„Chłopi” - streszczenie szczegółowe:
Część 1 – Jesień
I
Była już jesień, ludzie na polach kopali ziemniaki. Ksiądz rozglądał się dookoła, idąc polną
drogą. Po chwili spotkał starą Agatę, o której rozmawiali pracujący w polu. Mieszkała dotąd
u krewnych Kłąbów, lecz nie ma już u nich pracy, ponieważ nadchodzi zima. By nie być
ciężarem, sama odeszła. Ucałowawszy księdza w rękę i wziąwszy darowaną złotówkę, poszła
przed siebie, trzymając w ręku kijaszek. Skierowała się w kierunku lasów, do ludzi po
proszonym.
Kapłan co jakiś czas krzyczał na pasącego jego konie Walka, który podziwiał uroki jesieni.
Spostrzegł na drodze pod lasem dziewczynę ciągnącą na postronku krowę. Za nią podążał
Żyd Moszka – szmaciarz, który pchał taczki, a na pytanie księdza: Co słychać? odrzekł, że
kartofle, kapusta i żyto obrodziły, po czym pocałował kapłana w rękę i poszedł dalej.
Ksiądz nakazał Walkowi ponowne przegonienie koni, a sam poszedł w kierunku kapliczki.
Co chwila podbiegali do niego wiejscy chłopcy i, tak jak Agata i Żyd, całowali po rękach,
a on ich gładził po głowach. Przystanąwszy przy kopaczach zbierających kartofle, zapytał
o właściciela pola. Usłyszał, iż należało ono do Boryny. Hanka Borynowa również go
ucałowała, a kapłan zapytał o zdrowie jej dziecka, które niedawno ochrzcił, po czym
pobłogosławił
oboje.
Poszedł
dalej,
w
zbierając
dojrzałe
ziarno.
Dotarł do cmentarza ogrodzonego kamiennym murem. Przez mogiły podążał w kierunku
kaplicy, stojącej wśród pożółkłych brzóz i czerwonych klonów. Tymczasem na polu Hanka
zbierała z ludźmi kartofle, co chwilę popędzając ich do szybszej pracy, ponieważ
nieuchronnie zbliżał się wieczór. Słychać było uderzanie motyk o ziemię, czasem ktoś
stęknął, prostując grzbiet. Wśród kopaczy przeważały stare kobiety i komornicy. W płachtach
leżały dzieci, cichutko popłakując. Kobiety rozmawiały o Agacie, o której Jagustynka
mówiła, iż poszła na żebry, a przedtem zrobiła porządki u krewniaków, pracując u nich przez
lato. Wypędzili ją na samą zimę. Jagustynka twierdziła, że Agata wróci na wiosnę (naznosi
cukru, herbaty, trochę grosza, który wyżebrze), zapewne rodzina ją wówczas przyjmie,
ponieważ jesienią to już la niej miejsca nie ma w sieni ani we chliwie. Scierwy, psie krewniaki
i zapowietrzone.
Na polu pracowali również synowie Paczesiowej, uważani za starych kawalerów. Mówiono,
że matka nie chce ich puścić z domu, ponieważ straciłaby pracowników. Kobiety rozprawiały
jeszcze o Jagnie Paczesiównie, która nie kwapiła się do pracy, spędzając dnie na przeglądaniu
się w lustrze i zaplataniu warkoczy. Dziewczyna patrzy ino, kogo by puścić pod pierzynę,
któren aby mocny! Mówiły, że jest bardzo ładna (wypasiona kiej jałowica, biała na gębie,
a ślepie to ma rychtyk jak te lnowe kwiatki... a mocna, że i niejeden chłop jej nie uradzi)
i cieszy się dużym powodzeniem: a to jak za suką, tak chłopaki za nią ganiają – prawiły
oburzone.
Rozmowę przerwało pojawienie się Józki, która przybiegła na pole po Hankę Borynową
krzycząc, by wracała do domu, bo jednej krowie coś się złego stało (upadła na oborę i leży).
Słysząc to, Hanka wyjęła dziecko z płachty, owinęła je zapaską i podążyła w stronę domu.
Ludzie stwierdzili, że szkoda Borynowej krowy. Przyczynę zdarzenia upatrywali w braku
kobiecej ręki w gospodarstwie najbogatszego mieszkańca wsi: Boryna jeszcze krzepki, może
się ożenić, a głupi by był, żeby dzieciom zapisywał. Mimo że pochował już dwie żony,
powinien się ożenić (miał dopiero około sześćdziesiątki: każda młódka pójdzie za niego,
niechby tylko rzekł). Podkreślali, iż Hanka przebywa tam jedynie ze względu na swego męża
(syna Boryny), bowiem gospodyni z niej żadna.
Kopacze pozbierali motyki i koszyki z pola. Zapadała noc Nadszedł czas powrotu do domu.
II
Zagroda Boryny z trzech stron otoczona była budynkami gospodarskimi, z czwartej
znajdował się sad odgradzający wszystko od drogi. Gdy Hanka z Józką
przybiegł z pola, nad krową stało już kilka kobiet radzących nad sposobami pomocy
zwierzęciu. Synowa starego Boryny wysłała Józkę po Jambrożego, który znał
się na chorobach. Bała się powrotu teścia: jak ociec nadjadą, będzie to pomstowanie,
będzie. - A przeciech my niczego niewinowate! – narzekała płaczliwie.
Jambroży, po dokładnym obejrzeniu krowy, powiedział, że zwierzę zdycha. Chwilę potem
wszyscy zebrani usłyszeli wóz, którym wracał Boryna z synem Antkiem. Naprzeciw nim
wybiegła płacząca Józka, opowiadając z daleka przebieg tragedii. Starszy z mężczyzn był zły
na Witka (młodego parobka), którego oskarżył o nieupilnowanie krowy, na co usłyszał, że to
borowy przegnał zwierzę z gajów, gdzie parobek ją wypasał. Gdy później uciekali, krowa się
pokładała i stękała. Maciej ocenił wartość sztuki bydła na trzysta złotych, które właśnie tracił.
Krzyczał, że pod jego nieobecność w domu zawsze są jakieś straty: Trzysta złotych jak
w błoto! Do miski to ścierwów aż gęsto, a przypilnować nie ma kto. Taka krowa, taka krowa!
A to człowiek ruszyć się z domu nie może, bo zaraz szkoda i upadek.... Groził podaniem dworu
do sądu. Kiedy Hanka wyszeptała, że była przy kopaniu, teść nie wziął tego pod uwagę.
Nakazał przynieść kosę, po czym samodzielnie zarżnął zwierzę, aby się już nie męczyło.
Potem wszedł do swej chałupy, krzycząc do synowej, by dała mu coś zjeść. Po chwili
wszyscy mieszkańcy izby jedli na dworze jajecznicę z chlebem. Mężczyzna ciągle pytał
o Witka, który gdzieś się schował ze strachu i po licznych rozporządzeniach poszedł do izby
na drzemkę. Gdy Hanka z Józką wykonywały domowe prace, pojawił się Witek pytając, czy
gospodarz jest bardzo zły, na co Józia powiedziała, że tatulo go spierze. Chłopiec zaczął
płakać, co spowodowało, że obiecała wstawić się za nim. W podziękowaniu wyjął zza
pazuchy drewnianego, własnoręcznie wykonanego nakręcanego boćka i podarował
Boryna wybrał się w odwiedziny do wójta. Droga upłynęła mu na rozmyślaniach, ile ma
jeszcze pracy: zwózka drewna, kapusta w polu, siew nieskończony, a jeszcze na domiar złego
musi jechać do sądu. Szedł wolno, bolały go kości, nie miał się z kim podzielić swymi
troskami. Czuł w powietrzu zapach gotowanych ziemniaków i żuru ze skwarkami, który
wydostawał się z wiejskich chałup. Myślał o swej żonie, kobiecie gospodarnej, która zmarła
na wiosnę: Przyszedł z roboty, spracowany - to i jeść tłusto dała, i często gęsto kiełbasy
podtykała kryjomo przed dzieciskami... A jak się wszystko darzyło!... i cielaki, i gąski,
i prosiaki... że co jarmarek było z czem jeździć do miasta, i grosz był zawsze gotowy, na
zakład z samego przychówku... A już co kapusty z grochem, to już jensza zgoła tak nie
potrafi.... Wtedy dobrze im się wiodło… A teraz Antek robił wszystko po swojemu, Hanka
nie sprawdzała się jako gospodyni, a Józka była jeszcze dzieckiem. Wspominał, jak podczas
ostatnich żniw zdechł im wieprzek, wrony udusiły gąski, a teraz padła krowa. Same straty…
Tak rozmyślając, doszedł do domu wójta, któremu oznajmił, że jedzie jutro do sądu
w sprawie Jewki (oskarżyła go o ojcostwo swego dziecka). Narzekał, że nic mu się nie udaje,
na co wójt z małżonką poradzili, by najbogatszy gospodarz we wsi znowu się ożenił: A we wsi
tyle jest dziewuch, że jak się idzie między chałupami, to bucha kiej z pieca. Jako kandydatkę
wymienili Jagnę – córkę Dominikowej, lecz Boryna nic nie powiedział, a po chwili milczenia
zaczął się żegnać usprawiedliwiając, że jest już późno, a nazajutrz musi stawić się w sądzie na
dziewiątą rano.
Powrotna droga upłynęła mu na rozmyślaniach nad słowami, które usłyszał od wójtostwa.
Planując kolejny ożenek, Jagnę brał już wcześniej pod uwagę, ponieważ była mocną i ładną
dziewką. Sam nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego poszedł pod dom Jagny.
Dzięki świecącej się tam lampce zobaczył ją przez otwarte okno. Siedziała w samej koszuli
i podskubywała gęsi. Popatrzywszy chwilę z ukrycia, udał się w stronę swego domu myśląc:
Piękna kobieta. Przypomniał sobie, że Dominikowa miała piętnaście morgów ziemi, po czym
szybko policzył, że na każde z jej dzieci (dwóch synów i córka) przypadało po pięć morgów.
Rachował, jakie korzyści przyniósłby mu ożenek. Jej pole graniczyło z jego polem.
Po ślubie połączyłby wszystko (miałby aż trzydzieści pięć morgów ziemi – przewyższałby
go jedynie młynarz), a Jagna w wianie wniosłaby spłatę za opuszczaną chałupę
i pozostawiony braciom inwentarz. Posiałby na Jagninych morgach pszenicę, dokupiłby
konie, a krowę żona wniosłaby w posagu. Gdy zasypiał, snuł rozmyślania o Jagnie.
Zdawał sobie sprawę z tego, co mówili o niej mieszkańcy wsi, dlatego zastanawiał się,
jak zareagowałyby dzieci na wieść o ponownym ożenku starego ojca. W końcu
stwierdził, że nie musi przejmować się ich reakcją, ponieważ wszystko należało do niego.
Jeżeli
nie zgodzą
się z
jego
decyzją,
będą
musieli
opuścić
chałupę.
III
Kuba, starszy parobek Boryny, wstał skoro świt. Sypiał w stajni razem z Witkiem.
Wyjrzawszy na dwór, dostrzegł szron i poczuł przejmujący chłód. Kuśtykając
(kiedyś postrzelono go w kolano) podszedł do studni, umył się, przygładził włosy.
Potem
klęknął
na
progu
stajni
i
odmówił
pacierz.
U Borynów w chałupie jeszcze spali. Kuba wyprowadził wóz ze stodoły, napoił konie,
podsypał im słomy. Cały czas do nich mówił. Potem nakarmił psa Łapę i poszedł obudzić
młodego pastucha Witka. Przebudzony chłopak wstał, wyciągnął z jaskółczych gniazd małe
ptaszki, usiadł pod chałupą i wypuścił je z rąk. Zza budynku znienacka wyszedł Boryna –
chwycił Witka za kark i bił go rzemiennym pasem krzycząc, że to przez niego stracił krowę:
- Takiś to pastuch, co? Tak to pilnujesz, co? Najlepsza krowa się zmarnowała, co?... Ty
znajdku, ty pokrako warsiaska! Ty! - I bił zapamiętale, gdzie popadło, aż rzemień świszczał,
a chłopak wił się kiej piskorz i wrzeszczał: - Nie bijta! Loboga! Zabije mię! Gospodarzu!...
O Jezu ratujta.... Gospodarz w gniewie wypomniał, że wziął go jako znajdę nie po to, by
zabijał mu bydło. Witek krzyczał i płakał, a gdy przestały padać na niego mocne razy –
uciekł.
Po powrocie do izby Boryna ubierał się w milczeniu, zdenerwowany brakiem poszanowania
ze strony domowników: - Widzi mi się, co bez kijaszka z nimi obyć się nie obędzie, bez
twardego! Dawno się im to należało, zaraz po śmierci nieboszczki, kiej kłyźnić się zaczęły
o gronta, ale się jeszcze wagował, żeby zgorszenia we wsi nie czy nić. Gospodarz był
przeciech nie leda jaki, na trzydziestu morgach, i z rodu nie bele chto - Boryna, wiadomo. Ale
dobrością z nimi się nie skończy, nie!.... Przyszedł mu na myśl kowal (zięć), który podjudzał
całą wieś przeciw teściowi za to, że nie odpisał mu sześciu morgów ziemi i morgi lasu.
Józka wróciła z obory i zrobiła śniadanie. Otrzymała również polecenie, by zajęła
się sprzedażą mięsa z krowy, ponieważ ludzie już wiedzą o śmierci bydlęcia
i będą przychodzić. Miała zawołać Jamrożego, który zasoli i przyprawi resztę mięsa,
po
czym
zanieść
kawałek
Magdzie
(żona
kowala).
Na koniec Boryna obiecał córce, iż przywiezie jej z miasta bułeczkę: - Hale, córuchno, hale!
Pilnuj tutaj, a już ci bułeczkę przywiezę abo i co. Wsiadł na wóz i ruszył, a: We wsi poczynał
się już zwykły ruch: poranek był jasny i chłodny, a że zaś przymrozek orzeźwił powietrze, to
i raźniej się poruszali, i zgiełkliwiej; wychodzili gromadnie na pola, którzy do kopania szli
z motyczkami a koszykami na ręku, dojadając śniadań; którzy z pługiem ciągnęli na
ścierniska; którzy. na wozach brony wieźli a worki pełne ziarna siewnego; którzy znów zasię
wykręcali ku lasom z grabiami na ramionach, ściółkę grabić - że ino dudniło po obu stronach
stawu i krzyk się wzmagał, bo drogi były zatłoczone bydłem ciągnącym na paszę, szczekaniem
psów, pokrzykami, co wybuchały raz w raz z niskiej, ciężkiej kurzawy, jaka się była wznosiła
z orosiałych dróg.
Do Tymowa dojechał po ósmej. Zaraz obstąpili jego wóz Żydzi myśląc, że przywiózł coś na
sprzedaż, szybko ich jednak odpędził. Na środku placu stało już kilka wozów
z wyprzęgniętymi końmi. Boryna zatrzymał konia i poszedł pod budynek sądu. Gmach był
jeszcze zamknięty, lecz nie przeszkadzało to zebranemu tłumowi, który cierpliwie czekał na
otwarcie. W tłumie dostrzegł Jewkę z dzieckiem na ręku oraz Dominikową (matkę Jagny).
Gdy sądy się rozpoczęły, zaczęły się pojedyncze sprawy: o nieporządek na podwórzu, pobicie
chłopaka za wypasanie koni kończyną. I tak szła sprawa za sprawą, kieby skiba za skibą,
równo i dość spokojnie, czasem tylko podnosiły się skargi abo chlipanie, abo i przekleństwo
(…). Po przerwie swój czas otrzymała sprawa Boryny. Jewka posądzała go o ojcostwo
twierdząc, że była kiedyś w jego domu służącą. Wszystkie zarzuty mieli potwierdzić jej
świadkowie. Boryna wszystkiemu zaprzeczył i sprawa nie została rozwiązana.
Po opuszczeniu budynku gospodarz w towarzystwie Dominikowej i Szymka (jej syn) udał się
do karczmy na posiłek. Dominikowa wyznała, że oskarżycielkę Boryny do wszystkiego
podjudzili kowal (zięć Boryny) i młynarz, u którego obecnie służyła. To oni namawiali się na
lipieckiego gospodarza: - Tyla, żeby was pokłyźnić a podać na pośmiewisko i umartwienie.
Drugi człowiek jest taki, że z jenszego la samej uciechy pasy by darł. Kobieta poszła jeszcze
pomodlić się do klasztoru, a Boryna kupił córce bułeczki. Cała trójka wspólnie wracała do
Lipiec. Jazda upływała im na niezobowiązujących rozmowach, aż w końcu Dominikowa
powiedziała, że z niego jest jeszcze majętny i silny chłop, który powinien się ożenić.
Prorokowała, że kandydatek na pewno nie zabraknie, każda dziewucha zgodzi się zostać jego
żoną: - Zróbcie ino zapis, a i co najpierwsze się wama nie sprzeciwią....
IV
Była niedziela - cichy, opajęczony i przesłoneczniony dzień wrześniowy. Na ściernisku za
stodołą pasł się cały inwentarz Boryny pod okiem Kuby i Witka, uczącego się pacierza.
Pilny uczeń zobaczył, że ludzie idą już na mszę niedzielną do kościoła. Dzwony biły, gdy
Kuba nakazał Witkowi spędzić bydło do obór i iść do kaplicy, a sam wziął parę kuropatw za
koszulę (upolował je w założonych sidłach) i udał się do księdza, któremu nieśmiało wręczył
ptaki. Został zaproszony na plebanię, gdzie kapłan wręczył mu w podziękowaniu złotówkę.
Kuba był mu za to bardzo wdzięczny (kilka razy już zanosił kapłanowi ptactwo, zające,
grzybki, lecz nigdy dotąd nie dostał zapłaty). Ze szczęścia aż się popłakał.
Potem poszedł na mszę, po niej uczestniczył w procesji. Kroczył tuż przy księdzu, nad którym
najznamienitsi mieszkańcy wsi (Boryna, kowal, wójt i Tomek Kłąb) nieśli czerwony
W niedzielę u Borynów obiad był syty, przyrządzany przez Józię: (…) bo mięso było, była
i kapusta z grochem, był i rosół z ziemniakami, a na amen postawili niezgorszą miseczkę
kaszy jęczmiennej, uprażonej ze słoniną”. Po posiłku każdy wrócił do swych zajęć, oddając
się najpierw krótkiej chwili odpoczynku. Kuba położył się pod brogiem (stóg siana), a Hanka
z dziećmi i Antkiem poszli między pola na spacer, rozmawiając po drodze o swej przyszłości.
Stwierdzili, iż gdyby mieli trzy krowy i jednego konia, poszliby wówczas na gospodarstwo
Hanki, która w wianie dostała trzy morgi (niestety, była to nędzna ziemia).
Młody Boryna rzekł, iż po matce należy mu się od ojca osiem morgów pola. Marzył o chwili,
gdy spłaci rodzinę (kowala, Grzelę – brata przebywającego akurat w wojsku oraz Józkę)
i pozostaje na ojcowiźnie. Małżonkowie ubolewali, że mimo ciężkiej pracy nie mają nic
swojego. Żalili się do siebie na starego Borynę, który posyłał Grzeli do wojska pieniądze,
a ubrania po matce przechowywał w skrzyni, nie chcąc dać nic nikomu.
Po tej rozmowie Antek udał się samotnie do wsi, nie pozwalając żonie pójść na pogaduszki
do sąsiadek, więc wróciła na podwórko. Zastanawiała się nad powodami częstych zmian
nastroju męża, który raz był na nią zły, a innym razem niezwykle sympatyczny. Chciała
usiąść przy Kubie, lecz on wstał i udał się karczmy. Zamówił u Jankiela wódkę. Złotówkę od
księdza szybko wydał na kolejne trunki, by w końcu zamawiać na kredyt. W trakcie rozmowy
baldachim. Z wrażenia, że idzie tak blisko księdza, wchodził ludziom pod nogi, czym
sprowadzał na siebie przezwiska niedojda, kulas, jednak udawał, że te słowa nie jego dotyczą.
Po nabożeństwie, jak każdej niedzieli, ludzie poszli na cmentarz przy kościele.
Dominikowa szła z Jagusią, a czas upływał im na rozmowie z licznymi krewnymi (w Lipcach
prawie wszyscy byli spokrewnieni, a rozmowa po mszy była zwyczajem). Kobiety
z zazdrością spoglądały na Jagnę: (…) abych nasycić oczy tym jej wełniakiem pasiastym
i sutym, co jak tęczą mazurską mienił się na niej, to na jej czarne trzewiki wysokie,
zasznurowane aż po białą pończochę czerwonymi sznurowadłami, to na gorset z zielonego
aksamitu, tak wyszyty złotem, że aż się w oczach mieniło, to na sznury bursztynów i korali, co
otaczały jej, białą, pełną szyję - pęk różnobarwnych wstążek zwieszał się od nich na plecach
i gdy szła, wił się za nią niby tęcza. Kuba też był zauroczony Jagusią, lecz musiał wracać do
domu na obiad i do dalszej pracy.
z Jankielem, proponującym parobkowi nieuczciwe postępowanie względem pracodawcy,
okazało się, iż Kuba jest bardzo lojalny. Mężczyźni w końcu pokłócili się i parobek zasnął
w
kącie.
Do karczmy przychodzili kolejni mieszkańcy wsi. Zapalili światło i w dźwiękach muzyki
oddali się tańcom, pogawędkom, piciu. Było tak jak w każdą niedzielę. Wśród gości wyliczyć
można Franka młynarczyka, rozrabiakę i hulakę, którego ksiądz bezskutecznie z ambony
namawiał do ożenku z ciężarną Magdą – służącą organistów (Franek wymawiał się tym, iż na
jesieni miał iść do wojska, dlatego też żona nie była mu do niczego potrzebna).
Podpita Jagustyna namawiała ludzi do zabawy, a potem poszła do alkierza, gdzie zastała
kowala, Antka i kilku młodszych gospodarzy. Zaczęła wtrącać się do rozmowy, w wyniku
czego kowal wyrzucił ją do dużej izby. Zapadała już późna noc Ludzie pomału opuszczali
karczmę. Niedziela dobiegła końca.
V
Nadchodziła jesień. Pod wieczór często podały zimne deszcze. Bociek z przetrąconym
skrzydłem, który nie odleciał do ciepłych krajów, chodził po łąkach. Pojawiał się czasem na
podwórzu Borynów, gdzie Witek rzucał mu jedzenie. Coraz więcej „dziadów” żebrzących
chodziło po wsi od domu do domu. Niektórzy opowiadali, że przychodzą ze świętych miejsc
– z Częstochowy i Kalwarii, chwaląc się tym, co widzieli i co przeżyli. We wsi
nie
słychać
już
było
przyśpiewów,
a
ludzie
siedzieli
w
izbach.
Mieszkańcy Lipiec wybierali się za parę dni na coroczny jarmark na świętą Kordulę,
bojąc się o stan dróg (wskutek deszczów mogły rozmięknąć). Na długo przed tym świętem
planowali, co by tu sprzedać z inwentarza, z ziarna czy przychówku, by w zamian kupić na
straganach przyodziewek i sprzęty gospodarskie. Gorące przygotowania również były
udziałem Borynów. Maciej z Kubą kończyli młócenie pszenicy, Hanka z Józką
podkarmiały maciorę i gąski (by drożej je sprzedać), a Antek z Witkiem jeździli
do boru po susz na ogień i ściółkę do obory i na ogacenie ścian chałupy.
Następnego dnia wraz ze świtem ludzie podążali do Tymowa na oczekiwany jarmark.
Topolową drogą poruszał się wolno sznur wozów. Nie wszyscy jednak mieli możliwość
jazdy, ponieważ na wozach umieszczono inwentarz na sprzedaż. Gospodarze i komornicy szli
piechotą. Co biedniejsi ciągnęli za sobą uwiązane na sznurkach świnie, barany, krowy.
Również parobcy podążali na jarmark, który był także miejscem załatwienia nowej pracy,
znalezienia ciekawej oferty. Lipce nagle opustoszały, zdawało się, iż nikt ich nie
zamieszkuje… Maciej Boryna pozostawił w domu Kubę płaczącego z powodu
uniemożliwienia mu podróżny na jarmark, Witka i Jagustynkę, która otrzymała polecenia
przygotowania posiłku i wydojenia krów.
Gospodarz szedł piechotą, mając nadzieję, iż uda mu się dosiąść do któregoś z sąsiadów
(rodzina pojechała wcześniej wozem). Nie pomylił się – do swej bryczki zaprosił go
organista. Była tam już organiścina wraz z synem Jasiem, który specjalnie przyjechał ze
szkoły na święto. W przyszłości miał zostać księdzem. W trakcie jazdy minęli Dominikową,
Jagnę i Szymka, którzy również jechali wozem (wraz z inwentarzem). Po wzajemnym
pozdrowieniu młody organista zdawał się być niezwykle zachwycony urodą Jagusi.
Kiedy dojechali do miasteczka, Maciej podziękował za podwiezienie, po czym
poszedł szukać swej rodziny. Przeciskał się przez tłum, zatłoczone ulice, mijał place,
zaułki, pełne wozów i przeróżnych towarów. Na poklasztornym rynku stały kramy
obwieszone paciorkami, lusterkami, wstążkami. Dalej sprzedawano święte obrazy.
Kupił Józce chustkę na głowę (obiecał ją córce już na wiosnę), potem przepychał się do
targowiska za klasztorem, mijając po drodze wysokie drewniane kozły, na których wisiały
szeregi butów. Widział rymarzy, kołodziejów, garbarzy, krawców. Mijał stoły zapchane
kiełbasami, boczkami, szynkami. Piekarze prosto z wozów sprzedawali placki, chleb i bułki.
Ustawiono też kramy z książkami i zabawkami. Pośrodku rynku, dookoła drzew rozłożyli się
ze swymi towarami bednarze, blacharze i garncarze, za nimi stali stolarze z pięknie
wykonanymi meblami. Wszyscy zachwalali towary wystawione na sprzedaż. Na wozach
kobiety sprzedawały cebulę, jajka, masło. Można było nawet kupić gorącą kiełbasę i herbatę.
Dobrą atmosferę psuł widok ślepych, kulawych, niemych „dziadów” żebrzących pod murami
katedry.
Boryna w końcu odnalazł Józkę i Hankę, którym nie udało się jeszcze sprzedać maciory –
ludzie ciągle targowali cenę. W tłumie dostrzegł Jagnę stojącą wśród wozów, lecz gdy
w końcu udało mu się dotrzeć w to miejsce – już jej nie było. Odnalazł za to Antka
siedzącego na workach pszenicy, o którą targowali się kupcy. Gdy syn poprosił
Macieja o złotówkę (chciał się napić i coś zjeść), zaczął mu wypominać, że
patrzy
jedynie
na
jego
pieniądze,
lecz
w
końcu
zgodził
się.
W Tymowie Boryna udał się do alkierza zajmowanego przez pisarza z prośbą o sporządzenie
skargi sądowej na dziedzica. Oskarżał go o to, iż borowy pobił Witka i przepędził jego krowę,
wskutek czego zdechła. Maciej nie zamierzał darować dziedzicowi swej krzywdy. Domagał
się pokrycia wszelkich poniesionych strat. Potem spotkał Jagnę mierzącą na jednym ze stoisk
czapkę, którą chciała kupić bratu. Zaczął szeptać czułe, niewinne słówka, patrząc jej
namiętnie w oczy. Gdy odeszła od kramu, torował jej przejście w tłumie. Przy jednym ze
stoisk Jagna zachwyciła się chustkami i wstążkami, co spowodowało, że Boryna gotów był
zapłacić za wszystko, co tylko dziewczyna wybierze.
Nie przyjąwszy propozycji, córka Dominikowej poszła dalej. Nie przeszkodziło to skąpemu
zazwyczaj Maciejowi w zakupie prezentu i dogonieniu panny. Stanęli przy kramie z koralami
i paciorkami, które Jagusia zaczęła mierzyć. Wówczas usłyszała od adoratora, że po
nieboszczce żonie ma on w skrzyni aż osiem par korali. Gdy usiedli, Maciej patrzył
zachwycony na jej urodę, zdrowie i młodość. Spytał, czy wybrała już któregoś z licznych
adoratorów, na co odparła, że nikogo jeszcze nie przyjęła. Wtedy ofiarował jej chustkę
i wstążkę, co spowodowało rumieniec zaskoczenia i szczęścia na twarzy dziewczyny.
Zakochany Boryna nie zauważył jej jaśniejących oczu, gdy na pożegnanie wspomniał
o Antku. Jagna udała się na poszukiwanie matki. Przy klasztornym murze dostrzegła żebrzącą
Agatę siedzącą na słomie. Staruszka zapytała Jagnę o Lipce i rodzinę Kłąbów, czym
wywołała zdziwienie rozmówczyni (przecież Kłębowie wygnali Agatę, a ta o nich pytała!).
