wypadku wygl膮da艂o na ironi臋, gdy偶 by艂y zastawione rusztowaniami, sprz臋tem budowlanym i znakiem ostrzegaj膮cym: CONSTRUZZIONE. NON ENTRARE.

Langdon u艣wiadomi艂 sobie, 偶e ko艣ci贸艂 zamkni臋ty z powodu renowacji dawa艂 zab贸jcy ca艂kowit膮 swobod臋 dzia艂ania; nie to co Panteon. Tutaj nie musia艂 si臋 ucieka膰 do 偶adnych sztuczek, tylko po prostu dosta膰 si臋 do 艣rodka.

Vittoria bez wahania prze艣lizgn臋艂a si臋 pomi臋dzy koz艂ami do pi艂owania i ruszy艂a schodami w g贸r臋.

- Vittorio - ostrzeg艂 j膮 Langdon - je艣li on nadal tam jest...

Ona jednak go nie s艂ucha艂a. By艂a ju偶 w g艂贸wnym portyku i zbli偶a艂a si臋 do jedynych drewnianych drzwi. Langdon pop臋dzi艂 za ni膮 po schodach. Zanim zd膮偶y艂 cokolwiek powiedzie膰, chwyci艂a za klamk臋 i poci膮gn臋艂a. Wstrzyma艂 oddech. Drzwi ani drgn臋艂y.

- Musi tu by膰 jeszcze inne wej艣cie - stwierdzi艂a dziewczyna.

- Zapewne - odpar艂, wypuszczaj膮c w ko艅cu powietrze - ale Olivetti za chwil臋 tu dotrze. Nie powinni艣my wchodzi膰, to zbyt niebezpieczne. Mo偶emy obserwowa膰 ko艣ci贸艂 z zewn膮trz, dop贸ki nie...

Vittoria obr贸ci艂a si臋 do niego i zmierzy艂a go p艂on膮cym spojrzeniem.

- Skoro jest inne wej艣cie, to jest i inne wyj艣cie. Je艣li ten cz艂owiek zniknie, to jeste艣my fungito.

Langdon na tyle zna艂 w艂oski, by wiedzie膰, 偶e ma racj臋.

Alejka z prawej strony ko艣cio艂a by艂a ciasna i ciemna, ogrodzona z obu stron wysokim murem. Unosi艂 si臋 w niej zapach moczu, cz臋sto spotykany w mie艣cie, gdzie jest dwudziestokrotnie wi臋cej bar贸w ni偶 toalet publicznych.

Vittoria i Langdon ruszyli biegiem w ten cuchn膮cy mrok.

Przebyli oko艂o pi臋tnastu metr贸w, gdy dziewczyna poci膮gn臋艂a Langdona za r臋k臋, 偶eby mu co艣 pokaza膰.

On te偶 ju偶 dostrzeg艂 skromne drewniane drzwi na pot臋偶nych zawiasach. Rozpozna艂 w nich standardowe porta sacra, osobne wej艣cie dla duchownych. Wiele z nich ju偶 dawno wysz艂o z u偶ytku, gdy偶 przy rozbudowie ko艣cio艂贸w na ograniczonym terenie przekszta艂ci艂y si臋 w niewygodne pasa偶e.

Vittoria pop臋dzi艂a do drzwi, po czym stan臋艂a i zaskoczona spojrza艂a na klamk臋. Kiedy Langdon do niej doszed艂, stwierdzi艂, 偶e zamiast normalnej klamki wisi tam dziwne k贸艂ko.

- Pier艣cie艅 - szepn膮艂. Delikatnie go podni贸s艂 i poci膮gn膮艂 w swoj膮 stron臋. W miejscu umocowania co艣 szcz臋kn臋艂o. Vittoria poruszy艂a si臋 niespokojnie. Langdon zacz膮艂 obraca膰 pier艣cie艅 zgodnie z ruchem wskaz贸wek zegara. Obr贸ci艂 si臋 swobodnie o trzysta sze艣膰dziesi膮t stopni i nic w nim nie zaskoczy艂o. Obr贸t w drug膮 stron臋 da艂 ten sam rezultat.

Vittoria spojrza艂a w alejk臋.

- My艣lisz, 偶e mo偶e tam by膰 jeszcze jedno wej艣cie?

Langdon w to w膮tpi艂. Wi臋kszo艣膰 katedr renesansowych budowano jako namiastki fortec, na wypadek gdyby miasto zosta艂o zaatakowane. W zwi膮zku z tym robiono jak najmniej wej艣膰.

- Je艣li jest jeszcze jakie艣 przej艣cie - wyja艣ni艂 - to prawdopodobnie z ty艂u, zag艂臋bione w tym grubym murze. Nie tyle wej艣cie, co droga ucieczki.

Vittoria ju偶 p臋dzi艂a dalej.

Langdon zag艂臋bi艂 si臋 w 艣lad za ni膮 w mrok alejki. Po obu stronach mia艂 wznosz膮cy si臋 ku niebu mur. Gdzie艣 dzwon zacz膮艂 wybija膰 贸sm膮...

Robert Langdon nie us艂ysza艂, kiedy Vittoria zawo艂a艂a go po raz pierwszy. Zwolni艂 w艂a艣nie kroku przy zakratowanym oknie z witra偶em i pr贸bowa膰 dostrzec, co si臋 dzieje wewn膮trz ko艣cio艂a.

- Robercie! - dobieg艂 go g艂o艣ny szept.

Spojrza艂 w tym kierunku. Vittoria by艂a na ko艅cu alejki i wskazywa艂a mu co艣 na ty艂ach ko艣cio艂a, i macha艂a, 偶eby do niej podszed艂. Podbieg艂 niech臋tnie. U podstawy tylnej 艣ciany ko艣cio艂a kamienna podmur贸wka nieco wystawa艂a i kry艂a w sobie w膮skie zag艂臋bienie - ciasne przej艣cie wcinaj膮ce si臋 bezpo艣rednio w fundamenty.

- Wej艣cie? - spyta艂a Vittoria.

Skin膮艂 potakuj膮co g艂ow膮. 艢ci艣lej m贸wi膮c, wyj艣cie, ale co to za r贸偶nica.

Dziewczyna ukl臋k艂a i zajrza艂a do tunelu.

- Sprawd藕my drzwi. Zobaczmy, czy s膮 otwarte.

Langdon chcia艂 zaprotestowa膰, ale wzi臋艂a go za r臋k臋 i poci膮gn臋艂a w kierunku otworu.

- Zaczekaj - powiedzia艂.

Odwr贸ci艂a si臋 ku niemu zniecierpliwiona.

- Ja p贸jd臋 pierwszy - westchn膮艂.

Spojrza艂a na niego zaskoczona.

- Dalej bawisz si臋 w rycerza?

- Wiek przed pi臋kno艣ci膮.

- Czy to komplement?

U艣miechn膮艂 si臋. Min膮艂 j膮 i zag艂臋bi艂 si臋 w ciemno艣膰.

- Uwa偶aj na schodach.

Posuwa艂 si臋 powoli, trzymaj膮c jedn膮 r臋k膮 muru. Pod palcami czu艂 szorstko艣膰 kamienia. Przypomnia艂 mu si臋 staro偶ytny mit o Dedalu, kt贸ry wiedzia艂, 偶e mo偶na doj艣膰 do ko艅ca labiryntu Minotaura, je艣li przez ca艂膮 w臋dr贸wk臋 nie oderwie si臋 r臋ki od 艣ciany. Posuwaj膮c si臋 teraz do przodu, wcale nie by艂 pewien, 偶e chce odnale藕膰 koniec.

Tunel lekko si臋 zw臋zi艂, wi臋c zwolni艂 kroku. Wyczuwa艂, 偶e Vittoria znajduje si臋 tu偶 za nim. Kiedy 艣ciana zakr臋ci艂a w lewo, tunel rozszerzy艂 si臋 w p贸艂koliste pomieszczenie. O dziwo, dochodzi艂a tu odrobina 艣wiat艂a, tak 偶e widzieli zarys ci臋偶kich drewnianych drzwi.

- O, o - westchn膮艂.

- Zamkni臋te? - spyta艂a Vittoria.

- By艂y.

- By艂y... - Podesz艂a do niego.

Wskaza艂 jej, co ma na my艣li. Smuga 艣wiat艂a przebijaj膮cego z wn臋trza ko艣cio艂a ukazywa艂a otwarte drzwi, kt贸rych zawiasy zosta艂y wy艂amane 艂omem, nadal tkwi膮cym w drewnie.

Stali przez chwil臋 w milczeniu. Potem Langdon poczu艂, jak r臋ka Vittorii niepewnie przesuwa si臋 po jego piersi i w艣lizguje pod marynark臋.

- Spokojnie, profesorze - odezwa艂a si臋 dziewczyna. - Ja tylko wyjmuj臋 bro艅.

W tym czasie w Muzeach Watyka艅skich zespo艂y gwardzist贸w rozchodzi艂y si臋 we wszystkich kierunkach. Wn臋trza by艂y ciemne, tote偶 偶o艂nierzy wyposa偶ono w okulary na podczerwie艅, takie jakich u偶ywa ameryka艅ska piechota morska. Widzieli w nich wszystko w dziwnym odcieniu zieleni. Ka偶dy ze stra偶nik贸w mia艂 na g艂owie s艂uchawki po艂膮czone z podobnym do anteny detektorem, kt贸rym porusza艂 rytmicznie przed sob膮. Tych samych urz膮dze艅 u偶ywali dwa razy tygodniowo do przeszukiwania Watykanu, kiedy sprawdzali, czy nie umieszczono w nim urz膮dze艅 pods艂uchowych. Posuwali si臋 metodycznie, sprawdzaj膮c za pos膮gami, w niszach, szafach, pod meblami. Gdyby natrafili na cho膰by bardzo s艂abe pole magnetyczne, detektory wyda艂yby pisk.

Jednak dzi艣 wieczorem nie odbierali 偶adnych sygna艂贸w.

65

Wn臋trze ko艣cio艂a Santa Maria del Popolo wygl膮da艂o jak ponura jaskinia pogr膮偶ona w p贸艂mroku. Bardziej przypomina艂o na p贸艂 wyko艅czon膮 stacj臋 metra ni偶 katedr臋. G艂贸wne sanktuarium zamieni艂o si臋 w tor przeszk贸d pe艂en materia艂u zdartego z posadzki, palet z ceg艂ami, kopczyk贸w 艣mieci, taczek. Znalaz艂a si臋 tu nawet zardzewia艂a koparka. Gigantyczne kolumny wyrastaj膮ce z posadzki wspiera艂y sklepienie. W powietrzu dryfowa艂y leniwie py艂ki kurzu o艣wietlone przyt艂umionym blaskiem przes膮czaj膮cym si臋 przez witra偶e.

Langdon z Vittori膮 stan臋li pod ogromnym freskiem Pinturicchiego i przygl膮dali si臋 zrujnowanemu wn臋trzu 艣wi膮tyni.

Nic si臋 nie porusza艂o. Panowa艂a martwa cisza.

Vittoria trzyma艂a pistolet obur膮cz przed sob膮. Langdon sprawdzi艂 godzin臋: 8:04. Chyba zwariowali艣my, 偶eby tu wchodzi膰, pomy艣la艂. Przecie偶 to zbyt niebezpieczne. Jednak doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e je艣li zab贸jca jest w 艣rodku, to mo偶e wyj艣膰 dowolnymi drzwiami i jeden cz艂owiek z pistoletem nie zdo艂a go powstrzyma膰. Jedyn膮 szans膮 jest schwytanie go wewn膮trz... o ile jeszcze tu jest. Langdona dr臋czy艂o poczucie winy z powodu pope艂nionego b艂臋du, kt贸ry zniweczy艂 ich szans臋 na zapobie偶enie zbrodni. Nie mia艂 prawa nalega膰 na zachowanie ostro偶no艣ci, gdy偶 to on ich wp臋dzi艂 w t臋 sytuacj臋.

Vittoria ze zmartwion膮 min膮 przygl膮da艂a si臋 wn臋trzu.

- No, wi臋c, gdzie jest ta kaplica Chigich?

Langdon spojrza艂 w mroczn膮 przestrze艅 w tylnej cz臋艣ci katedry i przyjrza艂 si臋 uwa偶nie bocznym 艣cianom. Wbrew powszechnemu mniemaniu renesansowe katedry posiada艂y liczne kaplice - te wielkie, jak Notre Dame, nawet po kilkadziesi膮t. Jednak takie kaplice nie by艂y osobnymi pomieszczeniami, tylko rozmieszczonymi na obwodzie wn臋kami, w kt贸rych znajdowa艂y si臋 nagrobki.

Niedobrze, pomy艣la艂, widz膮c po cztery nisze z ka偶dej strony. By艂o zatem osiem kaplic. Pozornie ta liczba nie wydawa艂a si臋 przyt艂aczaj膮ca, jednak ka偶dy z o艣miu otwor贸w by艂 zakryty wielkimi arkuszami p贸艂przejrzystej folii, kt贸ra najwyra藕niej mia艂a chroni膰 wn臋trza przed kurzem budowy.

- To mo偶e by膰 kt贸rakolwiek z tych zas艂oni臋tych wn臋k - odezwa艂 si臋. - Nie da si臋 jej znale藕膰 bez zajrzenia do ka偶dej po kolei. Mo偶e warto jednak zaczeka膰 na Olivettiego i...

- Kt贸ra to jest pomocnicza lewa apsyda?

Spojrza艂 na ni膮, zaskoczony t膮 architektoniczn膮 terminologi膮.

- Pomocnicza lewa apsyda?

Vittoria wskaza艂a na 艣cian臋 za jego plecami. Znajdowa艂a si臋 tam ozdobna p艂yta wprawiona w kamie艅. Wyryty by艂 na niej ten sam symbol, kt贸ry widzieli na zewn膮trz - piramida pod 艣wiec膮c膮 gwiazd膮. Znajduj膮ca si臋 pod ni膮, pokryta brudem tabliczka g艂osi艂a:

HERB ALEXANDRA CHIGI

KT脫REGO NAGROBEK ZNAJDUJE SI臉

W POMOCNICZEJ LEWEJ APSYDZIE

TEJ KATEDRY

Langdon pokiwa艂 g艂ow膮. Zatem herbem Chigiego by艂a piramida i gwiazda? Odruchowo zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy mo偶ny patron Chigi by艂 iluminatem. Skin膮艂 z aprobat膮 g艂ow膮 w stron臋 Vittorii.

- Dobra robota, Nancy Drew*.

- Co?

- Mniejsza o to. Ja...

Kawa艂ek metalu zagrzechota艂 na posadzce zaledwie o kilka metr贸w od nich. Metaliczny d藕wi臋k poni贸s艂 si臋 echem przez ca艂y ko艣ci贸艂. Langdon wci膮gn膮艂 Vittori臋 za kolumn臋. Dziewczyna wycelowa艂a pistolet w kierunku, sk膮d rozleg艂 si臋 odg艂os i tak go trzyma艂a. Cisza. Czekali. Znowu rozleg艂 si臋 d藕wi臋k, tym razem szelest. Langdon wstrzyma艂 oddech. Nie trzeba si臋 by艂o zgadza膰, 偶eby艣my tu wchodzili! D藕wi臋k stopniowo si臋 przybli偶a艂. By艂o to przerywane szuranie, jakby zbli偶a艂 si臋 do nich kulej膮cy cz艂owiek. Nagle zza podstawy kolumny wynurzy艂 si臋 sprawca ha艂asu.

- Figlio di puttana! - zakl臋艂a Vittoria pod nosem, odskakuj膮c do ty艂u. Langdon cofn膮艂 si臋 wraz z ni膮.

Przy kolumnie pojawi艂 si臋 olbrzymi szczur ci膮gn膮cy na p贸艂 zjedzon膮 kanapk臋 w papierze. Kiedy ich ujrza艂, zatrzyma艂 si臋 i przez d艂u偶sz膮 chwil臋 wpatrywa艂 w luf臋 pistoletu. Potem, najwyra藕niej nie przejmuj膮c si臋 ich obecno艣ci膮, ruszy艂 dalej, ci膮gn膮c swoj膮 zdobycz do jednej z nisz.

- Sukin... - wydusi艂 z siebie Langdon, czuj膮c, jak gwa艂townie bije mu serce.

Vittoria opu艣ci艂a bro艅, szybko odzyskuj膮c r贸wnowag臋. Langdon zajrza艂 za kolumn臋 i zobaczy艂 na pod艂odze rozbite pude艂ko na lunch, najwyra藕niej zrzucone tam z kozio艂ka przez pomys艂owego gryzonia.

Potem przez chwil臋 obiega艂 wzrokiem wn臋trze ko艣cio艂a, czy nie dostrze偶e gdzie艣 ruchu. W ko艅cu szepn膮艂 do dziewczyn

- Je艣li ten facet gdzie艣 tu jest, to z pewno艣ci膮 to s艂ysza艂. Jeste艣 pewna, 偶e nie chcesz zaczeka膰 na Olivettiego?

- Pomocnicza lewa apsyda - powt贸rzy艂a w odpowiedzi Vittoria. - Gdzie to jest?

Langdon niech臋tnie si臋 odwr贸ci艂, 偶eby ustali膰 swoje po艂o偶enie. Terminologia stosowana w katedrach przypomina wskaz贸wki sceniczne - jest zupe艂nie niezgodna z intuicj膮. Stan膮艂 twarz膮 do g艂贸wnego o艂tarza. 艢rodek sceny. Potem wskaza艂 kciukiem przez rami臋 do ty艂u.

Obydwoje si臋 obejrzeli, 偶eby sprawdzi膰, na co wskazuje, Okaza艂o si臋, 偶e jest to trzecia z czterech wn臋k po ich prawej stronie. Korzystne by艂o to, 偶e znajdowali si臋 po w艂a艣ciwej stronie ko艣cio艂a, ale niestety, na niew艂a艣ciwym ko艅cu. B臋d膮 musieli przej艣膰 przez ca艂膮 d艂ugo艣膰 katedry, mijaj膮c po drodze dwie inne kaplice zakryte p贸艂przejrzystymi os艂onami.

- Poczekaj - odezwa艂 si臋 Langdon. - P贸jd臋 pierwszy.

- Nie ma mowy.

- To ja spieprzy艂em spraw臋 w Panteonie.

Odwr贸ci艂a si臋.

- Ale ja mam bro艅.

Jednak w jej oczach m贸g艂 wyczyta膰, co naprawd臋 my艣li To ja straci艂am ojca. To ja pomog艂am stworzy膰 bro艅 masowej zag艂ady. Ten facet nale偶y do mnie...

Langdon wyczu艂, 偶e jego protesty na nic si臋 nie zdadz膮 tote偶 pozwoli艂 jej ruszy膰 pierwszej. Sam szed艂 czujnie obok. Kiedy mijali pierwsz膮 zas艂oni臋t膮 nisz臋, poczu艂 nag艂e napi臋cie jakby bra艂 udzia艂 w surrealistycznym teleturnieju. Wybieram bramk臋 numer trzy, pomy艣la艂.

W ko艣ciele panowa艂a cisza, gdy偶 grube, kamienne 艣ciany t艂umi艂y wszelkie odg艂osy z zewn膮trz. Kiedy p臋dzili obok kaplic, widzieli za szeleszcz膮cym plastykiem bia艂e, podobne do ludzkich kszta艂ty poruszaj膮ce si臋 jak duchy. To marmurowe rze藕by, t艂umaczy艂 sobie Langdon, maj膮c nadziej臋, 偶e si臋 nie myli. By艂o ju偶 sze艣膰 po 贸smej. Czy zab贸jca by艂 punktualny i zd膮偶y艂 opu艣ci膰 ko艣ci贸艂, zanim oni tu weszli? A mo偶e nadal tu by艂? Sam nie wiedzia艂, kt贸ry scenariusz by wola艂.

Min臋li drug膮 apsyd臋, sprawiaj膮c膮 z艂owieszcze wra偶enie w powoli mroczniej膮cym wn臋trzu. Teraz ju偶 szybko zapada艂 zmrok, pog艂臋biany jeszcze przez ponury odcie艅 witra偶owych okien. Kiedy tak szli, jedna z zas艂on za nimi nagle si臋 wyd臋艂a, jakby od przeci膮gu. Langdon zastanawia艂 si臋, czy przypadkiem kto艣 nie otworzy艂 drzwi.

Gdy pojawi艂a si臋 przed nimi trzecia nisza, Vittoria zwolni艂a kroku. Trzymaj膮c pistolet przed sob膮, wskaza艂a ruchem g艂owy stel臋 ko艂o apsydy. Widnia艂y tam dwa s艂owa wykute w granicie:

CAPELLA CHIGI

Langdon skin膮艂 g艂ow膮. Bezszelestnie przesun臋li si臋 do naro偶nika niszy i zaj臋li miejsce za szerok膮 kolumn膮. Vittoria wystawi艂a pistolet za naro偶nik, celuj膮c w foli臋, i da艂a Langdonowi sygna艂, 偶eby odci膮gn膮艂 zas艂on臋.

Pora zacz膮膰 si臋 modli膰, pomy艣la艂. Z oci膮ganiem si臋gn膮艂 ponad jej ramieniem i najostro偶niej jak to mo偶liwe zacz膮艂 odci膮ga膰 foli臋 na bok. Przesun臋艂a si臋 kawa艂ek, po czym g艂o艣no zafalowa艂a. Obydwoje zamarli. Cisza. Po chwili Vittoria pochyli艂a si臋 naprz贸d i zajrza艂a przez w膮sk膮 szpar臋. Langdon zerkn膮艂 ponad jej ramieniem.

Na moment obydwoje przestali oddycha膰.

- Pusto - stwierdzi艂a w ko艅cu dziewczyna, opuszczaj膮c bro艅. - Przyszli艣my za p贸藕no.

Langdon jednak jej nie s艂ysza艂. Trwa艂 w nabo偶nym podziwie, przeniesiony na chwil臋 do innego 艣wiata. Nigdy w 偶yciu nie wyobra偶a艂 sobie, 偶e kaplica mo偶e tak wygl膮da膰. Ca艂a wy艂o偶ona kasztanowym marmurem, dos艂ownie zapiera艂a dech w piersiach. Wyszkolone oczy Langdona po偶era艂y j膮 porcjami. Niew膮tpliwie by艂a to najbardziej ziemska kaplica, jak膮 mo偶na by艂o sobie wyobrazi膰, zupe艂nie jakby Galileusz i jego iluminaci sami j膮 zaprojektowali.

W g贸rze widzia艂 kopu艂臋 ozdobion膮 艣wiec膮cymi gwiazdami i siedmioma planetami. Poni偶ej umieszczono dwana艣cie znak贸w Zodiaku - poga艅skich, ziemskich symboli, powi膮zanych z astronomi膮. Zodiak jest te偶 bezpo艣rednio zwi膮zany z Ziemi膮, Powietrzem, Ogniem i Wod膮 - poszczeg贸lne 膰wiartki odpowiadaj膮 tym 偶ywio艂om, a jednocze艣nie reprezentuj膮 si艂臋, intelekt, zapa艂 i emocje. Ziemia to si艂a, przypomnia艂 sobie.

Ni偶ej na 艣cianie przedstawiono te偶 cztery pory roku goszcz膮ce na Ziemi: primavera, estate, autunno, irv茅rno. Jednak najwi臋ksze wra偶enie wywar艂y na nim dwie wielkie rze藕by zdecydowanie dominuj膮ce w tym pomieszczeniu. Wpatrywa艂 si臋 w nie w niemym zdumieniu. To niemo偶liwe, powtarza艂 sobie. Po prostu niemo偶liwe! Po obu stronach kaplicy wznosi艂y si臋 marmurowe piramidy mniej wi臋cej trzymetrowej wysoko艣ci, ustawione symetrycznie wzgl臋dem osi pomieszczenia.

- Nie widz臋 kardyna艂a - szepn臋艂a Vittoria. - Ani zab贸jcy. - Odsun臋艂a dalej foliow膮 zas艂on臋 i wesz艂a do 艣rodka.

Langdon nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od piramid. Co robi膮 piramidy w chrze艣cija艅skiej kaplicy? A to jeszcze nie by艂o wszystko. W samym 艣rodku przedniej 艣ciany ka偶dej z nich znajdowa艂y si臋 z艂ote medaliony... medaliony, jakich niewiele zdarzy艂o si臋 Langdonowi widzie膰... idealne elipsy. Ich wypolerowana powierzchnia b艂yszcza艂a w promieniach zachodz膮cego s艂o艅ca przes膮czaj膮cych si臋 przez kopu艂臋. Elipsy Galileusza? Piramidy? Kopu艂a z gwiazdami? W tym pomieszczeniu by艂o wi臋cej nawi膮za艅 do iluminat贸w, ni偶 m贸g艂by sobie wyobra偶a膰 w naj艣mielszych marzeniach.

- Robercie! - zawo艂a艂a nagle Vittoria za艂amuj膮cym si臋 g艂osem. - Sp贸jrz!

Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie i natychmiast powr贸ci艂 do rzeczywisto艣ci, gdy zobaczy艂, co mu pokazuje.

- Do diab艂a! - zakl膮艂 odskakuj膮c.

Z pod艂ogi u艣miecha艂 si臋 do nich szyderczo ko艣ciotrup - drobiazgowo wykonana, marmurowa mozaika przedstawiaj膮ca „艣mier膰 w locie”. Ko艣ciotrup trzyma艂 przed sob膮 tablic臋, na kt贸rej przedstawiono te same piramidy i gwiazdy, kt贸re widzia艂 w kaplicy. Jednak to nie ta mozaika zmrozi艂a krew w 偶y艂ach Langdona. Przera偶aj膮cy by艂 fakt, 偶e p艂aski, okr膮g艂y kamie艅, na kt贸rym j膮 wykonano - cupermento - zosta艂 wyj臋ty z posadzki, jak pokrywa w艂azu, i le偶a艂 teraz obok ciemnego otworu w pod艂odze.

- Otw贸r demona - wykrztusi艂. By艂 tak poch艂oni臋ty widokiem sklepienia, 偶e wcze艣niej go nie zauwa偶y艂. Ostro偶nie przesun膮艂 si臋 w kierunku dziury, z kt贸rej wydobywa艂 si臋 obezw艂adniaj膮cy fetor.

Vittoria zakry艂a d艂oni膮 usta.

- Che puzzo.

- To wyziewy z rozk艂adaj膮cych si臋 ko艣ci - wyja艣ni艂 Langdon. Zas艂oni艂 usta i nos r臋kawem, po czym schyli艂 si臋 nad otworem, pr贸buj膮c co艣 w nim dojrze膰. Kompletna ciemno艣膰. - Nic nie widz臋.

- My艣lisz, 偶e kto艣 tam jest?

- Sk膮d mog臋 wiedzie膰?

Vittoria wskaza艂a mu drug膮 stron臋 otworu, gdzie wida膰 by艂o star膮 drewnian膮 drabin臋 wpuszczon膮 w g艂膮b tej studni.

Langdon potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Mowy nie ma.

- Mo偶e gdzie艣 w艣r贸d tamtych narz臋dzi jest latarka. P贸jd臋 zobaczy膰. - Wida膰 by艂o, 偶e Vittoria ch臋tnie skorzysta z ka偶dego pretekstu, 偶eby uciec przed strasznym fetorem.

- Uwa偶aj! - ostrzeg艂 j膮. - Przecie偶 nie wiemy, czy Hassassin...

Ale jej ju偶 nie by艂o.

Oto kobieta, kt贸ra wie, czego chce, pomy艣la艂.

Kiedy obr贸ci艂 si臋 z powrotem w kierunku dziury, poczu艂 zawroty g艂owy od wydobywaj膮cych si臋 z niej wyziew贸w. Po艂o偶y艂 si臋 przy otworze i, wstrzymuj膮c oddech, opu艣ci艂 g艂ow臋 poni偶ej jego kraw臋dzi. W miar臋 jak jego wzrok dostosowywa艂 si臋 do ciemno艣ci, zacz膮艂 widzie膰 jakie艣 niewyra藕ne kszta艂ty. Studnia rozszerza艂a si臋 na dole w niewielk膮 komor臋. Otw贸r diab艂a. Zastanawia艂 si臋, ile pokole艅 rodu Chigich wrzucono bezceremonialnie do tej dziury. Zamkn膮艂 oczy i czeka艂, a偶 rozszerz膮 mu si臋 藕renice, 偶eby m贸c lepiej widzie膰 w ciemno艣ci. Kiedy je otworzy艂, w czelu艣ci pod sob膮 zobaczy艂 niewyra藕nie majacz膮c膮 jasn膮 posta膰. Wzdrygn膮艂 si臋, ale opanowa艂 odruchow膮 ch臋膰 cofni臋cia g艂owy. Czy mam omamy, czy to rzeczywi艣cie cia艂o? Posta膰 rozmy艂a si臋 w ciemno艣ci. Langdon ponownie zamkn膮艂 oczy i tym razem czeka艂 jeszcze d艂u偶ej.

Zaczyna艂y mu dokucza膰 md艂o艣ci, a my艣li w臋drowa艂y gdzie艣 w mroku. Jeszcze kilka sekund. Nie wiedzia艂, czy to od wyziew贸w, czy od tak niskiego trzymania g艂owy, ale by艂o mu zdecydowanie niedobrze. Kiedy w ko艅cu otworzy艂 oczy, obraz, kt贸ry ujrza艂, by艂 ca艂kowicie niewyt艂umaczalny.

Krypta sk膮pana by艂a w dziwnym niebieskawym 艣wietle. W uszach rozbrzmiewa艂 mu s艂aby syk. Na stromych 艣cianach studni widzia艂 migoc膮cy poblask. Nagle za jego plecami zmaterializowa艂 si臋 d艂ugi cie艅. Przestraszony, zacz膮艂 niezdarnie si臋 podnosi膰.

- Uwa偶aj! - krzykn膮艂 kto艣 za nim.

Poczu艂 pal膮cy b贸l przeszywaj膮cy mu kark, a kiedy w ko艅cu zdo艂a艂 si臋 odwr贸ci膰, zobaczy艂 Vittori臋 odwracaj膮c膮 p艂omie艅 lampy lutowniczej z dala od niego. Sycz膮cy p艂omie艅 o艣wietla艂 na niebiesko ca艂膮 kaplic臋.

Langdon z艂apa艂 si臋 za szyj臋.

- Co ty, u diab艂a, wyrabiasz?

- Chcia艂am ci po艣wieci膰 - usprawiedliwia艂a si臋. - Cofn膮艂e艣 si臋 prosto w p艂omie艅.

Spojrza艂 ze z艂o艣ci膮 na przeno艣n膮 lamp臋 lutownicz膮 w jej r臋ku.

- Nic lepszego nie znalaz艂am - wyja艣ni艂a. - Nie by艂o 偶adnej latarki.

Potar艂 bol膮c膮 szyj臋.

- Nie s艂ysza艂em, jak nadchodzisz.

Vittoria poda艂a mu lamp臋, krzywi膮c si臋 na od贸r krypty.

- My艣lisz, 偶e te wyziewy s膮 palne?

- Miejmy nadziej臋, 偶e nie.

Wzi膮艂 lamp臋 i podszed艂 powoli do otworu. Ostro偶nie zbli偶y艂 si臋 do kraw臋dzi, po czym skierowa艂 p艂omie艅 w g艂膮b studni, o艣wietlaj膮c jej 艣cian臋. Przesuwa艂 艣wiat艂o coraz ni偶ej, pod膮偶aj膮c za nim wzrokiem. Krypta na dole mia艂a okr膮g艂y kszta艂t i oko艂o sze艣ciu metr贸w 艣rednicy. Jej dno znajdowa艂o si臋 na g艂臋boko艣ci mniej wi臋cej dziewi臋ciu metr贸w. Stanowi艂a je ciemna, poc臋tkowana ziemia. Potem dostrzeg艂 cia艂o.

W pierwszym odruchu chcia艂 si臋 cofn膮膰.

- Jest tutaj - powiedzia艂 do Vittorii, zmuszaj膮c si臋 do dalszego patrzenia. Widzia艂 blady zarys postaci na tle ziemi. - Chyba zosta艂 rozebrany do naga. - W my艣lach Langdona mign膮艂 obraz nagiego cia艂a Leonarda Vetry.

- Czy to jeden z kardyna艂贸w?

Nie mia艂 poj臋cia, ale kt贸偶 inny m贸g艂by to by膰. Wpatrywa艂 si臋 w blad膮 plam臋 na dnie. Nieruchoma. Bez 偶ycia. A jednak... Zawaha艂 si臋. W pozycji tej postaci by艂o co艣 dziwnego. Wygl膮da艂a, jakby...

Zdecydowa艂 si臋 zawo艂a膰.

- Halo?

- My艣lisz, 偶e 偶yje?

Z do艂u nie dobieg艂a ich 偶adna odpowied藕.

- Nie rusza si臋 - wyja艣ni艂 Langdon - ale wygl膮da, jakby... - Nie, niemo偶liwe.

- Jak wygl膮da? - Teraz Vittoria r贸wnie偶 zagl膮da艂a przez kraw臋d藕.

Langdon ponownie zerkn膮艂 w mrok studni.

- Wygl膮da, jakby sta艂.

Dziewczyna wstrzyma艂a oddech i schyli艂a si臋 ni偶ej nad otworem. Po chwili si臋 wyprostowa艂a.

- Masz racj臋. Stoi! Mo偶e 偶yje i potrzebuje pomocy! - Teraz ona zawo艂a艂a w g艂膮b otworu: - Halo? Mi pu贸 sentire?

Omsza艂e 艣ciany otworu nie dawa艂y echa, tote偶 odpowiedzia艂a jej tylko cisza.

- Schodz臋 - o艣wiadczy艂a dziewczyna i ruszy艂a w kierunku chwiejnej drabiny.

- Nie, to niebezpieczne. Ja zejd臋 - powiedzia艂 Langdon, 艂api膮c j膮 za r臋k臋.

Tym razem si臋 nie sprzecza艂a.

66

Chinita Macri by艂a w艣ciek艂a. Siedzia艂a na fotelu pasa偶era w furgonetce BBC, stoj膮cej w艂a艣nie na naro偶niku Via Tomacelli. Glick studiowa艂 map臋 Rzymu, gdy偶 najwyra藕niej zgubi艂 drog臋. Tak jak si臋 obawia艂a, jego tajemniczy rozm贸wca odezwa艂 si臋 ponownie i poda艂 konkretne informacje.

- Piazza del Popolo - powtarza艂 Glick. - Tego szukamy. Jest tam ko艣ci贸艂, a w nim dow贸d.

- Dow贸d. - Chinita przesta艂a polerowa膰 okulary i odwr贸ci艂a si臋 do niego. - Dow贸d, 偶e zamordowano kardyna艂a?

- Tak powiedzia艂.

- Wierzysz we wszystko, co ci powiedz膮? - Chinita nieraz ju偶 marzy艂a, 偶eby to ona mog艂a rz膮dzi膰. Jednak operatorzy kamery wideo s膮 uzale偶nieni od kaprys贸w stukni臋tych reporter贸w, dla kt贸rych filmuj膮 materia艂. Skoro Gunther Glick chcia艂 pod膮偶y膰 za jak膮艣 niejasn膮 wskaz贸wk膮 udzielon膮 mu przez telefon, ona musia艂a i艣膰 za nim, jak pies na smyczy.

Spojrza艂a teraz na niego, jak siedzi na fotelu kierowcy i zaciska szcz臋ki. Jego rodzice musieli by膰 nie藕le sfrustrowanymi dowcipnisiami, 偶eby nazwa膰 go Gunther Glick, pomy艣la艂a. Nic dziwnego, 偶e facet stale chce co艣 udowadnia膰. Niemniej jednak, pomimo jego denerwuj膮cej 偶arliwej ch臋ci pozostawienia po sobie 艣ladu na ziemi, musia艂a przyzna膰, 偶e jest s艂odki... nawet czaruj膮cy w taki troch臋 md艂y, brytyjski, nerwowy spos贸b. Jak Hugh Grant po za偶yciu litu.

- Czy nie powinni艣my wraca膰 na plac 艢wi臋tego Piotra? - spyta艂a z najwi臋ksz膮 cierpliwo艣ci膮, na jak膮 mog艂a si臋 zdoby膰. - Mo偶emy p贸藕niej sprawdzi膰 ten tajemniczy ko艣ci贸艂. Konklawe rozpocz臋艂o si臋 godzin臋 temu. Co zrobimy, je艣li kardyna艂owie podejm膮 decyzj臋, zanim wr贸cimy?

Glick najwyra藕niej jej nie s艂ucha艂.

- My艣l臋, 偶e tu skr臋cimy w prawo. - Obr贸ci艂 plan miasta i ponownie mu si臋 przyjrza艂. - Tak, je艣li skr臋cimy w prawo... a potem zaraz w lewo. - Ruszy艂, kieruj膮c si臋 ku w膮skiej uliczce przed nimi.

- Uwa偶aj! - krzykn臋艂a. Przyda艂a si臋 spostrzegawczo艣膰 charakterystyczna dla jej zawodu. Na szcz臋艣cie Glick b艂yskawicznie zareagowa艂 i zd膮偶y艂 zahamowa膰, zanim wpadli na skrzy偶owanie, przez kt贸re w艂a艣nie p臋dzi艂y cztery samochody alfa romeo. Kiedy tylko ich min臋艂y, zacz臋艂y hamowa膰 z piskiem opon i ostro skr臋ca膰 w najbli偶sz膮 przecznic臋 po lewej stronie, t臋 sam膮, gdzie zamierza艂 jecha膰 Glick.

- Wariaci! - wrzasn臋艂a Chinita.

Glick spojrza艂 na ni膮 poruszony.

- Widzia艂a艣 to?

- Pewno, 偶e widzia艂am! Prawie nas zabili!

- Nie, chodzi mi o auta - wyja艣ni艂 podnieconym g艂osem. - Wszystkie by艂y takie same.

- No, wi臋c to byli wariaci bez wyobra藕ni.

- Wszystkie samochody by艂y pe艂ne.

- No, i co z tego?

- Cztery identyczne samochody, po czterech pasa偶er贸w w ka偶dym?

- Nigdy nie s艂ysza艂e艣 o systemie podwo偶enia si臋 na zmian臋?

- We W艂oszech? - Glick sprawdzi艂, czy skrzy偶owanie jest puste. - Tu nawet nie s艂yszeli o benzynie bezo艂owiowej. - Nacisn膮艂 peda艂 gazu i ruszy艂 gwa艂townie w 艣lad za samochodami.

Chinit臋 wcisn臋艂o w fotel.

- Co ty, do cholery, wyrabiasz?

Glick dotar艂 do przecznicy i skr臋ci艂 w lewo, tak jak cztery alfy romeo.

- Co艣 mi m贸wi, 偶e nie tylko my jedziemy w tej chwili do ko艣cio艂a.

67

Schodzi膰 trzeba by艂o bardzo powoli.

Langdon ostro偶nie przenosi艂 nogi z jednego trzeszcz膮cego szczebla drabiny na drugi, coraz bardziej zag艂臋biaj膮c si臋 pod posadzk臋 kaplicy Chigich. W otw贸r demona, pomy艣la艂. Twarz膮 by艂 zwr贸cony do bocznej 艣ciany, a plecami do komory krypty i zastanawia艂 si臋, na ile jeszcze ciemnych, ciasnych przestrzeni mo偶na si臋 natkn膮膰 w ci膮gu jednego dnia. Drabina j臋cza艂a przy ka偶dym st膮pni臋ciu, a gryz膮cy fetor gnij膮cych cia艂 i wilgoci niemal nie pozwala艂 mu oddycha膰. Zastanawia艂 si臋, gdzie si臋 podzia艂 Olivetti.

Nad sob膮 nadal widzia艂 jeszcze sylwetk臋 Vittorii, kt贸ra trzyma艂a p艂omie艅 lampy w otworze studni, o艣wietlaj膮c mu drog臋. Jednak w miar臋 jak opuszcza艂 si臋 ni偶ej, niebieskawe 艣wiat艂o stawa艂o si臋 coraz s艂absze. Silniejszy natomiast stawa艂 si臋 fetor.

Po przej艣ciu kolejnych dwunastu szczebli sta艂o si臋. Langdon trafi艂 nog膮 na przegni艂膮 desk臋 i straci艂 r贸wnowag臋. Rzuci艂 si臋 naprz贸d i obur膮cz obj膮艂 drabin臋, 偶eby nie spa艣膰 na dno. Kln膮c z powodu si艅c贸w, kt贸re sobie ponabija艂 na r臋kach, wci膮gn膮艂 si臋 z powrotem na drabin臋 i zacz膮艂 schodzi膰 dalej.

Po nast臋pnych trzech stopniach niewiele brakowa艂o, 偶eby znowu spad艂, ale tym razem zawini艂 strach. Schodz膮c, mija艂 wydr膮偶on膮 w 艣cianie nisz臋, i nagle znalaz艂 si臋 twarz膮 w twarz z kilkoma czaszkami. Kiedy ju偶 z艂apa艂 oddech i rozejrza艂 si臋 dooko艂a, stwierdzi艂, 偶e mur na tej wysoko艣ci pe艂en jest wn臋k tworz膮cych p贸艂ki, kt贸re s艂u偶y艂y do poch贸wku, a teraz wype艂nione s膮 szkieletami. W dochodz膮cej z g贸ry, migaj膮cej po艣wiacie wygl膮da艂o to jak niesamowity kola偶 pustych oczodo艂贸w i przegni艂ych 偶eber.

Szkielety przy blasku ognia, skrzywi艂 si臋 drwi膮co, przypominaj膮c sobie, 偶e przypadkowo prze偶y艂 podobny wiecz贸r w zesz艂ym miesi膮cu. Wiecz贸r ko艣ci i p艂omieni. Nowojorskie Muzeum Archeologiczne zbiera艂o fundusze, wydaj膮c kolacj臋 przy 艣wiecach - p艂on膮cy filet z 艂ososia w cieniu szkieletu brontozaura. Zosta艂 zaproszony przez Rebecc臋 Strauss, dawniej modelk臋, a obecnie krytyka sztuki w Timesie. Rebecca - czarny aksamit, papierosy i niezbyt dyskretnie poprawione piersi - dzwoni艂a do niego od tamtej pory dwa razy, jednak on nie odpowiedzia艂. Bardzo nie po d偶entelme艅sku, zbeszta艂 si臋 teraz. Ciekawe, jak d艂ugo Rebecca Strauss wytrzyma艂aby w takiej 艣mierdz膮cej dziurze.

Z ulg膮 zszed艂 z ostatniego stopnia na g膮bczaste dno komory. Ziemia pod jego stopami wydawa艂a si臋 podmok艂a. T艂umacz膮c sobie, 偶e 艣ciany z pewno艣ci膮 si臋 nad nim nie zamkn膮, odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 krypty. By艂a okr膮g艂a i mia艂a oko艂o sze艣ciu metr贸w 艣rednicy. Oddychaj膮c znowu przez materia艂 r臋kawa, spojrza艂 na cia艂o. W panuj膮cym tu mroku widzia艂 je do艣膰 niewyra藕nie. Bia艂y zarys zwr贸cony ty艂em do niego. Nieruchomy i milcz膮cy.

Id膮c w jego kierunku, stara艂 si臋 zrozumie膰, co widzi. M臋偶czyzna naprawd臋 wygl膮da艂, jakby sta艂.

- Halo? - zawo艂a艂, nadal zakrywaj膮c usta r臋kawem. Nic. Kiedy podszed艂 bli偶ej, stwierdzi艂, 偶e m臋偶czyzna jest bardzo niski. Zbyt niski...

- Co si臋 dzieje? - dobieg艂 go z g贸ry g艂os Vittorii, kt贸ra stara艂a si臋 odpowiednio skierowa膰 艣wiat艂o.

Nie odpowiedzia艂 jej. Podszed艂 ju偶 na tyle blisko, 偶e widzia艂 wszystko dok艂adnie. Przeszed艂 go dreszcz obrzydzenia, kiedy zrozumia艂. Mia艂 wra偶enie, 偶e komora zaciska si臋 wok贸艂 niego. Z ziemi tworz膮cej dno krypty wynurza艂 si臋 stary m臋偶czyzna... a przynajmniej jego po艂owa. By艂 do pasa zakopany w ziemi. Dlatego mieli wra偶enie, 偶e stoi. By艂 nagi, a d艂onie mia艂 zwi膮zane na plecach czerwonym kardynalskim pasem. Bezw艂adne cia艂o podparto tak, 偶eby utrzymywa艂o pozycj臋 pionow膮, ale kr臋gos艂up by艂 wygi臋ty do ty艂u do tego stopnia, 偶e zw艂oki wygl膮da艂y jak rodzaj strasznego worka treningowego. G艂owa m臋偶czyzny by艂a odchylona do ty艂u, a oczy skierowane ku niebu, jakby b艂aga艂y o pomoc samego Boga.

- Czy on nie 偶yje? - zawo艂a艂a Vittoria.

Podszed艂 bli偶ej. Mam nadziej臋, dla jego w艂asnego dobra. Spojrza艂 na zwr贸cone ku g贸rze oczy. By艂y wyba艂uszone, niebieskie i zalane krwi膮. Pochyli艂 si臋, 偶eby sprawdzi膰, czy nie us艂yszy oddechu, ale natychmiast si臋 odsun膮艂.

- Na mi艂o艣膰 bosk膮!

- Co jest?!

Langdon o ma艂o si臋 nie ud艂awi艂.

- Niew膮tpliwie jest martwy. W艂a艣nie stwierdzi艂em przyczyn臋 zgonu. - Widok by艂 makabryczny. Usta m臋偶czyzny zosta艂y otwarte na ca艂膮 szeroko艣膰 i do pe艂na wypchane ziemi膮. - Kto艣 wepchn膮艂 mu gar艣膰 ziemi do gard艂a. Udusi艂 si臋.

- Zie... ziemi - wyj膮ka艂a Vittoria.

Langdona uderzy艂o to s艂owo. Ziemia. Niemal zapomnia艂. Pi臋tna. Ziemia, Powietrze, Ogie艅 i Woda. Morderca grozi艂, 偶e napi臋tnuje ka偶d膮 z ofiar symbolem staro偶ytnego pierwiastka. Pierwszym z nich by艂a Ziemia. Od ziemskiego grobu Santiego. Czuj膮c zawroty g艂owy od unosz膮cych si臋 w komorze wyziew贸w, obszed艂 cia艂o, 偶eby spojrze膰 na nie z przodu. W tym czasie tkwi膮cy w nim symbolista twierdzi艂, 偶e niemo偶liwe by艂oby stworzenie mitycznego ambigramu. Ziemia*. Jak? Jednak ju偶 w chwil臋 p贸藕niej mia艂 si臋 przekona膰, 偶e jest to mo偶liwe. Wielowiekowa legenda iluminat贸w rozsadza艂a mu g艂ow臋, kiedy patrzy艂 na symbol wypalony na piersi kardyna艂a. Cia艂o w miejscu napi臋tnowania by艂o spalone na w臋giel. La lingua pura...

Kiedy tak sta艂 i wpatrywa艂 si臋 w symbol, pomieszczenie wok贸艂 niego zacz臋艂o coraz szybciej wirowa膰.

0x08 graphic

- Earth - szepn膮艂, przechylaj膮c g艂ow臋, 偶eby odczyta膰 symbol do g贸ry nogami. - Earth.

Potem, ogarni臋ty przera偶eniem, co艣 sobie u艣wiadomi艂. Istniej膮 jeszcze trzy dalsze.

68

Delikatny blask 艣wiec w Kaplicy Syksty艅skiej wcale nie 艂agodzi艂 zdenerwowania kardyna艂a Mortatiego. Konklawe oficjalnie si臋 rozpocz臋艂o, ale by艂 to w najwy偶szym stopniu niepomy艣lny pocz膮tek.

P贸艂 godziny temu, dok艂adnie o przewidzianej godzinie, w kaplicy pojawi艂 si臋 kamerling Carlo Ventresca. Podszed艂 do g艂贸wnego o艂tarza i wyg艂osi艂 modlitw臋 rozpoczynaj膮c膮 konklawe. Potem przem贸wi艂 do nich w spos贸b tak bezpo艣redni, jakiego Mortati nigdy jeszcze nie s艂ysza艂 ze st贸p o艂tarza Kaplicy Syksty艅skiej.

- Doskonale zdajecie sobie spraw臋 - powiedzia艂 - 偶e nie ma w艣r贸d was waszych czterech preferiti. Prosz臋 was, w imieniu 艣wi臋tej pami臋ci Jego 艢wi膮tobliwo艣ci, 偶eby艣cie kontynuowali procedur臋 konklawe tak, jak musicie... z wiar膮 i wytrwa艂o艣ci膮. Niechaj tylko B贸g wami kieruje. - Potem odwr贸ci艂 si臋, 偶eby odej艣膰.

- Ale - wybuchn膮艂 jeden z kardyna艂贸w - gdzie oni s膮?

Kamerling przystan膮艂.

- Tego nie potrafi臋 uczciwie powiedzie膰.

- Kiedy wr贸c膮?

- Tego nie potrafi臋 uczciwie powiedzie膰.

- Czy nic im si臋 nie sta艂o?

- Tego nie potrafi臋 uczciwie powiedzie膰.

- Czy w og贸le wr贸c膮?

Nast膮pi艂a d艂uga chwila ciszy.

- Miejcie wiar臋 - odpowiedzia艂 w ko艅cu kamerling i wyszed艂 z kaplicy.

Drzwi do Kaplicy Syksty艅skiej zgodnie ze zwyczajem zapiecz臋towano za pomoc膮 dw贸ch ci臋偶kich 艂a艅cuch贸w za艂o偶onych od zewn膮trz. Czterech gwardzist贸w szwajcarskich stan臋艂o przed nimi na stra偶y. Mortati wiedzia艂, 偶e te drzwi mog膮 zosta膰 otwarte przed wybraniem papie偶a jedynie w贸wczas, gdyby kto艣 w 艣rodku powa偶nie zas艂ab艂 lub powr贸cili preferiti. Kardyna艂 modli艂 si臋 o t臋 drug膮 sytuacj臋, ale s膮dz膮c po ci臋偶arze, jaki czu艂 w 偶o艂膮dku, pod艣wiadomie nie bardzo wierzy艂 w t臋 mo偶liwo艣膰.

Post臋pujmy, jak musimy, powt贸rzy艂 sobie Mortati, bior膮c przyk艂ad ze zdecydowania w g艂osie kamerlinga. Wezwa艂 zatem kardyna艂贸w do g艂osowania. C贸偶 innego m贸g艂 zrobi膰?

Rytua艂y przygotowawcze do pierwszego g艂osowania zaj臋艂y trzydzie艣ci minut. Mortati czeka艂 cierpliwie przy g艂贸wnym o艂tarzu, gdy ka偶dy z kardyna艂贸w, w kolejno艣ci starsze艅stwa, podchodzi艂 i wykonywa艂 czynno艣ci przewidziane procedur膮.

W tej chwili ju偶 ostatni z zebranych kl臋cza艂 przed nim przy o艂tarzu.

- Powo艂uj臋 na 艣wiadka - o艣wiadczy艂 kardyna艂, podobnie jak wszyscy pozostali przed nim - Chrystusa Pana, kt贸ry mnie os膮dzi, 偶e m贸j g艂os jest dany na tego, kt贸ry - wed艂ug woli Bo偶ej - powinien by膰, moim zdaniem, wybrany.

Kardyna艂 wsta艂 i podni贸s艂 wysoko nad g艂ow臋 kart臋 ze swoim g艂osem, tak 偶eby wszyscy mogli j膮 zobaczy膰. Potem opu艣ci艂 j膮 i podszed艂 bli偶ej do o艂tarza, gdzie na du偶ym kielichu umieszczono talerz. Po艂o偶y艂 kart臋 na talerzu, po czym wzi膮艂 talerz i zsun膮艂 j膮 do kielicha. G艂osy wrzucane s膮 za pomoc膮 talerza, 偶eby uniemo偶liwi膰 potajemne umieszczenie kilku kart w urnie.

Kiedy ju偶 odda艂 sw贸j g艂os, po艂o偶y艂 talerz z powrotem na kielichu, pok艂oni艂 si臋 krzy偶owi i wr贸ci艂 na swoje miejsce.

W ten spos贸b wrzucono ostatni膮 kart臋 do g艂osowania.

Teraz przysz艂a kolej na Mortatiego.

Nie zdejmuj膮c talerza z kielicha, kardyna艂 kilkakrotnie potrz膮sn膮艂 urn膮, 偶eby wymiesza膰 g艂osy. Nast臋pnie usun膮艂 talerz i wyj膮艂 przypadkow膮 kart臋. Roz艂o偶y艂 j膮. Mia艂a pi臋膰 centymetr贸w szeroko艣ci. Odczyta艂 jej tre艣膰 na tyle g艂o艣no, by wszyscy go us艂yszeli.

- Eligo in Summum Pontificem - przeczyta艂 s艂owa nadrukowane w g贸rnej cz臋艣ci ka偶dej karty do g艂osowania. Jako papie偶a wybieram... Potem odczyta艂 nazwisko kandydata wpisane poni偶ej. Nast臋pnie wzi膮艂 ig艂臋 z nitk膮 i przek艂u艂 kart臋 dok艂adnie na s艂owie Eligo, starannie nawlekaj膮c j膮 na nitk臋. Na koniec zapisa艂 nazwisko kandydata w swoim dzienniku.

Potem zn贸w powt贸rzy艂 ca艂膮 procedur臋. Wybra艂 kart臋 z urny, odczyta艂 g艂o艣no, nawlek艂 na nitk臋 i odnotowa艂 nazwisko. Ju偶 niemal na pocz膮tku wyczu艂, 偶e to pierwsze g艂osowanie zako艅czy si臋 niepowodzeniem. Nie b臋dzie odpowiedniej wi臋kszo艣ci g艂os贸w. Na siedmiu pierwszych kartach znalaz艂 siedem r贸偶nych nazwisk kardyna艂贸w. Tak jak nale偶a艂o, charakter pisma by艂 zamaskowany u偶yciem drukowanych liter, jednak w tym wypadku nie mia艂o to znaczenia. I tak wiedzia艂, 偶e ka偶dy z kardyna艂贸w zag艂osowa艂 na siebie. Zdawa艂 sobie jednak spraw臋, 偶e nie ma to nic wsp贸lnego z zarozumia艂o艣ci膮 czy wyg贸rowanymi ambicjami. By艂a to po prostu taktyka obronna. Jej celem by艂o zagwarantowanie, 偶e nikt nie uzyska w pierwszym g艂osowaniu wymaganej wi臋kszo艣ci... co wymusi nast臋pne g艂osowanie...

Kardyna艂owie czekali na swoich preferiti...

Po odnotowaniu ostatniego g艂osu Mortati oznajmi艂 zgromadzonym, 偶e g艂osowanie zako艅czy艂o si臋 niepowodzeniem.

Wzi膮艂 ni膰, na kt贸r膮 by艂y nawleczone karty do g艂osowania, i zwi膮za艂 jej ko艅ce. Utworzony w ten spos贸b pier艣cie艅 po艂o偶y艂 na srebrnej tacy. Doda艂 do kart odpowiednich chemikali贸w i zani贸s艂 tac臋 do niewielkiego kominka za o艂tarzem. Tutaj podpali艂 kartki. Kiedy p艂on臋艂y, zwi膮zki chemiczne, kt贸rych doda艂, wytworzy艂y czarny dym. Dym pop艂yn膮艂 rur膮 do otworu w dachu i wzni贸s艂 si臋 ponad kaplic臋, gdzie wszyscy mogli go zobaczy膰. W ten spos贸b kardyna艂 Mortati wys艂a艂 pierwsz膮 wiadomo艣膰 zewn臋trznemu 艣wiatu.

Jedno g艂osowanie. Brak papie偶a.

69

Langdon wspina艂 si臋 z wysi艂kiem po szczeblach drabiny, maj膮c wra偶enie, 偶e za chwil臋 si臋 udusi unosz膮cymi si臋 tu wyziewami. Ponad sob膮 s艂ysza艂 jakie艣 g艂osy, ale nic nie rozumia艂. W g艂owie wirowa艂y mu obrazy napi臋tnowanego kardyna艂a.

Earth... Earth...

Par艂 w g贸r臋, ale coraz s艂abiej widzia艂, i obawia艂 si臋, 偶e za chwil臋 straci przytomno艣膰. Kiedy do ko艅ca zosta艂y mu ju偶 tylko dwa szczeble, straci艂 r贸wnowag臋. Wyrzuci艂 r臋ce w g贸r臋, licz膮c, 偶e dosi臋gnie kraw臋dzi otworu, ale by艂o za daleko. D艂onie ze艣lizgn臋艂y mu si臋 ze szczebli, poczu艂 ostry b贸l w r臋kach i nagle znalaz艂 si臋 w powietrzu, machaj膮c rozpaczliwie nogami.

Silne d艂onie dw贸ch gwardzist贸w chwyci艂y go za ramiona i poci膮gn臋艂y w g贸r臋. Po chwili jego g艂owa wynurzy艂a si臋 z otworu demona. D艂awi艂 si臋 i z trudem chwyta艂 powietrze, gdy stra偶nicy przeci膮gali go przez kraw臋d藕 otworu i uk艂adali na marmurowej posadzce.

Przez chwil臋 nie mia艂 poj臋cia, gdzie si臋 znajduje. Nad g艂ow膮 widzia艂 gwiazdy... planety kr膮偶膮ce po orbitach. Obok niego przebiega艂y jakie艣 mgliste postacie. Ludzie krzyczeli. Spr贸bowa艂 usi膮艣膰. Stwierdzi艂, 偶e le偶y u podstawy kamiennej piramidy. Potem gdzie艣 w pobli偶u rozleg艂 si臋 znajomy gniewny ton, a w贸wczas wszystko sobie przypomnia艂.

Olivetti w艂a艣nie krzycza艂 na Vittori臋:

- Dlaczego, do cholery, nie wpadli艣cie na to wcze艣niej?!

Dziewczyna usi艂owa艂a wyja艣ni膰 mu sytuacj臋.

Komendant przerwa艂 jej w p贸艂 s艂owa i zacz膮艂 rzuca膰 rozkazy swoim ludziom.

- Wyci膮gnijcie stamt膮d cia艂o! Przeszuka膰 reszt臋 budynku!

Langdon ponownie spr贸bowa艂 usi膮艣膰. Kaplica Chigich pe艂na by艂a gwardzist贸w. Foliowe zas艂ony ca艂kowicie odsuni臋to z wej艣cia i do 艣rodka nap艂ywa艂o 艣wie偶e powietrze, kt贸rym z przyjemno艣ci膮 nape艂nia艂 p艂uca. Czu艂, 偶e jego zmys艂y powoli odzyskuj膮 sprawno艣膰. W tym momencie ujrza艂 zbli偶aj膮c膮 si臋 do niego Vittori臋. Dziewczyna ukl臋k艂a przy nim, a jej twarz wyda艂a mu si臋 twarz膮 anio艂a.

- Nic ci nie jest? - spyta艂a i sprawdzi艂a mu t臋tno. Mi艂o by艂o czu膰 jej delikatny dotyk na sk贸rze.

- Dzi臋ki - powiedzia艂 i usiad艂 zupe艂nie prosto. - Olivetti jest w艣ciek艂y.

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Trudno mu si臋 dziwi膰. Spieprzyli艣my to.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e ja to spieprzy艂em.

- No, wi臋c si臋 zrehabilituj. Z艂ap go nast臋pnym razem.

Nast臋pnym razem? Jak ona mo偶e tak okrutnie 偶artowa膰? Przecie偶 nie b臋dzie nast臋pnego razu. Zmarnowali艣my nasz jedyny strza艂!

Vittoria spojrza艂a na zegarek Langdona.

- Miki m贸wi, 偶e mamy czterdzie艣ci minut. Zbierz swoj膮 g艂ow臋 do kupy i pom贸偶 mi znale藕膰 nast臋pny znacznik.

- M贸wi艂em ci przecie偶, 偶e rze藕by zosta艂y zniszczone. 艢cie偶ka O艣wiecenia... - urwa艂.

Vittoria u艣miechn臋艂a si臋 do niego 艂agodnie.

Langdon zacz膮艂 niepewnie podnosi膰 si臋 na nogi. W g艂owie mu wirowa艂o, kiedy spogl膮da艂 na otaczaj膮ce go dzie艂a sztuki. Piramidy, gwiazdy, planety, elipsy. Nagle wszystko sobie przypomnia艂. Tu jest pierwszy o艂tarz nauki, nie w Panteonie! U艣wiadomi艂 sobie teraz, jak ta kaplica idealnie oddaje ducha iluminat贸w, o ile subtelniej i bardziej wybi贸rczo ni偶 s艂ynny na ca艂y 艣wiat Panteon. Jest ona nisz膮 w miejscu oddalonym od zgie艂ku 艣wiata, dos艂ownie „dziur膮 w murze”, ho艂dem dla wielkiego patrona nauki ozdobionym ziemskimi symbolami. Doskona艂a.

Langdon opar艂 si臋 o 艣cian臋 i zacz膮艂 si臋 przygl膮da膰 ogromnym rze藕bom piramid. Vittoria mia艂a ca艂kowit膮 racj臋. Skoro to ta kaplica by艂a pierwszym o艂tarzem nauki, to rze藕ba iluminat贸w s艂u偶膮ca jako pierwszy znacznik mo偶e nadal si臋 tu znajdowa膰. Poczu艂 elektryzuj膮cy przyp艂yw nadziei, 偶e maj膮 jeszcze szanse. Je艣li znak jest nadal tutaj i odgadn膮 dzi臋ki niemu drog臋 do nast臋pnego o艂tarza nauki, mo偶e uda im si臋 schwyta膰 zbrodniarza.

Vittoria przysun臋艂a si臋 bli偶ej.

- Odkry艂am, kto by艂 nieznanym rze藕biarzem iluminat贸w.

Langdonowi zakr臋ci艂o si臋 w g艂owie.

- Co zrobi艂a艣?

- Teraz musimy tylko odgadn膮膰, kt贸ra ze znajduj膮cych si臋 tu rze藕b jest...

- Chwileczk臋! Wiesz, kto by艂 rze藕biarzem iluminat贸w? - Langdon sp臋dzi艂 wiele lat na pr贸bach odszukania tej informacji.

Dziewczyna u艣miechn臋艂a si臋.

- To by艂 Bernini. Ten Bernini.

Natychmiast sobie u艣wiadomi艂, 偶e Vittoria si臋 myli. W 偶adnym wypadku nie m贸g艂 to by膰 Bernini. Gianlorenzo Bernini by艂 drugim najs艂ynniejszym rze藕biarzem w dziejach, a jego s艂aw臋 przy膰mi艂 tylko Micha艂 Anio艂. Bernini stworzy艂 w siedemnastym wieku wi臋cej rze藕b ni偶 jakikolwiek inny artysta. Niestety, cz艂owiek, kt贸rego szukali mia艂 by膰 nieznanym artyst膮... nikim.

Vittoria zmarszczy艂a brwi.

- Nie wygl膮dasz na zachwyconego.

- To nie mo偶e by膰 Bernini.

- Dlaczego? 呕y艂 w czasach Galileusza. By艂 genialnym rze藕biarzem.

- By艂 bardzo s艂awnym cz艂owiekiem i katolikiem.

- Wiem - odpar艂a - tak samo jak Galileusz.

- Nie - zaoponowa艂 Langdon. - Jego sytuacja by艂a ca艂kowicie odmienna. Galileusz by艂 cierniem w boku Watykanu, a Bernini ich cudownym ch艂opcem. Ko艣ci贸艂 go uwielbia艂. Zosta艂 mianowany najwi臋kszym autorytetem artystycznym Watykanu. Praktycznie przez ca艂e 偶ycie mieszka艂 w tym mie艣cie!

- Doskona艂y kamufla偶. Infiltracja iluminat贸w.

Langdon zdenerwowa艂 si臋.

- Vittorio, iluminaci nazywali swojego tajemniczego artyst臋 maestro ignoto, czyli nieznanym mistrzem.

- Tak, bo im by艂 nieznany. Pomy艣l o tajemnicach utrzymywanych przez mason贸w; tylko cz艂onkowie o najwy偶szym stopniu wtajemniczenia znaj膮 ca艂膮 prawd臋. Galileusz po prostu prawie nikomu nie zdradzi艂 to偶samo艣ci artysty... dla bezpiecze艅stwa Berniniego. Dzi臋ki temu Watykan nie potrafi艂 jej odkry膰.

Langdon nie by艂 do ko艅ca przekonany, ale musia艂 przyzna膰, 偶e dostrzega sens w logicznych wywodach Vittorii. Iluminaci s艂yn臋li z umiej臋tno艣ci zachowywania tajemnicy. Prawd臋 znali tylko najwa偶niejsi cz艂onkowie. Dzi臋ki temu, 偶e tak nieliczne osoby wiedzia艂y o wszystkim, udawa艂o im si臋 pozosta膰 w ukryciu.

- Poza tym fakt przynale偶no艣ci Berniniego do iluminat贸w - doda艂a Vittoria z u艣miechem - wyja艣nia, dlaczego zaprojektowa艂 te dwie piramidy.

Langdon odwr贸ci艂 si臋 ku wielkim rze藕bom i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Bernini by艂 rze藕biarzem religijnym. On na pewno nie m贸g艂 wyrze藕bi膰 tych piramid.

Vittoria wzruszy艂a ramionami.

- Powiedz to tym, kt贸rzy umie艣cili tutaj t臋 tablic臋.

Obejrza艂 si臋 za siebie i rzeczywi艣cie ujrza艂 tablic臋, na kt贸rej widnia艂 napis:

SZTUKA KAPLICY CHIGICH

Architektura kaplicy jest dzie艂em Rafaela,

natomiast ca艂y wystr贸j wewn臋trzny zosta艂 stworzony przez

Gianlorenza Berniniego

Langdon dwukrotnie przeczyta艂 t臋 informacj臋, ale nadal nie by艂 przekonany. Przecie偶 Gianlorenzo Bernini zas艂yn膮艂 dzi臋ki swoim pe艂nym wyrazu rze藕bom Matki Boskiej, anio艂贸w, prorok贸w i papie偶y. Dlaczego mia艂by rze藕bi膰 piramidy?

Ponownie spojrza艂 na g贸ruj膮ce nad nimi rze藕by i poczu艂 si臋 ca艂kowicie zagubiony. Dwie piramidy, ka偶da z b艂yszcz膮cym eliptycznym medalionem. Trudno o bardziej niechrze艣cija艅skie rze藕by. Piramidy, gwiazdy, znaki Zodiaku. Ca艂y wystr贸j wewn臋trzny zosta艂 stworzony przez Gianlorenza Berniniego. Je艣li to prawda, u艣wiadomi艂 sobie, to znaczy, 偶e Vittoria musi mie膰 racj臋. Si艂膮 rzeczy, to Bernini by艂 nieznanym mistrzem iluminat贸w - nikt inny nie ozdabia艂 tej kaplicy! Wynikaj膮ce z tego wnioski nasuwa艂y si臋 zbyt szybko, 偶eby zd膮偶y艂 je przetrawi膰.

Bernini by艂 iluminatem.

Bernini zaprojektowa艂 ambigramy iluminat贸w.

Bernini wytyczy艂 艢cie偶k臋 O艣wiecenia.

Langdon przez chwil臋 nie m贸g艂 wykrztusi膰 s艂owa. Czy to mo偶liwe, 偶e w tej niewielkiej kapliczce Chigich 艣wiatowej s艂awy Bernini umie艣ci艂 rze藕b臋, kt贸ra wskazywa艂a, gdzie szuka膰 w Rzymie nast臋pnego o艂tarza nauki?

- Bernini - odezwa艂 si臋 w ko艅cu. - Nigdy bym si臋 nie domy艣li艂.

- A kto, je艣li nie s艂ynny watyka艅ski artysta, mia艂by dostateczn膮 si艂臋 przebicia, 偶eby umie艣ci膰 swoje dzie艂a w konkretnych chrze艣cija艅skich przybytkach w ca艂ym Rzymie i stworzy膰 艢cie偶k臋 O艣wiecenia? Z pewno艣ci膮 nie m贸g艂by to by膰 kto艣 nieznany.

Rzeczywi艣cie, by艂o w tym wiele s艂uszno艣ci. Langdon przyjrza艂 si臋 piramidom, zastanawiaj膮c si臋, czy kt贸ra艣 z nich mo偶e by膰 znacznikiem. Mo偶e obie?

- Piramidy wskazuj膮 przeciwne kierunki - odezwa艂 si臋, nie bardzo wiedz膮c, co o nich my艣le膰. - S膮 identyczne, wi臋c nie wiem...

- Nie s膮dz臋, 偶eby chodzi艂o o piramidy.

- Ale tutaj nie ma innych rze藕b.

Vittoria przerwa艂a mu, wyci膮gaj膮c r臋k臋 ku Olivettiemu i kilku jego stra偶nikom zgromadzonym nad otworem demona.

Langdon pod膮偶y艂 wzrokiem w tym kierunku i spojrza艂 na przeciwleg艂膮 艣cian臋. Pocz膮tkowo niczego nie dostrzeg艂. Potem jednak kto艣 si臋 poruszy艂 i ukaza艂 si臋 kawa艂ek bia艂ego marmuru. R臋ka. Tu艂贸w. W ko艅cu wyrze藕biona twarz, cz臋艣ciowo ukryta w niszy. Dwie splecione postaci naturalnych rozmiar贸w. Poczu艂, 偶e serce bije mu szybciej. Wcze艣niej tak by艂 poch艂oni臋ty piramidami i otworem demona, 偶e nawet nie zauwa偶y艂 tej rze藕by. Przeszed艂 teraz na drug膮 stron臋 pomieszczenia, przeciskaj膮c si臋 mi臋dzy stra偶nikami. Kiedy si臋 zbli偶y艂, od razu dostrzeg艂 cechy charakterystyczne dla dzie艂 Berniniego - intensywno艣膰 kompozycji, psychologiczn膮 g艂臋bi臋 twarzy i pow艂贸czyste szaty, a wszystko wykonane z najbielszego marmuru, jaki uda艂o si臋 kupi膰 za watyka艅skie pieni膮dze. Jednak rozpozna艂 t臋 rze藕b臋 dopiero, gdy bezpo艣rednio przed ni膮 stan膮艂. Wpatrzy艂 si臋 w twarze dw贸ch pos膮g贸w i g艂o艣no wci膮gn膮艂 powietrze.

- Kim oni s膮? - spyta艂a Vittoria, kt贸ra sz艂a tu偶 za nim.

- To Habakuk i anio艂 - odpar艂 zdumiony, niemal niedos艂yszalnym g艂osem. By艂o to dzie艂o do艣膰 znane i wspomina艂y o nim r贸偶ne ksi膮偶ki dotycz膮ce historii sztuki. On jednak zapomnia艂, 偶e w艂a艣nie tu si臋 znajduje.

- Habakuk?

- Tak. Prorok, kt贸ry przewidywa艂 unicestwienie Ziemi.

Vittoria spojrza艂a na niego niepewnie.

- My艣lisz, 偶e to jest znacznik?

Kiwn膮艂 potakuj膮co g艂ow膮, nadal nie mog膮c wyj艣膰 z os艂upienia. Nigdy w 偶yciu nie by艂 niczego tak pewien. To jest pierwszy znacznik 艣cie偶ki iluminat贸w. Nie ma w膮tpliwo艣ci. Wprawdzie oczekiwa艂, 偶e rze藕ba w jaki艣 spos贸b wska偶e nast臋pny o艂tarz nauki, ale nie s膮dzi艂, 偶e tak dos艂ownie. Tymczasem zar贸wno Habakuk, jak i anio艂 mieli wyci膮gni臋te r臋ce, kt贸rymi wskazywali w dal.

Langdon niespodziewanie si臋 u艣miechn膮艂.

- Niezbyt subtelne, co?

Vittoria by艂a podekscytowana odkryciem, ale jednocze艣nie nie wiedzia艂a, co o tym my艣le膰.

- Widz臋, 偶e na co艣 wskazuj膮, ale zaprzeczaj膮 sobie nawzajem. Anio艂 wskazuje w jedn膮 stron臋, a prorok w drug膮.

Roze艣mia艂 si臋. Rzeczywi艣cie wskazywali w przeciwnych kierunkach, ale on ju偶 rozwi膮za艂 ten problem. Czuj膮c nag艂y przyp艂yw energii, ruszy艂 ku drzwiom.

- Dok膮d idziesz? - zawo艂a艂a Vittoria.

- Na zewn膮trz! - Nogi przesta艂y ju偶 mu ci膮偶y膰 i bez trudu bieg艂 w kierunku wyj艣cia. - Musz臋 sprawdzi膰, w jakim kierunku wskazuje ta rze藕ba!

- Zaczekaj! Sk膮d wiesz, czyim palcem si臋 kierowa膰?

- Z wiersza - rzuci艂 jej przez rami臋. - Ostatnia linijka!

- Anio艂y krzy偶em niech ci臋 prowadz膮, a wznios艂a w臋dr贸wka si臋 uda? - Spojrza艂a na wyci膮gni臋ty palec anio艂a i oczy jej si臋 zamgli艂y. - A niech mnie licho!

70

Gunther Glick i Chinita Macri siedzieli w furgonetce BBC zaparkowanej w cieniu na kra艅cu Piazza del Popolo, naprzeciw ko艣cio艂a. Przybyli tu偶 po czterech alfa romeo, tak 偶e zd膮偶yli jeszcze zobaczy膰 niewiarygodne zdarzenia, kt贸re si臋 tam rozegra艂y. Chinita nadal nie mia艂a poj臋cia, co to wszystko mo偶e oznacza膰, ale przez ca艂y czas filmowa艂a.

Kiedy tylko dotarli do placu, ujrzeli, jak z czterech samochod贸w wysypuje si臋 ma艂a armia m艂odych m臋偶czyzn, kt贸rzy natychmiast otoczyli ko艣ci贸艂. Niekt贸rzy mieli ju偶 w r臋ku bro艅. Jeden z nich, starszy m臋偶czyzna o sztywnej postawie, wbieg艂 z ma艂膮 grupk膮 po schodach ko艣cio艂a. 呕o艂nierze wyci膮gn臋li pistolety i przestrzelili zamek w g艂贸wnych drzwiach. Macri nie s艂ysza艂a strza艂贸w, tote偶 dosz艂a do wniosku, 偶e mieli t艂umiki. Potem weszli do 艣rodka.

Chinita zaproponowa艂a Glickowi, 偶eby trzymali si臋 na uboczu i filmowali z ukrycia. W ko艅cu bro艅 to bro艅, a st膮d, gdzie stali, wszystko by艂o wyra藕nie wida膰. Glick tym razem si臋 z ni膮 nie sprzecza艂. Teraz po drugiej stronie placu jedni m臋偶czy藕ni wchodzili do ko艣cio艂a, inni z niego wychodzili. Wykrzykiwali co艣 do siebie. Chinita ustawi艂a odpowiednio kamer臋, 偶eby sfilmowa膰 grup臋 przeszukuj膮c膮 otoczenie ko艣cio艂a. Chocia偶 wszyscy byli ubrani po cywilnemu, w ich ruchach dawa艂a si臋 dostrzec wojskowa precyzja.

- Jak s膮dzisz, kim oni s膮? - spyta艂a.

- Sk膮d niby mam wiedzie膰. - Glick nie odrywa艂 wzroku od widoku przed nimi. - Masz to wszystko?

- Co do klatki.

- I co, nadal uwa偶asz, 偶e powinni艣my wraca膰 na papieski posterunek? - W g艂osie Glicka wyra藕nie brzmia艂o zadowolenie z siebie.

Chinita nie by艂a pewna, co odpowiedzie膰. Niew膮tpliwie co艣 si臋 tu dzia艂o, ale pracowa艂a ju偶 na tyle d艂ugo w mediach, 偶eby wiedzie膰, i偶 interesuj膮ce wydarzenia cz臋sto znajduj膮 ca艂kiem nudne wyja艣nienie.

- Nie wiadomo, czy co艣 z tego b臋dzie - odpar艂a. - Ci ludzie mogli dosta膰 cynk od tego samego faceta, co ty, i przyjechali sprawdzi膰. To mo偶e by膰 fa艂szywy alarm.

Glick z艂apa艂 j膮 za r臋k臋.

- Patrz tam! Kr臋膰. - Wskaza艂 na ko艣ci贸艂.

Chinita obr贸ci艂a kamer臋 na szczyt schod贸w.

- Cze艣膰, ch艂opaczku - powiedzia艂a, ustawiaj膮c ostro艣膰 na m臋偶czyzn臋 wychodz膮cego w艂a艣nie z ko艣cio艂a.

- Co to za elegancik?

Zrobi艂a zbli偶enie.

- Pierwszy raz go widz臋 - odpar艂a. Wyostrzy艂a twarz m臋偶czyzny i doda艂a: - Ale ch臋tnie jeszcze raz go zobacz臋.

Robert Langdon zbieg艂 po schodach ko艣cio艂a i wybieg艂 na 艣rodek placu. Zaczyna艂o si臋 艣ciemnia膰. Wprawdzie wiosenne s艂o艅ce p贸藕no zachodzi艂o w le偶膮cym na po艂udniu Rzymie, ale schowa艂o si臋 ju偶 za pobliskimi budynkami i plac przecina艂y d艂ugie cienie.

- Dobra, Bernini - powiedzia艂 na g艂os - na co, do diab艂a, wskazuje tw贸j anio艂?

Odwr贸ci艂 si臋 i przyjrza艂 ustawieniu ko艣cio艂a, z kt贸rego w艂a艣nie wyszed艂. Wyobrazi艂 sobie po艂o偶enie znajduj膮cej si臋 w nim kaplicy Chigich i anio艂a w 艣rodku. Bez wahania zwr贸ci艂 si臋 prosto na zach贸d, ku blaskowi coraz ni偶ej schodz膮cego s艂o艅ca. Czas gwa艂townie si臋 kurczy艂.

- Po艂udniowy zach贸d - stwierdzi艂, zirytowany, 偶e sklepy i budynki mieszkalne zas艂aniaj膮 mu widok. - Nast臋pny znacznik jest tam.

Rozpaczliwie wysilaj膮c umys艂, przebiega艂 my艣l膮 strona po stronie w艂osk膮 histori臋 sztuki. Wprawdzie zna艂 do艣膰 dobrze prace Berniniego, ale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e by艂 to artysta zbyt p艂odny, 偶eby cz艂owiek niespecjalizuj膮cy si臋 w jego dziedzinie m贸g艂 zna膰 wszystkie jego dzie艂a. Z drugiej strony, bior膮c pod uwag臋, 偶e Habakuk i anio艂 to do艣膰 znana rze藕ba, mia艂 nadziej臋, 偶e drugi znacznik te偶 b臋dzie dzie艂em, kt贸re zdo艂a sobie przypomnie膰.

Ziemia, Powietrze, Ogie艅, Woda, pomy艣la艂. Ziemi臋 ju偶 znale藕li - w Kaplicy Ziemi rze藕ba Habakuka, proroka, kt贸ry przewidywa艂 unicestwienie naszej planety.

Teraz kolej na Powietrze. Langdon pop臋dza艂 si臋, 偶eby my艣le膰 szybciej. Rze藕ba Berniniego, kt贸ra ma zwi膮zek z powietrzem! Mia艂 kompletn膮 pustk臋 w g艂owie, ale mimo wszystko rozpiera艂a go energia. Jestem na 艢cie偶ce O艣wiecenia. Przetrwa艂a nietkni臋ta!

Spogl膮daj膮c na po艂udniowy zach贸d, wysila艂 wzrok, 偶eby dostrzec jak膮艣 ko艣cieln膮 iglic臋 lub wie偶臋 wystaj膮c膮 ponad inne budynki. Niczego takiego nie widzia艂. Musia艂 zdoby膰 map臋. Je艣li ustal膮, jakie ko艣cio艂y znajduj膮 si臋 na po艂udniowy zach贸d od tego miejsca, to co艣 mu si臋 skojarzy i przypomni sobie. Powietrze, naciska艂. Powietrze. Bernini. Rze藕ba. Powietrze. My艣l!

Obr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 z powrotem ku schodom ko艣cio艂a. Nie doszed艂 jeszcze do rusztowa艅, kiedy Vittoria i Olivetti wyszli mu naprzeciw.

- Po艂udniowy zach贸d - odezwa艂 si臋 do nich, ci臋偶ko dysz膮c. - Nast臋pny ko艣ci贸艂 jest na po艂udniowym zachodzie.

- Tym razem jest pan pewien? - spyta艂 go ch艂odnym tonem Olivetti.

Langdon nie chcia艂 wdawa膰 si臋 w sprzeczki.

- Potrzebna nam mapa. Taka, kt贸ra pokazywa艂aby wszystkie ko艣cio艂y w Rzymie.

Komendant przygl膮da艂 mu si臋 przez chwil臋 uwa偶nie, nie zmieniaj膮c wyrazu twarzy.

Langdon spojrza艂 na zegarek.

- Mamy tylko p贸艂 godziny.

Olivetti wymin膮艂 go i ruszy艂 w kierunku swojego samochodu zaparkowanego dok艂adnie przed ko艣cio艂em. Langdon mia艂 nadziej臋, 偶e poszed艂 po map臋.

Vittoria nie kry艂a podniecenia.

- Wi臋c anio艂 wskazuje na po艂udniowy zach贸d? Nie wiesz, jakie s膮 tam ko艣cio艂y?

- Nic nie wida膰 przez te przekl臋te budynki. - Odwr贸ci艂 si臋 i zn贸w stan膮艂 twarz膮 do placu. - Poza tym, nie znam na tyle dobrze rzymskich ko艣... - Urwa艂.

- Co si臋 sta艂o? - dopytywa艂a si臋 zaskoczona Vittoria.

U艣wiadomi艂 sobie, 偶e teraz, kiedy wszed艂 na schody, widzi znacznie wi臋cej. Wprawdzie to jeszcze nie by艂o to, o co mu chodzi艂o, ale obra艂 dobry kierunek. Spojrza艂 na g贸ruj膮ce nad nim chwiejne rusztowanie. Wznosi艂o si臋 na sze艣膰 pi臋ter w g贸r臋, si臋gaj膮c niemal do g贸rnej cz臋艣ci rozety, czyli znacznie wy偶ej ni偶 inne budynki na placu. Od razu zrozumia艂, gdzie powinien si臋 skierowa膰.

Po drugiej stronie placu Chinita Macri i Gunther Glick siedzieli z twarzami przylepionymi do przedniej szyby furgonetki.

- 艁apiesz to wszystko? - spyta艂 Gunther.

Chinita pod膮偶a艂a kamer膮 za m臋偶czyzn膮 wspinaj膮cym si臋 teraz po rusztowaniu.

- Jak dla mnie, to jest troch臋 zbyt elegancki na Cz艂owieka-Paj膮ka.

- A kim jest pani Paj膮kowa?

Chinita zerkn臋艂a na atrakcyjn膮 kobiet臋 stoj膮c膮 u st贸p rusztowania.

- Za艂o偶臋 si臋, 偶e chcia艂by艣 to wiedzie膰.

- My艣lisz, 偶e pora zadzwoni膰 do redakcji?

- Jeszcze nie. Na razie popatrzmy. Lepiej mie膰 co艣 konkretnego, zanim si臋 przyznamy, 偶e olali艣my konklawe.

- My艣lisz, 偶e naprawd臋 kto艣 zabi艂 jednego z tych starych pryk贸w?

- Z pewno艣ci膮 p贸jdziesz do piek艂a - zirytowa艂a si臋 Chinita.

- Ale zabior臋 ze sob膮 Pulitzera.

71

Im wy偶ej Langdon si臋 wspina艂, tym mniej stabilne wydawa艂o mu si臋 rusztowanie. Z drugiej strony, z ka偶dym krokiem mia艂 lepszy widok na Rzym, tote偶 pi膮艂 si臋 dalej.

Kiedy dotar艂 do ko艅ca, trudniej mu by艂o z艂apa膰 oddech, ni偶 si臋 spodziewa艂. Podci膮gn膮艂 si臋 na najwy偶szy poziom, otrzepa艂 z cementu i wyprostowa艂. Wysoko艣膰 wcale mu nie przeszkadza艂a, a nawet dodawa艂a energii.

Przed sob膮 mia艂 osza艂amiaj膮cy widok. Kryte czerwon膮 dach贸wk膮 zabudowania Rzymu rozci膮ga艂y si臋 przed nim jak ocean w ogniu, o艣wietlone szkar艂atnym blaskiem zachodz膮cego s艂o艅ca. Z tego miejsca po raz pierwszy w 偶yciu mia艂 okazj臋 ujrze膰 Rzym nieska偶ony zanieczyszczeniami i szale艅czym ruchem ulicznym - staro偶ytne Citt脿 di Dio, miasto Boga.

Mru偶膮c oczy, przebiega艂 wzrokiem dachy w poszukiwaniu iglicy ko艣cielnej lub dzwonnicy. Jednak mimo 偶e patrzy艂 coraz dalej w stron臋 horyzontu, niczego nie dostrzeg艂. Przecie偶 w Rzymie s膮 setki ko艣cio艂贸w, pomy艣la艂. Musi by膰 jaki艣 na po艂udniowy zach贸d od tego miejsca! Tak, tylko mo偶e nie by膰 st膮d widoczny, przypomnia艂 sobie. O ile w og贸le jeszcze stoi!

Zmuszaj膮c si臋 do bardzo powolnego przesuwania wzroku, rozpocz膮艂 poszukiwania od nowa. Wiedzia艂, oczywi艣cie, 偶e nie wszystkie ko艣cio艂y maj膮 wysokie iglice, szczeg贸lnie te mniejsze, na uboczu. Poza tym, Rzym ogromnie si臋 zmieni艂 od siedemnastego wieku, kiedy prawo okre艣la艂o, 偶e ko艣cio艂y musz膮 by膰 najwy偶szymi budynkami. Teraz widzia艂 wysokie budynki mieszkalne, biurowce i wie偶e telewizyjne.

Po raz drugi dotar艂 do linii horyzontu, nie dostrzegaj膮c niczego, co by go interesowa艂o. Ani jednej iglicy. W oddali, ju偶 na samej granicy Rzymu, ogromna kopu艂a stworzona przez Micha艂a Anio艂a zas艂ania艂a zachodz膮ce s艂o艅ce. Bazylika 艢wi臋tego Piotra. Watykan. Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, jak sobie radz膮 kardyna艂owie i czy gwardii szwajcarskiej uda艂o si臋 odnale藕膰 antymateri臋. Przeczucie m贸wi艂o mu, 偶e nie i 偶e prawdopodobnie wcale jej nie znajd膮.

W g艂owie rozbrzmiewa艂y mu s艂owa wiersza. Analizowa艂 go starannie, linijka po linijce. Od ziemskiego grobu Santiego z otworem demona. Odnale藕li gr贸b Santiego. Mistycznych czterech pierwiastk贸w zacz臋艂a si臋 ods艂ona. Mistyczne pierwiastki to Ziemia, Powietrze, Ogie艅 i Woda. W Rzymie 艣cie偶k臋 艣wiat艂a wskazano, to 艣wi臋ta pr贸ba. 艢cie偶ka O艣wiecenia wyznaczona za pomoc膮 rze藕b Berniniego. Anio艂y krzy偶em niech ci臋 prowadz膮, a wznios艂a w臋dr贸wka si臋 uda.

Anio艂 wskazuje na po艂udniowy zach贸d...

- Frontowe schody! - krzykn膮艂 Glick, pokazuj膮c gwa艂townie palcem przez przedni膮 szyb臋 furgonetki BBC. - Co艣 si臋 tam dzieje!

Chinita ponownie skierowa艂a kamer臋 na g艂贸wne wej艣cie do ko艣cio艂a. Rzeczywi艣cie co艣 tam si臋 dzia艂o. Wygl膮daj膮cy na wojskowego m臋偶czyzna podjecha艂 jednym z samochod贸w tu偶 do podn贸偶a schod贸w i otworzy艂 baga偶nik. Teraz uwa偶nie przygl膮da艂 si臋 placowi, jakby sprawdza艂, czy nie ma 偶adnych gapi贸w. Przez chwil臋 my艣la艂a, 偶e ich zauwa偶y艂, ale jego wzrok pow臋drowa艂 dalej. W ko艅cu, najwyra藕niej uspokojony, wyj膮艂 radiotelefon i co艣 do niego powiedzia艂.

Niemal natychmiast z ko艣cio艂a wysypa艂a si臋 ma艂a armia. Jak zawodnicy podczas meczu ameryka艅skiego futbolu m臋偶czy藕ni uformowali zwarty, prosty szereg przez ca艂膮 szeroko艣膰 g贸rnego podestu schod贸w. Nast臋pnie zacz臋li po nich jednocze艣nie powoli schodzi膰. Za ich os艂on膮 posuwa艂o si臋 czterech m臋偶czyzn, niemal ca艂kowicie ukrytych, kt贸rzy co艣 nie艣li. Co艣 ci臋偶kiego... i niewygodnego.

Glick pochyli艂 si臋 najdalej, jak m贸g艂.

- Czy oni co艣 kradn膮 z ko艣cio艂a?

Chinita stara艂a si臋 uzyska膰 maksymalne zbli偶enie i z pomoc膮 teleobiektywu sondowa艂a ten ludzki mur, szukaj膮c w nim jakiej艣 szczeliny. Chocia偶 na u艂amek sekundy, zaklina艂a Jedna klatka. To mi wystarczy. Jednak m臋偶czy藕ni posuwali si臋, jakby stanowili jedno cia艂o. No, dalej! Nie odrywa艂a od nich obiektywu i wreszcie doczeka艂a si臋 nagrody. Kiedy zacz臋li podnosi膰 to, co nie艣li, do baga偶nika, Macri znalaz艂a swoj膮 szczelin臋. Jak na ironi臋, zachwia艂 si臋 ten starszy m臋偶czyzna. Trwa艂o to tylko chwilk臋, ale wystarczy艂o. Mia艂a swoj膮 klatk臋, a nawet mia艂a ich kilkana艣cie.

- Dzwo艅 do redakcji - poleci艂a Glickowi. - Mamy trupa.

Z dala od tego miejsca, w CERN-ie, Maximilian Kohler wjecha艂 w贸zkiem inwalidzkim do gabinetu Leonarda Vetry. Z mechaniczn膮 sprawno艣ci膮 zacz膮艂 przeszukiwa膰 jego dokumenty. Nie znalaz艂 jednak tego, czego szuka艂, tote偶 skierowa艂 si臋 do sypialni zmar艂ego. G贸rna szuflada w nocnym stoliku Vetry by艂a zamkni臋ta na klucz. Kohler otworzy艂 j膮 kuchennym no偶em.

W 艣rodku znalaz艂 dok艂adnie to, czego szuka艂.

72

Langdon zszed艂 szybko z rusztowania i zeskoczy艂 na ziemi臋. Otrzepa艂 betonowy py艂 z ubrania. Vittoria czeka艂a na niego na dole.

- Nic? - spyta艂a.

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- W艂o偶yli kardyna艂a do baga偶nika.

Spojrza艂 na stoj膮cy przy schodach samoch贸d, gdzie Olivetti i kilku gwardzist贸w roz艂o偶yli teraz na masce plan miasta.

- Sprawdzaj膮 po艂udniowy zach贸d?

Skin臋艂a potakuj膮co g艂ow膮.

- Nie ma 偶adnych ko艣cio艂贸w. Patrz膮c od tego miejsca, pierwszym jest Bazylika 艢wi臋tego Piotra.

Langdon chrz膮kn膮艂. Przynajmniej raz byli zgodni. Ruszy艂 w kierunku Olivettiego, a 偶o艂nierze rozst膮pili si臋, 偶eby go przepu艣ci膰.

Komendant podni贸s艂 wzrok.

- Nic. Jednak ten plan nie pokazuje wszystkich ko艣cio艂贸w, tylko te wi臋ksze. Jest ich oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu.

- Gdzie jeste艣my? - spyta艂 Langdon.

Olivetti pokaza艂 mu Piazza del Popolo i wytyczy艂 lini臋 prost膮 skierowan膮 dok艂adnie na po艂udniowy zach贸d. Przebiega艂a ona w do艣膰 znacznej odleg艂o艣ci od czarnych kwadrat贸w symbolizuj膮cych g艂贸wne rzymskie ko艣cio艂y. Co gorsza, te najwa偶niejsze by艂y r贸wnie偶 najstarszymi... tymi, kt贸re istnia艂y ju偶 w siedemnastym wieku.

- Musz臋 podj膮膰 jakie艣 decyzje - oznajmi艂 Olivetti. - Czy jest pan pewien co do kierunku?

Langdon przywo艂a艂 w my艣lach obraz wyci膮gni臋tego palca anio艂a, znowu czuj膮c, jak jego w艂asny umys艂 go ponagla.

- Tak. Jestem.

Olivetti wzruszy艂 ramionami i zn贸w przebieg艂 palcem wzd艂u偶 wyznaczonej linii. Przecina艂a ona most Margherity, bieg艂a Via Cola di Rienzo, przechodzi艂a przez Piazza del Risorgimento, nie trafiaj膮c co drodze na 偶adne ko艣cio艂y, i ko艅czy艂a si臋 na 艣rodku placu 艢wi臋tego Piotra.

- A dlaczego to nie mo偶e by膰 Bazylika 艢wi臋tego Piotra? - spyta艂 jeden z 偶o艂nierzy, z g艂臋bok膮 blizn膮 pod lewym okiem. - Przecie偶 to ko艣ci贸艂.

Langdon potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- To musi by膰 miejsce publiczne, a bazylik臋 trudno tak w tej chwili nazwa膰.

- Ale linia przechodzi przez plac 艢wi臋tego Piotra - zauwa偶y艂a Vittoria, zagl膮daj膮c Langdonowi przez rami臋. - A plac jest miejscem publicznym.

Sam si臋 ju偶 nad tym zastanawia艂.

- Ale tam nie ma rze藕b.

- Czy nie stoi tam czasem jaki艣 monolit na 艣rodku?

Mia艂a racj臋. Na placu 艢wi臋tego Piotra rzeczywi艣cie znajdowa艂 si臋 egipski obelisk. Langdon spojrza艂 na monolit, kt贸ry teraz mieli przed sob膮. Wznios艂a piramida. Dziwny zbieg okoliczno艣ci, pomy艣la艂. Jednak odp臋dzi艂 t臋 my艣l.

- Tamten obelisk nie jest dzie艂em Berniniego. Zosta艂 przywieziony do Rzymu przez Kaligul臋. Poza tym nie ma nic wsp贸lnego z Powietrzem. - By艂 jeszcze inny problem. - Ponadto, w wierszu jest mowa o Rzymie, a plac 艢wi臋tego Piotra nale偶y do Watykanu.

- Zale偶y kogo spyta膰 - wtr膮ci艂 si臋 jeden ze stra偶nik贸w.

Langdon podni贸s艂 na niego wzrok.

- S艂ucham?

- Plac by艂 zawsze ko艣ci膮 niezgody. Wi臋kszo艣膰 map traktuje go jako cz臋艣膰 Watykanu, ale poniewa偶 znajduje si臋 poza cz臋艣ci膮 ogrodzon膮 murem, w艂adze Rzymu od wiek贸w twierdzi艂y, 偶e nale偶y do Rzymu.

- Niemo偶liwe - zdziwi艂 si臋 Langdon. Pierwszy raz o tym s艂ysza艂.

- Wspominam o tym tylko dlatego - wyja艣ni艂 gwardzista - 偶e komendant Olivetti i panna Vetra pytali o rze藕b臋, kt贸ra ma co艣 wsp贸lnego z Powietrzem.

Langdon nie wierzy艂 w艂asnym uszom.

- A pan wie o jakiej艣 na placu 艢wi臋tego Piotra?

- Niezupe艂nie. To w艂a艣ciwie nie jest rze藕ba. Prawdopodobnie to nie ma zwi膮zku.

- Chcieliby艣my jednak us艂ysze膰 - ponagli艂 go Olivetti.

Stra偶nik wzruszy艂 ramionami.

- Wiem o niej tylko dlatego, 偶e zazwyczaj pe艂ni臋 s艂u偶b臋 w艂a艣nie na placu. Znam ka偶dy jego zak膮tek.

- Rze藕ba - ponagli艂 go Langdon. - Jak ona wygl膮da? - Zaczyna艂 si臋 zastanawia膰, czy iluminaci mogli si臋 wykaza膰 a偶 tak膮 brawur膮, 偶eby umie艣ci膰 sw贸j drugi znacznik tu偶 przed Bazylik膮 艢wi臋tego Piotra.

- Przechodz臋 ko艂o niej codziennie podczas patrolu - ci膮gn膮艂 stra偶nik. - Stoi na 艣rodku, dok艂adnie tam, gdzie przebiega ta linia. Dlatego w og贸le o niej pomy艣la艂em. Jak m贸wi艂em, to w艂a艣ciwie nie jest rze藕ba... raczej kamienny blok.

Olivetti gotowa艂 si臋 ze z艂o艣ci.

- Blok?

- Tak, sir. Marmurowy blok ca艂kowicie wpuszczony w ziemi臋. U podstawy monolitu. Tyle 偶e nie jest prostok膮tny. To raczej elipsa. Wyryty jest na niej wizerunek podmuchu wiatru. - Urwa艂. - Je艣li uj膮膰 to naukowo, to jest w艂a艣nie Powietrze.

Langdon wpatrywa艂 si臋 ze zdumieniem w m艂odego stra偶nika.

- Relief! - wykrzykn膮艂 nagle.

Wszyscy na niego spojrzeli.

- Relief - wyja艣ni艂 - to druga po艂owa definicji rze藕by! Rze藕ba to sztuka polegaj膮ca na formowaniu kszta艂tu, nie tylko ze wszystkich stron, ale r贸wnie偶 i na p艂askiej powierzchni. - Od tylu lat wypisywa艂 studentom to stwierdzenie na tablicy. P艂askorze藕ba to rze藕ba, w kt贸rej pozostawiono t艂o, taka jak na przyk艂ad profil Abrahama Lincolna na monecie pensowej. Doskona艂ym przyk艂adem mog膮 by膰 te偶 medaliony Berniniego w kaplicy Chigich.

- Bassorelievo? - spyta艂 stra偶nik, u偶ywaj膮c w艂oskiego okre艣lenia.

- Tak, p艂askorze藕ba! - Langdon zab臋bni艂 knykciami w mask臋 samochodu. - W og贸le nie my艣la艂em w takich kategoriach! Ten relief z placu 艢wi臋tego Piotra nosi nazw臋 West Ponente - Zachodni Wiatr. Znany jest r贸wnie偶 jako Respiro di Dio.

- Oddech Boga?

- Tak! Powietrze! Poza tym zosta艂 wyrze藕biony i umieszczony tam przez pierwotnego architekta.

Vittoria spojrza艂a na niego niepewnie.

- Ale ja my艣la艂am, 偶e Bazylik臋 projektowa艂 Micha艂 Anio艂?

- Bazylik臋 tak! - wykrzykn膮艂 triumfalnym g艂osem Langdon. - Ale plac 艢wi臋tego Piotra zosta艂 zaprojektowany przez Berniniego!

Kiedy kolumna czterech alfa romeo wyje偶d偶a艂a w po艣piechu z Piazza del Popolo, nikt nie zwraca艂 uwagi na furgonetk臋 BBC ruszaj膮c膮 za nimi.

73

Gunther Glick nacisn膮艂 maksymalnie peda艂 gazu i lawirowa艂 w艣r贸d innych pojazd贸w, 艣ledz膮c cztery alfa romeo p臋dz膮ce nad Tybrem po Ponte Margherita. Normalnie stara艂by si臋 zachowywa膰 bezpieczn膮 odleg艂o艣膰, ale tym razem ledwo m贸g艂 nad膮偶y膰 za 艣ledzonymi obiektami. Ci faceci niemal p艂yn臋li w powietrzu.

Chinita siedzia艂a w swoim miejscu pracy w tylnej cz臋艣ci samochodu i ko艅czy艂a w艂a艣nie rozmow臋 telefoniczn膮 z Londynem. Roz艂膮czy艂a si臋 i zawo艂a艂a do Glicka, przekrzykuj膮c ha艂as ruchu ulicznego:

- Chcesz najpierw dobre czy z艂e wie艣ci?

Gunther skrzywi艂 si臋. Kiedy cz艂owiek mia艂 do czynienia z szefami, nic nie mog艂o by膰 proste.

- Z艂e.

- W redakcji s膮 w艣ciekli, 偶e opu艣cili艣my swoje stanowisko.

- Te偶 mi niespodzianka.

- Poza tym my艣l膮, 偶e tw贸j informator to oszust.

- Oczywi艣cie.

- I szef w艂a艣nie mnie ostrzeg艂, 偶e niewiele brakuje, 偶eby ci si臋 porz膮dnie oberwa艂o.

Glick j臋kn膮艂.

- A gdzie te dobre wie艣ci?

- Zgodzili si臋 obejrze膰 to, co w艂a艣nie nakr臋cili艣my.

Glick poczu艂, 偶e jego skrzywienie zamienia si臋 w u艣miech. Zobaczymy, komu si臋 oberwie.

- No to wysy艂aj.

- Nie mog臋, dop贸ki nie zatrzymamy si臋 i nie nawi膮偶臋 po艂膮czenia.

Glick wje偶d偶a艂 w艂a艣nie w Via Cola di Rienzo.

- Nie mog臋 teraz stan膮膰. - Twardo trzyma艂 si臋 czterech alf romeo, gdy ostro skr臋ca艂y w lewo w Piazza Risorgimento.

Marci z艂apa艂a swoje oprzyrz膮dowanie komputerowe, gdy wszystko zacz臋艂o ze艣lizgiwa膰 si臋 na bok.

- Je艣li zniszczysz m贸j nadajnik - ostrzeg艂a go - b臋dziemy musieli zanie艣膰 ten materia艂 do Londynu.

- Trzymaj si臋, kotku. Co艣 mi m贸wi, 偶e jeste艣my ju偶 prawie na miejscu.

Chinita rozejrza艂a si臋.

- To znaczy gdzie?

Glick spojrza艂 na znajom膮 kopu艂臋 majacz膮c膮 teraz bezpo艣rednio przed nimi.

- Dok艂adnie tam, sk膮d wyjechali艣my.

Cztery alfy romeo w艣lizgn臋艂y si臋 zr臋cznie mi臋dzy pojazdy poruszaj膮ce si臋 wok贸艂 placu 艢wi臋tego Piotra. Rozdzieli艂y si臋 i ruszy艂y po obwodzie, dyskretnie wysadzaj膮c ludzi w wybranych punktach. Natychmiast po wyj艣ciu z samochodu gwardzi艣ci wchodzili w t艂um turyst贸w lub pomi臋dzy furgonetki medi贸w i stawali si臋 niewidoczni. Niekt贸rzy chowali si臋 mi臋dzy filarami kolumnady otaczaj膮cej plac i r贸wnie偶 jakby rozp艂ywali si臋 w powietrzu. Langdon obserwuj膮cy sytuacj臋 zza przedniej szyby samochodu mia艂 wra偶enie, 偶e wok贸艂 placu zaciska si臋 p臋tla.

Olivetti nie ograniczy艂 si臋 do rozstawienia ludzi, z kt贸rymi przyjecha艂, lecz porozmawia艂 przez radiotelefon z central膮 i wys艂a艂 jeszcze dodatkowych stra偶nik贸w po cywilnemu na 艣rodek placu, gdzie znajduje si臋 p艂askorze藕ba Berniniego. Kiedy Langdon rozejrza艂 si臋 po rozleg艂ej przestrzeni, zn贸w zacz臋艂y go dr臋czy膰 uporczywe pytania. Jak zab贸jca planuje to zrobi膰, 偶eby go nie z艂apano? Jak zamierza przeprowadzi膰 kardyna艂a w tym t艂umie ludzi i zabi膰 go na widoku? Sprawdzi艂 godzin臋. By艂a 贸sma pi臋膰dziesi膮t cztery. Zosta艂o sze艣膰 minut.

Siedz膮cy na przednim siedzeniu Olivetti odwr贸ci艂 si臋 do nich.

- Wy dwoje podejd藕cie do samego bloku Berniniego, czy co to tam jest. Zasady te same, co przedtem. Jeste艣cie turystami. Dzwo艅cie, je艣li cokolwiek zauwa偶ycie.

Zanim Langdon zd膮偶y艂 zareagowa膰, Vittoria wzi臋艂a go za r臋k臋 i ju偶 wyci膮ga艂a z samochodu.

Wiosenne s艂o艅ce zachodzi艂o za bazylik膮, kt贸ra rzuca艂a pot臋偶ny cie艅 obejmuj膮cy swym zasi臋giem coraz wi臋ksz膮 cz臋艣膰 placu. Langdon poczu艂 z艂owieszczy dreszcz, gdy wraz z Vittori膮 weszli w 艣rodek tej ch艂odnej, czarnej plamy. Kiedy kluczyli w艣r贸d t艂umu, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e przygl膮da si臋 ka偶dej mijanej twarzy i zastanawia si臋, czy kt贸ry艣 z tych ludzi nie jest morderc膮. R臋ka Vittorii, kt贸r膮 艣ciska艂, by艂a bardzo ciep艂a.

Przechodz膮c przez otwart膮 przestrze艅 placu, Langdon poczu艂, 偶e to miejsce wywiera dok艂adnie takie wra偶enie, jakie Berniniemu polecono osi膮gn膮膰 - „aby ka偶dy, kto wejdzie na ten plac, poczu艂 si臋 ma艂y”. On z pewno艣ci膮 czu艂 si臋 w tej chwili ma艂y. Ma艂y i g艂odny, stwierdzi艂, zdziwiony, 偶e tak przyziemne potrzeby mog膮 mu zaprz膮ta膰 my艣li w takiej chwili.

- Do obelisku? - spyta艂a Vittoria.

