Blemish (hp&dm)

background image























pióra:

Mrugacz

linka:

http://love_or_sex.republika.pl/blemish/b1.html

background image

1. Łza

Gwar rozbrzmiewający w Wielkiej Sali 1 września tym razem był o wiele cichszy niż jeszcze
rok temu. I dwa lata temu. I trzy i nawet dziesięć lat. Ponura atmosfera wisiała w powietrzu
jak niewidzialna mgła. Prześlizgiwała się pomiędzy świecami, mieszała z powietrzem. Każdy
nią oddychał, zaciągał się tym strasznym nastrojem. Zły czas. Smutny czas.

Harry poprawił zsuwające się z nosa okulary. Za chwilę rozpocznie się ceremonia przydziału.
Kto tym razem będzie trzymał pergamin z nazwiskami? Jeśli jakieś nazwiska oczywiście są.
Jeśli ktokolwiek w tych czasach chce uczęszczać do Hogwartu. Powiódł spojrzeniem po sali.
W każdym z wielkich stołów siedziało w przybliżeniu o połowę mniej uczniów niż jeszcze
kilka miesięcy temu, podczas zakończenia roku.

Niektórzy nie pojawili się ze strachu. Każdy wolał być z rodziną - złudne wrażenie
bezpieczeństwa. Odkąd zabrakło... Teraz po prostu Hogwart nie wydawał się już tak
niezdobytą twierdzą, nie był już tym samym rajem, co dawniej.

Innych uczniów brakowało z zupełnie innego powodu - spojrzał z nienawiścią na opustoszały
stół Ślizgonów. Siódmy i szósty rok prawie całkowicie zniknęły. Pewnie teraz wszyscy mają
na przedramionach obrzydliwe znaki - parsknął gniewnie i wbił spojrzenie w stół.

Kiedy w pociągu Harry natknął się na Draco Malfoy'a zaniemówił. Przynajmniej na moment.
Bo chwilę później miał ochotę rozerwać go na strzępy. Co ten mały diabeł, ten śmieć tu robi?!
Jak śmie...?! Zdradliwy szczur, czego szuka tu tym razem?! I do diabła z różdżkami! Zrobiłby
to gołymi rękami, własnymi zębami mógł mu przegryźć żyły. Miał ochotę drzeć z niego skórę
pasami, wąskimi i krwawymi strzępami. Żeby czuł ten sam ból, który on, Harry, czuł w
swoim sercu. O którym myślał cały czas, którym dręczył się przez te wszystkie dni odkąd...
Odkąd...

Gniew płonął w nim jeszcze zbyt mocno by wybaczyć Ronowi i Hermionie. Uwiesili mu się
na ramionach - Hermiona dodatkowo rzuciła na niego silencio. Przypuszczał, że przejdzie mu
do jutrzejszego śniadania - jednak teraz, kiedy wciąż słyszał w myślach śmiech tego idioty...
Nie był w stanie spojrzeć na swoich przyjaciół. Po prostu nie mógł im wybaczyć takiego
poniżenia.

Rzucił okiem na stół prezydialny. Tam również brakowało kilku postaci. Nowym
nauczycielem Obrony znów został jakiś bardzo wychudzony i wymizerowany mężczyzna. Na
pewno nie wywarł najlepszego wrażenia.

Coś ścisnęło mu serce, kiedy spojrzał na wysokie, podobne do tronu krzesło. Wciąż było
puste. Profesor McGonagall nie zajęła go, pomimo, że nominalnie to ona była teraz
dyrektorką Hogwartu. I nikt tego nie komentował. Jakby wszyscy łudzili się, że Dumbledore
po prostu wyszedł na chwilę... Że wróci... Do diabła z nimi.

Zacisnął palce na krawędzi stołu, kiedy jego spojrzenie prześlizgnęło się dalej. Na krześle
Snape'a siedział teraz, wygodnie rozwalony Slughorn. Ale Snape... Nie, Harry nie był w
stanie teraz o nim myśleć. Bał się pozwolić sobie o nim myśleć. Pod koniec sierpnia, w
swoim pokoju u Dursleyów pozwolił sobie o nim pomyśleć... Pamiętał wściekły krzyk wuja
Vernona, kiedy we wszystkich oknach na piętrze szyby rozprysły się w drobny mak. A
przecież Harry nie rzucił nawet pół zaklęcia! To nie był też wiatr, ani kamień ani nic

background image

materialnego. To była tylko czysta nienawiść. Po prostu nienawidził. NIENAWIDZIŁ.

Westchnął głęboko, wyrzucając z umysłu te wspomnienia. Przy stole nie było też Hagrida -
znowu wyruszył wypełnić jakieś zadanie dla Zakonu. A może po prostu siedzi zaszyty w
jakiejś jaskini ze swoim bratem? Nie, na pewno nie... Hagrid by się przecież tak zwyczajnie
nie wycofał, nie poddałby się. Walczyłby na pewno do upadłego, do końca... Końca...? Harry
splótł dłonie i wbił w nie spojrzenie, modląc się najgoręcej jak potrafił - chociaż bezgłośnie -
żeby jednak Hagrid został z Graupem, żeby nie ryzykował, żeby...

Znów spojrzał na stół Ślizgonów. Draco Malfoy leniwie zmrużył oczy, rozmawiając z jakimś
piątoklasistą. Był bledszy niż zwykle, wciąż wyglądał jakby był chory. Tylko cienie pod
oczami nie były już tak wyraźne - chociaż jego twarz nadal była wychudzona. Policzki miał
zapadnięte - wyglądał jak szczur. A może Gryfon po prostu to sobie wmówił.

Nagle ich spojrzenia skrzyżowały się - Harry zacisnął zęby, żeby nie rzucić się na tego drania
już teraz. Ale nie odwrócił wzroku. Malfoy wykrzywił się drwiąco i powrócił do przerwanej
rozmowy, ignorując go zupełnie.

Kilka świec ponad stołem Gryffindoru rozprysło się w obłoku iskier. Ale prawie nikt tego nie
zauważył.

***

- Przeszło ci już?

Harry podniósł głowę, patrząc na Rona. Teraz, nie licząc Nevilla Longbottoma mieszkali w
dormitorium sami. Ron usiadł na łóżku naprzeciwko Harry'ego, podpierając się rękami.

- Chyba tak. - Westchnął w końcu.

- Ale...? - Przyjaciel uniósł brew.

- Ale?

- Bo domyślam się, że masz jeszcze jakieś ale. - Teraz Weasley uśmiechał się już szeroko.

- Ale nigdy więcej nie rzucajcie na mnie silencio. Nigdy. - Harry też się wyszczerzył i rzucił
w Rona poduszką.

I przez tę jedną chwilę było jak kiedyś. Kiedy rzucali w siebie poduszkami i potem, kiedy
rozmawiali o sporcie, miotłach, kiedy przyszedł Neville - spóźniony, bo znów pozwolił na
siebie rzucić urok... Przez te kilka godzin Harry mógł udawać, że wszystko jest dobrze.

Ale potem przyszedł czas, żeby kłaść się spać. I późną nocą Harry Potter bardzo mocno gryzł
poduszkę, żeby nikt nie słyszał jego szlochu.

***

Było późne popołudnie. Harry szedł korytarzem w stronę gabinetu dyrektorki. Musiał
wiedzieć. Setki razy rozmawiał o tym w pokoju wspólnym z przyjaciółmi. Co robi tutaj

background image

Malfoy? Czemu nie zamknęli go w Azkabanie, kiedy tylko pojawił się na horyzoncie?
Przecież to takie oczywiste! Przeklęty śmierciożerca, oślizgły gad...

- Harry... Naprawdę nie wiem czy powinniśmy przeszkadzać... - Poczuł jak Hermiona szarpie
go delikatnie za rękaw. - Profesor McGonagall ma pewnie tyle obowiązków... Zwłaszcza
teraz... Może...

- Hermiono, przecież tu chodzi o Malfoy'a! - Syknął, zatrzymując się jednocześnie. - Cały
zeszły rok próbował zabić... - Nie przeszło mu to przez gardło.

- Ja wiem Harry... Ale... To naprawdę niemożliwe, żeby McGonagall pozwoliła mu tak
zwyczajnie wrócić do szkoły. Na pewno miała powód. Dobry powód Harry. - Spojrzała mu w
oczy.

- Więc niech mi go pokaże! Ten cały powód. Niech mi powie, dlaczego jest tak a nie inaczej!
Dlaczego ten morderca może tu być! - Syczał jadowicie, choć niewiele brakowało żeby
krzyczał.

- On nie jest mordercą Harry. - Szepnęła cichutko. Spojrzał na nią, mrużąc oczy.

- Nie jest? No tak, nie jest... Tylko dlatego, że jest śmieciem i tchórzem. - Uderzył pięścią w
ścianę. Hermiona wzdrygnęła się na ten gest.

- Gdyby to było coś, o czym powinniśmy wiedzieć, ktoś na pewno by nam powiedział już
dawno. Ktoś z Zakonu albo...

- Hermiono do diabła! Ja widziałem to wszystko, słyszałem każde jego słowo! - Teraz już
krzyczał. Powoli - albo zastraszająco szybko, zależy od punktu widzenia - puszczały mu
wszystkie hamulce. - Coś mi się w końcu od nich należy! Jakieś cholerne wyjaśnienie!

Hermiona patrzyła na niego przez chwilę. Z całej jej postawy emanował tylko spokój. Jego
krzyk i wściekłość nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. Po szybie najbliższego okna
bardzo powoli zaczęło pełznąć pęknięcie. Bardzo powoli.

- W takim razie idź do niej sam. Ja nie zamierzam jej teraz męczyć. Ufam jej, jestem pewna,
że cokolwiek postanowiła, miała ku temu dobre powody. Ale oczywiście ty myślisz, że
musisz wiedzieć wszystko. Wokół ciebie nie kręci się cały świat! - Zakończyła gniewnie i
odwróciła się na pięcie. Harry patrzył jak odchodzi szybkim krokiem, jak znika za rogiem
korytarza.

- Bez sensu. - Westchnął i oparł się o parapet. Spojrzał na pękniętą szybę. Kolejna rzecz, o
której nie chciał myśleć.

Dlaczego ona nie rozumiała? Ron jakoś nie miał problemów z przyjęciem do wiadomości, że
Harry potrzebuje wiedzieć tak, jak ryba potrzebuje wody. Dla Hermiony zaś ważniejsze było
samopoczucie profesorki! Pff, jak ona mogła nie pojmować, że...

Usłyszał zbliżające się zza zakrętu kroki. Przez chwilę myślał, że to może Hermiona wraca -
ale nie, tym razem dźwięk dobiegał z przeciwnego kierunku. Niewiele myśląc, wyciągnął z
wewnętrznej kieszeni szaty pelerynę swojego ojca i zarzucił sobie na ramiona. W ostatniej

background image

chwili naciągnął kaptur, kiedy w korytarzu pojawił się... Draco Malfoy.

***

Patrzył, jak Ślizgon powoli podchodzi do okna. Był zupełnie sam - Crabbe i Goyle nie
pojawili się w tym roku w szkole. Stanął przy oknie, tuż obok Gryfona. Harry nie ruszał się,
obawiając się, że Malfoy może usłyszeć szelest jego ubrania. Był tak blisko...

A gdyby teraz wyciągnąć różdżkę i rzucić jakiś cichy urok? Najlepiej działający z
opóźnieniem... Albo szybkie silencio i jakieś zaklęcie, które ten śmieć zapamiętałby na
długo... Może jeszcze nie Cruciatus ale coś podobnego...Chociaż i na Cruciatus kiedyś
przyjdzie pora - uśmiechnął się mściwie pod peleryną.

Draco oparł dłonie na parapecie i wyjrzał przez okno. Słońce pochylało się już nad
Zakazanym Lasem, cienie wydłużały się. Wtedy blondyn wyciągnął rękę i jednym długim
palcem powiódł po pęknięciu na szybie. Harry przyjrzał się jego twarzy, lekko zdumiony.
Jego oczy błyszczały nienaturalnie. Kiedy dotarł do końca pęknięcia po policzku spłynęła łza.
Tylko jedna.

Harry cicho wycofał się i odszedł. Stąpał uważnie, żeby niczym nie zwrócić na siebie uwagi.
Jakby od każdego kolejnego kroku zależało jego życie. Żeby nie myśleć o tym, co przed
momentem zobaczył. Ale myśli przyszły same.

W jednej chwili odechciało mu się wszelkich zaklęć. To by było... Żałosne, gdyby rzucił
cokolwiek na Malfoy'a. Oczywiście nikt nie wyklucza, że kiedyś rzuci na niego coś
interesującego. Ale teraz... Kiedy ten szmatławiec, śmieć, zgniła żmija... Kiedy on tak po
prostu płakał... To nie mógł być Draco Malfoy. To po prostu niemożliwe. Łzy były dla niego
zbyt ludzkie.

***

Nie powiedział o Malfoy'u ani Hermionie ani tym bardziej Ronowi. Byli jego najlepszymi
przyjaciółmi, to oczywiste, ale... Ale nie umiał sobie wyobrazić jak im o tym opowiada. Już
miał przed oczami uśmieszek Rona, już widział jak przyjaciel naśmiewa się ze Ślizgona na
korytarzu... Nie. Może i chciał zgnębić tego oślizgłego drania ale wolał to zrobić w
pojedynku, w walce, kiedy obaj będą mieć równe szanse. Był w końcu Gryfonem!

- A jak w końcu było u McGonagall? - Zapytała Hermiona, wynurzając się zza muru
podręczników. On sam rozgrywał z Ronem partię szachów, przegrywając spektakularnie.

- Nie znałem hasła, więc u niej nie byłem. - Skłamał gładko przeklinając się za to. Hermiona
skinęła głową jakby dokładnie tego się spodziewała i ponownie zniknęła za książkami. Harry
westchnął tylko. Przeszła mu ochota na rozmawianie z kimkolwiek.

***

O tej porze biblioteka powoli pustoszała. Przechodził wzdłuż regałów, nie myśląc o niczym.
Nie czytał nawet tytułów książek. Cieszył się spokojem - wreszcie nikt nic od niego nie
chciał, nikt się na niego nie wściekał i niczego nie oczekiwał. Nikt nie mówił o Voldemorcie,
nie nazywał go wybrańcem, pogromcą zła, zbawicielem świata... Tylko cichy szmer

background image

szeptanych rozmów i szelest przewracanych kartek.

- Oddaję książki, Pani Pince. - Oświadczył o wiele za głośno Slughorn, objawiając się przy
biurku bibliotekarki. Rzeczona spojrzała na niego piorunująco i sięgnęła do szuflady
wyciągając niewielki prostokąt pergaminu.

- Dwie pozycje z działu Eliksirów, jedna z działu Ksiąg Zakazanych i jeszcze jedna z
Zielarstwa. - Mówiła sztucznie przyciszonym głosem, jakby chciała zwrócić Slughorowi
uwagę. Harry omal nie zastrzygł uszami na wzmiankę o dziale Ksiąg Zakazanych. Na chybił
trafił wyciągnął z półki książkę i otworzył ją, udając bardzo zainteresowanego treścią.

- Sądzę, że jest wszystko. - Uśmiechnął się Slughorn. Harry tymczasem wyciągnął różdżkę i
skierował ją w stronę jednego ze stolików, przy którym siedziały jakieś Krukonki z drugiego
roku. Szepnął zaklęcie, kryjąc różdżkę między kartkami książki.

- Och, wspaniale, w takim razie... - Nagle bibliotekarce przerwał ostry, wysoki krzyk. Z
ogniem w oczach spojrzała w kierunku jego źródła - Jedna z Krukonek stała na krześle,
pozostałe trzy szybko poszły za jej przykładem, piszcząc cienko.

- Myszyyy! Ratunku, tu są myszy!

- Żadnych hałasów w bibliotece!!! I żadnych myszy!!! - Pani Pince prawie pobiegła w stronę
dziewcząt, razem z nią Slughorn, wyraźnie spragniony sensacji. Wszystkie oczy zwrócone
były teraz na przerażone uczennice, ktoś śmiał się głośno. Siedem błękitnych myszek szalało
radośnie pod stołem.

Harry podszedł szybko do biurka bibliotekarki. Książkę grubą jak cegła, w czarnej okładce i
tytułem w niezrozumiałym dla niego alfabecie od razu rozpoznał jako tę, z działu Ksiąg
Zakazanych. Wrzucił ją do swojej torby, na jej miejscu pozostawiając "Rośliny bagienne
kwitnące w przesilenie wiosenne lat przestępnych". Przypadkowo również w ciemnej
oprawie. Ulotnił się z biblioteki, nie niepokojony przez nikogo.

Tylko błękitne oczy w odcieniu arktycznego lodu śledziły go nieporuszone. Ale tego nie
zauważył.

***

Przeglądał księgę po raz kolejny. Siedział zakopany w poduszkach, nad nim płonęło w
powietrzu kilka świec. Znajdował się w Pokoju Życzeń - tym wspaniałym miejscu, gdzie nikt
o nic go nie pytał i nie przeszkadzał.

Przewrócił stronę. Kartki tej księgi były cieniutkie jak bibuła. W duchu zdziwił się, że
Slughorna zainteresowało coś takiego. Tematy działów były poświęcone głównie
legilimencji, oklumencji, wszelkiego rodzaju czarom działającym na umysł i podświadomość.
Większość - a właściwie wszystkie z nich nie były zbyt przyjazne.

Ot chociażby takie Vastomente. Jedno słowo, jeden ruch różdżką i ofiara zwijała się z bólu,
bo wydawało jej się, że ogień trawi jej ciało. Po prostu jej się wydawało. A co ciekawsze - po
jakimś czasie na ciele ofiary naprawdę pojawiały się pęcherze a skóra schodziła płatami. Bo
umysł wierzył w ogień tak mocno, że aż zmuszał ciało do obrony. Fascynujące.

background image


I tak dalej w ten deseń. Harry naprawdę się zdziwił, kiedy spojrzał na zegarek. Okazało się, że
na czytaniu spędził trzy godziny! Niesamowite! Nawet tego nie zauważył, jak to się stało?
Przecież dopiero kilka rozdziałów...

Uśmiechnął się do siebie. Naprawdę ciekawe, co by na to powiedziała Hermiona... Zaraz
jednak zreflektował się - Hermionie na pewno nie podobałby się sposób, w jaki zdobył ten
tom. Czy to kolejna rzecz, o której nie będzie mógł powiedzieć przyjaciołom?

Nienawidził kłamać. Ale od jakiegoś czasu kłamstwa były częścią jego życia.

***

Kolejne dni wyglądały podobnie. Lekcje, drobne utarczki ze Ślizgonami, posiłki a
wieczorami siedział, pochłaniając słowa ze swojej książki. Nie znaczyło to, że był kompletnie
oderwany od rzeczywistości - najważniejsze fakty rejestrował od razu. Na przykład Malfoy.
Był dziwnie cichy - Harry'emu wcale nie podobał się nowy wizerunek Ślizgona. Z łatwością
przełknąłby jego zwykłe docinki i drwiny, jednak dławił się tym spokojem.

- On musi coś planować. - Rzucił któregoś wieczoru na początku października.

- Kto? - Ron siedział na kanapie obok Hermiony. Pomimo, że mieli bardzo dużo miejsca
siedzieli ściśnięci, wtuleni w siebie jak dwa gołąbki. Harry starał się tego nie rejestrować. Nie
chciał widzieć jak palce jego przyjaciela bawią się kosmykiem jej włosów. Nie to, żeby był
zazdrosny - Hermiona była tylko jego przyjaciółką. Jednak...

Ron i Hermiona byli oczywista parą. Na szczęście jednak - dla Harry'ego - Ron nie całował
się z nią w każdej wolnej chwili jak to robił z Levender. Praktycznie nic w ich przyjaźni się
nie zmieniło... Tylko czasem Harry'emu było bardzo dziwnie, kiedy wiedział, że pod stołem
dłoń jego kumpla błądzi po kolanie jego przyjaciółki. To było jak... Jak coś niewłaściwego.
Coś brudnego.

- Malfoy oczywiście. Zachowuje się jak nie on. - Odwrócił się w stronę kominka, żeby nie
patrzeć na nich. Ogień trzaskał radośnie.

- Och, daj spokój Harry. Przecież tyle razy już ci mówiłam - Nie byłoby go tutaj, gdyby nie
miał dobrego powodu. - Hermiona ziewnęła, zasłaniając usta dłonią.

- W zeszłym roku też nie chcieliście mi wierzyć. - Odwrócił się mierząc ich wzrokiem.
Hermiona podciągnęła kolana pod brodę. Ron dla odmiany bawił się jej kolczykiem. Jeśli
pocałuje ją w ucho to wyjdę.
- Pomyślał Harry. Jego twarz pozostała niewzruszona.

Hermiona otworzyła usta żeby coś powiedzieć, jednak w tym momencie Ron polizał jej szyję,
tuż obok migocącego w blasku ognia kolczyka. Zachichotała.

Harry zamknął oczy. Pękniecie - tym razem szybkie jak błyskawica - przegryzło się przez
szkło w ramce na zdjęcie, nad kominkiem. Harry popatrzył na nie zamyślony.

Usiadł w fotelu tak, żeby nie widzieć swoich przyjaciół.

background image

Te rzeczy, które wciąż zdarzały się wokół niego... Pękające szyby, szkło rozpryskujące się w
pył. Wczoraj przy śniadaniu Creaven chciał mu zrobić kolejne zdjęcie nawijając przy tym o
wybrańcach i pogromcach. W koszyku z owocami wybuchło jabłko. Dosłownie wybuchło,
opryskując pół stołu przecierem jabłkowym. Wszyscy myśleli, że ktoś po prostu wpakował w
nie petardę, śmiali się głośno. Draco Malfoy popatrzył wtedy lekko zniesmaczony na ich stół.
Przez jedną chwilę patrzyli sobie w oczy. Tylko chwilę.

Coraz częściej, kiedy był zdenerwowany to się zdarzało. Nie uważał, że to zdrowe. Ukrył
twarz w dłoniach, kiedy usłyszał, co Ron szepce Hermionie do ucha. A ona znów
zachichotała.

***

background image

2. Pokój życzeń

Stał w Pokoju Życzeń. Przed nim w klatce siedziała szara mysz. Westchnął głęboko. Wszedł
tutaj życząc sobie miejsca, gdzie mógłby wypróbować zaklęcia ze „swojej” książki. I tym
razem w pokoju nie było nic oprócz niskiego stolika i kilku klatek z myszami.

Najbliższa mysz patrzyła na niego zaniepokojona, kiedy wyciągnął różdżkę. Westchnął tylko.
To będzie potworne. Przypomniał sobie Moody’ego, na zajęciach OPCM. On demonstrował
im niewybaczalne na pająkach. Harry nie wiedział, czy łatwiej by mu było mierzyć różdżką
do pająków czy do myszy.

- Vastomente - szepnął, celując w mysią głowę. Z jego różdżki wystrzelił prawie
niewidoczny, przypominający wodę albo szkło płomień. Mysz przez chwilę się nie ruszała, a
potem zaczęła piszczeć przeraźliwie i rzucać się po klatce.

Przez moment patrzył na to przerażony. A potem rzucił się do drzwi, przykładając ucho do
dziurki od klucza. Nic... Żadnych kroków, nikt się nie zbliżał. Ale jeśli ten gryzoń nadal
będzie tak wrzeszczał...! Odetchnął głęboko i wymierzył w zwierzę.

- Avada Kedavra - z jego różdżki tym razem wystrzeliła wściekle zielona błyskawica.
Zapadła cisza.

Różdżka wysunęła się z jego palców. Odbiła się kilka razy od podłogi, wystrzeliły czerwone
iskry. Ale on nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Stał jak sparaliżowany, patrzył na
maleńkie, nieruchome ciałko.

Jezu.

On nie pomyślał o tym, on nie chciał jej zabić!!! On naprawdę nie pomyślał, to się stało
samo... On nie chciał, on nie wiedział jak to się mogło... Zupełnie nieświadomie... Po prostu
chciał ją uciszyć... Jezu... Z tysiąca zaklęć, od najprostszego Silencio zaczynając, musiał
wybrać akurat to...

Na sztywnych nogach podszedł do klatki. Włożył do niej rękę i wyciągnął delikatnie
gryzonia. Pyszczek miał szeroko otwarty, oczy wywrócone białkami do góry. Upuścił go ze
wstrętem w suche trociny wyściełające klatkę.

Zrobił to odruchowo. Był pewien. Nawet o tym nie pomyślał. Nie chciał przecież... Odsunął
się w panice od klatek, skulił pod drzwiami. Bał się. Bał się siebie. A gdyby to nie była mysz
tylko człowiek? Czy wtedy też, tak bezmyślnie... Bez żadnego zaangażowania...
Voldemortowi przynajmniej sprawia to przyjemność. A on nie czuł nic. On po prostu to
zrobił.

Gardło miał ściśnięte. On tego nie zrobił... Nie, to niemożliwe... Nie mógłby przecież... Ale
jednak ona była martwa. Martwa, martwa, martwa! Zdechła, nieżywa, martwa... Błysk
zielonego światła i pstryk! Nie ma! Zaśmiał się histerycznie. Czy już był potworem czy
jeszcze nie? Czy już miał biec do Świętego Munga, niech go zamkną, zwiążą, niech złamią
jego różdżkę...

Podniósł się nagle na nogi. On o tym nie myślał, nie miał najmniejszego zamiaru wypowiadać

background image

tego zaklęcia. Więc... Może... Ktoś pomyślał o tym za niego? Lekcje oklumencji ze Snapem -
tu zgrzytnął zębami - były zamierzchłą przeszłością. Od tamtego czasu ani razu nie
oczyszczał umysłu, nie skupiał się na zamknięciu go przed wrogami. A teraz jego
„nauczyciel” był po stronie Voldemorta. Zresztą Voldemort też był doskonałym leglimentą...

Czy to możliwe żeby... A jeśli tak - czy następnym razem zrani człowieka? Rona? Hermionę?
Czy następnym razem, kiedy nie będzie mu się podobało jak się całują, czy...

Ukrył twarz w dłoniach. Słyszał jak gną się cienkie druty klatki zdechłej myszy. Chciał to
zniszczyć, żeby nikt się nigdy nie dowiedział... Słyszał, jak kula metalu stacza się na podłogę
z cichym brzękiem. Trociny rozsypały się po podłodze.

Podniósł swoją różdżkę i schował ją do rękawa szaty. Nie patrzył na resztę gryzoni. Niech ich
nie ma, niech znikną... Odwrócił się do drzwi i nacisnął klamkę, wychodząc na korytarz.

- Bawimy się z myszkami, co?

Krew zamarzła mu w żyłach.

***

Patrzył w oczy Draco Malfoya. Ślizgon stał tuż przy drzwiach, oparty o ścianę. Ich twarze
były teraz oddalone od siebie zaledwie o kilka cali. Harry czuł ciepło jego ciała i świeży
zapach jego oddechu. Czuł jak robi mu się gorąco, ale nie wiedział czy z nerwów, czy z
gniewu czy...

- Malfoy - syknął.

- Miło, że wciąż pamiętasz jak mi na imię. Zaiste, tego się po tobie nie spodziewałem.
Blondyn uśmiechnął się krzywo i pchnął go silnie z powrotem do wnętrza Pokoju Życzeń.
Zaraz też sam wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi.

- Czego chcesz? - warknął Harry. Szukał w twarzy, w ruchach zdrajcy jakiejkolwiek
podpowiedzi, co do jego zamiarów. Ale Ślizgon znów nonszalancko oparł się o drzwi,
wkładając dłonie do kieszeni dżinsów. Kilka platynowych kosmyków opadło mu na twarz.

- Zdziwiłbyś się. - Rzucił okiem na bezładny kłąb metalu, który był kiedyś klatką.
Niespodziewanie szybko w jego dłoni pojawiła się różdżka.
- Accio!

Resztki klatki poszybowały płynnie do jego wyciągniętej dłoni. Zupełnie zignorował
wymierzoną w siebie różdżkę Gryfona.

- Interesujące muszę przyznać. - Zajrzał przez powyginane pręty, patrząc na martwą mysz. -
Podnieca cię to, Potter? - Rzucił, nie podnosząc głowy.

- Co?

- Celowanie do mnie różdżką, kiedy z tobą rozmawiam.

background image

- Jesteś wariatem.

- W takim razie mamy ze sobą coś wspólnego. - Spojrzał Gryfonowi prosto w oczy,
uśmiechając się lekko.

- Co ty pieprzysz, Malfoy? - Harry wciąż nie opuścił różdżki. Ślizgon z obrzydzeniem rzucił
klatką w przeciwległy róg pomieszczenia.

- Po co nam takie ciężkie słowa. Porozmawiajmy. Opuść różdżkę - wystarczy odrobina
zaufania. - Schował swoją różdżkę do kieszeni szaty. Wyciągnął przed siebie dłonie, jakby
chciał zapewnić, że naprawdę niczego nie ukrywa.

- Jednak jesteś wariatem. Jeśli uważasz, że mógłbym ci zaufać po tym, co zrobiłeś to chyba
naprawdę oszalałeś. - Harry syczał wściekle. Spojrzeniem chciał przewiercić Malfoya na
wylot. Tymczasem blondyn roześmiał się. Głośno. Jego śmiech był szczery, ale jednak coś w
nim było nie tak. Coś, co przywodziło na myśl płacz.

- Co ci jest Malfoy? Przedawkowałeś coś nielegalnego? - Gryfon uśmiechnął się krzywo.

- Och, ależ skąd Złoty Chłopcze Gryffindoru. Bynajmniej, Nadziejo Czarodziejskiego Świata.
- Jego słowa aż ociekały ironią. - Wiesz, co mnie tak rozśmieszyło? - Zachichotał kolejny raz.
- Jesteście teraz do siebie tacy podobni... Nawet głos macie podobny. I spojrzenie - twoje i
jego, praktycznie takie samo.

- O kim ty do diabła mówisz, Malfoy?

- Och, nie domyślasz się?

- Kto?! - Warknął przez zęby. Miał dosyć tej głupiej zabawy.

- Sam - Wiesz - Kto. - Uśmiech spełzł z twarzy Malfoya. Zapadła cisza. Tylko różdżka znów
wyślizgnęła się z palców Harry’ego. ***

- Odwołaj to. - Warknął, zaciskając dłonie w pięści. - Odszczekaj.

- Ale przecież ty czujesz, że to prawda. - Malfoy osunął się po drzwiach na podłogę,
obejmując kolana ramionami. Znów przypominał tego chłopaka, który płakał wtedy na
korytarzu. Harry czuł, że sam niedługo będzie w stanie utrzymać się na nogach.

- Jesteś świrem. - Westchnął.

- I vice versa. - Zerknął jeszcze w stronę klatki ze zdechłą myszą. - Mam nadzieję, że już
wpadłeś, że czas zacząć uczyć się oklumencji. Czarny Pan ma co do ciebie wielkie plany.
Musisz się pospieszyć, zanim zrobi kolejny ruch.

Harry opadł na kolana, żeby móc patrzeć Malfoyowi prosto w oczy. O czym on mówił?
Przeklęty śmierciożerca! Czy on właśnie nie wyjawiał sekretów Voldemorta? Tak
zwyczajnie, bez emocji o tym mówił... Podczas gdy Harry był tuż obok. Miał różdżkę na
wyciągnięcie ręki, mógł go wykończyć w każdej chwili. O co chodziło? Po co Malfoy...

background image

- To kolejny plan Voldemorta?...

- Nie mów jego imienia...

- Kolejny podstęp, tak? Wysłał ciebie, żebyś skłonił mnie do... Jezu, Malfoy, to się wcale nie
trzyma kupy. - Jęknął.

- Bo wymyślasz jakieś kretyńskie teorie Potter. - Malfoy oparł głowę o drzwi.

- Śmierciożerca zdradzający sekrety swojego pana, kto by pomyślał. - Odgryzł się płynnie.

- Nie pana. Nie mojego.

***

Leżał w łóżku i gapił się w sufit. Pod materacem miał schowaną swoją księgę. Ale nie myślał
nawet teraz, żeby do niej zajrzeć. Myślał o tym wszystkim, co powiedział mu Malfoy.

To było takie nierealne. Nieprawdopodobne. Przecież Malfoy od dziecka zaprzysiężony był
Ciemnym Mocom. A teraz miałby się wycofać? Kiedy jego marzenie się spełniło, kiedy na
jego ramieniu błyszczał mroczny znak, miałby rezygnować? Bezsens... Gdyby to miało być
kłamstwo, z pewnością Malfoya stać było na coś lepszego.

To było zbyt nieprawdopodobne, żeby nie być prawdą. Albo odwrotnie.


- Czarny Pan torturował moją matkę. - Szeptał Draco. Harry musiał się pochylić, żeby go
usłyszeć. Twarz Ślizgona była bez wyrazu. - Tylko za to, że wymogła na Snape’ie przysięgę.
Tylko za to, że ośmieliła się wątpić w decyzję Czarnego Pana. A ja musiałem na to patrzeć.
Kazał mi nawet rzucać na nią zaklęcia, a kiedy nie chciałem to torturował i mnie. A ona
wtedy krzyczała, żebym rzucił na nią cokolwiek. I rzuciłem. Jeden Cruciatus, drugi... Potem
robili to też inni. Wszyscy się nad nią pastwili. A kiedy prawie umarła, Severus napoił ją
eliksirem wzmacniającym. I wszystko zaczęło się od nowa. - Zasłonił twarz dłońmi. Przez
długie chwile panowała cisza, przerywana tylko szmerem myszy w klatkach. - On jej to robił
za karę. Za to, że nie ja zabiłem Dumbledora. Że byłem słaby. Że się wahałem. Że mój ojciec
pozwolił zamknąć się w Azkabanie. Tylko dlatego.

- Potter... Harry... - Podjął znów po kolejnej długiej przerwie. Harry nic nie powiedział. - Oni
ją przecież wszyscy znali. Nie raz zapraszała ich na przyjęcia. Z każdym z nich wznosiła
toasty. A oni ją tak po prostu... Po prostu... Jeśli ja i ty jesteśmy szaleńcami, to nie wiem, co
powiedzieć o nich wszystkich. To już nie są ludzie.


A potem Draco Malfoy mówił. Mówił długo o planach Voldemorta. O więzi Harry’ego z
Czarnym Panem, o tym, że on chce to wykorzystać i zawładnąć umysłem chłopaka. O tym, że
matka Draco jest teraz w Świętym Mungu, że niewiele różni się od Longbottomów. Że
Bellatrix, jej własna siostra, śmiała się, kiedy Narcyza wymiotowała krwią. O tym, jak Draco
przestał stawiać się na zgromadzenia, pomimo, że ból rozdzierał mu rękę. O tym, że przyznał
się Minervie McGonagall do wszystkiego a ona pozwoliła mu zostać w Hogwarcie. Że
gdziekolwiek indziej czeka go śmierć. Że nienawidzi Czarnego Pana. Że chce jego śmierci,

background image

bo odebrał mu wszystko. O tym, jak Draco nakłonił Slughorna, żeby wypożyczył tę, a nie
inną książkę. Jak modlił się, żeby Harry zaczął uczyć się blokować swój umysł sam... Jak go
śledził, jak bał się, że coś się stanie.

Harry przewrócił się na bok, wtulając głowę w poduszkę. Voldemort był potworem.
Śmierciożercy byli jak zwierzęta, wściekłe psy spuszczone ze smyczy. Ale nie wierzył by
pogryzły same siebie. To było takie... Nierealne. Nie umiał spojrzeć na Malfoya jako na
sprzymierzeńca. Do byłoby szalone, gdyby nagle stanęli po tej samej stronie barykady. Istny
kosmos!

Ale... Przecież Draco nie mógł udawać. Wtedy, w korytarzu płakał naprawdę, to były
prawdziwe łzy, a przecież nie mógł mieć pojęcia, że Harry jest tuż obok. I kiedy mówił...
Oczy miał szkliste a głos mu drżał.

Ale Harry nie umiał mu uwierzyć. Musiał sprawdzić. Musiał się przekonać. A istniał tylko
jeden sposób.

Z tą myślą zasnął.

***

Następnego dnia była sobota. Wyjście do Hogsmeade. Z każdym domem szedł jeden
nauczyciel. Z nim też mieli o wyznaczonej godzinie powrócić. Harry wątpił - stojąc w tłumie
uczniów na głównej ulicy miasteczka - by to cokolwiek dało. Gdyby śmierciożercy chcieli
zaatakować uczniów, na pewno nie przeszkadzałby im ktoś taki jak Trelawney - tu spojrzał z
niechęcią na wiedźmę. Profesorka policzyła ich po raz kolejny, po czym dała im trzy godziny
czasu wolnego. Trzy godziny, też coś!

Harry od razu zostawił Rona i Hermionę - przypuszczał, że nawet tego nie zauważyli,
trzymając się za ręce. Chociaż Harry uważał ich związek za co najmniej dziwny, postanowił
tego nie komentować. W tej chwili bardzo mu to było na rękę.

W cieniu jakiegoś zaułka zarzucił na siebie pelerynę niewidkę i pognał w stronę Świńskiego
Łba. Przekradł się przez obskurny zaułek i przemknął przez drzwi za jakimś wysokim
mężczyzną w szarym płaszczu. Od razu skierował swoje kroki w kierunku kominka. Ogień
płonął jasno, zbyt jasno jak na ten zapyziały lokal, ale tym się nie przejął. Rozejrzał się
jeszcze, ale nikt nie zwracał na kominek nawet najmniejszej uwagi. Barman rozmawiał z
człowiekiem w szarym płaszczu, dwie lub trzy osoby siedzące przy stolikach były bardziej
zainteresowane szklankami i butelkami przed sobą niż czymkolwiek, co działo się wokół
nich.

Harry odetchnął i wyciągnął z kieszeni garść proszku Fiuu. Wstyd mu było się przyznać, ale
zdobył go, prosząc Zgredka. Skrzat przyniósł mu całą cukierniczkę proszku z gabinetu
któregoś z profesorów. Harry miał nadzieję, że jego przedsięwzięcie się nie wyda.

Sypnął w płomienie, które zapłonęły na zielono i wkroczył w nie raźno. Widział jeszcze, jak
barman ze zdziwieniem patrzy na kominek.

- Szpital Świętego Munga. - Powiedział cicho.

background image

***

To, co pozostało z Narcyzy Malfoy dokładnie odpowiadało opisowi przedstawionemu przez
Draco. Kobieta, którą zapamiętał jako piękną, teraz... Jej złote włosy były ścięte krótko. Miała
wybite przednie zęby. Wzrok utkwiony w jednym punkcie w ścianie. Siedziała bez ruchu na
łóżku. Tylko oddychała. Pielęgniarka przyszła i podała jej jakieś lekarstwa, sprawdziła puls.
Kiedy wyszła, Narcyza Malfoy siedziała na łóżku w takiej pozycji, w jakiej ją zostawiła. Z
ręką na podołku i półotwartymi ustami.

Draco po prostu musiał mówić prawdę.

A jeśli młody Ślizgon mówił prawdę... Harry omal się nie potknął, kiedy przypomniał sobie
martwą mysz. Wmieszał się w tłum Gryfonów. Kucnął i ściągnął pelerynę, chowając ją pod
płaszcz. Jesienny wiatr targnął mu włosy, kiedy się wyprostował.

- No dobrze, policzmy was jeszcze raz! Nie ruszać się! - Tralewney wydzierała się
skrzekliwie ponad jego głową. Rozejrzał się. Ron i Hermiona uśmiechali się do siebie,
oderwani od rzeczywistości. Krukoni już wracali do zamku. A grupa Ślizgonów... Harry
przełknął głośno ślinę, kiedy uświadomił sobie, że oczy Draco Malfoya znów są utkwione w
nim. Te zimne, bezgranicznie smutne oczy.

***

Znów siedzieli w Pokoju Życzeń. Tym razem nie było tu już klatek. Na środku stała
granatowa kanapa, przed nią stolik. Na stoliku butelka z bursztynowym płynem,
niebezpiecznie przypominającym rum. Malfoy był w pokoju pierwszy - to było jego życzenie.
Gdyby pozostały jeszcze jakieś wątpliwości.

Draco przeciągnął się na kanapie, zerkając na Gryfona. Potter przysiadł na brzegu, jakby się
bał, że rzuci się mu go gardła. Blondyn westchnął i odkręcił butelkę, przelewając
bursztynowy płyn do szklanek ciętych z grubego szkła. W powietrzu uniósł się słodki zapach
alkoholu.

- Teraz już mi ufasz? Już mi wierzysz? - Podniósł szklankę do ust, pociągając kilka małych
łyków. Po chwili wahania Potter również sięgnął po swoją. Draco patrzył, jak okulary powoli
zsuwają mu się z nosa. Zastanawiał się, jak wyglądają jego oczy bez tych szkieł. Jednym
szybkim ruchem ściągnął je z jego twarzy.

- Hej! - Potter zamrugał kilka razy oburzony. Miał zaskakująco długie rzęsy. I piękne oczy.
Oczy w kolorze Avady. Draco musiał się powstrzymywać, żeby nie mruczeć z przyjemności
na ten widok. - Oddawaj je!

- Nie powinieneś ich nosić. - Pociągnął kolejny łyk ze szklanki, zakładając sobie okulary
Pottera na czoło.

- A to czemu?

- Bo nie widać, jakie masz piękne oczy. - Uśmiechnął się, kiedy zobaczył jak Gryfon rumieni
się po swojemu i spuszcza wzrok. Potter podniósł do ust szklankę z rumem, wypijając od razu
prawie połowę. Draco zastanawiał się, czy to po to, by pokryć zawstydzenie, czy Potter po

background image

prostu nie umiał pić. Kiedy jego piękne oczy zaszły łzami gotów był postawić wszystko na to
drugie. Roześmiał się głośno.

- Oszalałeś.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

Zapadła cisza. Draco sączył powoli swój alkohol. Podjął w końcu drażliwy temat.

- Na pewno to zauważyłeś. A jeśli nie to zastanów się teraz. Jesteś agresywny. Gorszy niż
byłeś kiedykolwiek. Gdyby twoi gryfońscy kumple nie byli zajęci lizaniem się po katach, na
pewno też by zauważyli. - Uśmiechnął się, kiedy zobaczył jak Potter marszczy brwi. - To nie
przyszło samo z siebie. ON to robi. To przez niego rzeczy wokół ciebie rozsypują się a szkło
pęka. On szuka drogi do twojego umysłu. Ale jeszcze nie znalazł. Może nie umie na
odległość i na jawie... Jeszcze. Ale w końcu znajdzie sposób.

Podniósł wzrok na Pottera. Harry Potter. Pamiętał go jako chudą, małą jaszczurkę z wielkimi
oczami i wiecznie rozczochraną czupryną. To ostatnie, co prawda się nie zmieniło. Tyle, że
teraz Potter był prawie tak wysoki jak on a ubrania już nie wisiały na nim jak namiot.
Przybyło mu trochę mięśni, co prawda na atletę nigdy nie będzie się nadawał i wciąż był
raczej kościsty, ale w jakiś tajemniczy sposób umiał wyglądać ponętnie. Możliwe, że zupełnie
nieświadomie. Kusząco.

No i miał piękne oczy. Błyszczące, koloru avady... Mógłby powtarzać to bez końca - kolor
avady, kolor avady... Westchnął z głębi serca. Podobał mu się ten nowy Potter. Ale nigdy nie
przypuszczał, że przyjdzie mu go podrywać w tak makabrycznych okolicznościach. To było
chore.

- Wierzę ci, Malfoy.

Znów zapadła cisza. Bo co miał mu powiedzieć? Że się cieszy? Że fajnie? Że co z tego, że ma
ten gówniany tatuaż na ramieniu, że teraz grają w jednej drużynie? Bezsens. Jego życie to
jeden wielki bezsens.

Chociaż nie. Teraz ma ten jeden piękny sens, jeden cel. Prawdopodobnie identyczny jak cel
siedzącego obok pięknookiego. Zemsta. Na tych śmieciach. Po prostu zemsta. Za wszystko.

Draco Malfoy odstawił pustą szklankę. Do diabła. Bardzo by chciał, żeby mu ktoś
wytłumaczył jak to działa.

- Co? - Spojrzał na Gryfona. Dopiero wtedy zorientował się, że ostatnie zdanie wypowiedział
głośno.

- Wszystko. Życie. Jakieś durne przeznaczenie, los... - Potter patrzył na niego z politowaniem,
więc się zamknął. Nagle wpadło mu coś do głowy. - A wiesz co, Gryfiaku...

- Mmm? - Wymruczał Potter, podnosząc jednocześnie szklankę do ust. Draco z
zadowoleniem patrzył jak pije, a potem jak różowym językiem zbiera kilka maleńkich kropel
alkoholu z warg. Był wdzięczny losowi, że jednak zabrał mu te przeklęte okulary i Gryfon nie
widzi wyrazu jego twarzy. - No, co?

background image


- Możesz mi mówić po imieniu. Draco.

- Chciałbyś. - Parsknął Harry Potter, Złote Dziecko Gryffindoru i wypił resztę rumu ze swojej
szklanki.

***

background image

3. Mroczny Znak

Neville nie mógł pojąć wielu rzeczy. Nie wiedział na przykład, jak to jest możliwe, że kiedy
śnieg prószy tak pięknie, kiedy wszystko jest białe - nikt w całym Hogwarcie nie wychodzi na
błonia i nie rzuca się śnieżkami. Nie umiał też uświadomić sobie, że nie ma w szkole
profesora Snape’a, którego powolutku w myślach przyzwyczajał się już nazywać "starym
nietoperzem". To wydawało mu się takie dziwne, że nikt nie dyszy mu w kark na lekcji, nikt
nie śledzi jego ruchów czekając tylko na najmniejszą pomyłkę. Dziwny jest nowy nauczyciel
OPCM, od którego chyba nawet Neville zna więcej zaklęć. Dziwne było też dla Neville’a
Longbottoma puste krzesło pośrodku stołu prezydialnego.

Dziwna była Ginny Weasley, która nie miała teraz żadnego chłopaka i udawała, że Harry
Potter już jej nie obchodzi chociaż gdyby tylko dał jej jakiś znak, na pewno pobiegłaby za
nim nawet na koniec świata. Dziwne dla Nevilla są śniadania, kiedy sowy przynoszą Proroka.
Wszyscy odwracają gazety na ostatnią stronę i czytają nekrologi a nie sprawozdania z
meczów quidditcha. Dziwne jest, że te zawody zostały odwołane w tym roku w Hogwarcie.

Dziwna była dla Nevilla wielka trójca Hogwartu, która już nie była trójcą. Dziwnie było,
kiedy Ron Weasley całował Hermionę Granger w policzek, a potem w usta. Dziwne było,
kiedy prawie nie zwracali uwagi, gdy ich przyjaciel, Harry wychodził. Niesamowite było, że
nikt nie zauważa, jak często Harry’ego teraz nie ma w pokoju wspólnym. Że już nie uśmiecha
się tak często, ale jest zamyślony. Że czasami nocą gryzie poduszkę, żeby nie krzyczeć albo
nie płakać. Albo wychodzi i nie ma go aż do rana.

Neville wie, że Ron też czasami wstaje. Że spotyka się późną nocą z Hermioną w pokoju
wspólnym, że długo szeptają do siebie. Nie robią nic złego. Po prostu rozmawiają. A potem
Ron całuje ją czule i patrzy, jak wraca do siebie. Ale Neville nigdy nie przyzna się, skąd to
wie. Za to jest pewny, że Harry nie ma żadnej dziewczyny w Gryffindorze. Wątpi też, by miał
jakąś w Ravenclawie. Od czasu, gdy zerwał z tą śliczną Cho mało rozmawia z ludźmi z
tamtego domu. W Hufflepuffie nie został nikt, kim ktoś taki jak Harry mógłby się
zainteresować. A Slytherin? Nie, to niemożliwe, przecież Harry nienawidzi Ślizgonów.

Neville stara się teraz to wszystko ignorować.. Ale ciężko jest nie myśleć, kiedy się słyszy jak
on, Harry, znów wstaje ze swojego łóżka. Jak stara się być cichy i jest, jest bardzo cichy.
Gdyby Neville spał, na pewno by się nie obudził. Patrzy, jak Harry zakłada bluzę, jak wiąże
trampki, jak spod łóżka wyciąga tą swoją pelerynę, a z półki zabiera różdżkę i okulary. A
potem Harry okrywa się peleryną i Neville już go nie widzi - słyszy tylko skrzypnięcie drzwi i
cichutkie kroki na schodach.

Teraz Neville może w końcu zasnąć, ponieważ jest doskonale pewien, że Harry Potter nie
wróci już tej nocy do łóżka.

Przynajmniej nie do swojego.

***

Zamknął za sobą cicho drzwi Pokoju Życzeń i ściągnął pelerynę. Draco już na niego czekał -
siedział na kanapie, z różdżką założoną za ucho, wczytany w tekst księgi od Slughorna. Harry
uśmiechnął się do siebie i okrążył na palcach kanapę. Miał nadzieję, że Ślizgon go nie
zauważył.

background image


- Powinieneś być bardziej czujny. - Szepnął, zasłaniając mu od tyłu oczy dłońmi.

- Potter. Od początku wiedziałem, że tu jesteś. - Draco odtrącił jego ręce jak natrętne muchy.

Od kilku dobrych tygodni ćwiczyli oklumencję. To znaczy Malfoy próbował wedrzeć się do
umysłu Harry’ego. I czasami mu się udawało, a czasami nie. Ale Harry wątpił, by to była jego
zasługa. Przypuszczał, że Draco jest po prostu słaby w leglimencji. Nie mógł się równać ze
Snape’m - ćwiczenia z Malfoyem były igraszką, w porównaniu z tą katorgą z Mistrzem
Eliksirów.

Ćwiczyli, kiedy tylko mieli ochotę. Wypróbowali też kilka innych zaklęć z księgi. Zawsze
spotykali się w Pokoju Życzeń - kiedy pierwszy zjawiał się tam Draco, Harry mógł być
pewien, że na stole będzie stała butelka rumu. A kiedy pierwszy przychodził Harry, na stole
stało kilkanaście butelek piwa.

Czasami żaden z nich nie był w stanie wrócić z powrotem do sypialni. A kiedy budzili się
rano, w budzących niepokój konfiguracjach... Harry zazwyczaj na podłodze, z dłonią Malfoya
pod koszulą. Sam Malfoy leżał na kanapie, z błogim uśmiechem na twarzy. Harry dotąd nie
rozszyfrował, czy w tych momentach Ślizgon śpi, czy tylko udaje.

- Popatrz lepiej, co znalazłem. - Wskazał mu fragment tekstu. Harry zajrzał mu ciekawie
przez ramię. Nie zdążył jednak przeczytać nawet linijki. Ślizgon zwinął się nagle z cichym
syknięciem, upuszczając książkę. Przyciskał rękę do piersi a jego twarz wykrzywiła się
grymasem bólu.

- Hej! Co jest?! - Harry momentalnie znalazł się tuż obok niego. Siłą odciągnął jego rękę od
piersi, zadzierając wysoko rękaw koszuli. Mroczny Znak odcinał się czarnymi liniami na
białej skórze Malfoya. Harry patrzył na to zafascynowany.

- On... Znów... - Draco zaciskał zęby tak mocno, że nie był w stanie nic powiedzieć. Głos
miał zachrypnięty.

Harry poczuł, jak Ślizgon przyciska twarz do jego ramienia, ale nie zwrócił na to uwagi.
Opuszkami palców dotknął znaku. Czuł szybki, urywany oddech Malfoya na swojej szyi.
Musnął delikatnie linie ponurego symbolu. I jeszcze raz. Czuł rozchodzące się od niego
ciepło. Jak gorączka.

Fascynujące.

***

Czuł się, jakby w żyłach płynęła mu nie krew, ale igły. Miał ochotę odgryźć sobie tą przeklętą
rękę, zedrzeć skórę z tatuażem. Gdyby był pewien, że to coś da... Mocniej wtulił twarz w
ramię Pottera. Palce drugiej ręki zaciskały się na jego koszuli, ale on wydawał się tego nie
zauważać. Miał ochotę krzyczeć. Czuł chłodne, gładkie jak marmur palce Pottera
prześlizgujące się po jego skalanej znakiem skórze. To mogłoby być takie przyjemne, gdyby
nie ten ból... To przekleństwo...

To zdarzało się już kilka razy. Potter był przy tym, to nie była żadna nowość. Ale... Ale to

background image

nigdy nie było takie silne... Nigdy nie bolało tak mocno... Nie aż tak, żeby musiał zaciskać
pięść na koszuli Pottera i słyszeć jak trzeszczą jej guziki.

Nagle Potter pochylił się. Draco zamarł, kiedy poczuł jego język na znaku. A potem jego usta.
Miękkie i delikatne jak jedwab, świeże i chłodne... Wciągnął ze świstem powietrze. Co ten
drań wyprawiał...?!

***

Co on wyprawiał?! Poderwał się z miejsca. Malfoy osunął się na kanapę, puszczając jego
koszulę. Podszedł do ściany i oparł się o nią plecami. Ściągnął okulary i zaczął je przecierać
skrajem koszuli.

- Mam nadzieję, że już nie boli. - Rzucił zimno w przestrzeń. Słyszał szelest koszuli Ślizgona,
słyszał jak materiał ociera się o skórę. Słyszał jego oddech, na pewno wciąż gorący, pachnący
miętą. Słyszał, jak prostuje się na kanapie. Był pewien, że patrzy teraz na Mroczny Znak.

- Tak... Już w porządku... - Jego głos był wciąż zmieniony, ale Harry nie odważył się na niego
spojrzeć. To, co właśnie zrobił było czystym szaleństwem. Paranoja. Nie chciał, żeby ktoś
wykrzyczał mu to w twarz.

Stał, oparty o tę cholerną ścianę i czyścił szkła okularów, jakby chciał je zetrzeć na proch.
Wciąż czuł ciepło jego skóry na wargach. Jej słodki smak na języku. Miejsca, w których
dotykały go jego palce paliły teraz żywym ogniem. Jak mógł nie zwrócić na to wcześniej
uwagi? ...?!

- I... Dzięki... Harry...- Coś drgnęło w nim, gdy usłyszał swoje imię wypowiedziane jego
ustami. Pierwszy raz odkąd pamiętał nazwał go po imieniu. Podniósł wzrok na Malfoya. Na
szczęście nie widział wyrazu jego twarzy - bez okularów wszystko było zamazane i nieostre.
Uśmiechnął się leciutko.

- Nie ma sprawy. Kolejne zebranie? - Rzucił nonszalancko. Chciał udawać, że nic się nie
stało, że to nie miało miejsca. Nigdy.

- Na pewno. - Malfoy opuścił rękaw koszuli, ukrywając znak. Podniósł z podłogi książkę,
wertując ją w poszukiwaniu właściwej strony. - Ale mniejsza z tym, spójrz na to...

Tej nocy nie rozmawiali już na temat Voldemorta, Mrocznego Znaku czy czegokolwiek.
Ćwiczyli oklumencję i Draco wdarł się do umysłu Harry’ego tylko kilka razy. A potem nawet
nie wypili tak dużo - prawie zupełnie trzeźwi wrócili do własnych sypialni.

***

Była czwarta nad ranem, ale o tej porze roku na zewnątrz wciąż panował mrok. Harry
wsłuchiwał się w równe oddechy Rona i Neville’a. Nie mógł zasnąć. Przewracał się na łóżku,
wciąż rozmyślał o tym, co się stało.

Jeszcze miesiąc temu uważał Draco Malfoya za swojego największego wroga. Za śmiecia,
zdrajcę, psa. Za coś mniej niż człowieka. A teraz... Nie, jeszcze mu nie wybaczył, nie ufał mu
tak samo jak na przykład Ronowi czy Hermionie. Wciąż był przy nim czujny, nawet, kiedy

background image

pili starał się mieć różdżkę w zasięgu ręki.

To dlaczego do diabła pocałował go?!

No dobrze. To nie był pocałunek. Po prostu dotknął ustami jego skóry, nic więcej. Żadnych
emocji, nic więcej. Naprawdę nic. To był impuls, jakiś pierwotny instynkt. Albo kolejna
robota Voldemorta. Tak właśnie. Nie miał podstaw przypuszczać, że to było cokolwiek
więcej.

Nagle zdał sobie sprawę, że jego ręka wędruje po prześcieradle, coraz niżej, niebezpiecznie
blisko... Nie do diabła!!! Ze złością włożył obie ręce pod poduszkę, przekręcając się na
brzuch.

Nie będzie sobie przecież tego robił, myśląc jednocześnie o Draconie Malfoyu.

***

Draco Malfoy również nie spał. Leżał na łóżku, opierając stopy wysoko na ścianie. Był w
samych bokserkach - jednak zazwyczaj sypiał tylko w nich, więc nie było to nic
nadzwyczajnego. Jedną rękę miał założoną pod głową, w drugiej trzymał papierosa. Patrzył
na serpentyny dymu unoszące się pod sufit, znikające w otworze wentylacyjnym.

Odkąd Crabbe i Goyle odeszli ze szkoły miał całe dormitorium dla siebie. Większość sypialni
Slytherinu była trój-osobowa. Na początku mieszkanie w samotności było trochę
przygnębiające, ale teraz już się do tego przyzwyczaił. Nawet cieszył się z takiego rozwoju
sytuacji.

Zaciągnął się głęboko dymem. Oto dzisiaj Harry Potter, Zbawiciel Czarodziejskiego Świata
pocałował go. Prawie. Spojrzał na znak na swojej ręce. Po raz pierwszy nie myślał o nim ze
wstrętem.

Przypomniał sobie jego usta. I język. To było tak piekielnie zmysłowe, tak... Chciałby poczuć
te chłodne wargi jeszcze raz. Na swoich ustach. Chciałby żeby ich języki splotły się, chciałby
czuć jak jego palce błądzą po jego skórze, jak paznokcie wpijają się w ciało, chciałby słyszeć
jak jęczy, jak nazywa go bogiem i błaga o jeszcze...

Do prostytutki biedy, kurwy nędzy! Przecież to Potter! Zakała Hogwartu! Pozer i idiota,
bratający się ze szlamami...

Draco westchnął. Przecież już tak o nim nie myśli. Jeśli naprawdę jest Zbawicielem
Czarodziejskiego Świata to mógłby na kolanach prosić o zbawienie...

Coś się w nim przekręciło, kiedy wyobraził sobie siebie na kolanach przed Potterem. Przed
Harrym... Spojrzał w dół, na swoje bokserki.

- Kurwa. - Jęknął z głębi serca. Strzelił niedopałkiem do przepełnionej popielniczki i zwinął
się w kłębek, sięgając dłońmi do spodni.

Starał się nie wyobrażać sobie, jak jutro spojrzy Potterowi w oczy. A zresztą do diabła z tym -
najwyżej znów zabierze mu okulary.

background image


***

- Coś mało cię ostatnio widać, Harry. - Powiedział Ron następnego dnia w pokoju wspólnym.
Harry właśnie kierował się do przejścia za portretem Grubej Damy. - Ciągle gdzieś
wychodzisz.

- Och przestań go męczyć. - Uśmiechnęła się Hermiona, przerywając na chwilę pisanie eseju
z numerologii. Siedziała, opierając się plecami o zgięte kolana Rona. Weasley bawił się jej
włosami.

- Może Harry znalazł sobie dziewczynę? - Roześmiał się Ron. Harry kątem oka zauważył, jak
Ginny przerywa rozmowę ze swoją przyjaciółką, rzucając mu rozpaczliwe spojrzenie.

- Może tak, może nie... - Powiedział cicho, uśmiechając się przepraszająco. Udając
zawstydzonego wyszedł szybko, nie oglądając się za siebie. Słyszał jeszcze jak Ron pieje
cienko, co najmniej jakby wygrał w pojedynkę mistrzostwa Quidditcha.

Westchnął ciężko, zarzucając na siebie pelerynę. Sam nie wiedział, dlaczego do tej pory nie
powiedział im o swoich „lekcjach” z Malfoyem. Co prawda obiecał Ślizgonowi, że to będzie
tajemnica, ale... Ale nawet Dumbledore pozwalał mu wyjawiać sekrety przyjaciołom. Może
tym razem nie chciał zawracać im głowy, burzyć ich szczęścia? Zwłaszcza teraz, kiedy bycie
ze sobą było ich jedyną radością - codziennie w proroku ukazywały się nowe ogłoszenia o
atakach i zgonach.

Z drugiej strony nie wyobrażał sobie reakcji Rona na wiadomość, że Harry większość
wolnego czasu spędza z Malfoyem - wrogiem publicznym numer jeden.

Ale kiedy nie mówił im prawdy, pozwalał im na takie właśnie domysły jak ten przed chwilą.
Harry Potter ma dziewczynę - ha ha ha. Co oni wszyscy by pomyśleli, gdyby dowiedzieli się
o Malfoyu? Zachciało mu się śmiać. I kiedy w końcu zamknął za sobą drzwi Pokoju Życzeń i
legł na granatowej kanapie, nie mógł już się powstrzymać od śmiechu.

***

- A gdzie ty się znowu wybierasz, jaszczureczko moja? - Poczuł, że coś łapie go za rękaw
szaty. Spojrzał w dół. Na fotelu, wyciągnięta jak kotka w rui leżała Pansy. Spódniczkę miała
wysoko zadartą, udawała, że nie dostrzega męskich spojrzeń błądzących po jej kształtnych
nogach. Patrzyła na niego wzrokiem wygłodniałego zwierzęcia. Stanowczo wyrwał rękaw z
jej palców.

- Nie twój interes. - Warknął.

- Och, nie mów tak do mnie. - Odwróciła się, teraz stała na fotelu na czworaka, wyciągając do
niego rękę. Na pewno myślała, że wygląda w takiej pozycji seksownie. Wyobrażała sobie, że
staje mu od samego patrzenia na nią. Ciekawe, czy teraz cały pokój wspólny widzi jej majtki,
czy tylko ci, którzy siedzą najbliżej - zastanawiał się Draco. - Ostatnio prawie ze mną nie
rozmawiasz, nigdzie ze mną nie wychodzisz...

- Nie mam ochoty nawet cię dotykać. - Syknął, odwracając się, wściekły. Nie obejrzał się,

background image

słysząc swoje imię przeplatane z przekleństwami.

Przeszedł korytarzem, wspiął się po schodach na piętro. W samą porę zdążył ukryć się za
kotarą, kiedy nagle w korytarzu pojawił się jakiś duch. Nasłuchiwał, ale teraz było już cicho.
Spojrzał na zegarek - Potter pewnie już czekał. Odsunął kotarę i...

Przeraźliwy krzyk poniósł się po korytarzu. To zawsze zdarza się w takich momentach -
pomyślał, zrywając się do biegu. Pani Norris miałczała, syczała i piszczała wściekle. Już
słyszał kroki Filcha, prawie czuł jego oddech na plecach...

Skręcił jeszcze kilka razy, wspiął się po kolejnych schodach, a Filch był coraz bliżej i bliżej...
Był pewien że biegnie najkrótszą drogą, był dużo szybszy niż stary woźny - jednak Filch miał
nad nim tę przewagę, ze znał chyba wszystkie tajemne przejścia zamku. W ostatnim
momencie dopadł drzwi, wpadł do Pokoju Życzeń i zatrzasnął je. Długą chwilę stał przy nich
bez ruchu - słyszał jak woźny przebiega obok, pomstując wściekle. Słyszał skrobanie małych
pazurków, kiedy niedługo potem pobiegła za nim Pani Norris. Dopiero wtedy odetchnął
głęboko, z ulgą.

- Jakieś problemy?

Odwrócił się. Potter leżał na kanapie, z okularami założonymi na czoło i butelką kremowego
w ręce. Koszula wysunęła mu się ze spodni. Kilka ostatnich guzików było rozpiętych. Draco
podążył wzrokiem za wąską ścieżką czarnych włosów, biegnącą od pępka i znikającą pod
niebieskim dżinsem spodni. Zmusił swój głos, żeby brzmiał normalnie.

- To Filch. Nieprzewidziane rendez vu z Panią Norris.

- Teraz będzie na ciebie czatował. Zobaczysz, przyczai się za zbroją i... - Potter nie wytrzymał
i roześmiał się głośno.

- Bieganie tutaj codziennie zaczyna robić się trochę kłopotliwe. - Zrzucił nogi Pottera na
podłogę, robiąc sobie miejsce na kanapie. Starał się nie patrzeć na jego rozporek. Gryfon
przestał się śmiać.

- Znaczy... Nie chcesz już mi pomagać? - Draco kontemplował jak w jego zielonych oczach
zapalają się iskierki gniewu. Bardzo się cieszył, że tym razem Harry nie ma okularów.

- Nie do końca to miałem na myśli.

- ?

- Ty masz pelerynę-niewidkę, ja nie mam. Ale mam sypialnię tylko dla siebie. Może jutro
zamiast tutaj spotkamy się u mnie? - Wyrzucił z siebie prawie jednym tchem. Potter patrzył
na niego przez chwilę bez słowa. A potem szybko założył sobie okulary na nos i odstawił
butelkę na stół.

- Chyba oszalałeś Malfoy. - Spojrzeli sobie w oczy. - No dobra, pomyślę nad tym. Ale
niczego nie obiecuję, jasne?

Draco uśmiechnął się tylko w odpowiedzi.

background image


***

Kilka godzin później podniósł się obolały spod ściany. Harry już podbiegł do niego i pomagał
mu wstać.

- Potter, do diabła, następnym razem, kiedy będziesz wywalał mnie ze swojego umysłu racz
być delikatniejszy... - Wystękał rozcierając sobie żebra.

- Naprawdę sorry. To niechcący... Dalej nad tym nie panuję. - Gryfon otrzepywał jego szatę.
Draco starał się ignorować jego dotyk. Średnio mu wychodziło.

- Na dzisiaj sugeruję skończyć. - Odsunął się od nieco nazbyt chętnych dłoni pięknookiego. -
Jutro u mnie, jasne?

- No, jak tak bardzo chcesz to chyba nie mam wyboru. - Potter usiadł na kanapie, czochrając
sobie włosy.

- Hasło brzmi „lavare manus”. Nasz salon jest...

- Nie wysilaj się, doskonale wiem, jak dojść do waszego salonu. - Gryfon uśmiechnął się
czarująco na widok jego zdumionej miny.

- Co? Ale...

- Do jutra Draco!

I drzwi zamknęły się za nim. Ślizgon stał przez chwilę pod ścianą, zupełnie skołowany. Skąd
on może wiedzieć, gdzie są kwatery Slytherinu? I... Draco... Nazwał go Draco... Co prawda
wolałby usłyszeć to imię wykrzyczane, wyszeptane pomiędzy błaganiami o więcej... Ale tak
też nie było źle. Uśmiechnął się i zupełnie nieświadomie musnął opuszkami palców swoje
wargi.

***

background image

4. Zaproszenie

Draco omiótł spojrzeniem pokój. Łóżko było elegancko zaścielone, wyrzucił pety z
popielniczki, pozbierał wszystkie części swojej garderoby z pokoju i upchnął w szafie. I było
tak czysto, że prawie lśniło. Skrzywił się w myślach - jeszcze pomyśli, że posprzątałem dla
niego. Nonsens, oczywiście. Sięgnął do szafki nocnej i z szuflady wyciągnął kilka starych
numerów Proroka i jakiegoś sportowego czasopisma. Porozkładał je na stole, idealnie
niedbale. Spojrzał krytycznie. Przesunął przeterminowanego Proroka cal w lewo. Idealnie.

Przeszedł do łazienki i rzucił spojrzenie swojemu odbiciu. Włosy miał zaczesane do tyłu,
idealnie gładkie. Sięgały mu już do ramion, więc mógł je związać czarną wstążką. Jego skóra
była jasna, prawie mlecznobiała. Z nieukrywaną radością zarejestrował, że cienie pod oczami
są prawie niewidoczne. Uśmiechnął się oślepiająco, na próbę. Poprawił jeszcze koszulę,
rozpinając kilka guzików. Żeby sobie Potter nie pomyślał, że to dla niego, oczywiście. Musiał
wyglądać odpowiednio.

Po nanosekundzie zastanowienia zrzucił z siebie sztywną koszulę. Z szafy wyciągnął
deszczowo-niebieską bluzkę, idealnie przylegającą do jego gibkiego ciała i podkreślającą
kolor oczu. Spojrzał na alternatywnego siebie z lustra - o wiele lepiej, uznał.

Zerknął na zegarek - było już pięć minut po czasie... Czyżby Harry zapomniał? Czy nie miał
zamiaru przyjść? Może to taki jego gryfoński żart? Pff, w takim razie nie wypali. Przecież
jemu, Draco, wcale nie zależy, czy Potter się łaskawie objawi, czy też nie.

W ciągu następnych dziesięciu minut jeszcze trzy razy się przebierał.

***

Harry Potter, Złote Dziecko Gryffindoru również patrzył krytycznie na swoje odbicie.
Właśnie wyszedł spod prysznica - był owinięty w biały, puchaty ręcznik. Póki co nie miał na
sobie nic więcej. Powoli, nie śpiesząc się umył zęby, ogolił się i zamarkował czesanie. Ubrał
się leniwie w sprane dżinsy, ściągnięte czarnym paskiem i czarną koszulę (prezent od
Hermiony z okazji urodzin. Chyba raził ją jego dotychczasowy, post-Dudleyowski styl).
Zapiął kilka środkowych guzików i podwinął rękawy.

Rzucił okiem na swoje odbicie. Naprawdę powinien jednak zrobić coś z włosami... Zerknął na
zegarek - chyba zaczynał się spóźniać. Ziewnął, przeczesał włosy palcami i wyszedł z toalety.

- Matko, ileż można siedzieć w... Wow... - Ron wyraził lakonicznie swój podziw, podnosząc
się z łóżka. Neville również odwrócił spojrzenie od podręcznika Zielarstwa. - Powiedz w
końcu, kim jest ta szczęściara!

- Hm?

- No przecież dla nas się chyba tak nie odwaliłeś, co? - Ron poczochrał mu wciąż wilgotne
włosy. Gdyby nie ta straszna świadomość, że cokolwiek z nimi zrobić, i tak nie będą
wyglądały gorzej, Harry mógłby się zdenerwować.

- Nie mam pojęcia, o czym mówicie. - Uśmiechnął się lekko, wyciągając spod łóżka swoją
pelerynę.

background image


- Zapowiada się romantyczny wieczór, co? Spotkanie na szczycie?

- Ron...

- Okey, nic nie mówię. - Przyjaciel powstrzymał go przed założeniem peleryny. Spojrzał
zdziwiony i napotkał taksujące spojrzenie Weasleya. Po chwili namysłu Ron poprawił mu
kołnierz koszuli i wyrównał podciągnięte rękawy. Dopiero wtedy pozwolił mu założyć
płaszcz ojca.

- Powodzenia. - Neville uśmiechał się do miejsca, w którym sądził, że jest Harry. Zielonooki
wymruczał jakieś podziękowanie i wyszedł z dormitorium.

Bardzo chciałby powiedzieć swoim kumplom prawdę. Że to wcale nie o żadną dziewczynę
chodzi, w ogóle nie o żadną randkę, ale wiedział, że nie może. To spowodowałoby lawinę
pytań: gdzie w takim razie chodzi wieczorami? Z kim się spotyka? Co robi, kiedy nie jest z
nimi? A na odpowiedź na żadne z tych hipotetycznych pytań nie mógł sobie pozwolić.
Zostawił więc wszystko tak, jak jest.

***

Szedł korytarzem prowadzącym do lochów. Wcześniej mijał Filcha i panią Norris, przemykał
obok Trelawney, sunącej korytarzem ze spuszczoną głową. Nie wyobrażał sobie, jak mógłby
wędrować po Hogwarcie bez peleryny niewidki. Zwłaszcza teraz, kiedy korytarze były tak
często patrolowane, kiedy absolutnie nikt nie mógł przebywać poza dormitorium po
wyznaczonej godzinie.

W głębi duszy podziwiał Malfoya, że udawało mu się unikać woźnego i nauczycieli tak
długo.

Stanął przed na pozór pustym kawałkiem muru. Rozejrzał się, ale nie wyglądało na to, by
ktokolwiek się zbliżał.

- Lavare manus - szepnął. Pęknięcia w murze ułożyły się nagle w zarys drzwi i Harry zdziwił
się, że nie dostrzegł tego wcześniej. Pchnął je i przez wąską szparę prześlizgnął się do pokoju
wspólnego Slytherinu.

Salon Ślizgonów niewiele zmienił się od czasu, kiedy był tu po raz ostatni. Na ścianach
wisiało tylko trochę więcej zdjęć byłych prefektów i płonęło więcej świec. Ogień trzaskał
wesoło w przesadnie ozdobnym kominku. W jednym z foteli na rzeźbionych nogach drzemała
Pansy Parkinson. Jakiś Ślizgon z trzeciego albo czwartego roku klęczał przed nią na
podłodze, starając się zobaczyć jej bieliznę. Harry zasłonił usta dłonią, żeby nie roześmiać się
głośno. Poza tą dwójką, w salonie nie było nikogo.

Harry rozejrzał się - wzdłuż dwóch ścian ciągnęły się - w szerokich odstępach - rzędy drzwi
do dormitoriów. Do każdych prowadziło kilka niskich i szerokich schodów a przy niektórych
wisiały wytworne zasłony - oczywiście zielone lub srebrne. Przełknął ślinę, kiedy wyobraził
sobie, jak zagląda po kolei do każdego pokoju.

Jednak ku jego radości zauważył Malfoya, wychylającego się z jednego z pokoi. Ślizgon

background image

podszedł do drzwi prowadzących na korytarz i uchylił je, wyglądając na zewnątrz. Harry - po
raz kolejny tłumiąc śmiech - minął go i wślizgnął się do pokoju, z którego dopiero co wyszedł
Draco.


Ściany pokoju miały kolor pastelowej zieleni. Wszystkie łóżka - wszystkie trzy - były
szerokie i, chociaż nie miały kolumienek ani zasłon, wyglądały mimo wszystko na wygodne.
Harry usiadł na próbę na jednym z nich, trafnie odgadując, że należy do Malfoya.
Kontemplował w ciszy wystrój pokoju.

Sprzętów było niewiele. Ogromna, trójskrzydłowa szafa, dwie komody, stół i kilka krzeseł
rzeźbionych w motyw węży. Na szafkach nocnych przy łóżkach stały świeczniki. I chociaż
nie płonęła żadna świeca, w pomieszczeniu było jasno i zasadniczo przytulnie, jak ze
zdziwieniem zauważył Harry. Gryfon musiał przyznać, że spodziewał się raczej zatęchłego
lochu. Był mile zaskoczony. Wyciągnął się na łóżku i zrzucił z siebie pelerynę.

Malfoy wrócił szybko, zamykając cicho drzwi. Oparł o nie czoło, wciąż stojąc plecami do
Harry’ego i westchnął ciężko. Zaraz się rozpłacze - pomyślał zielonooki i z premedytacją
rzucił w niego poduszką.

***

Wrócił do swojego pokoju. Czy ten niewychowany gryfoński śmietek naprawdę nie ma
zamiaru przyjść? Pff, nie żeby coś sobie z tego robił. Oparł czoło o drzwi. Westchnienie
nieutulonego żalu dobyło się z jego piersi. Z głębi serca.

Nagle został trafiony poduszką w głowę. Odwrócił się wściekle, z ogniem w oczach szukając
wzrokiem... Pottera leżącego na jego własnym, prywatnym łóżku?!

- Orientuj się. Stała czujność. - Roześmiał się Gryfon, udanie parodiując Szalonookiego
Moody’ego.

- Jezu Potter, długo tu już jesteś? - Nie tak wyobrażał sobie powitanie tego zielonookiego
diabła w swoich skromnych progach, ale mniejsza z tym.

- Tylko chwilę. Właściwie dopiero przyszedłem. - Podniósł się z pozycji horyzontalnej.
Poprawił okulary na nosie i przyjrzał mu się uważnie. Draco poczuł się jak na jakimś
egzaminie. Miał tylko nadzieję, że się nie zarumieni. - Ale się przyodziałeś, Malfoy. To dla
mnie tak?

- Oszalałeś. - Rzucił tylko i dostał kolejną poduszką. Odrzucił ją, chociaż w Pottera i tak nie
trafił - uchylił się, szybki drań.

- No to, co robimy? - Potter podszedł do stołu i zaczął przeglądać gazety. - Ćwiczymy
oklumencję?

- Nie ma mowy. Nie dam sobą rzucać we własnym pokoju. Poza tym już jesteś w niej bardzo
dobry - dodał po namyśle. Potter parsknął tylko, ale uśmiechnął się mimowolnie. Draco
dopiero teraz zauważył, że Harry wygląda jakoś lepiej niż zwykle. Dobrze mu było w czarnej
koszuli a jeansy kusząco opinały jego kształtny tyłek. .......O czym on do diabła myśli?!

background image


- No to, co robimy? - Gryfon założył sobie okulary wysoko na czoło. Kilka czarnych
kosmyków opadło mu na twarz.

- A umiesz grać w karty, Potter? - Rzucił od niechcenia. Na ustach chłopaka zagościł chytry
uśmieszek. Draco zaniepokoił się mimowolnie.

- A ty umiesz grać w pokera, Ślizgonie? - Zmrużył figlarnie oczy. Draco już wiedział, jakie
będzie jego następne słowo. - ...Rozbieranego?


Draco dłuższą chwilę patrzył na Gryfona. To, co powiedział było tak bardzo Ślizgońskie, że
aż urocze. Nie żeby nie miał ochoty zobaczyć Pottera bez tych fatałaszków. Ponapawać się
zwycięstwem i tak dalej. A Harry Potter to przecież taki stereotypowy biały wojownik. Draco
wątpił, żeby potrafił grać w jakąkolwiek hazardową grę. Mruknął szybkie Accio i w jego
wyciągniętej dłoni pojawiła się talia kart.


Nie przypuszczał, jak wiele o życiu można się nauczyć, spędzając wakacje z bliźniakami
Weasley. Jednak w bliskiej przyszłości miał się o tym boleśnie przekonać. Harry uśmiechnął
się perfidnie.

***

Jakiś czas później...

To zawsze dzieje się w takich momentach. Zawsze. - myślał Draco, rozpinając pasek spodni.
Rzucił dżinsy na stół, siedział teraz w samych slipkach przed kompletnie ubranym Potterem.
Gryfon uśmiechnął się drwiąco na widok jego zmieszania.

- Chyba ci karty nie idą, Malfoy.

- Oszukiwałeś.

- Jestem przecież Gryfonem! Jak możesz mnie posądzać o coś takiego! - Udał oburzenie.
Przetasował karty, nawet nie patrząc. Draco czuł jak spojrzenie oczu koloru Avady błądzi po
jego nagich obojczykach, ramionach, szyi i torsie... Na chwilę zatrzymało się na znaku,
wypalonym poniżej łokcia. Poczuł się bardzo nieswojo w tym położeniu. To miało być
zupełnie inaczej, całkiem odwrotnie... Napił się łyk rumu ze swojej szklanki. Przyjemne
ciepło rozlało się w jego wnętrzu.

Szelest materiału skłonił go do spojrzenia na Pottera. Chłopak zrzucił swoją czarną koszulę i
teraz przez głowę wciągał jego deszczowo-niebieską bluzę. Przez kilka chwil, kiedy Gryfon
go nie widział, Draco pozwolił sobie bez skrępowania gapić się na jego nagie, szczupłe ciało.

- I jak? Już wyglądam jak ty? - zapytał Harry wesoło, wygładzając materiał. Był jeszcze
szczuplejszy niż Draco, więc ubranie było minimalnie za luźne.

Blondyn przyjrzał mu się uważnie. Potter nigdy dobrze nie radził sobie z alkoholem, a dzisiaj
wypił naprawdę dużo. Jego oczy błyszczały. Zgodziłby się na każdą, absolutnie każdą rzecz,

background image

jaką zaproponowałby mu Draco. Jeśli wydawałaby mu się zabawna, oczywiście.

***

- Czegoś ci brakuje. - Mruknął Ślizgon i wstał. Harry wodził za nim mimowolnie
spojrzeniem, kiedy prawie nagi przeszedł przez pokój do łazienki. Sam pokój kołysał się
przyjemnie. Wszystko wydało mu się nagle o wiele radośniejsze. Nie był naiwny, wiedział, że
jest już bardzo pijany, jednak na razie nie przejmował się tym. Draco wrócił po momencie,
niosąc jakieś przeźroczyste pudełko i grzebień. Odkręcił nakrętkę, a Harry ciekawie zajrzał do
środka, przyciągając sobie jego rękę pod nos. Uderzył go zapach wiśni i wanilii.

- Żel do włosów? Używasz żelu do włosów?

- Ten jest bardzo dobry. Praktycznie zupełnie go nie widać.

Wziął trochę żelu na palce i przejechał nimi po włosach Gryfona. Po namyśle wziął nieco
więcej. Ale musiał zużyć prawie połowę, zanim włosy Pottera poddały się w końcu i zaczęły
gładko do siebie przylegać. Przeczesał je jeszcze raz grzebieniem, patrząc krytycznie.

- Potter, jesteś strasznie drogi w eksploatacji. - westchnął w końcu, odkładając grzebień.

- Wiem. - Zaśmiał się jak dziecko. - Fajnie było jak mnie czesałeś. Ciekawe jak teraz
wyglądam... - Poderwał się nagle i pomknął, lekko tylko chwiejnie, do łazienki. Kiedy go
mijał, otarł się o niego. Draco wstrzymał oddech, czując ciepło obcego ciała na swojej nagiej
skórze. Wolnym krokiem poszedł za nim do lustra.

Harry patrzył na swoje odbicie, zdumiony. Dotknął gładkich jak nigdy włosów. W
przeciwieństwie do mugolskiego żelu, po tym wciąż były miękkie i przyjemne w dotyku. I
nawet nie ważyły się zmienić swojego położenia. Harry uśmiechnął się z wyraźnym
zadowoleniem.

- Teraz już wyglądam prawie jak ty, prawda?

- Nie pochlebiaj sobie, nigdy nie będziesz takim bóstwem jak ja. - Potter parsknął. - Wciąż
czegoś brakuje.

- Czego? - Draco uśmiechnął się lekko i nic nie odpowiedział. Sięgnął tylko ponad jego
szczupłymi ramionami i zsunął mu z twarzy okulary. Poczuł, jak na ten gest Gryfon zamarł.

Zdał sobie sprawę, jak blisko się znajdują. Czuł emanujące od niego ciepło, słodki zapach
zmieszany z zapachem wiśni i jego własnego ubrania. Jego ręce wisiały w powietrzu zaledwie
o kilka cali od ciała Gryfona. Wciąż trzymał okulary. Spojrzał w lustro.

Harry patrzył na niego. Te piękne oczy koloru Avady utkwione były w jego własnych,
szarobłękitnych. Czuł jak serce zaczyna mu bić coraz szybciej. Byli tak blisko...

***

Ten jeden gest... On po prostu ściągnął mu okulary, ale dla Harry’ego to było tak zmysłowe
jak nic wcześniej. Był otoczony przez silne ramiona i chociaż nie dotykał go nawet calem

background image

skóry, czuł bijące od niego pożądanie. Zapach. Wyobraził sobie, jak smakuje ta jasna skóra...

Odwrócił się. Ich twarze dzieliło od siebie tylko kilka oddechów.

Draco zastanawiał się, czy jeśli zbliży się do niego jeszcze trochę, zniszczy tę chwilę. I
zostanie tylko konsternacja i zawstydzenie.

Ale Harry był bardzo pijany. I jedyne, nad czym się zastanawiał, to jak smakują jego usta. I
jakoś nie obchodziło go, co Malfoy na to powie.

Pochylił się i delikatnie polizał dolną wargę, samym końcem języka. Draco starał się nie
oddychać. Harry - nie napotykając żadnego sprzeciwu - przygryzł lekko wargę Ślizgona. Była
miękka i delikatna jak jedwab. Nakrył jego usta swoimi, delektując się smakiem ich
zmieszanych oddechów. Usłyszał jak coś roztrzaskuje się na zimnej posadzce. Zapewne
okulary, bo za chwilę ramiona Draco oplotły go ciepłym uściskiem. Jego własne ręce pieściły
słodkie wycięcie jego ciała, tuż nad kośćmi miednicy. Wsunął język do jego ust, drażniąc
gładkie podniebienie. Drugi język dołączył do niego, jakby dopiero teraz obudził się z letargu.
Draco jęknął w jego usta, przyciskając się do niego całym ciałem.

Harry czuł twardą męskość Malfoya, jednocześnie świadomy, co dzieje się w jego własnych
spodniach. Oderwał się od ust Draco, słysząc jęk zawodu, który jednak szybko przerodził się
w pomruk rozkoszy, gdy zaczął całować smukłą szyję. Składał pocałunek przy pocałunku, a
Draco zachęcająco odchylił głowę. Oczy miał przymknięte, śledził tylko spod długich rzęs
każdy ruch Harry’ego.

Gryfon pozwolił swoim dłoniom działać samodzielnie - jedna z nich ślizgała się po plecach
blondyna, wplatała w jego włosy i muskała kark. Druga, zupełnie niezależnie, pełzła powoli,
świadoma celu coraz niżej i niżej... Wsunęła się pod materiał ubrania. Przesunął nieśmiało
jednym palcem po całej długości jego imponującej erekcji. Uśmiechnął się z satysfakcją,
czując wydobywający się z niego gorący płyn.

Wtedy Draco ujął jego rękę i przyciągnął sobie do ust, liżąc mu namiętnie palce. Ani na
moment nie odwrócił głodnego wzroku od jego spojrzenia. Harry wciągnął ze świstem
powietrze, patrząc na to urzeczony, zafascynowany. Kiedy Draco go pocałował, czuł słony
smak jego nasienia.


Przeciągnął językiem wzdłuż obojczyka Draco, zostawiając błyszczący ślad na mlecznobiałej
skórze. Westchnął, czując język pieszczący jego ucho. I wtedy Draco, bardzo delikatnie, acz
stanowczo pchnął go plecami na ścianę, manipulując jednocześnie przy pasku jego spodni.

I zupełnie nagle Harry poczuł się doskonale trzeźwy. Oderwał ręce od skóry Ślizgona,
otwierając szeroko oczy.

- Coś nie tak? - Draco odsunął się nieznacznie, żeby na niego spojrzeć.

- Ja... Ja chyba... Za dużo wypiłem... Muszę już iść... - Szepnął rozpaczliwie przez ściśnięte
gardło. Twarz Malfoya ściągnęła się, zawiedziona.

- Proszę, nie teraz... - Wyjęczał mu prosto do ucha, kolanem jednocześnie rozsuwając mu uda.

background image


- Draco... Ja... Proszę... Ja już muszę iść... - Harry czuł się jak dziecko. Draco zamarł bez
ruchu.

- A chcesz? - Wyszeptał, muskając ustami płatek jego ucha. Coś w Harrym krzyczało, że nie,
że chce tu być, że chce kontynuować... Ale jego rozsądek, czy cokolwiek to było, okazał się
silniejszy.

- Tak. Chcę już iść.

***

Draco całą siłą woli zmusił się, żeby odsunąć się od Harry’ego. Bardzo nie chciał. Czuł, że
zaraz eksploduje, że jeśli straci kontakt z jasnooliwkową skórą Gryfona to przestanie
oddychać.

Właściwie teoretycznie mógłby go nie puszczać. Mógłby wciąż trzymać go w stalowym
uścisku, mógłby całować jego skórę, pieścić ją językiem. Wdychać zapach jego pożądania. I
miał wielkie - i twarde, och, jak strasznie sztywne - powody by sądzić, że Potter w końcu by
się poddał. Że pozwoliłby mu na wszystko a potem krzyczał razem z nim z przyjemności.

Ale... Ale potem wstałby, ubrał się w ciemności, kiedy Draco byłby tak słaby, że nie byłby
zdolny nawet drgnąć. I wyszedłby cicho. I nie wróciłby już. Nigdy.

Z prędkością dryfu kontynentalnego, po bardzo długiej chwili Draco oderwał się od niego,
muskając ustami gładki policzek. Kiedy był pewien, że może sobie zaufać, że nie osunie się
na podłogę, odjął dłonie od muru. Ścigał wzrokiem oczy Harry’ego, ale nie zdołał uchwycić
jego spojrzenia. Gryfon wyszedł z łazienki, trzymając się ściany. Draco słyszał, jak szuka w
pokoju swojej peleryny.

Spojrzał na podłogę, widział własną twarz, odbijającą się w popękanych szkłach Harry’ego.
Schylił się i podniósł je. Wyszedł do pokoju, Gryfon właśnie wiązał buty, z nogą opartą na
krześle. Draco siłą zmusił się, żeby nie patrzeć na jego tyłek w niebieskim dżinsie. Wziął
tylko ze stołu swoją różdżkę i rzucił ciche Reparo na okulary i szkła znów były całe.
Wyciągnął je bez słowa w stronę Pottera.

- Ja... Dziękuję. - Ich spojrzenia spotkały się. Harry zarumienił się uroczo. A potem zarzucił
na siebie pelerynę i Draco już go nie widział. Słyszał tylko szmer otwieranych drzwi.

***

Kiedy był pewien, że Harry ulotnił się, podszedł do drzwi i zamknął je na klucz. Rzucił
jeszcze Silencio na cały pokój.

Dopiero wtedy pozwolił sobie opaść na kolana i skulić się. Oparł czoło o podłogę. Jednym
ruchem pozbył się resztek ubrania, uwalniając swoją nabrzmiałą męskość od jakichkolwiek
ograniczeń. Sięgnął i zaczął poruszać palcami, w zmysłowym rytmie.

Kiedy jakiś czas później jęczał, zatopiony w dreszczach przyjemności, kiedy rozlał się we
własne ręce i krzyczał to jedno, przeklęte imię... Myślał tylko o swoim poniżeniu. Jeszcze nikt

background image

mu tego nie zrobił. Nikt nie zostawił go w takim stanie, a jeśli nawet, Draco zazwyczaj
potrafił opanować się na tyle, by nie robić tego samemu. Czuł się tak, jakby złota rybka w
ostatnim momencie wymknęła mu się z palców. Zanim zdążył wypowiedzieć życzenie.

Umył ręce w chłodnej wodzie. Jak mógł? On, Draco, był gotów oddać mu się, pieprzyć z nim
przez całą noc. Połowa Hogwartu tylko o tym marzyła. A on po prostu wyszedł. Jakby to nic
dla niego nie znaczyło.

Jeśli Potter sądził, że będzie go błagał, że przyjdzie do niego na kolanach żebrząc o jedno
spojrzenie to się bardzo pomylił. Zgrzytnął zębami, wlokąc się do swojego łóżka.

Nagle jego spojrzenie padło na czarną koszulę, przewieszoną przez oparcie krzesła. W
pierwszym odruchu chciał ją podrzeć na strzępy. Ale kiedy dotknął materiału... Wtulił w
niego twarz, zaciągając się głęboko zapachem. To była mieszanina słodkiej woni wody
kolońskiej i tego niesamowitego zapachu, który mógł być tylko zapachem Pottera. Draco
oddychał świeżością wiatru, zapachem trawy na łące i kwiatów, zapachem jarzębinowego
drewna...

Zasnął, nie okrywszy się niczym, z twarzą wtuloną w czarną koszulę.

***

Harry szedł szybkim krokiem, z palcami zaciśniętymi na cienkim jak pajęczyna materiale
peleryny. Nie mógł pojąć, jak to się stało... Z jednej strony było to dla niego zupełnie
oczywiste - był pijany, nawalony jak bombowiec, odurzony alkoholem. Ale jednak doskonale
wiedział, co robi. Doskonale zdawał sobie ze wszystkiego sprawę. Od momentu, kiedy
odwrócił się do Draco Malfoya a ich twarze znalazły się tak blisko... I kiedy go dotykał, cały
czas miał świadomość, co robił. Zacisnął zęby, starając się o tym nie myśleć. Nie myśleć o
niczym.

Wciąż był podniecony. Czuł to w swoich spodniach. Kiedy przeszedł przez dziurę za
portretem Grubej Damy od razu pobiegł do łazienki. Starał się nie hałasować, jednak była to
ta rozpaczliwa potrzeba...

Oparł obie dłonie na umywalce i włożył głowę pod kran, odkręcając strumień zimnej wody.
Czuł, jak napięcie opada, jak to wszystko staje się tylko wspomnieniem a nie nieprzyjemnym
faktem. Westchnął, wycierając włosy ręcznikiem.

- W porządku? - stęknął Ron, przecierając zaspane oczy.

- Jasne. - Modlił się, żeby jego głos zabrzmiał normalnie. Ron najwyraźniej niczego nie
zauważył, opadając znów na poduszkę. Dopiero po chwili otworzył znów oczy, jakby sobie
coś przypomniał. - Czy ty nie byłeś przypadkiem inaczej ubrany?

- Nie, skąd. - No tak, miał wciąż na sobie rzeczy Malfoya. Musnął palcami materiał na piersi,
prawie lubieżnym gestem. Spiorunował spojrzeniem łóżko Rona, ale przyjaciel już zdążył
ponownie zapaść w sen.

Harry przebrał się i wsunął pod kołdrę. Zasunął zasłonki przy łóżku. A potem bardzo
starannie poskładał bluzę Dracona i włożył ją pod łóżko.

background image


Modlił się, żeby tej nocy nic mu się nie śniło - jednak jego marzenia się nie spełniły.

***

background image

5. Krępujące podejrzenia

Następnego dnia obudził się w wilgotnej i skotłowanej pościeli. Zaklął w duchu i sięgnął po
różdżkę. W takich momentach po prostu błogosławił zasłonki przy łóżku. Wyszeptał zaklęcie
czyszczące, przywracając wszystkiemu cywilizowany wygląd.

Ubrał się, uparcie starając się nie myśleć o tym, co wydarzyło się wczoraj. Ani tym bardziej o
tym, co mu się śniło - bo to było chyba jeszcze gorsze. Kopnął łóżko Rona, budząc kumpla z
twardego snu. Ku jego -Harry'ego - radości, przyjaciel był jeszcze zbyt śpiący, by pytać o
cokolwiek.

Spojrzał w oczy swojego odbicia w łazienkowym lustrze. Znów miał ochotę włożyć głowę
pod kran, jednak mogło to wywołać niepotrzebną dyskusję.

- Wczoraj całowałeś się ze Ślizgonem. Z facetem! - Wyszeptało jego przerażone odbicie.
CChłopakowi ciężko było oddychać. Czuł się tak, jakby cała krew odpłynęła z serca. I...
przepłynęła gdzieś indziej... A przynajmniej miała zamiar.

Zakręcił kurek, wyjmując głowę spod lodowatego strumienia. Martwił się, że w tym tempie
wejdzie mu to w nawyk.

- Wszystko w porządku? - Neville wszedł do łazienki, ziewając rozdzierająco. Wymruczał, że
jasne i wrócił na swoje łóżko.

- Wiecie, co... Ja... Chyba dzisiaj nie jestem głodny... Spotkamy się na lekcjach. - Wyrzucił z
siebie. Ron popatrzył na niego jak na heretyka. Ale w końcu wzruszył ramionami.

- No... Oki, skoro tak mówisz... A nie przynieść ci nic do jedzenia? - Popatrzył na niego
zmartwiony.

- Nie, przecież mówię, że nie jestem głodny. - Koledzy wkrótce wyszli, zostawiając go
samego.

Położył się na łóżku, wbijając spojrzenie w sufit. Nie skłamał tym razem - naprawdę nie był
głodny. Na samą myśl o tym, że miałby zejść do Wielkiej Sali, spotkać Malfoya... Coś
skręcało się w jego wnętrznościach - i na pewno nie był to żołądek.

Postanowił unikać Malfoya w najbliższym czasie. Może dzień, dwa... Kilka dni. Obaj na
pewno szybko zapomną o tym krępującym wydarzeniu - w końcu różne rzeczy robi się po
pijanemu, ha ha... To nic nie znaczyło. Na pewno, jeśli kilka razy nie pojawi się na posiłkach
wszystko wróci do normy. Tak. Na pewno.

***

Spojrzał na stół Gryffindoru. Pottera nie było dziś na śniadaniu. Ani na obiedzie, jeśli o to
chodzi. Weasley i Granger znowu siedzieli obok siebie, gawędząc wesoło. Ten szlamowaty
Creevey zajął miejsce Złotego Chłopca Gryffindoru i zachowywał się, jakby był królem
świata. Co najmniej.

Draco ze złością odrzucił widelec na stół. O co chodziło temu draniowi? Nie widział go przez

background image

cały dzień - tylko raz wydawało mu się, że dostrzega gdzieś w tłumie czarną czuprynę, ale
kiedy się przyjrzał, niczego nie dostrzegł. Niedorzeczność. Przecież chyba się przed nim nie
chował.

Odtrącił zuchwałą dłoń Pansy skradającą się pod stołem do jego kolana. Dziewczyna
mruknęła coś obrażona i odwróciła się do swojej przyjaciółki. Draco oparł brodę na
splecionych dłoniach.

Bardzo chciał pogadać z Potterem. Sprawdzić, czy wszystko z nim ok... Jakoś skomentować
to, co się stało poprzedniego dnia. Och do diabła, chciał go po prostu zobaczyć. Poza tym
chciał jeszcze zanurzyć palce w jego włosach i całować go do utraty tchu - ale odsunął to
pragnienie, uznając, że nie jest jednak jego priorytetem. Najpierw należało wyjaśnić to, co się
stało i sprawdzić, co uważa Gryfon.

Tylko jak do prostytutki biedy, kurwy nędzy miał tego dokonać?!!! Jak, kiedy Pottera nigdzie
nie było?

No jak?!

***

- Harry, nie uważasz, że trochę przesadzasz? - Poczuł, jak Hermiona siada na jego łóżku i
odsówa zasłony. - Na kolację musisz zejść.

- Nie jestem głodny - burknął. Dziewczyna westchnęła ciężko.

- Nie rozumiem, jak można nie być głodnym przez cały dzień! - Parsknął Ron, rzucając się na
łóżko, tuż obok niego. Harry prawie dostał Weasley'owskim łokciem w twarz, więc
profilaktycznie usiadł, poprawiając okulary.

- Ron, jeszcze nie rozumiesz? - Obaj spojrzeli na Hermionę. Przewróciła oczami. - On jest
głodny, nawet bardzo. - Dźgnęła Harry'ego palcem w brzuch. Zaburczało. - Nie mam pojęcia,
kogo unikasz, ale to naprawdę przesada.

- Kogo unikasz? - Ron nie był jednak mistrzem subtelności.

- Nikogo. - Syknął i wstał z łóżka. Podszedł do okna i nalał sobie szklankę wody ze stojącego
na parapecie dzbanka. Potem nalał sobie jeszcze jedną, ale bolesne ssanie w żołądku nie dało
się oszukać. Usłyszał kolejne ciężkie westchnienie Hermiony.

- No dobrze. Przyniosę ci jakieś kanapki, czy coś w tym stylu, jeśli tak bardzo chcesz zostać
w pokoju. - Spojrzał na nią z nieukrywaną wdzięcznością.

- Mam nadzieję, chłopie, że nie masz zamiaru długo tego ciągnąć. - Ron wstał z łóżka, podał
też rękę Hermionie.

- Masz trochę wolnego czasu, mógłbyś napisać wypracowanie z eliksirów. Cisza i spokój to
najlepsze warunki do nauki! - Rzuciła jeszcze przyjaciółka przez ramię, zamykając drzwi.

Harry skamieniał. I to bynajmniej nie z powodu zaległej pracy z eliksirów, chociaż miało to z

background image

nimi - eliksirami - ścisły związek. Eliksiry... Jedne z niewielu zajęć, jakie miał wspólnie z
Malfoyem. Nie mógł ich opuścić, a to oznacza, że jutro jego misterny plan runie. Co z tego,
że nie pójdzie na śniadanie, jeśli zaraz potem będzie po prostu MUSIAŁ spotkać Ślizgona w
ciemnym lochu klasy?

Zrezygnowany podszedł do szafki i zaczął szukać czystej rolki pergaminu. Jego spojrzenie
padło na skrawek niebieskiego materiału wystający spod łóżka. Zacisnął oczy - nie myśleć,
nie myśleć nie myśleć nie myśleć.....

Pomysł pojawił się w jego głowie w jednej chwili.

***

Śniadanie zjadł w pokoju - znów wymógł na Hermionie, żeby coś mu przyniosła. Potem
długo czekał w sypialni, dopiero na minutę przed dzwonkiem zarzucił sobie torbę na ramię i
okrył peleryną.

Lawirował na korytarzu, pomiędzy uczniami zmierzającymi do klas. Po raz pierwszy
dziękował w duchu, że tym razem studentów jest mniej niż zwykle - udało mu się nikogo nie
potrącić, nikt nie przydepnął mu magicznej peleryny. Zszedł wąskimi schodami
prowadzącymi do lochów. Słyszał szmer przyciszonych rozmów - Slughorn jeszcze nie
wszedł do klasy. Harry wcisnął się we wnękę muru, obserwując grupę uczniów.

Hermiona przeglądała jeszcze swój esej, Ernie Macmillan rozmawiał z jakąś Krukonką, którą
Harry znał tylko z widzenia. Ślizgoni trzymali się razem - Gryfon popatrzył na Malfoya.
Blondyn rozglądał się, jego wzrok wciąż wędrował w stronę, z której właśnie nadszedł Harry.
Chłopak głośno przełknął ślinę. Pewnie chce mi wygarnąć za wczorajsze - pomyślał. Szybko
wmówił sobie, że taktyka dalszego ukrywania się to najlepsze wyjście.

Slughorn po chwili wpuścił uczniów do klasy. Malfoy wszedł jako ostatni, oglądając się przez
ramię. Harry westchnął. Słyszał szuranie krzeseł za drzwiami i brzęk przesuwanych
kociołków. Policzył powoli do dziesięciu i ściągnął pelerynę.

***

Rozległo się pukanie. Slughorn przeniósł spojrzenie z listy obecności na drzwi, krzycząc
"proszę". Skrzypnęły zawiasy i do klasy wszedł Harry Potter, uśmiechając się z poczuciem
winy.

- Przepraszam za spóźnienie profesorze. Coś... coś mnie zatrzymało. - Dodał wymijająco.

- Och, nic nie szkodzi, dopiero sprawdzamy obecność. Usiądź. - Slughorn wyszczerzył się
przymilnie i wielkodusznie wskazał chłopakowi miejsce.

Draco patrzył, jak Harry przechodzi przez klasę, jak zbliża się do Granger i szepta jej coś do
ucha, potem siada obok niej. Zacisnął zęby na ten widok. Potter ani razu nie spojrzał w jego
stronę, zignorował go zupełnie. Powstrzymał się od miotania przekleństw i wbił spojrzenie w
ławkę przed sobą. Miał ochotę przepalić ją na wylot samym spojrzeniem.

Draco nie słyszał, co mówi Slughorn. Mechanicznie otworzył podręcznik - Pansy przewróciła

background image

go na właściwą stronę. Znów zerknął w stronę stolika Pottera - Granger mówiła coś szybko,
przyciszonym głosem, wskazując do książki. Harry skinął głową i zaczął siekać listki
ostrokrzewu. Draco patrzył zafascynowany, jak nóż połyskuje w jego palcach. Przypomniał
sobie, jak bardzo zręczne potrafią być te palce...

- Draco... Draco! - Pansy pomachała mu ręką przed nosem. Spojrzał na nią, marszcząc
zdenerwowany brwi. - Zajmij się marynowanymi małżami, dobrze?

Spojrzał bezgranicznie zniesmaczony na słoik małż. Zakasał rękawy i wziął do ręki szczypce.
Chciał zaimponować czymś Potter'owi. Pokazać mu w końcu. Tymczasem musiał się babrać
w jakichś oślizgłych mięczakach.

Automatycznie kroił, siekał, rozcierał i ugniatał wszystko, co podsunęła mu Pansy.
Angażował się emocjonalnie w warzenie eliksiru mniej więcej w takim samym stopniu jak...
Właściwie wcale się nie angażował. Od czasu do czasu Pansy musiała przywoływać go do
rzeczywistości, kiedy zagapił się na stanowisko Gryfonów.

- Zupełnie nie wiem, co ty widzisz w tej Granger. - Syknęła za którymś razem, mieszając
zawzięcie eliksir.

- Co? - Nie zrozumiał.

- Cały czas się na nią gapisz! - Zmarszczyła nos, zniesmaczona. I wtedy do niego dotarło, o
czym myśli Pansy. W ostatniej chwili powstrzymał cisnący się na usta uśmiech, przywołując
na jego miejsce grymas obrzydzenia.

- Granger? Przecież to szlama. Jak mogłaś w ogóle pomyśleć o czymś tak... Wstrętnym? -
Pansy najwyraźniej takie wyjaśnienie usatysfakcjonowało, bo uśmiechnęła się zadowolona.
Draco zastanowił się, co by powiedziała, gdyby znała prawdę.

Harry nie spojrzał w jego stronę ani razu, chociaż on sam wwiercał mu się spojrzeniem w
oliwkową skórę. Miał ochotę spróbować leglimencji i zajrzeć do jego umysłu - niestety był
też nieprzyjemnie świadom, że Potter prawdopodobnie przerzuciłby go za to przez pół klasy.
Strasznie chciał wiedzieć, o czym myśli ten gryfoński drań.

***

Na dźwięk dzwonka gryfoński drań nieomal odetchnął z ulgą. Przez całe zajęcia czuł na karku
wzrok Malfoya. To znaczy... Tak przypuszczał, bo nie spojrzał na niego ani razu.

- Harry, wszystko z tobą w porządku? - Hermiona odgarnęła mu włosy przykładając rękę do
czoła. Był niestety pewien, że nie ma gorączki.

- Jasne, czemu pytasz?

- Taki byłeś dzisiaj zamyślony, jakby nieobecny...

- Nudziło mi się. - Rzucił lakonicznie. Och, bardzo by chciał być znudzony. Chociaż przez
chwilę.

background image

Wyszli na korytarz, mieszając się z resztą uczniów. Czuł się bezpiecznie, otoczony tłumem.
Oczywiście wiedział doskonale, że przecież i tak nic by mu nie groziło, ale mimo to był
zadowolony ze swojego położenia.

- Swoją drogą mogłeś mi powiedzieć. - Hermiona uśmiechnęła się do niego, mrugając
zalotnie.

- O czym?

- O tej twojej przedwczorajszej randce. Ron mi powiedział dopiero dziś. Wróciłeś bardzo
późno, co robiliście? - Zachichotała i szturchnęła go lekko w żebra. Czuł, że się rumieni. Już
miał odpowiedzieć, zdementować tą nędzną pogłoskę, kiedy usłyszał za sobą piskliwy
śmiech.

- Granger, co ty gadasz? Która dziewczyna chciałaby coś takiego jak Potter?! - Pansy
roześmiała się głośno. Zawtórowało jaj kilku Ślizgonów. Hermiona odwróciła się bardzo
powoli, z wojowniczymi iskrami w oczach.

- Musisz być ślepa i głucha, skoro nie widzisz, jakie Harry ma teraz powodzenie. Chyba, że
jesteś zazdrosna. - Warknęła. Uśmiechnęła się z satysfakcją, widzącą zmianę na twarzy
Ślizgonki. - To, że ty masz spaczony gust nic jeszcze nie znaczy. - Gryfonka spojrzała
wymownie na stojącego obok Parkinson Draco Malfoya.

Harry również na niego patrzył, słuchając jednym uchem ostrej wymiany zdań. Draco miał
nieodgadnionym wyraz twarzy. Tylko jego oczy ciskały błyskawice.

- Chodźmy Harry, czas poszukać ludzi na poziomie. - Hermiona pociągnęła go za ramię.
Odwrócił się i poszedł za nią, nie oglądając się już na Ślizgonów. Pansy jeszcze coś gniewnie
krzyczała, ale żadne z nich nie zwróciło na to uwagi.

***

- Mówiłaś prawdę? - Szepnął do Hermiony, kiedy stali pod klasą transmutacji, czekając na
Rona.

- Hm? - Dziewczyna oderwała się od swoich notatek.

- No... Kiedy powiedziałaś Parkinson, że mam.. Eee... I tak dalej...? - Czuł jak się rumieni.
Znowu. Nienawidził się za to. Hermiona uśmiechnęła się ciepło.

- Jasne Harry. W Hogwarcie jest trochę dziewczyn, którym odpowiada twój typ urody.
- E... Ach... No tak... - Hermiona zasłoniła usta dłonią, żeby nie widział jak śmieje się z jego
konsternacji.

- Poza tym są też takie, którym podoba się tylko twoja sławna. - Dodała chłodniej,
zatrzaskując zeszyt. - Więc uważaj z tą swoją, dobrze?

Od skomentowania tej wypowiedzi wybawił go Ron, który nadbiegł zdyszany. Harry
odwrócił się, żeby nie patrzeć jak wita się czule z Hermioną.

background image

Chciałby im powiedzieć, że nie chodzi o żadną dziewczynę. Zaczęło się od żartów Rona na
temat randki, a teraz pewnie już pół Hogwartu zastanawia się, kto jest jego "wybranką". Harry
miał przykrą świadomość, że już nie da się tego odkręcić. Najlepiej przyczaić się gdzieś,
pozwolić sprawom ucichnąć... Ludzie szybko zapominają.

Chyba.

***

Draco był w swojej sypialni. Siedział na łóżku, łokcie miał oparte na kolanach a dłonie
złączone czubkami palców. Miał teraz przerwę, ale nawet gdyby nie miał, to i tak nie
poszedłby na żadną lekcję.

Więc Harry Potter ma dziewczynę. Zdumiewające. Kiedy to usłyszał, krew zagotowała mu się
w żyłach. A potem zamarzła. To by wszystko tłumaczyło. Dlaczego go unika i tak dalej...
Zastanowił się - kto to mógł być? Przecież nie widział Pottera z żadna panienką. Z drugiej
strony, nawet Granger nie wiedziała, z kim Gryfon chodzi.

Ale zaraz... Co dokładnie powiedziała ta szlama? "Przedwczorajsza randka"? Draco zerwał
się na nogi i zaczął chodzić po pokoju. Przedwczoraj... przedwczoraj przecież Harry był u
niego. To od niego wrócił późno... A oni wszyscy myślą, że...

Roześmiał się głośno, lekko demonicznie. Potter nic im nie powiedział! - I nie ma się co
dziwić, swoją drogą. Ślizgon przeczesał włosy palcami i podszedł do szafy. Z półki wyciągnął
napoczętą butelkę rumu i niską szklankę. W ciszy, uśmiechając się szeroko jak szaleniec,
wzniósł toast za swoje przyszłe plany.

Potter będzie musiał się nauczyć, że Malfoyom się nie odmawia.

Nigdy.

***

background image

6. Żmija, tygrys i lew

Następnych posiłków nie mógł już opuszczać, ponieważ Hermiona oficjalnie oświadczyła, że
nie ma zamiaru być jego kelnerką. Tak więc teraz po raz kolejny siedział w Wielkiej Sali,
dłubiąc widelcem w swoim talerzu. Naprawdę nie miał chęci jeść. Mimowolnie spojrzał na
stół Ślizgonów.

Malfoy rozmawiał z Parkinson i Zabinim. Śmiał się, a jego oczy iskrzyły. Pansy oparła głowę
na jego ramieniu, szepcząc mu do ucha.

Harry odwrócił od nich wzrok i napił się soku z dyni. Z jednej strony cieszył się, że wszystko
wróciło do normy. Zupełnie tak jak przewidywał - co go lekko dziwiło, bo jego
przewidywania rzadko okazywały się słuszne. Malfoy nie zaszczycił go nawet spojrzeniem -
ani podczas lekcji, ani w czasie posiłków. Nawet, kiedy mijali się przypadkowo na korytarzu
Ślizgon nie zwracał na niego żadnej uwagi.

Właśnie tak powinno być - pomyślał Gryfon ze złością, wbijając widelec w kawałek
pomidora. Jest doskonale. Prawie tak jak dawniej, zupełnie tak jak oczekiwał. Malfoy
najwyraźniej już zapomniał o tamtym... Incydencie.

Z drugiej strony nie mógł zaprzeczyć, że było mu jakoś... przykro. Wiedział, że to idiotyczne,
biorąc pod uwagę jego wcześniejsze poczynania, ale... Tak. Było mu przykro.

Poczuł nagle, jak coś muska jego świadomość. Jak obce palce przebiegają po jego myślach.
Niechciana obecność w jego umyśle. Odruchowo postawił blokadę, mur. Zawsze wyobrażał
go sobie, jako nieprzebytą ścianę z białego szkła i stali. Odepchnął te palce, agresywnie - bez
żadnych hamulców, jak podczas ćwiczeń z Draco. Chciał wyładować na tym swoją złość i
rozgoryczenie - całą siłą woli zmusił się do wyobrażenia sobie białego tygrysa o srebrnych
zębach, gotowego do walki, spiętego do skoku. Sprężył się do ataku, gotów na wszystko.

Ale wrażenie obecności zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Wszystko to trwało tylko kilka
sekund. Poderwał głowę, tocząc błędnym spojrzeniem po Wielkiej Sali. Nikt na niego nie
patrzył - wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Malfoy śmiał się z czegoś, co powiedział
Blaise. Jego białe zęby błyszczały w porannym świetle. To nie mógł być on - tego kogoś
Harry wyrzucił ze swojego umysłu z siłą wściekłego gryfa. Tymczasem nikt w Wielkiej Sali
nawet nie spadł z krzesła.

Pokręcił głową. Może mu się tylko wydawało...

***

Draco uśmiechał się szeroko - w myślach oczywiście - wychodząc z Wielkiej Sali.
Ignorowanie Pottera było cholernie zabawne. Ten chłopak jeszcze pożałuje, że ośmielił się
wzgardzić względami Malfoya. To on przyjdzie do niego na kolanach, błagając o jedno
spojrzenie. Blondyn odprężył się - pozwolił nawet Pansy wziąć się za rękę. Bardzo chciał w
tym momencie spojrzeć na stół Gryfonów, jednak powstrzymał się przed tym.


Dziś była sobota, więc praktycznie cały dzień Draco miał wolny. Około południa przyczaił się
za jedną ze zbroi w pobliżu biblioteki. Ze swojego - tajnego - źródła, o nazwie "Zastraszony

background image

Longbottom" - dowiedział się, że mniej więcej o tej porze "Prześwięta Trójca Hogwartu"
zazwyczaj schodzi do biblioteki.

I rzeczywiście - najpierw usłyszał przyciszone głosy Granger i Weasleya, a potem Gryfoni
wyłonili się z zaciemnionego krańca schodów. Potter szedł dwa kroki za obściskującą się
parą. Ręce miał w kieszeniach, a głowę nisko spuszczoną.

Draco wyciągnął różdżkę i szepnął zaklęcie. Sznurówka lewego trampka chłopaka rozwiązała
się nagle. Gryfon zatrzymał się, zerknął na mruczących do siebie czułe słówka przyjaciół.
Najwyraźniej zdecydował się wykorzystać ten pretekst, by uwolnić się od nich. Chociaż na
chwilę. Draco wypląsał w myślach taniec zwycięstwa. Czyż nie był geniuszem?

Potter przykucnął na przedostatnim stopniu i z ociąganiem zajął się swoją sznurówką. Draco
wyłonił się z cienia zbroi i podszedł zdecydowanym krokiem.

- Chyba czas pogadać, nie uważasz? - Potter podniósł na niego to swoje zabójcze spojrzenie
koloru avady. I uśmiechnął się z delikatną drwiną.

- Podejrzewałem, że to ty, Malfoy. Tylko ty potrafisz być subtelny jak wór cementu.


Nie tak to sobie wyobrażał. Oczekiwał od Pottera jakichś nieporadnych tłumaczeń,
rumieńców i Merlin wie, czego. Czegoś w stylu Gryfona, a atak jakoś Draconowi do niego
nie pasował. Zreflektował się jednak szybko.

- No, no, panie Potter, czyżby język nam się wyostrzył?

- Taak, przez osmozę. - Brunet uśmiechnął się chytrze, prostując się. - Zresztą, co ty wiesz o
moim języku...

- Tak się składa, że bardzo dużo, Potter. - Syknął Ślizgon, zbliżając twarz do jego twarzy. -
Zdążyliśmy się ostatnio całkiem nieźle poznać, nie możesz zaprzeczyć. - Mówił cicho,
sztucznie spokojnym, lekko ochrypłym głosem. Harry zmrużył oczy. Potem rozejrzał się
szybko i złapał go za rękaw. Draco już chciał zaoponować, ale Gryfon bez słowa wskazał mu
drzwi do pustej klasy.

- Nie tutaj.

***

Szare światło wpadało przez wysokie okna. Całe niebo miało kolor mleka, zasnute ciężkimi
chmurami. Pojedyncze płatki śniegu tańczyły na słabym wietrze. Wszystko za szybą było
białe.

- Tu będzie dobrze. - Potter zamknął drzwi, rozglądając się jednocześnie po pomieszczeniu.
Klasa wyglądała na od dawna nie używaną - na ławkach zalegała cieniutka warstwa kurzu, a
pod jakimś smętnym zielskiem w doniczce leżała sterta suchych liści. Draco usiadł na biurku,
śledząc wzrokiem każdy ruch Gryfona. - Musimy porozmawiać.

- Miło, że w końcu to do ciebie dotarło. - Rzucił Ślizgon zgryźliwie. Potter oparł się plecami o

background image

drzwi i skrzyżował ręce na piersi. Nie miał na sobie szkolnej szaty, tylko zwykłe dżinsy i
powyciągany t-shirt.

- To, co się stało... to... - Chłopak zawahał się. Czyżby wielki Harry zagubił gdzieś swój
animusz? Draco uśmiechnął się ironicznie i wyczekująco uniósł brew. Potter jeszcze raz czy
dwa otworzył i zamknął usta, jednak nic wydobył się z nich żaden dźwięk.

- Czy możesz mi powiedzieć, co się właściwie stało? - Draco zsunął się z biurka.

- Przecież wiesz. - Potter założył sobie okulary na czoło. Jego biała blizna była teraz
doskonale widoczna.

- Powiedz mi. - Blondyn uśmiechnął się wyzywająco, chociaż wiedział, że Harry tego
uśmiechu nie dostrzeże. Gryfon spuścił głowę i włożył ręce do kieszeni.

- My... My... - Odetchnął głęboko jakby miał zamiar podnieść z ziemi piramidę Cheopsa. Nie
patrzył mu w oczy. - Całowaliśmy się.

***

- Całowaliśmy się. - Wyrzucił w końcu z siebie.

Czuł, że się rumieni. Cała jego odwaga, której jeszcze przed minutą miał aż w nadmiarze,
teraz bezczelnie wyparowała. Pozostało tylko zawstydzenie. Jak u dziesięcioletniego
dzieciaka. Zaklął w myślach. Usłyszał cichy śmiech Dracona. Zacisnął tylko zęby, wciąż nie
podnosząc na niego wzroku.

- Potter, Potter, Potter... "Całowaliśmy się" to bardzo oględne określenie. I bardzo
nieprecyzyjne. - Buty Ślizgona pojawiły się w polu widzenia Gryfona, kiedy Malfoy
do podszedł bliżej.

Nagle Draco zrobił jeszcze jeden, szybki krok i ciężko oparł się dłońmi po obu stronach
głowy Harry'ego, blokując mu jakąkolwiek drogę odwrotu. Gryfon wzdrygnął się, ale wciąż
nie patrzył na blondyna. Wbił wzrok przed siebie, w wysokie - i wspaniale niewyraźne - okno
sali. Poczuł ciepły oddech na swojej szyi.

- Harry... My nie "całowaliśmy się". My się prawie pieprzyliśmy. - Draco szeptał, zmysłowo
ochrypłym głosem. Kiedy mówił, muskał ustami płatek jego ucha. Harry zacisnął mocniej
zęby. Był wdzięczny, że ma dłonie wciśnięte w kieszenie - gdyby nie to, był pewien, że
zaczęłyby drżeć. - Wiem, że dla ciebie to też coś znaczy... Nie zaprzeczysz, prawda?
Obserwowałem cię. Widzę, że chciałbyś więcej...

- Zamknij się, Malfoy. - Warknął wściekle. To, co mówił Ślizgon było takie... takie... zbyt...
Blondyn zachichotał złośliwie.

- Jaki z ciebie niegrzeczny chłopczyk, Potter. Doprawdy, mały diabeł... - Harry znów poczuł
kolano Malfoya między udami. Wyszarpnął ręce z kieszeni z zamiarem odepchnięcia
ślizgońskiego drania. Ale dłonie zostały już na jego talii i za nic nie chciały drgnąć nawet o
cal. Draco znów zachichotał. - Sam widzisz, że mnie chcesz. Dlaczego się opierasz?

background image

- Malfoy...

- Och, możesz mi mówić po imieniu. Chyba już przeszliśmy przez ten etap, prawda? - Usta
Ślizgona błądziły mu po szyi. Harry poczuł dotyk jego dłoni na policzku. Zamknął oczy.

- Malfoy... Draco... - Jego imię po prostu wyjęczał. Draco zamarł - Harry prawie czuł jego
uśmiech. - Zostaw mnie. Proszę.

***

Zaklął w myślach. Czuł łaskoczące go włosy przeklętego Złotego Chłopca Gryffindoru. Od
jego słodkiego zapachu kręciło mu się z przyjemności w głowie. Jak miał go zostawić?
Odsunął się na odległość wyciągniętego ramienia - wciąż opierał dłonie po obu stronach jego
głowy. Spojrzał w zielone oczy.

- Przecież widzę, że tego pragniesz. - Powiedział cicho, głębokim głosem. Gryfon oparł głowę
o drewno drzwi i spojrzał w sufit.

- Nie. Nie chcę. Gdybyś mnie nie prowokował, ja nie...

- Więc teraz to wszystko moja wina? - Ślizgon skrzywił się ironicznie. - Zauważ, że to ty
mnie teraz dotykasz, nie ja ciebie. - Przerażone spojrzenie Gryfona powędrowało do jego
własnych rąk, spoczywających spokojnie na talii blondyna. Widział, jak chłopak bije się z
myślami, by po kilku sekundach zabrać ręce. Kilku długich sekundach.

- To o niczym nie świadczy. - Mruknął.

- Więc, co chcesz z tym zrobić? - Draco przekrzywił lekko głowę, patrząc Potterowi głęboko
w oczy. Piękne oczy, koloru avady... Głębokie jak amazońska puszcza, pełne tajemnic i
niesamowitych błysków. Mógłby się w nich zgubić. Z całkowitą premedytacją i bez żalu.

- Zapomnieć. - Powiedział w końcu Harry, po chwili ciszy. Chwili tak długiej, że Draco
rozważał już, czy nie pochylić się znów i nie zacząć go całować. Jednak to jedno słowo
sprowadziło go na ziemię.

- Zapomnieć?

- Tak. Przyjmijmy, że to się nigdy nie wydarzyło. Że to był tylko sen albo... Sam nie wiem.
Zapomnijmy o tym.

Draco patrzył na niego dłuższą chwile. Potter chciał się poddać? Niedorzeczne. To zupełnie
nie w stylu Gryfona. Spodziewałby się po nim już bardziej frontalnego ataku, stawienia czoła
problemowi... A tak wycofać się było po prostu... Nawet nie ślizgońskie. To była po prostu
porażka. Ucieczka.

- Dlaczego ty mnie nie chcesz? - Zapytał w końcu. Jego głos był tak smutny, że aż sam się
zdziwił. Harry spojrzał na niego, mrugając kilka razy. A potem odwrócił wzrok. - No dobrze,
skoro tak... To twój wybór.

Już miał odsunąć się zupełnie. Przerwać całe to groteskowe przedstawienie. Ale Gryfon

background image

przygryzł wargę. Na ten gest Draco nie wytrzymał - już nie umiał nad sobą zapanować.

***

Nagle Ślizgon znów pochylił się ku niemu. Harry - zanim zdążył się zorientować, co się
dzieje - poczuł jego wargi na swoich. Jego język siłą, agresywnie utorował sobie drogę do
wnętrza jego ust. Ten pocałunek w niczym nie przypominał tamtych, sprzed kilku dni. Był
przepełniony tak gorącą żądzą i pragnieniem, że aż Harry'emu zakręciło się w głowie.

I tak nagle jak się zaczął, tak się skończył. Dokładnie w tym momencie, kiedy Harry przestał
się opierać i był niemal gotów błagać o jeszcze. Niemal.

- Ty możesz próbować zapomnieć, Potter. Ale nie wyobrażaj sobie, że pozbędziesz się mnie
tak łatwo. - Malfoy wysyczał mu prosto do ucha. To brzmiało jak groźba. Szybkim gestem
uchylił sobie drzwi i wyślizgnął na korytarz.

Harry osunął się na podłogę. Objął głowę ramionami, zaciskając palce na włosach. Miał
ochotę krzyczeć. Po chwili jedna z jego dłoni powędrowała do rozporka, dotykając
wypukłości w spodniach. Zaklął szpetnie.

Jak on mógł mu to robić?! Jaki miał cel w dręczeniu go?! Już myślał, że wszystko będzie
dobrze. Że powiedzą sobie, co trzeba i zapomną. A tymczasem... On znów mu to zrobił. Z
całkowitą premedytacją! I był zupełnie trzeźwy!!!

Jednak, co innego znacznie bardziej przerażało Harry'ego. Mianowicie - on też był zupełnie
trzeźwy. I przez kilka chwil na początku wydawało mu się, że panuje nad sytuacją. A potem...

On chciał, żeby Malfoy go całował. Żeby szeptał do jego ucha i pieścił jego skórę. Nawet
samym oddechem. I prawie się poddał. Prawie pozwolił mu na wszystko. Dzięki Merlinowi,
że Draco nie miał w sobie aż tyle cierpliwości.

Harry wstał, wciąż czując jak drżą mu mięśnie. Na miękkich kolanach podszedł do okna i
otworzył je szeroko. Zimne, rześkie i świeże powietrze wpadło do klasy. Odetchnął głęboko.
Miał nadzieję, że to odpowiednio go otrzeźwi i zdąży doprowadzić się do porządku, zanim
jego przyjaciele zaczną się niepokoić.

***

Draco aż kipiał z gniewu, chociaż sam nie wiedział, na co tak naprawdę jest wściekły. Czy na
siebie, czy na Pottera który nie wie czego chce... Ze złością kopnął zbroję - przewróciła się i
rozsypała na korytarzu. Zbiegł do lochów, słysząc jeszcze jak Filch pomstuje na Irytka - ten
jeden raz niewinnego. Draco miał ochotę coś zniszczyć, unicestwić i rozwalić w drobny mak.

Kopnął ścianę z drzwiami do pokoju wspólnego. Wywarczał hasło, resztkami woli
powstrzymując się od krzyku. Jak burza wpadł do salonu - kilku młodszych Ślizgonów
spojrzało na niego ze zdumieniem. Potrącając wściekle krzesła, dotarł do swojej sypialni i z
całej siły trzasnął drzwiami. Echo poniosło się po lochu.

Ten cholerny Potter!

background image

***

Harry siedział w pokoju wspólnym. Czuł ciepło promieniujące z kominka na swojej twarzy.
Podciągnął kolana pod brodę i objął je ramionami. Patrzył w ogień, tańczący na grubych
polanach. Obok niego Hermiona poprawiała wypracowanie Rona, a on sam grał z Nevillem w
eksplodującego durnia. Harry słyszał rozmowy pozostałych Gryfonów znajdujących się w
pokoju wspólnym - jednak wszystkie słowa zlewały się w jeden, niezrozumiały i jednostajny
szum. Miał ochotę zamknąć oczy i zasnąć.

Nie wyobrażał sobie, jak będą wyglądały jego przyszłe dni nauki w Hogwarcie. Nie miał
pojęcia, jak teraz ma się odnosić do Malfoya. Ma go dalej ignorować? Udawać, że nic się nie
stało? Cóż, sam go o to poprosił, jednak Draco nie wydawał się przekonany. Ani trochę.

Co miało znaczyć to "nie wyobrażaj sobie, że pozbędziesz się mnie tak łatwo"? Co Malfoy
chciał zrobić? Uwieść go? Czy może wręcz przeciwnie - ściągnąć mu na głowę jakieś wredne
świństwo? Chciał o tym nie myśleć. Może taktyka ignorancji znów się przyda?

Przypomniał sobie do czego poprzednim razem zawiodła go wspomniana "taktyka" - do
pustej klasy sam na sam w Malfoyem! Czyli skutek dokładnie odwrotny do zamierzonego!
Teraz już wiedział, że to nie było najlepsze rozwiązanie. Ale póki co, sam nie miał
możliwości by zrobić cokolwiek - oczekiwanie na rozwój wypadków było chyba najlepszym
wyjściem.


Westchnął ciężko. I wtedy to poczuł. Po raz drugi tego strasznego dnia.

Coś było w jego głowie. Coś obcego. Ale teraz nie było już tak dyskretne i delikatne jak
poprzednio. Teraz zachowywało się jak granitowy blok spadający z dziesięciu pięter. Harry w
ostatniej chwili postawił blokadę wokół umysłu. Pierwsze uderzenie było tak silne, że prawie
krzyknął, zaciskając oczy. Poczuł metaliczny smak krwi w ustach.

Kolejne uderzenie nastąpiło zaraz po pierwszym. Jego źrenice rozszerzyły się z bólu - światło
ognia wydawało mu się tak jasne, że aż parzyło od samego patrzenia. Całym sobą skupił się
na wyobrażeniu stalowego muru. Czuł, jak to coś chroboce mu ostrymi pazurami w myślach,
jak szuka chociażby jednej skazy w jego obronie...

Kolejne uderzenie - potworny dreszcz pomknął rdzeniem kręgowym. Nie wiedział, czy leży
na podłodze, tonie, czy wisi w powietrzu. Nie miał pojęcia, czy krzyczy, czy tylko jęczy.
Słyszał trzask pękającego szkła. Słyszał, jak tysiące odłamków sypią się na podłogę.

- Jeśli nie będziesz się opierał... Nie będzie nawet boleć... Ani trochę... Obiecuję. - Znajomy
głos szeptał mu we wnętrzu czaszki... To był... to był jego głos, do diabła! Jego własny!

Przywołał obraz białego tygrysa. Bestia była wielka i potężna, miała kły z chromowanego
metalu i takież szpony. Ostre i śmiercionośne. Pobiegła, długimi susami przemierzając
nieprawdopodobne odległości wzdłuż stalowej bariery. Wietrzyła w powietrzu, szukając
źródła, przyczyny bólu.

Nagle w myślach Harry'ego pojawił się ogromny wąż. Biały, ze lśniącymi srebrno łuskami.
Otworzył szeroko paszczę, ukazując długie jak szpilki zęby. Był większy od bazyliszka.

background image

Wydawał się większy nawet niż stalowy mur. Wyglądał, jakby mógł go zdmuchnąć jednym
kłapnięciem potężnych szczęk. Tygrys zatrzymał się tuż przed bestią, kuląc jak młody kociak.
Wąż zasyczał i zamachnął się monstrualnym ogonem.

Kolejne mentalne uderzenie - Harry wygiął się w łuk, przyciskając dłonie do czoła.
Wydawało mu się, że kręgosłup chce się wyrwać z ciała, a żebra wygiąć w przeciwną stronę.
Wokół niego panował rumor i chaos. Ktoś krzyczał "biegnijcie po McGonagall!" Ktoś inny
płakał. Wszędzie połyskiwały szklane drzazgi, ale tego Harry nie widział.

W jego murze pojawiła się wielka rysa. Wydobywał się z niej biały dym. Wąż zajrzał
ciekawie, zupełnie ignorując tygrysa. Harry wiedział, co widzi żmija.

Draco patrzył mu w oczy, bezbrzeżnie smutnym wzrokiem. Kilka kosmyków wymknęło się
spod kontroli i teraz opadły mu na twarz. Dlaczego ty mnie nie chcesz? Harry'ego wypełniło
to bolesne, chociaż słodkie uczucie - ktoś za nim tęsknił... Komuś mogło na nim zależeć i to
komuś, kto nie zwracał uwagi, czy jest jakimś "zbawicielem świata" czy nie. Ktoś go chciał
tylko dlatego, że był sobą.

Z wściekłością patrzył teraz na białą żmiję. Ona nie mogła tego widzieć. Nie miała prawa. Jej
było nie wolno. NIE!

Biały tygrys zmienił się nagle w złotego lwa. Lew przerósł węża i zaryczał wściekle. Echo
poniosło się wzdłuż stalowego muru, z którego teraz sterczały ostre kolce. Był tak wysoki, że
jego szczyt ginął w chmurach. Lew zaryczał jeszcze raz, zamachnął się na gada potężną łapą,
uzbrojoną w zakrzywione szpony. Ale uderzył tylko powietrze - węża już nie było.

Harry czół, jak po kolei rozluźniają mu się wszystkie mięśnie. I wszystkie go bolały, parzyły
żywym ogniem. Był słaby. Nie mógł się poruszyć, samo otwarcie oczu było ponad jego siły.
Czuł jeszcze, czyjeś silne ręce podnoszące go z podłogi.

Potem ogarnęła go ciemność.

***

- Hej Draco! Draco!

Otworzył oczy i podniósł głowę. Przez uchylone drzwi do jego pokoju zaglądała Pansy. Za
nią stał Blaise, chichocący dziko. Pansy również z trudem powstrzymywała śmiech.

- Nie uwierzysz jak ci powiem, co się dzieje! - Weszła do pokoju i usiadła na łóżku, tuż obok
niego.

- Ty tu kimasz, a zabawa już się rozkręca! - Zabini również wszedł. Draco jeszcze nie
wiedział, o co im chodzi, ale podświadomie czuł, że to mu się nie spodoba.

- Mówcie wreszcie, co jest. - Podniósł się i wygładził włosy.

- Potter jest! Znaczy, w Skrzydle Szpitalnym.

- Albo raczej "Specjalnym", jeśli mówimy o Potterze. - Oboje się roześmiali. Draco zamarł z

background image

uniesionymi rękami.

- Co mu jest? - Rzucił przez zęby, na pozór nonszalancko.

- Zemdlał w pokoju wspólnym. Strasznie jęczał i krzyczał. Wariat! - Pensy narysowała
palcem kółko przy skroni.

- I wszystkie szyby im poleciały. Nawet ramki od zdjęć! Potter to skończony świr!

- Mam nadzieję, że jeszcze dziś zabiorą go do Munga. Oby na zawsze! - Roześmiali się oboje.
Cieszyli się, jakby okazało się, że gwiazdka będzie trzy razy w roku.


Draco siedział bez ruchu. Popękane szkło... Czarny Pan. To musiał być on!

Zerwał się z łóżka i jakby ścigał samego diabła, wybiegł z pokoju.

Pansy wachlowała się dłonią, uspokajając się powoli. Miała zaróżowione od śmiechu
policzki.

***

background image

7. Porażka ma zapach białych róż

Czuł się, jakby miał głowę wypełnioną watą. Jego myśli wlokły się opornie. Wydawało mu
się, że sformułowanie każdej z nich zajmuje długie minuty. Rozpoznał działanie kilku silnych
eliksirów przeciwbólowych i wzmacniających.

Wcale nie czuł się lepiej. No, może minimalnie. Głowa już nie bolała... Właściwie nic go na
razie nie bolało - zauważył po zastanowieniu. Żeby powiedzieć dokładniej, praktycznie nie
czuł żadnej części swojego ciała. Spróbował poruszyć palcami - z ulgą stwierdził, że jednak
jest w stanie to zrobić. Miła świadomość posiadania rąk.

Co właściwie się stało? Wysilił zmaltretowany mózg, starając się sobie przypomnieć ostatnie
wydarzenia... Ktoś próbował wedrzeć się do jego świadomości. Och, "ktoś" - te urocze
eufemizmy... Voldemort, rzecz jasna! Harry nie miał pojęcia, jak znalazł w sobie siłę, żeby
odeprzeć ten atak. Przecież już prawie wszystko było stracone, jego bariera pękła... Gdyby
wąż zaatakował jeszcze raz, na pewno...

Wąż. Harry przypomniał sobie białego gada. Jego łuski lśniły chorym blaskiem, oczy miał
ciemnoczerwone, jak zakrzepła krew. Zadrżał na to wspomnienie. Żmija wyglądała jak
Nagini - horkruks Voldemorta.

Jak on mógł dopuścić, żeby ten potwór chociaż dotknął jego myśli?! Powinien być czujny,
utrzymywać barierę cały czas! Wtedy na pewno by do tego nie doszło! Ale tego dnia był tak
roztrzęsiony, zwłaszcza po rozmowie z Malfoyem...

Malfoy. Nagle wszystkie wspomnienia z poprzednich dni uderzyły go z podwójną mocą.
Spotkanie w klasie, jego usta, pocałunki... "...nie wyobrażaj sobie, że pozbędziesz się mnie tak
łatwo."
Och...

Jęknął i otworzył oczy. Na początku nie widział nic, prócz barwnych kleksów - dopiero po
chwili plamy światła ułożyły się w zarys okna i białego sufitu. A więc był w skrzydle
szpitalnym - wywnioskował. Sięgnął ręką, na oślep szukając okularów.

- Pani dyrektor, chłopak już się obudził. - Troskliwy głos pani Pomfrey, na lewo od jego
łóżka.

W polu widzenia zmaterializowały się jakieś chude ręce i założyły mu na nos okulary.
Podniósł się na poduszkach, stękając z bólu - podejrzewał, że działanie eliksirów ogranicza
się tylko do momentów, gdy leży bez ruchu. Rozejrzał się - tuż obok stała profesor
McGonagall z poważnym wyrazem twarzy. Wokół jej oczu Harry zauważył kilka nowych
zmarszczek.

- Jak się czujesz, Potter? - Zapytała, przysiadając na brzegu łóżka.

- Ja... Chyba... Chyba w porządku, pani profesor... - Potarł dłonią bliznę na czole.

- Może być trochę otępiały, Minervo. Dostał końską dawkę leków, efekty uboczne potrwają
pewnie jeszcze kilka godzin. - Pani Pomfrey zbierała na tacę puste buteleczki. Profesor
skinęła jej głową.

background image

- Dziękuję, Poppy. Czy mogłabyś zostawić nas samych? Muszę porozmawiać z młodym
Potterem.

Pielęgniarka rzuciła mu jeszcze jedno zatroskane spojrzenie i odeszła. Zapadła cisza. Harry
poprawił okulary. Czuł się skrępowany obecnością starszej kobiety.

- Pani profesor... Co się właściwie stało?

- O to samo chciałam zapytać pana, panie Potter. - Spojrzała mu głęboko w oczy. - Twoi
przyjaciele mówili, że nagle upadłeś i zacząłeś krzyczeć. Trzymałeś się za bliznę. - Tu
spojrzała na jego czoło. - Kiedy przybyłam do salonu wspólnego wszystko było obsypane
szkłem. Wezwała mnie panna Granger, uprzedzając twoje pytanie. - Harry pokiwał w
zamyśleniu głową.

- Szkło... Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało...

- Och, nic, czego nie dałoby się wyleczyć jednym machnięciem różdżki Potter. A teraz
powiedz mi, co się wydarzyło tak naprawdę. - Kobieta znów spojrzała na jego bliznę.

Harry spuścił głowę. Nie miał pojęcia, jak zacząć. Oczywiście, najlepiej byłoby powiedzieć
prawdę, jednak bał się, że znowu zmuszą go do czegoś. Nie chciał ćwiczyć oklumencji z kimś
obcym, nie chciał też być rozdzielony z przyjaciółmi. W jakikolwiek sposób.

- To... To był Voldemort, pani profesor. - McGonagall prawie nie wzdrygnęła się, słysząc to
imię. - On... On znowu kogoś torturował. Nie pamiętam tego zbyt dokładnie... Nie chcę tego
pamiętać. - Podniósł na nią rozpaczliwie wzrok, modląc się, żeby uwierzyła. Nauczycielka
pokiwała ze smutkiem głową, opacznie interpretując wyraz jego twarzy.

- Czy pamiętasz jakieś szczegóły, moje dziecko? - Och, nie nazywaj mnie tylko dzieckiem -
jęknął w duchu.

- Nie... Tylko wielkiego, białego węża. - Przynajmniej tym razem nie musiał kłamać.
McGonagall westchnęła, podnosząc się z materaca.

- Cóż, chłopcze. Poppy powiedziała, że potrzyma cię tu jeszcze jakiś czas, co najmniej cztery,
pięć dni. Mam nadzieję, że nabierzesz przez ten czas sił. - Skinął głową. Jednak dyrektorka
wciąż stała przy jego łóżku, nie zamierzała odejść. Spojrzał na nią pytająco i napotkał jej
zmartwiony wzrok. - W tej sytuacji, panie Potter, muszę prosić byś został na czas przerwy
świątecznej w zamku.

- P... Przerwy świątecznej? - Wyjąkał.

- To już za dwa tygodnie, Potter. Domyślam się, że chciałbyś spędzić ten czas z rodziną
Weasleyów. Jednak z uwagi na wzmożoną aktywność zwolenników V... Sam-Pan-Wie-Kogo,
śmiem przypuszczać, że najbezpieczniejszy będziesz jednak w Hogwarcie. - Patrzył przez
chwilę na jej pociętą zmarszczkami twarz.

Zupełnie zapomniał o zaproszeniu Rona - poczuł nieprzyjemny ucisk poczucia winy.
Oczywiście, bardzo się cieszył na kolejne święta razem z nimi - z pysznymi potrawami pani
Weasley, z żartami bliźniaków, choinką z gnomem na czubku... Ale teraz... Znowu będzie

background image

musiał ich zawieść. Odetchnął ciężko.

