Najwyzszy Czas 15 2011

background image

I

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Rok XXII

Nr 15 (1090)

9 kwietnia 2011

Cena 5 zł

Rok XXII

Nr 15 (1090)

9 kwietnia 2011

Cena 5 zł

w tym 8% VAT

w tym 8% VAT

www.nczas.com

Rząd
pcha ceny
w górę

Rząd
pcha ceny
w górę

Rosja

coraz

mniejsza

Rosja

coraz

mniejsza

Za tydzień

kongres prawicy!

Za tydzień

kongres prawicy!

INDEKS 366692 ISSN 0867-0366

background image

II

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Za wszelkie pomyłki przepraszamy, prosimy
o wyrozumiałość i nadsyłanie nam informacji
o dostrzeżonych błędach.

LISTY

Głos wołającego na puszczy?
W zasadzie do powyższego tytułu li-

stu mógłbym ograniczyć tę wiadomość.
(…) Dlaczego Redakcja nie szanuje czy-
telników (więc i klientów) z zagranicy?
Czy poza Polską jest nas tak mało, że
nie opłaca się Wam usprawnić swoich
e-usług? Chodzi mianowicie o dwie pro-
ste rzeczy: 1. wprowadzenie możliwości
płatności PayPal (to najpopularniejszy
system płatności na świecie, który gwa-
rantuje względną anonimowość i bezpie-
czeństwo); 2. udostępnienie e-wydania
i e-booków w „ludzkich” formatach, np.
epub, mobi (najpopularniejszy czytnik
książek i prasy elektronicznej na świecie
to Kindle fi rmy Amazon). (…) Tu, w Ka-
nadzie, chciałbym Was czytać nie tylko
online, ale również w wersji skondenso-
wanej. (…) Marzeniem byłoby móc kupić
Was w kiosku :), ale rozumiem argument,
że do Ottawy daleko. Nota bene numery,
które zabrałem ze sobą z Polski siedem
lat temu, zrobiły furorę wśród moich pol-
skich znajomych od lat mieszkających w
prowincji Ontario (…)

Pozdrawiam Re-

dakcję mojego ulubionego tygodnika!

dr Marek Wójcik

Od Redakcji: W ciągu dwóch tygo-

dni ruszy nowa odsłona księgarni (w tej
chwili działa w wersji testowej), w któ-
rej postaramy się uczynić zadość Pana
prośbie. W chwili pisania odpowiedzi na
Pana list byliśmy na etapie potwierdzania
rachunku bankowego w systemie PayPal.
Zapewniam, że system płatności elektro-
nicznej, z którego korzystamy obecnie
(DotPay), jest nie tylko bezpieczny (je-
den z najpopularniejszych w Polsce!), ale
i bardzo funkcjonalny. Od ponad dwóch
lat w księgarni sklep-niezalezna.pl i pra-
wie czterech lat na ewydanie.nczas.com
można płacić kartą kredytową: VISA,
MasterCard, JCB, American Express itd.
E-wydanie na razie nie będzie dostępne
w formacie mobi (domyślny dla czytnika
Kindle), ale prawdopodobnie już wkrótce
do obecnie oferowanych PDF-ów dołączy
EPUB. Pozdrawiamy i mamy nadzieję na
częstszy kontakt (jak w Kanadzie trzyma
się wolny rynek?).

Oblicza Ruchu Poparcia Palikota
Chciałbym odnieść się do artykułu

„Mordowanie nienarodzonych... jak wy-
rób kiełbasy”, w którym opisali Pań-
stwo przypadek tarnowskiego spotkania
Janusza Palikota i jego „liberalnego”
zachowania w stosunku do oponentów.
Z pewnym niesmakiem muszę przyznać,
że podobna sytuacja miała miejsce we
Włocławku. Jako przedstawiciel Ruchu

Wolności, lokalnego ugrupowania mło-
dzieżowego, zdołałem „dopchać się” do
mikrofonu i zadać pierwsze pytanie w ca-
łej dyskusji. Spytałem o wyrównanie płac
kobiet i mężczyzn, przesadne pompowanie
kryterium płci zamiast innych, ważniej-
szych i bardziej wymiernych. Kiedy poda-
wałem casus Wielkiej Brytanii, gdzie takie
praktyki przyniosły jedynie straty, władze
RPP we Włocławku najzwyczajniej w
świecie podziękowały mi za występ, dały
książkę „na odwal się” i pominęły moje
pytanie jako niewarte odpowiedzi. Do
końca debaty nie zostałem dopuszczony
do głosu, mimo że bywały momenty, kie-
dy jako jedyny miałem rękę w górze. Po
debacie (która zawierała taką samą pro-
pagandę lewacką jak w Tarnowie) miało
miejsce spotkanie potencjalnych nowych
członków RPP. Wraz z kolegami-wolno-
ściowcami zostaliśmy, by spróbować spy-
tać po raz kolejny o cokolwiek. Widząc
nasze oburzenie, Palikot zaproponował,
że porozmawia ze mną na osobności po
spotkaniu. Tak zrobiliśmy, przy czym bez
obecności kamery okazuje się on człowie-
kiem bardzo słabym i rozczarowującym.
Nie potrafi ł mi logicznie odpowiedzieć,
czy ta „darmowa antykoncepcja” z jego
programu będzie polegała na rozdawaniu
prezerwatyw na kartki. Potwierdza się: ja-
kie zakłamanie, taka lewica.

Michał Czajkowski

(www.ruchwolnosci.pl)

Od Redakcji: Brak zainteresowania

wyborców Ruchem Poparcia Palikota
przy równoczesnym słabnącym, ale jed-
nak obecnym zainteresowaniu mediów
potwierdza słabość ferajny „młodych,
wykształconych” spod Pałacu Prezy-
denckiego. Doniesienia o tryumfi e anty-
kościelnej i proaborcyjnej „cywilizacji
śmierci” są więc – na szczęście – mocno
przesadzone.

Budowlany kryptobolszewizm
Gazeta „Metro”, Warszawa, wtorek,

29 marca 2011 roku. Artykuł „Młody so-
bie nie pomieszka”, autor Mariusz Jało-
szewski. Cytat: „Konieczna jest długolet-
nia polityka państwa. A nawet zmuszenie
państwa i samorządów do inwestowania
w tanie budownictwo dla uboższych. We
Francji dano mieszkańcom możliwość
skarżenia państwa za brak godziwych
warunków do życia. Gdyby u nas wpro-
wadzić takie prawo, gminy pod groźbą
odszkodowań zaczęłyby budować lokale
socjalne. Nie muszą mieć pieniędzy na
inwestycje, mogą zasiedlać ludzi w pry-
watnych lub spółdzielczych czynszów-
kach. Tylko trzeba stworzyć zachęty do

ich budowy. Np. trzeba zabezpieczyć ta-
nie grunty, wyrównać prawa właścicieli
mieszkań i ich lokatorów, uprościć pro-
cesy inwestycyjne”. Mój k

omentarz: cały

tekst jest szczery aż do bólu, przy czym
wyrównanie praw właścicieli mieszkań
i ich lokatorów może przebiegać tylko
w kierunku przymusowego podzielenia
się własnością. Wtedy będzie równo.
Czyżby w redakcji „Metra” ujawnił się
kryptobolszewik? Dla wyjaśnienia, co to
jest „Metro”, podaję e-adres redakcji:
metro@agora.pl.

Jarosław Olszak (Pruszków)

Chaos przedkonferencyjny?
Jak jest w końcu z tymi zapisami na

Kongres Prawicy? W jednym numerze
we wstępniaku redaktora naczelnego i
w listach znalazłem informację o braku
konieczności rezerwacji. Jednak w sieci,
pocztą pantofl ową, błyskawicznie roz-
przestrzenił się adres http://tiny.pl/hdl5g,
będący zalążkiem strony internetowej
UPR-WiP, z możliwością zapisania się na
rzeczony Kongres. O co chodzi? (…)

Jakub Polit

Od Redakcji: 16 kwietnia do Sali Kon-

gresowej każdy sympatyk ruchu konser-
watywno-liberalnego będzie mógł wejść
z ulicy. Rejestracja NIE JEST wymaga-
na
. Jednak na podanej przez Pana stronie
można dać wyraz gotowości pojawienia
się na Kongresie. Dzięki zamieszczone-
mu tam formularzowi, wpisom na blogu
p.Korwina oraz nczas.com organizato-
rzy są w stanie oszacować rząd wielkości
chętnych.

background image

III

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

T

YGODNIK

KONSERWATYWNO

-

LIBERALNY

Najwyższy CZAS!

Nr 15 (1090) 9 kwietnia 2011

Indeks 366692, ISSN 0867-0366

Założyciel:

J

ANUSZ

K

ORWIN

-M

IKKE

Redaktor Naczelny:

T

OMASZ

S

OMMER

Redaktor Prowadzący:

M

AREK

S

KALSKI

Publicyści:

Stanisław Michalkiewicz,

Marek Jan Chodakiewicz

(Waszyngton),

Kataw Zar (Tel Awiw),

Adam Wielomski,

Marian Miszalski,

Wojciech Grzelak

(Gornoałtajsk),

Krzysztof M. Mazur, Marek

Arpad Kowalski, Rafał Pazio,

Tomasz Teluk, Marcin Masny.

Okładka:

Radosław Watras

Opracowanie grafi czne

i łamanie:

Robert Lijka RLMedia

Korekta i adiustacja:

Maciej Jaworek

Adres do korespondencji:

ul. Lisa Kuli 7/1,

01-512 Warszawa,

E-mail:

redakcja@nczas.com.pl

Strona internetowa:

www.nczas.com

Sklep internetowy:

www.nczas.com/sklep

książki można zamawiać

także telefonicznie pod nr:

796 207 936

Wydawca:

3S M

EDIA

S

P

.

Z

O

.

O

.

ul. Lisa Kuli 7/1,

01-512 Warszawa,

NIP 113-23-46-954,

REGON 017490790,

Tel/fax. 0-22 831 62 38

Druk:

Drukarnia Bałtycka Sp. z o.o.

ul. Wosia Budzysza 7

80-612 Gdańsk

www.drukarniabaltycka.com.pl

E-prenumerata:

http://

ewydanie.nczas.com/

Biuro reklamy:

tel.: 606 88 88 82

Prenumerata:

Prenumeratę pocztową prowadzi

Redakcja. Koszt w prenumera-

cie krajowej wynosi 229 złotych.

Zamówienia dokonuje się po prostu

poprzez wpłatę tej sumy na konto

63 1910 1048 2256 0156 5988 0003,

podając jednocześnie dokładny ad-

res, na który ma być wysyłane pismo.

Prenumerata wysyłana priorytetem

(teoretycznie powinna wszędzie do-

cierać w środę) kosztuje 289 zł.

Reklamacje dotyczące prenumeraty

proszę zgłaszać pod nr: 796 207 936

lub na adres mailowy:

reklamacje@nczas.com.pl

Sprzedaż i kolportaż za granicą

wymagają pisemnej zgody Wydawcy.

Redakcja zastrzega sobie prawo zmiany

tytułów, skracania i redagowania nadesła-

nych tekstów, nie zwraca materiałów nie

zamówionych, nie ponosi odpowiedzialno-

ści za treść ogłoszeń.

Redakcja zastrzega sobie prawo do

nieopłacania materiałów opublikowa-

nych w internecie za wiedzą ich au-

torów w przypadku opublikowania ich

wcześniej niż dwa tygodnie po mo-

mencie wydrukowania ich w tygodniku

„Najwyższy CZAS!”.

F

OT

. R. G

RAD

OD

REDAKTORA

Trawka czy łapówka?

CZY BRAK FAKTU

TO FAKT?

P. prof.Piotr Winczorek ogłosił,

że zrobienie teraz referendum w
sprawie budowy elektrowni ato-
mowej byłoby nieuczciwe, bo
akurat niedawno były problemy
z elektrownią w Fukushimie...

...ale czy równie nieuczciwe

nie byłoby rozpisywanie referen-
dum w czasie, gdy przez ostatnie
dziesięć lat nie było akurat przy-
padkiem kłopotu z żadną elek-
trownią jądrową?

JKM

S

ejm znowelizował ustawę o
przeciwdziałaniu narkomanii.
Nowe prawo przewiduje możli-
wość odstąpienia w niektórych

przypadkach od ścigania za posiadanie
małej ilości narkotyków. Oczywiście po-
słowie PO z ministrem sprawiedliwości
Krzysztofem Kwiatkowskim na czele nie
są w stanie sobie wyobrazić, że wcale
tym sposobem nie osiągną zamierzonego
celu, czyli opróżnienia
aresztów czy więzień
z ludzi skazanych „za
jednego skręta”. Na-
tomiast osiągną to,
czego teoretycznie nie
zamierzali – czyli po-
głębienie korupcji w
prokuraturze. Skoro
bowiem prokuratorzy
będą mogli decydować,
kiedy ścigać, a kiedy
nie, na podstawie swojego widzimisię, to
trudno spodziewać się, by z takiej okazji
nie skorzystali. Zaraz ustawią się do nich
kolejki rodziców, krewnych i znajomych
przyłapanych miłośników dobrego bucha,
którzy za odstąpienie od karania udzielą
odpowiedniej gratyfi kacji. A liczba po-
sadzonych za trawkę wcale nie zmale-
je, bo przecież musi być jakiś przykład,
który dobitnie pokaże potencjalnym ła-
pówkodawcom, co się stanie, jeśli w łapę
nie dadzą.

W ogóle to cała dyskusja o zagrożeniu,

jakim są narkotyki, nie ma specjalnego
sensu. Nie od dziś wiadomo, że są ludzie

ze specjalną predylekcją do ćpania, któ-
rzy będą się narkotyzowali aż do śmierci,
choćby grożono im nie wiadomo jakimi
sankcjami. Jednak większość użytkowni-
ków dragów, z prezydentem Clintonem na
czele, „nigdy się nie zaciąga” i w nałóg nie
wpada. Istnienie prohibicji w tym przypad-
ku, podobnie jak w przypadku alkoholu,
jest więc bezsensowne i służy wyłącznie
tworzeniu dodatkowych etatów oraz kon-

troli społeczeństwa.

Co oczywiście nie

oznacza, że państwo
nie powinno przed
narkotykami prze-
strzegać. I pomagać
– ale tylko prawnie,
a nie fi nansowo – w
tworzeniu instytucji,
które pomogą uświa-
damiać ludziom,
czym narkotyki na-

prawdę są i jak może się skończyć ich uży-
wanie. Pozostawiając im samym decyzję,
czy truć się, czy nie.

PS Po raz kolejny spadła z wokandy roz-

prawa w sprawie, jaką wytoczyła „NCz!”
spółka należąca częściowo do żony mini-
stra skarbu Aleksandra Grada. Kolejny ter-
min sąd wyznaczył na czerwiec. O szcze-
gółach poinformujemy jak zwykle kilka
dni przed wyznaczoną datą. A na przyszły
tydzień zapraszamy do sądu na pierwszą
rozprawę w procesie, jaki spółka ITI, wła-
ściciel telewizji TVN, wytoczyła Stanisła-
wowi Michalkiewiczowi (patrz str. XIII).

T

OMASZ

S

OMMER

SKORO PROKURATORZY

BĘDĄ MOGLI

DECYDOWAĆ, KIEDY

ŚCIGAĆ, A KIEDY NIE,

NA PODSTAWIE SWOJEGO

WIDZIMISIĘ, TO TRUDNO

SPODZIEWAĆ SIĘ,

BY Z TAKIEJ OKAZJI

NIE SKORZYSTALI

background image

IV

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

WASIUKIEWICZ

KTO CZYTA

KTO CZYTA

, NIE BŁĄDZI

„Nasz Dziennik”: Do incydentu doszło podczas wizyty Ka-

tarzyny Hall we Włocławku. Szefowa Ministerstwa Eduka-
cji Narodowej wzięła udział w spotkaniu „Dokąd zmierza
polska szkoła – planowane zmiany w edukacji”, które od-
było się w Zespole Szkół Katolickich im. ks. Jana Długosza.
Z inicjatywą jego zorganizowania wystąpiła przewodni-
cząca sejmowej podkomisji do spraw jakości kształcenia i
wychowania poseł Domicela Kopaczewska (PO). Minister
miała przemawiać na tle panoramy Włocławka, z zarysowa-
ną w tle katedrą i zabudową. W centrum – krzyż na tamie,
ustawiony w miejscu, z którego oprawcy zrzucili do wody
ciało błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki. Jednak tuż
przed wejściem minister Hall na aulę wicedyrektor szkoły
Katarzyna Zarzecka zauważyła, że krzyż został zasłonięty
bannerem z napisem „Włocławek”. Przesunęła banner, ale
po chwili ponownie zasłaniał on krucyfi ks. Dopuścił się tego
urzędnik towarzyszący szefowej MEN, który w rozmowie z
wicedyrektor stanowczo zakazał jej przesuwania tego ele-
mentu. – To ma zasłaniać krzyż – usłyszała. Nie pomogły
żadne argumenty, jak choćby ten, że jest to po prostu zdjęcie
miasta. – To tylko pani to wie, a my nie jesteśmy na spotka-
niu modlitewnym – wypalił mężczyzna, który nie przedsta-
wił się wtedy z imienia i nazwiska. Wicedyrektor nie zdążyła
już nic więcej zrobić, bo na aulę wkroczyła minister. Zapy-
tany przez „Nasz Dziennik” o to zajście rzecznik prasowy
resortu edukacji Grzegorz Żurawski przekonywał 17 mar-
ca, że krzyż został zasłonięty przez jednego z organizatorów,
a nie przez osobę z otoczenia Katarzyny Hall. Ale kłamstwo
ma krótkie nogi. Dyrektorowi Zespołu Szkół Katolickich
im. ks. Jana Długosza we Włocławku bardzo zależało na
ustaleniu sprawcy, zwłaszcza po tym, jak rzecznik MEN pu-
blicznie podzielił się swoimi podejrzeniami. Ksiądz dr Jacek
Kędzierski obejrzał więc w telewizji relację z tego spotkania
i zapoznał się ze zdjęciami na stronach internetowych resor-

tu edukacji. Po konsultacji z wicedyrektor szkoły Katarzy-
ną Zarzecką uzyskał pewność, że krzyż zasłaniał bannerem
Grzegorz Żurawski we własnej osobie.
Dla niezorientowanych:
rzecznik to „katolik”, a pani minister to „konserwatystka”.

Trwa szopka w sprawie OFE. Na stronie Wpolityce.pl opu-

blikowano apel: Zwracamy się do Prezydenta RP o upublicz-
nienie ekspertyz prawnych, które mają być podstawą Jego
decyzji w sprawie podpisania ustawy o zmianie niektórych
ustaw związanych z funkcjonowaniem systemu ubezpieczeń
społecznych. Demokracja wymaga, aby przesłanki decyzji
Prezydenta, który na mocy art. 126.2 Konstytucji „czuwa
nad przestrzeganiem Konstytucji”, były dostępne dla spo-
łeczeństwa, w tym dla kręgów fachowych w danej sprawie.
Jest to tym bardziej istotne, że ustawa w sprawie zmian w
systemie emerytalnym budzi zasadnicze zastrzeżenia ze
strony kręgów prawniczych, między innymi byłego prezesa
Trybunału Konstytucyjnego. Sytuacja, w której ekspertyzy,
które mają być podstawą podjęcia tak zasadniczej decyzji
przez Prezydenta, nie byłyby dostępne społeczeństwu, prze-
czyłaby zasadzie przejrzystości i uczciwości debaty publicz-
nej na temat stanowienia prawa.
Pod apelem podpisali się:
Balcerowicz, Cimoszewicz, Stępień, Syryjczyk i Steinhoff.
Społeczeństwo odpowiada apelem na apel: „Zwracamy się do
sygnatariuszy apelu o upublicznienie wszystkich dokumentów,
które były podstawą ich decyzji o złożeniu pod nim podpisu.
Jest to tym bardziej istotne, że apel w sprawie zmian w systemie
emerytalnym budzi zasadnicze zastrzeżenia ze strony kręgów
robotniczych, między innymi pani Genowefy Kopniak, która
zarabia na życie jako konserwator powierzchni płaskich. Sytu-
acja, w której dokumenty, które były podstawą poparcia apelu,
nie były dostępne społeczeństwu, przeczyłaby zasadzie przej-
rzystości i uczciwości debaty publicznej na temat stanowienia
prawa”. Jak żartować, to na całego.

KL

background image

V

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Ś

SWIAT

KRAJ

PUBLICYSTYKA

FELIETON

INNE DZIAŁY

VI

Postęp w kraju

VII

Teoria non grata

– L

ESZEK

S

ZYMOWSKI

IX

Kongres Nowej Prawicy

– J

ANUSZ

K

ORWIN

-M

IKKE

X

Odsłony z Lepperem – R

AFAŁ

P

AZIO

XII

Na politycznym przednówku

– K

RZYSZTOF

M. M

AZUR

XIV

Ceny muszą rosnąć

– M

AREK

Ł

ANGALIS

XVI

Jest alternatywa!

– M

ARIAN

M

ISZALSKI

XVII

Żydowscy spadkobiercy straszą

bojkotem – O

LGIERD

D

OMINO

XIX

Postęp w świecie

XXI

USA: Samowolka Obamy

– P

AWEŁ

Ł

EPKOWSKI

XXIV

Rosja: Wciąż na równi pochyłej

– M

AREK

A. K

OPROWSKI

XXVI

Birmański odlot w środku dżun-

gli – M

ICHAŁ

L

UBINA

, R

ADOSŁAW

P

YFFEL

XXVIII

Francja: Powyborcze swary

w UMP – B

OGDAN

D

OBOSZ

XXX

Niemcy: Wielki sukces Zielonych

– T

OMASZ

M

YSŁEK

XXXII

Izrael: Kurnik z innej beczki

– K

ATAW

Z

AR

XXXIV Postępy postępu
XXXVII

Fergańska wieża Babel

– P

RZEMYSŁAW

C

HWAŁA

XL Wolność dla życia, wolność dla za-
bijania – K

ATARZYNA

W

OZINSKA

XLI

Meandry idolatrii

– W

OJCIECH

G

RZELAK

XLIII

Święto w Sodomie

– O

LGIERD

D

OMINO

XXXV

M

AREK

J

AN

C

HODAKIEWICZ

XLIV

J

ANUSZ

K

ORWIN

-M

IKKE

XLV

S

TANISŁAW

M

ICHALKIEWICZ

XLVI

A

DAM

W

IELOMSKI

XLVII

B

ARBARA

B

UONAFIORI

XLVII

M

AREK

A

RPAD

K

OWALSKI

XLVIII

Największe Głupstwo Tygodnia

XLVIII

Szachy

XLIX

Brydż

XLIX W pajęczynie
L

Czarna Księga

LI

Film

W

NUMERZE

TEORIA NON GRATA

Polska prokuratura i tak zwani rosyjscy

śledczy muszą stale ofi cjalnie informować,
że hipoteza zamachu w Smoleńsku została
wykluczona z braku dowodów. Inaczej do-
szłoby do gigantycznego skandalu między-
narodowego ze szkodą dla nich i dla polskich
władz. W dalszym ciągu nie zakończono
śledztwa prowadzonego przez wojskową
prokuraturę. Prokuratorzy w mundurach
już teraz – w przeddzień rocznicy katastrofy
smoleńskiej – ofi cjalnie jednak wykluczają
zamach. Czy możemy wierzyć, że są całko-
wicie bezstronni i zależy im jedynie na rze-
telnym i drobiazgowym wyjaśnieniu przy-
czyn śmierci załogi i pasażerów?

Czytaj na stronie VII.

Rosja coraz mniejsza

Wszystkie próby zatrzymania katastrofy demografi cznej

w Rosji podjęte w minionych latach zawiodły lub okazały się

niewystarczające. Liczba mieszkańców Federacji Rosyjskiej

wciąż spada. Według wstępnych wyników „ogólnorosyjskiego

spisu ludności”, jest ich o 2,2 miliona mniej niż w 2002 roku.

Maleje przy tym liczba rodowitych Rosjan, zaś coraz więcej jest

przedstawicieli mniejszości etnicznych, zwłaszcza muzułmanów.

Jaka jest przyszłość wschodniego imperium?

Czytaj

na

stronie

XXIV.

Czytaj na stronie VII.

CAŁA DEKADA SODOMITÓW

Kilka dni temu minęło dokładnie dzie-

sięć lat od dnia, w którym burmistrz
Amsterdamu „pobłogosławił” ofi cjalnie
pierwsze pary gejowskie i lesbijskie. Od
tamtej pory tylko w Holandii zawarto bli-
sko 15 tysięcy takich „małżeństw”. W śla-
dy Holendrów poszły rządy kilku krajów
europejskich. Jednak środowiska gejow-
skie nadal są niezadowolone. Wbrew ich
pragnieniom, takich „ślubów” jest nadal
stosunkowo niewiele.

Więcej na stronie XLIII.

background image

VI

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

POSTĘP W KRAJU

NCzc. Grzegorz Schetyna, mar-

szałek Sejmu, formalnie zaakcepto-

wał prośbę WCzc. Jarosława Kaczyńskiego
o uchylenie mu immunitetu w związku
z procesem, jaki wytoczył mu p.Roman
Giertych, który stwierdził, że za rządów
PiS p.Jarosław Kaczyński zbierał „haki”
na politycznych rywali. Lider PiS złożył
wtedy pozew, zarzucając p.Giertychowi
kłamstwo; ten odpłacił się oskarżeniem
p.Kaczyńskiego o zniesławienie.
P. Giertych założył sprawę cywilną i wniósł
o sprawę karną, która została zawieszona
ze względu na immunitet poselski.

Chcesz zyskać wroga – stwórz z nim

koalicję. Oj, będzie ciekawie.

Ponad 120 tys. podpisów zebrała Sekcja

Krajowa Oświaty i Wychowania NSZZ
„Solidarność” pod listem-apelem o
odwołanie JE Katarzyny Hall, minister
edukacji. Wg oświatowej „S”, p.Hall jest
najgorszym z dotychczasowych mini-
strów edukacji.

A za Giertycha z kolei protestowali

ci z postpeerelowskiego ZNP. I tak w
kółko Macieju. A wystarczy rozwiązać
to całe ministerstwo i problem zniknie.
Tylko czym będą zajmować się działacze
związków zawodowych? Nie daj Bóg i
oni okazaliby się niepotrzebni!

PKO BP, gdzie trwa walka o skład

zarządu, po cichu rozpoczęła pracę nad
zmianą logo. Może to ponoć pochłonąć
setki milionów złotych. Prestiżowy ma-
gazyn „The Banker” wycenił niedawno
jej wartość na 1 mld $ (ok. 3 mld zł),
a ubiegłoroczny ranking „Rzeczpospoli-
tej” wycenił markę PKO BP na
3,6 mld zł. Ponoć marka jest jednocze-
śnie i dobrodziejstwem, i przekleństwem
PKO BP. Nowa marka ma przyciągnąć
ludzi młodych, gdyż większość klientów
tego banku to starsza generacja Polaków,
która w naturalny sposób się wykrusza.
Zmiany logo nie będą rewolucyjne,
ale i tak trzeba będzie zmienić wystrój
i szyldy ok. 1200 placówek PKO BP.

Ciekawe, czy nowe logo spowoduje

zmniejszenie kolejek w tym banku, choć
być może jest to element tradycji, bo
bank ma korzenie peerelowskie, a do
dziś jest bankiem kontrolowanym przez
państwo.


Kilkaset tysięcy użytkowników inter-

netu w Polsce, którzy otrzymują faktury
e-mailem, musi poprosić dostawcę, by
je wydrukował i przesłał pocztą lub
kurierem, gdyż inaczej stracą prawo do
ulgi podatkowej. Absurd zniknie dopiero
w 2017 roku.

To i tak nieźle. Znamy takie absurdy,

których data zniknięcia nie jest nawet w
przybliżeniu znana.

Komisja Europejska stanowczo sprze-

ciwia się planom polskiego rządu, by
zabrać pieniądze przeznaczone na kolej i
dać je drogowcom. Dotacje muszą trafi ć
na modernizację torów, bo są one w
fatalnym stanie. Tymczasem rząd poprosi
KE o zgodę na nowy sposób wydawania
unijnych funduszy na kolej, by móc sku-
tecznie i szybko remontować torowiska
i skrócić czas przejazdu pociągów. KE
przyznaje pieniądze tylko na gruntowne
remonty, gdzie oprócz remontów torów
najdroższa jest automatyka systemów
sterowania – po to, by z torów mogły
korzystać pociągi z innych krajów.

Mniejsza o to, czy kolej, czy drogi. My

w tej sprawie proponujemy skończyć
z fi kcją – niech KE decyduje sama od

początku do końca, bo tylko robi się
bałagan. A nasz rząd na zieloną trawkę.
Przynajmniej tyle na tym zyskamy.

Wg RMF FM, władze Wrocławia,

zamiast łatać lokalne dziury, przekażą
aż 60 tys. €uro na przygotowanie rapor-
tu nt. stanu technicznego wrocławskich
dróg. Biurokraci zasłaniają się przepisa-
mi, które mówią, iż raz na pięć lat takie
oględziny muszą przeprowadzić.
Tyle że nie trzeba na to wydawać aż
60 tys. €uro, gdyż we Wrocławiu dziury
w drogach są rzeczą oczywistą i aby to
stwierdzić, wystarczy wyjść na ulicę lub
przejechać się samochodem, rowerem
albo autobusem.

A my proponujemy, że za jakieś

20 tys. €urosów policzymy wszystkie dziu-
ry w mostach wrocławskich. Obiecujemy,
fuszerki nie będzie, co do jednej.

JE Donald Tusk, premier rządu RP, od-

powiadając na wniosek ministra obrony
w sprawie podniesienia płac wojsko-
wym, stwierdził, iż aktualnie „nie jest
dobry czas na masowe i powszechne
podwyżki w tak czy inaczej rozumianej
sferze budżetowej”. Szef rządu zazna-
czył także, że zdaje sobie sprawę z
tego, iż służby mundurowe w Polsce są
„niedoszacowanymi fi nansowo grupami
zawodowymi”.

Warto odwołać się do tradycji i zezwo-

lić na branie okupu za jeńców branych w
takim Afganistanie.

Sejm znowelizował ustawę o przeciw-

działaniu narkomanii. Nowe przepisy
przewidują możliwość odstąpienia w
niektórych przypadkach od ścigania
za posiadanie małej ilości narkotyków.
Głosowanie poprzedziła kilkudziesięcio-
minutowa burzliwa dyskusja. Przeciwko
ustawie byli posłowie PiS. Zdaniem
JE Krzysztofa Kwiatkowskiego, noweli-
zacja da skuteczne narzędzia do ścigania
dilerów i leczenia osób uzależnionych.
Jego zdaniem, ustawa w żadnym stopniu
nie oznacza legalizacji narkotyków.

Podejrzewamy, że co najmniej jedna

posłanka z PiS była na niezłych dopala-
czach – tak burzliwie dyskutowała.

Rosną ceny paliw na stacjach benzy-

nowych. SLD nawołuje, by rząd na trzy
miesiące obniżył akcyzę od paliw,
a JE Waldemar Pawlak, wicepremier,
zrzuca problem na koncerny paliwowe i
sugeruje zmniejszenie marży kontrolowa-
nym przez rząd Orlenowi i Lotosowi.

Akcyzę to należy znieść w ogóle, a nie

zmniejszać na trzy miesiące.

Wg „Super Expressu”, prezy-

dium Sejmu w ostatnim dniu

urzędowania p.Bronisława

Komorowskiego jako mar-

szałka Sejmu przyznało sobie

kilkudziesięciotysięczne

premie za „intensywną pracę

po katastrofi e smoleńskiej”.

Wówczas marszałek Komo-

rowski musiał pełnić również

funkcję p.o. prezydenta,

a WCzc. Ewa Kierzkowska

wraz z marszałkiem Niesio-

łowskim zostali we dwójkę

w Sejmie, który „musiał nor-

malnie pracować”.

W zasadzie jest sprawiedliwie:

PiS z katastrofy wynosi korzyści
polityczne, PO fi nansowe. Tak się
bawi za nasze pieniądze nasza,
pożal się Boże, „klasa polityczna”.

F

OT

. W

IKIPEDIA

background image

VII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Nie jest problemem spowodować czyjąś
śmierć. Problemem jest spowodować
śmierć naturalną.

W. I. Lenin

N

ie ma przesłanek uzasadniających
tezę o zamachu, więc ta hipoteza
śledcza została wykluczona – po-
wiedział w piątek na konferencji

prasowej prokurator generalny RP Andrzej
Seremet. W ten sposób szef polskich śled-
czych odpowiedział na pytanie, czy są ja-
kieś przesłanki przemawiające za tym, że
prezydent Kaczyński został zamordowa-
ny. Według Seremeta, jest to niemożliwe,
bo nie ma na to żadnego dowodu. Rzecz
jasna, nie można w sposób wyczerpujący
tego uzasadnić, bo akta są wciąż chronio-
ne tajemnicą śledztwa. Jak na ironię, kon-
ferencja odbyła się 1 kwietnia, co można
odczytać jako primaaprilisowy żart i kpinę
ze społeczeństwa.

Kłamstwo goni kłamstwo

Co takiego zrobiła prokuratura nadzoro-

wana przez Andrzeja Seremeta, aby dojść
do prawdy? W książce „Zamach w Smo-
leńsku” (wyd. Bollinari Publishing House,
2011) przedstawiłem to dokładnie krok

po kroku. Z ciekawszych faktów warto
przypomnieć, że pierwszym problemem
prokuratury było to, że w Ministerstwie
Sprawiedliwości i w Prokuraturze Gene-
ralnej nie było pieniędzy przeznaczonych
na wypadek nagły, a z konta resortu nie
można było pobrać pieniędzy, bo bank w
sobotę był nieczynny, zaś karty umożli-
wiającej wypłatę z bankomatu nie było w
resorcie... ani jednej (sic!). W końcu pro-
kuratorzy musieli pojechać do Smoleńska,
używając własnych, prywatnych pienię-
dzy i prywatnych kart kredytowych. Gdy
wrócili, musieli niepotrzebnie tracić czas
na załatwienie formalności umożliwiają-
cych ubieganie się o zwrot pieniędzy. Na
miejsce tragedii polscy prokuratorzy do-
tarli wieczorem – wcześniej się nie udało
przybyć. Z kolei prokurator Marek Pasio-
nek – najbardziej doświadczony spośród
polskich śledczych – część czasu w Rosji
spędził na zwiedzaniu Moskwy, ponieważ
przełożeni spóźnili się z wysłaniem do
Rosji dokumentów poświadczających, że
jest ofi cjalnym przedstawicielem strony
polskiej. Podobnych przykładów „rzetel-
ności” polskiej prokuratury były dziesiąt-
ki. Transmisję konferencji prasowej pro-
kuratora Seremeta z pewnością oglądali
najbliżsi Przemysława Gosiewskiego i
Zbigniewa Wassermanna, którzy od wielu

L

ESZEK

S

ZYMOWSKI

Teoria

non grata

Polska prokuratura i rosyjscy „śledczy”
muszą ofi cjalnie informować, że hipo-
teza na temat zamachu w Smoleńsku
została wykluczona z powodu braku do-
wodów. Inaczej doszłoby do gigantycz-
nego skandalu międzynarodowego ze
szkodą dla nich i dla polskich władz.

F

OT

. www

.prezydent.pl

miesięcy nie mogą wymóc na prokura-
turze, by dokonała ekshumacji zwłok, o
którą wnioskowali już latem. Z pewno-
ścią dla tych krewnych słowa Seremeta
brzmiały niezwykle „wiarygodnie”.

Sposób weryfi kacji

Jestem ciekaw, w jaki sposób weryfi ko-

wano wersję o zamachu. Kilka miesięcy
temu, po jednym z artykułów w „NCz!”
zostałem przesłuchany w wojskowej pro-
kuraturze jako świadek w sprawie kata-
strofy. Przesłuchująca mnie prokuratorka
(skądinąd miła i atrakcyjna fi zycznie)
chciała dowiedzieć się, dlaczego forsuję
tezę o zamachu. Tłumaczyłem, że wyni-
ka to z logicznych przesłanek, z polityki
imperialistycznej Rosji, z zachowania
samych Rosjan po katastrofi e, wreszcie z
tego, co wydarzyło się w Polsce, kto prze-
jął później władzę i jak układają się rela-
cje z Rosją. Padło więc pytanie, kto miał-
by zabić prezydenta. Odpowiedziałem, że
moim zdaniem rosyjskie służby specjalne.
Wtedy padło kolejne pytanie: czy świa-
dek widział lub słyszał rozmowę lub był
obecny na spotkaniu, w trakcie którego
wydano wyrok śmierci na Kaczyńskiego
lub był świadkiem jakiegokolwiek innego
zdarzenia wskazującego na organizację
zamachu (sic!!!). Zgodnie z prawdą od-

KRAJ

background image

VIII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

KRAJ

powiedziałem, że nie. Wówczas
postraszono mnie odpowiedzial-
nością karną za składanie fałszy-
wych zeznań itp. Jeśli cała hipo-
teza zamachu była weryfi kowana
w taki sam sposób, jak wyglądało
przesłuchanie mojej osoby, to nic
dziwnego, że prokurator Seremet
mógł w piątek niefrasobliwie tę
tezę wykluczyć, patrząc prosto w
oczy telewizyjnych kamer.

Niewygodna teza

Trzeba wziąć pod uwagę, że

prokurator Seremet musiał być
obarczony politycznym prag-
matyzmem. Ten zaś wymusza
dzisiejsza rzeczywistość. Po
10 kwietnia niepodzielnie spra-
wująca władzę Platforma Obywa-
telska zapowiadała nowy rozdział
w historii polsko-rosyjskich sto-
sunków. Polega on na tym, że Pol-
ska ustępuje Rosji we wszystkim,
a Rosja w rewanżu nie daje Polsce
nic. Po 10 kwietnia przetrzebio-
no i częściowo spalono archiwa
przejęte po byłych Wojskowych
Służbach Informacyjnych i zdeponowane
w Pałacu Prezydenckim. Umożliwiło to
zlikwidowanie materiałów kompromitują-
cych ludzi związanych z WSI, co z kolei
tamtemu środowisku bardzo pomogło. Od
10 kwietnia ludzie dawnej WSI trafi ają
znów na atrakcyjne posadki w instytucjach
podległych prezydentowi (m.in. w BBN),
co pomaga Rosji kontrolować jedną swo-
ją agenturę przy pomocy drugiej agentury.
Polska zdecydowała się również na umo-
rzenie Gazpromowi ponad 1,2 mld złotych
długu, w zamian za co podpisano nową
umowę gazową, jeszcze bardziej nieko-
rzystną dla Polski niż poprzednia. Polska
przestała również popierać aspiracje nie-
podległościowe Gruzji i wycofała się z
odbudowy suwerenności energetycznej.
Ten sposób rozumienia „dobrych” relacji
polsko-rosyjskich jest dla nas perspektywą
zgubną, ale wymusza to, by o wschodnich
sąsiadach wypowiadać się zawsze w sa-
mych superlatywach.

Bez wyjścia

Prokurator Andrzej Seremet nie miał

więc innego wyjścia niż powiedzieć, że
nie ma żadnych ofi cjalnych przesłanek
uwiarygodniających tezę o zamachu. Ta-
kie stanowisko oczywiście świadczy o
prokuratorze generalnym jak najgorzej.
Tym bardziej jeśli weźmie się pod uwagę,
że część dowodów uwiarygodniających
tezę o zamachu znajduje się w depozycie
tajnym wojskowej prokuratury. Są tam

m.in. wyniki ekspertyz aparatów telefo-
nicznych pasażerów tupolewa. Wynika
z nich, że co najmniej z kilku telefonów
zarejestrowano połączenie wychodzące w
czasie zbliżonym do katastrofy lub bez-
pośrednio po niej. Przykładem może być
choćby telefon należący do śp. Zbignie-
wa Wassermanna, włączony na terenie
Rosji 10 kwietnia nad ranem. Utajniono
również ekspertyzę fonoskopijną wyko-
naną w Laboratorium Kryminalistycznym
ABW, która wykazała, że tajemnicze od-
głosy zarejestrowane na fi lmie nagranym
w Smoleńsku telefonem komórkowym
to wystrzały z pistoletów typu Makarow
– używanych bardzo często przez rosyj-
skich milicjantów i funkcjonariuszy taj-
nych służb. Te i inne ekspertyzy opatrzo-
ne zostały klauzulami „Tajne” lub „Ściśle
tajne”. Zgodnie z ustawą takimi gryfami
mogą być opatrzone jedynie dokumenty
zawierające informacje, „których ujaw-
nienie spowodowałoby istotną szkodę dla
bezpieczeństwa państwa”. Czy naprawdę
ujawnienie, że telefon Zbigniewa Was-
sermanna został włączony po ofi cjalnym
momencie katastrofy, to informacja, która
może wywrócić Polskę do góry nogami?

Skandal dyplomatyczny

Wyobraźmy sobie sytuację, że prokura-

tor Seremet i prokurator Parulski odpo-
wiedzieliby inaczej: hipoteza zamachu
jest nadal weryfi kowana. Oznaczałoby
to, że dwóch najważniejszych polskich

prokuratorów ofi cjalnie przyznaje, że
nie wykluczono jeszcze wersji zakłada-
jącej, że polski prezydent mógł zostać
zamordowany przez Rosjan. Jaka byłaby
reakcja? Ambasador rosyjski musiałby
złożyć formalny protest wobec działań
polskiego rządu. Sprawa wywołałaby
skandal dyplomatyczny na arenie mię-
dzynarodowej, bo zostałoby to odebra-
ne jako ofi cjalne oskarżenie Rosji przez
urzędnika państwa polskiego.

Bez precedensu

Sprawa byłaby o tyle precedensowa,

że w najnowszej historii nie jest znany
przypadek, aby jedno państwo oskarżało
drugie o zabójstwo swojego prezydenta.
Wyjątkiem są republiki lub terytoria aspi-
rujące do niepodległości (np. Czeczeni
oskarżają Rosjan – zupełnie zresztą słusz-
nie – o zabójstwo prezydenta Dżochara
Dudajewa). Gdyby więc prokurator Se-
remet lub prokurator Parulski stwierdzili,
że doszło do zamachu, byłaby to rzecz ab-
solutnie niebywała. Mogłoby to bowiem
zostać odebrane jako ofi cjalne oskarżenie
Rosji o morderstwo polityczne na głowie
suwerennego teoretycznie państwa. Trud-
no sobie wyobrazić, aby pozostało to bez
reakcji. Rosjanie musieliby odpowiedzieć
ostro, potem zaczęłyby się sankcje i mię-
dzynarodowa awantura.

