Chłopi Streszczenie szczegółowe

Chłopi” – streszczenie szczegółowe





Tom I
Jesień
I

Agata opuszcza Lipce, wyruszając na żebry. Ksiądz spaceruje po polach, na których trwają wykopki. Kobiety rozmawiają przy pracy o „urokach” rzuconych na ludzi przez Dominikową. Na pole przybiega Józka po Hankę.



Była już jesień, ludzie na polach kopali
ziemniaki. Ksiądz rozglądał się dookoła, idąc polną drogą. Po chwili spotkał starą Agatę, o której rozmawiali pracujący w polu. Mieszkała dotąd u krewnych Kłąbów, lecz nie ma już u nich pracy, ponieważ nadchodzi zima. By nie być ciężarem, sama odeszła. Ucałowawszy księdza w rękę i wziąwszy darowaną złotówkę, poszła przed siebie, trzymając w ręku „kijaszek”. Skierowała się w kierunku lasów „do ludzi po proszonym”.

Kapłan co jakiś czas krzyczał na pasącego jego konie Walka podziwiającego uroki jesieni. Spostrzegł na drodze pod lasem dziewczynę ciągnącą na postronku krowę. Za nią podążał
Żyd Moszka – szmaciarz, który pchał taczki, a na pytanie księdza „Co słychać?” odrzekł, że kartofle, kapusta i żyto obrodziły, po czym pocałował kapłana w rękę i poszedł dalej.

Ksiądz nakazał Walkowi ponowne przegonienie koni, a sam poszedł w kierunku kapliczki. Co chwila podbiegali do niego wiejscy chłopcy i, tak jak Agata i Żyd, całowali po rękach, a on ich gładził po głowach. Przystanąwszy przy
„kopaczach” zbierających kartofle, zapytał o właściciela pola. Usłyszał, iż należało ono do Boryny. Hanna Borynowa również go ucałowała, a kapłan zapytał o zdrowie jej dziecka, które niedawno ochrzcił, po czym pobłogosławił oboje. Poszedł dalej, w dłoń zbierając dojrzałe ziarno.

Dotarł do
cmentarza ogrodzonego kamiennym murem. Wśród mogił podążał w kierunku kaplicy stojącej wśród pożółkłych brzóz i czerwonych klonów. Tymczasem na polu Hanka zbierała kartofle z ludźmi, co chwilę popędzając ich do szybszej pracy, ponieważ nieuchronnie zbliżał się wieczór. Słychać było uderzanie motyk o ziemię, czasem ktoś stęknął, prostując grzbiet. Wśród kopaczy przeważały stare kobiety i komornicy. W płachtach leżały dzieci, cichutko popłakując. Kobiety rozmawiały o Agacie, o której Jagustynka mówiła, iż poszła na żebry, a przedtem zrobiła porządki u krewniaków, pracując u nich przez lato. Wypędzili ją na samą zimę. Jagustynka twierdziła, że Agata wróci na wiosnę („naznosi” cukru, herbaty, trochę grosza, który wyżebrze), zapewne rodzina ją wówczas przyjmie, ponieważ: „… jesienią to już la niej miejsca nie ma w sieni ani we chliwie. Scierwy, psie krewniaki i zapowietrzone”.




Na polu pracowali również
synowie Paczesiowej, uważani za starych kawalerów. Mówiono, że matka nie chce ich puścić z domu, ponieważ straciłaby pracowników. Kobiety rozprawiały jeszcze o Jagnie Paczesiównie, która nie kwapiła się do pracy, spędzając dnie na przeglądaniu się w lustrze i zaplataniu warkoczy. Dziewczyna „... patrzy ino, kogo by puścić pod pierzynę, któren aby mocny!”. Mówiły, że jest bardzo ładna: „wypasiona kiej jałowica, biała na gębie, a ślepie to ma rychtyk jak te lnowe kwiatki... a mocna, że i niejeden chłop jej nie uradzi...” i cieszy się dużym powodzeniem: „a to jak za suką, tak chłopaki za nią ganiają” – krytykowały oburzone.

Rozmowę przerwało pojawienie się
Józki, która przybiegła na pole po Hankę Borynową krzycząc, by wracała do domu, bo jednej krowie coś się złego stało (upadła na oborę i leży). Słysząc to, Hanka wyjęła dziecko z płachty, owinęła je zapaską i podążyła w stronę domu.
Ludzie stwierdzili, że szkoda Borynowej krowy. Przyczynę zdarzenia upatrywali w braku kobiecej ręki w gospodarstwie najbogatszego mieszkańca wsi:
„Boryna jeszcze krzepki, może się ożenić, a głupi by był, żeby dzieciom zapisywał”. Mimo że pochował już dwie żony, powinien się ożenić (miał dopiero około sześćdziesiątki: „każda młódka pójdzie za niego, niechby tylko rzekł”). Podkreślali, iż Hanka przebywa tam jedynie ze względu na swego męża (syna Boryny), bowiem gospodyni z niej żadna. Kopacze pozbierali motyki i koszyki z pola. Zapadała noc Nadszedł czas powrotu do domu.

II

Okazuje się, że wskutek działań borowego padła Borynowa krowa, przez co Maciej Boryna postanawia złożyć skargę do sądu na dziedzica za poniesioną stratę. Wójt namawia najbogatszego gospodarza we wsi na ponowne małżeństwo, a po tej rozmowie Maciej Boryna rozmyśla o majątku Dominikowej, korzyściach ze ślubu i swej pozycji we wsi.



Zagroda Boryny z trzech stron otoczona była
budynkami gospodarskimi, z czwartej znajdował się sad odgradzający wszystko od drogi. Gdy Hanka z Józką przybiegły z pola, nad krową stało już kilka kobiet radzących nad sposobami pomocy zwierzęciu. Synowa starego Boryny wysłała Józkę po Jambrożego, który znał się na chorobach. Bała się powrotu teścia: „… jak ociec nadjadą, będzie to pomstowanie, będzie. - A przeciech my niczego niewinowate! - narzekała płaczliwie”.

Jambroży po dokładnym obejrzeniu krowy powiedział, że zwierzę „zdycha”. Chwilę potem wszyscy zebrani usłyszeli wóz, którym wracał Boryna z synem Antkiem. Naprzeciw nim wybiegła płacząca Józka, opowiadając z daleka przebieg tragedii. Starszy z mężczyzn był zły na Witka (młodego parobka), którego oskarżył o nieupilnowanie krowy, na co usłyszał, że to borowy przegnał zwierzę z gajów, gdzie parobek ją wypasał. Gdy później uciekali, krowa się pokładała i stękała. Maciej ocenił wartość sztuki bydła na trzysta złotych, które właśnie tracił. Krzyczał, że pod jego nieobecność w domu zawsze są jakieś straty: „Trzysta złotych jak w błoto! Do miski to ścierwów aż gęsto, a przypilnować nie ma kto. Taka krowa, taka krowa! A to człowiek ruszyć się z domu nie może, bo zaraz szkoda i upadek...”. Groził podaniem dworu do sądu. Kiedy Hanka wyszeptała, że była przy kopaniu, teść nie wziął tego pod uwagę. Nakazał przynieść kosę, po czym samodzielnie zarżnął zwierzę, aby się już nie męczyło.

Potem wszedł do swej chałupy, krzycząc do synowej, by dała mu coś zjeść. Po chwili wszyscy mieszkańcy izby jedli na dworze jajecznicę z chlebem. Mężczyzna ciągle pytał o
Witka, który gdzieś się schował ze strachu i po licznych rozporządzeniach poszedł do izby na drzemkę. Gdy Hanka z Józką wykonywały domowe prace, pojawił się Witek pytając, czy gospodarz jest bardzo zły, na co Józia powiedziała, że „tatulo” go spierze. Chłopiec zaczął płakać, co spowodowało, że obiecała wstawić się za nim. W podziękowaniu wyjął zza pazuchy drewnianego, własnoręcznie wykonanego nakręcanego boćka i podarował dziewczynie.




Boryna wybrał się w odwiedziny do wójta. Droga upłynęła mu na rozmyślaniach, ile ma jeszcze pracy:
zwózka drewna, kapusta w polu, siew nieskończony, a jeszcze na domiar złego musi jechać do sądu. Szedł wolno, bolały go kości, nie miał się z kim podzielić swymi troskami. Czuł w powietrzu zapach gotowanych ziemniaków i żuru ze skwarkami, który wydostawał się z wiejskich chałup.

Myślał o swej żonie, kobiecie gospodarnej, która zmarła na wiosnę:
„Przyszedł z roboty, spracowany - to i jeść tłusto dała, i często gęsto kiełbasy podtykała kryjomo przed dzieciskami... A jak się wszystko darzyło!... i cielaki, i gąski, i prosiaki... że co jarmarek było z czem jeździć do miasta, i grosz był zawsze gotowy, na zakład z samego przychówku... A już co kapusty z grochem, to już jensza zgoła tak nie potrafi...”. Wtedy dobrze im się wiodło…A teraz Antek robił wszystko po swojemu, Hanka nie sprawdzała się jako gospodyni, a Józka była jeszcze dzieckiem. Wspominał, jak podczas ostatnich żniw zdechł im wieprzek, wrony udusiły gąski, a teraz padła krowa. Same straty…

Tak rozmyślając, doszedł do domu wójta, któremu oznajmił, że jedzie jutro do sądu w sprawie
Jewki (oskarżyła go o ojcostwo swego dziecka). Narzekał, że nic mu się nie udaje, na co wójt z małżonką poradzili, by najbogatszy gospodarz we wsi znowu się ożenił: „A we wsi tyle jest dziewuch, że jak się idzie między chałupami, to bucha kiej z pieca”. Jako kandydatkę wymienili Jagnę – córkę Dominikowej, lecz Boryna nic nie powiedział, a po chwili milczenia zaczął się żegnać usprawiedliwiając, że jest już późno, a nazajutrz musi stawić się w sądzie na dziewiątą rano. Powrotna droga upłynęła mu na rozmyślaniach nad słowami, które usłyszał od wójtostwa. Planując kolejny ożenek, Jagnę brał już wcześniej pod uwagę, ponieważ była mocną i ładną dziewką. Sam nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego poszedł pod dom Jagny. Dzięki świecącej się tam lampce zobaczył ją przez otwarte okno. Siedziała w samej koszuli i podskubywała gęsi. Popatrzywszy chwilę z ukrycia, udał się w stronę swego domu myśląc: „Piękna kobieta”. Przypomniał sobie, że Dominikowa miała piętnaście morgów ziemi, po czym szybko policzył, że na każde z jej dzieci (dwóch synów i córka) przypadało po pięć morgów. Rachował, jakie korzyści przyniósłby mu ożenek. Jej pole graniczyło z jego polem. Po ślubie połączyłby wszystko (miałby aż trzydzieści pięć morgów ziemi – przewyższałby go jedynie młynarz), a Jagna w wianie wniosłaby spłatę za opuszczaną chałupę i pozostawiony braciom inwentarz. Posiałby na Jagninych morgach pszenicę, dokupiłby konie, a krowę żona wniosłaby w posagu.

Gdy zasypiał, snuł rozmyślania o Jagnie. Zdawał sobie sprawę z tego,
co mówili o niej mieszkańcy wsi, dlatego zastanawiał się, jak zareagowałyby dzieci na wieść o ponownym ożenku starego ojca. W końcu stwierdził, że nie musi przejmować się ich reakcją, ponieważ wszystko należało do niego. Jeżeli nie zgodzą się z jego decyzją, będą musieli opuścić chałupę.



III

Po rozdzieleniu pracy domownikom Boryna wyjeżdża do miasta na proces sądowy dotyczący rzekomego ojcostwa dziecka dawnej służącej. Wraca potem do wsi w towarzystwie Dominikowej, która namawia go do małżeństwa.



Kuba, starszy parobek Boryny, wstał skoro świt. Sypiał w stajni razem z Witkiem. Wyjrzawszy na dwór, dostrzegł szron i poczuł przejmujący chłód. Kuśtykając (kiedyś postrzelono go w kolano) podszedł do studni, umył się, przygładził włosy. Potem klęknął na progu stajni i odmówił pacierz.

U Borynów w chałupie jeszcze spali. Kuba wyprowadził wóz ze stodoły, napoił konie, podsypał im słomy. Cały czas do nich mówił. Potem nakarmił psa Łapę i poszedł obudzić młodego pastucha Witka. Przebudzony chłopak wstał, wyciągnął z jaskółczych gniazd małe ptaszki, usiadł pod chałupą i wypuścił je z rąk. Zza budynku znienacka wyszedł Boryna – chwycił Witka za kark i bił go rzemiennym pasem krzycząc, że to przez niego stracił krowę:
„- Takiś to pastuch, co? Tak to pilnujesz, co? Najlepsza krowa się zmarnowała, co?... Ty znajdku, ty pokrako warsiaska! Ty! - I bił zapamiętale, gdzie popadło, aż rzemień świszczał, a chłopak wił się kiej piskorz i wrzeszczał: - Nie bijta! Loboga! Zabije mię! Gospodarzu!... O Jezu ratujta...”. Gospodarz w gniewie wypomniał, że wziął go jako znajdę nie po to, by zabijał mu bydło. Witek krzyczał i płakał, a gdy przestały padać na niego mocne razy – uciekł.




Po powrocie do izby Boryna ubierał się w milczeniu, zdenerwowany brakiem poszanowania ze strony domowników:
„- Widzi mi się, co bez kijaszka z nimi obyć się nie obędzie, bez twardego! Dawno się im to należało, zaraz po śmierci nieboszczki, kiej kłyźnić się zaczęły o gronta, ale się jeszcze wagował, żeby zgorszenia we wsi nie czy nić. Gospodarz był przeciech nie leda jaki, na trzydziestu morgach, i z rodu nie bele chto - Boryna, wiadomo. Ale dobrością z nimi się nie skończy, nie!...”. Przyszedł mu na myśl kowal (zięć), który podjudzał całą wieś przeciw teściowi za to, że nie odpisał mu sześciu morgów ziemi i morgi lasu.

Józka wróciła z obory i zrobiła śniadanie. Otrzymała również polecenie, by zajęła się
sprzedażą mięsa z krowy, ponieważ ludzie już wiedzą o śmierci bydlęcia i będą przychodzić. Miała zawołać Jamrożego, który zasoli i przyprawi resztę mięsa, po czym zanieść kawałek Magdzie (żona kowala).

Na koniec obiecał córce, iż przywiezie jej z miasta bułeczkę:
„- Hale, córuchno, hale! Pilnuj tutaj, a już ci bułeczkę przywiezę abo i co”. Wsiadł na wóz i ruszył, a: „We wsi poczynał się już zwykły ruch: poranek był jasny i chłodny, a że zaś przymrozek orzeźwił powietrze, to i raźniej się poruszali, i zgiełkliwiej; wychodzili gromadnie na pola, którzy do kopania szli z motyczkami a koszykami na ręku, dojadając śniadań; którzy z pługiem ciągnęli na ścierniska; którzy. na wozach brony wieźli a worki pełne ziarna siewnego; którzy znów zasię wykręcali ku lasom z grabiami na ramionach, ściółkę grabić - że ino dudniło po obu stronach stawu i krzyk się wzmagał, bo drogi były zatłoczone bydłem ciągnącym na paszę, szczekaniem psów, pokrzykami, co wybuchały raz w raz z niskiej, ciężkiej kurzawy, jaka się była wznosiła z orosiałych dróg”. Do Tymowa dojechał po ósmej. Zaraz obstąpili jego wóz Żydzi myśląc, że przywiózł coś na sprzedaż, szybko ich jednak odpędził. Na środku placu stało już kilka wozów z wyprzęgniętymi końmi. Boryna zatrzymał konia i poszedł pod budynek sądu. Gmach był jeszcze zamknięty, lecz nie przeszkadzało to zebranemu tłumowi, który cierpliwie czekał na otwarcie. W tłumie dostrzegł Jewkę z dzieckiem na ręku oraz Dominikową (matkę Jagny). Gdy „sądy się rozpoczęły”, zaczęły się pojedyncze sprawy: o nieporządek na podwórzu, pobicie chłopaka za wypasanie koni kończyną. „I tak szła sprawa za sprawą, kieby skiba za skibą, równo i dość spokojnie, czasem tylko podnosiły się skargi abo chlipanie, abo i przekleństwo (…)”. Po przerwie swój czas otrzymała sprawa Boryny. Jewka posądzała go o ojcostwo twierdząc, że była kiedyś w jego domu służącą. Wszystkie zarzuty mieli potwierdzić jej świadkowie. Boryna wszystkiemu zaprzeczył i sprawa nie została rozwiązana.

Po opuszczeniu budynku gospodarz w towarzystwie Dominikowej i Szymka (jej syn) udał się do
karczmy na posiłek. Dominikowa wyznała, że oskarżycielkę Boryny do wszystkiego podjudzili kowal (zięć Boryny) i młynarz, u którego obecnie służyła. To oni namawiali się na lipieckiego gospodarza: „- Tyla, żeby was pokłyźnić a podać na pośmiewisko i umartwienie. Drugi człowiek jest taki, że z jenszego la samej uciechy pasy by darł”. Kobieta poszła jeszcze pomodlić się do klasztoru, a Boryna kupił córce bułeczki Cała trójka wspólnie wracała do Lipiec. Jazda upływała im na niezobowiązujących rozmowach, aż w końcu Dominikowa powiedziała, że z niego jest jeszcze majętny i silny chłop, który powinien się ożenić. Prorokowała, że kandydatek na pewno nie zabraknie, każda „dziewucha” zgodzi się zostać jego żoną: „- Zróbcie ino zapis, a i co najpierwsze się wama nie sprzeciwią...”.

IV

Kuba odwiedza proboszcza i zanosi mu upolowane kuropatwy. Po niedzielnej mszy Borynowie jedzą wspólny obiad, po którym Antek i Hanka spacerują po ojcowych polach. Jankiel i Kuba zawierają umowę w sprawie upolowania przez parobka sarny.




