background image

Napaść morska na Danię i Norwegię 

 
Jerzy Pertek 
 

Jak doszło do operacji „Weserübung” 

 
              Zamysły opanowania Norwegii przez niemieckie siły zbrojne datują się od jesieni 
1939  roku,  a  więc  juŜ  z  początkowego  okresu  II  wojny  światowej,  jednakŜe  plany  takie 
narodziły  się  po  raz  pierwszy  jeszcze  w  czasach  republiki  weimarskiej.  Człowiekiem, 
który  ze  sprawy  tej  uczynił  główny  kanon  koncepcji  strategicznych  Niemiec,  był  jeden  z 
wybitniejszych  teoretyków  morskich  okresu  międzywojennego,  wiceadmirał  w  stanie 
spoczynku  Wolfgang  Wegener.  Opublikował  on  mianowicie  pracę  o  „strategii  morskiej 
wojny światowej”, w której wysunął postulat opanowania Bałtyku jako wstępu do zdoby-
cia  morskich  baz  wypadowych  w  Danii  i  Norwegii.  Miało  to  ułatwić  dostęp  niemieckiej 
flocie,  zwłaszcza  zaś  okrętom  podwodnym,  na  Ocean  Atlantycki  w  celu  skuteczniejszej 
niŜ w I wojnie światowej walki z tamtejszymi szlakami komunikacyjnymi Wielkiej Bryta-
nii. 
              Planując  inwazję  wspomnianych  dwóch  krajów  skandynawskich  przywódcy  III 
Rzeszy  realizowali  więc  postulaty  admirała  Wegenera,  ale  nie  tylko  one  legły  u  podstaw 
planu  nazwanego  później  operacją  „Weserübung”.  Bardzo  duŜą  rolę  odegrała  teŜ  obawa, 
Ŝ

e z zamiarem opanowania Norwegii noszą się państwa alianckie, Wielka Brytania i Fran-

cja, i Ŝe mogą uprzedzić w tym przeciwnika. 
 

Hitlerowskie plany inwazji na Norwegię 

 
              Pierwsze  informacje  o  rzekomych  alianckich  zamiarach  opanowania  Norwegii  i 
załoŜenia  tam  swych  baz  zaczęły  napływać  do  Niemiec  wczesną  jesienią  1939  roku. 
OstrzeŜenia te pochodziły od niemieckiego attache wojskowego w Oslo oraz od działają-
cych w Norwegii agentów Abwehry. 
              Admirał Raeder podaje w swych wspomnieniach, Ŝe po raz pierwszy otrzymał te 
informacje od szefa Abwehry, admirała Canarisa, juŜ w końcu września 1939 roku. Mniej 
więcej  w  tym  samym  czasie  Raeder  otrzymał  podobną  wiadomość  od  admirała  Carlsa, 
głównodowodzącego Grupy Marynarki „Ost”. Równocześnie Carls proponował, aby pod-
ległe Raederowi Seekriegsleitung zajęło się rozpracowaniem tej sprawy. Carls uwaŜał, Ŝe 
naleŜy zastanowić się nad przeniesieniem baz operacyjnych Kriegsmarine w rejon norwe-
skiego wybrzeŜa, co oczywiście mogło nastąpić tylko po zajęciu Norwegii. 
              Cała ta sprawa posiadała ogromne znaczenie dla Niemiec, gdyŜ ewentualne opa-
nowanie  Norwegii  przez  aliantów  było  równoznaczne  z  pozbawieniem  Niemiec  jednej 
trzeciej importu rudy, tak niezbędnej dla przemysłu zbrojeniowego. Trzeba tu wyjaśnić, Ŝe 
chociaŜ  chodziło  o  rudę  szwedzką,  sprowadzaną  do  Niemiec  w  łącznej  ilości  około  10 
milionów ton rocznie, to jednak tylko dwie trzecie przywoŜono z portu Lulea. Jak wiado-
mo, leŜy on nad Zatoką Botnicką i przez prawie pół roku, od grudnia do maja, jest niedo-
stępny  z  uwagi  na  zamarznięcie  wód  zatoki.  Dlatego  teŜ  w  tym  okresie  Niemcy  sprowa-

dzali szwedzką rudę przez, wolny od lodów przez cały rok, norweski port Narvik. Zajęcie 
Norwegii przez aliantów byłoby więc równoznaczne z utratą trzech do czterech milionów 
ton rudy rocznie. 
              Równie  waŜne  były  teŜ  względy  strategiczne,  gdyŜ  usadowienie  się  aliantów  w 
Norwegii  oznaczałoby  odcięcie  niemieckich  okrętów  nawodnych  oraz powaŜne  utrudnie-
nie flocie podwodnej w przedostawaniu się na Atlantyk. Z drugiej natomiast strony zajęcie 
Norwegii przez Niemców dałoby im, postulowane przez admirała Wegenera, bazy wypa-
dowe do działań przeciwko Wielkiej Brytanii. 
              Raeder przedłoŜył powyŜszą sprawę Hitlerowi, który wszakŜe na razie nie zdecy-
dował  się  na  podjęcie  jakichkolwiek  kroków  w  sprawie  zmiany  istniejącego  status  quo. 
Wkrótce jednak głównodowodzący Kriegsmarine otrzymał dalsze atuty przemawiające za 
koniecznością zmiany tego stanu rzeczy. Dostarczyli mu je przybyli w grudniu 1939 roku 
do Berlina przywódcy norweskiej partii faszystowskiej Albert Hagelin i Vidkun Quisling 
(były  minister  obrony  w  norweskim  rządzie).  Ostrzegali  oni  Raedera  przed  moŜliwością 
brytyjskiej  interwencji  w  Norwegii,  i  to  za  zgodą  rządu.  Raeder  doprowadził  więc  do 
przyjęcia Hagelina i Quislinga przez Hitlera, który tym razem podjął decyzję opracowania 
planu inwazji na Norwegię. 
              W  ten  sposób  w  połowie  grudnia  1939  roku  Oberkommando  der  Wehrmacht 
przystąpiło do wstępnych przygotowań planu inwazji na Norwegię, ukrytego pod krypto-
nimem  „Studie  Nord”.  W  tym  teŜ  czasie  zaczęły  nadchodzić  informacje  od  niemieckich 
agentów  w  Norwegii  o  pojawieniu  się  w  waŜnych  punktach  strategicznych  tego  kraju 
alianckich oficerów sztabowych. Równocześnie dała się zauwaŜyć brytyjska presja na ten 
kraj  w  sprawie  przyłączenia  się  do  aliantów.  Wszystko  to  skłoniło  Hitlera  do  wydania  w 
dniu 27 stycznia  1940  roku  rozkazu  powołania  w  obrębie  OKW  specjalnego  sztabu,  zło-
Ŝ

onego  z  wyŜszych  oficerów  wojsk  lądowych,  lotnictwa  i  marynarki;  sztab  ten  miał 

spiesznie przygotować plan operacyjny na wypadek podjęcia decyzji okupacji Norwegii. 
              Niespełna  trzy  tygodnie  później  doszło  do  zatrzymania  na  norweskich  wodach 
terytorialnych  niemieckiego  statku  zaopatrzeniowego  „Altmark”  przez  brytyjski  niszczy-
ciel „Cossack”. Incydent ten rzekomo utwierdził Hitlera i Raedera w mniemaniu, Ŝe rząd 
norweski  tylko  pozornie  dotrzymuje  neutralności,  a  w  gruncie  rzeczy  sprzyja  jak  moŜe 
aliantom. Kilka dni po wspomnianym incydencie, 21 lutego, Hitler powierzył generałowi 

Nikolausowi  von  Falkenhorstowi 
przygotowanie 

operacji 

zajęcia 

Norwegii  i  Danii,  która  otrzymała 
nazwę  „Weserübung”.  Dwa  dni 
później  natomiast  Raeder  ponow-
nie  przedstawił  Hitlerowi  swój 
punkt  widzenia  na  tę  sprawę,  od-
biegający tym razem dość znacznie 
od uprzednio przez niego reprezen-
towanych  poglądów.  W  ogóle 
wygląda  to  absurdalnie  i  paradok-
salnie,  iŜ  człowiek,  który  przed 
kilku  miesiącami  zwracał  uwagę 

background image

Hitlera  na  niebezpieczeństwo  brytyjskiej  inwazji  na  Norwegię  i  dąŜył  do  ubiegnięcia  w 
tym  nieprzyjaciela,  teraz  twierdził,  Ŝe  naleŜałoby  za  wszelką  cenę  pozostać przy  istnieją-
cym status quo. 
              Dodatkowym paradoksem była równoczesna zmiana poglądów reprezentowanych 
przez admirałów i sztabowców z Seekriegsleitung. UwaŜali oni początkowo, Ŝe nie naleŜy 
liczyć się w najbliŜszym czasie z moŜliwością brytyjskiej inwazji na Norwegię, dlatego teŜ 
nie podzielali poglądu Raedera co do konieczności własnej ingerencji w tym rejonie. Teraz 
natomiast  byli  oni  skłonni  podzielić  ten  pogląd,  który  tymczasem  nie  był  juŜ  poglądem 
głównodowodzącego Kriegsmarine! Obie strony zgadzały się zresztą z tym, Ŝe zamierzona 
operacja będzie niezmiernie ryzykowna dla Kriegsmarine. Raeder doszedł nawet do wnio-
sku, Ŝe inwazja na Norwegię będzie stała w całkowitej sprzeczności z wszelkimi zasadami 
„klasycznego” prowadzenia wojny, gdyŜ trudno myśleć o jej przeprowadzeniu, nie mając 
przewagi na morzu. 
              Z  powyŜszego  względu  Raeder  oświadczył  Hitlerowi,  Ŝe  najlepiej  byłoby  pozo-
stać  przy  status  quo,  a  ingerować  jedynie  w  wypadku,  gdyby  przeciwnik  zamierzał  zająć 
Norwegię.    Tymczasem  takie  właśnie  informacje  nadeszły  do  Rzeszy.  Zamierzone  przez 
aliantów  wysłanie  korpusu  ekspedycyjnego  na  pomoc  Finlandii,  w  toczącej  się  jeszcze 
„wojnie  zimowej”,  zostało  w Niemczech  zinterpretowane  jako  przygotowania  do  inwazji 
na Norwegię. Dlatego teŜ Hitler nakazał przyśpieszyć opracowanie planu ataku na Norwe-
gię (i Danię), a 1 marca wydał dyrektywę dotyczącą operacji „Weserübung”. 
              W  myśl  wytycznych,  zawartych  w  tej  dyrektywie,  wspomniana  operacja  miała 
mieć  „charakter  pokojowej  operacji,  mającej  za  cel  zbrojną  ochronę neutralności  północ-
nych państw”, a Ŝądania wystosowane do rządów tych państw z chwilą rozpoczęcia opera-
cji miały być poparte demonstracją floty wojennej i lotnictwa. Ewentualny opór miał zo-
stać złamany wszelkimi dostępnymi środkami. 
              Przygotowanie,  a  potem  przeprowadzenie  operacji  przeciwko  Danii  i  Norwegii 
Hitler  powierzył  dowódcy  XXI  korpusu  armii,  generałowi  piechoty  von  Falkenhorstowi. 
Biorące  udział  w  operacji  siły  morskie  i  lotnicze  podlegały  nadal  głównodowodzącym 
marynarki i lotnictwa, ale miały być uŜyte w ścisłej współpracy z generałem  Falkenhors-
tem. 
              Zarówno  operacja  przeciwko  Danii,  jak  i  lądowanie  w  Norwegii  miały  nastąpić 
równocześnie, przy czym zakładano, Ŝe obydwa te państwa, oraz państwa alianckie muszą 
zostać całkowicie zaskoczone. 
              PoniewaŜ  z  Danią  Niemcy  posiadały  granicę  lądową,  tędy  miały  ruszyć  główne 
siły inwazyjne, przeznaczone do zajęcia Jutlandii i Fionii, a potem Zelandii; w tej sytuacji 
niemieckiej  marynarce  przypadały  zadania  pomocnicze.  Atak  na  Danię  otrzymał  krypto-
nim „Weserübung Süd”. 
              Operacja  zajęcia  Norwegii,  ukryta  pod  kryptonimem  „Weserübung  Nord’,  spo-
częła przede wszystkim na jednostkach Kriegsmarine. Miała ona przejąć przygotowanie i 
przeprowadzenie  transportu  morskiego  oddziałów  desantowych,  jak  równieŜ  sił,  które  w 
dalszym ciągu akcji miały być  skierowane do Oslo. Miała ona równieŜ zabezpieczyć do-
stawę zaopatrzenia drogą morską oraz zapewnić ochronę norweskiego wybrzeŜa. 
              Przy końcu dyrektywy Hitler podał dwa kryptonimy operacji: „Wesertag” – dzień 
jej rozpoczęcia, „Weserzeit’ – godzina rozpoczęcia. 

              JuŜ dwa dni później, tj. 3 marca, Hitler nakazał przyspieszyć opracowanie planu, 
opierając  się na nadesłanych  przez  agentów  ostrzeŜeniach  o  podobnych  przygotowaniach 
czynionych przez Anglików. Trudno dziś ustalić, jakie to były informacje. MoŜe dotyczy-
ły one rozmów brytyjskiego ministra spraw zagranicznych z norweskim posłem w Londy-
nie?  Anglicy  kilkakrotnie  zresztą  zawiadamiali  Norwegów,  Ŝe  będą  musieli  w  taki  czy 
inny  sposób  zastopować  niemieckie  transporty  rudy  szwedzkiej  z  Narviku.  Szczególnie 
konsekwentnie  dąŜył  do  tego  ówczesny  Pierwszy  Lord  Admiralicji  Winston  Churchill, 
jednakŜe  w  Foreign  Office  odnoszono  się  do  tych  planów  z  pewną  rezerwą,  nie  chcąc 
zadraŜniać  stosunków  z  rządem  norweskim,  który  sprzyjając  Wielkiej  Brytanii  stał  na 
gruncie zachowania przez swój kraj neutralności w toczącej się wojnie. 
              Tymczasem  niemieckie  przygotowania  do  przeprowadzenia  operacji  „Weser-
übung”  postępowały  szybko  naprzód.  Siły  morskie,  które  miały  odegrać  główną  rolę  w 
inwazji, obejmowały: 

1.

 

Zespół  transportowców  zwany  Ausfuhrstaffel,  składający  się  z  siedmiu  średniej 
wielkości (od 4800 do 8600 BRT) statków, które miały przewieźć sprzęt bojowy 
i amunicję do portów norweskich tuŜ przed rozpoczęciem inwazji, tak aby mogły 
one słuŜyć okrętom i wojskom po jej rozpoczęciu. 

2.

 

Zespół zbiornikowców (Tankerstaffel), złoŜony z czterech duŜych jednostek (od 
6000  do  11 800  BRT),  które  miały  spełnić  podobne  zadanie,  co  uprzednio  wy-
mienione  „konie  trojańskie”,  oraz  pięć  małych,  kilkusettonowych  tankowców, 
które miały dowieźć paliwo do zdobytych juŜ portów. 

3.

 

Jedenaście grup inwazyjnych, złoŜonych z okrętów wojennych i pomocniczych, 
przewoŜących  oddziały  wraz  z  lekkim  sprzętem,  a  mających  za  zadanie  opano-
wanie głównych baz i portów Norwegii i Danii. 

4.

 

Eskadrę pancerników, która miała osłaniać idące najdalej na północ grupy inwa-
zyjne. 

5.

 

Dwa  zespoły  transportowców,  zwane  Seetransportstaffel,  w  sumie  26  statków 
(od 2600 do 7500 BRT), które miały przewieźć Ŝołnierzy, cięŜki sprzęt i zaopa-
trzenie do zajętych portów. 

6.

 

Specjalny  zespół  minowy,  który  miał  tuŜ  przed  rozpoczęciem  działań  inwazyj-
nych  postawić  wielką  zaporę  minową  na  zachód  od  Skagerraku  dla  ochrony 
konwojów. 

7.

 

Grupę transportowców podwodnych, złoŜoną z sześciu U – Bootów, które miały 
wykonać rejsy do Trondheimu po jego opanowaniu. 

8.

 

Eskadry lotnictwa morskiego, przeznaczone do działań rozpoznawczych nad Mo-
rzem Północnym i Skagerrakiem i do zwalczania okrętów podwodnych w Katte-
gacie. 

              Osobno moŜna wymienić 37 U – Bootów wyznaczonych do zwalczania przeciw-
nika zarówno w rejonie inwazji, jak i na przypuszczalnych trasach działania nieprzyjaciel-
skiej floty, z chwilą jej przystąpienia do kontrataku. U – Booty wyznaczone do tej opera-
cji,  która  otrzymała  kryptonim  „Hartmut”,  podzielono  na  osiem  grup,  obejmujących  33 
jednostki, cztery U- Booty natomiast nie otrzymały przydziału do Ŝadnej z tych grup. 
              Z  wymienionych  jedenastu  grup  inwazyjnych  najbardziej  niebezpieczne  zadanie 
przeznaczono  okrętom,  przewidzianym  do  zajęcia  Narviku.  Była  to  pierwsza  grupa  (10 

background image

niszczycieli)  komodora  Bontego.  Druga  grupa  (cięŜkie  krąŜowniki  „Admiral  Hipper”  i 
„Lützow”  i  cztery  niszczyciele)  komandora  Heyego  miała  zająć  Trondheim.  Te  dwie, 
idące najdalej na północ grupy miały być osłaniane przez eskadrę pancerników („Scharn-
horst”  i  „Gneisenau”),  dowodzoną  przez  wiceadmirała  Lütjensa.  Trzeciej  grupie  (lekkie 
krąŜowniki „Köln” i „Königsberg”, okręt artyleryjski „Bremse”, dwa torpedowce, flotylla 
ś

cigaczy  z  okrętem  –  bazą  „Carl  Peters”  i  dwa  pomocnicze  trałowce),  dowodzonej  przez 

kontradmirała  Schmundta,  przypadło  zajęcie  Bergen.  Czwarta  grupa  (lekki  krąŜownik 
Karlsruhe”,  trzy  torpedowce  i  flotylla  ścigaczy  z  okrętem  –  bazą  „Tsingtau”)  komandora 
Rievego, miała za cel opanowanie Kristiansandu i Arendalu. Piąta grupa (cięŜki krąŜownik 
„Blücher”,  lekki  krąŜownik  „Emden”,  trzy  torpedowce,  flotylla  kutrów  trałowych  i  dwa 
pomocnicze  trałowce)  kontradmirała  Kummetza,  miała  opanować  fordy  w  Oslofjordzie, 
port wojenny  Horten i stolicę kraju Oslo. Wreszcie szósta grupa (cztery minowce) otrzy-
mała zadanie zajęcia stacji kablowej w porcie Egersund. 
              Pięć pozostałych grup otrzymało znacznie łatwiejsze zadanie – opanowanie pobli-
skich portów duńskich, w których nie spodziewano się napotkania powaŜniejszego oporu. 
Dlatego  teŜ  grupy  składały  się  z  mniejszych  i  słabszych  okrętów,  częściowo  nawet  po-
mocniczych;  wyjątek  stanowiły  tylko  stare  pancerniki  „Schleswig  –  Holstein”  i  Schle-
sien”. Pierwszy z nich tworzył trzon siódmej grupy, w której skład wchodziły ponadto trzy 
stare  minowce,  sześć  pomocniczych  trałowców,  dwa  transportowce  i  dwa  holowniki. 
Grupą tą, mającą opanować Nyborg i Korsør, dowodził komandor Kleikamp. Przeznaczo-
na do opanowania Kopenhagi ósma grupa komandora Schrödera, składała się z pomocni-
czego  stawiacza  min  „Hansestadt  Danzig”  i  lodołamacza  „Stettin”.  Silna  była  równieŜ 
grupa  dziewiąta  komandora  Leissnera,  której  celem  były  Middelfart  i  Mały  Bełt  (opano-
wanie mostu przez cieśninę). Składała się ona ze starego pancernika „Schlesien”, czterech 
minowców, okrętu dowodzenia „Rugard”, dwóch patrolowców, dwóch kutrów trałowych, 
pomocniczego  ścigacza  okrętów  podwodnych  i  dwóch  holowników.  Dziesiąta  grupa  ko-
mandora Rugego miała opanować Esbjerg i Nordby, a składała się z eskortowca „Königin 
Luise”, czterech minowców, ośmiu pomocniczych trałowców i flotylli kutrów trałowych. I 
na  koniec  jedenasta  grupa,  komandora  Bergera,  miała  opanować  Tyborøn.  Składała  się 
ona  z  sześciu  minowców  oraz  flotylli  kutrów  trałowych  z  okrętem  towarzyszącym  „Von 
der Groeben”. 
              Specjalny zespół minowy wyznaczony do postawienia zapory na zachód od Ska-
gerraku był podporządkowany komandorowi Böhmerowi. W jego skład wchodziły cztery 
pomocnicze stawiacze min („Roland”, „Cobra”, Preussen” i „Königin Luise”) oraz cztery 
minowce. 
 

„Wesertag ist der 9 april 1940” 

 
              W  tym  samym  czasie,  w  którym  w  Niemczech  po  opracowaniu  planu  operacji 
„Weserübung”  rozpoczęły  się  przygotowania  do  jego  realizacji,  w  Wielkiej  Brytanii  do-
biegały  pomyślnego  końca  zabiegi  Churchilla  o podjęcie  zdecydowanych  kroków  w  celu 
sparaliŜowania  niemieckich  dostaw  rudy  z  Narviku.  W  dniu  28  marca  Pierwszy  Lord 
Admiralicji  otrzymał  ostateczna  zgodę  na  wykonanie  przez  Royal  Navy  zamierzonego 
przedsięwzięcia.  Miało  nim  być  zaminowanie  przybrzeŜnych  wód  norweskich,  którymi 

szły do i z Narviku niemieckie rudowce. Plan ten otrzymał kryptonim „Wilfred”. Z uwagi 
zaś na spodziewaną kontrakcję niemieckiej floty zaplanowano równieŜ drugą operację pod 
kryptonimem  „R – 4”, przewidująca desant  w  Norwegii  na  wypadek  gdyby  nieprzyjaciel 
chciał zrealizować podobną wyprawę. 
              Plan operacji „Wilfred” przewidywał postawienie min w trzech miejscach. Pierw-
szy zespół – Siły „WS” złoŜone ze stawiacza min „Teviot Bank” i czterech niszczycieli – 
miał  połoŜyć  pole  minowe  w  rejonie  Stadtlandet,  drugi  –  Siły  „WB”  złoŜone  z  dwóch 
niszczycieli – miał dozorować postawienie min na zachód od Bud (nieco poniŜej Kristian-
sandu),  wreszcie  trzeci  zespół  –  Siły  „WV”  składające  się  z  czterech  niszczycieli  –  mi-
nowców i czterech niszczycieli eskorty – otrzymał zadanie postawienia min u południowo 
– wschodniego wejścia do Vestfjordu koło Hovden (na północ od Bodoe). 
              Operacja  „Wilfred”  została  wyznaczona  na  5  kwietnia,  a  31  marca  wyruszył  ze 
Scapa  Flow  duŜy  krąŜownik  „Birmingham”,  wraz  z  dwoma  niszczycielami,  z  zadaniem 
zaatakowania  niemieckich  statków  rybackich  łowiących  u  zachodnich  wybrzeŜy  Norwe-
gii; następnie okręty te miały zapewnić osłonę siłom „WS”. 
              Niemieckie  przygotowania  do operacji „Weserübung”  były  juŜ  tak  zaawansowa-
ne, Ŝe podczas konferencji u Hitlera w dniu 26 marca admirał Raeder zaproponował, aby – 
z  uwagi  na  przypadającą  7  kwietnia  pełnię  księŜyca  –  rozpocząć  inwazję  właśnie  w  tym 
dniu. Propozycja ta została przez Hitlera zaaprobowana. 
              Niemieckie  okręty  podwodne,  które  w  ramach  operacji  „Hartmut’  miały  wspo-
magać  działania  inwazyjne,  atakując  brytyjską  flotę  i  Ŝeglugę  na  Morzu  Północnym  i 
Norweskim,  wyruszyły  z  baz  juŜ  21  marca.  I  właśnie  następnego  dnia  po  wspomnianej 
konferencji  Raedera  z  Hitlerem  jeden  z  tych  okrętów  podwodnych,  a  mianowicie  „U  – 
21”, wszedł na norweskich wodach terytorialnych, niedaleko Kristiansandu, na mieliznę i 
nie zdołał z niej zejść. Wykryty przez norweskie patrolowce „U – 21” został zajęty, ścią-
gnięty  z  mielizny  przez  holownik  i  doprowadzony  do  Kristiansandu.  Dwa  dni  później 
internowanie tego U – Boota było jednym z tematów kolejnej rozmowy Raedera z Hitle-
rem. Z uwagi na brak meldunku od dowódcy „U – 21” Raeder nie był w stanie bliŜej wy-
jaśnić okoliczności, w jakich doszło do wejścia na mieliznę i internowania tego okrętu. 
              Sprawa  ta  była  przywódcom  III  Rzeszy  bardzo  nie  na  rękę  właśnie  z  uwagi  na 
okres, w którym się wydarzyła. Równocześnie bowiem napłynęła do niemieckiego attache 
morskiego w Oslo wiadomość, Ŝe norweskie jednostki obrony przeciwlotniczej otrzymały 
zgodę  na  otworzenie  ognia  do  obcych  samolotów,  bez  potrzeby  konsultowania  się  z  na-
czelnym  dowództwem  w  Oslo.  Zachodziła  teŜ  moŜliwość,  Ŝe  podobne  zezwolenie  otrzy-
mały takŜe załogi nadbrzeŜnych fortyfikacji. Z tych względów, strona niemiecka postano-
wiła nie interweniować w sprawie zatrzymanego przez Norwegów „U – 21”, gdyŜ zarów-
no w Oslo, jak w Londynie mogłoby to być uznane za wywieranie presji na rząd norweski, 
co w nabrzmiałej sytuacji politycznej było szczególnie niewskazane. 
              Po  zakończeniu  oficjalnej  konferencji  w  dniu  29  marca,  a  wzięli  w  niej  udział 
takŜe  generałowie  Keitel  i  Jodl,  odbyła  się  prywatna  rozmowa  Raedera  z  Hitlerem.  Ten 
ostatni raz jeszcze podkreślił to, co mówił podczas poprzednich konferencji, Ŝe uwaŜa  za 
konieczne  pozostawienie  w  Narviku  i  Trondheim, po  opanowaniu  tych  baz,  okrętów  wo-
jennych w celu artyleryjskiego wsparcia wysadzonych na ląd oddziałów piechoty. Raeder 
ponowił  swoje  zastrzeŜenia  przeciwko  tej  decyzji  twierdząc,  Ŝe  pozostawione  w  Narviku 

background image

niszczyciele  znajdą się  w obliczu  zagłady  przez  przewaŜające  siły  brytyjskie.  Hitler  pod-
trzymał jednak swoje zdanie w tej sprawie, godząc się natomiast na późniejsze rozpatrze-
nie kwestii ewentualnego pozostawienia okrętów w Trondheim. 
              W dniu 1 kwietnia zapadła nowa, tym razem ostateczna decyzja w sprawie rozpo-
częcia  inwazji  na  Norwegię.  Podpisany  w  zastępstwie  przez  Keitla  ściśle  tajny  rozkaz, 
datowany następnego dnia, mówi co następuje: 
 
       Führer i najwyŜszy dowódca Wehrmachtu nakazał przeprowadzenie „Weserübung” i 
wskazał na szczególne znaczenie ścisłego utrzymania w tajemnicy nadchodzących  poczy-
nań.  
      Dniem Wezery jest 9 kwietnia 194. 
      Czasem Wezery godzina 5.15. 
 
Admirał Raeder wydał 1 kwietnia specjalny rozkaz wykonawczy, który  miał zostać prze-
czytany  całemu  korpusowi  oficerskiemu  na  morzu,  w  drodze do portów  inwazyjnych.  W 
rozkazie  tym  podkreślono  znaczenie,  jakie  w  zamierzonej  operacji  będą  miały  działania 
okrętów  Kriegsmarine,  które  muszą  się  liczyć  z  napotkaniem  przewaŜających  sił  brytyj-
skich.  Warunkami  powodzenia  operacji  będą  zaskoczenie  i  błyskawiczna  akcja.  „KaŜda 
próba  zatrzymania  lub  opóźnienia  postępu  naszych  sił  musi  być  odparta.  Opór  naleŜy 
złamać bezlitośnie, zgodnie z wytycznymi w rozkazach operacyjnych”. 
              W  dniu  3  kwietnia  rząd  brytyjski  zadecydował  przesunięcie  terminu  operacji 
„Wilfred”  z  5  na  8  kwietnia.  Miało  się  to  okazać  brzemienne  w  skutki.  Przyznaje  to  w 
swych wspomnieniach admirał Raeder pisząc, Ŝe „tylko dzięki przypadkowemu przełoŜe-
niu rozpoczęcia operacji ubiegliśmy aliantów z naszym lądowaniem 9 kwietnia o odrobinę 

czasu”. 
              W  dniu  5  kwietnia  przedstawiciele 
Wielkiej  Brytanii  i  Francji  złoŜyli  w  Oslo  i 
Sztokholmie noty, w których ich rządy stwierdza-
ją,  Ŝe  państwa  alianckie nie  mogą  się  zgodzić  na 
obecne  awantaŜe  Norwegii  i  Szwecji  wobec 
Niemiec  w  postaci  dostaw  rudy  i  Ŝe  postanowiły 
bronić swych Ŝyciowych interesów. W związku z 
tym  zastrzegają  sobie  prawo  podjęcia  niezbęd-
nych  kroków.  Władze  w  Oslo  juŜ  poprzedniego 
dnia  otrzymały  z  Kopenhagi  ostrzeŜenie  o  inwa-
zji  zamierzonej  przez  Niemców,  o  czym  będzie 
jeszcze  obszernie  mowa,  ale  brak  wiadomości, 
czy  i  jakie  następstwa  pociągnęła  za  sobą  ta  in-
formacja. 
              W Wielkiej Brytanii zgodnie z oficjalnie 
wyraŜonym stanowiskiem i z wyznaczeniem na 8 
kwietnia  terminu  rozpoczęcia  operacji  „R  –  4”  i 

„Wilfred”,  rozpoczęto  przygotowania  do  załadunku  wojsk  i  do  przeprowadzenia  akcji 
minowania norweskich wód. Dnia 5 kwietnia dowódca Home Fleet admirał Forbes polecił 

wiceadmirałowi  Whitworthowi,  aby  z  krąŜownikiem  liniowym  „Renown”  i  czterema 
niszczycielami  eskorty  („Greyhound”,  „Glowworm”,  „Hero”  i  „Hyperion”)  udał  się  ze 
Scapa  Flow  w  rejon  Vestfjordu  w  celu  ochrony  akcji  minowania.  Równocześnie  z  tej 
samej bazy wyszedł stawiacz min „Teviot Bank”, a rano następnego dnia do eskadry Whi-
twortha dołączyły cztery niszczyciele – stawiacze min z 29 flotylli komandora Bickforda, 
eskortowane  przez  niszczyciele  „Hardy”,  ‘Hotspur”,  „Havock”  i  „Hunter”,  z  2  flotylli 
dowodzonej przez komandora Warburtona – Lee. 
              TegoŜ dnia, tj. 6 kwietnia wieczorem, z Wilhelmshaven i Cuxhaven wyszły dwie 
pierwsze  niemieckie  grupy  inwazyjne,  przeznaczone  do  zajęcia  Narviku  i  Trondheimu,  i 
pod  osłoną  pancerników  „Scharnhorst”  i  „Gneisenau”  ruszyły  na  północ.  Dzień  później 
wyszły  z  portów  następne  grupy  wyznaczone  do  przeprowadzenia  operacji  „Weserübung 
Nord”, a 8 kwietnia – okręty mające wziąć udział w opanowaniu duńskich portów, czyli w 
operacji „Weserübung Süd”. 
              Wyznaczone  przez  Handelmarine  grupy  transportowe  działały  niezaleŜnie  od 
grup  inwazyjnych.  Wszystkie  te  statki,  które  otrzymały  zadanie  przybycia  do  wyznaczo-
nych  portów  norweskich  przed  rozpoczęciem  działań  inwazyjnych,  wyszły  z  portów  ma-
cierzystych  wiele  dni  wcześniej  niŜ  okręty  wojenne.  I  tak  jednak,  jak  się  miało  okazać, 
większość nie nadeszła na czas. 
              Niestety  Brytyjczycy  dali  się  Niemcom  ubiec.  Wprawdzie  w  dniu  7  kwietnia  w 
Rosyth  zaokrętowano  na  cięŜkich  krąŜownikach  „Devonshire”,  „Berwick”  i  „York”  oraz 
lekkim  „Glasgow”  cztery  bataliony  piechoty  przeznaczone  do  wysadzenia  w  Stavanger  i 
Bergen, ale nie wydano rozkazu odkotwiczenia, czekając na upewnienie się, czy  Niemcy 
zamierzają  zaatakować  Norwegię!  Oczywiście,  kiedy  oczekiwana  wiadomość  dotarła, 
było juŜ za późno na interwencję. 
            Podobnie  przedstawiała  się  sprawa  dwóch  batalionów  przeznaczonych  do  zajęcia 
Trondheimu  i  Narviku.  Zostały  one  bowiem  zaokrętowane  na  dwóch  transportowcach  w 
ujściu Clyde, skąd droga była znacznie dłuŜsza niŜ z Rosyth. śaden z tych transportowców 
nie  wyszedł  w  projektowanym  terminie.  Przed  południem  8  kwietnia  nadszedł  rozkaz 
wyokrętowania wojsk w Rosyth, gdyŜ  krąŜowniki musiały się przyłączyć do działań Ho-
me  Fleet.  Podobny  rozkaz  otrzymały  okręty,  które  miały  eskortować  transportowce  z 
ujścia Clyde. 
              Ślamazarne, bo trudno uŜyć tu innego słowa, postępowanie Anglików w realizacji 
planów  operacji  „Wilfred”  i  „R  –  4”,  jest  zupełnie  niezrozumiałe,  szczególnie  jeśli  się 
zwaŜy,  iŜ  nie  brak  było  oznak  na  „ziemi  i  niebie”,  Ŝe  Niemcy  przygotowują  napaść  na 
Norwegię. Wspomniano juŜ, Ŝe 3 kwietnia zapadła decyzja opornienia o trzy dni (dlacze-
go?) rozpoczęcia wymienionych operacji. Skoro jednak 4 kwietnia nadeszła z Kopenhagi 
wiadomość  o  otrzymanym  tam  ostrzeŜeniu  przed  niemiecką  inwazją,  a  kaŜdy  następny 
dzień  obfitował  w  róŜne  wydarzenia  potwierdzające,  co  się  święci,  to  jak  moŜna  było 
zwlekać z wydaniem rozkazu rozpoczęcia operacji „R – 4”? 
              Przyjmując,  ze  operacja  ta  miała  dotyczyć  wszystkich  trzech  rodzajów  sił  zbroj-
nych i Ŝe odnośne decyzje zapadały na szczeblu najwyŜszym, trudno oczywiście obciąŜać 
winą za to kunktatorstwo Brytyjską Admiralicję. JednakŜe i ona niewiele lepiej w tej całej 
historii  zaprezentowała  się  na  własnym  „podwórku”.  Kiedy  bowiem  6  kwietnia  nadeszły 
bezsporne  wiadomości  o  wyruszeniu  na  morze  duŜych  zespołów  niemieckiej  floty  i  o 

background image

oŜywionym  ruchu  Ŝeglugowym  na  Bałtyku,  w  cieśninach  duńskich  i  w  Zatoce  Helgo-
landzkiej, nie zostały podjęte Ŝadne energiczne kroki.  Informacja o wyruszeniu pancerni-
ków  „Scharnhorst”  i  „Gneisenau”  wywołała  jedynie  obawy,  iŜ  zamierzają  one  przedrzeć 
się na Północny Atlantyk w celu prowadzenia tam działań przeciwko alianckiej Ŝegludze. I 
dlatego gros Home Fleet wciąŜ pozostawało w Scapa Flow, zamiast natychmiast wyruszyć 
ku  norweskim  wybrzeŜom,  co  mogło  powaŜnie  pokrzyŜować  niemieckie  plany.  Dopiero 
wieczorem  7  kwietnia,  kiedy  nadeszła  wiadomość  (niestety  z  czterogodzinnym  opóźnie-
niem),  Ŝe  krótko  po  południu  brytyjskie  bombowce  atakowały  (zresztą  bezskutecznie) 
wychodzącą ze Skagerraku eskadrę, składającą się z trzech cięŜkich jednostek i dziesięciu 
niszczycieli.  Flota  Ojczysta  opuściła  Scapa  Flow,  udając  się  na  północny  wschód.  Czy 
jeszcze  wówczas  lordowie  morscy  w  Londynie,  a  admirał  Forbes  na  swoim  flagowym 
pancerniku „Rodney” uwaŜali, Ŝe chodzi tylko o nieprzyjacielski wypad skierowany prze-
ciw alianckiej Ŝegludze? 
              O  świcie  8  kwietnia  brytyjskie  radiostacje  obwieściły  światu,  Ŝe  Royal  Navy 
przystąpiła  do  zaminowania  norweskich  wód.  Radiostacje  Trzeciej  Rzeszy  na  razie  mil-
czały, ale dzień, w  którym  mogły obwieścić o własnych sukcesach w Norwegii, juŜ nad-
chodził.  Niemieckie  grupy  inwazyjne  coraz  bardziej  zbliŜały  się  do  portów  docelowych, 
od których dzieliła je niecała doba marszu. 
              Rozpoczęcie  inwazji  okazało  się  mimo  wszystko  zaskoczeniem  zarówno  dla 
Norwegów,  jak  i  Brytyjczyków,  chociaŜ  niektóre  jednostki  inwazyjnej  floty  natknęły  się 
na  morzu  na  alianckie  okręty.  Czym  moŜna  to  wytłumaczyć?  OtóŜ  w  jednym  wypadku 
brytyjski  niszczyciel  „Glowworm”  nie  zdołał  podać  dokładnych  informacji  przed  swoim 
zatopieniem, w drugim zaś… 
              Nie ubiegajmy jednak wypadków i zapoznajmy się z nimi po kolei. 
 

Samotny bój „Glowworma” 

 
              „Glowworm” wraz z trzema bliźniaczymi niszczycielami stanowił asystę krąŜow-
nika liniowego „Renown”, skierowanego przez dowódcę Home Fleet na patrol u wybrzeŜy 
norweskich. W dniu 6 kwietnia rano, ratując jednego z członków załogi, który znalazł się 
za  burtą,  „Glowworm”  stracił  kontakt  ze  swym  zespołem  i  wskutek  złych  warunków  at-

mosferycznych i nawigacyjnych 
nie był juŜ w stanie dołączyć do 
zespołu.  Siła  wiatru  dochodziła 
do  10  w  skali  Beauforta,  nisz-
czyciel  musiał  więc  cięŜko 
walczyć z ogromnymi falami na 
wzburzonym  morzu  i  płynął  ze 
znacznie  mniejszą  szybkością. 
W  tych  warunkach  dowódca 
„Glowworma”  zdecydował  się 
zawrócić  w  rejon  Wysp  Sze-
tlandzkich,  aby  tam  przerwać 
ciszę radiową i poprosić o nowe 

rozkazy. Otrzymał je po północy 7 kwietnia i w ich myśl miał następnego dnia o godzinie 
10:00 rano nawiązać w wyznaczonej pozycji ponowny kontakt z „Renownem”. 
              Po  otrzymaniu  tego  rozkazu  „Glowworm”  skierował  się  całą  szybkością  na  wy-
znaczone miejsce spotkania, jednakŜe nadal walczyć musiał z przeciwnościami losu. Jak z 
rogu  obfitości  sypały  się  róŜne  nieprzyjemne  incydenty:  zmycie  za  burtę  łodzi  okręto-
wych,  uszkodzenie  Ŝyrokompasu,  ponowny  wypadek  z  porwanym  przez  falę  członkiem 
załogi, który cudem ocalał rzucony między reling i flagsztok. wszystko to przyczyniło się 
do opóźnienia marszu i pewnej dezorientacji dowódcy „Glowworma”, zwłaszcza Ŝe pogo-
da popsuła się zupełnie i sztorm wciąŜ jakby jeszcze wzrastał. 
              O  godz.  17:00  tego  samego  dnia,  tj.  7  kwietnia,  Admiralicja  Brytyjska  nadała 
sygnał ostrzegawczy dla wszystkich znajdujących się na morzu okrętów, zawiadamiający 
o zauwaŜeniu nieprzyjacielskiego krąŜownika liniowego, dwóch krąŜowników i dziesięciu 
niszczycieli  u  wybrzeŜy  norweskich  w  drodze  na  północny  wschód.  Pozycja,  w  jakiej 
znajdował się nieprzyjacielski  zespół, wydawała się dość odległa od „Glowworma”, cho-
ciaŜ jego dowódca, kapitan Gerald Roope, wcale nie był pewny aktualnej swojej pozycji i 

przypuszczał,  Ŝe  mo-
gło  nastąpić  pewne 
zboczenie 

kursu, 

przybliŜające 

jego 

okręt  do  kursu  nie-
przyjacielskiego 

ze-

społu.  Dlatego  teŜ  na 
okręcie 

zarządzone 

zostały  wszelkie  środ-
ki ostroŜności. 
              Tak 

minął 

wieczór  i  noc.  Dobie-

gała  końca  „psia  wachta”,  kiedy  na  „Glowwormie”  zauwaŜono  po  lewej  burcie  sylwetkę 
nie rozpoznanego w pierwszej chwili niszczyciela, znajdującego się w odległości ok. 8000 
metrów.  Na  „Glowwormie”  ogłoszono  alarm  bojowy  i  równocześnie  zamigało  na  nim 
Ŝ

ółte światło lampy sygnałowej, tzw. aldisa. 

              – What name? – pyta „Glowworm”. 
              Chwila milczenia i tamten odpowiada: 
              – Svenska destroyer „Goeteborg”. 
              Ale  kapitan  Roope  nie  daje  się  zmylić  przeciwnikowi.  Z  szybkością  30  węzłów 
jego  okręt  rusza  na  nieprzyjaciela  i  za  chwilę  rozlega  się  huk  działa.  Oba  okręty  niemal 
równocześnie  otwierają  ogień, jednakŜe  salwy  są  niecelne.  Wymiana  strzałów  trwa  dłuŜ-
szą  chwilę  i  wtedy  pojawia  się  sylwetka  drugiego  niszczyciela,  a  nieco  później  innego, 
tym razem wielkiego okrętu. 
              – What name? – pyta ponownie „Glowworm”. 
              Odpowiedzią  jest  salwa  cięŜkiej  artylerii.  Napotkanym  okrętem  był  cięŜki  krą-
Ŝ

ownik „Admirał Hipper”. Rozpoczyna się ostatni bój „Glowworma”. 

              Niemiecki  sprawozdawca  wojenny  Fritz  Otto  Busch  tak  przedstawił  początek 
walki: 

background image

              

Rummm  –  wummm,  grzmią  działa.  Gryzący  dym  leci  na  zawietrzną  stronę,  wysokie 

słupy  wody  wytryskują  naokoło  Anglika.  Nieprzyjaciel  okrywa  się  niespod
zasłoną dymną i znika za chroniącą czarną kotarą… Zza niej nagle otwiera na krążownik ogień 
ze wszystkich dział. 

              

Ponownie krążownik odpala salwę do Anglika. Przebija ona ściany pomostu nawig

cyjnego, powodując detonacje i pożar. […] Ponownie niszczyciel okrywa się zasłoną dymną. […] 
Przez  zygzakowanie  i  okrycie  się  mgła  usiłuje  brytyjski  dowódca  wydostać  swój  okręt  spod 
zasięgu  artylerii  krążownika.  Wkrótce  widoczne  zza  mgły  są  już  tylko  wierzchołki  masztów 
niszczyciela,  który  po  chwili  wydobywa  się  zza  zasłony  i  strzelając  płynie  szybko  prosto  na 
krążownik. 

 
              Co  się  działo  w  tym  czasie  na  „Glowwormie”?  Kapitan  Gerald  Roope  zdawał 
sobie doskonale sprawę z beznadziejności sytuacji, w jakiej znalazł si
myślał kapitulować. Wręcz przeciwnie, rozumiał doskonale, Ŝe tylko w ataku le
bardzo  zresztą  nikła,  szansa  powodzenia  i  dlatego  natychmiast  zdecydował  si
stać  swego  jedynego  w  tej  chwili  sprzymierzeńca:  pomyślnie  wiej
kominów i fumatorów „Glowworma” zaczyna się wydobywać gę
się  na  morzu  nieprzeniknioną  zasłoną,  zwiewaną  na  nieprzyjaciela.
umoŜliwić „Glowwormowi” zbliŜenie się do krąŜownika na odległo
go.  I  chociaŜ  rozwijający  teraz  30  węzłów  niszczyciel  trafiony  został  dwoma  ci
pociskami,  to  poza  masakrą  w  zamienionym  na  szpital  salonie  dowódcy  nie  wyrz
one szkód mogących zmniejszyć szybkość okrętu. 
              Kiedy  zasłona  się  rozrzedziła,  „Glowworm”  znajdował  si
metrów od krąŜownika, który jednak – niestety – zwrócony był do niego dziobem. Pom
mo tego Roope dał rozkaz 
odpalenia torped. W chwi-
lę  później  cała  seria  z 
przednich 

wyrzutni 

– 

poszła… Natychmiast, nie 
czekając  na  wynik  ataku 
torpedowego, 

„Glow-

worm”  zawrócił,  by  po-
wtórzyć manewr. W ciągu 
tego 

krótkiego 

czasu, 

kiedy  okręt  był  nieosło-
nięty,  został  on  kilkakrot-
nie  trafiony.  Jeden  pocisk 
zniszczył  dziobowe  działo 
120  mm,  wybijając  obsłu-
gę,  drugi  ściął  przedni  maszt,  przewracając  go  na  pomost  nawigacyjny,  inny  zniszczył 
dalmierz, jeszcze inny – uszkodził syrenę, której przeraźliwe wycie tow
okrętowi  niemal  do  końca.  Ani  jeden  pocisk  nie  trafił  w  Ŝywotne  cz
okrutnie  poharatany  „Glowworm”  nadal  dysponował  nie  zmniejszon
poczynając  następny  atak  znów  zaciągnął  gęstą  zasłonę  dymną. 

mmm,  grzmią  działa.  Gryzący  dym  leci  na  zawietrzną  stronę,  wysokie 

słupy  wody  wytryskują  naokoło  Anglika.  Nieprzyjaciel  okrywa  się  niespodziewanie  szybko 
zasłoną dymną i znika za chroniącą czarną kotarą… Zza niej nagle otwiera na krążownik ogień 

Ponownie krążownik odpala salwę do Anglika. Przebija ona ściany pomostu nawiga-

[…] Ponownie niszczyciel okrywa się zasłoną dymną. […] 

Przez  zygzakowanie  i  okrycie  się  mgła  usiłuje  brytyjski  dowódca  wydostać  swój  okręt  spod 
zasięgu  artylerii  krążownika.  Wkrótce  widoczne  zza  mgły  są  już  tylko  wierzchołki  masztów 

po  chwili  wydobywa  się  zza  zasłony  i  strzelając  płynie  szybko  prosto  na 

  działo  w  tym  czasie  na  „Glowwormie”?  Kapitan  Gerald  Roope  zdawał 

ci sytuacji, w jakiej znalazł się jego okręt, ale nie 

Ŝ

e tylko w ataku leŜy pewna, 

  nikła,  szansa  powodzenia  i  dlatego  natychmiast  zdecydował  się  wykorzy-

lnie  wiejący  wiatr.  Zaraz  teŜ  z 

ć

 gęsty, czarny dym, ścieląc 

  na  nieprzyjaciela.  Zasłona  ta  miała 

ownika na odległość strzału torpedowe-

złów  niszczyciel  trafiony  został  dwoma  cięŜkimi 

  w  zamienionym  na  szpital  salonie  dowódcy  nie  wyrządziły 

,  „Glowworm”  znajdował  się  w  odległości  5000 

zwrócony był do niego dziobem. Pomi-

c  go  na  pomost  nawigacyjny,  inny  zniszczył 

liwe wycie towarzyszyło juŜ teraz 

ywotne  części  maszynowni,  i 

orm”  nadal  dysponował  nie  zmniejszoną  szybkością,  a  roz-

ą

.  Na  niszczycielu  było  juŜ 

wiadomo, Ŝe ani jedna z wyrzuconych przy pierwszym ataku pi
nikt nie tracił wiary w moŜliwość powodzenia nast
              Tym razem atak był jeszcze bardziej desperacki. Kiedy „Glowworm” wyłaniał si
zza  rzednącej  zasłony  dymnej,  odległość  od  „Hippera”  nie  przekraczała  2500  metrów. 
KrąŜownik  otworzył  wściekły  ogień,  ale  torpedy
ś

miercionośne  pociski  pruły  powierzchnię  wody,  gdy

dzonych pociskami rurach wyrzutni. W tych trzech torpedach była teraz cała 
się  rychło  okazało  –  nadzieja  Anglików.  Niemie
wykonał zwrot dziobem do wystrzelonych torped i unikn
trzymały „Glowworma” w celnym ogniu. 
              Zniszczeniu uległo drugie działo dziobowe, ale maszynownia niszczyciela była 
dalszym  ciągu  nietknięta.  I  wtedy  kapitan  Roope  podj
niszczyciel skręca nieco w prawo – „Hipper” znajduje si
tysiąca  metrów,  zwrócony  do  niszczyciela  praw
napięcia na pokładzie „Glowworma”: okręt cał
idzie na nieprzyjaciela, strzelającego doń ze wszystkich swoich dział.
              Pięćset,  czterysta,  trzysta  metrów…  Zasypywany  ulew
twornych  zniszczeń,  wśród  których  rozprzestrzeniały  si
płomienie, „Glowworm” przeprowadzał swój trzeci i najbardziej hazardowy, ostatni atak. 
Sylwetka  niemieckiego  krąŜownika  szybko  rosła  w  oczach  angielskich  marynarzy  i  teraz 
juŜ  było  jasne,  Ŝe  atak  ten  uwieńczony  zostanie  powodzeniem,  chyba 
„Glowworm”  pójdzie  na  dno,  rozerwany  na  strz
pocisków. 
              Ludzie  padali  na  okręcie  jak  muchy,  tylko  Gerald  Roope  i  towarzysz
pomoście  oficer  nawigacyjny,  lieutenant  Ramsey,  dziwnym  trafem  nie  byli  ranni.  Sto 
metrów,  pięćdziesiąt,  trzydzieści  –  jeszcze  chwila 
wieściły o udaniu się desperackiego ataku „Glowworma”: niszczyciel wbił si
burtę krąŜownika na wysokości jego drugiej wie
wstrząs  i  zanim  oficerowie  angielscy  na  pomo
wywołanym zderzeniem okrętów, powtórnie zostali zbici z nóg. To „Glowworm” odczepił 
się od krąŜownika, pozostawiając w jego burcie ogromn
była jednak tragiczna: maszyny stanęły, syrena 
kły, tylko poŜar z nie zmniejszoną siłą nadal szalał na pokładzie.
              –  Zdaje  się,  Ŝe  nie  mamy  tu  juŜ  nic  do  roboty  poza  zatopieniem  okr
Roope do Ramseya i obaj schodzą ze szczątków pomostu na nie mniej dotkni
niem pokład. 
              Trudno się tam poruszać, a próba zej
Drzwi i włazy są powyginane, zniszczone, zablokowane. Zewsz
okropne zniszczenia, leŜą ciała zabitych, ranni 
tym  tak  cięŜko  doświadczonym  okręcie,  przemienionym  w  j
dwaj ludzie na nowo podejmują walkę. Podoficer Scott z jednym marynarzem uruchami
ją  działo  na  rufie.  „Glowworm”  oddaje  strzał  do  kr
okręt się nie poddaje. Odpowiedzią jest salwa, piecz
tan Roope wydaje swój ostatni rozkaz: 

e ani jedna z wyrzuconych przy pierwszym ataku pięciu torped nie trafiła, ale 

 powodzenia następnej próby. 

Tym razem atak był jeszcze bardziej desperacki. Kiedy „Glowworm” wyłaniał się 

ść

  od  „Hippera”  nie  przekraczała  2500  metrów. 

,  ale  torpedy  zostały  odpalone.  JednakŜe  tylko  trzy 

ę

  wody,  gdyŜ  dwa  pozostałe  ugrzęzły  w  uszko-

dzonych pociskami rurach wyrzutni. W tych trzech torpedach była teraz cała – próŜna, jak 

nadzieja  Anglików.  Niemiecki  krąŜownik  rozwijając  duŜą  szybkość 

wykonał zwrot dziobem do wystrzelonych torped i uniknął trafienia. Jego zaś działa nadal 

Zniszczeniu uległo drugie działo dziobowe, ale maszynownia niszczyciela była w 

ta.  I  wtedy  kapitan  Roope  podjął  swoją  ostatnią  bojową  decyzję: 

„Hipper” znajduje się od niego w odległości niespełna 

ca  metrów,  zwrócony  do  niszczyciela  prawą  burtą.  Następują  chwile  ogromnego 

ę

t całą mocą swych nietkniętych jeszcze maszyn 

ń

 ze wszystkich swoich dział. 

set,  czterysta,  trzysta  metrów…  Zasypywany  ulewą  stali,  ziejąc  ranami  po-

ród  których  rozprzestrzeniały  się  szalejące  na  całym  pokładzie 

płomienie, „Glowworm” przeprowadzał swój trzeci i najbardziej hazardowy, ostatni atak. 

ownika  szybko  rosła  w  oczach  angielskich  marynarzy  i  teraz 

czony  zostanie  powodzeniem,  chyba  Ŝe…  przedtem 

„Glowworm”  pójdzie  na  dno,  rozerwany  na  strzępy  detonacjami  trafiających  w  niego 

cie  jak  muchy,  tylko  Gerald  Roope  i  towarzyszący  mu  na 

Ramsey,  dziwnym  trafem  nie  byli  ranni.  Sto 

jeszcze  chwila  –  i  potwornej  mocy  huk  i  wstrząs  ob-

 desperackiego ataku „Glowworma”: niszczyciel wbił się dziobem w 

ci jego drugiej wieŜy działowej. Po chwili nastąpił ponowny 

s  i  zanim  oficerowie  angielscy  na  pomoście  niszczyciela  zdołali  wstać  po  upadku 

tów, powtórnie zostali zbici z nóg. To „Glowworm” odczepił 

c w jego burcie ogromną wyrwę. Na niszczycielu sytuacja 

ły, syrena – o dziwo! – przestała wyć, działa zamil-

 nadal szalał na pokładzie. 

