TAJEMNICA ANTÓW
Słowianie pojawili się na scenie historycznej Europy najpóźniej ze wszystkich ludów
indoeuropejskich
, a problem ich etnogenezy, którym tutaj niestety bliżej zajmować się nie
możemy, jest ciągłe przedmiotem sporów w nauce. Dopiero w VI wieku naszej ery,
kilkadziesiąt łat po upadku Cesarstwa Rzymskiego na Zachodzie, po raz pierwszy w źródłach
historycznych odnajdujemy nazwę “Słowianie". Za chwilę poznamy te właśnie wzmianki.
Uczeni od dawna nie mogą pogodzić się z brakiem Słowian u wcześniejszych pisarzy rzymskich
i greckich, z mniejszym więc lub większym prawdopodobieństwem próbują identyfikować ze
Słowianami różne nazwy etniczne plemion, pojawiające się w czasach starożytnych (Neurowie,
może i Budynowie u Herodota w V wieku p.n.e., Wenetowie/Wenedowie, Lugiowie, Stawanowie
itd. u autorów I—III wieku n.e.).
Największy stopień prawdopodobieństwa posiada stale żywa w nauce (zwłaszcza,
choć nie tylko, w krajach słowiańskich) teza o słowiańskości Wenetów. Rozpatrzymy ten problem
łącznie z kwestią postawioną w tytule niniejszego rozdziału: kim był lud Antów, pojawiający
się w źródłach VI i początku VII wieku.
Wenetowie — Sklawinowie — Antowie
Niemal dokładnie w połowie VI wieku drugorzędny pisarz gockiego lub alańskiego
pochodzenia Jordanes, w swym traktacie Getica (O pochodzeniu i czynach Getów/Gotów),
opisując — zgodnie z kanonami historiografii antycznej — wschodnią część Europy, którą,
jeszcze w ślad za Herodotem, określił pojęciem “Scytii", napisał:
“Wewnątrz nich jest Dacja, na kształt diademu uwieńczona stromymi Alpami
[Jordanes ma na myśli Karpaty — J. S.], a wzdłuż ich lewego stoku, który skłania się
ku zachodowi, rozsiadł się, poczynając od źródeł rzeki W i s k l a, na niezmierzonych
obszarach liczny naród Wenedów. A choć ich imiona zmienne są teraz, stosownie do
rozmaitych szczepów, to przecież głównie nazywa się ich Sklawenami i Antami".
Z tej relacji wynikałoby, że Wenedowie/Wenetowie (ta pierwsza forma występowała w
ustach ludów germańskich) byli pojęciem nadrzędnym i że dzielili się na dwa odłamy:
Sklawinów i Antów.
Jordanes na szczęście określa siedziby Sklawinów i Antów. Siedziby Sklawinów, co
prawda, na podstawie tych danych trudno dokładnie zlokalizować:
“[...] od miasta Nowietunum i jeziora zwanego Mursiańskim aż do Danastru, a na
północ aż do Wiskli [...]", gdyż nie wiadomo, gdzie należy szukać na mapie owego
Nowietunum i Jeziora Mursiańskiego. Jasno jednak wynika z nich, że wschodnią granicą
Sklawinów była rzeka Danaster, czyli Dniestr.
,,Antowie zaś, którzy są z nich najdzielniejsi, rozciągają się od Danastru w tym
miejscu, gdzie wygina się Pontus [Morze Czarne — J. S.] aż do Danapru [Dniepru — J. S.]
f
które to obie rzeki odległe są od siebie o wiele dni drogi".
Antowie zatem, pokrewni Sklawinom ich wschodni sąsiedzi, zajmowali siedziby na
północ od Morza Czarnego, pomiędzy rzekami Dniestrem a Dnieprem. Północne granice
Antów nie zostały określone; Sklawinowie mieli sięgać — jak to nieprecyzyjnie stwierdził
Jordanes — aż do Wisły.
W innym zupełnie miejscu Getiki Jordanes, opisując podboje króla ostrogockiego
1
Indoeuropejczycy to pojęcie z dziedziny językoznawstwa. Obejmuje ludy mówiące językami
spokrewnionymi ze sobą, określonymi ogólnie, dla zaznaczenia ich geograficznego zasięgu, terminem języki
indoeuropejskie. Obecnie w Europie, poza językami fińskim i węgierskim oraz językiem Pirenejskich Basków,
mówi się wyłącznie językami indoeuropejskimi. Kolebka języków i ludów indoeuropejskich znajdowała się
jednak, jak się wydaje, na pograniczu Europy i Azji, bądź jeszcze dalej na wschodzie.
1
Hermanaryka, przypadające w przybliżeniu na lata 350—370, wspomni także o jego
zwycięskiej wyprawie przeciw Wenetom, “którzy, choć kiepscy do oręża, lecz znaczni swą
liczebnością, próbowali zrazu stawić opór". Jordanes pamiętał, że o Wenetach pisał już na
początku swego dziełka. Tym razem jednak nieco inaczej potraktował zakres trzech pojęć
etnicznych: Wenetowie, Sklawinowie, Antowie:
“Oni bowiem [...] pochodząc z jednej krwi, trzy obecnie przybrali imiona, tj.
Wenetowie, Antowie oraz Sklawinowie",
dodając od siebie:
“ci, chociaż teraz za sprawą grzechów naszych wszędzie się srożą, wówczas jednak
wszyscy słuchali rozkazów Hermanaryka".
Wielu uczonych odczytywało powyższe dane Jordanesa w tym sensie, jakoby
Wenetowie, Sklawinowie i Antowie byli trzema odłamami jednego ludu — Słowian.
Wenetowie byliby odpowiednikiem Słowian zachodnich, Sklawinowie — południowych,
Antowie zaś — wschodnich. Co prawda, trudno w VI wieku mówić o zaistnieniu już
wśród Słowian tak wyraźnych podziałów dialektycznych, jakie później będą znamionować
trzy wielkie odłamy Słowiańszczyzny, niemniej trójdzielny podział ówczesnej
Słowiańszczyzny czytelny jest zupełnie nieźle także w materiale archeologicznym.
Archeolodzy bowiem wyodrębnili na obszarach zajętych przez ludy słowiańskie w trzeciej
ćwierci I tysiąclecia naszej ery trzy “prowincje" kulturowe, różniące się pomiędzy sobą pod
wieloma względami. Pierwszą z nich jest “prowincja" zabytków z ceramiką tzw. typu
praskiego, z osadami z domostwami półziemiankowymi oraz z ciałopalnym obrządkiem
pogrzebowym z urnami (popielnicami) właśnie praskiego typu. Z trzech grup kulturowych
przypisywanych Słowianom była ona najrozleglejsza: sięgała na zachodzie do górnej i
środkowej Łaby, na wschodzie do środkowego Dniepru, na południu zaś do środkowego i
dolnego Dunaju. Zdaniem niektórych uczonych, areał występowania zabytków tej grupy
odpowiadałby Sklawinom Jordanesa i późniejszych autorów.
Druga “prowincja" kulturowa ówczesnej Słowiańszczyzny, odpowiadająca Antom
Jordanesa, to zabytki typu Pieńkowka (nazwa od miejscowości nad Dnieprem). Będzie o nich
jeszcze mowa w tym rozdziale. Trzecia wreszcie i ostatnia “prowincja", na którą składają się
zabytki odznaczające się specyficznymi formami ceramiki i budownictwa mieszkalnego,
obejmowała północno-zachodnią część ówczesnego świata słowiańskiego, w przybliżeniu
pomiędzy dolną Wisłą a dolną Łabą. Byłby to archeologiczny odpowiednik Wenetów
Jordanesa.
Ta interesująca konstrukcja badawcza nie przez wszystkich uczonych została
wszakże przyjęta. Część uczonych stoi bowiem na stanowisku, że z danych Jordanesa należy
wyczytać jedynie dwupodział Słowiańszczyzny na Słowian zachodnich (Sklawinów) i
wschodnich (Antów). Wenetowie nie byliby zatem odrębną gałęzią świata słowiańskiego,
lecz albo — zgodnie z brzmieniem pierwszej z przytoczonych wiadomości Jordanesa —
pojęciem nadrzędnym, obejmującym zarówno Sklawinów, jak i Antów, albo — pojęciem
"antykwarycznym", zaczerpniętym przez Jordanesa (bądź przez autora, którego dzieło
Jordanes w Getice streszczał — pisarza z początku VI wieku Kasjodora) z pokładów
uczoności antycznej, nie mającym w VI wieku żadnego realnego odpowiednika.
“Problemu weneckiego" nie jesteśmy w stanie w ramach niniejszego szkicu nie tylko
rozwiązać, lecz nawet wyczerpująco zreferować. Ludy o nazwie Wenetów występują w
starożytności w różnych miejscach Europy: od Atlantyku do Azji Mniejszej, od Inflant po
wybrzeże Morza Adriatyckiego. Pewne dane wskazują na to, że cała nomenklatura
wenecka stanowi pozostałość po jakimś prastarym ludzie, który rozprzestrzeniał się po
niemal całej Europie, ustępując z czasem miejsca innym. Nas interesują tylko Wenetowie
nadbałtyccy. Informacje o nich zawdzięczamy autorom rzymskim: Pliniuszowi Starszemu,
Tacytowi oraz Grekowi z Aleksandrii — Klaudiuszowi Ptolemeuszowi. Są to więc pierwsze
2
dwa lub trzy wieki naszej ery. Z danych wymienionych autorów wyłania się taki mniej
więcej obraz: Wenetowie byli znacznym ludem żyjącym na wschód od Wisły, mimo
zrozumiałego — w opinii autorów antycznych — prymitywizmu stosunków społecznych
prowadzili osiadły tryb życia, czym przypominali ludy germańskie, a różnili się od
koczowniczych Sarmatów.
Wbrew podnoszonym nieraz w nauce wątpliwościom, Wenetowie Pliniusza, Tacyta i
Ptolemeusza oznaczali najprawdopodobniej Prasłowian. Nie jest więc prawdą, że Słowianie
byli “wielkim nieobecnym" starożytności. Ukrywali się pod obcą, prastarą, “wenecką" (to
znaczy wywodzącą się od dawnych indoeuropejskich Wenetów) nazwą. Także w czasach
późniejszych nazwa Wenetów, nigdy — jak się wydaje — nie używana przez samych Słowian,
oznaczała Słowian w ustach ich germańskich sąsiadów (Wenden). Nie wydaje się, by dane
Jordanesa o Wenetach były tylko reminiscencją antyczną, świadectwem oczytania Jordanesa
(czy raczej: Casjodora) w pismach autorów antycznych. Nazwa Wenetów, po raz pierwszy
przez Jordanesa w sposób zupełnie niewątpliwy skojarzona ze Słowianami, była nazwą żywą,
oznaczała Słowian “oglądanych" od strony zachodniej, za pośrednictwem ludów germańskich.
Nie wydaje się także, by dał się utrzymać pogląd o trójpodziale Słowiańszczyzny na
Wenetów, Sklawinów i Antów w wieku VI. Opowiadamy się po stronie tych uczonych,
którzy dostrzegają wówczas jedynie Sklawinów (Słowianie zachodni) i Antów (Słowianie
wschodni). Słowiańszczyzna południowa rozpoczęła się dopiero wówczas kształtować; w jej
składzie znajdą się zarówno elementy sklawińskie, jak i antyjskie.
Pozostawiając na uboczu wszelkie inne problemy wczesnej historii Słowian,
kierujemy teraz wzrok ku Antom.
Słowianie czy Irańczycy?
Wbrew, wydawałoby się, oczywistemu świadectwu Jordanesa oraz danym innych
autorów bizantyjskich (niektóre z nich przytoczymy wkrótce), nie ma w nauce powszechnej
zgody także odnośnie do ludu Antów.
Nazwa nie jest słowiańska — Słowianie nigdy jej nie używali. Sytuacja w tym zakresie
wygląda więc podobnie jak w przypadku Wenetów. Z trzech nazw Jordanesowych jedynie
nazwa Sklawinowie/Sklawenowie, stanowiąca zlatynizowaną formę nazwy Słowianie, jest
nazwą rodzimą, używaną powszechnie przez samych Słowian (choćbyśmy obecnie nie
potrafili z absolutną pewnością wyjaśnić jej pierwotnego znaczenia). Obie wszakże nazwy —
Wenetowie i Sklawinowie — wyróżniały się stabilnością i długotrwałością: Wenetowie w
starożytności i (zwłaszcza wcześniejszym) średniowieczu, Sklawinowie/Słowianie w
średniowieczu i aż do współczesności. Natomiast nazwa Antowie była efemerydą: pojawiła
się niemal dokładnie około połowy VI wieku i wielokrotnie odtąd występowała w
piśmiennictwie bizantyjskim (tzn. — pomijając dzieło Jordanesa — zasadniczo jedynie w
pismach i traktatach napisanych po grecku). Po raz ostatni zanotowano ją pod rokiem 602 i
od tej chwili zniknęła z kart historii, pojawiając się Co najwyżej w traktatach “erudytów", już nie
jako oznaczenie aktualne, lecz jako balast wiedzy minionej. Oznacza to, że jedynie przez pól
wieku pojęcie Antów było pojęciem żywym, nazwa odpowiadała jakiejś konkretnej
rzeczywistości etnicznej.
Rozpatrzmy ważniejsze informacje o Antach płynące ze źródeł pisanych.
Chronologicznie pierwszą byłaby informacja zawarta w Getice Jordanesa. Pamiętamy, że
autor ten uważał Antów za najdzielniejszych spośród swej “trójki". Opisując dzieje Ostrogotów
nad Morzeni Czarnym po śmierci znanego nam już króla Hermanaryka, wspomniał króla
Winitara (Vinitarius), usiłującego wyzwolić się spod panowania Hunów. Winitar ów (imię to
znaczy tyle co: pogromca, zabójca Wenetów, czyli Słowian), “pragnąc okazać swe męstwo",
wyruszył zbrojnie na lud Antów i po klęsce poniesionej w pierwszym starciu zwyciężył ich, a
władcę (“króla") ich imieniem Boz wraz z synami i 70 naczelnikami “przybił na krzyż dla
3
postrachu, aby ciała wiszących podwajały trwogę podbitych". Samowoli władcy gockiego nie
ścierpiał jego zwierzchnik, król Hunów. W wyniku karnej ekspedycji Hunów przeciw
Ostrogotom, Winitar poległ w bitwie, a jego lud pozostał nadal pod panowaniem huńskim.
Znany i często dyskutowany w nauce epizod z władcą Antów Bozem i jego 70
naczelnikami, tak okrutnie zamordowanymi przez germańskich Gotów, wyłamuje się z szeregu
wiadomości o Antach tym, że dotyczy czasów znacznie wcześniejszych niż połowa VI wieku;
panowanie Winitara przypadałoby bowiem na czasy nie późniejsze niż pierwsza połowa V wieku.
Czy jednak Antowie Boża byli tym samym ludem, jaki w czasach Jordanesa mieszkał pomiędzy
dolnym Dniestrem a dolnym Dnieprem? Zdaniem niektórych uczonych należy na to pytanie
odpowiedzieć przecząco: Antowie króla Boża byliby w ich ujęciu jakimś ludem sarmackim
(irańskim), mieszkającym na północnym pogórzu Kaukazu.
Istotnie, tam właśnie, na Kaukazie, wymienili lud Antów (Anthi, Anthiacae), dwaj
autorzy rzymscy z I wieku: Pomponiusz Mela i Pliniusz Starszy. Nie ulega wątpliwości, że w I
wieku w tej okolicy nie mogło być ludów słowiańskich. Owi “starożytni" Antowie — zapewne
lud mało znaczny i niewielki, skoro poza tym nic o nim nie wiadomo — byli niewątpliwie
ludem irańskojęzycznym, prawdopodobnie z sarmackiej grupy ludów irańskich. Wniosek ten
pozornie nabiera cech pewności, gdy uwzględnimy fakt, że nazwa Antowie (łac. Antes, grec,
Antai) jest irańskiego (sarmackiego) pochodzenia i oznacza “mieszkańców pogranicza".
Wszystko to jednak nie wystarcza, by uznać sarmacki charakter Antów Jordanesa i
innych autorów VI wieku. Podobnie jak od strony zachodniej Słowianie nazywani byli obcą
nazwą Wenetów, od strony południowo-wschodniej mogła do nich przylgnąć obca, irańska nazwa
Antów. Prawdopodobnie Słowianie nawarstwili się nad Morzem Czarnym na miejscową ludność
sarmacką i nazwa jednego z odłamów tej ludności, Antów, została przez sąsiadów (w tym —
przez mieszkańców Cesarstwa Bizantyjskiego) przeniesiona na ten odłam Słowian.
Na Zachodzie, w kręgu kultury łacińskiej, nazwa Antów nie była znana, co nie dziwi
ze względu na brak bezpośredniego kontaktu z tą odległą wschodnią gałęzią Słowiańszczyzny.
Co innego na Wschodzie. O Antach donoszą nam: przede wszystkim współczesny Jordanesowi
pisarz i historyk wojen cesarza Justyniana Wielkiego — Prokopiusz z Cezarei, jego kontynuator —
Agatiasz, z kolei kontynuator Agatiasza — Menander (którego dzieło zachowało się niestety
jedynie we fragmentach), anonimowy autor traktatu Taktyka zwany Pseudo-Maurycym, Teofylakt
Simokattes, Teofanes zwany Wyznawcą oraz autor piszący po syryjska Jan z Efezu. Najwięcej
wiadomości dostarczonych przez wymienionych autorów dotyczy rzecz jasna wydarzeń
militarnych: wojen Bizancjum z atakującymi granice Cesarstwa Słowianami, wśród których
niekiedy umiano wyodrębnić Antów. W dziełach Prokopiusza z Cezarei oraz w Taktyce Pseudo-
Maurycego znalazły się jednak bardzo ważne, unikalne niekiedy informacje dotyczące życia
społecznego i kultury samych Antów.
Przede wszystkim nie może ulegać wątpliwości bliskie pokrewieństwo Antów i
Sklawinów, co jest najważniejszym argumentem i dowodem słowiańskości Antów. “Albowiem te
plemiona, Sklawinowie i Antowie — pisze Prokopiusz z Cezarei — nie podlegają władzy jednego
człowieka [...]". “A także co się tyczy innych szczegółów — te same mają, krótko mówiąc,
urządzenia i obyczaje jedni i drudzy ci północni barbarzyńcy". “Obydwa plemiona mówią
jednym językiem niesłychanie barbarzyńskim. A nawet i zewnętrznym wyglądem nie
różnią się między sobą [...]". “Także i imię mieli z dawien dawna jedno Sklawinowie i
Antowie; jednych i drugich [i tu — zdaje się — fantazja poniosła skrupulatnego zwykle
Prokopiusza — J.S.] zwano bowiem dawniej Sporami, sądzę że dlatego, ponieważ
rozproszeni [po grecku: sporaden — J.S.], z dala od siebie zamieszkują swój kraj".
Pseudo-Maurycy w swym podręczniku sztuki wojennej Taktyka zamieścił cały
rozdział zatytułowany “Jak należy wojować ze Sklawami, Antami i innymi podobnymi
szczepami", rozpoczynając go następującym stwierdzeniem: “Plemiona Sklawów i Antów
podobny mają sposób życia oraz postępowania i nawykłe do wolności nie pozwalają się w
4
żaden sposób ujarzmić ani opanować, a szczególnie na własnej ziemi".
Pokrewieństwo języka i obyczaju nie zawsze stanowiło wystarczającą rękojmię
jedności działania. Niekiedy dowiadujemy się o niesnaskach pomiędzy Sklawinami a
Antami. Opowiemy — za Prokopiuszem z Cezarei — jedną historię z dziejów konfliktów
sklawińsko-antyjsko-bizantyjskich.
W walce ze Sklawinami poległ wybitny wódz bizantyjski Chilbudiusz. “W jakiś czas
później Antowie i Sklawinowie, pokłóciwszy się między sobą, rozpoczęli wojnę, w której
Antowie ponieśli klęskę". Do niewoli sklawińskiej dostał się między innymi chłopiec
antyjski noszący to samo imię co wspomniany wódz rzymski Chilbudiusz. Ponieważ, jak
skądinąd wiemy, niewola u Słowian miała inny charakter niż u Greków i Rzymian, młody
Antyjczyk po pewnym czasie wyrósł na dobrego wojownika i mieszkał nadal wśród
Sklawinów, nie odzyskawszy jednak pełnej wolności.
Tymczasem stosunki pomiędzy Sklawinami i Antami się poprawiły, w efekcie czego
pomiędzy zwaśnionymi ludami nastał pokój. Antowie napadli na Trację i wielu Rzymian
uprowadzili do niewoli. Któryś z owych Rzymian (Prokopiusz pisze wyraźnie, że był to
człek bardzo niegodziwy), nie wiadomo skąd, dowiedział się o żyjącym wśród Sklawinów
Chilbudiuszu i przedstawił sprawę swemu panu — Antowi — w ten sposób, jak gdyby
Chilbudiusz był właśnie owym wodzem rzymskim, o którym wszyscy myśleli, że poległ w
bitwie. Nawet sami Sklawinowie nie wiedzą, kim jest naprawdę Chilbudiusz, dlatego —
radził chytry Rzymianin — warto by wykupić Chilbudiusza, odprowadzić na terytorium
rzymskie i w ten sposób zyskać łaskę cesarza.
Tak się też stało. Wykupiony ze sklawińskiej niewoli Chilbudiusz nie potwierdził
wszakże rewelacji Rzymianina, tylko opowiedział swoją historię zgodnie z prawdą. Ant,
który zapłacił prawdopodobnie za niego sporo pieniędzy, słusznie poczuł się oszukany.
Inicjator całej intrygi, ów Rzymianin, który miał nadzieje przy okazji odprowadzania
rzekomego Chilbudiusza na terytorium rzymskie sam odzyskać wolność, usiłował wmówić
swemu antyjskiemu panu, że Chilbudiusz jedynie ze strachu przed barbarzyńcami nie chce
wyznać prawdy.
Sprawa stała się głośna wśród Antów, “zebrali się niemal wszyscy Antowie i domagali
się, aby sprawa stała się publiczną, obiecując sobie z tego na przyszłość wielkie korzyści, że
dostali w swe ręce wodza rzymskiego Chilbudiusza". W tym miejscu Prokopiusz z Cezarei
na chwilę zawiesza opowiadanie o losach Chilbudiusza i daje niezwykle cenny wtręt o
ustroju społecznym i wierzeniach oraz kulturze materialnej Sklawinów i Antów. Powrócimy
do tych informacji za chwilę.