„Była niedziela - cichy, opajęczony i przesłoneczniony dzień wrześniowy”. Na ściernisku za stodołą pasł się cały inwentarz Boryny pod okiem Kuby i Witka, uczącego się pacierza.
Pilny uczeń zobaczył, że ludzie idą już na mszę niedzielną do kościoła. Dzwony biły, gdy Kuba nakazał Witkowi spędzić bydło do obór i iść do kaplicy, a sam wziął parę kuropatw za koszulę (upolował je w założonych sidłach) i udał się do księdza, któremu nieśmiało wręczył ptaki. Został zaproszony na plebanię, gdzie kapłan wręczył mu w podziękowaniu złotówkę. Kuba był mu za to bardzo wdzięczny (kilka razy już zanosił kapłanowi ptactwo, zające, grzybki, lecz nigdy dotąd nie dostał zapłaty). Ze szczęścia aż się popłakał.

Potem poszedł
na mszę, po niej uczestniczył w procesji. Kroczył tuż przy księdzu, nad którym najznamienitsi mieszkańcy wsi (Boryna, kowal, wójt i Tomek Kłąb) nieśli czerwony baldachim. Z wrażenia, że idzie tak blisko księdza, wchodził ludziom pod nogi, czym sprowadzał na siebie przezwiska niedojda, kulas, jednak udawał, że te słowa nie jego dotyczą. Po nabożeństwie, jak każdej niedzieli, ludzie poszli na cmentarz przy kościele.

Dominikowa szła z Jagusią, a czas upływał im na rozmowie z licznymi
krewnymi (w Lipcach prawie wszyscy byli spokrewnieni, a rozmowa po mszy była zwyczajem). Kobiety z zazdrością spoglądały na Jagnę: „(…) abych nasycić oczy tym jej wełniakiem pasiastym i sutym, co jak tęczą mazurską mienił się na niej, to na jej czarne trzewiki wysokie, zasznurowane aż po białą pończochę czerwonymi sznurowadłami, to na gorset z zielonego aksamitu, tak wyszyty złotem, że aż się w oczach mieniło, to na sznury bursztynów i korali, co otaczały jej, białą, pełną szyję - pęk różnobarwnych wstążek zwieszał się od nich na plecach i gdy szła, wił się za nią niby tęcza”. Kuba też był zauroczony Jagusią, lecz musiał wracać do domu na obiad i do dalszej pracy. W niedzielę u Borynów obiad był syty, przyrządzany przez Józię: „(…) bo mięso było, była i kapusta z grochem, był i rosół z ziemniakami, a na amen postawili niezgorszą miseczkę kaszy jęczmiennej, uprażonej ze słoniną”. Po posiłku każdy wrócił do swych zajęć, oddając się najpierw krótkiej chwili odpoczynku. Kuba położył się pod brogiem (stóg siana), a Hanka z dziećmi i Antkiem poszli między pola na spacer, rozmawiając po drodze o swej przyszłości. Stwierdzili, iż gdyby mieli trzy krowy i jednego konia, poszliby wówczas na gospodarstwo Hanki, która w wianie dostała trzy morgi (niestety, była to nędzna ziemia).

Młody Boryna rzekł, iż po matce należy mu się od ojca
osiem morgów pola. Marzył o chwili, gdy spłaci rodzinę (kowala, Grzelę – brata przebywającego akurat w wojsku oraz Józkę) i pozostaje na ojcowiźnie. Małżonkowie ubolewali, że mimo ciężkiej pracy nie mają nic swojego. Żalili się do siebie na starego Borynę, który posyłał Grzeli do wojska pieniądze, a ubrania po matce przechowywał w skrzyni, nie chcąc dać nic nikomu.

Po tej rozmowie Antek
udał się samotnie do wsi, nie pozwalając żonie pójść na pogaduszki do sąsiadek, więc wróciła na podwórko. Zastanawiała się nad powodami częstych zmian nastroju męża, który raz był na nią zły, a innym razem niezwykle sympatyczny. Chciała usiąść przy Kubie, lecz on wstał i udał się karczmy. Zamówił u Jankiela wódkę. Złotówkę od księdza szybko wydał na kolejne trunki, by w końcu zamawiać na kredyt. W trakcie rozmowy z Jankielem, proponującym parobkowi nieuczciwe postępowanie względem pracodawcy, okazało się, iż Kuba jest bardzo lojalny. Mężczyźni w końcu pokłócili się i parobek zasnął w kącie.

Do karczmy przychodzili kolejni mieszkańcy wsi. Zapalili światło i w dźwiękach muzyki
oddali się tańcom, pogawędkom, piciu. Było tak jak w każdą niedzielę. Wśród gości wyliczyć można Franka młynarczyka, rozrabiakę i hulakę, którego ksiądz bezskutecznie z ambony namawiał do ożenku z ciężarną Magdą – służącą organistów (Franek wymawiał się tym, iż na jesieni miał iść do wojska, dlatego też żona nie była mu do niczego potrzebna).

Podpita Jagustyna namawiała ludzi do zabawy, a potem poszła do alkierza, gdzie zastała kowala, Antka i kilku młodszych gospodarzy. Zaczęła wtrącać się do rozmowy, w wyniku czego kowal wyrzucił ją do dużej izby. Zapadała już późna noc Ludzie pomału opuszczali karczmę. Niedziela dobiegła końca.


V

Nadeszła jesień, a wraz z nią pluchy, deszcze, szarugi. Wszyscy mieszkańcy Lipiec przygotowywali się do jarmarku w Tymowie, na który w końcu wyruszyli. Opis jarmarku.



Nadchodziła jesień. Pod wieczór często podały zimne deszcze. Bociek z przetrąconym skrzydłem, który nie odleciał do ciepłych krajów, chodził po łąkach. Pojawiał się czasem na podwórzu Borynów, gdzie Witek rzucał mu jedzenie. Coraz więcej „dziadów” żebrzących chodziło po wsi od domu do domu. Niektórzy opowiadali, że przychodzą ze świętych miejsc – z Częstochowy i Kalwarii, chwaląc się tym, co widzieli i co przeżyli. We wsi nie słychać już było przyśpiewów, a ludzie siedzieli w izbach.

Mieszkańcy Lipiec wybierali się za parę dni na
coroczny jarmark na świętą Kordulę, bojąc się o stan dróg (wskutek deszczów mogły rozmięknąć). Na długo przed tym świętem planowali, co by tu sprzedać z inwentarza, z ziarna czy przychówku, by w zamian kupić na straganach przyodziewek i sprzęty gospodarskie. Gorące przygotowania również były udziałem Borynów. Maciej z Kubą kończyli młócenie pszenicy, Hanka z Józką podkarmiały maciorę i gąski (by drożej je sprzedać), a Antek z Witkiem jeździli do boru po susz na ogień i ściółkę do obory i na ogacenie ścian chałupy.

Następnego dnia wraz ze świtem ludzie podążali do Tymowa na oczekiwany jarmark. Topolową drogą poruszał się wolno sznur wozów. Nie wszyscy jednak mieli możliwość jazdy, ponieważ na wozach umieszczono inwentarz na sprzedaż. Gospodarze i komornicy szli piechotą. Co biedniejsi ciągnęli za sobą uwiązane na sznurkach świnie, barany, krowy. Również parobcy podążali na jarmark, który był także miejscem załatwienia nowej pracy, znalezienia ciekawej oferty. Lipce nagle opustoszały, zdawało się, iż nikt ich nie zamieszkuje… Maciej Boryna pozostawił w domu Kubę płaczącego z powodu uniemożliwienia mu podróżny na jarmark, Witka i Jagustynkę, która otrzymała polecenia przygotowania posiłku i wydojenia krów. Gospodarz szedł piechotą, mając nadzieję, iż uda mu się dosiąść do któregoś z sąsiadów (rodzina pojechała wcześniej wozem). Nie pomylił się – do swej bryczki zaprosił go organista. Była tam już organiścina wraz z synem Jasiem, który specjalnie przyjechał ze szkoły na święto. W przyszłości miał zostać księdzem. W trakcie jazdy minęli Dominikową, Jagnę i Szymka, którzy również jechali wozem (wraz z inwentarzem). Po wzajemnym pozdrowieniu młody organista zdawał się być niezwykle zachwycony urodą Jagusi. Kiedy dojechali do miasteczka, Maciej podziękował za podwiezienie, po czym poszedł szukać swej rodziny. Przeciskał się przez tłum, zatłoczone ulice, mijał place, zaułki, pełne wozów i przeróżnych towarów. Na poklasztornym rynku stały kramy obwieszone paciorkami, lusterkami, wstążkami. Dalej sprzedawano święte obrazy.

Kupił Józce chustkę na głowę (obiecał ją córce już na wiosnę), potem przepychał się do targowiska za klasztorem, mijając po drodze wysokie drewniane kozły, na których wisiały szeregi butów. Widział rymarzy, kołodziejów, garbarzy, krawców. Mijał stoły zapchane kiełbasami, boczkami, szynkami. Piekarze prosto z wozów sprzedawali placki, chleb i bułki. Ustawiono też kramy z książkami i zabawkami. Pośrodku rynku, dookoła drzew rozłożyli się ze swymi towarami bednarze, blacharze i garncarze, za nimi stali stolarze z pięknie wykonanymi meblami. Wszyscy zachwalali towary wystawione na sprzedaż. Na wozach kobiety sprzedawały cebulę, jajka, masło. Można było nawet kupić gorącą kiełbasę i herbatę. Dobrą atmosferę psuł widok ślepych, kulawych, niemych „dziadów” żebrzących pod murami katedry.

Boryna w końcu odnalazł Józkę i Hankę, którym nie udało się jeszcze sprzedać maciory – ludzie ciągle targowali cenę. W tłumie dostrzegł Jagnę stojącą wśród wozów, lecz gdy w końcu udało mu się dotrzeć w to miejsce – już jej nie było. Odnalazł za to Antka siedzącego na workach pszenicy, o którą targowali się kupcy. Gdy syn poprosił Macieja o złotówkę (chciał się napić i coś zjeść), zaczął mu wypominać, że patrzy jedynie na jego pieniądze, lecz w końcu zgodził się.

W Tymowie Boryna udał się do alkierza zajmowanego przez pisarza z prośbą o sporządzenie
skargi sądowej na dziedzica. Oskarżał go o to, iż borowy pobił Witka i przepędził jego krowę, wskutek czego zdechła. Maciej nie zamierzał darować dziedzicowi swej krzywdy. Domagał się pokrycia wszelkich poniesionych strat. Potem spotkał Jagnę mierzącą na jednym ze stoisk czapkę, którą chciała kupić bratu. Zaczął szeptać czułe, niewinne słówka, patrząc jej namiętnie w oczy. Gdy odeszła od kramu, torował jej przejście w tłumie. Przy jednym ze stoisk Jagna zachwyciła się chustkami i wstążkami, co spowodowało, że Boryna gotów był zapłacić za wszystko, co tylko dziewczyna wybierze.




Nie przyjąwszy propozycji, córka Dominikowej poszła dalej. Nie przeszkodziło to skąpemu zazwyczaj Maciejowi
w zakupie prezentu i dogonieniu panny. Stanęli przy kramie z koralami i paciorkami, które Jagusia zaczęła mierzyć. Wówczas usłyszała od adoratora, że po nieboszczce żonie ma on w skrzyni aż osiem par korali. Gdy usiedli, Maciej patrzył zachwycony na jej urodę, zdrowie i młodość. Spytał, czy wybrała już któregoś z licznych adoratorów, na co odparła, że nikogo jeszcze nie przyjęła. Wtedy ofiarował jej chustkę i wstążkę, co spowodowało rumieniec zaskoczenia i szczęścia na twarzy dziewczyny.

Zakochany Boryna nie zauważył jej jaśniejących oczu, gdy na pożegnanie wspomniał o Antku. Jagna udała się na poszukiwanie matki. Przy klasztornym murze dostrzegła żebrzącą Agatę siedzącą na slomie. Staruszka zapytała Jagnę o Lipce i rodzinę Kłąbów, czym wywołała zdziwienie rozmówczyni (przecież Kłębowie wygnali Agatę, a ta o nich pytała!). Tymczasem Boryna po rozstaniu z Jagną spotkał swego zięcia
kowala domagającego się ponownie przepisania większej liczby morgów na rzecz żony. Czekał na to cztery lata. Mimo że straszył sądem, Maciej po raz kolejny odmówił. Jeszcze nie umiera i nie musi nic przepisywać. Kowal zdał sobie sprawę, że złością nic nie wskóra, więc zmienił taktykę. Zaczął prosić, by teść postawił mu wódkę, na co ten przystał. Przy alkoholu zięć ponownie zapytał o przepisanie i spłaty. Mężczyźni rozeszli się. Boryna powrócił do Antka. Jarmark dobiegał końca. Zaczął padać deszcz. W tak uciążliwej aurze ludzie zwijali kramy i odjeżdżali do domów. Miasteczko pustoszało i milkło. Jedynie bezdomnym żebrakom. nigdzie się nie spieszyło.Borynowie wracali do Lipiec pustym wozem, ponieważ udało im się sprzedać cały inwentarz. Kupili wiele rzeczy niezbędnych do prowadzenia gospodarstwa. Zapadał zimny wieczór. Antek popędzał konie. Gdy dojeżdżali do lasu: „Ciemno było, że choć oko wykol; deszcz padał coraz grubszy i gdzieniegdzie po drodze rozlegały się turkoty wozów i ochrypłe śpiewy pijaków, albo i ktosik człapał się wolno po błocie. A środkiem topolowej drogi, co ino szumiała głucho i pojękiwała jakby z zimna”. Minęli na drodze pijanego Jambrożego, który śpiewał najgłośniej jak tylko mógł. „Plucha szła taka i ciemność, że koniom ogonów nie rozeznał, a i światła wsi widziały się ledwie jako to wilczych ślepiów migotanie”.

VI

Ludzie zbierają kapustę z pola i zwożą ją do domów. Józka zaprasza Jagnę na szatkowanie kapusty w domu Macieja.



Cały czas padały deszcze. Nadchodziła jesienna szaruga. Dni stawały się coraz krótsze. Skłębione chmury, pociemniałe pola, wszędzie błoto. Z drzew opadały ostatnie liście.
„Przerażająca cichość ogarnęła ziemię. Umilkły pola, przycichły wsie, ogłuchły bory. Wsie poczerniały i jakby silniej przywarły do ziemi, do płotów, do tych sadów nagich, poskręcanych i jęczących z cicha”. Nadszedł czas zbierania i zwożenia kapusty z pól. Przed chałupami przygotowywano beczki do jej kiszenia. Wyciętą kapustę wrzucano na stojące na polu wozy, na które przenoszono ją na specjalnych płachtach. Pracowała cała wieś.

Pole Dominikowej sąsiadowało z polem Borynów. Józka z Hanką, Kubą i Jagustynkę również zbierali kapustę. Wóz Paczesiów był już pełen kapusty, więc jego właściciele pożegnali się z sąsiadami i ruszyli do domu. Konia prowadził Szymek, a Jagna, zmęczona i przemoczona do suchej nitki, cieszyła się z końca pracy. Zapadał mrok. Pod ogromnym ciężarem ich wóz utknął w błocie. Z mgły wyłonił się na szczęście Antek, który pomógł przepchać wóz i odprowadził do młyna. Szedł obok Jagny za wozem i ta chwila samotności spowodowała, ze zaprosił dziewczynę do Kłąbów na niedzielne tańce, na które załatwił skrzypka. Panna obiecała, że zjawi się, jeżeli tylko otrzyma pozwolenie matki. Gdy odszedł, Jagna nadal miała przed oczami pożądliwy wzrok przystojnego mężczyzny. Zalewała ją fala gorąca. Była pewna, że drugiego takiego Antka nie ma na świecie. Ilekroć go widziała, nie wiedziała, co się działo z jej ciałem.




Po powrocie do chałupy i po kolacji Jagna z matką zasiadły do kądzieli, a synowie Dominikowej zajęli się sprzątaniem (matka tak ich wychowała, że zajmowali się wszystkimi domowymi obowiązkami). Jambroży (uczestnik wieczerzy) oznajmił, że ktoś chce starać się o rękę Jagusi i pragnął przysłać swata z wódką, lecz ponieważ jest bardzo strachliwy, boi się odmowy matki dziewczyny. W końcu starzec uchylił rąbka tajemnicy, zdradzając, że tym kimś jest bogaty gospodarz, wdowiec. Dominikowa oznajmiła, że nie odda córki do „cudzej chałupy” i „cudzych dzieci”, podkreślając, że zaopatrzyła Jagnę we własne morgi.

Domyśliła się, że chodziło o starego Borynę. Choć Jambroży zapewniał, że dziewczyna miałaby dobre i dostatnie życie, dopiero wzmianka o zapisie ziemi poskutkowała – Dominikowa oczyma wyobraźni widziała już swoje pole powiększone o sąsiednie gospodarstwo Boryny. Zapytana o zdanie córka odpowiedziała, że wypełni jej wolę. Kobieta zezwoliła Jambrożemu na przekazanie wieści Borynie, który mógł przysłać swata. Po wyjściu gościa Jagna zapatrzyła się w okno i zamyśliła nad swym losem, nad wygodnym życiem pod opieką matki. Dotąd robiła, co chciała, nienarażona na przykre słowa czy uwagi, z dala od morgów i majątków. Choć mogła być żoną każdego kawalera ze wsi, zamierzała posłuchać rady matki. W chwilę potem przyszła Józka z zaproszeniem na jutrzejszy dzień, na wspólne obieranie kapusty w domu Borynów. Miało się tam zebrać dużo wiejskich dziewczyn i chłopaków. Jagna się chętnie zgodziła. Dominikowa zaczęła śpiewać pieśni, w czym wtórowały jej dzieci.

VII

Do wsi powraca cieśla Mateusz i odwiedza Jagnę (dawną ukochaną). Córka Dominikowej idzie do Borynów na wieczorne obieranie kapusty. Tam Rocho opowiada historię o psie Pana Jezusa. Potem ma miejsce potajemna schadzka Jagny i Antka.