Ponieważ i Polska, i Rosja należą do

ONZ, organizacja formalnie byłaby zo-
bowiązana do wyjaśnienia sprawy. To
można byłoby zrobić tylko w jeden spo-
sób: powołując specjalną komisję do jej
wyjaśnienia. Taki pomysł podchwyciły-
by państwa rywalizujące z Rosją (USA,
Chiny, Japonia, Indie). Działanie jakie-
gokolwiek tworu oczywiście musiałoby
obnażyć prawdziwą rolę Rosjan, ale po-
kazałoby też katastrofalną nieudolność
polskiego rządu i polskiej prokuratury.
Prawda byłaby więc niewygodna zarów-
no dla strony polskiej, jak i rosyjskiej.
Tym bardziej że samego Tuska posta-
wiłoby to w dwuznacznym świetle w
oczach rosyjskich mocodawców. Temu
wszystkiemu zapobiegło jedno zdanie
wypowiedziane przez prokuratora gene-
ralnego Andrzeja Seremeta. Co będzie
dalej, łatwo przewidzieć. Zaczną się dal-
sze oskarżenia strony polskiej i dalsze
obarczanie winą Bogu ducha winnych
pilotów. Będzie też utrwalanie serwili-
zmu wobec Rosji, nazywanego „przyjaź-
nią” lub „dobrymi stosunkami”. Matusz-
ka Rossija
po wypowiedziach Seremeta
może być spokojna. W końcu sam Tusk
nazywał tego ostatniego człowiekiem
godnym zaufania.

L

ESZEK

S

ZYMOWSKI

Zamachu nie było, bo... to popsułoby

stosunki z Rosją

background image

IX

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Puszcza cz. V

Daje

Żbik

W Sarny

Szpik

D

DARIUSZ BRZÓSKA-BRZÓSKIEWICZ

KRAJ

Kongres
Nowej
Prawicy

F

OT

. R.W

A

TRAS

D

o czego konieczna jest Prawica
– nie będę tłumaczył. Dlaczego
od 20 lat posuwa się nam roz-
maite łże-prawice – nie będę

tłumaczył. Dlaczego trzeba przyjechać na
Kongres Prawicy?

Bo trzeba swoją obecnością dać świa-

dectwo Prawdzie. Bo chodzi o to, by na
sali zasiedli ludzie bijący brawo lub gwiż-
dżący we właściwych momentach, a nie
ludzie przypadkowi, z ulicy.

Oczywiście każdy może przyjść – jeśli

dostanie się na salę. Natomiast osoby, które
zarezerwują sobie miejsce siedzące, będą
je miały zagwarantowane – oczywiście o
ile uczynią to odpowiednio wcześniej.

Uczestnictwo w Kongresie jest bezpłat-

ne. Rezerwacja miejsca – też. Niestety,
by sobie miejsce zarezerwować, trzeba to
zrobić przez internet. Oczywiście można
wysłać list na adres Redakcji, ale poczta
idzie długo...

Natomiast każdy chyba ma w rodzinie

kogoś, kto ma dostęp do Sieci – i umie
posługiwać się komputerem. Trzeba go
poprosić – i on to jednym kliknięciem za-
łatwi.

Zgłosić się można np. na moim portalu.

Na znajdującym się tam blogu co parę dni
będzie powtórzona lista adresów – wystar-
czy otworzyć adres swojego okręgu wybor-
czego i wysłać zgłoszenie. Można też wejść
na stronę http://www.upr-wip.pl – a tam
jest elegancki formularzyk do szybkiego
wypełnienia i kliknięcia.

Po co te okręgi? Po to, że usadzimy Pań-

stwa w ten sposób, by ludzie z jednego
okręgu siedzieli obok siebie. W ten spo-
sób będziecie mogli Państwo od razu na
miejscu nawiązać kontakt organizacyjny.

Nie ukrywajmy: idziemy w tych wybo-

rach po sukces. Nie liczymy na więcej niż
na 15% głosów – bo wiadomo, że tylko
taki procent ludzi jest w stanie zrozumieć
to, o czym mówimy. Ale w naszej sytu-
acji, gdy reżymowe media starają się nas
przemielić na miazgę, nawet 10% byłoby
znośnym rezultatem.

Z drugiej strony: jeśli nie my, to kto? Je-

śli nie teraz, to kiedy? PO i PiS robią, co
mogą, by zniechęcić do siebie wyborców.
PSL zraża sobie elektorat na wsi. Jedynie
SLD robi karierę, krytykując rzekomą
„prawicę u władzy” – ale wyborcy Prawi-
cy na SLD nie zagłosują.

Do wyborów jeszcze sześć miesięcy.

Nie ulega wątpliwości, że sytuacja fi -
nansowa „Rządu” jeszcze się pogorszy.
W takiej zaś sytuacji jest z kolei możliwy
o wiele lepszy wynik – bo mogą na nas
zagłosować ludzie pod hasłem: „Nie rozu-
miemy, o czym Wy
tam mówicie – ale
mówicie inaczej niż
ONI, więc jest szan-
sa, że wreszcie będzie
inaczej”.

Nie budźmy płon-

nych nadziei – bo
wiążą się one z kry-
zysem w kraju. Nie
życzymy go sobie.
Ale też nie może-
my zamykać oczu,
że władza wymyka

się IM z rąk. Najlepszym dowodem jest
działalność co światlejszych ludzi w służ-
bach specjalnych – widząc nieudolność
PO, próbowali coś zrobić z PJN. Obec-
nie zrezygnowali, bo p.Joanna Kluzik-
Rostkowska i p.Elżbieta Jakubiakowa są
niereformowalne. Teraz próbują rozbijać
od wewnątrz PO....

Bo dla NICH wszystko jest lepsze niż

zwycięstwo Prawicy. Cóż można IM po-
wiedzieć?

Chyba: „Nie lękajcie się!”.

J

ANUSZ

K

ORWIN

-M

IKKE

background image

X

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

KRAJ

W

lutym
ub. roku
Sąd
Okrę-

gowy w Piotrkowie Try-
bunalskim skazał lidera
Samoobrony Andrzeja Leppera na dwa
lata i trzy miesiące pozbawienia wol-
ności, a byłego posła tej partii Stanisła-
wa Łyżwińskiego na pięć lat więzienia.
Łyżwiński usłyszał siedem zarzutów, w
tym zgwałcenia w swym biurze posel-
skim w Tomaszowie Mazowieckim ko-
biety ubiegającej się o stanowisko wójta
i wykorzystywanie seksualne działaczek
Samoobrony. Wszystkie zarzuty dotyczą
lat 1999-2003.

Błędy proceduralne

Jako powód uchylenia wyroku wię-

zienia dla Leppera podano błędy pro-
ceduralne popełnione przez sąd pierw-
szej instancji. Sąd w Łodzi zauważył,
że część wniosków obrońców nie była
uwzględniania. Uznał także, że naru-
szono przepisy prawa do obrony Lep-
pera, oddalając wnioski dowodowe
oskarżonego na tzw. alibi. Wnioski te
mogły pozwolić udowodnić, że osoba
oskarżona nie była obecna w miejscu i
czasie, które wynikają z treści zarzutów.
Andrzej Lepper nie krył satysfakcji,
chętnie komentował postanowienie
sądu. Ubolewał nad losem swego ko-

Sąd Apelacyjny w Łodzi
uchylił wyrok dla lidera
Samoobrony Andrzeja
Leppera w sprawie po-
tocznie i na potrzeby
mediów nazywanej sek-
saferą i skierował do
ponownego rozpoznania.
Zmniejszył również do
trzech i pół roku karę dla
byłego posła tej partii
Stanisława Łyżwińskie-
go, który jest już prawo-
mocnie skazany i część
odsiadki zaliczono mu na
poczet kary. Sprawa wra-
ca co jakiś czas na pierw-
sze strony gazet i do
serwisów informacyjnych
ze względu na popular-
ność, jaką zyskała przed
laty. To prezentacja skut-
ków pewnej akcji, która
zatrzęsła sceną politycz-
ną w Polsce na przełomie
2006 i 2007 roku.

lutym
ub roku

Odsłony z Lepperem

R

AFAŁ

P

AZIO

LEPPER I ŁYŻWIŃSKI

MIELI W TEJ SPRAWIE

DZIAŁAĆ WSPÓLNIE

I W POROZUMIENIU

F

OT

. R. P

AZIO

background image

XI

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

KRAJ

R

E

K

L

A

M

A

legi partyjnego – Stanisława Łyżwiń-
skiego. Krytykował postawę Anety
Krawczyk, między innymi za na-
ruszanie dobra własnego dziecka,
którego zostało w całą sprawę
skojarzone.

Lepper jednak nadal bę-

dzie musiał się bronić.
Sąd stwierdził błędy
proceduralne, ale proces
rozpocznie się niejako
od nowa. Lider Samo-
obrony cały czas pró-
buje udowodnić, że ni-
gdy nie był przełożonym
Anety Krawczyk, więc
wiele zarzutów wobec nie-
go nie ma podstaw.

Zwijanie organizacji

Samoobrona jako organizacja poli-

tyczna została wypchnięta ze sceny po-
litycznej właśnie przez tzw. seksaferę.
Tego typu metoda dosyć skutecznie po-
zwala walczyć z politycznym przeciw-
nikiem. Andrzej Lepper jest przekonany,
że Samoobrona będzie istnieć. Pewnie
jest w stanie utrzymać grono zwolen-
ników, zachować resztki struktur. Poza
tym bazuje na swojej rozpoznawalności.
Czy Lepperowi uda się zbudować taką
pozycję partii, jaką miała przed laty? To
raczej mało prawdopodobne, gdyż przy
obecnej dominacji czterech podmiotów
politycznych już dziś prezes partii nie
jest w stanie podejmować bieżących
działań. Ponadto tak zwany elektorat
wiejski skutecznie zagospodarowuje
partia Jarosława Kaczyńskiego.

Dodatkowo proces utrudnia prowa-

dzenie działalności politycznej. Lepper
cały czas zapewnia, że udowodni swoją
niewinność, a jeśli będzie trzeba, skie-
ruje sprawę do Europejskiego Trybunału
Praw Człowieka w Strasburgu. Z kolei
Stanisław Łyżwiński nie pojawia się na
rozprawach. Przysyła zwolnienia lekar-
skie, porusza się na wózku inwalidzkim.

Sprawa będzie miała jeszcze wiele od-

słon. Sąd apelacyjny zwrócił uwagę, że
uchylenie wyroku w sprawie Leppera
znajdzie swoje odniesienie
do odpowiedzialności Łyż-
wińskiego. Co do dwóch za-
rzucanych czynów, zarówno
Lepper, jak i Łyżwiński mieli
w tej sprawie działać wspólnie
i w porozumieniu. Dlatego,
zdaniem Sądu Apelacyjnego,
przy ponownym rozpoznaniu
sprawy może mieć to znacze-
nie dla ustaleń i zakresu odpo-
wiedzialności Łyżwińskiego.

litycznej właśn
Tego typu meto
zwala walczyć
nikiem. Andrze
że Samoobron
jest w stanie u
ników, zachow
tym bazuje na s
Czy Lepperow

Sąd Apelacyjny uznał, że wyrok dotyczą-
cy Stanisława Łyżwińskiego jest prawo-
mocny. Zaliczono byłemu posłowi w po-
czet kary okres przebywania w areszcie,
w którym spędził prawie dwa i pół roku.
Żona byłego posła, Wanda Łyżwińska,
zapowiedziała zaskarżenie wyroku do Eu-
ropejskiego Trybunału Praw Człowieka w
Strasburgu.

Zamach stanu?

Prezentowana początkowo jako

Aneta K. rozmówczyni dziennikarza
„Gazety Wyborczej” Marcina Kąckiego
oskarżała w 2006 roku Andrzeja Lep-
pera oraz Stanisława Łyżwińskiego o
żądanie korzyści w postaci stosunków
seksualnych w zamian za pracę w biu-
rze poselskim, a samego Łyżwińskiego
także o uzależnianie wypłacania pensji
od odbycia stosunku.

Po artykule zeszła lawina. Oskarżenia

wobec polityków prezentowane były w
programie „Teraz MY!” w TVN, gdzie
kobieta wystąpiła już pod pełnym nazwi-
skiem Aneta Krawczyk. Po programie wsz-
częto śledztwo w sprawie zarzutów. Każ-
dy ruch prokuratury, na przykład badanie
DNA dotyczące ustalenia ojcostwa dziec-

KRAJ

go – Stanisława Łyżwiń-

tykował postawę Anety

między innymi za na-

bra własnego dziecka,

ało w całą sprawę

nak nadal bę-

się bronić.

dził błędy

, ale proces

się niejako
ider Samo-

czas pró-

dnić, że ni-

przełożonym

wczyk, więc

ów wobec nie-

dstaw.

rganizacji

a jako organizacja poli-

ła wypchnięta ze sceny po-

śnie przez tzw seksaferę

aśn

Sąd Apelacyjny uznał że wyrok dotyczą

ka Anety

Krawczyk,

był pilnie śle-

dzony przez dzien-

nikarzy.

9 grudnia 2006 roku pod-

czas konferencji prasowej An-

drzej Lepper stwierdził, że akcja

skierowana w Samoobronę ma na
celu dokonanie zamachu stanu i oba-

lenie legalnie wybranego rządu. Jego

pogląd podzielił drugi wicepremier w

rządzie – Roman Giertych. Postępowa-

nie przed sądem toczyło się jednak nadal.
24 sierpnia 2007 roku prokurator Proku-
ratury Okręgowej w Łodzi przedstawił
posłowi Stanisławowi Łyżwińskiemu
siedem zarzutów, m.in.: oferowania Ane-
cie Krawczyk pracy w zamian za „ko-
rzyść seksualną”, zmuszania jej i dwóch
innych kobiet do usług seksualnych, na-
kłaniania Anety Krawczyk do dokonania
aborcji. 8 listopada 2007 roku prokurator
łódzkiej Prokuratury Okręgowej przed-
stawił szefowi Samoobrony RP Andrze-
jowi Lepperowi m.in. zarzuty żądania i
przyjmowania korzyści o charakterze
seksualnym od Anety Krawczyk.

11 lutego 2010 roku, po prawie dwóch

latach procesu, Sąd Okręgowy w Piotrko-
wie Trybunalskim skazał nieprawomoc-
nie Andrzeja Leppera na karę dwóch lat i
trzech miesięcy, a Stanisława Łyżwińskie-
go na karę pięciu lat pozbawienia wol-
ności bez zawieszenia wykonania kary.
Uzasadnienie wyroku zostało utajnione.
W tym samym dniu Stanisławowi Łyż-
wińskiemu uchylono tymczasowy areszt,
który opuścił karetką. Lepper i Łyżwiński
złożyli następnie apelacje od wyroku.

30 marca 2011 roku Sąd Apelacyjny w

Łodzi skierował sprawę Andrzeja Lep-
pera oraz dwóch zarzutów Stanisława
Łyżwińskiego, dotyczących ich działań
wspólnie i w porozumieniu, do ponow-
nego rozpoznania przez Sąd Okręgowy.

background image

XII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

KRAJ

W

debacie tej obok lidera Til-
tu, który jest podobno wy-
znawcą buddyzmu, wzię-
li jeszcze, jak wiadomo,

udział: Zbigniew Hołdys, mówiący o so-
bie, że jest „człowiekiem uduchowionym,
nie religijnym”, gdyż „religia jest sprawą
intymną każdego człowieka”, oraz Pa-
weł Kukiz, autor słynnego onegdaj songu
„ZChN zbliża się”, na temat którego miał
powiedzieć, iż „tekst jest antykościelny,
uważam bowiem, że współczesny Kościół
nie służy Bogu. To przekonanie wzięło się
z mojej obserwacji życia”. Debatę pro-
wadzoną w cyklu „Drugie śniadanie mi-
strzów” prowadził Marcin Meller, od kil-
ku lat redaktor miesięcznika „Playboy”,

skierowanego do przyrodników, a

głównie do miłośników „kró-

liczków”.

Wspomniana debata

odbyła się wkrótce

po tym, jak podobny

szoł w stylu „Mam

talent” zaprezen-

towali polskiej
widowni dwaj
„giganci” od eko-

nomii, tj. obecny

minister Rostowski

i były minister Bal-

cerowicz. Strach po-

myśleć, co będzie dalej,

zwłaszcza że praktycznie na-

tychmiast po zakończeniu ka-

riery sportowej o polityczne ko-

mentarze pokusił się sam mistrz

Adam Małysz, któremu nawet lide-

rzy partii chłopskiej zaproponowali in

blanco „jedynkę” na listach wyborczych

podczas zbliżających się wyborów par-

lamentarnych. Wprawdzie pani pro-
fesor Staniszkis próbowała mistrza

nieco otrzeźwić, sugerując, by zamiast

o polityce, wypowiadał się raczej o sko-

kach narciarskich, ale przecież i ta rada

nie była zbyt rozsądna, gdyż w ta-

kim razie kto miałby prawo wypo-

wiadać się na tematy polityczne?

Chcąc nie chcąc, musielibyśmy

powrócić do starego, wypróbo-

wanego hasła: „literaci do piór,

studenci do nauki, robotnicy do

fabryk” i – jak po cichu dodawa-

no – „politycy do koryta”. Problem
oczywiście nie polega na tym, że na
tematy polityczne wypowiadają się

sportowcy, piosenkarze, gitarzyści

czy miłośnicy „króliczków”, ale na tym,
że w dzisiejszej ochlokracji sądom takich
celebrytów na tematy, o których nie mają
zielonego pojęcia, przypisuje się większą
wagę niż są one faktycznie warte. Winni
tego stanu rzeczy nie są celebryci, lecz
politycy, którzy specjalnie tak konstruują
system debaty publicznej, aby zamknąć ją
w kontrolowanych przez siebie ramach.
To, że prywatna stacja telewizyjna zapro-
siła do swojego studia wymienionych na
wstępie szarpidrutów i pozwoliła „deba-
tować” im z premierem polskiego rządu,
nie budzi większego zdziwienia – nato-
miast dziwić może fakt, że premier, nie
mający czasu na podobne „kwękolenia” z
reprezentantami innych sił politycznych,
ma ten czas na podobne kawiarniane
rozmówki z celebrytami estrady. Jeżeli
mająca się za poważną siłę polityczną i
tworząca koalicję rządową partia oferuje
w ciemno pierwsze miejsce na liście wy-
borczej z dowolnego (do wyboru) okręgu
wyborczego skoczkowi narciarskiemu,
który swoją pierwszą polityczną dwuzda-
niową wypowiedź ujawnił światu i Polsce
zaledwie kilkanaście dni temu, to jak ten
fakt należy rozumieć w odniesieniu do
poziomu krajowej polityki, jak i poziomu
samej tej partii? Z faktu tego wynika, że
partia ma głęboko w nosie merytoryczny
poziom swoich posłów, bo przecież trudno
przypuszczać, by jej działacze nie zdawali
sobie sprawy, że pojęcie mistrza Adama o
makroekonomii, prawie, zarządzaniu pań-
stwem, polityce międzynarodowej i temu
podobnych drobiazgach, na których po-
winien rozumieć się poseł, nie jest szcze-
gólnie wysokie. Z drugiej strony skoro
zakładają, że wyborcy in gremio wybiorą
sobie na posła znanego sportowca tylko
dlatego, że dobrze skacze, pływa czy gra
w piłkę, to oznacza, że mają bardzo niskie
mniemanie o rozumie tychże wyborców.
Ten rozum polityczny wyborców jest, jaki
jest, ale politycy, zamiast – co jest ich po-
winnością – podnosić ten poziom na wyż-
szy szczebel, świadomie jeszcze bardziej
ogłupiają naród, aby tym łacniej wma-
wiać w niego brak wyborczej alternatywy.
Przecież wspomniana debata Rostowski-
Balcerowicz osiągnęła swój prawdziwy
cel, tj. zasugerowała sporej części pu-
bliczności, że alternatywą jest tylko to, co
głosi jeden z tych dwóch guru – w końcu
nawet największa partia opozycyjna głosi
w tej sprawie to samo, co powtarza Balce-
rowicz. Także Tusk, powtarzający głośno,

„Pracy nie ma, kasy coraz
mniej,/ politycy zapewniają
nas, że wszystko jest OK,/
zasypują nas słowami, które
nie mają znaczenia./ Już
dość mam wysłuchiwania
ich majaczenia” – wyśpie-
wuje zespół Tilt, którego
liderem jest ten sam
Tomasz vel
Tomek Lipiński,
który był jednym z uczestni-
ków debaty premiera Tuska
z szarpidrutami.

Na politycznym przednówku

K

RZYSZTOF

. M. M

AZUR

ku lat redaktor miesięcz

sk

s

ierowanego do

głównie do m

liczków”

Wspo

odby

po

sz

ta

to
w

no

mi

i by

cerow

myśleć, c

zwłaszcza ż

tychmiast po

riery sportowej

mentarze pokusi

Adam Małysz, któ

rzy partii chłopskiej

blanco „jedynkę” na lis

podczas zbliżających

mentarnych. Wpra

sor Staniszkis pr

co otrzeźwić, suge

lityce, wypowiada
h narciarskich, ale

nie była zbyt rozsą

kim razie kto mia

wiadać się na tem

Chcąc nie chcą

K

RZYSZTOF

. M. M

AZUR

f

n
o
t

sp

pod

lam
fes

niec

o po

kach

n

F

OT

. www

.nato.int

background image

XIII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

KRAJ

że wybory może jednak wygrać Kaczyń-
ski, wypowiada takie antypiarowskie sądy
tylko dlatego, aby nadal podtrzymywać w
narodzie złudzenie bezalternatywności
politycznego wyboru. Obecnym siłom
politycznym zależy, aby ludzie jak najdłu-
żej trwali w przeświadczeniu, że nie mają
politycznej alternatywy, a obecny podział
sceny politycznej stanowi optimum poli-
tycznej ewolucji i jej koronę stworzenia.

Kto kogo ukąsił

Nie może być inaczej, gdyż większość

polityków okupujących nasz parlament to
niedouczeni ambicjonerzy, których posła-
mi i senatorami uczyniły osobiste znajo-
mości i oportunizm, każący im zapisywać
się w odpowiednim czasie do odpowied-
niej partii, do których, jak wiadomo, czę-
sto przechodzili z innych ugrupowań – i to
bez konieczności zmiany poglądów. Jak
przypomniałem kiedyś na tych łamach,
posłanka Kluzik-Rostkowska, kiedy jesz-
cze była duszeńką Kaczyńskiego, wspo-
minała, że na pomysł, aby zostać posłanką,
wpadła sama, płynąc stylem grzbietowym
na jednym ze stołecznych basenów, który
to basen – jeśli dobrze pamiętam wspo-
mnienia posłanki – miał przeszklony
dach. Oczywiście z tym „wymyśleniem”
sobie mandatu poselskiego było zapewne
analogicznie jak w anegdocie o pucybu-
cie, który pracował, pracował, pracował,
aż w końcu odziedziczył milionowy spa-
dek i został milionerem. W przypadku
posłanki tym spadkodawcą, a właściwie
obdarowującym, był prezes Kaczyński,
natomiast faktem jest, że pani Kluzik,
będąc już „na swoim”, zażarcie walczy o
głosy różnych grup społecznych, a nawet
„narodowości”, gdyż ostatnio zadekla-
rowała, że „jest Ślązaczką i jest Polką”.
Poparli ją w tym natychmiast polityczni
stronnicy, tj. unioposłowie Kowal i Migal-
ski. Wspominam o tym fakcie dlatego, że
sam poruszyłem niedawno temat „śląski”,
a uczyniłem to, zanim prezes Kaczyński
wypowiedział publicznie podobne przy-
puszczenia co do prawdziwej natury pew-
nych krajowych ruchów na rzecz autono-
mii, z Ruchem Autonomii Śląska na czele.
Pomijając chwilowo główny temat sporu,
warto byłoby dowiedzieć się, jaką naro-
dowość pani posłanka wpisze lub już wpi-
sała w ankiecie spisowej w rubryce „na-
rodowość”, zwłaszcza że kto jak kto, ale
poseł powinien pierwszy stosować się do
przepisów państwowych, a jak wiadomo,
polskie prawo nie uznaje śląskiej mniej-
szości narodowej, uznając Ślązaków, tak
samo jak Kaszubów, za grupę etnogra-
fi czną. Tymczasem PiS-owscy działacze
nie zaapelowali o nic innego jak tylko o

deklarowanie przez ludność Śląska naro-
dowości polskiej, co wystarczyło posłan-
ce Kluzik-Rostkowskiej do wystawienia
Kaczyńskiemu opinii, jakoby jeszcze „nie
otrząsnął się (...) ze związków z Romanem
Giertychem”, a poseł Migalski wyraził
się nawet o „ukąszeniu giertychowskim”
i przechodzeniu PiS z pozycji piłsudczy-
kowskich na pozycje endeckie. Ale czy
tylko politycy zwariowali od tej obłudy?
Jasne, że nie, gdyż żeby było śmiesznej,
jak tylko politycy PJN (chociaż nie tylko
vide wypowiedzi np. ministra Nałęcza
czy posła Siwca) oskarżyli PiS-owców
o „ukąszenie giertychowskie”, prawie w
tym samym czasie pozujący na nowo-
czesnego endeka redaktor Ziemkiewicz
postawił w „Rzeczpospolitej” taką oto
opinię: „Dobrym przykładem tej budzącej
mój wstręt tendencji jest działalność syna

i dziedzica przywołanego przed chwilą
byłego członka Rady Konsultacyjnej przy
Jaruzelskim, Romana (...). Teraz były li-
der LPR, już nie minister, nie poseł, nie
prezes, ale tylko (czy może »aż«?) mece-
nas Giertych usiłuje się przykleić do PO.
Tylko tak można zrozumieć jego usłużne
żądanie jakichś »psychologicznych« eks-
pertyz rzekomych nacisków na pilotów
tupolewa (...)”. Nie ma co – zaraźliwy ten
Giertych jak nie przymierzając świńska
grypa. Nie dość, że obarczył zespołem
swojego imienia samego prezesa Kaczyń-
skiego; nie dość, że dotkliwie ukąsił pozo-
stałych pisiorów – to jeszcze na dokładkę
uczynił to wszystko przyklejony do PO.
Ale to dobrze – przynajmniej widać, kogo
ta polskość, ten polski – bo przecież nie
ślunski, nie ukraiński, nie żydowski etc. –
nacjonalizm najbardziej gryzie.

NEMO IUDEX IN CAUSA SUA – nikt nie jest sędzią we własnej sprawie – zatem

ograniczę się do informacji, że pierwsza rozprawa, jaką z pozwu TVN SA przepro-
wadzi Sąd Okręgowy w Warszawie II Wydział Cywilny przy al. Solidarności 127,
rozpocznie się 12 kwietnia br. o godzinie 9.30 w sali 212. TVN zarzuca mi podanie w
felietonie „Na równi pochyłej” nieprawdziwych informacji, które w ocenie powoda
naruszają jego dobra osobiste. Pozew nie precyzuje jasno, które informacje uważa za
nieprawdziwe ani które opinie przeze mnie wyrażone naruszają dobra osobiste TVN
– ale mam nadzieję, że to się wyjaśni podczas rozprawy. W ogóle może być cieka-
wie, bo np. w pozwie zamieszczony jest wniosek dowodowy o dopuszczenie zeznań
świadków: pana Edwarda Miszczaka i pana Adama Pieczyńskiego „na okoliczność
zdarzeń będących przedmiotem postępowania, a mianowicie ustalenia, czy Wojsko-
we Służby Informacyjne miały wpływ na dziennikarzy stacji TVN”. Nie wiem, czy
taka była intencja autorów pozwu, ale zacytowane sformułowanie sugeruje, iż oby-
dwaj świadkowie są w stanie wykluczyć wpływ Wojskowych Służb Informacyjnych
na dziennikarzy stacji TVN. Ale żeby rzeczywiście mogli to uczynić, musieliby być
poinformowani o poczynaniach Wojskowych Służb Informacyjnych względem stacji
TVN i ewentualnie dziennikarzy tej stacji – że np. żaden z nich ani też żaden z jej
pracowników decyzyjnych nie jest ani nie był tajnym współpracownikiem WSI ani
że nie miały one na nich żadnego wpływu. Jednak taka wiedza – jak sądzę – mogłaby
zostać uzyskana tylko od Wojskowych Służb Informacyjnych, a nie przypuszczam,
by zechciały one informować o swojej działalności i ewentualnej agenturze osoby po-
stronne. Osoby postronne, a więc pozbawione owej specjalistycznej wiedzy, mogłyby
co najwyżej zeznać, że IM niczego nie wiadomo na ten temat – ale powiedzmy sobie
szczerze: cóż to za dowód? Tego rodzaju zeznanie mógłby złożyć każdy przypadko-
wy, spotkany na ulicy przechodzień – dlatego jestem bardzo ciekaw, co na rozprawie
powiedzą obydwaj powołani świadkowie. Poza tym zacytowany fragment wniosku
dowodowego pokazuje, że przedmiotem tego procesu tak naprawdę są nie tyle dobra
osobiste, ile ustalenie, czy WSI miały wpływ na dziennikarzy TVN i w ogóle na tę
stację. Ja doskonale rozumiem, że intencją WSI i ich ofi cjalnych następców byłoby
ukrycie za wszelką cenę ewentualnych powiązań z TVN i wpływu WSI na tę stację –
ale mój interes procesowy jest dokładnie odwrotny. Dlatego też proces stwarza szansę
odsłonięcia sporego i newralgicznego segmentu polskiego życia publicznego – czy i
w jakim stopniu jest ono aranżowane przez tajne służby, a w jakim stopniu pozostaje
autentyczne i spontaniczne. I mam nadzieję, że ta szansa zostanie wykorzystana. Wiele
zależy oczywiście od sądu, który jest gospodarzem procesu, ale – jak to mówią – czło-
wiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. Zatem wszystkich zainteresowanych zapraszam.

S

TANISŁAW

M

ICHALKIEWICZ

Zapraszam na proces

background image

XIV

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

KRAJ

N

ajgłośniej w Polsce jest obecnie
oczywiście na temat galopują-
cych cen cukru. Ale oprócz nich
można jeszcze zaobserwować

wysokie ceny paliw, gazu, energii. Czyli
akurat w tych dziedzinach, w których jest
dużo państwa, a w ogóle nie ma wolnego
rynku. Co dziwne dla wielu zwolenników
aktywnego udziału państwa w gospodar-
ce, tam, gdzie jest go mniej (co nie zna-
czy wcale, że jest go mało), ceny spadły.
Najwięcej w ciągu roku podrożały paliwa,
bo aż o 13,3%. Na drugim miejscu jest
energia (7,3%), a dalej żywność (5,1%).
Wszystkie te trzy rynki są w największym
stopniu kontrolowane przez państwo.

Skąd obecne wzrosty?

W paliwach istnieją praktycznie tylko

dwa państwowe podmioty, które udają
konkurencję między sobą. Energia to z
jednej strony elektryczność, a z drugiej
gaz. I znowu mamy do czynienia głównie
z państwowymi fi rmami, które podlega-
ją nie rachunkowi ekonomicznemu, lecz
decyzjom administracyjnym. Na niższe
ceny w tej branży nie ma w ogóle co li-
czyć. Państwowe elektrownie nadrabiają
wieloletnie niedoinwestowanie, w związku
z czym raczej będą jeszcze bardziej chciały
przerzucić na klienta swoją nieudolność.

Inaczej wygląda sytuacja z gazem, gdzie

zakupy surowca odbywają się na szcze-
blu państw – polskiego i rosyjskiego.
A jak obecne ekipy dbają o swoich kon-
sumentów, niech świadczy fakt, że polscy
państwowi negocjatorzy uzyskali cenę za
gaz o ok. 25% wyższą niż mają Niemcy,
za co Bronisław Komorowski uhonoro-
wał (negocjatorów) Złotymi Krzyżami
Zasługi. Kupić produkt w imieniu wszyst-
kich polskich domostw o ok. 25% drożej
niż to możliwe to wielka sztuka. Niejako
przy okazji umorzono dług Gazpromu
za użytkowanie polskiego odcinka Ga-
zociągu Jamalskiego. Dług ten wynosił
ok. 1,2 miliarda złotych, a cena oferowane-
go (na wiele lat, mimo możliwości pojawie-
nia się wydobycia gazu na terenach Polski)
metra sześciennego miała spaść o ok. 1%.
Z pewnością bardziej niż zasobnością
portfela polskiego konsumenta nasze wła-
dze interesują się zasobnością portfela
Gazpromu.

Z kolei drożejąca żywność (trzeci naj-

większy wzrost cen w koszyku polskiego
konsumenta) to już efekt działań chorego
systemu Wspólnej Polityki Rolnej w Unii

Europejskiej. Jeżeli od wielu lat Unia stawia
za priorytet utrzymywanie rentowności pro-
dukcji rolnej, to nie ma co się dziwić, że ten
rynek jest całkowicie zepsuty. Unijni biu-
rokraci mówią danemu państwu, ile może
wyprodukować żywności. Oczywiście
przyznawane limity są mniej więcej na po-
ziomie planu konsumpcji leżącego na biur-
ku brukselskiego urzędnika. Czasem jeden
kraj przekona urzędnika, by obniżył limit
drugiemu państwu. Ale generalnie produk-
cja ma mniej więcej równać się sprzedaży.
Tylko plan urzędnika nie uwzględnia dwóch
czynników: po pierwsze – że czasem kon-
sumenci mogliby kupić więcej, niż przewi-
duje to plan (co prowadzi do bardzo dużego
wzrostu ceny, bo producenci nie mogą już
zwiększyć produkcji), po drugie – że mogą
zdarzyć się słabe zbiory, poniżej planu.
A jeżeli te dwa czynniki zbiegną się w cza-
sie, to mamy gotowe bardzo wysokie ceny
żywności. W normalnym państwie po pro-
stu zwiększyłoby się import i po kłopocie,
sytuacja szybko wróciłaby do normalności.
Żaden urzędnik nie musiałby nawet palcem
kiwnąć, by konsumenci doszli do porozu-
mienia z handlarzami i rolnikami co do ilo-
ści i ceny produktów żywnościowych. Ale
Unia nie jest normalna, więc ma szczelnie
zamknięte granice przed napływem żywno-
ści spoza jej granic, co powoduje zarówno
ubożenie własnego społeczeństwa, skaza-
nego na drożyznę, jak i na ubożenie reszty
świata (nie mogącego sprzedać swoich pro-
duktów na rynku europejskim).

Także gdy Donald Tusk próbuje zwa-

lić winę za obecne ceny na spekulantów,
generalnie mija się z prawdą. To prawda,
że spekulacja wywindowała ceny ropy na
świecie do bardzo wysokiego poziomu, ale
prawdą też jest, że ponad 50% fi nalnej ceny
na stacji benzynowej stanowią podatki.
I o ile stacja benzynowa ponosi wszelkie
koszty prowadzenia działalności, a pań-
stwowe rafi nerie – przeróbki ropy, to wła-
śnie państwo bez żadnego ryzyka pobiera
od każdego zatankowanego litra benzyny
ponad połowę jego wartości.

Tam, gdzie państwa jest relatywnie mniej

niż na wymienionych rynkach, tam i wzrost
cen jest albo niski, albo nawet widać ich
spadek. Konkurencyjny rynek odzieżowy
i obuwniczy zanotował największy spadek
cen. Uwzględniając roczną infl ację, real-
nie możemy powiedzieć, że jest to spadek
ok. 7-procentowy. Jest to następstwem dużej
konkurencji, działania wielu podmiotów na
rynku oraz odkrywania coraz to nowszych

Politycy rządowi, na czele
z Donaldem Tuskiem, wyra-
żają zdziwienie rosnącymi
cenami. To już nie tylko
żywność i benzyna, cho-
ciaż te zdrożały w zeszłym
roku najbardziej, ale rów-
nież pozostałe produkty –
szczególnie te, które mają
administracyjnie ustalane
ceny. Zdziwienie przedsta-
wicieli rządu wynika albo
z braku wiedzy na temat
podstawowych mechani-
zmów gospodarczych, albo
ze zwykłego wyrachowania
i próby przerzucenia odpo-
wiedzialności na przysło-
wiowego spekulanta.

Ceny muszą rosnąć

M

AREK

Ł

ANGALIS

ALIS

background image

XV

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

KRAJ

źródeł zaopatrzenia (Chiny, Turcja, Indie).
Tam, gdzie państwa jest relatywnie mało,
panują zdrowe zasady wolnego rynku.
A ten w długim okresie, przy powszechnym
doskonaleniu się przedsiębiorstw, powinien
prowadzić do spadku, a nie wzrostu cen.

Miało nie być infl acji

Jak pamiętamy z kampanii wyborczej

przed ostatnimi wyborami parlamentarny-
mi, miało nie być w Polsce infl acji. Odpy-
tywanie przez Donalda Tuska ówczesnego
premiera Jarosława Kaczyńskiego z cen
jabłek było zagrywką pod publikę, ale jed-
nocześnie strzałem w kolano. W obecnym
systemie o wiele trudniej jest powstrzymać
rosnące ceny przy 7-procentowym wzro-
ście PKB, jaki miał Kaczyński, niż przy
2-3-procentowym, jaki ma Tusk. Dodatko-
wo Tuska pogrąża szybko rosnące bezro-
bocie. Ale taki jest efekt polityki dbania o
interesy fi rm obcych mocarstw, a nie swo-
ich obywateli.

Dodatkowo Tuska obciąża fakt niezrobie-

nia niczego z państwowymi molochami. Jak
zwykle w przypadku „liberałów-aferałów”,
chce się sprzedać monopole i oligopole.
Na plus należy zapisać obecnej ekipie fakt
prywatyzacji przez giełdę, która jest o wie-
le bardziej przejrzysta od dziwnych i często
niezrozumiałych w przeszłości transakcji
(chociaż nie oszukujmy się, że na prywaty-
zacji giełdowej nie można zrobić różnych
manipulacji, choćby ceną emisyjną akcji).
Ale to, co uderza, to fakt, że ekipa Tuska
nie zrobiła nic, by poprawić działanie kon-
kurencji w naszym kraju. Energetyka jest
całkowicie opanowana przez państwowe
fi rmy; zamiana ich właściciela niczego na
rynku nie zmieni, ponieważ cała branża nie
jest poddana mechanizmom konkurencji.
Podobnie w sektorze paliwowym. Ogrom-
ne inwestycje, jakie poprzez program 10+
zostały władowane w gdański Lotos, dzisiaj
mogą być pożytkowane przez rosyjskie fi r-
my. Nie mam nic przeciwko obecności Ro-
sjan na polskim rynku, ale branża paliwowa
w Rosji to akurat nie jest sektor uwolniony
od wpływu tamtejszych polityków. Sprze-
danie Lotosu, o którym coraz głośniej się
mówi, którejś z rosyjskich fi rm, to de facto
sprzedanie dużej części rynku paliwowego
państwu rosyjskiemu. Jest to więc zamia-
na jednej państwowej własności na drugą
– co już w Polsce ćwiczyliśmy przy okazji
„prywatyzacji” Telekomunikacji Polskiej
i sprzedania jej przez skarb państwa fi rmie
France Telecom, bądź co bądź państwowej.

Patrząc na działania tej ekipy, nie ma co

liczyć, że tendencje infl acyjne będą spa-
dać. Praktycznie poprzez nieudolność rzą-
du skazani jesteśmy na rosnące ceny i po-
winniśmy się z tym oswoić. Jeżeli zbiory

w rolnictwie będą w tym roku duże, ceny
żywności mogą spaść, ale energia (elek-
tryczność plus gaz) będzie cały czas rosnąć.
Paliwa – biorąc pod uwagę brak nadziei na
obniżkę jakiegokolwiek podatku wchodzą-
cego w skład ceny fi nalnej – mogą spaść
tylko wtedy, gdy umocni się złotówka lub
spadną ceny na światowych giełdach. A na
to drugie się nie zanosi, bo przecież amery-
kański System Rezerwy Federalnej w tym
roku wpompuje w rynek ok. 600 miliardów
dolarów poprzez operacje otwartego rynku
(polegające na wykupie przez Fed, odpo-
wiednik naszego NBP, z rąk banków obli-
gacji i bonów skarbowych, co spowoduje
skokowy wzrost podaży pieniądza), więc
wszelkie banki inwestycyjne będą dyspo-
nować gotówką do upłynnienia. Najlepiej
w towary, jak np. ropa.

Więcej uczciwości

Praktycznie bez echa przeszła decyzja

podjęta przez Radę Polityki Pieniężnej w
czerwcu 2009 roku o obniżeniu stopy re-
zerw obowiązkowych utrzymywanych
przez banki komercyjne w Polsce. Jest to
procent, jaki banki muszą trzymać na kon-
cie Narodowego Banku Polskiego od każ-
dej złotówki zdeponowanej w nich przez
klienta. I tak jeśli klient wpłaci 1000 zł na
konto, bank musi 30 zł przelać na konto de-
pozytowe w NBP, a resztę może wykorzy-
stać do udzielenia kredytów. Oczywiście
banki nie pożyczają wszystkiego – muszą
przecież utrzymywać płynność, tak by
klienci chcący odebrać swoje pieniądze nie
zastali pustej kasy. Niewątpliwie im niższe
rezerwy obowiązkowe, tym większe praw-
dopodobieństwo pojawienia się pustego
pieniądza na rynku. A jak wiadomo, pusty
pieniądz to również większa infl acja. I na
początku 2009 roku, gdy jeszcze nie było
wiadomo, jak kryzys w Polsce będzie wy-

glądał, Platforma poprzez „Zbycha” Chle-
bowskiego zaangażowała się w obniżenie
stóp rezerw obowiązkowych, co w poło-
wie 2009 roku nastąpiło. Dzisiaj mamy
właśnie 3-procentową rezerwę obowiąz-
kową, co jest groźne nie tylko dla poziomu
cen, ale i dla naszych oszczędności.

Kryzys należało wykorzystać do prze-

prowadzenia gruntownej reformy systemu
bankowego i wprowadzenia zasady uczci-
wości poprzez podniesienie stopy rezerw
obowiązkowych, przynajmniej dla rachun-
ków na żądanie. Jak sama nazwa wskazuje,
jest to rachunek, gdzie pieniądze dostępne
są na każde żądanie jego klienta – i banki
nie powinny mieć możliwości wykorzy-
stywania środków z takich rachunków do

prowadzenia akcji kredytowych. Gdyby
PO zaangażowała się we wprowadzenie
100-procentowej rezerwy dla rachunków
na każde żądanie, wtedy mielibyśmy mniej
akcji kredytowych i niższą (jeżeli już w
ogóle) infl ację. A tak mamy jeszcze więk-
szą presję ze strony systemu bankowego na
podaż pieniądza i ceny.

Zamiast reformy systemu bankowego i

wprowadzenia mechanizmów konkurencji
tam, gdzie ceny najbardziej wzrosły, ga-
binet Tuska zachowuje się jak każdy inny
socjalistyczny rząd. Czyli najpierw problem
stworzył, a teraz chce go zwalczyć poprzez
urzędowe ceny maksymalne. Właśnie ogło-
szono, że przygotowywane jest rozporzą-
dzenie o cenach maksymalnych: 3,50 zł dla
kilograma cukru i 4,50 zł dla litra benzyny
PB 95. Tylko jak obniżyć cenę benzyny
do poziomu 4,50, gdzie około 2,60 zł to
podatki, a jak powiedział minister Jan Vin-
cent-Rostowski, obniżki akcyzy nie będzie.
Czyżby stacje benzynowe miały sprzeda-
wać benzynę bez marży? Warto również
wspomnieć, że z inicjatywy Ministerstwa
Rolnictwa w zeszłym roku powołano spe-
cjalną komisję, która miała przyjrzeć się
ustalanym cenom żywności. Ciekawe, co po
prawie roku działania ma do powiedzenia
szanowna komisja w sprawie aktualnych
cen. Pewnie też zrzuci winę na spekulanta.