Wiec plemienny Antów, jak pisze Prokopiusz, usiłował zmusić Chilbudiusza do
przyznania się, że jest on owym rzekomo poległym wodzem rzymskim. Cesarz Justynian I
próbował nakłonić Antów do osiedlenia się w pobliżu dolnego Dunaju w charakterze
sprzymierzeńców, z zadaniem obrony przed “Hunami" czyli Awarami. “Barbarzyńcy" przystali na
propozycję, zażądali jednak, by cesarz zamianował Chilbudiusza (o którym uparcie
twierdzili, że jest wodzem rzymskim) namiestnikiem. Rzekomy Chilbudiusz sam już podobno
wreszcie zaczął głosić, że istotnie jest owym Chilbudiuszem. Kres mistyfikacji położył dopiero
wybitny wódz rzymski Narses, który uwięził pretendenta i zabrał do Konstantynopola. Nie
wiemy, co się z nim potem stało.
Epizod to może niezbyt ważny, ale rzuca znamienne światło zarówno na
skomplikowane stosunki na pograniczu bizantyjskim w połowie VI wieku, jak również na
wewnętrzne stosunki wśród plemion słowiańskich.
Prokopiusz z Cezarei akcentuje demokrację panującą u Sklawinów i Antów.
“Albowiem te plemiona [...] nie podlegają władzy jednego człowieka, lecz od dawna żyją w
ludowładztwie i dlatego zawsze wszystkie pomyślne i niepomyślne sprawy załatwiane bywają
na ogólnym zgromadzeniu". Dodajmy, że słowa te — zdaniem niektórych uczonych — nakazują
5
wątpić w słowiańskość Antów króla Boża sprzed stu kilkudziesięciu lat, gdyż tam władczy
charakter Boża nie ulega wątpliwości.
A oto jak wykształcony Grek interpretował religię pogańskich Słowian:
“Uważają [...], że jeden tylko Bóg, twórca błyskawicy, jest panem całego świata i
składają mu w ofierze woły i wszystkie inne zwierzęta ofiarne. O przeznaczeniu nic nie wiedzą,
ani nie przyznają mu żadnej roli w życiu ludzkim, lecz kiedy śmierć im zajrzy w oczy, czy to
w chorobie, czy na wojnie, ślubują wówczas, że jeśli jej unikną, złożą bogu natychmiast
ofiarę w zamian za ocalone życie, a uniknąwszy składają ją, jak przyobiecali i są przekonani, że
kupili sobie ocalenie za tę właśnie ofiarę. Oddają ponadto także cześć rzekom, nimfom i innym
jakimś duchom, i składają im wszystkie ofiary, a w czasie tych ofiar czynią wróżby".
Tylko dla oszczędności miejsca pominiemy tu obszerne wywody Pseudo-Maurycego o
sposobach wojowania Sklawinów i Antów oraz o tym, jak należy wojować z nimi. W sumie
obraz społeczeństwa sklawińskiego i antyjskiego, choć daleki od pełni i miejscami jak gdyby
skażony rozmaitymi wpływami dawniejszej literatury opisującej ludy barbarzyńskie,
przedłożony nam przez historyków wczesnobizantyjskich, zwłaszcza Prokopiusza z Cezarei i
Pseudo-Maurycego, jest wymowny i na ogół zasługuje na wiarę.
Dlaczego jednak po roku 602 głucho w źródłach o Antach? Co się stało z silnym, jak z
rozmaitych bezpośrednich i pośrednich danych wynika, i walecznym ludem? Jaką rolę odegrali
Antowie w historii tej części Europy? Jakie miejsce należy przypisać “epizodowi antyjskiemu"
w procesie tworzenia się Słowiańszczyzny wschodniej i Rusi?
“Starożytności Antów"
Do przeszłości należą modne niegdyś w nauce radzieckiej poglądy identyfikujące Antów z
całością plemion wschodniosłowiańskich, a nawet dopatrujące się w informacjach autorów z VI
wieku potwierdzenia istnienia olbrzymiego “imperium antyjskiego", jakoby pierwszego państwa
wschodniosłowiańskiego o wyraźnie zarysowanej, rozwiniętej strukturze klasowej. Owo imperium
antyjskie miałoby być w tym ujęciu niemal bezpośrednim poprzednikiem Rusi Kijowskiej.
Historyczna rola Antów była bez wątpienia znacznie skromniejsza. Imię ich, jak wiemy,
rychło zaginęło, podobnie jak pamięć po nich w późniejszej miejscowej tradycji ruskiej. Nie
znaczy to, by należało Antów w ogóle wykreślać z “pradziejów" Rusi i Słowiańszczyzny
wschodniej.
Ze względu na zupełny niemal brak wiarygodnych źródeł pisanych o wczesnych dziejach
tej części Europy, baczną uwagę trzeba poświęcić rezultatom badań archeologicznych, imponująco
rozwijających się w Związku Radzieckim.
Od wieku II lub III do połowy IV wieku, lub ewentualnie — reliktowo — jeszcze w głąb
wieku V, w pasie leśnostepowym Ukrainy, wkraczając na południe w głąb pasa stepowego, aż po
wybrzeża Morza Czarnego, rozwijała się imponująca i bardzo jednolita (co nie oznacza, że nie
występowały lokalne warianty) kultura archeologiczna, nazywana w nauce — od nazwy jednego z
wybitnych stanowisk badawczych — kulturą czerniachowską. Oto jak polski uczony Wojciech
Szymański charakteryzuje tę kulturę:
“Epizod czerniachowski stanowił dla tych ziem niewątpliwy okres optimum
demograficznego i zaawansowanego rozwoju gospodarczo-kulturowego. Niejednokrotnie gęsto
obok siebie skupione, rozległe, sięgające kilku hektarów powierzchni osiedla wykazują zwykle
ślady długotrwałego użytkowania. Podstawowe gałęzie gospodarki ich mieszkańców stanowiły:
sprzężajne rolnictwo oraz hodowla — zwłaszcza bydła dużego, wystarczająco efektywne, aby
zabezpieczyć byt znacznej liczbie skoncentrowanej ludności [...]. Wysoki poziom osiągnęły
rękodzieła, pośród nich — poza obróbką żelaza, metali kolorowych, wyspecjalizowanym
garncarstwem — również zalążki produkcji szklarskiej. Ożywione kontakty z obszarami
rzymskich prowincji nadczarnomorskich i nad-dunajskich potwierdzają liczne importy, w tym
wiele monet, według wszelkiego prawdopodobieństwa trafiających również do wymiany
6
wewnętrznej".
Dodajmy, że podobna sytuacja panowała wówczas na większości ziem polskich, gdzie żyły
ludy rozwijające tzw. kulturę przeworską. Okres jej trwania określa się niekiedy jako najbardziej
pomyślny dla ziem polskich, przy czym zaznacza się, że stopień rozwoju kulturowego
osiągnięty w okresie “przeworskim" ziemie polskie miały ponownie doścignąć dopiero w
rozwiniętym średniowieczu (!). Obie kultury, przeworska i czerniachowska, zanikły w sposób
nagły i — jak się domyślamy — gwałtowny, przy czym okolicznością ogromnej wagi przy
wyjaśnianiu upadku tych świetnych kultur (szczególnie wyraźnie w przypadku kultury
czerniachowskiej) było pojawienie się i ekspansja Hunów w drugiej połowie IV wieku.
Kim byli twórcy kultur: przeworskiej i czerniachowskiej? Frapujące to pytanie,
niezbędne dla prawidłowego uchwycenia procesów etnogenetycznych tej części Europy, bez
wątpienia kluczowe w dyskusji nad pochodzeniem Słowian, dalekie jest jednak w obu
przypadkach od rozstrzygnięcia.
Nie do utrzymania byłaby w chwili obecnej żywa niegdyś w nauce polskiej i rosyjskiej
(radzieckiej) teza o czysto słowiańskim charakterze kultury przeworskiej i czerniachowskiej.
Dyskusji nad pierwszą z nich (stanowi ona jeden z punktów węzłowych pradziejów ziem
polskich) nie możemy tutaj podejmować. Wydaje się wszakże, że obie kultury, przeworska i
czerniachowska, łączy także wspólna cecha — miały one charakter polietniczny, to znaczy, że
pod jednoczącym pokostem kultury materialnej i duchowej (o ile ta ostatnia jest w ogóle
czytelna w materiale archeologicznym), pod zbliżonymi wzorami życia społecznego,
ukrywały się ludy i plemiona mówiące różnymi językami, a zatem różnego pochodzenia.
“Czerniachowcy" nie byli więc jednolitym ludem, lecz ,,aglomeracją" etniczną. Nie
wszystkie elementy składowe kultury czerniachowskiej miały wszakże równe znaczenie.
Najważniejszym był zapewne element irański (sarmacki), przeważający z pewnością w strefie
stepowej. Oprócz niego jednak w skład kultury czerniachowskiej wchodziły ludy trackie (na
południowym zachodzie), germańskie (penetrujące obszar nadczarnomorski z kierunku
północno-zachodniego), słowiańskie (na północy i północnym zachodzie).
Tam bowiem, w rejonie środkowego Dniepru i Prypeci, częściowo także jeszcze bardziej
na północ, a zatem już w strefie leśnej Europy wschodniej, zdaniem niektórych uczonych należy
szukać bezpośrednich przodków ludów słowiańskich. W okresie tzw. rzymskim, gdy bardziej na
południe rozkwitała kultura czerniachowska, na wymienionym obszarze, z dala od żywych
wpływów Południa, rozwijała się zupełnie odmienna od czerniachowskiej i niewątpliwie bardziej
prymitywna kultura ludzka, nazywana przez archeologów kulturą późno- lub postzarubiniecką
(gdyż kontynuowała ona tradycje tzw. kultury zarubinieckiej — od miejscowości Zarubincy — z
wieków II p.n.e—II n.e.). Stamtąd prawdopodobnie wywodziły się te elementy uznane przez
archeologów za słowiańskie, które udało się uchwycić na peryferiach kultury czerniachowskiej.
Czy jednak w takiej sytuacji jest w ogóle właściwym mówienie o kulturze
czerniachowskiej jako o całości? Otóż tak. Polietniczność jest domysłem uczonych, faktem
niezbitym natomiast pozostaje zaznaczony wyżej wysoki stopień rozwoju ludności tworzącej
kulturę czerniachowska oraz jej wysoce jednolity charakter. W jaki sposób mogło dojść do tak
zaawansowanego ujednolicenia
kulturowego różnych części składowych kultury
czerniachowskiej? Kto lub co było tym czynnikiem unifikującym różnojęzyczne ludy?
Odpowiedzi na to pytanie mogą udzielić jedynie źródła pisane. Tą siłą, tym czynnikiem
organizującym nie mogły być raczej plemiona sarmackie, choć stanowiły one
najprawdopodobniej główną masę ludności czerniachowskiej. Same były bowiem rozbite i nie
wykazały się w tych przynajmniej czasach większymi osiągnięciami na tym polu. Natomiast
źródła póżnoantyczne, w sposób nie budzący raczej wątpliwości, stwierdzają istnienie w IV
wieku w północnym Nadczarnomorzu dużej i silnej organizacji politycznej, założonej i
kierowanej przez germańskich Gotów, którzy w III wieku przybyli nad Morze Czarne znad
Bałtyku.
7
Kultura czerniachowska stanowiła według Wojciecha Szymańskiego “materialny wyraz
znanej ze źródeł pisanych federacji barbarzyńskiej, uformowanej w III wieku pod
przywództwem gockim [...], a ukoronowanej powstaniem państwa Hermanaryka w IV wieku.
Nie wydaje się bowiem możliwe zabezpieczenie, na tak rozległych obszarach położonych w
newralgicznej strefie Europy, warunków stabilizacji osadniczej i wielostronnego rozwoju bez
wytworzenia najprymitywniejszej bodaj organizacji ponadplemiennej, a na temat istnienia tu
wówczas innego czynnika politycznego, zdolnego zrównoważyć federację gocką, panuje w
źródłach całkowite milczenie".
Jedność kultury czerniachowskiej doprowadziła nawet radzieckiego uczonego P. N.
Trietjakowa do wysunięcia efektywnej hipotezy, że w jej ramach następował proces kształtowania
się nowej, odrębnej narodowości.
Katastrofa najazdu huńskiego obaliła panowanie Ostrogotów nad Morzem Czarnym (o
czym wiemy ze źródeł pisanych), stanowiła kres kultury czerniachowskiej (o czym z kolei
wiemy dzięki zanikowi źródeł archeologicznych) i — o ile teza Trietjakowa nie idzie za
daleko — przerwała proces kształtowania się narodowości czerniachowskiej. Panowanie
huńskie nie zmieniło wszakże w sposób zasadniczy oblicza etnicznego północnego
Nadczarnomorza. Odpłynęła co prawda na południowy zachód, na obszary Cesarstwa
Rzymskiego, zasadnicza część ludności germańskiej (w sensie demograficznym był to jedynie
drobny ułamek ludności kultury czerniachowskiej), ale pozostał na miejscu element irański
(sarmacki), a wykorzystując pomyślny dla siebie chaos polityczny i ubytek ludnościowy, na
obszar dawnej kultury czerniachowskiej od północy coraz żywiej i energiczniej napierać zaczęły
plemiona słowiańskie.
Ich dziełem i archeologiczną pozostałością po nich są zabytki typu Pieńkowka. Nie będziemy
wchodzili w szczegóły typologii archeologicznej. Ważne są ustalenia archeologów radzieckich
wskazujące na miejscowy charakter tej kultury, to znaczy, że została wytworzona nie przez
jakiś lud w innym miejscu, a następnie przeniesiona na Ukrainę, lecz ukształtowała się
dopiero w swych właściwych siedzibach.
Jakie to siedziby? Najwcześniej i najpełniej kultura typu Pieńkowka wystąpiła na
obszarze pomiędzy środkowym Dnieprem i górnym Dniestrem. Zabytki tego typu występują
jednak także, choć zapewne nieco później, na zachód i południowy zachód od Dniestru — w
dorzeczu Prutu aż po dolny Dunaj, a także — z drugiej strony — na lewym brzegu środkowego
Dniepru — nad rzekami Sułą, Psel' i Worsklą. Obszar ten odpowiada w przybliżeniu obszarowi
zamieszkiwanemu przez Antów. Jordanes, jak wiemy, przydziela Antom siedziby między
Dniestrem a Dnieprem, co odpowiadałoby rdzennym obszarom kultury Pieńkowka, ale wiemy z
dzieła Prokopiusza z Cezarei, że ekspansja Antów już około połowy VI wieku dotarła na
wschodzie aż do Donu na północ od Meotydy (Morza Azowskiego). Wspólne ze Sklawinami
napady na bałkańskie prowincje Cesarstwa Bizantyjskiego pozwalają przyjąć, że osadnictwo
antyjskie przesunęło się także w pobliże Dunaju. Oznaczało to znaczny wzrost terytorialny ziem
zamieszkiwanych przez Antów.
Zwłaszcza ceramika i typ budownictwa domowego kultury Pieńkowka zdradzają
miejscowe “czerniachowskie" pochodzenie. Na kulturę typu Pieńkowka oraz odpowiadający jej —
jak przyjmujemy — lud Antów można spoglądać dwojako. Od południa, patrząc z punktu
widzenia Sarmatów — głównego substratu kultury czerniachowskiej, można by oba zjawiska
określić jako przejaw slawizacji, ekspansji ludności słowiańskiej z dalej na północy położonego
matecznika słowiańskiego. Rozpatrując z kolei rzecz z punktu widzenia plemion
słowiańskich, można problem ująć w kategoriach sarmatyzacji kultury słowiańskiej. “Kulturę
Antów typu Pieńkowka można rozpatrywać jako ewolucję tej części kultury czerniachowskiej,
która ocalała po najeździe Hunów" — jak sądzi radziecki uczony W. W. Siedow.
Wiadomo, że w kulturze ludów słowiańskich, zwłaszcza wschodniosłowiańskich, dostrzec
można znaczny udział elementów irańskich. Dotyczy to zarówno języka (tak w dziedzinie
8
fonetyki, gramatyki, jak i słownictwa), wyobrażeń religijnych (irańskiego pochodzenia jest np.
słowo ,,bóg"), jak i kultury materialnej, najłatwiej dostrzegalnej dzięki wykopaliskom. Wpływy
te, wyraźnie koncentrujące się na południowo-wschodnim skraju świata słowiańskiego, są tego
rodzaju, że trudno byłoby je wytłumaczyć przypadkowymi, sporadycznymi kontaktami. Musiało
w pewnym okresie dojść do kontaktów stałych, będących rezultatem dłuższego sąsiedztwa i
kohabitacji (wspólnoty siedzib). Nie mogło to nastąpić zbyt późno, gdy ludy turskie i mongolskie
(Hunowie, Awarowie) wyparły, podporządkowały sobie i zdezintegrowały resztki ludów
irańskich południowo-wschodniej Europy, a jednocześnie ludy słowiańskie rozszerzyły swoje
siedziby na wielkie obszary Europy.
Nie mogło także zbyt wcześnie (np. w okresie scytyjskim, powiedzmy: w V wieku
p.n.e., gdy żył i pisał znawca Scytów — Herodot z Halikarnasu), gdyż w tym czasie
Słowianie znajdowali się jeszcze w pewnym oddaleniu od świata irańskojęzycznego i trudno
byłoby o żywsze kontakty.
Jedynym zatem okresem, w którym istniały warunki do stałych kontaktów, a nawet — w
pewnym stopniu — do symbiozy irańsko-słowiańskiej, były czasy, w których rozwijała się
kultura czerniachowska (wieki II/III—IV/V) oraz “okres antyjski" (wieki VI—VII). W tych
okolicznościach nie może dziwić irańskie (sarmackie) pochodzenie nazwy “Antowie": nazwą tą
prawdopodobnie Sarmaci określali najbliższy im, skrajny odłam Słowiańszczyzny.
Niewykluczone zresztą, że w składzie związku plemiennego Antów znajdowały się, oprócz
Słowian, również grupy ludności sarmackiej.
Możemy jedynie domyślać się przyczyn, dla których nazwa Antów — tak nagle jak się
pojawiła — zniknęła ze źródeł po roku 602. “Najpewniej federacja, uwikłana w długotrwałe
wyniszczające walki z Awarami, ustąpiła z pola widzenia Bizancjum, zaabsorbowanego
rozwijającą się na wielką skalę inwazją sklawińską" (W. Szymański).
Dzięki Menandrowi Protektorowi znamy pewien epizod ze stosunków antyjsko-awarskich.
Krótko po połowie VI wieku Awarowie, ze swych siedzib położonych prawdopodobnie na terenie
północno-wschodniego Iranu, pod naporem innych jeszcze nomadów — Turków, rozpoczęli
przemieszczanie się na Zachód, rychło nawiązując kontakt z Bizancjum, Naddnieprzańscy
Antowie stanowili przeszkodę w ekspansji. Rozpoczęły się zatem napady Awarów na siedziby
Antów i zwykłe grabieże. Antowie, pragnąc ułożyć stosunki z najeźdźcami, wysłali do władcy
Awarów (chagana) poselstwo z Medzamirem na czele. Miało ono zarazem wykupić z niewoli kilku
współplemieńców. Medzamir okazał się złym dyplomatą: “będąc człowiekiem wymownym i
lubiącym górnolotne słowa, przemawiał do nich [Awarów — J.S.] trochę dumnie i hardo".
Wykorzystał to pewien Kutrigur (Kutrigurowie to jedno z plemion huńskich, które
podporządkowało się lub zostało podporządkowane przez Awarów) i podburzył przeciw posłowi
chagana, argumentując to tym, że Medzamir ma wielkie wpływy wśród Antów, trzeba go zatem
zgładzić, aby na przyszłość bez przeszkód najeżdżać ich ziemie". Awarowie, nie bacząc na
przywileje poselskie, zamordowali Medzamira. “Od tego czasu jeszcze więcej niż przedtem
pustoszyli ziemie Antów i nie przestawali stamtąd uprowadzać ludzi i zdobyczy".
Archeologia nie stwierdza jednak, by w początku VII wieku na obszarach
zamieszkałych przez Antów (zajętych przez kulturę typu Pieńkowka) nastąpiło jakieś załamanie
czy głębsze zmiany. Ludność antyjska w zasadniczej swej masie trwała w swych siedzibach.
Chcielibyśmy rzecz jasna wiedzieć, z jakimi plemionami ruskimi, znanymi choćby z Powieści
dorocznej tzw. Nestora (spisanej wprawdzie dopiero w XII wieku, ale reprezentującej w
kwestiach podziałów plemiennych na ogól wiarygodną tradycję), można by związać Antów.
Henryk Łowmiański był zdania, że Antowie byli Siewierzanami, a poprawniej: Siewierza,
który to termin obejmował zapewne obszary historycznie poświadczonych Polan (na prawym) i
Siewierzan (na lewym brzegu środkowego Dniepru). Główny ich ośrodek zlokalizował
Łowmiański w rejonie między Kijowem a Rosią. Ten właśnie obszar w późniejszym czasie był
centrum Rusi Kijowskiej. I aczkolwiek wiele ogniw rozwoju plemion wschodnio słowiańskich od
9
okresu antyjskiego po Ruś Kijowską znanych jest dziś jeszcze bardzo słabo bądź w ogóle,
zbieżność terytorialna nie wydaje się przypadkowa. Tajemniczy Antowie odegrali pewną role w
procesie kształtowania się Rusi.
MĘCZEŃSTWO ŚWIĘTEGO SABY
Wizygoci w Dacji
Pod koniec pierwszej połowy III wieku mnożą się w źródłach antycznych wiadomości o
Gotach i innych plemionach germańskich w rejonie Morza Czarnego. Przybyli w bliżej nie
znanych okolicznościach znad południowych wybrzeży Bałtyku Germanie znaleźli się nad
Morzem Czarnym w zupełnie dla siebie obcym otoczeniu etnicznym i kulturowym, które
stanowili Sarmaci, Trakowie oraz zhellenizowana i zromanizowana ludność miast pontyjskich
(nadczarnomorskich). Nowe warunki bytowania, nowe kontakty i doświadczenia wywarły
głęboki wpływ na kulturę przybyszów. Na wschód od Dniestru rozciągały się siedziby
Ostrogotów, zwanych także niekiedy Greutungami; na zachód od tej rzeki, aż do dolnego Dunaju,
mieszkali Wizygoci, inaczej Terwingowie. Gdy cesarz Aurelian (270—275) podjął decyzję
ewakuacji Dacji, stanowiącej od około półtora stulecia prowincję rzymską, Wizygoci — wraz
z pokrewnymi plemionami germańskimi (Tajfalowie i Gepidzi) — stali się nieograniczonymi
panami tego obszaru. Pamiętać wszakże należy, że oprócz Germanów nadal mieszkali w Dacji
przedstawiciele ludności tubylczej, zarówno zromanizowani Dakowie, jak również — tam gdzie
sięgnęło panowanie Rzymu — tzw. wolni Dakowie oraz ludność pochodzenia sarmackiego.