Nazajutrz aura nie sprzyjała zabawom i rozmowom. Z powodu padającego deszczu ludzie siedzieli w swych chałupach. Jagna nie mogła doczekać się wieczoru, kiedy miała iść do Borynów. Nikt nie przeszkadzał jej w planowaniu rozmaitych wariantów spotkania, ponieważ Dominikowa została wezwana do rodzącej kobiety, a bracia pracowali.

Do Jagny przyszedł parobek Mateusz – przystojny, silny trzydziestoletni kawaler. Wzbudził zmieszanie w zachwyconej wizytą Jagusi, która zapytała, gdzie przebywał przez ostatnie pół roku. Odpowiedziawszy, że pracował u ludzi „w świecie”, zaczął gwałtownie całować zaskoczoną dziewczynę. Zawstydziło go dopiero wejście do izby Jędrzycha (brata Jagusi). Po jakimś czasie wróciła również Dominikowa, która zakomunikowała, by nie przychodził więcej do jej córki i dał jej spokój, po czym wygnała go ze swej chałupy. Zaczęła też krzyczeć na Jagnę, wypominając ostro jej wcześniejsze „latanie” z Mateuszem „po sadach”. Ostrzegła jednocześnie, że ludzie ponownie mogą zacząć o niej plotkować. Wskutek tego zajścia dziewczyna wybuchła płaczem, co spowodowało, że matka, by ją uspokoić, pozwoliła córce zostać u Borynów aż do północy.

Pięknie wystrojona, szybko udała się do sąsiedniego gospodarstwa, w którym zastała już dużo pracujących osób. Pojawił się tam dobrze znany w Lipcach wędrowiec Roch, który zabawiał towarzystwo barwnymi opowieściami. Szczególną uwagę wzbudziła legenda o Jezusie i jego psu, który bardziej kochał Pana i troszczył się o Niego niż wyznawcy. Gdy w nocy Jagusia wracała samotnie do domu, pojawił się przed nią ukryty w krzakach… Antek. Objął ją mocno, a gdy nie poczuł żadnego oporu, razem skryli się w bujnych zaroślach.




VIII

Całe Lipce wiedzą już o zmówinach Macieja Boryny i Jagny. Młoda para ustala warunki wesela, ślubu i zapisu morgów dla Jagusi.


Nazajutrz Lipce obiegła wieść o Borynowych zmówinach z Jagną. Rozpowiedziała to żona wójta. Jedynie dzieci Macieja nic nie wiedziały o planach ojca. Stary Boryna od rana chodził zły i zdenerwowany. Skrzyczał Witka, że nie podrzucił słomy krowom, jak zwykle pokłócił się z Antkiem. Jagustynka wyznała gospodarzowi, że popiera jego pomysł ożenku. Radziła, by nie przejmował się dziećmi, bo one i tak odpłacą mu złym, tak samo jak jej. Nie chcąc dłużej wysłuchiwać tych żalów, gospodarz udał się do wójta. Wraz z nim i ze swym kumem - sołtysem Szymonem poszli do karczmy, gdzie wypili po kieliszku. Maciej dał im butelkę gorzałki i nakazał pójść do Dominikowej mówiąc, iż poczeka na ich powrót.

Mężczyźni, po dotarciu do chałupy Paczesiów, weszli do czystej i ciepłej izby. Stara kobieta przywitała ich grzecznie, udając zdziwienie. Dowiedziała się, w czyim imieniu przychodzą. Stwierdziła, że jej córka ma dopiero dziewiętnaście lat, a Boryna jest już stary i ma dzieci. Zapewniała, iż nie odda córki do cudzej chałupy
„na poniewierkę”. Dopiero gdy wójt poczęstował ją alkoholem, stronom udało się ustalić szczegóły małżeństwa. Dominikowa z synami i Jagną poszli w towarzystwie wójta i sołtysa na zmówiny do karczmy, w której czekał Boryna. Nie mógł się nadziwić pięknu narzeczonej. Jankiel zaczął wystawiać jedzenie i napoje, grała muzyka. Za wszystko oczywiście płacił Boryna, który szeptał Jagnie do ucha czułe słówka, obiecując, że nie zabraknie jej „ptasiego mleka”. Jagna była smutna. Siedziała w milczeniu, słuchając słów trzy razy starszego od niej narzeczonego. Dominikowa ponownie rozpoczęła targi z przyszłym zięciem. Po długich namowach Boryna zgodził się na jej warunki. Ustalono, że w sobotę para da na zapowiedzi, a Maciej pojedzie do miasta i zrobi zapis na Jagusię. Ta podziękowała mu, wypełniając wolę matki. W karczmie było coraz więcej ludzi: wszyscy jedli, pili, a płacił…Maciej Boryna. Był tak oczarowany swoją narzeczoną, że mimo wrodzonej oszczędności teraz nie liczył się z groszem. Dominikowa, pożegnawszy się z przyszłym zięciem, zabrała córkę i pijanych synów odmawiających powrotu, lecz obawiających się gniewu matki. Gdy opuścili pomieszczenie, do karczmy wszedł młynarz z nowiną, że dziedzic sprzedał porębę na Wilczych Dołach. Wówczas Maciej z chłopami odgrażali się dworowi. Przyrzekli, iż nie oddadzą lasu.









IX

Boryna przepisuje ukochanej sześć morgów, co jest powodem wrogiej atmosfery w domu. Nadchodzi Dzień Zaduszny („wypominki” za duszę zmarłych), podczas których Kuba opowiada Witkowi swoją historię.



Upłynęło parę dni od zmówin Jagny i Macieja. Deszcze w końcu ustały i przyszedł Dzień Zaduszny. W Lipcach od rana bezustannie biły kościelne dzwony. Ich dźwięk unosił się nad polami, lasami i przyległymi wioskami. Do wsi przylatywało ptactwo - znak nadchodzącej srogiej zimy. Obsiadało przykościelne lipy, cmentarne drzewa. Starsi ludzie zapewniali, iż nigdy nie widzieli o tej porze roku aż tyle ptactwa.

W ostatnią niedzielę mieszkańcy Lipiec usłyszeli w kościele pierwsze zapowiedzi o ślubie. Narzeczeństwo w sobotę pojechało do urzędująego w mieście rejenta, gdzie Boryna zapisał ukochanej obiecane sześć morgów pola. Teraz całe dnie przesiadywał u Jagusi. Zawsze ubrany w odświętnie, nie przejmował się gospodarstwem; do domu przychodził jedynie na noc, często pod wpływem alkoholu. W domu u Borynów panowała cisza. Józka całe dnie snuła się po izbie, Antek przestał jeść i spać, zatykał usta, by nie krzyczeć. Serce mu pękało, a dusza bolała. Drzwi od obór i chlewów stały otworem, inwentarz chodził po sadzie, lecz starego Borynę to zupełnie nie obchodziło.

Po śniadaniu Kuba i Witek udali się do kościoła. Chłopak szedł boso (nie miał butów) i głośno dzielił się swymi planami z rozmówcą. Gdy dorośnie, zamierza jechać do Warszawy, nająć się jako parobek do pracy przy koniach i kupić sobie buty. Zbliżywszy się do kościoła, po obu stronach drogi zobaczyli głośno modlących się żebraków. Weszli w końcu do zakrystii i z trudem dostali się do otoczonego grupką ludzi organisty, który przyjmował pieniądze na „wypominki” za dusze zmarłych, brał za to po sześć groszy, a imię nieboszczyka zapisywał w specjalnym zeszycie. Gdy Kuba podał imiona bliskich i zapłacił, czekał na Witka:
„Witek ostał nieco w tyle, że go to po bosych nogach srodze deptali, ale się pchał, jak mógł, choć ta i niejeden burknął, że to się to pod łokcie ciśnie a starszym zastąpia, pieniądze w garści ściskał - dopiero kiej go dopchnęli do stołu, wprost organisty, zapomniał języka w gębie... (…)A on co?... Wie to, kto jego mać? Kto ojciec?... Wie?... Ma to dać za kogo?... Jezu mój! Jezusiczku... to ino gębę szeroko otworzył i te oczy modre i stojał nieruchawy jako ten głupi i serce mu się skurczyło z bolenia, że ledwie zipał, ledwie mógł złapać tego dechu... i tak mu się ckno zrobiło w dołku, jakby już miał ostatnią parę puścić... (…)i tak się trząsł w sobie, tak dygotał każdą kosteczką, że ani zębów zewrzeć nie mógł, ani ustoić prosto; przysiadł w kącie na podłodze, od oczów ludzkich, i płakał rzewnymi, sierocymi łzami..: - Matulu! Matulu! - skamlało w nim cosik i oździerało mu duszę do dna. A pomiarkować nie mógł ni rozeznać, czemu to wszyscy ojców mają, matki mają, a on jeden sierota, on jeden tylko, on jeden...”. W końcu podał pierwsze imiona, które przyszły mu do głowy, zapłacił zarobionymi od Boryny pieniędzmi i odszedł. Wraz z Kubą udał się za kościół, gdzie ksiądz wyczytywał imiona zmarłych dusz, za które wszyscy zebrani się modlili.


Po południu w Dzień Zaduszny co roku w cmentarnej kaplicy odprawiano nieszpory. Borynowie również się tam udali. Na cmentarzu przy wejściu stały beczki. Jedna należała do księdza, druga do organisty, trzecia do Jambrożego, a reszta do żebraków. Każdy z przychodzących musiał coś do każdej wrzucić, na przykład chleb, kiełbasę, słoninę, masło, grzyby, a nawet motki przędzy (co najlepsze, dostawało się księdzu, co najgorsze – żebrakom). Ludzie, szepcząc i płacząc, chodzili wśród mogił. Opuszczali cmentarz, popędzani nadchodzącą nocą. Żebracze śpiewy umilkły, a wycie psów rozbrzmiewało w całych Lipcach. Drogi opustoszały, karczmę zamknięto. Mieszkańcy wsi oddawali się zadumie w zaciszu swych domów. U Antka w izbie siedzieli Roch, Jambroży, Jagustynka, Kłąb, Kuba z Witkiem – zabrakło jedynie Boryny, spędzającego czas w chacie Jagusi. Wszyscy zajmowali ławy przed kominem, a każdy z nich na swój sposób myślał o mijającym Dniu Zadusznym.

X

Antek szuka rady u księdza i kowala w sprawie przyszłego ślubu ojca. Hankę odwiedza jej biedny ojciec – Bylica. W końcu między Borynami dochodzi do bójki o majątek, wskutek czego Maciej wygania syna i synową z domu.



Antek poszedł do księdza po radę w sprawie decyzji ojca, który zapisał ziemię Jagnie. Nie był jednak zadowolony z wizyty - usłyszał, że ma słuchać ojca, bo sprzeciw to grzech śmiertelny. Doszli do karczmy. Ksiądz zapytał, czemu siedzi tam tak dużo „pijasów” (pijanych chłopów), na co usłyszał, że zebrali się w sprawie planowanej sprzedaży lasów przez dziedzica. Boryna zarzekał się, że jeśli trzeba będzie, pójdzie po sprawiedliwość do sądu, a nawet weźmie siekierę i sam obroni bór przed wycinką.

Pozostawiwszy księdza, Antek zaszedł do kowala, któremu poskarżył się na radę duchownego. Odgrażał się, że jeżeli trzeba będzie, pójdzie do sądu po sprawiedliwość. Usłyszał, by nie straszył, bo w przeciwnym razie ojciec wygoni go z chałupy. Do mężczyzn dołączył wójt, on również bronił starego Boryny. Antek w szale gniewu wykrzyczał, że wójt przepija gromadzkie pieniądze, a z dziedzicem na pewno zawarł jakiś układ w sprawie sprzedaży lasu. Młody Boryna zamierzył się nawet na zaskoczonego urzednika, lecz w jego obronie stanął kowal. Wściekły Antek opuścił towarzystwo myśląc, że wszyscy są przeciwko niemu. Następnego dnia rano odwiedził kowala z przeprosinami za wczorajszy wieczór i dowiedział się, że po południu starego Borynę odwiedzi kowalowa. Może uda się jej w dobrej atmosferze rozmówić z Maciejem w sprawie zapisu poczynionego Jagnie.

Antek po powrocie od szwagra, którego nie lubił (nazywał go judaszem i skąpcem), zajrzał do izby Boryny, w której zastał około dwadzieścioro wiejskich dzieci uczonych przez Rocha. W swej części domu spotkał ojca Hanki. Stary, schorowany Bylica po obfitym posiłku zaczął użalać się na swą drugą córkę Weronkę, z którą mieszkał (nie dawała ojcu jeść, zabrała pierzynę, nie chciała dawać drzewa na opał, stale wysyłała go na żebry). Hanka była skłócona z siostrą za to, że po śmierci zagarnęła wszystkie matczyne pamiątki, nie wywiązując się przy tym z opieki nad ojcem. Gdy zaczęła oskarżać Weronkę, w obronie córki stanął Bylica, usprawiedliwiając złe postępowanie kłopotami z wieloma dziećmi i problemami finansowymi (jaj mąż zarabiał czterdzieści groszy dziennie u organisty przy młóceniu).


Po południu przyszła kowalowa wraz z dziećmi, gotowa czekać na powrót ojca nawet do wieczora. W tym czasie z wiejskimi nowinami przybiegła Jagustyna, informując, iż Maciej na wesele zaprosił organistów, księdza, młynarza – zapowiadało się najbogatsze wesele w Lipcach.

Po powrocie stary Boryna usłyszał od swoich starszych dzieci - Antka i Magdy „radę” - by zmienił zapis ziemi, ponieważ w przeciwnym razie spotkają się w sądzie. Zaczęła się kłótnia. Hanka i Antek szkalowali wybrankę Macieja. Syn wyznał:
„- I ja przywtórzę, że lakudra jest, włók, ja! A spał z nią, kto chciał, ja!... - wołał nieprzytomnie i gadał, co mu ślina na język przyniosła”. To spowodowało, iż gospodarz, w którym krew wrzała złością i gniewem – uderzył go w twarz, rozpoczynając tym samym bójkę. Kobiety krzyczały, a walczących rozdzielili dopiero zaalarmowani sąsiedzi. Zakrwawionego Antka zanieśli do jego izby. Borynie nie stało się nic – wygonił sąsiadów, zamknął drzwi, usiadł przed kominem i analizował słowa, które wykrzykiwał jego syn o Jagusi. Po chwili wyszedł z domu.

Następnego ranka Boryna nakazał Antkowi odejść z domu. Syn z synową spakowali skromny dobytek i opuścili gospodarstwo. Przenieśli się do Bylicy, z którym zamieszkali w małej izbie na końcu wsi, aż za karczmą. Pies Łapa również poszedł za nimi, powodując wybuch płaczu przywiązanej do niego Józki (ojciec uspokajał ją, że pies wkrótce wróci, ponieważ u Antków nie będzie miał co jeść). Izbę po synu Boryna kazał córce posprzątać i dać Rochowi. Cała wieś szybko dowiedziała się o bójce i wypędzeniu Antka. Plotkom nie było końca.
XI

Huczne trzydniowe wesele Jagny i Macieja Borynów.


Nadszedł dzień ślubu Jagny. Przygotowania do wesela wymagały jeszcze sporo pracy. Wcześniej wybielono wapnem cały dom (na zewnątrz i w środku), ustrojono gałęziami świerczyny jego zewnętrzne ściany, opłotki udekorowano jedliną – pachniało jak w lesie. Jagna w tak szczególnym dniu była smutna. Myślała o Antku, nie mogąc uwierzyć, że podczas bójki z ojcem powiedział o niej tak niesprawiedliwe słowa, które donieśli jej ludzie.

Pomału zaczęli się schodzić pierwsi goście, zaproszeni nawet z okolicznych wiosek. Przychodziły kumy, krewniaczki i dawnym obyczajem znosiły kury, chleby, placki, mąkę, a nawet i srebrnego rubla. Wszystko to w podzięce za zaproszenie, by wynagrodzić gospodyni poniesione straty. Kobiety
„przepijały” z gospodynią po kieliszku gorzałki.

Muzykanci wyszli w tym czasie z chałupy wójta na drogę. Instrumenty przystroili wstążkami, prowadząc sześciu drużbów Boryny. Potem wrócili po pana młodego, który pojawił się wygolony, weselnie przystrojony i dał się poprowadzić do domu narzeczonej. Wszyscy śpiewali, a wieś się przyglądała i podziwiała. Dominikowa z synami witała gości na progu. Sień i podwórko były pełne ludzi. Młynarzowa z organiściną wyprowadziły Jagnę z izby, w chwilę później obstąpiły ją druhny. Ubrana w białe aksamity panna młoda wyglądała pięknie, czym wzbudzała zachwyt gości. Boryna chwycił ją za rękę i wspólnie uklękli przed błogosławiąca ich matką dziewczyny. Jaguś padła do jej nóg z płaczem, żegnając się ze wszystkimi.

Goście wyszli przed domu i ustawili się w szeregu, prowadzonym przez muzykantów:
„A potem Jagnę wiedli drużbowie - szła bujno, uśmiechnięta przez łzy, co jej jeszcze u rzęs wisiały, weselna niby ten kierz kwietny i kiej słońce ciągnąca wszystkich oczy; włosy miała zaplecione nad czołem, w nich koronę wysoką, ze złotych szychów, z pawich oczek i gałązek rozmarynu, a od niej na plecy spływały długie wstążki we wszystkich kolorach i leciały za nią, i furkotały kieby ta tęcza; spódnica biała rzęsisto zebrana w pasie, gorset z błękitnego jak niebo aksamitu wyszyty srebrem, koszula o bufiastych rękawach, a pod szyją bujne krezy obdziergane modrą nicią, a na szyi całe sznury korali i bursztynów aż do pół piersi opadały. Za nią druhny prowadziły Macieja. Jako ten dąb rozrosły w boru po śmigłej sośnie, tak on następował po Jagusi, w biedrach się ino kołysał, a po bokach drogi rozglądał, bo mu się zdało, że Antka w ciżbie uwidział. A za nimi dopiero szła Dominikowa ze swatami, kowalowie, Józia, młynarzowie, organiścina i co przedniejsi. Na ostatek zaś całą drogą waliła wieś cała”. Ślub odbył się szybko, ponieważ ksiądz spieszył się do chorego. Po ceremonii organista grał na organach, żegnając weselny orszak, podziwiany przez całą wieś.


