K.I. Gałczyński
Notatki
z nieudanych rekolekcji paryskich
(fragment)
"Ziemia i niebo przemijają,
lecz słowo Moje nie przeminie";
kto to powiedział ? kto powiedział ?
Zapomniałem.
Zapomnieć snadniej. Przebacz Panie:
za duży wiatr na moją wełnę;
ach, odsuń swoją straszną pełnię;
powstrzymaj flukty w oceanie;
toć widzisz: jestem słaby, chory,
jeden z Sodomy i Gomory;
toć widzisz: trędowaty, chromy,
jeden z Gomory i Sodomy,
pełna "problemów", niepokoju,
z zegarkiem wielka kupa gnoju.
Nie mogę. Zrozum. Jestem mały
urzędnik w wielkim biurze świata,
a Ty byś chciał, żebym ja latał
i wiarą mą przenosił skały.
Nie mogę. Popatrz: to me dzieci,
śliczna kanapa i dywanik,
i lampa z abażurem świeci,
i gwiadka malowana na nim,
gwiazdka normalna, świeci ziemsko -
a Ty byś zaraz - betlejemską !
Posadę przecież mam w tej firmie
kłamstwa, żelaza i papieru.
Kiedy ja stracę, kto mnie przyjmie ?
Kto mi da jeść ? Serafin ? Cherub ?
A tu do wyższych pnę się grządek
w mej firmie "Trwoga & Żołądek"
Lecz wiem, że jednak on się stanie,
ten wielki wichr: na noc szatańską
odpowie nocą mediolańską
święty Augustyn w Mediolanie !
A kiedy minie Twoja burza,
czy przyjmiesz do Twych rajów tchórza ?
O nocy słodka, nocy letnia ...
Za oknem galilejska fletnia.
Kołysanka o kołysce
Na kołysce kogut złoty,
zadzierzysty i kaduczny,
krasnodzioby, krasnonogi,
napuszony i buńczuczny
Kogut.
A w kołysce są pieluszki,
małe rączki, miłe nóżki...
sny... koguty... berła... króle...
przepowiednie dobrej wróżki
Dziecko.
A na niebie aniołowie
z uciechy stają na głowie,
miesiąc jako delfin pływa...
Co za cuda! Co za dziwa!
Gwiazda.
List jeńca
Kochanie, moje kochanie,
dobranoc, już jesteś senna -
i widzę twój sen na ścianie,
i noc jest taka wiosenna!
Jedyna moja na świecie,
jakże wysławię twe imię?
Ty jesteś mi wodą w lecie
i rękawicami w zimie.
Tyś szczęście moje wiosenne,
zimowe, latowe, jesienne -
lecz powiedz mi na dobranoc,
wyszeptaj przez usta senne:
za cóż to taka zapłata,
ten raj przy Tobie tak błogi?...
Tyś jesteś światłem świata
i pieśnią mojej drogi.
O mojej poezji
Moja poezja to jest noc księżycowa,
wielkie uspokojenie;
kiedy poziomki słodkie są w
parowach
i słodsze cienie.
Moja poezja to są proste dziwy,
to kraj, gdzie w lecie
stary kot usnął pod lufcikiem
krzywym
na parapecie.
Romans
Księżyc w niebie jak bałałajka,
ech! za wstążkę by go tak
ściągnąć
i na serduszko
Byłaby piosnka bardzo
nieziemska
o zakochanych aż do szaleństwa,
nieludzko.
Jeszcze by można rzekę w oddali
i cień od dłoni, i woń konwalii
dziką;
ławkę przy murze, a mur przy
sadzie
i taką drogę, która prowadzi
donikąd.
Pieśni
Ile razem dróg przebytych?
Ile ścieżek przedeptanych?
Ile deszczów, ile śniegów
wiszących nad latarniami?
Ile listów, ile rozstań,
ciężkich godzin w miastach wielu?
I znów upór żeby powstać
i znów iść, i dojść do celu.
Ile w trudzie nieustannym
wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń?
Ile chlebów rozkrajanych?
Pocałunków? Schodów? Książek?
Ile lat nad strof tworzeniem?
Ile krzyku w poematy?
Ile chwil przy Bethovenie
?
Przy Corellim? Przy Scarlattim?
Twe oczy jak piękne świece,
a w sercu źródło promienia.
Więc ja chciałbym twoje serce
ocalić od zapomnienia.
Melodia
Wskazała na piersi palcem,
swoim palcem, królem w pierścieniu,
i prosiła, żeby wierszem, żeby walcem
umuzycznić ją, rzewnie znieśmiertelnić.
Więc dotknąłem klawiszów palcami
dla tych rzęs, dla tych ust, dla tej ręki;
pod oknami i za oknami
zadźwięczały tony piosenki.
I pół świata stało się moim,
kiedym takty strof doskonalił --
o tych palcach pachnących powojem,
o wieczornych rzęsach Natalii.
* * *
pokochałem ciebie w noc błękitną,
w noc grającą, w noc bezkresną.
Jak od lamp, od serc było widno,
gdyś westchnęła, kiedym westchnął.
pokochałem ciebie i boso,
i w koronie, i o świcie, i nocą.
jeśli tedy kiedyś mi powiesz:
Po coś, miły, tak bardzo pokochał?
Powiem: Spytaj się wiatru w dąbrowie,
czemu nagle upadnie z wysoka
i obleci całą dąbrowę,
szuka, szuka: gdzie jagody głogowe?