Podczas gdy Ostrogoci za panowania owianego później legendą władcy Hermanaryka
stworzyli rozległą organizację polityczną, obejmującą — przynajmniej w luźnej trybutarnej
formie — szereg ludów sarmackich, germańskich, a nawet słowiańskich (mowa o Słowianach
wschodnich — Antach), fińskich i bałtyjskich (Aistowie) i przypominającą swym charakterem
despocje orientalne, Wizygoci nie zdołali wytworzyć w okresie przed najazdem huńskim
podobnej organizacji, a ich ustrój polityczny utrwalił się na poziomie plemiennym. W całym
dackim okresie dziejów nie było wśród Wizygotów władzy królewskiej, porównywalnej z
władzą Hermanaryka.
Kraj Wizygotów, określany przez nich samych terminem “Guthiuda", co oznaczało
zarazem lud (Wizy-)Gotów i kraj przez nich zamieszkiwany, dzielił się na szereg drobnych
plemion (w źródłach greckich nazywanych phylai, przez samych Gotów zapewne kuni), niekiedy
tylko zrzeszających się — w zależności od zmiennych układów politycznych. Na ich czele stali
naczelnicy plemienni, określani przeróżnie w źródłach greckich i rzymskich jako: archontowie,
egzarchowie, duksowie. Obok nich źródła wymieniają następujących przedstawicieli możnych,
czyli arystokracji plemienne: koryphaioi, phylarchoi, hegoumenoi, optimatoi, megistanes, phylon
hegernones. Najczcigodniejszym i najważniejszym wśród Wizygotów był ród Bałtów, z którego
wywodziła się późniejsza dynastia królów wizygockich (od Alaryka I, 395—410). Początki rodu są
zupełnie niewyraźne; nie wiadomo, czy wybijające się w IV wieku osobistości wizygockie
wywodziły się z Bałtów czy nie.
Osobliwością ustroju Wizygotów w IV wieku był urząd "sędziego" (w źródłach łacińskich:
iudex, w greckich: dikastes). Nie wiemy, jak brzmiała rodzima gocka nazwa tego urzędu; wiemy
natomiast, że był to urząd nadrzędny w stosunku do rzeszy naczelników plemiennych i oznaczał
przywódcę konfederacji plemion gockich. Najwybitniejszym “sędzią" wizygockim w IV wieku był
Atanaryk, który w roku 369 niemal jak równy z równym prowadził rokowania pokojowe na
środku granicznego Dunaju z cesarzem Walensem. Z postacią Atanaryka spotkamy się jeszcze w
niniejszym rozdziale.
10
Co wiemy o Wizygotach w Dacji?
Wizygoci znajdują się, w porównaniu z innymi plemionami germańskimi okresu
wędrówek ludów, w uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ zachowało się stosunkowo wiele
przekazów źródłowych dotyczących tego plemienia. Nic w tym dziwnego, skoro przez Dunaj
sąsiadowali z Imperium, a często krzyżowali oręż z Rzymianami na terenie samego Cesarstwa.
Przebywający już znacznie dalej od granic Cesarstwa Ostrogoci odbili się w antycznym
materiale źródłowym bez porównania słabiej, aczkolwiek wydaje się nie ulegać wątpliwości,
że obiektywna rola dziejowa Ostrogotów w okresie ich samodzielnego bytu politycznego przed
najazdem huńskim była znacznie większa niż zdecentralizowanych Wizygotów.
Goci (a dotyczy to tym razem obu odłamów plemienia) mieli — w porównaniu ze
współczesnymi plemionami germańskimi — jeszcze to szczęście, że stosunkowo szybko, bo w
pierwszej połowie VI wieku doczekali się własnego historiografa w osobie samego Kasjodora —
autora dziejów plemienia w 12 księgach (zachowanych jedynie w epitomie [streszczeniu]
sporządzonej około 550 roku przez Jordanesa). Dla większej chwały panującego w Italii rodu
Amalów troskliwie “skodyfikował" rodzimą gocką tradycję plemienną, w najdziwniejszy zresztą
sposób kojarząc ją z tradycją “uczoną" i włączył poniekąd dzieje gockie w nurt dziejów
powszechnych. Ani Wandalowie, ani Burgundowie, ani wreszcie Herulowie czy Gepidowie nie
wydali spośród siebie podobnego dzieła, toteż nic dziwnego, że dzieje tych i innych plemion
germańskich znane są wyłącznie z relacji autorów “zewnętrznych", a zatem w stopniu
znacznie gorszym niż dzieje Gotów.
Nie znaczy to oczywiście, że dzieje tych ostatnich znane są w stopniu zadowalającym
oczekiwania uczonych. Autorów antycznych interesowały one przecież nie dla nich samych,
lecz jedynie o tyle, o ile splatały się i zazębiały z dziejami państwa rzymskiego. Odnotowywali
więc dość pilnie napady gockie na terytorium rzymskie, imiona wodzów barbarzyńskich i
imperatorów rzymskich gromiących najeźdźców, a niekiedy im ulegających, podawali — ze
zwykłą w takich przypadkach emfazą — liczby poległych i uprowadzonych w niewolę. Dzięki
tym relacjom, uzupełnionym informacjami zawartymi w inskrypcjach (zwłaszcza w prowincjach
bezpośrednio dotkniętych wojnami) czy na monetach, znana jest nam — aczkolwiek, jak
sądzimy, nie bez poważnych łuk — “zewnętrzna", polityczna historia Gotów.
Jak jednak żyli Goci na co dzień? Jakie były ich główne zajęcia, co stanowiło podstawę
ich bytu? Jakie były materialne warunki ich życia? W co wierzyli i jak myśleli? Jak układały
się ich stosunki z “autochtoniczną" (dacką i dako-rzymską) ludnością? Na te i podobne
pytania tradycyjne źródła historyczne odpowiedzi nam nie udzielą wcale lub udzielą jej w
stopniu zbyt ułamkowym i w sposób przypadkowy. Autorzy posiadanych przez nas źródeł,
Kasjodora/Jordanesa nie wyłączając, tymi sprawami bowiem się po prostu nie interesowali.
Prawda, byli niegdyś w Rzymie tacy pisarze jak Cezar i Tacyt, którzy głębiej i dokładniej niż im
współcześni przypatrywali się Germanom, ale gdy ci dwaj — najwięksi — żyli i pisali, Goci byli
jeszcze nieznaczni i mieszkali zbyt daleko od świata rzymskiego, by przyciągnąć na dłużej
uwagę, a gdy później znaleźli się całkiem blisko, zabrakło — z jednym wyjątkiem Ammiana
Marcellina — umysłów o horyzontach Cezara i Tacyta...
Nowoczesna historiografia nie poprzestaje jednak na danych źródeł pisanych. Należałoby
w tym miejscu dać Czytelnikowi obszerne sprawozdanie z możliwości i osiągnięć badawczych
pokrewnych, sąsiednich dyscyplin naukowych, które zwłaszcza w nowszych czasach znacznie
rozszerzyły naszą znajomość “wewnętrznych" dziejów Gotów i innych plemion okresu
wędrówek ludów. Mam na myśli przede wszystkim archeologię, która umożliwia poznanie
materialnej kultury ówczesnych mieszkańców Dacji oraz pozwala m.in. uchwycić cechy
zróżnicowania kulturowego poszczególnych regionów tego kraju, co w połączeniu z danymi
źródeł pisanych pozwala niekiedy uściślić zasięg obszarów plemiennych i dynamikę
osadnictwa. Pozwala także, choć w stopniu jak dotąd raczej niewielkim, poznać niektóre
dziedziny kultury duchowej i społecznej twórców znakomitej kultury archeologicznej zwanej
11
kulturą Sintana de Mures, będącej “wizygockim" odpowiednikiem i przedłużeniem
południowoukraińskiej kultury czerniachowskiej. Obie te kultury archeologiczne, jak coraz
powszechniej przyjmuje się w nauce, są wprawdzie wieloetniczne, to znaczy, że nie sposób
przypisać ich po prostu temu czy innemu ludowi, na przykład Gotom, ale wydaje się nie ulegać
bodaj wątpliwości, że odzwierciedlają one “gocki" okres w dziejach północnego i zachodniego
Nadczarnomorza i zostały wytworzone przez ludy znajdujące się pod polityczną i organizatorską
hegemonią Gotów.
Drugą, wielce obiecującą drogą do gockiej przeszłości są badania lingwistyczne, I
znowu Wizygoci mieli to szczęście, że wśród nich i dla nich działał i tworzył w IV wieku
biskup Wulfila (Ulfilas), autor pierwszego germańskiego, częściowo dochowanego do
naszych czasów
, przekładu Pisma Świętego. Badając tekst wulfiliańskiego przekładu uczeni
sformułowali wiele wniosków co do społeczeństwa, dla którego przekład był sporządzony. Tak
już bowiem jest, że język zawsze stanowi odbicie swego społeczeństwa.
Nie podejmując się bliższego przedstawienia wyników badań archeologicznych i
językowych w interesującym nas tutaj zakresie, gdyż wymagałoby to znacznie więcej miejsca niż
jest to tu możliwe, pragnę zwrócić uwagę Czytelnika na niemal nie znany w literaturze polskiej
zabytek, który rzuca snop światła najcenniejszego, gdyż dotyczy sytuacji zwykłych, prostych
ludzi, wolnych Gotów, członków wspólnot wiejskich, i pozwala do pewnego stopnia wniknąć w
motywy ich postępowania, krótko mówiąc: w mentalność zwykłego Wizygota w IV wieku.
Dlaczego zginął św. Saba?
W ósmym dziesięcioleciu IV wieku, a zatem wkrótce po opisywanych w nim wydarzeniach,
został w języku greckim napisany niedługi utwór hagiograficzny, zatytułowany w rękopisach
Męczeństwo świętego Saby Gota. Przyjrzyjmy się treści tego utworu, którą stanowią dzieje i
śmierć męczeńska chrześcijanina Saby.
Saba był rodowitym (Wizy-)Gotem, a przy tym od dzieciństwa gorliwym (dziś
powiedzielibyśmy: fanatycznym) chrześcijaninem. Był człowiekiem ubogim, lecz osobiście
wolnym. Wiara jego była bezkompromisowa. Chrześcijanie stanowili w kraju Gotów niewielką
grupę.
Pewnego razu możni goccy (megistanes) zwrócili się przeciw chrześcijanom i zmusili ich
do spożywania mięsa ofiarowanego bożkom pogańskim. I od razu spotykamy w utworze
pierwszy szczegół, niezmiernie interesujący ze społecznego punktu widzenia.
We wsi, w której żył Saba, mieszkali zarówno poganie, jak i chrześcijanie. Ci ostatni byli,
jak wszędzie, w mniejszości. Różnowyznaniowa gmina żyła, jak widać, zgodnie, skoro
pogańscy mieszkańcy wioski, przejęci widocznie troską o los swoich chrześcijańskich
sąsiadów, postanowili uciec się do “pobożnego oszustwa”: “zamyślili sprawić, by
spokrewnieni z nimi chrześcijanie, podporządkowując się publicznej uchwale
prześladowców, zjedli kawałki mięsa nie ofiarowane bożkom zamiast ofiar
bałwochwalczych, by w ten sposób należące do rodziny osoby uchować od skazy, a
prześladowców oszukać".
Prawdopodobnie podstęp by się udał; wolno mniemać, że większość chrześcijan wioski
zataiłaby w ten sposób oportunistycznie swe przekonania, lecz “święty Saba, dowiedziawszy
się o tym, nie tylko sam nie zjadł zakazanego pożywienia, lecz jeszcze wystąpiwszy na środek
zaklinał wszystkich słowami: »Kto skosztuje tego mięsiwa, nie może być chrześcijaninem«; i
nie dopuścił do tego, by wszyscy oni wpadli w sidła szatana”.
Inicjatorzy podstępu, a więc pogańska część mieszkańców wioski, nie widzieli innego
wyjścia, jak wypędzić “podżegacza" Sabę ze wsi; inaczej — rozumowali widocznie — pozostali
2
W słynnym Srebrnym Kodeksie (Codex argenteus), pochodzącym z VI wieku, a
przechowywanym w Uppsali (Szwecja).
12
chrześcijanie, porwani lub onieśmieleni jego przykładem, narażeni będą na prześladowania. Po
pewnym zresztą czasie, zapewne gdy niebezpieczne zainteresowanie megistanów gockich
sprawami chrześcijan przejściowo osłabło, pozwolono Sabie wrócić do wsi. , Próba sił i
charakterów ponowiła się jednak. Wtedy pogańscy wieśniacy byli nawet skłonni złożyć
fałszywą przysięgę, iż w ich wsi nie ma żadnego chrześcijanina. “Saba zaś znów przemówił
śmiało i wystąpiwszy na środek zgromadzenia rzekł: »Za mnie niech nikt nie przysięga, bo ja
jestem chrześcijaninem«”.
Działającym w dobrej wierze pogańskim ziomkom Saby nie pozostało nic innego
(wystąpienie Saby odbyło się w obecności władz), jak tylko przysiąc, że Saba jest jedynym
chrześcijaninem w wiosce. Gniew “władcy bezprawia" skierował się więc wyłącznie przeciw
świętemu. Wezwawszy Sabę przed siebie, “zapytał stojących jako świadków, czy posiada jakiś
majątek. Otrzymawszy odpowiedź: »Nic ponad to, co ma na sobie«, niegodziwiec wyraził się o
nim szyderczo: »Ten człowiek nie może ani pomóc, ani zaszkodzić«. Po tych słowach kazał go
przepędzić".
Po raz trzeci doszło do prześladowań chrześcijan w Gocji krótko przed Wielkanocą
372 roku. Tym razem ich zasięg i intensywność miały być znacznie większe. Saba
powędrował do innej wsi, chcąc spędzić dzień wielkanocny wspólnie z kapłanem
Gutthikasem. Nie wiemy, dlaczego tak postąpił. Może nie chciał świętować w swojej wsi,
wśród swoich ,,małego ducha" współwyznawców, którzy tchórzliwie wyparli się imienia
chrześcijanina? W drodze miał widzenie: tajemnicza postać kazała mu zawrócić i udać się
do prezbitera Sansalasa. W ten sposób źródło wyjawiło nam imiona dwóch skądinąd nie
znanych kapłanów w Gocji i — co może jeszcze ważniejsze — ukazało rozproszenie
mniejszości chrześcijańskiej. Ów Sansalas — dowiadujemy się — uszedł był przed
prześladowaniami na teren Cesarstwa Rzymskiego, Wielkanoc chciał jednak spędzić w
swoim kraju, więc powrócił do Gocji. Wraz z Sabą wspólnie spędzili święta wielkanocne. .
“Lecz oto w trzecią noc po święcie z rozkazu bezbożników Atharid, syn książątka
Rothesteosa, z gromadą niegodziwych rozbójników wkroczył do owej wsi i znalazłszy
prezbitera śpiącego w swym domu kazał go związać; podobnie skrępował pętami Sabę,
wywleczonego nago z posłania".
Pominiemy tu długi opis mąk zadawanych Sabie przez prześladowców, a drobiazgowo
opisanych przez hagiografa. Nic, oczywiście, nie wskórali: święty odważnie, a nawet
zuchwale wyrzucał im ich łotrostwo. Z naszego punktu widzenia bardziej interesujące są
drobne, uboczne szczegóły, rzucające światło na poczucie solidarności wśród uboższej części
społeczeństwa wizygockiego, niezależnie od różnic konfesji. Oto, gdy strudzeni oprawcy
zasnęli, “nadeszła jakaś kobieta, która wstała w nocy by przyrządzić posiłek dla
mieszkańców domu, i rozwiązała go [tj. Sabę — J. S.]". Zapewne narażała się w ten sposób,
ale nie słychać, by słudzy książęcy próbowali ją ukarać za wspomaganie więźnia. Dodajmy,
że nie wiadomo, czy niewiasta była poganką, czy chrześcijanką. ,,On zaś, choć uwolniony z
więzów, pozostał nieustraszenie na miejscu, pomagając kobiecie w tej pracy", wobec czego
następnego dnia tortury zostały wznowione.
Ponieważ nie doprowadziły one do żadnego oczekiwanego przez prześladowców
rezultatu, Atharid polecił utopić Sabę. I znów ciekawy szczegół: prezbiter Sansalas, choć
także uwięziony i zapewne torturowany, zdaje się, że nie został stracony, a przecież jako
duchowny mógł stanowić dla pogan większe zagrożenie niż człowiek prywatny i świecki —
Saba. Na takie a nie inne rozłożenie odpowiedzialności wpłynęła zapewne nie tyle
bezkompromisowość i zuchwałość Saby, co fakt, że Sansalas — sądząc po brzmieniu imienia
— prawdopodobnie nie był rodowitym Gotem. Zdaniem uczonych pochodził on być może z
Azji Mniejszej. Wynikałoby z tego, że “przestępstwo" Sansalasa w oczach jego sędziów było
mniejsze niż Saby, choć przecież w obu przypadkach jedynym zarzutem było wyznawanie
religii chrześcijańskiej. Uważano więc, że Saba jako Got przyjmując chrześcijaństwo obraził
13
bóstwa gockie, przez co mógł sprowadzić na swój lud nieszczęście. Słowem: stał się zdrajcą
zasługującym na śmierć, człowiekiem, który sam postawił się poza sakralnym kręgiem
plemiennym.
Zanim jednak Saba dostąpił palmy męczeństwa, raz jeszcze miał okazję
zamanifestować, jak gorąco jej pragnął. Otóż żołdacy, wiodący go na miejsce kaźni, poczuli
litość i zawahali się przez moment:
“[...] rzekli do siebie: »Uwolnijmy tego niewinnego, skąd bowiem o tym dowie się Atharid?«
A błogosławiony Saba odrzekł im na to: »Dlaczego mówicie na próżno i nie czynicie, co wam
kazano? Ja widzę to, czego wy nie możecie zobaczyć: oto przede mną stoją w chwale ci,
którzy przybyli mnie przyjąć«".
Wtedy dopiero, 12 kwietnia 372 r., zginął w wieku 38 lat utopiony w rzece Musajon
(Buzau, prawobrzeżny dopływ Seretu) święty Saba, nie dając swym oprawcom szansy
uniknięcia popełnienia zbrodni, do czego ci się pod wpływem zwykłych ludzkich uczuć
skłaniali.
Ostatni rozdział niedługiego utworu o męczeństwie świętego, którego treść tutaj
opowiedzieliśmy, relacjonuje pośmiertne losy doczesnych szczątków Saby. Zabójcy
pozostawili ciało nie pogrzebane, ale przez pięć dni pozostało ono nie naruszone przez
psy i dzikie zwierzęta. Później zatroszczyli się o nie współwyznawcy, a naczelnik
rzymskiej prowincji Scythia Minor przewiózł je na tereny Cesarstwa. Ostatecznie zwłoki
wysłane zostały do Kapadocji (w Azji Mniejszej), do kraju, z którym łączą się
pierwociny chrześcijaństwa gockiego. Męczeństwo świętego Saby Gota — ta prawdziwa
perełka hagiografii wczesnochrześcijańskiej — pod względem formy jest listem, posianiem
chrześcijan w Gocji do chrześcijan kapadockich, zainteresowanych najwidoczniej bliższymi
danymi dotyczącymi życia nowego świętego męczennika.
Wartość poznawcza utworu
Dla nas wartość tego źródła polega nie tyle na jego warstwie hagiograficznej, co na tym,
że jest to pierwsze w ogóle źródło pozwalające do pewnego stopnia wniknąć w życie wsi
germańskiej, dostrzec społeczeństwo ludzi prostych, wolnych jeszcze, ale pozbawionych już
praktycznie jakiegokolwiek wpływu na losy plemienia.
Cechą może najbardziej rzucającą się w oczy jest pokojowy charakter życia gockiej gminy
wiejskiej, w której wypadło żyć Sabie. Stanowi to uderzający kontrast w stosunku do naszej
wiedzy o nieposkromionej wojowniczości Gotów, o której dziesiątki razy czytamy w źródłach
antycznych. Wulfila podobno celowo nie przełożył na język gocki Ksiąg Królewskich, aby nie
stawiać przed oczami swych ziomków bohaterskich czynów dawnych Izraelitów. Wojowniczy
bowiem z natury Goci potrzebowali jego zdaniem raczej wędzidła niż ostrogi.
Już w kilka lat po śmierci Saby decydująca wojna Gotów z państwem rzymskim
rozgorzeje na nowo, ale relacja bezimiennego hagiografa jak migawka nowoczesnego
fotoreportera uchwyciła stan pokoju, wręcz bezruchu. Cały omówiony powyżej utwór stanowi,
żeby użyć określenia angielskiego historyka E. A. Thompsona, “żywy wizerunek
społeczeństwa rodowego (klanowego) w działaniu". Nic nie słychać o jakimś jednoosobowym
zarządzaniu wsią — źródło nie wspomina o żadnym przełożonym czy starszym wsi. Sprawami
wiejskimi kieruje zgromadzenie, składające się zapewne z ogółu dorosłych mężczyzn. Ubogi i
należący niewątpliwie — jako chrześcijanin — do mniejszości wiejskiej Saba może bez przeszkód
przedstawiać przed zgromadzeniem swoje poglądy i nie wydaje się, by organ ten miał jakieś
możliwości przymuszania członków wspólnoty do przyłączenia się do zdania większości.
Wtem z zewnątrz nadchodzą do wioski zarządzenia skierowane przeciw chrześcijanom.
Ich źródłem jest wola "panów gockich", w źródle określanych terminem megistanów. Rola
egzekutorów i nadzorców, ale nie prawodawców, przypadła ludziom takim jak Atharid, których
wolno zidentyfikować z naczelnikami “małych" plemion czy okręgów gockich. Megistanowie zaś
14
to najprawdopodobniej przedstawiciele “naczelnej" rady Gocji — Związku Wizygockiego.
Charakterystyczne, że brak w źródle wzmianki o “sędzim" — naczelniku konfederacji gockiej,
czyli o Atanaryku, gdyż to on właśnie sprawował ten urząd w roku 372. Skądinąd wiadomo, że
on też był głównym promotorem prześladowań, a przynajmniej takiego mniemania była cześć
późniejszej tradycji
. Różnicowanie odpowiedzialności za prześladowania nie było jednak
zamiarem autora Męczeństwa świętego Saby, skupiającego się na okolicznościach bezpośrednio
związanych z osobą św. Saby.