Po powrocie Dominikowa zapraszała gości do stołu. Na najważniejszym miejscu usiedli państwo młodzi, a obok goście
„pierwsi po uważaniu” (po majątku, starszeństwie, aż do druhen i dzieci). Drużbowie Boryny wraz z muzykantami zabawiali gości. Organista głośno odmówił modlitwę, po której goście jedli, pili i gawędzili, a kucharki donosiły jedzenie, pilnując, by na stole niczego nie zabrakło. Maciej bezskutecznie podtykał żonie jedzenie, obiecując, że będzie jej z nim dobrze, ponieważ wynajmie dziewczynę do pomocy, by się nie przepracowywała. Wśród tematów dyskusji najważniejszym była sprzedaż lasu.

Gdy zjedzono pierwsze dania i wypito trochę alkoholu, z izby uprzątnięto stoły, by zrobić miejsce na tańce i zabawy. Wszyscy bawili się wesoło - i młodsi, i starsi. Po zakończeniu obrządków oczepinowych kobiety w czepiec zbierały pieniądze od gości dla młodych. Jagusia „przepijała” z zebranymi po kieliszku, lecz w oczach miała łzy. Boryna wpatrzony był w młodą żonę jak w obraz. Zabawie nie było końca:
„I tańcowali! ...Owe krakowiaki, drygliwe, baraszkujące, ucinaną, brzękliwą nutą i skokliwymi przyśpiewkami sadzone, jako te pasy nabijane, a pełne śmiechów i swawoli; pełne weselnej gędźby i bujnej, mocnej, zuchowatej młodości i wraz pełne figlów uciesznych, przegonów i waru krwi młodej kochania pragnącej. Hej! (...)”. Tak oto chłopski naród bawił się na najbogatszym weselu. O świcie jeszcze tańczono, pito. Kto się zmęczył – odpoczywał, a potem ponownie wracał do zabawy. XII

Umiera Kuba Socha, postrzelony przez borowego w nogę.


Nad ranem Jagustynka wygnała z wesela Witka, by poszedł zobaczyć, co dzieje się z chorym Kubą. Na dworze panował mocny przymrozek, a w Borynowej chałupie Roch czytał nabożne książki. Po wejściu do obory Witek został powitały przez psa Łapę, który wrócił od Antka i Hanki. Chłopak nakarmił go weselną kiełbasą, po czym przyniósł choremu Kubie wiadro wody i zasnął. Stary parobek przeczuwał, że umiera. Majaczył w gorączce tak, że przebudził śpiącego. Prosił, by przyprowadzić z przyjęcia Jagustynkę lub Jambrożego znających się na chorobach.

Oboje byli pijani i nie chcieli odwiedzić chorego. Pod wieczór przyszedł do Kuby Jambroży. Chcąc zobaczyć chorą nogę, odwinął zakrwawione szmaty, odsłaniając spuchniętą i zropiałą łydkę. Parobek przyznał, że parę dni temu był na polu, gdzie strzelił do niego borowy za to, że wcześniej zabił zająca. Od tej pory Kuba leżał w stajni. Jambroży opatrzył nogę i obiecał, że pójdzie do wójta po wóz, którym pojadą do szpitala, lecz chory nie zgodził się. Nie przekonało go zapewnienie Jambrożego, że gdyby uciąć nogę w kolanie, wyzdrowienie byłoby pewne. Weselnik wrócił na przyjęcie, zostawiając wyjącego z bólu, majaczącego i mdlejącego parobka, który nie czuł już zdrętwiałej nogi.

U Dominikowej nadal trwało wesele. Szykowano się do przenosin młodej panny do mieszkania męża. Najpierw goście przeprowadzili krowę, potem przenieśli skrzynię, pierzynę i inne rzeczy otrzymane w wianie. Muzykanci szli przodem, prowadząc Jagusię z matką, braćmi i weselnikami. Boryna czekał na nich na ganku swej chałupy wraz z kowalami i Józką.
„Dominikowa wniosła przodem w węzełku skibkę chleba, soli szczyptę, węgiel, wosk z gromnicy i pęk kłosów poświęconych na Zielną, a gdy i Jaguś próg przestąpiła, kumy ciskały za nią nitki wyprute i paździerze, by zły nie miał przystępu i wiodło się jej wszystko”. Młodzi przyjmowali życzenia szczęścia i pomyślności. Ponownie rozpoczęto weselną ucztę. Dominikowa z naganą obserwowała Szymka tańczącego z Nastką Gołębianką. Do towarzystwa dołączyli wójt i Jambroży, zaczęto pić i jeść. Jagna podtykała gościom potrawy, a Boryna chodził za nią krok w krok, co chwila całując młodą żonę.




Witek wywołał z przyjęcia Jambrożego, na którego czekał Roch. Poszli do stajni. Zobaczyli leżącego we krwi parobka i brudną siekierę Kuba leżał przewieszony przez próg z odciętą nogą. Otworzywszy oczy, powiedział, że
„dziobnął” dwa razy i teraz nic go nie boli. Roch postanowił jechać po księdza, więc poprosił towarzysza, by doglądał umierającego (Jambroży jednak powrócił zaraz na wesele).

W czasie, gdy postanowiono, że następnego wieczoru w karczmie odbędą się poprawiny, Kuba żegnał się ze światem, składając duszę Panu Jezusowi.

Tom II
Zima
I

Losy Hanki i Antka mieszkających w rozwalającej się chałupie Bylicy.


„Nadchodziła zima(...)” Hanka próbowała rozpalić ogień w kominie, lecz mokre drzewo uniemożliwiało jej szybkie zakończenie pracy. W izbie panowały przejmujące zimno i wilgoć. Po drugiej stronie sieni, z izby zajmowanej przez Hankę z rodziną każdego ranka dochodziły kłótnie i krzyki. Od trzech tygodni, odkąd małżeństwo zamieszkało u Bylicy, Antek nawet nie rozmawiał z Hanką, przesiadując całymi dniami w karczmie. Nie martwił się, że nie mają pieniędzy i jedzenia (prócz gotowanych ziemniaków z solą), nie chciał nawet chodzić po opał do lasu. Bardzo się zmienił. Cały czas nękały go myśli o Jagusi, niczym opętanie, z którym nie mógł sobie poradzić. Choć wcześniej nie brał pod uwagę opuszczenia Lipiec, teraz pomysł wydał mu się sensowny, dlatego oznajmił żonie, że „idzie w świat”. Stanąwszy na drodze, rozglądał się po polach, a w chwilę potem usłyszał dzwoneczki sań i zobaczył pasażerów tego pojazdu… Borynę z Jagną! Za nimi jechały kolejne sanie. Ujrzawszy ukochaną, stanął jak skamieniały, po czym poszedł do karczmy z pytaniem, dokąd jechał ojciec. Usłyszał od Jankiela, że Maciej podążał do sądu, ponieważ prawuje się o stratę krowy. W karczmie siedzieli nabywcy poręby lasu na Wilczych Dołach. Ich widok jeszcze bardziej rozwścieczył mężczyznę. Zaczął zamawiać kolejne kwaterki gorzałki. Dopiero gdy był już kompletnie pijany, a Żyd żądał zapłaty za alkohol, wybiegł z karczmy i krzyczał, że zabije każdego, kto stanie mu na drodze (nawet Jankiela).
II

Żona Antka znajduje sobie i mężowi posadę. Młynarz zatrudnia go w tartaku.


Hanka siedziała w izbie, a dzieci bawiły się na łóżku pod pierzyną. Rozglądała się po biednym pomieszczeniu, wspominając wybielone ściany, podłogę z desek, ciepłą i czystą izbę u Borynów. Była zła, ponieważ pokłóciła się przed chwilą z siostrą, a powoli, z dnia na dzień, wszystkie obowiązki należące do Antka spadały na jej wątłe barki. Z żalem przypominała sobie słowa szwagra o tym, że Jagustynka wszystkie domowe obowiązki wykonywała za Jagnę, która wylegiwała się w łóżku do południa, popijając herbatę, gdy tymczasem Maciej stale się do niej przymilał i kupował, co tylko chciała.

Żona Antka wzięła pieniądze za sprzedaną Żydom krowę i poszła do karczmy oddać dług Jankielowi, od którego brali podstawowe artykuły spożywcze na kredyt. Chodziła też po wsi z nadzieją, że znajdzie u kogoś pracę dla męża. Zawitała do organistów, u których rozpłakała się, pierwszy raz mówiąc o panującej w domu biedzie, o utracie sił i chęci do życia. Organistowie wysłuchali zapłakanej Borynowej, a gospodyni dała jej pracę (uprzędzenie wełny), za którą obiecała mąkę i kaszę. Worki z wełną mieli przynieść Hance parobcy.

Po wyjściu na drogę Antkowa nie wiedziała, gdzie iść w poszukiwaniu zajęcia dla męża. Zobaczywszy Nastkę, idącą do młyna z kolacją dla pracującego tam Mateusza, dowiedziała się o dobrze płatnej
„robocie”. Z nowymi siłami poszła prosić młynarza o jakieś zajęcie dla Antka. Młody Boryna został przyjęty do pracy przy obróbce drewna, lecz przedtem Hanka usłyszała, że cała wieś plotkowała o jej mężu – uganiającym się za Jagną i migającym się od obowiązków. Podziękowała i opuściwszy młyn, cały czas myślała o usłyszanych słowach. Gdy wróciła do domu, zastała tam już trzy worki wełny przyniesione przez parobków. W jednym z nich znalazła bochen chleba, kawał słoniny i pół garnka kaszy. Zrobił sytą kolację, a po położeniu dzieci spać przędła wełnę prawie do świtu. Ciągle myślała o Antku i Jagnie, wskutek czego ogarnął ją żal. Nadal tak bardzo przecież kochała męża, a on ją tak boleśnie odtrącał. Przez cały następny dzień była spokojniejsza. Jej mąż wrócił dopiero wieczorem, zmęczony i zmarnowany.




W nocy Antek obiecał żonie, że nie
„pójdzie w świat”, na co usłyszał o propozycji pracy u młynarza w tartaku (Hanka nie przyznała się, że to ona prosiła w imieniu męża o posadę – za bardzo się go bała). Nie zapewnił, że zacznie pracę, miał się zastanowić. Kobieta przytuliła się do niego, lecz on mógł myśleć jedynie o Jagnie.

III

Antek pracuje całymi dniami, unikając kontaktu z otoczeniem, a w końcu wdaje się w bójkę z Mateuszem (rozpowiadającym o swym przeszłym związku z Jagną) i pokonuje go.


Nazajutrz Antek podjął pracę u młynarza, który nakazał mu posłuszeństwo wobec Mateusza, jego prawej ręki w tartaku. W porze obiadowej, gdy wszyscy poszli jeść do młynicy, Antek pozostał na mrozie, nie chcąc słyszeć śmiechu i być ofiarą poniżania wywołanego nagłą biedą. Zjadł suchy chleb, który popił wodą z rzeki.

Zmęczony i przemarznięty skończył pracę o zmroku. Zaraz potem dotarł do domu, nie mając już sił na nic, tylko na sen. Ostatnio odzwyczaił się od ciężkiej roboty. Położywszy się pod pierzynę, od razu zasnął. Żona chodziła boso po izbie, by nie zbudzić go stukającymi trepami. I tak mijały Antkowi i Hance kolejne dni:
„I czy mróz choćby i największą skrzytwą prażył, czy zawierucha dęła i biła wichurą i śniegiem, że oczów nie było można ozewrzeć, czy odwilż przychodziła, że trzeba było stać dnie całe w rozmiękłym śniegu, a przykry, wilgotny ziąb w kości właził, czy śniegi sypały, że topora własnego mało co widział - trzeba było zrywać się do dnia, bieżyć i dnie długie pracować, aż gnaty trzeszczały i każda żyła z osobna pruła się z utrudzenia, a śpieszyć się do tego, bo cztery piły tak zeżerały drzewo, że ledwie mogli nastarczyć i Mateusz poganiał”. Boryna nie znosił Mateusza rozpowiadającego swoich o miłostkach z Jagną. Obserwował go - sprawnego i silnego, w imieniu młynarza doglądającego pracy (w zamian za dodatkowe pieniądze). Ludzie czekali chwili, kiedy między nimi dojdzie do bójki. Z dnia na dzień w rywalach rosła nienawiść, w dodatku obaj mieli się za najsilniejszych chłopów we wsi. W gruncie rzeczy Mateusz nie był złym człowiekiem, miał jednak świadomość swej siły i oddziaływania na kobiety. W przeciwieństwie do Antka, który krył się z uczuciem do Jagny, rozpowiadał o tym wszem i wobec.

W porze obiadowej kobiety pojawiły się z dwojakami. Choć wszyscy poszli do młynicy, Antek z Hanką weszli do izby młynarczyka (znajomego Boryny), ponieważ mężczyzna stronił od ludzi. Zastali tam paru chłopów z przyległych wiosek czekających na zmielenie zboża. Antek zjadł przyniesiony posiłek: kapustę z grochem i kluski ziemniaczane z mlekiem. W tym czasie żona czule wpatrywała się w niego. Mimo iż
„zmizerniał” od pracy na mrozie, dla niej cały czas był tak samo przystojny. Rozmawiali o domu.

Po wyjściu żony Antek przysłuchiwał się słowom, które padały z ust chłopów. Mówili, że dwa tygodnie temu powrócił z dalekich krajów brat dziedzica. Nie chcąc mieszkać we dworze, przeniósł się do borowego do lasu, gdzie sam sobie gotuje, gra na skrzypkach, a co najdziwniejsze – wypytuje mieszkańców Lipiec o niejakiego Kubę, który wyniósł go rannego z pola bitwy na swych plecach. Słysząc to Boryna powiedział, że u nich pracował niegdyś Kuba, były parobek dziedzica, lecz teraz nie żyje.

Do pogorszenia stosunków miedzy Mateuszem i Antkiem przyczynił się młynarz, który dał temu drugiemu podwyżkę za dobrą pracę. Borynie jednak było wszystko jedno. Nie ucieszył go nawet gest młynarza. Całe dnie spędzał w pracy, do domu wracając jedynie na wieczorny sen. Zrobił się jeszcze bardziej milczący. Pieniądze oddawał Hance. W niedzielę odmawiał pójścia na mszę, bojąc się przypadkowego spotkania z Jagną. Nie obchodziły go sprawy wsi, smutki czy radości sąsiadów, żył poza nimi, jakby obcy. Niedawno, gdy przypadkowo spotkał kowala, który tłumaczył się z uczestnictwa w weselu, groźnie kazał mu zejść z drogi, czym wprawił szwagra w osłupienie.


Pewnego dnia Mateusz opowiadał chłopom o Jagusi, za którą rzekomo uganiał się po polach. Śmiał się ze wszystkich mężczyzn Borynów, którzy skamleli pod jej drzwiami (tak podobno mówiła do niego Jagna). Antek przypadkowo to usłyszał. Otworzył drzwi, skoczył na Mateusza i chwyciwszy go za gardło i za pas, wyniósł na dwór, przerzucił przez płot graniczący z potokiem i wrzucił do wody. W jednej chwili zgromadziła się duża liczba ludzi, którzy wyciągnęli zakrwawionego Mateusza. Chcieli posyłać po księdza. Tymczasem Antek usiadł spokojnie przed kominem i grzał sobie ręce. Gdy ludzie wrócili z dworu, zagroził:
„Kto ino będzie mnie szargał i nastawał na mnie, każdemu tak zrobię albo jeszcze lepiej!”. Wszyscy milczeli, patrząc jedynie z podziwem na Antka, który pierwszy dał radę Mateuszowi.

Następnego dnia Boryna nie poszedł do pracy myśląc, że jest już zwolniony. Zmienił zdanie dopiero, gdy po śniadaniu przyszedł po niego młynarz mówiąc, by wracał i zajął miejsce Mateusza, dopóki ten nie wyzdrowieje. Wpierw jednak wynegocjował taką stawkę, jaką otrzymywał poprzednik. Hanka nie zdawała sobie sprawy z wydarzeń poprzedniego dnia.

IV

We wsi trwają przygotowania do świąt Bożego Narodzenia, podczas których Jagna zakochuje się w Jasiu – synu organistów. Po wigilijnej kolacji wszyscy idą razem na pasterkę; po niej Antek potajemnie umawia się z macochą na spotkanie.


Po paru dniach mgieł i wilgoci znowu przyszedł mróz i śnieg przywalił pola. W każdej chałupie robiono porządki: posypywano sienie i podłogi świeżym igliwiem, pieczono chleby i świąteczne strucle. Zbliżały się Gody Pańskiego Dzieciątka – święto cudu i zmiłowania Jezusowego nad światem. Trwały przygotowania do świąt. Boryna wraz z Pietrkiem (parobkiem przyjętym na miejsce Kuby) wybrał się do miasta po zakupy. W izbie Jagna przy pomocy matki zagniatała ciasto. Kobiety piekły chleby, a Józka ozdobiła ściany kolorowymi wycinankami. Roch poszedł z Jambrożym do kościoła przystrajać ołtarz, a do Borynów zawitali kolędnicy: Jaś (syn organistów) z młodszym bratem przynieśli opłatek. Gospodyni położyła go na talerzyku przed pasyjką, dając za nią Jasiowi garnek siemienia lnianego i sześć jajek. Mimo że rozmawiała z Jasiem wesoło i życzliwie, ten cały czas się czerwienił. Opowiedziała mu o śmierci Kuby, co spowodowało, że młodzieniec się rozpłakał, zmartwiony o duszę zmarłego (skonał przed przybyciem księdza). Syn organisty opowiadał o wizycie u Antka, u którego panowała ogromna i wyniszczająca bieda.