Prośba o wyspy szczęśliwe
A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,
wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty
rozwiej, zacałuj,
ty mnie ukołysz i uśpij, snem
muzykalnym zasyp, otumań,
we śnie na wyspach szczęśliwych nie
przebudź ze snu.
Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,
rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi
słyszeć zielonych,
dużo motyli mi pokaż, serca motyli
przybliż i przytul,
myśli spokojne ponad wodami pochyl
miłością.
Pyłem księżycowym
Pyłem księżycowym być na twoich
stopach,
wiatrem przy twej wstążce, mlekiem w
twoim kubku,
papierosem w ustach, ścieżką pośród
chabrów,
ławką gdzie spoczywasz, książką, którą
czytasz.
Przeszyć cię jak nitką, otoczyć jak
przestwór,
być porami roku dla twych drogich
oczu
i ogniem w kominku, i dachem co
chroni
przed deszczem.
***
Już kocham cię tyle lat
na przemian w mroku i w śpiewie,
może to już jest osiem lat,
a może dziewięć - nie wiem;
Splątało się, zmierzchło - gdzie ty, a gdzie
ja,
już nie wiem - i myślę w pół drogi,
że tyś jest rewolta i klęska, i mgła,
a ja to twe rzęsy i loki.
* * *
We śnie jesteś moja i pierwsza,
we śnie jestem pierwszy dla ciebie.
Rozmawiamy o kwiatach i wierszach,
psach na ziemi i ptakach na niebie.
We śnie w lasach są jasne polany
spokój złoty i niesłychany,
pocałunki zielone jak paproć.
Albo jesteś egipska królowa
jak miód słodka i mądra jak sowa,
a ja jestem przy tobie jak światło.
Dlaczego ogórek nie śpiewa
Pytanie to, w tytule
postawione tak śmiało,
choćby z największym bólem
rozwiązać by należało.
Jeśli ogórek nie śpiewa,
i to o żadnej porze,
to widać z woli nieba
prawdopodobnie nie może.
Lecz jeśli pragnie? Gorąco!
Jak dotąd nikt. Jak skowronek.
Jeżeli w słoju nocą
łzy przelewa zielone?
Mijają lata, zimy,
raz słoneczko, raz chmurka;
a my obojętnie przechodzimy
koło niejednego ogórka.
Gdybym miał jedenaście kapeluszy
Gdybym miał jedenaście kapeluszy,
pierwszy schowałbym w szafie,
żeby się nie kurzył.
Drugi nadałbym przez pocztę
w postaci paczki.
Trzeci byłby na drobnostki i drobiażdżki.
Czwartego używałbym wyłącznie
do sztuk magicznych et cetera.
Piąty zamiast klosza, do przykrywania sera.
Szósty kapelusz dla Jadwisi.
Siódmy bym powiesił. Niech wisi.
Ósmy przerobiłbym na nastrojowy abażurek.
W dziewiątym hodowałbym jeża
lub coś z zoologii w ogóle.
Co do dziesiątego, to jeszcze nie mam
pomysłu.
A jedenasty kapelusz
porwałby mi wiatr nad Wisłą.
Bo powiedziała o mnie jedna poetka z
Krakowa:
"To głowa nie do kapeluszy!
To taka posągowa głowa!"
Strasna zaba
wiersz dla sepleniących
Pewna pani na Marsałkowskiej
kupowała synkę z groskiem
w towazystwie swego męza, ponurego draba;
wychodzą ze sklepu,
pani w sloch, w ksyk i w lament: - Męzu, och,
och!
popats, popats, jaka strasna zaba!
Mąz był wyzsy uzędnik, psetarł mgłę w
okulaze
i mówi: - Zecywiście coś skace po trotuaze!
cy to zaba, cy tez nie,
w kazdym razie ja tym zainteresuję się;
zaraz zadzwonię do Cesława,
a Cesław niech zadzwoni do Symona -
nie wypada, zeby Warsawa
była na "takie coś" narazona.
Dzwonili, dzwonili i po tsech latach
wrescie schwytano zabę koło Nowego Świata;
a zeby sprawa zaby nie odesła w mglistość,
uządzono historycną urocystość;
ustawiono trybuny,
spędzono tłumy,"Stselców" i "Federastów"
słowem, całe miasto.
Potem na trybunę wesła Wysoka Figura
i kiedy odgzmiały wsystkie "hurra",
Wysoka Figura zece tak:
- Wspólnym wysiłkiem ządu i społeceństwa
pozbyliśmy się zabiego bezeceństwa
panowie, do góry głowy i syje!
A społeceństwo: - Zecywiście,
dobze, ze tę zabę złapaliście,
wsyscy pseto zawołajmy: "Niech zyje!"
Złudzenie popularności
Pewnego dnia
(a dzień był piękny jak skrzypce)
szedłem sobie spacerkiem
przez place i przez ulice.
W parkach grały kapele.
Rzecz się działa w niedzielę.
Lecz co mnie zastanowiło,
można powiedzieć, ogromnie,
to to, że wszyscy tak miło
się uśmiechali do mnie.
"Hm myślę hm... w rzeczy samej
cóż to jest? Popularność.
Popularność nad popularnościami
i wszystko popularność.
To pewnie ten mój poemat,
co go na sercu noszę.
O rozkosze! O nieba!