Tymczasem Boryna po rozstaniu z Jagną spotkał swego zięcia kowala domagającego się
ponownie przepisania większej liczby morgów na rzecz żony. Czekał na to cztery lata. Mimo
że straszył sądem, Maciej po raz kolejny odmówił. Jeszcze nie umiera i nie musi nic
przepisywać. Kowal zdał sobie sprawę, że złością nic nie wskóra, więc zmienił taktykę.
Zaczął prosić, by teść postawił mu wódkę, na co ten przystał. Przy alkoholu zięć ponownie
zapytał o przepisanie i spłaty. Mężczyźni rozeszli się. Boryna powrócił do Antka.
Jarmark dobiegał końca. Zaczął padać deszcz. W tak uciążliwej aurze ludzie zwijali kramy
i odjeżdżali do domów. Miasteczko pustoszało i milkło. Jedynie bezdomnym żebrakom.
nigdzie się nie spieszyło. Borynowie wracali do Lipiec pustym wozem, ponieważ udało im się
sprzedać cały inwentarz. Kupili wiele rzeczy niezbędnych do prowadzenia gospodarstwa.
Zapadał zimny wieczór. Antek popędzał konie. Gdy dojeżdżali do lasu: Ciemno było, że choć
oko wykol; deszcz padał coraz grubszy i gdzieniegdzie po drodze rozlegały się turkoty wozów
i ochrypłe śpiewy pijaków, albo i ktosik człapał się wolno po błocie. A środkiem topolowej
drogi, co ino szumiała głucho i pojękiwała jakby z zimna. Minęli na drodze pijanego
Jambrożego, który śpiewał najgłośniej jak tylko mógł. Plucha szła taka i ciemność, że koniom
ogonów nie rozeznał, a i światła wsi widziały się ledwie jako to wilczych ślepiów migotanie.
VI
Cały czas padały deszcze. Nadchodziła jesienna szaruga. Dni stawały się coraz krótsze.
Skłębione chmury, pociemniałe pola, wszędzie błoto. Z drzew opadały ostatnie liście.
Przerażająca cichość ogarnęła ziemię. Umilkły pola, przycichły wsie, ogłuchły bory. Wsie
poczerniały i jakby silniej przywarły do ziemi, do płotów, do tych sadów nagich,
poskręcanych i jęczących z cicha. Nadszedł czas zbierania i zwożenia kapusty z pól. Przed
chałupami przygotowywano beczki do jej kiszenia. Wyciętą kapustę wrzucano na stojące na
polu wozy, na które przenoszono ją na specjalnych płachtach. Pracowała cała wieś.
Pole Dominikowej sąsiadowało z polem Borynów. Józka z Hanką, Kubą i Jagustynkę również
zbierali kapustę. Wóz Paczesiów był już pełen kapusty, więc jego właściciele pożegnali się
z sąsiadami i ruszyli do domu. Konia prowadził Szymek, a Jagna, zmęczona i przemoczona
do suchej nitki, cieszyła się z końca pracy. Zapadał mrok. Pod ogromnym ciężarem ich wóz
utknął w błocie. Z mgły wyłonił się na szczęście Antek, który pomógł przepchać wóz
i odprowadził do młyna. Szedł obok Jagny za wozem i ta chwila samotności spowodowała, ze
zaprosił dziewczynę do Kłąbów na niedzielne tańce, na które załatwił skrzypka. Panna
obiecała, że zjawi się, jeżeli tylko otrzyma pozwolenie matki. Gdy odszedł, Jagna nadal miała
przed oczami pożądliwy wzrok przystojnego mężczyzny. Zalewała ją fala gorąca. Była
pewna, że drugiego takiego Antka nie ma na świecie. Ilekroć go widziała, nie wiedziała, co
się działo z jej ciałem.
Po powrocie do chałupy i po kolacji Jagna z matką zasiadły do kądzieli, a synowie
Dominikowej zajęli się sprzątaniem (matka tak ich wychowała, że zajmowali się wszystkimi
domowymi obowiązkami). Jambroży (uczestnik wieczerzy) oznajmił, że ktoś chce starać się
o rękę Jagusi i pragnął przysłać swata z wódką, lecz ponieważ jest bardzo strachliwy, boi się
odmowy matki dziewczyny. W końcu starzec uchylił rąbka tajemnicy, zdradzając, że tym
kimś jest bogaty gospodarz, wdowiec. Dominikowa oznajmiła, że nie odda córki do „cudzej
chałupy” i „cudzych dzieci”, podkreślając, że zaopatrzyła Jagnę we własne morgi.
Domyśliła się, że chodziło o starego Borynę. Choć Jambroży zapewniał, że dziewczyna
miałaby dobre i dostatnie życie, dopiero wzmianka o zapisie ziemi poskutkowała –
Dominikowa oczyma wyobraźni widziała już swoje pole powiększone o sąsiednie
gospodarstwo Boryny. Zapytana o zdanie córka odpowiedziała, że wypełni jej wolę. Kobieta
zezwoliła Jambrożemu na przekazanie wieści Borynie, który mógł przysłać swata. Po wyjściu
gościa Jagna zapatrzyła się w okno i zamyśliła nad swym losem, nad wygodnym życiem pod
opieką matki. Dotąd robiła, co chciała, nienarażona na przykre słowa czy uwagi, z dala od
morgów i majątków. Choć mogła być żoną każdego kawalera ze wsi, zamierzała posłuchać
rady matki.
W chwilę potem przyszła Józka z zaproszeniem na jutrzejszy dzień, na wspólne obieranie
kapusty w domu Borynów. Miało się tam zebrać dużo wiejskich dziewczyn i chłopaków.
Jagna się chętnie zgodziła. Dominikowa zaczęła śpiewać pieśni, w czym wtórowały jej dzieci.
VII
Nazajutrz aura nie sprzyjała zabawom i rozmowom. Z powodu padającego deszczu ludzie
siedzieli w swych chałupach. Jagna nie mogła doczekać się wieczoru, kiedy miała iść do
Borynów. Nikt nie przeszkadzał jej w planowaniu rozmaitych wariantów spotkania, ponieważ
Dominikowa
została
wezwana
do
rodzącej
a
bracia
pracowali.
Do Jagny przyszedł parobek Mateusz – przystojny, silny trzydziestoletni kawaler. Wzbudził
zmieszanie w zachwyconej wizytą Jagusi, która zapytała, gdzie przebywał przez ostatnie pół
roku. Odpowiedziawszy, że pracował u ludzi „w świecie”, zaczął gwałtownie całować
zaskoczoną dziewczynę. Zawstydziło go dopiero wejście do izby Jędrzycha (brata Jagusi). Po
jakimś czasie wróciła również Dominikowa, która zakomunikowała, by nie przychodził
więcej do jej córki i dał jej spokój, po czym wygnała go ze swej chałupy. Zaczęła też
krzyczeć na Jagnę, wypominając ostro jej wcześniejsze „latanie” z Mateuszem „po sadach”.
Ostrzegła jednocześnie, że ludzie ponownie mogą zacząć o niej plotkować. Wskutek tego
zajścia
dziewczyna
wybuchła
płaczem,
co
spowodowało,
że
matka,
by
ją
uspokoić,
pozwoliła
córce
zostać
u
Borynów
aż
do
północy.
Pięknie wystrojona, szybko udała się do sąsiedniego gospodarstwa, w którym zastała już dużo
pracujących osób. Pojawił się tam dobrze znany w Lipcach wędrowiec Roch, który zabawiał
towarzystwo barwnymi opowieściami. Szczególną uwagę wzbudziła legenda o Jezusie i jego
psu, który bardziej kochał Pana i troszczył się o Niego niż wyznawcy. Gdy w nocy Jagusia
wracała samotnie do domu, pojawił się przed nią ukryty w krzakach… Antek. Objął ją
mocno, a gdy nie poczuł żadnego oporu, razem skryli się w bujnych zaroślach.
VIII
Nazajutrz Lipce obiegła wieść o Borynowych zmówinach z Jagną. Rozpowiedziała to żona
wójta. Jedynie dzieci Macieja nic nie wiedziały o planach ojca. Stary Boryna od rana chodził
zły i zdenerwowany. Skrzyczał Witka, że nie podrzucił słomy krowom, jak zwykle pokłócił
się z Antkiem. Jagustynka wyznała gospodarzowi, że popiera jego pomysł ożenku. Radziła,
by nie przejmował się dziećmi, bo one i tak odpłacą mu złym, tak samo jak jej. Nie chcąc
dłużej wysłuchiwać tych żalów, gospodarz udał się do wójta. Wraz z nim i ze swym kumem -
sołtysem Szymonem poszli do karczmy, gdzie wypili po kieliszku. Maciej dał im butelkę
gorzałki i nakazał pójść do Dominikowej mówiąc, iż poczeka na ich powrót.
Mężczyźni, po dotarciu do chałupy Paczesiów, weszli do czystej i ciepłej izby. Stara kobieta
przywitała ich grzecznie, udając zdziwienie. Dowiedziała się, w czyim imieniu przychodzą.
Stwierdziła, że jej córka ma dopiero dziewiętnaście lat, a Boryna jest już stary i ma dzieci.
Zapewniała, iż nie odda córki do cudzej chałupy na poniewierkę. Dopiero gdy wójt
poczęstował ją alkoholem, stronom udało się ustalić szczegóły małżeństwa. Dominikowa
z synami i Jagną poszli w towarzystwie wójta i sołtysa na zmówiny do karczmy, w której
czekał Boryna. Nie mógł się nadziwić pięknu narzeczonej. Jankiel zaczął wystawiać jedzenie
i napoje, grała muzyka. Za wszystko oczywiście płacił Boryna, który szeptał Jagnie do ucha
czułe słówka, obiecując, że nie zabraknie jej ptasiego mleka. Jagna była smutna. Siedziała
w milczeniu, słuchając słów trzy razy starszego od niej narzeczonego. Dominikowa ponownie
rozpoczęła targi z przyszłym zięciem. Po długich namowach Boryna zgodził się na jej
warunki.
Ustalono, że w sobotę para da na zapowiedzi, a Maciej pojedzie do miasta i zrobi zapis na
Jagusię. Ta podziękowała mu, wypełniając wolę matki. W karczmie było coraz więcej ludzi:
wszyscy jedli, pili, a płacił…Maciej Boryna. Był tak oczarowany swoją narzeczoną, że mimo
wrodzonej oszczędności teraz nie liczył się z groszem. Dominikowa, pożegnawszy się
z przyszłym zięciem, zabrała córkę i pijanych synów odmawiających powrotu, lecz
obawiających się gniewu matki. Gdy opuścili pomieszczenie, do karczmy wszedł młynarz
z nowiną, że dziedzic sprzedał porębę na Wilczych Dołach. Wówczas Maciej
z
chłopami
odgrażali
się
dworowi.
Przyrzekli,
iż
nie
oddadzą
IX
Upłynęło parę dni od zmówin Jagny i Macieja. Deszcze w końcu ustały i przyszedł Dzień
Zaduszny. W Lipcach od rana bezustannie biły kościelne dzwony. Ich dźwięk unosił się nad
polami, lasami i przyległymi wioskami. Do wsi przylatywało ptactwo - znak nadchodzącej
srogiej zimy. Obsiadało przykościelne lipy, cmentarne drzewa. Starsi ludzie zapewniali,
iż
nigdy
nie
widzieli
o
tej
porze
roku
aż
tyle
ptactwa.
W ostatnią niedzielę mieszkańcy Lipiec usłyszeli w kościele pierwsze zapowiedzi o ślubie.
Narzeczeństwo w sobotę pojechało do urzędującego w mieście rejenta, gdzie Boryna zapisał
ukochanej obiecane sześć morgów pola. Teraz całe dnie przesiadywał u Jagusi. Zawsze
ubrany w odświętnie, nie przejmował się gospodarstwem; do domu przychodził jedynie na
noc, często pod wpływem alkoholu. W domu u Borynów panowała cisza. Józka całe
dnie snuła się po izbie, Antek przestał jeść i spać, zatykał usta, by nie krzyczeć.
Serce mu pękało, a dusza bolała. Drzwi od obór i chlewów stały otworem,
inwentarz chodził po sadzie, lecz starego Borynę to zupełnie nie obchodziło.
Po śniadaniu Kuba i Witek udali się do kościoła. Chłopak szedł boso (nie miał butów)
i głośno dzielił się swymi planami z rozmówcą. Gdy dorośnie, zamierza jechać do Warszawy,
nająć się jako parobek do pracy przy koniach i kupić sobie buty. Zbliżywszy się do kościoła,
po obu stronach drogi zobaczyli głośno modlących się żebraków. Weszli w końcu do zakrystii
i z trudem dostali się do otoczonego grupką ludzi organisty, który przyjmował pieniądze na
„wypominki” za dusze zmarłych, brał za to po sześć groszy, a imię nieboszczyka zapisywał
w specjalnym zeszycie. Gdy Kuba podał imiona bliskich i zapłacił, czekał na Witka: Witek
ostał nieco w tyle, że go to po bosych nogach srodze deptali, ale się pchał, jak mógł, choć ta i
niejeden burknął, że to się to pod łokcie ciśnie a starszym zastąpia, pieniądze w garści ściskał
- dopiero kiej go dopchnęli do stołu, wprost organisty, zapomniał języka w gębie... (…)A on
co?... Wie to, kto jego mać? Kto ojciec?... Wie?... Ma to dać za kogo?... Jezu mój!
Jezusiczku... to ino gębę szeroko otworzył i te oczy modre i stojał nieruchawy jako ten głupi i
serce mu się skurczyło z bolenia, że ledwie zipał, ledwie mógł złapać tego dechu... i tak mu się
ckno zrobiło w dołku, jakby już miał ostatnią parę puścić... (…)i tak się trząsł w sobie, tak
dygotał każdą kosteczką, że ani zębów zewrzeć nie mógł, ani ustoić prosto; przysiadł w kącie
na podłodze, od oczów ludzkich, i płakał rzewnymi, sierocymi łzami..: - Matulu! Matulu! -
skamlało w nim cosik i oździerało mu duszę do dna. A pomiarkować nie mógł ni rozeznać,
czemu to wszyscy ojców mają, matki mają, a on jeden sierota, on jeden tylko, on jeden....
W końcu podał pierwsze imiona, które przyszły mu do głowy, zapłacił zarobionymi od
Boryny pieniędzmi i odszedł. Wraz z Kubą udał się za kościół, gdzie ksiądz wyczytywał
imiona zmarłych dusz, za które wszyscy zebrani się modlili.
Po południu w Dzień Zaduszny co roku w cmentarnej kaplicy odprawiano nieszpory.
Borynowie również się tam udali. Na cmentarzu przy wejściu stały beczki. Jedna należała do
księdza, druga do organisty, trzecia do Jambrożego, a reszta do żebraków. Każdy
z przychodzących musiał coś do każdej wrzucić, na przykład chleb, kiełbasę, słoninę, masło,
grzyby, a nawet motki przędzy (co najlepsze, dostawało się księdzu, co najgorsze –
żebrakom). Ludzie, szepcząc i płacząc, chodzili wśród mogił. Opuszczali cmentarz,
popędzani nadchodzącą nocą. Żebracze śpiewy umilkły, a wycie psów rozbrzmiewało
w całych Lipcach. Drogi opustoszały, karczmę zamknięto. Mieszkańcy wsi oddawali się
zadumie w zaciszu swych domów.
U Antka w izbie siedzieli Roch, Jambroży, Jagustynka, Kłąb, Kuba z Witkiem – zabrakło
jedynie Boryny, spędzającego czas w chacie Jagusi. Wszyscy zajmowali ławy przed
kominem, a każdy z nich na swój sposób myślał o mijającym Dniu Zadusznym.
X
Antek poszedł do księdza po radę w sprawie decyzji ojca, który zapisał ziemię Jagnie. Nie był
jednak zadowolony z wizyty - usłyszał, że ma słuchać ojca, bo sprzeciw to grzech śmiertelny.
Doszli do karczmy. Ksiądz zapytał, czemu siedzi tam tak dużo „pijasów” (pijanych chłopów),
na co usłyszał, że zebrali się w sprawie planowanej sprzedaży lasów przez dziedzica.
Boryna zarzekał się, że jeśli trzeba będzie, pójdzie po sprawiedliwość do sądu,
a
nawet
weźmie
siekierę
i
sam
obroni
bór
przed
wycinką.
Pozostawiwszy księdza, Antek zaszedł do kowala, któremu poskarżył się na radę
duchownego. Odgrażał się, że jeżeli trzeba będzie, pójdzie do sądu po sprawiedliwość.
Usłyszał, by nie straszył, bo w przeciwnym razie ojciec wygoni go z chałupy. Do mężczyzn
dołączył wójt, on również bronił starego Boryny. Antek w szale gniewu wykrzyczał, że wójt
przepija gromadzkie pieniądze, a z dziedzicem na pewno zawarł jakiś układ w sprawie
sprzedaży lasu. Młody Boryna zamierzył się nawet na zaskoczonego urzędnika, lecz w jego
obronie stanął kowal. Wściekły Antek opuścił towarzystwo myśląc, że wszyscy są przeciwko
niemu. Następnego dnia rano odwiedził kowala z przeprosinami za wczorajszy wieczór
i dowiedział się, że po południu starego Borynę odwiedzi kowalowa. Może uda się jej
w dobrej atmosferze rozmówić z Maciejem w sprawie zapisu poczynionego Jagnie.
Antek po powrocie od szwagra, którego nie lubił (nazywał go judaszem i skąpcem), zajrzał do
izby Boryny, w której zastał około dwadzieścioro wiejskich dzieci uczonych przez Rocha.
W swej części domu spotkał ojca Hanki. Stary, schorowany Bylica po obfitym posiłku zaczął
użalać się na swą drugą córkę Weronkę, z którą mieszkał (nie dawała ojcu jeść, zabrała
pierzynę, nie chciała dawać drzewa na opał, stale wysyłała go na żebry). Hanka była skłócona
z siostrą za to, że po śmierci zagarnęła wszystkie matczyne pamiątki, nie wywiązując się przy
tym z opieki nad ojcem. Gdy zaczęła oskarżać Weronkę, w obronie córki stanął Bylica,
usprawiedliwiając złe postępowanie kłopotami z wieloma dziećmi i problemami finansowymi
(jej mąż zarabiał czterdzieści groszy dziennie u organisty przy młóceniu).
Po południu przyszła kowalowa wraz z dziećmi, gotowa czekać na powrót ojca nawet do
wieczora. W tym czasie z wiejskimi nowinami przybiegła Jagustyna, informując, iż Maciej na
wesele zaprosił organistów, księdza, młynarza – zapowiadało się najbogatsze wesele
w
Lipcach.
Po powrocie stary Boryna usłyszał od swoich starszych dzieci - Antka i Magdy „radę” - by
XI
Nadszedł dzień ślubu Jagny. Przygotowania do wesela wymagały jeszcze sporo pracy.
Wcześniej wybielono wapnem cały dom (na zewnątrz i w środku), ustrojono gałęziami
świerczyny jego zewnętrzne ściany, opłotki udekorowano jedliną – pachniało jak w lesie.
Jagna w tak szczególnym dniu była smutna. Myślała o Antku, nie mogąc uwierzyć, że
podczas bójki z ojcem powiedział o niej tak niesprawiedliwe słowa, które donieśli jej ludzie.
Pomału zaczęli się schodzić pierwsi goście, zaproszeni nawet z okolicznych wiosek.
Przychodziły kumy, krewniaczki i dawnym obyczajem znosiły kury, chleby, placki, mąkę,
a nawet i srebrnego rubla. Wszystko to w podzięce za zaproszenie, by wynagrodzić gospodyni
poniesione
straty.
Kobiety
„przepijały” z gospodynią po kieliszku gorzałki.
Muzykanci wyszli w tym czasie z chałupy wójta na drogę. Instrumenty przystroili wstążkami,
prowadząc sześciu drużbów Boryny. Potem wrócili po pana młodego, który pojawił się
wygolony, weselnie przystrojony i dał się poprowadzić do domu narzeczonej. Wszyscy
śpiewali, a wieś się przyglądała i podziwiała. Dominikowa z synami witała gości na progu.
Sień i podwórko były pełne ludzi. Młynarzowa z organiściną wyprowadziły Jagnę z izby,
zmienił zapis ziemi, ponieważ w przeciwnym razie spotkają się w sądzie. Zaczęła się kłótnia.
Hanka i Antek szkalowali wybrankę Macieja. Syn wyznał: - I ja przywtórzę, że lakudra jest,
włók, ja! A spał z nią, kto chciał, ja!... - wołał nieprzytomnie i gadał, co mu ślina na język
przyniosła. To spowodowało, iż gospodarz, w którym krew wrzała złością i gniewem –
uderzył go w twarz, rozpoczynając tym samym bójkę. Kobiety krzyczały, a walczących
rozdzielili dopiero zaalarmowani sąsiedzi. Zakrwawionego Antka zanieśli do jego izby.
Borynie nie stało się nic – wygonił sąsiadów, zamknął drzwi, usiadł przed kominem
i analizował słowa, które wykrzykiwał jego syn o Jagusi. Po chwili wyszedł z domu.
Następnego ranka Boryna nakazał Antkowi odejść z domu. Syn z synową spakowali skromny
dobytek i opuścili gospodarstwo. Przenieśli się do Bylicy, z którym zamieszkali w małej izbie
na końcu wsi, aż za karczmą. Pies Łapa również poszedł za nimi, powodując wybuch płaczu
przywiązanej do niego Józki (ojciec uspokajał ją, że pies wkrótce wróci, ponieważ u Antków
nie będzie miał co jeść). Izbę po synu Boryna kazał córce posprzątać i dać Rochowi. Cała
wieś szybko dowiedziała się o bójce i wypędzeniu Antka. Plotkom nie było końca.
w chwilę później obstąpiły ją druhny. Ubrana w białe aksamity panna młoda wyglądała
pięknie, czym wzbudzała zachwyt gości. Boryna chwycił ją za rękę i wspólnie uklękli przed
błogosławiąca ich matką dziewczyny. Jaguś padła do jej nóg z płaczem, żegnając się ze
wszystkimi.
Goście wyszli przed domu i ustawili się w szeregu, prowadzonym przez muzykantów:
A potem Jagnę wiedli drużbowie - szła bujno, uśmiechnięta przez łzy, co jej jeszcze u rzęs
wisiały, weselna niby ten kierz kwietny i kiej słońce ciągnąca wszystkich oczy; włosy miała
zaplecione nad czołem, w nich koronę wysoką, ze złotych szychów, z pawich oczek i gałązek
rozmarynu, a od niej na plecy spływały długie wstążki we wszystkich kolorach i leciały za nią,
i furkotały kieby ta tęcza; spódnica biała rzęsisto zebrana w pasie, gorset z błękitnego jak
niebo aksamitu wyszyty srebrem, koszula o bufiastych rękawach, a pod szyją bujne krezy
obdziergane modrą nicią, a na szyi całe sznury korali i bursztynów aż do pół piersi opadały.
Za nią druhny prowadziły Macieja. Jako ten dąb rozrosły w boru po śmigłej sośnie, tak on
następował po Jagusi, w biedrach się ino kołysał, a po bokach drogi rozglądał, bo mu się
zdało, że Antka w ciżbie uwidział. A za nimi dopiero szła Dominikowa ze swatami, kowalowie,
Józia, młynarzowie, organiścina i co przedniejsi. Na ostatek zaś całą drogą waliła wieś cała.
Ślub odbył się szybko, ponieważ ksiądz spieszył się do chorego. Po ceremonii organista grał
na organach, żegnając weselny orszak, podziwiany przez całą wieś.
Po powrocie Dominikowa zapraszała gości do stołu. Na najważniejszym miejscu usiedli
państwo młodzi, a obok goście pierwsi po uważaniu (po majątku, starszeństwie, aż do druhen
i dzieci). Drużbowie Boryny wraz z muzykantami zabawiali gości. Organista głośno odmówił
modlitwę, po której goście jedli, pili i gawędzili, a kucharki donosiły jedzenie, pilnując, by na
stole niczego nie zabrakło. Maciej bezskutecznie podtykał żonie jedzenie, obiecując, że
będzie jej z nim dobrze, ponieważ wynajmie dziewczynę do pomocy, by się nie
przepracowywała. Wśród tematów dyskusji najważniejszym była sprzedaż lasu.
Gdy zjedzono pierwsze dania i wypito trochę alkoholu, z izby uprzątnięto stoły, by zrobić
miejsce na tańce i zabawy. Wszyscy bawili się wesoło - i młodsi, i starsi. Po zakończeniu
obrządków oczepinowych kobiety w czepiec zbierały pieniądze od gości dla młodych. Jagusia
„przepijała” z zebranymi po kieliszku, lecz w oczach miała łzy. Boryna wpatrzony był
w młodą żonę jak w obraz. Zabawie nie było końca: I tańcowali! ...Owe krakowiaki, drygliwe,
baraszkujące, ucinaną, brzękliwą nutą i skokliwymi przyśpiewkami sadzone, jako te pasy
nabijane, a pełne śmiechów i swawoli; pełne weselnej gędźby i bujnej, mocnej, zuchowatej
młodości i wraz pełne figlów uciesznych, przegonów i waru krwi młodej kochania pragnącej.
Hej! (...). Tak oto chłopski naród bawił się na najbogatszym weselu. O świcie jeszcze
tańczono, pito. Kto się zmęczył – odpoczywał, a potem ponownie wracał do zabawy.
XII
Nad ranem Jagustynka wygnała z wesela Witka, by poszedł zobaczyć, co dzieje się z chorym
Kubą. Na dworze panował mocny przymrozek, a w Borynowej chałupie Roch czytał nabożne
książki. Po wejściu do obory Witek został powitały przez psa Łapę, który wrócił od Antka
i Hanki. Chłopak nakarmił go weselną kiełbasą, po czym przyniósł choremu Kubie wiadro
wody i zasnął. Stary parobek przeczuwał, że umiera. Majaczył w gorączce tak, że przebudził
śpiącego. Prosił, by przyprowadzić z przyjęcia Jagustynkę lub Jambrożego znających się na
chorobach.
Oboje byli pijani i nie chcieli odwiedzić chorego. Pod wieczór przyszedł do Kuby Jambroży.
Chcąc zobaczyć chorą nogę, odwinął zakrwawione szmaty, odsłaniając spuchniętą i zropiałą
łydkę. Parobek przyznał, że parę dni temu był na polu, gdzie strzelił do niego borowy za to, że
wcześniej zabił zająca. Od tej pory Kuba leżał w stajni. Jambroży opatrzył nogę i obiecał, że
pójdzie do wójta po wóz, którym pojadą do szpitala, lecz chory nie zgodził się. Nie
przekonało go zapewnienie Jambrożego, że gdyby uciąć nogę w kolanie, wyzdrowienie
byłoby pewne. Weselnik wrócił na przyjęcie, zostawiając wyjącego z bólu,
majaczącego i mdlejącego parobka, który nie czuł już zdrętwiałej nogi.
U Dominikowej nadal trwało wesele. Szykowano się do przenosin młodej panny do
mieszkania męża. Najpierw goście przeprowadzili krowę, potem przenieśli skrzynię, pierzynę
i inne rzeczy otrzymane w wianie. Muzykanci szli przodem, prowadząc Jagusię z matką,
braćmi i weselnikami. Boryna czekał na nich na ganku swej chałupy wraz z kowalami i Józką.
Dominikowa wniosła przodem w węzełku skibkę chleba, soli szczyptę, węgiel, wosk
z gromnicy i pęk kłosów poświęconych na Zielną, a gdy i Jaguś próg przestąpiła, kumy ciskały
za nią nitki wyprute i paździerze, by zły nie miał przystępu i wiodło się jej wszystko. Młodzi
przyjmowali życzenia szczęścia i pomyślności. Ponownie rozpoczęto weselną ucztę.
Dominikowa z naganą obserwowała Szymka tańczącego z Nastką Gołębianką. Do
towarzystwa dołączyli wójt i Jambroży, zaczęto pić i jeść. Jagna podtykała gościom potrawy,
a Boryna chodził za nią krok w krok, co chwila całując młodą żonę.
Witek wywołał z przyjęcia Jambrożego, na którego czekał Roch. Poszli do stajni. Zobaczyli
leżącego we krwi parobka i brudną siekierę Kuba leżał przewieszony przez próg z odciętą
nogą. Otworzywszy oczy, powiedział, że dziobnął dwa razy i teraz nic go nie boli.
Roch postanowił jechać po księdza, więc poprosił towarzysza, by doglądał
umierającego
(Jambroży
jednak
powrócił
zaraz
na
wesele).
W czasie, gdy postanowiono, że następnego wieczoru w karczmie odbędą się poprawiny,
Kuba
żegnał
się
ze
światem,
składając
duszę
Panu
Jezusowi.