Ŝ

  nic  do  roboty  poza  zatopieniem  okrętu  -  mówi 

ą

tków pomostu na nie mniej dotknięty zniszcze-

, a próba zejścia w głąb okrętu w ogóle jest niemoŜliwa. 

 powyginane, zniszczone, zablokowane. Zewsząd bucha ogień, wszędzie 

 ciała zabitych, ranni – rozgardiasz nie do opisania. I wtedy, na 

cie,  przemienionym  w  jedno  wielkie  pobojowisko, 

. Podoficer Scott z jednym marynarzem uruchamia-

  działo  na  rufie.  „Glowworm”  oddaje  strzał  do  krąŜownika,  ostatni  strzał  na  znak,  Ŝe 

 jest salwa, pieczętująca los niszczyciela. I wtedy kapi-

background image

              – Abandon the ship
              „Glowworm” wolno przechyla się i kładzie na burtę. Kapitan Roope i kilku ludzi, 
którzy nie chcą go opuścić, nadal pozostają na kadłubie powoli przesuwającego się wokół 
swej  osi  wzdłuŜnej  okrętu.  Wreszcie  „Glowworm”  zanurza  się  coraz  bardziej,  a  Roope  i 
jego  towarzysze  zmyci  zostają  przez  fale.  W  tym  momencie  wypada  za  burtę  marynarz 
niemieckiego  krąŜownika,  który  badał  uszkodzenia  rozerwanej  burty  okrętu,  i  dowódca 
„Hippera”,  kapitän  zur  see  Helmuth  Heye,  daje  rozkaz  zastopowania.  Temu  zawdzięczać 
mogą swe Ŝycie niektórzy z członków załogi „Glowworma”, którzy  w liczbie trzydziestu 
jeden ludzi mieli jeszcze dość siły, aby podpłynąć do krąŜownika. 
 
              

W toku mozolnej pracy ratowniczej, którą wysoka fala wydatnie utrudniała, za pomo-

cą szybko wyrzuconych za burtę lin i boi ratowniczych – około 40 ludzi z żyjącej załogi brytyj-
skiego  niszczyciela zostało  wydobytych,  umieszczonych w  okrętowym  lazarecie  i  opatrzonych. 
Niestety  nie  udało  się  uratować  dowódcy  „Glowworma”,  który  pływał  nieco  dalej  na  wodzie. 
Ostatni, gdy wszystkie wysiłki zbliżenia się do rzucanego na wysokiej fali – zawiodły, widziano 
jak  na  pożegnanie  kiwał  ręką  do  swych  ludzi,  po  czym  wysoka  fala  przeszła  nad  kapitanem  i 
porwała go w głąb. 

 
              W maju 1945 roku, w ponad pięć lat od chwili zatopienia „Glowworma”, zostały 
opublikowane po raz pierwszy prawdziwe szczegóły bohaterskiego boju stoczonego przez 
samotny  niszczyciel  z  nieprzyjacielskimi  okrętami.  Niemcy  zataili  bowiem  fakt  starano-
wania  i  uszkodzenia  krąŜownika  „Admiral  Hipper”  i  dopiero  po  wojnie  powracający  z 
niewoli członkowie załogi „Glowworma” przywieźli do swej ojczyzny dokładne informa-
cje  dotyczące  tej  akcji.  Od  nich  teŜ  pochodzi  inna,  niŜ  w  opisie  F.  O.  Buscha,  wersja 
ś

mierci  dowódcy  „Glowworma”,  który  ponoć  zdołał  dopłynąć  do  krąŜownika  i  uchwycił 

się rzuconej mu liny. Niestety potem siły go opuściły i w trakcie wciągania go na pokład 
puścił linę, spadł do wody i zniknął pod falami. 
              Energiczna i pełna poświęcenia postawa kapitana Geralda Roope’a podczas ostat-
niego  boju  „Glowworma”,  przypłacona  bohaterską  śmiercią,  przyniosła  mu  pośmiertnie 
najwyŜszy  z moŜliwych dowód uznania w postaci najwyŜszego brytyjskiego odznaczenia 
bojowego, jakim jest Victoria Cross. 
 

„Orzeł” topi „Rio de Janeiro” 

 
              Radiogram nadany przez „Glowworma” i mówiący o jego walce z nieprzyjaciel-
skimi  okrętami  został  wprawdzie  odebrany  zarówno  na  okręcie  flagowym  głównodowo-
dzącego Home Fleet, admirała Forbesa, jak i przez dowódcę znajdującej się na wysokości 
Narviku eskadry krąŜowników liniowych admirała Whitwortha, ale stało się to dopiero w 
chwili, gdy niszczyciel był juŜ cięŜko uszkodzony. Krótko potem „Glowworm” poszedł na 
dno, dlatego teŜ drugiego radiogramu się nie doczekano. Informacja o napotkanych okrę-
tach niemieckich sprawiła, Ŝe admirał Forbes polecił wprawdzie Whitworthowi rozdzielić 
swą eskadrę na dwie części, aby zwiększyć szansę uzyskania kontaktu z nieprzyjacielem, 
nie  utoŜsamił  jednak  jego  obecności  na  Morzu  Norweskim  z  moŜliwością  hitlerowskiej 
inwazji. 

              TegoŜ  jednak  dnia  w  południe,  czyli  zaledwie  kilka  godzin  po  samotnym  boju 
„Glowworma”, zaszło inne wydarzenie, które w oczywisty i nie pozostawiający wątpliwo-
ś

ci sposób zdradziło niemieckie zamiary i będącą juŜ w toku inwazję. Było nim natknięcie 

się jednego ze statków inwazyjnych na patrolujący okręt podwodny „Orzeł”. 
              Okręt  ten  przebywał  od  kilku  dni  u  wybrzeŜy  południowej  Norwegii  na  swym 
piątym patrolu, a zadanie jego polegało na zatrzymywaniu i rewidowaniu statków neutral-
nych płynących z norweskich portów, oraz oczywiście wszelkich statków niemieckich. Te 
ostatnie mogły iść nie tylko do lub z południowej Norwegii, ale takŜe do lub z Narviku – 
bardzo  waŜnego  portu  tranzytowego  rudy  szwedzkiej,  niezbędnej  dla  potrzeb  gospodarki 
wojennej III Rzeszy. 
              W  dniu  8  kwietnia  przed  południem  oficer  wachtowy  „Orła”  znajdującego  się 
wówczas  niedaleko  portów  Lillesand  i  Kristiansand,  dostrzegł  przez  peryskop  ledwie 

widoczną  na  horyzoncie  smuŜ-
kę  dymu.  Po  krótkiej  obserwa-
cji stwierdzono, Ŝe kurs zauwa-
Ŝ

onej jednostki jest prostopadły 

do  kursu  „Orła”,  dlatego  teŜ 
dowódca  okrętu  kapitan  Jan 
Grudziński  dał  rozkaz  zmniej-
szenia  szybkości  do  trzech 
węzłów. 

              Trzy  kwadranse  później,  kiedy  odległość  między  dotąd  nie  zidentyfikowanym 
statkiem a polskim okrętem podwodnym zmniejszyła się na tyle, Ŝe moŜna juŜ było rozpo-
znać jego typ, kapitan Grudziński dał rozkaz alarmu bojowego nawodnego. Wkrótce cen-
trala  zapełniła  się  członkami  oddziału  abordaŜowego.  Grudziński  raz  jeszcze  spojrzał  w 
wizjer  peryskopu,  starając  się  ustalić  toŜsamość  statku.  Jego  bandera  była  niewidoczna  a 
znak  armatorski  na  kominie,  nazwa  i  port  macierzysty  -  zamalowane,  ale  pomimo  tego 
Grudziński zdołał wreszcie odczytać napis: 
              „Rio de Janeiro”. 
              –  Panowie  –  zawołał  do  swych  oficerów.  –  Nie  ulega  wątpliwości,  to  niemiecki 
statek.  Wprawdzie  nazwa, „Rio  de  Janeiro”,  i port  macierzysty  zamalowane,  ale…  Lewo 
pięć!  Tak  trzymać!  –  Grudziński  wydał  rozkaz  sternikowi,  a  potem  znów  mówił,  co  do-
strzega  przez  peryskop:  –  Teraz  widać…  Hamburg.  Hamburg,  słabo  bestie  zamalowali. 
Wynurzenie na sterach! Panie poruczniku, niech pan szasuje! 
              Po  wyszasowaniu  balastów  „Orzeł”  wynurzył  się  na  powierzchnię,  a  dowódca  i 
towarzyszący  mu  oficerowie  oraz  sygnaliści  wyszli  na  pomost.  Na  maszcie  sygnałowym 
podniesione  zostały  flagi  międzynarodowego  kodu  znaczące:  „Zatrzymajcie  wasz  statek, 
kapitan z papierami na okręt podwodny”. 
              ChociaŜ  odległość  dzieląca  „Rio  de  Janeiro”  od  „Orła”  nie  wynosiła  więcej  niŜ 
1200  metrów  i  flagi  kodu  musiały  być  na  statku  widoczne,  jednak  Niemcy  ani  myśleli 
słuchać rozkazu; wręcz przeciwnie, statek zwiększył szybkość i usiłował ujść. Ale wtedy i 
„Orzeł” ruszył całą mocą naprzód. Jego maksymalna szybkość, z górą 19 węzłów, znaczne 
przewyŜszała  moŜliwości  niemieckiego  statku,  na  którym  rychło  spostrzeŜono  bezcelo-
wość ucieczki. ToteŜ kiedy na rozkaz kapitana Grudzińskiego karabin maszynowy „Orła” 

background image

dał serię ostrzegawczą, początkowo tylko w kierunku statku, a później po jego burcie, ten 
zastopował. W tej samej chwili na reję rufowego masztu podciągnięta została chorągiewka 
oznaczająca, iŜ sygnał „Orła” został zrozumiany. Świadczył o tym równieŜ ruch na pokła-
dzie. Wkrótce na wodę została spuszczona łódź, do której zeszły dwie osoby: wioślarz i – 
jak się domyślano – kapitan statku z papierami. 
              Minęło kilka dalszych minut. Napędzana jedną parą wioseł łódź odpłynęła kilka-

dziesiąt  metrów  od  burty  statku, 
ale  później  jakby  stanęła  w  miej-
scu mimo ruchu wioseł. Na „Orle” 
zorientowano  się,  Ŝe  ruch  ten  jest 
tylko  pozorowany;  Niemcy  wi-
docznie  grali  na  zwłokę.  Docho-
dziła godzina 11:20, a sytuacja nie 
ulegała zmianie. „Orzeł” szczerzył 
paszczę  działa  (bezbronnego,  bo 
bez  zamka)  w  kierunku  stojącego 
w  odległości  około  siedmiu  kabli 
„Rio de Janeiro”, łódź kołysała się 
na falach, a jej wioślarz udawał, Ŝe 

wiosłuje. I wtedy, niemal równocześnie, na pomoście rozległy się trzy meldunki. 
             – Dwa kutry idą na nas od brzegów Norwegii! – zameldował sygnalista. 
              – W bardzo bliskiej odległości nadawany jest sygnał radiowy w niezrozumiałym 
kodzie – napłynął meldunek od radiotelegrafisty. 
              – SzybkobieŜna motorówka od brzegu – zameldował znowu sygnalista. 
              W  odpowiedzi  kapitan  Grudziński  daje  rozkaz  podniesienia  sygnału:  „Opuścić 
natychmiast statek, za pięć minut strzelam torpedę”. 
              Po  chwili  „Rio  de  Janeiro”  podnosi  sygnał,  Ŝe  zrozumiano,  ale  obraz  pozostaje 
niezmieniony. Na statku nie widać Ŝadnego ruchu, a łódź nadal kołysze się na falach. 
              Na  „Orle”  ostatnie  przygotowania.  Dowódca  wydaje  decyzję  odpalenia  na  razie 
tylko  jednej  torpedy.  Oficer  torpedowy  ppor.  Mokrski  melduje  gotowość.  Kapitan  Gru-
dziński  spogląda  na  zegarek  i  daje  rozkaz  wykonania  pierwszego  tempa,  to  jest  zalania 
odpowiedniego aparatu torpedowego wodą. Upływa jeszcze dłuŜsza chwila; tę małą zwło-
kę spowodowała zbliŜająca się motorówka, chciano bowiem, by przeszła ona linię strzału. 
Gdy to nastąpiło z ust dowódcy pada rozkaz: 
              –  Aparat  torpedowy  numer  dwa,  pal!  –  był  to  pierwszy  atak  torpedowy  „Orła”  i 
torpeda  chybiła,  o  co porucznik  Piasecki  i  podporucznik  Mokrski  mieli  później  do siebie 
wzajemne pretensje. Z kolei odpalono drugą torpedę. 
              Tym  razem  torpeda  była  celna  i  ze  śródokręcia  trafionego  statku  podniosły  się 
kłęby ognia, dymu i pary. Wywołało to natychmiastową reakcję na opustoszałym, zdawa-
łoby się, statku. Na pokładzie pojawiło się mrowie szarozielonych postaci, które poczęły w 
panice opuszczać statek, rzucając przy tym do wody tratwy,  koła ratunkowe, belki i inne 
przedmioty mające im ułatwić ratunek. 
              Statek  przechylił  się  nieco  na  burtę,  ziejąc  czarnym  dymiącym  wciąŜ  otworem, 
spowodowanym  detonacją  torpedy,  ale  najwyraźniej  nie  tonął.  Tymczasem  sygnalista 

zameldował  samolot  zbliŜający  się  od  lądu,  wobec  czego  dowódca  „Orła”  nacisnął  klak-
son  –  sygnał  zanurzenia.  Pomost  natychmiast  się  wyludnił,  kapitan  Grudziński  zamknął 
właz i okręt zanurzył się na głębokość peryskopową. 
              Teraz  dowódca  „Orła”  znów  stanął  przy  wizjerze  peryskopu.  Samolotu  nie  było 
juŜ widać, natomiast przy storpedowanym statku krąŜyła motorówka, do której dołączyły 
dwa kutry rybackie, i wspólnie wyławiały rozbitków. Następnie przewoziły ich na powrót 
do burt „Rio de Janeiro”, skąd wciągano ich na pokład. 
              –  Nie  ma  czasu  do  stracenia.  Trzeba  „Niemcowi”  zaaplikować  jeszcze  jedną 
torpedę – decyduje kapitan Grudziński i daje rozkaz przejścia w zanurzeniu po obwodzie 
koła, w którego środku znajdował się statek, na jego drugą stronę. 
              O  godzinie  13:15 odpalono  kolejną  torpedę.  O  tym,  jaki  był  skutek  jej  trafienia, 
opowiedział odbywający wówczas swój staŜ na „Orle” podchorąŜy mar. Eryk Sopoćko: 
 
              

Mija 10 sekund… 20… minuta. W następnym momencie słychać straszliwy huk przeni-

kający do wnętrza okrętu podwodnego. Wynik jest pewny. Znaleźliśmy cel po raz drugi. Wkrót-
ce mogę poznać rezultaty. Spieszę do kabiny nawigacyjnej. 

               

– Torpeda trafiła w to samo miejsce po drugiej stronie. Statek jest przebity na wylot – 

dowiaduję  się  od  oficera  torpedowego.    –  Niech  pan  przyjdzie  do  centrali.  Dowódca  pozwoli 
panu z pewnością zobaczyć. 

              

Nie potrzeba mi mówić dwa razy. 

               

– Chciałby pan spojrzeć przez peryskop, sądzę? – pyta mnie chwilę później dowódca. 

               

– Chciałem prosić, jeśli można. 

               

– Niech pan patrzy. A przy okazji, umie pan fotografować? 

               

–Tak jest, panie kapitanie. Robiłem zdjęcia około ośmiu lat – odpowiadam. 

              

– Świetnie! Może pan zrobić kilka moim aparatem. Obawiam się, że sam nie potrafię 

zbyt dobrze. 

               

Biorę aparat dowódcy i spoglądam przez peryskop. 

               

Co  za  widok!  „Rio  de  Janeiro”  jest  przełamany  na  dwie  części.  Dziób  jest  w  trakcie 

pogrążania  się… nie  ma  go.  Zniknął  pod  powierzchnią  i  tylko  rufa  sterczy,  jeszcze  wysoko  po-
nad wodą. Można widzieć śruby, ster… 

 
              Niestety,  zdjęcia  robione  przez  Sopoćkę  chyba  się  nie  udały,  a  moŜe  nie  zostały 
wywołane i podzieliły los kapitana Grudzińskiego i okrętu, w kaŜdym razie nigdy ich nie 
opublikowano.  Musimy  się  więc  zadowolić  dokonanym  przez  Sopoćkę  ostatnich  chwil 
statku.  Po  jego  zatonięciu  „Orzeł”  odpłynął,  kontynuując  jednak  patrol  w  wyznaczonym 
mu sektorze. 
              Zatopienie niemieckiego statku inwazyjnego przez polski okręt podwodny ujaw-
niło plany hitlerowskiej napaści na Norwegię, zwłaszcza Ŝe norweskie jednostki ratowni-
cze wyłowiły z wody po zatonięciu „Rio de Janeiro” kilkudziesięciu rozbitków noszących 
mundury wojskowe feldgrau. 
              Po dostarczeniu wyłowionych Ŝołnierzy do portowego miasteczka Lillesand miej-
scowy naczelnik policji natychmiast złoŜył meldunek dowództwu norweskiej marynarki w 
Oslo. I teraz dopiero rozegrała się niewiarygodna wprost farsa. Sztab marynarki skierował 
urzędnika policji do sztabu generalnego, ale i tam meldunek nie wywołał większego zain-

background image

teresowania.  Trudno  zrozumieć  niedowierzanie,  beztroskę  czy  lekkomyślność  (jeŜeli  nie 
był to objaw defetyzmu czy nawet zdrady!) generała, z którym rozmawiał naczelnik policji 
z Lillesand, na próŜno usiłując przekonać swego rozmówcę, Ŝe sprawa jest wielkiej wagi i 
Ŝ

e nie chodzi tu o zwykłych rozbitków ze zwykłego statku. 

              – Oni noszą wojskowe mundury – tłumaczył naczelnik. 
               – To samo robią wszyscy w Niemczech – brzmiała odpowiedź nieprzekonanego 
generała, po której odłoŜył on słuchawkę. 
              Naczelnik  policji  nie  dał  jednak  za  wygraną  i  –  pozostawiając  juŜ  w  spokoju 
władze  wojskowe  –  połączył  się  z  kolei  ze  swoją najwyŜszą  władzą,  a  mianowicie  mini-
sterstwem  sprawiedliwości.  W  odpowiedzi  otrzymał  nakaz  rozbrojenia  niemieckich  Ŝoł-
nierzy,  czego  na  szczęście  nie  potrzebował  czynić,  gdyŜ  rozbitkowie  –  których  liczba 
kilkanaście razy przewyŜszała stan personelu komisariatu policyjnego w Lillesand – byli i 
tak bezbronni. Ich cały sprzęt bojowy poszedł bowiem na dno razem ze statkiem. 
 

Napaść na Danię i Norwegię 

 
              ChociaŜ  wyratowani  pod  Lillesand  Ŝołnierze  niemieccy  zeznali,,  Ŝe  ich  statek 
szedł  do  Bergen  i  Ŝe  mieli  wziąć  udział  w  zajęciu  tej  waŜnej  bazy  wojennomorskiej,  i 
pomimo  Ŝe  oprócz  zatopienia  „Rio  de  Janeiro”  zaszły  tego  dnia  dwa  inne  wydarzenia  – 
przedstawione  juŜ  zatopienia  „Glowworma”  przez  zespół  niemieckich  okrętów  i  storpe-
dowanie  niemieckiego  zbiornikowca  „Posidonia”  przez  brytyjski  okręt  podwodny  „Tri-
dent” – wskazujące wyraźnie na obecność niemieckiej floty u brzegów Norwegii, ani rząd 
brytyjski, ani norweski nie wyciągnęły w porę odpowiednich wniosków. 
              Dopiero wieczorem rząd norweski – moŜe pod wpływem dodatkowych wiadomo-
ś

ci  otrzymanych  od  Anglików?  –  zaczął  zdawać  sobie  sprawę  z  powagi  sytuacji.  Zarzą-

dzono  mobilizację  9przy  czym  karty  powołania  miały  być  rozesłane  9  kwietnia,  z  dwu-
dniowym  terminem  stawienia  się  powołanych  rezerwistów!),  a  na  godzinę  przed  północą 
wydano  rozkaz  wygaszenia  wszystkich  świetlnych  oznaczeń  nawigacyjnych  u  wybrzeŜy 
norweskich  oraz  wprowadzono  zaciemnienie  w  całym  kraju.  Jednak  na  zorganizowanie 
skutecznego oporu zbrojnego było juŜ niestety za późno, bowiem około północy z 8 na 9 
kwietnia  niemieckie  zespoły  inwazyjne  zaczęły  zbliŜać  się  do  norweskich  fiordów  i  por-
tów, od Oslo po daleki Narvik. 
              Do  tego  samego  doszło  w  najwaŜniejszych  portach  Danii;  ponadto  niemieckie 
oddziały  zmotoryzowane  przekroczyły  granicę  między  Szlezwikiem  –  Holsztynem  a  Ju-
tlandią. 
 

„Nie strzelać, chyba w wypadku ataku” 

 
              Rząd duński został uprzedzony o zamierzonej inwazji pięć dni wcześniej, najcie-
kawsze  zaś  jest  to,  iŜ  informacja  pochodziła  od  zastępcy  szefa  Abwehry,  pułkownika 
Hansa Ostera. Za wiedzą, a nawet z inicjatywy admirała Canarisa, który uwaŜał operację 
„Weserübung”  za  czyste  szaleństwo  z  punktu  widzenia  militarnego,  a  za  niewybaczalny 
błąd  polityczny.  Oster  przekazał  tę  najbardziej  tajną  informację  dwom  zaufanym  cudzo-
ziemcom. Byli to: zaprzyjaźniony z Osterem attaché wojskowy  Holandii w Berlinie, puł-

kownik  G.  J.  Sas,  i  attaché  morski  Danii  komandor  porucznik  Fritz  Hammer  Kjølsen. 
Kommadndørkaptajn Kjølsen udał się natychmiast do Kopenhagi, aby ustnie powtórzyć tę 
wiadomość, która – zgodnie z Ŝyczeniem Ostera – została równieŜ przekazana do Oslo. 
              Obydwa rządy, duński i norweski, po prostu zlekcewaŜyły ostrzeŜenia. Co więcej, 
duńska  straŜ  graniczna  otrzymała  wyraźny  zakaz  podjęcia  jakichkolwiek  rowów  obron-
nych  (takich  np.  jak  postawienie  zasieków  czy  wykopanie  okopów)  –  w  obawie,  aby 
Niemcy nie poczytali tego za dowód nieufności, zwłaszcza wobec istniejącego od 31 maja 
poprzedniego  roku  duńsko  –  niemieckiego  paktu  o  nieagresji.  Inna  rzecz,  iŜ  Ŝadna  siła 
ludzka nie była wówczas w stanie przeszkodzić niemieckiej napaści na Danię i opanowa-
niu  tego  kraju.  Dlatego  teŜ  w  Kopenhadze  nie  chciano  stwarzać  Ŝadnych  zadraŜnień  ani 
ogłaszać zarządzeń, które przez Hitlera mogłyby być uznane za prowokację. W odróŜnie-
niu  od  Norwegii  –  oddzielonej  od  Niemiec  morzem,  na  którym  brytyjska  Royal  Navy 
zdecydowanie  górowała  nad  Kriegsmarine  –  Dania  była  bezpośrednio  wystawiona  na 
niemiecki  atak  wychodzący  ze  Szlezwiku  –  Holsztyna  i  dlatego  rząd  duński  mógł  tylko 
łudzić  się  nadzieją,  Ŝe  podobnie  jak  w  I  wojnie  światowej,  tak  i  teraz  neutralność  Danii 
zostanie uszanowana. 
              Złudzenia te podtrzymywano w Kopenhadze nawet wtedy, kiedy 7 kwietnia 1940 
roku  przeszły  przez  Wielki  Bełt  i  skierowały  się  na  północ  liczne  zespoły  niemieckich 
okrętów  wojennych,  o  czym  następnego  dnia  doniosły  duńskie  gazety/  TakŜe  i  wówczas 
nie  wydano  Ŝadnych  zarządzeń  alarmowych  dla  wojska  i  floty.  Nastąpiło  to  dopiero  9 
kwietnia o godzinie 4:00 rano, ale i wtedy rozkaz gotowości bojowej wydany przez szefa 
duńskiej marynarki wojennej, admirała Rechnitzera, głosił: 
              NIE STRZELAĆ, CHYBA W WYPADKU ATAKU. 
              Zgodnie  z  tym  rozkazem  okręty  spod  bandery  z  Daneborgiem  nie  oddały  ani 
jednego strzału, gdy wkrótce do najwaŜniejszych baz wojennych i portów Danii zawinęły 
niemieckie  grupy  inwazyjne,  aby  wysadzić  oddziały  Ŝołnierzy  w  ramach  operacji  rozcią-
gnięcia  „opieki”  Niemiec  nad  Danią  na  okres  wojny.  Nie  napotykając  na  opór  Niemcy 
równieŜ  nie  potrzebowali  strzelać.  Gdyby  natomiast  doszło  do  uŜycia  broni,  to  duńska 
flota  –  pancerniki  przybrzeŜne  „Niels  Juel”  i  „Peder  Skram”  (uzbrojone  kaŜdy  w  dwa 

działa 240 mm), dziewięć 
okrętów  podwodnych  i 
liczne 

torpedowce 

– 

mogłaby zatopić niejeden 
z  okrętów  czy  statków 
inwazyjnych.  Wiadomo 
bowiem,  Ŝe,  z  wyjątkiem 
grupy 

„Schleswiga 

– 

Holsteina”, 

pozostałe 

składały  się  z  samych 
małych, 

pomocniczych 

jednostek.  Ponadto  mo-
gły  być  równieŜ  zamino-

wane dojścia do niektórych duńskich baz, co zapewne spowodowałoby dalsze straty floty 
inwazyjnej. 

background image

              W rzeczywistości rozkaz admirała Rechnitzera znalazł całkowity posłuch, chociaŜ 
większość  jego  podwładnych  nie  zgadzała  się  z  poglądami  dowódcy  marynarki,  czemu 
zresztą później dali wyraz. Zupełnie niespodziewanie honor duńskiej floty uratował mały, 
posiadający właściwie jedynie symboliczne uzbrojenie (2 działka 20 mm), okręt hydrogra-
ficzny  „Freja”.  Jego  dowódca  wziął  na  pokład  Ŝołnierzy  z  garnizonu  w  Roskilde,  którzy 
równieŜ  protestowali  przeciwko  okupacji  ich  kraju,  i  przedarł  się  z  Helsingør  na  drugą 
stronę Sundu do szwedzkiego porty Hälsinborg. 
              A oto niemiecka relacja z rejsu do Kopenhagi. Zajął ją batalion piechoty przewie-
ziony  na  pomocniczym  stawiaczu  min „Hansestadt  Danzig”  (w  relacji nazywanym  trans-
portowcem), który wyruszył z Travemünde o północy z 7 na 8 kwietnia, aby po przebyciu 
trzech  Bełtów  (Fehmarnu,  Langelandzkiego  i  Wielkiego),  opłynąć  wodami  Kattegatu 
Zelandię  i  od  północy  dotrzeć  Sundem  do  Kopenhagi.  Niemiecki  Battalions  –  Komman-
deur
 opowiada: 
 
              

Godzinę  później  zatrzymał  nas  lodołamacz  „Stettin”.  Wywołany  przez  głośnik  nasz 

kapitan wyszedł na pokład. Krótko potem zjawił się dowódca lodołamacza. Ten oświadczył, że 
zauważono brytyjskie okręty podwodne w rejonie Kattegatu i Sundu, i że wraz z dwoma patro-
lowcami otrzymał rozkaz eskortowania nas. 

 
              Po krótkim studiowaniu mapy kapitan oświadczył dowódcy lodołamacza: 
 
              

–  Zamierzam  płynąć  wzdłuż  trzymilowej  granicy  duńskich  wód,  tak  aby  utrudnić 

ewentualny  atak  okrętu podwodnego  na  mój  okręt.  Pan  wraz  z dwoma  patrolowcami  winien 
pójść naprzód, aby ustalić wolną od lodu drogę i chronić nas przed wspomnianymi brytyjskimi 
okrętami  podwodnymi.  W  odległości  pięciu  mil  morskich  od  Fortu  Trekroner  (u  wejścia  do 
kopenhaskiego portu) zakotwiczy pan i zaczeka na nasze przybycie. 

              

Dowódca lodołamacza powrócił na swój statek i odpłynął. My również kontynuowali-

śmy  rejs.  O  świcie  nad  zimnymi  wodami  Bałtyku  ukazało  się  bezchmurne  niebieskie  niebo  i 
lekka bryza pomarszczyła powierzchnię morza. Chętnie bym pozwolił mym szczurom lądowym 
na pojawienie się na górze, aby mogli nacieszyć się taką podróżą, ale nie było to możliwe. Ani 
jeden  żołnierz  nie  mógł  być  widoczny  na  pokładzie.  Nikt  nie  mógł  zobaczyć  jaki  ładunek  jest 
przewożony  na  transportowcu,  gdyż  od  tego  zależało  powodzenie  naszego  planu.  Dlatego 
wbrew  osobistemu  przekonaniu  musiałem  dać  rozkaz:  –  Żaden  człowiek  nie  może  wyjść  na 
pokład. Pozamykać luki. – Jest to naturalna konieczność wynikająca z potajemnego charakteru 
okupacji.  Jota  w  jotę  podobną  technikę  zastosowano  w  Norwegii,  a  powtórzono  później  na 
węglowych barkach w porcie rotterdamskim. 

              

Wkrótce okazało się. Że moje środki ostrożności nie były zbędne. Około  godziny 10:00 

zobaczyliśmy  z  pomostu  dwa  duńskie  niszczyciele.,  które  nam  towarzyszyły  i  pilnowały  nas 
przez półtorej godziny, po czym zawróciły i zniknęły za horyzontem. Czy uważały, że jesteśmy 
nieszkodliwi?  Czy  wzbudziliśmy  podejrzenia?  Trudno  było  odgadnąć  i  mogliśmy  tylko  mieć 
nadzieję, że nie zaobserwowano niczego nadzwyczajnego. 

              

O godzinie 14:00 zwołałem w mesie oficerskiej odprawę mych podkomendnych. […] 

              

–  Führer  zarządził  okupację  Danii.  Zgodnie  z  rozkazem  dowódcy  dywizji  nasz  oddział 

będzie przetransportowany do Kopenhagi, gdzie ma przeprowadzić lądowanie i obsadzić cyta-
delę, aby zapewnić poparcie naszemu ministrowi pełnomocnemu.  […] 

              

–  A  teraz  daję  szczegółowe  instrukcje:  okupacja  ma  być  przeprowadzona  w  sposób 

pokojowy.  Wszelkie  rozmowy  z  Duńczykami  mają  być  krótkie  i  zdecydowane.  Duńska  obrona 
ma być złamana wszelkimi rozporządzalnymi siłami. Jeśli do tego dojdzie, opór zostanie prze-
zwyciężony  za  pomocą  eskadry  bombowców,  która  nadleci  nad  Kopenhagę  pół  godziny  po 
naszym wylądowaniu. 

              

Nad  ranem znów  udałem  się  na  pomost.  Wkrótce  na prawo  i  lewo  od  nas  zabłysnęły 

światła  latarni  morskiej.  Byliśmy  już  w  Sundzie,  gdzie  tylko  wąski  przesmyk  morski  oddziela 
wybrzeża  Danii  i  Szwecji.  Światła  ukazywały  się  w  regularnych  odstępach.  Nasza  pewność 
siebie wzrastała z każdą chwilą. Gdyby Duńczycy i Szwedzi mieli jakiekolwiek podejrzenie co do 
naszych intencji, z pewnością wygasiliby światła. 

              

Zbliżyliśmy  się  do  Helsingør,  w  ciągu  dwóch  godzin  winniśmy  dotrzeć  do  Kopenhagi. 

Kazałem obudzić naszych ludzi, a po śniadaniu dałem rozkaz: – Przygotować się do wyokręto-
wania. 

              

Wkrótce przybyliśmy w pobliże Fortu Trekroner. Tu winien czekać na nas lodołamacz. 

Wkrótce pokazał się przed nami. Zastopowaliśmy. Jego dowódca obwoływał nas przez mega-
fony i krzyknął: 
              –  Zasygnalizowałem,  aby  pilot  wprowadził  nas  do  portu,  ale  odmówił.  –  Była  to  zła 
wiadomość. Czyżby nabrali podejrzeń? Z obawą spoglądaliśmy na duński fiord. Miał już nas w 
zasięgu  swych  potężnych  reflektorów  i  mógł  nas  zatrzymać.  Jak  długo  będzie  jeszcze  trwało, 
zanim jego ciężkie działa poślą swe pozdrowienia w nasze nie opancerzone burty? Moglibyśmy 
sami spróbować oślepić duńskich kanonierów własnymi reflektorami, ale byłoby to bezsensow-
ne postępowanie. 

              

Nasze  obawy  były  coraz  większe.  Nawet  gdyby  duńskie  działa  nadal  milczały,  to  jak 

mamy  przejść  przez  pole  minowe  bez  pilota?  Czy  nie  byłoby  rozsądniej  zawrócić  i  lądować 
gdzieś  na  duńskim  wybrzeżu?  Ta  myśl  szybko  przyszła  i  szybko  przeszła.  To  nie  wchodziło  w 
rachubę. Otrzymane rozkazy mówiły: Oddział „G” musi wywalczyć lądowanie w Kopenhadze – i 
trzeba je wykonać bez względu na konsekwencje. W świetle duńskich reflektorów wywiesiliśmy 
banderę  niemieckiej  marynarki.  Później  dowiedzieliśmy  się,  że  to  nas  ocaliło.  Garnizon  Fortu 
Trekroner pomylił naszą banderę z duńską i dlatego nie otworzył ognia. 

              

Dowódca  lodołamacza  otrzymał  rozkaz  wejścia  do  portu  i  przycumowania  przy  słyn-

nym  nabrzeżu  Langelinie  –  miejscu  cumowania  wielu  znanych  liniowców  pasażerskich.  Jego 
śruby zaczęły się obracać. Lodołamacz ruszył, a my pozostaliśmy za nim. Fort Trekroner milczał 
nadal, w odróżnieniu od norweskich fortów w Oslofjordzie. Wkrótce pozostał za nami. Sylwetka 
duńskiej stolicy stawała się coraz wyraźniejsza. Langelinie rosło w oczach, lecz równocześnie z 
przeciwnej  strony  portu  ukazały  się,  spowite  poranną  mgłą,  zarysy  duńskiego  okrętu.  Jego 
ciężkie działa, wznoszące się groźnie ku nam, również milczały. Przed nami stał przycumowany 
lodołamacz. Kilka minut później, o godzinie 5:20, my również, po kilku manewrach, przybiliśmy 
do  nabrzeża.  Przerzucono  trapy,  zaczęło  się  wyokrętowywanie  wojska.  Najtrudniejsza  część 
zadania została wykonana. Teraz byliśmy pewni, że Kopenhaga jest nasza. 

 

background image

              Jak  wynika  z  powyŜszej  relacji  transportowiec  mógł  być  trzykrotnie  bez  trudu 
zatrzymany: raz przez duńskie torpedowce, drugi raz przez Fort Trekroner, a trzeci – przez 
stojący w  kopenhaskim porcie pancernik obrony wybrzeŜa. Zatrzymany – to za mało po-
wiedziane,  gdyŜ  zarówno  duńskie  okręty,  jak  i  potęŜne  działa  forteczne  mogły  zniszczyć 
niemiecki  transportowiec  i  posłać  go  na  dno  wraz  z  całym  batalionem  wojska.  Jak  juŜ 
jednak  wspomniano,  duńskie  władze  zrezygnowały  ze  stawiania  zbrojnego  oporu,  z  góry 
nie  widząc  Ŝadnych  szans  skutecznej  obrony,  równocześnie  zaś  obawiając  się  kroków 
odwetowych ze strony Niemców. 
              Podobnie było w innych portach. Jedynie oddziały graniczne oraz Ŝołnierze kró-
lewskiej gwardii w zamku Amalienborg w centrum Kopenhagi stawiali opór napastnikom. 
Krótkotrwałe te działania zostały jednak przerwane po przyjęciu przez rząd duński warun-
ków  ultimatum  przedłoŜonego  przez  niemieckiego  ambasadora  w  Kopenhadze,  Renthe  – 
Finka. 
 

Forsowanie Oslofjordu 

 
              Tej  nocy  widoczność nie  była  najlepsza  i  stojący  na  oku  marynarz  z  załogi  nor-
weskiego patrolowca „Pol III” dobrze wytęŜał wzrok, usiłując przeniknąć ciemności panu-
jące nad u wejścia do Oslofjordu. Na domiar złego nad wodą unosiła się – niezbyt zresztą 
gęsta – mgła, i nic dziwnego, Ŝe w tych warunkach nie sposób było poczynić obserwacji 
na  większą  odległość.  Dlatego  teŜ  obserwator  patrolowca  zauwaŜył  ciemne  sylwetki  nie-
znanych okrętów wojennych dopiero wtedy, kiedy te znajdowały się juŜ niedaleko. 
              Na  podniesiony  alarm  natychmiast  zjawił  się  na  pomoście  kapitan  patrolowca, 
Welding Olsen, i w oka mgnieniu właściwie ocenił sytuację. Tajemnicze okręty były po-
dobne – o  ile  w  ciemnościach  i  mgle  moŜna  było  dokonać  właściwego  rozpoznania  –  do 
niszczycieli,  i  Olsen  doskonale  zdawał  sobie  sprawę  z  tego,  Ŝe  nie  mogły  to  być  okręty 
norweskie.  ChociaŜ  powołany  do  słuŜby  wojskowej  z  rezerwy,  kapitan  patrolowca  znał 
sylwetki  jednostek  floty  norweskiej  i  wiedział,  Ŝe  duŜe  torpedowce  typu  „Sleipner”  są 
jednokominowe, gdy tymczasem napotkane okręty miały po dwa kominy. Dwukominowe 
były jednak równieŜ szwedzkie niszczyciele, a ich obecność w tej części Skagerraku była-
by  zupełnie  usprawiedliwiona,  jako  Ŝe  południowo  –  wschodnią  część  wejścia  do 
Oslofjordu  stanowiło  wybrzeŜe  Szwecji.  Dlatego  teŜ  Olsen  postanowił  upewnić  się,  jaka 
jest przynaleŜność państwowa obcych okrętów i wydał rozkaz: 
              – Oświetlić okręty reflektorem! 
              Biały snop światła przenika ciemności i pada na jeden z tajemniczych niszczycie-
li.  Na jego  burcie  nie  widać  ani  znaków  rozpoznawczych,  ani cyfr,  a  przecieŜ  szwedzkie 
niszczyciele są ponumerowane. Na okręcie nie ma tez bandery. 
              – Oświetlić drugi okręt! – rozkazuje Olsen. 
              Rezultat jest  podobny,  a  co  gorsze –  w  oddali  widać dalsze  okręty.  Olsen  posta-
nawia więc nadać sygnał świetlny: 
              – Podajcie wasze znaki rozpoznawcze! 
              Odpowiedzi nie ma, więc kapitan patrolowca daje obsłudze działa rozkaz: 

              – Oddać strzał ostrzegawczy! – a radiotelegrafiście poleca nadawanie radiogramu: 
„Mówi  Pol  III.  Obce  okręty  wojenne  weszły  do  Oslofjordu.  Mówi  Pol  III.  Obce  okręty 
weszły do Oslofjordu”. 
              Z  działka  umieszczonego  na  dziobie  patrolowca  pada  strzał  –  pierwszy  strzał 
oddany przez Norwegów w obronie przed hitlerowską inwazją, chociaŜ nikt z załogi okrę-
ciku  nie  uświadamia  sobie  jeszcze  tego,  Ŝe  właśnie  maleńki  „Pol  III”  pierwszy  przeciw-
stawił się brutalnej napaści na ich kraj. 
              Tym  razem  odpowiedź  tajemniczych  intruzów  jest  błyskawiczna:  ulewa  Ŝelaza 
zasypuje  pokład  i  nadbudówki  patrolowca.  Ogień  otwierają  równieŜ  inne,  teraz  dopiero 
nadpływające  jednostki  nieprzyjacielskie,  i  w  kilku  chwilach  „Pol  III”  –  mały,  214  –  to-
nowy  eks  –  wielorybniczy  statek  łowczy,  uzbrojony  w  jedno działko  i  szumnie  nazwany 
patrolowcem  –  przemienia  się  w  płonący  wrak.  Ale  o  dziwo!  Działko  na  jego  dziobie 
jeszcze strzela, a maszyna pracuje i kapitan Olsen kieruje swój okręcik wprost na najbliŜ-
szego z wrogów. Odległość jest juŜ coraz mniejsza, a choć ogień broni maszynowej kon-
centruje się na pomoście nawigacyjnym patrolowca, ten płynie dalej. Pada cięŜko raniony 
Olsen, ale „Pol III” się nie zatrzymuje. Jeszcze chwila – i uderza dziobem w burtę nieprzy-
jacielskiego okrętu. 
              Następuje  silne  zderzenie,  wstrząs  targa  obu jednostkami,  po  czym  „Pol  III”  od-
rywa się od burty niszczyciela i zaczyna tonąć. Norwescy marynarze – ci, którzy przeŜyli 
krótkie,  ale  straszliwe  ostrzeliwanie  patrolowca  –  opuszczają  pokład.  Któryś  z  nich  chce 
ratować umierającego kapitana, ale ten odmawia przyjęcia pomocy. 
              – Jeśli wrócicie pomyślnie do domu, powiedzcie… – i kapitan Olsen, pierwszy z 
bohaterskich  obrońców  Norwegii,  którzy  nie  zawahali  się  stawić  czoła  potęŜnej  nawale 
nieprzyjacielskiej, umiera. 
 
              Główną  rolę  w  przeprowadzenie  norweskiej  inwazji  –  według  zaakceptowanego 
przez Hitlera planu operacji „Weserübung” – odegrać miały zespoły okrętów wojennych z 
zaokrętowanymi  oddziałami  piechoty.  Najsilniejsze  z  nich  przeznaczono  do  zajęcia  waŜ-
nych  punktów  strategicznych:  przeładunkowego  portu  rudy  szwedzkiej,  Narviku,  oraz 
portów  i  baz  Trondheim,  Bergen,  Stavanger  i  Kristiansand,  a  przede  wszystkim  stolicy 
Norwegii Oslo oraz pobliskiej bazy marynarki w Horten. 
              W  skład  zespołu  przeznaczonego  do  sforsowania  Oslofjordu  wchodziły:  dwa 
cięŜkie  krąŜowniki  „Blücher”  i  „Lützow”  (do  niedawna  pancernik  kieszonkowy  „Deut-

schland”), 

lekki 

krąŜownik 

„Em-

den”, 

torpedowce 

„Möwe”,  „Kondor” 

„Albatros”, 

flotylla 

kutrów 

trałowych, złoŜona z 
ośmiu 

jednostek 

typu  „R  –  17”,  oraz 
dwa 

pomocnicze 

trałowce  (eks  –  wielorybnicze  statki  łowcze).  Dowódcą  zespołu  na  okręcie  flagowym 

background image

„Blücher” został kontradmirał Oskar Kummetz, a na port wyjściowy wyznaczono Świno-
ujście.  Tam  odbyło  się  zaokrętowanie  oddziałów  ze  163  dywizji  piechoty,  dowodzonej 
przez generała – majora Engelbrechta, po czym okręty, kutry i dwa pomocnicze trałowce 
w  dniu  6  kwietnia,  a  „Blücher”,  „Emden”  i  torpedowce  następnego  dnia  rano  –  opuściły 
port.  Około północy  do  krąŜowników  dołączył  w  Zatoce  Kilońskiej  „Lützow”,  który  we-
dług  pierwotnego  planu  miał  wchodzić  w  skład  grupy  bojowej  przeznaczonej  do  zajęcia 
poru  Trondheim,  i  okręty  ruszyły  szykiem  liniowym  –  „Blücher”,  „Lützow”,  „Emden”  i 
torpedowce  –  na  północ.  Droga  prowadziła  przez  Bełt  Langelandzki  i  Wielki  Bełt,  a  na-
stępnie przez Kattegat i Skagerrak. 
              Rejs  przebiegał  przy  dobrej  pogodzie  i  spokojnym  morzu,  toteŜ  zarówno  przed, 
jak  i  po  południu  przeprowadzano  zajęcia,  w  czasie  których  Ŝołnierze  ćwiczyli  próbne 
alarmy,  zbiórki  na  pokładzie  i  róŜne  próby  przygotowawcze  do  sprawnego  opuszczania 
okrętu.  Dotychczasowy  pomyślny  przebieg  rejsu  uległ  pewnemu  zakłóceniu  o  godzinie 
19:00,  kiedy  na  „Blücherze”  podniesiono  prawdziwy  alarm.  Obserwatorzy  zauwaŜyli 
ś

lady torped wystrzelonych do krąŜownika przez nie wykryty okręt podwodny. Na szczę-

ś

cie  dla  załogi  „Blüchera”  i  wiezionych  Ŝołnierzy  ostrzeŜenie  przyszło  w  porę  i  okręt 

zdołał wyminąć torpedy. 
              Około północy zespół połączył się z idącą przodem 1 flotylla kutrów trałowych, a 
krótko  potem  –  u  wejścia  do  Oslofjordu  –  doszło  do  spotkania  z  patrolowcem  „Pol  III”, 
który  teŜ  zgodnie  z  wydanym  przez  Raedera  rozkazem  działania:  „Wszelki  opór  ma  być 
bez litości złamany! – został w kilkudziesięciu sekundach posłany na dno. 
              Zniszczenie  maleńkiego  patrolowca  trwało  tak  krótko,  Ŝe  okręty  grupy  bojowej 
wcale się nie zatrzymywały i kontynuowały marsz w głąb fiordu. Teraz jednak wyłaniały 
się  powaŜniejsze  trudności  i  przeszkody.  Przede  wszystkim  na  otrzymany  z  Oslo  rozkaz 
zostały wygaszone lampy wszystkich latarń morskich i inne świetlne oznakowania po obu 
brzegach  fiordu,  co  zmusiło  okręty  niemieckie  do  zmniejszenia  szybkości  do  7  węzłów. 
To zwolnienie tempa marszu mogło jednak mieć fatalne następstwa dla napastników, gdyŜ 
u  wejścia  do  fiordu  znajdowały  się  dwie  wysepki  –  Rauöy  i  Bolaerne  –  a  na  nich  silne 
baterie  artyleryjskie,  zdolne  do  zadania  Niemcom  znacznych  szkód  i  strat.  Niestety,  ich 
dowódcom zabrakło ducha i determinacji kapitana Olsena, gdyŜ ograniczyli się do oświe-
tlenia zbliŜających się okrętów oraz oddania kilku strzałów ostrzegawczych. Napastnikom 
dopisało  zresztą  szczęście,  poniewaŜ  w  tym  właśnie  czasie  mgła  zgęstniała  i  zasłoniła 
eskadrę Kummetza przed oczyma norweskich artylerzystów. 
              W ten sposób niemieckie okręty przeszły niebezpieczne miejsce nie wdając się w 
wymianę  strzałów  z  norweskimi  bateriami.  Po  minięciu  wysepek  Kummetz  zatrzymał  na 
pół  godziny  krąŜownik  i  kazał  podejść  do  burt  „Blüchera”  i  „Emdena”  czterem  kutrom 
trałowym,  na  które  przeokrętowano  180  Ŝołnierzy  z  pełnym  uzbrojeniem.  Potem  grupa 
bojowa ruszyła dalej, wspomniane zaś kutry podeszły do Rauöy I Bolaerne od północnej, 
nie  bronionej  strony,  i  wysadziły  na  ląd  Ŝołnierzy,  którzy  mieli  zlikwidować  norweski 
opór. Ostatecznie zadanie to zostało wykonane tylko częściowo, gdyŜ mały  garnizon Bo-
laerne  stawiał  tak  zaciekły  opór,  Ŝe  Niemcy  musieli  się  z  wysepki  wycofać  i  dopiero  na-
stępnego dnia podjęli na nowo próbę jej zdobycia.  Tyma razem akcja została przeprowa-
dzona przy uŜyciu większych sił i ostatecznie wieczorem garnizon Bolaerne skapitulował. 

              Tymczasem Kummetz  o godzinie 3:00 nad ranem oddetaszował od swych głów-
nych  sił  mały  podzespół,  złoŜony  z  torpedowców  „Kondor”  i  ‘Albatros”,  dwóch  kutrów 
trałowych i jednego pomocniczego trałowca, z zadaniem zaatakowania i opanowania bazy 
wojennomorskiej  Horten, połoŜonej  na  zachodnim  brzegu  fiordu,  sam  zaś podąŜył  z  krą-
Ŝ

ownikami i czterema pozostałymi okrętami w dalszą drogę w głąb fiordu. 

              W bazie Horten znajdowało się kilka okrętów, ale tylko dwa z nich, stawiacz min 

(a  zarazem  okręt  szkolny)  „Olaf 
Tryggvason”  i  najnowszy  trało-
wiec  „Otra”,  były  w  pełnej  goto-
wości  bojowej.  Dwa  starsze  pan-
cerniki  obrony  wybrzeŜa  „Tor-
denskjöld”  i  „Harald  Haarfagre” 
zostały  przed  kilku  miesiącami 
odstawione  do  rezerwy  i  ich 
potęŜne działa 210 mm nie mogły 
teraz  wziąć  udziału  w  obronie 
bazy.  Zresztą  i  bez  nich  garnizon 
Horten  mógł  się  nie  obawiać 

zbliŜających  się  na  torpedowcach  i  kutrach  340  niemieckich  Ŝołnierzy,  gdyŜ  liczebnie 
przewyŜszał  napastników  blisko  czterokrotnie.  Niestety,  dowódcy  bazy  równieŜ  zabrakło 
ducha  i  odporności  nerwowej,  i  dlatego  tak  łatwo  skapitulował,  kiedy  dowódca  oddziału 
wyokrętowanego w porcie z kutra „R – 17” zaŜądał poddania bazy, groŜąc zbombardowa-
niem miasta przez niemieckie lotnictwo. 
              Był to całkowity bluff, gdyŜ 60 wyokrętowanych z „R – 17” ludzi, którzy wyko-
rzystując  zaskoczenie  zdołali  opanować  w  mieście  dogodnie  usytuowany  dom  prefekta 
policji, nie miało łączności ani z wyokrętowanym w innym miejscu oddziałem z kutra „R 
– 27”, ani z resztą sił rzuconych do akcji w Horten, nie mówiąc juŜ o łączności z eskadrą 
Kummetza.  „R  –  17”  został  w trakcie  przybijania  do  mola  portu  handlowego  wzięty  pod 
ostrzał  przez  „Olafa  Tryggvasona”  (który  zamierzał  właśnie  opuścić  basen  po  pobraniu 
paliwa) i po kilku trafieniach zatonął wraz z cięŜką bronią maszynową wyokrętowanego w 
pośpiechu oddziału. Potem norweski okręt odbił od nabrzeŜa i otworzył ogień do zbliŜają-
cych się do portu torpedowców. Celnie ostrzelane musiały one zrezygnować ze sforsowa-
nia wejścia do poru, zwłaszcza Ŝe „Albatros” odniósł powaŜne uszkodzenia. 
              Tak więc „Olaf Tryggvason” zwycięsko stawił czoła zespołowi rzuconemu prze-
ciwko bazie Horten. Niestety, jego dowódca, komandor Tryggve Briseid, nie mógł zebrać 
owoców swego zwycięstwa. Nad ranem bowiem, kiedy sytuacja w porcie była opanowa-
na,  a  niemieckie  torpedowce  odpłynęły  na  bezpieczną  odległość,  nadeszła  hiobowa  wia-
domość  o  kapitulacji  admirała  dowodzącego  bazą  i  arsenałem  Horten,  który  nie  dość  Ŝe 
sam  kapitulował  z  garnizonem  arsenału,  ale  rozkazem  poddania  się  objął  teŜ  podległe 
sobie okręty. W tej sytuacji Briseidowi nie pozostało do zrobienia nic innego, jak wydanie 
rozkazu  zatopienia  swego  okrętu.  Załoga  przeszła  więc  do  szalup,  po  czym  otworzono 
zawory denne i nie zwycięŜonym przez wroga „Olaf Tryggvason” pogrąŜył się w falach i 
osiadł na dnie. 
 

background image

„Hallo, Andersen, nie spudłuj!” 