Wraz z rozwojem technologicznym i po-

stępującym zwiększeniem produktywności
ceny powinny w długim okresie maleć, a
nie rosnąć. Przy stałych pensjach mogli-
byśmy z każdym dniem kupować coraz
większą liczbę produktów i usług. Jednak
psucie wartości pieniądza, jakie występuje
na całym świecie (Polska nie jest tu żad-
nym wyjątkiem), powoduje, że ceny rosną.
Jeżeli dodamy do tego nieudolność i utrzy-
mywanie monopoli i oligopoli w niektó-
rych branżach oraz państwowej własności,
to zrzucanie przez Tuska winy za wysokie
ceny na spekulantów jest co najmniej nie-
adekwatne do sytuacji.

Wzrost cen w styczniu-lutym 2011 r.
(do stycznia-lutego 2010 r.)

Źródło: Główny Urząd Statystyczny

Kategoria

wzrost

cen

Paliwa

13,3%

Nośniki energii

7,3%

Żywność

5,1%

Napoje alkoholowe i

wyroby tytoniowe

4,3%

Restauracja i hotele

3,6%

Zdrowie

3,4%

Edukacja

2,6%

Wyposażenie

mieszkania

1,4%

Rekreacja i kultura

-0,1%

Łączność

-1,3%

Odzież i obuwie

-3,8%

background image

XVI

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

KRAJ

P

remier Władysław Sikorski też
uwierzył kiedyś Anglikom, że
zgoda na zmianę granicy polsko-
rosyjskiej to dla dobra Polski.

Tłumaczy go trochę to, że był na ich gar-
nuszku. Na czyim garnuszku jest Tusk?
Buzek? Minister Radek S.?...

Kibice naszej reprezentacji, którzy w

liczbie ok. 300 udali się na mecz do Kow-
na, zapytali najpierw uprzejmie litew-
skich kibiców, ilu ich będzie na stadionie.
Gdy dowiedzieli się, że ok. 400, od razu
oświadczyli, że to za słaby przeciwnik,
zatem od razu uderzą na litewską policję,
co też odważnie uczynili. Podczas meczu
dali też wyraz temu, co myślą o PZPN, a
pośrednio o rządzie Tuska, który toleruje
korupcyjny monopol PZPN na organizo-
wanie rozgrywek piłkarskich. Odśpiewali,
jak zwykle – gromko, równo, z wigorem
– pieśń, która staje się swoistym hymnem
„ludzi charakternych”, dotyczącym nie
tylko PZPN: „PZPN, PZPN, je**ć, je**ć
PZPN”! Serce mi rośnie, ilekroć słyszę
tę dzielną pieśń na trybunach – owszem,
może cokolwiek wulgarną jak na wy-
delikacone uszy, ale jakże celną w swej
moralnej wymowie: gardzić złodziejami!
Może gdyby kibice wzięli w swoje ręce
polską politykę, mieliby większe sukcesy
niż rządy PO i PSL z SLD na kupę?

Rząd na zieloną trawkę (ale w klipę, za

bramką...), kibice do polityki?

Wprawdzie część mediów nazywa tych

kibiców aż „bandytami”, ale jest to ta

sama część mediów, która wyrozumiale
nie nazywa „bandytami” autorów stanu
wojennego czy stalinowców spod znaku
Jakuba Bermana, Hilarego Minca, Luny
Brystygierowej, Anatola Fejgina, braci
Goldbergów i Bolesława Bieruta z Miet-
kiem Diomką na kupę... A przecież ci ki-
bice tylko biją się z policją albo ze sobą.

Jakże tu nie zatęsknić do rządów kibi-

ców, gdy dowiadujemy się z kompetentne-
go źródła, że Ministerstwo Spraw Zagra-
nicznych pod Sikorskim nie informowało
prezydenta Lecha Kaczyńskiego (głowy
państwa!) o swej polityce i musiał się o
niej dowiadywać, „podpytując dyploma-
tów”? Najwyraźniej PO prowadziło jakąś
własną, „partyjną politykę zagraniczną”,
utajnioną przed głową państwa polskiego.
Czy była to polityka partyjna, czy jeszcze
jakaś inna?... Czyja?... Fakt, że wybitny
komunistyczny agent Tomasz Turowski
przyjęty został do pracy przez ministra
Sikorskiego w MSZ tuż przed katastrofą
smoleńską i oddelegowany akurat do „ob-
sługi wizyty prezydenta” – mówi wiele,
żeby już nie wspominać o dziwnym bała-
ganie w tym ministerstwie, poprzedzają-
cym ową wizytę.

MSZ jako PZPN?

Tymczasem po żenującej „debacie” Ro-

stowski-Balcerowicz mogliśmy obejrzeć
kolejny kiepski talk-show – „dyskusję”
Tuska z aż czterema rozmówcami, z któ-
rych jednak żaden nie ośmielił się zadać
złotoustemu Donkowi tzw. trudnego py-
tania. Nic też dziwnego, że talk-show
przypominał na przemian a to magiel, a
to wzajemne okadzanie się. Była to jakby
wyższa forma niskiej propagandy, adreso-
wanej przed wyborami do półświatka ar-
tystycznego: „Tusk to taki fajny facet, że
można sobie z nim o wszystkim po trochu
pogadać”... Jasne, ale niechby na roli ga-
wędziarza poprzestawał.

A tu bach! 70 procent Polaków nie chce

euro. Muszą tym bardzo zasmucać pre-
miera Tuska, który nie tak dawno był
najgorętszym orędownikiem przejścia
ze złotówki na euro. Jeszcze jest? Czy
wskutek sondaży nabrał nowej mądrości
etapu? Jakiej? Bo sprawdzają się kraka-
nia eurosceptyków, którzy u progu roku
2000 przewidywali, że nasza akcesja

Gdy rząd Tuska pokpił
wszystkie polskie sprawy
na Litwie, kibice nawiązali
odważnie do polityki mar-
szałka Piłsudskiego, który
kiedyś oświadczył w Lidze
Narodów litewskiemu pre-
mierowi Waldemarasowi:
„Panie Waldemaras, wojna
czy pokój? Bo jeśli wojna,
sprawę załatwię ja, a je-
śli pokój, to mój minister
spraw zagranicznych”.
Teraz pozamykają polskie
szkoły na Litwie, a pani
prezydent Grybauskaitė
pouczy premiera Tuska,
że to dla dobra stosunków
polsko-litewskich...

KIBICE DO POLITYKI, RZĄD NA ZIELONĄ TRAWKĘ

MSZ

JAKO PZPN?

PREMIER W MAGLU

POROZMAWIAJMY

JAK BANKRUT Z BANKRUTEM

Jest alternatywa!

XVI

M

ARIAN

M

ISZALSKI

70 PROCENT POLAKÓW NIE

CHCE EURO. MUSZĄ TYM

BARDZO ZASMUCAĆ PREMIERA

TUSKA, KTÓRY NIE TAK

DAWNO BYŁ NAJGORĘTSZYM

ORĘDOWNIKIEM PRZEJŚCIA

ZE ZŁOTÓWKI NA EURO.

background image

XVII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

KRAJ

do UE skończy się na cenach europej-
skich, ale zarobkach polskich. A przecież
nie przewidywali jeszcze wtedy dłu-
gu publicznego sięgającego już prawie
800 miliardów złotych, defi cytu budże-
towego rzędu co najmniej 55 miliardów
złotych ani „ostrzegawczego” bankruc-
twa Grecji czy Portugalii... Jesteśmy cią-
gle nieco spóźnieni wobec UE i dlatego
pierwsze, nieśmiałe przewidywania ban-
kructwa Polski pojawiły się dopiero w
końcu ubiegłego roku... Zamiast posiedzeń
wyjazdowych rządu w Izraelu potrzebne
jest raczej wyjazdowe posiedzenie rządu
w Atenach czy Lizbonie: porozmawiajmy
jak bankrut z bankrutem.

A tu jakiś żydowski grandziarz zza Oce-

anu wzywa, by nie inwestować w Polsce,
dopóki Polska nie zapłaci haraczu żydow-
skim faszystom. Czy – jak słynny jako au-
torytet (ale do czasu) Singer – i on okaże
się rychło fi nansowym oszustem? Bardzo
to prawdopodobne („kto robi w błocie,
ten się ubłoci”), ale na razie inicjatywa ta
dołącza do wcześniejszych form szanta-
żu ze strony przedsiębiorstwa holokaust.
Linia frontu coraz dłuższa. Zważywszy,
że rząd Tuska – via Sikorski i Bartoszew-
ski – podpisał tzw. deklarację praską,
pewnie skończy się tak jak w stosunkach
z Litwą: kompletną klapą. Wprawdzie
Światowy Kongres Żydów zaraz odciął
się od tego wezwania, ale Trybunał Kon-
stytucyjny w trymiga uznał, że roszczenia
z tytułu komunistycznej „nacjonalizacji”
nie przedawniły się, nawet jeśli dowody
na bezprawność wywłaszczenia zostały
przedstawione po ustawowym terminie
przedawnienia. To oczywiście cieszy,
ale... Czy aby „niezawisłe sądy” nie do-
staną cichej dyrektywy, żeby pozwy ży-
dowskie rozpatrywać „priorytetowo”, z
przymrużeniem oka na jakość przedsta-
wianych dowodów?

I jak tu nie upatrywać szansy w rządach

kibiców? Lepsze rządy kibiców niż życie
w kibucu.

„Elyta” polityczna jest jednak z siebie

zadowolona: prezydium Sejmu powy-
płacało sobie premie – a jedna tylko taka
premia większa od niejednych rocznych
zarobków. No tak, narobili się, naharowali
– wicemarszałek Niesiołowski napysko-
wał się chyba najwięcej... W swoim nu-
woryszowskim pałacyku w Mrodze pod
Brzezinami powiesi być może swój nowy
portret, tym razem „zatroskanego losami
Ojczyzny męża stanu”.

Tak, tak: gdy „elyty” spod okrągłego

stołu okazały się „cienkim Bolkiem” – a
ich symbolem jest TW „Bolek” – hasło
„cała władza w ręce kibiców” wydaje się
całkiem dobrą alternatywą.

W

opublikowanym na stro-
nach Światowego Kongre-
su Żydów (WJC) oświad-
czeniu odpowiedzialny za

sprawy prawne Rosensaft nie przebiera w
słowach.

Co prawda władze Kongresu ofi -

cjalnie bardzo szybko odcięły się od tego
apelu, nie zmienia to jednak faktu, że spo-
ro z liderów tej organizacji podziela jego
stanowisko w polsko-żydowskim sporze
o zwrot mienia ofi ar Holokaustu. Dowo-
dem na to może być chociażby niedawny
list sekretarza generalnego WJC, Michaela
Schneidera, który naciska na restytucję ży-
dowskiego mienia, utrzymując, że „ocaleni
z Zagłady potrzebują rekompensat za mie-
nie utracone w Polsce, aby radzić sobie z
problemami starości”. Nikt też nie nakła-
niał Menachema Rosensafta, by zrezygno-
wał z zasiadania we władzach WJC. Wręcz
przeciwnie – otrzymał sporo wyrazów po-
parcia od wielu osób.

Wojowniczy Menachem

Kim jest ten wojowniczy nowojorczyk,

który ośmielił się miotać groźby pod adre-
sem państwa polskiego? Ma 63 lata. Jego ro-
dzice przeżyli Auschwitz i Bergen-Belsen.
Jest radcą prawnym Światowego Kongresu
Żydów oraz założycielem i przewodniczą-
cym Międzynarodowego Stowarzyszenia
Dzieci Ofi ar Holokaustu. Prowadzi prak-
tykę adwokacką w Nowym Jorku, a przy
tym niestrudzenie działa w przeróżnych
fundacjach i organizacjach inicjujących,
prowadzących i koordynujących kultu-
ralne i oświatowe działania w Europie
Wschodniej i Środkowej. W szczególności
zwracał uwagę na odbudowę lub renowa-
cję budynków będących spuścizną ży-
dowskiej kultury oraz dążył do odrodzenia
życia żydowskiego w tym rejonie. W 1999
roku prezydent Warszawy za założenie na-

leżącego do jednej z żydowskich fundacji
Centrum Edukacyjnego uhonorował go za
„inspirującą pracę nad odbudową i ochroną
historycznych obiektów” w stolicy Polski.

Dwukrotnie był członkiem Rady Muzeum

Pamięci Holokaustu, a niedawno prezydent
Obama powołał go do Rady na trzecią ka-
dencję. Stworzył też międzynarodową sieć
skupiającą dzieci Żydów ocalonych z Zagła-
dy. W 1987 roku Rosensaft odegrał kluczo-
wą rolę w wydaniu przez władze Panamy
nazistowskiego zbrodniarza Karla Linnasa.
Roszczenia w stosunku do Polski nie są dla
niego czymś nowym. Wcześniej skutecznie
naciskał na władze Niemiec, zarzucając im,
że więcej pieniędzy przeznaczają na wypła-
ty emerytur żołnierzom Waffen SS niż na
zapewnienie odpowiedniej opieki medycz-
nej ocalonym z Zagłady. Był także tym,
który wymusił na amerykańskich sądach
zniesienie opłat sądowych przy wnoszeniu
pozwów i wszczynaniu rozpraw przeciwko
szwajcarskim bankom, z których skutecznie
usiłowano wydusić pieniądze pozostawione
na kontach przez Żydów wymordowanych
w czasie II wojny światowej.

Zażarcie krytykował też decyzję prezy-

denta Ronalda Reagana, który podczas
jednego z europejskich wojaży zdecydował
się oddać hołd poległym podczas ostatniej
wojny Niemcom. Na nieszczęście Reagan
wybrał się na wojskowy cmentarz w Bitbur-
gu, a tam znajduje się parę mogił żołnierzy
z oddziałów Waffen SS. – Na miłość Boską,
poszukajcie mu innego cmentarza! Przecież
w całych Niemczech musi być przynajmniej
jeden, na którym nie pochowano esesma-
nów – wołał w maju 1985 roku.

Tusk nie chce oddać

Rosensaft był bardzo aktywny w po-

czątkowej fazie izraelsko-palestyńskiego
procesu pokojowego. W grudniu 1988

„Dopóki nie powstanie prawo, które będzie odpowiadać
roszczeniom ofi ar Holokaustu i ich spadkobiercom, spo-
łeczność żydowska, ocaleni i ich rodziny w szczególności
powinni powstrzymać się przed wpompowywaniem dola-
rów z turystyki i innych dziedzin w polską gospodarkę” –
tak w specjalnym oświadczeniu Menachem Z. Rosensaft,
radca generalny Światowego Kongresu Żydów, wezwał
do bojkotu inwestycji w Polsce.

Żydowscy spadkobiercy

straszą bojkotem

O

LGIERD

D

OMINO

background image

XVIII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

KRAJ

roku był jednym z pięciu amerykańskich
Żydów, którzy w Sztokholmie spotkali się
z Jaserem Arafatem i innymi przedstawi-
cielami Organizacji Wyzwolenia Palesty-
ny. I to spotkanie przeszło do historii, bo
spotykając się z delegacją żydowską, OWP
po raz pierwszy publicznie uznało istnienie
państwa izraelskiego..

Groźby tego nowojorskiego adwokata pod

polskim adresem są prostą odpowiedzią
części środowiska amerykańskich Żydów
na słowa premiera Donalda Tuska, który
na początku marca otwarcie przyznał, że
obecnie „Polski nie stać” na uchwalenie i
przeprowadzenie takiej ustawy reprywaty-
zacyjnej, która w dobie kryzysu zaspoko-
iłaby „apetyty” wszystkich spadkobierców
pożydowskiego mienia. Przyznając o za-
wieszeniu przez rząd procesu legislacyjnego
ustawy reprywatyzacyjnej, szef polskiego
rządu zaznaczył jednak, że „w sprzyjają-
cym czasie” przedłoży Sejmowi tę ustawę.
W większym stopniu oświadczenie Rosen-
safta było jednak odpowiedzią na stanowi-
sko szefa polskiej dyplomacji Radosława Si-
korskiego, który komentując list otrzymany
od Światowego Kongresu Żydów, pozwolił
sobie zauważyć, że „Polska bardzo szczo-
drze oddała komunalne mienie żydowskie”
oraz że reprywatyzacja w naszym kraju ma
miejsce, a „obywatele odzyskują mienie,
gdy tylko sądy zweryfi kują ich wnioski”.
Rosensaft uznał tę wypowiedź za „jątrzącą”
i stwierdził, że „jeszcze bardziej pogorszyła
lekceważące” stanowisko polskie.

Rosensaft przypomniał też o wyrażeniu

„rozczarowania” podejściem Polski do
roszczeń żydowskich przez specjalnego do-
radcę sekretarz stanu USA ds. problemów
Holokaustu – Stuarta E. Eizenstata. Ten pro-
minentny przedstawiciel administracji Ba-
racka Obamy powiedział 16 marca, iż „rząd
amerykański jest głęboko rozczarowany
tym, że rząd Polski zawiesił plany przeka-
zania do parlamentu projektu ustawy prze-
widującej rekompensaty dla osób, których
prywatne majątki zostały skonfi skowane” w
czasie wojny i po niej. Wezwał też – w imie-
niu rządu USA – rząd polski do restytucji
prywatnego mienia żydowskiego, choćby w
formie rekompensat rozłożonych w czasie.

I próżno Warszawa powołuje się na pod-

pisaną ze Stanami Zjednoczonymi umowę
indemnizacyjną z 1962 roku i wypłacenie
wówczas wielomilionowych odszkodo-
wań (40 milionów dolarów – równowar-
tość obecnych 300 mln $). Radca general-
ny Światowego Kongresu Żydowskiego
utrzymuje bowiem, że Sikorski myli się.
Umowa z 1960 roku nigdy nie miała obej-
mować roszczeń tych, którzy przybyli
do USA długo po tym, gdy ich własność
została najpierw zajęta przez nazistów, a

potem znacjonalizowana przez reżim ko-
munistyczny. Jego zdaniem, umowa miała
zapewnić kompensację osobom indywidu-
alnym, które były obywatelami amerykań-
skimi w czasie, gdy ich własność została
skonfi skowana. Nie dotyczy ona zaś tych
Żydów, którzy do USA przyjechali już po
tym, gdy stracili mienie, i dopiero wtedy
zyskali obywatelstwo amerykańskie.

Wali na odlew

Rosensaft pouczył także Sikorskiego, by

„lepiej czerpał z lekcji historii”, odnosząc
się do stwierdzenia polskiego ministra, że
„Holokaust, który miał miejsce na naszej
ziemi, był przeprowadzony niezgodnie
z naszą wolą i przez kogoś innego”. „To
nie jest tak do końca prawda” – upomina
nowojorski adwokat i wskazuje na mord
na Żydach w Jedwabnem oraz na pogrom
kielecki. „Pomiędzy Jedwabnem a Kiel-
cami niezliczeni Polacy czerpali korzyści
z niemieckiego ostatecznego rozwiązania
kwestii żydowskiej” – napisał Rosensaft.
I przedstawił przedziwne swoje wylicze-
nia, z których rzekomo wynika, iż liczba
Polaków ryzykujących w czasie II wojny
światowej życiem dla ratowania Żydów
jest „znacznie przewyższona” przez liczbę
tych, którzy „denuncjowali Żydów nazi-
stom, plądrowali ich własność i bezwstyd-
nie wprowadzali się do domów żydow-
skich rodzin, które zostały deportowane do
obozów koncentracyjnych i śmierci”.

– Polski naród codziennie czerpie ko-

rzyści z wartego miliony dolarów mienia,
które Żydzi posiadali w Polsce przed 1939
rokiem. A to z trudem czyni Polaków na-
rodem niewinnych świadków – zarzuca
nam Rosensaft. – Podczas jednej z wizyt
w Polsce pojechałem do Sosnowca i po-
szedłem do domu moich dziadków, gdzie
moja matka się wychowała. Stałem na
ulicy naprzeciwko i ogarnął mnie smutek.
Meble w mieszkaniu mogły być te same,

co przed wojną, być może były tam jesz-
cze zabawki, które zostawił tam mój brat.
Ale cieszył się nimi ktoś inny – użalał się
w wywiadzie dla Newsweeka. I wytykał,
że o ile pozostałe państwa Europy Środ-
kowej podjęły wysiłek, by zadośćuczynić
żydowskim roszczeniom, Polska ograni-
czyła się jedynie do obietnic, które do tej
pory się nie zmaterializowały.

I tu rozpoczyna szantaż. Jego zdaniem,

Polska musi ponieść surowe konsekwen-
cje. O ile jeszcze jeden z działaczy WJC,
Ronald S. Lauder, uważa, że Polskę można
ponaglać poprzez „kanały dyplomatycz-
ne”, to Rosensaft wali na odlew. – Moralna
perswazja najwyraźniej nie pomogła. Być
może potraktowanie Polski z taką samą de-
likatnością, z jaką odnosi się ona do Żydów
i innych obrabowanych z ich własności, bę-
dzie bardziej efektywne – grozi Rosensaft. I
na łamach wychodzącego w Nowym Jorku
pisma „Jewish Week” zachęca swych roda-
ków, aby przestali inwestować w Polsce. –
Mając wybór miedzy wyjazdem na żydow-
ski festiwal w Krakowie lub w kraju, który
uregulował sprawę roszczeń, każdy Żyd
powinien dobrze przemyśleć, gdzie wydać
dolary – namawia wojowniczy adwokat
żydowskich turystów i biznesmenów.

Wartość żydowskich roszczeń wynosi co

najmniej 60 mld dolarów. To niebotyczna
suma i tak smakowity kąsek, że co chwila
słychać głosy „spadkobierców” upominają-
ce się o jego „zwrot”. Ale ostatnie nalegania
były tak bezprecedensowe i sformowane w
tak agresywnym tonie, że rozpętała się istna
burza. Najwyraźniej wystraszyła ona zarów-
no samego Rosensafta, jak i jego kompanów
łasych na przejęcie tej fortuny. Nowojorski
adwokat niemal natychmiast zaznaczył,
że to tylko jego prywatna opinia. Podob-
nie twierdzą przedstawiciele Światowego
Kongresu Żydów i zaklinają się na wszel-
kie świętości, że nie odzwierciedla ona ich
punktu widzenia i nie mieli z tą hucpą nic
wspólnego. Ano, przekonamy się następ-
nym razem, bo wcześniej czy później należy
spodziewać się recydywy. Naiwnością jest
sądzenie, że to tylko pojedynczy wyskok,
choćby nawet i najlepszego żydowskiego
prawnika w Nowym Jorku. Ekonomiczny
bojkot to nowa strategia nacisku opraco-
wana przez „Przedsiębiorstwo Holokaust”.
Wyciszone przeczeka ono wstępne reakcje.
Gdy sprawa przestanie już wzbudzać więk-
sze zainteresowanie i emocje, przystąpi do
wdrażania jej w życie. A biorąc pod uwa-
gę potęgę i wpływy żydowskiego lobby w
USA, sytuacja może być dla nas naprawdę
bardzo groźna. Chyba że wcześniej roszcze-
niowe apetyty zostaną zaspokojone gdzieś
w zaciszu politycznych gabinetów.

O

LGIERD

D

OMINO

Menachem Z. Rosensaft

F

OT

. W

IKIPEDIA

background image

XIX

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

POSTĘP W ŚWIECIE

EUROPA
P. Behgjet Pacolli, prezydent Kosowa,

po decyzji Sądu Konstytucyjnego, który
orzekł, że jego wybór na to stanowi-
sko był niekonstytucyjny, początkowo
zgodził się ustąpić, a później swą decyzję
zmienił. Skargę po wyborach złożyła
największa partia opozycyjna, Demo-
kratyczna Liga Kosowa (LDK), i Sojusz
na rzecz Przyszłości Kosowa (AAK),
których przedstawiciele uważają, że pod-
czas głosowania 22 lutego w parlamencie
została złamana konstytucja, gdyż w
sali obrad nie było wystarczającej liczby
deputowanych, bo opozycyjni posłowie
przed głosowaniem opuścili parlament.

No to może oddać Kosowo Serbii?

Defi cyt budżetowy Portugalii za rok

2010 wyniósł 8,6% PKB, czyli więcej
niż prognozowane przez rząd 7,3%.
Wzmogło to naciski na skorzystanie
przez Portugalię z zagranicznej pomocy
kredytowej dla ratowania stabilności
fi nansów publicznych, co uczyniły już
Grecja i Irlandia.

Za komuny braterska pomoc polegała

na tym, że załatwiano ją przy pomocy
czołgów. Teraz przy pomocy kredytów, co
uzależnia kraj od kredytodawców. Chole-
ra wie, co gorsze.

JE Hannibal Cavaco Silva, prezydent

Portugalii, rozwiązał parlament i wy-
znaczył termin wyborów na 5 czerwca,
ostrzegając, że następny rząd będzie
musiał poradzić sobie z kryzysem gospo-
darczym. Dotychczasowy mniejszościowy
rząd p.Józefa Socratesa upadł po kolej-
nych podejmowanych próbach znalezienia
drogi wyjścia z kryzysu bez skorzystania
ze specjalnej pomocy UE i MFW.

No cóż, braterska pomoc to nic miłego.

P. Sylwiusz Berlusconi, premier Włoch,

zaapelował do władz Tunezji o to, by wy-
wiązywały się z wziętego na siebie zobo-
wiązania do walki z nielegalną imigracją.
W wyniku zamieszek w krajach północnej
Afryki do Włoch, a zwłaszcza na wyspę
Lampedusa masowo przybywają uchodźcy.
Trwa obecnie ich ewakuacja do ośrodków
w innych częściach Italii, ale wciąż przy-
pływają kolejne łodzie z imigrantami.

Zaraz, ale te „kolorowe rewolucje” czy

jak je tam zwał w krajach arabskich miały
zdaje się poprawić los mieszkańców, m.in.
dzięki wprowadzeniu tam pożądanej demo-
kracji, tak przynajmniej wtłaczały nam do
głowy media – to dlaczego oni uciekają?

CEP Jerzy Buzek, przewodniczący

Parlamentu Europejskiego, zaproponował

szefom grup politycznych – w reakcji na
aferę korupcyjną przedstawioną przez
„The Sunday Times” – obowiązkowy
rejestr lobbystów, jasne zasady dotyczące
dodatkowych dochodów europosłów oraz
powołanie komisji etyki. Ponoć PE jest
otwarty na administracyjne śledztwo, a afe-
ra korupcyjna zatacza coraz szersze kręgi i
na jaw wychodzą coraz to nowe przypadki
kupowania od lobbystów korzystnych dla
różnych grup interesów uregulowań usta-
wowych. Ustalono już, że co najmniej 100
posłom składano korupcyjne propozycje.

Halo, jest ktoś, kogo te informacje

zdziwiły?

Czeski Trybunał Konstytucyjny zwolnił

operatorów telekomunikacyjnych i
dostawców internetowych z nałożonego
na nich przez ustawę obowiązku półrocz-
nego przechowywania danych o świad-
czonych usługach. Na polecenie sądów
dane te były przekazywane policji bądź
służbom wywiadowczym, co w ubiegłym
roku zdarzyło się w 87 tys. przypadków.
Zdaniem TK, przepis ten zbyt głęboko
ingeruje w sferę prywatną klientów oraz
nie ustala ścisłych kryteriów wykorzy-
stywania zgromadzonych informacji; nie
daje też dostatecznych gwarancji chro-
niących przed nadużyciem tych danych.

A jak tam z tymi sprawami u nas? Polska

jest w europejskiej czołówce różnych pomy-
słowych rozwiązań w kwestii inwigilacji oby-
wateli. Gratulujemy rządowi „liberałów”.

Z inicjatywy chadeków Konferencja

Przewodniczących grup politycznych PE
zdecydowała, by zaprosić JE Dymitra
Miedwiediewa do odwiedzenia tej insty-
tucji. Jeżeli przyjmie on zaproszenie, nie
tylko wygłosi przemówienie na specjal-
nej sesji planarnej, ale też miałby wziąć
udział w debacie z europosłami,
by umożliwić dialog.

A od kiedy Miedwiediew to chadek?

Ubiegłotygodniowe wybory samorządo-

we we Francji wygrali socjaliści. Drugie
miejsce zajęła rządząca centroprawica, a
prawicowy Front Narodowy pod wodzą
p.Maryny Le Pen uzyskał ok 12% głosów
i stał się trzecią siłą polityczną.

Możemy sobie wyobrazić popłoch

w salonach „paryżewka”.

Białoruski Bank Narodowy ogłosił czaso-

we moratorium na dalsze decyzje w sferze
regulowania rynku walutowego kraju.
Następuje to po ograniczeniach wprowa-
dzonych przez bank w zakupie walut, które
objęły m.in. importerów i banki komercyj-
ne. Decyzja banku może uspokoić rynek,
na którym ograniczenia zaowocowały
m.in. masowym skupowaniem dewiz przez
Białorusinów. Wg mediów, moratorium
będzie obowiązywać około miesiąca, do-
póki Białoruś nie otrzyma kredytu, o który
ubiega się w Rosji.

Znaczy się udało się wepchnąć Białoruś

w ręce Moskwy. Gratulacje.

Władze Sewastopola, na należącym do Ukrainy Krymie,

zażądały od stacjonującej tam rosyjskiej Floty Czarnomor-

skiej zwrotu ponad 20 mln hrywien (ok. 7,1 mln zł) zadłużenia

wobec miasta, które mają spłacić należące do fl oty przedsię-

biorstwa zajmujące się jej obsługą. Władze miasta zamierzają

zwrócić się w tej sprawie do rosyjskiego ministerstwa obro-

ny. W zamian za korzystną umowę gazową Flota Czarnomor-

ska ma pozostać na Krymie do 2047 roku.

A iloma pancernikami dysponuje miasto Sewastopol?

F

OT

. W

IKIPEDIA

background image

XX

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

POSTĘP W ŚWIECIE

AMERYKA
Wg huffi ngtonpost.

com (potwierdzone w czte-
rech niezależnych źródłach),
JE Barack Obama podpisał
tajny rozkaz przewidu-
jący udzielenie ukrytego
wsparcia libijskim powstań-
com dążącym do obalenia
p.Muammara Kaddafi ego,
ale p.Hilaria Clintonowa
twierdzi, że administracja
prezydenta nie podjęła jesz-
cze takiej decyzji.

Niedługo okaże się, że ten

ulubieniec amerykańskich
i światowych lewicowych
liberałów to największy
jastrząb w dziejach amery-
kańskiej prezydentury!
A to się porobiło!

Przed zapowiedzianymi

na początek maja wybo-
rami parlamentarnymi w
Kanadzie, postępowa Partia
Liberalna przedstawiła już swoją pierw-
szą „kiełbasę wyborczą” – stypendia dla
wszystkich studentów. Roczne stypen-
dium miałoby wynosić 1 tys. dolarów
kanadyjskich (1,02 tys. US$) i kosztować
kanadyjskich podatników aż 1 mld CAD
rocznie. Studenci z ubogich rodzin dosta-
waliby natomiast 1,5 tys. CAD rocznie.
Postępowcy proponują, aby program
ten został opłacony z podwyżki podatku
dochodowego od osób prawnych (CIT).

Jedyna pociecha to taka, że na szczę-

ście partie zaraz po wyborach zapo-
minają o swoich obietnicach, ale co
zdążą nabrać wyborców, to ich. I tak do
następnej okazji.

Izba Reprezentantów stanu Ohio przyjęła

ustawę antyaborcyjną, która zakazuje usu-
wania ciąży od momentu zarejestrowania
pierwszego wyczuwalnego bicia serca u
płodu. Jest to najbardziej restrykcyjna pro-
pozycja antyaborcyjna w całych USA, ale
nie wiadomo, czy zostanie zaakceptowana
przez stanowych senatorów. Przeciwko są
Demokraci, ale także antyaborcyjna grupa
Prawo do Życia, która uważa, że ustawa
może rozszerzyć dostęp do przeprowadza-
nia legalnych aborcji oraz utrudnić walkę
o inne limity aborcyjne w Ohio.

Ciekawy sojusz: Demokraci i grupa

antyaborcyjna. Jak by nie patrzeć, USA
to ciekawy kraj.

Władze stanu Nowy Jork osiągnęły

porozumienie w sprawie budżetu na
kolejny rok, który zakłada ograniczenie

wydatków i brak podwyżek podatków.
Wśród kluczowych założeń budżetu na-
leży wymienić redukcję liczby osadzo-
nych w więzieniach aż o 3,7 tys. osób, a
także zmniejszenie o 20% wydatków na
oświatę, pomoc zdrowotną oraz rządowe
agencje.

Zamiast ograniczać liczbę osadzonych

w więzieniach, powinni ograniczać
liczbę urzędników!

Brazylijski rząd planuje nałożenie podat-

ku na operacje fi nansowe związane z han-
dlem zamorskim, mającego wynosić 6%.
Państwo chce w ten sposób ograniczyć
napływ dolarów i zatrzymać wzrost kursu
reala, który w ciągu ostatnich dwóch lat
wzmocnił się wobec dolara o 45%, co
zaszkodziło brazylijskiemu eksportowi.

Brazylijski rząd zaczyna gmerać przy

gospodarce. Zdaje się, że szybki wzrost
gospodarczy Brazylii niedługo będzie
miłym wspomnieniem.

ŚWIAT
Dwa miesiące po plebiscycie, w któ-

rym południe Sudanu opowiedziało się
za secesją, kraj ten pogrąża się w wojnie
domowej. Trwają tam krwawe walki,
pogromy i czystki etniczne. Ziemie na
pograniczu Północy i Południa są nie
tylko przedmiotem sporu terytorialne-
go – chodzi też ropę, bo tam właśnie są
najbogatsze z sudańskich pól naftowych.
Południe oskarżyło Północ o chęć uda-
remnienia secesji, a w końcu zawiesiło
rozmowy mające przygotować formalne

i pokojowe rozejście się obu
części kraju.

Gdyby ktoś sięgnął do

„NCz!” z czasów, gdy po-
łudniowy Sudan uzyskiwał
niezależność, to by wyczytał, że
dokładnie taki rozwój wypad-
ków przewidzieliśmy. Ale zdaje
się w Sudanie nikt nas nie
czyta. Niech żałują.

P. Moussa Koussa, szef

libijskiej dyplomacji, przyle-
ciał do Londynu, gdzie będzie
starał się o azyl polityczny.
Zrezygnował on ze swego
stanowiska w proteście prze-
ciw atakom sił p.Muammara
Kaddafi ego na ludność cywil-
ną. Był on jednym z najważ-
niejszych ministrów, a jego
polityka pozwoliła Libii wyjść
z międzynarodowej izolacji po
latach sankcji gospodarczych.
Ponoć rząd brytyjski zachęcał
polityków z otoczenia Kadda-

fi ego do porzucenia go.

Ha, ha, ha. Bardzo nas rozbawiła owa

rzekoma motywacja pana ministra – pro-
test przeciw atakom na ludność cywilną.
Pan minister po prostu zrozumiał mądrość
kolejnego etapu. Wcale się nie zdziwimy,
jak zostanie osadzony przez interwentów
na miejscu Kaddafi ego.

P. Recep Tayyip Erdoğan, premier

Turcji, nie zgodził się na dostarczanie
broni powstańcom libijskim walczącym
z siłami Muammara Kaddafi ego. Jego
zdaniem, wysyłanie broni do Libii mo-
głoby sprzyjać terroryzmowi.

I zdaje się premier Turcji ma rację!

JE Baszar al-Asad, prezydent Syrii,

polecił utworzenie komitetu prawnego,
który ma określić zasady zniesienia
obowiązującego w kraju od prawie 50
lat stanu wyjątkowego. Ma on przedsta-
wić swój raport do 25 kwietnia. Znie-
sienie stanu wyjątkowego jest głównym
żądaniem opozycjonistów, którzy od
dwóch tygodni demonstrują domagając
się reform demokratycznych.

Po czym ludność zacznie masowo ucie-

kać do Europy.

Tokyo Electric Power Company postano-

wiła zamknąć na stałe cztery uszkodzone
reaktory Fukushimy, gdyż są one zbyt
uszkodzone, by je ratować. Gdy skończy
się ich chłodzenie, zostaną zlikwidowane.

Mamy nadzieję, że nie poprzez wysadze-

nie w powietrze?

NATO objęło dowództwo nad całością działań

w Libii. Operacja jest dowodzona z regionalne-

go centrum połączonego dowództwa sił NATO

w Neapolu, a dowodzi nią kanadyjski generał

Karol Bouchard.

Rychło w czas. Ciekawe, czy gdy my będziemy

w potrzebie, też będą się tak szybko zbierać.

background image

XXI

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Ś

SWIAT

20

marca nad ranem trzy
bombowce stealth B-2,
które wystartowały z
baz znajdujących się na

terenie Stanów Zjednoczonych, zbom-
bardowały bazę lotniczą pod Trypolisem
i inne cele związane z obroną powietrz-
ną stolicy Libii. W sumie na libijskie
obiekty militarne i rządowe spadło 40
bomb. Zgodnie z informacjami podanymi
przez telewizję libijską, w czasie ame-
rykańskiego nalotu bombowego zginęło
48 osób, a 150 zostało ciężko rannych.
Libijczycy twierdzą, że amerykańskie
bomby spadły głównie na cele cywilne.
Ofi arami bombardowania są także głów-
nie cywile – 26 mieszkańców Trypolisu.

„Zabić wściekłego psa”

Jak powiadomił później rzecznik ame-

rykańskiego dowództwa sił powietrznych
Kenneth Fiedler, w czasie kiedy bombow-
ce stealth B-2 niszczyły obiekty obrony
powietrznej Trypolisu, inne samoloty
wielozadaniowe F-15 i F-16 oraz jeden
samolot rozpoznawczy i bliskiego wspar-
cia piechoty morskiej McDonell-Douglas
AV-8B Harrier II przeczesywały prze-
strzeń powietrzną Libii w poszukiwaniu
stanowisk obrony powietrznej tego kraju.

Pod wieczór 20 marca szef kolegium

sztabów połączonych wojsk USA admi-
rał Mike Mullen poinformował opinię
publiczną, że „w ciągu 24 godzin in-
terwencja znacznie osłabiła siły lojalne
wobec Kaddafi ego w Benghazi, a mię-
dzynarodowe uderzenie wycieńczyło li-
bijską obronę przeciwlotniczą”.

Czy atak amerykańskich sił
zbrojnych na Libię z roz-
kazu prezydenta Baracka
Obamy może być powodem
do usunięcia go z urzędu?
Wielu komentatorów i eks-
pertów uważa, że atak na
suwerenne państwo, które
nie zaatakowało Stanów
Zjednoczonych, jest aktem
agresji. Jedynie Kongres
może wyrazić zgodę na tego
typu akcje militarne. Jednak
w przypadku trwających
nalotów na Libię prezydent
zignorował parlament
i samodzielnie wydał rozkaz
atakowania celów naziem-
nych w Trypolisie.

STANY ZJEDNOCZONE

Samowolka

Obamy

P

AWEŁ

Ł

EPKOWSKI

background image

XXII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Ś

SWIAT

Wypowiadając te sło-

wa, admirał Mike Mul-
len potraktował libij-
skiego przywódcę jako
rebelianta, którego wła-
dza nie jest uznawana
przez społeczność mię-
dzynarodową.

To zdumiewające, po-

nieważ Stany Zjedno-
czone uznają legalność
władzy pułkownika Kad-
dafi ego od 42 lat. Pod
koniec lat 60. ubiegłego
wieku Waszyngton uznał,
że nie należy wykonywać
działań przeciw rodzą-
cemu się w Libii rucho-
wi republikańskiemu,
na którego czele stanął
27-letni wówczas kapi-
tan Muammar al-Kaddafi . Amerykańskie
wojska, które od 1945 roku stacjonowały
w libijskiej bazie Wheelus Field, ze spoko-
jem przyglądały się, jak 1 września 1969
roku wojsko przejęło władzę w państwie
króla Idrisa I. Władca Trypolitanii, Cyre-
najki i Fazzanu dowiedział się w Turcji, że
jego kraj został proklamowany republiką
w wyniku puczu wojskowego Muammara
al-Kaddafi ego, dokonanego tuż pod nosem
amerykańskich sojuszników.

Amerykańskie zauroczenie Kaddafi m

prysło jak bańka mydlana dopiero wtedy,
gdy przywódca rewolucji 1 września po-
stanowił znacjonalizować amerykańskie
złoża naftowe w Libii oraz ogłosić Zatokę
Wielkiej Syrty obszarem wód terytorial-
nych Wielkiej Arabskiej Libijskiej Dża-
mahirijji Ludowo-Socjalistycznej. Wa-
szyngtońscy stratedzy uświadomili sobie,
że akceptując rewolucję republikańską,
wypuścili dżina z butelki.

Dopiero trzy lata po obaleniu monarchii

zrozumieli swój błąd. 7 listopada 1972
roku ambasador Joseph Palmer opuścił
Trypolis, redukując stosunki z Libią do
rangi chargés d’affaires.

Chociaż przez 39 lat Libia pod rzą-

dami Mummara al-Kaddafi ego była w
Ameryce obiegowo nazywana „zbójec-
kim państwem”, jej ustrój polityczny był
powszechnie akceptowany przez pań-
stwa, które utworzyły koalicję operacji
wojskowej „Świt Odysei”. Przez te 42
lata pułkownik Kaddafi był sponsorem
niejednej wielkiej kariery politycznej na
Zachodzie.

15 maja 2006 roku USA przywróciły

pełne stosunki dyplomatyczne z Libią,
całkowicie akceptując przywódczą rolę
Kaddafi ego. Dlatego z punktu widzenia
prawa międzynarodowego interwencja

koalicji państw NATO jest, najdelikatniej
mówiąc, bardzo kontrowersyjna.

Plan od dawna przygotowany

Trzeba od początku podkreślić, że Ba-

rack Obama bardzo niechętnie przystępo-
wał do interwencji militarnej w Libii. Nie
miała ona tak naprawdę podstaw praw-
nych, a jej koszty mogą wkrótce przewyż-
szyć przewidywane zyski.

Laureat pokojowej Nagrody Nobla z

2009 roku uległ naciskom lobby wojsko-
wego i wydał rozkaz przygotowania opera-
cji powietrzno-morskiej przeciw państwu,
z którym USA od pięciu lat utrzymują po-
prawne stosunki dyplomatyczne.

Z rozkazu prezydenta dowództwo nad

operacją „Odyssey Dawn” objęli dwaj
generałowie: działaniami powietrznymi
kieruje Carter F. Ham, dowódca US Afri-
ca Command, a operacją morską admirał
Samuel J. Locklear III, dowodzący ame-
rykańską marynarką wojenną w Europie
i Afryce.

Do akcji skierowanej przeciw reżimowi

Muammara al-Kaddafi ego Amerykanie
wystawili 17 okrętów oraz dwa lekkie
lotniskowce: USS „Kearsarge” i „Bata-
an”, z pokładu których mogą startować 42
śmigłowce uderzeniowe, 20 śmigłowców
V-22 Osprey oraz osiem pionowzlotów
AV-8B II Harrier. Do akcji przydzielono
także trzy niszczyciele klasy Arleigh Bur-
ke oraz okręt transportowy USS „Ponce”.
Te potężne siły mają wsparcie z obszaru
Europy, w tym głównie z amerykańskiej
bazy wojskowej w Aviano, skąd starują
42 samoloty wielozadaniowe F-16, oraz z
baz lotniczych w Niemczech.