Skin膮艂 g艂ow膮, kieruj膮c si臋 艂ukiem w lewo.

- Godzina? - Vittoria sz艂a obok niego szybko, ale swobodnie.

- Za pi臋膰.

Nic nie odpowiedzia艂a, ale poczu艂, 偶e mocniej 艣cisn臋艂a mu d艂o艅. Bro艅 nadal by艂a u niego. Mia艂 nadziej臋, 偶e dziewczyna jej nie za偶膮da. Nie potrafi艂 sobie wyobrazi膰, 偶e mog艂aby wyci膮gn膮膰 pistolet na placu 艢wi臋tego Piotra i strzela膰 do zbrodniarza, podczas gdy wszystko to b臋d膮 obserwowa艂y 艣wiatowe media. Z drugiej strony to i tak by艂oby niczym w por贸wnaniu z publicznym napi臋tnowaniem i zamordowaniem kardyna艂a.

Powietrze, rozmy艣la艂. Drugi z pierwiastk贸w staro偶ytnej nauki. Pr贸bowa艂 sobie wyobrazi膰, jak mo偶e wygl膮da膰 jego ambigram, jak ma zosta膰 pope艂nione morderstwo. Ponownie rozejrza艂 si臋 po ogromnej przestrzeni granitu, kt贸rym wybrukowany jest plac 艢wi臋tego Piotra - otwarty teren otoczony teraz przez gwardi臋 szwajcarsk膮. Je艣li Hassassin rzeczywi艣cie o艣mieli si臋 spe艂ni膰 swoj膮 gro藕b臋, to Langdon nie mia艂 poj臋cia, jak zamierza st膮d uciec.

Na 艣rodku placu wznosi si臋 trzystupi臋膰dziesi臋ciotonowy egipski obelisk Kaliguli. Si臋ga na ponad dwadzie艣cia cztery metry w niebo, po czym przechodzi w wierzcho艂ek o piramidalnym kszta艂cie, w kt贸rym umocowano wydr膮偶ony 偶elazny krzy偶. Krzy偶, zawieraj膮cy podobno relikwie z krzy偶a, na kt贸rym zgin膮艂 Chrystus, znajduje si臋 tak wysoko, 偶e o艣wietla艂y go jeszcze ostatnie promienie zachodz膮cego s艂o艅ca, nadaj膮c mu magiczny blask.

Na placu znajduj膮 si臋 r贸wnie偶 dwie fontanny umieszczone symetrycznie w stosunku do obelisku. Historycy sztuki wiedz膮, 偶e fontanny dok艂adnie wyznaczaj膮 ogniska elipsy, jak膮 jest zaprojektowany przez Berniniego plac, jednak do tej pory Langdon jako艣 nie zdawa艂 sobie sprawy z tej architektonicznej osobliwo艣ci. Dopiero od dzisiejszego dnia Rzym wyda艂 mu si臋 nagle wype艂niony elipsami, piramidami i zadziwiaj膮c膮 symetri膮.

Kiedy zbli偶yli si臋 do obelisku, Vittoria zwolni艂a kroku. G艂o艣no wydycha艂a powietrze, jakby zach臋caj膮c Langdona, 偶eby r贸wnie偶 si臋 odpr臋偶y艂. Postara艂 si臋 zatem zrobi膰, co m贸g艂 - opu艣ci艂 ramiona i rozlu藕ni艂 zaci艣ni臋te szcz臋ki.

Gdzie艣 w okolicy obelisku znajdowa艂 si臋 drugi o艂tarz nauki, umieszczony 艣mia艂o tu偶 przed najwi臋kszym ko艣cio艂em 艣wiata - eliptyczna p艂askorze藕ba West Ponente.

Gunther Glick obserwowa艂 plac 艢wi臋tego Piotra z cienia otaczaj膮cej plac kolumnady. Normalnie m臋偶czyzna w tweedowej marynarce i kobieta w szortach khaki absolutnie by go nie zainteresowali. Wygl膮dali jak zwykli tury艣ci zwiedzaj膮cy plac. Ale dzisiejszy dzie艅 nie by艂 normalny. By艂 to dzie艅 udzielanych telefonicznie wskaz贸wek, zw艂ok, nieoznakowanych samochod贸w p臋dz膮cych przez Rzym i m臋偶czyzn w marynarkach wspinaj膮cych si臋 po rusztowaniach w poszukiwaniu B贸g wie czego. Tote偶 Glick zamierza艂 trzyma膰 si臋 tej pary.

Spojrza艂 dalej i dostrzeg艂 Chinit臋 Macri. Znajdowa艂a si臋 tam, gdzie jej kaza艂 - sz艂a po drugiej stronie obserwowanej pary, trzymaj膮c si臋 w odpowiedniej odleg艂o艣ci. Stara艂a si臋 sprawia膰 wra偶enie znudzonej i niedbale trzyma膰 kamer臋, ale i tak wyr贸偶nia艂a si臋 bardziej, ni偶 pragn膮艂. 呕aden inny reporter nie znajdowa艂 si臋 w tej cz臋艣ci placu, a literki BBC na kamerze przyci膮ga艂y zaciekawione spojrzenia niekt贸rych turyst贸w.

Ta艣ma, na kt贸rej Chinita nakr臋ci艂a wcze艣niej nagie cia艂o wrzucone do baga偶nika, obraca艂a si臋 w tej chwili w wideoodtwarzaczu nadajnika. Glick wiedzia艂, 偶e uwiecznione na niej obrazy lec膮 nad jego g艂ow膮 do Londynu. Ciekaw by艂, co na to powiedz膮 w redakcji.

呕a艂owa艂, 偶e nie dotarli do cia艂a wcze艣niej, zanim w艂膮czy艂a si臋 do tego grupa ubranych po cywilnemu 偶o艂nierzy. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e ta sama grupa obstawi艂a obecnie plac. Niew膮tpliwie szykowa艂o si臋 co艣 pot臋偶nego.

Media s膮 praw膮 r臋k膮 anarchii, powiedzia艂 zab贸jca. Glick zastanawia艂 si臋, czy nie straci艂 swojej szansy na wielk膮 sensacj臋. Wyjrza艂, 偶eby spojrze膰 na furgonetki innych stacji zaparkowane w du偶ej odleg艂o艣ci od tego miejsca, po czym dalej obserwowa艂 Chinit臋 towarzysz膮c膮 jak cie艅 tajemniczej parze. Co艣 mu m贸wi艂o, 偶e jednak nadal jest w grze...

74

Langdon ujrza艂 to, czego szuka艂, o jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w przed sob膮. Pomi臋dzy sylwetkami turyst贸w wida膰 by艂o elips臋 z bia艂ego marmuru odbijaj膮c膮 si臋 wyra藕nie od szarego t艂a kostki granitowej, kt贸r膮 wy艂o偶ona by艂a reszta placu. Vittoria najwyra藕niej te偶 j膮 dostrzeg艂a, gdy偶 mocniej zacisn臋艂a palce na jego d艂oni.

- Spokojnie - szepn膮艂. - Zr贸b t臋 swoj膮 prana-co艣-tam.

Vittoria rozlu藕ni艂a u艣cisk.

Kiedy podeszli bli偶ej, wszystko wydawa艂o si臋 zadziwiaj膮co normalne. Tury艣ci spacerowali, zakonnice gaw臋dzi艂y na skraju placu, ma艂a dziewczynka karmi艂a go艂臋bie pod obeliskiem.

Langdon powstrzyma艂 si臋 od sprawdzenia godziny. Wiedzia艂, 偶e ju偶 niemal czas.

Eliptyczny kamie艅 znalaz艂 si臋 teraz tu偶 przed ich stopami, wi臋c zatrzymali si臋, staraj膮c si臋 nie okazywa膰 zbytniego podniecenia - po prostu dwoje turyst贸w przygl膮daj膮cych si臋 z obowi膮zku 艣rednio interesuj膮cemu zabytkowi.

- West Ponente - odczyta艂a Vittoria inskrypcj臋 na kamieniu.

Langdon spojrza艂 na p艂askorze藕b臋 i poczu艂 si臋 nagle bardzo naiwny. Ani ksi膮偶ki po艣wi臋cone historii sztuki, ani jego wielokrotne wizyty w Rzymie nigdy dotychczas nie u艣wiadomi艂y mu znaczenia tej p艂askorze藕by.

Dopiero teraz wyra藕nie je dostrzeg艂.

Relief by艂 eliptyczny, mia艂 nieca艂y metr d艂ugo艣ci i przedstawia艂 zarysy twarzy - przedstawienie Wiatru Zachodniego jako oblicza podobnego do anio艂a. Z ust anio艂a wydobywa艂 si臋 pot臋偶ny podmuch wiatru wiej膮cego w stron臋 przeciwn膮 do Watykanu... oddech Boga. W ten spos贸b Bernini uczci艂 drugi z pierwiastk贸w... Powietrze... wieczny zefir wiej膮cy z ust anio艂a. Kiedy Langdon wpatrywa艂 si臋 w p艂askorze藕b臋, stwierdzi艂, 偶e artysta zawar艂 w niej znacznie wi臋cej znacze艅. Bernini wyrze藕bi艂 powietrze w postaci pi臋ciu oddzielnych podmuch贸w... pi臋ciu! Co wi臋cej, po obu stronach medalionu umie艣ci艂 dwie 艣wiec膮ce gwiazdy. Langdon pomy艣la艂 o Galileuszu. Dwie gwiazdy, pi臋膰 podmuch贸w, elipsy, symetria... Czu艂 pustk臋 w 艣rodku. Serce go bola艂o.

Vittoria niemal natychmiast ruszy艂a dalej, poci膮gaj膮c go za sob膮.

- Chyba kto艣 nas 艣ledzi - oznajmi艂a.

Langdon podni贸s艂 wzrok.

- Gdzie?

Dziewczyna przesz艂a jeszcze oko艂o trzydziestu metr贸w, zanim odpowiedzia艂a. Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 w stron臋 Watykanu, jakby pokazywa艂a mu kopu艂臋.

- Ta sama osoba chodzi za nami przez ca艂y plac. - Od niechcenia zerkn臋艂a przez rami臋 do ty艂u. - Nadal tam jest. Id藕my dalej.

- S膮dzisz, 偶e to Hassassin?

Potrz膮sn臋艂a przecz膮co g艂ow膮.

- Nie, chyba 偶e iluminaci zatrudniaj膮 kobiety z kamerami BBC.

Kiedy dzwony bazyliki rozpocz臋艂y sw贸j og艂uszaj膮cy ha艂as, Vittoria i Langdon a偶 podskoczyli. Nadesz艂a ju偶 pora. Dotychczas zataczali ko艂a, oddalaj膮c si臋 od West Ponente, 偶eby zgubi膰 reporterk臋, jednak teraz skierowali si臋 ponownie ku p艂askorze藕bie.

Pomimo d藕wi臋ku dzwon贸w panowa艂 tu ca艂kowity spok贸j. Tury艣ci w臋drowali powoli. Jaki艣 pijany bezdomny drzema艂 oparty niewygodnie o podstaw臋 obelisku. Ma艂a dziewczynka karmi艂a go艂臋bie. Langdon zastanawia艂 si臋, czy czasem widok reporterki nie przestraszy艂 zab贸jcy na tyle, 偶e zrezygnowa艂. Ma艂o prawdopodobne, stwierdzi艂 w ko艅cu, przypominaj膮c sobie obietnic臋 tamtego. Sprawi臋, 偶e wasi kardyna艂owie stan膮 si臋 gwiazdami medi贸w.

Kiedy przebrzmia艂o echo dziewi膮tego uderzenia, na plac sp艂yn臋艂a b艂oga cisza.

A potem... ma艂a dziewczynka zacz臋艂a krzycze膰.

75

Langdon pierwszy do niej podbieg艂.

Przera偶one dziecko sta艂o jak skamienia艂e, wskazuj膮c na podstaw臋 obelisku, gdzie siedzia艂 na schodkach obszarpany, bezw艂adny pijak. M臋偶czyzna wygl膮da艂 okropnie... najwyra藕niej by艂 to jeden z rzymskich bezdomnych. Siwe w艂osy zwisa艂y mu t艂ustymi str膮kami, zas艂aniaj膮c twarz, a ca艂e cia艂o spowija艂a brudna szmata. Dziewczynka, nie przestaj膮c krzycze膰, wycofa艂a si臋 w t艂um.

Langdon rzuci艂 si臋 ku skulonej postaci, czuj膮c, jak ogarnia go przera偶enie. Na 艂achmanach m臋偶czyzny dostrzeg艂 ciemn膮, stale rozszerzaj膮c膮 si臋 plam臋. 艢wie偶a, jeszcze p艂yn膮ca krew.

Potem wszystko zacz臋艂o si臋 dzia膰 jednocze艣nie.

Starzec jakby z艂ama艂 si臋 w po艂owie i zatoczy艂 do przodu. Langdon skoczy艂 ku niemu, ale nie zd膮偶y艂. M臋偶czyzna run膮艂 do przodu, stoczy艂 si臋 ze schod贸w i uderzy艂 twarz膮 o ziemi臋. Znieruchomia艂.

Langdon rzuci艂 si臋 na kolana, a Vittoria znalaz艂a si臋 tu偶 przy nim. Wok贸艂 gromadzi艂 si臋 t艂um.

Vittoria przy艂o偶y艂a m臋偶czy藕nie palce do szyi.

- Czuj臋 puls - stwierdzi艂a. - Odwr贸膰 go.

Natychmiast jej pos艂ucha艂. Z艂apa艂 m臋偶czyzn臋 za ramiona i zacz膮艂 odwraca膰. Kiedy to robi艂, lu藕ne 艂achmany osun臋艂y si臋, sprawiaj膮c wra偶enie, jakby odpada艂y p艂aty martwego cia艂a. Ranny opad艂 bezw艂adnie na plecy. Na 艣rodku jego nagiej piersi du偶a cz臋艣膰 cia艂a by艂a spalona na w臋giel.

Vittoria g艂o艣no wci膮gn臋艂a powietrze i odskoczy艂a do ty艂u.

Langdon czu艂 si臋 jak sparali偶owany. Ogarn臋艂y go jednocze艣nie md艂o艣ci i pe艂en l臋ku podziw. Symbol mia艂 w sobie przera偶aj膮c膮 prostot臋.

0x08 graphic

- Air - zaj膮kn臋艂a si臋 Vittoria. - To on.

Wok贸艂 nich pojawili si臋 nagle gwardzi艣ci. Zacz臋li wykrzykiwa膰 rozkazy, cz臋艣膰 rzuci艂a si臋 na 艣lepo w pogo艅 za zab贸jc膮.

Stoj膮cy wok贸艂 tury艣ci wyja艣niali, 偶e zaledwie kilka minut temu ciemnosk贸ry m臋偶czyzna by艂 tak uprzejmy, 偶e przeprowadzi艂 tego chorego, bezdomnego biedaka przez plac... nawet posiedzia艂 z nim chwil臋 na schodach, a potem znikn膮艂 w t艂umie.

Vittoria odsun臋艂a reszt臋 艂achman贸w z brzucha m臋偶czyzny. Mia艂 dwie g艂臋bokie rany k艂ute poni偶ej 偶eber, po obu stronach pi臋tna. Przechyli艂a mu g艂ow臋 do ty艂u i rozpocz臋艂a sztuczne oddychanie metod膮 usta-usta. Langdon zupe艂nie nie by艂 przygotowany na to, co po chwili nast膮pi艂o. Kiedy Vittoria wdmuchn臋艂a powietrze do p艂uc rannego, z ran dobieg艂 syk i w powietrze wytrysn臋艂y dwa strumienie krwi, jak z nozdrzy wieloryba. S艂ona ciecz trafi艂a Langdona prosto w twarz.

Przera偶ona Vittoria natychmiast przerwa艂a sztuczne oddychanie.

- Jego p艂uca... - zaj膮kn臋艂a si臋. - Przebi艂 mu p艂uca.

Langdon wytar艂 oczy i przyjrza艂 si臋 otworom, w kt贸rych gulgota艂a krew. P艂uca kardyna艂a nie funkcjonowa艂y. Po chwili ju偶 nie 偶y艂.

Vittoria nakry艂a cia艂o, w艂a艣nie gdy podchodzili do niej gwardzi艣ci.

Langdon sta艂 nieruchomo, zupe艂nie zdezorientowany, i w贸wczas j膮 zobaczy艂. Kobieta, kt贸ra wcze艣niej ich 艣ledzi艂a, teraz kuca艂a w pobli偶u. Kamer臋 mia艂a za艂o偶on膮 na rami臋, wycelowan膮 na nich i w艂膮czon膮. Na chwil臋 ich oczy si臋 skrzy偶owa艂y i zrozumia艂, 偶e uda艂o jej si臋 to wszystko sfilmowa膰. Chwil臋 p贸藕niej umkn臋艂a jak kot.

76

Chinita Macri ucieka艂a najszybciej, jak mog艂a. Mia艂a przy sobie film swego 偶ycia.

Kamera na ramieniu dzia艂a艂a jak kotwica, gdy przepycha艂a si臋 w艣r贸d t艂umu wype艂niaj膮cego plac. Wszyscy szli w przeciwnym kierunku ni偶 ona... w kierunku zamieszania. Chinita stara艂a si臋 jak najbardziej oddali膰. M臋偶czyzna w tweedowej marynarce zwr贸ci艂 na ni膮 uwag臋, i teraz z pewno艣ci膮 inni ruszyli ju偶 w pogo艅. Wprawdzie nie potrafi艂a ich dostrzec, ale wyczuwa艂a ich obecno艣膰... wyczuwa艂a, 偶e osaczaj膮 j膮 ze wszystkich stron.

Jeszcze nie mog艂a doj艣膰 do siebie po tym, co przed chwil膮 zobaczy艂a i nagra艂a. Zastanawia艂a si臋, czy zmar艂y by艂 rzeczywi艣cie tym, za kogo go bra艂a. Nagle okaza艂o si臋, 偶e tajemniczy informator Glicka wcale nie by艂 takim wariatem.

Kiedy p臋dzi艂a w kierunku furgonetki BBC, z t艂umu przed ni膮 wynurzy艂 si臋 m艂ody m臋偶czyzna o zdecydowanie wojskowym wygl膮dzie. Ich oczy si臋 spotka艂y i obydwoje przystan臋li. M臋偶czyzna b艂yskawicznie podni贸s艂 do ust radiotelefon i wypowiedzia艂 kilka s艂贸w. Potem ruszy艂 w jej kierunku. Macri obr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i z bij膮cym sercem wpad艂a z powrotem w t艂um.

Potykaj膮c si臋 co chwila w tej masie r膮k i n贸g, wyj臋艂a nagran膮 kaset臋 z kamery. Celulozowe z艂oto, pomy艣la艂a, wpychaj膮c ta艣m臋 pod pasek. Przesun臋艂a j膮 do ty艂u i zakry艂a marynark膮. Po raz pierwszy by艂a zadowolona ze swojej tuszy. Glick, gdzie ty, do cholery, jeste艣!

Po lewej stronie pojawi艂 si臋 drugi 偶o艂nierz, odcinaj膮c jej drog臋. Wiedzia艂a, 偶e zosta艂o jej niewiele czasu. Znowu ukry艂a si臋 w t艂umie. Wyj臋艂a czyst膮 kaset臋 i szybko w艂o偶y艂a do kamery. Potem zosta艂a jej ju偶 tylko modlitwa.

Znajdowa艂a si臋 zaledwie o trzydzie艣ci metr贸w od furgonetki, kiedy obaj m臋偶czy藕ni wyro艣li tu偶 przed ni膮, jak spod ziemi. Nie mia艂a gdzie ucieka膰.

- Film - warkn膮艂 jeden z nich. - Natychmiast.

Chinita cofn臋艂a si臋, obejmuj膮c obronnie kamer臋 r臋kami.

- Mowy nie ma.

Jeden z m臋偶czyzn odchyli艂 marynark臋, prezentuj膮c jej pistolet.

- No, to mnie zastrzel - o艣wiadczy艂a, sama zdumiona odwag膮, kt贸ra zabrzmia艂a w jej g艂osie.

- Film - powt贸rzy艂 pierwszy.

Gdzie, do diab艂a, jest Glick? Macri tupn臋艂a nog膮 i zawo艂a艂a najg艂o艣niej, jak umia艂a:

- Jestem profesjonalnym operatorem kamery w BBC! Zgodnie z artyku艂em dwunastym Ustawy o wolno艣ci prasy ten film jest w艂asno艣ci膮 British Broadcasting Corporation!

M臋偶czy藕ni stali nieporuszeni. Ten z broni膮 zrobi艂 krok w jej kierunku.

- Jestem porucznikiem gwardii szwajcarskiej, a zgodnie ze 艢wi臋t膮 Doktryn膮, kt贸rej podlega w艂asno艣膰, na kt贸rej pani stoi, mo偶e pani zosta膰 poddana przeszukaniu, a film konfiskacie.

Wok贸艂 nich zaczyna艂 gromadzi膰 si臋 t艂um.

Chinita krzykn臋艂a z ca艂ych si艂:

- W 偶adnym wypadku nie oddam filmu z tej kamery bez porozumienia ze swoj膮 redakcj膮 w Londynie. Proponuj臋, 偶eby pan...

Stra偶nicy postanowili zako艅czy膰 przedstawienie. Jeden z nich wyrwa艂 jej kamer臋. Drugi z艂apa艂 j膮 mocno za r臋k臋 i obr贸ci艂 w kierunku Watykanu.

- Grazie - powiedzia艂, prowadz膮c j膮 przez k艂臋bi膮cy si臋 t艂um.

Modli艂a si臋, 偶eby nie zacz臋li jej przeszukiwa膰. Je艣li uda si臋 uchroni膰 film na tyle d艂ugo, 偶eby...

Nagle sta艂o si臋 co艣 nie do pomy艣lenia. Kto艣 z t艂umu maca艂 j膮 pod marynark膮. Poczu艂a, 偶e kaseta wysuwa si臋 jej spod paska. Odwr贸ci艂a si臋, ale powstrzyma艂a s艂owa cisn膮ce si臋 jej na usta. Zobaczy艂a zadyszanego Gunthera Glicka, kt贸ry mrugn膮艂 do niej i rozmy艂 si臋 w t艂umie.

77

Robert Langdon wszed艂 chwiejnym krokiem do prywatnej 艂azienki s膮siaduj膮cej z gabinetem papie偶a. Zmyl krew z twarzy i ust. By艂a to krew kardyna艂a Lamass茅, kt贸ry w艂a艣nie zgin膮艂 straszn膮 艣mierci膮 na pe艂nym ludzi placu przed bazylik膮. Niewinne ofiary na o艂tarzach nauki. Jak dot膮d, Hassassin realizowa艂 swoje gro藕by.

Langdon spojrza艂 w lustro, czuj膮c si臋 zupe艂nie bezsilny. W jego oczach malowa艂o si臋 wyczerpanie, a policzki pociemnia艂y ju偶 od zarostu. Pomieszczenie, w kt贸rym si臋 znajdowa艂, by艂o nieskazitelnie i bogato urz膮dzone - czarny marmur, z艂ota armatura, bawe艂niane r臋czniki i perfumowane myd艂o do r膮k.

Pr贸bowa艂 wyrzuci膰 z my艣li obraz krwawego pi臋tna, kt贸re niedawno ogl膮da艂. Powietrze. Nie m贸g艂 odp臋dzi膰 tego widoku. Od chwili przebudzenia widzia艂 ju偶 trzy ambigramy... a wiedzia艂, 偶e istniej膮 jeszcze dwa.

Za drzwiami s艂ysza艂 g艂osy Olivettiego, kamerlinga i kapitana Rochera, kt贸rzy naradzali si臋 nad dalszymi dzia艂aniami. Najwyra藕niej poszukiwania antymaterii nic do tej pory nie da艂y. Albo gwardzi艣ci przeoczyli pojemnik, albo intruz przenikn膮艂 znacznie g艂臋biej, ni偶 komendant by艂 sk艂onny przyzna膰.

Langdon wytar艂 twarz i r臋ce, po czym rozejrza艂 si臋 za pisuarem. Nie znalaz艂 go jednak. By艂a tylko muszla. Podni贸s艂 desk臋.

Stoj膮c tam, czu艂, jak napi臋cie odp艂ywa z jego cia艂a, mdl膮ca fala wyczerpania wstrz膮sa wn臋trzem, Tyle dziwnych uczu膰 艣ciska艂o mu piersi. By艂 zm臋czony, g艂odny i niewyspany, szed艂 艢cie偶k膮 O艣wiecenia, prze偶y艂 wstrz膮s spowodowany dwoma brutalnymi morderstwami. Czu艂 coraz wi臋ksze przera偶enie na my艣l o mo偶liwym rozwi膮zaniu tego dramatu.

My艣l, powtarza艂 sobie. Jednak w umy艣le mia艂 kompletn膮 pustk臋.

Kiedy sp艂ukiwa艂 toalet臋, uderzy艂a go nag艂a my艣l. Przecie偶 to toaleta papie偶a. W艂a艣nie si臋 wysika艂em do toalety papie偶a. Musia艂 si臋 roze艣mia膰. 艢wi臋ty tron.

78

W siedzibie BBC w Londynie pracownica techniczna wyj臋艂a kaset臋 wideo z odbiornika satelitarnego i ruszy艂a biegiem przez sterowni臋. Wpad艂a do gabinetu kierownika redakcji, wcisn臋艂a kaset臋 do jego magnetowidu i w艂膮czy艂a odtwarzanie.

Kiedy ta艣ma si臋 kr臋ci艂a, opowiedzia艂a mu o rozmowie, jak膮 w艂a艣nie odby艂a z Guntherem Glickiem z Watykanu. Poza tym, z archiw贸w fotografii otrzyma艂a ju偶 potwierdzenie to偶samo艣ci ofiary z placu 艢wi臋tego Piotra.

Kierownik wyszed艂 z gabinetu, uderzaj膮c w dzwonek. Wszyscy w redakcji zamarli.

- Na 偶ywo za pi臋膰 minut - zagrzmia艂. - Prezenter, przygotowa膰 si臋! Koordynatorzy do spraw medi贸w, po艂膮czy膰 si臋 ze swoimi kontaktami! Mamy histori臋 na sprzeda偶! I film!

Koordynatorzy natychmiast si臋gn臋li po swoje kartoteki wizyt贸wek.

- Dane o filmie - krzykn膮艂 jeden z nich.

- Trzydziestosekundowy skr贸t - odpar艂 ich szef.

- Tre艣膰?

- Zab贸jstwo na 偶ywo.

Ta wiadomo艣膰 doda艂a koordynatorom ducha.

- Cena za wykorzystanie i licencj臋?

- Milion dolar贸w.

Podnios艂y si臋 wszystkie g艂owy.

- Co?

- S艂yszeli艣cie! Chc臋 mie膰 sam膮 g贸r臋. CNN, MSNBC i wielk膮 tr贸jk臋! Zaoferuj im mo偶liwo艣膰 obejrzenia zwiastuna przez 艂膮cze modemowe. Daj im pi臋膰 minut, 偶eby zd膮偶yli wej艣膰 w ten temat, zanim BBC to pu艣ci.

- A co w艂a艣ciwie si臋 sta艂o? - spyta艂 kto艣. - Obdarli premiera na 偶ywo ze sk贸ry?

Kierownik potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Jeszcze lepiej.

W tym samym czasie gdzie艣 w Rzymie Hassassin delektowa艂 si臋 kr贸tk膮 chwil膮 wypoczynku w wygodnym fotelu. Podziwia艂 legendarn膮 komnat臋, w kt贸rej si臋 znajdowa艂. Siedz臋 w Ko艣ciele O艣wiecenia, my艣la艂. W miejscu tajnych spotka艅 iluminat贸w. Nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e po up艂ywie tylu wiek贸w wszystko to przetrwa艂o.

Po chwili si臋gn膮艂 po telefon, 偶eby zadzwoni膰 do reportera BBC, z kt贸rym wcze艣niej rozmawia艂. Nadesz艂a odpowiednia pora. 艢wiat mia艂 jeszcze us艂ysze膰 wie艣ci najbardziej szokuj膮ce ze wszystkich dotychczasowych.

79

Vittoria Vetra popija艂a wod臋 i skuba艂a z nieobecn膮 min膮 jeden z rogalik贸w przyniesionych przed chwil膮 przez gwardzist臋. Wiedzia艂a, 偶e powinna je艣膰, ale zupe艂nie nie mia艂a apetytu. Gabinet papie偶a rozbrzmiewa艂 teraz gwarem napi臋tych g艂os贸w. Kapitan Rocher i komendant Olivetti wraz z kilkoma innymi gwardzistami oceniali poniesione straty i dyskutowali nad nast臋pnym posuni臋ciem.

Robert Langdon sta艂 w pobli偶u, wygl膮daj膮c z przygn臋bion膮 min膮 na plac 艢wi臋tego Piotra. Vittoria podesz艂a do niego.

- Masz jaki艣 pomys艂?

Potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.

- Rogalika?

Na widok jedzenia jego nastr贸j nieco si臋 poprawi艂.

- Pewnie. Dzi臋ki. - Zacz膮艂 艂apczywie je艣膰.

Rozmowa za ich plecami nagle przycich艂a, kiedy do pokoju wszed艂 kamerling Ventresca eskortowany przez dw贸ch gwardzist贸w. Przedtem kamerling wygl膮da艂 na wyczerpanego, pomy艣la艂a Vittoria, ale teraz sprawia wra偶enie, jakby by艂 ca艂kowicie pusty w 艣rodku.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂 Ventresca, zwracaj膮c si臋 do Olivettiego. Z jego miny by艂o jednak wida膰, 偶e najgorsze ju偶 mu powiedziano.

Sprawozdanie komendanta brzmia艂o jak raport o poniesionych stratach. Przedstawi艂 fakty jasno i beznami臋tnie.

- Kardyna艂 Ebner zosta艂 znaleziony martwy w ko艣ciele Santa Maria del Popolo tu偶 po godzinie dwudziestej. Zosta艂 uduszony i wypalono mu na piersi ambigram utworzony ze s艂owa „Earth”. Kardyna艂 Lamass茅 zosta艂 zamordowany na placu 艢wi臋tego Piotra dziesi臋膰 minut temu. Powodem 艣mierci by艂y rany k艂ute klatki piersiowej. Napi臋tnowano go ambigramem s艂owa „Air”. W obu wypadkach sprawca uciek艂.

Kamerling przeszed艂 przez pok贸j i usiad艂 ci臋偶ko za biurkiem papie偶a. Pochyli艂 g艂ow臋.

- Jednak kardyna艂owie Guidera oraz Baggia nadal 偶yj膮.

Ventresca gwa艂townie uni贸s艂 g艂ow臋. Na jego twarzy malowa艂 si臋 wyraz cierpienia.

- To ma by膰 dla nas pociech膮? Dwaj kardyna艂owie zostali zamordowani, komendancie. A pozostali dwaj te偶 d艂ugo nie po偶yj膮, je艣li pan ich nie znajdzie.

- Znajdziemy ich - zapewni艂 go Olivetti. - Jestem tego pewien.

- Pewien? Dotychczas ponosimy same pora偶ki.

- Nieprawda. Przegrali艣my dwie potyczki, ale wygrywamy wojn臋. Iluminaci chcieli zamieni膰 ten wiecz贸r w cyrk dla medi贸w, lecz jak dot膮d, udaje nam si臋 psu膰 im szyki. Cia艂a obu kardyna艂贸w zabrali艣my bez 偶adnej sensacji. Poza tym - ci膮gn膮艂 - kapitan Rocher informuje mnie, 偶e robi bardzo du偶e post臋py w poszukiwaniach antymaterii.

Kapitan Rocher w swym nieod艂膮cznym czerwonym berecie wyst膮pi艂 krok naprz贸d. Vittoria pomy艣la艂a sobie, 偶e wygl膮da on bardziej ludzko ni偶 pozostali stra偶nicy. Te偶 jest surowy, ale nie tak sztywny. G艂os kapitana by艂 d藕wi臋czny i czysty, jak g艂os skrzypiec.

- Mam nadziej臋, 偶e odnajdziemy pojemnik w ci膮gu godziny, signore.

- Kapitanie - odpar艂 kamerling - przykro mi, 偶e nie wyra偶am entuzjazmu, ale zrozumia艂em wcze艣niej, 偶e przeszukanie Watykanu zajmie znacznie wi臋cej czasu ni偶 w og贸le posiadamy.

- Pe艂ne przeszukanie, owszem. Jednak po analizie sytuacji jestem przekonany, 偶e antymateri臋 umieszczono w jednej z naszych bia艂ych stref, czyli sektor贸w dost臋pnych dla publiczno艣ci, takich jak bazylika i Muzea Watyka艅skie. Wy艂膮czyli艣my ju偶 zasilanie elektryczne w tych strefach i prowadzimy poszukiwania.

- Czyli zamierzacie przeszuka膰 tylko niewielk膮 cz臋艣膰 miasta?

- Tak, signore. Jest raczej nieprawdopodobne, 偶eby intruz przedosta艂 si臋 do zamkni臋tych stref Watykanu. Brakuj膮ca kamera zosta艂a ukradziona z publicznego miejsca - klatki schodowej jednego z muze贸w - co sugeruje, 偶e intruz ma ograniczony dost臋p. Dlatego m贸g艂 umie艣ci膰 kamer臋 i antymateri臋 tylko w innym powszechnie dost臋pnym miejscu. Nasze poszukiwania skupiamy na tych w艂a艣nie strefach.

- Ale ten intruz uprowadzi艂 czterech kardyna艂贸w. Przecie偶 to wskazuje na g艂臋bsz膮 infiltracj臋, ni偶 nam si臋 wydawa艂o.

- Niekoniecznie. Nale偶y pami臋ta膰, 偶e kardyna艂owie sp臋dzili wi臋kszo艣膰 dzisiejszego dnia w Bazylice 艢wi臋tego Piotra i w Muzeach Watyka艅skich, chc膮c wykorzysta膰 to, 偶e nie ma w nich t艂um贸w. Prawdopodobnie zostali porwani z jednego z tych miejsc.

- Ale jak ich wyprowadzono poza obr臋b mur贸w?

- Nadal to analizujemy.

- Rozumiem. - Kamerling odetchn膮艂 g艂臋boko i wsta艂. Podszed艂 do Olivettiego. - Komendancie, czy m贸g艂by mi pan przedstawi膰 plan na wypadek ewakuacji?

- Nadal go jeszcze dopracowujemy, signore. Ufam, 偶e w tym czasie kapitan Rocher znajdzie pojemnik.

Kapitan stukn膮艂 obcasami, jakby w podzi臋kowaniu za okazane zaufanie.

- Moi ludzie przeszukali ju偶 dwie trzecie bia艂ych stref. Szanse s膮 bardzo du偶e.

Jednak kamerling najwyra藕niej nie podziela艂 tej pewno艣ci.

W tej chwili do gabinetu wszed艂 gwardzista z blizn膮 pod okiem, nios膮c tablic臋 i map臋. Podszed艂 do Langdona.

- Pan Langdon? Mam informacje na temat West Ponente, o kt贸re pan prosi艂.

Langdon prze艂kn膮艂 k臋s rogalika.

- 艢wietnie. Sp贸jrzmy na nie.

Pozostali nadal rozmawiali, natomiast Vittoria do艂膮czy艂a do stra偶nika i Langdona, kt贸rzy rozk艂adali w艂a艣nie map臋 na biurku papie偶a.

Gwardzista wskaza艂 na mapie plac 艢wi臋tego Piotra.

- Tutaj jeste艣my. Linia poprowadzona przez 艣rodek oddechu West Ponente wskazuje dok艂adnie na wsch贸d, w stron臋 przeciwn膮 ni偶 Watykan. - M臋偶czyzna pokaza艂 palcem lini臋 wiod膮ca od placu przez Tyber prosto do serca starego Rzymu. - Jak wida膰, linia ta przechodzi przez niemal ca艂y Rzym. Po drodze mo偶na znale藕膰 oko艂o dwudziestu ko艣cio艂贸w katolickich.

Langdonowi opad艂y r臋ce.

- Dwudziestu?

- Mo偶e nawet wi臋cej.

- Czy kt贸ry艣 z nich wypada dok艂adnie na linii?

- Niekt贸re s膮 bli偶ej ni偶 inne - wyja艣ni艂 gwardzista - ale nie da si臋 na tyle dok艂adnie okre艣li膰 po艂o偶enia West Ponente na planie, 偶eby nie pozosta艂 margines b艂臋du.

Langdon wyjrza艂 ponownie przez okno na plac. Potem skrzywi艂 si臋, pocieraj膮c w zamy艣leniu podbr贸dek.

- A co z ogniem? Czy w kt贸rym艣 z nich znajduj膮 si臋 dzie艂a Berniniego maj膮ce co艣 wsp贸lnego z ogniem?

Odpowiedzia艂o mu milczenie.

- A obeliski? - pr贸bowa艂 dalej. - Czy kt贸re艣 z tych ko艣cio艂贸w znajduj膮 si臋 w pobli偶u obelisk贸w?

Stra偶nik zacz膮艂 sprawdza膰 na mapie.

Vittoria dostrzeg艂a w oczach Langdona b艂ysk nadziei i zrozumia艂a, o czym my艣li. Ma racj臋! Dwa pierwsze znaczniki znajdowa艂y si臋 w s膮siedztwie obelisk贸w! Mo偶e obeliski to temat przewodni tych poszukiwa艅? Wyd艂u偶one piramidy znacz膮ce 艣cie偶k臋 iluminat贸w? Im d艂u偶ej o tym my艣la艂a, tym bardziej przekonuj膮cy wydawa艂 si臋 ten pomys艂... zupe艂nie jak cztery latarnie morskie wznosz膮ce si臋 nad Rzymem, by pokaza膰, gdzie znajduj膮 si臋 o艂tarze nauki.

- To do艣膰 lu藕ne skojarzenie - stwierdzi艂 Langdon - ale wiem, 偶e wiele rzymskich obelisk贸w zosta艂o ustawionych lub przeniesionych w czasach Berniniego. Niew膮tpliwie mia艂 sw贸j udzia艂 w decyzjach o ich rozmieszczeniu.

- Albo - zauwa偶y艂a Vittoria - Bernini m贸g艂 umie艣ci膰 swoje znaczniki w pobli偶u ju偶 istniej膮cych obelisk贸w.

Langdon skin膮艂 g艂ow膮.

- To prawda.

- Niedobrze - odezwa艂 si臋 stra偶nik. - Na tej linii nie ma 偶adnych obelisk贸w. - Przesun膮艂 palcem po mapie. - Nie ma te偶 w pobli偶u. Nic.

Langdon westchn膮艂.

Vittoria przygarbi艂a si臋. By艂a przekonana, 偶e to obiecuj膮cy pomys艂. Najwyra藕niej to nie b臋dzie takie proste, jak liczyli. Mimo wszystko, stara艂a si臋 zachowa膰 pozytywne nastawienie.

- Robercie, my艣l. Z pewno艣ci膮 znasz jak膮艣 rze藕b臋 Berniniego maj膮c膮 zwi膮zek z ogniem. Cokolwiek.

- Wierz mi, 偶e ca艂y czas my艣l臋. Bernini by艂 jednak niesamowicie p艂odny. Stworzy艂 setki dzie艂. Mia艂em nadziej臋, 偶e West Ponente wska偶e na konkretny ko艣ci贸艂 albo na co艣, co obudzi jakie艣 skojarzenia.

- Fuoco - naciska艂a. - Ogie艅. 呕adna nazwa dzie艂a ci si臋 nie kojarzy?

Langdon wzruszy艂 ramionami.

- Jest jego s艂ynny szkic zatytu艂owany Fajerwerki, ale to nie rze藕ba, a poza tym znajduje si臋 w Lipsku, w Niemczech.

Vittoria zmarszczy艂a czo艂o.

- A jeste艣 pewien, 偶e to w艂a艣nie oddech wskazuje kierunek?

- Sama widzia艂a艣 ten relief. Reszta by艂a symetryczna, tylko oddech mia艂 co艣 wsp贸lnego z kierunkiem.

Wiedzia艂a, 偶e ma racj臋.

- Nie wspominaj膮c ju偶 o tym - doda艂 - 偶e poniewa偶 West Ponente oznacza Powietrze, to wydaje si臋 w艂a艣ciwe pod膮偶anie w艂a艣nie za oddechem.

Vittoria skin臋艂a g艂ow膮. To pod膮偶ajmy za oddechem. Tylko dok膮d?

W tej chwili podszed艂 do nich Olivetti.

- I co znale藕li艣cie?

- Zbyt wiele ko艣cio艂贸w - odpar艂 jego podw艂adny. - Dwadzie艣cia kilka. Przypuszczam, 偶e mogliby艣my rozmie艣ci膰 po czterech ludzi w ka偶dym ko艣ciele...

- Mowy nie ma - odpar艂 komendant. - Ten facet ju偶 dwa razy nam uciek艂, i to kiedy wiedzieli艣my, gdzie ma by膰. Gdyby艣my wys艂ali tylu ludzi, Watykan zosta艂by bez ochrony i op贸藕ni艂yby si臋 poszukiwania antymaterii.

- Potrzebny nam jaki艣 informator - odezwa艂a si臋 Vittoria. - Spis dzie艂 Berniniego. Mo偶e przejrzenie tytu艂贸w nasun臋艂oby odpowiednie skojarzenie.

- No, nie wiem - stwierdzi艂 Langdon. - Je艣li Bernini stworzy艂 to dzie艂o specjalnie dla iluminat贸w, mo偶e by膰 bardzo ma艂o znane. Jego tytu艂u mo偶e wcale nie by膰 w takim indeksie.

Vittoria nie zgodzi艂a si臋 z nim.

- Tamte dwie rze藕by by艂y do艣膰 znane. O obydw贸ch s艂ysza艂e艣.

- No, niby tak.

- Je艣li przejrzymy tytu艂y, szukaj膮c zwi膮zku z ogniem, mo偶e znajdziemy rze藕b臋, kt贸ra znajduje si臋 w odpowiednim kierunku.

Langdon da艂 si臋 przekona膰, 偶e warto spr贸bowa膰. Zwr贸ci艂 si臋 do Olivettiego.

- Potrzebny mi spis dzie艂 Berniniego. Zapewne nie macie tu podr臋cznego albumu na jego temat?

- Podr臋cznego albumu?

- Mniejsza o to. Musz臋 mie膰 oboj臋tne jak膮 list臋. A co z Muzeami Watyka艅skimi? Tam z pewno艣ci膮 maj膮 co艣 o Berninim.

- Jest tylko jeden problem - odezwa艂 si臋 gwardzista z blizn膮 pod okiem. - W muzeum wy艂膮czyli艣my pr膮d, a sala z rejestrami jest ogromna. Bez pomocy pracownik贸w trudno b臋dzie...

- Te prace, o kt贸rych mowa - przerwa艂 mu Olivetti - zosta艂y stworzone w okresie, kiedy Bernini by艂 zatrudniony tutaj, w Watykanie?

- Raczej tak - odpar艂 Langdon. - On mieszka艂 tu niemal przez ca艂y czas, gdy tworzy艂. A z ca艂膮 pewno艣ci膮 w okresie, gdy mia艂 miejsce konflikt z Galileuszem.

Komendant skin膮艂 z zadowoleniem g艂ow膮.

- To w takim razie s膮 jeszcze inne rejestry.

Vittoria poczu艂a przyp艂yw nadziei.

- Gdzie?

Olivetti nie odpowiedzia艂. Wzi膮艂 na bok swojego podw艂adnego i przez chwil臋 rozmawiali przyciszonym tonem. Na twarzy gwardzisty malowa艂a si臋 niepewno艣膰, ale kiwa艂 pos艂usznie g艂ow膮. Kiedy komendant umilk艂, stra偶nik zwr贸ci艂 si臋 do Langdona.

- T臋dy prosz臋, panie Langdon. Jest dziewi膮ta pi臋tna艣cie. Musimy si臋 pospieszy膰.

Ruszyli ku drzwiom.

Vittoria chcia艂a i艣膰 z nimi.

- Pomog臋 wam.

Nie zd膮偶y艂a, gdy偶 Olivetti z艂apa艂 j膮 za rami臋.

- Nie, panno Vetra. Musz臋 z pani膮 porozmawia膰. - Jego u艣cisk by艂 bardzo stanowczy.

Langdon z gwardzist膮 wyszli. Olivetti z kamiennym wyrazem twarzy odprowadzi艂 dziewczyn臋 na bok. Jednak nie mia艂 okazji powiedzie膰 jej tego, o co mu chodzi艂o. Jego radiotelefon szcz臋kn膮艂 g艂o艣no.

- Commandante?

Wszyscy zebrani w gabinecie obr贸cili si臋 w jego kierunku.

G艂os dobiegaj膮cy z telefonu brzmia艂 ponuro.

- My艣l臋, 偶e powinien pan w艂膮czy膰 telewizor.

80

Kiedy przed dwiema godzinami Langdon wychodzi艂 z tajnych archiw贸w, nawet na my艣l mu nie przysz艂o, 偶e jeszcze kiedy艣 je zobaczy. Teraz zadyszany - gdy偶 przez ca艂膮 drog臋 biegli - znalaz艂 si臋 znowu pod znajomym budynkiem.

Eskortuj膮cy go stra偶nik z blizn膮 pod okiem prowadzi艂 teraz pomi臋dzy rz臋dami p贸艂przejrzystych boks贸w. Cisza panuj膮ca w pomieszczeniu wydawa艂a si臋 Langdonowi z艂owieszcza i ucieszy艂 si臋, kiedy jego przewodnik j膮 przerwa艂.

- My艣l臋, 偶e to tam - zaprowadzi艂 go na koniec pomieszczenia, w kt贸rym pod 艣cian膮 znajdowa艂 si臋 szereg mniejszych boks贸w. Przebieg艂 spojrzeniem po tabliczkach i w ko艅cu wskaza艂 Langdonowi jeden z nich. - Tak, to jest tutaj. Dok艂adnie tu, gdzie m贸wi艂 komendant.

Langdon odczyta艂 napis. ATTIVI VATICANI. Aktywa watyka艅skie? Przejrza艂 pobie偶nie spis zawarto艣ci. Nieruchomo艣ci... waluta... Bank Watyka艅ski... staro偶ytno艣ci... Lista ci膮gn臋艂a si臋 i ci膮gn臋艂a.

- Dokumenty ca艂ego watyka艅skiego maj膮tku - wyja艣ni艂 gwardzista.

Langdon przyjrza艂 si臋 boksowi. Jezu. Nawet przy panuj膮cej w nim ciemno艣ci wida膰 by艂o, 偶e jest dok艂adnie wype艂niony.

- Komendant powiedzia艂, 偶e wszystko, co Bernini stworzy艂 pod patronatem Watykanu, musi by膰 tu wymienione jako maj膮tek.

Langdon skin膮艂 g艂ow膮 i u艣wiadomi艂 sobie, 偶e komendant mo偶e mie膰 racj臋. W czasach Berniniego wszystko, co arty艣ci tworzyli pod patronatem papie偶a, stawa艂o si臋, zgodnie z prawem, w艂asno艣ci膮 Watykanu. Przypomina艂o to bardziej rz膮dy feudalne ni偶 patronat, ale najlepsi arty艣ci 偶yli w doskona艂ych warunkach i nie uskar偶ali si臋 specjalnie na ten system.

- W艂膮cznie z dzie艂ami znajduj膮cymi si臋 poza granicami Watykanu? - spyta艂.

Stra偶nik rzuci艂 mu dziwne spojrzenie.

- Oczywi艣cie. Wszystkie katolickie ko艣cio艂y w Rzymie s膮 w艂asno艣ci膮 Watykanu.

Langdon spojrza艂 na trzyman膮 w r臋ku list臋. Zawiera艂a ona nazwy ponad dwudziestu ko艣cio艂贸w znajduj膮cych si臋 na linii wyznaczonej przez powiew West Ponente. Jeden z nich stanowi艂 trzeci o艂tarz nauki i Langdon mia艂 tylko nadziej臋, 偶e zd膮偶y odgadn膮膰 kt贸ry. W innych okoliczno艣ciach ch臋tnie sprawdzi艂by osobi艣cie wszystkie ko艣cio艂y po kolei. Dzi艣 jednak mia艂 oko艂o dwudziestu minut, 偶eby odkry膰 to, czego szuka - ko艣ci贸艂, w kt贸rym mie艣ci si臋 ho艂d Berniniego dla ognia.

Podszed艂 do obracanych elektronicznie drzwi boksu, natomiast stra偶nik zosta艂 tam, gdzie sta艂. Langdon wyczu艂 w jego zachowaniu niepewno艣膰, wi臋c u艣miechn膮艂 si臋 do niego uspokajaj膮co:

- Powietrze jest tam w porz膮dku. Troch臋 rzadkie, ale mo偶na nim oddycha膰.

- Otrzyma艂em rozkaz, 偶eby zaprowadzi膰 pana tutaj i bezzw艂ocznie wr贸ci膰 do komendy.

- Pan odchodzi?

- Tak. Gwardia szwajcarska nie ma zezwolenia na wchodzenie do archiw贸w. Z艂ama艂em przepisy, odprowadzaj膮c pana tak daleko. Komendant mnie o tym uprzedzi艂.

- Z艂ama艂 pan przepisy? - Czy ty w og贸le masz poj臋cie, co tu dzisiaj si臋 dzieje? - Po czyjej stronie jest pa艅ski cholerny komendant?!

Z twarzy stra偶nika znikn膮艂 przyjacielski wyraz. Blizna pod okiem si臋 wykrzywi艂a, a on wpatrzy艂 si臋 gniewnie w Langdona, do z艂udzenia przypominaj膮c teraz Olivettiego.

- Przepraszam - odezwa艂 si臋 Langdon, kt贸ry zd膮偶y艂 ju偶 po偶a艂owa膰 swojej uwagi. - Po prostu... przyda艂aby mi si臋 pomoc.

Gwardzista nawet nie mrugn膮艂.

- Zosta艂em wyszkolony tak, by s艂ucha膰 rozkaz贸w, a nie o nich dyskutowa膰. Kiedy pan znajdzie to, czego szuka, prosz臋 natychmiast skontaktowa膰 si臋 z komendantem.

Langdon zdenerwowa艂 si臋.

- A gdzie mam go szuka膰?

Stra偶nik odpi膮艂 od paska radiotelefon i po艂o偶y艂 na stoj膮cym obok stoliku.

- Kana艂 pierwszy - oznajmi艂 i znikn膮艂 w mroku.

81

Telewizor w gabinecie papie偶a okaza艂 si臋 ogromnych rozmiar贸w odbiornikiem marki Hitachi. Normalnie sta艂 ukryty w szafce 艣ciennej naprzeciw biurka. Teraz drzwi szafy otwarto i wszyscy zebrali si臋 wok贸艂 niej. Vittoria r贸wnie偶 si臋 przysun臋艂a. Kiedy ekran si臋 rozja艣ni艂, ukaza艂a si臋 m艂oda reporterka - brunetka o sarnich oczach.

- Dla wiadomo艣ci MSNBC - oznajmi艂a - m贸wi Kelly Horan-Jones, na 偶ywo z Waszyngtonu. - W tle wida膰 by艂o rz臋si艣cie o艣wietlon膮 Bazylik臋 艢wi臋tego Piotra.

- Wcale nie jeste艣 na 偶ywo - warkn膮艂 Rocher. - To nagrane zdj臋cia! 艢wiat艂a bazyliki s膮 teraz wy艂膮czone.

Olivetti uciszy艂 go sykni臋ciem.

Reporterka m贸wi艂a dalej, a w jej g艂osie s艂ycha膰 by艂o napi臋cie.

- Szokuj膮ce zdarzenia podczas dzisiejszego wyboru papie偶a. Otrzymali艣my doniesienie, 偶e dw贸ch cz艂onk贸w Kolegium Kardynalskiego zosta艂o dzi艣 brutalnie zamordowanych w Rzymie.

Olivetti zakl膮艂 pod nosem.

Kiedy dziennikarka kontynuowa艂a swoj膮 relacj臋, w drzwiach ukaza艂 si臋 zadyszany gwardzista.

- Komendancie, z centrali telefonicznej zawiadomili, 偶e wszystkie linie s膮 zaj臋te. Wszyscy 偶膮daj膮 od nas oficjalnego stanowiska na temat...

- Roz艂膮czcie ich - poleci艂 Olivetti nie odrywaj膮c wzroku od ekranu.

Gwardzista spojrza艂 niepewnie.

- Ale, komendancie...

- Id藕!

Stra偶nik wybieg艂.

Vittoria wyczu艂a, 偶e kamerling chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale si臋 powstrzyma艂. Zamiast tego przez d艂u偶sz膮 chwil臋 przygl膮da艂 si臋 Olivettiemu surowym wzrokiem, zanim zn贸w przeni贸s艂 spojrzenie na ekran.

MSNBC prezentowa艂a teraz film. Gwardzi艣ci szwajcarscy znosili cia艂o kardyna艂a Ebnera po schodach ko艣cio艂a Santa Maria del Popolo i wk艂adali je do alfy romeo. Obraz zamar艂 i pokazano zbli偶enie, gdy nagie cia艂o kardyna艂a sta艂o si臋 widoczne tu偶 przed w艂o偶eniem go do baga偶nika.

- Kto, u diab艂a, to nakr臋ci艂? - spyta艂 zdenerwowany Olivetti.

- Prawdopodobnie jest to cia艂o kardyna艂a Ebnera z Frankfurtu w Niemczech - relacjonowa艂a dalej reporterka. - M臋偶czy藕ni wynosz膮cy jego cia艂o z ko艣cio艂a to najprawdopodobniej cz艂onkowie gwardii szwajcarskiej. - Reporterka sprawia艂a wra偶enie, jakby usilnie stara艂a si臋 wygl膮da膰 na odpowiednio poruszon膮. Pokazano zbli偶enie jej twarzy, kt贸ra przybra艂a jeszcze powa偶niejszy wyraz. - Obecnie MSNBC pragnie przestrzec swoich odbiorc贸w. Materia艂y, kt贸re za chwil臋 poka偶emy, s膮 wyj膮tkowo drastyczne i mog膮 nie odpowiada膰 niekt贸rym widzom.

Vittoria chrz膮kn臋艂a pogardliwie na my艣l o udawanej trosce stacji o wra偶liwo艣膰 widz贸w. Od razu zorientowa艂a si臋, czym ona w istocie jest - najwy偶szym stopniem zach臋ty. Nikt nigdy nie zmienia艂 kana艂u po takiej zapowiedzi.

Po chwili dziennikarka stwierdzi艂a to ca艂kiem wyra藕nie:

- Jeszcze raz powtarzam, 偶e zdj臋cia, kt贸re za chwil臋 poka偶emy, mog膮 si臋 okaza膰 zbyt szokuj膮ce dla niekt贸rych widz贸w.

- Jakie zdj臋cia? - dopytywa艂 si臋 Olivetti. - Przecie偶 przed chwil膮 pokazali艣cie...

W tym momencie na ekranie pojawi艂a si臋 para przemykaj膮ca si臋 przez t艂um na placu 艢wi臋tego Piotra. Vittoria natychmiast rozpozna艂a siebie i Langdona. W naro偶niku ekranu widnia艂 napis: DZI臉KI UPRZEJMO艢CI BBC. S艂ycha膰 by艂o bicie dzwonu.

- O, nie - odezwa艂a si臋 na g艂os Vittoria. - O, nie.

Na twarzy kamerlinga odmalowa艂o si臋 zdziwienie. Odwr贸ci艂 si臋 do komendanta:

- Przecie偶 m贸wi艂 pan, 偶e skonfiskowali艣cie t臋 ta艣m臋!

Nagle z telewizora rozleg艂 si臋 krzyk dziecka. Obraz przeszed艂 w uj臋cie panoramiczne, kt贸re ukaza艂o ma艂膮 dziewczynk臋 wskazuj膮c膮 na zakrwawionego m臋偶czyzn臋 wygl膮daj膮cego na bezdomnego. Nast臋pnie w kadrze pojawi艂 si臋 Robert Langdon, pr贸buj膮cy pom贸c dziewczynce. Kamera pokaza艂a zbli偶enie.

Wszyscy zebrani w gabinecie papie偶a przygl膮dali si臋 w pe艂nym grozy milczeniu scenom rozgrywaj膮cym si臋 przed ich oczami. Cia艂o kardyna艂a upad艂o twarz膮 prosto na chodnik. Pojawi艂a si臋 Vittoria wykrzykuj膮ca rozkazy. Wida膰 by艂o krew. Potem wypalone pi臋tno. Upiorna, nieudana pr贸ba sztucznego oddychania.

- Ten szokuj膮cy materia艂 zosta艂 sfilmowany zaledwie kilka minut temu przed Watykanem - m贸wi艂a dalej reporterka. - Nasze 藕r贸d艂a podaj膮, 偶e jest to cia艂o kardyna艂a Lamass茅go z Francji. Jak dosz艂o do tego, 偶e ubrany w ten spos贸b znalaz艂 si臋 na Placu i dlaczego nie uczestniczy艂 w konklawe, pozostaje tajemnic膮. Na razie Watykan odmawia komentarzy. - Na ekranie pojawi艂 si臋 ten sam materia艂 od pocz膮tku.

- Odmawia komentarzy? - odezwa艂 si臋 Rocher. - Dajcie nam cholern膮 minut臋!

Reporterka m贸wi艂a nadal, marszcz膮c z przej臋cia brwi.

- Chocia偶 MSNBC musi jeszcze potwierdzi膰, jakie motywy kryj膮 si臋 za tym atakiem, nasze 藕r贸d艂a donosz膮, 偶e do odpowiedzialno艣ci za morderstwa przyzna艂a si臋 grupa o nazwie Iluminaci.

Olivetti wybuchn膮艂:

- Co?!

- ...wi臋cej o Bractwie Iluminat贸w na naszej stronie internetowej pod adresem...

- Non 茅 possibile! - o艣wiadczy艂 Olivetti i prze艂膮czy艂 kana艂.

Ta stacja mia艂a reportera m臋偶czyzn臋 o wyra藕nie latynoskim pochodzeniu.

- ...kult satanistyczny nosz膮cy nazw臋 Iluminaci, kt贸ry wed艂ug niekt贸rych historyk贸w...

Olivetti zacz膮艂 w szale艅czym tempie naciska膰 kolejne przyciski pilota. Na ka偶dym kanale trafia艂 na relacj臋 na 偶ywo, wi臋kszo艣膰 z nich po angielsku.

- ...gwardi臋 szwajcarsk膮 wynosz膮c膮 cia艂o z ko艣cio艂a wcze艣niej dzisiejszego wieczoru. Cia艂o jest prawdopodobnie cia艂em kardyna艂a...

- ...艣wiat艂a w bazylice i muzeach s膮 wy艂膮czone, co mo偶e sugerowa膰...

- ...porozmawiamy ze znawc膮 teorii spiskowych Tylerem Tingleyem, na temat tego szokuj膮cego ujawnienia si臋...

- ...plotki o dw贸ch nast臋pnych morderstwach zaplanowanych na p贸藕niejsze godziny dzisiejszego wieczoru...

- ...pojawia si臋 pytanie, czy typowany na papie偶a kardyna艂 Baggia jest r贸wnie偶 w艣r贸d zaginionych...

Vittoria odwr贸ci艂a si臋. Wszystko dzia艂o si臋 tak szybko. Za oknem w zapadaj膮cym zmroku surowy magnetyzm ludzkiej tragedii przyci膮ga艂 ludzi do Watykanu. T艂um na placu g臋stnia艂 chwili na chwil臋. Piesi nap艂ywali ca艂ymi strumieniami, a nowe zast臋py dziennikarzy roz艂adowywa艂y furgonetki i wyk艂贸ca艂y si臋 o miejsce na placu 艢wi臋tego Piotra.

Komendant od艂o偶y艂 pilota i zwr贸ci艂 si臋 do kamerlinga.

- Signore, nie mam najmniejszego poj臋cia, jak mog艂o do tego doj艣膰. Zabrali艣my ta艣m臋, kt贸ra znajdowa艂a si臋 w kamerze!

Kamerling by艂 chwilowo zbyt os艂upia艂y, 偶eby mu odpowiedzie膰.

Nikt nic nie m贸wi艂. Gwardzi艣ci szwajcarscy stali sztywno na baczno艣膰.

- Wygl膮da na to - odezwa艂 si臋 w ko艅cu kamerling, kt贸ry wydawa艂 si臋 zbyt zdruzgotany, by si臋 gniewa膰 - 偶e nie opanowali艣my tego kryzysu w takim stopniu, jak mnie zapewniano. - Wyjrza艂 przez okno na gromadz膮cy si臋 t艂um. - Musz臋 do nich przem贸wi膰.

Olivetti potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie, signore. Iluminatom o to w艂a艣nie chodzi. Potwierdzi to i usankcjonuje ich istnienie. Musimy zachowa膰 milczenie.

- A ci ludzie? - Kamerling wskaza艂 za okno. - Nied艂ugo zbior膮 si臋 tu dziesi膮tki tysi臋cy. Potem setki tysi臋cy. Je艣li b臋dziemy kontynuowali t臋 gr臋, narazimy ich na niebezpiecze艅stwo. Musz臋 ich ostrzec. Potem trzeba ewakuowa膰 nasze Kolegium Kardynalskie.

- Jeszcze mamy czas. Pozw贸lmy kapitanowi Rocherowi odnale藕膰 antymateri臋.

Kamerling odwr贸ci艂 si臋.

- Czy pr贸buje pan wydawa膰 mi rozkazy?

- Nie, udzielam tylko rady. Je艣li martwi si臋 pan o tych ludzi, mo偶emy og艂osi膰, 偶e nast膮pi艂 wyciek gazu, i opr贸偶ni膰 teren, ale przyznanie si臋, 偶e stali艣my si臋 zak艂adnikami, jest niebezpieczne.

- Komendancie, powiem to tylko raz. Nie wykorzystam tego urz臋du jako ambony do wyg艂aszania k艂amstw. Je艣li cokolwiek og艂osz臋, b臋dzie to prawda.

- Prawda? Powie ojciec, 偶e terrory艣ci satani艣ci gro偶膮 zniszczeniem Watykanu? To tylko os艂abi nasz膮 pozycj臋.

W oczach kamerlinga zap艂on膮艂 gniew.

- Czy nasza pozycja mo偶e by膰 jeszcze s艂absza?

Nagle rozleg艂 si臋 okrzyk Rochera, kt贸ry z艂apa艂 pilota i zwi臋ksza艂 w艂a艣nie g艂o艣no艣膰 w telewizorze. Wszyscy odwr贸cili si臋 w tym kierunku.

Reporterka MSNBC by艂a teraz naprawd臋 zdenerwowana. Na ekranie widnia艂o obok niej zdj臋cie zmar艂ego papie偶a.

- ...sensacyjn膮 informacj臋. Otrzymali艣my j膮 w艂a艣nie z BBC... - Zerkn臋艂a poza kamer臋, jakby szukaj膮c potwierdzenia, 偶e rzeczywi艣cie ma to powiedzie膰. Najwyra藕niej je otrzyma艂a, gdy偶 z ponur膮 min膮 ponownie zwr贸ci艂a si臋 do widz贸w. - Iluminaci w艂a艣nie o艣wiadczyli, 偶e ponosz膮 odpowiedzialno艣膰 za... - Zawaha艂a si臋. - Twierdz膮, 偶e ponosz膮 odpowiedzialno艣膰 za 艣mier膰 papie偶a, kt贸ra mia艂a miejsce pi臋tna艣cie dni temu.

Kamerling zastyg艂 z otwartymi ustami.

Rocher rzuci艂 pilota.

Do Vittorii z trudem dociera艂a tre艣膰 informacji.

- Zgodnie z prawem watyka艅skim - ci膮gn臋艂a dziennikarka - nigdy nie przeprowadza si臋 oficjalnej autopsji papie偶a, tote偶 o艣wiadczenie iluminat贸w nie mo偶e zosta膰 potwierdzone. Niemniej jednak utrzymuj膮 oni, 偶e przyczyn膮 艣mierci ostatniego papie偶a nie by艂 udar, jak twierdzi Watykan, lecz otrucie.

W pokoju ponownie zapanowa艂a ca艂kowita cisza.

W ko艅cu Olivetti nie wytrzyma艂:

- Przecie偶 to szale艅stwo! 艁偶膮 w 偶ywe oczy!

Rocher zacz膮艂 przerzuca膰 kana艂y. O艣wiadczenie rozprzestrzenia艂o si臋 od stacji do stacji jak zaraza. Wszyscy relacjonowali to samo. Redakcje prze艣ciga艂y si臋 w jak najbardziej sensacyjnych nag艂贸wkach.

MORDERSTWO W WATYKANIE

PAPIE呕 OTRUTY

SZATAN UDERZA W DOM BO呕Y

Kamerling odwr贸ci艂 wzrok.

- Bo偶e, pom贸偶 nam.

Rocher podczas przeskakiwania przez kana艂y natrafi艂 w pewnej chwili na BBC.

- ...poinformowa艂 mnie o morderstwie w ko艣ciele Santa Maria del Popolo...

- Chwileczk臋! - krzykn膮艂 Ventresca. - Cofnij!

Kapitan pos艂usznie wr贸ci艂 na poprzedni kana艂. Zobaczyli 艣wi臋toszkowatego m臋偶czyzn臋 siedz膮cego za pulpitem studia wiadomo艣ci BBC. Nad jego ramieniem widnia艂o na艂o偶one zdj臋cie dziwnie wygl膮daj膮cego m臋偶czyzny z rud膮 brod膮 z podpisem GUNTHER GLICK - NA 呕YWO Z WATYKANU. Glick najwyra藕niej relacjonowa艂 przez telefon, na linii s艂ycha膰 by艂o trzaski.

- ...towarzysz膮ca mi operatorka sfilmowa艂a wynoszenie kardyna艂a z kaplicy Chigich.

- Pozw贸l, 偶e podsumuj臋 dla naszych widz贸w - przerwa艂 mu prezenter z Londynu. - Reporter BBC Gunther Glick jest cz艂owiekiem, kt贸ry pierwszy ujawni艂 t臋 spraw臋. Do tej pory dwukrotnie rozmawia艂 przez telefon z cz艂owiekiem, kt贸ry podaje si臋 za morderc臋 dzia艂aj膮cego na zlecenie iluminat贸w. Gunther, m贸wi艂e艣, 偶e zab贸jca dzwoni艂 dos艂ownie chwil臋 temu, 偶eby przekaza膰 informacj臋 od bractwa?

- Tak.

- A wiadomo艣膰 brzmia艂a, 偶e iluminaci s膮 odpowiedzialni za 艣mier膰 papie偶a? - W g艂osie prezentera s艂ycha膰 by艂o niedowierzanie.

- Zgadza si臋. M贸j rozm贸wca o艣wiadczy艂, 偶e 艣mier膰 papie偶a nie by艂a spowodowana udarem, tak jak s膮dzi Watykan, tylko 偶e otruli go iluminaci.

Wszyscy obecni w gabinecie papie偶a zamarli.

- Otruli? - dopytywa艂 si臋 prowadz膮cy. - Ale... ale jak?

- Nie poda艂 szczeg贸艂贸w - odpar艂 Glick. - Stwierdzi艂 tylko, 偶e zabili go za pomoc膮 lekarstwa o nazwie... - da艂 si臋 s艂ysze膰 szelest wertowanych kartek - czego艣, co si臋 nazywa heparyna.

Kamerling, Olivetti i Rocher wymienili pe艂ne niedowierzania spojrzenia.

- Heparyna? - powt贸rzy艂 wytr膮cony z r贸wnowagi kapitan. - Ale czy to nie...

Ventresca zblad艂.

- To lekarstwo, kt贸re przyjmowa艂 papie偶.

- Papie偶 by艂 na heparynie? - spyta艂a oszo艂omiona Vittoria.

- Mia艂 zakrzepowe zapalenie 偶y艂 - wyja艣ni艂 kamerling. - Raz dziennie dostawa艂 zastrzyk.

Rocher z wyrazem os艂upienia na twarzy spyta艂:

- Ale przecie偶 heparyna nie jest trucizn膮. Dlaczego iluminaci twierdz膮...

- Heparyna jest 艣miertelnie niebezpieczna przy nieodpowiedniej dawce - wyja艣ni艂a Vittoria. - Jest bardzo silnym antykoagulantem. Nadmierna dawka powoduje rozleg艂e krwawienie wewn臋trzne i krwotok m贸zgowy.

Olivetti spojrza艂 na ni膮 podejrzliwie.

- A sk膮d pani o tym wie?

- Biolodzy morscy podaj膮 j膮 ssakom morskim trzymanym w niewoli, 偶eby zapobiega膰 tworzeniu si臋 skrzep贸w krwi w wyniku obni偶onej aktywno艣ci. Zdarza艂o si臋, 偶e zwierz臋ta umiera艂y po zastosowaniu niew艂a艣ciwej dawki. - Urwa艂a. - Przedawkowanie heparyny powoduje u ludzi objawy, kt贸re mo偶na 艂atwo wzi膮膰 za udar m贸zgu, szczeg贸lnie je艣li nie przeprowadza si臋 autopsji.

Na twarzy kamerlinga pojawi艂 si臋 wyraz g艂臋bokiego zaniepokojenia.

- Signore - odezwa艂 si臋 Olivetti - wyra藕nie wida膰, 偶e to tylko chwyt zastosowany przez iluminat贸w, 偶eby zyska膰 rozg艂os. Niemo偶liwe, 偶eby kto艣 poda艂 papie偶owi nadmiern膮 dawk臋. Nikt nie mia艂 dost臋pu. A nawet gdyby艣my z艂apali si臋 na t臋 przyn臋t臋 i pr贸bowali odeprze膰 ich twierdzenie, to jak mieliby艣my to zrobi膰? Prawo apostolskie zabrania autopsji. Zreszt膮 nawet gdyby wykona膰 sekcj臋 zw艂ok, niczego si臋 nie dowiemy. W jego ciele b臋dzie heparyna, kt贸r膮 dostawa艂 w codziennych zastrzykach.

- S艂usznie. - G艂os kamerlinga nabra艂 ostrzejszych ton贸w. - Jednak martwi mnie co艣 jeszcze. Nikt z zewn膮trz nie wiedzia艂, 偶e Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 przyjmuje ten lek.

Zapanowa艂a cisza.

Przerwa艂a j膮 Vittoria.

- Je偶eli nast膮pi艂o przedawkowanie heparyny, to jego cia艂o wyka偶e tego oznaki.

Olivetti gwa艂townie zwr贸ci艂 si臋 w jej kierunku.

- Panno Vetra, na wypadek je艣li pani mnie nie s艂ucha艂a, jeszcze raz powt贸rz臋. Prawo watyka艅skie zabrania sekcji zw艂ok papie偶a. Nie mamy zamiaru bezcze艣ci膰 cia艂a Jego 艢wi膮tobliwo艣ci przez rozcinanie go tylko dlatego, 偶e wrogowie wyg艂aszaj膮 jakie艣 absurdalne o艣wiadczenia.

Vittoria zawstydzi艂a si臋.

- Nie chcia艂am sugerowa膰... - Nie zamierza艂a okaza膰 braku szacunku. - Absolutnie nie chcia艂am sugerowa膰 ekshumacji cia艂a papie偶a... - Zawaha艂a si臋, gdy偶 przez my艣l przebieg艂o jej co艣, co Robert powiedzia艂 w kaplicy Chigich. Wspomnia艂 w贸wczas, 偶e papieskie sarkofagi zawsze stawiano powy偶ej powierzchni ziemi i nigdy nie zamykano ich na sta艂e, co by艂o pozosta艂o艣ci膮 wierze艅 z czas贸w faraon贸w, kiedy uwa偶ano, 偶e zapiecz臋towanie trumny i pochowanie jej w ziemi powoduje uwi臋zienie duszy zmar艂ego. W rezultacie do zamkni臋cia trumny wykorzystywano si艂臋 ci臋偶ko艣ci, zak艂adaj膮c na sarkofagi wieka wa偶膮ce setki kilogram贸w. Technicznie, u艣wiadomi艂a sobie, by艂oby mo偶liwe...

- Jakie oznaki? - przerwa艂 jej rozmy艣lania g艂os kamerlinga.

Vittoria poczu艂a, 偶e serce zabi艂o jej mocniej z l臋ku.

- Nadmierna dawka powoduje krwawienie b艂on 艣luzowych w ustach.

- B艂on 艣luzowych?

- Dzi膮s艂a ofiary krwawi膮. Po 艣mierci krew krzepnie, co sprawia, 偶e wn臋trze ust robi si臋 czarne. - Vittoria widzia艂a kiedy艣 zdj臋cie zrobione w akwarium w Londynie, gdzie parze orek omy艂kowo zaaplikowano nadmiern膮 dawk臋 heparyny. Orki unosi艂y si臋 bezw艂adnie w basenie - mia艂y otwarte pyski, z kt贸rych zwiesza艂y si臋 czarne jak sadza j臋zyki.

Kamerling nie odpowiedzia艂. Odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 wygl膮da膰 przez okno.

Rocher straci艂 sw贸j optymizm.

- Signore, je艣li to twierdzenie o otruciu jest prawdziwe...

- Nie jest prawdziwe - o艣wiadczy艂 Olivetti. - Nikt obcy nie m贸g艂 mie膰 dost臋pu do papie偶a.

- Je艣li to twierdzenie jest prawdziwe - powt贸rzy艂 Rocher - i Ojciec 艢wi臋ty zosta艂 otruty, to wynika z tego istotny wniosek, je艣li chodzi o poszukiwania antymaterii. Oznacza to bowiem, 偶e infiltracja Watykanu jest znacznie g艂臋bsza, ni偶 nam si臋 wydawa艂o. W takiej sytuacji przeszukanie bia艂ych stref nie wystarczy i mo偶emy nie odnale藕膰 pojemnika na czas.

Olivetti zmierzy艂 kapitana ch艂odnym spojrzeniem.

- Kapitanie, powiem panu, co b臋dzie.

- Nie - odezwa艂 si臋 kamerling, odwracaj膮c si臋 nagle od okna. - To ja powiem panu, co b臋dzie. - Spojrza艂 bezpo艣rednio na Olivettiego. - To wszystko zasz艂o ju偶 za daleko. Za dwadzie艣cia minut podejm臋 decyzj臋, czy odwo艂a膰 konklawe i ewakuowa膰 Watykan. Moja decyzja b臋dzie ostateczna. Czy to jasne?

Olivetti nawet nie mrugn膮艂. I nie odpowiedzia艂.

Ventresca przemawia艂 teraz zdecydowanym tonem, jakby korzysta艂 z ukrytych zasob贸w si艂y.

- Kapitanie Rocher, zako艅czy pan przeszukiwanie bia艂ych stref, a kiedy pan sko艅czy, poinformuje bezpo艣rednio mnie.

Rocher skin膮艂 g艂ow膮 i rzuci艂 komendantowi niepewne spojrzenie. Kamerling wskaza艂 na dw贸ch gwardzist贸w.

- Chc臋 mie膰 tu natychmiast tego reportera BBC, Glicka. Skoro iluminaci si臋 z nim kontaktowali, mo偶e b臋dzie m贸g艂 nam jako艣 pom贸c. Id藕cie.

Obaj 偶o艂nierze natychmiast wyruszyli.

Ventresca odwr贸ci艂 si臋 teraz do pozosta艂ych gwardzist贸w.

- Panowie, nie pozwol臋, aby jeszcze ktokolwiek straci艂 偶ycie dzisiejszego wieczoru. Do dziesi膮tej macie zlokalizowa膰 pozosta艂ych dw贸ch kardyna艂贸w i pojma膰 potwora odpowiedzialnego za te morderstwa. Czy wyra偶am si臋 jasno?

- Ale, signore - zaoponowa艂 Olivetti - nie mamy poj臋cia, gdzie...

- Pan Langdon ju偶 nad tym pracuje. On jest kompetentny. Wierz臋 w niego.

Z tymi s艂owy kamerling ruszy艂 zdecydowanym krokiem w stron臋 drzwi. Po drodze wskaza艂 trzech stra偶nik贸w.

- Wy trzej, chod藕cie ze mn膮. Natychmiast.

Gwardzi艣ci pos艂usznie pod膮偶yli za nim.

B臋d膮c ju偶 w drzwiach, Ventresca zatrzyma艂 si臋 jeszcze i zwr贸ci艂 do Vittorii.

- Panno Vetra, pani te偶. Prosz臋 i艣膰 ze mn膮.

Vittoria zawaha艂a si臋.

- Dok膮d idziemy?

Kamerling ju偶 wychodzi艂.

- Zobaczy膰 starego przyjaciela.

82

W CERN-ie sekretarka Sylvie Baudeloque siedzia艂a g艂odna i marzy艂a o p贸j艣ciu do domu. Ku jej rozczarowaniu, Kohler prze偶y艂 swoj膮 podr贸偶 do szpitala. Zd膮偶y艂 ju偶 zadzwoni膰 i za偶膮da膰 - nie poprosi膰, tylko za偶膮da膰 - 偶eby zosta艂a d艂u偶ej tego wieczoru. Oczywi艣cie bez 偶adnych wyja艣nie艅.

Przez lata Sylvie nauczy艂a si臋 ignorowa膰 dziwaczne zachowania i zmiany nastroj贸w dyrektora - nieodzywanie si臋 do niej czy denerwuj膮c膮 sk艂onno艣膰 do potajemnego filmowania spotka艅 za pomoc膮 zamontowanej na w贸zku kamery wideo. Mia艂a w duchu nadziej臋, 偶e kt贸rego艣 dnia postrzeli si臋 podczas cotygodniowych 膰wicze艅 na strzelnicy CERN-u, ale najwyra藕niej by艂 dobrym strzelcem.

Siedz膮c teraz samotnie przy biurku, Sylvie s艂ysza艂a, jak burczy jej w brzuchu. Kohler jeszcze nie wr贸ci艂 i nie zleci艂 jej 偶adnej dodatkowej pracy na wiecz贸r. Do diab艂a, nie b臋d臋 si臋 tu nudzi艂a i umiera艂a z g艂odu, pomy艣la艂a. Zostawi艂a mu wiadomo艣膰 i ruszy艂a do sto艂贸wki dla pracownik贸w, 偶eby szybko co艣 przegry藕膰.

Jednak nie uda艂o jej si臋 tam dotrze膰.

Kiedy mija艂a wypoczynkowe suites de loisir CERN-u - d艂ugi korytarz z szeregiem niewielkich pomieszcze艅 wyposa偶onych w telewizory - zauwa偶y艂a, 偶e w pokojach t艂oczno jest od pracownik贸w, kt贸rzy najwyra藕niej zrezygnowali z posi艂ku, 偶eby obejrze膰 wiadomo艣ci. Musia艂o dzia膰 si臋 co艣 niezwyk艂ego. Wesz艂a do pierwszej z brzegu salki. Ta akurat pe艂na by艂a „bajtog艂owych” - szalonych m艂odych programist贸w komputerowych. Kiedy zobaczy艂a napis na ekranie, przez chwil臋 nie mog艂a z艂apa膰 tchu.

TERROR W WATYKANIE

Z niedowierzaniem s艂ucha艂a relacji. Staro偶ytne bractwo zabija kardyna艂贸w? Co chc膮 w ten spos贸b udowodni膰? Swoj膮 nienawi艣膰? Dominacj臋? Ignorancj臋?

Ku jej zdumieniu, nastr贸j panuj膮cy w tym pokoju daleki by艂 od powagi.

Dw贸ch m艂odych technik贸w przebieg艂o obok, powiewaj膮c koszulkami, na kt贸rych widnia艂a podobizna Billa Gatesa i napis: ALBOWIEM DZIWACY ODZIEDZICZ膭 ZIEMI臉!

- Iluminaci! - krzykn膮艂 jeden z nich. - M贸wi艂em, 偶e ci faceci istniej膮!

- Niewiarygodne! My艣la艂em, 偶e to tylko gra!

- Zabili papie偶a, cz艂owieku! Papie偶a!

- Ludzie! Ciekawe, ile punkt贸w dostaje si臋 za co艣 takiego?

Odbiegli ze 艣miechem.

Sylvie s艂ucha艂a tego z os艂upieniem. Jako katoliczka pracuj膮ca w艣r贸d naukowc贸w styka艂a si臋 czasem z antyreligijnymi szeptami, ale u tych dzieciak贸w widzia艂a dos艂ownie eufori臋 z powodu przegranej Ko艣cio艂a. Jak mog膮 by膰 tak bezduszni? Sk膮d ta nienawi艣膰?

Dla Sylvie ko艣ci贸艂 nie mia艂 w sobie nic gro藕nego... by艂 miejscem wsp贸lnoty duchowej i zadumy nad sob膮... a czasem po prostu miejscem, gdzie mog艂a sobie g艂o艣no po艣piewa膰, nie przyci膮gaj膮c zaciekawionych spojrze艅. To z ko艣cio艂em by艂y zwi膮zane najwa偶niejsze momenty jej 偶ycia - pogrzeby, 艣luby, chrzciny, 艣wi臋ta - a w zamian niczego od niej nie 偶膮dano. Nawet ofiary pieni臋偶ne by艂y dobrowolne. Jej dzieci co tydzie艅 wychodzi艂y ze szk贸艂ki niedzielnej podniesione na duchu, z pomys艂ami, jak by膰 grzeczniejszymi i lepiej pomaga膰 innym. Co w tym ma by膰 z艂ego?

Nigdy nie przesta艂o jej zdumiewa膰, 偶e te tak zwane „genialne umys艂y” pracuj膮ce w CERN-ie nie rozumia艂y znaczenia Ko艣cio艂a. Czy oni naprawd臋 s膮dz膮, 偶e przeci臋tnego cz艂owieka mog膮 zainspirowa膰 mezony i kwarki? Albo 偶e r贸wnania zast膮pi膮 potrzeb臋 wiary w co艣 艣wi臋tego?

Oszo艂omiona Sylvie ruszy艂a dalej korytarzem. Wszystkie sale telewizyjne by艂y pe艂ne ludzi. Zacz臋艂a si臋 zastanawia膰 nad wcze艣niejszym telefonem, kt贸ry Kohler odebra艂 z Watykanu. Czy偶by zbieg okoliczno艣ci? Mo偶e. Od czasu do czasu telefonowano z Watykanu do CERN-u - „kurtuazyjnie”, jak to nazywano - 偶eby uprzedzi膰 o kolejnym ostrym o艣wiadczeniu pot臋piaj膮cym prowadzone tu badania. Ostatnio dotyczy艂o to nanotechnologii, dziedziny, kt贸r膮 Ko艣ci贸艂 pot臋pi艂 ze wzgl臋du na jej skutki dla in偶ynierii genetycznej. W CERN-ie nie przejmowano si臋 tym. Po ka偶dym watyka艅skim wyst膮pieniu telefon dos艂ownie si臋 urywa艂, gdy偶 wszystkie inwestuj膮ce w zaawansowane technologie firmy koniecznie chcia艂y wykupi膰 licencje na nowe odkrycie. - Nie ma czego艣 takiego, jak z艂a prasa - powtarza艂 zawsze Kohler.

Sylvie zastanawia艂a si臋 teraz, czy powinna zadzwoni膰 do dyrektora na pager i kaza膰 mu w艂膮czy膰 telewizor. Czy go to obchodzi? A mo偶e ju偶 s艂ysza艂? Oczywi艣cie, 偶e s艂ysza艂. Pewnie nagrywa sobie ca艂膮 relacj臋 t膮 swoj膮 dziwaczn膮 miniaturow膮 kamer膮 i u艣miecha si臋 po raz pierwszy od B贸g wie kiedy.

Kiedy przesz艂a jeszcze kawa艂ek, znalaz艂a w ko艅cu pok贸j, gdzie nastr贸j by艂 zgaszony... niemal smutny. Siedzieli tu jedni z najstarszych i najbardziej szanowanych naukowc贸w CERN-u. Nawet nie oderwali wzroku od ekranu, kiedy Sylvie w艣lizgn臋艂a si臋 do 艣rodka i usiad艂a.

W innym ko艅cu CERN-u, w wyzi臋bionym mieszkaniu Leonarda Vetry, Maximilian Kohler sko艅czy艂 czyta膰 oprawiony w sk贸r臋 dziennik, kt贸ry wyj膮艂 z nocnego stolika. Teraz ogl膮da艂 relacj臋 w telewizji. Po kilku minutach od艂o偶y艂 dziennik na miejsce, wy艂膮czy艂 telewizor i opu艣ci艂 mieszkanie.

Tymczasem w Watykanie kardyna艂 Mortati ni贸s艂 do kominka Kaplicy Syksty艅skiej kolejn膮 tac臋 z kartami do g艂osowania. Podpali艂 je, a dym, kt贸ry uni贸s艂 si臋 nad kaplic膮, by艂 znowu czarny.

Dwa g艂osowania. Brak papie偶a.

83

艢wiat艂o latarek nikn臋艂o w przepastnej ciemno艣ci Bazyliki 艢wi臋tego Piotra. Czarna przestrze艅 nad g艂ow膮 ci膮偶y艂a jak bezgwiezdna noc i Vittoria mia艂a wra偶enie, 偶e rozci膮ga si臋 wok贸艂 niej pustka, jak na bezkresnej przestrzeni oceanu. Trzyma艂a si臋 jak najbli偶ej gwardzist贸w, podczas gdy kamerling p臋dzi艂 naprz贸d. Wysoko nad nimi zagrucha艂 go艂膮b, a potem rozleg艂o si臋 trzepotanie jego skrzyde艂.

Jakby wyczuwaj膮c jej niepok贸j, kamerling zwolni艂, tak 偶e znalaz艂 si臋 obok niej, i po艂o偶y艂 r臋k臋 na jej ramieniu. Dotyk ten nape艂ni艂 j膮 niemal namacaln膮 si艂膮, jakby m臋偶czyzna w magiczny spos贸b przekazywa艂 jej spok贸j niezb臋dny do wykonania tego, co ich czeka艂o.

Co my robimy? pomy艣la艂a. Przecie偶 to szale艅stwo.

A jednak doskonale zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e to zadanie - mimo 偶e 艣wi臋tokradcze i przera偶aj膮ce - musi zosta膰 wykonane. Zanim kamerling podejmie tak brzemienne w skutki decyzje, niezb臋dne mu s膮 informacje... spoczywaj膮ce w tej chwili w sarkofagu w Grotach Watyka艅skich. Zastanawia艂a si臋, co znajd膮. Czy iluminaci naprawd臋 zamordowali papie偶a? Czy ich wp艂ywy si臋gaj膮 a偶 tak daleko? Czy偶bym mia艂a przeprowadzi膰 pierwsz膮 autopsj臋 papie偶a?

Pomy艣la艂a z ironi膮, 偶e z wi臋kszymi obawami porusza si臋 w tym nieo艣wietlonym ko艣ciele, ni偶 gdyby p艂ywa艂a w nocy z barakud膮. Jednak natura by艂a jej schronieniem. Natur臋 rozumia艂a, podczas gdy sprawy ludzkie i duchowe pozostawa艂y dla niej tajemnic膮. Dziennikarze czekaj膮cy na placu kojarzyli jej si臋 ze stadem drapie偶nych ryb czyhaj膮cych w ciemno艣ci na ofiar臋. Pokazany w telewizji materia艂 filmowy przypomnia艂 jej widok zw艂ok ojca... oraz chrapliwy 艣miech mordercy. Zab贸jca gdzie艣 tam by艂. Vittoria poczu艂a, 偶e jej strach zostaje wyparty przez gniew.

Kiedy okr膮偶ali kolumn臋 - o obwodzie wi臋kszym ni偶 jakakolwiek sekwoja - zobaczy艂a w pewnej odleg艂o艣ci przed sob膮 pomara艅czowy blask. 艢wiat艂o wydobywa艂o si臋 spod pod艂ogi, mniej wi臋cej na 艣rodku bazyliki. Kiedy podeszli bli偶ej, u艣wiadomi艂a sobie, co widzi. By艂o to s艂ynne, wpuszczone w pod艂og臋 sanktuarium poni偶ej g艂贸wnego o艂tarza - okaza艂a podziemna komora, w kt贸rej znajdowa艂y si臋 naj艣wi臋tsze watyka艅skie relikwie. Kiedy zr贸wnali si臋 z barierk膮 zabezpieczaj膮c膮 otw贸r, Vittoria spojrza艂a w d贸艂 i ujrza艂a z艂ot膮 skrzyni臋 otoczon膮 dziesi膮tkami p艂on膮cych lampek oliwnych.

- Ko艣ci 艣wi臋tego Piotra? - spyta艂a, wiedz膮c doskonale, 偶e tak jest. Ka偶dy, kto przybywa艂 do bazyliki, wiedzia艂, co si臋 znajduje w z艂otej szkatule.

- Prawd臋 m贸wi膮c, nie - odpar艂 kamerling. - Takie panuje b艂臋dne przekonanie. Tymczasem to nie jest relikwiarz. Skrzynia zawiera paliusze - tkane pasy, kt贸re papie偶 wr臋cza nowo mianowanym kardyna艂om.

- Ale ja my艣la艂am...

- Jak wszyscy. W przewodnikach ta komora opisywana jest jako gr贸b 艣wi臋tego Piotra, jednak prawdziwy gr贸b znajduje si臋 dwa pi臋tra pod nami, w ziemi. Odkryto go podczas prac wykopaliskowych w latach czterdziestych dwudziestego wieku. Nikt tam nie ma wst臋pu.

Vittori膮 wstrz膮sn臋艂a ta informacja. Kiedy poszli dalej i ponownie pogr膮偶yli si臋 w ciemno艣ci, rozmy艣la艂a o historiach, jakie s艂ysza艂a na temat pielgrzym贸w przebywaj膮cych tysi膮ce kilometr贸w, 偶eby spojrze膰 na t臋 z艂ot膮 kaset臋... przekonanych, 偶e stan臋li nad szcz膮tkami 艣wi臋tego Piotra.

- Czy Watykan nie powinien tego wyja艣ni膰?

- Wszyscy czerpiemy korzy艣ci z poczucia obcowania ze 艣wi臋to艣ci膮, nawet je艣li tylko j膮 sobie wyobra偶amy.

Vittoria, jako naukowiec, nie mog艂a walczy膰 z rzeczowymi argumentami. Czyta艂a przecie偶 niezliczone relacje o efekcie placebo - na przyk艂ad aspirynie lecz膮cej raka u ludzi, kt贸rzy wierzyli, 偶e przyjmuj膮 cudowny lek. Czym偶e w ko艅cu jest wiara?

- Zmiany - wyja艣ni艂 kamerling - sprawiaj膮 Watykanowi trudno艣膰. Od wiek贸w Ko艣ci贸艂 stara si臋 unika膰 modernizacji czy przyznawania si臋 do dawnych win. Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 pr贸bowa艂 to zmieni膰. - Urwa艂. - Stara艂 si臋 nawi膮zywa膰 kontakt z nowoczesnym 艣wiatem. Szuka艂 nowych 艣cie偶ek do Boga.

Vittoria skin臋艂a w ciemno艣ci g艂ow膮.

- Takich jak nauka.

- Szczerze m贸wi膮c, nauka jest tu nieistotna.

- Nieistotna? - Vittoria mog艂aby poda膰 wiele s艂贸w charakteryzuj膮cych nauk臋, ale we wsp贸艂czesnym 艣wiecie okre艣lenie „nieistotna” z pewno艣ci膮 by do nich nie nale偶a艂o.

- Nauka mo偶e uleczy膰 albo zabi膰. Wszystko zale偶y od duszy cz艂owieka, kt贸ry j膮 wykorzystuje. Mnie interesuje w艂a艣nie dusza.

- Kiedy ksi膮dz us艂ysza艂 g艂os powo艂ania?

- Zanim si臋 urodzi艂em.

Vittoria spojrza艂a na niego.

- Przepraszam, ale to zawsze wydaje mi si臋 dziwnym pytaniem. Chodzi mi o to, 偶e zawsze wiedzia艂em, i偶 b臋d臋 s艂u偶y艂 Bogu. Od chwili, gdy zacz膮艂em my艣le膰. Jednak dopiero jako m艂ody cz艂owiek, b臋d膮c w wojsku, w pe艂ni zrozumia艂em, na czym polega moje powo艂anie.

Vittori臋 to zaskoczy艂o.

- By艂 ksi膮dz w wojsku?

- Dwa lata. Nie zgodzi艂em si臋 strzela膰, wi臋c kazali mi lata膰. Prowadzi艂em helikopter medyczny. Prawd臋 m贸wi膮c, do dzi艣 od czasu do czasu latam.

Vittoria stara艂a si臋 wyobrazi膰 sobie m艂odego ksi臋dza za sterami helikoptera. O dziwo, przysz艂o jej to bez trudu. Kamerling Ventresca mia艂 w sobie determinacj臋, kt贸ra uwypukla艂a jego przekonania.

- Czy pilotowa艂 ksi膮dz kiedy艣 helikopter z papie偶em?

- Na Boga, nie. Ten cenny 艂adunek pozostawiali艣my profesjonalistom. Jednak Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 pozwala艂 mi czasem lecie膰 swoim helikopterem do letniej rezydencji w Castel Gandolfo. - Przerwa艂 i spojrza艂 na ni膮. - Panno Vetra, dzi臋kuj臋 bardzo za pani dzisiejsz膮 pomoc. Jest mi bardzo przykro z powodu pani ojca. Naprawd臋.

- Dzi臋kuj臋.

- Ja swojego nigdy nie zna艂em. Zmar艂, zanim si臋 narodzi艂em. Matk臋 straci艂em, gdy mia艂em dziesi臋膰 lat.

Vittoria podnios艂a wzrok.

- Zatem by艂 ksi膮dz sierot膮? - Odczu艂a nagle pokrewie艅stwo ich los贸w.

- Wyszed艂em ca艂o z wypadku, kt贸ry zabra艂 mi matk臋.

- Kto si臋 ksi臋dzem opiekowa艂?

- B贸g - odpar艂. - Ca艂kiem dos艂ownie zes艂a艂 mi innego ojca. Do szpitala, gdzie le偶a艂em, przyszed艂 pewien biskup z Palermo i zaopiekowa艂 si臋 mn膮. W贸wczas wcale mnie to nie zdziwi艂o. Nawet gdy by艂em ch艂opcem, czu艂em nad sob膮 opieku艅cz膮 r臋k臋 Boga. Pojawienie si臋 biskupa uzna艂em po prostu za potwierdzenie tego, co ju偶 przeczuwa艂em. Mianowicie, 偶e B贸g wybra艂 mnie, abym mu s艂u偶y艂.

- Wierzy艂 ksi膮dz, 偶e B贸g go wybra艂?

- Tak. I nadal wierz臋. - W g艂osie kamerlinga nie by艂o ani cienia zarozumia艂o艣ci, tylko wdzi臋czno艣膰. - Przez wiele lat pracowa艂em pod przewodnictwem tego biskupa. W ko艅cu zosta艂 on kardyna艂em. Mimo to nigdy o mnie nie zapomnia艂. To on jest ojcem, kt贸rego pami臋tam. - W tym momencie na jego twarz pad艂o 艣wiat艂o latarki i Vittoria dostrzeg艂a w jego oczach samotno艣膰.

Dotarli w ko艅cu pod pot臋偶ny filar, a w贸wczas 艣wiat艂o latarek skupi艂o si臋 na otworze w pod艂odze. Vittoria zajrza艂a do 艣rodka i na widok schod贸w prowadz膮cych w przepa艣膰, poczu艂a nagle ochot臋, 偶eby si臋 wycofa膰. Tymczasem gwardzi艣ci pomagali ju偶 kamerlingowi dosta膰 si臋 na schody, a po chwili tak偶e j膮 podtrzymali.

- Co si臋 z nim sta艂o? - schodz膮c, kontynuowa艂a poprzedni膮 rozmow臋, staraj膮c si臋, 偶eby g艂os jej nie dr偶a艂. - Z kardyna艂em, kt贸ry si臋 ksi臋dzem zaopiekowa艂?

- Opu艣ci艂 Kolegium Kardynalskie, 偶eby zaj膮膰 inne stanowisko.

Zaskoczy艂o j膮 to.

- A potem, przykro mi to m贸wi膰, odszed艂.

- Le mie condoglianze - powiedzia艂a. - Dawno?

Kamerling odwr贸ci艂 si臋 do niej, a cienie jeszcze podkre艣li艂y b贸l maluj膮cy si臋 na jego twarzy.

- Dok艂adnie pi臋tna艣cie dni temu. W艂a艣nie idziemy go zobaczy膰.

84

Ciemne 艣wiat艂a pal膮ce si臋 w boksie archiwum nagrzewa艂y wn臋trze. To pomieszczenie by艂o znacznie mniejsze od tamtego, w kt贸rym Langdon by艂 poprzednio. Mniej powietrza. Mniej czasu. 呕a艂owa艂, 偶e nie poprosi艂 Olivettiego o w艂膮czenie systemu recyrkulacji powietrza.

Szybko odnalaz艂 dzia艂 zawieraj膮cy ksi臋gi kataloguj膮ce Belle Arti. Trudno go by艂o nie zauwa偶y膰, gdy偶 zajmowa艂 niemal osiem pe艂nych rega艂贸w. Ko艣ci贸艂 katolicki by艂 w艂a艣cicielem milion贸w dzie艂 sztuki rozsianych po ca艂ym 艣wiecie.

Langdon przegl膮da艂 p贸艂ki w poszukiwaniu Gianlorenza Berniniego. Zacz膮艂 mniej wi臋cej w po艂owie wysoko艣ci pierwszego rega艂u, gdzie, jak s膮dzi艂, zaczynali si臋 arty艣ci na liter臋 B. Prze偶y艂 chwil臋 panicznego strachu, 偶e akurat tego katalogu brakuje, i dopiero gdy si臋 uspokoi艂, u艣wiadomi艂 sobie, i偶 wcale nie s膮 one u艂o偶one alfabetycznie. Czemu mnie to nie dziwi?

Musia艂 jednak wr贸ci膰 do pocz膮tku i wej艣膰 po przesuwanej na k贸艂kach drabinie a偶 na wysoko艣膰 ostatniej p贸艂ki, 偶eby zrozumie膰, jak zorganizowano tu katalogi. Dopiero na najwy偶szej p贸艂ce znalaz艂 najgrubsze ksi臋gi dotycz膮ce mistrz贸w renesansu - Micha艂a Anio艂a, Rafaela, Leonarda da Vinci, Botticellego. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e zgodnie z nazw膮 „Aktywa watyka艅skie”, ksi臋gi u艂o偶ono wed艂ug warto艣ci finansowej ca艂o艣ci spu艣cizny danego artysty. W ko艅cu pomi臋dzy Rafaelem i Micha艂em Anio艂em znalaz艂 katalog po艣wi臋cony Berniniemu. Mia艂 ponad dziesi臋膰 centymetr贸w grubo艣ci.

Oddychaj膮c z trudem, zszed艂 z niepor臋cznym tomem na d贸艂, gdzie jak dziecko z komiksem, po艂o偶y艂 si臋 na pod艂odze i otworzy艂 ok艂adk臋.

Ksi臋ga by艂a oprawiona w p艂贸tno i bardzo solidnie wykonana. Informacje zosta艂y napisane r臋cznie po w艂osku. Ka偶da strona przedstawia艂a jedno dzie艂o i zawiera艂a kr贸tki opis, dat臋 powstania, lokalizacj臋, koszt materia艂u i czasem surowy szkic. Langdon przerzuci艂 strony - ponad osiemset. Bernini by艂 bardzo pracowitym cz艂owiekiem.

B臋d膮c jeszcze m艂odym studentem historii sztuki, Langdon zastanawia艂 si臋 nieraz, jakim cudem jeden artysta m贸g艂 stworzy膰 tak du偶o prac. P贸藕niej dowiedzia艂 si臋, ku swojemu rozczarowaniu, 偶e s艂ynni arty艣ci wykonywali w艂asnor臋cznie tylko nieliczne prace. Mieli oni studia, w kt贸rych m艂odzi adepci sztuki uczyli si臋 i realizowali ich projekty. Rze藕biarze, tacy jak Bernini, tworzyli miniatury dzie艂 w glinie, a inni powi臋kszali je w marmurze. Gdyby Bernini mia艂 osobi艣cie wykona膰 wszystkie swoje dzie艂a, to pracowa艂by jeszcze do dzisiaj.

- Indeks - powiedzia艂 na g艂os, staraj膮c si臋 odp臋dzi膰 paj臋czyn臋 zasnuwaj膮c膮 mu umys艂. Przerzuci艂 kartki niemal do ko艅ca, zamierzaj膮c poszuka膰 pod liter膮 „F” tytu艂贸w zawieraj膮cych wyraz fuoco, ale okaza艂o si臋, 偶e „F” te偶 nie s膮 razem. Zakl膮艂 pod nosem. Do cholery, co ci ludzie maj膮 przeciw uk艂adowi alfabetycznemu?

Zorientowa艂 si臋, 偶e has艂a s膮 u艂o偶one chronologicznie, zgodnie z porz膮dkiem, w jakim Bernini tworzy艂 kolejne dzie艂a. W niczym mu to nie mog艂o pom贸c.

Kiedy wpatrywa艂 si臋 w t臋 list臋, przysz艂a mu do g艂owy jeszcze jedna zniech臋caj膮ca my艣l. Tytu艂 rze藕by wcale nie musi zawiera膰 s艂owa „ogie艅”. Przecie偶 tytu艂y poprzednich - Habakuk i anio艂 oraz West Ponente nie mia艂y zwi膮zku z Ziemi膮 i Powietrzem.

Przez minut臋 czy dwie przerzuca艂 kartki na chybi艂 trafi艂, licz膮c, 偶e kt贸ry艣 szkic obudzi w nim jakie艣 skojarzenia. Nic z tego. Obejrza艂 mn贸stwo ma艂o znanych dzie艂, o kt贸rych nigdy nie s艂ysza艂, ale by艂o te偶 wiele takich, kt贸re rozpozna艂 bez trudu: Daniel i lew, Apollo i Dafne oraz kilka fontann. Widz膮c te ostatnie, zamy艣li艂 si臋 na chwil臋. Woda. Ciekawe, czy czwarty o艂tarz nauki oka偶e si臋 fontann膮. By艂by to doskona艂y ho艂d dla wody. Mia艂 jednak nadziej臋, 偶e z艂api膮 zab贸jc臋, zanim b臋dzie musia艂 rozwa偶a膰, gdzie jest Woda, gdy偶 Bernini wyrze藕bi艂 dziesi膮tki rzymskich fontann, a wi臋kszo艣膰 z nich znajduje si臋 przed ko艣cio艂ami.

Po chwili przywo艂a艂 si臋 do porz膮dku i wr贸ci艂 do tego, co teraz by艂o najpilniejsze. Ogie艅. Kiedy przegl膮da艂 ksi臋g臋, s艂owa Vittorii dodawa艂y mu otuchy. O tamtych dw贸ch rze藕bach s艂ysza艂e艣... t臋 pewnie te偶 znasz. Znowu zaj膮艂 si臋 indeksem, tym razem szukaj膮c znajomych tytu艂贸w. Znalaz艂 ich troch臋, ale nie nasun臋艂o mu si臋 偶adne skojarzenie. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie zd膮偶y zako艅czy膰 poszukiwa艅, zanim wyczerpie si臋 powietrze w boksie, tote偶 wbrew rozs膮dkowi zdecydowa艂, 偶e wyniesie ksi臋g臋 na zewn膮trz. To tylko katalog, przekonywa艂 sam siebie. To nie to samo, co wyniesienie oryginalnej ksi膮偶ki Galileusza. Przypomnia艂 sobie zabytkow膮 kartk臋 spoczywaj膮c膮 w jego kieszeni i obieca艂 sobie odnie艣膰 j膮 na miejsce, zanim opu艣ci archiwum.

Pospiesznie schyli艂 si臋, 偶eby podnie艣膰 ci臋偶ki tom, ale w贸wczas dostrzeg艂 co艣, co go zatrzyma艂o. Wprawdzie w indeksie znajdowa艂y si臋 liczne uwagi, ale ta, kt贸ra teraz przyci膮gn臋艂a jego wzrok, mia艂a w sobie co艣 dziwnego.

W notatce napisano, 偶e s艂ynna rze藕ba Berniniego Ekstaza 艣w. Teresy kr贸tko po ods艂oni臋ciu zosta艂a przeniesiona ze swej pierwotnej lokalizacji w Watykanie w inne miejsce. Jednak nie to zwr贸ci艂o uwag臋 Langdona, gdy偶 znane mu by艂y burzliwe losy tego dzie艂a. Chocia偶 niekt贸rzy uwa偶ali rze藕b臋 za arcydzie艂o, papie偶 Urban VIII uzna艂, 偶e ma ona zbyt wyra藕nie erotyczny charakter jak na Watykan. Kaza艂 j膮 przenie艣膰 do jakiej艣 ma艂o znanej kaplicy w Rzymie. Jednak Langdon zainteresowa艂 si臋 tym dlatego, 偶e umieszczono j膮 w jednym z ko艣cio艂贸w z jego listy. Co wi臋cej, w notatce podano, 偶e rze藕b臋 przeniesiono tam per suggerimento del artista.

Zgodnie z sugesti膮 artysty? Ciekawe. Jaki sens mia艂oby sugerowanie przez Berniniego, 偶eby jego arcydzie艂o umie艣ci膰 gdzie艣 na uboczu. Ka偶dy artysta pragnie, 偶eby jego dzie艂o wystawiono w jakim艣 znanym miejscu, a nie w odleg艂ej...

Langdon zawaha艂 si臋. Chyba 偶e...

A偶 si臋 ba艂 rozwa偶y膰 t臋 my艣l. Czy to mo偶liwe? Czy Bernini celowo stworzy艂 dzie艂o o tak wyra藕nym podtek艣cie erotycznym, by zmusi膰 Watykan do ukrycia go w jakim艣 miejscu na uboczu? Miejscu, kt贸re artysta m贸g艂 sam zasugerowa膰? Mo偶e odleg艂y ko艣ci贸艂 na linii stanowi膮cej przed艂u偶enie oddechu West Ponente!