- Dobrze, pani profesor. Zostanę w zamku.

- Wracaj szybko do zdrowia, Harry. - Dodała niespodziewanie ciepło McGonagall. -
Przygotuj się na odwiedziny swoich przyjaciół; sądzę, że czekają już za drzwiami. -
Uśmiechnął się do niej blado.

Rzeczywiście niedługo potem do skrzydła szpitalnego wpadli Ron, Hermiona, Neville, Luna,
Ernie i jeszcze kilka osób, które znał tylko przelotnie. Hermiona wciąż wyglądała na
przestraszoną, ściskała go, co chwilę przytulała i z przerażającą częstotliwością pytała, jak się
czuje. Ron opowiadał o wszystkim, co przyszło mu na myśl, powtarzając się wielokrotnie.
Luna przyniosła mu kilka starych numerów Żonglera...

Harry'emu zrobiło się ciepło na sercu, kiedy słuchał ich głosów. Przez jakiś czas gawędzili
jakby nic się nie stało. Dopiero pół godziny później wygoniła ich pani Pomfrey.

- Byli tu już rano, kiedy spałeś. Przynieśli ci jakieś prezenty i tak dalej. - Pielęgniarka
machnęła ręką na sąsiednie łóżko. Dopiero teraz Harry zauważył leżące na nim paczki. -
Możesz je oczywiście rozpakować, ale jeśli to słodycze, postaraj się powstrzymać od
jedzenia. W twoim stanie to nie byłaby najrozsądniejsza rzecz.

Kiedy Pielęgniarka zniknęła na zapleczu Harry wstał z trudem z łóżka i podszedł do kopca
upominków. Wcale nie było ich aż tak dużo - Może siedem, osiem paczek. W większości od
Gryfonów, ale zauważył też pakunek nieokreślonego kształtu od Luny i jakiś drobiazg od
Erniego Macmillana. Prezenty w przeważającej części zawierały słodycze z Miodowego
Królestwa, ale zdarzało się też coś ze sklepu Weasleyów. Uśmiechnął się - było mu bardzo
miło, że pamiętali.

Już miał wrócić do swojego łóżka, kiedy zauważył jeszcze jedną paczkę. Leżała na uboczu,
trochę dalej od całej reszty. Była wielkości płyty kompaktowej, opakowana w prosty, matowy
papier koloru deszczowego błękitu. Harry sięgnął po niego drżącą ręką - doskonale znał ten
kolor.

Rozwinął. Na posłanie wypadła mała, złożona na pół wizytówka z drogiego pergaminu - w
środku wypisana była tylko jedna, ozdobna litera. D. Draco Malfoy. Harry westchnął i rozdarł
papier do końca.

No tak... - Westchnął po raz kolejny. Draco dał mu piersiówkę. Była elegancka, płaska, cała z
satynowego metalu, połyskującego ciepło. Nie miała żadnych dodatkowych ozdób, ale i tak
była bardzo ładna. I pełna. Harry otworzył ją i powąchał - rum.

Poczuł, że się czerwieni - szybko zakręcił butelkę i zapakował z powrotem.

To dokładnie w stylu Malfoya - myślał Harry, okrywając się kołdrą. Tylko on mógł mu
przysłać coś takiego! A przecież doskonale wie, co Harry może robić po alkoholu! Tyle, że
jemu to wcale nie musi przeszkadzać - pomyślał jeszcze chłopak kwaśno, nim zamknął oczy.

***

background image

Patrzył na wychodzącą ze skrzydła szpitalnego grupę. Po ich twarzach poznał, że z Potterem
wcale nie jest tak bardzo źle. Żałował, że sam nie może do niego pójść...
Kiedy poprzedniego wieczora biegł jak wariat przez szkolne korytarze zdołał opamiętać się w
ostatniej chwili. Co powiedzieliby ludzie, gdyby nagle jakiś Malfoy zaczął nadmiernie
interesować się Harrym Potterem, Niesamowitym i Przegenialnym Złotym Dzieckiem?
McGonagall wiedziała, że ma na ramieniu Mroczny Znak. Wciąż mu zbytnio nie ufała -
Draco wolał nie dawać jej żadnych podstaw do podejrzeń.

Usiadł na parapecie i oparł się o zaparowaną szybę. Chciałby móc zobaczyć Harry'ego,
chociaż przez chwilę. Zapytać, jak się czuje... Tymczasem wyciąganie wniosków tylko na
podstawie obserwacji odwiedzających go ludzi było bardzo męczące.

Uchylił lekko okno i z wewnętrznej kieszeni wyciągnął paczkę papierosów.

***

Kolejne dni mijały mu podobnie - rano porcja leczniczych eliksirów, jakiś kleik na śniadanie,
odwiedziny przyjaciół... Co prawda następnego dnia przyszli do niego sami Gryfoni, a
kolejnego już tylko Ron i Hermiona, ale nie przejął się tym. Przyzwyczaił się już, że jest
osoba publiczną, sensacją; cieszył się, że jego przyjaciołom przynajmniej zależy. Mieli
przecież tyle ciekawszych rzeczy do robienia, niż odwiedzanie paranoicznego kumpla.

Och, jednak nie tylko przyjaciele pamiętali. Drugiego dnia swojego pobytu w Skrzydle
Szpitalnym znalazł na szafce nocnej różę o płatkach czerwonych jak wino. W połowie
długości przewiązana była niebieską wstążką. Ron próbował wyciągnąć od niego, kto mu dał
coś takiego, ale dzielnie milczał jak grób.


Następnego dnia dostał cały bukiet białych róż.

- Ron, czy nie mógłbyś być tak romantyczny jak koleżanka Harry'ego? - Zapytała Hermiona,
wdychając piękny zapach kwiatów. Ron burknął coś w odpowiedzi. Harry czuł, że się
rumieni. Bardzo. Dziewczyna roześmiała się wesoło. - Hej, Harry, to naprawdę miło z jej
strony. Zupełnie nie ma się czego wstydzić!

- To nie to... - Wymruczał.

- A moim zdaniem, coś z nią nie tak. - Rzekł Ron, tonem znawcy. Oboje z Hermioną unieśli
brwi. (Harry śmiał podejrzewać, że przyjaciel mówi to tylko po to, żeby wyperswadować
Hermionie pomysł z kwiatami na śniadanie.) - No, bo wiecie... Ja myślę, że to chłopak
powinien przysyłać dziewczynie czekoladki, kwiaty i tak dalej, nie? Ona powinna tu przyjść i
wiesz... - Udał, że tuli kogoś niewidzialnego do piersi.

Harry po słowach Rona poczuł się jeszcze gorzej. Był jednak bardzo wdzięczny losowi, że
Malfoy nie zaczął zachowywać się jak dziewczyna.

- Och, Harry! Tutaj jest liścik! - Poderwał się, jakby go ktoś dźgnął szpilką. Wyrwał z ręki
Hermiony złożoną karteczkę w ostatniej chwili, zanim zrobiły to palce Weasleya.
Rozłożył wizytówkę i odczytał kilka słów, starannie wykaligrafowanych niebieskim
atramentem.

background image


Życzenia szybkiego powrotu do zdrowia przesyłam, oddany Ci całą duszą, a zwłaszcza
ciałem. PS: Potter, wciąż uważam, że jesteś szalenie drogi w eksploatacji.

Nie sądził, że jest w stanie zarumienić się jeszcze bardziej. Sięgnął po różdżkę i jednym
zaklęciem spopielił liścik, słysząc jęk zawodu Rona.

***

Przekradał się ciemnymi korytarzami, przystając co chwilę i nasłuchując. Był roztrzęsiony do
granic wytrzymałości. Nie widział tego gryfońskiego idioty już chyba z tysiąc lat. Och,
oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę, że to tylko cztery dni, ale... ale zaczynał już
powoli dostawać fioła, a Potter był na to jedynym lekarstwem.

Nacisnął klamkę i uchylił drzwi do Skrzydła Szpitalnego. Wydawało mu się, że zaskrzypiały
głośno, jakby tuż obok niego przeprowadzała próby orkiestra. Zamarł - jednak nie słyszał
zbliżającego się Filch'a ani miauczenia jego wyleniałej kocicy. Odetchnął z ulgą i wszedł do
środka, zamykając za sobą drzwi. Przez wysokie okna wpadało blade światło księżyca,
oświetlając obszerną salę. Rozejrzał się - tylko jedno łóżko było zajęte. Moment później
już znalazł się przy nim.

W powietrzu unosił się zapach białych róż, które przysłał Gryfonowi. Spojrzał na jego
uśpioną twarz. Ciemne włosy rozsypały się, kontrastując czarnymi kosmykami z bielą
poduszki. Rzęsy rzucały długie cienie na policzki. Coś rozkosznie ciepłego rozlało się
w piersi Draco na ten widok. Wyciągnął rękę - zdziwił się, kiedy zauważył jej drżenie -
odgarnął kilka niesfornych pasemek z czoła uśpionego chłopaka.

I wtedy Harry otworzył oczu, zupełnie przytomnie. Tęczówki wydawały się jeszcze bardziej
zielone niż Draco to pamiętał. Uświadomił sobie, że wstrzymuje oddech.

- Cześć, śpiąca królewno. - Ślizgon był zadowolony, że jego głos brzmi tak nonszalancko.

Harry patrzył na niego jeszcze sekundę czy dwie. A potem odepchnął jego rękę.

***

Spodziewał się go tu dzisiaj zobaczyć. Nie wiedział, skąd ma tę pewność, ale jednak nie mylił
się. Odsunął jego rękę i usiadł na łóżku, opierając łokieć na zgiętym kolanie.

- Widzę, że podobały ci się te drobiazgi. - Draco zbliżył do ust jedną z białych róż,
uśmiechając się figlarnie, ani trochę nie zmieszany. Harry parsknął ironicznie.

- Bardzo kłopotliwe drobiazgi, Malfoy.

- Ale dlaczego? Wydawało mi się, że lubisz kwiaty... - Uśmiech zniknął z warg Ślizgona.
Harry poczuł narastającą w piersi irytację.

- Możesz je sobie zabrać. I to też - wcisnął mu do rąk byle jak okręconą niebieskim papierem
butelkę. Draco spojrzał na nią bez wyrazu i odrzucił niedbale na sąsiednie łóżko. Z jego
twarzy nie można było teraz odczytać żadnych emocji. Tylko w oczach płonął - słaby jeszcze,

background image

ale gotów zabłysnąć jasnym ogniem - gniew.

- Dlaczego? - Głos miał cichy i jakby... Płaski.

- Nie chcę od ciebie niczego. Zabierz to wszystko i zejdź mi z oczu.

- Coś nie tak, Potter? - Brwi Ślizgona zmarszczyły się złośliwie. - Nie chcesz nic ode mnie? O
ile dobrze pamiętam, całkiem niedawno chciałeś nawet wyglądać jak ja. Skąd ta zmiana,
Gryfiaku? - Harry zacisnął gniewnie zęby i wstał z łóżka. Wiedział, że jest tylko w białych
spodniach szpitalnej pidżamy i nie jest to zbyt poważny strój, ale w tym momencie nie
przejmował się tym. Zacisnął dłonie w pięści.

- To się nigdy nie wydarzyło.

- Co takiego, niegrzeczny chłopczyku?

- Skończ z tymi brudnymi gierkami i zjeżdżaj, Malfoy. - Harry chwycił go obiema rękami za
szatę na piersi i warczał mu prosto w twarz. Blondyn wykrzywił się drwiąco.

- Zachowujesz się jak bezmyślny Gryfon. - Wysyczał. Harry już składał ciętą ripostę, ale nie
zdążył jej wypowiedzieć. Malfoy pchnął go na ziemię, podcinając jednocześnie nogi. Chłopak
upadł ciężko na plecy - nie był przygotowany na żaden atak. Przez chwilę nie był w stanie
złapać oddechu. Poczuł na sobie ciało Ślizgona - blondyn przycisnął mu ręce do podłogi i
zablokował jakiekolwiek ruchy. Harry patrzył teraz prosto w jego wykrzywioną gniewem
twarz. Włosy miał w nieładzie, a coś dzikiego pojawiło się w spojrzeniu błękitnych oczu.

- Puść mnie. - Powiedział Gryfon z lodowatym spokojem. Spróbował wyrwać się z uścisku.
Jednak był zbyt słaby - zwłaszcza po ostatnim "wypadku". Szarpnął się jeszcze kilka razy,
bezskutecznie.

- Zamknij się i słuchaj. - Syknął blondyn. Harry zamarł - nie miał raczej innego wyjścia. -
Myślisz, że po co były te wszystkie chwasty i bzdety? Chciałem ci zrobić przyjemność,
chciałem, żebyś poczuł się lepiej. Skradam się tu do ciebie, jak jakiś rynsztokowy
włamywacz. Ganiam się z Filch'em po nocach, ale oczywiście ty masz to gdzieś. Ty, zupełnie
po gryfońsku, od razu mnie skreśliłeś. Nie dałeś mi żadnej szansy. Żadnej. - Draco pochylił
się jeszcze niżej, wciąż sycząc wściekle. Jakaś maleńka iskierka zatrzepotała w głowie
Harry'ego - podejrzewał, że mógł to być strach.

- Nie przyjmujesz nawet do wiadomości, że mogłem się zmienić. Że może już nie jestem tym
samym szczylem, co siedem lat temu. Jesteś hipokrytą i widzisz tylko puste stereotypy. A
przecież wszystko ci opowiedziałem. Otworzyłem się przed tobą - a ty to zdeptałeś.
Myślałem, że jesteś inny niż reszta. Ale... - Nagle rysy Dracona wygładziły się. Gniew
zniknął, zastąpiony przez smutek. Przymknął lekko oczy. - Ale okazuje się, że jesteś tylko
zwyczajnym draniem.

Malfoy wyprostował się, uwalniając jego ręce. Wstał szybko i wyszedł sztywnym krokiem,
zamykając za sobą drzwi. Nie trzasnął nimi - po prostu cicho zamknął. I to chyba było nawet
gorsze.

Nie oglądał się za siebie.

background image



Harry leżał jeszcze przez chwilę na zimnej podłodze, zanim również się podniósł. Był
roztrzęsiony, myśli biegały bezładnie. Nie byłby w stanie postawić nawet najprostszego muru
wokół świadomości - nawet, gdyby Voldemort wskoczył do sali przez okno, ze Snape'm i
Bellatrix pod ramię.

Chłopak usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach. Już wiedział, czym była ta iskierka w jego
mózgu. To nie był strach. To była gorycz porażki.

***

Następnego dnia - to jest w piątek - pani Pomfrey pozwoliła mu w końcu wrócić do własnego
dormitorium. Kiedy po południu siedział w pokoju wspólnym i przepisywał zaległe notatki od
Hermiony, wcale nie myślał o ich treści. Automatycznie kopiował znaki, podczas gdy jego
myśli goniły jak szalone.

Dzisiaj Draco znów ignorował go zupełnie. Ale już się nie uśmiechał, tak jak kiedyś. Harry
czuł się winny - gryzło go sumienie, a gorzki żal ściskał w dołku. Wiedział, że to jego
"zasługa" i było mu z tym potwornie ciężko. Źle potraktował w nocy Dracona. Powinien
normalnie z nim porozmawiać, wytłumaczyć się jakoś... A on zwyczajnie na niego wjechał,
nie przejmując się niczym. Ślizgon miał rację - zachowywał się jak skończony drań. Był
idiotą.

Odłożył stanowczo pióro na stół. Postanowił. Czas zacisnąć zęby i zachować się jak
mężczyzna. Dziś w nocy pójdzie do Dracona i wszystko mu wyjaśni. Tak. Nie miał jeszcze
pojęcia, co mu powie. Ale cokolwiek zrobi, będzie to lepsze, niż udawanie, że wszystko ok.

Nie miał już sił nic nie robić.

***

background image

8. Na dobranoc

Było już koło północy, kiedy w końcu oddechy jego kolegów wyrównały się, a w pokoju
wspólnym ucichły rozmowy. Harry bezszelestnie zsunął się z łóżka, modląc się, żeby
sprężyny w materacu nie zaskrzypiały zbyt głośno. Pod kołdrą leżał zupełnie ubrany, więc nie
musiał tracić czasu - przykucnął tylko i zaczął szukać pod łóżkiem trampek.

Nagle jego ręka natrafiła na jakiś miękki materiał. Wyciągnął znalezisko i obejrzał w świetle
księżyca. To było ubranie Malfoya - zupełnie o nim zapomniał! Podziękował w duchu
wszystkim nadnaturalnym siłom, które kazały mu je wcześniej poskładać - materiał
szczęśliwie nie wyglądał jak wydarty psu z pyska (jak większość ciuchów Harry'ego, co
chyba oczywiste).

No cóż, skoro już znalazł ślizgońską bluzę, może ją równie dobrze oddać właścicielowi. Spod
poduszki wyciągnął pelerynę niewidkę i okrył się nią dokładnie. Wymknął się z sypialni i
przeszedł przez Pokój Wspólny, gdzie siedziała już tylko Hermiona. Znów obłożona
książkami, zupełnie nie zwróciła uwagi, kiedy otworzył przejście za portretem.

Gruba Dama zachrapała nieco głośniej, gdy Harry stanął na korytarzu. Chłód kamiennej
podłogi przypomniał mu, że w efekcie zapomniał założyć butów - jednak teraz nie miał już
odwagi wracać. No cóż, do lochów wcale nie było tak daleko - jakoś wytrzyma.

Kilka razy słyszał w oddali szmer kroków nauczycieli patrolujących korytarze, raz nawet
mijał się z Filch'em - jednak na niego nikt nie zwracał uwagi. Powoli zaczynało też do niego
jednak docierać, że zignorowanie trampek było wielkim błędem. Wydawało mu się, że z
zimna traci czucie w stopach.

Harry schodził właśnie po schodach prowadzących do głównego holu, kiedy coś sobie
uświadomił. Minął już jakiś czas, odkąd ostatnio odwiedzał salon Slytherinu - jeśli teraz hasło
do drzwi jest inne? Nie zdziwiłby się, ba, byłoby to bardzo prawdopodobne!

Westchnął - no cóż, może ostatecznie mu się poszczęści? Jednak nawet on sam w to nie
wierzył.

Zszedł po schodach do lochów. Idąc ciemnym korytarzem czuł się, jak fakir chodzący po
rozżarzonych węglach. Tyle, że on szedł po lodowatych kamieniach. Miał ochotę skakać na
palcach. Z ulgą powitał znajome miejsce w murze, poznaczone pęknięciami.

- Lavare manus? - Wyszeptał Gryfon, z ustami przy samym kamieniu. Nic się nie stało.

Och, do diabła z tym! Taki podstawowy błąd! Tyle lat włóczy się już po zamku i nie
pomyślał, że hasło mogło się po prostu zmienić! Gdyby nie dający cały czas o sobie znać
przykry fakt braku obuwia, z pewnością kopnąłby beznadziejną ścianę. I to nie raz. Musiał się
jednak powstrzymać.

No cóż - w końcu to tylko Malfoy. To wcale nie jest takie ważne, jak on się czuje i co mu się
roi w blond głowie. Do tej pory przeżył siedem lat, mając dokumentnie gdzieś, co ten drań o
nim myśli. Dlaczego tak od razu miałby zmieniać swoje przyzwyczajenia? To bez sensu -
roześmiał się nerwowo w duchu. Nieszczerze.

background image

Już miał dać za wygraną i wrócić do wieży, kiedy usłyszał czyjeś kroki, zbliżające się od
strony holu. Rozejrzał się w popłochu - nigdzie żadnej kryjówki, nic! Rozciągnął się na
murze, naprzeciw drzwi i wstrzymał oddech. Miał nadzieję, że temu komuś nie przyjdzie do
głowy obmacywanie ścian.

Najpierw dostrzegł zbliżające się światło z różdżki - dopiero potem zza zakrętu korytarza
wyłonił się Zabini. W ręku trzymał jakieś ciastko i zupełnie niczego nie podejrzewając, stanął
przed przejściem. Musiał być w kuchni - pomyślał Harry. No cóż, skoro już nadarzyła się
okazja... Odkleił się do ściany i skulił tuż za Ślizgonem, gotów razem z nim przekraść się
przez drzwi.

- Parler a un mur. - Powiedział chłopak z bardzo dobrym francuskim akcentem. Harry nie był
pewien, czy zdołałby to powtórzyć. Pęknięcia w ścianie ułożyły się niepostrzeżenie w zarys
drzwi. Blaise otworzył je i wszedł szybko. Harry zdążył w ostatniej chwili, zanim ciężki
kamień przytrzasnął mu palce.

Odetchnął z ulgą i rozejrzał się - Blaise usiadł na krześle przy okrągłym stoliku. Na lewo od
niego, na kanapie siedziała Pansy Parkinson, opierając się na ramieniu Draco. Harry
bezwiednie przełknął ślinę - nawet stąd widział jej wielki dekolt. Draco wpatrywał się w
ogień płonący w kominku, podparłszy głowę ramieniem.

Harry musiał powiedzieć, że... nie spodziewał się tego. Oczywiście rozumiał, że nie wszystko
musi iść tak, jak sobie zaplanował, ale... Kiedy patrzył, jak Pansy bawi się kosmykami blond
włosów Malfoya, jak owija je sobie wokół palca, muskając przy tym jego szyję... Miał
nieodpartą chęć podejść tam i odepchnąć ją. Wyrzucić, uderzyć, zranić, zetrzeć jej z twarzy
ten wstrętny uśmieszek!

Opanował się. O czym on myśli? Miałby uderzyć dziewczynę?! I to w imię czego? Przecież
Draco nic dla niego nie znaczy! To tylko głupi Ślizgon, śmieć i nic więcej. Przyszedł tu tylko
po to, żeby oddać mu jego ubranie. Tylko po to. Absolutnie.

Przeszedł obok rozłożystej kanapy, starając się nie patrzeć na klejącą się do siebie parę.
Właściwie to Parkinson kleiła się do Malfoya, ale mniejsza z tym. Na jedno wychodzi.

Cieszył się, że puszysty dywan wytłumił dźwięk jego kroków. Doszedł w końcu do drzwi
sypialni blondyna - ostatnich, pod samą ścianą. Zaskrzypiały cicho, kiedy wchodził do
środka.

Pokój Malfoy'a lekko się zmienił od czasu jego ostatniej wizyty. To znaczy - nie był już tak
sterylnie czysty. Przez oparcie krzesła przewieszona była szkolna szata, w popielniczce na
stole szarzał smętnie popiół. Na podłodze rozrzucona para butów i kilka kulek zgniecionego
pergaminu. Łóżko było krzywo zaścielone, parę szuflad komody wysuniętych, a drzwi szafy
szeroko otwarte.

Poczuł się jak w innym świecie. Było o wiele przytulniej, bardziej ludzko niż ostatnio.
Uśmiechnął się mimowolnie. Wyciągnął spod peleryny elegancko złożone ubranie i położył
je na poduszce. Już miał się odwrócić i wyjść, kiedy do głowy wpadła mu szatańska myśl.
Skoro już się tutaj znalazł, zupełnie sam w środowisku naturalnym Malfoya, dlaczego nie
miałby skorzystać z okazji i trochę się nie rozejrzeć?

background image

Podszedł najpierw do szafy - większość ubrań była wepchnięta byle jak na półki albo wisiała
krzywo na wieszakach.

- No, no, okazuje się, że jesteśmy bałaganiarzem - roześmiał się cicho. Zastanowił się, jak to
jest, że na Malfoyu wszystkie rzeczy zawsze wyglądają jak dopiero co przeciągnięte
żelazkiem. Może to już taka cecha gatunkowa. A może Ślizgon zna jakiś sprytny czar na
pogniecione ciuchy? Zresztą, mniejsza z tym - wzruszył ramionami.

Bez większego zdziwienia zauważył na dnie szafy kilka butelek z rumem i czerwonym
winem. Zdążył już nieco poznać upodobania Dracona, więc nie zainteresował się bliżej
alkoholem. Miał go dość na jakiś czas. Dostrzegł za to jeszcze coś - jakiś biały, połyskujący
przedmiot w samym rogu, za butelkami. Pochylił się...

Szczęknęła klamka i zaskrzypiały zawiasy. Harry wyprostował się ekspresowo i wskoczył za
otwarte drzwi szafy. Przez szparę między nimi, a resztą mebla patrzył, jak Draco wchodzi do
pokoju tyłem, odpychając jednocześnie dłonie Pansy.

- Och Draco, proszę, pozwól mi posiedzieć u ciebie jeszcze chwilkę... - Żebrała, wciąż
starając się do niego przytulić.

- Pansy, N-I-E. Idź sobie. Uwaliłaś mi całą koszulę podkładem! - W głosie Malfoya brzmiało
takie obrzydzenie, że Harry miał ochotę się roześmiać. Pozory jednak mylą!

- Jaszczureczko moja, przepraszam, ja wypiorę, tylko pozwól mi posiedzieć tutaj jeszcze
trochę...

- Nie dotykaj moich ubrań! I idźże w końcu spać! - Ślizgon odepchnął dziewczynę, starając
się jednocześnie zamknąć drzwi.

O tak, wywal ją stąd - myślał Harry. Prawie odtańczył już taniec radości. - Niech spada,
pokaż jej, że nic dla ciebie nie znaczy! Albo zresztą, rób, co chcesz - zreflektował się,
uświadamiając sobie, co mu chodzi po głowie.

- Ale Draco...

- Wyjazd! - Malfoy zatrzasnął w końcu drzwi. Po drugiej stronie Pansy fuknęła jeszcze coś
obrażona i odeszła, tupiąc głośno.

Draco oparł się o drzwi, oddychając ciężko, jak po całym dniu rąbania drewna. W deszczu i
błocie po kolana. Harry śmiał się jak wariat, we własnej głowie. Nagle jednak odeszła mu
cała ochota do śmiechu, kiedy usłyszał szczęk zapadek zamka. Ślizgon zamknął drzwi!
Zamknął je! Gryfon rozejrzał się w panice, ale nie dostrzegł nic, co pomogłoby mu wybrnąć z
trudnej sytuacji. Ta jego cholerna, przeklęta ciekawość!

Spojrzał na Dracona - chłopak przez głowę ściągnął brudną koszulę i z poręczy łóżka,
sięgając na oślep wziął inną. Harry śledził, jak starannie zapina guziki, kiedy nagle jego palce
zamarły. Gryfon uniósł brwi - co jest? Tymczasem Malfoy stał prawie bez ruchu i wpatrywał
się w coś w kącie pokoju. Harry powędrował za jego wzrokiem - i zdębiał. Ślizgon gapił się w
złożoną na jego łóżku, deszczowo-niebieską bluzę.

background image

Jak ma się chrzanić to od razu na całej linii - pomyślał z przekąsem, otulając się ciaśniej
peleryną.

***

Podszedł powoli do swojego łóżka. Wciągnął rękę do ubrania, ale rozmyślił się szybko i nie
dotknął go wcale. Wyprostował się i omiótł wzrokiem pokój. Oczywiście nie dostrzegł
niczego niepokojącego - wszystko leżało tak, jak to zostawił. Gdyby ubranie przyniósł tu jakiś
skrzat, na pewno nie mógłby się powstrzymać przed uporządkowaniem bajzlu.

Wyjaśnienie cudownego objawienia się jego bluzy mogło być tylko jedno. Uśmiechnął się
krzywo. Wyciągnął różdżkę i wyciszył cały pokój. Wykonał jeszcze mało skomplikowany
gest dłonią i światło przygasło. Atmosfera mogłaby być całkiem romantyczna, gdyby nie
śmietnik na podłodze i sajgon w szafie.

- Potter, wyłaź natychmiast. Wiem, że tu jesteś. - Odpowiedziała mu cisza. Zmarszczył brwi. I
kto mu ostatnio mówił, żeby skończył z gierkami? Hipokryta. - Potter, mogę rzucić zaklęcie i
z sufitu zacznie padać śnieg. A wtedy już nie będziesz mógł się ukrywać.

Czekał jeszcze chwilę. Już składał się do wymówienia formuły czaru, kiedy powstrzymał go
stłumiony szelest dobywający się zza szafy. Draco przeszedł na środek pokoju, zamykając
nogą drzwi.

Harry patrzył na niego z taką konsternacją, jakby ktoś nakrył go podczas smarowania graffiti
na ścianie kościoła.

- No, no, a cóż my tutaj mamy. Czy to nie niewinny, jak ruska dziewica Złoty Chłopiec
Gryffindoru? - Na wzmiance o dziewicy chłopak zarumienił się lekko. Pewnie i tak nie
zrozumiał oksymoronu, ale efekt mimo to był zadowalający.

- Ja... ja przyszedłem tylko oddać ci ubranie. Ja bym już znikał... - Potter chciał prześlizgnąć
się obok niego, ale Draco wyciągnął tylko rękę i z powrotem pchnął go na ścianę.

- Gdyby chodziło ci tylko o ten łach, już by cię tu nie było. Grzebałeś w mojej szafie? -
Zapytał znienacka. Wina, jaka odmalowała się na twarzy Pottera mogłaby być natchnieniem
dla artystów. Anioł upadły - studium zbrodni w aranżacji D. Malfoya. - Tak bardzo cię
interesuje, jaki mam kolor slipków?

- Wcale nie, ja...

- Nie? Wcale cię to nie interesuje? Więc zakradasz się do każdego pokoju i kradniesz ludziom
majtki? To takie hobby?

- Mam gdzieś, jakie masz slipy, ty i cały Slytherin! - Rumieniec zażenowania przeistoczył się
w rumieniec gniewu. Draco uniósł brew, patrząc na zaciśnięte pięści Pottera. Peleryna kłębiła
się u jego stóp. Jezu - ten idiota przyszedł tutaj boso. Z drugiego końca Hogwartu!

- Ja... Ja chciałem... - Jąkał się Gryfon. Już opanował gniew, ale był chyba jeszcze bardziej
czerwony niż przed chwilą. Draco patrzył na niego jak na interesujący okaz owada. Był
świadom, że niczego nie ułatwia. - Ja... Przyszedłem... Żeby... Żeby cię przeprosić, Malfoy.

background image


- Przeprosić?

- Tak. Za... Za wczoraj. Miałeś rację. Zachowywałem się jak ostatni palant. Przepraszam.
Naprawdę.

Draco poczuł się nieswojo - zadziwiające, jak często mógł czuć się nieswojo w towarzystwie
pięknookiego potwora. Nie przywykł do przeprosin. Do błagania o litość, jasne, ale nie do
przeprosin. Co prawda Pansy mogła przepraszać go za wszystko, co godzinę, ale... Ale chyba
pierwszy raz ktoś przepraszał Dracona naprawdę szczerze. Jakby mu faktycznie zależało.

- No... Nie było wcale tak źle. - Mruknął Ślizgon, starając się ukryć zażenowanie.

- Nie. Ja... Ja byłem straszny. Nie wiem, co się ze mną działo. - Potter chyba się rozkręcał.
Mówił coraz szybciej, jakby się bał, że słowa pouciekają zanim je wypowie. - W ogóle nie
myślałem o twoich uczuciach. To było wstrętne, to, co robiłem. Ale ja zawsze tak mam,
najpierw robię, potem myślę. Przepraszam. To było... Niewłaściwe z mojej strony. Ja...

Draco wyłączył swój zmysł słuchu i delikatnie poprowadził żywo gestykulującego Gryfona
do łóżka. Zmusił go, żeby usiadł - ale ten chyba niczego nie zauważył, zajęty wywlekaniem
wszystkich swoich grzeszków na światło dzienne. Draco ukląkł przed nim i położył mu ręce
na ramionach.

- Potter... Potter! Teraz słuchaj mnie bardzo uważnie, ok? Patrz mi na usta: teraz powiem coś
bardzo ważnego. Ok? Przygotuj się, słuchaj uważnie... Uwaga... Zamknij-Się. ... Dotarło? -
Gryfon zamrugał kilka razy. Chyba dopiero teraz zauważył, że siedzi na łóżku Dracona, a on
sam klęczy przed nim. Dwuznaczna pozycja - uznał blondyn. Odsunął się od chłopaka i
sięgnął do jego drobnych stóp. Otoczył jedną z nich dłońmi - była zimna jak lód.

- Co ty... - Wyjąkał skonsternowany Gryfon.

- Nie wiem, co ci strzeliło do głowy, żeby biegać boso po kamieniach. To chyba z kilometr
schodów! To znaczy... Hmm... Zrozumiałbym jeszcze, gdybyś chciał się ze mną kochać.
Takie poświecenie jest w końcu normalne, jeśli ma się jakiś fajny cel, prawda? - Gryfon
skamieniał. Draco śmiał się demonicznie w duchu. Był królem! - Ale ty w końcu masz mnie
gdzieś, więc nie pojmuję, co cię podkusiło, żeby szlajać się po nocy.

- Draco, ja wcale...

- No dalej, powiedz to w końcu. Masz na mnie ochotę czy nie? - Wyszczerzył się do
właściciela oczu koloru avady - teraz szeroko otwartych, patrzących na niego jak na wariata.
Ale nie zrażał się. - Masz, prawda?

- Lepiej oddaj mi po prostu koszulę. Już cię przeprosiłem i w ogóle. - Gryfon wyjął stopy z
jego dłoni.

- Twoją koszulę? Oddać ci?

- Tak.

background image

- W takim razie sam ją sobie weź. - Harry spojrzał na niego, najwyraźniej nie rozumiejąc.
Draco czuł się władcą świata. Wczorajsza noc była warta tej jednej chwili. Za żadne skarby
świata nie chciałby jej cofnąć, chociaż jeszcze pół godziny po głowie krążyły mu zupełnie
odwrotne myśli. Ale teraz, nawet, gdyby ją cofnął, z pewnością dzisiaj zrobiłby to jeszcze raz.
Był geniuszem. - No dalej, Potter. Myślimy, szybciutko! Przyjrzyj się uważnie, nie wstydź
się. Właśnie tak, prawie idealnie. Już pojąłeś, czy muszę ci podpowiedzieć? Dzielny
chłopczyk, widzę, że chwyciłeś.

- Och, zamknij się wreszcie. - Potter wbił spojrzenie w swoją czarną koszulę, zdobiącą teraz
jego - Dracona - ramiona. - Oddaj ją.

- Już mówiłem, sam możesz ją sobie wziąć. - Uśmiechnął się drapieżnie. Potter zmrużył oczy,
patrząc na niego spod zasłony niemoralnie długich rzęs.

- W takim razie nie chcę jej. Idę sobie. - Wstał. Przez chwilę ich pozycja była raczej
jednoznaczna, bo Draco wciąż klęczał na podłodze. Jednak Harry udał, że tego nie zauważył i
odsunął się zwinnie. Ślizgon nie przewidział takiego obrotu spraw, jednak mimo to był
przygotowany - czas sięgnąć po ciężką artylerię.

- Co, tchórzysz? Gdzie podziała się ta osławiona "gryfońska odwaga"? Wczoraj
zachowywałeś się jak prawdziwy Gryfon, stereotypowy do bólu, a dzisiaj, co? - Również
podniósł się na nogi.

- Może już dosyć mam tej "gryfońskiej odwagi"? - Potter skrzyżował ręce na piersi. Draco
uśmiechnął się złośliwie.

- Więc... Może jednak bardziej pasowałbyś do Slytherinu? - Był mistrzem. Sam siebie
podziwiał.

***

Harry patrzył na Malfoya przez chwilę. To, co teraz powiedział... to... Już kilka razy to
słyszał. I zawsze udowadniał, że Gryffindor to jego dom. Teraz też nie miał zamiaru zrobić
inaczej. Niech Malfoy myśli, co chce - po prostu zabierze mu tą szmatę i pójdzie sobie. Tak
właśnie zrobi.

Zbliżył się do niego o krok. Wyciągnął ręce - jego palce drżały lekko. Zapiętych było pięć
guzików. Pięć przeklętych guzików! O pięć za dużo. Najpierw rozpiął ten najniżej, na
wysokości pępka blond drania. Starał się go nawet nie dotknąć. Następny... Tak, dobrze.
Trzeci - był dzielny. Naprawdę. Już blisko sukcesu. Czwarty... Wiedział, że Draco patrzy na
niego. Na jego palce. Teraz drżały już tak mocno, że prawie nie mógł uchwycić kolejnego
guzika. Musnął skórę Dracona. I niemal zamarł. Nie miał pojęcia, czy jest gorąca czy zimna.
Wiedział tylko, że była tak szaleńczo gładka i miła w dotyku.... Opanował się i sięgnął do
ostatniego guzika. Mimowolnie podniósł wzrok. Znienawidził się za to.

Draco patrzył na niego tak, jak kot patrzy na mysz. Jakby miał zamiar go zjeść. Kawałek po
kawałku, delektując się jego smakiem. Pochłaniać go wszystkimi zmysłami. Harry miał
rozpaczliwą nadzieję, że tylko to sobie wmawia.

- Pewnie świetnie się bawisz, co Malfoy?

background image


- Och, Harry, skarbie... Nikt mnie nie ostrzegł, że czytanie w myślach to twój kolejny talent. -
Blondyn uśmiechnął się szerzej. Zęby miał idealnie białe i równe. - Gdyby mi ktoś o tym
wcześniej powiedział... Może nie wyobrażałbym sobie tych wszystkich seksownych rzeczy -
z tobą w roli głównej. Może.

- Nie masz wstydu. - Harry zacisnął zęby ze złością odpinając ostatni guzik. Dotąd miał jakąś
surrealistyczną nadzieję, że kiedy to zrobi, koszula w jakiś niesamowity sposób zniknie z
ramion Malfoya i pojawi się w rękach Gryfona. Rzeczywistość była jednak okrutna.

- Ależ mam. Ale nie używam. - Blondyn uniósł brwi wyczekująco.

***

Patrzenie na Pottera w takiej sytuacji było... Och, nie wiedział czy istnieje rzecz, za jaką
skłonny byłby oddać taki widok. Chłopak drżał i zaciskał zęby. Ostatnim razem nie był taki
nieśmiały - zadrwił Ślizgon w duchu. Czuł się doskonale. Triumfował. Sam się zdziwił, jak
łatwo było podejść pięknookiego. Typowy Gryfon. Ale jednak dzielny.

Szczupłe palce zacisnęły się na materiale koszuli. Powolnym, rozkosznie powolnym ruchem
zsunął mu ją z ramion. Draco zastanawiał się, co czuje, kiedy na niego patrzy.

- Teraz sobie pójdziesz? - Zapytał, kiedy Harry uwolnił go ze zbędnego ubrania. Zielone oczy
spojrzały na niego, ale nie mógł odczytać ich wyrazu.

- No... Tak.

- Może pożyczyć ci jakieś buty, czy coś? Na korytarzu jest zimno... - Zapytał z troską.

- Nie!

- ?

- To znaczy... Nie. Dzięki, ale jakoś mam powyżej uszu pożyczania ubrań. - Harry
uśmiechnął się przepraszająco. Draco wzruszył ramionami.

- I wrócisz boso do siebie?

-Tak tu przyszedłem. - Odparł chłodno Harry.

- Równie dobrze mógłbyś zacząć biegać po śniegu. Jak chcesz, to możesz zostać u mnie. -
Gryfon zmrużył podejrzliwie oczy. Blondyn nie dał nic po sobie poznać, nie drgnął mu żaden
mięsień twarzy. Miał wrażenie, że słyszy werble, a jego wyimaginowana publiczność
wstrzymuje oddech.

- To taki pretekst, tak? Żebym został u ciebie na noc? - Pięknooki zaciskał dłonie na koszuli
tak mocno, że aż pobielały mu kostki.

- Na Merlina, Potter, obiecuję, że cię nie zgwałcę!

background image

- Obiecujesz?

- Obiecuję. Z ręką na sercu. - Werble, werble...

- To Malfoyowie mają serce? - Gryfon wciąż patrzył na niego nieufnie.

- Tak przypuszczam. - I... Wspaniała publiczności, uwaga...

- No... No to ok. - I fanfary! Droga publiczności, byliście wspaniali! Wielkie brawa dla Draco
Malfoya, Władcy Wszechrzeczy i jednego ziarenka piasku więcej!

***

Nie wierzył, że się zgodził.

Siedział na łóżku, przytulony do ściany. Miał na sobie tylko bokserki, bo Draco nie posiadał
ŻADNEJ rozsądnej pidżamy. Wiedział, bo nawet przeszukał mu szafę. W tajemnicy,
oczywiście. I tylko na jednym łóżku znajdowała się pościel. Było, co prawda, bardzo szerokie
i wygodne, ale... ale samo sformułowanie "w jednym łóżku" jakoś przerażało. A to
ślizgońskie "nie pękaj, przecież się zmieścimy" również nie zmniejszyło niepokoju Harry'ego.

Szmer płynącej wody ucichł. Harry słyszał przerażająco wyraźnie, jak Draco przeczesuje
włosy, jak się wyciera... Siłą powstrzymał się od wyobrażania sobie tego. Niemniej jednak
kilka pornograficznych obrazków przeniknęło do jego świadomości. I nie chciało odejść.

Draco wyszedł z łazienki, osuszając prawie białe włosy ręcznikiem. Miał na sobie bokserki w
kolorze deszczowo-niebieskim. To chyba był jego ulubiony kolor.

- Jednak interesują cię moje slipy, co? Mały kłamczuch. - Ślizgon rzucił w niego wilgotnym
ręcznikiem.

- Wcale nie!

- Nie denerwuj się tak, żartowałem. - Draco szczupakiem wskoczył na łóżko, od razu
wsuwając się pod kołdrę. Machnął ręką i światło zgasło prawie zupełnie. - Cieplutko tu masz.

Harry jeszcze bardziej wtopił się w ścianę.

- Hej, nie bądź taki spięty! - Harry poczuł jak Draco dźga go szczupłym palcem w żebra.
Wzdrygnął się od jego dotyku. - Przecież powiedziałem, że nic ci nie zrobię.

- No, niby tak, ale z tobą to nigdy nic tak do końca...

- Zaufaj mi. - Rozczochrał mu po bratersku czuprynę. Harry jakimś niepojętym sposobem
odprężył się na ten gest. Zrobiło mu się przyjemnie ciepło i przytulnie.

- W takim razie... E... Dobranoc?

- Taa... Dobranoc. - Ślizgon uśmiechnął się tak uroczo, że na twarzy Harry'ego mimowolnie
również zakwitł uśmiech.

background image



- Mama zawsze dawała mi buzi na dobranoc.

- Draco!

Harry spróbował wykopać go z łóżka, ale ślizgoński drań bronił się dzielnie. Bezczelny!

***

background image

9. Olśnienie

Harry podejrzewał, że jest już druga nad ranem. Leżał na łóżku, podpierając głowę łokciem.
To był dziwny dzień - pomyślał. Rano czuł się podle. Jak śmieć, wyrzutek. Po południu miał
już ułożony "plan" i nie mógł doczekać się zmroku. Późną nocą miał ochotę uciekać spod
przejścia do Slytherinu. Potem musiał zwalczać w sobie chęć, żeby nie pogryźć Pansy. Chyba
zaliczył cały wachlarz przeciwnych emocji jednego dnia!

A teraz... Teraz leżał w jednym łóżku z Malfoyem! W jednym łóżku! Sam nie wiedział, jak
do tego doszło.

Patrzył na idealny, jak dopiero co wycięty dłutem antycznego rzeźbiarza profil Dracona.
Ślizgon spał, z jedną ręką pod głową. Oddał mu kołdrę, więc Harry widział go praktycznie
całego.

Draco naprawdę wyglądał jak grecki bożek. Ciało miał szczupłe i gibkie, mięśnie pięknie
zarysowane na klatce i płaskim brzuchu. Na jego skórze nie było żadnej blizny czy skazy -
oprócz Mrocznego Znaku oczywiście. Harry nie wyobrażał sobie, jak wypadłby, gdyby ktoś
go z Malfoyem porównywał. Było przecież wręcz usiany rysami - pamiątkami po wszystkich
mniej lub bardziej dziwnych i groźnych przypadkach, jakie mu się przytrafiały.

Gapienie się na pogrążonego we śnie Ślizgona sprawiało Harry'emu jakąś niepojętą,
przewrotną przyjemność. Sam nie wiedział, dlaczego. Przecież on nie jest... To znaczy... Nie
lubi facetów. Tego mógł być chyba pewien - wielokrotnie przecież widział przebierającego
się Rona albo zawodników z drużyny quidditcha w szatni... I nie robiło to na nim żadnego,
nawet najmniejszego wrażenia. Nawet nie myślał o takich rzeczach!

A teraz gapi się na Malfoya. Paranoja. W dodatku CAŁOWAŁ SIĘ - jakkolwiek chciałby to
określić Draco - z tym blond draniem. To wszystko było takie chore - jęknął. Starał się nie
użalać nad sobą, ale jakoś nie mógł pozbyć się wrażenia, że jego życie jest do bani. Od
początku do końca.

Wyciągnął rękę i musnął palcami delikatny, lekko zapadnięty policzek. Bez zastanowienia
przeciągnął dłonią po jego żebrach, starając się je policzyć. Dotarł do tego ulubionego miejsca
na jego ciele, nad wystającymi kośćmi miednicy. - Zignorował jakiś cichy, wrzeszczący
piskliwie głosik w jego głowie: Ty nie masz na nim żadnych ulubionych miejsc! Żadnych! -
Narysował palcem kółeczko na tej kości. A potem przeciągnął samym opuszkiem wzdłuż linii
jego spodni.

Zamarł, gdy dotarł do kępki włosów, wystających spod materiału. Bardzo powoli zabrał rękę.
Chciało mu się śmiać. Krzyczeć wariacko i biegać po pokoju. Ciekawe czy Draco tam też jest
blondynem? Zabił w sobie to absurdalne pytanie.

Westchnął. Czas spać. Zakopał się głębiej w pościeli. Znów spojrzał na Malfoya. No cóż... W
sumie, czemu nie, w końcu użyczył mu łóżka. No i obiecał.

Przysunął się do niego i okrył ich obu kołdrą. Jego ręka już tak została - przerzucona przez
tors Ślizgona, obejmująca go. Nie zdążył jej zabrać - zasnął.

***

background image


Draco tymczasem nie spał wcale. On również uważał, że to był dziwny dzień. W życiu nie
miał takiej huśtawki nastrojów. Na przemian uważał się za błazna, idiotę, najnieszczęśliwszą
istotę na świecie, potem za geniusza, króla i w końcu władcę wszechświata. Osiągnął swój
cel - Harry sam do niego przyszedł, z własnej, nieprzymuszonej woli. Już się prawie poddał,
rzucił to wszystko w diabły - a tu proszę, niespodzianka! Harry w jego sypialnie,
niesssamowite.

No i teraz leżeli w jednym łóżku. Co prawda tylko leżeli, nic więcej, ale od czegoś trzeba
zacząć. "Obietnica" nie przeszkadzała mu już tak dotkliwie. Zresztą, to nie jest przecież
ostatnia noc świata, mają jeszcze dużo czasu. Gryfon nie będzie się opierał przez wieczność.
A jeśli Draco zaczeka, zwycięstwo będzie smakowało lepiej...

Poczuł ciepły dotyk na swoim policzku. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że przecież śpi
i nie może nic zrobić. Lekkie palce ześlizgnęły się na jego żebra, potem jeszcze niżej... Czuł,
że robi mu się gorąco. Całym sobą koncentrował się, żeby oddychać równo. A potem poczuł
dotyk jeszcze niżej, znacznie bliżej... Och, a może zwycięstwo przyjdzie świętować już tej
nocy? Nie miałby nic przeciwko! No dalej, Gryfonie, pokaż na co cię stać!

Ale ciepło jego dotyku zniknęło, rozpłynęło się gdzieś. Draco zdusił w sobie jęk zawodu. No
tak... Ten idiota wciąż nie wie czego chce. Bawi się nim i nawet o tym nie wie! Miał ochotę
uderzyć głową w ścianę. Niekoniecznie własną głową.

Słyszał jeszcze szelest pościeli. Mógłby mu trochę oddać - pomyślał zrzędliwie. I nagle
szczupłe ramię objęło go, otulając ciepłą kołdrą. Może Potter naprawdę czyta w myślach? -
Otworzył szeroko oczy i spojrzał na Gryfona.

Zero romantyzmu. Pięknooki już kimał, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie. Draco przewrócił
oczami - taki właśnie jest ten świat.

Przysunął się do niego jeszcze bliżej, obejmując ciasno i wkładając mu ramię pod głowę. I
kolano między nogi, ale to już był odruch bezwarunkowy. Zbliżył usta do jego ucha i
wyszeptał.

- Myśl sobie co chcesz. I tak w końcu będziesz mój. Tylko mój.

***

Poranek przyszedł niepostrzeżenie. Harry obudził się, ale nie otwierał oczu. Czuł, że w
pokoju jest już jasno. Ron pewnie i tak zaraz wstanie i zacznie hałasować... Tak samo
Neville... Nie ma się co śpieszyć - łazienka i tak będzie wolna dopiero za kwadrans. Zresztą -
jest sobota, mógł pospać trochę dłużej.

Było mu tak ciepło, wygodnie i przytulnie jak jeszcze nigdy. Coś go obejmowało, oplatało...
Mmm, wspaniałe uczucie. Przytulił się bardziej do tego czegoś. Właściwie, wcale nie ma
ochoty dzisiaj wstawać z łóżka... Mógłby cały dzień tak leżeć i wdychać słodki zapach tego...
tego...

Jezus Maria.

background image

- Cześć, śpiąca królewno - Draco uśmiechnął się szelmowsko. Jeszcze przed momentem
Harry wtulał nos w jego szyję, a teraz ich twarze dzieliło od siebie zaledwie kilka
centymetrów!

- Ach... E... Cześć Draco... - Harry zdawał sobie teraz doskonale sprawę, w jakiej pozycji
leży. Miał przerażającą świadomość wszystkich tych rąk i nóg... Wszędzie. Głównie na nim.

- Jak się spało? - Malfoy wciąż uśmiechał się łobuzersko, ani myślał zabrać rąk.

- Ja... Bardzo... Ee... Dobrze... Tak...

- Cieszy mnie to niesamowicie, uwierz.

Nagle Harry zdał sobie sprawę z kolejnego mrożącego krew w żyłach faktu. Och nie... Tylko
nie to... Nie teraz... Jego źrenice zmniejszyły się z przerażenia. Draco chyba też to zauważył,
bo z trudem powstrzymywał śmiech.

- Ja... E... Łazienka! - Krzyknął rozpaczliwie i zaczął wyplątywać się ze szczupłych kończyn.
Ślizgon przykrył sobie głowę poduszką, dusząc się ze śmiechu. Harry jednym skokiem
znalazł się przy drzwiach. Kiedy je zatrzasnął, Malfoy po prostu piał z radości.

- Wspaniale - mruknął. Spojrzał wściekle w dół. - Czy ty zawsze musisz mi to robić w takich
chwilach?!

***

Draco uspokajał się powoli, chociaż wciąż nie mógł zetrzeć uśmiechu z twarzy. Przeciągnął
się, aż trzasnęły mu wszystkie stawy. Biedny Harry, nie umie zapanować nad odruchami...

Ubrał się szybko i podszedł do drzwi łazienki. Zapukał kilka razy.

- Już rozładowałeś emocje, Harry, skarbie? Może potrzebujesz pomocy? - Dławił się
śmiechem. - Więcej rąk, większa satysfakcja. Gwarantowana!

- Ooch, zamknij się, Malfoy! Daruj sobie. I podaj mi moje ubranie.

Przewrócił oczami i pozbierał wszystkie części garderoby Pottera. Podał mu je przez
uchylone drzwi. Chwilę potem Harry objawił się całkowicie ubrany. Z mokrych włosów
kapała woda.

- Wpakowałeś głowę pod kran? Myślałem, że ty...

- Malfoy, opanuj się. Przecież nie będę tego robił z tobą pod drzwiami. - Gryfon spojrzał na
niego jakby był naiwnym czterolatkiem. - W dodatku myśląc o... O... Hm. - Harry porzucił
ten wątek. Zamiast tego przeszedł przez pokuj i zza szafy wyciągnął swoją pelerynę
niewidkę. - Spadam. Lepiej, żebym wrócił do wieży przed śniadaniem. Wiesz, mogą tam się
zacząć martwić albo coś...

- Taa, jasne. - Patrzyli na siebie przez chwilę.

background image

- Może... Moglibyśmy spotkać się dzisiaj w pokoju wspólnym? Ja... Muszę ci chyba coś
opowiedzieć. - Potter zarzucił na siebie pelerynę dokładnie w momencie, kiedy zdradliwy
rumieniec zaczął wypełzać na jego policzki. Draco skinął głową. Na jego wargach zabłąkał
się lekki uśmiech.

- Nie ma sprawy.

Słyszał kroki chłopaka przechodzącego przez pokój. Drzwi uchyliły się lekko.

- I jeszcze jedno. - Dracona dobiegł głos Gryfona. - Nieźle ci z takimi włosami.

- Już wyglądam jak ty? - Ślizgon mimowolnie przeczesał palcami rozwianą czuprynę. Harry
zachichotał.

- Nie wyobrażaj sobie. Od mojej perfekcji dzielą cię lata świetlne.

I drzwi zamknęły się, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Dopiero po chwili blondyn zdał
sobie sprawę, że wciąż się uśmiecha.

***

Już dawno nie czuł się taki szczęśliwy. Zupełnie nieuzasadniona euforia wprost go
rozsadzała. Przeskakiwał po trzy stopnie na schodach, wcale nie czuł zimna podłogi.
Szczerzył się jak idiota pod peleryną, miał ochotę ucałować każdą mijaną osobę.

Jak to się śmiesznie życie układa... Przestał kłócić się z Malfoyem, prawdopodobnie Ślizgon
nie zrobił mu nic niestosownego w nocy... I jakoś tak lekko mu było na duchu. Miał wrażenie,
że gdyby w korytarzu nagle powiał wiatr, uniósł by się w powietrze. Przed portretem Grubej
Damy zrzucił pelerynę i schował ją pod szatę. Do pokoju wspólnego po prostu wleciał, jakby
miał skrzydła u ramion.
- Gdzieś ty był całą noc?! - Od razu obskoczyli go Ron z Hermioną. - Ostatnio wszędzie
chodzisz beze mnie!

- Ale nie byłeś w żadnym zakazanym miejscu, prawda? - Hermiona patrzyła na niego z
troską.

- Nie... - Wyjąkał tylko. Nie miał pojęcia, czy sypialnia Slytherinu to "zakazane miejsce". A
za nic w świecie by nie zapytał. Niespodziewanie do rozmowy przyłączyła się Ginny.

- Byłeś u tej swojej panny? - Zapytała na pozór wesoło, jednak w jej oczach czaiło się
napięcie. Harry próbował przestać się uśmiechać i powiedzieć w końcu coś konstruktywnego,
ale nie był w stanie. Ron roześmiał się głośno i klepnął go w plecy, aż coś zagrało mu w
płucach.

- A nie mówiłem, że nie ma się o co martwić?

Harry wymknął się z uścisku przyjaciół i pobiegł po schodach do swojego dormitorium.
Kiedy zamknął drzwi, westchnął głośno. Wciąż czuł się bardzo dobrze, jednak...

Nie mógł powiedzieć im prawdy. Co by zrobili, gdyby dowiedzieli się, że spał z Malfoyem?

background image

Dosłownie, jasne, ale i tak... Och, to było straszne. Do tego Ginny... Harry był jej wdzięczny,
że nie robi mu żadnych wyrzutów, nie płacze po katach ani nic w tym stylu. Mógłby nawet
powiedzieć, że dziewczyna zachowuje się prawie normalnie. No właśnie - prawie.

Jego życie jednak było jednym, wielkim bagnem. Czasami bardziej kolorowym a czasami
mniej, ale jednak.

***

Kiedy przyszedł w końcu do Pokoju Życzeń, Draco kończył już kieliszek wina. Harry rzucił
pelerynę na stół i nalał sobie również z zielonej butelki.

- Opowiedz mi, co się wtedy stało. W waszym pokoju wspólnym. Różne plotki krążą po
lochach... - Rzucił Ślizgon nonszalancko, bawiąc się swoim szkłem.

- Po to tu jestem. Żeby ci to opowiedzieć. - Harry usiadł ciężko na kanapie i wypił duszkiem.
Wiedział, że alkohol to jego wróg, jednak... Jednak nie umiałby mówić o tym zupełnie
trzeźwy.

Wino było słodkie i rozgrzewało przyjemnie. Nalał sobie jeszcze jeden kieliszek. I zaczął
mówić.

Opowiedział o wielkim wężu, o bólu, o tygrysie i lwie. O niebosiężnym murze ze stali. Po
trzecim kieliszku wyrzucił z siebie nawet ten fragment o wspomnieniu. Dlaczego ty mnie nie
chcesz?
Mówienie przychodziło mu z trudem, ale kiedy już zaczął, nie było tak źle. Draco
przez cały czas nie odezwał się ani razu. Siedział tylko prawie bez ruchu, sącząc swoje wino.
Kiedy Harry skończył, blondyn również się nie odezwał. Na długą chwilę zapadła cisza.

- Tak... No i... Ja... Chciałbym ci podziękować, Draco. - Wyrzucił w końcu. Cisza zaczynała
go już drażnić. Alkohol szumiał mu już lekko w głowie, ale Harry nie zwracał na to uwagi.

- Podziękować? - Draco spojrzał na niego po raz pierwszy od początku tej rozmowy. Harry
poruszył się niespokojnie.

- Tak. Bądź co bądź, gdyby nie ty, to... to on... Dziękuję.

Znowu zapadło milczenie. Harry czuł, jakby coś niewidzialnego przytłaczało go, zaciskało
mu się pętlą wokół szyi. Jakaś dusząca, ciężka mgła. Wstał zamaszyście i zaczął chodzić po
pokoju.

- Nigdy mu tego nie wybaczę. Nigdy.

- Komu? - Draco patrzył na niego, lekko zdezorientowany.

- Voldemortowi. Mam tak mało dobrych wspomnień. Nie zniosę, jeśli będzie mi je jeszcze
odbierał, kalał swoją obecnością. - Chłopak odwrócił się do Ślizgona, zatrzymując się. Miał
zacięty wyraz twarzy. - Ty nie wiesz jakie to było straszne uczucie. Nie wyobrażasz sobie
nawet, jak to jest, kiedy On wdziera ci się do głowy. On mi za to zapłaci. Za wszystko mi
zapłaci.

background image

- No jasne, fajnie tak sobie pewnie rzucać pogróżki na wiatr. - Parsknął blondyn, opadając na
oparcie kanapy. - A masz jakiś plan? Sorry, ale jakoś wątpię.

Harry zamilkł. Znów zaczął chodzić po pokoju.

Voldemort włamuje mu się do głowy. Harry nawet nie rozważał pomysłu, żeby zrobić mu to
samo. Podejrzewał, że od zobaczenia jego myśli zmieniłby się w roślinę. Jakoś nie miał
ochoty wyglądać jak pani Malfoy albo rodzice Neville'a. Więc legilimencja odpada.

Co jeszcze mógł zrobić w pojedynkę? Poproszenie o pomoc Zakonu odpada także - oni na
pewno sami próbują, mają pełne ręce roboty. Ścigają Śmierciożerców, ochraniają zamek i tak
dalej... Harry mógł liczyć tylko na siebie. Dopóki siedział za murami Hogwartu był
całkowicie bezpieczny. Ale on miał dosyć siedzenia i chowania własnego tyłka! Chciał
działać, robić coś...

Dobrze. Przeanalizujmy to jeszcze raz. Voldemort bezpardonowo włazi mu do głowy. Do
jego własnej, prywatnej głowy. Do której, teoretycznie, tylko on powinien mieć dostęp. A
Czarny Pan zachowuje się, jakby z fałszywym zaproszeniem przyszedł na bal urodzinowy
przedszkolaka.

Zaraz, zaraz, chwileczkę... Poczuł, że przed momentem otarł się o rozwiązanie. Nić
skojarzenia powiewała na wietrze, cienka jak pajęczyna, gotowa zerwać się w każdej chwili.
Wyciągnął rękę i chwycił ją, samymi opuszkami palców.

Fałszywe zaproszenie.

Wciągnął ze świstem powietrze. Był geniuszem.

***

Draco patrzył, na miotającego się po pokoju Pottera. Może wino już zdążyło uderzyć mu do
głowy... Gryfon nie zwracał na niego większej uwagi, więc oddał się własnym rozmyślaniom.

Dziwnie się poczuł, kiedy Harry powiedział mu, jakie wspomnienie obudziło w nim wolę
walki. To było osobliwe uczucie. Wcale nie niemiłe, ani też nie złe, ale... Nie miał pojęcia,
jak się do tego odnieść. Z jednej strony fajnie, że jednak coś tam dla Pottera może znaczyć.
Jednak... Niepewnie się czuł ze świadomością, że ktoś może być od niego zależny. Że ma nad
kimś władzę. I to nie taką, jaką dawało mu dobre pochodzenie i para goryli za plecami - do
tego Draco był zupełnie przyzwyczajony. To było coś zupełnie naturalnego, jednak tym
razem... Chodziło o taką władzę, jaką można mieć nad szczurem w klatce.

Trochę go to przerażało.

Nagle Potter zatrzymał się. Wbił wzrok w ścianę. Draco prawie widział wszystkie kółeczka i
trybiki, obracające się szaleńczo w jego czaszce. Czyżby na coś wpadł? I skąd w nim to
przeczucie, że jednak go to nie zachwyci?

- Draco... - Harry spojrzał na niego. Te oczy o szmaragdowo zielonych tęczówkach
błyszczały, jak w gorączce. Może od wina, ale może od czegoś zupełnie innego. To
spojrzenie powodowało, że coś w nim drżało, coś atawistycznego, pierwotnego.

background image


Gryfon podszedł do niego i spojrzał mu głęboko w oczy, sięgając prawie dna duszy. Draco
czuł, że nawet gdyby świat rwał się na strzępy tuż nad jego głową, nie byłby w stanie
przerwać tego wzrokowego kontaktu. Takiej namiętności nie widział już dawno, nigdzie. To,
co przed chwilą ledwie w nim drżało, teraz wyło i rzucało się o ściany jego umysłu.
Spragnione dotyku.

Nie ośmielił się poruszyć.

- Draco... Musisz mi opowiedzieć o swoim Mrocznym Znaku. Wszystko.


Bardzo powoli odstawił kieliszek na stół. Potem, równie powolnym ruchem, jakby nie chciał
spłoszyć dzikiego zwierzęcia, ujął twarz Harry'ego w swoje dłonie. Chciał patrzeć w jego
oczy tak samo głęboko, jak on patrzył w jego. Ale widział tylko błyski i własne odbicie.

Sięgnął ustami jego ust. Już je prawie miał. Już prawie czuł ich smak, miękkość ich dotyku...
Nagle jednak dłonie Harry'ego, niespodziewanie szybko zacisnęły się na jego nadgarstkach.
Odsunął się stanowczo. Draco poczuł się tak, jakby ktoś wyszarpał mu wielką dziurę w sercu.

- Opowiedz mi.

Ślizgon opuścił ręce i ukrył twarz w dłoniach. I zaczął mówić.

***

background image

10. Najmłodszy sługa

Szesnaście miesięcy wcześniej

Był sierpień, gorący i duszny. Od kilku dni zbierało się na burzę. Słońce już powoli chyliło
się ku zachodowi, nadając wszystkiemu odcienie czerwieni i pomarańczu. Lekki wiatr -
zapowiadający w przyszłości huragan - targał liście drzew. Trawa falowała pod jego
dotykiem. Gałązki uginały się w podmuchach.

Draco głaskał białego syjama, siedzącego mu na kolanach. Kot miał szare łapki i uszy, oczy
tak wściekle niebieskie, jak niebo wiosną. Mruczał cicho, kiedy palce chłopaka ślizgały się po
jego jedwabistej sierści. Leniwe popołudnie dobiegało już końca.

Nagle zwierzę zastrzygło uszami i uniosło łepek. Draco spojrzał w stronę domu.

Po schodach z tarasu schodziła jego matka. Miała na sobie ciemnofioletową suknię ozdobioną
czarną koronką. Włosy rozpuściła, jasne pasma spływały na jej ramiona. Draco nawet z
miejsca, w którym siedział, widział blask słońca w jej kryształowych kolczykach. Była
piękna, jak zawsze zresztą.

Krok za nią podążał jakiś wysoki mężczyzna. Dopiero, kiedy się zbliżył, Draco rozpoznał w
nim Macnaira. Kat Ministerstwa i członek Kręgu. Kot zeskoczył z kolan chłopaka i zniknął w
krzakach róż. Może zwierzęta po prostu czują takie rzeczy? Draco wstał, wychodząc matce na
spotkanie.

Nie powiedziała nic - tylko położyła wiotką dłoń na jego ramieniu. Potem pogłaskała go po
policzku. Draco skrzywił się lekko na ten zbędny przejaw czułości. Macnair również
przewrócił oczami, parskając niecierpliwie.

- Nie ma czasu, właściwie już powinniśmy się aportować. Zabieraj chłopaka i jazda. - Draco
przeniósł spojrzenie z bladej twarzy matki na neandertalczyka obok niej. Nienawidził, kiedy
ten facet mówił w taki sposób.

- Draco... Pan chce cię widzieć u siebie. Zabierz różdżkę, spotkamy się w salonie. - Mówiła
jego matka, cichym i pozornie spokojnym głosem.

Draco minął ją bez słowa. Coś, co mogło być dumą, ale mogło być też mściwą satysfakcją
rosło mu w piersi. Więc nareszcie! Oto nadeszła jego wielka chwila. Zmaże winę ojca, będzie
wiernym sługą Czarnego Pana! Wreszcie przyszła jego kolej! Może już dzisiaj dostąpi tego
zaszczytu i Mroczny Lord zostawi mu na ramieniu swoje piętno?

Kiedy zszedł do salonu, matka już na niego czekała. Ubrana w czarną szatę, podobny strój
trzymała w rękach - najwyraźniej dla niego. Nic nie powiedział, kiedy zarzuciła mu materię
na ramiona. Nagle poczuł się przynajmniej o stopę wyższy. To będzie jego wielka chwila!

- Draco... Czarny Pan może... Może zechcieć wypróbować twoją wierność. - Spojrzał w oczy
swojej matki. Na jej twarzy nie było nawet grama makijażu. - Znasz niewybaczalne, prawda?

- Tak, mamo. - Skinął głową. To oczywiste, że znał niewybaczalne! Co prawda, imperius
wciąż nie wychodził mu najlepiej i działał tylko na gryzoniach, ale mniejsza z tym. Poza nimi

background image

znał przecież jeszcze kilka dobrych zaklęć, którymi mógł zrobić komuś krzywdę. Uśmiechnął
się w duchu - Czarny Pan będzie z niego dumny.

- Czy... Czy będziesz w stanie ich użyć? Na człowieku? - Oczy matki patrzyły na niego z
widocznym napięciem.

- Nie sądzę, bym miał z tym jakieś problemy.

- Rzucałeś już cruciatus na ludzi, chłopaku? - Macnair niepostrzeżenie stanął za ramieniem
jego matki. Draco spojrzała na niego z niesmakiem. I niepokojem.

- Jeszcze nie miałem okazji. - Odparł zimno. Kat parsknął tylko, mrucząc coś o "chłopakach,
którzy pozjadali wszystkie rozumy". Draco zignorował go. Ten śmieć nawet do pięt nie
będzie mu dorastał. Już niedługo...

Matka ujęła Dracona za rękę - puściła jednak zaraz, jakby się oparzyła. Macnair z czeluści
swojego płaszcza wydobył kartkę papieru z wypisaną na niej godziną. 18:07- Draco zerknął
na zegar na ścianie - to już za minutę.

- Gdybyś miał Znak, chłopaku, moglibyśmy się normalnie teleportować... A tak mam na
głowie cały ten cyrk ze świstoklikami. - Zrzędził mężczyzna, wyciągając papier w ich stronę.

Matka dotknęła samego rogu, jak najdalej od sękatych palców kata. Draco również wyciągnął
rękę - okazało się, że w ostatniej chwili. Gdy tylko jego palce musnęły kartkę, poczuł
szarpnięcie. Salon zawirował szaleńczo.

*

Znajdowali się w wielkiej, mrocznej sali. Pod ścianami stały srebrne lichtarze z czarnymi
świecami. Na samych ścianach nie było żadnych ozdób - wydawały się gładkie, czarne i
błyszczące. Draco z powodu ciemności nie umiał ocenić, czy pomieszczenie jest większe, czy
mniejsze niż Wielka Sala w Hogwarcie.

Było tu tylko jedno okno. Wąskie, szerokie na długość ramienia. Wydawało się tym węższe,
bo wyglądało, jakby miało z dziesięć metrów wysokości. Wpadał przez nie snop czerwonego
światła. Draco był pewny, że widziałby zachodzące słońce, gdyby nie zasłaniał mu wysoki
tron.

Tron. Tak samo czarny jak ściany. A może nawet bardziej, jeśli to możliwe. U jego podnóża
kłębił się wielki wąż z czerwonymi oczami. A na samym tronie... siedział On.

Draco - za przykładem matki i Macnair'a - padł na kolana. Nie mógł się jednak powstrzymać,
żeby co chwila nie zerkać na postać przed nim. Więc to będzie jego Pan...

Bielsze niż śnieg dłonie spoczywały na oparciach. Przypominały wielkie pająki. Długie
paznokcie były jak szpony. Mroczny Lord miał na sobie pelerynę, podobną do tej Dracona.
Tyle, że teraz peleryna chłopaka wydawała mu się szara - natomiast On miał na sobie strzęp
prawdziwego mroku. Czerwone oczy połyskiwały pod kapturem. Draco wzdrygnął się ze
strachu, wbijając wzrok w posadzkę.

background image

- A więc wreszcie do mnie przybyłeś, mój drogi chłopcze. - Głos Czarnego Pana był cichy,
jednak przeniknął chłopaka chłodem do szpiku kości. - Miło mi cię gościć w moich
skromnych progach.

- Panie, jestem twoim wiernym zwolennikiem. - Szepnął. Wydawało mu się, że echo jego
głosu wciąż odbija się od ścian. Lord zaśmiał się krótko.

- Taak, domyślam się. Gdyby nie pewne przypadki, mógłbym być dumny z całej twojej
rodziny.

- Gotów jestem zrobić dla ciebie wszystko, mój Panie. - Zacisnął mocno powieki.

- Taak, domyślam się... Mam dla ciebie nawet zadanie. Odpowiedzialne zadanie, godne
takiego dzielnego, młodego człowieka jak ty. - Draco nie wiedział, czy On drwi z niego, czy
chwali. Pochylił się jeszcze niżej, prawie dotykając czołem marmuru. Czuł, jak jego matka
drgnęła na wzmiankę o "zadaniu".

- Co tylko rozkażesz...

- Możliwe. Jednak... Jak zapewne powiedziała ci już matka... Chciałbym, żebyś coś dla mnie
zrobił. - Pstryknął długimi palcami. Przed jego tronem, na środku sali pojawiło się nagle
ciało.

Dziewczyna. Miała długie, kasztanowe włosy, lekko pofalowane. Leżała na wznak -
wyglądała, jakby spała. Była szczupła i zasadniczo ładna. Ubrana w białą koszulkę i zieloną
spódniczkę - mogła mieć piętnaście, może czternaście lat. Niewiele młodsza od niego. Draco
widział, jak powoli otwiera oczy.

- Niech krzyczy i płacze krwią, mój drogi chłopcze. Niech umrze z moim imieniem na ustach.
- Chłopak był pewien, że dostrzegł błysk długich, cienkich jak szpilki zębów pod kapturem.
Wąż obudził się, unosząc wysoko łeb. Zasyczał, kiedy Czarny Pan dotknął jego skóry.

*

Draco leżał w swoim łóżku i gapił się w sufit. Nie miał siły spać. Nie miał też siły jeść, płakać
czy krzyczeć. Cały czas miał przed oczami krwawą masę, która wciąż była jednak zdolna
błagać o litość.

Ramię bolało go niemiłosiernie, ale Draco nie śmiał narzekać. To mu się należało, cholernie
mu się należało - ten ból. To, co robił, było... Nie sądził, że jest zdolny do takich potwornych
rzeczy. To było coś zupełnie innego niż ćwiczenie na myszach i szczurach.

Ale mimo to robił wszystko, co kazał mu Mroczny Pan. Wszystko. Ciął jej skórę, szarpał i
kłuł jej ciało. Zmusił ją, żeby zjadła własne, odcięte palce. A kiedy w końcu ją zabił, czuł
tylko ulgę. Nie robił tego wszystkiego z wierności. Szaleńczo się bał, że jeśli odmówi, Czarny
Lord zrobi to samo z nim.

Wydawało mu się, że wciąż czuje zapach krwi. Wszystko nie trwało nawet godziny, jednak
on sam przeżył tam - w tej ciemnej, monstrualnie wielkiej sali - chyba sto lat. Sto lat słuchał
jej krzyku, z dłońmi zbroczonymi jej krwią.

background image


Nawet nie wiedział, jak miała na imię.

Za kogo ma się modlić? Kogo ma się bać po tamtej stronie?

Spojrzał na swoje ramię. Mroczny Znak. Voldemort przyłożył do niego rękę i powiedział
jakieś słowo w języku węży. A kiedy zabrał rękę, Znak już tam był. I ból. Straszny ból.

*

***

Drżał. Ręce trzęsły mu się tak samo, jak wtedy. Nie był w stanie utrzymać kieliszka - szkło
wysunęło mu się z ręki i roztrzaskało na podłodze. Patrzył na rozlane wino - znów wydawało
mu się, że czuje krew.

Nie opowiadał o tym nikomu. Nigdy, przez te półtora roku. Nie myślał o tym, zapomniał.
Traktował, jak wspomnienie z minionego życia. Ale teraz... Teraz musiał znów to przeżyć.
Mówił, a wydarzenia stawały mu przed oczami. Słowo po słowie - słyszał przestraszony
głos matki i ochrypły skrzek Macnair'a. Syk Nagini... I Jego.

I ten krzyk. Wciąż miał go w uszach. Nie wiedział, czy Znak pali go teraz naprawdę czy to
tylko wspomnienie. Zdał sobie sprawę, że łzy płyną mu z oczu. Ukrył twarz w dłoniach. Czuł
się prawie tak samo jak wtedy...

Drżące tylko nieznacznie ramiona objęły go. Draco zamknął oczy, opuszczając ręce. Jednak
nie wszystko było tak, jak wtedy. Rok temu nie miał nikogo, kto by go pocieszył. Nikogo.

- Obiecaj mi, że nie każesz mi o tym mówić już nigdy więcej. - Szepnął. Bał się, że jeśli
będzie mówił głośniej, stanie się coś strasznego.

- Obiecuję. Zapomnij o tym. Teraz wszystko będzie inaczej. - Drżący, ale pewny głos szeptał
mu do ucha. Ślizgon był gotów mu zaufać.

***

Po długim czasie Draco usnął w końcu, z głową na kolanach Harry'ego. Gryfon przez cały
czas wplatał palce w jego włosy, trzymał za rękę... Uspokoił się, kiedy ramiona chłopaka
przestały w końcu drżeć.

On miał wtedy szesnaście lat - myślał, patrząc na bladą twarz, spoczywającą na jego
kolanach. - Szesnaście lat... Harry pamiętał, jak bardzo przeżył śmierć Syriusza. Po śmierci
Dumbledore'a wydawało mu się, że cokolwiek się stanie, nie będzie mieć żadnego sensu.
Kiedy w swoich wizjach widział, katującego kogoś Voldemorta, długo nie mógł jeść ani spać.

A ten drań, ten pomiot diabła... Kazał szesnastoletniemu dziecku zabić człowieka. W
najgorszy z możliwych sposobów. Nie dał mu nawet możliwości sprzeciwu. Harry nie umiał
sobie nawet wyobrazić, jak mógł się czuć wtedy Draco. Skoro on sam tak strasznie rozpaczał,
kiedy Syriusz wpadł za zasłonę...

background image

Pochylił się i pocałował chłopaka w policzek. Veldemort zapłaci za wszystko. Za to, co zrobił
Draconowi również. Podwójnie albo potrójnie. Umrze, błagając jego, Harry'ego, o litość.
Będzie wiedział, za co umiera. A Harry sprawi, że będzie tego żałował. Wszystkiego. Będzie
żałował, że w ogóle się urodził.


Draco obudził się mniej więcej trzy godziny później. Zamrugał, przetarł oczy rękawem - i
dopiero wtedy zauważył, na czyich kolanach leży. Uśmiechnął się.

- Cześć, śpiąca królewno. - Harry również odpowiedział uśmiechem.

- Jak długo mnie nie było? - Ślizgon podniósł się i przeciągnął, aż trzasnęły mu stawy. Harry
patrzył na niego - gdyby nie dziwnie błyszczące oczy, nikt nawet nie przypuszczałby, w jakim
stanie znajdował się przed chwilą. Zapominanie to piękny dar - stwierdził, patrząc jak chłopak
odgarnia palcami platynowe kosmyki z twarzy.

- Parę godzin.

- A, to ok. - Draco potrząsnął głową. Odkorkował wino i nalał sobie kolejny kieliszek. - No
to... No to, jaki jest ten twój plan? - Harry popatrzył na niego uważnie. Nie sądził, by Ślizgon
po tym, co działo się z nim przedtem był teraz gotów na usłyszenie jego teorii. Postanowił na
razie zachować to dla siebie.

- Zostajesz na święta w zamku, Draco? - Rzucił od niechcenia.

- Chyba nie mam wyboru. Gdziekolwiek indziej pewnie rozszarpią mnie zdziczałe wilkołaki.
- Parsknął z przekąsem. Harry pokiwał głową. Przypuszczał, że taka będzie odpowiedź.

- W takim razie przyjmij do wiadomości, że czeka nas trochę pracy.

***

Przez cały następny tydzień Harry nie miał prawie w ogóle czasu, żeby spotkać się z
Draconem. Musiał nadrobić zaległości, które powstały podczas jego "niedyspozycji". Poza
tym nauczyciele zadawali im przed świętami całą masę prac domowych - głównie spod znaku
obszernych referatów. Harry miał wrażenie, że w bibliotece mógłby sobie rozbić namiot i
zamieszkać tam. Możliwe, że na stałe.

Hermiona i Ron również jakby przystopowali z czułościami. Kiedy chłopak teraz na nich
patrzył, nie widział już tej pary lgnących do siebie gołąbków. Hermiona praktycznie cały czas
siedziała nad podręcznikami - zaczęła już powtarzać do owutemów! O ich związku
świadczyły tylko przelotne muśnięcia ust, od czasu do czasu.

Mimo to Harry zazdrościł im tej zażyłości. Tego... tego spokoju. Ich związek wcale nie
przypominał poprzedniej "miłości" Rona i Levender. To było coś głębszego. Znacznie
piękniejszego. Harry już nie wzdrygał się tak, kiedy patrzył na nich razem. Nie miał pojęcia,
kiedy zaszła ta zmiana.

W czwartek wieczorem wracał sam do wieży Gryffindoru. Przyjaciele wciąż siedzieli w
bibliotece - ale on sam miał serdecznie dość tego miejsca. Nie miał siły na nich czekać.

background image

Wchodził już po schodach, kiedy usłyszał jakieś stłumione przekleństwo wyżej.
Zaciekawiony, przyspieszył kroku.

Draco trzymał się jedną ręką poręczy, drugą próbując wyciągnąć nogę ze stopnia-pułapki.
Złorzeczył przy tym głośno. Harry uśmiechnął się mimowolnie, widząc dumnego Malfoy'a w
tak prozaicznej sytuacji. Stanął u podnóża schodów - blondyn najwyraźniej nie zwracał na nic
uwagi.

- Może pomóc? - Ich spojrzenia spotkały się.

***

Przekleństwo! Cholerny badziew! Draco rzadko bywał w tej części zamku, sam nie wiedział,
co mu kazało wracać akurat tędy. Beznadzieja! Ma tu tkwić teraz do rana? Niedługo Gryfoni
będą pewnie wracać z biblioteki - poużywają sobie na nim, nie ma co.

- Może pomóc? - Zanim podniósł głowę, już wiedział, do kogo należy ten głos. Tęsknił za
nim cały tydzień. A teraz patrzył w te oczy koloru avady. Harry zarumienił się lekko, nie
wiedzieć, czemu.

- Jasne, że tak! - Stęknął, czując jak drętwieje mu noga.

- Ok, no to... No to ten... - Potter podszedł do niego, zostawiając swoją torbę na stopniu niżej.
- Nie szarp się, to nic nie da!

- No to co mam twoim zdaniem robić? Ała, uważaj, złamiesz mi nogę!

- Czekaj, to trzeba... Mówiłem, żebyś się nie szarpał!

- Boli!

- Chwila, wytrzymaj... Teraz nie ruszaj się... Ach, nic z tego.

- Jak to nic?! Mam tu siedzieć do śmierci?!

- Co ty tu właściwie robisz?

- Wracam z sowiarni... Nie zmieniaj tematu! Jak długo będę tu gnił?

- Spoko, nie denerwuj się. Zawsze robiliśmy to we dwójkę.

- Co?

- No wiesz. Ja i Ron. Wyciągaliśmy stąd Neville'a.

- Boże, Potter, nawet nie wiesz, jak to przez chwilę zabrzmiało.

- Jesteś zboczony.

- Możliwe... Hej, nie porównuj mnie z Longbottom'em!

background image


Gryfon złapał go za ramiona, stopą manipulując przy stopniu. Draco szarpnął się
zniecierpliwiony - i nagle jego noga była wolna! Dzięki Merlinie! Nie przygotował się jednak
na tak szybkie rozwiązanie sprawy. Stracił równowagę, schody zbliżały się niebezpiecznie
szybko... W ostatniej chwili zdołał się podeprzeć dłonią - chyba tylko dlatego udało mu się
nie uszkodzić zbytnio. Leżał teraz na schodach, z Potterem na sobie. Szybko objął go
ramieniem - taki odruch.

- Mówiłem, żebyś się nie szarpał. - Mruknął Gryfon, poprawiając okulary.

- Sorry. To tak jakoś...

- Nic ci nie jest? - Harry podnosił się powoli. I chyba dopiero zdał sobie sprawę z ich
położenia. Siedział na nim okrakiem, dodatkowo z dłonią Ślizgona pod koszulą. Draco sam
nie wiedział, kiedy się tam dostała - jednak jakoś nie miał jej tego za złe.

- Ty to zrobiłeś specjalnie?

- Ależ skąd, ja...

- Zrobiłeś to specjalnie! A ja jeszcze się o ciebie martwiłem! - Gryfon poderwał się,
zarzucając sobie torbę na ramię. Draco zamarł.

- Harry...

- Och, daj mi spokój. - Gryfon minął go, wychodząc na korytarz.

- Harry! - Zawołał rozpaczliwie. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na niego przez ramię. - Ty...
Ty się o mnie martwiłeś?

- No tak... Czy sobie nic nie złamałeś albo coś... - Chłopak zmieszał się wyraźnie. Draco też
nie czuł się zbyt pewnie. Powoli podniósł się ze schodów.

- Ja... Dzięki. - Wyjąkał. Merlinie, on się jąkał! Co z nim było nie tak?! Gryfon spuścił głowę.

- No... Nie ma za co. Dobrze, że nic ci nie jest.

- To... ten... to cześć?

- Ta... Na razie...

Draco zszedł kilka stopni niżej, przekraczając ten fałszywy. Obejrzał się w tym samym
momencie, co Potter. Szybko zbiegł na sam dół schodów. Już dawno się tak nie zarumienił.

Bynajmniej nie od biegu.

***

background image

11. Niespodziewana wizyta

Chociaż do Przerwy Świątecznej został jeszcze cały tydzień, chyba żaden z siódmoklasistów
nie przejmował się tym zbytnio. Prócz Hermiony i Neville'a, Harry nie widział w Pokoju
Wspólnym już nikogo ślęczącego nad książkami. A i Hermiona coraz częściej odkładała pióro
na bok i przyłączała się do rozmowy, wpadając w nastrój radosnego wyczekiwania. W całym
zamku pojawiały się już pierwsze, dość nieśmiałe, oznaki zbliżającego się Bożego
Narodzenia - ktoś oplótł poręcze schodów girlandami ostrokrzewu, w niektórych oknach
błyszczały stroiki. Na lekcji zaklęć profesor Flitwick zaprezentował im pewien zabawny czar,
powodujący, że prószący śnieg układał się w kształty choinek, gwiazd i reniferów.

- Już nie mogę się doczekać, kiedy wrócimy do domu. - Rozmarzył się Ron, wychodząc przed
Harry'm z sali lekcyjnej. - Indyk mamy... I prezenty... Fred i George obiecali, że przywiozą
coś ekstra!

- E... Ron... - Harry uznał, że nie może już tego dłużej odwlekać.

Od pamiętnej rozmowy z McGonagall w Skrzydle Szpitalnym unikał tematu zbliżających się
Świąt. Nie wiedział, co sobie wyobrażał - że profesor zmieni zdanie, czy Ron zapomni, o
zaproszeniu? To była skrajna głupota. Chłopak westchnął ciężko, słuchając dalszych
wywodów kumpla.

- I przyjedzie Charlie... I Bill... I Fleur, będzie też Fleur! I jeszcze...

- Ron! - Pomachał przyjacielowi ręką przed nosem - rudzielec dopiero teraz zwrócił uwagę,
że Harry od jakiegoś czasu próbuje coś powiedzieć. Uniósł pytająco brwi. Harry'emu zrobiło
się bardzo ciężko. - Bo wiesz... Ja... Ja nie będę mógł jechać z tobą do Nory.

- Że jak? - Ron patrzył na niego, jakby właśnie powiedział, że Voldemort lubi buty
na szpilkach i czerwone podwiązki. Gryfon odetchnął głęboko.

- Po tym... wypadku w Pokoju Wspólnym, McGonagall powiedziała, że powinienem zostać w
zamku. Przepraszam. To naprawdę nie zależy ode mnie...

- Zostajesz w zamku?! I dopiero teraz mi o tym mówisz?! - Kumpel złapał się komicznie za
głowę. - I co ja powiem mamie?!

Harry'emu ulżyło, że Ron jednak się nie wściekał. Co prawda jeszcze przez jakiś czas wytykał
mu, że bardzo długo się ociągał, ale w efekcie wszystko skończyło się dobrze. Może dlatego,
że Weasley'owi udzielił się świąteczny nastrój i nie zrobił mu awantury?

Gryfon jednak bynajmniej nie zamierzał zmarnować wolnego czasu. Dopracował już swój
plan, przeanalizował wszystkie jego możliwe aspekty. Był skłonny przypuszczać, że to mogło
się udać.

Trzeba było jednak poczekać jeszcze jakiś czas. Nie mógł rozpocząć przygotowań, kiedy Ron
i Hermiona byli tak blisko - to musiała pozostać tajemnica. Bardzo liczył na pomoc Dracona.
Był pewien, że we dwójkę szybciej przekopią się przez dział Ksiąg Zakazanych, niż gdyby
miał to robić sam.

background image

***

Tymczasem Draco powoli, acz metodycznie wydeptywał krąg w dywanie. Od jakiegoś czasu
chodził po pokoju, usilnie starając się nie myśleć. A raczej nie myśleć na pewien temat. Jego
myśli błądziły kolejno - od quidditcha, przez lekcje, zaległe prace domowe, wypad do
Hogsmead w ten weekend i...

No właśnie. I. To i nazywało się Harry Potter, miało czarne włosy, oczy koloru avady i
cholernie seksowne ciałko. No właśnie.

Ślizgon usiadł zamaszyście na środku dywanu, skrzyżował nogi i wyprostował plecy. Czas
pomedytować nad własnym wnętrzem.

Bo przeanalizujmy jego ostatnie zachowanie. Po jeden - cały czas tęsknił za tym gryfońskim
idiotą. Kiedy wcześniej uwodził kogoś, dziewczynę czy chłopaka, to była tylko cielesna
fascynacja. Jakieś erotyczne myśli, coś w ten deseń. A teraz... a teraz miał po prostu obsesję.
OBSESJĘ. Stale szukał go wzrokiem na korytarzu. Ciężko mu było przetrwać dzień nie
zamieniwszy z nim słowa. Rumienił się przy nim. Do diabła, on się przy nim rumienił! I
jąkał! Malfoy'owie się nie jąkają!

Ale dobrze. Uspokójmy się. Taak, właśnie tak. Jeden oddech, drugi... Kolejna sprawa: cały
czas o rzeczonym gryfońskim idiocie myślał. Kiedy rano się ubierał, zastanawiał się, czy
będzie mu się w takich, a nie innych ciuchach podobać. Kiedy się rozbierał - żałował, że
zielonooki drań nie może go widzieć. Cały czas przypominał sobie ich pocałunki,
pieszczoty... Moment, kiedy Harry ściągał z niego swoją czarną koszulę. Kiedy leżeli
splecieni w łóżku. Draco wyobrażał sobie, co by było, gdyby wtedy jednak posunął się dalej.
Gdyby nie pozwolił mu dojść do słowa, gdyby zamknął mu usta pocałunkiem... Miał jego
obraz cały czas wyryty pod powiekami - doskonale znał fakturę skóry Gryfona, mógłby pisać
doktorat o ułożeniu jego włosów...

Po trzecie. Kiedy Harry był blisko - czy to na lekcji, czy kiedy spotykali się w Pokoju Życzeń,
albo kiedy mijali się na korytarzu... Draco szukał dotyku chłopaka jak spragniony na pustyni
szuka wody. Jak roślina odwraca listki do światła, tak on wodził za tym kretynem
spojrzeniem, zapominał o całym świecie. Zapamiętywał każde, nawet najmniej
znaczące muśnięcie. Na korytarzu przechodził blisko, żeby móc dotknąć, chociaż skraja szaty
Gryfona. Paranoja!

Draco otworzył szeroko oczy. Wniosek był jeden. Zaprawdę, był to wniosek przerażający i
wcale nie zadowalał, ale prawdę trzeba było sobie w końcu powiedzieć prosto w twarz.

Był zakochany.

Nie, to nie mogło tak być! - Poderwał się na nogi i znów zaczął chodzić w kółko po pokoju. -
Malfoy'owie się nie zakochują. Żaden Malfoy nie pisze miłosnych listów, nie wyje pod
oknem serenad, nie wzdycha nocami... To niedorzeczne! Zakochany Malfoy - to gatunek
wymarły albo nawet nieistniejący! Nie występuje. Nie w warunkach naturalnych, nie w
przyrodzie. Może w jakichś sterylnym, laboratoryjnym środowisku, przy odpowiednim
natężeniu światła i doborze karmy udałoby się osiągnąć coś takiego. Może. Ale nie w
prawdziwym życiu, do diabła!

background image

Był zakochany.

W Harry'm Potterze, Złotym Dziecku, Chłopcu, Który Przeżył.

Był śmierciożercą. Miał na ramieniu Mroczny Znak i kilka ciężkich grzechów na sumieniu.

Był zakochany.

Kurwa.

***

Czwartek. Harry z lekkim zdumieniem musiał stwierdzić, że Malfoy go unika. Od początku
tygodnia naprawdę go unikał. Prawie uciekał na jego widok - nagle skręcał w korytarzach,
siadał najdalej, jak tylko mógł w klasie... Harry próbował kilka razy zagadnąć Ślizgona, kiedy
nadarzała się okazja, ale ten po prostu... po prostu się wycofywał. Nagle okazywało się, że
Malfoyowi bardzo się gdzieś śpieszy - i już go nie było. Dziwne. Chłopak zastanawiał się już,
czy powiedział coś nie tak, może czymś chłopaka uraził? Ale nie, nie przypominał sobie
niczego takiego.

Tym bardziej dziwne wydawało mu się zachowanie blondyna, jeśli wzięło się pod uwagę, że
wcześniej to on lgnął do Harry'ego na każdym kroku, ciężko było się od niego uwolnić! A
teraz to...

W dodatku, gdyby zwyczajnie się obraził, Harry byłby w stanie zrozumieć takiego focha.
Ale Gryfon czuł wzrok Dracona na karku prawie cały czas. W Wielkiej Sali, podczas
eliksirów... Wszędzie, po prostu wszędzie, gdzie tylko mógł go spotkać.

Zupełnie nic już nie rozumiał. To zaczynało być już bardzo męczące.

No cóż, w takim razie pozostało mu tylko jedno. Nie ma, na co czekać. Chłopak zwlókł się z
łóżka, zasznurował trampki, narzucił na siebie jakąś koszulę i pozaciągane dżinsy. Neville już
spał, zwinięty w kłębek na łóżku. Rona nie było - przyłączył się do świętowania czegoś w
Pokoju Wspólnym.

W tym tygodniu imprezy odbywały się prawie codziennie - oblewali wszystko. Od urodzin
jakiejś pierwszorocznej, której imienia nikt nawet nie pamiętał, po rocznicę zeszłorocznych
zwycięskich meczy quidditcha. Już za parę dni rozjadą się do domów i nie będą się widzieć
przez całe dwa tygodnie - trzeba było się przed tym wyszaleć!
Harry założył na siebie pelerynę ojca i wymknął się z dormitorium.

Zabawa rozkręcała się w najlepsze. Cały stół był obstawiony butelkami piwa kremowego - w
opcji z dodatkiem alkoholu. Minimalnym, ale jednak. Grała muzyka, wszyscy rozmawiali i
żartowali. Przechodził właśnie koło fotela, na którym tuliła się do siebie jakaś para, kiedy
nagle jego nogi zaplątały się... I... Wyrżnął jak długi z okropnym rumorem. Spojrzał z
dezaprobatą - przewrócił się o stos jakichś książek.

- Harry, to ty? - Zza fotela wyłoniła się ruda głowa Rona.

- Tak... - Stęknął, wstając.

background image


- Wychodzisz? Do koleżanki? - Ron uśmiechnął się szelmowsko do miejsca jakąś stopę na
lewo od Harry'ego.

- Taa, chyba tak... - Co miał im powiedzieć?

- No to czekaj chwilę... - Rudzielec odwrócił się i z najbliższego stolika zgarnął dwie butelki
kremowego. - Dzisiaj świętujemy ucieczkę Freda i George'a z budy. Przyłączcie się!

Harry wziął butelki z rąk kumpla i ukrył pod peleryną. Pożegnał się szybko i wyszedł przez
dziurę za portretem, pozwalając Ronowi kontynuować eksplorację szyi Hermiony.

***

Draco palił. Ostatnio palił prawie dwa razy więcej niż normalnie. Patrzył, jak dym układa się
w fantastyczne wzory w powietrzu. Delektował się smakiem, zapach palonego tytoniu
wypełniał mu płuca. Draco myślał.

Plan był prosty i miał kryptonim "Ignorancja". Należało ograniczyć wszelkie możliwe
kontakty ze szmaragdowookim diabłem. Jeśli nie będzie z nim rozmawiał, w końcu zapomni.
Tak.

Plan był iście genialny w swojej prostocie.

Szkoda, że nie działał.

Zamiast zapomnieć, Draco wciąż myślał o brzmieniu głosu Gryfiaka. O cieple jego skóry.
Wciąż i wciąż. Chowanie się przed nim, unikanie i poniżanie okazało się zupełnie daremne -
zamiast zapomnieć, wciąż myślał o tym potworze!

Blondyn ze złością wgniótł niedopałek w popielniczkę. Nie mógł sobie pozwolić na miłość.
Miłość oznaczała słabość. Większość wielkich dowódców poległa z tego głupiego powodu.
Nagle okazywało się, że muszą kogoś ratować, że muszą zrzec się tronu, bo wybranki ich serc
nie odpowiadały im stanem. Poświęcali się za kogoś, wybierali kilka chwil wątpliwego
szczęścia w zamian za lata pławienia się w glorii chwały. Uczucia ich oślepiały. Nie
pozwalały na trzeźwy osąd.

Żadnego Malfoy'a nie było stać na miłość. Mogli mieć każdą kobietę i każdego mężczyznę,
ale lepiej, żeby nie zaczynali kochać. O wiele łatwiej się żyje, kiedy małżeństwo to umowa
spisana na papierze, a królem świata można się poczuć z każdą dziwką.

Draco wyciągał kolejny papieros z pudełka, kiedy usłyszał ciche, jakby ukradkowe pukanie
do drzwi. Zjeżył się - o nie, nie ma zamiaru dzisiaj z nikim gadać! Spokojnie przypalił tytoń
końcem różdżki. Pukanie powtórzyło się - wciąż cicho, ale bardziej natarczywie. Zirytowany
wstał i podszedł do drzwi.

- Pansy, mówiłem ci, że... - Zamilkł. Za drzwiami nikogo nie było. Poczuł ciepło
prześlizgującego się obok ciała.

Bardzo powoli zamknął drzwi. Zgasił w sobie chęć uderzenia w nie głową - przekręcił klucz

background image

w zamku. Kiedy się odwrócił, Potter już zdejmował pelerynę. Draco wciągnął ze świstem
powietrze na jego widok.

Wydawało mu się, że Gryfon wygląda jeszcze lepiej, niż pamiętał. Jakby świecił jakimś
wewnętrznym blaskiem. Miał na sobie sprane dżinsy i rozpiętą, białą koszulę. Zupełnie
rozpiętą. Wzrok Draco mimowolnie powędrował za cienką, ciemną linią ciągnącą się od
pępka i ginącą pod materiałem spodni. Zamknął oczy. Kiedy je otworzył zauważył coś
jeszcze - Harry miał w rękach dwie butelki z ciemnego szkła, które mogły być tylko
kremowym piwem.

Ideał.

- Cześć Draco. Pomyślałem, że wpadnę do ciebie, ostatnio jakoś się nie widujemy. - Harry
rozsiadł się nonszalancko na krześle, zrzucając trampki. Zupełnie, jakby czuł się jak u siebie!

- Cześć Gryfiaku. - Tak Draco. Iście genialna odpowiedź. Warta ciebie.

- Trochę tu masz bałagan... - Potter rozejrzał się po jego pokoju, lustrując wzrokiem otwartą
szeroko szafę i kopiec niedopałków w popielniczce.

- Nie spodziewałem się gości. - Draco usiadł na łóżku, opierając się o ścianę. Po chwili
skrzyżował ręce na piersi.

- Sorry, że tak bez zapowiedzi. - Gryfon zamilkł na chwilę. A potem pochylił się w jego
stronę z niepokojem wypisanym na twarzy. - Hej, powiedz mi, co się z tobą dzieje? Unikasz
mnie.

- Wcale nie.

- Owszem.

- Nie.

-Tak

- Nie.

- Mogę tak jeszcze długo - Harry uniósł wesoło brew. Zaraz jednak na jego twarz powrócił
poprzedni wyraz.

Draco czuł się nieswojo pod tym spojrzeniem. Nagle Potter sięgnął ręką za siebie i rzucił mu
butelkę piwa. Ślizgon złapał ją w ostatniej chwili, zanim nie roztrzaskała się na ścianie.

- Gratuluję refleksu. - Harry otworzył sobie różdżką drugą butelkę. Draco bez słowa poszedł
za jego przykładem. - No dalej, powiesz mi w końcu, o co chodzi?

- O nic.

- Co ci jest?

background image

- Nic.

- Draco proszę, nie zachowuj się jak bezmyślny Gryfon. - Potter uniósł psotnie brew. Blondyn
przypomniał sobie, kiedy sam wypowiadał te słowa. Westchnął głęboko, pociągając większy
łyk alkoholu.

- Skąd to? - Zapytał zrezygnowany, wskazując wymownie na butlkę.

- Mamy imprezę w Gryffindorze. Zebrało im się na wspomnienia i oblewają ucieczkę
bliźniaków Weasley. No wiesz - Umbridge i takie tam. - Potter już był w połowie swojej
butelki. Poczęstował się papierosem.

- Ależ proszę, czuj się jak u siebie w domu. - Draco skrzywił się kwaśno. Nie mógł oderwać
oczu od dłoni Gryfona.

- Dzięki, miły jesteś. - Harry przypalił sobie papierosa od któregoś z żarzących się jeszcze
niedopałków w popielniczce. Draco patrzył zafascynowany, jak zbliża fajkę do ust. Jego palce
trzymające papieros wydawały się długie i smukłe.

- Swoją drogą, nie wiedziałem, że palisz. - Rzucił w przestrzeń. Harry spojrzał na niego
badawczo.

- W sumie, to ja też nie. To mój pierwszy raz. Demoralizujesz mnie. - Och, mógłbym zepsuć
cię jeszcze bardziej, gdybyś tylko mi pozwolił - ale tą myśl Draco zachował już dla siebie.

- Nie zaciągasz się, prawda?

- Nie umiem.

Draco bez słowa sięgnął po swojego papierosa. Wciągnął słodko-gorzki dym do płuc, na
samo dno.

- Po prostu oddychasz dymem. Wdychasz to. Zaciągasz się. I dopiero po chwili... -
Wydmuchał kłąb białej mgły.

Harry spojrzał papieros w swojej dłoni. Zbliżył go do ust... Po chwili krztusił się straszliwie.
Draco w jednej chwili znalazł się przy nim - wyjął butelkę z jego ręki i uderzył go z całej siły
w plecy. Gryfon przestał się dusić. W oczach miał łzy.

- Straszne świństwo. Jak ty możesz w ogóle z tym wytrzymać? - Chłopak z obrzydzeniem
wrzucił papieros do popielniczki.

- Nie pal więcej. Lepiej ci? - Draco dokończył swoje piwo i odstawił pustą butelkę na stół.

- Tak, chyba ok... Dzięki wielkie.

Harry sięgnął po swoją butelkę. Upił łyk. A potem zaczął bawić się, obracając palcami wokół
jej szyjki. Draco patrzył na to, jak zahipnotyzowany. W jego głowie przewijały się bardzo...
Jednoznaczne obrazki.

background image

- No, ale ok. Zmieniłeś temat. Powiesz mi w końcu, co cię gryzie? - Harry uniósł głowę i ich
spojrzenia spotkały się. Te przeklęte cudowne oczy... Koloru avady, koloru szmaragdów i
głębokiej puszczy - jęczał w duchu Draco.

- Ale... ale to nie ma żadnego związku z tobą... - Kłamca!

Zrobił krok w tył, gotów wrócić na bezpieczną pozycję na łóżku. Jednak Potter złapał go za
nadgarstek, pewnym chwytem. Kiedy tylko dotknął jego skóry, Draco poczuł dreszcz.

- A ja myślę, że to ma bardzo wielki związek ze mną. I mnie to bardzo obchodzi. Powiedz to
w końcu to dam ci święty spokój i będziesz mógł swobodnie pogrążyć się w... a czymkolwiek
chcesz się pogrążać.

***

Draco patrzył to na dłoń, zaciśniętą na jego nadgarstku, to w te szmaragdowe oczy. Widział w
nich tysiąc błysków, całe niebo usiane gwiazdami. Miał ochotę utopić się w tych oczach,
zanurzyć dłoń w jego rozwianych włosach... Och, oczywiście taką chęć miał prawie zawsze,
ale teraz... teraz...

Poczuł, że uścisk dłoni Harry'ego słabnie. Ale blondyn już nie miał ochoty uciekać. Nie
wiedział, czy nie miał już siły czy po prostu nie chciał. Ich palce splotły się, jakby same
doskonale wiedziały, czego chcą.

Draco już nie czuł zapachu tytoniowego dymu. Czuł za to świeżość wiatru, zapach trawy i
jarzębinowego drewna... W zielonych oczach pełnych nocnego nieba nie dostrzegał już
swojego odbicia. Sięgnął spojrzeniem głębiej, zagubił się w tych gwiazdach. Dotarł do
samego dna, do końca wszystkiego.

Znalazł tam pozwolenie.

Wiatr, który czuł wyszeptał mu prosto do ucha jedno słowo.

Chodź.

Nie musiał powtarzać dwa razy.


Upuszczona butelka potoczyła się pod stół.

***

background image

12. Cokolwiek będzie

Przegrał sam z sobą. Albo wygrał. Zależy od punktu widzenia.

Jeśli patrzeć na to w aspekcie "On będzie mój" - był niekwestionowanym zwycięzcą.
Przypomniał sobie minione godziny... Teraz ich ciała stygły, splecione, otoczone ciepłą
ciemnością. Ale jeszcze przed kilkoma minutami...

Była też druga strona medalu. Pogłaskał delikatnie policzek leżącego na jego piersi chłopaka.
Był szczęśliwy. Tak niesamowicie szczęśliwy, jak jeszcze nigdy z nikim. I, paradoksalnie, to
właśnie niepokoiło go najbardziej.

Bał się, że teraz nie będzie mógł oddychać, nie widząc tych zielonych oczu.

"Kochać się z kimś" jest w porządku. Ale "kochać kogoś"...

Zresztą, do diabła z tym. To, co się działo było... Nie umiał znaleźć odpowiedniego słowa.
Przyszło tak łatwo, a jednocześnie tak szalenie trudno. Przypomniał sobie wszystko, co się
wydarzyło.

****

Upuszczona butelka potoczyła się pod stół. Szczupłe ramię Harry'ego objęło go i
przyciągnęło bliżej Gryfona. Draco wolną ręką ściągał mu już okulary. Na chwilę wstrzymał
oddech, kiedy uświadomił sobie, jak blisko jest to zielone spojrzenie. Pochylił się, muskając
jego wargi swoimi. Bał się, że znów odejdzie, że to może być sen i gdy tylko się odważy,
wszystko rozwieje się jak mgła.

Jęknął, kiedy ich języki w końcu się spotkały. Te pocałunki były jak wino - upajały,
powodowały, że chciał więcej i więcej. Draco zarzucił chłopakowi rękę na szyję,
przymykając jednocześnie oczy z przyjemności. Miał ochotę mruczeć jak zadowolony kot.

Harry przerwał pocałunek i skupił się na jego szyi. Draco odchylił głowę, prawie jęczał. Czuł
jego palce, zachłannie rozpinające guziki koszuli. Każde muśnięcie tej oliwkowej skóry
prawie parzyło, chociaż jednocześnie było lodowato zimne. Och, taak... Właśnie tak... Jego
własne ręce błądziły po szczupłych ramionach, klatce, dotykały karku i topiły się w
rozczochranych włosach.

Uwolnił się w końcu z koszuli. Harry przyciągnął go do siebie jeszcze bardziej, zmuszając,
żeby usiadł mu na kolanach. Nie opierał się wcale - silne ramiona objęły go, zamykając w
gorącym uścisku. Czuł miękkie wargi, znajdujące sobie językiem ścieżkę przez jego ciało.
Pocałunek przy pocałunku, pieszcząc skórę oddechem, Harry doszedł w końcu do pępka.
Draco miał ochotę jęczeć jego imię, kiedy się nim zainteresował. Zabrakło mu jednak tchu.

Jakaś, nieistotna teraz, część świadomości podpowiadała mu, że to nie tak miało być. Że to
Gryfona powinny zżerać dreszcze pożądania i przyjemności. Nie jego, Dracona... Ale teraz
nie miał czasu, żeby o tym myśleć - jednym ruchem zdarł zbędne ubranie z zielonookiego
demona.

Jednomyślnie wstali i - przerywając sobie płomiennymi pocałunkami - przemieścili się na

background image

łóżko. Te usta smakowały tak wspaniale, jak boska ambrozja... Draco uznał, że czas zmienić
konfigurację - usiadł na rozporku Gryfona, ocierając się o niego z jękiem. Ich splecione
dłonie przygniótł do łóżka, podobnie jak wtedy, w skrzydle szpitalnym, blokując mu
jakiekolwiek ruchy. Jednak tym razem było to o wiele przyjemniejsze.

- Nie pasujemy do siebie. - Szepnął, drażniąc językiem płatek jego ucha. Harry oddychał
ciężko, wił się pod nim, bezgłośnie żebrząc o dotyk.

- Nie. - Zgodził się tysiąc lat później, całując jego ramiona.

- To tylko ten jeden raz...

- Tak. - Jedna z dłoni Gryfona uwolniła się, pełzła teraz przez jego mostek, zatrzymała się na
chwilę na wystającej kości biodra. I wsunęła w jego spodnie.

Zamarł. A potem, jakby poganiali go wszyscy diabli, zaczął rozpinać suwak, guziki... Wielki
Merlinie, ile tego jest! Jak jakiś cholerny pas cnoty!

Harry powstrzymał go, spokojnym gestem. Odsunął rozdygotane ręce Ślizgona i zmusił, żeby
położył się na plecach. Draco uniósł się na łokciach, patrząc na chłopaka, śledząc każdy ruch
jego dłoni.

Gryfon ukląkł między nogami blondyna. Makabrycznie opanowanym ruchem rozpiął jego
spodnie. Ten facet jest potworem z kamienia- myślał Draco, obserwując spokojną twarz
pięknookiego, kiedy bez pośpiechu zsuwał z niego dżins. - Ja prawie umieram, a on... Harry
zaczął składać dżinsy. Draco miał ochotę krzyczeć. Ale kiedy spojrzał w oczy Gryfiaka,
zobaczył tylko łobuzerskie błyski.

- Poproś. - Szepnął chłopak, odrzucając jego spodnie. Draco jęknął.

- Jesteś bezlitosny.

- Poproś. - Wymruczał namiętnie Gryfon, zdejmując z niego bieliznę. Tak strasznie powoli...

- Proszę. - Wychrypiał. Niech on to w końcu zrobi, niech go dotknie... Leżał teraz przed
Potter'em, zupełnie nagi. Harry patrzył na niego z chłodnym wyrachowaniem. I czymś
jeszcze, jakimś triumfem. Potwór.

- O co prosisz? - Musnął samymi opuszkami palców jego pobudzony członek. Biodra
blondyna szarpnęły się, ale Harry był już poza zasięgiem. Ślizgon jęknął zrozpaczony.

- Dotykaj mnie... Boże, Harry, zrób to wreszcie...! - Gryfon uśmiechnął się, jakby dostał to,
czego chciał. To wcielony diabeł, nie człowiek...

Draco zacisnął dłonie na prześcieradle, czując TE palce na swoim członku. Otoczyły go,
pieściły powolnym ruchem. Och... Teraz mógłby powiedzieć wszystko, żeby tylko on się nie
odsunął... Proszę, nie przestawaj... Tylko nie...

Do dłoni dołączył jeszcze jakiś dotyk, wilgotny i gorący. Draco otworzył szeroko oczy, bo nie
potrafił sobie wyobrazić, co mogłoby być tak doskonałe, tak... Na chwilę zapomniał jak się

background image

oddycha.

Harry lizał go, całował i ssał - i cały czas patrzył mu w oczy, jakby chciał się upewnić, że
Draco to widzi. Jego różowy język przesuwał się w górę i w dół jego erekcji, lubieżnie i
chciwie. Jedna z dłoni zaczęła błądzić po wewnętrznej stronie ud - Draco odrzucił głowę do
tyłu, wyginając się w łuk. Już nie wiedział, czy tylko jęczy jego imię, czy krzyczy je głośno.
Z całych sił.

W tym tempie dojdę zanim on się rozbierze - szepnęła jakaś zbłąkana, ostatnia trzeźwa myśl
w jego głowie. Wyprostował się, odsuwając - z bólem serca - dłonie chłopaka. Zignorował
zdumione spojrzenie zielonych oczu. Draco chciał słyszeć jak on jęczy, jak błaga o więcej.
Nie mogło być inaczej. Nazywał się w końcu Malfoy, do stu diabłów!

Z radosnym niedowierzaniem odkrył, że Harry Potter nie ma NIC pod spodniami. Żadnego
zbędnego ubrania. Zupełnie nic. Życie jednak potrafi być piękne.

- Harry, ja cię... - Zaczął, zanim zdążył nad tym pomyśleć. Jednak nim dokończył, poczuł
dłoń chłopaka na swoich ustach.

- Proszę... nie mów nic, co chciałbyś potem cofnąć. Proszę. - Skąd on wiedział? Skąd
wiedział? Draco zamilkł. Pocałował rękę Gryfona.

Harry oparł się biodrami o jego biodra. Przeszył go rozkoszny dreszcz, kiedy ich członki się
zetknęły. Draco zaczął ssać i drażnić zębami sutki chłopaka, nagrodzony jęknięciami i
westchnieniami. Kiedy jedną ręką pieścił ich obu, druga - pozornie bez celu - podążała
wzdłuż jego kręgosłupa.

Zamruczał z satysfakcją, kiedy poczuł paznokcie, wbijające się w jego plecy. Taak, Harry...
Teraz poznasz, co to znaczy tak naprawdę, być w ramionach Malfoy'a. Jeszcze nazwiesz mnie
tej nocy bogiem.

Nie wiedział, czy ostatnią myśl wypowiedział głośno.

Jego dłoń dotarła do pośladków, wywołując drgnienie w chłopaku. Draco zzuł jego gorący,
nierówny oddech na szyi i muskające go usta, całujące pomiędzy jęknięciami. Gryfon uniósł
się nieco, kiedy dłoń Draco zsunęła się jeszcze niżej. A potem krzyknął, kiedy palec Ślizgona
zaczął krążyć wokół jego wejścia.

*

Harry rozpaczliwie starał się pamiętać o oddychaniu. Ale trudno mu było myśleć o
czymkolwiek innym, niż o Tych palcach... Och... Nie byłby w stanie wyartykułować
poprawnie chociaż jednego słowa, nawet, gdyby Draco zagroził mu, że zabierze ręce. Był
tylko jękiem i pragnieniem. Niczym więcej.

Poczuł długi palce Malfoy'a w sobie. Och... O Boże... Szarpnął się w jego stronę, ale silna
ręka powstrzymała jego ruchy. Westchnął przez ściśnięte gardło. A potem Draco poruszył
tym palcem.

Wiedział, że coś krzyczał, ale nie miał pojęcia, co... Może błagał, a może przeklinał tego

background image

drania. Więcej, proszę, więcej... Nie myślał o niczym innym, nie był wstanie robić nic - skupił
się tylko na tym dotyku... Nigdy nie sądził, że coś takiego może być tak piekielnie...

Przeciągnął paznokciami po łopatkach Draco, kiedy do pierwszego dołączył drugi palec.
Zaczął się poruszać, powoli, dopasowując się do ich rytmu. Słyszał podniecony oddech
Dracona, ale sam nie miał pojęcia, czy oddycha. Może nie. Może umarł i jest w niebie. Nic na
Ziemi nie może być tak przyjemne... Och...

Tymczasem Draco zabrał palce. Harry miał znów ochotę krzyczeć, żebrać i kląć.
Jednocześnie. Nie powiedział więc nic. Nie wiedział nawet, czy byłby w stanie powiedzieć
cokolwiek.

Draco zmienił pozycję, znów kładąc go na łóżku, na plecach. Jednocześnie uniósł mu nogi do
góry, wkładając łokcie pod jego kolana. Niech robi na co ma ochotę, tylko niech znów...
Harry patrzył na niego, a sprzeczne uczucia burzyły się w nim jak szalone. Wiedział,
co Draco zamierza - i jednocześnie tego oczekiwał, bał się, pragnął i nie chciał.

- Mogę? - Głos Dracona poruszył w nim te struny duszy, o których posiadanie nawet się nie
podejrzewał. Zacisnął pięści na pościeli, mając tylko nadzieję, że chłopak wyczyta odpowiedź
z jego oczu. Z czegokolwiek.

*

Draco uśmiechnął się jak kot, który upolował zdobycz po całym dniu tropienia, wyczekiwania
w trawie. Sięgnął, i skradł jeszcze jeden słodki pocałunek z warg Gryfona. Spokojny i
delikatny jak muśnięcie skrzydeł kruka.

A potem to zrobił.

Wdarł się w niego, powoli, delektując się każdym jękiem. Och, to było takie niesamowite, tak
cholernie dobre... Być przez niego otoczonym, być w nim, zdobywać... Tak dobre nie mogło
być nic na świecie.

Widział jego skórę, błyszczącą w słabym świetle. I te niesamowite oczy, piękniejsze niż
wszystko we wszechświecie. Tylko jego zęby były zaciśnięte z bólu. Draco wciągnął głęboko
powietrze. Musiał znaleźć w sobie dość sił, żeby wyrzucić z siebie słowa.

- Rozluźnij się. - Wychrypiał. Harry spojrzał na niego jak na heretyka. Ślizgon znów
zaczerpnął haust powietrza. Wyłuskanie odpowiednich wyrazów z potoku chaotycznych
myśli było tak okropnie trudne... A jednocześnie było mu tak dobrze... Och... I wiedział, że
może być jeszcze lepiej. - Oddychaj, Harry. Rozluźnij mięśnie...

Powoli ból na twarzy Harry'ego ustąpił miejsca przyjemności. Draco czuł, jak dopasowuje się
do jego rozmiarów, jak z cichym westchnieniem staje się gotów go przyjąć. Wszedł w niego
do końca.

Potem krzyczeli już obaj.

Wiele razy.

background image

****

Przesunął się, tak, żeby móc patrzeć Harry'emu w twarz. Gryfon powoli uniósł powieki.
Jakim cudem rzęsy mogą być tak długie? Za ile dusz skłonny byłby oddać takie diabeł?

- Nie pasujemy do siebie. - Powiedział znów chłopak. Draco musiał się z nim zgodzić.

To, że Harry był, tak zwanym "Zbawicielem Czarodziejskiego Świata", Wybrańcem,
mającym pokonać Czarnego Pana - a on tymczasem miał Mroczny Znak na ramieniu... To
była chyba najbardziej oczywista i jednocześnie najprostsza różnica między nimi. Bo
naprawdę dzieliło ich wszystko. Od charakteru, aż po poglądy. Towarzystwo, jakaś rodzina,
podejście do życia... Wszystko.

Łączyła ich tylko żądza zemsty. I pragnienie dotyku.

Byli jak ogień i woda. Chaos i Ład. Potrafili spleść się w uścisku, a jednocześnie zwalczali się
nawzajem.

Draco nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Jakoś nie miał ochoty. Nie teraz. Nie nigdy.

- Nic o tobie nie wiem. - Szepnął znów Harry.

- Więc pytaj, o co chcesz. - Mruknął, wtulając twarz w zgięcie jego szyi. Gryfon objął go,
może odruchowo. Milczał dłuższą chwilę. - Nie masz żadnych pytań? Więc, może wiesz o
mnie wszystko?

- Ciężko zgadnąć.

Zamilkli. Przez jakiś czas panowała cisza.

- Obaj jesteśmy szaleni.

- Nie da się ukryć, panie Potter. - Draco uniósł się na łokciu, żeby spojrzeć w jego twarz. -
Potrafisz być zimnym potworem i gorącym diabłem. - Chłopak roześmiał się cicho,
przyciągając go z powrotem do siebie. Draco wrócił na swoje miejsce w szyi chłopaka.
Podejrzewał, że to jego naturalna lokacja.

Nagle jakaś myśl wpadła mu do głowy - i nie miała zamiaru odejść. Tłukła się w jego
czaszce, domagając się wypowiedzenia. Drapała i kłuła pod powiekami.

- Harry...

- Mm?

- Harry... to... to był twój pierwszy raz? - Nie wiedział, czemu tak go to męczyło. Jakoś nigdy
wcześniej nie przejmował się, czy był dla kogoś pierwszy, drugi czy dziesiąty. Starał się
tylko, żeby był z nich najlepszy. Ale teraz... Teraz było inaczej. Na tej odpowiedzi mu
zależało. Nie wiedział jeszcze, co zmieni proste "tak" czy "nie". Nie wiedział, co zrobi, kiedy
usłyszy dowolny wariant - ale chciał znać odpowiedź. Wstrzymał oddech.

background image

- Na pewno chcesz wiedzieć?

- Bardzo. - Merlinie, powiedz to wreszcie! Nie męcz mnie teraz, proszę... I jego modlitwy
zostały wysłuchane.

- Tak. To był mój pierwszy raz. - Wypuścił ze świstem powietrze z płuc. Czuł, że Harry
uśmiecha się lekko. - Pieprzyłeś się z dziewicą. Cieszysz się?

- Niesssamowicie. - Pocałował go z czułością w policzek.

Czy się cieszył? Świat należał do niego. Teraz nic go nie powstrzymywało. Gdyby chciał,
mógłby go zdobyć w każdej chwili. Jednak... W tej chwili jakoś nie miał ochoty. Tutaj, gdzie
był teraz - wtulony w to szczupłe ciało... tutaj było lepjej niż gdziekolwiek, na tym wielkim
świecie.

***

- Swoją drogą, byłeś w tym świetny. - Wymruczał Draco jakiś czas później, zapadając powoli
w sen.

Harry uśmiechnął się znów, bawiąc się jego włosami. Co miał mu powiedzieć? Że wakacje z
bliźniakami Weasley mogą być naprawdę, hm, edukujące? Nie, nie potrafił mu tego zrobić.

Ale to był naprawdę jego pierwszy raz. Był teraz przyjemnie obolały, spełniony do granic
możliwości. Szczęście wprost go rozpierało, nie dawało się poskromić. Nie miał najmniejszej
ochoty się ruszać. Właściwie nie miał pewności, czy by mógł, nawet gdyby chciał.

To wszystko było jak sen. Nie wierzył, że się wydarzyło. Chciał tego. Teraz już nie mógł
tłumaczyć się alkoholem - patrzył wtedy na Dracona, czuł jego dotyk... Przypomniał sobie
smak jego ust, gorąco oddechu, aksamitną gładkość skóry... I chciał go najbardziej na świecie.
Poddał mu się całkowicie i bez reszty.

Och, oczywiście nie mógł sobie odmówić, żeby się z nim trochę nie zabawić. Żeby nie
odpłacić mu za te wszystkie spojrzenia, pocałunki, za trzymanie dłoni pod jego koszulą i
dwuznaczne żarty. Ale to chyba były jego ostatnie w miarę trzeźwe myśli - później wszystko
rozmywało się w barwny ciąg niekończącej się przyjemności.

Harry nie miał pojęcia, jak teraz będą wyglądały jego stosunki ze Ślizgonem. Jak miał się do
niego odnosić? Miał mu mówić "kochanie", czy co? Teraz, w mroku nocy wszystko
wydawało się proste i oczywiste. Jednak za kilka godzin wstanie świt i... i trzeba będzie się z
tym zmierzyć.

Westchnął, otaczając Dracona ramieniem. Co ma być, to będzie. Na razie nie było sensu o
tym myśleć.

Nawet, jeśli to miał być tylko ten jeden raz, jedna chwila zapomnienia... Nawet, jeśli rano
będą udawać, że nic się nie stało... To była najlepsza rzecz, jaka mu się w życiu zdarzyła. I
cokolwiek będzie później, nie chciał tego cofnąć.

Cokolwiek będzie...

background image


***

background image

13. Tak strasznie cię proszę...

Draco wyciągnął się w łóżku. Czuł się doskonale. Mógłby nawet rzec "wyśmienicie", gdyby
należał do tego rodzaju ludzi, którzy używają tego dziwnego słowa. Zamruczał i spojrzał na
leżącego obok Pottera. Harry'ego. Wciąż spał - włosy opadły mu na twarz, ukrywając jego
oczy pod ciemną zasłoną. Blondyn miał nieprzepartą chęć, żeby je odgarnąć.

- Czas wstawać, śpiąca królewno. - Wymruczał mu wprost do ucha, łaskocząc go w policzek
własnymi, długimi kosmykami. Odsunął je, muskając oliwkową skórę. Harry sięgnął, łapiąc
w powietrzu jego dłoń. Na samych czubkach palców złożył pocałunek tak delikatny, jak
dotknięcie skrzydła motyla.

- Wcale nie śpię. - Malowniczo odrzucił włosy z twarzy. - Ale nie mam zamiaru się dzisiaj
ruszać. Ani trochę.

- A gdzie się podziało to całe "muszę wrócić zanim zaczną się martwić"? - Draco wstał raźno
z łóżka i podszedł do szafy, szukając sobie czegoś odpowiedniego.

- Nie - Mam - Zamiaru - Się - Ruszać. A zresztą... - Dodał po krótkim namyśle. - Myślę, że
Ron wytłumaczy Hermionie i wszystkim, że naprawdę nie ma się o co martwić. - Draco
zamarł, z koszulą w ręku.

- Ron... Weasley o nas wie? - Powiedział bezbarwnym głosem.

- Oszalałeś? - Dostał poduszką w plecy - dopiero wtedy się odwrócił. Starał się ukryć ulgę. -
Oni tam wszyscy myślą, że mam dziewczynę.

- Co?!

- No wiesz... Ja im nic nie mówiłem, sami sobie ubzdurali. Żeby sobie wytłumaczyć, dlaczego
mnie tak często nie ma. - Słyszał, jak chłopak zrezygnowany opada na materac. Wybrał sobie
tymczasem krawat w barwach Slytherinu. Jeden z wielu, notabene.

- A tobie wygodnie było nie dementować plotek? - Rzucił ubrania na krzesło i podszedł do
drzwi łazienki. Czuł na sobie spojrzenie Harry'ego - i było to szalenie podniecające doznanie.
Był zupełnie nagi i wcale się tego nie wstydził. Nie przed nim. - Mały Ślizgon.

- Och, wcale nie. - Harry uniósł się na łokciach, wciąż nie spuszczając go z oka. Nagle
uśmiechnął się łobuzersko, unosząc ironicznie brew. - Lepiej szybko idź pod prysznic.
Najlepiej zimny.

- Co? - Spojrzał w dół, dokładnie tam, gdzie patrzył Harry. - Och... Hmm... A może ty byś mi
pomógł? - Po sekundzie konsternacji odzyskał rezon. Ale Potter nakrył się cały kołdrą -
słyszał tylko jego zduszony śmiech.

- Poradzisz sobie, jesteś już przecież dużym chłopcem...

- Mały Ślizgon. - Zamknął drzwi do łazienki.

***

background image


Znów słyszał plusk wody. Tym razem puścił wodze swojej wyobraźni i pozwolił jej robić, co
chciała. Do kąpieli mu się nie spieszyło - jeszcze wczoraj w nocy rzucili na siebie zaklęcie
oczyszczające, pozbywając się wszystkich mniej ciekawych skutków... tego... co... robili...

Otworzył szeroko oczy, kiedy uświadomił sobie, wokół jakiego zdania zaczynają krążyć jego
myśli.

Miał ochotę to powtórzyć. Całą tę noc.

No, właściwie... - Przewrócił się na łóżku, moszcząc sobie wygodne gniazdko. - Bo tak serio,
czemu właściwie nie? Może za jakiś czas, parę dobrych dni... Jeśli faktycznie nadarzy się
okazja... Oczywiście, kiedy już skończą pracować w bibliotece.

Wyobraził sobie, jak Draco bierze go na stercie książek i pergaminów.

Wpakował głowę pod poduszkę - nagle bardzo pożałował, że Ślizgon zajął łazienkę.

***

To był ostatni dzień nauki przed Świętami i odbyły się tylko trzy pierwsze lekcje. Kiedy
Harry około południa wrócił w końcu do wieży Gryffindoru, wszyscy biegali gorączkowo,
starając się pozbierać swoje rzeczy z całego Pokoju Wspólnego. Neville wciąż zaglądał pod
fotele, szukając ropuchy - Teodory. Lamentował, że jeśli nie wróci do obiadu będzie musiał
zostawić ją w zamku na całe ferie! Harry pomógł mu nawet szukać - nie uśmiechało mu się
wcale spędzić dwa tygodnie w towarzystwie oślizgłego płaza.

Harry - w przeciwieństwie do reszty Gryfonów - był całkowicie spokojny - nie musiał się
pakować, nigdzie mu się nie śpieszyło. Po obiedzie wszyscy mieli iść do Hogsmeade, a prosto
stamtąd każdy, kto wracał na Święta do rodziny miał udać się na stację kolejową.

Usiadł w fotelu - ignorując lekki dyskomfort, jaki odczuwał tego dnia podczas siadania
jakiegokolwiek - i rozłożył sobie na kolanach "Quidditch przez wieki". Nie zdążył jednak
nawet dobrze przyjrzeć się pierwszej ilustracji, kiedy coś silnie walnęło go w plecy. W
ostatniej chwili złapał okulary, zanim wylądowały na podłodze.

- Wreszcie wróciłeś! - Ron szczerzył się do niego całym kompletem zębów. - Powiedziałem
belfrom, że źle się czułeś. A... Jak było? - Ściszył głos prawie do szeptu. Jego uśmiech
zmienił się w zadziorny grymas.

- Nie mam pojęcia o co ci chodzi. - Harry naprawdę nie orientował się, co mogło przyjść
przyjacielowi do głowy.

- No wiesz... Byłeś z nią prawda? - Patrzył na Rona przez chwilę. Dopiero po momencie
dotarło do niego, że rudzielcowi chodzi o jego wyimaginowaną dziewczynę. - Robiliście to?

Zamurowało go. Tak po prostu i dokumentnie. Gdyby nie siedział w fotelu, na pewno kolana
by się pod nim ugięły.

- T... to aż tak widać? - Wyjąkał, zanim zdążył ugryźć się w język. Widząc minę przyjaciela

background image

miał ochotę uderzyć głową w stół. Musi w końcu nauczyć się panować nad własnymi
słowami! Z trzaskiem zamknął książkę.

- Tak? Jaaa... Tak?! Jaaaacie, super! - Ron zaczął skakać po pokoju co najmniej tak
intensywnie, jakby dowiedział się, że Armaty Chudleya wygrały Puchar Świata. A on był ich
obrońcą.

- Matko, zamknij się... - Harry złapał Rona za sweter i wciągnął na fotel obok. W samą porę,
bo kilka ciekawskich głów już zwróciło na niego uwagę. - Mógłbyś o tym nie trąbić na prawo
i lewo? - Rzucił z przekąsem.

- Spoko wodzu. Nie ma sprawy. - Ron nic sobie nie robił z tonu jego głosu, uśmiechając się
szeroko. Wciąż wyglądał tak, jakby miał zamiar pochwalić się przed całym światem, że oto
Wielki Harry Potter nie jest już dziewicą. - No, to? Opowiesz?
- Jak w ogóle zgadłeś, że...? - Harry rozpaczliwie starał się odwrócić uwagę kumpla. Był jego
najlepszym przyjacielem i mówili sobie o wszystkim, ale... Nie.

- Wszedłeś tu, jak... No wiesz. Taki paker. Co najmniej dwa metry i mistrzowski pas. Coś w
ten deseń. - Ron znów zaczął się śmiać. - No ok, ale mów.

- A ty już z Herm...? - Uszy Rona zapłonęły czerwienią jak choinkowe lampki. Harry już
wiedział, że trafił w czuły punkt. Bingo!

- Eee... Tak w sumie... To ten... Nie.

- Nie?! - Zszokował się. Był pewien, że oni już...

No to fajnie - powiedział jakiś cyniczny głos w jego myślach. Ron i Hermiona są ze sobą już
parę dobrych miesięcy i wciąż nie "skonsumowali" - ładnie mówiąc - swojego związku.
Tymczasem on i Draco nie mieli żadnego związku i już są po herbacie. Zaje...

- No... Ona cały czas upiera się, żeby jednak jeszcze poczekać. Nie do ślubu, jasne. Chce,
żeby było romantycznie, nastrój i w ogóle. Jakoś nie nadarzyła się okazja. - Uszy rudzielca
powoli wracały do normalnego koloru. Harry bynajmniej nie miał zamiaru przypominać mu o
Pokoju Życzeń. Chociaż... Może, kiedy będzie miał urodziny albo coś... Tak, to może być
całkiem niezły prezent - roześmiał się demonicznie w duchu.

- W takim razie ja ci opowiem o moim pierwszym razie, kiedy ty mi opowiesz o swoim. -
Miał nadzieję, że ten czas nigdy nie nadejdzie. Nigdy. Nie, żeby nie życzył Ronowi
wszystkiego najlepszego, oczywiście.

- Hej! To chwyt poniżej pasa!

- Przykro mi, taki już jestem. - Zaczął się odprężać, wiedząc, że ma przewagę w tej rozmowie.

- No i jak myślisz, co ja powiem Fredowi i George'owi? Oni przecież w każdym liście pytają
o tą twoją! Jak się dowiedzą, że z kimś spałeś, zamęczą mnie na śmierć!

- Dlaczego mieliby się dowiedzieć? - Harry wyprostował się na fotelu.

background image

- Obiecali mi, że będę mógł sobie wziąć za darmo co zechcę z ich sklepu, jeśli im powiem. -
Rzekł Ron z udawanym smutkiem w głosie.

- I ty, Brutusie, przeciwko mnie? - Harry również udał oburzenie.

Właściwie niech Fred i George dowiadują się, czego chcą. Wiedział, że przyjacielowi mógł
zaufać i nawet jeśli coś im powie, nie będzie to nic kompromitującego.

***

Po obiedzie wszyscy zebrali się na schodach przed zamkiem, czekając na nauczycieli. Filch
już zdążył sprawdzić pozwolenia, więc nie było nic, czym można by się zająć. Harry jednym
uchem słuchał rozmowy jakichś Puchonek stojących obok, skupiając się głownie na
wypatrywaniu w tłumie pewnej blond głowy. Nie wiedział, czemu. I wolał nawet nie
podejrzewać.

Zamek był już prawie całkowicie udekorowany z okazji Bożego Narodzenia. Wzdłuż
korytarzy ciągnęły się girlandy ostrokrzewu i jodły, w zbrojach płonęły świece a w każdym
możliwym miejscu przywiązano czerwone kokardy. W Wielkiej Sali stało dwanaście pięknie
ustrojonych choinek, a na każdym stole pyszniły się zielone stroiki. Nad samym środkiem
Główneho Holu wisiał wielki bukiet jemioły.

- No i wiesz, wciąż nie mam nic dla Kate. Wyobrażasz sobie? Tyle czasu i nie kupiłam
żadnego prezentu! Wątpię, żebym miała okazję pójść na Pokątną, kiedy będziemy już w
domu. Muszę koniecznie wybrać coś dzisiaj!

Harry zastygł, słysząc to zdanie. Puchonki obok paplały cały czas o jakichś głupotach, ale to...
Zastanowił się - może też mógłby dzisiaj kupić coś dla Draco? Reszcie przyjaciół już sprawił
podarunki - ładnie zapakowane i na razie ukryte w jego kufrze. Jednak jakoś wcześniej nie
pomyślał, żeby kupić coś dla Ślizgona! Ale w obecnej sytuacji... Ekhm. To mógł być całkiem
dobry pomysł - wyobraził sobie minę blondyna, kiedy Harry będzie mu dawał...

No właśnie, co?


Przez całą drogę do Hogsmeade myślał nad tym intensywnie. Czego mógłby chcieć ktoś taki
jak Draco? Ktoś, kto ma tyle forsy, że mógłby mieć wszystko? No ok, bez przerysowań. Tyle,
że... że to prawda. Harry chciał znaleźć mu coś wyjątkowego, coś, z czego by się naprawdę
ucieszył. Nie jakiś ckliwy banał. Coś... coś fajnego.

Chodząc z Ronem i Hermioną po sklepach bardzo żałował, że nie pomyślał o prezencie
wcześniej. Miałby więcej czasu na zastanowienie - a w ten sposób miał tylko nieustanną
świadomość, że za trzy godziny będzie musiał wracać do zamku. Za dwie.. Za godzinę...

Co mógł mu kupić? Dla Rona miał nowy komplet czarodziejskich szachów i słodycze z
Miodowego Królestwa. Dla Hermiony książkę o... No przecież nie kupi Malfoy'owi książki!
Chciał mu dać coś, co będzie mu jakoś o nim, Harrym, przypominać. Kojarzyć się, sam nie
wiedział. Co będzie mógł mieć zawsze przy sobie, a jednocześnie będzie mu to przydatne...
Ale co mogło spełniać te warunki?

background image

Już prawie spanikował i poddał się, kiedy zupełnie znienacka wpadł mu do głowy genialny
pomysł.

***

- No to... To do widzenia Harry! Trzymaj się ciepło i w ogóle. Wesołych Świąt!

- Nawzajem Neville. Pilnuj ropuchy. - Uśmiechnął się, ściskając kumplowi dłoń. Chłopak
pobiegł szybko do pociągu - był chyba ostatni na peronie. Harry dostrzegł Rona i Hermionę,
machających wariacko z okna. Za nimi, również nieśmiało wyciągając rękę, stała Ginny.
Uśmiechnął się do nich wszystkich szeroko.

Lokomotywa parsknęła kłębem dymu i pary. Koła poruszyły się ociężale, obróciły leniwie...
Pociąg ruszył do przodu, skrzypiąc na torach. Harry szybko stracił z oczu przyjaciół - pojazd
wkrótce przyśpieszył, rozmywając się w padającym śniegu. A on sam stał na peronie, dopóki
nie ucichł odległy stukot kół.

To by było na tyle - westchnął. Zobaczy ich dopiero za dwa tygodnie, może przyślą mu
wcześniej jakieś listy. Odwrócił się, strzepując śnieg z włosów.

I wtedy Harry go zobaczył. Stał, od niechcenia oparty o filar podtrzymujący wiatę. Palił
papierosa, drugą rękę włożoną miał do kieszeni dżinsów. Płaszcz był rozpięty, a szalik
niedbale zarzucony na smukłą szyję. Wiatr szarpał jego prawie białe, długie włosy.

Harry rozejrzał się, ale nie zauważył nikogo znajomego. Na ulicy kręciło się tylko kilka osób
- wszystkie pochylone, szły szybkim krokiem, żeby zdążyć do domów przed nadciągającą
zawieruchą. Gryfon, nie czekając na zaproszenie, podszedł do Malfoy'a.

- Też żegnałeś kumpli? - Zapytał, wycierając okulary z płatków śniegu.

- Taa... Pansy i Blaise. Bardzo chcieli, żebym ich odprowadził.

- Ty nie chciałeś? - Harry zdziwił się, wkładając sobie okulary do kieszeni płaszcza. I tak
prawie cały czas się zaparowywały.

- Bo ja wiem... Nie zależało mi na tym aż tak. - Wzruszył ramionami i wgniótł niedopałek w
żelazny słup.

Harry patrzył na niego dłuższą chwilę. On sam nie mógłby się z przyjaciółmi nie pożegnać.
Nawet mu to przez myśl nie przeszło. Tymczasem Draco mówił o tym tak lekko, jakby to nic
dla niego nie znaczyło. A może on nie uważa, ich za przyjaciół? - Syknęła jakaś zdradliwa
myśl. Harry'emu zrobiło się go nagle bardzo żal.

Żal... Nie okazał po sobie tego uczucia - znał ten stan aż nazbyt dobrze. Kiedy ludzie go
żałowali... "Biedny chłopczyk, nie ma mamusi ani tatusia, jakie to wzruszające..."
Nienawidził tego. Był pewien, że chociaż Draco czasami zachowywał się jak pozorant, lubił
rozgłos i szum wokół siebie - na pewno nie byłby zadowolony, gdyby Harry zaczął nad nim
lamentować.

Wiatr powiał odrobinę agresywniej, przynosząc lodowe drobinki aż do miejsca, w którym

background image

stali.

- Wracamy do zamku? - Zapytał Ślizgon. Coś przyjemnego rozlało się w Harrym, kiedy
usłyszał to "my". Nie wiedział, czemu. Po raz kolejny.

- Chyba tak... - Jego spojrzenie padło na rozpięty płaszcz blondyna. Odruchowo wyciągnął
ręce z kieszeni i zaczął zapinać kolejno guziki.

***

Draco oderwał wzrok od prószącego śniegu, czując dotyk Gryfona. Chłopak zapinał guziki
jego płaszcza - a przecież nie mówił, że jest mu zimno, czy coś...

- Co robisz? - Zapytał. Harry podniósł na niego zdumione spojrzenie tych niesamowitych
oczu.

- Nie chcę przecież, żebyś zmarzł. - Rzucił od niechcenia, jakby to było oczywiste.

Draco zacisnął mocno dłoń na krawędzi słupa za sobą, tak żeby Harry tego nie zobaczył.
Znowu to uczucie - ta przeklęta rzecz w środku...

Coś ciepłego, miłego zakwitło w jego duszy. Kiełkowało w nim już dawno, a teraz... Czuł, jak
ściska mu się gardło.

Uświadomił to sobie dziś rano - kiedy wrócił z lekcji, a Gryfona nie było już w jego łóżku i
nie pozostała po nim nawet sugestia ciepła. Kiedy zauważył zapomniany pasek jego spodni,
przewieszony przez oparcie krzesła. Kiedy poczuł na poduszce zapach wiatru i jarzębiny.

Pochylił się, opierając czoło na ramieniu chłopaka, a policzkiem dotykając aksamitnej szyi.
Harry wzdrygnął się, objął go zdezorientowany.

- Coś się stało? - Zapytał, zupełnie zagubiony.


Proszę... Tak strasznie cię proszę... Nie pozwól mi kochać cię jeszcze bardziej.

Nie powiedział nic.

***

background image

14. Króliczki i kwiatuszki

- Czy raczyłbyś mi w końcu powiedzieć, po co idziemy do biblioteki? Są święta! Nie mam
zamiaru się uczyć!

- Zapewniam cię, nie będziemy się uczyć.

- Ha! To co będziemy robić? Lubisz takie zaciszne miejsca, między regałami, hmm?

Ślizgon marudził odkąd tylko Harry poszedł po niego do lochów. Oczywiście, on miał tysiąc
pomysłów, jak spędzić pierwszy dzień ferii. Wszystkie były jakoś bardzo jednoznaczne.

Harry jeszcze nie powiedział mu o swoim planie. Miał nadzieję, że szybko nadarzy się okazja
- teraz jednak spieszył się. Nie chciał marnować ani sekundy więcej. Tak długo czekał na
możliwość! Już dosyć jałowego myślenia - czas zacząć działać!