 
              JuŜ od kilku godzin pułkownik Ericsen i podlegli mu Ŝołnierze twierdzy Oscars-
borg  słyszeli  odgłosy  strzelaniny,  dochodzące  z  południowej  części  fiordu,  i  doskonale 
zdawali sobie sprawę z tego, Ŝe nieprzyjacielskie okręty podąŜają w kierunku Oslo. Cho-
ciaŜ  ani  radiogram  zadany  z  patrolowca  „Pol  III”,  ani  ostrzeŜenie  przekazane  przez  do-
wódców baterii na wyspach Rauöy I Bolaerne nie precyzowały narodowości nie zidentyfi-
kowanych  okrętów,  to jednak  ani jeden  z  obrońców  Oscarsborga  nie  wątpił,  Ŝe  napastni-
kami są Niemcy. Pułkownik Ericsen nie posiadał się więc ze zdumienia, kiedy sztab gene-
ralny w Oslo na jego relację o pojawieniu się nieprzyjacielskich okrętów zaprzeczył, jako-
by inwazja była w toku. Nie bacząc jednak na to zaprzeczenie postanowił przyjąć intruzów 
tak, jak na to zasługiwali. 
              Obsady artyleryjskich i torpedowych baterii usytuowanych w rejonie Oscarsborga 
były  gotowe  kaŜdej  chwili  odpalić  śmiercionośne  pociski.  Ponadto  Ericsen,  ostrzeŜony 
przez  swych  kolegów  z  Rauöy  i  Bolaerne,  Ŝe  gdy  oświetlono  reflektorami  nadpływające 
okręty, te natychmiast oślepiły  ich światłem swoich nadzwyczaj potęŜnych reflektorów – 
postanowił  przygotować  przybyszom  podobną  niespodziankę.  Aby  uniknąć  oślepienia 
własnych  artylerzystów,  kazał  spiesznie  zainstalować  silną  baterie  reflektorów  na  połu-
dniowej  wysepce  Kaholm,  w  miejscu  dość  odległym  od  usytuowanej  tamŜe  artylerii,  na-

tomiast 

reflektory 

Oscarsborga  i  innych 
fortów  miały  być  uŜyte 
tylko w razie konieczno-
ś

ci, na specjalny rozkaz. 

              O  godzinie 4:00 
nad  ranem  znowu  rozle-

gły się strzały w dole fiordu, przy czym tym razem odgłosy dochodziły ze znacznie mniej-
szej  niŜ  poprzednio  odległości.  To  „Olaf  Tryggvason”,  jak  się  później  okazało,  bronił 
dostępu do bazy Horten, a kanonada, która się tam wywiązała, trwała niemal do świtu. 
              Szarzało juŜ, kiedy obsady skierowanych w dół fiordu potęŜnych dwóch dział 280 
mm  dojrzały  zbliŜającą  się  kolumnę  okrętów.  Szły  one  szykiem  liniowym,  jeden  za  dru-
gim. Prowadził potęŜny jednokominowe okręt o wielkim, silnie rozczłonkowanym pomo-
ś

cie; za nim szedł inny, podobnie wyglądający kolos. Okręty szły prosto na cieśninę Dröb-

ak,  musiały  więc  przedefilować  przed  lufami  dział  Oscarsborga,  zanim  nie  zakryje  ich 
południowa wysepka Kaholm. 
              Kiedy odległość czołowego okrętu od dział Oscarsborga wynosiła juŜ tylko około 
600 metrów, z brzegu wysepki Kaholm padł snop światła na dziób krąŜownika – zastępca 
dowódcy  „Blüchera  zanotował  godzinę  5:18  –  omiótł  go  do  rufy  i  cofnął  się,  po  czym 
zgasł. Niespełna minutę później pułkownik Ericsen dał rozkaz: 
              – Bateria, ognia! 
              Huknęły obydwa stare, ale dobrze utrzymane działa, wybudowane przez zakłady 
Kruppa blisko pół wieku wcześniej i – jak na ironię – nazwane „Aron” i „MojŜesz”. Jeden 
300 kg waŜący pocisk trafia w nadbudówkę pomostu, wybijając do nogi obsadę głównego 
stanowiska  dowodzenia  artylerii  przeciwlotniczej.  Drugi  rozbija  połoŜony  w  śródokręciu 

hangar dla wodnosamolotu, który natychmiast staje w ogniu i niczym płonąca pochodnia 
będzie odtąd oświetlać „Blüchera”, co teŜ stało się pośrednio przyczyną jego zguby. Krą-
Ŝ

ownik  odpowiada  wprawdzie  całą  swoją  artylerią  cięŜką,  lekką  i  przeciwlotniczą,  ale 

niemieccy artylerzyści nie mogą na razie ustalić stanowisk przeciwnika i strzelają na śle-
po,  podczas  gdy  na  krą-
Ŝ

ownik pociski padają teraz 

ze wszystkich stron. 
              Trzeba  tu  moŜe 
poświęcić  parę  słów  topo-
grafii  terenu,  w  którym 
rozegrać się miała ta pierw-
sza  i  ostatnia  akcja  bojowa 
„Blüchera”. Prowadzący do 
Oslo od Kattegatu fiord ma 
ponad  55  mil  długości,  a  u 
wejścia 10 do 20 mil szero-
kości;  jednakŜe  odcinek  na 
północ  od  Horten,  to  zna-
czy  drogę  właśnie  co  prze-
bytą  przez  niemiecką  eska-
drę,  stanowi  wąziutkie  na 
około  pół  mili  gardło,  u 
jego zaś północnego wylotu 
leŜy  Oscarsholmen.  Jest  to 
podłuŜna wysepka, okolona 
kilkunastu  mniejszymi  i 
zupełnie  maleńkimi  wysep-
kami,  wokół  której  fiord 
rozwidla  się  na  dwa  przej-
ś

cia:  wschodnie,  od  małej 

miejscowości  połoŜonej  na 
wschodnim 

wybrzeŜu 

zwane cieśniną Dröbak, i Kanał Zachodni – dalej zaś łączy się ponownie w jedną odnogę 
prowadzącą  do  samej  stolicy  Norwegii.  Jak  z  tego  wynika,  Oscarsholmen  jest  bardzo 
waŜnym punktem strategicznym broniącym dojścia do Oslo, nic teŜ dziwnego, Ŝe rejon ten 
został przez Norwegów odpowiednio ufortyfikowany. 
              Głównym  elementem  tego  rejonu obronnego jest  twierdza  Oscarsborg,  połoŜona 
na południowym cyplu Oscarsholmen, panująca swymi 280 mm działami – wspomniany-
mi „Aronem” i „MojŜeszem” – nad rozwidleniem fiordu. Działa to zostały jednak zainsta-
lowane  w  nieobrotowych  wieŜach,  i  dlatego  obronę  obu  dojść  do  Oslo  trzeba  było 
wzmocnić innymi bateriami. Usytuowano je w Dröbak, na górze dominującej nad fiordem, 
w postaci dwudziałowej baterii 150 mm, oraz leŜącej u wejścia do cieśniny Dröbak połu-
dniowej  wysepce  Kaholm,  w  postaci  wbudowanej  w  skałę  i  doskonale  zamaskowanej 
dwururowej wyrzutni torpedowej. KaŜdy okręt, który zdołał wpłynąć do cieśniny pomimo 

background image

ognia  artyleryjskiego  baterii  Oscarsborga  i  Dröbak,  musiał  przedefilować  prostopadle  do 
tej wyrzutni, a rezultat tego dla okrętu nieprzyjacielskiego musiał być katastrofalny. 
              Spotkało  to  równieŜ  „Blüchera”.  Kiedy  krąŜownik  znalazł  się  poza  zasięgiem 
„Arona”  i  „MojŜesza”,  przestały  mu  grozić  potęŜne  pociski  mogące  zniszczyć  i  zatopić 
okręt,  jednak  nadal  trafiały  weń  salwy  sto  pięćdziesiątek,  walące  z  góry  Dröbak.  Ostrzał 
ten  trwał  równieŜ  tylko  kilka  minut,  ale  w  tym  krótkim  czasie  trafiło  „Blüchera”  co  naj-
mniej  dwadzieścia  pocisków,  które  w  większości  detonowały  w  śródokręciu.  Potem  krą-
Ŝ

ownik wyszedł spod ostrzału tej, równieŜ nieruchomej baterii i wpłynął w cieśninę Drö-

bak. Norweskie działa nie strzelały juŜ do niego, tylko otworzyły ogień do następnego w 
szyku „Lützowa”, toteŜ dowódca „Blüchera” wydał rozkaz: 
              – Wstrzymać ogień!. 
              Artyleria  „Blüchera”  przestała  ostrzeliwać  niewidzialnych  właściwie  przeciwni-
ków, a na okręcie ze wzmoŜoną energią usuwano szkody powstałe podczas krótkotrwałe-
go  boju.  I  właśnie  wtedy,  kiedy  zarówno  załoga  krąŜownika,  jak  i  znajdujący  się  na  nim 
Ŝ

ołnierze  zajęci  byli  walką  z  szalejącym  na  okręcie  poŜarem,  nastąpił  kolejny,  najgorszy 

ze wszystkich cios. To dowódca zamaskowanej wyrzutni, kapitan Andersen – uprzedzony 
przez  pułkownika  Ericsena  słowami,  które  ponoć  brzmiały:  –  Hallo,  Andersen,  uwaŜaj! 
Zaraz wpłynie Ci pod lufy tłusty kąsek, ale nie spudłuj! – kazał odpalić dwie torpedy. Po 
chwili eksplodowały one poniŜej linii wodnej lewej burty krąŜownika. 
              Wybuch  torped  ostatecznie  przesądził  los  okrętu.  W  panującym  zamęcie  pobi-
tewnym, walcząc z szalejącym w śródokręciu poŜarem, powodującym co chwila wybuchy 
pocisków  artyleryjskich,  granatów  oraz  skrzynek  z  amunicją,  niełatwo  było  zorientować 
się, co zaszło. Na ogół kaŜdy przypuszczał, Ŝe „Blücher” wszedł na miny. Jeden z Ŝołnie-
rzy w relacji swej napisał: 
 

              Nowa  detonacja,  następna,  raz  słabsza,  raz  bardzo  silna.  „Blücher”  wyraźnie  drży.  Z 
oddali  dochodzący  huk  milknie.  Widocznie  nieprzyjacielska  bateria  już  nie  strzela.  Została 
unieszkodliwiona. 

              

Ale  „Blücher”  także  musi  być  silnie  trafiony.  Przez  minę?  Przez  torpedę?  Tego  nie 

wiemy, wiemy tylko, że „Blücher” wywalczył sobie przejście. 

              

Teraz jednak okręt przechyla się powoli na bok i nie wyprostowuje się. 

 

              Zastępca  dowódcy  „Blüchera”,  komandor  Heymann,  w  swym  znacznie  później 
opracowanym  sprawozdaniu  mającym  stanowić  podstawę  dla  biura  historycznego 
Kriegsmarine, napisał, co następuje: 
 
              

W  tym  momencie  dały  się  odczuć  dwa  krótko  po  sobie  następujące  silne  wstrząsy 

okrętu, o których początkowo sądziłem, że zostały spowodowane wejściem na zaporę minową, 
zaznaczoną  na  będących  do  naszej  dyspozycji  mapach.  Dopiero  później  ustalono,  że  były  to 
dwa trafienia torpedami, pochodzącymi ze znajdującej się na wyspie Kaholm, wbudowanej w 
skałę, lądowej wyrzutni torpedowej. 

 

              RównieŜ  i  adiutant  okrętu,  korvettenkapitän  Kurt  Zoepffel  w  pierwszej  chwili 
wybuchy  przypisał  minom,  a  dopiero  później  dowiedział  się,  Ŝe  nie  one  były  tego  przy-
czyną: 
 
              

Dwa  głuche  wstrząsy  przejęły  nas  na  pomoście  strachem.  Miny?  Torpedy?  Okręt 

otrzymał lekki przechył na lewą burtę. Maszyny przestały działać. Powoli dryfuje nas dalej na 
północ. 

              

Co się stało? Z najbliższej odległości, najwyżej z 400 metrów, z niewiarygodnie dobrze 

zamaskowanej, wbudowanej w stromej skale wyrzutni zostały odpalone na przechodzący okręt 
dwie torpedy. Nie mogły one nie trafić celu. Były to wprawdzie – jak mogliśmy później stwier-
dzić  podczas  pobytu  w  twierdzy  –  zupełnie  przestarzałe  modele,  ale  wykonywały  całkowicie 
swą powinność i zadały dumnemu okrętowi śmiertelne rany. Przez wielkie wyrwy od detonacji 
woda  wdarła  się  strumieniami  do  okrętu,  zmuszając  nas  do  opuszczenia  trafionych  pomiesz-
czeń. 

 
              „Blücher” przeszedł wprawdzie najgorszy odcinek fiordu – gdzie działa i wyrzut-
nie  torpedowe  mogły  go  zniszczyć  lub  przynajmniej  uniemoŜliwić  przejście  –  i  z  wolna 
dryfował naprzód, ale jego chwile były juŜ policzone. Ten najnowszy z wielkich okrętów 
Kriegsmarine  był  juŜ  właściwie  wrakiem,  unoszącym  się  jeszcze  na  wodzie,  ale  coraz 
bardziej chylącym się na burtę. Do jego kadłuba wlały się tysiące ton wody, a w śródokrę-
ciu szalał coraz silniejszy poŜar. I nie było takiej mocy, która by mogła ogień ten ugasić i 

uratować  okręt,  chociaŜ  załodze 
krąŜownika  i  wspomagającym 
ją  Ŝołnierzom  przez  dłuŜszy 
czas  wydawało  się,  iŜ  zdołają 
tego  dokonać.  Dopiero  kiedy  o 
godzinie 

6:30 

eksplodowała 

komora  amunicyjna  pocisków 
105  mm,  dowódca  „Blüchera” 
rozpoczął  przygotowania  do 
opuszczenia okrętu. 
              Agonia 

„Blüchera” 

trwała zresztą całe dwie godziny, a dryf zniósł go w tym czasie w górę cieśniny, w pobliŜe 
wysepki Askholmene. Tam prąd obrócił bezwolny okręt w poprzek cieśniny, tak Ŝe odle-
głość  rufy  od  wysepki  wynosiła  około  300  metrów,  a  dziobu  od  lądu  stałego  o  połowę 
więcej.  Szalejący  w  śródokręciu  ogień  podzielił  okręt  na  dwie,  nie  mające  ze  sobą  połą-
czenia części, i w tej sytuacji ludzie z rufy ratowali się płynąc do wyspy, z dziobu zaś na 
ląd  stały.  Szalupy  i  kutry  krąŜownika  w  większości  nie  nadawały  się  do  uŜycia  i  dlatego 
olbrzymia większość rozbitków musiała podjąć próbę dotarcia do brzegów wpław, korzy-
stając z tratw, pasów ratunkowych i róŜnych drewnianych przedmiotów. 
              Opuszczanie  okrętu  rozpoczęło  się  około  godziny  7:00  rano,  a  pół  godziny  póź-
niej – ściśle o godzinie 7:32 – „Blücher” poszedł na dno. Dokładna liczba ofiar nie została 
ogłoszona, ale według alianckich publikacji straty wynosiły około tysiąca dwustu ludzi, z 
których większość (w tym liczni gestapowcy przeznaczeni do Oslo) zginęła w lodowatych 

background image

nurtach  fiordu.  Wśród  uratowanych  znaleźli  się  natomiast  kontradmirał  Thiele,  generał 
Engelbrecht  i  jeden  generał  lotnictwa,  jak  równieŜ dowódca  „Blüchera”,  komandor  Wol-
dag”, który zresztą tylko o tydzień przeŜył swój okręt, gdyŜ zginął w katastrofie lotniczej 
w drodze powrotnej z Oslo do Niemiec. 
              Pomimo dotkliwych niepowodzeń, jakie spotkały grupę kontradmirała Kummetza 
w  Oslofjordzie,  stolica  Norwegii  została  zajęta  w  południe  9  kwietnia  w  następstwie  sil-
nych  akcji  Luftwaffe,  której  samoloty  zbombardowały  niektóre  obiekty  wojskowe,  co 
pozwoliło na obsadzenie pobliskiego lotniska Fornebu i umoŜliwiło lądowanie samolotów 
z wojskiem. 
              O roli odegranej w przygotowaniu napaści na Norwegię, a zwłaszcza w przepro-
wadzenie  ataku  na  Oslo przez  członków  niemieckiej  ambasady  świadczy  wymownie  ofi-
cjalny  dziennik  niemieckiego  attaché  morskiego,  którym  był  korvettenkapitän  Richard 
Schreiber: 
 

9 kwietnia 1940. 

              

04:00  –  Jestem  w  porcie,  gotowy  do  przyjęcia  niemieckich  okrętów  wojennych.  Po-

rucznik  Kempf  znajduje  się  na  niemieckim  statku  w  zatoce,  aby  służyć  jako  pilot.  Nabrzeża 
zostały  tak  przygotowane,  aby  nadawały  się  do  przeprowadzenia  akcji  tak  szybko,  jak  tylko 
możliwe.  Wszystko  co  tylko  mogę  tu  uczynić,  zostało  uwzględnione  i  przygotowane  do  naj-
mniejszego szczegółu. Anglicy i Francuzi opuszczają Oslo w godzinach porannych. Ambasado-
rzy Anglii, Francji i Polski podążą za nimi. W ogrodzie angielskiej ambasady pali się tajne papie-
ry. 

              

04:45 – Niemiecki ambasador przedstawia memorandum. 

              

08:00  –  krótko  po  08:00  pierwszy  niemiecki  samolot  przelatuje  nad  portem.  Norwe-

skie działo przeciwlotnicze otwiera ogień. 

              

09:23 – lotnisko Fornebu – Oslo w niemieckich rękach. 

              

09:30  –  Królewski  sztandar  zostaje  zdjęty  z  zamku.  Niemiecki  atak  powietrzny  na 

twierdze  Akershus  i  Hovedoeya. Oddziały  spadochroniarzy  zostały  przyprowadzone  z  Fornebu 

przez  attaché  morskiego  i  lotniczego  w  ogniu  dział  przeciwlotni-
czych  i  karabinów  maszynowych.  Przybycie  jednostek  niemieckiej 
floty  oczekiwane  jest  na  próżno.  Berlin  nie  odpowiada  na  sygnały 
radiowe. Panika w mieście w następstwie obrony przeciwlotniczej i 
ukazania  się  niemieckich  samolotów.  W  biurze  attaché  morskiego 
częściowo zniszczono najbardziej tajne akta, gdyż sytuacja stała się 
napięta  wskutek  opóźnionego  przybycia  niemieckich  okrętów 
wojennych. Jest możliwe, że norwescy żołnierze, policja lub angiel-
skie grupy obronne [?] będą chcieli utorować sobie drogę do domu 
[attaché  morskiego].  Rozdano  rewolwery.  Zabezpieczono  dom. 
Przejechałem  nie  zatrzymany  przez  miasto  niemieckim  samocho-

dem, w mundurze pod cywilnym płaszczem. 

              

12:00 – Około 12:00 pierwsi niemieccy żołnierze lądują w Fornebu, zajmują ambasadę 

i najważniejsze punkty miasta. Dowódcą akcji jest pułkownik Pohlmann z Grupy XXI. Połączenia 
telefoniczne  w  mieście  przecięte.  Łączność  telefoniczna  pomiędzy  biurem attaché  morskiego  i 

niemiecką ambasadą w porządku. Późnym popołudniem lotniczy meldunek donosi, że niemiec-
ki okręt osiadł na dnie u wejścia do Oscarsborga. Porucznik Pusback z biura attaché morskiego 
otrzymuje rozkaz odpłynięcia do Oscarsborga. W chwili jego przybycia zadanie było już wyko-
nane,  a  rozbitkowie  przeniesieni  na  niemieckie  okręty.  Załoga  storpedowanego  parowca  nie-
mieckiego zbiera się w wielkich grupach w biurach attaché morskiego. W miejsce norweskiego 
rządu, który jest w ucieczce, pod wieczór formowany jest nowy rząd Quislinga. 

              

17:00 – Sytuacja w mieście stała się jasna. W ministerstwie obrony nie ma norweskich 

oficerów na stanowiskach. Pomagam przybywającym wojskom, rozdając im plany miasta itd. 

              

Moje przeświadczenie, że operacja norweska mogła być przeprowadzona bez jednego 

strzału, gdyby zaskoczenie zostało utrzymane w tajemnicy, nie uległo w toku walki zmianie. 

              

Aż do późnego popołudnia 8 kwietnia rządowi i sztabowi admiralicji nic nie było wia-

domo  o  operacji.  Z  pewnością  dowiedziałbym  się,  gdyby  rząd  był  gotowy  do  zwalczania  nie-
mieckiej akcji, jeżeli rzeczywiście przypuszczano by, że była ona zamierzona. Nie, nie oczekiwa-
no jej. Jednakże, gdy coraz więcej niemieckich statków specjalnych było torpedowanych i gdy 
rozbitkowie  z  „Rio  de  Janeiro”  oświadczyli,  że  przybyli  chronić  Norwegię,  wtedy  incydent  z 
„Posidonią” (tankowiec) i „U – 21” stanęły w nowym świetle. W ciągu nocy z 8 na 9 kwietnia 
rząd norweski podjął swą ważką decyzję. Król opuścił miasto 9 kwietnia rano. 

 
              Plan politycznego podporządkowania Norwegii i uczynienia z tego kraju satelity 
III Rzeszy przewidywał zaaresztowanie dotychczasowych ministrów i wywarcie presji na 
królu,  aby  desygnował  nowego  premiera,  Vidkuna  Quislinga.  JednakŜe  w  opanowanej 
przez Niemców stolicy  kraju 
nie  pozostał  Ŝaden  przedsta-
wiciel  legalnej  władzy.  W 
następstwie bowiem podjętej 
przez  rząd  norweski  decyzji 
stawienia  oporu  niemieckiej 
inwazji  Haakon  VII,  następ-
ca  tronu  Olaf,  przewodni-
czący i waŜniejsi członkowie 
Stortingu  (tak  nazywał  się 
norweski  parlament),  oraz 
rząd  z  premierem  Nygaard-
svoldem  i  ministrem  spraw 
zagranicznych  Kohtem  na 
czele opuścili Oslo i udali się 
w kierunku granicy szwedzkiej, aby szukać schronienia w sąsiednim kraju. Rząd szwedzki 
wyraził  jednak  zgodę  na  przyjęcie  i  pobyt  rodziny  królewskiej  oraz  norweskich  oficjeli 
pod  warunkiem  niewykonywania  ich  funkcji  urzędowych,  wobec  czego  utytułowani 
uchodźcy udali się na północ i usadowili w miejscowości Molde. Stała się ona przejściową 
stolicą  Norwegii,  przybyli  tam  równieŜ  akredytowani  dyplomaci  zaprzyjaźnionych 
państw. 
              W  rezultacie  knowania  Quislinga  nie  dały  zamierzonych  wyników,  gdyŜ  Niem-
com  nie  udało  się  uczynić  z  Norwegii  legalną  –  przynajmniej  na  pozór  –  drogą  swego 

background image

satelity. Sam Quisling został oskarŜony przez rząd królewski o zdradę stanu i zdyskredy-
towany  w  oczach  społeczeństwa.  Hitler  musiał  więc  powołać  niemieckiego  komisarza 
Rzeszy dla okupowanych terenów norweskich. Został nim gauleiter Josef Terboven, który 
wspólnie  z  późniejszym  admirałem  dowodzącym  w  Norwegii,  Hermannem  Boehmem, 
rządził do końca wojny tym krajem. 
 

Kapitulacja wymuszona podstępem i terrorem 

 
              Jak  juŜ  wspomniano,  opanowanie  Kristiansandu  zostało  powierzone  IV  grupie 
inwazyjnej. Tworzyły ją lekki krąŜownik „Karlsruhe”, którego dowódca, komandor Fried-
rich Rieve, był jednocześnie dowódcą grupy, trzy torpedowce i 2 Flotylla Ścigaczy wraz z 
okrętem – bazą „Tsingtau”. Okręty tej grupy (bez ścigaczy) miały przewieźć 1400 Ŝołnie-
rzy:  jeden  pułk  i  jeden  wzmocniony  batalion  piechoty,  kompanię  rowerzystów  (przewi-
dzianą do zajęcia portu Arendal), oddziały szturmowe piechoty morskiej, łączności i sape-
rów  oraz  sztab  kontradmirała  Schenka,  przewidzianego  na  Admirała  Komenderującego 
Południowym WybrzeŜem Norwegii. 
              Gros wspomnianych oddziałów zostało zaokrętowanych w nocy z 7 na 8 kwietnia 
w Bremerhaven na krąŜowniku „Karlsruhe” i okręcie – bazie „Tsingtau”, reszta na trzech 
torpedowcach w Wilhelmshaven. Z bazy tej wyruszyło równieŜ siedem ścigaczy. Spotka-
nie się wszystkich okrętów grupy nastąpiło nad ranem 8 kwietnia, po czym z krąŜownika 
flagowego został nadany sygnał: „Rozdzielić się zgodnie z planem”. 
              Tak jak Rieve uprzednio uzgodnił z dowódcą półflottyli torpedowców, komando-
rem Bütowem, i szefem flotylli ścigaczy, komandorem Petersenem, okręty grupy utworzy-
ły  trzy  formacje,  które  oddzielnie  ruszyły  na  północ.  „Karlsruhe”  szedł  w  asyście  torpe-
dowców  „Luchs”  i  „Seeadler”,  które  miały  zapewnić  mu  ochronę  przeciw  okrętom  pod-
wodnym; rozwijający nieduŜą prędkość „Tsingtau”, eskortowany przez torpedowiec „Gre-
if”,  miał  iść  płytkimi  wodami  wzdłuŜ  Wysp  Północnofryzyjskich;  oddzielnie  na  pełnych 
obrotach silników poszły ścigacze. 
              Marsz  poszczególnych  grup  przebiegł  pomyślnie,  chociaŜ  około  południa  spadła 
gęsta mgła i towarzyszyła okrętom przez dalszą część drogi. O godzinie 1:00 po północy 
nastąpiło  spotkanie  koło  Horns  –  Rieff,  niedaleko  północno  –  zachodnich  wybrzeŜy  Ju-
tlandii.  Stąd  okręty  wyruszyły  w  poprzek  Skagerraku  kierując  się  na  Kristiansand.  O  go-
dzinie  2:00  od  grupy  odłączył  „Greif”  i  zboczył  na  północno  –  północny  wschód  w  kie-
runku  Arendalu.  Po  dalszych  dwóch  godzinach  ostroŜnego  marszu,  grupa  komandora 
Rievego przybyła w pobliŜe szerokiego wejścia do fiordu, w którego  głębi leŜy  Kristian-
sand.  Ciemności  i  gęsta  mgła  spowijały  całe  wybrzeŜe,  światła  latarni  morskich  i  boi 
ostrzegawczych były wygaszone. Okazało się, Ŝe lokalne władze zrozumiały „co się świę-
ci” i nie zamierzały ułatwić wejścia do fiordu niepoŜądanym gościom. 
              W  tej sytuacji  komandor  Rieve  nie  mógł  ryzykować  przeokrętowania  oddziałów 
szturmowych  na  ścigacze,  zaatakowania  strzegących  wejścia  do  fiordu  fortów  Odderoe  i 
Gleodden  i  w  ogóle  realizacji  wcześniej  ustalonego  planu  zdobycia  Kristiansandu  przy 
maksymalnym  wykorzystaniu  czynnika  zaskoczenia.  W  pobliŜu  niemieckich  okrętów 
pojawił  się  zresztą  wodnosamolot  (jak  się  później  okazało:  norweski)  i  z  pewnością  do-
niósł o ich obecności. 

              Od  chwili  przybycia  niemieckich  okrętów  w  pobliŜe  wejścia  do  fiordu  upłynęła 
godzina, potem druga, a warunki nadal nie ulegały zmianie. Mgła utrzymywała się dalej, 
dlatego  krąŜenie  na  zwolnionych  obrotach  przysparzało  Niemcom  niemało  trudności, 
jednakŜe Rieve nie odwaŜył się dać rozkazu zastopowania, trzeba było bowiem się liczyć 
z moŜliwością przebywania na tych wodach brytyjskich okrętów podwodnych. W pewnej 
chwili,  a  zaczynało  wreszcie  nieco  się  przejaśniać,  z  mgły  wyłonił  się  statek  handlowy 
ś

redniej wielkości (Niemcy ocenili go na około 5 – 6000 ton) i – jakby usiłując prześliznąć 

się  koło  zespołu  okrętów  wojennych  –  zdąŜał  w  kierunku  wejścia  do  fiordu.  W  nocy 
wszystkie koty są szare i podobnie jak na niemieckich okrętach nie moŜna było się zorien-
tować  co  to  za  statek  przepływa  obok  nich,  tak  teŜ  na  jego  pokładzie  zapewne  nikt  nie 
zdołał zidentyfikować napotkanych jednostek. Nie ulega zresztą wątpliwości, Ŝe Ŝadnej ze 
stron  nie  zaleŜało  na  takiej  identyfikacji,  tymczasem  –  jak  się  niebawem  miało  okazać  – 
mogła ona wypaść jak najlepiej dla wszystkich zainteresowanych. 
              Na  razie,  krótko  po  wejściu  nie  rozpoznanego  statku  w  głąb  fiordu,  rozległy  się 
strzały artyleryjskie stanowiące jakby wstęp do bitwy, która się miała niebawem rozegrać. 
Później  się  okazało,  Ŝe  statek  został  ostrzelany  przez  norweski  torpedowiec  „Gyller”  i 
stanął  w  płomieniach.  Przypieczętowało  to  zresztą jego  los,  gdyŜ  w  toku  bitwy  został  on 
dodatkowo  zbombardowany  przez  niemieckie  samoloty  i  poszedł  na  dno.  W  taki  sposób 
norwescy marynarze i niemieccy lotnicy przyczynili się wspólnie do zatopienia jednego ze 
statków  Handelsmarine,  który  przeprawiał  się  śmiało  z  Indii  Zachodnich,  gdzie  zastał  go 
wybuch wojny, przez Północny Atlantyk i wokół Wysp Brytyjskich, do ojczystego portu. 
Załodze tego statku, a nosił on nazwę „Seattle”, udało się sforsować aliancką blokadę, aby 
juŜ niedaleko celu swej dalekiej wędrówki paść ostatecznie ofiarą niemieckich bomb. 
              Tymczasem  około  godziny  6:30,  kiedy  zaczęło  się  rozjaśniać,  a  mgła  nieco  się 
rozrzedziła, krąŜownik „Karlsruhe” podszedł do wejścia fiordu. I wtedy baterie fortu Od-
deroe otworzyły do Niemców ogień. Oznaczało to, Ŝe napastników oczekuje cięŜka walka, 
gdyŜ artyleria wspomnianego fortu dysponowała haubicami kalibru 240 mm oraz działami 
210  i 150  mm,  czyli  znacznie  górowała  siłą  ognia  nad  artylerią  krąŜownika  „Karlsruhe”, 
posiadającego 9 dział 150 mm. 
              W  odpowiedzi „Karlsruhe”  mógł  uŜyć  początkowo  tylko  dziobowej,  trzylufowej 
wieŜy artyleryjskiej. Pojedynek ten nie dawał Niemcom najmniejszych szans powodzenia. 
Niewiele  więcej  zdołali  oni  uzyskać  po  wykonaniu  zwrotu;  dwie  rufowe  wieŜe  150  mm 
równieŜ  nie  były  szczególnie  groźne  dla  haubic  i  dział  fortecznych  duŜego  kalibru  roz-
mieszczonych wśród skał. Przeciwnie natomiast, coraz celniejszy ogień Norwegów zmusił 
Rievego do wycofania się, gdyŜ trafienie krąŜownika pociskami kalibru 240 lub 210 mm 
mogło mieć dla niego katastrofalne skutki. Pozostałe okręty niemieckiej grupy nie liczyły 
się właściwie w tej walce, „Tsingtau” bowiem miał tylko dwa działa 88 mm, a torpedowce 
po trzy działa 105 mm, i zupełnie nie nadawały się do pojedynku artyleryjskiego z silnie 
uzbrojonym fortem. W tej sytuacji Rieve zaŜądał pomocy lotnictwa. 
              Samoloty 26 eskadry bombowców przeprowadziły koło godziny 7:00 silny nalot, 
w wyniku którego został trafiony i wyleciał w powietrze jeden z norweskich magazynów 
amunicji. Działa forteczne nie ucierpiały jednak i kiedy zaraz po nalocie krąŜownik „Karl-
sruhe”  ruszył,  w  asyście  pozostałych  okrętów,  do  ponownego  pojedynku  z  fortem  Odde-
roe,  Niemców  spotkała  równie  zdecydowana  i  silna  odprawa,  jak  za  pierwszym  razem. 

background image

Mimo kilkuset oddanych strzałów okręty komandora Rievego znów nic nie zdziałały, jeśli 
nie liczyć celnych pocisków skierowanych nie na fort, ale na miasto. Jeden z nich zwalił 
wieŜę kościelną, inne trafiły w budynki mieszkalne, które stanęły w płomieniach. Ludność 
w popłochu poczęła uciekać z Kristiansandu. 
              Rieve  ponownie  zaŜądał  lotniczego  wsparcia,  ale  nagle  spadła  tak  silna  mgła,  iŜ 
nie  sposób  było  prowadzić  jakichkolwiek  działań.  TakŜe  zamierzony  przez  Niemców 
desant musiał zostać odwołany. 

              Dopiero  kilka  godzin  później  silne 
słońce przerzedziło mgłę i niemieckie okrę-
ty  ruszyły  do  ponownego  ataku.  Przodem 
szły  dwa  torpedowce,  za  nimi  ścigacze, 
potem  „Karlsruhe”,  a  na  końcu  „Tsingtau”. 
Ku  swemu  zdumieniu  tym  razem  Niemcy 
nie natrafili na Ŝaden opór. Działa forteczne 
nie  oddały  ani  jednego  wystrzału  i  wszyst-
kie  napastnicze  okręty  mogły  wykonać  swe 
zadania. 

Ś

cigacze 

wysadziły 

oddziały 

szturmowe  w  wyznaczonych  punktach  wybrzeŜa,  torpedowce  i  „Tsingtau”  przybiły  do 
mola, a ‘Karlsruhe” rzucił kotwicę w wewnętrznym porcie. W tym czasie nadleciały nie-
spodziewanie niemieckie bombowce, ale wystrzelone w porę rakiety uprzedziły lotników, 
iŜ Kristiansand został opanowany. 
              Co  się  jednak  stało,  Ŝe  Norwedzy  zaprzestali  oporu?  Dlaczego  zamilkły  działa 
fortu  Odderoe,  panującego  do  niedawna  całkowicie  nad  wejściem  do  fiordu?  Dlaczego 
obrońcy  Kristiansandu  skapitulowali,  chociaŜ  wcale  nie  zostali  pokonani  przez  napastni-
ków? 
              Sprawa przedwczesnej kapitulacji nie została dotąd wyjaśniona w nie wzbudzają-
cy Ŝadnych wątpliwości sposób, a kaŜda ze stron podaje inną wersję. Zdaniem Norwegów 
dowódca 

fortu 

otrzymał 

sygnał  następującej  treści: 
BRYTYJSKIE  I  FRANCU-
SKIE NISZCZYCIELE IDĄ 
WAM  NA  POMOC.  NIE 
OTWIERAJCIE OGNIA! 
              Sygnał 

ten 

był 

nadany  po  norwesku  i  sto-
sowanym  szyfrem,  tak  Ŝe 
jego 

wiarygodność 

nie 

wzbudzała  ponoć  Ŝadnych 
wątpliwości. 

Gdy 

więc 

pojawiły  się  wkrótce  dwa 
niszczyciele  (a  niemieckie 
torpedowce  mogły  uchodzić 
za małe niszczyciele), załoga 
fortu  była  przekonana,  iŜ  są 

to zapowiedziane alianckie okręty. Dlatego teŜ działa forteczne milczały, a kiedy równieŜ i 
„Karlsruhe” zawinął do portu, znajdował się juŜ poza zasięgiem wspomnianych dział… 
              Niemiecka  wersja  jest  krańcowo  odmienna.  Według  niej  przyczyną  zaniechania 
oporu przez Norwegów była panika oraz ucieczka mieszkańców Kristiansandu, spowodo-
wane rzekomo tylko jedną i to przypadkową salwą, która padła na miasto, trafiając wieŜę 
kościelną  i  jeden  dom.  CóŜ,  kto  chce  niech  wierzy  w  tę  przypadkową  salwę  i  w  to,  Ŝe 
miała ona spowodować panikę o tak daleko idących skutkach… 
              Jak  powiedziałem,  obie  strony  obstają  przy  swej  wersji.  MoŜe  więc  obie  wersje 
zawierają  prawdę,  a  przyczyną  norweskiej  kapitulacji  był  zarówno  podstępnie  przesłany 
sygnał, jak teŜ fakt sterroryzowania cywilnej ludności bombardowaniem miasta? 
              Tak  czy  owak  IV  Grupa  Inwazyjna  zdobyła  Kristiansand,  a  niebawem  do  portu 
przybył  „Greif”:  przywieziona  przez  ten  torpedowiec  kompania  rowerzystów  opanowała 
Arendal.  Mimo  więc  początkowych  kłopotów,  operacja  zakończyła  się  dla  Niemców  jak 
najlepiej. W dodatku w Kristiansandzie wpadł w ich ręce norweski torpedowiec „Gyller” 
oraz  trzy  okręty  podwodne:  dwa  norweskie  i  jeden…  niemiecki.  Był  to  wspomniany  na 
początku  „U  –  21”,  który  kilkanaście  dni  wcześniej  ugrzązł  na  mieliźnie  niedaleko  Kri-
stiansandu,  po  czym  został  przez  Norwegów  ściągnięty  z  mielizny  i  doprowadzony  do 
portu na internowanie. 
              Postój niemieckich okrętów w Kristiansandzie trwał zaledwie kilka godzin, gdyŜ 
w  obawie  przed  nalotami  brytyjskich  samolotów  „Karlsruhe”  i  trzy  torpedowce  opuściły 
wieczorem  port  i  wyszły  z  powrotem  do  Niemiec.  Tym  razem  droga  miała  prowadzić 
przez  Kattegat,  gdzie  było  wyznaczone spotkanie  z  okrętami  wracającymi  z  Oslo.  Zanim 
jednak do tego doszło, o godzinie 20:00 dnia 10 kwietnia „Karlsruhe” został zaatakowany 
przez  jeden  z  patrolujących  w  Skagerraku  i  Kattegacie  brytyjskich  okrętów  podwodnych 
„Truant”.  Wystrzelił  on  z  odległości  600  metrów  trzy  torpedy;  dwie  z  nich  krąŜownik 
zdołał  wymanewrować,  trzecia  jednakŜe  trafiła  w  śródokręcie,  detonując  w  turbinowni. 
„Karlsruhe”  niezwłocznie  dostał  przechyłu  i  został  unieruchomiony.  Próba  opanowania 
groźnej  sytuacji  zawiodła,  a  okręt  nabierał  coraz  większego  przechyłu.  Torpedowce  nie 
mogły  podjąć  się  holowania  krąŜownika,  musiały  bowiem  tropić  przebywający  gdzieś  w 
pobliŜu  nieprzyjacielski  okręt  podwodny.  Gdy  zaś  okazało  się,  Ŝe  zawezwany  na  pomoc 
pełnomorski holownik moŜe przybyć dopiero za 24 godziny, zapadła decyzja przeokręto-
wania  załogi  krąŜownika  na  torpedowce,  po  czym  „Greif”  dobił  go  torpedą.  O  godzinie 
22:00 „Karlsruhe” zatonął. 
              Komandor  Rieve  niedługo  cieszył  się  więc  sukcesem  swej  grupy.  Raz  jeszcze 
okazało się, Ŝe na wojnie zwycięstwo i klęska chodzą często w jednej parze. 
 

„ZdąŜam do Bergen na krótką wizytę” 

 
              Bergen  odgrywał  waŜną  rolę  jako  port  handlowy,  którego  znaczenie  jeszcze 
wzrosło po wybuchu wojny. Korzystały bowiem z niego obie strony walczące, a Brytyjska 
Admiralicja zorganizowała nawet z początkiem listopada 1939 roku stałą obsługę konwo-
jową  trasy  prowadzącej  z  Methil  w  północno  –  wschodniej  Szkocji  do  Bergen.  Między 
innymi polski okręt podwodny „Orzeł” jeden jedyny raz wziął udział w eskorcie konwoju 
właśnie do Bergen i z powrotem na przełomie lat 1939 i 1940. 

background image

              Alianckie  konwoje  kursowały  na  tej  trasie  aŜ  do  kampanii  norweskiej.  Ostatni 
konwój z Methil, ON – 25, wyszedł 5 kwietnia, ale dwa dni później Brytyjska Admiralicja 

nakazała  mu  zawrócić  do  portu 
wyjściowego.  Równocześnie  jed-
nak  wydała  nie  bardzo  uzasadnio-
ny  wobec  rozwoju  sytuacji  rozkaz, 
aby konwój z Bergen, AN – 25, nie 
wychodził w rejs. 
              Rozkaz  ten  został  wydany 
nieco  za  późno,  bowiem  wspo-
mnianego konwoju nie było juŜ od 
kilkunastu  godzin  w  Bergen,  jed-
nakŜe  po  otrzymaniu  sygnału  z 
Londynu „przewodnik konwoju”, a 
był  nim  statek  „Fylingdale”,  kazał 
zawrócić  w  stronę  norweskiego 
wybrzeŜa.  Na  szczęście  poprowa-
dził  on  statki  nie  na  powrót  do 

Bergen, tylko do jednego z fiordów na północ od tego portu, gdzie spędziły noc na kotwi-
cach. Dzięki temu nie zostały one zauwaŜone przez niemieckie okręty III Grupy Inwazyj-
nej  kontradmirała  Huberta  Schmundta,  które  niewiele  godzin  później  wpłynęły  do 
Korsfjordu, w drodze do Bergen. 
              Kontradmirał  Schmundt  dowodził  jedną  z  najlepszych  grup  inwazyjnych.  W  jej 
skład  wchodziły  lekkie  krąŜowniki  „Köln”  i  „Königsberg”,  okręt  artyleryjski  „Bremse”, 
torpedowce  „Leopard”  i  „Wolf”,  flotylla  ścigaczy  wraz  z  okrętem  –  bazą  „Carl  Peters”  i 
dwa  uzbrojone  trawlery.  Okręty  III  Grupy  wiozły  1900  Ŝołnierzy,  którzy  mieli  obsadzić 
waŜniejsze obiekty w Bergen. 
              Grupa  Schmundta  musiała  –  po  przebyciu  nocą  Morza  Północnego  –  opłynąć  w 
ciągu dnia południowo – zachodnie wybrzeŜe Norwegii, a to naraŜało ją na powaŜne nie-
bezpieczeństwo ze strony patrolującej w pobliŜu brytyjskiej eskadry krąŜowników. Gdyby 
pogoda  była  w  dniu  8  kwietnia  lepsza,  to  niemieckie  okręty  zostałyby  niechybnie  wypa-
trzone przez brytyjski samolot rozpoznawczy, a jego meldunek mógłby ściągnąć w ciągu 
dwóch godzin odległe w pewnej chwili zaledwie o 60 mil krąŜowniki i niszczyciele admi-
rała Edward – Collinsa. W tej sytuacji doszłoby do bitwy, w której niemiecki okręt – baza 
ś

cigaczy  „Carl  Peters”  i  okręt  artyleryjski  „Bremse”  stałyby  się  –  z  powodu  swej  małej 

szybkości  –  przysłowiową  kulą  u  nogi  lekkich  krąŜowników  „Köln”  i  „Königsberg”, 
uniemoŜliwiając całej grupie zarówno przedarcie się do poru przeznaczenia, jak i wycofa-
nie. 
              Na  szczęście  dla  Niemców  gęsta  mgła  uniemoŜliwiła  skuteczne  rozpoznanie 
lotnicze i okręty Schmundta niepostrzeŜenie odeszły w stronę południowo – zachodniego 
wybrzeŜa  Norwegii,  a  potem  zapadł  zmrok.  Około  godziny  2:00  po  północy  weszły  do 
prowadzącego do Bergen Korsfjordu, i dopiero tam natknęły się na norweski patrolowiec. 
Oświetlił  on  reflektorem  czołowy  okręt  grupy  i  zaŜądał  prezentacji.  KrąŜownik  „Köln” 
odpowiedział angielskim sygnałem: 

              – British cruiser „Cairo”. I am proceeding to Bergen for a short visit. 
               Dowódca patrolowca dał się wprowadzić w błąd, chociaŜ podobieństwo “Kölna” 
do  „Cairo”  polegało  właściwie  tylko  na  tej  samej  liczbie  kominów,  i  niczego  nie  podej-
rzewając pozwolił „brytyjskim” okrętom iść dalej. 
              O  godzinie  4:30  nastąpiło  ponowne  spotkanie  tej  grupy  z  norweskim  okrętem, 
tym  razem  z  torpedowcem.  Niemcy  znowu  posłuŜyli  się  wypróbowanym  juŜ  sygnałem  i 
mistyfikacja znowu się powiodła. Rzekome brytyjskie okręty mogły bez przeszkód konty-
nuować marsz do Bergen, podczas gdy norweski torpedowiec poszedł własną drogą. 
              Rozjaśniło  się,  gdy  napastniczy  zespół  znalazł  się  u  wejścia  do  Byfjordu,  ostat-
niego odcinka drogi do Bergen, i teraz mistyfikacja mogła się w kaŜdej chwili wydać. 
„Köln” oraz torpedowce „Leopard” i „Wolf” zastopowały, a dowódca 69 dywizji piechoty, 
której oddziały znajdowały się 
na  okrętach  tej  grupy,  dał 
rozkaz  wyokrętowania  części 
wojsk,  chcąc  uderzyć  od  tyłu 
na  bateria  Kvarven.  Atak  ten 
się  powiódł  i  generał  major 
Tittel mógł triumfować. Pozo-
stałe  okręty  grupy:  „Königsb-
erg”, „Bremse” i „Carl Peters” 
dostały  się  jednak  pod  silny 
ogień  dział  210  mm  i  wszyst-
kie  trzy  odniosły  mniej  lub 
bardziej  powaŜne  uszkodze-
nia.  Ostatecznie  jednak  i  one 
zdołały  wyokrętować  wiezionych  Ŝołnierzy  i  około  godziny  9:00  waŜna  baza  morska 
Bergen znalazła się w ręku Niemców. 
              W porcie nie było Ŝadnych statków alianckich. ZdąŜający do Bergen konwój ON 
– 25 otrzymał, jak juŜ wspomniano, rozkaz powrotu do Methil, konwój AN – 25 kotwiczył 
zaś  we  fiordzie  na  północ  od  Bergen,  gdzie  oczekiwał  na  przybycie  obiecanej  eskorty. 
Krótko  po  południu  9  kwietnia  kapitan  Pinkney  ze  statku  „Fylingdale”,  wyznaczonego 
„przewodnikiem  konwoju”,  dowiedział  się  od  przepływającego  statku  szwedzkiego  o 
przeprowadzonym przez Niemców ataku na Bergen. Dlatego teŜ o godzinie 14:00 konwój 
ruszył w drogę do Methil. Po przebyciu około 20 mil morskich zauwaŜono na horyzoncie 
okręty wojenne i Pinkney, w obawie przed Niemcami, dał rozkaz złamania szyku i pójścia 
w  rozproszenie.  Na  szczęście  nie  był  to  nieprzyjaciel,  tylko  opóźniona  eskorta  i  pod  jej 
opieką 37 statków pomyślnie dotarło do szkockiego portu. 
              Tak  więc  mimo  powaŜnego  niebezpieczeństwa,  jakie  u  wstępu  podróŜy  mogło 
zagrozić  konwojowi  AN  –  25,  nie  utracił  on  Ŝadnego  statku.  Zresztą  równieŜ  na  samej 
trasie  mogło  dojść  do  napotkania  nieprzyjacielskich  okrętów  podwodnych,  które  Niemcy 
w  ramach  operacji  „Hartmut”  zgromadzili  u  wybrzeŜy  Norwegii,  na  Morzu  Północnym  i 
Norweskim, wspomniany konwój miał jednak wyjątkowe szczęście. 
              Wręcz przeciwnie natomiast stało się z konwojem ON – 25. Nadany wieczorem 7 
kwietnia sygnał Brytyjskiej Admiralicji, nakazujący powrót do Methil, nadszedł w bardzo 

background image

niekorzystnym momencie, gdy silny sztorm spowodował rozerwanie się konwoju na kilka 
części. Dlatego teŜ 24 statki, do których nie dotarł rozkaz, kontynuowały  rejs, co spowo-
dowało  tragiczne  następstwa.  Ponad  połowa  statków  (a  mianowicie  13)  została  bowiem 
zatopiona bądź wpadła w ręce nieprzyjaciela. 
              W  tym  samym  czasie,  w  którym  zespół  admirała  Schmundta  przystępował  do 
walki  o  Bergen,  o  90  mil  morskich  na  zachód  od  tej  bazy  znajdowały  się  potęŜne  siły 
brytyjskie, rdzeń Home Fleet (pancerniki „Rodney” i „Valiant”, lekkie krąŜowniki „Shef-
field”  i  „Glasgow”  oraz  sześć  niszczycieli),  jak  równieŜ  eskadra  wiceadmirała  Laytona 
(duŜe krąŜowniki „Manchester” i „Southampton”, i siedem niszczycieli). Anglicy wiedzie-
li juŜ, Ŝe „spóźnili się na autobus” (Ŝeby uŜyć słów wypowiedzianych później triumfalnie 
przez  Hitlera)  i  zarówno  admirałowie  sprawujący  dowództwo  na  morzu,  jak  i  zebrani  w 
gmachu  Brytyjskiej  Admiralicji  w  Londynie  zastanawiali  się  nad  moŜliwością  jak  naj-
szybszego kontrataku. 
              Ostatecznie  Admiralicja  skierowała  do  dowódcy  Home  Fleet,  admirała  Forbesa, 
polecenie przygotowania planów zaatakowania niemieckiej eskadry inwazyjnej w Bergen. 
NaleŜało  równieŜ  zabezpieczyć  dojście  do  tego  portu,  Abu  uniemoŜliwić  przybycie  nie-
przyjacielskich  posiłków.  NiezaleŜnie  od  tego  polecono  Forbesowi  zaplanowanie  podob-
nego ataku na niemieckie okręty w innej waŜnej bazie, Trondheim. 
              Admirał  Forbes  otrzymał  niemal  w  tym  samym  czasie  bezpośrednią  informację 
od  wysłanego  na  rozpoznanie  samolotu  Coastal  Command.  Podczas  przelotu  nad  Bergen 
obserwator  samolotu  zauwaŜył  trzy  niemieckie  krąŜowniki.  W  związku  z  tym  dowódca 
Home  Fleet  postanowił  skierować  tam  eskadrę  Laytona,  wzmocnioną  o  krąŜowniki 
„Glasgow”  i  „Sheffield”.  Niestety  wyjątkowo  zła  pogoda  i  bardzo  wzburzone  morze  nie 
pozwoliły  niszczycielom  dotrzymać  prędkości  krąŜownikom  i  eskadra  musiała  niemal  o 
połowę  zwolnić  tempo  marszu.  W  rezultacie  zamiast  wczesnym  popołudniem  Layton 
przywiódł swój zespół dopiero gdy zaczynało się zmierzchać. 
              Zgodnie  z  planem  atak  miał  być  przeprowadzony  przez  niszczyciele  wspierane 
artylerią  krąŜowników,  które  zajęły  pozycje  po  obu  stronach wejścia  do fiordu.  Wysłany 
na zwiad wodnosamolot z flagowego okrętu eskadry doniósł, iŜ w porcie znajdują się dwa 
niemieckie  krąŜowniki.  Była  to  pomyślna  wiadomość,  gdyŜ  poprzednie  rozpoznanie  mó-
wiło o trzech krąŜownikach. W gruncie rzeczy liczba duŜych okrętów niemiecki w Bergen 
nie  uległa  zmianie,  róŜnica  wynikła  natomiast  z  niewłaściwej  identyfikacji  okrętu  artyle-

ryjskiego  „Bremse”,  który  podczas 
porannego rozpoznania został uznany 
za  krąŜownik.  Teraz  jednak  nastąpiła 
rzecz  co  najmniej  dziwna.  Zamiast 
przystąpić  do  wykonania  zadania 
Layton przekazał otrzymaną informa-
cję Admiralicji, skąd nadeszła wkrót-
ce  decyzja  odwołująca  zaplanowany 
atak.  Eskadra  admirała  Laytona  wy-

cofała się z fiordu i rozpoczęła patrolowanie przybrzeŜnych wód w tym rejonie. 
              Zadanie  zaatakowania  nieprzyjacielskich  okrętów  w  Bergen  powierzono  dwom 
dywizjonom bombowców: jeden składał się z 12 samolotów typu Handley – Page „Hamp-

den”,  drugi  z  tyluŜ  maszyn  typu  Vickers  „Wellington”.  Samoloty  te  przedstawiały  w 
owym czasie szczytowe osiągnięcie brytyjskiego przemysłu lotniczego. Były to dwumoto-
rowe  bombowce  rozwijające  szybkość  marszową 
ponad  300,  a  maksymalną  do  400  km/godz.  i 
zabierały  1500  do  1800  kilogramów  bomb.  Bry-
tyjscy  lotnicy  nie  mieli  jednak  w  początkowej 
fazie  wojny  dostatecznej  praktyki  w  zwalczaniu 
celów morskich. Wprawdzie  krąŜowniki admirała 
Schmundta  stały  w  porcie  i  stanowiły  łatwiejszy  cel  aniŜeli  na  morzu,  w  marszu,  jednak 
Ŝ

adna z rzuconych bomb nie trafiła. Nalot zakończył się fiaskiem, a jeden z bombowców 

został zestrzelony. 
              Pomimo  nieudanego  nalotu  admirał  Schmundt  nie  chciał  ryzykować  ponownej 
tego rodzaju próby i dlatego nakazał opuszczenie miejsca postoju najwartościowszemu ze 
swych  okrętów,  którym  był  nie  uszkodzony  przy  zdobywaniu Bergen  krąŜownik  „Köln”. 
Wyszedł  on  więc  z  portu  i  schronił  się  w  jednym  z  wewnętrznych  fiordów.  Decyzja  ta 
najprawdopodobniej ocaliła krąŜownik przed zbombardowaniem go następnego dnia rano. 
              Kolejny atak na Bergen miał być wykonany przez samoloty lotnictwa morskiego 
bazujące na lotnisku Hatston, na jednej z Wysp Orknejskich. Właśnie główny obserwator 
z Hatston uczestniczył w locie rozpoznawczym nad Bergen rano 9 kwietnia i na jego suge-
stię Admiralicja wytypowała stacjonujące tam dwa dywizjony do przeprowadzenia nalotu. 
Dywizjony  te  składały  się  z  samolotów  typu  Blackburn  „Skua”  –  jedynych  bombowców 
nurkujących  posiadanych  wówczas  przez  brytyjskie  lotnictwo.  Niestety  maszyny  te  były 
zaplanowane do wykonywania  róŜnych zadań jako samoloty  myśliwskie i bombardujące, 
co okazało się chybionym pomysłem, gdyŜ w Ŝadnej z tych ról nie spełniły pokładanych w 
nich nadziei. Jako myśliwce okazały się za wolne (362 km/godz.) i za słabo uzbrojone (1 
ckm),  jako  bombowce  zabierały  zbyt  mały  ładunek  bomb  (dwie  bomby  po  200  kg).  W 
pierwszych  miesiącach  wojny  właśnie  samoloty  „Skua”  były  uŜywane  do  zwalczania 
nieprzyjacielskich samolotów zwiadowczych, wysyłanych nad główną bazę Royal Navy w 

Scapa Flow. Podyktowane to było chyba 
głównie  tym,  iŜ  lotnisko  w  Hatston 
znajdowało się w bezpośrednim sąsiedz-
twie  tej  bazy  i  dlatego  wspomniane 
samoloty  mogły  zjawić  się  nad  nią  na 
kaŜde  zawołanie.  Odniesione  przez  nie 
wyniki  były  jednak  raczej  nikłe.  Teraz 
miały  być  po  raz  pierwszy  uŜyte  do 
powaŜnego  zadania  i  to  w  charakterze 
bombowców  nurkujących,  do  czego 
zresztą  ich  piloci  byli  w  pierwszym 

rzędzie szkoleni. 
              Odległość z Orknejów do Bergen wynosi około 600 kilometrów, co oznaczało, Ŝe 
port był niemal na granicy zasięgu samolotów typu „Skua”. Dobrze się więc stało, Ŝe oba 
dywizjony były prowadzone przez człowieka, który poprzedniego dnia znajdował się nad 
Bergen  i  mógł  bez  zbędnego  kluczenia  poprowadzić  je  do  ataku.  I  tak  jednak  wyprawa 

background image

okazała  się  bardzo  trudna  i  niebezpieczna,  gdyŜ  nad  Morzem  Północnym  szalał  sztorm  i 
widoczność była bardzo zła. Wystarczyłoby więc zboczenie z trasy i trudności z szybkim 
odnalezieniem celu, aby brytyjskim Samolom zabrakło paliwa na powrót do bazy. 
              Na szczęście jednak piloci szesnastu samolotów z 800 i 803 dywizjonu w Hatston 
przeprowadzili  zadanie  po  mistrzowsku  i  krótko po  godzinie  7:00  oczom brytyjskich  lot-
ników  ukazał  się  norweski  brzeg,  po  czym  okazało  się,  Ŝe  trasa  samolotów  prowadzi 
wprost na Bergen. Niebawem znalazły się nad portem na wysokości około 7000 metrów. 
Na dole widać było kilka okrętów i statków, z których jeden wyróŜniał się wielkością: był 
to „Königsberg”. 
              Atak  nastąpił  tak  niespodziewanie,  Ŝe  na  niemieckim  krąŜowniku  podniesiono 
alarm  dopiero  wtedy,  gdy  pikował  pierwszy  bombowiec  prowadzony  przez  jednego  z 
dowódców dywizjonu. Bomby padły w niewielkiej odległości za rufą okrętu, następne zaś 
okazały  się  jeszcze  celniejsze.  Bombowce  atakowały  teraz  juŜ  przy  akompaniamencie 
silnego  ognia  przeciwlotniczego,  prowadzonego  przez  działka  przeciwlotnicze  i  broń 
maszynową krąŜownika „Königsberg” oraz innych okrętów i statków stojących w porcie, 
jak teŜ przez baterie ustawione przez Niemców na wzgórzach okalających port. Trzy bry-
tyjskie samoloty zostały trafione pociskami, ale nic juŜ nie mogło odwrócić losu krąŜow-
nika. 
              W  sumie  15  bomb  obramowało  cel  bądź  nawet  trafiło  krąŜownik  wprost.  Pięć 
bomb upadło za rufą okrętu w odległości 10 do 25 metrów. Wielkie fontanny wody zalały 
rufę,  a  grad  odłamków  obsypał  znajdujące  się  tam  działa.  Drugie  pięć  bomb  detonowało 
na  molo,  przy  którym  stał  „Königsberg”,  i  natychmiast  tumany  dymu  i  kurzu  spowiły 
okręt. Dwie bomby padły tuŜ pomiędzy krąŜownikiem a nabrzeŜem. I wreszcie trzy trafiły 
bezpośrednio  w  cel.  Jedna  uderzyła  w  dziobową  wieŜę  artyleryjską,  druga  trafiła  w  lewą 
burtę okrętu bliŜej rufy, trzecia wprost pomiędzy kominy okrętu. 
              Rychło teŜ „Königsberg przemienił się w płonący wrak, na którym straty musiały 
być bardzo cięŜkie. Okręt z wolna przechylał się na burtę. Jego załoga w desperacki spo-

sób  usiłowała  ratować 
krąŜownik,  ale  było  to 
beznadziejne. 