Jego podniecenie ros艂o, ale nie zna艂 zbyt dok艂adnie tej rze藕by i nie potrafi艂 znale藕膰 jej zwi膮zku z ogniem. Ka偶dy, kto j膮 widzia艂, m贸g艂 te偶 stwierdzi膰, 偶e nie wida膰 w niej 偶adnego zwi膮zku z nauk膮, co najwy偶ej z pornografi膮. Pewien angielski krytyk pot臋pi艂 kiedy艣 Ekstaz臋 艣w. Teresy, pisz膮c, 偶e jest to: „najbardziej nieodpowiednia ozdoba ko艣cio艂a katolickiego, jak膮 mo偶na sobie wyobrazi膰”. Langdon w pe艂ni rozumia艂 kontrowersje wok贸艂 tego dzie艂a. Cho膰 niew膮tpliwie wspania艂e, przedstawia ono 艣wi臋t膮 Teres臋 na plecach, wij膮c膮 si臋 w wyginaj膮cym jej palce u st贸p orgazmie. Rzeczywi艣cie nie w stylu Watykanu.

Langdon zacz膮艂 szybko przerzuca膰 kartki ksi臋gi w poszukiwaniu opisu dzie艂a. Kiedy zobaczy艂 szkic, poczu艂 natychmiastowy i niespodziewany przyp艂yw nadziei. Okaza艂o si臋, 偶e w sk艂ad rze藕by wchodzi jeszcze inna posta膰, o kt贸rej zupe艂nie zapomnia艂.

Anio艂.

Nagle przypomnia艂a mu si臋 ta dwuznaczna legenda.

艢wi臋ta Teresa by艂a zakonnic膮, kt贸ra twierdzi艂a, 偶e anio艂 sk艂ada艂 jej b艂ogie wizyty, gdy spa艂a. Jednak krytycy doszli p贸藕niej do wniosku, 偶e jej spotkania mia艂y charakter bardziej seksualny ni偶 duchowy. Na dole stronicy Langdon dostrzeg艂 znany sobie fragment relacji samej Teresy, kt贸ry pozostawia艂 niewiele pola dla wyobra藕ni:

...jego wielka z艂ota w艂贸cznia... nape艂niona ogniem... zatopi艂 we mnie kilka razy... przenikn膮艂 a偶 do trzewi... s艂odycz tak ogromna, 偶e nikt nie m贸g艂by chcie膰, aby si臋 sko艅czy艂a.

Langdon u艣miechn膮艂 si臋. Je艣li to nie jest metafora niez艂ego seksu, to nie wiem, co to mog艂oby by膰. U艣miecha艂 si臋 tak偶e z powodu tego, co znalaz艂 w opisie dzie艂a. Kilkakrotnie wyst臋powa艂o tam s艂owo fuoco:

...w艂贸cznia anio艂a zako艅czona ognistym punktem...

...z g艂owy anio艂a emanowa艂y promienie ognia...

...kobieta rozpalona ogniem uczucia...

Jednak nie by艂 jeszcze ca艂kowicie przekonany, dop贸ki nie spojrza艂 ponownie na szkic. Ognista w艂贸cznia anio艂a by艂a uniesiona i wskazywa艂a kierunek. Anio艂y krzy偶em niech ci臋 prowadz膮, a wznios艂a w臋dr贸wka si臋 uda. Nawet rodzaj anio艂a wybrany przez Berniniego by艂 znacz膮cy. To serafin, u艣wiadomi艂 sobie Langdon. Serafin dos艂ownie znaczy „ognisty”.

Robert Langdon nie by艂 cz艂owiekiem, kt贸ry normalnie oczekiwa艂by potwierdzenia swoich odkry膰 przez si艂臋 wy偶sz膮, jednak kiedy przeczyta艂, w jakim ko艣ciele umieszczono t臋 rze藕b臋, doszed艂 do wniosku, 偶e sam mo偶e jeszcze sta膰 si臋 cz艂owiekiem wierz膮cym.

Santa Maria della Vittoria.

Vittoria, pomy艣la艂 z u艣miechem. Doskonale.

Podnosz膮c si臋 z trudem na nogi, poczu艂 zawroty g艂owy. Spojrza艂 na drabin臋 i zastanowi艂 si臋, czy od艂o偶y膰 ksi臋g臋 na miejsce. Do diab艂a z tym, pomy艣la艂. Ojciec Jaqui mo偶e j膮 od艂o偶y膰. Zamkn膮艂 katalog i po艂o偶y艂 go starannie u do艂u odpowiedniego rega艂u.

Kiedy ruszy艂 w kierunku 艣wiec膮cego przycisku przy drzwiach boksu, oddycha艂 ju偶 z trudem, tylko p艂ytko zaczerpuj膮c powietrza. Mimo to czu艂 o偶ywienie na my艣l, 偶e tak mu si臋 poszcz臋艣ci艂o.

Jednak jego szcz臋艣cie sko艅czy艂o si臋, zanim zd膮偶y艂 doj艣膰 do wyj艣cia.

Bez najmniejszego ostrze偶enia w boksie rozleg艂o si臋 jakby bolesne westchni臋cie. 艢wiat艂a przygas艂y i znikn臋艂o pod艣wietlenie przycisku otwieraj膮cego drzwi. Po chwili wn臋trze archiwum pogr膮偶y艂o si臋 w ca艂kowitej ciemno艣ci. Kto艣 wy艂膮czy艂 zasilanie elektryczne.

85

Groty Watyka艅skie znajduj膮 si臋 pod g艂贸wn膮 naw膮 Bazyliki 艢wi臋tego Piotra. S膮 miejscem poch贸wku wielu papie偶y.

Vittoria dotar艂a do podstawy kr臋conych schod贸w i wesz艂a do grot. Mroczny tunel przypomina艂 jej Wielki Zderzacz Hadronowy - by艂 tak samo ciemny i zimny. O艣wietlony teraz tylko s艂abym 艣wiat艂em latarek wydawa艂 si臋 jej dziwnie niematerialny. Po obu stronach w 艣cianach znajdowa艂y si臋 p艂ytkie nisze, a w nich majaczy艂y olbrzymie cienie sarkofag贸w, widocznych na tyle, na ile pozwala艂 blask latarek.

Przeszy艂 j膮 gwa艂towny ch艂贸d. To tylko zimno, t艂umaczy艂a sobie, ale wiedzia艂a, 偶e nie jest to pe艂na prawda. Mia艂a poczucie, 偶e s膮 obserwowani - nie przez kogo艣 realnego, tylko przez upiory kryj膮ce si臋 w ciemno艣ci. Na wierzchu ka偶dego grobu znajdowa艂a si臋 naturalnej wielko艣ci rze藕ba papie偶a w pe艂nym liturgicznym stroju, przedstawiaj膮ca go po 艣mierci - w pozycji le偶膮cej, z r臋kami z艂o偶onymi na piersi. Sprawia艂o to na niej wra偶enie, jakby ich cia艂a pr贸bowa艂y si臋 przebi膰 przez marmurowe wieka, usi艂uj膮c si臋 wyzwoli膰 z ziemskich ogranicze艅. Procesja os贸b z latarkami posz艂a dalej, a sylwetki papie偶y podnosi艂y si臋 i opada艂y na 艣cianach, rozci膮gaj膮c si臋 i znikaj膮c w makabrycznym ta艅cu teatru cieni.

Wszyscy pogr膮偶yli si臋 w milczeniu, ale Vittoria nie by艂a pewna, czy wynika to z szacunku, czy z l臋ku. Wyczuwa艂a oba te uczucia. Kamerling szed艂 z zamkni臋tymi oczyma, jakby na pami臋膰 zna艂 ka偶dy krok. Przypuszcza艂a, 偶e wiele razy pokonywa艂 t臋 drog臋 od chwili 艣mierci papie偶a... by膰 mo偶e, 偶eby modli膰 si臋 u jego grobu o wskaz贸wki.

Pracowa艂em pod przewodnictwem kardyna艂a przez wiele lat, m贸wi艂 kamerling. By艂 dla mnie jak ojciec. Przypomina艂a sobie, 偶e s艂owa te pad艂y w odniesieniu do biskupa, kt贸ry „wybawi艂” go od wojska. Teraz jednak zrozumia艂a to wreszcie do ko艅ca. Ten sam kardyna艂, kt贸ry wzi膮艂 m艂odego ksi臋dza pod swoje skrzyd艂a, zosta艂 p贸藕niej papie偶em i zabra艂 ze sob膮 swojego protegowanego, 偶eby mu s艂u偶y艂 jako kamerling.

To wiele wyja艣nia, pomy艣la艂a. Vittoria zawsze potrafi艂a wyczuwa膰 skrywane uczucia innych, tote偶 przez ca艂y dzie艅 dr臋czy艂o j膮 pewne spostrze偶enie zwi膮zane z kamerlingiem. Od chwili, kiedy go pozna艂a, wyczuwa艂a w nim cierpienie znacznie g艂臋bsze i bardziej osobiste, ni偶 m贸g艂 wywo艂a膰 kryzys, wobec kt贸rego stan膮艂. Za mask膮 udawanego spokoju dostrzega艂a cz艂owieka dr臋czonego przez w艂asne demony. Teraz wiedzia艂a, 偶e intuicja jej nie zawiod艂a. Kamerling nie tylko musia艂 zmierzy膰 si臋 z najbardziej niebezpiecznym zagro偶eniem w historii Watykanu, ale ponadto zosta艂 sam, bez swojego mentora i przyjaciela.

Gwardzi艣ci zwolnili, jakby niepewni, w kt贸rym dok艂adnie miejscu pochowano ostatniego papie偶a. Kamerling natomiast szed艂 dalej pewnym krokiem i w ko艅cu zatrzyma艂 si臋 przed marmurowym grobowcem, ja艣niejszym ni偶 pozosta艂e. Na wierzchu znajdowa艂a si臋 rze藕ba le偶膮cego papie偶a. Kiedy Vittoria rozpozna艂a jego twarz widzian膮 niegdy艣 w telewizji, poczu艂a uk艂ucie strachu. Co my robimy?

- Wiem, 偶e nie mamy zbyt wiele czasu - odezwa艂 si臋 kamerling - ale mimo to prosz臋 was o chwil臋 modlitwy.

Wszyscy stra偶nicy pochylili g艂owy tam, gdzie stali. Vittoria posz艂a za ich przyk艂adem, s艂ysz膮c, jak bije jej serce. Kamerling ukl臋kn膮艂 przy grobie i modli艂 si臋 po w艂osku. Kiedy s艂ucha艂a jego s艂贸w, nieoczekiwanie ogarn膮艂 j膮 smutek, kt贸ry w ko艅cu znalaz艂 uj艣cie we 艂zach... 艂zach nad jej w艂asnym mentorem... jej 艣wi臋tym ojcem. S艂owa kamerlinga wydawa艂y si臋 r贸wnie dobrze pasowa膰 do jej ojca, jak do papie偶a.

- Najlepszy ojcze, przyjacielu, doradco. - G艂os kamerlinga odbija艂 si臋 g艂ucho od 艣cian niszy. - Kiedy by艂em m艂ody, powiedzia艂e艣 mi, 偶e g艂os, kt贸ry s艂ysz臋 w sercu, jest g艂osem Boga. Powiedzia艂e艣 mi r贸wnie偶, 偶e musz臋 za nim pod膮偶a膰, cho膰by wi贸d艂 mnie przez najbardziej bolesne drogi. S艂ysz臋 go teraz, jak domaga si臋 ode mnie wykonania niemo偶liwych zada艅. Daj mi si艂臋. Ze艣lij mi wybaczenie. To, co robi臋... robi臋 w imi臋 wszystkiego, w co wierzy艂e艣. Amen.

- Amen - szepn臋li stra偶nicy.

Amen, ojcze, Vittoria wytar艂a oczy.

Kamerling powoli si臋 podni贸s艂 i odszed艂 nieco od grobu.

- Odsu艅cie pokryw臋 na bok - poleci艂.

Gwardzi艣ci zawahali si臋.

- Signore - odezwa艂 si臋 jeden z nich - zgodnie z prawem, jeste艣my pod ojca komend膮. - Urwa艂. - Zrobimy, co nam ojciec poleci...

Kamerling jakby czyta艂 w jego my艣lach.

- Pewnego dnia poprosz臋 was o wybaczenie za to, 偶e postawi艂em was w takiej sytuacji. Dzisiaj jednak prosz臋 o pos艂usze艅stwo. Prawa watyka艅skie zosta艂y postanowione po to, by chroni膰 ten Ko艣ci贸艂. To w ich duchu prosz臋, 偶eby艣cie je dzi艣 z艂amali.

Nasta艂a chwila ciszy, po czym dow贸dca grupy wyda艂 rozkaz. Trzej stra偶nicy po艂o偶yli latarki na pod艂odze, a ich cienie natychmiast gwa艂townie si臋 wyd艂u偶y艂y na 艣cianie. O艣wietleni od do艂u podeszli do sarkofagu. Wsparli si臋 r臋kami o marmurow膮 pokryw臋 w g艂owach grobowca i ustawili odpowiednio stopy. Na sygna艂 wszyscy jednocze艣nie zacz臋li pcha膰 ogromny blok. Kiedy wieko nawet nie drgn臋艂o, Vittoria u艣wiadomi艂a sobie, 偶e ma nadziej臋, i偶 oka偶e si臋 zbyt ci臋偶kie. Nagle poczu艂a l臋k przed tym, co mog膮 znale藕膰 w 艣rodku.

M臋偶czy藕ni pchn臋li mocniej, ale pokrywa nadal nie da艂a si臋 ruszy膰.

- Ancora - odezwa艂 si臋 kamerling, podwijaj膮c r臋kawy sutanny i przygotowuj膮c si臋 do pchania wraz z nimi. - Ora! - Wszyscy naparli na kamienny blok.

Vittoria chcia艂a ju偶 zaoferowa膰 swoj膮 pomoc, ale w艂a艣nie w tym momencie pokrywa si臋 poruszy艂a. M臋偶czy藕ni znowu pchn臋li, rozleg艂 si臋 niemal pierwotny pomruk kamienia tr膮cego o kamie艅 i wieko w g贸rnej cz臋艣ci sarkofagu zacz臋艂o odsuwa膰 si臋 na bok, a偶 w ko艅cu spocz臋艂o uko艣nie w stosunku do podstawy. Wyrze藕biona g艂owa papie偶a znalaz艂a si臋 teraz w g艂臋bi niszy, a stopy wysun臋艂y si臋 na korytarz.

Wszyscy odst膮pili do ty艂u.

Jeden ze stra偶nik贸w ostro偶nie schyli艂 si臋 i podni贸s艂 swoj膮 latark臋. Nast臋pnie skierowa艂 jej 艣wiat艂o do wn臋trza sarkofagu. Promie艅 chwia艂 si臋 przez chwil臋, ale w ko艅cu znieruchomia艂. Pozostali gwardzi艣ci r贸wnie偶 podeszli bli偶ej. Nawet w ciemno艣ci Vittoria wyczu艂a, 偶e si臋 wzdrygn臋li. Jeden po drugim si臋 prze偶egnali.

Kamerling r贸wnie偶 si臋 wstrz膮sn膮艂, kiedy zajrza艂 do grobu, a jego ramiona opad艂y, jak pod wp艂ywem wielkiego ci臋偶aru. Sta艂 tak przez d艂u偶sz膮 chwil臋, zanim si臋 obr贸ci艂.

Vittoria obawia艂a si臋, 偶e szcz臋ki zmar艂ego b臋d膮 zaci艣ni臋te wskutek rigor mortis i b臋dzie musia艂a prosi膰 o ich wy艂amanie. Teraz przekona艂a si臋, 偶e nie jest to potrzebne. Policzki papie偶a zapad艂y si臋 i usta by艂y szeroko otwarte.

Jego j臋zyk by艂 czarny jak 艣mier膰.

86

呕adnych 艣wiate艂. 呕adnych d藕wi臋k贸w.

W tajnych archiwach watyka艅skich zapanowa艂y kompletne ciemno艣ci.

Strach stanowi 艣wietn膮 motywacj臋, u艣wiadomi艂 sobie Langdon. Z trudem chwytaj膮c oddech, ruszy艂 niezdarnie w ciemno艣ci w kierunku obrotowych drzwi. Po omacku odnalaz艂 na 艣cianie przycisk i wbi艂 w niego palec. Nic. Spr贸bowa艂 ponownie. Drzwi ani drgn臋艂y.

Obr贸ci艂 si臋 na o艣lep i zacz膮艂 wo艂a膰, ale w艂asny g艂os wyda艂 mu si臋 bardzo zduszony. U艣wiadomi艂 sobie nagle groz臋 swojego po艂o偶enia. Zwi臋kszony dop艂yw adrenaliny przyspieszy艂 prac臋 serca i p艂uca nie mog艂y nad膮偶y膰 z dostarczaniem tlenu. Czu艂 si臋, jakby go kto艣 uderzy艂 w splot s艂oneczny.

Rzuci艂 si臋 ca艂ym ci臋偶arem na drzwi i przez chwil臋 wydawa艂o mu si臋, 偶e drgn臋艂y. Pchn膮艂 jeszcze raz, widz膮c przed oczyma gwiazdy. U艣wiadomi艂 sobie jednak, 偶e to nie drzwi, tylko ca艂y pok贸j wok贸艂 niego wiruje. Cofaj膮c si臋 chwiejnie, potkn膮艂 si臋 o podstaw臋 przesuwanej drabiny i upad艂, rani膮c sobie kolano o ostr膮 kraw臋d藕 rega艂u. Przeklinaj膮c, podni贸s艂 si臋 i zacz膮艂 po omacku szuka膰 drabiny.

W ko艅cu natrafi艂 na ni膮. Mia艂 nadziej臋, 偶e jest z ci臋偶kiego drewna lub stali, ale okaza艂o si臋, 偶e to aluminium. Chwyci艂 j膮 i trzymaj膮c jak taran, ruszy艂 w ciemno艣ci biegiem ku szklanej 艣cianie. By艂a bli偶ej, ni偶 si臋 spodziewa艂. Drabina trafi艂a w ni膮 i si臋 odbi艂a, a z cichego d藕wi臋ku, jaki wywo艂a艂o to zderzenie, wywnioskowa艂, 偶e je艣li chce st艂uc grube szk艂o, musi u偶y膰 czego艣 bez por贸wnania ci臋偶szego.

Z nag艂ym przyp艂ywem nadziei si臋gn膮艂 po pistolet, ale r贸wnie szybko przypomnia艂 sobie, 偶e go nie ma. Olivetti zabra艂 mu go w gabinecie papie偶a, argumentuj膮c, 偶e nie chce, by kto艣 chodzi艂 z na艂adowan膮 broni膮 w obecno艣ci kamerlinga. Wtedy wydawa艂o si臋 to rozs膮dne.

Znowu zacz膮艂 wo艂a膰, ale tym razem jego g艂os by艂 jeszcze cichszy.

Przypomnia艂 sobie radiotelefon, kt贸ry stra偶nik zostawi艂 na stoliku przed boksem. Dlaczego, do cholery, nie wzi膮艂em go do 艣rodka! Przed oczyma widzia艂 ju偶 ta艅cz膮ce fioletowe plamy, wi臋c ponagla艂 si臋 do my艣lenia. By艂e艣 ju偶 uwi臋ziony, powtarza艂 sobie. Przetrwa艂e艣 co艣 znacznie gorszego. By艂e艣 wtedy dzieckiem, a poradzi艂e艣 sobie. Ze wszystkich stron napiera艂a na niego przyt艂aczaj膮ca ciemno艣膰. My艣l!

Po艂o偶y艂 si臋 na pod艂odze. Przewr贸ci艂 si臋 na plecy i wyci膮gn膮艂 r臋ce wzd艂u偶 cia艂a. Przede wszystkim musia艂 odzyska膰 panowanie nad sob膮.

Rozlu藕nij si臋. Oszcz臋dzaj energi臋.

Jego serce nie musia艂o ju偶 pokonywa膰 si艂y ci臋偶ko艣ci przy pompowaniu krwi, wi臋c stopniowo zacz臋艂o bi膰 wolniej. By艂a to sztuczka, kt贸r膮 stosowali p艂ywacy, by ponownie dotleni膰 krew, gdy kolejne wy艣cigi nast臋powa艂y kr贸tko po sobie.

Tu jest mn贸stwo powietrza, t艂umaczy艂 sobie. Mn贸stwo. Teraz my艣l. Pod艣wiadomie oczekiwa艂, 偶e za chwil臋 艣wiat艂a ponownie si臋 zapal膮. Jednak to nie nast臋powa艂o. Kiedy tak le偶a艂, oddychaj膮c ju偶 swobodniej, zacz臋艂a go ogarnia膰 dziwna rezygnacja. Czu艂 si臋 tak spokojnie. Musi z tym walczy膰.

Ruszaj si臋, do cholery! Ale gdzie...

Myszka Miki na nadgarstku 艣wieci艂a weso艂o, jakby ciesz膮c si臋 z ciemno艣ci. Dziewi膮ta trzydzie艣ci trzy. P贸艂 godziny do Ognia. Przedtem wydawa艂o mu si臋, 偶e jest o wiele p贸藕niej. Jego umys艂, zamiast tworzy膰 plany ucieczki, zacz膮艂 teraz domaga膰 si臋 wyja艣nie艅. Kto wy艂膮czy艂 pr膮d? Czy Rocher rozszerza poszukiwania? Czy偶by Olivetti nie ostrzeg艂 kapitana, 偶e ja tu jestem? Wiedzia艂 jednak, 偶e w tym momencie nie ma to najmniejszego znaczenia.

Otworzy艂 szeroko usta i odchyli艂 g艂ow臋 do ty艂u, staraj膮c si臋 oddycha膰 najg艂臋biej, jak potrafi. Ka偶dy kolejny oddech pali艂 troch臋 mniej ni偶 poprzedni. W g艂owie mu si臋 przeja艣ni艂o. Zebra艂 w ko艅cu my艣li i zmusi艂 m贸zg do dalszej pracy.

艢ciana ze szk艂a, przypomnia艂 sobie. Ale to cholernie grube szk艂o.

Zastanawia艂 si臋, czy jakie艣 ksi膮偶ki s膮 tu przechowywane w stalowych, ognioodpornych kasetach, kt贸re czasem widywa艂 w innych archiwach. Jednak znalezienie czegokolwiek w tych ciemno艣ciach poch艂on臋艂oby zbyt du偶o czasu, a i tak nie zdo艂a艂by jej unie艣膰, szczeg贸lnie w tym stanie.

A co ze sto艂em? W tym boksie, tak samo jak w pozosta艂ych, sta艂 na 艣rodku st贸艂 do badania dokument贸w. I co z tego! Nie da艂by rady go podnie艣膰, a poza tym nie zaci膮gn膮艂by go daleko. Rega艂y by艂y ustawione blisko siebie i przej艣cia pomi臋dzy nimi by艂y zbyt w膮skie.

Przej艣cia s膮 zbyt w膮skie...

Nagle wpad艂 mu do g艂owy pomys艂.

W przyp艂ywie pewno艣ci siebie szybko poderwa艂 si臋 na nogi. Natychmiast zakr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie i wyci膮gn膮艂 w ciemno艣ci r臋k臋, szukaj膮c oparcia. Jego d艂o艅 natrafi艂a na rega艂. Czeka艂 chwil臋, zmuszaj膮c si臋 do bezruchu. B臋dzie potrzebowa艂 ca艂ej si艂y, 偶eby zrobi膰 to, co zamierza.

Ustawi艂 si臋 przy p贸艂ce, jak futbolista przy w贸zku treningowym, zapar艂 si臋 nogami i zacz膮艂 pcha膰. Gdyby mi si臋 jako艣 uda艂o przechyli膰 rega艂. Ale ten nawet nie drgn膮艂. Ustawi艂 si臋 ponownie i znowu pchn膮艂. Stopy po艣lizgn臋艂y mu si臋 na pod艂odze. Rega艂 skrzypn膮艂, ale si臋 nie ruszy艂.

Potrzebna mu d藕wignia.

Odnalaz艂 szklan膮 艣cian臋 i wi贸d艂 po niej d艂oni膮, spiesz膮c w ciemno艣ci ku przeciwleg艂emu ko艅cowi boksu. Tylna 艣ciana pojawi艂a si臋 znacznie szybciej, ni偶 si臋 spodziewa艂, i zderzy艂 si臋 z ni膮 bole艣nie ramieniem. Kln膮c, okr膮偶y艂 rega艂 i z艂apa艂 si臋 p贸艂ki mniej wi臋cej na wysoko艣ci oczu. Potem, opieraj膮c jedn膮 nog臋 na szkle za sob膮, a drug膮 na ni偶szych p贸艂kach, zacz膮艂 si臋 wspina膰. Ksi膮偶ki spada艂y wok贸艂 niego z furkotem, ale przesta艂 si臋 tym przejmowa膰. Instynkt samozachowawczy ju偶 dawno wzi膮艂 g贸r臋 nad odpowiedzialno艣ci膮 historyka. Panuj膮ca wok贸艂 ciemno艣膰 zak艂贸ca艂a mu poczucie r贸wnowagi, tote偶 zamkn膮艂 oczy, 偶eby przyzwyczai膰 m贸zg do ignorowania sygna艂贸w wzrokowych. Teraz posuwa艂 si臋 szybciej. Wy偶ej powietrze by艂o rzadsze. Gramoli艂 si臋 na kolejne p贸艂ki, depcz膮c po ksi膮偶kach, staraj膮c si臋 znale藕膰 uchwyt dla r膮k, podci膮gaj膮c si臋 w g贸r臋. Potem jak alpinista zmagaj膮cy si臋 ze skaln膮 艣cian膮 uchwyci艂 d艂o艅mi ostatni膮 p贸艂k臋. Trzymaj膮c si臋 jej, przesun膮艂 jak najwy偶ej stopy po szkle, tak 偶e znalaz艂 si臋 w pozycji niemal horyzontalnej.

Teraz albo nigdy, Robercie, ponagla艂 go wewn臋trzny g艂os. To jak napr臋偶anie n贸g w si艂owni Harvardu.

Zbieraj膮c wszystkie si艂y, wpar艂 stopy w 艣cian臋 za sob膮, opar艂 r臋ce i klatk臋 piersiow膮 o p贸艂k臋 i pchn膮艂. Nic si臋 nie sta艂o.

Przez chwil臋 ci臋偶ko dysza艂, 艂api膮c powietrze, po czym ustawi艂 si臋 na nowo i pchn膮艂, z ca艂ej si艂y napr臋偶aj膮c nogi. Bardzo nieznacznie rega艂 drgn膮艂. Pchn膮艂 ponownie i rega艂 odchyli艂 si臋 o jakie艣 dwa centymetry do przodu, a potem do ty艂u. Wykorzysta艂 ten ruch na zaczerpni臋cie oddechu i kolejne pchni臋cie. P贸艂ka wychyli艂a si臋 bardziej.

To jest jak hu艣tawka, powiedzia艂 sobie. Utrzymuj rytm. Troszk臋 mocniej.

Ko艂ysa艂 rega艂em i za ka偶dym pchni臋ciem musia艂 dalej wyci膮ga膰 nogi. Mi臋艣nie r膮k go pali艂y, wi臋c stara艂 si臋 nie my艣le膰 o b贸lu. Wahad艂o zosta艂o wprawione w ruch. Jeszcze trzy pchni臋cia, mobilizowa艂 si臋.

Wystarczy艂y dwa.

Przez chwil臋 trwa艂 zawieszony jakby w stanie niewa偶ko艣ci, po czym z 艂omotem ksi膮偶ek zsuwaj膮cych si臋 z p贸艂ek, Langdon wraz z rega艂em run臋li do przodu.

W po艂owie drogi ku pod艂odze p贸艂ka uderzy艂a w nast臋pn膮. Langdon trzyma艂 si臋 mocno, przechylaj膮c si臋 ca艂ym ci臋偶arem do przodu i zaklinaj膮c nast臋pny rega艂, 偶eby si臋 przechyli艂. Prze偶y艂 moment paniki, gdy nic si臋 nie dzia艂o, ale w ko艅cu, trzeszcz膮c pod ci臋偶arem, drugi rega艂 r贸wnie偶 zacz膮艂 si臋 przechyla膰. Langdon zn贸w spada艂 ni偶ej.

Jak ogromne kostki domina kolejne rega艂y przewraca艂y si臋 nawzajem. S艂ycha膰 by艂o zgrzyt metalu o metal, wsz臋dzie woko艂o spada艂y ksi膮偶ki. Langdon mocno si臋 trzyma艂, gdy jego p贸艂ka osuwa艂a si臋 coraz ni偶ej, jak zapadka na k贸艂ku z臋batym. Zastanawia艂 si臋, ile w sumie jest tych rega艂贸w. Ile mog膮 wa偶y膰? Szk艂o 艣ciany jest bardzo grube...

Rega艂 Langdona le偶a艂 ju偶 prawie w horyzontalnej pozycji, kiedy w ko艅cu dobieg艂 go d藕wi臋k, na kt贸ry czeka艂 - odg艂os innego zderzenia. Z daleka. Z ko艅ca boksu. Ostry zgrzyt metalu po szkle. Ca艂y boks si臋 zatrz膮s艂, tote偶 wiedzia艂, 偶e ostatni rega艂 padaj膮cy pod ci臋偶arem poprzednich, musia艂 mocno uderzy膰 w szk艂o. D藕wi臋k, jaki potem us艂ysza艂, by艂 najbardziej niepo偶膮danym, jaki m贸g艂 sobie wyobrazi膰.

Cisza.

Nie by艂o s艂ycha膰 brz臋ku p臋kaj膮cego szk艂a, tylko rozchodz膮cy si臋 g艂uchy odg艂os, gdy 艣ciana przyj臋艂a na siebie ci臋偶ar rega艂贸w, kt贸re teraz opar艂y si臋 o ni膮. Le偶a艂 z szeroko otwartymi oczami na stosie ksi膮偶ek. Gdzie艣 dalej rozleg艂o si臋 nagle trzeszczenie. Langdon wstrzyma艂by oddech, by lepiej s艂ysze膰, ale nie mia艂 ju偶 czego wstrzymywa膰.

Jedna sekunda. Dwie...

Potem, kiedy oscylowa艂 ju偶 na kraw臋dzi nie艣wiadomo艣ci, us艂ysza艂 jakby odleg艂e westchnienie... fal臋 rozchodz膮c膮 si臋 w szklanej 艣cianie. I nagle szk艂o eksplodowa艂o. Rega艂 z Langdonem si臋gn膮艂 pod艂ogi.

Jak d艂ugo wyczekiwany deszcz na pustyni, kawa艂eczki szk艂a grzechota艂y, spadaj膮c w ciemno艣ciach. Ze wspania艂ym g艂o艣nym sykiem powietrze wpad艂o do wn臋trza boksu.

Trzydzie艣ci sekund p贸藕niej w Grotach Watyka艅skich Vittoria sta艂a akurat przed cia艂em papie偶a, kiedy cisz臋 przerwa艂 skrzek dobywaj膮cy si臋 z kr贸tkofal贸wki. Osoba, kt贸ra si臋 odezwa艂a, wyra藕nie mia艂a trudno艣ci ze z艂apaniem oddechu.

- M贸wi Robert Langdon. Czy kto艣 mnie s艂yszy?

Vittoria podnios艂a wzrok. Robert! Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e a偶 tak jej go tutaj brakuje.

Gwardzi艣ci wymienili zdumione spojrzenia. Jeden z nich wzi膮艂 radiotelefon do r臋ki.

- Panie Langdon? Jest pan na kanale trzecim. Komendant czeka na wiadomo艣膰 od pana na kanale pierwszym.

- Cholera, wiem, 偶e on jest na pierwszym! Nie chc臋 z nim rozmawia膰. Potrzebny mi kamerling. Teraz. Niech go kto艣 odszuka.

Langdon sta艂 w mroku archiwum, w艣r贸d pot艂uczonego szk艂a i stara艂 si臋 z艂apa膰 oddech. Na lewej d艂oni czu艂 ciep艂膮 ciecz i domy艣li艂 si臋, 偶e krwawi. Ku jego zaskoczeniu, g艂os kamerlinga odpowiedzia艂 mu niemal natychmiast.

- Tu kamerling Ventresca. Co si臋 dzieje?

Langdon prze艂膮czy艂 si臋 na nadajnik. Serce nadal mocno mu wali艂o.

- My艣l臋, 偶e przed chwil膮 kto艣 usi艂owa艂 mnie zabi膰!

Odpowiedzia艂a mu cisza.

Pr贸bowa艂 si臋 uspokoi膰.

- Wiem te偶, gdzie ma mie膰 miejsce nast臋pne morderstwo.

G艂os, kt贸ry mu odpowiedzia艂, nie nale偶a艂 do kamerlinga.

By艂 to komendant Olivetti.

- Panie Langdon. Prosz臋 nie m贸wi膰 wi臋cej ani s艂owa.

87

Kiedy Langdon przebiega艂 przez dziedziniec Belvedere i zbli偶a艂 si臋 do fontanny przed komend膮 gwardii szwajcarskiej, jego ubrudzony krwi膮 zegarek wskazywa艂 dziewi膮t膮 czterdzie艣ci jeden. D艂o艅 przesta艂a mu ju偶 krwawi膰, ale bola艂a bardziej, ni偶 na to wygl膮da艂a. Mia艂 wra偶enie, 偶e wszyscy pojawili si臋 przy nim na raz - Olivetti, Rocher, kamerling, Vittoria i kilku gwardzist贸w.

Vittoria natychmiast podbieg艂a ku niemu.

- Robercie, jeste艣 ranny.

Zanim zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, wyr贸s艂 przed nim Olivetti.

- Panie Langon, ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nic si臋 panu nie sta艂o. Bardzo mi przykro z powodu tej pomy艂ki zwi膮zanej z archiwum.

- Pomy艂ki? - Langdon nie wierzy艂 w艂asnym uszom. - Doskonale pan wie...

- To by艂a moja wina - odezwa艂 si臋 Rocher, wyst臋puj膮c naprz贸d. W jego g艂osie brzmia艂a skrucha. - Nie mia艂em poj臋cia, 偶e pan jest w archiwum. Cz臋艣膰 naszych bia艂ych stref ma wsp贸lny obw贸d zasilania z tamtym budynkiem. Rozszerzamy zakres poszukiwa艅. To ja wy艂膮czy艂em zasilanie. Gdybym wiedzia艂...

- Robercie - odezwa艂a si臋 Vittoria, podnosz膮c i badaj膮c jego zranion膮 d艂o艅. - Papie偶 zosta艂 zamordowany. Zabili go iluminaci.

Langdon s艂ysza艂 jej s艂owa, ale nie dociera艂o do niego ich znaczenie. Po prostu mia艂 ju偶 do艣膰. Potrafi艂 jeszcze tylko odczuwa膰 ciep艂o d艂oni Vittorii.

Kamerling wyci膮gn膮艂 z sutanny jedwabn膮 chustk臋 i poda艂 mu, 偶eby si臋 oczy艣ci艂. Nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. W jego zielonych oczach p艂on膮艂 nowy ogie艅.

- Robercie - naciska艂a Vittoria - m贸wi艂e艣, 偶e odkry艂e艣, gdzie ma zosta膰 zamordowany nast臋pny kardyna艂.

Langdon poczu艂 si臋 nagle beztrosko.

- Rzeczywi艣cie. To b臋dzie w...

- Nie - przerwa艂 mu Olivetti. - Kiedy prosi艂em, 偶eby pan nic wi臋cej nie m贸wi艂 przez kr贸tkofal贸wk臋, mia艂em ku temu pow贸d. - Zwr贸ci艂 si臋 do grupki gwardzist贸w, kt贸rzy ko艂o nich stali. - Mo偶ecie nas zostawi膰 samych, panowie?

呕o艂nierze natychmiast znikn臋li wewn膮trz budynku. Nie okazali najmniejszej urazy. Tylko pos艂usze艅stwo.

Olivetti odwr贸ci艂 si臋 do pozosta艂ych.

- Mimo 偶e jest to dla mnie niezwykle bolesne, musz臋 przyzna膰, 偶e morderstwo naszego papie偶a mog艂o zosta膰 dokonane wy艂膮cznie przy pomocy kogo艣 z wewn膮trz. Dla dobra nas wszystkich nie mo偶emy nikomu ufa膰. Mam tu na my艣li r贸wnie偶 naszych gwardzist贸w. - Wida膰 by艂o, 偶e cierpi, wypowiadaj膮c te s艂owa.

Na twarzy Rochera odmalowa艂 si臋 niepok贸j.

- Wewn臋trzna zmowa oznacza...

- Tak - przerwa艂 mu komendant - nie mamy gwarancji, i偶 poszukiwania s膮 prowadzone rzetelnie. Jednak musimy podj膮膰 to ryzyko. Szukajcie dalej.

Rocher mia艂 min臋, jakby chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale po namy艣le zrezygnowa艂 i odszed艂.

Kamerling odetchn膮艂 g艂臋boko. Dotychczas nie wypowiedzia艂 ani s艂owa, a Langdon wyczuwa艂 w nim pewn膮 surowo艣膰, kt贸rej wcze艣niej nie by艂o, jakby dotar艂 do punktu zwrotnego.

- Komendancie? - odezwa艂 si臋 Ventresca nieprzeniknionym tonem. - Zamierzam przerwa膰 konklawe.

Olivetti wyd膮艂 usta z powa偶n膮 min膮.

- Odradzam takie posuni臋cie. Nadal mamy jeszcze dwie godziny i dwadzie艣cia minut.

- C贸偶 to jest.

- Co ojciec zamierza? - Ton komendanta zmieni艂 si臋 na zaczepny. - Samodzielnie ewakuowa膰 kardyna艂贸w?

- Mam zamiar uratowa膰 ten Ko艣ci贸艂 moc膮, kt贸rej B贸g mi udzieli艂. W jaki spos贸b... to ju偶 nie pa艅skie zmartwienie.

Olivetti wyprostowa艂 si臋.

- Cokolwiek ojciec zamierza... - Przerwa艂. - Nie le偶y w moich kompetencjach, 偶eby ojca powstrzymywa膰. Szczeg贸lnie w 艣wietle pora偶ki, jak膮 ponios艂em jako dow贸dca si艂 bezpiecze艅stwa. Prosz臋 tylko, 偶eby ksi膮dz jeszcze poczeka艂. Chocia偶 dwadzie艣cia minut... do dziesi膮tej. Je艣li pan Langdon ma racj臋, to nadal mog臋 jeszcze schwyta膰 zab贸jc臋. Istnieje szansa, by zachowa膰 protok贸艂 i odwieczne zwyczaje.

- Zwyczaje? - Kamerling nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 od ironicznego 艣miechu. - Ju偶 dawno pozostawili艣my za sob膮 dba艂o艣膰 o formy, komendancie. Je艣li pan nie zauwa偶y艂, to mamy wojn臋.

Z komendy wyszed艂 jeden ze stra偶nik贸w i zawo艂a艂 do kamerlinga:

- W艂a艣nie mnie powiadomiono, 偶e mamy tego reportera z BBC, Glicka.

Ventresca skin膮艂 g艂ow膮.

- Niech on i jego kamerzystka spotkaj膮 si臋 ze mn膮 przed Kaplic膮 Syksty艅sk膮.

Oczy komendanta si臋 rozszerzy艂y.

- Co ojciec robi?

- Dwadzie艣cia minut, komendancie. To wszystko, co panu daj臋. - Potem odszed艂.

Kiedy alfa romeo komendanta przedziera艂a si臋 przez Watykan, nie jecha艂a za ni膮 tym razem kawalkada nieoznakowanych samochod贸w. Na tylnym siedzeniu Vittoria zawija艂a Langdonowi r臋k臋 banda偶em znalezionym w samochodowej apteczce.

Olivetti patrzy艂 prosto przed siebie.

- No, dobrze, panie Langdon. Dok膮d jedziemy?

88

Nawet z syren膮 i migaj膮cym 艣wiat艂em samoch贸d Olivettiego nie zwraca艂 na siebie uwagi, gdy p臋dzili przez most prosto ku sercu starego Rzymu. Wszyscy inni jechali w przeciwnym kierunku, do Watykanu, tak jakby sta艂 si臋 on nagle miejscem najlepszej rozrywki w Wiecznym Mie艣cie.

Langdon siedzia艂 na tylnym siedzeniu, a przez g艂ow臋 przemyka艂y mu niezliczone pytania. Zastanawia艂 si臋 nad zab贸jc膮, nad tym, czy tym razem go z艂api膮, czy zdradzi im informacje, kt贸rych potrzebuj膮, czy mo偶e jest ju偶 za p贸藕no. Ile czasu zosta艂o do chwili, gdy kamerling powie ludziom zgromadzonym na placu, 偶e grozi im niebezpiecze艅stwo? Nadal te偶 dr臋czy艂 go incydent w archiwum. Pomy艂ka.

Olivetti wcale nie u偶ywa艂 hamulc贸w, przemykaj膮c si臋 wyj膮c膮 alf膮 romeo w kierunku ko艣cio艂a Santa Maria della Vittoria. W innej sytuacji Langdon kurczy艂by si臋 ze strachu, ale dzi艣 by艂o mu to oboj臋tne. Tylko pulsuj膮cy b贸l w d艂oni przypomina艂 mu, gdzie si臋 znajduje.

Nad ich g艂owami j臋cza艂a syrena. Nie ma to, jak powiadomi膰 go, 偶e nadje偶d偶amy, pomy艣la艂 Langdon. Jednak dzi臋ki temu jechali z niewiarygodn膮 szybko艣ci膮. Przypuszcza艂, 偶e Olivetti wy艂膮czy sygna艂, gdy znajd膮 si臋 bli偶ej.

Maj膮c teraz chwil臋 na zastanowienie, Langdon ze zdumieniem rozwa偶a艂 informacj臋 o otruciu papie偶a, kt贸ra w ko艅cu dotar艂a do jego 艣wiadomo艣ci. Wydawa艂o si臋 to nie do poj臋cia, ale jednocze艣nie logiczne. W ko艅cu podstaw膮 dzia艂alno艣ci iluminat贸w zawsze by艂a infiltracja - zmiana w艂adzy od 艣rodka. Ponadto zdarza艂y si臋 ju偶 morderstwa papie偶y. Kr膮偶y艂o wiele pog艂osek o zdradzie w 艂onie Watykanu, chocia偶 bez autopsji trudno je by艂o potwierdzi膰. A偶 do niedawna. Jaki艣 czas temu naukowcy uzyskali zezwolenie, aby prze艣wietli膰 promieniami rentgenowskimi gr贸b papie偶a Celestyna V, kt贸ry podobno zgin膮艂 z r膮k swojego nadmiernie niecierpliwego nast臋pcy Bonifacego VIII. Badacze liczyli, 偶e znajd膮 jaki艣 艣lad nieczystej gry, na przyk艂ad z艂aman膮 ko艣膰. Tymczasem odkryli dwudziestocentymetrowy gw贸藕d藕 wbity w czaszk臋 papie偶a.

Langdon przypomnia艂 sobie teraz seri臋 wycink贸w prasowych, przys艂anych mu przez innych entuzjast贸w iluminat贸w kilka lat temu. Pocz膮tkowo my艣la艂, 偶e kto艣 robi mu dowcip, wi臋c poszed艂 sprawdzi膰 w harwardzkiej bibliotece, czy artyku艂y s膮 autentyczne. O dziwo, by艂y. Zawiesi艂 je zatem na swojej tablicy og艂osze艅 jako przyk艂ad dla student贸w, 偶e nawet szanowane agencje prasowe daj膮 si臋 czasem zwie艣膰 na manowce paranoi zwi膮zanej z iluminatami. Nagle okaza艂o si臋, 偶e podejrzenia prasy nie by艂y a偶 tak szalone, jak mu si臋 zdawa艂o. Nadal potrafi艂 odtworzy膰 w my艣lach tre艣膰 wycink贸w...

THE BRITISH BROADCASTTNG CORPORATION

14 CZERWCA 1998

Papie偶 Jan Pawe艂 I, kt贸ry zmar艂 w 1978 roku, pad艂 ofiar膮 spisku lo偶y maso艅skiej P2... Tajne stowarzyszenie P2 postanowi艂o zamordowa膰 Jana Paw艂a I, kiedy przekona艂o si臋, 偶e zamierza on zdymisjonowa膰 ameryka艅skiego arcybiskupa Paula Marcinkusa ze stanowiska prezesa Banku Watyka艅skiego. Bank by艂 wmieszany w niejasne uk艂ady finansowe z lo偶膮 maso艅sk膮...

THE NEW YORK TIMES

24 SIERPNIA 1998

Dlaczego 艣wi臋tej pami臋ci Jan Pawe艂 I, le偶膮c w 艂贸偶ku, mia艂 na sobie dzienn膮 koszul臋? Dlaczego by艂a ona podarta? Na tym pytania si臋 nie ko艅cz膮. Nie przeprowadzono 偶adnego badania lekarskiego. Kardyna艂 Villot zabroni艂 wykonania autopsji, zas艂aniaj膮c si臋 zasad膮, 偶e nigdy nie wykonuje si臋 sekcji zw艂ok papie偶a. Tymczasem lekarstwa Jana Paw艂a w tajemniczy spos贸b znikn臋艂y z jego sypialni, podobnie jak jego okulary, pantofle nocne oraz testament.

LONDON DAILY MAIL

27 SIERPNIA 1998

...spisek, w kt贸rym mia艂a sw贸j udzia艂 pot臋偶na, bezlitosna i nielegalna lo偶a maso艅ska, kt贸rej macki si臋gaj膮 a偶 do Watykanu.

Z kieszeni Vittorii dobieg艂 sygna艂 jej telefonu kom贸rkowego, mi艂osiernie przerywaj膮c rozmy艣lania Langdona.

Vittoria podnios艂a telefon do ucha, a na jej twarzy malowa艂o si臋 zdziwienie, kto mo偶e teraz do niej dzwoni膰. Langdon nawet z odleg艂o艣ci, w kt贸rej siedzia艂, rozpozna艂 ten ostry jak laser g艂os.

- Vittoria? Tu Maximilian Kohler. Czy odnale藕li艣cie antymateri臋?

- Max? Dobrze si臋 czujesz?

- Widzia艂em wiadomo艣ci. Nie wspomniano o antymaterii ani CERN-ie. Bardzo dobrze. Co si臋 dzieje?

- Nie uda艂o nam si臋 jeszcze zlokalizowa膰 pojemnika. Sytuacja jest skomplikowana. Robert Langdon okaza艂 si臋 bardzo pomocny. Mamy trop, kt贸ry nam mo偶e pom贸c schwyta膰 morderc臋 kardyna艂贸w. W艂a艣nie teraz jedziemy...

- Panno Vetra - przerwa艂 jej Olivetti. - Do艣膰 ju偶 pani powiedzia艂a.

Wyra藕nie zirytowana, zakry艂a mikrofon.

- Komendancie, to dyrektor CERN-u. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 ma on prawo...

- Ma prawo - warkn膮艂 Olivetti - by膰 tutaj i stara膰 si臋 rozwi膮za膰 t臋 sytuacj臋. Rozmawia pani przez og贸lnie dost臋pn膮 lini臋. Do艣膰 ju偶 pani powiedzia艂a.

Vittoria odetchn臋艂a g艂臋boko.

- Max?

- By膰 mo偶e b臋d臋 mia艂 dla ciebie informacje - oznajmi艂 Kohler. - Na temat twojego ojca... Chyba wiem, komu powiedzia艂 o antymaterii.

Vittoria nachmurzy艂a si臋.

- Max, ojciec zapewni艂 mnie, 偶e nikomu nie powiedzia艂.

- Obawiam si臋, Vittorio, 偶e jednak komu艣 powiedzia艂. Musz臋 jeszcze sprawdzi膰 rejestry s艂u偶by bezpiecze艅stwa. Wkr贸tce si臋 z tob膮 skontaktuj臋. - Telefon umilk艂.

Kiedy chowa艂a go z powrotem do kieszeni, jej twarz by艂a woskowo blada.

- Nic ci nie jest? - spyta艂 Langdon.

Zaprzeczy艂a, jednak jej trz臋s膮ce si臋 palce zdradzi艂y prawd臋.

- Ten ko艣ci贸艂 jest na Piazza Barberini - poinformowa艂 ich Olivetti, wy艂膮czaj膮c syren臋 i sprawdzaj膮c godzin臋. - Mamy dziewi臋膰 minut.

Kiedy Langdon po raz pierwszy u艣wiadomi艂 sobie, gdzie jest trzeci znacznik, po艂o偶enie ko艣cio艂a obudzi艂o w nim jakie艣 odleg艂e wspomnienie. Piazza Barberini. Co艣 w tej nazwie brzmia艂o mu znajomo... co艣, czego nie m贸g艂 sobie w贸wczas przypomnie膰. Teraz jednak ju偶 wiedzia艂. Znajdowa艂a si臋 tu kontrowersyjna stacja metra. Dwadzie艣cia lat temu budowa tej stacji wywo艂a艂a wzburzenie w艣r贸d historyk贸w, kt贸rzy obawiali si臋, 偶e wykopy pod placem spowoduj膮 osuni臋cie si臋 wielotonowego obelisku stoj膮cego na 艣rodku. Tymczasem miejscy decydenci kazali usun膮膰 obelisk i zast膮pili go niewielk膮 fontann膮 o nazwie Triton.

Czyli w czasach Berniniego, u艣wiadomi艂 sobie, na Piazza Barberini znajdowa艂 si臋 obelisk! Je艣li mia艂 jeszcze jakiekolwiek w膮tpliwo艣ci, czy dobrze zlokalizowa艂 trzeci znacznik, to teraz ca艂kowicie znikn臋艂y.

Kiedy znale藕li si臋 w odleg艂o艣ci jednej przecznicy od placu, Olivetti skr臋ci艂 w boczn膮 alejk臋 i w po艂owie jej d艂ugo艣ci gwa艂townie si臋 zatrzyma艂. Zdj膮艂 marynark臋, podwin膮艂 r臋kawy i za艂adowa艂 bro艅.

- Nie mo偶emy ryzykowa膰, 偶e zostaniemy rozpoznani - wyja艣ni艂. - Was pokazywali w telewizji. Chcia艂bym, 偶eby艣cie si臋 schowali po drugiej stronie placu, tak 偶eby was nie by艂o wida膰, i obserwowali g艂贸wne wej艣cie. Ja id臋 od ty艂u. - Wyj膮艂 znajomy pistolet i wr臋czy艂 go Langdonowi. - Na wszelki wypadek.

Langdon skrzywi艂 si臋. Ju偶 po raz drugi dawano mu bro艅. Wsun膮艂 j膮 do kieszeni na piersi. Jednocze艣nie u艣wiadomi艂 sobie, 偶e nadal nosi przy sobie kart臋 z ksi膮偶ki Diagramma. Nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e zapomnia艂 zostawi膰 j膮 w archiwum. Wyobra偶a艂 sobie kustosza, kt贸ry dostaje ataku w艣ciek艂o艣ci na wie艣膰, 偶e jego bezcenny eksponat jest noszony po mie艣cie jak mapa turystyczna. Potem jednak przypomnia艂 sobie o masie pot艂uczonego szk艂a przemieszanego z dokumentami, jak膮 pozostawi艂 po sobie w budynku archiwum. Kustosz b臋dzie mia艂 inne problemy. O ile archiwa przetrwaj膮 t臋 noc...

Olivetti wysiad艂 z samochodu i wskaza艂 w stron臋, sk膮d przyjechali.

- Plac jest tam. Miejcie oczy otwarte i uwa偶ajcie, 偶eby was nie zobaczy艂. - Stukn膮艂 w telefon kom贸rkowy, kt贸ry mia艂 przy pasku. - Panno Vetra, sprawd藕my jeszcze raz automatyczne wybieranie mojego numeru.

Vittoria wyj臋艂a sw贸j telefon i wcisn臋艂a przycisk, na kt贸rym wcze艣niej przed Panteonem zaprogramowa艂a numer komendanta. Telefon Olivettiego zawibrowa艂 przy pasku, ale nie zadzwoni艂 - przezornie wcze艣niej wyciszony.

Komendant skin膮艂 g艂ow膮.

- Dobrze. Je艣li co艣 zobaczycie, zawiadomcie mnie. - Zarepetowa艂 bro艅. - B臋d臋 czeka艂 wewn膮trz. Ten poganin jest m贸j.

W tej chwili w pobli偶u zadzwoni艂 te偶 inny telefon.

Hassassin odebra艂.

- Tak?

- To ja - oznajmi艂 g艂os w s艂uchawce. - Janus.

Hassassin u艣miechn膮艂 si臋.

- Witam, mistrzu.

- Prawdopodobnie znaj膮 twoj膮 pozycj臋. Kto艣 jedzie ci臋 powstrzyma膰.

- Za p贸藕no. Ju偶 wszystko tu przygotowa艂em.

- Dobrze. Tylko wyjd藕 z tego 偶ywy. S膮 jeszcze zadania do wykonania.

- Ci, kt贸rzy stan膮 na mej drodze, zgin膮.

- Ci, kt贸rzy stan膮 na twej drodze, s膮 m膮drzy.

- M贸wisz o tym ameryka艅skim naukowcu?

- Wiesz o nim?

Hassassin za艣mia艂 si臋.

- Spokojny, ale naiwny. Rozmawia艂 ze mn膮 wcze艣niej przez telefon. Jest z nim kobieta, kt贸ra ma zgo艂a odmienny temperament. - Poczu艂 przyp艂yw po偶膮dania, gdy przypomnia艂 sobie ognisty charakter c贸rki Leonarda Vetry.

W telefonie na chwil臋 zapanowa艂a cisza. Hassassin po raz pierwszy by艂 艣wiadkiem wahania swojego zleceniodawcy. W ko艅cu Janus zn贸w si臋 odezwa艂.

- Je艣li b臋dzie trzeba, zabij ich.

- Za艂atwione. - Zab贸jca u艣miechn膮艂 si臋. Poczu艂, jak po ca艂ym ciele rozlewa mu si臋 mi艂e uczucie oczekiwania. Chocia偶 kobiet臋 mo偶e sobie zatrzymam jako nagrod臋.

89

Na placu 艢wi臋tego Piotra wybuch艂a wojna.

Sta艂 si臋 on 艣wiadkiem szale艅czej agresji. Wozy transmisyjne r贸偶nych stacji wpada艂y na plac jak wozy bojowe zdobywaj膮ce przycz贸艂ki. Reporterzy przygotowywali do pracy najnowsze urz膮dzenia elektroniczne jak 偶o艂nierze zbroj膮cy si臋 do bitwy. Na ca艂ym obwodzie placu poszczeg贸lne sieci manewrowa艂y, by zdoby膰 jak najkorzystniejsz膮 pozycj臋 dla ustawienia najnowocze艣niejszej broni w wojnie medi贸w - wielkich telebim贸w.

S膮 to ogromne ekrany wideo, kt贸re mo偶na zamocowa膰 na dachach woz贸w transmisyjnych lub przeno艣nych stela偶ach. S艂u偶膮 one jako rodzaj tablic reklamowych stacji telewizyjnych, wy艣wietlaj膮c zar贸wno materia艂 nadawany przez stacj臋, jak i jej logo. Je艣li taki ekran uda si臋 dobrze umie艣ci膰 - na przyk艂ad tu偶 przed miejscem akcji - to konkurencyjna stacja, filmuj膮c wydarzenie, reklamuje przy okazji swojego rywala.

Jednak plac okupowa艂y nie tylko media. Ze wszystkich stron 艣ci膮ga艂y tu t艂umy gapi贸w, a wolna przestrze艅 szybko stawa艂a si臋 cennym towarem. Ludzie gromadzili si臋 wok贸艂 ogromnych ekran贸w, s艂uchaj膮c w podnieceniu i oszo艂omieniu przedstawianych na nich relacji na 偶ywo.

Zaledwie o sto metr贸w dalej, za os艂on膮 grubych 艣cian Bazyliki 艢wi臋tego Piotra 艣wiat wydawa艂 si臋 zupe艂nie spokojny. Porucznik Chartrand wraz z trzema innymi gwardzistami poruszali si臋 powoli w ciemno艣ci. Posuwali si臋 wachlarzem wzd艂u偶 nawy, maj膮c na oczach gogle na podczerwie艅, a w r臋kach detektory, kt贸rymi poruszali przed sob膮. Przeszukanie dost臋pnych dla publiczno艣ci sektor贸w Watykanu nie przynios艂o, jak dot膮d, 偶adnego rezultatu.

- Teraz lepiej zdejmijcie gogle - powiedzia艂 dow贸dca grupy.

Chartrand ju偶 to zrobi艂. Zbli偶ali si臋 do Niszy Paliuszy - wpuszczonej w posadzk臋 komory w 艣rodku bazyliki. O艣wietla艂o j膮 dziewi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 lamp olejowych i wzmocnione promieniowanie podczerwone mog艂oby poparzy膰 im oczy.

Chartrand ucieszy艂 si臋, 偶e mo偶e na chwil臋 pozby膰 si臋 ci臋偶kich gogli. Rozgl膮da艂 si臋 pilnie, gdy schodzili do komory, 偶eby j膮 przeszuka膰. Pomieszczenie by艂o naprawd臋 pi臋kne... z艂ote i rozjarzone 艣wiat艂ami. Nigdy przedtem tu nie by艂.

Mia艂 wra偶enie, 偶e od dnia przybycia do Watykanu codziennie dowiaduje si臋 czego艣 nowego o kryj膮cych si臋 tu tajemnicach. Jedn膮 z nich by艂y te lampki oliwne. By艂o ich dok艂adnie dziewi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 i pali艂y si臋 przez ca艂y czas. Taka panowa艂a tradycja. Kto艣 zawsze czuwa艂 i dope艂nia艂 je 艣wi臋tymi olejami, tak 偶eby 偶adna nie wypali艂a si臋 do ko艅ca. M贸wiono, 偶e b臋d膮 p艂on膮膰 do ko艅ca 艣wiata.

A przynajmniej do p贸艂nocy, pomy艣la艂 Chartrand, znowu czuj膮c, jak zasycha mu w ustach.

Przesun膮艂 detektorem nad lampkami, ale nie odezwa艂 si臋 偶aden sygna艂. Nic dziwnego, skoro pojemnik jest ukryty w jakim艣 ciemnym miejscu, jak wynika z przekazu kamery.

Badaj膮c wn臋trze komory, dotar艂 do kraty odgradzaj膮cej otw贸r w posadzce. Zag艂臋bienie to wiod艂o do stromych, w膮skich schod贸w prowadz膮cych prosto w d贸艂. S艂ysza艂 opowie艣ci o tym, co si臋 tam kryje si臋. Na szcz臋艣cie nie musia艂 tam schodzi膰. Rocher wyda艂 wyra藕ne rozkazy. Przeszukujcie tylko miejsca dost臋pne dla publiczno艣ci.

- Co to za zapach? - spyta艂, odwracaj膮c si臋 od kraty. W niszy unosi艂 si臋 odurzaj膮co s艂odki aromat.

- To dym z lamp - odpar艂 jeden z jego koleg贸w.

Zaskoczy艂o go to.

- Pachnie raczej jak perfumy ni偶 nafta.

- Bo to nie jest nafta. Te lampy pal膮 si臋 blisko papieskiego o艂tarza, tote偶 nape艂niaj膮 je specjaln膮 mieszank膮 etanolu, cukru, butanu i perfum.

- Butanu? - Chartrand spojrza艂 niespokojnie na lampki.

- Tak. Uwa偶aj, 偶eby nie rozla膰. Pachnie niebia艅sko, ale pali si臋 jak diabli.

Stra偶nicy sko艅czyli ju偶 przeszukiwanie niszy i ponownie przesuwali si臋 naw膮 bazyliki, kiedy odezwa艂a si臋 kr贸tkofal贸wka.

Przekazywano im informacje o rozwoju sytuacji. S艂uchali ich wstrz膮艣ni臋ci.

Najwyra藕niej pojawi艂y si臋 nowe, k艂opotliwe okoliczno艣ci, kt贸rych nie mo偶na by艂o omawia膰 przez radio. Natomiast kamerling postanowi艂 naruszy膰 tradycj臋 i wej艣膰 na konklawe, 偶eby przem贸wi膰 do kardyna艂贸w. Nigdy dotychczas to si臋 nie zdarzy艂o. Z drugiej strony, pomy艣la艂 Chartrand, jeszcze nigdy w swojej historii Watykan nie znajdowa艂 si臋 nad czym艣 w rodzaju nowoczesnej bomby nuklearnej.

Chartrand poczu艂 si臋 spokojniejszy, gdy kamerling przej膮艂 nad wszystkim kontrol臋, gdy偶 jego w艂a艣nie najbardziej szanowa艂 ze wszystkich os贸b w Watykanie. Niekt贸rzy gwardzi艣ci uwa偶ali kamerlinga za beato - fanatyka religijnego, u kt贸rego mi艂o艣膰 do Boga graniczy z obsesj膮. Jednak nawet oni byli zgodni, 偶e je艣li chodzi o zwalczanie nieprzyjaci贸艂 Boga, to jest on cz艂owiekiem, kt贸ry najlepiej sobie z tym poradzi.

W minionym tygodniu ze wzgl臋du na przygotowania do konklawe gwardzi艣ci cz臋sto spotykali si臋 z kamerlingiem i zauwa偶yli, 偶e jest on nieco zdenerwowany, a w jego zielonych oczach maluje si臋 wyraz napi臋cia. Jednak nic w tym dziwnego, stwierdzano powszechnie, w ko艅cu nie tylko ma na g艂owie zorganizowanie 艣wi臋tego konklawe, ale na dodatek musi si臋 tym wszystkim zajmowa膰 tu偶 po stracie swojego mentora.

Chartrand do艣膰 szybko po przybyciu do Watykanu us艂ysza艂 histori臋 zamachu bombowego, w kt贸rym matka kamerlinga zgin臋艂a na jego oczach. Bomba w ko艣ciele... a teraz to wszystko dzieje si臋 od nowa. Niestety, w贸wczas w艂adzom nie uda艂o si臋 odnale藕膰 zamachowc贸w... prawdopodobnie jakiej艣 grupy antychrze艣cija艅skiej, jak twierdzili, i ca艂a sprawa si臋 rozmy艂a. Nic dziwnego, 偶e kamerling pogardza艂 bierno艣ci膮.

Dwa miesi膮ce temu w spokojne popo艂udnie Chartrand wpad艂 na kamerlinga przechadzaj膮cego si臋 po Watykanie. Ventresca najwyra藕niej rozpozna艂 w nim nowicjusza i zaprosi艂 go, 偶eby towarzyszy艂 mu podczas spaceru. Nie rozmawiali o niczym szczeg贸lnym, ale kamerling stworzy艂 tak膮 atmosfer臋, 偶e Chartrand od razu poczu艂 si臋 swobodnie w jego towarzystwie.

- Ojcze - spyta艂 w pewnej chwili - czy mog臋 zada膰 dziwne pytanie?

Kamerling u艣miechn膮艂 si臋.

- Tylko je艣li ja mog臋 udzieli膰 dziwnej odpowiedzi.

Chartrand roze艣mia艂 si臋.

- Pyta艂em ju偶 o to wszystkich znanych mi ksi臋偶y, ale nadal nie rozumiem.

- A co takiego ci臋 k艂opocze? - Kamerling szed艂 kr贸tkim, szybkim krokiem, przy kt贸rym prz贸d sutanny podskakiwa艂 mu do g贸ry. Czarne buty na gumowej podeszwie doskonale do niego pasuj膮, pomy艣la艂 Chartrand, odzwierciedlaj膮c niejako jego istot臋... nowoczesne, ale skromne i wida膰 na nich oznaki zu偶ycia.

Chartrand wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

- Nie rozumiem, o co chodzi z tym wszechmocnym i 艂askawym Bogiem.

- Czytasz Pismo 艢wi臋te - u艣miechn膮艂 si臋 kamerling.

- Pr贸buj臋.

- Jeste艣 zagubiony, poniewa偶 Biblia opisuje Boga jako wszechmog膮cego i 艂askawego.

- W艂a艣nie.

- Oznacza to po prostu, 偶e B贸g wszystko mo偶e i dobrze nam 偶yczy.

- Rozumiem samo poj臋cie... tylko, 偶e widz臋 pewn膮 sprzeczno艣膰.

- Tak. Sprzeczno艣ci膮 jest cierpienie. G艂贸d, wojny, choroby, kt贸re dotykaj膮 ludzi.

- No, w艂a艣nie! - Chartrand wiedzia艂, 偶e kamerling go zrozumie. - Na 艣wiecie dziej膮 si臋 straszne rzeczy. Ludzkie tragedie 艣wiadcz膮 raczej o tym, 偶e B贸g nie mo偶e by膰 jednocze艣nie wszechmocny i mie膰 dobre intencje. Gdyby nas kocha艂 i posiada艂 moc, by zmieni膰 nasz膮 sytuacj臋, to uchroni艂by nas przed cierpieniem, prawda?

Kamerling zmarszczy艂 brwi.

- Czy rzeczywi艣cie?

Chartrand zaniepokoi艂 si臋. Czy偶by przekroczy艂 pewne granice? Mo偶e to jedno z tych religijnych pyta艅, kt贸rych nie nale偶y zadawa膰?

- No... je艣li B贸g nas kocha i potrafi nas chroni膰, to musia艂by to robi膰. Wygl膮da na to, 偶e jest On albo wszechmocny i o nas nie dba, albo 艂askawy i nie ma mocy, by nam pom贸c.

- Ma pan dzieci, poruczniku?

Chartrand zaczerwieni艂 si臋.

- Nie, signore.

- Wyobra藕 sobie, 偶e masz o艣mioletniego syna... Kocha艂by艣 go?

- Oczywi艣cie.

- Czy zrobi艂by艣 wszystko, co w twojej mocy, 偶eby uchroni膰 go przed cierpieniem w 偶yciu?

- Oczywi艣cie.

- Czy pozwoli艂by艣 mu je藕dzi膰 na desce?

To pytanie go zaskoczy艂o. Kamerling zawsze by艂 dziwnie „na czasie” jak na ksi臋dza.

- No, chyba tak - odpar艂. - Oczywi艣cie, 偶e bym mu pozwoli艂, ale przestrzeg艂bym go, 偶eby by艂 ostro偶ny.

- Zatem jako ojciec tego dziecka udzieli艂by艣 mu pewnych podstawowych dobrych rad, a potem pozwoli艂by艣 mu odej艣膰 i pope艂nia膰 b艂臋dy?

- Nie biega艂bym za nim i nie rozpieszcza艂 go, je艣li o to ojcu chodzi.

- A je艣li upad艂by i zdar艂 sobie kolana?

- Nauczy艂by si臋 bardziej uwa偶a膰.

Kamerling u艣miechn膮艂 si臋.

- Zatem chocia偶 posiada艂by艣 moc, 偶eby interweniowa膰 i uchroni膰 swoje dziecko przed b贸lem, zdecydowa艂by艣 si臋 okaza膰 mu mi艂o艣膰, pozwalaj膮c mu uczy膰 si臋 samemu?

- Oczywi艣cie. Cierpienie jest cz臋艣ci膮 dorastania. Dzi臋ki niemu si臋 uczymy.

Kamerling skin膮艂 g艂ow膮.

- W艂a艣nie.

90

Langdon i Vittoria obserwowali Piazza Barberini ukryci w cieniu alejki w zachodnim ko艅cu placu. Ko艣ci贸艂 znajdowa艂 si臋 naprzeciw nich - zamglona kopu艂a wy艂ania艂a si臋 z grupki s艂abo widocznych w mroku budynk贸w po drugiej stronie placu. Wraz z nadej艣ciem wieczoru zapanowa艂 mi艂y ch艂贸d, tote偶 Langdon dziwi艂 si臋, 偶e tak ma艂o os贸b przebywa na dworze. Jednak dobiegaj膮ce z otwartych okien odg艂osy z telewizor贸w przypomnia艂y mu, gdzie wszyscy si臋 podziali.

- ...nie otrzymali艣my jeszcze 偶adnych komentarzy z Watykanu... zamordowanie dw贸ch kardyna艂贸w przez iluminat贸w... satanistyczny kult w Rzymie... spekulacje na temat dalszej infiltracji...

Wie艣ci rozprzestrzenia艂y si臋 r贸wnie b艂yskawicznie, jak po偶ar wzniecony przez Nerona, i przykuwa艂y uwag臋 nie tylko Rzymu, ale i ca艂ego 艣wiata. Langdon zastanawia艂 si臋, czy rzeczywi艣cie zdo艂aj膮 zapobiec katastrofie. Czekaj膮c, przygl膮da艂 si臋 placowi i stwierdzi艂, 偶e pomimo wtargni臋cia tu nowoczesnych budynk贸w, wcale nie straci艂 on swego eliptycznego kszta艂tu. Wysoko w g贸rze na dachu luksusowego hotelu mruga艂 ogromny neon, jak nowoczesna 艣wi膮tynia ku czci dawnego bohatera. Vittoria zd膮偶y艂a ju偶 mu wskaza膰 ten zadziwiaj膮co pasuj膮cy do sytuacji napis:

HOTEL BERNINI

- Za pi臋膰 dziesi膮ta - poinformowa艂a go, najpierw jednak wci膮gaj膮c g艂臋biej w cie艅. Przez ca艂y czas obiega艂a wzrokiem plac i teraz pokazywa艂a mu co艣 na 艣rodku.

Pod膮偶y艂 wzrokiem za jej spojrzeniem i zesztywnia艂.

Na wprost nich sz艂y uko艣nie przez plac dwie ciemne postacie, o艣wietlone teraz lamp膮 uliczn膮. Obie by艂y w pelerynach, a na g艂owach mia艂y czarne mantyle, tradycyjne nakrycie g艂owy katolickich wd贸w. Langdonowi wydawa艂o si臋, 偶e to kobiety, ale trudno by艂o mie膰 pewno艣膰 w panuj膮cym mroku. Jedna z postaci wygl膮da艂a na starsz膮 i posuwa艂a si臋 zgi臋ta, z wyra藕nym wysi艂kiem. Druga - wy偶sza i silniejsza - wspiera艂a j膮.

- Daj mi bro艅 - za偶膮da艂a Vittoria.

- Nie mo偶esz po prostu...

B艂yskawicznym, kocim ruchem dziewczyna wsun臋艂a mu d艂o艅 pod marynark臋 i ju偶 po chwili trzyma艂a w niej pistolet. Potem bezg艂o艣nie, zupe艂nie jakby nie dotyka艂a stopami bruku, pomkn臋艂a w lewo, zataczaj膮c 艂uk, 偶eby znale藕膰 si臋 za plecami id膮cej pary. Langdon sta艂 przez chwil臋 os艂upia艂y, po czym, kln膮c pod nosem, ruszy艂 za ni膮.

Para posuwa艂a si臋 bardzo powoli, tak 偶e w ci膮gu p贸艂 minuty znale藕li si臋 za ni膮. Vittoria za艂o偶y艂a niedbale r臋ce na piersiach, ukrywaj膮c w ten spos贸b bro艅, a jednocze艣nie mog膮c jej w ka偶dej chwili u偶y膰. W miar臋 jak si臋 zbli偶ali, dziewczyna sz艂a coraz szybciej, a Langdon usi艂owa艂 za ni膮 nad膮偶y膰. Kiedy natrafi艂 stop膮 na kamyk, kt贸ry zazgrzyta艂 i wyprysn膮艂 mu spod buta, Vittoria spojrza艂a na niego gniewnie. Jednak osoby przed nimi chyba nie us艂ysza艂y, gdy偶 by艂y zaj臋te rozmow膮.

Kiedy zbli偶yli si臋 do nich na jakie艣 dziesi臋膰 metr贸w, do Langdona dobieg艂y ich g艂osy, ale nie s艂ysza艂 s艂贸w, tylko niewyra藕ne mamrotanie. Id膮ca obok niego Vittoria przyspiesza艂a z ka偶dym krokiem. Rozlu藕ni艂a ramiona, tak 偶e pistolet by艂 teraz widoczny. Sze艣膰 metr贸w. G艂osy sta艂y si臋 wyra藕niejsze - jeden znacznie g艂o艣niejszy ni偶 drugi. Gniewny. Pe艂en nacisku. Langdon wyczuwa艂, 偶e to g艂os starej kobiety. Burkliwy. Niski. Stara艂 si臋 dos艂ysze膰, co m贸wi, ale w tej chwili inny g艂os przeci膮艂 cisz臋.

- Mi scusi! - przyjazny ton Vittorii rozja艣ni艂 plac jak pochodnia.

Langdon skurczy艂 si臋 w sobie, gdy para w pelerynach znieruchomia艂a i zacz臋艂a si臋 odwraca膰. Vittoria nie zwolni艂a kroku, sz艂a prosto na ni膮, nie pozostawiaj膮c nieznajomym czasu na ewentualn膮 reakcj臋. Langdon u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jego stopy przesta艂y si臋 porusza膰. Widzia艂 od ty艂u, jak Vittoria opuszcza r臋ce i wysuwa d艂o艅 z pistoletem do przodu. Nagle ponad jej ramieniem dostrzeg艂 twarz o艣wietlon膮 teraz przez uliczn膮 latarni臋. Poczu艂 w nogach obezw艂adniaj膮cy strach i rzuci艂 si臋 naprz贸d.

- Vittorio, nie!

Jednak dziewczyna by艂a o u艂amek sekundy szybsza od niego. Szybkim, ale p艂ynnym ruchem ponownie splot艂a r臋ce na piersi. Bro艅 znikn臋艂a, a ona wygl膮da艂a, jakby obejmowa艂a si臋 ramionami w ochronie przed zimnem. Langdon podbieg艂 niezdarnie do jej boku, niemal zderzaj膮c si臋 ze stoj膮c膮 przed nimi par膮.

- Buona sera - powiedzia艂a do艣膰 gwa艂townie Vittoria, kt贸ra jeszcze nie zd膮偶y艂a si臋 uspokoi膰.

Langdon odetchn膮艂 z ulg膮. Sta艂y przed nimi dwie starsze kobiety i przygl膮da艂y si臋 im gniewnie spod mantyli. Jedna by艂a tak stara, 偶e z trudno艣ci膮 utrzymywa艂a si臋 na nogach. Druga j膮 podtrzymywa艂a. Obie mia艂y w r臋kach r贸偶a艅ce, a na ich twarzach malowa艂o si臋 zak艂opotanie.

Vittoria u艣miechn臋艂a si臋, cho膰 by艂o jeszcze wida膰, 偶e jest wstrz膮艣ni臋ta.

- Dov'猫 la chiesa Santa Maria della Vittoria? Gdzie jest ko艣ci贸艂...

Obie kobiety jednocze艣nie wskaza艂y w kierunku, z kt贸rego przysz艂y, na masywny zarys budynku przy spadzistej ulicy.

- 脠 l脿.

- Grazie - odezwa艂 si臋 Langdon. Jednocze艣nie obj膮艂 dziewczyn臋 i zacz膮艂 j膮 delikatnie odci膮ga膰 do ty艂u. Nie mie艣ci艂o mu si臋 w g艂owie, 偶e nieomal zaatakowali te dwie staruszki.

- Non si pu贸 entrare - ostrzeg艂a ich jedna z kobiet. - 脠 chiusa temprano.

- Wcze艣niej zamkn臋li? - spyta艂a zaskoczona Vittoria. - Perch猫?

Obie kobiety jednocze艣nie zacz臋艂y jej to wyja艣nia膰, mamrocz膮c gniewnym tonem. Langdon tylko cz臋艣ciowo zrozumia艂 ich zrz臋dzenie. Pi臋tna艣cie minut temu modli艂y si臋 w ko艣ciele w intencji Watykanu, kt贸ry znalaz艂 si臋 w potrzebie, kiedy pojawi艂 si臋 jaki艣 m臋偶czyzna i oznajmi艂, 偶e zamyka ko艣ci贸艂 wcze艣niej.

- Hanno conosciuto l'uomo? - dopytywa艂a si臋 Vittoria napi臋tym g艂osem. - Czy znacie tego m臋偶czyzn臋?

Kobiety potrz膮sn臋艂y przecz膮co g艂owami. To by艂 straniero crudo, wyja艣ni艂y, i zmusi艂 wszystkich do opuszczenia ko艣cio艂a, nawet m艂odego ksi臋dza i ko艣cielnego, kt贸rzy powiedzieli, 偶e wezw膮 policj臋. Na to intruz tylko si臋 roze艣mia艂 i o艣wiadczy艂, 偶eby policja koniecznie zabra艂a kamery.

Kamery? zastanowi艂 si臋 Langdon.

Kobiety dalej gniewnie zrz臋dzi艂y, u偶ywaj膮c w odniesieniu do m臋偶czyzny okre艣lenia bar-脿rabo. W ko艅cu posz艂y w swoj膮 stron臋.

- Bar-脿rabo - spyta艂 Langdon. - Barbarzy艅ca?

Na twarzy Vittorii pojawi艂 si臋 wyraz napi臋cia.

- Niezupe艂nie. Bar-脿rabo to obra藕liwa gra s艂贸w. Oznacza Arabo... Araba.

Langdon poczu艂, jak przechodzi go dreszcz. Odwr贸ci艂 si臋 w kierunku zarysu ko艣cio艂a i dostrzeg艂 w贸wczas co艣 dziwnego w jego witra偶owym oknie. Ogarn臋艂o go przera偶enie.

Vittoria, nie zdaj膮c sobie z tego sprawy, wyj臋艂a sw贸j telefon kom贸rkowy i wcisn臋艂a automatyczne wybieranie numeru.

- Musz臋 ostrzec Olivettiego.

Langdon bez s艂owa dotkn膮艂 jej ramienia. Trz臋s膮c膮 si臋 d艂oni膮 wskaza艂 ko艣ci贸艂.

Dziewczyna g艂o艣no wypu艣ci艂a powietrze.

Przez witra偶owe okna ko艣cio艂a przebija艂 blask strzelaj膮cych coraz wy偶ej p艂omieni.

91

Langdon i Vittoria ruszyli biegiem do g艂贸wnego wej艣cia ko艣cio艂a i stwierdzili, 偶e drewniane drzwi s膮 zamkni臋te. Vittoria trzykrotnie wystrzeli艂a do starodawnej zasuwy, kt贸ra rozpad艂a si臋 na kawa艂ki.

Ko艣ci贸艂 nie mia艂 kruchty, tote偶 po otwarciu drzwi zobaczyli od razu ca艂e wn臋trze 艣wi膮tyni. Widok przed ich oczami by艂 tak nieoczekiwany i niezwyk艂y, 偶e Langdon zamkn膮艂 na chwil臋 oczy i otworzy艂 je ponownie, 偶eby jego umys艂 m贸g艂 go sobie przyswoi膰.

Ko艣ci贸艂 mia艂 bogaty barokowy wystr贸j... z艂ocone 艣ciany i o艂tarze. Na samym 艣rodku pod g艂贸wn膮 kopu艂膮 ustawiono wysoki stos z 艂aw ko艣cielnych i podpalono, zamieniaj膮c go w ogromny stos pogrzebowy. P艂omienie strzela艂y wysoko w kierunku kopu艂y. Jednak dopiero kiedy Langdon pod膮偶y艂 za nimi wzrokiem w g贸r臋, dotar艂a do niego w pe艂ni groza sytuacji.

Wysoko w g贸rze z lewej i prawej strony zwisa艂y liny przeznaczone do zawieszania kadzielnicy i poruszania ni膮 nad g艂owami wiernych. Teraz jednak nie przytrzymywa艂y one kadzielnicy. Wykorzystano je do czego艣 innego...

Z lin, umocowane za nadgarstki, zwisa艂o cia艂o nagiego m臋偶czyzny. Liny naci膮gni臋to do tego stopnia, 偶e niewiele brakowa艂o, by go rozerwa艂y. Ramiona by艂y wyci膮gni臋te na boki, tak 偶e wygl膮da艂, jakby go przybito do niewidzialnego krzy偶a unosz膮cego si臋 w domu Bo偶ym.

Langdon sta艂 jak sparali偶owany. Po chwili zobaczy艂 co艣 jeszcze okropniejszego. M臋偶czyzna jeszcze 偶y艂 i podni贸s艂 g艂ow臋. Para przera偶onych oczu patrzy艂a na d贸艂 z niemym b艂aganiem o pomoc. Na piersi m臋偶czyzny widnia艂 wypalony symbol. Langdon nie widzia艂 go dok艂adnie, ale domy艣la艂 si臋, co przedstawia. Kiedy p艂omienie wzbi艂y si臋 wy偶ej, si臋gaj膮c do st贸p ofiary, m臋偶czyzna wyda艂 z siebie krzyk b贸lu, a ca艂e jego cia艂o zadr偶a艂o.

Langdon, jakby pchni臋ty niewidzialn膮 ostrog膮, ruszy艂 nagle biegiem g艂贸wn膮 naw膮 w kierunku stosu. Kiedy si臋 zbli偶y艂, p艂uca wype艂ni艂 mu dym. Dotar艂 w pe艂nym p臋dzie na odleg艂o艣膰 oko艂o trzech metr贸w od tego piek艂a i tu zderzy艂 si臋 ze 艣cian膮 偶aru. Z osmalon膮 twarz膮 odskoczy艂 gwa艂townie do ty艂u, przewracaj膮c si臋 ci臋偶ko na marmurow膮 posadzk臋. Podni贸s艂 si臋 chwiejnie i os艂aniaj膮c twarz r臋koma, pr贸bowa艂 podej艣膰 bli偶ej.

Od razu zrozumia艂, 偶e to niemo偶liwe. Temperatura by艂 zbyt wysoka. Znowu si臋 cofn膮艂 i zacz膮艂 przygl膮da膰 si臋 艣cianom. Przyda艂yby si臋 grube gobeliny. Gdybym m贸g艂 jako艣 zdusi膰... Ale wiedzia艂, 偶e nie znajdzie tu nic takiego. To barokowa kaplica, Robercie, a nie niemiecki zamek! My艣l! Zmusi艂 si臋 do ponownego spojrzenia na wisz膮cego m臋偶czyzn臋.

Wysoko w g贸rze dym i p艂omienie wirowa艂y pod kopu艂膮. Linki przymocowane do nadgarstk贸w ofiary bieg艂y do sufitu, gdzie przechodzi艂y przez kr膮偶ki i schodzi艂y ponownie w d贸艂 do metalowych zacisk贸w umocowanych na 艣cianach po obu stronach ko艣cio艂a. Zaciski znajdowa艂y si臋 wysoko, ale Langdonowi przysz艂o na my艣l, 偶e gdyby zdo艂a艂 si臋 dosta膰 cho膰 do jednego, polu藕ni艂by naci膮g liny, a w贸wczas m臋偶czyzna m贸g艂by si臋 rozhu艣ta膰 i oddali膰 poza zasi臋g ognia.

P艂omienie z gwa艂townym trzaskiem wystrzeli艂y wy偶ej i z g贸ry rozleg艂 si臋 przera偶aj膮cy krzyk. Sk贸ra na nogach m臋偶czyzny zacz臋艂a ju偶 pokrywa膰 si臋 b膮blami. Kardyna艂 piek艂 si臋 偶ywcem. Langdon utkwi艂 spojrzenie w zacisku na 艣cianie i ruszy艂 biegiem w tamtym kierunku.

W tylnej cz臋艣ci ko艣cio艂a Vittoria uchwyci艂a si臋 mocno oparcia 艂awki, usi艂uj膮c doj艣膰 do siebie. Widok by艂 przera偶aj膮cy. Zmusi艂a si臋 do odwr贸cenia wzroku. Zr贸b co艣! Zastanawia艂a si臋, gdzie jest Olivetti. Czy widzia艂 Hassassina? Mo偶e go z艂apa艂? Gdzie mog膮 teraz by膰? Ruszy艂a naprz贸d, 偶eby pom贸c Langdonowi, ale zatrzyma艂 j膮 dziwny d藕wi臋k.

Trzask p艂omieni by艂 z chwili na chwil臋 g艂o艣niejszy, jednak dotar艂 do niej jeszcze inny odg艂os. Metaliczna wibracja. Gdzie艣 w pobli偶u. Powtarzaj膮ce si臋 pulsowanie dobiega艂o chyba z ko艅ca 艂awek po lewej stronie. By艂 to suchy grzechot, jakby odzywa艂 si臋 telefon, ale twardo i bezd藕wi臋cznie. Vittoria mocniej uj臋艂a pistolet i ruszy艂a wzd艂u偶 rz臋du 艂awek. D藕wi臋k sta艂 si臋 g艂o艣niejszy. Powtarzaj膮ca si臋 wibracja.

Kiedy zbli偶y艂a si臋 do ko艅ca nawy, dosz艂a do wniosku, 偶e dobiega on z pod艂ogi, z miejsca gdzie ko艅czy艂y si臋 ju偶 艂awki. Id膮c w tamtym kierunku z pistoletem w wyci膮gni臋tej d艂oni, u艣wiadomi艂a sobie, 偶e w drugiej r臋ce r贸wnie偶 co艣 niesie - sw贸j telefon kom贸rkowy. Biegn膮c w panice, zapomnia艂a, 偶e dzwoni艂a na numer komendanta, 偶eby wibracja telefonu ostrzeg艂a go przed niebezpiecze艅stwem. Przy艂o偶y艂a telefon do ucha. Nadal dzwoni艂, czyli Olivetti go nie odebra艂. Z narastaj膮cym l臋kiem zrozumia艂a, sk膮d si臋 bierze ten dziwny d藕wi臋k. Dr偶膮c ze strachu, zrobi艂a jeszcze krok do przodu i zajrza艂a za 艂awki.

Kiedy jej wzrok pad艂 na le偶膮c膮 bez ruchu posta膰, mia艂a wra偶enie, 偶e pod艂oga usuwa jej si臋 spod st贸p. Nie by艂o wida膰 krwi ani oznak walki na ciele. Zauwa偶y艂a natomiast przera偶aj膮ce po艂o偶enie g艂owy komendanta... wykr臋cona do ty艂u, obr贸cona o sto osiemdziesi膮t stopni. Przed oczyma Vittorii zn贸w pojawi艂 si臋 obraz zniekszta艂conego cia艂a jej ojca.

Telefon zamocowany przy pasku komendanta opiera艂 si臋 na pod艂odze i raz za razem przekazywa艂 zimnemu marmurowi swoje wibracje. Vittoria wy艂膮czy艂a w艂asny telefon, a w贸wczas d藕wi臋k usta艂. Jednak w ciszy, kt贸ra zapad艂a, dobieg艂 j膮 jeszcze inny odg艂os - odg艂os czyjego艣 oddechu tu偶 za jej plecami.

Zacz臋艂a si臋 odwraca膰, trzymaj膮c bro艅 w uniesionej d艂oni, ale by艂o ju偶 za p贸藕no. 艁okie膰 napastnika uderzy艂 j膮 w kark i fala pal膮cego 偶aru przebieg艂a j膮 od szczytu g艂owy a偶 po podeszwy st贸p.

- Teraz jeste艣 moja - odezwa艂 si臋 jaki艣 g艂os.

Potem zapad艂a ciemno艣膰.

Po drugiej stronie sanktuarium Langdon balansowa艂 na oparciu 艂awki przy lewej 艣cianie, usi艂uj膮c wdrapa膰 si臋 wy偶ej i dosi臋gn膮膰 do zacisku. Jednak brakowa艂o mu do niego jeszcze niemal dwa metry. Tego rodzaju mechanizmy specjalnie umieszczano tak wysoko, by nikt niepowo艂any ich nie rusza艂. Langdon wiedzia艂, 偶e ksi臋偶a dostaj膮 si臋 do nich za pomoc膮 drewnianych drabin zwanych piu貌li. Zab贸jca najwyra藕niej pos艂u偶y艂 si臋 ko艣cieln膮 drabin膮, 偶eby zawiesi膰 w ten spos贸b swoj膮 ofiar臋. Wi臋c gdzie, u diab艂a, jest teraz ta drabina?! Langdon rozejrza艂 si臋 po pod艂odze wok贸艂 siebie, mia艂 niejasne wra偶enie, 偶e gdzie艣 j膮 widzia艂. Ale gdzie? W chwil臋 p贸藕niej przypomnia艂 sobie i serce mu zamar艂o. Obr贸ci艂 si臋 w stron臋 szalej膮cego ognia i rzeczywi艣cie... drabina le偶a艂a na samym szczycie stosu, obj臋ta ju偶 p艂omieniami.

Zdesperowany rozgl膮da艂 si臋 ze swojego podwy偶szenia po ca艂ym ko艣ciele, usi艂uj膮c znale藕膰 cokolwiek, co pomo偶e mu dosi臋gn膮膰 do zacisku. Nagle jednak u艣wiadomi艂 sobie co艣 innego.

Gdzie si臋 podzia艂a Vittoria? Nigdzie jej nie widzia艂. Czy偶by pobieg艂a po pomoc? Zawo艂a艂 j膮 po imieniu, ale nie doczeka艂 si臋 odpowiedzi. I gdzie jest Olivetti?!

Z g贸ry znowu dobieg艂 go j臋k b贸lu, a w贸wczas zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e prawdopodobnie i tak ju偶 jest za p贸藕no. Kiedy patrzy艂 na powoli przypiekaj膮c膮 si臋 ofiar臋, na my艣l przychodzi艂a mu tylko jedna rzecz. Woda. Potrzeba mn贸stwo wody. Zgasi ogie艅, a przynajmniej przydusi p艂omienie.

- Potrzebuj臋 wody, niech to szlag! - krzykn膮艂 na g艂os.

- Woda b臋dzie nast臋pna - odpowiedzia艂 mu niski g艂os z ko艅ca ko艣cio艂a.

Langdon b艂yskawicznie si臋 obr贸ci艂, niemal spadaj膮c z oparcia.

艢rodkiem bocznej nawy kroczy艂 prosto ku niemu ciemny potw贸r. Nawet w blasku ognia jego oczy by艂y zupe艂nie czarne. W r臋ku ni贸s艂 pistolet, w kt贸rym Langdon rozpozna艂 bro艅 wyj臋t膮 mu z kieszeni przez Vittori臋... bro艅, z kt贸r膮 dziewczyna wchodzi艂a do tego ko艣cio艂a.

Fala paniki, kt贸ra go nagle ogarn臋艂a, by艂a szalon膮 mieszanin膮 r贸偶nych obaw. Najpierw pomy艣la艂 o Vittorii. Co to zwierz臋 jej zrobi艂o? Czy by艂a ranna? Albo gorzej? W tej samej chwili u艣wiadomi艂 sobie, 偶e m臋偶czyzna w g贸rze krzyczy g艂o艣niej. Kardyna艂 umrze - nie zdo艂a ju偶 mu pom贸c. Potem, kiedy Hassassin wymierzy艂 bro艅 w jego pier艣, o niczym ju偶 nie my艣la艂. Zareagowa艂 instynktownie, rzucaj膮c si臋 z oparcia z r臋koma wyci膮gni臋tymi do przodu w morze ko艣cielnych 艂aw, akurat gdy rozlega艂 si臋 strza艂.

Zderzy艂 si臋 z jedn膮 z 艂awek znacznie mocniej, ni偶 to sobie wyobra偶a艂, po czym natychmiast stoczy艂 si臋 na pod艂og臋. Marmurowa posadzka bynajmniej nie z艂agodzi艂a jego upadku. Z prawej strony s艂ysza艂 zbli偶aj膮ce si臋 kroki. Obr贸ci艂 si臋 ku przodowi ko艣cio艂a i zacz膮艂 czo艂ga膰 si臋 pod 艂awkami, walcz膮c o 偶ycie.

0x08 graphic
Wysoko ponad posadzk膮 ko艣cio艂a kardyna艂 Guidera prze偶ywa艂 ostatnie, pe艂ne straszliwego cierpienia chwile 艣wiadomo艣ci. Kiedy spojrza艂 w d贸艂 na swoje nagie cia艂o, zobaczy艂, 偶e sk贸ra na jego nogach pokryta jest p臋cherzami i zaczyna odchodzi膰 od cia艂a. Jestem w piekle, pomy艣la艂. Bo偶e m贸j, czemu艣 mnie opu艣ci艂? Wiedzia艂, 偶e musi by膰 w piekle, gdy偶 patrzy艂 do g贸ry nogami na pi臋tno wypalone na swojej piersi, a mimo to, jakby wskutek diabelskiej magii, s艂owo to mia艂o sens*.

92

Trzecie g艂osowanie. Nadal nie ma papie偶a.

W Kaplicy Syksty艅skiej kardyna艂 Mortati zaczyna艂 ju偶 modli膰 si臋 o cud. Ze艣lij nam kandydat贸w! To sp贸藕nienie trwa艂o ju偶 zbyt d艂ugo. Gdyby nie przyby艂 jeden z preferitich, mo偶na by to zrozumie膰. Ale wszyscy czterej? Nie by艂o 偶adnej mo偶liwo艣膰 manewru. W tych okoliczno艣ciach uzyskanie przez jednego kandydata dw贸ch trzecich g艂os贸w wymaga艂oby interwencji samego Boga.

Kiedy szcz臋kn臋艂y zamki g艂贸wnych drzwi do kaplicy, Mortati i ca艂e Kolegium Kardynalskie jednocze艣nie obr贸cili si臋 ku wej艣ciu. Mortati wiedzia艂, 偶e drzwi mog膮 zosta膰 odpiecz臋towane tylko w jednej z dw贸ch sytuacji - 偶eby wynie艣膰 kogo艣 ci臋偶ko chorego lub wpu艣ci膰 sp贸藕nionych kardyna艂贸w.

Preferiti przyszli!

Jednak kiedy drzwi stan臋艂y w ko艅cu otworem, westchnienie, kt贸re unios艂o si臋 nad ca艂膮 kaplic膮, dalekie by艂o od ulgi. Mortati wpatrywa艂 si臋 z nieopisanym zdumieniem w cz艂owieka, kt贸ry w艂a艣nie wszed艂. Po raz pierwszy w historii Watykanu kamerling przekroczy艂 艣wi臋ty pr贸g konklawe po zapiecz臋towaniu drzwi.

Co on sobie my艣li?!

Kamerling podszed艂 do o艂tarza i odwr贸ci艂 si臋 do wstrz膮艣ni臋tych s艂uchaczy.

- Signori - zacz膮艂. - Czeka艂em tak d艂ugo, jak mog艂em. Teraz jednak musz臋 wam powiedzie膰 o czym艣, co macie prawo wiedzie膰.

93

Langdon nie mia艂 poj臋cia, dok膮d zmierza. Jego jedynym kompasem by艂 instynkt samozachowawczy odci膮gaj膮cy go jak najdalej od niebezpiecze艅stwa. Piek艂y go 艂okcie i kolana, na kt贸rych posuwa艂 si臋 pod 艂awkami. Mimo to nie przestawa艂 si臋 czo艂ga膰. Jaki艣 g艂os m贸wi艂 mu, 偶eby skr臋ci膰 w lewo. Je艣li dostaniesz si臋 do g艂贸wnej nawy, mo偶esz pobiec do wyj艣cia. Jednak wiedzia艂, 偶e to niemo偶liwe. G艂贸wn膮 naw臋 blokuje 艣ciana p艂omieni! Gor膮czkowo my艣l膮c nad jakimkolwiek wyj艣ciem z sytuacji, pe艂z艂 na o艣lep dalej. S艂ysza艂 coraz bli偶szy odg艂os krok贸w z prawej strony.

By艂 zupe艂nie nieprzygotowany na to, co si臋 sta艂o. Zak艂ada艂, 偶e ma przed sob膮 jeszcze ze trzy metry 艂awek, zanim dotrze do przedniej cz臋艣ci ko艣cio艂a. Okaza艂o si臋, 偶e si臋 myli艂. Bez 偶adnego ostrze偶enia os艂ona nad jego g艂ow膮 si臋 sko艅czy艂a. Zamar艂 na chwil臋, wysuni臋ty do po艂owy cia艂a na otwart膮 przestrze艅. Nieco z ty艂u po lewej stronie widzia艂 rze藕b臋, kt贸ra go tu przywiod艂a, gargantuiczn膮 z tej perspektywy. Zupe艂nie o niej zapomnia艂. Ekstaza 艣w. Teresy Berniniego wznosi艂a si臋 jak pornograficzna martwa natura... 艣wi臋ta le偶膮ca na plecach, wygi臋ta z rozkoszy, usta otwarte w j臋ku, a nad ni膮 anio艂 celuj膮cy ognist膮 w艂贸czni膮.

Nagle w 艂awce nad g艂ow膮 Langdona eksplodowa艂a kula. Poczu艂, 偶e jego cia艂o unosi si臋 jak cia艂o sprintera przygotowuj膮cego si臋 do wyj艣cia z blok贸w startowych. Na p贸艂 艣wiadom tego, co robi, nap臋dzany tylko adrenalin膮, p臋dzi艂 skulony, z pochylon膮 g艂ow膮, przez przedni膮 cze艣膰 ko艣cio艂a, skr臋caj膮c w prawo. Kiedy us艂ysza艂 za sob膮 huk kolejnych wystrza艂贸w, ponownie zanurkowa艂 i 艣lizga艂 si臋 bezw艂adnie po marmurowej pod艂odze, dop贸ki nie wpad艂 na balustrad臋 niszy znajduj膮cej si臋 w prawej 艣cianie.

Wtedy j膮 zobaczy艂. W tylnej cz臋艣ci ko艣cio艂a le偶a艂a skulona posta膰. Vittoria! Nogi mia艂a dziwnie podgi臋te pod tu艂owiem, ale wyczu艂, 偶e 偶yje. Nie mia艂 czasu jej pom贸c.

Zab贸jca b艂yskawicznie okr膮偶y艂 艂awki z lewej strony i szed艂 nieub艂aganie w jego kierunku. Langdon poj膮艂, 偶e to ju偶 koniec. Napastnik podni贸s艂 pistolet, a Langdon zrobi艂 jedyne, co mu jeszcze pozosta艂o - przetoczy艂 si臋 nad balustrad膮 do wn臋ki. Kiedy l膮dowa艂 na pod艂odze po drugiej stronie, marmurowe kolumny balustrady zatrz臋s艂y si臋 od uderze艅 kul.

Langdon czu艂 si臋 jak osaczone zwierz臋, gdy stara艂 si臋 wcisn膮膰 jak najg艂臋biej w p贸艂kolist膮 nisz臋. Znajdowa艂 si臋 w niej tylko pojedynczy sarkofag - ironiczny komentarz do jego obecnej sytuacji. Kto wie, czy nie stanie si臋 r贸wnie偶 moim, pomy艣la艂. Nawet sama trumna zdawa艂a si臋 odpowiednia, gdy偶 by艂a to sc脿tola, niewielka, pozbawiona ozd贸b marmurowa skrzynia. Poch贸wek na koszt miasta. Sarkofag wznosi艂 si臋 nad posadzk膮 na dw贸ch marmurowych blokach. Langdon wypatrzy艂 mi臋dzy nimi luk臋, i ocenia艂 przez chwil臋, czy si臋 w niej zmie艣ci.

Za jego plecami rozleg艂 si臋 odg艂os krok贸w.

Nie zastanawiaj膮c si臋 d艂u偶ej, rozp艂aszczy艂 si臋 na pod艂odze i zacz膮艂 pe艂zn膮膰 w kierunku otworu. Chwyci艂 r臋koma za marmurowe s艂upki i z ca艂ej si艂y wci膮gn膮艂 si臋 w luk臋 pod sarkofagiem. Napastnik zn贸w zacz膮艂 strzela膰.

Tym razem Langdon po raz pierwszy w 偶yciu przekona艂 si臋, jakie to uczucie, gdy pocisk przelatuje tu偶 ko艂o cia艂a. Us艂ysza艂 syk powietrza, jak 艣wist przy strzelaniu z bata, i kula, kt贸ra chybi艂a dos艂ownie o w艂os, eksplodowa艂a w marmurze, wzniecaj膮c chmur臋 py艂u. Czuj膮c nag艂y przyp艂yw adrenaliny, przeci膮gn膮艂 si臋 do ko艅ca pod trumn膮 i wczo艂ga艂 za sarkofag.

Znalaz艂 si臋 w 艣lepej uliczce.

Mia艂 przed sob膮 tyln膮 艣cian臋 niszy. By艂 przekonany, 偶e ta niewielka przestrze艅 po drugiej stronie sarkofagu stanie si臋 jego grobem. I to ju偶 wkr贸tce, u艣wiadomi艂 sobie, kiedy zobaczy艂 luf臋 pistoletu wsuwaj膮c膮 si臋 w otw贸r pod trumn膮. Hassassin trzyma艂 j膮 r贸wnolegle do pod艂ogi i celowa艂 dok艂adnie w brzuch Langdona.

Musia艂 trafi膰.

W tym momencie u Langdona zadzia艂a艂 pod艣wiadomy instynkt samozachowawczy. B艂yskawicznie przekr臋ci艂 si臋 na brzuch, r贸wnolegle do sarkofagu. Opar艂 d艂onie p艂asko na pod艂odze, nie zwa偶aj膮c na k艂uj膮cy b贸l w otwieraj膮cych si臋 na nowo ranach po szkle z archiwum, i rozprostowa艂 ramiona. Jego cia艂o unios艂o si臋 w niezdarnej pompce i wygi臋艂o w 艂uk, tak 偶e brzuch uni贸s艂 si臋 z pod艂ogi akurat, gdy bro艅 wypali艂a. Czu艂 fal臋 uderzeniow膮 p臋dz膮cych pod nim pocisk贸w, kt贸re obraca艂y w py艂 porowaty trawertyn tylnej 艣ciany. Zamkn膮艂 oczy i walcz膮c z wyczerpaniem, modli艂 si臋, 偶eby ta kanonada wreszcie usta艂a.

I tak si臋 sta艂o.

Dobieg艂 go ch艂odny metaliczny szcz臋k pustej komory.

Otwiera艂 oczy powoli, boj膮c si臋 niemal, 偶e jego powieki wydadz膮 jaki艣 d藕wi臋k. Wstrz膮sa艂 nim b贸l biegn膮cy od poranionych d艂oni, ale trwa艂 w tej samej pozycji, wygi臋ty jak kot. Ba艂 si臋 nawet oddycha膰. Og艂uszony hukiem wystrza艂贸w, nas艂uchiwa艂 jakiegokolwiek d藕wi臋ku, kt贸ry 艣wiadczy艂by, 偶e napastnik odchodzi. My艣la艂 o Vittorii i bole艣nie pragn膮艂 jej pom贸c.

D藕wi臋k, kt贸ry po chwili si臋 odezwa艂, by艂 og艂uszaj膮cy. Niemal nieludzki. Gard艂owy ryk towarzysz膮cy ogromnemu wysi艂kowi.

Sarkofag nad Langdonem zacz膮艂 przechyla膰 si臋 na bok. Langdon, widz膮c chwiej膮ce si臋 nad sob膮 setki kilogram贸w, natychmiast przywar艂 do pod艂ogi. W ko艅cu si艂a ci臋偶ko艣ci przezwyci臋偶y艂a tarcie i z trumny zsun臋艂o si臋 wieko, l膮duj膮c ze strasznym trzaskiem na posadzce tu偶 obok niego. Potem sama trumna zsun臋艂a si臋 ze swoich podp贸r i run臋艂a do g贸ry nogami w jego stron臋.

Patrz膮c na staczaj膮cy si臋 sarkofag, Langdon poj膮艂, 偶e za chwil臋 albo zostanie pod nim 偶ywcem pogrzebany, albo zmia偶d偶ony przez jedn膮 z kraw臋dzi. Podkurczy艂 b艂yskawicznie nogi, przycisn膮艂 brod臋 do piersi i r臋ce do bok贸w, 偶eby zajmowa膰 jak najmniej miejsca. Potem zamkn膮艂 oczy i ze 艣ci艣ni臋tym sercem czeka艂 na uderzenie.

Kiedy nadesz艂o, zatrz臋s艂a si臋 pod nim pod艂oga. G贸rna kraw臋d藕 sarkofagu wyl膮dowa艂a zaledwie o milimetry powy偶ej jego g艂owy z tak膮 si艂膮, 偶e zatrz臋s艂y mu si臋 z臋by. By艂 przekonany, 偶e prawa r臋ka zostanie zmia偶d偶ona, jednak cudem ocala艂a. Kiedy otworzy艂 oczy, zobaczy艂 promie艅 艣wiat艂a. Prawa kraw臋d藕 trumny nie osun臋艂a si臋 ca艂kowicie na pod艂og臋, tylko wspiera艂a si臋 jeszcze cz臋艣ciowo na swoich podporach. Natomiast kiedy spojrza艂 w g贸r臋, stwierdzi艂, 偶e dos艂ownie patrzy 艣mierci w twarz.

W艂a艣ciciel grobowca przywar艂 najwidoczniej do dna trumny, co nieraz si臋 zdarza podczas rozk艂adu cia艂a, i znajdowa艂 si臋 teraz tu偶 nad nim. Langdon przez chwil臋 obserwowa艂 szkielet, kt贸ry trwa艂 w zawieszeniu jak delikatny kochanek. Potem rozleg艂 si臋 przyt艂umiony trzask i szkielet uleg艂 sile ci臋偶ko艣ci, zasypuj膮c go cuchn膮cymi ko艣膰mi oraz py艂em, kt贸ry wype艂ni艂 mu usta i oczy.

