Waldemar Łysiak
Kawaleria morska na delfinach
W ostatnich latach obserwujemy duży wzrost zainteresowania delfinami. Zakrojone na szeroką
skalę badania obejmują między innymi: testy na inteligencję, próby rozszyfrowania „mowy”
delfinów, a nawet swoiste rozmowy telefoniczne między tymi zwierzętami umieszczonymi w
dwóch odległych od siebie basenach morskich. Wojskowym specom zamarzyły się delfiny w roli
tresowanych, podwodnych kamikaze, obciążonych ładunkiem wybuchowym i atakujących okręty
nieprzyjaciela. Wzbudziło to oczywiście wielkie oburzenie w świecie, ale warto przypomnieć, że
była to druga już w historii próba zmilitaryzowania delfinów. Pierwszą zanotowano przed stu
sześćdziesięcioma pięcioma laty. Działo się to w roku 1805 w Boulogne nad kanałem La Manche,
w olbrzymim obozie wojskowym budowanym od dwóch lat przez Napoleona. Obóz ten miał być
centralnym punktem wyjściowym do ataku na Anglię dla skoncentrowanej na wybrzeżu kanału
armii francuskiej. W tym celu utworzono w błyskawicznym tempie flotę transportową, składającą
się z ponad tysiąca jednostek (w samym Boulogne było ich pięćset trzydzieści dwie). Jednakże
moment uderzenia odwlekały: blokada angielska paraliżu- jąca ruchy flot wojennych Cesarstwa,
oczekiwanie na właściwą pogodę, zły stan floty przewozowej i świadomość, iż tak wielkiej liczbie
jednostek nie uda się wypłynąć z Boulogne w ciągu jednego tylko odpływu, co stanowiło warunek
sine qua non zaskoczenia. Kłopoty, jakie miał Napoleon z piętrzącymi się trudnościami, były
niczym wobec kłopotów, jakie sprawiali ludzie chcący pomóc Cesarzowi w przedsięwzięciu - ci
wszyscy domorośli odkrywcy i pseudonaukowcy ofiarowujący mu swoje genialne pomysły i często
wręcz humorystyczne wynalazki. Wśród proponowanych sposobów przerzucenia armii przez kanał
znajdowały się między innymi: tunel pod dnem morza, balonowa flota powietrzna, monstrualne
tratwy-twierdze, szklane dzwony kesonowe, statek parowy, łódź podwodna i torpeda Fultona (te
ostatnie w celu zniszczenia floty wroga), a nawet materace (!) z pakuł chroniące przed pociskami
burty barek transportowych. Nic dziwnego, że Napoleon miał wreszcie dosyć tych rewelacji i
zakazał dopuszczać do siebie wynalazców. Zakaz ten nieco skomplikował plany autora kolejnego
genialnego pomysłu, pana Quatremere-Disjouvala, brata słynnego sekretarza Akademii Nauk i
Sztuk Pięknych Quatremere de Quincy’ego. Przedsiębiorczy wynalazca próbował ominąć
rozporządzenie i szukał protekcji u wyższych oficerów armii. Wszyscy oni jednakże co rychlej
odprawiali petenta, śmiejąc się w duchu z jego pomysłu użycia delfinów jako wierzchowców dla
oddziałów desantowych. Wreszcie jednak do pana Quatremere uśmiechnęło się szczęście, gdy udał
się do Ostendy, do marszałka Davouta. Zastał go odbywającego przegląd dywizji Frianta, zbliżył się
i podając papiery zawierające projekt, wygłosił frazes, jakim zdążył już bez powodzenia uraczyć
wszystkich pozostałych dowódców:
- Panie marszałku - rzekł - rzeczy naprawdę wielkie mogą być zrozumiane tylko przez ludzi
pańskiego pokroju, dlatego też tylko do pana zwracam się z tą sprawą. I oto nastąpiła rzecz
niesłychana: Davout nie tylko nie wyśmiał zwariowanej koncepcji, lecz następnego dnia,
wypytawszy się o uczonego, kazał mu zwrócić papiery z listem polecającym do Cesarza. Rzecz
trudna do uwierzenia, gdyż Mikołaj Davout był obok Massény najzdolniejszym z dowódców
Napoleona i bezsprzecznie jednym z najinteligentniejszych oficerów Wielkiej Armii.
Najprawdopodobniej jednak, przytłoczony nawałem czynności wojskowych, nie zadał sobie nawet
trudu przejrzenia nieszczęsnego projektu, a wierząc, że każdy pomysł może mieć znaczenie dla
ukochanego przezeń Cesarza, na ślepo zaufał szalonemu wynalazcy. W kilka dni później Napoleon
powracający do swego nadmorskiego baraku spostrzegł w drzwiach pana Quatremere.