Taki arsenał zgromadzony do nękania

celów naziemnych w Libii może być
jedynie potwierdzeniem tezy, że plany

inwazji wojskowej na ten kraj istniały
w Waszyngtonie od dawna.

Przez dziesięciolecia istnienia Układu

Warszawskiego mówiło się o planach ata-
ku wojsk sowieckich na Europę Zachod-
nią. Dzieci straszono wielką jak kredens
gębą Breżniewa i groźnym spojrzeniem
marszałka Wiktora Kulikowa. Tymcza-
sem nie taki diabeł straszny, jak go ma-
lują. Plany inwazyjne na niemal każdy
punkt na naszej planecie nie znajdują się
na Kremlu, tylko... w Pentagonie.

Sztuka prowokacji

W 1897 roku William Randolph

Hearst, najpotężniejszy magnat prasowy
w historii Ameryki, wysłał na Kubę ry-
sownika, Frederica Sackridera Reming-
tona, którego poprosił o przygotowanie
serii ilustracji pokazujących brutalność
Hiszpanów wobec rodowitych Kubań-
czyków i amerykańskich turystów. Ry-
sunki i doniesienia z Kuby miały prze-
konać amerykańską opinię publiczną o
konieczności rozpoczęcia wojny z Króle-
stwem Hiszpanii. Po przybyciu do Hawa-
ny Remington nie spotkał się z żadnymi
przejawami okrucieństwa władz hiszpań-
skich wobec tubylców ani jakimikolwiek
szykanami wobec amerykańskich gości.
Zmartwiony ilustrator wysłał do Hearsta
telegram o wymownej treści: „Wojny nie
będzie”. Wściekły magnat prasowy ode-
słał mu równie wymowną odpowiedź:
„Ty przygotuj obrazki, a ja przygotuję
wojnę”. Remington zrozumiał, że nie-
ważne jest, co widzą jego oczy – ważne
jest to, co ujrzą czytelnicy gazet Hearsta.
Rzeczywistość ustala prasa. Zapewniam,
że jako autor o sporym dorobku publicy-
stycznym, który pisał dla niejednej gaze-
ty, wiem doskonale, o co chodzi.

Tak powstało „żółte dziennikarstwo”,

będące na usługach elit politycznych.
Jego twórcami byli trzej ludzie: wspo-
mniany magnat prasowy William R. He-
arst, drugorzędny rysownik Remington i
słynny Joseph Pulitzer – węgierski Żyd,
który kłamstwo podniósł do rangi rzetel-
nej informacji. To ten sam blagier, który
wymyślił nowoczesną propagandę wo-
jenną i jednocześnie przeszedł do historii
jako fundator nagrody swojego imienia.
Czy nie jest znamienne, że to właśnie Na-
groda Pulitzera jest obiektem westchnień
tego całego zakłamanego światka mediów
nurtu głównego, które manipulują dzisiej-
szym „żółtym dziennikarstwem”?

Hearst, Remington i Pulitzer dali naiw-

nym czytelnikom pożywkę do nienawiści
wobec Hiszpanów. Ale iskrą zapalną tego
konfl iktu stała się tajemnicza eksplozja na
pokładzie amerykańskiego okrętu USS

F

OT

. www.af.mil

ARSENAŁ ZGROMADZONY DO NĘKANIA

CELÓW NAZIEMNYCH W LIBII MOŻE

BYĆ POTWIERDZENIEM TEZY, ŻE PLANY

INWAZJI WOJSKOWEJ NA TEN KRAJ

ISTNIAŁY W WASZYNGTONIE OD DAWNA

background image

XXIII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

„Maine” (ACR-1), któ-
ry był zakotwiczony
w hawańskim porcie.
Do dzisiaj sprawa jego
zatopienia jest kontro-
wersyjna, a różne teo-
rie spiskowe prowadzą
wprost do gabinetu
prezydenta Williama
McKinleya. 15 lutego
1898 roku usłyszano
jedynie huk eksplozji, a
już kilka minut później
okręt zatonął, zabiera-
jąc ze sobą pod wodę na
zawsze 1/3 załogi.

Zatopienie amery-

kańskiego okrętu USS
„Maine” (ACR-1) sta-
ło się prawzorem dla
większości incydentów
rozpoczynających ame-
rykańskie wojny. Wy-
starczy wspomnieć o
ataku na Pearl Harbor,
sprawie ze statkiem
rozpoznawczym USS
„Pueblo” czy incydencie w Zatoce Ton-
kińskiej, a tworzy nam się dość klarowna
defi nicja „prowokacji wojennej”.

Po każdym tego typu wydarzeniu prezy-

dent Stanów Zjednoczonych miał prawo
zwrócić się do Kongresu o uchwalenie
deklaracji o stanie wojny z krajem, który
jako pierwszy zaatakował amerykańskie
siły zbrojne.

Tak było dotychczas, jednak Obama ten

obyczaj złamał.

Wielki Brat

ustanawia nowe prawo

Wielu amerykańskich publicystów uwa-

ża, że zaistniały formalne powody do usu-
nięcia z urzędu 44. prezydenta Stanów
Zjednoczonych. Zgodnie z konstytucją,
Barack Hussein Obama nie miał prawa
wydać rozkazu ataku na cele wojskowe w
Libii, ponieważ nie zostały spełnione po-
wody formalne, które uprawniałyby pre-
zydenta do zastosowania takich środków.

Prezydent USA ma prawo podjąć samo-

dzielnie decyzję o specjalnej operacji woj-
skowej bez powiadomienia i akceptacji
Kongresu. Może się to jednak wydarzyć
wyłącznie, kiedy zostanie zaatakowane
terytorium USA (do którego należy także
pokład statków pod amerykańską bande-
rą). Pat Buchanan, były niezależny kandy-
dat na prezydenta USA i konserwatywny
dziennikarz, podkreśla w swoim artykule
opublikowanym na stronach Townhall.
com
, że prawo wypowiedzenia wojny jest
zastrzeżone całkowicie dla Kongresu.

Obrońcy Obamy dowodzą, że zgodnie z

ustawą o wojnie z 1973 roku (War Powers
Act) głowa państwa ma prawo zwlekać
60 dni z poinformowaniem Kongresu o
rozpoczęciu działań wojennych przeciw
siłom zbrojnym innego państwa. Zapomi-
nają oni jednak, że takie prawo przysługu-
je prezydentowi tylko w przypadku, gdy
Stany Zjednoczone zostały zaatakowane
lub istnieje bezpośrednie i potwierdzone
zagrożenie bezpieczeństwa narodowego.
W przypadku operacji wojskowej przeciw
Libii te dwa warunki nie są spełnione, a
Obama tak naprawdę bezczelnie drwi so-
bie z konstytucji.

Nawet półlegalna inwazja w Zatoce

Świń z 17-19 kwietnia 1961 roku mogła
w sposób bardzo naciągany być umoty-
wowana bezpieczeństwem narodowym.
Chociaż John F. Kennedy pozwalał sobie
na różne odstępstwa od litery prawa, to
w kwestii zbrojnej inwazji na terytorium
kubańskie miał wiele wątpliwości. Dlate-
go operacją zajęła się CIA zamiast Pen-
tagonu. Amerykański wywiad pomógł ku-
bańskim imigrantom w Miami stworzyć
Kubańską Radę Rewolucyjną (CRC) pod
przewodnictwem byłego premiera Kuby,
José Miró Cardona, żeby stworzyć pozo-
ry kontrrewolucji, która nie mogłaby być
kojarzona z ofi cjalną interwencją zbrojną.
Skutki tej decyzji okazały się tragiczne,
ale sam JFK uniknął odpowiedzialności
przed Kongresem.

W przypadku Baracka Obamy taka moż-

liwość jest jednak całkiem realna. Przez

kilka dni przed uderzeniem na Libię Oba-
ma zabiegał o poparcie 10 z 15 członków
Rady Bezpieczeństwa ONZ, całkowicie
jednak odrzucając zdanie najważniej-
szych: Rosji, Chin, Niemiec, Brazylii i
Indii. Można to zakwalifi kować jako pro-
wokację wojenną.

Ale nawet uchwalona przez RB ONZ

rezolucja nie dała Obamie prawa do wy-
dania rozkazu bombardowania obiektów
militarnych i rządowych państwa, z któ-
rym USA utrzymują „przyjazne” stosunki
dyplomatyczne.

Zapytany o podstawy prawne swojej

decyzji prezydent odpowiada: „Kiedy
niewinni ludzie są brutalnie prześla-
dowani, a osobnik pokroju Kaddafi ego
obiecuje utopić cały region we krwi;
kiedy cała społeczność międzynarodo-
wa jest gotowa, by iść i ratować tysiące
istnień ludzkich – wtedy istnieje powód
do tego, abyśmy zaczęli działać. I to jest
nasza odpowiedzialność”.

Trudno nie zgodzić się z prezydentem

Obamą, że należy pomagać ofi arom ta-
kich dewiantów jak Kaddafi . Ale to jest
uzasadnienie potoczne, nie prawne.

Skoro raz można złamać prawo, tłu-

macząc się koniecznością obrony przed
„złym Kaddafi m”, to czy w przyszłości
nie będzie istniał precedens, aby zasto-
sować takie metody wobec dowolnego
państwa, reżimu lub ustroju społecznego,
który zostanie przez Waszyngton uznany
subiektywnie za „zły”?

P

AWEŁ

Ł

EPKOWSKI

20 marca szef kolegium sztabów połączonych wojsk USA admirał Mike Mullen

poinformował opinię publiczną, że „w ciągu 24 godzin interwencja znacznie

osłabiła siły lojalne wobec Kaddafi ego w Benghazi, a międzynarodowe uderzenie

wycieńczyło libijską obronę przeciwlotniczą”

Ś

SWIAT

F

OT

. www

.defense.gov

background image

XXIV

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Ś

SWIAT

Z

mniejszenie liczby ludności Rosji
nastąpiło wskutek większej liczby
zgonów niż urodzin. Spadek byłby
jeszcze wyższy, gdyby nie dziet-

ność zamieszkujących Federację narodów
nierosyjskich, przewyższająca pięciokrotnie
dzietność etnicznych Rosjan. Prym wio-
dą tu oczywiście muzułmanie, stanowiący
20 proc. mieszkańców Rosji. Wśród muzuł-
manów kaukaskich, głównie Czeczenów,
można mówić nawet o eksplozji demogra-
fi cznej. Czeczenia nie tylko odrobiła wszyst-
kie straty ludnościowe będące następstwem
dwóch wojen, ale zwiększyła swój poten-
cjał demografi czny. O ile po drugiej wojnie
czeczeńskiej liczba mieszkańców republi-
ki wynosiła 0,5 mln, to obecnie dwa razy
tyle! Podobny „optymizm demografi czny”
występuje też w Inguszetii, Dagestanie i
Tatarstanie! Dla patriarchy Moskwy i całej
Rusi musi być też szokiem fakt, że Moskwa
– trzeci Rzym i stolica Świętej Rusi – staje
się powoli muzułmańskim miastem. O ile w
końcu XX wieku zamieszkiwało ją 800 tys.
muzułmanów, to obecnie... 2 miliony.

Wyludnia się wieś

Z rezultatów ostatniego spisu wynika, że

wciąż wyludnia się również rosyjska wieś.
Rdzenna Ruś, czyli tereny położone wokół

Wciąż na równi pochyłej

ROSJA

Wszystkie próby zatrzyma-
nia katastrofy demografi cz-
nej w Rosji podjęte w minio-
nych latach zawiodły
lub okazały się niewystar-
czające. Liczba mieszkań-
ców Federacji Rosyjskiej
wciąż spada. Według wstęp-
nych wyników „ogólnoro-
syjskiego spisu ludności”
przeprowadzonego w od
14 do 25 października mi-
nionego roku, liczba miesz-
kańców Rosji w porównaniu
z poprzednim spisem
z 2002 roku zmniejszyła się
o 2,2 miliona i wynosi obec-
nie 142 miliony 905 tysięcy.

M

AREK

A. K

OPROWSKI

stolicy w promieniu kilkuset kilometrów,
staje się powoli ludnościową czarną dziurą.
Centralny Okręg Federalny nadal pozostaje
najludniejszy, ale wynika to z jego urbaniza-
cji i z faktu, że na jego terenie znajduje się
stolica Federacji. Dzięki niej zwiększył on
liczbę ludności w porównaniu z poprzednim
spisem o 1,2 procent. Drugim okręgiem fe-
deralnym, który odnotował przyrost liczby
obywateli, był Okręg Północnokaukaski.
Dzięki muzułmanom liczba ludności wzro-
sła tam o 6,3 procent. O 6 proc. zmalała
liczba mieszkańców w Dalekowschodnim
Okręgu Federalnym. Obecnie zamieszkuje
go tylko 6291 tys. osób. Największy spadek
populacji spis odnotował jednak w europej-
skiej części Rosji, bo w Okręgu Komi-Per-
miackim. Liczba mieszkańców zmniejszyła
się tam o 14,6 procent!

Swoją pozycję obroniły okręgi Nadwoł-

żański i Syberyjski, zajmujące odpowied-
nio drugie i trzecie miejsce pod względem
liczby ludności.

W rozbiciu na obwody sytuacja wyglą-

da jeszcze gorzej. Aż 63 podmioty fede-
racji, czyli obwody, kraje i republiki, od-
notowały zmniejszenie ludności. Tylko w
20 liczba mieszkańców wzrosła. W całej
Rosji jest ponad 55 tysięcy opuszczonych
wsi i miasteczek. O ile jednak z poprzed-

background image

XXV

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Nie mogą znaleźć męża

Rozwiązania te były adresowane do

12 mln rosyjskich kobiet w wieku od 20
do 29 lat, w największej mierze przyczy-
niających się do zwiększenia przyrostu na-
turalnego. Jak dotąd nie spełniły swojego
zadania. Rosyjskie kobiety nie chcą rodzić
nowych dzieci. Same bodźce fi nansowe
nie są ich w stanie do tego zachęcić. Liczba
zawieranych małżeństw jest wciąż mniej-
sza od liczby rozwodów. Jest to efekt nie
tylko ich decyzji, ale również przeciętnie
niskiej społecznej i biologicznej wartości
mężczyzn. Wiele Rosjanek najzwyczaj-

niej nie może też znaleźć męża. Co trzecia
mieszkanka Moskwy w wieku od 25 do
50 lat żyje samotnie. Z przyrostu demogra-
fi cznego muzułmanów w Moskwie można
domniemywać, że osobami samotnymi są
głównie etniczne Rosjanki.

Demografi a spędza sen z powiek nie tylko

rosyjskim politykom, ale przede wszystkim
wojskowym. Muzułmanie stanowią już
36 proc. żołnierzy rosyjskich sił zbrojnych.
Jest to jedna z przyczyn prób przechodzenia
rosyjskiej armii na zawodowstwo. Gdyby
pobór był nadal utrzymywany, za 20 lat licz-
ba muzułmanów w armii przekroczyłaby
50 procent. Etniczni Rosjanie pochodzący z
„chorych rodzin” do służby w armii się nie
nadają. Jak jednak może być inaczej, jeżeli
tylko 40 proc. rosyjskich niemowląt rodzi
się zdrowych, a około 20 proc. pierwszokla-
sistów cierpi na jakąś formę upośledzenia
umysłowego? Proces ten będzie się nawar-
stwiał, co wynika z praw statystyki.

Ś

SWIAT

niego spisu ludności wynikało, że problem
ten dotyczył głównie Syberii i Dalekiego
Wschodu, to obecnie opuszczone osiedla
są już w europejskiej części Rosji.

Mężczyźni wymierają

W Rosji nadal utrzymuje się tendencja

nadumieralności mężczyzn, w związku
z czym ich liczba systematycznie spada.
O ile w 2002 roku stanowili oni 46,6 proc.
ludności, to obecnie 46,3 procent. Ogó-
łem żyje ich w Rosji 66.205 tys. podczas,
gdy kobiet jest o ponad 10 mln więcej, bo
76.700 tysięcy.

Wyniki ostatniego spisu świadczą, że

pod względem demografi cznym Rosja
wciąż znajduje się na równi pochyłej, a
jej społeczeństwo jest chore. Utrzymują-
ca się zapaść demografi czna jest bowiem
objawem choroby, która toczy kraj. W za-
sadzie jest to nie jedna choroba, ale cały
zespół chorób. Można nawet powiedzieć,
że mamy do czynienia z syndromem ro-
syjskim. Należą do niego: „alkoholizm,

narkomania, HIV, aborcja, rozwody, ubó-
stwo, złe odżywianie, skażenie środowi-
ska, choroby psychiczne i zła opieka me-
dyczna”. Powoduje on degradację narodu
rosyjskiego i nawarstwianie się w nim
szkodliwych mutacji i niepełnowartościo-
wego materiału genetycznego.

Władze doskonale zdają sobie sprawę

z tego stanu rzeczy. Liczyły, że negatyw-
ną tendencję przełamie ustawa o kapitale
rodzinnym. Na jej mocy każda Rosjanka
rodząca drugie lub kolejne dziecko miała
otrzymywać bon o wartości 10 tys. dola-
rów, który mogła wykorzystać na kształ-
cenie dzieci, remont lub kupno mieszkania
bądź wpłatę na fundusz emerytalny. Bony
te rodzice dziecka mieli otrzymywać po
osiągnięciu przez dziecko trzeciego roku
życia, aby uniknąć szybkiego oddawania
dzieci do adopcji lub domów dziecka.
Ponadto matka przez półtora roku po uro-
dzeniu dziecka miała otrzymywać zasiłek
wychowawczy w wysokości jednej trze-
ciej średniej pensji.

W CAŁEJ ROSJI JEST PONAD 55 TYSIĘCY OPUSZCZONYCH

WSI I MIASTECZEK. O ILE JEDNAK Z POPRZEDNIEGO

SPISU LUDNOŚCI WYNIKAŁO, ŻE PROBLEM TEN

DOTYCZYŁ GŁÓWNIE SYBERII I DALEKIEGO WSCHODU,

TO OBECNIE OPUSZCZONE OSIEDLA SĄ JUŻ

W EUROPEJSKIEJ CZĘŚCI ROSJI.

Muzułmanie stanowią

już 36 proc. żołnierzy

rosyjskich sił zbrojnych

Rosyjskie kobiety nie chcą

rodzić nowych dzieci

background image

XXVI

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Ś

SWIAT

N

astrój tajemniczości potęguje
fakt, iż nowa stolica Birmy, jed-
nego z najbiedniejszych krajów
świata, powstała na wskazanie

astrologów. Rząd przeniósł się tam w
optymalnym z punktu widzenia układu
gwiazd momencie i o szczęśliwej nu-
merologicznie godzinie. Naypyidaw to
także dzieło życia generała Than Shwe
– człowieka, który uważa się za inkarna-
cję XVIII-wiecznego birmańskiego króla
i podobno cierpi na paranoiczny strach
przed amerykańską interwencją.

Jednak pozory mogą mylić. Powstanie

Naypyidaw jest na swój sposób logiczne
i ma swoje uzasadnienie (to, że z punk-
tu widzenia naszej cywilizacji dosyć
osobliwe, to już inna sprawa). Wiąże się
bowiem ściśle z wizją świata i koncepcją
państwa rządzącej Birmą junty. Jest archi-
tektonicznym pomnikiem jej ideologii,
wyrazem jej marzeń i pragnień.

W konkurencji na najdłuższe rządy woj-

skowych na świecie Birma zajęłaby beza-
pelacyjnie pierwsze miejsce. Generałowie
przejęli tam władzę długo przed Pinochetem
i Jaruzelskim – już w 1962 roku. W konku-
rencji na najgorsze rządy świata też miałaby
wielkie szanse, a przynajmniej murowane
miejsce na podium (i to mimo ogromnej
konkurencji). Dziś trudno w to uwierzyć, ale
przed przewrotem gen. Ne Wina Birma była
jednym z najbogatszych krajów Azji i jed-
nym z najaktywniejszych członków ruchu
państw niezaangażowanych. Po zamachu
stanu pogrążyła się w całkowitej samoizola-
cji, mającej w zamierzeniu dyktatora chro-
nić własną kulturę, a także utrzymać wyso-
ką pozycję i prestiż międzynarodowy. Jak to
się skończyło, już wiemy. Kraj pogrążył się
w nędzy. Odgrodzenie się od świata, fak-
tycznie zachowało wspaniałą kulturę tego
kraju w stopniu prawie nietkniętym przez
globalizację, ale czy podziw sytych zagra-
nicznych turystów, robiących sobie fotki na
tle bajkowych budowli i krajobrazów, wart
był wpędzenia w nędzę dziesiątków milio-
nów Birmańczyków?

W 1988 roku wybuchły masowe pro-

testy i pojawiła się szansa na zmiany. Na
czele opozycji stanęła Aung San Suu Kyi
– córka założyciela nowożytnej Birmy,
gen. Aung Sana. Mimo charyzmy, ogrom-
nego społecznego poparcia i uznania mię-
dzynarodowego (m.in. pokojowego Nobla)
przegrała z juntą, która do władzy wynio-
sła nową ekipę, na czele z gen. Than Shwe.

Nowa generalicja postanowiła modernizo-
wać Birmę – ale na swój sposób: bez swo-
bód obywatelskich, wolnych wyborów czy
innych obcych, zachodnich wynalazków.
Miały to być i były rządy żelaznej ręki i
szowinistycznej ideologii, których celem
było scentralizowanie tego ogromnego i
zróżnicowanego kraju. By zrealizować
ten cel, należało brutalnie rozprawiać się
z wszelką opozycją, prześladować poli-
tycznych przeciwników (vide: długoletnie
uwięzienie Aung San Suu Kyi) i mniej-
szości etniczne. W 2007 roku, w czasie
tak zwanej szafranowej rewolucji, władza
nie zawahała się i pobiła nawet mnichów
(co w krajach buddyjskich uznawane jest
za niezwykłe barbarzyństwo). Co gorsza,
w przeciwieństwie do innych azjatyckich
dyktatur, Birma stawała się coraz biedniej-
sza i zacofana, a rządząca nią junta biła
rekordy nieudolności i skorumpowania.
Pierwsze skrzypce gra w tym kraju oczy-
wiście armia, która w praktyce jest ponad
prawem i która właściwie uczyniła Birmę
swym prywatnym folwarkiem.

Nowa stolica

Każda władza, a zwłaszcza ta o kiep-

skiej legitymacji, potrzebuje własnych
symboli. Dla Birmy pod rządami junty
takim symbolem miała być w 2005 roku
budowa nowej stolicy.

Naypyidaw to po birmańsku „Królewska

Stolica” – i sama ta nazwa już daje wiele do
myślenia. W historii Birmy przyjęła się dość
kosztowna, trzeba przyznać, tradycja, że ile-
kroć na tron wstępował nowy władca, prze-
nosił stolicę do nowego miasta. W efekcie
stolica zmieniała się aż 14 razy. W większo-
ści władcy umieszczali swe siedziby w inte-
riorze, z dala od delty Irawadi, gdzie skupiał
się handel i gdzie często pojawiali się obco-
krajowcy. To właśnie znad morza przybyli
Brytyjczycy, którzy w XIX wieku położyli
kres trzeciemu Imperium Birmańskiemu.

Rangun – kolonialna stolica z czasów

panowania brytyjskiego – był nie tylko
symbolem XIX-wiecznego upokorzenia,
ale i szerzej kontaktów Birmy ze światem
zewnętrznym. Te, zdaniem rządzącej junty,
na których trauma epoki kolonialnej od-
cisnęła wyraźne piętno, nie prowadzą do
niczego dobrego. Dlatego należało je ogra-
niczyć do minimum.

Projekt ideologiczny lansowany przez

birmańskich wojskowych ma na celu od-
budowę dumy narodowej oraz zachowa-

Naypyidaw to skrzyżowa-
nie Twin Peaks i komedii
Stanisława Barei w wersji
tropikalnej. Miasto w środku
niczego, nie zaznaczone na
mapach, którego topografi a
po dziś pozostaje tajemnicą
i do którego większej czę-
ści wciąż nie można nawet
wjechać.

ASTROLOGIA PLUS IDEOLOGIA, CZYLI

Birmański odlot w środku dżungli

M

ICHAŁ

L

UBINA

, R

ADOSŁAW

P

YFFEL

Naypyidaw. U góry: pagoda

Uppatasanti, poniżej: wejście

do parku

background image

XXVII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Ś

SWIAT

nie tożsamości kulturowej.
Jego głównym komponentem
jest antykolonializm, czyli
sprzeciw wobec wpływów
zachodnich. Internet, Facebo-
ok, kawiarnie – to wszystko
może być ukrytą formą neo-
kolonializmu, a tym samym
może zagrażać legitymacji
rządzących.

Nie przypadkiem właśnie

w otwartym na świat Rangunie wybuchły
największe protesty (w 1988 i 2007 roku).
To tutaj mieszka Aung San Suu Kyi – iko-
na oporu. Od Rangunu wreszcie zaczęła
się inwazja brytyjska w 1824 roku. Być
może dlatego gdy na początku XXI wie-
ku Amerykanie i Brytyjczycy zaatakowali
Irak, przewrażliwiona birmańska junta
wpadła w paranoję, widząc oczami wy-
obraźni, jak powtarza się historia z XIX
wieku, a Brytyjczycy razem z amerykań-
skimi marines ponownie wkraczają do
Rangunu i podbijają całą Birmę.

Odpowiedzią na to zagrożenie (mniejsza

z tym, czy prawdziwe, czy wyimaginowa-
ne), miało być Naypyidaw. Decydowały
nie tylko względy strategiczne i usytuowa-
nie nowej stolicy w samym centrum kraju,
z dala od wybrzeża. Wytypowane na nową
stolice miejsce to całkowite przeciwieństwo
Rangunu i jego kolonialnego charakteru. To
kolebka birmańskości i miejsce uznawane
od kilkuset lat, według ludowych wierzeń,
za środek świata. Miejsce święte. To z tego
obszaru wyszła iskra, która po upadku Paga-
nu przyczyniła się do odbudowy Imperium
Birmańskiego. To tutaj rozpoczęły się dzia-
łania armii gen. Aung Sana mające dopro-
wadzić Birmę do wyzwolenia od japońskiej
okupacji w 1945 roku.

Odwołanie się do tradycji historycznych

jest w pełni świadome. Ma na celu restau-
rację dawnej Birmy w jej XXI-wiecznym
wcieleniu, czyli z juntą jako królewską ar-
mią i gen. Than Shwe jako królem.

Trzy posągi

Dlatego nie dziwią trzy gigantyczne

posągi, które stanęły na centralnym pla-
cu Naypyidaw, przedstawiające królów
Anawrahtę, Bayinnaunga i Alungpayę
– twórców trzech imperiów birmańskich
(nota bene każdy z nich też zaczynał rządy
od zmiany stolicy). Ma to symbolizować
nie tylko dumę z dawnej chwały, ale także
jedność i integralność państwa. To trudny
do zrealizowania postulat w kraju, w któ-
rym ludność Bamar stanowi zaledwie 68%
mieszkańców, a wraz z nią zamieszkują go
liczne mniejszości etniczne (m.in. Szano-
wie, Karenowie, Kaczinowie, Arakańczy-
cy) – o zupełnie innej tradycji, kulturze,

a często także religii. Tereny
tych narodów historycznie
nie wchodziły w skład kraju.
Były kolejno podbijane wła-
śnie przez wspomnianych
królów. Z tego powodu od
czasów powstania Związku

Birmańskiego w 1948 roku dochodziło do
bezustannych tarć i napięć. Wiele ludów i
narodów chce z niego wystąpić (Kareno-
wie walczą o to nawet zbrojnie), lecz junta
w imię zachowania integralności teryto-
rialnej na to nie pozwala.

Im częstsze bunty, tym wojskowi moc-

niej przykręcają śrubę i pacyfi kują doma-
gające się niezależności lub autonomii
mniejszości. Zdecydowanie łatwiej pro-
wadzić taką represyjną politykę z leżącego
znacznie bliżej zapalnych terenów pogra-
nicza Naypyidaw niż odległego Rangunu.

Pomniki w Naypyidaw to wyraz polity-

ki „birmanizacji” (wielkobirmańskiego
szowinizmu), której głównym celem jest
rozmycie mniejszości etnicznych w kultu-
rze birmańskiej. To jednak pułapka, gdyż
mniejszości są zbyt liczne i silne, by można
je było całkowicie zasymilować. Przymu-
sowo asymilowane buntują się i chwytają
za broń. Zagrożeni generałowie odpowia-
dają siłą i tak nakręca się spirala przemo-
cy, trwająca już w tym pięknym kraju od
kilkudziesięciu lat. Czy wyjściem z tego
błędnego koła byłby postulowany przez
Aung San Suu Kyi powrót do federacyjnej
idei państwa jej ojca – Aung Sana? Dopóki
dla rządzącej junty koncepcja ta jest prostą
drogą do anarchii i rozpadu Birmy, nie po-
znamy odpowiedzi na to pytanie.

Kraj magów

Nieodłącznym elementem kultury poli-

tycznej Birmy jest wiara w astrologów i
numerologię. Czasami sprawia to wraże-
nie, jakby rządzący tym krajem politycy
podejmowali decyzje pod wpływem dzia-
łania miękkich narkotyków. Na przykład
wspomniany wcześniej Ne Win zmienił
za swoich rządów nominały banknotów
na podzielne przez szczęśliwą dla niego
liczbę 9 (z nominałami takimi jak 45 czy
90), a obecni przywódcy, zanim dokonali
zamachu, skonsultowali się z wróżbitą i
zaatakowali według jego wskazówek do-
kładnie 18 września 1988 roku. Przeno-
sząc w 2005 roku stolicę, także zasięgnięto
rady astrologów i uczyniono to 6 listopada
o 6.37 rano (szóstka to szczęśliwa liczba
gen. Than Shwe). Inauguracja pracy rządu
w nowej stolicy to z kolei trzy jedenastki,

czyli 11 listopada 11 ministerstw o 11.00
rano. Wszystko dlatego, że szczęśliwa licz-
ba Naypidyiaw to 11. Czy to oznacza, iż w
nowej stolicy powstanie wspaniała drużyna
piłkarska, „złota jedenastka”, dorównująca
klasą słynnej drużynie węgierskiej z lat 50.
XX wieku lub współczesnej Barcelonie?

Miejscowi fani, pamiętają-
cy lata świetności birmań-
skiego futbolu (50 lat temu
najlepszego obok KRLD w

Azji!) byliby wniebowzięci.

Przeniesienie stolicy to nie tylko numero-

logia, ale także astrologia. Than Shwe, któ-
rego nazwisko znaczy po birmańsku „mi-
lion złota”, miał usłyszeć w 2005 roku od
swojego astrologa, że nadciąga katastrofa
i „milion złota” wkrótce zniknie. Jak pisał
kiedyś Terzani, dla Birmańczyków przepo-
wiednia to coś, co właściwie już się wy-
darzyło naprawdę i co należy w dalszych
działaniach po prostu wziąć pod uwagę.
Przerażony przywódca natychmiast pod-
jął decyzję o przeniesieniu – ogromnym
kosztem – stolicy do Naypyidaw. Przepo-
wiednia faktycznie się spełniła. Miliony
faktycznie znikły z kasy państwa! Ale nie
Than Shwe, który dzięki tym działaniom
oszukał los i zachował władzę.

Zabawy w numery i astrologia to nie tyl-

ko fanaberie orientalnego despoty, ale tra-
dycja głęboko wpisująca się w historię tego
kraju. Mistyczna otoczka ma dodać prze-
prowadzce atmosfery świętości i przeko-
nać zabobonne społeczeństwo, iż zapisana
w gwiazdach przyszłość Birmy będzie do-
bra, gdyż zgodna z prawami natury.

Dlatego Than Shwe, który podobno wie-

rzy, iż jest inkarnacją króla Bodawpayi,
w swej politycznej wizji stara się łączyć
chwalebną przeszłość z obietnicą wspa-
niałej przyszłości – pod wodzą armii, któ-
ra zagwarantuje Birmie nie tylko jedność i
dalsze istnienie, ale również siłę i potęgę.
Tym samym narodzi się wymarzone przez
Than Shwe IV Imperium Birmańskie ze
stolicą w Naypyidaw.

Jednakże Król Bodawpaya (1782-1819),

za którego wcielenie uważa się Than Shwe,
także słynął z monumentalnych budowli.
Swego czasu chciał zbudować największą
pagodę na świecie, w założeniach prze-
wyższającą nawet egipskie piramidy. Gdy
w projekt ten zaangażował cały majątek
państwa, nieoczekiwane trzęsienie ziemi
całkowicie unicestwiło jego plany. Stąd
birmańskie powiedzenie: „Pagoda ukoń-
czona, państwo zrujnowane”. Jej ruiny w
Mingunie nazywane są dziś „największą
stertą cegieł na świecie”.

Patrząc na Naypyidaw, trudno oprzeć się

wrażeniu, że historia znów może się po-
wtórzyć.

Aung San Suu Kyi postuluje powrót

do federacyjnej idei państwa

background image

XXVIII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Ś

SWIAT

P

erspektywa wyeliminowania
Sarkozy’ego, głównego kandy-
data UMP, i to być może już w
pierwszej turze wyborów pre-

zydenckich, podważyła jego pozycję.
Część głosów Unii odebrał Front Naro-
dowy. Niektórzy politycy uważają, że
do sukcesu FN przyczyniła się polityka
centrum, która podjęła rękawicę partii
narodowej i skupiła się na tej samej te-
matyce. Rzecznik rządu Franciszek Ba-
roin oświadczył, że „trzeba zaprzestać
banalizowania sukcesów FN” i „poło-
żyć koniec wszystkim debatom dotyczą-
cych islamu i laickości”, które inspiruje
rządząca partia. Stawianie w centrum
polityki takich problemów jak zagro-
żenie islamem przynosi bowiem efekt
odwrotny od zamierzonego i napędza
elektorat Maryny Le Pen. Prawdziwym
problemem Francuzów ma być spadek
siły nabywczej i bezrobocie. Niektórzy
z polityków UMP dodają, że „bieg za
Frontem Narodowym” i ściganie się o
elektorat prawicowy, wreszcie dalsze
schodzenie tej partii na prawo przynosi
jej tylko spadek popularności.

Po raz pierwszy „własnym głosem”

przemówił też premier Franciszek
Fillon, który pośrednio podważył po-
litykę Sarkozy’ego. Premier, wsparty
przez kilku ministrów, odmówił udziału
w wielkiej naradzie dotyczącej laicy-
zmu państwa i jego postawy wobec is-
lamu. Na reakcję nie trzeba było długo
czekać. Sekretarz generalny UMP, Jan
Franciszek Coppé, oskarżył premiera o
„prywatę” i rozbijanie partii. Atak se-
kretarza generalnego UMP na premiera
jest w życiu politycznym Francji rzeczą

dość wyjątkową. Sympatycy premiera
poczuli się obrażeni, a pomiędzy Pała-
cem Elizejskim a Matignon zapachniało
zimną wojną.

Dyskusja ma swój ciąg dalszy. Depu-

towany UMP z Yvelines, Stefan Pinte,
zaczął się nawet domagać dymisji Cop-
pégo. Pojawiły się też głosy nawołujące
do rozsądku. Na przykład minister obro-
ny Gerard Longuet zaapelował o pokój...
„mężnych”.

Przewidziana na 5 kwietnia debata

odbyła się, choć bez udziału premiera
(podobno „w porozumieniu z prezyden-
tem”), ministra solidarności Rozalii Ba-
chelot czy poprzedniego rzecznika UMP
Dominika Paillé. Wzięło w niej udział
dziewięciu ministrów, choć większość
bez specjalnego zapału.

Spór o taktykę dopiero się zaczyna. Nie

można wykluczyć, że powyborcze turbu-
lencje pogłębią różnice zdań w łonie rzą-
dzącej UMP i zagrożą dominującej do tej
pory pozycji Sarkozy’ego jako ponowne-
go kandydata na prezydenta. Do tej pory
to Unia czerpała profi ty z zewnętrznej
jedności swoich polityków, a podzieleni
socjaliści nie potrafi li się jej przeciwsta-
wić. Teraz sytuacja może się odwrócić.
Wygrana PS w wyborach kantonalnych
może być impulsem do szukania partyj-
nej jedności, a porażka UMP – spowodo-
wać dekompozycję silnej dotąd struktu-
ry. Poza tym gdzie dwóch się bije...

Ta trzecia

Trzecią siłą francuskiej sceny poli-

tycznej jest Front Narodowy. Sukces
wyborczy spowodował szersze zainte-
resowanie francuskich mediów progra-

Słaby wynik rządzącej cen-
troprawicowej UMP w wybo-
rach kantonalnych spowo-
dował wewnętrzną dyskusję
i kryzys w łonie tej partii.
Pod poważnym znakiem za-
pytania stanęła m.in. szansa
na reelekcję Mikołaja Sarko-
zy’ego w roku 2012.

Z NOTATNIKA UNIJNEGO AGITATORA

Powyborcze

swary w UMP

B

OGDAN

D

OBOSZ

PROGRAM EKONOMICZNY

KIEROWANEGO PRZEZ

JANA MARIĘ LE PENA

FN ZAWIERAŁ SPORO

ELEMENTÓW KLASYCZNEGO

LIBERALIZMU

EKONOMICZNEGO

F

OT

. www

.epp.eu

background image

XXIX

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Ś

SWIAT

mem tego ugrupowania. Do tej pory
środki przekazu skupiały się jedynie na
niektórych jego elementach – polityce
imigracyjnej i hasłach bezpieczeństwa
wewnętrznego. Teraz analizuje się m.in.
program ekonomiczny. Francuskie me-
dia dostrzegają tu duże zmiany. Jana
Marię Le Pena określano bowiem mia-
nem „ultraliberała”. Jego córka Mary-
na ma prezentować tu stanowisko dużo
bliższe „tradycyjnym” partiom, czyli
UMP i PS.

Program ekonomiczny kierowanego

przez Jana Marię Le Pena FN rzeczywi-
ście zawierał sporo elementów klasycz-
nego liberalizmu ekonomicznego. Jego
główne tezy powstawały na początku
lat 80. i były wyrazem sprzeciwu wobec
polityki nacjonalizacji gospodarki, któ-
rą forsował wówczas Franciszek Mitte-
rand. Le Pen odwoływał się tu do po-
pularnych na świecie idei promowanych
przez Ronalda Reagana i Małgorzatę
Thatcher. Jednoznacznie opowiadał się
za zmniejszaniem obciążeń fiskalnych
dla firm, które są „jedynym nośnikiem
tworzenia bogactwa kraju i nowych
miejsc pracy”. W jego programie zna-
lazło się np. (kontr)rewolucyjne jak na
Francję hasło zniesienia podatku spad-
kowego. Front domagał się także ogra-
niczenia roli i wpływu na gospodarkę
związków zawodowych.

Źródeł liberalnego programu FN upa-

trywano w jego antykomunizmie (reak-
cja na tezy kolektywizmu) i historycz-
nym spadku po Piotrze Poujade i jego
Unii Obrony Kupców i Rzemieślników
(UDCA), w którym działał także Le Pen.
Obrona małych przedsiębiorców rodziła
niechęć do centralizmu państwa.

Obecnie media łączą sukcesy Frontu

ze zmianą jego polityki ekonomicznej.
Wskazuje się, że liberalizm ekonomicz-
ny ma nad Sekwaną złe konotacje, że ob-
winia się go za obecny kryzys i odejście
od tych haseł zwiększa szanse politycz-
ne partii. Maryna Le Pen ma wykorzy-
stywać naturalną dla Francuzów zgodę
na opiekuńczość państwa i akceptować
daleko posunięty etatyzm. Wskazuje się
też zmiany na mapie elektoratu Frontu.
Jego wyborcy to już nie tylko drobni
kupcy i przedsiębiorcy, ale też „klasa
robotnicza”, której daleko do akceptacji
liberalnych zasad gospodarczych.

„Ekonomiczne” podłoże sukcesów FN

wydaje się jednak mocno naciągane.
Trudno bowiem mówić o jakiejś rady-
kalnej zmianie programu tej partii po
objęciu funkcji przewodniczącej przez
Marynę Le Pen. Odwrót od „ultrali-
beralizmu” dokonał się bowiem dużo

wcześniej, gdzieś
na przełomie wie-
ków. Ekonomia
nie była zresztą
w tej partii trakto-
wana dogmatycznie.
Program modyfiko-
wano wielokrotnie i do-
stosowywano go do „obo-
wiązującej mody”.
Bardziej liczył się
pewien pragmatyzm
i osiąganie jak naj-
lepszego wyniku.
Niezmienne pozo-
stawały raczej ele-
menty obrony „na-
rodowej substancji”,
w tym krajowej gospodarki. Przejawiały
się m.in. w sprzeciwie wobec euro, zno-
szenia barier celnych czy przenoszenia
kompetencji państwa do Brukseli. Suk-
cesów nowego Frontu trzeba więc szu-
kać gdzie indziej. Być może jednak to
właśnie problemy z integracją emigran-
tów czy zagrożeniem społecznego ładu
przekroczyły tu jakiś punkt krytyczny.
Razem z wizerunkiem sympatycznej i
nie „zdiabolizowanej” jeszcze medial-
nie Maryny Le Pen dały zaś konkretny
efekt polityczny.

Zasługą nowej szefowej Frontu jest

też doprowadzenie do postrzegania jej
partii jako normalnego ugrupowania
politycznego. Teza o tym, że FN nie jest
„partią republikańską”, jest ciągle obec-
na, ale trudności z montowaniem „fron-
tu republikańskiego” centrum i lewicy
przed drugą turą wyborów kantonal-
nych pokazały, że wykluczanie Frontu
z głównego nurtu politycznego jest co-
raz mniej popularne. Potwierdza to też
sondaż BVA-Absoluce, którego wyniki
niedawno ogłoszono. Wynika z niego,
że 52 proc. Francuzów traktuje Front
Narodowy tak samo jak inne partie po-
lityczne. We wrześniu 2010 roku uwa-
żało tak tylko 42 proc. ankietowanych.
40 proc. Francuzów popiera propozycje
FN przywrócenia kontroli granic, zmian
polityki łączenia rodzin imigrantów, a
nawet preferencji narodowych w przy-
znawaniu pomocy socjalnej. Gorzej
oceniane są takie tezy programu ekono-
micznego FN jak plan wyjścia z euro-
landu (17 proc. poparcia) i opuszczenia
Unii Europejskiej (15 proc.).

Skoro już przy temacie Frontu jesteśmy,

odnotujmy także niestandardowe zacho-
wania polityczne nowej przewodniczą-
cej tej partii. Maryna Le Pen ośmieszyła
niedawno polityków UMP, wyciągając
z archiwum stary dokument, jeszcze z

czasów istnienia

RPR. Dokument

z 1990 roku idzie
znacznie dalej niż

wszystkie antyimi-

gracyjne tezy FN i

określa islam jako re-

ligię „niekompatybilną”

z francuską konstytucją.