Zanim zd膮偶y艂 cokolwiek zrobi膰, przez luk臋 pod trumn膮 w艣lizgn臋艂a si臋 r臋ka macaj膮ca na o艣lep i lawiruj膮ca w艣r贸d szcz膮tk贸w ko艣ci jak g艂odny pyton. R臋ka nie przesta艂a szuka膰, dop贸ki nie odnalaz艂a szyi Langdona, a w贸wczas obj臋艂a j膮 i 艣cisn臋艂a. Langdon pr贸bowa艂 uwolni膰 si臋 od stalowego u艣cisku mia偶d偶膮cego mu gard艂o, ale stwierdzi艂 w贸wczas, 偶e jego lewy r臋kaw zosta艂 przyci艣ni臋ty przez kraw臋d藕 sarkofagu. Maj膮c tylko jedn膮 r臋k臋 woln膮, by艂 z g贸ry skazany na przegran膮.

Skurczy艂 nogi w niewielkiej wolnej przestrzeni, jaka mu jeszcze pozosta艂a, i zacz膮艂 szuka膰 stopami dna trumny nad sob膮. Znalaz艂 je, po czym wykr臋ci艂 si臋 tak, 偶eby odpowiednio zaprze膰 si臋 o nie stopami. Wreszcie, kiedy nacisk na szyi stawa艂 si臋 coraz silniejszy, zamkn膮艂 oczy i z si艂膮 tarana rozprostowa艂 nogi. Sarkofag zachwia艂 si臋, wprawdzie lekko, ale to wystarczy艂o.

Z ostrym zgrzytem zsun膮艂 si臋 do ko艅ca z podp贸r i wyl膮dowa艂 na pod艂odze. Kraw臋d藕 trumny uderzy艂a napastnika w r臋k臋. Rozleg艂 si臋 st艂umiony okrzyk b贸lu, d艂o艅 rozlu藕ni艂a u艣cisk na szyi Langdona i skr臋caj膮c si臋 i szarpi膮c, znikn臋艂a w ciemno艣ci. Kiedy zab贸jcy w ko艅cu uda艂o si臋 wyci膮gn膮膰 r臋k臋, sarkofag z 艂omotem opad艂 do ko艅ca na pod艂og臋.

Zapanowa艂a ca艂kowita ciemno艣膰.

I cisza.

Nie by艂o s艂ycha膰 krok贸w ani odg艂os贸w przesuwania trumny. Napastnik nie pr贸bowa艂 si臋 do niego dosta膰. Nic si臋 nie dzia艂o. Langdon, le偶膮c w艣r贸d po艂amanych szcz膮tk贸w szkieletu, stara艂 si臋 zwalczy膰 wizj臋 zaciskaj膮cej si臋 wok贸艂 niego ciemno艣ci i powr贸ci艂 my艣lami do dziewczyny.

Vittorio? Czy 偶yjesz?

Gdyby zna艂 prawd臋, gdyby wiedzia艂, co j膮 czeka, kiedy si臋 ocknie, wola艂by mo偶e, dla jej w艂asnego dobra, 偶eby nie 偶y艂a.

94

W Kaplicy Syksty艅skiej Mortati, siedz膮c w艣r贸d os艂upia艂ych kardyna艂贸w, usi艂owa艂 zrozumie膰 s艂owa, kt贸re w艂a艣nie us艂ysza艂. Stoj膮cy przed nimi kamerling, o艣wietlony tylko blaskiem 艣wiec, opowiedzia艂 przed chwil膮 o tak strasznej nienawi艣ci i zdradzie, 偶e cia艂em Mortatiego zacz臋艂y wstrz膮sa膰 dreszcze. Us艂yszeli o porwaniu kardyna艂贸w, napi臋tnowaniu ich i zamordowaniu. Kamerling m贸wi艂 o starodawnym bractwie iluminat贸w - a nazwa ta przywiod艂a na my艣l dawno zapomniane l臋ki - o ich ponownym pojawieniu si臋 i przysi臋dze zemsty na Ko艣ciele. Z b贸lem w g艂osie Ventresca wspomnia艂 o zmar艂ym papie偶u... otrutym przez iluminat贸w. Na koniec, niemal szeptem, poinformowa艂 ich o nowej 艣mierciono艣nej technologii, antymaterii, kt贸ra za nieca艂e dwie godziny mo偶e zniszczy膰 ca艂y Watykan.

Kiedy kamerling sko艅czy艂 swoj膮 opowie艣膰, zebrani mieli wra偶enie, jakby sam szatan wyssa艂 ca艂e powietrze z kaplicy. Nie byli zdolni si臋 poruszy膰. S艂owa m艂odego ksi臋dza jakby zawis艂y w ciemno艣ci.

Jedynym d藕wi臋kiem, kt贸ry dociera艂 teraz do uszu Mortatiego, by艂 niezwyk艂y w tym miejscu szum kamery pracuj膮cej w tylnej cz臋艣ci ko艣cio艂a. 呕adne konklawe w historii nie musia艂o znosi膰 obecno艣ci tego urz膮dzenia, lecz tym razem znalaz艂o si臋 tu ono na wyra藕ne 偶膮danie kamerlinga. Ku najwy偶szemu zdumieniu kardyna艂贸w Ventresca wszed艂 do Kaplicy Syksty艅skiej w towarzystwie dw贸jki reporter贸w BBC - kobiety i m臋偶czyzny - i oznajmi艂, 偶e b臋d膮 oni transmitowa膰 jego o艣wiadczenie... na 偶ywo ca艂emu 艣wiatu.

Teraz, m贸wi膮c bezpo艣rednio do kamery, kamerling post膮pi艂 nieco do przodu.

- Zwracam si臋 do iluminat贸w - powiedzia艂 g艂臋bokim g艂osem - i do ludzi nauki. Chcia艂bym wam powiedzie膰 - przerwa艂 na chwil臋 - 偶e wygrali艣cie t臋 wojn臋.

W kaplicy zapad艂a kompletna cisza. Mortati s艂ysza艂 rozpaczliwe bicie w艂asnego serca.

- Machina ju偶 dawno zosta艂a wprawiona w ruch - ci膮gn膮艂 kamerling. - Wasze zwyci臋stwo by艂o nieuniknione. Nigdy przedtem nie by艂o to tak wyra藕nie widoczne jak obecnie. Nauka sta艂a si臋 nowym Bogiem.

Co on opowiada! pomy艣la艂 Mortati. Czy on oszala艂? Przecie偶 ca艂y 艣wiat tego s艂ucha!

- Osi膮gni臋cia medycyny, elektroniczne 艣rodki 艂膮czno艣ci, podr贸偶e kosmiczne, genetyczne modyfikacje... to s膮 cuda, o kt贸rych obecnie opowiadamy swoim dzieciom. To s膮 cuda, kt贸re rozg艂aszamy jako dow贸d, 偶e nauka przyniesie nam odpowiedzi. Starodawne opowie艣ci o niepokalanym pocz臋ciu, gorej膮cym krzewie i rozst臋puj膮cym si臋 morzu przesta艂y mie膰 znaczenie. B贸g sta艂 si臋 przestarza艂y. Nauka wygra艂a t臋 bitw臋. My si臋 poddajemy.

Przez kaplic臋 przetoczy艂 si臋 pomruk zaniepokojenia i zdumienia.

- Ale dla zwyci臋stwa nauki - Ventresca m贸wi艂 teraz dobitniej - wszyscy ponie艣li艣my koszty. A by艂y to koszty bardzo wysokie.

Cisza.

- Nauka wprawdzie przynios艂a nam ulg臋 w chorobach i znojnej pracy oraz dostarczy艂a urz膮dze艅 s艂u偶膮cych naszej wygodzie i rozrywce, ale jednocze艣nie stworzy艂a nam 艣wiat, w kt贸rym nie ma miejsca na podziw i zdumienie. Nasze zachody s艂o艅ca zredukowano do d艂ugo艣ci fal i cz臋stotliwo艣ci. Z艂o偶ono艣膰 wszech艣wiata zosta艂a wt艂oczona w r贸wnania matematyczne. Zniszczono nawet nasze poczucie warto艣ci wynikaj膮ce z bycia cz艂owiekiem. Nauka twierdzi bowiem, 偶e planeta Ziemia i jej mieszka艅cy s膮 nic nieznacz膮cym py艂kiem w wielkim schemacie. Kosmicznym zbiegiem okoliczno艣ci. - Przerwa艂 na chwil臋. - Nawet technologia, kt贸ra obiecuje nas 艂膮czy膰, w istocie nas dzieli. Ka偶dy z nas jest obecnie po艂膮czony elektronicznie z ca艂ym 艣wiatem, a jednak czujemy si臋 zupe艂nie samotni. Bombarduje nas przemoc, podzia艂y, rozpady i zdrada. Sceptycyzm sta艂 si臋 zalet膮. Cynizm i 偶膮dania dowod贸w s膮 r贸wnoznaczne z o艣wieconym my艣leniem. Czy mo偶e zatem dziwi膰, 偶e ludzie czuj膮 si臋 obecnie tak przygn臋bieni i przegrani, jak jeszcze nigdy na przestrzeni dziej贸w? Czy nauka szanuje jakiekolwiek 艣wi臋to艣ci? Nauka szuka odpowiedzi, sonduj膮c nasze nienarodzone embriony, a nawet rozwa偶a dokonywanie zmian w naszym w艂asnym DNA. Rozbija stworzony przez Boga 艣wiat na coraz mniejsze kawa艂eczki w ustawicznym poszukiwaniu znaczenia... a znajduje wy艂膮cznie coraz wi臋cej pyta艅.

Mortati obserwowa艂 kamerlinga w nabo偶nym zdumieniu. Ventresca wywiera艂 teraz niemal hipnotyczny wp艂yw na zgromadzonych. W jego ruchach i g艂osie kry艂a si臋 fizyczna si艂a, jakiej kardyna艂 nigdy nie dostrzeg艂 u innych duchownych. By艂 to g艂os przesycony niez艂omnym przekonaniem i smutkiem.

- Odwieczna wojna pomi臋dzy nauk膮 a religi膮 dobieg艂a ko艅ca - oznajmi艂 kamerling. - Wygrali艣cie. Ale nie by艂o to uczciwe zwyci臋stwo. Nie wygrali艣cie dzi臋ki dostarczeniu odpowiedzi. Zwyci臋偶yli艣cie dzi臋ki tak gruntownej zmianie naszego spo艂ecze艅stwa, 偶e prawdy, kt贸re niegdy艣 wytycza艂y nam drog臋 w 偶yciu, teraz wydaj膮 si臋 nie mie膰 zastosowania. Religia nie potrafi nad膮偶y膰 za nauk膮, kt贸ra rozwija si臋 w tempie wyk艂adniczym. Nauka karmi si臋 sama sob膮 jak wirus. Ka偶dy prze艂om w nauce otwiera drzwi do kolejnych prze艂om贸w. Ludzko艣膰 potrzebowa艂a tysi臋cy lat, 偶eby przej艣膰 od ko艂a do samochodu, podczas gdy przej艣cie od samochodu do podr贸偶y w kosmos zaj臋艂o ju偶 tylko kilkadziesi膮t lat. Obecnie mierzymy post臋p techniczny zaledwie tygodniami. Wymykamy si臋 spod kontroli. Przepa艣膰 pomi臋dzy nami staje si臋 coraz g艂臋bsza, a w miar臋 jak religia zostaje coraz bardziej w tyle, ludzie odkrywaj膮, 偶e znale藕li si臋 w duchowej pustce. 艁akniemy sensu w 偶yciu. Wierzcie mi, naprawd臋 艂akniemy. Widzimy UFO, porozumiewamy si臋 ze zmar艂ymi za po艣rednictwem medi贸w, entuzjazmujemy si臋 spirytyzmem, do艣wiadczamy prze偶y膰 pozacielesnych - wszystkie te ekscentryczne koncepcje maj膮 naukow膮 otoczk臋, ale s膮 bezwstydnie irracjonalne. S膮 one po prostu rozpaczliwym krzykiem wsp贸艂czesnej duszy, samotnej i udr臋czonej, okaleczonej przez w艂asne o艣wiecenie, kt贸re doprowadzi艂o do niemo偶no艣ci zaakceptowania sensu w czymkolwiek oderwanym od technologii.

Mortati nie艣wiadomie pochyli艂 si臋 do przodu. On, pozostali kardyna艂owie i ludzie na ca艂ym 艣wiecie starali si臋 nie uroni膰 ani s艂owa z przemowy kamerlinga. M艂ody ksi膮dz nie pos艂ugiwa艂 si臋 wyszukan膮 retoryk膮 ani jadowit膮 ironi膮. Nie wspomina艂 o Pi艣mie 艢wi臋tym ani Jezusie Chrystusie. U偶ywa艂 wsp贸艂czesnych sformu艂owa艅, prostych i jasnych. Jednak w pewien dziwny spos贸b, jakby jego s艂owa pochodzi艂y od samego Boga, m贸wi艂 j臋zykiem wsp贸艂czesnym... ale wyra偶a艂 nim odwieczne przes艂anie. W tej chwili Mortati zrozumia艂 przynajmniej jeden z powod贸w, dla kt贸rych zmar艂y papie偶 tak ceni艂 m艂odego ksi臋dza. W 艣wiecie apatii, cynizmu i ub贸stwienia techniki ludzie tacy jak kamerling - reali艣ci potrafi膮cy dotrze膰 do naszych dusz - byli jedyn膮 nadziej膮 Ko艣cio艂a.

Kamerling przemawia艂 teraz z jeszcze wi臋ksz膮 moc膮.

- M贸wicie, 偶e nauka nas zbawi. Ja m贸wi臋, 偶e nauka nas niszczy. Od czas贸w Galileusza Ko艣ci贸艂 usi艂owa艂 spowolni膰 nieub艂agany marsz nauki, czasami niew艂a艣ciwymi 艣rodkami, lecz zawsze kieruj膮c si臋 dobrymi intencjami. Mimo to pokusy s膮 zbyt wielkie, by cz艂owiek zdo艂a艂 si臋 im oprze膰. Ostrzegam was, rozejrzyjcie si臋 wok贸艂 siebie. Obietnice nauki nie zosta艂y dotrzymane. Obietnice sprawno艣ci i prostoty przynios艂y w rezultacie zanieczyszczenie 艣rodowiska i chaos. Jeste艣my okaleczonym i oszala艂ym gatunkiem... zmierzaj膮cym drog膮 wiod膮c膮 prosto do zniszczenia.

Ventresca przerwa艂 teraz na d艂u偶sz膮 chwil臋, po czym skupi艂 wzrok na kamerze.

- Kim jest ten B贸g nauki? Kim jest B贸g, kt贸ry daje swojemu ludowi si艂臋, ale nie zapewnia zr臋b贸w moralnych, kt贸re wskaza艂yby, jak j膮 wykorzysta膰? Co to za B贸g, kt贸ry daje dziecku ogie艅, ale nie przestrzega go przed niebezpiecze艅stwami, jakie si臋 z nim wi膮偶膮? J臋zyk nauki nie zawiera 偶adnych wskaz贸wek na temat dobra i z艂a. Podr臋czniki naukowe wyja艣niaj膮, jak przeprowadzi膰 reakcj臋 j膮drow膮, ale nie rozwa偶aj膮, czy jest to dobry, czy z艂y pomys艂.

- Tej nauce i naukowcom pragn臋 powiedzie膰, co nast臋puje. Ko艣ci贸艂 jest zm臋czony. Jeste艣my wyczerpani rol膮 waszych drogowskaz贸w. Nasze zasoby s膮 coraz mniejsze, gdy偶 zu偶ywamy je, staraj膮c si臋 r贸wnowa偶y膰 wasz膮 pogo艅 na o艣lep za mniejszymi procesorami i wi臋kszymi zyskami. Nie pytamy, dlaczego nie trzymacie si臋 w ryzach, lecz jak mogliby艣cie to robi膰. Wasz 艣wiat p臋dzi tak szybko, 偶e je艣li kto艣 zatrzyma si臋 cho膰by na chwil臋, by rozwa偶y膰 skutki swojego dzia艂ania, inni natychmiast go przegoni膮. Tote偶 przecie naprz贸d. Rozprzestrzeniacie bro艅 masowej zag艂ady, ale to papie偶 podr贸偶uje po 艣wiecie i b艂aga przyw贸dc贸w pa艅stw, by wprowadzali ograniczenia. Klonujecie 偶ywe istoty, ale to Ko艣ci贸艂 przypomina nam, 偶eby艣my zastanowili si臋 nad implikacjami swojego post臋powania. Zach臋cacie ludzi, by kontaktowali si臋 za pomoc膮 telefon贸w, ekran贸w telewizyjnych i komputer贸w, ale to Ko艣ci贸艂 otwiera swe podwoje i przypomina nam, 偶eby艣my komunikowali si臋 ze sob膮 osobi艣cie, gdy偶 tak zostali艣my stworzeni. Nawet mordujecie nienarodzone dzieci w imi臋 bada艅, kt贸re maj膮 ratowa膰 偶ycie. I znowu Ko艣ci贸艂 wskazuje b艂臋dno艣膰 takiego rozumowania...

- A jednocze艣nie przez ca艂y czas g艂osicie ignorancj臋 Ko艣cio艂a. Ale kto jest wi臋kszym ignorantem? Cz艂owiek, kt贸ry nie potrafi poda膰 definicji b艂yskawicy, czy ten, kto nie szanuje jej pot臋偶nej mocy? Ten Ko艣ci贸艂 wyci膮ga do was r臋k臋. Wyci膮ga r臋k臋 do ka偶dego. A jednak im bardziej si臋 staramy, tym bardziej nas odpychacie. Poka偶cie mi dow贸d na istnienie Boga, m贸wicie. A ja wam powiadam: sp贸jrzcie przez swoje teleskopy w niebo i powiedzcie, jak mog艂oby nie by膰 Boga! - Kamerling mia艂 teraz 艂zy w oczach. - Pytacie, jak wygl膮da B贸g. Sk膮d takie pytanie? Odpowied藕 jest jedna i niezmienna. Czy nie dostrzegacie Boga w swojej nauce? Jak to mo偶liwe! Twierdzicie, 偶e nawet najmniejsza zmiana w sile ci臋偶ko艣ci lub wadze atomu zmieni艂aby nasz wszech艣wiat, nasze wspania艂e morze cia艂 niebieskich w pozbawion膮 偶ycia chmur臋, a jednocze艣nie nie potraficie w tym dostrzec Bo偶ej r臋ki? Czy naprawd臋 o tyle 艂atwiej jest wierzy膰, 偶e po prostu wyci膮gn臋li艣my w艂a艣ciw膮 kart臋 z talii licz膮cej miliardy kart? Czy jeste艣my ju偶 takimi duchowymi bankrutami, 偶e wolimy wierzy膰 w niemo偶liwo艣膰 matematyczn膮 ni偶 w si艂臋 pot臋偶niejsz膮 od nas samych?

- Niezale偶nie od tego, czy wierzycie w Boga, czy nie - w g艂osie kamerlinga pojawi艂o si臋 namaszczenie - musicie uwierzy膰 w jedno. Kiedy my, jako gatunek, zarzucimy wiar臋 w si艂臋 pot臋偶niejsz膮 od nas, stracimy poczucie odpowiedzialno艣ci. Wiara... ka偶da wiara... jest przestrog膮, 偶e istnieje co艣, czego nie potrafimy poj膮膰, co艣, przed czym musimy si臋 rozliczy膰 ze swojego post臋powania... Posiadaj膮c wiar臋, czujemy si臋 odpowiedzialni wobec siebie nawzajem, wobec siebie samych oraz wobec wy偶szej prawdy. Religia jest u艂omna, ale tylko dlatego, 偶e cz艂owiek jest u艂omny. Gdyby 艣wiat zewn臋trzny potrafi艂 spojrze膰 na ten Ko艣ci贸艂 moimi oczami... spogl膮daj膮c poza rytua艂y odbywaj膮ce si臋 w tych 艣cianach... zobaczy艂by wsp贸艂czesny cud... braterstwo niedoskona艂ych, prostych dusz pragn膮cych tylko by膰 g艂osem wsp贸艂czucia w 艣wiecie p臋dz膮cym tak szybko, 偶e wymyka si臋 spod kontroli.

Ventresca wskaza艂 d艂oni膮 Kolegium Kardyna艂贸w, a kamerzystka BBC instynktownie pod膮偶y艂a kamer膮 za jego r臋k膮 i pokaza艂a panoramiczne uj臋cie zgromadzonych.

- Czy jeste艣my przestarzali? - zapyta艂 kamerling. - Czy ci ludzie s膮 dinozaurami? A ja? Czy 艣wiat potrzebuje kogo艣, kto ujmie si臋 za biednymi, s艂abymi, uciemi臋偶onymi, za nienarodzonymi dzie膰mi? Czy potrzebujemy dusz takich jak te, kt贸re, cho膰 niedoskona艂e, po艣wi臋caj膮 偶ycie b艂aganiu nas, by艣my odczytywali drogowskazy moralno艣ci i nie zb艂膮dzili?

Mortati u艣wiadomi艂 sobie, 偶e kamerling, 艣wiadomie lub nie艣wiadomie, dokona艂 genialnego posuni臋cia. Pokazuj膮c kardyna艂贸w, nada艂 Ko艣cio艂owi ludzkie oblicze. Watykan to nie by艂y ju偶 tylko budynki, ale ludzie - ludzie tacy jak kamerling, kt贸rzy oddali swe 偶ycie w s艂u偶b臋 dobra.

- Dzisiaj znale藕li艣my si臋 nad kraw臋dzi膮 przepa艣ci - m贸wi艂 dalej kamerling. - Nikt z nas nie mo偶e pozwoli膰 sobie na bierno艣膰. Niezale偶nie od tego, czy postrzegacie to z艂o jako szatana, korupcj臋 czy niemoralno艣膰... si艂y ciemno艣ci 偶yj膮 i rozrastaj膮 si臋 z ka偶dym dniem. Nie ignorujcie ich. - 艢ciszy艂 g艂os niemal do szeptu, a kamera przysun臋艂a si臋 bli偶ej. - Te si艂y, cho膰 pot臋偶ne, nie s膮 niezwyci臋偶one. Dobro przewa偶y. Ws艂uchajcie si臋 w g艂os swojego serca. S艂uchajcie Boga. Razem potrafimy odsun膮膰 si臋 od tej otch艂ani.

Teraz Mortati zrozumia艂. To by艂a przyczyna. Zasady konklawe zosta艂y naruszone, ale to by艂 jedyny spos贸b. By艂 to dramatyczny i rozpaczliwy apel o pomoc. Kamerling przemawia艂 zar贸wno do przyjaci贸艂, jak i wrog贸w. B艂aga艂 jednych i drugich, by dostrzegli 艣wiat艂o i po艂o偶yli kres temu szale艅stwu. Z pewno艣ci膮 kto艣 ze s艂uchaj膮cych u艣wiadomi sobie, jak ob艂膮ka艅czy jest ca艂y ten spisek i zaoferuje pomoc.

Kamerling kl臋kn膮艂 przy o艂tarzu.

- M贸dlcie si臋 ze mn膮.

Ca艂e Kolegium Kardynalskie pad艂o wraz z nim na kolana i przy艂膮czy艂o si臋 do modlitwy. Na placu 艢wi臋tego Piotra i na ca艂ym 艣wiecie oszo艂omieni ludzie kl臋kali wraz z nimi.

95

Hassassin po艂o偶y艂 swoje nieprzytomne trofeum w tylnej cz臋艣ci furgonetki i przez chwil臋 podziwia艂 rozci膮gni臋te cia艂o. Nie by艂a tak pi臋kna jak kobieta, za kt贸r膮 dzisiaj zap艂aci艂, ale mia艂a w sobie zwierz臋c膮 si艂臋, kt贸ra go podnieca艂a. Jej cia艂o b艂yszcza艂o, mokre od potu. Pachnia艂a pi偶mem.

Kiedy tak sta艂 i napawa艂 si臋 widokiem swojego 艂upu, nie zwraca艂 uwagi na rw膮cy b贸l w r臋ce. St艂uczenie w miejscu, gdzie uderzy艂 go sarkofag, by艂o bolesne, ale bez znaczenia... z pewno艣ci膮 warte zado艣膰uczynienia, kt贸re przed nim le偶a艂o. Poza tym pociesza艂a go my艣l, 偶e Amerykanin, kt贸ry mu to zrobi艂, do tej pory zapewne ju偶 nie 偶yje.

Patrz膮c teraz na obezw艂adnion膮 ofiar臋, wyobra偶a艂 sobie, co go czeka. Wsun膮艂 d艂o艅 pod jej bluzk臋. Piersi pod stanikiem by艂y idealne w dotyku. Tak, u艣miechn膮艂 si臋 do siebie. Jeste艣 nawet wi臋cej warta. Przezwyci臋偶aj膮c pragnienie, 偶eby wzi膮膰 j膮 od razu tutaj, zamkn膮艂 drzwi samochodu i odjecha艂 w mrok.

Nie musi powiadamia膰 prasy o tym zab贸jstwie... p艂omienie zrobi膮 to za niego.

W CERN-ie Sylvie siedzia艂a kompletnie oszo艂omiona przemow膮 kamerlinga. Nigdy przedtem nie by艂a tak dumna z tego, 偶e jest katoliczk膮, i zawstydzona, 偶e pracuje w CERN-ie. Wracaj膮c do siebie, zauwa偶y艂a, 偶e we wszystkich salkach telewizyjnych panuje nastr贸j powagi i oszo艂omienia. Kiedy wesz艂a do gabinetu Kohlera, dzwoni艂o wszystkich siedem telefon贸w. Poniewa偶 przedstawicieli medi贸w nigdy do niego nie prze艂膮czano, wiedzia艂a, 偶e musz膮 to by膰 rozm贸wcy zainteresowani tylko jedn膮 rzecz膮.

Geld. Telefony zwi膮zane z pieni臋dzmi.

Antymateria znalaz艂a ju偶 pierwszych odbiorc贸w.

W Watykanie Gunther Glick mia艂 wra偶enie, 偶e unosi si臋 na skrzyd艂ach, kiedy szed艂 za kamerlingiem po jego przem贸wieniu w Kaplicy Syksty艅skiej. Glick i Macri przeprowadzili przed chwil膮 najbardziej sensacyjn膮 transmisj臋 dekady. I c贸偶 to by艂a za transmisja. Kamerling dos艂ownie zahipnotyzowa艂 wszystkich.

Kiedy znale藕li si臋 na korytarzu, kamerling odwr贸ci艂 si臋 do nich.

- Poprosi艂em gwardzist贸w, 偶eby przygotowali dla was zdj臋cia napi臋tnowanych kardyna艂贸w i Jego 艢wi膮tobliwo艣ci. Musz臋 was jednak ostrzec, 偶e nie jest to przyjemny widok. Straszne oparzenia. Poczernia艂y j臋zyk. Mimo wszystko, chcia艂bym, 偶eby艣cie pokazali je 艣wiatu.

Glick pomy艣la艂 sobie, 偶e to musi by膰 wieczne Bo偶e Narodzenie w Watykanie. Chce, 偶ebym wyemitowa艂 fotografi臋 zmar艂ego papie偶a?

- Jest ksi膮dz pewien? - spyta艂, staraj膮c si臋 nie zdradzi膰 swojego podniecenia.

Ventresca skin膮艂 g艂ow膮.

- Gwardzi艣ci dostarcz膮 te偶 panu przekaz na 偶ywo z kamery filmuj膮cej pojemnik z antymateri膮, na kt贸rym wida膰 odliczanie czasu do wybuchu.

Glick wpatrzy艂 si臋 w niego z niedowierzaniem. 艢wi臋ta. 艢wi臋ta. 艢wi臋ta!

- Iluminaci lada moment si臋 przekonaj膮 - o艣wiadczy艂 kamerling - 偶e bardzo si臋 przeliczyli w tej rozgrywce.

96

D艂awi膮ca ciemno艣膰 powr贸ci艂a, jak powtarzaj膮cy si臋 temat w jakiej艣 diabelskiej symfonii.

Nie ma 艣wiat艂a. Nie ma powietrza. Nie ma wyj艣cia.

Langdon le偶a艂 uwi臋ziony pod przewr贸conym sarkofagiem i czu艂, 偶e jego umys艂 niebezpiecznie balansuje na granicy niepoczytalno艣ci. Pr贸bowa艂 zwr贸ci膰 my艣li w jakimkolwiek innym kierunku ni偶 otaczaj膮ca go, przyt艂aczaj膮ca ciemno艣膰. Usi艂owa艂 zaj膮膰 umys艂 matematyk膮, muzyk膮, czymkolwiek. Ale w jego m贸zgu nie by艂o miejsca na uspokajaj膮ce my艣li. Nie mog臋 si臋 ruszy膰! Nie mog臋 oddycha膰!

Na szcz臋艣cie r臋kaw, kt贸ry przedtem uwi膮z艂 pod kraw臋dzi膮 trumny, zosta艂 uwolniony podczas jej ostatecznego upadku i Langdon mia艂 teraz do dyspozycji obie r臋ce. Nic mu to jednak nie da艂o - kiedy wpar艂 si臋 nimi w sklepienie swojej miniaturowej celi, sarkofag nawet nie drgn膮艂. O dziwo, po偶a艂owa艂 w贸wczas, 偶e r臋kaw nadal nie tkwi pod kamieniem. Mo偶e dzi臋ki temu pozosta艂aby jaka艣 szczelina, kt贸r膮 dop艂ywa艂oby powietrze.

Kiedy przy pchaniu podni贸s艂 r臋ce, opad艂 mu na d贸艂 r臋kaw i ods艂oni艂 艣wiec膮ce oblicze jego starego przyjaciela. Miki. Jednak mia艂 wra偶enie, 偶e zielonkawa twarz komiksowej postaci wy艣miewa si臋 z niego.

Rozejrza艂 si臋 dok艂adnie, czy jeszcze gdzie艣 nie dostrze偶e cho膰by odrobiny 艣wiat艂a, ale kraw臋d藕 sarkofagu 艣ci艣le przylega艂a do pod艂ogi. Cholerni w艂oscy perfekcjoni艣ci, zakl膮艂 pod nosem, w艣ciek艂y na t臋 artystyczn膮 doskona艂o艣膰, kt贸r膮 jeszcze tak niedawno kaza艂 podziwia膰 swoim studentom... nieskazitelne kraw臋dzie, idealnie r贸wnoleg艂e, wszystko wykonane z najdoskonalszego kararyjskiego marmuru, elastycznego i bez p臋kni臋膰.

Precyzja mo偶e mie膰 艣miertelne skutki.

- Podnie艣 to cholerstwo - powiedzia艂 do siebie na g艂os, naciskaj膮c jeszcze mocniej. Skrzynia nieznacznie si臋 poruszy艂a. Zacisn膮艂 szcz臋ki i pchn膮艂 ponownie. Zupe艂nie jakby mia艂 do czynienia z ogromnym g艂azem... jednak tym razem sarkofag uni贸s艂 si臋 o kilka milimetr贸w. Na chwil臋 otoczy艂o go migotliwe 艣wiat艂o, ale po chwili skrzynia z 艂oskotem opad艂a. Langdon le偶a艂, ci臋偶ko dysz膮c w ciemno艣ci. Pr贸bowa艂 wykorzysta膰 nogi, tak jak poprzednio, ale teraz, gdy skrzynia le偶a艂a p艂asko, by艂o za ma艂o miejsca, 偶eby wyprostowa膰 kolana.

Zn贸w zacz臋艂a go ogarnia膰 klaustrofobiczna panika i mia艂 wra偶enie, 偶e 艣ciany sarkofagu kurcz膮 si臋 wok贸艂 niego. Stara艂 si臋 zwalcza膰 to poczucie, czepiaj膮c si臋 ka偶dej logicznej my艣li, kt贸r膮 uda艂o mu si臋 przywo艂a膰.

- Sarkofag - stwierdzi艂 g艂o艣no, staraj膮c si臋 nada膰 swojemu g艂osowi jak najbardziej uczone brzmienie. Jednak nawet erudycja stawa艂a si臋 dzi艣 jego wrogiem. Sarkofag pochodzi od dw贸ch greckich s艂贸w: „sarx”, czyli „cia艂o” i „phagein”, czyli „je艣膰”. Siedz臋 uwi臋ziony w skrzyni, kt贸r膮 wykonano po to, 偶eby - bior膮c dos艂ownie - „jad艂a cia艂o”.

Obrazy cia艂a ogryzanego z ko艣ci przypomnia艂y mu na dodatek, 偶e le偶y w艣r贸d ludzkich szcz膮tk贸w. Na t臋 my艣l ogarn臋艂y go md艂o艣ci i poczu艂 dreszcze. Jednak po chwili przyszed艂 mu r贸wnie偶 do g艂owy pewien pomys艂.

Macaj膮c na o艣lep we wn臋trzu trumny, znalaz艂 wi臋kszy kawa艂ek ko艣ci. Mo偶e to 偶ebro? Niewa偶ne. Po prostu potrzebny mu klin. Gdyby uda艂o si臋 cho膰 odrobin臋 unie艣膰 skrzyni臋 i wsun膮膰 ko艣膰 pod kraw臋d藕, mo偶e nap艂yn臋艂oby tu do艣膰 powietrza...

Wzi膮艂 w jedn膮 r臋k臋 ko艣膰 i, si臋gaj膮c w poprzek cia艂a, ustawi艂 jej w臋偶sz膮 cz臋艣膰 w miejscu, gdzie sarkofag styka艂 si臋 z posadzk膮. Jednocze艣nie drug膮 r臋k膮 opar艂 si臋 o dno skrzyni i z ca艂ej si艂y pchn膮艂 je w g贸r臋. Ani drgn臋艂o. Spr贸bowa艂 ponownie. Przez chwil臋 mia艂 wra偶enie, 偶e trumna lekko si臋 zatrz臋s艂a, ale to by艂o wszystko.

U艣wiadomi艂 sobie, 偶e przy panuj膮cym tu fetorze i niedoborze tlenu ma czas tylko na jeszcze jedn膮 pr贸b臋. Poza tym musi u偶y膰 obydw贸ch r膮k do pchania.

Zebra艂 si艂y i ponownie przy艂o偶y艂 zw臋偶ony brzeg ko艣ci do le偶膮cej na pod艂odze kraw臋dzi skrzyni, po czym u艂o偶y艂 si臋 tak, 偶eby zaklinowa膰 j膮 ramieniem. Ostro偶nie, aby nie przesun膮膰 ko艣ci, uni贸s艂 obie d艂onie w g贸r臋. Znowu wydawa艂o mu si臋, 偶e 艣ciany zbli偶aj膮 si臋 do niego i poczu艂 przyp艂yw jeszcze wi臋kszej paniki. Dzi艣 ju偶 po raz drugi zosta艂 zamkni臋ty bez dop艂ywu powietrza. Z艂orzecz膮c na g艂os, jednym gwa艂townym ruchem pchn膮艂 dno skrzyni w g贸r臋. Kraw臋d藕 oderwa艂a si臋 od pod艂ogi zaledwie na chwil臋, ale to wystarczy艂o. Ko艣膰 zaklinowana przez jego rami臋 zd膮偶y艂a si臋 wsun膮膰 w szczelin臋. Kiedy sarkofag opad艂 z powrotem, skruszy艂 j膮 na kawa艂ki, ale pozosta艂 nieznacznie uniesiony. Langdon widzia艂 male艅k膮 o艣wietlon膮 szpark臋 pod jego kraw臋dzi膮.

Ca艂kiem wyczerpany, opad艂 bezw艂adnie na pod艂og臋. Mia艂 nadziej臋, 偶e d艂awienie w gardle za chwil臋 mu przejdzie, wi臋c czeka艂. Tymczasem w miar臋 jak up艂ywa艂y sekundy, czu艂 si臋 coraz gorzej. Je艣li przez szczelin臋 nap艂ywa艂o w og贸le powietrze, to by艂o niewyczuwalne. Langdon zastanawia艂 si臋, czy wystarczy go, 偶eby utrzyma膰 go przy 偶yciu. A je艣li tak, to jak d艂ugo? Gdyby umar艂, czy kto艣 w og贸le by wiedzia艂, 偶e tu jest?

R臋ce ci膮偶y艂y mu, jakby by艂y z o艂owiu, ale uni贸s艂 jedn膮, 偶eby zn贸w spojrze膰 na zegarek. Dwudziesta druga dwana艣cie. Staraj膮c si臋 pokona膰 op贸r dr偶膮cych palc贸w, zacz膮艂 manipulowa膰 przy zegarku, si臋gaj膮c po ostatnie zagranie, jakie mu pozosta艂o. Obr贸ci艂 jedno z malutkich pokr臋te艂 i wcisn膮艂 przycisk.

W miar臋 jak opuszcza艂a go przytomno艣膰 i 艣ciany zaciska艂y si臋 coraz bli偶ej, obj臋艂y go w posiadanie dawne l臋ki. Pr贸bowa艂 sobie wyobra偶a膰, jak robi艂 to ju偶 wielokrotnie, 偶e znajduje si臋 na otwartej przestrzeni. Jednak obraz, kt贸ry stworzy艂, nie m贸g艂 mu pom贸c. Powr贸ci艂 koszmar prze艣laduj膮cy go od dzieci艅stwa...

Te kwiaty wygl膮daj膮, jakby by艂y namalowane, pomy艣la艂 ch艂opiec, biegaj膮c po 艂膮ce. Chcia艂by, 偶eby jego rodzice poszli razem z nim, ale oni byli zaj臋ci rozbijaniem obozu.

- Nie odchod藕 zbyt daleko - powiedzia艂a jego mama.

Udawa艂, 偶e jej nie s艂yszy, kiedy zapuszcza艂 si臋 do lasku.

Teraz, id膮c przez t臋 przepi臋kn膮 艂膮k臋, natrafi艂 na stos polnych kamieni. Pomy艣la艂, 偶e musz膮 to by膰 fundamenty jakiego艣 dawnego domostwa. Postanowi艂 nie podchodzi膰 do nich zbyt blisko, w ko艅cu by艂 rozs膮dny. Poza tym, jego wzrok przyci膮gn臋艂o co艣 innego - wspania艂y okaz obuwika pospolitego - najrzadszy i najpi臋kniejszy kwiat w New Hampshire. Widywa艂 je dot膮d tylko w ksi膮偶kach.

Podekscytowany ruszy艂 w kierunku kwiatka. Ukl臋kn膮艂 przy nim. Ziemia pod nim by艂a mi臋kka i ugina艂a si臋. Pomy艣la艂, 偶e kwiat znalaz艂 sobie wyj膮tkowo 偶yzne miejsce. Pewnie wyrasta ze spr贸chnia艂ego pnia.

Zachwycony wizj膮 zabrania znaleziska do domu, wyci膮gn膮艂 r臋k臋 w kierunku 艂odygi.

Nie dosi臋gn膮艂 jej.

Z przera偶aj膮cym trzaskiem ziemia zarwa艂a si臋 pod nim.

Przez straszliwe trzy sekundy spadania ch艂opiec wiedzia艂, 偶e umrze. Przygotowywa艂 si臋 na straszny b贸l w chwili zderzenia z ziemi膮. Jednak kiedy to nast膮pi艂o, nie odczu艂 b贸lu, tylko mi臋kko艣膰.

I ch艂贸d.

Wpad艂 w g艂臋bok膮, ciemn膮 wod臋 g艂ow膮 naprz贸d. Kr臋c膮c si臋 zdezorientowany, maca艂 na o艣lep g艂adkie 艣ciany zamykaj膮ce si臋 wok贸艂 niego ze wszystkich stron. W ko艅cu, kierowany instynktem, wyskoczy艂 na powierzchni臋.

艢wiat艂o.

S艂abe. Nad nim. O ca艂e kilometry nad nim, jak mu si臋 wydawa艂o.

Jego r臋ce m艂贸ci艂y wod臋, maca艂y 艣ciany w poszukiwaniu jakiegokolwiek otworu, kt贸rego m贸g艂by si臋 uchwyci膰. Jednak natyka艂 si臋 tylko na g艂adki kamie艅. Wpad艂 przez zmursza艂e wieko do opuszczonej studni. Wo艂a艂 o pomoc, ale jego g艂os odbija艂 si臋 od 艣cian w膮skiego szybu. Wo艂a艂 i wo艂a艂, a偶 w ko艅cu otw贸r nad nim zacz膮艂 ciemnie膰.

Zapad艂a noc.

W ciemno艣ci czas jakby si臋 zakrzywia艂. Stopniowo ogarnia艂o go odr臋twienie, gdy mieli艂 gwa艂townie wod臋 r臋kami i nogami, krzycz膮c i p艂acz膮c. Dr臋czy艂y go wizje zapadaj膮cych si臋 艣cian studni, pod kt贸rymi zostaje pogrzebany za 偶ycia. R臋ce bola艂y go od wysi艂ku. Kilkakrotnie wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy g艂osy. Krzycza艂, ale jego g艂os by艂 zduszony, jak we 艣nie.

W miar臋 up艂ywu nocy mia艂 wra偶enie, 偶e szyb studni si臋 pog艂臋bia. 艢ciany przesuwa艂y si臋 coraz bli偶ej do 艣rodka. Ch艂opiec naciska艂 na nie, staraj膮c si臋 je odepchn膮膰. Wyczerpany, chcia艂 si臋 ju偶 podda膰, ale czu艂, 偶e woda go ko艂ysze i ch艂odzi jego pal膮cy strach... a偶 w ko艅cu nic ju偶 nie czu艂.

Kiedy przybyli ratownicy, ch艂opiec by艂 niemal nieprzytomny. Okaza艂o si臋, 偶e utrzymywa艂 si臋 na powierzchni przez pi臋膰 godzin. W dwa dni p贸藕niej Boston Globe przedstawi艂 na pierwszej stronie histori臋 zatytu艂owan膮 „Ma艂y p艂ywak, kt贸ry mia艂 szcz臋艣cie”.

97

Hassassin u艣miecha艂 si臋, gdy wje偶d偶a艂 furgonetk膮 do 艣rodka monumentalnej kamiennej budowli nad Tybrem. Wzi膮艂 swoj膮 zdobycz na r臋ce i ni贸s艂 j膮 w g贸r臋 spiralnym kamiennym tunelem, coraz wy偶ej i wy偶ej... ciesz膮c si臋, 偶e jest taka szczup艂a.

Dotar艂 do drzwi.

Ko艣ci贸艂 O艣wiecenia. Napawa艂 si臋 t膮 my艣l膮. Miejsce spotka艅 dawnych iluminat贸w. Kt贸偶 m贸g艂by sobie wyobrazi膰, 偶e jest w艂a艣nie tutaj?

Kiedy wszed艂 do 艣rodka, po艂o偶y艂 swoj膮 ofiar臋 na pluszowej kanapie. Potem sprawnie zwi膮za艂 jej r臋ce na plecach i skr臋powa艂 stopy. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e to, czego pragnie, b臋dzie musia艂o jeszcze poczeka膰, dop贸ki nie wykona ostatniego zadania. Woda.

Mimo wszystko, pomy艣la艂, mo偶e pozwoli膰 sobie na chwil臋 przyjemno艣ci. Ukl臋kn膮艂 przy dziewczynie i przesun膮艂 d艂oni膮 po jej udzie. By艂o bardzo g艂adkie. Przesun膮艂 r臋k臋 wy偶ej. Ciemne palce w艣lizgn臋艂y si臋 pod jej szorty. Wy偶ej.

Zatrzyma艂 si臋. Cierpliwo艣ci, upomnia艂 si臋, czuj膮c ju偶 podniecenie. Masz jeszcze co艣 do zrobienia.

Wyszed艂 na chwil臋 na przylegaj膮cy do pokoju kamienny balkon. Wieczorna bryza powoli ch艂odzi艂a jego po偶膮danie. Daleko w dole pieni艂 si臋 Tyber. Podni贸s艂 wzrok na kopu艂臋 Bazyliki 艢wi臋tego Piotra znajduj膮c膮 si臋 w odleg艂o艣ci oko艂o kilometra i wyra藕nie widoczn膮 w blasku setek reflektor贸w ustawionych na placu przez media.

- Wasza ostatnia godzina - powiedzia艂 na g艂os, wyobra偶aj膮c sobie tysi膮ce muzu艂man贸w zamordowanych podczas wojen krzy偶owych. - O p贸艂nocy spotkacie si臋 ze swoim Bogiem.

Kobieta w pokoju zacz臋艂a si臋 rusza膰. Hassassin odwr贸ci艂 si臋 i zastanawia艂 przez chwil臋, czy pozwoli膰 jej si臋 ockn膮膰. Wyraz przera偶enia w kobiecych oczach by艂 dla niego najlepszym afrodyzjakiem.

Uzna艂 jednak, 偶e musi by膰 rozwa偶ny. Lepiej, 偶eby pozosta艂a nieprzytomna, kiedy go nie b臋dzie. Wprawdzie jest zwi膮zana i nie ucieknie, ale nie chcia艂, 偶eby traci艂a si艂y na szarpanie si臋 z wi臋zami. Chc臋, 偶eby艣 zachowa艂a pe艂ni臋 si艂... dla mnie.

Uni贸s艂 jej lekko g艂ow臋, po艂o偶y艂 d艂o艅 na szyi i odszuka艂 otw贸r znajduj膮cy si臋 tu偶 pod czaszk膮. Ten receptor ucisku wykorzystywa艂 ju偶 wiele razy. Z wielk膮 si艂膮 nacisn膮艂 kciukiem mi臋kk膮 chrz膮stk臋 i poczu艂, jak ust臋puje. Kobieta natychmiast opad艂a bezw艂adnie. Dwadzie艣cia minut, pomy艣la艂. B臋dzie doskona艂ym zwie艅czeniem idealnego dnia. Kiedy ju偶 go obs艂u偶y i przy tym umrze, on wyjdzie na balkon i b臋dzie ogl膮da艂 watyka艅skie fajerwerki o p贸艂nocy.

Zostawi艂 swoj膮 nagrod臋 nieprzytomn膮 na kanapie i zszed艂 na d贸艂, do o艣wietlonego pochodniami podziemia. Ostatnie zadanie. Podszed艂 do sto艂u i przygl膮da艂 si臋 z czci膮 starodawnym metalowym formom, kt贸re tu dla niego zostawiono.

Woda. To b臋dzie ostatnie zadanie.

Wzi膮艂 pochodni臋 ze 艣ciany i, jak to ju偶 robi艂 trzykrotnie, zacz膮艂 rozgrzewa膰 ko艅c贸wk臋 偶elaza do pi臋tnowania. Kiedy rozgrza艂a si臋 do bia艂o艣ci, zani贸s艂 j膮 do celi.

Wewn膮trz sta艂 w milczeniu jeden cz艂owiek. Stary i samotny.

- Kardynale Baggia - sykn膮艂. - Czy ju偶 si臋 ksi膮dz pomodli艂?

W oczach W艂ocha nie by艂o strachu.

- Tylko za twoj膮 dusz臋.

98

Sze艣ciu stra偶ak贸w, kt贸rzy przybyli do ko艣cio艂a Santa Maria della Vittoria ugasi艂o po偶ar za pomoc膮 halonu. Woda jest ta艅sza, ale powstaj膮ca przy jej u偶yciu para mog艂aby zniszczy膰 freski, a Watykan p艂aci艂 rzymskim pompieri spore sumy za szybkie i rozwa偶ne dzia艂ania w nale偶膮cych do niego budynkach.

Ze wzgl臋du na charakter swojej pracy pompieri niemal codziennie stykali si臋 z tragediami, ale widok, jaki ujrzeli w tym ko艣ciele, mia艂 im na zawsze pozosta膰 w pami臋ci. Ofiara zosta艂a cz臋艣ciowo ukrzy偶owana, cz臋艣ciowo powieszona i cz臋艣ciowo spalona na stosie - trudno by艂o uwierzy膰, 偶e to rzeczywisto艣膰, a nie scena z gotyckiego koszmaru.

Niestety, dziennikarze zd膮偶yli przyby膰 przed nimi i nakr臋ci膰 sporo materia艂u, zanim usuni臋to ich z ko艣cio艂a. Kiedy stra偶acy w ko艅cu odci臋li ofiar臋 i u艂o偶yli j膮 na pod艂odze, nikt nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, kto to jest.

- Cardinale Guidera - szepn膮艂 jeden z nich. - Di Barcellona.

Kardyna艂 by艂 nagi. Dolna po艂owa jego cia艂a przybra艂a czerwono-czarn膮 barw臋, a z p臋kni臋膰 na udach s膮czy艂a si臋 krew. Ko艣ci goleniowe wystawa艂y ze spalonego cia艂a. Jeden ze stra偶ak贸w zwymiotowa艂. Inny wybieg艂 na zewn膮trz, 偶eby z艂apa膰 oddech.

Jednak prawdziwie przera偶aj膮cy by艂 symbol wypalony na piersi ofiary. Dow贸dca stra偶ak贸w okr膮偶y艂 cia艂o i przej臋ty groz膮 przyjrza艂 si臋 pi臋tnu z drugiej strony. Lavoro del diavolo, pomy艣la艂. Sam szatan to zrobi艂. Prze偶egna艂 si臋 po raz pierwszy od czas贸w, gdy by艂 dzieckiem.

- Un' altro corpo! - rozleg艂 si臋 krzyk z ko艅ca ko艣cio艂a. Jeden ze stra偶ak贸w znalaz艂 drugie zw艂oki.

Dow贸dca natychmiast rozpozna艂 drug膮 ofiar臋. Surowy komendant gwardii szwajcarskiej nie cieszy艂 si臋 szczeg贸ln膮 sympati膮 os贸b dowodz膮cych si艂ami porz膮dku publicznego. Stra偶ak zatelefonowa艂 do Watykanu, ale wszystkie linie by艂y zaj臋te.

Wiedzia艂 jednak, 偶e nie ma to 偶adnego znaczenia. Gwardia i tak si臋 dowie o stracie ju偶 za kilka minut - z przekaz贸w telewizyjnych.

Kiedy dow贸dca obchodzi艂 ko艣ci贸艂, 偶eby oceni膰 straty i odtworzy膰 przypuszczalny przebieg wypadk贸w, zauwa偶y艂, 偶e jedna z nisz poryta jest kulami. Kto艣 zepchn膮艂 sarkofag z podp贸r i przewr贸ci艂 go do g贸ry nogami, najwyra藕niej podczas walki. To sprawa dla policji i Stolicy Apostolskiej. Niech oni sobie z tym radz膮, pomy艣la艂 i odwr贸ci艂 si臋, 偶eby odej艣膰.

Jednak natychmiast si臋 zatrzyma艂. Od strony trumny dochodzi艂 d藕wi臋k, kt贸rego 偶aden stra偶ak nie chcia艂by us艂ysze膰.

- Bomba - krzykn膮艂. - Tutti fuori!

Kiedy oddzia艂 saper贸w odwr贸ci艂 sarkofag, odnale藕li 藕r贸d艂o elektronicznych odg艂os贸w. Przez chwil臋 przygl膮dali si臋 temu ze zdumieniem.

- M猫dico! - zawo艂a艂 w ko艅cu jeden z nich. - M猫dico!

99

- Czy Olivetti si臋 odzywa艂? - spyta艂 kamerling Rochera, kt贸ry eskortowa艂 go z Kaplicy Syksty艅skiej do gabinetu papie偶a. Kamerling wygl膮da艂 na ca艂kowicie wyczerpanego.

- Nie, signore. Obawiam si臋 najgorszego.

Kiedy dotarli do gabinetu, g艂os Ventreski zabrzmia艂 niezwykle ponuro.

- Kapitanie, nic ju偶 dzi艣 nie mog臋 zrobi膰. Obawiam si臋, 偶e i tak zrobi艂em za du偶o. Zostan臋 tutaj i b臋d臋 si臋 modli艂. Prosz臋, 偶eby mi nie przeszkadzano. Reszta spoczywa w r臋kach Boga.

- Dobrze, signore.

- Jest p贸藕no, kapitanie. Znajd藕cie ten pojemnik.

- Kontynuujemy poszukiwania. - Rocher zawaha艂 si臋. - Okazuje si臋, 偶e zbyt dobrze go ukryto.

Kamerling skrzywi艂 si臋, jakby nie chcia艂 o tym my艣le膰.

- Tak. Dok艂adnie o dwudziestej trzeciej pi臋tna艣cie, je艣li zagro偶enie nie zniknie, prosz臋 ewakuowa膰 kardyna艂贸w. Powierzam panu trosk臋 o ich bezpiecze艅stwo. Prosz臋 tylko o jedno. Pozw贸lcie im opu艣ci膰 kaplic臋 z godno艣ci膮. Pozw贸lcie im wyj艣膰 na plac 艢wi臋tego Piotra i stan膮膰 rami臋 w rami臋 z reszt膮 艣wiata. Nie 偶ycz臋 sobie, 偶eby ostatnim obrazem zwi膮zanym z tym ko艣cio艂em by艂 widok grupki starszych, przera偶onych m臋偶czyzn wymykaj膮cych si臋 bocznymi drzwiami.

- Oczywi艣cie, signore. A ojciec? Po ojca te偶 mam przyj艣膰 o dwudziestej trzeciej pi臋tna艣cie?

- Nie b臋dzie takiej potrzeby.

- Signore?

- Wyjd臋, kiedy duch mnie do tego sk艂oni.

Rocher zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, czy kamerling zamierza p贸j艣膰 na dno wraz z okr臋tem.

Ventresca otworzy艂 drzwi do gabinetu papie偶a i wszed艂 do 艣rodka.

- W艂a艣ciwie... - zawaha艂 si臋 i odwr贸ci艂 - jest jedna rzecz...

- Tak?

- Zimno tu dzisiaj. Mam dreszcze.

- Grzejnik elektryczny nie dzia艂a, bo jest wy艂膮czony pr膮d. Rozpal臋 ojcu w kominku.

Kamerling u艣miechn膮艂 si臋 ze znu偶eniem.

- Dzi臋kuj臋. Dzi臋kuj臋 bardzo.

Rocher wyszed艂 z gabinetu papie偶a, zostawiaj膮c kamerlinga modl膮cego si臋 przy blasku ognia przed niewielka figur膮 B艂ogos艂awionej Matki Maryi. By艂 to dziwny widok. Czarny cie艅 kl臋cz膮cy w migoc膮cym 艣wietle. Kiedy kapitan ruszy艂 korytarzem, ujrza艂 biegn膮cego w jego stron臋 gwardzist臋. Nawet przy blasku 艣wiec rozpozna艂 porucznika Chartranda. M艂ody, zielony i gorliwy.

- Kapitanie - zawo艂a艂 Chartrand, wyci膮gaj膮c ku niemu telefon kom贸rkowy. - Wydaje mi si臋, 偶e apel kamerlinga odni贸s艂 skutek. Mamy tu rozm贸wc臋, kt贸ry twierdzi, 偶e posiada informacje mog膮ce nam pom贸c. Zadzwoni艂 na jeden z prywatnych wewn臋trznych numer贸w watyka艅skich. Nie mam poj臋cia, sk膮d go wzi膮艂.

Rocher zatrzyma艂 si臋.

- Co takiego?

- Chce rozmawia膰 wy艂膮cznie z dow贸dc膮.

- Olivetti si臋 odzywa艂?

- Nie, sir.

Wzi膮艂 od niego telefon.

- M贸wi kapitan Rocher. Jestem tu dow贸dc膮.

- Rocher - rozleg艂 si臋 g艂os w s艂uchawce. - Wyja艣ni臋 ci, kim jestem, a potem powiem, co masz zrobi膰.

Kiedy po pewnym czasie rozm贸wca sko艅czy艂 i roz艂膮czy艂 si臋, kapitan sta艂 przez chwil臋 os艂upia艂y. Teraz ju偶 wiedzia艂, od kogo odbiera rozkazy.

Tymczasem w CERN-ie Sylvie Baudeloque wychodzi艂a z siebie, usi艂uj膮c nad膮偶y膰 z odnotowywaniem wszystkich zapyta艅 o licencj臋, przychodz膮cych na poczt臋 g艂osow膮 Kohlera. Kiedy zadzwoni艂 prywatny telefon dyrektora, a偶 podskoczy艂a. Nikt nie zna艂 tego numeru. Podnios艂a s艂uchawk臋.

- Tak?

- Pani Baudeloque? M贸wi dyrektor Kohler. Prosz臋 si臋 skontaktowa膰 z moim pilotem. M贸j odrzutowiec ma by膰 gotowy za pi臋膰 minut.

100

Kiedy Robert Langdon otworzy艂 oczy, nie mia艂 poj臋cia, jak d艂ugo by艂 nieprzytomny ani gdzie si臋 znajduje. Nad sob膮 widzia艂 ozdobion膮 freskami kopu艂臋, pod kt贸r膮 wirowa艂y smugi dymu. Co艣 zas艂ania艂o mu usta. Maska tlenowa. 艢ci膮gn膮艂 j膮. W pomieszczeniu unosi艂 si臋 okropny zapach - jakby palonego mi臋sa.

Skrzywi艂 si臋, czuj膮c dudnienie w g艂owie. Spr贸bowa艂 usi膮艣膰, a w贸wczas zobaczy艂, 偶e kl臋czy obok niego ubrany na bia艂o m臋偶czyzna.

- Riposati! - poleci艂 nieznajomy, uk艂adaj膮c go z powrotem na posadzce. - Sono il param茅dico.

Langdon pos艂ucha艂 go. Mia艂 wra偶enie, 偶e g艂owa wiruje mu tak samo, jak ten dym w g贸rze. Co, u diab艂a, si臋 sta艂o? W jego zamglonym umy艣le pojawi艂y si臋 delikatne uk艂ucia paniki.

- S贸rcio salvatore - odezwa艂 si臋 sanitariusz. - Mysz... wybawca.

Langdon stwierdzi艂, 偶e jeszcze mniej rozumie. Mysz wybawca?

M臋偶czyzna wskaza艂 na zegarek z Myszk膮 Miki na jego przegubie. My艣li Langdona zacz臋艂y si臋 przeja艣nia膰. Przypomnia艂 sobie, 偶e nastawia艂 budzik. Wpatruj膮c si臋 bezmy艣lnie w tarcz臋 zegarka, zauwa偶y艂 tak偶e godzin臋. Dwudziesta druga dwadzie艣cia osiem.

Gwa艂townie si臋 podni贸s艂.

Potem wszystko powr贸ci艂o.

Langdon sta艂 przy g艂贸wnym o艂tarzu z dow贸dc膮 i kilkoma stra偶akami, kt贸rzy zasypywali go gradem pyta艅. Nie s艂ucha艂 ich. Sam tak偶e potrzebowa艂 odpowiedzi na kilka pyta艅. Bola艂o go ca艂e cia艂o, ale wiedzia艂, 偶e musi zacz膮膰 dzia艂a膰 natychmiast.

Podszed艂 do niego jeden z pompieri.

- Sprawdzi艂em jeszcze raz, prosz臋 pana. Jedyne zw艂oki, jakie znale藕li艣my, to kardyna艂a Guidery i komendanta gwardii szwajcarskiej. Nie ma 艣ladu 偶adnej kobiety.

- Grazie - odpar艂 Langdon, sam nie wiedz膮c, czy odczuwa ulg臋, czy przera偶enie. Pami臋ta艂, 偶e widzia艂 Vittori臋 nieprzytomn膮 na pod艂odze. Teraz znikn臋艂a. Jedyne wyja艣nienie, jakie przychodzi艂o mu na my艣l, nie by艂o pocieszaj膮ce. Kiedy zab贸jca dzwoni艂 do Watykanu, nie bawi艂 si臋 w subtelno艣ci. Kobieta z charakterem. Jestem poruszony. By膰 mo偶e zanim ta noc si臋 sko艅czy, to ja znajd臋 ciebie. A w贸wczas...

Langdon rozejrza艂 si臋 dooko艂a.

- Gdzie jest gwardia szwajcarska?

- Nadal nie mamy z nimi kontaktu. Linie watyka艅skie s膮 przez ca艂y czas zaj臋te.

Langdon poczu艂 si臋 opuszczony i przyt艂oczony ca艂膮 sytuacj膮. Olivetti nie 偶y艂. Kardyna艂 nie 偶y艂. Vittoria znikn臋艂a. P贸艂 godziny jego 偶ycia min臋艂o w mgnieniu oka.

S艂ysza艂 gwar przedstawicieli medi贸w okupuj膮cych teren przed ko艣cio艂em. Podejrzewa艂, 偶e materia艂 o przera偶aj膮cej 艣mierci trzeciego kardyna艂a wkr贸tce zostanie wyemitowany, o ile ju偶 to nie nast膮pi艂o. Mia艂 nadziej臋, 偶e kamerling za艂o偶y艂 najgorszy obr贸t wydarze艅 i podj膮艂 odpowiednie dzia艂ania. Ewakuujcie ten cholerny Watykan! Dosy膰 tych gierek! Przegrywamy!

Langdon u艣wiadomi艂 sobie nagle, 偶e wszystkie motywy, kt贸re dot膮d kierowa艂y jego dzia艂aniem - pomoc w uratowaniu Watykanu, ocalenie kardyna艂贸w, stani臋cie twarz膮 w twarz z bractwem, kt贸rego dzieje studiowa艂 od lat - wszystko to ulotni艂o si臋 z jego my艣li. Wojna zosta艂a przegrana. Teraz czu艂 w sobie nowy przymus. Prosty. Ostry. Pierwotny.

Odnale藕膰 Vittori臋.

Odczuwa艂 nieoczekiwan膮 pustk臋. Nieraz s艂ysza艂, 偶e sytuacje ekstremalne zbli偶aj膮 ludzi do siebie w spos贸b, jakiego mo偶na nie osi膮gn膮膰 w ci膮gu dziesi膮tk贸w lat znajomo艣ci. Teraz w to uwierzy艂. Kiedy Vittoria znikn臋艂a, poczu艂 co艣, czego nie odczuwa艂 od lat. Samotno艣膰. Cierpienie doda艂o mu si艂.

Odpychaj膮c wszystkie inne my艣li, stara艂 si臋 skoncentrowa膰. Modli艂 si臋, 偶eby Hassassin przed艂o偶y艂 obowi膮zki nad przyjemno艣膰. Inaczej by艂oby ju偶 za p贸藕no. Nie, powiedzia艂 sobie, masz jeszcze czas. Zab贸jca ma jeszcze co艣 do zrobienia. Musi jeszcze raz si臋 pojawi膰, zanim zniknie na zawsze.

Ostatni o艂tarz nauki, pomy艣la艂. Hassassinowi pozosta艂o jeszcze ostatnie zadanie do wykonania. Ziemia. Powietrze. Ogie艅. Woda.

Spojrza艂 na zegarek. Trzydzie艣ci minut. Min膮艂 stra偶ak贸w i podszed艂 do Ekstazy 艣w. Teresy. Patrz膮c teraz na rze藕b臋 Berniniego, nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, czego szuka膰 w tym znaczniku.

Anio艂y krzy偶em niech ci臋 prowadz膮, a wznios艂a w臋dr贸wka si臋 uda...

Bezpo艣rednio nad le偶膮c膮 艣wi臋t膮, na tle poz艂acanego p艂omienia, unosi艂 si臋 anio艂 Berniniego. 艢ciska艂 w d艂oni ostro zako艅czon膮 ognist膮 w艂贸czni臋. Langdon pod膮偶y艂 wzrokiem w kierunku wskazywanym przez drzewce... ku prawej stronie ko艣cio艂a. Jego spojrzenie zderzy艂o si臋 ze 艣cian膮. Nic tam nie by艂o, jednak wiedzia艂, oczywi艣cie, 偶e w艂贸cznia wskazuje na co艣 daleko poza tymi 艣cianami... gdzie艣 w Rzymie.

- Jaki to kierunek? - zwr贸ci艂 si臋 do dow贸dcy, znowu czuj膮c zapa艂 do dzia艂ania.

- Kierunek? - Dow贸dca spojrza艂 we wskazan膮 przez niego stron臋. - Nie wiem... chyba zach贸d - odpar艂 niepewnie.

- Jakie ko艣cio艂y si臋 tam znajduj膮?

Zdumienie dow贸dcy jeszcze si臋 pog艂臋bi艂o.

- Jest ich wiele. A czemu pan pyta?

Langdon zmarszczy艂 brwi. Oczywi艣cie, 偶e wiele.

- Potrzebny mi plan miasta. Natychmiast.

Dow贸dca pos艂a艂 jednego ze stra偶ak贸w do samochodu po map臋. Langdon odwr贸ci艂 si臋 ponownie ku rze藕bie. Ziemia... Powietrze... Ogie艅... VITTORIA.

Ostatnim znacznikiem jest Woda, pomy艣la艂. Woda Berniniego. Musia艂a by膰 w kt贸rym艣 z tych ko艣cio艂贸w. Ig艂a w stogu siana. Przebieg艂 w my艣lach wszystkie dzie艂a Berniniego, kt贸re zdo艂a艂 sobie przypomnie膰. Potrzebny mi ho艂d dla wody!

Przez chwil臋 my艣la艂 o pos膮gu Trytona - greckiego boga morza. Jednak u艣wiadomi艂 sobie, 偶e znajduje si臋 on na placu przy tym w艂a艣nie ko艣ciele i w zupe艂nie innym kierunku. Zmusi艂 si臋 do dalszego my艣lenia. Jak膮 posta膰 m贸g艂 wyku膰 Bernini dla uczczenia wody? Neptun i Apollo? Niestety, ta rze藕ba znajduje si臋 w Londynie, w Muzeum Alberta i Wiktorii.

- Signore? - Jeden ze stra偶ak贸w przyni贸s艂 mu plan miasta.

Langdon podzi臋kowa艂 i roz艂o偶y艂 map臋 na o艂tarzu. Natychmiast u艣wiadomi艂 sobie, 偶e poprosi艂 odpowiednich ludzi, gdy偶 nigdy jeszcze nie widzia艂 tak szczeg贸艂owego planu.

- Gdzie teraz jeste艣my?

M臋偶czyzna wskaza艂 palcem.

- Przy Piazza Barberini.

Langdon ponownie spojrza艂 na w艂贸czni臋 anio艂a, 偶eby dok艂adnie ustali膰 kierunek poszukiwa艅. Okaza艂o si臋, 偶e dow贸dca oceni艂 go prawid艂owo - wed艂ug mapy w艂贸cznia wskazywa艂a na zach贸d. Langdon wyznaczy艂 lini臋 prowadz膮c膮 od miejsca, gdzie si臋 znajdowali, na zach贸d. Niemal od razu jego nadzieje gwa艂townie zmala艂y. Kiedy przesuwa艂 palcem po mapie, mia艂 wra偶enie, 偶e co kawa艂ek natrafia na budynek oznaczony niewielkim czarnym krzy偶em. Ko艣cio艂y. W tym kierunku miasto by艂o wprost usiane ko艣cio艂ami. W ko艅cu jego palec min膮艂 ostatni膮 艣wi膮tyni臋 i dotar艂 do przedmie艣膰. Odetchn膮艂 g艂o艣no i odsun膮艂 si臋 od mapy. Cholera.

Przygl膮daj膮c si臋 ponownie ca艂emu Rzymowi, zwr贸ci艂 uwag臋 na trzy ko艣cio艂y, gdzie zostali ju偶 zamordowani trzej kardyna艂owie. Kaplica Chigich... Bazylika 艢wi臋tego Piotra... i tutaj...

Widz膮c je teraz wszystkie razem, dostrzeg艂 co艣 zastanawiaj膮cego w ich lokalizacji. Dotychczas wydawa艂o mu si臋, 偶e s膮 zupe艂nie przypadkowo rozrzucone po mie艣cie. Tymczasem wygl膮da艂o na to, 偶e wcale nie. Niewiarygodne, ale ich uk艂ad by艂 przemy艣lany - wyznacza艂y one ogromny, symetryczny tr贸jk膮t! Sprawdzi艂 jeszcze raz. Jednak niczego nie wymy艣li艂.

- Penna - odezwa艂 si臋 nagle, nawet nie podnosz膮c wzroku.

Kto艣 poda艂 mu d艂ugopis.

Langdon zakre艣li艂 wszystkie trzy ko艣cio艂y. Czu艂, 偶e serce bije mu szybciej. Sprawdzi艂 po raz trzeci swoje odkrycie. Niew膮tpliwie, symetryczny tr贸jk膮t!

Pierwsz膮 my艣l膮, jaka przysz艂a mu do g艂owy, by艂o Wszystkowidz膮ce Oko znajduj膮ce si臋 na Wielkiej Piecz臋ci Stan贸w Zjednoczonych. Ale to by艂o bez sensu. Przecie偶 na razie ma trzy punkty, a przewidziane s膮 cztery.

Wi臋c gdzie, u diab艂a, jest Woda? Niezale偶nie od tego, gdzie umie艣ci czwarty punkt, zepsuje tr贸jk膮t. Jedyn膮 mo偶liwo艣膰 zachowania symetrii dawa艂o umieszczenie czwartego markera w 艣rodku tr贸jk膮ta. Spojrza艂, gdzie to wypadnie na mapie. Nic tu nie ma. Mimo to pomys艂 nie dawa艂 mu spokoju. Cztery pierwiastki staro偶ytnej nauki by艂y uwa偶ane za r贸wnorz臋dne. Woda nie mog艂a zosta膰 potraktowana inaczej ni偶 pozosta艂e - nie mog艂a si臋 znale藕膰 w centrum wyznaczonym przez inne.

Mimo to instynkt mu podpowiada艂, 偶e ten staranny uk艂ad nie m贸g艂 by膰 przypadkowy. Nie widz臋 jeszcze pe艂nego obrazu. By艂a tylko jedna mo偶liwo艣膰. Punkty tworzy艂y jaki艣 inny kszta艂t.

Ponownie spojrza艂 na map臋. Mo偶e kwadrat? Kwadraty nie maj膮 wprawdzie symbolicznego znaczenia, ale przynajmniej s膮 symetryczne. Langdon przy艂o偶y艂 palec do mapy w jednym z miejsc, gdzie czwarty punkt m贸g艂by zamieni膰 tr贸jk膮t w kwadrat. Od razu stwierdzi艂, 偶e jest to niemo偶liwe. Jeden z k膮t贸w tr贸jk膮ta by艂 rozwarty i m贸g艂 z niego powsta膰 najwy偶ej r贸wnoleg艂obok.

Kiedy przygl膮da艂 si臋 innym mo偶liwym punktom wok贸艂 tr贸jk膮ta, zasz艂o co艣 nieoczekiwanego. Zauwa偶y艂, 偶e linia, kt贸r膮 wcze艣niej wyznaczy艂 jako kierunek wskazywany przez anio艂a, przechodzi przez jedn膮 z rozpatrywanych mo偶liwo艣ci. Oszo艂omiony, zaznaczy艂 ten punkt. Widzia艂 teraz przed sob膮 cztery punkty tworz膮ce jakby wyd艂u偶ony romb - figur臋 podobn膮 do latawca.

Zmarszczy艂 czo艂o. Romby tak偶e nie by艂y symbolami iluminat贸w. Z drugiej strony...

Przypomnia艂 mu si臋 s艂ynny Diament Iluminat贸w... mo偶e chodzi o jego przekr贸j... Ale to 艣mieszne. Odrzuci艂 t臋 my艣l. Poza tym to nawet nie by艂 romb, wi臋c trudno tu m贸wi膰 o nieskazitelnej symetrii, z kt贸rej s艂yn膮艂 Diament Iluminat贸w.

Pochyli艂 si臋, 偶eby dok艂adniej sprawdzi膰, gdzie umie艣ci艂 ostatni znacznik, i stwierdzi艂, 偶e le偶y on w samym 艣rodku s艂ynnego rzymskiego placu Piazza Navona. Wiedzia艂, 偶e przy placu znajduje si臋 r贸wnie偶 du偶y ko艣ci贸艂 i ju偶 przed chwil膮 nawet si臋 nad nim zastanawia艂. Jednak z tego, co wiedzia艂, nie by艂o w nim 偶adnego dzie艂a Berniniego. Ko艣ci贸艂 nosi nazw臋 Sant' Agnese in Agone, a jego patronk膮 jest 艣wi臋ta Agnieszka, pi臋kna nastoletnia dziewica, kt贸r膮 zes艂ano do domu publicznego za odmow臋 wyparcia si臋 wiary chrze艣cija艅skiej.

Musi tam co艣 by膰! Langdon wysila艂 umys艂, wyobra偶aj膮c sobie wn臋trze ko艣cio艂a, ale nie potrafi艂 przypomnie膰 sobie niczego zwi膮zanego z Berninim, a tym bardziej z wod膮. M臋czy艂a go nadal my艣l o uk艂adzie punkt贸w na mapie. By艂 zbyt regularny jak na przypadek. Jednocze艣nie trudno go by艂o sensownie wyja艣ni膰. Latawiec? Langdon zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy nie wybra艂 z艂ego punktu. Czego nie dostrzegam?

Odpowied藕 na to pytanie zaj臋艂a mu kolejnych trzydzie艣ci sekund, ale kiedy j膮 znalaz艂, poczu艂 takie uniesienie, jakiego nie zazna艂 przez ca艂膮 swoj膮 naukow膮 karier臋.

Jednak geniusz iluminat贸w jest niesko艅czony.

Kszta艂t, na kt贸ry patrzy艂, wcale nie by艂 w zamierzeniu rombem. Na mapie powsta艂 kszta艂t latawca, gdy偶 po艂膮czy艂 ze sob膮 s膮siednie punkty. Iluminaci wierzyli w przeciwie艅stwa! Langdonowi trz臋s艂y si臋 palce, kiedy 艂膮czy艂 punkty le偶膮ce naprzeciw siebie. Po chwili na mapie pojawi艂 si臋 ogromny krucyfiks. To krzy偶! Przed oczami mia艂 cztery pierwiastki staro偶ytnej nauki odkrywaj膮ce si臋 przed jego oczami w kszta艂cie ogromnego krzy偶a przecinaj膮cego Rzym.

Kiedy wpatrywa艂 si臋 zdumiony w swoje odkrycie, w g艂owie zad藕wi臋cza艂 mu wers z wiersza... jak dawny przyjaciel z now膮 twarz膮.

Anio艂y krzy偶em niech ci臋 prowadz膮, a wznios艂a w臋dr贸wka si臋 uda.

...krzy偶em niech ci臋 prowadz膮...

Mg艂a zaczyna艂a si臋 rozwiewa膰. Widzia艂 teraz, 偶e przez ca艂y czas mia艂 odpowied藕 przed oczami! Wiersz iluminat贸w m贸wi艂 mu, w jaki spos贸b rozmieszczono o艂tarze nauki. Krzy偶!

Anio艂y krzy偶em niech ci臋 prowadz膮!

Dot膮d nie przyk艂ada艂 wagi do tego s艂owa, zak艂adaj膮c odruchowo, 偶e jest to odniesienie do ko艣cio艂a lub spos贸b na zachowanie odpowiedniej liczby sylab w wierszu. Tymczasem okaza艂o si臋, 偶e to co艣 wi臋cej. Kolejna ukryta wskaz贸wka!

U艣wiadomi艂 sobie, 偶e krzy偶, kt贸ry ma przed sob膮, reprezentuje najwy偶szy stopie艅 wyznawanego przez iluminat贸w dualizmu. By艂 to symbol religijny utworzony z element贸w nauki. 艢cie偶ka O艣wiecenia Galileusza by艂a ho艂dem zar贸wno dla nauki, jak i dla Boga!

Reszt臋 zagadki rozwi膮za艂 niemal natychmiast.

Piazza Navona.

Na samym 艣rodku Piazza Navona przed ko艣cio艂em Sant' Agnese in Agone Bernini wyku艂 jedn膮 ze swych najs艂ynniejszych rze藕b. Wszyscy odwiedzaj膮cy Rzym przychodz膮 j膮 zobaczy膰.

Fontanna Czterech Rzek!

Idealny ho艂d oddany wodzie, gdy偶 fontanna s艂awi cztery rzeki uwa偶ane w czasach Berniniego za najwi臋ksze - Nil, Ganges, Dunaj i Rio de la Plata.

Woda, pomy艣la艂 Langdon. Ostatni znacznik. Jest idealny. A dope艂nieniem tej doskona艂o艣ci, u艣wiadomi艂 sobie, jest wyrastaj膮cy ze 艣rodka fontanny obelisk.

Langdon zostawi艂 zdezorientowanych stra偶nik贸w i pobieg艂 w kierunku zw艂ok Olivettiego.

Dwudziesta druga trzydzie艣ci jeden, pomy艣la艂. Mam jeszcze mn贸stwo czasu. Po raz pierwszy tego dnia czu艂, 偶e ma przewag臋 nad przeciwnikiem.

Ukl膮k艂 przy ciele komendanta i pod os艂on膮 艂awek zabra艂 mu p贸艂automatyczny pistolet i kr贸tkofal贸wk臋. Chcia艂 wezwa膰 pomoc, ale nie st膮d. Nie chcia艂 tu zdradzi膰 po艂o偶enia ostatniego o艂tarza nauki, gdy偶 wozy transmisyjne i samochody stra偶ackie z w艂膮czon膮 syren膮 p臋dz膮ce na Piazza Navona z pewno艣ci膮 niewiele by pomog艂y.

Bez s艂owa wy艣lizgn膮艂 si臋 z ko艣cio艂a i przemkn膮艂 ko艂o dziennikarzy, kt贸rzy ca艂膮 gromad膮 wchodzili teraz do 艣wi膮tyni. Przeszed艂 na ukos przez Piazza Barberini, a gdy znalaz艂 si臋 w cieniu, w艂膮czy艂 radiotelefon. Pr贸bowa艂 wywo艂a膰 Watykan, ale s艂ysza艂 tylko szum zak艂贸ce艅. Albo znalaz艂 si臋 poza zasi臋giem, albo nale偶a艂o wprowadzi膰 jaki艣 kod. Pr贸bowa艂 ustawia膰 liczne pokr臋t艂a i wciska膰 przyciski, lecz bez rezultatu. Zrozumia艂, 偶e jego plan uzyskania pomocy spali艂 na panewce. Rozejrza艂 si臋 wok贸艂 w poszukiwaniu publicznego telefonu, 偶adnego jednak nie dostrzeg艂. Poza tym i tak linie watyka艅skie by艂y zablokowane.

Zosta艂 sam.

Czuj膮c, jak opuszcza go pewno艣膰 siebie, sta艂 przez chwil臋 nieruchomo, oceniaj膮c 偶a艂osny stan, w jakim si臋 znalaz艂 - pokryty py艂em z ludzkich ko艣ci, pokaleczony, kra艅cowo wyczerpany i g艂odny.

Obejrza艂 si臋 na ko艣ci贸艂. Nad kopu艂膮 unosi艂 si臋 spiralami dym o艣wietlony reflektorami medi贸w. Zastanawia艂 si臋 przez chwil臋, czy wr贸ci膰 tam i poprosi膰 o pomoc. Instynkt ostrzega艂 go jednak, 偶e nieprzygotowani do tego ludzie mog膮 sta膰 si臋 dla niego raczej obci膮偶eniem ni偶 pomoc膮. Je艣li Hassassin zobaczy, jak nadje偶d偶amy... Pomy艣la艂 o Vittorii i o tym, 偶e to ostatnia szansa, 偶eby dopa艣膰 jej porywacza.

Piazza Navona, pomy艣la艂, u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e zd膮偶y tam dotrze膰 znacznie przed czasem i zaj膮膰 odpowiedni膮 pozycj臋. Rozejrza艂 si臋 wok贸艂 w poszukiwaniu taks贸wki, ale ulice niemal ca艂kiem opustosza艂y. Nawet taks贸wkarze woleli teraz siedzie膰 przed telewizorem. Plac znajdowa艂 si臋 zaledwie o p贸艂tora kilometra st膮d, ale nie zamierza艂 traci膰 resztek si艂 na piesz膮 w臋dr贸wk臋. Znowu obejrza艂 si臋 na ko艣ci贸艂 i zastanowi艂, czy nie m贸g艂by tam po偶yczy膰 od kogo艣 pojazdu.

Chcesz po偶yczy膰 w贸z stra偶acki czy transmisyjny? B膮d藕 powa偶ny.

Czuj膮c, jak uciekaj膮 mu cenne minuty, i widz膮c, 偶e nie ma specjalnego wyboru, podj膮艂 desperack膮 decyzj臋. Wyci膮gn膮艂 pistolet z kieszeni i dokona艂 czynu tak nielicuj膮cego z jego charakterem, 偶e sam uzna艂, i偶 musi by膰 op臋tany. Podbieg艂 bowiem do samotnego citroena stoj膮cego pod czerwonym 艣wiat艂em i przez otwarte okno wycelowa艂 do kierowcy.

- Fuori! - krzykn膮艂.

Wystraszony m臋偶czyzna natychmiast wysiad艂.

Langdon wskoczy艂 za kierownic臋 i ruszy艂 pe艂nym gazem.

101

Gunther Glick siedzia艂 na 艂awce aresztu komendy gwardii szwajcarskiej i modli艂 si臋 do wszystkich mo偶liwych bog贸w. Prosz臋, niech to NIE b臋dzie sen. To by艂a sensacja jego 偶ycia. Dla ka偶dego by艂by to najbardziej sensacyjny przekaz w 偶yciu. Ka偶dy reporter na 艣wiecie chcia艂by by膰 teraz na jego miejscu. Nie 艣pisz, t艂umaczy艂 sobie. I jeste艣 gwiazd膮. Dan Rather teraz p艂acze.

Chinita Macri siedzia艂a obok niego z os艂upia艂膮 min膮. Ma艂o, 偶e jako jedyni transmitowali przemow臋 kamerlinga, przekazali ponadto 艣wiatu makabryczne zdj臋cia kardyna艂贸w i papie偶a - ten j臋zyk! - oraz obraz z kamery filmuj膮cej na bie偶膮co pojemnik z antymateri膮 i odliczanie czasu do wybuchu. Niewiarygodne!

Oczywi艣cie, wszystko to odby艂o si臋 na 偶膮danie kamerlinga, wi臋c nie to sta艂o si臋 przyczyn膮 ich uwi臋zienia. Dopiero 艣mia艂e uzupe艂nienie przez Glicka wyemitowanych materia艂贸w nie spotka艂o si臋 z uznaniem gwardzist贸w. Glick zreszt膮 doskonale wiedzia艂, 偶e rozmowa, kt贸r膮 przed chwil膮 zrelacjonowa艂, nie by艂a przeznaczona dla jego uszu, ale teraz by艂o jego pi臋膰 minut. Kolejna sensacja Glicka!

- Dobry Samarytanin z jedenastej godziny? - mrukn臋艂a Chinita, nie okazuj膮c 艣ladu podniecenia.

Glick u艣miechn膮艂 si臋.

- To by艂o genialne, nie?

- Genialnie g艂upie.

Jest po prostu zazdrosna, dobrze o tym wiedzia艂. Kr贸tko po wyst膮pieniu kamerlinga Glick przypadkowo znowu znalaz艂 si臋 we w艂a艣ciwym miejscu o w艂a艣ciwym czasie. Pods艂ucha艂, jak Rocher wydaje nowe rozkazy swoim ludziom. Kapitan przeprowadzi艂 przedtem rozmow臋 telefoniczn膮 z tajemniczym rozm贸wc膮. Ze s艂贸w kapitana wynika艂o, 偶e ten cz艂owiek ma prze艂omowe informacje dotycz膮ce obecnego kryzysu i pragnie im pom贸c. Rocher instruowa艂 swoich podw艂adnych, jak maj膮 si臋 przygotowa膰 na przyj臋cie tajemniczego go艣cia.

Glick nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e informacje te nie s膮 przeznaczone do rozpowszechniania, ale zadzia艂a艂, jak ka偶dy rasowy reporter - nie zwa偶aj膮c na przyzwoito艣膰. Znalaz艂 ciemny k膮t, kaza艂 Chinicie w艂膮czy膰 kamer臋 i rozpocz膮艂 swoj膮 relacj臋.

- Wstrz膮saj膮cy rozw贸j wydarze艅 w mie艣cie Boga - zacz膮艂, mru偶膮c oczy dla dodania wi臋kszej intensywno艣ci swoim s艂owom. Potem przeszed艂 do relacji na temat tajemniczego go艣cia, kt贸ry przybywa do Watykanu, 偶eby zaradzi膰 kryzysowi. Glick nazwa艂 go Dobrym Samarytaninem z jedenastej godziny - doskona艂e okre艣lenie dla cz艂owieka bez twarzy zjawiaj膮cego si臋 w ostatniej chwili, by dokona膰 dobrego uczynku. Inne sieci podchwyci艂y to sformu艂owanie i Glick zn贸w przeszed艂 do nie艣miertelno艣ci.

Jestem genialny, rozmy艣la艂. Peter Jennings w艂a艣nie skoczy艂 z mostu.

Oczywi艣cie na tym nie sko艅czy艂. Skoro skupiona by艂a na nim uwaga ca艂ego 艣wiata, nie omieszka艂 dorzuci膰 nieco w艂asnych teorii spiskowych.

Genialne. Niesko艅czenie genialne.

- Za艂atwi艂e艣 nas - odezwa艂a si臋 Macri. - Kompletnie to spieprzy艂e艣.

- O co ci chodzi? By艂em wspania艂y!

Chinita wpatrzy艂a si臋 w niego z niedowierzaniem.

- By艂y prezydent George Bush? Jest iluminatem?

U艣miechn膮艂 si臋. Przecie偶 to chyba oczywiste. Wiadomo by艂o, 偶e George Bush jest masonem o trzydziestym trzecim stopniu wtajemniczenia - co by艂o dobrze udokumentowane - i by艂 on szefem CIA akurat w贸wczas, gdy agencja zaniecha艂a dochodzenia w sprawie iluminat贸w ze wzgl臋du na brak dowod贸w. A te jego przem贸wienia na temat „tysi臋cy punkt贸w 艣wiat艂a” i „Nowego Porz膮dku 艢wiata”... Bush niew膮tpliwie jest iluminatem.

- A te bzdury na temat CERN-u? - beszta艂a go dalej. - Jutro b臋dziesz mia艂 pod drzwiami ca艂膮 kolejk臋 prawnik贸w.

- CERN? Och, daj spok贸j. To takie oczywiste! Sama pomy艣l! Iluminaci znikn臋li z powierzchni ziemi w latach pi臋膰dziesi膮tych dwudziestego wieku, a mniej wi臋cej w tym samym czasie powsta艂 CERN. Jest on przystani膮 najbardziej o艣wieconych ludzi na 艣wiecie. Prywatne fundusze p艂yn膮 do niego strumieniami. W CERN-ie konstruuj膮 bro艅, kt贸ra mo偶e zniszczy膰 Ko艣ci贸艂, i prosz臋!... Trac膮 j膮!

- Dlatego oznajmi艂e艣 艣wiatu, 偶e CERN jest now膮 baz膮 iluminat贸w?

- Oczywi艣cie! Takie bractwa nie znikaj膮. Iluminaci musieli si臋 gdzie艣 schroni膰, a CERN by艂 dla nich doskona艂膮 kryj贸wk膮. Nie twierdz臋, 偶e wszyscy tam s膮 iluminatami. Prawdopodobnie wygl膮da to tak, jak w przypadku du偶ych lo偶y maso艅skich, gdzie wi臋kszo艣膰 ludzi to zupe艂nie niewinni cz艂onkowie, natomiast g贸ra...

- S艂ysza艂e艣 kiedy艣 o znies艂awieniu, Glick? O odpowiedzialno艣ci prawnej?

- A ty s艂ysza艂a艣 kiedy艣 o prawdziwym dziennikarstwie?

- Dziennikarstwie? Wzi膮艂e艣 te wszystkie bzdury z powietrza! Powinnam by艂a wy艂膮czy膰 kamer臋! A co ci strzeli艂o do g艂owy z tym kitem o logo CERN-u? Symbolika satanistyczna? Kompletnie postrada艂e艣 rozum?

Glick ponownie si臋 u艣miechn膮艂. Przez Chinit臋 niew膮tpliwie przemawia zazdro艣膰. Poruszenie kwestii logo CERN-u by艂o naprawd臋 mistrzowskim posuni臋ciem. Od chwili wyst膮pienia kamerlinga wszystkie stacje m贸wi艂y o CERN-ie i antymaterii. Niekt贸re w tle pokazywa艂y logo o艣rodka. Wydawa艂o si臋 ono zupe艂nie niewinne - dwa przecinaj膮ce si臋 okr臋gi symbolizuj膮ce przyspieszacze cz膮stek i pi臋膰 stycznych do nich linii przedstawiaj膮cych iniektory. Ca艂y 艣wiat patrzy艂 na to logo, ale tylko Glick, uwa偶aj膮cy si臋 poniek膮d za symbolist臋, zauwa偶y艂 w nim symbolik臋 iluminat贸w.

- Nie jeste艣 symbolist膮 - zrz臋dzi艂a Macri - tylko po prostu mia艂e艣 troch臋 szcz臋艣cia. Symbolik臋 trzeba by艂o zostawi膰 temu facetowi z Harvardu.

- Ten facet nawet tego nie zauwa偶y艂.

Przecie偶 symbolika iluminat贸w w tym logo jest tak wyra藕nie widoczna!

By艂 sob膮 zachwycony. Chocia偶 CERN mia艂 wiele akcelerator贸w, jego logo przedstawia tylko dwa. Dw贸jka symbolizuje dualizm wyznawany przez iluminat贸w. Wi臋kszo艣膰 akcelerator贸w ma tylko jeden iniektor, tymczasem logo pokazuje pi臋膰. Pi膮tka odpowiada pentagramowi iluminat贸w. Ale najlepszym, najbardziej mistrzowskim posuni臋ciem by艂o zwr贸cenie uwagi na to, 偶e zawiera ono du偶膮 cyfr臋 6, wyra藕nie widoczn膮 w przecinaj膮cych si臋 liniach, a kiedy logo si臋 obr贸ci艂o, pojawia艂a si臋 druga sz贸stka... a potem trzecia. Razem trzy sz贸stki! 666! Diabelski numer! Liczba bestii!

Jednak jest geniuszem!

Chinita wygl膮da艂a, jakby mia艂a ochot臋 mu przy艂o偶y膰.

Minie jej ta zazdro艣膰, pocieszy艂 si臋 Glick, i zacz膮艂 rozwa偶a膰 kolejn膮 kwesti臋, kt贸ra przysz艂a mu na my艣l. Skoro CERN jest g艂贸wn膮 siedzib膮 iluminat贸w, to czy偶by tam przechowywali sw贸j s艂ynny Diament? Glick czyta艂 o nim w Internecie - ...diament bez skazy, zrodzony ze staro偶ytnych pierwiastk贸w i tak doskona艂y, 偶e ci, kt贸rzy go ujrzeli, stali w niemym zachwycie.

Glick zastanawia艂 si臋, czy tajemnica ukrycia Diamentu Iluminat贸w nie jest jeszcze jedn膮 zagadk膮, kt贸r膮 m贸g艂by dzisiaj rozwi膮za膰.

102

Piazza Navona. Fontanna Czterech Rzek.

Noce w Rzymie by艂y zaskakuj膮co ch艂odne, nawet po gor膮cym dniu, zupe艂nie jak na pustyni. Robert Langdon kuli艂 si臋 na skraju Piazza Navona, otulaj膮c si臋 cia艣niej marynark膮. Przez ca艂e miasto nios艂a si臋 kakofonia relacji telewizyjnych z najnowszych wydarze艅. Spojrza艂 na zegarek. Jeszcze pi臋tna艣cie minut. Ucieszy艂 si臋, 偶e ma chwil臋 na odpoczynek.

Plac by艂 opustosza艂y. Przed nim wspania艂a fontanna Berniniego bulgota艂a niezmordowanie, jakby pod wp艂ywem czarodziejskiej magii. Rozpylona woda unosi艂a si臋 w g贸r臋, pod艣wietlona lampami umieszczonymi na dnie. Langdon czu艂, 偶e powietrze na艂adowane jest elektryczno艣ci膮.

W fontannie przyci膮ga艂a uwag臋 jej wysoko艣膰. Centralna cz臋艣膰 ma oko艂o sze艣ciu metr贸w - poszarpana g贸ra trawertynu z niewielkimi grotami i tunelami, przez kt贸re przep艂ywa woda, a na od艂amkach ska艂 postacie poga艅skich bog贸w. Ze 艣rodka wystrzela obelisk wznosz膮cy si臋 na dwana艣cie metr贸w w g贸r臋. Langdon pow臋drowa艂 wzrokiem a偶 do jego ko艅ca i ujrza艂 tam niewyra藕ny cie艅 na tle nieba. Najwyra藕niej samotny go艂膮b przysiad艂 spokojnie na czubku.

Krzy偶, rozmy艣la艂, nadal zdumiewaj膮c si臋 uk艂adem znacznik贸w na planie Rzymu. Fontanna Czterech Rzek Berniniego jest ostatnim o艂tarzem nauki. Zaledwie kilka godzin temu Langdon sta艂 w Panteonie, przekonany, 偶e 艢cie偶ka O艣wiecenia uleg艂a zniszczeniu. Tymczasem okaza艂o si臋 to niem膮dr膮 pomy艂k膮, a 艣cie偶ka przetrwa艂a nietkni臋ta. Ziemia, Powietrze, Ogie艅, Woda. I oto uda艂o mu si臋 ni膮 przej艣膰... od pocz膮tku do ko艅ca.

Niezupe艂nie do ko艅ca, przypomnia艂 sobie. 艢cie偶ka ma pi臋膰 przystank贸w, nie cztery. Czwarty znacznik musi wskazywa膰 na ostateczny cel tej w臋dr贸wki - Ko艣ci贸艂 O艣wiecenia, tajne miejsce spotka艅 iluminat贸w. Langdon zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy ta kryj贸wka nadal istnieje. Ciekawe, czy to tam Hassassin przetrzymuje Vittori臋?

U艣wiadomi艂 sobie, 偶e przygl膮da si臋 pos膮gom fontanny, pod艣wiadomie szukaj膮c wskaz贸wek prowadz膮cych do siedziby iluminat贸w. Anio艂y krzy偶em niech ci臋 prowadz膮, a wznios艂a w臋dr贸wka si臋 uda. Jednak niemal natychmiast u艣wiadomi艂 sobie bardzo niepokoj膮cy fakt. W艣r贸d rze藕b fontanny nie by艂o 偶adnych anio艂贸w. Nie widzia艂 ich teraz ze swego miejsca... ani nie przypomina艂 sobie, 偶eby jakie艣 dostrzeg艂, kiedy dawniej tu bywa艂. Fontanna Czterech Rzek przedstawia wy艂膮cznie 艣wieckie rze藕by - postaci ludzi, zwierz膮t... nawet pancernika. Anio艂 by艂by tu widoczny na pierwszy rzut oka.

Czy偶by to by艂o niew艂a艣ciwe miejsce? Raz jeszcze rozwa偶y艂 w my艣lach plan krzy偶a, na jakim rozstawione s膮 cztery obeliski. Zacisn膮艂 pi臋艣ci. Ta fontanna pasuje idealnie.

By艂a dopiero dwudziesta druga czterdzie艣ci sze艣膰, kiedy z alejki po przeciwnej stronie placu wynurzy艂a si臋 czarna furgonetka. Langdon wcale nie zwr贸ci艂by na ni膮 uwagi, gdyby nie to, 偶e jecha艂a bez 艣wiate艂. Obje偶d偶a艂a powoli plac, jak rekin przeszukuj膮cy zatok臋 przy 艣wietle ksi臋偶yca.

Langdon przykucn膮艂, chowaj膮c si臋 w cieniu wielkich schod贸w prowadz膮cych ku wej艣ciu ko艣cio艂a Sant' Agnese in Agone. Wyjrza艂 stamt膮d na plac, czuj膮c, jak gwa艂townie przyspiesza mu puls.

Furgonetka dwukrotnie okr膮偶y艂a plac, po czym skierowa艂a si臋 ku fontannie Berainiego. Podjecha艂a tu偶 do jej basenu i zacz臋艂a go obje偶d偶a膰, dop贸ki nie ustawi艂a si臋 dok艂adnie bokiem przy kraw臋dzi. W贸wczas zatrzyma艂a si臋, a jej boczne, odsuwane drzwi znalaz艂y si臋 w odleg艂o艣ci zaledwie kilku centymetr贸w nad kot艂uj膮c膮 si臋 wod膮.

Unosz膮ca si臋 nad fontann膮 mgie艂ka zafalowa艂a.

Langdona ogarn臋艂o niepokoj膮ce przeczucie. Czy偶by Hassassin przyby艂 wcze艣niej? Przyjecha艂 furgonetk膮? Langdon wyobra偶a艂 sobie, 偶e b臋dzie on prowadzi艂 swoj膮 ofiar臋 przez plac pieszo, tak jak to zrobi艂 przed bazylik膮. Liczy艂, 偶e w贸wczas znajdzie mo偶liwo艣膰 oddania czystego strza艂u. Skoro jednak zab贸jca przyjecha艂 samochodem, trzeba zmieni膰 plan dzia艂ania.

W tym momencie drzwi furgonetki si臋 odsun臋艂y.

Na pod艂odze le偶a艂 nagi m臋偶czyzna, wygi臋ty z b贸lu. Cia艂o mia艂 okr臋cone d艂ugimi zwojami ci臋偶kiego 艂a艅cucha. Usi艂owa艂 wyzwoli膰 si臋 z wi臋z贸w, ale ogniwa by艂y zbyt grube. Cz臋艣膰 艂a艅cucha przechodzi艂a mu przez usta, jak w臋dzid艂o u konia, uniemo偶liwiaj膮c wo艂anie o pomoc. Dopiero w tej chwili Langdon dostrzeg艂 w samochodzie drug膮 posta膰, kt贸ra krz膮ta艂a si臋 z tylu za ofiar膮, jakby czyni膮c ostatnie przygotowania.

U艣wiadomi艂 sobie, 偶e pozosta艂y mu zaledwie sekundy na podj臋cie dzia艂ania.

Wyj膮艂 pistolet i zsun膮艂 z siebie marynark臋. Kr臋powa艂aby mu ruchy, a ponadto nie zamierza艂 zabiera膰 Diagramma Galileusza w pobli偶e wody. Tutaj ta zabytkowa kartka b臋dzie sucha i bezpieczna.

Skulony ruszy艂 w prawo i okr膮偶a艂 fontann臋, dop贸ki nie znalaz艂 si臋 dok艂adnie naprzeciw drzwi furgonetki, tak 偶e przed wzrokiem zab贸jcy zas艂ania艂a go centralna cz臋艣膰 rze藕by. Wyprostowa艂 si臋 i pobieg艂 prosto ku basenowi, licz膮c na to, 偶e ha艂as p艂yn膮cej wody zag艂uszy jego kroki. Kiedy dotar艂 do fontanny, wspi膮艂 si臋 na jej kraw臋d藕 i zsun膮艂 prosto w spienion膮 wod臋.

Si臋ga艂a mu do pasa i by艂a zimna jak l贸d. Zacisn膮艂 z臋by i zacz膮艂 przez ni膮 brodzi膰, posuwaj膮c si臋 ostro偶nie po 艣liskim dnie, podw贸jnie zdradliwym, gdy偶 za艣ciela艂a je gruba warstwa monet wrzucanych tu na szcz臋艣cie. Langdon pomy艣la艂, 偶e jemu b臋dzie potrzeba czego艣 wi臋cej ni偶 szcz臋艣cia. Ze wszystkich stron otacza艂a go mgie艂ka rozpylonej wody, a on zastanawia艂 si臋, czy trzymany w d艂oni pistolet dr偶y z powodu zimna, czy strachu.

Doszed艂 do 艣rodka fontanny i skierowa艂 si臋 w lewo. Brn膮艂 z trudem, wykorzystuj膮c os艂on臋 kamiennych form. Wreszcie, schowany za figur膮 konia, wyjrza艂 ostro偶nie. Furgonetka znajdowa艂a si臋 w odleg艂o艣ci mo偶e czterech metr贸w. Hassassin kuca艂 na pod艂odze, z r臋kami na ciele okr臋conego 艂a艅cuchem kardyna艂a, najwyra藕niej przygotowuj膮c si臋, 偶eby stoczy膰 go przez otwarte drzwi do basenu fontanny.

Langdon, zanurzony w wodzie po pas, uni贸s艂 pistolet i wyszed艂 zza os艂ony rozpylonych kropel, czuj膮c si臋 jak wodny kowboj staj膮cy do fina艂owej walki.

- Nie ruszaj si臋. - Jego g艂os by艂 znacznie pewniejszy ni偶 d艂o艅 trzymaj膮ca pistolet.

Hassassin podni贸s艂 wzrok. Przez chwil臋 na jego twarzy malowa艂o si臋 zdumienie, jakby zobaczy艂 ducha. Potem wykrzywi艂 usta w z艂o艣liwym u艣miechu. Podni贸s艂 r臋ce w ge艣cie poddania.

- Takie jest 偶ycie.

- Wysiadaj!

- Jeste艣 mokry.

- Jeste艣 za wcze艣nie.

- Bo nie mog臋 si臋 doczeka膰, kiedy wr贸c臋 do swojej zdobyczy.

Langdon wycelowa艂 pistolet.

- Nie zawaham si臋 strzeli膰.

- Ju偶 si臋 zawaha艂e艣.

Palec Langdona zacz膮艂 naciska膰 na spust. Kardyna艂 le偶a艂 bez ruchu, wyczerpany, by膰 mo偶e konaj膮cy.

- Rozwi膮偶 go.

- Daj sobie z nim spok贸j. Przyszed艂e艣 po kobiet臋. Nie udawaj, 偶e jest inaczej.

Langdon musia艂 st艂umi膰 pragnienie zako艅czenia sprawy natychmiast.

- Gdzie ona jest?

- Bezpiecznie schowana. Oczekuje na m贸j powr贸t.

Nadal 偶yje, Langdon poczu艂 przyp艂yw nadziei.

- W Ko艣ciele O艣wiecenia?

Zab贸jca u艣miechn膮艂 si臋.

- I tak nigdy go nie znajdziesz.

Langdon nie m贸g艂 w to uwierzy膰. Wi臋c tajna siedziba nadal istnieje. Ponownie wycelowa艂 bro艅.

- Gdzie?

- Jego po艂o偶enie pozostawa艂o tajemnic膮 przez ca艂e wieki. Mnie ujawniono je dopiero niedawno. Wol臋 umrze膰 ni偶 zawie艣膰 zaufanie, jakie mi okazano.

- Mog臋 go znale藕膰 bez ciebie.

- To aroganckie mniemanie.

Langdon wskaza艂 w kierunku fontanny.

- Dotar艂em a偶 tutaj.

- Tak jak wielu innych. Ostatni etap jest najtrudniejszy.

Langdon zacz膮艂 si臋 przesuwa膰 w kierunku zab贸jcy, ostro偶nie stawiaj膮c stopy. Hassassin sprawia艂 dziwnie spokojne wra偶enie, przykucni臋ty w tyle furgonetki z r臋kami nad g艂ow膮. Langdon wycelowa艂 prosto w jego pier艣 i zastanawia艂 si臋, czy po prostu nie wystrzeli膰 i mie膰 ju偶 z tym spok贸j. Nie. On wie, gdzie jest Vittoria i antymateria. Potrzebne mi jego informacje!

Hassassin skryty w mroku furgonetki przygl膮da艂 si臋 swojemu napastnikowi. Nie m贸g艂 opanowa膰 uczucia pe艂nej rozbawienia lito艣ci. Amerykanin jest odwa偶ny, to ju偶 udowodni艂, ale r贸wnie偶 niewyszkolony, co te偶 ju偶 zademonstrowa艂. Odwaga bez umiej臋tno艣ci to samob贸jstwo. Istniej膮 okre艣lone zasady przetrwania, a Amerykanin 艂ama艂 je jedn膮 po drugiej.

Mia艂e艣 przewag臋 - element zaskoczenia. Zmarnowa艂e艣 to.

Amerykanin zachowywa艂 si臋 niezdecydowanie... mo偶e liczy艂 na wsparcie... albo na to, 偶e jakie艣 przej臋zyczenie zdradzi mu potrzebne informacje.

Nigdy nie przes艂uchuj, dop贸ki nie obezw艂adnisz ofiary. Wr贸g przyparty do muru jest 艣miertelnie niebezpieczny.

Amerykanin znowu co艣 m贸wi艂. Stara艂 si臋 go wysondowa膰, przechytrzy膰.

Zab贸jca mia艂 ochot臋 roze艣mia膰 si臋 na g艂os. To nie jest jeden z waszych hollywoodzkich film贸w... nie b臋dzie d艂ugich dyskusji z ofiar膮 trzyman膮 na celowniku, zanim rozpocznie si臋 fina艂owa strzelanina. To koniec. Teraz.

Utrzymuj膮c przez ca艂y czas kontakt wzrokowy, zab贸jca przesuwa艂 d艂o艅mi milimetr po milimetrze po suficie furgonetki, dop贸ki nie natrafi艂 na to, czego szuka艂. Nadal patrzy艂 prosto na Langdona, kiedy to chwyci艂.

Potem wykona艂 swoje posuni臋cie w tej grze.

Ruch by艂 gwa艂towny i niespodziewany. Langdon mia艂 przez chwil臋 wra偶enie, 偶e przesta艂y obowi膮zywa膰 prawa fizyki. Hassassin jakby zawis艂 w powietrzu w stanie niewa偶ko艣ci, podczas gdy jego nogi wystrzeli艂y do przodu, wysokie buty wpar艂y si臋 w bok kardyna艂a i zepchn臋艂y owini臋te 艂a艅cuchami cia艂o do wody. Kardyna艂 wpad艂 z pluskiem do basenu, rozpryskuj膮c na wszystkie strony strumienie wody.

Langdon, kt贸rego tak偶e dosi臋g艂y rozpryski, zbyt p贸藕no u艣wiadomi艂 sobie, co si臋 dzieje. Zab贸jca z艂apa艂 si臋 jednego z pa艂膮k贸w zabezpieczaj膮cych i z jego pomoc膮 wyskoczy艂 na zewn膮trz. Teraz sun膮艂 ku niemu 艣lizgiem w rozpryskach wody, z nogami wysuni臋tymi do przodu.

Langdon nacisn膮艂 spust i kula trafi艂a w czubek lewego buta Hassassina. Niemal natychmiast po tym podeszwy but贸w napastnika zderzy艂y si臋 z jego piersi膮, a pot臋偶ne kopni臋cie odrzuci艂o go do ty艂u.