Część 2 – Zima
I
Nadchodziła zima(...). Hanka próbowała rozpalić ogień w kominie, lecz mokre drzewo
uniemożliwiało jej szybkie zakończenie pracy. W izbie panowały przejmujące zimno
i wilgoć. Po drugiej stronie sieni, z izby zajmowanej przez Hankę z rodziną każdego ranka
dochodziły kłótnie i krzyki. Od trzech tygodni, odkąd małżeństwo zamieszkało u Bylicy,
Antek nawet nie rozmawiał z Hanką, przesiadując całymi dniami w karczmie. Nie martwił
się, że nie mają pieniędzy i jedzenia (prócz gotowanych ziemniaków z solą), nie chciał nawet
chodzić po opał do lasu. Bardzo się zmienił. Cały czas nękały go myśli o Jagusi, niczym
opętanie, z którym nie mógł sobie poradzić. Choć wcześniej nie brał pod uwagę opuszczenia
Lipiec, teraz pomysł wydał mu się sensowny, dlatego oznajmił żonie, że idzie w świat.
Stanąwszy na drodze, rozglądał się po polach, a w chwilę potem usłyszał dzwoneczki sań
i zobaczył pasażerów tego pojazdu… Borynę z Jagną! Za nimi jechały kolejne sanie.
Ujrzawszy ukochaną, stanął jak skamieniały, po czym poszedł do karczmy z pytaniem, dokąd
jechał ojciec. Usłyszał od Jankiela, że Maciej podążał do sądu, ponieważ prawuje się o stratę
krowy.
W karczmie siedzieli nabywcy poręby lasu na Wilczych Dołach. Ich widok jeszcze bardziej
rozwścieczył mężczyznę. Zaczął zamawiać kolejne kwaterki gorzałki. Dopiero gdy był już
kompletnie pijany, a Żyd żądał zapłaty za alkohol, wybiegł z karczmy i krzyczał,
że
zabije
każdego,
kto
stanie
mu
na
drodze
(nawet
Jankiela).
II
Hanka siedziała w izbie, a dzieci bawiły się na łóżku pod pierzyną. Rozglądała się po
biednym pomieszczeniu, wspominając wybielone ściany, podłogę z desek, ciepłą i czystą izbę
u Borynów. Była zła, ponieważ pokłóciła się przed chwilą z siostrą, a powoli, z dnia na dzień,
wszystkie obowiązki należące do Antka spadały na jej wątłe barki. Z żalem przypominała
sobie słowa szwagra o tym, że Jagustynka wszystkie domowe obowiązki wykonywała za
Jagnę, która wylegiwała się w łóżku do południa, popijając herbatę, gdy tymczasem Maciej
stale
się
do
niej
przymilał
i
kupował,
co
tylko
chciała.
Żona Antka wzięła pieniądze za sprzedaną Żydom krowę i poszła do karczmy oddać dług
Jankielowi, od którego brali podstawowe artykuły spożywcze na kredyt. Chodziła też po wsi
z nadzieją, że znajdzie u kogoś pracę dla męża. Zawitała do organistów, u których rozpłakała
się, pierwszy raz mówiąc o panującej w domu biedzie, o utracie sił i chęci do życia.
Organistowie wysłuchali zapłakanej Borynowej, a gospodyni dała jej pracę (uprzędzenie
wełny), za którą obiecała mąkę i kaszę. Worki z wełną mieli przynieść Hance parobcy.
Po wyjściu na drogę Antkowa nie wiedziała, gdzie iść w poszukiwaniu zajęcia dla męża.
Zobaczywszy Nastkę, idącą do młyna z kolacją dla pracującego tam Mateusza, dowiedziała
się o dobrze płatnej „robocie”. Z nowymi siłami poszła prosić młynarza o jakieś zajęcie dla
Antka. Młody Boryna został przyjęty do pracy przy obróbce drewna, lecz przedtem Hanka
usłyszała, że cała wieś plotkowała o jej mężu – uganiającym się za Jagną i migającym się od
obowiązków. Podziękowała i opuściwszy młyn, cały czas myślała o usłyszanych słowach.
Gdy wróciła do domu, zastała tam już trzy worki wełny przyniesione przez parobków.
W jednym z nich znalazła bochen chleba, kawał słoniny i pół garnka kaszy. Zrobiła sytą
kolację, a po położeniu dzieci spać przędła wełnę prawie do świtu. Ciągle myślała o Antku
i Jagnie, wskutek czego ogarnął ją żal. Nadal tak bardzo przecież kochała męża, a on ją tak
boleśnie odtrącał. Przez cały następny dzień była spokojniejsza. Jej mąż wrócił dopiero
wieczorem, zmęczony i zmarnowany.
W nocy Antek obiecał żonie, że nie pójdzie w świat, na co usłyszał o propozycji pracy
u młynarza w tartaku (Hanka nie przyznała się, że to ona prosiła w imieniu męża o posadę –
za bardzo się go bała). Nie zapewnił, że zacznie pracę, miał się zastanowić. Kobieta
przytuliła
się
do
niego,
lecz
on
mógł
myśleć
jedynie
o
Jagnie.
III
Nazajutrz Antek podjął pracę u młynarza, który nakazał mu posłuszeństwo wobec Mateusza,
jego prawej ręki w tartaku. W porze obiadowej, gdy wszyscy poszli jeść do młynicy, Antek
pozostał na mrozie, nie chcąc słyszeć śmiechu i być ofiarą poniżania wywołanego nagłą
biedą.
Zjadł
suchy
chleb,
który
popił
wodą
z
rzeki.
Zmęczony i przemarznięty skończył pracę o zmroku. Zaraz potem dotarł do domu, nie mając
już sił na nic, tylko na sen. Ostatnio odzwyczaił się od ciężkiej roboty. Położywszy się pod
pierzynę, od razu zasnął. Żona chodziła boso po izbie, by nie zbudzić go stukającymi trepami.
I tak mijały Antkowi i Hance kolejne dni: I czy mróz choćby i największą skrzytwą prażył, czy
zawierucha dęła i biła wichurą i śniegiem, że oczów nie było można ozewrzeć, czy odwilż
przychodziła, że trzeba było stać dnie całe w rozmiękłym śniegu, a przykry, wilgotny ziąb
w kości właził, czy śniegi sypały, że topora własnego mało co widział - trzeba było zrywać się
do dnia, bieżyć i dnie długie pracować, aż gnaty trzeszczały i każda żyła z osobna pruła się
z utrudzenia, a śpieszyć się do tego, bo cztery piły tak zeżerały drzewo, że ledwie mogli
nastarczyć i Mateusz poganiał.
Boryna nie znosił Mateusza rozpowiadającego swoich o miłostkach z Jagną. Obserwował go
- sprawnego i silnego, w imieniu młynarza doglądającego pracy (w zamian za dodatkowe
pieniądze). Ludzie czekali chwili, kiedy między nimi dojdzie do bójki. Z dnia na dzień
w rywalach rosła nienawiść, w dodatku obaj mieli się za najsilniejszych chłopów we wsi.
W gruncie rzeczy Mateusz nie był złym człowiekiem, miał jednak świadomość
swej siły i oddziaływania na kobiety. W przeciwieństwie do Antka, który krył się
z
uczucie
do
Jagny,
rozpowiadał
o
tym
wszem
i
wobec.
W porze obiadowej kobiety pojawiły się z dwojakami. Choć wszyscy poszli do młynicy,
Antek z Hanką weszli do izby młynarczyka (znajomego Boryny), ponieważ mężczyzna
stronił od ludzi. Zastali tam paru chłopów z przyległych wiosek czekających na zmielenie
zboża. Antek zjadł przyniesiony posiłek: kapustę z grochem i kluski ziemniaczane z mlekiem.
W tym czasie żona czule wpatrywała się w niego. Mimo iż zmizerniał od pracy na mrozie,
dla
niej
cały
czas
był
tak
samo
przystojny.
Rozmawiali
o
domu.
Po wyjściu żony Antek przysłuchiwał się słowom, które padały z ust chłopów. Mówili, że
dwa tygodnie temu powrócił z dalekich krajów brat dziedzica. Nie chcąc mieszkać we
dworze, przeniósł się do borowego do lasu, gdzie sam sobie gotuje, gra na skrzypkach, a co
najdziwniejsze – wypytuje mieszkańców Lipiec o niejakiego Kubę, który wyniósł go rannego
z pola bitwy na swych plecach. Słysząc to Boryna powiedział, że u nich pracował
niegdyś
Kuba,
były
parobek
dziedzica,
lecz
teraz
nie
żyje.
Do pogorszenia stosunków miedzy Mateuszem i Antkiem przyczynił się młynarz, który dał
temu drugiemu podwyżkę za dobrą pracę. Borynie jednak było wszystko jedno. Nie ucieszył
go nawet gest młynarza. Całe dnie spędzał w pracy, do domu wracając jedynie na wieczorny
sen. Zrobił się jeszcze bardziej milczący. Pieniądze oddawał Hance. W niedzielę odmawiał
pójścia na mszę, bojąc się przypadkowego spotkania z Jagną. Nie obchodziły go sprawy wsi,
smutki czy radości sąsiadów, żył poza nimi, jakby obcy. Niedawno, gdy przypadkowo spotkał
kowala, który tłumaczył się z uczestnictwa w weselu, groźnie kazał mu zejść z drogi, czym
wprawił szwagra w osłupienie.
Pewnego dnia Mateusz opowiadał chłopom o Jagusi, za którą rzekomo uganiał się po polach.
Śmiał się ze wszystkich mężczyzn Borynów, którzy skamleli pod jej drzwiami (tak podobno
mówiła do niego Jagna). Antek przypadkowo to usłyszał. Otworzył drzwi, skoczył na
Mateusza i chwyciwszy go za gardło i za pas, wyniósł na dwór, przerzucił przez płot
graniczący z potokiem i wrzucił do wody. W jednej chwili zgromadziła się duża liczba ludzi,
którzy wyciągnęli zakrwawionego Mateusza. Chcieli posyłać po księdza. Tymczasem Antek
usiadł spokojnie przed kominem i grzał sobie ręce. Gdy ludzie wrócili z dworu, zagroził: Kto
ino będzie mnie szargał i nastawał na mnie, każdemu tak zrobię albo jeszcze lepiej!. Wszyscy
milczeli, patrząc jedynie z podziwem na Antka, który pierwszy dał radę Mateuszowi.
Następnego dnia Boryna nie poszedł do pracy myśląc, że jest już zwolniony. Zmienił zdanie
dopiero, gdy po śniadaniu przyszedł po niego młynarz mówiąc, by wracał i zajął miejsce
Mateusza, dopóki ten nie wyzdrowieje. Wpierw jednak wynegocjował taką stawkę, jaką
otrzymywał poprzednik. Hanka nie zdawała sobie sprawy z wydarzeń poprzedniego dnia.
IV
Po paru dniach mgieł i wilgoci znowu przyszedł mróz i śnieg przywalił pola. W każdej
chałupie robiono porządki: posypywano sienie i podłogi świeżym igliwiem, pieczono chleby
i świąteczne strucle. Zbliżały się Gody Pańskiego Dzieciątka – święto cudu
i zmiłowania Jezusowego nad światem. Trwały przygotowania do świąt. Boryna wraz
z Pietrkiem (parobkiem przyjętym na miejsce Kuby) wybrał się do miasta po zakupy. W izbie
Jagna przy pomocy matki zagniatała ciasto. Kobiety piekły chleby, a Józka ozdobiła ściany
kolorowymi wycinankami. Roch poszedł z Jambrożym do kościoła przystrajać ołtarz, a do
Borynów zawitali kolędnicy: Jaś (syn organistów) z młodszym bratem przynieśli opłatek.
Gospodyni położyła go na talerzyku przed pasyjką, dając za nią Jasiowi garnek siemienia
lnianego i sześć jajek. Mimo że rozmawiała z Jasiem wesoło i życzliwie, ten cały czas się
czerwienił. Opowiedziała mu o śmierci Kuby, co spowodowało, że młodzieniec się rozpłakał,
zmartwiony o duszę zmarłego (skonał przed przybyciem księdza). Syn organisty opowiadał
o wizycie u Antka, u którego panowała ogromna i wyniszczająca bieda.
Po tej rozmowie Jaś opuścił towarzystwo, a gdy został sam, wciąż przed oczami miał piękną
Jagnę. Choć słyszał już o jej wpływie na okolicznych mężczyzn, nie zdawał sobie sprawy, że
będzie kolejną ofiarą. Tymczasem Jagna również rozmyślała, zaskoczona urodą dziecka
organistów. Wspominała również Antka, przywołanego przez Jasia. Przez trzy miesiące
widziała go jedynie raz, a nadal była pod jego urokiem, nadal nosiła go w sercu. Coraz
bardziej denerwowały ją zaloty męża, o względy którego nie zabiegała zupełnie, była tylko
bardziej rozdrażniona. Po wyjściu młodego organisty posprzątała izbę i oporządziła krowy, co
nie zdarzało się jej zbyt często, by potem długo płakać, co stało się powodem domysłów o jej
błogosławionym stanie. Dominikowa po cichu przeliczała grunty, które Jagna miała zyskać
dla dziecka, a Boryna się cieszył…Jagna po chwili wyprowadziła wszystkich z błędu.
W dzień Wigilii, podczas suto przygotowanej wieczerzy, wyczekiwano pierwszej gwiazdki.
W każdej chałupie od wschodu stawiano snop zboża i pod obrus wkładano siano. Także
w Borynowej izbie pielęgnowano tradycję. Gospodarz podzielił opłatek miedzy wszystkich.
Z powodu całodniowego postu byli bardzo głodni: Najpierw był buraczany kwas, gotowany
na grzybach z ziemniakami całymi, a potem przyszły śledzie w mące obtaczane i smażone
w oleju konopnym, później zaś pszenne kluski z nnakiem, a potem szła kapusta z grzybami,
olejem również omaszczona, a na ostatek podała Jagusia przysmak prawdziwy, bo racuszki
z gryczanej mąki z miodem zatarte i w makowym oleju uprużone, a przegryzali to wszystko
prostym chlebem, bo placka ni strucli, że z mlekiem i masłem były, nie godziło się jeść dnia
tego. Do wieczerzy dołączyła Jagustynka, bezskutecznie czekająca pod chałupą dzieci
z nadzieją, że zaproszą ją na poczęstunek. Po posiłku Jagna częstowała kawą z cukrem, Roch
czytał nabożną książkę.
Dominikowa zaprowadziła wszystkich do obory, do krów. Jagna za radą matki obdzieliła
inwentarz opłatkiem, po czym wrócili do izby. W niedługich czasie do Borynów przyszli
kowalowie z dziećmi, z którymi wybierali się na pasterkę. Zięć poinformował, że wójt
wzywa Dominikową do rodzącej żony, wskutek czego towarzystwo się zmniejszyło.
Gdy domownicy usłyszeli sygnaturkę kościelną wzywającą na pasterkę, ubrali się
i
wyszli,
w
domu
zostawiając
jedynie
Jagustynkę.
Ludzie ze wszystkich stron zmierzali do kościoła, który wypełnił się po brzegi. Antek wśród
zebranych ujrzał ojca z rodziną i Jagnę; ku której udało mu się przepchać. Ona również go
ujrzała: Siedziała sztywno jak i drugie kobiety, w książkę patrzała, ale ani jednej litery nie
rozeznała, ni kart nawet, nic, bo te jego oczy smutne, oczy żałosne, oczy parzące blaskami
stały przed nią, jaśniały jak gwiazdy, świat cały przysłoniły, że zatraciła się całkiem,
przepadła zgoła - a on wciąż klęczał, słyszała jego krótki i gorący oddech i czuła tę moc
słodką, tę moc straszną, jaka biła od niego, szła jej prosto do serca, krępowała niby
powrozami i przejmowała strachem a słodkością, dreszczem, od którego rozum odchodził,
miłowania krzykiem tak potężnym, że trzęsła się w niej każda kosteczka, a serce tłukło się jako
ten ptak, gdy mu dla swawoli skrzydła przybiją do ściany!.... Antek szeptał, by któregoś dnia
wyszła na spotkanie pod bróg (stóg siana). Od żaru jego słów prawie zemdlała. Potem
radosny stał na mrozie. Nabierał w ręce śnieg, który połykał łapczywie, by w końcu pobiec
w pole…
V
Borynowie wrócili z pasterki dopiero nad ranem. Jagna do południa leżała w łóżku, nie
mogąc zasnąć, ponieważ cały czas myślała o Antku. Gdy w końcu wstała, poszła do matki,
której
jednak
nie
spotkała
(była
u
rodzącej
wójtowej).
Dom Borynów odwiedziła Nastka, którą Jagustynka zapytała o zdrowie Mateusza. Dopiero
teraz domownicy dowiedzieli się o bójce Antka z bratem dziewczyny. Jagna po cichu
zapytała o powód walki, a poznawszy go – przekonała się, iż Antek miłuje ją tak samo, jak
ona jego. W głowie huczały jej słowa kochanka, by wyszła wieczorem pod bróg.
Dopiero teraz dostrzegła starość męża, poczuła rodzące się do niego obrzydzenie.
Samotnie poszła na wieczorne nieszpory, licząc na spotkanie Antka, lecz
w
kościele
zobaczyła
jedynie
wychudzoną
Hankę.
Do Macieja jako do pierwszego gospodarza we wsi przyszedł Kłąb z sąsiadami z propozycją,
by przystąpił do ich grupy. Chłopi dowiedzieli się, że sprzedany przez dziedzica las lada
dzień wytną rębacze. Krzyczeli, że nie mogą na to pozwolić. Boryna zaproponował napisanie
skargi na dziedzica do komisarza, lecz chłopi nie chcieli tak długo czekać na odpowiedź.
Choć zaprosili Macieja na jutrzejszą naradę, odmówił tłumacząc, iż musi jechać do Woli, do
krewniaków kłócących się miedzy sobą o gospodarkę (tak naprawdę podróż była wymówką,
ponieważ nie chciał wszczynać kolejnej walki z dworem, cały czas mając nadzieję na
odszkodowanie w sprawie krowy). Nazajutrz Boryna ubrał się odświętnie i skierował wóz
w stronę Woli (musiał tam jechać, by chłopi nie domyślili się niczego), co niewymownie
ucieszyło Jagnę (nieświadomą podstępu). Zamierzała wyjść na spotkanie: Rwała się już jej
dusza do wylotu, śmiały się oczy, wyciągały ręce, prężyła pierś i ognie błyskawicami
upalnymi chodziły po niej i słodką męka oblewały... Ale z nagła, niespodziewanie chwycił ją
dziwny lęk i ścisnął za serce, że zmilkła, przycichła w sobie (…). Zmieniła zdanie. Szybko
poprosiła męża, by zabrał ją ze sobą - i w kilka minut później już jechali razem.
VI
Witek poinformował Borynę o przyjeździe dziedzica, który udał się do młynarza. Maciej
wiedział, że odbywała się tam narada w sprawie lasów z udziałem wójta, sołtysa, kowala
i młynarza, na którą nikt go nie zawołał, mimo że był pierwszym gospodarzem we wsi.
Założywszy
kożuch
i
czapkę,
wyszedł
z
domu.
Do Jagny i Witka przyszedł jakiś nieznajomy człowiek pytając, czy to dom Borynów i czy
może się ogrzać. Uzyskawszy przyzwolenie, usiadł, stając się obiektem bacznej obserwacji
młodej gospodyni. Gość był stary i przygarbiony, ubrany w pański ubiór. Siedział zamyślony.
W chwilę później przyszły również sąsiadki, chcąc nasycić swoje plotkarskie oczy widokiem
obcego.
Wraz z nadejściem wieczoru sąsiadki zrezygnowały z przyglądania się i poszły, a wówczas
nieznajomy zapytał Jagnę, czy służył u nich Jakub Socha, którego szukał od powrotu po
wszystkich wsiach. Wtedy okazało się, że obcy to brat dziedzica, którym Kuba bardzo się
niegdyś opiekował. Tak oto wyjaśnił się powód dziwnej wizyty. Gość dowiedział się, że
niestety, Kuba umarł jesienią. Witek opowiedział mu o dobrym sercu Sochy i naukach, jakie
dzięki niemu poznał, obiecując pokazanie grobu zmarłego. Przy pożegnaniu brat dziedzica
zapowiedział kolejne odwiedziny i prosił Jagnę, by przekazała mężowi jego dane – Jacek
z Woli.
Wieczorem w końcu doszło do potajemnego spotkania zakochanych. Jagna usłyszała słowa o
tęsknocie, miłości, pożądaniu. Zaczęli się z Antkiem przytulać i całować namiętnie pod
znajomym brogiem. Czułą schadzkę przerwało wołanie Boryny. Antek uciekł w stronę
ogrodu, a jego ukochana pobiegła w kierunku podwórka, nieświadomie gubiąc po drodze
zapaskę (chustkę) w przejściu. Rozgorączkowaną twarz potarła śniegiem, nazbierała drzewa
i weszła do izby. W chwilę potem usłyszała wyrzuty męża, który szukał jej w oborze.
Skłamała, że poszła po drzewo do szopy, lecz Maciej jej nie uwierzył, podejrzewając
ponowne schadzki z Mateuszem. Po przyjściu Nastki gospodarz zaczął pytać o niego, lecz
podejrzenia
rozwiał
fakt,
że
brat
leżał
bardzo
chory.
Widząc nieufność męża i chcąc zmienić temat, Jagna zaczęła opowiadać o wizycie Jacka
z Woli. Podczas kolacji dołączył do nich Roch z pytaniem, czy prawdą jest, że dziedzic nie
zatrudni lipieckich chłopów przy rąbaniu lasu. Zdziwiony Boryna odparł, że nie jest
wtajemniczony w te plany, ponieważ chłopi nie zawołali go na naradę, za co do tej pory czuł
do nich ogromny żal. Zapowiedział, że póki dziedzic nie porozumie się z ludźmi, nie pozwolą
mu wyciąć ani jednego drzewa. Po kolacji gospodarz poszedł sprawdzić obejście. Wrócił po
chwili z ośnieżoną zapaską Jagny w ręku. Rzucił chustkę pod nogi żony, mówiąc, że znalazł
ją przy przełazie (wąskim przejściu między sadem a szopą nakrytym dachem z rosnących
gałęzi drzew, wówczas pokrytych śniegiem). Przerażona Jagna szybko znalazła wymówkę- to
pies wynosi wszystko z domu. Boryna nic nie odpowiedział. Nie uwierzył w te tłumaczenia.
VII
Po adwencie i Godach ludzie zbierali się w karczmie, gdzie planowano tańce. Dowiedzieli się
tam o propozycji dziedzica, który dawał pieniężne zadatki gotowym pracować przy wyrębie
lasu, najczęściej mieszkańcom okolicznych wsi. Powszechnie odczuwano to jako
niesprawiedliwość, ponieważ lipczanom nie starczało na jedzenie. Zima była sroga,
w chałupach panowała bieda, a wszyscy odliczali dni do wiosny, łudząc się wizjami
nieokreślonego zarobku. Postępowanie dziedzica sprawiło, że czuli się oszukani. Wybrali się
po radę do Kłąba i księdza, lecz niestety, nie otrzymali tam pomocy.
W karczmie zebrała się prawie cala wieś, grzejąc się przy cieple kominka. W jednym kącie
siedzieli muzykanci, a pod ścianami przy stołach popijający gorzałkę. Pojawił się nawet
Mateusz, wprawdzie jeszcze nie całkiem zdrowy po pobiciu, lecz już zdolny do
samodzielnego poruszania się. Zdziwił Antka przeprosinami za złe słowa o Jagnie przyznając,
że kłamał i obiecując nieprzeszkadzanie w szczęściu zakochanym. Zaczęli wspólnie pić
i gawędzić, jakby żadna awantura nie miała miejsca. Antek żalił się, że nie może spać ani
jeść, ponieważ stale myśli o ukochanej, dla której zrobiłby wszystko. Temat miłości
skończył się, gdy dosiedli się inni mężczyźni. Zaczęto się zastanawiać, czy nie
zawrzeć z dziedzicem ugody, jednak przeciwni temu byli gospodarze, bowiem
zwykli
chłopi
(bezrolni)
nie
mieliby
możliwości
zarobku
przy
wyrębie.
W karczmie przebywał także brat dziedzica – Jacek. Prawdą okazały się wszelkie krążące na
temat jego dobrego serca historie: pomagał mieszkańcom wiosek, dziewczęta uczył
przyśpiewek i pieśni. W pewnym momencie grono gości powiększyli Boryna, Jagna, Józka
i Nastka. Maciej przywitał się z nielicznymi gospodarzami - bogatsi chłopi bawili się na
chrzcinach dziecka wójta. Mimo że Macieja proszono na ojca chrzestnego,
urażony postępowaniem gospodarzy w sprawie niedawnej narady – odmówił.
Kiedy Antek ujrzał Jagnę,: (…)zaś już nie spuszczał oczów z Jagusi, stała właśnie przy
szynkwasie, chłopaki się do niej sypnęli zapraszać do tańca, odmawiała pogadując wesoło, a
ukradkiem przebierając oczami wskróś ludzi - taka urodna widziała się dzisiaj, że choć naród
już był napity, a spoglądali na nią z podziwem. Ponad wszystkie piękniejsza (…) żadna ani się
równała z Jagną, żadna. Przenosiła wszystkie urodą, strojem, postawą i tymi modrymi,
jarzącymi ślepiami, jako róża przenosi one nasturcje a malwy, a georginie, a maki, że zgoła
podlejsze się przy niej widzą, tak ci ona przenosiła wszystkie i nad wszystkie panowała.
Przystroiła się też dzisiaj kiej na jakie wesele; wełniak wdziała gorącożółty w zielone a białe
pasy, stanik zaś z modrego aksamitu, dziergany złotą nitką i głęboko, do pół piersi wycięty, a
na koszuli cieniuśkiej, która bieluchną fryzką burzyła się suto koło szyi i przy dłoniach,
zawiesiła rzędy korali, bursztynów i onych pereł, na włosach miała chusteczkę jedwabną,
modrawą, w różowy rzucik farbowaną, a końce od niej puściła na plecy.
Jankiel zaprowadził starego Borynę do alkierza, gdzie przebywał już kowal, który opuścił
chrzciny najwcześniej. Tymczasem Antek podszedł do Jagny, objął ją wpół i porwał to tańca.
Podczas pląsów nie zwracali uwagi na bacznie obserwujących ich i szepczących ludzi: Ale
Antkowi już było wszystko jedno dzisiaj, skoro jeno poczuł ją przy sobie, skoro przycisnął do
się, że aż się prężyła i przywierała te lube modre oczy, to się już był całkiem zapamiętał!
Radość w nim grała i takie wesele, jak kieby się ten zwiesnowy dzień w nim zrobił. Zapomniał
o ludziach i świecie całym, krew w nim zawrzała i moc wstała taka harda, nieustępliwa, aż
mu piersi rozpierało! A Jaguś też była całkiem jakby utopiona w lubości i w zapamiętaniu!
Unosił ją jak ten smok, nie opierała się temu, bo jakże, mogłaby to, kiej kręcił nią, ponosił,
przyciskał, że chwilami mroczało w niej i traciła z pamięci świat wszystek, a grało w niej
takim weselem, młodością, uciechą, że już nic nie widziała, ino te jego
brwie
czarne,
te
oczy
przepaściste,
a
te
wargi
czerwone,
ciągnące!”.
Tańczyli już z godzinę, a zostali sami na parkiecie. Inni nie mogli dotrzymać szybkiego
tempa, za to otoczyli ich kołem. Antek cały czas rzucał pieniądze muzykantom, by
w chwilach przerwy fundować wszystkim gorzałkę. Gdy po jakimś czasie pojawił się Boryna,
zaalarmowany przez obecne kobiety, zbliżył się do tańczącej pary i głośno powiedział żonie: -
Do domu! – (…) gdy nadlecieli, i chciał ją chycić za rękę, ale w ten mig Antek zakręcił
w miejscu i poniósł dalej, że próżno chciała się wyrwać. Podskoczył wtedy Boryna, rozwalił
koło, wyrwał ją z Antkowych ramion, nie popuścił i nie spojrzawszy nawet na syna wiódł
z karczmy. Antek wybiegł. Dogoniwszy ojca z macochą przy stawie, usłyszał, by nie
zaczepiał ludzi i odszedł (Jagna w tym czasie uciekła do domu). Nieprzytomny ze złości,
pijany doleciał do ojca z krzykiem, by puścił do niego Jagnę, i z pięściami, gotów do bicia.
Gdy Boryna ponownie poradził, by odszedł, bo w przeciwnym razie „zakatrupi go jak psa”,
Antek otrzeźwiał, słysząc słowa ojca i widząc jego oczy. Zszedł z drogi. Maciej poszedł do
domu.
Młody zalotnik dopiero w karczmie zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Ktoś posłał po Hankę.