Kiedy 

ostatni 

brytyjskich 

samolotów 

odlatywał, 

potęŜna  detonacja  roze-
rwała  magazyny  krą-
Ŝ

ownika  i  wysoko  w 

powietrze  wzniósł  się 
nad  jego  śródokręciem 
słup 

jasnobrązowego 

dymu.  Wkrótce  „Kön-

igsberg”  przełamał  się  wpół,  na  moment  obie  połówki  wzniosły  się  dziobem  i  rufą  do 
góry, a potem przewróciły, tak Ŝe było widać sterczące ku niebu śruby okrętowe. Jeszcze 
chwila i obie części krąŜownika poszły na dno, a nad miejscem ich zatonięcia wzniosły się 
kłęby pary. Od chwili rozpoczęcia nalotu upłynęło 50 minut, 

              Tymczasem  brytyjskie  samoloty,  po ostrzelaniu  z  broni  maszynowej  innych  nie-
przyjacielskich  jednostek  morskich  oraz  wspomnianych  baterii  przeciwlotniczych,  obrały 
kurs  na  zachód,  do  bazy.  Po  czterech  i  pół  godzinach  lotu  oba  dywizjony  powróciły  do 
Hatston, przy czym niektóre z  15 samolotów nie miały w swych zbiornikach po wylądo-
waniu ani kropli paliwa. Jeden z samolotów nie powrócił do bazy: cięŜko trafiony nieprzy-
jacielskim pociskiem spadł do wody we fiordzie i poszedł na dno. 
              Wspomniany nalot okazał się sukcesem bez precedensu, gdyŜ przyniósł on po raz 
pierwszy  w  dziejach  II  wojny  światowej  zatopienie  tak  duŜego  okrętu  wojennego  przez 
samoloty.  Równocześnie  była  to  świetna  wskazówka  i  ostrzeŜenie  przed  niebezpieczeń-
stwem  groŜącym  okrętom  ze  strony  samolotu  atakującego  z  lotu  nurkowego.  Jak  dotąd 
tylko  niemieckie  Stukasy  uzyskały  bezpośrednie  trafienia,  jednakŜe  nie  zatopiły  do  tej 
pory  Ŝadnego  duŜego  okrętu  wojennego.  Z  zatopienia  „Königsberga”  przez  bombowce 
nurkujące  właściwe  wnioski  wyciągnęli  tylko  Niemcy.  Anglicy  natomiast  zupełnie  zlek-
cewaŜyli ten sukces, a samoloty typu „Skua” zostały nawet niebawem wycofane w ogóle 
ze słuŜby. 
              Powracając  jeszcze  do  okrętów  grupy  admirała  Schmundta  to  moŜna  dodać,  Ŝe 
zarówno „Köln” jak „Carl Peters”, „Bremse” i oba torpedowce zdołały potem powrócić do 
Niemiec. 
 

Sukces niemiecki w Trondheim 

 
              Szczęście  dopisało  równieŜ  grupom  okrętów,  które  otrzymały  zadanie  zdobycia 
Trondheim  I  Narviku.  Pierwszy  z  nich  miał  być  zajęty  przez  cięŜki  krąŜownik  „Admiral 
Hipper” w asyście czterech niszczycieli, drugi – przez dziesięć niszczycieli, a obie te gru-
py szły pod osłoną eskadry krąŜowników liniowych „Scharnhorst” i „Gneisenau”, którą – 
w zastępstwie chorego dowódcy floty, admirała  Marschalla –  dowodził wiceadmirał Lüt-
jens. 
              W  opisanej  na  początku  ksiąŜki  bitwie  z  „Glowwormem”  niemiecki  krąŜownik 
odniósł  wprawdzie  okupione  uszkodzeniem  zwycięstwo,  ale  równocześnie  stracił  duŜo 
czasu i nie zdąŜył juŜ nawiązać utraconej łączności z resztą zespołu. W tym stanie rzeczy 
eskadra  krąŜowników  liniowych  osłaniała  idące  do  Narviku  niszczyciele,  a  w  odległości 
kilku godzin drogi za nimi podąŜał „Admiral Hipper” w asyście swoich czterech niszczy-
cieli. Doznane uszkodzenie spowodowało zmniejszenie szybkości krąŜownika, a co za tym 
idzie – obniŜenie jego wartości bojowej i szans w ewentualnym spotkaniu z groźniejszym 
niŜ  „Glowworm”  przeciwnikiem.  Niebezpieczeństwo  takiego  spotkania  było  zaś  duŜe, 
gdyŜ  na  sygnał  z  „Glowworma”  dowódca  brytyjskiej  Home  Fleet,  znajdującej  się  w  tym 
czasie  na  północny  wschód  od  Wysp  Szetlandzkich,  a  na  południowy  zachód  od  pozycji 
alarmującego niszczyciela, oddetaszował część okrętów, aby próbowały nawiązać kontakt 
z przeciwnikiem. TakŜe flagowiec admirała Whitwortha, „Renown”, zawrócił na południe, 
idąc z pomocą „Glowwormowi”. 
              Ani jedna z tych brytyjskich prób nie została uwieńczona powodzeniem. Oddeta-
szowany zespół – składający się z krąŜownika liniowego „Repulse”, krąŜownika lekkiego 
„Penelope”  oraz  czterech  niszczycieli  –  znajdował  się  juŜ  w  niewielkiej  odległości  od 
„Hippera”  i  jego  niszczycieli,  kiedy  niemieckie  okręty  zostały  wypatrzone  na  wysokości 

background image

Trondheim przez patrolujący samolot brytyjski. Zameldował on, Ŝe nieprzyjacielski zespół 
w  sile  jednego  krąŜownika  liniowego  (!),  dwóch  cięŜkich  krąŜowników  (!)  i  niszczycieli 
idzie kursem zachodnim, wobec czego brytyjski zespół zmienił kurs z NE na NW, zwięk-
szając równocześnie szybkość. Zamiast jednak natrafić na Niemców, Brytyjczycy uderzyli 
w  próŜnię,  a  równocześnie  otworzyli  nieprzyjacielowi  drogę  do  Trondheim.  W  chwili 
bowiem  zauwaŜenia  ich  przez  brytyjski  samolot,  „Admiral  Hipper”  i  cztery  niszczyciele 
rzeczywiście  szły  kursem  zachodnim,  ale  był  to  jedynie  manewr,  mający  wykluczyć 
przedwczesne (tzn. przed oznaczoną w planie operacji godziną) przybycie do Trondheim. 
Krótko potem niemiecki zespół uczynił zwrot o 280 stopni i połoŜył się na przeciwny kurs, 
a wieczorem tego dnia (8 kwietnia) zbliŜył się do fiordu prowadzącego do Trondheim. 
              O  świcie  9  kwietnia  niemieckie  okręty  weszły  w  głąb  fiordu  prowadzącego  do 
Trondheim.  Groziło  im  tam  powaŜne  niebezpieczeństwo,  gdyŜ  forteczne  działa  duŜego 
kalibru panowały nad wąskim długim torem wodnym. I tu jednak, podobnie jak w innych, 
waŜnych  strategicznie  punktach  norweskiego  wybrzeŜa,  napastnikom  udało  się  dokonać 
mistyfikacji, podając się za Anglików. Dowódca cięŜkiego krąŜownika „Admiral Hipper”, 
a równocześnie całej grupy mającej za zadanie opanowanie bazy w Trondheim, komandor 
Heye,  twierdzi  wprawdzie,  Ŝe  nadawano  jedynie  wprowadzające  w  błąd  sygnały,  aby 
zyskać na czasie… 
              Jak  było  tak  było,  pozostaje  wszakŜe  faktem,  Ŝe  norweskie  baterie  otworzyły 
ogień kilkadziesiąt sekund za późno. Salwy pocisków, które winny były zatrzymać intru-
zów, padały za rufami krętów, po przebyciu przez nie najbardziej niebezpiecznego odcin-
ka  farwateru.  „Admiral  Hipper”  odpowiedział  wówczas  ze  swych  dział,  a  płynące  tuŜ  za 
nim  niszczyciele  połoŜyły  zasłonę  dymną.  Artyleria  norweskich  fortów  nie  zagraŜała  juŜ 
zresztą niemieckim okrętom, które zbliŜyły się do leŜącego w głębi fiordu portu. 
              Wkrótce  było  po  wszystkim.  Norweski  stawiacz  min  „Fröya”  został  zatopiony. 
Wyokrętowane oddziały zajęły port i miasto nie napotykając na najmniejszy opór. Trond-
heim wpadło w ręce Niemców. 
              Pomimo  tego  niewątpliwego  sukcesu  sytuacja  była  jeszcze  bardzo  niejasna,  bo-
wiem forty u wejścia do fiordu stawiały zaŜarty opór, ponadto zaś trzeba było liczyć się z 
rychłą ingerencją brytyjskiej floty i lotnictwa. Co gorsze: z czterech wysłanych do Trond-
heim niemieckich statków zaopatrzeniowych, które winny tam oczekiwać na przybycie II 
Grupy Inwazyjnej, nie było w porcie Ŝadnego. Trzy z nich wiozły broń i amunicję, pojaz-
dy mechaniczne, Ŝywność i inne zaopatrzenie dla 2000 Ŝołnierzy przetransportowywanych 
przez  zespół  Heyego,  czwarty  natomiast  statek  miał  dostarczyć  paliwo.  Było  ono  bardzo 
potrzebne 

wyokrę-

towanym  wojskom, 
niezbędne  zaś  okrę-
tom, 

zwłaszcza 

niszczycielom,  gdyŜ 
zasięg 

pływania 

jednostek  typu  „Le-
berecht  Maass”  był 
stosunkowo nieduŜy. 

              Komandor  Heye  zdawał  sobie  sprawę  z  groźby  zagłady,  jaka  zawisła  nad  jego 
zespołem,  i  dlatego  kierując  bezzwłocznie  de  Seekriegsleitung  w  Berlinie  meldunek  o 
zajęciu  Trondheim  dołączył  zapytanie  i  ponaglenie:  GDZIE  JEST  TANKOWIEC?  PA-
LIWO PILNIE POTRZBNE! 
              Tankowiec  „Skagerrak”  miał,  wskutek  defektu  maszyn,  duŜe  opóźnienie  w  dro-
dze i dlatego Kierownictwo Wojny Morskiej obawiając się, aby nie został zagarnięty przez 
eskadry Home Fleet kazało mu na razie wstrzymać się z dalszym marszem do Trondheim i 
pozostać  na  pozycji  wyczekującej.  Tankowiec  zakotwiczył  więc  w  jednym  z  fiordów  na 
północ od Bergen. Tam został wszakŜe zauwaŜony w południe 9 kwietnia przez brytyjski 
statek „Fylingdale”, który był „przewodnikiem” powracającego z Bergen do Szkocji kon-
woju  AN  –  25,  o  czym  była  mowa  w  innym  miejscu.  Wiadomość  o  zauwaŜonym  statku 
nieprzyjacielskim  naprowadziła  na  jego  trop  okręty  Royal  Navy  i  właściwie  przypieczę-
towała jego los. 
              Dla  dowódcy  niemieckich  okrętów  inwazyjnych  w  Trondheim  informacja  o 
opóźnieniu w marszu „Skagerraku” była oczywiście bardzo niepokojąca, pomimo wszyst-
kiego  jednak  istniała  nadal  nadzieja,  Ŝe  tankowiec  dotrze  do  celu  z  kilkudniowym  opóź-
nieniem.  Dlatego  teŜ  Heye  postanowił  czekać  na  statek  z  tak  potrzebnym  paliwem,  cho-
ciaŜ zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa groŜącego jego okrętom w zdobytym por-
cie. 
              OblęŜenie norweskich fortów trwało nadal i niemieckie okręty wspierały atakują-
ce oddziały ogniem swych dział. Nad wieczorem 10 kwietnia pojawił się wszakŜe brytyj-
ski  samolot  zwiadowczy,  co  zdaniem  komandora  Heyego  stanowiło  zapowiedź  zaplano-
wanego ataku – morskiego? powietrznego? – na Trondheim. Dlatego teŜ powziął decyzję 
niezwłocznego opuszczenia tego portu. Z czterech niszczycieli dwa miały powaŜne defek-
ty  maszyn  (a  jeden  z  nich  był  nawet  nieuruchomiony),  trzeci  zaś  nie  dysponował  odpo-
wiednim zapasem paliwa, wobec czego Heye postanowił pozostawić je w Trondheim. Tak 

więc  krąŜownikowi  „Admiral  Hipper” 
towarzyszył tylko jeden niszczyciel. Korzy-
stając  z  nocnych  ciemności  okręty  te,  nie 
dostrzeŜone przez brytyjskie patrole, zdoła-
ły  wyjść  na  pełne  morze  i  opuścić  niebez-
pieczny  dla  nich  akwen,  udając  się  na  pół-
nocny zachód. 
              Niewiele  godzin  później  nad  nie-
dawnym  miejscem  postoju  krąŜownika 

pojawiło  się  18  samolotów  typu  Fairey  „Swordfish”,  które  wystartowały  z  lotniskowca 
„Furious”.  Nadleciały  one  o  świcie,  kiedy  zaś  piloci  nie  znaleźli  głównego  obiektu  wy-
prawy wyruszyli do ataku na niszczyciele. Jeden z nich był, jak wspomniano, unierucho-
miony. Mówi o tym w swej relacji oficer tego okrętu, Kapitänleutnant Peter Erich Cremer: 
 
              

Strömmenvik  jest  to  niewinna  norweska  nazwa  małej  zatoki,  która  dla  nas  zachowa 

znaczenie i swój wyraz na całe życie. Z uwagi na to, że fortyfikacje Trondheim nie były jeszcze 
gotowe  do  obrony  przed  Anglikami,  a  Trondheim  należało  utrzymać  za  wszelką  cenę,  został 
wydany rozkaz osadzenia na dnie niszczyciela „Theodor Riedel” jako pływającą twierdzę. Co to 

background image

oznacza  umyślnie  osadzić  swój  okręt  na  dnie  może  zrozumieć  tylko  ten,  kto  długo  pływał  na 
morzu, kto przeżył troskę i zmartwienie o swój okręt, kto zrósł się z nim i kocha go. […] 

              

Obie  maszyny  zastopowały,  okręt  jeszcze  szedł  naprzód,  szarpnięcie,  coś  trzeszczy  i 

trzaska,  ogólne  poruszenie  rozchodzi  się  po  okręcie,  tak  jakby  musiał  po  raz  ostatni  mocno  i 
głęboko zaczerpnąć oddechu na długie leżenie na twardej skale. 

              

Obsługa  maszynowni  wykonała  swój  obowiązek  –  teraz  żołnierze  będą  potrzebni 

pilnie  na  lądzie,  wyokrętowuje  się  więc  60  –  osobowy  oddział  do  pomocy  w  doprowadzeniu 
baterii do gotowości bojowej. Równocześnie urządza się na lądzie posterunek sygnalizacyjny i 
organizuje oddział do obsadzenia patrolowców przejętych od Norwegów. 

              

„Anglik”  może  przyjść,  wszystko  jest  gotowe,  aby  go  godnie  przyjąć.  Pojawiają  się  – 

atakuje  nas  angielska  eskadra  torpedobombowców!  Jak  wielkie  ptaki,  zręcznie  biorą  wiraże 
strzelając  do  unieruchomionego  okrętu.  Odpowiada  im  całoburtowa  salwa  artylerii  i  broń 
maszynowa.  Ogień  i  obłoczki  dymu  przeplatają  się  ze  sobą.  Okręt  drży  i  lekko  dygocze  przy 
odrzucie  dział.  Anglicy  trzymają się  na  dużej  odległości.  Torpedy uderzają  w wodę, pędzą na-
przód,  samoloty  zawracają.  Naraz  z  przodu  i  z  tyłu,  w  takt  silnej  detonacji,  wyrastają  przed 
okrętem ogromne słupy wody, wysokie jak kominy fabryczne, i łamiąc się lecą z wolna w dół. 
Jesteśmy uratowania. Torpedy uderzyły w znajdujące się przed nami podwodne skały. 

 
              A  potem,  jak  dalej  pisze  Cremer,  przychodzi  rozkaz  ponownego  uruchomienia 
okrętu, który przy pomocy dwóch silnych holowników zostaje ściągnięty ze skały. 
              Powracając  do  ataku  brytyjskich  samolotów  trzeba  nadmienić,  Ŝe  o  jego  niepo-
wodzeniu  zadecydował  głównie  fakt,  iŜ  niemieckie  okręty  kotwiczyły  w  bardzo  płytkim 
miejscu.  Rzucone  przez  „Swordfishe”  torpedy  uderzyły  w  dno  i  detonowały  zanim  ich 
przyrządy głębokościowe zdołały uruchomić odpowiednie mechanizmy napędowe. 
              Krótko  po  nieudanym  nalocie  doszło  w  Trondheim  do  bardzo  waŜnego  dla  na-
pastników  wydarzenia,  utrwalającego  ich  pierwotny  sukces.  Po  dwudniowym  oporze 
kapitulowały  załogi  fortów  i  Niemcy  uzyskali  niczym  nie  skrępowany  dostęp  do  portu. 
Dzięki  temu  niszczyciel,  który  towarzysząc  krąŜownikowi  „Admiral  Hipper”  nie  mógł 
dotrzymać mu tempa na wzburzonym oceanie i został odesłany na powrót do Trondheim, 
zawinął tam bez przeszkód w południe 11 kwietnia. 
              Niemiecki  krąŜownik  miał  ogromne  szczęście,  gdyŜ  nie  został  wypatrzony  ani 
przez brytyjskie samoloty, ani przez okręty, chociaŜ jego kurs kilkakrotnie krzyŜował się z 
kursami zespołów Home Fleet. Rano 12 kwietnia w odległości 80 mil morskich na połu-
dniowy  zachód  od  Egersundu  doszło  do  spotkania  „Hippera”  z  pancernikami  „Scharn-
horst”  i  „Gneisenau”,  którym  udało  się  powrócić  z  Dalekiej  Północy,  i  trzy  największe 
okręty Kriegsmarine skierowały się do Wilhelmshaven. Późnym popołudniem dołączył do 
nich idący z Bergen lekki krąŜownik „Köln”, o północy wszystkie zawinęły pomyślnie do 
bazy. 
              Z czterech statków zaopatrzeniowych, które miały dotrzeć do Trondheim, przybył 
tam w dniu 12 kwietnia tylko jeden, „Levante” (4800 BRT). Pozostałe zostały zniszczone. 
„Sao Paulo” (5000 BRT) wszedł niedaleko Bergen na minę i zatonął. „Main” (7600 BRT) 
został zatrzymany przez mały torpedowiec norweski „Draug” i jako pryz podąŜał do An-
glii. Potem pojawiły się wszakŜe niemieckie samoloty i zatopiły statek. „Draug” samotnie 

dotarł do celu. Wreszcie wspomniany juŜ „Skagerrak” (6000 BRT) natknął się 14 kwietnia 
na brytyjski krąŜownik i uległ samozatopieniu. 
              MoŜna  jeszcze  dodać,  Ŝe  wszystkie  niemieckie  niszczyciele  zdołały  wkrótce 
powrócić z Trondheim do Niemiec, po naprawie zdefektowanych maszyn i po zaopatrze-
niu w paliwo ze zdobytych zapasów norweskich. 
 

„Mam rozkaz… Będę stawiał opór” 

 
              Daleko na Północy Niemcy równieŜ odnieśli sukces: Brytyjczykom nie udało się 
przeszkodzić  nieprzyjacielowi  w  zajęciu  Narviku  –  niezmiernie  waŜnego  portu,  przez 
który obie strony walczące sprowadzały szwedzką rudę. 
              ZdąŜający  w  kierunku  Vestfjordu  zespół  admirała  Whitwortha:  krąŜownik  linio-
wy „Renown” z trzema niszczycielami (czwartym był znany juŜ Glowworm”) – zawrócił 
na  kontrkurs  i  ruszył  na  pomoc  zaatakowanemu  przez  przewaŜające  siły  niszczycielowi. 
Sygnał „Glowworma” został przejęty takŜe przez inne brytyjskie zespoły. Dowódca Floty 
Ojczystej, Admiral  Forbes, oddetaszował od swych sił, znajdujących się w tym czasie na 
północny wschód od Wysp szetlandzkich, szybki zespół złoŜony z krąŜownika liniowego 
„Repulse”, krąŜownika lekkiego „Penelope” i czterech niszczycieli, z zadaniem udzielenia 
pomocy „Glowwormowi”. 
              Wkrótce jednak okręt ten zamilkł, co mogło oznaczać tylko jedno, iŜ został zato-
piony.  Dlatego  Forbes  polecił  Whitworthowi  powrócić  na  dawny  kurs,  a  równocześnie 
rozkazał  Siłom  „WV”  (w  sumie  8  niszczycieli),  aby  dołączyły  do  Whitwortha.  Dowódca 
Home  Fleet  wiedział  juŜ  o  tym,  Ŝe  jedna  z  niemieckich  grup  inwazyjnych  ma  zadanie 
dotarcia  do  Narviku  i  chciał,  aby  Whitworth  jej  w  tym  przeszkodził.  Nie  zdawał  sobie 
sprawy  wszakŜe  z  tego,  iŜ  w  jej  skład  wchodzą  inne  okręty,  niŜ  te,  które  walczyły  z 
„Glowwormem”. Wysłana kilka godzin później na zwiad łódź latająca wykryła nieprzyja-
ciela  na  wysokości  Trondheimu  i  zameldowała,  Ŝe  zespół  ten  (1  krąŜownik  liniowy,  2 
lekkie i 2 niszczyciele) idzie kursem zachodnim. W rzeczywistości był to zespół komando-
ra Heyego: „Admiral Hipper” i 4 niszczyciele. Forbes na próŜno usiłował przechwycić te 
okręty, które nad ranem następnego dnia zaatakowały Trondheim, o czym juŜ mówiliśmy. 
              Tymczasem „Renown” połączył się z siłami WV” i przed północą z 8 na 9 kwiet-
nia powrócił do wejścia do Vestfjordu. Było juŜ jednak za późno, gdyŜ kilka godzin wcze-
ś

niej  eskadra  admirała  Lütjensa  przybyła  wraz  z  niszczycielami  do  Vestfjordu  i  tam  się 

rozdzieliła:  dziesięć  niszczycieli  komodora 
Bonte  (z  dwoma  tysiącami  strzelców  alpej-
skich  generała  Dietla  na pokładzie)  ruszyło  w 
górę  fiordu,  do  Narviku,  oba  zaś  krąŜowniki 
liniowe  Lütjensa  poszły  na  pełne  morze,  aby 
uniknąć ewentualnego spotkania z brytyjskimi 
okrętami,  które  –  jak  Lütjens  przypuszczał  – 
równieŜ zdąŜały do Narviku. 
              Uchodząc 

przed 

nieprzyjacielem 

niemieckie  krąŜowniki  liniowe  szły  najpierw 
na zachód, a potem dokonały zwrotu na połu-

background image

dnie,  i  to  właśnie  zetknęło  je  z  okrętami  Whitwortha  krótko  po  godzinie  3:30  rano  9 
kwietnia. Wprawdzie przewaga była raczej po stronie Lütjensa, który miał dwa krąŜowniki 
liniowe po 32 000 ton (kaŜdy uzbrojony w 9 dział 280 mm, szybkość ponad 30 węzłów), 
podczas gdy równy im wielkością „Renown” (uzbrojony w 6 dział kalibru 381 mm, szyb-
kość 29 węzłów) musiał przeciwnikom stawiać czoła samotnie, bowiem towarzyszące mu 
niszczyciele  nie  na  wiele  mogły  się  zdać  wskutek  szalejącego  sztormu  i  wysokiej,  oce-
anicznej  fali,  ale  Niemcy  nie  zdołali  tej  przewagi  wykorzystać.  Przeciwnie,  gdy  trafiony 
dwoma  pociskami  (które  jednak  nie  wyrządziły  większych  szkód),  „Renown”  zrewanŜo-
wał się flagowemu okrętowi niemieckiemu, którym był „Gneisenau”, niszcząc jego głów-
ny dalocelownik, Lütjens zarządził oderwanie się od przeciwnika, tym bardziej Ŝe widząc 
na horyzoncie wybłyski ognia strzelających niszczycieli przypuszczał, iŜ ma do czynienia 
nie  z  jednym,  lecz  z  kilkoma  okrętami  liniowymi.  Zanim  nastąpiło  zerwanie  kontaktu 
bojowego,  a  potem  optycznego,  „Gneisenau”  został  trafiony  jeszcze  dwukrotnie,  i  to 
utwierdziło  niemieckiego  admirała  w  przeświadczeniu  o  słuszności  powziętej  decyzji. 
Zresztą takŜe Whitworth nie dąŜył do kontynuowania bitwy, mając jeden stary – i to słabo 
opancerzony  –  krąŜownik  liniowy  przeciwko  dwom  nowoczesnym,  lepiej  opancerzonym 
okrętom nieprzyjaciela. 
              Tak  więc  mniej  więcej  w  dwie  godziny  od  chwili  nawiązania  kontaktu  okręty 
znikły sobie z oczu i było po bitwie. Po bitwie było w tym czasie równieŜ w głębi Vest-
fjordu, gdzie dwa stare norweskie pancerniki obrony wybrzeŜa daremnie usiłowały stawić 
opór napastnikom przybyłym w celu opanowania Narviku. 
              Zanim jednak do tego doszło dziewięć niemieckich niszczycieli (dziesiąty, „Erich 
Giese”,  miał  defekt  maszyny  i  został  nieco  w  tyle)  musiało  –  w  panującej  wciąŜ  złej, 
sztormowej pogodzie i przy zrywającej się od czasu do czasu zadymce śnieŜnej – przejść 

wody  Vestfjordu,  a  potem 
długiego i głęboko wrzynające-
go  się  w  ląd  Ofotfjordu.  Wła-
ś

nie  kiedy  prowadzący  cały 

szyk  flagowy  niszczyciel  3 
flotylli  „Diether  von  Roeder” 
zbliŜał  się  do  latarni  morskiej  i 
stacji pilotów  Tranöy,  niemiec-
cy  radiotelegrafiści  odebrali 
sygnał  norweskiego  dowódz-
twa,  nakazujący  wygaszenie 
wszelkich świateł na wybrzeŜu. 
Znaczyło  to,  Ŝe  w  Oslo  posta-
nowiono  przedsięwziąć  pewne 
ś

rodki  ostroŜności.  W  praktyce 

jednak  okazało  się,  Ŝe  wszelkie  decyzje  były  bardzo  spóźnione,  a  te  i  inne  rozkazy  nie 
wszędzie dotarły na czas… 
              Koło wyspy Baröy dostrzeŜono idący z  głębi fiordu statek, który okazał się nor-
weskim parowcem pasaŜerskim, kursującym między Narvikiem i Bodö. Dowódca zespołu 
niszczycieli komodor Friedrich Bonte dał rozkaz przepuszczenia statku. A wtedy ten nadał 

otwartym sygnałem informację przeznaczoną zapewne dla swych władz: OSIEM OKRĘ-
TÓW WOJENNYCH WCHODZI DO OFOTFJORDU. 
              W grupie Bontego znajdowało się w tej chwili dziewięć niszczycieli, gdyŜ wspo-
mniany  „Erich  Giese”  pozostał  w  tyle.  Niedokładność  ta  nie  miała  jednak  znaczenia: 
osiem czy dziewięć niewielka to róŜnica. NajwaŜniejsze, iŜ do Narviku dotarło ostrzeŜenie 
o wchodzących okrętach. 
              Gdy niszczyciele zbliŜały się do wejścia do Ofotfjordu Bonte zwrócił się do kapi-
tana Hansa Erdmengera, dowódcy swego okrętu flagowego, „Wilhelma Heidkampa”: 
              –  PrzekaŜcie  do  „Diethera  von  Roedera”:  do  wszystkich  okrętów.  NaleŜy  iść 
ś

ladem  torowym  poprzednika.  Zapalić  światła  pozycyjne.  Szybkość  27  węzłów.  Reszta 

zgodnie z planem. 
              Zgodnie  z  planem  niszczyciele  „Hans  Lüdemann”  i  „Anton  Schmitt”  miały  po-
dejść do brzegu w najwęŜszym miejscu Ofotfjordu i wysadzić na motorówkach strzelców 
alpejskich. Zadaniem tych strzelców było – przy wsparciu ogniem artyleryjskim obu okrę-
tów – opanowanie baterii w Ramnes na północnym i w Hamnes na południowym brzegu 
fiordu. Trzeci niszczyciel, „Wolfgang Zenker”, miał ubezpieczać tę akcję. 
              Ku  ogromnemu  zdziwieniu,  ale  i  nie  mniejszemu  zadowoleniu  Niemców,  znale-
ziono  puste  kazamaty  i  wybetonowane  podłoŜa,  natomiast  armat  ani  śladu!  I  w  ogóle 
niebyło tam Ŝywego ducha. 
              W  połowie  fiordu  „Diether  von  Roeder’  natknął  się  na  dwa  małe  patrolowce 
norweskie:  „Michael  Sars”  i „Kelt”.  Ich  uzbrojenie  było  symboliczne  (działka  kalibru  47 
mm), dlatego teŜ dowódcy obu okręcików nie myśleli nawet o stawianiu oporu, poprzesta-
jąc na przesłaniu sygnału radiowego do Narviku. 
              Komodor  Bonte  dawno  juŜ  zdał  sobie  sprawę  z  tego,  Ŝe  czynnik  zaskoczenia 
odpadł, postanowił więc zachować poprawne stosunki z gospodarzami, występując w roli 
przyjaciela  Norwegów,  broniącego  ich  neutralności przed  pogwałceniem  jej  przez  Angli-
ków. Było to zresztą zgodne z otrzymanymi z Berlina wytycznymi. Rozkaz admirała Rae-
dera  mówił  wyraźnie,  Ŝe  ewentualny  opór  ma  być  bezwzględnie  złamany  –  tu  zaś  nie 
zachodziła  tego  potrzeba.  Dlatego  teŜ  na  polecenie  Bontego  dowódca  „Diethera  von  Ro-
edera”,  po  zbliŜeniu  się  do  norweskich  patrolowców  na  odległość  głosu,  nakazał  im  na-
tychmiastowy  powrót  do  Narviku.  „Michael  Sars”  i  „Kelt”  zawróciły,  Niemcy  nie  mogli 
jednak zajmować się nimi dłuŜej, bowiem szybkość nowoczesnych niszczycieli kilkakrot-
nie przewyŜszała szybkość małych i starych patrolowców. 
              Kiedy niemieckie okręty przebyły dwie trzecie Ofotfjordu, Bonte przekazał nowy 
rozkaz „Dietherowi von Roederowi”: 
              – Rozkaz dla 3 Flotylli. Wejść do Herjangsfjordu i udać się do Elvegaardsmoen. 
Tam wyokrętować Ŝołnierzy zgodnie z uprzednimi ustaleniami. 
              Trzy niszczyciele – „Diether von Roeder”, „Erich Koellner” i „Hermann Künne“ 
–  zboczyły  niebawem  na  północny  zachód.  „Wilhelm  Heidkamp”,  „Georg  Thiele”  i 
„Bernd von Arnim” podąŜyły wprost, w kierunku Narviku. 
              Utrudniająca  marsz  przez  większą  część  nocy  śnieŜna  zadymka  teraz  zelŜała. 
Rozjaśniło się, jak przed świtem, i z odległości ponad tysiąca metrów na flagowym nisz-
czycielu  Bontego  zauwaŜono duŜy  okręt.  Był  to  jeden  z dwóch  norweskich  pancerników 
obrony wybrzeŜa, stacjonujących w rejonie Narviku, „Eidsvold”. 

background image

              Wieczorem poprzedniego dnia komandor Per Askim, dowódca pancernika obrony 
wybrzeŜa „Norge”, a równocześnie morski komendant Narviku, otrzymał rozkaz bronienia 
tego  portu  wszelkimi  posiadanymi  siłami.  O  godzinie  22:00  postanowił  rozdzielić  swą 
eskadrę:  sam  pozostał  w  Narviku,  a  drugi  pancernik  skierował  na  redę.  Około  północy 
otrzymał  z  Oslo  uzupełnienie  rozkazu,  zgodnie  z  którym  naleŜało  otworzyć  ogień  do 
Niemców, ale nie do Anglików. 
              Kiedy dowódcy „Eidsvolda”, komandorowi Willochowi, zameldowano o zauwa-
Ŝ

eniu  niemieckich  okrętów,  natychmiast  kazał  odpalić  strzał  ostrzegawczy  przez  dziób 

czołowego niszczyciela. Zaraz teŜ na główny maszt pancernika wzniosły się flagi między-
narodowego kodu oznaczające: – Natychmiast zastopować. 
              Z  „Wilhelma  Heidkampa”,  który  zastosował  się  do  wezwania,  odpowiedziano 
alfabetem semaforowym: 
              – Wysyłam łódź z oficerem. 
              Dwa pozostałe niszczyciele skierowały się w stronę wejścia do portu. 
              Przybyły  za  chwilę  na  pokład  pancernika  wysłannik  komodora  Bontego  wezwał 
dowódcę do poddania się i lojalnej współpracy z rządem III rzeszy. 
              – Dyrektywy otrzymuję od własnego rządu – odpowiada na to Norweg. 
              – Wszelki opór jest bezcelowy – perswaduje niemiecki Kapitänleutnant. – nasze 
siły  obsadziły  juŜ  główne  bazy  i  punkty  strategiczne  waszego  wybrzeŜa.  Nie  pozostaje 
wam nic innego, jak poddać się. 
              Norweski komandor kręci przecząco głową, wreszcie mówi: 
              – Proszę o dziesięć minut czasu. Muszę się porozumieć z moim starszym kolegą 
w Narviku. 
              –  Dobrze  –  odpowiada  Niemiec;  odwraca  się  na  pięcie,  podchodzi  do  trapu  i 
opuszcza pokład „Eidsvolda”’ aby w motorówce odczekać na wynik narady. 
              Po  kilku  minutach  dowódca  „Eidsvolda”  zbliŜa  się  do  relingu  i  kiwa  ręką  do 
wysłannika. 
              – Mam rozkaz swego rządu. Będę stawiał opór – mówi spokojnym głosem i salu-
tuje na poŜegnanie swego rozmówcę. 
              Ten  odpowiada  salutem  i  daje  znak  swym  marynarzom,  aby  odpływali.  Potem 
bierze do ręki rakietnicę i wznosząc ją ponad głowę, strzela. W niebo wzbija się czerwona 
raca: umówiony sygnał dla komodora, Ŝe rozmowy spełzły na niczym. 
              Chwilę potem, zanim norweski pancernik mógł uŜyć  swych potęŜnych dział 210 
mm, z rufowej wyrzutni niszczyciela zostaje odpalona torpeda. Odległość obu okrętów od 
siebie wynosi zaledwie 800 metrów i z tak bliskiego dystansu trudno nie trafić. Dowodzi 
tego  słup  wody,  pary  i  ognia,  który  wytryska  przy  śródokręciu  pancernika. „Eidsvold”  w 
kilku  sekundach  przewraca  się  do  góry  dnem  i  tonie,  zabierając  ze  sobą  w  głębię  fiordu 
niemal całą załogę, włącznie z dowódcą i jego zastępcą, komandorami Willochem i Jense-
nem. Z około 270 ludzi załogi uratowało się zaledwie kilku marynarzy. 
              Wkrótce  teŜ  został  zniszczony  drugi  norweski  pancernik  przybrzeŜny  „Norge”. 
Na rozkaz komandora Askima otworzył on wprawdzie ogień do napastników, ale padający 
ś

nieg  utrudniał  norweskim  artylerzystom,  korzystającym  z  przestarzałych  urządzeń 

optycznych,  oddanie  celnych  salw.  Pierwsza  była  za  krótka,  druga  nieco  za  długa.  Tym-

czasem „Bernd von Arnim” odpalił do przeciwnika wiązkę torped. Dwie z nich trafiły, co 
spowodowało niezwłoczne zatonięcie starego okrętu. 
              Straty  choć  powaŜne,  nie  były  tym  razem  aŜ  tak  wielkie,  jak  przy  zatopieniu 
„Eidsvolda”.  Akcja  ratunkowa,  w  której  wzięły  udział  szalupy  kilku  stojących  w  pobliŜu 
pancernika statków handlowych, zakończyła się uratowaniem znacznej części załogi pan-
cernika,  włącznie  z  komandorem  Askimem.  Zdołał  on  zresztą  wkrótce  przedostać  się  do 
Londynu, gdzie opublikował pierwszą dokładną relację z przebiegu niemieckiej napaści na 
Narvik. 
 

Dwie bitwy pod Narvikiem 

 
              Szalejąca  przez  całą  noc  zadymka  śnieŜna  zaczynała  ustawać  właśnie  wtedy, 
kiedy nie opodal ukazał się pogrąŜony w ciszy i we śnie port. Dość jeszcze ciemna szarzy-
zna  przedświtu  z  wolna  ustępowała  rozjaśnieniom  nadchodzącego  dnia.  Widoczność  po-
prawiła się na tyle, Ŝe z pomostu prowadzącego szyk brytyjskich okrętów flagowego nisz-
czyciela  „Hardy”  moŜna  juŜ  było  dość  wyraźnie  rozróŜnić  stojące  na  kotwicach  okręty  i 
statki.  W  głębi  portu  centralny  niejako punkt  stanowiły  trzy  zgrupowane  koło  siebie jed-
nostki. Były to dwa niszczyciele stojące po obu burtach duŜego statku. 
              Nie  było  ani  chwili  do  stracenia,  gdyŜ  w  kaŜdej  sekundzie  nieprzyjaciel  mógł 
podnieść alarm – aŜ dziw, Ŝe do tej pory jeszcze tego nie uczynił! – i komandor warburto-
na – Lee dał rozkaz rozpoczęcia ataku. 
              Rozległ się cichy plusk i okręt lekko zadygotał. To torpedy opuściły swe wyrzut-
nie i podąŜyły w kierunku wyznaczonych im celów. 
              Po chwili z głośnym hukiem przemówiła artyleria „Hardy’ego”, a zanim zupełnie 
zaskoczeni  Niemcy  zdołali  zorientować  się  w  czym  rzecz,  potwornej  mocy  detonacje 
rozerwały ciszę przedświtu. To eksplodowały ładunki wybuchowe torped, które dotarły do 
miejsca swego przeznaczenia. 
              Nad portem w Narviku wzniosły się wysoko w niebo słupy ognia, dymu i pary… 
 

W pułapce bez wyjścia 

 
              Podobnie  jak  w  kilku  innych  kluczowych  punktach  strategicznych  norweskiego 
wybrzeŜa, tak i w rejonie Narviku okręty Kriegsmarine wykonały powierzone im zadanie 
złamania  napotkanego  oporu, wyokrętowania  przywiezionych  wojsk  i  opanowania  zaata-
kowanej bazy. Co więcej nawet, zespołowi niszczycieli, którym dowodził komodor Bonte, 
poszło  lepiej  niŜ  moŜna  było  przypuszczać.  Bazujące  w  Narviku  stare  pancerniki  obrony 
wybrzeŜa zostały, jak juŜ wspomniano, zniszczone właściwie bez walki, a co za tym idzie 
– nie zadając napastnikom Ŝadnych szkód i strat. 
              Oczywiście  „Eidsvold”  i  „Norge”  nie  były  równorzędnym  przeciwnikiem  dla 
dwóch flotylli nowoczesnych, silnych niszczycieli, jednakŜe trudno nie oprzeć się wraŜe-
niu,  Ŝe  odpowiednie  przygotowanie  narvickiej  bazy  do  obrony  przed  wtargnięciem  okrę-
tów nieprzyjaciela w głąb Ofotfjordu mogło dać zupełnie inne rezultaty, niŜ to miało miej-
sce w rzeczywistości. Zabrakło tam jednak takich stałych punktów oporu, artyleryjskich i 
torpedowych,  jakie  były  zainstalowane  np.  w  Oslofjordzie,  a  konkretnie  w  Dröbak,  cho-

background image

ciaŜ  ukształtowanie  terenu  dawało  co  najmniej  równie  dobre  szanse  na  skuteczne  po-
wstrzymanie nieprzyjacielskiej floty, która by chciała dotrzeć w głąb fiordów albo Narvi-
ku.  RównieŜ  zupełnie  nie  wykorzystano  powaŜnego  atutu  w  postaci  silnej  artylerii  obu 
uprzednio wspomnianych okrętów obrony wybrzeŜa, które, przy odpowiednim usytuowa-
niu i zabezpieczeniu sieciami przeciwtorpedowymi,  mogłyby  – nie obawiając się bezkar-
nego ich zatopienia jedną celną salwą torpedową – zadać duŜe straty niepoŜądanym przy-
byszom. 
              Niestety  zupełnie  nieprzygotowanie  Norwegii  do  odparcia  napaści  w  tym  waŜ-
nym  punkcie  strategicznym  zostało  przez  Niemców  bezlitośnie  wykorzystane.  Niewiele 
równieŜ  brakowało,  aby  daleki  zagon  do  Narviku  zakończył  się  całkowitym  sukcesem 
napastników.  JednakŜe  wbrew pozorom, osiągnięty  dzięki  zaskoczeniu  wielki  triumf  nie-
mieckich  niszczycieli  okazał  się  bardzo  rychło  sukcesem  iście  pyrrusowym,  a  leŜący  w 
głębi  Ofotfjordu  Narvik  –  pułapką  bez  wyjścia,  w  której  miały  zginąć  wszystkie  okręty 
zespołu. 
              Zatopienie, niemal bez walki, obu norweskich pancerników przybrzeŜnych umoŜ-
liwiło  niemieckim  niszczycielom  wyokrętowanie  przywiezionych  strzelców  górskich, 
którzy  szybko  zajęli  Narvik  oraz  miejscowości  Bjerkvik  i  Elvegaards,  leŜące  nad  pobli-
skim  Herjangsfjordem.  W  Narviku  stacjonował  wprawdzie  batalion  norweskiej  piechoty, 
którego dowódca, pułkownik Sundlo, otrzymał od dowodzącego w północnej części kraju 
generała  Fleischera  rozkaz  stawiania  oporu  Niemcom,  jednakŜe  w  praktyce  nie  miał  on 
moŜliwości  tego  rozkazu  wykonać.  Napastnicy  przewaŜali  liczebnie,  a  ponadto  dowódca 
niemieckich strzelców górskich generał Dietl zagroził, Ŝe obróci w gruzy całe miasto, jeśli 
Norwegowie  nie  złoŜą  broni.  W  tej  sytuacji  Sundlo  postanowił  skapitulować.  Natomiast 
jedna  z  podległych  mu  kompanii,  której  oficerowie  zdołali  połączyć  się  bezpośrednio  z 
gen.  Fleischerem,  wprowadziła  Niemców  w  błąd  i  wycofała  się  z  Narviku  w  kierunku 
granicy szwedzkiej. 
              Przybycie  niemieckich  okrętów  do  Narviku  zaskoczyło  tam  około  25  statków 
handlowych  róŜnych  bander,  w  ogromnej  większości  przybyłych  po  szwedzką  rudę.  W 
połowie były to frachtowce państw dotychczas w tej wojnie neutralnych, głównie norwe-
skie  i  szwedzkie,  w  połowie  zaś  –  obu  głównych  belligerentów.  JeŜeli  jednak  obecność 
kilku  statków  brytyjskich  w  Narviku  moŜna  było  uwaŜać  za  rzecz  zupełnie  normalną,  to 
skomasowanie  tam  aŜ  dziesięciu  niemieckich  frachtowców  musi  –  zwłaszcza  w  świetle 
przeprowadzonej w tym czasie napaści na Norwegię – budzić co najmniej podejrzenia, iŜ 
nie  zwykłe  zapotrzebowanie  na  rudę  oraz  nie  zbieg  okoliczności  sprawiły,  Ŝe  niemiecka 
bandera była w dniu 9 kwietnia 1940 roku najliczniej reprezentowana w tym porcie. 
              Zaraz  po  jego  zajęciu  Niemcy  obsadzili  brytyjskie  statki  załogami  pryzowymi, 
natomiast  neutralne  frachtowce  otrzymały  zakaz  opuszczania  Narviku.  Zresztą  nawet 
gdyby nie ten zakaz, to sam bieg wydarzeń przeszkodziłby w normalnym funkcjonowaniu 
portu i korzystających z niego statków. Jako ciekawostkę moŜna dodać, Ŝe kapitan jedne-
go  z  niemieckich  rudowców,  nie  orientując  się  w  sytuacji,  jak  zapanowała  nad  ranem  9 
kwietnia,  kiedy  niemieckie  niszczyciele  przypuściły  atak  do  norweskich  pancerników, 
wysadził  swój  statek  na  mieliznę  sądząc,  Ŝe  Narvik  został  zaatakowany  przez  brytyjskie 
okręty. 

              W  porcie  znajdował  się  równieŜ  przebudowany  ze  statku  wielorybniczego  nie-
miecki  tankowiec  „Jan  Wellem”,  skierowany  do  Narviku  specjalnie  w  ramach  operacji 
„Weserübung”. Zawinął on do portu poprzedniego dnia, nie wywołując – co musi się nam 
wydać  co  najmniej  zastanawiające  –  Ŝadnej  reakcji  ze  strony  miejscowych  władz.  Osta-
tecznie bowiem sytuacja polityczna była juŜ na tyle napięta, Ŝe przybycie zbiornikowca z 
kilkoma  tysiącami  ton  paliwa  musiało  nasunąć  choćby  najprostsze  pytanie,  dla  kogo  ów 
niebagatelny ładunek ropy jest przeznaczony. Jeśli jednak norwescy urzędnicy portowi nie 
postawili  takiego  pytania  8  kwietnia,  to  wydarzenia  porannych  godzin  następnego  dnia 
same przyniosły odpowiedź. 
              Fakt  zastania  w  Narviku  statku  z  ładunkiem  ropy  winien  ucieszyć  dowódcę  ze-
społu  niszczycieli,  które  w  tym  dalekim  rejsie  na  północ  zuŜyły  większość  posiadanego 
zapasu  paliwa  i  bez jego  uzupełnienia  nie były  w  stanie  powrócić  do  macierzystych  por-
tów.  Tymczasem  komodor  Bonte  był  najwyraźniej  zmartwiony  obecnością  tylko  jednego 
zbiornikowca,  i  to  właśnie  przebudowanego  z  bazy  wielorybniczej  „Jana  Wellema”,  nie 
posiadającego ani tak duŜego ładunku paliwa, jak normalny tankowiec, ani teŜ odpowied-
nio  sprawnych  i  wydajnych  urządzeń  do  jego  przepompowywania.  „Jan  Wellem”  mógł 
równocześnie obsłuŜyć tylko dwa niszczyciele, przy czym przepompowanie ropy odbywa-
ło się w bardzo wolnym tempie. A przecieŜ kaŜdy niszczyciel potrzebował ponad 500 ton 
ś

wieŜego paliwa! 