O nieba! O rozkosze!"
Dopiero pewien facet,
kiedym zapytał go się,
rzekł: "Wyszedł pan na spacer
z wielką plamą od atramentu na
nosie".
TATRZYK
Zielona Gęś"
ma zaszczyt przedstawić
Siedmiu braci śpiących
PIERWSZY BRAT:
(chrapie)
DRUGI BRAT:
(chrapie)
TRZECI BRAT:
(chrapie)
CZWARTY BRAT:
(chrapie)
PIĄTY BRAT:
(chrapie)
SZÓSTY BRAT.
(chrapie)
SIÓDMY BRAT:
(chrapie okropnie)
Straszna rozmowa Gżegżółki z duchem
Występują: Gżegżółka, Duch
Dekoracja: Sala Senatorska na Wawelu.
GŻEGŻÓŁKA:
Co słychać?
DUCH:
Nic.
GŻEGŻÓŁKA:
To w porządku.
Pogrzeb zbrodniarza wojennego
Występują:
Dyrektor pompy żałobnej,
Grabarze,
Publiczność
DYREKTOR POMPY ŻAŁOBNEJ:
Proszę państwa.
Za chwilę zostanie pochowany zbrodniarz wojenny nr 8.
Proszę o spokój.
PUBLICZNOŚĆ:
Brawo !
GRABARZE:
(spuszczają zwłoki)
PUBLICZNOŚĆ:
Bis!
GRABARZE:
(podnoszą zwłoki do góry i opuszczają z powrotem)
PUBLICZNOŚĆ:
Bis!!
GRABARZE:
(jw.)
PUBLICZNOŚĆ:
(całkowicie rozentuzjazmowana):
Bis!!!
GRABARZE:
(bisują bez przerwy)
PUBLICZNOŚĆ:
(zachwycona zlikwidowaniem problemu wojennego
żąda dalszych bisów)
On nie doczekał się
Występują: On i Ona
Akt I
ONA:
Kochasz?
ON:
Kocham.
ONA:
I zawsze będziesz kochał?
ON:
Zawsze.
ONA:A gdybym od ciebie odeszła?
ON :Co takiego?
(dostaje padaczki)
ONA:
Uspokój się, malutki. Tylko na chwilę. Do sklepiku. Po twoje ulubione
parówki.
ON:
Ach, to co innego. Weź trzy kilo. Nasza jest noc.
ONA:
Pa, kochanie. A będziesz tęsknił?
ON:
Tak jest, będę tęsknił, najdroższa. Umrę z tęsknoty. Wracaj więc
błyskawicznie. Nie męcz swojego skowronka.
Akt II
ON
(sam
):
Piekło oczekiwania! Huragan uczuć! Nie, dłużej nie mogę.
(dłużej nie może, dostaje zeza, obłędu, po czym z hukiem przewraca się na podłogę i
umiera z tęsknoty)
Akt III
ONA
(bez ruchu)
:
A!
(wypuszcza parówki z rąk i parówkami jak kwiatami obsypuje wyżej wspomnianego)
Przygoda Paderewskiego,
czyli Perfidia publiczności
PADEREWSKI:
(wstrząsając lwią grzywą, opuszcza po triumfalnym koncercie
dziewiętnastowieczną salę koncertową i usadawia się w dziewiętnastowiecznym
powozie, otoczonym ze wszystkich stron tłumami wielbicieli, którzy z niesłabnącym
dziewiętnastowiecznym zainteresowaniem wpatrują się w dziewiętnastowieczną
superczuprynę maestra)
WOŹNICA POWOZU
(do wielkiego pianisty)
:
Dokąd?
TŁUM WIELBICIELI:
Do fryzjera!!
Łańcuch szczęścia
GŻEGŻÓŁKA
(czyta)
:
"Łańcuch szczęścia - zaczął go pewien szkocki inżynier pan Antoni
Makbomba, wielki przyjaciel Polski; ten łańcuch szczęścia już obiegł naszą
kulę ziemską sześć razy; zaraz przepisz sześć razy i poślij dalej, dożyjesz
sędziwych lat w dobrobycie, a jak nie posłuchasz i nie przepiszesz, to zaraz
nastąpi koniec świata".
(blednie, przepisuje i przesyła prof. Bączyńskiemu)
PROF. BĄCZYŃSKI:
(dostaje epilepsji, przepisuje i przesyła Hermenegildzie
Kociubińskiej)
HERMENEGILDA KOCIUBIŃSKA:
(mdleje, przepisuje i przesyła Piekielnemu
Piotrusiowi)
PIEKIELNY PIOTRUŚ:
(płacze, przepisuje i przesyła Psu Fafikowi)
PIES FAFIK:
Koniec świata?
(wyje przeciągle, przepisuje i przesyła Osiołkowi Porfirionowi)
OSIOŁEK PORFIRION
(czyta, wybucha śmiechem):
Oto sposób, moi złoci,
W jaki się bawią idioci!
KONIEC ŚWIATA:
(nie następuje)
OSIOŁEK PORFIRION:
(wrzuca otrzymany plik papieru do kominka i na powstałym płomieniu przyrządza
sobie jajecznicę z 80 jajek ze szczypiorkiem i pieczarkami)
KURTYNA
Dymiący piecyk
występują:
Chór Polaków
Dymiący piecyk
Osiołek Porfirion
i dzwony
Chór Polaków
(basem, wierszem):
My tu od wieków stoimy,
a ten piecyk wciąż dymi.