Obaj m臋偶czy藕ni przewr贸cili si臋 w fontannie wody zmieszanej z krwi膮.

Kiedy lodowata ciecz otoczy艂a cia艂o Langdona, jego pierwszym odczuciem by艂 b贸l. Instynkt samozachowawczy odezwa艂 si臋 dopiero potem. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie trzyma ju偶 broni. Najwyra藕niej napastnik mu j膮 wykopn膮艂. Zanurkowa艂 g艂臋biej i zacz膮艂 maca膰 na o艣lep 艣liskie dno. Jego d艂o艅 natrafi艂a na metal. Gar艣膰 monet. Rzuci艂 je i otworzy艂 oczy. Uwa偶nie przyjrza艂 si臋 o艣wietlonemu basenowi. Woda wok贸艂 niego bulgota艂a, jakby znajdowa艂 si臋 w lodowatym jacuzzi.

Instynkt pcha艂 go na powierzchni臋, 偶eby z艂apa膰 powietrze, ale strach zatrzyma艂 go pod wod膮. Ca艂y czas si臋 porusza艂. Nie wiedzia艂, z kt贸rej strony mo偶e nadej艣膰 atak. Musi znale藕膰 bro艅! Obydwoma r臋kami rozpaczliwie maca艂 dno przed sob膮.

Masz przewag臋, t艂umaczy艂 sobie. Znajdujesz si臋 w swoim 偶ywiole. Nawet w przemoczonym swetrze p艂ywa艂 ca艂kiem zwinnie. Woda jest twoim 偶ywio艂em.

Kiedy palce Langdona ponownie natrafi艂y na metal, by艂 przekonany, 偶e tym razem ma szcz臋艣cie. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie trzyma艂 w r臋ku monet. Uchwyci艂 mocniej znaleziony przedmiot i pr贸bowa艂 go do siebie przyci膮gn膮膰, a w贸wczas stwierdzi艂, 偶e sam 艣lizga si臋 w jego kierunku. By艂o to co艣 nieruchomego.

Jeszcze zanim znalaz艂 si臋 nad wij膮cym si臋 cia艂em kardyna艂a, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e z艂apa艂 za fragment 艂a艅cucha, kt贸ry utrzymywa艂 m臋偶czyzn臋 na dnie. Zamar艂 na chwil臋 w bezruchu, sparali偶owany widokiem przera偶onej twarzy patrz膮cej na niego z dna fontanny.

Wstrz膮艣ni臋ty wyrazem 偶ycia w oczach m臋偶czyzny, z艂apa艂 za 艂a艅cuchy, pr贸buj膮c podci膮gn膮膰 kardyna艂a ku powierzchni. Cia艂o porusza艂o si臋 bardzo powoli... jak kotwica. Poci膮gn膮艂 mocniej. Wreszcie g艂owa kardyna艂a przebi艂a powierzchni臋 wody i starzec zdo艂a艂 kilkakrotnie rozpaczliwie zaczerpn膮膰 powietrza. Potem jednak jego cia艂o gwa艂townie si臋 obr贸ci艂o, tak 偶e 艣liski 艂a艅cuch wymkn膮艂 si臋 Langdonowi z r膮k. Kardyna艂 Baggia opad艂 na d贸艂 jak kamie艅 i znikn膮艂 pod spienion膮 warstw膮 wody.

Langdon zanurkowa艂 za nim, szeroko otwieraj膮c oczy, 偶eby cokolwiek dojrze膰 w ciemnej wodzie. Po chwili go znalaz艂. Tym razem, kiedy z艂apa艂 za 艂a艅cuch, przesun臋艂y si臋 zwoje okr臋cone wok贸艂 piersi... rozdzieli艂y si臋, ukazuj膮c wypalony w 偶ywym ciele symbol*.

0x08 graphic

W chwil臋 p贸藕niej w polu widzenia Langdona pokaza艂a si臋 para wysokich but贸w. Z jednego z nich p艂yn臋艂a krew.

103

Jako gracz w pi艂k臋 wodn膮 Robert Langdon prze偶y艂 niejedn膮 podwodn膮 walk臋. Dzikie potyczki odbywaj膮ce si臋 pod powierzchni膮 basenu, z dala od oczu s臋dziego, mog艂y 艣mia艂o rywalizowa膰 z najobrzydliwszymi meczami wrestlingu. Langdon by艂 kopany, drapany, przytrzymywany pod wod膮, a raz nawet zosta艂 ugryziony przez w艣ciek艂ego obro艅c臋, kt贸remu stale si臋 wy艣lizgiwa艂.

Teraz jednak, kot艂uj膮c si臋 w lodowatej wodzie fontanny Berniniego, doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e nie ma to nic wsp贸lnego ze zmaganiami w harwardzkim basenie. Tu nie walczy艂 o wygran膮, tylko o w艂asne 偶ycie. Po raz drugi dzisiaj star艂 si臋 z Hassassinem. Tu nie by艂o s臋dzi贸w, ani szansy na rewan偶. R臋ce, kt贸re trzyma艂y jego g艂ow臋, pcha艂y j膮 w stron臋 dna z tak膮 si艂膮, 偶e nie by艂o w膮tpliwo艣ci, i偶 zamierzaj膮 go zabi膰.

Langdon instynktownie okr臋ci艂 si臋 jak torpeda. Przerwa膰 chwyt! Jednak uchwyt by艂 tak silny, 偶e wr贸ci艂 do poprzedniej pozycji. Napastnik mia艂 przewag臋, jaka nie by艂a dana obro艅com w pi艂ce wodnej - sta艂 obydwiema nogami na ziemi. Langdon wygi膮艂 si臋, usi艂uj膮c tak偶e stan膮膰 na nogach. Hassassin walczy艂 g艂贸wnie jedn膮 r臋k膮... ale i tak nie zwalnia艂 u艣cisku.

W贸wczas Langdon zrozumia艂, 偶e nie ma sensu wyrywa膰 si臋 ku powierzchni. Zrobi艂 jedyn膮 rzecz, jaka przysz艂a mu do g艂owy. Przesta艂 si臋 szarpa膰. Je艣li nie mo偶esz i艣膰 na p贸艂noc, id藕 na wsch贸d. Zebrawszy resztki si艂, odbi艂 si臋 od wody z艂膮czonymi nogami i podci膮gn膮艂 r臋ce pod siebie w nieco niezdarnej pr贸bie stylu motylkowego. Jego cia艂o wystrzeli艂o naprz贸d.

Ta nag艂a zmiana kierunku ca艂kowicie zaskoczy艂a Hassassina. Poziomy ruch Langdona odrzuci艂 mu r臋ce na boki i zachwia艂 jego r贸wnowag膮. Jego chwyt zel偶a艂, a w贸wczas Langdon ponownie odbi艂 si臋 nogami. Dozna艂 uczucia jak przy zerwaniu si臋 liny holowniczej. Nagle by艂 wolny. Wyrzucaj膮c z p艂uc zasta艂e powietrze, gramoli艂 si臋 ku powierzchni. Zdo艂a艂 z艂apa膰 tylko jeden oddech. Hassassin rzuci艂 si臋 na niego z mia偶d偶膮c膮 si艂膮, wczepi艂 mu r臋ce w ramiona i ca艂ym swoim ci臋偶arem spycha艂 na d贸艂. Langdon szamota艂 si臋, usi艂uj膮c postawi膰 stopy na dnie, ale napastnik podci膮艂 mu nogi.

Znowu znalaz艂 si臋 pod wod膮.

Mi臋艣nie pali艂y go z wysi艂ku, gdy wykr臋ca艂 si臋 na wszystkie strony. Tym razem jednak wysila艂 si臋 na pr贸偶no. Przez bulgoc膮c膮 wod臋 przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie dnu, szukaj膮c swojej broni. Wszystko by艂o niewyra藕ne, gdy偶 b膮belki powietrza by艂y tu g臋艣ciejsze. Kiedy napastnik wci膮gn膮艂 go g艂臋biej, b艂ysn臋艂o mu w oczy o艣lepiaj膮ce 艣wiat艂o podwodnej lampy przymocowanej do dna fontanny. Langdon wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i z艂apa艂 za jej obudow臋. By艂a gor膮ca. My艣la艂, 偶e przytrzymuj膮c si臋 jej, wyrwie si臋 z u艣cisku napastnika, ale urz膮dzenie by艂o zamontowane na zawiasach i obr贸ci艂o si臋 w jego d艂oniach, tak 偶e natychmiast straci艂 oparcie.

Hassassin wpycha艂 go jeszcze g艂臋biej.

I wtedy Langdon go zobaczy艂. Wystawa艂 spod warstwy monet tu偶 pod jego twarz膮. W膮ski, czarny cylinder. T艂umik od pistoletu Olivettiego! Wyci膮gn膮艂 r臋k臋, ale kiedy jego palce zamkn臋艂y si臋 wok贸艂 cylindra, poczu艂, 偶e to plastyk, nie metal. Kiedy go poci膮gn膮艂, podp艂yn膮艂 do niego mi臋kko kawa艂ek gumowego w臋偶a, poruszaj膮cy si臋 jak niemrawa 偶mija. Mia艂 ponad p贸艂 metra d艂ugo艣ci, a z jego ko艅ca wyp艂ywa艂y banieczki powietrza. Okaza艂o si臋, 偶e nie znalaz艂 pistoletu, tylko jeden z wielu nieszkodliwych spumanti... urz膮dze艅 do spieniania wody.

Zaledwie o kawa艂ek dalej kardyna艂 Baggia czu艂, 偶e jego dusza stara si臋 opu艣ci膰 cia艂o. Chocia偶 przygotowywa艂 si臋 na ten moment przez ca艂e 偶ycie, nigdy nie s膮dzi艂, 偶e jego koniec b臋dzie taki. Jego pow艂oka fizyczna umiera艂a... poparzona, posiniaczona i trzymana pod wod膮 przez niemo偶liwy do ruszenia ci臋偶ar. Przypomnia艂 sobie jednak, 偶e jego cierpienie jest niczym, w por贸wnaniu z tym, co musia艂 znosi膰 Jezus.

On umar艂 za moje grzechy...

Baggia s艂ysza艂 odg艂osy tocz膮cej si臋 w pobli偶u walki. Jego porywacz mo偶e za chwil臋 pozbawi膰 偶ycia jeszcze inn膮 istot臋... tego m臋偶czyzn臋 o dobrych oczach, kt贸ry pr贸bowa艂 mu pom贸c.

B贸l by艂 coraz silniejszy. Le偶a艂 na plecach i patrzy艂 przez wod臋 na czarne niebo nad sob膮. Przez chwil臋 wydawa艂o mu si臋, 偶e widzi gwiazdy.

Ju偶 pora.

Wyzbywaj膮c si臋 l臋ku i w膮tpliwo艣ci, otworzy艂 usta i wypu艣ci艂 reszt臋 powietrza z p艂uc, wiedz膮c, 偶e to jego ostatnie tchnienie.

Obserwowa艂, jak jego duch wznosi si臋 ku niebu w postaci gar艣ci przejrzystych b膮belk贸w. Potem wykona艂 wdech. Woda wla艂a si臋 w niego mn贸stwem lodowatych sztylet贸w. B贸l trwa艂 zaledwie kilka sekund.

Potem... spok贸j.

Hassassin nie zwraca艂 uwagi na piek膮cy b贸l w stopie i skupi艂 si臋 na topieniu Amerykanina, kt贸rego teraz przycisn膮艂 swoim ci臋偶arem w kot艂uj膮cej si臋 wodzie. Doprowad藕 spraw臋 do ko艅ca. Wzmocni艂 u艣cisk. Tym razem Robert Langdon nie ujdzie z 偶yciem. Tak jak przewidywa艂, op贸r ofiary stawa艂 si臋 coraz s艂abszy.

Nagle cia艂o pod jego r臋kami zesztywnia艂o i zacz臋艂o gwa艂townie si臋 trz膮艣膰.

Tak, pomy艣la艂. Dreszcze. Kiedy woda po raz pierwszy dotrze do p艂uc. Wiedzia艂, 偶e potrwaj膮 oko艂o pi臋ciu sekund.

Trwa艂y sze艣膰.

Potem, dok艂adnie tak jak si臋 spodziewa艂, jego ofiara nagle zwiotcza艂a, jak wielki balon z kt贸rego uciek艂o powietrze. To by艂 koniec. Hassassin przytrzyma艂 go jeszcze przez trzydzie艣ci sekund, 偶eby woda dok艂adnie wype艂ni艂a p艂uca. Poczu艂, 偶e cia艂o Langdona zaczyna powoli opada膰 w艂asnym ci臋偶arem na dno. W ko艅cu go pu艣ci艂. Media znajd膮 podw贸jn膮 niespodziank臋 w Fontannie Czterech Rzek.

- Tabban! - zakl膮艂, kiedy wyszed艂 z basenu i spojrza艂 na krwawi膮cy palec u nogi. Kula rozdar艂a czubek buta i 艣ci臋艂a koniuszek du偶ego palca. Z艂y na siebie z powodu tej nieuwagi, oddar艂 mankiet od nogawki spodni i wcisn膮艂 materia艂 do dziury w bucie. B贸l przeszy艂 mu ca艂膮 nog臋. - Ibn al-kalb! - Zacisn膮艂 pi臋艣ci i g艂臋biej wepchn膮艂 materia艂. Palec krwawi艂 coraz s艂abiej i w ko艅cu krew ju偶 tylko lekko si臋 s膮czy艂a.

Stara艂 si臋 nie my艣le膰 o b贸lu i zamiast tego skupi艂 si臋 na czekaj膮cej go przyjemno艣ci. Wsiad艂 do furgonetki. Jego zadanie w Rzymie dobieg艂o ko艅ca. Wiedzia艂 dok艂adnie, co poprawi jego samopoczucie. Vittoria Vetra czeka艂a na niego zwi膮zana. Hassassin, mimo 偶e przemoczony i zmarzni臋ty, poczu艂 przyp艂yw po偶膮dania.

Zas艂u偶y艂em na t臋 nagrod臋.

W innym miejscu Rzymu Vittoria ockn臋艂a si臋, czuj膮c b贸l. Le偶a艂a na plecach. By艂a ca艂a zesztywnia艂a, zamiast mi臋艣ni mia艂a kamienie. R臋ce j膮 bola艂y. Kiedy pr贸bowa艂a si臋 poruszy膰, poczu艂a skurcz w ramionach. Dopiero po d艂u偶szej chwili zrozumia艂a, 偶e ma r臋ce zwi膮zane na plecach. Jej pocz膮tkow膮 reakcj膮 by艂o niedowierzanie. Czy偶by to by艂 sen? Jednak kiedy spr贸bowa艂a podnie艣膰 g艂ow臋, b贸l u podstawy czaszki przekona艂 j膮, 偶e to rzeczywisto艣膰.

Teraz jej zdumienie zamieni艂o si臋 w strach. Rozejrza艂a si臋 po otoczeniu. Znajdowa艂a si臋 w surowej, kamiennej komnacie - du偶ej, dobrze umeblowanej i o艣wietlonej pochodniami. Co艣 w rodzaju starodawnej sali spotka艅. Niedaleko dostrzeg艂a te偶 ustawione koli艣cie staromodne 艂awy.

Poczu艂a na sk贸rze ch艂odny powiew. Okaza艂o si臋, 偶e otwarte s膮 podw贸jne drzwi, za kt贸rymi znajduje si臋 balkon. Mog艂aby przysi膮c, 偶e przez szpary w jego balustradzie widzi Watykan.

104

Robert Langdon le偶a艂 na warstwie monet wy艣cie艂aj膮cej dno Fontanny Czterech Rzek. Ustami nadal obejmowa艂 plastykowy w膮偶. Gard艂o go pali艂o, gdy偶 powietrze pompowane przez spumanti, 偶eby spieni膰 wod臋 w fontannie, by艂o zanieczyszczone przez pomp臋. Jednak wcale si臋 nie uskar偶a艂. W ko艅cu nadal 偶y艂.

Nie by艂 pewien, na ile dobrze udaje ton膮cego, ale maj膮c przez ca艂e 偶ycie do czynienia z wod膮, nieraz s艂ysza艂 relacje na ten temat. Zrobi艂, co m贸g艂. Pod koniec wydmuchn膮艂 nawet ca艂e powietrze z p艂uc i przesta艂 oddycha膰, 偶eby masa mi臋艣ni mog艂a poci膮gn膮膰 cia艂o na dno.

Na szcz臋艣cie Hassassin uwierzy艂 w to i go pu艣ci艂.

Teraz Langdon le偶a艂 na dnie fontanny i czeka艂. Czeka艂 najd艂u偶ej, jak m贸g艂. Zaczyna艂 ju偶 si臋 dusi膰. Zastanawia艂 si臋, czy Hassassin nadal tam jest. Zaczerpn膮艂 spory haust kwa艣nego powietrza z w臋偶a, po czym go pu艣ci艂 i pop艂yn膮艂 blisko dna, dop贸ki nie natkn膮艂 si臋 na g艂adkie wybrzuszenie centralnej cz臋艣ci fontanny. Staraj膮c si臋 nie robi膰 ha艂asu, wynurzy艂 si臋 powoli, schowany w cieniu ogromnych marmurowych figur.

Furgonetka znikn臋艂a.

To mu wystarczy艂o. Wci膮gn膮艂 pot臋偶ny haust 艣wie偶ego powietrza i pop艂yn膮艂 z powrotem do miejsca, gdzie kardyna艂 Baggia poszed艂 na dno. Wiedzia艂, 偶e m臋偶czyzna jest nieprzytomny i szanse ocucenia go s膮 niewielkie, ale musia艂 spr贸bowa膰. Kiedy odnalaz艂 cia艂o, ustawi艂 stopy po obu jego stronach, i uchwyci艂 艂a艅cuchy, kt贸rymi by艂o okr臋cone. Zacz膮艂 ci膮gn膮膰. Wreszcie g艂owa kardyna艂a wynurzy艂a si臋 ponad wod臋, a w贸wczas zobaczy艂, 偶e jego oczy s膮 wywr贸cone w g贸r臋 i wyba艂uszone. Nie by艂 to dobry znak. Nie wyczu艂 u m臋偶czyzny pulsu ani oddechu.

Wiedzia艂, 偶e nie starczy mu si艂, 偶eby prze艂o偶y膰 cia艂o przez kraw臋d藕 fontanny, tote偶 poci膮gn膮艂 je przez wod臋 ku znajduj膮cemu si臋 na 艣rodku kopcowi wykonanemu z od艂amk贸w ska艂. Widzia艂 tam rodzaj groty, gdzie woda by艂a p艂ytsza i schodzi艂a do niej uko艣nie po艂o偶ona p贸艂ka skalna. Wci膮gn膮艂 kardyna艂a na t臋 p贸艂k臋 tak wysoko, jak da艂 rad臋. Nie by艂o to zbyt daleko.

Potem przyst膮pi艂 do akcji ratowniczej. Naciskaj膮c owini臋t膮 艂a艅cuchem pier艣 m臋偶czyzny, wypompowa艂 wod臋 z jego p艂uc i rozpocz膮艂 sztuczne oddychanie. Liczy艂 uwa偶nie. Powoli. Zwalcza艂 odruchow膮 ch臋膰, by dmucha膰 mocniej i szybciej. Przez trzy minuty usi艂owa艂 przywr贸ci膰 kardyna艂owi 偶ycie. Po dalszych dw贸ch zrozumia艂, 偶e mu si臋 nie uda. To by艂 ju偶 koniec.

Il preferito. Cz艂owiek, kt贸ry mia艂 zosta膰 papie偶em, le偶a艂 teraz przed nim martwy.

Jednak nawet teraz, roz艂o偶ony p艂asko na tym na p贸艂 zatopionym kawa艂ku ska艂y, kardyna艂 Baggia sprawia艂 wra偶enie cz艂owieka pe艂nego spokojnej godno艣ci. Woda przep艂ywa艂a 艂agodnie przez jego pier艣, niemal skruszona... jakby prosi艂a o wybaczenie, 偶e sta艂a si臋 jego ostatecznym zab贸jc膮... jakby pr贸bowa艂a oczy艣ci膰 wypalon膮 na piersi ran臋, kt贸ra nosi艂a jej imi臋.

Langdon delikatnie przesun膮艂 d艂oni膮 po twarzy kardyna艂a, zamykaj膮c mu oczy. Kiedy to robi艂, poczu艂 w swoim wn臋trzu dr偶enie, kt贸re ogarn臋艂o ca艂e cia艂o. Potem, po raz pierwszy od wielu, wielu lat zap艂aka艂.

105

Mg艂a zrodzonych z wyczerpania emocji zacz臋艂a powoli si臋 rozrzedza膰, gdy Langdon, brodz膮c z wysi艂kiem w wodzie, oddala艂 si臋 od martwego kardyna艂a i kierowa艂 z powrotem ku g艂臋bszej wodzie. By艂 tak os艂abiony, 偶e obawia艂 si臋, i偶 mo偶e tu zemdle膰. Jednak ze zdumieniem stwierdzi艂, 偶e os艂abienie zostaje wyparte przez rodz膮cy si臋 w nim przymus. Nie do odparcia. Szale艅czy. Poczu艂, 偶e mi臋艣nie ponownie mu si臋 napr臋偶aj膮 wraz z opanowuj膮c膮 go determinacj膮. Jego umys艂, ignoruj膮c cierpienie serca, odsuwa艂 na bok przesz艂o艣膰 i skupia艂 si臋 na jednym jedynym desperackim zadaniu, kt贸re przed nim sta艂o.

Odnajd藕 siedzib臋 iluminat贸w. Pom贸偶 Vittorii.

Obr贸ci艂 si臋 zatem w kierunku centralnej cz臋艣ci fontanny. Na nowo o偶ywiony nadziej膮, zacz膮艂 szuka膰 ostatniego znacznika iluminat贸w. Wiedzia艂, 偶e gdzie艣 w tej masie od艂amk贸w ska艂 i figur musi znajdowa膰 si臋 wskaz贸wka. Jednak w miar臋, jak przebiega艂 wzrokiem rze藕b臋, jego nadzieje topnia艂y. Mia艂 wra偶enie, 偶e s艂owa segno bulgoc膮 z艂o艣liwie wsz臋dzie wok贸艂 niego. Anio艂y krzy偶em niech ci臋 prowadz膮, a wznios艂a w臋dr贸wka si臋 uda. Spojrza艂 gniewnie na znajduj膮ce si臋 przed nim pos膮gi. Przecie偶 to poga艅ska fontanna! Nie ma tu 偶adnych przekl臋tych anio艂贸w!

Kiedy zako艅czy艂 bezowocne przeszukiwanie centralnej cz臋艣ci fontanny, jego oczy bezwiednie pow臋drowa艂y w kierunku wysokiego kamiennego filara. Cztery znaczniki, pomy艣la艂, rozrzucone po Rzymie na planie ogromnego krzy偶a.

Na widok hieroglif贸w pokrywaj膮cych obelisk przysz艂o mu na my艣l, 偶e mo偶e wskaz贸wka kryje si臋 w tych egipskich symbolach. Natychmiast jednak odrzuci艂 ten pomys艂. Hieroglify by艂y starsze od Berniniego o setki lat, a poza tym w tamtych czasach nie umiano ich jeszcze odczyta膰. Uda艂o si臋 to dopiero po odkryciu kamienia z Rosetty. - A mo偶e, my艣la艂 dalej, Bernini ukry艂 w艣r贸d hieroglif贸w jakie艣 dodatkowe symbole?

Czuj膮c ponownie iskierk臋 nadziei, zacz膮艂 po raz kolejny obchodzi膰 艣rodek fontanny, przygl膮daj膮c si臋 uwa偶nie wszystkim czterem 艣cianom obelisku. Zaj臋艂o mu to dwie minuty, a kiedy dotar艂 do ostatniej p艂aszczyzny, musia艂 pogodzi膰 si臋 z pora偶k膮. Nie dostrzeg艂 w艣r贸d hieroglif贸w niczego, co by si臋 w jakikolwiek spos贸b wyr贸偶nia艂o. A ju偶 z pewno艣ci膮 nie by艂o tu 偶adnych anio艂贸w.

Sprawdzi艂 godzin臋. By艂a dok艂adnie jedenasta. Sam nie potrafi艂 stwierdzi膰, czy czas si臋 wlecze, czy ucieka. Kiedy obchodzi艂 fontann臋, zacz臋艂y go prze艣ladowa膰 obrazy Vittorii i Hassassina. Czu艂 coraz wi臋ksz膮 frustracj臋, ko艅cz膮c kolejny bezowocny obch贸d. Wyczerpanie i b贸l doprowadzi艂y go na kraw臋d藕 omdlenia. Odchyli艂 g艂ow臋 do ty艂u, by wyda膰 z siebie rozpaczliwy krzyk.

D藕wi臋k zamar艂 mu w gardle.

Wzrok mia艂 teraz skierowany prosto na szczyt obelisku. Dostrzeg艂, 偶e nadal znajduje si臋 tam co艣, co wcze艣niej zauwa偶y艂 i zignorowa艂. Teraz jednak przyci膮gn臋艂o to jego uwag臋. Nie by艂 to anio艂. Bynajmniej. Prawd臋 m贸wi膮c, nie uwa偶a艂 tego nawet za cz臋艣膰 rze藕by Berniniego. S膮dzi艂, 偶e to 偶ywa istota, jeden z miejskich padlino偶erc贸w, kt贸ry przysiad艂 dla odpoczynku na tej wysmuk艂ej wie偶y.

Go艂膮b.

Wpatrzy艂 si臋 teraz w niego z nat臋偶eniem, ale widok zak艂贸ca艂a mu pod艣wietlona mgie艂ka wodna otaczaj膮ca go ze wszystkich stron. To przecie偶 go艂膮b! Widzia艂 wyra藕nie g艂ow臋 i dzi贸b na tle gwiazd. Ale ptak nie ruszy艂 si臋 stamt膮d od chwili, gdy Langdon tu przyby艂. Nie sp艂oszy艂a go nawet rozgrywaj膮ca si臋 na dole walka. Siedzia艂 teraz dok艂adnie w takiej samej pozycji, w jakiej Langdon widzia艂 go, wchodz膮c na plac. Przysiad艂 na samym czubku obelisku, zwr贸cony dziobem na zach贸d.

Langdon przygl膮da艂 mu si臋 przez chwil臋, po czym zanurzy艂 d艂o艅 w basenie i wydoby艂 gar艣膰 monet. Cisn膮艂 nimi w g贸r臋. Zabrz臋cza艂y gdzie艣 w g贸rnych partiach obelisku. Ptak nawet si臋 nie poruszy艂. Rzuci艂 ponownie. Tym razem jedna z monet trafi艂a w go艂臋bia, i przez plac ponios艂o si臋 d藕wi臋czne uderzenie metalu o metal.

Ten cholerny go艂膮b by艂 z br膮zu.

Szukasz anio艂a, nie go艂臋bia, upomnia艂 si臋. Na szcz臋艣cie by艂o ju偶 za p贸藕no. Zd膮偶y艂 dokona膰 pewnych skojarze艅. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e nie jest to pospolity go艂膮b.

To by艂a synogarlica.

Niezupe艂nie zdaj膮c sobie spraw臋 z tego, co robi, podbieg艂 z pluskiem do centralnej cz臋艣ci fontanny i zacz膮艂 si臋 wspina膰 na trawertynowe ska艂ki. Depcz膮c po wielkich g艂owach i r臋kach, podci膮ga艂 si臋 coraz wy偶ej. W po艂owie drogi do obelisku jego g艂owa wynurzy艂a si臋 z rozpylonych kropel wody i teraz widzia艂 ptaka wyra藕niej.

Nie mia艂 ju偶 w膮tpliwo艣ci. To by艂a synogarlica. Zwodniczy czarny kolor by艂 rezultatem silnego zanieczyszczenia powietrza w Rzymie, co doprowadzi艂o do wytworzenia si臋 ciemnej pow艂oki na oryginalnym br膮zie. U艣wiadomi艂 sobie znaczenie tego, co widzi. Wcze艣niej w Panteonie r贸wnie偶 dostrzeg艂 par臋 synogarlic. Jednak w parze nie kry艂o si臋 偶adne znaczenie, natomiast w jednym ptaku tak.

Samotna synogarlica jest poga艅skim symbolem Anio艂a Pokoju.

Ta my艣l doda艂a mu skrzyde艂, tak 偶e niemal nie zauwa偶y艂, jak pokona艂 reszt臋 drogi do obelisku. Bernini wybra艂 poga艅ski symbol anio艂a, 偶eby ukry膰 go w艣r贸d poga艅skich rze藕b zdobi膮cych fontann臋. Anio艂y krzy偶em niech ci臋 prowadz膮, a wznios艂a w臋dr贸wka si臋 uda. Synogarlica jest anio艂em! Trudno te偶 by艂oby znale藕膰 wy偶ej wyniesione miejsce dla ostatniego znacznika 艢cie偶ki O艣wiecenia ni偶 szczyt tego obelisku.

Ptak spogl膮da艂 na zach贸d. Langdon pr贸bowa艂 spojrze膰 w tym samym kierunku, ale widok zas艂ania艂y mu budynki. Wspi膮艂 si臋 wy偶ej. Z pami臋ci wyskoczy艂y mu nagle s艂owa 艣wi臋tego Grzegorza z Nyssy. Kiedy dusza doznaje o艣wiecenia... przybiera pi臋kny kszta艂t synogarlicy.

Langdon uni贸s艂 g艂ow臋 ku niebu. Ku synogarlicy. Mia艂 wra偶enie, jakby unosi艂 si臋 w powietrzu. Dotar艂 w ko艅cu do platformy, z kt贸rej wyrasta艂 obelisk, i dalej nie m贸g艂 ju偶 si臋 wspi膮膰. Jednak kiedy si臋 rozejrza艂, stwierdzi艂, 偶e nie ma takiej potrzeby. Ca艂y Rzym rozci膮ga艂 si臋 przed jego oczami. Widok zapiera艂 dech w piersiach.

Po lewej widzia艂 feeri臋 艣wiate艂 woz贸w transmisyjnych otaczaj膮cych plac 艢wi臋tego Piotra. Po prawej znajdowa艂a si臋 dymi膮ca kopu艂a ko艣cio艂a Santa Maria della Vittoria. Daleko przed nim Santa Maria del Popolo, a pod nim czwarty i ostatni punkt. Ogromny krzy偶 wyznaczony obeliskami.

Dr偶膮c z podniecenia, spojrza艂 na synogarlic臋 nad g艂ow膮. Obr贸ci艂 si臋 tak, 偶eby stan膮膰 dok艂adnie zgodnie ze wskazywanym przez ni膮 kierunkiem i dopiero w贸wczas spojrza艂 przed siebie.

Natychmiast zrozumia艂.

Takie oczywiste. Takie jasne. Takie zwodniczo proste.

Langdon nie m贸g艂 teraz uwierzy膰, 偶e tajna siedziba iluminat贸w przez tyle lat pozosta艂a nieodkryta. Mia艂 wra偶enie, 偶e ca艂e miasto rozp艂ywa si臋 we mgle i widzi tylko t臋 monstrualn膮 kamienn膮 budowl臋 wyrastaj膮c膮 bezpo艣rednio przed nim po drugiej stronie rzeki. By艂a ona jedn膮 z najs艂ynniejszych w Rzymie. Zamek sta艂 nad samym Tybrem, w s膮siedztwie Watykanu. Architektura ca艂ego kompleksu by艂a bardzo surowa - zamek na planie ko艂a wewn膮trz mur贸w obronnych tworz膮cych kwadrat, otoczonych z zewn膮trz parkiem na planie pentagramu.

Staro偶ytne kamienne obwarowania, kt贸re widzia艂 przed sob膮, by艂y ciekawie o艣wietlone specjalnymi reflektorami. Na szczycie zamku ogromny anio艂 z br膮zu wskazywa艂 mieczem dok艂adnie w kierunku 艣rodka zamku. Jakby tego jeszcze by艂o ma艂o, bezpo艣rednio do g艂贸wnego wej艣cia prowadzi艂 s艂ynny most Anio艂贸w... ozdobiony dwunastoma wielkimi figurami anio艂贸w wyrze藕bionymi przez Berniniego.

Langdon u艣wiadomi艂 sobie co艣 jeszcze, co zn贸w nape艂ni艂o go podziwem dla geniuszu Berniniego: ogromny, wyznaczony obeliskami krzy偶 wskazywa艂 na t臋 fortec臋 w typowym dla iluminat贸w stylu, gdy偶 d艂u偶sze rami臋 krzy偶a przechodzi艂o dok艂adnie przez 艣rodek mostu prowadz膮cego do zamku, dziel膮c go na po艂ow臋.

Langdon wr贸ci艂 do miejsca, gdzie zostawi艂 marynark臋, i podni贸s艂 j膮, trzymaj膮c z dala od siebie, gdy偶 ca艂y ocieka艂 wod膮. Potem wskoczy艂 do skradzionego citroena i nacisn膮艂 przemoczonym butem peda艂 gazu.

106

By艂a dwudziesta trzecia siedem. Samoch贸d Langdona p臋dzi艂 przez nocne rzymskie ulice. Jad膮c Lungotevere Tor Di Nona, r贸wnoleg艂膮 do rzeki, Langdon widzia艂 cel swojej podr贸偶y wznosz膮cy si臋 jak g贸ra po prawej stronie.

Castel Sant' Angelo. Zamek 艢wi臋tego Anio艂a.

Skr臋t na most Anio艂贸w pojawi艂 si臋 zupe艂nie niespodziewanie. Langdon nacisn膮艂 gwa艂townie na hamulce i zakr臋ci艂. Zd膮偶y艂, ale okaza艂o si臋, 偶e most jest zamkni臋ty. Przejecha艂 艣lizgiem kilka metr贸w, po czym zderzy艂 si臋 z szeregiem betonowych s艂upk贸w blokuj膮cych wjazd. Langdonem gwa艂townie szarpn臋艂o do przodu, gdy pojazd z piskiem i dygotem si臋 zatrzyma艂. Zupe艂nie zapomnia艂, 偶e w celu ochrony tego zabytku dopuszczono tu wy艂膮cznie ruch pieszy.

Wstrz膮艣ni臋ty, wydosta艂 si臋 z trudem z rozbitego samochodu, 偶a艂uj膮c, 偶e nie wybra艂 innej drogi. By艂o mu zimno i zacz膮艂 si臋 trz膮艣膰. Si臋gn膮艂 po marynark臋 i w艂o偶y艂 j膮 na przemoczon膮 koszul臋, ciesz膮c si臋 z podw贸jnej podszewki w tweedach Harrisa. Dzi臋ki temu zabytkowa karta z Diagramma nie przemoknie. Po drugiej stronie mostu widzia艂 przed sob膮 kamienn膮 fortec臋 wznosz膮c膮 si臋 jak g贸ra. Mimo 偶e czu艂 si臋 obola艂y i wyczerpany, ruszy艂 susami w jej kierunku.

Bieg艂 teraz szpalerem anio艂贸w Berniniego migaj膮cych mu po obu stronach i prowadz膮cych do ostatecznego celu poszukiwa艅. Anio艂y krzy偶em niech ci臋 prowadz膮, a wznios艂a w臋dr贸wka si臋 uda. W miar臋 jak si臋 zbli偶a艂, mia艂 wra偶enie, 偶e zamek ro艣nie do niesamowitych rozmiar贸w. Czu艂 si臋 tu znacznie mniejszy ni偶 na placu 艢wi臋tego Piotra. Dobiegaj膮c resztk膮 si艂 do bastionu, przyjrza艂 si臋 kolistej strukturze wznosz膮cej si臋 w niebo a偶 do monumentalnego anio艂a z mieczem w r臋ce.

Zamek wygl膮da艂 na opustosza艂y.

Langdon wiedzia艂, 偶e na przestrzeni wiek贸w Watykan wykorzystywa艂 go jako fortec臋, grobowiec, kryj贸wk臋 papiesk膮, wi臋zienie dla wrog贸w Ko艣cio艂a oraz muzeum. Jak si臋 okaza艂o, zamek mia艂 r贸wnie偶 innych mieszka艅c贸w - iluminat贸w. Wida膰 w tym nawet by艂o pewn膮 logik臋. Chocia偶 by艂 w艂asno艣ci膮 Watykanu, Ko艣ci贸艂 korzysta艂 z niego tylko sporadycznie, a Bernini dokonywa艂 w nim licznych przer贸bek. Kr膮偶y艂y plotki, 偶e obecnie jest pe艂en tajnych przej艣膰, ukrytych wej艣膰 i komnat. Langdon nie w膮tpi艂, 偶e anio艂 oraz otaczaj膮cy budowl臋 pentagonalny park s膮 r贸wnie偶 dzie艂em Berniniego.

Dotar艂 wreszcie do ogromnych podw贸jnych wr贸t i pchn膮艂 je silnie, ale tak jak si臋 spodziewa艂, nawet nie drgn臋艂y. Na wysoko艣ci oczu wisia艂y dwie wielkie metalowe ko艂atki, jednak nawet nie pr贸bowa艂 ich rusza膰. Cofn膮艂 si臋 nieco i przyjrza艂 litej zewn臋trznej 艣cianie. Te mury obronne opar艂y si臋 najazdom Berber贸w, Maur贸w i pogan, wi臋c w膮tpi艂, 偶eby jemu uda艂o si臋 je pokona膰.

Vittorio, pomy艣la艂. Jeste艣 tam?

Ruszy艂 wzd艂u偶 muru. Musi tu by膰 inne wej艣cie!

Min膮wszy drug膮 baszt臋, dotar艂 niemal bez tchu do ma艂ego parkingu przy Lungotere Angelo. Tutaj odkry艂 drugie wej艣cie do zamku - most zwodzony, teraz podniesiony i zamykaj膮cy otw贸r w murze. Ponownie spojrza艂 w g贸r臋.

Jedynymi 艣wiat艂ami, jakie zobaczy艂, by艂y reflektory o艣wietlaj膮ce fasad臋. We wszystkich niewielkich oknach panowa艂a ciemno艣膰. Przeni贸s艂 wzrok jeszcze wy偶ej. Na samej g贸rze centralnej wie偶y, na wysoko艣ci mo偶e trzydziestu metr贸w, widoczny by艂 pojedynczy balkon, bezpo艣rednio poni偶ej miecza anio艂a. Na jego marmurowy parapet pada艂 s艂aby, migocz膮cy odblask, tak jakby pomieszczenie za balkonem by艂o o艣wietlone pochodni膮. Langdon przygl膮da艂 si臋 temu przez d艂u偶sz膮 chwil臋, czuj膮c, 偶e znowu zaczyna si臋 trz膮艣膰. Czy偶by cie艅? Czeka艂 w napi臋ciu. Potem ponownie to dostrzeg艂. Poczu艂 ciarki na plecach. Kto艣 tam jest!

- Vittoria! - zawo艂a艂, nie mog膮c si臋 opanowa膰, ale jego g艂os zgin膮艂 w huku wody kot艂uj膮cej si臋 w Tybrze. Okr臋ci艂 si臋 wok贸艂 w艂asnej osi, zastanawiaj膮c si臋, gdzie si臋 podziali gwardzi艣ci. Czy w og贸le odebrali jego wezwanie?

Po drugiej stronie parkingu sta艂 du偶y w贸z transmisyjny. Langdon podbieg艂 do niego i zobaczy艂 w kabinie t臋giego m臋偶czyzn臋 w s艂uchawkach, kt贸ry w艂a艣nie co艣 regulowa艂 w swojej aparaturze. Zab臋bni艂 w bok samochodu. M臋偶czyzna podskoczy艂. Zobaczy艂 przemoczone ubranie Langdona i gwa艂townym ruchem 艣ci膮gn膮艂 s艂uchawki.

- W czym problem, stary? - Mia艂 australijski akcent.

- Potrzebny mi tw贸j telefon. - Langdon czu艂, 偶e za chwil臋 oszaleje.

M臋偶czyzna wzruszy艂 ramionami.

- Nie ma sygna艂u. Ca艂y czas pr贸buj臋. Linie s膮 przeci膮偶one.

Langdon zakl膮艂 g艂o艣no.

- Czy widzia艂e艣, 偶eby tu kto艣 wchodzi艂? - wskaza艂 na zwodzony most.

- Prawd臋 m贸wi膮c, tak. Czarna furgonetka przez ca艂y wiecz贸r wje偶d偶a tu i wyje偶d偶a.

Langdon mia艂 wra偶enie, 偶e otrzyma艂 cios w 偶o艂膮dek.

- Ma szcz臋艣cie, sukinsyn - stwierdzi艂 Australijczyk, podnosz膮c wzrok na wie偶臋. Potem skrzywi艂 si臋 na my艣l o przeszkodach zas艂aniaj膮cych mu widok na Watykan. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e stamt膮d ma doskona艂y widok. Nie mog臋 przedosta膰 si臋 przez korek wok贸艂 placu, wi臋c musz臋 filmowa膰 st膮d.

Langdon go nie s艂ucha艂. Gor膮czkowo my艣la艂, co mo偶e w tej sytuacji zrobi膰.

- I co powiesz? - spyta艂 Australijczyk. - S膮dzisz, 偶e ten Dobry Samarytanin z Jedenastej Godziny to prawda?

Langdon obr贸ci艂 si臋.

- Kto taki?

- Nie s艂ysza艂e艣? Kapitan gwardii szwajcarskiej odebra艂 telefon od kogo艣, kto twierdzi, 偶e ma super informacje. Facet w艂a艣nie tu leci. Wiem tylko, 偶e je艣li rzeczywi艣cie na co艣 si臋 przyda... to dopiero b臋dzie ogl膮dalno艣膰! - roze艣mia艂 si臋.

Langdon poczu艂 nag艂y niepok贸j. Dobry Samarytanin przylatuj膮cy na pomoc? Czy偶by ta osoba rzeczywi艣cie wiedzia艂a, gdzie jest ukryta antymateria? Je艣li tak, to dlaczego po prostu nie powie gwardzistom? Po co przylatuje osobi艣cie? Co艣 tu by艂o nie w porz膮dku, ale nie mia艂 czasu g艂臋biej si臋 nad tym zastanawia膰.

- Hej! - odezwa艂 si臋 Australijczyk, baczniej mu si臋 przygl膮daj膮c. - Czy to nie ty jeste艣 tym facetem, kt贸rego widzia艂em w telewizji? Pr贸bowa艂e艣 ratowa膰 tego kardyna艂a na placu 艢wi臋tego Piotra?

Langdon nie odpowiedzia艂. Jego oczy natrafi艂y nagle na urz膮dzenie zamontowane na dachu wozu transmisyjnego - anten臋 satelitarn膮 na sk艂adanym wysi臋gniku. Ponownie spojrza艂 na zamek. Zewn臋trzny mur mia艂 pi臋tna艣cie metr贸w wysoko艣ci. Pozbawione okien mury wewn臋trznej fortecy pi臋艂y si臋 jeszcze wy偶ej. Ochrona przed ostrza艂em artyleryjskim. Szczyt wie偶y wydawa艂 si臋 niewiarygodnie wysoko, kiedy st膮d patrzy艂, ale mo偶e je艣li pokona pierwszy mur...

Odwr贸ci艂 si臋 ponownie do dziennikarza i wskaza艂 na wysi臋gnik anteny.

- Jak wysoko to si臋 rozk艂ada?

- Co? - M臋偶czyzna spojrza艂 na niego nierozumiej膮cym wzrokiem. - Pi臋tna艣cie metr贸w. A dlaczego?

- Przestaw w贸z. Sta艅 tu偶 ko艂o muru. Potrzebuj臋 pomocy.

- Cz艂owieku, o czym ty m贸wisz?

Langdon wyja艣ni艂 mu sw贸j pomys艂.

Australijczyk wytrzeszczy艂 na niego oczy.

- Zwariowa艂e艣? To jest teleskopowy wysi臋gnik wart dwie艣cie tysi臋cy dolar贸w. Nie 偶adna drabina!

- Chcesz mie膰 dobre wyniki ogl膮dalno艣ci? Mam rewelacyjne informacje. - Langdon by艂 ju偶 got贸w na wszystko.

- Informacje warte dwie艣cie tysi膮czk贸w?

Langdon wyja艣ni艂 mu, czego mo偶e si臋 dowiedzie膰 w zamian za t臋 przys艂ug臋.

P贸艂torej minuty p贸藕niej Robert Langdon dociera艂 do czubka wysi臋gnika ko艂ysz膮cego si臋 w podmuchach wiatru na wysoko艣ci pi臋tnastu metr贸w nad ziemi膮. Wychyli艂 si臋, uchwyci艂 kraw臋dzi pierwszego obwarowania, przyci膮gn膮艂 si臋 bli偶ej i opad艂 na szczyt muru.

- Teraz dotrzymaj umowy! - zawo艂a艂 z do艂u Australijczyk. - Gdzie on jest?

Langdon mia艂 poczucie winy, 偶e ujawnia t臋 informacj臋, ale umowa to umowa. Poza tym Hassassin zapewne i tak zadzwoni do prasy.

- Piazza Navona - krzykn膮艂. - Jest w fontannie.

Australijczyk opu艣ci艂 wysi臋gnik anteny i ruszy艂 po najwi臋ksz膮 sensacj臋 w swojej karierze.

W kamiennej komnacie wysoko nad miastem Hassassin zdj膮艂 ociekaj膮ce wod膮 buty i zabanda偶owa艂 zraniony palec. Bola艂 go, ale nie na tyle, 偶eby zepsu膰 mu przyjemno艣膰.

Odwr贸ci艂 si臋 do swojej zdobyczy.

Znajdowa艂a si臋 w rogu pomieszczenia. Le偶a艂a na plecach na prostej otomanie. R臋ce mia艂a skr臋powane z ty艂u, a usta zakneblowane. Hassassin ruszy艂 w jej kierunku. By艂a ju偶 przytomna, co go ucieszy艂o. O dziwo, w jej oczach nie dostrzeg艂 strachu, tylko ogie艅.

Strach przyjdzie p贸藕niej.

107

Robert Langdon p臋dzi艂 po zewn臋trznym murze obronnym, ciesz膮c si臋, 偶e zamek jest o艣wietlony. Dziedziniec pod nim wygl膮da艂 jak muzeum starodawnej broni. Widzia艂 katapulty, stosy marmurowych kul armatnich i ca艂y arsena艂 przera偶aj膮cych urz膮dze艅. W ci膮gu dnia cz臋艣膰 zamku by艂a otwarta dla turyst贸w, tote偶 dziedziniec przywr贸cono w pewnej mierze do pierwotnego stanu.

Langdon spojrza艂 ponad dziedzi艅cem na centraln膮 budowl臋 fortecy. Okr膮g艂a cytadela wznosi艂a si臋 na wysoko艣膰 trzydziestu dw贸ch metr贸w, ozdobiona na szczycie anio艂em z br膮zu. Na balkon nadal pada艂 odblask 艣wiat艂a z wewn膮trz. Langdon mia艂 ochot臋 zawo艂a膰 Vittori臋, ale rozs膮dek wzi膮艂 g贸r臋. Musi znale藕膰 spos贸b, 偶eby si臋 tam dosta膰.

Sprawdzi艂 godzin臋.

Dwudziesta trzecia dwana艣cie.

Znalaz艂 kamienn膮 ramp臋 prowadz膮c膮 w d贸艂 i zbieg艂 ni膮 na dziedziniec. Kryj膮c si臋 w cieniu, zacz膮艂 okr膮偶a膰 zamek zgodnie z ruchem wskaz贸wek zegara. Mija艂 po drodze trzy portale, ale wszystkie by艂y zamkni臋te na sta艂e. Jak ten Hassassin si臋 tam dosta艂?, rozmy艣la艂. Przechodzi艂 te偶 ko艂o dwojga nowoczesnych drzwi, ale by艂y z zewn膮trz zamkni臋te na k艂贸dk臋. Nie tutaj. Pobieg艂 dalej.

Okr膮偶y艂 ju偶 niemal ca艂y budynek, kiedy dostrzeg艂 wysypany 偶wirem podjazd przecinaj膮cy dziedziniec. Na jednym jego ko艅cu, przy zewn臋trznym murze, zobaczy艂 ty艂y zwodzonego mostu prowadz膮cego na zewn膮trz, teraz z艂o偶onego. Drugi koniec podjazdu znika艂 we wn臋trzu fortecy. Wchodzi艂 tam do czego艣 w rodzaju tunelu w zewn臋trznej 艣cianie budowli. Il traforo! Langdon czyta艂 o traforo tego zamku, gigantycznej spiralnej rampie, biegn膮cej wewn膮trz tej warowni, kt贸r膮 dow贸dcy na koniach mogli szybko przeby膰 drog臋 z g贸ry na d贸艂. Hassassin wjecha艂 tam samochodem! Brama zamykaj膮ca tunel by艂a uniesiona, zapraszaj膮c Langdona do 艣rodka. Uszcz臋艣liwiony, pobieg艂 w tamtym kierunku, jednak kiedy dotar艂 do wej艣cia, jego rado艣膰 znikn臋艂a.

Tunel prowadzi艂 spiralnie w d贸艂.

To nie ta droga. Ta cz臋艣膰 traforo najwyra藕niej wiod艂a do loch贸w, a nie w g贸r臋.

Stoj膮c w wej艣ciu do czarnego otworu, kt贸ry schodzi艂 spiralnie coraz g艂臋biej w ziemi臋, Langdon zawaha艂 si臋 i spojrza艂 ponownie w g贸r臋, na balkon. M贸g艂by przysi膮c, 偶e dostrzeg艂 tam ruch. Decyduj si臋! Nie widz膮c innych mo偶liwo艣ci, ruszy艂 w g艂膮b tunelu.

Wysoko nad jego g艂ow膮 Hassassin sta艂 nad swoj膮 zdobycz膮. Przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po jej r臋ce. Mia艂a sk贸r臋 g艂adk膮 jak jedwab. Upaja艂 si臋 my艣l膮 o poznawaniu skarb贸w jej cia艂a. Na ile sposob贸w m贸g艂by j膮 zgwa艂ci膰?

Mia艂 poczucie, 偶e zas艂u偶y艂 sobie na t臋 kobiet臋. Dobrze wype艂ni艂 polecenia Janusa. Dziewczyna by艂a 艂upem wojennym, a kiedy z ni膮 sko艅czy, zrzuci j膮 z otomany na pod艂og臋 i zmusi, 偶eby ukl臋k艂a. W贸wczas jeszcze raz go obs艂u偶y. Kra艅cowe poddanie. P贸藕niej, w chwili kiedy b臋dzie szczytowa艂, podetnie jej gard艂o.

Nazywaj膮 to ghayat assa' adah - najwy偶sz膮 przyjemno艣ci膮.

Potem, rozkoszuj膮c si臋 swoimi dokonaniami, stanie na balkonie i b臋dzie si臋 napawa艂 kulminacyjnym punktem triumfu iluminat贸w... zemsty, na kt贸r膮 tak wielu musia艂o tak d艂ugo czeka膰.

W tunelu by艂o coraz ciemniej. Langdon schodzi艂 dalej.

Kiedy zatoczy艂 pe艂ne ko艂o, 艣wiat艂o ca艂kowicie znikn臋艂o. Po chwili poczu艂, 偶e tunel przestaje opada膰. Zwolni艂, gdy偶 domy艣li艂 si臋 po echu swoich krok贸w, 偶e wszed艂 do wi臋kszego pomieszczenia. Wydawa艂o mu si臋, 偶e w mroku przed nim co艣 b艂ysn臋艂o... jakby niewyra藕ne odbicie w czym艣 b艂yszcz膮cym. Ruszy艂 w tym kierunku z wyci膮gni臋tymi do przodu r臋kami. W pewnej chwili jego d艂onie dotkn臋艂y g艂adkiej powierzchni. Chrom i szk艂o. To by艂 samoch贸d. Przesun膮艂 po nim po omacku r臋k膮, znalaz艂 drzwi i je otworzy艂.

Rozb艂ys艂a lampa na suficie pojazdu. Cofn膮艂 si臋 nieco i natychmiast rozpozna艂 czarn膮 furgonetk臋. Przygl膮da艂 si臋 jej przez chwil臋, czuj膮c gwa艂towny przyp艂yw nienawi艣ci. Potem wskoczy艂 do 艣rodka i rozejrza艂 si臋 w poszukiwaniu broni, kt贸ra mog艂aby zast膮pi膰 pistolet stracony w fontannie. Niczego nie znalaz艂. Dostrzeg艂 natomiast telefon kom贸rkowy Vittorii, ale by艂 pogruchotany i nie nadawa艂 si臋 do u偶ytku. Na jego widok zn贸w poczu艂 strach. Modli艂 si臋, 偶eby nie by艂o za p贸藕no.

W艂膮czy艂 reflektory furgonetki i wreszcie ujrza艂, gdzie si臋 znajduje. By艂o to puste pomieszczenie, kt贸re dawniej prawdopodobnie s艂u偶y艂o do trzymania koni i amunicji. Przy okazji przekona艂 si臋, 偶e donik膮d ono nie prowadzi.

Nie ma wyj艣cia. Poszed艂em z艂膮 drog膮!

Czuj膮c, 偶e jego wytrzyma艂o艣膰 si臋 ko艅czy, wyskoczy艂 z samochodu i zacz膮艂 baczniej si臋 przygl膮da膰 otaczaj膮cym go 艣cianom. 呕adnych drzwi. 呕adnych bram. Przyszed艂 mu na my艣l wizerunek anio艂a nad wej艣ciem do tunelu i zastanowi艂 si臋, czy to przypadek. Nie! Przypomnia艂 sobie swoj膮 rozmow臋 z zab贸jc膮 przy fontannie. Jest w Ko艣ciele O艣wiecenia... oczekuje na m贸j powr贸t. Dotar艂 za daleko, 偶eby mia艂o mu si臋 nie uda膰. Serce wali艂o mu mocno. Frustracja i nienawi艣膰 zaczyna艂y zak艂贸ca膰 sprawno艣膰 zmys艂贸w.

Kiedy zobaczy艂 krew na pod艂odze, najpierw pomy艣la艂 o Vittorii. Jednak zorientowa艂 si臋, 偶e s膮 to krwawe odciski st贸p, i to osoby id膮cej d艂ugimi krokami. Krwawe 艣lady zostawia艂a tylko lewa stopa. Hassassin!

Langdon ruszy艂 tym tropem, z ka偶dym krokiem czuj膮c wi臋ksze zdumienie. Wygl膮da艂o na to, 偶e krwawe 艣lady prowadz膮 prosto do naro偶nika pomieszczenia i tam znikaj膮.

Kiedy dotar艂 do naro偶nika, nie wierzy艂 w艂asnym oczom. Granitowy kamie艅 posadzki nie mia艂 tu kwadratowego kszta艂tu, jak pozosta艂e. Najwyra藕niej by艂a to kolejna wskaz贸wka. P艂ycie nadano kszta艂t idealnego pentagramu skierowanego wierzcho艂kiem ku naro偶nikowi. Okaza艂o si臋, 偶e znajduje si臋 tam w膮ski przesmyk, pomys艂owo ukryty za nachodz膮cymi na niego 艣cianami. Langdon przecisn膮艂 si臋 przez niego i znalaz艂 si臋 w korytarzu. Przed sob膮 ujrza艂 resztki drewnianej bariery, kt贸ra niegdy艣 zamyka艂a ten tunel.

Dalej wida膰 by艂o 艣wiat艂o.

Langdon ruszy艂 teraz biegiem. Przeskoczy艂 nad barierk膮 i skierowa艂 si臋 ku 艣wiat艂u. Okaza艂o si臋, 偶e korytarz rozszerza si臋 w komor臋 o艣wietlon膮 tylko jedn膮 mrugaj膮c膮 pochodni膮. Znalaz艂 si臋 w cz臋艣ci zamku, gdzie nie by艂o elektryczno艣ci... cz臋艣ci, kt贸rej nigdy nie zobaczy 偶aden turysta. Pomieszczenie to by艂oby przera偶aj膮ce nawet przy dziennym 艣wietle, a przy pochodni robi艂o jeszcze bardziej makabryczne wra偶enie.

Il prigione.

Znajdowa艂o si臋 tutaj kilkana艣cie ma艂ych cel, niegdy艣 zamkni臋tych 偶elaznymi pr臋tami, dzi艣 ju偶 ca艂kowicie przerdzewia艂ymi. W jednej z nich nadal jednak by艂y kraty, a na widok tego, co le偶a艂o na pod艂odze, Langdonowi zamar艂o serce. Czarne sutanny i czerwone pasy. To tutaj trzyma艂 kardyna艂贸w!

Obok tej celi znajdowa艂y si臋 metalowe drzwi - otwarte i ukazuj膮ce fragment jakiego艣 korytarza. Langdon podbieg艂 do nich, ale po chwili si臋 zatrzyma艂, gdy偶 nie by艂o tam krwawych 艣lad贸w. Kiedy zobaczy艂 s艂owa wykute nad wej艣ciem, zrozumia艂 dlaczego.

Il Passetto.

Poczu艂 oszo艂omienie. Wiele razy s艂ysza艂 o tym tunelu, ale nigdy nie wiedzia艂 dok艂adnie, gdzie znajduje si臋 wej艣cie do niego. Il Passetto - Ma艂e Przej艣cie - by艂o w膮skim tunelem, d艂ugo艣ci oko艂o kilometra, zbudowanym pomi臋dzy Zamkiem 艢wi臋tego Anio艂a a Watykanem. Wielu papie偶y korzysta艂o z niego, aby schroni膰 si臋 w bezpieczne miejsce podczas obl臋偶e艅 Watykanu... a kilku mniej pobo偶nych papie偶y udawa艂o si臋 nim na schadzki z kochankami lub by dopilnowa膰 torturowania swoich wrog贸w. Obecnie oba ko艅ce tunelu mia艂y by膰 podobno zamkni臋te za pomoc膮 niezawodnych zamk贸w, do kt贸rych klucze trzymane s膮 gdzie艣 w watyka艅skich podziemiach. Langdon zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, kto w 艣rodku zdradzi艂 Ko艣ci贸艂 i wszed艂 w posiadanie kluczy. Olivetti? Jeden z gwardzist贸w szwajcarskich? Nie mia艂o to teraz znaczenia.

艢lady krwi na pod艂odze prowadzi艂y do przeciwleg艂ej 艣ciany wi臋zienia. Langdon pod膮偶y艂 za nimi i znalaz艂 si臋 przed zardzewia艂膮 bram膮, obwieszon膮 艂a艅cuchami. Zamkni臋cie usuni臋to i brama sta艂a otworem. Za ni膮 widoczne by艂y strome spiralne schody prowadz膮ce w g贸r臋. Tutaj r贸wnie偶 w posadzce znajdowa艂 si臋 blok w kszta艂cie pentagramu. Langdon wpatrzy艂 si臋 w niego, zastanawiaj膮c si臋, czy to sam Bernini trzyma艂 d艂uto, kt贸re kszta艂towa艂o t臋 p艂yt臋. Wej艣cie ozdobiono ma艂膮 p艂askorze藕b膮 cherubina. To by艂o to.

Krwawe 艣lady prowadzi艂y w g贸r臋 schod贸w.

Langdon u艣wiadomi艂 sobie, 偶e zanim tam wejdzie, musi znale藕膰 sobie jak膮艣 bro艅. Rozejrza艂 si臋 i dostrzeg艂 mniej wi臋cej metrowej d艂ugo艣ci 偶elazny pr臋t, le偶膮cy w pobli偶u jednej z cel. Mia艂 on ostry, rozdwojony koniec. By艂 wprawdzie strasznie ci臋偶ki, ale nic lepszego nie m贸g艂 znale藕膰. Liczy艂, 偶e element zaskoczenia w po艂膮czeniu z ran膮 Hassassina wystarczy, aby przechyli膰 szal臋 zwyci臋stwa na jego stron臋. Przede wszystkim jednak mia艂 nadziej臋, 偶e nie jest jeszcze za p贸藕no.

Prowadz膮ce spiralnie stopnie by艂y mocno wydeptane i stromo skr臋ca艂y w g贸r臋. Wchodz膮c po nich, nas艂uchiwa艂, czy nie dotr膮 do niego jakie艣 d藕wi臋ki. Ale panowa艂a cisza. W miar臋 jak si臋 wspina艂, 艣wiat艂o dochodz膮ce od strony wi臋zienia blad艂o. W ko艅cu porusza艂 si臋 w zupe艂nej ciemno艣ci, trzymaj膮c si臋 jedn膮 r臋k膮 艣ciany. Wy偶ej i wy偶ej. W panuj膮cym tu mroku wyczuwa艂 obecno艣膰 ducha Galileusza, kt贸ry wspina艂 si臋 po tych samych schodach, pragn膮c podzieli膰 si臋 swoj膮 wizj膮 nieba z innymi lud藕mi nauki i wiary.

Langdon nadal nie m贸g艂 wyj艣膰 ze zdumienia nad po艂o偶eniem tajnej siedziby iluminat贸w. Miejsce spotka艅 bractwa znajdowa艂o si臋 w budynku nale偶膮cym do Watykanu. Nic dziwnego, 偶e podczas gdy watyka艅scy gwardzi艣ci przeszukiwali piwnice i domy znanych uczonych, iluminaci spotykali si臋 tutaj... tu偶 pod nosem Ko艣cio艂a. Nagle wszystko zacz臋艂o mu doskonale do siebie pasowa膰. Bernini, jako g艂贸wny architekt zajmuj膮cy si臋 renowacj膮 zamku, mia艂 nieograniczony dost臋p do tej budowli... m贸g艂 dostosowywa膰 j膮 do w艂asnych potrzeb, nie nara偶aj膮c si臋 na 偶adne pytania. Ciekawe, ile tajnych wej艣膰 dobudowa艂. Ile umie艣ci艂 ozd贸b, dyskretnie wskazuj膮cych drog臋?

Ko艣ci贸艂 O艣wiecenia Langdon wiedzia艂, 偶e jest ju偶 blisko.

Kiedy schody zacz臋艂y si臋 zw臋偶a膰, mia艂 wra偶enie, 偶e przej艣cie zamyka si臋 wok贸艂 niego. W ciemno艣ci szepta艂y cienie historii, ale on szed艂 dalej. Kiedy zobaczy艂 przed sob膮 poziomy promie艅 艣wiat艂a, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e stoi o kilka stopni poni偶ej podestu, na kt贸ry pada blask ze szpary pod drzwiami. Reszt臋 drogi przeby艂 bardzo ostro偶nie.

Nie mia艂 poj臋cia, w jakim miejscu zamku obecnie si臋 znajduje, ale wiedzia艂, 偶e wspina艂 si臋 dostatecznie d艂ugo, 偶eby by膰 ju偶 blisko szczytu. Przywo艂a艂 w my艣lach obraz gigantycznego anio艂a wie艅cz膮cego zamek i doszed艂 do wniosku, 偶e jest tu偶 pod nim.

Czuwaj nade mn膮, Aniele! pomy艣la艂, silniej ujmuj膮c pr臋t. Potem cicho otworzy艂 drzwi.

Vittoria le偶膮ca na otomanie czu艂a dotkliwy b贸l r膮k. Kiedy po raz pierwszy odzyska艂a przytomno艣膰 i stwierdzi艂a, 偶e s膮 zwi膮zane na plecach, pomy艣la艂a, 偶e uda jej si臋 je uwolni膰. Ale czas si臋 sko艅czy艂. Bestia wr贸ci艂a. Teraz zab贸jca sta艂 nad ni膮, prezentuj膮c nag膮, pot臋偶n膮 pier艣, pokryt膮 bliznami po stoczonych walkach. Kiedy spogl膮da艂 na jej cia艂o, jego oczy przypomina艂y dwie czarne szparki. Vittoria wiedzia艂a, 偶e wyobra偶a sobie w艂a艣nie, co zamierza z ni膮 zrobi膰. Powoli, jakby dra偶ni膮c si臋 z ni膮, zdj膮艂 przemoczony pas i rzuci艂 go na pod艂og臋.

Vittoria poczu艂a pe艂ne nienawi艣ci przera偶enie. Zamkn臋艂a oczy. Kiedy otworzy艂a je ponownie, w r臋ku Hassassina ujrza艂a spr臋偶ynowy n贸偶. Otworzy艂 go jednym gwa艂townym ruchem tu偶 przed jej twarz膮.

W l艣ni膮cej stali zobaczy艂a swoje przestraszone odbicie.

Hassassin obr贸ci艂 n贸偶 ostrzem do g贸ry, a drug膮 stron膮 przeci膮gn膮艂 jej po brzuchu. Od dotyku lodowatego metalu wstrz膮sn臋艂y ni膮 dreszcze. Oprawca rzuci艂 jej pogardliwe spojrzenie i przesun膮艂 ostrze ni偶ej, tak 偶e znalaz艂o si臋 poni偶ej paska jej szort贸w. Wci膮gn臋艂a powietrze. Przesuwa艂 n贸偶 w jedn膮 i drug膮 stron臋, powoli, gro藕nie... coraz ni偶ej. Potem pochyli艂 si臋 nad ni膮 i szepn膮艂, owiewaj膮c jej ucho gor膮cym oddechem:

- Tym no偶em wyci膮艂em oko twojego ojca.

W tej chwili Vittoria zrozumia艂a, 偶e jest zdolna zabi膰. Zn贸w obr贸ci艂 n贸偶 i zacz膮艂 rozcina膰 materia艂 szort贸w. Nagle przesta艂. Podni贸s艂 wzrok. W pokoju by艂 kto艣 jeszcze.

- Odsu艅 si臋 od niej - warkn膮艂 niski g艂os od strony drzwi.

Vittoria nie widzia艂a przybysza, ale rozpozna艂a ten g艂os. Robert! 呕yje!

Hassassin sprawia艂 wra偶enie, jakby zobaczy艂 ducha.

- Panie Langdon, pan naprawd臋 musi mie膰 anio艂a str贸偶a.

108

Langdon mia艂 zaledwie chwil臋, 偶eby przyjrze膰 si臋 otoczeniu, ale od razu zrozumia艂, 偶e znalaz艂 si臋 w 艣wi臋tym miejscu. Ozdoby owalnej komnaty, cho膰 stare i wyblak艂e, pe艂ne by艂y odniesie艅 do znanej symboliki. P艂ytki w kszta艂cie pentagram贸w. Freski z modelem planet. Synogarlice. Piramidy.

Ko艣ci贸艂 O艣wiecenia. Prosty i czysty. Przyby艂 do celu.

Dok艂adnie na wprost niego na tle wyj艣cia prowadz膮cego na balkon sta艂 Hassassin. By艂 nagi do pasa i pochyla艂 si臋 nad Vittori膮, kt贸ra wprawdzie le偶a艂a zwi膮zana, ale niew膮tpliwie 偶ywa. Na jej widok zala艂a go fala ulgi. Ich spojrzenia na chwil臋 si臋 spotka艂y, wymieniaj膮c mi臋dzy sob膮 ca艂膮 burz臋 emocji - wdzi臋czno艣膰, desperacj臋 i 偶al.

- A wi臋c ponownie si臋 spotykamy - odezwa艂 si臋 Hassassin. - Spojrza艂 na pr臋t w r臋kach Langdona i roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no. - Zamierzasz mnie tym zaatakowa膰?

- Rozwi膮偶 j膮.

Zab贸jca przy艂o偶y艂 Vittorii n贸偶 do gard艂a.

- Zabij臋 j膮.

Langdon nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e jest do tego zdolny. Zmusi艂 si臋, 偶eby nada膰 swojemu g艂osowi spokojne brzmienie.

- Przypuszczam, 偶e b臋dzie z tego zadowolona, je艣li zwa偶y膰 na to, jak膮 ma alternatyw臋.

Hassassin u艣miechn膮艂 si臋 na t臋 obelg臋.

- Masz racj臋. Ona ma wiele do zaoferowania. To by艂oby marnotrawstwo.

Langdon ruszy艂 do przodu, mocniej 艣ciskaj膮c zardzewia艂y pr臋t, i wycelowa艂 jego ostry koniec w przeciwnika. Rana na d艂oni ostro go zabola艂a.

- Pu艣膰 j膮.

Hassassin sprawia艂 wra偶enie, jakby si臋 nad tym zastanawia艂. Odetchn膮艂 i opu艣ci艂 ramiona, jakby w ge艣cie poddania. Jednak w tej samej chwili jego prawa r臋ka niespodziewanie wzi臋艂a zamach. Mign臋艂y ciemne mi臋艣nie i w stron臋 piersi Langdona niespodziewanie poszybowa艂 n贸偶.

Langdon nie wiedzia艂, czy spowodowa艂o to wyczerpanie, czy instynkt, ale dok艂adnie w tym samym momencie przykl臋kn膮艂 i ostrze min臋艂o o milimetry jego ucho, po czym z brz臋kiem upad艂o na pod艂og臋 za jego plecami. Na przeciwniku nie zrobi艂o to wra偶enia. U艣miechn膮艂 si臋, odsun膮艂 od Vittorii i ruszy艂 w jego kierunku krokiem skradaj膮cego si臋 lwa.

Kiedy Langdon niezdarnie podnosi艂 si臋 na nogi i stara艂 si臋 pewniej uchwyci膰 pr臋t, poczu艂 nagle, jak bardzo przemoczone spodnie i sweter kr臋puj膮 mu ruchy. Przeciwnik, ubrany tylko do pasa, porusza艂 si臋 znacznie zwinniej, a zraniona stopa wcale nie spowalnia艂a jego ruch贸w. Najwyra藕niej by艂 to cz艂owiek przyzwyczajony do znoszenia b贸lu. Po raz pierwszy w 偶yciu Langdon po偶a艂owa艂, 偶e nie trzyma w r臋ce bardzo du偶ego pistoletu.

Hassassin kr膮偶y艂 wok贸艂 niego powoli, jakby doskonale si臋 bawi艂. Stale znajduj膮c si臋 tu偶 poza zasi臋giem ciosu, kierowa艂 si臋 ku no偶owi na pod艂odze. Langdon odci膮艂 mu drog臋. W贸wczas zacz膮艂 si臋 przesuwa膰 w stron臋 Vittorii. Langdon znowu go zablokowa艂.

- Jest jeszcze do艣膰 czasu - Langdon postanowi艂 spr贸bowa膰 negocjacji. - Powiedz mi, gdzie jest pojemnik z antymateri膮. Watykan zap艂aci ci wi臋cej, ni偶 mogliby zaoferowa膰 iluminaci.

- Jeste艣 naiwny.

Langdon z ca艂ej si艂y pchn膮艂 go pr臋tem, ale Hassassin zd膮偶y艂 si臋 uchyli膰. Langdon okr膮偶a艂 艂aw臋, trzymaj膮c bro艅 przed sob膮, i stara艂 si臋 zagoni膰 przeciwnika do k膮ta. Ten cholerny owalny pok贸j nie ma k膮t贸w! O dziwo, Hassassin nie pr贸bowa艂 go atakowa膰 ani ucieka膰. Po prostu dostosowa艂 si臋 do jego zasad gry i spokojnie czeka艂.

Czeka, ale na co? Zab贸jca nieprzerwanie kr膮偶y艂 po pokoju, zawsze po mistrzowsku si臋 ustawiaj膮c. Przypomina艂o to nieko艅cz膮c膮 si臋 parti臋 szach贸w. Pr臋t zaczyna艂 ci膮偶y膰 mu w r臋kach i w贸wczas u艣wiadomi艂 sobie, na co czeka jego przeciwnik. Stara si臋 mnie zm臋czy膰. Na dodatek mu si臋 to udaje. Langdona opad艂a fala wyczerpania, a sama adrenalina ju偶 nie wystarczy艂a, 偶eby w pe艂ni zachowa艂 czujno艣膰. Wiedzia艂, 偶e musi wykona膰 jaki艣 ruch.

Hassassin jakby czyta艂 w jego my艣lach. Zn贸w zmieni艂 pozycj臋, tak jakby celowo kierowa艂 go w kierunku sto艂u stoj膮cego na 艣rodku pomieszczenia. Langdon zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e na stole co艣 le偶y, gdy偶 widzia艂, jak odbija si臋 tam 艣wiat艂o pochodni. Jaka艣 bro艅? Nie spuszczaj膮c wzroku z Hassassina, przesuwa艂 si臋 w stron臋 sto艂u. Kiedy jego przeciwnik rzuci艂 przeci膮g艂e, otwarte spojrzenie w tamt膮 stron臋, usi艂owa艂 nie da膰 si臋 z艂apa膰 na t臋 oczywist膮 przyn臋t臋. Jednak odruch zwyci臋偶y艂. Zerkn膮艂 tam i wy艂om w jego czujno艣ci zosta艂 dokonany.

To nie by艂a bro艅, ale to, co zobaczy艂, natychmiast przyku艂o jego uwag臋.

Na stole le偶a艂a prosta miedziana skrzynia pokryta patyn膮. Mia艂a kszta艂t pentagonu. Wieko by艂o otwarte. Wewn膮trz, w pi臋ciu wy艣cie艂anych przegr贸dkach znajdowa艂y si臋 偶elaza do pi臋tnowania - du偶e, kute elementy z grubymi drewnianymi r膮czkami. Langdon nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, jakie symbole przedstawiaj膮.

ILLUMINATI, EARTH, AIR, FIRE, WATER

Langdon b艂yskawicznie odwr贸ci艂 od nich g艂ow臋, obawiaj膮c si臋, 偶e Hassassin zechce w tym czasie rzuci膰 si臋 na niego. Jednak nawet nie pr贸bowa艂. Czeka艂 spokojnie, zupe艂nie jakby ta gra sprawia艂a mu przyjemno艣膰. Langdon stara艂 si臋 ponownie skupi膰 uwag臋 na przeciwniku, nie spuszcza膰 z niego wzroku i ponawia膰 ataki. Nie m贸g艂 jednak wyrzuci膰 z my艣li widoku skrzyni. Ju偶 same 偶elaza do pi臋tnowania podzia艂a艂y na niego hipnotyzuj膮co - dot膮d nie tylko nikt ich nie widzia艂, ale ponadto niewielu naukowc贸w zajmuj膮cych si臋 iluminatami wierzy艂o w ich istnienie. Na dodatek u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jeszcze co艣 w tej skrzyni obudzi艂o w nim z艂owieszcze przeczucia. Podczas gdy Hassassin wykonywa艂 swoje manewry, Langdon pozwoli艂 sobie na kolejne spojrzenie na st贸艂.

M贸j Bo偶e!

Pi臋膰 偶elaznych element贸w rozmieszczonych by艂o w przegr贸dkach na obwodzie skrzyni. Jednak w 艣rodku znajdowa艂a si臋 sz贸sta przegr贸dka. By艂a pusta, ale najwyra藕niej przeznaczona do przechowywania jeszcze jednego symbolu... znacznie wi臋kszego od pozosta艂ych, idealnego kwadratu.

Atak by艂 b艂yskawiczny.

Hassassin rzuci艂 si臋 ku niemu jak drapie偶ny ptak. Langdon, kt贸rego uwag臋 uda艂o mu si臋 po mistrzowsku odwr贸ci膰, pr贸bowa艂 odparowa膰 cios, ale pr臋t ci膮偶y艂 mu, jakby trzyma艂 w r臋kach pie艅 drzewa. Jego ruchy by艂y zbyt powolne. Przeciwnik zd膮偶y艂 si臋 uchyli膰, a kiedy Langdon cofa艂 pr臋t, Hassassin b艂yskawicznie go z艂apa艂. Trzyma艂 go bardzo mocno, a zraniona r臋ka najwyra藕niej wcale mu w tym nie przeszkadza艂a. Obaj m臋偶czy藕ni zacz臋li gwa艂townie si臋 szarpa膰. Langdon czu艂, 偶e pr臋t wy艣lizguje mu si臋 z r臋ki, a w d艂oni poczu艂 pal膮cy b贸l. W chwil臋 p贸藕niej patrzy艂 w rozdwojony koniec swojej broni. My艣liwy sta艂 si臋 zwierzyn膮.

Mia艂 wra偶enie, jakby si臋 znalaz艂 w oku cyklonu. Hassassin kr膮偶y艂 wok贸艂 niego z u艣miechem, przypieraj膮c go do muru.

- Jak brzmi to wasze ameryka艅skie adagio? - zadrwi艂. - Co艣 o ciekawo艣ci i kocie?

Langdon nie m贸g艂 si臋 skoncentrowa膰. Przeklina艂 swoj膮 nieostro偶no艣膰. Wszystko to nie mia艂o sensu. Sz贸sty symbol iluminat贸w? Zdenerwowany, wybuchn膮艂:

- Nigdy nie czyta艂em o sz贸stym symbolu iluminat贸w!

- My艣l臋, 偶e jednak czyta艂e艣. - Zab贸jca roze艣mia艂 si臋, zmuszaj膮c go do cofania si臋 wzd艂u偶 owalnej 艣ciany.

Langdon nie wiedzia艂, co o tym my艣le膰. By艂 przekonany, 偶e z niczym takim si臋 nie spotka艂. Iluminaci mieli pi臋膰 ambigram贸w. Opar艂 si臋 o 艣cian臋 i rozejrza艂 po pokoju w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni.

- Doskona艂e zjednoczenie pierwiastk贸w staro偶ytnej nauki - odezwa艂 si臋 Hassassin. - Ostatnie pi臋tno jest najwspanialsze ze wszystkich, ale obawiam si臋, 偶e nigdy go nie zobaczysz.

Langdon sam czu艂, 偶e jeszcze chwila, a niczego nie b臋dzie ogl膮da艂. W dalszym ci膮gu usi艂owa艂 znale藕膰 jakie艣 wyj艣cie.

- A ty widzia艂e艣 ten sz贸sty symbol? - spyta艂, staraj膮c si臋 zyska膰 na czasie.

- Kt贸rego艣 dnia mo偶e spotka mnie ten zaszczyt. Kiedy艣 si臋 sprawdz臋. - D藕gn膮艂 Langdona pr臋tem, jakby bawi艂a go ta gra.

Langdon znowu przesun膮艂 si臋 do ty艂u, nie odrywaj膮c plec贸w od 艣ciany. Mia艂 wra偶enie, 偶e Hassassin kieruje go ku jakiemu艣 miejscu, kt贸rego nie m贸g艂 dostrzec. Dok膮d? Nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na obejrzenie si臋 za siebie.

- To sz贸ste 偶elazo do pi臋tnowania - dopytywa艂 si臋 - gdzie ono jest?

- Nie tutaj. Najwyra藕niej ma je Janus.

- Janus? - Langdon pierwszy raz s艂ysza艂 to imi臋.

- Przyw贸dca iluminat贸w. Nied艂ugo ma tu przyby膰.

- Przyw贸dca iluminat贸w przybywa tutaj?

- Aby dokona膰 ostatecznego napi臋tnowania.

Langdon rzuci艂 przera偶one spojrzenie na Vittori臋. Wygl膮da艂a dziwnie spokojnie. Oczy mia艂a zamkni臋te i oddycha艂a powoli... g艂臋boko. Czy to ona mia艂a by膰 ostatni膮 ofiar膮? A mo偶e on?

- C贸偶 za zarozumia艂o艣膰 - prychn膮艂 Hassassin, obserwuj膮c spojrzenie Langdona. - Wy dwoje jeste艣cie niczym. Oczywi艣cie umrzecie, to nie ulega w膮tpliwo艣ci. Ale ostatnia ofiara, o kt贸rej m贸wi臋, to naprawd臋 niebezpieczny wr贸g.

Langdon usi艂owa艂 znale藕膰 jaki艣 sens w jego s艂owach. Niebezpieczny wr贸g? Wszyscy najwa偶niejsi kardyna艂owie nie 偶yli. Papie偶 nie 偶y艂. Iluminaci pozbyli si臋 ich wszystkich. Po chwili jednak znalaz艂 odpowied藕 w pustych oczach Hassassina.

Kamerling.

Kamerling Ventresca by艂 jedynym cz艂owiekiem daj膮cym 艣wiatu promie艅 nadziei podczas tych wszystkich strasznych wydarze艅. Zrobi艂 dzi艣 wi臋cej dla pot臋pienia iluminat贸w ni偶 g艂osiciele teorii spiskowych dokonali przez dziesi膮tki lat. Najwyra藕niej ma za to zap艂aci膰. To on sta艂 si臋 ostatecznym celem bractwa.

- Nigdy go nie dostaniecie - odezwa艂 si臋.

- Ja nie - odpar艂 Hassassin, zmuszaj膮c go do dalszego posuwania si臋 do ty艂u. - Ten zaszczyt jest zarezerwowany dla samego Janusa.

- Przyw贸dca iluminat贸w zamierza osobi艣cie napi臋tnowa膰 kamerlinga?

- Z w艂adz膮 wi膮偶膮 si臋 przywileje.

- Ale przecie偶 w 偶aden spos贸b nie uda mu si臋 teraz dosta膰 do Watykanu!

Hassassin przybra艂 zadowolon膮 z siebie min臋.

- Chyba 偶e jest um贸wiony.

Langdon zastanowi艂 si臋 nad jego s艂owami. Jedyn膮 osoba oczekiwan膮 teraz w Watykanie by艂 cz艂owiek nazwany przez media Dobrym Samarytaninem z Jedenastej Godziny, posiadaj膮cy podobno informacje, kt贸re mog膮 uratowa膰...

Dobry Bo偶e!

Hassassin u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie, najwyra藕niej rozbawiony przera偶eniem Langdona.

- Ja te偶 si臋 zastanawia艂em, jak uda mu si臋 dosta膰 do 艣rodka. Potem, jad膮c furgonetk膮, us艂ysza艂em w radiu relacj臋 o Dobrym Samarytaninie. - Znowu si臋 u艣miechn膮艂. - Watykan przyjmie Janusa z otwartymi ramionami.

Langdon niemal zatoczy艂 si臋 do ty艂u. Janus jest Samarytaninem! To by艂 wprost niewiarygodny podst臋p. Przyw贸dca iluminat贸w otrzyma kr贸lewsk膮 eskort臋, kt贸ra odprowadzi go wprost do gabinetu kamerlinga. Ale jak mu si臋 uda艂o zwie艣膰 Rochera? A mo偶e kapitan te偶 jest w to wmieszany? Langdon poczu艂, 偶e przechodzi go dreszcz. Od czasu gdy niemal si臋 udusi艂 w tajnym archiwum, nie mia艂 pe艂nego zaufania do Rochera.

Hassassin niespodziewanie d藕gn膮艂 go pr臋tem, trafiaj膮c lekko w bok.

Langdon odskoczy艂 gwa艂townie do ty艂u i rozgniewany zawo艂a艂:

- Janus nigdy nie wyjdzie z tego 偶ywy!

Hassassin wzruszy艂 ramionami.

- Niekt贸re sprawy s膮 warte tego, by za nie umrze膰.

Langdon wyczu艂, 偶e m贸wi powa偶nie. Janus przybywa do Watykanu w samob贸jczej misji? To sprawa honorowa? Przez chwil臋 wyobra偶a艂 sobie ca艂y przera偶aj膮cy cykl. Spisek iluminat贸w zatoczy艂 pe艂ne ko艂o. M艂ody ksi膮dz, kt贸rego mimowolnie wynie艣li na szczyty, zabijaj膮c papie偶a, okaza艂 si臋 godnym przeciwnikiem. Teraz przyw贸dca iluminat贸w go zniszczy w ko艅cowym akcie buntu przeciw Ko艣cio艂owi.

Nagle Langdon poczu艂, 偶e nie ma ju偶 za plecami 艣ciany. Uderzy艂 w niego powiew zimnego powietrza i stwierdzi艂, 偶e znalaz艂 si臋 poza komnat膮. Balkon! Wreszcie zrozumia艂, do czego d膮偶y艂 jego przeciwnik.

Doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, jak膮 przepa艣膰 ma za plecami, widzia艂 j膮 przecie偶, kiedy tu szed艂. Grozi艂 mu upadek z wysoko艣ci ponad trzydziestu metr贸w prosto na dziedziniec zamkowy. Hassassin tymczasem nie marnowa艂 czasu. B艂yskawicznym ruchem zrobi艂 wypad do przodu, celuj膮c pr臋tem prosto w jego brzuch. Uda艂o mu si臋 odskoczy膰, tak 偶e ostrze dosi臋g艂o tylko koszuli. Przeciwnik zada艂 nast臋pny cios. Langdon odskoczy艂 jeszcze bardziej do ty艂u i poczu艂 za sob膮 balustrad臋 balkonu. By艂 pewien, 偶e nast臋pny cios go zabije, tote偶 zdecydowa艂 si臋 na rozpaczliwe posuni臋cie. Obr贸ci艂 si臋 w bok i z艂apa艂 za pr臋t. D艂o艅 przeszy艂 mu okropny b贸l, ale nie pu艣ci艂.

Na Hassassinie nie zrobi艂o to wra偶enia. Przez chwil臋 szamotali si臋 twarz膮 w twarz, tak 偶e Langdon czu艂 jego cuchn膮cy oddech. W ko艅cu pr臋t zacz膮艂 mu si臋 wy艣lizgiwa膰 z r膮k - przeciwnik by艂 zbyt silny. Zdecydowa艂 si臋 na ostatnie desperackie posuni臋cie. Ryzykuj膮c utrat臋 r贸wnowagi, wyci膮gn膮艂 nog臋, 偶eby nadepn膮膰 Hassassinowi na zraniony palec. Tamten jednak by艂 profesjonalist膮 i ustawi艂 si臋 tak, by chroni膰 sw贸j s艂aby punkt.

Tak wi臋c Langdon zagra艂 ostatni膮 kart膮 i przegra艂.

R臋ka przeciwnika wystrzeli艂a gwa艂townie do przodu, zmuszaj膮c go do ponownego oparcia si臋 o barierk臋. Mia艂 teraz za sob膮 tylko otwart膮 przestrze艅, gdy偶 balustrada si臋ga艂a mu poni偶ej po艣ladk贸w. Hassassin trzyma艂 pr臋t obur膮cz w poprzek jego klatki piersiowej i pcha艂 z ca艂ej si艂y. Langdon, z plecami wygi臋tymi do ty艂u, wisia艂 nad przepa艣ci膮.

- Ma `assalamah - odezwa艂 si臋 szyderczo zab贸jca. - 呕egnaj.

Patrz膮c na niego bez cienia lito艣ci, pchn膮艂 po raz ostatni. Tym razem cz臋艣膰 cia艂a Langdona znajduj膮ca si臋 powy偶ej barierki przewa偶y艂a. Jego stopy oderwa艂y si臋 od posadzki. Kiedy zacz膮艂 spada膰, w desperackim odruchu uchwyci艂 si臋 balustrady. Lewa r臋ka si臋 ze艣lizgn臋艂a, ale praw膮 si臋 utrzyma艂. W rezultacie zawis艂 g艂ow膮 na d贸艂, zahaczony nogami i jedn膮 r臋k膮... staraj膮c si臋 utrzyma膰 w tej pozycji.

Nad nim Hassassin przygotowywa艂 si臋 do zadania morderczego ciosu. Kiedy pr臋t zacz膮艂 nabiera膰 szybko艣ci, Langdon mia艂 wra偶enie, 偶e doznaje nadnaturalnej wizji. Nie wiedzia艂, czy spowodowa艂a to blisko艣膰 艣mierci, czy po prostu 艣lepy strach, ale ujrza艂 w pewnym momencie po艣wiat臋 otaczaj膮c膮 ze wszystkich stron posta膰 Hassassina. Nie wiadomo sk膮d, za plecami zab贸jcy pojawi艂 si臋 stopniowo rozszerzaj膮cy si臋 blask... jakby nadlatywa艂a ognista kula.

W po艂owie zamachu Hassassin wypu艣ci艂 pr臋t z r膮k i zawy艂 z b贸lu.

呕elazna sztaba przelecia艂a tu偶 ko艂o Langdona i znikn臋艂a w ciemno艣ciach. Napastnik odwr贸ci艂 si臋 ty艂em do niego, a w贸wczas Langdon zobaczy艂 na jego plecach du偶e, pokryte p臋cherzami oparzenie. Kiedy podci膮gn膮艂 si臋 wy偶ej, ujrza艂 Vittori臋 stoj膮c膮 naprzeciw Hassassina i mierz膮c膮 go wrogim spojrzeniem.

Dziewczyna wymachiwa艂a trzyman膮 przed sob膮 pochodni膮, a w 艣wietle p艂omienia wyra藕nie by艂o wida膰 straszliwy wyraz nienawi艣ci na jej twarzy. Langdon nie mia艂 poj臋cia, jak uda艂o jej si臋 uwolni膰, ale teraz by艂o mu to oboj臋tne. Musia艂 jak najszybciej dosta膰 si臋 z powrotem na balkon.

Ta walka nie mo偶e d艂ugo potrwa膰, Hassassin jest dla Vittorii zbyt gro藕nym przeciwnikiem. Teraz, rycz膮c z gniewu, b艂yskawicznie rzuci艂 si臋 na ni膮. Zd膮偶y艂a zrobi膰 unik, ale i tak ju偶 po chwili z艂apa艂 pochodni臋 i pr贸bowa艂 wyrwa膰 j膮 dziewczynie z r臋ki. Langdon nie czeka艂 d艂u偶ej. Przeskoczy艂 przez barierk臋 i zaci艣ni臋t膮 pi臋艣ci膮 uderzy艂 prosto w oparzenie na jego plecach.

Krzyk, kt贸ry wyda艂 z siebie zab贸jca, s艂ycha膰 by艂o chyba a偶 w Watykanie.

Hassassin zamar艂 na chwil臋, garbi膮c si臋 z b贸lu. Pu艣ci艂 pochodni臋, a w贸wczas Vittoria z ca艂ej si艂y wbi艂a j膮 w jego twarz. Rozleg艂o si臋 skwierczenie przypalanego cia艂a, gdy pochodnia trafi艂a go w lewe oko. Znowu straszliwie krzykn膮艂 i zas艂oni艂 si臋 r臋kami.

- Oko za oko - sykn臋艂a Vittoria. Tym razem zamachn臋艂a si臋 pochodni膮 jak kijem do bejsbolu, a kiedy trafi艂a, Hassassin zatoczy艂 si臋 do ty艂u, na barierk臋. Langdon i Vittoria b艂yskawicznie znale藕li si臋 przy nim i jednocze艣nie na niego naparli. Cia艂o zab贸jcy przekozio艂kowa艂o przez barierk臋 i run臋艂o w ciemno艣膰. Tym razem nie by艂o krzyku. Jedynym d藕wi臋kiem, jaki do nich dobieg艂, by艂 trzask p臋kaj膮cego kr臋gos艂upa, kiedy Hassassin wyl膮dowa艂 na stosie kul armatnich na dziedzi艅cu poni偶ej.

Langdon odwr贸ci艂 si臋 do Vittorii i spojrza艂 na ni膮 z niedowierzaniem. Rozlu藕nione wi臋zy zwisa艂y jej z ramion i brzucha. W oczach mia艂a szata艅ski blask.

- Houdini zna艂 jog臋 - o艣wiadczy艂a.

109

Tymczasem na placu 艢wi臋tego Piotra szereg gwardzist贸w szwajcarskich wykrzykiwa艂 rozkazy i rozstawia艂 si臋 wachlarzem, usi艂uj膮c odepchn膮膰 ludzi na bezpieczn膮 odleg艂o艣膰. Bezskutecznie. T艂um by艂 zbyt g臋sty i znacznie bardziej zainteresowany zag艂ad膮 zagra偶aj膮c膮 Watykanowi ni偶 w艂asnym bezpiecze艅stwem. Wzniesione wysoko telebimy stacji telewizyjnych pokazywa艂y obecnie - dzi臋ki uprzejmo艣ci kamerlinga - pojemnik z antymateri膮 i jego wy艣wietlacz odliczaj膮cy czas do wybuchu. By艂 to bezpo艣redni obraz z monitora gwardii szwajcarskiej. Niestety, ten widok wcale nie zniech臋ca艂 t艂um贸w. Ludzie obecni na placu, widz膮c niewielk膮 kropelk臋 w pojemniku, dochodzili do wniosku, 偶e nie mo偶e ona by膰 tak gro藕na, jak im si臋 wydawa艂o. Poza tym widzieli teraz zegar odliczaj膮cy czas - by艂o jeszcze prawie czterdzie艣ci pi臋膰 minut do wybuchu. Mn贸stwo czasu, 偶eby zosta膰 i popatrzy膰.

Niemniej jednak gwardzi艣ci jednog艂o艣nie uznali, 偶e odwa偶na decyzja kamerlinga, 偶eby przem贸wi膰 do 艣wiata, ujawniaj膮c prawd臋, a nast臋pnie dostarczy膰 mediom namacalne dowody zdrady iluminat贸w, by艂a bardzo rozs膮dnym posuni臋ciem. Iluminaci niew膮tpliwie spodziewali si臋, 偶e Ko艣ci贸艂 swoim zwyczajem zachowa milczenie w obliczu przeciwno艣ci. Jednak dzi艣 tak si臋 nie sta艂o. Kamerling Ventresca okaza艂 si臋 godnym przeciwnikiem.

W Kaplicy Syksty艅skiej kardyna艂 Mortati zaczyna艂 odczuwa膰 niepok贸j. By艂a godzina dwudziesta trzecia pi臋tna艣cie. Wielu kardyna艂贸w nadal si臋 modli艂o, ale pozostali zgromadzili si臋 w pobli偶u wyj艣cia, wyra藕nie zdenerwowani, 偶e jest ju偶 ta godzina. Niekt贸rzy nawet b臋bnili w drzwi pi臋艣ciami.

Porucznik Chartrand znajdowa艂 si臋 po drugiej stronie tych drzwi. S艂ysza艂 艂omotanie i nie bardzo wiedzia艂, co ma zrobi膰. Spojrza艂 na zegarek. Nadesz艂a ju偶 pora ewakuacji, jednak kapitan Rocher wyda艂 wyra藕ny rozkaz, 偶eby nie wypuszcza膰 kardyna艂贸w, dop贸ki nie da zna膰. 艁omotanie w drzwi stawa艂o si臋 coraz g艂o艣niejsze i Chartrand odczu艂 niepok贸j. Zastanawia艂 si臋, czy kapitan czasem o tym nie zapomnia艂. Od czasu tajemniczej rozmowy telefonicznej zachowywa艂 si臋 bardzo dziwnie.

Porucznik wyj膮艂 radiotelefon.

- Kapitanie? M贸wi Chartrand. Ju偶 min臋艂a ustalona pora. Czy mam otworzy膰 drzwi kaplicy?

- Te drzwi maj膮 zosta膰 zamkni臋te. Wydaje mi si臋, 偶e wyda艂em ju偶 taki rozkaz.

- Tak, sir. Ja tylko...

- Nied艂ugo przyb臋dzie nasz go艣膰. We藕 kilku ludzi na g贸r臋 i pilnujcie drzwi do gabinetu papie偶a. Kamerlingowi nie wolno nigdzie wychodzi膰.

- S艂ucham?

- Czego w tym nie rozumiecie, poruczniku?

- Wszystko rozumiem. Ju偶 ruszam.

Na g贸rze, w gabinecie papie偶a, kamerling sta艂 zamy艣lony przed kominkiem. Bo偶e, daj mi si艂臋. Daj nam cud. Poruszy艂 pogrzebaczem w臋gle, zastanawiaj膮c si臋, czy prze偶yje t臋 noc.

110

Dwudziesta trzecia dwadzie艣cia trzy.

Rozdygotana Vittoria sta艂a na balkonie Zamku 艢wi臋tego Anio艂a i patrzy艂a na Rzym oczami pe艂nymi 艂ez. Tak bardzo pragn臋艂a obj膮膰 Roberta, ale nie mog艂a. Mia艂a wra偶enie, 偶e ca艂e jej cia艂o jest bez czucia. Dostosowuje si臋. Sprawdza skutki. M臋偶czyzna, kt贸ry zabi艂 jej ojca, le偶y martwy tam na dole, a niewiele brakowa艂o, 偶eby ona r贸wnie偶 zgin臋艂a.

Kiedy Langdon dotkn膮艂 jej ramienia, ciep艂o jego d艂oni jakby w czarodziejski spos贸b skruszy艂o wi臋偶膮cy j膮 l贸d. Jej cia艂o zadygota艂o i powr贸ci艂o do 偶ycia. Rozwia艂a si臋 mg艂a spowijaj膮ca umys艂. Odwr贸ci艂a si臋 do niego. Wygl膮da艂 strasznie - mokry i zmi臋ty. Musia艂 przej艣膰 przez piek艂o, d膮偶膮c jej na ratunek.

- Dzi臋kuj臋... - wyszepta艂a.

Langdon u艣miechn膮艂 si臋 do niej z wysi艂kiem i przypomnia艂, 偶e to raczej ona zas艂uguje na podzi臋kowania. To jej umiej臋tno艣膰 przemieszczania ramion w stawach uratowa艂a ich oboje. Vittoria wytar艂a oczy. Ch臋tnie sta艂aby tu z nim w niesko艅czono艣膰, ale ta chwila wytchnienia nie trwa艂a zbyt d艂ugo.

- Musimy si臋 st膮d wydosta膰 - o艣wiadczy艂 Langdon.

Vittoria my艣la艂a w tym momencie o czym innym. Patrzy艂a w kierunku Watykanu. Najmniejsze pa艅stwo 艣wiata le偶a艂o niepokoj膮co blisko, zalane blaskiem reflektor贸w stacji telewizyjnych. Z przera偶eniem stwierdzi艂a, 偶e wi臋kszo艣膰 Placu 艢wi臋tego Piotra wype艂niona jest lud藕mi! Gwardzistom uda艂o si臋 ich usun膮膰 tylko z pasa oko艂o pi臋膰dziesi臋ciu metr贸w tu偶 przed sam膮 bazylik膮 - a to mniej ni偶 jedna trzecia. Pier艣cie艅 ludzi otaczaj膮cych plac by艂 teraz nawet g臋艣ciejszy, gdy偶 osoby stoj膮ce w bezpiecznej odleg艂o艣ci napiera艂y na te przed nimi, 偶eby lepiej widzie膰 i w ten spos贸b praktycznie wi臋zi艂y innych w 艣rodku. S膮 za blisko, pomy艣la艂a Vittoria. O wiele za blisko!

- Wracam tam - oznajmi艂 beznami臋tnym tonem Langdon.

Vittoria spojrza艂a na niego z niedowierzaniem.

- Do Watykanu?

Langdon opowiedzia艂 jej o Dobrym Samarytaninie i jego podst臋pie. Przyw贸dca iluminat贸w Janus przybywa艂 osobi艣cie, aby napi臋tnowa膰 kamerlinga. Ko艅cowa demonstracja przewagi.

- Nikt w Watykanie o tym nie wie - wyja艣ni艂 jej. - Nie mam jak si臋 z nimi skontaktowa膰, a ten cz艂owiek przyb臋dzie lada chwila. Musz臋 ostrzec stra偶nik贸w, zanim go wpuszcz膮 do 艣rodka.

- Ale przecie偶 nie przedostaniesz si臋 przez te t艂umy!

- Jest pewna droga, zaufaj mi. - W jego g艂osie brzmia艂a pewno艣膰 siebie.

Vittoria ponownie poczu艂a, 偶e wie on o czym艣, o czym ona nie ma poj臋cia.

- Te偶 id臋.

- Nie. Po co obydwoje mamy ryzykowa膰...

- Musz臋 znale藕膰 jaki艣 spos贸b, 偶eby usun膮膰 stamt膮d tych ludzi! Grozi im ogromne niebezpie...

W tym momencie balkon, na kt贸rym stali, zacz膮艂 dr偶e膰. Og艂uszaj膮cy huk wstrz膮sn膮艂 ca艂ym zamkiem. Potem o艣lepi艂o ich bia艂e 艣wiat艂o od strony Watykanu. Vittorii przysz艂o na my艣l tylko jedno. O m贸j Bo偶e! Antymateria wybuch艂a wcze艣niej!

Jednak zamiast huku eksplozji dotar艂y do nich gromkie wiwaty zgromadzonego na placu t艂umu. Vittoria zmru偶y艂a oczy, 偶eby dostrzec co艣 w o艣lepiaj膮cym blasku. Okaza艂o si臋, 偶e jego 藕r贸d艂em s膮 reflektory stacji telewizyjnych skierowane teraz, jak si臋 wydawa艂o, prosto na nich! Wszyscy na placu obracali si臋 w ich stron臋, wykrzykiwali co艣 i pokazywali. Gwar by艂 coraz g艂o艣niejszy i na placu zapanowa艂a nagle radosna atmosfera.

Langdon patrzy艂 na to ze zdumieniem.

- Co, u diab艂a...

Nag艂y ryk rozdar艂 niebo tu偶 nad nimi.

Zza wie偶y wynurzy艂 si臋 papieski helikopter. Lecia艂 na wysoko艣ci najwy偶ej pi臋tnastu metr贸w nad nimi, kieruj膮c si臋 prosto w stron臋 Watykanu. Kiedy przelatywa艂 nad ich g艂owami, b艂yszcz膮c w 艣wietle telewizyjnych reflektor贸w, zatrz膮s艂 si臋 ca艂y zamek. 艢wiat艂a pod膮偶y艂y w 艣lad za helikopterem, tak 偶e Vittoria i Langdon znale藕li si臋 niespodziewanie w ciemno艣ci.

Gdy ogromna maszyna zawis艂a nad placem 艢wi臋tego Piotra, Vittori臋 ogarn臋艂o mdl膮ce przeczucie, 偶e jest ju偶 za p贸藕no. 艢mig艂owiec, wzbijaj膮c tumany kurzu, opad艂 na pust膮 cz臋艣膰 placu pomi臋dzy bazylik膮 a t艂umem, tu偶 przy schodach prowadz膮cych do 艣wi膮tyni.

- To si臋 nazywa wej艣cie - stwierdzi艂a. Na tle bia艂ego marmuru widzia艂a male艅k膮 figurk臋 wychodz膮c膮 z bazyliki i kieruj膮c膮 si臋 do helikoptera. Nie rozpozna艂aby jej, gdyby nie czerwony beret. - Uroczyste powitanie. To Rocher.

Langdon uderzy艂 pi臋艣ci膮 w balustrad臋.

- Kto艣 musi ich ostrzec! - Odwr贸ci艂 si臋, 偶eby odej艣膰.

- Poczekaj! - Vittoria z艂apa艂a go za r臋k臋. Dostrzeg艂a w艂a艣nie co艣 tak nieprawdopodobnego, 偶e nie chcia艂a wierzy膰 w艂asnym oczom. Dr偶膮c膮 d艂oni膮 wskaza艂a w kierunku 艣mig艂owca. Nawet z tej odleg艂o艣ci nie by艂o mowy o pomy艂ce. Na trapie spuszczonym z maszyny znajdowa艂a si臋 jeszcze jedna posta膰... posta膰 poruszaj膮ca si臋 w tak wyj膮tkowy spos贸b, 偶e mog艂a to by膰 tylko jedna osoba. Osoba ta siedzia艂a, ale opu艣ci艂a trap i pop臋dzi艂a przez plac bez wysi艂ku i z zadziwiaj膮c膮 pr臋dko艣ci膮.

Kr贸l na ruchomym elektrycznym tronie.

Maximilian Kohler.

111

Bogactwo wystroju korytarza Belvedere przyprawi艂o Kohlera o md艂o艣ci. Z艂oty li艣膰 z sufitu wystarczy艂by zapewne na sfinansowanie rocznych bada艅 nad rakiem. Rocher prowadzi艂 Kohlera specjaln膮 ramp膮 dla niepe艂nosprawnych, wiod膮c膮 okr臋偶n膮 drog膮 do Pa艂acu Apostolskiego.

- Nie ma windy? - zagadn膮艂 Kohler.

- Zasilanie jest wy艂膮czone. - Rocher wskaza艂 r臋k膮 艣wiece pal膮ce si臋 wok贸艂 nich w zaciemnionym budynku. - To cz臋艣膰 naszego planu poszukiwa艅.

- Kt贸ry niew膮tpliwie zawi贸d艂.

Rocher potwierdzi艂 skinieniem g艂owy.

W tym momencie Kohlera dopad艂 kolejny atak kaszlu. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e mo偶e to by膰 jeden z ostatnich, i wcale nie by艂a to niemi艂a my艣l.

Kiedy dotarli na g贸rne pi臋tro i ruszyli korytarzem w kierunku gabinetu papie偶a, podbieg艂o ku nim czterech gwardzist贸w.

- Kapitanie, co pan tu robi? - odezwa艂 si臋 jeden z nich zaniepokojonym tonem. - My艣la艂em, 偶e ten cz艂owiek ma informacje, kt贸re...

- On chce rozmawia膰 wy艂膮cznie z kamerlingiem.

Stra偶nicy odsun臋li si臋, ale patrzyli na nich podejrzliwie.

- Zawiadomcie kamerlinga - odezwa艂 si臋 rozkazuj膮cym tonem Rocher - 偶e przyby艂 Maximilian Kohler, dyrektor CERN-u, i chce si臋 z nim spotka膰. Natychmiast.

- Tak jest, sir! - Jeden ze stra偶nik贸w pobieg艂 w kierunku gabinetu kamerlinga. Pozostali ani drgn臋li. Przygl膮dali si臋 z zaniepokojeniem Rocherowi. - Chwileczk臋, kapitanie. Musimy zapowiedzie膰 pa艅skiego go艣cia.

Jednak Kohler nie zamierza艂 si臋 zatrzymywa膰. Skr臋ci艂 gwa艂townie w贸zkiem i objecha艂 ca艂膮 grupk臋.

Ruszyli za nim biegiem.

- Fermati! Prosz臋 pana! Prosz臋 si臋 zatrzyma膰!

Poczu艂 do nich odraz臋. Nawet najbardziej elitarne si艂y ochrony nie potrafi艂y si臋 powstrzyma膰 przed lito艣ci膮, kt贸r膮 wszyscy odczuwali wobec kalek. Gdyby by艂 zdrowy, stra偶nicy z pewno艣ci膮 by go nie przepu艣cili. Kalecy s膮 bezsilni, pomy艣la艂 Kohler. A przynajmniej tak si臋 wszystkim wydaje.