Ludzie rozchodzili się do domów, a Jankiel zamykał lokal. Żona prosiła, by Antek wrócił
z nią do domu, na co usłyszała: - Idź sama, nie pójdę z tobą! Mówię ci, odejdź! - krzyknął
groźnie, a potem nagle, nie wiada laczego, nachylił się do niej i w samą twarz powiedział: -
Żeby mnie w kajdany skuli, w lochu zamknęli, wolniejszym bym był niźli przy tobie, słyszysz,
wolniejszym!. Wyszła z płaczem.
Po chwili także i on opuścił karczmę. Chodził bez celu dookoła stawu, a ze względu na
dokuczliwe zimno w końcu całkowicie wytrzeźwiał. W głowie huczały mu słowa ojca,
którego się bał, a serce ściskała mu rozpaczliwa miłość do Jagny. Mijając kościół,
zobaczył jakąś postać leżącą krzyżem na śniegu pod figurką i płaczącą
z prośbą o miłosierdzie Boże. Podszedł, myśląc, iż to jakiś wędrowiec. Była to
Hanka, wyglądająca i zachowująca się dziwnie. Podniósł ją ze śniegu i chwyciwszy
jej ciężarne ciało pod boki, powiedział, że pójdą razem do domu. Kobieta nie
opierała się. Całą drogę szli w milczeniu przerywanym jedynie płaczem Hanki.
VIII
W domu u Borynów po zajściu w karczmie było cicho i smutno. Schorowany Maciej leżał
w łóżku, wszystko ściskając w sobie. Nie powiedział żonie ani jednego złego słowa. Nie
skarżył się nawet Dominikowej, która codziennie smarowała mu bolące boki gorącym olejem,
tłumacząc córkę przez Boryną. Całą winą obarczyła jego, ponieważ poszedł pić do alkierza,
zostawiając młodą i potrzebującą zabawy Jagnę wśród tańczących par. Mówiła: - Nic to
innego, tylko wątroba się wama zapiekła albo macica opadła! - rzekła Dominikowa, smarując
mu boki gorącym olejem.
Jagna od kilku dni była blada, odmawiała jedzenia, cierpiała na bezsenność. Nie mogła nawet
pracować, cały czas czuła na sobie wzrok leżącego męża. Nie miała też z kim porozmawiać,
ponieważ matki często nie było w domu. Parę razy po kryjomu, choć z wielki strachem
sprawdzała, czy pod brogiem nie czekał Antek, zawsze bezskutecznie. Po paru dniach Maciej
wstał z łóżka i chodził z sąsiedzkimi wizytami, pierwszy zaczynając rozmowę o potańcówce
w karczmie. Wszystko obracał w żart, chcąc zapewnić sąsiadów, że nic się nie stało. Nikt
jednak nie wierzył jego słowom, ponieważ wiedziano, iż był najpoważniejszym gospodarzem
we wsi, człowiekiem dumnym, czasem nieprzyjemnym. Plotkowano, że tłumaczy całe zajście
w obawie, że wezmą go na języki. Jedynie sołtys Szymon powiedział, co myśli naprawdę:
- Baj baju, chłop śliwy rwie, a ino ich dwie! Ludzkie gadanie jest jak ten ogień, nie
przygasicie pazurami, sam się musi wypalić! A to wam jeno przypomnę, com był rzekł przed
ślubem: jak stary bierze młodą, złego nie odegna i święconą wodą!, czym ogromnie rozzłościł
Borynę.
Odtąd wiele się zmieniło. Maciej znowu wszystkiego pilnował i wszystko trzymał w garści
jak dawniej. Nie opuszczał obejścia na krok, przebywał w izbie nawet wieczorami, stale
pilnując Jagusi, której świąteczne ubrania zamknął w skrzyni, a klucz nosił przy sobie.
Domowe obowiązki zlecił Józce, odbierając tym samym żonie rolę gospodyni. Ponieważ
Jagna stale żaliła się matce na takie traktowanie, Dominikowa próbowała ponownie
rozmawiać z zięciem, ale usłyszała, że jej córka była panią do tej pory, robiła, co chciała, ale
nie uszanowała przywilejów, dlatego nadszedł czas na zmiany. Boryna kategorycznie
oznajmił również, że nie życzy sobie powrotu do tego tematu. Choć niejednokrotnie słyszał
w nocy płacz żony, wiedział, że tylko cierpliwością i wytrwałością wywoła jakieś zmiany.
Pewnego wieczoru Jagustynka poradziła Jagnie, by nie dopuszczała do siebie męża, co było
według niej doskonałym sposobem na wychowanie każdego mężczyzny. Po długich
namysłach wieczorem dziewczyna w obecności kowala, Nastki, Rocha powiedziała do męża,
by dał jej klucze do skrzyni, ponieważ chce przewietrzyć ubrania. Zawstydzony Boryna
spełnił jej prośbę, a gdy potem wyciągnął rękę, by oddała klucze, usłyszał harde słowa Jagny,
że w skrzyni są jej ubrania i sama będzie ich pilnować. Od tego wieczoru u Borynów
rozpoczęła się prawdziwa wojna. Kłótniom, które słyszała cała wieś, nie było końca.
Małżonkowie prześcigali się we wzajemnych złośliwościach. Jagna wieczorami przenosiła się
do izby po drugiej stronie sieni, a w niedzielę, odświętnie ubrana, podążała samotnie do
kościoła. Dumny i bogaty, lecz jednocześnie i zmęczony gospodarz coraz częściej, by
uchronić się przed nowymi plotkami, ustępował żonie.
Podczas kolędy ksiądz powiedział Borynie, że zna przebieg zajścia w karczmie. Kazał
Pewnego dnia wójt przyniósł Borynie wezwanie na rozprawę sądową wyznaczoną na
następny dzień. Namawiał go przy tym, nie pierwszy raz zresztą, by przyłączył się do niego,
młynarza i kowala. Oni już podpisali umowę ze dworem, dotyczącą pozwolenia na zwożenie
drzewa do tartaku (potem przerabiali je na deski i sprzedawali w mieście), na czym Maciej
mógłby zarobić nawet sto rubli. Usłyszawszy to, Boryna wypomniał, że ludzie mają do nich
żal za podpisanie z dziedzicem ugody uniemożliwiającej prostym chłopom zarobek. Wójtowi,
obruszonemu i zniesmaczonemu oskarżeniami, udało się w końcu namówić Borynę do spółki.
Umówili się na spotkanie następnego dnia (po powrocie Boryny z sądu) u młynarza, by
ustalić szczegóły umowy. Po wyjściu wójta Maciej udał się na podwórze, poszukując Jagny,
którą zobaczył powracającą od strony przełazu. Na pytanie, gdzie była, odburknęła jakieś
słowo, po czym poszła do chałupy. Później, gdy rodzina szykowała się do spania, Boryna
zgodził się, by żona z Józką poszły nazajutrz do Kłąbów z kądzielą, choć wcześniej im
zabraniał.
Był
zdecydowanie
w
dużo
lepszym
humorze.
IX
Chociaż od rana panowała zamieć, Hanka wybrała się z ojcem i wiejskimi komornicami po
wybaczyć niewinnej Jagnie, oskarżając o wszystko Antka. Zobaczywszy oswojonego boćka,
którym opiekował się Witek, zachwycił się nim. Boryna obiecał, że Witek zaniesie ptaka na
plebanię.
Mimo
całodziennego
płaczu
wieczorem
chłopak
oddał
boćka.
Ulegając namowom księdza, Maciej próbował zmienić postępowanie względem żony, lecz
spokój i radość nie zawitały już do ich domu. Jagna znienawidziła męża, coraz częściej
wychodząc pod bróg do Antka. W schadzkach pomagali jej Witek i Jagustynka. Chłopak
wywoływał Jagnę z domu, mszcząc się w ten sposób na Borynie za oddanie boćka.
Przywiązał się do Jagny, która nie krzyczała na niego i podsuwała lepsze jedzenie. Rola
Jagustynki, nielubiącej bogaczy za ciężkie i nędzne życie, polegała zaś na tym, że kryła
dziewczynę mówiąc, iż jest u matki lub w obejściu. Gdy tylko Antek wracał z pracy, stara
kobieta przekazywała mu wieści od ukochanej, przynosząc z kolei dziewczynie plotki na jej
temat, krążące po wsi. Nie była jednak uczciwa - pewnego dnia powiedziała Maciejowi, że
Antek chodzi po wsi grożąc, że spali ojca. Odtąd Boryna ze strachu obchodził budynki
gospodarcze nawet w nocy, stale pilnując obejścia. Stał się bardzo milczący i zamknięty. Tak
mijały zimowe dni.
susz do lasu. W chałupie było przeraźliwie zimno, nie było czym rozpalić ognia – to zmusiło
do wędrówki największych biedaków ze wsi. Mimo że Hanka była w ciąży, nie żaliła się
nikomu na swój los, znosząc głód i zimno. Tymczasem jej mąż siedział w ciepłej karczmie,
gdzie przepijał pieniądze. Słów, które niegdyś tam od niego usłyszała, nie wybaczyła nigdy.
Ostatnie miesiące pozostawiły ślad na jej ciele – schudła, zapadła się.
Doszli do lasu: Bór był stary, ogromny, wyniosły; sosna stała przy sośnie nieprzeliczoną
ciżbą, gęstwą nieprzebraną, a tak śmigłą, prostą i mocarną, że widziały się kiej te wielgachne
słupy z opleśniałej miedzi, majaczące w mroku szarozielonych sklepień nieprzejrzanymi
rzędami - posępne, lodowe brzaski biły z dołu od śniegów, zaś w górze, przez strzępiaste
konary, niby wskroś zdziurawionych strzech, świtało niebo białawe i mętne. Wichura
przewalała się górą, że czasami cichość się czyniła jakby w kościele, kiedy to z nagła organy
zmilkną i śpiewy ustaną, a jeno szemrzą wzdychy ostatnie, tupoty, pogasłe brzmienia
pacierzów i te przytajone, konające nuty - bór stawał wtedy nieruchomy, oniemiały, jakby
wsłuchany w grzmotliwą wrzawę, w ten dziki krzyk pól tratowanych, co rwał się gdziesik ze
świata i niósł wysoko, daleko, że tylko jękliwym świegotem drgał po lesie.
Hanka nazbierała w płachtę tyle drewna, ile mogła udźwignąć na plecach. Tymczasem ojciec
przewiązał sznurkiem pęk suszu i wlókł go za sobą. Wracali do wioski, pozostawiwszy
zbierające chrust kobiety w lesie. Droga nie była łatwa – zapadali się w śnieg po kolana, wiatr
dmuchał tak, iż nie wiedzieli, w którą stronę iść. Dotarli w końcu do drogi, robiąc postój pod
świętym krzyżem Chrystusowym, by po chwili ruszyć znowu: (…)ciężar ją przygniatał, sęki
wpijały się w plecy i chociaż przez zapaskę i kaftan, a wgniatały się w żywe mięso, ramiona ją
strasznie bolały, a zaś ten węzeł płachty, zakręcony w kij, wrzynał się w gardziel i dusił, szła
coraz wolniej i ciężej. Hanka prosiła Boga, by dodał jej sił i bezpiecznie zaprowadził do
domu. Płakała i traciła nadzieję, coraz głębiej zapadając w zaspy, przewracając się
i podnosząc z wielkim ciężarem na plecach. Już nie miała sił wygrzebywać się ze śniegu, gdy
nagle usłyszała dzwoneczki u sań, którymi jechał Boryna w towarzystwie Witka i Jambrożego
(wracali z sądu). Gdy mijali kobietę, Maciej zatrzymał się i zaproponował synowej
podwiezienie, ponieważ w błogosławionym stanie nie powinna się przemęczać.
Poinformował, że Bylicę, który siedział pod drzewem i płakał z wyczerpania, drugimi saniami
zabrał Bartek. Boryna z litością patrzył na skuloną synową, dziwiąc się jej spokojowi
i zmianie, która w niej zaszła od momentu ostatniego spotkania. Gdy przyznał się do
spostrzeżeń, Hanka odpowiedziała, że zawdzięcza wszystko biedzie.
Po przywiezieniu do chałupy Boryna szepnął synowej, by go odwiedziła, za co ucałowała
teścia w rękę. Za chwilę pojawił się również Bylica na drugich saniach. Hanka natychmiast
rozpaliła ogień, nakarmiła dzieci, a ojciec zachwalał postępowanie Boryny, prosząc, by córka
pogodziła się z Maciejem. Gdy Bylica zasnął, wyglądała nadejścia męża. Postanowiła, że
choćby Antek zabronił jej pójść do Boryny – nie posłucha. Usłyszany wrzask sprawił, że
wybiegła przez izbę i zobaczyła ogień pośrodku wsi. Z naprzeciwka biegł zakrwawiony
Antek, bez czapki, z osmoloną twarzą i dzikim spojrzeniem w oczach. Wciągnął ją do izby,
mimo że chciała sprawdzić, czy to nie jest ogień z pola jego ojca…
X
Tego samego dnia, kiedy Boryna pojechał saniami do sądu, Jagna z Józką i Nastką poszły
wieczorem do Kłąbów na pszęślicową wieczornicę, w której uczestniczyło wiele osób.
Panowała radosna atmosfera, słychać było furkoczące wrzeciona. Po przyjściu Mateusza
i
Rocha
(teraz
mieszkał i uczył u Kłąbów) wszyscy czekali na wizytę
przebranych
dzieci
ze
wsi
(był
to
kolejny
tradycyjny
zwyczaj).
Roch, wysłuchawszy próśb dziewcząt, opowiadał zebranym historie o królach, wojnach,
górach, leniwym koniu. Ta ostatnia szczególnie przypadła wszystkim do gustu, ponieważ
traktowała o odkupieniu winy i przebaczeniu. W trakcie tych opowieści pojawił się Antek,
lecz Jagna udawała, że go nie widzi. Potem zebrani zaczęli śpiewać religijne pieśni, którym
na fleciku wtórował Mateusz. Było już bardzo późno. Gdy nikt nie patrzył, kochankowie
wymknęli się niepostrzeżenie. Antek w sieni chwycił Jagnę za rękę i poprowadził daleko za
stodoły.
XI
Dobiegli do zasp, leżących daleko od wsi. Upadli zmęczeni i sczęśliwi, aż zaparło im dech
w piersiach. Przytuleni: Byli spowici jeszcze w czarodziejską tęczę cudów i marzeń, że płynęli
jakby z korowodem tych dziwów, wywołanych przed chwilą, przez baśniowe kraje szli, na
wskróś tych scen nadludzkich, wszystkich stawań, wszystkich cudów, przez najgłębsze kręgi
zdumień i oczarowań. Jawy kołysały się w cieniach, po niebie błądziły, wyrastały z każdym
spojrzeniem oczu, przez serca płynęły, aż chwilami przytajali oddechy, zamierali z trwogi
Wracali przytuleni i nieprzytomni za szczęścia. Za Borynową stodołą przycupnęli, Antek tulił
ukochaną płaczącą ze szczęścia. Schowali się jednak do brogu (weszli w stóg siana przez
otwór tuż nad ziemią), słysząc jakieś głosy. Cień jakiś oderwał się od ścian i przygarbiony
posuwał się po śniegach, był coraz bliżej, wyrastał, zatrzymywał się co mghienie i znowu
szedł... skręcił za bróg od pola, przyczołgał się prawie pod otwór i nasłuchiwał długo... Potem
przesunął się do przełazu i zniknął pod drzewami... Nie wyszło i Zdrowaś, kiej się znowu
pokazał wlekąc za sobą wielgachną wiązkę słomy, przystanął na mgnienie, posłuchał i skoczył
do brogu, przytkał wiązką dziurę...trzasnęła zapałka i ogień w mig rozbłysnął po słomie,
zatrzepał się, tysiącem jęzorów błysnął i po chwili buchnął krwawą płachtą, ogarniając całą
ścianę brogu... Boryna zaś przygięty, straszny kiej trup, czatował z widłami w ręku. W jednej
chwili poczuli, że pali się bróg - dym wdzierał się do środka stogu. Antek w ciemności nie
mógł znaleźć wyjścia, bo było zastawione. Udało mu się je otworzyć, do czego użył całej
swej siły. Gdy wydostał się na zewnątrz, natknął się na czekającego ojca trzymającego w ręku
widły. Maciej chciał go uderzyć, lecz nie trafił dokładnie, a syn uciekł.
Wtedy Boryna rzucił się do brogu, lecz żony już tam także nie było – uciekła.
i przywarci do siebie, oniemieli, zalękli, wpatrywali się w bezdenną, skłębioną głąb marzenia,
aż rozkwitały im dusze w kwiat zdumień, w prześwięty kwiat wiary i modlitewnych uniesień, że
padali na samo dno podziwu i niepamięci. Momentami powracali do przytomności, a Jagna
mówiła wtedy, ze pójdzie za ukochanym na koniec świata, ponieważ opętał ją miłością.
Antek mówił to samo… Ogarnął ich szał namiętności. Noc była mroźna i ciemna, ale nie dla
nich. I porwani miłosną wichurą, oślepli na wszystko, oszaleli, wyzbyci z pamięci stopieni
z, sobą jako dwie żagwie płonące, nieśli się w tę noc nieprzejrzaną, w pustkę i głuchą
samotność, by oddawać się sobie na śmierć, do dna dusz, pożeranych wieczystym głodem
trwania... Nie mogli już mówić, tylko nieprzytomne krzyki rwały się im gdziesik aż z samych
trzewiów, tylko szepty zduszone, porwane a strzeliste jak wytryski ognia, słowa błędne i opite
szałem, spojrzenia żrące do szpiku, spojrzenia struchlałe obłąkaniem, spojrzenia huraganów
walących na siebie, aż przejął ich taki straszny dygot żądzy że zwarli się z dzikim skowytem
i padli... nieprzytomni zgoła. . . Świat się wszystek zakołował i runął wraz z nimi w ogniste
przepaście.... Gdy śnieg, na którym leżeli, zmiękł, Antek: Ogarnął ją sobą i rozgrzewał
takimi całunkami, aż oboje wnet zabaczyli o całym świecie, objęli się krzepko w pas i poszli
jakąś dróżką, która się im sama nawinęła pod nogi; szli kołysząc się ciężko ruchem drzew,
pokrytych nadmiarem kwiatów i kolebiących się cicho w pszczelnym brzęku....
Oszalały zaczął krzyczeć: -Gore! Gore!”, czym szybko sprowadził ludzi na ratunek.
XII
Takiego wydarzenia jak minionej nocy w Lipcach jeszcze nie było. Bróg był doszczętnie
spalony, a ogień jeszcze nie zgasł, cały czas się tlił. Ktoś z pogorzeliska wyjął kawałek
szmaty, w której ludzie rozpoznali zapaskę Jagusi. Plotkowali, że sprawcą pożaru był Antek,
stale odgrażający się po wsi, że spali ojca. O wszystko obwiniali parę kochanków. Boryna nie
brał udziału w oględzinach resztek brogu. Już rozniosła się wieś o tym, że pobił żonę i wygnał
do matki. Przyjechał pisarz ze strażnikiem i zajęli się badaniem przyczyny pożaru. Do siebie
zaprosił ich Maciej, a zdziwieni ludzie pytali, czemu nie aresztowano Antka.
Nadszedł marcowy dzień ostatków. W karczmie grali muzykanci, gospodynie smażyły
pączki… W jednym z domów jednak nie pielęgnowano zwyczaju. Od nocy pożaru, gdy
Hanka dowiedziała się od Weronki o wszystkich jego szczegółach, przestała się odzywać. Nie
spała, przestała jeść, straciła chęć do życia. Nie wiedziała, co się działo wokół, popadła
w apatię. Opiekę nad dziećmi przejęła jej siostra, ponieważ Antek całymi dniami była
nieobecny.
Kobieta: Dopiero trzeciego dnia jakoś przebudziła się; przecknęła jakby ze snu strasznego,
ale tak zmieniona, że kieby zgoła inna podniesła się z tej martwicy, twarz miała szarą,
popielną zgoła, porytą zmarszczkami, postarzałą o lata, a tak przystygłą, że jakoby ją kto
z drzewa wyrzezał, jeno oczy gorzały bystro a sucho i usta zacinały się mocno, opadła przy
tym do cna z ciała, że szmaty wisiały na niej kiej na kołku. Powstała znowu do życia, ale i na
wnątrzu przemieniona, bo choć dawną duszę miała jakby zetloną na proch, to w sercu
poczuła jakąś dziwną, nie odczuwaną dawniej moc, nieustępliwą siłę życia i walki, hardą
pewność, że przemoże i weźmie górę nad wszystkim. Podziękowała za pomoc
Weronce, którą zdziwiła nagłą zmianą zachowania. Przestała narzekać na męża, na los,
co
było
jej
dotychczasowym
zwyczajem.
W środę popielcową Hanka poszła z obiecanymi odwiedzinami do teścia, któremu padła do
nóg. Bardzo długo rozmawiali, a na koniec wizyty Boryna kazał Józce przyszykować synowej
i wnukom jedzenie (trzeba było zawieźć je na sankach, tak hojny się okazał). Dał też trochę
pieniędzy i poprosił, by przychodziła częściej. Po powrocie Hanka zastała w domu ponurego
męża, który zagroził, że jeśli nie odda ojcu otrzymanych rzeczy, wyrzuci wszystko za drzwi.
W momencie, gdy doskoczył z zamiarem uderzenia, wstąpiła w nią taka siła, że chwyciła za
maglownicę, gotowa się bronić. Usłyszała: - Tanio cię kupił, glonkiem chleba jak tego psa -
mruknął ponuro, na co odparła hardo:„- Jeszcześ taniej nas i siebie przedał, bo za Jagniną
kieckę! - wykrzyknęła bez namysłu, że zwinął się jakby nożem pehnięty, ale Hanka jakby się
naraz wściekła, zalały ją wspomnienia krzywd, że buchnęła nagłym, wezbranym potokiem
wypominków i żalów wiecznie tajonych, nie darowała mu już nic, nie przepomniała ani jednej
przewiny, ani jednego zła, a jeno biła w niego zapamiętałością kieby tymi cepami, żebych
mogła - zabiłaby na śmierć w tej minucie!.... Te słowa spowodowały, że Antek przestraszył
się odmienionej żony; nie widział jej jeszcze w takim stanie.
Od czasu pożaru pił nieustannie, tracąc pracę. Miał za kompanów najgorszych
awanturników ze wsi. Wspólnie wszczynali awantury, dlatego ludzie skarżyli się księdzu
i wójtowi. Aby zapłacić rachunki w karczmie, Antek sprzedał nawet ostatnią jałówkę. Nie
przestał jednak schadzek z Jagną. Odbywały się teraz w stodole u Dominikowej. Pewnego
dnia, gdy dowiedział się, że ukochana wróciła do męża, był zdruzgotany. Nie został o tym
uprzedzony, mimo że poprzedniego wieczoru spotkali się tak jak zawsze. Choć chodził stale
nieopodal podwórza ojca, nie widział Jagny już od paru dni. Mając jeszcze nadzieję na
spotkanie na nieszporach, poszedł nawet do kościoła, lecz i tam jej nie ujrzał. Usłyszał za to
kazanie traktujące o wyrodnych synach, podpalających rodziców. Ksiądz patrzył wprost na
niego… Nakazał wiernym, by przepędzali zbója, ponieważ w przeciwnym razie popełnią
grzech.
Po opuszczeniu kościoła zrozumiał swój grzech i winę. Wszędzie, dokąd wchodził, ludzie
wychodzili lub odwracali od niego głowę, a Gołębowa – matka Mateusza – otwarcie
wypędziła Antka z chałupy i wyklęła go. Wszyscy potępili Antka. Rozumiał powody, lecz nie
potrafił pohamować rosnącej złości na ojca, któremu poprzysiągł zemstę.
XIII
W Lipcach panowała bieda. Ludziom skończyły się zapasy jedzenia, a Jankiel również nie
chciał dawać więcej na kredyt – sam był coraz biedniejszy…Dziedzic dotrzymał słowa i do
pracy przy wyrębie lasu nie zatrudnił żadnego chłopa z wioski. Wraz z odwilżą pojawiły się
choroby. Ospa zabrała dwoje dzieci wójta, żniwa zbierały także tyfus i gorączka.
Wieczorem wieś obiegła wiadomość o rozpoczęciu wyrębu chłopskiego lasu. Ludzie zebrali
się w karczmie, pomstując na dziedzica, który wyciął im już pół boru. Antek z Mateuszem
Odkąd Boryna z powrotem przyjął Jagnę, zmienił się nie do poznania. Przestał ją pilnować,
mimo że wiedział o kolejnych schadzkach z Antkiem (którego nadal kochała). Nie
awanturował się, nie wypominał niczego, za to traktował ją jak prostą dziewkę do pracy.
Mimo ciągłych umizgów żony i propozycji zgody po przyłapaniu na zdradzie coś w nim
pękło. Jagna, nie czując ciężaru popełnionego grzechu, zmęczona sytuacją w domu, nieraz
chciała wrócić do matki, lecz ta nakazała jej żyć przy mężu grożąc, że nigdy córki nie
przyjmie. Plotkowano, że Boryna zmienił zapis sporządzony przed ślubem, lecz były to
jedynie domysły. Codziennie odwiedzała go Hanka, którą bardzo polubił. Pozwalał, by
wnuki, które tak naprawdę pokochał dopiero teraz, zostawały na noc.
Jagna nadal kochała Antka, lecz uczucie umierało. Po pamiętnej nocy pożaru spotykała się
z nim już nie z miłości, lecz przymusu, żalu i rozpaczy. Czuła się zawiedzona, myślała, że jest
inny, a okazał się jedynie zawziętym i grzesznym człowiekiem (sama nie czuła się winna
współudziału w nieprzyzwoitym postępowaniu). W dniu, w którym doszło do kłótni między
kochankami, spotkali się za stodołą. Antek całował ukochaną i przytulał, a gdy powiedziała,
że musi wracać, poczuł niepokój. Domyślił się, że już nie chciała z nim być, odtrącając tak,
jak wszyscy. Wyrzucił z siebie: - A to ci jeszcze powiem, bo swoją głupią głową nie
miarkujesz, że jeślim na takie psy zeszedł, to i bez ciebie, bez to, żem cię miłował, rozumiesz,
bez to! Za cóż to mnie ksiądz wypomniał i wygnał z kościoła kiej zbója, za ciebie! Za cóż to
wieś cała mnie odstąpiła kiej parszywego, za ciebie! Wycierzpiałem wszyćko, przeniosłem,
nawet i na to nie pomstowałem, że ci stary mojego rodzonego grontu zapisał tylachna...
A tobie się już mierzi że mną, wywijasz się kiej ten piskorz, cyganisz, uciekasz, bojasz się mnie
i patrzysz na mnie jak wszystkie, kiej na tego mordownika i najgorszego! Innego ci już potrza,
innego! rada byś, bych parobki za tobą ganiały kiej te psy na zwiesnę, ty!... - krzyczał
zapamiętale i te wszystkie krzywdy, złoście, jakimi się karmił od dawna, jakimi jeno żył,
zwalał na jej głowę, ją winił o wszystko, ją przeklinał za to, co przecierpiał, aż w końcu
brakło mu już głosu i taka go złość porwała, że rzucił się do niej z pięściami, ale opamiętał się
w ostatniej chwili, pchnął ją tylko na ścianę i spiesznie poszedł. Choć biegła, rzucając się mu
na szyję – nie chciał już z nią rozmawiać. Jagna czuła, że spotkała ją krzywda
i niesprawiedliwość.
poszli do Kłąba, u którego trwała akurat narada gospodarzy. Aż do następnego dnia nikt
jednak nie znał wyników spotkania. Nazajutrz Antek bił w dzwony na dzwonnicy, czym
wywołał ogólny popłoch. Mateusz z Kobusem wzywali wszystkich, by wspólnie szli bronić
lasu. Drogi wypełniły się ludźmi niosącymi kosy, cepy, siekiery. Wszyscy kierowali się do
karczmy, gdzie czekali gospodarze. Kowal z młynarzem, którzy mieli w tym własny interes,
odradzali mieszkańcom Lipiec obronę lasu i uczestnictwo w proteście. Podobnie twierdzili
Roch z księdzem. Gdy w końcu przemówił Boryna (niegdysiejszy sołtys), ludzie usłyszeli:
- Narodzie chrześcijański, Polaki sprawiedliwe, gospodarze a komorniki! Krzywda się nam
wszystkim stała, krzywda równa, jakiej ni ścierpieć, ni podarować! Dwór las nasz tnie, dwór
nikomu z naszych roboty nie dawał, dwór cięgiem na nas nastaje i do zaguby wiedzie!... Bo
i nie spamiętać mi tych krzywd, tych fantowań, tych szkód, a utrapień, jakie cały naród
ponosi! Podawalim do sądu - co mu kto zrobi! Jeździlim ze skargą - na darmo. Ale miarka się
przebrała, tnie nasz bór! Pozwolim to, na to, co?. Mężczyźni, kobiety i starsze
ustawili
się
w
rzędy
i
ruszyli
za
prowadzącym
pochód.