Czy to w lecie, czy też w zimie,
piecyk dymi, dymi, dymi,
ach, geopolitycznymi
racjami jesteśmy wyni*
Dymiący piecyk:
O, biedny, biedny jam piecyk,
od wieków te same rzecy.
Od tej ściany do tej ściany
cały piec zaczarowany,
więc czy to w lecie, czy w zimie
dymem natrętnym dymię,
i nic się, ach, nic nie zmienia,
a ci Polacy modlą się i grają Szopena,
Och !
Chór Polaków:
Cudu ! Cudu !
"Jak jarmużu bedłki", (?)
tak cudu pragnie lud.
Osiołek Porfirion
(z narzędziami):
Nic nie rozumiem. Nie ponimaju. I do not understand.
(wynosi popiół, czyści rury, czyli wykonuje
kilka prostych czynności zduńskich)
Piecyk:
(przestaje dymić)
Chór Polaków:
(natychmiast z radości pogrąża się w pijaństwo
i dzwoni w dzwony)
Dzwony:
Bum-buum tedeum !
Chór Polaków:
(konkluzja)
Nasz piecyk cudem zreperowany,
lecz Osiołek Porfirion to gość podejrzany.
(biją Porfiriona)
Kurtyna.
* szczeni
Nieznani mieszkańcy naszych borów
Cudze chwalicie, swego nie znacie. Pawiem narodów byłaś
i papugą. Nasze społeczeństwo wie coś niecoś o
wielbłądach, tapirach i nosorożcach, ale znajomość u
naszego społeczeństwa fauny rodzimej jest tak nikła,
że aż wstyd i wszechświatowa kompromitacja i z tego
wstydu i zdenerwowania człowiek miesza uchem cukier w
herbacie.
Ignoranci drżyjcie ! Cytujemy Tołłoczkę:
Ciapciuś
Nikłe, prawie że niewidoczne stworzonko (żyjątko) z
gatunku ssaków obłych. Żywi się śmierdzącą padliną.
Rozmnaża w miarę sił.
Chłopcy i dziewczęta, nie straszcie ciapciusia swoimi
dzikimi rykami, gdy ten ostatni wygrzewa się na słońcu.
Pitwa
Rodzaj Rypały
Gulbrason
Ponury, trawożerny ssak bez dowcipu i puenty.
Oksztoń-grabarz
Inaczej szakal polski. Przebywa w mrokach. Odznacza
się niesłychana perfidią i hipokryzją. Jesienią ze
sfermentowanych liści gruszki wysysa alkohol i pod
zgubnym wpływem tego ostatniego niszcze drzewa i inne
meble w salonie przyrody.
Nie rozmnaża się zupełnie.
Gżegżółka
Rodzaj królika dzikiego, krwawookiego. Bez przerwy
podskakuje, co go naraża na obrażenia cielesne.
Rozmnaża się.
Pseudoświniofon krótkowłosy
Do tej chwili brak jakichkolwiek danych
Z przerażeniem do druku podał
Karakuliambro
Romans
Księżyc w niebie jak bałałajka,
ech! za wstążkę by go tak ściągnąć
i na serduszko-
byłaby piosnka bardzo nieziemska
o zakochanych aż do szaleństwa,
nieludzko.
Jeszcze by może rzekę w oddali
i cień od dłoni, i woń konwalii
dziką:
ławkę przy murze, a mur przy sadzie
i taką drogę która prowadzi
donikąd.
Satyra na bożą krówkę
Po cholerę toto żyje?
Trudno powiedzieć, czy ma szyję,
a bez szyi komu się przyda?
Pachnie toto jak dno beczki,
jakieś nóżki, jakieś kropeczki -
ohyda.
Człowiek zajęty niesłychanie,
a toto, proszę, lezie po ścianie
i rozprasza uwagę człowieka;
bo człowiek chciałby się skoncentrować,
a ot, bożą krówkę obserwować
musi, a czas ucieka.
A secundo, szanowne panie,
jakim prawem w zimie na ścianie ?!
Co innego latem, gdy kwitnie ogórek!
Bo latem to co innego:
każdy owad może ten tego
i w ogóle.
Więc upraszam entomologów,
czyli badaczy owadzich nogów,
by się na tę sprawę rzucili z szałem.
I właśnie dlatego w Szczecinie,
gdzie mi czas pracowicie płynie,
satyrę na bożą krówkę napisałem.
O wróbelku
Wróbelek jest mała ptaszyna,
wróbelek istotka niewielka,
on brzydką stonogę pochłania,
lecz nikt nie popiera wróbelka.
Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,
że wróbelek jest druh nasz szczery ?!
Kochajcie wróbelka dziewczęta,
kochajcie do jasnej cholery!
Rozmowa liryczna
- Powiedz mi, jak mnie kochasz.
- Powiem.
- Więc?
- Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie -
nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
I na końcu ulicy. I na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
W morzu. W górach. W kaloszach. I boso.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.
I wiosną, kiedy jaskółka przylata.
- A latem jak mnie kochasz?
- Jak treść lata.
- A jesienią, gdy chmurki i humorki?
- Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.
- A gdy zima posrebrzy ramy okien?
- Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
A za oknami śnieg. I wrony na śniegu.