Wieś jest tolerancyjna. Wyznawanie chrześcijaństwa przez Sabę i innych współziomków
wydaje się nie przeszkadzać pozostałym. Wspomniany wyżej E. A. Thompson uważa, że
wygnanie Saby z wioski było rezultatem odmowy wzięcia udziału przez świętego w rytualnej
uczcie, co obrażało bogów pogańskich i wykluczało odmawiającego poza nawias wspólnoty. Nie
wydaje się to słuszne, dlaczego bowiem już wkrótce pozwolono Sabie wrócić do wsi? Czyżby
pogańscy bogowie mieli krótką pamięć? Dlaczego starsi wsi byli gotowi krzywoprzysięgać na
rzecz chrześcijan? Nie wypływa też — wbrew Thompsonowi — ze źródła wniosek, że wieś w
końcu pozostawiła Sabę własnemu losowi bez dalszych prób pomocy. Pomijając już fakt czystej
przemocy dobrze niewątpliwie uzbrojonych drużynników Atharida, definitywne pojmanie i
śmierć Saby nastąpiły przecież z dala od rodzinnej wsi; nie wiadomo więc, czy ziomkowie
świętego w ogóle mogli znać przebieg tragicznych wydarzeń. Powstaje nawet pytanie, czy
prześladowcy celowo nie wybrali chwili, gdy Saba był poza przyjazną mu wsią, do
ostatecznego rozprawienia się z krnąbrnym chrześcijaninem.
Nie! W reakcji wieśniaków najwyraźniej dostrzec można z jednej strony oznaki
solidarności wiejskiej spokojnych i zapewne w większości niezbyt zamożnych rolników, z
drugiej zaś — niechęć do możnych, będących w odczuciu wsi uzbrojonymi obcymi, a ponadto
poczucie bezsiły, niemożności otwartego przeciwstawienia się woli przywódców plemiennych.
Stąd wynika powszechna na wsi i dla niej typowa, nie pozbawiona praktycznego sensu postawa
kunktatorska, postawa zwlekania, zyskiwania na czasie, by nie powiedzieć wprost:
sabotowania niemiłych wsi zarządzeń władz, “Demokracja na poziomie gminy wiejskiej, lecz
brak jakiejkolwiek demokracji w stosunkach między wsią a władzą centralną", “społeczeństwo, w
którym fanatyzm cechował możnych, a humanitaryzm — maluczkich" — oto trafnie
podkreślone przez E. A. Thompsona zasadnicze rysy społeczeństwa wizygockiego, które dzięki
Męczeństwu świętego Saby mogliśmy poznać nieco dokładniej niż to zazwyczaj jest możliwe w
badaniach tej odległej epoki.
Infiltracja chrześcijaństwa do Gocji
Skąd jednak zaciekłość wobec chrześcijaństwa, jaką okazywały liczące się czynniki
plemienne?
Saba nie był pierwszym męczennikiem gockim.
Gdy w siedemdziesiątych latach III wieku, w ślad za wycofującymi się legionami
rzymskimi cesarza Aureliana, Goci opanowywali Dację, wkraczali do kraju pogańskiego: zarówno
autochtoni — Dakowie, jak i pozostała na miejscu, zwłaszcza w południowej części kraju,
ludność dako-rzymska, były w swej masie pogańskie. Wśród różnych kultów religijnych
reprezentowanych w rzymskiej Dacji, w symptomatyczny sposób brak pewnych danych
źródłowych o kulcie chrześcijańskim.
Dopiero IV wiek przyniósł wyraźniejsze przejawy penetracji chrześcijaństwa w Dacji,
czego dowodem są takie przedmioty, jak nagrobki, lampki nagrobne z terakoty, gemmy z
wyobrażeniami chrześcijańskimi (np. z motywem Dobrego Pasterza) i inskrypcjami XP
(Chrystus), lecz — odnotujmy spostrzeżenie E. A. Thompsona — wszystkie te znaleziska
3
Wysuwany niekiedy pogląd o identyczności postaci Atanaryka i Atharida został, chyba słusznie,
zarzucony w nowszej nauce.
15
pochodzą z obszarów intensywnego osadnictwa rzymskiego. Nie odkryto natomiast, jak dotąd,
żadnych podobnych zabytków na obszarze Wołoszczyzny, Mołdawii, Besarabii oraz kraju
pomiędzy Dunajem a Cisą — dokąd Rzymianie nie zdołali dotrzeć. Oznacza to, że wpływy
chrześcijaństwa ograniczały się do zromanizowanych obszarów przygranicznych, nie
obejmując początkowo samych Wizygotów i innych plemion barbarzyńskich.
Z IV wieku pochodzą pierwsze wzmianki źródeł pisanych o chrześcijaństwie w
Gocji. Święty Atanazy w napisanej w latach 319—321 mowie O Wcieleniu Słowa wymienił
Gotów wśród tych ludów barbarzyńskich, do których dotarły słowa Ewangelii, Nie wiadomo
jednak, czy słowa aleksandryjskiego biskupa odnoszą się właśnie do Wizygotów-Terwingów, czy
też może do krymskiego odłamu Gotów. Na soborze powszechnym w Nicei w roku 325 pojawił
się jakiś Teofil, biskup z Gocji; w tym przypadku nauka przychyla się raczej do wniosku, że
terenem jego działalności była Gocja naddunajska, choć i ewentualności krymskiej wykluczyć
nie można. Jeden z autorów greckich (Philostorgius) stwierdził co prawda, że pierwszym
biskupem u Wizygotów był Wulfila, ale ariański ten historyk mógł mieć na myśli pierwszeństwo w
obrębie kościoła ariańskiego.
Charakterystyczną cechą wczesnego chrześcijaństwa w Gocji była jego różnorodność.
W obrębie diaspory chrześcijańskiej istniały co najmniej trzy nurty: katolicki, ariański i
audiański. Ten ostatni pozostał epizodem, chociaż twórca tego odłamu, Syryjczyk z
pochodzenia, Audios, skazany przez cesarza Konstancjusza II na banicję do prowincji Scythia
Minor, miał nawrócić na swoją formułę wiary wielu Wizygotów, a nawet zakładał jakoby
klasztory i zgromadzenia.
W roku 341 na synodzie w Antiochii mianowano biskupem dla Wizygotów Wulfilę;
problem czy jurysdykcja Wulfili obejmowała również chrześcijan niegockiego pochodzenia
mieszkających w Gocji (np. jeńców z obszaru Cesarstwa Rzymskiego), nie da się stwierdzić
jednoznacznie. Działalność Wulfili na tym stanowisku w Gocji trwała siedem lat.
W roku 348 doszło do pierwszego prześladowania chrześcijan w Gocji. Promotorem
akcji miał być nie nazwany z imienia “bezbożny i świętokradczy sędzia". Czy był nim w tym
czasie już Atanaryk, wydaje się wątpliwe. W trakcie tej fazy prześladowań ponieśli śmierć
męczeńską przez utopienie święci Inna, Rima i Pinna. Zanim dopełnił się ich los, męczennicy
zdołali ponoć nawrócić wielu barbarzyńców. Siedem lat po śmierci trzech męczenników pewien
nie znany skądinąd biskup Godda zebrał ich doczesne szczątki, przeniósł je osobiście w pewne
(nie nazwane) miejsce w Gocji i tam je pochował. Czy Godda był biskupem katolickim czy
ariańskim, nie wiadomo na pewno; raczej katolickim, gdyż Wulfila, jak już wiemy, uchodził za
pierwszego ariańskiego biskupa w kraju Gotów. Jeżeli jednak dla katolików w Gocji utworzono
tak wcześnie odrębne biskupstwo, to byłaby to pośrednia wskazówka, iż liczba ich musiała już
przed połową IV wieku być względnie duża. Dalsze losy tego domniemanego jedynego
katolickiego biskupstwa wizygockiego do okresu panowania Leowigilda w Hiszpanii (568—
586) są nam zupełnie nie znane.
Rola samego Wulfili w procesie chrystianizacji Wizygotów była w dawniejszej nauce
nadmiernie wyolbrzymiana, a miano “apostoła Gotów" należy mu się jedynie w ograniczonym
zakresie. W rzeczywistości Wulfila większego wpływu na chrystianizację zasadniczego zrębu
plemienia nie miał. Dotknięty osobiście prześladowaniami 348 roku, opuścił wraz z grupą
współwyznawców Gocję i udał się na terytorium Cesarstwa. Przyjęci gościnnie przez cesarza
Konstancjusza II, uchodźcy osiedlili się u podnóża gór Haemus koło Nikopolis w prowincji
Moesia inferior, dając początek tym Goti minores (“Goci Mniejsi"), których istnienie jeszcze
dwa wieki później poświadczy Jordanes. Tam też prawdopodobnie rozwinął Wulfila swą
wiekopomną działalność translatorską i wypracował podstawy piśmiennictwa gockiego.
Problem, czy “Goci Mniejsi" i Wulfila oddziaływali aktywnie na swych rodaków we
właściwej, niepodległej Gocji i jaką rolę mogli odegrać emigranci w procesie rozkrzewiania
tamtejszego chrześcijaństwa, należy do trudniejszych problemów wczesnych dziejów Gotów i
16
trudno go rozstrzygnąć. Według historyka bizantyjskiego Sokratesa Scholastyka, Wulfila podjął
akcję misyjną wśród Gotów na północ od Dunaju wówczas, gdy naczelnik plemienny Fritigern
— w podzięce za pomoc udzieloną mu przez cesarza Walensa w wojnie domowej przeciw
Atanarykowi — skłonił się do wyznawanej przez cesarza wiary ariańskiej i poprosił o
przysłanie do Gocji misjonarzy władających językiem gockim. Tak czy inaczej
przenikanie chrześcijaństwa do kraju Gotów trwało, choć — co należy stwierdzić stanowczo
— chrystianizacja tego ludu przed najazdem huńskim i przesiedleniem się na terytorium
Cesarstwa większości plemienia pod wodzą Fritigerna nie przybrała większych rozmiarów.
Dopiero lata siedemdziesiąte IV wieku przyniosły tutaj zasadniczą zmianę, gdy wspomniana
wojna domowa pomiędzy Atanarykiem a Fritigernem skłoniła tego ostatniego do otwartego
sojuszu z Cesarstwem i czynnego popierania chrześcijaństwa.
Atanaryk, naczelnik (iudex) konfederacji plemion wizygockich, być może pochodzący z
rodu Baltów, osobowość niewątpliwie wybitna, reprezentował tendencję konserwatywną, dążąc do
zachowania odrębności politycznej i kulturowej Gotów w stosunku do Rzymian. Pokój z
Cesarstwem, trwający — jeżeli nie liczyć incydentów — od roku 332, przetrwał do roku 367, kiedy
to cesarz Walens podjął trzyletnią wojnę prewencyjną na terytorium gockim. Atanaryk okazał
się wytrawnym taktykiem; wojna toczyła się ze zmiennym szczęściem, wreszcie w 369 roku
Walens i Atanaryk spotkali się na pokładzie statku zakotwiczonego na środku granicznego Dunaju
(Atanaryk podobno złożył kiedyś przysięgę, że nigdy nie postawi stopy na terytorium rzymskim).
Na mocy zawartego traktatu rozwiązano istniejący dotąd formalnie status federatów
(sprzymierzeńców) w stosunku do Wizygotów. Wkrótce potem przeciwko Atanarykowi
wystąpiła frakcja Fritigerna, dążąca w polityce zagranicznej do nawiązania ściślejszych
kontaktów z Rzymianami, do romanizacji i otwarta na wpływy chrześcijaństwa.
W takich warunkach doszło do drugiego prześladowania chrześcijan w Gocji w latach 369
—372. Oprócz czołowego zabytku dotyczącego tego okresu — Pasji św. Saby, mamy jeszcze
kilka innych świadectw źródłowych. W zachowanym fragmencie ariańskiego kalendarza
gockiego znajduje się pod datą 29 października następujący zapis (podaję w tłumaczeniu
polskim):
“Pozostaje pamięć męczenników zebranych wokół księży Wereki i Batwina. Zostali oni spaleni
w zapełnionym ludźmi kościele w kraju Gotów".
Szczęśliwym trafem wiadomość ta znajduje potwierdzenie i znaczne rozszerzenie w
jednym ze źródeł greckich, które pod datą 26 marca cytuje — jak się przypuszcza w nauce —
fragment nie zachowanej gdzie indziej Pasji, z imiennym wyliczeniem 26 męczenników, na czele
z prezbiterami Bathousesem i Ouerkasem, spalonych przez pogan za panowania cesarzy
Walentyniana, Walensa i Gracjana. Źródło podaje nawet imię przywódcy czy naczelnika
gockiego, który podpalił świątynię: Winguryk. Szczątki pomordowanych zostały następnie
zebrane przez “królową (basilissa) narodu Gotów" imieniem Gaatha, chrześcijankę i
katoliczkę, Pozostawiła ona swoje “królestwo" synowi Arimirowi, sama zaś udała się w
towarzystwie córki Dulcilli (imię łacińskie) oraz grupy wiernych na teren państwa rzymskiego.
Później powróciła do kraju, a Dulcilla dostarczyła relikwie do miasta Cyzikus. Jeden z
Gotów towarzyszących Gaacie, Wella, został po powrocie ukamienowany przez Gotów, natomiast
Dulcilla zmarła później naturalną śmiercią.
Ofiarą prześladowania padł w tym czasie także św. Nicetas — Got i katolik. Izydor z
Sewilli — pisarz hiszpański z VII wieku — opowiada, że Goci pod Adrianopolem w 378 roku
napotkali swych rodaków, “którzy uprzednio ze względu na wiarę wypędzeni zostali z ojczyzny", i
na próżno usiłowali ich nakłonić do wspólnej walki z Rzymianami. Wobec odmowy,
wymordowali niektórych z nich, podczas gdy pozostali uciekli w góry i inne niedostępne
miejsca, gdzie nie tylko że wytrwali w swej katolickiej wierze, lecz również w wierności
wobec Rzymian.
Mimo lakoniczności i wyrywkowego charakteru źródeł trudno nie dostrzec wyjątkowego jak
17
na owe czasy zasięgu akcji antychrześcijańskiej, zainicjowanej i energicznie prowadzonej przez
Atanaryka. Wydarzenia te odbiły się szerokim echem w ówczesnej literaturze chrześcijańskiej;
wspominają o nich m. in. św. Ambroży, Augustyn i Hieronim, a więc autorzy tworzący na
Zachodzie.
W świetle powyższych wywodów intencje Atanaryka rysują się wystarczająco wyraźnie.
Liczba wyznawców i sympatyków chrześcijaństwa wśród Gotów w Dacji stale wzrastała. Nie
tylko ludzie ubodzy w rodzaju św. Saby zaliczali się do tego grona, lecz nawet — jak
wskazuje przykład “królowej" Gaathy — przedstawiciele wyższych i najwyższych sfer
społeczeństwa wizygockiego. Nowa wiara, podobnie jak nieco wcześniej w Cesarstwie
Rzymskim i na przykład w kilka wieków później na Słowiańszczyźnie, znajdowała się w opozycji
wobec istniejącego wśród Wizygotów porządku społecznego.
Porządek ten zaś, niezależnie od chrześcijaństwa, był w IV wieku bardzo chwiejny:
społeczeństwo wizygockie znajdowało się na tym samym mniej więcej etapie rozwoju, co
społeczeństwo frankijskie pod koniec V wieku, czy polskie pod koniec X, to znaczy że
struktury rodowe traciły coraz bardziej na znaczeniu i w perspektywie rysował się ustrój
monarchiczny i “normalny" proces tworzenia się społeczeństwa klasowego. (Najazd Hunów,
przejście plemienia na terytorium rzymskie, permanentny stan wojny z Rzymianami oraz
dalsze wędrówki plemienia do Galii i Hiszpanii zahamowały następnie ten rozwój,
doprowadzając do ponownego wzmocnienia elementu rodowego, a w dalszym etapie — do
powstania królestwa na innych niż w Dacji zasadach — demokracji wojennej, Heerkönigtum).
Do czynnika wewnętrznego dołączył się czynnik zagrożenia zewnętrznego ze strony
Rzymu oraz wzrost nastrojów anty rzymskich, spowodowany przebiegiem wojny w latach 369—
372. Na chrześcijan w Gocji, obojętnie jakiej orientacji, kręgi rządzące poczęły spoglądać nie
tylko jako na czynnik “aspołeczny", wyłamujący się jak gdyby ze wspólnoty plemiennej i
kultowej, lecz także jako na ekspozyturę rzymską. Aczkolwiek z pewnością nie wszyscy
chrześcijanie w Gocji eo ipso byli agentami czy nawet zwolennikami władzy Rzymu (w końcu
w niewiele lat później nawrócenie się większości plemienia na wiarę chrześcijańską nie
uczyniło z Gotów automatycznie przyjaciół Rzymu), to jednak w stosunku do sporej ich części
posądzenia o prorzymskie sympatie na pewno nie były przesadzone.
Niewykluczone wreszcie, że oligarchia arystokratyczna, której eksponentem był Atanaryk,
pragnęła sztucznie (nieświadomie nawiązując do jakże dobrze gdzie indziej i kiedy indziej
wypróbowanych wzorów postępowania politycznego) zepchnąć odium niepowodzeń na karb
wyobcowanych ze społeczeństwa chrześcijan. Niechęć, a nawet nienawiść do Rzymian i
rzymskiego cesarza jako motyw prześladowań w Gocji za Atanaryka wymieniają również pisarze
współcześni i nieco późniejsi. Saba i inni męczennicy goccy zostali “kozłami ofiarnymi";
“megistanowie, prześladując chrześcijan, karali innych za stworzenie sytuacji, jaką oni sami
niechcący stworzyli" (E. A. Thompson).
WIZYGOCI W HISZPANII
Od Tuluzy do Toledo
Spośród państw tzw. sukcesyjnych wobec Cesarstwa Rzymskiego, to znaczy założonych
przez ludy barbarzyńskie (germańskie) na obszarach wchodzących aktualnie bądź w niedalekiej
przeszłości w skład Cesarstwa, szczególna rola przypadła państwu Wizygotów. Po osiedleniu się
tego germańskiego plemienia w roku 418 na terytorium Akwitanii zakończył się trwający
kilkanaście lat, a zapoczątkowany za panowania ich władcy Alaryka I (395—410), okres
wędrówek i poszukiwań; rozpoczęły się natomiast dzieje pierwszego, tak zwanego tuluzańskiego
państwa wizygockiego. Główne posiadłości Wizygotów rozciągały się w tym okresie na
terytorium południowo-zachodniej Galii, lecz sięgały już także poza Pireneje, do dzisiejszej
18
Hiszpanii. W roku 507 Wizygoci ponieśli jednak druzgocącą klęskę z rąk Franków, których
monarcha Chlodwig okazał się bardziej zręcznym i szczęśliwym kontrkandydatem do
panowania nad Galią, Interwencja władcy Italii, króla ostrogockiego Teodoryka Wielkiego,
uchroniła co prawda jego wizygockich pobratymców przed całkowitym pogromem, ale
Wizygoci musieli zrezygnować na rzecz Franków z większości swych posiadłości galijskich,
zatrzymując jedynie południowo-zachodni skrawek Galu, tak zwaną Septymanię.
O ile od początku VI wieku, dopóki zasadnicza część państwa wizygockiego znajdowała się
na terenie Galii, a stolica kraju w Tuluzie, głównym przeciwnikiem Wizygotów byli, jak
wspomniałem, Frankowie, to w ciągu tegoż wieku sytuacja zaczęła się zmieniać. Oddzielone (nie
licząc wizygockiej Septymanii) od siebie Pirenejami oba państwa (frankijskie i wizygockie)
pozostawały w pewnej izolacji względem siebie. Zresztą państwo Franków niebawem po śmierci
Chlodwiga weszło w okres rozbicia dzielnicowego i na pewien czas straciło sporo z zaborczego
impetu.
Bardziej od Franków niebezpieczni dla Wizygotów stawali się natomiast Bizantyjczycy.
Cesarz Justynian I Wielki usiłował mianowicie przywrócić Cesarstwu Rzymskiemu utracone w V
wieku prowincje zachodnie i w dużym stopniu udało mu się ten rewindykacyjny program
zrealizować. Wystarczy wspomnieć, że zarówno państwo Wandalów w Afryce północnej, jak
również tak silne za Teodoryka państwo Ostrogotów w Italii zostały podbite i przyłączone do
Cesarstwa (pierwsze łatwo, drugie po wielu latach uporczywych i wyniszczających Italię wojen).
W roku 552, wykorzystując wewnętrzne walki wśród Wizygotów (jedna ze zwalczających się
frakcji wezwała Bizantyjczyków na pomoc), wojska bizantyjskie opanowały południową część
Półwyspu Pirenejskiego i od tej chwili królowie wizygoccy musieli liczyć się ze stałym za
grożeniem od strony południa. Dopiero około 625 roku udało się Wizygotom ostatecznie wyprzeć
garnizony bizantyjskie z półwyspu. Ponieważ — jak zobaczymy — już znacznie wcześniej
Wizygoci podbili i przyłączyli do swego państwa Swebów, w tym momencie cały półwysep znalazł
się pod panowaniem królów wizygockich.
Główny problem państwowy
Podobnie jak w innych państwach “sukcesyjnych", głównym problemem państwa
wizygockiego było ułożenie wzajemnych stosunków pomiędzy miejscową ludnością rzymską a
przybyszami germańskimi. Gdy Wizygoci, po tylu latach wędrówek i wojen, na mocy
traktatu zawartego z Cesarstwem Rzymskim otrzymywali na początku V wieku wspomnianą
część Galii, mogło ich być — wraz z rodzinami — prawdopodobnie około 70—80 000.
Ludności galo-rzymskiej było wielokrotnie więcej; nawet przy przyjęciu szacunku najbardziej
optymistycznego dla Wizygotów, tych ostatnich nie mogło być więcej w państwie przez nich
założonym i kontrolowanym niż kilka procent. To samo dotyczy Hiszpanii.
Wizygoci (podobnie jak Ostrogoci w Italii, a przeciwnie jak Wandalowie w Afryce) jako
— formalnie — sprzymierzeńcy (federaci) Cesarstwa, osiedlili się w Galii opierając się na
rzymskim systemie kwaterunkowym (hospitalitas). Ustawa cesarska jeszcze z roku 398
stanowiła, że jedną trzecią domostw ludności cywilnej należy oddać na potrzeby wojska.
Teraz ustawa ta została zmodyfikowana w tym istotnym punkcie, że Wizygoci otrzymywali
także określoną część gruntów z inwentarzem. Podczas jednak gdy Ostrogoci Teodoryka pod
koniec V wieku zadowolili się w Italii trzecią częścią domostw i gruntów, to Wizygoci
zażądali od dotychczasowych właścicieli-latyfundystów galo-rzymskich udziału w wysokości aż
dwóch trzecich. Trudno było oczywiście oczekiwać, że poszkodowani z entuzjazmem przyjmą tak
poważne straty; wydaje się jednaj że ta swoista ,,reforma rolna" w rzeczywistości wyrządziła
właścicielom znacznie mniejsze szkody niż by to wynikało z prostego rachunku.