Po tej rozmowie Jaś opuścił towarzystwo, a gdy został sam, wciąż przed oczami miał piękną Jagnę. Choć słyszał już o jej wpływie na okolicznych mężczyzn, nie zdawał sobie sprawy, że będzie kolejną ofiarą. Tymczasem Jagna również rozmyślała, zaskoczona urodą dziecka organistów. Wspominała również Antka, przywołanego przez Jasia. Przez trzy miesiące widziała go jedynie raz, a nadal była pod jego urokiem, nadal nosiła go w sercu. Coraz bardziej denerwowały ją zaloty męża, o względy którego nie zabiegała zupełnie, była tylko bardziej rozdrażniona. Po wyjściu młodego organisty posprzątała izbę i oporządziła krowy, co nie zdarzało się jej zbyt często, by potem długo płakać, co stało się powodem domysłów o jej błogosławionym stanie. Dominikowa po cichu przeliczała grunty, które Jagna miała zyskać dla dziecka, a Boryna się cieszył…Jagna po chwili wyprowadziła wszystkich z błędu.

W dzień Wigilii, podczas suto przygotowanej wieczerzy, wyczekiwano pierwszej gwiazdki. W każdej chałupie od wschodu stawiano snop zboża i pod obrus wkładano siano. Także w Borynowej izbie pielęgnowano tradycję. Gospodarz podzielił opłatek miedzy wszystkich. Z powodu całodniowego postu byli bardzo głodni:
„Najpierw był buraczany kwas, gotowany na grzybach z ziemniakami całymi, a potem przyszły śledzie w mące obtaczane i smażone w oleju konopnym, później zaś pszenne kluski z nnakiem, a potem szła kapusta z grzybami, olejem również omaszczona, a na ostatek podała Jagusia przysmak prawdziwy, bo racuszki z gryczanej mąki z miodem zatarte i w makowym oleju uprużone, a przegryzali to wszystko prostym chlebem, bo placka ni strucli, że z mlekiem i masłem były, nie godziło się jeść dnia tego”. Do wieczerzy dołączyła Jagustynka, bezskutecznie czekająca pod chałupą dzieci z nadzieją, że zaproszą ją na poczęstunek. Po posiłku Jagna częstowała kawą z cukrem, Roch czytał nabożną książkę.



Dominikowa zaprowadziła wszystkich do obory, do krów. Jagna za radą matki obdzieliła inwentarz opłatkiem, po czym wrócili do izby. W niedługich czasie do Borynów przyszli kowalowie z dziećmi, z którymi wybierali się na pasterkę. Zięć poinformował, że wójt wzywa Dominikową do rodzącej żony, wskutek czego towarzystwo się zmniejszyło. Gdy domownicy usłyszeli sygnaturkę kościelną wzywającą na pasterkę, ubrali się i wyszli, w domu zostawiając jedynie Jagustynkę.

Ludzie ze wszystkich stron zmierzali do kościoła, który wypełnił się po brzegi. Antek wśród zebranych ujrzał ojca z rodziną i Jagnę; ku której udało mu się przepchać. Ona również go ujrzała:
„Siedziała sztywno jak i drugie kobiety, w książkę patrzała, ale ani jednej litery nie rozeznała, ni kart nawet, nic, bo te jego oczy smutne, oczy żałosne, oczy parzące blaskami stały przed nią, jaśniały jak gwiazdy, świat cały przysłoniły, że zatraciła się całkiem, przepadła zgoła - a on wciąż klęczał, słyszała jego krótki i gorący oddech i czuła tę moc słodką, tę moc straszną, jaka biła od niego, szła jej prosto do serca, krępowała niby powrozami i przejmowała strachem a słodkością, dreszczem, od którego rozum odchodził, miłowania krzykiem tak potężnym, że trzęsła się w niej każda kosteczka, a serce tłukło się jako ten ptak, gdy mu dla swawoli skrzydła przybiją do ściany!...”. Antek szeptał, by któregoś dnia wyszła na spotkanie pod „bróg” (stóg siana). Od żaru jego słów prawie zemdlała. Potem radosny stał na mrozie. Nabierał w ręce śnieg, który połykał łapczywie, by w końcu pobiec w pole…

V

Lipeccy chłopi przychodzą do Boryny radzić się w sprawie lasu. Maciej odmawia uczestnictwa w kolejnej naradzie, wykręcając się jutrzejszym wyjazdem do rodziny w ważnej sprawie (obawia się dziedzica, ponieważ liczy na odszkodowania za krowę).


Borynowie wrócili z pasterki dopiero nad ranem. Jagna do południa leżała w łóżku, nie mogąc zasnąć, ponieważ cały czas myślała o Antku. Gdy w końcu wstała, poszła do matki, której jednak nie spotkała (była u rodzącej wójtowej).

Dom Borynów odwiedziła Nastka, którą Jagustynka zapytała o zdrowie Mateusza. Dopiero teraz domownicy dowiedzieli się o bójce Antka z bratem dziewczyny. Jagna po cichu zapytała o powód walki, a poznawszy go – przekonała się, iż Antek miłuje ją tak samo, jak ona jego. W głowie huczały jej słowa kochanka, by wyszła wieczorem pod bróg. Dopiero teraz dostrzegła starość męża, poczuła rodzące się do niego obrzydzenie. Samotnie poszła na wieczorne nieszpory, licząc na spotkanie Antka, lecz w kościele zobaczyła jedynie wychudzoną Hankę.

Do Macieja jako do pierwszego gospodarza we wsi przyszedł Kłąb z sąsiadami z propozycją, by przystąpił do ich grupy. Chłopi dowiedzieli się, że sprzedany przez dziedzica las lada dzień wytną rębacze. Krzyczeli, że nie mogą na to pozwolić. Boryna zaproponował napisanie skargi na dziedzica do komisarza, lecz chłopi nie chcieli tak długo czekać na odpowiedź. Choć zaprosili Macieja na jutrzejszą naradę, odmówił tłumacząc, iż musi jechać do Woli, do krewniaków kłócących się miedzy sobą o gospodarkę (tak naprawdę podróż była wymówką, ponieważ nie chciał wszczynać kolejnej walki z dworem, cały czas mając nadzieję na odszkodowanie w sprawie krowy). Nazajutrz Boryna ubrał się odświętnie i skierował wóz w stronę Woli (musiał tam jechać, by chłopi nie domyślili się niczego), co niewymownie ucieszyło Jagnę (nieświadomą podstępu). Zamierzała wyjść na spotkanie:
„Rwała się już jej dusza do wylotu, śmiały się oczy, wyciągały ręce, prężyła pierś i ognie błyskawicami upalnymi chodziły po niej i słodką męka oblewały... Ale z nagła, niespodziewanie chwycił ją dziwny lęk i ścisnął za serce, że zmilkła, przycichła w sobie (…)”. Zmieniła zdanie. Szybko poprosiła męża, by zabrał ją ze sobą - i w kilka minut później już jechali razem.



VI

Borynom składa wizytę nieznajomy (pan Jacek, poszukujący informacji o zmarłym Kubie). Maciej nie jest pewien wierności małżonki (najpierw podejrzewa Mateusza), a gdy znajduje zapaskę Jagny i rzuca jej pod nogi – w jego głowie pojawiają się pierwsze przypuszczenia co do romansu żony z Antkiem.



Witek poinformował Borynę o przyjeździe dziedzica, który udał się do młynarza. Maciej wiedział, że odbywała się tam narada w sprawie lasów z udziałem wójta, sołtysa, kowala i młynarza, na którą nikt go nie zawołał, mimo że był pierwszym gospodarzem we wsi. Założywszy kożuch i czapkę, wyszedł z domu.

Do Jagny i Witka przyszedł jakiś nieznajomy człowiek pytając, czy to dom Borynów i czy może się ogrzać. Uzyskawszy przyzwolenie, usiadł, stając się obiektem bacznej obserwacji młodej gospodyni. Gość był stary i przygarbiony, ubrany w
pański ubiór. Siedział zamyślony. W chwilę później przyszły również sąsiadki, chcąc nasycić swoje plotkarskie oczy widokiem obcego.

Wraz z nadejściem wieczoru sąsiadki zrezygnowały z przyglądania się i poszły, a wówczas nieznajomy zapytał Jagnę, czy służył u nich Jakub Socha, którego szukał od powrotu po wszystkich wsiach. Wtedy okazało się, że obcy to brat dziedzica, którym Kuba bardzo się niegdyś opiekował. Tak oto wyjaśnił się powód dziwnej wizyty. Gość dowiedział się, że niestety, Kuba umarł jesienią. Witek opowiedział mu o dobrym sercu Sochy i naukach, jakie dzięki niemu poznał, obiecując pokazanie grobu zmarłego. Przy pożegnaniu brat dziedzica zapowiedział kolejne odwiedziny i prosił Jagnę, by przekazała mężowi jego dane – Jacek z Woli. Wieczorem w końcu doszło do potajemnego spotkania zakochanych. Jagna usłyszała słowa o tęsknocie, miłości, pożądaniu. Zaczęli się z Antkiem przytulać i całować namiętnie pod znajomym brogiem. Czułą schadzkę przerwało wołanie Boryny. Antek uciekł w stronę ogrodu, a jego ukochana pobiegła w kierunku podwórka, nieświadomie gubiąc po drodze zapaskę (chustkę) w przejściu. Rozgorączkowaną twarz potarła śniegiem, nazbierała drzewa i weszła do izby. W chwilę potem usłyszała wyrzuty męża, który szukał jej w oborze. Skłamała, że poszła po drzewo do szopy, lecz Maciej jej nie uwierzył, podejrzewając ponowne schadzki z Mateuszem. Po przyjściu Nastki gospodarz zaczął pytać o niego, lecz podejrzenia rozwiał fakt, że brat dziewczyny leżał bardzo chory.

Widząc nieufność męża i chcąc zmienić temat, Jagna zaczęła opowiadać o wizycie Jacka z Woli. Podczas kolacji dołączył do nich Roch z pytaniem, czy prawdą jest, że dziedzic nie zatrudni lipieckich chłopów przy rąbaniu lasu. Zdziwiony Boryna odparł, że nie jest wtajemniczony w te plany, ponieważ chłopi nie zawołali go na naradę, za co do tej pory czuł do nich ogromny żal. Zapowiedział, że póki dziedzic nie porozumie się z ludźmi, nie pozwolą mu wyciąć ani jednego drzewa. Po kolacji gospodarz poszedł sprawdzić obejście. Wrócił po chwili z ośnieżoną zapaską Jagny w ręku. Rzucił chustkę pod nogi żony, mówiąc, że znalazł ją przy przełazie (wąskim przejściu między sadem a szopą nakrytym dachem z rosnących gałęzi drzew, wówczas pokrytych śniegiem). Przerażona Jagna szybko znalazła wymówkę- to pies wynosi wszystko z domu. Boryna nic nie odpowiedział. Nie uwierzył w te tłumaczenia…

VII

Na wieczorze tanecznym w karczmie Antek porywa do tańca Jagnę, czym rozpoczyna awanturę z ojcem. Po groźbach Maciej, nie umiejąc poradzić sobie z narastającym gniewem, mówi żonie przykre słowa.



Po adwencie i Godach ludzie zbierali się w karczmie, gdzie planowano tańce. Dowiedzieli się tam o propozycji dziedzica, który dawał pieniężne zadatki gotowym pracować przy wyrębie lasu, najczęściej mieszkańcom okolicznych wsi. Powszechnie odczuwano to jako niesprawiedliwość, ponieważ lipczanom nie starczało na jedzenie. Zima była sroga, w chałupach panowała bieda, a wszyscy odliczali dni do wiosny, łudząc się wizjami nieokreślonego zarobku. Postępowanie dziedzica sprawiło, że czuli się oszukani. Wybrali się po radę do Kłąba i księdza, lecz niestety, nie otrzymali tam pomocy.




W karczmie zebrała się prawie cala wieś, grzejąc się przy cieple kominka. W jednym kącie siedzieli muzykanci, a pod ścianami przy stołach popijający gorzałkę. Pojawił się nawet Mateusz, wprawdzie jeszcze nie całkiem zdrowy po pobiciu, lecz już zdolny do samodzielnego poruszania się. Zdziwił Antka przeprosinami za złe słowa o Jagnie przyznając, że kłamał i obiecując nieprzeszkadzanie w szczęściu zakochanym. Zaczęli wspólnie pić i gawędzić, jakby żadna awantura nie miała miejsca. Antek żalił się, że nie może spać ani jeść, ponieważ stale myśli o ukochanej, dla której zrobiłby wszystko. Temat miłości skończył się, gdy dosiedli się inni mężczyźni. Zaczęto się zastanawiać, czy nie zawrzeć z dziedzicem ugody, jednak przeciwni temu byli gospodarze, bowiem zwykli chłopi (bezrolni) nie mieliby możliwości zarobku przy wyrębie.

W karczmie przebywał także brat dziedzica – Jacek. Prawdą okazały się wszelkie krążące na temat jego dobrego serca historie: pomagał mieszkańcom wiosek, dziewczęta uczył przyśpiewek i pieśni. W pewnym momencie grono gości powiększyli Boryna, Jagna, Józka i Nastka. Maciej przywitał się z nielicznymi gospodarzami - bogatsi chłopi bawili się na chrzcinach dziecka wójta. Mimo że Macieja proszono na ojca chrzestnego, urażony postępowaniem gospodarzy w sprawie niedawnej narady – odmówił.

Kiedy Antek ujrzał Jagnę,:
„(…)zaś już nie spuszczał oczów z Jagusi, stała właśnie przy szynkwasie, chłopaki się do niej sypnęli zapraszać do tańca, odmawiała pogadując wesoło, a ukradkiem przebierając oczami wskróś ludzi - taka urodna widziała się dzisiaj, że choć naród już był napity, a spoglądali na nią z podziwem. Ponad wszystkie piękniejsza (…) żadna ani się równała z Jagną, żadna. Przenosiła wszystkie urodą, strojem, postawą i tymi modrymi, jarzącymi ślepiami, jako róża przenosi one nasturcje a malwy, a georginie, a maki, że zgoła podlejsze się przy niej widzą, tak ci ona przenosiła wszystkie i nad wszystkie panowała. Przystroiła się też dzisiaj kiej na jakie wesele; wełniak wdziała gorącożółty w zielone a białe pasy, stanik zaś z modrego aksamitu, dziergany złotą nitką i głęboko, do pół piersi wycięty, a na koszuli cieniuśkiej, która bieluchną fryzką burzyła się suto koło szyi i przy dłoniach, zawiesiła rzędy korali, bursztynów i onych pereł, na włosach miała chusteczkę jedwabną, modrawą, w różowy rzucik farbowaną, a końce od niej puściła na plecy”. ankiel zaprowadził starego Borynę do alkierza, gdzie przebywał już kowal, który opuścił chrzciny najwcześniej. Tymczasem Antek podszedł do Jagny, objął ją wpół i porwał to tańca. Podczas pląsów nie zwracali uwagi na bacznie obserwujących ich i szepczących ludzi: „Ale Antkowi już było wszystko jedno dzisiaj, skoro jeno poczuł ją przy sobie, skoro przycisnął do się, że aż się prężyła i przywierała te lube modre oczy, to się już był całkiem zapamiętał! Radość w nim grała i takie wesele, jak kieby się ten zwiesnowy dzień w nim zrobił. Zapomniał o ludziach i świecie całym, krew w nim zawrzała i moc wstała taka harda, nieustępliwa, aż mu piersi rozpierało! A Jaguś też była całkiem jakby utopiona w lubości i w zapamiętaniu! Unosił ją jak ten smok, nie opierała się temu, bo jakże, mogłaby to, kiej kręcił nią, ponosił, przyciskał, że chwilami mroczało w niej i traciła z pamięci świat wszystek, a grało w niej takim weselem, młodością, uciechą, że już nic nie widziała, ino te jego brwie czarne, te oczy przepaściste, a te wargi czerwone, ciągnące!”.

Tańczyli już z godzinę, a zostali sami na parkiecie. Inni nie mogli dotrzymać szybkiego tempa, za to otoczyli ich kołem. Antek cały czas rzucał pieniądze muzykantom, by w chwilach przerwy fundować wszystkim gorzałkę. Gdy po jakimś czasie pojawił się Boryna, zaalarmowany przez obecne kobiety, zbliżył się do tańczącej pary i głośno powiedział żonie:
„- Do domu! – (…) gdy nadlecieli, i chciał ją chycić za rękę, ale w ten mig Antek zakręcił w miejscu i poniósł dalej, że próżno chciała się wyrwać. Podskoczył wtedy Boryna, rozwalił koło, wyrwał ją z Antkowych ramion, nie popuścił i nie spojrzawszy nawet na syna wiódł z karczmy”. Antek wybiegł. Dogoniwszy ojca z macochą przy stawie, usłyszał, by nie zaczepiał ludzi i odszedł (Jagna w tym czasie uciekła do domu). Nieprzytomny ze złości, pijany doleciał do ojca z krzykiem, by puścił do niego Jagnę, i z pięściami, gotów do bicia. Gdy Boryna ponownie poradził, by odszedł, bo w przeciwnym razie „zakatrupi go jak psa”, Antek otrzeźwiał, słysząc słowa ojca i widząc jego oczy. Zszedł z drogi. Maciej poszedł do domu.

Młody zalotnik dopiero w karczmie zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Ktoś posłał po Hankę. Ludzie rozchodzili się do domów, a Jankiel zamykał lokal. Żona prosiła, by Antek wrócił z nią do domu, na co usłyszała:
„- Idź sama, nie pójdę z tobą! Mówię ci, odejdź! - krzyknął groźnie, a potem nagle, nie wiada laczego, nachylił się do niej i w samą twarz powiedział: - Żeby mnie w kajdany skuli, w lochu zamknęli, wolniejszym bym był niźli przy tobie, słyszysz, wolniejszym!”. Wyszła z płaczem.