              Tę  niepomyślną  dla  Niemców  sytuację  spowodował  fakt  nieprzybycia  tankowca 
„Kattegat”, który w myśl planu miał zaopatrzyć w paliwo cały zespół komodora Bontego. 
Tankowiec „Jan Wellema” miał posłuŜyć do uzupełnienia zapasów ropy niszczycieli, lub 
innych  niemieckich  okrętów,  gdyby  zaszła  taka  potrzeba.  W  rzeczywistości  jednak  sytu-
acja ukształtowała się inaczej. 
              Bonte przypuszczał wprawdzie, Ŝe tankowiec Kattegat” moŜe nadejść z opóźnie-
niem,  jednakŜe  mogło  się  to  okazać  przysłowiową  musztardą  po  obiedzie.  Pozbawione 
zapasu  paliwa  niemieckie  niszczyciele  nie  mogły  być  uwaŜane  za  pełnosprawne  okręty  i 
dlatego Bonte wydał rozkaz bezzwłocznego przepompowywania ropy ze zbiorników „Jana 
Wellema”.  Inna rzecz, iŜ od samego początku zdawał sobie sprawę z tego, Ŝe obsłuŜenie 
wszystkich dziesięciu niszczycieli, i to zaledwie po około 300 ton ropy na jednostkę, po-
trwa co najmniej dwa dni. 
              Jak się zresztą później miało okazać, wydarzenia wojenne przeszkodziły w pełnej 
realizacji takŜe i tego zamiaru. „Kattegat”  zaś nigdy nie przybył do Narviku, zatrzymany 
bowiem został po drodze (niedaleko Bodoe) przez mały norweski okręt straŜniczy „Nord-
kapp”. Wprawdzie kapitan tankowca na próŜno usiłował przekonać norweskiego dowódcę, 
Ŝ

e  Niemcy  przybywają  jako  przyjaciele  Norwegów  i  Ŝe,  zgodnie  z  rozkazem  nowego 

premiera  rządu  norweskiego,  Vidkuna  Quislinga,  królewska  marynarka  Norwegii  ma 
współpracować z Kriegsmarine, ale Norweg nie dał się zbałamucić frazesami niemieckie-
go  kapitana  i  w  odpowiedzi  pozostawił  załodze  tankowca  dziesięć  minut  na  opuszczenie 
statku.  Po  upływie  tego  terminu  patrolowiec  dał  strzał  ostrzegawczy,  a  potem  rozpoczął 
ogień do tankowca z działka 47 mm. Niemiecka załoga, widząc, co się święci, otworzyła 
zawory denne i zeszła do szalup. Niebawem „Kattegat” poszedł na dno. 
              A  tymczasem  w  Narviku  niemieckie  niszczyciele  pobierały  paliwo  z „Jana  Wel-
lema”.  Komodor  Bonte  zdawał  sobie  oczywiście  sprawę  z  tego,  Ŝe  równieŜ  Anglicy  nie 

background image

będą zasypiać gruszek w popiele, ale choć nie wszystkie jego okręty zdołały w ciągu tego 
dnia pobrać przypadającą na nie część paliwa, to jednak mógł się czuć jako tako bezpiecz-
ny.  W  Vestfjordzie  bowiem  patrolowały  trzy  niemieckie  okręty  podwodne  i  było  mało 
prawdopodobne, aby przeciwnik mógł nie zauwaŜony przez nie wejść na wody Ofotfjordu. 
O tym zaś, Ŝe brytyjskie niszczyciele weszły do Vestfjordu Bonte dowiedział się z radio-
gramu dowództwa Grupy „Nord” i precyzującego, Ŝe chodzi tu o okręty klasy „H”, które 
wchodziły w skład eskorty krąŜownika liniowego „Renown”. 
              Informację  tę  potwierdził  sygnał  otrzymany  wieczorem  od  znajdującego  się  w 
Vestfjordzie na patrolu „U – 51”. Dowódca niemieckiego okrętu podwodnego donosił, iŜ 
zauwaŜył  pięć  brytyjskich  niszczycieli  idących  kursem  południowo  –  zachodnim,  a  więc 
oddalających się od Ofotfjordu i leŜącego w jego głębi Narviku. 
              W  tym  stanie  rzeczy  Bonte  był  przekonany,  iŜ  przynajmniej  do  następnego  dnia 
jego  okrętom  nie  zagraŜa  Ŝadne  niebezpieczeństwo.  W  celu  zabezpieczenia  się  przed 
ewentualnym brytyjskim atakiem lotniczym postanowił zdekoncentrować swe siły i dlate-
go  na  noc  skierował  okręty  4  flotylli  niszczycieli  do  pobliskich  fiordów.  „Georg  Thiele” 
(„Z -2”) i „Bernd von Arnim („Z – 11”) zakotwiczyły w leŜącym na południowy  zachód 
od  Narviku  Ballangenfjordzie;  trzy  inne  okręty:  „Wolfgang  Zenker”  („Z  –  9”),  „Erich 
Giese” („Z – 12”) i „Erich Köellner” („Z – 13”) – na północy, w Herjangsfjordzie. Okręty 
3 Flotylli Niszczycieli pozostały w Narviku: „Diether von Roeder” („Z – 17”) patrolował 
w pobliŜu wejścia do poru, „Hans Lüdemann” („Z – 18”) i „Hermann Künne” („Z – 19”) 
stanęły po obu burtach tankowca „Jan Wellem” w celu pobrania paliwa. „Anton Schmitt” 
(„Z – 22”) i flagowy „Wilhelm Heidkamp” („Z – 21”) zakotwiczyły w porcie. 
              Zarówno komodor Bontem jak i wszyscy nie pełniący wachty jego podwładni na 
okrętach obu flotylli udali się teraz na spoczynek, aby nabrać siły przed oczekującymi ich 
następnego  dnia  trudami.  Tym  większe  musiało  być  zaskoczenie  pogrąŜonych  we  śnie 
ludzi,  kiedy  o  godzinie  4:30  rano  potwornej  mocy  detonacje  rozdarły  ciszę  pogrąŜonego 
we  śnie  Narviku,  a  cały  port  i  liczne  znajdujące  się  w  nim  okręty  oraz  statki  stanęły  w 
ogniu. 
              Flotylla  brytyjskich  niszczycieli,  która  według  posiadanych  przez  Niemców  in-
formacji winna znajdować się w zachodniej części Vestfjordu, lub nawet poza jego obrę-
bem, nieoczekiwanie – jak grom z jasnego nieba – uderzyła na Narvik. 
 

„Zamierzam atakować o świcie!” 

 
              Jak  wiemy,  2  Flotylla  Niszczycieli,  którą  dowodził  komandor  Warburton  –  Lee, 
została  po  bitwie  stoczonej  przez  krąŜownik  liniowy  „Renown”  z  niemieckimi  pancerni-
kami oddetaszowana na patrol u wejścia do Vestfjordu. W czasie wykonywania tego zada-
nia  Warburton  –  Lee  otrzymał  (przed  południem  9  kwietnia)  sygnał  od  dowódcy  Floty 
Ojczystej, nakazujący posłać kilka niszczycieli do Narviku w celu upewnienia się czy nie 
ma  tam  sił  nieprzyjacielskich.  Krótko  potem  dowódca  2  Flotylli  otrzymał  bezpośredni 
sygnał Admiralicji, przedstawiający tę sprawę w nieco inny sposób i konkretyzujący zada-
nie, jakie warburtona – Lee miał wykonać. Nowy sygnał głosił co następuje: INFORMA-
CJE  PRASOWE  DONOSZĄ  O  PRZYBYCIU  DO  NARVIKU  JEDNEGO  NIEMIEC-
KIEGO  OKRĘTU  I  WYOKRĘTOWANIU  MAŁEGO  ODDZIAŁU.  UDAĆ  SIĘ  DO 

NARVIKU I ZATOPIC LUB ZDOBYC NIEPRZYJACIELSKI OKRĘT. POZOSTAWIA 
SIĘ  DO  PAŃSKIEGO  UZNANIA  WYSADZENIE  DESANTU,  JEŚLI  PAN  SĄDZI,  Iś 
MOśE ODBIĆ NARVIK Z RĄK NIEPRZYJACIELA. 
              Warburton  –  Lee  miał  pod  swymi  rozkazami  cztery  niszczyciele:  „Hardy”,  Hot-
spur”,  Havock”  i  „Hunter”,  przy  czym  pierwszy  z  nich  był  tzw.  przewodnikiem  flot  tyli, 

czyli  okrętem  flagowym 
jednostek  swej  klasy.  W 
związku  z  tym  miał  on 
nieco  większą  wyporność 
i liczbę dział (1505 ton i 5 
dział  120  mm)  niŜ  pozo-
stałe  okręty  (1340  ton  i  4 
działa  120  mm).  W  sumie 
Warburton  –  Lee  dyspo-
nował  siłami,  które  aŜ 
nadto  wystarczyłyby  do 

pokonania jednego niemieckiego okrętu, chyba Ŝe byłaby to duŜa i silna jednostka – krą-
Ŝ

ownik lub moŜe nawet pancernik „kieszonkowy”? 

              Tak,  w  tym  wypadku  stosunek  sił  wcale  nie  byłby  korzystny  dla  Brytyjczyków, 
gdyŜ  cztery  małe  niszczyciele  nie  dysponowały  odpowiednim  potencjałem  bojowym  do 
pokonania tak silnego przeciwnika. Jedyną szansę mogłoby dać przeprowadzenie zaskaku-
jącego ataku torpedowego, ale trudno było z góry liczyć na to, iŜ nadarzą się sprzyjające 
temu  okoliczności.  Czy  jednak  Niemcy  ryzykowaliby  wprowadzenie  w  głąb  fiordów,  do 
Narviku, wielkiego okrętu, w dodatku nie zabezpieczonego odpowiednią eskortą? 
              Sprawa nie była więc jasna i nasuwała sporo wątpliwości. Dlatego teŜ Warburton 
– Lee postanowił uzyskać bliŜsze informacje o ruchu Ŝeglugowym, jaki w ostatnich godzi-
nach  panował  na  tych  wodach.  W  tym  celu  po  przybyciu  w  głąb  Vestfjordu  zatrzymał 
swój  zespół  przy  stacji  norweskich  pilotów  w  Tranöy.  Była  to  szczęśliwa  decyzja,  gdyŜ 
zastopowanie  flotylli  koło  Tranöy  przyniosło  brytyjskiemu  dowódcy  podwójną  korzyść. 
Nie  tylko  bowiem  otrzymał  bardzo  cenne  wiadomości,  ale  i  „wzbogacił”  się  o  jeszcze 
jeden okręt. 
              W  czasie  kiedy  cztery  niszczyciele  zatrzymały  się  przy  stacji  pilotów  nadszedł 
piąty okręt flotylli Warburtona – Lee, który uprzednio był oddetaszowany do towarzysze-
nia  krąŜownikowi  „Birmingham”.  Kiedy  zaś  krąŜownik  wykonał  swa  zadanie  i  został 
skierowany  do  ojczystej  bazy,  „Hostile”  pospieszył  do  Vestfjordu  i  zdąŜył  w  porę  dołą-
czyć do swej flotylli. 
              Tymczasem  Warburton  –  Lee  wysłał  dwóch  swoich  oficerów  motorówką  do 
stacji  pilotów  przy  latarni  morskiej  w  Tranöy.  Informacje,  jakich  Brytyjczykom  udzielili 
norwescy  piloci,  były  zgoła  rewelacyjne,  choć  wcale  nie  oczekiwane  i  bynajmniej  nie 
pomyślne.  Zaobserwowali  oni  mianowicie  przejście  w  kierunku  wschodnim  sześciu  du-
Ŝ

ych  niszczycieli,  z  których  kaŜdy  był  większy  i  silniejszy  od  brytyjskich,  jak  równieŜ 

jednego okrętu podwodnego. Oznaczało to, Ŝe Anglicy będą mieli do czynienia z przewa-
Ŝ

ającymi  siłami  nieprzyjaciela,  w  dodatku  zaś  Norwegowie  wyrazili  przypuszczenie,  Ŝe 

wejście do Ofotfjordu zostało zaminowane. 

background image

              –  moŜe  który  z  panów  zechciałby  nas  pilotować?  –    zapytał  porucznik  Heppel, 
oficer torpedowy „Hardy’ego”. 
              Norwescy piloci pokręcili głowami, a potem jeden z nich odpowiedział: 
              – Wcale nie prosiliśmy o wciągnięcie nas w waszą wojnę. Wy i Niemcy moŜecie 
strzelać  do  siebie  tyle,  ile  pragniecie,  ale  zostawcie  nas  z  dala  od  waszych  spraw,  nas  i 
nasze rodziny. Mamy co innego do roboty. 
              –  Bardzo  rozsądnie  –  przytaknął  sarkastycznie  drugi  z  brytyjskich  oficerów,  po-
rucznik Stanning. – Trzeba zawsze innym pozwolić się bić. 
              Powinniście mieć dwa razy tyle okrętów, aby dać radę Niemcom – oświadczyli na 
poŜegnanie piloci. 
              Choć Warburton – Lee nie wiedział, iŜ informacje Norwegów nie są ścisłe i Ŝe do 
Narviku  podąŜyło  nawet  dziesięć  niemieckich  niszczycieli,  to  i  tak  postanowił  wykonać 
zadanie  posiadanymi  siłami.  Na  razie  wszakŜe  nakazał  zwrot  i  pójście  kontrkursem  w 
kierunku otwartego morza. 
              Manewr ten oddalał go wprawdzie od celu wyprawy, ale był częścią powziętego 
przez dowódcę flotylli planu zaskoczenia Niemców w Narviku. Swoje intencje Warburton 
–  Lee  sprecyzował  w  przeznaczonym  dla  Admiralicji  sygnale,  który  został  nadany  o  go-
dzinie  17:51.  Przekazując  otrzymane  od  Norwegów  informacje  Warburton  –  Lee  zakoń-
czył swój sygnał słowami: INTEND ATTACJING AT DAWN, HIGH WATER!

1

 

              To  ostatnie  zdanie  sygnału  świadczyło,  Ŝe 
dowódca  flotylli  chce  wykorzystać  przypływ,  aby 
bezpiecznie przejść nad niemieckim polem minowym 
(gdyby ono rzeczywiście było  postawione), a następ-
nie  zamierza  zaatakować  nieprzyjaciela  o  świcie, 
wykorzystując  w  ten  sposób  moment  zaskoczenia  – 
jedyny  atut, który pozwalał mu zrównowaŜyć liczeb-
ną i materialną przewagę nieprzyjaciela. 
              Na  razie  brytyjskie  niszczyciele  szły  połu-
dniowo – zachodnim kursem, jak gdyby miały zamiar 
opuścić  Vestfjord,  i  wtedy  właśnie  zostały  one  za-
uwaŜone  przez  patrolujący  tam  „U  –  51”.  Niemiecki 
okręt podwodny natychmiast doniósł o tym spotkaniu 
do  Narviku,  co  sprawiło,  Ŝe  komodor  Bonte  zabrał 
przeświadczenia,  iŜ  okręty  przeciwnika  wycofują  się 
z fiordów na pełne morze. 
              O godzinie 21:00, kiedy Warburton – Lee dał 
rozkaz  ponownego  zwrotu  i  połoŜenia  się  na  dawny 
kurs,  nadeszła  zupełnie  nieoczekiwana  depesza  od  Admiralicji.  Nieoczekiwana  tym  bar-
dziej,  Ŝe  zawarte  w  niej  polecenia  częściowo  stały  w  sprzeczności  z  praktykowanym  w 
takich  wypadkach  zwyczajem.  Dla  pełnego  zaś  zrozumienia  treści  wymienionych  depesz 

                                                 

1

  Zamierzam atakować o świcie, w porze przypływu! (ang.) 

trzeba  dodatkowo  wyjaśnić  kwestię  uŜytego  przez  dowódcę  2  Flotylli  Niszczycieli  słowa 
Intend
              Zgodnie  z  od  dawna  przyjętym  w  Royal  Navy  zwyczajem,  jeśli  oficer  w  randze 
nie admiralskiej decyduje się na samodzielny,  raczej niekonwencjonalny sposób przepro-
wadzenia akcji i zamierza jedynie poinformować o tym swe władze zwierzchnie, nie ocze-
kując  aprobaty,  wówczas  rozpoczyna  sygnał  wspomnianym  słowem  „Zamierzam”.  ozna-
cza to, Ŝe wysyłając taki sygnał nie spodziewa się otrzymania odpowiedzi, chyba Ŝe mia-
łaby ona być negatywna i dezaprobująca sposób realizacji planu. 
              Warburton  –  Lee  postanowił  więc  zignorować  pierwszą  część  sygnału,  gdyŜ 
zdawał sobie sprawę z tego, Ŝe patrolując u wejścia do Ofotfjordu moŜe być  wypatrzony 
przez nieprzyjaciela, co odebrałoby mu atut ataku z zaskoczenia. Dlatego teŜ – znajdując 
aprobatę  w  ostatnim  zdaniu  świeŜo  otrzymanego  sygnału  –  postanowił  konsekwentnie 
realizować swój pierwotny zamysł. 
              Tymczasem zaczął padać śnieg i widoczność w zapadłych juŜ ciemnościach nocy 
stawała się coraz gorsza. Brytyjskie okręty po raz trzeci juŜ tego dnia przemierzyły Vest-
fjord i po minięciu Tranöy szły dalej w kierunku Ofotfjordu. O północy nadeszła kolejna 
depesza  Admiralicji.  Tym  razem  chociaŜ  uprzedzała  ona  Warburtona  –  Lee  o  trudno-
ś

ciach,  na  jakie  moŜe  napotkać  w  Narviku,  wyraŜała  całkowitą  aprobatę  dla  jego  poczy-

nań. Treść tej depeszy była następująca: NORWESKIE OKRĘTY OBRONY  WYBRZE-
ś

A  EIDSVOLD  I  NORGE  MOGĄ  BYĆ  W  NIEMIECKICH  RĘKACH.  TYLKO  PAN 

MOśE  OSĄDZIĆ,  CZY  NALEśY  PRZEPROWADZIĆ  ATAK  W  TYCH  OKOLICZ-
NOŚCIACH. BĘDZIEMY POPIERAĆ KAśDĄ DECYZJĘ, JAKĄ PAN PODEJMIE. 
              Oznaczało  to,  Ŝe  Brytyjska  Admiralicja  daje  komandorowi  wolną  rękę  i  swe 
„błogosławieństwo”. „Hardy” poprowadził więc flotyllę w dalszą drogę. 
              ZbliŜała  się  godzina  2:00  po  północy

2

,  kiedy  brytyjskie  okręty  wśliznęły  się 

ostroŜnie  ze  stosunkowo  rozległych  wód  Vestfjordu  pomiędzy  latarniami  morskimi 
Rotvoer  i  Baröy  (na  wysepce  tej  samej  nazwy)  do  wąskiego  –  zwłaszcza  w  zachodniej 
części  –  Ofotfjordu.  Prowadził  nadal  „Hardy”,  za  nim  szły  „Hunter”,  „Havock”  i  „Hot-
spur”  (dowodzony  przez  komandora  Laymana,  drugiego  starszeństwem  po  dowódcy  flo-
tylli), zamykał zaś szyk „Hostile”. OstroŜność była uzasadniona, ale na szczęście zbędna, 
gdyŜ  pole  minowe,  przed  którym  ostrzegali  norwescy  piloci,  w  ogóle  nie  istniało.  Inne 
niebezpieczeństwa  zagraŜały  jednak  podczas  nocnego  marszu  brytyjskich  niszczycieli  do 
Narviku. 
              Farwater  był  wąski,  a  widoczność  zła:  nadal  padał  gęsty  śnieg,  na  dobitek  zaś  – 
jakby nie wystarczały ciemności nocy – przechodził chwilami w zadymkę. W tych warun-
kach  przydałby  się  dobrze  obznajmiony  z  lokalnymi  warunkami  pilot,  a  tak  dowódca 
„Hardy’ego” i jego oficer nawigacyjny musieli polegać tylko na własnych siłach. Wkrótce 
jednak okazało się, Ŝe właśnie te trudne warunki atmosferyczne stały się sprzymierzeńcem 
Anglików,  chroniąc  ich  niczym  czapka  niewidka  przed  dwoma  patrolującymi  na  wodach 
Vestfjordu  niemieckimi  U  –  Bootami,  które  –  nie  mówiąc  o  zauwaŜeniu  przez  „U  –  51” 

                                                 

2

 Mówiąc  o  ruchu  brytyjskich  okrętów  autor  podaje  czas  Greenwich,  róŜniący  się  od  niemieckiego  (środ-

kowoeuropejskiego) o jedną godzinę. 

background image

flotylli, kiedy szła ona zachodnim kursem, co wprowadziło Niemców w błąd – nie zdołały 
ponownie  wypatrzeć  przeciwnika,  gdy  zawrócił  on  na  wschód.  TakŜe  podczas  przejścia 
wodami  Ofotfjordu  ciemności  i  zadymka  śnieŜna  sprzyjały  realizacji  śmiałego  planu  ko-
mandora warburtona – Lee. 
              Groziły  mu  jednak  inne  niebezpieczeństwa.  Wprawdzie  norweskie  wody,  od 
Ofotfjordu po Narvik, zostały objęte działaniami wojennymi, ale tu i ówdzie nadal kurso-
wały norweski parowce przybrzeŜne i dwukrotnie brytyjska flotylla omal nie zderzyła się 
z tymi statkami. RównieŜ złe następstwa mogło mieć dla niej zejście z toru wodnego. W 
pewnym momencie brzeg fiordu tak raptownie wyrósł przed oczyma ludzi prowadzących 
„Hardy’ego”,  iŜ  tylko  przytomność  umysłu  dowódcy  i  wykonanie  nagłego  zwrotu  urato-
wały przewodnika flotylli od wejścia na mieliznę. 
              Nieco  dalej  brytyjskie  okręty  mogły  znaleźć  się  w  zasięgu  baterii  nadbrzeŜnej, 
jeśli  –  czego  Warburton  –  Lee  się  obawiał  –  Niemcy  zdołali  ją  obsadzić.  Na  szczęście 
obawy  te  były  nieuzasadnione,  albowiem  pod  Ramnes  w  ogóle  bateria  taka  nie  istniała. 
Okazało się więc, Ŝe zarówno niemieckie, jak i brytyjskie mapy morskie nie były pod tym 
względem dokładne. 
              Po wyjściu na wody rozwidlające się – na południu w Ballangenfjord, na północy 
zaś  w  zatokę  Bogen  –  w  swej środkowej  części  Ofotfjordu,  dalsza  Ŝegluga  nie  sprawiała 
juŜ  kłopotu.  Właśnie  jednak  tam  Brytyjczycy  musieli  być  szczególnie  czujni,  gdyŜ  nie-
przyjaciel z całą pewnością wystawił co najmniej jeden okręt na straŜy przed Narvikiem. 
Napotkanie  zaś  Niemców  przekreśliłoby  całkowicie  tak  niezmiernie  waŜny  czynnik  za-
skoczenia. 
              Ku ogromnemu zdziwieni oficerów „Hardy’ego”, równieŜ i na tym odcinku drogi 
flotylla nie napotkała Ŝadnego niemieckiego okrętu. Idąc wciąŜ tym samym szykiem bry-
tyjskie okręty podeszły bezpośrednio w pobliŜe Narviku. Była godzina 4:36, kiedy zaczęła 
ustawać zadymka śnieŜna i z pomostu „Hardy’ego” otworzył się widok na port. 
              – Pół naprzód! – rozkazał Warburton – Lee. „Hardy”  wszedł do portu pomiędzy 
pojedynczo stojącym frachtowcem (jak się później okazało, był to brytyjski „North Corn-
wall”)  a  całą  grupą  statków,  potem  za  rozkaz  dowódcy  zastopował.  Dwa  dogodnie  usta-
wione,  jakby  na  Ŝyczenie  Anglików  po  obu  stronach  wejścia  do  kanału  portowego,  nie-
mieckie niszczyciele zostały wzięte na cel. 
              – Open fire!

3

 – powiedział spokojnie dowódca do tuby przekaźnikowej. „Hardy” 

drgnął po odpaleniu torped, chwilę zaś później do głosu doszła artyleria. 
              Była godzina 4:35. Rozpoczęła się walka, która przeszła do historii jako pierwsza 
bitwa niszczycieli pod Narvikiem. 
 

OdwaŜnym szczęście sprzyja 

 
              Kiedy  jeden  z  pełniących  wachtę  podoficerów flagowego  niszczyciela  „Wilhelm 
Heidkamp” zawołał na alarm, było juŜ za późno, aby uchronić się przed ciosem, który w 
kilka sekund później dosięgnął niemiecki okręt. PotęŜna detonacja wstrząsnęła niszczycie-

                                                 

3

 Otworzyć ogień! (ang.) 

lem,  a  niemal  równocześnie  inna  eksplozja  rozerwała  jedno  z  jego  dziobowych  dział.  Ze 
ś

ródokręcia  wzniósł  się  do  góry  gigantycznych  rozmiarów  słup  ognia  i  objął  pomost.  W 

jednej  krótkiej  chwili  zginęli  prawie  wszyscy  znajdujący  się  tam  ludzie,  a  wśród  nich 
komodor Bonte, który czuwał w kabinie nawigacyjnej i po ogłoszeniu alarmu wyszedł na 
pomost – wprost w objęcia śmierci. 
              Zaskoczenie było całkowite. Najlepszym dowodem jest to, Ŝe w pierwszej chwili 
Niemcy  absolutnie  nie  zdawali  sobie  sprawy  z  tego,  Ŝe  ich  okręty  zostały  zaatakowane 
przez  okręty  przeciwnika,  które  zupełnie  niepostrzeŜenie  dotarły  do  Narviku.  Dowódca 
niszczyciela  „Wilhelm  Heidkamp”,  Korvettenkapitän  Erdmenger,  który  przedziwnym 
trafem  ocalał,  był  głęboko  przeświadczony,  Ŝe  Anglicy  zaatakowali  Narvik  z  powietrza  i 
dał temu wyraz wołając: 
              –  Alarm  przeciwlotniczy!  Zostaliśmy  zaatakowani  przez  nieprzyjacielskie  samo-
loty! 
              To błędne rozeznanie sytuacji nie miało zresztą Ŝadnego wpływu na los zaatako-
wanego okrętu, a ogłoszenie alarmu przeciwlotniczego nie mogło niczego juŜ zmienić z tej 
prostej  przyczyny,  Ŝe  „Wilhelm  Heidkamp”  dostał  nagłego  przechyłu  na  burtę  i  zaczął  z 
wolna  tonąć,  zanurzając  się  coraz  bardziej  rufą.  Erdmenger  dał  więc  rozkaz  opuszczenia 
okrętu, po czym załoga znalazła się w większości w wodzie – na tratwach bądź teŜ ratując 
się  wpław.  Dowódca  i  kilku  ludzi  wraz  z  nim  zwlekało  z  opuszczeniem  pokładu,  jakby 
przeczuwając, Ŝe w połowie juŜ zatopiony okręt przestanie się dalej pogrąŜać w wodzie i 
w tej dziwnej pozycji pozostanie więcej niŜ dobę. 
              Kotwiczący opodal niszczyciel „Anton Schmitt” otrzymał aŜ dwie torpedy. Trafi-
ły one w maszynownię okrętu, przy czym detonacja pociągnęła za sobą wybuch kotłów i 
okręt został dosłownie rozerwany na dwie części, które w przeciągu dwóch minut zatonę-
ły. Straty na tym niszczycielu były jeszcze większe, niŜ na flagowym okręcie zespołu. 
              Inne  torpedy  spowodowały  duŜe  straty  i  szkody  wśród  licznych  statków  handlo-
wych, o czym będzie jeszcze mowa, Reszta stojących w Narviku niemieckich niszczycieli 
okazała się pod tym względem szczęśliwsza, chociaŜ jeden z nich odniósł pewne szkody w 
następstwie  potwornych  detonacji,  które  spowodowały  zatopienie  stojącego  w  pobliŜu 
„Antona Schmitta”. Był to „Hermann Künne” – jeden z dwóch okrętów przycumowanych 
właśnie  przy  burtach  tankowca  „Jan  Wellem”  i  pobierających  zeń  paliwo.  Stojący  po 
przeciwnej stronie „Hans Lüdemann” został natomiast trafiony  kilku pociskami artyleryj-
skimi, które zniszczyły jedno działo i wywołały tak powaŜny poŜar na rufie, Ŝe trzeba było 
zatopić  jedną  z  grodzi  wodoszczelnych.  Największe  szkody  od  angielskich  pocisków 
artyleryjskich poniósł jednak piąty ze znajdujących się w Narviku niemieckich niszczycie-
li, a mianowicie „Diether von Roeder”. Najciekawsze zaś jest to, Ŝe „Diether von Roeder” 
zawinął do portu niespełna 15 minut przed brytyjską flotyllą, gdyŜ właśnie on był okrętem 
wyznaczonym  przez  komodora  Bontego  do  pełnienia  słuŜby  patrolowej  w  ciągu  ponad 
dwóch godzin poprzedzających świt. I tu dochodzimy do niezupełnie nawet w niemieckiej 
historiografii  walk  o  Narvik  wyjaśnionej  sprawy,  mianowicie  do  luki,  jaka  zaistniała  w 
słuŜbie patrolowej pełnionej przez okręty 3 Flotylli Niszczycieli przed Narvikiem. 
              KaŜdemu, kto uwaŜnie śledził przebieg wydarzeń, jakie zaszły w nocnych godzi-
nach poprzedzających atak brytyjskich niszczycieli na stojące w Narviku okręty komodora 
Bontego, musi nasunąć się zasadnicze pytanie: jak było moŜliwe, Ŝe doszło do całkowite-

background image

go  zaskoczenia  Niemców?  Wspomnieliśmy  uprzednio,  Ŝe  Bonte  był  przekonany,  iŜ  w 
ciągu nocy jego okrętom nie zagraŜa Ŝadne niebezpieczeństwo ze strony brytyjskich nisz-
czycieli,  gdyŜ  patrolujący  w  Vestfjordzie  „U  – 51”  zauwaŜył  wieczorem  9  kwietnia  pięć 
brytyjskich niszczycieli, które oddalały się od Ofotfjordu. Pomimo tego niemiecki dowód-
ca  wyznaczył  okręty,  które  miały  dozorować  kolejno  we  wschodniej  części  Ofotfjordu  i 
strzec  dojścia  do  portu.  Od  godziny  3:00  czasu  niemieckiego  aŜ  do  świtu  dozór  ten  miał 
być pełniony przez okręt dowódcy 3 Flotylli Niszczycieli. Był to „Diether von Roeder”. 
              Okręt ten zastąpił na patrolu „Antona Schmitta”, przez ponad dwie godziny  krą-
Ŝ

ył we wschodniej części Ofotfjordu, kiedy zaś nastał świt zawrócił – zgodnie z rozkazem 

(jak czytamy w niemieckich relacjach) – do portu. „Diether von Roeder” miał być z kolei 
zastąpiony  przez  „Hansa  Lüdemanna”,  jednakŜe  okręt  ten  pobierał  jeszcze  paliwo  z  tan-
kowca „Jan Wellem”. W tej sytuacji „Diether von Roeder” powinien był raz jeszcze wyjść 
na  pozycje  patrolową  i  pozostać  na  niej  do  chwili,  kiedy  „Hans  Lüdemann”  zakończy 
pobieranie paliwa i wyjdzie z portu na patrol. Tymczasem stało się inaczej, co być moŜe 
zostało  spowodowane niezbyt  dokładnym  sprecyzowaniem  rozkazu:  „patrolować  do  świ-
tu”. 
              Była godzina 5:25 czasu niemieckiego, kiedy „Diether von Roeder” zastopował w 
porcie, czekając na zakończenie pobierania paliwa przez „Hansa Lüdemanna” i zwolnienie 
miejsca  przy  burcie  tankowca.  A  właśnie  w  tym  czasie  brytyjska  flotylla,  której  okręty 
niezauwaŜenie  przeszły  przez  całą  długość  Ofotfjordu,  doszła  do  Narviku  i  przypuściła 
atak torpedowy oraz artyleryjski na nieprzyjaciela. 
              „Diether  von  Roeder” nie  został  wprawdzie  trafiony  torpedą,  ale skupił na  sobie 
wściekły  ogień  artyleryjski  czołowego  niszczyciela,  a  potem  dwóch  następnych  w  szyku 
okrętów  brytyjskiej  flotylli.  Były  one  wprawdzie  uzbrojone  w  działa  nieduŜego  kalibru 
120  mm,  ale  strzelając  z  bardzo  bliskiej  odległości  zadały  niemieckiemu  niszczycielowi 
cięŜkie  ciosy.  Na  szczęście  dla  Niemców,  w  końcowej fazie walki  „Diether  von  Roeder” 
zdołał  przycumować  do  mola.  Być  moŜe  uchroniło  to  niemiecki  okręt  od  zatonięcia.  W 
kaŜdym razie straty w ludziach były na nim duŜe, a szkody tak powaŜne, iŜ dowódca po-
stanowił ewakuować okręt i szukać bezpiecznego schronienia na lądzie. 
              Dzięki kompletnemu zaskoczeniu przeciwnika Brytyjczycy odnieśli w tym pierw-
szym ataku ogromny sukces, chociaŜ w tej pierwszej fazie bitwy wzięły udział tylko trzy 
niszczyciele: „Hardy”. „Hunter” i „Havock”. Najlepszą miarą zaskoczenia był początkowy 
brak  jakiejkolwiek  kontrakcji Niemów  –  przeświadczonych,  iŜ  padli  ofiarą  nalotu  i bom-
bardowania z powietrza. Stąd teŜ alarmy przeciwlotnicze oraz strzelanie bez ładu i składu, 
co walnie ułatwiło realizację śmiałego planu komandora Warburtona – Lee. 
              Brytyjski  okręt  flagowy  wystrzelił  siedem  z  ośmiu  posiadanych  torped.  Dwie  z 
nich  trafiły  i  posłały  na  dno  „Antona  Schmitta”,  ofiarą  trzeciej  padł  flagowy  niszczyciel 
Bontego  „Wilhelm  Heidkamp”,  który  równieŜ  poszedł  na  dno.  Pozostałe  cztery  torpedy 
spowodowały duŜe zniszczenia wśród statków handlowych. 
              Gdyby  dwa  następne  w  szyku  niszczyciele  brytyjskie  wystrzeliły  swe  torpedy 
równie celnie jak ‘Hardy”, to moŜna przypuszczać, Ŝe klęska niemieckiej 3 Flotylli Nisz-
czycieli byłaby totalna. Niestety torpedyści „Huntera” i „Havocka” zupełnie się nie popi-
sali, chociaŜ mieli identyczne szanse, gdyŜ nieprzyjacielskie okręty były unieruchomione i 
nie  mogły  wykonać  manewru  unikowego.  Dość  powiedzieć, Ŝe  prawdopodobnie  Ŝadna  z 

wystrzelonych przez te okręty trzynastu torped („Hunter” osiem, „Havock” pięć) nie trafi-
ła w cel; w kaŜdym bądź razie Ŝaden niemiecki niszczyciel nie został juŜ storpedowany. 
              DuŜo szkód i strat po stronie niemieckiej zostało spowodowanych celnym ogniem 
artyleryjskim Brytyjczyków. Riposta nieprzyjaciela, który zorientował się wreszcie, skąd i 
przez kogo został zaatakowany, była dość chaotyczna i nie dała Ŝadnych wyników. TakŜe 
odpalone  przez  „Diethera  von  Roedera”  (przed  jego  ewakuacją)  torpedy  okazały  się  nie-
celne. 
              W  tym  samym  czasie,  w  którym  „Hardy”,  „Hunter”  i  „Havock”  atakowały  nie-
przyjaciela  w  samym  porcie,  „Hotspur”  i  „Hostile”  miały  zabezpieczać  im  tyły,  gdyŜ 
trzeba  pamiętać,  Ŝe  według  informacji  uzyskanych  od  norweskich  pilotów  w  Tranöy,  w 
głąb  Ofotfjordu  weszło  sześć  niemieckich  niszczycieli  i  jeden  okręt  podwodny.  Ponadto 
dwa  pozostawione  w  odwodzie  okręty  brytyjskiej  flotylli  miały  zadanie  zwalczenia  nie-
przyjacielskich  baterii,  gdyby  takie  zostały  postawione  na  przylądku  Framnes,  wreszcie 
miały one kryć odwrót „Hardy’ego” i jego dwóch towarzyszy, stawiając w razie potrzeby 
zasłonę dymną. 
              Zgodnie z otrzymanym rozkazem „Hotspur” i „Hostile” postawiły taką zasłonę po 
przeprowadzeniu przez ich trzech towarzyszy pierwszego ataku na Narvik i wycofaniu się 
z  portu  przy  wciąŜ  nasilającym  się  ogniu  nieprzyjaciela.  Następnie  „Hotspur”  odpalił 
cztery  torpedy  w  głąb  portu.  Jak  się  później  okazało,  dwie  z  nich  trafiły  i  zatopiły  statki 
handlowe. 
              Komandor  Warburton  –  Lee  mógł  uwaŜać  swe  zadanie  za  wykonane  i  gdyby 
wyprowadził  teraz  swoją  flotyllę  z  Ofotfjordu,  to  najprawdopodobniej  nie  doszłoby  do 
spotkania i walki z pozostałymi okrętami nieprzyjaciela, przebywającymi poza Narvikiem. 
Oczywiście  brytyjski  komandor  nie  wiedział,  ile  okrętów  Niemcy  wprowadzili  w  głąb 
Ofotfjordu,  na  pewno  zaś  nie  przypuszczał,  iŜ  niszczycieli  tych  jest  aŜ  dziesięć,  czyli  Ŝe 
nieprzyjaciel przewaŜa nad nim dwukrotnie liczbą okrętów, niezaleŜnie od tego, iŜ kaŜdy z 
niemieckich niszczycieli był znacznie większy i silniejszy od brytyjskich. 
              Ta fałszywa ocena sytuacji miała się niebawem zemścić. Na razie wszakŜe War-
burton – Lee postanowił przeprowadzić jeszcze jeden atak i o godzinie 5:20 czasu brytyj-
skiego  poprowadził  swą  flotyllę  na  nieprzyjaciela.  Tym  razem  głównym  celem  ataku 
miały być nieprzyjacielskie baterie lądowe bądź okręty lub statki w samym porcie, gdyby 
z ich strony został otworzony ogień do atakujących. 
              Jaki  był  wynik  tego  ataku,  trudno  dziś  powiedzieć,  w  kaŜdym  bądź  razie  nie 
przyniósł  on  Ŝadnych  sukcesów  godnych  zanotowania.  Niszczyciel  „Hostile”,  który  jako 
jedyny  z  okrętów  brytyjskiej  flotylli  nie  wykonał  jeszcze  Ŝadnego  ataku  torpedowego, 
wystrzelił cztery torpedy w głąb portu. Czy któraś z nich trafiła – nie wiadomo, w kaŜdym 
bądź razie w brytyjskich sprawozdaniach i relacjach nie ma na ten temat Ŝadnej wzmianki. 
Przeciwnie,  „Hostile”  został  trafiony  pociskiem  artyleryjskim  w  dziób,  ale  nie  odniósł 
powaŜniejszych uszkodzeń. 
              Nadeszła  pora  wycofania  się  brytyjskiej  flotylli,  ale  poszczególni  relacjonujący 
nie są zgodni w sprecyzowaniu zamiarów przyświecających w tej chwili Warburtonowi – 
Lee. Wydawać by się mogło, Ŝe po wykonaniu zadania – a o tym, Ŝe zostało ono wykona-
ne świadczyły szkody i starty zadane Niemcom w Narviku – brytyjski dowódca poprowa-
dzi swą flotyllę wprost na zachód, by jak najszybciej opuścić Ofotfjord. Tymczasem zda-

background image

niem  dowódcy  jednego  z  ocalałych  okrętów,  niszczyciela  „Havock”,  „Hardy”  ruszył  w 
kierunku  Rombaksfjordu,  a  więc  na  północny  wschód  od  Narviku,  być  moŜe  w  poszuki-
waniu  owego  szóstego  (według  relacji  norweskich  pilotów)  niemieckiego  niszczyciela. 
Wkrótce Brytyjczyków miała spotkać przykra niespodzianka. 
              Audaces fortuna adiuvat

4

 głosi wypróbowane rzymskie przysłowie, a wydarzenia, 

jakie zaszły od chwili podjęcia przez Warburtona – Lee decyzji zaatakowania w Narviku 
nieprzyjaciela  o  świcie,  kilkakrotnie  potwierdziły  słuszność  tego  przysłowia.  Sprawdziło 
się  ono po  raz  pierwszy,  gdy  meldunek  „U – 51”  o brytyjskich  niszczycielach  wycofują-
cych  się  z  Vestfjordu  na  zachód,  wprowadził  w  błąd  komodora  Bontego.  Po  raz  drugi 
szczęście  dopisało  Warburtonowi  –  Lee,  gdy  jego  flotylla  uniknęła  wypatrzenia  przez 
patrolujące U – Booty w czasie powrotu wschodnim kursem do Ofotfjordu. Po raz trzeci 
Anglikom poszczęściła fortuna w ciągu nocnych godzin 10 kwietnia, kiedy zdołali niepo-
strzeŜenie  dotrzeć  do  Narviku,  w  czym  „pomogła”  im  wspomniana  juŜ  przerwa  w  dozo-
rowaniu  przez  niemiecki  niszczyciele  dojścia  do  Narviku.  TakŜe  pogoda  dostroiła  się  do 
potrzeb  atakujących,  gdyŜ  –  o  czym  juŜ  wspomniano  –  zadymka  śnieŜna  ustała  właśnie 
wtedy,  gdy flotylla Warburtona – Lee zbliŜała się do portu, co walnie ułatwiło skuteczne 
przeprowadzenie ataku. 
              Teraz  jednak  szczęście  towarzyszące  brytyjskiemu  dowódcy  nieprzerwanie  od 
kilkunastu  godzin  zaczęło  go opuszczać.  Wycofując  się  z  Narviku  –  po  chyba  juŜ niepo-
trzebnym ostatnim ataku – Brytyjczycy dojrzeli nowe okręty nieprzyjaciela wychodzące z 
głęboko  wrzynającego  się  w  ląd  Herjangsfjordu.  Wynikało  z  tego,  Ŝe  otrzymana  on  Nor-
wegów informacja nie była ścisła i Ŝe brytyjsko – niemieckie zmagania pod Narvikiem nie 
dobiegły jeszcze końca. 

„To juŜ po mnie, Stanning” 

 
              „Wolfgang  Zenker”,  „Erich  Giese”  i  „Erich  Koellner”  spędziły  noc  w  głębi 
Herjangsfjordu, na tyle daleko od Narviku, aby nie zauwaŜyć brytyjskiego ataku, ale wy-
starczająco blisko, aby po otrzymaniu alarmowego sygnału i podniesieniu pary w kotłach 
zdąŜyć na pole bitwy przed odpłynięciem brytyjskiej flotylli. Był to groźny przeciwnik, w 
dodatku  Warburton  –  Lee  mylnie  zidentyfikował  niemieckie  okręty  –  o  czym  świadczył 
jego  sygnał:  1ENEMY  CRUISER  AND  3  ENEMY  DESTROYERS  OFF  NARVIK.  AM 
WITHDRAWING  TO  THE  WESTWARD

5

 –  i  z  szybkością  30  węzłów  „Hardy”  popro-

wadził flotyllę ku wyjściu z Ofotfjordu. 
              Trzy niemieckie niszczyciele ruszyły w pogoń i rozgorzał zaciekły bój artyleryj-
ski. Niemcy mogli oczywiście strzelać tylko z dział dziobowych, Anglicy zaś z rufowych, 
mimo  jednak  intensywnie  prowadzonego  ognia  Ŝaden  z  okrętów  nie  został  w  tej  fazie 
bitwy trafiony. Odległość między obu zespołami jak gdyby zaczynała rosnąć, co zwiększa-
ło nadzieje Anglików na pomyślne wydostanie się z Ofotfjordu. Nie wiedzieli oni zresztą 
o  tym,  Ŝe  nieprzyjacielskie  okręty  nie  zdąŜyły  jeszcze  uzupełnić  zapasu  paliwa  i  tak  czy 
owak, rychło musiałyby przerwać pościg i zawrócić do Narviku. 

                                                 

4

 Szczęście sprzyja odwaŜnym. 

5

  1 nieprzyjacielski krąŜownik i 3 niszczyciele przed Narvikiem. Wycofuję się na zachód (ang.) 

              Nie minęło nawet 10 minut od chwili rozpoczęcia boju, który szybko zaczął wy-
gasać,  i  pościgu  równieŜ  dobiegającego  juŜ  końca,  kiedy  z  zalegającej  w  tej  części  Ofot-
fjordu mgły wynurzyły się dwie nowe sylwetki: jeszcze dwa niemieckie niszczyciele prze-
cinały drogę brytyjskiej flotylli. Trzy okręty z tyłu (trzy a nie cztery, jak w pierwszej chwi-
li  wydawało  się  brytyjskiemu  dowódcy,  i  na  całe  szczęście  same  niszczyciele,  bez  krą-
Ŝ

ownika)  i  dwa  z  przodu,  wszystkie  zaś  silniejsze  od  brytyjskich!  Doskonała  jeszcze  do 

niedawna sytuacja flotylli Warburtona – Lee, teraz stała się nad wyraz krytyczna. 
              – A moŜe przecięły nam drogę własne okręty przysłane na odsiecz? – takie pyta-
nie  musiało  nasunąć  się  Warburtonowi  –  Lee,  zwłaszcza  Ŝe  spora  jeszcze  odległość  i  zła 
widoczność  uniemoŜliwiały  zidentyfikowanie  okrętów.  Komandor  dał  więc  rozkaz  nada-
nia rozpoznawczego sygnału. Odpowiedzią była dobrze wymierzona salwa, która omal nie 
trafiła „Hardy’ego”. Teraz nie było juŜ wątpliwości, tym bardziej, Ŝe widoczność nieco się 
polepszyła  i  moŜna  było  zidentyfikować  sylwetki  niemieckich  niszczycieli,  które  wycho-
dząc  z  Ballangenfjordu  przecięły  kurs  brytyjskiej  flotylli  i  przez  chwilę  były  widoczne  z 
profilu, w całej swej okazałości. 
              Salwy  niemieckich  niszczycieli  wciąŜ  obramowywały  czołowy  okręt  brytyjskiej 
flotylli.  Dziobowe  działa  „Hardy’ego”  odpowiedziały  ogniem,  a  po  nadaniu  przez  niego 
sygnału nakazującego kontynuować walkę z nieprzyjacielem – równieŜ i pozostałe okręty 
flotylli zaczęły ostrzeliwać Niemców. 
              Tymczasem  dwa  z  trzech  ścigających  brytyjski  zespół  niszczycieli  wyraźnie 
zwolniły  i  zostały  w  tyle.  Szanse  zaczęły  się  wyrównywać,  ale  celne  salwy,  które  raz  po 
raz trafiały „Hardy’ego” zupełnie zmieniły obraz bitwy. 
              Zniszczenia na pomoście brytyjskiego przewodnika flotylli były przeraŜające. W 
oka mgnieniu zginęli bądź odnieśli cięŜkie rany wszyscy znajdujący się tam ludzie. War-
burton – Lee padł jak raŜony piorunem, podobnie dwaj inni oficerowie: nawigator, kapitan 
Gordon – Smith, i oficer sygnałowy, porucznik Cross. Ten ostatni poległ na miejscu, jego 
los podzielili teŜ dwaj marynarze. Sekretarz dowódcy

6

, porucznik Stanning, został rzucony 

podmuchem  na  Ŝyroskop  i  na  chwilę  stracił  przytomność.  Kiedy  ją  odzyskał  i  próbował 
wstać stwierdził, Ŝe ma zranioną i bezwładną nogę, ale z trudem moŜe się poruszać. 
              Wokół byli sami zabici lub cięŜko ranni. Gordon – Smith jeszcze oddychał, rów-
nieŜ dowódca dawał oznaki Ŝycia i Stanning pochylił się nad komandorem: 
              –  To  juŜ  po  mnie,  Stanning  –  wyszeptał  Warburton  –  Lee.  –  Okręt  jest  chyba 
takŜe stracony. Niech pan da rozkaz ewakuacji, trzeba załodze dać szansę uratowania się. 
              Z  połoŜonej  poniŜej  pomostu  sterówki  nie  dochodził  Ŝaden  znak  Ŝycia,  zaś  na 
wołanie  Stanninga  do  tuby  przekaźnikowej  nikt  nie  odpowiedział.  Ciągnąc  za  sobą  bez-
władną nogę porucznik zwlókł się z pomostu do sterówki, w której na kole sterowym leŜał 
zabity  podoficer.  Oznaczało  to,  Ŝe  płonący  na  dziobie  i  w  śródokręciu  „hardy”  idzie  na-
przód  przez  nikogo  nie  kontrolowany.  Stanning  natychmiast  chwycił  ster  w  swoje  ręce, 
chociaŜ jako  płatnik  nie był  w  podobnych  czynnościach  wyszkolony.  W  tej  samej  chwili 

                                                 

6

  Funkcję sekretarza dowódcy pełni na brytyjskich okrętach oficer – płatnik, do którego naleŜy cała papier-

kowa robota w porcie, na morzu zaś – zwłaszcza w  warunkach bojowych – jest on najbliŜszym pomocni-
kiem dowódcy, pełni rolę szyfranta, prowadzi kronikę wydarzeń itd. 

background image

do sterówki nadbiegł podoficer i porucznik przekazał mu swe miejsce, daj
rozkaz wysadzenia okrętu na mieliznę. 
              Ten  rozkaz  młodego,  nie  posiadającego  morskiej  praktyki  oficera 
który – zmuszony okolicznościami – przez kilka minut dowodził niszczycielem, został po 
jego  powrocie  na  pomost  zaaprobowany  przez  przybiegłego  tam  oficera  torpedowego, 
porucznika Heppela, a potem przez zastępcę dowódcy, kapitana Mansella. Obaj, zaj
swych stanowiskach bojowych, nie zorientowali się w porę, Ŝe „Hardy” stracił dowódc
oficerów znajdujących się na pomoście. Trafiony kolejnymi salwami okr
na szybkości, ale szedł nadal w stronę zbawczego brzegu. Chwilę
miejscach niszczyciel wszedł na mieliznę i wtedy został przekazany załodze ostatni rozkaz 
komandora Warburtona – Lee: 
              – Abandon ship. Every man for himself. And good luck!

7

 

              Tymczasem między czterema pozostałymi okrętami brytyjskiej flotylli a niemie
kimi  niszczycielami  trwała  nadal  zaŜarta  walka,  tocząca  się  ze  zmiennym  powodzeniem. 
Raz  po  raz  celny  pocisk  trafiał  któryś  z  okrętów,  ale  kaliber  dział  nie  pozwalał  szybko 
rozstrzygnąć walki. Inaczej mogło być przy uŜyciu torped i kiedy nastała sprzyjaj
zja obie strony posłuŜyły się tą bronią. Gdy niemieckie niszczyciele, które  wyszły z Ba
langenfjordu  i przecięły  kurs  brytyjskiej  flotylli,  a  następnie  zboczyły  na  wschód,  kład
się na kurs równoległy do obranego przez Brytyjczyków, idących w przeciwnym kierunku, 
„Hotspur” i „Hostile” odpaliły swoje ostatnie torpedy. 
              W swym sprawozdaniu dowódca „Hotspura”, komandor Layman podaje, i
okręt  nieprzyjacielski  został  prawdopodobnie  trafiony  torpedą,  wydaje  si
uwaŜony przez Anglików słup ognia, wznoszący się na jednym z niemieckich niszczycieli, 
został  spowodowany  trafieniem  pocisku  artyleryjskiego.  Równie
przez Niemców torpedy okazały się niecelne. 
              Ogień  artyleryjski  natomiast  przewaŜnie  siedział  w  celu:  trudno  było  zreszt
trafić z tak małej odległości. CięŜkie uszkodzenia odniósł „Georg Thiele”, a równie
towarzysz z Ballangenfjordu, „Bernd von Arnim”, został wielokrotnie trafiony.
              Niemieckie okręty były jednak silniej uzbrojone niŜ brytyjskie, gdy
ły większym kalibrem dział, a ponadto strzelały chyba celniej. Prowadz
flotyllę  „Hunter”  został  kilka  razy  trafiony  salwami  obu  mijających  go  niemieckich  nis
czycieli i stracił wyraźnie na szybkości. W tej samej niemal chwili trafiony został płyn
za nim „Hotspur”. 
              Rzadko kiedy się zdarza, aby trafienie jednym pociskiem, stosunkowo niedu
przecieŜ  kalibru,  mogło  wyrządzić  tyle  złego  i  spowodować  tak  tragiczne  nast
Niemiecki pocisk trafił w pomost nawigacyjny „Hotspura” nie robi
obecnych  tam  ludzi,  ale  powodując  dotkliwe  straty  materialne.  Zniszczone  zostały  nie 
tylko przewody telegrafu maszynowego, ale i wszelkie instalacje przeka
ś

cie.  Co  więcej,  uszkodzona  została  znajdująca  się  pod  pomostem  sterownia  (czy

tego samego pocisku?) oraz przerwaniu uległy połączenia koła sterowego z maszyn

                                                

7

  Opuścić okręt. Niech kaŜdy troszczy się o siebie. I powodzenia! (ang.) 

do sterówki nadbiegł podoficer i porucznik przekazał mu swe miejsce, dając równocześnie 

cego  morskiej  praktyki  oficera  –  płatnika, 

przez kilka minut dowodził niszczycielem, został po 

z  przybiegłego  tam  oficera  torpedowego, 

 dowódcy, kapitana Mansella. Obaj, zajęci na 

Ŝ

e „Hardy” stracił dowódcę i 

fiony kolejnymi salwami okręt tracił wyraźnie 

 zbawczego brzegu. Chwilę później płonący w wielu 

 i wtedy został przekazany załodze ostatni rozkaz 

 

tami brytyjskiej flotylli a niemiec-

  ze  zmiennym  powodzeniem. 

tów,  ale  kaliber  dział  nie  pozwalał  szybko 

yciu torped i kiedy nastała sprzyjająca oka-

. Gdy niemieckie niszczyciele, które  wyszły z Bal-

pnie  zboczyły  na  wschód,  kładąc 

cych w przeciwnym kierunku, 

iu dowódca „Hotspura”, komandor Layman podaje, iŜ jeden 

ą

,  wydaje  się  jednak,  Ŝe  za-

 na jednym z niemieckich niszczycieli, 

iem  pocisku  artyleryjskiego.  RównieŜ  cztery  wystrzelone 

nie  siedział  w  celu:  trudno  było  zresztą  nie 

eorg Thiele”, a równieŜ jego 

towarzysz z Ballangenfjordu, „Bernd von Arnim”, został wielokrotnie trafiony. 

Ŝ

 brytyjskie, gdyŜ dysponowa-

niej. Prowadzący teraz brytyjską 

ą

cych  go  niemieckich  nisz-

ci. W tej samej niemal chwili trafiony został płynący 

 zdarza, aby trafienie jednym pociskiem, stosunkowo nieduŜego 

ć

  tak  tragiczne  następstwa. 

Niemiecki pocisk trafił w pomost nawigacyjny „Hotspura” nie robiąc krzywdy Ŝadnemu z 

c  dotkliwe  straty  materialne.  Zniszczone  zostały  nie 

tylko przewody telegrafu maszynowego, ale i wszelkie instalacje przekaźnikowe na pomo-

  pod  pomostem  sterownia  (czyŜby  od 

czenia koła sterowego z maszyną. 