Boryną.
Na Wilczych Dołach tego dnia pracowało około czterdziestu chłopów z okolicznych wiosek.
Rębacze zobaczyli na dróżce sanie z jadącym Maciejem, a za nim ogromny tłum. Po chwili
stał już przed nimi rosły Boryna prosząc, by odeszli z nie swojego lasu. Pracownicy,
zebrawszy sprzęt, odgrażając się odeszli. Boryna zadecydował, że w kilku pójdą na rozmowę
do dziedzica. Mieli mu powiedzieć, by z wycinką poczekał aż do wyroku sądu (nie wiadomo
było, jaka część boru należy do chłopów). Nagle od strony dworu wyłonili się powiadomieni
przez parobka o zajściu jego mieszkańcy. Za nimi powracali rębacze. Gdy dworscy dojeżdżali
konno do reprezentacji Lipiec, rządca zaczął bić kobiety batem po głowach. Ludzie już chcieli
uciekać, lecz nie Boryna – on pierwszy ruszył do walki, a za nim towarzysze, ramię przy
ramieniu. Zaczęła się zawzięta bitwa.
Macieja wypatrzył borowy, który po chwili doskoczył do niego, po drodze powalając
Mateusza i innych. Siłowali się niczym dwa niedźwiedzie. Świadkiem tego był ukryty za
drzewem Antek, który wyciągnął fuzję… celując w ojca! Nie mógł jednak strzelić. Nagle
usłyszał krzyk Macieja z prośbą o ratunek. To borowy uderzył go z całej siły w głowę. Antek
rzucił natychmiast fuzję i podbiegł do ojca, który: (…) jeno charczał, krew zalewała mu
twarz, głowę miał prawie na pół rozłupaną, żyw był jeszcze, ale już oczy zachodziły mu mgłą i
kopał nogami. Syn przytulił ranną głowę ojca do piersi i zaczął krzyczeć wniebogłosy, czym
sprowadził zaniepokojonych ludzi. Borynę położono na gałęziach. Tymczasem Antek
sprawiał wrażenie chorego umysłowo: Naraz ucichł, przypomniał sobie z nagła wszystko
i rzucił się do borowego z krzykiem przerażającym i z takim szaleństwem w oczach, że borowy
się zląkł i zaczął uciekać, ale czując, że go tamten dogania, odwrócił się raptem i strzelił mu
prawie prosto w piersi, nie trafił go jedak jakimś cudem, tyle jeno, że twarz osmalił, a Antek
zwalił się na niego jak piorun. Próżno się bronił, próżno wymykał, próżno przywiedziony
rozpaczą i strachem śmiertelnym o zmiłowanie prosił - Antek porwał go w pazury kiej ten wilk
wściekły, zdusił za gardziel; aż grdyka zachrzęściała, uniósł do góry i tłukł nim o drzewa
potąd, póki ostatniej pary nie puścił. A potem jakby się zapamiętał, że już nie wiedział, co
robił; rzucił się w bitkę, a tam, kędy się zjawił, serca truchlały, ludzie uciekali ze strachem, bo
straszny był, umazany ojcową krwią i swoją, bez czapki, z pozlepianym włosem, siny kiej trup,
okropny jakiś a tak nadludzko mocny, że prawie sam jeden zmordował i pobił tę resztę
dających opór, aż musieli go w końcu uspokajać i odrywać, boby zabijał na śmierć....
Bójka się skończyła. Kobiety opatrywały rannych, nieprzytomnego Borynę ułożono na
saniach. Antek szedł obok i przytrzymywał głowę ojcu, tak, że gdy ten otworzył oczy, patrzył
na syna: (…) jakby sobie nie wierząc, aż głęboka, cicha radość rozświeciła mu twarz,
poruszył
ustami
parę
razy
i
z
największym
wysiłkiem
szepnął:
-
Tyżeś
to,
synu?...
Tyżeś?...
I
omdlał
znowu.
Część 3 – Wiosna
I
Po ciężkiej i długiej zimie, po poważnej chorobie, do Lipiec z żebrów wróciła Agata (krewna
Kłąbów) - starowinka w łachmanach, z kijem w ręku, z tobołami na plecach, obwieszona
różańcami. Pozdrawiała pracujące na polach kobiety, a przeliczywszy wyżebrane pieniądze,
poszła dalej. Od paru lat zbierała na własny pogrzeb. Marzyła, by umrzeć w izbie, na łóżku.
Na tę chwilę czekały u Kłąbów przygotowane nowe poduszki, prześcieradła i okrycie –
pierzyna. Wyprawkę „na śmierć” zbierała od wielu lat, żywiąc nadzieję, że w ostatecznej
godzinie ktoś z mieszkańców wsi przyjmie ją z tym wszystkim do chałupy. Teraz patrzyła na
rozległy sad okalający gospodarstwo Borynów- największego z tutejszych mieszkańców.
Zdziwił ją fakt, że przez całą drogę nie ujrzała żadnego mężczyzny. Dopiero Jagustynka
powiedziała jej, że wszyscy siedzą w „kryminale”, dodając po chwili, że w wyniku tego
Kłąbowa z pewnością przyjmie dodatkową parę rąk do pracy. I nie myliła się – Agata mogła
zostać. Dowiedziała się od krewnej o bitwie o las, o zabiciu borowego przez Antka
i nieprzytomnym Macieju, do którego Roch przyprowadzał doktorów. Z uczestników
potyczki
we
wsi
z
mężczyzn
zostali
już
tylko
wójt
i
kowal.
Wieczorem Agata rozwinęła tobołki, obdarowując krewnych podarkami. W pewnym
momencie Kłąbowa, jak gdyby nic się nie stało powiedziała, że pierzynkę ze skrzyni oddała
swemu choremu dziecku. Staruszka, nic nie odpowiedziawszy, otworzyła stary kufer, do
którego tak pieczołowicie składała wyprawę. Zabrakło w nim pierzyny. Rozpłakała się
cichutko, żaląc Bogu na swoje krzywdy.
II
Nadeszła Palmowa Niedziela. Hanka, dla której zbliżał się termin porodu trzeciego dziecka,
sprawdzała obejście, zaglądała do inwentarza. Wspominała słowa ojca, usłyszane po
powrocie uczestników bitwy o las. Bylica radził, by jak najprędzej przeszła do gospodarstwa
teścia (przewidywał jego śmierć), bo w przeciwnym razie wprowadzi się tam kowal, i nikt go
już nie wyrzuci. Kobieta wzięła więc dzieci, parę rzeczy i zamieszkała w Borynowej izbie,
w której niegdyś mieszkała z mężem. Przypominała sobie również, jak w trzy dni po bójce po
Antka przyszli strażnicy i skutego zabrali do więzienia. Od tamtej pory musiała nieustannie
walczyć o siebie i dzieci. Pilnowała, by nikt nie rozkradł gospodarstwa teścia.
Nie
bała
się
gróźb
kowala,
Dominikowej,
a
nawet
wójta.
Po powrocie do izby i nakarmieniu dzieci poszła do izby, w której nieruchomo, z głową
obwiązaną szmatami, z otwartymi błędnymi oczami leżał Maciej. Opiekowała się nim od
samego początku. Teraz napoiła świeżą wodą (podawaną po łyżeczce), poprawiła pościel.
Codziennie musiała odpierać ataki małżeństwa kowalów, dopominających się ziemi, a nie
pomagających w niczym. Kowal, gdy tylko Hanka nie widziała, wykradał z chałupy, co tylko
mógł. Czekał jedynie na chwilowe ocknięcie rannego, by, obnosząc swoją zatroskaną
twarz,
nie
zostać
pominiętym
wraz
z
żoną
przy
podziale
majątku.
Pytał nawet Jagnę o miejsce schowania pieniędzy przez Macieja, obiecując sprawiedliwy
podział. Lecz Jagnę nie obchodziły żadne sumy ani chory mąż. Patrzyła na kowala i jego żonę
z obrzydzeniem i odrazą. Oddała Hance obowiązki gospodyni. Chciała jedynie wrócić do
domu, lecz słuchając matki, czekała do czasu podziału majątku. Wspominała dzień, w którym
chłopi przynieśli rannego Borynę i towarzyszącego mu Antka, który przez trzy dni nie
odstępował ojca na krok. Pamiętała rozpacz Hanki, gdy zabierano jej męża. Bolało ją, że
Antek nie spojrzał nawet w jej kierunku, a kiedyś przecież tak ją kochał…
Plotki, które rozpuszczali ludzie, były prawdą – za piękną żoną Macieja uganiał się teraz
wójt. Jednak nie mógł zastąpić Antka, nie był godzien nawet porównywania z niedawnym
kochankiem.
Po śniadaniu przyrządzonym przez Hankę Jagna ubrała się pięknie i poszła z palmą do
kościoła. Podobnie zrobili Józka z Witkiem. Do żony Antka w tym czasie przyszedł Roch,
zwolniony akurat z więzienia, przynosząc wieści o mężu: kazał zabić wieprzka i opiekować
się gospodarką, chwalił dzielność i pracowitość Hanki. Po wyjściu posłańca w kobietę
wstąpiły nowe siły, mobilizowało ja wspomnienie pochwał. Kolejnym gościem była
kowalowa. Usiadła przy ojcu, a w pewnej chwili krzyknęła na bratową. Gdy ta wbiegła do
izby, zobaczyła, że Boryna siedzi na łóżku, rozglądając się wokół. Zaraz zjawił się też kowal.
Maciej dziwnym głosem po imieniu zawołał Hankę, która podparła mu głowę. Nagle zaczął
się tak wyrywać, że ledwie go można było utrzymać, potem wyprężony padł na łóżko. Wtedy
córka wcisnęła mu do ręki zapaloną gromnicę, myśląc, że umiera. On jednak otworzył oczy,
wypuścił świecę i nakazał synowej wygnać tych ludzi (kowalów). Magda wyszła natychmiast,
a jej mąż dopiero po groźnym spojrzeniu teścia, który ręką wskazał mu drzwi.
Po wyjściu kowal zakradł się pod okno, by podsłuchiwać. Boryna kazał Hance zbliżyć się, co
wykonała płacząc. Wyjawił jej z wielkim wysiłkiem, iż w komorze, w zbożu, schował
pieniądze. Nakazał, by je wzięła, nim inni się dowiedzą. Jeśliby nadeszła taka potrzeba, miała
też sprzedać pół gospodarki i bronić Antka. Potem posiniał i opadł na posłanie, bełkocząc
niezrozumiałe słowa. Hanka krzyknęła. Wbiegli kowalowie, lecz Maciej nie odzyskał już
przytomności. Wszyscy siedzieli przy chorym do wieczora. Kowal nie dowiedział się
szczegółów rozmowy, z której usłyszał jedynie wzmianki o zbożu. Wieczorem
synowa
Boryny
nie
znalazła
okazji,
by
poszukać
pieniędzy.
III
Rano Hanka, zanim wybrała się do Jankiela, nakazała Józce nagrzać wody, ponieważ
Jambroży miał zarżnąć wieprzka. Wstąpiła po drodze do Weronki i obiecała również zrobić
paczkę Stachowi. Powiedziała, by siostra przyszła do niej wieczorem, to da jej kawałek
mięsa. Na obietnicę odwdzięczenie się przez Weronkę odparła, że wie, co znaczy bieda.
Zajrzała również do ojca, który leżał w jej dawnej izbie. Jemu również kazała przyjść,
obiecując syty posiłek w zamian za opiekę nad dziećmi. Kupiwszy u Jankiela parę kwaterek
gorzałki, wróciła do domu. Zastała ta Jambrożego gotowego do zabicia zwierzęcia. Ponieważ
u Hanki nie było miejsca, zwierzę po uboju i umyciu pod nieobecność Jagny zaniesiono do
izby Boryny i powieszono u sufitu, by ułatwić porcjowanie i krojenie.
Według zwyczaju „przepijania” uboju zeszli się sąsiedzi, częstowani przez nową gospodynię
gorzałką i „zakąską”. Gdy wróciła Jagna, zaraz pobiegła po kowala. Jambroży nadal
porcjował mięso, a Jagustynka kładła je w cebrzyki, gdy nagle zjawił się wściekły mąż
Magdy z krzykiem, skąd Hanka ma prawo do rządzenia. Odparła, że od męża. Kowal chciał
zabrać pół świniaka twierdząc, że Antka i tak wyślą w kajdanach na Sybir… W Hance coś
zawrzało, chwyciła nóż i zobaczyła strach w oczach oskarżyciela. Przeprosił, pytając
szeptem, o jakich beczkach i pieniądzach w zbożu mówił ojciec. W ten sposób
zdradził
się,
że
podsłuchiwał.
Oczywiście,
nie
uzyskał
odpowiedzi.
Do towarzystwa, z pomocą przy rozbieraniu mięsa, dołączyły Jagna z matką, które zaczęły po
kryjomu chować mięso w komorze (Hanka, Józka i Pietrek na szczęście szybko przenosili
świeżynę do izby Hanki). O zmierzchu rozpoczęło się robienie kiełbas, szynek, salcesonów,
a Hanki nie odstępowała myśl o sposobie odebrania zawłaszczonego przez Jagnę mięsa.
Pojawił się mający pilnować dzieci Bylica. Niefortunnie powiedział, że Hanka powinna
poczęstować wszystkich zebranych i sąsiadów mięsnymi produktami, ponieważ taki był
zwyczaj. Tak też zrobiła, choć żal jej było kiełbas i smacznych wędlin. Nakazała odświętnie
ubranej Józce: Te dłuższe nieś stryjnie najpierw, zbójem na mnie patrzy, pyskuje, ale nie ma
rady; to ci z miseczkom wójtom, łajdus on, ale z Maciejem żyli w przyjacielstwie i może być
w czym pomocny; cała kiszka, kiełbasa i kawał boczku dla Magdy, la kowali, niech nie
szczekają, że sami zjadamy ojcowego świniaka, juści, całkiem im tym pyska nie zatka, ale
przyczepkę będą miały mniejszą... Pryczkowej tę tu kiełbasę, harda, wynośliwa, pyskata, ale
z przyjacielstwem szła pierwsza... Kłębowej ten ostatni.... Dziewczyna co jakiś czas
przychodziła po następne porcje, przynosząc kolejne podziękowania od obdarowanych.
Hanka chciała zamknąć wrota stodoły, gdy mignął jej cień. Od Witka dowiedziała się, że był
to kowal, dlatego zaniepokojona pobiegła do izby Boryny, pytając o męża Magdy. Okazało
się, że poszedł do komory w poszukiwaniu jakiegoś dawno pożyczonego klucza, a tak
naprawdę przeszukiwał beczki ze zbożem. Gdy tam dobiegła, zaczęła wyzywać go od
złodziei i zbójów, czym go bardzo zawstydziła. Opuścił pomieszczenie. Potem z krzykiem
zaczęła grozić Jagnie, że jeżeli coś zginie z domu, poda ją do sądu, po czym skoczyła do córki
Paczesiowej. Pobiłyby się, gdyby nie Roch, który je rozdzielił. Przerażona Jagna rzuciła się
z płaczem na łóżko, a tymczasem Hanka wyjaśniła powód kłótni Rochowi. Mężczyzna
stwierdził,
że
nie
powinna
krzywdzić
dziewczyny,
którą
osądzi
Bóg.
IV
Roch poszedł do swego nowego domu – do sołtysów. Pomagał całej wsi opuszczonej przez
mężczyzn: rąbał drewno, przynosił wodę ze stawu, łagodził kłótnie i zwady. Nie mógł jednak
pomóc wszystkim: w Lipcach było ponad pięćdziesiąt chałup, inwentarz, leżące odłogiem
pola, których nikt nie orał i nie siał. Kobiety same nie dawały sobie rady.
Pewnej nocy przeszła silna wichura, która pozrywała dachy z niektórych domów. O tym, że
Weronce zawaliła się w nocy chałupa, Hanka dowiedziała się rano od sąsiadki. Po dotarciu na
miejsce zastała jedynie pokrzywione ściany bez dachu i kawałek sieni. Przytuliła siostrę i jej
dzieci. Pojawił się ksiądz, któremu kobiety opowiedziały, co się zdarzyło w nocy.
Inwentarz ocalał, bo był w sieni, a Weronka, bo schroniła się w ziemniaczanym dole. Kapłan
dał jej trzy ruble i zaoferował zabranie krowy do swej obory. Sąsiadka, mająca wolną izbę,
zaproponowała, że weźmie Weronkę i jej potomstwo do siebie. Nie chciała
zapłaty
jedynie
sporadyczną
pomoc
w
gospodarstwie.
Ludzie zaczęli przenosić spod rumowiska rzeczy kobiety do stojącej niedaleko chałupy
Sikorów. Pomagał nawet parobek Pietrek i Roch, sprowadzeni przez Hankę, która obiecała
dać siostrze święty obraz oraz trochę garnków. Chciała też zabrać do siebie ojca, ale wolał
zostać w sieni zapewniając, że będzie chodził do Borynów na posiłki. Gdy Hanka, wracając
do domu, zajrzała jeszcze do siostry, spotkała tam już sąsiadki z prezentami; każda
przyniosła,
co
tylko
mogła:
groch,
kaszę,
mąkę.
Kiedy Hanka wróciła do domu, przyszła do niej Tereska z pytaniem, czy kupi nowy wełniak,
ponieważ potrzebowała pieniędzy. Gdy odmówiła, a kobieta wyszła, Jagustynka powiedziała,
iż Tereska potrzebowała pieniędzy nie dla męża do wojska, lecz dla Mateusza, z którym miała
romans i którego odwiedzała z paczkami w więzieniu. Pod koniec dnia synowa Boryny
odkryła, że ktoś ukradł jej mięso przeznaczone dla męża. Wszystko wskazywało na Jagnę,
ponieważ Józka widziała, jak wynosiła coś pod zapaską. Wtedy gospodyni nakazała przenieść
mięso Paczesiowej do swej komory. Po kolejnej kłótni Jagna wykrzyczała Hance, że ze
względu na Antka miała takie samo prawo do świniaka jak i ona.
W Wielki Piątek u Borynów Hanka z Pietrkiem skończyli bielenie domu, zaś Jagna z Józką
zgodnie malowały pisanki, które żona Antka odłożyła do poświęcenia. W sobotę Józka
wysypała obejście żółtym piaskiem. Naprzeciw łóżka Macieja ustawiono duży stół przykryty
białym obrusem. Sąsiadki w miseczkach i donicach przynosiły swoje święconki; ustawiano je
potem na ławie obok stołu. Było tak na prośbę księdza, który chciał, by w bogatszych
chałupach zebrało się po kilka rodzin i zostawiło święconki. Dzięki temu miał mniej domów
do odwiedzenia. Najpierw objeżdżał okoliczne wioski, by na koniec odwiedzić Lipce.
Kobiety zostawiły więc pokarmy i poszły do kościoła na uroczystość poświęcenia ognia
i wody: Józka przyniosła wody całą flaszkę i ogień, którym zaraz Hanka rozpaliła drwa
przygotowane i pierwsza też wody święconej popiła dając kolejnie wszystkim - od chorób
gardzieli pono strzegła - a potem skropiła nią inwentarz i drzewiny rodne w sadzie, że to się
przyczyniało do urodzajów i dawało bydlątkom letkie lągi. A później widząc, że ni Jagna, ni
kowalowa nie pomyślały o starym, umyła go w ciepłej wodzie, przyczesała jego skołtunione
włosy i przewlekła mu koszulę i pościele. Boryna dozwalał z sobą robić wszystko, nie
poruszywszy się ani razu, leżał jak zawżdy wpatrzony przed siebie i martwy jak zawżdy....
Hanka przebrała się w świąteczny strój, umyła dzieci, a po przyjściu sąsiadek czekała z nimi
na księdza. Wyszła po niego aż na drogę. Kapłan poświęcił pokarmy i jajka, a Witkowi dał
pieniądze za boćka, którego chwalił za odganianie kur, i opuścił dom Boryny.
Wieczorem tłumy wiernych zmierzały do kościoła. W tym czasie Hanka, zostawszy w domu,
kazała Bylicy stać na straży w obejściu, tymczasem sama udała się do komory Boryny.
Wyszła po pół godzinie, chowając trzęsącymi rękoma coś za stanik i udała się na rezurekcję.
V
W kościele Hanka przepchnęła się do ławek, czując między piersiami ukryty węzełek
znaleziony w zbożu. Nabożeństwo skończyło się przed północą, a ona wyszła z kościoła
ostatnia.
Nazajutrz w chałupie Borynów: Wedle zwyczaju nie rozpalono ognia w kominie, kontentując
się zimnym święconym. Właśnie je była Hanka przynosiła z ojcowej izby, rozdzielając po
talerzach, że każdemu po równo wypadło po kawale kiełbasy, szynki, sera, chleba, jajek
i placka słodkiego” Odświętnie ubrani, zasiedli do śniadania, po którym Hanka,
naszykowawszy dużo jedzenia dla męża, pojechała z Pietrkiem wozem na widzenie. Razem
z nimi zabrała się Jagustynka, ponieważ chciała załatwić swoje sprawy.
Po ich wyjściu Józka zaniosła śniadanie ojcu, który jadł z apetytem, patrząc martwym
wzrokiem. Potem, do momentu pojawienia się kowalowej, posiedział przy nim trochę Roch.
Jagna, która nie chciała jechać z matką w odwiedziny do brata, ubrała się w odświętne stroje
po zmarłej żonie Boryny i spacerowała po wsi. W tym czasie Roch rozmawiał o panu Jacku
z Bylicą, który znał go z czasów, gdy jako młodzieniec biegał za dziewczynami.
Zbliżał się wieczór, a Hanki wciąż nie było. Przyjechała dopiero około północy, smutna
i zmęczona, przekazując czekającemu Rochowi pozdrowienia od Antka. Położyła się
spać:„Ale Hanka, choć się zarno do dzieci przyłożyła, usnąć nie mogła mimo utrudzenia.
Jakże!... toć Antek ją przyjął kiej tego psa uprzykrzonego... Święcone ze smakiem jadł, te
kilkanaście złotych wziął, nie pytając, skąd miała, i nawet się nie użalił nad jej umęczeniem
daleką drogą!... Opowiadała mu, co i jak się robi w gospodarce - nie pochwalił, a naprzeciw
niejednemu ze złością przyganiał... O całą wieś rozpytywał, a o dzieciach ni wspomniał... Szła
ku niemu z tym sercem wiernym i kochającym, utęskniona wielce łask jego; żoną mu przeciech
ślubną była i matką jego dzieci, to jej nawet nie przyhołubił, nie pocałował, nie zatroskał się
o jej zdrowie... Kiej obcy się widział i kiej na obcą sobie spoglądał, nie bardzo słuchając jej
rozpowiadań, że już w końcu i mówić nie mogła, żal ją dusił, łzy zalewały, to jeszcze krzyknął,
by mu z bekami nie przyjeżdżała! Jezus kochany, dziw, że trupem nie padła... To za tę ciężką
służbę kole jego dobra, za pracę nad siły, za te cierpienia wszyćkie - nic w zapłacie: ni
jednego słowa łaski, ni jednego słowa pociechy!
Nazajutrz był lany poniedziałek, więc chłopcy biegali po wsi, oblewając piszczące
dziewczyny. Jagustynka martwiła się o źle wyglądającą Hankę, nawet starała się zająć ją
rozmową. Mówiła o kłopotach dziedzica, któremu urzędowo zabroniono sprzedaży lasu,
przez co kupcy wytoczyli mu mnóstwo procesów. W końcu położyła do łóżka młodą
Borynową, która niemal zemdlała, a Witkowi kazała szukać psów, ponieważ od rana nie było
ich słychać. Józka za chałupą odnalazła zwierzę z rozwaloną głową, obok wykopanej wielkiej
dziury w ziemi, prowadzącej do komory Boryny. Zaczęła krzyczeć, podejrzewając, iż
sprawcą wszystkiego był jakiś okoliczny złodziej. Po oględzinach pomieszczenia ustalono
straty: wysypane zboże z beczek, poprzewracane worki i sprzęty. Usłyszawszy głosy, Hanka
wiedziała, że był to efekt działań kowala (na szczęście dobrze ukryła pieniądze). Zaraz zbiegli
się zaalarmowani ludzi, pojawił się wójt z sołtysem, a gdy Roch podszedł
do
żony
Antka,
usłyszał,
iż
złodziej
się
spóźnił.
W tym czasie znudzona Jagna spacerowała topolową drogą, gdzie po jakimś czasie spotkała
Jasia, syna organistów. Podczas rozmowy stanęła tak blisko, że przestraszony odskoczył
i poszedł do domu. Ona dalej cieszyła się wiosenną pogodą. Kiedy przechodziła obok
karczmy, złapał ją wójt, po czym zaprowadził bocznymi drzwiami do alkierza
mówiąc,
że
napiją
się
gorzałki.
Wieczorem, gdy cała rodzina i przyjaciele Borynów siedzieli na ganku, słuchając opowieści
Rocha, usłyszeli dochodzący z drogi głos. Ktoś krzyczał, że Podlesie się pali. Choć folwark
stał na wzgórzu za lasem, parę wiorst od Lipiec, widać było, jak płonęły dworskie budynki,
stodoły i obory z inwentarzem. Zbiegli się mieszkańcy wsi: pijany wójt, ksiądz, sołtys, który
miał pomysł, jak ratować dobytek dziedzica, lecz nikt z lipczaków nie podniósł się z miejsca
ani nie zrobił kroku w kierunku płomieni. Jedynie wójt z sołtysem i kowalem pojechali gasić
ogień. Czynili to gołymi rękami, ponieważ ludzie nie pozwolili im zabrać z chałup wiader czy
bosaków.
VI
Nas ranem zmęczona niedawnym porodem Hanka leżała w pościeli, czekając na powrót
ludzi z kościoła, w którym chrzczono jej syna. Ojciec umilał jej czas opowieściami.
Powiedział, że mieszka teraz u niego pan Jacek (w wyremontowanej nieco sieni),
który
zrobił
sobie
tam
porządne
legowisko.
Wracali już z kościoła od chrztu. Przodem Józka niesła dziecko w poduszce, chustą przykrytej,
pod stróżą Dominikowej, a za nimi walili wójt z Płoszkową, w kumy proszeni, z tyłu zaś
kusztykał Jambroży nie mogąc nadążyć. Ale nim próg przestąpili, Dominikowa odebrała
dziecko i przeżegnawszy się jęła z nim, wedle starego obyczaju, obchodzić cały dom, na
węgłach jeno przystając i przy każdym z osobna mówiąc: - Na wschodzie - tu wieje... - Na
północy - tu ziębi... - Na zachodzie - tu ciemno...- Na południu - tu grzeje... - A wszędy strzeż
się złego, duszo ludzka, i jeno w Bogu miej nadzieję. Gdy weszli do izby, Dominikowa
rozebrała dziecko i oddała Hance, mówiąc: - Prawego chrześcijanina, któremu Rocho na imię
przy chrzcie świętym dano, przynosim wam, matko. Niech się zdrowo chowa na pociechę!.
Jagustynka zaprosiła gości do suto zastawionego stołu, który sama przygotowała.
Tego dnia wszystkie żale zostały zapomniane, nawet między kobietami. Hanka zaprosiła
Jagnę na poczęstunek, by „przepiła” za zdrowie dziecka. Uczestnikiem chrzcin był wójt,
jednak wkrótce wywołał go sołtys mówiąc, że przyjechał pisarz ze strażnikami i czekają na
niego. Ogłosili, że będą przesłuchiwać ludzi w sprawie pożaru na Podlesiu i podkopu
u Borynów. W sprawie pożaru dworu nikt nie chciał mówić. Zeznań nie złożyła żadna
z kobiet, a pisarz musiał chodzić z sołtysem i rozpytywać ludzi…
Gdy przyszli do Boryny, już na progu kancelista skrzyczał Bylicę, że nie pilnuje chałupy
i pozwala grasować złodziejom, na co zdenerwowany staruszek, trzęsąc się, odpowiedział:
- A tyś co za osoba? Gromadzie służysz, gromada ci płaci, to rób, coć masz przez wójta
nakazane, a wara ci od gospodarzy! Widzisz go, łachmytek jeden, pisarek jakiś! Odpasł się na
naszym chlebie i będzie tu ludźmi pomiatał... i na ciebie się znajdzie większy urząd
i
kara....
Długo
potem
nie
mógł
opanować
zdenerwowania.