Figurują pod nim
podpisy m.in. Chi-
raca, Juppégo, Al-
liot-Marie, Bayrou,
Bachelot, Balladu-
ra, Giscarda d’Esta-
ing. Przypomnienie
śmiałej rezolucji
RPR w przededniu

konferencji UMP na temat islamu miało
tu swój dodatkowy smaczek.

Zasiłkowy skandal

W 2010 roku tylko w Paryżu wykryto

2500 przestępstw dotyczących wyłu-
dzania zasiłków socjalnych, a do sądów
skierowano 1900 spraw. Straty wycenia
się na 30 milionów euro. Tego typu fakty
wywołują dyskusję nad całym systemem
socjalnym Francji. Kiedy połączyć infor-
macje o nadużyciach z polityką imigra-
cyjną, robi się jeszcze ciekawiej i sukce-
sy wyborcze takiego Frontu Narodowego
dziwią coraz mniej.

Wg badań przeprowadzonych przez

Krajowy Instytut Statystyki (INSEE) po-
moc socjalna stanowi 21% całości środ-
ków utrzymania dla rodzin imigrantów z
Afryki. Średnia dla wszystkich imigran-
tów wynosi 13,8% przy średniej krajowej
5,1%. Imigranci korzystają z pomocy so-
cjalnej znacznie częściej od innych miesz-
kańców Francji. Najlepiej wypadają tu
przybysze z innych krajów Europy, choć
też są trochę powyżej średniej krajowej –
5,4% ich budżetów to zasiłki.

Rosną ceny energii

Ceny gazu wzrastają we Francji o 5,2%.

W ciągu ostatniego roku wzrosły one łącz-
nie o 20%, a od roku 2005 – o 61%. Ceny
energii elektrycznej do roku 2015 mają z
kolei wzrosnąć o 30%. Jest jednak i dobra
wiadomość. Do roku 2012, czyli do wy-
borów prezydenckich, więcej podwyżek
nie będzie.

Wzrosty taryf łączy się z różnymi pro-

gramami ochrony najbiedniejszych. W ten
sposób powstała „specjalna taryfa solidar-
ności” na gaz, „taryfa pierwszej potrzeby”
na prąd czy specjalny, socjalny abonament
telefoniczny. Takich wyjątków zresztą
przybywa. Są już taryfy na „komórki”,
będą na socjalny internet.

IMIGRANCI KORZYSTAJĄ

Z POMOCY SOCJALNEJ

ZNACZNIE CZĘŚCIEJ OD

INNYCH MIESZKAŃCÓW

FRANCJI

background image

XXX

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Ś

SWIAT

W

emocjonujących wybo-
rach do parlamentu Ba-
denii-Wirtembergii Zie-
loni zdobyli 24,2 proc.

głosów poparcia – ponad dwa razy więcej
(o 12,5 punktu procentowego) niż pięć
lat wcześniej. W stabilnych warunkach
niemieckich jest to skok niemal rekor-
dowy. Partia Zielonych będzie współ-
rządzić tym bogatym, 11-milionowym
landem zapewne razem z SPD, która
otrzymała 23,1 proc. głosów. Premierem
rządu Badenii-Wirtembergii zostanie
najprawdopodobniej 62-letni Winfried
Kretschmann – w latach 1973-1975
studencki działacz Komunistycznego
Związku Niemiec Zachodnich, a od roku
1979/1980 współzałożyciel i lider tam-
tejszych Zielonych oraz ich wieloletni
poseł do Landtagu w Stuttgarcie.

Chadecy z CDU, mimo otrzymania

39 proc. głosów (o 5,2 punktu mniej niż w
poprzednich wyborach), zapewne muszą
oddać władzę – po 58 latach (!) nieprze-
rwanych rządów, ostatnio wspólnych z
FDP. Nic dziwnego, że są mocno rozcza-
rowani. Jeszcze bardziej rozczarowani są
jednak słabym wynikiem swego liberal-
no-demokratycznego partnera. FDP otrzy-
mała bowiem zaledwie 5,3 proc. głosów
– aż o 5,4 punktu mniej niż w wyborach
w roku 2006. Drobnym pocieszeniem dla
chadeków czy np. różnych bezpartyjnych
konserwatystów może być fakt, że do par-
lamentu Badenii-Wirtembergii nie dostała
się po raz kolejny skrajnie lewicowa (na
Zachodzie) i w dużej mierze pokomuni-
styczna (na terenie byłej NRD) partia Le-
wica (2,8 proc.).

Natomiast tego samego dnia w sąsiedniej

i znacznie mniejszej Nadrenii-Palatynacie
wygrała ponownie SPD (35,7 proc.) – tym
razem jednak tylko z małą przewagą nad
CDU (35,2 proc.). Socjaldemokraci, a
konkretnie premier Kurt Beck, będą więc
tam zapewne rządzić dalej – tym razem
jednak już nie samodzielnie, jak ostatnio,
a razem z Zielonymi, którzy uzyskali aż
15,4 procent poparcia (pięć lat wcześniej
osiągnęli oni w tym landzie zaledwie
4,6 proc. i nie weszli do Landtagu w
Moguncji). FDP otrzymała zaś zaledwie
4,2 proc. (prawie o 4 punkty mniej niż
uprzednio) i nie weszła do tego parla-
mentu. Podobnie stało się tydzień wcze-

śniej w małej i pokomunistycznej Sakso-
nii-Anhalcie – tam FDP dostała zaledwie
3,8 proc. głosów.

Wygrane „ekoreferendum”

Nazajutrz po wyborach z 27 marca nie-

miecka prasa tytułowała główne artykuły:
„Tryumf Zielonych”, „Katastrofa dla rzą-
dzącej koalicji”, „Dramatyczny przełom”
itp. Dziennik „Frankfurter Allgemeine Ze-
itung” stwierdził w komentarzu, że CDU, a
przede wszystkim FDP „upadły głęboko”.
Bowiem Badenia-Wirtembergia, którą za-
równo CDU, jak i FDP uważały przez dłu-
gie lata za swój bastion, posłała obie rządzą-
ce partie do opozycji. To szok. Frankfurcki
dziennik pisał, że konsekwencje tego poli-
tycznego wstrząsu zachwieją też na pewno
rządową koalicją w Berlinie, a „dotyczy to
przede wszystkim słabej FDP”. Jako jed-
ną z przyczyn porażki podaje okoliczność,
że wyborcy chadeków i liberałów „stracili
orientację” po niedawnych zaskakujących
posunięciach rządu kanclerz Merkel doty-
czących energetyki atomowej i pilnego za-
mykania najstarszych, choć jeszcze spraw-
nych i wydajnych elektrowni. A także po
zdecydowanej odmowie tego rządu co do
wzięcia jakiegokolwiek udziału w wojnie
w Libii. Te pojednawcze gesty rządzących
w Berlinie chadeków i liberałów – wobec
coraz bardziej lewicowych nastrojów spo-
łecznych i mediów – okazały się jednak
zupełnie nieskuteczne.

Niemieccy komentatorzy prasowi i par-

tyjni zgodnie podkreślają, że głosowanie
w Badenii-Wirtembergii, a także w Nad-
renii-Palatynacie było w istocie swoistym
referendum w palącej kwestii dalszych lo-
sów 17 czynnych niemieckich elektrowni
atomowych. Okazało się, że katastrofa w
Japonii i wywołany przez nią nagły wzrost
„antyatomowych” nastrojów w Niemczech
przyszły niespodziewanie w sukurs nie-
mieckiej lewicy – przede wszystkim tej
„zielonej”. Wydaje się, że niezależnie od
przyczyn lokalnych, jak np. długotrwały
spór polityczny o budowę podziemnego i
wielce kosztownego dworca kolejowego
w Stuttgarcie, znaczący wpływ na wyniki
wyborów z 27 marca miał też kontrower-
syjny program ratowania całego systemu
politycznej waluty UE i paru państw waluty
euro – ostatecznie zatwierdzony i ogłoszo-
ny tuż przed wspomnianymi wyborami, po

27 marca przejdzie do hi-
storii RFN jako dzień nad-
zwyczajnych wyborczych
sukcesów partii Zielonych.
Ta lewicowa partia zdobyła
bowiem udział we władzy
– po raz pierwszy w swych
32-letnich dziejach – w
jednym z najważniejszych i
najbogatszych krajów RFN.
A w sąsiednim landzie też
będzie współrządzić. Wiele
wskazuje na to, że jest to
wstęp do przejęcia władzy
przez SPD i Zielonych na
szczeblu federalnym – naj-
później jesienią roku 2013.

WIEŚCI Z NIEMIEC

Wielki sukces

Zielonych

T

OMASZ

M

YSŁEK

background image

XXXI

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Ś

SWIAT

ostatnim „szczycie” w Brukseli, tj. 25 mar-
ca. Ten bardzo niepopularny w Niemczech
program (ratowania eurobankrutów, takich
jak Grecja czy irlandzkie i hiszpańskie
banki), przygotowany głównie przez rząd
RFN, ma bowiem kosztować niemieckich
podatników co najmniej kolejne 22 mld
euro – po kilkudziesięciu miliardach już
pożyczonych w ub. roku Grecji i Irlandii.

Utrata większości

w Bundesracie

Wybory z 27 marca zdecydowały też o

bardziej wyraźnym układzie sił w izbie wyż-
szej parlamentu RFN – Bundesracie (izbie
władz 16 landów). Po ciężkiej porażce cha-
deków w wyborach w Hamburgu (w lutym
br.) i utracie tam władzy po prawie 10 latach
jej sprawowania, a także po ich umiarkowa-
nym sukcesie w Saksonii-Anhalcie (20 mar-
ca CDU wygrała tam wybory i będzie dalej
współrządzić tym małym landem z trzecią
tam partią – SPD) w tej izbie nie było bo-
wiem wyraźnej przewagi żadnej ze stron.
Od maja br., tj. już po rozpoczęciu rządów
w Badenii-Wirtembergii i Nadrenii-Palaty-
nacie przez prawdopodobne koalicje SPD
i Zielonych, chadecy i liberałowie nie będą
już mieć w tej izbie większości. Nie będą
więc mieli możliwości skutecznego forso-
wania jakichkolwiek ważniejszych ustaw
czy reform wbrew zdaniu SPD, a niekiedy
też i Zielonych. A jeszcze jesienią 2009 i na
początku 2010 roku CDU, bawarska CSU
i FDP miały w Bundesracie łącznie 44 z
wszystkich 69 głosów. Natomiast obecnie
pozostało im już tylko 25, w tym sześć gło-
sów przedstawicieli Bawarii, sześć z Dolnej
Saksonii, pięć z Hesji, cztery z Saksonii i
cztery ze Szlezwiku-Holsztynu.

Rząd federalny, tworzony od październi-

ka 2009 roku przez chadeków i liberałów,

może jednak jeszcze, pomimo porażki w
Badenii-Wirtembergii, dość spokojnie trwać
dalej, bo jego przewaga w Bundestagu jest
stabilna i bezpieczna. Ale wskutek utraty tej
przewagi w izbie wyższej parlamentu RFN
ten rząd zapewne już nie zdoła osiągnąć
swoich dotychczasowych celów w polityce
wewnętrznej. Co nie pozostanie bez wpły-
wu na społeczne nastroje i wyniki wyborów
do Bundestagu, które odbędą się najpóźniej
w październiku 2013 roku.

CDU będzie próbować

współpracy z Zielonymi?

Wg opinii komentatora monachijskiej

„Süddeutsche Zeitung”, długofalowe skutki
wyborów w Badenii-Wirtembergii będą wi-
doczne już w najbliższych miesiącach. „An-
gela Merkel nie chce, aby jej tonący partner
– FDP – pociągnął za sobą w głębinę i ją,
i jej partię. Więc zapewne zacznie intereso-
wać się Zielonymi. Będzie np. przedstawiać
swój ostatni zwrot w rządowej polityce do-
tyczącej energii atomowej jako zbliżenie do
idei ekologicznych. Czegóż to nie robi się
bowiem dla zachowania władzy?”.

Należy przypomnieć, że w ostatnich la-

tach CDU już kilkakrotnie kokietowała
Zielonych na płaszczyźnie regionalnej – w
co najmniej trzech landach – wbrew nie-
chętnemu stanowisku „siostrzanej” bawar-
skiej CSU. Obie te partie przestały już być
sobie wzajemnie wrogie, jak w latach 70.
czy jeszcze w 90., a w Hamburgu tworzyły
do niedawna wspólną, początkowo udaną,
choć fi nalnie nieudaną rządową koalicję –
po raz pierwszy w historii.

Teraz nadszedł więc już być może czas

na próby stopniowej wzajemnej współ-
pracy na płaszczyźnie ogólnoniemieckiej.
Sprzyja temu stopniowe zacieranie się róż-
nic ideologicznych i mentalnych nie tylko

między dawnymi lewakami i czerwonymi
radykałami (obecnymi Zielonymi czy nie-
którymi działaczami SPD) a coraz bardziej
socjaldemokratyczną CDU, ale też między
wszystkimi pięcioma partiami establish-
mentu
RFN. Przede wszystkim w polityce
zagranicznej i gospodarczej. W związku
z tym jest całkiem możliwe, że CDU za-
proponuje Zielonym już w najbliższych
dniach polityczną współpracę w Badenii-
Wirtembergii i Nadrenii-Palatynacie na
zasadzie podziału głównych stanowisk: w
pierwszym z tych landów premierem po-
zostałby nadal Stefan Mappus z CDU, a w
Palatynacie szefową rządu zostałaby kan-
dydatka Zielonych. Natomiast SPD w obu
krajach zostałaby zepchnięta do opozycji.

Westerwelle ustąpi

Na razie, według najnowszych sondaży

preferencji, SPD i Zieloni mają już jed-
nak razem w całych Niemczech poparcie
48-49 proc. wyborców, a obecna rządo-
wa koalicja – CDU/CSU i FDP – zaled-
wie 38-39 procent. Wg sondażu instytutu
Emnid z 1 kwietnia, SPD mogłaby liczyć
na 26 proc. a Zieloni na 23 proc. głosów
w wyborach do Bundestagu (CDU/CSU
– 33 proc. a FDP – 5 proc.). Aż 69 proc.
ankietowanych uważa też, że to te dwie
pierwsze partie wygrają najbliższe wybory
i będą tworzyć rząd RFN. Dla chadeków
istnieje przy tym zagrożenie, że FDP może
w ogóle nie przekroczyć 5-procentowego
progu (jak w marcu br. w wyborach w
Saksonii-Anhalcie i Nadrenii-Palatynacie)
i nie wejść do parlamentu RFN.

Dlatego też już 29-30 marca w niemieckiej

prasie pojawiły się różne opinie i spekula-
cje, że dni coraz bardziej niepopularnego
wicekanclerza i ministra spraw zagranicz-
nych Gwidona Westerwelle na stanowisku
przewodniczącego FDP są już policzone.
1 kwietnia wieczorem „Deutsche Welle”
podała informację, że „po zmasowanych
naciskach szef FDP Guido Westerwelle nie
wyklucza rezygnacji z funkcji przewodni-
czącego partii. Chce jednak za wszelką cenę
pozostać ministrem spraw zagranicznych”.
Zanosi się na to, że tak też się stanie – że wi-
cekanclerz Westerwelle pozostanie na tym
ministerialnym stanowisku, a już za kilka
dni jego następcą na stanowisku szefa partii
zostanie być może bardzo młody, bo zaled-
wie 32-letni Christian Lindner, od kwietnia
ub. roku sekretarz generalny liberałów.

Czy zmiany personalne na szczytach FDP

pomogą szybko tej jedynej w Niemczech
parlamentarnej, a (jeszcze) prowolnoryn-
kowej partii? Raczej nie, bo nastroje dzie-
siątków milionów Niemców powoli, ale
systematycznie od ponad roku nadal dryfu-
ją w lewo.

Czy dni coraz bardziej niepopularnego wicekanclerza i ministra

spraw zagranicznych Gwidona Westerwelle na stanowisku

przewodniczącego FDP są już policzone?

background image

XXXII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Ś

SWIAT

K

tóżby pomyślał, że przy opisy-
waniu kurnikowego status-quo
A.D. 2011 przydadzą się pi-
smakowi „NCz!” pasujące jak

ulał panaadamowe strofy o nieprzemija-
jącym uroku:

„Broni się jeszcze z wież Alpuhary/

Almanzor z garstką rycerzy,/ Hiszpan
pod miastem zatknął sztandary,/ Jutro
do szturmu uderzy./ O wschodzie słońca
ryknęły spiże,/ Rwą się okopy, mur wali,/
Już z minaretów błysnęły krzyże,/ Hisz-
panie zamku dostali” itd.

Rozrywka murowana: Wystarczy pod-

mienić Almanzora na Netanjahu, a na
miejsce napastników (Hiszpanów) wsta-
wić „10. Program hebrajskiej TV z głów-
nym prześladowcą premiera, publicystą
plazmowym Drukerem”. Po tym zabiegu
nabierają szczególnego, dramatycznego
znaczenia słowa bohatera: „Ja wam zara-
zę przyniosłem”.

Co Bibi przyniósł

Bo nie ulega wątpliwości, że bohater

afery „Bibitours”, znajdującej się aktual-
nie na wokandzie sędziego Lindenstraus-
sa, przyniósł żydostanowi wszystko, co
najgorsze. Bibi nie uwolnił kaprala Sza-

lita, tkwiącego piąty rok
w niewoli Hamasu, nie
umiał przeciwstawić się
żydowskim osadnikom
posługującym się me-
todą faktów dokona-
nych i napaściami na
palestyńskich sąsiadów,
nie polecił Szabakowi
(kurnikowemu KGB)
powstrzymać żydowski
terror i osadzić prowo-
dyrów pod kluczem.
Bibi nie próbował nawet
poskromić Liebermana

i jego rasistowskiej jaczejki Kurnik Nasz
Dom; Bibi nie zaprotestował (podobnie
jak Oszust Pokojowy Peres), kiedy Kne-
set podejmował faszystowskie uchwały,
po których Arab nie może mieszkać w
dzielnicy żydowskiej, a krytykom reżi-
mu można odebrać obywatelstwo. Bibi
pomagał za to tajkunom (kurnikowym
oligarchom zbijającym miliardy dzięki
życzliwej im nieporadności rządu) i nie
ruszył palcem w bucie, by ułatwić ostat-

nie chwile wymierającej społeczności
Żydów ocalonych z Zagłady.

Ozór mu nie zesztywniał

W przeddzień wybuchu afery „Bibito-

urs” Netanjahu powiadomił żydostan, że
postanowił zbudować 5 tysięcy tanich
mieszkań dla starców – przede wszyst-
kim dla nicolej Shoah (niedoholokau-
stowanych Żydów). Bibi nie pomyślał,
piejąc na współczucie, że ofi ary Zagła-
dy, dożywające w Kurniku swoich dni
w poniewierce, bez domów starców,
bez lekarstw i bez opiekunek z Tajlandii
przydzielanych miejscowym starcom,
opuszczą żydostan na dobre, nim jesz-
cze Bibeusz-kłamca znajdzie miejsce na
nowe domy i wyżebrze w Ameryce fun-
dusze na budowę.

Na gruzach wizerunku

Netanjahu broni się z zaciekłością Al-

manzora, kiedy walczy z mediami na
gruzach swojego wizerunku. Jakby nie
wiedział, że jego wizerunek zszedł na
psy, nim jeszcze telewizja podkablowała
pierwszą parę Kurnika za dojenie spon-
sorów. Powaliło resztki wiarygodności
premiera jego niewywiązanie się z obiet-
nicy, że wygłosi w Senacie USA przemó-
wienie mające oddalić podejrzenia, ja-
koby wymigiwał się od amerykańskiego
projektu „dwóch państw dla dwóch naro-
dów”. Podobne (oszukańcze, jak się oka-
zało) przemówienie, akceptujące teorię
o dwóch państwach, Netanjahu wygłosił
już przed dwoma laty w auli religijnego
Uniwersytetu Bar Ilan.

No i co? No i klum (nic). Bibi już nie

obiecuje, że da show w Senacie, żeby
uśmierzyć obawy Obamy. Przeszło mu
– najpewniej ze strachu przed Lieber-
manem i żydostanem oczarowanym rasi-
stowskimi hasłami Żydorusa.

Spowiedź pismaka

Likrat (w obliczu) święta Pesach naszła

pismaka „NCz!” nieodparta ochota na
puszczenie farby, nim go jeszcze tropikal-
ni prześladowcy zdążą powiesić za nogi,
pozbawią snu bądź posadzą po swojemu
na nodze od stołka. Postanowienie, że
po czterech dekadach trzymania języka
za zębami nadeszła pora wygdakać, co
w Kurniku kręci bebechami Zara, zapa-

W zamian za drożyznę, za
rozczarowanie antyrakietą
Żelazna Mycka, obiecującą
bez pokrycia, że przechwy-
ci palestyńskie Kassamy,
w zamian za brak poczucia
bezpieczeństwa, za promo-
wanie faszyzmu i aparthe-
idu, powodujące postępują-
cą delegitymizację Kurnika
w stolicach europejskich,
a także w zamian za zbliża-
jący się, czarny wrzesień,
grożący uchwałą ONZ pro-
klamującą Palestynę w gra-
nicach sprzed wojny 1967
roku – rodzina Netanjahu
z Cezarei serwuje non-stop

przygnębionemu żydosta-
nowi przednie widowisko,
górujące nad serialami tele-
wizyjnymi.

FAKSEM Z TEL AWIWU

Kurnik z innej beczki

K

ATAW

Z

AR

Antyrakieta Kipa Habarzel

(Żelazna Mycka) znalazła

się w ogniu krytyki,

że mimo zainwestowanych

w nią miliardów szekli już

nie zapowiada, iż przechwyci

palestyńskie Kassamy

background image

XXXIII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Ś

SWIAT

dło niespodziewanie wcze-
snym rankiem, spędzanym
przez starca zwyczajowo z
fajką w pysku na balkonie
z widokiem na Morze Śród-
ziemne.

A więc tak: niemożeb-

nie denerwuje Zara, kiedy
miejscowe, hebrajskie pi-
smactwo prześciga pismaka
„NCz!”. Kiedy np. hebraj-
ski „TheMarket” ujawnia
wysokość zawrotnych pen-
sji kasowanych przez elitę
kurnikowych dyrektorów.
Taki np. Azulaj z „Gru-
py Azrieli” bierze rocznie
24,9 miliona szekli, Gilad
od „Grupy Kurnika” – 23,5 miliona itd.
itp., aż do piątego na liście Awnera, dy-
rektora przedsiębiorstwa „Partner”, ka-
sującego 16,4 miliona szekli. Żydostan,
cieszący się przeciętną pensją miesięcz-
ną w wysokości 5 tysięcy szekli, czyta,
pieni się i nie wierzy.

Temat dnia: Bibi

Kiedy pismak podwija chałaty i stawia

pejsy w ataku na niegodziwca Bibiego,
miejscowy wyrobnik klawiatury objaśnia
w „Haaretz”, że tenże Bibi jest niewinny!
„Nie można go oskarżyć o fruwanie pierw-
szą klasą na koszt bogaczy-interesantów,
zdegenerowanego Bondsu (organizacji
kwestującej w Stanach na rzecz Kurnika)
albo fundacji charytatywnych, bo takie
jest” – kontynuuje hebrajski szyderca –
„ekskluzywne hobby premiera”! Inni zbie-
rają znaczki pocztowe, motyle, stare auta,
facebookują się, cierpią na kleptomanię –
Bibi hobbizuje się inaczej: lata za cudze z
Sarą za Ocean, do Nowego Jorku i Mont-
realu, fruwa do Londynu i Paryża, staje w
najlepszych suitach i biesiaduje jak król,
rozjuszając tropikalny żydostan pospolity,
przeżarty niskim uczuciem zazdrości. „Ha-
aretz” słusznie przypomina, że jadu ejnaim
ma lakhu
(wiedziały gały, co brały), kiedy
kurnikowy żydostan ponownie obsadzał
Netanjahu na fotelu premiera, chociaż znał
jego ludzkie słabostki.

To już braliśmy

Na czele komisji śledczej powołanej

celem zbadania, czy afera „Bibitours”
nosi znamiona korupcji, staje były polic-
majster, który przed 10 laty przesłuchi-
wał Netanjahu i Sarę, którzy pod koniec
kadencji przywłaszczyli sobie srebrne
półmiski, kryształy i dywany stanowiące
własność skarbu państwa.

Bibi zapomniał, że prokuratura litości-

wie zamknęła jego ówczesną teczkę prze-

stępczą, kiedy pierwsza para Kurnika, nie
czekając na wyrok sądowy, odesłała do
rezydencji premiera podwinięte srebra i
kryształy. Na nos pismaka „NCz!” dla wy-
ciszenia aktualnej afery mogłaby zatem
wystarczyć rezygnacja Bibiego i Sarele z
willi w Cezarei celem zwrócenia dziesiąt-
kom sponsorów-interesantów ich milio-
nowych kwot zainwestowanych w podej-
mowanie korumpującego się małżeństwa,
smakującego atrybuty luksusowego życia,
wzorowanego na szejkach arabskich.

Jedźmy, nikt nie woła

Ale nikt nie słucha Zara. Premier Kur-

nika ufa własnym doradcom – tym sa-
mym złoczyńcom, którzy dostarczyli
jego prześladowcom telewizyjnym kom-
promitujące kwity i co gorsze, prowadzą
mu teraz kampanię obronną, rozpoczętą
lewą nogą i zakończoną poślizgiem na
pysku. Zamiast posłuchać
życzliwej rady pismaka
„NCz!” i oddać multimi-
lionerom dolary, za które
fruwali pierwszą klasą,
spali pod jedwabnym
baldachimem i kąpali się
w szampanie – spaniko-
wany Bibi, namówiony
przez swoje niewydarzone komando
od public relations, daje kompromitu-
jący występ, odstawiony na plazmie i
w internecie. Dopuszczony do kamer
Netanjahu nie odpowiadał na zarzuty,
ale narzekał w studiu, że zło robiące w
mediach skrzyknęło się, by go zaata-
kować, chociaż dba o interesy Kurnika
jak o własne. „Jestem celem bezprzy-
kładnej napaści” – skarżył się Bibi ży-
dostanowi czekającemu przy plazmie na
mecz Maccabi. „Oni rzucają kłamliwe
oskarżenia, nie litują się nawet nad Sarą
– wszystko po to, by mnie zniszczyć z
powodów politycznych” – narzekał.

Na nieszczęście korumpowicza Bibie-

go w tym samym czasie w niedalekim
Damaszku prezydent Syrii Asad skarżył
się w parlamencie, że obce siły wypro-
wadziły jego przeciwników na ulice, bo
chcą go utrącić. Żydostan oniemiał, oglą-
dając na plazmie, podzielonej złośliwie
na dwie części, przemówienia obu przy-
wódców. Asad ironizował, lekceważył
przeciwników reżimu. Przekonywał, że
nie zamierza podzielić losu Mubaraka.
W Kurniku Bibi apelował do żydostanu
o wyrozumiałość i pomoc w walce z me-
diami. Ale to jeszcze nic, jako że niedo-
rozwiniętym (bądź przekupionym przez
Liebermana?) kreatorom wizerunku pre-
miera było tego za mało, wobec czego
uruchomili Sarę.

Żywy Muppet Show

Takoż więc nazajutrz po Netanjahu w

hebrajskim dzienniku wieczornym poja-
wiła się znienacka żona premiera, Sara,
której kardynalnym błędem było zaata-
kowanie żydostanu wyglądem, odzie-
niem i daniem głosu. Nawet bez obej-
rzenia Sarele na plazmie w formacie 1:1
niemiłosiernie doskwierało tropikalnym
Żydom, że lekceważony w Kurniku Asad
posiada wszechstronnie wykształco-
ną, reprezentacyjną żonę, mogącą także
utrzymać męża jako dugmanit cameret
(modelka) – na wypadek gdyby zawzięta
syryjska opozycja zdołała pozbawić Asa-
da prezydentury.

Natomiast Sara od Bibiego, dobrze

znana żydostanowi dzięki dziesiątkom
żałosnych afer, wypadła na plazmie
jak wypisz, wymaluj Miss Piggy z tele-

wizyjnego Muppet Show. Dziwacznie
ucharakteryzowana (czarne powieki,
zielono pod oczami, krwawo czerwone
usta) Piggy-Sara pokazała się żydosta-
nowi obleczona w żakiet w ciapki – jak
Carmela, żona telewizyjnego gangstera
Soprano – ale to nic przy tekstach, jakie
Piggy-Sarele wygłaszała, atakując me-
dia. „Za nasze podróże do Nowego Jor-
ku, Kanady, Paryża i Londynu, za hotele
i za restauracje podatnik nie zapłacił ani
grosza” – argumentowała zacietrzewiona
dama. A pomyśleć – komentuje złośliwie
„Haaretz” – że występ Sary miał na celu
wzmocnienie notowań Netanjahu!

Aktualna wersja Sary Netanjahu

wskrzesza na plazmie Miss Piggy

z Muppet Show

NETANJAHU BRONI SIĘ Z

ZACIEKŁOŚCIĄ ALMANZORA, KIEDY

WALCZY Z MEDIAMI NA GRUZACH

SWOJEGO WIZERUNKU. JAKBY NIE

WIEDZIAŁ, ŻE JEGO WIZERUNEK

ZSZEDŁ NA PSY.

background image

XXXIV

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

POSTĘPY POSTĘPU

PiS jest oburzone,

że stacje telewi-
zyjne nie zmieniły
swego programu

na 10 kwietnia i planują
wyświetlać programy roz-
rywkowe – jak „Szansa
na sukces” i „X-Factor”
czy serial typu „Ojciec
Mateusz”.

Nie dziwi oburzenie

PiS, gdyż ta rocznica ma
być szansą na sukces tej
partii w nadchodzących
wyborach.

Niemieckie Stowarzy-

szenie Medyczne doszło
do wniosku, że placebo
(neutralne pigułki) działa
czasem lepiej niż farma-
ceutyki; np. w przypadku
łagodnej depresji i chro-
nicznego bólu i zaleca,
by częściej przepisywać
je pacjentom, gdyż nie
wywołuje ono przykrych
skutków ubocznych i
może być deską ratunku
dla pacjentów cierpiących
na trudne do wyleczenia
dolegliwości, na które nie
ma dobrych leków. Przeciwne zalecenia
obowiązują w USA i Wielkiej Brytanii,
gdzie stosowanie placebo bez infor-
mowania o tym pacjentów uznano za
nieetyczne. Wg innych badań, w Danii,
Wlk. Brytanii i USA niemal połowa
lekarzy regularnie zapisuje pacjentom
placebo, nie informując ich o tym.

Ale bulić trzeba jak za nie wiadomo

jakie medykamenty!

Wg najnowszego spisu powszechnego,

liczba ludności Indii wynosi około
1,2 mld, co stanowi 17% światowej
populacji. W porównaniu z poprzednim
spisem z 2001 roku ludność tego kraju
wzrosła o 17,6%, lecz stopa przyrostu
naturalnego maleje.

Niezły wynik. Ale i tak Chiny Ludowe

są w tym najlepsze – 1.338.612.968
mieszkańców (nie licząc Tajwanu –
23.037.031)

.

Włosi na liście niematerialnych dóbr

dziedzictwa ludzkości UNESCO chcą
umieścić pizzę neapolitańską i sztukę
jej wypieku, procesję wielkopiątkową z
Apulii, słynną gonitwę konną Palio di
Siena, szczep winogron Zibibbo na wy-
spie Pantelleria, z których robi się wino
o tej nazwie, liczącą ponad 400 lat tra-

dycję wyrobu skrzypiec przez lutników
z Cremony, a także wielkie procesje
religijne w miastach i miejscowościach:
Nola, Sassari, Palmi i Viterbo. Z 11 kan-
dydatur włoska komisja ds. UNESCO
wybierze dwie.

Czy aby nie oznacza to, że za każdą

upieczoną pizzę neapolitańską trzeba
będzie bulić neapolitańczykom
tantiemy?

P. Krystyna Schröder, niemiecka mini-

sterka ds. rodziny, poinformowała, że
30 największych koncernów niemiec-
kich zobowiązało się do podjęcia starań
na rzecz zwiększenia liczby kobiet
zatrudnionych na najwyższych stano-
wiskach i jeszcze w tym roku spółki
notowane w indeksie giełdowym DAX
opublikują cele dotyczące promocji
kobiet. Takie dobrowolne zobowiązania
ze strony koncernów mają być alterna-
tywą wobec proponowanej przez część
polityków w Niemczech 30-procentowej
kwoty dla kobiet w zarządach fi rm,
czego zwolenniczką jest p.Urszula von
der Leyen, chadecka ministerka pracy.
Obecnie w tego typu fi rmach kobiety
stanowią ok 2-3% kadry kierowniczej.

No cóż, nie darzymy Niemiec przesadną

sympatią, więc z radością byśmy przywi-

tali tego typu idiotyczne pomysły, tyle że
nasza gospodarka zbyt mocno zależy od
gospodarki niemieckiej.

Dr Maxine Cooper, komisarka ds.

zrównoważonego rozwoju i środowiska
australijskiego Terytorium Stołecznego,
postuluje utworzenie nowego stanowi-
ska – kuratora ds. drzew – i wydawanie
rocznie 4 mln AU$ (4,13 mln US$) na
opiekę nad drzewami oraz na sadzenie
nowych drzew. Szef rządu przyjął raport
z zadowoleniem i skierował go do komi-
sji Zgromadzenia Ustawodawczego.

Za komuny śmialiśmy się, że jakiś

zbędny urzędniczyna jest dyrektorem
ds. świeżego powietrza. Pora na austra-
lijskiego kuratora ds. świeżego powie-
trza.

„Życie Warszawy” zapowiada, że

system sterowania ruchem może objąć
Pragę i pozostałą część Śródmieścia.
To rozwiązanie działa już teraz wzdłuż
Al. Jerozolimskich i Wisłostrady, ale
nie widać jego efektów. Wykonawca
tłumaczy, że zbyt mały obszar objęto
jego działaniem, a kierowcy nie stosują
się do poleceń sygnalizacji. Teraz miasto
chce włączyć do systemu kolejne 152
skrzyżowania, jeżeli zdobędzie wsparcie
unijne w wysokości 86 mln zł z pro-
gramu „Infrastruktura i środowisko”.
Pieniądze z programu otrzymały już:
Poznań, Śląsk, Trójmiasto i Wrocław,
które przedstawiły lepsze projekty.

Ciekawe, czy to za te unijne miliony

wymyślono w Warszawie bus-pasy.


Wg badania przeprowadzonego przez

„The Guardian”, aż 57% Polaków uważa
nasz naród za zdecydowanie najbardziej
urodziwy w Europie. Ponoć twierdzimy
też, że mamy najmocniejsze głowy do
alkoholu. Jesteśmy też najmniej liberalni
i... najbardziej tolerancyjni.

A według naszych badań, w miarę wypi-

janego alkoholu kobiety stają się dla nas
coraz piękniejsze.

Wg opublikowanego w Izraelu stu-

dium badań nad młodzieżą, prawie
połowa młodych Żydów opowiada się
za odebraniem podstawowych praw
Palestyńczykom. Cenią oni sobie też
bardziej rządy silnej ręki niż demokrację.
Autorzy raportu podkreślają, że wskazuje
to na umacnianie się w społeczeństwie
izraelskim poglądów nacjonalistycznych
i prawicowych, kosztem wartości liberal-
no-demokratycznych.

Ależ wstyd. Ciekawe, co na to „Gazeta

Wyborcza”?

Telewizja Al-Dżazira doniosła, że

w kieszeniach zabitych żołnierzy sił Mu-

ammara Kaddafi ego znaleziono viagrę

i prezerwatywy. Zjawisko to nazwano

„najnowszą bronią Kaddafi ego w wojnie”.

No cóż, gwałcenie zdobycznych kobiet jest

stare jak sama wojna. Tyle że dawniej gwałco-
no, by rozprzestrzeniać swoje geny, więc
po jaką cholerę im prezerwatywy?

background image

XXXV

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

V KOLUMNA

Znów restytucja mienia

MNA

O

restytucji mienia pisaliśmy
wielokrotnie sami (zob. np.
http://www.iwp.edu/news_
publications/detail/iwp-pro-

fessor-addresses-problems-of-property-
restitution
), a „NCz!” całkiem słusznie od
początku zajmuje się tą sprawą ad nause-
am
. Przypomnijmy najpierw prawidłową
nomenklaturę, panuje bowiem tutaj niesa-
mowite zamieszanie. Prywatyzacja oznacza
przekazanie w prywatne ręce mienia pu-
blicznego. Reprywatyzacja oznacza oddanie
w prywatne ręce mienia uprzednio prywat-
nego, które zostało przejęte przez państwo.
Restytucja oznacza oddanie w ręce prawo-
witych właścicieli (zwykle spadkobierców)
mienia prywatnego, które zostało przez pań-
stwo zrabowane. Restytucja jest więc formą
reprywatyzacji, ale nie jest z nią tożsama.

O co chodzi w sprawie restytucji? Chodzi

o własność prywatną, podstawę wolności i
Cywilizacji Zachodniej, a własność tę zra-
bowali w Polsce niemieccy narodowi socja-
liści i sowieccy socjaliści międzynarodowi.
Chodzi też o zadośćuczynienie ofi arom
sowieckiej rewolucji z zewnątrz, na której
zyskali tubylczy kolaboranci stojący na cze-
le okupacyjnego reżimu, eksploatując ją nie
tylko przez 50 lat PRL, ale wręcz do dzisiaj.
Chodzi o odbudowanie tradycyjnych elit,
aby stworzyć w kraju jakąkolwiek prze-
ciwwagę wobec chamokomuny i jej spad-
kobierców oraz innych zwolenników PRL i
post-PRL. Chodzi również o to, aby do Kra-
ju powrócili konserwatywni i wolnościowi
emigranci, których przodkowie padli ofi arą
brunatnych i czerwonych ekspropriacji, a
wreszcie o to, aby w sprawiedliwy sposób
zamknąć rozdział rewindykacyjny ze strony
obywateli państw ościennych (głównie Nie-
miec) oraz ze strony organizacji międzyna-
rodowych (głównie żydowskich).

Pamiętajmy bowiem, że Polska oddała

swoją suwerenność i jest częścią Unii Eu-
ropejskiej. Oznacza to, że prawodawstwo
UE i sądy UE podyktują ostateczny kształt
polskiej restytucji – nawet jeśli Polacy w
Sejmie przegłosują odpowiednie prawa
restytucyjne, pozornie zamykające sprawę
z korzyścią dla obywateli polskich, którzy
tyle wycierpieli przecież pod niemiecką i
sowiecką okupacją oraz którzy – będąc
komunistycznymi niewolnikami – przez
50 lat nie mogli czerpać korzyści z mienia
swego i swoich rodzin, a co najważniejsze:
brać udziału w procesie wzbogacania się
według uczciwych reguł wolnorynkowych.
W związku z tym należy przygotować się
mentalnie, że o restytucji zadecydują obcy,

a zapłacą Polacy (chyba że tym ostatnim
uda się sztuczka zdobycia subsydiów z UE,
najchętniej od Niemiec, aby pokryć koszty
restytucji w Polsce).

Restytucja ma więc poważne implikacje dla

polityki wewnętrznej i zewnętrznej państwa.
Restytucja w Polsce natknęła się jednak na
kilka poważnych problemów. Po pierwsze –
mamy do czynienia ze sprzeciwem postko-
munistów i ich różowych sojuszników wobec
jakichkolwiek prób odwrócenia zdobyczy re-
wolucji socjalistycznej w PRL, w tym prób
odbudowy tradycyjnej elity. Po drugie – re-
stytucja rozbiła się o zupełną niemal ignoran-
cję populistycznych, narodowych i większo-
ści innych orientacji antykomunistycznych w
sprawie wagi przywrócenia mienia dla inte-
resów ogólnopolskich. Po trzecie – restytucja
upadła również dlatego, że post-PRL-owskiej
elicie brakowało wyobraźni na temat naro-
dowych i międzynarodowych skutków jej
nieprzeprowadzenia. Ucieczką do Unii Eu-
ropejskiej zastąpiono myślenie o Polsce i jej
interesach. Tak, tak. Jak się spraw nie załatwi
tak jak trzeba na samym początku, będą się
one ślimaczyć, przesiąkając życie publiczne,
a w końcu przyjmą najgorszą z możliwych
form – patologiczną i histeryczną.

Speaking of which, sprawa przywrócenia

mienia prawowitym spadkobiercom znów
pojawiła się w mediach. Ostatnia runda
zaczęła się od tego, że rząd Platformy Oby-
watelskiej oznajmił, iż zawiesza „reprywa-
tyzację”, gdyż Polska nie ma pieniędzy. Pra-
wowici spadkobiercy w Polsce burknęli coś
cicho. Nikt przecież niestety nie zwraca na
nich uwagi – oprócz malutkiego środowiska
konserwatywno-libertariańskiego.

Natomiast media światowe nagłośniły wy-

powiedzi działaczy żydowskich na temat
wycofania się przez Polskę po raz kolejny
z obietnicy zadośćuczynienia ofi arom Holo-
kaustu. Podkreślmy, że nie chodziło o wystę-
powanie w imieniu indywidualnych spadko-
bierców, a o przemawianie w imieniu całej
społeczności, z zasady przez przedstawicie-
li organizacji, które wzięły na swoje barki
zadanie reprezentowania ofi ar niemieckiej
eksterminacji bez względu na to, czy mają
prawnych spadkobierców, czy nie. W tym
właśnie kolektywistyczno-lobbystycznym
kontekście należy rozmieć wypowiedzi roz-
maitych działaczy. Swój wielki zawód decy-
zją gabinetu Donalda Tuska wyraził Stuart
Eizenstat – prawnik i prominentny polityk
związany od lat z Partią Demokratyczną,
w latach dziewięćdziesiątych ambasador
USA przy Unii Europejskiej, a obecnie je-
den z najbardziej aktywnych ekspertów od

spraw odzyskiwania
mienia ofi ar Ho-
lokaustu. Inni –
m.in., ziomkostwo
polskich Żydów w
Izraelu – wypowia-
dali się w podobnie
smutnym czy urażonym tonie, podkreślając
konieczność zwrotu mienia. W USA tzw.
Komisja Helsińska parlamentu amerykań-
skiego potępiła Polskę i poparła żądania
rewindykatorów (http://csce.gov/index.
cfm?FuseAction=ContentRecords.View-
Detail&ContentRecord_id=988&Con-
tentType=P&ContentRecordType=P
).