              W chwili trafienia „Hotspur” szedł z cał
raŜeniem stwierdził, iŜ jego okręt bardzo szybko zbli
ra”,  spowitego  kłębami  dymu  i  ognia.  Jego  rufa  rosła  wprost w  oczach  zebranych  na  p

przekazywanymi  rozkazami  pokierować  okrę
pociski padały na oba złączone ze sobą okręty. Jeden z pocisków trafił w pomost „Hotsp
ra”  i  rozrywając  się  pozbawił  Ŝycia  wszystkich,  którzy  tam  przebywali.  Tylko  dowódca 
wygrał pojedynek ze śmiercią. 
              Po wielu wysiłkach udało się wyrwać
potem  zaczął  tonąć.  „Hotspur”  równieŜ  bardziej  przypominał  wrak,  ni
okręt, ale los „Huntera” mu nie zagraŜał. Dwa pozostałe okr
stile”,  które  ucierpiały  bardzo  mało,  broniły  teraz  uszkodzonego  towarzysza,  przenosz
celny  ogień  z  niszczycieli  z  Herjangsfjordu  na  przeciwnika  z  Ballangenfjordu.  Niemcy 
zresztą  nie  zdradzali  ochoty  do  kontynuowania  walki.  Ich  okr
paliwa, szkody zaś, jakie poniosły „Georg Thiele” i „Bernd von Arnim”, były powa
tak  bitwa  dobiegła  końca.  Trzy  brytyjskie  niszczyciele  pod
okręty zawróciły do Narviku. 
              Brytyjską flotyllę prowadził teraz „Hos
ta. Layman – nominalny zastępca, a potem nast
szemu  koledze  dowództwo,  którego  sam  nie  mógł  sprawowa
dzenia „Hotspura”. Okręt był kierowany z awaryjnego sta
nia sygnalizacyjne na pomoście zostały całkowicie zniszczone.
              Gdy brytyjskie niszczyciele wchodziły w najw
duŜy  statek  handlowy  wchodzący  do  fiordu  z  przeciwnej  strony.  „Hostile”  d
ostrzegawczy  przed  jego  dziób,  Ŝądając  równocze
komandora  Wrighta  „Havock”  miał  zbadać
eskortując uszkodzonego „Hotspura” podąŜył w dalsz
              Okazało  się,  Ŝe  to  statek  nieprzyjacielski.  W  tym  czasie  jego  załoga  spiesznie 
opuściła  pokład  i  ratowała  się  w  łodziach.  „Havock”  podj

W chwili trafienia „Hotspur” szedł z całą szybkością i komandor Layman z prze-

t bardzo szybko zbliŜa się do swego poprzednika, „Hunte-

bami  dymu  i  ognia.  Jego  rufa  rosła  wprost w  oczach  zebranych  na  po-

moście  „Hotspura”,  a  nie 
było  mocy  ludzkiej,  aby 
rozpędzony  okręt  zatrzymać 
lub  zmienić  jego  kurs.  Jesz-
cze  kilka  sekund,  jeszcze 
chwila… i dziób „Hotspura” 
wbił  się  w  rufę  „Huntera”. 
Silny  wstrząs  targnął  obu 
niszczycielami,  teraz  złą-
czonymi  w  jeden  długi  „ka-
dłub”, który nadal – choć juŜ 
bardzo  wolno  –  szedł  na-
przód. 
              Komandor  Layman 
spiesznie  zbiegł  z  pomostu  i 
podąŜył  na  rufę,  aby  ustnie 

krętem.  Przez  cały  ten  czas  nieprzyjacielskie 

 okręty. Jeden z pocisków trafił w pomost „Hotspu-

ycia  wszystkich,  którzy  tam  przebywali.  Tylko  dowódca 

 wyrwać „Hotspura” z rufy „Huntera”, który chwilę 

Ŝ

  bardziej  przypominał  wrak,  niŜ  pełnosprawny 

ał. Dwa pozostałe okręty flotylli, „Havock” i „Ho-

le”,  które  ucierpiały  bardzo  mało,  broniły  teraz  uszkodzonego  towarzysza,  przenosząc 

  z  niszczycieli  z  Herjangsfjordu  na  przeciwnika  z  Ballangenfjordu.  Niemcy 

  nie  zdradzali  ochoty  do  kontynuowania  walki.  Ich  okręty  goniły  juŜ  resztkami 

, jakie poniosły „Georg Thiele” i „Bernd von Arnim”, były powaŜne. I 

ca.  Trzy  brytyjskie  niszczyciele  podąŜyły  na  zachód,  a niemieckie 

 prowadził teraz „Hostile”, dowodzony przez komandora Wrigh-

pca, a potem następca Warburtona – Lee – przekazał młod-

szemu  koledze  dowództwo,  którego  sam  nie  mógł  sprawować  z  uwagi  na  cięŜkie  uszko-

t był kierowany z awaryjnego stanowiska dowodzenia, a urządze-

cie zostały całkowicie zniszczone. 

Gdy brytyjskie niszczyciele wchodziły w najwęŜszą część Ofotfjordu, zauwaŜono 

cy  do  fiordu  z  przeciwnej  strony.  „Hostile”  dał  strzał 

c  równocześnie  zastopowania  statku.  Na  rozkaz 

komandora  Wrighta  „Havock”  miał  zbadać  statek  i  jego  ładunek,  „Hostile”  zaś  wciąŜ 

ąŜ

ył w dalszą drogę. 

e  to  statek  nieprzyjacielski.  W  tym  czasie  jego  załoga  spiesznie 

  w  łodziach.  „Havock”  podjął  rozbitków,  równocześnie 

background image

wysyłając  motorówkę  z  obsadą  pryzową  w  celu  obsadzenia  opuszczonego  statku.  Ten 
jednak  zaczął  płonąć,  widocznie  Niemcy  podłoŜył    ogień  w  jego  pomieszczeniach.  D
wódca  „Havocka”  natychmiast  odwołał  motorówkę,  obawiając  si
statku,  który  –  jak  się  okazało  z  wypowiedzi  jeńców  –  przewoził  amunicj
niemieckich niszczycieli w Narviku. Na wszelki zaś wypadek dowódca „Havocka”, kap
tan Courage, kazał odpalić do płonącego statku dwie salwy artyleryjskie.
              W chwilę później płonący „Rauenfels” dosłownie wyleciał w powietrze, a giga
tyczny słup ognia, dymu i pary wzniósł się na wysokość blisko trzech tysi
eksplozji  była  tak  potworna,  Ŝe  podmuch  spowodował  drobne  uszkodzenia  na  pokładzie 
brytyjskiego niszczyciela, nie powodując jednak Ŝadnych start w ludziach.
              „Havock”  ruszył  następnie  całą  szybkością  naprzód  i doł
wysokości Tranöy. Kilkanaście mil dalej doszło do spotkania z zespołem wysłanym przez 
admirała Whitwortha w celu „zabezpieczenia” odwrotu flotylli Warburtona 
ty  trzy  okręty  flotylli  wracały  ze  zwycięskiej  w  ogólnym  rozrachunku  bitwy  bez  swego 
dowódcy, który śmiały atak przypłacił własnym Ŝyciem. 
              Powróćmy jeszcze na chwilę do drugiej fazy bitwy, a konkretnie do wej

ko  uszkodzonego  „Ha
dy’ego” 

na 

mielizn

Niemcy strzelali jeszcze
okrę
było  jedno  działo  rufowe 
obsługiwane a
tu, w którym został wydano 
rozkaz  opuszczenia  pokł
du. Odległo
ś

niegiem  brzegu  wynosiła 

około  300  metrów,  ale 
przebycie  tego  pozornie 
niedu
stano
trudn

zwaŜywszy Ŝe wszystkie łodzie okrętowe były rozbite. W tej sytuacji olbrzymia wi
załogi musiała ratować się wpław, pozostawiając tratwy dla cięŜko rannych.
              Przeprawa  wpław  mogła  być  zabójcza  nawet  dla  zdrowych  i  całych  członków 
załogi,  gdyŜ  musieli  oni  przepłynąć  około  100  metrów  w  lodowatej  wodzie,  a  nast
około 200 metrów brodzić. Ta część drogi była najgorsza, gdyŜ do
scu podejście do brzegu nie pozwalało płynąć, marsz zaś w sięgają
wał się ponad siły wielu rozbitków, zwłaszcza Ŝe po kilku minutach przebywania w lod
watych nurtach fiordu traciło się czucie w rękach i nogach. 
              Nad słabością i zmęczeniem ciała górowała jednak siła wol
ków,  którzy  pokonując  zmęczenie  przezwycięŜali  własną  niemoc  i  pomagali  słabszym, 
zwłaszcza  tym,  których  siły  opuściły  zupełnie.  Prawdziwym  bohaterem  okazał
torpedowy  porucznik  Heppel,  który  uratował  Ŝycie  pięciu  ludziom,  p
razy odległość między okrętem a brzegiem. 

  w  celu  obsadzenia  opuszczonego  statku.  Ten 

  w  jego  pomieszczeniach.  Do-

ą

c  się  gwałtownej  eksplozji 

przewoził  amunicję  i  torpedy  dla 

 wypadek dowódca „Havocka”, kapi-

cego statku dwie salwy artyleryjskie. 

cy „Rauenfels” dosłownie wyleciał w powietrze, a gigan-

 blisko trzech tysięcy metrów. Siła 

e  podmuch  spowodował  drobne  uszkodzenia  na  pokładzie 

adnych start w ludziach. 

  naprzód  i dołączył  do  towarzyszy  na 

cie mil dalej doszło do spotkania z zespołem wysłanym przez 

admirała Whitwortha w celu „zabezpieczenia” odwrotu flotylli Warburtona – Lee. Nieste-

skiej  w  ogólnym  rozrachunku  bitwy  bez  swego 

 do drugiej fazy bitwy, a konkretnie do wejścia cięŜ-

ko  uszkodzonego  „Har-
dy’ego” 

na 

mieliznę. 

Niemcy strzelali jeszcze do 
okrętu,  na  którym  czynne 
było  jedno  działo  rufowe 
obsługiwane aŜ do momen-
tu, w którym został wydano 
rozkaz  opuszczenia  pokła-
du. Odległość do pokrytego 
ś

niegiem  brzegu  wynosiła 

około  300  metrów,  ale 
przebycie  tego  pozornie 
nieduŜego  dystansu  miało 
stanowić  cięŜką  i  bardzo 
trudną do pokonania próbę, 

towe były rozbite. W tej sytuacji olbrzymia większość 

ęŜ

ko rannych. 

za  nawet  dla  zdrowych  i  całych  członków 

  około  100  metrów  w  lodowatej  wodzie,  a  następnie 

Ŝ

 dość płytkie w tym miej-

ę

gającej pasa wodzie okazy-

e po kilku minutach przebywania w lodo-

czeniem ciała górowała jednak siła woli i ducha wielu rozbit-

  niemoc  i  pomagali  słabszym, 

nie.  Prawdziwym  bohaterem  okazał  się  oficer 

ciu  ludziom,  pokonując  dziewięć 

              CięŜko  ranny  komandor  Warburton  _  Lee  został  zniesiony  z  pomostu  i  umies
czony  na  noszach,  a  potem  jak  najostroŜniej  opuszczony  do  zrzuconej  na  wod
Niestety,  krótko  po  doholowaniu  tratwy  do  brzegu  dowódca  flotylli  zmarł.  Wtedy  te
Heppel, który jak juŜ wspomniano krąŜył mię
cięŜko  rannego  w  głowę  oficera  nawigacyjnego,  porucznika  Gordona 
wić na razie na pokładzie. Zachodziła bowiem obawa, 
tywnego sposobu przetransportowania go na lą
              W sumie około 170 ludzi dotarło do brzegu, ale prawdopodobnie niewielu z nich 
zdołałoby  przeŜyć,  gdyby  nie  to,  Ŝe  w  pobli
brzegu,  stał  dom,  a  nieco  dalej  w  głąb  lądu  kilka  dalszych.  Tam  te
marznięci do szpiku kości Brytyjczycy znaleź
              Gorzej  poszło  załodze  „Huntera”.  Okr
było  mowy  o  tym,  aby  którykolwiek  z  rozbitków  zdołał  dotrze
dysponowali  zaś  Ŝadną  łodzią  ani  tratwą.  Na  szcz
Herjangsfjordu,  który  zapuścił  się  tak  daleko,  „Erich  Koellner”  wyratował  szesna
gielskich marynarzy. Reszta podzieliła los okr
 

Gdy dowódcom zabrakło inicjatywy…

  
              Niezaprzeczalny sukces flotylli Warburtona 
dzięki  szybko  podjętej  decyzji  oraz  wykorzystaniu  atutu  zaskoczenia  nieprzyjaciela,  był 
sukcesem  połowicznym  – 
zresztą  na  miarę  posiada-
nych  sił.  Trudno  wyma-
gać,  aby  pięć  nieduŜych 
niszczycieli 

rozgromiło 

doszczętnie 

dwukrotnie  

liczniejszego,  a  prawie 
trzykrotnie  silniej  uzbro-
jonego  w  artylerię  prze-
ciwnika

9

Niemiecki 

zespół  stracił  jednak  dwa 
okręty,  kilka  zaś  dalszych 
odniosło  powaŜne  uszko-
dzenia.  W  sumie  moŜna 
było ocenić, iŜ utracił on około połowę swego potencjału bojowego.

                                                

8

   Nie  wiadomo  na  jakich  źródłach  opiera  się  komandor  Donald Macintyre  w  ksi

1959) pisząc, Ŝe Niemcy uratowali 50 ludzi z „huntera”, z których pó
mechanik  „Ericha  Koellnera”  podaje  w  swych  wspomnieniach  wojennych,  i
rozbitków, wśród których nie było Ŝadnego oficera („Z 
rbesatzung
. Von Kapitänleutnant (Ing.) August Wilhelm Heye, Berlin 1941).

9

  Brytyjskie okręty miały  w sumie 21 dział 120 mm i dysponowały salw

gdy niemieckie miały 50 dział 127 mm, a cięŜar ich salwy burtowej wynosił ok. 1400 kg.

ko  ranny  komandor  Warburton  _  Lee  został  zniesiony  z  pomostu  i  umiesz-

Ŝ

niej  opuszczony  do  zrzuconej  na  wodę  tratwy. 

owaniu  tratwy  do  brzegu  dowódca  flotylli  zmarł.  Wtedy  teŜ 

ył między okrętem a brzegiem, podjął decyzję, aby 

  oficera  nawigacyjnego,  porucznika  Gordona  –  Smitha,  pozosta-

chodziła bowiem obawa, Ŝe równieŜ i on nie przeŜyje prymi-

tywnego sposobu przetransportowania go na ląd. 

W sumie około 170 ludzi dotarło do brzegu, ale prawdopodobnie niewielu z nich 

e  w  pobliŜu,  w  odległości  zaledwie  200  metrów  od 

ą

du  kilka  dalszych.  Tam  teŜ  przemoczeni  i  prze-

ci Brytyjczycy znaleźli pierwszy ratunek. 

Gorzej  poszło  załodze  „Huntera”.  Okręt  zatonął  niemal  w  połowie  fiordu  i  nie 

było  mowy  o  tym,  aby  którykolwiek  z  rozbitków  zdołał  dotrzeć  wpław  do  brzegu,  nie 

ą

.  Na  szczęście  jedyny  z  trzech  niszczycieli  z 

  tak  daleko,  „Erich  Koellner”  wyratował  szesnastu  an-

gielskich marynarzy. Reszta podzieliła los okrętu

8

Gdy dowódcom zabrakło inicjatywy… 

Niezaprzeczalny sukces flotylli Warburtona – Lee, odniesiony przede wszystkim 

tej  decyzji  oraz  wykorzystaniu  atutu  zaskoczenia  nieprzyjaciela,  był 

 swego potencjału bojowego. 

komandor  Donald Macintyre  w  ksiąŜce  pt.  Narvik  (Londyn 

e Niemcy uratowali 50 ludzi z „huntera”, z których później 10 zmarło. Tymczasem oficer – 

mechanik  „Ericha  Koellnera”  podaje  w  swych  wspomnieniach  wojennych,  iŜ  wyratowano  zaledwie  16 

(„Z – 13” von Kiel bis Narvik. Kriegserleben Zerstöre-

. Von Kapitänleutnant (Ing.) August Wilhelm Heye, Berlin 1941). 

ty miały  w sumie 21 dział 120 mm i dysponowały salwą  burtową wagi 483 kg, podczas 

ar ich salwy burtowej wynosił ok. 1400 kg. 

background image

              W  tej  sytuacji  Anglicy  powinni  byli  działać  zdecydowanie  i  szybko,  nie  dając 
Niemcom czasu na doprowadzenie uszkodzonych okrętów do stanu jako takiej sprawności 
bojowej, ani teŜ szansy na podjęcie próby wydostania się z pułapki, jaką dla niemieckich 
niszczycieli stały się narvickie fiordy. Czy angielscy dowódcy stanęli na wysokości zada-
nia i sprostali wymogom chwili? Odpowiedź jest niestety negatywna. 
              Dowódca  krąŜownika  „Penelope”,  wysłanego  naprzeciw  wracającym  z  Narviku 
niedobitkom 2  Flotylli Niszczycieli, komandor Yates nie okazał się człowiekiem pokroju 
Warburtona – Lee i nie zdecydował się na podjęcie akcji w jego stylu, chociaŜ dysponował 
bardzo pokaźnymi siłami: lekkim krąŜownikiem i ośmioma niszczycielami. Cztery z nich, 
tworzące eskortę krąŜownika „Penelope”, były duŜymi okrętami klasy „Tribal”, cztery zaś 
–  tworzące  uŜytą  do  zaminowania  wejścia  do  Vestfjordu  flotyllę  komandora  Bickforda, 
podległą  Yatesowi  –  jednostkami  podobnymi  do  okrętów  Warburtona  –  Lee.  W  sumie 
Yates  posiadał  podobną,  jeśli  nie  jeszcze  większą  przewagę  nad  nieprzyjacielem,  niŜ  ten 
miał nad flotyllą Warburtona – Lee, nie mówiąc o przetrzebionych bitwą załogach uszko-
dzonych  niszczycieli  niemieckich  oraz  o  zmniejszonym  potencjale  bojowym  okrętów 
(wystrzelenie  znacznej  części  amunicji  i  torped,  zuŜycie  paliwa).  Wreszcie  Yates  mógł 
mieć  po  swej  stronie  takŜe  atut  zaskoczenia,  Niemcy  bowiem  w  Ŝadnym  wypadku  nie 
spodziewali  się  nowego  ataku  w  niewiele  godzin  po  zakończenie  dopiero  co  stoczonej 
krwawej bitwy! 
              Dowódca  krąŜownika  „Penelope”  nie  miał  wszakŜe  zamiaru  przeprowadzenia 
takiego  ataku.  Było  to  częściowo  „zasługą”  jego  bezpośredniego  przełoŜonego,  admirała 
Whitwortha, który polecał kontratakować nieprzyjaciela, jeśli to będzie potrzebne. 
              Konieczności takiej nie było, Yates zastosował się więc do końcowej części roz-
kazu, wyznaczającego zadanie patrolowania koło pól minowych u wejścia do Vestfjordu, 
aby nie dopuścić dalszych niemieckich sił do Narviku. 
              W południe nadszedł nowy sygnał od Whitwortha. Podawał on obecną sytuację w 
Narviku,  gdzie  miał  znajdować  się  jeden  krąŜownik,  pięć  niszczycieli  i  jeden  okręt  pod-
wodny, i gdzie prawdopodobnie spodziewano się transportowców z wojskiem. Dlatego teŜ 
zadaniem  Yatesa  miało  być  niedopuszczenie  niemieckich  posiłków  do  Narviku  i  w  tym 
celu miał wystawić patrole w poprzek Vestfjordu. 
              W tym czasie Niemcy byli zajęci doprowadzaniem swych okrętów do maksymal-
nej wartości bojowej. Trzy nie  uszkodzone okręty musiały uzupełnić paliwo. „Erich Gie-
se”  i  „Wolfgang  Zenker”  stanęły  więc  przy  burtach  „Jana  Wellema”  i  zaczęły  pobierać 
ropę, co miało potrwać do popołudnia. Następnie to samo miał uczynić „Erich Koellner”, 
przy czym uzupełnianie paliwa przez ten niszczyciel miało przeciągnąć się do północy. 
              Z  pięciu  pozostałych  okrętów  „Diether  von  Roeder”  tak  bardzo  ucierpiał  w  po-
rannej bitwie, iŜ nie było  mowy o uruchomieniu tego niszczyciela. Zapadła więc decyzja 
uŜycia  go  w  charakterze  zakotwiczonej  baterii  artyleryjskiej  broniącej  portu.  Inne  okręty 
były mniej uszkodzone, ale i tak naprawa znajdujących się w  najgorszym stanie niszczy-
cieli „Bernd von Arnim” i „Georg Thiele” wymagałoby co najmniej dwóch dni, zwłaszcza 
wobec  braku  stoczni  remontowej  i  w  ogóle  przy  szczupłości  środków,  jakimi  Niemcy 
dysponowali w Narviku. Z tych teŜ względów nie mogło być mowy o całkowitym usunię-
ciu  uszkodzeń  i  przywróceniu  najbardziej  uszkodzonym  niszczycielom  ich  pierwotnej 
wartości  bojowej.  Chodziło  tylko  o  prowizoryczne  załatanie  bardziej  niebezpiecznych 

przestrzelin,  naprawienie  uszkodzonych  maszyn,  doprowadzenie  w  miarę  moŜności  do 
sprawnego działania artylerii itd. 
              Po  południu  10  kwietnia  przychodzi  z  Berlina  do  Narviku  rozkaz,  aby  jeszcze 
tejŜe nocy wszystkie zdolne do akcji okręty podjęły próbę opuszczenia fiordów i przedarły 
się na południe. Głównodowodzący Kriegsmarine, admirał Raeder, obawiał się, iŜ w prze-
ciwnym  razie  Narvik  moŜe  stać  się  grobem  wszystkich  dziesięciu  niszczycieli,  stanowią-
cych podówczas połowę łącznego stanu okrętów tej kategorii w niemieckiej flocie. 
              W  chwili  nadejścia  tego  sygnału  tylko  dwa  okręty,  „Erich  Giese”  i  „Wolfgang 
Zenker”, nadawały się do podjęcia takiej próby: były nie uszkodzone i właśnie ukończyły 
pobieranie 

paliwa. 

Dlatego  teŜ  Fregatt-
enkapitän
  Erich  Bey, 
który  po  poległym 
Bontem  przejął  do-
wództwo 

zespołu, 

postanowił  wykonać 
rozkaz  Raedera  na-
tychmiast  po  zapad-
nięciu  zmroku.  Okręty  poszły  Ofotfjordem  na  zachód  i  weszły  na  wody  Vestfjordu.  Tam 
wszakŜe Niemcy zauwaŜyli znajdujące się na patrolu brytyjskie okręty: lekki krąŜownik i 
dwa niszczyciele. W tej sytuacji niemiecki dowódca musiał podjąć decyzję przeprowadze-
nia próby wymknięcia się na pełne morze lub teŜ powrotu do Narviku. 
              Sytuacje  lubią  się  powtarzać  i  nasuwa  się  analogia  do  wydarzeń,  jakie  zaszły  – 
lub  moŜe  słuszniej  naleŜałoby  powiedzieć:  do  jakich  nie  doszło  po  stronie  brytyjskiej. 
Gdyby  Yates  był  dowódcą  pokroju  Warburtona  –  Lee  najprawdopodobniej  doszłoby  juŜ 
do  nowego  ataku  na  Narvik,  Yates  wolał  jednak  nie  ryzykować.  RównieŜ  Bey  wolał  nie 
ryzykować, nie wykazując cech charakteru, jakich nie brakło jego poprzednikowi, komo-
dorowi Bontemu, który właśnie w następstwie dość ryzykownego ataku opanował Narvik. 
              Przysłowie mówi, Ŝe w nocy wszystkie koty są szare. Dwa niszczyciele Beya nie 
byłyby  łatwe  do  wypatrzenia  przez  Anglików,  gdyby  ten  usiłował  opuścić  Vestfjord  ko-
rzystając  z  ciemności  nocy,  a  trzeba  pamiętać,  iŜ  angielskie  okręty  nie  posiadały  w  tym 
czasie radaru. Zresztą, jak wiadomo, Yates miał w Vestfjordzie osiem niszczycieli, z któ-
rych  cztery  duŜe  okręty  klasy  „Tribal”  były  dwukominowe  (podobnie  jak  jego  okręt  fla-
gowy,  krąŜownik  „Penelope”,  równieŜ  dwukominowy).  Dlatego  dwukominowe  niszczy-
ciele Beya miały cień szansy, aby wzięto je za okręty brytyjskie, w przeciwnym zaś razie 
zawsze  pozostawała  im  moŜliwość  stoczenia  nocnej  walki  i  mimo  wszystko  podjęcie 
próby  ucieczki.  Okręty  dysponowały  duŜą  szybkością  i  miały  dobrych  nawigatorów.  Jak 
juŜ jednak powiedziano Bey nie zamierzał ryzykować i wolał powrócić do Narviku, cho-
ciaŜ musiał sobie zdawać sprawę z tego, Ŝe wraca do pułapki bez wyjścia. 
              Podobnie jak w Berlinie admirał Raeder nastawał na jak najszybsze opuszczenie 
przez  zdolne  do  akcji  niszczyciele  Narviku,  tak  w  Londynie  Winston  Churchill  domagał 
się  niezwłocznego  przeprowadzenia  ponownego  ataku  na  opanowany  przez  Niemców 
port.  Ówczesny  Pierwszy  Lord  Admiralicji  był  człowiekiem  lubiącym  działać  szybko  i 
zdecydowanie,  dlatego  teŜ  pełne  wahań,  kunktatorskie  stanowisko  zajęte  przez  Yatesa  i 

background image

Whitwortha musiało wywołać jego dezaprobatę. Wieczorem 10 kwietnia z gmachu Brytyj-
skiej  Admiralicji  wysłano  wprost  do  Yatesa  –  z  pominięciem  zarówno  dowódcy  Home 
Fleet, admirała Forbesa, jak i wiceadmirała Whitwortha – rozkaz zaatakowania nieprzyja-
ciela w Narviku jeszcze w ciągu nocy lub rankiem następnego dnia. Niestety wysyłając ten 
sygnał lordowie morscy

10

 nie okazali się tak bezkompromisowi jak Churchill, który doma-

gał  się  niezwłocznego  przeprowadzenia  ataku  bez  Ŝadnych  „ale”,  i  rozkaz  poprzedzili 
słowami:  „Jeśli  w  świetle  doświadczeń  dzisiejszego  poranku  uwaŜa  pan  operację  taką  za 
uzasadnioną”.  Słowa  te  otworzyły  Yatesowi  nową  furtkę  i  w  przekazanej  przed  północą 
odpowiedzi oświadczył, Ŝe uwaŜa atak za słuszny, chociaŜ stracono atut zaskoczenia, ale 
w nocy trudno będzie go przeprowadzić, gdyŜ grozi niebezpieczeństwo wejścia na wraki z 
porannej bitwy. W zakończeniu swej odpowiedzi zaproponował wykonanie ataku o świcie 
12 kwietnia, gdyŜ aktualne rozmieszczenie niszczycieli na patrolu uniemoŜliwia realizację 
zadania we wcześniejszym terminie. 
              MoŜna sobie wyobrazić, jak nieprzywykły do negowania swych zaleceń Churchill 
przyjął tę odpowiedź, w kaŜdym bądź razie Admiralicja zaaprobowała ostatecznie podany 
przez Yatesa nowy termin. Rychło miało się jednak okazać, Ŝe i on nie zostanie dotrzyma-
ny. 
              Do tej nowej zwłoki niechcąco przyłoŜył ręki admirał Whitworth, któremu Yates 
bezpośrednio  podlegał  i  który  nie  mógł  być  usatysfakcjonowany  wyznaczeniem  przez 
Admiralicję Yatesowi zadań sprzecznych z tymi, jakie siły Whitwortha miały do wykona-
nia. Chodziło tu, jak pamiętamy, o niedopuszczenie posiłków niemieckich do Narviku i o 
skuteczną  blokadę  znajdujących  się  tam  niszczycieli  niemieckich.  Teraz  dochodziło  trze-
cie zadanie i zdaniem Whitwortha naleŜało wyjaśnić sytuację. Straty, jakich zespół Yatesa 
mógłby bowiem doznać podczas ataku na Narvik, oznaczałyby osłabienie sił patrolujących 
u wejścia do Vestfjordu, z czym w myśl pierwotnych załoŜeń Whitworthowi było trudno 
się zgodzić. 
              Brytyjska  Admiralicja  podtrzymała  jednak  swą  decyzję  w  sprawie  ataku  na 
Narvik.  Do  wyznaczonego  terminu  pozostawało  jeszcze  nieco  czasu,  więcej  niŜ  doba, 
dlatego  teŜ  Whitworth  postanowił  wykorzystać  „wolny  dzień”  na  wykonanie  akcji  zwią-
zanej z głównym jak dotąd zadaniem stojącym przed jego siłami. Według otrzymanych od 
Norwegów informacji kilka niemieckich transportowców oraz jeden tankowiec zbliŜały się 
do  wejścia  do  Vestfjordu.  Yates  otrzymał  więc  zadanie  udania  się  rano  11  kwietnia  w 
kierunku Bodoe, gdyŜ – jak donosił w swym sygnale Whitworth – zaatakowanie niemiec-
kich  transportowców  musi  mieć  pierwszeństwo  przed  atakiem  na  Narvik.  Zespół  Yatesa 
obejmował krąŜownik „Penelope” oraz niszczyciele „Eskimo” i „Kimberley”, a więc siły 
zupełnie  wystarczające  do  wyłapania  i  zdobycia  lub  zatopienia  zasygnalizowanych  stat-
ków nieprzyjaciela. 
              Niestety,  akcja zakończyła się kompletnym niepowodzeniem. Od początku zresz-
tą Yatesa prześladował pech, gdyŜ usiłował on nadaremnie – najpierw w Tranöy, a potem 
w innych stacjach – pozyskać norweskiego pilota, bez którego nie chciał się zapuszczać na 

                                                 

10

  Mowa tu o admirałach pełniących w Admiralicji funkcje dowódcze w odróŜnieniu od urzędników cywil-

nych z Pierwszym Lordem Admiralicji na czele. 

usiane  bezlikiem  wysepek,  skał  i  mielizn  południowe  odnogi  Vestfjordu.  Zmuszony  jed-
nak  koniecznością  poszedł  wreszcie  bez  pilota  i…  wpakował  się  na  podwodną  skałę  w 
pobliŜu Bodoe. Na szczęście krąŜownik „Penelope” nie zatonął i został odholowany przez 
niszczyciel „Eskimo” do Skjelfjordu. 
              Informacja  o  niemieckich  statkach  zawierała  jednak  ziarnko  prawdy,  gdyŜ  rze-
czywiście  w  rejonie  Bodoe  był  poprzedniego  dnia  niemiecki  statek  zaopatrzeniowy  „Al-
ster”. W swej drodze na północ został on juŜ 9 kwietnia wypatrzony przez mały norweski 
okręcik  straŜniczy  „Syrian”,  który  wszakŜe  nie  dysponował  ani  wystarczającym  uzbroje-
niem,  ani  szybkością,  aby  intruza  zatrzymać.  Historia  powtórzyła  się  dzień  później  w 
rejonie  Bodoe,  tym  jednak  razem  norweski  patrolowiec  „Svalbard  II”  nadał  przez  radio 
ostrzeŜenie  o  zdąŜającym  na  północny  wschód  statku.  Sygnał  ten  został  przejęty  przez 
jeden ze znajdujących się na patrolu brytyjskich niszczycieli, a mianowicie HMS „Icarus”. 
Zdołał on odszukać „Alstera” juŜ na wodach Vestfjordu w porannych godzinach 11 kwiet-
nia.  Panująca  mgła  i  związana  z  tym  zła  widoczność  sprawiły,  Ŝe  załoga  niemieckiego 
statku została zupełnie zaskoczona, dowódca zaś brytyjskiego niszczyciela, kapitan Maud, 
dokonał nie byle jakiej sztuki podchodząc do niemieckiego statku burta w burtę, co umoŜ-
liwiło  obsadzie  pryzowej  przeskoczenie  na  pokład  „Alstera”.  Niemcy  otworzyli  wpraw-
dzie  zawory  denne,  Ŝeby  zatopić  statek,  ale  Anglikom  udało  się  opanować  sytuację,  uru-
chomić  pompy  i  zaŜegnać  niebezpieczeństwo.  Następnie  eskortowany  przez  „Icarusa” 
pryz został skierowany do Tromsö. 
              Zanim  wiadomość  o  zatrzymaniu  „Alstera”  dotarła  do  admirała  Whitwortha  mi-
nęło kilka godzin, a i wtedy admirał nie odwołał akcji Yatesa, gdyŜ u wejścia do Vestfjor-
du miało się przecieŜ znajdować kilka niemieckich statków, a nie jeden. Prawdziwy obraz 
sytuacji Anglicy uzyskali jednak juŜ poniewczasie. 
              PowaŜne uszkodzenie krąŜownika „Penelope” wykluczało oczywiście moŜliwość 
wzięcia  przez  ten  okręt  udziału  w  ataku  na  Narvik.  Dlatego  teŜ  termin  ataku  musiał  po-
nownie ulec zwłoce i został przesunięty o dalsze 24 godziny. Tymczasem Niemcom udało 
się naprawić w Narviku trzy mniej uszkodzone niszczyciele, tak Ŝe sześć okrętów mogło-
by  podjąć  próbę  wydostania  się  na  pełne  morze,  gdyby  nie  trudności  paliwowe.  Zapas 
ropy  na  tankowcu  „Jan  Wellem”  powoli  się  wyczerpywał,  Ŝaden  zaś  z  niszczycieli  nie 
miał  dostatecznej  ilości  paliwa,  aby  podjąć  tak  daleki  rejs.  Dotyczyło  to  równieŜ  dwóch 
okrętów, z którymi Bey usiłował podjąć ucieczkę w nocy z 10 na 11 kwietnia, jednakŜe po 
dojściu  do  wschodniego  krańca  Vestfjordu  zawrócił  na  widok  patrolujących  jednostek 
przeciwnika, i w ten sposób zuŜył bezproduktywnie część zapasu. Ponaglany przez admi-
rała  Raedera,  aby  raz  jeszcze  próbował  przerwać  się  z  Narviku  na  czele  moŜliwie  jak 
najliczniejszego  zespołu,  Bey  nieustannie  wysuwał  argumenty  przemawiające,  jego  zda-
niem,  za  koniecznością  dalszej  zwłoki.  Z  moŜliwością  zaś  zaatakowania  Narviku  przez 
Anglików przy uŜyciu krąŜowników, a zwłaszcza pancerników, Bey zupełnie się nie liczy-
ł, gdyŜ reprezentował pogląd o nieskuteczności działania tak duŜych okrętów na trudnych 
nawigacyjnie i niewielkich akwenach fiordów. Ponadto uwaŜał (i nie był w tym poglądzie 
odosobniony, gdyŜ podobnego zdania było takŜe wielu sztabowców brytyjskich), Ŝe Ŝaden 
duŜy  okręt  nie  zaryzykuje  wejścia  w  głąb  fiordu,  gdzie  moŜe  łatwo  paść  ofiarą  torped 
niszczyciela  lub  okrętu  podwodnego.  O  tym  zaś,  Ŝe  Niemcy  dysponują  U-  Bootami  w 
rejonie Narviku, Anglicy wiedzieli nie tylko z informacji otrzymanej od norweskich pilo-

background image

tów w Tranöy, ale i z własnego doświadczenia. Jeden z patrolujących w Vestfjordzie nisz-
czycieli,  „Bedouin”,  został  bowiem  zaatakowany  torpedami  wieczorem  10  kwietnia,  tor-
pedy wszakŜe detonowały nie dochodząc celu. 
              W nocy z 11 na 12 kwietnia Niemców spotkało dotkliwe niepowodzenie. Odwra-
cając uprzednio cytowane przysłowie moŜna by powiedzieć, Ŝe fortuna nie sprzyja kunkta-
torom i Bey przekonał się o tym na własnej skórze. Dwa z trzech nie uszkodzonych nisz-
czycieli  niemieckich  manewrowały  w  porcie,  aby  stanąć  przy  burtach  „Jana  Wellema”  i 
pobrać  resztki  paliwa.  Trudno  dziś  powiedzieć  czy  katastrofa,  jaka  się  wydarzyła,  była 
następstwem złej nawigacji, wadliwie wykonanych manewrów czy teŜ natknięciem się na 
nie  znanego  pochodzenia  podwodny  wrak  lub  inną  przeszkodę,  pozostaje jednak  faktem, 
Ŝ

e  zarówno  „Wolfgang  Zenker”,  jak  i  „Erich  Koellner”  doznały  powaŜnych  uszkodzeń 

stępki.  Złamanie  pióra  jednej  ze  śrub  zmniejszyło  szybkość  pierwszego  z  wymienionych 
niszczycieli niemal o połowę, gdyŜ do 20 węzłów. Jeszcze gorzej było z „Erichem Koell-
nerem”, który rozpruł sobie dno, i w  rezultacie musiał być uŜyty jako zakotwiczona bate-
ria. 
              Przekładanie  z  dnia  na  dzień  terminu  zaatakowania  niemieckich  okrętów  w 
Narviku  doprowadziło  wreszcie  do  interwencji  na  najwyŜszym  szczeblu.  Nie  mogąc  do-
czekać się realizacji tego zadania ani przez Yatesa ani przez Whitwortha, Churchill zaŜą-
dał  powierzenia  tej  sprawy  samemu  dowódcy  Floty  Ojczystej,  admirałowi  Forbesowi, 
który podąŜył juŜ zresztą z własnej inicjatywy spod Trondheim na północ. 
              Rankiem 12 kwietnia jego siły połączyły się z krąŜownikami liniowymi Whitwor-
tha koło Lofotów. W sumie Forbes dysponował pięcioma okrętami liniowymi (pancerniki 
„Rodney”, „Valiant” i „Warspite” oraz krąŜowniki liniowe „Renown” i „Repulse”), lotni-
skowcem  „Furious”,  licznymi  krąŜownikami  i  niszczycielami.  Była  to  eskadra  zdolna 
zmierzyć się z całą flotą pancerną Kriegsmarine, Forbes rzucił więc do ataku na Narvik na 
razie  dwie  eskadry  samolotów  typu  „Swordfish”.  Przeprowadzone  w  godzinach  wieczor-
nych  12  kwietnia  naloty  nie  dały  jednak  Ŝądnego  rezultatu,  gdyŜ  piloci  „Swordfishów” 
posiadali zbyt małe doświadczenie i praktykę bojową. Samoloty pierwszej eskadry dotarły 
wprawdzie nad Narvik i zaatakowały nieprzyjacielskie okręty, ale rzucone bomby okazały 
się  niecelne.  Druga  eskadra,  która  wystartowała  w  niezbyt  juŜ  dobrych  warunkach,  przy 
zapadającym zmierzchu i lekkiej mgle, w ogóle nie odnalazła portu. 
              W  tej  sytuacji  Forbes  zarządził  przeprowadzenie  ataku  następnego  dnia  rano 
przez  wydzielony  zespół,  nad  którym  dowództwo  objął  admirał  Whitworth.  Podległe  mu 
siły składały się z pancernika „Warspite” i dziewięciu niszczycieli. 
 

Zagłada niemieckiego zespołu 

 
              Przewidywania  komandora  Beya,  Ŝe  wielkie  okręty  przeciwnika  nie  odwaŜą  się 
wejść w głąb narwickich fiordów, okazały się chybione, a nadzieje na moŜliwość wypro-
wadzenia podległych mu, a zdolnych do wyjścia na morze niszczycieli z pułapki, w której 
przebywały,  płonne.  Zapowiedzią  szykującego  się  ataku  na  Narvik  była  coraz  bardziej 
oŜywiona wymiana sygnałów radiowych między Brytyjską Admiralicją a admirałem For-
besem, jak równieŜ pomiędzy nim a Whitworthem i innymi dowódcami, do jakiej doszło 
w dniu 12 kwietnia. Niektóre z tych depesz zostały przynajmniej częściowo rozszyfrowa-

ne przez niemieckich ekspertów, którzy, zwłaszcza w początkowym okresie wojny, odnie-
ś

li  na tym  polu  sporo  sukcesów,  i  z naczelnego  dowództwa Kriegsmarine  w  Berlinie  po-

szły  do  Narviku  depesze  uprzedzające o  zamierzonym  ataku.  Nie  zawierały  one  wszakŜe 
informacji  o  tym,  Ŝe  w  ataku  ma  wziąć  udział  brytyjski  pancernik.  Widocznie  tej  wiado-
mości Niemcy nie zdołali przechwycić bądź ustalić, zresztą równieŜ w Berlinie nie przy-
puszczano, iŜ przeciwnik będzie chciał zaryzykować wprowadzenie w głąb Ofotfjordu tak 
wielkiej i cennej jednostki. Podobnie jak Bey, tak równieŜ sztabowcy berlińscy sądzili, Ŝe 
rdzeń sił, którym powierzono przeprowadzenie ataku, będzie stanowił w najgorszym razie 
krąŜownik. 
              Tymczasem admirał Whitworth przeniósł się ze swym sztabem, krótko po półno-
cy z 12 na 13 kwietnia, na pokład pancernika „Warspite”. Wspomina o tym członek załogi 
tego okrętu: 
 
              

To  była  jedna  z  tych  ciemnych  nocy,  w  których  ludzie  bardzo  starannie  zmieniają 

wachtę, gdyż pokład jest oblodzony i wystarczy jeden fałszywy krok, żeby wypaść za burtę i nikt 
o  tym  nie  wie.  Dlatego  załogi  dział  wolą  pozostać  na  swych  stanowiskach  bojowych  i  urwać 
tam  kilka  minut  snu.  Hallo!  Okręt  zastopował!  Co  się  stało?  Wzdłuż  burty  migoce  niebieskie 
światełko,  a  potem  ruszamy  ponownie  w  drogę.  Wiadomość  rozchodzi  się  szybko;  admirał 
przybył na pokład. 

 
              Przeprowadzone  na  pełnym  morzu,  u  wejścia  do  Vestfjordu,  przeokrętowania 
admirała i jego sztabu za pomocą motorówki z jednego okrętu liniowego na inny, przyspo-
rzyło tak duŜych kłopotów, Ŝe Whitworth nie omieszkał o tym wspomnieć w swym póź-
niejszym sprawozdaniu dla Admiralicji. Ostatecznie jednak, pomimo bardzo wzburzonego 
morza, admirał i jego towarzysze przedostali się zdrowo i cało na pancernik, który w asy-
ś

cie  niszczycieli  „Cossack”,  „Forester”,  „Foxhound”  i  „Hero”  ruszył  w  dalszą  drogę  w 

głąb Vestfjordu. Niebawem teŜ obwieszczono załodze pancernika cel wyprawy: Narvik. 
              Rano  do  zespołu  dołączyły  cztery  dalsze  niszczyciele:  „Bedouin”,  „Punjabi”, 
„Icarus” i „Kimberley”, a krotko potem „Eskimo”, który przebywał na wysuniętym patrolu 
w pobliŜu Tranöy. Z uwagi na niebezpieczeństwo groŜące ze strony okrętów podwodnych 
(„Eskimo” meldował o spotkaniu i zaatakowaniu – bez konkretnych jednak rezultatów – U 
– Boota), jak równieŜ w obawie przed minami, zespół szedł w szyku zapewniającym mak-
symalne ubezpieczenie pancernika przed wszelkimi niespodziankami. Przodem szły nisz-
czyciele „Icarus”, „Hero” i „Foxhound” z wystawionymi trałami dziobowymi typu „para-
wan”,  za  nimi  zaś  „Warspite”  ubezpieczony  pozostałymi  niszczycielami.  „Cossack”, 
„Kimberley”  i  „Forester”  szły  torem  liniowym  po  lewej  burcie  pancernika,  „Bedouin”, 
„Punjabi” i „Eskimo” – po prawej. Niszczyciele te, których głównym zadaniem w tej fazie 
operacji była ochrona pancernika przed U –Bootami, miały rozkaz zachodzić po drodze do 
kaŜdego  fiordu  bądź  zatoczki  na  tyle  duŜej,  aby  mógł  się  w  niej  ukryć  nieprzyjacielski 
okręt  podwodny,  i  obrzucić  je  bombami  głębinowymi.  Ponadto  wszystkie  eskortujące 
pancernik  okręty  miały  rozkaz  natychmiastowego  otwarcia  ognia  do  zauwaŜonych  nisz-
czycieli nieprzyjaciela, aby uniemoŜliwić im wykonanie ataku torpedowego. 
              Kiedy  krótko  przed  godziną  12:00  w  południe  brytyjski  zespół,  po  przebyciu 
Vestfjordu, zbliŜał się do wyspy Baröy, z katapulty na pancerniku „Warspite” wystartował 

background image

samolot  typu  „Swordfish”  mający  przeprowadzić  dalekie  rozpoznanie,  a  później  ewentu-
alnie  zbombardować  nieprzyjacielskie  okręty.  Widoczność  była  dobra  i  na  wyniki  nie 
trzeba było długo czekać, gdyŜ samolot rychło wypatrzył kolejno dwa niemieckie niszczy-
ciele, zbliŜające się od wschodu do wąskiej części Ofotfjordu. Niebawem zaś od zachodu 
wpłynął na te wody brytyjski zespół. 
              Informacje  o  ataku,  zaplanowanym  przez  Anglików  na  popołudnie  13  kwietnia, 
dotarły do Beya dostatecznie wcześnie, aby  w miarę  moŜności jak najlepiej przygotować 
się do walki. Tymczasem niemieckie okręty nie zostały wysłane w porę na wyznaczone im 
pozycje.  „Erich  Koellner”,  który  miał  stanąć  u  północnego  wybrzeŜa  zachodniej  części 
Ofotfjordu,  został  skierowany  –  w  towarzystwie  niszczyciela  „Hermann  Künne”  –  zbyt 
późno, aby przybyć na czas. Tym samym Niemcy nie mogli liczyć na atut zaskoczenia i na 
panewce spalił ich plan, aby zamaskowany „Erich Koellner” oczekiwał na przeciwnika w 
nadziei na skuteczne odpalenie doń torped. Niemieckie okręty zostały zaskoczone w chwi-
li  wchodzenia  do  wąskiej  gardzieli  Ofotfjordu  i  ostrzelane  przez  idące  na  czele  zespołu 
brytyjskie niszczyciele. Odległość przeciwników od siebie wynosiła około 6 mil, a dzięki 
temu, Ŝe pierwsze strzały brytyjskich niszczycieli nie były celne, Niemcy postawili zasło-
nę dymną i uniknęli bardziej skutecznego ognia. „Hermann Künne” natychmiast wycofał 
się na wschód, wracając do Narviku, „Erich Koellner” natomiast – nie mogący, jak wiemy, 
rozwinąć większej prędkości niŜ 20 węzłów – zboczył na południowy wschód i zawinął do 
zatoczki  Djupvik.  Tam  niemiecki  niszczyciel  zakotwiczył,  aby  w  dobrym  –  z  uwagi  na 
konfigurację terenu – miejscu ukryty przed oczyma przeciwnika, oczekiwać na stosowny 
moment do odpalenia torped. Niemiecki plan został jednak pokrzyŜowany przez obserwa-
tora wspomnianego juŜ samolotu. 
              Idące na czele brytyjskiego szyku trzy mniejsze niszczyciele, a po nich trzy okrę-
ty typu „Tribal”, eskortujące pancernik po jego prawej burcie, otworzyły do niemieckiego 
niszczyciela  ogień  z  dział  i  odpaliły  torpedy.  „Erich  Koellner”  równieŜ  odpalił  torpedy  i 
zaledwie  jedną  salwę  z  dział;  było  to  wszystko,  co  w  ogniu  brytyjskich  pocisków  jego 
artylerzyści  i  torpedyści  mogli  zdziałać.  Wkrótce  teŜ  został  trafiony  przez  dwie  torpedy 
(jedna z nich została prawdopodobnie wystrzelona przez „Bedouina”, drugą zaś wystrzelił 
„Eskimo”),  gdy  tymczasem  niemieckie  torpedy  zostały  wymanewrowane.  Do  płonącego 
jak  pochodnia  okrętu  oddał  teraz  kilka  strzałów  ze  swych  najcięŜszych  dział  kalibru  381 
mm pancernik „Warspite” i za chwilę było po wszystkim. „Erich Koellner” przechylił się 
na  burtę, przewrócił  do  góry  dnem  i  poszedł  na  dno.  Tak  zatonął pierwszy  z  ośmiu  nisz-
czycieli komandora Beya. 
              W  chwili  podniesienia  przez  Niemców  alarmu,  tzn.  w  momencie,  gdy  idące  na 
zachód niszczyciele „Hermann Künne” i „Erich Koellner” dostrzegły wchodzące na wody 
Ofotfjordu  okręty  przeciwnika,  przebywające  w  Narviku  niszczyciele  nie  były  jeszcze 
gotowe do akcji. Dlatego teŜ opuszczały port kolejno: najpierw „Hans Lüdemann”, potem 
„Wolfgang Zenker” i „Bernd von Arnim”. Z trzech pozostałych, „Georg Thiele” i „Erich 
Giese”  podniosły  parę  w  kotłach  najpóźniej;  ostatni  okręt  „Diether  von  Roeder”  był,  jak 
pamiętamy, unieruchomiony i przycumowany do nabrzeŜa, gdzie miał spełniać rolę baterii 
artyleryjskiej i torpedowej. 
              Wracający  w  głąb  Ofotfjordu  „Hermann  Künne”  zygzakowaniem  unikał  poci-
sków brytyjskich niszczycieli, a gdy wytryski wody poczęły się wznosić coraz bliŜej okrę-

tu połoŜył gęstą zasłonę dymną i nie trafiony dołączył do okrętów, które opuściły Narvik. 
Cztery  niemieckie  niszczyciele  utworzyły  teraz  szyk  liniowy  i  idąc  prostopadle  do  nad-

chodzącego 

przeciwnika 

otworzyły  ogień  ze  wszyst-
kich  dział,  odpalając  rów-
nocześnie  torpedy.  Po  doj-
ś

ciu 

do 

Herjangsfjordu 

niemieckie  okręty  zawróci-
ły na południe, co im umoŜ-
liwiło  ponowne  podjęcie 
ognia  ze  wszystkich  dział. 
Jedna  z  tych  salw  była 
celna i brytyjski niszczyciel 
„Punjabi”  musiał  wycofać 
się z akcji. Z wystrzelonych 
przez  Niemców  torped  nie 
trafiła  Ŝadna,  chociaŜ  cała 

jedna wiązka powaŜnie zagroziła pancernikowi „Warspite”. DuŜą zasługę w wymanewro-
waniu  śmiercionośnych  pocisków  miał  krąŜący  nad  polem  bitwy  samolot  zwiadowczy, 
który – na widok zbliŜających się do pancernika smug wywoływanych przez torpedy – w 
porę ostrzegł o groŜącym niebezpieczeństwie. 
              Wspomniany  samolot  z  pancernika  „Warspite”  odniósł  duŜy  i  zupełnie  niespo-
dziewany sukces, kiedy wykonując ostatnie okrąŜenie nad fiordem wokół Narviku wypa-
trzył w głębi Herjangsfjordu, koło Bjerkvik, wynurzonego U – Boota. Bez chwili namysłu 
pilot  „Swordfisha”  ruszył  do  nurkowego  ataku  i  rzucił  dwie  150  –  kilogramowe  bomby 
przeciw okrętom podwodnym. Obie trafiły w zupełnie zaskoczonego „Niemca” i w prze-
ciągu 30 sekund U – Boot poszedł 
na dno. 
              Tym  pierwszym  znisz-
czonym  w  II  wojnie  światowej 
przez  samolot  okrętem  podwod-
nym  był  „U  –  64”,  dowodzony 
przez kapitana Wilhelma Schulza. 
Część  załogi  zdołała  opuścić 
tonący  okręt  i  dotarła  wpław  do 
brzegu. 
              Powróćmy 

jednak 

do 

toczącej  się  bitwy  admirała  Whi-
twortha  z  niszczycielami  koman-
dora  Beya.  Koniczność  wykony-
wania  uników  przed  torpedami  i  kładziona  przez  niemieckie  okręty  zasłona  dymna  spo-
wodowały  małą  skuteczność  brytyjskiego  ognia  artyleryjskiego,  który  zresztą  ze  zrozu-
miałych  względów  mógł  być  prowadzony  tylko  przez  dziobowe  działa.  I  tak  jednak  An-
glikom  udało  się  odnieść  kilka  trafień;  najbardziej  poszkodowany  okazał  się  „Hermann 

background image

Künne”. Płonąc w kilku miejscach i ciągnąc za sobą długą smugę dymu okręt ten wycofał 
się do Herjangsfjordu. Trzy pozostałe niszczyciele zboczyły natomiast na wschód i weszły 
do rozciągającego się za Narvikiem Rombaksfjordu. 
              W  tej  fazie  bitwy  doszło  do  nalotu  przeprowadzonego  przez  samoloty  z  lotni-
skowca  „Furious”.  Podobnie jak  w  dniu  poprzednim  atak  przestarzałych  samolotów  typu 
„Swordfish”  zakończył  się  niepowodzeniem,  chociaŜ  tym  razem  rzucone  bomby  padły 
blisko  dwóch  niemieckich  niszczycieli.  Wyrządzone  jednak  przez  odłamki  szkody  były 
minimalne,  gdy  przeciwnie,  niemiecka  artyleria  przeciwlotnicza  –  a  strzelały  zarówno 
działa  na  okrętach,  jak  i  baterie  zainstalowane  w  porcie  –  zapisała  na  swym  koncie  dwa 
samoloty. 
              Wkrótce  zostały  zatopione  trzy  dalsze  niszczyciele  komandora  Beya.  „Erich 
Giese”, w którego kotłach najpóźniej podniesiono parę, opuszczał port w toku dochodzą-
cej do kulminacyjnego punktu bitwy. Trafiony licznymi pociskami, a wśród nich najcięŜ-
szymi  „kuferkami”  odpalanymi  przez  działa  pancernika,  niemiecki  okręt  rychło  zaczął 
płonąć na całej długości swego kadłuba. Załoga na próŜno usiłowała zapanować nad roz-
szalałym Ŝywiołem, który ogarnął pokład od dzioba po rufę. Z trzaskiem waliły się nadbu-
dówki;  woda  wdzierała  się  do  kadłuba  licznymi  przestrzelinami.  W  tej  sytuacji  niemiec-
kim marynarzom, w duŜej części rannym, nie pozostawało nic innego jak ratować Ŝycie w 
lodowatych  nurtach  fiordu.  Opuszczony  niszczyciel  rychło  zatonął,  a  87  ludzi  załogi  po-
niosło śmierć. 
              – Strzelamy jak na ćwiczeniach do celu – mówi dowódca brytyjskiego pancerni-
ka,  komandor  Crutchley,  do  admirała  Whitwortha  i  „Warspite”  bierze  teraz  pod  ogień 
swych dział niemieckie baterie strzelające ze wzgórza nad portem i ze strony jego nabrze-
Ŝ

y.  Efekty  są  piorunujące.  Dosłownie  zmiecione  potęŜnymi  salwami  kolejno  milkną  nie-

przyjacielskie działa. Resztę dzieła zniszczenia admirał pozostawia lekkim okrętom swego 
zespołu. 
              „Eskimo”, wysłany za płonącym przeciwnikiem do Herjangsfjordu, odpala torpe-
dę  i  „Hermann  Künne”  idzie  na  dno.  Następnie  „Eskimo”  dołącza  do  trzech  niszczycieli 
wysłanych  przez  Whitwortha  do  Rombaksfjordu;  nieco  później  udaje  się  tam  równieŜ 
„Bedouin”. 
              Trzy  pozostałe  niszczyciele  –  „Cossack”,  „Forester”  i  „Kimberley”  –  zostały 
skierowane  przez  Whitwortha  do  portu,  podczas  gdy  „Warspite”  zastopował  u  wejścia. 
Admirał nie spodziewał się juŜ Ŝadnego zagroŜenia ze strony nieprzyjaciela, gdyŜ ostatnie 
zdolne do akcji okręty niemieckie były w Rombaksfjordzie. Wchodzące wszakŜe do portu 
niszczyciele  zostały  ostrzelane  od  strony  nabrzeŜa.  To  przycumowany  „Diether  von  Ro-
eder”  otworzył  ogień,  kilkakrotnie  trafiając  „Cossacka”  z  nieduŜej  odległości.  Pociski 
wyrządziły  sporo  szkód  na  brytyjskim  okręcie:  detonował  dziobowy  skład  amunicji, 
uszkodzone  zostały  dwa  kotły,  przestały  działać  urządzenia  sterowe  i  okręt  zaczął  dryfo-
wać w stronę zachodniego wybrzeŜa, gdzie osiadł na mieliźnie. 
              Tymczasem w wymianę ognia między niszczycielami wdał się „Warspite” i kilka 
jego salw wystarczyło, Ŝeby uciszyć nieprzyjaciela. „Diether von Roeder” zaczął się palić, 
a załoga opuściła okręt. „Foxhound”, manewrując pomiędzy leŜącymi na dnie portu wra-
kami,  zbliŜył  się  do  nabrzeŜa  z  zamiarem  opanowania  opuszczonego  przez  Niemców 
niszczyciela.  Na  szczęście  dla  Anglików,  dowódca  „Foxhounda”  w  ostatniej  chwili  wy-

czuł  niebezpieczeństwo  i  oddalił  się  od  nabrzeŜa.  Uratowało  to  jego  okręt  od  katastrofy, 
potęŜne  eksplozje  rozerwały  bowiem  kadłub  „Diethera  von  Roedera”  na  strzępy  –  to 
Niemcy sami wysadzili go w powietrze. 
              Niebawem  teŜ  dopełnił  się  los  reszty  okrętów  komandora  Beya.  Niemcy  drogo 
kazali jednak zapłacić za swą skórę. Z czterech juŜ tylko okrętów, dwa pozbawione torped 
poszły w sam koniec fiordu, gdzie ich załogi otworzyły zawory denne i podąŜyły w szalu-
pach  do  brzegu.  „Georg  Thiele”  i  „Hans  Lüdemann”  zajęły  natomiast  pozycje  w  quasi  – 
zatoczce Sildvika, w bardzo dogodnym do wykonania ataku torpedowego miejscu. 
              Brytyjskie niszczyciele prowadził „Eskimo”, za nim szły cztery podporządkowa-
ne komandorowi Micklethwaitowi okręty. Anglicy musieli sobie zdawać sprawę z niebez-
pieczeństwa,  jednakŜe  nie  mieli  wyboru:  aby  zniszczyć  nieprzyjaciela  naleŜało  wejść  w 
głąb fiordu, chociaŜ w swej wschodniej części ma on zaledwie 400 do 500 metrów szero-
kości,  a  więc  mniej  więcej  cztery  razy  tyle,  ile  wynosi  długość  duŜego  niszczyciela.  W 
tych  warunkach  moŜliwości  manewrowania  są  niezmiernie  ograniczone,  a  uniknięcie 
trafienia torpedą więcej niŜ wątpliwe. 
              Obawy Anglików, a nadzieje Niemców miały się przynajmniej częściowo spełnić. 
Gdy „Eskimo” wyłonił się zza zakrętu i wszedł do wąskiej części fiordu, dwa wspomniane 
niemieckie  okręty  otworzyły  ogień  z  dział,  a  potem  odpaliły  torpedy.  „Eskimo”,  za  nim 
zaś dwa dalsze niszczyciele natychmiast odpowiedziały bardzo silnie i celnie. Pomimo to 
krótkotrwały  pojedynek  miał  się  zakończyć  raczej  remisowo.  Oba  niemieckie  okręty  zo-
stały  wielokrotnie  trafione,  przy  czym  „Georg  Thiele”  w  oka  mgnieniu  stracił  niemal 
wszystkich ludzi na pomoście. Jego ranny dowódca ostatkiem sił poprowadził swój okręt 
na brzeg, tam niszczyciel nadział się na podwodną skałę, przewrócił i zatonął. „Hans Lü-
demann” zdołał natomiast wycofać się jeszcze dalej w głąb fiordu. Niemal w tym samym 
czasie jednak niemieckie torpedy miały częściowo wyrównać bilans spotkania. 