Dni mijały, jedne słoneczne, inne deszczowe. Nadeszła pora sadzenia ziemniaków i robót
w polu. A cóż z tego, kiej pola nie zaorane, nie obsiane, nie obrobione leżały, niby paroby
zdrowe i krzepkie, przeciągające się jeno na słońcu, a całe tygodnie trawiąc na niczym, zasie
na tłustych, rodnych ziemiach miasto zbóż ognichy się pleniły, osty strzelały w górę, lebiody
trzęsły się po dołkach, rudziały szczawie, perze kłuły się gęsto po podorówkach jesiennych,
a na rżyskach wynosiły się smukłe dziewanny i łopiany kiej te kumy podufałe zasiadały
szeroko, że co ino tliło się w przytajeniu i strachem dotela żyło, kiełkowało teraz weselnie,
szło chyżym rostem, pchało się z bruzd na zagony i panoszyło się bujnie po rolach.
Aż
lęk
jakiś
przewiewał
po
tych
polach
opuszczonych.
Tylko u Borynów prace posuwały się naprzód: Hanka, choć jeszcze z łóżka, rządziła
wszystkim tak zmyślnie i kwardo, że nawet Jaguś musiała z drugimi stawać do roboty,
i o wszelkiej rzeczy równą pamięć miała: o lewentarzu, o chorym, kaj orać i co gdzie siać,
o dzieciach, gdyż Bylica już od chrzcin nie przychodził, zachorzał pono. Juści, że całe dni
leżała w samotności, tyle jeno ludzi widując, co w obiad i wieczorem, albo Dominikową,
zaglądającą do niej raz w dzień; żadna z sąsiadek nie pokazywała się, nawet Magda,
a o Rochu to jakby słuch za- ginął: jak pojechał wtenczas z proboszczem, tak i nie powrócił.
Strasznie mierziło się jej to leżenie, więc aby rychlej ozdrowieć i sił nabrać, nie żałowała
sobie tłustego jadła ni jajków, ni mięsa, nawet przykazała zarznąć na rosół kokoszkę, nie
nieśną po prawdzie, ale zawdy wartałą ze dwa złote.
Do wsi przyjechali Cyganie. Koczowali w lesie, a po wsi chodzili od chałupy do chałupy,
żebrząc. Hanka, bojąc się kradzieży ze strony przybyszów, kazała Józce sprowadzić Jagnę,
ponieważ chciała zamknąć na noc drzwi. Niestety, dziewczynie nie udało się odnaleźć
macochy. Wtedy Pietrek pozamykał drzwi i obejście i poszli spać. Późno w nocy wróciła
Jagna. Tak się dobijała do drzwi, że obudziła Hankę, która, otworzywszy drzwi, zobaczyła
ją pijaną. Słyszała, jak po chwili runęła na łóżko w swej izbie. Rano okazało się, że
we
wsi
było
kilka
włamań.
Skradziono
konia
sąsiadki,
sołtysowi
wóz
z
podwórka.
Mimo
poszukiwań
po
złoczyńcach
nie
było
śladu.
Na pocieszenie Roch oznajmił dobrą wiadomość, że w czwartek chłopi z okolicznych wsi
pomogą lipieckim kobietom w pracach polowych. Tak też się stało. Przyjechali odświętnie
ubrani wozami z Woli, Rzepek, Dębicy, Przyłęka. Po porannej mszy ksiądz z Rochem
rozporządzili przydział prac, biorąc pod uwagę, by bogatszy chłop trafił do majętniejszego
gospodarstwa.
Jedzenie i gorzałkę na poczęstunek ustawiono na wyniesionych na podwórza ogromnych
ławach. Po posiłku i przebraniu mężczyźni ruszyli w pole: Puste i zdrętwiałe pola ożyły,
potrzęsły się głosy, ze wszystkich podwórz wytaczały się wozy, wszystkimi dróżkami ciągnęły
pługi, wszystkimi miedzami ludzie ruszali, a wszędy, skroś sadów i przez pola rwały się
pokrzyki, leciały radosne pozdrowienia, konie rżały, turkotały rozeschłe koła, psy ujadały
zapamiętale ganiając za źrebakami, a bujna, mocna radość przepełniała serca i po ziemiach
się niesła - i na poletkach pod ziemniaki, na jęczmiennych rolach, na rżyskach, na
zachwaszczonych ugorach stawali i wesołym pogwarem, szumnie i rozgłośnie kiej do tańca.
Pracowali długo i bez wytchnienia, robiąc przerwę jedynie na posiłki, przynoszone przez
lipieckie kobiety.
Hanka, choć nie potrzebowała pomocy, również wzięła na nocleg dwóch chłopów
pracujących u Weronki i Gołębiowej. Poczęstowała ich dobrym posiłkiem. Następnego dnia
do pracy przyłączył się również ksiądz (w podwiniętej sutannie), któremu żaliły się
komornice, bowiem nie przydzielono im nikogo do pomocy. Uspokoiły się dopiero po
obietnicy pożyczenia koni, które miały zaprzęgnąć do pługów i zaorać swe pola. Wieczorem
Lipce żegnały okolicznych chłopów, dziękując za dwudniową pomoc i okazaną życzliwość.
VII
W Lipcach rozeszła się wieść o rychłym powrocie aresztantów. Kobiety zebrały się pod
chałupą wójta, a gdy ten wyszedł z papierem w ręku i potwierdził to, pokazując urzędowe
pismo, ucieszyły się ogromnie. Stała wśród nich także Hanka, która wiedziała, że jej mąż nie
wróci z innymi – był oskarżony o morderstwo. Kiedy wracała z Jagustynką do chałupy,
napotkany
po
drodze
kowal
zaśmiał
się,
że
niektórych
„zbójów”
nigdy
nie
wypuszczą
z
kryminału.
Słowa
te
bardzo
ją
zabolały.
Po powrocie, choć osłabiona, rozplanowała jednak aktualną pracę, przydzielając zebranym
w sieni komornicom sadzenie ziemniaków na polach Boryny. Potem usiadła na kamieniu
płacząc, że zostało mnóstwo pracy, a ona – bezsilna i sama, dźwiga na plecach całe
gospodarstwo. Gdy zapytała Jagnę, czemu nie idzie w pole, rozpoczęła się kolejna kłótnia.
Hanka krzyczała: Dobrze ludzie wiedzą, co wyrabiasz! W całej parafii wiedzą o twoich
sprawkach. Nie raz cię już widzieli z wójtem w karczmie, nie dwa! A wtedy, com ci po
północku drzwi otwierała, wracałaś z pijatyki, z łajdactwa, pijana byłaś kiej świnia... Do
czasu dzban wodę nosi, do czasu... Nie bój się, kto w głośności żyje, o tym cicho mówią!
Skończy się twoje panowanie, że ni wójt, ni kowal cię nie obronią, ty... ty!...
Jagna odparła, żeby trzymała się od niej daleko. Już prawie doszło do bójki, lecz Hanka
opadła z sił i poszła do swej izby. Ostatnio nawet nie przychodził do niej ojciec, który
podobno był chory, z kolei córka nie miała sił, by go odwiedzać.
W Lipcach trwały przygotowania do powrotu mężczyzn. Jagna nie mogła znieść leżącego
cały czas męża, któremu życzyła śmierci, mówiąc: Być już raz zdechł! i wychodziła na
ganek, by na niego nie patrzeć. Raz nawet (po kłótni z Hanką) wzięła motyczkę i poszła
w pole. Pracowała z komornicami, jednak szybko zostawiła je w tyle za sobą, ponieważ miała
więcej siły. Od kilku miesięcy żyła myślą, że wśród powracających będzie też Antek.
Po południu wszystkie pięknie ubrane kobiety udały się do kościoła na mszę, po której
przeszły w procesji. Pietrek niósł święty krzyż, a silniejsze gospodynie chorągiew. Jambroży
rozdał świece i wszyscy ruszyli przez wieś, drogą nad stawem. Na końcu wolno szła Agata.
Za młynem zapalono światło. Ksiądz śpiewał pieśni, idąc za krzyżem. Gdy procesja doszła do
pierwszego kopca, skropił święconą wodą cztery strony świata, po czym ruszyli dalej na
równinę. Kapłan święcił pola, ziemię i drzewa. Przy drugim kopcu, pod którym podobno
spoczywały ciała poległych na wojnie, lipczanie pomodlili się za ich dusze i ruszyli
w kierunku topolowej drogi. Gdy już mieli dochodzić do trzeciego kopca,
ktoś
krzyknął,
że
z
lasu
wychodzą
jakieś
chłopy.
Kobiety rozpoznały mężów i przyspieszyły kroku (narażając się na gniew księdza, ponieważ
procesja nie dobiegła końca). Doszły do krzyża Borynów, na skraj ziem lipieckich
i dworskiego boru, gdzie stali już cisi i zniszczeni pobytem w areszcie mężczyźni. Wszyscy
klęknęli, a ksiądz pobłogosławił ich i rozpoczął wspólną modlitwę. Dopiero teraz zaczęły się
powitania, krzyki i płacz. Kapłan dał znak i procesja, już razem z mężczyznami, poszła
w stronę ostatniego kopca, drogą wzdłuż lasu: A że sporo narodu przybyło, to już zapchali
całą drogę, szli także i borem między drzewami, szli i nad polami, że całe Podlesie zaroiło się
ludźmi, a hukało pieśnią niebosiężną (…)Tylko Hanka poczuła się jakby za całym światem.
A toć tuż przed nią i za nią, i wszędy chłopy szły szumno, a kiele każdego kobiety i dzieci tulą
się radośnie niby te krze wątłe, a toć gwarzą, cieszą się, w oczy sobie zaglądają, cisną się do
siebie, a ona jedna przemówić nie ma do kogo! Cały naród wre ukropem radości
niepowstrzymanej, a ona, choć idzie w pośrodku, tak się czuje opuszczona i nieszczęsna, jako
to drzewo usychające w gąszczach, na którym nawet wrona gniazda nie uwije ni żaden ptak
nie przysiądzie. Nawet mało kto ją przywitał - jakże! każdemu było pilno do swoich... co im
tam ona?... a tylachna ich wróciło... nawet Kozieł, że znowu będzie trzeba pilnować komory
Przy ostatnim postoju czekał już na księdza w bryczce jego parobek Walek. Kapłan odjechał
po szybkim zakończeniu procesji, zostawiając radosnych ludzi. Wszystkie domy wypełniły
się śmiechem i hałasem. Tylko u Borynów było pusto. Hanka została sama z dziećmi,
bowiem
wszyscy
poszli
na
wieś,
by
wspólnie
się
cieszyć.
Jagna, która nigdy tego nie robiła, teraz wydoiła krowy, nakarmiła świnie, nie czując
zmęczenia. Nie zwróciła też uwagi, gdy Pietrek – czterdziestoletni parobek, zaczął ją całować
i obalił na słomę. Spragniona miłości i bliskości, otrząsnęła się jednak i podniosła, wyzywając
kawalera od „świniarzy”, grożąc, że „poprzetrąca mu kulasy”, jeżeli to się powtórzy. Po
kolacji, gdy szła do matki, natknęła się na rozmawiających i przytulonych Mateusza
z Tereską, którzy udali, że jej nie widzą. Zrozpaczona, że do niej nikt
nie
wrócił,
zrezygnowała
z
wizyty
i
biegiem
wróciła
do
izby.
VIII
Tereska otrzymała list od męża służącego od dłuższego czasu w wojsku. Ponieważ była
analfabetką, Nastka Gołębiowa doradziła, by wzięła kilka jajek jako zapłatę i poszła do
umiejącego czytać organisty. W liście Jasiek radośnie informował, że na żniwa wraca do
Lipiec na stałe i nie może doczekać się powrotu. Przykazał również, by Tereska powiadomiła
Borynę
o
tym,
iż
wraz
z
nim
wraca
syn
Macieja
–
Grzela.
Informacje te spowodowały, że adresatka listu przepłakała w polu kilka godzin, po czym
wróciła do domu: Mieszkała za kościołem, pobok Mateusza, w chałupinie o jednej izbie
z półsionką, gdyż drugą przy działach brat oderznął i przeniósł na swój grunt, że kiej rozcięte
w poprzek żebra sterczały przepiłowane ściany i dach, przypierające do okopconego komina.
Od jakiegoś czasu Tereska zdradzała męża z Mateuszem, obiektem ogromnej miłości. Rychły
powrót małżonka wzbudzał w niej strach przed jego reakcją na plotki ludzi. Po jakimś czasie
wybrała się do Hanki, by powiadomić o powrocie Grzeli, lecz nie zastała jej w domu,
otrzymała za to niedwuznaczną radę od Jagustynki: wygonić Mateusza spod pierzyny.
i chlewy zamykać... nawet i te największe buntowniki: Grzela, wójtów brat, i Mateusz... Antka
jeno nie puścili... może go już nigdy nie zobaczy....
W tym czasie we wsi rozpętała się olbrzymia awantura, którą zapoczątkowała kłótnia Kozłów
i wójtów. Wójtowa posądziła sąsiadkę o kradzież płótna, na co usłyszała, że pewnie wójt dał
je kochance (tak samo, jak gromadzkie pieniądze, które razem przepijali). Małżeństwa pobiły
się, po czym wójtowie pojechali do miasta w celu złożenia skargi na sąsiadów,
a ci po chwili, bardzo pobici, również podążyli tą samą drogą. Kozłowa miała
powyrywane
ze
skórą
włosy,
a
jej
mąż
rozbitą
głowę.
Mateusz oglądał ruiny chałupy Bylicy. Ponieważ znał się na stawianiu domów, Stach (mąż
Weronki, a zięć Bylicy) poprosił go o radę. Usłyszał, że należy postawić nową izbę. Ponieważ
nie miał pieniędzy na drzewo, mieszkający u nich pan Jacek obiecał pomoc w załatwieniu
potrzebnych materiałów, jednak jego słowa nie zostały potratowane poważnie (ludzie mówili,
że był chory „na głowę”). Wracający do domu Mateusz zaczął rozmowę z Jagną pracującą
w matczynym ogrodzie. Gdy chciał ją przytulić, usłyszał od dawnej kochanki, że ma pójść do
Tereski. Cała wieś już wiedziała o ich romansie i paczkach, zawożonych przez mężatkę do
więzienia.
Słowa Jagny sprawiły, że niespieszący się do małżeństwa przystojny mężczyzna przypomniał
sobie Tereskę: Dosyć już miał tej płaksy, zbrzydły mu te ciągłe kwiki. Nie ślubował przeciek,
bych się jej musiał trzymać jak ten ogon krowy! Ma przeciek chłopa! I ksiądz gotów go
jeszcze wypomnieć z ambony! Z taką to i człowiek flaczeje. Psiakrótka z tymi babami! - srożył
się w sobie. (…) Cicha przecież była jak zawsze, uległa i pracowita jak mrówka, nawet rada,
że wziął nad nią górę i kwardo panuje. A właśnie on i bez to srożył się coraz barzej. Gniewały
go jej kochające, lękliwe oczy, gniewał chód cichy, gniewała twarz pokorna, gniewało i to, że
cięgiem plątała się kole niego. Miał już ochotę krzyknąć, by mu z oczu ustąpiła. Zabawiał się
nią jak rzeczą, bez uczucia.
Gdy udał się po obiedzie do Kłębów, dowiedział się o planowanym powrocie Jaśka - męża
niedawnej kochanki, lecz ta informacja nie wywołała w nim żadnej głębszej reakcji.
Przebywając u Kłębów, był świadkiem przyjścia Agaty. Kobieta uzbierała podczas zimowych
żebrów trzydzieści złotych i chciała je teraz dać Kłębowi, by przyjął ją do chałupy, gdy
będzie umierać, lecz ten odmówił. Kiedy potem rozmawiał z żoną, wytłumaczył jej, że nie
mogą przyjąć krewnej, ponieważ cała wieś zaczęłaby plotkować, że robią to dla pieniędzy.
Po bójce wieś podzieliła się między zwolenników Kozłów i wójtów. Dominikowa popierała
tych drugich. Wójt wywoływał z domu jej córkę, która nie przejmowała się głosami
mieszkańców Lipiec i bez skrupułów spotykała się z kochankiem. Nie słuchała
nawet
matki,
tracącej
respekt również u synów. Obaj nie pozwalali już
jej
pomiatać
sobą
i
być
pośmiewiskiem
całej
wsi.
U Borynów przy chorym czuwał jedynie Witek. Kowal opowiedział Hance, że Antkowi grozi
dziesięć lat więzienia, po czym zaproponował, że za pięćset rubli pomoże mu w ucieczce
do Ameryki. Doradzał jednocześnie, że Hanka mogłaby później dojechać do męża. Usłyszał,
że
nie
posiada
takiej
sumy
i
że
poradzi
się
adwokata.
IX
Roch wrócił do Lipiec z Częstochowy, gdzie był na odpuście. Teraz zatrzymał się u Borynów,
a gdy zjadł posiłek przygotowany przez Hankę, poszedł przywitać się z gospodarzem, który
leżał w sadzie na specjalnym posłaniu, przykryty pierzyną. Gdy przyjaciel zapytał, czy go
poznaje, wychudzony Maciej poruszył sinymi wargami i przytaknął. Po tym spotkaniu Roch
uświadomił
Hance,
by
przygotowała
się
na
rychłą
śmierć
teścia.
Usłyszał od kobiety, iż Weronka będzie miała nowy dom, ponieważ pan Jacek dotrzymał
słowa w sprawie obiecanego drzewa, w zamian ustalając, że będzie mieszkał w starej chałupie
Bylicy do śmierci: Obiecał, ale przeciech niejeden obiecuje. Obiecanka cacanka, a głupiemu
radość - powiedają. A pan Jacek dał Stachowi list i kazał mu z nim iść do dziedzica. Nawet
Weronka się przeciwiła, by szedł, bo powiada, co będzie buty darł na darmo?... jeszcze się
z niego wyśmieją, że zawierzył głupiemu... Ale Stacho się uparł i poszedł. I powiada, że może
w pacierz po oddaniu listu dziedzic go kazał zawołać na pokoje, poczęstował gorzałką i rzekł:
"Przyjeżdżaj z wozami, to ci borowy wycechuje dziesięć sztuk budulcu..." Dał mu Kłąb koni,
dał sołtys, dałam i ja Pietrka. Dziedzic już na nich czekał w porębie i zaraz sam wybrał co
najśmiglejsze z tych, co to je zimą cięli la Żydów. No i zwożą, bo dobrze trzydzieści wozów
będzie z gałęziami. Stacho galantą „chałupę” se wyszykuje! Nie potrza mówić, jak panu
Jackowi dziękował i przepraszał; bo po prawdzie wszyscy go mieli za dziadaka i za
głupawego, że to nie wiada, z czego żyje, i pod figurami, to we zbożach grywa na skrzypicy,
a czasem tak bele co i nie do składu powie, jako ten niespełna rozumu... A on taki pan, że mu
sam dziedzic posłuszny!... Kto by to przódzi dał wiarę?....
W czasie jednej z licznych rozmów Roch wyznał Hance, że istnieje szansa, by jej mąż opuścił
areszt. Dowiedział się w urzędzie o konieczności wpłaty pięciuset rubli w zastaw do sądu (to
samo mówił kowal). Gdy to usłyszała, przyznała, że posiada tak ogromne pieniądze,
ponieważ Boryna w chwili względnej świadomości kazał jej przeznaczyć znalezione
pieniądze na ratowanie Antka. Roch przeliczył zawartość przyniesionego zawiniątka: Były
w nim papierowe pieniądze, były i srebrne, awet było parę złotych i sześć biczów korali, było
czterysta trzydzieści dwa ruble. Poradził, by kobieta sprzedała sztukę inwentarza, to wówczas
uzbiera konieczną sumę, po czym nakazał dobrze ukryć pieniądze. Na koniec obiecał, że
nikomu nie zdradzi tajemnicy, jak również zgodził się pomóc zbudować ołtarz na ganku na
jutrzejsze Boże Ciało (we wsi zawsze robiono cztery ołtarze – dwa po jednej, dwa po drugiej
stronie drogi: u Borynów, młynarza, wójta i Płoszki).
Roch wybrał się w odwiedziny do Bylicy i pana Jacka. Zbliżał się wieczór,
gdy chłopak Kłębów pędził konno przez wieś krzycząc, że w lesie leżą zabici ludzie.
Zaraz
powiadomiono
o
tym
księdza
i
sołtysa.
O zmierzchu Kłąb, sołtys i parobek wrócili z leżących na wozie pijanym wójtem, mówiąc
zebranym, że w lesie nie znaleźli żadnego ciała, a wójta spotkali na drodze, lecz ludzie temu
nie uwierzyli. Dopiero gdy z boru wracały komornice z drzewem na plecach i Kozłową na
czele, mieszkańcy Lipiec od nich dowiedzieli się o przebiegu zdarzenia: ... widzim z dala,
prawda, leżą jakieś ludzie kieby nieżywe... jeno im kulasy sterczą spod jałowców. Filipka me
ciąga, by uciekać... Grzelowa już pacierz trzepie i mnie też mróz po plecach chodził, alem się
przeżegnała, podchodzę bliżej... patrzę... a to pan wójt leży przez kapoty, a pobok Jagusia
Borynowa... i śpią se w najlepsze. Spili się w mieście, gorąc był, to se chcieli wypocząć
w chłodzie i pojamorować. Jaże buchała od nich gorzałka! Nie budzilim: niech świadki
przyjdą, niech cała wieś obaczy, co się wyprawia! Wstyd mówić, jak była rozdziana; jaże
Filipka z litości przyokryła ją zapaską. Czysta sodoma. Stara jestem, a jeszcze o takim
zgorszeniu nie słyszałam. Sołtys zaraz przyjechał i budził, Jagna w pola uciekła, zaś pana
wójta
ledwie
na
wóz
wdygowali,
spity
był
kiej
świnia!.
Tego dnia rano wójt wraz z Jagną i Dominikową udali się do miasta. Okazało się, że wrócili
sami, bez matki, przez co mieli czas na zabawę i pijaństwo. Wieś zapałała oburzeniem,
wykrzykiwano wyzwiska i obelgi. Tylko Pietrek, parobek Borynów, stanął w obronie Jagny,
lecz zaraz został zagłuszony przez innych mieszkańców Lipiec. Wszyscy żyli tym, co się stało
w lesie. Gdy sąsiadki wyszły, Hanka przeszła do izby Boryny i rozebrała po cichu pijaną,
śpiącą w ubraniu Jagnę, po czym odeszła. Do późna w nocy Płoszka i Kozły
biegali po wsi, podburzając innych przeciw wójtowi, a ksiądz zabronił
wystawiać
święty
obraz
w
mieszkaniu
pijaka
i
rozpustnika.
Nazajutrz u Borynów: (…) przed gankiem stanęła kieby kapliczka, wypleciona z brzozowych
gałęzi a zieleni, wykryli ją całą wełniakami, że jaże grała w oczach od kolorów, zaś
w pośrodku, na podwyższeniu, stanął ołtarz, przykryty bieluśką i cieńką płachtą i zastawiony
świecami a kwiatami w doinkach, które Józka oblepiła w strzyżki ze złotego papieru. Wielki
obraz Matki Boskiej wisiał nad ołtarzem, a pobok zawiesili mniejsze, ile się jeno zmieściło.
Zaś la większej przyozdoby nad samym ołtarzem przyczepili klatkę z kosem, którego Nastusia
przyniesła: ptak się wydzierał po swojemu, że mu to Witek z cicha przygwizdywał. A całe
opłotki od drogi wysadzone były świerczyną na przemian z brzózkami, żółtym piaskiem grubo
wysypane i zarzucone tatarakiem. Józka znosiła całe naręcze modraków, ostróżek; wyczki
polnej i przystrajała ściany kapliczki; opięła też nimi obrazy, lichtarze i co ino było można, że
nawet ziemię przed ołtarzem potrząsnęła kwiatami; nie darowała i „chałupie”, gdyż całe
ściany i okna ginęły pod zielenią, zaś w snopki dachu nawtykała tataraków. Na mszę
i procesję przybyli mieszkańcy okolicznych wiosek.
Po południu w karczmie zebrało się sporo ludzi. Czas upływał na tańcach, a powszechne
zdziwienie wzbudził protest synów Dominikowej, którzy pierwszy raz nie posłuchali matki
i nie opuścili zabawy, gdy przyszła po nich z kijem. Chłopi radzili miedzy sobą, jak przegonić
Niemców, chcących osiedlić się na Podlesiu (w tym celu dali już nawet zadatek dziedzicowi).
Mieszkańcy Lipiec zapewniali, że gdyby tylko mieli fundusze, sami kupiliby ziemię, a potem
podzielili ją między sobą: (…) Lipce mają ziemi za mało, że narodu cięgiem przybywa, gdyż
co starczyło za dziadków la trojga, musi się teraz rozdzielać la dziesięciorga.
W
karczmie
bawiono
się
i
pito
do
późnej
nocy.
X
Ludzie na wsi szeptali za plecami Jagny, że jest kochanką wójta, jednak ona nie czuła żadnej
winy i skruchy. Twierdziła, że została upojona alkoholem i wykorzystana, podczas gdy nikt
nie stanął w jej obronie. Miała żal do ludzi; podkreślała, że inaczej traktowaliby ją,
gdyby była panną. Nawet matka nie chciała już częstych wizyt córki.
Prosiła o opamiętanie i radziła, by zostawała w domu przy chorym mężu. Jedynie Hanka
broniła
Jagny
przed
sąsiadkami,
podkreślając
winę
wójta.
Pewnego dnia żona Antka dostała z kancelarii list, który przeczytał jaj Roch. Było w nim
napisane, by wpłaciła pięćset rubli do sądu, co równało się w tymczasowym wypuszczeniem
z aresztu jej męża. Choć przyjaciel domu prosił, by nie zdradziła się z nowiną, opowiedziała
o tym Józce, a prawdę z jej szczęśliwej twarzy wyczytała również Jagna, która zaraz poszła
do
Dominikowej.
Była tam świadkiem następującej sceny: Szymek prosił matkę, by dała mu pięć rubli, które
chciał dać na opłacenie zapowiedzi z Nastką, na co usłyszał kategoryczne, że nie dostanie,
bowiem matka nie dopuści do małżeństwa z tą wywłoką. W czasie kłótni sam chciał wziąć
pieniądze, co spowodowało, iż Dominikowa zaczęła bić syna pogrzebaczem po głowie
i plecach. Gdy Jagna z Jędrzychem chcieli ich rozdzielić, zbiegli się sąsiedzi i zrobiło się
jeszcze głośniej. Szymek próbował wyrwać matce pręt z ręki: Aż trzasnął ją pięścią między
oczy, chycił za boki i rzucił kiej ocipką na izbę; potoczyła się i niby kloc całym ciężarem padła
na rozpaloną blachę, pomiędzy gary pełne wrzątku, komin się rozwalił i wszystko się
zapadło....
Dominikowa zaczęła krzyczeć, by wynosił się z jej domu i, nie patrząc na ból i tlące się
ubranie, wyrzucała przez okno jego rzeczy krzycząc, że nie da najmniejszego kawałka ziemi.
Życzyła synowi, by zdychał z głodu. Szymek zaś, ledwie już dychający, zbity i okrwawiony,
jeno patrzał na matkę wytrzeszczonymi ślepiami, strach go ułapił za gardziel, trząsł się cały,
słowa
nie
mogąc
wykrztusić
ni
wiedząc,
co
się
dzieje.
Pomoc wyrzucanemu chłopakowi ofiarował Mateusz, lecz została odrzucona. Szymek usiadł
pod ścianą chałupy mówiąc, że nie odejdzie, bo tu jest ziemia po ojcu, która się mu należy.
Sąsiadki z Jambrożym opatrzyły oparzone twarz i ręce Dominikowej. Miała spalone włosy
i prawie straciła wzrok. Wieś interesowała się stanem jej zdrowia, do chałupy wciąż ktoś
przychodził, przez co doszło do rozmowy między Mateuszem a Hanką, która ujawniła swą
złość na księdza za to, że na kazaniu potępił za cudzołóstwo Jagnę i Tereskę, a nie mężczyzn.
Na ganku Borynowego domu zebrali się chłopi na naradę, której przewodniczył Roch.
Zastanawiali się nad możliwością niedopuszczenia do zakupu Podlesia przez niemieckich
Żydów. W końcu całą gromadą udali się na folwark, gdzie przedstawili starozakonnym swe
zdanie, żądając, by opuścili należną im ziemię. Tłumaczem i negocjatorem został Roch, który
ogłosił decyzję Żydów, że nie zamierzają ustąpić. Wówczas włączył się Mateusz.
- Słuchajta, Miemcy! - ryknął wyciągając pięście. - Mówiliśmy do was po ludzku, poczciwie,
a wy grozicie kreminałem i przekpiwacie się z nas! Dobra, ale teraz zagramy z wami inaczej!
Nie chceta zgody, to wama zapowiadamy przed Bogiem i ludźmi, jak pod przysięgą, że na
Podlesiu nie wysiedzicie! Przyszlim z pokojem, a wy chceta wojny! Dobra, kiej wojna, to
wojna! Mata za sobą sądy, mata urzędy, mata pieniądze, a my jeno te gołe pięście...