Kohler wiedzia艂, 偶e ma niewiele czasu na wykonanie tego, po co tu przyby艂. Zdawa艂 te偶 sobie spraw臋, 偶e mo偶e dzi艣 zgin膮膰. Sam by艂 zaskoczony, jak niewiele go to obchodzi. 艢mier膰 by艂a cen膮, kt贸r膮 by艂 sk艂onny zap艂aci膰. Zbyt wiele przecierpia艂 w 偶yciu, 偶eby pozwoli膰, by kto艣 taki jak kamerling Ventresca zniszczy艂 jego dzie艂o.

- Signore! - krzyczeli stra偶nicy, wyprzedzaj膮c go i blokuj膮c drog臋. - Musi pan si臋 zatrzyma膰! - Jeden z nich wyj膮艂 pistolet i wymierzy艂 do niego.

Kohler stan膮艂.

Rocher podszed艂 do niego z przepraszaj膮c膮 min膮.

- Panie Kohler, bardzo prosz臋. To potrwa tylko chwil臋. Nikt nie wchodzi do gabinetu papie偶a niezapowiedziany.

Kohler wyczyta艂 w oczach Rochera, 偶e nie ma wyboru. Dobrze, pomy艣la艂, w takim razie poczekamy.

Stra偶nicy z mimowolnym okrucie艅stwem zatrzymali dyrektora tu偶 obok wielkiego lustra w z艂oconej ramie. Widok w艂asnej wykrzywionej sylwetki wzbudzi艂 w Kohlerze obrzydzenie. Dawny, t艂umiony przez lata gniew zn贸w da艂 o sobie zna膰. Ale ten gniew dodawa艂 mu si艂. Znajdowa艂 si臋 teraz w艣r贸d wrog贸w. To byli ludzie, kt贸rzy odebrali mu godno艣膰. To w艂a艣nie oni. Przez nich nigdy nie zazna艂 dotyku kobiety... nigdy nie m贸g艂 stan膮膰 wyprostowany, gdy odbiera艂 nagrody. Jak膮 prawd臋 posiadaj膮 ci ludzie? Jakie dowody, do cholery!? Ksi臋g臋 ze staro偶ytnymi ba艣niami? Obietnice przysz艂ych cud贸w? Nauka codziennie przynosi nowe cudy!

Wpatrywa艂 si臋 przez chwil臋 we w艂asne kamienne oczy. Dzi艣 mog臋 zgin膮膰 z r膮k religii, pomy艣la艂. Ale to nie pierwszy raz zagra偶a ona mojemu 偶yciu.

Przez chwil臋 zn贸w mia艂 jedena艣cie lat i le偶a艂 w 艂贸偶ku w dworku swoich rodzic贸w we Frankfurcie. Le偶a艂 na najlepszych lnianych prze艣cierad艂ach, ale by艂y one mokre od potu. Max czu艂 si臋, jakby pali艂 go 偶ywy ogie艅; niewyobra偶alny b贸l niszczy艂 jego cia艂o. Przy jego 艂贸偶ku ju偶 od dw贸ch dni kl臋czeli matka i ojciec, i przez ca艂y czas si臋 modlili.

Z boku sta艂o trzech najlepszych frankfurckich lekarzy.

- Nalegam, 偶eby艣cie to ponownie rozwa偶yli! - odezwa艂 si臋 jeden z nich. - Sp贸jrzcie na ch艂opca! Gor膮czka ca艂y czas ro艣nie. On straszliwie cierpi. Jego 偶ycie jest zagro偶one!

Jednak Max zna艂 odpowied藕 matki, zanim j膮 jeszcze wyg艂osi艂a.

- Gott wird ihn beschuetzen.

Tak, pomy艣la艂 Max. B贸g mnie ochroni. Przekonanie w g艂osie matki dodawa艂o mu si艂. B贸g mnie ochroni.

Godzin臋 p贸藕niej Max mia艂 wra偶enie, jakby ca艂e jego cia艂o mia偶d偶y艂 samoch贸d. Nie m贸g艂 nawet na tyle z艂apa膰 oddechu, 偶eby krzycze膰 z b贸lu.

- Wasz syn straszliwie cierpi - odezwa艂 si臋 drugi lekarz. - Pozw贸lcie mi chocia偶 z艂agodzi膰 jego b贸l. Mam w torbie zastrzyk...

- Ruhe, bitte! - uciszy艂 go ojciec Maxa, nawet nie otwieraj膮c oczu, i modli艂 si臋 dalej.

„Ojcze, prosz臋! - chcia艂 krzykn膮膰 Max. - Pozw贸l im powstrzyma膰 ten b贸l!” Ale jego s艂owa zdusi艂 kolejny atak kaszlu.

Godzin臋 p贸藕niej b贸l by艂 jeszcze straszniejszy.

- Wasz syn mo偶e zosta膰 sparali偶owany - krzycza艂 jeden z lekarzy. - A nawet umrze膰! Mamy lekarstwa, kt贸re mog膮 mu pom贸c!

Jednak Frau i Herr Kohler nie zamierzali na to pozwoli膰. Nie wierzyli w medycyn臋. Kim偶e oni s膮, 偶eby zak艂贸ca膰 boskie plany? Modlili si臋 zatem jeszcze gorliwiej. W ko艅cu B贸g pob艂ogos艂awi艂 ich tym ch艂opcem, to dlaczego mia艂by im go odbiera膰? Matka szepta艂a Maxowi, 偶eby by艂 silny. Wyja艣nia艂a mu, 偶e B贸g go sprawdza... jak w biblijnej opowie艣ci o Abrahamie... sprawdza jego wiar臋.

Max stara艂 si臋 zachowa膰 wiar臋, ale b贸l by艂 rozdzieraj膮cy.

- Nie mog臋 na to patrzy膰! - stwierdzi艂 w ko艅cu jeden z lekarzy i wybieg艂 z pokoju.

O 艣wicie Max by艂 ju偶 p贸艂przytomny. Wszystkie mi臋艣nie kurczy艂y mu si臋 z b贸lu. Gdzie jest Jezus? zastanawia艂 si臋. Czy mnie nie kocha? Czu艂, jak 偶ycie z niego uchodzi.

Matka zasn臋艂a przy jego 艂贸偶ku, r臋kami nadal obejmuj膮c jego cia艂o. Ojciec sta艂 po drugiej stronie pokoju, wpatruj膮c si臋 w okno. Wygl膮da艂, jakby by艂 w transie. Do Maxa dobiega艂 szmer jego nieustaj膮cej modlitwy o mi艂osierdzie.

W艂a艣nie w贸wczas nad ch艂opcem pochyli艂a si臋 jaka艣 posta膰. Anio艂? Max prawie nic nie widzia艂, tak mia艂 spuchni臋te powieki. Posta膰 zacz臋艂a szepta膰 mu do ucha, jednak nie by艂 to g艂os anio艂a, tylko jednego z lekarzy... tego, kt贸ry od dw贸ch dni siedzia艂 bez przerwy w k膮cie pokoju i b艂aga艂 jego rodzic贸w, 偶eby pozwolili mu zaaplikowa膰 ch艂opcu nowy lek, kt贸ry otrzyma艂 z Anglii.

- Nigdy sobie nie wybacz臋 - szepn膮艂 lekarz - je艣li tego nie zrobi臋. - Uj膮艂 艂agodnie kruch膮 r臋k臋 Maxa. - 呕a艂uj臋, 偶e nie zrobi艂em tego wcze艣niej.

Ch艂opiec poczu艂 lekkie uk艂ucie w r臋k臋, niemal niezauwa偶alne przy b贸lu, kt贸ry go dr臋czy艂.

Lekarz cicho spakowa艂 swoje rzeczy. Zanim odszed艂, przy艂o偶y艂 jeszcze Maxowi d艂o艅 do czo艂a.

- To uratuje ci 偶ycie. Bardzo wierz臋 w si艂臋 medycyny.

Ju偶 po kilku minutach Max poczu艂, jakby czarodziejska substancja p艂yn臋艂a przez jego 偶y艂y. Po ca艂ym ciele rozlewa艂o si臋 ciep艂o i 艂agodzi艂o b贸l. W ko艅cu, po raz pierwszy od wielu dni, uda艂o mu si臋 zasn膮膰.

Kiedy gor膮czka spad艂a, jego rodzice og艂osili, 偶e to cud boski. Jednak gdy okaza艂o si臋, 偶e ich syn zostanie kalek膮, wpadli w przygn臋bienie. Wozili Maxa na w贸zku do ko艣cio艂a i b艂agali ksi臋偶y o pomoc.

- Wasz syn prze偶y艂 wy艂膮cznie dzi臋ki 艂asce Boga - oznajmi艂 jeden z nich.

Max s艂ucha艂, ale si臋 nie odzywa艂.

- Ale nasz syn nie mo偶e chodzi膰! - 艂ka艂a Frau Kohler.

Ksi膮dz pokiwa艂 smutnie g艂ow膮.

- Tak. Widocznie B贸g ukara艂 go za to, 偶e nie mia艂 dostatecznej wiary.

- Panie Kohler? - wyrwa艂 go z zamy艣lenia jeden z gwardzist贸w. - Kamerling powiedzia艂, 偶e udzieli panu audiencji.

Kohler chrz膮kn膮艂 i ruszy艂 szybko wzd艂u偶 korytarza.

- Jest zaskoczony pa艅sk膮 wizyt膮 - doda艂 stra偶nik.

- Z pewno艣ci膮. - Jecha艂 dalej. - Chc臋 si臋 z nim zobaczy膰 sam na sam.

- Niemo偶liwe - odpar艂 gwardzista. - Nikt nie...

- Poruczniku - warkn膮艂 Rocher. - Spotkanie odb臋dzie si臋 na takich zasadach, jak 偶yczy sobie pan Kohler.

Stra偶nik spojrza艂 na niego z wyra藕nym niedowierzaniem.

Przed drzwiami do gabinetu papie偶a Rocher zezwoli艂 swoim ludziom na przeprowadzenie standardowej kontroli Kohlera. Wykrywacze metalu okaza艂y si臋 bezradne w obliczu niezliczonych urz膮dze艅 elektronicznych zamontowanych na w贸zku dyrektora. Gwardzi艣ci obszukali go te偶 r臋cznie, ale byli zbyt skr臋powani jego kalectwem, 偶eby zrobi膰 to dok艂adnie. Nie znale藕li zatem rewolweru umocowanego pod siedzeniem w贸zka ani urz膮dzenia, kt贸re, jak liczy艂 Kohler, dostarczy niezapomnianego zako艅czenia dzisiejszego ci膮gu wydarze艅.

Kiedy Kohler wjecha艂 do gabinetu, kamerling Ventresca kl臋cza艂 zatopiony w modlitwie przed dogasaj膮cym kominkiem. Nie otwieraj膮c oczu, spyta艂:

- Panie Kohler, przyjecha艂 pan, aby zrobi膰 ze mnie m臋czennika?

112

W tym czasie Vittoria i Langdon posuwali si臋 w膮skim tunelem o nazwie Il Passetto, prowadz膮cym do Watykanu. Langdon trzyma艂 w r臋ku pochodni臋, ale dawa艂a ona tylko tyle 艣wiat艂a, 偶e widzieli kilka metr贸w przej艣cia przed sob膮. Sufit zwisa艂 nisko nad ich g艂owami. W powietrzu czu膰 by艂o wilgo膰. Langdon p臋dzi艂 przed siebie, a Vittoria przez ca艂y czas dotrzymywa艂a mu kroku.

Tunel ostro pi膮艂 si臋 w g贸r臋 w miejscu, gdzie wychodzi艂 poza obr臋b zamku. Potem wznosi艂 si臋 jeszcze do przej艣cia pod kamiennymi murami obronnymi, a dalej utrzymywa艂 si臋 ju偶 na r贸wnym poziomie i kierowa艂 prosto ku Watykanowi.

Nawet biegn膮c, Langdon bez przerwy obraca艂 w my艣lach dr臋cz膮ce go obrazy - Kohler, Janus, Hassassin, Rocher... sz贸sty symbol? Na pewno s艂ysza艂e艣 o sz贸stym symbolu, twierdzi艂 zab贸jca. Jest najwspanialszy ze wszystkich. Langdon jednak by艂 pewien, 偶e nigdy o nim nie s艂ysza艂. Nawet mi艂o艣nicy teorii spiskowych nigdy o nim nie wspominali... prawdziwym czy wymy艣lonym. Owszem, by艂y plotki o z艂otych sztabach i Diamencie Iluminat贸w, ale nigdy o sz贸stym ambigramie.

- Kohler nie mo偶e by膰 Janusem! - wybuchn臋艂a Vittoria, kiedy biegli. - To niemo偶liwe!

Jednak Langdon nauczy艂 si臋 dzisiaj, 偶eby nie u偶ywa膰 wi臋cej s艂owa „niemo偶liwe”.

- Nie wiem - odkrzykn膮艂. - Kohler ma ogromny 偶al do Ko艣cio艂a, a posiada te偶 powa偶ne wp艂ywy.

- Przez ten kryzys naukowcy z CERN-u wydaj膮 si臋 potworami! Max nigdy nie zrobi艂by niczego, co zniszczy艂oby reputacj臋 o艣rodka!

Z jednej strony, CERN rzeczywi艣cie zebra艂 dzisiaj publiczne ci臋gi, a wszystko dlatego, 偶e iluminaci uparli si臋, 偶eby zrobi膰 z tego publiczny spektakl. Jednak Langdon zastanawia艂 si臋, do jakiego stopnia rzeczywi艣cie zaszkodzi艂o to o艣rodkowi. Krytyka ze strony Ko艣cio艂a nie by艂a dla niego niczym nowym. Im d艂u偶ej o tym my艣la艂, tym bardziej utwierdza艂 si臋 w przekonaniu, 偶e w istocie ten kryzys mo偶e si臋 okaza膰 raczej korzystny dla CERN-u. Je艣li chodzi o popularno艣膰, to antymateria by艂a dzi艣 niew膮tpliwym zwyci臋zc膮. Ca艂y 艣wiat o niej m贸wi艂.

- Wiesz, co twierdzi艂 P. T. Barnum, jeden z prekursor贸w reklamy? - zawo艂a艂 do Vittorii przez rami臋. - „Niewa偶ne, co o mnie m贸wicie, tylko piszcie poprawnie moje nazwisko!”. Za艂o偶臋 si臋, 偶e ju偶 w tej chwili ustawia si臋 kolejka po licencj臋 na antymateri臋. A kiedy przekonaj膮 si臋 dzi艣 w nocy o jej rzeczywistej sile...

- To bez sensu - zauwa偶y艂a dziewczyna. - Publiczna prezentacja prze艂omowych odkry膰 naukowych nie polega na pokazywaniu ich si艂y destrukcyjnej! Taki obr贸t sprawy jest bardzo niekorzystny dla antymaterii, naprawd臋!

Pochodnia Langdona zaczyna艂a przygasa膰.

- A mo偶e to jest znacznie prostsze. Mo偶e Kohler zak艂ada艂, 偶e Watykan utrzyma w tajemnicy istnienie antymaterii, 偶eby nie zdradzi膰 艣wiatu pot臋gi iluminat贸w dysponuj膮cych tak膮 broni膮. Kohler oczekiwa艂, 偶e Ko艣ci贸艂, jak zwykle, b臋dzie milcza艂 na temat zagro偶enia, tymczasem kamerling zmieni艂 regu艂y gry.

Vittoria nie odpowiedzia艂a i w milczeniu p臋dzili dalej tunelem.

Tymczasem Langdonowi ten scenariusz wydawa艂 si臋 coraz bardziej prawdopodobny.

- Tak! Kohler absolutnie nie spodziewa艂 si臋 takiej reakcji kamerlinga. Ventresca z艂ama艂 dotychczasow膮 tradycj臋 milczenia i upubliczni艂 kryzys. By艂 szczery do b贸lu. Przecie偶 nawet pokaza艂 antymateri臋 w telewizji. To by艂o genialne posuni臋cie, a Kohler zupe艂nie si臋 go nie spodziewa艂. Ironia polega na tym, 偶e atak iluminat贸w obr贸ci艂 si臋 przeciw nim samym. Bezwiednie przyczynili si臋 do tego, 偶e kamerling wyr贸s艂 na nowego przyw贸dc臋 Ko艣cio艂a. A teraz Kohler przyjecha艂, 偶eby go zabi膰!

- Max jest sukinsynem - o艣wiadczy艂a Vittoria - ale nie morderc膮. I w 偶adnym wypadku nie wzi膮艂by udzia艂u w zab贸jstwie mojego ojca.

W g艂owie Langdona rozleg艂 si臋 g艂os Kohlera. Wielu puryst贸w naukowych, nawet w CERN-ie, uwa偶a艂o, 偶e Leonardo jest niebezpieczny. 艁膮czenie nauki i Boga jest najwi臋kszym naukowym 艣wi臋tokradztwem.

- Mo偶e Kohler odkry艂 wasze badania antymaterii ju偶 kilka tygodni temu i nie spodoba艂y mu si臋 religijne implikacje tego projektu?

- I z tego powodu zabi艂 mojego ojca? Przecie偶 to 艣mieszne! Poza tym, Max Kohler nawet nie wiedzia艂 o istnieniu tego projektu.

- Mo偶e, kiedy wyjecha艂a艣, tw贸j ojciec z艂ama艂 si臋 i konsultowa艂 si臋 z Kohlerem. Sama m贸wi艂a艣, 偶e martwi艂 si臋 moralnymi skutkami wyprodukowania tak niebezpiecznej substancji.

- Mia艂by prosi膰 o moralne przewodnictwo Maxa Kohlera? - Vittoria prychn臋艂a. - Nie s膮dz臋!

Tunel lekko zakr臋ci艂 na zach贸d. Biegli coraz szybciej, ale niestety, pochodnia ju偶 si臋 dopala艂a. Langdon obawia艂 si臋, co b臋dzie, kiedy zga艣nie. Znajd膮 si臋 w kompletnych ciemno艣ciach.

- Poza tym - argumentowa艂a Vittoria - po co Kohler mia艂by zawraca膰 sobie g艂ow臋 dzwonieniem do ciebie i proszeniem ci臋 o pomoc, je艣li to on stoi za ca艂膮 spraw膮?

Langdon ju偶 si臋 nad tym zastanawia艂.

- Dzwoni膮c do mnie, stworzy艂 sobie zas艂on臋 dymn膮. Dzi臋ki temu nikt nie m贸g艂 oskar偶y膰 go o bierno艣膰 w obliczu kryzysu. Zapewne nie spodziewa艂 si臋, 偶e dotrzemy a偶 tak daleko.

My艣l o tym, 偶e zosta艂 wykorzystany przez Kohlera, doprowadza艂a go do w艣ciek艂o艣ci. Wci膮gni臋cie go w t臋 spraw臋 dodawa艂o iluminatom wiarygodno艣ci. Media przez ca艂y czas przytacza艂y jego publikacj臋 i powo艂ywa艂y si臋 na jego osi膮gni臋cia. Mimo 偶e wydawa艂o si臋 to 艣mieszne, obecno艣膰 profesora z Harvardu w pewnym sensie wynios艂a ca艂e to zamieszanie ponad poziom paranoicznych teorii spiskowych i przekona艂a sceptyk贸w na ca艂ym 艣wiecie, 偶e bractwo iluminat贸w nie tylko rzeczywi艣cie istnia艂o, ale jest nadal si艂膮, z kt贸r膮 nale偶y si臋 liczy膰.

- Ten reporter z BBC - zauwa偶y艂 Langdon - s膮dzi, 偶e CERN jest now膮 siedzib膮 iluminat贸w.

- Co takiego?! - Vittoria potkn臋艂a si臋 za jego plecami, jednak ju偶 po chwili bieg艂a dalej. - Tak powiedzia艂?

- Na antenie. Por贸wna艂 CERN do lo偶y maso艅skiej - niewinnej organizacji, w kt贸rej 艂onie rozwija si臋 w tajemnicy bractwo iluminat贸w.

- M贸j Bo偶e, przecie偶 to mo偶e zniszczy膰 CERN.

Langdon nie by艂 tego taki pewien. Jakby na to nie spojrze膰, ta teoria nie wydawa艂a si臋 ju偶 tak bardzo nierealna. W ko艅cu CERN by艂 prawdziwym rajem dla naukowc贸w. Sta艂 si臋 domem dla uczonych z kilkudziesi臋ciu kraj贸w. Nap艂ywaj膮 do niego bez przerwy prywatne fundusze. A Maximilian Kohler by艂 tam dyrektorem.

Kohler jest Janusem.

- Je艣li Kohler nie jest w to zamieszany - odezwa艂 si臋 - to po co tu przylecia艂?

- Prawdopodobnie usi艂uje powstrzyma膰 to szale艅stwo. Okaza膰 pomoc. Mo偶e rzeczywi艣cie dzia艂a jako Dobry Samarytanin! M贸g艂 odkry膰, kto wiedzia艂 o antymaterii, i przyby艂, 偶eby podzieli膰 si臋 tymi informacjami.

- Zab贸jca twierdzi艂, 偶e przylatuje, aby napi臋tnowa膰 kamerlinga.

- Sam pos艂uchaj, co opowiadasz! To by艂aby samob贸jcza misja. Maxowi nie uda艂oby si臋 wydosta膰 st膮d 偶ywym.

Langdon zastanowi艂 si臋 nad jej s艂owami. Mo偶e o to w艂a艣nie chodzi.

W pewnej odleg艂o艣ci przed sob膮 zobaczyli stalow膮 furtk臋 blokuj膮c膮 przej艣cie przez tunel. Langdonowi zamar艂o serce. Kiedy jednak podeszli bli偶ej, okaza艂o si臋, 偶e starodawna k艂贸dka wisi otwarta. Furtka bez trudu si臋 otworzy艂a.

Langdon odetchn膮艂 z ulg膮 i u艣wiadomi艂 sobie, 偶e tak jak podejrzewa艂, ten tunel musia艂 by膰 niedawno u偶ywany. Prawdopodobnie nawet dzisiaj. Nie mia艂 ju偶 w膮tpliwo艣ci, 偶e w艂a艣nie t臋dy wyprowadzono przera偶onych kardyna艂贸w z Watykanu.

Pobiegli dalej. Langdon s艂ysza艂 teraz dochodz膮ce z lewej strony odg艂osy zamieszania. To plac 艢wi臋tego Piotra. Byli ju偶 blisko.

Dotarli do nast臋pnej furtki, tym razem ci臋偶szej, ale r贸wnie偶 otwartej. Odg艂osy z placu 艢wi臋tego Piotra ucich艂y ju偶 za ich plecami, a teraz Langdon czu艂, 偶e przechodz膮 pod zewn臋trznym murem otaczaj膮cym Watykan. Zastanawia艂 si臋, w kt贸rym miejscu mo偶e wychodzi膰 to starodawne przej艣cie. W ogrodach? W bazylice? W rezydencji papieskiej?

Potem bez najmniejszego ostrze偶enia tunel si臋 sko艅czy艂.

Ci臋偶kie drzwi, kt贸re zablokowa艂y im drog臋, zosta艂y wykonane z kutego 偶elaza. Nawet przy ostatnich b艂yskach gasn膮cej pochodni Langdon zauwa偶y艂, 偶e by艂y one idealnie g艂adkie - 偶adnych klamek, ga艂ek, dziurek od klucza czy zawias贸w.

Poczu艂 przyp艂yw paniki. W j臋zyku architekt贸w ten rzadko spotykany rodzaj drzwi nosi nazw臋 senza chiave. S膮 to drzwi wykorzystywane do cel贸w bezpiecze艅stwa, kt贸rymi przechodzi si臋 zawsze w jedn膮 stron臋 i tylko od tej strony mo偶na je otworzy膰. Tym razem to by艂a ta druga strona. Nadzieja Langdona zgas艂a r贸wnocze艣nie z pochodni膮, kt贸r膮 trzyma艂 w d艂oni.

Spojrza艂 na 艣wiec膮c膮 tarcz臋 zegarka.

Dwudziesta trzecia dwadzie艣cia dziewi臋膰.

Z okrzykiem rozczarowania rzuci艂 pochodni臋 na ziemi臋 i zacz膮艂 wali膰 pi臋艣ci膮 w drzwi.

113

Co艣 by艂o nie w porz膮dku.

Porucznik Chartrand sta艂 przed drzwiami gabinetu papie偶a i po niepewnej postawie 偶o艂nierzy, kt贸rzy wraz z nim pe艂nili tu s艂u偶b臋, pozna艂, 偶e dr臋czy ich taki sam niepok贸j. Rocher powiedzia艂, 偶e spotkanie, kt贸re ochraniaj膮, mo偶e uratowa膰 Watykan przed zniszczeniem. Porucznik nie rozumia艂 zatem, dlaczego instynkt ostrzega go przed niebezpiecze艅stwem. I dlaczego Rocher tak dziwnie si臋 zachowuje?

Co艣 zdecydowanie by艂o nie w porz膮dku.

Kapitan Rocher sta艂 po jego prawej stronie i nieruchomo wpatrywa艂 si臋 w przestrze艅. To nieobecne spojrzenie tak偶e by艂o dla niego nietypowe. Chartrand ledwo go poznawa艂. Od godziny kapitan zupe艂nie nie by艂 sob膮. Jego decyzje by艂y pozbawione sensu.

Kto艣 powinien by膰 obecny przy tej rozmowie! my艣la艂 Chartrand. S艂ysza艂, jak Maximilian Kohler zaraz po wjechaniu do gabinetu zamyka drzwi na klucz. Dlaczego Rocher na to pozwoli艂?

Jednak nie tylko to trapi艂o Chartranda. Kardyna艂owie. Kardyna艂owie byli nadal zamkni臋ci w Kaplicy Syksty艅skiej. Przecie偶 to kompletne szale艅stwo! Kamerling kaza艂 ich ewakuowa膰 pi臋tna艣cie minut temu! Kapitan zmieni艂 jego decyzj臋 i nawet go o tym nie powiadomi艂. Chartrand wyrazi艂 swoje zaniepokojenie, a w贸wczas kapitan o ma艂o nie urwa艂 mu g艂owy. Jednak w gwardii szwajcarskiej nigdy nie kwestionowano hierarchii, a Rocher by艂 teraz dow贸dc膮.

P贸艂 godziny, pomy艣la艂 Rocher, dyskretnie sprawdzaj膮c czas na swym szwajcarskim zegarku w przyt艂umionym blasku 艣wiec o艣wietlaj膮cych korytarz. Prosz臋, pospiesz si臋.

Chartrand 偶a艂owa艂, 偶e nie mo偶e us艂ysze膰, co si臋 dzieje po drugiej stronie drzwi. Mimo wszystko, by艂 przekonany, 偶e nikt nie poradzi sobie lepiej z tym kryzysem od kamerlinga. Ten cz艂owiek zosta艂 dzi艣 poddany pr贸bom przekraczaj膮cym ludzkie mo偶liwo艣ci, a jednak si臋 nie ugi膮艂. Odwa偶nie stawi艂 czo艂o problemowi... szczery, budz膮cy zaufanie, wspania艂y przyk艂ad dla wszystkich. Chartrand odczuwa艂 dum臋, 偶e jest katolikiem. Iluminaci pope艂nili du偶y b艂膮d, rzucaj膮c wyzwanie kamerlingowi Ventresce.

W tej chwili my艣li Chartranda zak艂贸ci艂 niespodziewany d藕wi臋k. 艁omotanie. Dochodzi艂o gdzie艣 z dalszej cz臋艣ci korytarza. By艂o st艂umione i odleg艂e, ale nieprzerwane. Rocher podni贸s艂 wzrok, odwr贸ci艂 si臋 do Chartranda i wskaza艂 mu korytarz. Chartrand zrozumia艂. W艂膮czy艂 latark臋 i wyruszy艂, 偶eby zbada膰 sytuacj臋.

艁omotanie brzmia艂o teraz bardziej rozpaczliwie. Chartrand przeby艂 biegiem trzydzie艣ci metr贸w dziel膮ce go od po艂膮czenia z nast臋pnym korytarzem. Ha艂as dochodzi艂 zza rogu, z jakiego艣 miejsca za Sal膮 Klementy艅sk膮. Zdumia艂o go to, gdy偶 znajdowa艂o si臋 tam tylko jedno pomieszczenie - prywatna biblioteka papie偶a. Od czasu 艣mierci Jego 艢wi膮tobliwo艣ci by艂a zamkni臋ta. Niemo偶liwe, 偶eby kto艣 tam by艂!

Przeszed艂 pospiesznie drugim korytarzem, okr膮偶y艂 nast臋pny naro偶nik i podbieg艂 do drzwi biblioteki. Ozdabia艂 je tylko szcz膮tkowy drewniany portyk, ale w tym ciemno艣ciach sprawia艂 wra偶enie surowego stra偶nika. 艁omotanie dochodzi艂o ze 艣rodka. Chartrand zawaha艂 si臋. Nigdy nie by艂 wewn膮trz prywatnej biblioteki. Niewielu mia艂o t臋 okazj臋. Nikomu nie wolno by艂o tam wchodzi膰 bez papie偶a.

Niepewnie si臋gn膮艂 do ga艂ki w drzwiach i spr贸bowa艂 je otworzy膰. Tak jak si臋 spodziewa艂, by艂y zamkni臋te na klucz.

Przy艂o偶y艂 do nich ucho. Teraz walenie by艂o g艂o艣niejsze. Jednak us艂ysza艂 co艣 jeszcze. G艂osy! Kto艣 co艣 krzycza艂!

Nie rozumia艂 s艂贸w, ale w krzykach wyra藕nie by艂o s艂ycha膰 panik臋. Czy偶by kto艣 zosta艂 uwi臋ziony w bibliotece? Czy gwardia szwajcarska niew艂a艣ciwie przeprowadzi艂a ewakuacj臋 budynku? Chartrand zawaha艂 si臋, czy nie powinien wr贸ci膰 i skonsultowa膰 si臋 z Rocherem. Do diab艂a z tym! Przecie偶 szkolono go, by umia艂 podejmowa膰 decyzje, i teraz w艂a艣nie podejmie. Wyj膮艂 pistolet i odda艂 pojedynczy strza艂 do zamka w drzwiach. Drewno rozprysn臋艂o si臋 na wszystkie strony i drzwi stan臋艂y otworem.

Za progiem panowa艂a ciemno艣膰. Zapali艂 latark臋. W prostok膮tnym pokoju ujrza艂 orientalne dywany, wysokie d臋bowe rega艂y pe艂ne ksi膮偶ek, sk贸rzan膮 kanap臋 i marmurowy kominek. Nieraz s艂ysza艂 opowie艣ci o tym miejscu - trzy tysi膮ce zabytkowych tom贸w stoj膮cych obok setek wsp贸艂czesnych czasopism i publikacji, wszystkiego czego Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 sobie za偶yczy艂. Stolik do kawy nikn膮艂 pod czasopismami naukowymi i politycznymi.

艁omotanie by艂o teraz znacznie wyra藕niejsze. Chartrand skierowa艂 艣wiat艂o latarki tam, sk膮d dochodzi艂 d藕wi臋k. Na przeciwleg艂ej 艣cianie, za k膮cikiem do siedzenia, znajdowa艂y si臋 ogromne drzwi wykonane z 偶elaza. Zabezpiecza艂y je cztery ogromne zamki. Kiedy jego wzrok pad艂 na drobne litery wyryte na samym 艣rodku drzwi, zapar艂o mu dech w piersiach.

IL PASSETTO

Patrzy艂 z niedowierzaniem. Sekretna droga ucieczki papie偶y. Chartrand oczywi艣cie s艂ysza艂 o Il Passetto, a nawet dochodzi艂y go plotki, 偶e wej艣cie do niego znajduje si臋 w papieskiej bibliotece, ale tunel nie by艂 u偶ywany od wiek贸w! Kto m贸g艂by wali膰 w te drzwi od drugiej strony?

Porucznik obr贸ci艂 latark臋 i zastuka艂 ni膮 w drzwi. Dobieg艂y go st艂umione okrzyki rado艣ci. Walenie usta艂o, za to krzyki sta艂y si臋 g艂o艣niejsze. Chartrand mia艂 trudno艣ci ze zrozumieniem s艂贸w dochodz膮cych do niego przez zapor臋 drzwi.

- ...Kohler... k艂amie... kamerling...

- Kto tam jest? - krzykn膮艂.

- ...ert Langdon... Vittoria Ve...

Chartrand zrozumia艂 dosy膰, 偶eby go to zaskoczy艂o. My艣la艂em, 偶e nie 偶yjecie!

- ...drzwi! - wrzeszcza艂y g艂osy. - Otworzy膰...!

Porucznik przyjrza艂 si臋 偶elaznym drzwiom i pomy艣la艂, 偶e musia艂by mie膰 dynamit, 偶eby si臋 przez nie przedosta膰.

- Niemo偶liwe! - odkrzykn膮艂. - Zbyt grube!

- ...spotkanie... przerwa膰... ing... niebez...

Pomimo 偶e Chartranda uczono, jak gro藕na jest panika, poczu艂 nag艂y przyp艂yw strachu, kiedy dobieg艂y go te ostatnie s艂owa. Czy dobrze zrozumia艂? Serce mocno mu wali艂o, kiedy obraca艂 si臋 na pi臋cie, 偶eby pobiec z powrotem do Rochera. Jednak podczas tego obrotu zamar艂 nagle w bezruchu. Jego spojrzenie pad艂o na co艣 na drzwiach... co艣 nawet bardziej wstrz膮saj膮cego ni偶 wiadomo艣膰, kt贸r膮 zza nich us艂ysza艂. Ze wszystkich czterech masywnych zamk贸w wystawa艂y klucze. Chartrand patrzy艂 na nie z niedowierzaniem. To one by艂y tutaj? Przecie偶 powinny by膰 w jakim艣 schowku w podziemiach! Tego przej艣cia nigdy nie u偶ywano - od wiek贸w!

Rzuci艂 latark臋 na pod艂og臋. Chwyci艂 pierwszy klucz i przekr臋ci艂. Mechanizm by艂 zardzewia艂y, ale nadal dzia艂a艂. Kto艣 musia艂 niedawno otwiera膰 ten zamek. Przekr臋ci艂 nast臋pny klucz i nast臋pny, a kiedy odskoczy艂a ostatnia zasuwa, poci膮gn膮艂. Ci臋偶ka 偶elazna p艂yta skrzypn臋艂a i odsun臋艂a si臋. Chartrand podni贸s艂 latark臋 i skierowa艂 jej 艣wiat艂o do tunelu.

Robert Langdon i Vittoria Vetra wygl膮dali jak zjawy. Byli obszarpani i zm臋czeni, ale z ca艂膮 pewno艣ci膮 偶ywi.

- Co to jest?! - wykrzykn膮艂 Chartrand. - Co tu si臋 dzieje? Sk膮d 偶e艣cie si臋 tu wzi臋li?

- Gdzie jest Max Kohler? - zapyta艂 pospiesznie Langdon.

Chartrand wskaza艂 r臋k膮.

- Na poufnym spotkaniu z kamer...

Langdon i Vittoria przepchn臋li si臋 obok niego i pop臋dzili mrocznym korytarzem. Odwr贸ci艂 si臋 i odruchowo wycelowa艂 pistolet w ich plecy, ale po chwili go opu艣ci艂 i pobieg艂 za nimi. Rocher prawdopodobnie ich us艂ysza艂, bo, kiedy dobiegli, sta艂 z rozstawionymi nogami, w obronnej postawie, i celowa艂 do nich z pistoletu.

- Alt!

- Kamerling jest w niebezpiecze艅stwie! - krzykn膮艂 Langdon, podnosz膮c r臋ce w g贸r臋 i zatrzymuj膮c si臋 z po艣lizgiem. - Otw贸rzcie drzwi! Max Kohler zamierza zabi膰 kamerlinga!

Rocher spojrza艂 na niego z gniewem.

- Otw贸rzcie drzwi! - przy艂膮czy艂a si臋 Vittoria. - Szybko!

Ale by艂o ju偶 za p贸藕no.

W gabinecie papie偶a rozleg艂 si臋 mro偶膮cy krew w 偶y艂ach krzyk. By艂 to g艂os kamerlinga.

114

Konfrontacja trwa艂a zaledwie par臋 sekund.

Ventresca jeszcze krzycza艂, kiedy Chartrand odtr膮ci艂 Rochera i wywa偶y艂 drzwi do gabinetu. Stra偶nicy wpadli do 艣rodka, a Langdon i Vittoria pospieszyli za nimi.

Scena, kt贸r膮 ujrzeli, by艂a wstrz膮saj膮ca.

Pomieszczenie o艣wietla艂a tylko 艣wieca i ogie艅 dogasaj膮cy na kominku. Kohler znajdowa艂 si臋 w pobli偶u kominka i sta艂 na niepewnych nogach przed swoim w贸zkiem inwalidzkim. W r臋ce trzyma艂 rewolwer wycelowany w kamerlinga, kt贸ry wi艂 si臋 z b贸lu na pod艂odze. Sutanna ksi臋dza by艂a rozdarta, a na nagiej piersi widnia艂 wypalony czarny znak. Langdon nie potrafi艂 z tej odleg艂o艣ci rozpozna膰, co przedstawia, ale du偶e, kwadratowe 偶elazo do pi臋tnowania le偶a艂o na pod艂odze ko艂o Kohlera. Metal nadal by艂 roz偶arzony do czerwono艣ci.

Dwaj gwardzi艣ci dzia艂ali bez wahania. Natychmiast otworzyli ogie艅. Kule trafi艂y Kohlera w pier艣 i odrzuci艂y do tylu. Upad艂 na sw贸j w贸zek, z ran na piersi pop艂yn臋艂a krew. Bro艅 wypad艂a mu z r臋ki na pod艂og臋.

Langdon sta艂 os艂upia艂y w drzwiach.

Vittoria r贸wnie偶 zatrzyma艂a si臋 jak sparali偶owana.

- Max... - szepn臋艂a.

Kamerling, nadal skr臋caj膮cy si臋 z b贸lu na pod艂odze, przetoczy艂 si臋 bli偶ej Rochera i z bliskim transu przera偶eniem wycelowa艂 palcem wskazuj膮cym w kapitana, wykrzykuj膮c tylko jedno s艂owo:

- ILUMINAT!

- Ty sukinsynu! - wrzasn膮艂 Rocher, ruszaj膮c ku niemu. - Ty zak艂amany sukin...

Tym razem to Chartrand zareagowa艂 instynktownie i pos艂a艂 trzy kule w plecy Rochera. Kapitan upad艂 twarz膮 naprz贸d na wy艂o偶on膮 p艂ytkami pod艂og臋, a jego martwe cia艂o 艣lizga艂o si臋 jeszcze przez chwil臋 na w艂asnej krwi. Chartrand i pozostali stra偶nicy pospieszyli natychmiast do kamerlinga, kt贸ry obejmowa艂 si臋 ramionami i zwija艂 z b贸lu.

Stra偶nicy wydali okrzyk przera偶enia, kiedy zobaczyli symbol wypalony na piersi ksi臋dza. Jeden z nich zobaczy艂 go r贸wnie偶 od drugiej strony, do g贸ry nogami, i natychmiast zatoczy艂 si臋 do ty艂u ze strachem w oczach. Chartrand, na kt贸rym pi臋tno zrobi艂o r贸wnie wielkie wra偶enie, naci膮gn膮艂 rozdart膮 sutann臋 na piersi kamerlinga, 偶eby je zas艂oni膰.

Langdon nie bardzo wiedzia艂, co robi, kiedy ruszy艂 na drug膮 stron臋 pokoju. Przera偶ony t膮 mieszanin膮 szale艅stwa i przemocy, usi艂owa艂 zrozumie膰, co zobaczy艂. Kaleki naukowiec w ostatecznym akcie symbolicznej dominacji przylecia艂 do Watykanu i napi臋tnowa艂 symbolem iluminat贸w najwy偶szego dostojnika ko艣cielnego. Niekt贸re sprawy s膮 warte tego, by za nie umrze膰, powiedzia艂 Hassassin. Langdon zastanawia艂 si臋, jak kaleki m臋偶czyzna m贸g艂 pokona膰 kamerlinga. Z drugiej strony, Kohler mia艂 bro艅. Niewa偶ne, jak to zrobi艂! W ka偶dym razie zrealizowa艂 swoj膮 misj臋!

Langdon skierowa艂 si臋 ku scenie makabrycznych wydarze艅. Stra偶nicy zajmowali si臋 kamerlingiem, a jego ciekawo艣膰 ci膮gn臋艂a ku 偶elazu do pi臋tnowania le偶膮cemu przy w贸zku Kohlera. Sz贸sty symbol? Im bli偶ej podchodzi艂, tym wi臋kszy czu艂 chaos w my艣lach. Pi臋tno mia艂o kszta艂t kwadratu, by艂o do艣膰 du偶e i niew膮tpliwie pochodzi艂o z sz贸stej przegr贸dki skrzyni, kt贸r膮 widzia艂 w tajnej siedzibie iluminat贸w. Sz贸sty i ostatni symbol, powiedzia艂 Hassassin. Najwspanialszy ze wszystkich.

Langdon przykl臋kn膮艂 przy Kohlerze i si臋gn膮艂 po 偶elazo. Nadal jeszcze by艂o gor膮ce. Z艂apa艂 je za drewnian膮 r膮czk臋 i podni贸s艂. Nie wiedzia艂, co spodziewa艂 si臋 ujrze膰, ale z pewno艣ci膮 nie to.

0x08 graphic

Przypatrywa艂 si臋 symbolowi przez d艂u偶sz膮 chwil臋, ale i tak nie widzia艂 w tym wszystkim sensu. Dlaczego stra偶nicy krzyczeli z przera偶enia, kiedy go ujrzeli? Przecie偶 by艂 to tylko kwadrat wype艂niony nic nieznacz膮cymi zawijasami. Najwspanialszy ze wszystkich? Owszem, by艂 symetryczny, przekona艂 si臋 o tym, obracaj膮c go na wszystkie strony, ale nic poza tym.

Kiedy poczu艂 dotyk czyjej艣 r臋ki na ramieniu, podni贸s艂 wzrok, pewien, 偶e to Vittoria. Jednak r臋ka, kt贸r膮 zobaczy艂, by艂a zakrwawiona. To Maximilian Kohler si臋ga艂 do niego z w贸zka.

Langdon upu艣ci艂 przyrz膮d i niepewnie wsta艂 na nogi. Kohler jeszcze 偶y艂!

Skulony na w贸zku, nadal oddycha艂, cho膰 ju偶 z wielkim trudem 艂apa艂 powietrze. Spojrza艂 Langdonowi prosto w oczy i by艂o to takie samo kamienne spojrzenie, jakim przywita艂 go wcze艣niej w CERN-ie. W chwili 艣mierci wyraz tych oczu by艂 nawet twardszy, gdy偶 ujawni艂y si臋 nienawi艣膰 i wrogo艣膰.

Cia艂o dyrektora zadr偶a艂o, a Langdon wyczu艂, 偶e usi艂uje on si臋 przesun膮膰. Wszyscy w pokoju zajmowali si臋 kamerlingiem. Chcia艂 ich zawo艂a膰, ale nie m贸g艂 wydoby膰 z siebie g艂osu. Sparali偶owa艂a go si艂a bij膮ca od Kohlera w ostatnich sekundach jego 偶ycia. Dyrektor z ogromnym wysi艂kiem podni贸s艂 w ko艅cu r臋k臋 i wyj膮艂 z por臋czy w贸zka niewielkie urz膮dzenie. Mia艂o wielko艣膰 pude艂ka od zapa艂ek. Wyci膮gn膮艂 je trz臋s膮c膮 si臋 d艂oni膮 w jego kierunku. Przez chwil臋 Langdon obawia艂 si臋, 偶e to jaka艣 bro艅, jednak by艂o to co艣 innego.

- D-daj... - Kohler wypowiada艂 swoje ostatnie s艂owa gulgocz膮cym szeptem. - D - daj to... me-mediom. - Opad艂 i znieruchomia艂, a urz膮dzenie wyl膮dowa艂o na jego kolanach.

Wstrz膮艣ni臋ty Langdon przyjrza艂 mu si臋 dok艂adniej. By艂o to urz膮dzenie elektroniczne. Przez przedni膮 cz臋艣膰 bieg艂 napis SONY RUVI. Langdon rozpozna艂 w nim miniaturow膮, mieszcz膮c膮 si臋 w d艂oni kamer臋. Ten facet jednak mia艂 jaja! pomy艣la艂. Kohler najwyra藕niej nagra艂 swoje ostatnie przes艂anie i chcia艂, by media je wyemitowa艂y. Pewnie jakie艣 kazanie na temat znaczenia nauki i z艂a kryj膮cego si臋 w religii. Langdon uzna艂, 偶e do艣膰 ju偶 zrobi艂 dla tego cz艂owieka. Zanim Chartrand zd膮偶y艂 zauwa偶y膰 kamer臋, wsun膮艂 j膮 do najg艂臋bszej kieszeni marynarki. Ostatnie przes艂anie Kohlera mo偶e zgni膰 w piekle!

Panuj膮c膮 w pokoju cisz臋 przerwa艂 nagle g艂os kamerlinga pr贸buj膮cego usi膮艣膰.

- Kardyna艂owie - wykrztusi艂.

- Nadal s膮 w Kaplicy Syksty艅skiej! - wykrzykn膮艂 Chartrand. - Kapitan Rocher rozkaza艂...

- Ewakuujcie... teraz. Wszystkich.

Chartrand wys艂a艂 jednego ze stra偶nik贸w z poleceniem wypuszczenia kardyna艂贸w.

Kamerling skrzywi艂 si臋 z b贸lu.

- Helikopter... jest przed... zabierzcie mnie do szpitala.

115

W kokpicie helikoptera stoj膮cego przed bazylik膮 siedzia艂 pilot z gwardii szwajcarskiej i masowa艂 sobie skronie. Na placu 艢wi臋tego Piotra panowa艂 taki ha艂as, 偶e zag艂usza艂 d藕wi臋k obracaj膮cych si臋 na ja艂owym biegu wirnik贸w. Trudno to by艂o nazwa膰 uroczystym czuwaniem. Pilot by艂 zdumiony, 偶e jeszcze nie wybuch艂y tu rozruchy.

Mimo 偶e do p贸艂nocy zosta艂o zaledwie dwadzie艣cia pi臋膰 minut, na placu nadal sta艂y t艂umy ludzi. Niekt贸rzy si臋 modlili, niekt贸rzy op艂akiwali Ko艣ci贸艂, inni wydawali wulgarne okrzyki i twierdzili, 偶e Ko艣ci贸艂 ma to, na co sobie zas艂u偶y艂, a jeszcze inni 艣piewnie recytowali wersety z Apokalipsy.

Pilot czu艂 coraz bole艣niejsze pulsowanie w g艂owie, gdy 艣wiat艂a reflektor贸w stacji telewizyjnych odbija艂y si臋 od przedniej szyby helikoptera. Spojrza艂 znowu na wrzeszcz膮cy t艂um. Nad mas膮 ludzi gdzieniegdzie wznosi艂y si臋 transparenty.

ANTYMATERIA TO ANTYCHRYST

NAUKOWCY = SATANI艢CI GDZIE TERAZ JEST WASZ B脫G?

Pilot j臋kn膮艂, gdy偶 b贸l stawa艂 si臋 coraz bardziej dokuczliwy. Ch臋tnie zaci膮gn膮艂by winylow膮 zas艂on臋 na szybie, 偶eby nie musie膰 na to wszystko patrzy膰, ale wiedzia艂, 偶e za kilka minut b臋dzie startowa艂. Porucznik Chartrand w艂a艣nie przed chwil膮 przekaza艂 mu przez radio okropne wie艣ci. Maximilian Kohler zaatakowa艂 kamerlinga i powa偶nie go rani艂. Amerykanin, Chartrand i ta kobieta nie艣li w艂a艣nie kamerlinga do helikoptera, 偶eby go zawie藕膰 do szpitala.

Pilot czu艂 si臋 osobi艣cie odpowiedzialny za t臋 napa艣膰. Czyni艂 sobie wyrzuty, 偶e nie pos艂ucha艂 swego instynktu. Wcze艣niej, kiedy odbiera艂 Kohlera z lotniska, wyczu艂 co艣 dziwnego w martwym spojrzeniu tego cz艂owieka. Nie potrafi艂 tego zidentyfikowa膰, ale mu si臋 to nie podoba艂o. Zreszt膮, to i tak nie mia艂o znaczenia. Rocher kierowa艂 tym wszystkim i twierdzi艂, 偶e to w艂a艣ciwy cz艂owiek. Najwyra藕niej si臋 myli艂.

W t艂umie podnios艂y si臋 nowe okrzyki, a kiedy pilot wyjrza艂, zobaczy艂 szereg kardyna艂贸w wychodz膮cych z godno艣ci膮 z pa艂acu na plac. Ulga, kt贸r膮 odczuli, opuszczaj膮c stref臋 wybuchu, szybko ust膮pi艂a miejsca zdumieniu na widok szale艅stwa, kt贸re rozgrywa艂o si臋 przed bazylik膮.

Wrzawa na placu sta艂a si臋 jeszcze g艂o艣niejsza. G艂owa dos艂ownie mu p臋ka艂a. Musia艂 wzi膮膰 aspiryn臋. Mo偶e nawet ze trzy. Nie lubi艂 pilotowa膰 po za偶yciu lek贸w, ale z pewno艣ci膮 kilka aspiryn mniej mu zaszkodzi ni偶 ten straszliwy b贸l g艂owy. Postanowi艂 si臋gn膮膰 po apteczk臋, kt贸r膮 razem z wybranymi mapami i instrukcjami trzyma艂 w skrzynce przytwierdzonej pomi臋dzy przednimi siedzeniami. Kiedy jednak chcia艂 j膮 otworzy膰, przekona艂 si臋, 偶e jest zamkni臋ta na klucz. Rozejrza艂 si臋 wok贸艂, czy gdzie艣 go nie zobaczy, ale w ko艅cu zrezygnowa艂. Dzisiejsza noc z pewno艣ci膮 nie nale偶a艂a do szcz臋艣liwych. Zrezygnowany, zaj膮艂 si臋 znowu masowaniem skroni.

W ciemnej bazylice Langdon, Vittoria i dw贸ch stra偶nik贸w posuwali si臋 z wysi艂kiem w kierunku g艂贸wnego wej艣cia. Nie mogli znale藕膰 nic odpowiedniejszego, wi臋c transportowali rannego kamerlinga na w膮skim stole, staraj膮c si臋 balansowa膰 cia艂em, tak jakby nie艣li je na noszach. S艂yszeli ju偶 st艂umiony ryk t艂um贸w zebranych na zewn膮trz. Kamerling by艂 p贸艂przytomny.

Czas si臋 ko艅czy艂.

116

By艂a godzina dwudziesta trzecia trzydzie艣ci dziewi臋膰, kiedy Langdon wraz z innymi wyszed艂 z Bazyliki 艢wi臋tego Piotra. Natychmiast o艣lepi艂y go 艣wiat艂a reflektor贸w odbijaj膮ce si臋 od bia艂ego marmuru, jak s艂o艅ce od za艣nie偶onej tundry. Langdon zmru偶y艂 oczy i stara艂 si臋 schowa膰 przed tym blaskiem za wielkimi kolumnami przy wej艣ciu, ale reflektory 艣wieci艂y ze wszystkich stron. Przed sob膮 widzia艂 kola偶 ogromnych telebim贸w wznosz膮cych si臋 ponad t艂umem.

Stoj膮c na szczycie wspania艂ych schod贸w prowadz膮cych na plac, Langdon czu艂 si臋 jak nie艣mia艂y aktor na najwi臋kszej scenie 艣wiata. Zza b艂yszcz膮cych 艣wiate艂 dobiega艂 do niego odg艂os wirnik贸w helikoptera i ryk setek tysi臋cy g艂os贸w. Z boku procesja kardyna艂贸w wychodzi艂a w艂a艣nie na plac. Wszyscy oni zatrzymywali si臋 zmartwieni, widz膮c scen臋 rozgrywaj膮c膮 si臋 obecnie na schodach.

- Teraz ostro偶nie - upomnia艂 ich Chartrand, kiedy zacz臋li schodzi膰 w kierunku helikoptera.

Langdon mia艂 wra偶enie, jakby posuwali si臋 pod wod膮. R臋ce go bola艂y od ci臋偶aru kamerlinga i sto艂u. My艣la艂 w艂a艣nie, 偶e trudno o bardziej pozbawion膮 dostoje艅stwa chwil臋, kiedy przekona艂 si臋, 偶e jednak jest to mo偶liwe. Dw贸jka reporter贸w BBC przechodzi艂a w艂a艣nie przez plac, wracaj膮c na miejsce dla prasy. Kiedy jednak us艂yszeli ryk t艂um贸w, odwr贸cili si臋, 偶eby sprawdzi膰, co si臋 dzieje. Teraz Glick i Macri biegli z powrotem w ich kierunku. Macri mia艂a uniesion膮 kamer臋 i przez ca艂y czas filmowa艂a. Oto nadci膮gaj膮 s臋py, pomy艣la艂 Langdon.

- Alt! - krzykn膮艂 Chartrand. - Cofn膮膰 si臋!

Jednak reporterzy spieszyli ju偶 ze wszystkich stron. Langdon s膮dzi艂, 偶e inne sieci b臋d膮 potrzebowa艂y oko艂o sze艣ciu sekund, 偶eby podj膮膰 na nowo przekaz na 偶ywo z BBC. Myli艂 si臋. Wystarczy艂y im dwie. Jakby po艂膮czone jak膮艣 uniwersaln膮 艣wiadomo艣ci膮, wszystkie ekrany na placu przesta艂y pokazywa膰 odliczanie czasu do wybuchu oraz wypowiedzi ekspert贸w i zacz臋艂y transmitowa膰 ten sam obraz - wstrz膮saj膮ce wydarzenia rozgrywaj膮ce si臋 na watyka艅skich schodach. Teraz wsz臋dzie, gdziekolwiek Langdon spojrza艂, widzia艂 bezw艂adne cia艂o kamerlinga prezentowane w technikolorze.

Nie powinni tego robi膰, pomy艣la艂. Mia艂 ochot臋 zbiec na d贸艂 i im przeszkodzi膰, ale nie m贸g艂. Zreszt膮 nic by to nie pomog艂o. Langdon nigdy si臋 nie dowiedzia艂, czy to ryk t艂um贸w, czy ch艂odne nocne powietrze sta艂o si臋 przyczyn膮 niewiarygodnego wydarzenia, kt贸re po chwili nast膮pi艂o.

Kamerling gwa艂townie otworzy艂 oczy i usiad艂 sztywno wyprostowany, jak cz艂owiek budz膮cy si臋 z koszmarnego snu. Langdon i inni zachwiali si臋, zaskoczeni nag艂ym przemieszczeniem ci臋偶aru, i przednia cz臋艣膰 sto艂u przechyli艂a si臋 w d贸艂. Kamerling zacz膮艂 si臋 z niego ze艣lizgiwa膰. Pr贸bowali temu zapobiec, ale by艂o ju偶 za p贸藕no. Kamerling ze艣lizgn膮艂 si臋 do ko艅ca, ale jakim艣 cudem nie upad艂. Stan膮艂 stopami na marmurowych schodach i chwiejnie si臋 wyprostowa艂. Sta艂 tak przez chwil臋 zdezorientowany, po czym, zanim ktokolwiek zd膮偶y艂 go powstrzyma膰, rzuci艂 si臋 naprz贸d w kierunku Macri.

- Nie! - krzykn膮艂 Langdon.

Chartrand ruszy艂 za kamerlingiem, ale ten odwr贸ci艂 si臋 do niego i patrz膮c na niego dzikim wzrokiem, krzykn膮艂:

- Zostaw mnie!

Porucznik odskoczy艂 do ty艂u.

Z chwili na chwil臋 sytuacja stawa艂a si臋 coraz gorsza. Rozdarta sutanna kamerlinga, kt贸r膮 wcze艣niej Chartrand zakry艂 mu pier艣, zacz臋艂a si臋 ze艣lizgiwa膰. Przez chwil臋 Langdon nawet my艣la艂, 偶e si臋 utrzyma, ale si臋 przeliczy艂. Sutanna zsun臋艂a si臋 z ramion i opad艂a a偶 do pasa.

Wydawa艂o si臋, 偶e westchnienie wydane przez t艂um w jednej chwili obieg艂o ca艂y 艣wiat i powr贸ci艂o. Kamery filmowa艂y, flesze b艂yska艂y. Na wszystkich ekranach widnia艂a napi臋tnowana pier艣 kamerlinga w ca艂ej swej makabrycznej okaza艂o艣ci. Niekt贸re stacje nawet zatrzymywa艂y obraz i obraca艂y go o sto osiemdziesi膮t stopni.

Ostateczne zwyci臋stwo iluminat贸w.

Langdon wpatrywa艂 si臋 w symbol przedstawiony na ekranach. Mimo 偶e by艂o to odbicie kwadratowego 偶elaza do pi臋tnowania, kt贸re mia艂 wcze艣niej w r臋ku, teraz symbol mia艂 sens. Doskonale zrozumia艂y sens. Langdon czu艂 si臋, jakby dosta艂 obuchem w g艂ow臋.

Ustawienie. Zapomnia艂 o podstawowej zasadzie symboliki. Kiedy kwadrat przestaje wygl膮da膰 jak kwadrat? Ponadto nie pami臋ta艂, 偶e wykute z 偶elaza symbole, podobnie jak gumowe piecz膮tki, nigdy nie wygl膮daj膮 jak ich odbicia. S膮 odwr贸cone. Patrzy艂 przedtem na negatyw symbolu!

W g艂owie d藕wi臋cza艂 mu fragment starego mitu iluminat贸w, kt贸ry teraz nabra艂 zupe艂nie nowego znaczenia: diament bez skazy, zrodzony ze staro偶ytnych pierwiastk贸w i tak doskona艂y, 偶e ci, kt贸rzy go ujrzeli, stali w niemym zachwycie.

Teraz ju偶 wiedzia艂, 偶e ten mit jest prawdziwy.

Ziemia, Powietrze, Ogie艅, Woda.

Diament Iluminat贸w.

0x08 graphic

117

Robert Langdon nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e chaos i histeria panuj膮ce w tej chwili na placu 艢wi臋tego Piotra przewy偶szaj膮 wszystko, czego 艣wiadkiem by艂o watyka艅skie wzg贸rze. 呕adna bitwa, ukrzy偶owanie, pielgrzymka czy mistyczna wizja... nic w ci膮gu dw贸ch tysi臋cy lat historii stoj膮cej tu 艣wi膮tyni nie mog艂o si臋 r贸wna膰 pod wzgl臋dem rozmachu i dramatyzmu z tym, co si臋 dzia艂o teraz.

Jednak czu艂 si臋 dziwnie odseparowany od rozgrywaj膮cego si臋 przed jego oczyma dramatycznego spektaklu, jakby trwa艂 w zawieszeniu na szczycie schod贸w z Vittori膮 u boku. Akcja rozci膮ga艂a si臋 w czasie, jakby up艂yw czasu si臋 zawiesi艂... ca艂e to szale艅stwo zwolni艂o tempo i pe艂z艂o teraz powoli...

Napi臋tnowany kamerling... robi膮cy wszystko, 偶eby 艣wiat to zobaczy艂...

Diament Iluminat贸w... odkryty i prezentuj膮cy diaboliczny geniusz swego tw贸rcy...

Zegar odliczaj膮cy ostatnie dwadzie艣cia minut historii Watykanu...

Jednak dramat dopiero si臋 rozpoczyna艂.

Kamerling, prawdopodobnie pod wp艂ywem pourazowego szoku, zacz膮艂 si臋 zachowywa膰 jak cz艂owiek opanowany przez demony, pewien swojej niezwyk艂ej mocy. Mamrota艂 co艣 i szepta艂 do niewidzialnych duch贸w, po czym spojrza艂 w niebo i wyci膮gn膮艂 r臋ce ku Bogu.

- Przem贸w! - krzykn膮艂 ku niebiosom. - Tak, s艂ysz臋 ci臋!

W tym momencie Langdon zrozumia艂, co si臋 dzieje, i serce mu zamar艂o.

Vittoria najwyra藕niej te偶 zrozumia艂a, gdy偶 zblad艂a jak 艣ciana.

- On jest w szoku. Ma halucynacje i wydaje mu si臋, 偶e rozmawia z Bogiem!

Kto艣 musi to przerwa膰, pomy艣la艂 Langdon. To 偶a艂osny i 偶enuj膮cy koniec. Zabierzcie tego cz艂owieka do szpitala!

Pod nimi sta艂a na schodach Chinita Macri, kt贸ra najwyra藕niej w tym miejscu znalaz艂a idealn膮 perspektyw臋, i przez ca艂y czas filmowa艂a. Obrazy z jej kamery natychmiast pojawia艂y si臋 na wszystkich ekranach rozstawionych na placu... sprawiaj膮cych wra偶enie szeregu kin dla zmotoryzowanych, w kt贸rych pokazuj膮 t臋 sam膮 przera偶aj膮c膮 tragedi臋.

Ca艂a scena mia艂a wymiar zgo艂a epicki. Kamerling, w rozdartej sutannie i z pi臋tnem wypalonym na piersi, wygl膮da艂 jak zmaltretowany wojownik, kt贸ry przeszed艂 przez wszystkie kr臋gi piekie艂 dla tej jednej chwili objawienia. Teraz kierowa艂 swoje wo艂anie do niebios.

- Ti sento, Dio! S艂ysz臋 ci臋, Bo偶e!

Chartrand cofn膮艂 si臋 z wyrazem l臋ku na twarzy.

T艂umy obecne na placu w jednej chwili ca艂kowicie umilk艂y. Wydawa艂o si臋 nawet, 偶e cisza opanowa艂a ca艂膮 planet臋... 偶e zastygli wszyscy siedz膮cy przed telewizorami, a ca艂a 艣wiatowa spo艂eczno艣膰 na moment wstrzyma艂a oddech.

Kamerling sta艂 na schodach, wyci膮gaj膮c r臋ce ku g贸rze. Wygl膮da艂 niemal jak Chrystus, staj膮c nagi i ranny wobec ca艂ego 艣wiata. Wzni贸s艂 r臋ce do nieba i patrz膮c w g贸r臋, wykrzykn膮艂:

- Grazie! Grazie, Dio!

T艂umy dalej trwa艂y w milczeniu.

- Grazie, Dio! - ponownie krzykn膮艂 kamerling. Na jego twarzy, jak s艂o艅ce przebijaj膮ce si臋 przez burzowe niebo, rozla艂 si臋 wyraz rado艣ci. - Grazie, Dio!

Dzi臋kuj臋 ci, Bo偶e? zastanawia艂 si臋 zdumiony Langdon.

Kamerling teraz dos艂ownie promienia艂, jego dziwna transformacja dobieg艂a ko艅ca. Spojrza艂 w niebo, kiwaj膮c gwa艂townie g艂ow膮, i zawo艂a艂:

- Na tej skale zbuduj臋 Ko艣ci贸艂 m贸j!

Langdon zna艂 te s艂owa, ale nie mia艂 poj臋cia, dlaczego kamerling je wykrzykuje.

Ksi膮dz tymczasem odwr贸ci艂 si臋 z powrotem ku t艂umom i znowu zawo艂a艂:

- Na tej skale zbuduj臋 Ko艣ci贸艂 m贸j! - Potem uni贸s艂 r臋ce do nieba i g艂o艣no si臋 roze艣mia艂. - Grazie, Dio! Grazie!

Ten cz艂owiek najwyra藕niej oszala艂.

Ca艂y 艣wiat patrzy艂 na to oniemia艂y.

Jednak takiej kulminacji, jaka nast膮pi艂a, nikt si臋 nie spodziewa艂.

Wraz z ostatnim radosnym okrzykiem, kamerling obr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i pop臋dzi艂 z powrotem do wn臋trza bazyliki.

118

Dwudziesta trzecia czterdzie艣ci dwie.

Langdonowi nigdy nie przysz艂oby do g艂owy, 偶e stanie na czele szale艅czej pogoni, kt贸ra wpadnie z powrotem do bazyliki, 偶eby schwyta膰 kamerlinga. By艂 jednak najbli偶ej drzwi i zadzia艂a艂 instynktownie.

On tu zginie, my艣la艂, p臋dz膮c w mroczn膮 pustk臋.

- Ojcze! Zatrzymaj si臋!

Kiedy wbieg艂 do 艣rodka, natrafi艂 na absolutn膮 ciemno艣膰. 殴renice mia艂 zw臋偶one po blasku panuj膮cym na zewn膮trz, tote偶 jego pole widzenia ogranicza艂o si臋 do dos艂ownie paru metr贸w. Zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie. Gdzie艣 w ciemno艣ci przed sob膮 s艂ysza艂 szelest sutanny kamerlinga biegn膮cego na o艣lep w otch艂a艅 bazyliki.

Vittoria i gwardzi艣ci przybiegli zaraz za nim. Natychmiast w艂膮czyli latarki, ale baterie by艂y ju偶 niemal wyczerpane i nie mog艂y rozja艣ni膰 ogromnego wn臋trza 艣wi膮tyni. Promienie w臋drowa艂y w r贸偶ne strony, pokazuj膮c tylko fragmenty kolumn lub posadzki. Kamerlinga nigdzie nie by艂o wida膰.

- Ojcze! - zawo艂a艂 Chartrand ze strachem w g艂osie. - Zaczekaj! Signore!

Jakie艣 zamieszanie przy drzwiach wej艣ciowych sprawi艂o, 偶e wszyscy odwr贸cili si臋 w tamtym kierunku. Na tle wej艣cia widoczna by艂a pot臋偶na sylwetka Chinity Macri. Kamer臋 trzyma艂a na ramieniu, a czerwone 艣wiate艂ko sygnalizowa艂o, 偶e ca艂y czas filmuje. Za ni膮 bieg艂 Glick z mikrofonem w r臋ku, krzycz膮c, 偶eby zwolni艂a.

Langdon nie m贸g艂 poj膮膰 ich zachowania. Przecie偶 nie pora na to!

- Wynosi膰 si臋! - krzykn膮艂 Chartrand. - To nie jest przeznaczone dla waszych oczu!

Jednak oni nie zwracali uwagi na jego s艂owa.

- Chinito! - w g艂osie Glicka brzmia艂 strach. - To samob贸jstwo! Ja nie id臋!

Macri zupe艂nie go zignorowa艂a. Przekr臋ci艂a wy艂膮cznik w kamerze. Natychmiast o艣lepi艂 wszystkich blask reflektora punktowego zamocowanego w g贸rnej cz臋艣ci urz膮dzenia.

Langdon os艂oni艂 twarz r臋kami i odwr贸ci艂 si臋, czuj膮c b贸l w oczach. Cholera! Jednak kiedy zn贸w je otworzy艂, stwierdzi艂, 偶e wn臋trze ko艣cio艂a jest o艣wietlone na odleg艂o艣膰 jakich艣 trzydziestu metr贸w.

W tej chwili gdzie艣 przed nimi rozleg艂 si臋 ponownie g艂os kamerlinga:

- Na tej skale zbuduj臋 Ko艣ci贸艂 m贸j!

Macri skierowa艂a kamer臋 w kierunku d藕wi臋ku. Daleko z przodu, w szarym mroku poza zasi臋giem reflektora, zafalowa艂 czarny materia艂, zwracaj膮c ich uwag臋 na znajom膮 posta膰 biegn膮c膮 g艂贸wn膮 naw膮 bazyliki.

Przez chwil臋 trwa艂o wahanie, jakby przyswajali sobie ten dziwny widok. Potem tama p臋k艂a. Chartrand odepchn膮艂 Langdona i pop臋dzi艂 za kamerlingiem. Langdon wystartowa艂 tu偶 za nim. Potem stra偶nicy i Vittoria.

Macri zaj臋艂a pozycj臋 za nimi, o艣wietlaj膮c wszystkim drog臋 i transmituj膮c 艣wiatu ten niezwyk艂y po艣cig. Niech臋tnie nastawiony Glick przeklina艂 g艂o艣no, ale bieg艂 z nimi, przekazuj膮c przerywanym g艂osem szczeg贸艂ow膮 i pe艂n膮 grozy relacj臋.

Jak porucznik Chartrand kiedy艣 sprawdzi艂, g艂贸wna nawa Bazyliki 艢wi臋tego Piotra jest d艂u偶sza ni偶 olimpijskie boisko do pi艂ki no偶nej. Dzisiaj ta odleg艂o艣膰 wydawa艂a si臋 dwa razy wi臋ksza. P臋dz膮c za kamerlingiem, zastanawia艂 si臋, dok膮d ten cz艂owiek zmierza. Kamerling niew膮tpliwie musi by膰 w szoku - wp贸艂przytomny z b贸lu, wstrz膮艣ni臋ty masakr膮 w gabinecie.

Gdzie艣 z przodu, poza zasi臋giem reflektora BBC, zn贸w zabrzmia艂 radosny g艂os:

- Na tej skale zbuduj臋 Ko艣ci贸艂 m贸j!

Porucznik wiedzia艂, 偶e kamerling wykrzykuje cytat z Pisma 艢wi臋tego - Ewangelia wed艂ug 艣w. Mateusza, 16:18, je艣li dobrze pami臋ta艂. Na tej Skale zbuduj臋 Ko艣ci贸艂 m贸j. By艂 to okrutnie nieodpowiedni fragment - ten Ko艣ci贸艂 za chwil臋 mia艂 zosta膰 zniszczony. Kamerling niew膮tpliwie oszala艂.

A mo偶e nie?

Przez mgnienie oka dusza Chartranda si臋 zatrwo偶y艂a. Przez ca艂e 偶ycie traktowa艂 艣wi臋te wizje i boskie przes艂ania jako pobo偶ne 偶yczenia - produkty nadgorliwych umys艂贸w s艂ysz膮cych to, co chc膮 us艂ysze膰. A B贸g przecie偶 nie kontaktuje si臋 bezpo艣rednio!

Jednak w chwil臋 p贸藕niej, jakby sam Duch 艢wi臋ty postanowi艂 go przekona膰 o swojej mocy, Chartrand r贸wnie偶 mia艂 wizj臋.

Jakie艣 pi臋膰dziesi膮t metr贸w przed nim, w samym 艣rodku ko艣cio艂a, pojawi艂 si臋 duch... prze艣wiecaj膮cy, b艂yszcz膮cy zarys. Jasny kszta艂t mia艂 posta膰 p贸艂nagiego kamerlinga. Zjawa wydawa艂a si臋 przezroczysta i promieniowa艂a 艣wiat艂em. Chartrand stan膮艂 jak wryty, czuj膮c, 偶e zamiera mu serce. Kamerling jarzy si臋 艣wiat艂em! 艢wieci艂 teraz jeszcze ja艣niej. Potem posta膰 zacz臋艂a zanurza膰 si臋 w ziemi... coraz ni偶ej i ni偶ej, a偶 w ko艅cu, jakby za spraw膮 magii, znikn臋艂a w czerni posadzki.

Langdon r贸wnie偶 widzia艂 t臋 zjaw臋. Przez chwil臋 te偶 mia艂 wra偶enie, 偶e jest 艣wiadkiem czarodziejskiego zjawiska. Jednak kiedy min膮艂 os艂upia艂ego Chartranda i zbli偶y艂 si臋 do miejsca, gdzie znikn膮艂 kamerling, u艣wiadomi艂 sobie, co si臋 sta艂o. Kamerling sta艂 po prostu nad Nisz膮 Paliuszy - zag艂臋bionym w posadzce pomieszczeniem o艣wietlonym dziewi臋膰dziesi臋cioma dziewi臋cioma lampkami oliwnymi. Lampki o艣wietli艂y go od spodu, tak 偶e wygl膮da艂 jak ja艣niej膮ca zjawa. Potem, kiedy schodzi艂 na d贸艂, sprawia艂 wra偶enie, jakby pogr膮偶a艂 si臋 w pod艂odze.

Kiedy Langdon dotar艂 do tego miejsca, ledwo 艂apa艂 oddech. Spojrza艂 w d贸艂 schod贸w. Kamerling, o艣wietlony z艂otym blaskiem lampek, spieszy艂 przez marmurow膮 komor臋 ku parze szklanych drzwi prowadz膮cych do pomieszczenia, w kt贸rym spoczywa艂a s艂ynna z艂ota skrzynka.

Co on tu robi? zastanawia艂 si臋 Langdon. Z pewno艣ci膮 nie my艣li, 偶e z艂ota skrzynka...

Kamerling gwa艂townie otworzy艂 drzwi i wbieg艂 do 艣rodka. O dziwo, na skrzynk臋 nie zwr贸ci艂 najmniejszej uwagi. Min膮艂 j膮, a o p贸艂tora metra dalej rzuci艂 si臋 na kolana i zacz膮艂 si臋 zmaga膰 z 偶elazn膮 krat膮 wprawion膮 w pod艂og臋.

Langdon patrzy艂 na to z przera偶eniem, gdy偶 zrozumia艂 ju偶 dok膮d kamerling chce si臋 dosta膰. Bo偶e, Bo偶e, nie! B艂yskawicznie zbieg艂 po schodkach.

- Ojcze! Nie!

Kiedy otwiera艂 szklane drzwi i p臋dzi艂 w stron臋 ksi臋dza, zobaczy艂, 偶e ci膮gnie on ju偶 w g贸r臋 ci臋偶k膮 krat臋. Po chwili zamocowana na zawiasach krata opad艂a z og艂uszaj膮cym trzaskiem obok otworu, ods艂aniaj膮c w膮ski szyb i strome schody prowadz膮ce w nico艣膰. Gdy kamerling chcia艂 zej艣膰 do otworu, Langdon z艂apa艂 go za nagie ramiona i zacz膮艂 odci膮ga膰. Sk贸ra m臋偶czyzny by艂a 艣liska od potu, ale uda艂o mu si臋 go przytrzyma膰.

Kamerling odwr贸ci艂 si臋 do niego z wyrazem zdumienia na twarzy.

- Co robisz?!

Langdon z zaskoczeniem stwierdzi艂, 偶e oczy ksi臋dza wcale nie maj膮 szklistego wyrazu charakterystycznego dla transu. Patrzy艂y bystro, z trze藕wym zdecydowaniem. Symbol wypalony na jego piersi wygl膮da艂 przera偶aj膮co.

- Ojcze - nalega艂 Langdon, staraj膮c si臋 m贸wi膰 spokojnym tonem - nie mo偶esz tam zej艣膰. Musimy si臋 ewakuowa膰.

- M贸j synu - odpar艂 kamerling dziwnie rozs膮dnym tonem. - W艂a艣nie otrzyma艂em przes艂anie. Wiem...

- Ojcze! - To by艂 Chartrand i pozostali. Wbiegali w艂a艣nie, o艣wietleni reflektorem kamery.

Kiedy Chartrand zobaczy艂 otwart膮 krat臋, w jego oczach pojawi艂o si臋 przera偶enie. Prze偶egna艂 si臋 i rzuci艂 Langdonowi pe艂ne wdzi臋czno艣ci spojrzenie za to, 偶e nie pu艣ci艂 kamerlinga dalej. Langdon zrozumia艂. Czyta艂 dostatecznie du偶o na temat architektury Watykanu, 偶eby wiedzie膰, co le偶y pod t膮 krat膮. By艂o to naj艣wi臋tsze miejsce chrze艣cija艅stwa. Terra Santa. 艢wi臋ta Ziemia. Tego rodzaju miejsca nosz膮 nazw臋 nekropolii lub katakumb. Zgodnie z relacjami nielicznych duchownych, kt贸rzy tam schodzili, ta nekropolia jest mrocznym labiryntem podziemnych krypt, kt贸re mog膮 wch艂on膮膰 zwiedzaj膮cego na zawsze, je艣li zgubi drog臋. Z pewno艣ci膮 nie by艂o to miejsce, w kt贸rym mieliby ochot臋 艣ciga膰 kamerlinga.

- Signore - b艂aga艂 Chartrand. - Jeste艣 w szoku. Musimy st膮d wyj艣膰. Nie mo偶e ojciec tam schodzi膰. To samob贸jstwo.

Kamerling nagle ca艂kowicie si臋 opanowa艂. Wyci膮gn膮艂 d艂o艅 i po艂o偶y艂 j膮 na ramieniu porucznika.

- Dzi臋kuj臋 ci za tw膮 trosk臋 i wiern膮 s艂u偶b臋. Nie potrafi臋 wam powiedzie膰, jak to si臋 sta艂o. Nie twierdz臋, 偶e to rozumiem. Jednak dozna艂em objawienia. Wiem, gdzie jest antymateria.

Wszyscy wpatrzyli si臋 w niego ze zdumieniem.

Kamerling odwr贸ci艂 si臋 do ca艂ej grupy.

- Na tej skale zbuduj臋 Ko艣ci贸艂 m贸j. Takie by艂o przes艂anie. Jego znaczenie jest jasne.

Langdon nadal nie potrafi艂 zrozumie膰, sk膮d bierze si臋 przekonanie kamerlinga, 偶e rozmawia艂 z Bogiem. Jeszcze mniej wiarygodna wydawa艂a mu si臋 interpretacja przes艂ania. Na tej skale zbuduj臋 Ko艣ci贸艂 m贸j? To by艂y s艂owa wypowiedziane przez Jezusa, kiedy wybra艂 Piotra na swojego pierwszego aposto艂a. Co to mia艂o wsp贸lnego z obecn膮 sytuacj膮?

Macri przysun臋艂a si臋, 偶eby zrobi膰 uj臋cie z bliska. Glick nie odzywa艂 si臋 ani s艂owem, jakby by艂 w szoku.

Kamerling m贸wi艂 teraz szybciej.

- Iluminaci umie艣cili swoje narz臋dzie destrukcji na samym kamieniu w臋gielnym tego Ko艣cio艂a, na jego fundamencie. - Skin膮艂 r臋k膮 w stron臋 schod贸w. - Na tej samej skale, na kt贸rej zosta艂 zbudowany ten ko艣ci贸艂. A ja wiem, gdzie si臋 ona znajduje.

Langdon nabra艂 przekonania, 偶e najwy偶szy czas obezw艂adni膰 kamerlinga i wyprowadzi膰 go st膮d si艂膮. Mimo pozor贸w ca艂kowitej 艣wiadomo艣ci, opowiada艂 bzdury. Ska艂a? Kamie艅 w臋gielny w fundamentach? Schody przed nimi wcale nie prowadzi艂y do fundament贸w tego budynku, tylko do nekropolii!

- Te s艂owa s膮 przeno艣ni膮, ojcze! - odezwa艂 si臋. - Nie ma tu prawdziwej ska艂y!

Kamerling dziwnie posmutnia艂.

- Jest tu ska艂a, m贸j synu. - Wskaza艂 na otw贸r. - Pietro 猫 la pietra.

Langdon zamar艂. W jednej chwili wszystko sta艂o si臋 jasne.

Surowa prostota tego rozwi膮zania przyprawi艂a go o dreszcze. Patrz膮c wraz z innymi na d艂ugie schody wiod膮ce w g艂膮b ziemi, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e rzeczywi艣cie w ciemno艣ci pod tym ko艣cio艂em znajduje si臋 ska艂a.

Pietro 猫 la pietra. Piotr jest ska艂膮.

Wiara Piotra w Boga by艂a tak wielka, 偶e Jezus nazwa艂 Piotra „ska艂膮” - niezachwianym w wierze uczniem, na kt贸rego ramionach zbuduje sw贸j Ko艣ci贸艂. W艂a艣nie tutaj, na Wzg贸rzu Watyka艅skim, Piotr zosta艂 ukrzy偶owany i pochowany. Pierwsi chrze艣cijanie zbudowali nad jego grobem skromn膮 kapliczk臋. W miar臋 jak chrze艣cija艅stwo ros艂o w si艂臋, wznoszono tu coraz wi臋ksze 艣wi膮tynie, kt贸rych kulminacj膮 sta艂a si臋 ta ogromna bazylika. Ca艂a wiara katolicka zosta艂a ca艂kiem dos艂ownie zbudowana na 艣wi臋tym Piotrze. Na Skale.

- Antymateria znajduje si臋 na grobie 艣wi臋tego Piotra - o艣wiadczy艂 kamerling krystalicznie czystym g艂osem.

Pomimo pozornie nadnaturalnego pochodzenia tej informacji, brzmia艂a ona dla Langdona ca艂kiem logicznie. W tej chwili miejsce ukrycia antymaterii wydawa艂o mu si臋 bole艣nie oczywiste. Iluminaci w akcie symbolicznego buntu umie艣cili j膮 w samym sercu chrze艣cija艅stwa - zar贸wno w sensie dos艂ownym, jak i metaforycznym. Najwy偶szy stopie艅 infiltracji.

- A je艣li potrzebny wam ziemski dow贸d - doda艂 kamerling zniecierpliwionym tonem - to powiem wam, 偶e zamek od tej kraty by艂 otwarty. A przecie偶 on nigdy nie jest otwarty. Kto艣 tu niedawno schodzi艂.

Wszyscy wpatrzyli si臋 w otw贸r.

W chwil臋 p贸藕niej kamerling zaskakuj膮co zwinnie obr贸ci艂 si臋, z艂apa艂 lamp臋 oliwn膮 i ruszy艂 ku schodom.

119

Kamienne stopnie prowadzi艂y stromo w g艂膮b ziemi.

Zgin臋 tutaj, pomy艣la艂a Vittoria, kiedy trzymaj膮c si臋 por臋czy z grubej liny, pod膮偶a艂a za innymi ciasnym przej艣ciem prowadz膮cym w d贸艂. Chocia偶 Langdon chcia艂 powstrzyma膰 kamerlinga przed wej艣ciem do szybu, przeszkodzi艂 mu w tym Chartrand, kt贸ry go z艂apa艂 i przytrzyma艂. Najwyra藕niej m艂ody porucznik uwierzy艂, 偶e kamerling wie, co robi.

Po kr贸tkiej szamotaninie Langdon wyrwa艂 si臋 z jego u艣cisku i ruszy艂 za ksi臋dzem, a Chartrand tu偶 za nim. Vittoria instynktownie tak偶e za nimi pospieszy艂a.

Teraz p臋dzi艂a na 艂eb na szyj臋 urwistym zej艣ciem, gdzie ka偶dy niew艂a艣ciwy krok m贸g艂 si臋 zako艅czy膰 艣miertelnym upadkiem. Daleko w dole widzia艂a z艂oty blask lampy niesionej przez kamerlinga. Za sob膮 s艂ysza艂a reporter贸w BBC, kt贸rzy starali si臋 dotrzyma膰 im kroku. 艢wiat艂o rzucane przez reflektor kamery dociera艂o daleko przed ni膮, o艣wietlaj膮c Langdona i Chartranda. Przed ni膮 bieg艂 przez ca艂y czas jej zdeformowany cie艅. Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e ca艂y 艣wiat ogl膮da to szale艅stwo. Wy艂膮czcie t臋 cholern膮 kamer臋! Z drugiej strony, tylko dzi臋ki temu 艣wiat艂u maj膮 w og贸le poj臋cie, gdzie stawiaj膮 nogi.

W g艂owie kot艂owa艂y si臋 jej najrozmaitsze my艣li, gdy kontynuowa艂a ten dziwaczny po艣cig. Co kamerling mo偶e tam na dole zrobi膰? Nawet je艣li znajdzie antymateri臋? Na nic ju偶 nie ma czasu!

Vittoria ze zdumieniem u艣wiadomi艂a sobie, 偶e wierzy w teori臋 kamerlinga. Umieszczenie antymaterii trzy pi臋tra pod ziemi膮 wydawa艂o jej si臋 niemal szlachetn膮 i mi艂osiern膮 decyzj膮. Tak g艂臋boko pod ziemi膮 skutki anihilacji zostan膮 w pewnym stopniu ograniczone. Nie b臋dzie fali 偶aru ani fruwaj膮cych w powietrzu szcz膮tk贸w, kt贸re mog艂yby porani膰 gapi贸w. Tylko jak w Biblii - otworzy si臋 ziemia, a ogromna bazylika runie do tego krateru.

Czy to by艂 przejaw poczucia przyzwoito艣ci Kohlera? Chcia艂 oszcz臋dzi膰 ludzkie 偶ycie? Vittoria nadal nie mog艂a uwierzy膰, 偶e dyrektor jest w to wmieszany. Zgadza艂a si臋, 偶e nienawidzi艂 religii... ale ten przera偶aj膮cy spisek zupe艂nie do niego nie pasowa艂. Czy偶by jego nienawi艣膰 by艂a a偶 tak g艂臋boka? Zniszczenie Watykanu? Wynaj臋cie zab贸jcy? Zamordowanie jej ojca, papie偶a i czterech kardyna艂贸w? Nie mog艂a w to uwierzy膰. A jak Kohler przeprowadzi艂 to wszystko, co trzeba by艂o zrobi膰 w samym Watykanie? Rocher by艂 jego cz艂owiekiem, wyja艣ni艂a sama sobie. Rocher by艂 iluminatem. Niew膮tpliwie kapitan mia艂 klucze do wszystkiego - komnat papie偶a, Il Passetto, zej艣cia do nekropolii i grobu 艣wi臋tego Piotra. M贸g艂 tam umie艣ci膰 antymateri臋 - w miejscu, gdzie niewielu mia艂o dost臋p - a potem rozkaza膰 swoim ludziom, 偶eby nie tracili czasu na przeszukiwanie miejsc niedost臋pnych dla zwiedzaj膮cych. Wiedzia艂, 偶e 偶aden z gwardzist贸w nie odnajdzie pojemnika.

Jednak Rocher absolutnie nie m贸g艂 si臋 liczy膰 z tym, 偶e kamerling otrzyma przes艂anie z g贸ry.

Przes艂anie. By艂 to akt wiary, z kt贸rym nadal nie mog艂a si臋 jako艣 pogodzi膰. Czy B贸g naprawd臋 przem贸wi艂 do kamerlinga? Czu艂a, 偶e to niemo偶liwe, ale przecie偶 sama zajmowa艂a si臋 wsp贸艂zale偶no艣ciami w przyrodzie, badaj膮c je z punktu widzenia fizyki. Niemal codziennie by艂a 艣wiadkiem zakrawaj膮cych na cud sposob贸w komunikacji - bli藕niacze jaja 偶贸艂wia morskiego rozdzielone i umieszczone w odleg艂ych o tysi膮ce kilometr贸w laboratoriach wyl臋gaj膮ce si臋 dok艂adnie w tej samej chwili... albo ca艂e akry meduz pulsuj膮cych w takim samym rytmie, jakby kierowa艂 nimi jeden m贸zg. Wsz臋dzie znajduj膮 si臋 niewidzialne linie komunikacji, pomy艣la艂a.

Ale pomi臋dzy Bogiem a cz艂owiekiem?

呕a艂owa艂a, 偶e nie ma przy niej ojca, kt贸ry m贸g艂by j膮 natchn膮膰 wiar膮. Kiedy艣 w naukowy spos贸b wyt艂umaczy艂 jej, na czym polega boska komunikacja, i w贸wczas uwierzy艂a. Do dzi艣 pami臋ta ten dzie艅, gdy zobaczy艂a, 偶e si臋 modli, i spyta艂a go:

- Tato, po co si臋 modlisz? B贸g i tak ci nie odpowie.

Leonardo Vetra przerwa艂 swoje medytacje i spojrza艂 na ni膮 z ojcowskim u艣miechem.

- Widz臋, 偶e moja c贸rka jest sceptyczk膮. Zatem nie wierzysz, 偶e B贸g przemawia do cz艂owieka? Wyja艣ni臋 ci to w twoim j臋zyku. - Wzi膮艂 z p贸艂ki model ludzkiego m贸zgu i postawi艂 przed ni膮 na stole. - Jak zapewne wiesz, cz艂owiek zazwyczaj wykorzystuje tylko nieznaczny u艂amek mo偶liwo艣ci swojego m贸zgu. Jednak zdarza si臋, 偶e w stanach szczeg贸lnego pobudzenia emocjonalnego - na przyk艂ad traumy fizycznej, najwy偶szej rado艣ci, ogromnego strachu lub g艂臋bokiej medytacji - nasze neurony nagle zaczynaj膮 pracowa膰 jak szalone, co powoduje niezwyk艂e zwi臋kszenie jasno艣ci umys艂u.

- I co z tego? - spyta艂a Vittoria. - Przecie偶 to, 偶e jasno my艣lisz, nie oznacza jeszcze, 偶e rozmawiasz z Bogiem.

- Aha! - wykrzykn膮艂 Vetra. - A jednak w takich chwilach szczeg贸lnej jasno艣ci cz臋sto znajdujemy niezwyk艂e rozwi膮zania pozornie nierozwi膮zywalnych problem贸w. Wed艂ug guru jest to stan wy偶szej 艣wiadomo艣ci, wed艂ug biolog贸w stan odmiennej 艣wiadomo艣ci, a wed艂ug psycholog贸w nadwra偶liwo艣ci zmys艂owej. - Przerwa艂. - A chrze艣cijanie nazywaj膮 go odpowiedzi膮 na modlitw臋. - U艣miechaj膮c si臋 szeroko, doda艂: - Czasem boskie objawienie mo偶e oznacza膰 po prostu odpowiednie dostrojenie m贸zgu, tak 偶eby us艂ysza艂 to, o czym twoje serce dawno ju偶 wie.

Teraz, p臋dz膮c na o艣lep w ciemno艣膰, Vittoria poczu艂a, 偶e by膰 mo偶e ojciec mia艂 racj臋. Czy tak trudno uwierzy膰, 偶e pod wp艂ywem doznanego wstrz膮su umys艂 kamerlinga znalaz艂 si臋 w stanie, w kt贸rym po prostu „u艣wiadomi艂” sobie miejsce ukrycia antymaterii?

Ka偶dy z nas jest Bogiem, powiedzia艂 Budda. Ka偶dy z nas wie wszystko. Musimy tylko otworzy膰 swoje umys艂y, 偶eby us艂ysze膰 swoj膮 w艂asn膮 m膮dro艣膰.

I w艂a艣nie w tym momencie jasno艣ci, gdy Vittoria schodzi艂a coraz g艂臋biej pod ziemi臋, poczu艂a, 偶e jej umys艂 r贸wnie偶 si臋 otwiera... a jej m膮dro艣膰 wyp艂ywa na powierzchni臋. Wyczu艂a bez cienia w膮tpliwo艣ci, jakie zamiary ma kamerling. Wraz z t膮 艣wiadomo艣ci膮 pojawi艂 si臋 strach, jakiego jeszcze nigdy nie dozna艂a.

- Ojcze, nie! - krzykn臋艂a najg艂o艣niej, jak umia艂a. - Nie rozumiesz! - Vittoria wyobrazi艂a sobie t艂umy ludzi zgromadzone w tej chwili pod Watykanem i serce zamar艂o jej z przera偶enia. - Je艣li wyniesiesz antymateri臋 na powierzchni臋... wszyscy zgin膮!

Langdon p臋dzi艂 wielkimi susami, nadrabiaj膮c dystans dziel膮cy go od kamerlinga. Pasa偶 by艂 bardzo w膮ski, ale nie odczuwa艂 klaustrofobii. L臋k, kt贸ry jeszcze niedawno tak upo艣ledza艂 mu 偶ycie, zosta艂 wyparty przez stokro膰 silniejszy strach.

- Ojcze! - zawo艂a艂, widz膮c, 偶e odleg艂o艣膰 mi臋dzy nimi maleje. - Musisz zostawi膰 antymateri臋 tam, gdzie jest! Nie ma innego wyboru!

Sam nie wierzy艂, 偶e to m贸wi. Nie tylko przyj膮艂 za dobr膮 monet臋 objawienie, kt贸rego dozna艂 kamerling, ale na dodatek przekonywa艂 go teraz do zniszczenia Bazyliki 艢wi臋tego Piotra - jednego z najwi臋kszych osi膮gni臋膰 architektonicznych na 艣wiecie... mieszcz膮cej w sobie najwspanialsze skarby sztuki.

Ale ludzie na zewn臋trz... to jedyne wyj艣cie.

By艂a w tym okrutna ironia, 偶e aby ocali膰 ludzi, trzeba zniszczy膰 ko艣ci贸艂. Langdon wyobra偶a艂 sobie, 偶e iluminat贸w rozbawi艂aby symboliczna wymowa tej sytuacji.

Powietrze nap艂ywaj膮ce z dna tunelu by艂o zimne i wilgotne. Gdzie艣 tam na dole znajdowa艂a si臋 艣wi臋ta nekropolia... miejsce poch贸wku 艣wi臋tego Piotra i wielu innych pierwszych chrze艣cijan. Langdon poczu艂, 偶e przechodzi go dreszcz, i mia艂 tylko nadziej臋, 偶e nie bierze udzia艂u w samob贸jczej misji.

Nagle zauwa偶y艂, 偶e lampa kamerlinga si臋 zatrzyma艂a. Teraz ju偶 szybko si臋 z nim zr贸wna艂.

Okaza艂o si臋, 偶e schody si臋 tu ko艅cz膮. Dalsz膮 drog臋 zamyka艂a jednak brama z kutego 偶elaza ozdobiona trzema rze藕bionymi czaszkami. Kamerling ju偶 zacz膮艂 j膮 otwiera膰. Langdon doskoczy艂 do niego i popchn膮艂 furt臋, blokuj膮c mu drog臋. Po schodach zbiega艂a reszta grupki, wszyscy upiornie biali w 艣wietle reflektora kamery... szczeg贸lnie Glick, kt贸ry z ka偶dym krokiem gorzej wygl膮da艂.

Chartrand chwyci艂 Langdona za r臋k臋.

- Pozw贸l kamerlingowi przej艣膰!

- Nie! - krzykn臋艂a z ty艂u Vittoria, z trudem 艂api膮c oddech. - Musimy natychmiast st膮d ucieka膰! Nie mo偶e ksi膮dz wynie艣膰 st膮d antymaterii. Je艣li wyniesie j膮 ksi膮dz na g贸r臋, wszyscy zebrani na zewn膮trz zgin膮!

Kiedy kamerling si臋 odezwa艂, jego g艂os by艂 zadziwiaj膮co spokojny.

- Pos艂uchajcie... my wszyscy musimy ufa膰... Mamy ma艂o czasu.

- Ksi膮dz nie rozumie - nalega艂a Vittoria. - Eksplozja na poziomie ziemi b臋dzie mia艂a bez por贸wnania gorsze skutki ni偶 tutaj!

Kamerling spojrza艂 na ni膮 zielonymi oczami, w kt贸rych malowa艂 si臋 wy艂膮cznie rozs膮dek.

- A kto m贸wi o wybuchu na poziomie ziemi?

Vittoria patrzy艂a na niego z niedowierzaniem.

- Zostawia j膮 ksi膮dz tutaj?

Przekonanie, z jakim przemawia艂 kamerling, podzia艂a艂o na nich niemal hipnotyzuj膮ce

- Nikt wi臋cej ju偶 dzisiaj nie zginie.

- Ojcze, ale...

- Prosz臋... troch臋 wiary. - G艂os kamerlinga 艣cich艂 do zniewalaj膮cego szeptu. - Nie prosz臋 nikogo, 偶eby szed艂 ze mn膮. Wszyscy mo偶ecie odej艣膰. Jedyne, o co prosz臋, to 偶eby艣cie nie mieszali si臋 w Jego rozkazy. Pozw贸lcie mi zrobi膰 to, do czego zosta艂em powo艂any. - Spojrzenie kamerlinga nabra艂o mocy. - Zosta艂em powo艂any, by zbawi膰 ten Ko艣ci贸艂. I potrafi臋 to zrobi膰, przysi臋gam na swoje 偶ycie.

Cisza, kt贸ra zapad艂a, by艂a tak pe艂na napi臋cia, jakby mia艂a za chwil臋 eksplodowa膰.

120

Dwudziesta trzecia pi臋膰dziesi膮t jeden.

Nekropolia oznacza dos艂ownie miasto umar艂ych.

Nic, co Robert Langdon czyta艂 o tej nekropolii, nie przygotowa艂o go na widok, kt贸ry rozci膮gn膮艂 si臋 przed jego i oczami. Ogromna podziemna przestrze艅 pe艂na by艂a krusz膮cych si臋 mauzole贸w przypominaj膮cych ma艂e domki ustawione na dnie jaskini. W powietrzu czu膰 by艂o 艣mierci膮. Sie膰 w膮skich 艣cie偶ek wi艂a si臋 pomi臋dzy niszczej膮cymi nagrobkami wykonanymi w wi臋kszo艣ci z pop臋kanych cegie艂 z marmurow膮 p艂yt膮. Wsz臋dzie wok贸艂 wznosi艂y si臋 kolumny utworzone przez niewybran膮 ziemi臋 i podtrzymywa艂y ziemne sklepienie, zwieszaj膮ce si臋 nisko nad t膮 mroczn膮 wiosk膮.

Miasto umar艂ych, powt贸rzy艂 w my艣lach Langdon, czuj膮c si臋 rozdarty pomi臋dzy ciekawo艣ci膮 naukowca a zwyk艂ym strachem. On i pozostali wchodzili teraz coraz g艂臋biej w wij膮ce si臋 mi臋dzy grobami przej艣cia. Czy podj膮艂em z艂膮 decyzj臋?

Chartrand pierwszy uleg艂 sile przekonywania kamerlinga. Otworzy艂 bram臋 i zadeklarowa艂, 偶e mu ufa. Glick i Macri na pro艣b臋 ksi臋dza szlachetnie zgodzili si臋 zapewni膰 mu o艣wietlenie podczas w臋dr贸wki - chocia偶 je艣li zwa偶y膰 na to, jakie uznanie czeka ich na powierzchni, o ile wyjd膮 st膮d 偶ywi, to ich motywy mog艂y by膰 dwuznaczne. Vittoria by艂a najbardziej niech臋tna temu pomys艂owi, a Langdon dostrzeg艂 w jej oczach ostro偶no艣膰, kt贸ra mog艂a by膰 wynikiem kobiecej intuicji.

Jest ju偶 zbyt p贸藕no, my艣la艂, p臋dz膮c wraz z Vittori膮 za innymi. Jeste艣my skazani.

Vittoria nie odzywa艂a si臋, ale wiedzia艂, 偶e my艣l膮 o tym samym. Dziewi臋膰 minut nie wystarczy, 偶eby uchroni膰 Watykan przed katastrof膮, je艣li kamerling si臋 myli.

Kiedy biegli mi臋dzy grobami, Langdon czu艂 w nogach ogromne zm臋czenie. Nic dziwnego, skoro ju偶 od pewnego czasu szli stale pod g贸r臋. Kiedy w ko艅cu u艣wiadomi艂 sobie dlaczego, przeszy艂 go dreszcz podniecenia. Ziemia pod ich stopami pami臋ta艂a czasy Chrystusa. Wspinali si臋 obecnie na oryginalne Wzg贸rze Watyka艅skie! Langdon nieraz spotka艂 si臋 z twierdzeniami naukowc贸w zajmuj膮cych si臋 Watykanem, 偶e gr贸b 艣wi臋tego Piotra znajduje si臋 blisko szczytu Wzg贸rza Watyka艅skiego. Zawsze si臋 zastanawia艂, sk膮d wiedz膮, a teraz w ko艅cu zrozumia艂. To wzg贸rze nadal tu jest!

Czu艂 si臋 tak, jakby bieg艂 przez karty historii. Gdzie艣 przed nim znajdowa艂 si臋 gr贸b 艣wi臋tego Piotra - chrze艣cija艅skie relikwie. Trudno by艂o sobie wyobrazi膰, 偶e pierwotnie gr贸b wskazywa艂a tylko skromna kapliczka. Jednak to dawne czasy. W miar臋 jak znaczenie Piotra ros艂o, budowano nowe 艣wi膮tynie na starych, a偶 w ko艅cu w ho艂dzie dla 艣wi臋tego wzniesiono gmach o wysoko艣ci ponad stu trzydziestu metr贸w, z kopu艂膮 Micha艂a Anio艂a, kt贸rej 艣rodek znajduje si臋 dok艂adnie nad pierwotnym grobem, z dok艂adno艣ci膮 do u艂amk贸w centymetra.

Wspinali si臋 dalej kr臋tym przej艣ciem. Sprawdzi艂 godzin臋. Osiem minut. Zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, czy wraz z Vittori膮 zostan膮 tu na sta艂e ze zmar艂ymi.

- Uwa偶ajcie! - krzykn膮艂 zza ich plec贸w Glick. - Dziury w臋偶贸w!

Langdon zauwa偶y艂 je w por臋. 艢cie偶ka przed nimi podziurawiona by艂a rz臋dami niedu偶ych otwor贸w. Odbi艂 si臋 i wyl膮dowa艂 tu偶 za nimi.

Vittoria te偶 skoczy艂a, ale niewiele brakowa艂o, 偶eby w nie wpad艂a. Kiedy pobiegli dalej, mia艂a niewyra藕n膮 min臋.

- Dziury w臋偶贸w?

- W艂a艣ciwie to s膮 dziury na przek膮ski - sprostowa艂 Langdon. - Wola艂aby艣 tego nie wiedzie膰, uwierz mi. - U艣wiadomi艂 sobie w艂a艣nie, 偶e by艂y to rury libacyjne. Pierwsi chrze艣cijanie wierzyli w zmartwychwstanie cia艂a i wykorzystywali te otwory do dos艂ownego „karmienia zmar艂ych”, gdy偶 wlewali przez nie do grobu mleko i mi贸d.

Kamerling poczu艂 os艂abienie.

P臋dzi艂 jednak dalej przed siebie, gdy偶 jego nogom dodawa艂o si艂 poczucie obowi膮zku wobec Boga i ludzi. Prawie na miejscu. Straszliwie cierpia艂. Umys艂 mo偶e by膰 藕r贸d艂em znacznie wi臋kszego cierpienia ni偶 cia艂o. Mimo wszystko czu艂 zm臋czenie. Wiedzia艂, 偶e pozosta艂o mu ju偶 bardzo ma艂o czasu.

- Ocal臋 tw贸j Ko艣ci贸艂, Ojcze. Przysi臋gam.

Mimo 偶e reflektor reporter贸w o艣wietla艂 drog臋, za co by艂 im wdzi臋czny, nadal ni贸s艂 wysoko uniesion膮 lampk臋 oliwn膮. Ja jestem latarni膮 w ciemno艣ci. Ja jestem 艣wiat艂em. Kiedy bieg艂, olej w lampie chlupota艂 i obawia艂 si臋 nawet, 偶e 艂atwo palna ciecz mo偶e si臋 wyla膰 i go poparzy膰. Na dzisiaj mia艂 ju偶 zupe艂nie do艣膰 poparze艅.

Kiedy zbli偶a艂 si臋 do szczytu wzg贸rza, by艂 ca艂y mokry od potu i z trudem 艂apa艂 oddech. Jednak kiedy znalaz艂 si臋 ju偶 na wierzcho艂ku, poczu艂, jak wlewa si臋 w niego nowe 偶ycie. Chwiejnie doszed艂 do p艂askiego kawa艂ka ziemi, gdzie sta艂 ju偶 tyle razy. Tutaj 艣cie偶ka si臋 ko艅czy艂a - nekropolia dochodzi艂a do ziemnej 艣ciany. Na niewielkiej p艂ycie widnia艂 napis: Mausoleum S.

La tomba di San Pietro.

Na wysoko艣ci pasa mia艂 przed sob膮 nisz臋 w 艣cianie. Nie by艂o tu z艂oconej tablicy czy innych ozd贸b. Tylko zwyk艂y otw贸r, w kt贸rym wida膰 by艂o niewielk膮 grot臋 i prosty, krusz膮cy si臋 sarkofag. Kamerling zajrza艂 do wn臋ki i u艣miechn膮艂 si臋 ze znu偶eniem. S艂ysza艂, 偶e pozostali r贸wnie偶 si臋 ju偶 zbli偶aj膮. Odstawi艂 lamp臋 i ukl臋kn膮艂 do modlitwy.

Dzi臋ki ci, Bo偶e. To ju偶 prawie koniec.

Na placu 艢wi臋tego Piotra kardyna艂 Mortati w otoczeniu pozosta艂ych zdumionych kardyna艂贸w wpatrywa艂 si臋 w ogromny ekran, obserwuj膮c rozgrywaj膮cy si臋 pod ziemi膮 dramat. Nie mia艂 ju偶 poj臋cia, w co wierzy膰. Czy ca艂y 艣wiat by艂 艣wiadkiem tego, co on widzia艂? Czy B贸g naprawd臋 przem贸wi艂 do kamerlinga? Czy antymateria rzeczywi艣cie zostanie wyniesiona na plac...

- Patrzcie! - Przez t艂um przetoczy艂o si臋 westchnienie.

- Tam! - Wszyscy teraz wskazywali na ekran. - To cud!

Mortati tak偶e spojrza艂. Po艂o偶enie kamery si臋 zmienia艂o, ale obraz by艂 dostatecznie dobrze widoczny. A by艂 to obraz niezapomniany.

Kamerling, filmowany od ty艂u, kl臋cza艂 na ziemi, zatopiony w modlitwie. Przed nim znajdowa艂 si臋 niezbyt dok艂adnie wyr膮bany otw贸r w 艣cianie. Wewn膮trz otworu w艣r贸d lu藕no le偶膮cych kamieni sta艂a trumna z terakoty. Mortati widzia艂 j膮 wcze艣niej tylko raz w 偶yciu, ale doskonale wiedzia艂, co zawiera.

San Pietro.