Pani Pince siedziała przy biurku, czytając jakąś małą książeczkę, podejrzanie przypominającą
te z mugolskiej serii Harlequin'ów . Gryzła zielone jabłko - kiedy jednak zauważyła, że się
zbliżają, szybko wrzuciła je do szuflady, a książkę schowała pod biurko.

- Czym mogę służyć, chłopcy? - Zapytała, ukradkiem ocierając usta.

- Chciałbym... - Harry zastanowił się chwilę, jak ubrać to o czym myślał w słowa, aby nie
wzbudzić podejrzeń. - Chciałbym wiedzieć, gdzie znajdę coś o magicznych bliznach i
znamionach.

- W ostatnim dziale, pod regałem o Zranieniach. Możesz jeszcze poszukać w sekcji o
"Urokach, zostawiających trwałe ślady." - Zanim to powiedziała, przez chwilę patrzyła
dziwnie na bliznę "zdobiącą" jego czoło. Nerwowo przygładził włosy, odwracając się we
wskazanym kierunku.

Może to, co mówiła pani Pince zapowiadało najwyżej kilka wyświechtanych tomów - Harry
trochę się przeraził, kiedy okazało się, że sama "Sekcja o urokach pozostawiających trwałe
ślady" zawiera parę dobrych półek książek..

Draco szturchnął go lekko w ramię - kiedy na niego spojrzał, Ślizgon opierał się z założonymi
rękami o sąsiedni regał.

- Jeśli w tej chwili nie powiesz mi, o co chodzi w tym twoim osławionym "genialnym planie",
idę sobie. - Harry westchnął. Chyba naprawdę nie mógł dłużej tego odwlekać.

- Chodzi o Mroczny Znak.


Harry był połączony z Voldemortem pewną więzią - chociaż Merlin wie, że wcale go to nie
cieszyło. Voldemort wykorzystywał to, żeby wdzierać się do umysłu chłopaka, przesyłać mu
wizje i tak dalej. Nic miłego. Do tej pory Harry uważał tę więź za swoje przekleństwo.
Właściwie wciąż tak myślał - ale może teraz mógłby to wykorzystać?

Voldemort naznaczył swoich zwolenników Mrocznym Znakiem. Gdy chciał ich wezwać do

background image

siebie, to Znak dawał im sygnał. Dzięki niemu wiedzieli, gdzie i kiedy mają się teleportować.
Harry czasami również doznawał tego bólu - nie tak mocno oczywiście, jak śmierciożercy, ale
to czuł... Czasami jak coś drapiącego od środka jego czaszkę, a czasami jak zły sen. Nie
wiedział jednak, gdzie odbywają się spotkania Kręgu.

Gdyby miał Znak, mógłby pojawić się na zebraniu. Mógłby się tam aportować - stanąć oko w
oko z Voldemortem. Zaatakować - a nie biernie czekać na jego ruch.

Oczywiście, rozważył inne rozwiązania, jednak to wydawało mu się najlepsze. Na przykład:
teleportacja razem z Draconem nie wchodziła w grę. Ufał sobie - jednak gdyby obok niego
stanął ktoś jeszcze, bardziej przejmowałby się jego bezpieczeństwem niż własnym. A
doskonale wiedział, że na Draconie ciąży wyrok śmierci.

Harry musiał mieć na ramieniu piętno Czarnego Pana.


Fałszywe zaproszenie.

***

Draco siedział pod ścianą książek, patrząc pustym wzrokiem na Harry'ego.

To, co Gryfon mówił, było... Było po prostu bez sensu! Paranoja! Jak on to sobie wyobrażał?!
Stanie przed Mrocznym Lordem, w kręgu Śmierciożerców i... i co? Napluje mu na buty?

On - Draco Malfoy, ex-śmierciożerca z wyboru, a obecnie z przymusu - oddałby całe złoto
świata, żeby tylko ten ohydny symbol zniknął z jego ramienia. Za to Harry Potter, Złote
Dziecko Gryffindoru, "jedyny, który może stanąć przeciwko Niemu" namawiał go właśnie,
żeby pomógł mu sprawić sobie taki sam, zabawny tatuażyk! Gdzie tu sens?!

- Jesteś szalony. - Szepnął.

- W takim razie mamy coś wspólnego. - Harry siedział przed nim, ze skrzyżowanymi nogami
i przymkniętymi oczami.

- To... to, co mówisz... Czyste wariactwo! To...

- Pomożesz mi? - Zielonooki przerwał bezpardonowo jego litanię. Draco odetchnął ciężko,
ukrywając twarz w dłoniach.

- Jak ci to w ogóle przyszło do głowy?

- No... pomyślałem sobie tylko, że czas wkręcić się na imprezę Voldemorta. - Draco opuścił
ręce, patrząc zimno na siedzącego przed nim obłąkańca.

- Ty nie wiesz, jak to wygląda. Nie miałeś nigdy maski na twarzy, nie musiałeś słuchać
krzyków jego ofiar. - Harry spojrzał mu poważnie w oczy.

- I dlatego potrzebuję ciebie. Pomożesz mi? - Patrzył TYM spojrzeniem. Draco zmrużył oczy.

background image

Jak mógł mu pomóc? To nie mieściło się w jego światopoglądzie. To była... herezja. Nie
miało nawet cienia szansy na sukces. Zero. Nic, null, cero! Z-E-R-O. Nie pośle go tam na
pewną śmierć. Nie miał zamiaru przyłożyć do tego ręki.

- Nawet jeśli mi nie pomożesz, i tak to zrobię. Tyle, że bez ciebie będę miał jeszcze mniejsze
szanse. - Czy on czytał w jego myślach?!

I "jeszcze mniejsze szanse"? Ten szaleniec doskonale wiedział, że to nie ma prawa się udać!
Więc dlaczego mimo to chciał? Co za idée fixe chodziło mu po głowie?!

Coś takiego było w głosie i oczach Gryfona, że Draco musiał mu uwierzyć. On naprawdę
chciał to zrobić. Nie żartował. Blondyn westchnął głęboko. Wcale mu się to nie podobało.
Wcale.

Miał tylko nadzieję, że Potter odzyska rozum i rozmyśli się, zanim będzie za późno.

- Wciąż uważam, że to czyste szaleństwo.

- Ale pomożesz mi?

- A mam jakiś wybór?

***

Była już późna noc - pani Pince chyba tylko dlatego nie wygoniła ich jeszcze z biblioteki, bo
sama siedziała zaczytana w jakiejś książce. Draco bynajmniej nie miał zamiaru jej za to
dziękować.

Powieki kleiły mu się już ze zmęczenia. W dodatku cały czas migały mu przed oczami co
bardziej widowiskowe ilustracje z niektórych książek. Cały dzień siedzieli w bibliotece - od
świtu do zmierzchu. Draco nigdy nie miał do książek jakiegoś specjalnego pociągu. Teorii
uczył się zazwyczaj tylko w ostateczności, kiedy widmo testu było już naprawdę
zastraszająco realne. Jednak teraz odczuwał po prostu dziki wstręt do jakiejkolwiek formy
słowa pisanego.

- Zaraz sfiksuję! Siedzimy tu, zakopani w papierzyskach i nic! Ze trzy razy już czytałem, jak
pozbyć się blizn po ugryzieniu topielicy! - Zamknął zamaszyście kolejną książkę, odkładając
ją na wielki stos obok stolika.

- Hej, nie łam się od razu na starcie... - Potter nie podniósł wzroku znad swojej lektury.

- Ja tu naprawdę zwariuję! Zaraz zacznę robić coś głupiego! Już. Teraz. - Dotknął czołem
stołu. Tak potwornie chciało mu się spać...

Czuł piasek pod powiekami. Stół okazał się nagle zupełnie wygodnym miejscem. Podłożył
sobie rękę pod policzek... Taak, idealnie. Mógłby tu... zasnąć... nawet... terazzz...

***

W bibliotece spędzili już pełne dwa dni, a właśnie rozpoczynał się trzeci. Pomimo

background image

przewertowania chyba z tony książek, wciąż nic przydatnego nie znaleźli. Harry miał
wrażenie, że przejrzał już tysiąc woluminów - ale tak jak mówił Draco, w większości
dotyczyły one pozbywania się bardziej kłopotliwych znamion. A Harry miał przecież
zupełnie przeciwny cel!

Sięgnął po kolejną książkę. Na szczęście, w większości przypadków wystarczyło tylko
przejrzeć spis treści, żeby przekonać się, że w księgach nie ma przydatnych informacji.
Gryfon westchnął ciężko. Miał nadzieję, że w bibliotece Hogwartu będzie o tym chociaż
słowo. Oczywiście, pozostawał jeszcze Dział Ksiąg Zakazanych, ale na większości
tamtejszych pozycji nie było nawet tytułów. Harry wolał zacząć od bardziej przystępnej
literatury.

Spojrzał na siedzącego obok Dracona - platynowe włosy opadły mu na twarz, pierwszy raz od
bardzo dawna nie związane z tyłu. Harry widział, jak spod długich rzęs błyszczące oczy
śledzą tekst. Draco miał bardzo ładne oczy - Harry zdziwił się, że wcześniej nie zwrócił na to
uwagi. Pozornie zimne, szaro-niebieskie jak arktyczny lód. Ale Harry widział już nie raz, jak
płonęły. Czasami z gniewu, a czasami... z powodu czegoś zupełnie innego. Chłopak
uśmiechnął się lekko do swoich myśli.

Ślizgonowi wcale nie podobała się perspektywa ślęczenia nad książkami. Już kilka razy
wypominał Harry'emu, że skoro są w zamku prawie sami - na święta zostały jeszcze tylko
jakieś trzy dziewczyny z Ravenclawu - mogliby to wykorzystać. Tymczasem oni oczywiście
gnili w bibliotece. Pysznie.

Draco był jak kot. - Pomyślał nagle Harry, mając dziwną pewność, co do słuszności tego
stwierdzenia. Rozważył to, obserwując grę światła na białych kosmykach.

Draco był jak kot. Robił coś, jeśli tylko wydawało mu się zabawne - ale tak samo jak kot,
bardzo szybko się nudził. Kiedy stracił zainteresowanie, nic już nie było w stanie zaciągnąć
go do pracy. Draco nie lubił monotonności, uwielbiał wyzwania. Wszystko mógłby robić dla
zabawy.

Są takie koty, które nie tkną mleka z miski, chociażby się im ją podstawiało pod sam nos. Za
to mogą wyłapać wszystkie wróble w okolicy, jeśli tylko te będą odfruwać wystarczająco
szybko.

- Co jest? - Ślizgon podniósł na niego wzrok, odrywając się od tekstu. Harry zamknął swoją
książkę.

Na koty, takie jak Draco, trzeba mieć sposób. Jeśli chciało się nakłonić je do czegoś, nie
można było pozwolić im znużyć się zbyt szybko. Inaczej stracą zainteresowanie i odejdą
szukać ciekawszych wróbli. I może myszek.

- Nie masz ochoty się przewietrzyć? - Draco nie odpowiedział. Po prostu się uśmiechnął.

***

Śnieg już nie padał - niebo było czyste i chabrowo niebieskie. Słońce wspięło się wysoko,
jednak mimo to było zimno i mroźnie. Wiał delikatny, rześki wiatr, który od czasu do czasu
strząsał czapy śniegu z gałęzi drzew.

background image


Z tej perspektywy Hogwart wyglądał przepięknie - jak zamek Królowej Zimy. Błyszczał w
słońcu długimi soplami lodu, cały obsypany śniegiem, który wyglądał zupełnie jak waniliowy
lukier. Twierdza była tak nierealna, jakby miała roztopić się razem z nadejściem wiosny.

Harry zahamował przed blondynem gwałtownie, obsypując go drobinkami lodu. Byli nad
jeziorem - to znaczy, dokładnie rzecz ujmując Draco był nad jeziorem. Harry śmigał po jego
powierzchni na łyżwach, pożyczonych od Hooch.

- Już gotów? - Uśmiechnął się wesoło.

- Prawie. - Draco sznurował lewego buta.

Nie miał ochoty się do tego przyznawać, ale kiedy był jeszcze szczeniakiem, całe dnie
spędzał na łyżwach. Ale nie uważał, że to byłoby dobrze, gdyby dowiedział się o tym któryś z
jego znajomych. To był przecież zupełnie mugolski sport, co w nim mogło być ciekawego?
No i... właśnie - mugolski sport. On był Malfoy'em, gardził wszystkim, co nie było
czarodziejskie.

A zimą wychodził nad jezioro i wykręcał ósemki na lodzie. Hipokryta.

Potter, ku jego zdumieniu, również radził sobie całkiem nieźle. Jednak, o ile dla Draco
bardziej interesujące były figury, piruety, skoki i tak dalej, Harry wolał szybkość. Jeśli
blondyn zdążył się zorientować, Gryfonowi największą frajdę sprawiało rozpędzenie się do
niemoralnej prędkości i przeskoczenie kilku dobrych metrów lodu.

- Gdzie się tego nauczyłeś? - Zapytał, obserwując jak Złoty Chłopiec sunie tyłem i zakręca
ostro.

- Jeździć? Jeszcze w podstawówce. Czasami zimą wychodziliśmy nad jezioro. Z klasą i w
ogóle. - Harry był ubrany w dżinsy i ciepły czerwony sweter spod szyldu Weasleyów. I długi
szalik w barwach Gryffindoru. Kurtkę zdjął już na samym początku, było mu w niej zbyt
gorąco. Na głowie miał absurdalne fioletowe nauszniki - ponoć prezent od tej Lovegood, czy
jak ją zwał...

W każdym wypadku... był uroczy.

- Ok, już? No to wskakuj na lód, to całkiem proste! - Gryfon wyciągnął w jego stronę rękę.
Draco ujął ją, z wahaniem podnosząc się z śniegu. Tak oto zaraz jego mały sekret wyjdzie na
jaw.

- Skąd wiesz, że nigdy nie próbowałem? - Zapytał, pozorując niepewność. Harry uśmiechnął
się ironicznie.

- Wielki Malfoy "czysssta krrrew" miałby bawić się w jakieś mugolskie gry? Nie rozśmieszaj
mnie! - I wciągnął go na lód.

***

- Więc ten... Mógłbyś na początek nauczyć się...

background image


- Daruj sobie. - Draco wyprostował się nagle, odrzucając włosy z twarzy. Jeszcze przed
chwilą trząsł się ze strachu, nogi mu się rozjeżdżały, a teraz... Harry zmrużył oczy.

- Ślizgoński drań. - Ujął się wojowniczo pod boki, obserwując, jak Malfoy zupełnie dobrze
objeżdża go dookoła.

- Ciągła czujność i tak dalej. - Roześmiał się. Harry tylko uśmiechnął się krzywo.

- Nawet nie przypuszczałem, że ktoś taki jak ty jednak może bawić się w te "mugolskie
gierki".

- Pozory mylą, króliczku. - Już miał odwarknąć coś na tego "króliczka", kiedy Draco
podjechał do niego i szarpnął za rękaw. Harry musiał obrócić się wokół własnej osi, żeby nie
upaść. Do głowy przyszedł mu nagle iście ślizgoński pomysł.

- No to, skoro teraz obaj wiemy, że niczego nie trzeba cię uczyć, może się pościgamy?

- Ściganie się to rozrywka dla bezmózgich barbarzyńców. Wolę bardziej wyrafinowane
sposoby spędzania czasu. - Oświadczył górnolotnie. Pochylił się do przodu, rozłożył ręce na
boki i zrobił jaskółkę, obracając się powoli.

- Po prostu jesteś mięczakiem. - Harry odjechał kawałek, przygotowując się do gwałtownego
odwrotu. - W życiu byś mnie nie dogonił.

- Przegiąłeś, Gryfiaku.

***

Wiatr rozwiewał mu włosy i wdzierał się do płuc, kłując lodowymi igiełkami. Wyciskał z
oczu łzy - ale Harry przyspieszał coraz bardziej. Słyszał za plecami - ledwie metr czy dwa za
sobą - szmer łyżew Ślizgona. Nie miał zamiaru pozwolić się dogonić. Przynajmniej jeszcze
nie teraz.

Zakręcił ostro, obracając się prawie o sto osiemdziesiąt stopni. Minął Dracona, który dopiero
składał się do zakrętu. Przyśpieszył jeszcze - szybciej, szybciej... Zaczynało mu już brakować
oddechu, ale brzeg niedaleko... Para unosiła się z jego ust, a po plecach płynął strumień
zimnego potu - mniejsza z tym. Liczyło się zwycięstwo. Tak, wygrana była już blisko...
Kilkadziesiąt metrów... Żeby tylko wytrzymać...

Skrzypienie łyżew Ślizgona było coraz bliżej. Harry'emu zaczynało brakować powoli sił -
gdyby wiedział, że Malfoy nie potrzebuje nauczyciela, o wiele wcześniej zacząłby się
przygotowywać. Ślizgoński drań, oczywiście musiał wyciągnąć w ostatniej chwili jakiegoś
asa z rękawa.

No dalej, przecież to blisko... Już wdział zaspy na plaży. Jeszcze tylko ominąć molo i...

Ale Draco był naprawdę tuż... Harry dstrzegał kątem oka jego zaciętą twarz. A on sam prawie
padał z nóg...! Nie uda mu się utrzymać tej prędkości do końca. Zrozumiał taktykę Ślizgona.
On chciał pogrążyć blondyna ostatecznie, na samym początku wyrwał do przodu, zużywając

background image

większość sił. Natomiast Malfoy trzymał się za nim i dopiero teraz zaczął przyspieszać. Drań!

Harry odbił nagle w prawo, kierując się prosto na molo. Wystawało na jakieś trzy czwarte
metra ponad lodem - zmrożone, szare drewno, twarde jak kamień. Harry pochylił się do
przodu, zmuszając się do jeszcze większej prędkości. Miał straszną nadzieję, że mu się uda.

Inaczej, prawdopodobnie zetrze sobie pół twarzy na lodzie.

Jak szeroki był pomost? Dwa metry? Dwa i pół? Nie miał pojęcia. Zresztą, nie to się teraz
liczyło.

Od ostrych desek dzieliło go jeszcze dziesięć kroków... Sprężył się w sobie. Pięć... Cztery...
Trzy... Już zaraz...

Na sekundę przed tym, zanim rozsmarował się na trapie, wybił się silnie, podciągając wysoko
nogi. Widział jeszcze, jak deski zlewają się jedną szarą plamę pod nim. Miał ochotę piać z
radości - zwycięstwo było jego!

Płynnie opadł na lód i wysilając się, ostatkiem sił dotarł do brzegu. Z całkowitą premedytacją
wpadł w wysoką, miękką jak pierzyna zaspę. I tak już został.

Może trzy albo cztery sekundy później w jego śnieżny kopiec wpadł Draco. To były długie
cztery sekundy. Cztery sekundy napawania się słodyczą zwycięstwa.

Dłuższą chwilę oddychali ciężko, niezdolni by wypowiedzieć chociaż jedno słowo.

- Ty... o... szu... kiwałeś... - Wydyszał Draco i nasypał mu śniegu na twarz.

- Ciągła... cz... cz... czujność. - Wystękał Harry, chociaż każda głoska drapała w gardle jak
papier ścierny. - Kwiatuszku. - Dodał po namyśle. W płucach szalał mu ogień, a w żołądku
miał kawał lodu. Ale mniejsza z tym. Liczyło się zwycięstwo.

- Eh?

- To za...tTego "króliczka"

- Mściwy... oszukańczy... mały... ślizgon.

- Na... wza... jem.

***

Na śniegu leżeli bez ruchu jeszcze dobry kwadrans. Potem trochę się kłócili o to, czy Harry w
końcu wygrał, czy został zdyskwalifikowany. Bądź co bądź, nikt nie mówił, że można ścinać
zakręty. Nikt też nie mówił, że nie można - to swoją drogą.
Nie kłócili się jednak na poważnie - bardziej dla pozoru. Ostatecznie uzgodnili, że spór
pozostanie nierozstrzygnięty do następnego razu. Ale Harry i tak uważał, że wygrał.

Kiedy około drugiej po południu wracali do zamku, chłopak był zgrzany, a spocone włosy
kleiły mu się co czoła.

background image


- Chcesz wziąć prysznic przed obiadem? - Zapytał, odrobinę zbyt nonszalancko, blondyn,
przechodząc razem z nim przez główne drzwi do zamku. Miał lekko zachrypnięty ze
zmęczenia głos.

- Nie odmówiłbym - odparł Harry. Naprawdę nie miałby nic przeciwko szybkiemu
odświeżeniu się.

- Możesz u mnie - stąd jest o wiele bliżej do lochów niż do twojej wieży.

Aha.


Mimo oczywistych podtekstów skorzystał jednak z propozycji Ślizgona - do posiłku zostało
już mało czasu, a jakoś nie uśmiechało mu się bieganie do samej wieży i z powrotem. Te
wszystkie schody...

- Weź, pożycz mi jakieś ubranie. To chyba nie nadaje się do użytku. - Krzyknął przez drzwi,
rzuciwszy mokrą koszulę na podłogę. Za nią powędrowała reszta jego ciuchów.

- Nie ma sprawy. Zostaw otwarte, to ci podam.

Harry wszedł pod prysznic. To był całkiem fajny dzień - myślał, szorując sobie włosy
szamponem. Szampon miał zapach wanilii i wiśni. Uśmiechnął się bezwiednie. - Rano trochę
jeszcze szperali w bibliotece, ale potem prawie cały czas wariowali na zewnątrz. Może do
końca ferii Draco w końcu uzna jego miażdżącą i oczywistą przewagę na lodzie? Gdyby
trochę nad nim popracować...

Usłyszał szmer otwieranych drzwi, stłumiony przez szum wody. Pewnie Draco przyniósł
ubranie - domyślił się. Uniósł ręce, wplatając palce we włosy pod strumieniem ciepłej wody.

Najpierw poczuł na sobie jego spojrzenie. Wiedział wyraźnie, kiedy prześlizgiwało się po
jego ciele - pochłaniając każdy centymetr wilgotnej skóry. Nie patrzył na Draco - wciąż stał
odwrócony, pozornie obojętny. Czekał na coś, co zaraz mogło się stać. Nie wiedział, co to
będzie - ale na pewno się wydarzy.

Usłyszał jak odsuwa szklane drzwi prysznica - potem jego jasne ręce objęły go od tyłu. Te
wargi całujące mu ramiona i szyję... Odwrócił się do niego, opierając jednocześnie plecami o
zimną ścianę.

- Wlazłeś tutaj w ubraniu? - Uśmiechnął się Harry, widząc dokładnie każdy szczegół ciała
Ślizgona przez przemoczoną bawełnę.

- Czy to przeszkadza? - Harry zarzucił mu ręce na szyję, jednocześnie obejmując go nogami.
Draco wymruczał jeszcze z zadowoleniem coś niezrozumiałego w jego szyję.

- Jeszcze nie. Ale może zaraz zacznie... - Znalazł jego usta i pocałował go głęboko. Ugryzł
lekko jego wargę, tak jak lubił najbardziej.

- Mam nadzieję, że aż tak nie spieszy ci się do Wielkiej Sali. - Szepnął Draco, dotykając go.

background image

Wszędzie.

- W tej sytuacji... - Westchnął ciężko, odchylając głowę do tyłu. - W tej sytuacji już mi nawet
nie zależy. - Jęknął z przyjemności, pogrążając się w zapomnieniu.

Zapomnieniu o zapachu wiśni i wanilii.

***

background image

15. Dla jego dobra

Od tej pory Harry zawsze starał się, by nigdy nie spędzali całego dnia w bibliotece. Chodzili
na łyżwy, albo rzucali się śnieżkami. Grali w szachy i właściwie robili, co im się podobało. A
czasami po prostu stali obok siebie, opierając się o okienny parapet. Milczeli, ale to nie był
jeden z tych męczących rodzajów milczenia, kiedy powietrze naładowane jest emocjami, a
drażniąca cisza niemal wibruje.

To było takie milczenie, w którym niepotrzebne są słowa. Każdy z nich zajmował się swoimi
sprawami, nie przeszkadzając drugiemu.

Harry myślał o planie. Albo nawet Planie. Wyobrażał sobie siebie i Voldemorta - przed nim,
Harry'm, na kolanach. Postacie w czarnych, podartych szatach, upuszczające w chaosie
ucieczki swoje maski. Rozważał, czy mógł coś przeoczyć, czy w którejś książce jednak nie
znalazłby wskazówki...

A Draco czasami zaciskał mocno palce na framudze okna, albo na kamiennym parapecie.
Wyraz jego twarzy nie zmieniał się prawie wcale - chwilami zamykał tylko oczy. Harry
mimowolnie zastanawiał się, o czym może myśleć Ślizgon. Czy także wyobrażał sobie
Voldemorta?

Nigdy nie odważył się zapytać.

***

Do biblioteki wrócili zaraz po kolacji. Boże Narodzenie już pojutrze, a oni jeszcze niczego
nie znaleźli. NICZEGO. Harry był "odrobinę" sfrustrowany - Dracona wcale to nie dziwiło.
Przerzucili już większość makulatury ze wskazanych działów, jednak bez efektów. I Draco
nie miał większych nadziei na przyszłość.

Sam nie wiedział, czy również ma się denerwować, czy przeciwnie - cieszyć. Z jednej strony
zdawał sobie sprawę, jak bardzo zależało na tym Harry'emu, ale... Ale wciąż nie był
przekonany do szalonego pomysłu. Może i lepiej, że nic z tego nie będzie?

Siedział na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, opierając się plecami o krzesło Harry'ego.
Po obu jego stronach stały wysokie wieże z książek - Draco podpierał je czasami od
niechcenia, żeby nie spadły mu na głowę. Wziął sobie na kolana kolejny tom, ze stosu tych
nieprzejrzanych. Otworzył na chybił trafił - akurat w miejscu, gdzie ktoś włożył miedzy
strony kolorową pocztówkę. Pewnie jako zakładkę. Nie była wypisana - odwrócił ją,
spoglądając na obrazek.

Na wściekle zielonej trawie leżał biały syjamski kot, z przyciemnionymi łapkami i uszami.
Machał leniwie ogonem, co jakiś czas ziewając rozdzierająco.

- Co masz? - Harry zajrzał Ślizgonowi przez ramię. Czarne kosmyki łaskotały w policzek.

- Wygląda prawie jak Melinda. - Podał mu pocztówkę.

- Kto?

background image

- Moja kotka. W domu. Pewnie już zdziczała do reszty, tak dawno mnie tam nie było... -
Zamyślił się, ale szybko przerwał mu zduszony śmiech.

- Co jest? - Gryfon śmiał się już teraz głośno.

- Nazwałeś kota Melinda?!

- Nic nie mów. To nie moja sowa wabi się Hedwiga. - Parsknął i zabrał mu kartkę. Dłuższy
czas patrzył na wygrzewającego się w słońcu zwierzaka. Nie wiedzieć kiedy, zrobiło mu się
jakoś smutno i melancholijnie. A to nie jest naturalny stan żadnego Malfoy'a. Westchnął
głęboko.

- Hm? - Harry przestał się śmiać i odgarnął mu włosy z czoła. Draco zamknął oczy.

- Chciałbym cię tam kiedyś zabrać.

- ?

- No wiesz... Do domu. Do Malfoy Manor. Chciałbym, żebyś to zobaczył. - Otworzył oczy,
czując jak ręka chłopaka zamarła, muskając jego policzek. - To takie jedyne w swoim rodzaju
miejsce, gdzie możesz robić, co zechcesz. Nikt by nam nie przeszkadzał. Nikt by niczego od
nas nie chciał. Moglibyśmy być tam razem i nikt nie mógłby zrobić nam nic złego.

***

Harry patrzył na Draco jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Czuł, że ogarnia go
przerażenie. Nie chciał wybiegać myślami tak daleko. Żadnych planów, nic. Nie wolno mu
było marzyć - nawet przez chwilę. Nie chciał słyszeć od Draco żadnych obietnic, żadnych
słów, których cofnięcie bolałoby go zbyt mocno.

A Draco patrzył na niego takim wzrokiem, jakby naprawdę w to wierzył. Jakby sądził, że
istnieje chociaż cień szansy na szczęśliwe zakończenie. I jakby chciał powiedzieć coś jeszcze.

Harry nie mógł na to pozwolić. Musiał rozładować jakoś tę patetyczną atmosferę, zrobić coś,
żeby... Żeby odwrócić jego uwagę. Żeby nie powiedział nic, co...

- Macie pełno czarnomagicznych śmieci pod salonem. - Palnął pierwsze, co przyszło mu na
myśl.

- Co? Skąd wiesz? - Z twarzy Draco jak za dotknięciem różdżki zniknął ten dziwny wyraz.
Harry prawie odetchnął z ulgą.

- Ha. Nie tylko ty masz informatorów. - Uśmiechnął się szeroko, odprężając się. Już po
wszystkim. Nastrój prysł. Niebezpieczeństwo zażegnane.

- Skąd wiesz, że mam informatorów?

- Welcome to the real world, Mr. Malfoy.

Usłyszeli zbliżające się kroki pani Pince. Obaj znieruchomieli - czy zachowywali się zbyt

background image

głośno? Ale przecież w bibliotece nie było nikogo, nie przeszkadzali...

Bibliotekarka zajrzała do ich zaułka między regałami. Nie widziała ich ze swojego biurka.
Rzuciła okiem, lekko zdziwiona, na książki wokół nich.

- Panie Potter, pani dyrektor chce cię widzieć. Hasło do gabinetu brzmi "nadzieja". Lepiej się
pospiesz. - Dodała jeszcze, odwracając się. Słyszeli obcasy jej butów, wystukujące równy
rytm na podłodze. Cicho skrzypnął fotel, kiedy wróciła do swojego biurka.

- O co chodzi? - Draco spojrzał na niego zaniepokojony. Harry wzruszył ramionami.

- Nie mam pojęcia. Zaraz wracam. - Wstał z krzesła, starając się nie potrącić żadnej z
książkowych wież.

***

Stanął przed kamienną chimerą. Zagrzebał głęboko wspomnienie poprzednich "słodkich"
haseł z czasów Dumbledore'a. Nie chciał o tym myśleć. Nie chciał sobie przypominać.

Naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego McGonagall ma życzenie go widzieć. O ile się
orientował, nie złamał żadnego punktu szkolnego regulaminu. Nauczycieli widywał teraz
dosyć rzadko, więc nie mogło chodzić o nic takiego. Czyżby coś się stało?

No cóż, na pewno się tego nie dowie, jeśli będzie tutaj tak stał jak kołek. Mruknął hasło, a
chimera odskoczyła, otwierając drogę do ruchomych schodów.

Gabinet zmienił się znacznie od czasów... Poprzedniego dyrektora. Teraz na stolikach nie
tłoczyły się już skomplikowane urządzenia. Właściwie, nie było już nawet stolików. Pokój nie
był przestronny - był po prostu pusty. Wyglądało to tak, jakby profesor wyniosła wszystkie
rzeczy należące niegdyś do Dumbledore'a, ale nie miała serca przynieść własnych.

Siedziała za szerokim biurkiem, na którym leżało kilka rolek pergaminu, kałamarz i pióro.
Poza tym było puste. Żadnego zdjęcia czy nawet drobnego bibelotu.

Czekała na niego. Wskazała mu jeden ze stojących przed meblem foteli. Harry podszedł do
niego z wahaniem, nie patrząc na ścianę obwieszoną portretami byłych dyrektorów.

- Cieszę się, że przyszedłeś tak szybko, Harry. - Wzdrygnął się. McGonagall rzadko zwracała
się do uczniów inaczej niż per "panie". To, że powiedziała do niego po imieniu, wydawało
mu się niepokojące. Postanowił być ostrożny.

- Czy coś się stało, pani profesor? - Zapytał niewinnie.

- Właściwie nie, chłopcze. - Co z nią jest? Skąd to "Harry" i "chłopcze"? Przyjrzał się jej
uważnie. Nie, to musiała być ona, nie ulegało wątpliwości.

- Więc... Po co mnie pani wezwała?

- Hmm... Chciałabym zapytać, czy nie nudzisz się spędzając Święta w zamku. - Skamieniał.

background image

Czy się nudził? Wcale! Przeszukiwał książki w bibliotece, chodził na łyżwy, całował się z
Draco... Au. Myśli w panice przebiegły przez jego głowę - a jeśli się dowiedziała? Co będzie,
jeśli się dowiedziała? Co zrobi? Wyrzuci go ze szkoły? Wyrzuci Draco?

- Ee... Nie, pani profesor. - Postanowił udawać nieświadomego.

- No tak. Zauważyłam. - Odchyliła się na krześle, patrząc na niego badawczo. Harry nie
drgnął. Były takie zwierzęta, które dostrzegały rzeczy tylko w ruchu - miał surrealistyczną
nadzieję, że profesor McGonagall jest jednym z nich.- Nie jestem pewna, czy odpowiednio
dobiera pan sobie przyjaciół, panie Potter.

- Nie rozumiem...

- Harry... Pamiętasz, co się stało w zeszłym roku. Rozumiem, że chciałbyś uszanować pamięć
Dumbledore'a, wiem, że podzielasz jego poglądy. Ale nie jestem pewna, czy w tym
przypadku "braterstwo miedzy domami" jest... Odpowiednie. - Stężał, słuchając jej słów.
Starał się, aby gniew nie wypłynął na jego twarz.

- Chodzi pani o Malfoya? - W ostatniej chwili powstrzymał się, żeby nie powiedzieć "Draco".

- Niestety, muszę powiedzieć, że tak. - Splotła przed sobą ręce, wciąż nie spuszczając go z
oka. - To, że pozwoliłam mu zostać w szkole, nie oznacza, że jest on tak samo godzien
zaufania jak pan Weasley, czy panna Granger.

- Skąd może pani to wiedzieć? - Warknął. Wiedział, że nie powinien mówić tak do
nauczycielki, ale...

- Harry... Nie wiem czy wiesz, ale Draco Malfoy ma na ramieniu Mroczny Znak. Wiem, że to
może być dla ciebie szok, ale...

- Tak się składa, pani profesor, że wiem o tym. - Wysyczał, hamując się przed krzykiem.
McGonagall spojrzała na niego zdziwiona. - Wiem też, co robił dla Voldemorta. I wiem,
dlaczego przestał mu służyć. Ufam mu.

- Panie Potter, rozumiem, że w ostatnich czasach...

- Dlaczego w ogóle wtrąca się pani w moje życie? - Wypluł, zaciskając dłonie na oparciach
fotela.

- Martwię się o ciebie. - Powiedziała smutnym głosem. Nie zauważyła pęknięcia pełznącego
po szybie. - Tak jak każdy. Jesteś... Jesteś Wybrańcem, musisz...

- Och, więc o to chodzi! - Warknął przez zaciśnięte zęby. - Martwi się pani. Wszystko dla
dobra Harry'ego Pottera, Chłopca, Który Przeżył. Złotego Dziecka Gryffindoru. Wybrańca.
Wybawcy Czarodziejskiego Świata. Jak jeszcze nazywają mnie w Proroku? Mesjaszem?!

- Panie Potter...

- Mogę dla was zabić Voldemorta. - Oparł się rękami o blat biurka, zbliżając twarz do jej
pociętego zmarszczkami oblicza. Jego głos był już cichy i spokojny. Lodowato spokojny. -

background image

Mogę dla was wykończyć tego potwora. Ale wie pani, czemu? Tylko dlatego, że on jest mi
coś winien. Zabiję go, bo taka jest moja decyzja. Nie dlatego, że wy chcecie.

Odsunął się od niej i odwrócił plecami, zmierzając w stronę drzwi.

- Złote Dziecko Gryffindoru możecie sobie chronić, ale mnie zostawcie w spokoju. Proszę
nigdy więcej nie wtrącać się do mojego prywatnego życia. Nigdy więcej.

Zamknął za sobą cicho drzwi. Słyszał jeszcze trzask pękającego szkła.

***

Na szczycie Wieży Astronomicznej wiatr gwizdał głośno. Wygrywał jakąś sobie tylko znaną,
płaczliwą melodię... Targał włosy i pelerynę, jakby chciał zedrzeć ją z ramion chłopaka.
Gryfon schował okulary do kieszeni, kiedy zobaczył testrala szybującego ponad lasem. Teraz
wszystko było przyjemnie rozmazane i pozbawione szczegółów.

Siedział na blankach i myślał o tym, co powiedziała profesor McGonagall. I o tym, co sam jej
mówił.

Wiedział, że to nie była najlepiej przeprowadzona rozmowa. Chyba jednak nie był mistrzem
dyplomacji. Mógł powiedzieć tysiąc innych rzeczy, mógł udać głupiego, mógł zaprzeczyć. A
tak... Praktycznie na nią nawrzeszczał. Dyrektorka naprawdę się o niego martwiła - a on
zachował się jak niezrównoważony psychicznie drań.

Nie czuł się winny. Wiedział, że chce dla niego jak najlepiej. Wszyscy chcieli. Cały ten
przeklęty czarodziejski świat. Mieli dobre chęci w ogóle nie przejmowali się, co on o tym
myśli.

Ustawili całe jego życie, od pamiętnej nocy w dolinie Godrika i prawdopodobnie do jego
śmierci. Najpierw oddali go ludziom, którzy przez jedenaście lat traktowali go jak intruza.
Nie mogli zapewnić mu normalnej rodziny, zwyczajnego dzieciństwa. Może to lepiej
brzmiało: "Po traumatycznych przeżyciach i nieszczęśliwym dzieciństwie, Harry Potter,
Chłopiec, Który..."

Wiedzieli, jak go traktują Dursleyowie - nie miał złudzeń. Pani Figg miała przecież kontakt z
czarodziejskim światem, miała go pilnować. Doskonale wiedzieli, jak wygląda jego życie - i
nie kiwnęli nawet palcem. A kiedy poszedł do szkoły, kiedy każdego roku musiał zmagać się
z niebezpieczeństwem, kiedy odbierał Voldemortowi kolejne okazje do powrotu - byli gotowi
to wszystko zapomnieć w jednej chwili. Nawet pani Weasley wierzyła w to, co wypisywała ta
szmata, Skeeter.

A teraz okazało się, że tylko on, Harry, może pokonać Czarnego Pana. Chyba powinien się
cieszyć, że jeszcze nie zamknęli go w pokoju z miękkimi ścianami. Dla jego dobra,
oczywiście.

Prawdy o sobie, o swojej rodzinie, o ludziach, którzy go otaczali musiał szukać sam. Nikt mu
nie powiedział, że Syriusz Black to jego ojciec chrzestny. Nikt mu nie powiedział, że to
Snape doniósł Voldemortowi o wróżbie Tralewney. I w końcu, nikt mu nie powiedział o tej
cholernej przepowiedni. Całą wiedzę o sobie po prostu wydarł im z gardeł.

background image


Dla jego dobra.

A teraz - po tym wszystkim, co mu zrobili - to im nie wystarcza. Chcą włazić z butami w jego
życie. Wybierać mu przyjaciół. Wybierać ludzi, którzy mogą rozmawiać z Hiper-idealnym
Złotym Chłopcem.

Dlaczego nie czepiali się Rona? "Och, bo to chłopak z takiej dobrej rodziny, biedny, ale
jednak zachował wiarę w ludzi. Byłoby dobrze, gdyby Harry Potter miał ubogiego przyjaciela
- oddanego jak brat, którego nigdy nie posiadał, biedne dziecko... Poza tym, Ronald ma rude
włosy i jest wysoki, to daje dobry kontrast."


A Hermiona? Czemu od niej niczego nie chcieli? "Dziewczyna z mugolskiej rodziny, ładna i
niesamowicie inteligentna. Do tego realistka, no i ten malowniczy chaos na głowie... Zresztą
w każdej grupie bohaterów powinna być dziewczyna, to będzie takie poprawne politycznie."


A... A Draco Malfoy? "Tak, on jest dobry na szkolnego wroga. Blond włosy, szlachetne
pochodzenie, rodzina z tradycjami... I związana z Sami-Wiecie-Kim. On w Slytherinie, Harry
Potter w Gryffindorze. Po prostu idealny kontrast, nie można trafić lepiej! Będą odwiecznymi
wrogami, taki epicki pojedynek. Och, on ma już Znak? Wspaniale!"


Ze złością uderzył pięścią w mur.

Nie wiedział, jak długo tak siedział, pozwalając żeby wiatr targał mu włosy. Usłyszał
skrzypnięcie drzwi - już miał kazać McGonagall iść do diabła, kiedy rozpoznał znajomy rytm
kroków. - Szukałem cię. Nie wracałeś długo do biblioteki. - Draco stał za nim, tuż za
przejściem na wieżę.

- Przepraszam. Znalazłeś coś ciekawego? - Rzucił w przestrzeń.

- Nie.

Zamilkli. Harry patrzył na rozmyty kontur drzew. Starał się omijać wzrokiem na wpół ukryte
pod śniegiem zgliszcza chatki Hagrida. Czuł, że zaczynają szczypać go oczy. Miał nadzieję,
że od wiatru.

- Co powiedziała McGonagall?

- Nic ważnego. - Odparł bezbarwnym tonem. - Pytała, czego szukam w bibliotece.

- Nie wierzę ci.

- Przykro mi.

Pierwszy płatek śniegu, niesiony porywistym wiatrem, dotknął jego ręki. Stopił się od razu.
Harry wsłuchał się w łopot własnej szaty.

- Chodziło o mnie, prawda?

- Nie.

background image


- Mały Ślizgon.

- Może.

- Może "chodziło o mnie", czy może "mały Ślizgon"?

- A co byś wolał?

Draco podszedł do niego i objął ciepło. Harry czuł jego oddech na szyi. W tym geście nie
było pożądania. Tylko smutek.

- Musiało chodzić o mnie. Bo po co byś tu siedział i marzł? Co mówiła McGonagall? - Jego
głos był cichy i zrezygnowany.

- Nie podobało jej się, że się z tobą przyjaźnię. - Harry ukrył twarz w dłoniach.

- I co jej powiedziałeś? - W głosie Dracona teraz wyczuł napięcie. Kątem oka widział jego
targane wiatrem długie kosmyki.

- Kazałem jej się odpieprzyć. - Poczuł jego uśmiech. Nieśmiały i niedowierzający.

- Naprawdę to jej powiedziałeś?

- Nie dosłownie.

- To dobrze.

Harry czuł dotyk rzęs Draco na swoim policzku. Wiatr wiał, jakby chciał porwać ich obu z
wieży. Niebo na wschodzie było ciemnoniebieskie, nad samym horyzontem prawie
granatowe. Zapalały się już na nim pierwsze gwiazdy. Na zachodzie wciąż było różowo-
pomarańczowe - słońce wyglądało jak moneta koloru krwi. Było tak nisko, że widnokrąg
wydawał się płonąć. Lód na jeziorze miał teraz barwę płynnego złota i miedzi.

A nad ich głowami niebo miało kolor deszczowego błękitu.

- Nie mów nic, co chciałbyś potem cofnąć. - Szepnął Harry.

***

background image

16. Zagadkowy Tom

Harry obudził się jeszcze przed świtem. Potem już tylko przewracał się na łóżku - nie mógł
zasnąć. Może podświadomie nie chciał? Pamiętał niejasno, że coś mu się śniło, ale nie
przypominał sobie żadnego szczegółu tego snu. Nie wiedział nawet, czy to był koszmar, czy
nie.

Kiedy niebo zaczęło przybierać barwę stali, zrezygnowany wstał i podszedł do okna. Patrzył,
jak wschodzi słońce. Może to śmieszne, ale chociaż chodził po ziemi już siedemnaście lat, nie
pamiętał, by kiedykolwiek oglądał wschód słońca. Przypominało to patrzenie, jak rośnie
drzewo - wszystko działo się tak strasznie powoli, kolory zmieniały się niedostrzegalnie...
Gdyby nie pamiętał, jak niebo wyglądało przed pięcioma minutami, nie zauważyłby żadnej
różnicy.

Jutro Gwiazdka - pomyślał. Boże Narodzenie. Będzie siedział w Wielkiej Sali, w której
zostanie zastawiony tylko jeden stół. Razem z tą garstką nauczycieli, jaka pozostała w szkole
z wyboru i uczniów, którzy nie mieli żadnej innej możliwości. Nie oszukujmy się - przecież
teraz z własnej woli nikt nie odcinałby się od rodziny.

Nigdy przecież nie wiadomo, kiedy - czy? - będzie miał okazję znowu ją zobaczyć.

Ron i Hermiona pewnie świetnie się bawią w Norze - pomyślał. I Ginny, Fred i George, Bill,
Charlie, państwo Weasley i Fleur... Percy? Może nawet on... Harry przypomniał sobie
wczorajszą rozmowę z McGonagall. Już sam nie wiedział, czy jest na nią wściekły, czy nie.
Ale przeklęte "dla jego dobra" wciąż dźwięczało mu w uszach.

Narzucił na siebie jakieś ubranie i wyszedł z sypialni. Przeszedł przez zupełnie pusty Pokój
Wspólny i dziurę za portretem - na korytarz. Zupełnie odruchowo stopy poniosły go do
biblioteki.

Po drodze nie spotkał nikogo - ani nauczycieli, ani Filch'a, ani też jego starego kota. Nic
dziwnego - chyba nawet śmierciożercy śpią o tak nieludzkiej godzinie. Która mogła być?
Czwarta rano? Piąta?

Szepnął zaklęcie i zamek w drzwiach szczęknął zachęcająco. Otworzył cicho i wszedł do
biblioteki. W porannym, chłodnym świetle widział unoszące się w powietrzu drobinki kurzu.
Wszystko wydawało się świeże i czyste - jakby zostało stworzone wczoraj. Nawet kurz
wirował tak, jakby jakiś choreograf zaplanował trajektorię dla każdego ziarenka. Dziwna
atmosfera.

Chłopak przeszedł przez całą długość sali, docierając do "ich" zaułka. Choć tutaj wciąż
panował przyjemny półcień, kilka ostrych jak sztylety promieni przecinało powietrze. To było
to jedyne w swoim rodzaju światło świtu. Dopiero się urodziło i jeszcze nie zdążyło się stępić.
Harry spojrzał na stół. Wokół niego piętrzyły się istne okopy z książek. Dziwne, że pani Pince
jeszcze ich za to nie okrzyczała. Jednak wszystkie te książki leżały po stronie "przejrzanych".
Tych, których nie zdążyli jeszcze nawet otworzyć, zostało tylko...

Harry rozejrzał się, marszcząc brwi. Dopiero po chwili zauważył na podłodze trzy ułożone
jedna na drugiej książki. Trzy.

background image

Usiadł na swoim krześle, kładąc książki na stole przed sobą. To by było na tyle. Jeśli w
żadnej z nich nie ma nic o jego problemie... No cóż. Istniał jeszcze oczywiście Dział Ksiąg
Zakazanych. Ale żeby tam coś znaleźć, trzeba wiedzieć, czego się szuka.

Przeglądanie kilku regałów biblioteki zajęło tydzień. Harry nie wyobrażał sobie, ile czasu
mogliby spędzić w Dziale Ksiąg Zakazanych. Miesiąc? Dwa? Rok? Nie wspominając o tym,
że był to dział faktycznie zakazany - a po wczorajszej "rozmowie" nie miał zbyt dobrych
układów z nauczycielami. Nie mógł liczyć raczej na żadne pozwolenie, żadną taryfę ulgową.

Nie miał czasu. Czuł, jak przecieka mu przez palce, jak każde uderzenie serca, każda sekunda
zmniejsza jego szanse. Wśród tych trzech książek musiał, po prostu musiał znaleźć chociaż
cień informacji.

Sięgnął i otworzył pierwszą. "Po-urokowe obrażenia wewnętrzne". Bardziej przypominała
podręcznik do medycyny niż księgę magii. Pełna była wykresów i anatomicznych schematów.
Harry odłożył ją na stos "przejrzanych".

Kolejna. "Usuwanie skutków spotkania ze Skolopędrą Jadowitą - oraz hodowla." Wątpił, by
coś mógł tu znaleźć... Kartkował jednak tom bardzo dokładnie, starając się wychwycić jakieś
kluczowe słowa. Ale w książce nie było nic. Odłożył ją.

Spojrzał na ostatnią. Ręka mu drżała, kiedy przyciągał do siebie "Przebarwienia na skórze
powstałe po użyciu eliksirów - jak je ukryć?"
. Książka była cienka jak zeszyt. Obracał strony
bardzo powoli, czytając tekst dokładnie. Połowy z niego nie rozumiał. Czuł się jakby zdawał
owutemy z przedmiotu, o którym usłyszał pierwszy raz w życiu.

Przewrócił ostatnią stronę. Zamknął okładkę.

Nic.

NIC! Nic, do cholery! Z całej siły rzucił książką w stos po jego lewej stronie. Z mściwą
satysfakcją patrzył, jak wieża ciężkich tomów rozsypuje się, jak książki z szelestem kartek
upadają na dywan. Do diabła!

Przecież gdzieś musiało być to opisane! Voldemort nie zaczerpnął tego z powietrza! Ponoć
niektórzy jego zwolennicy dostali Znak, kiedy jeszcze chodził do szkoły - to musiało gdzieś
tu być! Miałby wtedy tyle lat, co on - siedemnaście, nie więcej. Nie mógł być już wtedy tak
silny, żeby wymyślić to samemu. Po prostu nie mógł! To tutaj znalazł potrzebną wiedzę - nie
gdzie indziej! Dlaczego nie mógł znaleźć jej Harry?

Wstał zamaszyście. Znajdzie to. Choćby miał przekopać cały ten skład makulatury, znajdzie.
Nawet gdyby miał to spalić! Ze złością nadepnął na którąś z otwartych książek, leżących na
podłodze. Słyszał, jak złamała się okładka. Spojrzał w dół, uśmiechając się tak, jak śledczy
uśmiecha się do podejrzanego, świecąc mu latarką w oczy.

Odszedł, szurając ze złości nogami. Mniej więcej w połowie sali zwolnił, uniósł głowę... Nie,
to nie może być prawda. Wmówił sobie. Wcale tego nie widział... Odwrócił się i pobiegł z
powrotem do ich stolika. Gdzie ona jest, gdzie? Przez chwilę bał się, że była tylko złudzeniem
- ale nie, tutaj złamana okładka... Drżącymi rękami podniósł ją z podłogi.

background image

Była otwarta na ostatniej stronie.

"...oczywiście to, co opisałem w tym tomie, to tylko ułamek wiedzy ogólnej na ten temat.
Wiadomo, że tego zaklęcia użyli jako pierwsi Hildegard i Archana Lochan w roku 1563,
podczas swojego ślubu. Niestety, w późniejszym okresie okazało się dla nich nieco kłopotliwe,
zwłaszcza, kiedy Archana uciekła z gachem do Hiszpanii. Hildegard niestety wykorzystywał
symbol ich małżeństwa do dręczenia jej na odległość. Po tym, jak w 1670 zamordowała go w
jego domu, w południowej Anglii, zaklęcie uznano za zbyt niebezpieczne. Zostało umieszczone
- aż do roku 1890 - na liście zaklęć oficjalnie zakazanych. Nie znalazło się w późniejszym
wykazie Zaklęć Niewybaczalnych prawdopodobnie dlatego, że nikt już nie potrafił go użyć, a
samo przygotowanie mogło potrwać kilka miesięcy. Bliższe informacje na ten temat można
znaleźć w "Zaklęciach, których nigdy nie powinieneś rzucać, jeśli ci życie miłe" autorstwa
Archany Lochan, prawdopodobnie...."


Tytuł książki był podkreślony podwójną linią a na marginesie nabazgrane było kilka słów.
"Sprawdzić w D.Z.". Atrament był wyblakły ze starości, prawie ledwie widoczny. Ale Harry
znał doskonale ten charakter pisma.

Skąd? Och, z dziennika niejakiego Toma Marvolo Riddle'a. Zdarzyło mu się mieć go w
rękach.

Gdyby nie to - te kilka słów - na pewno nie zwróciłby najmniejszej uwagi na tę książkę.
Rozdeptałby ją i odszedł. Miał ochotę głośno podziękować temu czerwono-okiemu diabłu.
Zagadkowy Tom, też coś...*

To wszystko tu było opisane w taki oczywisty sposób... Czarno na białym. Krótki opis
zaklęcia, tytuł książki, autor. Jak mogli tego nie zauważyć wcześniej? JAK?!

Przyjrzał się uważniej trzymanej w rękach lekturze. Ostatnia kartka nie pasowała do reszty.
Numer stron był na innej wysokości, czcionka też się różniła... Tę stronę ktoś przypiął do
reszty zaklęciem. Nie była tam od początku.

Wyrwał ją i - składając pieczołowicie - schował do wewnętrznej kieszeni szaty.

Miał ochotę skakać z radości.

Ale jeszcze bardziej miał ochotę spać.

***

- A co ty taki szczęśliwy dzisiaj? - Draco szturchnął go łokciem kiedy usiadł obok niego na
śniadaniu. Harry nie zdziwił się nawet - uśmiech za nic nie chciał spełznąć mu z twarzy.

- No wiesz... jutro Gwiazdka i tak dalej... prezenty. Nie musimy się uczyć. Fajnie jest. -
Rzucił wymijająco, sypiąc sobie na talerz płatki czekoladowe i zalewając je mlekiem.

- Nie musimy się uczyć, a i tak kwitniemy w bibliotece. - Odpowiedział kwaśno Draco, biorąc
od niego dzbanek z mlekiem. Harry, gdyby mógł, uśmiechnąłby się jeszcze szerzej.

- Nie musimy - powiedział niewinnym głosem, jak gdyby nigdy nic.

background image


- Co?

- Byłem tam rano...

- Teraz jest rano. - Draco patrzył na niego dziwnie. Mleko dzieliły tylko sekundy od
opuszczenia szklanki.

- ...wcześniej i póki co, możemy sobie zrobić wolne. Tak. Tak myślę. - Mleko popłynęło po
stole, plamiąc obrus w świąteczne wzorki. Jedna z dziewczyn z Ravenclawu parsknęła
śmiechem. Dopiero wtedy Draco zauważył, co zrobił - stanowczo odstawił dzbanek.

***

A więc jednak. Widocznie Potter zawsze dopnie swego. Pewnie to taka wada genetyczna. Nie
musiał już o nic pytać - było oczywiste, że Harry znalazł to, czego szukał.

Wciąż nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Nie mógł pozbyć się złych przeczuć. Mroczny
Znak i tak dalej... Pomimo, że omawiał z Gryfonem ten pomysł już setki razy, nadal uważał
go za skrajne szaleństwo.

I wtedy poczuł dłoń pewnego Gryfona na swoim kolanie. Spojrzał na Harry'ego - ale on jak
gdyby nigdy nic mieszał w swoim talerzu - z tym całym uśmieszkiem, błąkającym się na
twarzy. Totalna niewinność. Jego ręka pod długim obrusem przepełzła nieco wyżej... Draco
rozejrzał się nerwowo - nikt nie zwracał na nich uwagi. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami
- profesorowie rozmawiali, dziewczyny przed nimi świergotały o czymś, zupełnie
nieświadome, co Harry robił... Draco siedział na pierwszym miejscu przy stole, zielonooki
obok niego. Po jego prawej ręce kilka miejsc było wolnych.

Teraz dłoń Gryfona dotarła prawie do jego rozporka. Draco rozsunął nieco nogi, ściskając
rozpaczliwie łyżeczkę. Jeśli chłopak zrobi coś jeszcze... Och... Nie wytrzyma i rzuci się na
niego. Tu i teraz. Do diabła z tymi wszystkimi ludźmi! Dżinsy zaczynały się stawać dziwnie
ciasne...

- Chodźmy do ciebie. - Szepnął Harry tak cicho, że Draco nie był pewien, czy na pewno to
powiedział. Ale wystarczyło spojrzeć w jego oczy by dowiedzieć się wszystkiego.

Draco wstał zamaszyście od stołu.

****

Harry wślizgnął się do jego sypialni minutę później. Minuta trwała tysiąc lat i składała się z
szelestu cholernie niewygodnych dżinsów. Draco usiadł na łóżku, zaciskając palce na gładkim
materacu. Kiedy on przyjdzie? Kiedy?

Blondyn prawie nie usłyszał szczęknięcia zamka i szmeru uchylanych drzwi. Harry od razu
zrzucił pelerynę. Razem z koszulą.

- Nie mogłeś się doczekać? - Uśmiechnął się, stając przed nim. Draco nie odpowiedział -
przyciągnął go tylko do siebie. Z łatwością znalazł te słodkie usta. I język - jedyny w swoim

background image

rodzaju. Na początku zawsze nieśmiały, ale po sekundzie gotowy na wszystko.

- Nigdy więcej nie rób mi tego przy stole. - Szepnął w końcu Draco, pomiędzy pocałunkami.
Harry uśmiechnął się tylko.

- Nie podobało ci się?

- Podobało. Aż za bardzo.

Harry ukląkł przed nim - jego palce z wprawą odpinały guziki koszuli blondyna. Jakby przez
całe życie nie robiły nic innego. Draco westchnął, kiedy chłopak pocałował go w splot
słoneczny. Potem ten niesamowity - och, naprawdę wspaniały - język utorował sobie drogę
niżej. Na jasnej skórze Dracona pozostał błyszczący ślad.

Ślizgon jęknął zawiedziony, kiedy Harry z całkowitą premedytacją ominął jego pępek. Zaraz
jednak ten błąd został naprawiony - przy akompaniamencie cichego chichotu Gryfona. Draco
opadł na łóżko, podpierając się tylko na łokciach. Jego oddech stał się ciężki i nierówny,
kiedy poczuł palce chłopaka błądzące po jego udach. Mógłby się do nich modlić, gdyby
tylko... gdyby tylko ktoś mu zagroził, że je zabierze.

Drobne dłonie dotarły w końcu do guzika jego dżinsów. Harry bardzo sprawnie - chociaż
jednocześnie delikatnie - pozbawił go ubrania. Draco jęknął, kiedy chłopak dotknął jego
członka. Językiem.

Biodra blondyna szarpnęły się, spragnione, prawie wygłodzone. Ale Harry powstrzymał go,
trzymając nadzwyczaj silnie i pewnie. A może to się tylko Draconowi wydawało? Może po
prostu ogarnęła go ta rozkoszna słabość...

Harry wziął go do ust prawie całego. Czuł jego język... Och... Te cudowne, bosko śliskie i
wilgotne usta... Och, Harry... Do ust po chwili dołączyła dłoń - dotykając go jeszcze niżej.
Wygiął się w łuk, jęcząc. Może krzyczał. Nieważne. Och, Harry...

Zaraz dojdzie. Już, za chwilę... Wplótł palce we włosy Gryfona, chciał go odepchnąć. Ale
Harry tylko odtrącił go, niczym natrętną muchę. Te zielone oczy patrzyły na niego drapieżnie
- jak rzadko. Westchnął, by po momencie wstrzymać oddech.

Ślizgon jęknął przeciągle, świat rozmył się przed jego oczami. To była czysta ekstaza, szczyt
wszystkiego. Najlepsze, najwspanialsze... Och, Harry...

Powtarzał to imię bez końca - ale nie wiedział, czy tylko w myślach, czy szeptał je naprawdę.
A może je krzyczał? Z wysiłkiem uniósł powieki. Odrzucił włosy z twarzy i spojrzał na
chłopaka.

Harry wciąż klęczał między jego nogami - więc nie mogło minąć więcej, niż kilkanaście
sekund. Gryfon oblizał wargi, mrużąc zalotnie oczy.

- Wcale nie smakujesz źle. - Wymruczał zmysłowo. Wsunął się obok niego na łóżko,
zrzucając jednocześnie resztę swojego ubrania. Blondyn nawet za całe złoto świata nie byłby
mu w stanie teraz odpowiedzieć.

background image

Chłopak ułożył się na nim - całował jego białą skórę, szyję i ramiona. Oczy miał przymknięte,
gorący oddech prawie parzył. Siły Dracona zregenerowały się już wystarczająco - objął
pięknookiego, unosząc się lekko. Jego dłoń znajomą ścieżką powędrowała po jego plecach,
coraz niżej... Harry jednak zaskoczył go - odsunął się, powstrzymując jego dłoń. Uśmiechnął
się szeroko.

- Dzisiaj ja chcę. - Szepnął, a w jego oczach zapłonął nieznany błysk. Przewrotna radość,
szalona jak wszystko, co ich łączyło.

- Ale... - Jęknął Draco. Nie był w stanie myśleć, klecić składnych zdań tym bardziej. Miał
nadzieję, że Harry wyczyta wszystko z jego oczu. Skądkolwiek.

- Chcę. - Wymruczał Gryfon. Tym razem to jego dłoń prześlizgnęła się jednoznacznie po
skórze blondyna. - Będzie dobrze.

Było cholernie dobrze. Niejasno zdawał sobie sprawę z tych niespodziewanie ruchliwych i
sprytnych palców, wsuwających się w niego... Och, do diabła... Och, Harry... Nie przestawaj,
dam ci co zechcesz, nie przestawaj... Zabiję cię, jeśli skończysz... kiedykolwiek. Och, Harry...

Nie pamiętał, kiedy zmienili pozycję. Teraz był na podłodze, na kolanach, opierając się na
łóżku. Może sprawiłoby mu to wielką satysfakcję, gdyby słyszał urywany oddech chłopaka za
sobą, jego jęk; gdyby widział zaciśnięte zęby... Ale nie miał czasu o tym myśleć. Czuł go w
sobie, całego. Och, Harry... Już nie pamiętał, który układ podoba mu się bardziej. Krzyknął z
rozkoszy, ekstazy i wszystkiego innego, dla czego można krzyczeć, kiedy... kiedy poczuł to
boskie ciepło, rozlewające się w nim.

Och, Harry...

****

Leżał na łóżku i palił papierosa. I nie miał zamiaru już wstawać. Nigdy. Tym razem role
trochę się odwróciły. Było.... Było tak samo niesamowicie jak zawsze, ale... Teraz, gdy było
już po wszystkim, kiedy w końcu ochłonął, uspokoił się i mógł pomyśleć - doszedł do
jednego wniosku. Mianowicie - jakoś wolał poprzedni układ.

Harry wciągnął już na siebie dżinsy i teraz przeglądał się w wysokim lustrze z wewnętrznej
strony drzwi szafy. Oglądał długie rysy na plecach - pamiątka po paznokciach Draco. Miał
taki wyraz twarzy, jakby właśnie zdobył Mount Everest.

- Chcesz iść na łyżwy? - Odwrócił się, rozglądając jednocześnie po podłodze za swoją
koszulą.

- Nie ruszam się. - Draco skrzywił się na samą myśl o wstaniu z łóżka. Nie mówiąc o
chodzeniu...

- To może do sowiarni? Dawno nie widziałem Hedwigi...

- Nie ruszam się.

- A może...

background image


- Potter, jeśli po tym wszystkim masz siłę jeszcze robić cokolwiek, to... nie możesz być
człowiekiem. - Zgasił papierosa, lekko poirytowany. Harry roześmiał się cicho i skończył
zapinać koszulę.

- No to zobacz chociaż to. - Usiadł na brzegu jego łóżka i z wewnętrznej kieszeni wyjął
złożoną kilka razy kartkę.

Draco przeczytał.

Potem przeczytał jeszcze raz.

- "Zaklęcia, których nigdy nie powinieneś rzucać, jeśli ci życie miłe". Wiele mówiący tytuł.
Kiedy zaczniemy tego szukać? - Doskonale wiedział, że w jego głosie słychać było niczym
nie kamuflowaną rezygnacją.

- Myślę, że jakoś pojutrze. Dzisiaj mam już dość, a jutro Święta, więc wiesz.

- To "nikt już nie potrafił go użyć, a samo przygotowanie mogło potrwać kilka miesięcy"...
Nie brzmi zbyt optymistycznie, nie uważasz? - Oddał mu kartkę. Harry skinął bez słowa
głową, śledząc wzrokiem pergamin.

- Wiesz kto to napisał? - Wskazał na jakieś odręczne notatki na brzegu strony.

- Nawet nie śmiem podejrzewać. - Draco wstał - prawie się nie skrzywił - i objął go od tyłu,
opierając głowę na jego ramieniu.

Poczuł, jak chłopak uśmiecha się lekko. Harry wziął ze stołu pióro i podkreślił tytuł książki
wężykiem - pod dwoma wyblakłymi liniami.

- To Toma Riddle'a. - Wskazał na stare litery. - A to moje. - Obok bazgrołów na marginesie
dopisał "ja też sprawdzę". Niebieski atrament przez chwilę połyskiwał na papierze, zanim
wysechł.

Draco zamknął oczy i opanował w sobie irracjonalne pragnienie ucieczki. Nie wiedział, co
powiedzieć.

***

background image

17. Wybaczyć

Szedł brukowaną kocimi łbami ulicą. Po obu stronach wznosiły się wysokie i posępne,

poczerniałe ze starości kamienice. Na niebie wisiały dwa księżyce. Jeden był biały jak
pogrzebowy całun, a drugi w odcieniu chorobliwej żółci. Tylko ten żółty odbijał się w
kałużach ulicy.


Draco wiedział, że śni. Dziwne uczucie – widział to niebo, bez żadnej gwiazdy i

wiedział, że nie jest prawdziwe. Wytwór jego chorej fantazji.


Domy, które mijał, nie miały okien. Były tylko miejsca, gdzie powinny być okna – ale

w drewnianych framugach nie znajdowały się szyby. Tylko czarne cegły spojone białą
zaprawą. Budynki nie miały też drzwi – schody i poręcze prowadziły do ślepych ścian.
Kamienice musiałby być jednak zamieszkałe – Draco słyszał wokół siebie stłumione szepty i
niewyraźne głosy. Na ulicy był zupełnie sam, więc głosy na pewno dobiegały zza ścian.


Szedł przed siebie, nie oglądając się. Jego skóra była szara, jakby wyblakła. Włosy już

nie blond – także szare. Wzruszył ramionami – w końcu to tylko sen. Dźwięk jego kroków
brzmiał nienaturalnie głośno. Poza nim nic się nie poruszało. Powietrze było wilgotne, jak
mgła – jednak było też zupełnie przejrzyste.


Nagle jakieś sto metrów przed sobą zobaczył dwie postacie. Kobiety. Zbliżały się

nienaturalnie szybko chociaż wcale nie biegły. Szły wolnym krokiem, jakby spacerowały.
Obie miały czerwone, gładkie sukienki z błyszczącego materiału, sięgające im do połowy ud.
Tutaj wyglądały tak niesamowicie kolorowo... Ich skóra, chociaż blada, miała zwyczajny,
ludzki kolor.


Szły trzymając się za ręce. Jedna z nich, niższa, miała długie kasztanowe włosy,

pofalowane lekko. Była jeszcze dzieckiem – jej ciało wciąż było ciałem dziewczynki, nie
kobiety. Piersi miała tylko delikatnie zarysowane pod cienką sukienką, w talii była prosta, bez
charakterystycznego, ponętnego przewężenia. Mogła mieć piętnaście lat...


Druga była znacznie wyższa. Blond włosy upięte wysoko, w uszach długie kolczyki z

kryształu. Była piękna – krągłe kształty, szczupłe nogi... Tak jak jej partnerka, była boso.
Gładka, jasna skóra i chłodne oczy.


Draco czuł, jak serce trzepocze mu w piersi. Jakby chciało się wyrwać i odfrunąć. Znał

je. Doskonale je znał.


Dziewczyna, którą zamordował. I jego matka.

Były już blisko, na wyciągniecie ręki. Uśmiechały się delikatnie, identycznym

uśmiechem. Wyciągnął drżące palce i musnął z niedowierzaniem policzek swojej matki.


- Musisz mnie skrzywdzić, Draco, kochanie. – Jej głos brzmiał, jakby dobiegał jak z

głębokiej studni, spod wody. Dziewczyna obok niej wyciągnęła rękę i zacisnęła palce na
czarnej szacie, na jego piersi.


- Nie krzywdź mnie, Draco, kochanie.

background image

Dopiero teraz zauważył, że wcale nie mają na sobie sukienek. To krew spływała z ich

ciał, plamiła białą skórę. Nagle dostrzegł wszystkie rany, rozjątrzone i głębokie. Matka już nie
uśmiechała się – miała nieprzytomnie otwarte usta w których brakowało zębów. Dziewczyna
nie trzymała go za szatę – nie miała palców.


Draco czuł spływającą na niego krew - ich krew. Jej obrzydliwie słodki zapach.

Szarpnął się, chciał uciec stąd jak najdalej. Ale one trzymały go mocno, ich dłonie zamieniły
się niepostrzeżenie w szpony. Chciał coś krzyczeć, jednak dławiący odór rozkładu zamknął
mu usta. Czuł, jak zapada się w grząskim gruncie, coraz głębiej... Już nie stał na pewnym
bruku tylko w wielkiej kałuży rtęci. Ich ręce, wciągające go coraz głębiej... Szepty wokół
wzmogły się, słyszał śmiechy i złośliwe chichoty.


Szarpnął się jeszcze raz, chciał złapać się krawędzi, podciągnąć na brzeg. Ale gdy tylko

pewniej uchwycił kamienie, te kruszyły się pod jego palcami. Krzyczał, miotał się w
obrzydliwej cieczy. Sięgała mu coraz wyżej – ponad ramiona, szyję...


Zaczerpnął ostatni rozpaczliwy oddech, nim zakryła go czarna woda. Widział już tylko

ich białe ciała, uczepione jego. Ich martwe twarze.


Umrę tu razem z nimi. Umrę tu. To mi się należy. Umrę, utonę... Mordercze ciśnienie

napierało na niego, kiedy zanurzał się coraz głębiej i głębiej... Nie pamiętał już, czym było
powietrze.


Umrę tutaj. Tak po prostu... Umrę i już mnie nie będzie. Umrę, umrę, umrę...

I wtedy, kiedy już przestał walczyć i pozwolił bezwolnie ciągnąć się w dół coś potężnie

szarpnęło go ku górze.


Otworzył oczy. Dopiero po chwili zorientował się, że otaczająca go ciemność to

zwyczajny mrok, a nie woda. Z całej siły przytulił się do leżącego obok ciała. Słyszał równe
bicie jego serca, czuł, jak unosi się klatka piersiowa przy każdym oddechu.


- Koszmar? – Harry pogłaskał go po włosach.

- Tak. – Odpowiedział. Zamknął oczy, przypominając sobie białe dłonie i zapach krwi.

- Co ci się śniło?

- Ta dziewczyna. I matka. – Położył głowę na jego piersi, wciąż trzymając go mocno.

- Często masz koszmary? – Jego głos był taki cichy i spokojny... Kojący jak balsam.

- Teraz nie. Na początku... zaraz po... tym... Wtedy nie było nocy, którą przespałbym

spokojnie. – Usilnie starał się nie myśleć – ani o tym śnie, ani o wszystkich poprzednich.


- Też czasami mam koszmary. Śni mi się Syriusz... – Harry ucichł. Draco tak strasznie

chciał go słuchać. Nie chciał przerywać tej rozmowy. Wiedział, że to był tylko chory majak,
ale nie mógł wyzbyć się surrealistycznego strachu, że one wrócą. W sukienkach utkanych z
krwi.

background image


- Kiedy umarł? – Zapytał po chwili. Wiedział, że Harry nie chce o tym mówić. Nigdy

nie chciał, unikali tego tematu jak ognia. Ale teraz... teraz wszystko było inaczej. Ciemność w
każdej chwili mogła zamienić się w rtęć.


- Nie. Kiedy go ratuję.

Tym razem Draco zamilkł.

Może sny, jakie miewa Harry są gorsze niż jego? Może tak... Ktoś inny powiedziałby,

że to piękne sny, marzenia i tak dalej. Ale on wiedział, o co chodzi Gryfonowi. To były
piękne sny, dopóki trwały. Koszmarami stawały się, kiedy trzeba było się obudzić. Wstać,
ubrać się, zjeść śniadanie... żyć.


- Harry...

- Hm? – Draco odetchnął głęboko kilka razy. Jego serce już się uspokoiło, nie chciało

wyrwać się z klatki żeber, jak wcześniej.


- Czy... – Zacisnął oczy. Kolejna rzecz, którą musiał wiedzieć. – Czy wybaczyłeś mi to,

co robiłem w zeszłym roku?


Zapadła cisza. Draco wiedział, że trwa tylko kilka sekund, ale jemu dłużyła się tak

niemożliwie... Nie odważył się spojrzeć w oczy Gryfona.


- Wybaczyć... to nie znaczy zapomnieć, Draco.

Wiedział, że słowa Harry’ego są prawdą. Nie rozumiał ich, ale wiedział, że on ma rację.

Nic nie odpowiedział – zagrzebał je głęboko w sercu. Odkopie je, kiedy już będzie potrafił je
zrozumieć.

***

Do swojego pokoju Harry wrócił około siódmej rano, kiedy upewnił się, że Draco już

zasnął i nie śni mu się żaden koszmar. Szedł przez zalane tym chłodnym światłem korytarze –
po raz kolejny niemoralnie ciche i puste. Nawet w zbrojach przygasły nieco świąteczne
świece.


Z lekkim zażenowaniem musiał przyznać, że coraz rzadziej sypiał we własnym łóżku. I

wcale nie chodziło tylko o seks. Po prostu... przyzwyczaił się już do tych blond włosów
łaskoczących go w szyję, do równych oddechów kołyszących go do snu... Blech, jakie to
słodkie i patetyczne. Rozczula się nad głupotami.


Ale przynajmniej pierwszy raz miał okazję zobaczyć, jak stos prezentów przy łóżku

wygląda z tej perspektywy – pomyślał, otwierając drzwi dormitorium. Uśmiechnął się
szeroko i od razu zabrał do rozpakowywania.

***

background image

Draco obudził się, zanim ciepło drugiego ciała doszczętnie wyparowało z pościeli.

Odetchnął zapachem wiatru i jarzębiny. Nie miał już żadnych snów – a nawet wspomnienie
koszmaru powoli blakło w jego pamięci.


Dzisiaj Gwiazdka.

Na środku pokoju stały równo ułożone paczki. Uśmiechnął się mimowolnie. No, ale

wszystko smakuje lepiej, jeśli się poczeka. Na przykład wino. Wstał, wziął prysznic, ubrał się
leniwie. Dopiero wtedy, po wszystkich tych błahych czynnościach podniósł z dywanu
pierwsze pudełko.


Od Pansy. Zawsze dostawał od niej jakieś ckliwe pierdoły – tym razem także nie było

inaczej. Wielka poducha w kształcie serca. Na samym środku wielkimi, topornymi literami ze
złotej nitki pyszniło się „P.P + D.M”. Kwintesencja kiczu. Cisnął poduszkę na łóżko
Crabbe’a.


Następne prezenty podobały mu się jednak znacznie bardziej. Od stryja dostał książkę o

wampirach. W większości składała się z ilustracji przedstawiających kobiety w białych,
przeźroczystych sukienkach, stojące na gotyckich balkonach i mężczyzn w podbitych
czerwienią pelerynach pochylonych nad ich gardłami. Postanowił później przyjrzeć się temu
nieco dokładniej.


Ciotka przysłała mu długi i cienki pakunek. Zaciekawił się – był za krótki jak na miotłę,

za wąski na teleskop. Rozwinął go. To była laska jego ojca – ta z wężem zamiast rączki.
Smukła, błyszcząca... Może z ojcem nie byli w najlepszych stosunkach, jednak od dziecka
uważał go za autorytet. Był czas, kiedy wydawało mu się, że dla Lucjusza Malfoya nie ma
rzeczy niemożliwych. Zresztą ojciec zawsze powtarzał, że dla Malfoya każde drzwi są
otwarte.


Prezent może nie był zbyt funkcjonalny – nie wyobrażał sobie, co by powiedzieli ludzie,

gdyby objawił się z takim gadżetem na korytarzu Hogwartu. Jeszcze pamiętał, jak Blaise ją
kiedyś skomentował. „Jak z sex-shopu”. Draco potraktował go potem takimi urokami, że
przez tydzień się do niego nie odzywał, ale wspomnienie pozostało.


Jednak miło było przypomnieć sobie o rodzinie. Jaka by nie była.

To tyle, jeśli chodzi o prezenty od krewnych. W zeszłym roku dostał także coś od

Bellatrix Lastrange – było nie było, też ciotka. Ale tym razem odetchnął z ulgą, kiedy nie
znalazł nic z jej podpisem. Nie wyobrażał sobie, czego mogłaby mu życzyć.


Crabbe i Goyle również niczego mu nie przysłali. Wiedział czemu. Oni byli

śmierciożercami, a Draco nie. Został wyklęty. Nawet ci dwaj nie byli na tyle głupi, żeby tego
nie rozumieć. Nie było nawet kartki od którejkolwiek z osób, które w tym roku odeszły z
Hogwartu. Nie przejął się tym jednak wcale.


Kolejne prezenty dostał od kumpli ze szkoły. Blaise przysłał mu butelkę prawdziwej

meksykańskiej tequili. Drań, znał go za dobrze. Od razu schował alkohol do szafy, żeby nie
narażać go na żadne przypadkowe uszkodzenia. Od znajomych dostał jeszcze pudełko cygar,
nabijany ćwiekami pasek ze srebrną sprzączką, jakieś słodycze i model statku w butelce.
Miniaturowy trójmasztowiec zmagał się z szalejącym wewnątrz sztormem.

background image


Pozostał jeszcze jeden pakunek. Leżał na samym dnie, pod całą resztą. Był mały, Draco

z łatwością mógł zamknąć go w dłoni. Jednym ruchem zdarł kolorowy papier.


To była zapalniczka zippo. Bardzo ładna, prostokątna z wygładzonymi krawędziami.

Kiedy się ją otworzyło, była subtelnie staromodna, bardzo klasyczna i stylowa. Cała z
chromowanego metalu. Naprawdę mu się spodobała.


W samym rogu wygrawerowaną miała delikatną i wiotką czcionką jedną literę. H.

Dopiero po dłuższej chwili zauważył, że szczerzy się z radości. Jak dziecko.

***

Harry również nie mógł opanować nieustannie wypełzającego na usta uśmiechu.

Wszystkie prezenty jakie dostał były bardzo fajne, jasne. Paczki przysłała Hermiona, Ron,
Hagrid, Pani Weasley, bliźniaki, Ginny... Wspaniale było mieć świadomość, że ktoś o nim
myśli. Pani Weasley tradycyjnie przysłała mu sweter z gryfem i ciasto jagodowe, bliźniacy
jakiś bajer ze swojego sklepu (prawdę mówiąc, jeszcze nie rozszyfrował jego przeznaczenia),
Hagrid cały worek twardych jak kamienie landrynek, Ginny szalik i rękawiczki w butelkowo
zielonym kolorze. Prezentów było naprawdę mnóstwo. A może to tylko jemu się tak
wydawało?


Tylko przez chwilę miał ochotę walić głową w ścianę – niejaki Ronald Weasley przysłał

mu... Kamasutrę. To by było na tyle w kwestii dyskrecji.


No i był jeszcze prezent od Draco. Dostał od niego szklaną kulkę wielkości pięści –

kiedy jej dotknął, uniosła się w powietrze i zaczęła świecić jasnym, ciepłym światłem. Gdy
wymówił nazwę jakiegoś koloru – świeciła w tej barwie. A kiedy dotknął jej powtórnie
opadała na jego rękę, gasnąc powoli. Niesamowita rzecz.


Harry rozłożył się na fotelu w Pokoju Wspólnym i zaczął przeglądać nową książkę od

Hermiony – o quidditchu i innych, różnego rodzaju czarodziejskich grach sportowych. Była
bardzo ciekawa, dopiero ją przekartkował, a już zdążył polubić. Chociaż w pokoju było
zupełnie jasno, zabrał ze sobą szklaną kulę. Wisiała teraz nad nim, świecąc deszczowym
błękitem.


Nagle usłyszał szmer głosów po drugiej stronie przejścia. Jakby ktoś rozmawiał z Grubą

Damą. Bez namysłu wstał i odchylił portret.


- Ten młody człowiek nie zna hasła! – Krzyknęła Dama, wskazując oskarżycielsko na

Draco.


- Czas błyskotek – mruknął Harry. Postać z portretu burknęła jeszcze coś obrażona i

wyszła z ram. – Nie wiedziałem, że znasz drogę do naszej wieży. – Wpuścił Draco do środka.


- Ciągła czujność, panie Potter. – Blondyn uśmiechnął się tylko i rozejrzał się po Pokoju

Wspólnym. – Przytulnie tu macie.

background image

- Też tak myślę. – Spojrzenie Draco padło na wiszącą w powietrzu szklaną kulę. Harry

dostrzegł w jego oczach błysk szczerej radości, ale chłopak szybko ją zamaskował.


- Skąd masz?

- Och, dostałem dzisiaj. Od takiego jednego. Wątpię, żebyś znał. – Skoro on chce się

bawić, czemu nie?


- Może znam. Odśwież mi pamięć. – Harry wrócił na swój fotel, kryjąc zadowolenie.

- No wiesz... wysoki, niebieskie oczy, długie rzęsy... – Draco zdjął mu okulary i odłożył

na stół. Potem wsunął się obok niego na fotel. – No i świetnie całuje. – Dodał Harry w
przypływie demonicznej weny.


- Całuje? Powinienem poczuć się zazdrosny? – Ślizgon mówił z ustami tuż przy jego

szyi, ręką jednocześnie sięgając mu pod koszulę.


- Powinieneś. – Harry objął go, wplatając palce w jego jedwabiste włosy.

- Dzięki za zapalniczkę. – Szepnął blondyn prosto w jego usta.

Harry uśmiechnął się tylko – wiedział, że dobrze trafił. Przyciągnął go do siebie bliżej.

Ale wtedy, zupełnie nagle – i nienormalnie jak na siebie – Draco wyprostował się odsuwając
od spragnionych czułości ust Harry’ego.


- Zupełnie zapomniałem!

- Hm? – Harry był pewien, że wcale nie zapomniał. Zrobił to specjalnie.

- Mam dla ciebie coś jeszcze. – Ślizgon uśmiechnął się tak, jak potrafią uśmiechać się

tylko Malfoyowie. Wszystkie myszki powinny schować się bardzo głęboko na taki uśmiech.
Blondyn sięgnął do kieszeni dżinsów. Po chwili wyciągnął coś małego i położył przed
Harry’m na stole.


Harry wziął przedmiot do ręki, jednocześnie zakładając z powrotem okulary. To był

kolczyk. Mały krążek ze srebra. Wokół niego owijał się cieniutki wąż – oczy miał z drobinek
szmaragdów, mniejszych niż ziarnka piasku. Był tak delikatny, prawie ażurowy...


- Podoba ci się?

- Jest niesamowity. Ale... ale ja nie mam go gdzie...

- Podoba ci się?

- No... Jasne!

Draco wyjął kolczyk z jego ręki i przez chwilę oglądał uważnie. A potem nie wiedzieć

kiedy w jego palcach pojawiła się różdżka. Spojrzał na Harry’ego drapieżnie.

***

background image

- Ee... Cokolwiek chcesz zrobić...

- Co chcę zrobić? Ale ej, nie uciekaj!

- Wcale nie uciekam. Po prostu... tak sobie tu... stoję...

- Cofasz się pod ścianę.

- Sam się cofasz... Zostań tam gdzie jesteś! Nie waż się, mówię nie waż się...

- Spokojnie jelonku, spokojnie... Kici kici...

- Nie.

- Przecież ci się podoba.

- Schowaj różdżkę.

- Ha.

- Ale.. Nie! Zjeżdżaj! ... Ty...! ...!!! Złaź ze mnie natychmiast! A... Ałaa, to boli!

- Nie ruszaj się.

- ... Au!!!

- Już.

- ...

- No co? Przecież ci się podoba.

- Krowy też mają kolczyki w uszach.

- Mm? Po co im?

- Chyba tam jest napisane czyje są i tak dalej. Tak myślę.

- Ha.

***

Draco przyglądał się Harry’emu. Gryfon patrzył na swoje odbicie w szybie. Blondyn

uśmiechnął się do siebie – od jakiegoś czasu chciał dać Harry’emu coś, co będzie widać.
Czego nie będzie trzeba ukrywać. Co będzie krzyczało „on jest mój”, a jednocześnie nikt się
nie zorientuje.


Poza tym teraz Harry wyglądał jakoś tak... bardziej ostro. Odjazdowo. Już nie jak

kryształowe niewiniątko. Zresztą, Potter dawno przestał być niewiniątkiem. Draco pochlebiał

background image

sobie, że dzięki niemu. Był zadowolony, tak jak zadowolony może być artysta po ukończeniu
dzieła.


- Mimo wszystko mogłeś zapytać. – Westchnął Harry, odwracając się wreszcie od

swojego odbicia.


Blondyn uśmiechnął się tylko w odpowiedzi.

- Draco... – Podjął po chwili Gryfon. Draco odwrócił się do niego, gotów powiedzieć,

żeby w końcu przestał marudzić, bo to tylko zwykły kolczyk. Ale z jego twarzy wyczytał, że
już coś zupełnie innego zaprząta mu myśli. – Dzisiaj w nocy chciałbym iść do Działu Ksiąg
Zakazanych.


Ślizgon westchnął ciężko. No tak. Wiedział, że Harry kiedyś to powie. Że kiedyś znów

będą musieli zacząć szukać, już o wiele bliżej przeklętego sukcesu, niż dotychczas. Harry
przecież nawet powiedział mu, kiedy – ale on do tej pory usilnie odsuwał od siebie tę myśl. A
teraz stanęła przed nim, merdając ogonem.


- Pójdę z tobą, Harry. – Patrzył na ogień trzaskający w kominku.

***

Świąteczna uczta była tak samo wspaniała, jak zwykle. Pyszne potrawy, radosna

atmosfera... No, prawie. Gdzieś czaił się jakiś cień. Wspomnienie wesołych, błękitnych oczu
spoglądających znad okularów połówek. Jednak Święta to taki czas, kiedy nie należy
rozpaczać.


Harry szybko wchłonął główne danie, potem deser. Pycha. W Hogwarcie jedzenie jest

najlepsze. No – poza Norą, oczywiście. Nic nie pobije potraw pani Weasley. Przez chwilę
zazdrościł Ronowi i Hermionie. Przez tę jedną chwilę – zanim na stole nie pojawiły się lody
waniliowe.


Cały czas gawędził wesoło z Draconem. Zaśmiewał się głośno z jego żartów – ale nie

wiedział, czy dlatego, że faktycznie były takie śmieszne, czy... czy dlatego, że McGonagall
siedziała kilka miejsc dalej. Może podświadomie chciał jej coś udowodnić, pokazać. Jednak
nie spojrzał w jej stronę ani razu.


Gdy uczta w końcu dobiegła końca, on i Draco jako ostatni opuścili Wielką Salę.

- Na pewno chcesz tam iść dzisiaj? – Zapytał Ślizgon kiedy, podnosili się z krzeseł.

- Nie masz siły?

- Wcale.

- Ok, no to pójdę sam. – Wzruszył ramionami.

- Matko, jesteś niemożliwy. Nie poznałbyś aluzji nawet gdyby ugryzła cię w tyłek. –

Draco wzniósł ręce do nieba w geście załamania. Przeszli przez drzwi i wyszli do Wielkiego
Holu. – Dobrze już dobrze, pójdę z tobą. Tylko będziesz musiał mnie obudzić. I zanieść.

background image


- Nikt nie powiedział, że nie pojąłem tamtej aluzji. Uczę się od lepszych. – Blondyn

parsknął.


Kiedy Harry już miał skręcać w stronę lochów – kierunek zupełnie już naturalny -

poczuł silne szarpnięcie za szatę na plecach. Popatrzył pytająco na Draco – ale on wskazał
tylko na sufit. Harry powiódł spojrzeniem we wskazanym kierunku...


Stali na środku Wielkiego Holu. Dokładnie pod jemiołą. Ustrojoną srebrnymi

kokardami, ostrokrzewem i szklanymi koralikami – ale nadal jemiołą.


- Chyba nie masz zamiaru... – Harry rozejrzał się – nikogo nie było w pobliżu, ale...

- Czemu nie? – Wymruczał Draco jak kot, przyciągając go jednocześnie do siebie.

- Ale... ale tu każdy może zobaczyć... – Rozejrzał się jeszcze raz. Nagle to miejsce

wydało mu się strasznie odkryte – drzwi do Wielkiej Sali i na zewnątrz, para schodów po obu
stronach, ciągnących się w górę i para w dół. Nie mówiąc już o tych wszystkich zakamarkach
za kotarami i zbrojami, gdzie można się ukryć. Cały świat mógł się tu czatować – z aparatem i
kamerą w łapach!


- Jesteśmy pod jemiołą. To chyba nawet jakiś obowiązek, utrzymywanie tradycji i tak

dalej...


- Może... może tam, za zasłoną... – Jęknął rozpaczliwie Gryfon.

- Ale ja chcę cię tutaj Harry. Właśnie tutaj... – I Draco polizał jego szyję.

A z resztą, do diabła z całym światem – pomyślał Harry i zaplótł mu dłonie na karku.

Bez żadnych wstępów pocałował go od razu – mocno, głęboko, jakby chciał językiem
odnaleźć jego duszę. Tak jak obaj lubili. Harry zamknął oczy, delektując się – już dawno
pocałunek nie smakował tak wspaniale.


Kiedy w końcu się od siebie odsunęli – albo raczej siłą nie rozdzielili - Harry wciąż miał

to uczucie. Podniecający niepokój. Adrenalina. W każdej chwili ktoś mógł nadejść –
nauczyciele, któryś z uczniów, Filch, duch, Irytek czy jakiś skrzat. Stali na pełnym widoku,
narażeni na natychmiastową demaskację. Ta niepewność drżąca w sercu, pośpiech i
jednocześnie perwersyjna namiętność...


A co najgorsze – Harry’emu się to podobało. Bardzo.

Przestraszył się własnych myśli.

***

background image

18. Identyczni

Przemknęli przez ciemną bibliotekę - obaj okryci peleryną niewidką. Nocą Hogwart był o
wiele bardziej tajemniczy i magiczny niż za dnia. A także znacznie bardziej ponury. Zbroje
skrzypiały na korytarzach, połyskując halabardami. Czasami wydawało się, że na ostrzach
widnieją szkarłatne plamy - ale to musiało być tylko złudzenie. Duchy, świecąc chorym
blaskiem, przepływały od czasu do czasu przez ściany. Te bardziej kapryśne widma
pojękiwały i wyły cicho. Mdłe światło księżyca wpadało przez okna, zostawiając na
dywanach i ścianach białe kałuże. Pomiędzy nimi panowała niepodzielnie nieprzenikniona
niczym całun ciemność.

Jednak poza kilkoma zjawami, które i tak ich nie widziały, nie spotkali nikogo. Raz tylko
pojawiła się na schodach Pani Norris - Draco nie mógł się powstrzymać i nadepnął jej na
ogon. Długo potem słyszeli jej przeraźliwe miauczenie, kiedy wzywała Filcha.

- Lumos. - Mruknął Harry, gdy w końcu stanęli w dziale Ksiąg Zakazanych.

Dział był niemal tak samo wielki, jak cała publiczna część biblioteki. A także niesamowicie
posępny. Złowrogi, ale też... było w nim coś jeszcze. Coś, co mogło mieszkać w powietrzu
albo na dębowych półkach, zakorzenione głęboko w wysuszonym drewnie. Harry'emu
wydawało się, że książki szeleszczą kartkami, rozmawiają ze sobą. Że patrzą na niego
spomiędzy okładek. Jakby wołały prosto do jego świadomości, omijając uszy.

"Weź mnie, mnie! Na pewno ci się przydam! Są we mnie tajemnice, o których nawet ci się nie
śniło! Kiedyś przelewali krew, żeby wydrzeć mi, chociaż słowo! Weź mnie! Weź, otwórz,
przeczytaj!"


Może to tylko jego wyobraźnia, a może naprawdę to mówiły. Przy czym słowo "przeczytaj"
brzmiało jakoś tak dziwnie lubieżnie...

Muszą mieć niezłe jazdy z Hermioną - absurdalnie psychodeliczna myśl przyszła mu do
głowy.

- Byłeś tu już kiedyś? - Usłyszał szept Draco tuż przy swoim uchu. Ściągnął z nich obu
pelerynę.

- Tak. Dawno temu. W pierwszej klasie. - Powiódł spojrzeniem po regałach. Większość
pozycji była gruba i stara, z poniszczonymi okładkami. Tytuły pisane nieznanymi alfabetami,
czasami pokrywała je zaschnięta krew. A czasami coś o wiele gorszego. Harry zauważył
jedną książkę, która na grzbiecie miała oko. Miał nadzieję, że jednak nie prawdziwe.

- Matko...

- Co?

- Ty naprawdę musisz być jednak dobry, Potter. Wlazłeś tutaj jako jedenastoletni szczeniak?
Tutaj?!

- Tak jakoś wyszło... - Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu satysfakcji i triumfu.
Zaimponował czymś Draco, ha!

background image


- Jak chcesz tutaj znaleźć tą twoją książkę? Przecież nawet działy nie są podpisane! - Draco z
podziwem i może lekkim strachem patrzył wzdłuż półek. Jego wzrok nieco dłużej zatrzymał
się na książce z okiem - podszedł nawet, żeby lepiej się przyjrzeć. Odskoczył jak oparzony,
kiedy do niego mrugnęło.

Jak znaleźć tutaj książkę, której szukają? Harry myślał już nad tym wcześniej - teraz tylko
wyciągnął przed siebie różdżkę. Przecież tutaj można spotkać wszystko - jeśli tylko wiadomo,
czego się chce.

- Accio "Zaklęcia, których nigdy nie powinieneś rzucać, jeśli ci życie miłe". - Wiedział, że
brzmi idiotycznie, ale jednak działało. Usłyszał daleki szelest, jakby westchnienie spomiędzy
półek. A potem, koziołkując w powietrzu w kręgu światła pojawiła się gruba księga. Miała
miedziane okucia na rogach oraz symbol słońca i księżyca na okładce. Draco złapał ją, zanim
upadła na podłogę.

Harry od razu wyjął wolumin z jego palców. Otworzył na spisie treści - tym razem na
szczęście nic nie zaczęło wyć mu w twarz. Cóż, w końcu był już pełnoletni.

Pergamin był stary, jednak bardzo dobrze zachowany, jakby ktoś czytał ją - książkę - tylko
kilka razy. Początki akapitów oznaczone były większymi literami, o znacznie
wymyślniejszych kształtach. Księga pisana była odręcznie, jednak pismo było wyraźne i
równe. Czyżby magiczne pióro?

Wczytał się w tekst zanim jeszcze zdążył usiąść na podłodze. Po chwili dołączył do niego
Draco, wisząc nad jego ramieniem.

***

"Zaklęcia, których nigdy nie powinieneś rzucać, jeśli ci życie miłe" Archana Lochan -
fragmenty.

"(...) Urok ten pomoże Tobie, wielmożny Panie, związać się z osobą przez Ciebie, szlachetny
czarowniku, wybraną. (...) Kiedy Ty, dzielny rycerzu, zapragniesz dać znak towarzyszowi,
wzywasz na pomoc i ratunek, dotknijże znamienia zaklęcia, a towarzysz poczuje. Będzie to dla
niego ból straszny, jakoby bestie jakie ciało rozdzierały. (...)

Rzucić urok możesz, wszechmocny książę, tylko o tym czasie, gdy noc z dniem się równa i w
harmonijnym tańcu się splotą. (...) Odwróćże się tedy ku białej niczym śmierć i jasnej jak
prawda gwieździe, co wilcze szczenię ma przy sobie. Wyciągnij ręce i krwią bliźniego daną z
własnej woli naznacz swoją skórę. Rzeknij przy tym takież słowa: minitus vitium. (...)

Cierpienie będzie to dla ciebie straszliwe, jednak od tej pory, kogo krwią swoją dotkniesz, ten
na wezwanie twoje, czarci pomiocie, odpowie (...)."


***

- To jakiś średniowieczny bełkot. - Szepnął Draco.

- Nie, tu wszystko jest opisane. Wszystko. - Odparł Harry, starając się jednocześnie wyryć

background image

sobie przeczytane zdania po wewnętrznej stronie czaszki.

- No dobrze, jeszcze mogę zrozumieć, że "gdy noc z dniem się równa" chodzi o równonoc.
Ale "biała niczym śmierć i jasna jak prawda gwiazda"?!

- Chodzi o... o... - Zamyślił się na chwilę, jednak odpowiedź pojawiła się w jego głowie
prawie od razu. - Chodzi o gwiazdę Syriusz.

- Co? Skąd wiesz?

- Syriusz jest najjaśniejszą gwiazdą na niebie. Biała niczym śmierć, jasna jak prawda... To
oczywiste, że chodzi o najbardziej widoczny punkt. A "szczenię" to mniejsza gwiazda przy
nim... Przy niej. Gwieździe. To musi być Syriusz. - Zamknął oczy. Jedna z niewielu rzeczy,
jaką zapamiętał z lekcji astronomii. Tylko dlatego, że gwiazda nazywała się tak samo, jak
jego ojciec chrzestny.

Niech spoczywa w pokoju, a ziemia niech mu lekką będzie. Jeśli ma gdzieś grób, oczywiście.

- Harry... To jest rytuał, który przeprowadził On. A... a jeśli ty go przeprowadzisz, po prostu
również będziesz mógł rozdawać Mroczne Znaki. To ci nie pomoże. - Słysząc słowa Draco
uśmiechnął się tylko wyrozumiale. On przecież nie wiedział... Nie mógł wiedzieć.

- Mylisz się Draco. - Odwrócił się i spojrzał mu w oczy. Zdjął okulary i włożył je powoli do
kieszeni szaty. - Voldemort naznacza śmierciożerców Znakiem przez swoją "krew", dotyk w
domyśle. W zaklęciu chodzi tylko o to, by wszystkich łączyła taka sama krew. Sądzę, że jeśli
ja użyję mojej własnej, będzie to znaczyć dokładnie tyle, co gdyby Voldemort dał mi
Mroczny Znak osobiście. Nasza krew jest identyczna.

Odchylił się do tyłu i oparł na rękach. Roześmiał się cicho widząc maskę czystej grozy na
twarzy Draco.

- Ale... Ty i on...

- Nie, nie jestem jego zaginionym synkiem, nic z tych rzeczy. - Roześmiał się jeszcze raz.
Skąd Draco mógł wiedzieć? Nie sądził, by wiele osób pamiętało wywiad, jaki udzielił
Żonglerowi. Teraz zupełnie inne rzeczy zajmowały czarodziejski świat, a całą prawdę, bez
płaszczyka cenzury znali tylko Dumbledore, Ron i Hermiona. Skąd Draco mógł wiedzieć?... -
Kiedy Voldemort się odrodził, użył mojej krwi. To moja krew krąży w żyłach tego gada.
Jesteśmy pod tym względem identyczni.

Draco ukrył twarz w dłoniach.

***

Rozstał się z Harrym przy portrecie Grubej Damy. Musnął ustami jego policzek, kiedy się
żegnali. Złote Dziecko Gryffindoru nie miało jakoś ochoty na czułości - już zaprzątało sobie
głowę czymś innym. Kolejny Wielki Plan wykluł się pod jego czaszką. Jak smok. Albo jakiś
obrzydliwy pasożyt.

Pod pożyczoną peleryną wracał do lochów. Właściwie to dobrze, że będą musieli poczekać aż

background image

trzy miesiące do czasu, kiedy Harry wypowie to straszne zaklęcie i zniszczy sobie życie. Na
zawsze.

Przystanął i oparł się o ścianę w przypływie nagłej słabości. To wszystko poszło zbyt łatwo.
Zbyt szybko. Za prosto. Kot na schodach nie powinien być jedyną barierą. Zwykłe accio,
którego uczyli się jako czternastoletnie szczawie, nie powinno wystarczyć, żeby w ich rękach
znalazła się wiedza o Mrocznym Znaku. To wszystko było tak... Jakby ktoś to ukartował.
Ustawił. Jakby przewidział, co może zaplanować Harry Potter, Złote Dziecko Gryffindoru.

Nie podobało mu się to jeszcze bardziej niż wcześniej. Dzięki Bogu... dzięki wszystkim
Bogom tego świata za te trzy miesiące.

A poza tym... wciąż dźwięczało mu w uszach to "Jesteśmy pod tym względem identyczni." I
oni wtedy byli naprawdę identyczni. Pod każdym możliwym względem. Harry i Czarny Pan,
Czarny Pan i Harry. Ich oczy błyszczały tak samo, uśmiechy można było pomylić. I głos. Ten
lekko syczący, złowróżbny ton.

Ale najgorsze było coś zupełnie innego. Mianowicie Draco doskonale zdawał sobie sprawę,
że to nie On przemawia ustami Gryfona. Że to nie kolejna próba włamania do umysłu
chłopaka. To HARRY mówił. Harry się uśmiechał i to jego zielone oczy błyszczały w
ciemności.

Draco wiedział, że tej nocy nie będzie w stanie zasnąć.

***

Harry obudził się rano wypoczęty i zasadniczo szczęśliwy. Chociaż "szczęście" to może
niewłaściwe określenie... Raczej usatysfakcjonowany. Jakby zakończył jakiś męczący
rozdział "życia" - jeśli to nie zbyt patetyczne słowo - i rozpoczął drugi, o wiele ciekawszy.

Tej nocy dowiedział się już wszystkiego. Już wie, co ma zrobić. Teraz wystarczyło tylko
czekać do dwudziestego marca - kiedy dzień będzie równy nocy. I trochę krwi "danej z
własnej woli" - o to raczej nie musiał się martwić. W końcu to będzie jego krew. Jakiś bazgroł
na ręce i voila!

Och, wiedział doskonale, że Znak to dopiero początek. Wstęp do tego horroru, jakim było
całe jego przeznaczenie. Potem będzie musiał odszukać wszystkie horkruksy, zmierzyć się z
Voldemortem, śmierciożercami... Jednak od czegoś trzeba zacząć.

Każdy od czegoś zaczynał. Dumbledore, Voldemort, James Potter, Knot czy pan Weasley.
Najgorsze, zdaniem Harry'ego, było dać się wykończyć, zanim zabawa się zacznie. Wyjść z
przyjęcia przed pierwszym toastem.

Pozostałe do rozpoczęcia zajęć dni spędzili z Draconem na odrabianiu prac domowych
zadanych na ferie. Żaden z nich nawet ich nie ruszył - byli zajęci poszukiwaniami w
bibliotece, no i... no... sobą po prostu. Nawzajem.

Przez jakiś czas po wyprawie do Działu Ksiąg Zakazanych Draco był małomówny i jakby
przygaszony. Uśmiechał się rzadziej, a Harry często przyłapywał chłopaka na tym, że patrzy
na niego ponad pergaminem. W końcu, drugiego dnia po Gwiazdce, późnym wieczorem

background image

uznał, że to nie może tak dłużej być.

- Hej... - Musnął końcem pióra jego policzek, sięgając ręką ponad stołem. - Co cię gryzie?

- Nie... to nic. Na pewno przejdzie. - Draco uśmiechnął się blado. Harry przewrócił tylko
oczami - no tak. Dzielny i wspaniały Ślizgon nie może sobie przecież pozwolić na
uzewnętrznianie się kumplowi.

- Nie sądzę, by duszenie tego w sobie było ok. To jest jak... Jak lawina, podejrzewam.

- Co?

- No wiesz. Teraz to jest małe jak kamyczek. I z łatwością mógłbyś to z siebie wyjąć. - Wstał
i obszedł stół, żeby usiąść na oparciu jego fotela. Rozwiązał wiążącą długie blond włosy
wstążkę - tak podobało mu się o wiele bardziej... Chociaż właściwie Draco zawsze i w
każdym stanie podobał mu się "o wiele bardziej". Owinął sobie kilka pasemek wokół palca. -
Ale jeśli zamkniesz to w środku, za jakiś czas będzie wielką lawiną. Z samych ostrych
kamieni. A wiesz, co się dzieje potem...? - Zapytał prawie szeptem, zbliżając twarz do jego
twarzy.

- Co się dzieje?

- .......WYBUCHASZ!

Po chwili Draco jakoś zebrał się z podłogi. Westchnął ciężko i opadł znów na fotel. Harry
zmartwił się, że nawet za to na niego nie nawrzeszczał - czyżby było aż tak źle?

- Jesteś bardzo... sugestywny. - Powiedział w końcu Ślizgon. Odwrócił twarz w jego stronę. -
Nie ucieszysz się, kiedy ci powiem. Wcale się nie ucieszysz.

- Zobaczymy. - Harry wzruszył ramionami, unosząc z oczekiwaniem brwi. Draco odetchnął
jeszcze kilka razy, jakby przygotowywał się do skoku na głęboką wodę.

- Tam... W Dziale Ksiąg Zakazanych... ty... ty wyglądałeś jak On. Mówiłeś jak On.

Harry patrzył na niego przez chwilę. Poczuł się tak, jakby jego wnętrzności skurczyły się do
rozmiarów groszku. A potem wróciły z powrotem, tylko zupełnie skołtunione. Nie dał jednak
niczego po sobie poznać - uśmiechnął się nawet lekko.

- I tylko tym się martwiłeś? - Rozczochrał te jego słomiane włosy. Mówił takim tonem, jakby
chciał go przekonać, że pod jego łóżkiem wcale nie mieszka potwór. Poniekąd naprawdę
chciał. - Ja nigdy nie będę taki jak on. Nigdy. - Pocałował go w gładkie czoło. - Obiecuję.

Sobie też obiecał.

Nigdy.

***

Po tej rozmowie Draco szybko odzyskał humor. Harry, co prawda wcale nie uważał się za

background image

psychologa, zazwyczaj nie rozumiał ludzkich reakcji. Pod tym względem Hermiona - po raz
kolejny - biła go na głowę. Jednak Draco był łatwy w obsłudze. Jak te stare odbiorniki
telewizyjne, które miały tylko włącznik, wyłącznik i pokrętło głośności.

Draco wrócił do siebie na tyle, że zaraz po skończeniu eseju z transmutacji oświadczył
głośno, że koniec tego wyzysku - w kwestii sypialni. Zażyczył sobie spać tej nocy u
Harry'ego.

- Zwariowałeś?!

- No co?

- Jak ja potem zasnę spokojnie we własnym łóżku?!

- Ha. Będę cię prześladował przez cały rok szkolny.

- Nie wątpię...

Ale ostatecznie jednak zgodził się, żeby Draco nocował u niego. Co prawda łóżka
Gryffindoru były nieco węższe od tych Slytherinu, ale jakoś im to nie przeszkadzało. Poza
tym...

Poza tym Harry racjonalnie przewidywał, że potem niewiele będą mieć okazji do bycia
razem. Uczniowie wrócą do szkoły, a na korytarzach znów będą pełnić dyżury nauczyciele.
To byłoby zbyt podejrzane, gdyby za często wymykał się z łóżka. Będą musieli uważać dużo
bardziej, niż przed kilkoma tygodniami.

Harry, nie wiedzieć czemu, przypomniał sobie pocałunek pod jemiołą.

***

Dwa dni później stał na szerokich schodach, przed głównymi drzwiami Hogwartu. Śledził
wzrokiem zbliżające się powoli powozy, zaprzężone w wychudzone, czarne jak smoła
zwierzęta. Testrale. Draco stał trochę dalej od niego, opierając się niedbale o drzwi. Nie
chcieli wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń już na samym początku.

- Chyba musimy się na razie pożegnać. - Powiedział Ślizgon po jakimś czasie, zapalając
papierosa. Nie umknęło uwagi Harry'ego, że zrobił to podarowaną przez niego zapalniczką.

- Wracamy w tryb "nieprzyjaciel na celowniku"?

- Proponowałbym raczej zimną ignorancję. Chyba tak nam będzie łatwiej... - Zawahał się.
Harry wiedział, dlaczego. W żaden sposób nie mogło być im łatwiej. Ale mimo wszystko
Gryfon pokiwał głową, w pełni się zgadzając. Wcale nie uśmiechało mu się robienie
blondynowi świństw tylko po to, żeby utrzymać pozory. Ignorancja była o wiele bardziej
praktyczna. Nie idealna, ale i tak lepsza.

Nie było doskonałego rozwiązania.

Powozy ustawiły się przed Hogwartem, a z ich wnętrza wysypali się uczniowie, odziani w

background image

czarne, szkolne szaty. Harry witał się z mijanymi go ludźmi, uśmiechał się i machał ręką.
Przerażało go tylko, że musi się nieustannie pilnować, żeby nie zrobić nic głupiego.

Nawet nie zauważył, jak podeszli - po prostu nagle jego pole widzenia przesłoniła burza
brązowych loków Hermiony, a w plecy dostał potężne, przyjacielskie uderzenie. Aż coś
zagrało mu w płucach.

- Uch... Cześć Ron... Cześć Hermiona... E... Jakby ten... Duszę się...? - Dziewczyna w końcu
go puściła, uśmiechając się szeroko.

- Harry, żałuj, że cię nie było. Serio, nie żebym ja coś, ale wiesz... indyk mamy... - Ron
również się śmiał. Hermiona za to przyjrzała mu się takim wzrokiem, jakim zwykle patrzą
teściowe, dostrzegając pyłek na meblach przyszłej synowej.

- Hm, myślę, że Harry też się nieźle bawił. Ładna rzecz - uśmiechnęła się lekko, patrząc na
jego kolczyk. Zupełnie o nim zapomniał! Co im powie?!

- Wow, Harry! Skąd masz?! - Ron był pod znacznie większym wrażeniem niż jego
dziewczyna. Przyglądał się srebrnemu drobiazgowi z niemal niemym podziwem i zachwytem.

- E... Tak jakoś wyszło... Nawet nie wiem, kiedy przyszło mi to do głowy... - Uśmiechnął się
do Hermiony - uśmiechem numer dziewięć: "proszę, nie pytaj o szczegóły, nie pytaj, nie
pytaj, nie pytaj..." Wywróciła oczami i pociągnęła ich obu do zamku.

Harry dostrzegł jeszcze kątem oka, jak Pansy wiesza się Draconowi na szyi. Ale zanim
doszczętnie rozleciał się jego dobry humor, zauważył jeszcze, jak Draco puszcza do niego
oczko.

No. I to było do przyjęcia.

***

Było już chyba dobrze po północy. Wszyscy dawno rozeszli się do dormitoriów, zmęczeni
długą podróżą. Harry oczywiście nie, bo jakżeby inaczej. Kończył referat z zielarstwa -
"Wykorzystanie (tu nazwa, której nie umiał przeczytać) w uprawie roślin jadowitych."
Zupełnie nie wiedział jak mógł o tym zapomnieć! Dopiero, kiedy Hermiona zaczęła mówić o
tym, jak wiele materiału przerobiła w wolnym czasie... Och...

I dlatego teraz drapał piórem pergamin, zamiast chrapać w łóżku jak normalni ludzie.
Beznadzieja. Dopisał w końcu ostatnie zdanie - nie miał, co do tej pracy żadnych wielkich
oczekiwań. Naprawdę miał nadzieję, że Hermiona zdąży mu ją sprawdzić/napisać przed
śniadaniem.

Odrzucił ze wstrętem pióro i wyciągnął się. Stawy chrupnęły dźwięcznie - nic, tylko wstać i
iść się położyć...

- Skończyłeś? - Odezwał się jakiś dziewczęcy głos z fotela za nim. Wyjrzał przez oparcie -
wydawało mu się, że jest tutaj zupełnie sam.

- Co? Kto... Ginny? Co ty tutaj robisz? - Zdziwił się.

background image


Ginny była ubrana - oprócz szkolnej szaty - w zielony podkoszulek, który bardzo ładnie
komponował się z odcieniem jej włosów. Miała też zieloną, kraciastą spódniczkę, raczej
krótką i długie skarpetki w czerwone i pomarańczowe paski. Wszystko to wyglądało na niej
bardzo ładnie, chociaż Harry uważał, że jest trochę... nienaturalne. Nie w jej stylu. Pamiętał ją
w dżinsach i trampkach. Wtedy była taka... spontaniczna, a teraz... Wzruszył ramionami -
przecież nie mógł jej dyktować, jak ma się ubierać.

- Czekałam, aż skończysz. Nie chciałam ci przeszkadzać. - Przekrzywiła głowę, uśmiechając
się lekko.

- Hej, przecież nie musiałaś, wystarczyło powiedzieć. - Również się uśmiechnął, chociaż
postanowił być czujny. Zakręcił kałamarz, schował pióro i pergaminy do torby.

- Wiem, ale... Poza tym chciałam porozmawiać z tobą w cztery oczy. Bez tych wszystkich
ludzi dookoła. - Przerwał pakowanie i spojrzał na nią. Czujność, ciągła czujność!

- Em... A o czym chciałabyś ze mną rozmawiać? - Znów się uśmiechnęła, ale coś było nie tak
z tym uśmiechem. Po chwili zrozumiał: wygięła tylko usta - oczy pozostały chłodne. Nie
pamiętał, by kiedykolwiek widział ją taką. Zawsze była szczera, otwarta...

- Nie tak obcesowo, Harry! - Kolejny nieszczery uśmiech. - Może najpierw opowiedz mi o
swojej dziewczynie. Jaka jest?

- Nie wiem, czy to dobry moment... - Nie, nie miał najmniejszego zamiaru mówić jej
czegokolwiek. Nie, kiedy zachowywała się... tak właśnie.

- Każdy moment jest dobry, Harry. Przecież jestem twoją przyjaciółką, możesz mi powiedzieć
wszystko. - Czemu w to nie wierzył?

- No... Ee... Może...

- Dobrze się całuje? - Ginny wstała z fotela, uśmiechając się konspiracyjnie.

- Co?! Skąd wiesz, że...

- Stałam praktycznie tuż obok Rona, kiedy opowiadał o tym Fredowi i George'owi.

- A... aha. No tak. Pewnie cię nie zauważył... - Ależ ty jesteś elokwentny, Potter!

- Oczywiście, że mnie nie zauważył. - Kolejny uśmiech. Podeszła kilka kroków, teraz stała
może metr od niego. Zazwyczaj w takiej odległości są ludzie, kiedy rozmawiają. Dlaczego
teraz miał taką straszną chęć, aby się cofnąć?! Ale za sobą miał tylko oparcie fotela. - Stałam
tam też, kiedy... opowiadał im inne rzeczy.

- Jakie rzeczy? - Zmusił się, żeby jego głos brzmiał nadal normalnie. Na pozór nonszalancko
oparł się o fotel, krzyżując ręce. Ta rozmowa wcale mu się nie podobała.

- Hm... Wiem na przykład, że się kochaliście. - Rzuciła, robiąc kolejny krok w jego stronę.
Szata zsunęła się z jej ramienia, ukazując brzoskwiniową skórę. Nie był pewien, czy to

background image

przypadek.

- Tak? I co z tego? - Ignorancja aż chlupała w jego słowach. Widział jej wargi - pomalowane
pomadką tak mocno, że wyglądały jak z plastiku.

- Czy gdybym też się z tobą kochała, zostałbyś ze mną...? - Szepnęła.

Już miał coś odpowiedzieć, roześmiać się, rozładować atmosferę albo na nią nawrzeszczeć,
kiedy...

Wiotkie dłonie na jego karku. Brązowe źrenice utkwione w niego, na wpół zasłonięte długimi
rzęsami. Muśnięcie jej małych, kształtnych piersi. Rude kosmyki łaskoczące go w szyję.
Biodra, które do niego przylgnęły i szelest spódniczki.

Truskawkowy smak szminki.

***

background image

19. Syntetyczne truskawki

Tym razem nie było wiatru. Żadna siła przyrody nie chciała zrzucić go z blanków Wieży
Astronomicznej, za to on miał wielką ochotę skoczyć z własnej woli.

Jego życie było porąbane. On był porąbany.

Jak mógł tak się zachować? Jak mógł... Dlaczego się nie opanował? Dlaczego po prostu nie
odwrócił się, nie wyszedł, nie zignorował jej... Ale nie. On oczywiście musiał zrobić
wszystko po swojemu - nie jak normalny facet. Zachował się jak brutalny samiec, zwierzę...

Była siostrą jego najlepszego przyjaciela. Jak mógł? Siostra Rona... Jak on mu teraz będzie
patrzył w oczy? Po tym...? Jak spojrzy w oczy bliźniaków, czy pana Weasley'a?

Usłyszał ciche kroki, a potem skrzypnięcie zawiasów. Nawet się nie odwrócił - doskonale
wiedział, kto przyszedł. Tylko jedna osoba wiedziała, że może być w tym miejscu. Draco
podszedł i usiadł obok niego.

- Wiedziałem, że mnie tu znajdziesz. - Powiedział cicho Harry, spuszczając głowę.

- Nie było cię ani na śniadaniu, ani na Obronie... W Skrzydle szpitalnym też nie, co w twoim
przypadku jest chyba nowością. - W słowach Ślizgona Harry rozpoznał cień uśmiechu. Ale
chłopak był w takim nastroju, że nawet nie pamiętał, których mięśni ma użyć, żeby również
się uśmiechnąć.

- Znowu McGonagall? - Zapytał Draco, po przedłużającej się chwili milczenia.

- Nie, to nie ona... - Westchnął. Och, jak bardzo by teraz chciał, żeby to była jednak
McGonagall... Jakie życie stałoby się cudne i piękne, gdyby po prostu McGonagall
przeprowadziła z nim kolejną "poważną rozmowę". Ale nie. Nikt nie tłumaczył mu, z kim
wolno się przyjaźnić, a z kim nie, kiedy tego potrzeba! Pieprzona ironia losu.

- Więc, co jest? - Czuł utkwione w siebie spojrzenie tych szarych oczu, ale sam nie miał
odwagi aby w nie spojrzeć. Po prostu nie mógł.

Wielki, przypominający strzęp ciemności koń, ze skrzydłami nietoperza szybował ponad
lasem. Światło odbijało się od jego czarnej skóry. Nagle złożył skrzydła i spikował ostro,
dostrzegłszy ofiarę.

Harry przetarł oczy dłonią. Tym razem będzie szczery. Dracona nigdy nie okłamie, nie
oszuka go w żaden sposób. Z nim będzie uczciwy. Z kimś musiał być szczery - nie mógł
okłamywać całego świata. Co ma być, to będzie. A zgodnie z tym, co sam tak niedawno
mówił Draconowi - musiał wyrzucić to z siebie, wypluć jak skażony jad. Bo inaczej zeżre go
od środka.

Westchnął ciężko. I zaczął mówić.

***

Jej usta miały smak truskawek. Sztucznych, syntetycznych truskawek.

background image


Dopiero, kiedy poczuł jej język bezpardonowo przedzierający się przez jego wargi,
zorientował się, co się dzieje. Ginny Weasley... Co ona przed chwilą powiedziała?! "Czy
gdybym też się z tobą kochała, zostałbyś ze mną...?"

Jezu.

Złapał ją za łokcie i zamaszyście odsunął od siebie. Nie upadła na podłogę tylko dlatego, że
wciąż ją trzymał,. Spojrzała na niego lekko nieprzytomnym wzrokiem.

- Co ty sobie do diabła myślisz? - Nawet on słyszał, jak jego własny głos drży od tłumionego
gniewu. Zagrzebał w sobie chęć wytarcia ust rękawem. Nie teraz. Za chwilę, ale nie teraz.

- Kochałeś się z nią, możesz też ze mną. Czemu nie? Założę się, że jestem od niej sto razy
lepsza! - Nie wierzył, że to mówiła. Zupełnie nie przypominała tej istoty, którą zdolny był
niemal kochać jeszcze rok temu.

- Zastanów się, co ty w ogóle mówisz. - Warknął. Wciąż jej nie puszczał - nie ufał jej. Stała
przed nim, z jego rękami zaciśniętymi na łokciach. Jak kajdany.

- Doskonale wiem, co mówię. Jaka ona jest? W czym jest lepsza ode mnie?! - Zacisnęła zęby.

- Nie będę z tobą rozmawiał. - Zmrużył oczy. - Nie, kiedy się tak zachowujesz.

- Co ty nie powiesz. A jak ona się zachowuje, kiedy rozmawiacie?! Płaszczy się przed tobą,
Wybrańcu? A może od razu rozkłada nogi?! - Wyrwała się, stając na środku pokoju.
Wyglądała jak dzika kotka... Nie, nie kotka. Wyglądała jak dziewczyna, która poniża się, bo
myśli, że to coś da. Że coś może. Że jeśli chłopak się z nią prześpi, to będzie należeć już tylko
do niej. "Będą żyli długo i szczęśliwie."

- Przestań. - Nie chciał tego słuchać. Nie dlatego, by w jakikolwiek sposób go to obchodziło.
Chciał zachować obraz niewinnej, miłej dziewczyny, a nie zazdrosnej zołzy.

- Co robisz, kiedy ją widzisz?

- Nie będę z tobą rozmawiał.

- Lubisz, kiedy cię dotyka?

- Przestań...

- Ma piersi większe niż ja?

- Ginny...

- Lubi, kiedy ją liżesz? Lubi to? Krzyczy twoje imię, kiedy jest jej dobrze? A może nie twoje?
Czyje?

- Czy to, kurwa, przesłuchanie?! - Zacisnął pięści. Tysiące słów cisnęło mu się na usta, a
wszystkie jak wściekłe ogary na łańcuchach. Miały zęby i pazury, gotowe były kąsać, gryźć i

background image

rozszarpać wszystko, co stanie im na drodze. Powstrzymał się jednak - musiał się
powstrzymać. Była siostrą Rona. - Mam dosyć. Nie chcę cię widzieć.

Odwrócił się zamaszyście i wstąpił na pierwszy stopień schodów. I wtedy usłyszał jej śmiech.
Piskliwy, histeryczny śmiech.

- Jak ma na imię? No dalej, powiedz, jak ma na imię!

Nie odwrócił się. Drugi stopień... Czemu one stały się tak potwornie wysokie? Nagle Ginny
przestała chichotać, jakby coś wpadło jej do głowy. Czuł na sobie jej wzrok.

- A może... A może ja znam odpowiedź? Może ja wiem, czemu nikomu nie wyjawiłeś imienia
tej ślicznotki?

Zamarł. Jej głos był cichy, złowrogi. Wciąż się nie odwracał - a jeśli ona naprawdę wie? Ale
skąd? Skąd miałaby wiedzieć? Ale... Ale jeśli... Do czego mogła się posunąć? Zacznie go
szantażować? Jaką wyznaczy cenę za milczenie? I czy nawet wtedy mógłby jej zaufać?

- Może... Może ty się jej wstydzisz?

Odetchnął z ulgą. Nie miała o niczym pojęcia. O niczym. Zwykła, zazdrosna dziewczyna.
Gniew wciąż w nim kipiał, ale wiedział, że jest w stanie zrobić kolejny krok. Zdobył trzeci
stopień tych niebosiężnych schodów. To był trud porównywalny do zdobycia Mount Blanc.
Boso.

- Nic nie mówisz? Wiec to prawda, tak? Wstydzisz się jej? Dlaczego? Jest brzydka? Głucha,
ślepa, krzywa? Co z nią jest nie tak?... Och, a może nie o to chodzi. Może... Może ona jest
taka sama dla każdego? Może robi to z każdym? To prawda? Ona jest dziwką?

Zatrzymał się. Wiedział, że ona nie ma o niczym pojęcia. Że to tylko zazdrosne dziecko. Że
kolejny krok będzie go wiele kosztował, ale dormitorium, ostoja spokoju, jest już blisko. Że
może ją zignorować i odejść. I nic się nie stanie. Wszystko będzie dobrze. Jest siostrą Rona.

Nie miała o niczym pojęcia, ale... Ale nie pozwoli jej tak mówić. Nie o Draco, chociaż nic nie
wiedziała. Poniżała siebie, jego i Ślizgona. Nikomu nie wolno było mówić o nim takich
rzeczy. Nikomu. Nawet siostrze Rona.

Odwrócił się bardzo powoli. Widział jej złośliwy uśmieszek. Wciąż stała tam, gdzie ją
zostawił. W zielonej spódniczce i szacie zsuwającej się z ramion. Gniew w nim już
wyparował, zmieniając się w coś chłodnego, zimnego jak arktyczny lód. Coś, co lubiło
wyrywać muszkom skrzydełka, a kociątkom wydłubywać oczy. Lubiło patrzeć, jak potem
miotają się bezradnie lub miauczą przeraźliwie.

- Tak bardzo cię ona interesuje? Tak strasznie chcesz wiedzieć? Chcesz wiedzieć, co czuję,
kiedy z nią jestem? - Zszedł powoli na dół. Głos miał spokojny i lodowato nonszalancki. Nie
mógł powiedzieć "nim" - to oczywiste. Ale póki co, to wcale nie przeszkadzało. - Więc
dobrze, mogę ci powiedzieć. Skoro tak nalegasz... Czemu nie?

Stanął przed nią na wyciągnięcie ręki. Widział wyzwanie w jej oczach, ale dla niego nie
znaczyło już nic. Nic. Stała się tylko kolejną muszką.

background image



- My się nie kochamy, mój skarbie. My się po prostu pieprzymy. Po co używać eufemizmów,
które w dodatku zupełnie nie pasują? - Zdziwienie, cień niepewności w jej oczach. Zaskoczył
ją? Na pewno. - Pieprzymy się jak zwierzęta, jak dzikie bestie. Z perwersją, namiętnością i
pożądaniem, o jakich ci się nie śniło. - Uśmiechnął się lekko. - Kiedy z nią jestem, to wydaje
mi się, że cały świat jest mój. Że każda gwiazda jest na wyciągnięcie ręki. Gdyby mi kazała,
zdjąłbym je wszystkie z nieba i utopił we własnej krwi. A kiedy jestem w niej... To nie mam
czasu myśleć już o niczym, bo jest mi tak dobrze, jak tobie nigdy nie będzie. O co jeszcze
pytałaś, mój skarbie? Czy jest piękna? Tak, jest piękniejsza niż wszystko na świecie. Czy jest
dobra? Jak diabli, mogę zapewnić. Pod każdym względem. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej,
widząc zmianę w jej spojrzeniu. Bała się mu przerwać. Po prostu się bała, chociaż tak
strasznie nie chciała tego słuchać. Ale on nie zamierzał kończyć. Jeszcze nie. - Co krzyczy,
kiedy jest jej naprawdę dobrze? Nie mam pojęcia. Ja krzyczę jej imię tak głośno, że nie
usłyszałbym nawet własnej śmierci. Jej jednej mógłbym powiedzieć wszystko. Absolutnie
wszystko. To ona słucha moich koszmarów i ja ją wyciągam z jej własnych. Oboje jesteśmy
szaleni, jesteśmy wariatami, zatonęliśmy w obłędzie już dawno temu. Teraz tańczymy na
dnie, na samym dnie tej wielkiej psychozy, opętani sobą nawzajem. - Przeciągnął powoli
językiem po wardze. Perwersja. - Co jeszcze chcesz wiedzieć? Mam ci opowiadać jak pachnie
jej orgazm? Jak smakuje jej ślina? Wciąż chcesz to wiedzieć?


Bała się jak zwierzę. Jak łania, osaczona na urwisku przez wilki jego słów. Miała tylko dwie
drogi - albo pozwolić się pożreć, albo skoczyć w dół. Żadne rozwiązanie nie dawało jej szans.
Dla niego była skończona. Na zawsze.

Zamknął oczy. Wiedział, co jej zrobił. Słowa mają siłę. Słowa mogą przynosić radość i
otuchę. Ale mogą też ranić głębiej niż sztylety. Mogą drzeć duszę na strzępy, chociaż ciało
zostanie nietknięte. Teraz było mu jej żal. Jeszcze nie żałował tego, co powiedział. Ale
wiedział, że będzie. Mocno. Bardzo mocno. Kiedyś. Ale ona wzbudzała w nim litość już
teraz.

- Odejdź. - Powiedział swoim własnym głosem - nie tym obcym, zimnym jak świt, jak ostrze
noża... Otworzył oczy - na jej policzkach błyszczały strumienie łez. Tusz spływał czarną
kaskadą z jej rzęs.

- Przepraszam. - Szepnęła.

I znów była tą małą Ginny Weasley - nie tą dziwną kobietą w zielonej spódniczce. Znów była
tą delikatną jak stokrotka istotą, która nigdy nie malowała ust, a potrafiła być bardziej urocza
niż wszystko. Odwróciła się i uciekła do swojej sypialni. Jej kroki były lekkie jak deszcz.

"Przepraszam". Jedno słowo. Wygrał, zwyciężył ją zupełnie i całkowicie. Kiedy Rzymianie
zdobyli Kartaginę, zrównali ją z ziemią, a miejsce, na którym stała, przeklęli. Może tamto
zwycięstwo też było gorzkie? To jedno "przepraszam" i poniżyła się całkowicie. Doszczętnie.
Nieodwracalnie. To on powinien ją przepraszać. Gdyby naprawdę była tak dzielna i harda,
jaką przed chwilą grała, mogłaby postawić mu wyzwanie. Mogłaby kazać mówić mu dalej i
on by już wiedział, że to nie ma sensu. Mogłaby go zmusić, żeby na kolanach błagał o
wybaczenie. A tak... To on powinien ją przepraszać. Była tylko zaślepioną dziewczyną.
Nikim więcej. To tak, jakby wykorzystać kogoś pijanego, zalanego do nieprzytomności.

background image


Był potworem. Był zwierzęciem. Dzikim i wściekłym, takim samym albo nawet gorszym niż
wilki jego słów.


Nie wiedział, ile tak stał na środku pokoju. Słyszał tylko trzask wygasającego powoli w
kominku ognia. W końcu westchnął ciężko, jakby chciał wyrzucić z siebie całą tą gorycz tego
"zwycięstwa". Ale wciąż ją czuł.

Tym razem schody były jeszcze wyższe, a każdy krok trwał milion lat. W końcu dotarł do
drzwi - czuł się zmęczony. Piekielnie zmęczony, jakby przeżył dziewięć kocich żyć bez
przerwy. Przekręcił mosiężną klamkę, otwierając szeroko drzwi.

Ron siedział na progu, pustym wzrokiem wpatrując się przed siebie. Dopiero po długiej
chwili spojrzał mu w oczy.

- Przepraszam. - Szepnął Harry przez ściśnięte gardło. Ron skinął powoli głową, apatycznym
ruchem. Zamknął oczy.

- Przepraszasz? Ty nie masz, za co przepraszać. W końcu dostała to, czego chciała. - Jego
głos był chropowaty, jakby każde słowo kosztowało go kawałek duszy.

- To, czego ludzie chcą, nie zawsze jest tym, czego potrzebują. - Odpowiedział Harry,
spuszczając głowę.

- Tak. - Milczenie. Kolejne milion lat stania na progu i gapienia się na zaciśnięte dłonie Rona.
- Nigdy nie powinna była zaczynać tej rozmowy. Nigdy.

Skinął głową z przygnębieniem. Ginny Weasley umarła dla niego. Teraz był ktoś inny, ktoś
obcy, kto stanął na jej miejscu. Ale to nie mogła być ona. Lepiej, żeby to nie była ona. Lepiej
dla niej.

Wyciągnął rękę w stronę Rona. Ten po chwili gapienia się bezmyślnie w przestrzeń, w końcu
ją przyjął i pozwolił postawić się na nogi.

***

Ukrył twarz w dłoniach. Mówienie kosztowało go... Zbyt wiele. Ale jednak był sobie
wdzięczny. Teraz... Teraz wszystko samo się ułoży. Co ma być, to będzie. Tak...

- Harry... - Nie spojrzał na Draco. Wciąż nie mógł. - Słuchaj mnie teraz... Zrobiłeś to, co
musiałeś. Gdybyś odwrócił się i odszedł, potem byłaby jeszcze gorsza. I może odporniejsza.
A tak... Masz święty spokój. - Poczuł, jak wzrusza ramionami. Wyprostował się i zwrócił w
końcu w jego stronę.

- Czy ty nie masz serca?! Przecież ja ją złamałem! Pogrzebałem, zraniłem jak...

- Przejdzie jej. Kobiety są silne. O wiele silniejsze niż ci się wydaje. - Uśmiechnął się lekko i
zrzucił garść śniegu. Patrzyli na spadające płatki.

background image

- Mówisz tak, jakby wszystkie były takie same.

- Nie. Mówię tak, jakby wszystkie miały coś wspólnego. - Poczuł jak zarzuca mu ramię na
plecy. Odetchnął ciężko.

- Ale... Jezus... Ja... Ja powinienem być ponad to. Powinienem... Być silny. Ja... - Draco
parsknął gniewnie.

- Ja, ja i ja. Czemu akurat ty masz być taki silny i opanowany? - Trzepnął go lekko w plecy. -
Jesteś taki sam jak reszta ludzi. Masz dwie ręce, dwie nogi, wszystko na swoim miejscu. I
reagujesz tak jak reszta ludzi. Wkurzyła cię to jej powiedziałeś. I po balu.

- Kiedy ty to mówisz, wszystko wydaje się takie proste i oczywiste... - Ukrył twarz w
dłoniach.

- Bo takie jest. - Znów słyszał uśmiech w jego głosie. Harry podciągnął kolana pod brodę i
objął je ramionami.

- Może kiedyś zdołam ci uwierzyć.

- Mam nadzieję.

***

Zamilkli. Słyszał szum wiatru między wieżami zamku. Łacha śniegu zsunęła się z dachu i
upadła pod mur. Testral znów unosił się nad drzewami, machając od czasu do czasu leniwie
skrzydłami.

Draco westchnął ciężko. Czas zadać to sakramentalne pytanie, które męczyło go tak bardzo.
Odkąd Harry przestał mówić...

- Gryfiaku... - Odważył się w końcu.

- Hm? - Z nim było już lepiej. Wciąż był załamany, ale mu przejdzie.

Harry Potter nigdy nie był podły i bezwzględny. Przyzwyczaił się do roli rycerza na białym
koniu, wybawiającym księżniczki ze szponów dzikich smoków. Draco rozumiał, że nowa rola
musiała nim wstrząsnąć. Wydawało mu się to zapewne jakąś profanacją, czystym
bluźnierstwem i herezją, bo oto okazało się, że księżniczka jest tak naprawdę starą wiedźmą, a
smokom można jednak ufać. Można schronić się pod ich skrzydłami.

Wiedział, że mu przejdzie. Ludzki umysł był tak przemyślnie skonstruowany, że potrafił
rozgrzeszać się sam.

- Bo... Wiesz... Czy mógłbyś... Czy mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego właściwie tak
nagadałeś Weasley? - Wydusił z siebie.

- Przecież mówiłem... Ona... Mówiła o tobie straszne rzeczy. Straszne. - Usłyszał, jak
przełyka ślinę. Sam ledwie się powstrzymał od identycznej reakcji.

background image

- Ale... - Podjął po chwili. - Ale to tylko ja. Sam wiesz. Wstrętny Ślizgon, wszystko, co
najgorsze et cetera...

- Chyba nie sądzisz, że wciąż tak myślę. - Milczenie.

Testral opadł płynnie na błonia, przebiegając kilka kroków. Ugryzł śnieg. Wyprostował się,
rozejrzał czujnie... A potem zaczął tarzać się w białym puchu, co najmniej, jak młody
szczeniak.

- Harry... A... A czym my właściwie dla siebie jesteśmy?

Pytanie zawisło w powietrzu jak burzowa chmura. Spojrzeli sobie w oczy. Draco był pewien,
że w jego własnych Gryfon widział przerażenie. Harry również wyglądał tak, jakby ktoś
ukradł z nieba księżyc. I zostawił tylko okruszki.

- Myślę... Myślę, że jesteśmy dla siebie nałogiem. Nawzajem.

- Muszę się z panem zgodzić, panie Potter. - Uśmiechnął się. Burza zamieniła się w
nieszkodliwą mżawkę, a po chwili wyszło nawet słońce.

Draco pochylił się i pocałował swój słodki nałóg w usta.

***

Harry wrócił na lekcje jeszcze przed obiadem. Dopiero wtedy uświadomił sobie, jak bardzo
potrzebował tych kilku godzin wyciszenia, rozmowy... Poza tym bardzo się cieszył, że mimo
wszystko Ron jest po jego stronie. Jeśli w ogóle istniały jakieś strony. To było wspaniałe, że
nie obraża się, nie stroi fochów, nie chce się bić... Przecież to jego siostra.

Teraz Harry właściwie cieszył się, że przyjaciel usłyszał tą "rozmowę". O ile Draconowi mógł
powiedzieć wszystko, słowo po słowie, tak, jak to się działo, to... To Ronowi nie potrafiłby
tego zrobić. Nie mówiąc już o tym, że rudzielec zwyczajnie nie uwierzyłby mu, oskarżył o
oszczerstwa i kłamstwo.

Hermiona ze smutkiem patrzyła, na Ginny. Ron opowiedział jej mocno ocenzurowaną wersję
wydarzeń - ale chyba złapała ogólny sens...

- Każdy popełnia błędy. Może za jakiś czas powinieneś dać jej szansę przeprosić...? -
Powiedziała tylko z żalem. Harry zgodził się z nią w duchu. Za jakiś czas... Kiedy sama
zrozumie, a on przestanie się obwiniać... Tak. Wtedy mógłby pozwolić jej przeprosić.


Przez następne dni on i Ginny mijali się tylko, traktowali jak powietrze. Jakby nie istnieli. On
nie zwracał na nią zupełnej uwagi, wyrzucił z pamięci to przykre wydarzenie. Nie przejmował
się jej obecnością, podchodził do sprawy tak samo, jak przed "kłótnią". Za to ona wybrała o
wiele trudniejszą i z pewnością bardziej wyboistą ścieżkę. Kiedy tylko wchodził do Pokoju
Wspólnego - milkła. Nie patrzyła na niego. Omijała go wzrokiem. Kiedy chciała czegoś od
Rona, czekała, aż skończy rozmawiać z Harry'm.

To było po prostu śmieszne. I głupie. Ale Harry nie miał zamiaru nic robić. Sama wybrała

background image

taki, a nie inny sposób.

Poza tym znów wróciła do swojego dawnego stylu. Już nie grała latarnianej lafiryndy.
Zwyczajne dżinsy z powyciąganymi nitkami i ani grama makijażu na ustach.

Cieszyło go, że nie płakała. Po tym jednym załamaniu nie uśmiechała się już w jego
towarzystwie, ale też nie zalewała się łzami. Nie obgadywała go, nie podburzała nikogo
przeciw niemu... Może jednak tym razem zareagowała bardziej dojrzale.

Harry był jej za to wdzięczny. Nie wiedział, czy poradziłby sobie z tym tak samo łatwo,
gdyby znów musiał patrzeć na jej spływający z rzęs tusz.

***

- Dostałem list od Freda i George'a. - Oświadczył któregoś styczniowego ranka Ron. Neville
wyszedł już z dormitorium - pierwszą lekcją było zielarstwo, trudno było dziwić się jego
entuzjazmowi. Harry i Ron wciąż nie mogli się wybrać.

- Hm? I co piszą? - Harry sznurował trampki, zbyt zaspany żeby wziąć czynny udział w
rozmowie. Zapytał, bo wiedział, że inaczej Ron będzie go tym męczył cały dzień.

- W sumie to same pierdoły - o sklepie, o Fleur i Bill'u, o tym, co tata robi w pracy, znowu
Fleur...

- Aha. - Ziewnął. Ron poszedł do łazienki - Harry słyszał, jak odkręca wodę i szuka swojej
szczoteczki do zębów w szafce.

- Ale wiesz... To nie wszystko. - Krzyknął takim tonem, jakby od początku tej rozmowy
czekał, żeby to powiedzieć. Harry skapitulował i wszedł do łazienki.

- Tak? A co jeszcze napisali? - Znalazł swoją szczoteczkę i pastę. Łokciem szturchnął trochę
Rona, żeby mu zrobił miejsce przy zlewie.

- O Lupin'ie.

- Hajta się w końcu z Tonks, czy dalej na kocią łapę? - Roześmiał się, wyciskając pastę na
szczoteczkę.

- Ak uż to rachej na wilchą! - Ron już zaczął szorować zęby. Mówił teraz bardzo niewyraźnie,
ale Harry mieszkał z nim w końcu siedem lat. Miał wprawę, można powiedzieć. - Ae o ne
Tonks.

- Ne? A cho? - Pasta Harry'ego tak szalenie dawała mentolem, że od razu poczuł się
rozbudzony. Aż łzy napłynęły mu do oczu.

- Akon Enika.

- Zakon? - Przepłukał usta.

- No. Wysłali go na jakąś misję. Znaczy nic oficjalnego Fredowi i George'owi nikt nie

background image

powiedział, ale wiesz, jacy oni są. I tak się dowiedzieli. - Ron wrzucił swoją szczoteczkę do
szafki. Harry stał jeszcze chwilę przed lustrem, jakby przymarzł do podłogi.

Zakon zlecił Lupin'owi kolejne zadanie... Lupin był oczywiście bardzo dobrym magiem, poza
tym wilkołak - kiedy trzeba, na pewno znajdzie w sobie dość sił. Ciekawe, jakie to będzie
zadanie... Co miał zrobić?

Starał się o tym nie myśleć, ale ziarenko niepokoju już zostało zasiane. Nie mógł znieść, że
ktoś z jego przyjaciół jest w niebezpieczeństwie. Że naraża się, zamiast niego...

***

background image

20. Jutro wieczorem

- Panie Potter! - Poderwał się w ławce, jakby ktoś dźgnął go szpilką. Większość oczu
zwrócona była na niego - śmiały się. Czasami złośliwie, czasami z politowaniem. Tylko jedna
para była... Och, nie może myśleć o nim teraz!

- T... Tak, profesorze? - Spojrzał zupełnie niewinnie na Slughorn'a. Ten wzniósł nieznacznie
ręce, jakby chciał odgrażać się niebu.

- Właśnie zadałem panu pytanie, panie Potter.