Największe kontrowersje wywołała wy-

powiedź radcy prawnego Światowego Kon-
gresu Żydów, Menachema Rosensafta, który
wezwał do bojkotu Polski. Stwierdził on, że
Polacy współuczestniczyli w Holokauście,
co najlepiej pokazuje sprawa Jedwabnego;
Polacy zyskali na eksterminacji ludności
żydowskiej, kradnąc czy przejmując jej
mienie; po wojnie Polacy dalej mordowali
Żydów, co widać przecież choćby na przy-
kładzie Kielc; a z żydowskiego złota i nie-
ruchomości Polacy korzystają niemoralnie
nadal. Ogólnie: Rosensaft mówił Grossem.
Szefostwo Światowego Kongresu Żydów
złagodziło nieco wypowiedź swojego radcy
prawnego, zaprzeczając, że ma być bojkot.
Przynajmniej na razie. Ale przyszłą taktykę
można również wyczytać u Grossa: kampa-
nia propagandowa już jest; moralny szantaż
idzie w najlepsze, bojkot być może będzie
wnet. Polska podzieli losy Szwajcarii, w
końcu „makabryczny bajkopisarz” – jak go
określił Stanisław Michalkiewicz – nie bez
kozery pisze o wspólnocie szwajcarskich
bankierów i polskich chłopów.

To wszystko pokazuje dobitnie, jak wiel-

kie znaczenie propagandowe na Zachodzie
mają wynurzenia Jana Tomasza Grossa.
I jak bardzo negatywnie wpływa on na spra-
wę pojednania żydowsko-chrześcijańskie-
go. Naturalnie nie sugerujemy, że socjolog
z Princeton steruje kampanią rewindykacyj-
ną. Twierdzimy jedynie, że jego „odkrycia
naukowe” po prostu powielają powszechne
stereotypy pokutujące zarówno wśród prze-
ciętnych członków wspólnoty, jak i wśród
prominentnych przedstawicieli światowej
społeczności żydowskiej. A ci z kolei od
lat dzielili się tymi uprzedzeniami z (post)
chrześcijańskimi współobywatelami za-
chodnich państw, w których mieszkają. Stąd
popularność książek Grossa na Zachodzie.
Wpisują się po prostu w tutejszego ducha
czasów, w tutejszą kulturę. Stąd ich wielka

background image

XXXVI

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

V KOLUMNA

użyteczność w ilustrowaniu moralno-histo-
rycznego przekazu kampanii rewindyka-
cji mienia. Stąd redukowanie wszystkich
problemów restytucyjnych do winy Polski.
Stąd przekonanie, że Polska odpowiada
za całość mienia żydowskiego, tak jakby
nie było umów jałtańskich, rozbioru po-
wojennego, Związku Sowieckiego, a teraz
Ukrainy, Białorusi i Litwy. Stąd też i wie-
lowymiarowa dezinformacja, w tym taka,
że restytucja = Żydzi. A przecież restytucja
dotyczy wszystkich obywateli.

Niestety polskie Ministerstwo Spraw Za-

granicznych nie bardzo potrafi sobie pora-
dzić z ogromem wyzwania w sprawie re-
stytucji. Przyznajemy, że nie jest możliwa
błyskawiczna zmiana mentalności ludzi
Zachodu, szprycowanych monotematycz-
nymi wywodami à la Gross od dziesięcio-
leci. Natomiast jest możliwe prowadzenie
odpowiedniej polityki informacyjnej, która
mogłaby na długą metę doprowadzić do
zmiany tej mentalności. Polityka informa-
cyjna powinna składać się z dwóch czło-
nów: akcji doraźnej i długofalowej.

W ramach akcji doraźnej przydałoby się

wytłumaczyć sprawy restytucji mienia naj-
pierw w polskiej prasie, a szczególnie na
witrynie MSZ (http://www.msz.gov.pl/
index.php?document=2
). Na razie są tyl-
ko króciutkie wstępy opisujące dokumenty
„reprywatyzacyjne”, zawierające linki do
długachnych elaboratów. Wstępy są bardzo
lakoniczne, a elaboratów prawie nikomu nie
chce się czytać. Tutaj trzeba pigułki po dwa
akapity. Następnie trzeba wiedzieć, że w
USA i gdzie indziej na Zachodzie właściwie
nikt nie wie nic na temat tych spraw. Przyda-
łoby się opublikować odpowiednie ogłosze-
nia przez MSZ (bądź „autorytety moralne”)
na całą stronę w „The Washington Post” i
„The New York Times”, tłumacząc, że:

po pierwsze – restytucja ma dotyczyć

wszystkich: chrześcijan, żydów i ateistów,
ale sprawa spowolni się ze względu na glo-
balną zapaść gospodarczą.

Po drugie – mienie w Polsce konfi sko-

wała narodowo-socjalistyczna III Rzesza
i komunistyczny Związek Sowiecki, a nie
niepodległa, suwerenna i demokratyczna
Rzeczpospolita.

Po trzecie – duża część ludności żydow-

skiej II RP mieszkała na Kresach Wschod-
nich. Tereny te Sowieci zabrali Polsce.
Spadkobiercy powinni więc zwracać się
do rządów Białorusi, Ukrainy i Litwy w
tych sprawach. Polska i tak już zgodziła
się włączyć spadkobierców żydowskich
do ustawodawstwa tzw. rewindykacji „za-
bużańskich” (tutaj niestety znów kłania się
nieszczęsne komunistyczne nazewnictwo
– „zabużański” oznacza m.in. z Podlasia, a
chodzi przecież o Kresowiaków z II RP).

Po czwarte – restytucja mienia żydow-

skiego w Polsce miała miejsce zaraz po
wojnie i w wielu przypadkach, o ile znalazł
się spadkobierca, mienie to zwracano.

Po piąte – USA zaakceptowały od PRL

w 1960 roku 40 milionów dolarów (co na
dzisiejsze pieniądze stanowi ok. 300 milio-
nów dolarów) jako fundusze na restytucję
dla swoich obywateli.

Po szóste – restytucja mienia żydow-

skiego ma miejsce od 1989 roku i dotyczy
zarówno własności indywidualnej, jak i
gminnej (głównie zrzeszeń religijnych).

Każdy z sześciu punktów należy krótko i

przystępnie opisać. Każdy z nich musi być
również poparty odpowiednimi dokumen-
tami, fi lmami popularnymi oraz monogra-
fi ami naukowymi.

Tak powinna wyglądać doraźna kampania

informacyjna. Powinna mieć miejsce w Polsce
i na całym świecie. Na długą metę kampania
taka powinna opierać się na systemie wiedzy
eksperckiej w sensie taktycznym i strategicz-
nym. Wiedza taka jest niezbędna, aby nego-
cjować, aby bronić się, aby atakować.

Na przykład zamiast dąsać się na Mena-

chema Rosensafta, trzeba mu kompetent-
nie odpowiedzieć, że myli się generalnie i
szczegółowo. Uderzyć w jego kompeten-
cje jako prawnika (a machnąć taktycznie
ręką na nieuctwo historyczne). Wytknąć,
że popełnia błąd, gdy twierdzi, że paser-
ska restytucja z 1960 roku dotyczyła tylko
obywateli amerykańskich sprzed II wojny
światowej. Odnosiła się ona bowiem rów-
nież do osób, które obywatelstwo amery-
kańskie nabyły po 1945 roku. Wiem, bo
nasza amerykańska rodzina dostała z tego
chyba ze 2 miliony dolarów, nota bene wy-
stępując tylko o część swojego mienia, za
które komuniści zapłacili Waszyngtonowi
malusieńki ułamek jego wartości, ale rodzi-
na niestety przyjęła, co zamyka sprawę w
sensie prawnym, bez względu na paserską
niesprawiedliwość takiej formy restytucji.

Powinno się też delikatnie poinformo-

wać Rosensafta – w końcu radcę praw-
nego Światowego Kongresu Żydów – że
restytucja mienia żydowskiego toczy się w
najlepsze od 1989 roku. Na przykład w ra-
mach umowy o paserskiej restytucji z 1960
roku Seminarium Teologiczne Yeshivath
Chachmey w stanie Michigan przyjęło w
1964 roku 177 tys. dolarów odszkodowa-
nia za utracone w Lublinie nieruchomości.
Jednak po 1989 roku gmina żydowska w
Polsce wystąpiła o zwrot tych samych nie-
ruchomości i odzyskała je w 2001 roku, co
jest sprzeczne z prawem. Sprawa wyszła na
jaw, ale nie wiadomo mi o żadnych konse-
kwencjach (zob. „Jesziwa podwójnie zwró-
cona”, „Kurier Lubelski”, 5 września 2008).
W innym wypadku zwrócono nieruchomo-

ści gminie żydowskiej w Poznaniu, mimo
że wiadomo było, iż przed wojną hipoteka
tych własności była straszliwie zadłużona
na rzecz miasta i państwa (zob. Wojciech
Wybranowski, „Oddali z nawiązką”, „Nasz
Dziennik”, 28 sierpnia 2002). Można też
Rosensafta uraczyć przykładami sfałszo-
wanych i bezprawnych „żydowskich” od-
zyskiwań w Krakowie, gdzie właścicielem
miał być ponad stuletni staruszek, który w
rzeczywistości zmarł w Izraelu pół wie-
ku temu, czy w Katowicach, gdzie jeden
z zamieszanych w sprawę przedstawicieli
gminy żydowskiej popełnił samobójstwo,
gdy rzecz wyszła na jaw. Pisałem o tym w
„Poland’s Transformation” (2003).

Takie detale są naturalnie pomocne. Jed-

nak z Rosensaftem i jego towarzyszami
powinniśmy mówić przede wszystkim o
statystykach, o generalnym stanie restytucji.
Mówimy więc tutaj o konkretnej wiedzy.
Wiedzę tę trzeba kompetentnie przetworzyć
i przekazać. Aby wiedzę taką nabyć, trzeba
naturalnie mieć odpowiednie fundusze na
instytucje i stypendia. W post-PRL nie ma
kadr. Kadry takie należy więc wykształcić
na Zachodzie. Ponieważ większość zachod-
nich uniwersytetów jest postmodernistyczna
i kontrkulturowa, należy bardzo uważnie se-
lekcjonować uczelnie wyższe do kształce-
nia kadr. Jeśli chodzi o sprawy dyplomacji,
obronności oraz wywiadu i kontrwywiadu,
nie ma lepszej placówki na świecie niż
nasza uczelnia – The Instititute of World
Politics. Dajemy wiedzę w zakresie obsłu-
gi instrumentów sprawowania władzy (in-
struments of statecraft
).

Potrzebna jest też inna wiedza, ekonomicz-

na, prawna, historyczna, którą trzeba uzyskać
gdzie indziej. Selekcja odpowiedniej placów-
ki jest sztuką samą w sobie i opiera się zwy-
kle na prestiżu danej uczelni. Trzeba jednak
przede wszystkim wiedzieć, co reprezentują
pracujący w niej profesorowie oraz przyby-
wający do nich studenci. Na przykład student
będący niezłomnym konserwatystą może
śmiało walić do Jana Tomasza Grossa na
Princeton, bo nauczy się tam wiele i go nie
przekabacą. Natomiast student-mięczak
zlewaczeje (bowiem tak perwersyjna jest
kontrkultura i duch czasów na amerykań-
skich uniwersytetach) nawet wtedy, gdy
pośle się go do spadkobierców von Hayeka
na Uniwersytecie Chicagowskim.

Kluczem jest więc odpowiedni dobór w

Polsce pod kątem intelektu, odporności psy-
chicznej i twardości ideowej, a następnie
wybranie odpowiedniej uczelni i programu.
A potem gwarancja godnych zarobków w
Polsce, o ile naturalnie świeżo upieczony
ekspert na to zasługuje swoimi zdolnościa-
mi, osiągnięciami, profi lem intelektualnym
i predylekcjami ideowymi. Jeśli nie – to do

background image

XXXVII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

V KOLUMNA

Kluby „NCz!” rozwijają się coraz prężniej. Pierwsze spotkania

w ramach klubów już za nami, a następne już zaplanowane i w
trakcie realizacji. Bardzo aktywnie rozpoczął działalność klub w
Białymstoku, gdzie przyjaciele z Klubu Konserwatystów zorgani-
zowali już pierwsze spotkanie klubowiczów, a o kolejnym piszemy
poniżej. Bardzo dużo zapytań jest oczywiście o przyjazd Janusza
Korwin-Mikkego, ale ze względu na napięty kalendarz Pana Janu-
sza (praktycznie wypełniony na dwa miesiące naprzód) polecamy
Państwa uwadze organizację spotkań z innymi naszymi autorami.
Wszystkim, którzy czynnie włączyli się w naszą inicjatywę, bardzo
serdecznie dziękujemy! Wszystkich naszych Czytelników, któ-
rzy chcieliby założyć klub w swojej miejscowości, zapraszamy do
współpracy! Poniżej zamieszczamy kalendarium najbliższych spo-
tkań z naszymi autorami oraz informację, jak założyć Klub „NCz!”.

LUBLIN, 6 kwietnia (środa)
Akademicki Klub Myśli Społeczno-Politycznej „Vade Me-

cum” oraz Stowarzyszenie KoLiber zapraszają na spotkanie z
dr. Tomaszem Sommerem pt. „Czy Polska zbankrutuje?”

Spotkanie odbędzie się w Collegium Jana Pawła II, KUL,

Al. Racławickie 14, IV piętro, C-618, o godz. 16.00.

BIAŁYSTOK, 12 kwietnia (wtorek)
Klub Czytelników „Najwyższego CZASU!” oraz Klub Kon-

serwatystów zapraszają na spotkanie z dr. Tomaszem Somme-
rem pt. „Nowa Prawica w Polsce”.

Spotkanie odbędzie się w kawiarni Elida, ul. Św. Rocha 14 A,

o godz. 17.00.

Kontakt: Piotr Noniewicz, Prezes Zarządu Fundacji „Klub

Konserwatystów”, tel. 693 690 001, 692 947 879.


Klub Czytelników „Najwyższego CZASU!” oraz Oddział

UPR-WiP Bielsko-Biała serdecznie zapraszają do udziału w

spotkaniach z Panem Januszem Korwin-Mikkem:


BIELSKO-BIAŁA, 13 kwietnia (środa)

Godz. 14:00 – wiec pod hasłem „Prawo zamiast lewa” koło

pomnika Reksia (ul. 11 listopada) z udziałem Janusza Korwin-
Mikkego oraz Jerzego Jachimka, Prezesa Stowarzyszenia prze-
ciw Bezprawiu.

Godz. 17:00 – spotkanie z Januszem Korwin-Mikkem

w V LO, ul. Juliusza Słowackiego 45. Temat spotkania: „Euro-
niewolnictwo”.

CZECHOWICE-DZIEDZICE, 14 kwietnia (czwartek)
Godz. 12:30 – spotkanie z Januszem Korwin-Mikkem w Miej-

skim Domu Kultury, ul. Niepodległości 42.

CIESZYN, 14 kwietnia (czwartek)
Godz. 16:30 – spotkanie z Januszem Korwin-Mikkem w sie-

dzibie Społecznego Stowarzyszenia Edukacyjnego (budynek Al-
ternatywnej Szkoły Podstawowej) w Cieszynie, ul. Stawowa 14.
Temat spotkania: „Państwo a Wolność”.

Przyłącz się!
Kluby „NCz!” to nieformalna organizacja skupiająca czytelni-

ków i sympatyków „Najwyższego CZASU!”. Naszym celem jest
przede wszystkim szerzenie idei konserwatywno-liberalnej oraz
promowanie naszego tygodnika. Z doświadczenia wiemy, że nic
tak dobrze nie robi dla propagowania i ugruntowania myśli jak
osobisty kontakt z ich autorem. Dlatego w klubach pragniemy
skupić się głównie na organizacji spotkań z naszymi autorami,
m.in. z Januszem Korwin-Mikkem, Stanisławem Michalkie-
wiczem, Tomaszem Sommerem i innymi. Klub założyć może
każdy, któremu bliskie są nasze wartości – wystarczy skontak-
tować się z koordynatorem klubów Adamem Wojtasiewiczem,
tel. 507 022 111, e-mail: klubyncz@gmail.com.

Kluby Czytelników „Najwyższego CZASU!”

widzenia. Nota bene powinno się z takim
kandydatem na studia zagraniczne podpisy-
wać odpowiedni kontrakt. O ile nie spełni
oczekiwań, będzie musiał zwracać pienią-
dze za stypendium. Powinno to ograniczyć
dezercje ideowe i instytucjonalne, w tym
naturalną skłonność do zostawania na Za-
chodzie, gdzie są przecież szersze perspek-
tywy rozwoju. Stypendysta musi wrócić do
Polski, aby odpracować stypendium i wy-
kształcić następnych specjalistów.

Po powrocie do Kraju kadry powinny

utworzyć odpowiednie instytucje, w ramach
których dzieliłyby się swoją ezoteryczną
wiedzą z miejscowym narybkiem. Sugeruję
nowe instytucje, a nie wrzucanie wykształ-
conych choćby w IWP kadr do zlewacza-
łych uczelni postkomunistycznych, takich
jak Uniwersytet Warszawski czy KUL.
Skończy się to bowiem „wykastrowaniem”
reformatorów i zneutralizowaniem reform.
Tak dyktuje prawo Kopernika-Grishama:
zły pieniądz wyprze dobry. Dopóki na obec-
nie działających polskich uczelniach nie
będzie dekomunizacji i dezagenturalizacji,
nie ma co marnować na nie czasu. Prze-
cież inaczej postkomunistyczna profesura

już dawno zajęłaby się plagą plagiatów we
własnych szeregach i wśród swoich milu-
sińskich klonów. Ale oni wolą wraz z biu-
rokracją ministerialną ścigać choćby Pawła
Zyzaka i jego promotora.

W każdym razie wynikiem długofalowej

działalności eksperckiej będą kompetent-
ne kadry, czyli wiedza, jak działać, jak się
przygotowywać i czego się spodziewać.
I tutaj też są potrzebne wytyczne i stypen-
dia badawcze. Na przykład czy MSZ jest w
stanie powiedzieć, ilu obywateli amerykań-
skich przyjęło paserską restytucję z 1960
roku? Czy MSZ wie, ilu polskich Żydów
odzyskało mienie po 1944 roku, a ilu po
1989 roku? Czy MSZ potrafi poinformo-
wać tzw. społeczność międzynarodową, ilu
indywidualnych spadkobierców odzyskało
mienie? A ile mienia odzyskały i w jakich
okolicznościach gminy żydowskie po 1989
roku? Słyszałem na przykład horror stories
o cmentarzach żydowskich na Pomorzu i
pewnej fi rmie benzynowej. A włos jeży się
na głowie na wieść o kłótniach między pod-
ległymi Warszawie mainstreamowymi dzia-
łaczami a rozłamowcami z gminy, którzy
ponoć poszli pod jurysdykcję Berlina. Co

na te tematy wie Ministerstwo Sprawiedli-
wości? A Ministerstwo Przekształceń Wła-
snościowych czy jak tam się ta biurokracja
nazywa? No to słuchamy. Myślę, że Polacy
w Kraju też są tym zainteresowani.

Zaraz usłyszymy wymówki i marudze-

nie, że przecież na to potrzeba wieloletnich
badań, że właściwie przecież po co to etc.,
itd., itp. I w końcu: skąd na to wszystko pie-
niądze – na takie badania, na kompetentne
kadry, na instytucje kształcące kompetent-
nych. Skąd fundusze? Jak to? Choćby od
księcia Radziwiłła. On na pewno dałby,
gdyby była restytucja. Dawał przecież i na
wileńskie „Słowo”, i na stypendia dla stu-
dentów Uniwersytetu Stefana Batorego.
Zresztą takich osób było dużo więcej – od
krawca i piekarza do prawnika i lekarza
oraz fabrykanta i bankiera. A kto zebrał i
wydał dzieła Norwida? Kto to sfi nansował?
No kto? Państwo? Odpowiedź publikuje-
my w następnym numerze „Glaukopisu”.
Teraz możemy tylko ujawnić tyle: gdy jest
tradycyjna elita dbająca o polskie interesy,
nie trzeba wcale czekać na reakcję państwa
dojącego od podatnika pieniądze.

M

AREK

J

AN

C

HODAKIEWICZ

background image

XXXVIII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

PUBLICYSTYKA

S

pójrz tylko – mówi jeden z Kir-
gizów – jeżdżą maleńkimi sa-
mochodami, żeby było taniej.
A wiesz, jak je zaprawiają? Leją

z kanistra, żeby nie uronić ani kropli. I ta-
kimi żartami można tu sypać jak z ręka-
wa. Do tego plotki, pogłoski i tylko Bóg
jeden wie, czy nie bajki. Wzajemna nie-
chęć jest duża, zaś swoje apogeum osią-
gnęła latem zaszłego roku, gdy plotka o
rzekomym gwałcie na kirgiskiej kobiecie,
dokonanym przez Uzbeków, wystarczy-
ła, by zaraz cale dzielnice Dżalalabadu
stanęły w płomieniach. Ciężko jest też
określić dokładną liczbę ofi ar, jakie po-
chłonęły krwawe rozruchy latem 2010
roku. Władze Kirgistanu w ofi cjalnym
komunikacie mówiły o kilkuset zabitych,
Taszkent – o kilku tysiącach. Ustalenie
tej liczby choćby z bliższym prawdopo-
dobieństwem było również niemożliwe
ze względu na muzułmański obowiązek
natychmiastowego pochówku. W każdym
razie etniczne rozruchy stały się faktem i
pociągnęły za sobą masowy exodus lud-
ności uzbeckiej w kierunku granicy (którą
zresztą niebawem przyozdobił wielki, be-
tonowy mur – wzniesiony, aby zapobiec
nadmiernemu napływowi uchodźców).
Niechęć jest zjawiskiem zwrotnym, więc
naturalnie daje znać o sobie także z dru-
giej strony. Sam miałem okazję się o tym
przekonać, przekraczając przed dwoma
laty granicę kirgisko-uzbecką i widząc,
jak w pomieszczeniu celnym uzbeccy po-
granicznicy szarpią i wyzywają kobietę
przybyłą z Kirgistanu – w końcu każdy
kij ma dwa końce.

Pewne wskazówki co do dzisiejszej sytu-

acji, a może i co do prognozy na najbliższą
przyszłość zdradza nam wiek poprzedni,
w szczególności jego geopolityczna za-
wiłość, typowa dla Azji Środkowej. Na
żyznych ziemiach Kotliny Fergańskiej od
niepamiętnych czasów żyły razem różne
ludy turkijskie; kwitła tu wymiana handlo-
wa, rzemiosło, hodowla, a etnosy wzajem-
nie czerpały od siebie, żyjąc we względnej
harmonii. Nałożenie sztucznych granic
środkowoazjatyckich republik sowieckich
na terytorium Fergany spowodowało z
czasem zmianę w pojmowaniu jej obsza-
rów – zaczęto wyrażać się w kategoriach:
to nasze, to wasze. Ale nigdy nie było do
końca jasne, co dokładnie jest czyje. Da-
wały temu niejednokrotnie wyraz konfl ik-
ty, wybuchające nawet o jedno większe
pole bawełny. Nie bez znaczenia pozosta-
je też czarna robota radzieckiej etnografi i
„w służbie imperium”, która segregując i
porządkując, dosadnie uświadomiła jed-
nym i drugim różnice pomiędzy nimi,
prowokujące do coraz dalej idącej izolacji.

KORESPONDENCJA Z BISZKEKU

Fergańska

wieża Babel

P

RZEMYSŁAW

C

HWAŁA

W jednym z kirgiskich żartów
na pytanie, dlaczego w Kotlinie
Fergańskiej nie ma Żydów, pada
odpowiedź: bo są Uzbecy. I tak w
wyobraźni mieszkańca Kirgista-
nu (szczególnie tego z południa
kraju) stereotypowy obraz Uz-
beka wiąże się z oszczędnością
i skąpstwem, szczęściem do inte-
resów, a ponadto skłonnością do
ciągłego kombinowania i knucia.

Autor na tle meczetu

Magoki Attari

w Bucharze

background image

XXXIX

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

PUBLICYSTYKA

Można rzec, że z czasem wszyscy stali się
Kirgizami bądź Uzbekami bardziej niż kie-
dykolwiek. Żyli od pokoleń wciąż niby u
siebie, ale w nowym, obcym państwie. I to
wystarczy, by z najbliższego sąsiada zrobić
intruza – etniczna bomba konstrukcji ra-
dzieckiej zaczęła działać. To jakby trochę
opowieść o afrykańskich plemionach Tutsi
i Hutu, lecz nie w murzyńskim, a turko-so-
wieckim, szczególnym wydaniu. Nie ma
co ukrywać: ruski kolonializm może dał,
lecz także narozrabiał. Figura Uzbeka nie
jest dziś w Kirgizji skomplikowaną kon-
strukcją – podobnie zresztą jak Ameryka-
nina czy Europejczyka, choć im dalej od
Biszkeku, Oszu czy Talasu, większość zna
tych drugich z radia, rzadziej z opowieści.

Inaczej ma się jednak obraz samego

Uzbekistanu. To duże państwo obok –
co prawda nie tak duże jak Chiny, ale
na pewno silne i prężnie rozwijające się.
Rzeczywiście, pustynny Uzbekistan na
swój sposób szczęśliwie przeszedł trans-
formację – jeśli patrzeć z zewnątrz, nie
koniecznie dociekając tego, czego samo
państwo nie chce zdradzić. Ciężko tak po-
wiedzieć o Kirgizach w Kirgistanie, któ-
rzy stale narzekają na brak zatrudnienia
i na to, ze praca w wielkich fabrykach i
zakładach bezpowrotnie stanęła. Tu czasy
sowieckie wspomina się często z nostal-
gią, kojarząc je z rozwojem technicznym
czy pewną miesięczną pensją (i wolno
tu ponarzekać). Trudno też w sumie my-
śleć inaczej, skoro ledwie przed wiekiem
„zeszło się z koni i gór”. Na domiar złe-
go grzmią jeszcze słowa Putina, że jeżeli
liczba Rosjan mieszkających w republice
spadnie poniżej 7% (obecnie żyje ich w
Kirgizji ok. 8%), pomoc rosyjska zostanie
wstrzymana. A to dla Kirgizji zapewne
oznaczałoby gospodarczy zastój...

A u sąsiada co słychać?

Uzbekistan poszedł bardziej określoną,

choć autorytarną drogą. „Uwielbiany”
prezydent Karimow (miłościwie nam
panujący od 1990 roku) ma tu rodzinne
udziały w największej fabryce Deawoo,
wzrokiem spozierając od Azji Środko-
wej na zachód, aż w kierunku Dniepru.
Mówi się, o podzielonym rynku – ponoć
wszystko, co jeździ znaczone tą marką

na zachód od Obu, ma Karimowe bło-
gosławieństwo. I tak niemal każdy Uz-
bek przy zakupie samochodu posiada aż
kilka wariantów wyboru – na pozostałe
marki nakładany jest wyso-
ki podatek, którego opłace-
nie leży poza możliwościami
przeciętnego mieszkańca (z
pewnością przedstawicie-
la narodowości tytularnej).
A nawet gdyby... znów pro-
blem. Ze względu na brak de-
nominacji suma, trudno przejść
niepostrzeżenie z większą go-
tówką, by nie uniknąć kłopo-
tliwych pytań milicjantów. Już
na równowartość 150 dolców
dobrze jest przygotować wo-
rek. Tylko z drugiej strony: po
co brać nieznane, cudze, skoro
tak jak cały naród można ta-
niej – własne. Niezwykle cie-
kawym miejscem jest też tasz-
kencki memoriał ku pamięci
rodaków poległych w wielkiej
wojnie, gdzie nad wyraz czę-
sto względem innych, popu-
larnych, fi guruje nazwisko
prezydenta. Cóż, taki chyba
już los: skoro jest się na bilbordach, a
nawet obrazach zdobiących ściany ho-
telowych korytarzy, trzeba też gdzieś
być w historii. Przecież ojciec zawsze
jest rodzony, a nie byle skąd. Co cieka-
we, Uzbekistan nie rozpamiętuje. Wraz z
upadkiem sowieckiej struktury, zdemon-
towano niemal wszystkie pomniki przy-
pominające o okresie republiki sowiec-
kiej, zastępując je wielkim dziedzictwem
dynastii Timurydów – protoplastów pań-
stwa, mało zresztą cokolwiek komu mó-
wiącej. Wielkim przedsięwzięciem była

tez rewitalizacja całych zabudowań Chi-
wy, Buchary i Samarkandy, rozpoczęta
jeszcze w czasie Uzbeckiej RS, wskutek
czego łatwo wpaść tu na wycieczkę Ja-
pończyków albo starych Niemców, zwie-
dzających pod eskortą. W samej stolicy,
Taszkencie, buduje się dużo ze szkła, a
władza – jak na dobrą władzę przystało –
dba o zdrowie fi zyczne pokoleń poprzez
edukację i „kampanie anty”. W muzeum
historii naturalnej w Bucharze ostatnim, a
koronnym eksponatem jest zakonserwo-
wany w formalinie noworodek – dziecko
alkoholika, które urodziło się bez płuc.
No... Kirgiz może pozazdrościć...

I tak u sąsiada (ponoć) lepiej, choć z są-

siadem żyć niedobrze. To chyba coś cał-
kiem uniwersalnego, zawsze patrzy się z
perspektywy – jak mówi klasyk – wszędzie
jest przecież jakiś Wschód i Zachód. „A to-
bie, Kirgizie, kucnąć i czekać” – niosą się
czasem słowa piosenki. Czekamy na wio-
snę – gdy zapytałem, czy to już w Kirgizji
wiosna, dostałem odpowiedz, że jeszcze
może wszystko szlag trafi ć,, łącznie ze

śniegiem, wojną i deszczem. Zatem cze-
kamy na prawdziwą wiosnę i to co przy-
niesie. Może będzie trochę tych turystów,
jak co roku – zapaleńców alpinizmu z Nie-
miec, Ameryki, Austrii, Polski. Na razie
leje, a gdy leje, pije się piwo. Do większej
butelki dodają orzeszki z łacińską senten-
cją (po rusku). Kiedy podchwyciłem, że to
dobry pomysł, towarzysząca mi dziewczy-
na uśmiechnęła się tylko i powiedziała: –
To dla Kirgizów, niech chociaż przy piwie
pomyślą, a nie narzekają...

Fot. Autor

W Taszkencie nie brak

wpływów Zachodu...

Na dywanie „Ojciec Narodu”

background image

XL

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

PUBLICYSTYKA

W

wywiadzie dla portalu
Fronda.pl, przeprowadzo-
nym przez Aleksandra Ma-
jewskiego z Tomaszem Te-

lukiem, ten drugi nie ma wątpliwości co
do konieczności odrzucenia „Rothbarda,
który był przecież wrogiem chrześcijań-
stwa i zwolennikiem aborcji”, i później,
ciągle mówiąc o libertarianizmie, nega-
tywnie ocenia „prymitywne ideologie,
które wydają się atrakcyjne, ale prowadzą
do akceptacji takich niemoralnych zja-
wisk jak aborcja”.

Faktycznie, zarówno Murray Rothbard,

jak i Hans Herman-Hoppe, uważani za
„prawy” i konserwatywny nurt liberta-
rianizmu, opowiadali się za czymś, co
rozumieli jako „wolność wyboru” – za
depenalizacją aborcji. Taka jest również
ofi cjalna linia Partii Libertariańskiej w
Stanach Zjednoczonych. Czy sprawa jest
jednak zamknięta? Czy libertarianizm
jest zwyczajnie „prymitywną ideolo-
gią”, umożliwiającą bezkarne zabijanie
najmłodszych – i artykułuje ten postulat
wprost i bez żadnych wątpliwości z ja-
kiejkolwiek strony?

Bynajmniej. Istnieją bardzo silne podsta-

wy, by twierdzić, że to właśnie libertariań-
skie pryncypia chronią nienarodzonych
mocniej i skuteczniej niż jakakolwiek
inna świecka etyka. Nawet jeżeli nie-
którzy posiadacze „dużych nazwisk” w
libertarianizmie jeszcze tego nie zauwa-
żyli... Dowody? Na przykład działalność
organizacji Libertarians For Life (l4l.org)
i dziesiątki artykułów zamieszczanych na
ich stronie. Artykuły Jakuba Bożydara Wi-
śniewskiego, polemizującego na najwyż-
szym poziomie z (łagodzącym jednak sta-
nowisko Rothbarda) Walterem Blockiem,
zamieszczane na libertarianpapers.org.
Wieloletnie stanowisko libertariańskie-
go kandydata na prezydenta Rona Paula
(wedle jego słów, „obrona życia nienaro-
dzonego to obrona wolności”), Thomasa
Woodsa Jr. czy o. Jamesa Sadowskiego SJ
(polemizującego z Rothbardem). Wresz-
cie, co chyba najważniejsze, bezpośrednie
wynikanie stanowiska pro-life z koniecz-

nych zasad, wyartykułowanych przez
wymienionych na początku myślicieli –
Rothbarda i Hoppego – jako podstawa li-
bertarianizmu. Prawo do samoposiadania
swego ciała, bezpośrednia odpowiedzial-
ność za materialne skutki swoich czynów
(w tym poczęcia kogoś), bezwzględny
zakaz przemocy fi zycznej i zabijania (z
wyjątkiem obrony i kary za przemoc na
prawnonaturalnej zasadzie estoppelu),
niemożliwość „posiadania” kogokolwiek,
a zamiast tego zasada powiernictwa dzieci
rodzicom – to wszystko broni poczętego
życia ludzkiego w konieczny i niesprzecz-
ny sposób. A konieczność i niesprzecz-
ność to dwa fi lary, na których wspiera się
racjonalna fi lozofi a.

Długa walka

Organizacja Libertarians for Life istnieje

od 1976 roku. Założona została przez – co
wyraźnie podkreśla – ateistkę, Doris Gor-
don. Wśród dziesiątków tekstów zamiesz-
czonych na stronie organizacji powtarzają
się nazwiska niektórych autorów – obok
wspomnianej Gordon: Johna Walkera,
Edwina Vieira Jr., Rona Paula i innych.
Z żelazną logiką poruszają oni kwestie,
które dzielą nie tylko libertarian: statu-
su osoby ludzkiej, zarzucanego dziecku
poczętemu „pasożytnictwa”, prawnego
zakazu aborcji a osobistego sprzeciwu
(niejednokrotnie traktowanych przez róż-
ne osoby jako niezależne), kontroli swego
ciała przez kobietę, ciąży w wyniku gwał-
tu... Obok wielu tematów, autorzy podej-
mują też otwartą polemikę z Murrayem
Rothbardem czy Walterem Blockiem i
próbują dotrzeć w listach otwartych do
proaborcyjnych członków Partii Liberta-
riańskiej. Wykazują przy tym, że nie da
się dłużej przymykać oczu na sprzeczność
aborcji z prawem do posiadania swego
ciała przez dziecko poczęte czy z innymi
libertariańskim pryncypiami. Obstawanie
za wolnością człowieka nie może trakto-
wać kobiety jako jedynego podmiotu, jak
nazywają to aborcjoniści, „prawa wybo-
ru”, bo sytuacja ciąży bezpośrednio do-
tyczy zawsze dwóch podmiotów: matki

i dziecka. Prawo powiernictwa dziecka
przez rodziców nigdy nie może dotyczyć
decyzji o odebraniu mu życia.

Ron Paul otwarcie mówi o tym, że abor-

cja to akt przemocy, i – choć wzbudzało
to pewne kontrowersje w łonie Partii Li-
bertariańskiej – był reprezentantem tego
ugrupowania i tym kandydatem na pre-
zydenta, który spośród libertarian naj-
bardziej zbliżył się do zwycięstwa. Jako
polityk wybrał strategię nawoływania do
odebrania mocy decyzyjnej na temat abor-
cji rządowi federalnemu i wskazuje na
niemoralność zmuszania ludzi do fi nanso-
wania tej hekatomby z podatków. Warto
w tym miejscu zaznaczyć, że w USA od
lat siedemdziesiątych zginęło już ponad
50 milionów nienarodzonych i rokrocznie
umiera około 1,5 mln kolejnych. Wielu
działaczy pro-life ma Paulowi za złe żą-
danie „jedynie” przerzucenia decyzji na
mniejsze podmioty polityczne. Jednak
sam Paul wielokrotnie podkreśla, że życie
ludzkie, zgodnie z obiektywnymi sądami
naukowymi, zaczyna się od poczęcia, a
konstytucyjne uznanie, że jest to jedynie
kwestia wiary, jest najlepszą ilustracją
bestialskiej tyranii państwa. Sam zresztą
jest z wykształcenia... ginekologiem-po-
łożnikiem i chwali sobie swoje doświad-
czenie opieki prenatalnej i porodowej nad
4 tys. dzieci i ich matkami. Swoją taktykę
opiera na przekonaniu, że to głównie kon-
stytucja utrzymuje aborcjonizm w USA i
oczekiwanie, że Sąd Najwyższy podejmie
w tej sprawie kroki pro-life, jest mydle-
niem sobie oczu.

Wiśniewski kontra Block

Pomiędzy Walterem Blockiem – związa-

nym z austriacką szkołą ekonomii bada-
czem i myślicielem wolnorynkowym – a
Jakubem Bożydarem Wiśniewskim, który
zamieszczał swoje teksty w „NCz!”, roz-
winęła się na łamach libertarianpapers.
org
pokaźna dyskusja. Każdy z nich wy-
stosował już trzeci polemiczny tekst wo-
bec oponenta. Block sformułował doktry-
nę „eksmisjonizmu” (evictionism), czyli
„wydalenia”. Traktuje ona aborcję jako
próbę nie morderstwa, ale pozbycia się
„niechcianego lokatora” z własności, jaką
stanowi ciało matki. Morderstwo jest we-
dług niego zakazane, ale już nie wyrzuce-
nie „pasażera na gapę”. Wiśniewski ostro
zaatakował ten pogląd: płód ani nie wy-
biera swojej sytuacji, ani nie dokonuje za-
właszczenia cudzego mienia – to rodzice
umieszczają go w takim a nie innym oto-
czeniu. Aborcja niemal nigdy nie oznacza
jedynie „wydalenia” – najczęściej tym,
co wydalone, są szczątki zmiażdżonego,
rozerwanego, uduszonego czy potrak-

To jedno z najcięższych dział, jakie można wytoczyć
przeciw libertarianizmowi.

K

ATARZYNA

W

OZINSKA

Wolność dla życia,

wolność dla zabijania

background image

XLI

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

PUBLICYSTYKA

R

osjanie jako typowi Słowianie
egzaltują się łatwo i przesadnie.
Burzliwa przeszłość nacji żyją-
cej na styku Wschodu i Zachodu

ukształtowała specyfi czną duchowość – o
silnej tęsknocie religijnej, skłonności do
mistycyzmu, przy jednoczesnej tendencji
do niecierpliwego poszukiwania konkret-
nych przewodników ku bytom wyższym
i gorączkowym wypatrywaniu czytelnych
znaków z zaświatów. Ważny jest bowiem
element zmysłowy: śpiewy cerkiewne,
unikalny popis możliwości wokalnych,
przenikają słuchaczy na wskroś, archi-
tektura i wystrój świątyń prawosławnych
działają silnie swoim przepychem, nie-
rzadko zresztą jarmarcznym. Moskiewski
Sobór Wasyla Błogosławionego, jedna z
wizytówek prawosławia i zarazem stolicy
Rosji, to anarchia porządków, bezhołowie
kopuł poskręcanych jak choinkowe so-
pelki, sen szalonego cukiernika, tyle że z
XVI stulecia. Dusza rosyjska od wieków
pragnie wyzwolić się z prozaicznego ma-
terializmu, lecz w rzeczywistości tkwi w
nim po uszy. Chce ona bowiem koniecznie
uszczknąć nadprzyrodzonego już teraz,
zaraz, na Ziemi (jest w tym coś ze scepty-
cyzmu Świętego Tomasza Apostoła, który
według tradycji wyruszył ewangelizować
pogrążony w złowieszczej metafi zyce
Wschód). Stąd wywodzą się przedziwne
apostazje sekciarskie zrodzone wśród or-
todoksów i zdumiewające kariery rozma-
itych „świętych starców”, włącznie z fe-
nomenem Grzegorza Rasputina, którego
w minionym stuleciu zdołał jednak przeli-
cytować Józef Stalin, uwielbiany jako oj-
ciec, wódz, sędzia, a wśród bolszewickich
bałwochwalców także jako najwyższy
kapłan. Reżim komunistyczny dokonał do
dziś niezabliźnionych spustoszeń nie tyl-
ko w sferze samej wiary, niszcząc fi zycz-

towanego roztworem soli płodu. Nawet
gdyby stosowano „wydalenie”, pozornie
bez intencji śmierci dziecka, jest ono ni-
czym wyrzucenie płodu w szalejące poza
domem płomienie. „Pasażera na gapę”,
który – jak opisuje to Wiśniewski w me-
taforze samolotu – został umieszczony na
pokładzie bez swego udziału.

Spór pomiędzy Blockiem a Wiśniew-

skim dotyczy też w dużej mierze elemen-
tarnego dla rothbardowskiego libertaria-
nizmu braku praw pozytywnych (na tej
zasadzie nikt nie ma „prawa do eduka-
cji” czy „prawa do zdrowia” – a jedynie
„prawo ochrony przed przymusem i prze-
mocą”). Ten wątek, błędnie rozumiany
przez Rothbarda i innych, doprowadził do
uznania, że rodzice również mają jedynie
negatywne obowiązki wobec dziecka i do
słusznie atakowanego absurdu, że nie-
mowlę pozostawione w lesie bez opieki
nie zostało zabite przez swoich rodziców.
Porzucenia dziecka, odmowy karmienia
go itp. nie można w tym duchu uznać za
morderstwo. Libertarians for Life pod-
ważają podobne twierdzenia na swojej
stronie. Wiśniewski wskazuje na mate-
rialny związek aktu działania rodziców z
powstaniem nowego człowieka jako ten,
który wiąże ich do opieki nad dzieckiem
aż do osiągnięcia przez nie samodzielno-
ści. Nie potrzeba do tego żadnej koncepcji
prawa pozytywnego.

Warto polecić zresztą czytelnikowi lek-

turę wszystkich artykułów wspomnianej
polemiki – są niezwykle wartościowe fi -
lozofi cznie i stanowią świetną gimnastykę
myślenia według pierwszych, niezaprze-
czalnych zasad etycznych, zawartych w
libertarianizmie. Obok niej bardzo cenne
i przebogate treści zawiera też biblioteka
na stronie l4l.org. Demonstrują one, że
libertarianizm ma znacznie więcej do za-
oferowania niż „prymitywną ideologiza-
cję” w proaborcyjnym duchu. Tam, gdzie
do takiej dochodzi, gubi on swoją zdrową,
racjonalną i realistyczną tradycję na rzecz
nowożytnego lub postmodernistycznego
bełkotu czy licznych sprzeczności i absur-
dów, których przykłady można odnaleźć
w libertariańskiej publicystyce pro-life.

Na marginesie pewna doza tego stylu

myślenia i argumentacji, jako stuprocen-
towo świeckiego, przydałaby się naszym
polskim obrońcom życia ludzkiego, któ-
rzy – choć aktywni, wydajni i oddani spra-
wie – o wiele za często bronią poczętych,
posługując się głównie argumentami z
wiary czy ze słów religijnych autorytetów.
W naszej rzeczywistości nienarodzone
dzieci potrzebują czegoś więcej – i to coś
oferuje właśnie konsekwentnie potrakto-
wana fi lozofi a libertariańska.

ną infrastrukturę i eliminując kapłanów,
ale także jej bezpośrednich pochodnych:
moralności czy choćby ukierunkowanej
na bliźniego wrażliwości. Skompromito-
wane grzechami z przeszłości i – według
dość powszechnej opinii – folgujące zbyt
często przyziemnym zachciankom du-
chowieństwo prawosławne nie cieszy się
większym autorytetem i nie jest w stanie
sprawować rządu dusz, dlatego karierę w
Rosji robią szalbierze, magowie, wróżki,
obiecujące na przykład porzuconym mał-
żonkom „natychmiastowy powrót męża”.