Utworzone przez Wizygotów państwo było państwem dualistycznym, w którym znikoma
mniejszość etniczna, pozostająca w dodatku początkowo na znacznie niższym etapie rozwoju
społecznego, sprawowała władzę i politycznie zdominowała ogromną większość społeczeństwa
19
zamieszkującego granice państwa. Różnie można było układać wzajemne stosunki obydwu grup
etnicznych. Wandalowie, którzy zajęli Afrykę bez jakiejkolwiek sankcji cesarskiej a prawem
zwykłego podboju, nader bezceremonialnie traktowali tamtejszą ludność rzymską. Ostrogoci w
Italii ściśle przestrzegali prowadzonej przez Teodoryka Wielkiego zasady swobodnego, lecz
nieantagonistycznego i autonomicznego rozwoju obydwu grup etnicznych, obawiając się
najwidoczniej zbyt szybkiej asymilacji nielicznych wojowników germańskich w masie Italo-
Rzymian i zatracenia tym samym wszelkich cech ich narodowej odrębności. Wizygoci wreszcie
poszli inną jeszcze drogą: usuwania różnic pomiędzy Gotami i Rzymianami w celu osiągnięcia
konsolidacji i jednolitości narodowo-etnicznej w skali całego państwa. Proces ten, niemal
doprowadzony do końca w momencie rozgromienia państwa wizygockiego przez Arabów w 711
roku, był procesem niełatwym i długotrwałym.
Wielkiej wagi przeszkodą w tym procesie były różnice religijne. Ludność galo-rzymska i
hiszpano-rzymska wyznawała w swej masie religię katolicką, uznając duchowy prymat Stolicy
Apostolskiej, a w zakresie doktrynalnym uchwały wielkich soborów powszechnych w Nicei,
Chalcedonie i Efezie. Tymczasem Wizygoci, podobnie jak i inne plemiona tzw.
wschodniogermańskie (np. Ostrogoci, Wandalowie, Burgundowie), a także później
Longobardowie, wyznawali ariańską odmianę chrześcijaństwa. Oba wymienione odłamy
chrześcijaństwa znajdowały się w najostrzejszym antagonizmie. Łatwo więc zrozumieć, że obok
innych motywów niechęci Rzymian do Gotów motyw niechęci do “heretyków" —arian był
bardzo wyraźny i utrudniał proces społecznej integracji.
Do tego dochodził wzgląd zewnętrzno-polityczny. Zarówno Frankowie, jak i Bizantyjczycy
(a więc dwaj najgroźniejsi polityczni wrogowie państwa wizygockiego), jak wreszcie także od
połowy VI wieku Swebowie (z którymi Wizygoci niejednokrotnie musieli krzyżować oręż) byli
katolikami, co oznaczało, że w przypadku konfliktu zbrojnego istniało zawsze niebezpieczeństwo
wybuchu poczucia solidarności z katolickim przeciwnikiem ze strony katolickiej ludności
pochodzenia rzymskiego.
Leowigild
Pierwsze dziesięciolecia hiszpańskiego (od późniejszej stolicy zwanego również
toledańskim) państwa wizygockiego, były okresem bardzo burzliwym. Rzadko któremu władcy
udawało się umrzeć naturalną śmiercią, najczęściej padali ofiarą skrytobójstwa lub otwartego
mordu politycznego, z czego nawet wręcz wyśmiewano się u Franków. Bizantyjczycy zajęli
południowe wybrzeże półwyspu i nie dawali się stamtąd wyprzeć. Swebowie przeżywali okres
wzmożonej aktywności politycznej i byli groźnym przeciwnikiem, podobnie trudni do
poskromienia Baskowie w niedostępnych górskich rejonach na północy. Także w głębi kraju
wystąpiły silne tendencje separatystyczne. Poszczególne prowincje dążyły do uniezależnienia
się od władzy królów wizygockich. Zachowane do dnia dzisiejszego monety świadczą o
poważnym kryzysie gospodarczym państwa. W takim właśnie trudnym momencie obejmował
władzę u Wizygotów Leowigild, któremu starszy brat Liuwa I, wybrany królem w roku 567, już
w roku następnym powierzył współrządy w państwie, a który po śmierci Liuwy (571/572) objął
jedynowładcze rządy w całym królestwie. Leowigild panował prawie 20 lat (do roku 586),
wyprowadził państwo z długotrwałego kryzysu, umocnił je, poszerzył i w poważnym stopniu
określił jego przyszły kształt.
Nie będziemy tu szczegółowo przedstawiali uporczywych wojen Leowigilda przeciw
wrogom zewnętrznym i wewnętrznym królestwa. Rozpoczął je od Bizantyjczyków, którym m. in.
odebrał ważną Kordową. Zdławił opozycję kilku rebelianckich prowincji w różnych
częściach półwyspu. Pokonał i włączył do swego królestwa państwo dokuczliwych Swebów,
pokonał także i na pewien czas wziął w karby niepokornych Basków.
Równie zdecydowaną politykę prowadzał Leowigild wewnątrz swego państwa. W
pierwszym okresie rządów energicznie wystąpił przeciw arystokracji wizygockiej. "Stał się on
20
nawet dla swego własnego narodu zgubny" — zanotuje niechętną Leowigildowi katolicką
tradycję kronikarz Izydor z Sewilli — “ponieważ najszlachetniejszych i najmożniejszych albo
kazał wytracić, albo pozbawił majątku, nienawidził ich i skazywał na wygnanie". Obcy sprawom
wizygockim, ale dość dobrze na ogół o nich poinformowany kronikarz frankijski Grzegorz z
Tours w ten sposób lapidarnie, choć z oczywistą przesadą, scharakteryzował dążenia Leowigilda:
“Wytracił wszystkich tych, którzy przyzwyczaili się usuwać królów i nie pozostawił u nich
żadnego męskiego potomka".
Nie mniej ważną rolę w planach Leowigilda odgrywał cały zespół posunięć o
charakterze — powiedzielibyśmy — ceremonialnym i propagandowym. “Był on także
pierwszym [znowu Izydor z Sewilli! — J.S.], który zasiadł na tronie ubrany w królewskie
szaty, ponieważ aż do tego czasu Goci mieli takie same szaty i zajmowali takie same
miejsca jak ich królowie". Oba nowo wprowadzone insygnia władzy: tron i ornat królewski
przejął Leowigild z cesarskich wzorców bizantyjskich. Syn jego i następca Rekkared koronował
się koroną królewską; prawdopodobnie i ten szczegół wprowadzony już został przez jego ojca.
Dalszym dowodem na celowo przez Leowigilda kształtowaną aurę “cesarskości" jego władzy jest
budowa założonego w roku 578 miasta, nazwanego imieniem królewicza Reccopolis, którą to
nazwą, jak i samym miastotwórczym zamysłem, król akcentował swe równe cesarskim
uprawnienia. Położone w centrum państwa, w obecnej prowincji Guadalajara, miasto pomyślane
było być może na przyszłą stolicę królestwa. Jako pierwszy z władców wizygockich począł
też Leowigild bić złote monety ze swoim własnym wizerunkiem.
Nie zaniedbał również Leowigild działalności prawodawczej, przeprowadzając nową
kodyfikację prawa państwowego. Kodeks poprawiony Leowigilda nie zachował się co prawda
osobno do naszych czasów, lecz mamy o nim pewne pojęcie dzięki późniejszemu kodeksowi
króla Recceswinta z roku 654, w którym prawa wywodzące się z kodeksu Leowigilda oznaczane
są jako antiqua (“dawne ustawy"). Jednym z ważniejszych postanowień kodeksu było uchylenie
zakazu małżeństw mieszanych między Rzymianami i Gotami, zakazu, który — jak wyraźnie
stwierdził sam prawodawca — i tak w praktyce był często naruszany. Istnieje przypuszczenie, że
Leowigild zrównał całkowicie Gotów i Rzymian pod względem postępowania sądowego.
Bunt Hermenegilda
Starszy syn Leowigilda Hermenegild, powołany przez ojca do współrządów wraz ze
swym młodszym bratem Rekkaredem, ożenił się w 578 lub na początku 579 roku z młodziutką
księżniczką frankijską Ingundą. Stanowiło to dalszy krok w pojednawczej od pewnego czasu
polityce władców wizygockich w stosunku do osłabionego walkami wewnętrznymi państwa
Franków. Ponieważ Ingundą, jako gorliwa katoliczka, prześladowana była na dworze królewskim
przez królową-matkę Galswintę, Leowigild powierzył synowi zarząd części swego państwa,
obejmującej zapewne Baeticę z Sewillą, pragnąc oddalić młodą parę od dworu.
Tymczasem Hermenegild, bądź to z własnego popędu, bądź przekonany przez żonę podjął
decyzję przejścia na katolicyzm. Czy już w tym momencie, porzucając wiarę “państwową",
traktował ten krok jako wyzwanie rzucone ojcu i zapowiedź buntu, inaczej mówiąc: czy u
podłoża konfliktu wyznaniowego legły ambicje polityczne królewicza, stojących za nim frakcji
feudalnych czy może sąsiednich państw zainteresowanych osłabieniem państwa wizygockiego?
Brak na to bezpośrednich dowodów w źródłach, wydaje się jednak, że można dostrzec w całej
sprawie cień dyplomacji bizantyjskiej. Kronikarze najbliżej znajdujący się wobec
opisywanych tu wydarzeń, a więc sami Hiszpanie, ani słowem nie wspominają o konwersji
Hermenegilda!
Bodaj najbliższą rzeczywistości wersję wydarzeń przekazał nam w tym przypadku
Grzegorz z Tours. Hermenegild “długo opierał się namowom Ingundy, w końcu wszakże dał się
przekonać, przeszedł na katolicyzm". Gdy Leowigild się o tym dowiedział, rozpoczął rozmyślać,
jak by go doprowadzić do zguby. Ten jednak, gdy zorientował się w ojcowskich zamiarach,
21
przeszedł na stronę cesarza i połączył się z jego namiestnikiem, który podówczas wojował w
Hiszpanii. Wtedy Leowigild przysłał do syna posłów i rzekł do niego: “Przyjdź do mnie,
musimy porozmawiać". Ów wszakże odpowiedział: “Stanowczo nie przybędę, ponieważ jesteś mi
wrogiem z tego powodu, że wyznaję wiarę katolicką". Wynika z tego, że to sam Hermenegild
nadał sprawom ostrze polityczne, zawierając przeciw ojcu sojusz z Bizantyjczykami.
Na uwagę zasługuje zdystansowanie się “oficjalnej" historiografii wizygockiej
reprezentowanej przez kroniki Jana z Biclarum i Izydora z Sewilli, od Hermenegilda, choć
mogłoby się wydawać, że jego wystąpienie byłoby świetnym przykładem cnót katolickich, a
nawet przy dobrej woli dawałoby się zakwalifikować (jak to uczynili papież Grzegorz i
Grzegorz z Tours) w kategoriach męczeństwa. Tymczasem obaj wymienieni kronikarze
hiszpańscy (katolicy!) traktują wystąpienie Hermenegilda jako zwykłą awanturę polityczną.
Wstrzemięźliwość autorów hiszpańskich tłumaczymy w ten sposób, że kronikarze ci, pisząc w
zupełnie innych okolicznościach politycznych,,to znaczy już po przejściu całego ludu
wizygockiego na katolicyzm (zob. niżej), w imię umocnienia autorytetu dynastii
przewartościowali wydarzenia z lat 579—584, zdejmując z postaci Leowigilda odium
prześladowcy katolików.
Dopiero w roku 581 lub 582 Leowigild rozpoczął działania zbrojne przeciw synowi.
Buntownicy tracili miasta jedno po drugim; w roku 584 po dłuższym oblężeniu padła główna
ich centrala — Sewilla. Hermenegild uszedł do Kordowy (która musiała przedtem ponownie
zostać zajęta przez Bizantyjczyków), Leowigild drogą przekupstwa nakłonił prefekta
cesarskiego do opuszczenia miasta, Hermenegild szukał azylu w jednym z kościołów. Nakłoniony
przez Rekkareda do zdania się na łaskę ojca, został najpierw zesłany na wygnanie, a w
Tarragonie spotkała go śmierć, prawdopodobnie nie bez wiedzy, a może i z rozkazu ojca.
Ingunda z synkiem pozostała w rękach Bizantyjczyków.
Synod ariański Leowigilda
Wydarzenia z lat 579—584 dały wiele do myślenia Leowigildowi. Okazało się, że
istniejący dotąd od początku państwowości wizygockiej model społeczeństwa dualistycznego, w
którym w miarę upływu czasu odmienność religii stanowiła bodaj najważniejszą cechę odrębności,
nie gwarantował stabilności państwu. Po wybuchu buntu podniesionego przez rodzonego syna
dokonała się radykalna zmiana w zakresie tolerancyjnej dotąd — religijnej czy kościelnej
polityki monarchy. Około roku 584/585 — donosi Grzegorz z Tours — “wielkie prześladowanie
dotknęło chrześcijan [tzn. katolików — J. S.] w Hiszpanii. Wielu zostało skazanych na
wygnanie, pozbawionych majątku, osłabionych głodem, wtrąconych do więzienia, było
biczowanych i przeróżnymi mękami pozbawionych życia".
Cóż się właściwie stało? Czy zmiana wyznania przez Hermenegilda i wybuch buntu, do
którego zapewne przyłączyło się wielu katolików królestwa, rozpętały ślepą akcję represyjną ze
strony państwa? Oddajmy głos źródłom hiszpańskim.
Izydor z Sewilli powiada: “Leowigild, opanowany fanatyzmem ariańskiego zabobonu,
zarządził przeciw katolikom prześladowania i skazał bardzo wielu biskupów na wygnanie.
Zniósł dochody i prawa kościołów. Przez zastraszenie doprowadził wielu do przyjęcia ariańskiej
zarazy, zresztą większość udało mu się oszukać bez uciekania się do prześladowań, drogą
przekupstwa przy pomocy pieniędzy i majątków. Ośmielał się nawet, pomijając już inne
splamienia poprzez swoją herezję, ponownie chrzcić katolików i to nie tylko takich z ludu, lecz
nawet duchownego stanu...".
Jan z Biclarum, którego antykatolickie posunięcia Leowigilda dotknęły osobiście,
dostarczył nam dalszych danych. W roku 530 — czytamy w lakonicznej relacji tego kronikarza,
król zwołał do Toledo synod ariańskich biskupów swego państwa. Był to, o ile wiemy, jedyny
synod ariański w państwie wizygockim. Na porządku obrad synodu głównym, jeśli nie
jedynym, punktem było “przeciągnięcie Rzymian do herezji ariańskiej" — jak to
22
sformułowali w kilka lat później, na innym, katolickim synodzie w tymże Toledo, biskupi
hiszpańscy. Obmyślono i próbowano wprowadzić w życie cały szereg innowacji, mających
sprzyjać pozyskiwaniu katolików. Jan z Biclarum cytuje, zdaje się, fragment nie zachowanej
uchwały ariańskiego synodu:
“Ci, którzy przechodzą z religii rzymskiej do naszej katolickiej wiary [arianie uważali się,
rzecz jasna, za katolików — J.S.], nie powinni być [ponownie — J.S.] chrzczeni; raczej winni
zostać oczyszczeni przez położenie ręki oraz zobowiązanie się do komunii, [po czym — J.S.]
winni ofiarować chwałę Bogu przez Syna w Duchu Świętym".
Uznanie ważności katolickiego chrztu stanowiło daleko idącą koncesję ze strony arian,
mającą pomóc wahającym się katolikom w przełamaniu zrozumiałej bariery psychologicznej
przed podjęciem decyzji zmiany wyznania. Nie był to zresztą jedyny przejaw dostosowywania się
doktryny i obrzędowości ariańskiej do gustów i upodobań szerokich warstw ludności
katolickiej. Dotąd arianizmowi obcy był kult świętych i ich relikwii, obecnie nagle zaczęli oni
niejako współzawodniczyć z katolikami w tym zakresie. Poseł króla Franków po powrocie z
Hiszpanii donosił, jaką to wyrafinowaną metodę wynalazł król Gotów, by zachwiać katolików w
wierności i wytrwałości religijnej, a to poprzez demonstracyjne modły odbywane jakoby przy
grobach męczenników i w kościołach katolickich. Leowigild miał wtedy oświadczyć, iż doszedł do
wniosku, że Chrystus jest istotnie równy co do istoty Bogu Ojcu (dotąd arianie uznawali
jedynie podobieństwo, ale nie równość Chrystusa i Boga Ojca), jedynie o boskości Ducha
Świętego nadal nie jest przekonany, gdyż w Piśmie Świętym brak na to dowodów. Informacja
Grzegorza z Tours znakomicie oddaje ewolucję polityki religijnej Leowigilda, nie stroniącej jak
widać nawet od modyfikowania samych podstaw doktryny ariańskiej.
Rekkared i III synod toledański
Rozumiemy motywy kierujące Leowigildem. Coraz trudniej było rządzić przy choćby
tylko biernym oporze znakomitej większości poddanych — innowierców, zwłaszcza że ciągle
trzeba było się liczyć z niebezpieczeństwem zewnętrznym: bizantyjskim i frankijskim. Próba
unifikacji Leowigilda polegała zatem na osiągnięciu jedności polityczno-religijnej przez
narzucenie katolikom religii ariańskiej — tradycyjnej religii Wizygotów. Próba co prawda nie
powiodła się, ale zasadniczy zamysł polityczny Leowigilda przejął po nim jego następca
Rekkared.
Rekkared (586—601) już w pierwszym roku swych rządów przeszedł na wiarę katolicką.
Dwa następne lata, o których niemal głucho w źródłach, musiała wypełnić gorączkowa
działalność anty-ariańska. Kościoły ariańskie i należące do nich majątki przekazane zostały
katolikom. Palono książki ariańskie — ani jedna nie zachowała się w Hiszpanii! Zabroniono
arianom zajmować stanowiska w służbie państwowej.
Na początku maja 589 roku w stołecznym Toledo zebrał się trzeci z kolei synod
biskupów. Było to wydarzenie szczególnej wagi w dziejach wizygockiej Hiszpanii. Król
zasiadł na honorowym miejscu wśród uczestników synodu i publicznie ogłosił dokonane przez
siebie uprzednio przejście na wiarę katolicką. Na wezwanie jednego z katolików — ojców synodu,
obecni tam przedstawiciele duchowieństwa do niedawna ariańskiego oraz możnych gockich
publicznie poszli w ślad za królem, dokonując obowiązującego wyklęcia herezji ariańskiej.
Uchwały synodu podpisało 72 biskupów bądź osobiście, bądź przez pełnomocników.
Ośmiu z nich było dotychczas biskupami ariańskimi — po czterech spośród Wizygotów i
Swebów. Nie ulega wątpliwości, że tylko część biskupów ariańskich zaakceptowała nacisk
królewski i uchwały podjęte w Toledo. Nic jednak nie było w stanie zahamować procesu
katolicyzacji społeczeństwa wizygockiego, a imiona i dzieje oponentów starannie zostały
wymazane z kart historii przez katolicką “cenzurę". W każdym razie w roku 589 zaistniała w
Hiszpanii sytuacja unikalna w dziejach Kościoła; mianowicie w niektórych diecezjach
funkcjonowało odtąd przez pewien czas dwóch biskupów, jako że do dawnego katolickiego
23
dochodził teraz konwertyta — dotąd miejscowy biskup ariański (w Walencji było nawet aż
trzech biskupów).
Synod zakończył się dziękczynieniem dla króla. W całych aktach synodu nie ma —
rzecz charakterystyczna — ani jednej wzmianki o Hermenegildzie. choć jego wystąpienie w
jakiś sposobna pewno przyspieszyło zwycięstwo religii katolickiej. Racja stanu przeważyła nad
solidarnością wiary.
Po Rekkaredzie nic już w źródłach nie słychać o arianach w Hiszpanii; akcja katolicyzacji
społeczeństwa została przeprowadzona niezwykle sprawnie i szybko. Równie szybko postępowało
też odtąd ostateczne ujednolicenie społeczeństw rzymskiego i wizygockiego w jedno —
hiszpańskie, choć na ogół nadal z przyzwyczajenia nazywające się gockim. Już tylko Żydzi
pozostali poza obrębem integracji — przeciw Żydom też zwróci się ostrze ustawodawstwa
państwowego, które coraz wyraźniej król dzielić będzie z synodami kościelnymi. Antyżydowskie
ustawodawstwo w państwie późnowizygockim, znacznie bardziej bezwzględne, konsekwentne i
zacięte niż w innych ówczesnych państwach Europy, legnie czarną chmurą na dziejach tego
państwa i ułatwi na początku VIII wieku Arabom — których Żydzi hiszpańscy witali jak
wyzwolicieli — ich błyskawiczny podbój Półwyspu Pirenejskiego.
“NA KRAŃCACH ŚWIATA”. HISZPAŃSKIE PAŃSTWO
SWEBÓW
In extremitate mundi et in ultimis hulus provinciae regionibus... (Na krańcach świata i w
najdalszych regionach tej prowincji) — tymi słowami trafnie określili biskupi zgromadzeni w
roku 561 na synodzie w metropolitalnej Bradze (starożytna Bracara Augusta) peryferyjne
położenie swego państwa.
Nie istniało ono zbyt długo. W roku 409 germańscy Swebowie wraz z dwoma innymi
plemionami: germańskimi Wandalami i irańskojęzycznymi Alanami wdarli się z Galii na
obszar Półwyspu Pirenejskiego. W walkach z administracją rzymską i w ostrej rywalizacji z
innymi plemionami barbarzyńskimi udało się Swebom zawładnąć najdalszą, północno-
zachodnią częścią półwyspu. W latach 585—586 państwo ich zostało podbite i wchłonięte przez
silniejszego sąsiada — toledańskie państwo Wizygotów, dzieląc odtąd przez ponad jedno
stulecie losy tego ostatniego. O państwie założonym przez Swebów w Hiszpanii historyk fran
cuski L. Musset wyraził się lekceważąco: “Nic godnego uwagi nie zmieniłoby się w historii,
gdyby Swebowie w Hiszpanii nigdy nie istnieli". Prawdą jest, ze “państwo swebskie jest
[...] jednym z najmniej znanych i najmniej znacznych [państw — J.S,] założonych przez
inwazje ludów germańskich" i że dwukrotnie jedynie — około połowy V wieku i w drugiej
połowie wieku VI — dane było Swebom hiszpańskim odegrać liczącą się rolę polityczną w
skali całego Półwyspu Pirenejskiego. Wydaje się jednak, że dzieje
tego plemienia i założonego przez nich państwa stanowią — zwłaszcza z historyczno-
porównawczego punktu widzenia — obiekt godny bliższej uwagi.
Zanim jednak spróbujemy nieco bliżej przyjrzeć się Swebom w Hiszpanii,
rozpatrzymy pokrótce dawniejsze — jakże barwne! ich dzieje. Nie jest bowiem do dziś jasne,
skąd przybyli Swebowie do Hiszpanii i jakiego plemienia byli odłamem.