              Trzy 

torpedy 

wystrzelone  przez  „Hansa 
Lüdemanna”  zostały  po 
mistrzowsku 

wymanew-

rowane  najpierw  przez 
komandora Micklethwaita, 
a  potem  przez  dowódców 
„Forestera” 

„Hero”. 

Trudniej 

było 

jednak 

wyminąć  czterotorpedową 
salwę  odpaloną  niemal 
równocześnie  przez  drugi 
z niemieckich niszczycieli. 

Micklethwait natychmiast dal całą wstecz i „Eskimo” cofnął się pod sam brzeg fiordu, ale 
pomimo tego okręt okazał się za długi, a jego dziób znalazł się na drodze jednej z torped. 
PotęŜnym wybuchem torpedy „Eskimo” został pozbawiony niemal całej dziobowej części, 
włącznie  z  przednią  parą  dział.  Obsada  następnej  pary  „kontynuowała  jednak  wspaniale 
ogień, tak jakby się nic nie stało”. Na szczęście okręt zachował wystarczającą pływalność i 
na  razie  nie  zagraŜało  mu  zatonięcie.  Micklethwait  podjął  więc  próbę  wycofania  się  rufą 

background image

naprzód  z  trudnego  do  manewrowania  zakrętu  w  wąskiej  cieśninie  Rombaksfjordu,  jed-
nakŜe  w  pewnym  momencie  zwisająca  część  dziobu  okrętu  osunęła  się  jeszcze  niŜej  w 
wodzie i osiadła na dnie tak silnie, Ŝe „Eskimo” został unieruchomiony. 
              Dowódca  „Bedouina”  –  kolejny  starszeństwem  –  zameldował  Whitwothowi  o 
przebiegu  wydarzeń,  donosząc  równocześnie  o  wycofaniu  się  pozostałych  okrętów  nie-
mieckich,  które  –  jeśli  posiadają  torpedy  –  są  w  uprzywilejowanej  sytuacji,  Odpowiedź 
admirała  brzmiała:  TRZEBA  STAWIĆ  CZOŁA  NIEBEZPIECZEŃSTWU  TORPEDO-
WEMU.  NIEPRZYJACIEL  MUSI  ZOSTAĆ  BEZZWŁOCZNIE  ZNISZCZONY.  PRO-
SZĘ  WZIĄĆ  KIMBERLEYA,  FORESTERA,  HERO  I  PUNJABI

11

 POD  SWE  ROZKA-

ZY  I  ZORGANIZOWAĆ  ATAK,  WYSYŁAJĄC  WPIERW  NAJLEPSZE  OKRĘTY. 
JEŚLI TO KONIECZNE TARANOWAĆ LUB ABORDAśOWAĆ. 
              Po  otrzymaniu  rozkazu  dowódca  „Bedouina”  komandor  McCoy,  ruszył  w  głąb 
fiordu, za nim zaś „Hero”, „Icarus” i „Kimberley”. „Forester” i „Punjabi” pozostały wraz z  
unieruchomionym  niszczycielem  „Eskimo”  jako  jego  ubezpieczenie.  Po  dojściu  do  za-
toczki  Sildvika,  gdzie  zatonął  „Georg  Thiele”,  brytyjskie  okręty  skręciły  na  wschód  i 
weszły w najwęŜszą część fiordu. Tutaj wyminięcie torped byłoby juŜ niemoŜliwością, na 
szczęście jednak dla Anglików nie stanęli oni przed potrzebą podjęcia takiej próby. Trzy, a 
więc  wszystkie  niemieckie  okręty  spoczywały  bowiem  na  dnie,  zatopione  przez  własne 
załogi.  ZbliŜając  się  do  tego  miejsca  samozagłady,  Anglicy  widzieli  granatowe  mundury 
nieprzyjacielskich marynarzy, oddalających się w kierunku Narviku. 
              Z  trzech  niemieckich  niszczycieli  jeden  osiadł  na  dnie  na  równej  stępce.  Był  to, 
jak się później okazało, „Hans Lüdemann”. Drugi, równieŜ jakby stojący na równej stępce, 
zaczął się powoli przechylać na burtę, a potem jedną połową zanurzył się w wodzie. Trwa-
ło to niedługo i oto na oczach zdziwionych Anglików wrak zaczął zsuwać się ze skał, na 
których spoczywał, i wkrótce znikł pod wodą. Wtedy moŜna było zobaczyć trzeci okręt – 
leŜący  na  burcie  tuŜ  przy  brzegu,  w  samym  końcu  fiordu.  Był  to  „Bernd  von  Arnim”, 
poprzedni zaś – „Wolfgang Zenker”. 
              Korzystając  z  tego,  Ŝe  „Hans  Lüdemann”  sprawiał  wraŜenie  mało  zniszczonego 
okrętu,  komandor  McCoy  wysłał  motorówkę  z  obsadą  pryzową,  która  weszła  na  pokład 
niemieckiego niszczyciela i nad powiewającą banderą ze swastyką wciągnęła White Ensi-
gn – banderę Royal Navy. Przeszukanie całego wraku w nadziei znalezienia dokumentów 
nie dało jednak pozytywnego rezultatu. W tym stanie rzeczy  McCoy  musiał odwołać od-
dział  pryzowy,  gdyŜ  nie  mogło  nawet  być  mowy  o  podjęciu  próby  podniesienia  okrętu: 
moŜliwościami  takimi  Anglicy  wówczas  w  rejonie  Narviku  nie  dysponowali.  „Hans  Lü-
demann” bardzo krótko pozostawał więc pod brytyjską banderą, która została zdjęta, gdy 
marynarze opuszczali pokład po podłoŜeniu ognia, aby doprowadzić do detonacji pozosta-
łych na pokładzie bomb głębinowych. śeby zaś dopełnić dzieła zniszczenia, jeden z bry-
tyjskich okrętów odpalił do wraku torpedę, po której trafieniu „Hans Lüdemann” połoŜył 
się na burtę. 
              Taki  był  koniec  ostatniego  z  dziesięciu  niemieckich  niszczycieli  zatopionych  w 
rejonie Narviku. 

                                                 

11

 Okręt ten po prowizorycznej naprawie uszkodzeń powrócił do akcji. 

 

W rejonie Narviku po bitwie 

 
              Batalia, jaką w dniu 13 kwietnia 1940 roku stoczył zespół admirała Whitwortha z 
niemieckimi siłami okupującymi port i rozlokowanymi we fiordach wokół Narviku, przy-
niosła  Brytyjczykom  całkowite  zwycięstwo.  Niszczyciele  komandora  Beya  zostały  zato-
pione,  a  ich  załogi  powaŜnie  przetrzebione,  wystawione  na  narvickich  wzgórzach  baterie 
artyleryjskie rozbite, wojska generała Dietla rozproszone i zdemoralizowane: wielu strzel-
ców  alpejskich  rzuciło  broń,  niektóre  zaś  oddziały  udały  się  wzdłuŜ  linii  kolejowej  do 
Szwecji z zamiarem pójścia na internowanie. Nic dziwnego, Ŝe generał Dietl zdecydował 
się na drastyczne środki i zarządził powołanie sądów wojennych, które szybko miały roz-
prawić  się  z  dezerterami.  W  panującym  jednak  zamieszaniu  i rozgardiaszu  niełatwo  było 
ustalić, kto jest zwykłym uciekinierem, a kto wycofuje się przed nieprzyjacielem. Zarów-
no  w  Narviku,  jak  w  Elvegaardsmoen  czy  na  wybrzeŜach  fiordów  oprócz  rozproszonych 
Ŝ

ołnierzy  były  setki  marynarzy  z  zatopionych  okrętów.  Ludzie  ci  często  musieli  ratować 

się wpław i później zdobywali jakie bądź ubrania, przewaŜnie cywilne, czasem norweskie 
munduru, czasem poszczególne części garderoby – i trudno było rozpoznać, kto jest kim i 
kto  z  jakich  przyczyn,  samowolnie  czy  zmuszony  okolicznościami,  znalazł  się  wśród  tej 
„cywilibandy”. 
              Burmistrz Narviku, Theodor Broch, tak wspominał wydarzenia owego dnia: 
 
              

Grupy  wyczerpanych  Niemców  ciągnęły  przez  miasto  w  góry  Fagernes.  Pracowicie 

wydeptywali  sobie  ścieżkę,  torując  drogę  zygzakami  po  stromym  stoku.  Ich  ciemne  szeregi 
odbijały od śniegu jak zwijające się węże. 

              

Pewna  stara  kobieta  zeszła  ze  wzgórza  ze  swym  materacem  na  saniach.  Posiadała 

ona małą chatkę na granicy, ale teraz było tam pełno Niemców. Powiedziała nam, że pytali ją o 
drogę do Szwecji… 
 

              Prowadzącymi  z  Narviku  drogami  i  ścieŜkami  górskimi  uchodzili  takŜe  w  głąb 
lądu  liczni  mieszkańcy  tego  miasta,  których  wojna  wygnała  z  domostw  i  którzy  uciekali 
przed groźbą nieoczekiwanej śmierci. Szukając ochrony przed bombardowaniami i truda-
mi  Ŝycia  w  do  niedawna  cichym  mieście,  do  którego  zawitała  teraz  groza  i  zniszczenia, 
powiększali  oni  chaos  i  zamieszanie  wśród  Niemców.  Ci  spośród  mieszkańców  Narviku, 
którzy pozostali w mieście, przeŜywali cięŜkie chwile. NorweŜka Martha Hagen napisała 
potem do swej córki: 
 
              

Prawie co dzień towarzyszyła nam muzyka grzmotu i gwizdu pocisków oraz ich wybu-

chów, i huk wszystkich tych granatów i innych narzędzi śmierci, obojętnie jak się tam one na-
zywały. W końcu tak się do nich przyzwyczailiśmy, że nie czuliśmy już potrzeby schodzenia do 
piwnicy,  z  wyjątkiem  takich  wypadków,  gdy  było  już  bardzo  źle.  Ulokowaliśmy  się  każdy  w 
jednym  zakątku  pierwszego  piętra  i  tam  też  było  nasze  schronienie.  Sytuacja  była  gorsza  dla 

background image

domostw znajdujących się na skraju Framne, Vassvik i Taraldsvik

12

. Były też miejscowości […], 

w  których  wiele  gospodarstw zostało  podpalonych,  a  inne  mniej lub  bardziej  zniszczone.  Były 
zakątki, w których ludzie zgromadzili się w kilka rodzin tam, gdzie sądzili, że są bezpieczni. 

 
              W  miarę  coraz  mniej  pomyślnego  dla  Niemców  przebiegu  bitwy  mieszkańcy 
Narviku, których zresztą od samego wybuchu działań wojennych nie opuszczał optymizm, 
nabrali przekonania, Ŝe godzina ich wyzwolenia jest juŜ bardzo bliska. Wszyscy oni liczyli 
na to, Ŝe lada chwila Anglicy wyokrętują silny desant, aby zebrać owoce odniesionego na 
morzu zwycięstwa. Utwierdzało ich w tym sądzie zachowanie się tak butnych do niedaw-
na  Niemców,  którzy  w  większości,  zupełnie  zaszokowani  nawałą  brytyjskiego  ognia,  w 
nieładzie i popłochu pierzchali w góry. 
              Nadzieje  Norwegów  okazały  się  jednak  przedwczesne.  Pancernik  „Warspite”, 
przebywający przez kilka godzin pod eskortą kilku niszczycieli na redzie portu, zamiast – 
jak przypuszczano w Narviku – wejść do portu, zaczął wycofywać się na zachód. Co było 
tego przyczyną? 
              Po zakończeniu bitwy admirał Whitworth nadał sygnał przeznaczony dla admirała 
Forbesa i Admiralicji w Londynie, w którym zrelacjonował dotychczasowy przebieg wy-
darzeń  i  aktualny  stan  rzeczy.  „Warspite”  przebywał  wówczas  na  redzie  Narviku.  W  po-
bliŜu krąŜył niszczyciel „Foxhound”, kończący akcję wyławiania rozbitków z niszczyciela 
„Erich  Giese”,  na  zachodnim  zaś  brzegu  Zatoki  Narvickiej  stał  unieruchomiony  „Cos-
sack”. Inne brytyjskie niszczyciele powracały z Rombaksfjordu. 
              Whitworth  zamierzał  wykorzystać  pogrom  niemieckiego  zespołu  i  „pójść  za 
ciosem”,  zanim  nieprzyjaciel  nie  zdoła  na  nowo  zorganizować  obrony  Narviku.  Dlatego 
teŜ  rozwaŜał  moŜliwość  wyokrętowania  desantu  w  porcie  i  zajęcia  miasta.  Dysponował 
jednakŜe tylko słabym oddziałem liczącym około 200 ludzi i dlatego „Warspite” musiałby 
wesprzeć  desant  całą  potęgą  swej  artylerii.  Tymczasem  dowódca  „Foxhounda” przekazał 
admirałowi informację, która stawiała pod znakiem zapytania bezpieczeństwo pancernika 
na redzie Narviku. Oto jeden z wyłowionych rozbitków niemieckich, oficer z niszczyciela 
„Erich  Giese”,  oświadczył,  Ŝe  w  głębi  Ofotfjordu,  a  nawet  w  samym  porcie,  przebywa 
kilka U – Bootów. Niemal w tej samej chwili zauwaŜono 12 niemieckich samolotów, które 
nadleciały  z  zachodu  i  oddaliły  się  w  głąb  lądu,  nie  atakując  wszakŜe  pancernika.  Whi-
tworth podjął wówczas decyzję wycofania się, nie chcąc naraŜać swego okrętu flagowego 
ani na atak U – Bootów, ani na naloty powietrzne. 
              Poniewczasie  okazało  się,  Ŝe  zagraŜające  pancernikowi  niebezpieczeństwo  nie 
było  tak  wielkie,  jak  sądził  brytyjski  admirał.  Wspomniane  samoloty  były  maszynami 
transportowymi,  które  dostarczały  wojskom  Dietla  uzbrojenie,  wyposaŜenie  i  Ŝywność. 
Jeśli zaś chodzi o niemieckie okręty podwodne, to w chwili brytyjskiego ataku a Narviku 
znajdował  się  tylko  „U  –  51”.  Gdy  padły  pierwsze  salwy  dowódca  U  –  Boota,  kapitan 
Knorr,  wziął  je  za  bomby  lotnicze  i  połoŜył  swój  okręt  na  dnie.  Później,  kiedy  Anglicy 
przestali ostrzeliwać Narvik, wyprowadził swój okręt z portu i nie zauwaŜony przez bry-

                                                 

12

  Są to osiedla otaczające Narvik, na brzegach półwyspu okolonego fiordami. 

tyjskie niszczyciele skierował się na zachód, ku wyjściu z Ofotfjordu. Tam teŜ został bez-
skutecznie zaatakowany, o czym będzie jeszcze mowa. 
              Decyzja  Whitwortha  była  na  pozór  słuszna,  w  rzeczywistości jednak  dowódca  1 
Eskadry KrąŜowników Liniowych oparł się na mylnych przesłankach. Po pierwsze, infor-
macja niemieckiego oficera o licznych U – Bootach była (zapewne celowo) grubo przesa-
dzona. W narvickim porcie znajdował się w dniu 13 kwietnia tylko jeden okręt podwodny, 
wspomniany juŜ „U – 51”. Poza nim nie było w całym Ofotfjordzie, ani teŜ w jego odno-

gach,  Ŝadnego  innego  U  –  Boota.  Po 
drugie,  12  zauwaŜonych  samolotów 
nie  stanowiło  dla  brytyjskiego  pan-
cernika  Ŝadnego  zagroŜenia,  gdyŜ 
były  to  maszyny  transportowe.  Na-
wiasem  mówiąc,  błędne  zidentyfiko-
wanie  tych  samolotów  nie  wystawia 

Anglikom dobrego świadectwa, gdyŜ „Ju – 52” wyróŜniały się ogromnym, „skrzyniastym” 
kadłubem

13

 i trzema silnikami, co w niemieckim lotnictwie wojskowym naleŜało do rzad-

kości. 
              Gros sił Whitwortha rozpoczęło więc odwrót na zachód. Prowadził „Foxhound”, 
za  nim  szedł  „Warspite”,  z  tyłu  zaś  pancernik  był  ubezpieczany  przez  niszczyciele  „Be-
douin”, „Hero” i „Icarus”. Dwa niszczyciele pozostały na straŜy unieruchomionych towa-
rzyszy: „Kimberley” pilnował „Cossacka”, a „Punjabi” – „Eskimo”. Dwa dalsze niszczy-
ciele, bazujące w Skjelfjordzie „Hostile” i „Ivanhoe”, zostały równieŜ oddane do dyspozy-
cji Whitwortha, który skierował je do Narviku w celu wzmocnienia tamtejszych sił. 
              O godzinie 18:40 „Foxhound” uzyskał – na wysokości latarni morskiej Hamnes-
holm,  a  więc  w  wąskiej  części  Ofotfjordu  –  kontakt  azdykowy  z  okrętem  podwodnym. 
Atak przy uŜyciu bomb głębinowych nie dał Ŝadnego rezultatu. Zanurzony nieprzyjaciel, a 
był nim uchodzący na zachód „U – 51”, przeczekał atak, a później skorzystał z ciemności i 
wydostał  się  na  wody  Vestfjordu.  Uzyskał  tam  wprawdzie  swobodę  manewru,  ale  nie 
zdołał  ani  razu  podejść  do  często  przemierzających  ten  akwen  brytyjskich  okrętów  na 
dogodną  pozycję  do  przeprowadzenia  ataku  torpedowego.  W  ogóle  działalność  U  -  Bo-
otów  w  rejonie  Narviku,  Ofotfjordu  i  Vestfjordu  okazała  się  całkowicie  bezowocna.  Z 
pięciu  U  –  Bootów,  którym  wyznaczono  ten  rejon,  tylko  jeden  („U  –  25”)  wykonał  wie-
czorem 10 kwietnia nieskuteczny zresztą atak torpedowy. 
              Bezczynność  nieprzyjaciela  sprawiła,  Ŝe  Whitworth  postanowił  powrócić  po 
zapadnięciu ciemności w najszerszą część Ofotfjordu w celu przejęcia na pokład pancerni-
ka  wszystkich  rannych  marynarzy,  głównie  z  „Cossacka”  i  „Eskimo”,  jak  równieŜ  wyło-
wionych  rozbitków  niemieckich.  Krótko  przedtem,  o  godzinie  20:27,  nadał  sygnał  do 
dowódcy Home Fleet i do Admiralicji, w którym stwierdził między innymi, Ŝe wycofa się 
po  zebraniu  wszystkich  rannych,  i  Ŝe  zauwaŜono  formację  składającą  się  z  12  nieprzyja-

                                                 

13

  Samoloty te nazywano potocznie „Die Kasten – Ju”, co moŜna przetłumaczyć: skrzyniaste Junkersy. 

background image

cielskich samolotów, które wszakŜe nie próbowały atakować pancernika. Bombardowany 
był jedynie „Ivanhoe”

14

              Zanim „Warspite” wyruszył na powrót w głąb Ofotfjordu, admirał wysłał kolejny 
sygnał,  w  którym  sugerował  przeprowadzenie  w  Narviku  głównego  desantu,  o  czym  bę-
dzie jeszcze mowa. Po przybyciu na wyznaczoną pozycję pod 17

o

 długości geograficznej 

wschodniej,  pancernik  zastopował.  Niszczyciele  mające  na  pokładzie  rannych  podeszły 
kolejno do jego burty, podczas gdy pozostałe krąŜyły z wszystkich stron pancernika, aby 
zapewnić mu maksymalne bezpieczeństwo. 
              O  północy  na  miejsce  wyznaczonego  rendez  –  vous  przybył  niszczyciel  „Punja-
bi”,  przywoŜący  rannych  z  okrętów  pozostałych  w  rejonie  Narviku.  Tymczasem  załogi 
obu unieruchomionych tam niszczycieli podejmowały próby zejścia z mielizny. 
              „Eskimo”, któremu zrazu pomagały „Punjabi” i „Forester”, zdołał ześliznąć się na 
głębszą wodę juŜ pod wieczór, jednakŜe okręt zaczął się powoli zanurzać dziobową, ode-
rwaną  częścią  kadłuba.  W  pewnej  chwili  sytuacja  wydawała  się  tak  beznadziejna,  Ŝe  ko-
mandor  Micklethwait  dał  rozkaz  zniszczenia  księgi  szyfrów  i  wszelkich  innych  tajnych 
dokumentów.  Przez  cały  czas  prowadzono  jednak  prace  ratunkowe  i  nadludzkim  wprost 
wysiłkiem załogi udało się powstrzymać proces dalszego tonięcia niszczyciela, obciąŜając 
w maksymalny sposób jego rufę. I tak jednak wszystko zaleŜało od tego, czy wytrzymają 
grodzie  wodoszczelne  powstrzymujące  napór  wody  przy  oderwanej  części  niszczyciela. 
Wreszcie,  a  zapadła  juŜ  noc,  najgorsze  niebezpieczeństwo  zostało  zaŜegnane  i  sytuacja 
opanowana. „Eskimo” pozbył się dziobowego trymu i komandor Micklethwait postanowił 
podjąć  próbę  opuszczenia  fiordu..  powoli,  rufą  naprzód,  cięŜko  uszkodzony  i  dziwacznie 
wyglądający okręt, bo „kończący się” na pomoście, za którym widoczna była tylko druga 
wieŜyczka  dział,  zaczął  opuszczać  Rombaksfjord.  Eskortowany  wciąŜ  przez  „Forestera” 
uszkodzony niszczyciel dotarł przed południem następnego dnia do Skjelfjordu. 
              Próby  uruchomienia  „Cossacka”  trwały  równieŜ  wiele  godzin,  od  wieczora  nie-
mal do rana. Wielokrotnie ponawiane usiłowania zejścia z mielizny okazywały się darem-
ne.  Ani  o  własnych  siłach,  ani  z  pomocą  niszczyciela  „Kimberley”,  „Cossack”  nie  mógł 
zejść  na  głębszą  wodę.  Wreszcie  jednak  pomoc  przyszła  z  zewnątrz:  nadeszła  duŜa  fala 
przypływu i dopiero wtedy „Cossackowi” udało się uwolnić z uwięzi. Idąc, podobnie jak 
„Eskimo”, rufą naprzód, takŜe i ten niszczyciel dotarł do Skjelfjordu, gdzie u boku znajdu-
jącego się tam warsztatowca został poddany prowizorycznym naprawom. 
              Zwycięska bitwa w dniu 13 kwietnia przyniosła uwolnienie z opresji rozbitków z 
zatopionych  trzy  dni  wcześniej  niszczycieli  „Hardy”  i  „Hunter”  oraz  załóg  brytyjskich 
statków handlowych zatrzymanych przez Niemców w Narviku. 
              Rozbitkowie z „Hardy’ego” znaleźli schronienie najpierw w norweskich chatkach 
przybrzeŜnych,  a  później  w  szpitalu  w  miasteczku  Ballangen.  Załogi  brytyjskich  frach-
towców zostały w dniu 10 kwietnia zgrupowane na statku „North Cornwall” i tam trzyma-
ne pod straŜą. W toku kolejnej bitwy i chaosu, jaki wkradł się w niemieckie szeregi pod-
czas  bombardowania  podjętego  przez  pancernik  „Warspite”,  brytyjscy  marynarze  zdołali 

                                                 

14

   Atak  ten  został  wykonany  przez  samolot  nie  naleŜący  do  tej  formacji,  składającej  się  jak  wiadomo  z 

maszyn transportowych typu „Ju – 52”. 

uwolnić się i uszli do Ballangen, gdzie połączyli się z załogą „Hardy’ego”. W nocy udało 
im  się  nawiązać  kontakt  z  przebywającym  niedaleko  południowego  brzegu  Ofotfjordu 
niszczycielem  „Ivanhoe”  i  przedostać  się  nań  w  szalupach.  LŜej  ranni  zostali  następnie 
przekazani  na  pancernik  „Warspite”  (cięŜko  ranni  musieli  pozostać  w  szpitalu  w  Ballan-
gen, zdrowi zaś – rozdzieleni na niszczyciele. Potem eskadra admirała Whitwortha wyru-
szyła na wody Vestfjordu. Przed Narvikiem pozostały na patrolu niszczyciele „Kimberley” 
i „Ivanhoe”. 
              Marynarze  z  „Huntera”,  wysadzeni  na  ląd  po  ich  wyratowaniu  przez  „Ericha 
Koellnera”, byli równieŜ zatrzymani pod straŜą. Kiedy wszakŜe „Warspite” począł ostrze-
liwać  Narvik,  a  Niemcy  musieli  wycofać  się  z  portu  i  miasta,  pozostawieni  własnemu 
losowi Anglicy udali się wzdłuŜ linii kolejowej w kierunku szwedzkiej granicy. Bez prze-
szkód,  choć  z  niemałymi  kłopotami  dotarli  do  Szwecji,  skąd  później  powrócili  do  ojczy-
zny. 
              Jak  pamiętamy,  owoce  sukcesu  odniesionego  przez  Warburtona  –  Lee  w  pierw-
szej  bitwie  pod  Narvikiem  nie  zostały  wykorzystane  wskutek  niezdecydowanej  postawy 
innych  brytyjskich  dowódców,  między  innymi  Whitwortha,  któremu  zresztą  Admiralicja 
dała  zbyt  wiele  zadań  do  wykonania  na  raz.  Obecnie  natomiast  sam  Whitworth  stał  się 
rzecznikiem jak najszybszego przeprowadzenia lądowania w Narviku i w tym duchu zre-
dagował  wieczorem  13  kwietnia  sygnał  do  admirała  Forbesa  i  Admiralicji.  Raz  jeszcze 
powtarzając,  jak  bardzo  nieprzyjaciel  ucierpiał  w  następstwie  działalności  pancernika 
„Warspite”,  Whitworth  zaproponował  zajęcie  Narviku  przez  główne  siły  desantowe.  To 
samo  admirał  powtórzył  następnego  dnia  rano stwierdzając,  Ŝe  desant  moŜe  lądować bez 
obawy  napotkania  silnego  oporu  ze  strony  nieprzyjaciela  –  dodajmy  od  siebie:  wtedy 
jeszcze  zaszokowanego  klęską  odniesioną  poprzedniego  dnia,  rozproszonego  i  nie  goto-
wego do akcji. 
              Projekt  Whitwortha  nie  mógł 
być jednak zrealizowany, gdyŜ brytyjskie 
siły  ekspedycyjne  przewidziane  do  dzia-
łań  w północnej  Norwegii  dotarły  tam  w 
większości dopiero 15 kwietnia. Ponadto 
ich  portem  docelowym  nie  był  Narvik, 
tylko  Harstad.  Wprawdzie  nowo  wyzna-
czony  brytyjski  głównodowodzący  w 
rejonie  Narviku,  admirał  floty  lord  Cork 
and  Orrery,  który  przybył  do  Skjelfjordu 
na lekkim  krąŜowniku „Aurora” wieczorem 14 kwietnia, juŜ w drodze nakazał przybycie 
tam równieŜ krąŜownikowi „Southampton”, wiozącemu pierwsze oddziały sił ekspedycyj-
nych.  Rozkaz  ten  nie  dotarł  do  adresata,  wobec  czego  lord  Cork  and  Orrery  sam  pospie-
szył  do  Harstad,  dokąd  przybył  równocześnie  z  konwojem,  który  przywiózł  większość 
oddziałów 24 Brygady Gwardii. Głównodowodzącego admirała spotkała tam jednak przy-
kra niespodzianka, gdyŜ dowódca sił ekspedycyjnych generał Mackesy oświadczył mu, Ŝe 
wojska nie są gotowe do operacji desantowej w obliczu nieprzyjaciela, tylko do „pokojo-
wego lądowania” na terytorium sojuszniczym. Dodatkowo okazało się, Ŝe zadania i rozka-
zy,  jakie  udając  się do  Norwegii  otrzymali  lord  Cork  and  Orrery  i  generał  Mackesy  były 

background image

diametralnie  od  siebie  odmienne.  W  tym  stanie  rzeczy  nie  mogło  być  na  razie  mowy  o 
wykorzystaniu  zwycięstwa  odniesionego  przez  Whitwortha  i  o  niezwłocznym  uderzeniu 
na Niemców w Narviku. 
              Pomimo  dwóch  zwycięstw  odniesionych  przez  brytyjską  flotę  pod  Narvikiem, 
waŜny ten port pozostał więc w rękach przeciwnika, który w dodatku uzyskał teraz czas na 
zorganizowanie skutecznej obrony. 
 

Polacy w kampanii norweskiej 

 
              W  walkach  w  Norwegii  wzięli  udział  polscy  strzelcy  podhalańscy  i  marynarze. 
Lądowe walki Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich nie wchodzą w zakres tej 
ksiąŜki, przedstawimy natomiast pokrótce działalność naszych trzech niszczycieli i trzech 
transatlantyków, słuŜących jako transportowce wojsk. 
              Niszczyciele otrzymały  rozkaz udania się do Narviku 19 kwietnia 1940 roku. W 
związku  z  tym  polskie  władze  zwierzchnie  postanowiły  przywrócić  zaniechaną  od  kilku 
miesięcy organizację własnego dywizjonu. Nowym dowódcą dywizjonu został mianowany 
komandor  porucznik  Stanisław  Hryniewiecki,  który  na  swój  okręt  flagowy  obrał  dowo-
dzonego kiedyś przez siebie „Groma”. 
              Wyjście polskiego dywizjonu ze Scapa Flow do Narviku przedstawił zaokrętowa-
ny na „Błyskawicy” ówczesny porucznik marynarki Wieńczysław Kon. 
 
              

Tym razem nasze okręty prowadził „Grom”, na którym był zaokrętowany nasz własny 

„na użytek wewnętrzny” dowódca dywizjonu, komandor porucznik Hryniewiecki. Lubił on ostrą 
jazdę, dlatego z miejsca ruszyliśmy szybkością 20 węzłów. Wielka, przeciwna i długa fala przy 
dużej  szybkości  „Błyskawicy”  rzucała  okrętem  w  gorę  i  w  dół,  czego  w  żadnym  wypadku  nie 
można  było  nazwać  kołysaniem/  O  uśnięciu  nie  było  mowy,  dlatego  bez  żalu  opuściłem  pięć 
przed dwunastą klatkę kabiny, udając się na pomost. 

              

[…].  Przede  mną  szedł  „Grom”  i  moją  główną  troską  było  pilnowanie  ciemniejącej 

plamy jego sylwetki to wznoszącej się na wierzchołki wodnych wałów, to prawie ginącej z oczu 
w dolinach wodnych. Niskie chmury i zła widoczność wydłużyły tę noc i pogłębiły jej ciemność. 

 
              Marsz taką szybkością i przy tak złej sztormowej pogodzie okazał się ponad siły 
najsłabszej  z  trzech  okrętów  „Burzy”.  Nie  mogąc  dotrzymać  tempa  dwom  większym, 
silniejszym  i  szybszym  okrętom  –  została  ona  niebawem  odesłana  do  bazy.  Wydając  ten 
rozkaz  komandor  Hryniewiecki  nawet  nie  zdawał  sobie  sprawy,  iŜ  być  moŜe  ratuje  „Bu-
rzę” przed niechybną zagładą. Następnego dnia bowiem w południe dwa pozostałe okręty 
stały  się  obiektem  ataku  torpedowego  wykonanego  przez  niemiecki  okręt  podwodny, 
jednakŜe  magnetyczny  detonator  torpedowy  wybuchł  przedwcześnie  w  wodzie.  „Burza”, 
której  sztorm  uszkodził  urządzenie  demagnetyzujące,  prawdopodobnie  padłaby  ofiara 
takiego ataku. 
              21 kwietnia „Grom” i „Błyskawica” przybyły do Skjelfjordu na Lofotach i odtąd 
rozpoczęła  się  ich  działalność  skierowana  przeciwko  niemieckim  pozycjom  i  bateriom 
rozmieszczonym  wokół  Narviku,  głównie  zaś  na  brzegach  Rombaksfjordu.  Gdy  jeden 

okręt  pobierał  w  Skjelfjordzie  paliwo  bądź  amunicję  czy  teŜ  poddawany  był  doraźnym 
naprawom,  drugi  przebywał  na  bojowej  pozycji  ostrzeliwując  niemiecki  linie  łączności  i 
zaopatrzenia,  niszcząc  tory  kolejowe,  mosty  i  tunele,  bombardując  niemieckie  bunkry  i 
miejsca postoju, szukając gniazd oporu broni maszynowej i przemyślnie zamaskowanych 
dział. 
 

Zatopienie „Groma” w Rombaksfjordzie 

 
              Niemiecki  oficer  walczący  pod  Narvikiem,  Hermann  Laugs,  tak  pisze  w  ksiąŜce 
Kampf um die Erzbahn
 
              

Od kilku dni nieprzyjaciel stał się wprost bezwstydny. Wie tak samo dokładnie jak my, 

że  linia  kolejowa  jest  naszą  jedyną  drogą  dowozową  i  że  w  żaden  inny  sposób  nie  możemy 
otrzymać zaopatrzenia. Kidy spostrzegł, że nie rezygnujemy, że wciąż coś otrzymujemy, odciął 
radykalnie drogę.  Do  tego potrzebuje  trzy  okręty.  Ustawia  krążownik  w  środku  przed  naszym 
tunelem,  jeden  niszczyciel  przy  wschodnim,  drugi  przy  zachodnim  wyjściu.  Wskutek  tego  sie-
dzimy  w  środku.  Poruszy  się  gdzieś  cośkolwiek  w  Terenia,  niszczyciele  strzelają  z  miejsca, bez 
względu na to, kto i ilu ludzi się porusza. 

              

Jest jeden okręt, który się szczególnie wyróżnia: polski. Nasza zawziętość i nienawiść 

do niego rośnie z godziny na godzinę. 

 
              Nie naleŜy jednak przypuszczać, Ŝe na działalność „Groma” i „Błyskawicy” pod 
Narvikiem  składały  się  wyłącznie 
patrole  i  akcje  bojowe.  Jak  wspo-
mina 

ówczesny 

marynarz 

na 

„Gromie”,  kapitan  Ŝeglugi  wielkiej 
Tadeusz  Lewandowski,  były  rów-
nieŜ  krótkie  chwile  przestoju,  spo-
wodowane  koniecznością  oszczę-
dzania  paliwa,  gdyŜ  nie  zawsze 
dochodziły  na  czas  konwoje  z 
tankowcami.  Pomimo  wyraźnego 
zakazu  wyprawiania  się  na  brzeg 
obrotni polscy marynarze otrzymali 
zezwolenie  na  wypłynięcie  szalupą 
bez prawa lądowania. Po wpłynięciu w głąb fiordu nie mogli się jednak powstrzymać od 
tego, aby nie dobić do brzegu i kupić od norweskich rybaków piękne suszone sztokfisze, 
innym zaś razem udali się nawet do pobliskiej wioski, która wydawała się jak gdyby her-
metycznie oddzielona okrytymi białym śniegiem górami od toczącej się tak przecieŜ nie-
daleko  bezlitosnej  i  krwawej  wojny.  Przypadkowe  spotkanie  dwóch  norweskich  malców, 
których marynarze poczęstowali czekoladą, jeszcze bardziej uwidoczniło niezwykły para-
doks tej sytuacji i ogromny kontrast pomiędzy spoczywającą w ciszy i jakby w zapomnie-
niu  rybacka  wioską,  a  rozgrywającą  się  w  niewielkiej  przecieŜ  odległości  bezpardonową 
bitwą o Narvik. 

background image

              W  dniu  29  kwietnia  „Grom”  zluzował  „Błyskawicę”  udającą  się  po  paliwo  do 
Skjelfjordu.  Następnego dnia okręty  zmieniły  się,  1  maja  historia  się  powtórzyła.  następ-

nego  dnia  wieczorem  „Bły-
skawica”  została  trafiona 
czterema  pociskami  z  nowo 
zainstalowanego  na  lądzie 
działa 

przeciwpancernego. 

Dowódca „Groma” otrzymał 
krótko  potem  radiowy  roz-
kaz 

udzielenia 

pomocy 

uszkodzonemu 

„bliźniako-

wi”  i  o  północy  „Grom” 
dobił do burty „Błyskawicy” 
u  wejścia  do  Rombaksfjor-
du.  Po  krótkiej  odprawie 
komandora 

Hulewicza 

komandora Hryniewieckiego 
„Błyskawica”  udała  się  do 

Skjelfjordu na naprawę uszkodzeń, „Grom” zaś  poszedł na jej miejsce do Rombaksfjordu. 
Po  przeprowadzeniu  patrolu  w  głębi  fiordu  polski  okręt  zastopował  u  wejścia,  a  później 
ponownie wszedł na wody fiordu. Wtedy został niespodziewanie ostrzelany przez dobrze 
zamaskowane  działa,  na  które  odpowiedział  celnym  ogniem  i  w  krótkim  czasie  zmusił 
nieprzyjaciela do milczenia, niszcząc trzy działa. RównieŜ „Grom” został trafiony jednym 
pociskiem  w  prawą  burtę,  przy  czym  uszkodzony  został  znajdujący  się  na  szczęście  pod 
słabym ciśnieniem kocioł nr 3, pocisk jednak nie eksplodował, a przebite miejsce zostało 
prowizorycznie załatane. 
              Na noc polski okręt wycofał się w stronę wejścia do fiordu, aby rano powrócić na 
jego  wody  i  podjąć  walkę  z  nowo  wykrytymi  działami  nieprzyjaciela.  Zanim  jednak  do 
tego  doszło  pojawiły 
się  dwa  niemieckie 
bombowce  typu  He  – 
111.  Leciały  one  na 
wysokości  około  3000 
jardów  (2700  metrów) 
i  polscy  artylerzyści 
szykowali  się  do  two-
rzenia  ognia.  W  tej 
samej  chwili  na  znacznie  większej  wysokości  około 6000 jardów  (5400  metrów)  pojawił 
się  trzeci  bombowiec  i  ledwo  został  zaobserwowany  juŜ  rzucił  bomby.  Jak  wielokrotnie 
przedtem  i  potem  wykazywała  praktyka,  okręt  będący  w  ruchu  niemal  z  reguły  jest  w 
stanie  wymanewrować  rzucone  z  takiej  wysokości  bomby.  „Grom”  nie  dysponował  tym 
atutem,  gdyŜ  w  chwili  niespodziewanego  ataku  dopiero  przygotowywano  się  na  nim  do 
opuszczenia  miejsca,  w  którym  spędził  noc,  i  dlatego  jego  zdolności  manewrowe  były 
ograniczone.  Komandor  Hulewicz  wprawdzie  natychmiast  dał  rozkaz  wykonania  zwrotu, 

ale  było  juŜ  za  późno,  aby  uniknąć  trafienia.  Być  jednak  moŜe,  iŜ  wykonany  manewr 
sprawił,  Ŝe  z  wyrzuconej  wiązki  sześciu  bomb  trafiły  tylko  dwie,  na  nieszczęście  –  w 
ś

ródokręcie.  Jedna  z  nich  ugodziła  w  tylną  wyrzutnię  torpedową,  wywołując  detonację 

torped, druga rozdarła na znacznej szerokości poszycie prawej burty. 
              Wspomniany juŜ Tadeusz Lewandowski znajdował się w tym czasie wraz z  ma-
rynarzem  Daroszem  w  komorze  amunicyjnej  nr  2.  Oto  jak  zapamiętał  zbombardowanie 
okrętu i to, co się wydarzyło w następnych minutach: 
 
              

Myśląc  o  dzisiejszym  strzelaniu  postawiłem  sobie  podręczną  drabinkę  i  zacząłem 

przekładać amunicję 120 – tek z górnych półek na dolne. Właśnie skończyłem układać pierwszy 
rząd,  kiedy  okręt  lekko  drgnął  i przechylił  się  nieznacznie na  lewą  burtę.  Widać  robią zwrot  – 
pomyślałem  i  zabezpieczyłem  półkę.  Jeszcze  nie  zdjąłem  dobrze  ręki  z  drewnianej  przegrody, 
kiedy okrętem targnęła silna eksplozja, światła wygasły, usłyszałem odgłos butów Darosza na 
drabince wyjściowej […]. 

              

Zapaliłem  lampę  awaryjną.  Komora  amunicyjna  była  chirurgicznie  czysta.  Skąd  więc 

ten kurz? Złapałem za telefon do centrali artyleryjskiej – nie ma odpowiedzi. Czyżby telefon nie 
działał? – Halo dalocelownik, dalocelownik, tu komora nr 2, dalocelownik! 

              

Nikt nie odpowiadał tubą głosową. Darosz tymczasem pobiegł do komory nr 1 zapy-

tać, co się stało. Ja nie dawałem jeszcze za wygraną. 

              

– Działo nr 2, tu komora nr 2, działo nr 2! – Znów bez odpowiedzi, dziwne… Okręt stoi 

na równej stępce i nikt nie odpowiada ani na telefon, ani na żadną z tub głosowych. Z zadumy 
wyrywa mnie glos Darosza. – Tadek, w komorze nr 1 nikogo nie ma, pusto też na korytarzach, 
chodź do radiostacji. 

              

Biegniemy  korytarzem.  W  jasnym  prostokącie  otwartych  drzwi  na  pokład  widać,  jak 

ktoś prawie poziomą drabinką schodzi z działa nr 5. Coś tu nie w porządku, przecież drabina do 
działa nr 5 jest ustawiona pionowo. Nie ma co długo się namyślać, w radiostacji wszystko się 
wyjaśni. Z korytarza niskiego napięcia wchodzimy do radiostacji. I tu ciemno i pusto. Odszuku-
jemy  po  ciemku nasze  dmuchane  pasy  ratunkowe  i  teraz  już  biegniemy do  schronu  dowódcy, 
gdyż tam powinniśmy zebrać się przed opuszczeniem okrętu. W schronie dowódcy wszystko się 
częściowo  wyjaśnia.  Po  trapie  z  pomostu  bojowego  sprowadzają  bosmanmata  Bryłkę.  Chłop 
jak dąb, teraz wygląda jakby szedł na gumowych nogach. Ustami i nosem płynie mu krew. Za 
nim  następny,  blady,  z  krwią  cieknącą  nosem  i  ustami.  Krótka  wymiana  zdań  i  wiemy,  co  się 
stało. 

 
              To, co działo się w tym czasie na pokładzie, przedstawia porucznik Witold Szu-
ster: 
              

Okręt  lekko  pochylony  na  prawą  burtę,  lecz  stoi  spokojnie.  Marynarze  czekają  dal-

szych rozkazów. Patrzę na prawą burtę i oczom nie wierzę: pas blachy, około 2o metrów, wy-
darty z burty sterczały nad wodą na wysokości maszynowni. Prawa łódź ratunkowa wisi tylko 
na dziobowych klubach do połowy w wodzie. Ta już jest stracona. Na tle płomieni i dymu me-
chanik dywizjonu w pidżamie – pamiętam doskonale: niebieska w białe pasy. 

              

–  Żadna  gródź  wodoszczelna  nie  wytrzyma  takiego  ciśnienia  wody.  Trzeba  rozdać 

pasy… 

background image

              

Równocześnie słyszę donośny, lecz bardzo spokojny głos dowódcy z pomostu bojowe-

go: – Okręt tonie! Skakać do wody! 

 
              Wykonując  rozkaz  opuszczenia  okrętu  zdrowi  marynarze  pomagali  rannym,  wy-
nosząc  ich  na  pokład  i obwiązując  pasami  ratunkowymi.  Nie  wszyscy  jednak  mieli  moŜ-
ność opuszczenia tonącego okrętu. Całe pomieszczenie bosmańskie na rufie zostało zablo-
kowane  i  wypuszczenie  uwięzionych  w  nim  ludzi  przerastało  moŜliwości  tych,  którzy 
usiłowali  ich  ratować.  W  ostatniej 
niemal  chwili  przed  zatonięciem 
„Groma”  zszedł  do  maszynowni 
drugi  oficer  mechanik,  porucznik 
Aleksy  Leszek  Krąkowski  w  celu 
odstawieniu  kotłów,  Ŝeby  nie  wybu-
chły.  Tym  zaś,  którzy  usiłowali  go 
powstrzymać, odpowiedział: 
              –  Ja  muszę,  tam  jest  prze-
cieŜ moje stanowisko… 
              Chęć 

ratowania 

innych 

przypłacił  Ŝyciem,  podobnie  jak 
torpedysta  mający  przydział  na  rufie 
własną  śmiercią  ocalił  Ŝycie  skaczą-
cych  do  wody  kolegów,  zabezpie-
czając bomby głębinowe. 
              Podczas  gdy  stu  kilkudzie-
sięciu członków załogi ratowało swe 
Ŝ

ycie  w  nurtach  fiordu,  „Grom” 

przełamał  się  wpół,  a  jego  dziób  i 
rufa wzniosły się na chwilę do góry. 
W  bulajach  zablokowanych  po-
mieszczeń  widać  było  głowy  tych, 
którzy nie zdąŜyli wydostać się na pokład. Wyciągniętą ręką Ŝegnał swych kolegów star-
szy marynarz Franciszek Pałka, z innego iluminatora wyglądała twarz kolegi Lewandow-
skiego  –  Zbigniewa  Gąsiorowskiego.  Jeszcze  z  innego  czyjaś  ręka  wyrzucała  do  wody 
pasy  ratunkowe.  W  ten  sposób  ci  marynarze,  którzy  byli  juŜ  skazani  na  nieuchronną 
ś

mierć, myśleli o ratujących się kolegach, którym pasy te mogły być pomocne. 

              Wspaniałą  postawę  załogi  potwierdził  równieŜ  dowódca  okrętu  w  następujących 
słowach: 
 
              

Załoga zachowywała  się  przez  cały  czas  spokojnie.  Najmniejszej  paniki  nie było.  Gdy 

mówiono do marynarzy, by skakali do wody, pytali się, czy był rozkaz dowódcy do opuszczenia 
okrętu. Trudno też sobie wyobrazić większe koleżeństwo jak to, które panowało już w wodzie. 
Chłopcy pomagali sobie wszystkimi sposobami. Rannych co do jednego ulokowano na tratwy i 
słyszałem jak krzyczano: 

              

– Dowódca jest z nami! Pas ratunkowy dla dowódcy! 

 

              Walka o uratowanie Ŝycia nie była jednak wcale łatwa, gdyŜ większość rozbitków 
przebywała w lodowatej wodzie fiordu i musiała wytrwać do chwili nadejścia brytyjskich 
okrętów. Nie wszyscy z nich mieli zresztą koła lub pasy ratunkowe i niektórzy pływali na 
deskach  lub  szczątkach  zatopionego  okrętu.  Grupka  marynarzy  skierowała  się  wpław  do 
pobliskiej  wysepki,  niespodziewanie  jednak  zza  wysepki  pojawiła  się  łódź,  a  znajdujący 
się w niej Niemcy otworzyli do rozbitków ogień z karabinu maszynowego. ZauwaŜono to 
na brytyjskim krąŜowniku „Aurora” i pierwszą celną salwą posłał on łódź z Niemcami na 
dno. 
              Ostatecznie akcja ratownicza zakończyła się pełnym powodzeniem. Wśród wyra-
towanych  rozbitków  znaleźli  się  niemal  wszyscy  oficerowie  z  dowódcą  dywizjonu  ko-
mandorem  porucznikiem  Hryniewieckim,  dowódcą  okrętu  komandorem  porucznikiem 
Hulewiczem  i  jego  zastępcą  komandorem  porucznikiem  Konradem  Namieśniowskim  na 
czele  oraz  120  podoficerów  i  marynarzy.  Na  „Gromie”  zginęli  wspomniany  juŜ  oficer  – 
mechanik  A.  Krąkowski  oraz  58  podoficerów  i  marynarzy;  strata  wielu  z  nich  była  dla 
polskiej floty na Zachodzie przez długi czas nie powetowana. 
              Zatopienie  „Groma”  spowodowało  równieŜ  śmierć  brytyjskiego  oficera  łączni-
kowego,  komandora  R.  R.  Grahama  –  wybitnego  oficera,  który  kilka  miesięcy  wcześniej 
jako  zastępca  dowódcy  krąŜownika  „Exeter”  został  wyróŜniony  nadaniem  mu  Distingu-
ished Service Order
 za dzielną postawę podczas bitwy z niemieckim pancernikiem „Admi-
ral Graf Spee” u ujścia Rio de la Plata. 
              Wyratowani  przez  krąŜownik  „Aurora”  i  „Enterprise”  oraz  niszczyciele  „Be-
douin”  i  „Faulknor”  rozbitkowie  z  „Groma”  zostali  przewiezieni  na  pokład  pancernika 
„Resolution”,  zakotwiczonego  w  Herjangsfjordzie.  Z  kolei  rozbitków  przejęła  „Burza”, 
przewoŜąc 24 rannych na okręt szpitalny „Atlantis”, zdrowych zaś rozbitków na transpor-
towiec „Monarch of Bermuda”, które przewiozły ich do Anglii. 
 