Nie by艂 na tyle naiwny, by s膮dzi膰, 偶e okrzyki rado艣ci i zdumienia przewalaj膮ce si臋 jak huragan nad t艂umem zosta艂y wywo艂ane mo偶liwo艣ci膮 ujrzenia jednej z najcenniejszych relikwii chrze艣cija艅stwa. To nie widok grobu 艣wi臋tego Piotra sprawi艂, 偶e ci ludzie padali na kolana w spontanicznej modlitwie i dzi臋kczynieniu. Przyczyn膮 tego wszystkiego by艂 przedmiot znajduj膮cy si臋 na trumnie 艣wi臋tego.

Pojemnik z antymateri膮. By艂 tam... gdzie spoczywa艂 przez ca艂y dzie艅... ukryty w mroku nekropolii. Smuk艂y. Nieub艂agany. 艢miertelnie niebezpieczny. Objawienie kamerlinga sprawdzi艂o si臋.

Mortati wpatrywa艂 si臋 ze zdumieniem w przejrzysty cylinder. Kuleczka cieczy nadal unosi艂a si臋 w 艣rodku. Grota wok贸艂 pojemnika regularnie roz艣wietla艂a si臋 na czerwono, gdy diody odlicza艂y ostatnie pi臋膰 minut swojego istnienia.

Na wierzchu nagrobka o kilka centymetr贸w od cylindra znajdowa艂a si臋 jeszcze bezprzewodowa kamera gwardii szwajcarskiej, wycelowana w pojemnik i przez ca艂y czas transmituj膮ca jego obraz.

Mortati prze偶egna艂 si臋, prze艣wiadczony, 偶e jest to najbardziej przera偶aj膮cy obraz, jaki widzia艂 w swoim 偶yciu. Jednak ju偶 w chwil臋 p贸藕niej przekona艂 si臋, 偶e mo偶e by膰 jeszcze gorzej.

Kamerling nagle podni贸s艂 si臋 z kolan. Wzi膮艂 do r臋ki cylinder z antymateri膮 i odwr贸ci艂 si臋 do pozosta艂ych. Na jego twarzy malowa艂 si臋 wyraz ca艂kowitego skupienia. Przepchn膮艂 si臋 pomi臋dzy stoj膮cymi mu na drodze osobami i ruszy艂 biegiem z powrotem, t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 przyszed艂.

Kamera pokaza艂a Vittori臋 Vetr臋, zmartwia艂膮 z przera偶enia.

- Dok膮d ksi膮dz idzie?! Przecie偶 m贸wi艂 ksi膮dz...

- Miejcie wiar臋! - rozleg艂 si臋 g艂os kamerlinga.

Vittoria obr贸ci艂a si臋 do Langdona.

- Co robimy?

Langdon usi艂owa艂 zatrzyma膰 ksi臋dza, ale przeszkodzi艂 mu Chartrand, kt贸ry najwyra藕niej w pe艂ni ufa艂 rozs膮dkowi kamerlinga.

Obraz z kamery BBC wygl膮da艂 teraz jak filmowany z kolejki g贸rskiej - podskoki, kluczenie, kr贸tkie uj臋cia twarzy wyra偶aj膮cych niedowierzanie i przera偶enie, gdy chaotyczny kondukt pod膮偶a艂 w艣r贸d cieni z powrotem do bramy odgradzaj膮cej nekropoli臋.

Tymczasem na placu Mortati wyda艂 z siebie przera偶one westchnienie.

- Czy on to niesie tutaj?

Na ekranach telewizor贸w na ca艂ym 艣wiecie kamerling p臋dzi艂 teraz po schodach prowadz膮cych z nekropolii w g贸r臋, trzymaj膮c przed sob膮 pojemnik z antymateri膮.

- Nikt ju偶 dzisiaj nie zginie! - zapewnia艂.

Jednak si臋 myli艂.

121

Kamerling wypad艂 z drzwi Bazyliki 艢wi臋tego Piotra dok艂adnie o dwudziestej trzeciej pi臋膰dziesi膮t sze艣膰. Ruszy艂 chwiejnie w kierunku o艣lepiaj膮cego blasku reflektor贸w, nios膮c przed sob膮 antymateri臋 jak 艣wi臋ty dar. Mru偶膮c piek膮ce oczy, dostrzeg艂 swoj膮 w艂asn膮 posta膰, p贸艂nag膮 i poranion膮, wznosz膮c膮 si臋 jak olbrzym na ekranach stacji telewizyjnych. Ryk, jaki uni贸s艂 si臋 nad t艂umami zgromadzonymi na placu, nie m贸g艂 si臋 r贸wna膰 z niczym, co dotychczas s艂ysza艂. Sk艂ada艂y si臋 na niego krzyki, p艂acz, 艣piewy i modlitwy... mieszanina uwielbienia i przera偶enia.

Wybaw nas od z艂ego, szepn膮艂.

Czu艂 si臋 zupe艂nie wyczerpany po swojej ucieczce z nekropolii. O ma艂o nie sko艅czy艂o si臋 to katastrof膮. Robert Langdon i Vittoria chcieli go zatrzyma膰, wrzuci膰 pojemnik z powrotem do podziemnej kryj贸wki i uciec na zewn膮trz. 艢lepi g艂upcy!

Kamerling u艣wiadomi艂 sobie teraz z przera偶aj膮c膮 jasno艣ci膮, 偶e normalnie w 偶adnym razie nie wygra艂by tego wy艣cigu. Dzi艣 jednak B贸g by艂 przy nim. Langdon, kt贸ry ju偶 prawie go chwyta艂, zosta艂 powstrzymany przez Chartranda. Na szcz臋艣cie porucznik nadal pok艂ada w nim zaufanie i pos艂ucha艂 jego pr贸艣b o okazanie wiary. Natomiast reporterzy byli zbyt oszo艂omieni... i obci膮偶eni swoim sprz臋tem, 偶eby mu przeszkodzi膰.

Pan ma swoje tajemnicze sposoby dzia艂ania.

S艂ysza艂 teraz za sob膮 odg艂osy 艣wiadcz膮ce, 偶e pozostali te偶 ju偶 przybiegli... widzia艂 ich na ekranie, jak go okr膮偶aj膮. Zebra艂 resztki si艂 i uni贸s艂 antymateri臋 wysoko nad g艂ow臋. Potem cofn膮艂 nagie ramiona do ty艂u, by okaza膰, jak niewiele go obchodzi pi臋tno iluminat贸w wypalone na piersi, i pop臋dzi艂 na d贸艂 po schodach.

Zosta艂 jeszcze jeden, ostatni akt.

Z Bo偶膮 pomoc膮, pomy艣la艂. Z Bo偶膮 pomoc膮.

Cztery minuty...

Langdon prawie nic nie widzia艂, kiedy wybieg艂 z bazyliki. Znowu 艣wiat艂a reflektor贸w wwierci艂y mu si臋 w 藕renice. Rozr贸偶nia艂 tylko niewyra藕ny zarys postaci kamerlinga, kt贸ry dok艂adnie na wprost niego zbiega艂 ze schod贸w. Ksi膮dz, otoczony aureol膮 艣wiat艂a, wygl膮da艂 przez chwil臋 jak nieziemska istota, rodzaj wsp贸艂czesnego b贸stwa. Sutanna zwisaj膮ca od pasa przypomina艂a ca艂un, a cia艂o nosi艂o 艣lady ran zadanych r臋k膮 wroga. Kamerling bieg艂 wyprostowany, wzywaj膮c 艣wiat, by mia艂 wiar臋, a jednocze艣nie zbli偶aj膮c si臋 do t艂um贸w z broni膮 masowej zag艂ady w r臋kach.

Langdon zbieg艂 za nim ze schod贸w. Co on wyrabia? Zabije ich wszystkich!

- Dla dzie艂a szatana - krzycza艂 Ventresca - nie ma miejsca w Domu Bo偶ym! - By艂 coraz bli偶ej przera偶onego teraz t艂umu.

- Ojcze! - wo艂a艂 za nim Langdon. - Tam nie ma dok膮d p贸j艣膰!

- Sp贸jrz ku niebiosom! Zapominamy patrze膰 ku niebu!

W tej chwili Langdon zrozumia艂, dok膮d kamerling zmierza, i ta wspania艂a 艣wiadomo艣膰 sprawi艂a, 偶e zala艂a go fala ulgi. Wprawdzie nie widzia艂 tego z powodu jaskrawych 艣wiate艂, ale wiedzia艂, 偶e ich zbawienie znajduje si臋 bezpo艣rednio nad g艂ow膮.

Usiane gwiazdami w艂oskie niebo. Droga ucieczki.

Helikopter, kt贸ry mia艂 zabra膰 kamerlinga do szpitala, sta艂 tu偶 przed nimi. Pilot siedzia艂 w kabinie, a wirniki kr臋ci艂y si臋 na ja艂owym biegu. Obserwuj膮c kamerlinga zmierzaj膮cego prosto do 艣mig艂owca, Langdon poczu艂, jak ogarnia go uniesienie.

My艣li przelatywa艂y mu przez umys艂 z szybko艣ci膮 b艂yskawicy...

Najpierw wyobrazi艂 sobie otwart膮 przestrze艅 Morza 艢r贸dziemnego. Jak daleko st膮d mo偶e si臋 znajdowa膰? Osiem kilometr贸w? Szesna艣cie? Wiedzia艂, 偶e do pla偶y Fiumocino jest zaledwie siedem minut jazdy poci膮giem. W wypadku helikoptera lec膮cego z szybko艣ci膮 prawie pi臋ciuset kilometr贸w na godzin臋, bez przystank贸w... Gdyby uda艂o si臋 wywie藕膰 pojemnik dostatecznie daleko nad morze i tam go wyrzuci膰... S膮 te偶 jeszcze inne mo偶liwo艣ci, u艣wiadomi艂 sobie, i poczu艂 si臋, jakby niemal nic nie wa偶y艂. La Cava Romana! Kamienio艂omy marmuru na p贸艂noc od miasta znajdowa艂y si臋 o nieca艂e pi臋膰 kilometr贸w st膮d. Jak du偶y obszar zajmuj膮? Pi臋膰set hektar贸w? Z pewno艣ci膮 s膮 puste o tej porze! Gdyby tam zrzuci膰 pojemnik...

- Cofn膮膰 si臋 wszyscy! - rykn膮艂 kamerling. Poparzona pier艣 piek艂a go, kiedy bieg艂. - Odsun膮膰 si臋! Natychmiast!

Gwardzi艣ci otaczaj膮cy helikopter patrzyli na niego z otwartymi ustami.

- Cofn膮膰 si臋! - krzycza艂.

Odsun臋li si臋.

Ca艂y 艣wiat obserwowa艂 ze zdumieniem, jak kamerling obiega 艣mig艂owiec, dociera do drzwi pilota i otwiera je gwa艂townie.

- Wychod藕, synu! Natychmiast.

Pilot wyskoczy艂.

Kamerling spojrza艂 na umieszczony wysoko w kokpicie fotel pilota i zrozumia艂, 偶e w tym stanie b臋d膮 mu potrzebne obie r臋ce, 偶eby si臋 tam dosta膰. Odwr贸ci艂 si臋 do pilota, kt贸ry sta艂 za nim, trz臋s膮c si臋 ze zdenerwowania, i wr臋czy艂 mu pojemnik.

- Trzymaj to. Podasz mi, kiedy wsi膮d臋.

Kiedy podci膮ga艂 si臋 w g贸r臋, s艂ysza艂 g艂os Roberta Langdona, kt贸ry wykrzykiwa艂 co艣 z podnieceniem, biegn膮c w stron臋 maszyny. Teraz zrozumia艂e艣, pomy艣la艂. Teraz uwierzy艂e艣!

Usadowi艂 si臋 w fotelu, ustawi艂 kilka znajomych d藕wigni i obr贸ci艂 si臋 ku oknu, 偶eby odebra膰 cylinder.

Jednak stra偶nik, kt贸remu go wr臋czy艂, mia艂 puste r臋ce.

- On go zabra艂! - krzykn膮艂.

Ventresca poczu艂, 偶e serce mu zamiera.

- Kto?

Gwardzista wskaza艂 r臋k膮.

- On!

Robert Langdon by艂 zaskoczony ci臋偶arem pojemnika. Przebieg艂 na drug膮 stron臋 艣mig艂owca i wskoczy艂 do ty艂u, tam gdzie jeszcze kilka godzin temu siedzia艂 wraz z Vittori膮. Drzwi zostawi艂 otwarte i zapi膮艂 pas. Potem zawo艂a艂 do kamerlinga siedz膮cego na przednim siedzeniu:

- Le膰, ojcze!

Ventresca obejrza艂 si臋 na niego z przera偶eniem. Z jego twarzy odp艂yn臋艂a ca艂a krew.

- Co ty wyrabiasz?

- Ksi膮dz leci, ja wyrzucam. Nie ma czasu! Prosz臋 po prostu pilotowa膰 ten b艂ogos艂awiony helikopter!

Kamerling siedzia艂 przez chwil臋 jak sparali偶owany, a blask telewizyjnych reflektor贸w wpadaj膮cy do kabiny podkre艣la艂 bruzdy na jego twarzy.

- Potrafi臋 zrobi膰 to sam - wyszepta艂. - Powinienem zrobi膰 to sam.

Langdon go nie s艂ucha艂. Le膰! pop臋dza艂 go w my艣lach. Szybko! Jestem tu, 偶eby ci pom贸c! Spojrza艂 na pojemnik i gdy zobaczy艂, co pokazuje licznik, poczu艂, 偶e zamiera mu serce.

- Trzy minuty, ojcze. Trzy!

Ta informacja przywr贸ci艂a kamerlingowi trze藕wo艣膰 my艣lenia. Bez wahania odwr贸ci艂 si臋 z powrotem ku przyrz膮dom pok艂adowym. Ze zgrzytliwym rykiem helikopter oderwa艂 si臋 od ziemi.

Przez wiruj膮c膮 chmur臋 kurzu Langdon dostrzeg艂 nadbiegaj膮c膮 Vittori臋. Ich oczy na chwil臋 si臋 spotka艂y, a potem dziewczyna zacz臋艂a si臋 oddala膰, jak spadaj膮cy kamie艅.

122

W kabinie j臋k silnik贸w i podmuch wiatru z otwartych drzwi zaatakowa艂y zmys艂y Langdona obezw艂adniaj膮cym chaosem. Przygotowa艂 si臋 na zwi臋kszon膮 si艂臋 ci膮偶enia, kiedy kamerling rozp臋dza艂 maszyn臋 wzbijaj膮c膮 si臋 pionowo w g贸r臋. O艣lepiaj膮ca iluminacja placu 艢wi臋tego Piotra kurczy艂a si臋 pod nimi, a偶 sta艂a si臋 amorficznie b艂yszcz膮c膮 elips膮 w morzu 艣wiate艂 miasta.

Pojemnik z antymateri膮 ci膮偶y艂 mu jak balast. 艢cisn膮艂 go mocniej d艂o艅mi 艣liskimi teraz od potu i krwi. Kuleczka antymaterii unosi艂a si臋 spokojnie w pu艂apce magnetycznej, odbijaj膮c pulsuj膮ce czerwone 艣wiat艂o zegara odliczaj膮cego czas.

- Dwie minuty! - krzykn膮艂, zastanawiaj膮c si臋, gdzie kamerling zamierza wyrzuci膰 pojemnik.

Pod nimi we wszystkich kierunkach rozci膮ga艂y si臋 艣wiat艂a miasta. Patrz膮c na zach贸d, Langdon widzia艂 mrugaj膮cy zarys wybrze偶a Morza 艢r贸dziemnego - poszarpan膮 granic臋 blasku, za kt贸r膮 rozci膮ga艂a si臋 niesko艅czona czarna pustka. Morze wydawa艂o mu si臋 znacznie bardziej odleg艂e, ni偶 sobie przedtem wyobra偶a艂. Poza tym linia 艣wiate艂 na wybrze偶u przypomnia艂a mu z ca艂膮 ostro艣ci膮, 偶e nawet eksplozja daleko w morzu mog艂aby mie膰 tragiczne skutki. Wola艂 nawet nie my艣le膰, jakich spustosze艅 dokona艂aby fala p艂ywowa pobudzona wybuchem dziesi臋ciu kiloton.

Kiedy obr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 przez przedni膮 szyb臋 kokpitu, na nowo obudzi艂a si臋 w nim nadzieja. Bezpo艣rednio przed nimi widnia艂y w mroku zarysy wzg贸rz Rzymu. Wzg贸rza by艂y usiane 艣wiat艂ami willi najbogatszych mieszka艅c贸w, lecz o jakie艣 p贸艂tora kilometra dalej 艣wiat艂a si臋 ko艅czy艂y. Panowa艂a tam ca艂kowita ciemno艣膰.

Kamienio艂omy! przypomnia艂 sobie. La Cava Romana!

Wpatruj膮c si臋 intensywnie w to pustkowie, mia艂 wra偶enie, 偶e jest dostatecznie du偶e. Poza tym znajduje si臋 blisko, znacznie bli偶ej ni偶 morze. Czu艂, jak ogarnia go podniecenie. Niew膮tpliwie kamerling w艂a艣nie tam zamierza wyrzuci膰 antymateri臋! Helikopter jest skierowany dok艂adnie w tamtym kierunku! Ku kamienio艂omom! Jednak po chwili zastanowi艂o go, 偶e cho膰 silniki rycz膮 g艂o艣niej, a 艣mig艂owiec z hukiem przecina powietrze, to kamienio艂omy wcale si臋 nie zbli偶aj膮. Zaskoczony, wyjrza艂 przez boczne okienko, 偶eby ustali膰 po艂o偶enie. Kiedy zobaczy艂, gdzie si臋 znajduj膮, jego podniecenie natychmiast wypar艂a fala paniki. Bezpo艣rednio pod nimi ja艣nia艂y 艣wiat艂a reflektor贸w stacji telewizyjnych na placu 艢wi臋tego Piotra.

Nadal jeste艣my nad Watykanem!

- Prosz臋 ksi臋dza! - Langdon krztusi艂 si臋 z po艣piechu. - Prosz臋 lecie膰 naprz贸d! Jeste艣my ju偶 dostatecznie wysoko! Musimy teraz zacz膮膰 posuwa膰 si臋 naprz贸d. Nie mo偶emy zrzuci膰 pojemnika z powrotem na Watykan!

Kamerling nie odpowiedzia艂. Wydawa艂o si臋, 偶e ca艂kowicie koncentruje si臋 na pilotowaniu maszyny.

- Mamy tylko nieca艂e dwie minuty! - krzycza艂 Langdon, unosz膮c pojemnik. - Widz臋 je st膮d! La Cava Romana! O par臋 kilometr贸w st膮d na p贸艂noc. Nie musimy...

- Nie - odpar艂 w ko艅cu Ventresca. - To zbyt niebezpieczne. Przykro mi. - Podczas gdy helikopter wytrwale wzbija艂 si臋 w g贸r臋, kamerling odwr贸ci艂 si臋 i obdarzy艂 Langdona ponurym u艣miechem. - Przykro mi, 偶e tu wsiad艂e艣, przyjacielu. Dokona艂e艣 aktu najwy偶szego po艣wi臋cenia.

Langdon spojrza艂 w jego wyczerpane oczy i nagle zrozumia艂. Krew 艣ci臋艂a mu si臋 w 偶y艂ach.

- Ale... musi by膰 jakie艣 miejsce, gdzie mo偶emy si臋 uda膰!

- W g贸r臋 - odpar艂 kamerling znu偶onym g艂osem. - To jedyna gwarancja.

Langdon nie m贸g艂 zebra膰 my艣li. Ca艂kowicie b艂臋dnie odczyta艂 plan kamerlinga. Sp贸jrz ku niebiosom!

U艣wiadomi艂 sobie w ko艅cu, 偶e dos艂ownie zmierza w tej chwili do nieba. Kamerling wcale nie mia艂 zamiaru wyrzuca膰 antymaterii. Stara艂 si臋 tylko zabra膰 j膮 jak najdalej od Watykanu.

To by艂a podr贸偶 bez powrotu.

123

Na placu 艢wi臋tego Piotra Vittoria wpatrywa艂a si臋 w niebo. Helikopter wygl膮da艂 teraz jak niewielki punkcik, reflektory medi贸w ju偶 do niego nie si臋ga艂y. Nawet dudnienie wirnik贸w zmieni艂o si臋 w odleg艂y szum. W tej chwili wydawa艂o si臋, 偶e ca艂y 艣wiat w milcz膮cym oczekiwaniu skupia si臋 na tym, co dzieje si臋 w g贸rze... g艂owy zadarte ku niebu... wszyscy ludzie, wszystkich religii... wszystkie serca bij膮ce jak jedno.

W duszy Vittorii szala艂 huragan bolesnych emocji. Kiedy helikopter znikn膮艂 z pola widzenia, wyobrazi艂a sobie twarz Roberta unosz膮c膮 si臋 nad ni膮. O czym on my艣la艂? Czy nie zrozumia艂?

Rozstawione wok贸艂 placu kamery telewizyjne sondowa艂y ciemno艣膰 i czeka艂y. Niezliczone twarze spogl膮da艂y w niebo, zjednoczone w milcz膮cym odliczaniu. Na wszystkich ekranach rozstawionych na placu migota艂a ta sama spokojna scena - rzymskie niebo o艣wietlone b艂yszcz膮cymi gwiazdami. Vittoria poczu艂a, 偶e do oczu podchodz膮 jej 艂zy.

Za ni膮, na marmurowym podwy偶szeniu, stu sze艣膰dziesi臋ciu jeden kardyna艂贸w patrzy艂o w g贸r臋 w milcz膮cym podziwie zmieszanym z l臋kiem. Niekt贸rzy z艂o偶yli d艂onie do modlitwy. Wi臋kszo艣膰 sta艂a bez ruchu, jak sparali偶owana. Niekt贸rzy 艂kali. Mija艂y sekundy.

W domach, barach, firmach, szpitalach i na lotniskach ca艂ego 艣wiata dusze 艂膮czy艂y si臋, by wsp贸lnie da膰 艣wiadectwo prawdzie. M臋偶czy藕ni i kobiety trzymali si臋 za r臋ce. Inni tulili swoje dzieci. Czas trwa艂 jakby w zawieszeniu, a dusze w jedno艣ci.

Nagle cisz臋 bole艣nie zak艂贸ci艂 d藕wi臋k dzwon贸w bazyliki.

Vittoria nie hamowa艂a ju偶 艂ez.

Potem... na oczach ca艂ego 艣wiata... czas si臋 sko艅czy艂.

Najbardziej przera偶aj膮ca by艂a cisza, w jakiej to si臋 odbywa艂o.

Wysoko nad Watykanem ukaza艂 si臋 na niebie punkcik 艣wiat艂a. Na u艂amek sekundy powsta艂o nowe cia艂o niebieskie... plamka 艣wiat艂a tak czystego i bia艂ego, jakiego nikt nigdy nie widzia艂.

A potem si臋 sta艂o.

B艂ysk. Punkcik zacz膮艂 puchn膮膰, jakby karmi艂 si臋 samym sob膮, rozszerzaj膮c si臋 na niebie w kr膮g o艣lepiaj膮cej bieli. Rozrasta艂 si臋 we wszystkich kierunkach z niewyobra偶aln膮 pr臋dko艣ci膮, po偶eraj膮c ciemno艣膰 wok贸艂 siebie. Kula 艣wiat艂a ogromnia艂a, coraz pot臋偶niejsza, jak rozrastaj膮cy si臋 potw贸r, got贸w poch艂on膮膰 ca艂e niebo. 艢wiat艂o p臋dzi艂o na d贸艂, prosto na nich, nabieraj膮c pr臋dko艣ci.

Niezliczona rzesza ludzi, o艣lepionych, o艣wietlonych niesamowitym 艣wiat艂em, westchn臋艂a jak jeden cz艂owiek, zas艂aniaj膮c oczy i krzycz膮c z t艂umionego strachu.

W艂a艣nie w贸wczas, gdy 艣wiat艂o p臋dzi艂o we wszystkich kierunkach, sta艂o si臋 co艣 niewyobra偶alnego. Jakby ograniczone wol膮 samego Boga, p臋dz膮ce promienie natrafia艂y na niewidoczn膮 艣cian臋. Sprawia艂o to wra偶enie, jakby eksplozja mia艂a miejsce w gigantycznej szklanej kuli. 艢wiat艂o odbija艂o si臋 i kierowa艂o z powrotem do wewn膮trz. Wygl膮da艂o to tak, jakby fala osi膮gn臋艂a z g贸ry za艂o偶on膮 艣rednic臋 i zatrzyma艂a si臋. Przez chwil臋 idealna kula 艣wiat艂a p艂on臋艂a w ciszy nad Rzymem. Noc sta艂a si臋 dniem.

Potem nast膮pi艂o uderzenie.

Wstrz膮s by艂 pot臋偶ny - huraganowa fala uderzeniowa z niebios. Spad艂a na nich jak gniew piekie艂, wstrz膮saj膮c granitowymi fundamentami Watykanu, pozbawiaj膮c ludzi tchu w piersiach, odrzucaj膮c ich do ty艂u. 艁oskot obieg艂 kolumnad臋, a za nim uderzy艂 nag艂y podmuch gor膮cego powietrza. Wicher przelecia艂 przez plac, z grobowym j臋kiem uderzy艂 w kolumny i 艣ciany. Kurz wznosi艂 si臋 tumanami ponad g艂owy zbitej masy ludzkiej... 艣wiadk贸w Armagedonu.

Potem, r贸wnie szybko, jak si臋 pojawi艂a, kula zacz臋艂a si臋 zbiega膰 ku w艂asnemu 艣rodkowi, kondensuj膮c si臋 z powrotem do male艅kiego punkcika 艣wiat艂a, z kt贸rego powsta艂a.

124

Nigdy przedtem tyle os贸b nie trwa艂o w takiej ciszy.

Ludzie zgromadzeni na placu 艢wi臋tego Piotra jeden po drugim odwracali twarze od pociemnia艂ego nieba i opuszczali g艂owy na d贸艂, gdy ka偶dy pogr膮偶a艂 si臋 w osobistym rozpami臋tywaniu tego, co zobaczy艂. Media posz艂y za ich przyk艂adem i skierowa艂y promienie reflektor贸w ku ziemi, jakby z szacunku dla ciemno艣ci, kt贸ra nad nimi zapad艂a. Przez chwil臋 wydawa艂o si臋, 偶e ca艂y 艣wiat jednocze艣nie sk艂ania g艂ow臋 w uszanowaniu.

Mortati ukl臋kn膮艂 i zacz膮艂 si臋 modli膰, a pozostali kardyna艂owie przy艂膮czyli si臋 do niego. Gwardzi艣ci szwajcarscy opu艣cili swoje d艂ugie miecze i stali odr臋twiali. Nikt si臋 nie odzywa艂. Nikt si臋 nie porusza艂. Wszystkie serca dygota艂y, rozpierane spontanicznymi uczuciami 偶a艂oby, strachu, zdumienia, wiary... i pe艂nego l臋ku szacunku wobec tej nowej i przera偶aj膮cej si艂y, kt贸rej przed chwil膮 byli 艣wiadkami.

Vittoria Vetra sta艂a, dr偶膮c, u podn贸偶a szerokich schod贸w bazyliki. Oczy mia艂a zamkni臋te. Przez burz臋 emocji, kt贸re ni膮 teraz targa艂y, przebija艂o si臋 jedno s艂owo, d藕wi臋cz膮ce jak odleg艂y dzwon. Pierwotne. Okrutne. Stara艂a si臋 je odepchn膮膰. A mimo to stale d藕wi臋cza艂o. Zn贸w stara艂a si臋 je wypchn膮膰 ze 艣wiadomo艣ci. B贸l, jaki sprawia艂o, by艂 zbyt wielki. Pr贸bowa艂a pogr膮偶y膰 si臋 w rozpami臋tywaniu obraz贸w, jakie wry艂y si臋 w umys艂y innych: osza艂amiaj膮ca moc antymaterii... ocalenie Watykanu... kamerling... bohaterskie czyny... cuda... bezinteresowno艣膰. Jednak s艂owo nadal d藕wi臋cza艂o... nawet w panuj膮cym tu chaosie przypominaj膮c jej bole艣nie, 偶e zosta艂a sama.

Robert.

Przyby艂 po ni膮 do Zamku 艢wi臋tego Anio艂a.

Uratowa艂 j膮.

A teraz zgin膮艂 przez jej wynalazek.

Kardyna艂 Mortati modli艂 si臋 i jednocze艣nie zastanawia艂, czy on r贸wnie偶 us艂ysza艂by g艂os Boga, tak jak kamerling. Czy trzeba wierzy膰 w cuda, 偶eby ich do艣wiadczy膰? Mortati by艂 wsp贸艂czesnym cz艂owiekiem wyznaj膮cym starodawn膮 wiar臋. Cuda nigdy nie mia艂y istotnego znaczenia dla jego wiary. Oczywi艣cie w jego religii by艂a mowa o cudach - krwawi膮cych d艂oniach, wskrzeszeniu zmar艂ych, odciskach na ca艂unach - jednak racjonalny umys艂 kardyna艂a zawsze traktowa艂 je raczej jako cz臋艣膰 mitu. By艂y one skutkiem najwi臋kszej s艂abo艣ci cz艂owieka - potrzeby znalezienia dowod贸w. Cuda to po prostu opowie艣ci, w kt贸re wierzymy, gdy偶 pragniemy, 偶eby by艂y prawdziwe.

A jednak...

Czy jestem tak nowoczesny, 偶e nie potrafi臋 zaakceptowa膰 tego, co moje oczy przed chwil膮 widzia艂y? To by艂 cud, czy偶 nie? Tak! B贸g interweniowa艂, szepcz膮c kilka s艂贸w do ucha kamerlinga, i ocali艂 ten Ko艣ci贸艂. Dlaczego tak trudno w to uwierzy膰? O czym by to 艣wiadczy艂o, gdyby B贸g niczego nie zrobi艂? 呕e Wszechmog膮cego nie obchodzi los Ko艣cio艂a? 呕e nie posiada dostatecznej mocy, aby powstrzyma膰 to szale艅stwo? Cud by艂 jedyn膮 mo偶liw膮 reakcj膮!

Mortati kl臋cza艂 i modli艂 si臋 za dusz臋 kamerlinga. Dzi臋kowa艂 m艂odemu ksi臋dzu za to, 偶e otworzy艂 staremu cz艂owiekowi oczy na cuda, jakie mo偶e przynie艣膰 nieugi臋ta wiara.

Jednak kardyna艂 nie mia艂 jeszcze najmniejszego poj臋cia, na jak膮 pr贸b臋 zostanie wystawiona jego wiara.

Cisz臋 panuj膮c膮 na placu 艢wi臋tego Piotra przerwa艂 najpierw szmer. Potem szmer przerodzi艂 si臋 w pomruk, a ju偶 po chwili w ryk. Rzesze ludzi krzycza艂y jednym g艂osem.

- Patrzcie! Patrzcie!

Mortati otworzy艂 oczy i obr贸ci艂 si臋 w stron臋 t艂umu. Wszyscy wskazywali na co艣 poza nim, w kierunku Bazyliki 艢wi臋tego Piotra. Twarze patrz膮cych by艂y bia艂e. Niekt贸rzy padali na kolana. Inni mdleli. Jeszcze inni wybuchali niepohamowanym 艂kaniem.

- Patrzcie! Patrzcie!

Zdumiony Mortati obr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 w kierunku, kt贸ry wskazywa艂y ich wyci膮gni臋te r臋ce - na g贸rn膮 cz臋艣膰 bazyliki, gdzie z kraw臋dzi tarasu, znajduj膮cego si臋 na dachu 艣wi膮tyni, czuwa艂y nad t艂umem ogromne pos膮gi Chrystusa i jego aposto艂贸w.

Tam, po prawej stronie Jezusa, z r臋kami wyci膮gni臋tymi do 艣wiata... sta艂 kamerling Carlo Ventresca.

125

Robert Langdon ju偶 nie spada艂.

Sko艅czy艂 si臋 strach i b贸l. Nie by艂o nawet 艣wistu p臋dz膮cego wiatru. S艂ysza艂 tylko mi臋kkie pluskanie wody, jakby spa艂 gdzie艣 wygodnie na pla偶y.

W stanie paradoksalnej samo艣wiadomo艣ci Langdon czu艂, 偶e to jest 艣mier膰. Cieszy艂 si臋 z tego. Pozwoli艂, 偶eby leniwie posuwaj膮ce si臋 odr臋twienie opanowa艂o go ca艂ego. Pozwoli艂 si臋 nie艣膰, gdziekolwiek by艂 niesiony. B贸l i strach znikn臋艂y i nie chcia艂, 偶eby powr贸ci艂y, za 偶adn膮 cen臋. Ostatnia rzecz, jak膮 pami臋ta艂, by艂a wspomnieniem, kt贸re mog艂o zosta膰 stworzone tylko w piekle.

Zabierz mnie. Prosz臋...

Jednak to samo pluskanie, kt贸re przynios艂o mu dawno niezaznane uczucie spokoju, teraz ponagla艂o go do powrotu. Pr贸bowa艂o obudzi膰 go z tego cudownego snu. Nie! Zostaw mnie! Nie chcia艂, 偶eby go budzono. Wyczuwa艂 obecno艣膰 demon贸w gromadz膮cych si臋 na kraw臋dzi do艣wiadczanej teraz b艂ogo艣ci, s艂ysza艂, jak si臋 dobijaj膮, by zniszczy膰 jego zachwyt. Zawirowa艂y zamazane obrazy. Jakie艣 g艂osy krzycza艂y. Wiatr hucza艂. Nie, prosz臋! Im bardziej z tym walczy艂, tym usilniej to szale艅stwo przes膮cza艂o si臋 do jego 艣wiadomo艣ci.

W ko艅cu nie zdo艂a艂 d艂u偶ej si臋 opiera膰 i zn贸w prze偶ywa艂 to wszystko od nowa...

Helikopter kontynuowa艂 swoj膮 艣mierteln膮 wspinaczk臋. Langdon by艂 uwi臋ziony w 艣rodku. 艢wiat艂a Rzymu widoczne za otwartymi drzwiami z ka偶d膮 sekund膮 stawa艂y si臋 mniejsze. Instynkt samozachowawczy podpowiada艂 mu, 偶eby natychmiast wyrzuci膰 pojemnik. Wiedzia艂, 偶e w ci膮gu dwudziestu sekund cylinder znajdzie si臋 o kilometr ni偶ej. Ale spada艂by na miasto pe艂ne ludzi.

Wy偶ej! Wy偶ej!

Zastanawia艂 si臋, jak wysoko si臋 ju偶 wznie艣li. Wiedzia艂, 偶e ma艂e samoloty maj膮 pu艂ap oko艂o sze艣ciu kilometr贸w. Ten helikopter z pewno艣ci膮 przeby艂 ju偶 spor膮 cz臋艣膰 tej wysoko艣ci. Trzy kilometry? Pi臋膰? Nadal jeszcze mieli szans臋. Gdyby idealnie dobrali czas wyrzucenia pojemnika, przelecia艂by on tylko cz臋艣膰 drogi do ziemi, a jednocze艣nie eksplodowa艂 w bezpiecznej odleg艂o艣ci od ich helikoptera. Langdon wyjrza艂 na rozci膮gaj膮ce si臋 poni偶ej miasto.

- A je艣li mylisz si臋 w swoich obliczeniach? - odezwa艂 si臋 nagle kamerling.

Langdon odwr贸ci艂 si臋, zaskoczony. Kamerling nawet na niego nie patrzy艂. Widocznie obserwowa艂 jego odbicie w szybie i odgad艂, o czym my艣li. Przy okazji Langdon stwierdzi艂, 偶e ksi膮dz nie trzyma ju偶 ster贸w. Najwyra藕niej prze艂膮czy艂 helikopter na autopilota, ustawionego tak, by maszyna stale si臋 wznosi艂a. Teraz si臋gn膮艂 nad jego g艂ow膮 do sufitu kabiny i szuka艂 czego艣 za skrzynk膮 na kable. W ko艅cu wyj膮艂 kluczyk.

Zdumiony Langdon przygl膮da艂 si臋, jak kamerling szybko otworzy艂 kluczem metalow膮 skrzynk臋 zamocowan膮 pomi臋dzy przednimi siedzeniami. Wyj膮艂 z niej du偶y, czarny, nylonowy pakunek. Od艂o偶y艂 go na s膮siednie siedzenie. Wszystkie ruchy by艂y przemy艣lane, jakby znalaz艂 jakie艣 rozwi膮zanie. Teraz odwr贸ci艂 si臋 do Langdona.

- Daj mi pojemnik - odezwa艂 si臋 艂agodnym tonem.

Langdon nie mia艂 poj臋cia, co o tym my艣le膰. Wcisn膮艂 mu pojemnik do r臋ki.

- Dziewi臋膰dziesi膮t sekund!

Ku jego ca艂kowitemu zaskoczeniu kamerling ostro偶nie umie艣ci艂 cylinder wewn膮trz metalowej skrzynki. Potem opu艣ci艂 ci臋偶k膮 pokryw臋 i zamkn膮艂 j膮 na klucz.

- Co ksi膮dz robi?! - krzykn膮艂 Langdon.

- Chroni臋 nas przed pokus膮. - M贸wi膮c to, wyrzuci艂 kluczyk przez otwarte okno.

Kiedy klucz spada艂 w ciemn膮 przepa艣膰, Langdon mia艂 wra偶enie, 偶e jego dusza leci wraz z nim.

Tymczasem kamerling wzi膮艂 pakunek i w艂o偶y艂 r臋ce w przymocowane do niego paski. Nast臋pnie prze艂o偶y艂 na brzuch dwa kolejne paski i zapi膮艂 umocowan膮 do nich klamr臋. Potem ponaci膮ga艂 wszystkie paski jak w plecaku. Odwr贸ci艂 si臋 do os艂upia艂ego Langdona.

- Przykro mi - zapewni艂 go. - To nie tak mia艂o wygl膮da膰. - Potem otworzy艂 swoje drzwi i rzuci艂 si臋 w noc.

Obraz ten dr臋czy艂 jego pod艣wiadomo艣膰, a wraz z tym pojawi艂 si臋 b贸l. Prawdziwy b贸l. Fizyczny. B艂aga艂, 偶eby ju偶 nie 偶y膰, 偶eby to si臋 sko艅czy艂o, ale w miar臋 jak plusk wody w uszach stawa艂 si臋 g艂o艣niejszy, zacz臋艂y si臋 pojawia膰 przeb艂yski innych obraz贸w. Jego m臋ka dopiero si臋 zaczyna艂a. Widzia艂 na razie tylko skrawki. Pojedyncze uj臋cia skrajnej paniki. By艂 zawieszony pomi臋dzy 艣mierci膮 a koszmarem i b艂aga艂 o wyzwolenie, ale obrazy w jego umy艣le stawa艂y si臋 coraz wyra藕niejsze.

Pojemnik z antymateri膮 znalaz艂 si臋 poza jego zasi臋giem. Odlicza艂 nieub艂aganie czas, podczas gdy helikopter wzbija艂 si臋 coraz wy偶ej. Pi臋膰dziesi膮t sekund. Wy偶ej. Wy偶ej. Langdon miota艂 si臋 dziko po kabinie, usi艂uj膮c zrozumie膰 to, czego by艂 艣wiadkiem. Czterdzie艣ci pi臋膰 sekund. Zagl膮da艂 pod siedzenia, czy nie znajdzie jeszcze jednego spadochronu. Czterdzie艣ci sekund. Nie by艂o! Ale musi by膰 jakie艣 wyj艣cie! Trzydzie艣ci pi臋膰 sekund. Pospieszy艂 ku otwartym drzwiom helikoptera i sta艂 w podmuchach szalonego wiatru, patrz膮c na znajduj膮ce si臋 pod nim 艣wiat艂a Rzymu. Trzydzie艣ci dwie sekundy.

A potem podj膮艂 decyzj臋.

Niewiarygodn膮 decyzj臋...

Bez spadochronu wyskoczy艂 z helikoptera. Kiedy noc po艂kn臋艂a jego spadaj膮ce cia艂o, 艣mig艂owiec jakby szybciej pomkn膮艂 ku g贸rze, a d藕wi臋k jego wirnik贸w znikn膮艂, gdy og艂uszy艂 go p臋d w艂asnego swobodnego spadania.

P臋dz膮c w kierunku powierzchni ziemi, Langdon dozna艂 uczucia, kt贸rego nie do艣wiadcza艂 od czas贸w, gdy skaka艂 z trampoliny - nieuchronnego dzia艂ania przyci膮gania ziemskiego. Wydawa艂o mu si臋, 偶e im szybciej leci, tym silniej ziemia go przyci膮ga, jakby zasysa艂a go w d贸艂. Jednak tym razem jego spadanie nie mia艂o si臋 zako艅czy膰 po pi臋tnastu metrach w basenie. Mia艂 przelecie膰 kilka tysi臋cy metr贸w i spa艣膰 gdzie艣 w mie艣cie - niesko艅czonej przestrzeni pe艂nej chodnik贸w i betonu.

Gdzie艣 z tej mieszaniny wichru i rozpaczy dobieg艂o go nagle, jakby zza grobu, echo s艂贸w Kohlera... s艂贸w, kt贸re dyrektor CERN-u wypowiedzia艂 do niego tego ranka, kiedy stali przy komorze swobodnego spadania. Materia艂 o powierzchni o艣miu dziesi膮tych metra kwadratowego zmniejsza szybko艣膰 spadania o prawie dwadzie艣cia procent. Dwadzie艣cia procent, u艣wiadomi艂 sobie teraz, to nic w por贸wnaniu z tym, czego by potrzebowa艂, 偶eby prze偶y膰 upadek z takiej wysoko艣ci. Niemniej jednak 艣ciska艂 teraz w r臋kach - bardziej z powodu parali偶u ni偶 nadziei - jedyn膮 rzecz, jak膮 z艂apa艂 z helikoptera, gdy kierowa艂 si臋 ku jego drzwiom. By艂a to dziwna pami膮tka, ale przynajmniej cho膰 przez kr贸tk膮 chwil臋 dawa艂a mu nadziej臋.

Brezentowa os艂ona na przedni膮 szyb臋 le偶a艂a w tylnej cz臋艣ci helikoptera. Mia艂a kszta艂t wkl臋s艂ego prostok膮ta - jak prze艣cierad艂o dopasowane do kszta艂tu materaca - o wymiarach mniej wi臋cej cztery na dwa metry. Mo偶na j膮 by艂o uzna膰 za bardzo odleg艂膮 krewn膮 spadochronu. Oczywi艣cie, nie by艂o przy niej uprz臋偶y, natomiast zaopatrzono j膮 na obu ko艅cach w elastyczne p臋tle s艂u偶膮ce do przymocowania jej do wygi臋tej szyby. Langdon z艂apa艂 j膮, wsun膮艂 r臋ce w p臋tle, 艣cisn膮艂 je mocno i wyskoczy艂 w pustk臋.

Jego ostatni wielki akt m艂odzie艅czego buntu.

呕adnych z艂udze艅 co do prze偶ycia poza ten moment.

Spada艂 jak kamie艅, stopami do do艂u. R臋ce mia艂 uniesione. D艂onie 艣ciska艂y p臋tle. Brezent wydyma艂 si臋 nad jego g艂ow膮 jak grzyb. Szarpa艂y nim gwa艂towne podmuchy wiatru.

Kiedy spada艂 ku ziemi, gdzie艣 nad nim nast膮pi艂a eksplozja - znacznie wy偶ej, ni偶 si臋 spodziewa艂. Niemal natychmiast dotar艂a do niego fala uderzeniowa, pozbawiaj膮c go tchu w piersiach. Potem nagle powietrze wok贸艂 niego zrobi艂o si臋 ciep艂e... z g贸ry p臋dzi艂a ku niemu 艣ciana 偶aru. Wierzch brezentu zacz膮艂 si臋 tli膰... ale wytrzyma艂.

Langdon p臋dzi艂 w d贸艂 na kraw臋dzi rozszerzaj膮cej si臋 kuli 艣wiat艂a, czuj膮c si臋 jak surfer uciekaj膮cy przed trzydziestometrow膮 fal膮 p艂ywow膮. Potem niespodziewanie 偶ar znikn膮艂.

Znowu spada艂 przez ch艂odn膮 ciemno艣膰.

Przez chwil臋 czu艂 przyp艂yw nadziei, ale ulotni艂a si臋 ona r贸wnie szybko jak to ciep艂o z g贸ry. Po wysi艂ku ramion uczepionych p艂achty poznawa艂, 偶e spowalnia ona jego spadek. Jednak u艣wiadomi艂 sobie, 偶e powietrze nadal przep艂ywa ko艂o jego cia艂a z osza艂amiaj膮c膮 szybko艣ci膮. Wynika艂o z tego, 偶e nadal porusza si臋 zbyt szybko, 偶eby prze偶y膰 upadek. Kiedy zderzy si臋 z ziemi膮, zostanie po prostu zmia偶d偶ony.

W g艂owie wirowa艂y mu liczby, ale czu艂 si臋 zbyt ot臋pia艂y, 偶eby w pe艂ni je zrozumie膰... osiem dziesi膮tych metra kwadratowego... zmniejsza szybko艣膰 spadania o prawie dwadzie艣cia procent. Jedyne, co przychodzi艂o mu do g艂owy, to 偶e p艂achta, kt贸r膮 trzyma, jest na tyle du偶a, by spowolni膰 spadek o wi臋cej ni偶 dwadzie艣cia procent. Niestety, s膮dz膮c po szybko艣ci wiatru omiataj膮cego jego cia艂o, nawet je艣li brezent mu pomaga艂, to z pewno艣ci膮 niedostatecznie. Nadal spada zbyt szybko... nie ma szans na prze偶ycie w zderzeniu z oczekuj膮cym w dole morzem betonu.

Pod nim 艣wiat艂a Rzymu rozchodzi艂y si臋 we wszystkich kierunkach. Miasto wygl膮da艂o jak ogromna przestrze艅 nieba roz艣wietlona gwiazdami. Ten idealny obraz szpeci艂 tylko ciemny pas, kt贸ry przecina艂 miasto na dwie cz臋艣ci - szeroka, nieo艣wietlona wst臋ga wij膮ca si臋 pomi臋dzy kropkami 艣wiat艂a jak t艂usty w膮偶. Langdon przygl膮da艂 si臋 jej przez chwil臋...

Nagle znowu poczu艂 przyp艂yw nadziei.

Z niemal szale艅czym zapa艂em poci膮gn膮艂 p艂acht臋 praw膮 r臋k膮 w d贸艂. Brezent za艂opota艂 g艂o艣niej, wyd膮艂 si臋 i skr臋ci艂 w prawo, szukaj膮c linii najmniejszego oporu. Langdon poczu艂, 偶e znosi go nieco w bok. Poci膮gn膮艂 ponownie, jeszcze mocniej, nie zwracaj膮c uwagi na b贸l w r臋ce. Brezent wybrzuszy艂 si臋, a on stwierdzi艂, 偶e jego cia艂o zacz臋艂o 艣lizga膰 si臋 poziomo. Nied艂ugo, ale zawsze to by艂o co艣! Ponownie poszuka艂 wzrokiem wij膮cej si臋 wst臋gi czerni pod sob膮. Znajdowa艂a si臋 po prawej stronie, ale by艂 jeszcze do艣膰 wysoko. Czy偶by za d艂ugo czeka艂? Poci膮gn膮艂 tym razem z ca艂ych si艂 i pogodzi艂 si臋 w pewnym sensie z tym, 偶e reszta jest teraz w r臋kach Boga. Wycelowa艂 w najszersze miejsce w臋偶a i... po raz pierwszy w 偶yciu modli艂 si臋 o cud.

Reszta by艂a tylko mglistym wspomnieniem.

Unosz膮ca si臋 w jego kierunku ciemno艣膰... obudzenie si臋 odruchowych umiej臋tno艣ci nurka... zwrotne zablokowanie kr臋gos艂upa i wyprostowanie palc贸w u n贸g... nabranie powietrza do p艂uc, 偶eby ochroni膰 organy wewn臋trzne... napr臋偶enie mi臋艣ni n贸g... i w ko艅cu... rado艣膰, 偶e Tyber jest tak wzburzony... dzi臋ki temu woda jest spieniona i pe艂na powietrza... i trzy razy bardziej mi臋kka ni偶 woda stoj膮ca.

Potem nast膮pi艂o zderzenie... i ciemno艣膰.

Tylko dzi臋ki og艂uszaj膮cemu 艂opotowi brezentowej p艂achty pewna grupka os贸b oderwa艂a wzrok od ognistej kuli na niebie. Dzisiejszego wieczoru niebo nad Rzymem pe艂ne by艂o niezwyk艂ych widok贸w... wzbijaj膮cy si臋 b艂yskawicznie w niebo helikopter, niesamowita eksplozja, a teraz ten dziwny obiekt wpadaj膮cy do wzburzonych w贸d Tybru tu偶 przy brzegu niewielkiej rzecznej wyspy Isola Tiberina.

Od czas贸w, gdy wyspa stanowi艂a miejsce kwarantanny podczas zarazy, kt贸ra nawiedzi艂a Rzym w 1656 roku, twierdzono, 偶e posiada ona niezwyk艂e w艂a艣ciwo艣ci lecznicze. Z tego powodu w p贸藕niejszych latach wybudowano tu szpital.

Kiedy wyci膮gni臋to cia艂o na brzeg, by艂o bardzo poobijane. Ku zdumieniu ratownik贸w, u m臋偶czyzny da艂o si臋 wyczu膰 s艂aby puls. Zastanawiano si臋 nawet, czy to mityczne lecznicze oddzia艂ywania wyspy sprawi艂y, 偶e serce tego cz艂owieka nie przesta艂o bi膰. Po kilkunastu minutach, gdy m臋偶czyzna zacz膮艂 kaszle膰 i stopniowo odzyskiwa膰 przytomno艣膰, wszyscy zgodnie stwierdzili, 偶e wyspa naprawd臋 musi mie膰 czarodziejskie w艂a艣ciwo艣ci.

126

Kardyna艂 Mortati zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e 偶adne s艂owa nie oddadz膮 tajemnicy tej chwili. Cisza, kt贸ra zapad艂a nad placem 艢wi臋tego Piotra, d藕wi臋cza艂a g艂o艣niej ni偶 ch贸ry anielskie.

Patrz膮c na kamerlinga Ventresc臋, Mortati do艣wiadczy艂 parali偶uj膮cego zderzenia serca i umys艂u. To, co w tej chwili widzia艂, wydawa艂o si臋 namacalne, prawdziwe. Jednak... jak to mo偶liwe? Wszyscy widzieli kamerlinga wsiadaj膮cego do helikoptera. Wszyscy byli 艣wiadkami pojawienia si臋 kuli 艣wiat艂a na niebie. A teraz, jakim艣 cudem, Ventresca sta艂 ponad nimi na tarasie na dachu. Przenios艂y go tam anio艂y? O偶ywi艂a go r臋ka Boga?

To jest niemo偶liwe...

Serce Mortatiego pragn臋艂o w to uwierzy膰, ale umys艂 domaga艂 si臋 wyja艣nie艅. A jednak wsz臋dzie wok贸艂 niego kardyna艂owie stali z uniesionymi g艂owami, najwyra藕niej widz膮c to samo co on, sparali偶owani zdumieniem.

To by艂 kamerling. Co do tego nie by艂o w膮tpliwo艣ci. Jednak wygl膮da艂 jako艣 inaczej. Bosko. Jakby zosta艂 oczyszczony. Duch? Czy cz艂owiek? W 艣wietle telewizyjnych reflektor贸w jego bia艂e cia艂o wydawa艂o si臋 niematerialne.

Plac rozbrzmiewa艂 teraz p艂aczem, okrzykami rado艣ci, spontanicznymi oklaskami. Grupa zakonnic upad艂a na kolana i zawodzi艂a saetas. Stopniowo t艂um wpada艂 w jeden rytm i po chwili ca艂y plac skandowa艂 imi臋 kamerlinga. Kardyna艂owie, niekt贸rzy ze 艂zami w oczach, te偶 si臋 do tego przy艂膮czyli. Mortati rozgl膮da艂 si臋 dooko艂a i usi艂owa艂 to zrozumie膰. Czy to si臋 dzieje naprawd臋?

Kamerling Carlo Ventresca sta艂 na tarasie na dachu Bazyliki 艢wi臋tego Piotra i spogl膮da艂 na rzesze ludzi, kt贸rzy wpatrywali si臋 w niego z zadartymi g艂owami. Czy to jawa, czy sen? Czu艂 si臋, jakby prze偶y艂 przemian臋, jakby oderwa艂 si臋 od tego 艣wiata. Zastanawia艂 si臋, czy to rzeczywi艣cie jego cia艂o, czy dusza sp艂yn臋艂a z nieba na mi臋kkie, pogr膮偶one w ciemno艣ci przestrzenie Ogrod贸w Watyka艅skich... l膮duj膮c jak samotny anio艂 na opustosza艂ym trawniku... podczas gdy ogromny cie艅 rzucany przez bazylik臋 skry艂 jego czarny spadochron przed oczami zgromadzonych. Czy to cia艂o, czy dusza znalaz艂a do艣膰 si艂y, by wspi膮膰 si臋 po starodawnych Schodach Medalionowych a偶 na taras na dachu, gdzie teraz sta艂?

Czu艂 si臋 lekki jak duch.

Chocia偶 ludzie na dole skandowali jego imi臋, wiedzia艂, 偶e to nie na jego cze艣膰 s膮 te okrzyki. Wiwatowali pod wp艂ywem impulsywnej rado艣ci, takiej samej, jak膮 on odczuwa艂 codziennie, gdy rozmy艣la艂 o Wszechmog膮cym. Do艣wiadczali teraz tego, za czym zawsze t臋sknili... pewno艣ci istnienia 偶ycia pozagrobowego... dowodu mocy Stw贸rcy.

Kamerling Ventresca przez ca艂e 偶ycie modli艂 si臋 o t臋 chwil臋, a jednak nawet on nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e B贸g znalaz艂 spos贸b, aby nast膮pi艂a. Pragn膮艂 krzykn膮膰 do zgromadzonych na dole: Wasz B贸g jest 偶ywym Bogiem! Dostrze偶cie cuda, kt贸re was otaczaj膮!

Sta艂 tak jeszcze przez chwil臋 i, mimo 偶e by艂 odr臋twia艂y, do艣wiadcza艂 tak intensywnych uczu膰, jak jeszcze nigdy w 偶yciu. Kiedy w ko艅cu poczu艂, 偶e mo偶e si臋 ruszy膰, pochyli艂 g艂ow臋 i odsun膮艂 si臋 od kraw臋dzi tarasu.

Samotnie kl臋kn膮艂 na dachu i zacz膮艂 si臋 modli膰.

127

Otaczaj膮ce go obrazy by艂y zamazane, to przyp艂ywa艂y, to odp艂ywa艂y. Langdon dopiero zaczyna艂 odzyskiwa膰 ostro艣膰 widzenia. Ca艂e cia艂o mia艂 tak obola艂e, jakby potr膮ci艂a go ci臋偶ar贸wka. Le偶a艂 na boku na ziemi. Czu艂 silny fetor, jakby 偶贸艂ci. Nadal s艂ysza艂 nieustanne pluskanie wody. Jednak teraz ju偶 nie wydawa艂o mu si臋 spokojne. Dochodzi艂y do niego te偶 inne d藕wi臋ki - kto艣 w pobli偶u rozmawia艂. Widzia艂 ko艂o siebie rozmyte zarysy bia艂ych postaci. Czy oni wszyscy ubieraj膮 si臋 na bia艂o? Musi zatem by膰 albo w niebie, albo w zak艂adzie dla chorych psychicznie. S膮dz膮c po tym, jak pali go gard艂o, w niebie z pewno艣ci膮 nie jest.

- Przesta艂 wymiotowa膰 - powiedzia艂 m臋ski g艂os po w艂osku. - Odwr贸膰cie go. - G艂os brzmia艂 stanowczo i profesjonalnie.

Langdon poczu艂, 偶e jakie艣 r臋ce powoli obracaj膮 go na plecy. W g艂owie mu wirowa艂o. Pr贸bowa艂 usi膮艣膰, ale r臋ce delikatnie zmusi艂y go do po艂o偶enia si臋 z powrotem. Jego cia艂o si臋 podporz膮dkowa艂o. Potem poczu艂, 偶e kto艣 przeszukuje mu kieszenie i wyjmuje ich zawarto艣膰. W贸wczas straci艂 przytomno艣膰.

Doktor Jacobus nie by艂 cz艂owiekiem religijnym; medycyna dawno go tego oduczy艂a. Jednak dzisiejsze wydarzenia w Watykanie podda艂y jego ch艂odn膮 logik臋 ci臋偶kiej pr贸bie. A teraz na dodatek ludzie spadaj膮 z nieba?

Zbada艂 puls zmaltretowanemu m臋偶czy藕nie, kt贸rego w艂a艣nie wyci膮gn臋li z Tybru. Uzna艂, 偶e B贸g musia艂 chyba osobi艣cie interweniowa膰, by ocali膰 temu cz艂owiekowi 偶ycie. Zderzenie z wod膮 pozbawi艂o go przytomno艣ci i gdyby Jacobus wraz z pracownikami nie stali na brzegu, podziwiaj膮c spektakl na niebie, nikt by go nie zauwa偶y艂 i z pewno艣ci膮 by uton膮艂.

- 脡 Americano - odezwa艂a si臋 piel臋gniarka, przeszukuj膮ca portfel m臋偶czyzny.

Amerykanin? Rzymianie cz臋sto 偶artowali, 偶e w ich mie艣cie jest tylu Amerykan贸w, i偶 hamburgery powinny sta膰 si臋 oficjaln膮 potraw膮 w艂osk膮. Ale Amerykanin spadaj膮cy z nieba? Jacobus za艣wieci艂 m臋偶czy藕nie w oczy, 偶eby sprawdzi膰 reakcj臋 藕renic.

- Prosz臋 pana? Czy pan mnie s艂yszy? Czy wie pan, gdzie si臋 znajduje?

M臋偶czyzna zn贸w straci艂 przytomno艣膰. Jacobusa to nie zdziwi艂o, gdy偶 po zabiegach reanimacyjnych Amerykanin zwymiotowa艂 mn贸stwo wody.

- Si chiama Robert Langdon - oznajmi艂a piel臋gniarka, odczytuj膮c nazwisko z prawa jazdy.

Ca艂a grupka spojrza艂a na ni膮 z niedowierzaniem.

- Niemo偶liwe! - stwierdzi艂 lekarz. Robert Langdon to by艂 ten cz艂owiek z telewizji, ameryka艅ski profesor pomagaj膮cy Watykanowi. Jacobus sam widzia艂, jak zaledwie kilka minut temu Langdon wsiada艂 do helikoptera na placu 艢wi臋tego Piotra i wzbija艂 si臋 na ogromn膮 wysoko艣膰 w niebo. Przecie偶 obserwowa艂 potem wraz z pracownikami eksplozj臋 helikoptera - ogromn膮 kul臋 艣wiat艂a, jakiej nigdy przedtem nie widzieli. Jakim cudem m贸g艂by to by膰 ten sam cz艂owiek?

- To on! - wykrzykn臋艂a piel臋gniarka, odgarniaj膮c m臋偶czy藕nie przemoczone w艂osy z twarzy. - Poza tym, poznaj臋 t臋 tweedow膮 marynark臋!

Nagle us艂yszeli jakie艣 krzyki od strony wej艣cia do szpitala. By艂a to jedna z pacjentek. Wrzeszcza艂a jak oszala艂a, wznosz膮c swoje przeno艣ne radio ku niebu i chwal膮c Boga. Kamerling Ventresca w艂a艣nie ukaza艂 si臋 w cudowny spos贸b na dachu bazyliki.

Doktor Jacobus postanowi艂, 偶e kiedy o 贸smej rano zako艅czy sw贸j dy偶ur, uda si臋 prosto do ko艣cio艂a.

艢wiat艂a nad g艂ow膮 Langdona by艂y teraz ja艣niejsze i mia艂y sterylny wygl膮d. Le偶a艂 na stole do badania. Czu艂 zapach r贸偶nych 艣rodk贸w medycznych. Kto艣 w艂a艣nie przed chwil膮 zrobi艂 mu zastrzyk, a poza tym zauwa偶y艂, 偶e zosta艂 rozebrany.

To z pewno艣ci膮 nie Cyganie, uzna艂 w p贸艂przytomnym majaczeniu. Mo偶e Obcy? Tak, s艂ysza艂 o takich rzeczach. Na szcz臋艣cie te istoty go nie skrzywdz膮. Jedyne, czego chc膮, to jego...

- W 偶yciu! - Usiad艂 sztywno wyprostowany, szeroko otwieraj膮c oczy.

- Attento! - zawo艂a艂a jedna z istot, przytrzymuj膮c go. Na jej identyfikatorze widnia艂 napis „Doktor Jacobus” i wygl膮da艂a zadziwiaj膮co podobnie do cz艂owieka.

Langdon wykrztusi艂:

- My艣la... my艣la艂em...

- Spokojnie, panie Langdon. Jest pan w szpitalu.

Mg艂a zacz臋艂a si臋 rozwiewa膰. Langdon poczu艂, jak ogarnia go fala ulgi. Nienawidzi艂 szpitali, ale z pewno艣ci膮 by艂o to lepsze ni偶 istoty pozaziemskie pozbawiaj膮ce go nasienia.

- Nazywam si臋 doktor Jacobus - przedstawi艂 si臋 m臋偶czyzna, po czym wyja艣ni艂 mu, co zasz艂o. - Ma pan wiele szcz臋艣cia, 偶e 偶yje.

Langdon wcale nie czu艂 si臋 szcz臋艣liwy. Nie potrafi艂 do ko艅ca zrozumie膰 w艂asnych wspomnie艅... helikopter... kamerling. Ca艂e cia艂o mia艂 obola艂e. Podali mu wod臋 i przep艂uka艂 sobie usta. Za艂o偶yli mu te偶 nowy opatrunek na d艂o艅.

- Gdzie s膮 moje rzeczy? - spyta艂, gdy偶 zauwa偶y艂, 偶e ma na sobie koszul臋 z fizeliny.

Jedna z piel臋gniarek wskaza艂a na ociekaj膮c膮 wod膮 kupk臋 tweedu i strz臋p贸w materia艂u khaki.

- By艂y przemoczone. Musieli艣my je na panu rozci膮膰.

Langdon spojrza艂 na kawa艂ki swojej marynarki od Harrisa i skrzywi艂 si臋.

- Mia艂 pan w kieszeni chusteczki higieniczne - zauwa偶y艂a piel臋gniarka.

Dopiero w贸wczas dostrzeg艂 strz臋py pergaminu poprzylepiane do podszewki marynarki. Kartka z ksi膮偶ki Diagramma Galileusza. Ostatni egzemplarz na ziemi w艂a艣nie si臋 rozpu艣ci艂. Czu艂 si臋 jednak zbyt ot臋pia艂y, by jako艣 zareagowa膰, wi臋c tylko patrzy艂.

- Uda艂o nam si臋 uratowa膰 pana rzeczy osobiste. - Podnios艂a plastykowy koszyk. - Portfel, miniaturowa kamera i pi贸ro. Osuszy艂am kamer臋, na ile si臋 da艂o.

- Ja nie posiadam kamery.

Piel臋gniarka zmarszczy艂a czo艂o i podsun臋艂a mu koszyk. Zajrza艂 do 艣rodka. Obok portfela i pi贸ra le偶a艂a miniaturowa kamera Sony RUVI. Teraz sobie przypomnia艂. Kohler mu to da艂 i prosi艂 o przekazanie mediom.

- Znale藕li艣my j膮 w pa艅skiej kieszeni. My艣l臋 jednak, 偶e b臋dzie pan musia艂 kupi膰 sobie now膮. - Otworzy艂a dwucalowy ekran z ty艂u. - Ekran p臋k艂. - Po chwili si臋 rozja艣ni艂a. - Ale d藕wi臋k nadal dzia艂a. Troch臋 s艂abo. - Przy艂o偶y艂a urz膮dzenie do ucha. - Gra co艣 w k贸艂ko. - Pos艂ucha艂a przez chwil臋 i skrzywi艂a si臋. - Dw贸ch facet贸w si臋 k艂贸ci.

Zdumiony Langdon wzi膮艂 od niej kamer臋 i przy艂o偶y艂 do w艂asnego ucha. G艂osy by艂y zduszone i metaliczne, ale mo偶na je by艂o rozr贸偶ni膰. Jeden brzmia艂 blisko. Drugi dochodzi艂 z wi臋kszej odleg艂o艣ci. Langdon rozpozna艂 je oba.

Siedz膮c w jednorazowej szpitalnej koszuli, przys艂uchiwa艂 si臋 ze zdumieniem nagranej rozmowie. Wprawdzie nie widzia艂, co si臋 dzieje, ale kiedy us艂ysza艂 szokuj膮cy fina艂, cieszy艂 si臋, 偶e oszcz臋dzono mu tego widoku.

M贸j Bo偶e!

Kiedy urz膮dzenie zacz臋艂o zn贸w od pocz膮tku odtwarza膰 rozmow臋, odsun膮艂 je od ucha i siedzia艂 przez chwil臋 zbulwersowany i zdumiony. Antymateria... helikopter... Umys艂 Langdona ruszy艂 pe艂n膮 par膮.

Ale to oznacza, 偶e...

Znowu mia艂 ochot臋 zwymiotowa膰. Zdezorientowany, czuj膮c narastaj膮c膮 w艣ciek艂o艣膰, zsun膮艂 si臋 ze sto艂u i stan膮艂 na chwiejnych nogach.

- Panie Langdon! - odezwa艂 si臋 lekarz, pr贸buj膮c go zatrzyma膰.

- Potrzebne mi jakie艣 rzeczy - poprosi艂, czuj膮c, jak marzn膮 mu plecy w rozci臋tej z ty艂u szpitalnej koszuli.

- Musi pan najpierw odpocz膮膰

- Wypisuj臋 si臋. Natychmiast. Potrzebuj臋 ubrania.

- Ale, prosz臋 pana, pan...

- Natychmiast!

Wszyscy wymienili zdumione spojrzenia.

- Nie mamy tu ubra艅 - wyja艣ni艂 lekarz. - Mo偶e jutro jaki艣 kolega panu przyniesie.

Langdon odetchn膮艂 powoli i spojrza艂 mu prosto w oczy.

- Doktorze Jacobus, mam zamiar natychmiast st膮d wyj艣膰. Potrzebne mi ubranie. Wybieram si臋 teraz do Watykanu. Nikt nie przechadza si臋 po Watykanie z ty艂kiem na wierzchu. Czy wyra偶am si臋 jasno?

Doktor Jacobus z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Przynie艣cie temu cz艂owiekowi co艣 do ubrania.

Kiedy Langdon wychodzi艂, kulej膮c, ze szpitala Tiberina, czu艂 si臋 jak przero艣ni臋ty skaut. Mia艂 na sobie niebieski kombinezon sanitariusza - zapinany z przodu na zamek b艂yskawiczny i ozdobiony naszywkami, kt贸re najwyra藕niej symbolizowa艂y rozmaite kwalifikacje.

Towarzyszy艂a mu silnie zbudowana kobieta ubrana w podobny str贸j. Jacobus zapewni艂 go, 偶e dostarczy go ona do Watykanu w rekordowym czasie.

- Molto traffico - odezwa艂 si臋, przypominaj膮c jej, 偶e teren wok贸艂 Watykanu jest zat艂oczony lud藕mi i samochodami.

Na kobiecie nie zrobi艂o to wra偶enia. Wskaza艂a z dum膮 na swoje naszywki.

- Sono conducente di ambulanza.

- Ambulanza? - To wszystko wyja艣nia艂o. Rzeczywi艣cie, ambulansem mo偶e si臋 uda膰.

Kobieta poprowadzi艂a go wok贸艂 budynku. Na ods艂oni臋tym kawa艂ku terenu nad rzek膮 znajdowa艂a si臋 betonowa p艂yta, na kt贸rej sta艂 jej 艣rodek lokomocji. Kiedy Langdon go zobaczy艂, zatrzyma艂 si臋 jak wryty. By艂 to wiekowy helikopter medyczny. Na kad艂ubie widnia艂 napis Aero-Ambulanza.

Zwiesi艂 g艂ow臋.

Kobieta u艣miechn臋艂a si臋 do niego.

- Polecimy do Watykanu. Bardzo szybko.

128

Kardyna艂owie wchodz膮cy z powrotem do Kaplicy Syksty艅skiej byli podekscytowani i wprost tryskali entuzjazmem. W przeciwie艅stwie do nich Mortati czu艂 coraz wi臋ksze zak艂opotanie. My艣li wirowa艂y mu w g艂owie z tak膮 szybko艣ci膮, 偶e niemal mog艂yby unie艣膰 go w g贸r臋 i ponie艣膰 gdzie艣 daleko st膮d. Mortati wierzy艂 w dawne cuda przedstawione w Pi艣mie 艢wi臋tym, a jednak to, czego przed chwil膮 by艂 艣wiadkiem, wymyka艂o si臋 jako艣 jego zdolno艣ci zrozumienia. Przez ca艂e siedemdziesi膮t dziewi臋膰 lat swojego 偶ycia by艂 g艂臋boko oddany religii, tote偶 te wydarzenia powinny rozpali膰 w nim pobo偶ny entuzjazm... 偶arliw膮 i 偶yw膮 wiar臋. A jednak jedyne, co odczuwa艂, to coraz wi臋kszy upiorny niepok贸j. Co艣 by艂o nie w porz膮dku.

- Signore Mortati! - zawo艂a艂 do niego jeden z gwardzist贸w, biegn膮c ku niemu korytarzem. - Poszli艣my na dach, tak jak ekscelencja prosi艂. Kamerling jest... 偶ywy. To prawdziwy cz艂owiek! Nie duch! To ten sam cz艂owiek, kt贸rego znali艣my!

- Czy przem贸wi艂 do was?

- Kl臋czy, zatopiony w modlitwie! Boimy si臋 go dotkn膮膰!

Mortati nie bardzo wiedzia艂, co zrobi膰.

- Powiedzcie mu... 偶e kardyna艂owie czekaj膮.

- Signore, ale skoro on jest cz艂owiekiem... - stra偶nik zawaha艂 si臋.

- Tak, o co chodzi?

- Jego pier艣... jest ca艂a poparzona. Czy nie powinni艣my go opatrzy膰? Na pewno strasznie cierpi.

Mortati zastanowi艂 si臋. Nic, co dot膮d robi艂 w s艂u偶bie dla Ko艣cio艂a, nie przygotowa艂o go na t臋 sytuacj臋.

- Jest cz艂owiekiem, wi臋c post膮pcie z nim jak z cz艂owiekiem. Wyk膮pcie go. Opatrzcie mu rany. Ubierzcie go w czyste rzeczy. Czekamy na jego przybycie w Kaplicy Syksty艅skiej.

Stra偶nik odbieg艂.

Mortati skierowa艂 si臋 do kaplicy. Reszta kardyna艂贸w by艂a ju偶 w 艣rodku. Kiedy szed艂 korytarzem, ujrza艂 Vittori臋 Vetr臋 skulon膮 na 艂awce u st贸p Schod贸w Kr贸lewskich. Rozumia艂 jej b贸l i samotno艣膰 po stracie, jak膮 ponios艂a, i mia艂 ochot臋 do niej podej艣膰, jednak wiedzia艂, 偶e to musi poczeka膰. Mia艂 w tej chwili inne zadanie do wykonania... chocia偶 tak naprawd臋 nie wiedzia艂, jak b臋dzie ono wygl膮da膰.

Wszed艂 do kaplicy, gdzie panowa艂o ha艂a艣liwe o偶ywienie. Zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Bo偶e, pom贸偶 mi.

Dwuwirnikowy helikopter szpitala Tiberina wszed艂 w zakr臋t za murami Watykanu, a Langdon zacisn膮艂 z臋by, przysi臋gaj膮c Bogu, 偶e ju偶 nigdy w 偶yciu nie wsi膮dzie do helikoptera.

Uda艂o mu si臋 przekona膰 pilotk臋, 偶e przepisy dotycz膮ce obszaru powietrznego Watykanu nie interesuj膮 w tej chwili nikogo w tym pa艅stwie, i teraz podpowiada艂 jej, kt贸r臋dy ma przelecie膰 niezauwa偶ona nad tylnymi murami, 偶eby znale藕膰 si臋 na l膮dowisku dla helikopter贸w.

- Grazie - podzi臋kowa艂 jej, schodz膮c z trudem na ziemi臋.

Pos艂a艂a mu r臋k膮 ca艂usa i szybko wystartowa艂a z powrotem, znikaj膮c po chwili w mroku nocy.

Langdon odetchn膮艂 g艂臋boko, maj膮c nadziej臋, 偶e troch臋 rozja艣ni mu si臋 w g艂owie i zdo艂a dok艂adniej sobie wyobrazi膰 to, co zamierza zrobi膰. Trzymaj膮c kamer臋 Kohlera w d艂oni, wsiad艂 do tego samego w贸zka elektrycznego, kt贸rym jecha艂 wcze艣niej. Nikt go nie do艂adowa艂 i wska藕nik pokazywa艂, 偶e akumulatory s膮 niemal wyczerpane. Ruszy艂 zatem bez 艣wiate艂, 偶eby nie marnowa膰 resztek energii.

Poza tym wola艂, 偶eby nikt nie widzia艂, 偶e nadje偶d偶a.

Kardyna艂 Mortati sta艂 na ty艂ach Kaplicy Syksty艅skiej i w oszo艂omieniu obserwowa艂 rozgrywaj膮ce si臋 przed nim pandemonium.

- To by艂 cud! - wo艂a艂 jeden z kardyna艂贸w. - Dzie艂o Boga!

- Tak! - poparli go inni. - B贸g pokaza艂 swoj膮 wol臋!

- Kamerling powinien zosta膰 naszym papie偶em! - wykrzykn膮艂 jeszcze inny. - Nie jest kardyna艂em, ale B贸g zes艂a艂 ten cud jako znak!

- Tak! - zgodzi艂 si臋 kt贸ry艣 z zebranych. - Zasady rz膮dz膮ce konklawe zosta艂y stworzone przez ludzi. Wola Boga jest ponad nami! Wzywam was, 偶eby艣my natychmiast przeprowadzili g艂osowanie!

- G艂osowanie? - odezwa艂 si臋 Mortati, ruszaj膮c w ich kierunku. - Wydaje mi si臋, 偶e to moja rola.

Wszyscy obr贸cili si臋 w jego kierunku.

Mortati czu艂, 偶e bacznie mu si臋 przygl膮daj膮. Zachowywali si臋 w stosunku do niego z dystansem. Czuli si臋 zagubieni, a nawet obra偶eni jego trze藕wym zachowaniem. A przecie偶 Mortati marzy艂 o tym, by jego serce pogr膮偶y艂o si臋 w radosnym uniesieniu, kt贸re widzia艂 na twarzach innych. Nic nie m贸g艂 poradzi膰 na to, 偶e go nie do艣wiadcza. Czu艂 za to niewyt艂umaczalny b贸l w duszy... bolesny smutek, kt贸rego pochodzenia nie potrafi艂 okre艣li膰. Z艂o偶y艂 przysi臋g臋, 偶e poprowadzi konklawe z czyst膮 dusz膮, i nie m贸g艂 zaprzeczy膰, 偶e odczuwa teraz wahanie.

- Przyjaciele - odezwa艂 si臋, pochodz膮c do o艂tarza. W艂asny g艂os wyda艂 mu si臋 obcy. - Przypuszczam, 偶e do ko艅ca 偶ycia b臋d臋 usi艂owa艂 zrozumie膰 znaczenie tego, czego byli艣my 艣wiadkami dzi艣 wieczorem. Mimo to, wasza propozycja dotycz膮ca kamerlinga... nie s膮dz臋, 偶eby takie rozwi膮zanie by艂o zgodne z wol膮 Bo偶膮.

W kaplicy zapanowa艂a cisza.

- Jak... jak mo偶na tak m贸wi膰? - spyta艂 w ko艅cu kt贸ry艣 z zebranych. - Przecie偶 kamerling uratowa艂 Ko艣ci贸艂. B贸g przem贸wi艂 bezpo艣rednio do niego. Ten cz艂owiek prze偶y艂 w艂asn膮 艣mier膰. Jakich wi臋cej znak贸w nam potrzeba?!

- Kamerling za chwil臋 do nas przyjdzie - odpar艂 Mortati. - Poczekajmy. Wys艂uchajmy go, zanim przyst膮pimy do g艂osowania. Mo偶e istnieje jakie艣 wyja艣nienie.

- Wyja艣nienie?

- Jako wasz Wielki Elektor przysi臋ga艂em, 偶e b臋d臋 przestrzega艂 praw rz膮dz膮cych konklawe. Niew膮tpliwie zdajecie sobie spraw臋, 偶e zgodnie z Konstytucj膮 Apostolsk膮, kamerling nie spe艂nia wymog贸w dotycz膮cych kandydata na papie偶a. Nie jest kardyna艂em. Jest zwyk艂ym ksi臋dzem. Poza tym pozostaje jeszcze kwestia nieodpowiedniego wieku. - Mortati czu艂, 偶e utkwione w nim spojrzenia twardniej膮. - Ju偶 przez samo zezwolenie na g艂osowanie wymaga艂bym od was, 偶eby艣cie poparli cz艂owieka, kt贸ry w 艣wietle prawa watyka艅skiego nie mo偶e by膰 papie偶em. By艂oby to r贸wnoznaczne z namawianiem was do z艂amania 艣wi臋tej przysi臋gi.

- Ale to, co wydarzy艂o si臋 tu dzisiaj - zawo艂a艂 kto艣 - z pewno艣ci膮 jest ponad nasze prawa!

- Doprawdy? - wybuchn膮艂 Mortati, sam nie wiedz膮c, sk膮d bior膮 mu si臋 te s艂owa. - Czy wol膮 Boga jest, 偶eby艣my odrzucili zasady Ko艣cio艂a? Czy wol膮 Boga jest, by艣my zapomnieli o rozs膮dku i poddali si臋 szale艅stwu?

- Ale czy偶 nie widzia艂e艣 tego, co my widzieli艣my? - zawo艂a艂 z gniewem inny z kardyna艂贸w. - Jak w og贸le 艣miesz kwestionowa膰 taki rodzaj mocy?

Kiedy Mortati mu odpowiedzia艂, jego g艂os brzmia艂 tak dono艣nie, jak nigdy przedtem:

- Nie kwestionuj臋 mocy Boga! To w艂a艣nie B贸g da艂 nam rozum i rozwag臋! To w艂a艣nie Bogu s艂u偶ymy, okazuj膮c roztropno艣膰!

129

Vittoria Vetra siedzia艂a odr臋twia艂a na 艂awce ko艂o Kaplicy Syksty艅skiej, u podstawy Schod贸w Kr贸lewskich. Kiedy zobaczy艂a cz艂owieka wchodz膮cego tylnymi drzwiami, nie by艂a pewna, czy nie widzi kolejnego ducha. By艂 zabanda偶owany, utyka艂 i mia艂 na sobie ubi贸r sanitariusza.

Wsta艂a... nie mog膮c uwierzy膰 w to, co widzi.

- Ro... bert?

Nie odpowiedzia艂. Podszed艂 prosto do niej i mocno j膮 obj膮艂. Kiedy przyciska艂 wargi do jej ust, by艂 to impulsywny, d艂ugi poca艂unek przesycony wdzi臋czno艣ci膮.

Vittoria poczu艂a, 偶e 艂zy podchodz膮 jej do oczu.

- Och, Bo偶e... och, dzi臋ki Bogu...

Poca艂owa艂 j膮 ponownie, bardziej nami臋tnie, a ona przytuli艂a si臋 do niego, zatapiaj膮c si臋 w jego u艣cisku. Ich cia艂a si臋 splot艂y, jakby znali si臋 od lat. Zapomnia艂a o l臋ku i cierpieniu. Zamkn臋艂a oczy, zapominaj膮c na chwil臋 o wszystkim.

- To wola Bo偶a! - krzycza艂 kto艣, a jego g艂os odbija艂 si臋 echem od sklepienia Kaplicy Syksty艅skiej. - Kto, poza wybranym, m贸g艂by prze偶y膰 t臋 piekieln膮 eksplozj臋?

- Ja - odezwa艂 si臋 dono艣ny g艂os z ko艅ca kaplicy.

Mortati i pozostali przygl膮dali si臋 ze zdumieniem, jak zmaltretowana posta膰 wychodzi na 艣rodek nawy.

- Pan... Langdon?

Langdon szed艂 w milczeniu w kierunku przedniej cz臋艣ci kaplicy. Za nim pojawi艂a si臋 Vittoria Vetra, a na ko艅cu wesz艂o dw贸ch gwardzist贸w pchaj膮cych w贸zek z du偶ym telewizorem. Stoj膮c twarz膮 do kardyna艂贸w, Langdon czeka艂, a偶 pod艂膮cz膮 aparat. Potem gestem d艂oni poleci艂 im wyj艣膰. Pos艂uchali go i zamkn臋li za sob膮 drzwi.

Teraz w kaplicy zostali tylko kardyna艂owie, Langdon i Vittoria. Langdon pod艂膮czy艂 kamer臋 RUVI do telewizora i w艂膮czy艂 odtwarzanie.

Ekran si臋 rozja艣ni艂.

Scena, kt贸r膮 kardyna艂owie zobaczyli, rozgrywa艂a si臋 w gabinecie papie偶a. Obraz by艂 troch臋 niewyra藕ny, jak filmowany z ukrytej kamery. Po prawej stronie ekranu wida膰 by艂o kamerlinga stoj膮cego w mroku przed kominkiem. Wydawa艂o si臋, 偶e m贸wi bezpo艣rednio do kamery, ale szybko si臋 okaza艂o, 偶e w istocie rozmawia z osob膮, kt贸ra nakr臋ci艂a ten film. Langdon wyja艣ni艂 kardyna艂om, 偶e osob膮 t膮 jest Maximilian Kohler, dyrektor CERN-u. Zaledwie godzin臋 temu Kohler w tajemnicy zarejestrowa艂 na ta艣mie spotkanie z kamerlingiem, wykorzystuj膮c miniaturow膮 kamer臋 schowan膮 pod oparciem swojego w贸zka inwalidzkiego.

Mortati i pozostali kardyna艂owie ze zdumieniem wpatrywali si臋 w ekran. Chocia偶 rozmowa by艂a ju偶 w toku, Langdon nie cofa艂 ta艣my. Najwyra藕niej to, co chcia艂, 偶eby obejrzeli, mia艂o dopiero nast膮pi膰.

- Leonardo Vetra prowadzi艂 dzienniki? - m贸wi艂 kamerling. - To chyba dobra nowina dla CERN-u. Je艣li zawieraj膮 opis proces贸w wytwarzania antymaterii...

- Nie zawieraj膮 - odpar艂 Kohler. - Z pewno艣ci膮 ucieszy ksi臋dza wiadomo艣膰, 偶e ta technologia zgin臋艂a wraz z Leonardem. Jednak w jego dziennikach jest mowa o czym innym. O ksi臋dzu.

Kamerling przybra艂 zak艂opotany wyraz twarzy.

- Nie rozumiem.

- Opisane jest w nich spotkanie, kt贸re Leonardo odby艂 w zesz艂ym miesi膮cu. Z ksi臋dzem.

Kamerling zawaha艂 si臋 i spojrza艂 w stron臋 drzwi.

- Rocher nie powinien by艂 pana tu wpuszcza膰 bez uzgodnienia ze mn膮. Jak si臋 panu uda艂o tu dosta膰?

- Rocher zna prawd臋. Zadzwoni艂em wcze艣niej i powiedzia艂em mu, co ksi膮dz zrobi艂.

- Co ja zrobi艂em? Cokolwiek mu pan opowiedzia艂, Rocher jest gwardzist膮 i zbyt oddanym s艂ug膮 tego Ko艣cio艂a, 偶eby uwierzy膰 zgorzknia艂emu naukowcowi zamiast swojemu kamerlingowi.

- Prawd臋 m贸wi膮c, Rocher jest zbyt oddany, 偶eby nie uwierzy膰. Jest tak oddany, 偶e pomimo dowod贸w, i偶 jeden z lojalnych gwardzist贸w zdradzi艂 Ko艣ci贸艂, nie chcia艂 si臋 z tym pogodzi膰. Przez ca艂y dzie艅 rozmy艣la艂 nad innym rozwi膮zaniem.

- A pan mu go dostarczy艂.

- Powiedzia艂em mu prawd臋. Rzeczywi艣cie szokuj膮c膮.

- Gdyby Rocher panu uwierzy艂, aresztowa艂by mnie.

- Nie. Nie pozwoli艂bym mu. Zaproponowa艂em mu milczenie w zamian za to spotkanie.

Kamerling za艣mia艂 si臋 dziwnie.

- Planuje pan szanta偶owa膰 Ko艣ci贸艂 za pomoc膮 historyjki, w kt贸r膮 nikt nie uwierzy?

- Nie zamierzam nikogo szanta偶owa膰. Chc臋 po prostu us艂ysze膰 prawd臋 z ksi臋dza w艂asnych ust. Leonardo Vetra by艂 przyjacielem.

Kamerling w milczeniu wpatrywa艂 si臋 w Kohlera.

- To mo偶e ja zaczn臋 - warkn膮艂 Kohler. - Mniej wi臋cej miesi膮c temu Leonardo Vetra skontaktowa艂 si臋 z ksi臋dzem, prosz膮c o pilne za艂atwienie audiencji u papie偶a. Zgodzi艂 si臋 ksi膮dz na to, gdy偶 papie偶 podziwia艂 prac臋 Vetry, no, i Leonardo m贸wi艂, 偶e to sprawa niecierpi膮ca zw艂oki.

Kamerling odwr贸ci艂 si臋 do kominka. Nic nie odpowiedzia艂.

- Leonardo przyjecha艂 do Watykanu w 艣cis艂ej tajemnicy. Zdradza艂 w ten spos贸b zaufanie swojej c贸rki, co bardzo go martwi艂o, ale czu艂, 偶e musi to zrobi膰. Badania, kt贸re prowadzi艂, wywo艂a艂y w nim konflikt wewn臋trzny i potrzebowa艂 duchowego przewodnictwa ze strony Ko艣cio艂a. Podczas prywatnego spotkania powiedzia艂 papie偶owi i ksi臋dzu, 偶e dokona艂 odkrycia naukowego o g艂臋bokich implikacjach religijnych. Udowodni艂 mianowicie, 偶e stworzenie 艣wiata, tak jak opisano w Ksi臋dze Rodzaju, by艂o fizycznie mo偶liwe oraz 偶e przy pomocy pot臋偶nego 藕r贸d艂a energii - kt贸re Vetra nazwa艂 Bogiem - mo偶na by powt贸rzy膰 moment Stworzenia.

Cisza.

- Na papie偶u wywar艂o to ogromne wra偶enie - ci膮gn膮艂 Kohler. - Chcia艂, 偶eby Vetra to opublikowa艂. Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 s膮dzi艂, 偶e odkrycie to mog艂oby zapocz膮tkowa膰 zasypywanie przepa艣ci pomi臋dzy nauk膮 a religi膮, co by艂o marzeniem papie偶a. Potem Leonardo wyja艣ni艂, na czym polega ujemny aspekt jego odkrycia i dlaczego zwraca si臋 do Ko艣cio艂a po rad臋. Podczas eksperymentu, tak jak to m贸wi Biblia, wszystko powsta艂o w parach. Przeciwie艅stwa. 艢wiat艂o i mrok. Vetra stwierdzi艂, 偶e opr贸cz materii stworzy艂 antymateri臋. Mam m贸wi膰 dalej?

Kamerling nie odpowiedzia艂. Schyli艂 si臋 i przesun膮艂 w臋gle w kominku.

- Po wizycie Leonarda Vetry tutaj - kontynuowa艂 Kohler - ksi膮dz przyjecha艂 do CERN-u, aby przyjrze膰 si臋 jego pracy. Leonardo napisa艂 w dzienniku, 偶e zwiedza艂 ksi膮dz jego laboratorium.

Kamerling spojrza艂 na niego w milczeniu.

- Podr贸偶 papie偶a zwr贸ci艂aby uwag臋 medi贸w, wi臋c wys艂a艂 ksi臋dza. Leonardo w tajemnicy oprowadzi艂 ksi臋dza po swoim laboratorium. Zaprezentowa艂 anihilacj臋 antymaterii - Wielki Wybuch - moc Stworzenia. Pokaza艂 te偶 du偶膮 pr贸bk臋 antymaterii, kt贸r膮 trzyma艂 pod zamkni臋ciem jako dow贸d na to, 偶e mo偶e j膮 wytwarza膰 na du偶膮 skal臋. Zrobi艂o to na ksi臋dzu ogromne wra偶enie. Wr贸ci艂 ksi膮dz do Watykanu i opowiedzia艂 papie偶owi, co widzia艂.

Kamerling westchn膮艂.

- I to pana trapi? 呕e nie z艂ama艂em zaufania Vetry i udawa艂em dzi艣 przed 艣wiatem, i偶 nic nie wiem o antymaterii?

- Nie! Trapi mnie to, 偶e Leonardo Vetra praktycznie udowodni艂 istnienie waszego Boga, a ksi膮dz kaza艂 go zamordowa膰!

Teraz kamerling odwr贸ci艂 si臋 do niego, ale jego twarz nie wyra偶a艂a 偶adnych uczu膰.

Jedynym d藕wi臋kiem rozlegaj膮cym si臋 w pokoju by艂o trzaskanie ognia.

Nagle kamera si臋 poruszy艂a, a w kadrze pojawi艂a si臋 r臋ka Kohlera. Dyrektor pochyli艂 si臋 do przodu i stara艂 si臋 wyj膮膰 co艣 umocowanego pod w贸zkiem inwalidzkim. Kiedy znowu usiad艂, trzyma艂 w r臋ku pistolet. Widok by艂 niezwyk艂y, gdy偶 obiektyw kamery patrzy艂 od ty艂u... wzd艂u偶 wyci膮gni臋tej broni... prosto na kamerlinga.

- Wyznaj swoje grzechy, ojcze. Teraz - poleci艂 Kohler.

Ventresca spojrza艂 na niego z zaskoczeniem.

- Nie wydostanie si臋 pan st膮d 偶ywy.

- 艢mier膰 b臋dzie dla mnie wybawieniem po cierpieniach, jakie prze偶ywam za spraw膮 waszej religii od czas贸w, gdy by艂em ch艂opcem. - Kohler trzyma艂 teraz pistolet dwoma r臋kami. - Daj臋 ksi臋dzu wyb贸r. Albo ksi膮dz wyzna swoje grzechy... albo natychmiast zginie.

Kamerling spojrza艂 w kierunku drzwi.

- Na zewn膮trz jest Rocher - przestrzeg艂 go Kohler. - On r贸wnie偶 jest got贸w ksi臋dza zabi膰.

- Rocher jest zaprzysi臋偶onym obro艅c膮...

- Rocher mnie tu wpu艣ci艂. Uzbrojonego. Ksi臋dza k艂amstwa napawaj膮 go obrzydzeniem. Ma ksi膮dz tylko jedn膮 mo偶liwo艣膰. Wyzna膰 mi wszystko. Musz臋 to us艂ysze膰 z w艂asnych ust ojca.

Kamerling zawaha艂 si臋.

Kohler zarepetowa艂 bro艅.

- W膮tpi ojciec, 偶e go zastrzel臋?

- Nie ma znaczenia, co panu powiem - odezwa艂 si臋 w ko艅cu Ventresca. - Cz艂owiek pa艅skiego pokroju i tak tego nie zrozumie.

- Prosz臋 spr贸bowa膰.

Kamerling sta艂 przez chwil臋 nieruchomo - pot臋偶na sylwetka w s艂abym 艣wietle padaj膮cym od kominka. Kiedy przem贸wi艂, w jego s艂owach brzmia艂a duma, bardziej pasuj膮ca do relacji o altruistycznych czynach ni偶 do spowiedzi.

- Od zarania dziej贸w - zacz膮艂 - nasz Ko艣ci贸艂 walczy艂 z nieprzyjaci贸艂mi Boga. Czasem walczy艂 s艂owami, czasem mieczem. I zawsze wygrywali艣my.

Od kamerlinga bi艂a wiara we w艂asne s艂owa.

- Jednak dawne demony - ci膮gn膮艂 - kojarzy艂y si臋 z ogniem piekielnym i wzbudza艂y wstr臋t... To byli wrogowie, z kt贸rymi mogli艣my walczy膰, wrogowie wzbudzaj膮cy l臋k. Szatan jest jednak przebieg艂y. Z czasem zrezygnowa艂 ze swej diabolicznej twarzy na rzecz nowego oblicza... oblicza czystego rozumu. Przejrzystego i podst臋pnego, niemniej jednak bezdusznego. - W g艂osie kamerlinga zabrzmia艂 nagle gniew. - Niech mi pan powie, panie Kohler! Jak m贸g艂 Ko艣ci贸艂 pot臋pia膰 co艣, co wydaje si臋 naszym umys艂om ca艂kowicie rozs膮dne?! Jak mogli艣my protestowa膰 przeciw czemu艣, co stanowi obecnie sam fundament naszego spo艂ecze艅stwa?! Za ka偶dym razem, kiedy Ko艣ci贸艂 ostrzega, wy podnosicie wrzaw臋, nazywaj膮c nas ignorantami. Paranoikami. Twierdzicie, 偶e chcemy wszystko kontrolowa膰! I w ten spos贸b wasze z艂o stale si臋 rozwija. Os艂oni臋te welonem zarozumia艂ego intelektualizmu. Rozrasta si臋 jak rak. U艣wi臋cone cudami w艂asnej technologii. Samo siebie czyni bogiem! W ko艅cu niczego nie podejrzewamy, widz膮c w was czyste dobro. Nauka ratuje nas przed chorobami, g艂odem i b贸lem! Oto nauka - nowy B贸g niesko艅czonych cud贸w, wszechmocny i dobrotliwy! Nie zwracajmy uwagi na bro艅 i chaos. Ignorujmy samotno艣膰, kt贸r膮 niesie, i niesko艅czone zagro偶enia. Nauka jest z nami! - Kamerling zrobi艂 krok w kierunku pistoletu. - Ale ja dostrzeg艂em kryj膮c膮 si臋 pod ni膮 twarz szatana... ja zauwa偶y艂em niebezpiecze艅stwo...

- O czym ksi膮dz m贸wi?! Badania Vetry praktycznie udowodni艂y istnienie waszego Boga! On by艂 waszym sprzymierze艅cem!

- Sprzymierze艅cem? Nauka i religia nie id膮 w parze! Nie szukamy tego samego Boga, wy i ja! Kim jest wasz B贸g? Bogiem proton贸w, masy i 艂adunk贸w cz膮steczkowych? Do czego wasz B贸g inspiruje? Jak wasz B贸g dociera do serca cz艂owieka i przypomina mu, 偶e jest odpowiedzialny przed si艂膮 wy偶sz膮? Przypomina, 偶e jest odpowiedzialny r贸wnie偶 wobec innych ludzi. Vetra pod膮偶a艂 b艂臋dn膮 drog膮. Jego dzie艂o nie by艂o religijne, to by艂o 艣wi臋tokradztwo! Cz艂owiek nie mo偶e umie艣ci膰 dzie艂a boskiego Stworzenia w prob贸wce i demonstrowa膰 go 艣wiatu! To nie gloryfikuje Boga, tylko go poni偶a! - Kamerling szarpa艂 teraz paznokciami w艂asne cia艂o, w jego g艂osie brzmia艂o ob艂膮kanie.

- Zatem kaza艂 ksi膮dz zabi膰 Leonarda Vetr臋!

- Dla Ko艣cio艂a! Dla ludzko艣ci! Przecie偶 to by艂o szale艅stwo! Cz艂owiek nie jest got贸w, by wzi膮膰 moc Tworzenia we w艂asne d艂onie. B贸g w prob贸wce? Kropelka cieczy, kt贸ra mo偶e unicestwi膰 ca艂e miasto? Kto艣 musia艂 go powstrzyma膰! - Zamilk艂 nagle. Ponownie odwr贸ci艂 wzrok ku kominkowi. Wydawa艂o si臋, 偶e rozwa偶a, jakie ma mo偶liwo艣ci.

R臋ka Kohlera wycelowa艂a pistolet.

- Przyzna艂 si臋 ksi膮dz. Nie ma dla ksi臋dza ucieczki.

- Nie rozumie pan. - Kamerling roze艣mia艂 si臋 smutno. - Wyznanie grzech贸w jest ucieczk膮. - Spojrza艂 ku drzwiom. - Kiedy B贸g jest po twojej stronie, masz mo偶liwo艣ci, jakich cz艂owiek pa艅skiego pokroju nie potrafi艂by zrozumie膰. - Ledwo sko艅czy艂 m贸wi膰 te s艂owa, chwyci艂 sutann臋 pod szyj膮 i rozdar艂 j膮 jednym gwa艂townym ruchem, ods艂aniaj膮c nag膮 pier艣.

Kohler poruszy艂 si臋 gwa艂townie.

- Co ksi膮dz wyrabia?

Kamerling nie odpowiedzia艂. Cofn膮艂 si臋 w kierunku kominka i wyj膮艂 jaki艣 przedmiot z 偶arz膮cych si臋 w臋gli.

- Przesta艅! - krzykn膮艂 Kohler. - Co robisz, ojcze?

Kiedy kamerling si臋 odwr贸ci艂, trzyma艂 w r臋ku roz偶arzone do czerwono艣ci 偶elazo do pi臋tnowania. Diament Iluminat贸w. Jego oczy nabra艂y nagle szalonego wyrazu.

- Zamierza艂em zrobi膰 to w samotno艣ci. - W jego g艂osie wrza艂a dzika pasja. - Ale teraz... widz臋, 偶e B贸g chcia艂, 偶eby艣 si臋 tu znalaz艂. Jeste艣 moim zbawieniem.

Zanim Kohler zd膮偶y艂 zareagowa膰, kamerling zamkn膮艂 oczy, wygi膮艂 plecy w 艂uk i przycisn膮艂 sobie rozpalone 偶elazo do piersi. Jego sk贸ra zasycza艂a.

- Matko Mario! B艂ogos艂awiona Matko... wejrzyj na swego syna! - Wyda艂 z siebie okropny okrzyk b贸lu.

W kadrze pojawi艂 si臋 teraz Kohler... sta艂 niepewnie na nogach, a pistolet dr偶a艂 mu w r臋kach.

Kamerling krzykn膮艂 jeszcze g艂o艣niej, trz臋s膮c si臋 ca艂y z powodu szoku. Rzuci艂 偶elazo pod nogi Kohlera. Potem upad艂 na pod艂og臋, wij膮c si臋 z b贸lu.

Dalsze wydarzenia nast臋powa艂y po sobie tak szybko, 偶e trudno by艂o dok艂adnie im si臋 przyjrze膰.

Najpierw zrobi艂o si臋 wielkie zamieszanie, gdy do pokoju wpadli gwardzi艣ci. Rozleg艂y si臋 strza艂y, Kohlera odrzuci艂o do ty艂u, chwyci艂 si臋 za pier艣 i krwawi膮c, upad艂 na sw贸j w贸zek.

- Nie! - krzycza艂 Rocher, pr贸buj膮c powstrzyma膰 swoich ludzi, 偶eby nie strzelali do Kohlera.

Wij膮cy si臋 na pod艂odze kamerling przetoczy艂 si臋 w jego kierunku i szale艅czo wskazywa艂 kapitana palcem, wo艂aj膮c:

- Iluminat!

- Ty sukinsynu - wrzasn膮艂 Rocher, ruszaj膮c ku niemu. - Ty zak艂amany sukin...

Chartrand po艂o偶y艂 go trzema kulami. Martwy ju偶 Rocher 艣lizga艂 si臋 przez chwil臋 po pod艂odze.

Potem stra偶nicy podbiegli do rannego kamerlinga i zgromadzili si臋 wok贸艂 niego. Po chwili kamera pokaza艂a os艂upia艂膮 twarz Roberta Langdona, kt贸ry kl臋cza艂 ko艂o w贸zka, ogl膮daj膮c 偶elazo do pi臋tnowania. Potem ca艂y obraz zacz膮艂 gwa艂townie si臋 przechyla膰 w r贸偶ne strony. To w贸wczas Kohler na chwil臋 odzyska艂 przytomno艣膰. Wyj膮艂 kamer臋 z por臋czy w贸zka i usi艂owa艂 wr臋czy膰 Langdonowi.

- D-daj... - wykrztusi艂. - D-daj to... me-mediom.

Potem obraz zgas艂.

130

Mg艂a zdumienia i adrenaliny zasnuwaj膮ca umys艂 kamerlinga zacz臋艂a si臋 rozwiewa膰. Kiedy z pomoc膮 gwardzist贸w szwajcarskich schodzi艂 po Schodach Kr贸lewskich do Kaplicy Syksty艅skiej, us艂ysza艂 艣piewy dobiegaj膮ce z placu 艢wi臋tego Piotra, a w贸wczas ju偶 wiedzia艂, 偶e uda艂o mu si臋 przenie艣膰 g贸ry.

Grazie Dio.

Modli艂 si臋 o si艂臋 i B贸g mu j膮 da艂. W chwilach zw膮tpienia B贸g do niego przemawia艂. Masz do wype艂nienia 艣wi臋t膮 misj臋, m贸wi艂. Ja dam ci si艂臋. Nawet z Bo偶膮 pomoc膮, zdarza艂o mu si臋 odczuwa膰 strach i kwestionowa膰 s艂uszno艣膰 obranej drogi.

Je艣li nie ty, rzuca艂 mu B贸g wyzwanie, to KTO?

Je艣li nie teraz, to KIEDY?

Je艣li nie w ten spos贸b, to JAK?

Jezus, przypomina艂 mu B贸g, zbawi艂 ich wszystkich... zbawi艂 ich od ich w艂asnej bierno艣ci. Za pomoc膮 dw贸ch czyn贸w Jezus otworzy艂 im oczy. Strach i nadzieja. Ukrzy偶owanie i zmartwychwstanie. Zmieni艂 w贸wczas 艣wiat.

Ale to by艂o tysi膮ce lat temu. Czas os艂abi艂 wymow臋 cud贸w. Ludzie zapomnieli. Zwr贸cili si臋 ku fa艂szywym bo偶kom - technob贸stwom i cudom umys艂u. A co z cudami serca?!

Kamerling cz臋sto si臋 modli艂, 偶eby B贸g pokaza艂 mu, jak sprawi膰, aby ludzie zn贸w zacz臋li wierzy膰. Jednak B贸g milcza艂. Dopiero gdy prze偶ywa艂 chwil臋 najg艂臋bszej ciemno艣ci, B贸g przyszed艂 do niego. Och, co to by艂a za potworna noc!

Kamerling nadal doskonale pami臋ta艂, jak le偶a艂 na pod艂odze w porozrywanej pi偶amie, szarpi膮c paznokciami w艂asne cia艂o, pr贸buj膮c uwolni膰 dusz臋 od b贸lu spowodowanego przez ohydn膮 prawd臋, kt贸rej w艂a艣nie si臋 dowiedzia艂.

- To niemo偶liwe! - krzycza艂. A jednak wiedzia艂, 偶e to prawda. To oszustwo sprawi艂o mu tyle cierpienia, co ognie piekielne. Biskup, kt贸ry si臋 nim zaopiekowa艂, cz艂owiek, kt贸ry by艂 dla niego jak ojciec, duchowny, przy kt贸rego boku sta艂, podczas gdy on dochodzi艂 a偶 do godno艣ci papieskiej... by艂 oszustem. Pospolitym grzesznikiem. K艂ama艂 wobec 艣wiata na temat czynu tak zdradzieckiego, 偶e kamerling nie by艂 pewien, czy nawet B贸g by mu wybaczy艂. - Przysi臋ga艂e艣! - krzykn膮艂 do papie偶a. - Z艂ama艂e艣 przysi臋g臋 z艂o偶on膮 Bogu. I to w艂a艣nie ty, ze wszystkich ludzi!

Papie偶 pr贸bowa艂 co艣 wyja艣nia膰, ale kamerling nie m贸g艂 tego s艂ucha膰. Wybieg艂 z pokoju. Zataczaj膮c si臋, pop臋dzi艂 korytarzami, wymiotuj膮c, orz膮c paznokciami w艂asn膮 sk贸r臋, a偶 znalaz艂 si臋 samotny i zakrwawiony na ziemi przed grobem 艣wi臋tego Piotra. Matko Mario, co mam robi膰? W艂a艣nie w tej chwili b贸lu i zdrady, gdy le偶a艂 zdruzgotany na ziemi, modl膮c si臋, by B贸g zabra艂 go z tego pozbawionego wiary 艣wiata, B贸g do niego przyby艂.

G艂os w jego g艂owie zabrzmia艂 jak 艂oskot gromu.

- Czy przysi臋ga艂e艣 s艂u偶y膰 swojemu Bogu?

- Tak! - krzykn膮艂.

- Czy odda艂by艣 偶ycie za swojego Boga?

- Tak! Zabierz mnie teraz!

- Czy odda艂by艣 偶ycie za ten Ko艣ci贸艂?

- Tak! Prosz臋, wybaw mnie!

- Ale czy odda艂by艣 偶ycie za... ludzko艣膰?

Zapad艂a cisza, kiedy kamerling poczu艂, 偶e spada w otch艂a艅. Kozio艂kowa艂 coraz dalej, szybciej, bezw艂adnie. A jednak zna艂 ju偶 odpowied藕. Zawsze j膮 zna艂.

- Tak! - krzykn膮艂 przez otaczaj膮c膮 go mg艂臋 szale艅stwa. - Odda艂bym 偶ycie za ludzi! Tak jak tw贸j syn, m贸g艂bym za nich umrze膰!