- A... Ee... - Jakie u diabła pytanie?! Był pewien, że nikt się nim nie interesuje! Chociaż nie.
To on nie interesował się prawie nikim. - Przepraszam. - Spuścił ze skruchą w głowie. Niech
stary nauczyciel da mu już spokój.

- No dobrze... Ale pilnuj się, Harry. Następnym razem będę musiał odjąć punkt twojemu
domowi! - Zastrzegł Slughorn i powtórzył pytanie, kierując je tym razem do ogółu klasy. Po
raz kolejny przepłynęło obok Harry'ego, nawet nie muskając jego mózgu.

"Następnym razem będę musiał odjąć punkt twojemu domowi!" Taa... I to była chyba główna
różnica między lekcjami ze Slughorn'em, a Snape'm.

Draco uśmiechnął się do niego Harry'ego i - ukrywając się za wielkim podręcznikiem
eliksirów - puścił mu oczko.

Zaraz po feriach trochę zmienili układ miejsc. Teraz Harry, Hermiona, Draco i Pansy siedzieli
w tym samym - ostatnim - rzędzie. Harry i Draco jak najbliżej siebie, bo jakżeby inaczej!
Biurko nauczyciela zostało niedawno przesunięte pod ścianę - musiało ustąpić na rzecz
wielkiego kotła do warzenia eliksirów (zamówionego ponoć aż z jakiejś egzotycznej
Białorusi). Przed Harry'm, dokładnie po przekątnej siedzieli jacyś dwaj wysocy chłopcy. O
ile, więc Slughorn doskonale widział Hermionę, zielonooki zazwyczaj ukrywał się za plecami
kolegów. Tylko czasami - jak w tym przypadku - ktoś zadawał mu niebezpieczne pytania.

Nie, żeby eliksirów się nie uczył. Wręcz przeciwnie - materiał siódmej klasy był o wiele
ciekawszy niż poprzednie. Trucizny, antidota, eliksiry siły, czy szybkości... Któregoś
wieczoru przeczytał kilka bardziej "odjazdowych" lekcji z książki. Teraz zwyczajnie się
nudził. Nie szło mu - co prawda - już tak dobrze, jak kiedyś. Rok wcześniej pomagały mu
notki Księcia Półkrwi - teraz pracował zupełnie sam. Mimo to nie musiał wstydzić się swoich
ocen.

Slughorn powrócił do swojego biurka i zaczął dyktować jakieś ważne definicje, bez których z
pewnością nie mogliby zasnąć w nocy. Hermiona, tak samo jak większość, pochyliła głowę
nad pergaminem. Jej długie włosy opadły na stół, zasłaniając całkowicie twarz. Harry również
pochylił się - ale zamiast wbić wzrok w notatki, patrzył na Dracona.

Blondyn też niczego nie pisał. Otworzył książkę, niby coś sprawdzając... Spojrzał na
Harry'ego, zmrużywszy lekko oczy. A potem przeciągnął samym czubkiem języka po wardze,
uśmiechając się jednoznacznie.

Harry westchnął i skupił się jednak na pisaniu. Inaczej... Cóż, nie miał pojęcia, do czego mógł

background image

być zdolny. Malfoy robił mu "to" cały czas, doskonale znając reakcje Gryfona. Och, on
zresztą nie był Draconowi dłużny.

Momentami Harry nawet cieszył się, że tak mało lekcji mają razem. Inaczej pewnie w ogóle
przestałby się uczyć! Ale sądził tak tylko chwilami. Mniej więcej w czasie, kiedy Draco
zaczynał bardzo sugestywnie bawić się palcami, większość myśli wyparowywała z jego
głowy.

I tak właśnie wyglądało większość zajęć eliksirów. Cała kwintesencja podana w pigułce
uśmiechów i różowych języków.

***

Zostawił drzwi otwarte. Teraz zazwyczaj zostawiał drzwi otwarte - czasami tylko musiał
zamykać, kiedy Pansy stawała się zbyt namolna, czy coś w tym rodzaju... Chociaż...
Właściwie, co może być w rodzaju Pansy?

Spojrzał na zegarek - wciąż była północ. Nawet nie - za dwie. Wieki temu to też była północ.
Co się stało z czasem?! Zwolnił, czy co?! A może zepsuł mu się zegarek? Co za draństwo, a
tyle kosztowało!

Umówili się z Harry'm, że Gryfon będzie do niego wpadał raz, maksymalnie dwa razy w
tygodniu. Maksymalnie. Oboje doskonale wiedzieli, co im groziło. Harry niby miał pelerynę,
ale Merlin jeden wie, jakie przedziwne przygody już mu się zdarzały!

To przymusowe ograniczenie było jak celibat. Jak jakaś irracjonalna pokuta. Na korytarzach
zazwyczaj nie mieli prawie wcale czasu na rozmowy. No - może te chwile, kiedy kończyły
albo zaczynały się posiłki. Wszyscy byli wtedy w Wielkiej Sali, a im zdarzało się czasami
spóźnić, albo wyjść wcześniej. Ale to, do diabła, były minuty! Krótka rozmowa, przelotne
muśnięcie ust - na nic więcej nie mieli szans.

Wieczorami również okazję żeby się zobaczyć nadarzały się bardzo rzadko. Od początku
semestru nauczyciele jakby oszaleli. Możliwe, że zaciągali się czymś nielegalnym w
gabinecie - już kilka razy mieli z Harry'm straszną ochotę to sprawdzić. Albo najlepiej ukraść
tego trochę.

Nauka, nauka, nauka, praca domowa, nauka. Nic więcej. Doprawdy, pasjonujący wieczór! A
żeby rozrywki nie było jednak za mało, co jakiś czas tępy ból w ramieniu. Ostatnio częściej
niż zazwyczaj. To wcale nie ułatwiało egzystencji, o nie...

Drzwi skrzypnęły cicho i zamknęły się prawie od razu. Harry od dawna nie pukał - znał
Draco już tak dobrze, widział go w tylu sytuacjach, pozycjach i konfiguracjach, że nie było
przed nim, czego ukrywać.

- Miło, że wreszcie raczyłeś się objawić. - Blondyn uśmiechnął się lekko, opierając o stół. -
Ale mógłbyś już ściągnąć z siebie tę rzecz.

- Może tak będzie zabawniej? - Harry zachichotał. Draco poczuł muśnięcie opuszków jego
palców wzdłuż obojczyka - jednak, kiedy sam sięgnął ręką, nie znalazł niczego.

background image

- Nie tym razem, Gryfiaku. Zdejmujesz płaszczyk, albo...

- Co? Każesz mi spadać? - Jego oddech na szyi. I te usta... Och... Draco westchnął i
wyciągnął na oślep rękę, ściągając z chłopaka pelerynę. Harry objął go, błądząc palcami po
jego plecach i karku. Uwielbiał, kiedy to robił. Kiedy dotykał go w ten sposób...

- Nawet sobie nie wyobrażasz, co każę ci zrobić.

Draco odwrócił się, popychając chłopaka na stół, tak, że Harry musiał się na nim praktycznie
położyć. Od razu zaplótł mu nogi na plecach, przyciągając do siebie. Spojrzenie Gryfona
było... Głodne. Draco czuł, że rozpala się na samą myśl, jak bardzo chłopak go pragnie.

Pochylił się, podciągając wysoko jego koszulę. Zaczął pieścić jego oliwkową skórę. Taka
gładka, taka piękna... Te kilka blizn tylko podkreślało jej urodę. Jego język zatrzymywał się
kolejno na każdej rysie, jakby chciał poznać najdrobniejszy nawet szczegół ciała kochanka.
Jak gdyby i tak doskonale go nie znał.

Pocałował jego sutek, a usłyszawszy zachęcające westchnienie, zaczął drażnić go językiem i
zębami. Kolejne westchnienie - o wiele bardziej entuzjastyczne. Harry rozpiął wszystkie
guziki, ale nie zdjął koszuli. Ostatnio podobały mu się takie motywy. Podobał mu się szelest
materiału, kiedy wił się w ekstazie. To było takie prowokacyjne, takie...

Poczuł jak jego dłonie są prowadzone przez pięknookiego. Już nie błądziły bez celu -
zmierzały prosto do paska jego spodni. Nagle jednak zatrzymały się, a sam Harry zamarł.
Wyprostował się zamaszyście, składając jeszcze jeden szybki pocałunek na wargach
blondyna.

- Co...? - "Co się znów stało?" chciał zapytać Draco, ale język jakoś nagle przestał go słuchać.

- Wanna. Chcę, żebyśmy zrobili to w wannie. W wodzie.

- Ale sobie wymyśliłeś... - Zamierzał znów pchnąć go na stół, jednak Harry nie dał mu na to
szansy. Złapał jego dłoń i pocałował same opuszki palców. Tak delikatnie, prawie niewinnie.
Draco wstrzymał oddech.

- Proszę...

Ślizgon za skarby świata nie potrafiłby mu odmówić. Harry był jego słabością, nałogiem.
Zrobiłby wszystko, o co tylko by poprosił. Westchnął i podniósł z podłogi pelerynę.


Droga do Pokoju Życzeń wydawała się o wiele dłuższa niż zwykle. Możliwe, że całkowitą
winę za to ponosił Potter, który bez przerwy go dotykał, całował i Merlin wie, co jeszcze
robił. A możliwe, że to jego zasługa - kilka razy zatrzymał się i przylgnął szaleńczo wargami
do jego szyi.

Za którymś razem pchnął go na ścianę, wplótł palce w te czarne jak krucze skrzydła włosy i...

I wtedy usłyszeli kroki. Draco zamarł. Czuł dłonie chłopaka, dotykające go Tam... Och...
Więcej, proszę... Tak, właśnie tak... Nie przestawaj... Tylko nie... A jednocześnie kroki były

background image

coraz bliżej. Tuż za rogiem...

- Nie bój się. Przecież nas nie zobaczy. - Harry polizał jego obojczyk. Najwyraźniej mu się
spodobało, bo kontynuował eksplorację tego elementu jego anatomii. Draco oparł dłonie na
ścianie, odchylając głowę. Czuł te palce, te usta... Och... I jednocześnie patrzył na jakąś
prefekt Hufflepuffu, mijającą ich zupełnie nieświadomie. Kiedy skręciła, znikając z ich pola
widzenia, Harry zachichotał.

- Nie podobało ci się to?

- Hm? - Nie był w stanie nic powiedzieć. Otarł się biodrami o rozporek Harry'ego. Dlaczego
wciąż byli ubrani?!

- Chciałbym, żebyśmy kiedyś to robili przy ludziach. Oni byliby zupełnie nieświadomi
niczego, a my... Czy to nie podniecające? - Zielone oczy błyszczały namiętnością.

- Jesteś szalony. - Wymruczał, pociągając go w stronę tego cholernego Pokoju Życzeń.

- Tylko, kiedy mam ochotę.

***

Wanna była okrągła, pokryta skomplikowanym liściastym ornamentem. Biała jak chińska
porcelana, stała na lwich nogach wykutych z mosiądzu. Tylko tyle zdążył zauważyć, zanim
Draco zaczął zdzierać z niego kolejne części garderoby. Poddał się temu, bez żadnego
sprzeciwu.

Sam się zdziwił, że tak bardzo zadziałało na niego całowanie się z Draconem w miejscu
zupełnie publicznym. W dodatku o włos od kogoś innego! Wiedział, oczywiście, że
niektórym się to podoba, że śnią im się podobne scenki... Ale on, do diabła, nie chciał tego
śnić! Chciał to zrobić! Spleść język z Malfoy'em, wpakować się w jego spodnie i
jednocześnie patrzeć na twarze wszystkich wokół!

Aż westchnął, kiedy uświadomił sobie, jaki mógłby gościć na nich wyraz.

Był już zupełnie nagi - Draco zresztą także właśnie porzucał swoje spodnie. Gryfon podszedł
do wanny i dotknął wody - przyjemnie ciepła, doskonała. Zanurzył się cały, aż po szyję,
opierając łokcie o krawędź. Przymknął oczy... Słyszał plusk wody, kiedy obok niego lokował
się Draco.

- Czasem jednak masz dobre pomysły. - Westchnął z rozkoszą. Harry uśmiechnął się i
otworzył oczy.

****

Draco prawie zamruczał, kiedy spojrzał w tą bezdenną zieleń. Kolor avady. Przyciągnął
chłopaka do siebie. Harry oparł dłonie po obu stronach jego ramion, pochylił się i pozwolił
wykraść sobie długi pocałunek.

Te wargi były oszałamiające, jak zwykle. Miękkie, delikatne... I Draco na początku każdego

background image

pocałunku nie mógł oprzeć się złudzeniu, że są bezgranicznie niewinne. Jakby Harry nigdy
wcześniej... Roześmiał się w duchu, drażniąc językiem aksamitne wnętrze ust partnera.
Doskonale wiedział, co to niewiniątko naprawdę potrafi!

Poczuł muśnięcie jego rzęs na policzku, kiedy Harry pochylił się jeszcze niżej, gryząc i ssąc
szyję Ślizgona. Blondyn doskonale zdawał sobie sprawę, że tym razem jednak pozostaną
ślady. Ale z tą świadomością uczucie było jeszcze głębsze, przyjemniejsze.

Wplótł palce w jego włosy, delikatnie, ale stanowczo zmuszając go, żeby wygiął się do tyłu.
Objął go mocno, pewnie. Samym gorącym oddechem pieścił wilgotną skórę. Nie pocałował
go, nie musnął nawet ustami. Harry jęknął przeciągle, szeptając coś, czego Draco nie
zrozumiał. Blondyn uśmiechnął się, samym czubkiem języka wytyczając sobie szlak - od
jabłka Adama do splotu słonecznego chłopaka.

Harry szarpnął się w jego uścisku, przylgnął do niego całym ciałem. Oddychał ciężko,
nierówno. Draco zmrużył z satysfakcją oczy. Gdyby kazał chłopakowi się teraz utopić, Harry
z całą pewnością by to zrobił. Pod warunkiem, że dostałby w zamian, chociaż jeden
pocałunek. Był całkowicie we władzy Ślizgona. Zupełnie.

- Teraz... Proszę... Teraz... - Wychrypiał wprost do ucha Dracona. Ten bez słowa odwrócił go,
tak, aby oparł się plecami o jego klatkę. Ukąsił oliwkową szyję.

Dłonie Draco pełzły po ciele Gryfona, badały każdy jej cal. Rozsunął szeroko jego nogi,
muskając palcami wrażliwą skórę wewnętrznej strony ud chłopaka. Harry jęknął znów,
sięgając, by naprowadzić ręce blondyna we właściwe miejsce. Jednak Draco tylko uśmiechnął
się złośliwie, sprytnie wyślizgując się z palców pięknookiego. Poczuł, jak Harry zaciska zęby.

Po sekundzie niepewności Gryfon objął palcami swój własny członek. Przez chwilę poruszał
się powoli, potem szybciej... Wyjęczał kolejne słowo, którego blondyn nie zrozumiał. I to
było jeszcze bardziej niesamowite.

Draco patrzył na swojego kochanka, usatysfakcjonowany widokiem. Harry był wspaniały,
taki idealny... Ślizgon ujął go w talii, unosząc lekko. Był gotowy. Bardzo.

Kiedy w niego wchodził, Harry wstrzymał oddech. A kiedy już był w chłopaku zupełnie...
Obaj krzyczeli.

****

Woda już prawie ostygła, jednak oni nie mieli sił, żeby wstać i zacząć się ubierać. Wszędzie
wokół połyskiwały wielkie kałuże, jak odłamki luster. Harry przekręcił głowę i po raz kolejny
pocałował policzek Draco.

- Czasami jednak masz niesamowicie dobre pomysły. - Wymruczał Ślizgon.

- Gdybym był kimś innym, powiedziałbym coś w rodzaju "a nie mówiłem". - Uśmiechnął się,
odsuwając od niego.

- Cieszę się, że jednak jesteś sobą. - Westchnął Draco. Harry wyszedł z wody i spod ściany
wziął puszysty, biały ręcznik. Jego chłopak nawet nie miał siły na niego patrzeć, chociaż

background image

zazwyczaj nie przepuszczał żadnej okazji.

- Utopisz się w wannie. - Roześmiał się Harry. - Albo rozpuścisz.

- W takim razie umrę szczęśliwy.

Wbrew swoim słowom, po kilku minutach, jednak wyszedł z wody. Ale to Harry musiał go
wysuszyć, ubrać i tak dalej - nie, żeby miał coś przeciwko, naturalnie. Draco, albo naprawdę
nie miał siły, albo po prostu mu się podobało, kiedy ktoś obchodził się z nim jak z jakimś
arabskim księciem. Gryfon postawiłby każde pieniądze na drugą opcję.

- Odprowadzić cię? - Zapytał, zapinając mu koszulę.

- Nie... Jest już późno. Wszyscy pewnie śpią. - Uśmiechnął się. Harry uwielbiał ten uśmiech.
Jak mógłby przeżyć bez swojego nałogu, chociaż dzień? Jak...?

Żegnali się długo i zupełnie bez słów. Ale wszystko musi się w końcu... No właśnie - w końcu
zakończyć. Wraz z wybiciem trzeciej oderwali się od siebie. Kolejny dzień oczekiwania.

***

Następnego dnia Harry był nieco zaspany. Na szczęście była Środa, lekcje zaczynali dopiero
od południa. Jednak na śniadanie musiał iść. Rozmowy wokół niego zlewały się w
jednostajny, niezrozumiały szum, wypełniający głowę jak styropian. Nie skupiał się na
niczym - ogarnęła go przyjemna bezmyślność. Ziewając rozdzierająco, przysunął sobie miskę
sałatki.

- Zwróciliście ostatnio uwagę na Malfoy'a? - Gdyby nie był tak nieprzytomny, pewnie by
drgnął, słysząc słowa Rona. Jednak w tych okolicznościach po prostu machinalnie nałożył
sobie jedzenie na talerz.

- A co z nim? - Zapytała Hermiona, nalewając im do szklanek soku z dyni.

- Cały czas się na ciebie gapi, Harry. Kręci się blisko nas... Musisz być czujny! - Zmrużył
groźnie oczy, patrząc na Draco.

- Przesadzasz. - Westchnął Harry. Miał straszne wrażenie dejavu. Czy to nie on przekonywał
rok temu Rona i Hermionę, że Draco coś knuje? Och, wtedy miał rację. Co za ironia losu -
Ron teraz także miał. Przewrotną, ale jednak.

- Wcale nie przesadzam! Popatrz na niego! Nawet teraz się tutaj gapi! - Harry spojrzał. Ale
Draco już odwracał się do Pansy. - No ok, może nie teraz, ale mówię wam, jeszcze przed
chwilę...

- Ron, sama nie wiem. Może masz faktycznie rację, ale... To wcale nie musi od razu oznaczać
najgorszego. - Rzekła Hermiona, smarując sobie chleb masłem. Harry nie chciał brać udziału
w tej rozmowie. - Gdyby McGonagall Malfoy'owi nie ufała, na pewno nie byłoby go tutaj. On
nie może niczego knuć...

- A ja wam mówię, że tak! Na pewno! Przecież to Malfoy! - Zielonooki stężał w sobie,

background image

dziobiąc widelcem sałatkę na talerzu. - Musimy być ostrożni. Harry - spojrzał na niego
badawczo - nie wolno ci pod żadnym pozorem zostawać z nim sam na sam, jasne? Pod
żadnym pozorem!

Och Ron... Gdybyś wiedział... Gdybyś tylko wiedział...

Cóż - pewnie i tak nie pozwoliłbyś nam się spotykać - parsknął w duchu, sięgając po chleb.

***

Niestety, okazało się, że Ron bardzo poważnie wziął sobie do serca swoje rozmyślania.
Pilnował Harry'ego prawie non stop, chodził za nim krok w krok. Już nie było mowy, żeby
Draco, chociaż spojrzał, nie wywołując złośliwego komentarza rudzielca.

Przyzwoitka się znalazła, też coś...

Oboje - Draco i Harry - byli już tym zmęczeni. Dwa dni później sytuacja była po prostu
katastroficzna. Harry'emu wydawało się, że nie pamięta głosu blondyna! Do diabła z tym,
musi się z nim, chociaż zobaczyć! Usłyszeć z jego ust, chociaż jedno zdanie...

Dobry moment nadarzył się tego samego dnia, w czasie długiej przerwy. Ulotnił się spod
czujnego oka przyjaciela w momencie, kiedy Hermiona komentowała jego postępy w
transmutacji. Ron wyglądał, jakby miał pęknąć z dumy. Nie zwracał uwagi na nic więcej -
liczyła się tylko jego dziewczyna. No... Może jeszcze ewentualnie ich splecione dłonie...

Harry doskonale znał to uczucie. Odszedł szybkim krokiem, modląc się, żeby Ron nie
spojrzał za siebie. Ktoś musiał nad nim czuwać - tam, w górze.

Szybko zlokalizował Draco. Zupełnie nieprzypadkowo potrącił lekko najbliższą zbroję -
zaskrzypiała głośno. Draco od razu poderwał głowę. Uśmiechnął się promiennie, jak
słoneczko i szybko znalazł się przy Gryfonie. Harry czuł się tak, jakby coś ćwierkało radośnie
w jego duszy. Te oczy, och, te jego błękitne oczy... Włosy miał rozpuszczone, opadały na
ramiona miękką falą. Tak bardzo chciałby ich dotknąć, poczuć... Stanęli w przepisowej
odległości od siebie - żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Ale powietrze miedzy nimi aż
iskrzyło.

- Wpadnę dzisiaj, albo jutro. Jeszcze nie wiem. - Szepnął Harry. Draco uśmiechnął się jeszcze
szerzej.

- Jakieś specjalne życzenia?

- Hm... Właściwie nie. Możemy bawić się po twojemu. - Draco uśmiechnął się drapieżnie, jak
tylko Malfoy potrafi - jak kot, który ma bardzo poważne plany względem myszki w jego
pazurach. Coś zadrżało w Harry'm na ten uśmiech. Coś, co chciałoby uciekać, ale... Ale nie na
tyle szybko, by nie dać się złapać.

- Nawet nie przypuszczasz, co cię czeka...

- Hej! - Odwrócili się obaj. Przez tłum przedzierał się Ron. Był już tak blisko, że musiał
słyszeć ostatnie zdanie - i prawdopodobnie tylko tyle. To dobrze, czy źle? Rudzielec z ogniem

background image

gniewu w oczach spojrzał na Draco. - Co ty tu robisz?!

- Stoję, jeśli nie potrafisz objąć tego umysłem, Weasley. - Warknął Draco. Chociaż nie
wypowiadał się nigdy na ten temat przy Harry'm, wciąż nie lubił jego przyjaciół. Jednak
Gryfon doceniał sam fakt, że nie przeklinał ich w jego obecności.

- Och, to widzę. - Kolejne warkniecie. Zadzwonił dzwonek - uczniowie zaczęli szybko
rozchodzić się do klas. Po chwili w korytarzu stali już tylko oni. Nieco dalej, pod przeciwną
ścianą stała Hermiona. Zupełnie zdezorientowana. - Pytam, co robisz z Harry'm.

- Nie próbuj sobie wyobrażać. - Syknął jadowicie.

Harry patrzył z niepokojem to na jednego, to na drugiego. Czuł się jak na jakimś piekielnym
meczu tenisa! I do tego jako... Merlinie, sędzia? Nie - raczej piłka. Odbijana, uderzająca o
ziemię, całkowicie zależna. Nikt nie pytał go o zdanie. Nie mógł stanąć po żadnej stronie w
tej "pogawędce". Po prostu nie mógł. Trwał tylko, jak ten kołek i modlił się, żeby jego
przyjaciele się nie pogryźli.

Jakaś irracjonalna myśl w głowie podpowiadała, że chyba wykorzystał już swój limit cudów,
przewidziany na ten dzień.

- Masz się odwalić od Harry'ego. Raz na zawsze. Jasne, śmieciu?!

Ostatnie słowo zabrzmiało w pustym korytarzu jak wystrzał.


Draco na chwilę przymknął oczy. Chwila trwała dziesięć lat. A kiedy minęła, wydawało się,
że temperatura spadła grubo poniżej zera. Gryfon zdziwił się, że nie widzi pary swojego
oddechu.

Kiedy Draco otworzył oczy, w Harry'm serce zamarło.

Znał doskonale to spojrzenie. Zimniejsze niż arktyczny lód, spokojne jak cmentarz zimą. A
gdzieś głębiej sugestia - obietnica? - śnieżnej burzy. Spojrzenie istot, które lubią wyrywać
muszkom skrzydełka, a kociątkom wydłubywać oczy.

Draco uśmiechnął się lekko. Harry zadrżał na ten uśmiech.

A potem rozpętało się piekło.

***

background image

21. Dość

- Czemu miałbym się od Potter'a, jak to błyskotliwie, Weasley, ująłeś "odwalić"? - Syknął
Draco, nienaturalnie górnolotnie. Ron zmrużył tylko oczy i wykrzywił się w złym uśmiechu.

- A co, nagle tak zachciało ci się jego towarzystwa? Myślisz, że nie pamiętamy, co
wyprawiałeś parę miesięcy temu? Zjeżdżaj stąd, zanim poważnie się wkurzę! - Rudzielec
zrobił krok w jego stronę. Draco nie poruszył się - wciąż patrzył z chłodnym wyrachowaniem.
Harry doskonale wiedział, co chce osiągnąć. I nie mógł nic zrobić! Nic! Po którejkolwiek
stronie by stanął, kogoś musiałby zdradzić... Nic nie mógł...!

- Och, grozisz mi Weasley? Nie ośmieszaj się! - Lodowaty uśmiech ironii wypłynął na wargi
blondyna. Ron zacisnął zęby.

- Spierdalaj. Jesteś dla niego niczym. Dla wszystkich jesteś niczym - obaj zacisnęli pięści. -
Ani nie jesteś przyjacielem, a za chudy w uszach jesteś na wroga. Jesteś tylko śmieciem.

Harry'emu wydawało się, że każdemu z tych słów towarzyszył potworny cios. Miał ochotę
zwinąć się na podłodze i charczeć, pluć krwią z wybitych zębów... Nie poruszył się jednak.
Do diabła, dlaczego...? Patrzył na Draco. W jego oczach była teraz już nie zamieć. Była stal i
kamień. Coś ostatecznego, coś nieodwracalnego... Harry miał ochotę krzyczeć, żeby to
przerwać, żeby nie dopuścić...

Ale nie zrobił nic. Nic.

***

- Masz rację. Wątpię, by Potter jeszcze uważał mnie za przyjaciela. - Syknął Draco, ze
złośliwą radością rejestrując, jak odmiennie na to zdanie reagują Weasley i Harry. Każdy z
nich rozumiał je na swój własny, w jakimś aspekcie zupełnie słuszny sposób. Nie rozczulał
się nad tym jednak - wbił spojrzenie w brązowe oczy tego neandertalczyka. - Ty za to na
pewno jesteś jego przyjacielem, czyż nie, Weasley? Na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie,
póki śmierć was nie rozłączy? - Sprofanował biblijną formułkę - z nieukrywaną satysfakcją.

- Oczywiście, że tak! - Cóż za idiota... Bezdenny głupiec, jak łatwo było złapać go w pułapkę.
Na haczyk - jak bezmózga rybę, która chwyta się na sztuczną larwę muchy. Parsknął krótko
wystudiowanym, pogardliwym śmiechem.

- Wspaniale Weasley. Każdy pewnie chciałby mieć takiego przyjaciela, kumpla jak ty.
Ślepego jak kret i głuchego jak kłoda. Subtelnego, jak worek cementu; parafrazując po raz
kolejny, kogoś sławnego. - Usłyszał ciche westchnienie Harry'ego, ale nie odwrócił się w jego
stronę. Wciąż patrzył na tą brudną świnię, Weasley'a.

- Co ty gadasz?! - Totalne niezrozumienie. No jasne, gdzie uczyć się subtelności i szlifować
rozum, kiedy wychowywało się w chlewie?!

- Błyskotliwy jesteś, nie powiem... Pozwól, że objaśnię. - Oparł sobie dłonie na biodrach,
patrząc hardo w te pospolicie brązowe oczy. - Jesteś ślepy. Bo nie dostrzegasz niczego - nie
widzisz jak Potter się męczy, nie widzisz, jak tęskni albo jak zżera go smutek... Nie wiesz, o
czym myśli. Wciąż wydaje ci się, że jesteście ze sobą blisko, bo tak się przyzwyczaiłeś. Ale

background image

wiesz, co Weasley? Czas objawić ci pewną piękną prawdę. - Zmrużył lekko oczy. - O
przyjaciół trzeba dbać. Inaczej przestają być przyjaciółmi i stają się tylko ludźmi.

Weasley zacisnął pięści, składając się do jakiejś riposty. O ile był zdolny coś ripostować bez
użycia rąk. Ale Draco nie maił zamiaru dać mu czasu. Ten frajer nie zasługiwał nawet na
jedną sekundę!

- A dlaczego jesteś głuchy, zapytasz? Odpowiedź kolejny raz jest banalnie prosta, chociaż,
obawiam się, przekracza twoje zdolności percepcji. Jak wszystko, przypuszczam. - Twarz
rudzielca wykrzywiła się w brzydkim grymasie wściekłości. Jego policzki były chyba nawet
bardziej czerwone niż włosy! A to już jakiś wyczyn! - Jesteś głuchy, bo nie słyszysz, jak on
płacze nocą. Nie słyszysz jak krzyczy przez sen, jak miota się w koszmarze. Nie słyszysz też
jego westchnień, jego jęków rozkoszy, nie słyszysz i nigdy nie będziesz miał okazji usłyszeć,
tu mogę cię zapewnić... Nie usłyszysz jak błaga o jeszcze.

Weasley stał bez ruchu, teraz zupełnie zdziwiony. Nie wiedział, co powiedzieć, nie wiedział
jak rozumieć te słowa... Ale Draco jeszcze z nim nie skończył. Zrobił krok w jego stronę, był
już tak blisko, że mógłby szeptać mu do ucha. Teraz go zdruzgocze, teraz Weasley może
spojrzy na świat inaczej. Czas dorosnąć. Życie nie zawsze jest proste i oczywiste. Smoki
może lubią kąsać i gryźć, ale kto powiedział, że nie lubią lizać i całować?

- Pytasz, o co chodzi? Nie poznałbyś odpowiedzi nawet, gdyby ktoś podał ci jej wyrwane
serce na srebrnej tacy. Ty nie dasz mu szczęścia, nie ochronisz przed całym złem tego świata,
nie uczynisz go szczęśliwym... Ktoś może to zrobić. Ktoś morze wydrzeć z jego serca, duszy i
gardła krzyk rozkoszy. A wiesz, kto to jest?... - Uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając zęby.
Odpowiedź na własne pytanie była gotowa, żeby ją wypowiedzieć, ale...

- DOŚĆ.

***

Nie krzyknął tego. Po prostu wypowiedział to słowo. I gdyby nie był teraz tak rozjuszony, jak
hiszpański czarny byk z areny... Może byłby zadowolony, że zabrzmiało to tak, a nie inaczej.
Jednak teraz jego klatka unosiła się ciężko, oddech był gorący jak piekło, oczy zimne jak stal.
Pięści zaciskał tak mocno, że paznokcie wbijały mu się w skórę.

- Dosyć tego. On kłamie. - Spojrzał na Malfoy'a. Był wściekły. Był nieprzytomny z gniewu.
Jak on mógł... Jak mógł?!

Postawił wszystko - wszystko, co ich łączyło na szalę. Zaryzykował... Ba, on chciał wydać
cały ich sekret! Po co kryli się, po co chowali w jego sypialni?! Dlaczego nie pieprzyli się w
Wielkiej Sali?! Albo Głównym Holu, skoro tak mało tajemnica dla niego znaczyła?! Skoro
wszystko tak mało dla niego znaczyło, że dla zwykłego kaprysu, żeby Bóg wie, co udowodnić
Ronowi, był gotów to zdeptać?! Rzucić w błoto, wywlec na światło dnia ich słodką tajemnicę,
która najlepiej czuła się otulona ciepłym mrokiem...

Nie wspominając o tym, co zostałoby pewnie z jego przyjaciół po tej rozmowie! O ile miałby
jeszcze jakichś przyjaciół...

Dosyć tego. Miał dosyć. Wszystkiego. Dracona najbardziej. Miał go po uszy, nie chciał już z

background image

nim rozmawiać. Nie chciał go widzieć. Jak mógł pozwolić mu się kiedykolwiek dotykać?! Jak
mógł?!

Po co były te wszystkie słowa, pocałunki, te kłamstwa?! Po to, żeby przychodził do jego
sypialni, żeby dał się wydmuchać, zanim dopełzli do łóżka?! Żeby był na każde skinienie,
żeby jak pies przybiegał na zawołanie, z merdającym ogonem i wywieszonym językiem? Po
to tylko?!

Czuł się wykorzystany. Potwornie wykorzystany. Zdradzony, zraniony i wykorzystany.

- Niczego o mnie nie wiesz Malfoy. I nie dowiesz się. - Poczuł na ramieniu drżącą dłoń
Hermiony. Jakby chciała go odciągnąć, nie pozwolić mu zrobić nic głupiego. Ale on nie miał
w planach nic takiego. Tego mogła być pewna. - Nie zbliżaj się do mnie nigdy więcej,
Malfoy. Nawet nie waż się o mnie pomyśleć.

On to warczał. Nie mówił, warczał, sycząc na przemian. Domowe zwierzątko, piesek z
wilgotnym językiem zmienił się w wilka, rozjuszoną bestię z wyszczerzonymi zębami. Już
nie pozwoli się głaskać, teraz będzie kąsał rękę, która się do niego wyciągnie; darł na strzępy
skórę i łamał kości, jeśli będzie trzeba.

Odwrócił się i odszedł. Nie widział żadnych szczegółów korytarza, nie widział gdzie idzie...
Tylko ten biały gniew w nim pozostał.

Harry wolał, żeby nadal płonął. Bo kiedy zgaśnie, pozostanie tylko zawód, żal i gorycz.
Gorycz porażki.

***

Draco słuchał go, każdego słowa... I wiedział, że przegrał. Że zamiast pogrzebać, złamać
Weasley'a doszczętnie, sam został złamany. Przez Harry'ego. Nie przez jakieś Złote Dziecko
Gryffindoru... Przez Harry'ego.

Patrzył jak odchodzi. Te zaciśnięte pięści... Pamiętał ten błysk w jego oczach. Przez chwilę
się bał. Jak dzikie zwierzę, jak spłoszony zając boi się wilków. Bał się go. A teraz... A teraz
miał ochotę pobiec za nim, uwiesić mu się na ramieniu i przepraszać na kolanach.

Ale nawet gdyby rzeczywiście przepraszał na kolanach, błagał o wybaczenie i leżał krzyżem,
nie zasłużyłby na jedno pogardliwe spojrzenie. Weasley i Granger z wahaniem podążyli za
Gryfonem. Zerkali na niego - Draco - przez ramię, jakby nie wiedzieli, co zrobić. Niczego nie
rozumieli... Niczego nie wiedzieli... Ale gdyby Harry nie przerwał mu akurat wtedy...

Kiedy zniknęli za zakrętem, Draco opadł na kolana. Czuł, że wzbiera w nim suchy, bolesny
szloch. Taki, który nie przynosi ulgi i nie pozwala uronić żadnej łzy.

Jak mógł być taki głupi? Jak mógł być taki tępy? Był sto razy gorszy niż ten Weasley! Nie
panował nad własnym językiem...

Był śmieciem.

Czy to już koniec? Czy wszystko się skończyło? Już nigdy nie ujrzy tych oczu koloru avady

background image

uśmiechających się do niego? Już nigdy...?

***

Harry zatrzymał się nagle na środku korytarza. Spojrzał na przyjaciół, niepewnych i lekko
przestraszonych. Westchnął głęboko. Gniew już przygasał. Teraz był spokój. Najgorsze
przyjdzie za chwilę... Za chwilę... Nie chciał, żeby widzieli, jak się łamie.

- Ja... Ron, Hermi, chciałbym być sam. - Powiedział cicho, patrząc w ziemię.

- Tak. My... My już idziemy na lekcje. - Powiedziała szybko Hermiona, nerwowo ciągnąc
Rona za rękaw. Jednak rudzielec wciąż stał w miejscu. Harry czuł, że gapi się na niego.

- Harry... O czym Malfoy mówił? - Pytanie zawisło w powietrzu. Harry przymknął oczy. Miał
jeszcze złudną nadzieję, że nie padnie nigdy. Nigdy... To duże słowo.

- O niczym, Ron. On nie ma o niczym pojęcia. - Spojrzał na niego, uśmiechając się lekko. -
Przecież wiesz, że jest śmieciem.

- Ach... No... No tak. - Ron również uśmiechnął się niewyraźnie. - No to... To na razie, Harry!
Gryfon patrzył jak odchodzą. Oparł się o ścianę, zasłaniając twarz dłońmi. Chciał być sam.
Chciał, żeby nikt mu nie przeszkadzał, żaden człowiek... W pierwszym odruchu skierował się
do Wieży Astronomicznej - jednak zatrzymał się raptownie. Nie... Nie do wieży. Nie pójdzie
już tam.

Zamiast tego zszedł szybko po schodach, koncentrując się wyłącznie na staccato własnych
kroków. Przeszedł przez Wielki Hol i wymknął na zewnątrz. Zmrożony śnieg trzeszczał i
skrzypiał głośno pod jego butami. Kierował się w stronę zwartej, czarnej ściany Zakazanego
Lasu.

***

Draco jak lunatyk dotarł do swojej sypialni. Nie kontaktował rzeczywistości - jedynie dzięki
instynktowi i sile przyzwyczajenia nie obijał się o ściany.

Czy to już? Czy to koniec? Nie będzie już więcej...? Był głupcem, takim wielkim, wielkim
idiotą... Zamknął za sobą drzwi i osunął na podłogę niemal od razu. Szloch, który wzbierał w
nim od tych lat w końcu wyrwał się na zewnątrz. Był cichy, suchy, darł płuca na strzępy. To
bolało, tak strasznie bolało...

Nie mógł uwierzyć, że to prawda. Że to koniec. "Nie zbliżaj się do mnie nigdy więcej..."
Straszne słowa wciąż dźwięczały mu w uszach. Nigdy... Nigdy to bardzo długo... To dłużej
niż potrwa jego życie. Tysiąc razy dłużej, niż śmierć.

Nigdy...? Nigdy... Nigdy.

To stało się tak... Nagle. Rozsypało się, jak domek z kart. W jednej chwili byli prawie w
niebie. Byli szczęśliwi. Nawet Voldemort przez chwilę się nie liczył. A teraz... A teraz tego
już nie ma. Nic już nie ma. Nawet oddech był taki urywany, ciężko było nabrać tchu. Jakby
same płuca się przed tym wzbraniały.

background image


A przecież nigdy nawet się nie pokłócili... To znaczy - nigdy odkąd są razem. Wcześniej to
był koszmar, byli wrogami, ale... Ale teraz to miało być jeszcze raz. Znowu się zacznie.
"Nędzny Ślizgon." A on już nie będzie umiał się obronić. Zawsze już będzie wił się pod
butem Harry'ego Pottera. Jak robak. Będzie się poniżał z nadzieją, że dzięki temu Gryfon
spojrzy na niego inaczej niż z pogardą.

Czy to, co było ma szansę wrócić...?

Było. Było... Czas przeszły. Zdarzyło się, skończyło. Ile trwało? Od września ze sobą
rozmawiali, przestali traktować się jak psy. Teraz jest styczeń... Pięć miesięcy. Pół roku. Ile
byli ze sobą? Odkąd miał liczyć? Odkąd się kochali? W takim razie to będą niecałe dwa
miesiące.

Głupie dwa miesiące. Pamiętał ten moment, na stacji w Hogsmeade. Kiedy myślał, ale nie
zdołał wyartykułować słów.

"Nie pozwól mi pokochać się zbyt mocno..."

***

Harry nie czuł chłodu. Od czasu do czasu, kiedy powiał ostrzejszy wiatr, przeszywały go
igiełki zimna. Ale poza tym nic zewnętrznego mu nie dokuczało.

Odgarnął trochę śniegu i usiadł na resztkach fundamentów chatki Hagrida. Przez chwilę
bezmyślnym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń. Po chwili wstał. Niechciane myśli
próbowały wedrzeć się do jego głowy - a na to nie był jeszcze gotowy.

Chatka Hagrida... Jak wyglądała? Tu... Tutaj są drzwi. Tak... - Wyciągnął różdżkę i szybkim
zaklęciem usunął trochę śniegu z wejścia, odsłaniając zmrożoną trawę. - Więc... Tutaj okno...
Rzeczywiście, w podmurówce były jeszcze resztki framugi. Piec... Tutaj był piec... - Kolejna
łacha zamarzniętej trawy. Wielkie łóżko Hagrida. A obok posłanie Kła. A stół stał tu. I cztery
krzesła...

Ukląkł na trawie, w miejscu gdzie zazwyczaj siadywał, kiedy przychodził w odwiedziny do
półolbrzyma. Teraz Hagrid na pewno zapytałby, czy Harry nie chce herbaty. A on
powiedziałby, że jasne, czemu nie. Herbata byłaby mocna jak diabli i trzeba było wsypać do
wielkiego kubka prawie pół cukierniczki, żeby można było spokojnie pić. Półolbrzym
podałby krajankę, albo ciasteczka twarde jak kamienie. Kieł położyłby mu łeb na kolanach,
śliniąc przyjacielsko szatę. A Hagrid... Hagrid zapytałby, czy coś go gryzie.

Harry skulił się, zwinął w kłębek jak przerażone dziecko. Czuł piekącą wilgoć w oczach, ale
nie pozwolił jej wypłynąć. Nie mógł się załamać, nie zupełnie... A łzy oznaczają załamanie.
Żal, gniew, smutek i bezsilność. To właśnie oznaczają łzy.

Hagrid... Hagrid patrzyłby z troską, może ze współczuciem. I Harry pewnie przez chwilę
zastanawiałby się, a potem nabrał głęboko powietrza w płuca i... I...

Nie, jemu nie mógłby powiedzieć. Nie chciałby mu mówić, o co chodzi. On by nie zrozumiał.
Nie umiałby spojrzeć na to inaczej, niż jak na jakieś szalone zboczenie, coś brudnego. Nawet

background image

gdyby nic nie powiedział, pewnie od tej pory patrzyłby na Harry'ego jak na coś skażonego,
chorego, skalanego...

Jego przyjaciele zapewne zareagowaliby identycznie. W najlepszym razie związaliby go,
wrzucili do schowka na miotły i poszli dokonać samosądu, linczu na Draco za to, że rzucił na
niego jakiś straszliwy urok.

Draco... Nie. Już nie Draco. Malfoy. Tylko Malfoy.

"Nie mów nic, co chciałbyś cofnąć." Jak wiele razy to powtarzał? Sam nie wiedział. Ale
musiał przyznać, że jednak miał rację. Wolałby nie mieć.

Ten gorzki smak w ustach, ściśnięte gardło i piekące oczy... Chłód śniegu pod palcami i ruiny
domku przyjaciela. I oczy tastrala, wpatrzone w niego spośród drzew. Pierwszy płatek śniegu,
zimny jak igła...

Wolałby nie mieć tej przeklętej, chorej racji. Ten jeden raz chciał się mylić.

***

background image

22. Odłamek lustra

Następny dzień był dla Harry'ego czystym koszmarem. Widział Draco na korytarzu, na
lekcji... I musiał go ignorować. Starać się go ignorować. Ale za każdym razem coś, jakaś
żelazna obręcz, której nie był po prostu w stanie przełamać... Ściskała mu to gardło - miał
ochotę krzyczeć. A Draco...

Draco także nie zwracał na niego uwagi. Rozmawiał z ludźmi, słuchał nauczycieli, jadł
śniadanie, obiad, kolację... Jakby nic się nie stało.

A więc to naprawdę nic dla niego nie znaczyło. Ha ha, jak zabawnie, jak śmiesznie jest...

Spojrzał na swoją porcję kanapek z szynką i serem. Od samego patrzenia robiło mu się
niedobrze. Nie wyobrażał sobie, jak mógłby wmusić w siebie cokolwiek. Jego żołądek
odmawiał współpracy - zwrócił prawie wszystko, co zjadł na śniadanie. Smakowało jak siano
i chyba rosło w ustach. Harry mimowolnie - nie umiał tego opanować - wyobrażał sobie,
czym tak naprawdę jest przeżuwane mięso. Wydawało mu się, że czuje ścięgna i zżyły tego
zwierzęcia, czuje krew...

Odłożył ledwie nadgryziony kawałek i wstał od stołu. Mruknął coś do Rona, coś czego
przyjaciel z pewnością nie mógł zrozumieć. Nie tracił jednak czasu na powtarzanie. Bogu
dzięki, że to już kolacja, koniec tego strasznego dnia...

W Wielkiej Sali Gryfoni będą jeszcze jakieś piętnaście, dwadzieścia minut... To niewiele ale
jeśli dobrze wykorzysta ten czas... Szybko, do wieży!

Wyszedł z Wielkiej Sali... Tutaj w holu... Kiedyś całowali się z Draco. W Boże Narodzenie.
Zapach wiśni i wanilii, subtelny język, który...

Dość! Szybko, do wieży... Korytarz - minął to miejsce, gdzie jeszcze kilka dni temu pieścił
Draco, gdy mijała ich ta Puchonka...

Dość! Dosyć, nie zniesie więcej! Wieża już blisko! Pokój Życzeń... Rum, piwo, wanna... Nie!
NIE! Dosyć, Merlinie, błagam, dosyć...

Ostatnie metry po prostu przefrunął - wychrypiał hasło i wpadł do Pokoju Wspólnego. Była
tam tylko Ginny, czytająca jakąś książkę. Spojrzała na niego zdziwiona, a potem znów
szybko utkwiła wzrok w książce, jakby sobie przypomniała, że ma się do niego nie odzywać.
Nie zaprzątał sobie nią głowy.

Wbiegł po schodach, zrzucając po drodze szkolną szatę. Dopadł drzwi sypialni i zatrzasnął je
za sobą. Łazienka... Powitał ją jak Mekkę, jak Raj utracony.

Pochylił się nad toaletą i zwymiotował wszystko, co zjadł. Nie było tego wiele, wcale nie. Po
chwili poczuł w ustach wstrętny smak kwasu - krztusił się przez dłuższą chwilę. Wcale nie
czuł się lepiej, nie spłynęła na niego żadna ulga - musiał zadowolić się obrzydzeniem do
samego siebie.

Spuścił wodę i opadł na kolana, opierając głowę o chłodną ścianę. Czuł się chory. Jak w
gorączce. Bolał go brzuch, głowa... Wszystko. Z największym trudem podniósł się i oparł

background image

ciężko na umywalce. Długo płukał usta lodowatą wodą, nie patrząc na swoje odbicie w
lustrze.

Jego życie było bagnem. Jednym wielkim, obrzydliwym... Było porażką. W każdym calu.

Najpierw Ginny... Ta mała, kochana Ginny, która zawiodła go całkowicie. A może to on ją
zawiódł?... Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, jak mówią. To niby żart, ale... Ale
czasami takie drobiazgi zbyt mocno pasują do rzeczywistości.

Potem Draco, któremu ufał zupełnie i do końca. Matko - przecież to przez niego tak
potraktował dziewczynę! Czy gdyby to wydarzyło się w odwrotnej kolejności, gdyby... Co by
zrobił?

No co?

Wyprostował się i niechętnie spojrzał w lustro. Zobaczył tam chudego chłopaka, niezdrowo
bladego, z rozczochranymi włosami. Zielone, przekrwione oczy, błyszczały gorączką.
Zobaczył frajera stulecia, naiwniaka, któremu wydawało się, że świat nie musi być zły.

Idiota.

Z rozmachem uderzył pięścią w szkło. Roztrzaskało się od razu - jak na zwolnionym filmie
widział promieniste pęknięcia rozchodzące się od jego pięści po gładkiej tafli. Kilka
odłamków wpadło do umywalki i na podłogę. Reszta została w ramie - ale w lustrze, na
szczęście, nie rozpoznawał już siebie.

Spojrzał na swoją rękę. Kostki miał pokaleczone, po palcach spływała stróżka krwi.

Długo patrzył na to, niemoralnie zafascynowany, zanim w końcu umył ręce. Wyszedł z
łazienki - od razu padł na łóżko, zapadając w pełen koszmarów, męczący sen.

***

Kolejny dzień. Drugi, od tej strasznej kłótni... Nie, to nie była kłótnia. To był wyrok. Klamka
zapadła.

Wmusił w sobie kolejną łyżkę zupy ryżowej. Zmusił się, żeby nie patrzeć na stół Gryfonów.
Nie patrzeć na niego... Bał się, co mógł dostrzec w tych zielonych oczach.

Cały czas miał przemożne pragnienie, aby podbiec do niego, polecieć jak na skrzydłach...
Aby powiedzieć, że żałuje, że był draniem, śmieciem i idiotą, że naprawdę tego nie chciał, nie
panował nad sobą... Ale... Ale bał się, że kiedy już to powie, Harry spojrzy na niego z taką
pogardą... I parsknie śmiechem. Albo gorzej - że po prostu się odwróci i zacznie gadać z
Granger o pracy domowej z Zielarstwa.

Jesteś tchórzem, Draco Malfoy'u. Jednym wielkim tchórzem.


Nie miał na nic sił. Nie miał sił jeść i nie miał sił przestać. Nie chciał wstawać z łóżka, ale też
nie mógł bezczynnie w nim leżeć. Nie chciał, żeby właśnie teraz Pansy pakowała mu usta w

background image

szyję, ale... Ale nie miał sił jej odepchnąć.

- Och Draco, jesteś ostatnio taki smutny... Co się stało? - Wymruczała, obejmując go i
głaskając jego kark. Westchnął ciężko.

- Nic mi nie jest.

- Ale ja widzę, że jest... Znam cię tak dobrze, widzę, że coś cię gnębi...

Spojrzał na nią, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu.

Pansy Parkinson. Podkochiwała się w nim od pierwszej klasy, zawsze była jego partnerką do
tańca na imprezach... Latem, kiedy był młodszy, a jego życie było znacznie prostsze,
zapraszał ją, Blaise'go, Crabbe'a, Goyle'a i jeszcze kilka osób do siebie. Do domu. Bawili się,
żartowali... Było wesoło. Dobrzy kumple, najlepsza paczka Slytherinu.

A potem wszyscy nagle dorośli. W jeden dzień z beztroskich dzieciaków stali się ludźmi po
siedemnaście lat. Każdy miał w głowie plany, jakieś marzenia... Bardziej realne niż
"gwiazdka z nieba". A Pansy... O czym mogła marzyć Pansy?

Nigdy nie zapominała o prezentach dla niego. Z każdej możliwej okazji. Zawsze chciała być
miła, chciała się mu podobać. Rzadko trafiała w jego gusta, ale starała się prawie cały czas.
Znała go na wylot, wiedziała jakie są wymiary każdej części jego ciała, wiedziała jaki lubi
zapach, jaki jest jego ulubiony smak... Wszystko.

A on ja traktował gorzej niż kurwę spod latarni. Zupełnie z premedytacją. Był draniem,
kretynem i śmieciem. A ona i tak wciąż go chciała.

- Powiedz mi co się stało... Może będę mogła jakoś osłodzić ci życie? - Uśmiechnęła się,
odsuwając nieco, żeby mogła patrzeć mu prosto w twarz.

Westchnął. Chciał czy nie chciał... Jakie to ma znaczenie - przecież ponoć się nie liczył. Był
śmieciem.

Pochylił się i pocałował jej usta. Już zapomniał ich smak.

***

Harry zamarł, z widelcem w połowie drogi do ust. Draco... I Pansy... Lizali się
bezceremonialnie prawie dokładnie naprzeciw niego. Kilku Ślizgonów zaklaskało, kilku
innych się uśmiechnęło, ale reszta starała się być dyskretna. Ręce dziewczyny zacisnęły się na
ramionach blondyna. Widział jej długie, pomalowane na srebrno paznokcie.

Upuścił widelec na talerz z głośnym brzękiem i gwałtownie odsunął krzesło.

- Jakoś straciłem apetyt. - Warknął w odpowiedzi na nie zadane pytanie.

Wyszedł z sali, zamaszyście - nawet nie starał się ukrywać gniewu. Więc taki był! Proszę
bardzo, prawda rzucona w twarz, bez ceregieli! Oto Draco Malfoy udowadniał mu, że nic nie
znaczył. Że był tylko epizodem, przygodą, zabawką i pieskiem. Wybił wilkowi zęby i

background image

spiłował pazury. Ale nawet bez zębów i pazurów wilk nie zmieni się w potulnego kundla - o
nie!

Z rozmachem kopnął zbroję. Potem następną. Słyszał rumor złomu za sobą, ale nie odwrócił
się, żeby napawać się obrazem zniszczenia. Chciał być sam. Sam do diabła! Chciał pomyśleć.

Damska toaleta. Tak, to tutaj. Nieużywana, zamknięta od pięćdziesięciu lat - toaleta Jęczącej
Marty. Wszedł do środka, zamykając za sobą starannie drzwi. Całe szczęście, stałej lokatorki
nie było w pobliżu.

Oparł się o umywalkę. To tutaj było przejście do Komnaty Tajemnic. Nie miał ochoty
sprawdzać, czy wciąż istnieje. Odkręcił wodę i wsłuchał się w jej uspokajający szept.

Był idiotą, jeśli chociaż przez chwilę wierzył temu draniowi. Jak mógł tak łatwo mu zaufać?!
Przeklęty śmierciożerca! Co z tego, że jego matka postradała rozum! Co z tego, że pomagał
mu szukać w bibliotece! Co z tego, do diabła, że się pieprzyli! Może i Draco Malfoy
faktycznie przestał być śmierciożercą, ale to nie znaczy, że nie jest tym obrzydliwym,
zadufanym w sobie kretynem sprzed dwóch, czterech, czy siedmiu lat!

Pansy... Pansy Parkinson... Jak on mógł to robić przy stole?! Na śniadaniu?! Nigdy tak nie
robili! Trzymali się za rączki, łazili ze sobą wszędzie, ale... Ale nigdy nie ślinili się przy
ludziach!

Chyba, że... Chyba, że on to zrobił specjalnie. Uwaga, panie i panowie, dzisiaj specjalnie dla
Harry'ego Pottera, Chłopca, Który Przeżył, wielki show, pokaz wymiany danych osobowych
alias śliny w wykonaniu Pansy Parkinson i Draco Malfoy'a! Wielkie brawa!

Włożył głowę pod strumień wody. Musiał ochłonąć. Musiał, bo inaczej był gotów roznieść
cały Hogwart w perzynę. W pył i kurz, żeby nie został nawet kamień na kamieniu! Nie, on nie
będzie się tak poniżał jak Malfoy. Udowodni, że jest czymś więcej. Nie będzie się
obściskiwał z żadna dziewczyną i żadnym facetem. Pokaże mu, co to znaczy nazywać się
Potter. Nawet, jeśli nigdy się do siebie nie odezwą, jeśli nie powie mu, co udowadnia, a Draco
umrze w słodkiej nieświadomości... Zrobi to dla siebie. Nie jest taki sam jak on. Nie jest.

Odrzucił włosy do tyłu, ochlapując lustro, sufit i ścianę wodą. Wyżął włosy - zimna strużka
wpłynęła mu pod szatę, spływając wzdłuż kręgosłupa. Przeszedł go dreszcz. Spojrzał na
swoje odbicie w lustrze.

Mokre włosy, gładko opadające w strąkach na twarz. Na okularach kropelki wody. W
zielonych oczach gniew. Gniew jest dobry, gniew daje siłę...

I kolczyk w uchu.

Ze złością sięgnął do niego, gotów od razu zdjąć świecidełko. Ale gdy tylko dotknął srebra...

Te blond włosy, łaskoczące go w szyję. Usta błądzące po spragnionym ciele. Dłonie, ach, te
palce... Jedyne w swoim rodzaju, o tak... Pamiętał, jak na samym początku kochali się pod
prysznicem. Pamiętał jego mokrą koszulę, przyklejoną do ciała. Jego ręce, wplecione we
włosy...

background image

Z rozmachem uderzył pięścią w lustro. Do diabła! Zacisnął szczęki, tak mocno, że aż
szczęknęły mu zęby. Czy nigdy się od tego nie uwolni? Zawsze będzie go to męczyć?!

Dobrze. Nie zdejmie tego kolczyka. Właśnie po to, żeby pamiętać. Nie wchodzi się dwa razy
do tej samej rzeki, o nie.

Opuścił dłoń. Kolejne rozbite lustro. Siedem lat nieszczęścia z poprzedniego i siedem z tego...
Powinien to dodać, czy pomnożyć? Roześmiał się histerycznie. Wyjął z ramy jeden z
odłamków - długi i ostry. Jak szpikulec. Albo nóż...

Nagle szkło wymknęło mu się z mokrych palców - próbował je złapać w powietrzu, nawet
przez chwilę prawie mu się udało, ale... Upadło na podłogę i rozbiło się na milion drobnych
części. Spojrzał na swoją rękę - pokaleczył sobie palce... Strużki krwi kapały do ceramicznej
umywalki, mieszały się z wodą i spływały w niebyt.

Patrzył, jak kapie jego krew. Wyciągnął czerwony palec i na jednym z większych odłamków,
wciąż tkwiących w ramie narysował wygiętą linię. Jak odwrotnie napisane S, w poziomie. Z
prawej strony wygięcie wyszło znacznie większe. Spodobał mu się ten kształt. Z miejsca, w
którym się zaczynał narysował jeszcze raz ten sam wzór, dwa razy większy niż wcześniej.
Teraz obie linie przecinały się tylko w jednym miejscu. Przypominały oko bez źrenicy, puste i
ostre... Jak oczy drapieżnych ptaków.

Uśmiechnął się. A potem sięgnął i wyciągnął z ramy jeszcze jeden odłamek.

***

Draco siedział w swoim pokoju, oparty o drzwi. Skulony, z głową prawie między kolanami...
Oddychał głęboko.

Co on zrobił?! Co on do diabła zrobił?! Rzeczywiście, lepszego miejsca sobie z Pansy nie
mogli znaleźć! Niech ich wszyscy widzą! Do prostytutki biedy, kurwy nędzy i do diabła ze
wszystkim...

Przecież on nic do niej nie czuje, nic a nic! Wiec dlaczego? W przypływie jakiegoś żalu, Bóg
wie czego! Tak mu się nagle zrobiło źle samemu?! Tak bardzo, że aż musiał skorzystać z
chętnych ust Parkinson?! Dobrze, ze nie kazała sobie jeszcze zapłacić!

Przecież doskonale wiedział, że ona była niczym! Co go opętało? Dlaczego nagle zaczął o
niej myśleć jak o pełnowartościowej kobiecie? Dziwka! Sprowokowała go! I oto, co zrobił!

Przypomniał sobie rumor odsuwanego krzesła i wyraz twarzy Harry'ego... Jak mógł mu to
zrobić? Zachował się jak kompletny... Najgorzej jak mógł! Zranił chłopaka dwa razy w tak
krótkim czasie... Dwa razy zupełnie nieświadomie, bezmyślnie i niepotrzebnie...

Nie miał nic, czym mógłby się usprawiedliwiać. Zresztą wcale nie chciał.

Teraz już nie ma żadnych szans na przebaczenie. Jeśli wcześniej mógł się jeszcze łudzić, teraz
powinien wyrzucić wszystkie te mrzonki do śmietnika.

Przekleństwo! Coś przewróciło się w jego wnętrznościach.

background image



Teraz już dokładnie rozumiał, co to znaczy "kochać zbyt mocno". To jeszcze gorsze niż
nienawidzić. Sto razy gorsze... To od początku był zły pomysł. Wtedy, w dzień przed przerwą
świąteczną... Wtedy od razu powinien wywalić Gryfona ze swojego pokoju. Oszczędziłby im
obu tego wszystkiego. Nie byłoby niczego, co ściska gardło, nie byłoby gniewu i
niedomówień...

Ale nie, oczywiście! Malfoy, zdobywca się znalazł! Pieprzyć się ze wszystkim, co się rusza, a
najlepiej ucieka!

Co za kretyn z niego...

Wyobraził sobie, że faktycznie nie było tego wszystkiego. Nie było pocałunków i
przeczesywania włosów palcami... Nikt nie budził go z jego koszmarów, nikt nie kołysał
oddechem do snu... Nikt nie pytał, czy wszystko w porządku. Nikt nie bronił go przed
McGonagall. Nie było uśmiechów, ciepłego dotyku... Oczu koloru avady... Nic.

Nic. Nic...

Nie. Za żadne skarby świata nie oddałby tych wspomnień. Może bolały... Bardzo bolały.
Ale... Te tygodnie to był najszczęśliwszy czas w jego życiu. Bez trosk, bez Czarnego Pana,
bez koszmarów i wyrzutów sumienia.

Westchnął ciężko, wstając z podłogi. Musi być silny. Musi być wystarczająco silny, by za
kilka dni.... Może jutro, a może za tydzień... Znajdzie w sobie siłę. Za jakiś czas znajdzie w
sobie tę moc, która pozwoli mu spojrzeć w oczy Gryfona. I... I porozmawia z nim. Po prostu z
nim porozmawia.

Nawet, jeśli już nigdy nawet nie dotknie jego ust, na co wcale nie miał nadziei, rzecz jasna...
To... To jeśli uda im się zamienić kilka zdań bez szczekania i gryzienia... To będzie sukces. A
jeśli później również będą w stanie ze sobą rozmawiać - będzie pił przez cały dzień i nie
wyjdzie z łóżka ani na krok. Będzie się cieszył i świętował.

Niech on tylko pozwoli mu słuchać swojego głosu... Tylko tyle...

***

Wyszedł z łazienki. Rękę owinął lnianą chusteczką - niebieską. Niestety, innej nie miał.

Co on wyprawia?! Co on do cholery ciężkiej zrobił?! Odbiło mu już zupełnie?! Już fiukać
dzwonić do Munga?! Potter, ty łajzo! Nie będziesz więcej tego robił. Nie będziesz
zachowywał się jak paranoiczny nastolatek z problemami emocjonalnymi! Nawet, jeśli to
prawda - nie będziesz. To nie dla ciebie, ty musisz być silny...

"Czemu akurat ty masz być taki silny i opanowany?"

Musi być silny! Miał misję, miał zemstę do wypełnienia. Musi wytrzymać, musi... Nie może
podciąć sobie żył, zanim prochów Voldemorta nie rozwieje wiatr.

background image

Westchnął. Na skórze, na jego przedramieniu, blisko nadgarstka... W ciągu ostatniej godziny
pojawiła się tam rysa. Kolejna do kolekcji. Jedna - tylko jedna, zanim się opamiętał. Frajer.
Cienka i płytka, jak draśnięcie kolcem róży. Kiedy się zagoi, nie będzie nawet blizny.

Ale... Ale ta krew... Tak wiele krwi spływającej z rany, kapiącej i mieszającej się z wodą...
Tak wiele krwi...

- Harry! Harry!

Odwrócił się, słysząc dziewczęcy krzyk. Hermiona wpadła mu w ramiona, łkając głośno.
Objął ją, poklepując dla otuchy po plecach. Po chwili nadszedł Ron. Zupełnie blady, bielszy
niż papier. Harry spojrzał na nich zdezorientowany - na zszokowanego przyjaciela i
dziewczynę, płaczącą w jego ramionach. Ludzie oglądali się na nich, kiedy ich mijali. Ale
teraz nie byli ważni... Co innego było ważne.

- Co jest? Coś się stało? - Zachrypiał. Wiedział, że coś się stało. Czuł to przez skórę... A może
taki zapach miały łzy Hermiony...? Zapach nieszczęścia.

- Chodzi o Lupina. - Szepnął Ron.

Harry czuł, jak krew powoli zamarza mu w żyłach.

Lupin... Och, nie... Nie, nie... Błagam, tylko nie on...

***

background image

23. Apatia

Siedział w fotelu i patrzył na ogień. Płomień trzaskał w kominku - absurdalnie wesoło i
radośnie. Obok Harry'ego, na kanapie rozłożył się Ron - Hermiona zasnęła mu na kolanach.
Jednostajnym, automatycznym ruchem rudzielec głaskał włosy dziewczyny. Herm uspokoiła
się już, tylko od czasu do czasu nieregularny oddech przypominał, że płakała. Krzywołap
zwinął się na podłodze. Nie mruczał.

Harry nie poruszył się już... długo. Siedział w tym fotelu i gapił się w ogień. Rejestrował
każdą strzelającą w polanach iskrę. Za chwilę, za dwie, za godzinę... pojawi się tutaj Bill. On
powie, jak wygląda sytuacja.

Remus Lupin, jego nauczyciel i przyjaciel - nadal żył. Z naciskiem na "nadal" - mało kto
zdolny byłby przetrwać takie obrażenia. Gdyby go nie znaleźli, jeszcze godzina czy dwie...
Coś zacisnęło się boleśnie na sercu Harry'ego.

Lupin miał misję. Zakon - oczywiście. Mężczyzna miał pertraktować z wilkołakami w
Szkocji - przekonać je, że Voldemort to wcale nie sprzymierzeniec, a właśnie wróg. Że jeśli
nie chcą mu się przeciwstawiać, niech nie stają po żadnej stronie. Niech się ukryją, wyjadą,
ale nie przyłączają do Czarnego Pana, na Merlina!

I wtedy - kiedy wszystko wydawało się iść dobrze, zgodnie z planem - pojawili się oni.
Śmierciożercy. To zawsze się zdarza. Kiedy... kiedy już się wydaje, że wszystko będzie
dobrze, wynikają się jakieś nieprzewidziane, ale z całą pewnością niemiłe okoliczności. A
dokładniej - pojawił się Fenrir Greyback i kilku jego zębatych kumpli. Remus walczył,
oczywiście, ale... ale oni mieli przewagę. Ponadto byli dzicy jak bestie, zezwierzęceni, zero
ucywilizowania. A Remusowi przeszkadzały te straszne małe rzeczy - skrupuły. Wszystkich
nas zniszczą małe rzeczy.

Gryźli i szarpali jego ciało. Chociaż się bronił, teraz mięśnie poszarpane miał aż do kości.
Nadal żył. Miał jeszcze dość sił, by doczołgać się do szosy, zanim zemdlał. Znalazł go jakiś
mugol - myślał, że dopadły go wściekłe psy, czy wilki. Niewiele się mylił. To on uratował mu
życie - zadzwonił po pogotowie. Z mugolskiego szpitala zabrali go niemal od razu
uzdrowiciele z Munga. I teraz walczył o życie w jakimś pokoju o starylnych, trupio białych
ścianach.

Z wilkołakami wiązała się przykra sprawa - nie działało na nie wiele z powszechnie
stosowanych eliksirów i zaklęć leczniczych. Cała nadzieja w mocy i kwalifikacjach
magomedyków. W ich inwencji i pomysłowości. Harry'emu wcale nie podobało się, że życie
jego przyjaciela zależy od jakiejś improwizacji.

Nagle w ogniu coś trzasnęło cicho, jakby pękła szczapa drewna. Gryfoni drgnęli, kiedy z
płomieni wyłoniła się głowa Billa. Na policzku wciąż miał paskudne blizny -chociaż się
zagoiły, wciaż wyglądały potwornie.

- I jak? Co z nim? - zapytał Harry, znów czując jak szybko zaczyna walić mu serce. Bill
skinął smutno głową.

- Żyje. Ale jego stan niewiele się poprawił. Uzdrowiciele wciąż nie mogą niczego
gwarantować - powiedział cicho rudzielec.

background image


Nie mogli niczego gwarantować... Kiedy z człowieka zostaje tylko ogryziony strzęp, trudno,
zaiste, gwarantować cokolwiek! Fenrir Greyback! Znowu on! Potwór, drań, bestia! Gdyby
Harry mógł do dorwać... Gdyby mógł... nie wybaczyłby. Zmusiłby tego nędznego psa, żeby
wił się przed nim na kolanach. Obiecał sobie, że kiedyś go dorwie. Kiedyś. Napewno.

Bill jeszcze chwilę rozmawiał z Ronem - o misji, o Zakonie i o kilku innych, zupełnie już dla
Harry'ego nieistotnych rzeczach. Lupin nadal żył. Nadal miał szansę - małą, ale jednak.

Harry wstał z fotela, zostawiając Weasley'ów i Hermionę, która wyglądała, jakby znów miała
się rozpłakać. Wspiął się po schodach do dormitorium. Szepnął Neville'owi, że tak, że jeszcze
żyje, że będzie w porządku. Wszystko będzie w porządku. Tak.

Łazienka. Ciche miejsce bez wścibskich spojrzeń. Stanął przed lustrem. Wciąż było
potłuczone.

Nie wiedział jak to się stało. Nie miał pojęcia, dlaczego. W jednej chwili stał przed resztkami
lustra i gapił się na swoje zniekształcone odbicie, a w następnej klęczał na podłodze. Ze
szklaną drzazgą w jednej ręce i rysą, jak po draśnięciu kolcem róży, na drugiej. Krew
spływała cienką strużką, kontrastując z jego niezdrowo bladą skórą. Pierwsze krople już
kapały na podłogę, rozpryskując się w czerwone kleksy. Wyglądały jak egzotyczne kwiaty -
jeszcze bardziej purpurowe na białej posadzce.

Ze złością wyrzucił szkło do kosza. Wyciągnął różdżkę i rzucił reparo,
przywracając łazienkowemo lusterku poprzedni wygląd. A potem trzymał rękę pod kranem
tak długo, aż krew przestała płynąć.

To nie może się już więcej stać. Nie może sobie tego robić. To złe, głupie, niszczące... Nie
wolno mu.

Nie wolno. Naprawdę nie.

***

Kolejne dwa dni pamiętał jak przez mgłę. Ograniczały się tylko do kęsa jedzenia na
śniadanie, łyka herbaty na obiad i kolację. Do pustego wegetowania na lekcjach, gapienia się
w tablicę i bezmyślnego notowania. Dopiero wieczorami siadywał przed kominkiem i patrzył
w ogień. Codziennie odzywał się Bill, pan Weasley lub ktokolwiek z Zakonu.

Możliwe, że Harry powinien być im wdzięczny za zainteresowanie. Jednak teraz czuł się tak
pusty, jak wyschnięta studnia. Nie był w stanie wykrzesać z siebie żadnego uczucia. Ani
emocji. Niczego.

Stan Lupin'a wciąż się znacząco nie poprawił. Był stabilny, ale nadal ciężki. Ponoć cały czas
czuwała przy nim Tonks. Harry nie pytał, jak ona się czuje. Doskonale wiedział - w
wyobraźni widział zapłakaną, chudą i drobną, wiotką jak cień kobietę. Miała szare, mysie
włosy, zaniedbane i spięte niedbale. Siedziała na metalowym krześle przy łóżku chorego. Z
krzesła łuszczyła się pożułkła farba. W myślach Gryfona Lupin wyglądał jak egipska mumia.
Uzdrowiciele przychodzili i odchodzili, unikając spojrzenia aurorki. Kiedy pytała ich o
cokolwiek, tylko kiwali głową i klepali ją po plecach. A ona wciąż i mimo wszystko trzymała

background image

Remusa za rękę i szeptała do jego ucha żałosną mantrę: Wszystko będzie dobrze, dobrze,
będzie dobrze...


Może było to najpiękniejsze, co może zdarzyć się na świecie. Na pewno najsmutniejsze.

Kiedy na skórze Harry'ego pojawiła się trzecia rysa - głębsza od poprzednich, krwawiąca o
wiele mocniej... Musiał opatrzyć sobie rękę bandażem z podręcznej apteczki Pokoju
Wspólnego. To już nie był kolec róży. To był po prostu odłamek lustra. Żadne poetyckie
metafory nie mogły tego ogarnać. Harry nie miał już sił na eufemizmy. Nie potrafił
oszukiwać sam siebie.

Nie wiedział, jak to się stało. Po raz kolejny nie chciał, a jednak... jednak... Po raz trzeci, do
diabła! Przerażało go to. Nie krew, ale to, że sam się zranił. Sam. To nie był przypadek. Kiedy
ta rana rozkwitła się na skórze, podjął decyzję. Musiał komuś opowiedzieć. Wygadać się,
wyrzucić z siebie to wszystko. O Draco... Malfoy'u. Bo to od niego wszystko się zaczęło. Jeśli
nie przestanie sobie tego robić... w końcu szkło zagłębi się w ciało zbyt głęboko. A przecież
Harry miał zemstę przed sobą - nie mógł pozwolić sobie na coś podobnego.

Musiał komuś opowiedzieć. Sam sobie nie poradzi... był jednak słaby. Ponoć miał prawo do
tej słabości, ale...

Musiał komuś powiedzieć. Wyspowiadać się, uzewnętrznić, odkryć samo dno duszy. Tylko
komu? Ronowi, Hermionie? Nie. Mieli już dość problemów i bez jego fanaberii.
McGonagall? Nawet nie rozważał takiej możliwości! Hagrid? Nie, on chyba naprawdę nie
nadaje się do takich rzeczy. Bardzo miło jest pić z nim herbatę i te jego ciasteczka, ale... nie.
Och, gdyby był tu Syriusz... Pani Pomfrey? Ha ha, bardzo śmiesznie...

Jak zabawnie. Nagle okazało się, że w jego beznadziejnej egzystencji nie został już nikt,
komu mógłby się zwierzyć. Z kim mógłby być szczery od początku do końca. Jak zabawnie...

Jak to musi być cholernie zabawnie.

***

Wieści w Hogwarcie szybko się rozchodzą. Draco już wiedział, co się stało z tym
wilkołakiem, Lupinem. Zdychał u Munga - dokładnie to powiedział Blaise, ładując się do
jego pokoju razem z Pansy. Intrygujące... Czy oni zawsze muszą przynosić tego typu wieści
w duecie?

Obserwował Harry'ego. Widział jego ból, jego załamanie. I wciąż nie mógł się zdobyć, by do
niego podejść. Wciąż i wciąż odkładał to na później. Może jutro, pojutrze. Kiedy będzie w
lepszym nastroju...

Przeklinał się za to. Nienawidził. Powinien być tam teraz, przy nim. Powinien mu mówić, że
będzie dobrze, szeptać te tysiące słów otuchy. Że wszystko, wszystko będzie dobrze. Ale nie.
On się bał. Jak tchórz.

Był beznadziejny.

I chociaż jego serce rozrywało się na drobne kawałki, na wióry, drzazgi i pył, kiedy patrzył na

background image

Harry'ego... bał się. Wciąż się bał. To były jego własne błędy - a on nie miał odwagi
spróbować ich naprawić. Oddałby wszystko za gram tej siły, która pozwoliłaby mu chociaż
stanąć przed Gryfonem. Twarzą w twarz. Spojrzeć mu w oczy, powiedzieć chociaż jedno
słowo... ale nie był w stanie.

Jakby... jakby wiązały go jakieś łańcuchy, kajdany. On... po prostu... nie mógł. Tak po prostu.
Zwyczajnie.

Draco gardził sobą.

***

Harry siedział wieczorem w Pokoju Wspólnym, na swoim zwykłym miejscu. Ostatnio jego
życie składało się tylko z wieczorów. Z czekania na kogokolwiek, kto wyłoni się z ognia.
Kogokolwiek, kto powie, że Lupin wciąż żyje, ale nic nie można zagwarantować... i tak dalej,
i tak dalej.

A potem, kiedy rozmowy się kończyły, kiedy ten ktoś odchodził - Harry wciąż trwał w tej
samej pozycji, zastygły jak głaz. Już nie patrzył w ogień tylko na cienie igrające na ścianie.
Myślał.

Teraz też tak było. Myślał o Lupinie, o Draco... Malfoy'u. Wciąż się mylił. Nie mógł się
przyzwyczaić, że już nie wolno mu już nazywać Ślizgona po imieniu. Że to było i nie wróci.
Tęsknota i żal zżerały go od środka. Trawiły kolejno każdą komórkę ciała - ale nie niszczyły
jej do końca. Zostawiały akurat tyle, żeby wciąż mógł czuć, jak bardzo boli.

Harry naprawdę nie chciał użalać się nad sobą. Nie chciał udowadniać sobie, że jest
kompletnie do bani. Ale, że nie jest w stanie sobie poradzić - to wiedział doskonale. Jeśli
zaraz tego z siebie nie wydusi to wybuchnie!

Albo na jego ręce pojawi się kolejna rysa. A tego bał się ponad wszystko.

Bał się, że się do tego przyzwyczai. Że stanie się to dla niego tak zwyczajne i konieczne, jak
oddychanie. Bo... bo to na początku naprawdę pomaga. Przez kilka sekund - dosłownie kilka
sekund - był wolny od tego bezsensownego ciężaru. Od żalu, smutku, gniewu... Wszystko to
odchodziło. Na kilka sekund - zanim pierwsza kropla spadła na podłogę, ale tuż po tym, jak
wypełzła spod skóry. Mógł udawać, że jest słaby, ponieważ boli, a nie dlatego, że po prostu
jest słaby. Ale potem pojawiały się te wszystkie uczucia - wracały znowu, dodatkowo
wzmocnione przez poczucie winy i złość na samego siebie. I ten ból... Tyle, że przychodziła
też jeszcze jedna myśl. "A może to odejdzie na zawsze, jeśli ja mocniej..."

Zdumiewające, co można zrobić dla kilku sekund wolności.

Był szalony, naprawdę.

Usłyszał ciche kroki dwóch osób na korytarzu. Po chwili portret uchylił się - przez dziurę
przeszła jakaś dziewczyna z szóstego roku, z ciemnymi włosami do ramion. Tuż za nią Ginny
Weasley.

I życie nagle stało się proste.

background image


- Cześć Ginny. - Powiedział cicho, odwracając się do niej. Koleżanka spojrzała na niego
zdziwiona, rzuciła krótkie spojrzenie Ginny Powiedziała coś tak szybko, jakby to była seria z
karabinu maszynowego.

I pobiegła do dormitorium, zatrzaskując drzwi.

Ginny patrzyła na niego przez chwilę. Widać było, że się waha, że jednocześnie chce się
przywitać i napluć w twarz. A po chwili westchnęła ciężko, jakby się ostatecznie poddała.

- Cześć Harry.


Wstał i podszedł do niej. Powoli, żeby jej nie spłoszyć - dlaczego przypomniała mu się wizja
łani na urwisku? Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Ale on nie mógł znieść jej spojrzenia -
spuścił nisko głowę.

- Przepraszam - szepnął. Tylko tyle mógł powiedzieć. Bo co więcej? - Przepraszam za
wszystko, co ci zrobiłem.

Znów podniósł na nią wzrok. Stała przed nim, a w jej oczach odbijały się szok i przerażenie.

- Harry...? Co ty mówisz... To ja... ja powinnam cię przeprosić. Już cię zresztą
przepraszałam... byłam głupia, wiem. - Powiedziała szybko, zastanawiając się jednocześnie
nad każdym słowem. Pokręcił głową.

- Nie. To ja zachowałem się jak drań. Jak śmieć, jak..

- Harry - przerwała mu. W jej oczach czaiła się, niepewna jeszcze, ulga. - Zapomnijmy o tym.
Po prostu o tym zapomnijmy. Nie chcę słuchać twoich przeprosin. Oboje popełniliśmy błędy,
większe, czy mniejsze... Zapomnijmy o tym, dobrze? - Spojrzała na niego błagalnie. On
również odetchnął z ulgą.

- Tak... tak, będzie dobrze. Tak myślę - spróbował się uśmiechnąć, ale nie był pewien, czy mu
się udało. Poprowadziła go jak lunatyka do fotela i prawie siłą zmusiła, żeby w nim usiadł.
Sama zajęła miejsce naprzeciwko. Wciąż zachowywała się nerwowo, bez pewności - jakby
miała przed sobą tykającą bombę. Zabawny zbieg okoliczności...

- Wiesz... zaskoczyłeś mnie - powiedziała po chwili pełnego konsternacji milczenia. - Nie
sądziłam, że kiedykolwiek się jeszcze do mnie odezwiesz.

- A dlaczego ty się nie odzywałaś?

- Wstydziłam się. Ja... To wszystko co mówiłam... Jakbym nie była sobą. Nie wiem, co we
mnie wstąpiło. - Spuściła głowę, zaciskając nerwowo palce na kolanach. Zaczerpnęła
powietrza. - Bo wiesz Harry... Ja doskonale wiedziałam, że potem - po naszym... rozstaniu...
chciałbyś być dla mnie przyjacielem. Bratem... tylko, że... że czasami zbyt wiele osób chce
być twoimi braćmi, a ty nie masz nikogo, dla kogo byłbyś... no wiesz... dziewczyną, w moim
przypadku. To męczące. A kiedy ty mi to zrobiłeś... to było bardzo... Bolało. I... dlatego
zazdrościłam jej tak strasznie. Teraz na pewno bym tego nie powiedziała, tego wszystkiego...

background image

Nigdy i nikomu. Ale... och... - Głos jej się w końcu złamał. To była długa wypowiedź, ale -
jak każdy tego rodzaju monolog - była skazana na szybką śmierć. Dziewczyna cały czas
walczyła z łkaniem, jednak w końcu przegrała. Harry westchnął.

- Każdy ma prawo popełniać błędy. I przepraszać. - Uśmiechnął się lekko, chociaż bez cienia
radości. Nie pamiętał, czym była. - I każdy chyba ma prawo do drugiej szansy. Myślę, że
musimy dać sobie drugą szansę. Jako przyjaciele. - Dodał po chwili. Nie chciał już żadnych
niedomówień i pomyłek. Poklepał ją lekko po ramieniu. Uśmiechnęła się do niego delikatnie,
chociaż jej oczy błyszczały niepokojąco. Może coś wpadło jej do oka...

Zawsze lepiej myśleć w ten sposób.

- Dzięki, że tak mówisz... - Podał jej chusteczkę. Przyjęła ją z wdzięcznością. - Ale
Harry... dlaczego akurat teraz?

- Bo... nagle okazało się, że nie ma nikogo, z kim mógłbym być do końca szczery. A chyba
umrę, jeśli nie będę w końcu z kimś szczery - powiedział bardzo poważnie. Doskonale
wierzył w to, co mówił. Nie miał pojęcia, co by się stało, gdyby ktoś kazał mu przeżyć
kolejny dzień w ten sam sposób, jak poprzednie. Chociaż nie - miał całkiem jasne pojęcie. I
ostre.

- Ze mną możesz być szczery. Naprawdę. - Opuściła dłonie. Jej oczy wciąż były wilgotne, ale
teraz był pewien, że mógłby jej zaufać. Nie musiał pytać. Po prostu wiedział.

Znów była tą dziewczyną, siostrą Rona. Tą samą, która chowała się za drzwiami, gdy
przechodził. I rumieniła na każde jego słowo. I nazwała sowę Świstoświnka i lubiła się śmiać.
Nosiła przetarte, jasne dżinsy i wyblakłe koszulki, które na niej okazywały się kolorowe jak
tęcza. Ta urocza dziewczyna, którą tak lubił.

Siostra.

- Wiem, że mogę z tobą być szczery, Ginny. - Uśmiechnął się smutno. - Ale czy jesteś pewna,
że chcesz tego wszystkiego słuchać? Potem... potem możesz patrzeć na mnie inaczej. Możesz
uważać mnie za gorszego albo... nie wiem. Możesz. Potem już nigdy nie będzie tak samo.

Patrzyła na niego przez chwilę badawczo, jakby starała się ocenić, co może kryć się w jego
duszy. A potem, również z bardzo poważną miną powiedziała te upragnione, sakramentalne
prawie słowa.

- Tak. Jestem pewna. Możesz mi powiedzieć wszystko.

I powiedział jej. Wszystko. O Draco i o nim. O tej porażce, tej kłótni... O swoich uczuciach.
Wszystko.



Ginny nie śmiała się z niego. Nie krzyczała. Nie mówiła, że jest szaleńcem, czy, że to było
złe. Po prostu na niego patrzyła. A potem uśmiechnęła się ciepło.

- Wiesz... Bałam się, że to coś o wiele straszniejszego. Sama nie wiem. Ale teraz... Och, nie

background image

mam pojęcia, co myśleć! - Ukryła twarz w dłoniach.

Harry westchnął. Czuł się taki lekki. Wciąż bardzo bolała go strata Draco. Ale teraz, kiedy już
to z siebie wyrzucił - słowo po słowie - było mu lżej. To było oczyszczenie, prawie
katharsis. Czuł się lekki jak piórko. No... może to było jednak piórko z betonu, ale od czegoś
trzeba zacząć.

- Harry... a dlaczego mówisz mi o tym teraz? Co to znaczy, że mógłbyś umrzeć bez tej
rozmowy? Harry?

Westchnął. Naprawdę - piórko z betonu. Bez słowa podciągnął rękaw koszuli.

- Bałem się, że mogę zrobić coś strasznego - szepnął.

Patrzyła na niego - na jego przedramię - z przerażeniem. I smutkiem. I czymś jeszcze, czymś
takim, co często w oczach miała pani Weasley. Jakaś troska, taka macierzyńska i pełna
czułości. Czysta, niewinna i piękna.

- Musiałeś go naprawdę kochać... - Szepnęła, muskając dłonią nie zagojone jeszcze blizny.
Jakby się bała, że rany otworzą się pod jej palcami. Skinął głową - bez słów.

Nie wiedział, czy to była miłość. Nie przypominało to na pewno żadnego uczucia, które czuł
do tej pory. Kiedy teraz o tym myślał, wiedział, że to było coś nowego. Może jedynego w
swoim rodzaju.

Jeśli miłość była pożądaniem, pocałunkami i dotykiem - to kochał Draco. A jeśli miłość była
budzeniem z koszmarów, szeptanymi rozmowami ciemną nocą, wdzięcznością i troską - to
wciąż go kochał. Jeśli była czułością, tęsknotą, radosnym błyskiem w oku na każde spotkanie
- to chyba kochał go ponad wszystko.

Ukrył twarz w dłoniach. Nie był pewien, czy Ginny nie pomyliła się, używając czasu
przeszłego.

Kochał go? Może tak... Tylko dlaczego nie mógł powiedzieć mu tego wcześniej...? A nie
będzie miał okazji nigdy później. Czy będzie miał szansę powiedzieć to kiedykolwiek?

Komukolwiek?

***

Kolejny dzień. Kolejny przepełniony beznadziejnością dzień. Draco uniósł do ust szklankę
wody. Możliwe, że to był sok z dyni. Jednak smakował jak woda - w dodatku taka, która
wietrzeje już kilka dni, a bakterie szaleją w niej radośnie. Wszystko ostatnio smakowało jak
siano i woda. Nawet powietrze było jakby... wygotowane. Pozbawione wszystkiego, co
rześkie i świeże, co każe wstać rano z łóżka. Jakby było już w tysiącach płuc, widziało już
wszystko - i wcale nie było z tego zadowolone.

Usłyszał szelest ptasich skrzydeł - sowy przyniosły pocztę. Nawet nie uniósł głowy znad
swojej niesamowicie apetycznej sieczki. Nie spodziewał się niczego dla siebie. Nie miał już
kto wysyłać mu cokolwiek. Matka u Munga, ojciec w Azkabanie, przyjaciele tuż obok.

background image

Innych ludzi, którzy nie życzyli mu bliskiej, długiej i bolesnej śmierci jakoś nie pamiętał.

Tym samym zdziwił się bardzo, kiedy to przed nim wylądowała szarobrązowa płomykówka.
Do nóżki przywiązany miała rulonik pergaminu. To była szkolna sowa - tego mógł być
pewien! Ale... ale kto przysyłałby mu wiadomości? Kto ze szkoły?

Rozejrzał się. Oczywiście - jego spojrzenie niemal od razu padło na stół Gryffindoru. Harry
jednak nie patrzył na niego - mieszał coś powoli w swoim talerzu, patrząc na to takim
wzrokiem, jakby było błotem.

Harry bardzo schudł bardzo w ciągu tych kilku dni. Tydzień temu wydawał się taki pełny
życia, taki zwinny, szybki. Teraz był cieniem samego siebie. Draco się obwiniał. Znał dobrze
jego ciało - i widział jak się zmienia, jak marnieje dosłownie w oczach. Kiedy tylko jego
spojrzenie padło na tą smutną twarz - czuł się winny.

Odwiązał kartonik od sowiej nóżki. Ptak odfrunął prawie od razu, przewracając jego szklankę
na stół. Draco rozwinął papier, upewniwszy się wcześniej, że nikt nie zwraca na niego
nadmiernej uwagi.

Nabazgrane tam było tylko jedno zdanie. Zupełnie nie znał tego charakteru pisma, widział go
po raz pierwszy w życiu.

Za kwadrans w starej klasie OPCM.

I nic więcej. Tylko tyle. Draco zastanowił się... A właściwie, do diabła z tym wszystkim! Jeśli
pchną go tam nożem w brzuch, będzie im mógł jeszcze podziękować.

Nalał sobie nową szklankę wody i odrobinę raźniej zabrał do śniadania. Tylko odrobinę.

Nie zauważył oczywiście, że przed pewnym Gryfonem również wylądowała szkolna sowa - z
bardzo podobnym rulonikiem przy nóżce. A jeśli tego nie zauważył, nie miał też
najmniejszych szans dostrzec nieśmiałego uśmieszku, błąkającego się na pewnych ustach.

***

background image

24. Pies i wąż – obaj bez zębów


Stara klasa OPCM nie była używana tego roku. Nie spodobała się nowemu nauczycielowi,
który wybrał inną, położoną bliżej Wielkiego Holu. Poprzednia leżała nieco na uboczu, z dala
od centrum Hogwartu. Żeby do niej dojść, chyba każdy dom musiał nadłożyć drogi. I chociaż
były w niej wysokie, przejrzyste okna, usytuowane tak, aby zawsze było jasno, a światło
nigdy nie raziło w oczy - to chyba jednak wszyscy z radością powitali zmianę.

Teraz ławki piętrzyły się pod ścianą, obok nich czaiła się sfora krzeseł. Pod tablicą stało

ciężkie biurko, którego z niewiadomych przyczyn nie usunięto. Prócz tego kilka szeroko
otwartych, pustych szaf – w jednej z nich pozostały smętne szczątki jakiejś klatki. Druty były
rozgięte na boki, jakby „coś” – zapewne jeden z dydaktycznych eksponatów - się z niej
uwolniło. Gruba warstwa kurzu podpowiadała jednak, że nawet, jeśli podobny incydent
rzeczywiście się wydarzył, miało to miejsce dawno temu.

Harry podszedł do biurka, pokrytego – jak zresztą wszystko tutaj - szarym jak popiół

pyłem. Wyciągnął rękę i na blacie narysował „swój” wzór. Dwie wygięte linie, kojarzące się z
okiem sokoła. Były jak monogram drapieżnika, wyryty w atawistycznej podświadomości
każdego homo sapiens. Prawie krzyczały – „zagrożenie! Niebezpieczeństwo!”

Sowa przyniosła Harry’emu wiadomość. Chłopak nie miał pojęcia, od kogo –

drukowane, zupełnie nierozpoznawalne litery głosiły: „Za pół godziny w starej klasie
OPCM”. Tak, a więc jest tu. Nie wiedział do końca, czemu właściwie. Przecież jest tysiąc
miejsc, w których na pewno czułby się lepiej, niż w tej pustej sali! Szkoda, że żadne jakoś nie
chciało przyjść mu do głowy. Mniejsza z tym. Jest tu i koniec. Nawet, jeśli to zasadzka... albo
drwina, czy głupi żart... Jakoś mu nie zależało.

Do diabła. Trzeba się w końcu zmierzyć z życiem. Jakie by nie było.
Usłyszał ciche kroki na korytarzu – jeszcze daleko, minie kilka dobrych sekund, zanim

się zbliżą. Ostatnio Harry był czujny jak ptak, gotów zerwać się i odlecieć w każdej chwili –
zwracał większą uwagę na rzeczy, które wcześniej ledwie rejestrował. Zagrożenie!
Niebezpieczeństwo! Uciekaj, uciekaj!
Gdzie podziała się cała jego pewność siebie?

Odetchnął głęboko, kilka razy, żeby uspokoić umysł. Z przyzwyczajenia – bo żadne

zbędne myśli nie chciały przyjść mu do głowy. Pewnie się bały. Uśmiechnął się krzywo w
duchu – szaleniec. Starł rękawem symbol i odwrócił się do drzwi, dokładnie w chwili, kiedy
pojawił się w nich...

Draco Malfoy.

***

Patrzył na Harry’ego – wychudzonego, bladego, z tym nienaturalnym pozbawionym

blasku spojrzeniem. Gryfon wydawał się tak samo zdziwiony ich nagłym spotkaniem, jak on,
Draco. Co chłopak tu robił?! Przecież nikt bez potrzeby nie zapuszcza się aż tak daleko!
Niczego ciekawego nie było przecież w pobliżu – żadnych tajemniczych pokoi, sekretnych
przejść... nic takiego, o ile Ślizgon się orientował. Więc...? Nie, przypadek nie wchodził w
grę. Prawdopodobieństwo było wręcz mikroskopijne. Czyli...

Czyżby Harry tutaj czekał? Na... na niego, Draco?
Blondyn starał się oddychać normalnie. Oto... oto teraz patrzy w jego oczy. Zielone

oczy, smutne jak dni późnej jesieni – kiedy słońce wschodzi późno i rzadko wymyka się zza
zasłony chmur; kiedy nad ziemią wisi ciężki całun mgły. Ale zanim spadnie śnieg,
przykrywając świat białym i czystym okryciem. I co w tych oczach jest, prócz smutku?
Zdziwienie - i coś jeszcze, coś, czego Draco nie rozumiał... Ale na pewno za chwilę zamieni
się w pogardę! Na pewno!

background image

Co robić? Co robić?! Uciekać?! Tak, miał wielką ochotę wycofać się, odwrócić na

pięcie i wyjść, bez jednego słowa. Ale był Malfoy’em, do diabła! Jakieś obowiązki względem
rodziny nadal mimo wszystko miał! A Malfoy nie ucieka. Nie. Naprawdę nie.

Poza tym – mruknął jakiś cichy głos, z dna świadomości - kiedy może nadarzyć się

następna okazja? Gdyby Draco teraz wyszedł, oznaczałoby to poddanie się. Definitywne
złożenie broni. Bo czy sam kiedykolwiek odważyłby się z Gryfonem zobaczyć? Musiał
wykorzystać tą okazję, skoro już ktoś wepchnął mu ją w ręce.

Gdyby to tylko nie było takie trudne...
Bardzo powoli zrobił jeszcze ten jeden krok. A potem zamknął za sobą drzwi. Wciąż

patrzył w oczy chłopaka, nadal niezdolny do zidentyfikowania jego spojrzenia. Wydawało mu
się, że dzielą ich kilometry. Od drzwi do biurka jest, co najmniej tyle, co z Hogwartu do
Moskwy!

Co miał powiedzieć? Nie był przygotowany... Co zrobić...?
- Harry... – Szepnął. Zdziwił się, że szeptał. Ale gardło miał tak ściśnięte, że nie mógł

wydrzeć z siebie nic więcej.

Gryfon wciąż patrzył na niego tym samym spojrzeniem. Stał bez ruchu, jak skamieniały.

Nie odwrócił jednak wzroku.

Draco nie wiedział, co powiedzieć na początek. Z setek słów, które układał sobie w

głowie, nie pozostało nawet śladu. Odleciały jak barwne ptaki – i tylko kilka zapomnianych
piór świadczyło, że kiedyś jednak tu były. Ale teraz w jego głowie nie pozostało już nic! Do
diabła, parszywe nic... Wielkie zero, takie samo, jakim był.

Chociaż.... właściwie... Miał jedno słowo. Tylko jedno. A może aż jedno?
- Harry... przepraszam – zwiesił głowę. Beznadzieja. Totalna porażka na całej linii.

Dobiegło go ciche westchnienie.

- Często to ostatnio słyszę. Przepraszam, przepraszam... Ludzie przychodzą,

przepraszają i odchodzą. Wydaje im się, że tyle wystarczy i potem będzie długo i szczęśliwie.
– Chłopak mówił bardzo cicho i spokojnie. Zupełnie nienaturalnie, jak na niego. Draco nie
odważył się podnieść wzroku. Co mógł zobaczyć? Oparł się plecami o drzwi - nie był już
pewien, czy może zaufać swoim nogom.

- Ja... ja wiem, że to mało. To, co zrobiłem, było...
- A zdajesz sobie, chociaż sprawę, co zrobiłeś? Albo raczej – co chciałeś zrobić? –

Teraz głos chłopaka był o ton ostrzejszy. Draco – z nadludzkim wysiłkiem - podniósł w
końcu głowę. Ze smutkiem nie miał najmniejszych szans zwyciężyć. Ale z gniewem jakoś
sobie poradzi.

- Tak. Zdaję sobie doskonale sprawę. – Ślizgon czuł się jak na jakiejś rozprawie, jakby

stał przed najwyższym sądem. - Ale dopiero teraz, bo wcześniej... wtedy... Nie myślałem o
tym. W chwili, kiedy to mówiłem, ja... ja... – zamilkł. Słowa znów skończyły się, odleciały
spłoszone.

- Byłeś żałosnym cymbałem – powiedział rzeczowo Harry, krzyżując przed sobą

ramiona. Patrzył na Draco ponad okularami - te piekielne oczy świdrowały czaszkę blondyna.
– Chciałeś pogrzebać wszystko. Wszystko. Ot, tak sobie. No, ale, co to ma dla ciebie za
znaczenie – parsknął gorzko.

- Harry... Ja oddałbym wszystko, żeby to wróciło. Tamten czas... to, co było wcześniej...

– Szeptał. Nawet on wiedział, że to brzmi żenująco. Harry znów prychnął lekceważąco,
podchodząc do okna. Oparł dłonie o szybę, patrząc w dal. Na szkle osiadła mgiełka jego
oddechu.

- „Oddałbym wszystko”, jasne. Oczywiście. Powiedz to Pansy. – Krew stężała w żyłach

Draco, kiedy słyszał ten chłodny głos chłopaka. Tamo... och... Nawet nie miał prawa się
bronić. - Nie wiem, co chciałeś mi udowodnić, ale udało ci się. Pokazałeś, że jestem dla ciebie

background image

niczym. Wystarczy? Możesz dać mi spokój? – Gryfon odwrócił się zamaszyście. Ślizgon nie
widział jego oczu – teraz to Harry spuścił nisko głowę, czarne kosmyki opadły mu na twarz.

- Nie, to nie tak! To nie miało znaczenia... Ona nie ma dla mnie znaczenia. Tylko...

tylko ty się liczysz... – Wyjąkał blondyn. Jakaś część jego umysłu śmiała się dziko z tej
idiotycznej nieporadności. Inna krzyczała żeby odszedł, dał sobie spokój. Kolejna kuliła się i
płakała - załamana, doskonale zdając sobie sprawę, jak kruche są te argumenty i zapewnienia.
A wszystkie były zażenowane. Wstydziły się jego, Dracona. Deprymujące.

- „Tylko ty się liczysz” - rzucił Harry, ostentacyjnie parodiując Ślizgona. Może w

innych okolicznościach Draco mógłby się zdenerwować. Bogowie, jak bardzo chciał się
wkurzyć! Wykrzesać z siebie, chociaż iskrę gniewu. Ale nie. - Jak często to powtarzasz? Raz
dziennie? Dwa? Dziesięć? Przykro mi. – Głos Gryfona był tak przepełniony żałością, że
Draco czuł się, jakby ktoś z niego darł paski. Drobne i małe, żeby bolało mocno i długo. Jak
miał mu udowodnić, że... Jak...?

- Ja... nie wiem, jak to się stało. Naprawdę nie wiem. Nie chciałem tego.
- Ile rzeczy robisz, chociaż tego nie chcesz? A podobało ci się przynajmniej? No dalej,

powiedz! - Harry skrzywił się tak, jakby Draco go uderzył. Jakby go spoliczkował.

- To... to nie tak...
Harry powoli opadł na podłogę i skulił się pod ścianą. Wydawał się słaby i delikatny,

jakby jeden oddech miał połamać wszystkie jego żebra. Objął kolana ramionami. Dygotał.

- Wyjdź – rzucił cicho, nie podnosząc głowy.
- Harry, co... – Draco zrobił jakiś nieporadny gest, jakby chciał podejść do chłopaka.

Ale powstrzymał się – to jakby drażnić chorego lwa. Chcesz mu pomóc, ale on tego nie
zrozumie – i nagle widzisz wszystkie te zęby i pazury...

- Wyjdź! – Głos Gryfona był już znacznie bardziej drżący. – Idź! Zostaw mnie!
- Nie wyjdę, dopóki nie powiesz mi, o co chodzi – powiedział blondyn stanowczo,

krzyżując ręce na piersi. Jakaś nowa siła wlała się w pustą skorupę jego ciała. Nie miał
pojęcia, o co może chodzić, ale wiedział, że nie zaśnie już nigdy, jeśli się nie dowie.

- Zostaw mnie samego! Chociaż raz daj mi święty spokój!
- Nie. Musimy sobie wszystko wyjaśnić – Draco zacisnął pięści. Nie maił zamiaru

ustąpić – nie, kiedy Harry był w takim stanie. Co się z nim działo?

- Ooch, jasne. Czemu nie! Pognębmy dalej tego dupka, Pottera! W końcu tak świetnie

się do tego nadaje! – Chłopak zaśmiał się krótko, histerycznie. A potem nagle zerwał się na
nogi. W jednej chwili był przy Draco - tak blisko, że gdyby Ślizgon wyciągnął rękę... Może
mógłby go dotknąć?

Twarz Harry’ego stężała, chłopak zaciskał szczęki najmocniej jak mógł. Głos miał

ochrypły. Wolno podniósł rękę i zaczął podwijając rękaw szaty.

- Co ty...
- Tak się składa, że ja też ostatnio bardzo często robię rzeczy, których nie chcę. I nie

zawsze mi się podobają – syczał Gryfon przez zaciśnięte zęby. W jego oczach igrały jakieś
nieznane, błyski. - W jednej chwili stoję przed lustrem, a w następnej jestem na podłodze. Jak
pies. Fajnie, prawda? Wreszcie wygrałeś z tym śmieciem Potterem! O to ci chodziło od
początku, czy to tylko taki kaprys na sam koniec?

- Harry, o co... – Ale Draconowi nie dane było dokończyć zdania.
Harry wyciągnął przed siebie nagie ramię.

Trzy nie zagojone jeszcze rany. To będą blizny, długie i cienkie. Ale teraz wciąż były

czerwonymi rysami. Takie nie powstają przez przypadek. Takie robi się specjalnie. Z
premedytacją. Świadomie. Może dobrowolnie.

background image

Draco ze świstem wciągnął powietrze. Czuł się tak, jakby ktoś zrzucił na niego tonę

kamieni. Serce chciało wyrwać się z piersi, a płuca nie miały zamiaru przyjąć ani oddechu
więcej.

Harry się ciął? Przez niego? Ale... ale jak to... Dlaczego...? On przecież...
- Coś nie tak? Nie podobają się? Za mało? Za płytkie? Co z nimi źle? No dalej, weź nóż,

pokaż mi, jak powinienem to robić! – Głos Harry’ego był szeleszczący, przepełniony jakąś
chorą ironią. I bólem. Draco nie mógł go słuchać. Nie potrafił. Nie umiał.

Kolejna rzecz ponad jego siły.
Wyciągnął ręce i złapał chłopaka za nadgarstki. Silnie, nie pozwalając mu się cofnąć.

Gryfon szarpnął się, ale Draco wciąż go trzymał. Czół pod palcami – odbierał wszystkimi
zmysłami – skórę chłopaka. Delikatna, wydawała się cienka jak bibuła.

- Zastanów się, co mówisz! Myślisz, że mi się to podoba?! Że tego chciałem! Nie!

Mylisz się! – Draco przełknął ślinę, patrząc w te niemożliwie zielone oczy. Modlił się, żeby
znalazł w sobie siłę i nie odwrócił wzroku.

- O tak, udowodnij mi, że jednak jestem śmieciem! W dodatku widocznie nawet nie

wiem, o co ci chodzi! Pieprzony Malfoy! – Parsknął Gryfon, wyślizgując się zwinnie z
uścisku.

Draco czuł się tak, jakby chłopak wyrwał mu serce i darł na strzępy. Spojrzał w jego

oczy. Oczy koloru avady... Już nie widział w nich swojego odbicia. Patrzył w samo dno jego
duszy – samo dno, tam najgłębiej, najdalej, gdzie nie dociera żadne światło.

I może mu się to wydawało. Może to tylko stres i zmęczenie. A może nie? Może to

widział... Ale... Bogowie, oby to nie była prawda.

Zielony połysk na jeden moment zmienił się w czerwień. Jak krew. Przez jedną chwilę,

jedno uderzenie serca nie tylko Harry na niego patrzył.

Draco opadł na kolana.
- Nigdy nie chciałem cię w jakikolwiek sposób skrzywdzić. – Szepnął. – Jesteś dla mnie

wszystkim. Cokolwiek byś powiedział, zrobiłbym. Cokolwiek mi powiesz. Każesz skoczyć z
tego okna... skoczę. Żebyś tylko był szczęśliwy. – Podniósł na niego wzrok.

***

Draco klęczał przed nim. Jeszcze przed chwilą mierzyli się spojrzeniami – jak koty,

zanim rzucą się sobie do gardeł. A teraz Ślizgon był na kolanach. Przed nim, Harrym... Nie,
Gryfon nie czuł się szczęśliwy z tego powodu. W żaden sposób ten przejaw zupełnego
pokonania go nie zadowalał – a przecież tak był pewien, że będzie inaczej!

Przecież... kiedy nocą wyobrażał sobie ten moment... ten jeden moment, kiedy Malfoy

przyjdzie błagać o wybaczenie... Harry miał roześmiać mu się w twarz. Zadrwić, odwrócić się
i wyjść – albo przeciwnie, uderzyć tego śmiecia. Rzucić zaklęcie! Zostawić go upokorzonego,
złamanego, żeby czuł to samo, co czuje Harry. Odrzucić, zdeptać zupełnie, wgnieść w ziemię,
pokazać mu, że... że...

Że co?
Draco na kolanach - bolało go od tego widoku wszystko, co tylko mogło boleć.

Powietrze składało się z papieru ściernego i piachu, miał igły zamiast krwi, a oczy piekły
niemiłosiernie. Wiedział, że są szkliste, błyszczące jak w gorączce. Łzy chciały wyrwać się na
wolność – tak strasznie, tak mocno... Nie, nie mógł im pozwolić. Nie chciał im pozwolić –
płacz to przecież słabość. Ale mimo to spłynęły po jego policzkach.

- Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – Szepnął Harry, po długiej chwili

milczenia. Chciał patrzeć Draco prosto w oczy, ale wszystko było tak zamglone i niewyraźne
przez łzy. Ściągnął okulary – powolnym gestem, jakby już tylko głupie szkła wiązały go z
realnym światem. – Najgorsze jest... że gdybyś tylko powiedział, że... że nie zrobisz tego

background image

więcej... Ja... ja bym przyszedł do ciebie. Jak pies... – jęknął na koniec, chwiejąc się na
nogach.

- Nie... nie chcę tak. Nie może tak być. – Draco mówił bardzo cicho. Dłonie mu drżały.

– Jeśli... jeśli to coś zmieni to ja obiecuję, że już nigdy więcej to się nie powtórzy. Nigdy
więcej nie zrobię ci... czegoś takiego. W ogóle nic, co mogłoby cię skrzywdzić. Nigdy. –
Przymknął na chwilę oczy, jakby ogarnęła go nagła słabość. - Ale... ale jeśli będziesz uważał,
że do czegokolwiek cię zmuszam... to... zrób... zrób, co chcesz.

Coś roześmiało się histerycznie w duszy Harry’ego. Czuł się tak, jakby w jego ciele nie

pozostała ani jedna cała kość. Draco mówił do niego, żałował go... Do diabła, Ślizgonowi
było go żal! Nienawidził przecież tego tak bardzo... Kiedy ktoś cię żałuje, to znaczy, że
uważa cię za słabego. Bezwartościowego. Kogoś, kto nie potrafi poradzić sobie sam.

Ale... ale to przecież Draco. On... on nie mógłby tak myśleć, prawda?
Skąd możesz to wiedzieć? – Szepnęło coś w jego głowie. – Zajrzyj do jego umysłu,

zobacz, co o tobie myśli! Czym dla niego jesteś? Nic nie wartym psem, jak sam się
nazywasz?

Pies, czy wilk? Pies, wąż, szaleniec i wariat. Oto chwila wielkich słów i wielkich

rzeczy! Spotkali się wąż i wilk – obaj bez zębów. Żałośni i nic nie warci. Wszystko, co robili
było bezsensowne i skazane na porażkę. Pies, wąż, szaleniec i wariat. Spotkali się wąż i wilk
– obaj bez zębów. I bez godności, niewarci niczego. Tylko siebie nawzajem.

***

background image

25. Smak szczęścia

Draco znów zwiesił głowę. Jeśli Harry teraz wyjdzie – zrozumie. Jeśli uderzy go w

twarz – zrozumie. Nadstawi drugi policzek. Zrozumie wszystko, co zrobi ten chłopak...
Cokolwiek zrobi, do diabła! Byle tylko był szczęśliwy. Czy to zbyt wiele?

Harry zbliżył się do niego o jeden krok. Potem drugi – powoli, jakby powstrzymywały

go jakieś niewidzialne łańcuchy. A potem... jedna chwila kompletnego bezruchu – kiedy czas
stanął, a wskazówki zegarów zastygły.

I Harry wsunął w jego ramiona, tak płynnie, jakby to było jego naturalne miejsce. Draco

czuł, kiedy łzy Gryfona moczyły mu koszulę. Objął chłopaka silnym uściskiem, jak gdyby już
nigdy nie miał zamiaru go uwolnić. Zacisnął oczy.

Boże, dziękuję Ci. Dziękuję komukolwiek, kto to sprawił. Jesteś diabłem – dziękuję.

Duszę mogę za to oddać. Dziękuję, dziękuję...

- Każdy ma prawo popełniać błędy. I przepraszać. I każdy chyba ma prawo do drugiej

szansy... – Szepnął chłopak, wczepiając palce w szatę Slytherinu. Draco zanurzył twarz w tej
rozwianej, miękkiej grzywie - pachnącej wiatrem i jarzębiną. Jak strasznie za tym tęsknił...

Draconowi wydawało się, że serce zaraz mu pęknie. Że nie jest w stanie przyjąć na raz

tak wiele emocji i uczuć. Ta chwila... ta jedna chwila... była najważniejsza. Ze wszystkiego. I
na zawsze. Czymkolwiek jest „wszystko”. I cokolwiek definiujemy jako „zawsze”.

- Nigdy mnie nie opuszczaj... – Szepnął wprost do ucha chłopaka. Harry w odpowiedzi

po prostu pocałował go w szyję - pocałunkiem delikatnym jak oddech wiatru.

- Nigdy więcej mnie do tego nie zmuszaj.
- Nigdy.
- Nigdy.

To nie była przysięga. Przysięgi to tylko słowa, które bolą, kiedy się je cofa. To... to

było coś głębszego. Obaj nie mieli pojęcia, jaka będzie przyszłość. Ale tu i teraz, w tych
okolicznościach - mogli to jedno sobie obiecać. Tu i teraz. A co będą mogli obiecywać jutro...
Nigdy nie wiadomo.

Draco był szczęśliwy. To było szczęście odrobinę gorzkie, ale jednak największe, jakie

go spotkało. Teraz już będzie dobrze. On go obroni. Obroni Harry’ego. Przed wszystkim,
przed całym złem tego świata. Już będą razem i będzie dobrze... Nie pozwoli go nikomu
skrzywdzić. Nikomu. - Nie wiedział, czy to były tylko jego myśli, czy naprawdę szeptał mu to
do ucha. Nie miał też pojęcia, jak długo siedzieli na podłodze, splecieni tak ciasno, jakby
łączył ich ten sam oddech.

I kiedy w końcu Harry powiedział „chodźmy do ciebie” – w ten swój cichy, odrobinę

nieśmiały sposób – Draco czuł się najszczęśliwszy. Bo już będzie dobrze. Normalnie – tak,
jak było. Na początku, teraz i zawsze na wieki. Już zawsze będzie dobrze.

I amen, cholera.

Śmiali się z siebie dłuższą chwilę – ze swojej głupoty. Bezgranicznej. Może mieli

jeszcze kilka takich wspólnych, bezgranicznych rzeczy.

***

Pierwszy raz kochali się mocno. Od razu, tuż za progiem jego pokoju. Nie rozebrali się

bardziej niż to było absolutnie konieczne. Ścigał ich czas, darty na godziny, cięty na sekundy
wahadłami zegarów. Spieszyli się tak, jakby za minutę świat miał się skończyć. Bo kto tak
naprawdę obiecał, że się nie skończy? Kto mógł mieć pewność? A na wszelki wypadek
ostatnie, co chcieli zapamiętać, to dotyk. Dotyk, ciepło i to wspaniałe uczucie jedności.

background image

Harry stał, opierając się o drzwi – palce zacisnął na framudze, rozsunął nogi. Draco

wziął go tak... tak wspaniale. Tak jak chciał – bez żadnych wstępów, od razu, ostro jak nigdy
dotąd. Był prawie zimny, lodowaty – prawie, bo Gryfon czuł jego pragnienie. Pożądanie w
każdym geście i tchnieniu. Gorąco piekieł. Wszystkich.

To było brutalne – bolało. Ale w końcu chłopak sam o to Dracona prosił. Dostał to,

czego chciał najbardziej. Ślizgon zamknął mu dłonią usta - jednak Harry wiedział, że nawet
Draconowi trudno jest zachować milczenie. Mówił za niego ciężki, zdyszany i nierówny
oddech, rozszalałe bicie serca... dłoń zaciskająca się na biodrze Harry’ego tak mocno, że na
pewno zostaną ślady. Gryfon wbił paznokcie w drewno – bo tyle mu pozostało. Może nawet
ugryzł palce Draco – nie miał pojęcia.

Harry nie wiedział, że aż tak bardzo za tym tęsknił. Za wszystkim, co miało jakikolwiek

związek z Draco - z tym złotowłosym, aroganckim draniem ze zbyt wielkim ego. Harry
zrozumiał, jak mocno mu chłopaka brakowało dopiero wtedy, kiedy go stracił i odzyskał. To
było... Och... Chciał poczuć, że on naprawdę tu jest. Że to nie sen.

Sen, który zmienia się w koszmar dopiero po przebudzeniu.
Kiedy w końcu nogi się pod nimi ugięły i opadł bez sił na podłogę - znów trwali tak

splecieni. Harry znalazł sobie zupełnie doskonałe miejsce, opierając się o ramiona blondyna,
wtulając nos w zagięcie jego szyi.

Dużo rozmawiali. O wszystkim - o ostatnich dniach, o Ginny, Pansy, Lupinie...

Naprawdę i dosłownie wszystko. Nawet to, że Harry się ciął. O tym też mówili – chociaż było
to takie trudne. Ale Harry przyrzekł Draconowi, że już nigdy więcej tego nie zrobi. Nigdy.
Był pewien, że tej przysięgi dotrzyma. Przynajmniej dopóki będzie wiedział, że dla kogoś coś
znaczy.

Kochali się jeszcze raz. I jeszcze. I... i Harry przestał to nawet liczyć. Po wszystkim,

kiedy leżeli tylko na łóżku, przeszłość wydawała mu się snem. Mrocznym, złym snem – a
kiedy się z niego w końcu wyrwał, czuł tylko oplatające go ciepłe ramiona. Lepsze niż
wszystko. I ten szept: Już będzie dobrze, będzie dobrze...”. Tylko trzy delikatne rysy
przypominały, że to była jednak prawda, nie koszmar.

Mimo to, poprzednie wypadki były czymś zupełnie nierealnym. Jak mógł się kłócić z

Draconem? Jak mógł odcinać się od tych rąk, tego spojrzenia? Był przecież od niego
uzależniony. Draco to wielki i słodki nałóg, bez którego Harry nie umiał żyć. I nie chciał się
od niego odzwyczajać - wszystko wyglądało o wiele lepiej, kiedy miał tego chłopaka przy
sobie. Zupełnie, jak prawdziwy narkotyk!

- Wiesz co? – Westchnął Gryfon, unosząc się na łokciu. Sięgnął i pogłaskał spocone

włosy, sklejone w strąki i rozrzucone w nieładzie na poduszce. Draco powoli otworzył oczy.
Uśmiechnął się lekko. – Gdyby tak miały kończyć się wszystkie nasze kłótnie, to może
moglibyśmy jednak częściej...?

- Nawet nie marz. – Westchnął blondyn i pociągnął go do siebie, kradnąc sobie kolejny

pocałunek. – Nigdy więcej. Nigdy. A taką gehennę możesz mieć codziennie, jeśli tylko
wytrzymasz.

- Nie ma warunków – Harry udał, że się zasmucił. – I tak zerwaliśmy się z lekcji.

Eliksiry, Transmutacja, Obrona, Zielarstwo – przepadły! Sprout pewnie bardzo nas brakuje...

- Jakoś mi to nie przeszkadza. – Draco przeciągnął się, aż trzasnęły mu stawy.

Westchnął i spojrzał ciepło na Harry’ego. – Cieszę się, że już wszystko z tobą dobrze. Jesteś
zupełnie inny niż rano.

- Też tak myślę. – Skinął głową. Znów ułożył się wygodnie w jego ramionach - Draco

miał rację. Sam to czuł... Te motyle w brzuchu, skrzydła u ramion – mówiąc językiem tanich
powieścideł. Tylko z tym ślizgońskim draniem mogło być tak wspaniale. Jakby Harry urodził

background image

się drugi raz – znów miał wszystkie szanse i sto procent mocy. Mały cheat i życie od razu jest
piękniejsze! Musnął wargami obojczyk Ślizgona.

- Harry... – Podniósł znów spojrzenie na blondyna. Draco miał zamknięte oczy, ale

uśmiechał się lekko.

- ? – Miauknął i pocałował go tym razem w szyję, odgarniając kosmyk jasnych włosów.
- Pewnego dnia... pewnego dnia powiem ci to, co tak strasznie boisz się usłyszeć. I

zapewniam cię, że nigdy nie cofnę. – Draco otworzył jedno oko, żeby zobaczyć jak zareaguje.

Harry patrzył na niego przez chwilę, zupełnie nie wiedząc, co zrobić. Setka myśli

przemknęła mu przez głowę, plącząc się w zupełnie niezrozumiały kołtun - a potem rozum
został zepchnięty w jakiś nieużywany kąt umysłu. Chłopiec, Który Przeżył uśmiechnął się
tylko - całym sercem.

Żadne słowa już nie były potrzebne.

***

Jakiś czas później Draco w końcu musiał podnieść się z łóżka – podejrzewał, że

mogłoby wydawać się podejrzane, gdyby nie pokazywał się przez cały dzień. A wcale nie
miał ochoty na niedorzeczne pielgrzymki do jego pokoju – odwiedziny Blaise, Pansy albo
nawet Slughorna były zupełnie prawdopodobne! Co prawda, wytłumaczenie tego Harry’emu
trochę potrwało – żaden z nich nie miał chęci wyplątywać się z ramion drugiego.

Ślizgon znalazł w szafie świeże ubranie – poprzednie nie nadawało się już do niczego

innego, poza gruntowną renowacją. Ubrał się, kiedy Harry brał szybki prysznic.

Zabawne jest życie – myślał, zapinając pasek. Jeszcze rano miał ochotę tylko umrzeć.

Zasnąć i już się nie obudzić. Największym jego marzeniem było, żeby świat dał mu święty
spokój. Żeby nikt już nic od niego nie chciał. Tylko tyle.

A teraz był po prostu... szczęśliwy. Chyba tak. Merlinie, słońce przecież nawet jeszcze

nie zaszło! Jak to możliwe, by w parę godzin z kompletnego dna wznieść się pod same
chmury?! Jeszcze nie mógł w to uwierzyć. To nierealne – Harry znów jest z nim, wszystko
ułożyło się tak dobrze... Za jakiś czas pewnie to do niego dotrze. Ale teraz... teraz Draco
pozwolił sobie bezkarnie napawać tą nieograniczoną radością.

Harry wyszedł z łazienki – krople wody kapały z włosów na nie zapiętą koszulę. Kilka

stoczyło się po szczupłej klatce, zostawiając błyszczące ślady. Chłopak roześmiał się cicho,
widząc minę Ślizgona.

- Daj ja to zrobię. – Podszedł szybko. Krok miał sprężysty, ruchy raźne – jakby

wypełniała go jakaś nowa siła. Wewnętrzne światło.

- Co...? Och. No tak. – Draco dopiero teraz zauważył, że już trzeci raz nie udaje mu się

zawiązać krawata. Coś niesamowitego, kiedy nosi się nazwisko Malfoy!

Do diabła z tym – westchnął w duchu, po kolejnej, zakończonej porażką próbie. Opuścił

ręce, pozwalając, by Harry zrobił to za niego.

W tej chwili było coś absurdalnego, ale miłego. Harry wiązał mu krawat. Tak po prostu.

Zupełnie zwyczajnie.

- Chciałbym, żeby tak było zawsze. – Wypalił bez namysłu.
- Hm? – Gryfon spojrzał na niego, lekko zdziwiony.
- No wiesz... tak, jak teraz. Ty i ja. Zawsze. – Pogłaskał gładki policzek chłopaka.
Harry tylko uśmiechnął się delikatnie, chociaż iskierki radości błyszczące w jego oczach

przysłonił cień. Smutek.

- Muszę już iść. – Odsunął się, odwracając w stronę drzwi.
- Harry... – Draco złapał go za rękę, kiedy Gryfon już sięgał do klamki. Patrzyli sobie w

oczy. – Wciąż boisz się wielkich słów?

- Może.

background image

- Nie ufasz mi. Chociaż... po tym wszystkim... Nie dziwię się. – Blondyn puścił dłoń

pięknookiego. Potrafił zrozumieć rezerwę. Może znów było dobrze, ale chyba już nigdy nie
będzie tak, jak wcześniej. Harry nie wyszedł. Westchnął ciężko, a uśmiech wciąż błąkał się na
jego ustach.

- Ufam ci, Draco. – Podszedł i przytulił się do Ślizgona, przymykając oczy. – Tobie

ufam. Mimo wszystko, a może teraz nawet bardziej. Ja wiem, że cokolwiek mi powiesz...
Obiecasz... czy cokolwiek – to będzie prawda. I tobie naprawdę wierzę. Po prostu ci ufam,
Draco. – Zaczerpnął głębszy oddech. - Ale... ale słowom ufać nie mogę. To chore, wiem. W
mojej sytuacji ciężko obiecywać cokolwiek. Chciałbym ci powiedzieć tysiąc rzeczy, przysiąc
na gwiazdy i wiatr, ale... Sam wiesz. Mogę żyć zbyt krótko, żeby wypełnić obietnice.

Draco nic nie odpowiedział. Bo co mógł?

***

Pokój Wspólny rozbrzmiewał gwarem rozmów. Teraz zebrało się tutaj większość

Gryfonów – odrabiali lekcje, grali w eksplodującego durnia i z rozkoszą marnowali czas.
Zwyczajny dzień – beztroski, bez problemów większych, niż test na horyzoncie.

Portret grubej damy odsunął się. Harry Potter wszedł do środka. Wszystkie rozmowy

przycichły, Gryfoni zamilkli. Niesamowicie zgrani, jakby robili kiedyś próby! Ludzie gapili
się na chłopaka. Nie potrzebne są eufemizmy – oni po prostu się gapili, jakby chcieli go
wzrokiem przewiercić na wylot.

Harry zresztą nie dziwił im się. Wcale. Istotnie, przypuszczał, że wyglądał jakby

zaatakował go nie jeden, a całe stado dzikich kotów! Włosy rozczochrane, jeszcze wilgotne.
Ubranie z zupełnym nieładzie – obraz nędzy i rozpaczy. Koszula krzywo zapięta, krawat byle
jak zarzucony na szyję. Szata zagubiła się gdzieś w pokoju Draco i obaj stwierdzili, że znajdą
ją kiedy indziej. Do tego zapewne znów wlazł tutaj jak – według niegdysiejszego obrazowego
opisu Rona - mistrz, numer uno, zwycięski pas i Merlin wie, co tam jeszcze... Chłopak
westchnął, marszcząc brwi. Miał nadzieję, że groźnie.

Przywołał na twarz wyraz zimnej furii i podszedł prosto do Ginny. Stanął przed nią

niczym lodowy potwór. Wokół nich cisza była już gęsta jak melasa. Mógłby to milczenie
kroić nożem! Darmowe przedstawienie. Dziewczyna patrzyła na niego ze strachem, jak
zwierzątko, które słyszy chrobotanie przy wejściu do swojej norki. Mierzyli się przez chwilę
wzrokiem.

A potem Harry opadł przed nią na kolana - pocałował kolejno obie jej ręce.
- Jak mam ci dziękować? – Uśmiechnął się szeroko. Ona – po chwili zaskoczenia - też

uśmiechnęła się promiennie - radośniej niż widział kiedykolwiek i kogokolwiek.

- Wy wszyscy! Jazda do sypialni i kimać! Ale już! – Ron zareagował błyskawicznie.

Stał na krześle i wrzeszczał, unosząc wysoko odznakę prefekta. Hermiona również poszła za
jego przykładem, zaganiając jakieś młodsze dziewczynki do dormitorium. Pokój Wspólny
powoli i opornie opustoszał. Ginny uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Musisz przyznać, że brat czasami ma refleks – wskazała głową na drzwi do

dormitorium siódmego roku. Harry skinął głową z uśmiechem.

- Wszyscy i tak pewnie podsłuchują pod drzwiami.
- Nawet nie łudź się, że jest inaczej – parsknęła wesoło. Skinął głową i podniósł się z

kolan.

- Dzięki w każdym razie. Nie wiem skąd wiedziałaś... Równie dobrze mogliśmy się

pogryźć.

- Wyglądasz, jakbyście się pogryźli – odparła, pozorując powagę. Ale jej oczy

błyszczały, zdradzając wszystkie jej myśli. - Ech... Wciąż nie mogę w to uwierzyć. – Ginny

background image

spojrzała na niego, zupełnie jak pani Weasley, kiedy widziała go tuż po powrocie od
Dursley’ów. – Ale ciebie czeka tylko jedno! Spać! Już!

- Hej, nie jesteś moją matką! – Rzucił wesoło, wspinając się po schodach. Pobiegła za

nim, chichocząc wariacko.

- No, synku, uważaj, bo dostaniesz klapsa!
- Już się boję!

- Zupełnie tego nie rozumiem. – Oświadczył Ron, siadając na jego łóżku. Harry już

zakopał się w pościeli, moszcząc sobie przytulne gniazdko - jak kot. Hermiona i Ginny stały
przy drzwiach, patrząc na tę sielankową scenkę z zadowoleniem wymalowanym na twarzy.
Mało brakowało, żeby i one zaczęły mruczeć. – Wcale. Nic, a nic.

- Jak wielu rzeczy, braciszku – uśmiechnęła się ruda. Ron zmrużył groźnie oczy.
- Och, dajcie spokój. Raz skaczecie sobie do gardeł, a teraz... O co właściwie chodzi?
- Nawet nie próbuj sobie wyobrażać! – przekomarzała się dalej.
- Gdzieś już to słyszałem...
- To wielki sekret Ron, nie masz szans na wtajemniczenie!
- Niby dlaczego...?!
Rodzeństwo wyszło, kłócąc się żartobliwie. Harry patrzył na nich spod

półprzymkniętych powiek. Był szczęśliwy. Już od dawna nie był taki szczęśliwy...

Hermiona podeszła jeszcze i przykucnęła przy jego łóżku.
- Teraz już będzie z tobą dobrze, Harry?
- Tak. Już będzie dobrze. – Zapewnił szeptem. Dziewczyna uśmiechnęła się i zasunęła

zasłonki przy jego łóżku. Przez chwilę miał wrażenie, że ona wie więcej, niż chce
powiedzieć. Nie roztrząsał tego w głowie – skoro utrzymała to w sekrecie, nie prawiła mu
morałów... Było dobrze. Nie było sensu tego komentować. Po prostu wszystko było na swoim
miejscu.

Jakie to nowe! W życiu Harry’ego Pottera coś w końcu szło tak, jak powinno!

Zanim zasnął, przyszła mu do głowy jeszcze jedna myśl. Myśl jedyna w swoim rodzaju,

taka sama dla wszystkich. Ale ona przychodzi tylko czasami, przynajmniej jeden raz w życiu
do każdego. I tylko wtedy, kiedy jest naprawdę pięknie... Jakkolwiek pojmujemy piękno.
Szczęście... Więc tak smakuje szczęście.

***

background image

26. Uroczy?!


Przyszedł luty. Dni stały się wyraźnie dłuższe od tych styczniowych, czy grudniowych –
kiedy słońce ledwie wzeszło ponad horyzont, a już musiało chować się za ścianą Zakazanego
Lasu. A może to się Harry’emu tylko wydawało? Może dni wciąż pozostawały takie same, za
to on widział wszystko w jaśniejszych barwach?

Odkąd zwierzył się Ginny, odkąd wyjawił jej swoją tajemnicę, życie wydawało mu się

prostsze. Nie to, żeby pytał ją o jakiekolwiek rady, czy aby dziewczyna musiała kryć go,
pomagać w inny sposób. Nonsens – wciąż radzili sobie z Draconem doskonale sami. Jeśli o to
chodziło, nikt ich nigdy nie nakrył i nie mieli zamiaru na to pozwolić. Co innego perwersyjne
marzenia, a co innego brutalna rzeczywistość. Poza tym dogadywali się ostatnio wręcz
niesamowicie dobrze. Co najmniej tak, jakby czytali sobie w myślach! Miłe uczucie.

Ale jednak lepiej było, kiedy ktoś wiedział. Przyjaciółka, siostra – kiedy Harry widział

ten wesoły uśmiech i łagodne zrozumienie w oczach czuł się lekki jak piórko. W końcu nie
musiał kłamać. Był ktoś, komu mógł powiedzieć całą prawdę – z własnej woli, nie zmuszony.
To było piękne. Nierealnie piękne – nie wierzył, że tak właśnie może wyglądać jego życie.

Poza tym przypuszczał – a miał po temu solidne podstawy - że Ginny również czuje się

lepiej od czasu ich „rozmowy”. Pamiętał, że wcześniej, kiedy pytała o „jego dziewczynę” – w
brązowych oczach czaiło się coś smutnego, jakieś zziębnięte i przemoczone zwierzątko. A
teraz to zwierzątko miało puszystą, błyszczącą sierść i hasało radośnie. Jakby ktoś zwrócił mu
wolność. Harry nie wiedział, co przyjaciółka sobie o nim myśli, ale jednak była w jakiś
sposób radosna, pełna wigoru. Harry śmiał nawet sądzić, że wszystko jest w porządku.

Jego życie byłoby kolorową bajką, gdyby nie jedna rysa, psująca idealną harmonię.

Lupin.

Stan wilkołaka prawie się nie zmieniał, poprawa była niezauważalna. Co prawda, teraz

uzdrowiciele mówili już, że „nie umrze”. Pfff, też coś... W głowie Harry’ego to „nie umrze”
równało się bezbarwnej wegetacji. Bezwolna roślina, która, nawet gdy brakuje jej wody czy
światła, nie będzie w stanie sięgnąć i napić się – nawet, jeśli szklanka będzie stać tuż obok.
Przerażające, bardziej nawet niż... niż...

Nie – nigdy nie przyjmie do wiadomości, że Lupin może umrzeć. On wyzdrowieje. Na

pewno wyzdrowieje. Jak mogłoby być inaczej? Przecież wszyscy w to wierzą –
Weasley’owie, Hermiona, on sam... wszyscy! A Tonks czuwała przy nim cały czas, więc...
Nie ma innej możliwości, prawda?

Tonks - Harry nie widział jej od wakacji. Teraz po prostu bał się ją zobaczyć. Kilka

miesięcy temu, kiedy Lupin nie chciał jej narażać, nie chciał, żeby z nim była – Tonks wpadła
w depresję. Wyglądała jak cień samej siebie – te spłowiałe włosy, wyblakła skóra, nerwowe
ruchy i niepewność zastraszonego dziecka... Harry wciąż to pamiętał. Co mogło się z nią
dziać teraz?

Uzdrowiciele mówili, co prawda, że największa nadzieja leży w krwi wilkołaka, który

ugryzł Lupina. Niestety, to właśnie Fenrir Greyback ugryzł Remusa w dzieciństwie i to
również on prawie go zabił kilka tygodni temu. A kto o zdrowych zmysłach mógłby się
łudzić, że Greyback przyjdzie dobrowolnie ofiarować kroplę swojej krwi dla członka
Zakonu?!

Harry starał się o tym wszystkim nie myśleć. Przynajmniej nie zbyt wiele – bo nie umiał

się tak zwyczajnie „nie przejmować”. Wilkołak był jego przyjacielem, ostatnim z Huncwotów
– chłopak martwił się. I gdyby nie trzymał uczuć w ryzach, na pewno to zmartwienie
spaliłoby go od środka. Dla niego Lupin był po prostu „chory” – a nie „w stanie krytycznym”.
I niedługo miał wyzdrowieć. Tak po prostu. Harry nie widział dla niego innej przyszłości.

Dla siebie nie widział innej przyszłości.

background image

***

- To Weasley napisała te liściki? – Zapytał Draco, podnosząc głowę znad pracy

domowej. Pisał esej z OPCM na temat tak bajecznie nudny, że rozpaczliwie i z wielką
częstotliwością szukał możliwości przerwania tej katorgi.

- Tak. Mówiłem ci już zresztą. Ona wie i jest ok – odparł Harry. Leżał na łóżku

Dracona, ręką podpierając brodę i machając bosymi stopami w powietrzu. Oglądał książkę o
wampirach, którą Draco dostał na Święta. Był to ten typ, hm, „literatury”, który można było
wyłącznie oglądać. Do czytania przeznaczony był chyba tylko tytuł i oszczędne opisy pod
fotografiami. Zresztą i te występowały raczej epizodycznie.

- Nie powie nikomu? Nie będzie się mścić albo coś w tym rodzaju? – Draco pytał o to

już chyba setkę razy, ale to nic nie szkodziło. Wszystko było lepsze niż OPCM.

- Jasne, że nie. Ona jest w porządku, ile razy mam powtarzać? – Harry zirytował się

lekko. Chyba zaczynało go już męczyć odpowiadanie bez końca na te same pytania. Odwrócił
stronę - uniósł wysoko brwi, patrząc na zajmującą obie kartki ilustrację. – Ta fotka jest chyba
najlepsza – stwierdził po chwili głębszej kontemplacji. Oczy lekko mu błyszczały. Widząc
pytające spojrzenie Draco, podniósł książkę, pokazując mu dokładnie, o co chodzi.

Na zdjęciu były dwie kobiety - o białej jak papier skórze i równie białych włosach. Obie

zupełnie nagie – bo chyba czerwonych pończoch nie można uważać za jakiekolwiek ubranie.
Obejmowały się i... i nie tylko się obejmowały. Robiły różne rzeczy przy pomocy swoich
języków, ust, palców... Cały czas zerkały wyzywająco, jakby chciały zaprosić widza do
zabawy. Ich wargi i paznokcie były czerwone jak krew, a oczy podkreślone ciemnym
makijażem. U ich stóp kłębiły się purpurowe peleryny, obszyte czarną koronką.

- Która ci się bardziej podoba? – Draco wskoczył na łóżko obok Harry’ego. Ułożył się

tak, żeby również mógł pooglądać obrazki.

- Eee... Chyba ta z lewej... chociaż... ta druga ma lepsze... wiesz. – Chłopak przewrócił

oczami, rumieniąc się delikatnie.

- Pannie Potter, proszę powiedzieć to słowo – Draco czuł, że już niedługo będzie mógł

powstrzymywać śmiech.

- Ech... Eee...
- Pomarańczki! – Ślizgon roześmiał się głośno. Nie mógł inaczej – Merlinie wielki,

Harry! Masz już siedemnaście lat! A wciąż zachowujesz się jak wstydliwa dziewica!

- Ha ha, bardzo śmieszne – Harry odwrócił stronę. Cóż mógł chłopak poradzić? Biedny,

nieśmiały biały wojownik – Draco rechotał opętańczo w duchu.

Na następnej fotografii uwieczniony był młody mężczyzna. Siedział na wielkim, lekko

tylko kiczowatym fotelu. Ubrany w skórzane spodnie, przylegające ściśle do ciała i wysokie,
sznurowane buty. Kiedy patrzyło się na zdjęcie, do głowy przychodziło tylko jedno słowo:
„ostre”. Całości obrazu dopełniała biała, rozchełstana koszula z szerokimi rękawami - jej
dekolt sięgał aż do splotu słonecznego modela. Mężczyzna miał długie, czarne włosy,
opadające malowniczo na ramiona. Jego twarz była bardzo przystojna, chociaż groźna i
niepokojąca. Na fotelu brunet rozsiadł się nonszalancko; patrzył tak, jakby chciał pożerać
wzrokiem. Albo rozbierać.

Na sąsiedniej fotografii ten sam mężczyzna i w takim samym stroju - wzbogaconym

tylko o powiewającą, czarną pelerynę - stał na gotyckim balkonie. Romantycznie wpatrzony
gdzieś w dal... Tylko od czasu no czasu spoglądał na nich z fotografii, oblizując przy tym
doskonale wykrojone usta.

- A on? Podoba ci się? – wymruczał Draco prosto do ucha Gryfona.
- Jest ok. Właściwie... nawet bardzo ok... – Harry zerknął na Ślizgona kątem oka, żeby

sprawdzić, jak zareaguje. Draco pochylił się znów, szeptając mu do ucha.

background image

- Lepszy niż ja? – Polizał jego szyję. Przyjemny dreszcz przebiegł mu wzdłuż

kręgosłupa, gdy tylko dotknął tej jedwabistej skóry.

- Tutaj... polemizowałbym jednak. – Odparł Harry tonem eksperta.
Draco uśmiechnął się i poszukał ustami jego ust. Jednak nawet nie zdążył porządnie się

zaangażować, kiedy Harry bezceremonialnie zepchnął go z łóżka.

- Nie ma mowy!
- Że co?! Co niby...?! – Parsknął rozgniewany, podnosząc się na nogi.
- Napisz OPCM, męczysz to już chyba z godzinę. – Książka znów przykuła uwagę

Harry’ego, kiedy przewrócił kolejną stronę.

- To może poczekać, pobawmy się!
- Nie udawaj, że nie wiesz jak to się skończy – westchnął Gryfon, przeczesując włosy

palcami. – Nie możesz przeze mnie zaniedbywać szkoły.

- Mówisz jak jakiś... – zrzędził Draco, siadając do stołu. Przeklęty OPCM!
A żeby było zabawniej, Potter miał zupełną rację. Już kilka razy pisał prace domowe na

kolanie, na przerwie – i to chyba właściwie tylko z powodu Harry’ego. Chłopak wziął to
sobie widocznie do serca. Tylko czemu nie mógł z tym poczekać chociaż dzień?! Złośliwość
losu!

- A ty nie masz żadnych prac domowych?
- Ja... – Harry spojrzał na niego jak na nieuświadomionego przedszkolaka. – Ja mam

Hermionę.

Draco pochylił się znów nad pergaminem - zupełnie znokautowany.

***

Najbliższego weekendu było zaplanowane wyjście do Hogsmeade. Jak zwykle zostali

policzeni, spisani, odhaczeni na liście i odesłani do opiekunów. Opiekunowie znów ich
policzyli, objaśnili, co wolno, a czego nie – jakby nie mieli o tym pojęcia! Dopiero wtedy, po
załatwieniu wszystkich tych nudnych formalności, uczniowie wyszli za bramy Hogwartu.

Harry’emu wydawało się, że cała ta głupia procedura trwa o wiele dłużej, niż

dotychczas. Był oczywiście świadom, że ostatnimi czasy aktywność śmierciożerców znacznie
wzrosła, ale jednak... jednak...

To wszystko było zwyczajnie głupie. Liczenie dzieciaków, nauczyciele eskortujący

uczniów... Jakby śmierciożercy się ich chociaż trochę bali! Harry nie mógł sobie wyobrazić
nikogo drżącego przed facetem od OPCM, czy Tralewney. To wszystko to był tylko
zbyteczny wysiłek, dla picu i pozoru. Co McGonagall chciała tym osiągnąć? Tą wielką farsą
dla paranoidalnych rodziców swoich, równie paranoidalnych, dzieci.

Dlaczego właściwie ludzie stają po stronie śmierciożerców? – myślał Harry, patrząc na

własne buty. – Dlatego, że sądzą, że Czarny Pan wygra? Że jest niepokonany? Że po
wszystkim doceni ich oddanie?

Naiwne – och, niesamowicie głupiutkie – powody. Ale prawdopodobne – chociaż ci

frajerzy będą musieli się kiedyś brutalnie przekonać, czym dla Czarnego pana są
śmierciożercy.

Delegacje, gadanie – jak na przykład pertraktacje Lupina – nie miały, zdaniem

Harry’ego, sensu. Ludzie mogą kiwać głową i uśmiechać się, jednak każdy myśli swoje. A z
tych myśli z całą pewnością wynikało, że to Voldemort ma przewagę. Trudno uważać
cokolwiek innego, kiedy ministerstwo jest bezsilne i stać je tylko na rozsyłanie ulotek!

Ludziom trzeba pokazać, że jednak to my mamy szanse – Harry westchnął. Zza zakrętu

wyłoniły się już pierwsze zabudowania wioski – przytulne domki z małymi okienkami na
poddaszach. Dym snuł się malowniczo z kominów, kolorowe kwiaty kwitły w doniczkach za

background image

szybami. – Ludzie muszą widzieć, że walka jest jednak możliwa. Trzeba pokazać im, że
Voldemort wcale nie jest niepokonany.