Po chwili także i on opuścił karczmę. Chodził bez celu dookoła stawu, a ze względu na dokuczliwe zimno w końcu całkowicie wytrzeźwiał. W głowie huczały mu słowa ojca, którego się bał, a serce ściskała mu rozpaczliwa miłość do Jagny. Mijając kościół, zobaczył jakąś postać leżącą krzyżem na śniegu pod figurką i płaczącą z prośbą o miłosierdzie Boże. Podszedł, myśląc, iż to jakiś wędrowiec. Była to Hanka, wyglądająca i zachowująca się dziwnie. Podniósł ją ze śniegu i chwyciwszy jej ciężarne ciało pod boki, powiedział, że pójdą razem do domu. Kobieta nie opierała się. Całą drogę szli w milczeniu przerywanym jedynie płaczem Hanki.


VIII

Po potańcówce w domu Borynów panuje zła atmosfera. Zawstydzony Maciej usprawiedliwia przez ludźmi postępowanie żony, która nadal spotyka się z pasierbem.



W domu u Borynów po zajściu w karczmie było cicho i smutno. Schorowany Maciej leżał w łóżku, wszystko ściskając w sobie. Nie powiedział żonie ani jednego złego słowa. Nie skarżył się nawet Dominikowej, która codziennie smarowała mu bolące boki gorącym olejem, tłumacząc córkę przez Boryną. Całą winą obarczyła jego, ponieważ poszedł pić do alkierza, zostawiając młodą i potrzebującą zabawy Jagnę wśród tańczących par. Mówiła:
„- Nic to innego, tylko wątroba się wama zapiekła albo macica opadła! - rzekła Dominikowa, smarując mu boki gorącym olejem”
Jagna od kilku dni była blada, odmawiała jedzenia, cierpiała na bezsenność. Nie mogła nawet pracować, cały czas czuła na sobie wzrok leżącego męża. Nie miała też z kim porozmawiać, ponieważ matki często nie było w domu. Parę razy po kryjomu, choć z wielki strachem sprawdzała, czy pod brogiem nie czekał Antek, zawsze bezskutecznie. Po paru dniach Maciej wstał z łóżka i chodził z sąsiedzkimi wizytami, pierwszy zaczynając rozmowę o potańcówce w karczmie. Wszystko obracał w żart, chcąc zapewnić sąsiadów, że nic się nie stało. Nikt jednak nie wierzył jego słowom, ponieważ wiedziano, iż był najpoważniejszym gospodarzem we wsi, człowiekiem dumnym, czasem nieprzyjemnym. Plotkowano, że tłumaczy całe zajście w obawie, że wezmą go
„na języki”. Jedynie sołtys Szymon powiedział, co myśli naprawdę: „- Baj baju, chłop śliwy rwie, a ino ich dwie! Ludzkie gadanie jest jak ten ogień, nie przygasicie pazurami, sam się musi wypalić! A to wam jeno przypomnę, com był rzekł przed ślubem: jak stary bierze młodą, złego nie odegna i święconą wodą!”, czym ogromnie rozzłościł Borynę

Odtąd wiele się zmieniło…Maciej znowu wszystkiego pilnował i wszystko trzymał w garści jak dawniej. Nie opuszczał obejścia na krok, przebywał w izbie nawet wieczorami, stale pilnując Jagusi, której świąteczne ubrania zamknął w skrzyni, a klucz nosił przy sobie. Domowe obowiązki zlecił Józce, odbierając tym samym żonie rolę gospodyni. Ponieważ Jagna stale żaliła się matce na takie traktowanie, Dominikowa próbowała ponownie rozmawiać z zięciem, ale usłyszała, że jej córka była panią do tej pory, robiła, co chciała, ale nie uszanowała przywilejów, dlatego nadszedł czas na zmiany. Boryna kategorycznie oznajmił również, że nie życzy sobie powrotu do tego tematu. Choć niejednokrotnie słyszał w nocy płacz żony, wiedział, że tylko cierpliwością i wytrwałością wywoła jakieś zmiany.

Pewnego wieczoru Jagustynka poradziła Jagnie, by nie dopuszczała do siebie męża, co było według niej doskonałym sposobem na wychowanie każdego mężczyzny. Po długich namysłach wieczorem dziewczyna w obecności kowala, Nastki, Rocha powiedziała do męża, by dał jej klucze do skrzyni, ponieważ chce przewietrzyć ubrania. Zawstydzony Boryna spełnił jej prośbę, a gdy potem wyciągnął rękę, by oddała klucze, usłyszał harde słowa Jagny, że w skrzyni są jej ubrania i sama będzie ich pilnować. Od tego wieczoru u Borynów rozpoczęła się prawdziwa wojna. Kłótniom, które słyszała cała wieś, nie było końca. Małżonkowie prześcigali się we wzajemnych złośliwościach. Jagna wieczorami przenosiła się do izby po drugiej stronie sieni, a w niedzielę, odświętnie ubrana, podążała samotnie do kościoła. Dumny i bogaty, lecz jednocześnie i zmęczony gospodarz coraz częściej, by uchronić się przed nowymi plotkami, ustępował żonie.


Podczas kolędy ksiądz powiedział Borynie, że zna przebieg zajścia w karczmie. Kazał wybaczyć niewinnej Jagnie, oskarżając o wszystko Antka. Zobaczywszy oswojonego boćka, którym opiekował się Witek, zachwycił się nim. Boryna obiecał, że Witek zaniesie ptaka na plebanię. Mimo całodziennego płaczu wieczorem chłopak oddał boćka.

Ulegając namowom księdza, Maciej próbował zmienić postępowanie względem żony, lecz spokój i radość nie zawitały już do ich domu. Jagna znienawidziła męża, coraz częściej wychodząc pod bróg do Antka. W schadzkach pomagali jej Witek i Jagustynka. Chłopak wywoływał Jagnę z domu, mszcząc się w ten sposób na Borynie za oddanie boćka. Przywiązał się do Jagny, która nie krzyczała na niego i podsuwała lepsze jedzenie. Rola Jagustynki, nielubiącej bogaczy za ciężkie i nędzne życie, polegała zaś na tym, że kryła dziewczynę mówiąc, iż jest u matki lub w obejściu. Gdy tylko Antek wracał z pracy, stara kobieta przekazywała mu wieści od ukochanej, przynosząc z kolei dziewczynie plotki na jej temat, krążące po wsi. Nie była jednak uczciwa - pewnego dnia powiedziała Maciejowi, że Antek chodzi po wsi grożąc, że spali ojca. Odtąd Boryna ze strachu obchodził budynki gospodarcze nawet w nocy, stale pilnując obejścia. Stał się bardzo milczący i zamknięty. Tak mijały zimowe dni. Pewnego dnia wójt przyniósł Borynie wezwanie na rozprawę sądową wyznaczoną na następny dzień. Namawiał go przy tym, nie pierwszy raz zresztą, by przyłączył się do niego, młynarza i kowala. Oni już podpisali umowę ze dworem, dotyczącą pozwolenia na zwożenie drzewa do tartaku (potem przerabiali je na deski i sprzedawali w mieście), na czym Maciej mógłby zarobić nawet sto rubli. Usłyszawszy to, Boryna wypomniał, że ludzie mają do nich żal za podpisanie z dziedzicem ugody uniemożliwiającej prostym chłopom zarobek. Wójtowi, obruszonemu i zniesmaczonemu oskarżeniami, udało się w końcu namówić Borynę do spółki. Umówili się na spotkanie następnego dnia (po powrocie Boryny z sądu) u młynarza, by ustalić szczegóły umowy. Po wyjściu wójta Maciej udał się na podwórze, poszukując Jagny, którą zobaczył powracającą od strony przełazu. Na pytanie, gdzie była, odburknęła jakieś słowo, po czym poszła do chałupy. Później, gdy rodzina szykowała się do spania, Boryna zgodził się, by żona z Józką poszły nazajutrz do Kłąbów z kądzielą, choć wcześniej im zabraniał. Był zdecydowanie w dużo lepszym humorze.

IX

Hanka, mimo zamieci i zaawansowanej ciąży, udaje się ze swym ojcem do lasu po drewno na opał. W drodze powrotnej spotyka powracającego z sądu Macieja. Godzą się. We wsi wybucha pożar.


Chociaż od rana panowała zamieć, Hanka wybrała się z ojcem i wiejskimi komornicami po susz do lasu. W chałupie było przeraźliwie zimno, nie było czym rozpalić ognia – to zmusiło do wędrówki największych biedaków ze wsi. Mimo że Hanka była w ciąży, nie żaliła się nikomu na swój los, znosząc głód i zimno. Tymczasem jej mąż siedział w ciepłej karczmie, gdzie przepijał pieniądze. Słów, które niegdyś tam od niego usłyszała, nie wybaczyła nigdy. Ostatnie miesiące pozostawiły ślad na jej ciele – schudła, zapadła się.

Doszli do lasu:
„Bór był stary, ogromny, wyniosły; sosna stała przy sośnie nieprzeliczoną ciżbą, gęstwą nieprzebraną, a tak śmigłą, prostą i mocarną, że widziały się kiej te wielgachne słupy z opleśniałej miedzi, majaczące w mroku szarozielonych sklepień nieprzejrzanymi rzędami - posępne, lodowe brzaski biły z dołu od śniegów, zaś w górze, przez strzępiaste konary, niby wskroś zdziurawionych strzech, świtało niebo białawe i mętne. Wichura przewalała się górą, że czasami cichość się czyniła jakby w kościele, kiedy to z nagła organy zmilkną i śpiewy ustaną, a jeno szemrzą wzdychy ostatnie, tupoty, pogasłe brzmienia pacierzów i te przytajone, konające nuty - bór stawał wtedy nieruchomy, oniemiały, jakby wsłuchany w grzmotliwą wrzawę, w ten dziki krzyk pól tratowanych, co rwał się gdziesik ze świata i niósł wysoko, daleko, że tylko jękliwym świegotem drgał po lesie”.


Hanka nazbierała w płachtę tyle drewna, ile mogła udźwignąć na plecach. Tymczasem ojciec przewiązał sznurkiem pęk suszu i wlókł go za sobą. Wracali do wioski, pozostawiwszy zbierające chrust kobiety w lesie. Droga nie była łatwa – zapadali się w śnieg po kolana, wiatr dmuchał tak, iż nie wiedzieli, w którą stronę iść. Dotarli w końcu do drogi, robiąc postój pod świętym krzyżem Chrystusowym, by po chwili ruszyć znowu:
„(…)ciężar ją przygniatał, sęki wpijały się w plecy i chociaż przez zapaskę i kaftan, a wgniatały się w żywe mięso, ramiona ją strasznie bolały, a zaś ten węzeł płachty, zakręcony w kij, wrzynał się w gardziel i dusił, szła coraz wolniej i ciężej”. Hanka prosiła Boga, by dodał jej sił i bezpiecznie zaprowadził do domu. Płakała i traciła nadzieję, coraz głębiej zapadając w zaspy, przewracając się i podnosząc z wielkim ciężarem na plecach. Już nie miała sił wygrzebywać się ze śniegu, gdy nagle usłyszała dzwoneczki u sań, którymi jechał Boryna w towarzystwie Witka i Jambrożego (wracali z sądu). Gdy mijali kobietę, Maciej zatrzymał się i zaproponował synowej podwiezienie, ponieważ w błogosławionym stanie nie powinna się przemęczać. Poinformował, że Bylicę, który siedział pod drzewem i płakał z wyczerpania, drugimi saniami zabrał Bartek. Boryna z litością patrzył na skuloną synową, dziwiąc się jej spokojowi i zmianie, która w niej zaszła od momentu ostatniego spotkania. Gdy przyznał się do spostrzeżeń, Hanka odpowiedziała, że zawdzięcza wszystko biedzie. Po przywiezieniu do chałupy Boryna szepnął synowej, by go odwiedziła, za co ucałowała teścia w rękę. Za chwilę pojawił się również Bylica na drugich saniach. Hanka natychmiast rozpaliła ogień, nakarmiła dzieci, a ojciec zachwalał postępowanie Boryny, prosząc, by córka pogodziła się z Maciejem. Gdy Bylica zasnął, wyglądała nadejścia męża. Postanowiła, że choćby Antek zabronił jej pójść do Boryny – nie posłucha. Usłyszany wrzask sprawił, że wybiegła przez izbę i zobaczyła ogień pośrodku wsi. Z naprzeciwka biegł zakrwawiony Antek, bez czapki, z osmoloną twarzą i dzikim spojrzeniem w oczach. Wciągnął ją do izby, mimo że chciała sprawdzić, czy to nie jest ogień z pola jego ojca…

X

Na wieczorze kądzieli u Kłębów Roch opowiada o jastrzębiu, koniu i innych zwierzętach. Potem następuje kolejna schadzka kochanków.


Tego samego dnia, kiedy Boryna pojechał saniami do sądu, Jagna z Józką i Nastką poszły wieczorem do Kłąbów na
„pszęślicową wieczornicę”, w której uczestniczyło wiele osób. Panowała radosna atmosfera, słychać było furkoczące wrzeciona. Po przyjściu Mateusza i Rocha (teraz mieszkał i uczył u Kłąbów) wszyscy czekali na wizytę przebranych dzieci ze wsi (był to kolejny tradycyjny zwyczaj).

Roch, wysłuchawszy próśb dziewcząt, opowiadał zebranym historie o królach, wojnach, górach, leniwym koniu. Ta ostatnia szczególnie przypadła wszystkim do gustu, ponieważ traktowała o odkupieniu winy i przebaczeniu. W trakcie tych opowieści pojawił się Antek, lecz Jagna udawała, że go nie widzi. Potem zebrani zaczęli śpiewać religijne pieśni, którym na fleciku wtórował Mateusz. Było już bardzo późno. Gdy nikt nie patrzył, kochankowie wymknęli się niepostrzeżenie. Antek w sieni chwycił Jagnę za rękę i poprowadził daleko za stodoły.

XI

W czasie upojnych chwil w brogu zakochani zostają wyśledzeni i podsłuchani przez Borynę, który zastawia i podpala wyjście ze stogu siana, czekając na zewnątrz z widłami. Jagnie i Antkowi udaje się uciec

.

Dobiegli do zasp, leżących daleko od wsi. Upadli zmęczeni i sczęśliwi, aż zaparło im dech w piersiach. Przytuleni:
„Byli spowici jeszcze w czarodziejską tęczę cudów i marzeń, że płynęli jakby z korowodem tych dziwów, wywołanych przed chwilą, przez baśniowe kraje szli, na wskróś tych scen nadludzkich, wszystkich stawań, wszystkich cudów, przez najgłębsze kręgi zdumień i oczarowań. Jawy kołysały się w cieniach, po niebie błądziły, wyrastały z każdym spojrzeniem oczu, przez serca płynęły, aż chwilami przytajali oddechy, zamierali z trwogi i przywarci do siebie, oniemieli, zalękli, wpatrywali się w bezdenną, skłębioną głąb marzenia, aż rozkwitały im dusze w kwiat zdumień, w prześwięty kwiat wiary i modlitewnych uniesień, że padali na samo dno podziwu i niepamięci”. Momentami powracali do przytomności, a Jagna mówiła wtedy, ze pójdzie za ukochanym na koniec świata, ponieważ opętał ją miłością. Antek mówił to samo… Ogarnął ich szał namiętności. Noc była mroźna i ciemna, ale nie dla nich. „I porwani miłosną wichurą, oślepli na wszystko, oszaleli, wyzbyci z pamięci stopieni z, sobą jako dwie żagwie płonące, nieśli się w tę noc nieprzejrzaną, w pustkę i głuchą samotność, by oddawać się sobie na śmierć, do dna dusz, pożeranych wieczystym głodem trwania... Nie mogli już mówić, tylko nieprzytomne krzyki rwały się im gdziesik aż z samych trzewiów, tylko szepty zduszone, porwane a strzeliste jak wytryski ognia, słowa błędne i opite szałem, spojrzenia żrące do szpiku, spojrzenia struchlałe obłąkaniem, spojrzenia huraganów walących na siebie, aż przejął ich taki straszny dygot żądzy że zwarli się z dzikim skowytem i padli... nieprzytomni zgoła. . . Świat się wszystek zakołował i runął wraz z nimi w ogniste przepaście...”. Gdy śnieg, na którym leżeli, zmiękł, Antek: „Ogarnął ją sobą i rozgrzewał takimi całunkami, aż oboje wnet zabaczyli o całym świecie, objęli się krzepko w pas i poszli jakąś dróżką, która się im sama nawinęła pod nogi; szli kołysząc się ciężko ruchem drzew, pokrytych nadmiarem kwiatów i kolebiących się cicho w pszczelnym brzęku...”.
Wracali przytuleni i nieprzytomni za szczęścia. Za Borynową stodołą przycupnęli, Antek tulił ukochaną płaczącą ze szczęścia. Schowali się jednak do brogu (weszli w stóg siana przez otwór tuż nad ziemią), słysząc jakieś głosy.
„Cień jakiś oderwał się od ścian i przygarbiony posuwał się po śniegach, był coraz bliżej, wyrastał, zatrzymywał się co mghienie i znowu szedł... skręcił za bróg od pola, przyczołgał się prawie pod otwór i nasłuchiwał długo... Potem przesunął się do przełazu i zniknął pod drzewami... Nie wyszło i Zdrowaś, kiej się znowu pokazał wlekąc za sobą wielgachną wiązkę słomy, przystanął na mgnienie, posłuchał i skoczył do brogu, przytkał wiązką dziurę...trzasnęła zapałka i ogień w mig rozbłysnął po słomie, zatrzepał się, tysiącem jęzorów błysnął i po chwili buchnął krwawą płachtą, ogarniając całą ścianę brogu... Boryna zaś przygięty, straszny kiej trup, czatował z widłami w ręku”. W jednej chwili poczuli, że pali się bróg - dym wdzierał się do środka stogu. Antek w ciemności nie mógł znaleźć wyjścia, bo było zastawione. Udało mu się je otworzyć, do czego użył całej swej siły. Gdy wydostał się na zewnątrz, natknął się na czekającego ojca trzymającego w ręku widły. Maciej chciał go uderzyć, lecz nie trafił dokładnie, a syn uciekł. Wtedy Boryna rzucił się do brogu, lecz żony już tam także nie było – uciekła. Oszalały zaczął krzyczeć: „-Gore! Gore!”, czym szybko sprowadził ludzi na ratunek.