Wiele godzin p贸藕niej kamerling nadal le偶a艂 roztrz臋siony na ziemi. Ujrza艂 twarz swojej matki. B贸g ma wobec ciebie plany, m贸wi艂a. Pogr膮偶y艂 si臋 jeszcze g艂臋biej w szale艅stwie. W贸wczas B贸g przem贸wi艂 ponownie, tym razem za pomoc膮 milczenia. Ale Carlo zrozumia艂. Przywr贸膰 im wiar臋.

Je艣li nie ja... to kto?

Je艣li nie teraz... to kiedy?

Kiedy gwardzi艣ci otwierali drzwi do Kaplicy Syksty艅skiej, kamerling Carlo Ventresca poczu艂, jak w jego 偶y艂y wlewa si臋 si艂a... dok艂adnie tak samo jak w贸wczas, gdy by艂 ch艂opcem. B贸g go wybra艂. Dawno temu.

Niech si臋 stanie jego wola.

Kamerling czu艂 si臋 jak nowo narodzony. Gwardzi艣ci opatrzyli mu rany, wyk膮pali go i ubrali w czyst膮 bia艂膮 p艂贸cienn膮 alb臋. Dali mu r贸wnie偶 zastrzyk z morfiny, 偶eby z艂agodzi膰 b贸l oparze艅. Wola艂by nie dostawa膰 艣rodk贸w znieczulaj膮cych. Jezus przez trzy dni znosi艂 b贸l na krzy偶u! Ju偶 czu艂, 偶e lek upo艣ledza mu zmys艂y... os艂abia go zawrotami g艂owy.

Kiedy szed艂 przez kaplic臋, wcale si臋 nie dziwi艂, 偶e kardyna艂owie wpatruj膮 si臋 w niego ze zdumieniem. Okazuj膮 trwog臋 w obliczu Boga, przypomnia艂 sobie. Nie chodzi o mnie, tylko o to, jak B贸g dzia艂a POPRZEZ mnie. Id膮c 艣rodkiem nawy, widzia艂 oszo艂omienie na wszystkich twarzach. A jednak wraz z ka偶d膮 mijan膮 twarz膮, wyczuwa艂, 偶e w ich oczach kryje si臋 co艣 jeszcze. Co to mo偶e by膰? Wcze艣niej usi艂owa艂 sobie wyobra偶a膰, jak go dzi艣 wieczorem powitaj膮. Rado艣nie? Z szacunkiem? Pr贸bowa艂 teraz odczyta膰 wyraz ich oczu i nie dostrzega艂 偶adnego z tych uczu膰.

I w艂a艣nie w贸wczas jego wzrok pad艂 na o艂tarz i ujrza艂 Roberta Langdona.

131

Kamerling Carlo Ventresca sta艂 na 艣rodku nawy Kaplicy Syksty艅skiej. Wszyscy kardyna艂owie zgromadzeni z przodu odwr贸cili si臋 i patrzyli na niego. Robert Langdon znajdowa艂 si臋 przy o艂tarzu, obok telewizora pokazuj膮cego w k贸艂ko jak膮艣 scen臋, kt贸r膮 kamerling rozpoznawa艂, ale nie mia艂 poj臋cia, jak mo偶e by膰 tu pokazywana. Obok Langdona sta艂a te偶 Vittoria Vetra. Twarz mia艂a 艣ci膮gni臋t膮 z b贸lu.

Ventresca przymkn膮艂 na chwil臋 oczy, w nadziei, 偶e s膮 to halucynacje spowodowane przez morfin臋 i 偶e kiedy je otworzy, b臋dzie mia艂 przed sob膮 inny widok. Jednak tak si臋 nie sta艂o.

Wiedzieli.

O dziwo, nie czu艂 strachu. Poka偶 mi drog臋, Ojcze. Ze艣lij mi s艂owa, kt贸re sprawi膮, 偶e zrozumiej膮 Twoj膮 wizj臋.

Jednak nie us艂ysza艂 odpowiedzi.

Ojcze, zaszli艣my za daleko, 偶eby teraz to zniszczy膰.

Cisza.

Oni nie rozumiej膮, czego dokonali艣my.

Kamerling nie wiedzia艂, czyj g艂os zabrzmia艂 w jego umy艣le, ale przes艂anie by艂o jasne.

A prawda ci臋 uwolni...

I tak oto kamerling Carlo Ventresca wysoko trzyma艂 g艂ow臋, gdy szed艂 ku przodowi Kaplicy Syksty艅skiej. Patrzy艂 na twarze kardyna艂贸w, ale nawet rozproszone 艣wiat艂o 艣wiec nie zdo艂a艂o z艂agodzi膰 wyrazu ich wwiercaj膮cych si臋 w niego oczu. Wyt艂umacz si臋, zdawa艂y si臋 m贸wi膰 te twarze. Poka偶 jaki艣 sens w tym szale艅stwie. Powiedz nam, 偶e nasze obawy s膮 niepotrzebne!

Prawda, powiedzia艂 do siebie. Tylko prawda. Te mury widzia艂y ju偶 zbyt wiele tajemnic... a jedn膮 z nich tak mroczn膮, 偶e doprowadzi艂a go do szale艅stwa. Lecz z tego szale艅stwa zrodzi艂o si臋 艣wiat艂o.

- Gdyby艣cie mogli odda膰 swoj膮 dusz臋, by zbawi膰 miliony - zapyta艂 zebranych, posuwaj膮c si臋 dalej naw膮 - zrobiliby艣cie to?

Twarze w kaplicy uporczywie si臋 w niego wpatrywa艂y. Nikt si臋 nie poruszy艂. Nikt si臋 nie odezwa艂. Zza 艣cian kaplicy dobiega艂y radosne g艂osy ludzi 艣piewaj膮cych na placu.

Kamerling szed艂 dalej.

- Co jest wi臋kszym grzechem? Zabicie wroga czy stanie bezczynnie, gdy kto艣 zabija wasz膮 prawdziw膮 mi艂o艣膰? - 艢piewaj膮 na placu 艢wi臋tego Piotra! Kamerling zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 i spojrza艂 w g贸r臋. B贸g Micha艂a Anio艂a patrzy艂 na d贸艂 ze sklepienia... i wydawa艂 si臋 zadowolony.

- Nie mog艂em ju偶 d艂u偶ej sta膰 z boku - wyja艣ni艂. Mimo wszystko, kiedy podszed艂 bli偶ej, nie dostrzeg艂 b艂ysku zrozumienia w ich oczach. Czy nie widzieli ol艣niewaj膮cej prostoty jego czyn贸w? Czy nie dostrzegali najwy偶szej konieczno艣ci?

To by艂o takie jasne.

Iluminaci. Nauka i szatan w jednym.

Przywr贸ci膰 do 偶ycia dawne l臋ki. Potem je zd艂awi膰.

Strach i nadzieja. Sprawi膰, by ponownie uwierzyli.

Dzi艣 moc iluminat贸w powr贸ci艂a... ze wspania艂ymi konsekwencjami. Apatia znikn臋艂a. Strach uderzy艂 w 艣wiat jak piorun, jednocz膮c ludzi. A potem Bo偶y majestat rozproszy艂 ciemno艣膰.

Nie mog艂em sta膰 bezczynnie!

Inspiracja pochodzi艂a od samego Boga - objawi艂a si臋 jak 艣wiat艂o latarni morskiej tej nocy, gdy zwija艂 si臋 z cierpienia. Och, ten pozbawiony wiary 艣wiat! Kto艣 musi ich zbawi膰. Ty. Je艣li nie ty, to kto? Ocala艂e艣 nie bez powodu. Poka偶 im stare demony. Przypomnij im dawne l臋ki. Apatia to 艣mier膰. Bez ciemno艣ci nie ma 艣wiat艂a. Bez z艂a nie ma dobra. Ka偶 im wybiera膰. Mrok albo 艣wiat艂o. Gdzie jest l臋k? Gdzie s膮 bohaterowie? Je艣li nie teraz, to kiedy?

Szed艂 艣rodkiem nawy prosto na t艂um stoj膮cych kardyna艂贸w. Czu艂 si臋 jak Moj偶esz, gdy morze czerwonych pas贸w i piusek rozst臋powa艂o si臋 przed nim, robi膮c mu drog臋. Przy o艂tarzu Robert Langdon wy艂膮czy艂 telewizor, wzi膮艂 Vittori臋 za r臋k臋 i odst膮pi艂 na bok. To, 偶e Robert Langdon prze偶y艂, mog艂o by膰 wy艂膮cznie skutkiem woli Bo偶ej. B贸g go uratowa艂. Kamerling zastanawia艂 si臋 dlaczego.

G艂os, kt贸ry przerwa艂 cisz臋, nale偶a艂 do jedynej kobiety znajduj膮cej si臋 w tej chwili w kaplicy.

- Zabi艂e艣 mojego ojca? - spyta艂a, wyst臋puj膮c do przodu. Kiedy kamerling obr贸ci艂 si臋 do niej, ujrza艂 na jej twarzy wyraz, kt贸rego nie m贸g艂 zrozumie膰 - b贸l, to oczywiste, ale gniew? Przecie偶 musi to rozumie膰. Geniusz jej ojca by艂 艣miertelny. Kto艣 musia艂 go powstrzyma膰. Dla dobra ludzko艣ci.

- On wykonywa艂 dzie艂o Bo偶e - odezwa艂a si臋 Vittoria.

- Dzie艂o Bo偶e nie dokonuje si臋 w laboratoriach, tylko w ludzkich sercach.

- Serce mojego ojca by艂o czyste! A jego badania udowodni艂y...

- Jego badania raz jeszcze udowodni艂y, 偶e ludzki umys艂 rozwija si臋 szybciej ni偶 dusza! - g艂os kamerlinga zabrzmia艂 ostrzej, ni偶 si臋 spodziewa艂. Ju偶 ciszej powiedzia艂: - Je艣li cz艂owiek tak uduchowiony, jak tw贸j ojciec, m贸g艂 stworzy膰 bro艅, kt贸rej dzia艂anie dzi艣 obserwowali艣my, to wyobra藕 sobie, co m贸g艂by zrobi膰 zwyk艂y cz艂owiek, gdyby dosta艂 j膮 do r臋ki.

- Cz艂owiek taki jak ty?

Kamerling odetchn膮艂 g艂臋boko. Czy偶 ona nie rozumie? Ludzka moralno艣膰 nie rozwija si臋 tak szybko, jak nauka. Duchowa ewolucja ludzko艣ci nie zasz艂a jeszcze dostatecznie daleko w stosunku do mocy, jak膮 posiad艂 cz艂owiek. Nigdy nie stworzyli艣my broni, kt贸ra nie zosta艂aby u偶yta! A jednak zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e antymateria nie mia艂a wielkiego znaczenia - by艂a tylko kolejn膮 broni膮 w i tak bogatym arsenale ludzko艣ci. Cz艂owiek ju偶 potrafi niszczy膰 za pomoc膮 tego, co posiada. Cz艂owiek nauczy艂 si臋 zabija膰 dawno temu. A krew jego matki pada艂a jak deszcz na ziemi臋. Geniusz Leonarda Vetry by艂 niebezpieczny z innego powodu.

- Od wiek贸w - przem贸wi艂 ponownie kamerling - Ko艣ci贸艂 sta艂 z boku, podczas gdy nauka powoli odbiera艂a religii znaczenie. Deprecjonowa艂a cuda. Uczy艂a umys艂 panowa膰 nad sercem. Pot臋pia艂a religi臋 jako opium dla mas. Twierdzi艂a, 偶e B贸g to halucynacje, zwodnicza podpora dla os贸b zbyt s艂abych, by pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e 偶ycie jest bezsensowne. Ja nie mog艂em sta膰 bezczynnie, gdy nauka postanowi艂a okie艂zna膰 moc samego Boga! Dowody, m贸wicie? Tak, dowody ignorancji nauki. C贸偶 jest z艂ego w przyznaniu, 偶e istniej膮 rzeczy wykraczaj膮ce poza nasz膮 zdolno艣膰 rozumienia? Dzie艅, w kt贸rym nauka laboratoryjnie udowodni istnienie Boga, b臋dzie dniem, w kt贸rym ludziom przestanie by膰 potrzebna wiara!

- Masz na my艣li, 偶e ludziom przestanie by膰 potrzebny Ko艣ci贸艂 - poprawi艂a go Vittoria, ruszaj膮c w jego kierunku. - W膮tpliwo艣ci to jedyne, co pozwala wam jeszcze zachowa膰 kontrol臋. To w膮tpliwo艣ci sprowadzaj膮 do was dusze. Nasza potrzeba wiary w to, 偶e 偶ycie ma znaczenie. Niepewno艣膰 cz艂owieka i szukanie o艣wieconej duszy, kt贸ra go zapewni, 偶e wszystko to jest cz臋艣ci膮 wi臋kszego planu. Ale Ko艣ci贸艂 nie jest jedyn膮 o艣wiecon膮 dusz膮 na naszej planecie! Wszyscy szukamy Boga w rozmaity spos贸b. Czego si臋 boicie? 呕e B贸g uka偶e si臋 w innym miejscu, ni偶 wewn膮trz tych mur贸w? 呕e ludzie odnajd膮 go we w艂asnym 偶yciu i odrzuc膮 wasze przestarza艂e rytua艂y? Religia si臋 rozwija! Umys艂 znajduje odpowiedzi, a serce zmaga si臋 z nowymi prawdami. M贸j ojciec prowadzi艂 te same poszukiwania, co wy! R贸wnoleg艂膮 drog膮! Dlaczego tego nie rozumiesz? B贸g nie jest wszechobecn膮 pot臋g膮 spogl膮daj膮c膮 na nas z g贸ry i odgra偶aj膮c膮 si臋, 偶e ci艣nie nas do ognistej otch艂ani, je艣li go nie pos艂uchamy. B贸g jest energi膮, przep艂ywaj膮c膮 przez synapsy naszego uk艂adu nerwowego i komory naszego serca! B贸g jest we wszystkim, co nas otacza!

- Opr贸cz nauki - odparowa艂 kamerling, w kt贸rego oczach malowa艂a si臋 wy艂膮cznie lito艣膰. - Nauka z samej definicji jest pozbawiona duszy. Od艂膮czona od serca. Cuda intelektu, jak antymateria, pojawiaj膮 si臋 na tym 艣wiecie bez instrukcji dotycz膮cej etyki ich stosowania. To samo w sobie jest zagro偶eniem! Ale kiedy nauka nazywa swoje bezbo偶ne poszukiwania 艣cie偶k膮 o艣wiecenia? Obiecuj膮c odpowiedzi na pytania, kt贸rych pi臋kno polega na tym, 偶e nie ma na nie odpowiedzi? - potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Nie, w nauce nie ma Boga.

Nast膮pi艂a chwila ciszy. Kamerling poczu艂 nagle zm臋czenie, odparowuj膮c nieugi臋te spojrzenie Vittorii. To nie tak mia艂o by膰. Czy to ostateczna pr贸ba, kt贸r膮 B贸g na mnie zsy艂a?

Mortati pierwszy si臋 otrz膮sn膮艂.

- Preferiti - odezwa艂 si臋 przera偶onym szeptem. - Baggia i inni. Prosz臋, powiedz, 偶e nie...

Kamerling obr贸ci艂 si臋 ku niemu, zdumiony b贸lem, kt贸ry brzmia艂 w jego g艂osie. Przecie偶 Mortati z pewno艣ci膮 potrafi to zrozumie膰. Gazety codziennie donosi艂y o cudach nauki. Kiedy ostatnio religia odnotowa艂a jaki艣 cud? Chyba wieki temu. Religii potrzebny by艂 cud! Co艣, co obudzi drzemi膮cy w apatii 艣wiat. Skieruje tych ludzi z powrotem na 艣cie偶k臋 prawdy. Przywr贸ci wiar臋. Preferiti i tak nie byli liderami, tylko libera艂ami gotowymi przyj膮膰 to, co oferuje wsp贸艂czesny 艣wiat i porzuci膰 dawne drogi. To by艂 jedyny spos贸b! Nowy lider. M艂ody. Silny. Pe艂en entuzjazmu. Cudowny. Preferiti znacznie wi臋cej zrobili dla Ko艣cio艂a dzi臋ki swojej 艣mierci, ni偶 zdo艂aliby zrobi膰 za 偶ycia. Strach i Nadzieja. Ofiarowanie czterech dusz dla zbawienia milion贸w. 艢wiat zapami臋ta ich na zawsze jako m臋czennik贸w. Ko艣ci贸艂 wyniesie ich na o艂tarze. Ile tysi臋cy zgin臋艂o dla chwa艂y Boga? A to zaledwie cztery osoby.

- Preferiti - powt贸rzy艂 Mortati.

- Odczu艂em ten sam b贸l, co oni - broni艂 si臋 kamerling, wskazuj膮c na swoj膮 poparzon膮 pier艣. - Ja r贸wnie偶 odda艂bym 偶ycie dla Boga, ale moja praca dopiero si臋 rozpocz臋艂a. Ludzie 艣piewaj膮 na placu 艢wi臋tego Piotra!

Ventresca ujrza艂 przera偶enie w oczach Mortatiego i ponownie poczu艂, 偶e nie rozumie. Czy to dzia艂anie morfiny? Mortati patrzy艂 na niego takim wzrokiem, jakby zabi艂 tych ludzi w艂asnymi r臋kami. Nawet to bym zrobi艂 dla Boga, pomy艣la艂 kamerling, ale jednak nie musia艂. Czyn贸w tych dokona艂 Hassassin - poga艅ska dusza, kt贸r膮 uda艂o mu si臋 przekona膰, 偶e s艂u偶y dzie艂u iluminat贸w.

- Ja jestem Janus - oznajmi艂 mu kamerling. - Udowodni臋, jak膮 posiadam moc.

I udowodni艂. Nienawi艣膰 uczyni艂a Hassassina pionkiem w r臋kach Boga.

- Pos艂uchajcie, jak 艣piewaj膮 - zwr贸ci艂 si臋 do kardyna艂贸w z u艣miechem, gdy偶 czu艂 w duszy rado艣膰. - Nic tak nie jednoczy serc, jak obecno艣膰 z艂a. Spalcie ko艣ci贸艂, a ca艂a spo艂eczno艣膰 si臋 zmobilizuje. Wezm膮 si臋 za r臋ce i b臋d膮 艣piewa膰 hymny rzucaj膮ce wyzwanie z艂u, i wsp贸lnie przyst膮pi膮 do odbudowy. Sp贸jrzcie, jak dzisiaj ci膮gn臋li tu ludzie ze wszystkich stron. Strach przyprowadzi艂 ich z powrotem do domu. Stw贸rzcie wsp贸艂czesne demony dla wsp贸艂czesnego cz艂owieka. Apatia znikn臋艂a. Poka偶cie im oblicze z艂a: satanist贸w ukrytych w艣r贸d nas, obecnych w naszych rz膮dach, bankach, szko艂ach... zagra偶aj膮cych istnieniu tego Domu Bo偶ego za pomoc膮 swej wynaturzonej nauki. Zepsucie posun臋艂o si臋 ju偶 bardzo g艂臋boko. Cz艂owiek musi zachowa膰 czujno艣膰. Szuka膰 dobra. Sta膰 si臋 dobrem!

W ciszy, kt贸ra zapad艂a, kamerling my艣la艂 z nadziej膮, 偶e teraz ju偶 zrozumieli. Iluminaci nie wyszli z ukrycia. Iluminaci od dawna ju偶 nie istniej膮. Tylko ich legenda jest wiecznie 偶ywa. To on wskrzesi艂 iluminat贸w jako przypomnienie. Ci, kt贸rzy znali histori臋 iluminat贸w, ponownie dostrzegli ich z艂o. Ci, kt贸rzy o nich nie s艂yszeli, teraz si臋 dowiedzieli i byli zdumieni w艂asn膮 艣lepot膮. Dawne demony zosta艂y wskrzeszone, by obudzi膰 oboj臋tny 艣wiat.

- Ale... 偶elaza do pi臋tnowania? - G艂os Mortatiego d艂awi艂o oburzenie.

Ventresca nie odpowiedzia艂. Mortati nie m贸g艂 tego wiedzie膰, ale 偶elazne symbole zosta艂y skonfiskowane przez Watykan ponad sto lat temu. Schowano je potem i le偶a艂y zapomniane i pokryte kurzem w papieskim skarbcu - prywatnym schowku papie偶a ukrytym w apartamentach Borgi贸w. Chowano tam przedmioty, kt贸re Ko艣ci贸艂 uznawa艂 za zbyt niebezpieczne, by ktokolwiek, poza papie偶em, m贸g艂 je ogl膮da膰.

Po co chowaj膮 przedmioty wzbudzaj膮ce strach? L臋k przywodzi ludzi z powrotem do Boga!

Klucze do skarbca by艂y przekazywane kolejnym papie偶om. Kamerling wzi膮艂 w tajemnicy ten klucz i wszed艂 do 艣rodka. Nie m贸g艂 si臋 oprze膰 ciekawo艣ci, s艂uchaj膮c legend o tym, co tam ukryto - oryginalne r臋kopisy niepublikowanych czternastu ksi膮g Biblii, tak zwan膮 Apokryf臋, i trzecie proroctwo fatimskie - dwa pierwsze si臋 sprawdzi艂y, a trzecie by艂o tak przera偶aj膮ce, 偶e Ko艣ci贸艂 mia艂 go nigdy nie ujawni膰. Poza tym kamerling znalaz艂 r贸wnie偶 kolekcj臋 przedmiot贸w zwi膮zanych z iluminatami. By艂y tu wszystkie ich tajemnice, odkryte, gdy Ko艣ci贸艂 wyp臋dzi艂 ich z Rzymu: godna pogardy 艢cie偶ka O艣wiecenia... przebieg艂e oszustwo czo艂owego artysty Watykanu, Berniniego... najwi臋ksi uczeni Europy drwi膮cy sobie z religii, gdy spotykali si臋 w sekrecie w nale偶膮cym do Watykanu Zamku 艢wi臋tego Anio艂a. W sk艂ad kolekcji wchodzi艂a skrzynia w kszta艂cie pentagramu zawieraj膮ca 偶elaza do pi臋tnowania, w tym s艂ynny Diament Iluminat贸w. Przodkowie uznali, 偶e t臋 cz臋艣膰 historii Watykanu najlepiej zapomnie膰. Jednak kamerling nie zgadza艂 si臋 z nimi.

- Ale antymateria... - dopytywa艂a si臋 Vittoria. - Ryzykowa艂 ksi膮dz zniszczenie ca艂ego Watykanu!

- Nie ma 偶adnego ryzyka, gdy B贸g stoi u twego boku - odpar艂. - Walczy艂em o Jego spraw臋.

- Jeste艣 ob艂膮kany! - sykn臋艂a.

- Miliony zosta艂y zbawione.

- Ludzie stracili 偶ycie!

- Dusze zosta艂y uratowane.

- Powiedz to mojemu ojcu i Maxowi Kohlerowi!

- Arogancj臋 CERN-u trzeba by艂o ujawni膰. Kropelka cieczy, kt贸ra mo偶e unicestwi膰 wszystko w promieniu kilometra? I ty mnie nazywasz szalonym? - Kamerling poczu艂, 偶e wzbiera w nim gniew. Czy oni s膮dz膮, 偶e to, czego si臋 podj膮艂, by艂o prostym zadaniem? - Na tych, kt贸rzy wierz膮, B贸g zsy艂a ci臋偶kie pr贸by! B贸g poprosi艂 Abrahama, 偶eby z艂o偶y艂 mu w ofierze w艂asne dziecko! B贸g za偶膮da艂 od Jezusa, 偶eby cierpia艂 ukrzy偶owanie! Dlatego wieszamy dzi艣 symbol ukrzy偶owania - z zakrwawion膮, udr臋czon膮 postaci膮 Chrystusa - aby przypomina艂 nam o pot臋dze z艂a! Aby utrzymywa艂 nasze serca w czujno艣ci! Rany na ciele Jezusa nieustannie nam przypominaj膮 o si艂ach ciemno艣ci! Moje blizny te偶 s膮 ich 偶ywym przypomnieniem! Z艂o 偶yje, lecz moc Boga zwyci臋偶y!

Jego krzyk odbi艂 si臋 echem od tylnej 艣ciany Kaplicy Syksty艅skiej, po czym zapad艂a g艂臋boka cisza. Wydawa艂o si臋, 偶e czas si臋 zatrzyma艂. S膮d Ostateczny Micha艂a Anio艂a z艂owieszczo wyrasta艂 za jego plecami... Jezus str膮caj膮cy grzesznik贸w do piek艂a. Mortati poczu艂 艂zy w oczach.

- Co艣 ty zrobi艂, Carlo? - spyta艂 szeptem. Zamkn膮艂 oczy, a w贸wczas 艂zy pop艂yn臋艂y mu po policzkach. - A Jego 艢wi膮tobliwo艣膰?

Zebrani jednocze艣nie wydali z siebie bolesne westchnienie, jakby nie pami臋tali o tym a偶 do tej chwili. Papie偶. Otruty.

- Nikczemny k艂amca - odpar艂 kamerling.

- O czym ty m贸wisz? - Mortati by艂 wstrz膮艣ni臋ty. - To by艂 uczciwy cz艂owiek. On... ci臋 kocha艂.

- Ja te偶 go kocha艂em. - Och, jak bardzo go kocha艂em! Ale jego oszustwo! Z艂amane przysi臋gi z艂o偶one Bogu!

Kamerling u艣wiadomi艂 sobie, 偶e na razie tego nie pojmuj膮, ale to jeszcze nast膮pi. Kiedy im powie, zrozumiej膮! Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 by艂 najbardziej niegodziwym oszustem, jakiego Ko艣ci贸艂 kiedykolwiek widzia艂. Ventresca doskonale pami臋ta艂 t臋 straszn膮 noc. Wr贸ci艂 w艂a艣nie z CERN-u z informacjami o dokonanym przez Vetr臋 Stworzeniu i o przera偶aj膮cej mocy antymaterii. By艂 przekonany, 偶e papie偶 dostrze偶e, jakie si臋 w tym kryj膮 zagro偶enia, ale Ojciec 艢wi臋ty widzia艂 w tym prze艂omowym odkryciu jedynie nadziej臋. Wpad艂 nawet na pomys艂, 偶eby Watykan finansowa艂 prace Vetry, jako gest dobrej woli w stosunku do bada艅 naukowych o podtek艣cie duchowym.

Szale艅stwo! Ko艣ci贸艂 mia艂by inwestowa膰 w badania zagra偶aj膮ce jego istnieniu? W badania, kt贸rych efektem b臋dzie bro艅 masowej zag艂ady? Bomba, kt贸ra zabi艂a jego matk臋...

- Ale... nie mo偶emy! - wykrzykn膮艂.

- Bardzo wiele zawdzi臋czam nauce - wyja艣ni艂 papie偶. - Jest to co艣, co ukrywa艂em przez ca艂e 偶ycie. Kiedy by艂em m艂ody, otrzyma艂em od nauki wspania艂y dar. Nigdy o tym nie zapomnia艂em.

- Nie rozumiem. Co takiego nauka mo偶e da膰 cz艂owiekowi nale偶膮cemu do Boga?

- To do艣膰 skomplikowane - odpar艂 papie偶. - Trzeba czasu, 偶ebym zdo艂a艂 ci to dok艂adnie wyt艂umaczy膰. Najpierw jednak powiem ci jedno. Prosty, dotycz膮cy mnie fakt, kt贸ry powiniene艣 pozna膰. Ukrywa艂em go przez wszystkie te lata, ale s膮dz臋, 偶e nadesz艂a pora, 偶ebym ci powiedzia艂.

Potem ujawni艂 mu t臋 szokuj膮c膮 prawd臋.

132

Kamerling le偶a艂 zwini臋ty w k艂臋bek na ziemi przed grobem 艣wi臋tego Piotra. W nekropolii by艂o zimno, ale dzi臋ki temu szybciej krzep艂a krew wyp艂ywaj膮ca z ran, kt贸re sam sobie zada艂 paznokciami. Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 go tu nie znajdzie. Nikt go tu nie znajdzie...

- To do艣膰 skomplikowane - d藕wi臋cza艂 mu w g艂owie g艂os papie偶a. - Trzeba czasu, 偶ebym zdo艂a艂 ci to dok艂adnie wyt艂umaczy膰...

Jednak Ventresca wiedzia艂, 偶e 偶adna ilo艣膰 czasu nie sprawi, 偶eby to zdo艂a艂 zrozumie膰.

K艂amca! Wierzy艂em w ciebie! B脫G w ciebie wierzy艂!

Tym jednym zdaniem papie偶 zniszczy艂 ca艂y jego 艣wiat. Wszystko, co s膮dzi艂 o swoim mentorze, zosta艂o zgruchotane na jego oczach. Prawda wwierca艂a si臋 w serce z tak膮 si艂膮, 偶e wytoczy艂 si臋 chwiejnie z gabinetu papie偶a i zwymiotowa艂 na korytarzu.

- Poczekaj! - wo艂a艂 papie偶, biegn膮c za nim. - Prosz臋, pozw贸l mi wyja艣ni膰!

Jednak kamerling uciek艂. Jak Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 mo偶e oczekiwa膰, 偶e 艣cierpi co艣 jeszcze? C贸偶 za ohydne zepsucie! Co b臋dzie, je艣li jeszcze kto艣 si臋 o tym dowie? Przecie偶 to zbezczeszczenie Ko艣cio艂a! Czy 艣wi臋te przysi臋gi papie偶a nic nie znacz膮?

Potem ogarn臋艂o go nag艂e szale艅stwo, rozlega艂o si臋 krzykiem w jego uszach, tak 偶e ockn膮艂 si臋 dopiero przed grobem 艣wi臋tego Piotra. To w贸wczas nawiedzi艂 go B贸g i kamerling pozna艂 jego przera偶aj膮co srogie oblicze.

TWOIM JEST B脫G ZEMSTY!

Razem wszystko zaplanowali. Razem b臋d膮 broni膰 Ko艣cio艂a. Razem przywr贸c膮 wiar臋 w tym bezbo偶nym 艣wiecie. Z艂o czai si臋 wsz臋dzie. Tymczasem 艣wiat sta艂 si臋 na nie zupe艂nie niewra偶liwy! Razem ods艂oni膮 oblicze ciemno艣ci, aby 艣wiat przejrza艂 na oczy... i B贸g zwyci臋偶y! Strach i nadzieja. W贸wczas 艣wiat uwierzy!

Pierwsza pr贸ba, kt贸rej podda艂 go B贸g, by艂a mniej straszna, ni偶 si臋 spodziewa艂. W艣lizgn膮艂 si臋 do sypialni papie偶a... nape艂ni艂 jego strzykawk臋... zakry艂 d艂oni膮 usta k艂amcy, gdy jego cia艂o skr臋ca艂o si臋, zanim umar艂. W 艣wietle ksi臋偶yca pozna艂 po oszala艂ych oczach papie偶a, 偶e chce on co艣 powiedzie膰.

Ale by艂o za p贸藕no.

Papie偶 powiedzia艂 ju偶 dosy膰.

133

- Papie偶 mia艂 dziecko.

Kamerling sta艂 nieporuszony, kiedy to m贸wi艂. Trzy proste s艂owa odkrywaj膮ce niewiarygodn膮 prawd臋. Kiedy pad艂y, wszyscy zebrani jednocze艣nie si臋 wzdrygn臋li. Oskar偶ycielskie miny kardyna艂贸w ust膮pi艂y miejsca skonsternowanym spojrzeniom, jakby ka偶da dusza obecna w kaplicy modli艂a si臋, 偶eby kamerling si臋 myli艂.

Papie偶 mia艂 dziecko.

Dla Langdona to r贸wnie偶 by艂 szok. Poczu艂, 偶e trzymana przez niego d艂o艅 Vittorii zadr偶a艂a, a on sam, stale jeszcze oszo艂omiony pytaniami, na kt贸re nie zna艂 odpowiedzi, musia艂 teraz walczy膰 o utrzymanie r贸wnowagi.

Mieli wra偶enie, 偶e s艂owa kamerlinga na zawsze zawis艂y w powietrzu. Mimo ob艂膮kanego zachowania Ventreski, wida膰 by艂o po jego oczach, 偶e m贸wi to z pe艂nym przekonaniem. Langdon pragn膮艂 wy艂膮czy膰 si臋 jako艣 z tego wszystkiego, powiedzie膰 sobie, 偶e to tylko z艂y sen, i obudzi膰 si臋 wkr贸tce w 艣wiecie, gdzie cokolwiek ma sens.

- To z pewno艣ci膮 k艂amstwo! - zawo艂a艂 jeden z kardyna艂贸w.

- Nie wierz臋 w to! - protestowa艂 inny. - Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 by艂 najbardziej pobo偶nym cz艂owiekiem, jaki kiedykolwiek chodzi艂 po 艣wiecie!

W贸wczas g艂os zabra艂 Mortati, tak zdruzgotany, 偶e ledwo by艂o go s艂ycha膰.

- Moi przyjaciele. To, co powiedzia艂 kamerling, jest prawd膮. - Wszyscy obecni obr贸cili si臋 w jego kierunku, jakby Mortati powiedzia艂 co艣 wulgarnego. - Papie偶 rzeczywi艣cie mia艂 dziecko.

Kardyna艂owie pobledli z przera偶enia.

Ventresca os艂upia艂.

- Jego Ekscelencja wiedzia艂? Ale... ale sk膮d?

Mortati westchn膮艂.

- Kiedy Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 zosta艂 wybrany... to ja by艂em adwokatem diab艂a.

Wszyscy g艂o艣no wci膮gn臋li powietrze.

Langdon rozumia艂 ich zdumienie. Oznacza艂o to, 偶e informacja o ojcostwie jest zapewne prawdziwa. Nies艂awny „adwokat diab艂a” by艂 najlepiej poinformowan膮 osob膮, je艣li chodzi艂o o skandaliczne informacje dotycz膮ce spraw Watykanu. Ewentualne kompromituj膮ce sekrety papie偶a zagra偶a艂yby Ko艣cio艂owi, tote偶 przed konklawe przeprowadzano tajne badanie przesz艂o艣ci najbardziej prawdopodobnych kandydat贸w. 艢ledztwo takie prowadzi艂 jeden kardyna艂 pe艂ni膮cy rol臋 „adwokata diab艂a”. Jego zadaniem by艂o odkrycie powod贸w, dla kt贸rych spe艂niaj膮cy wymogi konstytucji kandydat nie powinien zosta膰 papie偶em. Takiego kardyna艂a wyznacza艂 z wyprzedzeniem jeszcze 偶yj膮cy papie偶. Adwokatowi diab艂a nie wolno by艂o ujawni膰 swojej to偶samo艣ci. Nigdy.

- By艂em adwokatem diab艂a - powt贸rzy艂 Mortati. - W ten spos贸b si臋 dowiedzia艂em.

Zebrani patrzyli na niego z os艂upieniem. Najwyra藕niej dzisiejszego wieczoru wszystkie dotychczasowe zasady traci艂y znaczenie.

Kamerling poczu艂, jak ogarnia go gniew.

- I nigdy... nikomu nie powiedzia艂e艣?

- Rozmawia艂em z Jego 艢wi膮tobliwo艣ci膮 - wyja艣ni艂 Mortati. - Przyzna艂 si臋. Wyja艣ni艂 mi wszystko i poprosi艂 tylko, 偶ebym przy podejmowaniu decyzji, czy ujawni膰 jego sekret, kierowa艂 si臋 sercem.

- I serce ci podpowiedzia艂o, 偶eby ukry膰 t臋 informacj臋?

- By艂 niemal pewnym kandydatem na papie偶a. Ludzie go kochali. Skandal powa偶nie zaszkodzi艂by ca艂emu Ko艣cio艂owi.

- Ale on by艂 ojcem. Z艂ama艂 艣wi臋t膮 przysi臋g臋 zachowania celibatu! - Kamerling teraz ju偶 krzycza艂. S艂ysza艂 wyra藕nie g艂os swojej matki. Obietnica uczyniona Bogu jest najwa偶niejsza ze wszystkich. Pami臋taj, 偶eby艣 nigdy nie z艂ama艂 obietnicy z艂o偶onej Bogu. - Papie偶 z艂ama艂 sw膮 przysi臋g臋!

W g艂osie Mortatiego s艂ycha膰 teraz by艂o szalony l臋k.

- Carlo, jego mi艂o艣膰... by艂a czysta. Nie z艂ama艂 偶adnych przysi膮g. Nie wyja艣ni艂 ci tego?

- Czego nie wyja艣ni艂? - Kamerling przypomnia艂 sobie, jak ucieka艂 z gabinetu papie偶a, kt贸ry co艣 za nim wo艂a艂. Pozw贸l mi wyja艣ni膰!

Powoli, ze smutkiem, Mortati opowiedzia艂 ca艂膮 histori臋. Wiele lat temu papie偶, kt贸ry by艂 w贸wczas zwyk艂ym ksi臋dzem, zakocha艂 si臋 w m艂odej zakonnicy. Obydwoje z艂o偶yli wcze艣niej 艣luby czysto艣ci i nawet nie brali pod uwag臋 z艂amania swoich zobowi膮za艅 wobec Boga. Jednak kiedy ich mi艂o艣膰 stawa艂a si臋 coraz g艂臋bsza, to cho膰 potrafili si臋 oprze膰 pokusom cia艂a, obydwoje stwierdzili, 偶e marz膮 o czym艣, czego si臋 nawet nie spodziewali - uczestnictwie w najwi臋kszym Bo偶ym cudzie stworzenia - o daniu 偶ycia dziecku. Ich dziecku. T臋sknota ta sta艂a si臋, szczeg贸lnie w jej wypadku, nieprzeparta. Mimo wszystko B贸g by艂 najwa偶niejszy. W rok p贸藕niej, kiedy ich frustracja sta艂a si臋 niemal nie do zniesienia, przysz艂a do niego bardzo podniecona. Przeczyta艂a w艂a艣nie artyku艂 o nowym cudzie nauki - procesie, dzi臋ki kt贸remu dwoje ludzi mo偶e mie膰 dziecko bez odbycia stosunku p艂ciowego. Uzna艂a, 偶e jest to znak od Boga. Ksi膮dz widzia艂, jaka jest szcz臋艣liwa, i zgodzi艂 si臋 na to. W rok p贸藕niej urodzi艂a dziecko dzi臋ki cudowi sztucznego zap艂odnienia...

- To nie mo偶e... by膰 prawda - wykrztusi艂 w panice kamerling, maj膮c nadziej臋, 偶e to morfina m膮ci jego zmys艂y. Najwyra藕niej mia艂 omamy s艂uchowe.

Mortati m贸wi艂 dalej ze 艂zami w oczach.

- Carlo, to dlatego Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 przejawia艂 zawsze takie umi艂owanie nauki. Czu艂, 偶e ma wobec niej d艂ug. Nauka pozwoli艂a mu zazna膰 rado艣ci ojcostwa bez z艂amania przysi臋gi celibatu. Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 powiedzia艂 mi kiedy艣, 偶e niczego nie 偶a艂uje, opr贸cz tego, i偶 jego coraz wy偶sza pozycja w Ko艣ciele uniemo偶liwia mu przebywanie z kobiet膮, kt贸r膮 kocha, i obserwowanie, jak jego dziecko dorasta.

Ventresca poczu艂, 偶e zn贸w ogarnia go szale艅stwo. Znowu mia艂 ochot臋 rozdziera膰 paznokciami w艂asne cia艂o. Sk膮d mog艂em wiedzie膰?

- Papie偶 nie pope艂ni艂 偶adnego grzechu, Carlo. 呕y艂 w czysto艣ci.

- Ale... - Kamerling szuka艂 w swym udr臋czonym umy艣le jakiegokolwiek uzasadnienia. - Pomy艣l o zagro偶eniach... jakie nios艂y jego czyny. - G艂os Ventreski brzmia艂 teraz s艂abo. - Co by by艂o, gdyby wysz艂o na jaw istnienie tej jego dziwki? Lub, nie daj Bo偶e, jego dziecka? Wyobra偶asz sobie, jaki by艂by to wstyd dla Ko艣cio艂a?

G艂os Mortatiego dr偶a艂.

- To dziecko ju偶 si臋 ujawni艂o.

Wszystko zamar艂o.

- Carlo... - g艂os Mortatiego si臋 za艂ama艂. - Dzieckiem Jego 艢wi膮tobliwo艣ci... jeste艣 ty.

W tym momencie kamerling poczu艂, jak ogie艅 wiary s艂abnie w jego sercu. Trz膮s艂 si臋 ca艂y, stoj膮c przy o艂tarzu na tle S膮du Ostatecznego Micha艂a Anio艂a. Czu艂, 偶e przed chwil膮 zajrza艂 do samego piek艂a. Otworzy艂 usta, 偶eby co艣 powiedzie膰, ale jego wargi tylko bezg艂o艣nie zadr偶a艂y.

- Nie rozumiesz? - Mortati z trudem wydobywa艂 z siebie s艂owa. - To dlatego Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 przyby艂 po ciebie do szpitala w Palermo, kiedy by艂e艣 ch艂opcem. To dlatego zaopiekowa艂 si臋 tob膮 i ci臋 wychowywa艂. Zakonnic膮, kt贸r膮 kocha艂, by艂a Maria, twoja matka. Maria opu艣ci艂a stan zakonny, 偶eby ci臋 wychowa膰, ale jej oddanie Bogu nigdy nie zmala艂o. Kiedy papie偶 us艂ysza艂, 偶e zgin臋艂a podczas wybuchu, a ty, jego syn, cudownie ocala艂e艣... przysi膮g艂 Bogu, 偶e ju偶 nigdy nie zostawi ci臋 samego. Carlo, obydwoje twoi rodzice 偶yli w czysto艣ci. Dotrzymali przysi膮g z艂o偶onych Bogu. A mimo to znale藕li spos贸b, by powo艂a膰 ci臋 na ten 艣wiat. By艂e艣 ich cudownym dzieckiem.

Kamerling zas艂oni艂 sobie uszy, 偶eby nie s艂ysze膰 jego s艂贸w. Sta艂 jak sparali偶owany przy o艂tarzu. Potem, czuj膮c jak 艣wiat usuwa mu si臋 spod n贸g, upad艂 gwa艂townie na kolana i wyda艂 z siebie pe艂ne cierpienia 艂kanie.

Sekundy. Minuty. Godziny.

Czas jakby straci艂 swoje znaczenie w czterech 艣cianach Kaplicy Syksty艅skiej. Vittoria poczu艂a, 偶e z wolna ust臋puje parali偶, kt贸ry zaw艂adn膮艂 nimi wszystkimi. Pu艣ci艂a r臋k臋 Langdona i ruszy艂a przez t艂um kardyna艂贸w. Mia艂a wra偶enie, 偶e drzwi kaplicy znajduj膮 si臋 o ca艂e kilometry przed ni膮, a ona porusza si臋 powoli... jakby sz艂a pod wod膮.

Kiedy lawirowa艂a pomi臋dzy sutannami, jej poruszenia budzi艂y innych z transu. Niekt贸rzy kardyna艂owie zacz臋li si臋 modli膰. Inni p艂aka膰. Jeszcze inni odwracali si臋, by na ni膮 spojrze膰, a na ich twarzach - pocz膮tkowo bez wyrazu - pojawia艂o si臋 stopniowo zaniepokojenie. Min臋艂a prawie wszystkich, kiedy kto艣 z艂apa艂 j膮 za r臋k臋. Dotyk by艂 s艂aby, lecz zdecydowany. Odwr贸ci艂a si臋 i stan臋艂a twarz膮 w twarz z leciwym kardyna艂em. Na jego obliczu malowa艂 si臋 l臋k.

- Nie - szepn膮艂. - Nie mo偶e pani.

Vittoria wpatrzy艂a si臋 w niego z niedowierzaniem.

Stan膮艂 przy niej drugi kardyna艂.

- Najpierw trzeba pomy艣le膰, zanim co艣 si臋 zrobi.

Przy艂膮czy艂 si臋 do nich kolejny.

- Cierpienie, jakie to mo偶e spowodowa膰...

By艂a ju偶 otoczona ze wszystkich stron. Spojrza艂a na nich z os艂upieniem.

- Ale to, co zdarzy艂o si臋 tutaj dzisiaj... z pewno艣ci膮 艣wiat powinien pozna膰 prawd臋.

- Moje serce si臋 z tym zgadza - potwierdzi艂 leciwy kardyna艂, nadal trzymaj膮c j膮 za r臋k臋 - ale jest to droga, z kt贸rej nie ma powrotu. Musimy wzi膮膰 pod uwag臋 zniweczone nadzieje. Cynizm. Jak ludzie mogliby kiedykolwiek zaufa膰 nam ponownie?

Coraz wi臋cej kardyna艂贸w blokowa艂o jej drog臋. Widzia艂a ju偶 przed sob膮 ca艂y mur czarnych sutann.

- Pos艂uchaj tych ludzi na placu - odezwa艂 si臋 jeden z nich. - Wiesz, jakby to zrani艂o ich serca? Musimy dzia艂a膰 rozwa偶nie.

- Potrzebujemy czasu, aby pomy艣le膰 i si臋 pomodli膰 - nalega艂 inny. - Musimy by膰 przewiduj膮cy. Reperkusje tego...

- On zabi艂 mojego ojca! - krzykn臋艂a Vittoria. - On zabi艂 w艂asnego ojca!

- Jestem pewien, 偶e zap艂aci za swe grzechy - doda艂 smutnym g艂osem kardyna艂 trzymaj膮cy j膮 za r臋k臋.

Vittoria te偶 by艂a tego pewna i zamierza艂a tego dopilnowa膰. Pr贸bowa艂a przepchn膮膰 si臋 do drzwi, ale kardyna艂owie zacie艣nili kr膮g, z wyrazem l臋ku na twarzach.

- Co zamierzacie zrobi膰? - wykrzykn臋艂a. - Zabi膰 mnie?

Starsi m臋偶czy藕ni pobladli, a Vittoria natychmiast po偶a艂owa艂a swych s艂贸w. Wiedzia艂a przecie偶, 偶e s膮 to dobrzy ludzie. Widzieli dzisiaj ju偶 do艣膰 przemocy. Wcale jej nie grozili, tylko czuli si臋 schwytani w pu艂apk臋. Byli przera偶eni. Usi艂owali oceni膰, na czym stoj膮.

- Ja chc臋 - odezwa艂 si臋 leciwy kardyna艂 - zrobi膰 to, co s艂uszne.

- To w takim razie j膮 pu艣cisz - odezwa艂 si臋 za jej plecami niski g艂os. S艂owa te zosta艂y wypowiedziane spokojnie, ale zabrzmia艂y nieodwo艂alnie. Robert Langdon podszed艂 do niej i poczu艂a, 偶e bierze j膮 za r臋k臋. - Panna Vetra i ja wychodzimy st膮d. Natychmiast.

Niepewnie i z wahaniem kardyna艂owie zacz臋li si臋 rozst臋powa膰.

- Poczekajcie! - To by艂 Mortati. Szed艂 w ich kierunku 艣rodkiem nawy, zostawiwszy samotnego i pokonanego kamerlinga przy o艂tarzu. Nagle jakby si臋 postarza艂. Porusza艂 si臋 oci臋偶ale, jakby przyt艂acza艂 go wstyd. Kiedy do nich podszed艂, po艂o偶y艂 jedn膮 d艂o艅 na ramieniu Langdona, a drug膮 na ramieniu Vittorii. Vittoria czu艂a szczero艣膰 w jego dotyku. Oczy m臋偶czyzny by艂y pe艂ne 艂ez.

- Oczywi艣cie, 偶e mo偶ecie odej艣膰 - powiedzia艂. - Oczywi艣cie. - Przerwa艂, a jego smutek by艂 niemal namacalny. - Prosz臋 tylko o jedno... - spu艣ci艂 wzrok, wpatruj膮c si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋 w swoje stopy, zanim zn贸w spojrza艂 na Vittori臋 i Langdona. - Pozw贸lcie mi to zrobi膰. Wyjd臋 teraz na plac i znajd臋 odpowiedni spos贸b, aby im to powiedzie膰. Nie wiem, jak... ale znajd臋 spos贸b. Spowied藕 Ko艣cio艂a powinna wyj艣膰 od 艣rodka. Sami musimy ujawni膰 w艂asne b艂臋dy.

Mortati odwr贸ci艂 si臋 ze smutkiem z powrotem do o艂tarza.

- Carlo, doprowadzi艂e艣 Ko艣ci贸艂 do niezwykle trudnej sytuacji. - Przerwa艂, rozgl膮daj膮c si臋 dooko艂a. O艂tarz by艂 pusty.

Us艂ysza艂 szelest materia艂u i po chwili trzask zamykanych drzwi.

Kamerling znikn膮艂.

134

Bia艂a alba falowa艂a, kiedy kamerling szed艂 szybkim krokiem przez korytarz prowadz膮cy od Kaplicy Syksty艅skiej. Gwardzi艣ci szwajcarscy byli zdumieni, kiedy wyszed艂 sam z kaplicy i powiedzia艂, 偶e potrzebuje chwili samotno艣ci. Jednak pos艂uchali go i pozwolili mu odej艣膰.

Teraz, kiedy okr膮偶y艂 naro偶nik i znikn膮艂 z ich pola widzenia, poczu艂, jak kot艂uj膮 si臋 w nim emocje tak silne, 偶e nie s膮dzi艂, i偶 w og贸le s膮 mo偶liwe. Otru艂 m臋偶czyzn臋, kt贸rego nazywa艂 Ojcem 艢wi臋tym, m臋偶czyzn臋, kt贸ry zwraca艂 si臋 do niego s艂owami „m贸j synu”. S膮dzi艂 zawsze, 偶e s艂贸w „ojciec” i „syn” u偶ywaj膮 zgodnie z tradycj膮 religijn膮, ale teraz pozna艂 szata艅sk膮 prawd臋 - ich znaczenie by艂o dos艂owne.

Podobnie jak tej strasznej nocy kilka tygodni temu, poczu艂, 偶e zatacza si臋 jak oszala艂y w ciemno艣ci.

Pada艂o tego ranka, gdy kilku duchownych zastuka艂o do drzwi kamerlinga, budz膮c go z niespokojnego snu. Przyszli mu powiedzie膰, 偶e papie偶 nie otwiera drzwi ani nie odbiera telefonu. Byli przera偶eni. Kamerling by艂 jedyn膮 osob膮, kt贸ra mog艂a wej艣膰 do pokoj贸w papie偶a niezapowiedziana.

Ventresca wszed艂 sam do sypialni papie偶a i znalaz艂 go martwego w 艂贸偶ku, tak jak go zostawi艂 w nocy. Twarz Jego 艢wi膮tobliwo艣ci wygl膮da艂a jak twarz szatana. Jego j臋zyk by艂 czarny jak 艣mier膰. Sam diabe艂 spa艂 w 艂贸偶ku papie偶a.

Kamerling nie czu艂 wyrzut贸w sumienia. B贸g przem贸wi艂.

Nikt nie zauwa偶y zdradzieckiego dzia艂ania... jeszcze nie teraz. To przyjdzie p贸藕niej.

Wyszed艂 i og艂osi艂 straszliw膮 wie艣膰: Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 zmar艂 w wyniku udaru. Potem rozpocz膮艂 przygotowania do konklawe.

Matka Maria szepta艂a mu do ucha:

- Nigdy nie 艂am obietnicy uczynionej Bogu.

- S艂ysz臋 ci臋, matko - odpar艂. - To jest 艣wiat pozbawiony wiary. Trzeba ich sprowadzi膰 z powrotem na w艂a艣ciw膮 艣cie偶k臋. Strach i nadzieja. Nie ma innego sposobu.

- Tak - powiedzia艂a. - Je艣li nie ty... to kto? Kto wyprowadzi Ko艣ci贸艂 z ciemno艣ci?

Z pewno艣ci膮 nie jeden z preferitich. Byli ju偶 starzy... chodz膮ca 艣mier膰... libera艂owie, kt贸rzy poszliby w 艣lady papie偶a, popieraj膮c nauk臋, by uczci膰 jego pami臋膰. Szukaliby nowoczesnych wyznawc贸w, rezygnuj膮c z tradycji. Starzy ludzie pozostaj膮cy daleko w tyle za swoimi czasami i udaj膮cy, 偶e jest inaczej. Przegraliby, oczywi艣cie. Si艂膮 Ko艣cio艂a jest jego tradycja, a nie jego przej艣ciowo艣膰. Ca艂y 艣wiat jest przej艣ciowy. Ko艣ci贸艂 nie potrzebuje zmian. Musi po prostu przypomnie膰 艣wiatu, 偶e jest mu potrzebny. Z艂o 偶yje! B贸g zwyci臋偶y!

Ko艣ci贸艂 potrzebuje przyw贸dcy. Starzy m臋偶czy藕ni nie potrafi膮 zapewni膰 inspiracji! Jezus inspirowa艂! M艂ody, pot臋偶ny, pe艂en entuzjazmu...CUDOWNY.

- Pijcie spokojnie swoj膮 herbat臋 - powiedzia艂 kamerling do czterech preferitich, zostawiaj膮c ich w prywatnej bibliotece papie偶a przed konklawe. - Wasz przewodnik za chwil臋 przyb臋dzie.

Preferiti podzi臋kowali mu, szalenie podnieceni szans膮 zwiedzenia s艂ynnego Passetto. Niezwyk艂a okazja! Kamerling, zanim wyszed艂, otworzy艂 zamki drzwi prowadz膮cych do tajnego przej艣cia. Potem, dok艂adnie o zapowiedzianej porze drzwi si臋 uchyli艂y i wygl膮daj膮cy na obcokrajowca ksi膮dz z pochodni膮 w r臋ku zaprosi艂 ich, 偶eby weszli do 艣rodka.

Ju偶 nigdy stamt膮d nie wyszli.

Oni b臋d膮 strachem. Ja b臋d臋 nadziej膮.

Nie... ja jestem strachem.

Kamerling szed艂 teraz chwiejnie przez ciemne wn臋trze Bazyliki 艢wi臋tego Piotra. O dziwo, mimo ob艂膮kania i poczucia winy, mimo obraz贸w jego ojca, mimo cierpienia i objawienia, a nawet pomimo dzia艂ania morfiny... czu艂 niezwyk艂膮 jasno艣膰 umys艂u. Wra偶enie przeznaczenia. Wiem co jest moim przeznaczeniem, pomy艣la艂, zdumiony klarowno艣ci膮 tego przekonania.

Od samego pocz膮tku nic dzisiaj nie posz艂o zgodnie z planem. Co chwila pojawia艂y si臋 nieprzewidziane przeszkody, ale zdo艂a艂 dostosowywa膰 do nich swoje post臋powanie, dokonuj膮c 艣mia艂ych zmian. Na my艣l mu nie przysz艂o, 偶e dzisiejszy wiecz贸r zako艅czy si臋 w ten spos贸b. A jednak teraz dostrzega艂 wspania艂o艣膰 tego przewidzianego przez si艂臋 wy偶sz膮 rozwi膮zania.

To nie mog艂o si臋 sko艅czy膰 inaczej.

Och, jakie przera偶enie czu艂 w Kaplicy Syksty艅skiej, zastanawiaj膮c si臋, czy B贸g go opu艣ci艂! Och, jakie pr贸by na niego zes艂a艂! Upad艂 na kolana, dr臋czony w膮tpliwo艣ciami, nastawiaj膮c uszy na g艂os Boga, ale s艂ysza艂 tylko cisz臋. B艂aga艂 o jaki艣 znak. Wskaz贸wk臋. Wytyczn膮. Czy to by艂a wola Boga? Zniszczenie Ko艣cio艂a przez obrzydliwy skandal? Nie! To B贸g chcia艂, 偶eby kamerling dzia艂a艂 w ten spos贸b! Czy偶 nie?

Potem go zobaczy艂. Na samym o艂tarzu. Znak. Bosk膮 wskaz贸wk臋 - zwyk艂膮 rzecz dostrze偶on膮 w niezwyk艂ym 艣wietle. Krucyfiks. Skromny, drewniany. Jezus na krzy偶u. W tej chwili wszystko sta艂o si臋 jasne... nie by艂 ju偶 sam. Nigdy nie b臋dzie sam.

To by艂a wola Bo偶a... Jego znaczenie.

B贸g zawsze wymaga艂 wielkich po艣wi臋ce艅 od tych, kt贸rych najbardziej kocha艂. Dlaczego tak d艂ugo nie m贸g艂 tego zrozumie膰? Czy by艂 zbyt tch贸rzliwy? Zbyt skromny? To bez r贸偶nicy. B贸g znalaz艂 spos贸b. Kamerling zrozumia艂 teraz nawet, dlaczego Robert Langdon zosta艂 ocalony. Jego zadaniem by艂o ujawnienie prawdy... aby wymusi膰 takie zako艅czenie.

To by艂a jedyna droga do zbawienia Ko艣cio艂a! Kamerling mia艂 wra偶enie, 偶e unosi si臋 w powietrzu, kiedy schodzi艂 do Niszy Paliuszy. Czu艂 teraz nieub艂agane dzia艂anie morfiny, ale wiedzia艂, 偶e B贸g go prowadzi.

S艂ysza艂 dobiegaj膮ce z daleka g艂osy kardyna艂贸w, kt贸rzy wychodzili z kaplicy i wykrzykiwali rozkazy gwardzistom.

Ale nigdy go nie znajd膮. Na pewno nie na czas.

Kamerling czu艂, 偶e co艣 go wci膮ga... coraz szybciej... po schodach do pomieszczenia pod posadzk膮, gdzie jasno p艂on臋艂o dziewi臋膰dziesi膮t dziewi臋膰 lamp oliwnych. B贸g prowadzi go z powrotem na 艢wi臋t膮 Ziemi臋. Kamerling skierowa艂 si臋 ku kracie zakrywaj膮cej otw贸r wiod膮cy do nekropolii. To w nekropolii zako艅czy si臋 dzisiejsza noc. W 艣wi臋tej ciemno艣ci pod ziemi膮. Podni贸s艂 lampk臋 oliwn膮, przygotowuj膮c si臋 do zej艣cia.

Jednak kiedy przechodzi艂 przez nisz臋, zatrzyma艂 si臋 nagle. Poczu艂, 偶e co艣 jest nie w porz膮dku. W jaki spos贸b to ma przys艂u偶y膰 si臋 Bogu? Samotny i cichy koniec? Jezus cierpia艂 na oczach ca艂ego 艣wiata. Z pewno艣ci膮 to nie mo偶e by膰 wola Bo偶a. Kamerling nas艂uchiwa艂 przez chwil臋 g艂osu swego Boga, ale s艂ysza艂 tylko szum wywo艂any lekami.

- Carlo. - To by艂a jego matka. - B贸g ma plany wobec ciebie.

Zdumiony kamerling szed艂 dalej.

Potem bez najmniejszego ostrze偶enia B贸g si臋 pojawi艂.

Kamerling stan膮艂 jak wryty, wpatrzony przed siebie. 艢wiat艂o dziewi臋膰dziesi臋ciu dziewi臋ciu latarni rzuca艂o jego cie艅 na marmurow膮 艣cian臋. Cie艅 by艂 ogromny i przera偶aj膮cy. Mglista posta膰 otoczona z艂otym 艣wiat艂em. Z p艂omieniami migocz膮cymi wok贸艂 ca艂ej jego sylwetki wygl膮da艂 jak anio艂 wznosz膮cy si臋 ku niebu. Sta艂 przez chwil臋, przygl膮daj膮c si臋 w艂asnemu wizerunkowi. Potem odwr贸ci艂 si臋 i znowu spojrza艂 na schody.

Boskie przes艂anie by艂o jasne.

Po trzech minutach poszukiwa艅 w labiryncie korytarzy na zewn膮trz Kaplicy Syksty艅skiej nikt nie potrafi艂 powiedzie膰, gdzie jest kamerling. Zupe艂nie jakby poch艂on臋艂a go noc. Mortati chcia艂 ju偶 zarz膮dzi膰 poszukiwania w ca艂ym Watykanie, kiedy dobieg艂 go ryk rado艣ci z placu 艢wi臋tego Piotra. T艂um szala艂, wydaj膮c spontaniczne okrzyki. Kardyna艂owie zacz臋li wymienia膰 zdumione spojrzenia.

Mortati przymkn膮艂 oczy.

- Bo偶e, pom贸偶 nam!

Po raz drugi tego wieczoru kolegium kardyna艂贸w wysypywa艂o si臋 na plac 艢wi臋tego Piotra. Podniecony t艂um m臋偶czyzn zagarn膮艂 Langdona i Vittori臋 ze sob膮, tak 偶e r贸wnie偶 musieli wyj艣膰 na zewn膮trz. 艢wiat艂a reflektor贸w i kamery obr贸cono w kierunku bazyliki. Tam w艂a艣nie na balkonie papieskim, znajduj膮cym si臋 dok艂adnie w 艣rodku ogromnej fasady, sta艂 kamerling Carlo Ventresca z r臋koma uniesionymi ku niebu. Nawet z daleka wygl膮da艂 jak uciele艣nienie czysto艣ci. Jak statuetka. Odziany w biel. Zalany 艣wiat艂em.

Podniecenie w艣r贸d t艂umu ros艂o jak fala morska i nagle p臋k艂 kordon gwardii szwajcarskiej, a masy ludzkie pop艂yn臋艂y w euforii pod sam膮 bazylik臋. Ludzie p艂akali, 艣piewali, b艂yska艂y flesze kamer. Istnie pandemonium. Kiedy t艂um okr膮偶y艂 front bazyliki, chaos jeszcze si臋 wzm贸g艂 i wydawa艂o si臋, 偶e nic nie zdo艂a go opanowa膰.

A potem jednak co艣 go powstrzyma艂o.

Wysoko ponad nimi kamerling wykona艂 nieznaczny gest. Z艂o偶y艂 r臋ce przed sob膮. Potem sk艂oni艂 g艂ow臋 w cichej modlitwie. Jeden po drugim... potem dziesi膮tki... potem setki ludzi sk艂ania艂o g艂owy wraz z nim.

Na placu zapanowa艂a cisza... jakby kto艣 rzuci艂 zakl臋cie.

My艣li kamerlinga tak gwa艂townie wirowa艂y, 偶e jego modlitwy stanowi艂y burzliw膮 mieszanin臋 nadziei i smutku... wybacz mi, Ojcze... Matko... 艂aski pe艂na... Wy jeste艣cie Ko艣cio艂em... mo偶e zrozumiecie ofiar臋 swojego jedynego syna.

O, m贸j Jezu... wybaw nas od ognia piekielnego... zaprowad藕 wszystkie dusze do Nieba, a zw艂aszcza te, kt贸re najbardziej potrzebuj膮 Twojego mi艂osierdzia...

Kamerling nie otwiera艂 oczu, 偶eby zobaczy膰 t艂umy stoj膮ce poni偶ej, kamery telewizyjne i ca艂y 艣wiat, kt贸ry na niego patrzy艂. Nie musia艂, gdy偶 wyczuwa艂a to jego dusza. Mimo cierpienia, upaja艂 si臋 doskona艂膮 jedno艣ci膮 panuj膮c膮 w tej chwili. Przed telewizorami, w domach i w samochodach, ca艂y 艣wiat jednoczy艂 si臋 w modlitwie. Jak synapsy gigantycznego serca, kt贸re w tej samej chwili przekazuj膮 sygna艂, ludzie zwracali si臋 do Boga w dziesi膮tkach j臋zyk贸w, w setkach kraj贸w. S艂owa, kt贸re szeptali, by艂y nowe, a jednak tak im znajome jak ich w艂asne g艂osy... odwieczne prawdy... wyryte w ich duszach.

Ta harmonia wydawa艂a si臋 wieczna.

W ko艅cu jednak zn贸w zacz臋艂y si臋 zrywa膰 radosne 艣piewy.

A w贸wczas zrozumia艂, 偶e nadesz艂a pora.

Tr贸jco Naj艣wi臋tsza, ofiaruj臋 Ci najcenniejsze cia艂o, krew i dusz臋... dla odkupienia gwa艂tu, 艣wi臋tokradztwa i oboj臋tno艣ci...

Kamerling czu艂 ju偶, jak fizyczny b贸l rozprzestrzenia si臋 po sk贸rze, tak 偶e mia艂 ochot臋 szarpa膰 swoje cia艂o, podobnie jak kilka tygodni temu, kiedy B贸g po raz pierwszy go nawiedzi艂. Nie zapominaj, jakie cierpienie musia艂 znosi膰 Jezus. Czu艂 ju偶 w gardle gryz膮cy smak opar贸w. Nawet morfina nie u艣mierza艂a tego b贸lu.

Moja praca jest zako艅czona.

Strach by艂 jego. Nadzieja nale偶a艂a do nich.

Jeszcze w Niszy Paliuszy, zgodnie z Bo偶膮 wol膮, nama艣ci艂 swoje cia艂o. W艂osy. Twarz. Lnian膮 alb臋. By艂 teraz nasi膮kni臋ty 艣wi臋tymi, przejrzystymi olejami z lamp. Pachnia艂y s艂odko jak jego matka, ale go pali艂y. On dost膮pi mi艂osiernego wniebowst膮pienia. Cudownego i szybkiego. I nie pozostawi za sob膮 skandalu... tylko now膮 si艂臋 i zadziwienie.

Wsun膮艂 d艂o艅 do kieszeni alby i dotkn膮艂 ma艂ej z艂otej zapalniczki, kt贸r膮 przyni贸s艂 ze sob膮 z Niszy Paliuszy.

Zacz膮艂 szepta膰 wersy z Ksi臋gi S臋dzi贸w. A kiedy p艂omienie wznios艂y si臋 ku niebu, Anio艂 Pana wzni贸s艂 si臋 w p艂omieniach.

Umie艣ci艂 palec na zapalniczce.

T艂umy 艣piewa艂y na placu 艢wi臋tego Piotra...

Po chwili 艣wiat sta艂 si臋 艣wiadkiem widoku, kt贸rego nigdy nie mia艂 zapomnie膰.

Wysoko na balkonie z cia艂a kamerlinga buchn膮艂 艣wietlisty snop p艂omieni - jakby jego dusza usi艂owa艂a wyrwa膰 si臋 z okow贸w. Ogie艅 wystrzeli艂 wysoko, natychmiast obejmuj膮c ca艂膮 jego posta膰. Kamerling nie krzycza艂. Uni贸s艂 r臋ce nad g艂ow膮 i spogl膮da艂 ku niebu. P艂omienie szala艂y wok贸艂 niego, obejmuj膮c go kolumn膮 艣wiat艂a. Wydawa艂o si臋, 偶e trwa to wieczno艣膰, a ca艂y 艣wiat na to patrzy艂. 艢wiat艂o stawa艂o si臋 coraz ja艣niejsze. Potem stopniowo p艂omienie zacz臋艂y gasn膮膰. Kamerling znikn膮艂. Nie wiadomo, czy wypad艂 przez balustrad臋, czy wyparowa艂. Pozosta艂a po nim tylko chmura dymu, unosz膮cego si臋 spiralnie ku niebu.

135

艢wit p贸藕no opad艂 na Rzym.

Poranna burza wyp艂oszy艂a t艂umy z placu 艢wi臋tego Piotra. Pozostali tylko dziennikarze, skuleni pod parasolami i w furgonetkach, komentuj膮cy wieczorne wydarzenia. Na ca艂ym 艣wiecie ko艣cio艂y p臋ka艂y w szwach. Nadszed艂 czas refleksji i dyskusji... dla wszystkich religii. Mno偶y艂y si臋 pytania, a odpowiedzi zdawa艂y si臋 przynosi膰 tylko jeszcze wi臋ksze w膮tpliwo艣ci. Watykan na razie zachowywa艂 milczenie i nie wyda艂 jeszcze 偶adnego o艣wiadczenia.

G艂臋boko w Grotach Watyka艅skich kardyna艂 Mortati kl臋cza艂 samotnie przed otwartym sarkofagiem. Si臋gn膮艂 do 艣rodka i zamkn膮艂 sczernia艂e usta starego cz艂owieka. Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 wygl膮da艂 teraz spokojnie. U艂o偶ony do wiecznego spoczynku.

Przy Mortatim sta艂a z艂ota urna z prochami. Kardyna艂 sam je zebra艂 i tu przyni贸s艂.

- Szansa, by wybaczy膰 - powiedzia艂 do Jego 艢wi膮tobliwo艣ci, k艂ad膮c urn臋 wewn膮trz sarkofagu, przy boku papie偶a. - Nie ma mi艂o艣ci wi臋kszej ni偶 ojca dla syna. - schowa艂 urn臋 pod szatami papie偶a, tak 偶eby nie by艂o jej wida膰. Wiedzia艂, 偶e ta 艣wi臋ta grota jest przeznaczona wy艂膮cznie na szcz膮tki papie偶y, ale czu艂, 偶e post膮pi艂 w艂a艣ciwie.

- Signore? - odezwa艂 si臋 kto艣, wchodz膮c do groty. By艂 to porucznik Chartrand. Towarzyszy艂o mu trzech gwardzist贸w. - Czekaj膮 na Jego Ekscelencj臋 w kaplicy.

Mortati skin膮艂 g艂ow膮.

- Za chwil臋. - Zajrza艂 po raz ostatni do sarkofagu, po czym wsta艂. Zwr贸ci艂 si臋 do stra偶nik贸w: - Najwy偶sza pora, 偶eby Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 mia艂 spok贸j, na kt贸ry zas艂u偶y艂.

Stra偶nicy podeszli do nich i z ogromnym wysi艂kiem przesun臋li wieko sarkofagu papie偶a z powrotem na miejsce. Zamkn臋艂o si臋 z nieodwracalnym hukiem.

Mortati samotnie przechodzi艂 przez Dziedziniec Borgi贸w, kieruj膮c si臋 ku Kaplicy Syksty艅skiej. Wilgotny wiatr targa艂 jego sutann膮. Z Pa艂acu Apostolskiego wyszed艂 jeden z kardyna艂贸w i po chwili go dogoni艂.

- Signore, czy mog臋 mie膰 ten zaszczyt, 偶eby odprowadzi膰 ci臋 na konklawe?

- To zaszczyt dla mnie.

- Signore - odezwa艂 si臋 z zak艂opotaniem jego towarzysz - kolegium jest ci winne przeprosiny za ostatni膮 noc. Za艣lepi艂 nas...

- Prosz臋 - odpar艂 Mortati. - Nasze umys艂y czasem dostrzegaj膮 to, co nasze serca pragn膮 uzna膰 za prawd臋.

Towarzysz膮cy mu kardyna艂 milcza艂 przez d艂u偶szy czas.

W ko艅cu si臋 odezwa艂.

- Czy powiedziano ci, signore, 偶e nie jeste艣 ju偶 Wielkim Elektorem?

Mortati u艣miechn膮艂 si臋.

- Tak. Dzi臋kuj臋 Bogu za drobne b艂ogos艂awie艅stwa.

- Kolegium zale偶a艂o, 偶eby艣 znalaz艂 si臋 w艣r贸d kandydat贸w.

- Wida膰 mi艂osierdzie nadal jest 偶ywe w naszym Ko艣ciele.

- Jeste艣 m膮drym cz艂owiekiem. Dobrze nas poprowadzisz.

- Jestem starym cz艂owiekiem. B臋d臋 prowadzi艂 was kr贸tko.

Obaj si臋 roze艣miali.

Kiedy dotarli do ko艅ca dziedzi艅ca, kardyna艂 zawaha艂 si臋. W ko艅cu zwr贸ci艂 si臋 do Mortatiego w tak konspiracyjny spos贸b, jakby jeszcze nie opu艣ci艂 go pe艂en niepewno艣ci l臋k, kt贸ry prze偶ywa艂 w nocy.

- Czy wiesz, signore - szepn膮艂 - 偶e na balkonie nie znale藕li艣my 偶adnych szcz膮tk贸w?

Mortati u艣miechn膮艂 si臋.

- Prawdopodobnie zmy艂 je deszcz.

M臋偶czyzna spojrza艂 na zachmurzone niebo.

- Tak, by膰 mo偶e...

136

Poranne niebo nadal zasnuwa艂y ci臋偶kie chmury, gdy nad kominem Kaplicy Syksty艅skiej pojawi艂y si臋 pierwsze smu偶ki bia艂ego dymu. Wznosi艂y si臋 spiralnie w g贸r臋 i powoli znika艂y.

Daleko na dole na placu 艢wi臋tego Piotra reporter Gunther Glick obserwowa艂 je w zamy艣leniu. Ostatni rozdzia艂...

Od ty艂u podesz艂a do niego Chinita Macri i za艂o偶y艂a kamer臋 na rami臋.

- Ju偶 pora - o艣wiadczy艂a.

Skin膮艂 smutno g艂ow膮. Odwr贸ci艂 si臋 do niej, przyg艂adzi艂 w艂osy i wzi膮艂 g艂臋boki oddech. Moja ostatnia transmisja, pomy艣la艂. Wok贸艂 nich zgromadzi艂 si臋 niewielki t艂umek gapi贸w.

- Na 偶ywo za sze艣膰dziesi膮t sekund - oznajmi艂a Chinita.

Glick obejrza艂 si臋 na znajduj膮cy si臋 za nim dach Kaplicy Syksty艅skiej.

- Mo偶esz uchwyci膰 dym?

Macri cierpliwie pokiwa艂a g艂ow膮.

- Wiem, jak kadrowa膰 uj臋cie, Gunther.

Glick poczu艂 si臋 g艂upio. Oczywi艣cie, 偶e wie. Zapewne to, czego dokona艂a dzisiejszej nocy ze swoj膮 kamer膮, przyniesie jej Pulitzera. Natomiast jego dokonania... wola艂 o tym nie my艣le膰. By艂 pewien, 偶e wyrzuc膮 go z BBC. Niew膮tpliwie b臋d膮 mieli k艂opoty prawne ze strony wielu pot臋偶nych podmiot贸w... w tym CERN-u i George'a Busha.

- Dobrze wygl膮dasz. - Chinita najwyra藕niej roztacza艂a nad nim opiek臋. Spojrza艂a teraz na niego zza kamery z lekkim zak艂opotaniem. - Zastanawiam si臋, czy mog艂abym ci... - Zawaha艂a si臋 i ugryz艂a si臋 w j臋zyk.

- Co艣 doradzi膰?

Westchn臋艂a.

- Chcia艂am tylko powiedzie膰, 偶e nie musisz odchodzi膰 z wielkim hukiem.

- Wiem - odpar艂. - Chcesz mie膰 proste, rzeczowe zako艅czenie.

- Najprostsze na 艣wiecie. Ufam ci.

Glick u艣miechn膮艂 si臋 do niej. Rzeczowe zako艅czenie? Czy ona zwariowa艂a? Taka historia, jak ta z dzisiejszej nocy, zas艂uguje na znacznie wi臋cej. Zwrot. Ostatni膮 bomb臋. Nieprzewidziane ujawnienie szokuj膮cej prawdy.

Na szcz臋艣cie Glick mia艂 co艣 w zanadrzu.

- Wchodzisz... pi臋膰... cztery... trzy...

Kiedy Chinita Macri spojrza艂a przez wizjer, dostrzeg艂a w oku Glicka przebieg艂y b艂ysk. Chyba oszala艂am, 偶e mu na to pozwoli艂am, pomy艣la艂a. Co mi przysz艂o do g艂owy?

Jednak czas na zastanowienie ju偶 min膮艂. Byli na wizji.

- M贸wi Gunther Glick na 偶ywo z Watykanu - oznajmi艂 Glick. Utkwi艂 w kamerze powa偶ne spojrzenie, podczas gdy za jego plecami wznosi艂 si臋 w g贸r臋 bia艂y dym z komina Kaplicy Syksty艅skiej. - Prosz臋 pa艅stwa, to ju偶 jest oficjalna wiadomo艣膰. Siedemdziesi臋ciodziewi臋cioletni kardyna艂 Saverio Mortati zosta艂 w艂a艣nie wybrany na nast臋pnego papie偶a. Mimo 偶e Mortati wydawa艂 si臋 ma艂o prawdopodobnym kandydatem, Kolegium Kardynalskie dokona艂o wyboru jednog艂o艣nie, co jest sytuacj膮 bez precedensu.

Obserwuj膮c go, Macri zacz臋艂a swobodniej oddycha膰. Glick by艂 dzisiaj zaskakuj膮co profesjonalny. Nawet powa偶ny. Po raz pierwszy w 偶yciu naprawd臋 wygl膮da艂 i m贸wi艂 jak prezenter telewizyjny.

- Jak relacjonowali艣my wcze艣niej - doda艂 Glick, perfekcyjnie nasilaj膮c g艂os - Watykan nie opublikowa艂 jeszcze 偶adnego o艣wiadczenia dotycz膮cego niezwyk艂ych wydarze艅 ostatniej nocy.

Dobrze. Obawy Chinity niemal znikn臋艂y. Jak na razie nie藕le.

Twarz Glicka przybra艂a teraz smutny wyraz.

- Lecz chocia偶 miniona noc by艂a noc膮 cud贸w, by艂a to r贸wnie偶 noc tragedii. We wczorajszym konflikcie straci艂o 偶ycie czterech kardyna艂贸w, a ponadto komendant Olivetti i kapitan Rocher z gwardii szwajcarskiej, obaj podczas pe艂nienia obowi膮zk贸w. W艣r贸d ofiar znale藕li si臋 tak偶e Leonardo Vetra, 艣wiatowej s艂awy fizyk z CERN-u i pionier w dziedzinie otrzymywania antymaterii, oraz Maximilian Kohler, dyrektor CERN-u, kt贸ry najwyra藕niej przyby艂 do Watykanu, aby udzieli膰 pomocy, lecz podobno straci艂 przy tym 偶ycie. Nie wydano jeszcze oficjalnego o艣wiadczenia na temat 艣mierci pana Kohlera, lecz przypuszcza si臋, 偶e nast膮pi艂a ona wskutek komplikacji zwi膮zanych z nieuleczaln膮 chorob膮, na kt贸r膮 cierpia艂.

Macri skin臋艂a g艂ow膮. Na razie wszystko sz艂o idealnie. Dok艂adnie tak, jak rozmawiali.

- Ponadto, w nast臋pstwie eksplozji, kt贸ra mia艂a miejsce ubieg艂ej nocy nad Watykanem, technologia produkcji antymaterii sta艂a si臋 gor膮cym tematem w艣r贸d naukowc贸w, wzbudzaj膮c podniecenie i kontrowersje. W o艣wiadczeniu odczytanym przez Sylvie Baudeloque, asystentk臋 dyrektora Kohlera w Genewie, zarz膮d CERN-u og艂osi艂, 偶e pomimo ogromnego potencja艂u kryj膮cego si臋 w antymaterii, wszelkie badania w tej dziedzinie oraz udzielanie licencji zostaj膮 zawieszone do czasu dok艂adniejszego zbadania bezpiecze艅stwa jej stosowania.

Doskonale, pomy艣la艂a Macri. Koniec.

- Wyra藕nie daje si臋 dzi艣 zauwa偶y膰 - ci膮gn膮艂 Glick - nieobecno艣膰 na naszych ekranach Roberta Langdona, profesora z Harvardu, kt贸ry przyby艂 wczoraj do Watykanu, aby s艂u偶y膰 swym do艣wiadczeniem podczas kryzysu zwi膮zanego z iluminatami. Chocia偶 pocz膮tkowo s膮dzono, 偶e pan Langdon zgin膮艂 w wybuchu antymaterii, otrzymali艣my doniesienia, 偶e widziano go na placu 艢wi臋tego Piotra po eksplozji. Nadal trwaj膮 spekulacje, jak si臋 tam dosta艂, chocia偶 rzecznik prasowy szpitala Tiberina twierdzi, 偶e pan Langdon spad艂 z nieba do Tybru kr贸tko po p贸艂nocy, zosta艂 opatrzony i zwolniony. - Glick uni贸s艂 brwi, patrz膮c w kamer臋. - A je艣li to jest prawd膮... to by艂a rzeczywi艣cie noc cud贸w.

Doskona艂e zako艅czenie! Macri czu艂a, 偶e usta rozszerzaj膮 si臋 jej w u艣miechu. Teraz si臋 po偶egnaj!

Ale Glick si臋 nie po偶egna艂. Zamiast tego milcza艂 przez chwil臋, po czym podszed艂 bli偶ej do kamery. Na jego twarzy malowa艂 si臋 tajemniczy u艣miech.

- Jednak zanim si臋 po偶egnamy...

Nie!

- ...chcia艂bym zaprosi膰 do nas pewnego go艣cia.

R臋ce Chinity zamar艂y na uchwycie kamery. Go艣cia? Co on, u diab艂a, wyrabia? Jakiego go艣cia? Po偶egnaj si臋! Ale wiedzia艂a, 偶e ju偶 za p贸藕no. Glick ju偶 go zapowiedzia艂.

- Cz艂owiek, kt贸rego zamierzam przedstawi膰 - oznajmi艂 Glick - to znany ameryka艅ski naukowiec.

Chinita zawaha艂a si臋. Wstrzyma艂a oddech, gdy Glick odwr贸ci艂 si臋 do stoj膮cej przy nich grupki gapi贸w i da艂 swojemu go艣ciowi znak, 偶eby wyst膮pi艂. Modli艂a si臋 w duchu. Prosz臋, niech si臋 oka偶e, 偶e uda艂o mu si臋 jako艣 znale藕膰 Roberta Langdona... a nie jakiego艣 wariata zajmuj膮cego si臋 teoriami spiskowymi na temat iluminat贸w.

Jednak kiedy Amerykanin wyst膮pi艂 naprz贸d, nadzieje Macri si臋 rozwia艂y. To z pewno艣ci膮 nie by艂 Robert Langdon. By艂 to 艂ysy m臋偶czyzna w d偶insach i flanelowej koszuli. Mia艂 lask臋 i grube okulary. Chinit臋 ogarn臋艂o przera偶enie. Czubek!

- Pragn臋 pa艅stwu przedstawi膰 - odezwa艂 si臋 Glick - doktora Josepha Vanka, znanego naukowca z De Paul University w Chicago, specjalist臋 od spraw zwi膮zanych z Watykanem.

Macri troch臋 si臋 uspokoi艂a, gdy m臋偶czyzna stan膮艂 z Glickiem przed kamer膮. To nie by艂 maniak zajmuj膮cy si臋 spiskami. Chinita s艂ysza艂a ju偶 o tym cz艂owieku.

- Doktorze Vanek - zwr贸ci艂 si臋 do go艣cia Glick. - S艂ysza艂em, 偶e ma pan dla nas niezwyk艂e informacje dotycz膮ce tego konklawe.

- Rzeczywi艣cie - odpar艂 Vanek. - Po nocy tak pe艂nej niespodzianek trudno sobie wyobrazi膰, 偶e mog膮 nas spotka膰 jeszcze dalsze... a jednak... - Urwa艂.

Glick u艣miechn膮艂 si臋.

- A jednak zaistnia艂a jeszcze jedna niezwyk艂a sytuacja w tym wszystkim, co si臋 sta艂o.

- Tak. - Vanek skin膮艂 g艂ow膮. - Niezale偶nie od tego, jak zdumiewaj膮co to zabrzmi, pragn臋 powiedzie膰, 偶e moim zdaniem, Kolegium Kardynalskie nie艣wiadomie wybra艂o wczoraj dw贸ch papie偶y.

Niewiele brakowa艂o, 偶eby Chinita upu艣ci艂a kamer臋.

Glick u艣miechn膮艂 si臋 przebiegle.

- Dw贸ch papie偶y, m贸wi pan?

Jego go艣膰 przytakn膮艂 ruchem g艂owy.

- Tak. Powinienem mo偶e najpierw powiedzie膰, 偶e od wielu lat badam przepisy dotycz膮ce wybor贸w papie偶a. Przepisy prawne zwi膮zane z konklawe s膮 niezwykle skomplikowane, a wiele z nich zosta艂o ju偶 zapomnianych lub jest ignorowanych jako przestarza艂e. Nawet Wielki Elektor zapewne nie zdaje sobie sprawy z tego, co chc臋 w艂a艣nie ujawni膰. Niemniej jednak... zgodnie z dawnymi, a obecnie zapomnianymi przepisami opublikowanymi w Romano Pontifici Eligendo, Numero 63... g艂osowanie nie jest jedyn膮 form膮 wyboru papie偶a. Jest jeszcze inna, bardziej boska metoda o nazwie „aklamacja przez adoracj臋”. - Przerwa艂. - I to w艂a艣nie zdarzy艂o si臋 ubieg艂ej nocy.

Glick rzuci艂 swemu go艣ciowi zaintrygowane spojrzenie.

- Prosz臋 kontynuowa膰.

- Jak mo偶e pan pami臋ta - podj膮艂 Vanek - ubieg艂ej nocy, kiedy kamerling Carlo Ventresca sta艂 na dachu bazyliki, wszyscy kardyna艂owie zacz臋li jednocze艣nie wykrzykiwa膰 jego imi臋.

- Tak, pami臋tam.

- Teraz, skoro mamy ten obraz przed oczami, pragn膮艂bym przytoczy膰 fragment z dawnych przepis贸w wyborczych. - Wyci膮gn膮艂 jakie艣 kartki z kieszeni, odchrz膮kn膮艂 i zacz膮艂 czyta膰. - Wyb贸r poprzez adoracj臋 nast臋puje w贸wczas, gdy... wszyscy kardyna艂owie, jakby natchnieni przez Ducha 艢wi臋tego, dobrowolnie i spontanicznie, jednog艂o艣nie i na g艂os wypowiadaj膮 imi臋 jednej osoby.

Glick u艣miechn膮艂 si臋.

- Zatem chce pan powiedzie膰, 偶e kiedy ubieg艂ej nocy kardyna艂owie razem skandowali „Carlo Ventresca”, to tym samym wybrali go na papie偶a?

- Dok艂adnie tak. Co wi臋cej, przepisy stwierdzaj膮, 偶e wyb贸r przez adoracj臋 znosi konieczno艣膰 spe艂niania normalnie stosowanych wymog贸w dotycz膮cych kandydata na papie偶a. W zwi膮zku z tym ka偶dy duchowny... zwyk艂y wy艣wi臋cony ksi膮dz, biskup lub kardyna艂... mo偶e zosta膰 wybrany. Zatem, jak wida膰, zgodnie z t膮 procedur膮, kamerling jak najbardziej kwalifikowa艂 si臋 do tego, by zosta膰 papie偶em. - Doktor Vanek spojrza艂 bezpo艣rednio w kamer臋. - Fakty wygl膮daj膮 nast臋puj膮co. Ubieg艂ej nocy Carlo Ventresca zosta艂 wybrany na papie偶a. Rz膮dzi艂 przez nieca艂e siedemna艣cie minut. Gdyby nie to, 偶e wzni贸s艂 si臋 w cudowny spos贸b do nieba w s艂upie ognia, zosta艂by teraz pochowany w Grotach Watyka艅skich wraz z innymi papie偶ami.

- Dzi臋kuj臋, doktorze. - Glick obr贸ci艂 si臋 do Chinity i 偶artobliwie mrugn膮艂. - Bardzo o艣wiecaj膮ce...

137

Vittoria stoj膮ca wysoko na stopniach rzymskiego Koloseum roze艣mia艂a si臋 i zawo艂a艂a:

- Robercie, pospiesz si臋! Jednak trzeba by艂o wyj艣膰 za kogo艣 m艂odszego! - Jej u艣miech by艂 naprawd臋 czaruj膮cy.

Robi艂, co m贸g艂, aby dotrzyma膰 jej kroku, ale nogi mia艂 jak z kamienia.

- Poczekaj - b艂aga艂. - Prosz臋...

S艂ysza艂 dudnienie w g艂owie. Obudzi艂 si臋 ze wzdrygni臋ciem.

Ciemno艣膰.

Le偶a艂 nieruchomo przez d艂u偶szy czas w nieznajomej mi臋kko艣ci 艂贸偶ka, nie potrafi膮c odgadn膮膰, gdzie w艂a艣ciwie jest. Poduszki by艂y ogromne, mi臋kkie, wspania艂e. W powietrzu pachnia艂o potpourri. Po drugiej stronie pokoju by艂o dwoje szklanych drzwi, teraz otwartych i prowadz膮cych na ozdobiony z wielkim przepychem balkon, gdzie lekka bryza igra艂a pod b艂yszcz膮cym, przes艂oni臋tym chmur膮 ksi臋偶ycem. Langdon usi艂owa艂 sobie przypomnie膰, jak si臋 tutaj znalaz艂... i gdzie jest to tutaj.

Do jego 艣wiadomo艣ci ws膮cza艂y si臋 stru偶ki surrealistycznych wspomnie艅.

S艂up mistycznego ognia... anio艂 materializuj膮cy si臋 spo艣r贸d t艂umu... mi臋kka r臋ka chwytaj膮ca jego d艂o艅 i prowadz膮ca go prosto w noc... wiod膮ca jego wyczerpane, zmaltretowane cia艂o przez ulice... doprowadzaj膮ca go tutaj... do tego apartamentu... podpieraj膮ca na p贸艂 艣pi膮cego pod gor膮cym prysznicem... prowadz膮ca do tego 艂贸偶ka... i pilnuj膮ca go, kiedy zapad艂 w kamienny sen.

W panuj膮cym w pokoju mroku Langdon dostrzeg艂, 偶e jest tu jeszcze drugie 艂贸偶ko. Po艣ciel by艂a zmi臋ta, ale nikt w niej nie le偶a艂. Natomiast z s膮siedniego pomieszczenia dobiega艂 cichy, r贸wnomierny odg艂os wody p艂yn膮cej z prysznica.

Kiedy spojrza艂 na 艂贸偶ko Vittorii, zobaczy艂 na poduszce du偶膮 haftowan膮 piecz臋膰. Widnia艂 na niej napis HOTEL BERNINI. Langdon musia艂 si臋 u艣miechn膮膰. Vittoria dobrze wybra艂a. Luksus Starego 艢wiata z widokiem na fontann臋 z Trytonem Berniniego... Trudno by by艂o znale藕膰 bardziej odpowiedni hotel.

Kiedy tak le偶a艂, us艂ysza艂 艂omotanie i u艣wiadomi艂 sobie, co go obudzi艂o. Kto艣 puka艂 do drzwi. Stukanie robi艂o si臋 coraz g艂o艣niejsze.

Zaskoczony Langdon wsta艂 z 艂贸偶ka. Przecie偶 nikt nie wie, 偶e tu jeste艣my, pomy艣la艂 lekko zaniepokojony. Narzuci艂 na siebie luksusowy p艂aszcz k膮pielowy hotelu Bernini i wyszed艂 z sypialni do przedpokoju. Sta艂 przez chwil臋 przy ci臋偶kich d臋bowych drzwiach, po czym je otworzy艂.

Ujrza艂 pot臋偶nego m臋偶czyzn臋 w bogatym fioletowo - 偶贸艂tym stroju patrz膮cego na niego z g贸ry.

- Porucznik Chartrand - przedstawi艂 si臋 przybysz. - Watyka艅ska gwardia szwajcarska.

Langdon doskonale wiedzia艂, kim on jest.

- Jak... jak pan nas znalaz艂?

- Widzia艂em w nocy, jak opuszczacie plac. Poszed艂em za wami. Ciesz臋 si臋, 偶e nadal tu jeste艣cie.

Langdon poczu艂 nag艂y l臋k, zastanawiaj膮c si臋, czy to kardyna艂owie go wys艂ali, 偶eby ich zabra艂 z powrotem do Watykanu. W ko艅cu tylko oni, poza Kolegium Kardynalskim, znali prawd臋. Byli dla Watykanu ci臋偶arem.

- Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 prosi艂, 偶ebym to pa艅stwu odda艂. - Chartrand wr臋czy艂 mu kopert臋 zapiecz臋towan膮 watyka艅skim sygnetem.

Langdon rozerwa艂 kopert臋 i przeczyta艂 r臋cznie napisany list.

Panie Langdon i Panno Vetra,

Chocia偶 g艂臋boko pragn臋 prosi膰 Pa艅stwa o dyskrecj臋 w sprawie wydarze艅 z ostatnich dwudziestu czterech godzin, nie mog臋 prosi膰 o wi臋cej, ni偶 ju偶 nam Pa艅stwo ofiarowali艣cie. Dlatego pokornie si臋 wycofuj臋, 偶ywi膮c tylko nadziej臋, 偶e pozwolicie, by serce by艂o Waszym przewodnikiem w tej kwestii. 艢wiat wydaje si臋 dzi艣 lepszym miejscem... mo偶e pytania s膮 pot臋偶niejsze od odpowiedzi. Moje drzwi s膮 dla Pa艅stwa zawsze otwarte

Jego 艢wi膮tobliwo艣膰, Saverio Mortati

Langdon dwukrotnie przeczyta艂 t臋 wiadomo艣膰. Kolegium Kardynalskie najwyra藕niej wybra艂o szlachetnego i liberalnego przyw贸dc臋.

Zanim zd膮偶y艂 cokolwiek odpowiedzie膰, Chartrand wyj膮艂 niewielk膮 paczk臋.

- Symboliczne podzi臋kowanie od Jego 艢wi膮tobliwo艣ci.

Langdon wzi膮艂 od niego pakunek. By艂 bardzo ci臋偶ki, zawini臋ty w br膮zowy papier.

- Zgodnie z jego dekretem - oznajmi艂 Chartrand - ten przedmiot jest panu wypo偶yczony z tajnego papieskiego schowka na nieokre艣lony czas. Jego 艢wi膮tobliwo艣膰 prosi tylko, 偶eby zadba艂 pan w swoim testamencie o to, aby wr贸ci艂 na swoje miejsce.

Langdon otworzy艂 paczk臋 i zaniem贸wi艂. Wewn膮trz znajdowa艂 si臋 Diament Iluminat贸w.

Chartrand u艣miechn膮艂 si臋.

- Niech pok贸j b臋dzie z panem. - Odwr贸ci艂 si臋, 偶eby odej艣膰.

- Dzi臋kuj臋 - wykrztusi艂 Langdon, kt贸remu r臋ce trz臋s艂y si臋 z podniecenia.

Stra偶nik zawaha艂 si臋.

- Panie Langdon. Czy mog臋 o co艣 zapyta膰?

- Oczywi艣cie.

- Moi koledzy i ja jeste艣my bardzo ciekawi... Chodzi o te ostatnie minuty. Co si臋 wydarzy艂o w helikopterze?

Langdon poczu艂 gwa艂town膮 pokus臋. Wiedzia艂, 偶e ta chwila nadejdzie - chwila prawdy. Rozmawiali ju偶 o tym z Vittori膮, kiedy wymykali si臋 z placu 艢wi臋tego Piotra. Podj臋li w贸wczas decyzj臋. Nawet bez listu papie偶a.

Ojciec Vittorii marzy艂, 偶e odkrycie sposobu wytwarzania antymaterii przyniesie ze sob膮 duchowe przebudzenie. Wydarzenia ostatniej nocy z pewno艣ci膮 nie by艂y zgodne z jego zamiarami, ale nie da艂o si臋 zaprzeczy膰, 偶e w tej chwili ludzie na ca艂ym 艣wiecie rozmy艣laj膮 o Bogu w spos贸b, jakiego nigdy wcze艣niej nie do艣wiadczyli. Jak d艂ugo potrwa ta magia, trudno by艂o przewidzie膰, ale z pewno艣ci膮 nie chcieli jej niszczy膰 skandalem i w膮tpliwo艣ciami. Niezbadane s膮 Bo偶e 艣cie偶ki, stwierdzi艂 Langdon, zastanawiaj膮c si臋, czy przypadkiem... wydarzenia wczorajszej nocy nie by艂y mimo wszystko przejawem Bo偶ej woli.

- Panie Langdon? - powt贸rzy艂 porucznik. - Pyta艂em pana o helikopter.

- Tak, wiem... - Langdon u艣miechn膮艂 si臋 ze smutkiem. - Czu艂, 偶e nast臋pne s艂owa p艂yn膮 mu z serca, a nie z umys艂u. - By膰 mo偶e to szok spowodowany upadkiem... ale moja pami臋膰... ona... wszystko jest rozmyte...

Chartrandowi opad艂y r臋ce.

- Niczego pan nie pami臋ta?

Langdon westchn膮艂.

- Obawiam si臋, 偶e to na zawsze pozostanie tajemnic膮.

Kiedy Langdon wr贸ci艂 do pokoju, czeka艂 na niego widok, kt贸ry sprawi艂, 偶e stan膮艂 jak wryty. Vittoria sta艂a na balkonie, oparta plecami o barierk臋 i wpatrywa艂a si臋 w niego. Wygl膮da艂a jak niebia艅ska zjawa... promieniej膮ca sylwetka o艣wietlona blaskiem ksi臋偶yca. Mog艂aby by膰 rzymsk膮 bogini膮, owini臋ta w mi臋kki szlafrok ze 艣ci膮gni臋tymi sznurkami, kt贸re podkre艣la艂y jej smuk艂膮 sylwetk臋. Za ni膮 jasna mgie艂ka wisia艂a jak aureola wok贸艂 Trytona Berniniego.

Langdon czu艂 do niej szalony poci膮g... silniejszy ni偶 do jakiejkolwiek kobiety w 偶yciu. Ostro偶nie od艂o偶y艂 Diament Iluminat贸w i list od papie偶a na stolik nocny. P贸藕niej b臋dzie czas, 偶eby si臋 tym wszystkim zaj膮膰. Poszed艂 do niej na balkon.

Vittoria wyra藕nie si臋 ucieszy艂a, kiedy przyszed艂.

- Obudzi艂e艣 si臋 - powiedzia艂a nie艣mia艂ym szeptem. - Nareszcie.

Langdon u艣miechn膮艂 si臋 do niej.

- To by艂 d艂ugi dzie艅.

Dziewczyna przeczesa艂a d艂oni膮 bujne w艂osy, a przy okazji szlafrok rozchyli艂 jej si臋 nieco pod szyj膮.

- A teraz... przypuszczam, 偶e chcesz otrzyma膰 swoj膮 nagrod臋.

Ta uwaga ca艂kowicie go zaskoczy艂a.

- S艂u... s艂ucham?

- Jeste艣my doro艣li, Robercie. Mo偶esz to przyzna膰. Czujesz pragnienie, widz臋 to po twoich oczach. Silny, pierwotny g艂贸d. - U艣miechn臋艂a si臋. - Ja te偶 go odczuwam. Ale ta 偶膮dza wkr贸tce zostanie zaspokojona.

- Naprawd臋? - Potraktowa艂 to jako zach臋t臋 i zrobi艂 krok w jej kierunku.

- Ca艂kowicie. - Podnios艂a menu. - Zam贸wi艂am wszystko, co mieli w karcie.

Uczta by艂a naprawd臋 wystawna. Jedli wsp贸lnie kolacj臋 przy 艣wietle ksi臋偶yca... siedz膮c na balkonie... delektuj膮c si臋 endywi膮, truflami i risottem. Popijali Dolcetto i rozmawiali do p贸藕nej nocy.

Langdon nie musia艂 by膰 symbolist膮, 偶eby odczyta膰 znaki, jakie wysy艂a艂a mu Vittoria. Podczas deseru sk艂adaj膮cego si臋 z kremu je偶ynowego z savoiardi i paruj膮cej kawy z rumem Vittoria przyciska艂a swoje nagie nogi do jego i rzuca艂a mu gor膮ce spojrzenia. Wygl膮da艂o na to, 偶e chcia艂aby, aby rzuci艂 n贸偶 i widelec i wyni贸s艂 j膮 w obj臋ciach z balkonu.

Jednak Langdon nie reagowa艂. Zachowywa艂 si臋 jak d偶entelmen doskona艂y. Obie strony mog膮 gra膰 sobie w t臋 gr臋, pomy艣la艂, ukrywaj膮c z艂o艣liwy u艣mieszek.

Kiedy wszystko ju偶 zjedli, poszed艂 do pokoju i usiad艂 na kraw臋dzi swojego 艂贸偶ka. Wzi膮艂 Diament Iluminat贸w i zacz膮艂 go obraca膰 na wszystkie strony, zachwycaj膮c si臋 jego cudown膮 symetri膮. Vittoria wpatrywa艂a si臋 w niego z coraz wi臋kszym zdziwieniem, przez kt贸re zaczyna艂a przebija膰 z艂o艣膰.

- Uwa偶asz, 偶e ten ambigram jest niezwykle interesuj膮cy, co? - zagadn臋艂a go.

Skin膮艂 g艂ow膮.

- Fascynuj膮cy.

- Twoim zdaniem to najciekawsza rzecz w tym pokoju?

Langdon podrapa艂 si臋 po g艂owie, udaj膮c, 偶e si臋 zastanawia.

- No, c贸偶, jest jedna rzecz, kt贸ra bardziej mnie interesuje.

U艣miechn臋艂a si臋 i zrobi艂a krok w jego kierunku.

- To znaczy?

- Jak ci si臋 uda艂o podwa偶y膰 teori臋 Einsteina przy pomocy tu艅czyk贸w.

Vittoria unios艂a r臋ce.

- Dio mio! Do艣膰 ju偶 o tych tu艅czykach! Nie baw si臋 ze mn膮 w te gierki, ostrzegam ci臋.

Langdon u艣miechn膮艂 si臋.

- Mo偶e przy nast臋pnym eksperymencie pos艂u偶ysz si臋 fl膮drami i udowodnisz, 偶e ziemia jest p艂aska.

Vittoria by艂a ju偶 w艣ciek艂a, ale na jej ustach pokaza艂 si臋 cie艅 zniecierpliwionego u艣mieszku.

- Dla pa艅skiej informacji, profesorze, m贸j nast臋pny eksperyment b臋dzie mie膰 historyczne znaczenie. Zamierzam udowodni膰, 偶e neutrina maj膮 mas臋.

- Neutrina maj膮 mas臋? Co艣 podobnego? - Rzuci艂 jej zdumione spojrzenie. - A jeszcze do dzisiaj szcz臋艣liwie nie wiedzia艂em nawet, 偶e istniej膮.

Jednym p艂ynnym ruchem znalaz艂a si臋 na nim, nie pozwalaj膮c mu si臋 ruszy膰.

- Mam nadziej臋, 偶e wierzysz w 偶ycie po 艣mierci, Robercie Langdonie. - 艢mia艂a si臋, siedz膮c na nim okrakiem, i przytrzymuj膮c go d艂o艅mi, 偶eby nie m贸g艂 si臋 podnie艣膰. W oczach zapali艂y jej si臋 z艂o艣liwe iskierki.

- Prawd臋 m贸wi膮c - za艣mia艂 si臋 g艂o艣niej - zawsze by艂o mi trudno wyobrazi膰 sobie co艣 poza tym 艣wiatem.

- Naprawd臋? Zatem nigdy nie zazna艂e艣 prze偶y膰 religijnych? Doskona艂o艣ci momentu cudownej ekstazy?

Langdon potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

- Nie, i bardzo w膮tpi臋, 偶ebym by艂 kiedykolwiek zdolny do prawdziwie religijnych prze偶y膰.

Vittoria zsun臋艂a szlafrok.

- Nigdy nie by艂e艣 w 艂贸偶ku z mistrzyni膮 jogi, prawda?


0x01 graphic


0x01 graphic

* GUT - (ang.) General Unified Theory (przyp. red.)

* Leon Lederman, Boska cz膮stka, Pr贸szy艅ski i S-ka, Warszawa 1996, Fritjof Capera, Tao fizyki, „Nomos”, Krak贸w 1994, Patrick Glynn, God: Evidence - ta ksi膮偶ka nie ma polskiego wydania, jednak ze wzgl臋d贸w stylistycznych poda艂am w tek艣cie tytu艂 po polsku (przyp. t艂um.)

* LHC - (ang.) Large Hadron Collider (przyp. red.)

* SSC - (ang.) Superconducting Super Collider (przyp. red.)

* 偶eglarz portugalski - odmiana jamoch艂on贸w, najprymitywniejszych zwierz膮t tkankowych (przyp. red.)

* DEA - (ang.) Drug Enforcement Administration - Wydzia艂 Antynarkotykowy (przyp. red.)

* QEII - (ang.) Queen Elisabeth II (przyp. t艂um.)

* Orygina艂 angielski tego zdania brzmi: The path of light is laid, the sacred test. W tej postaci jest to pentametr jambiczny, natomiast w polskim t艂umaczeniu nie uda艂o si臋 zachowa膰 tej stopy metrycznej, a jednocze艣nie przekaza膰 wszystkich informacji zawartych w dalszej cz臋艣ci wiersza (przyp. t艂um.)

* Nancy Drew - ameryka艅ska autorka powie艣ci kryminalnych (przyp. red.)

* Jak wspomniano wcze艣niej, ambigramy stworzono z angielskich nazw 偶ywio艂贸w, zatem w przypadku Ziemi b臋dzie to wyraz EARTH (przyp. t艂um.)

* Podobnie jak poprzednie ambigramy nazw 偶ywio艂贸w, tak偶e i ten zosta艂 utworzony z angielskiego okre艣lenia FIRE, czyli OGIE艃 (przyp. t艂um.)

* Podobnie jak poprzednio, symbol utworzono ze s艂owa angielskiego - WATER, czyli WODA (przyp. t艂um.)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Brown?n Anioly i?mony(1)
brown dan anioly i demony PP7TLZFS23HVQRDLKNZLLYKLVQTOYN5KFIMF5XY
Brown Dan Anioly i demony
Aromaterapia Brown
brown frideric m贸zg 367LPATEJ24XUTOFEUDK4YDOQF5N3E5YOWWIDMY
Modlitwa Sw Tomasza z Akwinu, Anio艂y, angelologia
WIERSZE O ANIO艁ACH(1), Anio艂y, angelologia
Anio艂y biznesu referat
Anio艂y mroku
Radcliffe-Brown鈥濿yspiarze z Andaman贸w鈥 rozdz 5 streszczenie, kulturoznawstwo, II semestr, teoria kul
Zdobywcy Pewnych Oscar贸w ANIOLY NIEBIOS
Jak przyci膮ga膰 anio艂y 3
Brown rozdz 3 1
Brown Derren Lift
NT a Brown
Dwa anio艂y
BROWN, R1,3

wi臋cej podobnych podstron