Pochwalone niech będą ptaki
Pochwalone niech będą ptaki
i słońce, co im nóżki złoci,
pochwalona chwila odwagi
i zwątpienie w labiryntach samotności.
Pochwalone szpadel i pióro,
pochwalona sytość i głód,
i księżyc jak Szopen za chmurą,
i noc jak skrypt Jego nut.
Pochwalone także pyszne zdrowie,
i choroba, co uczy pokory,
i jednako mucha i człowiek,
i jednako sady i ugory.
Pochwalone myśli poranne
i kobieta, co jak błyskawica zachwyca,
i poeta Błok Aleksander,
i malarz Tycjan.
A także pochwalony komiczny zając
i jabłko, co się rumieni,
a nawet tacy jak ja, co składają
kiepskie wiersze na temat jesieni.
O, pochwalony każdy ból stokrotnie
i każdy cios, byle męski -
i te pelargonie na wysokim balkonie,
do których zawsze będziesz tęsknił.
Pochwalone: grzesznik i święty,
i serce ludzkie jak morze odkryte.
A nade wszystko okręty
Rzeczpospolitej.
Zaczarowana dorożka
I
Allegro
Zapytajcie Artura,
daję słowo: nie kłamię,
ale było jak ulał
sześć słów w tym telegramie:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ
Cóż według Ben Alego,
czarnomistrza Krakowa,
"to nie jest nic takiego
dorożkę zaczarować,
dosyć fiakrowi w oczy
błysnąć specjalną broszką
i jużeś zauroczył
dorożkarza z dorożką,
ale koń - nie". Więc dzwonię:
- Serwus, to pan Ben Ali ?
Czy to możliwe z koniem ?
- Nie, pana nabujali.
Zadrżałem. Druga w nocy
Pocztylion stał jak pika.
I urosły mi włosy
do samego świecznika:
ZACZAROWANA DOROŻKA?
ZACZAROWANY DOROŻKARZ?
ZACZAROWANY KOŃ?
Niedobrze. Serce. Głowa.
W dodatku przez firankę:
srebrne dachy Krakowa
jak "secundum Joannem",
niżej gwiazdy i liście
takie duże i małe.
A może rzeczywiście
zgodziłem, zapomniałem?
Może chciałem za miasto?
Człowiek pragnie podróży.
Dryndziarz czekał i zasnął,
sen mu wąsy wydłużył
i go zaczarowali
wiatr i noc, i Ben Ali?
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ
II
Allegro sostenuto
Z ulicy Wenecja do Sukiennic
prowadził mnie Artur i Ronard,
a to nie takie proste, gdy jest tyle kamienic
i gdy noc zielono-szalona,
bo trzeba, proszę państwa, przez cały nocny Kraków:
III
Allegretto
Nocne WYPYCHANIE PTAKÓW,
nocne KURSY STENOGRAFII,
nocny TEATR KRÓL SZLARAFII,
nocne GORSETY KOLUMBIA,
nocny TRAMWAJ, nocna TRUMNA,
nocny FRYZJER, nocny RZEŹNIK,
nocny chór męski CZEŚĆ PIEŚNI
nocne SERY, nocne MLEKO,
nocne TAŃCE WIECZYSTEGO
nocne DZIŚ PARÓWKI Z CHRZANEM,
nocne TOWARY MIESZANE,
nocna strzałka: PRZY KOŚCIELE!
nocny szyld: TYBERIUSZ TROTZ,
słowem, nocni przyjaciele,
wieczny wiatr i wieczna noc.
IV
Allegro ma non troppo
Przystanęliśmy pod domem "Pod Murzynami"
(eech, dużo bym dał za ten dom)
i nagle: patrzcie: tak jak było w telegramie:
przed samymi, uważacie Sukiennicami:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ.
Z Wieży Mariackiej światłem prószy.
A koń, wyobraźcie sobie, miał autentyczne uszy.
V
Allegro cantabille
Grzywa mu się i ogon bielą,
wiatr dmucha w grzywę i w biały welon.
Do ślubu w dryndzie jedzie dziewczyna,
a przy dziewczynie siedzi marynarz.
Marynarz łajdak zdradził dziewczynę,
myślał: Na morze sobie popłynę.
Lecz go wieloryb zjadł na głębinie.
Ona umarła potem z miłości,
z owej tęsknoty i samotności.
Ale że miłość to wielka siła,
miłość po śmierci ich połączyła.
Teraz dorożką zaczarowną
jedzie pan młody z tą młodą panną
za miasto, gdzie jest stara kaplica,
i tam, jak w ślicznej starej piosence,
wiąże im stułą stęsknione ręce
ksiądz, co podobny jest do księżyca.
Noc szumi. Grucha kochany z kochaną,
ale niestety, co rano
przez barokową bramę
pełną sznerklów i wzorów
wszystko znika na amen
in secula saeculorum:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ.
VI
Allegro furioso alla polacca
Ale w knajpie dorożkarskiej,
róg Kpiarskiej i Kominiarskiej,
idzie walc "Zalany Słoń";
ogórki w słojach się kiszą,
wąsy nad kuflami wiszą,
bo w tych kuflach miła woń.
I przemawia mistrz Onoszko:
- Póki dorożka dorożką
a koń koniem, dyszel dyszlem,
póki woda płynie w Wiśle,
jak tutaj wszyscy jesteście,
zawsze będzie w każdym mieście,
zawsze będzie choćby jedna,
choćby nie wiem jaka biedna:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ.