Harry wiedział, że to głupota, jednak czuł się zobowiązany. Kiedy o tym wszystkim

myślał, wyobrażał sobie głownie siebie. On – Harry – z różdżką w ręku, podartą w ferworze
walki peleryną i odrobiną destrukcyjnego szaleństwa w oczach. A przed nim śmierciożercy –
na kolanach błagający o łaskę. Zielony błysk światła i...

Nie! – Wyprostował się i zatrzymał gwałtownie. Jakiś pierwszoroczniak wpadł na niego

od tyłu, ale nie zwrócił na dzieciaka uwagi.

O czym on teraz pomyślał? Co sobie wyobraził?! Chyba naprawdę był szaleńcem! Jaki

błysk światła?! Nie! Harry nie będzie nikogo zabijał. Nie jest taki jak On. Może ich zmusić,
żeby się poddali – ale potem każdy trafi przed Wizengamot, zostanie osądzony i odsiedzi
swoje w Azkabanie.

Nie, on nie myślał tak z miłosierdzia. To nie było sumienie, nie były to też te małe

wstrętne rzeczy, skrupuły. Żaden przedziwny odruch spod znaku „dzielnego Gryfona”. Harry
nie chciał grać dobrego, miłego chłopczyka, komiksowego bohatera, który nigdy nie zabija,
nawet tych wielkich złoczyńców. Nie, zupełnie nie o to chodziło.

On po prostu uważał... uważał... – Zacisnął mocno pięści. Gdyby nie rękawiczki, na

pewno pokaleczyłby sobie skórę paznokciami. – On uważał, że dla niektórych śmierć to za
mało. Bo śmierć wcale nie musi być karą, nie musi być końcem wszystkiego – jak mówił
pewien mądry mag...

Całe życie w zimnej celi, ciągłe uświadamianie sobie swoich błędów i grzechów,

obwinianie się za wszystko, żal, ból, smutek i opuszczenie, beznadziejność i krzyki przez sen.
To jest kara dla śmierciożercy. Zwykła, czysta avada to zbyt mało.

***

Dorwał Harry’ego chwilę po tym, kiedy uczniowie rozproszyli się po miasteczku. Nikt

nie zwracał na nich uwagi – każdy przecież chciał jak najlepiej wykorzystać te kilka godzin
poza murami szkoły. Draco jednak, mimo wszystko naciągnął na głowę kaptur płaszcza,
ukrywając swoją twarz przed niepożądanymi spojrzeniami. Właśnie zaczął padać śnieg, więc
nikogo nie powinno to dziwić.

- Co taki posępny? – zapytał prostolinijnie. Stał za Gryfonem i pochylał się do jego

ucha. Istotnie – Harry stał na rynku Hogsmeade dziwnie smutny, zagubiony. Jakby nie
wiedział, co ma ze sobą zrobić. Kiedy jednak odwrócił się do Draco, na jego twarzy pojawił
się uśmiech.

- Nic mi nie jest. To gdzie chciałbyś iść? – Harry wskazał ręką nieokreślony kierunek

ponad dachami wioski. Draco uśmiechnął się tylko.

- Przejdźmy się po prostu. Nie mam żadnych szczególnych planów. – Harry skinął

głową, zgadzając się z nim zupełnie.

Bardzo miło było tak iść ulicą, wśród płatków śniegu, pod białym, otulonym puszystymi

chmurami niebem. Gawędzili od niechcenia, rozmawiali o wszystkim i o niczym. Zero
zmartwień, zero problemów. Feralny dzień równonocy wydawał się bardzo odległy, jakby
należał do innego życia, innego czasu. Tu i teraz trwało i było piękne. Nie zwracali uwagi na
porozklejane na słupach listy gończe, na ostrzeżenia ministerstwa – widzieli tylko sielankowe
domki, otulone czapami śniegu. I siebie nawzajem. Nic więcej nie miało znaczenia. Żadnego.

- Zobacz to... – Harry zatrzymał się nagle przed jedną ze sklepowych witryn. Draco

cofnął się kilka kroków, żeby zobaczyć, co zaciekawiło Gryfona.

Na wystawie stały kolorowe widokówki i kartki okolicznościowe. Porażającą większość

stanowiły te czerwone, z sercami i obrazkami tulących się do siebie piesków, kotków,
ptaszków i Merlin wie, jakiego jeszcze inwentarzu. Wszystkie niemożliwie słodkie, czasami

background image

grały jakąś psychodeliczną muzykę albo wypluwały z siebie czerwone konfetti. Iskrzyły na
brzegach, a jedna nawet parowała różowo.

- 14 lutego? Walentynki? – Zapytał Harry, chociaż oczywista odpowiedź właśnie

wypuściła z siebie wielkie różowe serce. Serce poszybowało do szyby i rozprysło się, jak
bańka mydlana, tuż przed nosem Gryfona.

- Za tydzień.
Milczeli chwilę. Na jednej z kartek mały, gruby kupidyn celował z miniaturowego łuku

do czegoś znajdującego się poza okładką.

- Pfff, szczyt komercji – parsknął w końcu Harry. – Bezwartościowa głupota!
- Tylko po to, żeby wyciągać z ludzi galeony – zgodził się Draco.
- Jakby te bzdury były komukolwiek potrzebne.
- Jasne! Jeśli chcesz powiedzieć coś ważnego, po prostu to mówisz, bez tych zabawek! –

Spojrzał kątem oka na Harry’ego, który podejrzliwie przyglądał się amorowi z obrazka. Nagle
coś sobie przypomniał – uśmiechnął się złośliwie w duchu. – Ty masz chyba jakieś
traumatyczne wspomnienia o 14 lutego, prawda? – Zapytał pozornie niewinnie.

- Nie da się ukryć – chłopak zmrużył zielone oczy, mierząc się spojrzeniem z

kupidynem. – Dziecinada – zawyrokował w końcu, nie znającym sprzeciwu tonem.

Odwrócił się od wystawy i ruszył dalej, pokrytą dywanem śniegu ulicą. Amor podrapał

się końcem strzały w czoło. Draco wzruszył ramionami i ruszył za Gryfonem – po chwili
znów szli równo, ramię przy ramieniu.

- Ale wiesz... – podjął Harry po chwili milczenia. – Gdybyś miał jakąś nieuzasadnioną

potrzebę... Eee... Potrzebę czerwonych kopert i tak dalej to... no... mogę ewentualnie się
poświecić.

- Rozumiem cię doskonale, Harry – Ślizgon uśmiechnął się szeroko, patrząc przed

siebie. – I nawzajem. Gdyby coś cię nagle 14 naszło, jestem na posterunku.

Po chwili Harry włożył swoją drobną dłoń do jego kieszeni.

***

Biblioteka była już prawie pusta, kiedy Draco do niej przyszedł. Bardzo dawno nie był

w tym miejscu – po pamiętnych poszukiwaniach miał go serdecznie dość. Ale chyba niewiele
stracił – wszystko wyglądało identycznie, nawet kurz na regałach.

W jednym z najdalszych stolików wypatrzył Harry’ego i tą Weasley. Oboje pochyleni

nad książkami, skrobiący coś wytrwale na pergaminach. Draco minął panią Pince, kierując się
w ich stronę.

- Hej – pochylił się i musnął ustami policzek Gryfona. W nagrodę dostał promienny

uśmiech, za który byłby skłonny zapłacić o wiele wyższą cenę. Ale Harry oddał się tanio.
Och, jak to zabrzmiało, nawet w jego myślach! Hm...

Spojrzał na Weasley. Gapiła się. Zwyczajnie się gapiła, z szeroko otwartymi oczami i

kompletnym zastojem wypisanym na twarzy. Z pióra na jej pergamin stoczyła się wielka
kropla atramentu.

- Ginny? – Harry pomachał jej dłonią przed oczami. Dopiero wtedy otrząsnęła się,

uśmiechając zakłopotana. – Coś nie tak?

- Nie, wszystko w porządku. Tylko... to wyglądało tak... – Draco przygotował się na

wszystkie epitety, od „abstrakcyjnie”, przez „niekonwencjonalne”, po te dziwne wyrazy na Z
i W, których znaczeń bał się nawet podejrzewać. Nie przygotował się tylko na to jedno słowo.
– Tak... uroczo...

Harry roześmiał się cicho, czochrając dziewczynie włosy. Draco usiadł zrezygnowany

obok chłopaka. Weasley, co chwilę popatrywała na niego, chichocząc i zasłaniając usta
dłonią.

background image

- Czemu jesteś taki zblazowany? – Harry szturchnął go kolanem pod stołem.
- Jakoś tak... Nie tego się spodziewałem...
- A co jest złego w słowie „uroczy”? – uśmiechnęła się dziewczyna. Zupełnie jakby nie

istniało te... sześć? Tak, sześć lat drwin i złośliwości. Widocznie rozgrzesza sam fakt
całowania boskiego Pottera.

W takim układzie prawdopodobnie był święty – Draco znów roześmiał się w duchu.
- Musimy sobie coś wyjaśnić, Weasley. Malfoy nie może być „uroczy”. Może być

namiętny, ponętny i wszechwiedzący, ale...

- Wszechwiedzący? W jakim ty świecie żyjesz?!

Przekomarzali się jeszcze dobry kwadrans, dopóki Weasley nie stwierdziła, że musi

wracać do wieży. Podczas rozmowy Draco przezornie omijał wszelkie drażliwe tematy -
głównie te związane z czystą, czy każdą inną krwią, pracą jej ojca, albo czymkolwiek, co
mogło wywołać kłótnię.

Dlaczego był taki ostrożny? Odpowiedź była całkiem prosta. Po pierwsze – wiedział, ile

zawdzięcza tej dziewczynie. Po drugie – tuż obok siedział Harry, a Draco nie miał zamiaru
narażać mu się w żaden sposób. Zielonooki natomiast przysłuchiwał im się, nie włączając się
do rozmowy. Na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech, a oczy były tak spokojne, jak
rzadko.

Kiedy dziewczyna zniknęła pomiędzy półkami biblioteki, spojrzał w końcu na Draco,

wciąż z tym samym wyrazem twarzy.

- I jak ci się podobała nasza etatowa „pani anioł stróż”? – Harry uśmiechnął się szeroko.

Draco spojrzał na miejsce, gdzie przed chwilą siedziała dziewczyna.

- Myślę... że jest w porządku. W porównaniu ze swoim bratem, jest naprawdę w

porządku. – Odchylił się na krześle.

Harry skinął tylko głowę i oparł się na jego ramieniu. Nie skomentował uwagi o bracie -

wciąż czytał książkę i dopisywał coś od czasu do czasu na pergaminie.

- A Harry... – odezwał się po chwili Ślizgon. Chłopak mruknął coś w odpowiedzi,

odkładając pióro. – A nie boisz się, że ona mnie uwiedzie i uciekniemy razem do Mołdawii?

- Nie – odpowiedział prosto, zupełnie spokojnie. Draco lekko się zirytował. Miał ochotę

podroczyć się z nim trochę.

- A skąd ta pewność?
- Punkt A: gdyby tak się stało, wytropiłbym was wszędzie i utopił w jeziorze. – Harry

uśmiechał się szeroko, to prawda, ale Draco nie był wcale pewien, czy faktycznie żartował. –
Natomiast punkt B... – Umilkł nagle.

- Co? – dopytywał się Ślizgon. Harry przymknął lekko oczy, odgarnął wszystkie włosy

do tyłu, wyprostował się na krześle... Doskonale naśladował blondyna!

- Ona nie ma ze mną szans. – Powiedział grobowym głosem. Po momencie obaj

wybuchli głośnym śmiechem.

- To co... zbieramy się? – zapytał Draco jakiś czas później, bawiąc się niesfornymi

kosmykami Gryfona. Sam Harry przeglądał po raz ostatni swoje wypracowanie.

- Tak.. Za chwilę... – Zwinął pergamin i wrzucił do torby. Wstał od stołu, ale ku

zdziwieniu blondyna, wcale nie miał zamiaru kierować się do wyjścia. Poszedł gdzieś w głąb
pomieszczenia. Czyżby chciał jeszcze coś dodać do tego swojego elaboratu?!

Ale Draco podświadomie doskonale wiedział, gdzie poszedł zielonooki. Do działu z

książkami o magicznych bliznach. Wcale mu się to nie spodobało.

Po chwili chłopak wrócił, niosąc jakiś nieduży tom. Z wewnętrznej kieszeni szaty

wyciągnął złożoną kilka razy kartkę papieru. Ślizgon świetnie ją znał – to ta sama, na której
znaleźli pierwszy raz informacje o Archanie Lochan i jej feralnym zaklęciu. Ta, na której

background image

obok uwag Toma Riddle’a była też notka dopisana ręką Harry’ego. Draco w całkowitym
milczeniu patrzył, jak chłopak wygładza papier, jak przewraca kartki książki na sam koniec...
Jak dokładnie dopasowuje wydartą stronę i wypowiada cicho formułkę.

Po momencie wycinek był idealnie przymocowany do okładek. Jakby był tam od

zawsze.

- Dlaczego? – Zapytał Draco, ukrywając twarz w dłoniach. Był pewien, że to jakiś

przeklęty, chory i pokrętny symbol. Nie wiedział, czego niby, ale... ale miał złe przeczucia.
Bardzo złe.

- Nie wiem. Ale myślę, że jednak tak będzie dobrze – odparł po chwili zastanowienia

Harry, uśmiechając się prawie niedostrzegalnie. Jego oczy miały nieodgadniony, poważny
wyraz. Jakby wyobrażał sobie jakieś niesamowite obrazy, nie tak do końca zgodne z ogólnie
przyjętymi konwencjami. Wstał i odniósł książkę z powrotem do tego rzadko uczęszczanego
działu, w którym tylko tacy szaleńcy jak oni mogą szukać czegokolwiek.

***

background image

27. Herbaciane zdjęcie


Harry popatrzył bez entuzjazmu na swoją porcję jajecznicy. Zmusił się, żeby zjeść prawie
połowę. Niestety, druga połowa wcale nie wyglądała na smaczniejszą. Właściwie się dziwił –
zawsze bardzo smakowały mu wszystkie posiłki w Hogwarcie. Dlaczego teraz praktycznie
nie ma ochoty jeść? Wcale. No, może czasami bywa spragniony, ale poza tym... Gdyby nie
ostre spojrzenia Hermiony i to bezgraniczne zdziwienie Rona, pewnie odżywiałby się tylko
światłem i powietrzem. I wodą, od czasu do czasu. Jak roślina!
Westchnął ciężko i wmusił w siebie kolejny widelec żółtej masy.
- Zwracacie ostatnio uwagę na Malfoy’a? – Zapytał nagle Ron. Harry zakrztusił się tak, że aż
musiał napić się soku dyniowego.
- Już to kiedyś słyszałam. – Westchnęła ciężko Hermiona, patrząc zrezygnowana na pracę
domową swojego chłopaka. – Powinieneś więcej myśleć o transmutacji, niż o Malfoy’u. To
jest straszne! – Wskazała wymownie na pergamin.
- Och, nie zmieniaj tematu... – Speszył się Ron. Zaraz jednak powrócił do przerwanego
wątku. – Ten Ślizgon znów się na ciebie gapi, Harry! Cały czas! To już nie żaden wymysł,
naprawdę! Przez chwilę był spokój, a teraz znów zaczyna!!!
Harry spojrzał na Draco, siedzącego na drugim końcu sali. Leniwie mieszał swoją herbatę,
podpierając głowę łokciem. Rzeczywiście, twarz miał zwróconą w ich stronę, ale... Kiedy ich
spojrzenia spotkały się, mrugnął znacząco. Harry szybko sprawdził, czy Ron lub Hermiona
tego nie zauważyli – jednak na szczęście dziewczyna wybrała akurat ten moment, aby
tłumaczyć rudzielcowi bardziej zawiłe aspekty jego pracy. Ale Ron nie miał zamiaru dać za
wygraną.
- Dobrze, dobrze... A Harry, co ty o tym myślisz? – Rudzielec odwrócił się do niego.
Hermiona uniosła oczy do nieba, z rezygnacją.
Harry westchnął. Nie miał zamiary pozwolić by historia się powtórzyła. Ale... Ale jak miał,
do diabła, powiedzieć Ronowi, żeby odpuścił?! Jak, żeby nie wzbudzać kolejnych pytań?
Przypomniał sobie nagle, co kiedyś, podczas ich długich rozmów w ciemności powiedział
Draco. „Najlepsza odpowiedź to brak odpowiedzi. Kiedy zaczynasz się tłumaczyć, to znaczy,
że jesteś winny. I przegrywasz!” Cóż... Bardzo to ślizgońskie, ale chyba można zaadoptować
ten system - także w przypadku Rona.
- No, Harry? Co...
- Ron. – Spojrzał na niego poważnie. Rudzielec zamknął usta, czekając na jego zdanie. No
cóż, zdziwi się! – Z Malfoyem porozmawiam sobie osobiście, więc, z łaski swojej, nie
wtrącaj się do tego.
- Co?! Ale... – Szok. Czyli reakcja przewidywana. W przeciwieństwie do Harry’ego,
rudzielec miał ten luksus bycia zupełnie przeciętnym, statystycznym nastolatkiem. Z
normalnymi problemami i drugą połową. Zabawnie...
- Och Ron, daj już spokój. Jeśli Harry mówi, że wszystko pod kontrolą, to znaczy, że nie
trzeba się martwić. Prawda? – Hermiona poklepała rudzielca po plecach, podsuwając mu pod
nos poprawiony pergamin.
Harry spojrzał na nią z wdzięcznością. Dziewczyna wzruszyła tylko ramionami tak, żeby jej
chłopak nie zauważył.

***

- „Porozmawiam sobie osobiście”, też coś! – Roześmiał się głośno Draco, odchylając głowę.
Harry dokładnie widział jego jabłko Adama, drgające pod jasną skórą. Ugryzł jabłko – jednak
tym razem owoc - odrywając niechętnie wzrok od tego elementu anatomii Ślizgona.
- A co mu miałem powiedzieć? Nic innego nie przyszło mi do głowy!

background image

- Dla mojego brata wystarczy, nie martw się. – Uśmiechnęła się Ginny. Siedziała na
parapecie, obok Harry’ego, machając w powietrzu nogami. Rzadko zdarzało się, żeby tak
otwarcie z nimi – to jest z nim i Draco – przebywała. Jednak teraz zupełnie przypadkowo
spotkali się w bardziej odludnym korytarzu. Mogła sobie pozwolić. Oni zresztą też.
- Ha ha, widzisz, ona już się na nim poznała! – Parsknął Draco. Stał oparty o ścianę, bawiąc
się od niechcenia frędzlami kotary.
Byli niedaleko kuchni. Ostatnio – czyli po śniadaniu, kiedy zdarzyło im się przytulać za
zasłoną - Draco wygłosił mu bardzo obrazowy wykład na temat anoreksji i tego typu
przypadków. Harry nie miał pewności, czy połowy z tych strasznych rzeczy Ślizgon po prostu
nie wymyślił. Jednak wolał nie ryzykować.
W końcu to Malfoy. Z takim nigdy nie wiadomo...
- Nie mam pojęcia, czego wy ode mnie chcecie. „Porozmawiamy sobie osobiście” było
przecież w porządku!
- Jeszcze wiele przed tobą, chłopaku. – Westchnął teatralnie Draco. Ginny spojrzała na niego
badawczo.
- Malfoy...? – Podciągnęła kolana pod brodę, obejmując je ramionami.
- Tak, ruda wiewióro przedziwnej urody?
- A dlaczego właśnie chłopak, a nie, no nie wiem, Pansy, czy jakakolwiek dziewczyna? –
Zignorowała wcześniejszą uwagę. Patrzyła na niego tak niewinnie, że nawet Harry nie mógł
się w tym pytaniu dopatrzyć żadnego podtekstu. Tylko czysta ciekawość. Również spojrzał z
zainteresowaniem na blondyna. On wyszczerzył się tylko rozbrajająco.
- Po jeden...
- Po pierwsze...
- Tak, dziękuję bardzo, Weasley. Po pierwsze: bo to nie jakiś tam chłopak tylko Harry. Po
dwa... Nie, Weasley, dziękuję. Po dwa: on jest dyspozycyjny przez cały miesiąc, nigdy nie
boli go głowa i można z nim normalnie rozmawiać o panienkach. Nie zapuszcza korzeni w
sklepach z ciuchami, nie zachwyca się puszystymi gryzoniami i nie mizdrzy godzinami w
łazience. A po trzy... – Westchnął, po tej długiej bądź, co bądź przemowie i dodał już
poważniejszym tonem. - Ma jeszcze kilka innych ciekawych zalet. Jeszcze jakieś pytania?
Patrzyli na niego jeszcze przez chwilę, jednak Ślizgon był dzielny, wytrzymał i nawet się nie
zarumienił. Harry odetchnął w końcu, dając za wygraną - ugryzł jabłko. Zastanawiał się, jakie
to niby są te jego „ciekawe zalety”. Może ukrywały się przed nim przez te wszystkie lata?
Postanowił zapytać o nie kiedyś Dracona.

***

Czternastego lutego słońce świeciło jasno, na niebie nie było żadnej chmurki. Z dachów i
drzew kapało, śnieg topił się szybko. Przed schodami głównymi szkoły utworzyła się wielka
kałuża brudnej wody - zniknęła dopiero, kiedy profesor Flitwick potraktował ją kilkoma
zaklęciami rozgrzewającymi. Oczyścił ze śnieżnego błota także całą drogę do bramy, zupełnie
przypadkowo tracąc kontrolę nad swoimi zaklęciami. Możliwe, że miała w tym swój udział
śnieżna piguła, ciśnięta z jednego z parterowych okien.
Walentynki były w Hogwarcie obchodzone bardzo różnie – za czasów Lockhart’a była to
huczna impreza, potem wszystko przycichło. Okazjonalnie pojawiały się czerwone serca i
tego typu drobiazgi, chociaż główną atrakcją było zawsze wyjście do Hogsmeade. Nie
wiedzieć czemu, w tym roku zostało ono odwołane. Uczniowie musieli zadowolić się
kartkami i prezentami.
Harry zdziwił się niepomiernie tego dnia. Niczego nie podejrzewając wchłaniał opornie
owsiankę, zupełnie nieświadom nadchodzącej przyszłości. Nagle przed jego talerzem

background image

wylądowała szara sowa. Obok niej, z furkotem skrzydeł, brązowa. Za nimi trochę większa i
ciemniejsza...
W sumie przyleciało ich chyba z tuzin, każda z ogniście czerwoną pocztówką przy nóżce, czy
w dziobie. Harry zignorował klaskanie i gwizdanie Gryfonów, szybko zbierając kartki i
rozganiając ptaki. To było żenujące. Po prostu żenujące.
- Wow, Harry, ale ci się udało... – Westchnął Ron. On sam miał tylko czerwone serduszko od
Hermiony. Jednak Harry śmiał podejrzewać, że nie oddałby go nawet za tonę walentynkowej
makulatury.
- To nie jest zabawne. – Warknął. Nigdy nie lubił tego typu okazji.
Dziewczyny myślą, że to takie fajne i romantyczne. Możliwe. Prawdopodobnie zareagowałby
na to inaczej, gdyby dyskretnie podeszły i oddały mu te karteluszki, albo chociaż wrzuciły
niepostrzeżenie do jego torby... Jednak nalot sów w Wielkiej Sali, kiedy wszyscy, ale to
wszyscy go widzieli... Nie. Nie, to nie było dobre. Wcale.
Wydawało mu się, że ludzie gapią się na niego. Cała Wielka Sala. Wciąż słyszał szum
rozmów, jednak miał wrażenie, że mówią tylko o nim. Harry to, Potter tamto... Paranoja?
Tak, zapewne. Nie zmienia to jednak faktu, że był odrobinę zirytowany.
To będzie wstrętne – pomyślał, sięgając po pierwszą pocztówkę. Wcale nie chodziło mu o jej
zawartość. Myślał o tym, co miał zamiar zaraz zrobić.
- „Kocham cię ponad życie, chociaż bardzo skrycie bla bla bla” i tak dalej w ten deseń. Nie
ma podpisu. – Powiedział na tyle głośno, żeby słyszały go przynajmniej najbliższe osoby.
Gryfoni wybuchnęli śmiechem, tylko kilka dziewczyn zarumieniło się lekko. Harry utopił
pocztówkę w owsiance, wzbudzając kolejną salwę śmiechu.

Podobny los spotkał kolejne dziesięć kartek. Czytał pierwsze kilka wersów, które zazwyczaj
mówiły o jednym i tym samym. Tylko dwie, czy trzy były podpisane imionami – niestety,
żadne nie było znajome. Harry tych imion i tak nie czytał – nie był aż takim potworem.
Wiedział, że być może szanowne autorki włożyły jakąś pracę i inwencję w te rzeczy, ale...
Ale nie miał ani humoru, ani chęci na takie zabawy. Poza tym nie zależało mu wcale na
uwielbieniu jedenastolatek (większych nadziei nie miał). Należał już do kogoś i ten ktoś w
zupełności mu wystarczył. I do diabła z tym, co myślą sobie ludzie.
Jedenasta kartka była od Ginny. Podarowała mu kopię fotografii, którą zrobiła jemu i
Draconowi. Oryginał wziął sobie Harry i wysłał Ślizgonowi w charakterze Walentynki
(Hipokryta. Jednak fotka to co innego, niż czerwone serduszka, prawda?) Ginny na szczęście
wyraźnie napisała na kopercie, żeby nie otwierał przy ludziach. Szybko schował pergamin do
wewnętrznej kieszeni szaty, wywołując tym samym dwuznaczny – albo raczej zupełnie
jednoznaczny – pomruk Gryfonów.
Ostatnia przesyłka była w prostej, białej kopercie. Żadnych serc, aniołków, róż i tym
podobnych. Harry zaczerpnął już tchu, żeby przeczytać kolejny przykład poezji ciężkich
lotów, ale... Ale kartka była pusta.
To znaczy... Prawie. Nie było na niej żadnego słowa. Tylko subtelny odcisk ust w deszczowo
niebieskim kolorze. A to było więcej niż nawet tysiąc słów.
Harry zarumienił się i uważnie schował kartkę z powrotem do koperty. Ta również
wylądowała w wewnętrznej kieszeni szaty, okraszona brawami.
Uroki życia Złotego Chłopca Gryffindoru. Jasssne...

***

Draco ignorował kolejne salwy śmiechu i gwizdy dochodzące od strony stołu Gryffindoru.
Gryfoni to takie dzikusy, kto może wiedzieć, co ich tak śmieszy... Blondyn dostał dwie kartki
i był z nich w zupełności zadowolony. To znaczy... No dobrze, jedna była od Pansy i wcale

background image

mu na niej nie zależało. Kontaktów z innymi dziewczynami jakoś nie utrzymywał, poza tym
Ślizgonki były o wiele bardziej dyskretne w pewnych kwestiach. No... Poza Pansy
oczywiście.
Wyjątek potwierdza regułę, miejmy nadzieję.
Druga koperta była od... Od Harry’ego. I zawierała zdjęcie. Całkiem zwyczajne, z białym,
ząbkowanym brzegiem, w dyskretnych kolorach sepii. Draco zupełnie zapomniał o tym
epizodzie, kiedy Weasley złapała ich na korytarzu. Podejrzewał wtedy, że zrobiła to na
polecenie Harry’ego, ale... Ale teraz...
Na zdjęciu obejmował Harry’ego, jedną rękę prawie wkładając mu do kieszeni dżinsów.
Patrzył spod przymkniętych powiek, co jakiś czas składając na jego szyi zupełnie delikatny
pocałunek. Harry bawił się guzikiem jego koszuli, uśmiechając się subtelnie. Od czasu do
czasu odgarniał jakieś zbłąkane, prawie białe pasemko. Ten gest był tak intymny i czuły...
Kruczoczarne włosy opadały mu na twarz, a w oczach znów gościł ten niesamowity spokój.
Wszystko to było tak beztroskie i niewinne... Jakby wcale nie musieli się ukrywać, jakby nie
było tej przeklętej daty dwudziestego marca, jakby równonoc miała nie nadejść nigdy. Jakby
byli zupełnie zwyczajnymi ludźmi, bez żadnych znaków i blizn.
Draco westchnął głęboko. On sam posłał chłopakowi tylko pocałunek. Uważał, że coś takiego
ma odpowiedni styl, trzyma fason i tak dalej. Ale to zdjęcie... Nic lepszego sobie teraz
wyobrażał. Nic.

***

Harry wracał do wieży Gryffindoru przyjemnie zmęczony. Była późna noc – zegary już
dawno wybiły północ. Ale on nie śpieszył się – pod peleryną czuł się zupełnie bezpieczny.
Poza tym miał w kieszeni Mapę Huncwotów – co jakiś czas sprawdzał, czy droga jest wolna.
Draco był bardzo zadowolony z fotki. Bardzo. Podziękował na swój własny sposób, ale
mniejsza z tym - póki co, przynajmniej. Teraz zdjęcie – jedyny dowód na łączącą ich więź –
spoczywało bezpiecznie w szufladzie, przy łóżku blondyna. Draco chciał je od razu oprawić
w ramkę, jednak Harry przypomniał, że bądź, co bądź czasem wpadają do niego inni ludzie,
czy nawet Ślizgoni. Nie było mu jednak żal – sam fakt, że Draco chciał, był ważny.
Jego wersja tego zdjęcia przyczepiona była zaklęciem do jednej z kolumienek, za zasłoną
łóżka. Raczej wątpliwe, żeby została zauważona. Jemu zaś patrzenie na nią sprawiało wielką
przyjemność. Ginny zainkasowała za nie – zdjęcia – możliwość wypożyczenia Hedwigi i
prawdopodobnie zabrała sobie jedną kopię. Jednak Harry ufał dziewczynie, więc specjalnie
go to nie martwiło.
Nagle szmer bliskiej rozmowy wyrwał go z próżnych rozmyślań. Nastawił uszu... Kobiece
głowy - nauczycielki? Tak, to musiała być McGonagall... I Sprout – tak, na pewno... Harry
podszedł na palcach i wyjrzał za róg korytarza.
- To doprawdy straszne, Minervo. – Profesor Sprout pokiwała ze współczuciem głową.
Nauczycielki stały na środku przejścia, zapewne spotkały się podczas dyżuru. Dyrektorka
przymknęła oczy, dotykając ręką skroni.
- To dlatego musiałam odwołać dzisiejsze Hogsmeade... Wątpię, żeby taka wiadomość długo
pozostała tajemnicą. A wyobraź sobie, co napisaliby o mnie w Proroku, gdybym w takim
czasie wypuściła uczniów z zamku! – Westchnęła ciężko. Harry zbliżył się nieco, stając za
zbroją. Bardzo chciał się dowiedzieć, czym było owo „to”, które tak bardzo martwiło
McGonagall.
- Zupełnie cię rozumiem. Może dla młodzieży to nie była zbyt szczęśliwa decyzja, ale ja w
pełni ją popieram! – Krzyknęła przyciszonym głosem profesor Zielarstwa. Harry’ego zżerała
ciekawość. O co chodziło? Domyślał się, że była to rzecz na tyle ważna, by uczniowie musieli
zostać w szkole, ale co to dokładnie było?

background image

- Po tym, co stało się z Remusem Lupin’em nie mogę ryzykować. To potwory! – McGonagall
wzniosła ręce w stronę sufitu. Harry czuł, jak unoszą mu się włoski na karku.
Co się stało z Lupin’em? Spotkał sforę dzikich wilkołaków! Czyżby jakiś wilkołak przebywał
w Hogsmeade? Ale... Ale to bez sensu, przecież McGonagall nigdy nie miała takich
poglądów! Czyżby myślała tylko o zdaniu Proroka na ten temat? To niemożliwe! Ludzie nie
zmieniają się aż tak bardzo.
- Zupełnie to rozumiem, Minervo. Remus to wspaniały... Wspaniała istota, ale oni... Och... –
Sprout poklepała McGonagall ze współczuciem po ramieniu. Harry zastanawiał się, czy nie
podejść jeszcze bliżej. - Żeby to był, chociaż jakiś zwyczajny wilkołak... – Oho! A jednak
wilkołaki! Nie mylił się! Co jednak znaczy „zwyczajny”?
- Zbytek szczęścia. To i tak wielki uśmiech fortuny, że Zakon został poinformowany! –
Dyrektorka pokręciła głową. – Wciąż mamy informatorów po tamtej stronie. Tylko dzięki
temu dowiedziałam się, że Greyback przebywa teraz w Hogsmeade. Wyobrażasz sobie, co
mogłoby się stać, gdybym pozwoliła iść tam dzieciom?
Profesorki szybko oddaliły się, kontynuując swoje dyżury. Jednak Harry nie szedł za nimi.
Pewnie kobiety jeszcze będą o tym rozmawiać - on wiedział już wszystko, co chciał. Jak
skamieniały stał za zbroją, niezdolny się poruszyć. Jego myśli goniły szaleńczo, jak charty na
wyścigowym torze.
Więc... Fenrir Greyback jest w Hogsmeade. Pewnie zostanie tam do pełni... Kiedy pełnia?
Chyba dopiero za trzy dni. Co wtedy zrobi ta bestia? Porwie jakiegoś dzieciaka i zniszczy mu
życie? Zagryzie kogoś? A może jako sługa Voldemorta, potwór w czarnej szacie, wejdzie do
jednego z tych małych domków i rozpali nad nim Mroczny Znak?
Fenrir Greyback. Morderca i szaleniec. Zwierzę. Prawie rozszarpał jego przyjaciela na
strzępy. Lupin niemal umarł! I umiera nadal – każdy dzień zbliża go do śmierci. Całą młodość
miał zniszczoną... I... Greyback skrzywdził Bill’a! Śmierciożerca.
A teraz... Teraz jest w Hogsmeade. Tak zwyczajnie i po prostu. Prawie o rzut kamieniem stąd.
A pełnia dopiero nadejdzie.
Chłopak zaczerpnął głęboko tchu – jego myśli dopadły w końcu celu, wczepiając się w niego
zębami i pazurami. Ale... To tak niesamowite, nierealne! Tylko... Jednak prawdopodobne.
Wielki Merlinie...!
Więc... Czyżby... Czyżby nadarzała się okazja, żeby wyrównać rachunki? Czy to ta szansa, na
którą czekał?
Harry nie miał pojęcia, jak to się stało. Jednak, kiedy przechodził przez dziurę za portretem,
kiedy kładł się do łóżka i zasypiał, patrząc na herbacianą fotografię... Plan już był w jego
głowie. Tak po prostu.
Miał mniej niż trzy dni na przygotowanie. Trzeciego dnia jest pełnia, wiec jutro musi znaleźć
wszystko, co będzie mu potrzebne. A po jutrze...
Po jutrze ktoś zapłaci. W końcu ktoś zacznie płacić.
Może to będzie tylko Fenrir Greyback – pies, nic nie warty śmieć, morderca i podrzędny
sługus Czarnego Pana. Jednak od czegoś trzeba zacząć. Zawsze trzeba zacząć od
czegokolwiek.

Greyback zapłaci.

***

background image

28. Eliksiry

-Harry... Harry! – Poczuł łokieć Hermiony w żebrach. Otrząsnął się z zamyślenia,

wracając do siekania wygotowanych wodorostów. Uśmiechnął się przepraszająco. – Jesteś
dzisiaj jakiś rozkojarzony. Coś nie tak? – Spytała szeptem, zerkając na Slughorn’a. Na
szczęście nauczyciel komentował właśnie zawartość kociołka Krukonów.

- Nie, wszystko w porządku...
- Nie powiedziałabym.
Nie miała na szczęście okazji zadać mu kolejnych pytań, ponieważ profesor podszedł

właśnie skontrolować ich eliksir. Harry nie musiał się tym martwić – przyrządzony pod
czujnym okiem Hermiony z pewnością był doskonały. Jego myśli powróciły na poprzedni tor
- wcale nie przyjemniejszy, niż wygotowane wodorosty.

Fenrir Greyback. Jego mała obsesja. Może to nawet szczęście, że dowiedział się o nim

dopiero wczoraj – inaczej pewnie nie robiłby nic, prócz rozmyślania o tym draniu. Z drugiej
strony prześladowała go ta przerażająca świadomość upływających sekund... w głowie kłębiła
się przynajmniej setka pomysłów, na temat tego, co mógłby zrobić przez ten czas.

Miał nadzieję, że będzie mógł zostać ostatni w klasie i rozejrzeć się trochę po

przechowywanych tu substancjach. Eliksiry były kluczowym elementem jego planu... Jednak
ku jego wielkiemu zawodowi, Ernie Macmillan potrącił stopą swój kociołek, rozlewając
błoto-podobną breję na połowę posadzki. Kilka osób zostało nawet popatrzeć, kiedy Slughorn
starał się ochronić bardziej wartościowe meble przed parującą kałużą. Nie, w tym
rozgardiaszu nic nie zdziała!

Gryfon wychodził właśnie z sali, kierując się korytarzem w stronę głównego holu, kiedy

ktoś delikatnie pociągnął go za rękaw szaty. Tuż obok niego stał Draco i udawał, że zupełnie
nie zwraca na Harry’ego uwagi. Prawie niedostrzegalnym ruchem głowy wskazał jakieś drzwi
we wnęce ściany. Harry rozejrzał się jeszcze szybko – ale niemal wszyscy obserwowali
zmagania Ernie’go z awanturniczą miksturą, albo spieszyli na piętro. Nikt nie zwrócił uwagi,
kiedy prześlizgnęli się do pomieszczenia.

To był nieużywany skład ingrediencji. Miał rozmiary połowy zwyczajnej klasy, jednak

panował tu tak straszny bałagan, że pomieszczenie wydawało się dużo mniejsze. Na ścianach
wisiały puste szafki i regały, straszące kożuchami pajęczyn. Kilka rozbitych słojów i fiolek z
czymś, co już dawno wyparowało walało się na podłodze. Pod ścianą stała stara, łysiejąca
szczotka i kilka dziurawych kociołków. Poza tym, przy samych drzwiach ktoś porzucił
smętne, połamane krzesło.

Draco zamknął wejście zaklęciem, od razu obejmując Gryfona. Blondyn oparł się

plecami o drzwi i pocałował delikatnie jego policzek.

- Ignorujesz mnie – stwierdził cicho, patrząc mu poważnie w oczy. Harry westchnął w

duchu.

- Wcale nie...
- Tak. Całe eliksiry nawet na mnie nie spojrzałeś. – Kolejne muśnięcie jego ust. – Już

się obawiałem, że coś się stało...

- To nie tak. Ja... po prostu myślałem o czymś innym – Harry zaklął w myślach. To

wcale nie zabrzmiało tak dobrze, jak planował. I chyba Draco też to zauważył. Zmarszczył
brew w wyrazie lekkiej – jeszcze - irytacji.

- O czymś innym? A może o kimś? – Jego dłonie zacisnęły się odrobinę mocniej,

przyciągając Harry’ego o cal bliżej swojego ciała.

- Nie tak, jak to sobie wyobrażasz. – Mruknął, starając się zachować spokój. Draco

wcale nie wydawał się przekonany. Wręcz przeciwnie! Był teraz... jak kot, który pozwala się
głaskać i drapać za uszami, choć jednocześnie wbija nam pazury w skórę.

background image

- A więc jednak o kimś? Może raczyłbyś mnie uświadomić, co sobie w takim wypadku

wyobrażam? – Ślizgon zbliżył usta do szyi chłopaka, łaskocząc długimi rzęsami jego
policzek. Ale to nie było... odpowiednie. Harry nie czuł się dobrze, słysząc ton jego głosu,
trzymany tak mocno, że nie mógł nic zrobić. Nie, wcale nie było dobrze.

- Jesteś po prostu zazdrosny. Do tego bez żadnego powodu. – Odparł Gryfon,

przyciszonym głosem. Starał się odsunąć, ale ślizgońskie dłonie były zbyt silne.

- A skąd mogę to wiedzieć? Jaką dasz mi gwarancję, żebym mógł być pewny? –

Blondyn ukąsił lekko jego szyję. Ciało Harry’ego przeszył przyjemny dreszcz, zupełnie
sprzeczny z uczuciami. W swojej głowie drżał – z niepewności. Nie chciał tak, bogowie, nie
chciał! Ale... jak miał to okazać? No jak, żeby nie zranić Draco? I żeby nie rozgniewać go
jeszcze bardziej, żeby nie zaczął wyobrażać sobie i roić Merlin wie czego? Czy to w ogóle
wykonalne?

- Jestem tylko twój – jęknął w końcu, poddając się i wtulając do niego całym sobą. Do

diabła z tym. Słyszał szelest ich koszul, ciał ocierających się o siebie. Draco wyraźnie
rozluźnił się na te słowa – jego uścisk stał się delikatny i ciepły. Już nie był taki... lodowaty.
Harry odprężył się. Wiedział, że teraz Draco do niczego by go nie zmusił. Zagrożenie minęło
tak szybko i niespodziewanie, jak nadeszło.

- To o czym w takim razie myślałeś, tygrysie? – Wymruczał Ślizgon wprost do jego

ucha. Harry’emu przyszło na myśl, że to raczej Draco bardziej przypomina tygrysa, ale
przemilczał tę uwagę. Uśmiechnął się tylko.

- To długa historia. Opowiem ci wieczorem. Teraz nie ma czasu... – Jakby na

potwierdzenie jego słów, w tym właśnie momencie zadzwonił dzwonek. Draco westchnął,
niechętnie uwalniając go z uścisku.

- W takim razie do zobaczenia.
- Tak. – Harry pochylił się, kradnąc mu jeszcze jeden słodki pocałunek, zanim

ostatecznie wymknął się z sali.

***

Problem z Draco polegał na tym, że momentami miał „humory”. Zupełnie jak kot,

którego jednego dnia można głaskać z włosem i pod włos, a on tylko zamruczy
uszczęśliwiony. Innym razem jednak pokaże pazurki, nawet na najmniejszy nieostrożny gest.
Wszystkie myszki powinny być ostrożne, sypiając z takim kotem.

Na szczęście Harry zdążył poznać swojego kota już na tyle dobrze, że doskonale

wiedział, jak się z nim obchodzić. Teraz niemal bez namysłu odczytywał jego uczucia,
przewidywał reakcje... Potrafił sprawić, że mruczał przez cały czas, tak głęboko, że aż i jemu
samemu coś drżało w płucach. Tylko czasami, naprawdę sporadycznie, doprowadzenie do
takiego stanu zajmowało trochę więcej czasu. I było odrobinę bardziej niebezpieczne.

Harry westchnął. W jakiś sposób pochlebiało mu, że Draco wykazał choć cień

zainteresowania, zazdrości względem niego. Jednak z drugiej strony... Jeśli taka była jego
reakcja na zwykłą błahostkę, jak ignorowanie jego spojrzeń przez jedną lekcję, co może
wydarzyć się później?

Ostatnie, czego chciał to zniewolenia. Jakiejś metafizycznej klatki. Całe życie różni

ludzie zmuszali go, żeby robił wszystko jak każą. W związku... (Och, jak dziwnie brzmiało to
słowo - nawet w myślach!) W związku z Draco szukał wolności. Oddechu. Wszystkiego tego,
czego do tej pory tak mu brakowało.

Westchnął ciężko i powrócił do czytania notatek Hermiony z transmutacji. Owutemy

majaczyły złowróżbnie na horyzoncie.

background image

- Harry? – Podniósł głowę. Ginny przysiadła się do jego stolika. – Mogę pożyczyć twój

podręcznik Eliksirów?

- Mój? Ale po co ci siódma część? – Zapytał, schylając się jednocześnie do swojej

torby.

- Slughorn kazał nam napisać wypracowanie o zastosowaniu Czarnej Belladonny.

Hermiona powiedziała, że mogę coś znaleźć w waszej książce. – Uśmiechnęła się, biorąc z
jego rąk lekko wyświechtany tom. – Ale wiesz... Hermiona cały czas się uczy, więc za bardzo
pożyczyć mi niczego nie mogła.

- Nie ma sprawy. Oddaj, kiedy chcesz. – Wzruszył ramionami.
Ginny, niestety, szybko odeszła i chcąc, czy nie chcąc, musiał wrócić do transmutacji.

Pamiętał, że na lekcji te wszystkie zaklęcia wydawały mu się takie zajmujące... Ale kiedy o
tym czytał... Zwłaszcza teraz...

Postanowił poszukać odpowiednich eliksirów w nocy, kiedy cały zamek w końcu

zaśnie. Może nawet Draco mu pomoże, kiedy w końcu będzie chwila, żeby mu wyjaśnić?

***

Harry przyszedł około jedenastej – jak zwykle o umówionej porze. Draco już nawet się

nie odwracał, słysząc szmer otwieranych drzwi i szelest zrzucanej peleryny. Po chwili czyjeś
subtelne usta pocałowały go w policzek – dopiero wtedy uniósł się znad pergaminu,
odwracając w jego stronę.

- Miło widzieć.
- Co robisz? – Chłopak objął go, pochylając się jednocześnie ponad jego ramieniem.
- OPCM runda druga. Ten idiota nigdy nie będzie miał dosyć. – Westchnął, podając mu

pergamin. Widział, jak wzrok chłopaka ślizga się po tekście, a Gryfon kilka razy uśmiecha się
do siebie. Lekko kpiąco – a może tylko się Draconowi wydawało?

- Przypomnij mi, żebym ci to potem sprawdził.
- Nie ma sprawy, mistrzu. – Wstał, obejmując go jednocześnie.
Ostatnio tak mało mieli okazji, żeby być blisko. Zbliżały się za to egzaminy – teraz był

koniec lutego, jeszcze marzec, kwiecień, maj - a w czerwcu te przeklęte testy! Nauczyciele
wciąż powtarzali, jakie to one nie są ważne, jak mogą zaważyć na ich życiu i tak dalej...
Draco oczywiście wiedział to doskonale, słuchał już tego belfrowskiego ględzenia chyba sto
razy. Tyle, że w jego przypadku kompletnie zawodziło.

Wyjątek potwierdza regułę?
On doskonale wiedział, co będzie robił po skończeniu Hogwartu. I nie miały na to

wpływu noty, jakie dostanie – nawet, gdyby to miały być same T.

Draco Malfoy po skończeniu Hogwartu nie będzie ministrem magii, jak mu wmawiano

od wczesnego dzieciństwa. Nie będzie pracował w ministerstwie, jak kiedyś ojciec; nie będzie
graczem w żadnej drużynie quidditcha; w świętym Mungu mogą go przyjąć chyba tylko w
charakterze pacjenta. A z tym uroczym tatuażem na ramieniu taki kontakt może mieć z
aurorami, że go najwyżej zapakują do luksusowej celi w Azkabanie. Luksusowej – bo
zapewne wyposażonej w eleganckie kraty, łańcuchy i jakiś worek siana zamiast materaca. Nie
miał złudzeń.

Tylko jedno mu pozostało – tuż po skończeniu Hogwartu zaszyje się w jakiejś zapadłej

dziurze, odcięty od świata – zarówno mugolskiego jak i czarodziejskiego. Może w górach,
czy coś w tym stylu... Albo na jakichś bagnach. Czy węże i smoki lubią bagna? Cóż – nie
miał pojęcia, ale on będzie musiał polubić. Będzie na tych bagnach zapuszczał korzenie,
dopóki jakiś Wojownik Światłości, bohater na białym hipogryfie nie wykończy Czarnego
Pana. I... i całej reszty śmierciożerców.

background image

Och... „Jakiś” wojownik? O ile dobrze się orientował, ten „Biały Wojownik” właśnie

rozpinał jego koszulę!

***

Harry pociągnął go na łóżko, pozbawiając jednocześnie zbędnego ubrania. Westchnął,

czując ciepło skóry Draco... Ciepło? Żar! Był rozpalony, pożądanie aż iskrzyło w powietrzu!
Usiadł naprzeciw niego tak, że rozporki ich spodni praktycznie się stykały. Objął go, całując
delikatnie te jasne ramiona...

- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mogłem cię tak dotknąć – westchnął Draco, rozpinając

guziki, tym razem jego własnej koszuli. Harry miauknął tylko, odchylając głowę. Usta
blondyna pieściły jego szyję tak doskonale... On świetnie wiedział, co takiego sprawia
Harry’emu największą przyjemność.

- Mmm... W zeszłym tygodniu... W środę? – Mruknął, odpinając powoli pasek jego

spodni.

- Masz lepszą pamięć ode mnie – westchnął jeszcze raz Draco. Rozpiął do końca jego

koszulę i ściągnął z ramion Gryfona. I zamarł – nie drgnął, jego dłonie zawisły w powietrzu,
jakby ktoś go zamroził. Harry otworzył oczy, zdezorientowany. O co chodziło?

Draco patrzył na jego klatkę. A właściwie na jego żebra. Harry doskonale wiedział, że

teraz można je było policzyć o wiele łatwiej, niż jeszcze na przykład miesiąc temu, ale co
mógł z tym zrobić?

- Harry... – Draco wyciągnął swój długi, smukły palec i powoli przeciągnął nim w

poprzek jego kości. Naprawdę je liczył? – To nie powinno tak być.

- O co ci chodzi? – Obruszył się.
- Jesteś za chudy. Powinieneś zacząć więcej jeść, dbać o siebie, czy coś w tym stylu.

Może idź do Pomfrey, niech da ci coś na wzmocnienie? – Harry widział w jego oczach
zaniepokojenie. I coś więcej. Jakiś irracjonalny żal, smutek. Czuł, że zapala się w nim jakiś
ogień. Wiedział, co to było. Znał dobrze ten rodzaj płomienia.

To był gniew.
Nienawidził żalu – a sam fakt, że miał żałować go właśnie Draco był upokarzający. Był

zażenowany, zawstydzony i wściekły. Wiedział, że on to robi tylko z troski, ale... ale to mu
nie przeszkadzało być zirytowanym. Może później pomyśli o tym inaczej, ale teraz...

- Mówisz jakbyś był moją matką. Albo Ginny – parsknął, odsuwając się. Postawił stopy

na chłodnej podłodze, zaciskając jednocześnie palce na pościeli.

- Martwię się o ciebie. – Westchnął Draco, wstając z łóżka i opierając się o krzesło

naprzeciw niego. Harry wiedział, że patrzy na niego – ale sam nie miał najmniejszej ochoty
podnieść głowy. Wbił spojrzenie w swoje bose stopy.

- Och, jasne – skrzywił się. – Ty się martwisz, też coś. Czego się boisz, że schudnę do

zera? Że nie będziesz miał się z kim pieprzyć? – Podniósł wzrok akurat w dobrym momencie,
żeby zobaczyć, jak rysy blondyna tężeją, jak zaciska zęby. Nie wiedział, po co to mówił. Ale
fala gniewu już w nim wezbrała i nie dała się powstrzymać. – Przecież i tak bardziej
interesuje cię mój...

Policzek był wymierzony nad wyraz celnie. Silny. Bolało. Nie mocno – to nie było

uderzenie wymierzone po to, żeby zranić. Takim policzkiem traktuje się pijanych albo
nieprzytomnych – żeby ich ocucić, przywrócić do rzeczywistości. Harry dopiero po chwili
odwrócił głowę. Po tej jednej chwili, kiedy uświadamiał sobie, co za idiotyzmy mówi. Draco
patrzył na niego, zmrużywszy oczy. Jego tęczówki bardziej niż kiedykolwiek przypominały
arktyczny lód.

- Nie waż się tak mówić. Nigdy więcej – szepnął. Harry miał ochotę zamknąć oczy.

Marzył o tym, żeby po ponownym otwarciu powiek ostatnia minuta okazała się tylko złym

background image

snem. – Jeśli naprawdę tak myślisz, to lepiej już nigdy tu nie przychodź. Po prostu... zostaw
mnie teraz.

Draco sięgnął, zgarniając ze stołu paczkę papierosów. Wyciągnął jednego z pudełka i

przypalił różdżką. Różdżką do diabła – nie zapalniczką, chociaż ta leżała tuż obok. Harry
zawył w duchu. To był jakiś przeklęty symbol, coś...

Coś, co mu się należało. Jak mógł to wszystko powiedzieć?! Jak mógł w ogóle o tym

pomyśleć?! Wstał powoli, wciągając na siebie koszulę. Draco nie patrzył na niego. Harry
zapinał kolejno wszystkie guziki, mając jeszcze rozpaczliwą nadzieję, że chłopak obejmie go,
powie, żeby o tym zapomnieć i... i wszystko będzie dobrze.

Ale nic podobnego się nie stało. Podniósł z podłogi pelerynę.
- Ja... Przyjdę jutro... Albo... W piątek. – Powiedział cicho. Draco tylko skinął głową,

wciąż znacznie bardziej zafascynowany wstążką tytoniowego dymu, niż swoim Gryfonem.

- Tak. Może być piątek. – Mruknął w końcu, po bardzo długiej chwili grobowego

milczenia.

Harry’emu nie pozostało nic innego, niż zarzucić na siebie pelerynę i ulotnić z sypialni

Slytherinu. Czuł się podle.

***

Draco ze złością wgniótł dopiero co zapalonego papierosa w popielniczkę – tuż po tym,

jak za Gryfonem zamknęły się drzwi.

Co za... Och, brak słów! Jak on może tak w ogóle myśleć?! A nawet, jeśli tak nie myśli

– a Draco jednak tego był pewien – to, co go, do diabła, naszło? Jakby on go w jakikolwiek
sposób wykorzystywał! Zmuszał! Też coś... Jakby Draco był jakimś niewyżytym, myślącym
tylko o jednym troglodytą, którego nie stać na ludzkie uczucia!

Czuł się... Tak, czuł się urażony. On się tylko martwił. To źle, że się martwił? Że chciał

dobrze? A miał do tego poważne podstawy, to nie było tylko głupie gadanie! Och... A może o
to właśnie chodziło? Wielu ludzi chciało dobra Harry’ego - i wcale się to tak bardzo dobrze
nie skończyło. Ale... ale, o co temu zielonookiemu demonowi może chodzić?!

Ze złością cisnął popielniczką o ścianę. Rozprysła się na tysiąc odłamków, rozsypując

wszędzie popiół. Sam nie wiedział, na co jest wściekły – na siebie, na tego głupiego chłopaka,
czy jeszcze Merlin wie, na co?

***

Harry oparł się o mur przed wejściem do komnat Slytherinu. Był... beznadziejny! Jak

mógł? I tak dobrze, że Draco pozwolił mu wrócić. Mógł go przecież zwyczajnie wyrzucić na
zbity pysk! Na zawsze...

Westchnął. I w końcu nie powiedział mu o Greyback’u. Może to nawet lepiej? Cóż...

Skoro już skończył na korytarzu, może równie dobrze iść do składu Slughorn’a teraz. Wyjął
mapę Huncwotów – ale na szczęście cel jego wędrówki był zupełnie czysty. Profesor spał w
swojej kwaterze, Filch i Irytek ganiali się na poddaszu, a pani Norris węszyła w Wielkiej Sali.
Żadnego nauczyciela w pobliżu. Prawie idealnie.

Prawie – bo jednak mimo wszystko wolałby, żeby Draco był z nim... Żeby powiedział

coś, skomentował... Pozostawienie go w nieświadomości nie wydawało się właściwe. Harry
nie chciał mieć przed nim takich tajemnic. Cóż, cała nadzieja w piątku.

Przekradł się szybko do sali lekcyjnej. Jednym krótkim zaklęciem otworzył sobie drzwi,

wyciszając jednocześnie korytarz. Nie miał ochoty, żeby jakiś zwabiony hałasem gość
zakłócił mu pracę. Wślizgnął się do wnętrza, przyświecając sobie różdżką.

background image

Klasa wyglądała dokładnie tak samo, jak na początku każdej lekcji. Tylko cienie były o

wiele dłuższe i głębsze, poruszały się wraz z każdym jego krokiem. Ale on był w końcu
Potterem – przyzwyczaił się do nocnych eskapad. Siedem lat w tej szkole - z takim, a nie
innym nazwiskiem - uczy życia.

Bez oporów otworzył sobie drzwi do prywatnego składu Slughorna, znajdującego się za

biurkiem. Drzwi były przysłonięte zasłoną z czarnego aksamitu, obszytą srebrnymi frędzlami.
Ale chyba była tam bardziej po to, żeby pokazać przepych i bogactwo nauczyciela, niż ukryć
cokolwiek. Harry’ego zdziwiło trochę, że ani drzwi, ani nawet półki wewnątrz małej klitki nie
są obłożone żadnym zaklęciem ochronnym. Już powinien słyszeć jakieś alarmujące wycie
albo chociaż leżeć pokotem, oślepiony skromną klątwą. Tymczasem najwidoczniej Slughorn
po prostu ufał ludziom. Infantylny starzec. Chłopak uśmiechnął się. Może Slughorn jest
naiwny – ale na szczęście także skrupulatny. Wszystkie fiolki były opisane, do każdej
przytwierdzona była naklejka z nazwą. Harry bez większego problemu znalazł te, które go
interesowały.

Eliksir siły był bardzo rzadki i przeźroczysty, tylko, kiedy spojrzało się pod

odpowiednim kątem stawał się krwiście czerwony. Natomiast eliksir szybkości miał
konsystencję miodu i również jak on złocisty. Obie fiolki nie były większe niż serdeczny
palec Gryfona – zdziwił się tak małą dawką. No cóż – widocznie tak właśnie powinno być.

Zamknął dokładnie drzwi, powtórnie rzucając na nie zaklęcie. Zasunął kotarę,

poprawiając fałdy tak, żeby wyglądały na nienaruszone. Zachowywał się zupełnie jak
prawdziwy szpieg, magiczna wersja Jamesa Bonda, haha!

Z trudem pozbył się zbyt wesołych myśli, wracając do bieżących spraw. No cóż...

Chyba miał już wszystko. Nie łudził się – gdyby musiał walczyć z Greyback’iem tak, jak tu
stoi – nie miałby żadnych szans. Może gdyby miał do czynienia ze zwykłym czarodziejem...
Ale Greyback to po pierwsze śmierciożerca, po drugie wilkołak tuż przed przemianą. Będzie
zwierzęciem, będzie dziki, silniejszy niż wściekły byk i szybszy niż atakująca kobra. Harry
tylko w ten sposób mógł zapewnić sobie jakieś szanse.

Nagle, kiedy był tuż przy drzwiach, jego oczy wyłowiły jakieś obce lśnienie w

ciemności. Coś połyskiwało pod jedną z ławek. Schylił się zaintrygowany – bo co to mogło
być?

Sztylet. Srebrny sztylet, taki, jakim zazwyczaj kroi się cenniejsze ingrediencje. Ktoś

widocznie zapomniał go spakować po zajęciach. Chłopak kojarzył szybko - srebro. Wilkołak.
Nie potrzebował innych powodów – podniósł nóż, chowając go za pasek spodni. Przyda się.
Na pewno się przyda.

Już jutro wielki dzień. A raczej noc...

***

background image

29. Złe przeczucie

Draco postanowił się oficjalnie obrazić. Wiedział doskonale, że powód ich kłótni wcale nie
był poważny – zdążył już ochłonąć po pierwszym wrażeniu. Jednak miał ochotę pokazać
temu Gryfonowi! Powinien jednak trochę pomyśleć, zanim cokolwiek powie!
Niestety – bycie zimnym i bezdusznym okazało się o wiele trudniejsze, niż myślał. Dziwił się
- pamiętał, że kiedyś nie miał z tym żadnych problemów. Tymczasem teraz wciąż wodził za
swoim chłopakiem spojrzeniem; miał nieustającą ochotę zaciągnąć go za najbliższą kotarę. Za
to Harry nie zwracał na niego najmniejszej uwagi! Paradoks! Pięknooki miał na twarzy
niezmienny wyraz zamyślenia – od czasu do czasu spoglądał tylko na zegarek, jakby nie mógł
się czegoś doczekać. Taki nieobecny, daleki...

Draco westchnął, powracając do swojego testu z Eliksirów. Harry miał obok siebie tą

Granger, więc nie musiał się pewnie martwić o ocenę. On miał za to Pansy – a ta dziewczyna
wcale nie była aż takim orłem z eliksirów, żeby Draco mógł jej zaufać. Na jego kolanach
rozłożone były notatki jakiegoś chłopaka z Ravenclaw – Ślizgon żywił tylko rozpaczliwą
nadzieję, że kolega nie był żadnym głąbem. Ufał też, że Slughorn nie będzie zwracał na niego
szczególnej uwagi.

***

Harry testem nie przejmował się wcale. Od czasu do czasu spisywał jakąś odpowiedź z

kartki Hermiony, bardziej dla pozoru i z nudów, niż z rzeczywistej potrzeby. Jego myśli
wciąż krążyły wokół dzisiejszej nocy. Nocy przed pełnią...

Zaczynał się martwić. Teraz, kiedy termin wydawał się tak bliski i realny, wcale już nie

miał tej samej pewności, co jeszcze kilka dni temu. Czy dwa eliksiry wystarczą? Czy będzie
umiał znaleźć Greyback’a? Jak wydostanie się z zamku?

Setki pytań kiełkowało w jego głowie - jak parszywe chwasty. Nie powinno ich tam

przecież być! W żadnym razie! Powinien być teraz spokojny i pewien zwycięstwa. Dzięki
temu będzie mógł wygrać. Jeśli nagle zacznie marudzić, jeśli zacznie się bać... Lepiej, żeby
od razu po prostu poszedł i odłożył mikstury na ich miejsce!

Zadzwonił w końcu wytęskniony dzwonek. Kilku uczniów wciąż pisało zawzięcie na

swoich pergaminach, jednak większość wstawała już i zanosiła kartki na biurko nauczyciela.
Harry podał swoją Hermionie, sam w tempie ekspresowym ulotnił z klasy. Musiał się
przewietrzyć. Miał dosyć tego ciasnego, zimnego i wilgotnego lochu. Przesycone zapachem
wilgoci powietrze doprowadzało do szału! Nie oglądał się - popędził korytarzem, wbiegł na
schody. Przeskakiwał po dwa, trzy stopnie – szata łopotała za nim, książki prawie wysypały
się z torby. Szybciej, bo obłęd dopadnie go i zeżre do końca, do samych kości!

Zatrzymał się dopiero za głównymi drzwiami szkoły. Słodka wolności. Usiadł na

pierwszym stopniu szerokich schodów. Słońce wysuszyło już kamień – nie było nawet
sugestii pokrywającego go tak niedawno lodu. Odwrócił twarz w stronę ciepłych promieni,
mrużąc lekko oczy w blasku.

Wszystko odmarzło – śnieg już prawie nie leżał na trawie. Z sopli woda kapała tak

obficie, jakby ktoś potraktował je zaklęciem rozgrzewającym. Nawet drzewa Zakazanego
Lasu zrzuciły ze swoich gałęzi wielkie, śniegowe czapy. Było wilgotno i błotniście, jednak
słońce na swój sposób rozweselało atmosferę. Powietrze, świeże i rześkie, pachniało
zbliżającą się wiosną. Widział stado małych ptaków, zrywających się do lotu. Czyżby
jaskółki?

Czuł się, jak przed najważniejszym meczem quidditcha w sezonie. Irracjonalne

porównanie, to prawda, ale... pamiętał, jak przed rozgrywkami wychodzili z całą drużyną na
boisko. Badali pogodę, nawierzchnię i tak dalej. Teraz robił to samo. Siedział na schodach i
oceniał warunki.

background image

Nie powinno padać. Może zerwać się wiatr... Tak, będzie chłodno – czuł te mroźne

igiełki w powietrzu. Teraz wciąż temperatura była dodatnia, ale jak to będzie wyglądało
wieczorem? Na pewno będzie ślisko. Dobrze, że śnieg już prawie znikł... Z drugiej strony,
jeśli ziemia zamarznie, nie będzie babrał się w błocie.

Wszystko było już przygotowane. Eliksiry, nóż, różdżka... Zaklęcia pamiętał doskonale,

nie musiał otwierać do tego żadnej książki. Miał nadzieję, że wątpliwości przejdą mu za
chwilę. Za dwie... do wieczora w każdym razie.

Pozostało mu już właściwie tylko jedno.

Wstał, kierując się do sowiarni. Miał dwa listy do wysłania - szeleściły cichutko przy każdym
kroku w kieszeni szaty. Zignorował ostatni dzisiejszy dzwonek, obwieszczający początek
zajęć Transmutacji. Nie to było teraz ważne.

Najpierw przywiązał rulonik pergaminu do nóżki Hedwigi. Pogłaskał ptaka po białych

piórach. Sowa była piękna – naprawdę piękna. Czasami żałował, że jest aż tak
charakterystyczna – wszyscy ja rozpoznawali i nie mógł wysłać bardziej prywatnych
wiadomości bez zbędnych komentarzy. Ale kiedy patrzył w jej wielkie, bursztynowe oczy...
Nie zamieniłby jej na żadnego innego ptaka. Białe piórka błyszczały we wpadającym przez
okno słonecznym świetle.

Sowa zamrugała sennie, strosząc się. Uśmiechnął się lekko.
- Po kolacji zaniesiesz to do Ginny Weasley, dobrze? – Podrapał ją po grzbiecie.

Zahukała w odpowiedzi, znów zamykając oczy. Na pewno nie zapomni, ale teraz powinna się
wyspać. Harry nie zamierzał jej więcej przeszkadzać.

Chłopak odwrócił się do żerdzi, na której siedziały szkolne ptaki. Nie były już tak

piękne, jak Hedwiga – pospolite, szare i brązowe puchacze i puszczyki. Po chwili namysłu
Gryfon wybrał średniej wielkości ptaka, z najciemniejszymi piórami. Zwierze wystawiło
posłusznie nóżkę.

- To zaniesiesz Fenrirowi Greyback’owi. Hogsmeade. – Rzucił w przestrzeń,

przywiązując do ptasiej nogi zwitek pergaminu. – Bądź ostrożna... – Dodał po chwili
namysłu, muskając palcami połyskujące skrzydło.

Może mu się tylko wydawało, a może faktycznie sowy zaskrzeczały i nastroszyły pióra,

kiedy wypowiedział to imię? Nie, przecież to zwyczajne zwierzęta, jakie mogły mieć pojęcie
o Greyback’u? Na pewno tylko mu się wydawało.

Długo jeszcze stał w oknie i patrzył na oddalającego się ptaka.

***

Draco westchnął. Harry’ego nie było ani na ostatniej Transmutacji, ani na obiedzie...

Ślizgon zaczynał się martwić. Pomimo tego, że ostatnim razem to zmartwienie wcale nie
wyszło im na zdrowie, nie mógł się powstrzymać. Czy coś się stało?

Czyżby wziął sobie ten policzek aż tak do serca, żeby znów się w sobie zamknąć? Nie,

Harry taki przecież nie był. Ale z drugiej strony naprawdę przez cały dzień zachowywał się
jakoś nieswojo. Zupełnie nieobecny, wykonywał wszystkie polecenia belfrów automatycznie,
nie angażując się w żadną czynność. Jak maszyna – bez krwi, mózgu i serca.

Draco się niepokoił. Może jednak powinien odrzucić swoją dumę i podejść do Gryfona?

Pogadać, zapytać... A Gryfon znów zapewne uzna go za jakiegoś imbecyla. Nie, lepiej jednak
nie. Jutro obiecał przecież przyjść. Jutro porozmawiają.

Ale coś siedziało w jego sercu i nie dawało spokoju myślom. Coś z zębami i kolcami,

pazurami i rogami. Kłuło i szarpało, nie pozwalając nawet swobodnie oddychać. Ten potwór,
ta mała bestia, która rosła tak szybko - miała jedno imię.

Wołali na nią Złe Przeczucie.

background image

***


Harry odgarnął włosy, przeczesując je palcami. Tak... Chyba wszyscy już są na kolacji...
Teraz przez kilka minut zamek będzie pusty i wyludniony. Tylko szczęk sztućców na
porcelanowych talerzach będzie zdradzał czyjąkolwiek obecność...

Podniósł się z łóżka. Powoli założył buty – te wysokie, na grubej podeszwie. Czarne i

połyskujące matowo, lekko tylko poobdzierane. Zasznurował je mocno, tak, żeby mieć
pewność, że żadna nieprzewidziana sytuacja go nie powstrzyma. Po chwili namysłu za
cholewę jednego z nich wsunął srebrny sztylet. Najlepsze miejsce dla takiej broni. Poprawił
pasek spodni i wciągnął na grzbiet jakiś luźny, sprany T-Shirt. Kiedyś pewnie był czarny –
teraz miał kolor mdłej szarości. Nie szkodzi. Zupełnie nie szkodzi. Wyciągnął pelerynę ojca
spod łóżka, a z szuflady nocnej szafki zabrał fiolki. Różdżka tkwiła bezpiecznie w tylnej
kieszeni dżinsów - tak, żeby mógł ją wyjąć w każdej chwili. Poprawił jeszcze okulary... To go
najbardziej, póki co, niepokoiło. Jego oczy nie nadawały się zbytnio do użytku bez tych
przeklętych szkieł. Głupia słabość, defekt, na który nie miał żadnego wpływu.
Wyszedł cicho z dormitorium. W jego głowie kołatało się tylko kilka myśli: To już za
chwilę... Już za kilkanaście minut... W końcu będzie mógł się zmierzyć z tym potworem.
Tak... I nie powinien się bać. Przecież wygra. Czemu miałby nie wygrać? To... to przecież
oczywiste. Wcale się nie boi, wcale...

Coś przeraźliwie wrzasnęło, kiedy schodził z ostatniego stopnia schodów. Poderwał się,

odskakując od wściekłego Krzywołapa. Serce waliło mu jak oszalałe. Przeklęty kot, omal
przez niego nie kopnął w kalendarz! To jakiś sabotaż?! Co on tutaj robi?! Rudy potwór! I... i
w jego ręku pozostała tylko jedna mikstura. Adrenalina szarpnęła nim – w panice rozejrzał się
po podłodze, szukając szklanych okruchów.

Nie znalazł ich jednak. Jego wzrok padł za to na szczupłą dziewczynę w spranych

dżinsach, przewieszoną przez oparcie fotela. Na wyciągniętej ręce Ginny leżała zupełnie
bezpieczna fiolka. Odetchnął z ulgą i podszedł do niej, omijając syczącego kota.

- Powinieneś bardziej uważać. – Uśmiechnęła się. Przed nią na stole leżały pergaminy,

książki i podręcznik eliksirów. Odwróciła flakonik w swoją stronę, czytając nazwę. Uniosła
wysoko brwi. – Eliksir siły? Po co ci on?

- Och, to... – Ale zanim zdążył wymyślić coś przekonującego, dziewczyna złapała jego

dłoń w nadgarstku, odczytując nazwę z drugiej buteleczki.

- I szybkości? Siła i szybkość? – Spojrzała na niego zupełnie zdziwiona. I zaciekawiona.

Bardzo.

- Och... myślę... myślę, że przydadzą mi się dziś w nocy. – Odparł oględnie.

Uśmiechnęła się półgębkiem, kiwając leciutko głową.

- Domyślam się, że nie powiesz mi nic więcej?
- Zgadłaś. – Wyjął z jej palców filigranowy flakonik. Tym razem obie mikstury wrzucił

do kieszeni na piersi. Późnej nie będzie przy nim pomocnej dłoni Ginny, wiec lepiej nie kusić
losu.

- No cóż... w takim razie... uważaj po prostu na siebie. – Uśmiechnęła się. W jej oczach

dostrzegł iskierki niepokoju – jednak zignorował je. Nie miał teraz czasu przekonywać
dziewczyny, tym bardziej nie miał zamiaru tłumaczyć czegokolwiek.

Skinął jej głową i zarzucił na siebie pelerynę. Kiedy wychodził z Pokoju Wspólnego,

usłyszał jeszcze jej głębokie westchnienie i skrobanie pióra na pergaminie.

Spojrzał na buteleczki. Już czas... Chyba przemyślał wszystko. Tak... O niczym nie

mógł zapomnieć. Obejrzał się jeszcze w stronę rozświetlonej Wielkiej Sali. Nie widział stołu
Gryfonów, Ślizgonów tym bardziej. No cóż... Miał nadzieję, że jednak tu jeszcze wróci.

background image

Zdawał sobie sprawę, że wszystko może się zdarzyć – dlatego przecież wysłał list do rudej
przyjaciółki. Jednak... jednak miał nadzieję jeszcze zobaczyć wszystkich tych ludzi.
Uśmiechnąć się kiedyś do Rona i Hermiony, dotknąć aksamitnej skóry Draco, żartować z
Ginny albo pomagać Neville’owi...

Nie! Nie może teraz o tym myśleć! Nie w ten sposób. Przewidział wszystko. Wszystko.

Jest przygotowany. Jeśli tylko uda się tak, jak zaplanował, na pewno wygra. Greyback będzie
się przed nim wił i błagał o litość. Nie ma innej możliwości.

Nie mogło być.
Harry bez namysłu odkorkował kolejno fiolki i przełknął zawartość. Oba eliksiry były

gorzkie i nie smakowały mu wcale. Odetchnął głęboko. Teraz nie było już odwrotu. Już nie
powinien o tym myśleć. Powinien po prostu zrobić to, co zaplanował.

Wrzucił szkło do wielkiej donicy przy drzwiach. A potem nacisnął klamkę. Noc

pochłonęła go niemal od razu, prawie wyssała z bezpiecznego schronienia zamkowych
murów, wdarła się do Głównego Holu i... Wiatr zdmuchnął kilka świec.

Już nie mógł się cofnąć.

***

Ginny Weasley rozmasowała swój brzuch. Była potwornie głodna, ale teraz nie mogła

zejść na kolację. Miała straszną nadzieję, że Hermiona przyniesie jej jednak coś ze stołu –
inaczej będzie musiała pójść aż to kuchni.

Odkąd Harry wyszedł, nie opuszczało jej dziwne wrażenie. Uczucie, że o czymś

zapomniała. Coś ważnego, a jednocześnie oczywistego. Powinna o tym wiedzieć. Miała to na
końcu języka, wystarczy tylko trochę pomyśleć...
Jednak mimo usilnych starań nie wymyśliła nic. Rozpraszało ja wszystko – burczenie w
brzuchu, trzask ognia, referat przed nią... Och – no właśnie, przeklęty referat! Jak Slughorn
mógł zadać tak trudny temat? Żeby to napisać musiała pożyczyć książkę od Harry’ego – a
przecież to był materiał, o którym nawet nie miała jeszcze pojęcia! I jakoś nie chciała mieć,
swoją drogą. Bardzo żałowała swojej pochopnej decyzji o kontynuowaniu tego przedmiotu -
eliksirów - również na poziomie owutemów.

Pamiętała, że kiedy uczył Snape – pomimo, że nie miał do tego żadnego talentu – lekcje

wydawały się... Ciekawsze. Mówił o eliksirach tak, jakby naprawdę je lubił. Z taką pasją...
Podobał jej się sposób, w jaki opisywał działanie poszczególnych mikstur, w jaki trzymał
pióro podczas poprawiania ich prac... Te długie palce... Oczywiście, był bezlitosny, nieczuły i
bezpardonowy, zawsze do bólu szczery – zwłaszcza, kiedy komentował wyczyny uczniów.
No i nienawidził Gryfonów, stronniczy nietoperz. Ale... Ale mimo to wydawał się jej
tajemniczy, nawet interesujący.

Cóż. Mogła podejrzewać, że byłaby w stanie się w nim zadurzyć – przy odpowiedniej

dozie wysiłku, dobrej woli i entuzjazmu, oczywiście. No, i gdyby nie interesowała się wtedy
tak bardzo Harry’m... Czasami zastanawiała się nocą - gdy leżała już w łóżku i była w
wystarczająco dobrym humorze - jakby to było... „Związek uczennicy z mistrzem eliksirów”.
Ha ha, nonsens! Co by na to powiedzieli jej bracia?!

Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę, że to kompletnie niemożliwe! Snape –

Severus? – wygląda i zachowuje się o wiele lepiej w jej wyobraźni, niż w rzeczywistości. W
prawdziwym życiu nigdy na pewno nie byłby taki... Taki właśnie, jakim go sobie wyśniła.
Zimny drań - dziki czarny kocur, który da się poskromić rudej wiedźmie – też coś...

Jednak, z drugiej strony, co złego było w marzeniach? Była w końcu nastolatką, takie

rzeczy były zupełnie normalne! Chyba.

background image

Och, głupia dziewczyno – zganiła się w myślach, parskając gniewnie. Mogłabyś nawet

zdążyć na kolację, gdybyś przestała myśleć o niebieskich migdałach i skończyła to
wypracowanie! Czy Snape ci się podobał, czy nie, pewnie i tak już nigdy go nie spotkasz.
Chyba, że przyłączysz się do Czarnego Pana, albo wylądujesz w Azkabanie - a na żadną z
tych rzeczy jakoś nie masz ochoty, prawda? Teraz uczy cię ten rozlazły ślimak i musisz się z
tym pogodzić!

Przeczytała po raz kolejny temat referatu. „Czarna Belladonna – wróg, czy przyjaciel?”

Bez sensu. Mają pisać o jakimś głupim zielsku. Żeby miało, chociaż tylko jedno normalne
zastosowanie! Ale oczywiście nie – chwastu używało się w chyba z tuzinie eliksirów
wspomagających. Tyle samo zresztą było trucizn, do których przyrządzenia mogła się
Belladonna przydać.

I znów to uczucie... O czymś zapomniała... Jej myśli otarły się o jakiś ważny szczegół,

którego teraz nie mogła dostrzec... To jak układać puzzle z tysiąca części – i nagle okazuje
się, że nie ma tego kawałka ze środka nieba. Wiesz, jaki powinien mieć kolor, kształt,
doskonale zdajesz sobie sprawę, że pasowałby idealnie – ale go nie ma! Piekielnie
frustrujące! Mogłaby sobie to w końcu przypomnieć, a nie krążyć wokół. Wiedziała, że to ma
jakiś związek z Harrym, z tym, co się przed chwilą stało, ale...

Co też znów mógł planować? Powinien jej był powiedzieć! Jest jego przyjaciółką i w

ogóle... Z drugiej strony nie wyglądało, żeby mówił o tym jej bratu, czy Hermionie. Może
Draco by wiedział? Jeśli się na niego natknie, na pewno zapyta.

Och, znów myśli o andronach! Szybko, sprawdzić tą chałturę i do Wielkiej Sali!
Wczytała się w tekst swojej pracy. Gdyby ktoś teraz na nią patrzył, zauważyłby, jak jej

wzrok płynnie ślizga się po równych linijkach okrągłych liter. Zamrugała nagle, wzdrygnęła
się. Szybko przeczytała jeszcze raz ten akapit. Zamarła bez ruchu na jedną sekundę.
Wyciągnęła drżące ręce - zgrabiałymi nagle dłońmi wyjęła podręcznik Harry’ego spod stosu
książek. Rozdygotane palce w panice przewracały kartki. Oblizała spierzchnięte usta, kiedy
odnalazła w końcu właściwy rozdział.

Jeszcze raz przebiegła wzrokiem tekst. Och, jak mogła być taka głupia?! Przecież to

czytała! Pisała nawet o tym wypracowanie! Jak mogła tego nie pamiętać?! Myślała o jakichś
bzdurach, a to było tuż obok, na wyciągniecie ręki!

Zerwała się z fotela. Przyciskając książkę do piersi pognała prosto do Wielkiej Sali.

Bynajmniej nie na kolację. Musiała znaleźć tą jedyną osobę, która mogła wiedzieć.
Cokolwiek... Bo wątpiła, by zdołała znaleźć teraz Harry’ego.

Eliksiry siły i szybkości! Jak mogła nie wpaść na to od razu!
Draco Malfoy. Tylko on jej pozostał.

Jej kroki odbijały się głośnym echem w pustym, dziwnie posępnym korytarzu.


***

background image

30. Czarna Belladonna

Odetchnął głęboko. Chłodne palce wiatru czesały mu włosy. Słyszał jego szept, jednak

nie potrafił zrozumieć słów. Słyszał też szelest swojego ubrania i równy rytm wybijany
podeszwami butów. Gdzieś w oddali zawył wilk – a może tylko mu się wydawało? Może
wmówił to sobie?

Przełknął głośno. Wciąż się niepokoił. Nie mógł wyrzucić z siebie tego uczucia,

niechcianych myśli... Przekonywał się, wiedział, że już nie ma odwrotu, a wszystko jest
zaplanowane, ale... Mimo to...

Już nie ma odwrotu. Nie cofnie się teraz. Taka okazja może nie nadarzyć się już nigdy

więcej. Nie wspominając o kompromitacji, jaką byłaby ucieczka! To jedyna szansa, żeby
zmierzyć się ze śmierciożercą, pokazać Voldemortowi, jak mało znaczą jego słudzy! Pokazać
im wszystkim, jak bardzo są słabi...

Z chłodnego mroku wyłoniły się bramy Hogwartu - oświetlone chorym blaskiem

księżyca tuż przed pełnią. Dwa dumne dziki po obu stronach żelaznych prętów. Harry widział
połyskujący marmur, szron i lód skuwający żelazo. Już blisko.

Minuty, czy sekundy... To teraz... Teraz już nie ważne. Może za chwilę te sekundy staną

się całym jego życiem, ale teraz...

Wiatr powiał odrobinę mocniej, jakby chciał zmusić go do biegu.

***


Odłożył ze złością widelec. Tego idioty znowu nie było na posiłku! Czym on żyje,
powietrzem?! I jak niby Draco miał z nim wytrzymać, skoro chłopak, ani sam nie wyciąga
wniosków z jego uwag, ani nie pozwala sobie pomóc? Po prostu idiota! Ale jednak jego
własny idiota. Gdzie on jest? Może naprawdę coś się stało? Czy... czy to będzie wielkie
uchybienie dla honoru rodu Malfoy, jeśli jednak do niego pójdzie?

Przez cichy gwar Wielkiej Sali przebił się nagle cienki krzyk. Ktoś wołał jego imię?

Uniósł głowę, rozglądając się. Zdziwił się, kiedy zauważył tą małą Weasley, najwyraźniej
szukającą właśnie jego. Już miał roześmiać się drwiąco, albo rzucić jakąś kąśliwą uwagę – co
to, ruda szuka jakiegoś nędznego Ślizgona, Malfoy’a niby? Powstrzymał się jednak - coś
takiego było w jej oczach. W rozwianych włosach i drżących dłoniach, w książce kurczowo
trzymanej w palcach. Nawet stąd widział, że pobielały jej kostki.

Zignorował głupie uwagi Pansy i wstał od stołu. Szybkim krokiem podszedł do

Gryfonki – dopiero teraz mógł dostrzec w jej oczach łzy. Niepokojące. Patrzyła na niego tak,
jakby chciała mu się rzucić na szyję i rozpłakać – pewnie by to zrobiła, gdyby nie podręcznik
eliksirów.

Bez namysłu złapał ją za łokieć i wyciągnął z Wielkiej Sali. Szum rozmów wzmógł się,

kilka osób nawet pokazało ich sobie palcami. No pięknie! Co za mezalians się kroi,
niesssamowite! Widział rudego brata dziewczyny, wstającego od stołu z zaciśniętymi
pięściami i żądzą mordu w oczach. Oby tylko ta cała Granger zdołała go uspokoić!

Weasley rozkleiła się tuż za drzwiami, chwilę po tym, kiedy wreszcie ukryli się przed

wścibskimi spojrzeniami. Właściwie... „Rozkleiła się” to nie do końca adekwatne wyrażenie.
Zaczęła mówić tak szybko, że nie zrozumiał nawet pół słowa. Jej dłonie drżały tak mocno, że
prawie upuściła swoją książkę.

- Weasley. Weasley! Ginny! – Złapał ja za ramiona, pochylając się lekko, tak żeby mógł

patrzeć jej prosto w oczy. Odetchnęła głęboko kilka razy, zanim znów się odezwała. Jej głos
był rozedrgany, policzki lekko zaróżowione.

- Chodzi o Harry’ego. – Wyszeptała.

background image

Draco czuł, jak coś pełznie wzdłuż jego kręgosłupa. Coś oślizgłego i niepokojącego. Złe

przeczucie.

- Tyle sam się domyśliłem. Możesz jaśniej? – Starał się, żeby jego głos był chłodny i

opanowany.

- On... Och... Eliksiry siły i szybkości zawierają Czarną Belladonnę, nie można ich

stosować jednocześnie, a on... – Znów zaczęła mówić tak prędko, jakby goniło ją stado
wściekłych psów.

- Ale jaki to ma związek z Harry’m? – Przerwał jej, podnosząc głos. Musiał ją

przekrzyczeć, bo nie zwracała uwagi na nic innego.

Zamilkła, patrząc na niego dziwnie. Zamrugała kilka razy - z jej brązowych oczu

spłynęła jedna łza. Draco patrzył, jak kropla stacza się po gładkiej skórze. Nie podobało mu
się to spojrzenie, nie podobała mu się łza. Wcale. Przełknął ślinę, czekając na odpowiedź.

- Draco... Ty... – Mówiła teraz tak cicho, że prawie jej nie słyszał. – Ty niczego nie

wiesz?

To było gorsze niż cokolwiek. Nic straszniejszego nie mogła powiedzieć.
Nic.

***

Dotknął chłodnego metalu. Za tą bramą... Nie będzie już bezpieczny, nie będzie już się

chował... Będzie walczył, zrobi w końcu coś, z czego będzie dumny. Coś, co było jego własną
decyzją.

Zrzucił pelerynę, ukrywając ją za kolumną. Nie chciał zabierać magicznej szaty ze sobą.

Po pierwsze – kiedy wymknął się już z zamku, nie była mu potrzebna. Chciał walczyć z
Greybackiem jak równy z równym. Bez sztuczek. Po drugie – płaszcz należał do jego ojca.
Nie wybaczyłby sobie, gdyby się zniszczył. Albo gdyby dotknął go jakiś zapluty
śmierciożerca. Nie. Lepiej, niech zostanie tutaj.

Wyciągnął różdżkę. Podejrzewał, że wyjście z Hogwartu nie wymaga niczego więcej,

niż zaklęcia otwierającego. To wejście na teren szkoły miało przecież sprawiać problemy.
Jego podejrzenia potwierdziły się w zupełności - jedno słowo i brama rozwarła się przed nim,
skrzypiąc głośno. Westchnął raz jeszcze... Czy to nie zbyt banalne?

Gwiazdy były bledsze niż zwykle. Może po prostu przyćmiewał je blask księżyca? Jutro

pełnia... Ale dzisiaj... Dzisiaj wciąż przecież ma szansę.

Nie oglądając się za siebie, przeszedł pomiędzy dwoma marmurowymi kolumnami.

***

- O czym nie wiem? – Zapytał Ślizgon. Jego głos był bezbarwny, zupełnie wyprany z

emocji. Pozornie. W jego głowie szalał pożar, huragan i trzęsienie ziemi – jednocześnie.

- Och... Harry... On... – Draco miał ochotę potrząsnąć tą głupią dziewczyną. O co

chodziło?! Nie mogła tego tak po prostu z siebie wyrzucić?! Jeszcze przed chwilą mówienie
nie sprawiało jej żadnych trudności!

- Powiedz to wreszcie! – Wychrypiał przez zaciśnięte zęby. Dziewczyna rzuciła mu

jeszcze jedno, przestraszone spojrzenie, zanim w końcu wzięła się w garść.

- On miał eliksiry siły i szybkości. Powiedział, że... Że przydadzą mu się tej nocy.

Dokładnie tak powiedział. – Wciągnęła ze świstem powietrze, znów otwierając książkę i
przerzucając kartki. – Oba eliksiry robi się z Belladonny. Jest w ich składzie.... Dlatego... Nie
można przyjmować jednorazowo dużych dawek. Naprawdę nie można. – Spojrzała na niego,
jakby chciała o coś prosić. Błagać. Nie poruszył się. – A on wziął aż dwa... To będzie jak
trucizna, jak...

background image

- Pokaż mi. – Wyjął podręcznik z jej zdrewniałych palców. Zdziwił go własny spokój,

ten zimny głos. Jakby był jakimś lodowym potworem.

Coś w jego wnętrzu darło się właśnie na strzępy. Skupił się na tekście. Mieli zacząć ten

materiał dopiero za jakiś miesiąc, ale...

Och nie...

***

Dziwnie szmaragdowa trawa falowała w oddechach wiatru. Kolory wyostrzyły się,

wszystko było bardziej żywe i jaskrawe. Widział każde źdźbło tak dokładnie, jakby
przyglądał mu się pod lupą. Słyszał szelest wszystkich łamiących się pod jego butami roślin. I
chrzęst zmarzniętej ziemi.

Księżyc świecił teraz tak nierealnie jasno - prawie mógłby uwierzyć, że to dzień! Że

całą noc stracił na dojście tutaj. Ale nie, to niemożliwe. Te wzgórza są przecież ledwie
kilkanaście minut drogi od bramy. Wciąż była noc, ta ciemna noc... Jasny księżyc, blade
gwiazdy... Tak.

Stanął w końcu na szczycie wzgórza. Było gładkie, bez żadnych kamieni, czy drzew.

Trawa zaścielała je jak szmaragdowy dywan, spływając po łagodnych zboczach. Wiatr
musnął jego policzek, przeczesał po raz kolejny włosy i szarpnął ubranie, jakby chciał je
sobie zabrać. Jak trofeum.

Wilk zawył jeszcze raz, o wiele bliżej. A może tylko dziki pies? Bezpański kundel...?
Skąd wzięła się w nim ta ochota, żeby wyć tak samo jak zwierzę? Zacząć kręcić się na

wietrze, pobiec do lasu i upolować zająca? Och, idiotyzm. Już niedługo dostanie o wiele
ciekawszą zdobycz.

Wszystko zamazało mu się przed oczami. Zdziwił się... Coś nie tak? Skąd ta mgła?

Zdjął okulary, przecierając je skrajem koszuli. Dopiero po momencie zauważył, jak dobrze
widzi bez szkieł. Uśmiechnął się do siebie. Jak wspaniale się wszystko układa – nawet nie
pomyślał, że taki może być efekt działania eliksirów! Jak wspaniale... Wyrzucił okulary w
trawę, nie patrząc nawet, gdzie spadły.

***

Wypuścił książkę z dłoni – upadła na posadzkę, szeleszcząc kartkami. Patrzył Weasley

w oczy i myślał dokładnie to samo, co ona. Słyszał szuranie odsuwanych krzeseł, brzęk
sztućców. Ktoś upuścił szklankę – rozbiła się na podłodze. Śmiechy, krzyki, rozmowy...

- Nie mówił mi nic – powiedział cicho. – Nic.
- Nie wiesz gdzie może być? – Szepnęła Weasley, z trudem powstrzymując się od

łkania.

Gdzie mógł być? Co chciał zrobić? Dlaczego nic nie powiedział? Dlaczego, do diabła?!

Jak miał go niby teraz znaleźć, jak miał zrobić cokolwiek, kiedy nie wiedział nic?! Nic!

Ale... Nie wszystko jeszcze stracone.
- Jego mapa. W waszej wieży. – Rzucił lakonicznie, jednak Weasley pojęła od razu.
Dziękował w duchu wszystkim siłom, dzięki którym korytarz wciąż był pusty i

wyludniony. To tylko kwestia minut, zanim uczniowie zaczną wychodzić z Wielkiej Sali – ale
im wystarczą sekundy. Przeskakiwał po trzy stopnie schodów, prawie ciągnąc dziewczynę za
sobą. Potykała się co chwilę, łkając cicho. Wydawało mu się, że poruszają się tak wolno, tak
strasznie wolno... Boże, żeby mu się to tylko wydawało!

background image

Dopadli portretu Gryfonów – nie usłyszał, jakie hasło wychrypiała Weasley. Krew

szumiała mu w głowie, nie był w stanie myśleć o niczym... Nie wiedział, jak znalazł się w
dormitorium. Nie pamiętał, by wchodził po schodach. Po prostu nagle tu był.

Dopadł kufra Harry’ego – jednym ruchem wyrzucił z niego połowę rzeczy. Szybciej,

szybciej... Dłonie plątały mu się w powietrzu, strach zżerał wnętrzności. Słyszał głośny,
zdyszany oddech rudej, kiedy zaglądała mu przez ramię. Poczuł pod palcami znajomy, stary
pergamin. Alleluja! Wyszarpnął mapę spod jakichś ciuchów, bezsensownych drobiazgów.
Szybko, szybciej...

Już przykładał do kartki różdżkę, kiedy drzwi otworzyły cię zamaszyście. Uderzyły z

hukiem o ścianę, aż osypał się tynk.

- Możecie mi powiedzieć, co się tu właściwie wyrabia?! – Oboje – Draco i Ginny –

spojrzeli na starszego Weasley’a. Stał w drzwiach - wciąż miał pragnienie krwawego mordu
w oczach. Granger uwiesiła się jego ramienia, jakby chciała go powstrzymać. Przed
czymkolwiek. Prawdopodobnie wszystkim.

- Och, Ron... – Jęknęła Ginny. Po jej policzkach płynęły już nie pojedyncze łzy, a całe

strumienie. Rudzielec zamarł, widząc, w jakim jest stanie. Z furią rzucił się na blondyna.

- Coś ty jej zrobił?! – Przygwoździł Dracona do podłogi, warcząc mu prosto w twarz.

Wysoki, silny i ciężki, podkręcony gniewem i adrenaliną. Zwierzę.

Draco przymknął tylko oczy. Musi być opanowany. Cokolwiek się wydarzy,

najważniejszy jest Harry. Nie może sobie pozwolić na zbędną sprzeczkę.

- Puść mnie. – Powiedział cicho, zimnym i twardym jak stal głosem. Weasley już znał

ten ton. Draco widział wahanie w jego oczach.

- Ron, to nie Draco... To Harry... – Załkała Ginny, bezradnie starając się odciągnąć

chłopaka za rękaw. Rudzielec spojrzał na nią, na Ślizgona... Dopiero, kiedy poczuł dłoń
Granger na ramieniu, wyprostował się w końcu. Draco również nie potrzebował zaproszenia –
od razu stanął na nogach.

- Co ty robisz w naszej wieży? – Syknął Weasley, siląc się na spokój. Draco go

zignorował. Zupełnie. Słyszał jeszcze jego kolejne, nieistotne pytania, ale nie zastanawiał się
nad treścią. Po prostu je rejestrował – jako nieskładny zlepek sylab. Nie były teraz ważne.

Nie ma czasu. Harry... Och, Harry... Nie ma czasu.
Znów przyłożył różdżkę do mapy, mruknąwszy te głupie słowa. Widział, jak na

czystym pergaminie pojawiają się linie, jak skręcają się i łamią, układając w mapę Hogwartu.
Szkoła wydawała się nagle dziwnie wielka, pełna tajemniczych sal i zakamarków. Miejsc,
gdzie można się ukryć, zniknąć na zawsze.

Zbliżył papier do oczu. Gdzie on jest? Gdzie ten głupi Gryfon mógł pójść? Nie, nie było

chłopaka ani w pobliżu wieży Gryffindoru, ani w lochach, nie mówiąc już o Wielkiej Sali!
Gdzie? Gdzie...

Nagle, zupełnie przypadkowo dostrzegł mały punkt, podpisany tym upragnionym

nazwiskiem i imieniem. Na samym skraju papieru... Był już poza terenem Hogwartu, na
wzgórzach! Co Harry robił na wzgórzach?!

I wtedy zza krawędzi pergaminu wyłonił się jeszcze jeden symbol. Zbliżał się szybko do

wzgórz, bardzo szybko... Draco nie pamiętał, by widział na tej mapie jakiegokolwiek
człowieka pędzącego z taką prędkością.

Ale... Ale to nie był człowiek. Draco wciągnął ze świstem powietrze, kiedy w końcu

zdołał odczytać podpis. Zapomniał, że jest w Wieży Gryffindoru, że otaczają go Weasleyowie
i Granger... Liczyło się tylko to jedno. Już wiedział, co ten szaleniec, Potter, chciał zrobić. To
zupełnie w stylu Gryfona! Dlaczego wcześniej nie przyszło mu to do głowy?! Dlaczego?!!

Przerażało go to. Bardziej niż wszystko - bał się. Strach zacisnął stalowe pętle wokół

jego serca i gardła. Przez chwilę nie pamiętał, jak się oddycha.

background image

Na scenie ze szmaragdowej trawy pojawił się Fenrir Greyback.

***

Eliksiry zaawansowane – poziom siódmy” – fragmenty.

Belladonna w użyciu (...) Chociaż jest to roślina bardzo trudno dostępna i rośnie tylko w
niektórych regionach środkowej Europy, na jej bazie powstało wiele eliksirów – między
innymi te poprawiające koordynację, szybkość, siłę et cetera. Belladonna przyspiesza reakcje
[o szczegółowym działaniu eliksirów na układ nerwowy dowiesz się w rozdziale dwudziestym
trzecim], dzięki niej stajemy się bardziej spostrzegawczy (...).Wszystko zależy od
odpowiedniego doboru proporcji. Wystarczy nawet kilka gramów wyciągu z tej rośliny w
eliksirach, aby uzyskać zamierzone rezultaty. Niestety, w przypadku przedawkowania skutki
mogą być opłakane. (...) Większość mikstur z Belladonny powinna być więc rozcieńczana
[tylko w wodzie!]. (...)Przedawkowanie można rozpoznać bardzo łatwo – główne objawy to
rozszerzone źrenice, brak racjonalnego myślenia i trudność w ocenianiu sytuacji, agresja,
brak spójności mowy, euforia. Występują dokładnie w tej kolejności, chociaż często nie są to
jedyne symptomy. Każdy organizm reaguje na duże stężenie tej rośliny na swój własny,
indywidualny sposób. (...)Czarna Belladonna jest w stanie naturalnym szkodliwa i toksyczna,
w dawnych czasach była używana jako narkotyk. Teraz jednak zasady jej użytkowania i
uprawy zostały jasno skodyfikowane. (...) Kolejnym tego powodem jest duża śmiertelność
wśród użytkowników rośliny. (...)Belladonna niweluje działanie większości antidotów, przez
co oczyszczenie organizmu z toksyn jest niezwykle trudne – tylko wykwalifikowani
uzdrowiciele mogą podjąć się podobnego zadania. (...) Zatruty organizm zapada w śpiączkę
lub letarg. Śmierć następuje po około godzinie. Znanych jest tylko kilka przypadków
wyzdrowienia, między innymi: (...). Pomimo zagrożeń, jakie niesie ze sobą używanie rośliny,
jest ona szeroko stosowana. Właściwie przyrządzony i podany eliksir pozwala przenosić
przysłowiowe góry. Eliksiry zwinności, szybkości itd. - będziemy ważyć w rozdziale
dziewiętnastym, kiedy poznamy ich wzajemne oddziaływanie i skutki mieszania. (...)

***

background image

31. Gryźmy i kąsajmy

Wiatr przyniósł ze sobą chrzęst łamanej, pokrytej srebrnym szronem trawy. Harry odwrócił
się powoli. Ogarnął go dziwny spokój, coś, czego nie czuł już od dawna. Wszystko wydawało
się nagle takie oczywiste, przewidywalne. Doskonale wiedział, kto stanął za nim.

Fenrir Greyback nie zmienił się wiele przez ten rok. Może jego wypłowiałe, targane wiatrem
włosy były nieco dłuższe, a skóra jeszcze bledsza. Dłonie wciśnięte miał w kieszenie
płaszcza, więc Harry nie mógł ocenić, czy wciąż ma te wstrętne szpony. Sam płaszcz był
zwyczajnym ubraniem - długi, czarny z szarymi elementami. Guziki różniły się od siebie,
jakby każdy był przyszywany osobno. Mankiety i kołnierz były wysokie, nadawały całej
postaci wilkołaka jakiejś dziwnej wyniosłości i dumy. Cóż... Przynajmniej nie była to
peleryna śmierciożercy.

Stał cztery, pięć kroków od Harry'ego. Chłopak w głębi duszy cieszył się, że wiatr wiał z jego
strony. Może nie usłyszał, kiedy ten śmieć nadchodził - jednak na szczęście nie czuł też jego
zapachu.

- Harry Potter. Sam, zupełnie sam. - Greyback uśmiechnął się drapieżnie, ukazując ostre zęby.
Głos miał ochrypły, jakby długo krzyczał. Albo wył. - Gdzie Dumbledore? Och, nie żyje, jaka
szkoda... Gdzie przyjaciele? Opuścili cię? Jakże mi przykro...

- Ty też nie masz towarzystwa. - Odparł Gryfon, cicho i zupełnie spokojnie. Wiedział, że
mężczyzna chce go sprowokować. Coś w nim chciało się temu poddać, rzucić do gardła tego
drania... Ale nie. Jeszcze nie.

- Och, przecież nie będę się wysilał dla głupiego szczeniaka! - Greyback roześmiał się głośno.
Harry tylko lekko się uśmiechnął.

- A tak naprawdę? - Czuł różdżkę w kieszeni spodni i sztylet za cholewą buta. Mógłby po nie
sięgnąć w każdej chwili. Nawet teraz... Dlaczego nie teraz? Zróbmy to! Już! Teraz! Nie.

- Dlaczego miałbym ci się spowiadać, Harry Potterze? - Wilkołak wykrzywił się ironicznie.
Zaraz jednak zmienił zdanie, bo dodał jadowitym tonem. - Chociaż właściwie... I tak umrzesz.
Prędzej, czy później. A kiedy ja, właśnie ja, przyniosę cię Czarnemu Lordowi...

- Nie łódź się, że pójdzie ci tak łatwo. - Tym razem to głos Harry'ego ociekał sarkazmem.

Jest sam... Przyszedł całkiem sam... Idiota! Wygramy, rozszarpiemy go... Poczujemy jego
krew, prawda? Poczujemy.... Zapłaci, to zwierzę zapłaci za wszystko... Już! Zabijmy go już!
Nie. Nie będę zabijał. Więc... My chcemy poczuć zapach jego krwi. Tylko jego krwi - daj nam
jego krew...
Tak.

Wiatr dmuchnął jeszcze raz, przynosząc lodowe igiełki. Załopotała peleryna Greyback'a i
koszula Harry'ego. Patrzyli na siebie przez chwilę. Chwila trwała tysiąc lat albo jedną
sekundę.

Fenrir wyciągnął ręce z kieszeni. Szpony wciąż miał długie i ostre. W tej samej chwili, kiedy
Harry sięgnął po różdżkę, wilkołak skoczył, celując ostrzami w jego gardło.

background image

***

Pergamin wyślizgnął się ze zdrewniałych palców Dracona. A może to po prostu Ginny go
zabrała? Nie zwrócił uwagi...

Trzeba działać! Już, teraz! Nie miał czasu czekać! Nie wolno mu było czekać...!

- Ginny, biegnij do McGonagall. Powiedz jej, że... Że Harry jest na wzgórzach. I potrzebuje
pomocy. - Wychrypiał do reszty Gryfonów. Najmłodsza dziewczyna tylko skinęła głową,
odwracając się już w stronę drzwi. Jednak jej brat złapał ją za ramię, prawie miażdżąc kość w
żelaznym uścisku.

- Dlaczego robisz to, co on każe?! - Warknął chłopak, łypiąc na Dracona wściekle. Ślizgon
miał ochotę wznieść oczy do nieba. Chociaż wolał uderzyć tego frajera.

- Czy ty jesteś niedorozwinięty, Weasley? - Podszedł do rudzielca - teraz był na wyciągniecie
ręki... Albo pięści. - Potter zaraz zginie, nie zauważyłeś?! Tak ciężko pojąć?!

- Nikt stąd nie wyjdzie, dopóki nie powiecie, o co chodzi. - Granger uprzedziła swojego
chłopaka, który już otwierał usta. Prawdopodobnie miał zamiar powiedzieć coś brudnego. -
Och, nie ma czasu! - Jęknęła Ginny, patrząc błagalnie na Ślizgona. Ten tylko westchnął
ciężko.

Oto cały problem z Gryfonami! Zawsze muszą wiedzieć absolutnie wszystko! Nie potrafią po
prostu robić, co do nich należy?! Nie ma czasu!

- Harry Potter prawdopodobnie właśnie ma małe randez vous z Fenrirem Greyback'iem.
Widzę, że to nazwisko coś wam mówi. - Syknął zimno, widząc ich pobladłe nagle twarze.
Przecież to Fenrir poharatał śliczną buźkę brata Weasley'ów! - Do tego prawdopodobnie
przedawkował Belladonnę. Och, Granger, czyżbyś miała pojęcie, co to oznacza? - Hermiona
tylko niemo skinęła głową.

- Ja idę po panią Pomfrey. Ginny do McGonagall. - Powiedziała szybko, otwierając drzwi.

- Idę po Potter'a. - Szepnął Draco.

Wybiegł z dormitorium, mijając dziewczęta. Schody, salon, portret... Szybciej, szybciej!
Słyszał za sobą kroki Weasley'a - widocznie raczył obudzić się z letargu! Nie zwracał na
niego uwagi. To on - Draco - musiał biec do Harry'ego.

To była jego wina.

***

Uchylił się przed ostrymi jak brzytwa pazurami - nie wiedział, jak to się stało. Fizycznie
niemożliwe! Eliksiry na pewno zaczęły już działać! Był szybszy, niż kiedykolwiek wcześniej!
Mógłby prześcignąć wiatr, gdyby tylko chciał!

Odskoczył w bok - przetoczył się po trawie, unikając kolejnego uderzenia. Tym razem ostrza
ześlizgnęły się po skraju jego ubrania, drąc T-shirt na strzępy. Fenrir wzniósł uzbrojoną

background image

zakrzywionymi szponami dłoń - tak wolno, strasznie wolno... Harry z łatwością przemknął
pod jego wyciągniętym ramieniem.

Zupełnie niespodziewanie potwór odwrócił się - tak samo szybko jak on sam! Różdżka
Harry'ego potoczyła się po trawie, ginąc wśród źdźbeł. Do diabła z nią. Odskoczył do tyłu,
wyszarpując z buta sztylet.

- Tego się nie spodziewałeś, chłopaku? - Warknął Greyback, szczerząc zęby. Pociągnął
nosem, jakby zwietrzył zapach padliny. - Bawiliśmy się eliksirami? Nie pomogą!

Rzucił się na chłopaka, chwytając jego nadgarstek. Pazury zagłębiły się w skórze, Harry'emu
wydawało się, że dotarły aż do kości. Nie czuł bólu - ale jego palce odmówiły posłuszeństwa.
Co za bezsens! Ostrze upadło w trawę.

Fenrir przygniótł go do twardej jak beton ziemi całym swoim ciężarem. Harry kopnął go
kolanem w brzuch - ze wszystkich sił. Wilkołak zaskomlał cicho, zupełnie jak pies. Gryfon
wykorzystał ten jeden moment nieuwagi - już był na nogach, trzy kroki od mężczyzny.

Greyback wstał powoli. Dlaczego go nie atakujemy?! Teraz! Już! Czemu nie zabiliśmy go,
kiedy leżał i jęczał przed nami?!
Nie zabijam. Chcemy jego krwi! Daj nam!

- Nie masz różdżki, nie masz srebra... Nie boisz się, dzieciaku? - Greyback uniósł do ust
zakrwawione szpony. To była krew Harry'ego... Oblizał ją lubieżnie, nie spuszczając go z
oczu.

Chce nas sprowokować. Myśli, że jesteśmy słabi. Myli się! Pokażmy mu jak bardzo!

***

Do diabła z tym! Do diabła! Roztrącił grupę Krukonów przed sobą, przedzierając się przez
tłum. Dlaczego musieli wyjść z wielkiej Sali akurat teraz?! Skąd ich nagle tylu na korytarzu?!

Chciał biec, lecieć na skrzydłach - ale co i rusz musiał zatrzymywać się gwałtownie - jacyś
głupi ludzie zastępowali mu drogę. A było przecież tak mało czasu! Tak mało... Co już mogło
się stać?

Ludzie oglądali się za nim, kiedy pędził korytarzami. To na pewno nietypowy widok -
gnający na złamanie karku Malfoy. Będą sobie opowiadać o tym legendy przez lata. Daleko
za nim Weasley również torował sobie drogę - ale szło mu o wiele gorzej. O ile
niespodziewający się niczego uczniowie łatwo dawali szturchać się Draconowi, wcale nie
mieli ochoty po raz kolejny być popychani przez Weasley'a. A Gryfon nie chciał widocznie
używać przemocy. Przeszkadzały mu te małe rzeczy.... Skrupuły.

Zabiją nas małe rzeczy. Tylko małe rzeczy...

Ktoś wołał za nim, ktoś chciał zatrzymać. To nieważne. To nie miało prawa być ważne.
Szybko, szybciej... Tylko Harry się liczył. Trzeba mu pomóc, ratować...

Schody. Dotarł w końcu do pierwszych schodów. A ile jeszcze przed nim?

background image

***

Fenrir skoczył pierwszy. Wilkołak z całej siły uderzył chłopaka w bark. Gryfon upadł na
twardą ziemię, przetoczył się asekuracyjnie. Poderwał się niemal od razu.

Po tym uderzeniu coś chrupnęło niebezpiecznie w jego klatce. Teraz czuł, jak jakiś obcy
odłamek kłuje jego płuca, szuka czegoś niebezpiecznie blisko... Złamał mu żebra?! Ten śmieć
złamał mu żebra?!

Zacisnął zęby. Eliksiry stłumiły odczucia - tylko przez chwilę czuł niewyobrażalne
szarpnięcie bólu. Teraz to tylko wspomnienie... Pożałuje. On jeszcze tego pożałuje... Teraz!

Skoczył, wyciągając rękę przed siebie. Dlaczego nasze pazury nie są tak długie? Powinny być
długie! Zawsze myśleliśmy przecież...
Zdziwił się, że jego paznokcie są tak... Ludzkie. Ale to
nieważne. Greyback uchylił się w ostatniej chwili, nie pozwalając, by Harry go dosięgnął. Ale
nie spodziewał się ataku! Udało się go zaskoczyć!

Chłopak porwał z trawy sztylet - nad sobą słyszał świst szponów wilkołaka. Półobrót - szmer
tnącego powietrze sztyletu. Wyrzucił przed siebie dłoń z ostrzem. Był szybki - o tak!
Jesteśmy jak kobra, atakujący wąż! Kąsajmy, gryźmy!

Nóż zagłębił się w ramię bestii, tuż nad obojczykiem. Krwawa plama rozkwitła momentalnie
na brudnym płaszczu. Jak makabryczna róża - namiętnie czerwona. Fenrir zawył krótko i
wyszarpnął sztylet, odrzucając go daleko w ciemność.

- Pożałujesz... - Warknął. Harry zmrużył oczy.

Obaj byli jak zwierzęta, wilki prężące się do skoku. Zjeżone, z obnażonymi zębami. Napięte
jak postronki mięśnie, pyski gotowe do ataku, szczęki tak chętne, by zatopić zęby w obcym
ciele. Języki spragnione krwi.

Ale byli nawet jeszcze gorsi niż wilki. Makabryczni. Obaj wyglądali przecież jak ludzie -
jednak tak niewiele różniło ich teraz od zwierząt. Wygłodzonych psów, wściekłych i
bezlitosnych.

To dzikie szaleństwo w oczach..

Tak... Nie wolno o nas zapomnieć.

Teraz!


***

Przeskakiwał po pięć, siedem stopni na raz. Prawie spadał z tych schodów. Wsparł się na
poręczy i przeleciał przez cały zakręt. Jakieś spóźnione Puchonki odskoczyły pod ścianę,
piszcząc przeraźliwie.

Nareszcie ostatnie stopnie! Skoczył - ale kiedy tylko jego stopa dotknęła posadzki, świat
zawirował. Upadł, od razu przetoczył się z powrotem na nogi. Nic nie miało znaczenia. Tylko
Harry. Gdziekolwiek był.

background image


Podłoga Głównego Holu była śliska, ale mniejsza z tym. Miał gdzieś, czy połamie sobie nogi,
czy nie - wszystko był w stanie poświęcić za prędkość. Dopadł klamki drzwi i otworzył je.
Zaskrzypiały przeraźliwie - on był już daleko.

Biegł sprintem - wiatr chłostał go po twarzy, powietrze miało smak roztopionego ołowiu. Nie
czuł zmęczenia, nie czuł nic. Tylko jedno się liczyło.

Harry...

Nie myślał o niczym innym. Nie mógł pozwolić sobie, by myśleć o czymkolwiek innym.
Tylko biec, oddychać... Szybciej, szybciej! Obrazy, które pragnęły wpełznąć do jego
świadomości... Nie. Nie chciał ich... Nie mógł ich znieść.

Tylko to jedno imię kołatało się pod czaszką.

Harry.

***

Zaatakował jeszcze raz - odbił się od twardej ziemi obiema nogami. Ręce wyrzucił przed
siebie - chciał udusić tego drania, zmusić do skomlenia. Jak psa!

Greyback uchylił się, Harry tylko musnął skraj jego peleryny. Potworne uderzenie w plecy -
dlaczego leży na ziemi? Przewrócił się akurat w chwili, kiedy szpony wilkołaka przecięły
powietrze. Dokładnie w tym miejscu, gdzie przed momentem znajdowała się jego twarz. Ten
potwór naprawdę lubił takie chwyty...

Spróbował odpełznąć - jednak nie miał żadnych szans. Greyback był tak blisko, czuł jego
odrażający odór. Kurz i krew, gnijące mięso. Potężne łapy przyszpiliły go, prawie łamiąc
kości. Spróbował kopać i gryźć - ale Fenrir był jak wykuty z kamienia! Ciosy nie robiły na
nim żadnego wrażenia!

Nawet, jeśli on jest z kamienia, my jesteśmy ze stali! Skruszymy go, jego wolę, dumę,
wszystko, czego tak nienawidzimy! Gryźmy, kąsajmy psa! Niech poczuje nasz jad!


W blasku księżyca zobaczył jego rozwartą szczękę. Długie, ostro zakończone zęby ociekające
śliną. Brzydził się go dotknąć, ale jeszcze bardziej odrażająca była sama wizja, że to zwierze
mogłoby go ugryźć.

Ten charczący, cuchnący krwią oddech, tak blisko...

***

Nie słyszał już kroków Weasley'a za sobą. Zostawił go daleko w tyle. Brama już tak blisko!
Tak, już niedługo! Tylko kroki, sekundy i... I mu pomoże. Zrobi cokolwiek, wszystko... Żeby
tylko nic mu się nie stało...

Boże, błagam. Niech Harry'emu nic się nie stanie.

background image

Draco dobiegnie tam, zabierze go... Wszystko będzie dobrze... Będzie dobrze... Na pewno
wszystko będzie dobrze. Przecież... Nie może być inaczej, prawda?

Dopadł bramy, w drżących palcach uniósł różdżkę. Przez chwilę nie był w stanie poprawnie
wypowiedzieć zaklęcia - brakowało mu oddechu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo
jest zmęczony. Przebiegł - prawie przefrunął - odległość od wieży Gryffindoru do Głównej
Bramy.

Formuła czaru zadziałała dopiero za trzecim razem. Brama uchyliła się niechętnie, połyskując
lodowymi drobinami w świetle księżyca.

Jutro pełnia - pomyślał jeszcze, zanim znów puścił się biegiem.

***

Złapał obiema rękami te obrzydliwe szczęki. Było mu niedobrze od odoru jego oddechu.
Świadomość, że dotykał jego śliny... Nie! NIE!

Nie wiedział, czy krzyczał, czy tylko zaciskał zęby. Jeszcze raz kopnął z całej siły.
Gdziekolwiek, byle trafić... Czarny płaszcz Greyback'a opadł na niego jak całun. Te chude,
sękate palce próbujące zacisnąć się na jego gardle. Szpony szukające drogi do żył i tętnic, jak
korzenie pustynnych roślin wody. Dotykające jego skóry...

NIE!

Nie... Nie, ha ha!

Szarpnął się jeszcze raz, z całych sił - chciał wyrwać się spod tego potwora! Jego stopa nagle
znalazła oparcie w zamarzniętej ziemi. Cud! Poderwał się, prężąc do kolejnego skoku,
gotowy na przyjęcie ataku...

Ale żaden atak nie nastąpił.


Wzgórza zalał przerażający krzyk, pełen bólu i czegoś zupełnie zwierzęcego - chociaż
wydartego z ludzkiego gardła. To już nie było wycie wilka. To był jęk rannego jelenia -
śmiertelnie trafionego, a jednak wciąż trzymającego się kurczowo życia. Nie drapieżnika.
Ofiary.

Fenrir Greyback klęczał na trawie, w kałuży własnej krwi. Kurczowo trzymał się za twarz -
jego ręce były już po łokcie zbroczone czerwienią. Wył, zszokowany i zagubiony. Zwykły
kundel...

Harry spojrzał na swoją rękę. Wciąż ściskał w palcach szczękę Greyback'a.

***

Nieludzki ryk prawie go zamroczył. Nogi zaplątały się i Draco padł jak długi na trawę. Co się
stało? Co to było? Kto...?

background image

Nie, to nie Harry. Na pewno nie, znał przecież dobrze jego głos, krzyk... Więc kto...? Fenrir?
Ale.. Ale to niemożliwe, przecież...

Uniósł głowę, patrząc w stronę wzgórz. Całkiem niedaleko - może pięćdziesiąt metrów - na
samym szczycie niewielkiego pagórka dostrzegł dwie postacie. Jak strzępy prawdziwej
ciemności odcinały się od usianego gwiazdami granatu nieba. Szczupła sylwetka młodego
chłopaka, włosy targane wiatrem... Harry. To musiał być on. Ale... Ale to niemożliwe,
przecież... Przecież to coś skomlące przed nim, to... To nie mógł być Fenrir. Nie mógł...

Ślizgon podniósł się na nogi. Słaniał się ze zmęczenia - ale to teraz nieistotne. Jego cel stał na
wzgórzu. Krok po kroku zbliżał się...

Wiatr szepnął mu coś ironicznie do ucha. Ale nie zaprzątał sobie tym głowy. Wsłuchał się w
rozmowę, którą przyniósł ze sobą.

***

Fenrir patrzył na niego z niedowierzaniem. Wciąż nie docierało do tego psa, co naprawdę się
stało. Harry natomiast uświadomił to sobie od razu. Chciało mu się śmiać, kiedy patrzył na
ten strzęp człowieka przed nim.

- Już nikogo nie ugryziesz. Nie masz czym. - Wyciągnął przed siebie kość. Wilkołak szarpnął
się do tyłu, krańcowo przerażony. - Myślałem, że jesteś lepszy. Że będziemy walczyć całą
noc... Tak się na tobie zawiodłem, tak strasznie zawiodłem...

Fenrir nie opuszczał dłoni od twarzy. Harry cieszył się z tego - nie chciał już nigdy patrzeć na
jego pysk. Zwłaszcza teraz - kiedy spora część została mu w rękach. Uśmiechnął się
niewinnie, spoglądając na Greyback'a z góry. Opanował go jakiś dziwny stan - coś pomiędzy
apatią i euforią, co nie pozwalało logicznie odbierać zdarzeń. Nie zastanawiał się, dlaczego
nie przeraża go kość w jego palcach. Wydawało mu się to... Naturalne.

- To zostawię sobie na pamiątkę. - Jeszcze raz machnął wilkołakowi przed nosem mięsem,
obryzgując twarz mężczyzny krwią. Śmieć wodził spojrzeniem za jego ręką, jak
zahipnotyzowany. Harry zachichotał cicho. - A wiesz, co zrobię z tobą?

Dokładnie widział, jak źrenice potwora rozszerzają się. W powietrzu unosił się zapach
strachu. Harry zdziwił się, że to czuł. Jednak nie przejął się tym zbytnio. Teraz już nic nie
miało znaczenia.

- Nic z tobą nie zrobię, Greyback. Och, dziwi cię to? Po co miałbym cię zabijać? Przecież już
nie jesteś groźny. Cóż to za wilk, bez zębów? - Roześmiał się - tym razem głośno. Greyback
spróbował coś wycharczeć, ale nic mu z tego nie wyszło. To było takie zabawne! - Wiesz co,
Fenrir? Mam dla ciebie zadanie. Wielkie i ważne zadanie dla tak dzielnego wilka jak ty.

Wiedział, że wilkołak nie rozpozna tych słów. Nie będzie wiedział, o co chodzi. Ale to nie
szkodzi. Nie on miał wiedzieć. Za to Czarny Pan powinien - przecież tak mówił do Draco
dawno, dawno temu...

Fenrir tymczasem trząsł się i drżał. Jego skóra stawała się coraz bardziej blada, znacznie
trudniej było mu utrzymać ręce przy pysku. Więcej źdźbeł trawy przybrało kolor purpury.

background image

Harry musiał się pospieszyć! Inaczej ten śmieć wykrwawi się i zdechnie tutaj.

- Pójdziesz do Voldemorta. Już teraz, gdy tylko ci powiem... Tak, widzę, że zrozumiałeś.
Dobry piesek. - Znów zachichotał histerycznie. - Pójdziesz, więc do swojego pana i opowiesz
mu wszystko. Wszystko, jasne? Każde moje słowo.


Fenrir patrzył na niego jeszcze przez chwilę, oszalały ze strachu. A potem zniknął w trzasku
deportacji. Harry znów spojrzał na kość w swojej dłoni. Dopiero teraz pozwolił jej wyślizgnąć
się z palców.

***

Draco dokładnie widział ten moment, kiedy Gryfon zachwiał się... Uniósł zakrwawioną dłoń
do czoła, jakby nagle ogarnęła go słabość. Ślizgon zerwał się z ziemi - jego własne ruchy
wydawały mu się tak strasznie wolne... Tysiąc lat minęło, zanim w końcu dotarł na szczyt
wzgórza.

W ostatniej chwili zdążył złapać Harry'ego, zanim ten upadł na trawę. Nie był w stanie
utrzymać jego ciężaru - powoli osunął się na kolana, wciąż obejmując chłopaka.

- Draco... Dobrze, że jesteś... - Szepnął Gryfon, uśmiechając się delikatnie. Jego oczy były
zamglone, szkliste. Źrenice były tak rozszerzone, że prawie nie widział zielonych tęczówek. -
Wygrałem, wiesz? Pokonałem go...

- Nic mi nie powiedziałeś... - Odszepnął Draco wprost do ucha chłopaka. Powinien teraz na
Gryfona wrzeszczeć, krzyczeć i przeklinać - ale nie mógł się na to zdobyć. Po prostu nie był
w stanie. - Tak się cieszę, że nic ci nie jest...

- Dobrze, że jesteś Draco... Dobrze, że ze mną jesteś... - Krew w żyłach blondyna zamarzła.
Szept Harry'ego stawał się coraz cichszy. Chłopak kurczowo zacisnął dłoń na koszuli
blondyna.

- Teraz już zawsze będzie dobrze, Harry. Już będzie dobrze. - Jakaś gryząca wilgoć wezbrała
pod powiekami Ślizgona. Nie pozwolił jej jednak wymknąć się z oczu. Nie, Harry nie będzie
widział jego łez.

- Draco... - Chłopak z cichym westchnieniem pocałował go w policzek. Delikatnie, jak
muśnięcie skrzydłem motyla... - Przepraszam za wszystko, Draco... Za wszystko cię
przepraszam... Za wszystko, za..

- Masz gorączkę. Nie wiesz, co mówisz. - Jęknął Ślizgon. Coś zacisnęło stalową pętlę na jego
gardle. Przepraszać? Jak Harry mógł przepraszać? - Nie zostawiaj mnie teraz...

- Chciałbym być zawsze z tobą, Draco... Zawsze z tobą...

Uścisk drobnej dłoni zelżał, po chwili zniknął całkowicie. Szczupłe ciało zwiotczało w
ramionach Dracona, wymknęło się płynnie na szmaragdową trawę. Harry Potter leżał przed
nim, jak zraniony ptak, zdeptana lilia. Draco pochylił się, odgarniając czarne, wilgotne od
krwi kosmyki z twarzy chłopaka. Pocałował go w usta - czerwone jak wino wargi, chłodne i

background image

miękkie...

- Teraz powinieneś się obudzić... Jak w bajce... - Wyszeptał, chociaż każda głoska bolała tak
mocno. - Powinieneś otworzyć oczy. I żylibyśmy długo i szczęśliwie. Szczęśliwie... Jak w
bajce. Jak w pięknej bajce...

Słyszał już kroki zbliżających się ludzi. Jakieś krzyki, ktoś ich wołał... Weasley?
McGonagall? Ale to nieważne, nieważne... Tylko on był ważny - Harry. Jego Harry. Tylko
jego... Nikt mu go nie odbierze...

Nawet śmierć.

- Nie zostawiaj mnie teraz... - Pocałował jego dłoń. - Będę z tobą już zawsze, tak jak chciałeś.
Tylko mnie nie zostawiaj...

Wiatr zachichotał wśród źdźbeł trawy. Przeczesał beztrosko włosy Gryfona, musnął ustami
jego gładki policzek. A potem spojrzał na Draco sarkastycznie, trzepocąc długimi rzęsami.
Śmiał się jeszcze długo i głośno, ten wiatr... A może tylko się Draconowi wydawało? Może to
tylko koszmar, z którego zaraz się obudzi... A... A Harry przytuli go i powie, że to zły sen, że
tu jest, razem z Draco - i wszystko będzie dobrze...

Może to tylko sen...

***

background image

32. Czym naprawdę jesteś

Siedzi w jakimś pokoju. Chyba gabinecie któregoś z nauczycieli. Nie pamięta, jak się tutaj
znalazł. Jak pokonał drogę do zamku? Kto odciągnął go od Harry'ego? Kto mu go zabrał?
Kto...?


Kubek pełen gorącej cieczy parzy mu palce. Patrzy bezmyślnie w parujący płyn - ale nie
widzi tak naprawdę niczego. Pamięta, że coś mówił. Coś tłumaczył, krzyczał... Odpowiadał
na pytania. Te dziesiątki, setki i tysiące mnożących się w nieskończoność znaków zapytania i
wykrzykników... Ale kiedy on sam chciał się czegoś dowiedzieć, wszyscy milczeli. Nikt nie
powiedział mu nawet jednego słowa o Harry'm.

Nikt i nic.

- Draco, to bardzo ważne, co zrobiłeś. Prawdopodobnie gdyby nie ty, stracilibyśmy go
zupełnie. Jestem... Jestem naprawdę dumna. Myliłam się, co do ciebie...

"Stracilibyśmy go zupełnie"... Więc... Więc jeszcze żyje. Żyje, po prostu. Tylko tyle ze słów
starej kobiety do niego dociera. Nie obchodzą go te pochwały, o których dyrektorka na pewno
zapomni, gdy tylko wyjdzie z tego pokoju. Harry żył.

Wszystko... Wszystko będzie dobrze.

Dźwięk kroków, skrzypnięcie drzwi. A potem cisza. Nie, nie został tutaj sam. Ktoś wyjął
gorącą herbatę z jego zdrewniałych palców.

- Panie Malfoy... - Unosi machinalnie głowę. Slughorn patrzy na niego przez chwilę -
badawczo. Potem uśmiecha się lekko. - Musi pan być z siebie dumny. To bardzo... Bardzo
odważny, bohaterski czyn. Tak szlachetny: ratować przyjaciela z opresji. Zwłaszcza, że to
przecież Gryfon! Rozumiem pana szok, ale to minie za chwilę. Będzie pan cieszył się wielką
sławą! Pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu, nie mniej!

Wbija w profesora puste spojrzenie. O czym on mówi? Jakie punkty? Co... Och.

- Dumny? - Szepcze lodowato - tak jak potrafią Malfoy'owie. I może Snape. I... I On. Gardło i
język Draco są wyschnięte na wiór. Każde słowo drze na strzępy jego krtań - zbyt długo
krzyczał. - Ja mam być dumny? On umiera, a ja mam być dumny?

Patrzą sobie przez chwilę w oczy. W końcu Slughorn odwraca wzrok, zupełnie zmieszany.
Draco wstaje powoli. Bez słowa odwraca się i wychodzi z gabinetu.

***

Musiał się dowiedzieć. Jakieś głupie i nic nieznaczące "stracilibyśmy" nie wystarczało.
Musiał, po prostu musiał wiedzieć. A Pomfrey, McGonagall, czy ktokolwiek mu to wyjaśni!
Choćby miał użyć avady - wyjaśnią mu!

Ale... Ale co będzie, jeśli powiedzą "on umiera"? Albo "już nigdy się nie obudzi"? Albo...
Och, jest przecież tysiąc rzeczy, których nie chciał słyszeć! Setka złych zakończeń tylko
czekała, żeby rzucić się na niego, rozedrzeć na strzępy delikatne jak pajęczyna mrzonki i

background image

marzenia...

Ale... Ale każda prawda była lepsza niż fałsz, zakłamanie.

Poza tym... Poza tym głęboko wierzył w dobre zakończenie. Niemożliwe było żadne inne.


Nie wpuszczono go do Skrzydła Szpitalnego. Jakiś mężczyzna, chudy i w grubych okularach
zagrodził mu drogę, wymachując różdżką. Draco już chciał rzucić na nieznajomego zaklęcie,
kiedy młoda Weasley go odciągnęła. W ostatniej chwili.

Teraz siedzieli pod drzwiami, na szerokiej ławie. Drewno wydawało się kłuć, prawie parzyć.
Ślizgon co chwilę wstawał, chodził w kółko - a potem znów siadał. Na dziesięć sekund.

- Możesz w końcu przestać?! - Sarknął gniewnie Weasley. Granger opierała głowę na jego
ramieniu. Z jej oczu nieustannie płynęły łzy. Ginny siedziała z nogami podciągniętymi pod
brodę. Nie poruszała się, nawet nie mrugała. Jakby zapadła w jakiś letarg. Wpatrywała się w
jeden punkt. Jej bursztynowe oczy też były szkliste.

- Odwal się. - Mruknął blondyn, opierając się o ścianę. Skrzyżował ręce na piersi, spuścił
głowę.

Ile już czekali? Pół godziny? Godzinę? Dwie? Za oknem wciąż błyszczały gwiazdy, niebo
nadal było granatowe. Nawet sugestii świtu.

A jeśli słońce nie wzejdzie już nigdy? Nigdy więcej?

Nie, musi przecież wzejść... Musi nadejść dzień. Harry... Jemu byłoby smutno, gdyby nigdy
więcej miał nie oglądać słońca...

Nie! Złe słowa! Nie wolno myśleć w ten sposób! Nie wolno!

- McGonagall wezwała uzdrowicieli z Munga. - Szepnęła Hermiona. Mówiła to, co jakiś czas,
te same zdania. Jak mantrę. Jakby sama siebie chciała przekonać... - Oni są naprawdę dobrzy.
Pomogą mu. Prawda, że mu pomogą?

Weasley objął ją tylko, ukrywając twarz w jej bujnych lokach. Draco patrzył na nich spod
półprzymkniętych powiek. Jak im zazdrościł... Jak strasznie zazdrościł Weasley'owi, że może
- teraz właśnie, kiedy chce i potrzebuje - trzymać w ramionach swoją drugą połowę. Co on by
dał, żeby też móc tak trzymać Harry'ego... Co by oddał? Sprzedałby duszę! Wszystko.

Zazdrościł im też tej... Normalności. Tego, że mogą trzymać się za ręce i nikt nie powie nic
złego. On i Harry... Nie, taka sytuacja byłaby niemożliwa. Byliby sensacją. Wszędzie,
gdziekolwiek by nie odeszli. Ich... Ich związek był zakazany. Zarówno w czarodziejskim, jak
i mugolskim świecie. Nikt nie chciałby słuchać. Nikt by nie zrozumiał.

Nikt nie próbowałby zrozumieć.


- Ty Malfoy... - Podniósł głowę. Weasley patrzył na niego podejrzliwie. Wciąż nie dawał za

background image

wygraną. Granger zasnęła na jego ramieniu - Draco chyba jeszcze nigdy do tej pory nie miał
okazji oglądać jej twarz bez tego wyrazu - "wiem-to-wszystko". - Po co ty wciąż tutaj jesteś?

- Ron... Proszę, nie teraz. - Ginny odezwała się po raz pierwszy, odkąd Draco tu przyszedł.
Zamknęła oczy, znów pogrążając się w tym przerażającym otępieniu, w którym znajdowała
się od kilku godzin. Nie płakała. Po prostu się nie poruszała - gdyby nie powolne, równe
oddechy wyglądałaby jak martwa.

Draco chciałby być tak samo daleko od tej bezlitosnej rzeczywistości, jak ona. Co działo się
w jej głowie? Co widziała tak naprawdę w zimnej ścianie?

Rudzielec parsknął, odwracając twarz w stronę okna. Draco był bardzo wdzięczny jego
siostrze - nie miał ochoty na jakąkolwiek konfrontację. Nie chciał się kłócić, tłumaczyć
czegokolwiek... Nie teraz.

Nie miał już sił krzyczeć. Nie miał sił szukać słów. Nie miał sił nawet płakać. Po prostu stał
pod tą ścianą, zupełnie pozbawiony chęci życia.

Bo jak, do cholery, znaleźć chęć życia, kiedy ma się świadomość, że te piękne zielone oczy,
oczy koloru avady mogą już nigdy...

Nie! Nie... Nie wolno o tym myśleć. Wszystko będzie dobrze. Tak, jak powiedziała Granger -
uzdrowiciele z Munga są naprawdę genialni. Potrafią wszystko. Harry będzie zdrowy...
Wszystko będzie dobrze.

Magomedycy. Co oni tyle czasu robili? Jak długo to jeszcze potrwa? Czy ktoś w końcu
wyjdzie i powie im jak wygląda sytuacja? Kiedykolwiek? Dlaczego nikt tu nie przychodzi?
Jest aż tak źle?

A... A może...

Nie! Nie wolno myśleć w ten sposób. Nie wolno.

***

Drzwi skrzypnęły cichutko. Z sali szpitalnej wyszła pani Pomfrey. Odetchnęła głęboko kilka
razy, ocierając czoło wierzchem dłoni. Twarz miała bladą, a oczy podkrążone. Dopiero po
chwili ich zauważyła.

- Och, to wy... Wciąż tu jesteście? - Nawet się nie uśmiechnęła. Wykrzywiła tylko wargi -
przypominało to bardziej bolesny grymas, niż cokolwiek innego. Draco jeszcze nigdy nie
widział jej w takim stanie.

- Co z Harry'm? - Ginny poderwała się sprężyście. Draco żałował, że nie on był pierwszy. Ale
czy to teraz ważne?

- Och... On... - Pielęgniarka zawahała się, kiedy spojrzała w zapłakane oczy Hermiony. Po
kolei przypatrywała im się, jakby chciała coś ocenić. Co? Jak zniosą prawdę? Czy uwierzą w
kłamstwo?

background image

- Tak, proszę pani? - Draco pamiętał ten ton głosu Granger. Dociekliwy, nie dający za
wygraną. Tyle, że teraz brzmiała tak, jakby miała zamiar postawić Pomfrey T za złą
odpowiedź.

- Harry... Przeżyje do jutra. - Westchnęła w końcu pielęgniarka.

Draco osunął się po ścianie. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Ukrył twarz w dłoniach,
zaciskając pięści na blond włosach.

Jak to "do jutra"? Co ma znaczyć "do jutra"?! Nie potrafił tego zrozumieć, nie umiał objąć
umysłem. A jutro, co? Co po jutrze? Co się stanie?

Nie. Nie wolno tak myśleć.

- Przykro mi, ale nie możecie go teraz odwiedzić. Chłopak potrzebuje spokoju, dużo
spokoju... - Mówiła jeszcze pielęgniarka, ale do Draco docierało tyko co drugie słowo. W
końcu zawiasy drzwi znów zaświergotały - zostali sami w korytarzu. Pustym i zimnym.

Chciał zobaczyć Harry'ego... Teraz. Bo... Bo co będzie jutro?

Czy jutro będzie w ogóle?

- Draco... - Ginny odsunęła jego dłonie. Spojrzał jej w oczy. Nie płakała. To była jednak silna
kobieta. Uśmiechnęła się lekko, dodając mu otuchy. - Wszystko będzie dobrze. Naprawdę.

- Tak... - Szepnął. Dziewczyna objęła go ciepło, jak siostra. Ginny mogłaby być siostrą
każdego. Weasley miał szczęście. On zawsze ma to cholerne szczęście... Ginny i Hermiona...
Draco... Mógł nie mieć nic.

Nie...! Nie wolno tak...

Pozwolił otoczyć się ramionom dziewczyny - chociaż sam nie wykonał żadnego gestu, żeby
również ją pocieszyć. Nie odepchnął jednak Gryfonki - a chyba i tak, tyle tylko jej
wystarczyło. Jej brat patrzył koso, z nieukrywanym gniewem, jakby chciał coś powiedzieć -
na szczęście powstrzymał się. Teraz jakiekolwiek komentarze byłyby zbędne i nie na miejscu.
Ginny usiadła przy Ślizgonie, wtulając twarz w materiał jego koszuli. Dopiero po chwili
poczuł wilgoć jej łez.

- Wszystko będzie dobrze...

***

Ginny nie powiedziała nikomu o liście, jaki dostała poprzedniego wieczoru. Nie była w stanie
o tym mówić. Zresztą - sama nawet go nie przeczytała. Wystarczyło jej spojrzeć na kopertę.

List spłonął w kominku Pokoju Wspólnego i nikt nigdy nie pozna jego treści. Nikt. Dlaczego
tak skończył? Dlatego, że Ginny bała się spojrzeć prawdzie w oczy? Tak. Na pewno tak.

Na kopercie napisane było jedno zdanie. Żadnego adresu, nadawcy - nic. Tylko to jedno
zdania, krótka fraza - to właśnie przesądziło o losie listu.

background image


Być może były tam jakieś wielkie sekrety, tajemnice, słowa ważniejsze nawet niż śmierć...
Ale Ginny nie chciała ich poznać w ten sposób. Nawet, jeśli to głupie i niedojrzałe; nawet,
jeśli zachowała się jak idiotka, to... Nie mogła się zmusić. Tak po prostu. Bo kto by mógł?


Tylko gdybym umarł.

Harry.


***

Draco zawsze wiedział, co jest snem, a co rzeczywistością. Tylko czasami realny świat był
tak straszny, że wydawał mu się koszmarem. Jednak snów nigdy z niczym nie pomylił.

To też musiał być sen. Nic na świecie nie mogło wyglądać tak, jak otaczające go... Nic? Białe
nic. Nie widział nawet własnego cienia - był zawieszony w mlecznej mgle. Dopiero po
dłuższej chwili wyczuł pod swoimi stopami stabilny grunt. Biały piasek - zupełnie biały. Nie
żółty, czy złoty. Po prostu biały - jak kreda.

Jego cień też się odnalazł. Niebo stało się o ton ciemniejsze, od delikatnej szarości odcinały
się dryfujące powoli płatki śniegu. Albo czegoś bardzo podobnego do śniegu. Poza piaskiem i
niebem nie było tutaj nic. Zupełna pustka. Czarne dżinsy i niebieska koszula Dracona
kontrastowały niesamowicie z tym wyblakłym miejscem.

Chłopak postawił niepewnie jeden krok. Nic się nie stało. Ziemia nie zadrżała, nie spadł
deszcz ognia - ale na piasku nie pozostał też ślad jego buta. Był miękki i sypki, jednak nie
było na nim żadnych odcisków stóp.

- Draco... Draco...!

To nie był krzyk. Raczej szept. Jakby ktoś mówił mu prosto do ucha. Głos był szeleszczący,
kojarzył się z kartami starych książek... Blondyn odwrócił się, szukając jego właściciela.

Dziesięć kroków od niego stał młody chłopak. Jego włosy miały barwę popiołu, skóra była
nieludzko blada. Ubrany był w jakąś podartą, białą koszulę i spodnie w tym samym kolorze.
Nie miał butów.

Był taki sam jak ten świat. Żadnych barw, nic. Zimny jak sopel lodu.

Ale nie... Jego oczy - wściekle zielone, pełne błysków i nie odkrytych tajemnic. Znał skądś te
oczy, wiedział to doskonale... Tak dobrze je znał, ale nie mógł sobie przypomnieć. Och,
frustrujące - to uczucie, które czuje się tylko w snach.

Chłopak uśmiechnął się ciepło i machnął ręką, odwracając się. Draco chciał krzyknąć, żeby
zaczekał, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu. Ruszył za obcym. Szaro-włosy nie oglądał się
za siebie. Poruszał się coraz szybciej i szybciej, tak, że Draco musiał biec, żeby nie stracić go
z oczu.

W tym dziwnym świecie tylko ten chłopak miał jakąś wartość. Draco nie wiedział, co by się

background image

stało gdyby go zgubił. Na pewno coś strasznego.

Śnieg zaczął padać gęściej - blondyn bał się, że straci trop. Nad ziemią wirował kurz albo
piach - a może nawet mgła. Gdzie on jest? Gdzie poszedł? Tam! Ten cień, tam! Tak to musi
być on!

Zatrzymał się zdyszany - znów dziesięć kroków od chłopaka. Ten tylko uśmiechnął się.
Patrzył na niego tak, jakby znał wszystkie jego tajemnice, wiedział o nim wszystko. Draco
przestraszył się - a jeśli on wie o Znaku? O Czarnym Panu? Jeśli on to wie?

- Wiem. - Szepnął obcy. Wciąż się uśmiechał, jak jakiś pieprzony anioł. Draconowi
wydawało się, że jego głos dochodzi z bardzo głębokiej studni.

- I... I nie odejdziesz? - Zapytał bardzo cicho. Chłopak tylko pokręcił głową.

- Nie przeszkadza mi, czym byłeś. - Ten daleki szept... Draco zamrugał kilka razy.