Kim byli Swebowie?
W ostatni dzień roku 406, korzystając zapewne z odkomenderowania części garnizonów
rzymskich nad Renem do walki z najazdem Radagaisa na Italię, poważne siły barbarzyńskie
przekroczyły limes reński i wdarły się do Galii. Źródła wymieniają w związku z tym Wandalów
i Alanów, ale wkrótce musiały się do nich przyłączyć także inne ludy, wśród nich — jakiś
odłam Swebów. Pisarz hiszpano-rzymski Hydatius, autor kroniki świata obejmującej lata 379—
468, stwierdza, że po niecałych trzech łatach walk i plądrowania w Galii Wandalowie, Alanowie i
24
Swebowie przeprawili się — jesienią 409 roku — przez słabo strzeżone przełęcze pirenejskie do
Hiszpanii.
Hiszpania należała do tych prowincji rzymskich, które do tego czasu stosunkowo
najmniej doświadczyły skutków wędrówek ludów i gdzie ponad jedno całe stulecie panował
pokój. Tym cenniejszym więc łupem była dla barbarzyńców spokojna i bogata prowincja!
Wykorzystując walki wewnętrzne w Cesarstwie, najeźdźcy — nie zaniedbując zwykłych
łupiestw — rozprzestrzenili się po większej części półwyspu, pozostawiając w ręku Rzymian
jedynie prowincję Tarraconensis. Kilkuletnie wojny doprowadziły ponoć do takiej klęski głodu,
że w bogatej dotąd Hiszpanii doszło do wypadków ludożerstwa. Jedynie niektóre grody i miasta
zdołały oprzeć się napastnikom, gdyż ci nie znali jeszcze sztuki oblężniczej.
W końcu zmęczyli się walkami i napadnięci, i napastnicy. W roku 411 doszło do ugody z
Rzymianami. Cesarz Honoriusz musiał przyznać barbarzyńcom prawo posiadania — według
statusu sprzymierzeńców (federatów) — ziem faktycznie przez nich zajętych, w zamian za
teoretyczny obowiązek obrony Hiszpanii przeciwko ewentualnym dalszym agresorom.
Barbarzyńcy podobno w sposób losowy podzielili się półwyspem: Wanctalowie-Hasdingowie i
Swebowie otrzymali Galicje (Gallaecia), przy czym Swebom przypadła przylegająca do Oceanu
Atlantyckiego zachodnia część tej prowincji; Wandalowie-Silingowie opanowali Baeticę a
Alanom (widocznie liczebnie i militarnie przeważającym w konfederacji) przypadły Luzytania
i Carthaginensis. Na ogół uważa się, że Swebowie, pojawiający się najpierw w Galii, a
następnie w Hiszpanii w towarzystwie Wandalów i Alanów, byli odłamem znanych skądinąd
naddunajskich Kwadów. Kwadowie stanowili odłam ludów swebskich. Zakres tego pojęcia jest
skomplikowany z racji mało precyzyjnych i niewolnych od wewnętrznych sprzeczności relacji
źródłowych, przede wszystkim zaś ze względu na zmienny, dynamiczny charakter rzeczywistości
etniczno-politycznej, którą w różnych okresach usiłowano wtłoczyć w zakres pojęcia
“Swebowie".
Kłopoty z tymi Swebami! Kim oni byli naprawdę? Jeden z uczonych (F. Frahm) trafnie
zauważył, że “od Morza Północnego i Ejdory po Czechy i Morawy, od Alzacji po północne i
wschodnie granice świata germańskiego nie da się wskazać takiego kraju, w którym nie byłoby
kiedyś Swebów".
Po raz pierwszy zetknął się ze Swebami i podał bardzo ważne o nich informacje
Juliusz Cezar w trakcie kampanii w Galii. “Swebowie to największy i najbitniejszy lud pomiędzy
wszystkimi Germanami" — informuje Cezar w nieśmiertelnych Komentarzach o wojnie
galijskiej i od trzech pierwszych rozdziałów IV księgi tego dzieła, zawierających
charakterystykę Swebów, musi do dziś dnia rozpoczynać każdy uczony studia nad tym ludem.
Czy jednak Swebowie byli rzeczywiście takim zwykłym ludem, plemieniem jakich wiele było
wówczas w Germanii?
Cezar był praktykiem i nadzwyczaj inteligentnym obserwatorem. Późniejszy odeń
Pliniusz Starszy zaliczył Swebów wraz z Cheruskami, Chattami i Hermundurami do
Herminonów. To już echo rodzimej starogermańskiej tradycji etnogenetycznej, zanotowanej
jeszcze trochę później przez Tacyta. Według tej tradycji wszyscy Germanie mieli wywodzić się
od boga Mannusa, syna Tuistona “zrodzonego z ziemi”. Mannus miał trzech synów, "od
których imion najbliżsi mieszkańcy oceanu mają się nazywać Ingweonami, z środkowych okolic
Herminonami, a reszta Istweonami". Według geografa Strabona, Swebowie byli nadrzędnym
określeniem dla następujących plemion: Markomanowie, Semnonowie, Hermundurowie,
Longobardowie i Kwadowie.
Opinia ta znajduje potwierdzenie u Tacyta, w którego Germanii Swebowie zajmują
większą część, a listę plemion swebskich autor ten znacznie powiększa. Najważniejszymi wśród
Swebów byli, zdaniem Tacyta, Semnonowie, a oprócz Hermundurów, Markomanów, Kwadów,
Longobardów (a więc ludów niewątpliwie germańskich), zaliczył on do Swebów również ludy o
nie ustalonej względnie wprost niegermańskiej (celtyckiej? iliryjskiej?) przynależności etnicznej,
25
jak Varisków (Naristów), Marsignów i Burów, Kotynów, Osów, Estiów i tajemniczych (fińskich?)
Sitonów oraz Germanów północnych w Skandynawii. Ponieważ z niegermańskiego charakteru
niektórych z nich (Kotynów i Osów oraz Estiów) sam Tacyt wyraźnie zdawał sobie sprawę,
wynika stąd ponad wszelką wątpliwość, że pod pojęciem Swebów rozumiał ten autor te wszystkie
ludy germańskie lub uważane za zbliżone do Germanów, które uchroniły swą niezależność przed
Rzymianami. Pojęcie Swebii Tacyta jest zatem pojęciem geograficzno-politycznym, nie zaś
etnicznym, nie oznacza konkretnego plemienia.
Wygląda na to, że nazwa Swebów, początkowo oznaczająca jedno plemię
zachodniogermańskie należące do związku Herminonów, z czasem zaczęła nabierać innego
znaczenia. Co prawda, część uczonych sądzi po prostu, że Swebowie od I wieku p.n.e. do I n.e.
rozprzestrzenili się po rozległych obszarach Germanii, a zatem, że wszystkie ludy występujące w
źródłach pod tą nazwą stanowią odpryski, odgałęzienia jednego, pierwotnego ludu. Inni
natomiast są zdania, że nazwa Swebów w ogóle jest pozbawiona realnego znaczenia i że dla
autorów starożytnych była jedynie sztuczną konstrukcją, określeniem zbiorczym dla
wszystkich Germanów z wyjątkiem nadreńskich, poznanych już bezpośrednio przez Rzymian.
Z oryginalną koncepcją dotyczącą Swebów starożytnych wystąpił niedawno uczony z
NRD Karl Peschel. Według niego pojęcie Swebów nie było w ogóle pojęciem etnicznym, nie
oznaczało konkretnego plemienia, lecz było kategorią społeczną, “jaka się ukształtowała w okresie
po najeździe Cymbrów w pobliżu granicy [Germanów — J.S.] z Celtami i prawdopodobnie
pod celtyckim wpływem". Początków Swebów należy dopatrywać się nie na Zachodzie, nad
Renem, a nawet nie nad Łabą (gdzie większość uczonych lokalizuje plemiona swebskie), lecz nad
środkową Odrą. Rezultaty badań archeologicznych, wykorzystane przez K. Peschla, pozwalają na
taką oto rekonstrukcję procesu kształtowania się Swebów: “Początkowo nad środkową Odrą,
rychło jednak także nad Salą, środkową Łabą i Hawelą mężczyzna w roli uzbrojonego
wojownika osiągał bezwzględną przewagę w obrządku pogrzebowym [...]. Nowy porządek
społeczny, którego istotą była wspólnota broni, opierająca się na dobrowolnym
wzajemnym związku wierności, na zewnątrz zaś przejawiająca się w ucieleśniającej moc
drużynie (Gejolgschajt), zyskał szersze znaczenie, gdy grupy łabsko-germańskie [archeolodzy
dawno już zwrócili uwagę na nadłabską prowincję kulturową w obrębie świata germańskiego —
J.S.] z obszaru na północ od Harzu przedarły się na południowy wschód i na zachód".
W ten sposób tworzyła się “wewnątrzgermańska" granica między nadreńsko-
nadwezerskimi odłamami Germanów, które nie poszły opisaną tu drogą, a Germanami bardziej
na wschód położonych odłamów (grupy nadłabska i odrzańsko-wiślańska), sterującymi w
kierunku monarchicznym. Na niewidzialnej tej granicy załamały się wszelkie próby podboju
Germanii przez Rzymian za panowania Oktawiana Augusta.
Teza Peschla, aczkolwiek zapewne sformułowana zbyt skrajnie, zawiera, jak sądzę, wiele
trafnych obserwacji. Niezależnie jednak, na ile nazwa Swebów w starszym okresie pozbawiona
była etnicznej treści, w okresie późniejszym sytuacja była inna. Na początku III wieku zaczęły
się na terenie Germanii tworzyć związki plemienne nowego typu, wyraźnie określone
terytorialnie i złożone z różnych części składowych. W południowo-zachodniej części Niemiec
ukształtowało się wtedy plemię Alemanów, których drugą nazwą była znana nam już nazwa
Swebów. Dodajmy, że kraj Alemanów nosił później w ustach samych Niemców nazwę Szwabii
— od nazwy Swebów. Pozostałością po Swebach na terenie Niemiec środkowych, pomiędzy
rzeką Bodę i górami Harzu, jest nazwa średniowiecznego okręgu Schwabengau.
Od któregoś z plemion swebskich, to znaczy uważających się za swebskie (a autorytet
Swebów był wśród plemion germańskich rzeczywiście duży), pochodzili Swebowie hiszpańscy.
Jak wspomniałem, część uczonych uważa, że byli oni odłamem plemienia Kwadów, zaliczanego
do plemion swebskich. Pierwotne — za Cezara — siedziby Kwadów (i Markomanów, z którymi
Kwadowie i w dawnych, i w nowszych siedzibach sąsiadowali) znajdowały się nad Menem,
skąd w ostatnich latach starej ery przesunęli się pod naporem Rzymian do Czech
26
(Markomanowie) i na obszar Moraw i Słowacji (Kwadowie). W I—II wieku oba te swebskie
ludy odegrały wybitną rolę w walkach z państwem rzymskim.
Pod wpływem takich poglądów, jak referowane powyżej, pojawił się w nauce także
pogląd, iż również Swebowie hiszpańscy nie stanowili plemienia we właściwym tego słowa
znaczeniu, lecz że był to związek wojskowo-polityczny, konglomerat zorganizowany i
reprezentowany przez dynastię, doraźny związek składający się z różnorodnych odprysków
ludów germańskich i niegermańskich. Istotnie, znamy z V wieku podobne doraźnie organizowane
i wieloetniczne twory, które jednak charakteryzowały się krótkotrwałością i rozpadały się szybko.
Wydaje się, że stopień konsolidacji niezbyt skądinąd trwałego państwa wymownie świadczy o
jednolitości etnicznej Swebów, co oczywiście nie wyklucza, iż w toku długotrwałej wędrówki, a
także na miejscu w Hiszpanii do Swebów dołączały się drobniejsze grupy innych narodowości.
Reguła w takich okolicznościach była niezmienna: chętnie przyłączano się do takich grup i
plemion, które miały powodzenie w walce, bogate łupy, słowem — gwarantujących
pomyślność w wojnie i pokoju. Od plemion niezaradnych, pozbawionych energicznego kie
rownictwa odwracali się nie tylko bogowie, lecz i ludzie, którzy woleli szukać szczęścia pod
szczęśliwszą gwiazdą...
Dole i niedole Swebów w Hiszpanii
Po tym może nieco zbyt obszernym ekskursie we wcześniejsze dzieje Swebów, wracamy
do tego niewielkiego ich odłamu, który losy zepchnęły rzeczywiście na sam skraj ówczesnej
Europy i świata.
Było ich niewielu, nawet na tle ogólnie niskich liczebności wędrujących ludów
germańskich (nie mam tu na myśli Franków) V i VI wieku. Szacunki (o dokładniejszych
danych dla tej epoki nie może być oczywiście mowy) wahają się od 30—35 tysięcy do 20— —25
tysięcy ogółu plemienia. Nawet przyjęcie wyższego z tych szacunków odpowiada sile 8—9
tysięcy wojowników. To tylko pisarze antyczni mało krytycznie będą donosić o nieprzeliczonych
armiach barbarzyńców! Germanie, w opanowanych przez siebie krajach, będą w ogromnej
liczebnej mniejszości w stosunku do miejscowej zromanizowanej ludności.
Po osiedleniu się Swebów w północno-zachodniej części półwyspu przez parę lat zupełnie
o nich głucho w źródłach, co niechybnie oznacza, że byli pilnie zajęci lokowaniem się i
urządzaniem w nowych siedzibach. W roku 416 ich przeciwnikami okazali się nie tyle
Rzymianie co Wizygoci, którzy znaleźli się w Galii i Hiszpanii jak gdyby z ramienia Rzymu.
Odtąd dzieje Swebów hiszpańskich splotły się nierozerwalnie z dziejami znacznie od nich
silniejszych i liczebnie j szych pobratymców Wizygotów. Od czasu do czasu źródła (zwłaszcza
kronika Hydatiusa) podają jakieś wydarzenie z dziejów Swebów.
I tak dowiadujemy się, że wiosną 429 roku Wandalowie, przygotowujący się właśnie pod
wodzą Genzeryka do inwazji Afryki, usłyszeli, że jakiś oddział Swebów pod przywództwem
Hermigara wkroczył do Luzytanii. Wandalowie wystąpili przeciw Swebom i zadali im
dotkliwą klęskę w pobliżu miasta Merida. W trakcie ucieczki zginął w nurtach Guadiany
przywódca napastników.
Około połowy V wieku Swebowie osiągnęli szczyt powodzeń militarnych i politycznych. W
roku 438 król Hermeryk podzielił się rządami z synem Rechilą. W tymże roku Swebowie napadli
na prowincję Baetica i zadali Rzymianom poważną klęskę. W roku następnym zdobyli Meridę, a
w roku 440 miasto Martylis (Mertola nad Guadianą). Po śmierci ojca w 441 r. i objęciu
samodzielnych rządów, Rechilą zajął Sewillę oraz całe prowincje Baetica i Carthaginensis. W roku
446 została przeciw Swebom wysłana ekspedycja rzymska, wzmocniona oddziałami wizygockimi.
Po klęsce Wizygotów, nieudolnie dowodzeni Rzymianie pierzchnęli w popłochu bez bitwy.
Zmarły w roku 448 Rechilą był jeszcze poganinem; jego syn i następca Rechiar —
już katolikiem. Rychło okazało się, że sukcesy Swebów, nie poparte wystarczającym
potencjałem ludnościowym i militarnym, zbyt silnie zależały od zmiennych sojuszy i konstelacji
27
politycznych, by mogły być trwałe.
Początek rządów nowego władcy minął pod znakiem sojuszu z Wizygotami,
przypieczętowanego małżeństwem Rechiara z córką Teodoryka II wizygockiego. W roku 449
Swebowie napadli na kraj Basków, a wracając z wizyty u teścia w Tuluzie, Rechiar latem tego
roku spustoszył okolice Saragossy i zajął miasto Ilerda. Dyplomacja cesarska zdołała
doprowadzić do pokoju, a nawet skłonić Rechiara do wycofania się z prowincji Carthaginensis.
Wkrótce jednak Swebowie (poduszczeni z Afryki przez Genzeryka) ponownie wpadli do tej
prowincji, a w dodatku — jak gdyby w odpowiedzi na zmianę sojuszy Wizygotów, którzy pod
rządami Teodoryka II odnowili sojusz z Rzymem — dotknęli niszczącym najazdem oszczędzaną
dotąd prowincję Tarraconensis. Próby mediacji ze strony Wizygotów nie dały rezultatu,
Swebowie najechali Tarraconensis po raz wtóry.
Tym razem przebrali miarę. Występując z ramienia cesarza i wspomagani przez
Burgundów, Wizygoci latem 456 roku przekroczyli Pireneje i 5 października zadali
Swebom decydującą klęskę w pobliżu miasta Asturica (Astorga) nad rzeką Urbicum
(Orbigo). Rechiar z resztkami wojsk uszedł na północ, zwycięzcy zajęli i złupili stołeczną
Bragę. W trakcie nieudanej próby ucieczki drogą morską król Rechiar wpadł w ręce Wizygotów i
został zamordowany w więzieniu z rozkazu Teodoryka II w grudniu 456 roku.
Przez moment więc panowanie Swebów rozciągało się niemal na cały Półwysep
Pirenejski, ale upadek był gwałtowny. Kronikarz Hydatius w związku z tymi wydarzeniami
napisał wprost: “Królestwo Swebów zniszczone skończyło się". Tak mogło wyglądać pod
koniec 456 roku. Nie był to jednak koniec państwa swebskiego (co prawda nigdy już nie
nabrało takiego znaczenia jak w latach czterdziestych—pięćdziesiątych V wieku).
Teodoryk mianował namiestnikiem Swebów swego klienta niskiego pochodzenia Agiulfa
(Agiwulfa), będącego z pochodzenia Warnem; ten jednak, jak to często bywa w takich sytuacjach,
zapragnął uniezależnić się od swego mocodawcy i rządzić samodzielnie. Niezależnie od tego, w
górach Galicji skoncentrowały się niedobitki Swebów i obwołały władcą niejakiego Maldrasa.
Inna część wyniosła do godności królewskiej równie nieznanego Framtę (457—459).
Polityczne dzieje Swebów stają się bardzo nieprzejrzyste. Maldrasowi w roku 457 udało się
zawrzeć pokój z Gallaeci, czyli rzymskimi mieszkańcami Galicji, ale pokoju mało było
wówczas w Hiszpanii. Źródła odnotowały kilka łupieżczych wypraw Swebów na Luzytanię oraz
okolice Galicji w pobliżu rzeki Duero. W roku 459 Maldras zamordował czy kazał zamordować
własnego brata, a w roku następnym sam został zamordowany. W roku 457 oddział Wizygotów
skierowany przeciw uzurpatorowi Agiulfowi pokonał go; uzurpator wkrótce został stracony w
Oporto. W roku 458 u Swebów bawiły poselstwa Wizygotów i Wandalów — antyrzymski
sens tych układów zdaje się nie ulegać wątpliwości. Zabiegi te zarazem świadczą, że mimo
wszystko Swebowie stanowili nadał liczący się czynnik polityczny.
Po śmierci Maldrasa dalej nie było jedności wśród Swebów. Część z nich obwołała
królem Frumara (Frumarius), inna część — Rechimunda; obaj toczyli między sobą walkę o władzę
królewską. Źródła poświadczają Rechimunda w latach 459—461; Frumar żył dłużej, bo aż do roku
464 lub 465.
A może, jak chcą niektórzy uczeni, Rechimund był identyczny z Remismundem, który
po śmierci Frumara objął władzę nad wszystkimi Swebami? Za rządów tego władcy doszło do
nawiązania bliższego sojuszu z Wizygotami (465 r.) — Teodoryk II przysłał władcy swebskiemu
żonę a także symboliczny oręż, co należy zapewne interpretować jako starogermański akt
adopcji, a zarazem uznania przez Wizygotów państwa swebskiego. Ważną konsekwencją
związku z Wizygotami było, jak zobaczymy niżej, wzmocnienie wpływów ariańskich wśród
Swebów. W latach następnych wszakże nadal dochodziło do zadrażnień między Wizygotami a
Swebami. Wizygoci coraz wyraźniej traktowali Hiszpanię jako swoją wyłączną sferę wpływów.
Ostatni znany fakt z tego okresu, to nawiązanie kontaktu pomiędzy Remismundem a cesarzem
w roku 468. Dalszego biegu wydarzeń nie znamy, gdyż na tym samym roku urywa się kronika
28
Hydatiusa.
Wygląda na to, że dziejów kilkudziesięciu następnych lat państwa swebskiego nikt,
dosłownie nikt, nie opisał współcześnie. Gdy w VII wieku Izydor z Sewilli, ogromny erudyta,
spróbował je odtworzyć, miał bardzo niewiele do powiedzenia. Ze sprzecznych wyrywkowych
danych różnych źródeł nie potrafimy w sposób pełny nawet odtworzyć listy władców
swebskich.
Izydor z Sewilli twierdzi, że po Remismundzie panowało u Swebów “wielu" władców
pozostających w herezji ariańskiej, a następnie władzę uzyskał Teodomir. Dziejopisarz Franków
Grzegorz z Tours próbuje wyjaśnić początki religii katolickiej wśród Swebów. Pisze on, że syn
króla Galicji Chararyka ciężko zachorował. Król, próbując u grobu św. Marcina z Tours
bogatymi darami zjednać sobie pomoc świętego, osiągnął cel swoich próśb dopiero wtedy, gdy
ślubował zbudować kościół pod wezwaniem św. Marcina oraz nawrócić się na wiarę katolicką.
Wtedy też miał rozpocząć działalność wśród Swebów Marcin z Bragi, o którym będzie jeszcze
mowa w tym rozdziale.
Chararyk nie jest potwierdzony w żadnym innym źródle i część uczonych wątpi w ogóle
w jego historyczność. Z akt I synodu w Bradze (l V 561 r.) poznajemy natomiast imię ówczesnego
władcy; był nim Ariamir, z którego inicjatywy synod się odbył (w trzecim roku jego panowania).
Co prawda, także Ariamir nie jest potwierdzony w żadnym innym źródle, ale sytuacja jest
tu inna niż w przypadku Chararyka: biskupi na synodzie nie mogli nie wiedzieć, kto i od kiedy
jest aktualnym władcą kraju. Późniejsze kroniki Jana z Biclarum i Izydora z Sewilli wymieniają
władcę imieniem Teodomir, poprzednika króla Mirona (570—583) i zapewne (choć dowodów na
to nie ma) jego krewnego. Izydor z Sewilli przypisuje Teodomirowi zasługę wydobycia
Swebów z błędnej herezji ariańskiej we współpracy z Marcinem z Bragi, ale wygląda na to, że
biskup sewilski nie miał zbyt dobrego rozeznania w historii swebskiej.