Szafirowa romanca
Szafirową nitkę wieczór plącze,
szafirowe cienie zwodzą nas,
szafirowy, szafirowy chłopcze,
Ze mnie kochasz, powiedz jeszcze raz.
Jeszcze raz w sekrecie
szukasz moich rąk,
jeszcze raz jak pierścień
drży księżyca krąg,
jeszcze raz namowy i rozmowy,
jeszcze raz mój chłopcze szafirowy-
jeszcze raz w jaśminy,
jeszcze raz pod wiatr,
jeszcze raz popłynie
pieśń bez słów przez świat,
jeszcze raz powróżysz z płatków róży
i powtórzysz wszystko jeszcze raz.
Jeśli kiedyś będziesz w wielkiej biedzie,
zagubiony w plątaninie lat,
do altany dawnej cię powiedzie,
zaprowadzi szafirowy ślad-
szafirowe ptaki
z szafirowych gniazd.
Szafirowe szlaki
szafirowych gwiazd
szafirowe noce i noc owa
od szafiru cała szafirowa,
szafirowe suknie, szafirowy cień
w szafirowym oknie szafirowy dzień.
Jeśli raz pokochasz w życiu szafir
pójdziesz w szafir jako jedna z gwiazd.
Matka Boska Stalagów
Była już prawie zima, lecz wiatr południowy dmuchał
i pachniał wstążkami dziewcząt. A był bliski drutom
bukowy las, a buki były podatne nutom.
Stamtąd wyszła do jeńca i powiedziała:
Posłuchaj.
Kładę ci dłonie na włosach,
by miłosierdzie z odwagą spleść w sercu twoim,
ażebyś- czuły i mocny wytrwał.
Ja jestem spokój twych nocy i walka dnia, i modlitwa,
i długi obłok złocisty Matka Boska Stalagów.
Znam wasze troski wszystkie i wszystko, co was zasmuca,
listy i noce samotne i dni beznadziejnie długie
ja troski wasze jak kwiatki splatam w szumiący bukiet
i składam na stopniach tronu mego Pana Jezusa.
Wtedy Pan Jezus powstaje, odkłada na chwilę berło,
i każdej trosce najmniejszej nadaje tak śpiewne imię,
że jedna staje się rubinem, szmaragdem inna lub perłą,
a ta najcięższa, najkrwawsza, wyrasta w drzewo olbrzymie.
Ja wiem, jak to wszystko boli, więc jestem do końca z wami
blaskiem nad waszą rozpaczą i śladem na śnieżnej bieli
a jeszcze palmą i wieńcem dla tych, co zęby zacięli
jak deszczem słodkim na kwiaty, spadam na włosy rękami.
Do widzenia. Już idę. Do uwięzionych kobiet.
Ześlę im sny szeleszczące o dzieciach w różowych sukienkach,
o mężach dobrych, o życiu, co dźwięczy jak piękna piosenka,
a tym, co od ran pomarli, jarzębiną zakwitnę na grobie.
Spotkanie z matką
Ona mi pierwsza pokazała księżyc
i pierwszy śnieg na świerkach,
i pierwszy deszcz.
Byłem wtedy mały jak muszelka,
a czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne.
Noc.
Dopala się nafta w lampce.
Lamentuje nad uchem komar.
Może to ty, matko, na niebie
jesteś tymi gwiazdami kilkoma?
Albo na jeziorze żaglem białym?
Albo falą w brzegi pochyłe?
Może twoje dłoie posypały
mój manuskrypt gwiaździstym pyłem?
A możeś jest popołudniowa godzina,
mazur pszczół w złotych sierpnia pokojach?
Wczoraj szpilkę znalazłem w trzcinach -
od włosów. Czy to nie twoja?
Mała muszelka przez ścieżkę przebiegła.
Drogę Mleczną nietoperz wymierzył.
I wiatr ucichł nagle. I zza węgła
z fajką srebrną w zębach wyszedł księżyc.
Rozświeciły się świeceniem wielkim
chmury, dziuple, żołędzie i sęki -
jakby cały świat był srebrnym świerkiem,
srebrnym bąkiem grającym piosenki.
*
Listki drżeć zaczynają,
ptaki w ton uderzają,
słońce wschodzi nad knieję,
serce jak śnieg topnieje.
Listkom rosnąć, opadać,
ptakom też wiecznie nie żyć,
słońcu wschodzić, zachodzić,
sercu gwiazdy i skrzypce.
*
Jak pudełko świeczek choinkowych,
nagle, w ręku gdzieś od dna kredensu,
myśli nagle tak wchodzą do głowy,
serce trącą i sercem zatrzęsą.
Świeczki takie kupowała mama.
One drzemią. W nich śpi piękny zamiar.
Tylko rozwiń je i tylko zapal,
a zobaczysz, co z tego wyniknie:
w świeczkach błyśnie drogirj twarzy owal.
Matka palce wzniesie. Wiatr ucichnie.
Matkę w ręce ucałuj i włosy,
potem śniegu po uliczkach rozsyp,
żeby błyskał się i żeby chrzęścił.
Potem wszystkie światła, co migocą,
do walizki zamknij. Otwórz nocą,
jeśli w drodze spotka cię nieszczęście.
*
Lato w lesie. Ciemność zielona w świerkach.
Szałwia. Zajęczy szczaw.