Działalność „Błyskawicy” i „Burzy” 

 
              „Burza”,  na  której  pokład  przewieziono  wyratowanych  rozbitków  z  „Groma”, 
przybyła na wody norweskie w tydzień po zawróceniu jej z pierwszego rejsu. Tym razem 
polski okręt odbył daleką drogę razem z brytyjskim niszczycielem „Graf ton” w charakte-
rze  eskorty  małego  konwoju.  Ta  druga  podróŜ  norweska  „Burzy”  była  pomyślniejsza, 
chociaŜ juŜ niedaleko celu wyprawy okręty i statki weszły we mgle w ślepą odnogę Asan-
fjordu, a idący  w konwoju ropowiec „Boardale” nadział się na skałę podwodną; rozprute 
dno statku stało się później przyczyną jego zguby. 
              Skierowana  do  Harstad  „Burza”  rozpoczęła  działalność  na  norweskich  wodach 
odpieraniem  silnego  nalotu na ten  port,  krótko  po jej  przybyciu  tam  w dniu  1  maja 1940 
roku.  Następnego  dnia  polski  niszczyciel  został  wysłany  na  patrol  do  wschodnich  odnóg 
wielkiego  Vaagsfjordu,  na  którego  zachodnim  brzegu  leŜy  Harstad,  a  3  maja  przyjął  na 
swój pokład w miejscowości Skaaland francuskich strzelców alpejskich. Po wzięciu na hol 
barek  desantowych  „Burza”  poszła  w  głąb  Gratangenfjordu,  gdzie  Francuzi  zajęli  nowe 
pozycje. 

background image

              Po  powrocie  do  Harstad  zjawił  się  na  „Burzy”  niecodzienny  gość:  sam  główno-
dowodzący  alianckich  sił  zbrojnych  w  północnej  Norwegii,  „czteropaskowy”  admirał 
floty

15

 lord Cork and Orrery. Przybył on w smutnej misji zawiadomienia Polaków o zato-

pieniu  tegoŜ  dnia  rano  „Groma”  i  złoŜenia  wyrazów  współczucia.  Nieco  później  tegoŜ 
dnia „Burza” udała się do Herjangsfjordu, aby z pokładu pancernika „Resolution” przyjąć 
rozbitków z „Groma”. Wcześniej wszakŜe nastąpił niemiecki nalot na port, odparty jednak 
bez strat. Po przewiezieniu rozbitków na wspomniane juŜ statki „Atlantis” i „Monarch of 
Bermuda” polski niszczyciel został skierowany na słuŜbę dozorową na pobliskich wodach. 
A tam okręt stoczył nierozstrzygnięty pojedynek z nieprzyjacielskimi samolotami, w któ-
rym Ŝadna ze stron nie uzyskała, ale i nie odniosła trafień. Po dwóch dniach „Burza” po-
wróciła do Harstad. 
              RównieŜ i „Błyskawica” miała w tym czasie spotkanie z nieprzyjacielskim lotnic-
twem i to na tych samych wodach, na których zginął „Grom”. Jak zresztą zaraz zobaczy-
my,  walka  „Błyskawicy”  z  powietrznym  wrogiem  mogła  zakończyć  się  dla  niej  równie 
tragicznie,  jak  jej  bliźniaczego  okrętu.  Cofnijmy  się  jednak  o  kilka  dni.  Jak  pamiętamy, 
uszkodzenie „Błyskawicy” w dniu 2 maja i odesłanie jej do Skjelfjordu w celu naprawie-
nia  uszkodzeń pociągnęło  za  sobą  brzemienne  skutki:  na  kolejny  patrol  poszedł  „Grom”, 
aby  paść  ofiarą  nieprzyjacielskich  bomb.  Czy  los  ten  spotkałby  „Błyskawicę”,  gdyby  to 
ona owego feralnego poranku znajdowała się u wejścia do Rombaksfjordu? Trudno dać na 
to  pytanie  odpowiedź,  w  kaŜdym  bądź  razie  ze  spotkania  z  niemieckimi  samolotami  w 
dwa  dni  po  zatopieniu  „Groma”  wyszła  „Błyskawica”  zwycięsko.  Komandor  porucznik 
Wieńczysław Kon tak wspomina ów naprawdę gorący dzień: 
 
              

O  godzinie  7:50  dnia  6.5  nadleciał  transportowy  Junkers  i  zrzuca  na  spadochronach 

zaopatrzenie dla wojsk w głębi lądu pod szwedzką granicą. Po chwili trzy Heinkle – 111 krążą z 
daleka. O godz. 7:55 alarm bojowy przeciwlotniczy. Idziemy wzdłuż lądu ku Herjangsfjordowi, 
gdy zza góry z lewej burty wylatuje blisko i nisko He – 111. Zanim artyleria zwróciła się w tamtą 
stronę – zwrot i czmych za górę. Poczekaj – pokaż no się! Czekamy, lufy też. Na szczęście jeden 
z  marynarzy,  zwany  u  nas  potem  „sokole  oko”,  dostrzegł  daleko,  wysoko,  przed  dziobem  w 
głębi  Herjangsfjordu  He  –  111  idący  do  ataku.  Zdążyliśmy  go  przywitać  boforsami.  Przeszedł 
śmiało przez ogień, zrzucił bomby i za rufą już zwinął się w korkociąg i widać było parę spado-
chronów. 

              

Bombardowanie trwało do godz. 18:00 z małymi przerwami. Samolot za samolotem. 

Naloty  z  rufy  i  z  dziobu,  wysokość  6000,  ponad  boforsami.  Strzelamy  ogniem  zaporowym, 
samoloty zrzucają po kilka bomb. Powietrze jak kryształ, bomby ani drgną, idą prościutko. To 
nam  pomogło.  Wszystko  było  jak  w  zegarku.  Samolot  z  dziobu,  my  120  obrotów,  prosto,  ob-
serwujemy.  Bomby  wyrzucone,  180  obrotów  –  kurs  bez  zmiany.  Zajmowałem  się  obserwacją 
bomb przez lornetkę; do połowy lotu bomb można było dobrze ocenić czy idą prosto, czy odchy-
lają się i w którą stronę. Odpowiednia komenda na ster i ani razu pudła w uniku. 

                                                 

15

  Admirał floty (Admiral of the Fleet) to najwyŜsza ranga w Royal Navy odpowiadająca marszałkowi 

polnemu w armii lądowej. Odznaką tej rangi są jeden szeroki i cztery wąskie złote paski na rękawach 
munduru. 

              

Boforsy rozgrzały się, sprężyny powrotników pękały, trzeba było wymieniać na nowe. 

Artylerzyści spoceni. Anteny i sztagi pocięte własnymi pociskami. Bezczynna załoga przypatruje 
się i trzyma nerwy na uwięzi. Ani jednego wypadku zdenerwowania. Kmdr Nahorski manewruje 
ze  spokojem  godnym  danego  mu  z  powodu  opanowania  przezwiska  „Kamyczek”.  Akurat  gdy 
amunicja się wyczerpała, nalot się skończył. Przez cały czas prawie byliśmy samotni i gdyby coś 
się stało, nie miałby nas kto wyciągać z wody. Przez jakiś czas był z nami niszczyciel „Zulu”. Nie 
ruszany stał spokojnie, a strzelać nie mógł, bo główne jego działa miały za mały kąt podniesie-
nia, a broń szybkostrzelna – dobra na kaczki. 

 
              Spod Narviku „Błyskawica” została skierowana do Harstad, gdzie przybył na jej 
pokład brytyjski głównodowodzący, admirał floty lord Cork and Orrery. 
 
              

Przyszedłem na ten okręt, aby powiedzieć wam, zanim opuścicie Norwegię, jak wielkie 

uznanie i podziw mieliśmy dla sposobu, w jaki wykonywaliście w czasie naszej wspólnej służby 
wszystkie nałożone na was zadania. Na „Błyskawicy” przeżyliście ciężkie chwile, lecz przynajm-
niej macie na swym rachunku zestrzelony samolot wroga… 

 
              Raz  jeszcze,  w  dniu  10  maja  „Błyskawica”  stała  się  obiektem  silnego  nalotu, 
ponownie jednak wyszła z niego obronnie. 
              Tymczasem  „Burza”,  którą  pozostawiliśmy  w  Harstad  po  odbyciu  słuŜby  dozo-
rowej w rejonie Skaaland, miała tam nieoczekiwane spotkanie z Ŝołnierzami Samodzielnej 
Brygady Podhalańskiej. Przybyli oni w dniu 7 maja na transportowcach z Anglii. Jeden ze 
statków  zakotwiczył  w  pobliŜu  „Burzy”,  a  potem  kutry  zaczęły  przewozić  Ŝołnierzy  do 
nadbrzeŜa.  Załoga  „Burzy”  nie  miała  pojęcia,  Ŝe  przybyłymi  Ŝołnierzami  są  Polacy,  i 
dopiero  kiedy  pierwszy  z  kutrów  odcumował  od  burty  transportowca  i  w  chwilę  później 
przechodził  w  pobliŜu „Burzy”,  marynarze  dostrzegli  peleryny,  hełmy,  a  na  nich  orzełki. 
TakŜe kuter zbliŜył się do okrętu, widocznie ktoś na nim rozpoznał po charakterystycznej 
trzykominowej  sylwetce  „Burzę”.  W  chwilę  później  na  niszczycielu  usłyszano  znaną 
melodię „Morze, nasze morze, wiernie ciebie będziem strzec…” 
              O  tym,  co  się  działo  później,  tak  pisał  ówczesny  drugi  oficer  broni  podwodnej 
„Burzy”, porucznik mar. Jerzy Tumianiszwili: 
 
              

Wrzask był ogólny. Oni krzyczeli: „Niech żyje marynarka”, myśmy wrzeszczeli: „Niech 

żyje armia, niech żyje brygada podhalańska, bijcie szwabów”. Głosy nam wkrótce pochrypły, a 
kuter oddalał się szybko i tylko ręce kiwały i machały, dawały znać, że się rozumiemy. Potem 
drugi,  trzeci  i  czwarty  kuter  poszedł  w  ślady  pierwszego  i  na  każdym  to  samo,  i  z  każdym  to 
samo powitanie i radość. Długo staliśmy na pokładzie zachrypnięci i zmarznięci, bo chłód wie-
czorny otulił zatokę białą, unoszącą się znad wody mgiełką. 

 
              Kilka godzin później przybył na „Burzę” dowódca wojsk francuskich w Norwegii 
gen.  Emile  Béthouart  wraz  ze  swym  sztabem.  Zostali  oni  przewiezieni  do  Björkvik,  po 
czym  „Burza”  powróciła  do  Harstad.  Tam  następnego  dnia  zarówno  polski,  jak  i  brytyj-
skie  okręty,  a  takŜe  transportowce  były  obiektem  ataków  nieprzyjacielskiego  lotnictwa. 
Widać,  Niemcy  dowiedzieli  się  o  przybyciu  posiłków  do  tego  portu  i  postanowili  zbom-

background image

bardować  tę  bazę,  zdezorganizować  wyokrętowanie  wojsk  i  utrudnić  ich  formowanie  do 
działań lądowych. 
              „Burza”  sześciokrotnie  Brala  udział  w  odpieraniu  nalotów  na  Harstad,  a  jeden  z 
nich  odbył  się  podczas  wizyty,  jaką  złoŜył  dowódca  Samodzielnej  Brygady  Strzelców 
Podhalańskich, generał brygady Zygmunt Szyszko – Bohusz. Szczególnie zaciekle atako-
wany  był  stojący  w  pobliŜu  „Burzy”  brytyjski  krąŜownik  „Effingham”,  na  którym  swą 
flagę podniósł lord Cork and Orrery. W pewnym momencie zrzucone bomby obramowały 
krąŜownik,  jedna  zaś  z  nich  padła  tuŜ  przed  dziobem  polskiego  okrętu,  którego  pokład 
został zbryzgany fontanną wody. 
              Generał  szyszko  –  Bohusz  podczas  tego  niebezpiecznego  nalotu  zachował  abso-
lutny spokój, ale schodząc z okrętu powiedział: 
              – Ja niejeden nalot w tej wojnie przeŜyłem, kilka dni leŜałem pod cięŜkim ogniem 
z powietrza, ale ja juŜ tam wolę na lądzie. Zawsze to na lądzie jakoś pewniej. 
              Po południu tegoŜ dnia 8 maja, „Burza” otrzymała rozkaz wyjścia do Vaagsfjordu 
w  celu  odszukania  załogi  strąconego  nad  wybrzeŜem  samolotu  brytyjskiego.  Po  pomyśl-
nym wykonaniu zadania polski okręt powrócił do Harstad, skąd następnego dnia wyszedł 
na spotkanie konwoju i eskortowanie go do wspomnianej bazy. Celem kolejnego wyjścia 
było  odszukanie  na  brzegach  Gratangenfjordu  francuskiego  patrolu  oficerskiego;  i  to  za-
danie zostało wykonane z powodzeniem. 
              W  dniu  10  maja,  właśnie  w  czasie  goszczenia  grupy  strzelców  podhalańskich, 
nadszedł rozkaz odkotwiczenia i przejścia do Vestfjordu, ściślej do jednego z jego małych 
rozgałęzień – Skjelfjordu. Tam „Burza” uzupełniła paliwo, po czym w towarzystwie „Bły-
skawicy” i niszczyciela „Grafton”, z którym przybyła do Norwegii, udała się w powrotną 
podróŜ do Anglii. 
              Dwutygodniowy  udział  „Burzy”  w  działaniach  wojennych  na  wodach  Norwegii 
tak scharakteryzował jeden z zaokrętowanych na tym niszczycielu podchorąŜych: 
 
              

Zobaczyliśmy  wojnę  z  bliska  i  co  to  znaczy  strzelać  do  nieprzyjaciela;  zobaczyliśmy 

pierwszych rannych i zabitych naszych i po niemieckiej stronie. Zaczęliśmy uprzytamniać sobie, 
że  wojna na  morzu  znaczy  bezsenne  noce  i dni,  ciągłą  czujność, wilgoć  i  zimno,  i  od  czasu do 
czasu krótką akcję, której rezultaty nawet nie były widoczne. 

 

M/s „Chrobry” tonie pod Bodoe 

 
              Jak  wspomniano  na  początku  ksiąŜki,  Brytyjczycy  (i  Francuzi)  nie  mogli  się 
pogodzić z faktem korzystania  przez Niemców z rudy szwedzkiej, sprowadzanej poprzez 
port w Narviku. Dlatego Churchill i Brytyjska Admiralicja planowali kroki zaradcze przy 
uŜyciu  Royal  Navy,  a  potem  doszło  do  przygotowywania  zbrojnej  interwencji  sił  lądo-
wych. Niemcy jednak ubiegli Anglików i kiedy wyspiarze przygotowywali pierwszy kon-
wój z wojskami przeznaczonymi do przetransportowania do Norwegii, przeciwnik rozpo-
czął  juŜ  inwazję.  Pomimo  tego,  czy  moŜe  raczej  naleŜałoby  napisać:  właśnie  dlatego, 
Brytyjczycy  na  ten  nowy,  północno  –  wschodni  teatr  wojenny  skierowali  równieŜ  swoje 
wojska.  W  tym  pierwszym  konwoju,  oznaczonym  nazwą  NP  –  1,  znalazły  się  polskie 
transportowce (eks – transatlantyki pasaŜerskie) „Chrobry” i „Batory”. 

              JuŜ  na  pełnym  morzu,  w  dniu  14  kwietnia,  konwój  został  podzielony  na  dwie 
części: dwa transportowce (brytyjski „Empress of Australia” i „Chrobry”) z osłoną i eskor-
tą  zostały  skierowane  do  Namsos,  trzy  zaś  (wśród  nich  „Batory”)  pod  osłoną  pancernika 
„Warspite” i eskortą niszczycieli – do głównego celu wyprawy, Narviku. 
              Wysadzenie  desantu  w  rejonie  Namsos,  które  otrzymało  kryptonimową  nazwę 
operacji „Maurice”, nie powiodło się. Okazało się bowiem, Ŝe w planowaniu jej popełnio-
ny  został  kardynalny  błąd  w  postaci  nieuwzględnienia  warunków  terenowych,  w  jakich 
miało nastąpić lądowanie. Port Namsos leŜy bowiem na końcu ostro zakończonego przy-
lądka, wrzynającego się w długi i wąski fiord, sam zaś port posiada tylko jedno kamienne 
molo.  Nie  było  więc  moŜliwości  wprowadzenia  tam  dwóch  duŜych  transportowców, 
zwłaszcza  zaś  olbrzymiej  „Empress  of  Australia”  o  pojemności  blisko  22 000  BRT  (dwa 
razy tyle, ile miał „Chrobry”).  Dlatego teŜ zapadła decyzja skierowania obu transportow-

ców  o  sto  mil  na  pół-
noc  od  Namsos,  do 
portu  Lilljesona,  co 
być  moŜe uratowało je 
przed 

zniszczeniem. 

TegoŜ  bowiem  dnia 
samoloty 

Luftwaffe 

dokonały  bardzo  sil-
nego  nalotu  na  Nam-

sos,  w  którego  wyniku  miasto  i  port  legły  w  gruzach.  I  tak  zresztą  przed  przybyciem  do 
nowego  celu  podróŜy  transportowce  stały  się  obiektem  ataku  lotniczego,  niezbyt  zresztą 
silnego i nieskutecznego. Natomiast artyleria przeciwlotnicza „Chrobrego” odniosła duŜy 
sukces w postaci strącenia jednego z nieprzyjacielskich samolotów. 
              Brytyjskie  dowództwo  nie  zrezygnowało  z  wyokrętowania  wiezionych  Ŝołnierzy 
w Namsos, co odbyło się w dwojaki sposób. Część wojsk została przeokrętowana na nisz-
czyciele, które dostarczyły ich do tego portu w nocy na 17 kwietnia, część zaś przewiózł 
„Chrobry”.  Wejście  do  tego  portu  i  przybicie  do  mola  było  trudne,  ale  –  jak  powiedział 
kapitan Karol Borchardt, ówczesny I oficer tego statku – W taką dziurę mógł wejść tylko 
»Chrobry«, który był bardzo zwrotny i jak gdyby sam wiedział, co ma robić”. Po wykona-
niu zadania polski transportowiec powrócił do Anglii. 
              Blisko trzy tygodnie później, 7 maja 1940 roku, „Chrobry” wyszedł w swą drugą 
norweską podróŜ, tym razem do znanego nam juŜ portu Harstad. Transportowiec zabierał 
oddział  angielskiej  piechoty  i  głównodowodzącego  alianckimi  ekspedycyjnymi  siłami 
lądowymi  generała  Claude  Auchinlecka  wraz  z  jego  sztabem.  Po  przybyciu  11  maja  do 
Harstad „Chrobry” stał tam trzy dni, a potem z innymi brytyjskimi oddziałami został skie-
rowany do Bodoe, gdzie wojska te miały być uŜyte do wzmocnienia alianckich sił próbu-
jących powstrzymać niemiecką ofensywę. 
              „Chrobry” szedł pod eskortą dwóch brytyjskich okrętów: niszczyciela  „Wolveri-
ne” i kanonierki „Stork”. Większą część trasy mały konwój przeszedł pomyślnie. Zapadła 
juŜ noc i mogło się wydawać, Ŝe i to kolejne zadanie zostanie wykonane z powodzeniem. 
Tymczasem  krótko przed północą sytuacja uległa raptownej zmianie. Zza gór rozciągają-
cych  się  wzdłuŜ  fiordu,  którego  wodami  szedł  konwój,  wyleciały  nagle  dwa  samoloty  i 

background image

zaatakowały statek.  Noc była jasna, ale zaskoczenie całkowite. Zresztą brytyjska obsługa 
dział  przeciwlotniczych  „Chrobrego”  wzięła  w  pierwszej  chwili  nadlatujące  samoloty  za 
własne. Zanim broń przeciwlotnicza zdąŜyła się odezwać, „Chrobry” został trafiony przez 
dwie  bomby,  przed  i  za  pomostem  nawigacyjnym,  ponadto  serie  z  karabinów  maszyno-
wych  obu  samolotów  zdziesiątkowały  obsługę  dział  na  „Chrobrym”.  „Wolverine”  i 
„Stork”, mające zadanie chronić transportowiec przed niemieckimi okrętami podwodnymi, 
były daleko od statku i w ogóle nie wzięły udziału w tej akcji. A tymczasem trafiony bom-
bami „Chrobry” zaczął płonąć. 
              Jeden z jego członków załogi, Michał Kochańczyk, tak opisał nalot i jego skutki: 
 
              

O  godz.  23:40  z  czternastego  na  piętnasty  maja  silna  detonacja  wstrząsa  statkiem. 

Przebudziliśmy się nagle i któryś zaklął: „Czyżby to koniec?...” Jeszcze nie dokończył słów, gdy 
seria bomb wybuchowych i zapalających trafiła statek w sam środek. […]. 

              

Przez połamane deski i rumowiska wydostaję się na wyższy pokład do głównego hallu, 

gubiąc przy tym jeden but. Susem przeskakuję główny hall i przez najbliższe wyjście wydostaję 
się na pokład spacerowy, stale jeszcze nie mogąc pojąć, jakie okropności dzieją się na statku. 
Po  wąskich  schodach  wybiegam  na  pokład  szalupowy,  gdzie  słyszę,  jak  bosman  donośnym 
głosem woła: „Szalupy na wodę!” 

              

Teraz  dopiero  zdaje  sobie  sprawę  z  tragedii,  jaka  się  tu  rozgrywa  wśród  szarej  nocy 

norweskiej. Zbudzeni nagle ze snu żołnierze, Anglicy, Szkoci i Ajrysze

16

 wyskakują na pokład w 

coraz  to  większej  liczbie,  krzycząc  i  wzniecając  popłoch  na  całym  statku.  Rzucają  się  nago  do 
wody, dochodzi do paniki. Nad nami warczy samolot niemiecki. 

 
              Wspomniany uprzednio kapitan Borchardt, który równieŜ spał w chwili zbombar-
dowania „Chrobrego”, znalazł się w chwilę później na mostku i stwierdził, Ŝe na pokładzie 
są  dwa  wielkie  ogniska, 
przed  i  za  trzecią  ładow-
nią,  w  której  znajdowało 
się około 50 ton materia-
łów  wybuchowych.  W 
krótkiej  naradzie  z  olim-
pijsko  spokojnym  do-
wódcą 

transportowca, 

kpt.  ś.  W.  Zygmuntem 
Deyczakowskim 

doszli 

do przekonania, Ŝe mimo 
małych 

widoków 

na 

powodzenie  akcji  trzeba 
podjąć  próbę  ugaszenia 
ognia, a gdyby się to nie udało – spuszczać na wodę łodzie ratunkowe. Niestety plan ten 
okazał  się  nierealny,  gdyŜ  bomby  musiały  przerwać  rurociąg,  bowiem  z  hydrantów  nie 

                                                 

16

  Fonetyczne brzmienie słowa Irish = Irlandczyk. 

pociekła  ani  kropla  wody.  Trzeba  więc  było  przystąpić  do  ratowania  wojska  i  załogi  za 
pomocą szalup; niestety okazało się, Ŝe ogromna większość szalup została podziurawiona 
na  sito  nieprzyjacielską  bronią  maszynową.  Na  ten  widok  wśród  irlandzkich  Ŝołnierzy, 
pozbawionych  oficerów,  którzy  zginęli  wskutek  bombardowania,  wybuchła  trudna  do 
opanowania panika. Oszaleli ze strachu Ŝołnierze wyskakiwali za burtę na pewną śmierć, 
gdyŜ sztywnieli w lodowatej wodzie juŜ po kilkuminutowej „kąpieli”. Szczęściem w nie-
szczęściu  udało  się  wreszcie  tę  panikę  zaŜegnać:  64  –  letniemu  lekarzowi  okrętowemu, 
doktorowi  Bazylemu  Abramowiczowi,  który  choć  nie  grzeszył  talentem  wokalnym  zain-
tonował znaną angielską pieśń Ŝołnierską Old soldiers never die

17

, i kapitanowi Borchard-

towi, który przekrzyczał wrzawę, powstrzymując Ŝołnierzy od skakania za burtę. Tymcza-
sem  jednak  z  dolnych  pomieszczeń  statku  zaczął  dochodzić  okropny  krzyk  wielu  ludzi. 
Wspomina o tym kpt. Borchardt: 
 
              

Naraz  usłyszałem  krzyk.  Nie  wiedziałem,  skąd  pochodzi  i  kto  krzyczy.  Żołnierze  na 

pokładzie uspokoili się, przestali skakać do wody. Większość z nich zeszła na rufę. Krzyk docho-
dził od strony wody, z prawej burty. Na wodzie były widoczne nasze łodzie ratunkowe, tratwy i 
ciała gwardzistów irlandzkich, którzy wyskoczyli za burtę. Na szalupach i na tratwach żołnierze 
zachowywali się spokojnie, a krzyk potężniał, stawał się coraz bardziej przeraźliwy, przechodził 
w ryk ludzi krzyczących w męce lub ze strachu graniczącego z obłędem. 

              

Wychyliłem  się  za  burtę  i  zrozumiałem  wszystko.  Niektóre  pomieszczenia  zostały 

odcięte podczas wybuchu bomb i żołnierze nie zdołali przedrzeć się przez ogień. Teraz palili się 
żywcem. Dostanie się do nich było niemożliwością. Część wysunęła głowy przez bulaje. Otwory 
były  jednak  za  małe,  by  się  przez  nie  mógł  wydostać  człowiek.  Ci,  którzy  wysunęli  głowy,  nie 
wołali  już  pomocy,  tylko  na  ich  twarzach  widniała  potworna  męka  ludzi  płonących  żywcem. 
Głos,  któremu  nikt  nie  pospieszy  z  pomocą  i  któremu  nikt  nie  pomoże.  Najbardziej  tragiczny 
głos, jaki zna ludzkość jeszcze sprzed czasów rzymskich: vox clamantis in deserto…

18

 

 
              Eskortowce ostrzeliwujące teraz krąŜące nadal w powietrzu samoloty, nie mogły 
jeszcze podejść do „Chrobrego”, na którym pozostali Ŝołnierze i członkowie załogi zebrali 
się  na  rufie.  Tam  zostały  rozwieszone  siatki,  po  których  rozbitkowie  poczęli przechodzić 
na niszczyciel „Wolverine”, gdy podszedł on wreszcie do transportowca. Ten liczący 134 
ludzi etatowej załogi niszczyciel zabrał dodatkowo 694 ludzi. W czasie tej akcji kanonier-
ka  „Stork”,  mająca  silne  uzbrojenie  przeciwlotnicze,  praŜyła  ze  wszystkich  luf  do  nie-
mieckich  samolotów,  które  wciąŜ  krąŜyły  jeszcze  w  powietrzu.  Potem  „Wolverine”  opu-
ś

cił  pobojowisko  i  udał  się  do  Harstad.  HMS  „Stork”  pozostał  przy  płonącym  statku  i 

wyłowił  część  rozbitków  z  szalup  i  tratew.  Kiedy  wreszcie  o  godzinie  3:50  nad  ranem 
równieŜ  „Stork”  odszedł  do  Harstad,  płonący  wrak  „Chrobrego”  nadal  trzymał  się  na 
wodzie.  Wreszcie  samolot  torpedowy  z  lotniskowca  „Ark  Royal”  zadał  coup  de  gráce  – 
cios  łaski  niezniszczalnemu,  wydawać  by  się  mogło,  „Chrobremu”,  który  dopiero  rano 
spoczął wreszcie na dnie. 

                                                 

17

  Ang.: Starzy Ŝołnierze nie umierają. 

18

  Łac.: głos wołających na pustyni. 

background image

              Wyratowani  członkowie  załogi  „Chrobrego”  po  przewiezieniu  ich  do  Harstad 
zostali później zaokrętowani na brytyjskim transportowcu „Ulster Monarch” i pod koniec 
maja 1940 roku powrócili do Anglii. Potem szesnastu spośród nich zostało odznaczonych 
–  jako  pierwsi  w  Polskiej  Marynarce  Handlowej  –  KrzyŜami  Walecznych.  W  gronie  od-
znaczonych znaleźli się teŜ uprzednio juŜ wymienieni kpt. Deyczakowski, kpt. Borchardt i 
dr Abramowicz. 
              Katastrofa „Chrobrego” pociągnęła za sobą śmierć 12 członków jego załogi oraz 
bliŜej nie znaną liczbę przewoŜonych Ŝołnierzy – prawdopodobnie co najmniej kilkudzie-
sięciu, a moŜe nawet ponad stu. 
 

Rejsy „Batorego” i „Sobieskiego” 

 
              W  odróŜnieniu  od  „Chrobrego”  drugi  nasz  transportowiec,  „Batory”,  miał  w 
swych  wyprawach  do  Norwegii  więcej  szczęścia,  chociaŜ  i  on  był  w  pierwszej  z  nich 
atakowany przez niemieckie bombowce. Miało to miejsce w Harstad, dokąd konwój „Ba-
torego”  został  skierowany  z  uwagi  na  trwające  w  Narviku  walki.  Trzykrotnie  rzucone  w 
dniu  16  kwietnia  bomby  okazały  się  niecelne  i  „Batory”  następnego  dnia  opuścił  w  kon-
woju Norwegię, powracając po pomyślnym wykonaniu zadania do Anglii. 
              W  tym  samym  czasie,  w  którym  „Chrobry”  kończył  swój  Ŝywot  w  płomieniach, 
„Batory” wraz z „Sobieskim” wiozły z Anglii do Norwegii nowe kontyngenty Ŝołnierzy, z 
którymi przybyły do Harstad 17 maja. JuŜ następnego dnia oba polskie statki powróciły do 
Anglii,  aby  dziesięć  dni  później  wyruszyć  ponownie  do  Norwegii.  Tym  jednak  razem 
transportowce nie płynęły z wojskiem, ale po wojsko, które po zdobyciu Narviku musiało 
– wobec alianckich niepowodzeń we Francji – być ewakuowane z Dalekiej Północy. 
              Ewakuacja ta odbywała się w czterech konwojach, z których dwa wiozły wojsko, 
a dwa cięŜkie uzbrojenie oraz inny sprzęt wojenny i zapasy. W pierwszym konwoju płynę-
ły  –  obok  czterech  wielkich  statków  brytyjskich  („Monarch  of  Bermuda”,  „Georgic”, 
„Franconia” i „Lancastria”) – „Batory” i „Sobieski”. 
              Zaokrętowanie Ŝołnierzy na statki odbyło się w dniach 5 i 6 czerwca, a wraŜenia 

Polaków,  którzy  po  kilkuty-
godniowym  pobycie  w  gó-
rzystym 

terenie 

Narviku 

znaleźli  się  w  niemal  luksu-
sowych  warunkach  na  na-
szych  eks  –  transatlantykach, 
a  w  dodatku  na  skrawku 
polskiego  terytorium,  jakim 
były  płynące  pod  biało  – 

czerwoną banderą statki, opisał jeden z uczestników tego rejsu, ppłk Władysław Dec: 
 
              

Gdy  weszliśmy  po  sztormtrapie  na pokład  „Sobieskiego”,  oszołomił  nas  luksus.  Jakże 

odmienny  był  ten  „polski”  świat  okrętowy  od  tego  wszystkiego,  co  się  przeżyło  w  ciągu  ubie-
głego  miesiąca.  […]  otrzymaliśmy  wspaniałą  kabinę  na  dwóch.  Obok  –  łazienka.  Był  fryzjer  i 
bar. A w nim bogaty wybór trunków, z polską wódką włącznie. Dopiero po kilkunastu minutach 

uświadomiliśmy sobie, że kampania norweska rzeczywiście się skończyła, że jest poza nami, że 
wróciliśmy na ten skrawek „pokładowej” Polski z jakiejś dalekiej i koszmarnej podróży. 

              

Rankiem 6 czerwca „Sobieski” podniósł kotwicę. Nocna mgła ustąpiła słońcu. Jeszcze 

kilka spojrzeń na śliczną, grającą świeżą zielenią barw zatokę. 

              

Takie było nasze pożegnanie z Norwegią. 

              

Wyszliśmy w pełne morze.  

              

Na  „Sobieskim  obowiązywał  protokół.  Obiady  i  kolacje  musiałem  jadać  z  kapitanem 

statku. Resztę czasu wypełniały: poranny przegląd oddziałów, spacery po pokładach, sterczenie 
na  mostku  kapitańskim  i  obserwowanie  zygzaków  naszego  kursu,  gapienie  się  na  pióropusze 
dymu innych statków oraz na harce niszczycieli biegających wokół konwoju jak mądre owczarki 
dookoła stada owiec. 

 
              W  odróŜnieniu  od „Sobieskiego”,  który  wiózł  znaczną  część  Brygady  Podhalań-
skiej,  „Batory”  miał  na  pokładach  Ŝołnierzy  brytyjskich  i  francuskich.  Niestety  z  tego 
właśnie  rejsu  „Batorego”  nie  zachowała  się  Ŝadna  relacja.  Skądinąd  jednak  wiadomo,  Ŝe 
jego  przebieg  był 
spokojny  i  właści-
wie  bez  Ŝadnych 
godnych  zanotowa-
nia  wydarzeń,  jeŜeli 
nie 

wspomnieć 

dochodzącej  z  od-
dali  głuchej  kano-
nady  –  świadectwa 
toczącej 

się 

tam 

bitwy. 

Była 

ona 

wywołana  napotka-
niem przez niemiecką eskadrę, złoŜoną z pancerników „Scharnhorst” i „Gneisenau”, cięŜ-
kiego krąŜownika „Admiral Hipper” oraz niszczycieli, duch duŜo słabszych grup okrętów 
brytyjskich. Po krótkiej walce zostały one zniszczone, o czym będzie jeszcze mowa osob-
no. 
              Konwój „Batorego” i „Sobieskiego”, który opuścił Norwegię pod ochroną starego 
krąŜownika brytyjskiego „Vindictive” i eskortą niszczycieli, miał więc duŜo szczęścia, Ŝe 
to  nie on  został  wypatrzony  przez  niemiecką  eskadrę,  a  przynajmniej,  Ŝe nie  nastąpiło  to 
zanim  transportowce  znalazły  się  pod  osłoną  przybyłego  w  tym  celu  z  Anglii  potęŜnego 
pancernika  „Valiant”.  Odprowadził  on  konwój  na  wysokość  Wysp  Owczych,  po  czym 
zawrócił w celu osłaniania następnego konwoju, wiozącego resztę ewakuowanego z Nor-
wegii  wojska.  Natomiast  duŜe  transportowce  brytyjskie  oraz  „Batory”  i  „Sobieski”  przy-
były  bez  przeszkód,  jeśli  nie  liczyć  pojawiania  się  i  bezskutecznego  ataku  pojedynczego 
samolotu  niemieckiego,  do  zachodnich  brzegów  Szkocji.  W  dniu  10  czerwca  1940  roku 
statki weszły w ujście rzeki Clyde, zawijając najpierw do Greenock, a po krótkim postoju 
do znajdującego się w głębi ujścia tej rzeki portu Glasgow. 
              I  tak  zakończył  się  udział  polskich  statków  w  kampanii  norweskiej.  Strzelcy 
podhalańscy zostali potem przewiezieni do Brestu we Francji, ale to jest juŜ inna historia. 

background image

Norweskie podsumowania 

 
              W  toku  operacji  „Weserübung”, bądź  teŜ  podczas  powrotu  do baz  wyjściowych, 
niemiecka  flota  inwazyjna  poniosła  bardzo  dotkliwe  straty.  Zatopione  zostały:  1  cięŜki 
krąŜownik  („Blücher”),  2    lekkie  („Königsberg”  i  „Karlsruhe”),  1  okręt  artyleryjski 
(„Brummer”), 10 duŜych niszczycieli, 1 torpedowiec i 5 U – Bootów. Uszkodzone zostały: 
2  cięŜkie  krąŜowniki  („Lützow”  i  „Admiral  Hipper”).  1  okręt  artyleryjski  („Bremse”), 
kilka  niszczycieli  i  okrętów  pomocniczych.  Ponadto  Handelsmarine  straciła  26  statków 
handlowych: zbiornikowców, transportowców i frachtowców, z czego 9 w samym Narvi-
ku. 
              Straty  te  zostały  jednak  zrekompensowane  bezspornymi  sukcesami  oddziałów 
desantowych, wydatnie wspieranych nie tylko przez artylerię okrętową, ale i – głównie w 
południowej Norwegii – przez eskadry Luftwaffe. W ręce napastników wpadły wszystkie 
waŜniejsze porty od Oslo poprzez Kristiansand, Bergen, Stavanger i Trondheim do Narvi-
ku, wyjąwszy najdalej na północ połoŜone Harstad, Tromsö i Hammerfest. 
              Wielka  Brytania  poniosła  w  tej  wstępnej  fazie  kampanii  norweskiej  całkowite 
fiasko.  Główną  przyczyną  tego  był  przede  wszystkim  brak  zdecydowania  w  działaniu, 
wynikający  zresztą  takŜe  z  nieprzygotowania  do  tak  powaŜnej  operacji.  Gotowe  do  za-
okrętowania, a nawet juŜ przebywające na transportowcach oddziały zostały zatrzymane i 
wyokrętowane. Potem, gdy nadeszły informacje o lądowaniu nieprzyjaciela w wielu punk-
tach norweskiego wybrzeŜa, było juŜ za późno na skuteczną kontrakcję. Zresztą nawet i te 
oddziały,  które  ostatecznie  wysłano  do  północnej  Norwegii,  nie  były  przygotowane  do 
przeprowadzenia  bojowego desantu,  a  tylko  do  „pokojowego  lądowania”.  W odróŜnieniu 
od  nieprzyjaciela  Brytyjczycy  nie  posiadali  jednolitego  dowodzenia  na  najwyŜszym 
szczeblu,  skutkiem  czego  Admiralicja  robiła  swoje,  a  Imperialny  sztab  Generalny  swoje, 
jakby dla zilustrowania popularnego powiedzonka „kaŜdy sobie rzepkę skrobie”. 
              W  tych  warunkach  Royal  Navy  robiła  co  mogła,  ale  –  jak  się  okazało-  niewiele 
mogła zrobić. Przebieg kampanii norweskiej wykazał, jak waŜną rolę w operacjach desan-
towych odgrywa silne lotnictwo, a tego alianci nie posiadali. Pewne straty zadały niemiec-
kiej flocie inwazyjnej brytyjskie okręty podwodne (wspomnieć tu równieŜ warto polskiego 
„Orła”),  nie  miało  to  jednak  wpływu  na  przebieg  operacji.  Przy  okazji  moŜna  jednak 
stwierdzić, iŜ działalność U – Boot – Waffe na wodach norweskich zakończyła się zupeł-
nym  niepowodzeniem.  Niemcy  skierowali  tam  37  U  –  Bootów,  które  miały  zdziesiątko-
wać aliancką flotę. W rzeczywistości ich ofiarą padł 1 brytyjski okręt podwodny i 1 frach-
towiec! 
              Norwegia nie była w stanie powstrzymać inwazji, zwłaszcza wobec nieprzygoto-
wania  do  zbrojnego  oporu.  OstrzeŜenia,  które  wpłynęły  w  ostatniej  chwili,  jak  np.  po 
zatopieniu  „Rio  de  Janeiro”  przez  „Orła”,  nie  zawsze  i  nie  wszędzie  zostały  właściwie 
wykorzystane. A przecieŜ gdyby baterie nadbrzeŜne i okręty norweskiej marynarki wystą-
piły z całym zdecydowaniem, tak jak to miało miejsce w Oslofjordzie, straty napastników 
mogły  być  znacznie  większe,  a  w  niektórych  punktach  wybrzeŜa  niemieckie  lądowanie 
mogło być nawet odparte. 
              Próby  kontrakcji,  podjęte  przez  Brytyjczyków  przy  pomocy  Francuzów  i  Pola-
ków,  nie  dały  zadowalających  wyników.  Alianci  utworzyli  zresztą  przyczółki  tylko  w 

trzech miejscach: w Namsos, Aandalsnes i Harstad, podczas gdy Niemcy zdołali juŜ opa-
nować niemal całą południową część Norwegii aŜ po Trondheim, a ponadto coraz bardziej 
umacniali się w Narviku. 
              Przewieziony w rejon środkowego wybrzeŜa Norwegii korpus ekspedycyjny miał 
zadanie  odbicia  zajętego  przez  Niemców  Trondheim.  Główny  desant  został  wysadzony 
pod  Namsos,  pomocniczy  zaś  pod  Aandalsnes.  Doszło  tam  do  zaŜartych  walk,  ale  próba 
wzięcia  Niemców  w  kleszcze  spaliła  na  panewce.  O  wyniku  walk  przesądziły  eskadry 
Luftwaffe, które najpierw obróciły w gruzy i zgliszcza porty i inne miejscowości obsadzo-
ne przez oddziały alianckie i norweskie, a potem zadały cięŜkie straty flocie wspierającej 
korpus  ekspedycyjny.  Pod  koniec  kwietnia  brytyjskie  i  francuskie  transportowce  i  okręty 
wojenne rozpoczęły ewakuację wojsk. Zakończyła się ona w godzinach porannych 2 maja 
1940  roku.  Przebywający  w  miejscowości  Molde  niedaleko  Namsos  król  Haakon  VII, 
następca  tronu  Olaf  i  rząd  norweski  zostali  przewiezieni  na  krąŜowniku  „Glasgow”  do 
Tromsö. 
              Teraz  pozostał  juŜ  ostatni  front  w  rejonie  Narviku.  Walki  trwały  tam  najdłuŜej, 
gdyŜ  ponad  półtora  miesiąca.  Głównodowodzącym  wszystkich  sił  alianckich,  morskich  i 
lądowych,  był  admirał  floty  lord  Cork  and  Orrery.  Dowództwo  wojsk  lądowych  sprawo-
wał brytyjski generał Auchinleck, któremu podlegała norweska dywizja generała Fleische-
ra, brytyjska brygada generała Mackesy’ego i francusko – polskie siły ekspedycyjne (bry-
gada  strzelców  alpejskich,  brygada  Legii  Cudzoziemskiej  i  Samodzielna  Brygada  Strzel-
ców Podhalańskich) pod dowództwem generała Béthouarta. 
              Walki o Narvik były juŜ u nas tyle razy opisywane, Ŝe nie ma potrzeby ponowne-
go przypominania ich przebiegu. MoŜna tylko zaznaczyć, Ŝe niespodziewany przez alian-
tów  obrót  wydarzeń  kampanii  na  zachodzie  sprawił,  iŜ  na  początku  trzeciej  dekady  maja 
1940  roku  w  Londynie  i  ParyŜu  postanowiono  wycofać  wojska  z  Norwegii.  Alianccy 
dowódcy  pod  Narvikiem  zostali  o  tym  powiadomieni  25  maja,  w  chwili  kiedy  wszystko 
było  gotowe  do  decydującego  ataku.  Ze  względów  prestiŜowych  zapadła  jednak  decyzja 
przeprowadzenia tego ataku, chociaŜ z góry było wiadomo, Ŝe aliantów oczekuje kilka dni 
później  ewakuacja.  W  tych  czarnych  dla  alianckiej  sprawy  chwilach  zwycięstwo  było 

bardzo  poŜądane  dla  podtrzymania  nadwątlonego 
morale wojsk na innych frontach, ponadto zaś nie 
chciano  pozbawiać  walczących  pod  Narvikiem 
Ŝ

ołnierzy  tak  bardzo  przez  nich  zasłuŜonego  suk-

cesu. 
              Ostatecznie  francuskie  i  norweskie  od-
działy  uderzyły  –  przy  silnym  wsparciu  artyleryj-
skim  brytyjskich  okrętów  –  na  Narvik  z  północy, 
po  przeprawie  przez  Rombaksfjord,  Polacy  zaś 
opanowali  półwysep  Ankenes.  ZagroŜony  z 
dwóch  stron  niemiecki  garnizon  Narviku  począł 

spiesznie wycofywać się na wschód. 28 maja o godzinie 17:00 norweski batalion wkroczył 
do  miasta,  a  kilka  godzin  później  cały  rejon  Narviku  był  oczyszczony  z  nieprzyjaciela. 
Rozbite  wojska  generała  Dietla  wycofały  się  w  kierunku  szwedzkiej  granicy,  niestety 
alianci  nie  mogli  zebrać  owoców  zwycięstwa.  W  dniu  1  czerwca  rząd  norweski  został 

background image

powiadomiony  o  decyzji  wycofania  się  aliantów  z  tego  teatru  wojennego.  Ewakuacja 
trwała do 8 czerwca i objęła większą część sprzętu oraz około 25 tysięcy ludzi brytyjsko – 
francusko – polskiego korpusu ekspedycyjnego. Norwescy Ŝołnierze zostali zdemobilizo-
wani  zanim  ich  głównodowodzący,  generał  Ruge,  podjął  rozmowy  kapitulacyjne.  Nato-
miast król Haakon VII z rodziną i rząd norweski przenieśli się do Anglii, dokąd przewiózł 
ich z Tromsö brytyjski krąŜownik „Devonshire”. 
              Ewakuacja aliancka przebiegała o tyle pomyślnie, Ŝe dwa duŜe konwoje złoŜone z 
transportowców wojska i sprzętu dotarły pomyślnie do portów przeznaczenia. Royal Navy 
poniosła  jednak  pewne  straty,  gdyŜ  niemiecka  eskadra  złoŜona  z  pancerników  „Scharn-
horst” i „Gneisenau” oraz cięŜkiego krąŜownika „Admiral Hipper” zatopiła transportowiec 

„Orama”, 

zbiornikowiec 

„Oil Pioneer” i lotniskowiec 
„Glorious”  wraz  z  trzema 
eskortowcami. 

Pomimo 

tego  dowódca  niemieckiej 
floty  został  ostro  skrytyko-
wany 

przez 

Raedera 

Seekriegsleitung  za  niewy-
konanie  rozkazów  opera-
cyjnych  i  złe  dowodzenie 
taktyczne.  Zadaniem  eska-

dry  Marschalla  miało  być  zaatakowanie  alianckich  konwojów  z  wojskiem,  których  nie 
zdołała  ona  odnaleźć,  w  bitwie  zaś  z  lotniskowcem  „Glorious”  Niemcy,  mimo  ogromnej 
przewagi sił, nie potrafili zapobiec storpedowaniu „Scharnhorsta” przez brytyjski niszczy-
ciel  „Acasta”.  Ostatecznie  Marschall  został  zdymisjonowany,  a  dowództwo  floty  powie-
rzono wiceadmirałowi Lütjensowi. 
              Brytyjscy  admirałowie  równieŜ  nie  popisali  się  w  końcowej fazie  kampanii  nor-
weskiej. Usprawiedliwia ich jednak w pewnej mierze to, Ŝe dowódca Home Fleet admirał 
Forbes musiał juŜ w tym czasie myśleć o zabezpieczeniu macierzystego kraju wobec nie-
pomyślnego  przebiegu  walk  na  Zachodzie,  dowodzący  zaś  w  rejonie  Narviku  lord  Cork 
and Orrery nie dysponował odpowiednimi siłami do zabezpieczenia ewakuacji Norwegii. 
Na  pewno  równieŜ  zły  wpływ  Ne  jej  przebieg  miała  dwoistość  dowodzenia,  gdyŜ  lord 
Cork and Orrery nie podlegał Forbesowi. 
 

Pamięć o Polakach w Narviku. 

 
              W 1957 roku jeden z nowych okrętów Marynarki Wojennej PRL otrzymał nazwę 
ORP „Grom”. W ten sposób niszczyciel ten kontynuował tradycje swego poprzednika. Na 
nowym  „Gromie”  umieszczono  tablicę  pamiątkową  z  nazwiskami  poległych  pod  Narvi-
kiem  59  członków  załogi  pierwszego  „Groma”  i  corocznie  w  dniu  4  maja  urządzano  na 
okręcie uroczystość dla upamiętnienia marynarzy, którzy spoczęli na dnie Rombaksfjordu. 
              Od 25 lat polscy kombatanci II wojny światowej i marynarze następnego pokole-
nia, harcerze i jachtsmeni udają się na pokładach polskich okrętów, statków handlowych i 
jachtów  sportowych  do  dalekiego  Narviku,  aby  tam  uczcić  marynarzy  pierwszego  „Gro-

ma” i w ogóle polskich Ŝołnierzy Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich, którzy 
w walce za „wolność naszą i waszą” oddali swe Ŝycie w Norwegii. W takiej dalekiej wy-
prawie wziął udział m.in. okręt szkolny Marynarki Wojennej PRL „Gryf” w 1962 roku, a 
trzy  lata  później  „Błyskawica”,  odwiedzająca  miejsca swej  wojennej działalności,  i  drugi 
„Grom”. 
              W  rocznicowych  uroczystościach  tłumnie  uczestniczą  mieszkańcy  Narviku,  któ-

rzy  nie  zapomnieli  o  bojowym  tru-
dzie  oraz  daninie  krwi  i  Ŝycia,  jaką 
złoŜyli tam Polacy. Wyrazem tego są 
równieŜ  trwałe  ślady  upamiętniające 
udział Polaków w walkach o Narvik, 
nad  którymi  Norwegowie  sprawują 
troskliwą  pieczę;  groby  strzelców 
podhalańskich  na  cmentarzu  Ha-
akvik,  Norweskie  Muzeum  Czerwo-
nego  KrzyŜa  w  Narviku  z  polskimi 
eksponatami  w  postaci  mundurów  i 
hełmów, odznak i uzbrojenia, a takŜe 

„Grom’s plass” – plac imienia „Groma” wraz z płytą pamiątkową. 
              Plac  ten  znajduje  się  w  nowej  dzielnicy  Narviku,  Taraldsvik,  w  odległości  nie-
spełna pół kilometra od miejsca wiecznego spoczynku „Groma”. Wrak leŜy na głębokości 
około 70 metrów w Rombaksfjordzie i – jak twierdzą mieszkańcy Narviku – przy dobrej i 
bezwietrznej pogodzie jest on z placu dobrze widoczny. Głównym punktem polsko - nor-
weskich  obchodów  w  35  rocznice  walk  o  Narvik  było  wmurowanie  tablicy  pamiątkowej 
na  Placu  „Groma”.  Na  uroczy-
stość  tę  przybył  z  Gdyni  szkuner 
harcerski  „Zawisza  Czarny”  – 
statek  flagowy  Centrum  Wyszko-
lenia  Morskiego  i  Wojskowego, 
gorąco witany przez mieszkańców 
Narviku, a zwłaszcza młodzieŜ. 
              Po 

dalszych 

czterech 

latach,  tym  razem  na  40  rocznicę 
wybuchu  II  wojny  światowej 
Narvik wzbogacił się o pomnik na 
cześć Polaków, którzy brali udział 
w  walkach  o  to  miasto  i  waŜny 
punkt  strategiczny,  a  zwłaszcza 
tych,  którzy  przypłacili  je  Ŝyciem.  Realizacją  Pomnika  Czynu  śołnierza  i  Marynarza, 
projektu  warszawskiego  rzeźbiarza,  prof.  Bohdana  Chmielewskiego  z  Akademii  Sztuk 
Plastycznych, zajęły się – z inicjatywy i pod nadzorem Rady Ochrony Pomników Walki i 
Męczeństwa – Pracownie Sztuk Plastycznych w Warszawie. Odlany w brązie w Zakładach 
im.  Marcelego  Nowotki  w  Warszawie  trzymetrowej  wysokości  pomnik,  przedstawiający 
polskiego marynarza z pociskiem armatnim w rękach, został w lipcu 1979 roku przewie-

background image

ziony  do  Narviku  przez  statek  Polskiej  śeglugi  Morskiej  „Górnik”.  Równocześnie  statek 
zabrał  cokół  z  płyt  granitowych,  zaprojektowany  przez  mgra  inŜ.  arch.  Alberta  Rosnera. 
Na  tym  właśnie  cokole,  umieszczonym  na  placu  „Groma”  na  skalistym  wzgórzu  nad 
Rombaksfjordem,  w  odległości  kilkuset  metrów  od  miejsca  zatopienia  okrętu,  stanął  po-
mnik, osłonięty w dniu 1 września 1979 roku. 
              W  tej  podniosłej  uroczystości,  w  której  udział  wzięli  norwescy  oficjele  i  przed-
stawiciele  polskiej  ambasady  w  Oslo,  Ŝołnierze  i  marynarze  królewskich  sił  zbrojnych 
Norwegii oraz władze miejskie i mieszkańcy Narviku, zostało potwierdzone nasze wojen-
ne braterstwo broni i przyjaźń naszych narodów, a takŜe nieustająca wdzięczność i pamięć 
Norwegów  dla  i  o  tych,  którzy  przybyli  z  dalekiej  Polski  w  obronie  wspólnej  Sprawy  i 
Wolności przed hitlerowskim zagroŜeniem. 
              Widomym tego wyrazem jest i będzie na zawsze wspomniany pomnik, u którego 
stóp widnieje umieszczony na cokole napis w języku polskim i norweski. Głosi on: 
              POLSKIM  śOŁNIERZOM  I  MARYNARZOM  POLEGŁYM  W  WALCE  O 
WYZWOLENIE  NORWEGII,  W  40  –  LECIE  WYBUCHU  II  WOJNY  ŚWIATOWEJ  – 
RADA  OCHRONY  POMNIKÓW  WALKI  I  MĘCZEŃSTWA  POLSKIEJ  RZECZYPO-
SPOLITEJ LUDOWEJ, NARVIK 1979 R.