XII

Ludzie oglądają spalone zgliszcza, szepcząc imię podpalacza (Antka). Boryna wygania Jagnę z domu, a Hanka dowiaduje się o schadzce męża w spalonym brogu. Gdy powraca od teścia z zapasami jedzenia, pierwszy raz przeciwstawia się Antkowi.



Takiego wydarzenia jak minionej nocy w Lipcach jeszcze nie było. Bróg był doszczętnie spalony, a ogień jeszcze nie zgasł, cały czas się tlił. Ktoś z pogorzeliska wyjął kawałek szmaty, w której ludzie rozpoznali zapaskę Jagusi. Plotkowali, że sprawcą pożaru był Antek, stale odgrażający się po wsi, że spali ojca. O wszystko obwiniali parę kochanków. Boryna nie brał udziału w oględzinach resztek brogu. Już rozniosła się wieś o tym, że pobił żonę i wygnał do matki. Przyjechał pisarz ze strażnikiem i zajęli się badaniem przyczyny pożaru. Do siebie zaprosił ich Maciej, a zdziwieni ludzie pytali, czemu nie aresztowano Antka.


Nadszedł marcowy dzień ostatków. W karczmie grali muzykanci, gospodynie smażyły pączki… W jednym z domów jednak nie pielęgnowano zwyczaju. Od nocy pożaru, gdy Hanka dowiedziała się od Weronki o wszystkich jego szczegółach, przestała się odzywać. Nie spała, przestała jeść, straciła chęć do życia. Nie wiedziała, co się działo wokół, popadła w apatię. Opiekę nad dziećmi przejęła jej siostra, ponieważ Antek całymi dniami była nieobecny.

Kobieta:
„Dopiero trzeciego dnia jakoś przebudziła się; przecknęła jakby ze snu strasznego, ale tak zmieniona, że kieby zgoła inna podniesła się z tej martwicy, twarz miała szarą, popielną zgoła, porytą zmarszczkami, postarzałą o lata, a tak przystygłą, że jakoby ją kto z drzewa wyrzezał, jeno oczy gorzały bystro a sucho i usta zacinały się mocno, opadła przy tym do cna z ciała, że szmaty wisiały na niej kiej na kołku. Powstała znowu do życia, ale i na wnątrzu przemieniona, bo choć dawną duszę miała jakby zetloną na proch, to w sercu poczuła jakąś dziwną, nie odczuwaną dawniej moc, nieustępliwą siłę życia i walki, hardą pewność, że przemoże i weźmie górę nad wszystkim”. Podziękowała za pomoc Weronce, którą zdziwiła nagłą zmianą zachowania. Przestała narzekać na męża, na los, co było jej dotychczasowym zwyczajem.

W środę popielcową Hanka poszła z obiecanymi odwiedzinami do teścia, któremu padła do nóg. Bardzo długo rozmawiali, a na koniec wizyty Boryna kazał Józce przyszykować synowej i wnukom jedzenie (trzeba było zawieźć je na sankach, tak hojny się okazał). Dał też trochę pieniędzy i poprosił, by przychodziła częściej. Po powrocie Hanka zastała w domu ponurego męża, który zagroził, że jeśli nie odda ojcu otrzymanych rzeczy, wyrzuci wszystko za drzwi. W momencie, gdy doskoczył z zamiarem uderzenia, wstąpiła w nią taka siła, że chwyciła za maglownicę, gotowa się bronić. Usłyszała:
„- Tanio cię kupił, glonkiem chleba jak tego psa - mruknął ponuro”, na co odparła hardo: „- Jeszcześ taniej nas i siebie przedał, bo za Jagniną kieckę! - wykrzyknęła bez namysłu, że zwinął się jakby nożem pehnięty, ale Hanka jakby się naraz wściekła, zalały ją wspomnienia krzywd, że buchnęła nagłym, wezbranym potokiem wypominków i żalów wiecznie tajonych, nie darowała mu już nic, nie przepomniała ani jednej przewiny, ani jednego zła, a jeno biła w niego zapamiętałością kieby tymi cepami, żebych mogła - zabiłaby na śmierć w tej minucie!...”. Te słowa spowodowały, że Antek przestraszył się odmienionej żony; nie widział jej jeszcze w takim stanie.
Od czasu pożaru pił nieustannie, tracąc pracę. Miał za kompanów najgorszych awanturników ze wsi. Wspólnie wszczynali awantury, dlatego ludzie skarżyli się księdzu i wójtowi. Aby zapłacić rachunki w karczmie, Antek sprzedał nawet ostatnią jałówkę. Nie przestał jednak schadzek z Jagną. Odbywały się teraz w stodole u Dominikowej. Pewnego dnia, gdy dowiedział się, że ukochana wróciła do męża, był zdruzgotany. Nie został o tym uprzedzony, mimo że poprzedniego wieczoru spotkali się tak jak zawsze. Choć chodził stale nieopodal podwórza ojca, nie widział Jagny już od paru dni. Mając jeszcze nadzieję na spotkanie na nieszporach, poszedł nawet do kościoła, lecz i tam jej nie ujrzał. Usłyszał za to kazanie traktujące o wyrodnych synach, podpalających rodziców. Ksiądz patrzył wprost na niego… Nakazał wiernym, by przepędzali
„zbója”, ponieważ w przeciwnym razie popełnią grzech.

Po opuszczeniu kościoła zrozumiał swój grzech i winę. Wszędzie, dokąd wchodził, ludzie wychodzili lub odwracali od niego głowę, a Gołębowa – matka Mateusza – otwarcie wypędziła Antka z chałupy i wyklęła go. Wszyscy potępili Antka. Rozumiał powody, lecz nie potrafił pohamować rosnącej złości na ojca, któremu poprzysiągł zemstę.

XIII

Choć Boryna przyjmuje żonę z powrotem do domu, traktuje ją oschle (jak dziewkę do pracy). Kochankowie zrywają romans, a chłopi ruszają na bitwę w obronie lasu przed wyrębem. W czasie ostrej walki miedzy lipczanami a ludźmi dziedzica Antek staje w obronie pobitego przez borowego ojca i zabija pracownika dziedzica.



W Lipcach panowała bieda. Ludziom skończyły się zapasy jedzenia, a Jankiel również nie chciał dawać więcej na kredyt – sam był coraz biedniejszy…Dziedzic dotrzymał słowa i do pracy przy wyrębie lasu nie zatrudnił żadnego chłopa z wioski. Wraz z odwilżą pojawiły się choroby. Ospa zabrała dwoje dzieci wójta, żniwa zbierały także tyfus i gorączka.

Odkąd Boryna z powrotem przyjął Jagnę, zmienił się nie do poznania. Przestał ją pilnować, mimo że wiedział o kolejnych schadzkach z Antkiem (którego nadal kochała). Nie awanturował się, nie wypominał niczego, za to traktował ją jak prostą dziewkę do pracy. Mimo ciągłych umizgów żony i propozycji zgody po przyłapaniu na zdradzie coś w nim pękło. Jagna, nie czując ciężaru popełnionego grzechu, zmęczona sytuacją w domu, nieraz chciała wrócić do matki, lecz ta nakazała jej żyć przy mężu grożąc, że nigdy córki nie przyjmie. Plotkowano, że Boryna zmienił zapis sporządzony przed ślubem, lecz były to jedynie domysły. Codziennie odwiedzała go Hanka, którą bardzo polubił. Pozwalał, by wnuki, które tak naprawdę pokochał dopiero teraz, zostawały na noc.




Jagna nadal kochała Antka, lecz uczucie umierało. Po pamiętnej nocy pożaru spotykała się z nim już nie z miłości, lecz przymusu, żalu i rozpaczy. Czuła się zawiedzona, myślała, że jest inny, a okazał się jedynie zawziętym i grzesznym człowiekiem (sama nie czuła się winna współudziału w nieprzyzwoitym postępowaniu). W dniu, w którym doszło do kłótni między kochankami, spotkali się za stodołą. Antek całował ukochaną i przytulał, a gdy powiedziała, że musi wracać, poczuł niepokój. Domyślił się, że już nie chciała z nim być, odtrącając tak, jak wszyscy. Wyrzucił z siebie:
„- A to ci jeszcze powiem, bo swoją głupią głową nie miarkujesz, że jeślim na takie psy zeszedł, to i bez ciebie, bez to, żem cię miłował, rozumiesz, bez to! Za cóż to mnie ksiądz wypomniał i wygnał z kościoła kiej zbója, za ciebie! Za cóż to wieś cała mnie odstąpiła kiej parszywego, za ciebie! Wycierzpiałem wszyćko, przeniosłem, nawet i na to nie pomstowałem, że ci stary mojego rodzonego grontu zapisał tylachna... A tobie się już mierzi że mną, wywijasz się kiej ten piskorz, cyganisz, uciekasz, bojasz się mnie i patrzysz na mnie jak wszystkie, kiej na tego mordownika i najgorszego! Innego ci już potrza, innego! rada byś, bych parobki za tobą ganiały kiej te psy na zwiesnę, ty!... - krzyczał zapamiętale i te wszystkie krzywdy, złoście, jakimi się karmił od dawna, jakimi jeno żył, zwalał na jej głowę, ją winił o wszystko, ją przeklinał za to, co przecierpiał, aż w końcu brakło mu już głosu i taka go złość porwała, że rzucił się do niej z pięściami, ale opamiętał się w ostatniej chwili, pchnął ją tylko na ścianę i spiesznie poszedł”. Choć biegła, rzucając się mu na szyję – nie chciał już z nią rozmawiać. Jagna czuła, że spotkała ją krzywda i niesprawiedliwość.
Wieczorem wieś obiegła wiadomość o rozpoczęciu wyrębu chłopskiego lasu. Ludzie zebrali się w karczmie, pomstując na dziedzica, który wyciął im już pół boru. Antek z Mateuszem poszli do Kłąba, u którego trwała akurat narada gospodarzy. Aż do następnego dnia nikt jednak nie znał wyników spotkania. Nazajutrz Antek bił w dzwony na dzwonnicy, czym wywołał ogólny popłoch. Mateusz z Kobusem wzywali wszystkich, by wspólnie szli bronić lasu. Drogi wypełniły się ludźmi niosącymi kosy, cepy, siekiery. Wszyscy kierowali się do karczmy, gdzie czekali gospodarze. Kowal z młynarzem, którzy mieli w tym własny interes, odradzali mieszkańcom Lipiec obronę lasu i uczestnictwo w proteście. Podobnie twierdzili Roch z księdzem. Gdy w końcu przemówił Boryna (niegdysiejszy sołtys), ludzie usłyszeli:
„- Narodzie chrześcijański, Polaki sprawiedliwe, gospodarze a komorniki! Krzywda się nam wszystkim stała, krzywda równa, jakiej ni ścierpieć, ni podarować! Dwór las nasz tnie, dwór nikomu z naszych roboty nie dawał, dwór cięgiem na nas nastaje i do zaguby wiedzie!... Bo i nie spamiętać mi tych krzywd, tych fantowań, tych szkód, a utrapień, jakie cały naród ponosi! Podawalim do sądu - co mu kto zrobi! Jeździlim ze skargą - na darmo. Ale miarka się przebrała, tnie nasz bór! Pozwolim to, na to, co?”. Mężczyźni, kobiety i starsze dzieci ustawili się w rzędy i ruszyli za prowadzącym pochód.
Boryną.

Na Wilczych Dołach tego dnia pracowało około czterdziestu chłopów z okolicznych wiosek. Rębacze zobaczyli na dróżce sanie z jadącym Maciejem, a za nim ogromny tłum. Po chwili stał już przed nimi rosły Boryna prosząc, by odeszli z nie swojego lasu. Pracownicy, zebrawszy sprzęt, odgrażając się odeszli. Boryna zadecydował, że w kilku pójdą na rozmowę do dziedzica. Mieli mu powiedzieć, by z wycinką poczekał aż do wyroku sądu (nie wiadomo było, jaka część boru należy do chłopów). Nagle od strony dworu wyłonili się powiadomieni przez parobka o zajściu jego mieszkańcy. Za nimi powracali rębacze. Gdy dworscy dojeżdżali konno do reprezentacji Lipiec, rządca zaczął bić kobiety batem po głowach. Ludzie już chcieli uciekać, lecz nie Boryna – on pierwszy ruszył do walki, a za nim towarzysze, ramię przy ramieniu. Zaczęła się zawzięta bitwa.

Macieja wypatrzył borowy, który po chwili doskoczył do niego, po drodze powalając Mateusza i innych. Siłowali się niczym dwa niedźwiedzie. Świadkiem tego był ukryty za drzewem Antek, który wyciągnął fuzję… celując w ojca! Nie mógł jednak strzelić. Nagle usłyszał krzyk Macieja z prośbą o ratunek. To borowy uderzył go z całej siły w głowę. Antek rzucił natychmiast fuzję i podbiegł do ojca, który:
„(…) jeno charczał, krew zalewała mu twarz, głowę miał prawie na pół rozłupaną, żyw był jeszcze, ale już oczy zachodziły mu mgłą i kopał nogami”. Syn przytulił ranną głowę ojca do piersi i zaczął krzyczeć wniebogłosy, czym sprowadził zaniepokojonych ludzi. Borynę położono na gałęziach. Tymczasem Antek sprawiał wrażenie chorego umysłowo: „Naraz ucichł, przypomniał sobie z nagła wszystko i rzucił się do borowego z krzykiem przerażającym i z takim szaleństwem w oczach, że borowy się zląkł i zaczął uciekać, ale czując, że go tamten dogania, odwrócił się raptem i strzelił mu prawie prosto w piersi, nie trafił go jedak jakimś cudem, tyle jeno, że twarz osmalił, a Antek zwalił się na niego jak piorun. Próżno się bronił, próżno wymykał, próżno przywiedziony rozpaczą i strachem śmiertelnym o zmiłowanie prosił - Antek porwał go w pazury kiej ten wilk wściekły, zdusił za gardziel; aż grdyka zachrzęściała, uniósł do góry i tłukł nim o drzewa potąd, póki ostatniej pary nie puścił. A potem jakby się zapamiętał, że już nie wiedział, co robił; rzucił się w bitkę, a tam, kędy się zjawił, serca truchlały, ludzie uciekali ze strachem, bo straszny był, umazany ojcową krwią i swoją, bez czapki, z pozlepianym włosem, siny kiej trup, okropny jakiś a tak nadludzko mocny, że prawie sam jeden zmordował i pobił tę resztę dających opór, aż musieli go w końcu uspokajać i odrywać, boby zabijał na śmierć...”. Bójka się skończyła. Kobiety opatrywały rannych, nieprzytomnego Borynę ułożono na saniach. Antek szedł obok i przytrzymywał głowę ojcu, tak, że gdy ten otworzył oczy, patrzył na syna: „(…) jakby sobie nie wierząc, aż głęboka, cicha radość rozświeciła mu twarz, poruszył ustami parę razy i z największym wysiłkiem szepnął: - Tyżeś to, synu?... Tyżeś?... I omdlał znowu”.

Tom III
Wiosna
I

Do Lipiec z „żebrów” wraca Agata, która dowiaduje się od napotkanej na drodze Jagustynki o wydarzeniach związanych z bitwą o las.



Po ciężkiej i długiej zimie, po poważnej chorobie, do Lipiec z żebrów wróciła Agata (krewna Kłąbów) - starowinka w łachmanach, z kijem w ręku, z tobołami na plecach, obwieszona różańcami. Pozdrawiała pracujące na polach kobiety, a przeliczywszy wyżebrane pieniądze, poszła dalej. Od paru lat zbierała na własny pogrzeb. Marzyła, by umrzeć w izbie, na łóżku. Na tę chwilę czekały u Kłąbów przygotowane nowe poduszki, prześcieradła i okrycie – pierzyna. Wyprawkę „na śmierć” zbierała od wielu lat, żywiąc nadzieję, że w ostatecznej godzinie ktoś z mieszkańców wsi przyjmie ją z tym wszystkim do chałupy. Teraz patrzyła na rozległy sad okalający gospodarstwo Borynów- największego z tutejszych mieszkańców.

Zdziwił ją fakt, że przez całą drogę nie ujrzała żadnego mężczyzny. Dopiero Jagustynka powiedziała jej, że wszyscy siedzą w „kryminale”, dodając po chwili, że w wyniku tego Kłąbowa z pewnością przyjmie dodatkową parę rąk do pracy. I nie myliła się – Agata mogła zostać. Dowiedziała się od krewnej o bitwie o las, o zabiciu borowego przez Antka i nieprzytomnym Macieju, do którego Roch przyprowadzał doktorów. Z uczestników potyczki we wsi z mężczyzn zostali już tylko wójt i kowal.

Wieczorem Agata rozwinęła tobołki, obdarowując krewnych podarkami. W pewnym momencie Kłąbowa, jak gdyby nic się nie stało powiedziała, że pierzynkę ze skrzyni oddała swemu choremu dziecku. Staruszka, nic nie odpowiedziawszy, otworzyła stary kufer, do którego tak pieczołowicie składała wyprawę. Zabrakło w nim pierzyny. Rozpłakała się cichutko, żaląc Bogu na swoje krzywdy.




II

Rocho przynosi Hance wiadomości od przebywającego w areszcie Antka, który nakazał żonie ubicie wieprzka na święta. Podczas krótkiego odzyskania świadomości Maciej prosi synową o odszukanie ukrytych pieniędzy, które miały zostać przeznaczone na ratowanie syna.