Przeczytawszy list polecający Cesarz spytał: - I cóż więcej masz mi pan do okazania? Z ust
wynalazcy wypłynął gładko znany już nam komplement: - Najjaśniejszy panie, rzeczy naprawdę
wielkie mogą być zrozumiane tylko... itd. Błagam Waszą Cesarską Mość o dokładne
przestudiowanie tego projektu, który ułatwi desant w Anglii i zrewolucjonizuje wojskowość oraz
nauki przyrodnicze. Napoleon obiecał spełnić prośbę i chłodno pożegnał uczonego. Wieczorem zaś,
po skończeniu codziennej korespondencji, zasiadł nad zwojem papieru o złoconych brzegach i
zaczął czytać co następuje: „Nadszedł wreszcie czas, by zmusić żywioły morskie do niewolniczej
pracy dla narodu francuskiego. Jeśli wół, pies, koń i inne zwierzęta mogą pracować dla człowieka,
to czemu ma tego nie czynić pewien gatunek morskich cieląt, zwany delfinem. Delfin nie jest
głupszy od wielbłąda, słonia i kanarka, da się go z łatwością oswoić”. Napoleon osłupiał, nie
przerwał jednak lektury, w której pan Quatremere - po wspartych świadectwami starożytnych
wywodach na temat inteligencji delfinów i po przypomnieniu ateńskiego medalu z Pireuszem na
grzbiecie delfina - zaproponował realizację swego projektu w kolejnych punktach: - Wielkie
połowy delfinów przez specjalnie do tego przystosowaną flotę. - Umieszczenie zwierząt w
odpowiednich basenach portowych, pełniących rolę poligonów ćwiczebnych. - Forsowna tresura
przy pomocy wykwalifikowanych instruktorów marynarki. - Osadzenie na grzbietach
wyszkolonych delfinów tyralierów i strzelców gwardii i zmasowany atak tej kawalerii morskiej na
wybrzeża Anglii. Była to wystarczająca ilość bzdur, by wyprowadzić Napoleona z równowagi, a
przecież przeczytał dopiero założenia ogólne. Dalsze partie wypełnionego drobnym pismem
trzydziestostronicowego opisu zawierały szczegóły wyposażenia (w tym cugle i wędzidła)
morskiego rumaka oraz sposoby jego kierowania. Uczony przewidział nawet, że delfin może
napotkać starych przyjaciół, z którymi chciałby pogawędzić (sic!) pod wodą, co mogłoby narazić
jeźdźca na niespodziewaną kąpiel. W tym celu zaprojektował dwa wory wypełnione powietrzem,
przymocowane do
boków delfina i uniemożliwiające mu nurkowanie. Cesarz skończywszy lekturę wpadł w gniew i
chciał surowo ukarać uczonego, lecz po chwili złość mu przeszła, rzekł więc tylko: - Karząc go,
okazałbym się takim samym wariatem jak ten nieszczęsny idiota. Natomiast marszałkowi
Davoutowi nie uszedł na sucho lekkomyślnie wydany list polecający. W czasie obiadu w gronie
elity oficerskiej Wielkiej Armii Napoleon rzekł nagle: - Cóż myślicie, panowie, o świetnie
wymusztrowanych delfinach bojowych? Obecni zdębieli. Cesarz zaś kontynuował, patrząc ze
złośliwym uśmieszkiem na Davouta: - Byłby to wspaniały oddział kawalerii morskiej, nieprawdaż
Davout? Marszałek zagryzł wargi przy ogłuszającym wybuchu śmiechu kolegów. - Autor tego
projektu powinien być zamknięty w domu wariatów w Charenton! - krzyknął generał Faultrier. -
Tylko dlatego, że brak mu jednej klepki w głowie? - odparł Napoleon, po czym patrząc surowo na
marszałka dokończył: - Gdybym miał tam osadzać wszystkich, którzy podsuwają mi takie pomysły,
w Charenton zabrakłoby miejsca. Panu Ouatremere poradźcie, by mniej się zajmował moimi
sprawami, a więcej swoim zdrowiem! I taki był koniec pomysłu z delfinami bojowymi. Miejmy
nadzieję, że dzisiejsze projekty uczynienia z delfinów podwodnych kamikaze spotkają się z
identyczną reakcją.
Waldemar Łysiak
„ŻOŁNIERZ POLSKI”, 5 kwietnia 1970