Niebo obłoki zdejmuje. Ptak zerka.
Trzmiele brzęczą wśród traw.
Motyle żółte i białe jak latające listy.
Cisza i światło.
A tam dalej i dalej, za tym pagórkiem piaszczystym,
też jest lato.
*
Niebo to jest małe miasteczko w niedzielę,
gwiazdy gapią się na ziemię z okien,
a wiadomo, że gwiazd jest wiele
i że wszystkie są niebieskookie.
A tam w rogu, w mieszkaniu z balkonem,
w jednym oknie, gdzie kwiat czerwony,
i to drugie z drugim kwiatem...
tam ty mieszkasz. I pogrzebaczem
fajerki przesuwasz. I płaczesz.
Bo tak długo czekasz na mnie z obiadem.
*
Idę do ciebie. W twoją zieleń.
I w twoje śniegi. I w twój wiatr.
W twój niezmierzony idę świat,
gdzie pory roku na twej dłoni
trojaka jak Ślązaczki tańczą
i kurz się wzbija, skrzypi wóz,
odyniec biegnie przez mokradła
i jeleń rośnie pośród światła,
co dzwoniąc, bębniąc, tarabaniąc,
zasypane gwiazdy strząsa z brzóz.
Jesień to skrzypce potłuczone,
bezradna myśł nad ćwiercią smyczka,
zima to plecy twoje białe,
lato - jak złota rękawiczka,
którą porzucił w sadzie Jan,
ten Kochanowski, co mu łyżką
wystarczy stuknąć, a już wszystko
tańcuje, niebo się otwiera,
niebo niebieskich pełne piór,
truchleje wilk, basuje bór
głosem Szekspira i Homera.
Ze srebrnych, księżycowych jezior
delfin wysuwa ucho, jesiotr
słuchaniem skraca sobie pobyt.
A z lasku truchcik sarnich kopyt.
Z rybackich ognisk bucha dym,
skwierczy na sadle płotka żółta -
to w wierszach Jana tak. I w nim
zakotwiczona moja nuta;
i wszystkie, wszystkie, wszystkie muzy,
i księżyc, mój ubogi kuzyn,
co na telegraficznych drutach
nocą nabija sobie guzy.
But zgubił. Choć jest cały światłem,
we łbie rozumu ani szczypty.
I nieskończonym sznurowadłem
wplątał się w moje manuskrypty.
Serwus, madonna
Niechaj tam inni księgi piszą. Nawet
niechaj im sława dźwięczy jak wieża studzwonna,
ja ksiąg pisać nie umiem, a nie dbam o sławę -
serwus, madonna.
Przecie nie dla mnie spokój ksiąg lśniących wysoko
i wiosna też nie dla mnie, słońce i ruń wonna,
tylko noc, noc deszczowa i wiat, i alkohol -
serwus, madonna.
Byli inni przede mną. Przyjdą inni po mnie,
albowiem życie wiekuiste, a śmierć płonna.
Wszystko jak sen wariata śniony nieprzytomnie -
serwus, madonna.
To ty jesteś, przybrana w złociste kaczeńce,
kwiaty mego dzieciństwa, ty cicha wonna -
że rosa brud obmyje z rąk, splatam ci wieńce -
serwus, madonna.
Nie gardź wiankiem poety, łotra i łobuza;
znają mnie redaktorzy, zna policja konna,
a tyś matka moja, kochanka i muza -
serwus, madonna.
Modlitwa
Przez wszystko do mnie przemawiałeś Panie!
Przez ciemność burzy, grom i przez świtanie;
Przez przyjacielską dłoń w zapasach z światem,
Pochwałą wreszcie ach! nie Twoim kwiatem...
I przez tę rozkosz, którą urąganie
Siódmego nieba tchnąć się zdaje latem
I przez najsłodszy z darów Twych na ziemi,
Przez czułe oko, gdy je łza ociemi;
Przez całą dobroć Twą, w tym jednym oku,
Jak całe niebo objaśnione w stoku!...
Przez całą Ludzkość z jej starymi gmachy,
Łukami, które o kolumnach trwają,
A zapomniane w proch włamując dachy,
Bujnymi z nowa liśćmi zakwitają.
Przez wszystko!...
Panie! ja nie miałem głosu
Do odpowiedzi godnej i milczałem;
Błogosławionym zazdrościłem stosu
I do Boleści jak do matki drżałem
I, jak z Bliźnięciem, zrosły wpół z Zapałem,
Na cztery strony świata mając ramię,
Gdy doskonałość Twą obejmowałem,
To jedno słowo wyjąknąwszy: "kłamię"
Do niemowlęctwa wracam...
Jestem znamię!...
Sam głosu nie mam Panie dałeś słowo,
Lecz wypowiedzieć któż ustami zdoła?
Przez Ciebie prochów stałem się Jehową,
Twojego w piersiach mam i czczę anioła
To rozwiąż jeszcze głos bo anioł woła.
Dziecko się rodzi
I
Głodne uszy toną w radościach,
jakich nie znał Bach ani jeden -
bo jest szum na superwysokościach,
Ale jeszcze wyżej: nad tym szumem,
nad tym niebem świecącym modro,
nad wieżami i kopułami,
twoich oczu najwyższa mądrość.
II
Czego tknę: lichtarza czy drzewa,
wszystko mówi: - Jak instrument gram.