Uczeni próbowali różnych rozwiązań: identyfikowano wszystkie trzy wymienione postacie
(Chararyka, Ariamira i Teodomira), albo niektóre z nich. W nowszej nauce dopuszcza się raczej
ich odrębność. Przy założeniu ich historyczności oraz przyjęciu tezy, że jeden panował po
drugim (a nie równolegle), panowanie Chararyka musiałoby zakończyć się najpóźniej (ze
względu na datę I synodu w Bradze) około roku 553, Ariamir panowałby do roku najwcześniej
561 a najpóźniej 565, po nim zaś, aż do roku 570, przypadłyby czasy Teodomira.
Dopiero postać króla Mirona rysuje się nieco plastyczniej. W dniu l czerwca 572 r., w
drugim roku jego panowania, zebrał się w Bradze drugi z kolei synod biskupów swebskich. W
tymże roku Miron wyprawił się zbrojnie przeciw nie znanemu bliżej plemieniu Runcones,
żyjącemu na należącym do państwa wizygockiego terytorium Kantabrii i zajął jego ziemie, z
których jednak został wyparty dwa lata później przez króla wizygockiego Leowigilda.
W roku 576 słyszymy o nowym konflikcie wizygocko-swebskim; tym razem stroną
aktywną okazał się Leowigild — jeden z najwybitniejszych władców na tronie toledańskim.
Miał on w tym roku najechać granice państwa swebskiego w Galicji, lecz na prośbę Mirona
jakoby miał się zgodzić na zawarcie pokoju. Ustępliwość Leowigilda tłumaczy się kłopotami
jakich nie brakowało w owym czasie władcy wizygockiemu w innych częściach jego państwa.
Antywizygocki zapewne charakter miała próba nawiązania przez Mirona kontaktu z
merowińskim królem Burgundii Guntramem; posłowie Mirona zostali zatrzymani po drodze w
Poitiers przez innego Merowinga — Chilperyka (580 r.) i przez rok pozostawali w więzieniu.
Miron usiłował wziąć aktywny udział w wojnie, jaka wybuchła w roku 579 pomiędzy starym
królem a jego synem Hermenegildem. Gdy wszakże w roku 583 wojsko swebskie pod
dowództwem samego Mirona pojawiło się w odsieczy Hermenegildowi, Leowigildowi udało się je
okrążyć i zmusić do odstąpienia oraz do złożenia przysięgi zależności. Rzekomo rozchorowawszy
się w klimacie południowej Hiszpanii, do którego nie był przyzwyczajony, Miron zmarł w drodze
powrotnej.
Następcą Mirona został jego syn Eburyk. Odnowił on zawarty przez ojca stosunek
29
zależności od króla wizygockiego, co jednak spotkało się z opozycją wewnętrzną. Przeciwko
Eburykowi wystąpił Audeka. Młody król został odesłany do klasztoru, a Audeka pojął za żonę
wdowę po królu Mironie. Świadczy to o tym, że wśród Swebów zakorzeniło się już w pełni
przekonanie o dziedzicznych prawach rodu królewskiego do tronu. Wkrótce jednak — w
roku 585 — interweniował Leowigild. Galicja została spustoszona, a Audeka utracił
panowanie i z kolei on został osadzony w klasztorze. Leowigild zagarnął skarb królewski
Swebów i uczynił Galicję szóstą prowincją swego państwa. Panowaniu wizygockiemu próbował
stawić opór niejaki Malaryk, usiłując zyskać władzę królewską. Bunt został stłumiony, Malaryk
— ujęty i w kajdanach dostarczony Leowigildowi.
Taki był koniec państwa Swebów w Galicji. Nic nie wiadomo o próbach odzyskania
niepodległości przez Swebów, źródła niczego też nie wiedzą o jakichkolwiek tendencjach
separatystycznych galicyjskiej części państwa wizygockiego.
Przemiany religijne
Swebowie hiszpańscy kilkakrotnie zmieniali wyznanie, co na tle innych plemion
germańskich stanowi zjawisko szczególne.
W pierwszym okresie pobytu w Galicji Swebowie pozostawali poganami, a w każdym
razie źródła nic nie mówią o jakichkolwiek śladach infiltracji chrześcijaństwa. Po raz
pierwszy jest mowa o chrześcijaństwie przy okazji objęcia panowania przez Rechiara (448
—456); źródła wyraźnie bowiem stwierdzają, że był on katolikiem.
Jest to dość niezwykłe. Wystarczy, gdy zwrócimy uwagę na to, że Rechiar był jedynym
w połowie V wieku katolikiem spośród wszystkich władców germańskich. Następnym, znacznie
bardziej głośnym od Rechiara przypadkiem był frankijski Chlodwig, ale do chwili przejścia
tego władcy na wiarę katolicką upłynie jeszcze cała połowa stulecia
. Okazuje się, że ani
uprzedni sojusz z Wandalami (wśród których arianizm szerzył się znacznie wcześniej), ani
kontakty z ariańskimi Wizygotami w Galii nie wpłynęły na wybranie przez Swebów
ariańskiej wersji chrześcijaństwa. Prawdopodobnie na decyzję Rechiara wpłynął wzgląd na
katolicką część mieszkańców jego państwa (Rzymian), natomiast nic nie wskazuje na to, by
przykład Rechiara pociągnął za sobą wielu Swebów. Gdyby lud naśladował pod tym względem
władcę, kronikarze z pewnością nie omieszkaliby odnotować tego triumfu katolickiej wiary.
Czyżby za rozpadem jednolitego dotąd państwa po śmierci Rechiara kryły się także
animozje religijne? W latach sześćdziesiątych V wieku zwyciężyła orientacja na sojusz z
Wizygotami. Kronikarz Hydatius pod rokiem 466 zanotował wiadomość o ożywionej
działalności wśród Swebów niejakiego Ajaksa, z pochodzenia Galaty (najprawdopodobniej z
Azji Mniejszej), gorliwego arianina i wroga wiary katolickiej. Bliższych danych o tym
misjonarzu ariańskim niestety nie posiadamy. Rezultaty jego działalności były jednak widoczne;
one to, obok względów politycznych, sprawiły, że większość społeczeństwa swebskiego
przyjęła arianizm.
Na pochwałę swebskich arian trzeba wszakże zapisać, że pod rządami ariańskimi
(podobnie jak poprzednio, w czasach pogańskich) Kościół katolicki nie utracił możliwości
istnienia i rozwoju, nie widać też jakichkolwiek poważniejszych prób zamachu na prawa
katolików w Galicji. Nie ma także mowy o prześladowaniach katolików. Nie mogą tego
obrazu zmącić sporadycznie notowane w źródłach wypadki rabowania kościołów i represji
stosowanych wobec biskupów katolickich, gdyż wiele wskazuje na to, że wypadki takie miały
charakter polityczny a nie religijny. Dotyczy to także uwięzienia w roku 460 znanego nam
biskupa i kronikarza Hydatiusa, gdyż był on dowodnie zaangażowany politycznie w duchu
antyswebskim. Katoliccy biskupi Galicji sprawowali pełnię jurysdykcji kościelnej na terenie
4
Jako ciekawostkę można przytoczyć taki oto fakt, że jeszcze w XVII wieku był uczony, który na
podstawie wcześniejszej od Chlodwiga konwersji na katolicyzm swebskiego Rechiara dowodził z całą
powagą pierwszeństwa Hiszpanii nad Francją w XVII wieku!
30
swoich diecezji, mogli aktywnie występować przeciw heretykom (np. manichejczykom).
Niekiedy poszczególni katolicy z takich czy innych względów przechodzili na arianizm, ale
zdarzało się także, że po pewnym czasie wracali na łono Kościoła katolickiego.
Jakże inaczej wyglądała sytuacja później, pod rządami katolickimi! Jeżeli władcy
ariańscy w czymś utrudniali pracę Kościołowi katolickiemu, to chyba jedynie poprzez
niezezwalanie na zbieranie się synodów kościelnych. W każdym razie na to skarżyli się biskupi
katoliccy zebrani wreszcie na synodzie w roku 561 (I synod w Bradze).
Krótko przed tym synodem nastąpiło przejście władcy swebskiego na katolicyzm. Wiemy,
że władcą tym był Ariamir, znany wyłącznie z zachowanych akt synodalnych. Tradycja późniejsza,
jak wiemy, przypisuje nawrócenie Swebów z arianizmu na katolicyzm nie Ariamirowi (którego
nie zna), lecz Teodomirowi. Uczeni już dawno zauważyli rzecz dziwną: w aktach ani I, ani
II synodu w Bradze (561 r. i 572 r.) w ogóle nie mówi się o arianizmie i ariańskiej
przeszłości kraju, podczas gdy — zwłaszcza na synodzie w 561 r. — poświęca się dużo
miejsca podrzędnej w porównaniu z tamtą sprawie heretyckiego ruchu tzw. pryscylian.
Stanowi to rażący kontrast w porównaniu z nieco późniejszym (589 r.) III synodem
toledańskim, na którym dokonało się uroczyste przejście Wizygotów z arianizmu na
katolicyzm.
Czyżby synod w Bradze nie załatwiał sprawy definitywnie? A może wzgląd na ariańskich
poprzedników Ariamira kazał ojcom synodu milczeć na temat arian? Mało to prawdopodobne;
sprawa pozostaje zagadką. Może dopiero następca Ariamira, Teodomir publicznie i wiążąco
ogłosił konwersje ludu na katolicyzm?
Na tym nie koniec. Uzależnienie, a następnie aneksja państwa swebskiego przez
Leowigilda nie pozostały bez wpływu na stosunki wyznaniowe w Galicji. Państwo wizygockie za
panowania energicznego Leowigilda pozostawało jeszcze przy wyznaniu ariańskim, a w polityce
tego władcy można nawet dostrzec szereg posunięć mających na celu wzmocnienie stanowiska
kościoła ariańskiego w państwie. Polityka ta, jak się wydaje, nie ominęła i Galicji; istnieją
pewne poszlaki źródłowe, że w krótkim okresie kilku lat pomiędzy aneksja państwa Swebów a
III synodem toledańskim nastąpiła świadoma i poniekąd wręcz gorączkowa arianizacja Galicji.
Na ogółem dziewięciu biskupów ariańskich, którzy podpisali uchwały synodu w Toledo,
nieproporcjonalnie dużo, bo aż czterech, rezydowało w Galicji, a dalekie ich miejsca na liście
zdają się świadczyć, że objęli oni swe diecezje zupełnie niedawno przed synodem.
Marcin z Bragi
Misjonarz ariański Ajaks został naturalnie skazany na zapomnienie przez zwycięski w
ostatecznym rachunku Kościół katolicki (gdyby nie wzmianka Hydatiusa, w ogóle byśmy o nim
nic nie wiedzieli), natomiast późniejszy o wiek misjonarz katolicki, Marcin z Bragi, jest postacią
nie najgorzej poświadczoną w źródłach, choć nowoczesna nauka znacznie sceptyczniej od
autorów średniowiecznych ocenia właśnie misjonarską rolę tego człowieka.
Marcin z Bragi, podobnie jak jego bardzo przezeń czczony imiennik św. Marcin z Tours
(IV wiek), pochodził z Panonii. Odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej, a następnie przybył — w
zapale misyjnym — do Galicji. W miejscowości Dumio, leżącej w pobliżu stolicy kraju Bragi,
założył klasztor. Początkowo byt opatem tego klasztoru, a następnie został biskupem
Dumio. W tym charakterze występował na I synodzie w Bradze (561 r.). Później został
wyniesiony do godności metropolitalnej w Bradze i tak przewodniczył obradom II synodu (572
r.). Zmarł prawdopodobnie 21 marca 579 roku po 23 latach sprawowania urzędu biskupiego.
Znaczenie Marcina z Bragi dla kościelnych i intelektualnych dziejów Galicji przyrównać
można jedynie do działalności Izydora z Sewilli w Hiszpanii wizygockiej. Marcin był jedyną
wyróżniającą się postacią w życiu intelektualnym państwa swebskiego, a przynajmniej nie znamy
innych.
Spuścizna pisarska Marcina z Bragi naturalnie nie dorównuje pod względem
31
ilościowym, a także pod względem szerokości zainteresowań, dorobkowi pisarskiemu Izydora z
Sewilli. Wspomnimy jedynie o ważniejszych pismach Marcina. Na pierwszym miejscu wymienić
należy jego traktat De correctione rusticorum (O poprawie wieśniaków) — zwarty i
przemyślany utwór, zawierający najpierw krótki wykład dziejów świętych i nauki
chrześcijańskiej (ot, rodzaj katechizmu), a potem — rozważania na temat genezy religii
pogańskich i ich zwalczania. Zwraca uwagę nieczęste w owym czasie euhemerystyczne
traktowanie kultów pogańskich. Traktat ma duże znaczenie jako źródło do poznania stanu
wyobrażeń religijnych ludności Galicji. W wiekach znacznie późniejszych traktat ten był nieraz
czytywany w Europie, nawet na Wyspach Brytyjskich; tłumaczono go także na staroislandzki.
Wcześniej, jeszcze w latach opackich w Dumio, Marcin zlecił jednemu ze swoich
zakonników — Paschazjuszowi przetłumaczenie na język łaciński zbioru wypowiedzi egipskich
pustelników, znanego w średniowieczu pod nazwą Apophthegmata patrum (Sentencje ojców).
Przekład Paschazjusza, datowany na około 550 rok, składa się ze 101 rozdziałów i 358 sentencji.
Przypuszcza się, że sam Marcin przywiózł ze Wschodu oryginał Sentencji, upowszechniając tę
popularną w średniowieczu kompilację na Półwyspie Pirenejskim. Nieco później, już jako
biskup Dumio, sporządził odrębną, własną przeróbkę pod nazwą Sentencje ojców egipskich, w
której spożytkował istniejący już przekład Paschazjusza.
Trwałą zasługą Marcina jest przypomnienie Europie niektórych pism filozoficznych
Seneki. Traktat Marcina De ira (O gniewie) ma za źródło równoimienny traktat Seneki;
własny wkład Marcina poza dedykacją i zakończeniem sprowadza się do starannej i
przemyślanej aranżacji ekscerptów z dzieła rzymskiego filozofa. Marcin z Bragi był — na
przeciąg pół tysiąclecia — ostatnim pisarzem znającym dzieło Seneki.
Najbardziej bodaj w średniowieczu znanym utworem Marcina z Bragi był traktat
Formule vitae honestae (Reguła życia godziwego), dedykowany królowi Mironowi. Wiele cech
łączy ten utwór z poprzednio wymienionym (O gniewie), między innymi cecha tak mało
oczekiwana u biskupa jak pomijanie autorytetu Pisma Świętego i pism Ojców Kościoła. Treścią
utworu, napisanego — jak wyznaje autor — dla pouczenia dworzan, jest zachęta do życia
godziwego i obyczajnego, nie zaś do praktykowania głębokich cnót chrześcijańskich, dostępnych
tylko wybranym. Godziwe postępowanie wymaga stosowania się do czterech “cnót głównych",
którymi są: mądrość (prudentia), wielkoduszność (magnanimitas, fortitudo), umiarkowanie
(continentia, temperantia) i sprawiedliwość (iustitia). Nimi to zajmuje się autor w kolejnych
czterech rozdziałach — z tego też powodu dzieło Marcina w rękopisach średniowiecznych
występuje niekiedy pod tytułem De quatuor virtutibus (O czterech cnotach). W drugiej (krótszej)
części traktatu wykazał Marcin, jak przesada w praktykowaniu owych czterech cnót może
doprowadzić do ich wynaturzenia. A zatem autor propaguje model życia godziwego, ale bez
skrajności.
Oczywiście, motyw czterech cnót kardynalnych występuje w piśmiennictwie europejskim
od czasów Platona. Przypuszcza się, że głównym źródłem, a być może nawet i wzorem także dla
tego traktatu Marcina, był nie zachowany do naszych czasów traktat Seneki De officiis (O
urzędach). Wraz z renesansem zainteresowania dla myśli Seneki w XII wieku wzrosło także
zainteresowanie dla omawianego traktatu Marcina z Bragi. W średniowiecznych katalogach
niejednokrotnie przypisywano traktat Marcina po prostu a błędnie Senece.
I jeszcze ciekawostka. Marcin z Bragi ułożył także trzy znane nam utwory metryczne.
Jednym z nich jest liczący 22 heksametry wiersz ku czci św. Marcina z Tours, przeznaczony
zapewne na inskrypcję fundacyjną dla kościoła pod wezwaniem galijskiego świętego,
erygowanego w Bradze w 561 roku. Wiersz ten zawiera jedną z najwcześniejszych wzmianek
źródłowych o Słowianach, przy czym uszeregowanie nazwy Słowian (Sclavus) wśród nazw
innych ludów wskazuje niedwuznacznie na zajmowanie przez nich w czasach Marcina z Bragi
(nie Marcina z Tours!) siedzib w kotlinie karpackiej. Przygodnemu świadectwu Marcina z Bragi
najnowsza nauka (np. Henryk Łowmiański) przypisuje spore znaczenie poznawcze.
32
Państwo Swebów naprawdę leżało na krańcach ówczesnego świata i niewiele ważyło na
szali dziejów powszechnych. Ostatnie zestawienia wykazują, że z całej historii swebskiej znamy
imiona jedynie 83 osób, a źródła wspominają jeszcze anonimowo o 30 dalszych. To bardzo
niewiele, nawet uwzględniając niedługi czas istnienia samodzielnego państwa. Choć na
Półwyspie Pirenejskim zachowało się stosunkowo sporo nazw germańskiego pochodzenia,
stanowiących najbardziej trwałą i oczywistą pozostałość po Wizygotach i Swebach, w językach
hiszpańskim i portugalskim uczeni stwierdzili zupełnie nieliczne zapożyczenia z języków gockiego i
swebskiego (tego drugiego na dobrą sprawę zupełnie nie znamy), co dowodzi, że asymilacja kulturowa
i etniczna Germanów nastąpiła wcześniej niż proces kształtowania się wymienionych języków.
Swebska przeszłość za Pirenejami została zapomniana — nikt się o nią nie upominał.
“Średniowieczna Portugalia traktowała siebie jako dziedzictwo Gotów, nie Swebów" —
zauważył melancholijnie niemiecki uczony Dietrich Claude
GOCI NA KRYMIE
Relacja posła cesarskiego
Sporą sławą musiały cieszyć sią w stolicy Turcji zainteresowania naukowe
Flamandczyka Ogiera-Ghiselina de Busbecq, w latach 1560—1562 posła cesarza Ferdynanda I
przy Wysokiej Porcie. Był on nie tylko zamiłowanym przyrodnikiem (podobno to właśnie dzięki
niemu Europa zachodnia poznała tak dziś pospolite gatunki roślin jak bez, tulipan,
kasztanowiec), ale i utalentowanym badaczem starożytności. Korzystając z pewnych ułatwień,
wiążących się z pełnioną funkcją, zbierał Busbecq na Wschodzie stare greckie rękopisy i
monety, a także kopiował zauważone inskrypcje. Do wiadomości ciekawego dyplomaty raz po
raz dochodziły zapewne informacje, że gdzieś daleko w górach Krymu żyją ponoć ludzie
używający nadal języka “niemieckiego" i wywodzący się od starożytnych Gotów. Gotami zaś
bardzo żywo interesowano się w XVI-wiecznej Europie. Ten, przed wiekami przemierzający całą
bez mała Europę, głośny w źródłach późnoantycznych lud germański, choć w opanowanych przez
siebie krajach (Italia, Francja południowa, Hiszpania) całkowicie już, i to od dawna, wymarły
bądź wchłonięty przez inne ludy, uchodził w średniowieczu i w czasach Odrodzenia za
protoplastę niektórych nowożytnych ludów Europy (zwłaszcza w Hiszpanii i Szwecji). Ale żeby
“żywi" Goci mogli jeszcze istnieć gdzieś w XVI wieku? Sprawa warta była bliższego zbadania.
Już w połowie XIII wieku flandryjski franciszkanin Wilhelm Rubruk (Ruysbroek),
posłując z ramienia króla Francji do Wielkiego Chana tatarskiego, zauważył, że pomiędzy
Chersoniem a "Soldaią", tj. między dzisiejszym Sewastopolem na południowo-zachodnim a
Sudakiem na południowo-wschodnim wybrzeżu Krymu "znajduje się 40 miejscowości, wśród
których prawie każda wyróżnia się odrębnym dialektem [swych mieszkańców — J.S.],
Pomiędzy nimi mieszka wielu Gotów, których językiem jest język «niemiecki»". W roku
1436 lub krótko potem wenecki podróżnik Jozafat Barbaro, przebywając w rejonie Morza
Azowskiego, raz jeszcze wspomniał o “kraju Gotów" położonym za "wyspą" Kaffa;
mieszkańcy tego kraju nadal posługiwali się językiem "niemieckim", o czym świadczyć
5
Na marginesie, tytułem ciekawostki, można wspomnieć o żywo niegdyś w części nauki słowiańskiej
i polskiej zakorzenionym przekonaniu o identyczności Swebów ze Słowianami (Suebi, Suevi = Slavi). W
bardzo skrajnej, wręcz karykaturalnej postaci, pogląd ten pojawił się na przykład w książce M.W,
Łukaszewicza, Sarmacjo—Lechia—Polska. Trójlistek słowiański, Poznań 1890, s. 115 i nast., gdzie Wandalowie,
Goci, Swebowie występują jako odłamy Słowian. Gepidzi to Mazurzy, Alaryk — Alan ryka. Słowianami byli
także rzecz jasna Wizygoci i Swebowie w Hiszpanii, o czym mają — zdaniem proboszcza żerkowskiego —
świadczyć imiona ich królów i królowych: Goświęta (Galsunta, Galswinta), Rękared (Rekkared), Ręka święta
(Recceswint), Mir (Miron), Swiętyłlo (Swintilla) itd. Łukaszewicz miał, trzeba to zaznaczyć, poprzedników,
zwłaszcza w polskiej historiografii doby baroku.
33
miało, że potrafili porozumieć się z towarzyszącym podróżnikowi niemieckim służącym.
“Rozumieli się zupełnie dobrze — donosi Barbaro — tak jakby rozmawiali ze sobą
mieszkaniec Friulu z Florentyńczykiem". Kwitnące na Krymie w XIV i XV wieku miasta
genueńskie (z Kaffą na czele) dobrze znały też rezydujących w miejscowości Mankup
władców państwa nazywanego "księstwem Gocji" i niejednokrotnie musiały się z nimi
poważnie liczyć. Mimo tych faktów sądzono w Europie, że gwałtowny podbój Krymu przez
Turków osmańskich w 1475 roku położył kres samodzielności politycznej państwa Gotów i
wszelkiej odrębności gockiej na Krymie.