- Ale... Dlaczego?

- Ważne jest przecież to, czym naprawdę jesteś. Nie to, co z ciebie uczyniono. *

I to była prawda. Draco chciał się uśmiechnąć, podejść do tego dziwnego chłopaka i uścisnąć
mu rękę... Ale nie był w stanie zrobić żadnej z tych rzeczy. Szaro-włosy wciąż szczerzył się
radośnie - pozornie. Jego oczy były bezgranicznie smutne. Zielone oczy... Skąd znał ten
kolor? Musiał sobie przypomnieć! To ważne, na pewno bardzo ważne! Dlaczego nie pamięta?

Chłopak wyciągnął rękę. Jeden z płatków śniegu... Nie - to nie były płatki śniegu. To były
odłamki szkła, spadające powoli, jak liście jesienią. Dlaczego Draco wcześniej tego nie
dostrzegł?

Obcy trzymał w dłoni szklaną drzazgę. W sercu Ślizgona coś zatrzepotało szaleńczo - nie!
Nie, nie może...! Czego? Nie wiedział. To szkło budziło w nim jakieś straszne przeczucie -
atawistyczny strach. Nie wiedział, dlaczego - jakby ktoś postawił mur w jego pamięci,
oddzielając go od tego, co ważne.

Chłopak tylko pokręcił głową, odczytując najwyraźniej jego myśli. Odwrócił się i wyrzucił
odłamek w białą nicość. Draco dopiero teraz - czemu wszystko widział "dopiero teraz", do
diabła?! - zauważył, że obcy stał na krawędzi jakiegoś urwiska. Na samej krawędzi.

Chłopak rozłożył ręce i... Nie! Draco skoczył do przodu - nagle odzyskał zdolność ruchu.
Krzyczał też, ale krzyk zagubił się w bieli. W ostatniej chwili zdążył złapać chłopaka za
ramię.

Pamiętał. Te smutne, zielone oczy... Oczy Harry'ego. Odłamki szkła zawirowały szybciej w
przesyconym mgłą powietrzu.

W miejscu, gdzie Draco dotknął białej skóry pojawiły się głębokie rany. Jakby ciął chłopaka
nożem. Ręka obcego wyślizgiwała się z jego uścisku. Długie, purpurowe linie pełzły za jego
palcami. Po twarzy obcego - Harry'ego? - przebiegł skurcz bólu. Krew kapała obficie, plamiąc
białą skórę i sterylnie czyste ubranie. Krople ginęły gdzieś daleko, w pustce.

background image


Miał go puścić? Skoro dotyk tak boli... Nie, nie mógł! Przecież on spadnie, a wtedy...

***

Obudził się - przez chwilę żałował, że nie dotrwał do końca snu. Koszmaru? Może. Czy
udałoby musie go uratować? Czy nie...

Podniósł się z łóżka. Z krzesła zabrał spodnie i wymiętą koszulę. Ubierał się machinalnie,
myślami błądząc daleko stąd.

Co mówił ten chłopak? "Ważne jest przecież to, czym naprawdę jesteś. Nie to, co z ciebie
uczyniono."
To wciąż była prawda. Nawet na jawie. Był wdzięczny za te słowa. Pomijając
makabryczne zakończenie, to był dobry sen. Dobry... Lepszy przynajmniej, niż większość
jego "snów".

Teraz już nie mógł czekać. Nie potrafił tak biernie przyglądać się... Słuchać, do diabła!
Przecież nawet nie pozwolili mu Harry'ego zobaczyć! A Draco chciał dowodu.
Czegokolwiek. Jednego oddechu, jednego uderzenia serca tego impertynenckiego Gryfona...
Wtedy... Wtedy może mógłby zasnąć.

"Przeżyje do jutra"

Ciszej niż kot przekradał się przez zamkowe korytarze. Postacie na portretach - przynajmniej
te, które nie spały - oglądały się za nim, wskazywały palcami. Ale nie zwracał na nie uwagi.
Nic nie mogłoby go teraz powstrzymać. Nawet Czarny Pan musiałby ustąpić mu drogi. Na
pewno.

Tym razem nikt nie pilnował drzwi do Skrzydła Szpitalnego. Uzdrowiciele na pewno opuścili
już Hogwart. Nawet, jeśli przyjdą jutro - teraz ich tu nie było. A Pomfrey pewnie śpi,
zmęczona ciężkim dniem.


Draco nie zwracał żadnej uwagi na skrzypienie drzwi, ani na pozostałe łóżka Sali Szpitalnej.
Nie rejestrował złamanej czerni za oknem i gasnących gwiazd.

Tym razem przy łóżku chłopaka nie było żadnych kwiatów, w ogóle niczego. Przez chwilę
Draco łudził się, że kiedy do niego podejdzie, Harry otworzy oczy. Tak zwyczajnie, jak
wtedy. Ale to się nie stało. Nic się nie wydarzyło. Gryfon leżał bez ruchu, blady jak
marmurowa rzeźba.

Draco sztywno pochylił się nad nim... Prawie odetchnął z ulgą, kiedy wyczuł oddech
pięknookiego na policzku. Cicho przysunął sobie krzesło. Dopiero teraz - kiedy już się
upewnił, że może pozwolić sobie na spokój - zwrócił uwagę na szczegóły. Jednym z nich były
białe bandaże na rękach chłopaka. Od nadgarstków aż po łokcie, ciasno przylegające do ciała.
Nie wiedział, co robili uzdrowiciele, ale... Ale pomimo wszystko chyba jednak nie chciał
wiedzieć.

- Obudź się, śpiąca królewno... - Szepnął, muskając opuszkami palców dłoń Harry'ego. Nie
patrzył na jego twarz - nie chciał widzieć jej tak nieruchomej, śmiertelnie spokojnej...

background image


Nie. Nie wolno używać tego słowa. Nie wolno.

- Wygrałeś, wiesz? Wygrałeś... Więc... Wiec nie możesz teraz spać. Powinieneś świętować,
bawić się... Cieszyć. Ze mną. - Szeptał, kiedy jakaś obca, kamienna dłoń zacisnęła się
bezlitośnie na jego sercu.

Uśmiechnął się gorzko do swoich wspomnień. Gdzie się podziały te beztroskie chwile, kiedy
nawet Mroczny Lord wydawał się jedynie odległym cieniem? Kiedy życie było takie proste i
łatwe. Kiedy nie musieli przejmować się niczym, kiedy mogli kochać się każdej nocy... Albo
po prostu rozmawiać. Draconowi wydawało się, że ostatni raz słyszał głos Harry'ego lata
temu.

"Chciałbym być zawsze z tobą, Draco... Zawsze z tobą..."

- Wiesz, Harry... - Uśmiechnął się smutno. Wstał i znów pochylił się nad jego twarzą.

Czarne włosy, jak zawsze rozczochrane - tylko ta nienaturalna bladość zdradzała jego stan.
Wyglądał jakby spał. Śnił swoje piękne sny, które mogły mieć szczęśliwe zakończenie.
Gdzieś przecież muszą zdarzać się szczęśliwe zakończenia...

- Teraz śpisz... Pewnie mnie nie słyszysz... I wiesz, co? Mogę teraz to powiedzieć. To, co tak
bardzo boisz się usłyszeć... Wiesz, o czym mówię, prawda? - Pocałował jego gładki policzek.
Szeptał te słowa, bo przez ściśnięte gardło nie zdołałby wydusić nic więcej. - Mogę ci coś
obiecać... Tego nigdy nie będę chciał cofnąć. Nigdy.

Przeczesał włosy Harry'ego palcami. Miękkie i delikatne jak jedwab. Piękne rzęsy w
promieniach księżycowego światła rzucały długie cienie. Nienaturalnie blada skóra. Błysk
światła w szmaragdowych oczkach węża z jego kolczyka.

Chciał to zapamiętać - zapamiętać każdą chwilę. Każdy oddech i uderzenie serca. Bo może
nie mieć już okazji...

- Kocham cię. I nieważne, co o tym myślisz. Nie obchodzi mnie, czy też to czujesz. Ale... Nie
zostawiaj mnie. Nawet gdybyś... - Westchnął głęboko. Ta kamienna ręka, która dotąd
ograniczała się tylko do dręczenia jego serca - teraz zacisnęła się na jego żebrach jak stalowy
łańcuch. Ciężko mu było mówić, a o każdy oddech musiał walczyć. - Nawet gdybyś miał
mnie nienawidzić, gdybyś nie chciał na mnie patrzeć już nigdy więcej... Po prostu nie
zostawiaj mnie tu samego.

Zacisnął powieki. Jedna łza wymknęła się spod kontroli i spadła z jego rzęs. Wprost na
policzek Gryfona. Stoczyła się na jego szyję, pozostawiając błyszczący ślad. Jakby to Harry
płakał.

- Wygrałeś, wiesz? Znowu wygrałeś, głupi Gryfiaku. A nawet nie musiałeś się bardzo starać...
Ja i tak nie umiem już żyć bez ciebie.

***

background image

33. Rozłóż skrzydła

Chociaż marzec już się zaczął, Zima postanowiła nie poddawać się do samego końca. Po
kilku dniach ciepła i odwilży, przewrotna pani Lodowego Zamku zaatakowała jeszcze raz.
Wiatr wiał tak silny, jakby chciał przewrócić mury zamku - zdmuchnąć Hogwart jak domek z
kart. Lód znów skuł jezioro, niebo przybrało barwę stalowej szarości. Oczywiste było, że
mróz będzie trzymał tylko przez kilka dni. Potem na pewno słońce znów rozgrzeje powietrze i
stopi resztki śniegu.

Jednak, kiedy szron bielił się ostrymi igiełkami na każdej gałązce, trudno było wyobrazić
sobie coś tak abstrakcyjnego jak słońce.



Również podczas następnej nocy Draco zakradł się do Harry'ego. Siedział przy jego łóżku i
trzymał za rękę. Tylko tyle. Nie był tego dnia na lekcjach. Slughorn, co prawda,
usprawiedliwił Ślizgona "przeżytym niedawno szokiem", ale nie obchodziło go to. Nie
szanował tego człowieka, uważał jedynie za odpychającego ślimaka. Wciąż miał mu za złe to,
co wtedy powiedział... Jedno słowo - i jego stosunek z łagodnej ignorancji zmienił się w
bezgraniczną niechęć.

Zresztą... Nawet, gdyby miał dostawać szlaban za każdą opuszczoną godzinę, i tak nie
powstrzymałoby go to przed odwiedzaniem Harry'ego. Nie wyobrażał sobie, jak mógłby
siedzieć w ławce, słuchać wykładów, gapić się na bezsensowne wykresy i tabele. Jak miałby
żyć normalnie, kiedy Harry był tutaj... Całkiem sam...?

Dni istniały już tylko po to, by blondyn mógł odpocząć po nocnym czuwaniu. Od czasu do
czasu pojawiał się na jakimś posiłku, kiedy jego organizm ostatecznie odmawiał współpracy.
Nie rozmawiał z Ginny, Weasley'em, czy Granger. Nawet, kiedy rudzielec zaczepiał go na
korytarzu, nie odzywał się. Bo co miałby mu powiedzieć?

To była już trzecia - a może czwarta? - noc z rzędu. A Harry wciąż nie odzyskał
przytomności. Jego skóra nadal była nieludzko biała, oczy zamknięte. Ale kiedy spojrzało się
na jego twarz, można było odnieść wrażenie, że się uśmiecha. Delikatnie. Prawie
niedostrzegalnie. Ale jednak. Może to tylko autosugestia - ale może jednak nie...

Oby jego sny były szczęśliwe - myślał Draco, wygładzając nieistniejącą zmarszczkę na
prześcieradle.

Chłopak nadal miał białe bandaże na rękach. Uzdrowiciele sprawdzali jego stan każdego dnia.
Rzucali zaklęcia, rzadko podawali mu eliksiry - o ile Draco wiedział, oczywiście. Większość
antidotów i tak, albo stawała się bezużyteczna w starciu z Czarną Belladonną, albo wręcz
zmieniała się w truciznę.


- Czy nie uważasz, Draco, że jednak lepiej byś zrobił, chodząc na lekcje?

Odwrócił się powoli. Prawie się nie zdziwił, widząc dyrektorkę. Opierała się plecami o
przeciwległą ścianę, tuż przy oknie. Mógł się spodziewać. Wzruszył ramionami, znów patrząc
na Harry'ego.

background image


- Nie zauważyłem, kiedy pani weszła. Przepraszam. - Powiedział cicho, zdawkowym tonem.
Słyszał jej kroki i szelest szaty, kiedy się zbliżyła. Dostawiła sobie obok niego krzesło.

- Myślisz, że byłby zadowolony, gdyby wiedział, że opuszczasz przez niego zajęcia? -
Zapytała cicho, po dłuższej chwili milczenia. Draco znów wzruszył ramionami.

- Nie zostawię go samego. A gdybym nie spał rano, nie miałbym siły tutaj przyjść. - Jego głos
był bardzo cichy. Postanowił być czujny. Wcale nie zapomniał, jakie McGonagall miała o
nim zdanie.

- To... Bardzo szlachetne z twojej strony, Draco.

"Szlachetnie", też coś... Co za gryfońskie słowo! Czemu wszyscy tak lubili je w kółko
powtarzać?!

Chłopak czekał na jakieś "ale". Na pewno nie będzie mu się podobać. Ludzie często mówią
setki głupich, ckliwych bzdur tylko po to, żeby mogli dodać jedno swoje "ale". Tym razem
także nie miał co do tego żadnych złudzeń.

Jednak kobieta uparcie milczała. Cisza zawisła w powietrzu, gryząca jak dym z palonych
piór. Ślizgon miał zbyt wiele godności, by zacząć się wiercić na krześle - chociaż miał ochotę.
Jakby wszystko - koszula, spodnie, krawat - uwierało i kłuło. Nie mógł znieść tego... Tego
"niczego", z jej strony.

- Jeśli chce pani dodać, że mogę być z siebie dumny to... - Syknął gniewnie, ale ona machnęła
tylko dłonią, ucinając jego wywód.

- Jeśli już mówimy o dumie, to ja mogę być dumna z pana, panie Malfoy. Jednak już pan to
ode mnie słyszał, a nie lubię daremnie strzępić sobie języka.

Zamilkł. Nie takiej reakcji się spodziewał. Teraz cisza była upokorzeniem. Była słowami,
których nie umiał znaleźć. Westchnął w końcu ciężko, przecierając oczy dłonią.

- On... Harry... Wyjdzie z tego? - Zapytał w końcu. Znienawidził siebie za ten łamiący się
głos. Nie przy niej, do diabła, nie chciał być taki przy dyrektorce...

- Tak. Oczywiście, że tak. - Kobieta skinęła głową. Wyglądała, jakby chciała dodać coś
jeszcze.

- Ale...? - Tym razem się nie pomylił.

- Ale... Chcesz szczerości?

- Pani dyrektor - uśmiechnął się lekko, choć w tym uśmiechu nie było ani ziarnka radości. -
Pani dyrektor, czy etyczne byłoby kłamać? Tu i teraz?

- Tu i teraz... Cóż,, jak sobie życzysz... Draco. - Profesor wypuściła z płuc powietrze z cichym
westchnieniem. Patrzyła na pogrążoną w letargu twarz Harry'ego. - Pan Potter już powinien
być przytomny. Uzdrowiciele mówią, że jego krew jest już czysta. Nie wiedzą, dlaczego

background image

wciąż się nie obudził.

Draco skinął bezmyślnie głową. Nie wiedzą... To było gorsze niż gorsze. Niż wszystko. Skoro
nie mają o czymś pojęcia - jak mogą pomóc? Pozostało tylko czekać.

Ile czasu? Jak długo? Tydzień? Dwa? Miesiąc? Rok?

Całe życie...?

- Pani profesor...

- Słucham, Draco. - Uśmiechnęła się spokojnie. Blondyn spuścił głowę tak nisko, że włosy
opadły mu na twarz.

- Skąd pani wiedziała, że tutaj jestem?

- Wiedziałam od samego początku. Jestem w końcu dyrektorką tej szkoły. - Słyszał w jej
słowach uśmiech. Dodało mu to otuchy. Nigdy nie przepadał za McGonagall, ale teraz - "tu i
teraz" - był wdzięczny, że jednak jest. Przynajmniej w tym jednym momencie.

- A... Dlaczego nie kazała mi pani się wynosić? - Obawiał się zadać to pytanie. Co będzie,
jeśli właśnie teraz każe mu wyjść? I zabroni odwiedzać Harry'ego? Co będzie...?

- Panie Malfoy... - Odparła po chwili namysłu. Jej głos był spokojny i wyważony. Uważnie
dobierała słowa. - Sądzę, że wam obu to pomaga. Szczególnie Harry'emu.

Uśmiechnął się lekko, chociaż ona oczywiście nie mogła dostrzec tego uśmiechu. Czuł łzy
napływające mu do oczu, ale zdołał nad nimi zapanować. Nie rozklei się przecież przy starej
kobiecie! Był Malfoy'em. A Malfoy'owie nie powinni płakać przy dyrektorkach szkoły.
Właściwie - w ogóle nie powinni płakać.

- Chciałabym zawrzeć z panem układ, panie Malfoy. - Uniósł głowę, patrząc na nią uważnie.

- Jaki, pani profesor? - Znów był czujny. Nie mógł pozwolić wmanewrować się w coś
niedobrego.

- Rozumie pan, że obecna sytuacja - to jest, kiedy nocą włóczy się pan po szkole i nie
uczęszcza na żadne lekcje - jest nie do przyjęcia. To mogło potrwać dzień, dwa, ale nie mogę
zgodzić się świadomie na coś podobnego. Przykro mi, ale nie mogę tego tolerować. - Już
chciał zaprzeczyć, krzyknąć coś, powiedzieć... Przecież sama przed chwilą powiedziała, że
pomaga Harry'emu! Uciszyła go jednym gestem, zanim nawet zdążył nawet otworzyć usta.
Patrzyła na niego badawczo, zupełnie poważnie. - Proponuję, by chodził pan na zajęcia, uczył
się i sypiał jak normalny chłopak. W zamian otrzyma pan pozwolenie na odwiedzanie pana
Potter'a o dowolnej godzinie - oprócz tych wyjątkowo ekstremalnych, rzecz jasna.

- Tylko ja? - Wyjąkał zupełnie zaskoczony. Nie tego się spodziewał!

- Pan, panna Granger, oraz pan Weasley i jego siostra, oczywiście. Tylko wy.

Zastanowił się. Jednak propozycja była po prostu bajeczna - już nie będzie musiał ukrywać

background image

się za zbrojami i kotarami, żeby tutaj dojść! Chociaż nie wyobrażał sobie, jak mógłby się
uczyć i "sypiać jak normalny chłopak", jednak wydawało się to małą zapłatą. Uśmiechnął się
lekko, muskając opuszkami palców drobną dłoń Harry'ego.

- Dziękuję, pani Profesor.

***

Następnego dnia lekcje dłużyły mu się jak nigdy. OPCM trwało całe lata, zielarstwo wieki.
Wskazówki zegarów poruszały się tak, jakby ktoś rzucił na nie zaklęcie spowolnienia - albo
utopił w melasie... Wszystkie musiały być zepsute! Czas musiał być zepsuty!!!

Z lochów dosłownie wyfrunął. Nawet nie spakował swoich książek - na pewno Pansy to
zrobi. Wykorzystał do maksimum te kilkanaście sekund, zanim ludzie wyszli z klas i rozpełzli
się po korytarzach.

Do Skrzydła Szpitalnego wpadł zdyszany, z rozwianymi włosami. Ku jego zdziwieniu, nie
był jednak pierwszy. Chociaż, może właściwie powinien się spodziewać...?

Ginny siedziała przy łóżku Harry'ego z pergaminem na kolanach. Luźne kosmyki opadały na
jej ramiona i zasłaniały twarz. Kilka podręczników i pergaminów leżało bezładnie na
sąsiednim łóżku.

- Ech... Cześć. - Mruknął. Nie spodziewał się tutaj nikogo. Do tej pory, kiedy odwiedzał
Gryfona był całkiem sam (poza wczorajszym spotkaniem z dyrektorką, oczywiście). W
obecności dziewczyny poczuł się dziwnie zażenowany. Jakby tutaj nie pasował.

- Hej Draco. - Uśmiechnęła się, chociaż uśmiech nie dotarł do oczu. Pozostały smutne.

Podszedł do łóżka Harry'ego i usiadł na "swoim" krześle. Chłopak leżał w tej samej pozycji,
co zawsze. Draco dotknął palcami kilku czarnych pasemek jego włosów. Były jak jedwab. W
świetle dnia skóra pięknookiego wydawała się nieco żywsza, już nie tak blada jak nocą. To
dobrze.

- Draco... - Podniósł głowę. Ginny nie patrzyła na niego - wbijała wzrok w książkę. Jej oczy
błyszczały niepokojąco.

- Tak?

- Myślę, że to moja wina. - Wyjąkała w końcu. Po jej policzku spłynęła łza.

- Nie Weasley. To nie twoja wina. - Odparł zrezygnowany, ukrywając twarz w dłoniach.

Więc o to chodzi... O tym będzie ta rozmowa. Nie chciał jej, nie był przygotowany, ale z
drugiej strony... Doskonale wiedział, jakie to uczucie - kiedy człowiek obwinia się za
wszystko. Znał ten stan doskonale - do tej pory przecież budził się w nocy z przyspieszonym
oddechem, czasami krzyczał. Pod powiekami - gdy tylko zamknął w takich chwilach oczy -
pojawiały się straszne obrazy. Gorzej nawet - nie obrazy, a wspomnienia. Wiedział, jak to
jest, kiedy zaciska się pięści do bólu, kiedy leży się pod kołdrą, kuląc jak przerażone zwierze.
I myśli się. Ciągle i ciągle myśli się o rzeczywistościach, w których zrobiło się odwrotnie.

background image

Inaczej. I o tym, jak bardzo beznadziejna jest ta, w której przyszło żyć... Jak bardzo
koszmarna jest właśnie przez niego...

Nie chciał, żeby ktokolwiek to czuł. To było zbyt straszne. Żal mu było małej Weasley.
Chociaż nie uważał jej nigdy za coś godnego uwagi, tym razem postanowił zrobić jej tą
przysługę. Rzadko miał okazję kogokolwiek pocieszać.

- To ja... Ja powinnam była domyślić się znacznie wcześniej. Gdy tylko zobaczyłam te
eliksiry... Może... Może zdążyłabym mu wytłumaczyć, zmieniłby zdanie...

Draco zastanowił się. Czy Harry zmieniłby zdanie? Zmieniłby swój absurdalny,
przenajświętszy, do cna gryfoński plan? Nie wiedział. Sądził, że nie, ale... Ale nie miał
naprawdę pojęcia. Harry był tak samo szalony, jak on - wszystko mogło strzelić mu do głowy.
Z drugiej strony, każdy swój pomysł Gryfon traktował z taką pasją, podchodził do niego z
niemoralnym wręcz zapamiętaniem... Niełatwo przyszłoby mu się z ideą rozstać.

- To moja wina. - Powiedział w końcu, bardzo cicho. Chociaż wciąż nie patrzył na Weasley,
wiedział, że ona podniosła na niego wzrok.

- Co? Dlaczego...? - Przygryzł wargi. Chciał to z siebie wyrzucić. Powiedzieć w końcu
komuś... Komukolwiek. Nawet Weasley. Właściwie... Tylko ona nadawała się w jego sytuacji
do jakichkolwiek zwierzeń.

Malfoy się zwierza, też coś! Dokąd zmierza ten parszywy świat?!

Do diabła z tym. Zaczerpnął głęboko powietrza, jakby przygotowywał się do skoku w
głęboką wodę.

- Pokłóciliśmy się kilka dni przed tym. O jakąś błahostkę. Chciałem mu pokazać, Merlin wie,
co. Więc nie rozmawialiśmy. - Opuścił dłonie, wzdychając ciężko. Mówił to, co od jakiegoś
czasu ciążyło mu na duszy. Samą prawdę. - Może, gdybym nie był takim idiotą...
Powiedziałby mi o tym. Może wymyślilibyśmy coś innego, może sprawdzilibyśmy te eliksiry.
Nie wiem. Ale gdybym o tym wiedział... Gdybym JA wiedział, on nie leżałby tutaj teraz.


Dziewczyna już chciała coś odpowiedzieć - ale przerwało jej skrzypnięcie drzwi. Oboje
odwrócili się w stronę wejścia - do sali wkroczył Weasley ze swoją dziewczyną. Zatrzymał
się jak wryty, kiedy jego spojrzenie padło na Draco.

- Malfoy.

- Wciąż mnie pamiętasz, jak miło. - Parsknął tylko. Głupi Weasley - dlaczego akurat teraz?

- Znów się nim interesujesz? Po co tutaj jesteś? Powiedz to w końcu! - Twarz rudzielca
przybierała powoli kolor jego włosów. Draco obserwował to z umiarkowanym
zainteresowaniem. Nawet nie wstał z krzesła. Zauważył, jak dziewczęta wymieniają znaczące
spojrzenia.

- Nie pojąłbyś tego, Weasley. Mózg by ci wybuchł. - Uśmiechnął się. O dziwo, nie był to
kpiący uśmieszek, jaki miał zarezerwowany wyłącznie dla tego bałwana. To był zupełnie

background image

zwyczajny, spokojny uśmiech. Bardzo się o to postarał.

Rudzielec zaniemówił. Strzał w dziesiątkę, Draco mógł sobie pogratulować! Piegowaty przez
chwilę otwierał i zamykał usta, jakby słowa nie chciały przejść mu przez gardło. Zupełnie nie
wiedział, co powiedzieć. Zapowietrzył się, czy co?

- Och Ron, daj spokój. Przyszliśmy tutaj odwiedzić Harry'ego, nie kłócić się, prawda? -
Granger minęła swojego chłopaka i usiadła na pustym łóżku, odsuwając nieco książki Ginny.
Draco zauważył, jak mrugnęła do niego, uśmiechając się lekko. Weasley wymruczał jeszcze
coś pod nosem i przyniósł sobie krzesło.

***

Draco przez cały czas trzymał Harry'ego za rękę, zupełnie ignorując spojrzenia zagniewanego
rudzielca. Ginny od czasu do czasu przewracała kartki książki. Poza szelestem stron
pergaminów, nie wydawali żadnego dźwięku. Nie odzywali się przez dobrą godzinę - dopóki
pani Pomfrey nie kazała im wyjść.

Słuchanie oddechu Harry'ego działało na Draco jak balsam. Środek uspokajający - dawka
energii, by przeżyć kolejny dzień. Jutro znów zobaczy chłopaka. I po jutrze. I zawsze...
Liczyła się tylko jego gładka skóra i cichy oddech. Nic więcej nie miało znaczenia.

Harry nie mógł przecież spać wiecznie... Pewnego dnia się obudzi. Otworzy oczy i zapyta
"Coś nie tak? Gdzie ja jestem?" A Draco uśmiechnie się i powie, że nic się nie stało. Że
wszystko w porządku. Będzie dobrze...

Przecież Gryfon miał takie plany... Wielkie plany, jakie tylko on mógł wymyślić. Szalone.
Miał swoje przeznaczenie, jakie by nie było. Pragnienie zemsty. Musiał się obudzić. Przecież
nie mógł skończyć życia od tak... Po prostu zasnąć. On... On nie umrze nigdy. Może kiedy już
będzie stary; kiedy zdobędzie już wszystko, czego pragnął. Może wtedy. Ale...

Ale nie teraz. Harry był bohaterem, białym wojownikiem. Tacy jak oni walczą, ratują
księżniczki - albo smoki. Odjeżdżają w kierunku zachodzącego słońca. Kiedy pokonają już
złe wiedźmy, poskromią bestię - dopiero wtedy. A nie... Nie w środku opowieści, gdy do
szczęśliwego zakończenia tak daleko...

Draco zamknął oczy i odrzucił pióro na stół. Od jakiegoś czasu tylko siedział, ze stalówką
zawieszoną o cal od pergaminu. Kapiący atrament utworzył już kilka malowniczych kleksów
na kartce.

- Draco...? - Otworzył oczy. Pansy przyglądała mu się uważnie z sąsiedniego fotela.
Towarzyszył im cichy szmer rozmów wokół i trzask ognia w kominku salonu Slytherin'u.

- Tak, Pansy? - Odparł, masując nadgarstek. Przepisywał notatki z dni, kiedy nie chodził na
lekcje - bolała go już od tego ręka.

- Powiesz mi w końcu, co się z tobą dzieje? Od czasu tej jazdy z Potterem zachowujesz się...
Nienormalnie. Zupełnie jak nie ty. - Zmrużyła oczy, przyglądając mu się uważnie.

- Nic mi nie jest. To tylko przemęczenie. - Znów pochylił się nad pergaminem. Nie miał

background image

ochoty na taką rozmowę. Ale jeśli sądził, że Pansy da mu spokój, bardzo się mylił.

- Nie ściemniaj. Doskonale wiem, że to ma związek z bliznowatym!

- To miło, że w końcu cokolwiek wiesz. - Syknął. Pansy zamilkła, jakby rzucił na nią
zaklęcie. Prawdopodobnie ją uraził. Och jej, jaka szkoda...

Przypomniał sobie ten pocałunek, przed kilkoma tygodniami. Zdusił w sobie pragnienie, by
powiedzieć jej coś jeszcze, dotknąć ją jeszcze bardziej. Nie tym razem.


Jakiś czas później Blaise przyniósł najnowszy numer Proroka. Wypisany wielkimi literami
tytuł na pierwszej stronie nie był zbyt subtelny. "Co wydarzyło się w Hogwarcie? Czy Złoty
Chłopiec żyje? Czy dyrekcja chce zatuszować sprawę tajemniczego morderstwa?"
Wspaniale.
Po prostu wspaniale - prychnął sarkastycznie Draco.

Nie przeczytał artykułu. Jednym ruchem różdżki podarł gazetę na strzępy, ignorując znaczące
spojrzenia Blaise i Pansy.

***

Jednak niedługo później okazało się, że Draco był jednym z niewielu, którzy nie czytali
Proroka. Nawet, jeśli wcześniej ktoś nie zauważył zniknięcia Harry'ego, teraz każdy
orientował się w "faktach" doskonale. Kiedy Draco po lekcjach przyszedł pod skrzydło
szpitalne, zastał pod drzwiami spory tłumek. Wszyscy zaglądali przez szyby, starając się
dostrzec Gryfona. Jakiś trzecioklasista nawet udał, że skręcił sobie kostkę, by dostać się do
środka.

Pani Pomfrey przyciągnęła tylko biały parawan przed drzwi, zasłaniając całą salę. Miała przy
tym tak zacięty wyraz twarzy, że od razu zdobyła u Draco co najmniej dziesięć punktów.

Ślizgon z pogardą spojrzał na tłoczących się pod drzwiami ludzi. Zwierzęta. Nic więcej.
Tylko bezmózgie, spragnione sensacji szczury. Nie mają żadnego pojęcia o tym, co się stało.
Nie obchodzi ich to. Chcą tylko zobaczyć Wielkiego Harry'ego Pottera, dziwadło w klatce.
Sensację.

Draco miał ochotę sięgnąć po różdżkę i kilkoma zielonymi błyskawicami rozpędzić tę zgraję.
Potrafiłby - do diabła, miał pieprzony "przywilej" posiadać tę pewność. Po raz pierwszy od
dawna nie wywołało to jego obrzydzenia do samego siebie.

- Myślę, że lepiej będzie, jeśli poczekamy jakiś czas. - Ginny stanęła obok, znacząco patrząc
na jego zaciśnięte pięści. Westchnął, rozluźniając się nieznacznie.

- Tak. Za jakiś czas. Kiedy oni sobie pójdą. - Mruknął. Ginny parsknęła z politowaniem,
patrząc na tłum. Kilka osób właśnie odeszło, śmiejąc się i żartując głośno. Zwierzęta.

- Nie myśl o nich. Nie są tego warci.

- Wiem. Nie będę myślał.

background image

Okłamał ją. Nieustannie wyobrażał sobie, jak rozsmarowuje ich małe móżdżki po ścianach
ślizgońskich lochów.

***

Był jak zawieszony w pustce. Pustka nie miała koloru, nie była mgłą, czy wodą. Nie była
ciemnością, chociaż światła także w niej nie było.

Czasami czuł ból, ale zazwyczaj nie miał świadomości niczego. Nie mógł poruszyć żadną
częścią ciała. Nie pamiętał, jak otwiera się oczy. Właściwie, jeśli chciał być dokładny - nie
pamiętał nawet swojego imienia.

Tęsknił za czymś. Może za kimś. To było jedno z niewielu uczuć, jakie mu towarzyszyło. Jak
znalazł się w tym miejscu? Kim był? Kogo mu brakowało?

Czasami wydawało mu się, że na granicy tej pustki są jakieś głosy. Dźwięki i słowa. Coś
więcej. Może to coś, co pamięta, jak się otwiera oczy? Nie wiedział.

Chciał się wyrwać z tego... Wiezienia. Z tej nicości. Chyba miał coś do zrobienia. Tak... Na
pewno miał jakieś zadanie. Jakie? Och... Tego też nie pamiętał. Ale miał pewność, że taka
bezczynność nie jest dobra. Bardzo zła. Powinien... Powinien natychmiast zacząć coś robić.
Działać. Cokolwiek... Nie mógł zostać w tym miejscu na wieczność.

Na początku mu się tutaj podobało. Tutaj nie musiał się niczym martwić, nie był głodny ani
spragniony, nie miał żadnych potrzeb. Pustka wydawała mu się spokojna, opiekuńcza.
Chroniła go. Tylko... Tylko to dziwne uczucie. Nie zwyczajne wspomnienie. Bardziej
wspomnienie wspomnienia. Snu z dzieciństwa. Tak. Coś... Coś takiego.

Tutaj nie było nic. Stagnacja, bezruch. Nic się nie zmieniało. To nie było dobre. Nie było też
złe, jeśli o to chodzi. Jednak... Jednak może tam daleko, tam będzie lepiej? Może być też
znacznie gorzej, to oczywiste... Ale... Ale miał przecież połowę szans, że będzie w porządku.
Podejrzewał, że połowa to całkiem sporo.

Poza tym... Zniknie zupełnie, jeśli nie spróbuje. Jeśli tutaj zostanie - w końcu rozpłynie się jak
dym, zmiesza z tą pustką. Z niczym. Będzie niczym. To wiedział na pewno. Czuł, że jego
myśli - jeśli mógł te rzeczy nazwać myślami - płyną coraz wolniej, coraz trudniej mu znaleźć
sens rzeczy...

Nie można czekać.

Rozłożył skrzydła. Był ptakiem? Tak, mógł być ptakiem. Niejasno pamiętał pęd powietrza,
wiatr i wolność, jaką można osiągnąć tylko w powietrzu. Musiał być ptakiem. Chyba tylko
ptaki potrafią latać...

Nie miał pojęcia, gdzie powinien się kierować. W górę wydawało mu się dobrym wyjściem.
Nikt jeszcze nie zderzył się z niebem. A poza tym... W powietrzu jest wolność. A on chciał
się uwolnić z tej klatki.

Musiał sobie przypomnieć swój cel.

background image

I... Musiał wiedzieć, za czym tęskni.

***

background image

34. Biały wojownik

Kolejny dzień. Jego śpiąca królewna wciąż śniła, uśmiechając się delikatnie. Harry wyglądał
tak, jakby rano miał zupełnie zwyczajnie wstać, przeciągnąć się i iść na lekcje. Tak po prostu.
Jak zawsze.

To było przerażające.

Draco wstał z krzesła i podszedł do okna. Ze Skrzydła Szpitalnego widział dalekie boisko
quidditcha, kawałek jeziora... Chłodne światło księżyca w ostatniej kwadrze. Minął już
tydzień od pełni. Tej przeklętej, feralnej pełni...

Oparł dłonie o chłodne szkło. Widział, jak osiada wokół nich para. Ciekawe, jak się ma
Greyback? Jak przywitał go Czarny Pan? Jak Lord zareagował na powrót swojego wiernego
psa - bez zębów?

Draco doskonale wiedział, że wilkołak umrze. Być może będzie wcześniej torturowany - za
karę. Ale w końcu umrze. Wiedział zbyt dużo, a poza tym... Tak jak mówił Harry - pies bez
zębów gryźć nie może. Szczekać też nie. Jest zbędny, bezużyteczny. A V... Czarny Pan nie
lubił rzeczy bezużytecznych.

Harry Potter mógł być białym wojownikiem. Biały wojownik nie zabije swojego wroga.
Okaleczy go, ale pozwoli mu żyć. To było jeszcze gorsze. Oby na jego drodze nigdy nie
stanął żaden dobry bohater - westchnął Draco. Dobry bohater wydłubie ci oczy, a potem da w
prezencie ciemne okulary. I całe życie będziesz marzył o kolorach - a jednocześnie będziesz
musiał dziękować białemu wojownikowi, że pozwolił ci oddychać. Upokarzające.

A ten Zły po prostu zabije cię - od razu. Oszczędzi cierpień... Być może - przypomniał sobie
metody Czarnego Pana.

Odwrócił się i oparł o parapet. Skrzyżował ręce na piersi - patrzył na pogrążonego w śpiączce
Gryfona. Wnętrzności skręcały się z bólu na ten widok. Spuścił nisko głowę.

- Boże... Ja nawet już nie pamiętam jak się modlić. Pewnie zapomniałeś już o mnie... Chociaż
nie. Ty chyba nigdy nie zapominasz. - Uśmiechnął się krzywo, wbijając wzrok w podłogę. Co
on do cholery robił? Zwariował chyba do reszty. - Proszę cię... Wiem, że mi nie wolno,
oczywiście, że wiem. Dla Ciebie jestem już skazany, bez nadziei, prawda? Dla wszystkich
jestem już skreślony. Wiec... Ja proszę, ale nie proszę o nic dla siebie. Chciałbym tylko... -
Przełknął głośno. Odwrócił się znów do okna, opierając czoło o szybę. Zamknął oczy. -
Chciałbym, żeby Harry się obudził. Żeby wyzdrowiał. Przecież... Przecież on nic Ci nie
zawinił. To tylko zwykły chłopak, któremu Czarny Pan spieprzył życie. To nie jego wina.
On... On nie zrobił nic, by zasłużyć na to, co go spotyka. Ja... Ja nie wiem, za jakie grzechy
chcesz go ukarać. Harry nie ma na sumieniu nic aż tak ciężkiego. - Zacisnął palce na
materiale zasłony. - Ale... Ale jeśli... Jeśli Ty chcesz go ukarać za coś, co zrobił ktoś inny...
Za grzechy kogoś innego... To... To co z Ciebie za Bóg?

***

Draco jadł śniadanie, nieprzytomny i wymięty - czuł się jak kawałek zgniecionego
pergaminu. Szeleszczący i bezbarwny. Znów siedział u Harry'ego do późna - co z tego, że

background image

McGonagall dała mu pozwolenie na odwiedzanie go za dnia, kiedy i tak spędzał z nim noce?
Mimo to postanowił jednak dotrzymać danej obietnicy - chodził na zajęcia i jadł posiłki "jak
normalny chłopak". Co prawda przez większość lekcji gapił się bezmyślnie przed siebie, albo
drzemał ukradkiem; a każda potrawa smakowała, jak trociny. Ale nie poddawał się. Musi być
silny. Kiedy Harry w końcu się obudzi, będą świętować.

Furkot skrzydeł - Pansy w ostatniej chwili zabrała jego szklankę z sokiem. Chwilę potem
dokładnie w tym miejscu wylądowała szara, duża sowa. Nastroszyła pióra, wyciągając przed
siebie szpony z listem. Draco machinalnie zabrał kopertę.

Koperta była zalakowana - przez chwilę myślał, że to coś ze szkoły. Już zdążył się zdziwić -
po co McGonagall przysyłałaby mu cokolwiek, jeśli mogła zwyczajnie z nim porozmawiać?
Kiedy jednak przyjrzał się uważniej, zauważył że na laku nie odciśnięto godła szkoły. To był
symbol Kliniki Magicznych Chorób i Urazów imienia Świętego Munga.

Westchnął ciężko. Ostatni raz dostał od nich cokolwiek w... Październiku? Chyba tak. W
sumie miał sześć takich listów. Każdy informował o stanie zdrowia jego matki. Na początku
przychodziły często, jednak z czasem przerwy między nimi wyciągały się. W każdym
informowano go bardzo uprzejmie, że uzdrowiciele robią co mogą, jednak niestety i z wielka
przykrością/ubolewaniem muszą zawiadomić, że stan Narcyzy Malfoy wciąż nie uległ
zmianie.

Tym razem również nie robił sobie żadnych nadziei. Rozdarł kopertę, wyjmując złożoną
kartkę.

Szanowny panie Draco Malfoy bla bla bla - standardowa formułka, jakieś zbyteczne
grzeczności... Ominął ten fragment. Potem następowała długa lista podawanych jego matce
leków, których nazw i tak nie rozumiał; nazwiska magomedyków... Nie, to zupełnie
nieważne. Przeszedł od razu do ostatniej części listu, trafnie przypuszczając, że to właśnie
tam zaklęte jest sedno sprawy.


...pańska matka czuje się lepiej - w porównaniu do jej poprzedniego stanu, można nawet
zaryzykować stwierdzenie, że bardzo dobrze. Oczywiście, jeszcze bardzo długa droga przed
nią, jednak zdecydowaliśmy się poinformować o jej obecnej formie. Zaczęła już wypowiadać
proste słowa, być może w niedługim czasie przypomni sobie, jak układać je w zdania.
Najczęściej powtarza imiona "Draco" i "Lucjusz". Jako jej syn ma pan dla niej ogromne
znaczenie - sądzimy więc, że pana odwiedziny byłyby dla pani Malfoy zbawienne. Oczywiście
rozumiemy, że wciąż pan się uczy, jednak ufamy, że przybędzie pan zobaczyć się z nią w
najbliższym czasie...



Przeczesał włosy palcami. Nie wiedział, czy śmiać się z tego, czy płakać. "Zaczęła już
wypowiadać proste słowa, być może w niedługim czasie przypomni sobie, jak układać je w
zdania."
Po siedmiu miesiącach terapii. Poprawa, też coś...

Jego matka chciała go zobaczyć. Wstydził się przyznać do tego sam przed sobą, ale odwiedził
ja tylko dwa... Trzy razy. W sierpniu. Próbował do niej mówić, nawiązać jakiś kontakt...
Jednak ona patrzyła tylko przed siebie, zupełnie nie zwracając uwagi na prawdziwą
rzeczywistość. Być może miała jakąś inną we własnej głowie. Taką, w której wciąż miała

background image

wszystkie zęby i długie, jasne włosy.

Wtedy... Wtedy patrzył na nią - pamiętał, jaka była. Piękna, dumna, idealna. A to, co przed
nim siedziało... To nie mogła być jego matka. Wyglądała gorzej niż szlama. Był nią
zażenowany. Nienawidził się za te myśli, ale wolał o niej zapomnieć. Wyobrażać sobie, że
wszystko w porządku, że ona wciąż jest w Malfoy Manor, dowodzi szwadronem pokojówek...
Głaszcze Melindę po aksamitnej sierści. Po prostu wyrzucił z pamięci obraz zamkniętej w
sobie kobiety, o spojrzeniu bez wyrazu i ślinie cieknącej z kącika ust.

Prawdopodobnie był potworem.

Westchnął i z powrotem schował pergamin do koperty. Miał ją odwiedzić? Cóż... Za murami
Hogwartu czekał cały wielki, groźny świat. Aurorzy, którzy za bardzo lubią zaglądać w
rękawy, wszędzie dopatrują się ponurych tatuaży. I Śmierciożercy... I wreszcie całe to bagno
wojny, które chciało pochłonąć go na każdym kroku.

Ale, do diabła, to była przecież jego matka! Może... Może faktycznie okazał się strasznym
draniem, nie odwiedzając jej pół roku, ale teraz chciał to zmienić. Może... Może ona
faktycznie poczuje się lepiej, jeśli go zobaczy?

Przeraził się tą myślą. Nie lubił, kiedy ktoś był od niego zależny w taki sposób. Znał już to
uczucie. Dejavu. Tak samo było, kiedy Harry opowiadał mu, jakie wspomnienie pomogło
podczas jego mentalnej potyczki z Czarnym Panem.

Potarł skronie palcami. Cóż. Pójdzie do McGonagall i poprosi ją o możliwość zobaczenia
matki. Miał bardzo dobry argument - prawdziwy as - list ze szpitala.

Zobaczy się więc z matką. A potem... Potem znów przez jakiś czas będzie mógł żyć tak, jak
dawniej.

***

To było takie męczące. Piąć się w górę, droga bez końca. Słyszał tam wysoko jakieś odległe
szepty, szmery... Coś, co go wołało - jednak było zbyt słabe, by dokładnie wskazać mu drogę.
Skrzydła nie chciały już dłużej pracować. Czuł, że gubi za sobą pióra.

Kilka razy chciał już się wycofać. Wizja wiecznej ciszy wydawała się taka kusząca... Ale nie
poddawał się. Zawsze coś w końcu przekonywało go, że warto machnąć skrzydłami jeszcze
raz. Znowu i znowu

Jego cel gdzieś tam był. Daleko, ale jednak z każdym uderzeniem skrzydeł o ziarenko piasku
bliżej. Gdzieś tam były wspomnienia, pamięć, światło i ciemność. Musi tylko... Uderzyć
skrzydłami jeszcze raz. I znowu. I jeszcze...

***

McGonagall przeczytała list bardzo uważnie. Zaproponowała mu, żeby usiadł - jednak Draco
nie skorzystał z tej opcji. Stał przed jej biurkiem, gotów wyjść w każdej chwili. Gdyby
rozmowa przybrała jakiś nieprzewidziany obrót, gdyby zaczęto go oskarżać albo
rozgrzeszać... Zniknie stąd.

background image


Nie był nigdy w gabinecie dyrektorki. U starego Dumbla zresztą i tak był tylko raz czy dwa.
Wszystko się tu zmieniło - oprócz portretów, oczywiście. Te wciąż wisiały na ścianach, tak
jak zawsze. Przybył tylko jeden.

Albus Dumbledore z portretu przyglądał mu się badawczo ponad połówkami okularów. Jego
oczy były poważne, nie igrały w nich żadne iskierki. Twarz o kilka lat młodsza, niż Draco to
zapamiętał - jednak prawie wcale nie różniła się od tej, z ostatnich dni urzędowania dyrektora.
Poorana była zmarszczkami - ale wciąż były to zmarszczki wywołane wiekiem, nie troskami i
zmartwieniami. W jakiś sposób podniosło to Ślizgona na duchu.

- Panie Malfoy, sądzę, że mogę się zgodzić na pana wizytę w szpitalu. - McGonagall odłożyła
pergamin na blat biurka. Draco powstrzymał się przed jakąkolwiek reakcją. Jego twarz
pozostała nieporuszona, chociaż w duchu pozwolił sobie na cień uśmiechu.

- Dziękuję, pani dyrektor. - Powiedział bardzo spokojnym głosem. - Czy mógłbym odwiedzić
ją jeszcze dzisiaj?

- Dzisiaj? - Uniosła wysoko brwi. Rzuciła szybkie spojrzenie na zegar. - Dopiero przed
chwilą skończyło się śniadanie. Chyba nie chce pan wymigać się od zajęć, panie Malfoy?

- To nie ma z tym nic wspólnego. Matka jest dla mnie ważniejsza niż jakiekolwiek lekcje. -
Och Draco, jakim ty jesteś oślizgłym draniem. Och Draco, Draco...

Cel uświęca środki. Żelazna zasada rodu Malfoy. Matka na pewno by zrozumiała -
uśmiechnął się krzywo w duchu. W prawdziwym świecie jego twarz miała teraz poważny,
zupełnie pozbawiony kpiny wyraz.

- Cóż... W końcu chodzi o jej zdrowie. Proszę tylko, by pan wrócił na obiad, panie Malfoy.

Wymienili jeszcze grzeczności i Draco opuścił gabinet. Poszło łatwo. Spodziewał się
długiego przekonywania, jęczenia dyrektorce na kolanach. Jednak ta okazała się
stuprocentową Gryfonką - wystarczył tylko jeden ckliwy argument.

Był naprawdę zadowolony. Nie szczęśliwy, bo szczęście wydawało mu się teraz pojęciem
tyle abstrakcyjnym, co odległym. Jednak w jakiś sposób ulżyło mu na wieść, że będzie mógł
w końcu zobaczyć matkę.

***

Draco wszedł cicho do sali, w której leżała Narcyza Malfoy. Oprócz niej były tu jeszcze tylko
dwie kobiety - jedna spała, odwrócona do ściany. Druga dziergała na drutach szal. O ile
chłopak zdążył zauważyć - szal miał już co najmniej sześć metrów i kłębił się przy jej łóżku
jak Diabelskie Sidła.

Jego matka siedziała, opierając się na stosie poduszek. Na kolanach trzymała kartkę na
sztywnej podkładce. Rysowała na niej przedziwne wzory, linie i bazgroły. Chociaż może
"rysowała" to złe słowo - jej dłoń podążała tam, gdzie błądził ołówek. Nie odwrotnie. I nie
patrzyła na "obrazek". Tylko przed siebie.

background image

To było naprawdę przerażające.

Draco poczuł się jak dzieciak, który nie ma pojęcia o świecie. Zacisnął zęby i stanął przy jej
łóżku. Musiał zachować zimną krew - miał siedemnaście lat, był pełnoletni i czas
zachowywać się jak mężczyzna.

Nawet, jeśli to właśnie była jego matka.

- Witam, mamo. - Powiedział cicho. Wydawało mu się to strasznie groteskowe, śmieszne.
Przemawiać do osoby, która pewnie i tak go nie słyszy. Równie dobrze mógł gadać z
krzesłem. - Mam nadzieję, że dobrze cię tutaj traktują. Wynająłem ci mniejszą salę, to prawie
prywatny pokój. Mam nadzieję, że pomimo wszystko zauważyłaś, że nie leżysz z
pięćdziesiątką szaleńców. Twoje koleżanki chyba tez nie zauważyły, swoją drogą.

Draco, ty draniu. Nie możesz mówić do niej w taki sposób. Przyszedłeś tutaj, żeby... -
Westchnął. Sam nie wiedział, po co tutaj przyszedł. Czego się spodziewał? Że nagle matka
odzyska rozum? Chciał jej pomóc, to prawda, ale... To było ponad jego siły.

- Draco. - Poderwał głowę. Głos kobiety był trudny do rozpoznania. Chropowaty i suchy,
bardziej przypominał szelest przewracanych kartek książki, niż ludzką mowę.

- Tak, mamo? - Jego głos drżał. Ale tylko trochę.

- Draco.

- Mamo?

- Draco.

Zacisnął oczy. To by było na tyle w kwestii poprawy jej stanu. Ona mogła pamiętać to imię -
czy jakiekolwiek inne. Wątpił, żeby kojarzyła, do kogo należy. Równie dobrze mogła
powtarzać imię Melindy.

- Pójdę już, mamo. Mam... Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia. - Westchnął. Jego
własny głos już w niczym nie przypominał tego spokojnego, wyważonego sprzed chwili. Był
złamany, przepełniony goryczą.

- C... Co... U... - Odwrócił się, chociaż jego dłoń spoczywała już na klamce. Brwi matki
zmarszczyły się z wysiłku. Wciąż patrzyła na ścianę, ale teraz wyglądała zupełnie inaczej, niż
przed minutą. - U... U... U cie... Ciebie... Draco?

- Dobrze. - Wrócił do jej łóżka. Przełknął ślinę i przysiadł na skraju materaca, ujmując jej
drobną dłoń - tą, w której nie trzymała pióra - w swoje ręce. Westchnął cicho. - Wszystko jest
dobrze. A nawet jeśli nie... To już nie długo będzie. Moja śpiąca królewna obudzi się, i
wszystko będzie dobrze.

Pocałował dłoń matki. Nie zareagowała oczywiście, ale to nic. Nic. Wszystko będzie dobrze.

- A... A... Lu?

background image

Lu. Tak nazywała ojca, kiedy sądziła, że nikt oprócz zainteresowanego nie słyszy. Ojciec
zresztą niezbyt lubił to określenie, ponieważ uważał, że jest niepoważne. Że nie przystoi
takiemu arystokracie jak on. Jednak kiedyś powiedział Draconowi, że należy z
umiarkowanym, łagodnym spokojem znosić takie kobiece fanaberie. Niektóre.

Blondyn uśmiechnął się nieznacznie na to wspomnienie. Miał wtedy dwanaście lat. Życie
wydawało się beztroskie i zupełnie łatwe. Gdzie się podziały te czasy? - Nie wiem, co z
ojcem. Myślę, że nie jest mu tak źle w Az... Tam gdzie jest. Ale nie mam od niego żadnych
wiadomości.

Po twarzy matki przebiegł skurcz bólu. Po momencie jednak ustąpił wyrazowi całkowitego
otępienia, który zazwyczaj gościł na jej twarzy. Draco westchnął, puszczając jej dłoń.
Bezwładnie opadła na kołdrę.

- Jeśli... Jeśli chciałabyś wiedzieć, co z nim, mogę go odwiedzić. Zobaczę, co u niego.

Przez chwilę miał ochotę zabić się za te słowa. Głupek. W ogóle nie myślał o wizycie w
Azkabanie! Wcale nie miał na to ochoty! Bał się... Bał się, że już nigdy stamtąd nie wyjdzie.
Co prawda, teraz nie było tam dementorów, ale nie wątpił, że jest to straszne miejsce.
Przerażające. Nie miał pojęcia, co podkusiło go, żeby obiecywać coś takiego.

Ale kiedy zobaczył słaby uśmiech na twarzy matki, był przekonany, że dobrze zrobił. Było to
bardzo dziwne i nowe uczucie - postanowił zapamiętać jego smak.

***

Kolejna noc. Ósma. To... To był ciężki dzień. Odwiedziny u matki bardzo Draco zmęczyły.
Nie wiedział, czy teraz, kiedy już wie, że stan Narcyzy naprawdę się poprawia czuje się
lepiej, czy gorzej. Z jednaj strony pokrzepiające było, że zaczęła kontaktować rzeczywistość.
Ale z drugiej... Po takim czasie...

Draco żył na świecie już zbyt długo i widział zbyt wiele strasznych rzeczy, żeby wykrzesać z
siebie chociaż cień nadziei. Bał się zawodu. Bał się wielu abstrakcyjnych rzeczy.

Był zmęczony. Strasznie zmęczony. Kolejna noc czuwania - chciał tutaj być - z Harry'm. Tak
przyzwyczaił się do jego oddechu, ciepła ego dłoni... Nawet się za niego modlił. Pierwszy raz
od... Pierwszy raz modlił się za kogokolwiek.

Z drugiej strony, może faktycznie trudno było nazwać to modlitwą. Jednak... Jednak wątpił,
by tamci z góry byli aż takimi biurokratami. Poza tym nie potrafił wydusić z siebie niczego
lepszego. Chociaż bardzo chciał.

Głowa zaczęła mu ciążyć. Coraz trudniej było utrzymać oczy otwarte. Chciał wstać, przejść
się po sali, żeby odpędzić tą głupią słabość. Ale jakoś ochota mu odeszła. Sam nie wiedział,
kiedy oparł głowę na złożonych na materacu ramionach.

Nie miał snów.

***

background image

To było już blisko. Czuł to. Powietrze - jeśli to coś mógł nazwać powietrzem - pachniało
inaczej. Czy to już zapach wspomnień? Wiśnia, wanilia, jarzębina, wiatr, kwiaty, trawa...
Wiśnia i wanilia... Powinien... Powinien to skądś znać. To... To chyba ważne.

Uderzył skrzydłami jeszcze raz.

A potem pochłonęło go światło.

***

background image

35. Mocna kawa

Nie czuł się dobrze. To było pierwsze, co zauważył - coś było nie tak z... Ze wszystkim. Był
obcy, we własnym ciele. Skóra mrowiła lekko, jakby przeszywały ją cieniutkie, stalowe
igiełki.

Otworzył oczy. Przez chwilę widział tylko ciemność, jednak szybko przyzwyczaił się do
mroku. Z mroku wyłoniły się kontury wysokich okien, sugestia białego sufitu... Skrzydło
Szpitalne. No tak.

Wspomnienia wróciły - jak uderzenie mentalnym młotem w cieniutkie jak skorupka jajka
ściany jego umysłu. Draco. Eliksiry... I Fenrir... Ale Skrzydło Szpitalne? Czyżby jednak
odniósł jakieś rany? Dlaczego tutaj był? Jak długo? Ale przecież nie przypominał sobie, żeby
wilkołak zrobił mu coś poważnego. Och - prawie przeciął mu żyły pazurami, ale to przecież
drobnostka... Chyba nie był teraz wilkołakiem? - Harry wzdrygnął się mimowolnie. -
Przecież... Przecież to przenosi się przez ugryzienie - nie zadrapanie... Tak, na pewno tak.
Pamiętał jeszcze lekcje z Lupin'em. A kto jak kto, ale Remus na pewno doskonale orientował
się w temacie.

Hm. Skoro wyklucza możliwość złapania wilkołactwa (dlaczego, do diabła, myślał o tym jak
o zwykłej grypie?) dlaczego w takim razie tutaj był? Musiał się dowiedzieć. Może stało się
jeszcze coś, czego nie pamięta? Powinien chyba zawołać Pomfrey, albo kogokolwiek...

Z wysiłkiem uniósł głowę. Świat zawirował - strop przez chwilę był podłogą, z której
sterczały kandelabry; ściany drżały jak owocowa galaretka, ta z Uczty Powitalnej... Na
szczęście wszystko uspokoiło się po kilku głębszych oddechach. Z ulgą stwierdził, że nie jest
nadziany igłami do akupunktury - skóra mogła mrowić od zaklęć, czy eliksirów, ale to już nie
brzmiało tak makabrycznie. Oparł się na łokciach - mięśnie miał słabe, jakby dawno ich nie
używał. Jak długo tutaj jest?

Zamrugał kilka razy. Wszystko było zamazany, pozbawione krawędzi i konturów. Mimo to
nie mógł się pomylić.

Draco spał, opierając się o jego łóżko. Włosy opadły mu na twarz, połyskując w słabym
świetle gwiazd. Chłopak oczy miał podkrążone, twarz zmęczoną. Wyglądał tak, jakby już
dawno się nie uśmiechał. Jego koszula nie była wyprasowana - szokujące.

Coś ścisnęło serce Gryfona. Draco był tutaj, w środku nocy... Martwił się. O niego,
Harry'ego... To właśnie przez Harry'ego blondyn czuł się źle. Nie powinno tak być, nie
powinno...

Usiadł, przekonując ścięgna i mięśnie, że jednak warto podjąć ten wysiłek. Wyciągnął powoli
dłoń i dotknął włosów chłopaka. Były tak samo jedwabiste i miękkie jak zawsze. Uśmiechnął
się bezwiednie. Musnął aksamitny policzek Dracona, odgarniając prawie białe pasemka z jego
twarzy.

Ślizgon mruknął coś przez sen. Harry jeszcze raz pogłaskał jasną skórę. Draco powoli uniósł
powieki. Te oczy, tak błękitne... Arktyczny lód. Blondyn zamrugał raz, czy dwa.

Patrzyli na siebie, zastygli w bezruchu. Może jedną sekundę, a może tysiąc lat.

background image


I zupełnie nagle Harry znalazł się w ramionach blondyna. Chłopak przylgnął do niego, jak
tonący do koła ratunkowego. Wdrapał się na łóżko, klęcząc tuż przy Harry'm. Gryfon objął
blondyna, zdezorientowany. Nie spodziewał się aż tak gwałtownej reakcji! Przecież wcale nie
czuł się jakoś bardzo źle!

Poczuł na swoim ramieniu wilgoć, która nie mogła być niczym innym, niż łzami. Przeraził się
- ale krew zamarzła mu w żyłach dopiero, kiedy zobaczył bandaże na swoich rękach.

***

- Och, Harry... Harry...

Draco szeptał to imię już dobrą chwilę, wciąż wczepiony, niemal rozpaczliwie, w szpitalną
koszulę Gryfona. Nie potrafił składnie myśleć; wszystkie zdania, jakie chciał powiedzieć,
rozpadały się, zanim dotarły do ust. Tylko jedno słowo było na tyle ważne i wspaniałe, że
mógłby je powtarzać bez końca. Całą wieczność.

- W porządku. Jest ok, Draco... Naprawdę, nie ma potrzeby... - Mówił cicho Harry,
niepewnym głosem. Draco jeszcze mocniej wtulił się w niego, całując go delikatnie w szyję.
Wreszcie mógł to zrobić. Wreszcie mógł objąć tego idiotę i nie bać się, że rozsypie mu się w
dłoniach na pył. Tak strasznie za tym tęsknił - za jego ciepłem, oddechem i dotykiem... Tak
mocno...

Boże, dziękuję. Jeśli słuchasz, dziękuję... Wiem, że to raczej on powinien dziękować, ale
podejrzewam, że ten Gryfiak - mimo wszystko - jest zbyt wielkim idiotą, żeby to zrobić.
Dziękuję.

- Tak się bałem... Tak strasznie się o ciebie bałem... - Wyszeptał mu wprost do ucha. Harry
odsunął się nieznacznie, tylko na tyle, żeby mógł spojrzeć Draconowi w oczy.

- Powiedz mi... Co się właściwie stało? - Szepnął bardzo cicho, obserwując blondyna
badawczo. Jak naukowiec laboratoryjnego szczura - uważnie, notując każdą reakcję
zwierzęcia, nie pomijając nawet drgnięcia ogona.

Draco westchnął ciężko. Jeszcze przed chwilą wypełniała go tylko euforia. Teraz w żołądku
zaległa kula ze stali. Zimny dreszcz przeszył jego kręgosłup, kiedy przypomniał sobie
wszystkie poprzednie wydarzenia.

- Harry... Ty... Przedawkowałeś Belladonnę.

- Co? Przecież nie brałem żadnej... - Zaperzył się chłopak, jednak zamilkł, kiedy Draco
delikatnie pocałował go w usta. Po chwili ciszy blondyn znów się odsunął, gotów
kontynuować. Chociaż tak naprawdę miał ochotę robić całkiem inne rzeczy - ale to musiało
poczekać. Priorytety.

- Czarna Belladonna to bardzo silnie toksyczna roślina. W małych dawkach jest dodawana do
eliksirów wzmacniających - czyli na przykład do eliksirów szybkości i siły. Ale w większych
porcjach jest trucizną. Bardzo silną. - Odetchnął, nieświadomie zaciskając palce na ramionach
Gryfona. Pięknooki nie zwrócił na to uwagi, patrząc na niego wyczekująco. Draco z

background image

wysiłkiem przypomniał sobie, co jeszcze czytał na ten temat. - Poza tym, ty, oprócz
przedawkowania tego zielska, analogicznie potraktowałeś się dwoma silnymi miksturami -
jednocześnie. Pomfrey mówiła, że wszystko... Wszystko skumulowało się jakoś. Nie wiem.
W każdym razie osiem dni leżałeś tutaj nieprzytomny.

Zaległa cisza. Ciężka i przytłaczająca.

***

- O... Osiem dni? - Wyjąkał Harry. Nie mógł w to uwierzyć. To jakaś... Paranoja! Przecież nie
było z nim źle, kiedy wziął eliksiry wcale nie czół się inaczej! Był szybki, silny, wygrał, ale...

Przypomniał sobie to dziwne uczucie. Jakby nie był do końca sam we własnej głowie. Jakby
było tam jeszcze coś - zwierzę, bestia. I wydawało mu się, że to dzikie i brutalne coś wciąż
gdzieś tam jest. Przyczajone w cieniu myśli... Zacisnął powieki i ukrył twarz w dłoniach.

- Osiem dni... To niemożliwe. - Szepnął. Draco nic nie powiedział - usiadł tylko obok,
obejmując go ciepło. Głowę oparł na jego ramieniu - prawie białe włosy Ślizgona łąskotały
Harry'ego w szyję.

Gryfon odjął dłonie od twarzy. Spojrzał na bandaże. Białe, przylegające do skóry. Sam nie
wiedział dokładnie, dlaczego to robi - po prostu zaczął pośpiesznie odwijać je sobie z rąk.
Chciał wiedzieć, co jest pod nimi. Co mu robili.

Czuł, jak Draco zaciska szczęki.


Biały materiał opadł na kołdrę. Przedramiona Harry'ego były zupełnie normalne - gładka
skóra, nic więcej.

- Szczerze mówiąc, spodziewałem się raczej jakichś ran. - Westchnął Ślizgon. Harry skinął
głową. Coś go jednak tknęło - przyjrzał się uważniej.

- Zobacz... Nie ma blizn. - Wskazał na miejsce, gdzie powinny być ślady z tych strasznych
dni, kiedy się pokłócili. Rysy po odłamkach lustra. - O ile pamiętam, jest eliksir powodujący
znikanie blizn, prawda?

- Jest. - Mruknął blondyn. Głos miał grobowy, pozbawiony życia. - McGonagall powiedziała
kiedyś, że uzdrowiciele oczyścili twoją krew...

Harry zadrżał. Wyobraził sobie dwóch pochylonych nad nim mężczyzn, chudych i bladych, z
dłońmi przypominającymi białe pająki. Z maskami na twarzach i stetoskopami. Obaj mieli w
palcach - obleczonych elastycznymi, gumowymi rękawiczkami - błyszczące skalpele. W
myślach chłopaka równocześnie przyłożyli noże do jego nadgarstków i pociągnęli nimi
wzdłuż żył, rozcinając cienką jak papier skórę. Aż po łokieć.

Poczuł, że jest mu niedobrze. Jednocześnie miał przykrą świadomością pustki w żołądku -
zaczął się dusić jak kot, jakby chciał wyrzucić z siebie płuca. Krztusił się przez kilka dobrych
sekund, dopóki Draco nie przyłożył mu w plecy.

background image

- Merlinie... - Ukrył twarz w dłoniach.

- Powinieneś odpocząć. - Szepnął Draco, zmuszając go, żeby położył się na łóżku. Sam stanął
na podłodze i jednym machnięciem różdżki przyciągnął sobie drugie łóżko.

- Nie chcę odpoczywać. Spałem przecież więcej niż tydzień... - Marudził Harry, ale Draco
tylko pokręcił głową. Uśmiechnął się lekko.

- Obudziłeś się. Teoretycznie powinniśmy się teraz kochać jak dzicy, ale w twoim stanie to z
lekka niemożliwe. - Iskierki kpiny zapłonęły w jego oczach, kiedy układał się na łóżku. Harry
parsknął.

- Nie mów mi, co jest dla mnie możliwe, a co...

- Oczywiście, panie Potter. W takim razie proszę przyjąć do wiadomości, że to jednak ja nie
mam sumienia wykorzystywać twojej chwilowej niedyspozycji. - Draco silił się na urzędowy
ton, chociaż uśmiech wciąż wypełzał na jego usta. - W tym układzie sugeruję, że najlepszą
opcją będzie przeczekanie tego stanu. Sen jest więc najefektowniejszym rozwiązaniem.

Harry wiedział, że mruczał jeszcze coś gniewnie, nakrywając się kołdrą. Jednak rano już nie
pamiętał swoich słów. Pamiętał za to ciepły uśmiech Draco i ich splecione dłonie. I to było
lepsze niż wszystko.

***

Kiedy Gryfon obudził się następnego dnia, Dracona już nie było. Zerknął na zegar wiszący na
ścianie - no tak, chłopak musiał być teraz na śniadaniu...

Harry odetchnął głęboko. Teraz, w świetle słońca, czuł się o wiele gorzej, niż w nocy. Coś
bardzo chciało uwolnić się z jego żołądka - miał potworne mdłości. Usiadł i zsunął się z
łóżka. Zakręciło mu się w głowie - musiał oprzeć się na jednym z krzeseł. Nogi miał jak z
waty, musiał walczyć z własnymi kolanami, żeby nie złożyły się pod nim jak scyzoryki. Z
wysiłkiem zrobił pierwszy krok.

Draco miał jednak rację. Był potwornie słaby. Nie miał pojęcia, jak to się stało, że w nocy był
w stanie rozmawiać tak długo... Teraz postawienie jednego kroku wydawało się tytanicznym
wysiłkiem!

Czepiając się łóżek, krzeseł i ścian - jak ślepiec, ktoś błądzący w ciemnościach - dotarł w
końcu do drzwi toalety. Zwymiotowanie na środku Skrzydła Szpitalnego byłoby zbyt
upokarzające. Teraz dusił się przed rezerwuarem, próbując wyrzucić z pustego żołądka
cokolwiek. Okropne uczucie. Jego wnętrzności przeszywały bolesne skurcze, charczał i pluł.

W końcu wyprostował się - po latach męki. Znów - a może raczej nadal - kręciło mu się w
głowie. Opłukał twarz pod kranem, pozbywając się wstrętnego smaku z ust. Oczy miał
szkliste - gorączka. Wspaniale. Zawroty głowy, słabość, torsje, i do kompletu gorączka.
Drużyna marzeń. Ciekawe, cóż jeszcze może mu dolegać?

Wyszedł z łazienki, rozpaczliwie trzymając się ściany. Już otwierał usta, żeby zakląć
siarczyście, kiedy zauważył dyrektorkę - w samą porę! Skrzywił się w myślach z sarkazmem.

background image


McGonagall stała przy oknie, opierając się o parapet. Ręce założyła na piersi -przyglądała się
badawczo. Harry był pewien, że nie było jej tutaj wcześniej. Spuścił głowę, zaciskając oczy.
Żenujące. Jak długo ona naprawdę tutaj stoi? Słyszała go?

- Przepraszam. - Mruknął, robiąc chwiejny krok w stronę krzesła. Nie patrzył na kobietę.

- Nie rozumiem, za co, panie Potter. - Głos dyrektorki był spokojny i cichy. Być może
chłopak wyczuł w nim cień troski - ale mogło to być tylko złudzenie.

- Pewnie nie było miło tego słuchać. - Machnął znacząco w kierunku łazienki. Omal się nie
przewrócił - oparł się na którymś łóżku. Jego własne było teraz tak daleko... Po drugiej stronie
oceanu wyfroterowanej podłogi.

- Och, Harry... - Dyrektorka oderwała się od okna i podeszła szybkim krokiem. Objęła go,
prowadząc do jego posłania. Był zażenowany - jednak mimo wszystko także jej wdzięczny.
Chociaż nie potrafił znaleźć w sobie siły, by spojrzeć McGonagall w oczy. Nie zrobiłby tego,
nawet gdyby oferowano mu wszystkie skarby świata.

- Dziękuję. - Mruknął, wsuwając się pod kołdrę. Stara kobieta poprawiła ją - teraz to na
pewno była troska. Na szczęście nie żal. Harry chyba pogryzłby ją, gdyby dostrzegł choć
sugestię żalu.

- Myślę, że pan Malfoy poinformował już cię o ogólnych przyczynach twojego stanu. -
Zacisnęła usta w wąską linię, siadając na krześle obok. Harry westchnął. No tak. Powinien się
spodziewać. Teraz zacznie się krzyk, obwinianie, odejmowanie punktów...

- Tak, pani dyrektor.

- Czyli? Co się stało, zdaniem pana? - Zmarszczyła brwi. Czuł się, jak na jakimś teście.

- Prawie zaćpałem się na śmierć. - Sarknął gniewnie, podciągając się na poduszkach. Po co
takie pytania? Odpowiedź jest tak oczywista! Kobieta ściągnęła usta w jeszcze cieńszą linię.

- Cóż, może nie podoba mi się akurat ten dobór słów, jednak w uproszczeniu jest to prawda.

- I co teraz? Wyrzuci mnie pani ze szkoły? Odejmie Gryffindorowi tysiąc punktów? - Syknął.
Podobno najlepszą obroną jest atak.

Ku jego zdumieniu kobieta nie zaczęła krzyczeć, nie zdenerwowała się wcale. Westchnęła
tylko głęboko, z rezygnacją. Maska spokoju opadła z jej twarzy. Zamrugała kilka razy, jakby
coś wpadło jej go oka.

- Nie Harry. Jak mogłabym to zrobić? W końcu walczyłeś z Fenrirem Greyback'iem. Tuż
przed pełnią. Prawdopodobnie uratowałeś życie kilku ludziom. - Uśmiechnęła się smutno.
Harry spuścił głowę. Było mu wstyd za swoje poprzednie zachowanie. - Mimo to jednak,
przykro mi, że nikomu o tym nie powiedziałeś. Nie mogę ukrywać, że twój stan jest
wynikiem tylko głupoty i brawury.

"Zupełnie Gryfońskiej" - prawie usłyszał głos Draco. To zdanie aż sie prosiło o takie

background image

zakończenie!

- Wiem, pani dyrektor. - Uśmiechnął się krzywo. Nawet nie był zły. - Więc... Co teraz będzie?

- Podejrzewam, że będziesz musiał poleżeć jeszcze jakiś czas. Dopóki nie odzyskasz sił. Za
twoją odwagę i szlachetność przyznałam Gryffindorowi pięćdziesiąt punktów.

- Dziękuję. - Szepnął. Westchnął głęboko. Było mu ciężko na sercu, jednak musiał to
powiedzieć. - Pani dyrektor...

- Tak, Harry?

- Ja... Ja przepraszam, za to, co mówiłem... Wtedy... Zimą. W pani gabinecie... Pani zupełnie
nie zasłużyła na to... Ja...

- Nie ma potrzeby przepraszać, Harry. Doskonale cię rozumiem. - Podniósł na nią wzrok.
Uśmiechnęła się delikatnie. - Wiesz, że chciałabym dla ciebie jak najlepiej. Chciałabym,
żebyś był zwyczajnym chłopcem, miał normalne życie - bez widma V... Voldemorta. Żebyś
robił to, na co masz ochotę, bawił się, śmiał. I przykro mi, że nie mogę ci tego zapewnić.

- To nie pani wina. - Uśmiechnął się. Ciężar zniknął z jego duszy, jakby nigdy go tam nie
było. - Po prostu... Tak już ze mną jest. Jestem szaleńcem i nikt tego nie zmieni. Nawet
Voldemort. Zwłaszcza on.

Kobieta skinęła głową, wciąż uśmiechając się ciepło. Jej oczy błyszczały zupełnie tak, jakby
też miała gorączkę. Harry nie odważył się pomyśleć, że to mogą być łzy. Kobieta wstała i
podeszła do okna, patrząc zapewne na stadion Quidditcha.

- Mam też dobrą wiadomość. - Nastawił uszu. - Dzięki tobie... A raczej, hm, kawałku
Greyback'a, który ze sobą zabrałeś, uzdrowiciele mogą sporządzić lekarstwo dla Remusa.
Teraz niewiele potrzeba, żeby wyzdrowiał. Właściwie tylko trochę czasu. - McGonagall
odwróciła się, wciąż z uśmiechem. Harry prawie wyskoczył z łóżka i uściskał ją mocno -
jednak powstrzymał się w ostatniej chwili. Prawdopodobnie ległby jak długi, u jej stóp.
Ograniczył się do promiennej radości.

- To... To wspaniale! Nie mogę się doczekać, kiedy go zobaczę!

- Podejrzewam, że po obiedzie przybędzie tu kilka osób, żeby cię odwiedzić. Dłużej nie będę
w stanie ich powstrzymywać. - Beztroska zupełnie nagle zniknęła z jej oczu - czy sobie o
czymś przypomniała? Dyrektorka westchnęła cicho - Harry zaniepokoił się nieco. Złe
przeczucia.

- Jeszcze jedna sprawa...

- Tak, pani dyrektor? - I przyszedł czas na złą wiadomość... Czuł przez skórę.

- Wczoraj rano jakaś mugolka znalazła Greyback'a powieszonego na gałęzi, w lesie.
Dowiedzieliśmy się o tym, ponieważ nie magiczna prasa szeroko się o tym rozpisuje. Rzadko
widzi się tak okaleczone zwłoki. - Harry zacisnął zęby.

background image

- Sam to sobie zrobił? - Wychrypiał. Znał doskonale odpowiedź na to pytanie.

- Nie... Przykro mi, Harry. Wiem, że nie chciałeś go zabijać... - Czuł na sobie spojrzenie
kobiety. Ukrył twarz w dłoniach. "Zabijać".

- Nie chciałem... Ale... Ale potem wiedziałem, że umrze. I nie zrobiłem nic. Przeze mnie on
nie żyje.

Był mordercą? Tak, chyba tak... Ale... Ale nie wiedział, czy chciałby cofnąć czas, nie
dopuścić do śmierci Greyback'a. Chyba nie... Ale...

Na pewno nie. Przecież o to właśnie nam chodziło, prawda?

McGonagall nie powiedziała nic. Podeszła tylko i ujęła jego rękę, siadając na brzegu łóżka.
Trwali tak w milczeniu, dopóki nie przyszła pani Pomfrey z tacą pełną eliksirów.

***

Draco do skrzydła Szpitalnego wślizgnął się jeszcze przed obiadem, zrywając się z Zaklęć.
Chciał porozmawiać z Harry'm sam na sam, w cztery oczy. Potem może nie mieć okazji. Ci
wszyscy ludzie, tłum, słowa i szepty...

- Piszą o tobie. - Rzucił mu na łóżko kilka numerów Proroka. Sam usiadł obok chłopaka,
obejmując go ramieniem. - Pff, jakie tytuły... - Skrzywił się Gryfon, zerkając pogardliwie na
pierwsze strony.



- McGonagall nie udzieliła publicznie żadnych wyjaśnień. Nikt nic nie wiedział. Prorok sam
to wszystko wymyślił. - Draco skazał na bardziej kontrowersyjne nagłówki. Harry westchnął,
odkładając gazety.

- To musiałby być świetny temat. "Zbawiciel czarodziejskiego świata alias nędzny ćpun,
Harry Potter." - Draco skrzywił się. Mocniej objął Gryfona, jednocześnie całując delikatnie
jego szyję.

- Nie mów tak. Nie wolno ci tak mówić...

Harry westchnął tylko i zdjął okulary. Przez chwilę obracał je w palcach, spuszczając głowę.
Draco ukrył twarz w dłoniach, wplatając palce we włosy. Wciąż siedział obok pięknookiego,
chociaż już go nie obejmował.

- Harry...

- Hm?

- Nigdy więcej mi tego nie rób. - Mruknął niewyraźnie.

- Czego? Nie rozumiem...

background image

- Nigdy więcej mi tego nie rób. Nigdy... Nigdy więcej mnie nie zostawiaj... Nie próbuj
umierać... - Głos Ślizgona drżał lekko. Harry westchnął cicho i oparł czoło na jego ramieniu.

- Wiesz przecież, że nie mogę ci tego obiecać. Nigdy nie będę mógł - musisz to wiedzieć.
Kiedy... Kiedy zaczynaliśmy to wszystko... Musiałeś wiedzieć, jaka będzie moja przyszłość.
Wszyscy wiedzieli.

Draco niemo pokiwał głową.

Tak. Kiedy zaczynali to wszystko, jak powiedział Harry... Wiedział doskonale, że pieprzenie
się z Złotym Chłopcem nie może skończyć się dobrze. Bardzo źle. Wtedy jednak myślał o
zupełnie innym aspekcie tej sprawy - wyobrażał sobie reakcje ludzi. Co powiedziałby cały
świat, gdyby dowiedział się o ich związku? Śmierciożerca i Zbawiciel w jednym łóżku?!
Zlinczowaliby go - tego śmiecia Malfoy'a, który odważył się omotać ich Nieskalaną
Zabawkę.

Ale... Ale teraz odkrył to drugie dno. Przeklęte drugie dno. Tu wcale nie chodziło o opinię
świata.

Chłopiec, Który Przeżył miał przed sobą wielkie zadanie. Uwolnić ludzkość od Czarnego
Pana... Walczyć ze złem. Kretyński Biały Wojownik, też coś... Harry będzie ryzykował życie
dla bandy ignorantów. Bo takie jest przeznaczenie. Bo Harry nie umiałby się wycofać. Bo nie
potrafiłby im odmówić. Bo... Bo sam tego chce.

Harry będzie narażał życie, przybędzie blizn na jego pięknej, tak delikatnej skórze. A Draco
nie zrobi nic - pozostanie mu tylko siedzieć w ciemnym pokoju, przy zasłoniętych oknach.
Czekanie. Modlenie się do bogów, których imion nie zna i nigdy pewnie nie pozna. I oni
również nigdy mu nie odpowiedzą. Modlitwy o jedno - żeby Harry wrócił. Żeby jeszcze raz
wrócił. I jeszcze... Żeby nic mu się nie stało. Żeby był zdrowy, żeby wygrywał, żeby
wszystko było dobrze...

I przez jakiś czas - może długi - Harry będzie wracał. Każdej nocy. Stanie w drzwiach, zrzuci
zakurzony płaszcz, zetrze nie swoją krew z twarzy. Draco zaparzy mu mocną kawę albo - co
bardziej prawdopodobne - poda butelkę ognistej. Obaj pogrążą się w milczeniu, bezruchu -
cisza będzie jak bagno, lotne piaski. Kawa będzie parować i stygnąć na stole. Nie zasną, bo
sen grozi koszmarami. A im nie pozostanie już nic więcej, prócz koszmarów.

A pewnego dnia Harry nie wróci. Może później przyślą Draconowi zakrwawiony, nadpalony
płaszcz. Draco powiesi go na wieszaku przy drzwiach, tam gdzie zawsze. Zaparzy mocną
kawę. Dwie filiżanki. Kawa wystygnie nietknięta, ale to nic. Następnej nocy Draco zrobi to
znowu. I tak już zawsze - dopóki nie przyjdą po niego i nie powieszą na żyrandolu. Nieważne
- śmierciożercy, czy aurorzy...

Zacisnął zęby, powracając do realnego świata.

Ta historii nie może mieć szczęśliwego zakończenia. Po prostu nie może...

***

background image

36. Niewiele brakowało

Następny dzień był dla Harry'ego dosyć... Nie, źle. Był BARDZO męczący - chociaż na
pewno miły. Chłopak ledwie zdążył przyjąć codzienną dawkę eliksirów i wchłonąć śniadanie,
gdy do Skrzydła Szpitalnego wpadł mały tłumek. Odwiedzili go Tonks, Moody, Państwo
Weasley, Fleur, Bill i Hagrid - oprócz oczywiście stałego składu kolegów ze szkoły - Rona,
Hermiony, Ginny, Neville'a, Luny... I Draco, ale on przychodził tylko wtedy, kiedy z Harry'm
nikogo nie było.

- Och, ty głupi chłopaku... Jak mogłeś się tak narażać... - Powiedziała z uśmiechem Tonks, a
kilka łez popłynęło po jej policzkach. Włosy miała różowe, chociaż odcień był lekko
wyblakły. A może "tylko" lekko wyblakły? Poza tym miała delikatne cienie po oczami, widać
było, że niedawno przeżywała ciężkie chwile. Jednak teraz uśmiechała się promiennie, mimo
łez.

- Co z Lupin'em? - Harry nie mógł poskromić zainteresowania, chociaż był lekko skołowany
po tych wszystkich uściskach i całusach. Tonks otarła oczy podaną przez panią Weasley
chusteczką.

- Już jest przytomny. Teraz... Teraz będzie z nim dobrze. To wszystko dzięki tobie, Harry!

- Och, nie chwalcie go już tak! - Roześmiał się pan Weasley, czochrając mu jednocześnie
włosy.

Harry był... Szczęśliwy. Właściwie bardziej nawet dumny niż szczęśliwy - i zdawał sobie z
tego doskonale sprawę. Lupin wyzdrowieje - tylko dzięki niemu! To Harry uratował mu
życie, nikt inny! Już nie mogą mu zarzucić - nikt, żaden pismak Proroka - że nic nie robi. Ha,
Harry Potter może przydać się do czegoś więcej, niż tylko zawracania gitary Śmierciożercom!

Gryfon gawędził z przyjaciółmi wesoło, słuchał, co wydarzyło się podczas jego
"nieobecności". Bill powiedział, że żałuje, że to Harry jako pierwszy dorwał Fenrira- ale
mówił to z uśmiechem. Chociaż przez blizny na twarzy, że każdy jego grymas wyglądał
złowróżbnie i przerażająco.

Po jakiejś godzinie pani Pomfrey oznajmiła stanowczo, że tyle osób to dla chorego jednak za
dużo i wyprosiła gości. Harry był skrycie wdzięczny pielęgniarce - to wszystko było
naprawdę bardzo miłe, te pochwały i tak dalej... Ale Moody zaczął schodzić już na
niebezpieczny temat samego starcia z Greyback'iem. Pomfrey przyszła akurat we właściwym
momencie, aby wybawić Harry'ego od konieczności odpowiedzi na niewygodne pytanie.
Gryfon nie chciał o tym pamiętać. Te wszystkie uczucia... Nie.

Przyjdzie czas, żeby to opowiedzieć. Ale teraz jedyne czego pragnął, to wyrzucić
wspomnienie z pamięci. Było nie tyle przerażające, co... Niepokojące.

Pani Weasley zaprosiła wszystkich gości na obiad do Nory. Harry żałował, że nie może się
przyłączyć - mama Rona była naprawdę świetną kucharką... Przy łóżku chłopaka został tylko
Hagrid. Kiedy Harry'ego otaczali ludzie, chłopak nie mógł zamienić z półolbrzymem więcej,
niż kilka słów na powitanie.

- Dawno się nie widzieliśmy, Harry. - Uśmiechnął się przyjaciel. Harry wyszczerzył się

background image

szeroko.

- Tak... Mam nadzieję, że nie robisz nic niebezpiecznego. - Zaniepokoił się. Hagrid tylko
pokręcił głową, mrugając wesoło.

- Mam zadanie, ale nie musisz się przejmować. - Przyjrzał mu się uważnie. Harry lekko
zarumienił się pod tym spojrzeniem. - Cholibka, Harry... Zmieniłeś się, odkąd widzieliśmy się
ostatni raz.

- Tak? Och, mam nadzieję, że na lepsze. - Odparł zupełnie zmieszany Gryfon, przygładzając
odruchowo rozczochrane włosy.

- Nie wiem Harry... Chyba tak. Masz coś takiego w oczach... Taki blask.

Harry nie wiedział, co na to powiedzieć. Po raz kolejny tego dnia uratowała go pani Pomfrey,
uprzejmie prosząc byłego gajowego o opuszczenie sali.

Zasnął szybko. Rozmyślał o tym "blasku", o którym mówił Hagrid - jednak nie miał pojęcia,
o co mogło chodzić. Miał nadzieję, że to jednak nie żaden rykoszet po Belladonnie i
Greyback'u...

***

To był już czwarty dzień, odkąd Harry się obudził. Było z nim coraz lepiej - szybko
przybierał na wadze, już prawie nie było widać jego wystających żeber. Błogosławione
eliksiry! Często ćwiczył - przysiady, pompki i tak dalej. Chciał jak najszybciej wrócić do
zdrowia i pełnej sprawności. Jego mięśnie szybko przypomniały sobie, jakie jest ich zadanie.

Wciąż od czasu do czasu miewał mdłości, jednak już coraz rzadziej. Ukrywał to przed
pielęgniarką - uśmiechał się szeroko, jak okaz zdrowia. Zależało mu na czasie. Marzec już się
przecież zaczął. Dziś był piąty dzień tego miesiąca - do równonocy jeszcze tylko dwa
tygodnie! Kiedy Harry uświadomił sobie, jak mało ma czasu... Och, nie może marnować ani
sekundy w Skrzydle Szpitalnym!

Swoją drogą, zupełnie nie wiedział, co mógłby robić, gdyby nie musiał odpoczywać. Do
tego.... Hmm, rytuału nie potrzebował żadnych eliksirów, żadnego przygotowania. Tylko
trochę własnej krwi, coś, czym będzie mógł narysować symbol... Potem kilka słów - i już
będzie po wszystkim. I w końcu... W końcu coś zacznie się dziać.


McGonagall odwiedziła go krótko po śniadaniu. Odstawiał właśnie talerz po owsiance, kiedy
weszła do sali. Skinęła głową na powitanie.

- Witam Harry. Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej.

- Tak, dziękuję, pani profesor. Chciałbym wyjść jak najszybciej. Muszę nadrobić zaległości w
szkole... - Och, Harry... Ty mały Ślizgonie - roześmiał się jakiś głosik w jego głowie.
Zignorował go.

- O ile wiem, jutro wieczorem mógłbyś już spać w wieży. Oczywiście powinieneś jeszcze

background image

przyjmować eliksiry, jednak nie widzę potrzeby zwalniania cię z zajęć. - Ledwie powstrzymał
się przed pianiem z radości. Alleluja, ave! - Mam jeszcze jedną dobrą wiadomość.

- Tak? - Jeszcze jedna nowina? To jego urodziny, czy co?

- Dzisiaj Lupin został wypisany z kliniki.

Tym razem już nie mógł powstrzymać się przed okrzykiem szczęścia. Wszystko układało się
tak dobrze! Jak w bajce! Fenrir pokonany, Remus zdrowy, Draco przy nim... Och, życie
potrafi być jednak piękne!

Nagle coś go tknęło. Jakaś szalona myśl, idee fixe. Uśmiech spełzł z jego twarzy. Spojrzał
McGonagall w oczy - ona także przestała się uśmiechać, najwyraźniej coś przeczuwając.
Jakby usłyszała pomruk dalekiego gromu. A może to właśnie nazywa się kobieca intuicja?

- Pani profesor... Skoro z Lupin'em już w porządku... To... To, czy uzdrowiciele mogliby
przysłać mi ze szpitala kość Greyback'a?

Dyrektorka zmarszczyła brwi, ściągając usta w cienką linię. Harry zastanawiał się, czy już
posunął się za daleko... Sam nie wiedział, po co mu szczęka wilkołaka. Ale coś - a ostatnimi
czasy nauczył się ufać przeczuciom - mówiło mu, że powinien ją zachować. Mieć. Nie miał
pojęcia, po co, ale... Ale wydawało mu się to słuszną decyzją.

- Nie wiem, czy to najszczęśliwszy pański pomysł, panie Potter. - Nastroje McGonagall tak
łatwo było rozpoznać po sposobie, jakim zwracała się do ludzi. Już nie przyjazne "Harry", a
chłodne "panie Potter".

- Ja... Ja też nie, ale... Chciałbym ją mieć. Obiecuję, że nie zrobię z tą kością nic
nienormalnego! - Zapewnił szybko, przeczuwając jej następne słowa

- Cóż... To dość makabryczna pamiątka. Jeśli tylko uzdrowiciele się zgodzą, nie mogę
oponować. - Odparła szorstko, wychodząc z sali.

***

Harry spojrzał na zegarek - na pewno za chwilę zacznie się kolacja... Tak, Draco będzie tu
dopiero za jakąś godzinę. Przyłapał się na tym, że czeka na jego wizyty. Czeka, aż przyjdzie,
przywita się, przyniesie jakieś notatki z lekcji.. Ale to nie było ważne. Przecież zupełnie
dobre materiały dostał od Hermiony! Przyjaciele wpadali do niego bardzo często i był im za
to wdzięczny, ale... Ale to na Draco czekał. Zawsze.

Podszedł do okna - zmierzch już zapadł, pogrążając świat w ciemnościach. Ta noc była
zupełnie ciemna - chmury zasnuły niebo, ukrywając księżyc i gwiazdy. Oparł czoło o chłodną
szybę.

Draco. Musiał w końcu o nim pomyśleć. Do tej pory uparcie odsuwał ten temat - zastanawiał
się nad równonocą, planem, Fenrirem, czy Lupin'em... Wszystkim. Byle nie myśleć o Draco.

Ale teraz... Teraz, kiedy już uświadomił sobie, że tęskni za nim przez cały czas... Musiał to
sobie jakoś poukładać w głowie. Uporządkować myśli. "Zająć oficjalne stanowisko" -

background image

dyplomatyczny eufemizm.

Co właściwie czuł do tego blondyna? Czy to naprawdę była... Eee, miłość? Och, jakie to
patetyczne! Zastanawia się jak jakaś ckliwe dziewczątko! Brakuje mu chyba tylko stokrotek z
powyrywanymi płatkami.

Już dawno doszedł do wniosku, że kocha tego platynowego Ślizgona. Chyba. Tak, raczej tak.
Z jednej strony było to niedorzeczne - słyszał, że miłość jest jednym z tych uczuć, którym
potrzeba czasu. Długich dni, wielu miesięcy... Żaby mogła rozkwitnąć i dojrzeć.

Więc jak on - po ledwie pół roku - mógł mówić o miłości? Kłócili się, obrażali na siebie, byli
zbyt dumni, by rozwiązywać swoje problemy... Zachowywali się często jak dzieci.
Szczeniaki. Ale... Ale z drugiej strony przecież tak świetnie się rozumieli. Znali doskonale,
byli przyjaciółmi. Ufali sobie. Więc... Więc mógł to już nazwać miłością?

No dobrze, nie posuwajmy się do takich wielkich słów - westchną Harry, siadając z powrotem
na łóżku. Draco był dla niego ważny. Po prostu, przyjmijmy na chwilę, że tyle wystarczy.
Więc - Draco był dla niego bardzo ważny. Momentami był nawet wszystkim. Całym światem.
A czy... Czy gdyby ktoś inny był na jego miejscu - ktoś inny, kto nie miałby blond włosów i
oczu jak arktyczny lód... Czy Harry byłby w stanie czuć do niego to samo, co do Dracona
Malfoy'a?

Nie zdążył odpowiedzieć sobie na to pytanie. Skrzypnęły drzwi do sali i stanął w nich pewien
złotowłosy Ślizgon. Harry rozpromienił się na jego widok.

Draco podszedł i - jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie - pocałował go
delikatnie w policzek. Gryfon poczuł zapach wiśni i wanilii, ciepło jego skóry... Odpowiedź
na jego pytanie znalazła się sama.

Nawet gdyby zamiast Draco miał dostać królewnę z bajki... Nie chciałby. Liczył się tylko
Draco.

***

- Coś nie tak? Jesteś jakiś nieobecny... - Ślizgon usiał obok chłopaka na łóżku. Harry pokręcił
głową, wracając do rzeczywistości.

- Nie, w porządku... - Gryfon uśmiechnął się lekko. Draco zmarszczył brwi. Podejrzewał, co
zaprząta tą rozczochraną głowę.

- Znów o tym myślałeś?

- Hm?

- O dwudziestym marca. Znów o tym myślałeś, prawda? - Powtórzył pytanie. Z twarzy
Harry'ego mógł jednak bez problemu wyczytać, że zupełnie nie trafił. Pudło, panie Malfoy!

- Nie... Jakoś nie. - Chłopak uśmiechnął się lekko. Zdjął z nosa okulary i przetarł je skrajem
koszuli. - Jutro stąd wychodzę. Mogę wpaść?

background image

- Jasne, że tak, nie musisz nawet pytać... - Pocałował go w szyję, śmiejąc się cicho. - Ale
zmieniasz temat. Czym się martwisz?

- Nie martwię się. Po prostu... Myślałem. - Chłopak westchnął ciężko, przeczesując czarne
włosy. Draco złapał jego rękę i zamknął w ciepłym uścisku swoich dłoni.

- Powiedz mi. Nie pozwolę ci męczyć się w pojedynkę. - Harry westchnął tylko, spuszczając
wzrok.

- Sam się o to prosisz. Ok, myślałem o tobie. - Spojrzał mu w oczy. Draco wstrzymał oddech.
Te niesamowite, zielone oczy... Zieleń morderczego zaklęcia. Patrzyły teraz na niego,
uważnie, jakby chciały zarejestrować każde drgnienie, oddech i uderzenie serca. Wypuścił
powietrze z płuc, starając się być zupełnie naturalnym.

- I co wymyśliłeś?

- Że jesteś jedyny w swoim rodzaju. Nie chcę nikogo innego. Nigdy. - Gryfon uśmiechnął się
lekko.

W Draco rozlało się nagle jakieś dziwne uczucie. Wrażenie ciepła, szczęścia... Po raz kolejny
Czarny Pan, równonoc, wszystko, co złe... To znów było oddalone o lata świetlne. Teraz...
Chyba był szczęśliwy. Tak. To musi być szczęście.

Tylko szczęście pachnie jak jarzębina i wiatr. Tylko szczęście smakuje pocałunkiem.
Szczęście ma miękkie i słodkie wargi, które można kąsać i drażnić językiem. Ma zielone
oczy, które stają się tak namiętnie zamglone z każdym muśnięciem ust. Długie rzęsy,
łaskoczące szyję... Szczupłe ciało, stworzone tylko po to, żeby on mógł je obejmować i
pieścić palcami.


Oderwali się od siebie, kiedy tylko usłyszeli szmer kroków na korytarzu. Draco wcale nie
chciał, ale to była siła wyższa. Sekundy, jakie pozostały do wkroczenia - zapewne - Gryfonów
wykorzystał na pospieszne wygładzenie włosów i poprawienie koszuli.

Takie rzeczy zawsze zdarzają się w nieodpowiednich momentach. Zawsze.

***

Trójka jego przyjaciół weszła do sali, gawędząc wesoło. Harry szybko wcisnął na nos okulary
- miał nadzieję, że jego oczy nie błyszczą aż tak bardzo, jak mu się wydawało. Był doskonale
świadom swojej rozpiętej koszuli i rumieńców na policzkach. Przyspieszony oddech zdołał
już jakoś opanować.

Zresztą, Draco siedział tuż obok i wcale nie wyglądał lepiej. Gdzie podział się ich rozum?!
Nigdy nie pozwalali sobie w Skrzydle Szpitalnym na więcej niż jeden pocałunek! Zwłaszcza
teraz, kiedy tak wiele osób przychodziło tutaj - ktoś mógł wejść w każdej chwili! Mało
brakowało... Och, jak piekielnie mało!

Ron stanął jak wryty, gapiąc się - właśnie się "gapiąc" - dziwnie. Hermiona wzniosła oczy do
nieba, przybierając zupełnie neutralny wyraz twarzy. Ginny, która weszła ostatnia, starała się

background image

nie chichotać, mrugając zalotnie. Ona zdawała sobie doskonale sprawę, co robili przed
chwilą.

- Coś nie tak, Ron? - Zapytał Harry, zupełnie obojętnie - najlepszą obroną jest ponoć atak.
Draco tymczasem wstał z łóżka i bez słowa nalał sobie wody do szklanki, ze stojącego na
szafce nocnej dzbanka.

- Nic, tylko... Och, nic. - Ron otrząsnął się szybko.

Naprawdę mało brakowało.

***

Następnego dnia Harry'emu udało się jakoś przekonać pielęgniarkę, że naprawdę dobrze się
czuje. Dzięki temu obiad zjadł już ze wszystkimi - opuścił Skrzydło Szpitalne o te kilka
godzin wcześniej, niż przewidywała Pomfrey.

Miało to dobre i złe strony. Dobre - wreszcie mógł normalnie rozmawiać z przyjaciółmi,
wrócić do wieży Gryffindoru, przejść się po zamku... Ale irytowały go ukradkowe - bądź
wcale nie, zupełnie jawne - spojrzenia, szepty za plecami... Teoretycznie powinien już być do
tego przyzwyczajony - jednak zawsze z tą samą konsternacją i zdenerwowaniem reagował na
takie rzeczy. Raz, czy dwa zdarzyło się nawet, że podszedł do niego jakiś dzieciak, którego
widział może raz w życiu i deklarował swoją dozgonną przyjaźń "i czy Harry Potter może
opowiedzieć, co się..."

Pocieszało go tylko jedno. Długie godziny czekał, aż ten dzień minie, aż wszyscy rozejdą się
do dormitoriów... Potem, gdy tylko upewnił się, że przyjaciele śpią, wysunął się z ciepłej
pościeli. Założył buty i wymknął się z dormitorium - przemierzał Hogwart doskonale znaną
sobie ścieżką. Jakby tylko tyle robił przez całe życie.


Draco już na niego czekał - tuż za portretem Grubej Damy. Ślizgon był ukryty pod peleryną
niewidką - Harry wyczuł tylko dotyk jego dłoni w talii. Nie potrzebował niczego więcej.
Wsunął się pod płaszcz, unikając zdumionych spojrzeń postaci z portretów. Był bardzo
zadowolony, że Draconowi jednak udało się pelerynę znaleźć - zwłaszcza biorąc pod uwagę,
jak mętnie tłumaczył.

Usta Draco były spragnione, łapczywe... Harry uśmiechnął się pomiędzy pocałunkami - czuł
przez skórę to pożądanie, prawie zwierzęce pragnienie. Draco wymruczał coś, czego nie
zrozumiał. Wciąż obejmując go w pasie ruszył pewnie korytarzem. Dopiero po kilku
zakrętach Harry zorientował się, że nie idą w stronę lochów.

- Myślałem, że zabierzesz mnie do siebie. - Szepnął cicho, patrząc zdziwiony na zaciętą twarz
Ślizgona. Harry poczuł, jak chłopak mocniej zaciska palce na jego biodrze. Przeszył go
przyjemny dreszcz - adrenalina i podniecenie.

- Za daleko... - Głos Draco był zachrypnięty. Chłopak zachowywał się, jak pustynny
wędrowiec, który zobaczył na horyzoncie szklankę wody. Jego gesty były niecierpliwe, wciąż
przyspieszał kroku. Nie reagował, kiedy Harry całował go w szyję, czy muskał palcami
obojczyk. Nawet nie zatrzymywał się, żeby oddać pieszczotę.

background image


Gryfon był rozbawiony tym zachowaniem. Draco zawsze był taki powściągliwy w
odkrywaniu emocji, zawsze był tym, który pociąga za sznurki. To Draco wzdychał z rozkoszy
jako ostatni - kiedy Harry przegrywał walkę z samym sobą i krzyczał. A teraz cały spokój
Ślizgona ulotnił się gdzieś, nie pozostało nic z jego zwykłego opanowania.

Jeśli jednak Harry uważał, że Draco przestał być bryłą lodu i zamienił się w gorący ogień,
musiał zrewidować swój pogląd. Drzwi Pokoju Życzeń jeszcze dobrze się za nimi nie
zamknęły, kiedy Draco zupełnie stracił nad sobą kontrolę. Zupełnie.

To było coś bardziej... Po prostu bardziej niż tylko ogień.

****

Po prostu się na Gryfona rzucił. Inaczej nie mógłby tego określić. Przyparł do ściany i
całował te chętne usta, tak, jak pragnął. On tu rządził - i innym razem na pewno by się tym
napawał, może pokusiłby się o jakiś błyskotliwy komentarz... Ale teraz nie interesowało go to
zupełnie.

Harry miał wielkie szczęście, że nie zapinał koszuli. Inaczej na pewno Draco rozerwałby ją na
strzępy - tym razem skończyło się tylko na zdarciu jej ze szczupłego ciała. Przy czym owo
szczupłe ciało również bardo gorliwie się jej pozbyło. Draco zachłannie całował nagie
ramiona, dotykając całymi dłońmi klatki chłopaka. Jakby świat miał skończyć się za minutę.

Kiedy ugryzł go w szyję, Harry jęknął cicho. Ale nie był to jęk protestu - w trybie pilnym
Gryfon pozbył się spodni i butów. Był podniecony, ale na pewno nie aż tak, jak Draco.

- Nie obchodzi mnie, czy już wróciłeś do siebie, czy nie. - Wychrypiał blondyn, pociągając
ich obu na podłogę. Cała posadzka usłana była poduszkami - w końcu to Pokój Życzeń. -
Czekałem na ciebie dwa tygodnie... Dwa tygodnie, cholera! Pół miesiąca!

- Jakiś ty skrzywdzony... - Zachichotał przeklęty Złoty Chłopiec i wsunął dłonie w jego
dżinsy.

Po nanosekundzie tych dżinsów się zresztą wyrzekli. Doszczętnie. Tak samo, jak całej reszty
zbędnej odzieży. Teraz Harry pochylał się między jego nogami. Całował i muskał palcami
wnętrze jego ud, zupełnie ignorując te strategiczne rejony, które najbardziej się dotyku
domagały.

- Potter... Harry... Do diabła, zrób mi to w końcu! - Syknął blondyn przez zaciśnięte zęby.
Harry uśmiechnął się tylko łobuzersko. Pochylił się i dmuchnął w pępek Ślizgona. Draco
westchnął, kiedy sam jego członek dotknął jabłka Adama zielonookiego.

- Jeszcze nie. Mam ochotę się zabawić. - Kolejny uśmiech. Draco oddałby duszę, żeby tylko
Harry tak zwyczajnie i po prostu mu teraz... Jednak tej nocy chłopak najwyraźniej postanowił
być wyrafinowany. Każdej innej Draco potraktowałby to, jak ciekawą zabawę - ale teraz po
prostu chciał tego zielonookiego diabła! Bardziej, niż wszystko...

Harry podpełzł trochę wyżej. Teraz drażnił jego sutek, robiąc językiem małe kółeczka wokół
brodawki. Draco syknął, wypychając biodra wysoko - ale Harry odsunął się, nie dotknąwszy

background image

go nawet. Blondyn jęknął. Jego ręce same powędrowały do naprężonego członka. W tym
momencie wydawało mu się to po prostu upokarzające - musiał dotykać się sam, podczas gdy
Harry był tuż obok. Gryfon z jakimś perwersyjnym wyrachowaniem patrzył na niego, śledząc
każdy gest. I to niby Draco jest zimnym draniem?!

- Boże, Harry... Zróbmy to w końcu... Albo cię do tego zmuszę. - Wychrypiał. I już w chwili,
kiedy to mówił, zdał sobie sprawę, jaki to był błąd. Bardzo wielki błąd.


Harry uśmiechnął się demonicznie. Szybkim ruchem sięgnął do swoich spodni. Z kieszeni
wyjął różdżkę - jedenaście cali giętkiego ostrokrzewu, rdzeń z pióra feniksa. Wiele można
taką zrobić. Draco przełknął ślinę - nie zdążył zrobić absolutnie nic - jego reakcje były takie
wolne... Wiedział doskonale, co stanie się za chwilę, jednak jego ciało odmówiło współpracy.

Nadgarstki i kostki Śligona przylgnęły do podłogi. Był teraz rozciągnięty na poduszkach,
pozbawiony możliwości jakiegokolwiek ruchu. I bardzo pobudzony. Jęknął, zamykając oczy.

- Harry... Proszę... - Chłopak zachichotał tylko, odrzucając różdżkę z powrotem pod ścianę.

- Chciałeś mnie zmusić. Nieładnie. - Usiadł na nim okrakiem, pochylając się i całując płatek
jego ucha. Draco czuł, jak bardzo Gryfon... Jak ten potwór mógł panować nad sobą tak
doskonale?! W takiej chwili!

To nie mógł być ten sam chłopak! To jakiś pieprzony demon!

*

Harry'emu za to bardzo podobała się taka zabawa. Przynajmniej na razie. Rzadko miał okazję
obserwować Dracona z tej perspektywy. Bo chociaż wypróbowali już dziesiątki możliwości,
blondyn jeszcze nigdy, ale to nigdy nie pozwolił się związać. Harry wiedział, że
prawdopodobnie drogo za to zapłaci, ale teraz to się nie liczyło.

Z cichym jękiem otarł się o niego. Obaj byli gotowi... Ale jeszcze nie, nie teraz. Polizał swój
palec - Draco patrzył na to jak zahipnotyzowany. Wstrzymał nawet oddech. Harry uśmiechnął
się na to i dotknął jego erekcji. Delikatnie, ledwie muskając jedwabistą skórę. Ale po chwili
zabrał rękę, dotykając samego siebie.

Pochylił się i zaczął całować jego płaski brzuch, językiem wytyczając sobie ścieżkę między
żebrami. Draco oddychał nierówno, wzdychał przy każdym muśnięciu ust Harry'ego.
Interesujące. Harry sięgnął do jego ust, kradnąc delikatny pocałunek. Draco smakował
pożądaniem.

- Harry... Och... Harry...

Ręce Gryfona prześlizgnęły się po mlecznobiałej skórze - aksamitnej i wilgotnej. Poznały
drogę - od obojczyków, przez klatkę i żebra. Palce zatrzymały się na sekundę dłużej na
kościach miednicy, dokładnie zbadały uda blondyna. Ślizgon oddychał ciężko, wił się,
walcząc z magicznymi więzami. Harry uśmiechnął się szeroko - pochylił się i pocałował
siarczyście kolano chłopaka. Draco westchnął przeciągle, kiedy dłonie Gryfona, jakby od
niechcenia musnęły jego członek.

background image


- Proszę... Harry... Uwolnij mnie... Pozwól mi...

Harry przyjrzał się uważnie swojemu partnerowi. Draco miał twarz zmienioną pragnieniem,
prawie bolesną żądzą. Niezaspokojoną. Jęczał i wił się pod nim. Harry'emu zrobiło się jakoś
przykro... Przecież... Przecież nie mógł być dla niego aż tak zły. Zabawa zabawą, ale tym
razem Draco naprawdę go pragnął. Jak powietrza...

Pocałował go jeszcze raz w usta, delikatnie i uspokajająco. Nie przerywając pocałunku
sięgnął po różdżkę. Ukłon dla zaklęć niewerbalnych. Draco już po chwili objął go, przylgnął
do Gryfona całym sobą.

Zmienili pozycję - teraz to Harry leżał na poduszkach. Draco wplótł palce w jego włosy, liżąc
i kąsając szyję. Harry westchnął, przymykając oczy.

- Tak długo na ciebie czekałem... A ty chciałeś zrobić mi coś takiego... - Wychrypiał
namiętnie Ślizgon. Harry czuł jego uśmiech. Ulżyło mu - przez chwilę bał się, że Draco
będzie wściekły.

Niedługo potem przestał kontaktować cokolwiek.

****

Draco opierał się plecami o stertę poduszek. Oczy miał przymknięte, włosy opadły mu na
twarz. Obejmował leżącego między jego nogami chłopaka. Wtulił twarz w czarną czuprynę.

Wsłuchał się w równy oddech Harry'ego. Obaj byli zmęczeni, jak nigdy. Już dawno nie
spędzili tak intensywnie nocy. Draco nie wiedział, która teraz może być godzina.
Podejrzewał, że trzecia nad ranem - ale mógł się mylić.

- Draco...? - Chłopak poruszył się w jego ramionach.

- Hm? - Nie miał siły powiedzieć nic więcej. Nie widział twarzy Gryfona. Czuł za to ręce -
jedna dłoń Harry'ego spoczywała na jego własnej, druga na biodrze.

- Wtedy... W Skrzydle Szpitalnym... Prawie nas nakryli.

- Tak. - Mruknął. Odetchnął głęboko, choć było mu trochę trudno z tym przyjemnym
ciężarem na piersi. - Ale jeszcze tym razem nam się udało.

- Draco... - Odezwał się znów zielonooki, po kilku sekundach milczenia. - Wiesz, że w końcu
się dowiedzą, prawda?

- Nie ma żadnej nadziei. - Draco bardzo chciał patrzeć mu teraz w oczy - jednak nie miał
jednocześnie ani siły, ani chęci ruszać się, czy zmieniać pozycję.

- I kiedy... Kiedy to się już stanie... Co zrobimy? - W głosie Harry'ego brzmiał niepokój.

- Nie bój się, nie zostawię cię. W życiu się ciebie nie wyprę. - Blondyn uśmiechnął się i
pocałował Gryfona w ucho. Czuł, jak chłopak wzdycha z ulgą. Jak mogło mu przyjść do

background image

głowy coś tak absurdalnego? - Kiedy już wszyscy się dowiedzą... A przysięgam ci, że
dowiedzą się wszyscy - Prorok na pewno przenicuje nas na wszystkie strony... Wtedy nie
będziemy mieć już nic do stracenia, prawda?

- Prawda. - Harry uśmiechnął się lekko. Draconowi również poprawił się humor.

- Odstawimy wielki show. Będziemy trzymać się za rączki, patrzeć sobie w oczka... Wielki
show. Niczym nie będziemy się przejmować.

Zamilkli. Draco wyobraził sobie wizję, o której sam mówił... Tak, to byłoby wielkie
wydarzenie. Szmatławce rozpisywały się przecież szeroko o hipotetycznym związku
Harry'ego z Granger. Okazji do obsmarowania tego chłopaka nikt nigdy nie omijał.

- Ale Draco... Naprawdę mnie nie zostawisz?

- Naprawdę.

***

background image

37. Małe kłamstwa

Śnił mu się koszmar. Straszny sen. O tyle straszniejszy od wszystkich poprzednich, że tym
razem to wcale nie były psychodeliczne majaki. Nie było absurdalnych wizji i całej tej
bezsensownej ułudy, do której przywykł i na którą był już prawie zupełnie odporny. Tym
razem obrazy, przewijające się pod powiekami wydawały się tak cholernie realne.

Obudził się zdyszany, zdenerwowany i krańcowo wykończony samym snem. Jakby przez całą
noc kruszył skały w kamieniołomie. Ręce mu drżały jak w gorączce, krople lodowatego potu
spływały po skórze. Nie wiedział, czy to dobrze, czy źle, że tej nocy był sam - nie było przy
nim Harry'ego.

Wygramolił się z łóżka i - nie zapalając światła - poszedł do łazienki. Dopiero tam machnął
ręką - wnętrze rozjaśniło się nieznacznie. Machinalnie umył dłonie i twarz w chłodnej
wodzie. Uspokoił się nieco - mógł już przynajmniej oddychać normalnie. Sukces, panie
Malfoy.

To był koszmar gorszy, niż wszystkie inne koszmary. We śnie widział Harry'ego, zwiniętego
z bólu, przyciskającego ramię do piersi. I nie mógł mu pomóc. W żaden sposób. Mógł tylko
objąć go, ignorując szarpanie własnego Mrocznego Znaku. Sam już dawno przyzwyczaił się
do tego "drobnego dyskomfortu". Harry nawet nie zauważał jego dotyku - Draco wiedział, że
oprócz ręki, tępym bólem pulsuje także blizna Złotego Chłopca.

W koszmarze nie zdarzyło się nic więcej - i to było najgorsze. Byłby zadowolony,
niesamowicie uszczęśliwiony jakąś bzdurną sceną. Przynajmniej miałby pewność, że to tylko
sen! Ale teraz...

Sen. Boże, żeby to był tylko sen...


Do równonocy pozostał tydzień. Cały przeklęty tydzień! Dlaczego tylko tyle?

Draco każdego dnia widział, jak Harry staje się coraz bardziej zdenerwowany. I podniecony.
Do diabła, ten wariat nie mógł doczekać się tej chwili! Blondyn za to gorąco pragnął, aby
nigdy nie nadeszła. Nigdy. Gotów był znosić trzy razy silniejszy ból i to każdego dnia, jeśli
tylko miałby pewność, że Harry nie zazna go nigdy.

Jednak jego chłopak nie dał się odwieść od szalonego planu. Rozmawiali o tym tyle razy... I...
Nic. Równie dobrze Draco mógłby przemawiać do ściany.

Uniósł rękę - zacisnął pięść. Zamachnął się, celując w idealnie gładką taflę lustra.

Powstrzymał się o cal od szkła. Jego odbicie uśmiechnęło się lekko, szyderczo. Westchnął.
Był w takim stanie ducha, że ostre odłamki mogłyby sprowokować go do... Czegoś bardzo
głupiego. A on nie był Harry'm Potter'em, Złotym Dzieckiem, Wybrańcem... Nie wiedział,
czy gdyby zaczął, byłby zdolny przestać. Lepiej nie kusić losu.

***

Harry także zastanawiał się nad równonocą. Dokładniej - nad Znakiem. Tylko jednym uchem

background image

słuchał wykładu Flitwick'a. Znacznie bardziej jego uwagę pochłaniał leżący przed nim
pergamin - a bynajmniej nie robił notatek.

Jego pióro błądziło po stronie. Rysował skomplikowane wzory, linie, czasami - zupełnie
niechcący - fraktale... Wszystkie przypadkowe i spontaniczne.

Już dawno uznał, że ostatnie czego chce, to czaszka z wężem. Symbol wydawał mu się...
Taki... Idiotyczny. Na miarę przedszkolaka, który sili się na grozę. Zero subtelności - tylko
prozaiczna dosłowność. W dodatku trudny do narysowania. (Pominął w myślach fakt, że
kiedy sam próbował rysować lwy i feniksy, jakoś zawsze wychodziły mu... Bardzo
skrzywdzone.)

Harry nigdy nie pozwoliłby sobie na coś takiego - czerep i gad - na ramieniu. Skoro już miał
mieć pamiątkę na całe życie, chciał, żeby... Żeby to było coś naprawdę ok. Cool.

Boże. Jak można myśleć o Mrocznym Znaku, jako o "czymś ok"?! Był szaleńcem, naprawdę!

Narysował wygiętą podwójnie linię. A pod nią drugą, mniejszą chociaż rozpoczynającą się w
tym samym punkcie. I zupełnie niespodziewanie z kartki patrzyło na niego oko drapieżnego
ptaka.

Uśmiechnął się. Poprawił linie kilka razy, ale doskonale wiedział, że trafił w dziesiątkę. To
było to. Znak idealny. Prosty - mógłby go narysować każdy - a jednocześnie oryginalny.
Wcale nie kojarzył się z Czarnym Panem, choć będzie działać zupełnie tak samo, jak jego
stemple. Doskonale.

Harry pamiętał, jak po raz pierwszy rysował ten znak - krwią na lustrze. Potem na pustych
stronach z końca podręczników. Na strzępach pergaminu. Albo na zakurzonym biurku...
Westchnął, odkładając pióro. Już blisko. Siedem dni... Czekał tak długo, tyle czasu... Kiedy
odkrył sposób, poznał osobę Archany Lochan? W styczniu? Tyle dni bezczynności! A już za
tydzień... Uśmiechnął się do swoich myśli.

Na resztę lekcji pogrążył się w marzeniach. W swojej głowie zdążył pokonać Voldemorta na
dziesiątki sposobów, upokorzyć, a jego prochy rozrzucić na cztery strony świata.

***

Siedzieli w bibliotece. Harry pisał swoje dodatkowe zadanie z Zaklęć - Flitwick wolał zlecić
mu referat niż odjąć punkty za brak skupienia na lekcji. Draco odrabiał swoją numerologię. A
właściwie tylko udawał. Jego myśli, co chwilę, zamiast skupiać się na skomplikowanych
tabelach, dryfowały w stronę siedzącego obok chłopaka.

Siedem dni. Blondyn nie mógł pozbyć się wątpliwości. Być może wpływ na jego zdolności
rozumienia miał sen... Koszmar. Teraz już wiedział, że to jeden z tych snów, który stanie się
rzeczywistością. To było zbyt straszne, żeby przerażać. Tak po prostu.

Jakiś czas temu Harry powiedział, że Znak jest dla niego najważniejszy. Coś w Draco
skurczyło się, słysząc to zdanie. Teraz jednak nie mógł powstrzymać się od rozmyślania, jak
wiele znaczy dla Gryfona Znak.

background image

Czy symbol śmierciożercy wart jest więcej od niego, Draco? Co zrobiłby Wielki Harry Potter,
gdyby blondyn zagroził mu, że odejdzie, jeśli nie porzuci swojego planu? Ślizgon chciał to
wiedzieć, ale... Bał się zapytać. Bał się, że Harry mógłby mu odpowiedzieć.

Bo... Bo gdyby Harry zgodził się, zostawił swój plan, nie zrobił nic podczas równonocy... Jak
wyglądałoby ich życie? Och, Harry pewnie by się obwiniał - za tchórzostwo, uległość... Albo
gorzej - obwiniałby Draco. Każdy kolejny atak Voldemorta byłby zawsze winą Draco.

Inna możliwość. Draco mówi: "Odchodzę, jeśli będziesz miał Znak!" Harry: "Dobrze, odejdź.
Tylko nie trzaskaj drzwiami." Co wtedy zrobiłby Draco? Gdyby rzeczywiście odszedł, nigdy,
ale to nigdy nie byłby już szczęśliwy. Tego był pewien. Doskonale pewien. Ale gdyby został
z Harry'm... Nie miałby już szacunku do samego siebie. Harry także patrzyłby na niego
inaczej. Jak można traktować poważnie kogoś, kto ciężkie słowa rzuca na wiatr, nie
dotrzymuje obietnic i zabawia się pustymi groźbami?

Roześmiał się w duchu. Każde rozwiązanie było złe. Jak w greckiej tragedii, gdzie nie ma
dobrych zakończeń. Cokolwiek zrobią, nigdy nie znajdą szczęścia.


- Draco? - Głos Harry'ego wyrwał go z zamyślenia. Uniósł głowę. Pięknooki przyglądał mu
się uważnie. - O czym myślisz?

- Och... O... O niczym ważnym. O rodzinie, matce, ojcu... - Był kłamcą. Ale nie potrafił teraz
rozmawiać z Harry'm o tej niedalekiej, ale strasznej przyszłości. Nie miał siły słuchać jeszcze
raz tych dobrze znanych, pozornie tak racjonalnych argumentów. O wiele łatwiej było
wymyślić potwornie ckliwy i patetyczny, ale jednak bezpieczny temat.

- Och... No tak... - Harry spuścił głowę. Podniósł ją jednak zaraz, jakby coś go tknęło. -
Draco?

- No?

- A... A tęsknisz za swoim ojcem?

Blondyn spojrzał uważnie na chłopaka. Harry był ciekawy. Tak po prostu. Ludzie zawsze byli
ciekawi jego - życia Złotego Chłopca, prywatności... A on tak rzadko bywał zainteresowany
życiem innych. Draco westchnął głęboko. Uznał, że mimo wszystko Potter'owi coś się należy.
Mógł się poświęcić. Harry był jedyną osobą, przed którą mógł się odsłonić - opuścić mentalną
gardę i pokazać swoje prawdziwe myśli. Przynajmniej niektóre.

- Czy tęsknię? Nie wiem. Zazwyczaj o tym nie myślę.

- Ale... Twój ojciec jest przecież w Azkabanie...

- Wyobraź sobie, że wiem. - Kolejne ciężkie westchnienie. Jak miał mu to wytłumaczyć? -
Jest tam, bo... Według niektórych - zasłużył. Naprawdę wolałbym, żeby był zwykłym
porządnym facetem, bez tego przekleństwa na ramieniu... Ale takie jest życie.

Milczenie trwało tylko chwilę. Harry szybko przetrawił jego słowa, gotów kontynuować
rozmowę. Draco już wiedział, że usprawiedliwienie, jakie wymyślił, nie było najbardziej

background image

fortunne. Może uniknął jednej poważnej rozmowy - zapłacił za to jednak inną. Zabawna
alternatywa, doprawdy...

- Draco...

- ?

- Wiesz... Wiem, że to będzie okropne, co teraz powiem, ale... Ja... Ja się cieszyłem, kiedy
twój ojciec trafił do Azkabanu.

- Nie ukrywałeś tego. - Parsknął Draco, kiwając głową. Przypominając sobie miniony rok - te
ostre słowa, drwiny i gniew. Harry zmieszał się wyraźnie.

- Wiem, ale... Wtedy było inaczej. A teraz... Teraz sam nie wiem...

- Czego nie wiesz? - Blondyn uniósł wysoko brwi. Harry założył nerwowym gestem okulary
na czoło.

- Bo... No... To w końcu twój ojciec. I... I częściowo dzięki niemu jesteś właśnie taki, jakim
cię lubię. To on wychował cię na człowieka, bez którego nie mogę żyć. - Draco przymknął
oczy. Nie chciał, żeby Harry coś z nich wyczytał. Oczy to ponoć zwierciadło duszy. A jeśli on
akurat taką miał - lepiej, żeby teraz siedziała cicho.

- Ale? Bo masz w zanadrzu jakieś "ale". - Zapytał swoim zwykłym głosem. Harry odetchnął
głęboko.

- Ale... Ale on... Twój ojciec, znaczy... To śmierciożerca. Zrobił wiele strasznych rzeczy. I
chyba jednak nadal go nienawidzę. - Harry spuścił głowę. Draco ukrył na chwilę twarz w
dłoniach.

- Nie możesz usprawiedliwiać go tylko dlatego, że jest moim ojcem. To nie on się zmienił.
Wszystko, co zrobił to wciąż ta sama straszna prawda. Albo nawet gorsza. - Westchnął,
przeczesując prawie białe włosy palcami. - To, że zmieniły się, hm, stosunki między nami,
niczemu tak naprawdę nie przeszkadza. Świat nadal może bezkarnie nienawidzić Lucjusza
Malfoya.

"Nawet, jeśli jego syn pieprzy Wybrańca" - ale to Draco dodał już tylko w myślach.

Harry pokiwał głową. Draco mówił to wszystko trochę wbrew sobie - chciałby
usprawiedliwić Lucjusza Malfoy'a. Nie wierzył, co prawda, w te wszystkie głupie gryfońskie
ideały - przyjaźń, równość, odwagę et cetera... Ale... Ale jakoś lepiej byłoby chyba mieć
powód, żeby móc mówić imię tego człowieka, który go spłodził, bez... Nie, "wstyd" nie był
tym słowem, którego szukał. Nigdy nie będzie żałował, że Lucjusz był jego ojcem. Nazywa
się w końcu Malfoy!

Jednak tak, jak powiedział Harry'emu - przez to, że sam Draco inaczej patrzył na życie, inne
rzeczy stały się dla niego ważne... Czyny Lucjusza się nie zmieniły. To, czym jeszcze rok
temu chłopak się chwalił, było tym samym, co nawiedzało go teraz w koszmarach.

- Ja też zrobiłem wiele strasznych rzeczy. Mnie również możesz nienawidzić. Nic nie stoi na

background image

przeszkodzie. - Powiedział to, zanim zdążył pomyśleć. Harry podniósł na niego wzrok.
Patrzyli sobie w oczy, kiedy Draco kontynuował - słowa przychodziły same, tak łatwo, jak
nigdy. Ironia losu. - Tak samo jak mój ojciec mam znak na ramieniu. Tak samo jak on jestem
mordercą. I każdy auror z wielką przyjemnością zamknąłby mnie w Azkabanie.

Harry nie powiedział nic. Po prostu ujął jego dłoń i pocałował same opuszki palców. To było
warte więcej niż setka słów. Gest był tak ciepły, delikatny i czuły... Draco ograniczył się do
pogłaskania go po policzku.

- Już ci powiedziałem, że... Och, Draco... - Harry uśmiechnął się lekko. - To dzięki niemu
jesteś teraz taki, jakim cię lubię. Przynajmniej częściowo. Miał na to jakiś wpływ... Więc...
Więc w nim też musi być coś, co nie jest zupełnie zepsute. Nauczył cię, jak być sobą.

- Chyba tylko Gryfon może tak na to patrzeć.


Draco myślał długo nad słowami Harry'ego. Tak, to od ojca nauczył się, co to znaczy być
Malfoy'em. To pieprzone nazwisko... Lucjusz pokazał mu, jak należy traktować ludzi, jak
chodzić, wysoko nosić głowę. Jak mówić, żeby wszyscy słuchali. Jak osiągać to, czego chciał.
Tłumaczył godzinami, co jest w życiu ważne, a co nie. Co warte jest zachodu i jaką ma cenę.
Co prawda Lucjusz wszystko przeliczał na galeony, ale... Ale w którejś z tych cudownych i
światłych rad musiało coś być. Ziarenko przewrotnej racji.

Wspomnienie przyszło samo - rozkwitło w jego głowie jak barwny kwiat. Jak stapelia w
tropikalnej dżungli.

***

To był jeden z tych niezmiernie rzadkich wieczorów, które jego rodzice spędzali w domu -
razem. Zazwyczaj ojciec zostawał w ministerstwie do późnego popołudnia, wieczorami zaś
prowadził prywatne interesy. Do domu wpadał tylko na obiad - a podczas posiłków nietaktem
było rozmawiać na ważkie tematy. Czasami późną nocą przyjmował wierzycieli w gabinecie,
wielkie pieniądze przechodziły z rąk do rąk. Oczywiste było, że nie pozwalał wtedy, by
ktokolwiek mu towarzyszył.

Matka natomiast w domu spędzała całe przedpołudnia - czytała książki, pisała - zazwyczaj
odręcznie, Draco nigdy nie widział, by dyktowała coś samopiszącym piórom. Chłopak
właściwie nie miał pojęcia, co robiła przez całe dnie - nie musiała przecież sprzątać,
gotować... Żadna z tych prozaicznych czynności nie należała do jej obowiązków. Po obiedzie
Narcyza znikała w swoich komnatach - ubierała się w eleganckie suknie, malowała oczy i
upinała włosy w wysoki kok. Odwiedzała swoje przyjaciółki, chodziła na przyjęcia i
wernisaże. Do rezydencji wracała jednak, wbrew wszelkim pozorom, zupełnie wcześnie -
około siódmej, ósmej wieczorem.

Rodzice pokazywali się publicznie razem tylko na ważnych okazjach - na bankietach
ministerstwa, w teatrze, operze, dyplomatycznych spotkaniach. Idealna para.

Draco zszedł do salonu - słyszał głosy rodziców, prowadzących ze sobą cichą konwersację.
Tak, właśnie konwersację - nie rozmowę. Byli tak morderczo uprzejmi, jak obcy sobie ludzie.
Chłopakowi to specjalnie nie przeszkadzało - wiedział, jak może wyglądać małżeństwo.

background image

Ciągłe kłótnie, krzyki i rzucanie talerzami. Zadowalająca była pewność, że ani Narcyza, ani
tym bardziej Lucjusz Malfoy nigdy nie posuną się do takich nonsensów.

Przywitał się, nie zapominając o manierach - usiadł na kanapie, naprzeciw fotela ojca.
Lucjusz przeglądał Proroka, obrzucając strony wyrachowanym spojrzeniem. W szmatławcu
jak zwykle można było spotkać wyłącznie bzdury. Matka układała kwiaty w wazonie - to
miała być awangardowa kompozycja, z niebieskich róż, białych storczyków i suchych źdźbeł
zbóż.

Narcyza przyciszonym głosem opowiadała o jednej ze swoich przyjaciółek, która trafiła do
Munga z objawami depresji. Jej mąż porzucił ją dla młodszej kochanki. Draco nie słuchał, co
dokładnie mówi matka - o wiele bardziej interesowało go, w jaki sposób opowiadała.

Można by się spodziewać, że Narcyza będzie podekscytowana, opisując miłosne perypetie
znajomej. Blondyn nie raz miał okazję obserwować rozchichotane dziewczyny, szeptające na
korytarzach Hogwartu - i z dumą mógł stwierdzić, że od Narcyzy Malfoy dzieliły je lata
świetlne. Matka mówiła tak chłodno, jakby stwierdzała tylko suche fakty. Była zupełnie
poważna, ani przez chwilę nie pozwalała sobie na jakikolwiek zbędny gest, czy słowo. Mogła
być wzorem dla każdego.

- I właśnie to nazywam skrajnym ograniczeniem. - Lucjusz złożył gazetę, a potem odesłał ją
w niebyt jednym machnięciem różdżki. Draco drgnął, dopiero po chwili zdając sobie sprawę,
że mężczyzna mówił do niego.

- Tak, ojcze? - Mimowolnie wyprostował się na fotelu.

- Mówią o zaangażowaniu uczuciowym w poważne, długoterminowe interesy. - Chłopak
spodziewał się, że ojciec rzuci mu spojrzenie z rodzaju "jaki ty jesteś niedomyślny..." Zdziwił
się, kiedy to nie nastąpiło - widocznie była to jedna z tych okazji, kiedy Lucjusz miał ochotę
perorować na temat rodzinnych tradycji. Albo czegoś w tym rodzaju.

Narcyza wzięła do ręki błękitną różę. Jej białe dłonie zawisły bez ruchu w powietrzu, kiedy
padło słowo "interesy". Ale trwało to mniej niż pół sekundy.

- Absurdalne, bezpodstawne uczucia utrudniają trzeźwą ocenę sytuacji. - Podjął po chwili
Lucjusz. W palcach obracał złote źdźbło pszenicy, które chwilę wcześniej zsunęło się ze
stołu. - Miłość, czy nienawiść... To zaślepia. Sprawy błahe stają się priorytetami, kiedy
pozwoli się, by nie kierował nami rozum. O wiele rozsądniej jest nie czuć nic, niż poddać się
jakiejś... Miłości. - Złamał źdźbło.

- Oczywiście, ojcze. - Odparł Draco. Nic lepszego nie przyszło mu do głowy - nie miał
żadnych podstaw i powodów, by kłócić się z ojcem. Właściwie uważał, że wszystko, co
mówił mężczyzna miało jakiś sens, było z pewnością warte zapamiętania.

- Tak... - Kontynuował mężczyzna, zupełnie nie zwracając uwagi na chłopaka. - Ktoś mądry
powiedział mi kiedyś, że obdarzenie kogokolwiek uczuciem oznacza uczynienie go swoją
słabością. Zdumiewające, jak łatwo można kierować ludźmi, kiedy zna się ich żony, mężów,
kochanki... - Tutaj Lucjusz uśmiechnął się lekko, choć w jego oczach pozostał chłód. I
satysfakcja. Widocznie przypomniał sobie coś... Odnośnie rzeczonego "kierowania ludźmi". -
W każdym przypadku, Draco, lepiej nie kochać wcale, niż kochać kogokolwiek. Wszystko

background image

jest wtedy znacznie prostsze, czyste i klarowne.

Draco przytaknął po raz kolejny, chociaż jakaś zdradliwa myśl, zupełnie obca i niestosowna,
tłukła mu się pod czaszką. Chciał zapytać, co właściwie ojciec może wiedzieć o miłości? Ale
oczywiście nie był aż tak głupi, by wyrazić głośno wątpliwości. W swoim czternastoletnim
życiu nauczył się, że Lucjuszowi Malfoy ani nie warto, ani tym bardziej nie można się
sprzeciwiać. Przecież był człowiekiem bez żadnych słabości.

Draco spojrzał na matkę - Narcyza wyjęła z bukietu jedną z róż. W drugiej dłoni trzymała
ostre nożyce do przycinania kwiatów - jednym szybkim ruchem ścięła pąk. Białe płatki
powoli, wirując w powietrzu opadły na stół. Na twarzy kobiety nie drgnął żaden mięsień.
Pozostała chłodna i idealna, jak antyczna rzeźba. Białe niczym marmur dłonie ujęły jedwabną
wstążkę i przewiązały bukiet.

Draco zastanawiał się, czy może Narcyza Malfoy ma jakieś słabości.

Wkrótce potem ojciec został wezwany w jakiejś nie cierpiącej zwłoki sprawie do
ministerstwa. Matka zabrała naręcze roślin i wyszła z salonu, życząc synowi dobrej nocy.
Draco został sam.

Chłopak podszedł do stołu i podniósł z blatu ścięty pąk. Płatki były aksamitne, delikatne...
Przez chwilę miał dziwną ochotę zabrać ten kwiatek, schować między kartami jakiejś
książki... Opanował w sobie tę niemądrą potrzebę. Odrzucił białą różę na podłogę i nie
oglądając się, wyszedł z salonu.

W swoim czternastoletnim umyśle postanowił nie mieć żadnych słabości. Nigdy.


Kto mógł przypuszczać, jak ułoży się życie.

***

- Będę musiał go niedługo odwiedzić. - Powiedział nagle Draco, wyrywając się z głębokiej
zadumy. Na długi czas jego oczy zasnute były mgłą wspomnień - wpatrywał się w pustkę,
niewidzącym wzrokiem.

- Ojca?

- Tak. Obiecałem matce, mówiłem ci... Za jakiś czas pewnie wybiorę się do Azkabanu i
pozostaje tylko się modlić, żebym wrócił.

Tym razem to Harry milczał dłuższą chwilę - Draco zagłębił się w zdradliwych meandrach
swojego wypracowania z numerologii.

- Draco? - Harry przemyślał to, co chciał powiedzieć. Teraz musiał zapytać o zdanie
blondyna.

- Na posterunku. - Chłopak uniósł głowę znad pergaminu.

- A... A gdybyśmy odwiedzili Azkaban w tym tygodniu? Przed... Wiesz czym?

background image


- My? Jak to my? - Ślizgon zmarszczył podejżliwie brwi.

- No... Wiesz. Ja i ty. Gdybyśmy byli w więzieniu razem, nikt nie odważyłby się ciebie tknąć.
Poza tym McGonagall chętniej pozwoli mnie, niż tobie. - Draco przypatrywał mu się przez
chwilę. Harry zaczął wiercić się na krześle, przyszpilony tym spojrzeniem.

- Dlaczego chcesz zobaczyć Azkaban? - Rzucił blondyn, zupełnie nagle. Harry westchnął. Na
szczęście przygotował sobie odpowiedź i na to pytanie.

- Syriusz był w Azkabanie... Ja... Chciałbym zobaczyć to miejsce. - Draco tylko pokiwał ze
zrozumieniem głową.

- Skoro tak... Jutro możemy pogadać z McGonagall.

Harry westchnął, udając, że pochłonął go jego referat z Zaklęć. Czuł się podle. Kłamanie
Draco było gorsze, niż kłamanie komukolwiek. Chociaż... Właściwie nie okłamał go. Tylko
nie powiedział całej prawdy.

Częściowo faktycznie chodziło o Syriusza. Ale bardziej Harry'ego interesowała sama
twierdza. Chciał zobaczyć, jak mieszkają więźniowie. Śmierciożercy. Chciał się przekonać,
czy Azkaban to rzeczywiście najgorsze, co może ich spotkać.

***

Tę noc Harry miał spędzić u niego. Leżeli ciasno splecieni na łóżku - chociaż nie spali. Nie
kochali się też tego dnia. Obu męczyły zbyt czarne myśli, by tego chcieć. Wystarczył im tylko
ciepły dotyk, uczucie bliskości drugiego ciała. Czasami to właśnie było dla nich tysiąc razy
lepsze, niż nawet godziny westchnień i pocałunków.

- Śpisz? - Zapytał Harry, bez ostrzeżenia. Draco drgnął.

- Nie. Coś się stało? - Zapytał, przeczesując palcami włosy Gryfona. Chłopak westchnął.

- Boisz się śmierci, Draco?

Dłonie Ślizgona zamarły. To nie była najlepsza chwila na takie pytania. Draco wcale nie miał
ochoty mówić teraz o śmierci, umieraniu... Zwłaszcza, kiedy jutro mili odwiedzić tak ponure
miejsce jak Azkaban. To naprawdę, naprawdę nie był dobry moment. Ale z drugiej strony,
jaki był dobry? Draco wciągnął ze świstem powietrze.

- Nie. Samej śmierci się nie boję. Ale boję się, bólu. Boję się, że zrobią mi coś strasznego,
coś, z czym będę musiał żyć.

- Na przykład? - Harry poruszył się niespokojnie w jego ramionach.

- Na przykład... Mogliby wyjąć mi oczy. Albo uciąć coś - rękę, nogę, cokolwiek. Albo... Albo
wyrwać szczękę. - Pożałował, że to powiedział. Harry stężał, a po chwili, zupełnie złamany,
wtulił twarz w zgięcie jego szyi. Draco pocałował go w czoło.

background image

- Przepraszam. Nie powinienem tego mówić.

- W porządku... - Mruknął Gryfon, ale blondyn świetnie wiedział, że wcale w porządku nie
jest. Każde przypomnienie tamtego dnia przyprawiało chłopaka o mdłości. Przeklął się za
swój niewyparzony język. Jakby był jakimś nietaktownym Gryfonem!

- A ty... Boisz się śmierci? - Zapytał po chwili - tylko po to, by odwrócić uwagę chłopaka od
przykrych wspomnień.

- Sam nie wiem. Nie boję się własnego końca. Ale... - Chłopak zaczerpnął głęboko powietrza.
- Ale boję się, że przeze mnie ktoś mógłby umrzeć. Że On mógłby kogoś skrzywdzić dlatego,
że ja coś zrobię albo nie. Boję się, że... Że ktoś odbierze mi Hermionę, Rona, Hagrida,
Ginny... Przyjaciół. Albo ciebie. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby ktoś odebrał mi ciebie.

Draco zamknął oczy. Coś zacisnęło mu się boleśnie na gardle.

Och Harry... Gdybym mógł po prostu ci to powiedzieć... Ale ty nie chcesz słuchać takich
słów. Więc... Więc będę musiał zaczekać. Ale pewnego dnia w końcu ci to powiem.
Wykrzyczę w twarz. I nieważne, co będzie później. Po prostu ci to powiem.

Kocham cię - szepnął. Tylko we własnej głowie.

***

background image

38. Azkaban

Twierdza Azkaban położona jest na wyspie, daleko od stałego lądu. Morze burzy się i pieni
wokół niej, rozbijając fale na ostrych skałach. Mgła unosi się wysoko, sięgając niemal szczytu
południowej baszty. Niebo prawie zawsze zaciągnięte jest grubym całunem szarych jak stal
chmur. Chmury są ciężkie, jakby za chwilę miały wyrzucić ze swoich trzewi hektolitry wody.
Jednak, tak naprawdę, w okolicach twierdzy rzadko pada. Słońce także widać tylko
okazjonalnie, a jeśli nawet - jego promienie nie przenikają poza mury.

Klimat panuje tutaj taki, jakby ktoś cały czas powstrzymywał naturę. Przed czymkolwiek.
Tutaj nie ma burz, mimo to panuje potworny zaduch. Albo też - w odpowiedniej porze roku -
dominuje niesamowite zimno, chociaż nawet więźniowie z czasów pierwszej wojny nie
pamiętają w Azkabanie śniegu. Każdy, kto znajdzie się pod wpływem tej atmosfery -
przywodzącej na myśl mordercze ciśnienie morskich głębin - traci chęć do zaczerpnięcia
kolejnego oddechu.