Od Morozowa do Karlssona

Na takim gruncie łatwo rodzą się kulty

idoli, przeważnie tylko pozłacanych. Ży-
ciorysy sowieckich bohaterów, lansowa-
nych aż do mdłości przez czerwoną pro-
pagandę – takich jak Pawełek Morozow,
Zofi a Kosmodemiańska, dzielni obrońcy
Moskwy dowodzeni przez generała Pan-
fi łowa – okazały się mocno podkoloryzo-
wane. Jeśli Rosjanie, według ofi cjalnych
badań, jeszcze niedawno uznawali za jed-
ną z dziesięciu najważniejszych postaci w
dziejach świata Jana Marais – francuskie-
go aktora (seria fi lmów o Fantomasie), ka-
skadera, garncarza i kochanka Jana Cocte-
au – jest to chyba dość wymowny dowód
na zboczenie ich hierarchii wartości.
Upodobania poddanych Putina-Miedwie-
diewa są rezultatem długotrwałego odcię-
cia od kultury światowej: mieszkańcom
ZSRS cenzura bardzo starannie dobierała
zachodnie fi lmy i lektury, zwracając uwa-
gę, aby przy tej okazji upiec ideologiczną
pieczeń zgodną z doktryną marksizmu-le-
ninizmu. Toteż całe pokolenia zaczytywa-
ły się przykładowo w wydrukowanej cy-
rylicą powieści Ethel Voynich „Szerszeń”,
opowiadającej o walce rewolucjonistów
w XIX-wiecznych Włoszech. Tylko do

„Japoński Czarnobyl” – jak w Rosji, nie bez pewnej satys-
fakcji, nazywana jest katastrofa elektrowni w Fukushimie
– walki w Libii, kolejna podwyżka cen gazu dla mieszkań-
ców kraju, który przoduje w wydobyciu błękitnego pali-
wa – wszystkie tematy zepchnięte zostały na plan dalszy.
Ostatni dzień marca zapisał się w dziejach Rosji czarnymi
zgłoskami i tylko jedna wiadomość zdominowała czołówki
wszystkich doniesień. Zdarzyła się bowiem „tragedia, która
sprawiła, że rosyjskie kino oniemiało z bólu” – zmarła
aktorka Ludmiła Gurczenko.

Meandry idiolatrii

W

OJCIECH

G

RZELAK

background image

XLII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

PUBLICYSTYKA

1960 roku w Związku Sowieckim wydano
2,5 miliona tej wzorowej pod względem
politycznym książki, którą ponadto ro-
syjscy reżyserzy dwukrotnie przenosili
na ekran. Zapewne „Szerszenia” czytali
także sowieccy szpiedzy działający na Za-
chodzie, utrzymywali oni bowiem żywe
kontakty z autorką, oczywiście zagorzałą
komunistką. Do innych kultowych lek-
tur społeczeństwa posowieckiego, które
odziedziczyło gust oraz domowe biblio-
teczki po rodzicach i dziadkach, należą:
„Chata wuja Toma” Harriet Stowe oraz
antykatolicki paszkwil Wiktora Hugo „Ka-
tedra Marii Panny w Paryżu”. Dzieciom
w Rosji wychowawcy nadal sadystycz-
nie wmawiają, że najbardziej porywające
są przygody Karlssona z dachu (jednej
z mniej znanych postaci stworzonych
przez Astrid Lindgren) – podstarzałego,
obleśnego karła ze śmigłem na plecach,
obdarzającego podejrzaną, patologiczną
przyjaźnią kilkuletniego chłopca.

Pięć minut Ludmiły Gurczenko

Dramatyczne wyolbrzymianie pustki,

jaką sprawia odejście tej lub innej zna-
komitości rosyjskiego fi lmu, to już nie-
mal tradycja wschodniej żurnalistyki. Po
śmierci aktora komicznego Jerzego Niku-
lina gazety obwieściły: „Umarł śmiech”.
Zgon Ludmiły Gurczenko szczerze za-
smucił wielu Rosjan, z pewnością była
ona jednak aktorką bardziej popularną
niż wybitną. Trudno ją nawet porównać z
również zmarłą niedawno Elżbietą Taylor,
która gwiazdę „Mosfi lmu” przewyższała
znacznie nie tylko urodą oraz liczbą za-
wartych małżeństw (8:5).

Ludmiła Gurczenko niezaprzeczal-

nie była aktorką z temperamentem. I na
pewno z talentem, ale w takiej właśnie
kolejności. Potrafi ła korzystać z życia w
najbardziej potocznym sensie, zajmowała
się, oprócz aktorstwa, także biznesem, co
zresztą wśród artystycznej elity Rosji jest
dosyć pospolite.

Gurczenko urodziła się w Charkowie w

1935 roku. Rok wcześniej miasto prze-
stało być stolicą sowieckiej Ukrainy; w
latach 1932-1933 znalazło się w obrębie
strefy doświadczonej sterowaną z Mo-
skwy plagą Wielkiego Głodu. Rodzina
Gurczenko jednak nie cierpiała specjalne-
go niedostatku. Ludmiła od najmłodszych
lat uczyła się tańca i śpiewu, co zresztą
wkrótce bardzo się jej przydało: podczas
okupacji Charkowa „występowała” przed
niemieckimi koszarami za talerz zupy. Po
wojnie, podczas której zginął ojciec Gur-
czenko, marzący, aby jego córka została
aktorką, przyszła gwiazda wstąpiła do
moskiewskiej szkoły fi lmowej. Wkrótce

potem odkrył ją reżyser Eldar Riazanow.

W jego fi lmie „Noc sylwestrowa” z

1956 roku zaśpiewała piosenki „Pięć
minut” oraz „Dobry nastrój”, które stały
się prawdziwymi sowieckimi przeboja-
mi, choć brakowało w nich typowych
bolszewickich mantr. Debiutancki ob-
raz Riazanowa był komedią muzyczną
chłoszczącą biurokrację, nawiązującą do
słynnych fi lmów „Wołga, Wołga” oraz

„Świat się śmieje”. Gurczenko wykorzy-
stała własne „pięć minut” jak mogła naj-
lepiej i zdawało się, że droga na szczyty
aktorskiej sławy stoi przed nią otworem.
Kiedy przyjechała do rodzinnego Char-
kowa, całe miasto oblepione było plaka-
tami „Nocy sylwestrowej”. – Pod domem
Lusi wieczorami parkowało zawsze sporo
samochodów – wspomina ten okres przy-
jaciółka Gurczenko z młodości. – To sy-
nowie sekretarzy rajkomów, obkomów i
gorkomów
[rejonowych, obwodowych i
miejskich struktur partii bolszewickiej –
W.G.] przyjeżdżali w swaty.

Zepsuta powodzeniem aktorka zaczęła

zadzierać nosa, przestała poznawać daw-

nych znajomych, nie odwiedziła nawet
swojej starej nauczycielki, której, jak
sama przyznawała, zawdzięczała bardzo
wiele. Ale po oszałamiającym triumfi e
„Nocy sylwestrowej” Gurczenko nie zo-
stała wcale zasypana ofertami od wybit-
nych reżyserów. Przez następne 10 lat
„zaszufl adkowana” aktorka grywała tylko
drobne epizody. Coraz częściej mówio-
no, że Gurczenko skończyła się. Potem
przyszły role u pośledniejszych twór-
ców, przeważnie w produkcyjniakach w
rodzaju „Robotniczej osady”. Krytycy
wprawdzie komplementowali jej kreacje,
podkreślając, że znakomicie potrafi wcie-
lić się w odgrywaną postać, ale w końcu
jest to elementarny warunek powodzenia
każdego aktora. Jeszcze na początku lat
osiemdziesiątych ubiegłego wieku lek-
sykony fi lmowe wśród kilkudziesięciu
najważniejszych sław sowieckiego ekra-
nu nie wymieniały nazwiska Gurczenko,
choć nie brakowało tam kilku jej rówie-
śniczek, a nawet aktorek o ładnych parę
lat młodszych, takich jak Ludmiła Czursi-
na czy Małgorzata Tieriechowa.

Czas płynął, Gurczenko pojawiła się

na ekranie w epopei Andrzeja Michał-
kowa-Konczałowskiego „Syberiada”, a
Riazanow stał się tymczasem jednym z
czołowych reżyserów sowieckich, rozpo-
znawalnym twórcą „komedii lirycznych”.
Gurczenko przymierzała się do głównej
roli w dwóch jego znanych fi lmach: „Bal-
ladzie husarskiej” oraz „Ironii losu”, osta-
tecznie jednak zastąpiły ją inne aktorki
(w kultowej „Ironii losu” zagrała Barbara
Brylska). Powód był prosty: Riazanow
to człowiek z charakterem, a Gurczenko
także miała charakter... powiedzmy – nie-
łatwy. Ostatecznie jednak po 26 latach
Gurczenko znów wystąpiła u Riazanowa
w fi lmie „Dworzec dla dwojga”. Odniosła
sukces, ale przyczynił się do tego także
dobry scenariusz, sięgający po tematy-
kę łagrową, w ZSRS raczej wstydliwie
skrywaną. Po tym fi lmie Gurczenko przy-
znano prestiżowy tytuł Ludowej Artystki
ZSRS. Z Riazanowem spotkała się jesz-
cze raz w 2000 roku na planie jego kome-
dii „Stare klacze”, której pomysł bardzo
przypomina fi lm Pawła Trzaski „Rifi fi po
sześćdziesiątce”.

Wiadomo, że gwiazdy sowieckiego

kina, ofi cjalnie tworzące zgodny kolek-
tyw, faktycznie ostro rywalizowały ze
sobą, czasem bezpardonowo wykorzy-
stując do tego wszelkie możliwości, jakie
oferował patologiczny reżim bolszewicki.
Droga Ludmiły Gurczenko do sławy nie
była więc usłana różami – a jeśli nawet, to
miały one bardzo ostre kolce.

W

OJCIECH

G

RZELAK

LUDMIŁA GURCZENKO

NIEZAPRZECZALNIE

BYŁA AKTORKĄ Z

TEMPERAMENTEM.

I NA PEWNO Z TALENTEM,

ALE W TAKIEJ WŁAŚNIE

KOLEJNOŚCI. POTRAFIŁA

KORZYSTAĆ Z ŻYCIA W

NAJBARDZIEJ POTOCZNYM

SENSIE, ZAJMOWAŁA SIĘ,

OPRÓCZ AKTORSTWA,

TAKŻE BIZNESEM,

CO ZRESZTĄ WŚRÓD

ARTYSTYCZNEJ ELITY ROSJI

JEST DOSYĆ POSPOLITE.

background image

XLIII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

PUBLICYSTYKA

H

olandia była pierwszym krajem na świecie, który za-
akceptował zrywające z prawem natury „małżeństwa”
tej samej płci. Agitacja za zalegalizowaniem takich
związków zaczęła się gdzieś w połowie lat 80. ubie-

głego wieku. Ofensywę zaczął niejaki Henk Krol, redaktor na-
czelny jednego z pisemek wydawanych dla homoseksualistów.
I trzeba przyznać, że wzrastająca presja zboczonego środowi-
ska okazała się skuteczna. W 1995 roku holenderski parlament
utworzył komisję, która roztrząsała kwestię, jakie by tu znaleźć
rozwiązanie prawne, które umożliwiłoby pederastom lub lesbij-
kom połączenie się w rodzinnym związku cywilnym. Po dwóch
latach takich dociekań komisja uznała, że „małżeństwa” jedno-
płciowe powinny zostać zalegalizowane. Po wyborach w 1998
roku nowy rząd obiecał zająć się tą sprawą i już we wrześniu
2000 roku projekt odpowiedniej ustawy został poddany pod
ostateczne głosowanie w parlamencie.

Ustawa wprowadzająca „małżeństwa” homoseksualne została

przyjęta w niższej izbie holenderskiego parlamentu stosunkiem
głosów 109 do 33, zaś Senat zaakceptował te regulacje prawne
49 głosami za przy 26 głosach przeciw. Oświeceni senatorzy
poszli jeszcze dalej. Przyjęli również prawo przyznające parom
homoseksualnym prawo do adopcji dzieci. Tylko chrześcijań-
skie partie, które zajmowały wówczas 26 z 75 miejsc w Senacie,
głosowały przeciw przyjęciu ustawy. Ale choć obecnie partie
te tworzą koalicję rządzącą, jak dotychczas nie zgłosiły chęci
uchylenia obowiązującego prawa. Główny artykuł w przyjętej
regulacji prawnej zmienił holenderski kodeks cywilny, wpro-
wadzając do niego zdanie: „Małżeństwo może zostać zawarte
przez dwoje ludzi przeciwnej lub tej samej płci”.

Wprowadzenie „małżeństw” homoseksualnych nie spotkało się

z jakimś dużym oporem społecznym. Umyły ręce Zjednoczone
Kościoły Protestanckie Holandii. Po legalizacji takich związ-
ków postanowiły, że poszczególne kościoły wchodzące w skład
organizacji mają prawo samodzielnie zdecydować, czy udzielać
„małżeństwom” homoseksualnym Bożego błogosławieństwa.
Do tej pory zdecydował się na to jedynie Kościół ewangelicko-
luterański. Najgłośniej sprzeciwiali się za to nowym regulacjom
małżeńskim islamscy fundamentaliści zamieszkujący Holandię.
Czyżby tylko oni szanowali tradycyjną rodzinę?

Nowe prawo weszło w życie 1 kwietnia 2001 roku. I tu re-

fl eksem „zabłysnął” burmistrz Amsterdamu Job Cohen. Równo
z wybiciem północy specjalnie objął on obowiązki kierownika
urzędu stanu cywilnego, by na ratuszu udzielić „ślubu” czterem
sodomickim parom: dwóm egzaltowanym lesbijkom i szóstce
lekko onieśmielonych żonkosi. Helene Faasen i Anne-Marie
Thus przybyły ubrane tradycyjnie, w długich, białych sukniach z
welonem. Ku radości licznie zgromadzonych sodomickich akty-
wistów i dziennikarskiej gawiedzi wymieniły soczysty, namięt-

ny pocałunek. – Pobrałyśmy się z miłości, a nie dla polityki, ale
oczywiście byłyśmy świadome, że to jest historyczny moment
– wspomina 41-letnia asystentka notariusza, Anne-Marie Thus.
A jej 44-letnia „żona”, notariuszka Faasen, od razu przytakuje:
– Składając przysięgę małżeńską przed frontem wysłanników
międzynarodowej prasy, chciałyśmy ukazać światu całą naszą
dotychczasową udrękę, gdy pozbawiano nas prawa do czegoś,
co dla większości ludzi jest rzeczą naturalną.

Upłynęło dziesięć lat. W piątkowe południe włodarz Amster-

damu znów miał zastępstwo w urzędzie stanu cywilnego. Tym
razem „pobłogosławił” dwójce homoseksualistów. – Jako bur-
mistrz Amsterdamu ogłaszam was – Janie van Breda i Thijsie
Timmermansie – parą małżeńską i potwierdzam wynikające z
tego prawa – deklarował Eberhart van der Laan już nie na ra-
tuszu, ale w Muzeum Historycznym. Szczęśliwa para, ubrana
w ciemne garnitury i stylowe muchy, przybyła na uroczystość
pieszo. Van Breda przytaszczył nawet z sobą sporawy czerwony
balonik w kształcie serca z nagryzmoloną cyfrą „10”. Obaj obfi -
cie ronili łzy – nie tylko z osobistego przejęcia, ale chyba także
po to, by kamery zauważyły ich lekko wyreżyserowane wzru-
szenie. – Mija dokładnie 10 lat od chwili, gdy nasza społeczność
wywalczyła sobie równe prawa. Pamiętam tamtą ceremonię na-
szych poprzedników i pamiętam, że czułem się wtedy dumny, iż
jestem Holendrem i mieszkańcem Amsterdamu – roztkliwił się
Thijs Timmermans. Ale o tym wątpliwym jubileuszu pamiętali
nie tylko nowożeńcy. W Amsterdamie otwarto specjalną wysta-
wę, a wieczorem burmistrz van der Laan wydał specjalny raut,
na który zaprosił ambasadorów z tych państw, w których zale-
galizowano homoseksualne „małżeństwa”.

W ciągu tej nieszczęsnej dekady pederaści i lesbijki wywal-

czyli sobie legalizację związków „małżeńskich” także w Belgii,
Hiszpanii, Kanadzie, Republice Południowej Afryki, Norwegii,
Szwecji, Portugalii, Islandii i Argentynie. Ich „śluby” zaakcep-
towano w amerykańskich stanach Connecticut, Iowa, Massa-
chusetts i Vermont. Kalifornia w ubiegłym roku poniechała tego
„eksperymentu”. W New Hampshire homoseksualne „małżeń-
stwa” zalegalizowane zostaną w przyszłym roku. W sąsiadują-
cym z USA Meksyku sodomici mogą łączyć się w uznawane
prawnie stadła w stolicy kraju – Mieście Meksyk.

Według statystyk podawanych przez holenderski odpowiednik

GUS-u, w Kraju Tulipanów mieszka co najmniej 1 milion pedera-
stów, lesbijek i transwestytów. Jest jednak powód do narzekań, bo
od 2001 roku na „ślubnym kobiercu” stanęło 15 tys. jednopłcio-
wych par. To 2% wszystkich zawartych małżeństw. Jak się okazu-
je, jedynie co piąta para niderlandzkich zboczeńców seksualnych
decyduje się na prawną formalizację swego związku. Wśród „he-
teryków” na taki krok decyduje się osiem par na dziesięć.

– Gejowskie i lesbijskie pary zachowują się tak samo jak normal-

ne pary małżeńskie. Żenią się z miłości lub dla pieniędzy. Jedne
związki wytrzymały próbę czasu, inne rozsypały się po paru mie-
siącach lub latach. Rozwody par jednopłciowych stanowią 1 pro-
cent wszystkich rozwodów – wylicza demograf Jan Latten z Urzę-
du Statystycznego (Centraal Bureau voor de Statistiek).

DWA ŁYKI ZBOCZONEJ STATYSTYKI:
* Pomiędzy 1 kwietnia 2001 a 1 stycznia 2011 roku zawarto w Holandii
14.813 homoseksualnych „małżeństw”. Liczba zalegalizowanych
związków lesbijskich (7522) jest nieco wyższa od liczby sformalizow-
anych związków pederastów (7291). W tym samym okresie w całym
kraju zawarto 761 tys. małżeństw.
* Odnotowano 1078 homoseksualnych rozwodów. I znów częściej
rozstawały się kobiety (734). W sumie w Holandii w tej dekadzie
doszło do 323.549 prawnych rozpadów związków małżeńskich.

To nie był primaaprilisowy żart. Dziesięć
lat temu, 1 kwietnia 2001 roku, w Holandii
uznano, że małżeńskim węzłem niekoniecz-
nie trzeba wiązać wyłącznie osobników
różnych płci. Burmistrz Amsterdamu Job
Cohen w imieniu państwa zalegalizował
wówczas związki czterech par sodomickich.

Święto w Sodomie

O

LGIERD

D

OMINO

background image

XLIV

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

FELIETON

FELIE

E

E

E

E

E

E

E

E

E

„Brudy”

„Tygodnika Powszechnego”

N

a łamach „Gazety Wyborczej”, organu „Lewicy laic-
kiej”, trwa spór o „Tygodnik Powszechny” – organ
„Lewicy katolickiej”. Obydwa środowiska powiązane
są rozmaitymi nićmi – przede wszystkim ideologicz-

nymi, po drugie – narodowościowymi (chodzi o Naród Wy-
brany, oczywiście), po trzecie – masońskimi (chodzi o Wielki
Wschód), wreszcie – ubeckimi. Całe to towarzycho kisi się we
własnym sosie, nie rozumiejąc, że spory pt. „Wielkość i upadek
»Tygodnika Powszechnego«” interesują tylko margines margi-
nesu społeczeństwa.

Nie jestem d***kratą, więc to, że L*d w ogóle nie ma poję-

cia, co to jest „Tygodnik Powszechny”, nie jest argumentem
– tak samo nie ma pojęcia, co to jest „Najwyższy CZAS!”.
Różnica polega na tym, że „Najwyższy CZAS!” to inicja-
tywa całkowicie oddolna, nie wspierana przez jakąkolwiek
władzę, nie dofinansowywana – natomiast „Tygodnik Po-
wszechny” to twór istniejący z łaski najpierw Sowietów, a
potem PRL-u.

Z pierwszych zdań p.prof. Andrzeja Romanowskiego: „Ha-

lina Bortnowska czy Stefan Wilkanowicz obrony nie potrze-
bują. Ale potrzebować będą jej ci, którzy
niszcząc dawny »Tygodnik«, zniszczyli
własną przeszłość. Roman Graczyk z ca-
łym »Tygodnikiem« dzisiejszym” – do-
wiaduję się, że po pierwsze: „TP” nadal
istnieje (od lat nie widziałem go w żad-
nym kiosku!); po drugie: że p.Romanow-
ski grozi p.Graczykowi. W dalszym ciągu
dowiaduję się, że p.Graczyk napisał jakąś
książkę, w której udowadnia, że „TP” był
pismem koncesjonowanym przez PZPR.

Wielkie mi odkrycie p.Graczyka! W PRL-u wszystko musia-

ło być koncesjonowane – z defi nicji. Jeśliby nawet PolitBiuro
KC PZPR postanowiło, że w sprawy „Tygodnika Powszechne-
go” wtrącać się nie będzie i da mu całkowicie wolną rękę, to i
tak ta decyzja byłaby koncesją, wyrazem zaufania, jakie Partia
żywiła wobec zespołu „TP”... No i w każdej chwili mogłaby
zostać odwołana.

O czym redakcja by przecież wiedziała. Liczni „życzliwi” by

jej to z życzliwości donosili, a całkiem nieżyczliwi urzędnicy
otwarcie by tym grozili („że teraz Wam wolno, ale my już na
Was piszemy donosy”).

Więc absolutnie nie dziwią mnie te rewelacje – ani to, że pół

redakcji to zapewne byli agenci SB. Trudno – taka uroda tam-
tych czasów.

Tylko po co to rozdmuchiwać na czterech wielkich płachtach

„Wybiórczej”?

Ja od razu deklaruję: dla mnie jest ważne, co głosił „TP” – i nie

przeszkadzałoby mi, gdyby redagowali go importowani z Ango-
li Murzyni będący agentami imperialistów japońskich. Ważne
jest, czego „Tygodnik” uczył.

I tu dochodzimy do słów p.prof. Romanowskiewgo: „Sapieha,

arystokrata, związany z elitami Polski niepodległej, rozumiał,
że trwaniem przy narodowych sztandarach niczego się nie osią-
gnie. Był realistą. Po półroczu, w którym redakcją kierował ks.
Piwowarczyk, oddał »Tygodnik« w ręce Turowicza – człowieka
znanego z postawy antynacjonalistycznej i antykapitalistycznej,
uznającego siebie za »chrześcijańskiego socjaldemokratę«. Ten

lewicujący katolik utrudniał, a przynajmniej opóźniał przewidy-
waną kontrakcję władz”.

Właśnie.
Grupa„PAX” śp. Bolesława Piaseckiego została przez Sowie-

tów dopuszczona do ofi cjalnego istnienia, bo program ONR
„Falanga” był (jeśli pominąć kwestię wiary w Boga) niemal
identyczny z programem PPR. Dopuszczono również grupę
„ZNAK” – z tego samego powodu: będąc ofi cjalnie niezależna
i niejako opozycyjna, w gruncie rzeczy przekonywała, że socja-
lizm to jedyne możliwe rozwiązanie.

To ci sukinsyni są więc odpowiedzialni za to, że opozycja

w Polsce po 1989 roku nie umiała myśleć inaczej niż socjali-
stycznie.

Całkiem możliwe, że śp. Jerzy Turowicz nie był agentem

bezpieki (choć w to nie wierzę). Nie ukrywam jednak, że wo-
lałbym, żeby był. Wtedy gdy czołówka reżymu straciła wiarę
w socjalizm, kazano by red. Turowiczowi publikować masowo
śp. Mirosława Dzielskiego czy śp. Stefana Kisielewskiego, czy
mnie. Niestety, red. Turowicz trwał przy socjalizmie – i Stefan
Kisielewski uznał, że w tych warunkach nie ma sensu nadal

publikować na łamach „Tygodnika”

I o to właśnie chodzi.
Nie mam pojęcia, jakie poglądy ma

p.Halina Bortnowska i kto to w ogó-
le jest p.Stefan Wilkanowicz. Po raz
pierwszy słyszę również o p.Romanie
Graczyku. Dla mnie jednak cała ta
burza w szklance wody to dintojra w
środowisku lewaków, którymi się po
prostu brzydzę. Bo lewicowiec to po

prostu chodzący brud moralny. Istota człekopodobna. Prawa
ręka służy do jedzenia – lewa do podcierania się.

P. Graczyk pisze, że zespół „TP” (to znaczy: ta część zespo-

łu, która nie była agenturą...) miał nadzieję na reformowalność
systemu komunistycznego. Ale w jakim kierunku? P. Graczyk
pisze: „Na tym tle istotne jest to, co w książce nazywam »kry-
zysem powołania w naprawianie socjalizmu«”. O to właśnie
chodzi! Oni chcieli – dobrowolnie, bez przymusu, bez bicia –
„naprawiać socjalizm”. A przecież nie musieli...

Inni ludzie wykonywali trudną, ciężka pracę. Jako posłusz-

ni słudzy reżymu wydawali, załóżmy, „Teorię względności”
Einsteina lub kompendium prac Fryderyka von Hay’ka – po-
przedzając je obszernym wstępem tłumaczącym, że są to dzieła
szkodliwe, i zakończeniem: „tak właśnie wyglądają ohydne bur-
żuazyjne teorie, których fałszywość widzicie teraz, Towarzysze,
na własne oczy”. I każdy doskonale rozumiał, o co chodzi. A te
Różowe Zdychające Pantery w tym czasie główkowały, jak tu
naprawiać socjalizm.

I wreszcie w 1990 roku długoletni sekretarz „TP”, p.Krzysztof

Kozłowski, piastując stanowisko szefa UOP, oddał archiwum
bezpieki w ręce Adama Michnika i jego gangu – i w porozumie-
niu z Wielkim Wschodem zaczęli niszczyć „reformę Wilczka” i
wszelkie próby powrotu do kapitalizmu.

Do tej pory nad Polską rozciąga się opar Różowej Mgły. So-

cjald***kracji – najgłupszego i najbardziej niszczycielskiego
ustroju, jaki wynaleziono.

I za to winię redakcję „jedynego opozycyjnego Tygodnika”.

J

ANUSZ

K

ORWIN

-M

IKKE

CAŁKIEM MOŻLIWE, ŻE

ŚP. JERZY TUROWICZ NIE

BYŁ AGENTEM BEZPIEKI

(CHOĆ W TO NIE WIERZĘ).

NIE UKRYWAM JEDNAK, ŻE

WOLAŁBYM, ŻEBY BYŁ.

background image

XLV

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

FELIETON

Będzie

„kłamstwo smoleńskie”?

C

óż za przedziwny zbieg okoliczności! Pan Andrzej
Seremet, prokurator generalny, podał, iż prokuratura
wojskowa, badająca przyczyny katastrofy samolo-
tu wiozącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i inne

osobistości, wykluczyła „czyn o charakterze terrorystycznym”.
W porządku – ale dlaczego ogłosił to akurat w Prima Aprilis 2011
roku? Można by uznać to za przypadek, ale pamiętamy prze-
cież, że śp. ksiądz Bronisław Bozowski z kościoła Panien Wi-
zytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie powtarzał,
iż „nie ma przypadków, są tylko znaki”. Zatem już choćby przez
pietyzm dla pamięci tego wybitnego kapłana powinniśmy roze-
brać sobie z uwagą wiadomość podaną przez pana prokuratora
Seremeta, tym bardziej że okoliczności towarzyszące śledztwu
prowadzonemu przez wojskową
prokuraturę również skłaniają do
wielkiej ostrożności w ocenie re-
zultatów. Jak pamiętamy, hipoteza
„czynu o charakterze terrorystycz-
nym” została przez stronę rosyjską
wykluczona już w pierwszych mi-
nutach po katastrofi e, a niektórzy
twierdzili, że nawet wcześniej, to
znaczy na kilka minut przed ka-
tastrofą. Charakterystyczne było
również, że nie tylko pan minister
Radosław Sikorski, ale i osobisto-
ści publiczne, informujące „mło-
dych, wykształconych z wielkich
miast”, co akurat myślą, uwierzyły
w te zapewnienia z tak ostentacyjną, że aż podejrzaną skwapli-
wością. Nie tylko uwierzyły, ale również z tą samą podejrzaną
skwapliwością pryncypialnie chłostały każdego, kto ośmielił-
by się wystąpić z jakimikolwiek wątpliwościami. A wystąpił
na przykład Mirosław Dakowski, bądź co bądź profesor nauk
fi zycznych. Zatem tupet, z jakim dyletanci wynajęci lub skiero-
wani przez Siły Wyższe do telewizji na chłopaków i dziewuchy
do pyskowania traktowały wątpiących, musiał być dla każdego
normalnego człowieka podejrzany, a co najmniej zastanawiający.
Wszystko wyjaśniło się znacznie później, podczas gospodarskiej
wizyty rosyjskiego prezydenta Dymitra Miedwiediewa w War-
szawie. Na pytanie, czy dopuszcza możliwość, by rezultaty pol-
skiego śledztwa różniły się od rezultatów śledztwa rosyjskiego,
prezydent Miedwiediew odparł, że w żadnym wypadku możli-
wości takiej nie dopuszcza. W świetle tej deklaracji wybór akurat
1 kwietnia na ogłoszenie wykluczenia możliwości „czynu o cha-
rakterze terrorystycznym” można potraktować jako dodatkową
informację ze strony pana prokuratora generalnego, rodzaj aluzji,
że i on jest – jak mówi Ewangelia – „człowiekiem pod władzą po-
stawionym”, chociaż oczywiście „mającym pod sobą żołnierzy”.
Wygląda to prawdopodobnie, tym bardziej że prokuratura woj-
skowa – disons franchement – znaczną część swoich solennych
ustaleń siłą rzeczy musiała oprzeć na wróżeniu z fusów, ponie-
waż – jak powszechnie wiadomo – nie mogła nawet powąchać
dowodów rzeczowych, które Rosjanie zatrzymali aż do skończe-
nia śledztwa, co może być równoznaczne ze skończeniem świata,
zwłaszcza gdyby pogłoski, iż ma się to stać najpóźniej w roku
2013, okazały się prawdziwe.

W tej sytuacji takiego ostentacyjnego wykluczenia możliwości

„czynu o charakterze terrorystycznym” niepodobna potrakto-

wać inaczej jak tylko w kategorii przygotowań do obcho-
dów pierwszej rocznicy smoleńskiej katastrofy. Zresztą
pan Prokurator Seremet pokazał, że można na nim polegać, już
wcześniej, kiedy wydał swoim podkomendnym rozkaz bardziej
„poważnego” traktowania przestępstw na tle antysemickim i kse-
nofobicznym. Uważam, że jest to padgatowka do wzięcia wszyst-
kich tubylców za mordę w perspektywie podjętej przez rząd bez-
cennego Izraela i Agencji Żydowskiej decyzji o rozpoczęciu od
maja br. szlamowania wszystkich krajów Europy Środkowej pod
pretekstem „rewindykacji” majątkowych. Wprawdzie minister
Sikorski teraz stawia się Amerykanom, a nawet Żydom pozor-
nie z odwagą desperata, ale jestem pewien, że wszystko to zo-
stało ukartowane gwoli przysporzenia Platformie Obywatelskiej

sympatii ze strony Polaków auten-
tycznie zaniepokojonych perspek-
tywą rychłego rabunku naszego
nieszczęśliwego kraju – to znaczy
tubylczych podatników – a po wy-
borach, kiedy już nie będzie trzeba
o żadne głosy zabiegać, wszystko
zostanie w podskokach uregulowa-
ne do ostatniego srebrnika. Wtedy
właśnie podwładni pana prokurato-
ra generalnego zaczną „poważnie”
traktować wszelkie objawy nieza-
dowolenia czy protestu. Kto wie,
czy nie zostanie wprowadzony
nadzwyczajny przepis penalizują-
cy podważanie zasadności owych

„rewindykacji” – analogiczny do „kłamstwa oświęcimskiego”?
Bo skoro mamy już „kłamstwo oświęcimskie”, blokujące każdą
możliwość weryfi kacji wersji podanej do wierzenia przez star-
szych i mądrzejszych – dodajmy: podanej nie bezinteresownie,
bo przecież organizacje wiadomego przemysłu, nie mówiąc już o
bezcennym Izraelu, ciągną z tego grubą rentę – to cóż powstrzy-
ma naszych Umiłowanych Przywódców przed wprowadzeniem
penalizacji „kłamstwa smoleńskiego”, to znaczy wszelkich wąt-
pliwości względem ustaleń poczynionych przez Rosjan, zwłasz-
cza gdy zażądają tego nie tylko strategiczny partnerzy, ale i nasi
sojusznicy – od 19 listopada ub. roku strategiczni partnerzy oby-
dwu strategicznych partnerów?

W tej sytuacji wykluczenie możliwości „czynu o charakterze ter-

rorystycznym” akurat 1 kwietnia może stanowić nie tylko wspo-
mnianą aluzję, ale również niezamierzony efekt komiczny, który
niestety może stać się potwierdzeniem przysłowia, że „miłe złego
początki”. Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy zapowiedź wyłą-
czenia wątku ewentualnych zaniedbań ze strony opłacanych przez
Rzeczpospolitą urzędników MSZ, Kancelarii Premiera i pomniej-
szego płazu przy przygotowaniach podróży prezydenta do Katynia.
Z dotychczasowych informacji wynika, że balansowali oni na gra-
nicy sabotażu, a być może tę granicę wielokrotnie przekraczali – kto
wie, czy nie w porozumieniu z ośrodkami zagranicznymi? Jeśli tedy
dojdzie do penalizacji „kłamstwa smoleńskiego”, to gwoli stworze-
nia wrażenia symetrii, a i skierowania podejrzeń w kolejną ślepą
uliczkę, można będzie poświęcić kilku murzyńskich chłopców, któ-
rzy potem, na otarcie łez, dostaną w Brukseli jakąś trafi kę w arendę.
W końcu nie mamy chyba wątpliwości, że sprawą ręcznie sterują
pierwszorzędni fachowcy?

S

TANISŁAW

M

ICHALKIEWICZ

WYBÓR AKURAT 1 KWIETNIA

NA OGŁOSZENIE WYKLUCZENIA

MOŻLIWOŚCI „CZYNU O CHARAKTERZE

TERRORYSTYCZNYM” MOŻNA

POTRAKTOWAĆ JAKO DODATKOWĄ

INFORMACJĘ ZE STRONY PANA

PROKURATORA GENERALNEGO,

RODZAJ ALUZJI, ŻE I ON JEST – JAK

MÓWI EWANGELIA – „CZŁOWIEKIEM

POD WŁADZĄ POSTAWIONYM”,

CHOCIAŻ OCZYWIŚCIE „MAJĄCYM POD

SOBĄ ŻOŁNIERZY”.

background image

XLVI

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

PRO FIDE REGE ET LEGE

Co dalej z PJN?

SPORY JOANNY KLUZIK-

ROSTKOWSKIEJ Z ADAMEM

BIELANEM WYDAJĄ SIĘ

WALKĄ WEWNĄTRZ PJN

O KSZTAŁT TEJ PARTII

P

rojekt polityczny o nazwie Pol-
ska Jest Najważniejsza nie udał
się. Wątpię, czy tej formacji uda
się wejść do Sejmu po następ-

nych wyborach. Zresztą – powiedzmy
sobie to brutalnie – w ogóle nie dostrze-
gam sensu istnienia tej formacji w jej
obecnym kształcie.

W czym tkwi problem? Ano w tym, że

kiedy zakłada się partię polityczną, trze-
ba mieć jakiś pomysł. Mówię „pomysł”,
a nie „program”, ponieważ żadna z czte-
rech partii systemowych czegoś takiego
nie ma (i chyba nawet ich liderzy nie bar-
dzo by wiedzieli, co z czymś takim zro-
bić). Tenże „pomysł” to pewna koncepcja
wizerunku, głównych haseł, czyli umiej-
scowienia formacji na scenie politycznej,
wobec innych podobnych formacji i ich
pijaru i wizażu. Pomysł może być lewi-
cowo-prawicowy, socjalistyczno-libe-
ralny czy katolicko-ateistyczny. To nie-
ważne, ponieważ 90% wyborców i tak
kompletnie nic nie rozumie z tego, co się
mówi w „debacie programowej” (i wła-
śnie dlatego takowa nigdy się nie zaczy-
na). Ważne jest, czy partia ma pomysł na
wizerunek, który jest podstawą w świecie
postmodernizmu i postpolityki, gdy pija-
rowcy wyparli fi lozofów politycznych.
PJN nie tylko nie posiada programu, ale
i wizerunku. A dokładniej: ma wizeru-
nek, który jest już dawno zajęty. Partia
ta nie powstawała na bazie celów i idei.
Założyli ją politycy PiS, którzy mieli po-
ważne wątpliwości co do zdrowia psy-
chicznego Nieomylnego Prezesa, więc
postanowili uciec z okrętu płynącego na
rafy. Okręt jednak nie rozbił się, bowiem
elektorat PiS od roku nie drgnął nawet o
1%, całkowicie zabunkrowany w magii
mgły, agentów i wszechobecnych spi-
sków. Co więcej, Nieomylny właśnie
szykuje się do przewartościowania so-
juszy i zawarcia wielkiej koalicji z SLD
przeciwko „bezbożnemu liberalizmowi
Donalda Tuska”.

W PJN są ludzie trojakiego rodzaju:

1. współpracownicy śp. Lecha Kaczyń-
skiego, czyli frakcja lewicowa PiS (ak-
sjologicznie lewicowa, gospodarczo w
PiS nigdy nie było frakcji prawicowych);
2. konserwatywni narodowcy, których
do PiS niegdyś wprowadził Marek Jurek
w przypływie politycznej bezmyślności,
a którzy mieli już dosyć lewactwa tej
partii; 3. posłowie „dietetyczni”, czyli
tacy, którym chodzi tylko o dietę, a wie-

dzą, że na listy PiS już się nie dostaną.
Trzecia kategoria nie bierze udziału w
sporze o PJN i poprze tego, kto da jej
najlepsze miejsca na listach („biorące”).
Rzeczywisty spór to przybierająca na sile
bijatyka między dawnymi działaczami
ZChN a niepodległościowym lewactwem.
I tu jest problem podstawowy PJN: partię
tę założyła przyboczna gwardia Kaczyń-
skich usunięta i wycięta z PiS z powodu
sporów wewnętrznych. To są twarze-
wizytówki tej partii: znana socjalistka i
aborcjonistka Joanna Kluzik-Rostkowska,
rozhisteryzowana Elżbieta Jakubiak, to-
talny lewak Paweł Kowal, lewicowy an-
tykomunista Marek Migalski.

Prawda jest taka, że żadna z wymienio-

nych osób nie nadaje się na przywódcę
partii prawicowej, bowiem pochodzą z
innej części sceny politycznej, czyli z nie-
podległościowej lewicy. Dlatego osoby te
są tak przywiązane do „testamentu Lecha
Kaczyńskiego” i chcą budować PJN na
jakimś mirażu walki z Jarosławem Ka-
czyńskim o socjalistyczno-mesjanistycz-
ny program jego brata-bliźniaka. Kiedy
słucham histerycznie antyrosyjskich
wypowiedzi Kowala, to widzę bojowca
PPS rzucającego bombami w carskich
policjantów; gdy patrzę, jak Elżbieta Ja-
kubiak trzęsie się z nienawiści do „libe-
ralnej PO”, to widzę matkę-socjalistkę z
1905 roku; gdy Marek Migalski komen-
tuje wydarzenia polityczne, to jakby ożył
romantyczny insurekcjonista. Z kolei Jo-
anna Kluzik-Rostkowska, opowiadając o
państwowych żłobkach, wygląda, jakby
projektowała „szklane domy”.

Pojawia się pytanie: czy te osoby sta-

nowią jakąkolwiek alternatywę dla PiS?
A jeśli tak, to czy jest to alternatywa pra-
wicowa czy lewicowa? PJN żyje dokład-
nie tymi samymi tematami, co PiS: mgła
pod Smoleńskiem, niepodległość Gruzji,
walka o „demokrację i prawa człowieka”
na Białorusi. Ostatnio partia włączyła się
jeszcze do obrony OFE, zapominając w
ogóle o problemie, jakim jest przymus
ubezpieczeń społecznych. PJN programu
oczywiście nie ma, ale ma pomysł na wi-
zerunek: być PiS-em bez „despoty”, czyli
bez Jarosława Kaczyńskiego; być PiS-em
bardziej laickim, który nie szermuje pu-
stymi sloganami katolickimi.

I tutaj dotykamy istoty problemu:

PJN chce być niczym innym jak tylko
PiS-em, PiS-em bez „oszołomstwa i
bolszewizmu”, czyli rodzajem „PiS-u

mieńszewickiego”, a przede wszystkim
PiS-em „demokratycznym”, czyli bez
Wielkiego Proroka. Nie chce być PiS-em
sekciarsko-religijnym, jak w gnozie An-
toniego Macierewicza, lecz tylko PiS-em
zradykalizowanym, ale przemawiającym
językiem politycznym, a nie mistycz-
nym. Pytanie tylko: czy jest to formacja
alternatywna dla „oryginalnego” PiS-u,
czy też tandetna podróbka?

Spory Kluzik-Rostkowskiej z Adamem

Bielanem wydają się walką wewnątrz
PJN o kształt tej partii. Bielan nie chce
wrócić do PiS, zna Prezesa i wie, że
Bóg czasem wybacza, ale Prezes nigdy.
W rzeczywistości to głośny ryk, który
przedarł się do opinii publicznej, że daw-
ni ZChN-owcy mają dosyć lewactwa na
czele PJN. Ale prawe skrzydło PJN ma
poważny problem. Ci posłowie odeszli
z PiS za Kluzik-Rostkowską i Jakubiak.
A teraz muszą patrzeć, jak pierwsza z tych
pań wpycha partię w socjalizm nie tylko
ekonomiczny, ale nawet i aksjologiczny,
a druga musi się wypowiedzieć w telewi-
zji dosłownie w każdej sprawie, chociaż
jako żywo nigdy nie dostrzegłem, aby
miała cokolwiek do powiedzenia. Nie
pamiętam także, aby w jakiejkolwiek
kwestii miała do powiedzenia co innego
niż Prezes. Ona kocha Prezesa, jest nim
nadal zafascynowana i tylko nie rozumie,
dlaczego Prezes ją odrzucił. Gdyby tylko
powiedział słowo, gdyby tylko skinął,
to Elżbieta Jakubiak byłaby w PiS, gdyż
tylko tam czuje się jak w domu.