Przekonaniu temu dał wyraz znakomity polski kronikarz i geograf Maciej z
Miechowa. W Traktacie o obydwu Sarmacjach (pierwsze wydanie w 1517 roku) stwierdził,
że w wyniku podboju Krymu przez Turków “Goci zostali całkowicie wyniszczeni zarówno w
Sarmacjach, jak i w Italii, Hiszpanii i Galii i ród ich zaginął całkowicie na zawsze".
Traktat Miechowity był szeroko znany w Europie; mógł go więc znać i Busbecq. Tym
bardziej pewnie był wdzięczny losowi, gdy pewnego razu doniesiono mu, że do stolicy Porty
Ottomańskiej przybyli dwaj wysłannicy z Krymu, by przedstawić sułtanowi jakąś suplikę
swego ludu. Ponieważ, jak wspomnieliśmy, zainteresowania posła cesarskiego były znane w
Stambule, zaproszono go wraz z owymi wysłannikami na obiad. Busbecq nie próżnował na
tym obiedzie, lecz pilnie obserwował, wypytywał i skrzętnie notował swoje wrażenia i
wypowiedzi rozmówców, dostarczając w ten sposób nauce nieocenione świadectwo
dowodzące, że jeszcze w latach sześćdziesiątych XVI wieku w górzystych okolicach Krymu
istniały pewne grupy ludności wywodzące się od Gotów.
Busbecq zauważył przede wszystkim, że jego dwaj rozmówcy różnili się znacznie
pomiędzy sobą. Jeden z nich był wysokiego wzrostu a w wyrazie twarzy miał taką łagodność i
dobro duszność, że można by go uważać za Flamandczyka czy Holendra. Drugi natomiast był
zaprzeczeniem pierwszego: niski, krępy, ciemny — Grek z pochodzenia i języka. I tu
Busbecq poczynił ważną obserwację: pierwszy z wysłańców, choć tak "swojsko"
wyglądający, zapomniał już swego rodzimego języka. Mieszkając bowiem od dawna w
sąsiedztwie Greków i często się z nimi komunikując, przejął ich język. Drugi natomiast —
choć rodowity Grek — ponieważ często przebywał w okręgach czy wioskach zamieszkałych
przez ludność gockiego pochodzenia, posiadł w wysokim stopniu sztukę posługiwania
się jej językiem. On też z natury rzeczy stał się właściwym informatorem Busbecqa.
Okazało się, że mieszkańcy kraju, z którego przybyli wysłannicy, są ludem
wojowniczym, zamieszkującym wiele “okręgów". Gdy książę tatarski, któremu lud ten
podlega, ogłasza wyprawę wojenną, wspomagają go siłą ośmiu tysięcy piechurów
uzbrojonych w broń palną (kontyngent ten miał stanowić podobno główna część armii
tatarskiej).
W dalszym ciągu rozmowa przy biesiadzie skupiała się na Tatarach i ich dziwnych
niekiedy dla Europejczyka obyczajach kulinarnych, przy czym zaznaczamy, że rozmówcy
bynajmniej nie wyrażali się o Tatarach w sensie jednoznacznie negatywnym (co prawda
Stambuł nie był najbardziej odpowiednim miejscem dla otwartej krytyki krymskiego wasala i
sojusznika Wysokiej Porty). Przeciwnie: zgodzono się, że wśród Tatarów spotyka się
wybitnych mędrców. “Dlatego słusznie mówią Turcy, że inne narody mądrość mają zawartą w
księgach; Tatarzy zaś swoje księgi pożarli i dlatego mają mądrość w piersiach".
Busbecq zanotował też niektóre niemieckie słowa usłyszane z ust niższego z
wysłanników. Najpierw podał szereg wyrazów identycznych lub bardzo zbliżonych do
współczesnej mu .niemczyzny. Do tej kategorii zaliczył takie wyrazy, jak: Broe (chleb, Brot),
Reghen (deszcz, Regen), Schwester (siostra), Goltz (złoto, Gold), Tag (dzień), Handa (ręka,
Hand), Boga (łuk, Bogen), Apel (jabłko, Apfel), kommen (przychodzić, kommen), Salt (sól,
Salz), Sune (słońce, Sonne) i kilkadziesiąt innych. Powitanie “dzień dobry" brzmiało u
potomków Gotów krymskich: Knauen tag (Knauen — dobry, gut).
34
Było też wiele wyrazów niezbieżnych ze znaną Busbecqowi niemczyzną.
Językoznawcy, którzy pilnie od lat badają relację Busbecqa, stwierdzili, że niektóre z nich są
niewątpliwie gockiego pochodzenia. Zaginione później, bądź występujące w innych językach
germańskich, poza językami: gockim (znanym fragmentarycznie z zabytków
późnoantycznych, zwłaszcza z przekładu niektórych ksiąg Biblii, dokonanego przez gockiego
biskupa Wulfilę [Ulfilasa] w IV wieku
) i krymsko-gockim, są najlepszym potwierdzeniem
wiarygodności relacji Busbecqa i faktu utrzymywania się w czasach jego tureckiego poselstwa
reliktów żywej mowy gockiej na Krymie. Inne wyrazy zdradzają obce pochodzenie: sarmackie
(alańskie), mongolskie, może nawet łacińskie (jak na przykład wyraz Marzus — zdaniem
Busbecqa oznaczający małżeństwo, zaślubiny, który może pochodzić od łac. Martius — marzec,
pierwszy miesiąc wiosny).
Z kolei Busbecq podał nazwy liczebników głównych (Ita, tua, tria, fyder, fynf, seis,
sevene, athe, nyne, thiine itd.). Stwierdził z satysfakcją, że jego informator liczył zupełnie tak
samo, jak "my Flandryjczycy", a odmiennie niż na przykład mieszkańcy Brabantu.
Rozmówca Busbecqa zaśpiewał mu nawet czy wyrecytował w swoim języku piosenkę, której
pierwsze słowa brzmiały następująco:
Wara wara ingdolou
Scu te girą Galizu
Hoemisclep dorbiza ea.
Te trzy wiersze — podejrzewam — niejednemu już językoznawcy spędziły sen z powiek.
Brzmią one tak niezrozumiale, że otwiera się przed badaczami szerokie pole do domysłów. Byli
uczeni, którzy dopatrywali się w przytoczonych wierszach tekstu... tureckiego, donoszącego o
jakimś kataklizmie w przyrodzie (jakoby wielka powódź). Uczony włoski Piergiuseppe
Scardigli jest jednak zdania, że idzie o stara gocką kołysankę treści religijnej. Możliwe, że
rozmówca Busbecqa sam nie bardzo już rozumiał treść piosenki — stąd słowa zniekształcone
nie do poznania. Scardigli spróbował jednak zrekonstruować pierwotne brzmienie piosenki:
Czuwaj, czuwaj aniele:
Na twoim łonie spoczywa stworzenie.
Ześlij mu sen niebiański...
Końcową część relacji Busbecqa zajmują rozważania o charakterze — powiedzielibyśmy
— historycznym. Autor zastanawia się, czy ziomków jego stambulskich rozmówców można
traktować jako potomków dawnych Sasów czy Gotów. Jeżeli Sasów — rozumuje — to może tu
chodzić tylko o potomków tego odłamu plemienia saskiego, który Karol Wielki wysiedlił z
Saksonii na przełomie VIII i IX wieku. Tak właśnie powstało również — zdaniem Busbecqa —
osadnictwo niemieckie na terenie Siedmiogrodu (Sasi siedmiogrodzcy). Zapewne ,,najdzikszych"
Sasów wolał Karol Wielki przesiedlić jeszcze dalej — właśnie na starożytny Chersones, kraniec
ówczesnego świata
. Jeżeli jednak chodziłoby o potomków Gotów — kontynuuje Busbecq —
byłby to dowód, iż “większa część ziem położonych pomiędzy wyspą Gotlandią a obecnym
Krymem została niegdyś zasiedlona przez Gotów. Stamtąd pochodzi zróżnicowanie Gotów na
Wizygotów i Ostrogotów. Stamtąd też przeciągnęli oni zwycięsko przez całą kulę ziemską".
Tyle Busbecq. Jego świadectwo jest niepodważalne, mistyfikacja — wykluczona. Ani
sam Busbecq, ani jego informatorzy nie mogli wymyślić sobie w XVI wieku języka Gotów
krymskich (dopiero współcześni językoznawcy stwierdzili jego genetyczny związek z
klasycznym gockim językiem Wulfili). Nie mają racji ci, którzy uważali, że w rzeczywistości
6
Zachował się on w słynnym Srebrnym Kodeksie (Codez argenteus) przechowywanym obecnie w
bibliotece uniwersytetu w Uppsali (Szwecja)
7
Oczywiście, takie domysły mógł snuć uczony-dyplomata w XVI wieku. Jednak ani średniowieczne
osadnictwo niemieckie na terenie Siedmiogrodu nie wywodziło się. od Karola Wielkiego, ani tym bardziej znacznie
od niego wcześniejsze osadnictwo Gotów na Krymie.
Nie mogą nas natomiast żadną miarą zadowolić rozważania Busbecqa o genezie osadnictwa Gotów na Krymie.
Spróbujmy więc cofnąć się o ponad tysiąc lat...
35
“gocki" język zanotowany przez Busbecqa był XVI-wieczną niemczyzną a rzekomi potomkowie
Gotów byli... sprytnymi Niemcami z miast włoskich na Krymie lub Żydami. Nie, Busbecq nie
został wprowadzony w błąd: naprawdę słyszał, jako jeden z ostatnich Europejczyków, resztki
mowy gockiej na Krymie.
Burzliwe dzieje półwyspu
Krym, zwany w starożytności Chersonesem Taurydzkim, był w dawnych czasach
sceną wielu dramatycznych wydarzeń i ojczyzną wielu ludów. O dramatyzm ten
“zatroszczyło się" olbrzymie zaplecze stepowe, od dawna będące widownią nieustannego
przemieszczania się kolejnych fal przybyszów. Stało się regułą. że nowe ludy panoszące się na
stepach nadczarnomorskich wypierały dawnych mieszkańców, a swoich poprzedników, w trudno
dostępne góry południowego Krymu. Los taki dotknął m.in. pierwotnych, zapewne jeszcze
przedindoeuropejskich mieszkańców północnego Nadczarnomorza — Taurów (od nich to wziął
Krym swą starożytną nazwę), a znacznie później — Scytów, zepchniętych do krymskiego
refugium przez pokrewne plemiona sarmackie.
Dobrze zazwyczaj poinformowany pisarz bizantyjski z czasów panowania Justyniana I
(VI wiek) Prokop z Cezarei przekazał cenną wiadomość dotyczącą genezy osad gockich na
Krymie:
“Na wybrzeżu morskim znajduje się miejsce zwane Dory, gdzie od dawna mieszkają Goci
— ci, którzy zamiast przyłączyć się do Teodoryka, gdy ten wyruszył do Italii
, dobrowolnie tam
pozostali. W naszych czasach nadal pozostają oni sojusznikami Rzymian [czytaj:
Bizantyjczyków — J.S.]. Gdy cesarz tego żąda, wyruszają wraz z nim na wyprawę wojenną. Ich
liczba [zapewne Prokop ma na myśli liczbę, wystawianych wojowników — J.S.] wynosi około
3000; są oni wybornymi wojownikami. Pilnie i zręcznie zajmują się rolnictwem; są też
najbardziej gościnnymi ze wszystkich ludzi [...]. Cesarz nie pozwolił budować w tym kraju
żadnych miast ni wznosić jakichkolwiek twierdz a to dlatego, że jego mieszkańcy nie lubią
mieszkać za murami, lecz stanowczo wolą żyć na otwartym polu".
Wydaje się, że Goci pojawili się na Krymie na długo przed panowaniem Teodoryka
ostrogockiego, bo w III wieku. Źródła antyczne przynoszą pewne wiadomości o najazdach i
wyprawach pirackich (kierujących się nawet na wybrzeża Kaukazu i Azji Mniejszej),
podejmowanych przez “Gotów". Oczywiście, Goci krymscy, znajdujący się na peryferii
osadnictwa gockiego i zagubieni w górskich okolicach, znaleźli się w pewnej izolacji politycznej i
kulturalnej od swoich współbratymców, natomiast siłą rzeczy “skazani" zostali na silne
oddziaływanie kultury bizantyjskiej. Wcześnie dotarły na Krym wpływy chrześcijaństwa.
Misjonarze, mając oparcie w greckich miastach nadmorskich, już w IV wieku potrafili nawrócić
Gotów krymskich.
Odejście Gotów na zachód pod wpływem ekspansji huńskiej oddzieliło definitywnie
dzieje tej części plemienia, która pozostała w krymskim refugium, od głównego nurtu dziejów
gockich. Rozbicie pannońskiego “państwa" Hunów w połowie V wieku przyniosło plemionom
germańskim w Europie środkowej uwolnienie od uciążliwej zależności od stepowców; jednak
odwrót gromad huńskich po klęsce na wschód skomplikował położenie Gotów krymskich.
Wtedy właśnie, jak się wydaje, ci ostatni wycofań się w trudno dostępne rejony górskie, a część
z nich (tak zwani Goci — Tetraksyci), na mocy narzuconego sobie przez Hunów traktatu,
przesiedliła się z Półwyspu Krymskiego przez dzisiejszą Cieśninę Kerczeńską na teren
dzisiejszego Półwyspu Tamańskiego.
W VI wieku, za panowania Justyniana I, Krym został włączony w obszar wpływów
bizantyjskich. Tego właśnie okresu dotyczy przytoczona wzmianka Prokopa z Cezarei. Po
8
Mowa o królu ostrogockim Teodoryku Wielkim. Wyprawa Ostrogotów do Italii miała miejsce w roku
488.
36
śmierci Justyniana I w roku 565 wpływy bizantyjskie jednak szybko osłabły. Od końca VI do X
wieku Krym i tutejsi Goci podlegali władzy chaganów chazarskich, nadal jednak zachowali
spory zakres samodzielności.
W 1929 roku w odległości około 20 km na wschód od Sewastopola, na miejscu zwanym
przez okoliczną ludność Eski-Kermen (Stara Twierdza), archeolodzy radzieccy odkryli
pozostałości umocnionej osady typu półmiejskiego. Wśród wielu innych zabytków (pozostałości
budynków mieszkalnych i świątyń) znaleziono również płytę kamienną z zatartym wprawdzie,
ale jeszcze możliwym do odcyfrowania napisem w języku greckim. Inskrypcja zawiera
wiadomość o zwycięstwie mieszkańców miasta i ich księcia (nazywanego z grecka
“toparchą") nad “barbarzyńcami", to jest — jak się powszechnie przyjmuje — Chazarami.
Wydarzenie wspomniane w inskrypcji łączy się w nauce z pewną informacją zawartą w źródle
zwanym Relacją toparchy gockiego (identyczny z księciem, o którym mowa w inskrypcji?).
Otóż w 962 roku na “Gocję" napadli Chazarowie i zniszczyli jej stolicę. Władca tego
kraju szukał pomocy przeciw “barbarzyńcom". Ponieważ Bizancjum zajęte było wojną z
Arabami i z tej strony pomocy nie można się było spodziewać, toparchą udał się na przełomie
962 i 963 roku po ratunek do jakiegoś władcy panującego na północ od Dunaju. Władcą tym,
zdaniem większości uczonych, był książę kijowski Światosław, syn Igora (945—972). Praw
dopodobnie wtedy to nastąpiło krótkotrwałe przejście “Gocji" pod protektorat ruski.
Stosunki pomiędzy Rusią kijowską a Gotami krymskimi układały się jednak chyba nie
najlepiej. Sądzimy o tym nie bez podstaw. W wiekach XI—XIII Goci krymscy podlegali
Połowcom (w źródłach zachodnich nazywanych także Kumanami) — tym następcom
Chazarów w panowaniu na stepach nadczarnomorskich W roku 1185 w wielkiej bitwie z
Połowcami poniósł klęskę książę nowogrodzko-siewierski Igor Świętosławowicz.
Opiewający tę wyprawę i klęskę Rusinów słynny staroruski poemat Słowo o wyprawie Igora.
zawiera ciekawy szczegół. Nieznany poeta każe cieszyć się z ruskiej klęski jakimś “dziewojom
gockim". Oto odpowiedni fragment w przekładzie Juliana Tuwima:
Już zaśpiewały nad sinym morzem
Gockie dziewoje, krasne i hoże:
Rade są klusce i sławią chana,
Cieszą się zemstą za Szarokana,
Brzęczą w ich rękach ruskie czerwieńce...
— I nam by, książę, radości więcej...
Tak autor poematu (co prawda, wielu uczonych uważa, że jest on nieautentyczny i
stanowi zręczny falsyfikat nowożytny) potwierdza istnienie elementu gockiego na południe od
państwa ruskiego (niewątpliwie na Krymie) oraz jakieś zadawnione widać animozje w
stosunku do Rusinów.
W XIII wieku nad Krymem pojawiło się jeszcze jedno, kolejne niebezpieczeństwo —
Mongołowie (Tatarzy). W 1238 roku Krym został zniszczony przez nowych najeźdźców.
Wkrótce potem pierwsza wiadomość o Gotach na Krymie dotarła — dzięki przytoczonemu
już opisowi Wilhelma Rubruka — do Europy zachodniej. W XIV i XV wieku źródła
bizantyjskie i włoskie (z miast genueńskich na Krymie) często wspominają o “Gotach",
“książętach gockich" i “Gocji". Istniała również (i przetrwa pod tą nazwą nawet do czasów
nowożytnych) odrębna eparchia (diecezja) “Gothia" na Krymie. W XV wieku “księstwo gockie"
ze stolicą w Mankup osiągnęło nawet pewną świetność polityczną i zamożność, czego
dowodem jest ożywiona działalność budowlana. Kres jego istnieniu położyła inwazja turecka w
1475 roku.
Czy rzeczywiście Goci?
Pytanie nie jest bynajmniej retoryczne. Czy rzeczywiście pisarze europejscy i
bizantyjscy, pisząc o Gotach na Krymie, naprawdę opisywali Gotów? Czy “Goci" w późniejszym
37
średniowieczu na Krymie byli Gotami w ścisłym, etnicznym tego słowa znaczeniu czy też
nazwa ta jest tylko historyczną reminiscencją a “Goci" w rzeczywistości byli jakimś innym
ludem względnie rodzajem określenia zbiorowego różnych i trudnych do zdefiniowania
elementów etnicznych?
Branie za dobrą monetę przekazów źródeł o “Gotach" i “Gocji" na Krymie aż do XV
wieku, jeżeli nie dłużej, byłoby — jak się wydaje — daleko idącym uproszczeniem. Zdaniem
uczonego radzieckiego A. L. Jakobsona, już w V wieku nastąpiło zmieszanie się nielicznych
Gotów z ludnością autochtoniczną, składającą się w przeważającej masie z elementów
sarmackich (alańskich), może też greckich, a w południowo-zachodniej części półwyspu —
również z potomkami Tauro-Scytów. Księstwo “Gocja", które ukształtowało się dopiero w XIII
wieku, miało w XIV i XV stuleciu dynastię pochodzenia bizantyjskiego (właściwie
armeńskiego). Termin “Gocja" czy “Księstwo gockie" występuje w źródłach na mocy
pewnego konserwatyzmu nawet w czasach, gdy udział ludności prawdziwie gockiej w tej części
Krymu był już zupełnie znikomy. W gockiej nomenklaturze na Krymie wolno też, sądzę,
dopatrywać się pewnego snobizmu, znanego niemal całej Europie późnego średniowiecza i
pierwszych wieków czasów nowożytnych — zjawiska zafascynowania problematyką gocką,
swoistej “gotomanii".
Rzecz jasna, za daleko poszli ci uczeni (zwłaszcza niemieccy), którzy wszystkie czy
niemal wszystkie zabytki późnoantyczne i średniowieczne z obszaru Krymu przypisywali po
prostu Gotom. Należy więc odnotować jedynie, moim zdaniem, słuszny głos w tej sprawie
wybitnego współczesnego archeologa zachodnioniemieckiego — Joachima Wernera. Według
niego wczesnośredniowieczne cmentarzyska na Krymie (jak Suuk-Su w pobliżu Kerczu),
powstałe do VII wieku włącznie, można i należy z pewnością przypisać Gotom, wykazują
bowiem uderzającą zgodność układu i wyposażenia z ówczesnymi nekropolami wizygockimi w
Kastylii, Francji południowej i ostrogockimi w Italii i Dalmacji, a także — z tych krajów
naddunajskich, gdzie niewątpliwie w pewnych okresach przebywały plemiona gockie.
Zgodności dotyczą zwłaszcza orientacji grobów (głowa w kierunku zachodnim), rytualnego
braku broni w grobach męskich oraz całokształtu ozdób stroju w grobach kobiecych. W VII
wieku J. Werner dostrzega jednak zanik cech specyficznie gockich zarówno na Krymie, jak i w
Hiszpanii (w Italii nastąpiło to, ze względu na klęskę Ostrogotów, wcześniej).
Od tego mniej więcej czasu nie można już właściwie mówić o Gotach na Krymie
jako o odrębnej jednostce plemiennej. Z drugiej strony, świadectwa późniejsze (z relacją
Ogiera de Busbecą na czele) nie pozostawiają wątpliwości, że aż do XVI wieku (a może nawet
jeszcze dłużej) przetrwała na Krymie nie tylko pamięć o Gotach, ale również zachowały się
— zapewne w bardziej zapadłych kątach — resztki języka gockiego, a zatem — resztki
odrębności etnicznej Gotów.
Czy przetrwały one do końca XVIII wieku, gdy po kilku wiekach panowania Porty
Ottomańskiej na Krymie, tamtejsi chrześcijanie, pod przywództwem metropolity Gocji i Kaffy
Ignatiosa a za łaskawym przyzwoleniem imperatorowej Wszechrosji Katarzyny II, wymykając
się spod szykan tureckich, przesiedlali się z Krymu w okolice miasta Mariupola (obecnie:
Żdanow) na północ od Morza Azowskiego? Według raportu przedstawionego rządowi
rosyjskiemu przez generała Aleksandra Suworowa (dowodzącego wówczas rosyjską armią
południa), z ukazu carskiego skorzystało wówczas około 31 tysięcy chrześcijan.
Niestety, nie pomyślano ani wówczas, ani później o przeprowadzeniu na miejscu bardziej
szczegółowych badań dotyczących możliwości przetrwania wśród przesiedleńców reliktów
mowy gockiej. Wolno zresztą wątpić, by badania takie mogły przynieść jakieś rezultaty, skoro
wspomniany już metropolita Ignatios, gdy przyszło mu w 1781 roku wygłaszać uroczyste
kazanie do przesiedleńców, musiał wygłosić je w języku... tatarskim, gdyż w innym wypadku nie
byłby już zrozumiany przez swoich wiernych!
38