Obaczymy, czyje będzie górą! A jeszcze to wam dołożę, byście zapamiętali... jako ogień ima
się słomy, ale zeźre i murowańce, a chyta się i zboża choćby na pniu... bydło też pada na
paśnikach... zaś żaden człowiek nie uciecze od złej przygody... Spamiętajta, co rzekłem: wojna
w dzień i w nocy, i na każdym miejscu.... Wracając, do wsi, pewni swych racji chłopi już
dzielili pola między sobą.
XI
Zostawiwszy Rocha w mieście, Hanka wróciła do domu. Już za parę dni jej mąż miał wrócić,
wystarczyło tylko, by przyjaciel domu wpłacił pieniądze do guberni. W końcu powiedziała
o
wszystkim
milczącemu
Borynie
(leżącemu,
jak
zawsze,
w
sadzie).
Po kłótni z chłopami niemieccy Żydzi domagali się od dziedzica zwrotu pieniędzy za
Podlesie. Krążyły plotki, że podali już lipieckich mężczyzn do sądu, oskarżając o najście.
W obronie gospodarzy stanęli między innymi ksiądz i młynarz, który bał się
konkurencji
mającego
stanąć
w
pobliżu
niemieckiego
młyna.
Pewnego dnia na pole przybiegł Witek, wołając do pracującej Hanki, że Maciej wstał z łóżka
i coś krzyczy. Zastała teścia siedzącego i dopominającego się o buty. Był przytomny, pytał,
czy robota w polu już zrobiona, jednak zapadał w krótkie chwile odrętwienia. Mieszkańcy
chaty
zawołali
księdza,
który
zjawił
się
z
ostatnim
namaszczeniem.
Potem przez parę dni przy umierającym mężu siedziała Jagna, pragnąc uchodzić
za
przykładną
żonę
i
zrobić
dobre
wrażenie
na
sąsiadach.
Hanka powiedziała Maciejowi o dniu powrotu Antka, lecz on popatrzył na nią
nieprzytomnie, z otępieniem,
zaś w nocy wstał, kierowany tajemniczą siłą
i
poszedł
w
pole,
wołany
dziwnym
wewnętrznym
głosem.
Boryna naraz przyklęknął na zagonie i jął w nastawioną koszulę nabierać ziemi, niby z tego
wora zboże naszykowane do siewu, aż zagarnąwszy tyla, iż się ledwie podźwignął, przeżegnał
się, spróbował rozmachu i począł obsiewać... Przychylił się pod ciężarem i z wolna, krok za
krokiem szedł i tym błogosławiącym, półkolistym rzutem posiewał ziemię na zagonach
(…)Potykał się o skiby, plątał we wyrwach, niekiedy się nawet przewracał, jeno że nic o tym
nie wiedział i nic nie czuł kromie tej potrzeby głuchej a nieprzepartej, bych siać. Szedł aż do
krańca pól, a gdy mu ziemi zabrakło pod ręką, nowej nabierał i siał, a gdy mu drogę zastąpiły
kamionki a krze kolczaste, zawracał (…)I tak przechodził czas, a on siał niezmordowanie,
przystając jeno niekiedy, bych odpocząć i kości rozciągnąć, i znowu się brał do tej płonej
pracy, do tego trudu na nic, do tych zbędnych zabiegów.
W pewnej chwili zachwiał się i upadł: Zmartwiał naraz, wszystko przycichło i stanęło w
miejscu, błyskawica otworzyła mu oczy z pomroki śmiertelnej, niebo się rozwarło przed nim, a
tam w jasnościach oślepiających Bóg Ociec, siedzący na tronie ze snopów, wyciąga ku niemu
ręce i rzecze dobrotliwie: - Pódziże, duszko człowiecza, do mnie. Pódziże, utrudzony
parobku... Zachwiał się Boryna, roztworzył ręce, jak w czas Podniesienia: - Panie Boże
zapłać! - odrzekł i runął na twarz przed tym Majestatem Przenajświętszym. Padł i pomarł w
onej łaski Pańskiej godzinie. Świt się nad nim uczynił, a Łapa wył długo i żałośnie....
Część 4 – Lato
I
Obudziwszy się, Józka na prośbę Hanki sprawdziła, dlaczego pies tak głośno wyje na dworze.
Okazało się, że Maciej nie żyje. Córka głośnym płaczem i krzykiem sprowadziła wszystkich
na pole. Ciało Boryny przeniesiono do izby i położono na łóżku, nie przestając cucenia
i ratowania. W końcu wszyscy zrozumieli, że gospodarz nie żyje. Wiadomość szybko obiegła
całe Lipce. Do domu zmarłego zaczęli schodzić się sąsiedzi, a Witek pobiegł po nocującą
akurat u chorej matki Jagnę. Nie wierzyła, że została młodą wdową.
Miarę na trumnę zdjął Mateusz, który zrobił sobie tymczasowy stolarski warsztat w sadzie
(deski na ten cel już dawno leżały przygotowane). Jambroży wyprosił zebranych z izby,
po czym wraz z Jagustynką i Agatą umył Macieja i przebierał w czystą koszulę. Gdy
skończył, udał się na mszę, ponieważ była akurat niedziela. Podobnie zrobili Weronka
z Bylicą, zabierając dzieci Hanki.
Żałobny nastrój popsuł kowal, domagając się pieniędzy od Hanki i grożąc, że
w przeciwnym razie rozpowie, iż zabiła teścia. Ta jednak, zapłakana, co jakiś czas wyglądała
na drogę w nadziei, że zobaczy na niej Antka z Rochem. Siedziała przy zmarłym z Jagną,
Witkiem i Agatą, w czasie modlitwy myśląc: - Trzydzieści dwie morgi, a paśniki, a las,
a budynki, a lewentarze, tylachne gospodarstwo! - westchnęła ogarniając z lubością szerokie
pola i ten cały świat Boży. - Żeby tak pospłacać i ostać na wszystkim! Być, jak ociec byli! -
Pycha ją rozparła z nagła, hardo spojrzała w samo słońce, prześmiechnęła się znacząco
i
z
sercem
pełnym
słodkich
nadziei
jęła
szeptać
słowa
różańca.
- Ale od półwłóczka nie ustąpię; pół „chałupy” też moje i tych krów mlecznych
nie
popuszczę
z
garści
-
wyrzekła
nieco
żalnie.
Po mszy przyszli ludzie, by pomodlić się przy ciele: Leżał w pośrodku izby, na szerokiej
ławie, nakrytej płachtą i obstawionej płonącymi świecami, juści, co wymyty był, wyczesany
i ogolony do czysta, jeno na policzku miał długą zadrę od Jambrożowej brzytwy, zalepioną
papierem. Ubier też miał wdziany co najlepszy: białą kapotę, którą se był sprawił na ślub
z Jagusią, portki pasiate i buty prawie całkiem nowe. W spracowanych, wyschłych rękach
trzymał obrazik Częstochowskiej, pod ławą stała balia z wodą, bych przechładzać powietrze,
zaś na glinianych pokrywach dymiły jałowcowe jagody zapełniając izbę kieby tą mgłą
modrawą, w której wynosił się straszliwy majestat śmierci. Gdy się rozeszli, Hanka
z kowalową poszły ustalić z księdzem i organistą formalności w sprawie pogrzebu.
Wieczorem ponownie pojawili się sąsiedzi Boryny, a że izba była niewielka,
siedzieli
nawet
na
podwórzu,
śpiewając
religijne
pieśni.
Następnego dnia odbył się pogrzeb. Trumnę ustawiono w kościele na katafalku, a po mszy
Jambroży rozdał zebranym świece, po czym wszyscy ruszyli w kierunku cmentarza.
Drewniana skrzynia jechała na wozie wyścielonym słomą, a za nią szli wszyscy mieszkańcy
Wieczorem w karczmie kowal powtórzył chłopom, że dziedzic zaoferował natychmiastowe
przepisanie im ziemi: Szło o zgodę z dziedzicem, któren obiecywał za morgę lasu dać chłopom
po cztery na podleskich polach, a drugie tyle ziemi puścić na spłaty; chciał nawet borgować
drzewo na „chałupy”„ (…)U rejenta wszyćko nam odpisze. Weźta ino sobie dobrze do głowy!
Tylachna ziemi la narodu. A toć każdemu w Lipcach wykroi się nowa gospodarka. Miarkujta
ino sobie.... Mieszkańcy Lipiec nie uwierzyli, bojąc się, czy komisarz w urzędzie zgodzi się
Lipiec, nie wyłączając dziedzica: I już tak rozśpiewani, a pełni jakowejś dufności weszli na
smętarz. Co najpierwsi gospodarze dźwignęli trumnę, a nawet sam dziedzic jął wspierać
w pośrodku, i ponieśli ją żółtymi drożynami wskroś okwieconych mogił, traw i krzyżów, za
kaplicę, kaj w gąszczach leszczyn i bzów czekał już grób świeżo wybrany.
Po pogrzebie Hanka zaprosiła gości na stypę. Wzdłuż ścian Borynowej izby stały stoły i ławy
zastawione jedzeniem i gorzałką. Zasiedli przy nich gospodarze, dziedzic i co ważniejsi
obywatele, zaś część należącą do synowej zmarłego zajmowały kobiety, pijące herbatę. Dobre
słowo o nieboszczyku powiedział dziedzic, wyrażając przy tym chęć ugody z chłopami,
którzy przy nim nie chcieli mówić zbyt dużo. Uradzali się dopiero potem, w karczmie.
Chcieli, by pan oddał im bór i ziemię – było to jedynym warunkiem porozumienia. Gdy
wszyscy opuścili mieszkanie Borynów, Jagna kilkakrotnie przychodziła do Hanki,
nie
chcąc
siedzieć
samotnie
w
izbie,
w
której
źle
się
czuła.
II
W Lipcach nadszedł dzień odpustu na świętego Piotra i Pawła. Od rana handlarze rozstawiali
kramy z towarami wokół kościoła. Pojawiło się wielu ludzi, nawet z okolicznych wsi.
Przyjechali dziedzice z przyległych dworów i paru księży z okolicznych parafii. Po mszy
i procesji ludzie krążyli wokół przykościelnych kramów. Do Hanki podszedł dziedzic
z pytaniem, czy wpłaciła już kaucję za męża, ponieważ mógł także poręczyć za niego słowem
w
urzędzie.
Dziękując
odparła,
że
już
wkrótce
przywiezie
go
Roch.
Ten dzień obfitował w wiele wydarzeń: ksiądz ogłosił pierwsze zapowiedzi ślubu Szymka
i Nastusi, niemieccy Żydzi wyprowadzali się z Podlesia, wydało się też, że w kasie wójta
brakuje dużo gromadzkich pieniędzy, które próbował pożyczyć od ludzi, by pokryć braki.
Również dla Hanki ten czas był znaczący, ponieważ zobaczyła pod kościołem żebrzącego
ojca (uciekł w tłum, gdy chciała go zabrać ze sobą).
na takie warunki ugody…Kawałka pola zaczęli dopominać się również komornicy.
Z kolei Jagna udała się w tym czasie pod okna organistów, by ukradkiem popatrzeć na Jasia,
z którym widziała się za dnia (dał młodej wdowie obrazek z jej patronką). Choć chciała
odejść, lecz zaczęło ją: (…) cosik rozbierać, serce się tłukło kiej oszalałe, paliły ją oczy, paliły
usta nabrane i same ręce wyciągały się ku niemu, a chociaż się kurczyła w sobie, roztrząsał
nią taki dziwny, niezmożony dygot, że wpierała się w płot bezwolnie i z taką mocą, jaże
trzasnęła żerdka. Jasio wychylił głowę, popatrzył dokoła i znowu się zamodlił.
III
W kościele odbyła się msza za duszę Macieja Boryny, po której rodzina poszła z księdzem na
cmentarz. Kapłan przykazał, by podział gospodarki odbył się sprawiedliwie, lecz kłótnie
między Hanką, kowalem a Dominikową zaczęły się już po powrocie do domu.
Żona Antka nie pozwoliła nic zabrać, podkreślając, ze podziału powinien
dokonać
najstarszy
z
rodzeństwa,
czyli
Antek
–
po
powrocie.
W tym czasie pojawiła się wójtowa z urzędowym listem dla Hanki. Gdy zobaczyła w izbie
Jagnę, zaczęła się kłótnia o wójta. O mało nie doszło do rękoczynów, lecz gospodyni w porę
interweniowała, nie przejmując się słowami gościa o romansie Jagny i Antka.
Po tej awanturze młoda wdowa chciała się nawet wyprowadzić do matki, krzycząc, że
wszystko sprzysięgło się przeciw niej, narzekała przy tym na los i życie u Borynów, na co
usłyszała od Hanki, że gdyby żyła poczciwie, jej kłopoty nie miałyby miejsca. Wypomniano
jej również historię z Antkiem, na co urażona Jagna powiedziała hardo: - To ja za nim
latałam, ja! Cyganisz kiej ten pies! Wszyscy ano wiedzą, jak się przed nim oganiałam! Dyć
kiej piesek skamlał pode drzwiami, abym mu chocia trep swój pokazała! To on me niewolił!
To on me otumanił i robił z głupią, co chciał! A tera powiem ci prawdę, jeno byś jej nie
pożałowała. A to me miłował, że już nie wypowiedzieć! A tyś mu obmierzła kiej ten stary,
utytłany łach, że miał już chudziak po grdykę twojego kochania, jaże mu się odbijało kiej po
starym sadle, że jeno pluł wspominając o tobie. Nawet gotów był sobie zrobić co złego, abych
cie jeno nie widzieć więcej na oczy. Chciałaś, to masz prawdę. A zapamiętaj, co ci jeszczek
dołożę: jak zechcę, to żebyś mu całowała nogi, kopnie cię, a za mną poleci w cały świat!
Wymiarkuj to sobie i ze mną się nie równaj, rozumiesz, co?
Na te słowa Hance zabrakło tchu, zbladła, a gdy Jagna poszła do swej izby, rozpłakała się.
W końcu, w przypływie odwagi, kazała kobiecie opuścić dom Borynów, grożąc wyrzuceniem
przez parobka. Wdowa rzuciła wyjęty ze skrzyni zapis o przepisaniu gospodarstwa, po czym
spakowała się i odeszła do matki, która złorzeczyła Hance. Po tym zajściu Hanka udała
się do młynarza, który odczytał jej list przyniesiony przez wójtową. Usłyszała, że
Grzela się utopił, a rzeczy po nim czekały na odbiór u naczelnika w powiecie. To
spowodowało
kolejne
falę
płaczu
i
tak
przygnębionej
Hanki.
Wieść o wygnaniu Jagny szybko obiegła całe Lipce. Nazajutrz do Borynowej izby przyszedł
wójt, informując o skardze złożonej na Hankę przez Dominikową i jej córkę w sądzie.
Przyniósł również wiadomość o jutrzejszym powrocie Antka, po czym wyszedł oburzony
pytaniem Hanki, czy broni pokrzywdzonej, czy kochanicy.
IV
Po awanturze z Jagną Hanka nie mogła zasnąć całą noc. Nad ranem zrobiła pranie, przykazała
obowiązki Józce i Witkowi, a sama poszła z komornicami (pracowały u niej w odrobku za
ziemię pod len i ziemniaki) w pole, okopywać kapustę. Słońce było już wysoko, gdy Józka
przybiegła z wiadomością o powrocie Antka. W drodze do domu Hanka pytała szwagierkę
o słowa, które wypowiedział. W końcu dojrzała go siedzącego na ganku z Rochem.
Kiedy ją ujrzał, wyszedł naprzeciw, co spowodowało, że pod kobietą ugięły się nogi,
a gdy ją mocno przytulił, rozpłakała się. Antek wiedział już o śmierci ojca i brata od Rocha
oraz o jej ciężkiej pracy pod jego nieobecność. Hanka podziękowała przyjacielowi
rodziny
za
okazaną
pomoc,
całując
go
po
rękach.
Po chwili przyniosła z izby najmłodszego syna i pokazała Antkowi, który tulił trójkę dzieci
i swą siostrę Józkę, a następnie rozdał prezenty (nawet Witek coś dostał). Po posiłku
zmęczeni drogą mężczyźni poszli spać do stodoły. Hanka, płacząc ze szczęścia, pobiegła
pokazać sąsiadkom nową chustkę i trzewiki (prezenty). Z kolei po południu Roch poszedł na
wieś, a Antek przyglądał się obejściu, chwaląc żonę, że tak dobrze dała sobie ze wszystkim
radę. Spytał też o Jagnę, a gdy usłyszał, że oddała zapis po tym, jak została wygnana,
powiedział, że to nic nie znaczy – musiałaby przepisać ziemię u rejenta. Potem wraz
z najstarszym synem poszedł obejrzeć pola. Gdy wrócili, przyjrzał się dokładnie ojcowej
izbie, którą zamierzał odmalować, by przenieść się do niej z rodziną. Obiecał żonie,
że załatwi dziewkę do pomocy, ponieważ Jagustynka nie sprawdzała się w tej roli
(chodziła
do
dzieci
z
nadzieją,
że
przyjmą
ją
z
powrotem).
Wieczorem przyszli w odwiedziny Mateusz z Grzelą (brat sołtysa) i innymi miejscowymi
chłopami. Kowal powiedział, że ludzie wycofali się z proponowanej przez dziedzica
ugody, teraz zaś proponowali Antkowi, by poszedł w ich imieniu ułagodzić
zdenerwowanego pana. Gdy chłopi się rozeszli, Hanka poprosiła rozmyślającego
męża,
by
poszedł
spać
i
zakończył
męczący
dzień.
V
Hance czas od rana do południa upłynął na domowych porządkach. Gdy zbliżał się wieczór,
kazała Józce zanieść podwieczorek pracującym w polu Antkowi i komornicom. Mężczyzna
orał bez ustanku, odpoczął dopiero po pojawieniu się siostry. Odwiedziła go również
Jagustynka, opowiadająca o swym nowym położeniu. Pomagała dzieciom, u których były
olbrzymia bieda i głód. Od niej Antek dowiedział się również o Dominikowej, w domu której
panowało istne piekło: kłótnia z Szymkiem, nieustanny lament Jagusi. Na
znajomego
imienia
serce
dawnego
kochanka
zabiło
mocniej…
Wieczorem poszedł do kowala, który zaoferował mu pracę: wożenie drzewa na tartak. Antek
z chęcią przystał na propozycję, ponieważ potrzebował pieniędzy. Potem udał się do tartaku,
którym dowodził Mateusz. Od niego dowiedział się, że dziedzic mierzył właśnie swą ziemię
sprzedawaną chłopom. Nie chcieli dojść do porozumienia wspólnie, a teraz każdy chodził do
właściciela folwarku sam, po kryjomu po zakup ziemi. Między drzewami Antek ujrzał Jagnę,
za którą natychmiast pobiegł i wyznał jej tęsknotę wszystkich minionych dni. Gdy
zaproponował wieczorem spotkanie, odeszła. Po kolacji pokręcił się po obejściu, po czym
poszedł do Mateusza. Zastał tu płaczącą Nastkę i odgrażającego się matce Szymka.
W niedzielę miał być ich ślub, a oni nie mieli gdzie się podziać. Dziewczyna wymyśliła, że
kupią od dziedzica na kredyt sześć morgów ziemi, a na zadatek przeznaczą dziesięć tysięcy
pochodzących z wiana. Poręczenia obiecali udzielić Antek z Mateuszem.
Idąc na spotkanie z Jagną, Antek natknął się na księdza, od którego usłyszał, że za
zabójstwo zapewne wywiozą go na Sybir na dziesięć lat. W końcu zobaczył się z kochanką,
która jednak odepchnęła go, gdy chciał ją objąć. Wypominała cały czas, że musiała
wysłuchiwać obelg ludzi, została wygnana przez Hankę, a on tymczasem siedział spokojnie w
areszcie. Antek wypomniał jaj wójta i innych kochanków, na co rzekła z wyrzutem: -To po
coś mi nie wzbronił? Byś me miłował, to byś me nie dał na wolę, nie ostawiłbyś me samej,
a jeno strzegł przed złą przygodą, jak to, drugie robią! - skarżyła się boleśnie i tak pełna
niezgłębionego żalu, że już nie poredził się bronić. Odpadły go wszystkie złoście, a serce się
rozdygotało kochaniem. Mężczyzna przytulił Jagnę, i poczuł, że ich dawna namiętność
odżyła. Gdy zapytał, czy ucieknie z nim do Ameryki usłyszał, że nie, ponieważ w Lipcach
było jej dobrze. Ucięła rozmowę zapewnieniem, ze więcej już do niego nie wyjdzie,
ponieważ teraz jest niczyja. Antek nie zatrzymywał ukochanej, a po powrocie do chałupy
poszedł spać do sadu. Długo myślał o Jagnie, a w końcu postanowił,
że
musi
z
nią
skończyć,
ponieważ
teraz
był
gospodarzem.
Od następnego dnia stale woził drzewo z lasu na tartak. Właśnie w czasie pracy dowiedział
się od Mateusza o kupnie na raty dla Nastusi gruntu od dziedzica i przełożeniu ślubu do czasu
zbudowania domu. Coraz bardziej nęciła go myśli o ucieczce, którą dodatkowo popierał
kowal, oferując nawet załatwienie pieniędzy na wyjazd (wtedy zagarnąłby całą gospodarkę).
Tymczasem Hanka poznała myśli męża dotyczące wyjazdu. Wpadła w szał krzycząc, że nie
pojedzie w świat na poniewierkę i groziła, że prędzej zabije dzieci, a sama wskoczy do studni.
Upłynęło dużo czasu, nim Antkowi udało się ją uspokoić. Płacząc, mówiła:
- Odsiedzisz swoje i wrócisz! Nie bój się, dam se radę... nie uronię ci ni zagona, jeszcze me
nie znasz... nie popuszczę z pazurów. Pan Jezus pomoże, to i taki dopust udźwignę - płakała
cicho.
Mężczyzna
w
końcu
stwierdził,
że
będzie
to,
co
ma
być.
VI
Szymek spał w stodole Mateusza. Rano zebrał narzędzia i taczki, z którymi udał się na pole
kupione od dziedzica. Leżało ono pod lasem, na wprost wsi i było kawałkiem dzikiego ugoru,
pełnego kamieni. Nawet dziedzic odradzał im zakup, mówiąc, by wybrali lepszy kawałek,
lecz Szymek powiedział, że poradzi sobie. Kupili teren tanio, na raty, po sześćdziesiąt rubli za
morgę.
Przez kilkanaście dni jedli razem posiłki z dwojaków, sypiali na polu pod jednym kożuchem,
dzięki czemu Szymek przekonał się, że nieprawdą były plotki o chorobie umysłowej pana
Jacka, człowieka mądrego i doświadczonego przez życie. Po paru dniach do pomocy
dołączyli również Mateusz i syn Kłębów. Gdy w końcu postawili chałupę,
Szymek wybielił ściany, a pan Jacek na pożegnanie zażartował, że może
kiedyś
przyjdzie
do
niego
pomieszkać
na
komorne.
Nazajutrz odbył się cichy ślub, o którym Dominikowa nie chciała nawet słyszeć.
Jagna, w tajemnicy przed matką, wynosiła z domu różne tobołki do Nastusi. Po sakramencie
paru gości przeniosło się do Mateusza. Na koniec wieczoru Szymek pożyczył konia od
Kłęba, zapakował na niego skrzynie, naczynia, pościel, wszystkie tobołki, posadził na tym
swoją Nastusię, teściowej padł do nóg, ucałował szwagra i usiadł na miejscu woźnicy,
kierując się w kierunku nowego domu. Dobrzy ludzie pomogli młodej parze
w zagospodarowaniu: Kłębowa przyniosła kokoszkę z kurczakami, a Jasiek Przewrotny
uwiązał
im
pod
chałupą
swego
psa,
po
czym
uciekł.
Szymek obszedł całe pole i znalazł miejsce na wybudowanie chałupy. Zaczął wybierać
kamienie, równać ziemię. Tak samo jak on pracowali na nowo nabytych polach sąsiedzi.
Wszyscy umilali czas rozmową. W południe Nastka przyniosła mu obiad, narzekając, że na
ugorze i tak nic nie wyrośnie, a przecież nie mają domu… Usłyszała obietnicę rychłego
zamieszkania. Na budowę chałupy mieli otrzymać trochę drzewa od dziedzica,
na
resztę
budulca
musiała
wystarczyć
glina.
Na pole koniem przyjechał Jędrzych, który wymknął się matce, by zaorać bratu teren.
Nie mógł pomagać długo; już nazajutrz pojawił się ze śladami pobicia przez Dominikową,
dlatego przez następne dni Szymek pracował sam: (…)i robił niestrudzenie kiej ten koń
w kieracie, nie bacząc na utrudzenie ni na żar, dnie bowiem szły takie gorące, rozprażone
a duszne, że ziemia pękała, wody wysychały, trawy żółkły, a zboża stały ledwie już żywe
w owej piekielnej pożodze, pola robiły się puste i głuche, gdyż nie sposób było wytrzymać przy
robocie, prosto żywy ogień lał się z nieba i słońce wyżerało ślepie. Zbielałe, mętne niebo
wisiało kieby ta ognista, rozdrgana płachta, obtulająca wszystką ziemię taką spieką, że ni
wiater się poruszył, ni zaruchały się drzewa, ni ptak zaśpiewał lebo głos ludzki się kaj zerwał,
a co dnia jednako ze wschodu na zachód wędrowało słońce siejąc nieubłaganie ogień
i posuchę. Od poniedziałku z pomocą przyszedł mu… pan Jacek (brat dziedzica!).
VII
Hanka na prośbę chorej na ospę Józki dała Nastusi prosiaka, którego odprowadził Witek.
Spełnił prośbę gospodyni, a potem wrócił na swoje miejsce przy łóżku obsypanej krostami
dziewczyny. Odganiał od niej muchy, podawał do picia wodę. Tak mijały dnia Józinej
choroby.
Pewnego dnia nad wsią przeszła ulewa z burzą, a jeden piorun uderzył w nową stodołę wójta,
paląc ją doszczętnie. Na szczęście nikt nie ucierpiał. Kozłowa objaśniła to wydarzenie jako
karę dla małżeństwa, i tylko dzięki interwencji Antka nie doszło do kolejnej bójki. Wracając
z gaszenia pożaru, Antek natknął się na Jagnę, lecz ta nawet na niego nie spojrzała.
Jagustynka nadal smarowała Józkę maściami, a pewnego dnia po kryjomu odwiedziła ją
nawet Jagna, przynosząc garść cukierków i uciekając na odgłos kroków Hanki. Potem
pobiegła do Nastki, szczęśliwej z krowy - prezentu od pana Jacka. Rozwodziła się nad
dobrym sercem Antka, który bardzo pomógł (poręczył za nich u dziedzica), oraz Hanki (dała
im prosiaka). Jagna, nie mogąc dłużej słuchać o małżeństwie, dała młodej żonie dziesięć rubli
– zapłatę za sprzedane gęsi.
W drodze powrotnej młoda wdowa spotkała Mateusza, z którym rozeszli się po chwili
rozmowy. Nagle kobieta znieruchomiała, ponieważ czyjeś ręce chwyciły ją wpół. Okazało się
że to wójt szepczący o kupionych koralach i zapewniający, że kochanka mu nie ucieknie.
Jednak Jagna wyrwała się krzycząc, że jeżeli jeszcze raz odważy się ją dotknąć – wydrapie
mu oczy, czym wprawiła mężczyznę w osłupienie. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca
w chałupie, zdenerwowana powiedziała matce, że wybiera się do organistów, u których
pomagała ostatnio często w pracy (aby tylko posłuchać o Jasiu). Dzięki wieczornej wizycie
dowiedziała się, że nazajutrz miał zjawić się syn gospodarzy, co spowodowało, iż ugięły się
pod nią nogi. W czasie dłużącej się nocy postanowiła sobie, że wyjdzie chłopakowi
naprzeciw.
Tymczasem u Borynów zebrało się około dwudziestu chłopów popierających Antka i Grzelę i
naradzających się przez jutrzejszym zebraniem w miejskiej kancelarii, na które wszystkich
lipieckich gospodarzy wzywał wójt w sprawie zgody na postawienie we wsi szkoły. Roch
pouczał chłopów, co mają mówić, po czym rozeszli się
VIII
Następnego dnia przed kancelarią chłopi wraz z pisarzem oczekiwali przyjazdu naczelnika.
Pojedynczo byli wywoływani, a urzędnik przypominał o składce na sąd i zapłacie podatku
(nie mieli pieniędzy), a pisarz radził: - A uchwalcie na szkołę, bo jak się
będziecie sprzeczali, to naczelnik może się rozgniewać i gotów wam jeszcze
popsuć
zgodę
z
dziedzicem
o
-
przestrzegał
lipeckich
ludzi.