Czy PJN można przekształcić w partię

prawicową? Tak, ale jak usuniemy Jaku-
biakową, Kluzikową, Kowala i Migalskie-
go. Tylko że wtedy tej partii nie będzie.
Nie mogąc rozwiązać tych dialektycznych
sprzeczności, jest ona skazana na klęskę.

A

DAM

W

IELOMSKI

background image

XLVII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

KĄCIK PRAWDZIWEJ KOBIETY

NAIWNY CYNIK

B

ARBARA

B

UONAFIORI

M

AREK

A

RPAD

KOWALSKI

Mezalians

W

XVIII wieku uporczywie poszukiwano
tzw. Lądu Południowego. Mniemano, że
jest to na półkuli południowej odpowied-

nik Europy, gdyż sądzono, że rozkład lądów na glo-
bie jest „symetryczny”, wszakże ten domniemany
Ląd Południowy powinien mieć klimat łagodny, cie-
pły, wręcz rajski. Jednym z poszukiwaczy był Yves
de Kerguelen Tremarec – Francuz, z pochodzenia
Bretończyk, żeglarz i geograf, kapitan żeglugi. Ru-
szył z wyprawą w 1771 roku z dwoma okrętami:
fl eutą „Fortune” i korwetą „Gros Ventre”.

Dodajmy, że fl euta to statek charakteryzujący się

wąskim kadłubem (stosunek długości do szerokości
wynosił 4:1) i niskimi nadbudówkami, budowany od
końca XVI wieku. Nazwa „fl euta” pochodzi od fl etu z
powodu jego smukłego kształtu. W XVII wieku rozpo-
wszechnił się ten typ statku, a używany był w żegludze
do Indii i do Ameryki oraz jako statek wielorybniczy, a
także jako okręt wojenny, przeważnie trójmasztowy, o
rufi e zbliżającej się do formy okrągłej i zwężającej się
ku górze. Korweta natomiast to typ okrętu wojennego
przeznaczonego do rozpoznania, łączności i działań
bojowych na odległych szlakach. W XVIII wieku kor-
wety miały wyporność 400-600 ton, wyposażone były
w dwa lub trzy maszty, miały dobre uzbrojenie.

Kerguelen wypłynął z Ile de France (obecnie Mau-

ritius) na południe. Najpierw, 12 lutego 1772 roku,
natknął się na skalistą wysepkę Ile de la Fortune –
Wyspa Szczęśliwa (być może był to obecny Nowy
Amsterdam, a może Saint-Paul) – a po kilku dniach
ujrzał ląd. Było to jednak skupisko wysepek nazwa-
nych później Wyspami Kerguelena.

Wyprawa musiała się wycofać, gdyż było zimno,

śnieżnie, marynarze nie przygo-
towani na taki klimat marzli. Nic

dziwnego, dawały się odczuć podmuchy od An-
tarktydy, w której kierunku trochę nieświadomie
zmierzała ekspedycja.

Druga wyprawa, dla dokładnego już zbadania do-

mniemanego Lądu Południowego (dwa okręty: „Ro-
land” i „L’Oiseau”), wyruszyła 14 marca 1774 roku z
Brestu. Dotarła do Mauritiusa, ale tam musiała doko-
nać naprawy okrętów i dopiero późną jesienią (licząc
wg półkuli północnej) ruszyła w stronę Lądu Połu-
dniowego, do którego dotarto 14 grudnia. Tam też
przywitał ją niegościnny klimat: nawałnice, sztormy
i zimne wichry. Do Brestu wyprawa wróciła w sierp-
niu 1775 roku. Odkryty wówczas rzekomy Ląd Połu-
dniowy okazał się grupą wysepek. Był to archipelag
nazwany później Wyspami Kerguelena, od nazwiska
ich odkrywcy – jak już wyżej wspomniano.

Okazało się, że mitycznego Lądu Południowego

szukano na Antarktydzie. „Prawdziwym” Lądem Po-
łudniowym okazała się jednak Australia, oznaczana
na średniowiecznych mapach jako „Terra Australis
Incognita”. Wprawdzie już Holendrzy Willem Janszo-
on (w 1606) i Abel Tasman (1642-1646) odkryli ją i
nazwali Nową Holandią, ale nie zdawali sobie spra-
wy z odrębności lądu, przypuszczając, że jest to część
owego mitycznego Lądu Południowego. Odrębność tę
ustalił dopiero James Cook, który opłynął kontynent
(1770), a uczestnik drugiej wyprawy Cooka (1772-
1775), Johann Forster, Niemiec, stwierdził, że to nowy
ląd stanowiący odrębną część świata, dla której Anglik
M. Flinders zaproponował w 1814 r. nazwę Australia.

Ci nieco zapomnieni odkrywcy niewielkich wyse-

pek też przyczynili się do poznania naszego globu,
więc warto pamiętać o ich dokonaniach.

T

o słowo jest dziś rzadko uży-
wane. Jednak problemy z nim
związane pozostały, a nawet
narastają.

Mezalians to sytuacja, w której kobieta wiąże się

z kimś spoza swojej sfery. Kategorycznie radzę ci
tego unikać.

Problem dotyczy młodych dziewczyn. Kobiety,

które ukończyły, powiedzmy, 25 lat, wiedzą, że
wytrzymanie z kimś spoza własnego środowiska
jest po prostu trudne. Są tysiące odniesień, które
mamy z ludźmi ze swojej sfery, a które po prostu
nie funkcjonują w mezaliansie. Są też po prostu nie-
porozumienia. Jeśli u nas w Turynie użyjesz słowa
„sycylijski”, to nikt nie ma wątpliwości, że to cecha
ujemna; jeśli rozmawiasz z Niemcem, może mieć
o Sycylii wyobrażenie czerpane z prospektów Nec-
kermanna.

Już nie chcę po raz drugi pisać o wiązaniu się z

Murzynem, Albańczykiem czy Arabem – piszę o
Mężczyznach z Włoch.

Jest to kwestia kultury danego środowiska. Cho-

dzi zarówno o kulturę regionu (o co mniejsza), jak
i warstwy społecznej. To, co w jednej warstwie jest
uważane za słuszne, w innej jest uważane za nie-
słuszne.

Młode dziewczyny pociąga często

egzotyka. Nowe, nieznane sytuacje i
skojarzenia. To dobre przez pierwsze

pół roku. Po tym czasie te różnice zaczynają iry-
tować, a jeśli pojawi się dziecko, staną się niebez-
piecznie palące.

Jak strasznie trudno jest Włoszce wychować

dziecko w Ameryce! Utrzymać je w obrębie kultury
włoskiej – bo jeśli tego nie zrobi, to je po prostu
straci. Ale dokładnie to samo jest w sprawach to-
warzyskich.

Ludzie wolnych zawodów, urzędnicy, robotnicy,

rolnicy mają swoje własne kodeksy wartości. Je-
śli córka pisarza wyjdzie za urzędnika, wejdzie w
jego rodzinę, to wkrótce przekona się, że dziecko
będzie albo gardzić ojcem i jego rodziną (że u nich
tak wszystko poukładane, że brak im polotu), albo
gardzić matką (że taka bałaganiara, że nie liczy co-
dziennie rachunków domowych i niczego z nią nie
można być pewnym).

Popełniając mezalians, skazujesz więc dziecko na

życie w swoistej schizofrenii. To może być twórcze,
jeśli dziecko jest dostatecznie odporne psychicznie.
Ale na pewno będzie dla niego bardzo trudne.

Więc trzy razy się zastanów, zanim popełnisz me-

zalians.

Poszukiwania Lądu Południowego

background image

XLVIII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

R

EDAGUJE

K

ATARZYNA

R

ADZIEWICZ

ROZRYWKA

n

ajwiększe

ZI

RZYNA

R

ADZ

g

łupstwo

R

EDAGUJE

K

ATAR

t

ygodnia

CZARNY KOŃ

Polak

ze srebrem!

T

egoroczne Indywidualne Mi-
strzostwa Europy zakończyły się
sukcesem naszego reprezentanta.
Startujący z numerem 7 Rado-

sław Wojtaszek osiągnął drugą pozycję
po 12 dniach ciężkich zmagań. Ostatecz-
nie na rundę przed końcem prowadziło
trzech zawodników z dorobkiem 8 z 10.
Po ostatniej kolejce liczba zawodników z
taką samą ilością punktów jeszcze się po-
większyła, jednak Polak miał lepsze war-
tościowanie, co pozwoliło mu na otrzy-
manie srebrnego medalu. A jeszcze lepsze
wartościowanie miał Rosjanin – Włodzi-
mierz Potkin.

Wojtaszek – Buhmann

Aix-les-Bains, 2011

Posunięcie Białych

Pozycja jest trochę lepsza dla naszego

reprezentanta. Jego fi gury stoją aktyw-
niej i są ze sobą skoordynowane. To
sprawiło, że możliwe stało się taktyczne
uderzenie na f7, co bezlitośnie wyko-
rzystał Radek Wojtaszek: 15.S:f7 W:f7
16.H:e6 Hf8
. Większe szanse na dalszą
grę dawało posunięcie 16.He8, jednak i
w tym wariancie przewaga Białych była-
by dosyć wyraźna. 17.We1 Sc6 18.G:f6
G:f6 19.Se4 Sa5 20.S:f6+ g:f6 21.H:f7+
H:f7 22.G:f7+ K:f7
. Wieża i dwa pionki
to wystarczająca rekompensata za dwie
lekkie fi gury. Teraz Wojtaszek ma pro-
stą drogę do zwycięstwa dzięki słabej
aktywności bierek przeciwnika i pozycji
jego Króla: 23.Wac1 Gd5 24.Wc7+ Kg6
25.b3 Sc6 26.Wd7 Sb4 27.We3 Wc8
28.h4 Wc1+ 29.Kh2 Gc6 30.Wg3+ Kf5
31.W:h7 Sd5 32.h5 Wc2 33.h6 W:f2
34.Whg7
– i zwycięstwo.

Spielmann – Lisicyn

Moskwa, 1935

Posunięcie Białych

Rudolf Spielmann ma o fi gurę mniej, a

biały Skoczek nie ma gdzie uciec. Ale dla-
czego miałby uciekać? Figury Jerzego Li-
sicyna marnie bronią swojego Króla, więc
austriacki szachista wziął się za matowanie:
1.Sf5+!! Kg8 (przedłuża cierpienie; po bi-
ciu Skoczka: 1...g:f5 następuje natychmia-
stowy mat: 2.Hg5×). 2.Hh6 Sh5. I wydaje
się, że wszystko się broni, jednak to tylko
złudzenie: 3.Hg7+! S:g7 4.Sh6×.

Tigran Gorgijew

„Československý Šach”, 1930

Białe zaczynają i remisują

Mimo przewagi pionka sytuacja jest kry-

tyczna. Czarny Król w pełni kontroluje
piony a i c, natomiast biały nie ma szans na
wyrwanie się z klatki na czas, by dogonić
czarnego piechura. W takich sytuacjach
można liczyć tylko na pat. Aby go osią-
gnąć, trzeba grać bardzo uważnie, licząc
każde tempo: 1.c6! Pionek przesłania prze-
kątną a8-h1, co zapobiega dojściu Hetma-
na z szachem. 1...h6 2.a3 h5 (po 2...Kc7
równie łatwo można osiągnąć remis: 3.a4
K:c6 4.a5 Kb5 5.Kb7 K:a5 6.Kc6 – Król
znajduje się w kwadracie pionka, więc ła-
two go zdobędzie) 3.a4 h4 4.a5 h3 5.a6
h2 6.a7 h1W
(po h1H pat od razu...) 7.c7
Kd7 8.c8H+ K:c8
z patem. Na posunięcie
1...h5 można znaleźć łatwą receptę: 2.a4
Kc7 3.a5 K:c6 4.a6 Kc7 5.a7 h4 – pat.

W

tym tygodniu Nagrodę
Kwaśnego Ogórka za
Największe Głupstwo
Tygodnia otrzymuje

p.Marek Balicki (SLD, Warszawa) –
za wywiad udzielony p.Elizie Olczyk z
„Rzeczpospolitej”, a w nim słowa:

Jest Pan zadowolony ze zmiany prze-

pisów o narkotykach?

To jest mały krok w dobrym kie-

runku.

(...) a przepis umożliwiający odstąpie-

nie od karania za posiadanie małej ilości
narkotyku?

To jest kluczowy przepis, który po-

pieram, choć obawiam się, że może
być martwy.
(...)

W 1997 roku Sejm z rezygnował z ka-

rania za małe ilości narkotyków, ale trzy
lata później od tego odstąpił.

To było z inicjatywy radykalnej pra-

wicy. Ja byłem temu przeciwny.

Z czego wynika, że p.Poseł jest za,

choć przepis może okazać się martwy
– natomiast gdy „radykalna prawica”
(ciekawe kto?!?) uchwaliła coś skutecz-
nego, to p.Poseł był temu przeciwny!!

Czyżby p.Poseł był na haju po zażyciu,

niewielkiej oczywiście ilości, narkotyku?

Kwaśny Ogórek otrzeźwia.

[a.f.]

background image

XLIX

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

J

ANUSZ

M

IKKE

Niezwykła rozgrywka

ROZRYWKA

W PAJĘCZYNIE

W

jesiennych (tam wszystko
na odwrót...) Mistrzostwach
Australii w rozdaniu nr 13
(wiadomo...) p.Sartaj Hans,

mając piękne 19 PC, otworzył 1

.

Jest to o tyle bezpieczne, że dziś na

drugim ręku się nie wchodzi z uwagi na
możliwe kontrukłady i kontrę – więc na
czwartym ręku się „bilansuje”: „Otwiera-
jący ma 15 PC, odpowiadający co najwy-
żej sześć, ja mam tylko pięć – to znaczy,
że mój partner ma co najmniej 14 PC;
próbujemy!”. I rzeczywiście: pas – pas
– i p.Stefan Burgess dał re-open 1

.

P. Hans skoczył teraz na 4

(?!), na co

p.Michał Courtney dał kontrę. I to się
utrzymało.

Walet został przepuszczony.

Asa

p.Hans przebił, zagrał

Asa, przebił

3-kę, przebił

Waleta, przebił

4-kę i

trzecie Karo. Teraz zgrał

AK – i kontro-

wszczyk wziął już tylko

DW.

Niezwykłość rozgrywki polega na tym,

że na ogół po grze na przebitki już się
swoich górnych lew nie bierze. Tu ta roz-
grywka wychodziła zawsze – byle E nie
miał więcej niż trzy Kara.

Na drugim stole grano 4

. Po ataku w

atu – tylko bez jednej.

Te same drużyny spotkały się w fi nale

– i to było rozdanie nr 6:

P. Piotr Gill otworzył 1

, na co p.Toni

Nunn wskoczył 3

, planując po ewentual-

nym 3

– pas – 3

zgłosić 3

BA

wskazują-

ce Trefl e. P. Kieran Dyke (W) powiedział
jednak 4

(singleton) – pas – i 4

BA

(pyta-

nie o Asy). P. Nunn spasował i po odpo-
wiedzi 5

(dwa z „pięciu Asów”) p.Gill

dorzucił szlemika!!

W jasne karty to z miejsca bez dwóch.

Jednak p.Nunn zaatakował

5-ką – co jest

błędem...

Dlaczego błędem? Bo partner nie skon-

trował 4

!

Rozgrywający zabił, wzruszył ramiona-

mi i zagrał

Waleta. P. Nunn nie postawił

Króla w nadziei, że p.Gill zabije i zaim-

pasuje w drugą stronę – ale próżne były
nadzieje. W ten sposób E wziął 13 lew:
sześć w Pikach, cztery w Kierach,

Asa i

dwie przebitki Karo w stole.

Łajdaces Fortuna iuvat – jak mawiali

starożytni brydżyści.

A oto rozdanie nr 19 w ostatniej sekście:

W jasne karty grając

BA

, można tu wziąć

i 11 lew. Jednak w Klozecie grano 3

swoje. A w Open...

W Open p.Nabil Edgtton otworzył 1

pas – 1

(sztuczne, 10-12 PC) – i p.Gill

dał kontrę. Jego zdaniem, wskazującą Piki.
S spasował (czyżby rekontra była tu SOS?)
i W odszedł w 2

– pewien, że partner ma

ich cztery. Kontra – i trzy pasy.

Atak:

3-ka. Rozgrywający najwyraź-

niej nie zdawał sobie sprawy z powagi
położenia, bo odszedł

2-ką (?). P. Pa-

weł Gosney utrzymał się

10-ką, zgrał

Króla (!), odszedł

2-ką – i postawiony

teraz

Król dał rozgrywającemu drugą

i ostatnią lewę, bo po zgraniu Kierów i

Króla stół znalazł się w przymusie. 1700

– i 17 IMP straty.

Mimo to team p.Hansa wygrał ten zacię-

ty mecz fi nałowy 177:172.

A 7
A K W 6 4 3
-
A K 10 6 4

K D 9 6 4 3
10 5
K 7 5
5 2

W 8
D 8 7 2
A D 4
D W 8 3

10 5 2
9
W 10 9 8 6 3 2
9 7





N

W E

S

W 4
9 7 6 3 2
D 9 7
K 8 5

K D 10 6
A D 10 8 4
10
7 4 2

A 9 8 7 3 2
W
A 8 4
D 9 6

5
K 5
K W 6 5 3 2
A W 10 3





N

W E

S

9 6 3
K 10
K 8 4 3
A 10 9 2

5
W 8 7 3
D W 9 7 6 5
4 3

K W 8 7 2
9 6 2
A
K W 8 6

A D 10 4
A D 5 4
10 2
D 7 5





N

W E

S

http://smolensk-2010.pl

Strona zwolenników hipotezy „zama-

chu smoleńskiego”. Można tu znaleźć na
przykład „argumenty w pigułce” przema-
wiające za tezą o zamachu czy też przed-
stawione są zabiegi dezinformacyjne tak
zwanych „mainstreamowych mediów”.

http://rzecz-pospolita.com

Tu można znaleźć mnóstwo informa-

cji na temat związków Smoleńska i całej
Smoleńszczyzny z Polską. Do dziś można
w wielu miejscach znaleźć pamiątki związ-
ków miasta z kulturą polską i ogólnie euro-
pejską. Miejscowa szlachta długo opierała
się rusyfi kacji i podkreślała swe polskie
pochodzenie. Warto o tym pamiętać, gdy
mówimy o katastrofi e smoleńskiej...

http://www.worldjewishcongress.org

Ofi cjalny portal Światowego Kongresu

Żydów. Dziś próżno szukać informacji
związanych z planowanym bojkotem Pol-
ski, do jakiego nawoływał jeden z promi-
nentnych działaczy tej organizacji. Wszel-
kie wzmianki na ten temat wyparowały
jak kamfora z internetowej wyszukiwarki
na ofi cjalnej stronie. Pośrednio może to
oznaczać, że polski rząd jednak jakieś tam
obietnice ostatnio poczynił, a wystąpienie
radcy prawnego Kongresu jego koledzy
potraktowali zapewne jako nieuzgodniony
wybryk, który tylko może zaszkodzić ne-
gocjacjom. Ofi cjalnie nie ma tematu...

background image

L

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

F

OT

. www

.best

fi lm.pl

kwota

tytułem

Koszt prenumeraty:

Ce na nu me ru po je dyn cze go:

4,40 zł

; Ce na nu me ru po dwój ne go:

6,40 zł

; Ce na bez numerów 1-15/2011

nazwa odbiorcy

3S Media Sp. z o.o.

ul. Lisa Kuli 7/1

01-512 Warszawa

3S Media Sp. z o.o.
01-512 Warszawa ul. Lisa Kuli 7/1

Prenumerata tygodnika „Najwyższy CZAS!”

Prenumerata tygodnika

„Najwyższy CZAS!” za 2011 rok

162 zł

162 zł

Sto sześćdziesiąt dwa złote

za 2011 rok

63 1910 1048 2256 0156 5988 0003

63 1910 1048 2256 0156 5988 0003

162 zł

Prenumerata tygodnika

„Najwyższy CZAS!”

za 2011 rok

data podpis

Słownie:

Do zapłaty:

Pre nu me ra ta re dak cyj na jest wy sy ła na we wtor ki

o godz. 13.00 pocz tą zwy kłą. Czas do tar cia za le ży

od spraw noś ci Pocz ty Pol skiej SA.

Uwaga: Na blankiecie proszę wpisać dokładny adres

pod który ma być wysyłana gazeta

nr rachunku odbiorcy

nazwa zleceniodawcy

Prenumerata wysyłana jest poprzez Pocztę Polską we wtorki. Prenumerata priorytetowa powinna docierać do adresatów krajowych we środy, natomiast zwykła po 3-4 dniach.

Prenumerata zagraniczna priorytetowa dochodzi w ciągu 2-3 dni, na zwykłą trzeba czekać średnio 7-10 dni, a czasem nawet do 2 tygodni.

W prenumeracie zwykłej krajowej numer zwykły kosztuje 4,40 złotego, a podwójny 6,40 złotego. Pieniądze prosimy wpłacić na nasze konto podane w powyższym kuponie

z dopiskiem „Prenumerata 2011”.

Koszt

nazwa odbior

3S Med

ul. Lisa

01-512

63 1910 1

162 zł

Prenumer

„Najwyższ

za 2011 ro

Pre nu me r

o godz. 13

od spraw n

Uwaga: Na

pod który

gg

nr rachunku

nazwa zlecenio

P

P

P

P

P

P

P

P

P

P

P

P

P

P

Pr

Pr

P

Pr

P

Pr

r

e

en

e

en

en

um

um

um

umer

eratttt

ataa wy

w syyła

łann

PRENUMERA

T

A

2011

Szanowni Państwo, oto cennik prenumeraty na 2011 rok. We wpłacie prosimy podać dokładne nazwisko i adres wraz

z kodem pocztowym oraz numerem telefonu. Prosimy przypilnować Panie na poczcie, by na przelewie znalazły się kompletne informacje –

dzięki temu unikniemy reklamacji.

Kraj: prenumerata zwykła – 229 złotych, prenumerata priorytetowa – 289 złotych; Europa, Rosja i Izrael: prenumerata zwykła – 419 złotych, prenumerata priory-

tetowa – 549 złotych; Stany Zjednoczone i Kanada: prenumerata zwykła – 449 złotych, prenumerata priorytetowa – 689 złotych; Australia i Oceania: prenumerata zwykła

– 449 złotych, prenumerata priorytetowa – 969 złotych.

Pamiętacie Państwo Komisję Nadzwyczajną „Przyjazne Państwo”?

Kierowana przez Janusza Palikota grupa posłów miała upraszczać

prawo tak, aby obywatelom Rzeczypospolitej „żyło się lepiej”.

Dzięki działalności byłego lidera PO zwłaszcza przedsiębiorcza

część wyborców Donalda Tuska miała zyskać przekonanie, że nowy

rząd to nie tylko gwarancja beztroskiej sielanki w Nowej Irlandii, bez

PiS-owców zakłócających niedzielne grillowanie. „Przyjazne Pań-

stwo” było symbolem wolnościowych zapędów Platformy Oby-

watelskiej, którą w 2007 roku naiwnie poparł statystyczny, ciężko

pracujący przedsiębiorca. Dosyć szybko okazało się, że Komisja to

tylko pijarowska atrapa, a premier odchudzaniem prawa i poprawą

jego jakości nie zamierza sobie zawracać głowy, bo przecież kolej-

nych wyborów i tak „nie ma z kim przegrać”, zwłaszcza że Polska to

„Zielona Wyspa” na wzburzonym morzu kryzysu.

Prawdziwe symbole działalności komisji Palikota są dwa.

Pierwszym jest propozycja legalizacji pędzenia bimbru i jego sprze-

daży w obrębie własnego gospodarstwa bez konieczności spełniania

surowych wymogów sanitarnych (oczywiście warunkiem miało być

opłacenie akcyzy). Nota bene podobny pomysł, prawie równolegle

z Palikotem, miała część litewskich posłów, którzy pod koniec 2010

roku postulowali legalizację rocznej produkcji do 1000 litrów alkoho-

lu o mocy nie większej niż 65% w ramach danego przedsiębiorstwa

agroturystycznego. Ideę warto docenić! Cierpiącą na polityczne roz-

dwojenie jaźni (vide: walka z dopalaczami oraz... alkoholizmem!),

podwyższającą podatki PO trudno popierać na trzeźwo...

Drugim symbolicznym pomysłem Komisji jest przyjęta przez

Sejm w zeszłym tygodniu „nowelizacja ustawy o uposażeniu

byłego Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej”. Podwyżkę pen-

sji wypłacanej dożywotnio byłym prezydentom „

wybranym od

1989 r. w wyborach
powszechnych lub
przez Zgromadzenie

Narodowe” postulował sam Janusz Palikot w
styczniu 2010 roku. Jednak dopiero teraz Sejm
zaakceptował pomysł zwiększenia wynagrodzenia
z 50% do 75% zasadniczej pensji urzędującej głowy państwa
(trochę ponad 6 tys. zł. netto).

Prawdą jest, że skutki nowelizacji obciążą budżet symbolicz-

nie (225 tys. zł w skali roku). Prawdą jest, że wynagrodzenie by-
łych prezydentów, do tej pory nie przekraczające kwoty 4 tys. zł
netto, „całkowicie rozmija się z wynagrodzeniem otrzymywanym
przez emerytowane głowy państw UE i USA” (w Niemczech
kwota ta wynosi równowartość ponad 20 tys. zł, a w USA ponad
40 tys. zł netto). Niestety prawdą jest również, że powyższa regula-
cja ze statutowym „

ograniczeniem biurokracji” i wspieraniem wol-

nego rynku ma tyle wspólnego, ile Donald Tusk z mężem stanu.

Niestety,

„Przyjazne Państwo” to symbol całej Platformy, która

jest przyjazna, ale tylko swoim. Swojaków ostatnio wziął w obronę
prof. Tomasz Nałęcz (etatowy doradca prezydenta Bronisława Ko-
morowskiego). „Normalnymi premiami urzędniczymi” nazwał graty-
fi kacje po 50 tys. zł dla marszałka i wicemarszałków Sejmu na zakoń-
czenie 2010 roku (sprawa ujrzała światło dzienne dopiero teraz). Takie
nagrody wicemarszałkom przyznał... marszałek. Wicemarszałkowie
nie pozostali dłużni i marszałkowi odwdzięczyli się tą samą kwotą.
Jak we „Wprost” wyjaśnił Stefan Niesiołowski, „chodzi właśnie o to,
żeby sobie sam nikt nie przyznawał nagród”. Dodał również, iż „nie
podziela poglądu, że mają się skończyć nagrody, premie, podwyżki,
kiedy tylko ktoś ogłosi, że państwo jest w trudnej sytuacji”.

Przecież wiadomo, że w trudnej sytuacji nie jest, bo swojakom

żyje się lepiej...

I

NKWIZYTOR

Przyjazne państwo swojaków

background image

LI

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

FILM

„TRZY MINUTY. 21:37”, Polska, 2010. Scenariusz i reżyseria: Maciej Ślesicki.

Wykonawcy: Bogusław Linda, Agnieszka Grochowska, Krzysztof Stroiński, Paweł Królikowski,

Modest Ruciński, Lidia Sadowy, Marcin Walewski i inni. Dystrybucja: Monolith Films.

„TRZY MINUTY. 21:37”, Polska,

20

20

2

20

20

20

20

20

20

20

10

. Scenar

iu

iu

u

s

s

sz i reżyseria: Maciej Ślesicki.

Wykonawcy: Bogusław Linda, Agnieszka Grochowska, Krzysztof Stroiński, Paweł Królikowski,

Modest Ruciński, Lidia Sadowy, Marcin Walewski i inni. Dystrybucja: Monolith Films.

Straszny sąd nad Polską

O

wchodzącym właśnie na ekra-
ny fi lmie „Trzy minuty. 21:37”
w reżyserii Macieja Ślesickie-
go piszę z prawdziwym zakło-

potaniem, zażenowaniem i przykrością.
Film był gotowy w ubiegłym roku, został
zaprezentowany w konkursie na majo-
wym festiwalu w Gdyni, jednak produ-
cenci i dystrybutor zwlekali z premierą do
kolejnej rocznicy śmierci Jana Pawła II,
pokrywającej się z czasem oczekiwania na
uroczystość Jego beatyfi kacji. Powodem
tego jest punkt wyjścia tego utworu, któ-
rego akcja rozgrywa się podczas kilku dni
żałoby po zgonie Papieża. „Trzy minuty”
reklamowane są bowiem jako obraz, w
którym autorzy ukazują zachowania Pola-
ków w chwili po śmierci wielkiego roda-
ka. Niestety fi lm wpisuje się w dominującą
dziś w polskim kinie, teatrze, literaturze i
sztuce tendencję jakiegoś upiornego sądu
nad Polską. Z tego nieustającego cyklu
mamy obecnie na ekranach „Made in
Poland” Przemysława Wojcieszka, czoło-
wego anarchisty i buntownika artystycz-
nego młodego pokolenia, który w chętnie
udzielanych wywiadach bluzga i obrzuca
błotem wszystko, co w Polsce żyje. Ko-
lejne tego typu pozycje czekają w kolejce
na ekrany. Ślesicki robi to samo w nieco
bardziej wyrafi nowanym artystycznie sty-
lu, zasłaniając się w dodatku pamięcią o
Janie Pawle II i twierdząc, że wprawdzie
nie robiąc kina religijnego, ukazuje jed-
nak w fi lmie jakieś bliżej nie sprecyzowa-

ne przemiany duchowe niektórych boha-
terów. Rzecz w tym, że owe domniemane
przemiany są tu trudno widoczne.

Na akcję fi lmu składa się kilka przepla-

tanych ze sobą kilka wątków. Podstarzały,
rozpijaczony i sfrustrowany reżyser fi l-
mowy (postać znana z wielu rodzimych
komedii) nie może się zebrać do kupy
podczas kręcenia nowego utworu z zagra-
niczną gwiazdą. Nagle zakochuje się w po-
znanej właśnie nauczycielce angielskiego,
która porzuca go jednak, wybierając się na
zagraniczne stypendium. Modny malarz,
którego młoda narzeczona spodziewa się
dziecka, zostaje pobity przez skina i leży
jakiejś szpitalnej trupiarni w stanie śpiączki
pod opieką zdeprawowanych, nieczułych
lekarzy i pielęgniarek. Samotny mężczy-
zna z psem, przepędzany ciągle z urzędu,
staje się terrorystą i ginie od kuli policjan-
ta. W ostatnim wątku autorzy ukazują dra-
matyczne perypetie bezrobotnego chłopa,
który po wyjściu z więzienia opiekuje się
synkiem, zajmując się kłusownictwem i
bimbrownictwem. Obraz ten ma zawierać
zatem pewien przekrój naszego społeczeń-
stwa okraszony mętną symboliką, na czele
z pijanym białym koniem. Zdecydowa-
na większość tych postaci – od artystów,
lekarzy aż po chłopów – budzi odrazę i
obrzydzenie. Są to bowiem amoralne typy
degeneratów, alkoholików, lumpów, prze-
stępców, prymitywów i ciemniaków. A już
chłopi wyglądają tu jak wyjęci z najnow-
szej książki Grossa – widzimy bowiem

żądnych krwi prymitywów, wręcz jakąś
dzicz i podludzi. Ślesicki w swoim upior-
nym sądzie mówi zatem: oto jacy straszni
są Polacy, rodacy Jana Pawła II, w chwili
jego śmierci. A Polska to kraj, gdzie trudno
przejść ulicą, nie narażając się na śmierć.

Modny dziś sposób konstrukcji fi lmu

polega na przeplataniu powyższych wąt-
ków w czasie. Trudno się jednak czasami
zorientować w odniesieniach ukazywa-
nych na ekranie wydarzeń do momentu
śmierci Papieża. W utworze nie widać
żadnej żałoby ani odniesień religijnych,
reżyserowi zależało tylko na podkreśle-
niu kontrastu miedzy patosem śmierci
Papieża a ukazaną degrengoladą moralną
polskiego społeczeństwa. Samozwańcze-
mu sędziemu Polaków z pomocą przyszli
dziwni sponsorzy. Koproducentami fi lmu
zostały bowiem takie instytucje jak In-
stytut Papieża Jana Pawła II (instytucja
samorządu mazowieckiego), Centrum
Myśli Jana Pawła II (instytucja kultury
m.st. Warszawy) i państwowe Narodowe
Centrum Kultury. Na konferencji praso-
wej razem z artystami zasiadł redaktor
Bogdan Sadowski, wieloletni pracownik
Redakcji Katolickiej TVP (wyświęcony
na świeckiego diakona), który oświad-
czył, że musimy zmierzyć się z zawartą
w tym fi lmie prawdą o kondycji moralnej
naszego społeczeństwa (?!). A przecież
w „Trzech minutach” nie ma kompletnie
żadnych odniesień do religii.

M

IROSŁAW

W

INIARCZYK

background image

LII

NR 15 (1090)

9 KWIETNIA 2011

Dla osób chcących zorientować

się w podstawach szkoły jest to

fundament. Niezwykle pożytecz-

na zwłaszcza w dobie kryzysów
ekonomicznych. Nie mamy wąt-

pliwości, że wiek XXI to wiek po-
wrotu ekonomii wolnorynkowej.

CE NA: 29,90 zł

To pierwsze

podsumowanie ustaleń

na temat katastrofy

smoleńskiej.

Wyrób sobie własne

zdanie kto jest winny!

CE NA: 28,90 zł

Opus ma gnum pa pie ża wol no -
ścio wej eko no mii. Je śli chcesz

do wie dzieć się jak na praw dę

dzia ła go spo dar ka i jak mo gła -

by dzia łać gdy by nie so cja li -

stycz ne ab sur dy, mu sisz się

z tą książ ką za po znać.

CENA: 99 zł

Jest to książka napisana

w sposób prosty i mądry. Jej

zasadniczym motywem jest

kryzys zapoczątkowany w 2008

roku i zgodnie z tezą autora,

trwający nadal. Autor rozprawia

się z mitem keynesizmu.

CE NA: 26,90 zł

Prezentowana satyra jest

opisem polskiej rzeczywistości

na Kresach, widzianej oczami

wyzwolicieli. Sergiusz Piasecki

w humorystycznej formie

pokazał zderzenie się dwóch

różnych światopoglądów.

CE NA: 17,90 zł

Tego polska historografia jeszcze

nie widziała! Zbiór dokumentów

pisanych ręką Józefa Stalina, Mi-

kołaja Jeżowa i Henryka Jagody

dotyczący ludobójstwa popełnio-

nego przez Sowietów na Pola-

kach w latach 1937-1938.

CENA: 28,90 zł

Au

tor „NCz!”

Tom pierwszy antologii najlep-

szych tekstów NCZ! (1990-

1996). Jest to zbior artykułów

tych autorów, którzy w naszym

konserwatywno-liberalnym

świecie, szczególny akcent kła-

dli i kładą na konserwatyzm.

CENA: 28,90 zł

Au

tor „NCz!”

Czyżby Tomasz Teluk stracił

wiarę w libertarianizm? Drugie,

poprawione wydanie jego książ-

ki o najbardziej radykalnych

zwolennikach niczym nieograni-

czonej swobody to krytyka wol-

nościowej idei!

CE NA: 20,99 zł

Au

tor „NCz!”

Ro sja za czy na zno wu gro zić.

Ale czym jest tak na praw dę dzi -

siej sza Ro sja? Od po wiedź da je

w swo jej książ ce Woj ciech Grze -

lak, któ ry chciał w Rosji osiąść

na sta łe, ale ostatecz nie roz my-

ślił się. Do wiedz się dla cze go!

CENA: 28,90 zł

Stanisław Michalkiewicz

wyjaśnia w pierwszym wywia-

dzie-rzece co to jest razwied-

ka, czym jest „Żywa Cerkiew”

i kapitalizm kompradorski

oraz kim są polscy żydofile.

Musisz to wiedzieć!

CENA: 28,95 zł

Nie jest kolejną pozycją z ga-

tunku spiskowej teorii dziejów.

Autor, proponuje poddać ruchy

masońskie badaniom, by do-

wiedzieć się, kim są ich uczes-
tnicy, jak zdobywają pieniądze

i dlaczego zależy im na tajności.

CE NA: 42,90 zł

Aby za ku pić książ kę za po śred nic twem na szej księ gar ni pro szę wpła cić na kon to

73 1500 1777 1217 7009 1480 0000

(3S Media Sp. z o.o., ul. Lisa Kuli 7/1,

01-512 Warszawa) od po wia dnią kwotę oraz w tre ści prze ka zu po dać jej ty tuł oraz swój do kład ny ad res (z kodem pocztowym) i numer telefonu. Ce nę książ ki pro szę po więk -

szyć o koszt prze sył ki w wy so ko ści

9 zł.

Książ ki wy sy ła ne są pocztą.

Np: „Li ber ta ria nizm” – koszt 20,99 + 9 = 29,99.

ZAMÓW MIN. 6 KSIĄŻEK – WYSYŁKA BĘDZIE GRATIS!

Chcesz zabrać swoją ulubioną lekturę na wakacje lub
w podróż, masz mało miejsca w bagażu...
– Kup książkę w wersji elektronicznej!
Łatwa nawigacja, szybka wysyłka, mniejsze koszty!

Satyry polityczne

Janusza Szpotańskiego

często cytowane przez

Stanisława

Michalkiewicza zgrupo-
wane w trzech cyklach:

Gnom, Caryca, Szmaciak.

CE NA: 29,90 zł

Autor pokazuje, że nie trzeba
być mędrcem i nie wystarczy

mieć racje, by zostać autoryte-

tem moralnym, cytowanym,

rozchwytywanym i pokazy-

wanym w mediach, jako drogo-

wskaz wiedzy i cnoty.

CE NA: 34,90 zł

Au

tor „NCz!”

Au

tor „NCz!”

Au

tor „NCz!”

Au

tor „NCz!”

Au

tor „NCz!”

Au

tor „NCz!”

Au

tor „NCz!”

Historia ruchu anarcho-indywi-

dualistycznego w USA. Od ko-

lebki aż po grób. Mało znana

w Polsce tematyka. Autor opi-

suje kolejne fazy rozwoju tego

kierunku ideowego i osobiste

losy jego twórców.

.

CE NA: 22,90 zł

Najbardziej niepoprawna

książka o Unii Europejskiej

na całym świecie! Powstała

na podstawie „Postępu w Eu-

ropie” „Postępu Postępu”

z „NCz!”. Pośmiej się z nami

z uniokratów!

CE NA 18,90 zł

Jest to książka-legenda.

Została przetłumaczona na wie-

le języków. W latach trzydzie-

stych zrobiła karierę na obu pół-

kulach i odegrała znaczącą rolę

w ukazaniu, kto i jak „robił”

Rewolucję Październikową.

CE NA: 34,90 zł

Tego jeszcze nie było! Pierw-

szy wywiad-rzeka z Januszem

Korwin-Mikkem przeprowa-
dzony przez Tomasza Som-

mera. Jeśli chcesz dowiedzieć

się kim naprawdę jest JKM to

jest to pozycja obowiązkowa.

CENA: 24,99 zł

Aby za ku pić książ kę w wersji elektronicznej (e-book) za po śred nic twem na szej księ gar ni pro szę wpła cić na kon to

73 1500 1777 1217 7009 1480 0000

su mę od po wia da ją cą war to ści książ ki oraz w tre ści prze ka zu po dać jej ty tuł oraz swój ad res mailowy na który wyślemy e-booka.

w wersji
elektronicznej

CENA: 18,95 zł

Liberalna wizja mediów daje jed-

nostce możliwość doboru dowol-

nego filtra w ich wyborze. Komer-

cjalizacja telewizji i gazet jest

w stanie odpowiednio regulować

rynek i – przede wszystkim

– ograniczyć wpływy polityczne.

CENA: 28,90 zł

Au

tor „NCz!”

w wersji
elektronicznej

CENA: 18,95 zł

w wersji
elektronicznej

CENA: 18,95 zł

w wersji
elektronicznej

CENA: 18,95 zł

w wersji
elektronicznej

CENA: 18,95 zł

w wersji
elektronicznej

CENA: 18,95 zł

w wersji
elektronicznej

CENA: 18,95 zł

w wersji
elektronicznej

CENA: 14,95 zł

NOWOŚĆ

NOWOŚĆ

NOWOŚĆ

NOWOŚĆ

NOWOŚĆ

NOWOŚĆ

NOWOŚĆ

NOWOŚĆ

Oto pierwszy wywiad-rzeka z najbardziej niepokor-

nym polskim filozofem Bogusławem Wolniewiczem,

związanym ze środowiskami skupionymi wokół Radia

Maryja. Jego teksty publikuje m.in. „Najwyższy

CZAS!” i „Rzeczpospolita”. To jeden z najostrzejszych

krytyków upadku cywilizacyjnego i moralne-

go Europy. Znany z niezwykle cel-

nych, a jednocześnie bezlito-

snych i bezkompromi-

sowych analiz sytuacji

politycznej.

KSIĘGARNIA „NCz!”

KSIĘGARNIA „NCz!”

e-book, czyli...
...wersja elektroniczna

Kto stoi za zielonym terrorem?

Dlaczego UE tak łatwo ulega

szaleństwom ekologów?

CE NA: 21,80 zł

w wersji
elektronicznej

CENA: 14,95 zł

Pierw sza w Pol sce książ ka pre -

zen tu ją ca po li tycz nej uspra wie dli -

wie nia wy mu sza nia po dat ków.

CE NA: 18,95 zł

Książka opisująca historię

naszego wieku. Autor z nie-

zwykłą starannością pokazu-

je przebieg historii.Książkę

czyta się jak powieść!

Tom I

CENA: 33,9 zł

Tom II

CENA: 39 zł

Pakiet

CENA: 70 zł

www.nczas.com

www.sklep-niezalezna.pl

NOWOŚĆ!
Już w sprzedaży!

NOWOŚĆ!
Już w sprzedaży!

w wersji
elektronicznej

CENA: 18,95 zł CE NA: 28,9 zł

NOWOŚĆ

NOWOŚĆ


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Najwyzszy Czas 14 2011
Prawo cywilne ćw.15 2011-05-16, Prawo Cywilne
15.4.2011 Ponad 3 biliony USD chinskich rezerw, WSB, Polityka Pieniężna
Czas pracy w 2011 roku 23 przykładowe grafiki ebook
Dominik Kustra, Najwyższy czas odkurzyć Biblię
Prawosławne Nabożeństwa Niedzielne czas 15 ton 7
Kiedy polskie złoto wróci do kraju Michal Wroblewski (Najwyższy Czas!}
ustawa o dzialalnosci leczniczej z 15 kwietnia 2011
adresy Pozyskiwanie funduszy unijnych 15.03.2011 Sz.D, Studia Meil Energetyka, MGR, SEM 3, INTERGRAC
15 03 2011
2011 01 09 WIL Wyklad 15 (1)
Ćwiczenie 1 2 09 15 10 2011
15 Pochodne kwasów karboksylowych (08 11 2011)
OWI Wykład 2 (15 10 2011)
15 11 2011 comprehension ecrite Nieznany
IS 2011 12 wyklad 11 15 12 2011 MDW

więcej podobnych podstron