Jest dźwięczniejsza nić "Boska komedia",
jest piękniejsza niż paryska Notre - Dame
ta noc jak morze muzyki,
ta noc o złotych ramionach,
ta noc pod oknami kliniki,
ta noc gdy rodziłą moja żona.
III
U sufitu tyle skrzypiec! Wielki Boże,
skąd skrzypce pod moją strzechę?
Nie śpię. I śpiewam. I jest mi tak dobrze,
Ciekawe: dziewczyna czy chłopiec?
powiedzcie, skrzypce czterostrunne!
Wstanę, pójdę. Z radości się utopię.
Bo przecież i tak nie umrę.
Księżyc z nieba jak wańka - wstańka,
a tu dzikie wino przez mur -
i pędzą chmury - i z cygańska
podzwania uprząż chmur;
Ech wy, chmury, zady bijące
ogniem w gwarliwości rzeczki -
chmury dzwoniące, chmury jak koncert,
dzwoneczki - dla córeczki.
V
Cytuję kolegę Rimbauda,
cytowanie to rzecz niezdrożna:
" J'ai tendu des guirlandes de fenetre
á fenętre;
des chaînes d'or de I'ętoile
á l'ętoile,
et je danse".
Lepiej nie mozna.
VI
O, dajcie mi te małe skrzypce,
może na skrzypcach wygram
wiatr i pochyłą ulicę,
i noc, co taka niezwykła.
Uwzględnijcie mizerne granie,
a nie bijcie, gdy wezmę źle
jaki ton na strunie baraniej,
Na moście stoję. Przez liście
światło na smyk się sypie.
Słuchajcie córka nuci
W czarodziejskim pudełku skrzypiec:
"baba" i "tata", i "mama",
i "bobo' - nagle krzyk -
o, skrzypko zwariowana!
o, zwariowany smyk!
VII
Wiatr podkręca wąsy dorożkarzom,
dorożkarze śmieją się przez sen,
a latarnie gazowe marzą,
o czym marzą? a czy ja wiem.
Na szyldzie przez wiatr pogiętym,
dzierżąc w mordzie jajko na twardo,
pochrapuje łeb świni, ścięty
toporami spiętymi kokardą;
a w bok od skośnego daszka,
niepotrzebna i nostalgiczna,
jedna jedyna gwiazdka,
sierotka astronomiczna.
VIII
Eech, muzyka, muzyka, muzyka,
spod smyka zielony kurz,
lecą gwiazdy zielone spod smyka,
damy karo, bukiet róż.
Ulica jak kwinta napięta,
z latarniami wzdłuż, cieniami wszerz -
i radości na firmamentach
spadająca w usta jak deszcz.
Dach śpiewa. Dom śpiewa. Kto wstaje
i na młynku do kawy gra.
A płomyk przed świętym Mikołajem
jak szczerozłota łza.
IX
Księżyc stanął przy drugim piętrze,
taki młody, taki zaczarowany!
i w srebrzystym powietrzu dźwięczy
przed twą szybą, w pobliżu twej głowy.
Wiem: w tej chwili twe loki kare
rozsypały się jak winogrona -
i ty również, patrząc na zegarek,
myślisz: chłopczyk czy dziewczynka wytęskniona?
Na obrączkę patrzysz: W niej są blaski
jak latarnie, co wiodą do celu.
I wspominasz wietrzny most warszawski
i mój czarny, komiczny kapelusz -
i te pocałunki, oczywiście -
i spacery, spacery do rana -
i znów piszę, jak w pierwszym liście:
"Chwała ci, dziewczyno ukochana!"
A tu burza kwiatów na parapecie
z czerwonych goździków strzela.
I pomyśleć, że to pierwszy kwiecień!
I pomyśleć, że to niedziela.
X
Słońce wschodzi, głaszcze powietrze.
Dziecko się rodzi. Szumi deszcz.
Kwiat otwiera oczy w ogrodzie.
Zorza wieże złotem okleja.
Ptak ptaka strofuje w gnieździe.
Gwiazda dzień dobry mówi gwieździe.
Dziecko się rodzi.
Dziecko się rodzi.
Nasze dziecko się rodzi.
Nadzieja.
Pomnik studenta
W mieście *** (prawda w oczy kole)
pomnik studenta stoi na cokole
ze spiżu pomnik i ze spiżu cokół
ze spiżu także allegorie wokół
Księgi, Pochodnie, Globusy i Sowy -
wszystko artysta w kształt zaklął spiżowy,
a potem zaklął potwornie. Punkt. Czyli
za pomnik widać mu nie dopłacili
Lecz mniejsza o to. My pomnik pokażmy:
Więc na cokole stoi młodzian straszny
pod względem garderoby. Odzian letko,
agrafka spina przewiewne paletko
a pod paletkiem, w miejscach dolno - tylnych
nie rozwiązany ma problem tekstylny
lecz się uśmiecha i ręce go swędzą,
jakby za chwilę miał dostać stypendium.
A napis taki na pomniku świeci:
TEN POMNIK NARÓD WZNIÓSŁ DLA SWOICH DZIECI
DROGICH STUDENTÓW, KTORZY Z RÓŻNYCH WZGLĘDÓW
NIE UKOŃCZYLI STUDIÓW. I ja się tu
wcale nie dziwie.
Bo żywy student , to jest kłopot dziki.
My, Polacy, my lubim pomniki...