Grono mieszkańców Lipiec powiększyli chłopi z okolicznych wsi, zebrani również
w sprawie szkoły. Gdy w końcu pojawił się oczekiwany urzędnik, sołtysi stanęli na czele
swych wsi, wójt zasiadł za stołem, a pisarz zaczął czytać: -...jako przykazano postawić szkołę
w Lipcach, któraby była i dla Modlicy, Przyłęka, Rzepek i drugich pomniejszych wsi: Potem
długo wywodził, jaki to z tego będzie profit, jakie to dobrodziejstwo oświata, jak to urzędy
jeno myślą dzień i noc, bych tylko narodowi przyjść z pomocą, bych go wspierać, oświecać
i bronić przed złem. Zaś w końcu wyliczał, ile potrza na plac z polem, ile na sam budynek i na
całe utrzymanie szkoły wraz z nauczycielem, i że na to wszystko trzeba będzie uchwalić
dodatkowy podatek po dwadzieścia kopiejek z morgi. Słysząc tę propozycję, chłopi nie
zgodzili się na szkołę, ponieważ nie mieli na płacenie większych podatków. Argumentowali
też, że w szkole uczono by w języku rosyjskim Rozzłościli tym naczelnika. Na próżno
gospodarze okolicznych wsi prosili lipeckich o ugodę – bezskutecznie. Jeśli nauka
odbywałaby
się
po
natychmiast
wyraziliby
zgodę
–
tłumaczyli.
W końcu głos zabrał Antek mówiąc, że cesarz wydał ustawę, w której było napisane,
że w szkołach i sądach należy posługiwać się językiem polskim. Wystąpienie to
spowodowało, że naczelnik zapytał Borynę o godność i odebrał mu prawo głosu po
usłyszeniu nazwiska. Zawstydzony Antek odszedł krzycząc do chłopów, by nie godzili się na
„ruską” szkołę. Teraz rozpoczęło się pojedyncze wzywanie gospodarzy, przy nazwiskach
których pisarz stawiał krzyżyk lub kreskę. Wynik przedstawiał się następująco: 200 głosów za
szkołą, 80 przeciwko. Lipeccy chłopi zaczęli krzyczeć, że zostali oszukani, domagali się
ponownego głosowania, naczelnik jednak ogłosił, ze w Lipcach powstanie szkoła, po czym
odjechał
swym
powozem.
Przegrani
ludzie
zaczęli
się
rozchodzić.
IX
Wracając z narady do Lipiec, Antek odpędzał się od obcych psów kijem. Szedł coraz wolniej.
Spotkał startego Żyda szmaciarza popychającego przed sobą taczkę napchaną szmatami, który
poprosił go o pomoc. Teraz syn Macieja pchał wózek, a towarzysz opowiadał: - Wiecie,
jeszcze zimą naczelnik zrobił kontrakt z jednym majstrem na postawienie szkoły w Lipcach.
Mój zięć im faktorował. Antek, który wiedział, że w zimie nie było jeszcze ustawy
o budowie szkoły, zdziwił się tymi słowami. Rozstali się, gdy doszli do lasu.
Boryna, wychodząc z boru, zobaczył Jasia z Jagną, stojących obok bryczki, zapatrzonych
w siebie i szepczących. Domyślił się, że jest świadkiem randki, ponieważ niedawna kochanka
była pięknie ubrana. Młodzieniec zrywał jagody i wkładał kobiecie do ust. Nie chcąc zostać
zauważonym, Antek ominął ich po kryjomu, Przed wsią zobaczył organiścinę siedzącą
z najmłodszym dzieckiem i doglądającą pasących się gęsi, od której po przywitaniu usłyszał,
że wyczekuje powrotu syna ze szkoły. Wtedy poinformował, że widział jej
Jasia
z
Jagną,
idących
w
kierunku
młodego
lasku.
Rozzłoszczona kobieta nie wierzyła usłyszanym słowom. Usatysfakcjonowany Boryna
odszedł. Wkrótce Jaś podjechał, a po przywitaniu i opowiedzeniu nowin ze szkoły został
zapytany o Jagnę. Nie skłamał, mówiąc, że spotkał ją przy lesie i chwilę porozmawiał.
Organiścina była ucieszona powrotem syna, który miał pomagać księdzu w kościele.
Następnego dnia podczas nabożeństwa młodzieniec służył do mszy, co obserwowała klęcząca
z boku Jagusia (ich spojrzenia parokrotnie się spotkały). Po południu Jasio poszedł do wsi
odwiedzić znajomych: Posiedział czas jakiś przy Mateuszu, któren Stachową „chałupę”
wyciągał już do zrębu; postał nad stawem z Płoszkową bielącą płótno; odwiedził chorą Józkę;
nasłuchał się wyrzekań wójtowej; przyjrzał się w kuźni, jak kowal stalił kosy i nacinał ostrza
sierpów; zajrzał i na ogrody, kaj pracowało najwięcej dzieuch i kobiet, a wszędy wielce byli
mu radzi, witając przyjacielsko i patrząc na niego z niemałą dumą: boć lipeckie to było
dziecko, więc jakby w krewieństwie ze wszystkimi. A dopiero na samym ostatku wstąpił do
Dominikowej; stara siedziała przed domem i przędła wełnę, dziwił się temu, gdyż oczy miała
przewiązane.
Został poczęstowany mlekiem, przyniesionym przez Jagusię, która obserwowała jako każdy
krok, zwłaszcza gdy odchodził: Niewypowiedzianie parło ją cosik za nim i tak strasznie
ponosiło, że aby się nie dać pokusić, wpadła do sadu, chyciła się oburącz jakiegoś drzewa i
przytulając się do niego stanęła bez tchu prawie i przytomności, nakryta, niby płaszczem,
gałęziami, zwisłymi od jabłek; stała z przywartymi powiekami, z uśmiechem zatajonym w
kątach warg, pełna szczęśliwości, a zarazem lęku, i pełna jakowychś łez słodkich i lubego
dygotu, jak wtedy, kiej patrzała na niego przez okno, w tamtą noc wiośnianą.
Jaś
również
był
pod
urokiem
Jagny.
Pewnego dnia organiścina posłała po Jagnę, by przyszła do niej poprasować, a ta pojawiła się
wystrojona jak do kościoła. Dużo czasu spędzała też w świątyni, ponieważ tam bez
skrępowania mogła obserwować ukochanego. Jagna nie wiedziała, że zainteresowany nią był
również Mateusz. Gdy spostrzegła to Tereska, zaczęła wdowę po Borynie wyzywać do
dziewcząt ze wsi i buntować przeciwko niej kobiety. Nieświadoma niczego Jagna była
pochłonięta nową miłością, żyła niczym we śnie i nie miała poczucia czasu (nie wiedziała,
czy jest dzień, czy noc). Dominikowa czuła, ze z córką działo się coś złego.
Któregoś razu Jagna niechcący natknęła się na Jasia siedzącego na kopcu i czytającego
książkę. Okryła się rumieńcem, po czym zaczęli rozmawiać. Gdy młodzieniec
musiał wracać do domu, postanowiła go odprowadzić. Przysiedli jeszcze pod drzewem,
gdzie Jasio czytał jej książkę, gdy nagle stanęła przy nich Kozłowa informując, że
chłopaka szuka matka. Pobiegł natychmiast do domu, a Jagna poszła w swoją stronę,
słysząc
za
sobą
słowa
Kozłowej,
że
jeszcze
ją
ktoś
rozgrzeszy.
X
Po powrocie do chałupy Jagna usłyszała od matki, że do wójta przyjechali wojskowi. Fakt ten
wzbudził ogólne poruszenie we wsi, ludzie snuli domysły, o co może chodzić.
Do Antka, siedzącego na ganku, przybiegł przez pola Grzela, aby go ostrzec przed
żandarmami, którzy udawali się w kierunku jego domu w poszukiwaniu Rocha. Na szczęście
młody Boryna zachował spokój i kazał Rochowi natychmiast schować się do nowego brogu,
postawionego przez Mateusza. Przed ucieczką Roch zdążył jeszcze rzucić leżącej na łóżku
Józce jakieś papiery, prosząc, aby je ukryła pod sobą, po czym wybiegł na zewnątrz. Gdy
wojskowi nadeszli, Hanka z dzieckiem była w izbie, a Antek siedział na ganku. Widok
żandarmów spowodował, że z przerażenia serce podskoczyło mu do gardła. Gdy wójt zapytał,
czy Rocho jest w domu, odpowiedział, że nie, pewnie poszedł do kogoś we wsi.
Wojskowi weszli do chałupy i zaczęli rewizję. Bali się jednak podejść do Józki, ponieważ
Hanka uprzedziła ich, że dziewczyna jest chora na ospę. Po nieudanych poszukiwaniach
w udali się do innych domostw. Kiedy odeszli, Antek nakazał Mateuszowi i Grzeli odciągnąć
tłum gapiów zebranych pod jego chałupą. Mężczyźni nakłonili zgromadzonych,
żeby poszli za nimi do wsi szukać Rocha. Gdy nie było już świadków,
Antek
przyprowadził
Rocha
do
izby
Józki.
Starzec wiedział, że musi opuścić wieś. Pozbierał wszystkie swoje rzeczy, zjadł coś naprędce
i pożegnał się z domownikami. Antek powiedział, że u Szymka na Podlesiu będą czekały na
niego konie. Zapewnił, że spotkają się jeszcze przy figurze pod borem. Rocho udał się do
Dominikowej po resztę swoich rzeczy. Pożegnał się ze starszą kobietą, a Jagna nalegała, by
móc go odprowadzić. Po drodze niosła tobołek Rocha, a ten prosił ją,
aby się opamiętała, by wreszcie zmieniała swoje życie. Wypominał jej wszystkich mężczyzn,
z którymi coś ją łączyło. Zaczął od Antka, potem mówił o wójcie, a skończył na Jasiu.
Bulwersowało go, że o tym ostatnim związku mówił nawet ksiądz. Na dźwięk imienia „Jaś”
Jagna oburzyła się, twierdziła, iż nic złego z nim nie robi, jedynie romansuje. Jednocześnie
mówiła, że za Jasiem poszłaby na koniec świata. Jednak Rocho już tego nie słyszał.
Doszli do lasu, gdzie na Rocha czekali Antek, Grzela i Mateusz. Wszyscy usiedli na trawie
i wysłuchiwali ostatnich nauk Rocha: Mówił tak ważkie i zgoła niespodziane rzeczy, że
słuchali z zapartym tchem, z trwogą i radością zarazem, przyjmując każde jego słowo
z dreszczem wiary serdecznej, jako by tę komunię przenajświętszą... Niebo im bowiem
otwierał, raje pokazywał, że dusze im poklękały w zachwyceniu, oczy widziały cudności
niewypowiedziane, a serca się pasły janielskim, przesłodkim śpiewaniem nadziei....
XI
Nadeszły żniwa. Kłębowa poszła prosić młynarzową o pół kwaterki kaszy na kredyt, jednak
jej nie dostała. Oburzona przekazała to Magdzie, która powiedziała, że jej mąż kupił od
dziedzica dwadzieścia morgów ziemi na Podlesiu i tam postawi własny młyn. Z tą nowiną
Kłębowa udała się do Hanki szykującej się do wymarszu na pielgrzymkę. W domu była także
Jagustynka, która doniosła, że mąż Tereski, Jasiek, wrócił z wojska. Dodała, że teraz siedzi
w domu i czeka na żonę. Kozłowa zdążyła już mu opowiedzieć o romansie
Tereski z Mateuszem. Z kolei Antek z wiadomością o powrocie Jaśka udał się do
Mateusza,
którego
spotkał
u
Szymka
i
Nastusi.
Mateusz ucieszył się na wieść o powrocie męża Tereski, której miał już dość: - Czasu by nie
chwaciło, żebym miał każdej żałować! Wpadła mi w pazury, to i wzionem, każdy by zrobił to
samo! Nie bój się, użyłem jak pies w studni, bo com się musiał nasłuchać beków i wyrzekań,
to starczyłoby la dziesięciu. Uciekałem, to kieby cień szła za mną. Niechże i Jasiek się nią
nacieszy. Nie kochanie mi w głowie, a jeno całkiem co drugiego. Miał własne plany i chciał
się ożenić, ale nie wyjawił Antkowi, z kim. Potem spytał mimochodem, czy Antek ma zamiar
oddać Jagnie ziemię, którą przepisał jej Boryna. Antek odparł, że wykupi od niej te morgi,
domyślając
się,
że
Mateusz
chciał
się
ożenić
właśnie
z
Jagną.
Wracając do domu, Mateusz w myślach przeliczał morgi Dominikowej i Jagny. Gdyby udało
mu się tym zarządzać, byłby gospodarzem pełną gębą. W chałupie dowiedział się od
płaczącej matki, że Teresa kilkakrotnie pytała o niego. Zaraz zresztą przybiegła i ze łzami
w oczach powiedziała, że Jasiek wrócił z wojska. Wróciwszy do domu, zastała swojego męża,
który wprost zapytał, czy to prawda, że zdradzała go z Mateuszem. Gdy przytaknęła, Jasiek
się rozpłakał, a ona wybiegła do kochanka.
Mateusz wyprowadził ją przed chałupę. Kobieta tuliła się do niego, mówiąc: - O mój jedyny,
o mój wybrany z tysiąca, zabij me, a nie odpędzaj od siebie! Miłujesz to me, co? Miłujesz?
Dyć me utul ten ostatni razik, dyć me weź, ogarnij sobą i niedaj na mękę, nie daj płakania, nie
daj zatracenia! Jedynego cię mam na wszyćkim świecie, jedynego... Ino me ostaw przy sobie,
a służyła ci będę za tego psa wiernego, za tę ostatnią dziewkę!, na co on zaczął się wykręcać
od odpowiedzi. Chciał, aby dała mu święty spokój. Tereska krzyknęła: - Cyganisz jak pies!
Zawdyś me ocyganiał! Już me teraz nie zwiedziesz! Strach ci Jaśkowego kija, to się wijesz kiej
ta przydeptana glista! A ja mu zawierzyłam jak komu najlepszemu! Mój Boże, mój Boże!
A Jasiek taki poczciwy, nawiózł mi podarunków, nigdy mi nie powiedział marnego słowa i ja
mu tak odpłaciłam. I takiemu przeniewiercy zawierzyłam, takiemu zbójowi! takiemu psu! Idź
se za Jagusią! - zawrzeszczała przyskakując do niego z pięściami - idź, i niech was pożeni
hycel,
pasujeta
do
siebie,
lakudra
i
złodziej.
Matka Mateusza przyglądała się temu, zalewając się łzami. Tereska upadła na ziemię,
zanosząc się płaczem. Wtedy zza drzew wyszedł Jasiek, który wszystko słyszał.
Ujął ją za rękę, prosząc, by wróciła z nim do domu. Zapewniał, że nie zrobi jej krzywdy,
a Mateuszowi powiedział: - Pókim żyw, to ci jej krzywdy nie daruję, tak mi dopomóż, Panie
Boże!. Po tych słowach Marteusz poszedł prosto do karczmy, gdzie pił całą noc. Tam wszyscy
wiedzieli, co się wydarzyło. Tylko Jagustynka trzymała stronę Tereski.
U organistów też zaczęły się żniwa. Z uwagi na ogromny upał organiścina nakazała synowi,
by wrócił z pola do domu i aby sobie odpoczął. Jasiowi szybko znudziło się w chałupie
i wyszedł na wieś. Pod domem Kłąbów usłyszał straszliwe jęki. Gdy wszedł do sieni,
zorientował się, że wydaje je konająca Agata. Z sieni, gdzie została ulokowana
przez Kłąbów, przeniósł ją na łóżko w izbie. Zaraz po tym pobiegł na pole,
by
powiadomić
o
wszystkim
rodzinę
staruszki.
Wieczorem Agatę ułożono w pościeli, a w dłoń włożono różaniec. Nazajutrz przyszedł ksiądz
z ostatnim namaszczeniem, ale nie zabawił długo, ponieważ był z kimś umówiony. Kapłan
nakazał Jasiowi siedzieć przy Agacie do końca. Do izby z czasem zaczęli schodzić się
sąsiedzi, a wśród nich Jagusia. Zgromadzeni modlili się pod przewodnictwem Jaśka, który
czytał Agacie brewiarz. Gdy tego wieczora zmarła, chłopak z płaczem pobiegł do domu,
a Jagusia podążyła za nim, tuląc roztrzęsionego do swej piersi i próbując uspokoić. W takiej
pozie zastała ich organiścina, która zagroziła Jagnie, że jeżeli się natychmiast nie wyniesie,
poszczuje ją psami. Dziewczyna próbowała się tłumaczyć, ale została zmuszona do
opuszczenia domu organistów. Wybiegłszy z pokoju Jasia, skierowała się ku polom.
XII
Jasio chciał biec za Jagną, ale matka mu nie pozwoliła. Opowiedziała synowi, co ludzie we
wsi mówią o młodej wdowie, ale on nie uwierzył jej słowom. Długo płakał, nie mógł dojść do
siebie, bił się z myślami. Chcąc przestać myśleć o Jagnie, udał się do zmarłej Agaty,
aby pomodlić się nad nią. Następnego dnia także modlił się przy nieboszczce,
znad
której
Jagustynka
wciąż
odganiała
natrętne
muchy.
Kłębowie pojechali do miasta, by wydać pieniądze, które pozostawiła im Agata, a Mateusz
zajął się robieniem trumny. W izbie, w której spoczywało ciało zmarłej, pojawiły się Jagna
z matką, aby się pomodlić. Młoda wdowa popatrzyła na Jasia smutnymi oczami.
Do Lipiec zaczęli tłumnie zjeżdżać okoliczni parafianie, aby rano wyruszyć stąd na
pielgrzymkę do Częstochowy. Po pogrzebie Jasio postanowił porozmawiać z Jagną, chcąc
wyjaśnić, czego na jej temat dowiedział się od matki. Udał się w kierunku domu Jagusi,
jednak nie szedł drogą, ale obejściami, aby mieć pewność, że nikt go nie zobaczy. Zakradł się
od strony sadu, gdzie właśnie spotkał pracującą przy ziemniakach Jagnę. Zawołał ją i poszli
razem w kierunku pól. Na zadane wprost pytanie, czy to, co powiedziała na jej temat matka,
było prawdą, usłyszał odpowiedź przeczącą. Uspokoił się. Po chwili oboje płakali. Szli przed
siebie, nie odzywając się, pochłonięci sobą, zauroczeni.
Nagle dobiegł ich głos organiściny, która wołała syna. Kobieta podbiegła do nich, złapała
syna za rękę i pociągnęła go za sobą. Wpatrzona w Jasia Jagna szła za nimi, ale organiścina
chwyciła kamień i cisnęła w nią, krzycząc: - Poszła precz! A do budy, ty suko! - zakrzyczała
wzgardliwie. Jagusia obejrzała się dokoła, całkiem nie miarkując, o kogo tamtej chodzi, ale
gdy jej zniknęli z oczów, długo się plątała po drogach, a potem, gdy w „chałupie” poszli spać,
siedziała pod ścianą do białego rana. Godziny szły za godzinami, piały kokoty, rżały konie
przy wozach nad stawem, robił się świt, wieś zaczynała wstawać, brali wodę ze stawu,
wypędzali bydło na pastwiska, kto już wychodził na robotę, gdzie już trajkotały kobiety, kajś
dzieci popłakiwały matyjaśnie, a ona wciąż siedziała na jednym miejscu i z otwartymi oczami
śniła na jawie o Jasiu - że cosik z nim rozmawia, że patrzą na się tak z bliska, jaże ją
ogarniały słodkie ognie, że idą kajś i śpiewają coś takiego, czego nie
poredziła
sobie
przypomnieć
-
i
tak
cięgiem
jedno
w
kółko.
Do Dominikowej przyszła Hanka, mówiąc, że idzie na pielgrzymkę i prosi o przebaczenie
wszystkich dawnych grzechów. Szła do Częstochowy, by podziękować Bogu za wysłuchanie
modlitw o odmianę losu. Powiedziała także, że Jasio organistów także wybiera się w drogę.
Na porannej mszy ksiądz pobłogosławił i pożegnał pielgrzymów, których było około stu,
a wśród nich nawet Tereska z mężem. Za tłumem podążały wozy z tobołami. Cała wieś ich
odprowadzała. Jagusia: (…) szła z matką i z drugimi, była strasznie zmizerowana, trzęsła się
w sobie z żałości, a łykając gorzkie, sieroce łzy patrzyła w Jasia kieby w to słońce, juści, co
z dala, bo organiścina z dziećmi nie opuszczała go ani na chwilę, że nie było sposobu
przemówić do niego ni nawet stanąć mu w oczach.
Pod figurą na Podlesiu odprowadzający pożegnali się z pielgrzymami i zawrócili, Jagna zaś:
Czekała z upragnieniem nocy i cichości, ale i noc nie przyniesła jej folgi ni ukoju, tłukła się
do samego świtania kole „chałupy”„, szła na drogi, poleciała nawet na Podlesie pod figurę,
kaj ostatni raz widziała Jasia, i zapiekłymi od męki oczami szukała na szerokiej, piaszczystej
drodze jakby śladów jego kroków, choćby cienia po nim, choćby tej grudki ziemi tkniętej przez
niego. Nie było, nie było la niej nic i nikaj, nie było już zmiłowania i poratunku. Zabrakło jej
w
końcu
nawet
łez,
zabite
smutkiem
i
rozpaczą,
oczy
świeciły
kiej
studnie niezgłębionej boleści. A tylko niekiej, przy pacierzu, zrywała się ze spiekłych warg
żałosna
skarga.
-
I
za
co
to
wszystko,
mój
Boże,
za
co?.
XIII
Jagna chodziła jak nieprzytomna. Jędrzych coraz częściej przesiadywał u Szymka, przez co
gospodarka Dominikowej podupadała. Zaniedbywany był inwentarz, szybko skończyło się
drewno na opał. Podobnie sprawy miały się w polu, gdzie len prosił się o wyrwanie, ale
Jędrzych nie miał zamiaru pracować. Mówił matce, że jeśli ona wygnała Szymka, to on też
może w każdej chwili odejść. Dominikowa, zaniepokojona stanem Jagusi, udała się do
księdza po radę. Wróciła do domu wściekła, ponieważ dowiedziała się, jaka opinia krąży we
wsi na temat jej córki, - Zaraz w nocy zrobiły nad nim sąd, organista zerżnął mu skórę, ksiądz
swoje, cybuchem dołożył i bych ustrzec przed tobą, wyprawili go do Częstochowy. Słyszysz
to? Pomiarkujże, coś narobiła! - krzyknęła groźnie. - Jezus Maria! Biły go! Jasia biły! -
zerwała się gotowa lecieć na jego obronę, ale jeno zakrzyczała przez zaciśnięte zęby (…).
Dominikowa zaczęła bić kijem córkę, twierdząc, że przynosi jej tylko wstyd na stare lata.
Jagna broniła się mówiąc, że słyszała od ludzi, że będąc w jej wieku, matka zachowywała się
podobnie.
Dominikowa była zła, że Jagusia przepędziła Mateusza. Uważała, że przez to znajduje się
wciąż na językach ludzi. Prosiła, by dziewczyna udała się do księdza do spowiedzi i po
pokutę, na co Jagna odpowiedziała, że nie pójdzie, a pokutę już ma, ponieważ wciąż cierpi za
swoją miłość.
Następnego dnia była niedziela. Wieś obiegła wiadomość, że wójt został aresztowany za brak
pieniędzy w kasie gminnej. Podobno brakowało sporej sumy. Krążyła wieść, że urzędnicy
zabiorą mu gospodarkę, a resztę pieniędzy będą musieli zwrócić lipczanie. Informacja ta
spowodowała, że ludzie się oburzyli, a we wsi podniósł się krzyk. Prym w tym wiodła
Kozłowa.
Gdy organiścina podrzuciła hasło, że wójt wydał pewnie pieniądze na Jagnę, tłum podchwycił
te słowa. Ludzie skupili swoje oburzenie na Jagnie, w jej stronę została skierowana agresja.
Dziewczyna stała się nagle przyczyną wszelkich nieszczęść i plag, jakie dotknęły Lipce
w ostatnim czasie. Obwiniono ją nawet o śmierć Boryny. Uznano, że dopóki jest we wsi, będą
się przydarzać wszystkim nieszczęścia. Tłumowi zrobiło się nawet żal płaczącej wójtowej.
Pod wodzą organiściny ludzie poszli do księdza po radę. Kapłan nie chciał się do niczego
mieszać.
Wieczorem tego dnia odbyła się w karczmie narada ludności wiejskiej. Zjawił się na niej
nawet Antek, bez którego nie mogła zapaść we wsi żadna decyzja. Wszyscy po kolei zabierali
głos, nie pozostawiając na Jagnie suchej nitki. Zapytali Antka o zgodę na wypędzenie Jagny
ze wsi, a on, dotychczas milczący, odparł: - W gromadzie żyję, to i z gromadą trzymam!
Chceta ją wypędzić, wypędźta; a chceta se ją posadzić na ołtarzu, posadźta! Zarówno mi
jedno! Po tych słowach wyszedł z karczmy. Jedyną osobą, która broniła Jagusi, był Mateusz.
Nazajutrz Antek, wiedząc, co się wydarzy we wsi, wziął kosę i udał się w pole. Tłum,
zgromadzony pod domem organistów, skierował się ku chałupie Dominikowej. Wdarli się do
„chałupy”„ kiej burza, jaże zadygotały ściany, Dominikowa zastąpiła drogę, to ją stratowali,
Jędrzych skoczył bronić i w oczymgnienie zrobili z nim to samo, wreszcie Mateusz chciał ich
powstrzymać przed komorą i chociaż prał drągiem, chociaż bronił całą mocą, ale nie wyszło
i Zdrowaś, już leżał kajś pod ścianą z rozbitym łbem i nieprzytomny. Jagusia była zaparta
w alkierzu, a kiej wyrwali drzwi, stała przytulona do ściany i nie broniła się, nie wydała
nawet głosu, blada była kiej trup, a w oczach szeroko rozwartych gorzało ponure płomię
grozy i śmierci. Sto rąk wyciągnęło się po nią, sto rąk głodnymi, chciwymi pazurami chyciło
ją ze wszystkich stron, wyrwało niby kierz płytko wrośnięty w ziemię i powlekło w opłotki.
Związali Jagusię i wrzucili ją na wóz z gnojem, zaprzęgnięty w dwie krowy. Dziewczyna była
przy tym ciągle bita i opluwana. Ktoś wpadł na pomysł, aby wywieźć ją pod kościół, tam
rozebrać do naga i bić, ale Jambroży nie wpuścił ich na teren świątyni. Parobek Borynów,
Pietrek, powoził, zaś Jagusia w postronkach, na gnoju, zbita do krwi, w porwanym odzieniu,
pohańbiona na wieki, skrzywdzona ponad człowiecze wyrozumienie i nieszczęsna ponad
wszystko, leżała jakby już nie słysząc ni czując, co się dzieje dokoła, tylko żywe łzy nieustanną
strugą ciekły po jej twarzy posiniaczonej, a niekiedy wzniesła się pierś niby w tym krzyku
skamieniałym.
Wreszcie dojechali do kopców pod lasem i zrzucili tam Jagnę z wozu wraz z gnojem. Nie
zdążyła się nawet poruszyć, a już zgromadziły się wokół niej kobiety. Zaspokajając swoją
nienawiść, zaczęły ją dotkliwie kopać. Potem wracały do wsi, mijając po drodze zapłakaną
Dominikową, która: szła okrwawiona w potarganej odzieży, zaszlochana i z trudem macająca
kijem drogę, a gdy pomiarkowała, kto ją wymija, wybuchnęła strasznym głosem: - A żeby was
mór! A żeby was zaraza! A żeby was ogień i woda nie szczędziły! Każden jeno głowę wtulił
w ramiona i uciekał zestrachany. A ona wielkimi krokami pobiegła na ratunek Jagusi.
Na polach ludzie zbierali plony i zwozili do stodół, Tylko jedne pola Dominikowej stojały
opuszczone i jakby zapomniane; ziarno się już sypało z kłosów, zboża mdlały od suszy, a nikto
się tam nawet nie pokazał, z lękliwym smutkiem odwracano od nich oczy, niejeden już
wzdychał nad nimi, niejeden drapał się frasobliwie, oglądał trwożnie na drugich i potem
jeszcze skwapniej przypinał się do roboty, nie pora była deliberować nad taką marnacją
i upadkiem. Ślepy żebrak, który odwiedził Nastusię, przyniósł dla Jagusi od zakonnic
z Przyrowa święconą wodę, która miała pomóc dziewczynie powrócić do zdrowia. W domu
Dominikowej panowały przygnębienie i rozpacz. Jagna postradała zmysły i co jakiś czas
zrywała się do ucieczki z domu. Wciąż wołała Jasia. Jej matka przypominała raczej trupa niż
kobietę. Szymek pomagał matce w gospodarstwie. Jedynie Mateusz i Nastusia płakali nad
krzywdą
Jagny.
Reszta
mieszkańców
Lipiec
żyła
swoim
życiem.