Żeby do więzienia dotrzeć z Hogwartu, najpierw należy wyjść - oczywiście - poza teren
szkoły. Potem teleportować się do Ministerstwa Magii. Tylko tam można uzyskać niezbędne
do wejścia na teren Azkabanu upoważnienie. Środki bezpieczeństwa od czasu odejścia
dementorów zostały bardzo zaostrzone i nikogo nie zdumiewa już taka konieczność. Z drugiej
strony naprawdę niewielu jest chętnych, by odwiedzić twierdzę. Swoją drogą nie ma się
czemu dziwić.


Harry obawiał się, że będą musieli czekać długie godziny na przepustki. Jednak chyba po raz
pierwszy był zadowolony, że nazywa się tak, a nie inaczej. Szpakowaty urzędnik wydał im
legitymacje niemal od razu, gdy tylko ujrzał bliznę na czole Harry'ego. Chłopak nie był do
końca pewien, czy mężczyzna zwrócił uwagę, komu tak naprawdę podpisuje wejściówki. Nie
przeszkadzało mu to jednak.

Z Ministerstwa, za pomocą świstoklika, dostali się na wybrzeże. Harry wcale nie poznawał
okolicy, na horyzoncie nie było także niczego charakterystycznego - żadnego miasta, skały,
czy chociaż drzewa - nic. Tylko daleko na morzu widniał rozmyty zarys upiornej budowli.

Przy brzegu czekała na nich mała łódź. Oparty o wiosło starszy mężczyzna ssał fajkę,
uważnie im się przyglądając. Najwidoczniej strażnicy twierdzy zostali już poinformowani o
ich przybyciu.

Harry i Draco nie rozmawiali ze sobą przez całą drogę - ich przewodnik zresztą także nie
wydawał się najlepszym partnerem do konwersacji. Co Harry miał powiedzieć blondynowi?
Co chciałby usłyszeć od Draco? Absolutnie nic. Milczenie było dla nich najlepszym
rozwiązaniem.

Zimny wiatr chłostał po twarzach, przynosząc ze sobą słone kropelki. Starszy mężczyzna od
czasu do czasu zanurzał wiosła w wodzie - o wiele za rzadko, biorąc pod uwagę prędkość, z
jaką się poruszali. Przez cały czas bacznie im się przyglądał. Harry był w tym momencie
bardzo zadowolony, że obaj mają na głowach głębokie kaptury. Starzec nie miał szans
zobaczyć - a tym bardziej zapamiętać - żadnej twarzy.

Znacznie wcześniej ukryli zaklęciem herby szkoły na ubraniach. Nie byłoby dobrze, gdyby

background image

ktoś zaczął zadawać im niewygodne pytania. Teraz płaszcze chłopców wyglądały na zupełnie
zwyczajne, pospolite ciuchy. Harry nie wiedział, czemu tak bardzo zależało mu na
anonimowości. Przeczucie.

***

Draco pochylił nisko głowę. Teraz już sam nie wiedział, czy cieszy się z towarzystwa
Gryfona, czy nie. Podejrzewał, że odwiedzenie Azkabanu samotnie byłoby... czymś znacznie
gorszym niż teraz. Mimo to... mimo to wolałby chyba, żeby towarzyszył mu ktoś inny. Nie
wiedział, jak rozmawiać z Harrym o ojcu albo Azkabanie... Jak Harry zareaguje na widok
Lucjusza Malfoya?

Draco nie miał złudzeń. Doskonale zdawał sobie sprawę, co Harry myśli o jego rodzinie. Co
gorsza - prawdopodobnie Potter miał rację.

Chociaż z twierdzy zniknęli już dementorzy, Draco wciąż czuł jej złowrogą aurę. Żal, gniew,
smutek i beznadziejność... Te i wiele innych, podobnie przepełnionych goryczą uczuć
wgryzło się już na dobre w mury. Pozostaną zaklęte w kamieniach przez wieki - i nic,
zupełnie nic, nie będzie w stanie ich wydrzeć spomiędzy cegieł. Same fundamenty niemal
krzyczały nienawiścią, panicznym strachem, żądzą zemsty... I pragnieniem słońca.

Draco - przechodząc przez wysoką bramę z uniesioną kratą - nie był w stanie wyobrazić
sobie, jak musiało wyglądać to miejsce, kiedy jeszcze "gościli" tutaj dementorzy. Już teraz
przeszywało go zimno, czuł przebiegające wzdłuż kręgosłupa dreszcze. A gdyby te zjawy
nadal... Jakim przerażającym miejscem musiał być kiedyś Azkaban, skoro już teraz niewiele
różniło twierdzę od najgorszego koszmaru...?

Azkaban był gorszy niż cmentarz nocą. Gorszy niż kostnica, prosektorium czy otwarta
trumna. Gorszy niż wszystko to naraz.


Kolejny strażnik poprowadził ich do małej sali, prawie przy samym wejściu. Draco rozejrzał
się po wnętrzu z umiarkowanym zainteresowaniem. Komnata była przestronna, ale właściwie
wcale nie urządzona. Stały w niej dwa przedpotopowe biurka, przy których piętrzyły się
zaskakująco równe stosy teczek i dokumentów. Na ścianach wisiało kilka listów gończych, a
w jednym z rogów rozpleniła się straszna pleśń. Poza tym w pomieszczeniu nie było nic
znaczącego. Przy jednym z biurek siedział jakiś blady auror. Kiedy weszli, bez słowa podał
im formularze.

Draco machinalnie wpisywał swoje dane osobowe w odpowiednie rubryki. Przykre myśli
krążyły mu po głowie. Jeśli biuro aurorów Azkabanu wyglądało jak chlew, to w jakich
warunkach będzie mieszkał jego ojciec? No w jakich?

Teraz był już całkowicie pewien, że wcale nie ma ochoty, aby Harry widział Malfoya seniora.
Wcale.

***

Zanim wyszli z biura, musieli złożyć w depozycie różdżki. Harry z wielkim żalem rozstawał
się ze swoją - naprawdę niedobrze się bez niej czuł. Taki odsłonięty, bez ochrony... Auror z

background image

kancelarii nie odpuścił im także zwyczajowej formułki.

- Z więźniem można tylko rozmawiać, nic więcej. Żadnych podarunków, bez takich
nonsensów. Więźnia dla własnego dobra nie dotykać...

- To mój ojciec, do diabła! - Syknął Draco, zupełnie niespodziewanie tracąc nad sobą
kontrolę. Coś takiego nie było do niego podobne... Harry położył mu uspokajająco dłoń na
ramieniu.

- Ależ skąd. To tyko śmierciojad. - Twarz aurora nawet nie drgnęła.

Bez słowa wyszli z biura. Strażnik poprowadził ich plątaniną korytarzy w głąb twierdzy.
Harry zgubił się już po kilku zakrętach. Czuł się jak podczas trzeciego zadania Turnieju
Trójmagicznego - tyle że tym razem labirynt wyglądał o wiele bardziej złowróżbnie.

Korytarze były wąskie i wilgotne, cuchnęły stęchlizną. Skręcały się w wielopoziomowe
spirale, krzyżowały setki razy. Od czasu do czasu strażnik przystawał, dotykając kciukiem
jakiegoś, pozornie niczym nie wyróżniającego się punktu na ścianie. Wspinali się po
schodach i schodzili nimi. Czasami Harry miał wrażenie, że robią to jednocześnie. Grawitacja
musiała w tym miejscu świetnie się bawić.

I chyba tylko ona.

Przeszli przez jakieś zakratowane drzwi - korytarz powiększył się nieco, sufit znajdował się
teraz kilkanaście cali wyżej. Przy kolejnych drzwiach stał strażnik. Za nimi rozciągało się
wielkie, przestronne przejście. W ścianach po obu stronach obszernego korytarza znajdowały
się ciężkie, okute żelazem drzwi - z małymi, zakratowanymi okienkami. Cele. Ich przewodnik
przystanął przy strażniku, wskazując ręką w głąb sali.

- Jesteśmy w sektorze 174 - DE - M - 0102. Wieża północna. Malfoy Lucjusz - numer
ewidencyjny 87DE02 - odczytał z formularzy, jakie wypełniali wcześniej. Musnął papier
różdżką - Harry dostrzegł, jak litery zmieniają położenie, układając się w nowe słowa. - Czyli
będzie w... w 1716. To na środku, z lewej. - Machnął niedbale ręką. - Macie godzinę.

Auror, który był tutaj już wcześniej, przeszedł przez drzwi, dając znak, by poszli za nim.
Harry przepuścił Dracona przodem.

Strażnicy wydawali się Gryfonowi... lekko obłąkani. Jakby przebywanie w tych ponurych
murach zmieniło ich psychikę. Wypaczyło. Byli jak... jak rośliny, które rosły w szafie pod
żarówką - i nigdy nie poznały słońca. Zapewne niewiele dzieliło aurorów Azkabanu od
drapania ścian i szeptania do krzeseł, jak ich więźniowie.

Jeśli w celach są jakieś krzesła, oczywiście.

Kiedy Harry przeszedł przez zakratowane drzwi, rozejrzał się po wnętrzu korytarza - nie mógł
stłumić w sobie ciekawości. Patrzył z zainteresowaniem botanika, który natknął się na rzadki
okaz orchidei. Dziwiło go, że potrafi być taki chłodny i pozbawiony empatii w obliczu...
właśnie tego.

Do krat przykręcone zostały metalowe tabliczki z wytrawionymi numerami i kodami

background image

skazańców. Ministerstwo mogło pozwolić więźniom na taki "luksus" jak własne numery
więźniów przy celach. Przecież większość śmierciożerców zestarzeje się tutaj i umrze...

76DE02 1705... 77DE02 1706... 78DE02 1707...

Kiedy szli, szybkim krokiem, niektórzy skazańcy podchodzili do krat, żeby im się przyjrzeć.
Ich twarze były nieodmiennie blade, wyblakłe. Wszyscy wychudzeni i w jakiś sposób
podobni do siebie. Te same zmęczone oczy z błyskami obłędu - całkiem blisko, wcale nie
trzeba było sięgać dna ich czarnych dusz, żeby odnaleźć szaleństwo. Te utkwione prosto
przed siebie, nieruchome źrenice. Apatyczne ruchy, chude, kurczowo zaciśnięte na prętach
palce. Skóra jak pergamin - Harry dziwił się, że ich stawy nie skrzypią przy każdym ruchu.

W którejś z ostatnich cel ktoś jęczał cicho - boleśnie. Był to jedyny dźwięk, jaki im
towarzyszył, oprócz odgłosu ich własnych kroków.

Odwrócił wzrok, wbijając spojrzenie we własne buty, kiedy zobaczył na jednym z chudych
ramion Mroczny Znak. O niczym nie myślał - a przynajmniej bardzo się starał wyrzucić
wszystkie te wspomnienia ze swojej głowy. Wcześniej sądził, że poczuje jakąś satysfakcję,
zadowolenie... A potem w jego umyśle pojawił się Stan Shunpike. Nie miał pojęcia, dlaczego
wspomnienie chłopaka wywołało w nim skurcz. Prawie go nie znał. A teraz patrzył na tych
wszystkich ludzi...

Te dwa absurdalnie powiązane ze sobą obrazy powodowały, że coś przewracało mu się w
żołądku. Już nie chciał tu być. Chciał uciec, odfrunąć jak na skrzydłach. Gdyby nagle w
jednej z ścian pojawiła się wyrwa - skoczyłby, nie przejmując się, że pod nim szaleje morze.

Ciężko mu było zebrać myśli. Gdyby oni chociaż... chociaż krzyczeli. Szydzili, błagali albo
przeklinali. Tak, wtedy byłoby lepiej. Sto razy lepiej... Szok - a może to był smutek? -
zamieniłby się w gniew. A nad gniewem znacznie łatwiej jest zapanować. Nie jest tak
dojmujący, przygniatający, jak... To inne uczucie.

Strażnik zatrzymał się nagle, wskazując na najbliższe drzwi. 87DE02 1716.

***

Draco był pewien, że w korytarzu słyszy echo łomotu własnego serca. 1716... Zaraz zobaczy
ojca. Po raz pierwszy, od... roku? Tak, to chyba będzie rok...

Nie, nie tęsknił za nim. Ciężko byłoby nazwać to uczucie tęsknotą. To było raczej coś
pomiędzy ciekawością, zażenowaniem, spóźnionym poczuciem obowiązku, winą... Może
jakąś dziwną nostalgią. Ale tęsknota to na pewno nie była.

Nie patrzył na innych więźniów. Nie poświęcił im nawet jednego spojrzenia w obawie, że
mógłby zobaczyć jeszcze jakieś znajome twarze. Poza tym... oni wszyscy... wyglądali tak...
tak właśnie. Żałośni i złamani. Czy jego ojciec...?

Och, nie, to i tak stanie się za chwilę. Nie musi zadręczać się myślami już teraz.

Było mu ciężko. Bardzo. I to chyba była jedyna odczuwana emocja, jaką mógł dokładnie
określić.

background image


Auror mruknął zaklęcie - w jego dłoni pojawił się klucz. Włożył go w zamek, przekręcił kilka
razy. Zapadki zachrobotały nienaturalnie głośno. Drzwi zaskrzypiały, jakby zawiasy były
poruszane naprawdę rzadko. Może nigdy.

- Gości masz, Malfoy. - Strażnik zajrzał do celi przez ledwie uchylone drzwi. Dopiero po
chwili otworzył je szerzej. Machnął różdżką - Draco widział ponad jego ramieniem, jak na
podłodze pojawia się srebrna linia. - Nie przechodzić na drugą stronę nici. Dotknąć można,
ale to już we własnym zakresie. I drzwi nie zamykać. - Auror wykrzywił się jeszcze w czymś,
co można by nazwać drwiącym uśmiechem - gdyby mięśnie mężczyzny przystosowane były
do wyrażania czegoś więcej, niż obojętności. Oddalił się na kilka metrów, stając tak, aby
widzieć wnętrze pomieszczenia.

Draco odwrócił wzrok od strażnika. Patrzył teraz na tę osobę, leżącą nonszalancko na pryczy.
87DE02. Jego ojciec.

Chłopak był bardzo wdzięczny, że kaptur wciąż zakrywa jego twarz.

***

Cela nie była duża - Harry był pewien, że wystarczyłyby mu trzy kroki, żeby przejść od
jednej ściany do przeciwnej. Oprócz posłania znajdował się w niej tylko porysowany
rezerwuar i umywalka. Nic więcej. W maleńkim okienku - na ścianie naprzeciwko drzwi -
grube szyby z zielonego szkła zniekształcały obraz, jednocześnie nadając wpadającemu
światłu chorobliwą, trupią barwę. W pomieszczeniu panował chłód - ale nie zimno tak
dojmujące, by mogło powodować chorobę. Po prostu brak było tutaj jakiegokolwiek ciepła,
nawet sugestii czegoś przyjemnego. Te ochłapy światła tylko potęgowały frustrujące
wrażenie.

Harry dopiero teraz odważył się spojrzeć na starego Malfoya. Mężczyzna, choć był cieniem
samego siebie, wciąż zachował właściwą swojej rodzinie dumę. Patrzył na nich, jakby
przyjmował gości na audiencji. Harry w jakiś sposób wiedział, że robi to zupełnie świadomie.
Przyjrzał się uważniej - dostrzegł w oczach Malfoya wyczekiwanie. Żal. Nie smutek, ale żal
do świata jako całości.

Włosy Lucjusza - niegdyś nienagannie wygładzone i błyszczące - teraz poszarzały i
zmatowiały. Wciąż jednak nie były splątane i skołtunione, jak u Syriusza, kiedy Harry
zobaczył go po raz pierwszy. Na wychudzonej twarzy Malfoy miał kilkudniowy zarost; skóra
była niezdrowo blada, a pod oczami widniały głębokie cienie.

Mężczyzna dopiero po chwili podniósł się z łóżka. Stał teraz przed nimi, wyprostowany, z
rękami skrzyżowanymi na piersi. Harry obserwował te oczy, które tak usilnie starały się
patrzeć hardo i odważnie. Starały się, ale czy z dobrym skutkiem...? Gryfon przypomniał
sobie jak ten mężczyzna wyglądał przed kilkoma laty.

Chciało mu się śmiać. To nie byłby radosny śmiech zwycięzcy, tylko histeryczny chichot.
Lucjusz Malfoy wydawał mu się teraz taki żałosny... Miał ochotę podejść i klepnąć go w
ramię, żeby sprawdzić, czy to faktycznie prawdziwy człowiek.

Zamiast tego popchnął tylko delikatnie Draco do wnętrza celi. Sam oparł się o framugę, żeby

background image

chociaż minimalnie ograniczyć pole widzenia strażnika. Wydawało mu się to właściwe.

***

Draco zrzucił kaptur dopiero po dłuższej chwili. Wcześniej patrzył na swojego ojca i... i kilka
dobrych sekund zajęło mu opanowanie mięśni twarzy. Teraz był pewien, że jego oblicze nie
wyraża absolutnie niczego. Jakby jeszcze nigdy nie gościło na nim żadne uczucie.

Cóż. Jego ojciec mógłby być z niego dumny. Tu i teraz.

- Draco. - Mężczyzna nie uśmiechnął się, nie skrzywił... Nic. Głos miał lekko zachrypnięty,
ale także wyprany ze wszelkich emocji. Efekt byłby idealny, gdyby nie nagły błysk w oczach,
zamaskowany o tę jedną sekundę za późno.

To zdruzgotało chłopaka.

- Ojcze... Tato... - Prawie nigdy nie zwracał się do Lucjusza Malfoya per "tato". Chyba ostatni
raz zrobił to, kiedy miał dziewięć lat. Ale teraz... teraz znów czuł się, jakby był dzieckiem,
które nie zna świata, nie ma o niczym pojęcia. Spojrzał na srebrną nić, dzielącą celę.

Nie wiedział, co powiedzieć. Do diabła... Przecież układał sobie w głowie jakieś
przemówienia, hasła... Cokolwiek. A teraz to wszystko wydawało mu się takie głupie i
płytkie. Nic nie znaczące. Zupełnie nic. Nie zmusiłby się, żeby powiedzieć choć jedno zdanie,
które sobie przygotował. Gdyby je oczywiście pamiętał.

- Kto to? - Jego ojciec spojrzał ponad ramieniem blondyna, na stojącego za nim Harry'ego.
Kaptur wciąż osłaniał twarz Gryfona.

- To... przyjaciel. - Westchnął Draco. Jego maska obojętności powoli zaczynała pękać i
kruszyć się. Jakoś nie chciał tego powstrzymywać. Niech to kłamstwo, ta chora ułuda w
końcu opadnie. Niech chociaż raz powie to, co Lucjusz już dawno powinien usłyszeć.

- Można mu ufać? - Ojciec zmarszczył brwi, taksując Gryfona wzrokiem. Harry nie drgnął,
nie podniósł nawet głowy.

- Tak. Można. - Słowa przechodziły przez usta z takim trudem... W duchu zakasał mentalne
rękawy - musi być dzielny. Gryfoński - ten jeden raz. Może... może dobrze będzie zacząć od...
Ale ojciec uprzedził go, zanim zdążył nawet otworzyć usta.

- Co z Narcyzą? - Głos mężczyzny nawet nie zadrżał. Draco po raz kolejny został złamany. A
ta "rozmowa" składała się tylko z kilku słów!

Ojciec nigdy nie pozwalał sobie na okazanie jakiegokolwiek większego zaangażowania - w
sprawy rodzinne, małżeństwo... Nic. Może Draconowi tylko tak się wydawało... A może nie.
Wrażenie pozostało.

A teraz jego ojciec jak gdyby nigdy nic pytał o matkę. Świat zwariował.

- Wciąż jest w szpitalu. Poprawiło się jej ostatnio. - Zamilkł na moment. Ale po sekundzie był
pewien, że to jednak trzeba powiedzieć. - Ona... ona martwiła się o ciebie. Kazała mi tu

background image

przyjść i...

Słowa skończyły się tak nagle. Nie miał co powiedzieć. Spuścił wzrok. Kątem oka zobaczył
jeszcze, jak Lucjusz odwraca twarz.

***

Harry stał w drzwiach. Obserwował tych dwoje spod kaptura. Dziwna chwila. Naprawdę...
Nie potrafił tego zrozumieć.

Dla niego to takie oczywiste, że... że w takich momentach trzeba mówić rzeczy typu "żałuję",
"przepraszam", "wybacz mi"... A oni... oni też chcieli je powiedzieć. Ale coś ich
zatrzymywało.

Dopiero teraz Harry zauważył, jak bardzo tak naprawdę Lucjusz i Draco są do siebie podobni.
Wcześniej wydawało mu się, że łączy ich tylko wygląd - nie wyobrażał sobie, by ten chłopak
i potwór przed nim mieli tą samą krew...

Hipokryta - szepnęła jakaś myśl. Nie chciał jej słuchać, ale już zdążyła odcisnąć ślad w jego
mózgu. - A kto ma taką samą krew jak ty? Jaki to demon? W porównaniu z nim, stary Malfoy
to prawdziwy anioł!


Westchnął głęboko - o wiele za głośno. Momentalnie spojrzały na niego dwie pary
szarobłękitnych niczym arktyczny lód oczu.

- Zaczekam na zewnątrz - szepnął. Nie chciał, żeby mężczyzna rozpoznał jego głos.

Odwracał się już, kiedy szczupła dłoń dotknęła jego ramienia. Spojrzał na Draco. Wiedział, że
nie dostrzeże jego uśmiechu, więc tylko musnął opuszkami palców białą skórę, wychodząc za
próg.

Niech to sobie wyjaśnią. Niech powiedzą sobie wszystko, wykrzyczą w twarz... On nie chciał
tego słuchać.

***

Draco spuścił głowę, odwracając się znów do ojca.

- Przyjaciel? - Niczego nie mógł odczytać z brzmienia jego głosu.

- Tak.

- Slytherin?

- Nie.

Oczywiście do cholery! To przecież najważniejsze! No dalej, tatusiu, zapytaj jeszcze, czy jest
czystej krwi! Szybko, widzę, że tego chcesz! Nie krępuj się, proszę, może przynieść ci jego
metrykę?!
- Draco przymknął oczy. Złość umarła tak szybko, jak się pojawiła.

background image

Zapadła cisza. Gryząca jak dym, wciskająca się w płuca, jakby chciała siłą wydrzeć słowa z
wnętrza duszy.

- Matka... Kiedy... kiedy ona wyzdrowieje to... odwiedzimy cię. Oboje.

Lucjusz tylko skinął głową. Draco sam przed sobą musiał przyznać, że nie wierzy we własne
słowa. Nie wierzył, żeby mama jeszcze kiedykolwiek była zdolna samodzielnie żyć.

Miał wrażenie, że ojciec nie wierzy w coś zupełnie innego.

- Tato... Ja... Tyle chciałem ci powiedzieć... A teraz nie wiem nic.

Lucjusz spojrzał mu prosto w oczy. Draco nie pamiętał, by kiedykolwiek zwracał się do niego
w taki sposób. Jego głos nigdy jeszcze tak nie drżał, kiedy rozmawiał z ojcem. Nie jąkał się.
Nie wahał. Nie był aż tak szczery. Mówił prawdę, ale nie był szczery - zabawne. A teraz...
teraz po prostu wszystko było inaczej.

Ojciec tylko patrzył. Przez chwilę nie wyrażał sobą nic. Wyprany z emocji, zimny... Dopiero
po długiej - trwającej tysiąc lat - chwili na jego twarzy pojawił się cień emocji.

Lucjusz Malfoy się uśmiechnął. Uśmiech nie był szczęśliwy, prawdę mówiąc był ledwie
dostrzegalny. Jakby mężczyzna nie robił tego od bardzo dawna.

Draco przełknął ślinę. Miał ochotę - po raz pierwszy w całym swoim życiu - podać mu rękę.
Dotknąć... Zrobić cokolwiek, byleby tylko poczuć, że ojciec wciąż tu jest. Widział, jak
drgnęły dłonie mężczyzny, jakby sam nie wiedział, co z nimi począć.

- Draco... - Podniósł wzrok, słysząc swoje imię. Ojciec nie patrzył na niego, tylko gdzieś w
bok, na ścianę. I chyba po raz pierwszy nie panował nad swoją twarzą. Draco był pewien, że
przewijają się przez nią echa jakichś emocji... Nie rozpoznawał żadnego, ale tyle mu
wystarczyło. Świadomość, że coś dla tego drania znaczył, że nie był tylko kurzem, twarzą w
tłumie. Był jego synem. I do diabła z całą resztą.

- Tato?

- Ty... - Ciężkie westchnienie. - Idź już... Twój przyjaciel czeka.

- Tak... Ja... ja chyba już pójdę.

- Tak.

Zatrzymał się jeszcze w drzwiach. Zacisnął palce na framudze i westchnął cicho.

- Do... do zobaczenia. Tato. - Obejrzał się przez ramię. Ojciec spojrzał mu w oczy, jakby
chciał sprawdzić, czy mówi prawdę. Draco sam nie widział, czy wierzy w swoje słowa.

- Tak. Idź już, Draco.

***

background image

39. Trzynaste uderzenie

Od czasu ich wizyty w więzieniu minęły dwa dni. Draco dziwnie się czuł przez ten czas,
zupełnie inaczej niż kiedykolwiek. Z jednej strony był taki wyciszony, uspokojony - całkiem
przyjemny stan. Może jego rozmowa z ojcem nie znajdzie się nigdy w żadnym podręczniku
konwersacji, ale... ale w jakiś sposób wiele mu to dało. Czuł się silniejszy, jakby mógł więcej.
Jakby był lepszy.

To była jedyna naprawdę prawdziwa rozmowa Dracona z... tatą? Ojcem - to jednak lepsze
słowo, kiedy się o tym myśli. Prawdziwa - to też dobre słowo. Zawsze musiał być szczery,
ponieważ z jakichś przyczyn nigdy nie potrafił oszukiwać Lucjusza Malfoya - nieźle go
wytresował, stary drań... Jednak tym razem Draco zachowywał się chyba... naturalnie.
Możliwe, że przez kilka sekund obaj tacy byli. Ten jeden raz zdjęli maski.

Draco nie wyobrażał sobie, jak będzie wyglądało ich następne spotkanie. Będą skrępowani
czy też Lucjusz wróci do swojego zwykłego wizerunku? O ile będzie jakieś "następne
spotkanie", rzecz jasna.

Mimo wszystko spokój ducha pozostał. Ale... ale była też druga strona medalu. Równonoc.
Przeklęta równonoc. Jutro.

Kiedy tylko sobie o niej przypominał - a niestety zdarzało się to ostatnio bardzo często -
ogarniała go panika. Strach. Ciężej mu było oddychać, a serce przyspieszało nagle, bez
żadnego powodu.

Skrzypnięcie drzwi. Bez słowa wstał i podszedł do Harry'ego. Gryfon ledwie zdążył zdjąć
pelerynę, a już znalazł się w jego objęciach. Draco wtulił twarz w jego kruczoczarne włosy,
zaciskając powieki. Nic nie powiedział, bo żadne słowo nie przeszłoby mu teraz przez gardło.

To był impuls. Nagła potrzeba bliskości.

- Wszystko w porządku? - Zapytał Harry, lekko zdezorientowany i zdziwiony jego reakcją.
Draco westchnął, rozluźniając nieco swój spontaniczny uścisk.

- Tak. Wszystko ok. Po prostu... - Spojrzał w te zielone oczy. Z najwyższym trudem
przywołał na twarz cień uspokajającego uśmiechu. - Po prostu tęskniłem.

- Już tu jestem. - Uśmiech Harry'ego był o wiele bardziej szczery niż jego własny. - Już tu
jestem. Jest dobrze.

- Tak. - Draco westchnął ciężko, odsuwając się od chłopaka. Usiadł na łóżku, ukrywając
jednocześnie twarz w dłoniach. Po chwili Harry znalazł się obok niego - oparł głowę na
ramieniu blondyna.

- Draco... - Skinął głową, dając Harry'emu znak, że słucha. Gryfon odetchnął głęboko. - Nie
martw się. Naprawdę, jutro... Wszystko będzie ok. Zobaczysz.

- Nie wiem, Harry. Naprawdę nie wiem. - Opuścił ręce, gapiąc się we własne buty. Co miał
mu powiedzieć? Był przecież pewien, że będzie bardzo źle. Nie miał żadnej nadziei. Będzie...
Och...

background image


Jak, do diabła, mówić takie rzeczy GRYFONOWI?!

Wtedy, w bibliotece, podczas przerwy świątecznej - powinien zacząć wrzeszczeć na
Harry'ego. Siłą wyperswadować idiocie te nonsensy. Głupi pomysł! Straszny! Ale on liczył -
w całej swojej ślizgońskiej subtelności i dyskrecji - że wszystko rozwiąże się samo. Tak
zwyczajnie. Przyjdzie i pójdzie, przeminie. Tyle że się wcale nie przeminęło. Nawet więcej -
urosło, wypuściło kolce, kły i pazury. A teraz było już bardzo blisko - Draco nawet nie
zauważył, kiedy zdążyło przypełznąć.

Dzień. Jeden dzień to przerażająco mało czasu... Jeden dzień to tylko dwadzieścia cztery
godziny. A każda godzina ma tylko sześćdziesiąt minut. Minuta to tak krótko...

Harry pocałował go delikatnie w policzek. Draco odwrócił się do niego - ich usta same się
odnalazły.

Nawet słodycz warg chłopaka nie była w stanie zgasić smutku i goryczy, które zalęgły się w
duszy Draco Malfoya.


- Coś nie tak? - Harry odsunął się, czując jak mięśnie Ślizgona nagle stężały. Draco nie
odpowiedział - wstał i podszedł do szafy. Otworzył drzwi i z jednej z półek zdjął szklankę.
Ręka drżała mu coraz mocniej. - Draco...?

Sekundę później szklanka roztrzaskała się na podłodze.

- Nic... nic mi... - zdołał wyszeptać Ślizgon, zanim osunął się na kolana. Patrzył na rozbitą
szklankę. Jego twarz odbijała się w tysiącach odłamków.

- Draco! - Harry momentalnie znalazł się tuż obok. Objął Dracona, pochylił się - chciał
zajrzeć Ślizgonowi w oczy. Jednak chłopak uparcie odwracał twarz. - Co jest?! Draco,
powiedz! Co...?!

- On. - Harry zamilkł, słysząc to jedno jedyne słowo. Bezradnie zacisnął pięści.

Draco skulił się, przyciskając ramię do piersi. Ból wraz z krwią rozprzestrzeniał się po całym
jego ciele - jak żrący jad. Zacisnął zęby, kiedy potworne cierpienie chciało przewiercić mu
czaszkę na wylot.

***

Co Harry miał zrobić? Co mógł?! Nic!

Przylgnął do ciała Ślizgona, jakby to on szukał w nim oparcia, nie odwrotnie. Szeptał jakieś
słowa otuchy... Sam nie wiedział, co mówi - i w jakiś sposób miał pewność, że także do
Draco nie docierają te puste dźwięki.

Voldemort. Przeklęty... przeklęty potwór! Jak mógł to robić Draco? Jak śmiał?! Już
niedługo... Już niewiele brakuje do sukcesu. Ta żmija w końcu zobaczy, że z Harrym
Potterem nie wolno zadzierać! Już nigdy nie skrzywdzi Draco... Nigdy.

background image


Dzień. Jeden dzień.

- Już niedługo, Draco... Już niedługo... - Wyszeptał, wracając do teraźniejszości. Blondyn
wciąż drżał, jego mięśnie były napięte jak postronki. Jednak Harry czuł, że oddycha już
głębiej - najgorszy moment minął. - Jutro... jutro wszystko będzie wyglądać inaczej.

- Tak. Będzie inaczej. - Draco odsunął się od niego na odległość ramienia, patrząc mu w oczy.
Teraz już nie było w nich tego dojmującego smutku. W niebieskich tęczówkach płonął gniew.
- A wiesz, co będzie innego?

- Draco...? - Harry poczuł się niepewnie. Ślizgon był teraz w takim nastroju, że równie dobrze
mógłby go uderzyć, co zgwałcić. Harry opanował w sobie chęć ucieczki.

- Powiem ci, co jutro będzie innego. - Draco zbliżył się do jego twarzy, sycząc wściekle. -
Jutro obaj będziemy na podłodze zwijać się z bólu. Do prostytutki biedy, kurwy nędzy! Tylko
tyle się zmieni!

***

Nie wierzył, że to w końcu powiedział. Zawsze starał się używać eufemizmów, łagodzić sens
swoich słów... Ale teraz nie. Ból, rozpacz i gniew odebrały mu zdolność racjonalnego
myślenia. Chłodny i opanowany Malfoy zmienił się w... w Draco.

Przez chwilę myślał, że Harry wstanie i odejdzie. Ale chłopak nie wyglądał, jakby ostre słowa
go uraziły. No... może trochę. Gryfon bardzo powoli pochylił się, wtulając twarz w zgięcie
szyi blondyna.

- Będzie dobrze, Draco...

- Nie słuchasz mnie. - Westchnął zrezygnowany. Poddał się i objął chłopaka.

- Słucham cię. Wiem, o co ci chodzi. - Wie? Więc... więc może... Ale po następnych słowach
Harry'ego znów stracił nadzieję. - Ale nikt nie powiedział, że Malfoy zawsze musisz mieć
rację.

- Harry... uwierz mi tym razem. To nie jest dobre wyjście. Naprawdę nie...

- Draco, w naszej... w mojej sytuacji żadne wyjście nie jest dobre.

***

Tej nocy Harry nie spędził u Draco zbyt wiele czasu. Ślizgon było tak zmęczony po
wezwaniu Czarnego Pana, że ledwie doszedł do łóżka o własnych siłach. Leżąc przy nim,
Harry szeptał uspokajająco, dopóki nie upewnił się, że blondyn zasnął.

Wyślizgnął się z lochów, oczywiście przez nikogo niezauważony. Przed chwilą zegary wybiły
północ - tylko Filch mógł nie spać o tej porze. Harry był już w korytarzu, kiedy coś go tknęło.
Podszedł do okna. Po chwili namysłu otworzył je szeroko, wydychając orzeźwiający zapach
wiatru.

background image


W powietrzu czuł igiełki mrozu, jednak było to zwyczajne, wiosenne zimno - nie ten sam
chłód, który zamrażał jezioro na długie tygodnie. Zima ostatecznie dała za wygraną - nawet
jeśli wiosna była na razie trochę kapryśna, z pewnością zagościła na wyspach na dobre.

A jutro równonoc. Jutro, o tej porze, stanie daleko stąd, nad brzegiem jeziora. Będzie patrzył
w gwiazdy - tak samo zainteresowane jego losem, jak on nazwami ich konstelacji.
Wyrecytuje niezrozumiałe słowa. Własną krwią narysuje na skórze symbol, który
towarzyszyć mu będzie do końca życia.

Istniało tylko to jedyne rozwiązanie. - Westchnął ciężko, spuszczając głowę. - Dla niego to
także nie była bajeczna wizja. Wcale nie miał ochoty mieć z Voldemortem jeszcze więcej
wspólnego. Ale to była ostatnia, rokująca jakiekolwiek nadzieje, możliwość. Skoro Zakon i
aurorzy nie potrafili nic zrobić - a fakt, że dotąd nie zlokalizowali Czarnego Pana był
dostatecznym tego dowodem - Harry musiał wziąć sprawy we własne ręce.

Już się nie wahał. Pamiętał, że o wiele większe wątpliwości - i jak się okazało, uzasadnione -
miał przed starciem z Greybackiem. Do tego, co miał zrobić teraz, psychicznie
przygotowywał się od miesięcy. Natomiast z Fenrirem sprawa wyglądała zupełnie inaczej -
miał tylko kilka dni na zaplanowanie wszystkiego!

Poza tym, to będzie tylko Znak. Nie pójdzie przecież od razu do kwatery głównej - czy
czymkolwiek to jest - Voldemorta! To... to będzie tylko Znak, tylko symbol. Będzie mógł
jeszcze się wycofać.

Nie, nie będzie mógł - pomyślał, zamykając okno. - Nie wycofa się. Bo... bo wtedy, jaki sens
miałoby to całe czekanie? Gdyby teraz się wycofał, kolejna okazja nadarzyłaby się dopiero za
pół roku! Nie mógł zmarnować tej szansy. Nie miał aż tyle czasu.

Czas był dla niego ważny. Kiedyś pozwalał, aby dni przepływały spokojnie, sekundy
przelatywały przez palce. A teraz... teraz chciał wykorzystać każdą daną mu chwilę.

W końcu uświadomił sobie, jak ważny jest każdy moment, jaki mógł przeżyć. Jak wiele
można zrobić w ciągu minuty. A... a skąd mógł wiedzieć, że będzie mieć tych minut
nieskończoność?

One - jego minuty i sekundy - kiedyś się wyczerpią. Zgasną w błysku zielonego światła.
Światło będzie mieć zapach pękającego szkła.

***

Draco miał wrażenie, że wskazówki zegarów pędzą z zawrotną szybkością, co najmniej trzy
razy szybciej niż powinny. Dopiero co jadł śniadanie, teraz już kończyła się Transmutacja, za
chwilę obiad... Już kolacja? Nie, to niemożliwe!

Zabawny jest czas. Przecież każda sekunda powinna trwać tyle samo co poprzednia, każdy
dzień również... Tymczasem Draconowi wydawało się, że czas zawsze działa mu na przekór.
Kiedy chciał, aby godziny trwały długo - zmieniały się w minuty. Kiedy zaś wszystko wlokło
się tak niemiłosiernie - sekundy były latami.

background image

A kiedy chciał, żeby dzień trwał wiecznie - już zdążył zapaść zmrok.

Ta noc będzie trwać tyle samo, co dzień. Jedna taka noc na wiele miesięcy. Pierwszy dzień
wiosny.

Pierwszy dzień końca życia.


Spojrzał na Harry'ego - chłopak machinalnym ruchem czyścił srebrny sztylet. Na pierwszy
rzut oka można by pomyśleć, że chłopak był spokojny. Jednak Draco znał go zbyt dobrze -
wiedział, że tak naprawdę Gryfon jest zdenerwowany do granic możliwości. Nóż okazał się
tylko czymś, na czym mógł chwilowo skupić uwagę - zająć ręce.

O ile jednak Draco niepokoił się - Harry był raczej podekscytowany. Do diabła! To demon,
nie człowiek! Jak można cieszyć się z Mrocznego Znaku?! No dobrze, kiedy jest się po
odpowiedniej stronie w tej głupiej wojnie, to wszystko jest możliwe. Ale w sytuacji Pottera...

Jak?!

Przypomniał sobie, jak sam się czuł, kiedy Czarny Pan naznaczył go swoim piętnem. Kilka
godzin wcześniej, kiedy matka powiedziała mu, kto go oczekuje... Był szczęśliwy, dumny.
Nie mógł się doczekać! Zupełnie jak Harry teraz... A potem... po wszystkim... pod koniec
tamtego strasznego dnia... Chciał przestać żyć. Nie umrzeć - po prostu przestać żyć,
zapomnieć wszystko.


- Która godzina? - Zapytał Harry, nie podnosząc wzroku. Jeszcze raz przetarł ostrze,
przeglądając się w wypolerowanej powierzchni.

- Jedenasta - mruknął Draco. Chciał coś powiedzieć... Może... może Gryfon zmieni jeszcze
zdanie...?

Oszukiwał się.

- Chyba już czas. - Harry wstał od stołu. Zawinął sztylet w biały materiał i schował go do
wewnętrznej kieszeni szaty. Potem z wieszaka zdjął zimowy płaszcz Dracona i narzucił go
sobie na ramiona. - Mam nadzieję, że wrócę przed pierwszą... może drugą. Nie wiem. Wiesz,
o czym masz pamiętać?

- Wiem. - Westchnął, podając chłopakowi pelerynę niewidkę. - Po pierwsze: mam nie iść za
tobą. Po drugie: mam siedzieć w zamku. Po trzecie: mam nie iść za tobą. Wyobraź sobie, że
rozumiem.

Pod osłoną magicznego płaszcza wyszli z lochów Slytherinu. Draco zmuszał się do każdego
kroku - najchętniej by się zatrzymał, wciągnął Pottera do jakiejś pustej sali i przykuł do
ściany. Ale to oczywiście niemożliwe. Nie rozmawiali ze sobą, dopóki nie doszli do
Głównego Holu. Dopiero tam Harry zdjął z nich pelerynę.

- Harry... - szepnął Ślizgon, biorąc od chłopaka zaczarowany płaszcz. Spuścił głowę, nie
patrząc mu w oczy. - Gdyby... gdyby coś...

background image


- Nic się nie stanie. Będzie dobrze. - Harry musnął ustami jego policzek, na krótko przytulając
się do chłopaka. Blondyn jedynie westchnął. - Zaufaj mi, Draco.

Ślizgon jeszcze tyle chciał mu przekazać... Chciał powiedzieć chłopakowi, żeby na siebie
uważał. Że będzie tu czekał nawet do końca świata. Żeby Harry się śpieszył, żeby... Ale żadne
z tych słów nie przeszło mu przez gardło. Stał tam tylko i patrzył, jak Gryfon uchyla sobie
drzwi i jak pochłania go złowroga ciemność.

***

A więc to już. Teraz. Wciąż nie potrafił w to uwierzyć - ta noc, na którą czekał od miesięcy...
działa się właśnie teraz.

Na niebie nie było nawet śladu księżyca. Wszystkie gwiazdy świeciły jasno, wydawało się, że
jest ich o wiele więcej niż zazwyczaj. Harry już teraz z łatwością wypatrzył najjaśniejszą z
nich - Syriusza.

Ruszył przed siebie. Zamarznięta trawa chrupała i szeleściła pod jego butami. Cieszył się, że
nie ma już śniegu. Nikt nie zainteresuje się śladami. A gdyby nawet jednak jakieś zostawił -
do rana szron otuli źdźbła, ukrywając wszelkie znamiona jego obecności.

Powietrze było zimne, przyjemnie orzeźwiające. Oddychał pełną piersią, napawając się jego
smakiem. Minął Bijącą Wierzbę, resztki zasp przy plaży... Nie, to miejsce było zbyt dobrze
widoczne z zamku. Nie mógł ryzykować.

Szedł wzdłuż brzegu jeziora. Po chwili znalazł to, czego szukał - kilka wysokich krzewów,
osłaniających maleńką, okrągłą polankę. Z jednej strony była otwarta na jezioro, jednak z
Hogwartu nikt nie powinien jej dostrzec.

Zrzucił płaszcz i szkolną szatę. Nie czuł chłodu - był zbyt podekscytowany, by temperatura
robiła na nim jakiekolwiek wrażenie. Stanął na środku trawiastego kręgu. W jednej ręce
dzierżył różdżkę, w drugiej - nóż.

Ukląkł i chwycił rękojeść sztyletu. Zważył ostrze w dłoni. No cóż... nie ma co owijać w
bawełnę. Powoli zbliżył ostrze do skóry dłoni.

Przypomniał sobie odłamki lustra. Paraliżujący strach, kiedy nie miał pewności, czy panuje
nad własnymi odruchami. Te kilka chwil grozy, gdy zdawał sobie sprawę, że klęczy na
zimnej posadzce, a z nadgarstka spływa krew. Po bliznach nie pozostał nawet ślad, ale... ale to
wspomnienia były najgorsze.

Świetnie. Czyżby historia chciała zatoczyć koło? Znów jest na kolanach, znów ma zamiar się
ciąć... Ironia losu.

Zacisnął powieki. Ta chwila nie ma niczego wspólnego z tamtymi! Nic! Teraz musi to zrobić,
potrzebuje własnej krwi! To nie zależy od niego! A czy wtedy zależało?

Przyłożył sztylet do wewnętrznej strony dłoni, jednak nie skaleczył się.

background image

Zabawne. Przecież... przecież zawsze był raczej odporny na ból. Tyle razy przydarzały mu się
krwawe przygody - od kontuzji na treningach Quidditcha, przez sadystyczne fanaberie
Umbridge aż wreszcie po starcia ze śmierciożercami. Nie bał się widoku własnej krwi.

Ale co innego krew rozlana przypadkowo czy w walce - a co innego ranić się samemu.

Och, do diabła! Przecież nie wycofa się z powodu takiego drobiazgu!

Zagniewany na samego siebie, zacisnął zęby. Przeciągnął nożem po skórze. Wzdrygnął się
słysząc odrażający chrzęst ostrza tnącego mięso . Rana była płytka, jednak jego dłoń niemal
od razu pokryła się krwią.

***

Draco siedział pod ścianą, naprzeciw drzwi. Objął kolana ramionami, opierając głowę o
ścianę. Przed nim leżała skołtuniona peleryna niewidka.

Będzie tutaj siedział choćby przez wieczność. Dopóki Harry nie wróci, nie ruszy się stąd ani
na krok. Nawet jeśli wstanie świt - wciąż będzie czekał. Tak.

Gdyby nie obiecał chłopakowi, że nie ruszy się z zamku... pewnie już szukałby go nad
jeziorem - bez wątpienia nie trwałby tak bezczynnie. To śmieszne - nie chciał, żeby Harry to
robił, nie chciał za żadne skarby świata. A jednocześnie nie mógł nic na to poradzić. Był
bezsilny! A przecież... to był tylko chory wymysł przeklętego Złotego Chłopca! Nie Czarny
Pan, śmierciożercy ani aurorzy. Nic z tych rzeczy. Mimo to nie mógł nic.

Mógł jedynie tutaj - właśnie tutaj, nie gdzie indziej - czekać. Tylko tyle.

***

Przez chwilę patrzył, jak krew kapie na trawę, niemal z tą samą fascynacją, co dawno temu...
Po momencie odzyskał zdolność myślenia - nie może tak bezsensownie użalać się nad sobą!
Nie po to się ciął, żeby teraz zmarnować tyle krwi!

Spojrzał na zegarek - za kwadrans północ. Wspaniale - akurat tyle czasu, ile potrzeba. Rytuał
był krótki i banalny - piętnaście minut z pewnością wystarczy.

Przyłożył koniec różdżki do rany; drewno zabarwiło się szkarłatem. Potem na przedramieniu -
dokładnie w miejscu, gdzie w tamtych strasznych czasach zostawiały swoje rysy odłamki
lustra - narysował wygiętą linię. I jeszcze jedną. Oko drapieżnego ptaka. To o wiele lepsze
rozwiązanie niż jakaś czaszka... Uśmiechnął się lekko do siebie.

Schował różdżkę do kieszeni spodni. Wyciągnął białą chusteczkę i owinął nią sobie dłoń,
prowizorycznie opatrując ranę. Cóż. To chyba wszystko.

Spojrzał na gwiazdę. Na Syriusza. Tej nocy świeciła jasno, jaśniej niż kiedykolwiek - a może
tylko mu się wydawało...? Skupił się na niej, jakby tylko ten jeden biały punkcik istniał na
świecie. Jakby tylko to się liczyło. Musiał uwierzyć, że tak jest. Że odległa o miliony lat
świetlnych gwiazda jest najważniejsza w jego życiu.

background image

I tak właśnie było. Tu i teraz. Gwiazda Syriusz. Najlepsza, najpiękniejsza, najwspanialsza...

Szepnął słowa, których znaczenia nie był w stanie zrozumieć. Wydawało mu się, że ich echo
rozniosło się ponad gładką taflą jeziora - a przecież nie mógł mówić aż tak głośno... Delikatny
szum wiatru wśród gałązek wydawał mu się teraz rykiem. Wściekłym, szaleńczym wyciem
dzikiego zwierzęcia. Wszystkie gwiazdy świeciły tak jasno, że prawie całe niebo było białe.
Setki słońc, tysiące wszechświatów, miliony możliwości i miliardy niespełnionych marzeń.


Wszystkie słońca zgasły powoli, tak powoli, jak umierają drzewa. Osunął się w chłodną
ciemność.

***

Zegar wybijał północ. Pierwsze uderzenie, drugie... Draco przełknął ślinę. Harry wyszedł
ledwie pół godziny temu - a jemu wydawało się, że minęły lata.

Piąte, szóste. Dźwięk był głęboki i czysty, idealna harmonia. Wahadło zegara było jedynym
ruchomym elementem w holu. Draconowi zakręciło się w głowie - zorientował się, że
wstrzymuje oddech.

Dziewiąte... Zamknął oczy, wciągnął powietrze do płuc. Musiał myśleć o każdym oddechu,
koncentrować się na mięśniach, zmuszać je do poprawnego działania. Co za uczucie!

Jedenaste uderzenie. Ogarnął go paniczny, irracjonalny strach. To tylko zegar, do diabła! Co
się z nim dzieje?! Wstał powoli, opierając się o ścianę. Zacisnął dłonie w pięści, wbijając
sobie paznokcie w skórę. Panuj nad sobą, Malfoy! Czego się boisz?! To tyko zegar! Tylko
czas, nic więcej! Co to za kretyńskie reakcje! Oddychaj, nie zapominaj o oddychaniu!


I dwunaste. Wydawało mu się, że łomot jego rozszalałego serca słychać w całym zamku.

A potem, kiedy wedle wszelkich rządzących światem praw, miała zapaść cisza, zegar
zazgrzytał ostro. Dźwięk przypominał mechaniczny krzyk - szczękały trybiki i kółeczka
mechanizmu, rozpaczliwie starając się nie przestawać działać. Nie umierać, nie zatrzymywać
czasu...

Z wnętrza zegara wydobył się jeszcze jeden zachrypnięty i zdarty dźwięk.

Draco nie krzyczał tylko dlatego, że nie mógł złapać tchu. Nie pamiętał, jak się to robi.

Trzynaste uderzenie. Zegar wybił właśnie trzynasty raz.

***

background image

40. To, co chcę usłyszeć

Ból był straszny. Gorszy niż gorszy. Bolało samo jego wspomnienie. Rozrywający żyły i
serce, trawiący mięśnie oraz kruszący kości na drzazgi.

Harry z wysiłkiem otworzył oczy. Wciąż była noc. Gwiazdy nadal świeciły jasno, jednak
teraz całkiem zwyczajnie - bez tego chorego blasku. Konstelacje rozrzucone zostały na niebie
o barwie granatu - dokładnie takiej, jaką powinno mieć nocne niebo. Wiatr szumiał delikatnie,
cicho. Muskał przyjaźnie twarz chłopaka, czesał włosy. Harry czuł zapach trawy i zmarzniętej
ziemi.

Gryfon z wysiłkiem podniósł się na czworakach. Mięśnie wciąż mu drżały, sprężone i spięte.
Zaciskał zęby prawie do bólu - nie potrafił opanować tego odruchu. To potwornie zimno,
kłujące igłami jego ciało - jakby to kości zamarzły. Dłonie miał zgrabiałe, prawie nie czuł
palców. Miał nadzieję, że niczego sobie nie odmroził.

Podczołgał się do płaszcza i zarzucił go nieporadnymi rękami na ramiona. Wciąż siedział na
zimnej, skrzypiącej trawie. Spojrzał na zegarek. Trzecia nad ranem. Był nieprzytomny z bólu
przez trzy godziny. Tak długo leżał na mrozie, niezdolny do najmniejszego ruchu...
Westchnął ciężko. Podciągnął rękaw koszuli.

Linie znaku nie były grubsze niż włos, ale za to ciemnoczerwone - przypominały
niezabliźnioną ranę. Kiedy ich dotknął - piekły jak świeże oparzenie. A więc to takie uczucie
- pomyślał, unosząc się z wysiłkiem na kolana. Wstał i zachwiał się lekko - jednak po chwili
pokonał zawroty głowy i odzyskał równowagę. Wciąż nie był pewny swoich nóg, jednak
podejrzewał, że w jakiś sposób uda mu się dotrzeć do zamku. Przy czym "jakiś sposób" to
kluczowe słowa.

Wcale nie czuł się inaczej. W jego światopoglądzie nic się nie zmieniło. Znak był dla niego
tylko kolejnym krokiem w stronę zwycięstwa. Żadnego dziwnego pragnienia przyłączenia się
do Czarnego Pana, o nie!

Dobrze, że jednak nie zabrał ze sobą Dracona. Na początku bardzo chciał, żeby ktoś przy nim
był... ale potem przypomniał sobie, że rytuał jest - według słów Archany Lochan - bardzo
bolesny, makabryczny. Nie chciał zmuszać Draco do patrzenia, jak wije się w cierpieniu. To
byłoby dla chłopaka zbyt wiele. Ich życie i tak nie napawało optymizmem - wystarczy jeśli
tylko on będzie miał więcej powodów do koszmarów.

Znów się zachwiał, opierając się o jeden z krzewów otaczających polanę. Zamek był jeszcze
daleko, choć nie aż tak, by Harry rozważył opcję poddania się. Kolejny krok...

***

Nie złamał przyrzeczenia - nie wyszedł z zamku. Przysięgi i obietnice są ważne, trzeba ich
dotrzymywać. Czym byłby świat, gdyby ludzie nieustannie się oszukiwali?

Prawdopodobnie tym samym, czym jest teraz - podpowiedziała jakaś bardziej cyniczna część
jego duszy. Ale Draco naprawdę nie chciał tak myśleć.

Stał w szeroko otwartych drzwiach wejściowych i patrzył w ciemność przed sobą. Wabiła go,

background image

zapraszała - przyciągała wilgotnym, pożądliwym szeptem. Idź, szukaj go... On cię potrzebuje
bardziej niż powietrza.. Chociaż nie... To ty go potrzebujesz! Idź, szukaj go, wyjdź za próg,
zejdź po schodach... On jest w mroku, na wyciagnięcie ręki!


W ciemności dostrzegł niewyraźny cień. Postać była już naprawdę blisko - ale dopiero, kiedy
dzieliło ich kilka metrów, był w stanie dostrzec szczegóły.

Harry szedł powoli, jakby każdy krok był udręką i wymagał nadludzkiego wysiłku. Ślizgon
patrzył jak wspina się po schodach. Zatoczył się niespodziewanie - ale Draco już był przy
nim. Podtrzymał go, bez słowa pomógł przejść ostatnie stopnie. Z podłogi podniósł pelerynę i
ukrył pod nią ich obu.

Harry poddawał się wszystkiemu zupełnie apatycznie, bez zaangażowania. Draco zdusił w
sobie strach - będzie miał czas się bać. Kiedy Harry zaśnie, kiedy nikt nie będzie go widział...
Wtedy. Ale teraz musi być silny. Musi wytrzymać, nie wolno mu jeszcze zacząć histerycznie
krzyczeć. Jeszcze.

- Draco... - szepnął nieswoim głosem Gryfon. Byli już na schodach prowadzących do komnat
Slytherinu. Kierunek zupełnie oczywisty.

- Tak, Harry? - Teraz blondyn utrzymywał na barkach prawie cały ciężar Pottera. Chłopak był
tak słaby, że za nic nie byłby w stanie utrzymać się na własnych nogach. Już tylko kilka
kroków dzieliło ich od przejścia w murze. Jednak w obecnej sytuacji każdy krok był na wagę
złota.

- Teraz... teraz będzie dobrze, prawda?

To zdanie powtarzali sobie często, jak mantrę. Było życzeniem i jednocześnie zapewnieniem,
ale rzadko pytaniem. Draco prześlizgnął się przez przejście z Harrym w ramionach. Jego
sypialnia już blisko...

- Mam ci powiedzieć prawdę, czy to, co chcesz usłyszeć? - Wyciągnął z kieszeni różdżkę,
drugą ręką wciąż obejmując chłopaka. Wyszeptał zaklęcie - szczęknęły zapadki zamka.

- Powiedz... powiedz to, co chcę usłyszeć... Draco... - Harry uśmiechnął się nieprzytomnie.
Draco westchnął i zamknął za nimi drzwi.

- Tak Harry. Wszystko będzie teraz dobrze. - Kłamca na życzenie. Oto czym się stał. -
Wszystko się ułoży, jak w pięknej bajce, Harry. Będziemy żyć długo i szczęśliwie, w zamku
ze złota, tam, gdzie zaczyna się tęcza. A teraz powinieneś odpocząć.

Uśmiechnął się uspokajająco i położył Harry'ego na łóżku. Chłopak przymknął błyszczące
oczy. Draco zdejmował z niego kolejno płaszcz, szatę, koszulę... Jego spojrzenie padło na
symbol. Odruchowo musnął go opuszkami palców - zabrał momentalnie rękę, kiedy przez
twarz Gryfona przebiegł skurcz bólu.

Nic nie powiedział. Dokończył rozbierać Harry'ego - zostawił go w samej bieliźnie i przykrył
kołdrą. Chłopak albo już zasnął albo był nieprzytomny. Draco zgasił zupełnie światło.
Rozebrał się w towarzystwie dyskretnej i milczącej tym razem ciemności.

background image

W głębi serca cieszył się, że mimo wszystko to nie czaszka z wężem. Symbol jaki teraz miał
na przedramieniu jego chłopak mógłby uchodzić za oryginalny tatuaż. Nikt nie skojarzy go z
Czarnym Panem. Wspaniale. Wsunął się pod kołdrę i objął Gryfona.

Czy wszystko będzie dobrze? Nie. Będzie źle. Bardzo źle.

Żyć długo i szczęśliwie? Też coś. Nie miał nawet pewności, czy będą żyć w ogóle! Szczęście
to sprawa względna, a długo będzie w Azkabanie - zapewne dożywocie.

Kolejna szansa na szczęśliwe zakończenie - stracona bezpowrotnie. To raczej nie była szybka
śmierć.

***

Harry miał koszmar. Jednak w przeciwieństwie do Draco, nie wiedział do ostatniej chwili, że
śni. Wcale nie był w stanie panować nad swoim podświadomym "ja". Prawie krzyknął z
radości, kiedy się obudził - wyrwał z sideł tego potwornego złudzenia...

- Zły sen? - Draco szeptał mu wprost do ucha. Harry leżał na jego klatce - nie czuł się dobrze.
Sądził, że ma gorączkę, ale nie wiedział, czy to skutek zaklęcia, czy też zbyt długiego leżenia
na mrozie.

- To był Fenrir - mruknął, podciągając się nieco wyżej. Wtulił twarz w szyję blondyna, kładąc
dłoń na jego policzku. Draco objął go i przeczesał palcami hebanowe włosy.

- Myślałem, że nie boisz się Greybacka, Gryfiaku.

- Nie, jego się nie boję. Tylko... znów czułem się tak, jak wtedy. Jak zwierzę. Krzywdziłem
wszystkich wokół. - Zamknął oczy, ale straszne wizje wciąż pojawiały się pod powiekami.
Draco nadal obejmował go uspokajająco.

- Ty... Gdybyś miał kogokolwiek zranić, to tylko siebie - szepnął Ślizgon bardzo cicho. Harry
nie wiedział, co o tym myśleć.

- Draco... - Zebrał się w sobie.

- ?

- To mi się podobało.

Cisza. Upiorna, martwa cisza. Harry przypomniał sobie te uczucia... Tą chorą satysfakcję,
żądzę niszczenia, słodki smak i zapach rozlanej krwi... W koszmarze czuł się silny i wielki,
niezwyciężony. Mógł pokonać absolutnie każdego, nie miał litości. Żadnej litości, nawet dla
tych, którzy kulili się przed nim i błagali o łaskę. Był potworem - tym większym, że radość
sprawiały mu nie własne zwycięstwa, a chore napawanie się porażką innych.

Był jak... jak...

- To tylko sen, Harry. Nic więcej. - Odpowiedź padła dopiero po bardzo długiej chwili
milczenia. - Nie przejmuj się. To tylko sen.

background image


- Tak... na pewno tak jest. Nie ma się czym przejmować. - Harry próbował przekonać samego
siebie. Przełknął głośno ślinę, wyrzucając z głowy odrażające obrazy.

Przymknął powieki, na powrót zapadając w ten niespokojny stan, kiedy jedną nogą jest się w
krainie snów - i koszmarów - a drugą wciąż w realnym świecie. Myśli pełzały swoimi
własnymi ścieżkami, dryfowały na niezbadane i z pewnością niebezpieczne wody oceanu
podświadomości.

A więc... stało się. Znak. Od przeszło pół roku to był jego główny cel - równonoc i rytuał. A
teraz zrobił to, na skórze wyryte miał piętno na całe życie. I...

I co teraz? Podstawowy cel został osiągnięty - jednak rzadko myślał o tym, co zrobi, kiedy to
już się stanie. Zazwyczaj przechodził od razu do momentu, kiedy śmierciożercy drżą pod jego
różdżką. A teraz... Nie miał już wyboru. W końcu musiał zadać sobie to sakramentalne
pytanie.

Wsłuchał się w oddech leżącego przy nim chłopaka. Co teraz? Trzeba... trzeba się
przygotować. Za jakiś czas, kilka tygodni, kiedy odzyska siły... Wtedy będzie mógł
odpowiedzieć na wezwanie Voldemorta. Zrobi trochę szumu, właśnie tak... Pokaże mu czym
jest, co potrafi i jak kończy się zadzieranie z nim. Pokaże, że nigdy, ale to nigdy nie wolno
ranić osób, na których jemu - Harry'emu - zależy. Nigdy. Jego przyjaciele byli nietykalni.
Voldemort dowie się tego - już niedługo.

Pozostawało tylko mieć nadzieję, że - póki co - nie będzie fatygował swoich psów zbyt
często.

***

Draco obserwował Harry'ego następnego dnia. Potter wciąż miał lekką gorączkę, ale mimo to
postanowił nie opuszczać zajęć. Jednak zbyt często bywał zamyślony, zamierał z piórem o cal
od kartki. Blondyn nie raz i nie dwa zastanawiał się, o czym jego kochanek może myśleć.
Jednak... bał się zapytać. Harry mógłby mu odpowiedzieć - a wtedy prawda stanęłaby przed
Ślizgonem twarzą w twarz, uśmiechając się wymownie. Już nie mógłby jej ignorować, nie
umiałby się oszukiwać. Wszystko stałoby się tak przerażająco realne...

Lepiej schronić się na kilka chwil we własnym świecie. To takie piękne miejsce, gdzie można
zapominać na życzenie, a słońce wyłania się zza chmur za cenę jednego spojrzenia boskiego
Malfoya.

Wyszedł wcześniej z Wielkiej Sali - prawie wszyscy wciąż jedli kolację. Słyszał szczęk
sztućców o talerze, szmer rozmów. Oparł się o ścianę obok drzwi i skrzyżował ręce na piersi.
Tak jak się spodziewał, Harry pojawił się obok niego niespełna minutę później.

- Cześć - powiedział cicho Gryfon. Oczy wciąż lekko mu błyszczały, zdradzając wysoką
temperaturę.

- Tak. Jak się czujesz? - Zapytał, spoglądając na niego badawczo. Osobiście uważał, że Potter
natychmiast powinien iść do Pomfrey.

background image

Harry spuścił wzrok. Otworzył i zamknął usta, jakby chciał coś powiedzieć. A potem
westchnął ciężko i zupełnie naturalnie wsunął się w objęcia Draco. Oparł rozpalone czoło na
ramieniu Ślizgona, zaciskając palce na czarnej szacie.

Draco zdziwił się. W takich miejscach, bez peleryny, nigdy nie pozwalali sobie na czułości.
Ryzyko było zbyt wielkie! Harry tak często to powtarzał... A teraz to niby co? Ledwie za
ścianą, tuż za otwartymi drzwiami, cały Hogwart jadł spokojnie kolację! Zaraz ludzie zaczną
wychodzić z sali - nie mówiąc już o tym, że w Głównym Holu ktoś mógł pojawić się w
każdej chwili!

- Coś nie tak? - Z wahaniem musnął ustami policzek chłopaka, zupełnie zdezorientowany.

- Nie... Tylko... Cieszę się, że jesteś. Ze mną. Teraz. Zawsze... - Harry spojrzał mu w oczy. Ta
niepowtarzalna zieleń avady... Draco przyciągnął chłopaka jeszcze bliżej. - Cieszę się, że się
martwisz. To znaczy... że... że coś znaczę.

- Wiem - wyszeptał Draco wprost do jego ucha. Chciałbym zawsze być z tobą.

Trwali tak, nierozerwalnie splecieni. Bez pożądania i namiętności - ale za to z takim
bezgranicznym ciepłem, tak prawdziwie i szczerze... W końcu blondyn odsunął jednak
chłopaka od siebie. Nie mogli ryzykować. Rozstali się - każdy pogrążony we własnych
myślach.


Chciałbym zawsze być z tobą, Gryfiaku. Po prostu bym chciał, wiesz, Harry? Ale... ale nie
mogę ci nic obiecać. Wiesz, jakie jest moje życie. Ty jesteś bohaterem, ryzykujesz dla dobra
świata. Ja mam tylko zemstę. Na razie chowam się jak szczur, niczego nie mogę zrobić.
Żadna strona nie jest dla mnie dobra - zwolennicy Czarnego Pana najchętniej rozwłóczyliby
moje wnętrzności na wzgórzach Hogsmeade. Aurorzy, dla odmiany, zamurowaliby mnie w
ścianie Azkabanu.

Przykro mi, Harry. Nie mogę obiecać ci, że zawsze będę mógł być z tobą. Pewnie nie.

Ale bym chciał.

Draco przysiągł sobie, że pewnego dnia znajdzie dość sił, by to wszystko powiedzieć.

***

Harry usiadł na łóżku, ukrywając twarz w dłoniach. Jeszcze jakiś czas będzie mógł cieszyć się
samotnością - ludzie zaczną wracać do pokoju wspólnego dopiero za mniej więcej pół
godziny. Może trochę krócej. Pół godziny to całkiem sporo.

Czuł się znacznie gorzej niż wczoraj. Nie mówił tu o gorączce - to jasne, że był chory.
Dziwiłby się, gdyby nic mu nie dolegało! Jednak fizyczne niedogodności były niczym w
porównaniu z tym, co działo się w jego głowie. Znak bolał już tylko wtedy, kiedy
przypadkowo go dotknął. Od czasu do czasu bolała też blizna, ale nie było to bardzo
uciążliwe. Znacznie gorsze były jego myśli.

Musiał przyznać, że tego nie przewidział.

background image


Uczucie pustki, dławiącej beznadziei. Chłód. Smutek, nieutulony żal. Czuł się, jakby stracił
coś bardzo cennego. Oczywiście wiedział, że to niedorzeczne - niczego nie zgubił, nie
wydarzyło się nic strasznego! A jednak te niczym nieuzasadnione emocje wciąż pozostawały
w jego głowie. Nie potrafił ich wyrzucić, wyzbyć się tych... potworności!

Czuł się słaby. Ledwie udawało mu się utrzymywać mury wokół świadomości - na wszelki
wypadek.

Potrzebował kogoś, kto powtarzałby mu, że będzie dobrze. Kto by przytulił i powiedział, że
nic mu nie grozi. A jednocześnie czuł się jak jakiś płaczliwy szczeniak, który nie umie
poradzić sobie z najprostszym problemem!

Nie chciał już niepokoić Draco. Chłopak i tak pewnie uważał go za świra - nie miał ochoty
utwierdzać go w tym przekonaniu. Był pewien, że blondyn powiedziałby mu wszystkie te
upragnione słowa - jednak z pewnością w głębi duszy myślałby coś zupełnie innego. Tęsknił
za Draco - to prawda. Chciał iść, schronić się w jego ramionach i na chwilę zapomnieć o
całym świecie. Jednak przecież ten chłopak także miał swoje własne życie, Harry nie mógł
obarczać go sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę!

Postanowił dać mu spokój na jakiś czas. Tak, to będzie dobre rozwiązanie. Harry jakoś...
jakoś wytrzyma. To na pewno tylko zwykła chandra, nic więcej. Albo gorączka. Na pewno
nie ma niczego wspólnego ze Znakiem. Pozwoli Draconowi przespać tę jedną noc spokojnie.

Były to płonne nadzieje, jednak Harry jeszcze nie mógł o tym wiedzieć.


Zielonooki obudził się zupełnie nagle, w środku nocy. Otworzył oczy - w pokoju panowała
ciemność, słyszał tylko oddechy kolegów. Przez chwilę zastanawiał się, co wyrwało go ze
snu. Jedną chwilę, zanim...

Fala bólu rozlała się w ramieniu. Chłopak w ostatniej chwili powstrzymał się, żeby nie
krzyczeć. Do oczu napłynęły mu łzy - skulił się na łóżku, gryząc poduszkę. Znak parzył, palił
żywym ogniem. Harry dziwił się, że jego skóra nie jest jeszcze zwęglona - domyślał się tylko,
że linie symbolu są czarne jak smoła.

Voldemort wzywał śmierciożerców.

Zaciskając zęby, wstał. Wciągnął dżinsy, drżącymi palcami zapinał suwak. Wsunął na stopy
trampki, nawet ich nie zawiązując. Narzucił jeszcze pelerynę niewidkę, zanim wyszedł z
dormitorium.

Nie umiał znieść tego sam. Albo odgryzie sobie rękę albo zacznie krzyczeć. Jedyną rozsądną
opcją było iść do tej jednej osoby, która była w stanie mu pomóc. Nie chciał męczyć Draco,
to prawda, ale... Och, do diabła! Obiecywał sobie, że ta jedna noc minie bez ekscesów... A
teraz... kolejna fala bólu.

Riddle, ty pieprzony sukinsynu, dopadnę cię za to!

Nie potrafił poradzić sobie sam. To było ponad jego siły. Był słaby.

background image


Teraz.

***

Draco stał przy umywalce, z głową pod kranem. Woda spływała mu po włosach na twarz,
szyję, ramiona i łokcie. Praktycznie cały był mokry, a pół posadzki stanowiła jedna, wielka
kałuża. Ale to teraz bez znaczenia. Musiał jakoś odwrócić uwagę od Mrocznego Znaku, nie
myśleć o tym! Wielki Merlinie...

Przez szum wody przebiło się cichutkie pukanie. Wyprostował się machinalnie, zakręcając
kurek. Kto o tej porze...? Och. Harry. Tak, to musi być Harry.

Nie pomylił się. Ledwie uchylił drzwi, a Gryfon już zdążył wślizgnąć się do pokoju. Zrzucił
pelerynę - przyszedł tutaj w samych dżinsach i butach. Draconowi wystarczyło jedno
spojrzenie na jego rękę - linie Znaku były tak samo wyraźne, jak na jego własnej skórze.

- Voldemort - powiedział tylko Harry. Draco wzdrygnął się na to imię, jednak prawie od razu
przygarnął chłopaka do siebie.

- Tak, to on - wymruczał oczywistą prawdę w jego włosy. Zamknął oczy, wdychając zapach
wiatru i jarzębiny. Harry objął go i oparł się plecami o drzwi.

- To zawsze tak cię bolało?

- Nie. Na początku prawie wcale. Ale im dłużej to ignorowałem, tym bardziej... bardziej... -
Nie dokończył. Przeszył go kolejny paroksyzm cierpienia. Zacisnął zęby. Czuł, że Harry
wstrzymał oddech.

Po chwili uczucie osłabło. Tylko trochę, ale przynajmniej znów mogli oddychać. Harry
osunął się po drzwiach na podłogę, pociągając Dracona za sobą. Blondyn ułożył się obok
niego, zupełnie ignorując stojące kilka kroków dalej łóżko. Pocałował go w szyję. Jego język
ześlizgnął się po chwili na obojczyk Gryfona.

- Już niedługo to wszystko minie, Draco - westchnął zielonooki, wplatając palce w jego
prawie białe włosy.

- Wiem. To potrwa najwyżej godzinę... - Szepnął Ślizgon. Uniósł się na łokciach,
przeczuwając kolejne uderzenie. Nastąpiło sekundę później. Bezwiednie wpił paznokcie w
ramię chłopaka, zupełnie ignorując palce Gryfona, zaciskające się na blond włosach.

- Ale... ale ja... - Gryfon oddychał ciężko, walcząc o każdą sylabę. - Nie mówię o tym. Mówię
o Voldemorcie. Już niedługo. Jeszcze... kilka... tygodni i pokażę mu... Pokażę mu.

Draco zacisnął zęby, zwijając się w udręce. To już dawno nie było tak silne, już bardzo
dawno! Dlaczego... dlaczego akurat teraz? Czemu akurat, kiedy znak miał Harry? Tak
szybko... To zbyt wcześnie!

Nie wiedział czy bardziej dręczy go ból, czy słowa jego kochanka. Ale teraz nie chciał o tym
myśleć. Sięgnął i przyciągnął do swoich ust okaleczone Znakiem ramię Harry'ego. Polizał

background image

gorącą skórę - Gryfon westchnął. Zmienił pozycję - teraz Gryfon siedział na rozporku
Dracona. Pożądanie iskrzyło w powietrzu i w tych zielonych, jak mordercze zaklęcie, oczach.
Draco znalazł jego usta - języki splotły się, oddechy zmieszały w jeden. Gorzka przyjemność
na granicy cierpienia. Najlepsze co mogli sobie dać.

Kolejna fala rozdzierającego bólu wydawała im się odległa, jakby wcale ich to nie dotyczyło.
To samo z wszystkimi następnymi. Draco całym sobą skupił się na tych chętnych wargach,
błądzących po jego skórze; na dłoniach wplecionych w jego włosy... Żeby tylko chociaż na
chwilę odwrócić uwagę od Mrocznego Znaku. Pieścił oliwkową skórę, składał językiem hołd
każdej znalezionej rysie i bliźnie.

Nic nie było ważniejsze od tego boskiego ciała, które otworzyło się dla niego, oddając mu
wszystko, co tylko mogło - duszę, serce i jęk rozkoszy.

Dokładnie to, co chciał usłyszeć. Nic więcej nie miało znaczenia. Bardzo się o to postarali.

***

Już tylko kilka minut dzieliło ich od świtu. Harry leżał na podłodze, gapiąc się w sufit. Na
jego piersi spał spokojnie Draco - Ślizgon był zbyt zmęczony, żeby śniły mu się jakiekolwiek
sny. Gryfon od niechcenia przeczesywał palcami jego włosy.

Atak faktycznie trwał godzinę. "Tylko" albo "aż" - kwestia sporna. Ale był tak silny... tak
straszny... Harry nie umiał sobie wyobrazić, jak Draco mógł znosić coś takiego przez tyle
czasu. Przecież... Boże, to potworne! Nie miał pojęcia, jak mógłby to wytrzymać, gdyby nie
było przy nim Ślizgona. To na pewno nie byłoby możliwe bez tych ust i dłoni, które każdym
gestem mówiły, że będzie dobrze. Że Harry nigdy nie zostanie sam, że wszystko, wszystko
skończy się dobrze...

Voldemort zapłaci - obiecał sobie Gryfon po raz kolejny, z jeszcze większą determinacją.
Teraz już wiedział, za co DOKŁADNIE Voldemort będzie płacił. Swoją krwią. Czarny Pan
odpowie za wszystko. Nie będzie litości. Harry nigdy już nie dopuści do sytuacji, żeby jego
Draco cierpiał tak bezsensownie. Następnym razem będzie na wezwanie Riddle'a
przygotowany.

Na pewno. Był tego pewien bardziej, niż świtu. I zmierzchu. I wszystkiego na świecie.

***

background image

41. Twój i tylko dla ciebie

Siedzieli na parapecie okna - w tym ulubionym odludnym korytarzu, blisko kuchni. Harry
gryzł jabłko, a Draco mu się przyglądał - tak jak właściciel może przyglądać się swojemu
zadowolonemu zwierzątku. Ślizgon miał niesamowite wrażenie deja vu. Już kiedyś byli w
tym miejscu, kiedyś Harry siedział tutaj z jabłkiem... Tak, na pewno tak. Brakowało jeszcze
tylko rudej Weasley, żeby poczuł się jak wtedy.

Pochylił się i pocałował chłopaka. Usta Harry'ego smakowały owocowym sokiem - ale to
wcale mu nie przeszkadzało. Draco uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie.

- Hej! - Obaj drgnęli przestraszeni - ale to była tylko Ginny. Musiała właśnie wyjść zza rogu
korytarza - teraz uśmiechała się szeroko. Świat jest dziwny - pomyślał Draco, wzdychając
ciężko.

- Musisz przyłazić tutaj akurat teraz?

- Każdy moment jest dobry. A chyba trafiłam na najlepszy. - Zachichotała, podchodząc bliżej.
Jej oczy błyszczały wesoło. Jak mogła tak się zachowywać, kiedy dopiero co widziała
obściskujących się facetów?! Kobiety. - Słodcy jesteście.

- Jeszcze jedno takie słowo, a... - Harry zamilkł, szukając właściwego określenia. Draco i
Ginny roześmieli się radośnie.

To było piekielnie dziwne, prywatnym zdaniem Ślizgona. Nie sam śmiech, ale... Wszystko.
To, że teraz tak zwyczajnie siedzą tutaj, przekomarzają się z Weasley, że potrafią jeszcze się
uśmiechać... Żyć nadal. Normalnie. Jakby... jakby równonocy nigdy nie było. Jakby Znak nie
bolał, a Czarny Pan to tylko zły sen. To takie... irracjonalne. A co najdziwniejsze - wcale nie
musieli udawać, że wszystko jest w porządku. Rzeczy działy się same z siebie, zupełnie
naturalnie.

Świat jest dziwny.

- Hej Ginny, coś cię chyba męczy. Co się stało? - zapytał Harry Potter, wcielenie taktu i
subtelności. Uchylił sobie okno, żeby wyrzucić ogryzek.

- Och... No bo wiecie... - Ginny wykręcała sobie palce, zupełnie jak uczennica podczas
trudnego egzaminu. - Znacie Jaimiego Tarrela z Ravenclawu? - Skinęli głowami. Draco
niejasno przypominał sobie wysokiego i chudego jak tyczka chłopaka, z przydługimi
włosami. Znał go tylko z widzenia - był chyba nawet jakimś obrońcą, czy pałkarzem w
drużynie Krukonów. Jednak w tym roku odwołano rozgrywki, więc Ślizgon nic więcej nie
mógł o nim powiedzieć.

- I co z nim?

- Eee... On... pocałował mnie. - Ginny zarumieniła się straszliwie. Draco wykrzywił drwiąco
usta.

- Wydawało mi się, że akurat ty, Weasley, nie masz problemów z całowaniem kogokolwiek.

background image

- Och, daruj sobie - parsknęła gniewnie. Harry przezornie milczał. - Chodzi o to, że ja wcale
nie chcę z nim być. Ale... No... On jest taki miły, zabawny i w ogóle... Tylko... Kiedy się z
nim całuję, czuję się tak, jakbym robiła to z własnym bratem! - Uniosła dłonie do twarzy,
starając się ukryć zażenowanie.

- No to powiedz mu to po prostu - odparł Harry, wyciągając z torby jeszcze jedno jabłko.
Ginny spojrzała na niego przez palce, tak jakby właśnie wyrosły mu czułki.

- Gdyby to było takie proste, to...

- Weasley, to JEST proste - westchnął Draco, zupełnie zrezygnowany. Kobiety naprawdę
bywają dziwne. Małe rzeczy, wszystkie je prędzej czy później wykończą małe rzeczy. -
Większość facetów da się wykastrować jednym zdaniem. Powiedz mu, że wolisz go jako
przyjaciela niż kochanka. To naprawdę działa.

Harry zaczął się krztusić - ale Draco nie miał pojęcia czy dławi się jabłkiem, czy dusi ze
śmiechu.

***

Nadeszła wilgotna i dżdżysta sobota. Deszcz zacinał o szyby, niebo było szare i ciężkie od
chmur. Nic nie zapowiadało poprawy pogody - prawdopodobnie cały następny tydzień będzie
mokry i nieprzyjemny. Wszystko na zewnątrz wydawało się zrobione z wody i błota. Koniec
marca przypominał bardziej późną jesień niż wczesną wiosnę.

Harry, ukryty pod peleryną niewidką, zbiegł szybko po schodach prowadzących do lochów.
Dopiero minęło śniadanie, jednak atmosfera w zamku była tak senna i nudna, że wszyscy
woleli siedzieć w dormitoriach niż włóczyć się po korytarzach. Mimo to jednak założył
magiczny płaszcz - wcale nie uśmiechało mu się odpowiadanie na te trudne pytania, gdyby
jednak na kogoś się natknął. Co Harry Potter robi przed przejściem do Salonu Slytherinu?
Czego Harry Potter tutaj szuka? Czy Harry Potter znowu coś knuje?


Nikt nie zauważył, kiedy prześlizgnął się przez drzwi do komnat ślizgonów. Ludzie uczyli się
albo rozmawiali, kilku młodszych chłopców grało w czarodziejskie szachy. Harry szybko
wypatrzył blond głowę swojego kochanka - Draco siedział przed kominkiem, kończył pisać
jakieś wypracowanie. Kilka kosmyków opadło mu uroczo na twarz. Rozmawiał cicho z
Blaisem i jeszcze jakimś Ślizgonem, którego Harry nie znał z imienia.

Gryfon podszedł do blondyna i musnął palcami jego szyję, tuż nad kołnierzykiem. Draco
rozejrzał się, zdumiony. Jednak, kiedy niczego nie dostrzegł, zrozumienie błysnęło w jego
oczach - paradoks. Gryfon uśmiechnął się do siebie.

- Idę do pokoju. Muszę się przespać, bo padnę tutaj. - Blondyn wstał od stołu. Jego kumple
tylko pokiwali głowami, skupieni na swoich pergaminach. Harry poszedł za nim do sypialni,
uważając, żeby nie potrącić żadnego mebla - ani tym bardziej Ślizgona.


- Myślałem, że wpadniesz dopiero w nocy. - Uśmiechnął się Draco, kładąc na łóżku. Gryfon
zrzucił z siebie pelerynę, gdy tylko chłopak zamknął drzwi i wyciszył pokój.

background image

- W nocy też. Ale wtedy będziemy robić tyle różnych rzeczy, że nie będzie czasu pogadać. -
Harry również się uśmiechnął, odsuwając sobie krzesło.

- A o czym to masz pragnienie rozmawiać? - Draco wyciągnął się na łóżku. Najwyraźniej
miał ochotę robić "różne rzeczy" już teraz. Harry westchnął w duchu - wcale nie chciał
niszczyć tego sielankowego nastroju. Jednak... jednak czasami trzeba robić to, czego się nie
chce.

- Myślałem o Znaku. I o tym, co będzie, kiedy Voldemort wezwie śmierciożerców następnym
razem - powiedział bardzo cicho zielonooki. Draco zamarł - uśmiech zastygł na jego twarzy,
by po chwili zniknąć zupełnie. Blondyn podniósł się, zaciskając palce na prześcieradle.

- I co wymyśliłeś? - Harry widział, jak chłopak sili się, żeby być tak samo nonszalancki jak
zazwyczaj. Jednak zupełnie mu to nie wychodziło. Gryfon tylko westchnął i zaczął bawić się
leżącą na stole zapalniczką Draco. Musiał zająć czymś ręce.

- Potrzebny mi element zaskoczenia. Frontalny atak byłby samobójstwem. Jedna z rzeczy,
której nauczyłem się od Ślizgonów: trzeba się skradać i czaić, dopóki nie nadarzy się okazja. -
Uśmiechnął się lekko, chociaż radość szybko spełzła z jego oblicza. Kątem oka dostrzegł, jak
Draco chowa twarz w dłoniach.

- Jesteś szalony. Co niby chcesz zrobić? Co według ciebie znaczy "czaić się" w Kręgu? - Głos
blondyna był chłodny, wyprany z emocji. Jednak Harry był przygotowany na trudną
rozmowę.

- Mówię o tym, że... jeśli pojawiłbym się tam tak, jak tu stoję, to pewnie nie zdążyłbym nawet
mrugnąć, zanim trafiłyby mnie ze trzy avady. - Draco skinął głową, zupełnie poważnie. To
było przecież oczywiste!

- A w związku z tym...?

- Tak... więc... w związku z tym nie mogę pozwolić na to, żeby rozpoznali mnie od razu -
wyrzucił z siebie w końcu. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy.

- Genialne. Naprawdę genialne. - Jedynym określeniem, którym Harry mógłby opisać w tej
chwili głos Draco, było "drewniany".

Blondyn wstał sztywno. Jego twarz wciąż nie wyrażała niczego. Oczy miał chłodne niczym
arktyczny lód. Podszedł do szafy - otworzył ją szeroko i z samego dna, zza butelek rumu i
wina, wyjął biały przedmiot. Harry pamiętał, że widział to już kiedyś, dawno temu, tego dnia,
kiedy po raz pierwszy spał u Dracona. Ale wtedy nie miał okazji przyjrzeć się bliżej -
wydarzyło się tyle, że szybko zapomniał o tym epizodzie. Dopiero teraz...

Draco wyciągnął do niego rękę, wciąż nie odzywając się ani słowem. Harry zgrabiałymi nagle
palcami wziął z jego dłoni białą maskę.

Maska była gładka, tak duża, by zakrywać dokładnie całe oblicze śmierciożercy. Wyobrażona
na niej "twarz" nie miała żadnego wyrazu - zimna ignorancja. Bez cienia emocji. I to chyba
właśnie najbardziej przerażające. Gdyby się uśmiechała, wyglądałoby to zbyt sztucznie;
groteskowo, jak jeden z teatralnych rekwizytów. Natomiast jeśli miałaby jakiś groźny

background image

grymas... Śmieszne - to na pewno nie budziłoby respektu!

Tymczasem tutaj był tylko chłód, prawdziwy lód. Harry dziwił się, że jego ręce jeszcze nie
pokryły się szronem.

Chłopak pamiętał, kiedy ludzie w tych maskach mierzyli w niego, rzucali najstraszniejsze
zaklęcia. Pamiętał ich oczy. Oczy są ponoć zwierciadłem duszy - a gdy ci ludzie mieli na
twarzach maski, wydawało się... Wystarczało jedno spojrzenie w ich oczy, by dowiedzieć się
o nich wszystkiego. Nie mogli niczego ukryć - ani uśmiechem, ani niczym innym. Mieli
przecież tylko białe maski.

Harry obracał delikatny przedmiot w dłoni. Materiał, z którego został wykonany był cienki
jak papier, miał też podobną fakturę. Jednak czuło się w nim coś takiego, co mówiło, że to nie
może być zwyczajna rzecz. Przecież papier - prozaiczna celuloza - nie zmienia normalnych
ludzi w potwory bez uczuć!

Voldemort kazał swoim sługom nosić maski, nie po to, by nie znali nawzajem swoich twarzy.
A nawet jeśli, nie był to jedyny powód. Pod taką zasłoną każdy stawał się anonimowy,
wyzbywał się wszelkich zahamowań. Mógł robić wszystko, cokolwiek chciał - ze
świadomością, że nikt nigdy niczego mu nie zarzuci, gdy wróci do zwyczajnego świata - do
nudnej pracy za biurkiem, bezmyślnych podwładnych, tudzież szefa; kochającej z pewnością
żony i rozwrzeszczanego dzieciaka. Śmierciożercy mogli szantażować, torturować i zabijać,
jakkolwiek chcieli i kiedykolwiek mieli ochotę; bez żadnych zahamowań typu "co ludzie
powiedzą". Maski były jak skrzydła - uwalniały. Wyzwalały to, co na zawsze miało pozostać
ukryte.

Gdy ludzie wiedzą, że nikt ich nie rozpozna, budzi się w nich wszystko, co najgorsze. Nigdy
to najlepsze. Dobrem chcemy się chwalić - zło najpiękniej lśni tylko w mroku.

A Czarnego Pana ludzie w białych maskach oszukać nie mogli. Jemu wystarczyło jedno
spojrzenie w ich oczy, aby dowiedzieć się wszystkiego.


Harry wyrwał się z zamyślenia, kiedy Draco rzucił mu na kolana jeszcze jedną rzecz. Czarny
materiał w tym miejscu - w Hogwarcie - wyglądał jak strzęp ciemności. Szata śmierciożercy.

- Zadowolony? - zapytał Draco, opierając się o szafę. Ręce miał skrzyżowane przed sobą, w
oczach tliły się iskierki gniewu. - Tego właśnie chciałeś?

- Tak. Myślę, że tak - odparł Harry, zupełnie spokojnie. Chyba to zirytowało Dracona jeszcze
bardziej - Ślizgon wymruczał coś wściekle.

Gryfon zignorował to. Wstał i otworzył drzwi szafy, przeglądając się w wielkim lustrze. Nie
patrząc na Draco, zarzucił na siebie czarny płaszcz. Rękawy były obszerne, tylko trochę za
długie. Zapiął te kilka guzików - ostatni, pod samą szyją zrobiony był z opalu lub czegoś
podobnego. Chłopak naciągnął na głowę kaptur, ukrywając twarz w cieniu. Sięgnął za siebie,
biorąc do ręki maskę. Wahał się tylko chwilę.

***

background image

Coś w duszy Draco, co jeszcze przed chwilą potrafiło miotać się i warczeć z gniewu, teraz
skuliło się w kącie umysłu, zupełnie przerażone. Wściekła puma skurczyła się do oszalałego
ze strachu, małego kociaka. Nic więcej z niej nie pozostało.

Draco odwrócił wzrok, nie chciał patrzeć na Harry'ego. O ile to wciąż był Harry. Bo teraz
Ślizgon wcale by się nie zdziwił, gdyby ten ktoś nagle wymierzył w niego różdżką. Zielony
błysk - tak, tego można by się nawet spodziewać. To wcale nie było takie nieprawdopodobne,
kiedy te niesamowicie zielone oczy otaczała śnieżna biel maski. W mroku kaptura barwa
tęczówek wydawał się jeszcze głębsza. To już nie był po prostu kolor avady - tylko wszystkie
mordercze zaklęcia razem wzięte. Wszystkie wypowiedziane kiedykolwiek - teraz płonęły w
tym właśnie spojrzeniu. Jakby były tam zawsze.

- Wyglądam jak oni - powiedział cicho Harry, patrząc na swoje odbicie. Draco był wdzięczny
wszystkim bogom, jacy kiedykolwiek istnieli, za to, że jego głos nie był syczącym szeptem.

- Tak. - Tylko tyle Ślizgon zdołał z siebie wydusić. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak
bardzo ściśnięte jest jego gardło.

- Hej... - Harry spojrzał na niego badawczo. Zbliżył się o krok - wciąż w pelerynie i masce,
jakby zupełnie nie zwracał na te elementy uwagi. Jakby nie były niczym znaczącym - ot,
zupełnie naturalne, zwyczajne zabawki. Draco w ostatniej chwili opanował dojmującą chęć
ucieczki. - Coś nie tak?

- N... nie. - Kłamca!

- Draco... Może i wyglądam jak pies Voldemorta. Ale tylko wyglądam. Tak trzeba, prawda?
Więc... nie zapomnij o tym, że tutaj... - Harry wziął jego dłoń i położył sobie na piersi,
obleczonej czarnym materiałem. Draco czuł bicie serca chłopaka, ale był w stanie myśleć
tylko o pelerynie śmierciożercy. - Tutaj wciąż jestem taki sam. I zawsze będę.

Draco westchnął. Zdjął z twarzy Gryfona białą maskę i szybkim szarpnięciem zrzucił kaptur.
Te rozczochrane włosy, oliwkowa skóra... Tak, to Harry. Nikt inny. To Harry. To wciąż on,
nic się nie zmieniło. Nie zmieni się. Może nigdy. Teraz to Harry i jest dobrze. Ślizgon
pochylił się i pocałował go delikatnie. Usta Gryfona były jak zwykle cudownie miękkie... To
on. Nikt inny, to nadal jest on...

- Zawsze będę, wiesz? Zawsze. Twój i tylko dla ciebie - wymruczał Harry, rozpinając czarną
szatę.

***

Harry przewrócił stronę - po raz kolejny oglądał książkę o czarodziejskich grach, którą dostał
na Gwiazdkę od Hermiony. Obok leżał jeszcze Quidditch przez wieki - Gryfon porównywał
informacje zawarte w obu lekturach. Coś w rodzaju pracy badawczej.

- Harry? - Podniósł głowę. Hermiona przysiadła się do jego stolika. Obok jej fotela
wylądował stos książek. Jedna z nich od razu wskoczyła na stół, otwierając się na
zaznaczonej zakładką stronie. Hermiona przylewitowała sobie jeszcze pergamin i pióro.

- Co tam?

background image


- Harry, czy zacząłeś powtarzać już cokolwiek do owutemów?

- Owutemów? Ale przecież... Och... - Dziewczyna spojrzała na niego dziwnie - zupełnie jak
McGonagall!

Owutemy?! Pierwsze słyszał! Przecież egzaminy są dopiero w czerwcu, a teraz jest... Koniec
marca. Kwiecień, maj... Och.

- Zostały jeszcze trzy miesiące! - obronił się rozpaczliwie, jednak Hermiona oflankowała go
palącym spojrzeniem, roznosząc jego oddziały w pył.

- No właśnie. Trzy miesiące. To TYLKO trzy miesiące na powtórzenie siedmiu lat nauki!

- Hermi, przestań. Przecież dwa lata temu całkiem dobrze poszły mi sumy, na pewno
pamiętam jeszcze dość, by zdać owutemy. Poza tym teraz nie muszę uczyć się z aż tylu
przedmiotów, co wcześniej. - Spróbował odchylić się nonszalancko na fotelu, ale wypadło to
raczej żałośnie. Dziewczyna spojrzała na niego jak na chorą na katar traszkę. Obruszył się. -
No co?

- Harry... Jeśli nie zdasz owutemów, nie będziesz miał żadnych szans na znalezienie pracy.
Teraz nikt nie przyjmuje niekompetentnych ludzi... A ja jednak jakoś wątpię, żebyś pamiętał
wszystko to, czego uczyłeś się na sumy.

- Och, no dobrze, w takim ra... - zaczął, ale dziewczyna nie pozwoliła mu skończyć. Jakby
jakaś lampka zapaliła się w jej oczach. Od razu wcisnęła w jego ręce kilkanaście rolek
pergaminu.

- Wspaniale! Nie ma to jak zabrać się do pracy od zaraz! Wiedziałam, że wystarczy ci tylko
przypomnieć! - Podała mu jeszcze więcej pergaminu. - To są nasze notatki z zeszłego roku, z
tego też zdążyłam już napisać. Jestem pewna, że jeśli będziesz korzystał z nich, to...

Nie dowiedział się, co się stanie, jeśli będzie korzystał z notatek Hermiony. Przyjaciółka
zaczęła mówić tak szybko i z takim entuzjazmem, że po prostu nie mógł jej zrozumieć. Wbił
tylko potulnie wzrok w pojawiające się w jego rękach zwoje.


"Jeśli nie zdasz owutemów, nie będziesz miał żadnych szans na znalezienie pracy." Też coś...
Jakby miał zamiar szukać jakiejkolwiek pracy. Hermiona oczywiście miała całkowitą rację -
bez egzaminów nikt nie miał szans na normalne życie.

Tyle że ta teoria rozbijała się o postać Złotego Chłopca. Pfff... Po pierwsze - gdyby chciał,
mógłby zostać każdym. Jeden z niewielu plusów, jaki ma blizna w kształcie błyskawicy.
Ludzie płaszczyli się przed nim, jakby był jakimś... To nie znaczyło, że taka sytuacja mu
odpowiadała. Naprawdę, czułby o wiele większą satysfakcję, gdyby do wszystkiego musiał
dochodzić sam. Ale oczywiście nie - ludzie uwielbiali patrzeć na niego przez pryzmat Tego-
Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.

Ale jest jeszcze punkt drugi, całkowicie niwelujący punkt pierwszy. On - Harry - nigdy nie
będzie szukał żadnej posady. Nie dla niego "normalne życie". To luksus, na który mogli

background image

pozwolić sobie zwyczajni ludzie. Bo... bo on już ma zadanie. Pieprzoną misję - bilet w jedną
stronę, który wykupił zanim jeszcze się urodził.

Gdy tylko szkoła się skończy, wyjedzie daleko, daleko stąd. Będzie szukał horkruksów,
walczył ze śmierciożercami i uchylał się przed klątwami Voldemorta. Może niekoniecznie w
tej kolejności, ale przecież i tak innej przyszłości nie było. A do takiej, jaką on miał, nie
potrzebne są żadne owutemy.

***

Draco siedział przy stole w niemal całkowitej ciemności. Tylko na czubku jego różdżki,
włożonej w pustą butelkę, jaśniał maleńki płomyczek. Nie dawał zbyt wiele światła. Prawdę
mówiąc sprawiał, że cienie stawały się jeszcze głębsze. Kiedy poruszony oddechem płomyk
drgał, widmowe stworzenia tańczyły szaleńczo na ścianach.

To, co mogło być stołem i krzesłami stawało się nagle owadem o zbyt wielu nogach,
podrygującym w śmiertelnym skurczu. Kandelabr był ptakiem o długim i ostrym dziobie,
pochylającym się przy łóżku chłopaka - jakby chciał wydziobać resztki koszmarów z
poduszki. Śmieci i butelki na podłodze zmieniały się w odległe miasta, wyspy na
wzburzonym oceanie. A szafa... Nie, nie wolno myśleć o szafie.

Draco obrócił w palcach szklankę rumu. Był otępiały, otoczony oparami alkoholu.
Jednocześnie jego myśli, choć odrobinę wolniejsze, wciąż pozostawały tak piekielnie jasne i
logiczne. Pomijając demony utkane z cieni, oczywiście. Spojrzał na leżące przed nim zdjęcie.
To samo, które dostał od Harry'ego czternastego lutego. Ząbkowany brzeg i kolory herbaty...
On i pięknooki.

Gdzie się podziały te słodkie czasy, kiedy wszystko było takie proste? - pomyślał po raz
niewiadomo który. Ostatnio ta myśl zbyt często przychodziła mu do głowy. - Kiedy umknął
im ten spokój, szczęście...? Tak... tak jakby nigdy go nie było. Ale przecież to wszystko się
działo, musiało się wydarzyć! Przecież... przecież nie mógł sobie tego wymyślić. Nikt nie
włożył do jego mózgu fałszywych wspomnień!

Ale w takim razie... co się stało? Kto ukradł ten spokój? Bo... bo on tu przecież jeszcze przed
chwilą był. A teraz...

Życie to nie bajka. Nie ma złotych zamków, tęcza to nie schody do nieba. "Długo i
szczęśliwie" to tylko mrzonka, ładnie brzmiący frazes, doskonały na zakończenie baśni. Ale
nie istnieje w prawdziwym życiu. Nie ma prawa nawet zaistnieć - tak, jak żadna roślina nie
może kwitnąć w ciemności.

To właśnie różni realny świat od marzeń. Nie istnieją dobre zakończenia.

Teraz widmo Czarnego Pana nie było już odległe. Teraz... to tylko dni, godziny. Tyle im
zostało. Potem... potem świat się zmieni. Na zawsze.

Ale to nie może tak być... Rzeczy... rzeczy nie kończą się tak po prostu. Śmierć zawsze
przychodzi szybko, niespodziewanie. Tylko ci, którzy mają nieszczęście zapaść na jakąś
nieuleczalną chorobę muszą mieć jej świadomość. Ale... ale Draco był zdrowy! Więc
dlaczego słyszał kroki tej kobiety w białym welonie? Nawet pomimo alkoholowego

background image

otępienia... Jej kroki, które mają rytm uderzeń serca...

Ma bose stopy i białą suknię; długą, szarpaną huraganem - nawet, kiedy nie ma wiatru.
Pokazuje swoją twarz tylko tym, po których przychodzi. Dzierży biały miecz, wykuty z
gasnącego w oczach blasku. Nie ma na nim żadnej rysy, nie ma też śladów krwi. Ta kobieta
przechadza się po polach bitew, od czasu do czasu pochylając się i składając zimny jak świt
pocałunek na czyichś stygnących wargach. Oczy jej kochanków są utkwione w jej obliczu - i
tylko oni mogą widzieć jej twarz. Ale nikomu już o tym nie opowiedzą, nikomu...

Nie można czekać na śmierć tak bezczynnie! Trzeba walczyć do końca, robić coś... Draco
cisnął prawie pustą szklankę o ścianę. Zamigotał płomyk - cień jakiegoś prehistorycznego
jaszczura uchylił się w ostatniej chwili przed rozpryskującym się szkłem. Odłamki rozsypały
się na całej podłodze - błyszczały jak gwiazdy.

Już wiedział. Nie mógł pozwolić, by pewne rzeczy się wydarzyły. Do nich - do Draco i
Harry'ego - śmierć nie przyjdzie niespodziewanie. Słyszał przecież jej kroki, szczęk miecza
rysującego ściany... A może to tylko deliryczna złuda? Nieważne teraz. Mógł działać, zrobić
coś, by zapobiec... Temu właśnie.

Nigdy nie pozwoli Harry'emu spotkać się z Voldemortem. Nigdy. Przecież... nie może
pozwolić mu umrzeć.

Usta Harry'ego należały tylko do niego - chłopak sam to powiedział. Nie odda go nawet tej
kobiecie w białym welonie.

Nikomu.

***

background image

42. Zabawa, bezsensowna gra

Niebo za oknem przybrało już barwę pomarańczy - słońce powoli znikało za zielonym murem
Zakazanego Lasu, poganiane przez zapalające się gwiazdy. Harry przyciągnął do siebie
kolejną rolkę pergaminu. Dla świętego spokoju zaczął czytać wszystkie te rzeczy -
przypominał sobie zaklęcia, ćwiczył z Hermioną... Inaczej dziewczyna pewnie zamęczyłaby
go na śmierć ciągłym nagabywaniem. Zresztą pocieszający był fakt, że nie tylko on musiał
uczyć się już teraz - prawie trzy miesiące przed egzaminami! Ron siedział tuż obok, zakopany
w stosie notatek. Na Hermionę widocznie nie było mocnych - nawet jej chłopak musiał
skapitulować. Prawdopodobnie niedługo broń złoży także cała reszta siódmego roku
Gryffindoru - o ile dawno już tego nie zrobili.

Nie było dobrym rozwiązaniem o niczym nie informować przyjaciół. To znaczy - ani o
Znaku, o Voldemorcie, o planach... Nic nie wiedzieli. Byli totalnie nieświadomi - mogli żyć
spokojnie, cieszyć się, uczyć... Nie przejmowali się rzeczami, które ich nie dotyczyły. To był
problem tylko Harry'ego - nikogo innego.

Byli jednak jego przyjaciółmi - chłopak bardzo chciałby być szczery, przynajmniej wobec
nich. Ale co powiedziałby Ron, gdyby pokazał mu Znak? Jak zareagowałaby Hermiona na
pomysł złożenia wizyty Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? Plan był kolejną
rzeczą, którą powinien przemilczeć. Kolejną - bo wiele zdarzyło się w tym roku rzeczy, o
których jego przyjaciele nigdy się nie dowiedzą. Bez tego na pewno żyje im się lepiej. Może
jeszcze kiedyś za to podziękują. A może nie... Mniejsza z tym. Uważał, że jego decyzja jest
słuszna.

To, czego ludzie chcą, nie jest przecież zawsze tym samym, czego potrzebują.


Kwiecień już się zaczął, słońce coraz częściej nieśmiało wychodziło zza chmur. A Znak nie
bolał już od kilku dobrych dni. Harry zdążył omówić już z Draco cały plan - wiedział, co ma
zrobić, kiedy już deportuje się z Hogsmeade. Ślizgon wytłumaczył mu, jak ma się
zachowywać, gdzie stanąć w Kręgu - i tak dalej, Harry poznał wszystkie te "formalności".
Potem wystarczy poczekać na odpowiedni moment.

Tak. Plan był gotowy, dopracowany. Przemyśleli z pewnością wszystkie ewentualności.
Brakowało tylko sygnału Czarnego Pana - Harry nie sądził, że kiedykolwiek, z
niecierpliwością będzie oczekiwał czegoś takiego! Jakby naprawdę był cholernym
śmierciożercą!

Nie miał czekać długo. Właściwie zaskakująco krótko - ale o tym jeszcze nie wiedział.

***

Draco podkreślał te fragmenty swoich starych notatek, które wydawały mu się odpowiednio
ważne. Przecież nie będzie się wszystkiego uczył! Większość Ślizgonów już była w trakcie
powtórek do egzaminów - on oczywiście też. Inna sprawa, że niejakiemu Draconowi Malfoy
prawie wcale nie zależało.

Zanurzył pióro w atramencie - jednak jego dłoń zamarła o cal od kartki. Wielka kropla tuszu
rozprysła się na pergaminie, czyniąc litery zupełnie niemożliwymi do odczytania.

background image


Ale to nie miało teraz znaczenia. Żadnego.

Najpierw było delikatne ukłucie na dnie świadomości. Jak źdźbło chwastu w różanym
ogrodzie. Jedna fałszywa nuta w symfonii... A potem... potem poczuł ciepło - niemożliwe do
wytłumaczenia inaczej, niż Znak. Mroczny Znak.

Za chwilę ciepło zmieni się w gorąco, potem będzie parzyć, szarpać żywym ogniem. Nie
będzie echem wspomnienia - będzie krzykiem, wrzaskiem rozpaczy. Draco wiedział, jak to
będzie wyglądać - oszaleje z bólu, będzie chciał zedrzeć z siebie okaleczoną skórę. Jednak nie
zrobi tego, bo zachowa tę cholerną resztkę świadomości. Będzie się tylko wił, oczekując na
kolejne szarpnięcie nerwów.

Ale to dopiero za chwilę. Teraz... teraz ma jeszcze tę minutę wolności - jedną minutę. Musi ją
wykorzystać. Z pewnością za chwilę pojawi się tutaj Harry... Musi wykorzystać te sekundy
tak, jak zaplanował. Nie tylko Gryfoni mają prawo planować, o nie.

Blondyn wstał sztywno od stołu. Bez słowa - i jednocześnie przez nikogo nie zaczepiany
(niech błogosławiona będzie dyskrecja Slytherinu!) - poszedł do swojego pokoju. Zostawił
drzwi uchylone na kilka cali. Stanął na środku pomieszczenia. Różdżkę włożył do tylnej
kieszeni spodni - tak żeby łatwo mu było po nią sięgnąć w każdej chwili. Poza tym nie zrobił
nic więcej.

Tylko czekał.

Czuł już pierwsze ukąszenia bólu. Jakby wąż z tatuażu zmaterializował się nagle, sącząc do
jego krwi palący jad. Sekundy mijały - ale ten jeden raz ich nie liczył. Nie myślał o niczym -
jego umysł był czysty, jakby miał bronić się przed atakiem legilimenty.

Usłyszał cichy szmer kroków. Niewidzialna postać uchyliła sobie drzwi, by po momencie
zamknąć je z powrotem.


- To on - powiedział Harry, zupełnie niepotrzebnie. Chłopak zrzucił z siebie magiczną
pelerynę. Nie miał na sobie szkolnej szaty, a rękaw koszuli był wysoko zadarty. Draco
wyraźnie widział czarne linie Znaku.

- Tak - odparł jedynie Ślizgon. Harry podszedł szybko do szafy, otwierając ją szeroko.
Nerwowymi gestami odgarniał ubrania - oczywiście szukał czarnej szaty sługi Czarnego
Pana. Nie zwracał uwagi na nic więcej, tylko to jedno zaprzątało jego myśli.

- Na co czekasz? Pomóż mi! Nie ma czasu! - rzucił przez ramię pięknooki. Był podniecony, i
zdenerwowany. Jego ruchy były chaotyczne, sam nie wiedział, co robić najpierw.

Draco tymczasem oddychał głęboko. Czysty umysł. O niczym nie myśleć.

- Harry...

- No już! Co jest? Gdzie peleryna? Miała być przygotowana! Przecież mówiłem ci, że nie
mogę stanąć przed Voldemortem tak... - Odwrócił się zamaszyście do blondyna. I zamarł.

background image


- Przykro mi Harry. Czasami... czasami musimy robić rzeczy, których nie chcemy. Ja... ja
naprawdę nie chcę. Ale ty jesteś tylko mój.

Różdżka Draco mierzyła prosto w serce Harry'ego. Nie było mowy o spudłowaniu. Czysty
umysł. O niczym nie myśleć. Niczego nie słuchać. I nie wahać się, do diabła! Nie wahać się...

Gryfon zdążył tylko otworzyć usta, zanim Draco wypowiedział zaklęcie.

***

Stał tam przez chwilę, zupełnie sparaliżowany. Draco... Draco celuje do niego? Ale... ale jak
to...? Dlaczego...? Co... co on chce zrobić?

I czemu do diabła myślał tylko o zaklęciu, które zostawiło mu bliznę na czole?! Przecież..
przecież Draco go nie zabije! Obaj byli szaleni, ale nie aż tak bardzo! Prawda...?

I... i co to znaczy "jesteś tylko mój"? Co on chce zrobić?!

Otworzył usta - chciał coś powiedzieć, jakoś załagodzić sytuację... wyjaśnić ewentualne
nieporozumienia. Nie było czasu, do diabła! Ani sekundy do stracenia! Czarny Pan wzywa,
trzeba lecieć już, teraz! Och... Draco miał spojrzenie puste, zupełnie zimne - jak z nim teraz
rozmawiać?! Gryfon nie wydobył z siebie nawet dźwięku - przeszkodził mu błysk światła.

Nie jest zielone - szepnęła jakaś zbłąkana myśl.

Mięśnie rozluźniły się zupełnie nagle. Nogi ugięły się pod nim - chciał wyrzucić przed siebie
ręce, oprzeć się jakoś... Ale ciało go nie słuchało. Był bezwładny, zupełnie pozbawiony
kontroli nad kończynami. Jak szmaciana lalka; teatralna zabawka, której ktoś podciął sznurki.

Gdyby nie silne ramiona Draco, na pewno rozbiłby sobie głowę. Ale Ślizgon podtrzymał go,
bezpiecznie kładąc na podłodze. Harry chciał coś do niego krzyknąć, szarpnąć się, wstać...
Ale jego możliwości ograniczały się tylko do oddychania. Nie mógł nawet unieść powiek -
nie widział nic. Był tak strasznie ograniczony bez tego zmysłu... Ślepy i bezwolny.

Cholera! O co chodziło?! Co się działo, co się stało? Jak Draco mógł się tak zachowywać?!
Czyżby opętał go Czarny Pan, czy to może jego własna głupota?! Cholera, cholera jasna! -
Harry bardzo chciałby móc teraz zacisnąć pięści.

- Harry... Harry... Naprawdę nie chcę. Naprawdę, musisz to wiedzieć... - blondyn szeptał mu
prosto do ucha, łaskocząc policzek kilkoma dłuższymi pasemkami włosów. Harry wyczuwał,
że głowę ma na jego kolanach, a szczupłe ręce obejmują go, trzymając prawie kurczowo.
Smukłe palce czesały rozczochrane włosy z taką przerażającą czułością. - Nie chcę ci robić
krzywdy. Nigdy, nigdy... Teraz też nie. Ale... ale nie mogę pozwolić ci iść do Niego... Nie
mogę, nie mogę... Przecież ty wiesz. Co ja zrobię bez ciebie? Nie umiem już żyć, jeśli nie ma
cię przy mnie. Nie pozwolę, żeby On mi cię odebrał. Nie mogę. Proszę, zrozum, naprawdę nie
mogę. - Głos chłopaka drżał, oddech był nierówny, jakby Ślizgon miał za sobą rundkę
dookoła zamku.

Draco jęknął, kiedy przeszyła go fala bólu. Harry nie mógł nawet zacisnąć szczęk, chociaż

background image

jego ramię także rozrywało się na kawałki. Znak palił - Voldemort wzywał... Szansa na
pokonanie potwora odpływała. Następna może nadarzyć się dopiero za długi czas - a Harry
nie mógł nic zrobić. Nie miał już nawet nadziei, że Draco uwolni go w ciągu najbliższych
minut. Pozostawało tylko czekać, aż minie ten dziwny stan...

Potem... potem wszystko sobie wyjaśnią.

Wszystko.

- Wybacz mi. Proszę, wybacz mi... Ale co ja mogę? Nic. Przecież... nie pozwolę ci umrzeć.
Musisz to wiedzieć. Ty... ty zrozumiesz, prawda? Przepraszam, że robię to w ten sposób, ale...
ale to jedyne... wszystko, co mogę. Przepraszam.

***

To dla jego dobra. Dla jego dobra. To był jedyny cel. Nic innego nie mógł przecież zrobić -
bo co było w stanie powstrzymać Gryfona, takiego jak Harry, przed zrobieniem rzeczy, którą
zaplanował? Nic.

Zaklęcie nie powodowało żadnych skutków ubocznych. Jego działanie przypominało nagły
paraliż, zupełną niemoc. Po jego zdjęciu Harry'emu nic nie będzie. Draco miał okazję to
sprawdzić - był w końcu Ślizgonem. A takie wyjście jest o wiele lepsze niż pozwolić
chłopakowi aportować się do Czarnego Pana! Tysiąc razy lepsze!

Nie wiedział, jak długo siedział tak na podłodze, tuląc do siebie przerażająco bezwładne ciało.
Sekundy zlewały się w minuty, minuty w kwadranse i godziny. Tykanie zegara stało się
jednostajnym, cichym szumem. Jak szmer strumienia. Czas wydawał się czymś
abstrakcyjnym, nierealnym. Nie odmierzały go już sekundy, ale uderzenia ich serc.
Oddechy... Co więcej? Nic.


I w końcu, po setkach lat błagania - ból minął. Już... już było po wszystkim. Teraz nawet
gdyby Harry chciał, nie będzie mógł teleportować się do Czarnego Pana. Jest... jest dobrze.

Draco uniósł różdżkę, szepcząc przeciwzaklęcie. Tym razem nie towarzyszył temu żaden
błysk, nic. Przez chwilę chłopak bał się, że źle zapamiętał formułę. Co się stanie, jeśli okaże
się, że nie umie cofnąć czaru? Och, bał się nawet myśleć! Ulżyło mu dopiero, kiedy Harry
drgnął się w jego ramionach.

- Wybacz mi - powiedział bardzo cicho. Przygotował się na wybuch gniewu, krzyk, tysiąc
słów, które bolą...

Chłopak uniósł powieki. Spod zasłony niemoralnie długich rzęs patrzyły teraz te zielone oczy.
Oczy koloru avady.

***

Podniósł się, zmuszając zdrętwiałe mięśnie do ruchu. Teraz klęczeli - on i Draco - naprzeciw
siebie. Jeszcze tylko niziutki stoliczek i czułby się jak w japońskiej restauracji! Och, to nie
pora na żarty! Jednak nie mógł pozbyć się tego psychodelicznego humoru. Chciało mu się

background image

śmiać. Sytuacja była komiczna, tragiczna i beznadziejna - a jemu chciało się śmiać.

Cóż - w końcu był szaleńcem. Takim jak on wszystko wolno. Nie można przecież traktować
poważnie wariatów, chyba że także jest się wariatem, haha! Jakie proste byłby życie, gdyby
pozwolili mu w końcu doszczętnie zwariować...

Co miał powiedzieć Draconowi? Że źle zrobił? Nie, tego nie mógł - przecież Ślizgon chciał
tylko jego dobra. Chciał go chronić - jak Harry mógłby być za to zły?

Ale szczęśliwe zakończenie Bajki o Harrym Potterze nie jest jednocześnie szczęśliwym
zakończeniem Bajki o Świecie. Tym cholernym, wielkim i egoistycznym Świecie, który bawi
się nim - Harrym, Rycerzem Bez Skazy, Wybrańcem i Złotym Chopcem - jak zabawką. Jakby
był lalką bez woli i duszy... I, do diabła, musi robić dokładnie to, co Świat mu każe. Bo innej
drogi nie ma. Bo Świat to wszyscy ludzie, nawet jego przyjaciele. Bo Świat starłby go na
proch, gdyby tylko odważył się chociaż szepnąć Nie.

- Obaj jesteśmy szaleni - powiedział w końcu Gryfon, wzdychając ciężko. Draco w milczeniu
skinął głową. Pochylił się i uczepił koszuli Gryfona, wtulając twarz w jego szyję. Harry czuł
słodki zapach jego mydła - wanilia i wiśnia. - Draco... Nigdy więcej tego nie rób. Nigdy.

- Przepraszam - szepnął blondyn w szyję chłopaka. Harry przełknął cicho. Delikatnie
odepchnął Ślizgona - tak żeby mógł patrzeć chłopakowi prosto w oczy. Gryfonowi już wcale
nie było do śmiechu. Musiał zachować powagę. Prawie śmiertelną.

- Draco zrozum. Jestem twój. Ale... ale nie próbuj mnie... wiązać. Muszę to zrobić, przecież
wiesz. Nie po to czekałem tyle czasu, żeby to wszystko zaprzepaścić. Nie zamkniesz mnie w
żadnej klatce, nawet gdyby była ze złota. - Mówił to spokojnie, tak żeby Draco zrozumiał.
Chciał jak najtrafniej ubrać myśli w słowa. Miał nadzieję, że Ślizgon pojął ich sens.

- Ale Harry... Przecież On cię zabije. Jak... jak mogę ci na to pozwolić... - Draco zagryzł
wargi, co zdarzało mu się niezmiernie rzadko. Harry przyciągnął go do siebie, zanurzając
twarz w jego włosach.

- Ja wiem, że się martwisz. Ale to niepotrzebne. Uda mi się. Wiem, że mi się uda. I ty też
musisz to wiedzieć.

- Nie umiem uwierzyć. Po prostu nie umiem - jęknął blondyn, zaciskając palce na koszuli
Harry'ego. - Wiesz jaki On jest. I... i jak możesz sobie wyobrażać, że mamy szansę? On jest
potężny, może wszystko... Ma hordę sług, gotowych zabić kogokolwiek na jedno jego
skinienie. Wypełnią każdy rozkaz, jeśli tylko On pstryknie palcami! Wiesz przecież, wiesz to
wszystko... - Draco odetchnął głęboko, jakby przygotowywał się do skoku do wody. - A my
jesteśmy tylko szczeniakami, mamy po siedemnaście lat... Co my możemy? Harry, co my
możemy, tak naprawdę?

- Draco... kiedyś... Dawno, dawno temu kazałeś mi sobie zaufać, pamiętasz? - szepnął Harry.

- C... co?

- Pierwsza nasza noc. Powiedziałeś, że będzie dobrze. Że nic się nie stanie. Kazałeś sobie
zaufać i ja ci zaufałem. Pamiętasz? - Draco w milczeniu skinął głową. Harry czuł jego rzęsy,

background image

łaskoczące go w szyję. Uśmiechnął się lekko. - Zaufałem ci. I teraz jest dobrze. Jesteśmy
razem. Jest dobrze.

- Harry...

- Cii... Jeszcze nie skończyłem. - Uśmiechał się już tak szeroko, że Draco musiał to wyczuć.
Cały gniew gdzieś wyparował. W końcu mają przed sobą jeszcze tyle dni, tyle czasu... Nie
poganiała ich już równonoc, żaden termin ani granica. Okazja sama się znajdzie. Wystarczy
czekać. A jeśli jednak się nie znajdzie, będzie to oznaczać tylko tyle, że Voldemort nagle
zaniechał wszystkich swoich zbrodniczych planów. I życie będzie piękne. - Wiesz Draco...
Teraz ja cię proszę, żebyś mi zaufał. Będzie dobrze. Zobaczysz, że będzie.

- Harry... - głos Draco był tylko ochrypłym szeptem. Gryfon pocałował go delikatnie w szyję.
- Szczęśliwe zakończenia nie istnieją.

- Ale my jesteśmy szaleńcami. Możemy wierzyć w szczęśliwe zakończenie.

***

Draco obiecał Harry'emu, że już nigdy nie spróbuje go powstrzymać. Złote klatki i
kryształowe łańcuchy sprawiłyby tylko, że chłopak odsunąłby się do niego - odszedłby i już
nigdy nie wrócił. To taki wolny duch - wilk, którego można oswoić; może dać się głaskać,
może bawić się i aportować - do czasu, kiedy założy mu się smycz i kaganiec. Wtedy znów
staje się tym dzikim zwierzęciem, które pragnie tylko uciec jak najdalej.

Harry pachniał wiatrem i jarzębiną. A wiatru nie można zniewolić. Teraz Draco wiedział. To
wcale nie ułatwiało mu życia. Bo co zrobi, kiedy Znak znów się odezwie, a Mroczny Pan
zechce przypomnieć o sobie?

Nic. Da Harry'emu płaszcz i maskę. Nie będzie w stanie zrobić więcej. Nie będzie mógł
zrobić więcej - obiecał przecież... Przysięgał na parszywy honor rodu Malfoyów! Do diabła...

Równie dobrze mógłby podać chłopakowi nóż i patrzeć, jak podrzyna sobie gardło - parsknął
gorzko. Wplótł palce we włosy leżącego mu na piersiach chłopaka. Harry spał, ukołysany do
snu oddechem blondyna. Co mogło mu się śnić? Na pewno nie koszmary. Ale w obecnej
sytuacji trudno było zgadnąć, co dla Złotego Chłopca mogło być koszmarem.

Tylko oni - Draco i Harry - wiedzieli, co zdarzy się w przyszłości. Ich mała, straszna
tajemnica. Czarny Pan. Draco patrzył na tych wszystkich ludzi - uczniów szkoły, nauczycieli,
kogokolwiek... Ludzie pogrążeni w cudownej nieświadomości. Ludzie nie dręczeni
irracjonalnym strachem. Ludzie, którzy nikomu niczego nie musieli obiecywać.

Ludzie ze zwyczajnymi pragnieniami. Może bali się Mrocznego Lorda - jednak był to strach
odległy, coś w rodzaju obawy przed huraganem albo trzęsieniem ziemi. Nie musieli o tym
myśleć w dzień i w nocy.

A on i Harry musieli. Czarny Pan stał się dla nich czymś tak zwyczajnym i oczywistym.
Chleb powszedni.

Zazdrościł reszcie świata... Och, wielki Merlinie, jak bardzo zazdrościł! Jak bardzo chciałby

background image

być teraz na miejscu tego półgłówka Longbottoma, którego jedynym problemem jest pewnie
praca domowa z Zielarstwa! Albo... albo nawet Weasleya - tak, nawet ten idiota ma lepiej niż
on, szlachetnie urodzony Draco Malfoy, w którego żyłach płynie najczystsza krew w
Hogwarcie!

Coś ścisnęło się w piersi chłopaka, kiedy pomyślał o Ronaldzie Weasleyu. Temu frajerowi
zazdrościł bardziej niż mógłby - i chciałby - się przed sobą samym przyznać. Pragnął, żeby on
i Harry mogli wieść życie tak proste jak Weasley i Granger. Żeby mogli tak samo trzymać się
za ręce, zupełnie otwarcie mówić o swoich uczuciach... Ale to nie dla nich, o nie. Oni zawsze
będą musieli się ukrywać, czaić w cieniu. Uczucia będą trzymać na wodzy, dopóki nie
zamkną się wszystkie oczy, zdolne ich zobaczyć.

Roześmiał się cicho, sam do siebie. Och, był szalony, szalony bardziej niż ktokolwiek! Może
tylko Harry Potter był większym wariatem!

Życie to zabawa, bezsensowna gra pozorów. To tylko ukrywanie się, nieustanne
wyczekiwanie na właściwy moment. Życie to uśmiechy i zmrużone oczy, uczucia chowane za
kurtyną rzęs. Życie to kłamstwa, małe lub większe. Życie to pieniądze, dotyk kupowany za
cenę kilku słów - i słowa za cenę dotyku.

Życie to zabawa, bezsensowna gra pozorów, w której chodzi tylko o przyjemność. Małą lub
większą. I, paradoksalnie, tak właśnie trzeba o nim myśleć. Nie ma innej drogi. Prędzej, czy
później każda mrzonka łamie się, wszystkie lustra pękają, a marzenia obracają się w proch. Po
co robić sobie nadzieje?

Życie to zabawa, bezsensowna gra... I tak właśnie trzeba o nim myśleć - inaczej pozostaje
tylko beznadzieja. I szaleństwo. Małe lub większe.

***

background image

43. Złote zamki

Harry odłożył pióro. Spojrzał jeszcze raz na zapisany pergamin - nie, wcale nie czytał. Bał
się, że mógłby się rozmyślić. Zresztą - wszystko, co napisał, było całkowicie spontaniczne.
Myśli przelane na papier - bez eufemizmów, wolne od niedomówień i ozdobników. Takie
właśnie powinny pozostać. Niepotrzebne były jakiekolwiek poprawki.

Poskładał kartkę i włożył ją do koperty. Deja vu? Tak - już kiedyś pisał taki list. Na szczęście
wtedy jego otwarcie nie okazało się potrzebne. Oby tym razem także miał szczęście.

Spojrzał na białą kopertę. Jeszcze raz zanurzył pióro w atramencie i napisał zamaszyście:


TYLKO gdybym umarł.
Harry.



Musiał być przygotowany. Czas jest cenny. Może jest go dużo, ale tak naprawdę nigdy nie
wiadomo, kiedy się skończy. I to właśnie sprawia, że liczy się każda sekunda. Żadna już
nigdy się nie powtórzy - i pozostaje tylko żałować tego, czego się nie zrobiło. Może jego czas
nadejdzie za godzinę. A może jutro. Za tydzień? Kto wie. Musiał być przygotowany.


W kuchni Hogwartu jak zwykle panował straszliwy rozgardiasz - skrzaty pracowały,
gotowały, czyściły garnki i naczynia. Na ścianach połyskiwały miedziane rondle. W
powietrzu unosił się przyjemny zapach zwiastujący pyszny obiad. Harry uśmiechnął się
mimowolnie.

- Panicz Harry Potter! - Uszczęśliwiony Zgredek pojawił się przy nim zupełnie
niespodziewanie. Najpierw uściskał spontanicznie kolana chłopaka, omal nie powalając
Gryfona na posadzkę. Skrzat złożył mu głęboki ukłon, aż do ziemi - przytrzymywał
jednocześnie rękami kilka kolorowych czapek, żeby nie spadły z jego głowy. Uśmiechnął się
przy tym niemożliwie szeroko - Harry'emu przez chwilę wydawało się, że ten uśmiech jest
szerszy niż skrzacia twarz.

- Witaj Zgredku! - Roześmiał się wesoło. Tuż obok kolorowo ubranego skrzata pojawiła się
Mrużka - trzymała tacę z imbrykiem i filiżankami. Obok niej stał się jeszcze jeden skrzat z
talerzem ciasteczek. Wiele innych uśmiechało się do Gryfona przyjaźnie.

- Harry Potter usiądzie, sir! Harry Potter dawno nie odwiedził kuchni! - Zgredek pociągnął go
do stołu - ktoś już odsuwał dla chłopaka krzesło. Harry usiadł z wahaniem, rozglądając się
czujnie.

- Zgredku, gdzie jest Stworek? - zapytał przyciszonym głosem. Uśmiechy kilku najbliższych
skrzatów nieco zrzedły.

- Och, Harry Potter, sir... Stworek nie jest dobry, sir. Harry Potter nie powinien interesować
się Stworkiem, sir. - Zgredek mówił to z takim żałobnym smutkiem, że Harry ledwie
opanował się, żeby nie poklepać go po chudych pleckach.

background image

- Eee... Tak, ja wiem, ale... gdzie on jest? - Zgredek bez słowa wskazał na najdalszy kąt sali.

Stary, pomarszczony skrzat, ubrany w jakąś ścierkę, siedział w rogu kuchni, na stosie
brudnych szmat. Jego "koledzy" omijali go szerokim łukiem. Kiedy spojrzenia małego
potwora i Harry'ego się spotkały, skrzat wywalił język, wykrzywiając się wstrętnie. Harry
westchnął tylko z ulgą - jakoś cieszył się, że Stworek jednak nie bierze udziału w
przygotowywaniu jedzenia, ani niczym tego rodzaju...

- Czy Harry Potter chce porozmawiać ze swoim skrzatem? - Zgredek wciąż mówił tym
przybitym głosem.

- Co? Ze Stworkiem? Nie, nie, dzięki... Ja... tak tylko zapytałem. - Gryfon uśmiechnął się
przepraszająco. Zgredek zareagował tak, jakby ktoś zapalił mu w głowie lampkę -
rozpromienił się od razu, szczerząc radośnie.

- Czy Harry Potter sobie czegoś życzy, sir? Zgredek zrobi dla Harry'ego Pottera wszystko, sir!
- Inne skrzaty także pokiwały gorliwie głowami, zupełnie zgadzając się ze słowami Zgredka.
Nawet Mrużka uśmiechnęła się nieznacznie. Harry zauważył, że tym razem jej ubranie było
czyste i schludne. Dobrze, że już jej się poprawiło.

- Eee... Prawdę mówiąc tak, mam pewną prośbę, Zgredku. - Skrzat nastawił uszu. Identycznie
zresztą, jak pięć innych par, które znajdowały się najbliżej.

- Tak, Harry Potter, sir?

- Zgredku... Czy moglibyśmy porozmawiać... eee... na osobności? - Jak za dotknięciem
różdżki, wszystkie skrzaty w promieniu najbliższych kilku metrów się ulotniły. Zgredek
wspiął się na krzesło obok chłopaka, przyglądając mu się ciekawie.

- Teraz nikt nas nie słyszy, Harry Potter, sir. Harry Potter może mówić, słucha tylko Zgredek.
- Przyjaciel uśmiechnął się szeroko.

Harry westchnął zrezygnowany. Cóż, innej możliwości nie widział... Ale teraz trudno było
mu powiedzieć to, co musiał - zwłaszcza, kiedy patrzył na szczery uśmiech Zgredka; jego
oczy, jak piłki tenisowe, błyszczące radośnie. Och, jak miał o TYM mówić... To przecież tak,
jakby chciał potraktować butem pigmejskiego puszka!

- Więc... hm... Zgredku... - Westchnął raz jeszcze. Z wewnętrznej kieszeni szaty wyjął list. -
Chciałbym, żebyś przekazał to Hermionie Granger oraz Ginny i Ronowi Weasley. Ale... ale
tylko wtedy, gdyby okazało się, że z niewyjaśnionych przyczyn nie ma mnie w zamku.
Rozumiesz, Zgredku? Tylko, gdybym... Och...

Skrzat wziął w jego dłoni kopertę. Przyjrzał się napisowi. Blask zniknął z jego oczu, wyraz
jego twarzy był bardzo poważny. Wyglądało to trochę komicznie - ale Harry'emu jakoś wcale
nie chciało się śmiać.

- Zgredek rozumie, Harry Potter, sir.

Harry westchnął i uśmiechnął się lekko. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak blado i
nieszczerze to wypadło. Dłuższą chwilę siedział jeszcze w kuchni, sącząc z filiżanki

background image

cytrynową herbatę.

Ani on, ani Zgredek nic już nie powiedzieli.

****

Dziesiątego kwietnia słońce świeciło jasno - w powietrzu unosił się zapach pierwszych
kwitnących kwiatów i świeżej trawy. Panowała rześka, wesoła atmosfera. Wielu uczniów
wyległo na błonia, pławiąc się w słońcu pierwszego ciepłego weekendu wiosny. Niektórzy
rozłożyli sobie koce na trawie, kilka osób przyniosło książki i notatki - o wiele lepiej było
uczyć się na powietrzu niż w zimnych zamkowych murach.

Draco wyciągnął się w cieniu drzewa. Obok niego siedział Harry, opierając się o pień. Na
kolanach miał rozłożony podręcznik Obrony Przed Czarną Magią. Blondyn w milczeniu
kontemplował jego idealny profil. Ciemne włosy opadały chłopakowi na twarz, okulary lada
chwila miały zsunąć się z nosa. Ślizgon uśmiechnął się i sięgnął ręką, zdejmując je zupełnie.

- Hej! - Harry zrezygnował z oburzenia - widząc minę Draco tylko wywrócił oczami.
Zamknął książkę, pochylił się i pocałował go w policzek. Już miał się odsunąć, kiedy Draco
przytrzymał go za gryfoński krawat, szukając ustami jego ust.

- Cały czas się uczysz - westchnął, puszczając chłopaka po dłuższej chwili. Harry zamrugał
lekko nieprzytomnie.

- Co? Ach... Nie, wiesz... W końcu egzaminy już niedługo.

- A nie zrobiłbyś sobie dzisiaj przerwy? - Ślizgon przewrócił się - teraz klęczał między
nogami pięknookiego. Uśmiechnął się drapieżnie, opierając dłonie po obu stronach głowy
Harry'ego.

- A niby czemu? - zapytał Gryfon, udając, że nie ma o niczym pojęcia. Niewiniątko, haha...
Draco pochylił się, szeptając wprost w jego usta.

- Bo ja cię o to proszę? - Harry uśmiechnął się, obejmując go ramionami.

Znaleźli sobie dosyć odludne miejsce, położone daleko od zamku. Rosły tutaj wierzby - ich
gałązki zwieszały się aż do ziemi, osłaniając ich przed wścibskimi spojrzeniami kogokolwiek,
kto bez powodu zapuściłby się aż tak daleko. Ponadto całkiem blisko rosły krzewy pachnącej
forsycji. W wodzie szeleściły wysokie trzciny... Byli praktycznie niewidoczni, osłonięci z
każdej strony. Pod drzewem było przyjemnie chłodno, świeże listki tłumiły ostre światło
słońca.

Draco pozbył się w końcu koszuli Harry'ego - ostatniej części garderoby, jaką miał na sobie
chłopak. Pocałował jego nagie ramiona, szyję... Pieścił językiem jedwabistą skórę. Harry
oddychał głęboko, przymknął oczy, oddając się zupełnie przyjemności. Namiętnie i bez
reszty. Usta miał lekko rozchylone - oblizał wargę końcem różowego języka. Blondyn miał w
tej chwili straszne pragnienie pożegnać się również ze swoimi spodniami.

Dłonie Ślizgona popełzły przez szczupłą klatkę chłopaka, pieszcząc zarysowane pod skórą
mięśnie. Palcami jednej ręki drażnił sutek Gryfona. Harry jęknął - naprawdę lubił, kiedy ktoś

background image

zajmował się nim w ten sposób. Draco polizał kciuk i musnął nim wargi chłopaka.

Harry spojrzał na niego zamglonym wzrokiem. Uśmiechnął się i wziął do ust palec Dracona.
Ślizgon czuł jego język, gładkie podniebienie... Kropla potu spłynęła mu wzdłuż kręgosłupa.

Druga ręka blondyna prześlizgnęła się tymczasem do strategicznego miejsca na ciele
Gryfona. Objął dłonią jego pobudzony członek - Harry wbił lekko paznokcie w jego ramiona.
Draco uśmiechnął się subtelnie, poruszając palcami. Szybko dopasował się do ich ulubionego
rytmu. Harry wydał z siebie jęk, stłumiony przez palec Draco. Chłopak wciąż pieścił go
swoim językiem - pożądanie prawie gotowało się pod skórą Ślizgona.

Chłopak wygiął się w łuk, przyciągając Dracona do siebie. Blondyn szybko zabrał ręce z jego
ciała - pięknooki syknął w proteście. Przylgnął do blondyna, ocierając się o niego całym sobą.
Draco czuł każdy szczegół jego gibkiego ciała. Westchnął z satysfakcją i zrzucił
znienawidzone dżinsy.

Harry już pochylał się, żeby zainteresować się pewnym kluczowym elementem anatomii
Dracona. Jednak Ślizgon odepchnął go - delikatnie, ale stanowczo. Nie potrzebował już
niczego więcej, poza słodkim ciałem właściciela tych jedynych w swoim rodzaju oczu. Draco
oparł się o pień drzewa, przyciągając do siebie chłopaka.

Harry poddał się wszystkiemu z nieukrywaną radością - i to właśnie podniecało Ślizgona
jeszcze bardziej. Ta totalna uległość chłopaka, władza skupiona w rękach Malfoya! Harry
zawsze był tak złudnie niewinny, sprawiał wrażenie czystego i nietkniętego... Draco chciał go
naznaczyć, zostawić na tej oliwkowej skórze ślady, których nic nie ukryje. Niech te wargi
będą czerwone od płomiennych pocałunków, a gardło zdarte z krzyku!

Pocałował Gryfona jeszcze raz, pozwalając mu wpleść palce w swoje włosy. Język Dracona
sięgnął głęboko, poznając jeszcze raz wszystkie sekrety tych cudownych ust. Uniósł lekko
biodra Harry'ego - chłopak odrzucił włosy z twarzy.

Draco wszedł w niego powoli, bardzo powoli. Delektował się każdą sekundą, dopóki nie
zagłębił się w nim zupełnie. Z ust chłopaka dobył się przeciągły jęk - Gryfon przymknął oczy,
odchylając głowę. Ręce Harry'ego błądziły po jego własnej klatce, pieszcząc się namiętnie.
Chłopak drgnął raz, potem drugi... Po chwili obaj znaleźli dla siebie rytm doskonały.

Melodia jęków, oddechów i dotyku. Raj, arkadia, ekstaza i słodkie zapomnienie.

****

Niedziela. Harry obudził się wypoczęty, gotowy zmierzyć się z kolejnym dniem. Przeciągnął
się sprężyście - mógłby teraz wszystko. Gotów był ścigać spadające gwiazdy, gdyby akurat
jakieś meteory miały ochotę odwiedzić ziemski padół. Nie mógł już powstrzymywać
uśmiechu, kiedy jego spojrzenie padło na zdjęcie przyczepione do kolumienki łóżka.

Wstał szybko - chciał iść do łazienki jeszcze przed kolegami. Wyszorował zęby, słysząc
dobiegające z pokoju skrzypnięcia łóżek - budzili się Ron i Neville. Jakoś nie mieli w sobie aż
tyle entuzjazmu, co Harry. Ciekawe dlaczego?

- Cześć... - Do łazienki wszedł rudzielec, przecierając zaspane oczy.

background image


- Zarwana noc? - Roześmiał się Harry, odkładając szczoteczkę na miejsce. Ron pokręcił
głową.

- Cały czas coś mi się śniło.

- Fajne chociaż? - Zielonooki zrobił koledze miejsce przy umywalce.

- Ja wiem... Chyba tak. - Mina Rona mówiła, że raczej na pewno tak. Harry spróbował się nie
uśmiechać, ale mu się nie udało. Ron parsknął tylko. - To nie to, co myślisz!

- Och jej, odkąd to czytasz w myślach? Ciekawe, co zobaczyłeś w moich? - Ktoś to już kiedyś
powiedział, ale Harry nie przypominał sobie, kto taki. Ron zarumienił się tylko - nabrał w
dłonie wody i umył twarz, ukrywając zawstydzenie.

- Śniło mi się, co będzie po szkole.

- Hm?

- No wiesz... Ty i ja jako aurorzy. I Hermiona ze mną... Taki sen o przyszłości. Było... ok.
Całkiem w porządku. - Ron wzruszył lekceważąco ramionami, chociaż oczywiste było, że
odpływał powoli w świat swoich marzeń. Sen z pewnością zasłużył na coś więcej niż marne
"ok"! - Harry?

- Hm?

- Czy kiedyś będzie tak, jak w moim śnie? - Harry zamarł z żyletką w dłoni. Zapatrzył się na
płynącą wodę.

- To znaczy jak? - zapytał papierowym głosem. Ron nie zauważył zmiany.

- No... niezwyciężone trio zawsze razem - ja, Hermi i ty, Harry... My - aurorzy, wielki dom z
ogrodem i wszystko... Będzie tak?

- Tak Ron. Na pewno tak będzie.

Kłamca!

Złote zamki nie istnieją. Nie ma rycerzy na białych rumakach, pędzących w stronę
zachodzącego słońca. Księżniczki to czasami okrutne wiedźmy. Smoki nie muszą być złe - o
tym musiał pamiętać. Przyjacielowi mógł sprzedać piękne kłamstwa - bo od czasu do czasu
każdemu świadomemu organizmowi coś takiego jest potrzebne... Ale on, Harry, musiał
pamiętać, co jest prawdą. Doskonale wiedział, jak odróżnić jawę od snu - jednak i mimo
wszystko. Inaczej groziłoby mu natychmiastowe szaleństwo...

Złote zamki nie istnieją.

***

Tak jak mówił Draco - na początku to zawsze jest jak jedna fałszywa nuta w symfonii. Na

background image

początku prawie nie boli - i tylko, kiedy jest się naprawdę czułym na tym punkcie, można
rozpoznać symptomy wystarczająco wcześnie.

Harry powoli odłożył widelec na stół. Spojrzał na nietkniętą jajecznicę. Nie, nie byłby już w
stanie niczego zjeść. Wszystkie nerwy związały mu się w ciasne supły. Czuł podniecenie,
narastające oczekiwanie... To już. Czas nadszedł.

Uniósł głowę - jego spojrzenie spotkało się z pewnymi szarobłękitnymi tęczówkami. Tak -
obaj to czuli. Wiec to nie mogła być pomyłka. Zresztą - nawet przez chwilę nie przyszło mu
do głowy, że mógłby się mylić.

Wstał od stołu dokładnie w tej samej chwili, kiedy zrobił to Draco. Bez słowa skierował się
do wyjścia z Wielkiej Sali - ścigało go spojrzenie Rona, Hermiony i reszty zdumionych
Gryfonów. Ktoś zawołał go - ale się nie odwrócił. Już czas, już czas... Z Draco spotkał się
przy samych drzwiach.

- Idź po rzeczy. Spotkamy się w Głównym Holu - mruknął konspiracyjnym szeptem. Draco
przymknął oczy.

- Tak - odparł, jakby tylko to jedno słowo istniało w jego słowniku. W holu każdy z nich
skierował się w swoją stronę - żaden nie obejrzał się za siebie.

Harry pobiegł schodami do wieży. Przeskakiwał po trzy stopnie naraz - nie pamiętał, by
kiedykolwiek pokonał ten dystans tak szybko! Korytarz, znów schody... Szybko, szybciej!
Nie ma czasu! Za chwilę to zacznie boleć zbyt mocno... Albo, co gorsza, przestanie. I znów
trzeba będzie czekać... Nie, musiał wykorzystać tę szansę, kiedy się nadarzyła! Inaczej nie
mogło być!

Prawie przefrunął przez dziurę za portretem - Gruba Dama krzyczała za nim, oburzona.
Wpadł do dormitorium z oszałamiającym impetem - kopniakiem otworzył kufer. Wyrzucił
prawie całą zawartość na podłogę - ubrania rozpełzły się wokół, luźne kartki pergaminu
dryfowały w powietrzu. Ale w końcu to znalazł.

Rozwinął skarpetki - tak, była tutaj. Maleńka, filigranowa fiolka. Kilka godzin szczęścia -
Felix Felicis. Odkorkował buteleczkę i uniósł szkło do ust. Zawahał się w ostatniej chwili.

Przypomniał sobie swoją ostatnią przygodę z eliksirami... Prawie umarł. Ale przecież
próbował już Felixa! Tyle, że to było prawie rok temu... Czy eliksir działa tak długo?
Przyjrzał się podejrzliwie płynowi - wciąż wyglądał tak samo; ani kolor, ani też konsystencja
się nie zmieniły. A jeśli naprawdę stał się czymś strasznym, jakąś trucizną? Poza tym zostało
go już tak mało... Ile to mogło być? Godzina? Może mniej...

Ostatni raz użył eliksiru, kiedy potrzebował wydobyć wspomnienie ze Slughorna. Od tamtego
czasu fiolka spoczywała nietknięta i bezpieczna w jego kufrze, otulona troskliwie starymi
skarpetami. Czekała na okazję - dokładnie taką jak ta. Nikt już chyba nie pamiętał, o jego
szczęściu w butelce. On, prawdę mówiąc, także zapomniał. Pomyślał o miksturze dopiero
kilka dni temu... Och, jak to się stało, że nie poszukał czegoś o Felixie w bibliotece?! Czy to
ma jakiś termin przydatności do spożycia? Datę ważności? Cokolwiek?!

Westchnął. Do diabła z tym. To jego szansa! Nawet jeśli Felix nie działa albo jeśli sam

background image

zdechnie zaraz potem... Będzie warto. Co go nie zabije, to wzmocni.

Wychylił od razu całą zawartość buteleczki. Płynu było tak mało, że nawet nie miałby co
zostawić na następny raz - o ile taki kiedykolwiek nastąpi. Godzina szczęścia. To właśnie
miał teraz w żołądku.

Do kieszeni spodni wcisnął różdżkę. Zasznurował wysokie buty i ciaśniej ściągnął pasek. Z
szuflady wyciągnął srebrny sztylet i, tak samo jak kiedyś, włożył go za cholewę buta. Nigdy
nic nie wiadomo... Czy potrzebuje czegoś więcej? Nie - różdżka, nóż, eliksir... To wszystko.

Był już przy drzwiach, kiedy coś go tknęło. Wrócił do szuflady i wyciągnął z niej szklaną
kulę. Prezent od Draco - ładny bibelot, świecąca zabawka. Do czego mogłaby się przydać?
Nie miał pojęcia - mimo to jednak wrzucił ją do kieszeni szkolnej szaty. Z przeczuciem nie
warto dyskutować.

Nigdy nic nie wiadomo...

***

Draco pędził po schodach, z powrotem do Głównego Holu. W dłoni ściskał pasek starej torby
- jakoś nie uśmiechało mu się bieganie po Hogwarcie z maską i peleryną śmierciożercy na
widoku. Do holu dotarł prawie w tej samej chwili, co Harry.

- Masz? - zapytał tylko Gryfon, lekko zdyszany.

- Tak. - Wyciągnął w jego stronę torbę - chłopak porwał ją, gotów już biec w stronę głównej
bramy.

Na co czekasz? Teraz! Teraz albo nigdy!

Draco wyciągnął rękę i złapał Gryfona za skraj szaty. Harry zatrzymał się i powoli odwrócił
w jego stronę.

- Draco?

- Harry... - Ślizgon zamrugał kilka razy. Coś piekło go w oczy, jakaś niechciana wilgoć.
Odetchnął głęboko, podchodząc do chłopaka. Objął go w pasie, opierając czoło na jego
ramieniu. I niech cholera weźmie tych wszystkich ludzi w Wielkiej Sali! Do diabła! Nic nie
jest ważniejsze od Harry'ego. - Ty... Uważaj na siebie.

- Jasne, że będę uważał. Ale nie rozklejaj się teraz! - Chłopak poczochrał mu wesoło włosy. -
Jeszcze będziemy się z tego śmiać, kiedy wrócę... - Jak on mógł się tak zachowywać w takiej
chwili? Jak mógł?

- Bądź ostrożny - szepnął Draco, spoglądając głęboko w te oczy koloru avady. Widział w nich
wszystkie gwiazdy wszechświata. I własne odbicie. - Ja... gdybym mógł, nie pozwoliłbym ci
iść... Zamknąłbym cię w złotej klatce i... i byłoby dobrze.

- Nie Draco... Nie byłoby. - Harry uśmiechnął się spokojnie. Teraz był już zupełnie poważny.
Musnął opuszkami palców gładki policzek Ślizgona. - Ale obiecuję ci za to, że po wszystkim

background image

już naprawdę będzie dobrze. Wrócę i będzie dobrze.

- Ale... Ale nie wolno ci umierać, jasne? Nie wolno ci... - Draco wtulił twarz w zgięcie jego
szyi. Gardło ścisnęło mu się boleśnie. Prawie tak mocno jak serce.

- Nie umrę - odparł po prostu Gryfon.

- Obiecujesz? - Draco zamrugał jeszcze raz. Harry objął go ramionami, przytulając się jeszcze
bardziej.

- Tak Draco. Obiecuję. - Chłopak pocałował delikatnie wargi blondyna, jakby chciał
potwierdzić szczerość swoich słów.

No dalej! Teraz! Później okazji może już nie być... Może to ostatnia szansa, żeby to
powiedzieć? No już! Teraz! Teraz albo nigdy!


- Harry... Ja... ja chciałbym ci coś... Och... - Ślizgon przymknął oczy; szeptał tak cicho, że
sam ledwie słyszał swój głos. Gryfon odgarnął mu włosy z czoła. - Harry, ja cię...

- Draco, też chciałbym ci coś powiedzieć - oznajmił nagle Harry. Draco drgnął zdziwiony.

- T... tak?

- Przepraszam. - Delikatny uśmiech błąkał się na ustach Gryfona. Blondyn zdziwił się - on
oszalał do reszty? O co chodziło?

- Co? Za co ty...

- Za to. Przepraszam. - Draco poczuł dźgnięcie końca różdżki na karku.

***

Szepnął zaklęcie. Ciało chłopaka momentalnie zwiotczało w jego ramionach. Delikatnie
ułożył je na podłodze, składając jeszcze jeden pocałunek na idealnie wykrojonych ustach.
Pocałunek subtelny niczym muśnięcie skrzydeł motyla.

- Przepraszam, Draco. Ale nie mogę ryzykować. Tak będzie lepiej. - Pogłaskał jego złote
włosy. - To nie potrwa długo. Za kwadrans czy dwa ludzie zaczną wychodzić z Wielkiej
Sali... O nic się nie martw. Ale ja nie mogę ryzykować. Coś mogłoby ci strzelić do głowy, a
ja... Nie mogę sobie na to pozwolić. Nie mogę ryzykować twojego życia.

Wstał zamaszyście. Znak był coraz gorętszy, lada chwila zacznie parzyć - już czas. Jednak po
raz kolejny tego wieczoru zatrzymał się z ręką na klamce. Obejrzał się jeszcze na Draco.
Chłopak leżał na zimnej posadzce, z prawie białymi włosami, rozsypanymi zupełnie
chaotycznie.

Piękny jak anioł. Musiał spaść z nieba dosłownie przed chwilą. Nic tak idealnego nie rodzi się
na ziemi.

- I ja też cię kocham, Draco. - Harry uśmiechnął się, chociaż Draco nie mógł widzieć tego

background image

uśmiechu. Powiedział to. Na pewno pierwszy, a może ostatni raz w życiu. Cokolwiek się
teraz stanie, cokolwiek się wydarzy i okaże - nikt mu nie powie, że zmarnował nawet sekundę
swojego istnienia. Cokolwiek przyniesie przyszłość - było warto. Dla tej jednej chwili, kiedy
mógł to w końcu powiedzieć - było warto. A jeśli miałby nie powiedzieć tych dwóch prostych
słów już nigdy? To nie ma znaczenia. Jeden raz wystarczy. Tego jednego zaklęcia nie trzeba
powtarzać, żeby miało swoją siłę.

Niektórzy przez całe życie nie mają okazji powiedzieć tych dwóch słów szczerze. On miał - i
wykorzystał tę szansę. I dzięki za to wszystkim bogom! Teraz... Cokolwiek stanie się teraz...
będzie dobrze. Życie czy śmierć; piekło czy niebo... Będzie dobrze.

Uchylił drzwi. Ciemność pochłonęła go niemal od razu, zamykając w swoich ciepłych
objęciach. Pocałowała go, wilgotnymi od kwietniowej mżawki ustami, prowadząc po
szerokich stopniach marmurowych schodów.


Nie widział już błyszczącej jak kryształ łzy, spływającej po policzku anioła.

***

background image

44. Czy nie chcesz tego?

Blemish:

I - to spoil sth that is beautiful or perfect in all other ways.

II - a mark on the skin or on an object that spoils it and makes it look less beautiful or perfect




Wiatr pląsał wokół niego, kręcił się i wirował w przewrotnym tańcu. Niósł ze sobą
pojedyncze młode listki i zapach wilgotnych od rosy kwiatów. Śmiał się odległym szumem
drzew Zakazanego Lasu. Zabawne... Harry'emu zawsze towarzyszył wiatr. Jakby uwielbiał
czesać jego włosy, targać pelerynę, czy wślizgiwać się chłodnymi pasemkami za koszulę.
Tym razem ten wiatr orzeźwiał, dodawał sił.

Gryfon odetchnął głęboko. Stał przed wysokimi bramami Hogwartu - kutym żelazie,
powykręcanym i błyszczącym kroplami wody. Dwie kolumny, zwieńczone posągami dzików
- zwierząt o połyskujących kłach i małych, świdrujących oczkach. Harry spojrzał na zamek -
światła w oknach jasno płonęły. Chłopak dokładnie widział uchylone drzwi Głównego Holu.
Draco...

Nie. Nie powinien teraz o nim myśleć. W ogóle o niczym nie powinien myśleć! Jego
wspomnienia mogą go zbyt wcześnie zdradzić... Po co zwracać siebie uwagę? Niech umysł
będzie czysty, idealnie pusty. To przecież tak łatwo przychodziło mu na eliksirach czy historii
magii - czemu tak ciężko teraz wyzbyć się myśli?

Przymknął oczy, wyrzucając z pamięci obrazy. Draco... Żegnaj chłopaku. Byłeś... Jesteś i
będziesz najlepszym, co kiedykolwiek mnie spotkało. Cokolwiek się wydarzy - ja zawsze
będę twój. Tylko twój.

Ron, Hermiona, Ginny, Lupin, Hagrid - i wszyscy... jesteście wspaniali. Bez was nie
umiałbym żyć. Wy pierwsi daliście mi to, czego przez dziesięć lat nie znałem, nawet bałem
się marzyć... Bezpieczeństwo, zaufanie i ciepło - nigdy o was nie zapomnę.

Nie wiadomo skąd w jego głowie znalazł się obraz Fenrira tuż przed walką. Mężczyzna w
płaszczu - niech odejdzie. Żegnaj, wilku bez zębów.

Czysty umysł. Voldemort był zbyt dobry w legilimencji, by Harry mógł pozwolić sobie na
jakiekolwiek refleksje. Nawet cień uczucia mógł pogrzebać jego plan.

Chłopak zaczerpnął głęboki oddech. W jego duszy gościł teraz tylko spokój. Nic go nie
rozpraszało, żadne wspomnienie... Już czas. Otworzył starą torbę Draco. Z jej wnętrza
wydobył czarną jak smoła pelerynę. Potem maskę - odcinającą się bielą całunu od
przyjaznego mroku nocy. Zrzucił swoją szkolną szatę - upadła w trawę, zmieniając się w
kałużę czerni. Wiatr pomógł mu wciągnąć na ramiona miękki materiał "munduru"
śmierciożercy. Harry uważnie zapinał każdy guzik, jakby od tego zależało całe jego życie.

Poniekąd tak właśnie było.

background image

Nie ma odwrotu. I dobrze, bo wcale nie chciał się cofać! Już czas. Właściwy moment, aby
zrobić pierwszy krok na tej nowej ścieżce - drodze, którą wybrał całkiem sam, przez nikogo
nie zmuszany. I diabli tylko wiedzą, dokąd ten szlak prowadzi!

Przeszedł przez bramy Hogwartu. Czy po tej stronie murów powietrze smakowało inaczej?
Nie, wcale. Wiatr wciąż pląsał swój psychodeliczny taniec, drzewa szumiały... Harry uniósł
maskę. Och, tak, okulary - schował szkła do wewnętrznej kieszeni. Obraz nieco się rozmył -
ale tak właściwie, skoro wszystkie psy Czarnego Pana wyglądają tak samo, czy ostrość
widzenia jest naprawdę potrzebna?

Włożył maskę na twarz. Naciągnął kaptur. Jeszcze jeden głęboki oddech - żeby zapamiętać
smak tego powietrza, pachnącego najszczęśliwszymi chwilami jego życia. Już czas.

Po otaczających zamek wzgórzach rozniosło się echo suchego trzasku deportacji.

***

Draco leżał na lodowatej posadzce, bezsilny. Nie był wart nawet złamanego knuta! Jak mógł
do tego dopuścić? Jak to się stało? Był Ślizgonem - do kurwy nędzy, prostytutki biedy!
Powinien być przygotowany na takie sztuczki, przecież sam stosował je cały czas! Jak do
tego, do cholery, mogło dojść?

Harry... Harry do Niego poszedł... Do Czarnego Pana! A on, Draco, nie mógł nic zrobić. Nic -
pozostawało tylko leżeć tutaj i czekać na zbawienie. Boże, och, dlaczego? Dlaczego?!

Pierwsi uczniowie zaczęli już wychodzić z Wielkiej Sali. Słyszał ich zdumione okrzyki, kiedy
zauważali jego bezwładne ciało. Był pewien, że pokazują go sobie palcami. Ktoś chciał biec
po Pomfrey - ale szybko został powstrzymany przez żądne sensacji towarzystwo. "Gryfońska
szlachetność", też coś...

- Proszę, proszę, co my tutaj mamy! - Głos Weasleya. Akurat teraz! Cudownie, doprawdy...
Wiewiór był zupełnie blisko. Wspaniale, tylko tego brakowało! Użyje sobie teraz na nim,
gryfoński drań, nie ma co marzyć o innej możliwości... - Czyżby ogarnęła nas jakaś nagła
słabość? Biedny Malfoy, jakże mi przykro! - Poczuł lekkie (na razie?) szturchnięcie trampka
w ramię. Uroczo. Co będzie, kiedy rudy się rozkręci? Złamie mu rękę?!

- Ron! - Oburzony krzyk z całą pewnością należał do Granger.

- Draco! - A ten do Ginny Weasley. Ave Maria, Wielki Merlinie, dzięki Bogu...

Ktoś - a mogła to być tylko Ginny - ukląkł przy Ślizgonie. Blondyn poczuł lekkie klepnięcie
drobnej dłoni w policzek - dziewczyna chciała go ocucić.

- Uważaj na niego! On może... - Brat dziewczyny wyrażał się tak, jakby mówił o wściekłym
psie. Ginny parsknęła oburzona.

- Och Ron, chociaż raz nie zachowuj się jak kretyn! - Draco miał ochotę ucałować za to jej
ręce. Niestety, był w tym momencie bardzo niedysponowany. Dziewczyna lekko nim
potrząsnęła. Zaklęciem mała, zrób to zaklęciem!

background image

- Wy wszyscy! Jazda do pokoi! - krzyknął rudzielec, zorientowawszy się, że sytuacja wcale
nie idzie po jego myśli. Ludzie zaskakująco szybko ulotnili się z Głównego Holu.
Prawdopodobnie pomógł w tym wojowniczy błysk w bursztynowych oczach prefekta.

Kolejne nerwowe szturchniecie w ramię. Gdyby Draco mógł, zacząłby teraz syczeć. Och, na
Slytherina, co z ciebie za czarownica?!


Młoda Weasley jakby czytała w myślach chłopaka - poczuł koniec jej różdżki, dokładnie na
splocie słonecznym. Szepnęła krótką formułkę - po momencie już wiedział, że teraz to on
kontroluje swoje ciało. Alleluja!!!

Otworzył oczy - przez kilka sekund świat tworzyły tylko barwne kleksy, jednak po dłuższej
chwili kolory wróciły do swoich właściwych odcieni, a rzeczywistość przypomniała sobie o
krawędziach. Draco poderwał się do pozycji siedzącej tak nagle, że dziewczyna drgnęła
przestraszona. Zakręciło mu się w głowie, ale to zignorował. Trzeba odróżniać sprawy
priorytetowe od drobiazgów.

- Kto ci to zrobił? - Ginny schowała różdżkę do rękawa szaty, unosząc jednocześnie brew.
Draco westchnął, ukrywając twarz w dłoniach.

- Harry.

- Co takiego?! - pisnęła Weasley, zupełnie zszokowana. Draco usłyszał gwizd aprobaty jej
brata. Miał ochotę wstać i porządnie mu przyłożyć. Naprawdę mocno... Do diabła z
różdżkami - zrobią to jak mężczyźni! Draco rozszarpałby tego zakochanego w szlamach
kretyna na strzępy - i co z tego, że jest od niego niższy, chudszy i słabszy... Wydrapałby mu
oczy!

Odetchnął głęboko kilka razy. Spokój. Na wszystko przyjdzie czas - teraz liczy się spokój...

- Harry. To był on. - Czy jego głos naprawdę musiał brzmieć aż tak ponuro? Ginny położyła
dłoń na ramieniu blondyna, jakby chciała go pocieszyć. No tak, przecież nie miała o niczym
pojęcia... To nie jego trzeba teraz pocieszać.

- Ale chwileczkę... nie możemy tak bezpodstawnie oskarżać Harry'ego! - powiedziała
protekcjonalnym tonem Granger, ujmując się pod boki. Patrzyła na Draco z góry, stojąc tuż
obok swojego chłopaka. Dobrali się... - Jakieś dowody? Jak to się stało?

- Draco... dlaczego Harry to zrobił? - Ginny powtórzyła pytanie koleżanki o wiele
łagodniejszym tonem. Ślizgon przymknął oczy.

- Bo chciałem go powstrzymać.

- Przed czym chciałeś go powstrzymać, Draco? - Dziewczyna mówiła jak do pięcioletniego
dziecka z rozchwianą psychiką. Pfff...

- Przed opuszczeniem zamku. - Naprawdę nic więcej nie chciał mówić. Doskonale wiedział,
że pytania się nie skończą, jeśli będzie udzielał tak lakonicznych odpowiedzi. Ale wciąż się
łudził.

background image

- Och... Przed opuszczeniem zamku? - Głos Ginny drgnął nerwowo. Może zaczynała
rozumieć, coś przeczuwać... Ale z pewnością nawet sobie nie wyobrażała, co w
rzeczywistości się wydarzyło.

Ponoć każda, nawet najgorsza fantazja ustępuje prawdzie.

- Dowody - parsknął lekceważąco Weasley. Uniósł różdżkę, mierząc w sufit. - Accio Mapa
Huncwotów!


***

Postacie w czerni kolejno aportowały się na rozległy dziedziniec. Plac miał kształt okręgu,
zewsząd otoczony został wysokimi kolumnami. Kolumny podtrzymywały ostre łuki, z
których każdy opleciony był gęsto kłączami bluszczu. Liście rośliny miały jednak kolor nie
zielony, a czarny - pędy jeżyły się ostrymi jak szpilki kolcami.

Harry nie tracił czasu - nie rozglądając się, przeszedł pewnie przez kolisty plac. Naprzeciw
niego lśniły, w mdłym świetle księżyca, wielkie, monumentalne drzwi. Albo raczej wrota -
szeroko otwarte, ozdobione płaskorzeźbami węży i czaszek. A przynajmniej Harry miał
nadzieję, że są to tylko płaskorzeźby. Przeszedł przez gotycki portal.

Za drzwiami ciągnął się wysoki i wąski korytarz. W kandelabrach płonęły świece z czarnego
wosku, roztaczając plamy mdłego światła. Harry widział w oddali kilku odzianych w czerń
mężczyzn. Śmierciożercy nie rozmawiali, szli w zupełnym milczeniu. Harry ruszył za nimi -
wykorzystał ich jako przewodników. Mijali kolejne wysokie drzwi, skręcali nagle - i
pozornie, zupełnie bez powodu - w inne korytarze... Chłopak naprawdę cieszył się, że nie
musi błądzić tutaj sam. Opis Draco, chociaż na pewno dokładny - był tylko opowiadaniem.
Być tutaj, w tym mrocznym miejscu, oddychać tym powietrzem... Bez porównania.

Chociaż... To miejsce było jak cień Azkabanu. Mroczniejsze i sto razy bardziej tajemnicze niż
więzienie - ale jednocześnie pozbawione tego duszącego ciśnienia.

Harry westchnął cichutko pod maską. Oczyścić umysł! Zmusił się jeszcze raz, aby wyrzucić z
pamięci wszystkie wspomnienia. Skupił się staccato własnych kroków, w efekciarsko
ciemnym korytarzu. Tak, właśnie tak trzeba o tym myśleć. To sztuczna ciemność, magiczne
złudzenie, to tylko tani pokaz, kicz... Nic więcej, tak, nic więcej... Zupełnie nic.

Nie potrafił się do końca przekonać. Może i faktycznie mrok i czarny marmur jest oklepanym,
teatralnym trikiem - to jednak nie przeszkadzało, by jeżyły mu się włoski na karku, a zimny
dreszcz zbiegał po kręgosłupie. Czysty umysł!

Nie zauważył, kiedy przeszedł przez kolejne drzwi. Wydawało mu się jeszcze przed chwilą,
że jest w korytarzu, a teraz...

Sala była tak wielka, jak opowiadał Draco. Miała tylko jedno okno - wysokie i wąskie. Jednak
tym razem ściany nie były idealnie czarne - wisiały na nich ogromne proporce z czarnego,
błyszczącego jedwabiu. Srebrem wyhaftowane były na nich Znaki Voldemorta - wypełzające
z czaszek węże.

Spokój. Żadnych myśli. Nic. Czysty umysł. Czysty umysł...

background image


Gryfon podszedł powoli - wyprostowany jak struna i pewny siebie. A przynajmniej starał się
na takiego wyglądać. Jakby co tydzień pijał herbatkę z Czarnym Panem! Zajął niegdysiejsze
miejsce Draco w kręgu - ukląkł na jednym kolanie, spuszczając nisko głowę. Jednak kątem
oka uważnie obserwował postacie znajdujące się wokoło.

Maski - w pierwszej chwili nikogo nie rozpoznawał. Ale potem... był pewien, że kobietą
klęczącą przy samym tronie - widział wysuwające się spod kaptura długie włosy - musiała
być Bellatrix. Tak, znał dobrze te zniszczone ręce o chudych palcach, te długie paznokcie...
Lestrange, morderczyni! Na nią też kiedyś przyjdzie czas, och na pewno prz...!

Czysty umysł.

Harry spojrzał na pusty tron - gdzie Voldemort? Czy nie czeka na swoje psy? Chłopak
wzruszył w myślach mentalnymi ramionami. Czarny Lord z pewnością się pojawi. Jego
spojrzenie prześlizgnęło się po kolejnych skulonych postaciach. Jednak prócz Bellatrix, która
tak głęboko wryła mu się w pamięci, nie rozpoznawał już nik... Och.

Patrzył w czarne jak studnia oczy. Postura tego człowieka nie wyróżniała się niczym
szczególnym - zupełnie przeciętny, może tylko zbyt chudy. Z pewnością gdyby nie to
spojrzenie, Harry nie zwróciłby najmniejszej uwagi... Ale teraz wydawało mu się to takie
oczywiste - jak mógł zapomnieć?

Ten zimny niczym hartowana stal wzrok - musiał go wytrzymywać przez sześć lat swojej
nauki w Hogwarcie. Oczy jak bezdenne tunele, czarne dziury - pochłaniające wszystko,
gaszące wszelkie światło i radość życia. Potwór, zdrajca!

Severus Snape.

Harry wytrzymał - nie odwrócił wzroku ani nie mrugnął. Patrzył w te znienawidzone oczy, a
na jego duszę po raz kolejny spłynął nadprzyrodzony spokój. Uczucie pełniejsze i realniejsze
niż kiedykolwiek wcześniej. Może zaczął działać eliksir, a może to coś w nim samym... Jakaś
bestia z żelaza i lodu, która wykluła się w zmaltretowanym szaleństwem umyśle. Nie tygrys, a
smok; nie lew, ale prawdziwy gryf! I teraz chciał pokazać, na co go stać.

Uśmiechnął się pod maską - to będzie wielka rzecz. Niesamowite, porywające
przedstawienie, po którym te psy zwątpią i uciekną ze skomleniem i podkulonymi ogonami.

Wszystko się zmieni.

Albo nie zmieni się nic. Zależy od punktu widzenia.

***

- Nie ma go! - krzyknęła cicho Ginny, zerkając pod ramieniem brata w mapę Huncwotów.
Draco parsknął z rezygnacją.

- No jasne, że go nie ma! Przecież mówiłem!

- Zamknij się Ślizgonie! Kto by wierzył takiemu jak ty? - syknął wściekle Weasley. Granger

background image

zacisnęła tylko usta w cienką linię, wyrażając bezgłośnie swoją dezaprobatę. Ginny spojrzała
na Draco tak, jakby wstydziła się swojego brata.

Blondyn ciężko westchnął. Splótł ręce przed sobą - wciąż klęczał na podłodze, nie znajdując
w sobie dość sił, by wstać i stawić czoła życiu. Harry był gdzieś tam, daleko stąd... Chociażby
nawet Draco pędził do bram Hogwartu, co sił w nogach - i tak nie był już w stanie nic zrobić.
Znak przestał boleć - do diabła! Pierwszy raz tego żałował... Skąd teraz mógł wiedzieć, gdzie
się deportować?

Boże, dlaczego?! Harry, coś ty zrobił! Cholera... Dlaczego, dlaczego do prostytutki biedy...
Och, czemu nie zdołał go powstrzymać? Za jakie grzechy...?

Cóż. Akurat na to pytanie Draco mógł znać odpowiedź. Przełknął głośno ślinę - wielka, zimna
bryła w jego gardle koniecznie chciała wydostać się na wolność. Miał ochotę łkać i
wymiotować jednocześnie. Nerwy skręcały mu się w bolesne węzły. Dlaczego, do wszystkich
diabłów, nie może zmusić się, żeby wstać i coś zrobić? Cokolwiek? Dlaczego ciężar
beznadziei jest tak wielki...? Przecież jest silny... Może... Może sobie poradzić...

- Draco... - Ginny znów przykucnęła przy nim. Poczuł jej dłoń na policzku - nie był w stanie
podnieść na dziewczynę wzroku. Wciąż wbijał spojrzenie we własne, cholernie bezradne
ręce. - Powiedz mi, Draco... - Oblizała nerwowo wargi. - Powiedz mi, gdzie jest Harry.

Zacisnął powieki - nie! Nie! Jeśli to powie, stanie się prawdą! Nieodwołalną, ostateczną jak
nagrobna płyta prawdą... Nie! Nie wolno mu, nie wolno...

Cichy trzask. Tuż za Weasleyem i Granger pojawił się były domowy skrzat rodziny Malfoy.
Draco przyszpilił go spojrzeniem - to było mimo wszystko lepsze, niż gapienie się w podłogę.
Skrzat przez chwilę wyglądał tak, jakby miał się ukłonić - jednak niewiarygodnym wysiłkiem
zwalczył tę pokusę. Draco uśmiechnął się drwiąco, choć nie było w tym uśmiechu nawet
śladu satysfakcji. Czy jakiejkolwiek innej emocji, jeśli o tym mowa.

- Ginny... Chyba nie będę musiał o tym opowiadać. - szepnął przez ściśnięte gardło.

Gryfoni odwrócili się, spoglądając na skrzata. Zgredek zamrugał kilka razy - w końcu
wyciągnął przed siebie małą piąstkę. W palcach ściskał kurczowo list. Draco, choć z tej
odległości nie widział dokładnie słów, z łatwością rozpoznał charakter pisma Harry'ego. I już
wiedział, co znajdowało się w kopercie. Serce zabiło mu szybko, jakby chciało wyrwać się z
klatki żeber. Przymknął oczy.

Granger sięgnęła drżącą ręką po pergamin. Zgredek oddał list bez słowa. Wydawało się, że
dziewczyna przez tysiąc lat trzymała kopertę w dłoniach, przyglądając się nieruchomym
wzrokiem podpisowi. Ginny pisnęła cicho, kiedy udało jej się w końcu odczytać słowa.
Zacisnęła palce na ramieniu Draco tak mocno, że w innych okolicznościach syknąłby z bólu.
Teraz jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.

Hermiona powolnym, mechanicznym ruchem rozdarła kopertę - z jej celulozowych trzewi
wyjęła złożony kilka razy arkusz pergaminu. Jej spojrzenie szybko prześlizgiwało się po
linijkach tekstu.

Draco dokładnie widział ten moment, kiedy w jej oczach zaiskrzyły łzy.

background image


***

Voldemort zasiadł na tronie z obsydianu - słabe światło księżyca i czarnych świec nadawało
mu jeszcze bardziej demoniczny wygląd niż miał naprawdę. Peleryna rozlała się na oparciach
fotela - a może to faktycznie był tylko cień? Z mroku wypełzła Nagini - jej białe łuski
połyskiwały, czerwone oczy niemal świeciły w ciemności. Zwinęła się u stóp Czarnego Pana,
jak jakaś monstrualna, upiorna parodia psa.

Na dany znak Harry wstał, tak jak inni. Do tej pory klęczał, prawie dotykając czołem
posadzki. Voldemort od swoich sług wymagał należytego szacunku, czci graniczącej z
religijnym uwielbieniem. On wydawał rozkazy - potrzebna mu była jedynie bezwolna armia.

- Moi słudzy... - zaczął Czarny Pan, skrzypliwym i syczącym głosem. Zamilkł jednak, jakby
coś przykuło jego uwagę. Powiódł spojrzeniem po kręgu czarnych postaci. Zimny wzrok
Lorda spoczął na Harry'm. Blizna zapiekła lekko.

Mięśnie Harry'ego stężały, kiedy jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem tych
czerwonych oczu. Pomimo to jednak umysł pozostał czysty i jasny, uwolniony od
jakichkolwiek ograniczeń. Jakby miał skrzydła na plecach. Znów uśmiechnął się pod maską -
był pewien, że Voldemort dostrzegł błysk przewrotnej radości w jego oczach.

- Moi śmierciożercy... czyżby wśród nas był obcy? - Twarz wcielonego diabła wykrzywił
pełen wyrachowania, zły uśmiech. W cieniu kaptura jego zęby wyglądały jak długie igły lodu.
Były bielsze nawet od kredowej skóry.

Śmierciożercy zaszeleścili płaszczami, rozglądając się - w ich oczach Harry widział niepokój,
jakiś irracjonalny strach. Jakby wszyscy czuli się winni! Harry roześmiał się w duchu. Co
prawda, miał nadzieję, że zdoła ukrywać się dłużej, może usłyszałby jakieś ważne rozkazy...
Jednak skoro sytuacja wygląda tak, a nie inaczej - trzeba się z tym pogodzić. Uśmiech nie
spełzał z jego twarzy.


Wystąpił krok do przodu, delektując się świadomością własnej, powiewającej jak skrzydła
szaty. Ta pewność siebie, jakiej nie czuł już od dawna... Śmierciożercy zaszemrali, wciąż nie
pojmując prostych faktów. Umilkli, gdy tylko Czarny Pan nieznacznie uniósł dłoń. Służalcze
psy, hołota! Nic nie warci!

Chłopak spojrzał wyzywająco w oczy Voldemorta - ból blizny stał się odległy, jakby był
tylko wspomnieniem złego snu. Harry był ponad takie drobne niedogodności. Sięgnął i zdjął z
twarzy białą maskę, odrzucając kaptur. Kilka osób syknęło zszokowanych - Bellatrix
zaczerpnęła głośno powietrza. A Mroczny Lord nie poruszył się wcale - w jego oczach
zapłonął za to nowy blask.

- Musisz być szalony, Harry Potterze - powiedział tylko, tym swoim szeleszczącym głosem.
Harry przymknął oczy.

- Tak, przypuszczam, że tak. Jednak w naszej sytuacji nie powinniśmy oceniać wzajemnego
obłędu. Nie jesteśmy do tego odpowiednimi osobami, tak myślę. - Uśmiechnął się szeroko,
zupełnie niewinnie. Kilku śmierciożerców wyciągnęło różdżki - jednak nie ośmielili się nawet

background image

w niego wymierzyć.

Jak mógł tak mówić do Czarnego Pana?! Jak mógł być taki spokojny? To morderca, potwór,
całe zło świata! A on... on... - Ostatnia nieskażona eliksirem i adrenaliną trzeźwa myśl
zamigotała... i zgasła w jego umyśle. Jakby nigdy jej tam nie było.

- Ale gdybyś musiał to oceniać, Potter... Który z nas jest większym szaleńcem? - Voldemort
bawił się chyba prawie tak dobrze, jak on. Harry niedbale przeczesał włosy palcami, udając
zastanowienie.

- Hm... O tobie mówią, że zabijasz wszystko, co się rusza. Jesteś ponoć fanatykiem,
zaślepionym nierealną rządzą draniem bez skrupułów. A jednak, mimo to, ja właśnie przed
tobą stoję...

- Na własne życzenie. - Czarny Pan powoli uniósł się z tronu - cień peleryny spływał z jego
ramion, strzęp prawdziwego mroku. Nagini syknęła, unosząc łeb. Voldemort musnął ją
białymi palcami.

- Tak. Na własne życzenie. I dlatego właśnie myślę, że jednak ja jestem większym wariatem. -
Harry uśmiechnął się jeszcze raz. Wpadło mu coś do głowy. - Nawet mój chłopak nazywa
mnie obłąkańcem!

Powiedział to specjalnie, wcale mu się nie wymknęło! Chciał zobaczyć ich reakcje, jakieś
poruszenie... Nie miał się zawieść.

- Taak... Zapewne tak. - Voldemort zmrużył lekko oczy, świdrując go spojrzeniem. Harry nie
odwrócił wzroku. Wiedział, że patrzą na niego wszyscy najważniejsi słudzy, wewnętrzny
krąg. Musiał rozegrać tę partię dobrze. Najlepiej jak potrafił.

Obecność w jego głowie - subtelna, delikatna... Gdyby nie był na to przygotowany, na pewno
by nie zauważył. Mały, prawie przeźroczysty jak strumień wody wąż prześlizgnął się w jego
świadomości. Harry uśmiechnął się do siebie.

Wąż uniósł trójkątną głowę, patrząc na niebosiężny mur ze szkła i stali. Nie miał jednak szans
niczego znaleźć - bariera była idealna, nieprzebyta. Gad wysunął cieniutki, rozdwojony język
- nie dostrzegł nawet rysy w obronie Harry'ego. Bo tym razem żadnych rys tam nie było.

Wąż wzdrygnął się nagle, czując na sobie zimny jak lód oddech. Spojrzał powoli za siebie.
Tuż nad nim dyszał wielki, biały tygrys, zjeżony i wściekły. Wystarczyłoby tylko jedno
kłapnięcie jego stalowych szczęk, aby zmieść gada z powierzchni ziemi.

Voldemort wycofał się z jego umysłu - drgnął nieznacznie. Prawie nikt tego gestu nie
zauważył. Jednak Harry tak - uśmiechnął się drwiąco.

- Chyba nie myślałeś, że naprawdę ci na to pozwolę? Musiałbyś być strasznym frajerem, jeśli
chociaż miałeś nadzieję! - parsknął sztucznym śmiechem. Naprawdę był skupiony, gotów
sięgnąć po różdżkę, szarpnąć się i odskoczyć w każdej chwili. Nawet, jeśli Czarny Pan tylko
mrugnie - on będzie gotów.

- Potter. - Syk był odrobinę bardziej jadowity, niż jeszcze przed momentem. - Zmieniłeś się.

background image

Nawet nie wiesz, jacy teraz jesteśmy do siebie podobni...

- Doprawdy? - Gryfon zmrużył oczy. Zaciskał palce ma masce tak mocno, że prawie ją
zgniótł.

- Taak... Oboje zaczynaliśmy przecież tak samo. - Coś zmieniło się w tonie głosu gada. Już
nie był taki żądny mordu... Takiego głosu Harry nie słyszał jeszcze nigdy. - Ty jesteś teraz
niedocenionym, szablonowym bohaterem, marionetką w rękach świata. Żyjesz tylko w
jednym celu biały wojowniku... Ale gdy ten cel zniknie, ty pogrążysz się razem z nim.
Przestaniesz być potrzebny, staniesz się zbędnym śmieciem.

Chłopak zacisnął zęby. Nie wiedział już czy Voldemort naprawdę to mówi, czy szepta wprost
do jego umysłu. Nie powinien go słuchać! Nie powinien! Jednak... coś było w tym głosie...
coś hipnotyzującego... coś, za czym mógłby pójść... czego chciałby... tak, nawet chciałby tego
słuchać. Zawsze i zawsze... Nie! Nie, do diabła, co za bzdura! Opanował się z wysiłkiem, do
którego nie chciał się przyznać nawet przed sobą.

- Ale jednak jesteś silny... Ja pomogę ci to wykorzystać. Ja i tylko ja. Ze mną było podobnie,
na pewno wiesz - miałem wielkie plany, a nikt nie wierzył, że mi się uda. Jednak to wcale nie
musi spotkać i ciebie. Ja mogę pomóc ci przejeść przez ten etap, mogę dać ci siłę, o jakiej
marzysz... Bo chcesz mieć taką siłę, prawda? Drzemie w tobie wielka moc, którą mogę
obudzić - ja i tylko ja, na pewno wiesz. Ty już jesteś silniejszy, znacznie silniejszy niż byłeś.
Czy nie chciałbyś więcej? Znasz tę przyjemność, kiedy wrogowie klęczą u twych stóp... A co,
gdyby klęczały całe legiony? Czy chciałbyś? - Te czerwone oczy, bez dna... patrzyły z takim
głodem... jakby naprawdę im zależało. Jak dobrze byłoby utonąć w tych jeziorach krwi, czuć
jej słodki smak... N... nie...

Przełknął ślinę. Musi być silny. Silny... Jednak teraz to pojęcie wydawało się tak odległe...
Śmierciożercy wokół nie byli się już oddzielnymi postaciami, a jedną, zwartą ścianą cieni.
Harry nie dał po sobie poznać, jak mocno kręci mu się w głowie. Ton jego głosu brzmiał tak
samo pewnie jak przed chwilą, chociaż w duszy Gryfona toczył się prawdziwy dramat.

- Czy jestem silniejszy? Wątpię. Właściwie umiem niewiele więcej, niż przy naszym ostatnim
spotkaniu. Myślę po prostu, że teraz lepiej wykorzystuję dane mi możliwości. - Harry zacisnął
zęby. Wzdłuż kręgosłupa spłynęła mu kropla lodowatego potu. Voldemort zbliżył się o krok,
pogrążony w całunie pierwotnej ciemności. Harry miał wrażenie, że każdy jego ruch i gest
jest tak nierealnie powolny...

W wyobraźni chłopaka wciąż pojawiały się obrazy płonących mórz i nieprzebranych
zastępów, które czekały na każde jego skinienie. Wielkie zamki, niebosiężne wieże - na
przemian ze złota, srebra i kości słoniowej. Baszty wdzierały się w błękit nieba. I... i te flagi...
Proporce z wizerunkami gryfów, błyskawic i drapieżnych ptaków...

Nie! Nie, to złudzenie! Tak, to na pewno złudzenie... Na pewno, na pewno... Boże, Wielki
Merlinie... ktokolwiek...! To złudzenie, nic więcej. Musi być silny. To kłamstwo, oszustwo...
Musi być silny. Czysty umysł, oczyścić umysł... Bez żadnej myśli... Och, niech to odejdzie!!!

- Ależ tak, tak... I to jest właśnie znamię prawdziwej siły, umysłu zdolnego przyjąć moc, jaką
mogę dać! Ja i tylko ja - ofiaruję ci władzę nad życiem i śmiercią, Harry Potterze. Będziesz ze
mną wszechmocny, zrobisz, co tylko zechcesz. Zasiądziesz obok mnie na tronie z obsydianu,

background image

razem będziemy rządzić! Cała wieczność jest dla nas! - Voldemort wyciągnął rękę. Długim,
nieludzkim palcem musnął policzek chłopaka, potem bliznę. Tym razem jego dotyk prawie
nie bolał. - Naznaczyłem cię, jesteś mój. Jesteś taki jak ja - taki sam. Wiesz to przecież.
Twoje przeznaczenie jest takie, jak moje. Czy nie chcesz rządzić? Czy nie chcesz mieć
władzy i siły, jaką może dać ci Mroczna Sztuka? Jaką ja i tylko ja mogę ci dać? Czy nie
chcesz tego? Zmarnujesz tę szansę, wszystkie możliwości, jakie ci daję? Siła i moc, potęga i
władza... Czy nie chcesz tego?

Czy nie chcesz tego?

Harry opuścił nieprzytomnie rzęsy - jego oczy błyszczały matowo, zamglone i nieobecne.
Uśmiechnął się lekko, choć wydawał się teraz tak odległy jak gwiazdy.

Płomienie świec przygasły. Ale mogło to być tylko złudzenie.

***

background image

45. Syriusz

- Draco... - Hermiona pierwszy raz nazwała Ślizgona jego własnym imieniem. Blondyn
parsknął w myślach z pełnym goryczy politowaniem. Przecież do tej pory był jakimś
robakiem "Malfoy" - a teraz nagle doczekał się imienia, niesssamowite , doprawdy...

Spojrzał w oczy dziewczyny - chociaż wcale nie chciał patrzeć. Najchętniej zamknąłby się
teraz we własnym świecie, odciął od tego całego bólu i bezsilności... Łzy płynące z oczu
Gryfonki kapały na jej szkolną szatę. Dziewczyną wstrząsnął szloch. Ginny objęła ją,
wtulając twarz w bujne włosy. Weasley także płakała - chociaż bezgłośnie. Zagryzała wargę
prawie do krwi.

Draco opuścił głowę. Chciał umrzeć. Tutaj i teraz - gotów był przyłożyć sobie różdżkę do
głowy. Palnąć avadę prosto w łeb, nowe marzenie, haha! Śmierć wydawała się jedynym
rozsądnym rozwiązaniem - bo, po co żyć, kiedy przez niego...

Nie! NIE! Nic nie jest jeszcze przesądzone, wszystko może się zdarzyć!... Prawda? P...
prawda...?

- Malfoy. - Draco uniósł głowę. Weasley patrzył na niego z góry - jednak w jego spojrzeniu
nie było już wyższości i pogardy. Tylko jakaś smutna pustka, przerażająca nicość... W jednej
ręce ściskał pergamin - list Harry'ego. Drugą po prostu zacisnął w pięść.

Po chwili jednak palce rudzielca rozluźniły się. Z wahaniem, jakby właśnie miał zamiar
pogłaskać wiwernę, Ronald Weasley, prawie najbardziej gryfoński spośród wszystkich
Gryfonów, wyciągnął rękę do Dracona Malfoya, kwintesencji stereotypu Domu Węża.

Ślizgon spojrzał z niedowierzaniem na dłoń Weasleya - zdziwił się, że nie ma w niej różdżki.
Dopiero po dłuższej chwili pojął, że rudzielec chce pomóc mu wstać. Zaraz... Co takiego?!
Haha, co za bezsens, chyba oszalał do reszty, jak w ogóle może tak myśleć!!!

Nie drgnął. Spojrzał chłodno w oczy Weasleya.

- Dlaczego? - Ot, konkretne pytanie. Nie miał jakoś ochoty silić się na eufemizmy. Zresztą,
czy Weasley zrozumiałby jakąkolwiek aluzję czy metaforę?

- Harry... Harry pisał, że możesz być w porządku. Że gdyby jemu coś... coś było z nim nie
tak, to ty będziesz wiedział. - Głos Gryfona był bezbarwny. Jakby ktoś zdeptał wszystko, w
co wierzył, a Weasley nawet nie mógł się za to wściekać. Cóż - jak mógł się czuć, kiedy nagle
okazuje się, że jego niegdysiejszy największy wróg wie o jego domniemanym najlepszym
przyjacielu więcej, niż on sam? Rudzielec westchnął z głębi serca. - Ale ostatnio on często ma
takie odchyły, więc... no... możesz powiedzieć. Wszystko. Cokolwiek.

Draco spuścił głowę tak nisko, że włosy opadły mu na twarz. Cokolwiek? Nie mógł im
zagwarantować nawet cienia prawdy... prawdy, którą będą w stanie zrozumieć, z którą będą
mogli żyć. Żadna inna nie wchodziła w rachubę - Ślizgon nie był aż takim potworem.
Wypuścił z płuc powietrze, mając nadzieję, że nikt nie każe mu już nigdy więcej oddychać.

- Ten list... Powinniście otworzyć go dopiero wtedy, kiedy Harry umrze. Nie wcześniej.

background image

"Umrze". Powiedział to słowo, a ziemia nie zatrzęsła się, nawet jedna gwiazda nie spadła z
nieba. Za to jego własna dusza prawie wyrwała się na wolność, prawie zerwała pajęczyny
nerwów... A może to mu się wydawało?

- Tak. Myślę, że tak. Ale... wtedy nie otworzylibyśmy go nigdy... - Ginny uśmiechała się
przez łzy.

Draco mrugnął się na to szelmowsko. W pewnych momentach swojego życia ludzie osiągają
poziom smutku tak wielki, że sięga on już pewnej granicy. Cienkiej, czarnej linii, najeżonej
żyletkami. Są tacy, którzy potykają się o tą linię, podcinając sobie mentalne żyły. Jednak
zdarzają się jednostki, które zwyczajnie... przekraczają tę barierę. Możliwe, że tylko po to, by
zobaczyć, co jest dalej. Albo, dlatego że mimo wszystko ich rozpacz jest tak wielka, że
wymyka się normalnej skali. Naprawdę nikt nie wie. Prawdą jest jednak, że nadzieja rodzi się
w ludziach w najmniej spodziewanych momentach.

Draco wyciągnął rękę i pewnie chwycił dłoń Gryfona. Wstał na nogi, szybkim ruchem
poprawił szatę i przeczesał włosy.

- Czas zabrać się do rzeczy. Nie możemy tutaj tak bezczynnie siedzieć!

- Ginny, leć do McGonagall. Musi wiedzieć o Harrym - zakomunikował szybko Ron. Jakby
dopiero po słowach Draco przypomniał sobie, że jest prefektem; że może zrobić cokolwiek.

- Niech obstawi zamek aurorami. Musimy być przygotowani na najgorsze - dodał
zdecydowanie Draco. Dziewczyna skinęła głową - chociaż nadal płakała, w jej oczach
pojawiła się jakaś determinacja, twardość stali. Odwróciła się i pobiegła po schodach. Ślizgon
tymczasem już zwrócił się do Granger. - Ty powiadom Pomfrey, niech przygotuje sobie
jakieś eliksiry...

- I zajmij się dzieciakami! Nikomu nie wolno wychodzić z pokoi wspólnych! - krzyknął
jeszcze Ron, za oddalającą się szybko dziewczyną. Draco ucieszył się w duchu, że tym razem
Wiem-To-Wszystko-Granger nie zadawała żadnych zbędnych pytań. Może jeśli będzie miał
szczęście, nikt nie zada ich nigdy? Weasley złowił jego spojrzenie. - A my?

"My"... Jakie to patetyczne! - Draco powstrzymał się od pokiwania z politowaniem głową.
Nie czas i nie miejsce.

- My... - Zamyślił się na moment. Właściwie mogli zrobić tylko jedno. - Do Bramy. Stamtąd
Harry się teleportował i na pewno tam się pojawi. Może nas potrzebować.

Nie trzeba im było niczego więcej. Zerwali się do biegu - ciemność za progiem Hogwartu
zupełnie ich pochłonęła. Przywitała ich wilgotnym dotykiem mgły i chłodnym oddechem
wiatru.

***

Świat wirował, kręcił się dookoła niego. Te czerwone oczy były jedynym pewnym punktem
całego uniwersum. Jedynym oparciem, całością wszechrzeczy...

Czy chciał być silny? Och tak, oczywiście, że tak! Nikt mu się nie oprze, każdy zegnie przed

background image

nim kręgosłup w ukłonie... Będą padać przed nim na kolana - tak, właśnie przed nim! Tą
bezwolną marionetką, Harrym Potterem! Wszyscy, wszyscy których kiedykolwiek
nienawidził... wszyscy zapłacą... Tak, tak! Boże, wielki Merlinie, tak będzie... Będą drżeć na
dźwięk jego imienia, będą błagać o jedno jego spojrzenie. Wszyscy, którzy kiedykolwiek nim
gardzili... będą pełzać u jego stóp! Będzie mieć setkę niezdobytych twierdz, zamków z
wieżami sięgającymi gwiazd... Będzie dowodził tysiącami żołnierzy, milionami wojowników
gotowych przelewać krew z jego rozkazem w sercach, a jego imieniem na ustach...

I On, On i tylko On może mu to dać. On i tylko on. Całą tę władzę, potęgę, moc i wieczność -
On i tylko On może ją ofiarować. Setki lat szczęścia u boku tego kogoś... Za cenę tak niską,
tak małą i niedostrzegalną jak kurz... Boże, dziękuję za tę szansę! Dziękuję, och...

Nie pamiętał już nawet jak się nazywa. Byłby gotów na wszystko powiedzieć "tak",
cokolwiek zaproponowałaby ta stojąca przed nim wspaniała osoba. Czuł jej dotyk na
policzku... Muśnięcia samymi opuszkami palców, delikatne jak skrzydła motyla. Tyle że...

Coś było nie tak. Coś nie pasowało - wszystko było prawie idealne, było boskie i utkane z
marzeń, ale... Ale...

Ale tylko jedna osoba miała prawo dotykać go w taki sposób. A te białe palce do niej nie
należały. Nie!

Nie!


Już pamiętał, jak ma na imię. Pamiętał wszystko. Dusząca mgła transu rozwiała się, jakby nie
było jej nigdy. Ale jednak była. I nigdy tego nie zapomni. Nigdy.

Odtrącił zimną jak lód dłoń Voldemorta. Bo to był Voldemort - wszystko, co mówił ten
potwór jest... tylko wypaczonym odbiciem marzeń Harry'ego, zmieszanym z wspomnieniami
uczuć tego drania. Nic więcej. Nic. I o tym także trzeba pamiętać.

Złote zamki nie istnieją.

Harry upuścił maskę na marmurową podłogę - niesamowicie głośne echo poniosło się po sali,
kiedy uderzyła o czarny kamień. Gryfon oparł czubek ciężkiego buta na delikatnym
tworzywie - pękło niemal natychmiast, krusząc się na setki odłamków. Harry uśmiechnął się
szeroko - zupełnie przytomnie.

- Wciąż jesteś frajerem, Riddle. - Twarz Czarnego Pana wykrzywiła się w przerażającym
grymasie, który jednak - ku niebotycznemu zdumieniu chłopaka - nie wywarł na Harrym
żadnego wrażenia. To było takie... groteskowe. Mógłby nawet powiedzieć "żałosne", gdyby
nie chodziło o mordercę. Obrazą dla jego ofiar byłoby nazwanie go "żałosnym". - Tak
właśnie, dobrze usłyszałeś. Nie wiem, co sobie wyobrażasz, Riddle, jeśli myślisz, że mogę się
do ciebie przyłączyć.

- Nie używaj tego słowa - syknął Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Harry
domyślił się, że chodzi o jego nazwisko, jednak zupełnie go zignorował. Kontynuował
nieporuszony.

background image

- Po co mi wieczność, skoro nie byłoby ze mną ludzi, których kocham? Po co mi władza,
skoro oni odwrócą się ode mnie na zawsze? Przykro mi, nie potrzebuję cię, by być
szczęśliwym. Do niczego cię nie potrzebuję, Riddle. Jeśli zechcę mieć władzę i siłę, o jakich
mówisz, sięgnę i wezmę je - a ludzie, na których mi zależy będą zawsze ze mną. Do niczego
cię nie potrzebuję, zupełnie niczego, Riddle. To ty jesteś zbędny, niepotrzebny całemu światu.
Właśnie ty i właśnie teraz.


Przez chwilę panowała zupełna cisza - przytłaczająca jak blok granitu. Jednak trwała krótko,
umarła szybko - jak każda taka cisza w historii światów. Wszystkich.

- Nagini - szepnął Czarny Pan w mowie węży. Gad nie potrzebował niczego więcej.

Wielkie, monstrualne cielsko rozwinęło się ze splątanych węzłów. Dopiero teraz Harry
zwrócił uwagę, jaka jest ogromna - nie dorównywała wzrostem bazyliszkowi, ale... Ale z
łatwością mogłaby zmieścić w sobie dorosłego człowieka. I na pewno to robiła. Na pewno.

Śmierciożercy jednomyślnie cofnęli się o trzy kroki, powiększając krąg. Wąż uniósł wysoko
łeb, otwierając lekko paszczę. Wysunął cienki, czerwony język, sycząc melodyjnie.
Voldemort uśmiechnął się mściwie. Harry także - bo czemu nie? Czemu, do diabła, nie?!

Pochylił się, sprężony jak kot, gotowy do ataku. Wąż nie spuszczał z niego spojrzenia swoich
rubinowych oczu.

- Odejdź - syknął Harry. Potwór przekrzywił lekko głowę, jakby coś go zdziwiło.

- Nie jesssteś moim panem. Nie mussszę cię ssssłuchać. Jesssstem głodna - odpowiedziała
żmija. Zdania, jakie składała były proste, podstawowe. Cóż - cokolwiek o niej mówić, wciąż
pozostawała tylko zwierzęciem. Narzędziem w rękach szaleńca - bezwolnym i nierozumnym.

Harry już miał sięgać po różdżkę - jednak jego dłoń zatrzymała się w połowie drogi. Coś -
Felix? Intuicja? - podpowiedziało mu, że lepiej nie. Nie różdżką. Skóra węża wyglądała tak,
jakby każde rzucone na nią zaklęcie było skazane na rykoszet. I...

Nagle widział już tylko ogromne zęby potwora. Ostrza spadały z oszałamiającą szybkością,
wymierzone dokładnie w jego szyję. Odskoczył - ale wąż był na to przygotowany. Harry
ledwie zdążył się uchylić przed kolejnym cięciem ostrych kłów - słyszał tylko szmer dartego
płaszcza. Potknął się o białe cielsko żmij, przypadkowo unikając zmiażdżenia.

Eliksir szybkości! Dlaczego do cholery nie wziął, chociaż eliksiru szybkości?! I siły! Już raz
to przeżył, czemu nie miałby znów spróbować? Ale teraz już za późno, za późno!

Odtoczył się na bok, przykucnął na jednym kolanie. Nagini już odwróciła łeb w jego stronę,
rozwierając paszczę na całą szerokość. Długie zęby błysnęły w mdłym świetle. Harry słyszał
śmiech śmierciożerców - tych hien spragnionych widowiska i świeżej krwi. O tak, dostaniecie
krew! Dostaniecie!

Dłoń chłopaka natrafiła na chłodną rękojeść wystającą z cholewy buta. Nóż. Srebrny sztylet.
Uśmiechnął się do swoich myśli - idealnie.

background image

Wyszarpnął sztylet, prostując się zamaszyście. Załopotały strzępy czarnego płaszcza, nóż
świsnął w powietrzu. Ostrze błysnęło w słabym świetle - głodny krwi, zimny metal. Nagini
spikowała ostro w jego stronę.

Chcecie krwi, psy Czarnego Pana? Wiec dostaniecie!

***

Wypadł za bramy Hogwartu, hamując gwałtownie. Przez chwilę miał jeszcze nadzieję, że
może Harry już będzie tu czekał... Ale nie. Trawa szumiała cicho - było przerażająco pusto,
jakby nigdy wcześniej nie postała tu ludzka stopa. Wiatr hulał z perfidną radością wśród
źdźbeł.

- Musimy tutaj... zaczekać... - Tylko tyle zdołał wyrzucić z siebie. Jego głos był zachrypnięty
po długim sprincie. Weasley oddychał ciężko tuż obok.

- Nie myśl sobie, że nagle zacząłem ci ufać, Malfoy - zapewnił szybko rudzielec, jakby chciał
rozwiać wszelkie możliwe wątpliwości.

- Jasne - parsknął Draco, opierając dłonie na kolanach. Musiał jak najszybciej odzyskać siły.

- Ale... ale skoro Harry... Ech... Skoro jesteś dla niego tak ważny, żeby o tobie pisał... to...

- Nie kończ, Weasley. Łatwiej będzie nam żyć, jeśli nie skończysz - westchnął Ślizgon,
prostując się. Weasley skinął tylko głową. Prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz w życiu w
czymś się zgadzali.


Draco spojrzał na odległe światła wioski. Ci ludzie... Wszyscy ludzie, magiczni czy nie - nie
mieli żadnego pojęcia o tym, co właśnie się działo. Ważyły się losy świata, gdy oni spali w
swoich ciepłych, cholernie bezpiecznych łóżkach. Przespać apokalipsę - czy to właśnie ich
czeka?

Koniec świata... Nie - koniec byłby wtedy, gdyby Harry um... u... umarł. A on nie umrze. Nie.
Nie tym razem, nie nigdy. On się nie podda...

Gwiazdy migotały lekko. Szumiały drzewa Zakazanego Lasu. W oddali zawył pies... A może
wilk? Kto to tak naprawdę wie?

Draco przełknął ślinę. To powinien być grzech. Jakieś dwunaste, czy trzynaste przykazanie -
ilekolwiek ich jest... "Nie będziesz kochał zbyt mocno". Za coś takiego muszą wieszać!

Jedno zdanie kołatało się w jego głowie. Tylko jedno - nie opuszczało go ani na chwilę. Cicha
prośba, mantra i modlitwa - do kogokolwiek, kto akurat słucha.

Harry... Wróć do mnie... Po prostu do mnie wróć.

Draco nie upadł na kolana, nie złożył błagalnie rąk. Po prostu stał tam, zwrócony twarzą do
wiatru. Modlił się w myślach do wszystkich bogów, o jakich słyszał kiedykolwiek. Oby choć
jeden z nich wysłuchał jego psalmów.

background image


Przynajmniej jeden - chociaż Harry'emu przydałaby się pewnie cała horda opiekuńczych
bóstw.

***

Krew bryznęła na jego szatę, twarz i marmurową podłogę. Z gardeł niektórych
śmierciożerców wyrwały się krótkie okrzyki i westchnienia. Teraz prawie wszyscy dzierżyli
już skwierczące zaklęciami różdżki. Niemal idealny krąg zniekształcił się nieco, kiedy kilku
śmierciożerców odskoczyło przed smugą posoki.

Harry spojrzał na swoją rękę. Trzymał w niej spory kawałek węża - dokładniej, jego głowę.
Była ciężka i wciąż płynęła z niej czerwona ciecz. Reszta gada podrygiwała spazmatycznie,
ze srebrnym sztyletem wbitym w łuskowate cielsko - po samą rękojeść.

Chłopak podniósł wzrok na Voldemorta. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy - zanim Harry nie
przywołał na usta mściwego grymasu. Gryfon sięgnął do kieszeni szaty akurat w dobrym
momencie, aby zdążyć przed kolejnym rozkazem Czarnego Pana.

- Zabić! - syknął Voldemort. Nawet nie krzyknął. Nie musiał.

Harry odruchowo uskoczył. W miejscu gdzie przed chwilą stał, marmur stopił się po
uderzeniu kilku zielonych błyskawic. Chłopak nie czekał - wyrzucił w powietrze szklaną
kulę.

- SYRIUSZ! - krzyknął z mocą, przetaczając się po posadzce.

Salę zalało niewyobrażalnie jasne światło. Śmierciożercy krzyknęli, osłaniając oczy przed
raniącym blaskiem. Tyle czasu przebywali w ciemności, jasność najwspanialszej gwiazdy
musiała ich oślepić! Harry poderwał się i rzucił się w stronę wyjścia z komnaty. Ślizgał się w
kałużach gadziej krwi, wciąż ściskając łeb Nagini. Przeskoczył ciało jakiegoś wijącego się
śmierciożercy, rozpaczliwie osłaniającego twarz przed blaskiem.

Harry wypadł na korytarz - prosto, teraz w lewo... Skrzyżowanie?! Jakie skrzyżowanie, nie
pamiętał niczego takiego! Usłyszał brzęk tłuczonego szkła - nie zastanawiał się dłużej.
Pobiegł w prawo. Mijał niezliczoną ilość drzwi, wszystkie zamknięte i zupełnie identyczne.
Jak miał się tutaj połapać?! Jak miał się NIE zgubić?! Och, dlaczego nie zapamiętał drogi!

Ale życie to nie bajka. Nie mógł oznaczyć właściwej ścieżki okruszkami.

Słyszał za sobą pościg. Nie oglądał się - to spowalnia, a teraz liczył się każdy ułamek
sekundy! Schylił się odruchowo, słysząc odległy krzyk. Nad jego głową przemknął zielony
strumień. Czy Gryfonem kierował instynkt, Felix, czy może coś jeszcze innego? Jakiś
skrzydlaty anioł o prawie białych włosach?

Skręcił w prawo, potem, na kolejnym rozwidleniu dróg, znów w prawo... Gdzieś w końcu
będzie musiał dobiec! I wielki Merlinie, lepiej, żeby to nie była ściana!

Życie to nie bajka.

background image

Wpadł do jakiejś komnaty - miała wielkość klasy, cała obwieszona gobelinami. W większości
przedstawiały one upiorne sceny tortur; żeby je utkać zużyto nieprawdopodobne ilości
czerwonej nici. Och, do diabła! Nie przyszedł tutaj podziwiać jakichś szmat! Jednak poza
arrasami nic więcej tutaj nie było... Zupełnie nic. Żadnych drzwi, okna... Nic...

Usłyszał za sobą kroki biegnącego człowieka. Napastnicy musieli się widocznie rozdzielić -
powinien był się tego spodziewać.

W jednej chwili cofnął się pod przeciwległą ścianę, mierząc różdżką prosto w czarny
prostokąt drzwi. Zebrał się w sobie, gotów wykrzyczeć wszystkie ofensywne zaklęcia naraz.
Śmierciożerca wkroczył do sali sekundę potem.

- Vastomente! - ryknął Harry.

Postać w czerni wykonała tylko krótki gest różdżką, broniąc się przed klątwą chłopaka.

- Incendio!

I znowu - kilka iskier i nic więcej... Postać w kapturze roześmiała się szyderczo, bardzo
znajomo. Do diabła, do diabła z tym wszystkim! Zabił Nagini, wykiwał Voldemorta - nie da
się jakiemuś pieprzonemu psu!

- Crucio! - Wrzasnął w przypływie wściekłej inwencji.

Śmierciożerca tym razem nie mógł sparować czaru. Zrobił za to szybki półobrót - smuga
zaklęcia zginęła w ciemności, ponad jego ramieniem. Pozostał po niej tylko czerwony blask,
powietrze jaśniejące szkarłatem przez kilka sekund... Harry zaczerpnął haust powietrza,
gotów do wykrzyczenia kolejnego zaklęcia. Jednak wróg był szybszy.

- Expelliarmus! - Przez mniej niż sekundę Harry łudził się, że tak prymitywny czar nie jest w
stanie nic mu zrobić. Tarczę złożył zbyt późno - może jedno mgnienie wcześniej by
wystarczyło...

Proste zaklęcie zostało rzucone z taką mocą, że chłopak rąbnął plecami o ścianę. Coś zagrało
mu w płucach, przed oczami miał czarne plamy. Osunął się na podłogę, upuszczając różdżkę.
Kurwaaa! Ma zginąć od jakiegoś expelliarmusa?!

- Muszę przyznać, panie Potter, że nauczył się pan wiele od naszego ostatniego spotkania. -
Ten znienawidzony głos, który drwił z niego przez sześć lat... Nie! Nie podda się! Nie jemu!

- Śmieć. Zdrajca. Morderca! - wychrypiał. Czuł metaliczny smak krwi w ustach - ugryzł sobie
język. Spojrzał z nienawiścią na Snape'a - mężczyzna zdjął maskę, nie kryjąc się zupełnie. Jak
mógł być tak pewny siebie? Jak śmiał?!

Nic się nie zmienił przez ten rok. Te same czarne jak smoła włosy, blada skóra i oczy, które
mogłyby chyba zmrozić nawet wschód słońca, gdyby tylko chciały. Mężczyzna uśmiechnął
się lekko, z satysfakcją. Napawał się swoim zwycięstwem - oto mierzył do znienawidzonego
ucznia, syna swoich wrogów i głównego celu Czarnego Pana. Czekała go zapewne sława i
laury... Nigdy! Harry jest Gryfonem, do diabła! Jeśli ma umierać, to tylko z honorem!

background image

I na pewno nie sam.

- Język też nam się wyostrzył, Potter?

- Jeśli myślisz, że będę cię błagał o litość... Jesteś takim samym frajerem jak twój pan - syknął
Harry, pokonując drażniący ból. Chyba znów miał złamane żebro. Cholera - znowu to samo...
Chyba każe je sobie wyciąć.

Uniósł się na kolana, zaciskając palce na łuskach gadziej głowy - uczepił się tego czerepu jak
tonący złamanego podczas sztormu masztu. Łeb żmij był jakimś symbolem... Można
sprzeciwić się Czarnemu Panu, można walczyć i wygrywać! Harry nie pozwoli się pokonać
komuś takiemu jak Snape! Nie drugi raz. Nie teraz i nie nigdy. Stary nietoperz miał szczęście
w zeszłym roku! Ale teraz... Teraz Harry mu...

- Potter, święty Potter... Wybraniec. Wciąż jesteś głupim dzieciakiem. - Śmierciożerca uniósł
różdżkę, mierząc dokładnie w głowę Harry'ego. Może chłopak widział już igrające na końcu
drewna zielone iskierki - a może to tylko złudzenie...

Mistrz Eliksirów chyba nie miał zamiaru wypowiadać formuły zaklęcia. Wspaniale - Harry
nawet nie usłyszy, co go zabiło! Po prostu wspaniale. Gryfon wolałby przegryźć sobie żyły,
niż pozwolić, żeby ten drań wykończył go jak... jak psa! Jak do tego doszło? Jak mógł
dopuścić, żeby to kończyło się właśnie tak?! Dlaczego jest na kolanach, przyparty do ściany,
dlaczego pozwala, by to się działo...

Śmierciożerca uśmiechnął się z niemal sadystyczną satysfakcją.

- Może i umiesz więcej niż kiedyś. Ale to wciąż za mało, panie Potter. O wiele za mało.

Harry chciałby patrzeć teraz na niego z chardością, dumą i arogancją, której Severus Snape
tak nienawidził... Z pogardą i nienawiścią. Chciałby pokazać mu, co sam czuł przez te sześć
lat... Zamknął oczy.

Błysk zielonego światła...

***

background image

46. Jego własna strona

Aurorzy kolejno aportowali się przed bramą. Draco znał wcześniej tylko kilku z nich -
większość twarzy była mu zupełnie obca. Tonks, Lupin, Moody... W sumie przybyło chyba z
tuzin magów - wszyscy z grobowymi minami i zaklęciami skwierczącymi na końcach
różdżek. Sprężeni do ataku; spięci jak dzikie koty, nasłuchujący każdego szelestu. Chociaż
każdy auror miał na służbowym mundurze emblematy Ministerstwa, był z pewnością także
członkiem Zakonu. McGonagall przecież nie zaufałaby byle komu...

Draco, w innych okolicznościach, z pewnością szybko ulotniłby się sprzed taksujących
spojrzeń żołnierzyków - ale teraz nie zależało mu już czy ktokolwiek zobaczy jego Znak, czy
nie. Był gotów pochwalić się ponurym tatuażem przed całym światem, jeśli tylko pozwolą mu
tutaj czekać.

Jeśli Voldemort miał zrobić jakikolwiek ruch - to tylko tutaj. Właśnie przed bramą Hogwartu
czarnoksiężnik będzie chciał pokazać całej czarodziejskiej społeczności, że może
NAPRAWDĘ wszystko.

- Wróci, prawda? - szept Weasleya. Rudzielec klęczał na trawie obok Ślizgona. Blondyn nie
wiedział czy Gryfon też się modlił. Bał się zgadywać.

- Tak... Weasley. Wróci. Musi wrócić.

Draco zamknął oczy. Nie pozwolił żadnej zdradzieckiej emocji wypełznąć na twarz. Był w
końcu tą zimną ślizgońską żmiją, której na niczym nie zależy... Malfoy. Tak właśnie się
nazywał i powinien zawsze pamiętać, do czego zobowiązuje to nazwisko.

Och, cóż za ironia losu - dlaczego akurat teraz?! Kiedyś zachowanie kamiennej twarzy
przychodziło tak łatwo - ale teraz... Odetchnął głęboko, wilgotnym i przesiąkniętym mgłą
powietrzem.

- Obiecał, że wróci.


Życie to nie bajka. Ludzie nie zawsze dotrzymują obietnic. Nawet wojownicy światłości
mogą się pomylić. Życie to możliwości, wybory i zmarnowane szanse, implikacje
rzeczywistości, które nie muszą być szczęśliwe. Życie to przypadki i małe rzeczy - uderzenia
serca, sekundy ciszy... A małe rzeczy nie mają przecież pojęcia o jakimś abstrakcyjnym
szczęściu.

***

Błysk zielonego światła.


Czy to śmierć? Czy już umarł? - przemknęło mu przez myśl. Ale... ale nie. To nie może być
śmierć. Powinien teraz unosić się ponad swoim ciałem, odczuwać jakiś porażający spokój,
rozumieć i pojmować wszystko... Albo chociaż dryfować w stronę świetlistych drzwi. Coś...
coś w ten deseń w każdym razie.

background image

Był pewien, że po śmierci nie czuje się zapachu przypalonego arrasu i tynkowego pyłu. I na
pewno nic nie powinno boleć - żadne złamane żebra w ogóle nie wchodziły w rachubę.

Otworzył oczy. W gobelinie ponad jego głową ziała ogromna, wciąż tląca się dziura.
Maleńkie płomyczki pożerały łapczywie szkarłatne nici, pozostawiając po sobie jedynie
kolorowy dym. Chłopak zamrugał z niedowierzaniem. Nie miał teraz czasu się dziwić -
jednak nie potrafił się powstrzymać.

J... jak to... Przecież dzieliło ich ledwie kilka metrów - jak ktoś taki jak Snape mógłby
chybić?! Jak to w ogóle jest możliwe?! Nie, to nie może być przypadek... Och, wielki
Merlinie...!

Powoli przeniósł spojrzenie na Mistrza Eliksirów, przywołując na twarz wyraz chłodnego
wyrachowania. Oczywiście nie mógł równać się z zimną ignorancją śmierciożercy.

- Musisz się jeszcze wiele nauczyć, Potter. Nie marnuj czasu - warknął lodowato Mistrz
Eliksirów. Harry nie czekał - na szok później będzie miał czas. Porwał z podłogi swoją
różdżkę i poderwał się na nogi.

Mierzył w Snape'a - z całych sił zaciskał palce na drewnie. Za wszelką cenę nie chciał
pokazać, że drżą mu ręce. Mężczyzna z politowaniem pokręcił głową.

- Na co czekasz, Potter? Jazda stąd! - Snape jednym ruchem różdżki zerwał ze ściany płachtę
przypalonego materiału, odsłaniając niepozorne drzwi. Harry zamrugał, przełykając ślinę.
Aluzja była zupełnie jasna - chwycił klamkę. O niczym nie myśleć!

Ale... Snape go nie zabił. A... Niech to wszyscy diabli, przecież to Snape...!

Nie myśl, bo oszalejesz do reszty!

Zatrzymał się, jedną nogą stojąc już za progiem. Przed chłopakiem rozciągał się długi, wąski i
ciemny korytarz - ale teraz patrzył za siebie, w czarne oczy Mistrza Eliksirów, Severusa
Snape'a.

- Nie pytam, dlaczego. - Powiedział bardzo cicho. Mężczyzna nie odpowiedział -
wzrokowego kontaktu jednak nie przerwał. Chłopak uśmiechnął się drwiąco. - I nie myśl, że
nagle zacznę cię kochać i lizać buty z wdzięczności. Ale... - Wahał się tylko przez sekundę. -
Ale kiedy spotkamy się następnym razem, dam ci minutę. Całą minutę.

- Możesz być pewien, Potter, że dobrze ją wykorzystam - syknął Snape, wykrzywiając się
złowróżbnie.

Uśmiechnęli się do siebie tak, jak może uśmiechać się tylko dwóch nienawidzących się ludzi,
którzy z jakichś przyczyn postanawiają wykończyć się innym razem. A potem Harry zniknął
w ciemności, szeleszcząc podartą peleryną.

Zawdzięczał życie Severusowi Snape - Mistrzowi Eliksirów, znienawidzonemu
nauczycielowi, mordercy, jednemu z niegdyś najbardziej zaufanych ludzi Dumbledora i
śmierciożercy. Człowiekowi, który wybrał swoją własną stronę. Który nie musiał być żadnym
Wybrańcem... Kiedy wszyscy normalnie ludzie widzieli tylko dwie drogi - z prądem albo pod

background image

prąd - Severus Snape po prostu... Wyszedł na brzeg. Wybrał swoją własną stronę. To jeszcze
nie czyniło z niego świętego, o nie - przecież frakcja Snape'a nie pokrywała się z poglądami
Harry'ego. Jednak mimo wszystko gwarantowała Mistrzowi Eliksirów minutę.

Ten drań uratował mu życie... Och, może nie uratował, a po prostu oszczędził - drobna gra
słów, nieistotna teraz. Harry jeszcze nie przyjął tej prawdy do wiadomości. Ale podświadomie
wierzył, że w końcu to do niego dotrze.

Drzwi zamknęły się za nim z cichym szmerem.

***

Mistrz Eliksirów stał jeszcze przez chwilę w komnacie. Słyszał już kroki tych idiotów, którzy
nie potrafią poradzić sobie nawet z prostym oślepieniem. Spojrzał na salę - paroma ruchami
różdżki pozdzierał jeszcze kilka gobelinów i wypalił trochę malowniczych dziur w ścianach.
Tak, prawie idealnie.

Brakowało tylko jednego, żeby dopełnić obrazu "heroicznej walki". Cóż. Chyba nadszedł
czas i na to.

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni szaty i wyjął maleńki flakonik. Odkorkował go i wypił
jednym haustem całą zawartość. Płyn był gorzki, ale przecież eliksiry wcale nie mają dobrze
smakować. Mają być skuteczne. A ten był - w końcu sam go zrobił.

Mężczyzna położył się na podłodze, przybierając pełną subtelnej ekspresji pozycję. Ciemność
powoli ogarniała jego umysł. Miał nadzieję, że ci niekompetentni dranie będą potrafili go
jednak obudzić.

Nie zdążył pomyśleć nic więcej.

Przynajmniej na jakiś czas.

***

Harry biegł korytarzem, przyświecając sobie różdżką. Złamane żebro chciało zawrzeć bliską
znajomość z jego płucami - och, jeszcze chwilę! Proszę, trzy minuty! Tyle wystarczy!

Usłyszał przed sobą głosy, krzyki - zwolnił i zgasił różdżkę. Szedł teraz powoli, wyciągając
przed siebie rękę. Wcale nie chciał spotkać się z jakąś ścianą czy czymś takim - a jego oczy
jeszcze nie zdążyły przyzwyczaić się do mroku. Hałasy stały się głośniejsze. Dłoń Gryfona po
kilku kolejnych krokach natrafiła na miękki materiał. Był prawie w Komnacie Kręgu...
Dokładnie za sztandarem!

Harry przysłuchał się odgłosom, dobiegającym z drugiej strony czarnej materii. Słyszał tylko
kilka osób... Widocznie większość tych łajdaków rozbiegła się po twierdzy. To dobrze. Mniej
wrogów - ma szansę. Jakąś. Kolejny genialny w swej prostocie plan wykluł się w jego
czaszce.

Wyślizgnął się zza kotary - nikt go nie zauważył. W pomieszczeniu był Voldemort -
czarnoksiężnik wybrał akurat ten moment, aby rzucić cruciatus. Poza nim jeszcze czterech,

background image

czy pięciu śmierciożerców, zastygłych w służalczych ukłonach. Tylko jeden z nich kulił się i
jęczał na podłodze.

Harry nie czekał - w każdej chwili mógł zostać zauważony. Zaskoczenie - oto klucz do
sukcesu! W jego wnętrzu rozlała się szaleńcza euforia, zupełnie nieadekwatna do sytuacji.
Przeszedł granicę morderczego stresu - i wciąż podążał dalej, nie widząc potrzeby
zatrzymywania się. Było do przewidzenia, że w końcu dotrze aż do tego...

Nogi niosły go same - jakby wiedziały, co mają robić o wiele lepiej od mózgu. Pędził w
stronę wielkiego, czarnego tronu. Wydawało mu się, że jego kroki brzmią jak wystrzały z
karabinu.

- Panie...!

Kilka zielonych błyskawic przecięło powietrze. Żadna nie trafiła - alleluja! Świst zaklęć,
któreś musnęło jego pelerynę... Jeszcze tylko kilka sekund!

Voldemort wrzasnął coś wściekle. Harry uchylił się - cudem - przed kolejnym morderczym
promieniem. Skoczył na oparcie czarnego tronu. Wyrzucił przed siebie ręce - wciąż ściskał
resztki Nagini i różdżkę. Gadzia krew kapała mu na twarz. Adrenalina krążyła w jego żyłach,
dodała sił, prawie uskrzydlała.

Tron rozprysł się na tysiące obsydianowych drzazg - sekundę po tym, jak odbił się od oparcia.
Zacisnął powieki i zęby. Brzęk szkła. Ostre odłamki wirujące w powietrzu - jak płonący
blaskiem śmiercionośnych zaklęć kurz.

Nikt nie zauważył, że szyba pękła jeszcze zanim w nią uderzył.

***

Teraz powinno padać. Powinna szaleć burza, niesamowity huragan mógłby wyrywać drzewa
z korzeniami. Nawet porywisty wiatr byłby lepszy niż ten beznadziejny bezruch. Draco miał
wrażenie, że od tego oszaleje. Musiał tutaj czekać, tak bezczynnie, pasywnie, biernie... Gdzieś
tam Harry walczył, narażał się i Merlin wie co jeszcze robił...! A Draco tymczasem... Nie
mógł nic. Nic.

Do diabła.

Pogoda wcale nie pomagała - trawa zastygła, jakby zamarzła doszczętnie. Prawie się zdziwił,
że źdźbła nie kruszą się pod jego butami. Drzewa pogrążone w stagnacji - żadne pasemko
wiatru nie oplatało się wokół gałązek, nic nie szumiało ani nie szeleściło wśród liści. Zupełnie
nic. Cisza. Spokój. Śmiertelna martwota.

Nie. Bez takich epitetów.

Aurorzy także trwali w bezruchu, jak rzeźby. Nie rozmawiali - przeczesywali spojrzeniami
szmaragdowe wzgórza, śledzili drgające w oddali światełka Hogsmeade. Draco słyszał cichy
oddech Weasleya, bawiącego się nerwowo różdżką. Blondyn zamknął oczy, mimowolnie
zaciskając pięści.

background image

Niech to się skończy. Niech to się wreszcie skończy - to czekanie, ten stres... Merlinie,
proszę...

Boże... A może ty... Wysłuchałbyś mnie jeszcze jeden raz? Ten ostatni...?

***

Spadał - w odłamkach szkła, kroplach krwi i zielonym blasku magicznych błyskawic. Zimny
wiatr chłostał go po twarzy, wyciskał z oczu łzy.


Rozłóżmy skrzydła. Bądźmy ptakiem!

Nie, nie jesteśmy ptakiem. Jesteśmy przecież wilkiem, dziką bestią z ciemnej puszczy...

Nie jesteśmy ptakiem? Ale nosimy symbol na ramieniu! Jesteśmy jastrzębiem, sokołem!
Rozłóżmy skrzydła i lećmy!

Nie jesteśmy ani ptakiem, ani wilkiem. Jesteśmy szaleństwem.



Nie miał pojęcia, czy możliwa jest teleportacja z powietrza. Do tej pory przenosił się tylko ze
stabilnych pozycji, nigdy z lotu! Czy tak w ogóle się da?! Naprawdę nie wiedział! Jak daleko
było do dna? Och... daleko - bardzo. Zwłaszcza, że od cudownie stałego i pewnego gruntu
dzieliło go kilkaset metrów urwiska. Mógł być jednak pewien, że pierwsze, czym Matka
Ziemia go przywita, to ostre szpikulce skał.

Do diabła! Musi wrócić! Obiecał, że wróci!

Obiecał. Obiecał...

Draco.

Widział swoje odbicie w setkach szkieł, oświetlanych zielonym lśnieniem. Czas wydawał się
zwolnić, prawie zatrzymać. Zamknął oczy. Wyobraził sobie Hogwart, to miejsce na ziemi,
gdzie poznał smak szczęścia. Smak życia. Obiecał...

Nigdy świadomie nie złamał obietnicy. Żadnej. Ale... ale był tylko człowiekiem. Do diabła,
Harry Potter mimo wszystko był TAKŻE człowiekiem. Wolno mu chyba było się pomylić...

Tylko człowiekiem. Takim samym jak wszyscy. Blizny i koszmarne wspomnienia nie czyniły
z niego bohatera. Był taki sam jak wszyscy...

Gwizd wiatru. Błysk zaklęć. Zapach krwi.

Draco.

Obiecał...

***

background image

47. Przedstawienie musi trwać

Trzask aportacji - wszyscy aurorzy momentalnie poderwali różdżki, z najgorszymi klątwami
na ustach. Początki pierwszych inkantacji rozdarły martwą ciszę. Ale zaklęcia nigdy nie
zostały wykrzyczane do końca.

Draco w dwóch skokach znalazł się przy Harrym. Chłopak klęczał na trawie, krztusił się i
łapczywie chwytał każdy oddech. Blondyn przełknął głośno ślinę, kiedy dotarło do niego, jak
wygląda Gryfon. Czarna szata wisiała na jego szczupłych ramionach, cała w strzępach -
zupełnie podarta! Na skórze chłopaka było mnóstwo zadrapań, otarć i drobnych ran. Nie
wspominając o...

Krwi. Wszędzie. Na jego rękach, ubraniu, nawet na twarzy i szyi. I... i o ile Draco potrafił
ocenić - a niestety, miał w tym pewną wprawę - to nie była tylko krew Harry'ego. Na pewno
nie.

Chłopak oddychał ciężko - zamarł jednak, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Draco spojrzał
mu w oczy - głęboko, jakby chciał znaleźć sens wszystkiego. Chociaż... zadowoliłby się
nawet sensem czegokolwiek. Tęczówki Gryfona były jeszcze bardziej zielone niż
kiedykolwiek wcześniej - jakby wciąż tliły się w nich błyskawice avady. Draco uniósł dłoń do
jego twarzy. Starł palcem czerwoną kroplę z gładkiego policzka.

A potem go uderzył. Mocno, otwartą dłonią i z głośnym trzaskiem. Gryfon odwrócił twarz.
Draco spoliczkował go tak, żeby to zapamiętał - na wieczność i jeden dzień dłużej.

- Nigdy więcej. Nigdy - szepnął Ślizgon. Oparł czoło na ramieniu chłopaka. Nie był pewien, o
czym dokładnie mówił, ale wciąż chciał powtarzać te słowa jak mantrę. - Nigdy więcej tego
nie rób, Harry... Nigdy więcej...

- Musiałem. Po prostu musiałem - wychrypiał Gryfon. Wciąż oddychał głęboko, jakby przez
długi czas wstrzymywał oddech. Objął blondyna, rękami ubabranymi po łokcie szkarłatną
posoką.


Draco nie miał pojęcia, jak długo tak trwali, zanim nie przyszli przyjaciele Harry'ego; zanim
dyrektorka nie zaczęła głośno krzyczeć - na przemian przeklinając i chwaląc chłopaka. Ale to
nie było ważne. Słuchali szumu wiatru, prześlizgującego się wśród liści drzew - czy to
pogoda wróciła na swoje zwyczajne tory? Nie było już tej nienaturalnej ciszy... I dobrze.
Dzięki Merlinowi. Wiatr zachichotał cichutko, przeczesując im włosy i bawiąc się strzępami
czarnej peleryny. Może po prostu lubił smak krwi.

Zupełnie zignorowali tych wszystkich ludzi wokół - tłoczących się, szepczących i nerwowo
chichoczących... Co oni mogą wiedzieć? Nic. Na świecie liczyli się tylko oni - Harry i Draco.
Draco i Harry. Tu i teraz.

I słowa, szeptane tak cicho, by nie usłyszał ich nikt, prócz nich.

***

Tego dnia nie było słońca. Ukryło się za kurtyną szarych, ciężkich od deszczu chmur.

background image

Niebawem miał spaść deszcz - ale póki co, nad ziemią unosiła się tylko zasłona mlecznobiałej
mgły.

Z ponurej szarości pejzażu wyróżniał się biały, jak bryła lodu, grobowiec. Sarkofag otaczały
bukiety kwiatów - nadgniłych po kilkudniowym leżeniu w wilgoci. Mimo to grób wciąż
budził szacunek. Wydawał się ostatnią ostoją spokoju w tym targanym burzami i sztormami
świecie. Paradoksalnie symbol śmierci był czymś, co podnosiło na duchu.

Draco śledził spod półprzymkniętych powiek każdy ruch Harry'ego. Gryfon stał przy
wysokiej jarzębinie, z uniesionymi ramionami. Do ozdobionych czerwonymi jagodami
gałązek przywiązywał długie rzemyki. Na razie dwa. "Tylko" albo "aż" dwa. Zależy od
punktu widzenia. Na końcu jednego wisiała smętnie szczęka pewnego wilkołaka. Na drugim
gadzi łeb, pokryty białą łuską i zaschniętą krwią.

- Będziesz tak robił z każdym swoim wrogiem? - westchnął Draco, otulając się szczelniej
płaszczem. Wilgotne powietrze chciało wcisnąć się wszędzie. Burza zamruczała gdzieś
bardzo, bardzo daleko - po drugiej stronie Zakazanego Lasu. Z całą pewnością niedługo
dotrze i tutaj. - Takie chore hobby?

- Och, daj spokój. - Harry otrzepał ręce i wytarł je o materiał płaszcza. Spojrzał taksująco na
drzewo. - Oczywiście, że nie.

- Więc, co to niby ma znaczyć? - Blondyn pozornie niedbale machnął ręką na makabryczne
zabawki.

- Sam nie wiem. Ale myślę, że tak będzie dobrze. - Harry odwrócił się tyłem do jarzębiny;
spojrzał przed siebie. Śledził wzrokiem pasemko dymu, wydobywające się beztrosko z
jednego z kominów. Nic się nie zmieniło. Świat wciąż był tak samo czarująco ślepy i uroczo
nieświadomy. Wspaniale.

Mimo że od powrotu Harry'ego minęła już pełna doba, aurorzy wciąż pozostawali w zamku.
Draco dopiero teraz zaczął czuć się przy nich nieswojo. Bardzo. Kiedy adrenalina i napięcie
opadły, a życie wtoczyło się z powrotem na - mniej lub bardziej - normalne tory... Nigdy nie
wiadomo, co żołnierzykom ministerstwa może strzelić do głów.

- Hej! - Chłopak zarzucił Draconowi rękę na ramiona. - Nie martw się. Wiem, o czym
myślisz. Nie dam cię tknąć nikomu, jasne?

- Aye aye, kapitanie - westchnął Draco, z cieniem rezygnacji w głosie. - A Harry... Co teraz?

- Teraz... - Chłopak zamyślił się tylko na chwilę. Draco wiedział, że wcale nie zastanawia się
nad odpowiedzią - Gryfon po prostu przypominał sobie zdania, które na pewno ułożył w
myślach już wcześniej. I to chyba było tym razem najgorsze. - Teraz wyjadę. Nie mogę
narażać szkoły.

- I co niby zrobisz? Sam jeden, wielki Gryfiak, bohater tysięcy... - parsknął Draco ze
złośliwym sarkazmem. Harry zignorował ironię.

- Myślę, że najpierw poszukam reszty horkruksów. Może... Muszę też nauczyć się czegoś
nowego. Wiesz, chodzi o Snape'a. Nie dam mu tej satysfakcji drugi raz. Następnym razem

background image

położę go takimi zaklęciami, że...! - Głos Gryfona był cichy i lekko drżący. Zaplanował już
wszystko, a zupełnie jasne było, jak wyglądają wszystkie gryfońskie plany. Łączyła je ta
jedna, zasadnicza cecha - ostateczność.

Draco westchnął, wdychając zapach wiatru i jarzębiny. Kość i łeb Nagini odbiły się od siebie
z cichym grzechotem.

- A ja? - szepnął cicho blondyn, nienawidząc się za ten niepewny ton. Chociaż tak naprawdę
już znał odpowiedź. Zagryzł wargi - kolejny gest, którego każdy Malfoy powinien się
wstydzić.

- Ty... Ty powinieneś zostać w szkole przynajmniej do końca roku. Tutaj jesteś bezpieczny, ja
ściągnąłbym na ciebie tylko kłopoty. - Harry zasępił się; mówił zupełnie poważnie. Draco
postanowił za wszelką cenę spróbować go przekonać. Zignorował doskonałą pewność, że to
zupełnie daremne. Próby odwiedzenia Gryfona od raz powziętego planu nie miały
najmniejszego sensu... Ale zawsze trzeba próbować.

Zaczęli schodzić w dół zbocza, nie oglądając się na makabryczne drzewo.

- A gdybym chciał jechać z tobą? Gdziekolwiek. Przydam się, zobaczysz!

- Nie, Draco. Nie - westchnął Harry. Ślizgon odwrócił wzrok.

- A Weasley i Granger? - zapytał kąśliwie.

- Ich tez nie zabieram. Mimo wszystko. Boję się o nich. O ciebie. I... chcę zrobić to sam. -
Harry zapatrzył się w horyzont. Ponad Zakazanym Lasem zbierały się ciężkie, czarne chmury.

Jakie wielkie plany mógł knuć w tej swojej rozczochranej głowie? Czego teraz pragnął?
Teraz, kiedy zniknął już ten cały stres po równonocy, po strachu i bólu, po pierwszym starciu
z Czarnym Panem... Wreszcie mogli myśleć o czymś innym, niż ponurej przyszłości - chociaż
ta z całą pewnością wciąż myślała o nich. Draco objął Harry'ego, całując delikatnie w szyję.

- Wrócisz po mnie?

- Wrócę - uśmiechnął się Harry, wplatając palce w jego prawie białe włosy. Draco rozjaśnił
się nieco. Tylko odrobinę, ale mimo wszystko jednak.

- Obiecujesz?

- Tak. Obiecuję.

- Wpadniesz tutaj na białym hipogryfie ostatniego dnia szkoły?

- Śmiesz wątpić? - Harry mrugnął łobuzersko, jak tylko Gryfoni potrafią.

- Ufam ci. Ty zawsze dotrzymujesz obietnic. - Draco spoważniał.

Harry tylko westchnął. Nagły powiew wiatru targnął ich płaszczami, strząsając z materiału
kropelki rosy.

background image


***

- Osiągnąłeś to, co chciałeś? - Zapytał Ślizgon. Harry uśmiechnął się - spojrzał na powoli
znikającą we mgle jarzębinę. Dochodzili już do głównej bramy Hogwartu, ale Harry wciąż
widział, jak wiatr poruszał kośćmi - sprawiał, że wirowały w psychodelicznym, szalonym
tańcu.

- Tak. Myślę, że tak - odparł Gryfon.

Czy osiągnął to, co chciał? Pokazał Voldemortowi, co potrafi. I śmierciożercom! A niedługo
zapewne dowie się o tym także cały czarodziejski świat. Śmierć Nagini... O to przecież
chodziło - nie mógł zabić Czarnego Pana, bez unicestwienia wszystkich innych kawałków
jego duszy. A ta wyprawa wcale nie okazała się pod tym względem bezowocna - wąż był w
końcu horkruksem!

A teraz jego łeb kołysał się na gałęzi drzewa.

Śmierciożercy będą musieli się z Harrym liczyć. Już nie będzie tylko głupim dzieciakiem,
który zawsze w jakiś sposób miesza się w plany ich Pana. Teraz jest realnym zagrożeniem -
dla nich tak samo groźnym, jak Voldemort dla niego. Kiedyś.


Doszli do schodów szkoły. Draco kurtuazyjnie przepuścił Harry'ego w drzwiach zamku.
Gryfon nie dał się zwieść.

- No? Co jeszcze chcesz wiedzieć?

- Och, Potter, jakże szybko mnie przejrzałeś. Zdecydowanie, ta znajomość źle na ciebie
wpłynęła - parsknął Draco, przeczesując palcami wilgotne włosy. Drzwi zamknęły się za
nimi.

- Możesz po prostu zapytać. Naprawdę.

- Cóż... Zakładam, że masz zamiar wyjechać już jutro? - Draco zmrużył lekko oczy. Harry
westchnął i zaczął rozpinać guziki płaszcza. Nie chciał patrzeć na chłopaka. Nie chciał, żeby
Draco zobaczył wyraz jego twarzy.

- Tak. Sądzę, że tak właśnie zrobię.

- Hm... Przed egzaminami. Nie żal ci tego roku? - Z głosu Ślizgona nie można było niczego
wyczytać - żadnej emocji. Cóż, w końcu tym Ślizgonem był Malfoy. To wiele tłumaczyło.

- I tak prawie nic nie powtarzałem. Wypadłbym fatalnie. - Harry wciąż nie podniósł wzroku.
Miał bolesną świadomość, że za chwilę guziki się skończą i nie będzie już mógł udawać, że to
przypadek. - Poza tym wątpię, żeby Voldemorta obchodziły moje oceny.

- Trafna uwaga.

Zabrakło guzików. Harry zupełnie niepotrzebnie poprawił płaszcz na ramionach. Zastanawiał

background image

się, czy to byłoby bardzo idiotyczne, gdyby zaczął teraz sznurować buty. Draco znów
przeczesał włosy palcami. Gryfon czuł na sobie jego spojrzenie. Modlił się, żeby żaden
zdradziecki rumieniec nie wypełzł na jego twarz. Boże, proszę, nie teraz...

- Gdybyś nie nazywał się Harry Potter, niektórzy mogliby pomyśleć, że naprawdę boisz się
egzaminów.

- Nie boję się egzaminów - mruknął. Wiedział, co za chwilę nastąpi. Draco będzie go żegnał,
życzył powodzenia albo mówił te wszystkie słowa spod znaku "uważaj na siebie". Czy
cokolwiek w tym rodzaju. Harry nie chciał słuchać takich rzeczy - przerażała go zwłaszcza
opcja z pożegnaniem. Z drugiej strony, naprawdę nie miał ochoty rozstawać się jeszcze z tym
aroganckim, złośliwym, ślizgońskim draniem. Jego własnym draniem.

- Cóż, panie Potter... - Draco westchnął lekko. Ujął twarz Harry'ego w swoje wypielęgnowane
dłonie i zmusił chłopaka, żeby w końcu spojrzał mu w oczy. W niebieskich tęczówkach czaiły
się drapieżne błyski. - Skoro jutro znikasz z zamku, mamy raczej mało czasu.

- Co? Na co...

- Och, zamknij się.

Draco wciągnął Gryfona na szeroki okienny parapet i zamaszyście zasunął kotarę.

Jak Harry mógł w ogóle przypuszczać, że Draco zrobi właśnie to, czego ludzie się po nim
spodziewali?! Pożegnania, też coś!

***

Zbliżające się kroki usłyszeli mniej więcej w tym momencie, kiedy Draco zaczął dobierać się
do szyi Harry'ego. Siedział na parapecie, opierając się plecami o ścianę. Wolną ręką
obejmował pochylonego nad nim chłopaka, podczas gdy druga eksplorowała jego klatkę
piersiową, wyjątkowo zainteresowana obojczykami.

Harry zamarł nasłuchując, podczas gdy Draco tylko prychnął zdenerwowany. Zostało im
tylko kilka godzin, do cholery! To naprawdę nie był odpowiedni moment, żeby zajmować się
drobiazgami. Ugryzł Gryfona, na co ten odpowiedział jęknięciem. Zupełnie uszczęśliwiony.

To były trzy lub cztery osoby. Draco przypuszczał, że są gdzieś w okolicy schodów. Cichy
śmiech urwał się po kolejnym jęku Harry'ego. A potem ci ludzie doszli - najwyraźniej
jednomyślnie - do wniosku, że "należy to sprawdzić".

Gryfoni. - W myślach Dracona to słowo zabrzmiało jak obelga. - Przeklęci Gryfoni, którzy
muszą poznać każdą tajemnicę. Gdyby to był ktoś ze Slytherinu, raczej zachowałby
DYSKRECJĘ. Niestety, ten termin był chyba poza możliwościami gryfońskiej percepcji. Ze
złością zostawił dumną malinkę na szyi chłopaka.

- Draco... - Szept Harry'ego był zduszony, a w chłopaka oczach czaiła się niepewność. -
Chyba teraz nie powinniśmy...

- Cokolwiek zrobisz, to i tak będzie wyglądać zupełnie jednoznacznie. Przykro mi. - Kroki

background image

były już naprawdę blisko. Harry przełknął ślinę.

- Wcale nie jest ci przykro.

- Oczywiście, że nie. - Blondyn wykorzystał moment zdezorientowania chłopaka i
bezceremonialnie przyciągnął go do siebie, pakując zachłanny język w jego usta.

A potem zasłony rozstąpiły się jak morze Czerwone - tudzież teatralna kurtyna.

Cóż. Przedstawienie musi trwać.

***

Z głośnym cmoknięciem oderwał się od ust Dracona. Przez chwilę patrzył w jego płonące
dziką radością oczy. A potem - bardzo powoli - odwrócił głowę.

Nie wiedział, kto jest bardziej przerażony - on sam czy Ron.

Ginny chichotała dziko, nawet nie próbując tego ukryć. Hermiona siłowała się z Colinem
Creeveyem, starając się wyrwać mu z ręki aparat fotograficzny. A Ron... Ekhm.

To był naprawdę ładny, regularny łuk. Najlepszy upadek, jaki Harry kiedykolwiek widział.
Bardzo... dramatyczny. Bez tchórzliwego ugięcia kolan, podpierania się ręką, czy czegoś w
tym rodzaju. Ronald Weasley płynnie przeszedł z pozycji wertykalnej do horyzontalnej,
zakreślając po drodze pełny kąt prosty.

Błysnął flesz.


Doprowadzenie Rona do stanu względnej używalności zajęło dłuższą chwilę. Chichotanie
Ginny i pełne satysfakcji spojrzenie Draco naprawdę niczego nie ułatwiały. Harry odwrócił
się do blondyna, pozostawiając Hermionie obowiązek poklepywania zszokowanego rudzielca
po plecach.

- To było złe, Draco. Bardzo złe.

- Harry, możliwe, że ci to umknęło, ale ja jestem Ślizgonem. To nie było po prostu złe. To
było ZŁE. - Blondyn uśmiechnął się czarująco.

- Ale... Boże, dlaczego?! Przecież... Jeśli tak ci zależało, to... - Ciężko było rozmawiać, kiedy
czuło się na plecach spojrzenia przyjaciół. Harry wiedział, że powinien zrobić Draconowi
dziką awanturę, ale jeszcze nie czuł się na siłach. Niech opatrzność da mu minutę... Proszę?

- Dlaczego? To chyba oczywiste. - Draco zsunął się z parapetu, poprawiając sfatygowany
płaszcz. - Jutro wyjeżdżasz. Jeśli mnie zdradzisz, wszyscy się dowiedzą. Możliwe, że spalą
cię na stosie za brukanie waszych gryfońskich cnót. Och, a poza tym, to taka malutka zemsta
za wczoraj.

- Mogliście być delikatniejsi. Zobacz jak on wygląda! - Hermiona odrobinę za mocno
potrząsnęła nie kontaktującym Ronem. Bardzo przypominała rozgniewaną profesor

background image

McGonagall. - I jak możecie c... całować się w takim miejscu?!

- To jego wina! - wykrzyknął Harry, zanim zdążył się powstrzymać. Wypadło to bardzo
dziecinnie.

- Och, Potter, obudź się w końcu i bądź mężczyzną w prawdziwym życiu. Czarny Pan to nie
cały twój świat. - Draco z wyrachowaną radością przyglądał się zdruzgotanemu rudzielcowi.

Harry westchnął i ukrył twarz w dłoniach. Miał dosyć. To znaczy... Przed paroma godzinami
walczył z Voldemortem. Był wykończony psychicznie i fizycznie. Nie miał siły ukrywać tego
dłużej. Żadnych tajemnic. Dosyć tego stresu, miał ochotę wyłączyć się na parę godzin. Skoro
Draco postawił go w takiej sytuacji, po prostu poczeka i zobaczy, co się wydarzy. Nawet nie
miał chęci wściekać się na tego ślizgońskiego idiotę.

Poza tym, najwyraźniej rzeczonemu idiocie sprawiało to zbyt wiele radości. Gryfon nie
dostrzegał u niego nawet cienia skruchy! Było zupełnie, zupełnie inaczej, niż kilka miesięcy
temu. Harry jeszcze nie wiedział, jak się do tego odnieść.

- Harry... - Spojrzał na Rona. Przyjaciel wyglądał na bardzo chorego. Gapił się bezmyślnie na
przyjaciela, zupełnie nie zwracając uwagi na Hermionę. Zły znak. - Harry... Ale... Malfoy?

- Och Ron, przestań zachowywać się, jakbyś niczego nie wiedział - parsknęła Ginny,
przykładając sobie dłonie do zarumienionych policzków. - Przecież to było o-czy-wi-ste.
Nawet Hermi się zorientowała!

- Co to znaczy "nawet"?! - fuknęła urażona Gryfonka. Ron zamrugał niepewnie.

- Ale... Malfoy?

- Czemu nie? - burknęła Hermiona. Harry nie odzywał się. Właściwie, jeśli to dalej będzie tak
wyglądać, może nie będzie musiał wypowiedzieć nawet jednego słowa... Zerknął na blondyna
- po jego twarzy nadal błąkał się zagadkowy uśmieszek.

- Malfoy... BOŻE, HARRY, CZEMU MALFOY?! - Ron chyba wracał do siebie. Harry potarł
skroń, zmęczonym gestem. Uznał, że później zastanowi się, dlaczego nie jest wściekły na
Ślizgona.

- Po pierwsze, Weasley, jakoś wątpię, żeby Potter był bogiem. Chociaż, w niektórych
momentach... - Draco spojrzał na Harry'ego z udawanym zastanowieniem. Gryfon postanowił
nie pozwolić mu powiedzieć nic więcej - zaczynał obawiać się o zdrowie psychiczne Rona.

- Wiesz... - Zwrócił się do przyjaciela. - Myślę, że porozmawiamy za chwilę. Chyba... Chyba
powinieneś odpocząć, Ron.

- Ale... Malfoy...

- Idziemy! Do Pokoju Wspólnego, już! - rozkazała Hermiona, stanowczo podnosząc swojego
chłopaka na nogi.

- Wyjdzie z tego. - Uśmiechnęła się Ginny, wskazując wymownie na swojego brata. Harry z

background image

roztargnieniem skinął jej głową.

- Tak. Ja... mam nadzieję, że tak. - Westchnął chłopak, patrząc za oddalającymi się
przyjaciółmi. Ron co chwilę potykał się na schodach, wciąż półprzytomnie powtarzając
nazwisko Ślizgona.

- O MERLINIE! JUŻ WIEM, O CO CHODZIŁO W TYM LIŚCIE!!! - Chociaż rudzielec był
już prawie u szczytu schodów, Harry'emu wydawało się, że przyjaciel wrzeszczy mu prosto
do ucha. Zamknął z rezygnacją oczy. To będzie długa, długa rozmowa.

- Och, muszę to zobaczyć! - Dziewczyna roześmiała się perliście i pobiegła za przyjaciółmi,
ciągnąc za rękaw Colina.

- Teraz będzie łatwiej. To w końcu twoi przyjaciele. - Draco uśmiechnął się ciepło i
przeczesał palcami idealnie ułożone włosy.

- Draco... To mógł być każdy. To wcale nie musieli być oni. - Harry westchnął z rezygnacją.
Mieli naprawdę wielkie szczęście.

- Uwierz, potrafię rozpoznać Gryfona. Skrzywienie zawodowe. - Draco zmrużył oczy, patrząc
na Creeveya. Chłopak był już w połowie schodów. Ściskał aparat, jakby urządzenie nagle
stało się świętym Graalem. - Chyba o czymś zapomniałem.

- Nie mów. Ty, idealny i perfekcyjny Malfoy? - parsknął Harry. - Jeśli zrobisz coś jeszcze,
Ron mnie zabije. - Draco wzruszył ramionami.

- Accio! - krzyknął zupełnie nagle Ślizgon. Harry nie zarejestrował momentu, gdy w palcach
blondyna zmaterializowała się różdżka. I niby to on walczył z Voldemortem, tak?! Śmieszne!

Aparat wyrwał się z palców Colina i przefrunął przez cały hol, zakreślając piękny,
geometryczny łuk. Wylądował elegancko na wyciągniętej dłoni Draco. Ślizgon szybkim
ruchem wyjął z wnętrza urządzenia film. Bez ogródek rozwiną kliszę, ignorując ekstremalnie
przerażone spojrzenie młodszego Gryfona.

- Po prostu wszystko ma jakieś granice, Harry. - Draco odłożył wypatroszony aparat na
parapet. A potem, zasadniczo jednoznacznie, pociągnął Złote Dziecko Gryffindoru w stronę
mrocznych i wilgotnych lochów Slytherinu.

***

Harry rozkoszował się ciepłem łóżka Dracona, jednocześnie wykorzystując brzuch
właściciela mebla jako poduszkę. Właściwie, Draco był zbyt chudy, żeby nazwać taką
pozycję wygodną, jednak w obecnej chwili mało to Gryfona obchodziło. Mógłby leżeć na
zwoju drutu kolczastego i także byłoby mu cudownie. Na czymkolwiek. Draco był naprawdę
dobrą alternatywą.

Z rozleniwieniem przypomniał sobie pytanie Ślizgona, zadane po raz kolejny jakieś pięć
minut temu. Czy osiągnął to, co chciał? Rozważył głębszy sens. Palce Draco jednostajnym
ruchem przeczesywały jego spocone włosy.

background image

Czy osiągnął to, co chciał? Tak. Miał przy sobie tego drania, Draco. Kochał go i był w stanie
mówić o tym głośno. Każdemu. Komukolwiek. Jego przyjaciele też jakoś to przyjmą. Jakoś.
Ale jednak.

Harry uśmiechnął się i spojrzał na blondyna. Draco miał zamknięte oczy, złote włosy zupełnie
bezładnie rozsypały się na poduszce. Chłopak westchnął cicho, starając się nie zburzyć tego
nastroju. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie szczerzyć się jak kretyn.

W duszy kwitł mu ten wspaniały spokój. Oby nigdy się nie skończył. Oby potrafił go w sobie
odnaleźć, gdy przyjdzie czas.

Ujął dłoń Draco w swoją i pocałował same opuszki jego palców.


Czy mu się uda? Czy osiągnie swój cel, czy pokona Voldemorta? Czy wróci jeszcze do
zamku? Czy będzie mógł wieść normalne, szczęśliwe życie u boku z kimś, kogo kocha? Czy
też świat będzie wyglądał tak, jak w najczarniejszych wizjach Draco?

Harry nie wiedział. Bo skąd miał wiedzieć? Mimo wszystko był tylko człowiekiem. Zdarzyło
mu się pomylić, popełnić błąd... Nie wiedział wszystkiego. Nie znał przyszłości.

Być może gdzieś tam istnieje świat, w którym udało mu się dokonać wszystkiego, czego
zapragnął. Świat, w którym ich przyszłość była jasna i kolorowa, szczęśliwa, spełniona...

Ale pewnie jest też taka rzeczywistość, w której zginął. Albo taka, w której złamał się wtedy i
stanął po stronie Czarnego Pana. Taka, w której nigdy już nie zdjął maski... Albo oszalał do
reszty.

Gdzieś tam była każda przyszłość. Wszystkie możliwości istnieją i absolutnie wszystko może
się zdarzyć. Gdzieś, kiedyś - na pewno. Niekoniecznie tutaj. Niekoniecznie teraz. Ale może.

Pozostaje tylko mieć nadzieję, że trafi się na tą szczęśliwszą opcję. Ale z drugiej strony... Po
co mieć na cokolwiek nadzieje? Może lepiej po prostu przyjmować to, co niesie życie... A
może nie. Byli szaleńcami, nie im decydować w tak fundamentalnych kwestiach.

Wszystko jest możliwe. Gdzieś, kiedyś. Mniej lub bardziej. Ale jest. Gdzieś tam są nawet
złote zamki i schody do nieba. Bo czemu nie? Gdzieś i kiedyś wszystko jest możliwe.

I tego trzeba się trzymać.


O świcie spadł deszcz i jednocześnie wyjrzało słońce.

Życie nie jest bajką. Ale czasami może tak wyglądać.

***

background image

Epilog

Trzy miesiące później

11 Lipca




Trawa falowała w podmuchach ciepłego wiatru. Po zmierzchu wzgórza nie były już
szmaragdowo zielone, ale zupełnie czarne - jakby to sama Noc przykryła je swoim płaszczem.
Nawet krople rosy połyskiwały w świetle księżyca jak gwiazdy. W oddali szumiał setką
tajemnic Zakazany Las. Cienie zanurzały się w odmętach jeziora, klucząc wśród błysków
ślizgających się po powierzchni fal.

Drapieżny ptak krzyknął wysoko, tuż pod gwiazdami. Zatoczył krąg wokół wież zamku.
Wylądował z wprost niesamowitą gracją na blankach - jakby został stworzony tylko do tego
jednego celu; jakby ćwiczył latami, pod okiem największych mistrzów. Nastroszył pióra i
wbił spojrzenie we wzgórza. Można by przypuszczać, że wypatrywał myszy i szczurów - bo
mógł dostrzec je nawet z tej odległości. Ale nie - tym razem ptak przyglądał się jedynemu
człowiekowi, który nie spał o tak późnej porze, kiedy nawet gwiazdy męczą się obojętnością.

Mężczyzna uśmiechnął się krzywo, patrząc na jarzębinę. Zarys drzewa odcinał się od
wszechogarniającej ciemności. W wątłym świetle księżyca kołysały się białe kości. Człowiek
sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wydobył z niej odłamek lustra. Musnął szkło
różdżką. Jeszcze przez chwilę w odprysku zwierciadła odbijał się sierp księżyca - ale zaraz
zamigotał i rozmył się w nierówne kamienie celi.

- Chciałeś to zobaczyć. - Twarz mężczyzny straciła wszelki wyraz, stała się tak samo zimna
jak zawsze. Obraz w lustrze poruszył się i zadrgał. Po chwili pojawiło się w nim ledwie
widoczne w mroku, wychudzone oblicze skazańca.

- Nawet się nie łudziłem, że za dnia pozwolisz mi na to popatrzeć - człowiek z drugiej strony
lustra miał zachrypnięty głos, jakby długo krzyczał.

- W mojej sytuacji niedobrze jest pokazywać się gdziekolwiek w ciągu dnia. - Mężczyzna w
płaszczu wyciągnął przed siebie rękę, tak żeby w szkle odbijało się drzewo. - Widzisz?

- Tak. Dosyć... spektakularny widok.

- Nie skomentuję.

Przez chwilę panowała cisza. Ptak zerwał się do lotu z równie nadzwyczajną gracją, co
wcześniej. Wystarczyło mu kilka uderzeń skrzydeł, by wzbić się pod chmury.

- To naprawdę ten sam chłopak?

- Niezaprzeczalnie.

- Trudno uwierzyć. Muszę przyznać, że mimo wszystko nie spodziewałem się tego. - Z lustra
dobył się cichy, krótki śmiech. - Wielki Wojownik Światłości będzie obwieszał drzewa

background image

skalpami swoich wrogów, ha ha!

- To tylko kości, Lucjuszu. - Mężczyzna w płaszczu skrzywił się i skierował lustro w niebo.

- Pokaż mi jeszcze raz to drzewko!... Och, tak lepiej, dziękuję. - Kolejne sekundy ciszy. -
Może i faktycznie to tylko kości... ale kiedy coś TAKIEGO robi Harry Potter, nie można
używać słowa "tylko", czyż nie, Severusie?

Mężczyzna nazwany Severusem nic nie odpowiedział. Powoli skierował odłamek na księżyc,
potem na zamek i jezioro. Tym razem skazaniec nie zaprotestował.

- Właściwie można by powiedzieć, że w tym chłopaku drzemie wielki potencjał.

- Straszny się rozmowny zrobiłeś ostatnio, Malfoy - skrzywił się Severus. Śledził szybujący
pośród gwiazd strzęp ciemności. - I głośny.

- Och, czemu się dziwić? Raczej nie mam tu zbyt wielu partnerów do konwersacji, nie
możesz zaprzeczyć... Zresztą strażnicy i tak spodziewają się, że prędzej czy później zacznę
gadać do siebie. Nie martw się, nikt nie przyjdzie zabrać mi tego świecidełka, haha!... -
Lucjusz odetchnął głęboko, przestając się śmiać. - Ale unikasz mojego pytania, Snape. Nie
myślałeś o tym, żeby nauczyć Pottera kilku przydatnych sztuczek? On naprawdę może mieć
do tego talent!

- Potter ma jedynie głupi fart. A to kiedyś każdemu się skończy. Nie ma sensu marnować sił i
energii na tego dzieciaka.

Nocny ptak spikował ostro i porwał zdobycz z ziemi. Zamachał kilkakrotnie skrzydłami,
wzbijając się znów wysoko w przesiąknięte nocą powietrze.

- Wciąż patrzysz na to przez pryzmat przeszłości. Zaręczam ci, że gdybyś zainteresował się
tym "dzieciakiem", na pewno nie stałby się kopią swojego przeświętego ojca, oby nigdy nie
wstał z grobu. Rozważ to.

- Uroiłeś sobie jakieś bzdury, Malfoy. - Człowiek w płaszczu po raz ostatni pozwolił, aby w
zwierciadle odbiła się jarzębina. Szczęka, wysuszona dłoń i gadzi łeb obracały się powoli,
otoczone księżycowym światłem.

- W takim razie dlaczego pozwoliłeś mu żyć?

- "Pozwoliłeś mu żyć", ładny eufemizm.

- Severus. - Więzień nie mógł już ukryć zainteresowania.

- Zadajesz zbyt dużo pytań, Malfoy. Ale właściwie mogę ci powiedzieć, czemu nie. Raczej
nie masz się komu zwierzyć. - Śmierciożerca przywołał na twarz złośliwy uśmiech.

- Dziękuję bardzo, ale akurat to mogłeś sobie darować.

- Ależ nie, Malfoy zasługuje przecież na pełny serwis. - Z lustra dobyło się pogardliwe
prychnięcie. Severus ustawił odłamek tak, by odbijały się w nim gwiazdy i zaczął schodzić w

background image

dół łagodnego zbocza. Trawa szeleściła pod jego butami. - Zawsze trzeba wiedzieć, skąd
wieje wiatr. Bo z wiatrem nie można walczyć. Niestety, ty nie miałeś szczęścia i nie
nauczyłeś się tego od ostatniego razu.

- Objaśnij, proszę, metaforę.

- Patrzyłeś na drzewo, Malfoy. Czy Czarny Pan wciąż wydaje ci się taki niezwyciężony?

- On nigdy nie był niezwyciężony, Snape.

- Ale czy teraz ma tak samo wielkie szanse na powodzenie, co kiedyś?

- Pozwolisz, że nie odpowiem. - Więzień roześmiał się nieco zbyt histerycznie. Śmiech
szybko zmienił się w chrapliwy kaszel.

- Chyba niewiele ci zostało. - W głosie Mistrza Eliksirów nie słychać było nawet cienia
współczucia.

- Wróć do tematu, jeśli łaska. - Malfoy senior nieudolnie starał się ukryć, że krztusi się własną
krwią. Śmierciożerca taktownie udał, że tego nie dostrzega. Ostatnie życzenie starego
Malfoya nie obejmowało medycznej diagnozy, a Severus nie lubił wyświadczać
bezsensownych przysług. Lucjusz raczej nie będzie miał możliwości - ani czasu - żeby się
zrewanżować. Przysługa to coś zupełnie innego niż spłata długu - Severus Snape rozumiał to
doskonale.

- Nie sądzę, bym mógł wtedy wykończyć Pottera. Wydaje mi się, że to może zrobić tylko
Czarny Pan. Z przeczuciami nie warto walczyć, Malfoy, sam wiesz najlepiej. - Chwila
milczenia. Więzień odetchnął głęboko, kiedy najgorszy atak minął. - W każdym razie... Teraz,
ktokolwiek zwycięży, ja pozostanę czysty. Potter mnie oszczędzi, a dla Mrocznego Lorda
wciąż jestem wiernym sługą.

- Urocze.

- Nie powiedziałbym.

- Wiem. Ale nie mogłem się powstrzymać. - Snape zacisnął z niesmakiem szczęki.

- Zdziczałeś tam, Malfoy - syknął mężczyzna przez zęby. - Kiedy ostatni raz z kimś
rozmawiałeś?

- Zdziwisz się, ale w zeszłym tygodniu.

- Wspaniały wynik, doprawdy. Z kim, jeśli można wiedzieć?

- Znowu odwiedził mnie mój syn. - W głosie Malfoya zabrzmiało ziarenko dumy.

- Z całą pewnością był to porywający dialog. - Słowa śmierciożercy wprost ociekały
sarkazmem - wydestylowanym i chirurgicznie precyzyjnym pierwotnym cynizmem.

- Przynajmniej było lepiej niż ostatnio. I nie musisz być aż tak ironiczny.

background image


- Muszę. Przecież mnie znasz.

- Och, oczywiście. W każdym razie... Po raz trzeci w życiu Draco zwrócił się do mnie per
tato.

- Wybacz Malfoy, ale jakoś nie mam ochoty słuchać o twoich problemach wychowawczych.

- Rozmowa z tobą to sama przyjemność, Severusie.

- Nie śmiem wątpić.

Z lustra dobyło się stłumione przekleństwo - a potem Lucjusz Malfoy po raz kolejny strasznie
się rozkaszlał. Zupełnie białe włosy odbiły się w lustrze, kiedy pochylił się, ukrywając twarz
w dłoniach. Oddychał ze świstem; na szkło upadło kilka kropel krwi. Mistrz Eliksirów patrzył
przez chwilę na ten żałosny obraz, zanim - z szacunku do samego siebie - musnął szkło
różdżką. Obraz zamigotał - blada skóra skazańca zmieniła się w księżyc.

Mężczyzna schował odłamek do kieszeni płaszcza. Spojrzał na majaczący w oddali zarys
makabrycznego drzewa. Jego spojrzenie prześlizgnęło się przez pogrążone w mroku wzgórza
i spoczęło na wieżach szkoły. Nikt nigdy nie nazwał Severusa Snape'a "sentymentalnym" - i
tym razem mężczyzna nie dał nawet sobie powodu, by podobne słowo zagościło w jego
słowniku. Odwrócił spojrzenie od zamku i deportował się z cichym trzaskiem.

Wiatr zachichotał wśród gałęzi jarzębiny, jakby przed momentem zauważył coś naprawdę
zabawnego. Zakręcił białymi kośćmi.

Spokoju nocy nie zakłóciło już nic, prócz krzyku drapieżnego ptaka.

***

Pierwszym, na co zwrócił uwagę, była rozbita szyba na werandzie. Zmarszczył brwi - coś
takiego wcale mu się nie spodobało. Ale z drugiej strony to przecież nie miało żadnego
znaczenia. Pod oknem leżał absurdalny, żółty kapelusz z fioletową wstążką - oczywisty znak,
że zaklęcia antywłamaniowe wciąż działały. Nikt nie odnawiał czarów od miesięcy - ale
widocznie nie stanowiło to żadnego problemu.

Draco uśmiechnął się kwaśno - spopielił kapelusz jednym machnięciem różdżki. Nie uważał,
że odczarowanie delikwenta jest absolutnie konieczne. Włamywacz zasłużył dokładnie na to,
co dostał, skoro był aż takim kretynem, żeby próbować wedrzeć się do Malfoy Manor.

Wysokie, dwuskrzydłowe drzwi nie miały klamki. Zaśniedziała, srebrna kołatka zupełnie
wystarczała. Nie posiadała szczególnie wymyślnych kształtów - żadnych węży, nic z tych
rzeczy. Srebro ozdabiał tylko delikatny ornament liści winorośli. Chłopak wyciągnął rękę - po
rezydencji poniosło się głębokie echo jego pukania.

Drzwi otworzyły się cicho. Bez żadnego szmeru, nawet sugestii skrzypienia.

- Witamy w domu, panie Malfoy - szepnęły zawiasy, kiedy przechodził przez próg.
Westchnął cicho, przymykając oczy.

background image


"Pan Malfoy". Cieszmy się i radujmy, albowiem pan wrócił na swe włości! Już nie "panicz"
tylko właśnie pan. Pan na Malfoy Manor. Jakby jego ojciec już się nie liczył.

A liczył się? - Draco roześmiał się gorzko. Dożywocie w Azkabanie... A nawet jeśli nie, to
jak wyglądają ludzie po opuszczeniu murów więzienia? Przecież od kiedy strażnikami byli
ludzie, Azkaban był stokroć gorszy, niż za czasów dementorów.

Chłopak otworzył szeroko oczy, patrząc na przestronny hol rezydencji. Obrazy zostały
przesłonięte zaklęciami ochronnymi - dzieła sztuki wyglądały jak otoczone białą,
skondensowaną mgłą. Meble i sprzęty ukrywały się za prześcieradłami. Na poręczy schodów
szarzał kurz, a wokół kandelabrów pająki zaplotły już grube całuny sieci.

Jak długo tutaj nie był? Od wakacji...? Och... cały rok. To naprawdę był rok. Dwanaście
pełnych miesięcy. I wcale nie tęsknił do tego miejsca. No - może czasami, przez kilka minut...
Ale wyjątki tylko potwierdzają regułę.

Draco pozwolił, by kufer opadł na podłogę. Z wahaniem zrobił kilka niepewnych kroków.
Gruba warstwa kurzu na marmurowej posadzce wytłumiła zupełnie każdy dźwięk. Przeszedł
do salonu - wielkie, zajmujące całą ścianę okno przesłonięte było teraz ciężkimi zasłonami.
Kominek zupełnie zimny... Na stole stał jakiś zapomniany kieliszek, na wysokiej,
filigranowej nóżce.

Blondyn czuł się tak, jakby znalazł się w jakimś nawiedzonym domu. Te białe płótna,
zwinięty dywan, zasłonięte okna... Kurz wirujący w powietrzu niczym księżycowy pył.
Smakował czasem. Mijającymi sekundami. Przeszłością.

Straconymi szansami.

Chłopak zdjął płaszcz i rzucił go niedbale na podłogę. Jednym ruchem zdarł z kanapy
materiał - szybkim gestem różdżki pozbył się tumanów kurzu. Westchnął i usiadł na sofie -
białej, wyszywanej srebrnymi nićmi. Subtelny wzór lilii i winorośli połyskiwał delikatnie w
ciemności. Draco spojrzał na wciąż zasłonięte płótnem widmo fotela. Jego ojciec zawsze na
nim siedział - ale Draco tego nie zrobi. Jeszcze długo nie.

Ukrył twarz w dłoniach. Nie tak to sobie wyobrażał. Nigdy nie wyobrażał sobie własnej
przyszłości... własnego życia w ten sposób. W myślach Dracona nigdy nie zagościła nawet
sugestia kurzu, opuszczonego domu... Samotności. A nawet jeśli -nie brał jej poważnie pod
uwagę. Nawet nie przypuszczał, że to może być aż tak.... straszne uczucie.

Coś otarło się o jego nogę - opuścił dłonie. Uśmiechnął się do białej, syjamskiej kotki.

- Cześć Melinda, stęskniłaś się? - Zmusił się, żeby nie zwrócić uwagi na brzmienie swojego
głosu. To by było żałosne. Wyciągnął dłoń; zwierzę w pierwszej chwili odskoczyło
przestraszone - ale już po sekundzie pozwoliło się pogłaskać. Musiało odzwyczaić się od
ludzi - nic dziwnego zresztą. Ale koty potrafią radzić sobie same, mają zęby i pazury, nic nie
przeszkadza im polować. A Melinda, jako magiczne zwierze, nigdy nie zapomniała swojego
właściciela. Taka już została stworzona. - Ty o mnie wciąż pamiętasz, co?

Kotka zamruczała, wspinając się na jego kolana. Draco czuł przez materiał spodni ukłucia jej

background image

ostrych pazurków. Podrapał ją za uszami. Miauknęła cicho, przymykając szafirowo-
niebieskie oczy. Pozwolił kocicy zeskoczyć na podłogę. Krótkim zaklęciem oczyścił stojący
na stole kieliszek. Kolejnym przywołał z piwnicy butelkę wina. Zielone szkło przyjaźnie
zalśniło.

- Accio - mruknął, bawiąc się kieliszkiem. Z wewnętrznej kieszeni jego płaszcza wyślizgnął
się zwinięty w rulon pergamin i podryfował do wyciągniętej ręki Dracona. Blondyn odstawił
szkło - przez chwilę obracał w palcach dyplom, zanim w końcu pociągnął za zieloną wstążkę.

Oto Draco Malfoy ukończył Hogwart - Szkołę Magii i Czarodziejstwa. Nie pamiętał, ile razy
czytał już ten świstek pergaminu. Rozwijał go prawie każdego dnia, by się upewnić, że to już
się stało...

Czekał na ten dzień - dzień, w którym w końcu dostanie ten bezsensowny dokument.
Ekscytował się prawie tak samo, jak reszta uczniów - może nawet mocniej. Chciał jak
najszybciej opuścić mury zamku, chociaż miał zupełnie inne powody niż reszta ludzi. Młodsi
chcieli po prostu odpocząć od szkoły, wyjechać na wakacje. Siódmoklasiści myśleli o
karierze, pracy... A on... on nie.

Jednak nikt nie czekał na niego trzydziestego czerwca. Zupełnie nikt.


W Hogwarcie Draco spędził jeszcze prawie dwa tygodnie - za specjalnym pozwoleniem
Minerwy McGonagall. Czekał. Łudził się. Miał jeszcze tę bezsensowną nadzieję, że... że
może... Ale nie.

Mimo to wciąż nie mógł uwierzyć, że Harry tak po prostu... zapomniał. Nawet w myślach to
słowo bolało. Zapomniał. Ot, tak zwyczajnie. Przecież to zdarza się każdemu człowiekowi - a
Harry był przecież tylko człowiekiem. Wyjechał żeby się uczyć, szukać horkruxów,
zdobywać wiedzę i umiejętności... I zapomniał.

Przecież obiecał... Obiecał, do diabła! Gdzie biały hipogryf? Nie ma. Nie było i pewnie nigdy
nie będzie.

Draco jednym haustem pochłonął zawartość trzeciego z kolei kieliszka. Żałosne, doprawdy,
żałosne. Jak on - Ślizgon całą duszą - mógł okazać się aż tak naiwny?! I chyba nienajlepiej
znosił porzucenie, tak na marginesie - roześmiał się histerycznie.

Czasami, kiedy był zupełnie sam i życie bolało zbyt mocno... Pocieszał się myślą, że ten
gryfoński drań przynajmniej żyje. Bo na pewno cały świat usłyszałby, gdyby nagle umarł.
Voldemort - och tak, kiedy przekroczy się granicę szaleństwa wystarczająco mocno, nawet to
imię nie wydaje się już tak przerażające... Voldemort na pewno pochwaliłby się głową Pottera
przed całym światem. Tymczasem w eterze panowała cisza. I nawet Znak przestał boleć.

Potter. Harry Potter. Draco zacisnął palce na kieliszku. Nie lubił o nim myśleć. O tym... tym
chłopaku, który wyrwał mu serce, a na jego miejscu pozostawił ziejącą pustkę, rozjątrzoną
ranę. Tym draniu, przez którego od miesięcy nie przespał chyba żadnej nocy. Potworze bez
uczuć, przychodzącym w koszmarach... Albo raczej pięknych snach, które koszmarami
stawały się dopiero, kiedy Draco się budził; gdy mrzonki miażdżył ciężki młot realności. To
było gorsze niż wszystko. Niż cokolwiek.

background image


Żaden Malfoy nigdy - NIGDY - nie powinien pozwalać sobie na miłość. Jego ojciec miał
rację. Zawsze miał rację. Draco nigdy nie powinien był zaufać Potterowi, nigdy nie powinien
się do niego przywiązywać... Ale nie, oczywiście nie. Bo on musiał to zagrać na swój własny
sposób. Jak jakiś głupi Gryfon...

Jak właśnie TEN Gryfon.

Z wściekłością rzucił kieliszkiem w ścianę. Krople wina zachlapały białe jak widma płótna.

Wstał z impetem i podszedł do okna. Rozsunął zasłony - ciemność pokoju przecięło ostrze
zimnego, księżycowego światła. Za kilka dni pełnia. Draco przestał uważać ten czas za coś
szczególnie wyjątkowego.

***

Hermiona postawiła przed nim kubek herbaty. Uśmiechnął się z wdzięcznością, biorąc w
dłonie gorący napój.

- Już naprawdę późno, Ron - przyjrzała mu się z troską.

- Och, wiem... Ale wcześniej nie miałem czasu, a naprawdę chcę to skończyć... - Spojrzenie
dziewczyny spoczęło na leżącym na stole pergaminie. Wzięła do ręki jedną z bezładnie
rozrzuconych kartek.

- Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek tak absorbował cię chociaż jeden referent z transmutacji.
- Roześmiała się cicho, przecierając zaspane oczy. Ron patrzył na refleksy światła, igrające w
jej włosach. Była najpiękniejsza na świecie. - Piszesz do Harry'ego?

- Tak... I naprawdę chcę to dzisiaj skończyć. - Hermiona ziewnęła, zasłaniając usta dłonią.
Chłopak uśmiechnął się i objął ją ciepło. Usiadła mu na kolanach, przebiegając wzrokiem po
nierównych linijkach tekstu.

- "...Ginny mówi, że bardzo jej żal, że będzie sama przez następny rok. Bez nas. Ale Ginny ma
wielu przyjaciół, chyba sobie poradzi. Chociaż martwię się o nią. Kiedy ty byłeś w Hogwarcie
wydawało mi się, że jest... bezpieczniejsza. Chyba każdy facet się na nią gapi! Może byłoby
lepiej, gdyby odeszła ze szkoły razem z nami?..."


- Ginny zabije cię, jeśli się o tym dowie. - Dziewczyna zachichotała cicho. Jeden z jej
kosmyków połaskotał go w szyję.

- Mam nadzieję, że się nie dowie. Bo nie powiesz jej, prawda, skarbie? - Upił łyk herbaty.
Bujne loki Hermiony pachniały lawendą. Uśmiechnął się bezwiednie, patrząc jak płomyk
świecy odbija się w jej oczach.

- "...wiem Harry, że nie lubisz takich tekstów i rozmawialiśmy o tym wtedy i ja wiem, ale...
no... wciąż mu nie ufam. To znaczy, on zachowuje się całkiem normalnie (jak na niego),
jednak to wciąż Malfoy. Ten sam facet, przez którego plułem ślimakami. Mam nadzieję, że
masz tego świadomość, Harry..."

background image

- To naprawdę nie spodoba się Harry'emu, mam nadzieję, że masz tego świadomość,
Ronaldzie Weasleyu. - Głos dziewczyny był o ton ostrzejszy. Rudzielec westchnął z
rezygnacją, wyjmując kartkę z jej palców. Przypuszczał, że to właśnie powie. Czuł się
ostatnio jakoś osamotniony w poglądach.

- Wiem, ale... rozumiesz jak jest. Pewnych rzeczy się nie zapomina.

- Powinieneś w końcu to jakoś... zaakceptować. - Hermiona objęła jego szyję, patrząc w
świecę. Jej rzęsy łaskotały go w policzek; przykrył jej drobną dłoń swoją.

- Wiem, ale... Och, to Malfoy, a przecież...

- Ron - przerwała mu stanowczo. Odsunęła się nieco i spojrzała mu głęboko w oczy. - Harry
to nasz przyjaciel. To twój przyjaciel. Najlepszy. I nie możesz tak po prostu wyciąć z jego
życia Draco. On wiele zawdzięcza Malfoyowi - i tym samym my też. Moglibyśmy stracić
Harry'ego, gdyby nie Draco.

- Ja wiem, Hermi. Ja to wszystko wiem. - Pocałował ją czule w policzek. - Ale nie
rozmawiajmy o tym teraz. Wiesz... Właściwie ty możesz to skończyć. - Machnął ręką na stos
kartek i wsunął pióro w jej szczupłą dłoń. - Napisz coś od siebie.

Dziewczyna pochyliła się nad pergaminem. Niebo za oknem szarzało już, a z świecy spływały
kaskady wosku, kiedy w końcu złożyła zamaszysty podpis u dołu strony. A Ron Weasley czuł
się... szczęśliwy.

***

Ex-Ślizgon wyszedł na taras - oparł się obiema dłońmi o rzeźbioną w marmurze balustradę.
Odetchnął kilka razy chłodnym powietrzem letniej nocy. Spojrzał na ogród - nawet stąd
widział jak wysoka jest trawa. Zapuszczony żywopłot... Będzie musiał się tym zająć. Pan na
Malfoy Manor, pfff... Trzeba w najbliższym czasie kupić na Nokturnie kilka skrzatów. Bez
dwóch zdań.

Melinda wskoczyła zwinnie na poręcz. Draco wyciągnął rękę i pogłaskał jedwabistą sierść jej
białego łebka. Kotka usiadła elegancko, patrząc na dom. Chłopak opuścił rękę; znów powiódł
spojrzeniem po zapomnianym ogrodzie.

Chyba tylko niebo pozostało takie samo. Chociaż wszystko wokół się zmieniło - od
rezydencji po jego naiwne marzenia - niebo było takie, jak dawniej. Te same gwiazdy.
Uśmiechnął się, chociaż bez śladu wesołości - gwiazdy nigdy się nie zmienią. Świat będzie
się sypał, płonął, roztrzaska się na kawałki, a one wciąż będą tak samo odległe i zupełnie
obojętne.

Kotka miauknęła, wyrywając chłopaka z zamyślenia. Zerknął zaintrygowany na zwierze -
spojrzenie szafirowych oczu Melindy wciąż utkwione było gdzieś ponad dachem dworu.
Draco widział w tych niebieskich tęczówkach odbicie księżyca i gwiazd.

I czegoś jeszcze.

background image

Odwrócił się bardzo powoli. Jego twarz była zupełnie chłodna, o to się postarał. Nazywał się
w końcu Malfoy. Kotka zeskoczyła na posadzkę; zamruczała, ocierając się o jego nogi.

W świetle księżyca oczy Harry'ego nienaturalnie błyszczały. Włosy miał o kilka centymetrów
dłuższe, niż Draco to pamiętał. Pod szyją zawiązana była granatowa bandama, kontrastująca z
jasną cerą chłopaka. Materiał zsunął się nieco, zupełnie nieporządnie. Delikatny uśmiech
błąkał się na ustach Gryfona, który...

Opierał się o motocykl. Wielki, czarny i połyskujący chromem motocykl.

- Cześć. - Chłopak uśmiechnął się nieco szerzej. - Wybacz, ale białych hipogryfów jakoś
zabrakło.

- Tylko tyle? - Wyraz twarzy Draco nie zmienił się ani o jotę.

- Tyle na dobry początek.

- Długo tu jesteś? - Blondyn nonszalancko oparł się o poręcz. Jakby to wszystko nic nie
znaczyło. Zupełnie nic.

- Jakiś czas. Kilka dni. Czekałem na kogoś. - Łobuzerskie mrugnięcie.

- Wiesz, mógłbym cię teraz zabić. - Draco uśmiechnął się czarująco, chociaż jego oczy
pozostały zimne jak lód. Arktyczny lód.

- Policzkowanie już nie wystarczy? - Harry zsunął się z dachu i płynnie opadł na kamienną
podłogę tarasu. Draco nie poruszył się - śledził każdy ruch tego drania.

- Troszkę się spóźniłeś na takie czułości.

- Wiem. Ale coś mnie zatrzymało. - Potter zaczął poklepywać się po kieszeniach płaszcza,
najwyraźniej czegoś szukając. Draco zastanawiał się czy już powinien sięgnąć po różdżkę,
czy może zaczekać z tym jeszcze chwilę.

- Nie wątpię. - Jego głos wciąż był zimny jak stal. Dobrze.

- Ale... mam prezent. - Zielonooki znalazł w końcu w jednej z licznych kieszeni to, czego
szukał. Bez ostrzeżenia rzucił przedmiot w stronę Dracona.

Chłopak złapał w ostatniej chwili - pozwolił sobie skrzywić się z dezaprobatą. Na Potterze
najwyraźniej nie wywarło to żadnego wrażenia - uśmiechnął się jak dziecko w Boże
Narodzenie. Draco spojrzał w końcu na rzecz, którą trzymał w dłoni.

Jakiś kielich, czy coś w tym rodzaju... Mały, toporny - dwie misterne rączki zupełnie nie
pasowały do naczynia. Poza tym było popękane, zupełnie zniszczone - drobne, cieńsze niż
włos rysy przeszywały złoto, krzyżowały się i zaplatały w spirale. Wyglądało to wszystko
raczej żałośnie. Draco obrócił czarkę, przyglądając się wizerunkowi borsuka. Zastanowił się
przez chwilę, co ten, który to "popełnił" miał z Opieki... Zwierze bardziej przypominało
chorego jeża. Gdyby nie delikatny, ażurowy podpis, chłopak nigdy nie domyśliłby się
gatunku stworzenia.

background image


A sam podpis... Hufflepuff. Blondyn przełknął ślinę, kiedy prawda do niego dotarła w całej
swojej brutalności. Czara Hufflepuff. Horkruks Voldemorta.

- Faktycznie, coś cię zatrzymało. - Tym razem odzyskanie panowania nad sobą zajęło
sekundę dłużej niż powinno. Harry westchnął. Uśmiech spełzł z jego twarzy, a z oczu zniknął
radosny blask. Zrobił niepewny krok w stronę Draco, jakby sam nie był do końca przekonany.

- Przepraszam, że się spóźniłem. Naprawdę przepraszam... ale... - Zabrakło mu słów. Draco
wciąż stał, zimny, jak wykuty z lodu. Nie poruszył się - opierał się o balustradę tarasu i tylko
obracał w palcach artefakt. I patrzył. Nic więcej.

- "Spóźniłem się", to za mało powiedziane. - Chciałby powiedzieć coś więcej. Chciałby
powiedzieć o tych miesiącach oczekiwania, tych nocach przepełnionych żalem; minutach
bezsilnej złości, które ciągnęły się jak lata. Chciałby mówić o duszącej ciemności,
zmuszającej do krzyku. Chciałby pokazać temu idiocie czym jest samotność. Ta prawdziwa...
Czym jest mrok, kiedy poznało się już światło.

Ale nic nie powiedział. Kiedy Harry zrobił jeszcze jeden, pełen wahania krok, Draco
dostrzegł na jego szyi cienką, świeżą bliznę. Lekko wygięta, biała linia ginęła gdzieś za
kołnierzem płaszcza. Jakby chciała odpełznąć spod spojrzenia jego zimnych jak lód oczu.

Ślizgon bardzo powoli odstawił czarkę na balustradę. Wyprostował się - teraz już walczył,
żeby wciąż nad sobą panować. Westchnął głęboko, wyrzucając z siebie cały żal i gniew. Na
to będzie czas... później.

Kiedy stanął przy Harrym, chłopak zamknął oczy, jakby spodziewał się uderzenia.

- Przepraszam... Naprawdę nie mogłem inaczej, ja... przepraszam, Draco... Przepraszam...

- Zamknij się. - Objął chłopaka. Tak, jakby nic ważniejszego niż on nie istniało na świecie.
Bo czy istniało? - Po prostu się zamknij. I kocham cię. Ale nic już nie mów.


Draco wiedział, że przyszłość nie będzie piękna, nie obejdzie się bez blizn... bez tych białych
linii, wijących się na skórze. Ale teraz... teraz przyszłość mogła poczekać. Musiała.

***

KONIEC


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wybierz innego chłopaka, hp fanfik, HP i DM
Tajemnice 28, Harry Potter, Tajemnice Hp i DM
Wąż w lwiej skórze (hp&dm)
Karmelowa HP i jego miłość w Hogwarcie HP DM
Ashess Jak ja go nienawidzÄ™ HP DM
Pollon Komers HP DM
DP i DM
DM
Wyklad 4 HP 2008 09
Kody TV do pilota DM 800HD
Wszyscy byli tacy kolorowi, HP fanfiction
projekt 1 HP
Monitor HP Lcd
HP Napędy
DREAMBOX DM 7000 s
HP CJJ 5 troubleshooting

więcej podobnych podstron