Nadeszła
Palmowa Niedziela. Hanka, dla której zbliżał się termin porodu trzeciego dziecka, sprawdzała obejście, zaglądała do inwentarza. Wspominała słowa ojca, usłyszane po powrocie uczestników bitwy o las. Bylica radził, by jak najprędzej przeszła do gospodarstwa teścia (przewidywał jego śmierć), bo w przeciwnym razie wprowadzi się tam kowal, i nikt go już nie wyrzuci. Kobieta wzięła więc dzieci, parę rzeczy i zamieszkała w Borynowej izbie, w której niegdyś mieszkała z mężem. Przypominała sobie również, jak w trzy dni po bójce po Antka przyszli strażnicy i skutego zabrali do więzienia. Od tamtej pory musiała nieustannie walczyć o siebie i dzieci. Pilnowała, by nikt nie rozkradł gospodarstwa teścia. Nie bała się gróźb kowala, Dominikowej, a nawet wójta.

Po powrocie do izby i nakarmieniu dzieci poszła do izby, w której nieruchomo, z głową obwiązaną szmatami, z otwartymi błędnymi oczami leżał Maciej.
Opiekowała się nim od samego początku. Teraz napoiła świeżą wodą (podawaną po łyżeczce), poprawiła pościel.
Codziennie musiała odpierać ataki małżeństwa kowalów, dopominających się ziemi, a nie pomagających w niczym. Kowal, gdy tylko Hanka nie widziała, wykradał z chałupy, co tylko mógł. Czekał jedynie na chwilowe ocknięcie rannego, by, obnosząc swoją zatroskaną twarz, nie zostać pominiętym wraz z żoną przy podziale majątku.

Pytał nawet Jagnę o miejsce schowania pieniędzy przez Macieja, obiecując sprawiedliwy podział. Lecz Jagnę nie obchodziły żadne sumy ani chory mąż. Patrzyła na kowala i jego żonę z obrzydzeniem i odrazą. Oddała Hance obowiązki gospodyni. Chciała jedynie wrócić do domu, lecz słuchając matki, czekała do czasu podziału majątku. Wspominała dzień, w którym chłopi przynieśli rannego Borynę i towarzyszącego mu Antka, który przez trzy dni nie odstępował ojca na krok. Pamiętała rozpacz Hanki, gdy zabierano jej męża. Bolało ją, że Antek nie spojrzą nawet w jej kierunku, a kiedyś przecież tak ją kochał… Plotki, które rozpuszczali ludzie, były prawdą –
za piękną żoną Macieja „uganiał się” teraz wójt. Jednak nie mógł zastąpić Antka, nie był godzien nawet porównywania z niedawnym kochankiem.

Po śniadaniu przyrządzonym przez Hankę Jagna ubrała się pięknie i poszła z palmą do kościoła. Podobnie zrobili Józka z Witkiem. Do żony Antka w tym czasie przyszedł
Roch, zwolniony akurat z więzienia, przynosząc wieści o mężu: kazał zabić wieprzka i opiekować się gospodarką, chwalił dzielność i pracowitość Hanki. Po wyjściu posłańca w kobietę wstąpiły nowe siły, mobilizowało ja wspomnienie pochwał. Kolejnym gościem była kowalowa. Usiadła przy ojcu, a w pewnej chwili krzyknęła na bratową. Gdy ta wbiegła do izby, zobaczyła, że Boryna siedzi na łóżku, rozglądając się wokół. Zaraz zjawił się też kowal. Maciej dziwnym głosem po imieniu zawołał Hankę, która podparła mu głowę. Nagle zaczął się tak wyrywać, że ledwie go można było utrzymać, potem wyprężony padł na łóżko. Wtedy córka wcisnęła mu do ręki zapaloną gromnicę, myśląc, że umiera. On jednak otworzył oczy, wypuścił świecę i nakazał synowej wygnać „tych ludzi” (kowalów). Magda wyszła natychmiast, a jej mąż dopiero po groźnym spojrzeniu teścia, który ręką wskazał mu drzwi.

Po wyjściu kowal zakradł się pod okno, by podsłuchiwać. Boryna kazał Hance zbliżyć się, co wykonała płacząc. Wyjawił jej z wielkim wysiłkiem, iż
w komorze, w zbożu, schował pieniądze. Nakazał, by je wzięła, nim inni się dowiedzą. Jeśliby nadeszła taka potrzeba, miała też sprzedać pół gospodarki i bronić Antka. Potem posiniał i opadł na posłanie, bełkocząc niezrozumiałe słowa. Hanka krzyknęła. Wbiegli kowalowie, lecz Maciej nie odzyskał już przytomności. Wszyscy siedzieli przy chorym do wieczora. Kowal nie dowiedział się szczegółów rozmowy, z której usłyszał jedynie wzmianki o zbożu. Wieczorem synowa Boryny nie znalazła okazji, by poszukać pieniędzy.

III

Jambroży zabija wieprzka i robi kiełbasy, a Jagna i Dominikowa przy ćwiartowaniu mięsa kradną połowę półtuszy. W tym czasie kowal szuka potajemnie pieniędzy Boryny. Między Hanką a Jagną dochodzi do kłótni.


Rano Hanka, zanim wybrała się do Jankiela, nakazała Józce nagrzać wody, ponieważ Jambroży miał zarżnąć wieprzka. Wstąpiła po drodze do Weronki i obiecała również zrobić paczkę Stachowi. Powiedziała, by siostra przyszła do niej wieczorem, to
da jej kawałek mięsa. Na obietnicę odwdzięczenie się przez Weronkę odparła, że wie, co znaczy bieda. Zajrzała również do ojca, który leżał w jej dawnej izbie. Jemu również kazała przyjść, obiecując syty posiłek w zamian za opiekę nad dziećmi. Kupiwszy u Jankiela parę kwaterek gorzałki, wróciła do domu. Zastała ta Jambrożego gotowego do zabicia zwierzęcia. Ponieważ u Hanki nie było miejsca, zwierzę po uboju i umyciu pod nieobecność Jagny zaniesiono do izby Boryny i powieszono u sufitu, by ułatwić porcjowanie i krojenie.

Według zwyczaju
„przepijania” uboju zeszli się sąsiedzi, częstowani przez nową gospodynię gorzałką i „zakąską”. Gdy wróciła Jagna, zaraz pobiegła po kowala. Jambroży nadal porcjował mięso, a Jagustynka kładła je w cebrzyki, gdy nagle zjawił się wściekły mąż Magdy z krzykiem, skąd Hanka ma prawo do rządzenia. Odparła, że od męża. Kowal chciał zabrać pół świniaka twierdząc, że Antka i tak wyślą w kajdanach na Sybir… W Hance coś zawrzało, chwyciła nóż i zobaczyła strach w oczach oskarżyciela. Przeprosił, pytając szeptem, o jakich beczkach i pieniądzach w zbożu mówił ojciec. W ten sposób zdradził się, że podsłuchiwał. Oczywiście, nie uzyskał odpowiedzi.
Do towarzystwa, z pomocą przy rozbieraniu mięsa, dołączyły Jagna z matką, które zaczęły po kryjomu chować mięso w komorze (Hanka, Józka i Pietrek na szczęście szybko przenosili świeżynę do izby Hanki). O zmierzchu rozpoczęło się robienie kiełbas, szynek, salcesonów, a Hanki nie odstępowała myśl o sposobie odebrania zawłaszczonego przez Jagnę mięsa.
Pojawił się mający pilnować dzieci Bylica. Niefortunnie powiedział, że Hanka powinna poczęstować wszystkich
zebranych i sąsiadów mięsnymi produktami, ponieważ taki był zwyczaj. Tak też zrobiła, choć żal jej było kiełbas i smacznych wędlin. Nakazała odświętnie ubranej Józce: „Te dłuższe nieś stryjnie najpierw, zbójem na mnie patrzy, pyskuje, ale nie ma rady; to ci z miseczkom wójtom, łajdus on, ale z Maciejem żyli w przyjacielstwie i może być w czym pomocny; cała kiszka, kiełbasa i kawał boczku dla Magdy, la kowali, niech nie szczekają, że sami zjadamy ojcowego świniaka, juści, całkiem im tym pyska nie zatka, ale przyczepkę będą miały mniejszą... Pryczkowej tę tu kiełbasę, harda, wynośliwa, pyskata, ale z przyjacielstwem szła pierwsza... Kłębowej ten ostatni...”. Dziewczyna co jakiś czas przychodziła po następne porcje, przynosząc kolejne podziękowania od obdarowanych.

Hanka chciała zamknąć wrota stodoły, gdy mignął jej cień. Od Witka dowiedziała się, że był to
kowal, dlatego zaniepokojona pobiegła do izby Boryny, pytając o męża Magdy. Okazało się, że poszedł do komory w poszukiwaniu jakiegoś dawno pożyczonego klucza, a tak naprawdę przeszukiwał beczki ze zbożem. Gdy tam dobiegła, zaczęła wyzywać go od złodziei i zbójów, czym go bardzo zawstydziła. Opuścił pomieszczenie. Potem z krzykiem zaczęła grozić Jagnie, że jeżeli coś zginie z domu, poda ją do sądu, po czym skoczyła do córki Paczesiowej. Pobiłyby się, gdyby nie Roch, który je rozdzielił. Przerażona Jagna rzuciła się z płaczem na łóżko, a tymczasem Hanka wyjaśniła powód kłótni Rochowi. Mężczyzna stwierdził, że nie powinna krzywdzić dziewczyny, którą osądzi Bóg.

IV

Rocho organizuje pomoc w opuszczonych przez mężczyzn gospodarstwach lipeckich. Chałupa Bylicy zostaje zniszczona przez wichurę. U Borynów trwają przygotowania do świąt wielkanocnych. Hanka odnajduje i ukrywa za koszulą pieniądze teścia.



Roch poszedł do swego nowego domu – do sołtysów. Pomagał całej wsi opuszczonej przez mężczyzn: rąbał drewno, przynosił wodę ze stawu, łagodził kłótnie i zwady. Nie mógł jednak pomóc wszystkim: w Lipcach było ponad pięćdziesiąt chałup, inwentarz, leżące odłogiem pola, których nikt nie orał i nie siał. Kobiety same nie dawały sobie rady.
Pewnej nocy przeszła silna wichura, która pozrywała dachy z niektórych domów. O tym, że
Weronce zawaliła się w nocy chałupa, Hanka dowiedziała się rano od sąsiadki. Po dotarciu na miejsce zastała jedynie pokrzywione ściany bez dachu i kawałek sieni. Przytuliła siostrę i jej dzieci. Pojawił się ksiądz, któremu kobiety opowiedziały, co się zdarzyło w nocy.


Inwentarz ocalał, bo był w sieni, a Weronka, bo schroniła się w ziemniaczanym dole. Kapłan dał jej trzy ruble i zaoferował zabranie krowy do swej obory. Sąsiadka, mająca wolną izbę, zaproponowała, że weźmie Weronkę i jej potomstwo do siebie. Nie chciała zapłaty, jedynie sporadyczną pomoc w gospodarstwie.

Ludzie zaczęli przenosić spod rumowiska rzeczy kobiety do stojącej niedaleko chałupy Sikorów. Pomagał nawet parobek Pietrek i Roch, sprowadzeni przez Hankę, która obiecała dać siostrze święty obraz oraz trochę garnków. Chciała też zabrać do siebie ojca, ale wolał zostać w sieni zapewniając, że będzie chodził do Borynów na posiłki. Gdy Hanka, wracając do domu, zajrzała jeszcze do siostry, spotkała tam już sąsiadki z prezentami; każda przyniosła, co tylko mogła: groch, kaszę, mąkę.

Kiedy Hanka wróciła do domu, przyszła do niej Tereska z pytaniem, czy
kupi nowy wełniak, ponieważ potrzebowała pieniędzy. Gdy odmówiła, a kobieta wyszła, Jagustynka powiedziała, iż Tereska potrzebowała pieniędzy nie dla męża do wojska, lecz dla Mateusza, z którym miała romans i którego odwiedzała z paczkami w więzieniu. Pod koniec dnia synowa Boryny odkryła, że ktoś ukradł jej mięso przeznaczone dla męża. Wszystko wskazywało na Jagnę, ponieważ Józka widziała, jak wynosiła coś pod zapaską. Wtedy gospodyni nakazała przenieść mięso Paczesiowej do swej komory. Po kolejnej kłótni Jagna wykrzyczała Hance, że ze względu na Antka miała takie samo prawo do świniaka jak i ona. W Wielki Piątek u Borynów Hanka z Pietrkiem skończyli bielenie domu, zaś Jagna z Józką zgodnie malowały pisanki, które żona Antka odłożyła do poświęcenia. W sobotę Józka wysypała obejście żółtym piaskiem. Naprzeciw łóżka Macieja ustawiono duży stół przykryty białym obrusem. Sąsiadki w miseczkach i donicach przynosiły swoje święconki; ustawiano je potem na ławie obok stołu. Było tak na prośbę księdza, który chciał, by w bogatszych chałupach zebrało się po kilka rodzin i zostawiło święconki. Dzięki temu miał mniej domów do odwiedzenia. Najpierw objeżdżał okoliczne wioski, by na koniec odwiedzić Lipce.

Kobiety zostawiły więc pokarmy i poszły
do kościoła na uroczystość poświęcenia ognia i wody: „Józka przyniosła wody całą flaszkę i ogień, którym zaraz Hanka rozpaliła drwa przygotowane i pierwsza też wody święconej popiła dając kolejnie wszystkim - od chorób gardzieli pono strzegła - a potem skropiła nią inwentarz i drzewiny rodne w sadzie, że to się przyczyniało do urodzajów i dawało bydlątkom letkie lągi. A później widząc, że ni Jagna, ni kowalowa nie pomyślały o starym, umyła go w ciepłej wodzie, przyczesała jego skołtunione włosy i przewlekła mu koszulę i pościele. Boryna dozwalał z sobą robić wszystko, nie poruszywszy się ani razu, leżał jak zawżdy wpatrzony przed siebie i martwy jak zawżdy...”. Hanka przebrała się w świąteczny strój, umyła dzieci, a po przyjściu sąsiadek czekała z nimi na księdza. Wyszła po niego aż na drogę. Kapłan poświęcił pokarmy i jajka, a Witkowi dał pieniądze za boćka, którego chwalił za odganianie kur, i opuścił dom Boryny.

Wieczorem tłumy wiernych zmierzały do kościoła. W tym czasie Hanka, zostawszy w domu, kazała Bylicy stać na straży w obejściu, tymczasem sama udała się do komory Boryny. Wyszła po pół godzinie, chowając trzęsącymi rękoma coś za stanik i udała się na
rezurekcję.

V

Po porannej mszy i wspólnym świątecznym śniadaniu Hanka wyjeżdża na widzenie z mężem do aresztu. Józka odkrywa podkopy prowadzące do komory. Na Podlesiu pali się folwark.



W kościele Hanka przepchnęła się do ławek, czując między piersiami ukryty węzełek znaleziony w zbożu. Nabożeństwo skończyło się przed północą, a ona wyszła z kościoła ostatnia.




Nazajutrz w chałupie Borynów:
„Wedle zwyczaju nie rozpalono ognia w kominie, kontentując się zimnym święconym. Właśnie je była Hanka przynosiła z ojcowej izby, rozdzielając po talerzach, że każdemu po równo wypadło po kawale kiełbasy, szynki, sera, chleba, jajek i placka słodkiego”. Odświętnie ubrani, zasiedli do śniadania, po którym Hanka, naszykowawszy dużo jedzenia dla męża, pojechała z Pietrkiem wozem na widzenie. Razem z nimi zabrała się Jagustynka, ponieważ chciała załatwić swoje sprawy.

Po ich wyjściu Józka zaniosła śniadanie ojcu, który
jadł z apetytem, patrząc martwym wzrokiem. Potem, do momentu pojawienia się kowalowej, posiedział przy nim trochę Roch. Jagna, która nie chciała jechać z matką w odwiedziny do brata, ubrała się w odświętne stroje po zmarłej żonie Boryny i spacerowała po wsi. W tym czasie Roch rozmawiał o panu Jacku z Bylicą, który znał go z czasów, gdy jako młodzieniec biegał za dziewczynami.

Zbliżał się wieczór, a Hanki wciąż nie było. Przyjechała dopiero około północy, smutna i zmęczona, przekazując czekającemu Rochowi
pozdrowienia od Antka. Położyła się spać: „Ale Hanka, choć się zarno do dzieci przyłożyła, usnąć nie mogła mimo utrudzenia. Jakże!... toć Antek ją przyjął kiej tego psa uprzykrzonego... Święcone ze smakiem jadł, te kilkanaście złotych wziął, nie pytając, skąd miała, i nawet się nie użalił nad jej umęczeniem daleką drogą!... Opowiadała mu, co i jak się robi w gospodarce - nie pochwalił, a naprzeciw niejednemu ze złością przyganiał... O całą wieś rozpytywał, a o dzieciach ni wspomniał... Szła ku niemu z tym sercem wiernym i kochającym, utęskniona wielce łask jego; żoną mu przeciech ślubną była i matką jego dzieci, to jej nawet nie przyhołubił, nie pocałował, nie zatroskał się o jej zdrowie... Kiej obcy się widział i kiej na obcą sobie spoglądał, nie bardzo słuchając jej rozpowiadań, że już w końcu i mówić nie mogła, żal ją dusił, łzy zalewały, to jeszcze krzyknął, by mu z bekami nie przyjeżdżała! Jezus kochany, dziw, że trupem nie padła... To za tę ciężką służbę kole jego dobra, za pracę nad siły, za te cierpienia wszyćkie - nic w zapłacie: ni jednego słowa łaski, ni jednego słowa pociechy!”. Nazajutrz był lany poniedziałek, więc chłopcy biegali po wsi, oblewając piszczące dziewczyny. Jagustynka martwiła się o źle wyglądającą Hankę, nawet starała się zająć ją rozmową. Mówiła o kłopotach dziedzica, któremu urzędowo zabroniono sprzedaży lasu, przez co kupcy wytoczyli mu mnóstwo procesów. W końcu położyła do łóżka młodą Borynową, która niemal zemdlała, a Witkowi kazała szukać psów, ponieważ od rana nie było ich słychać. Józka za chałupą odnalazła zwierzę z rozwaloną głową, obok wykopanej wielkiej dziury w ziemi, prowadzącej do komory Boryny. Zaczęła krzyczeć, podejrzewając, iż sprawcą wszystkiego był jakiś okoliczny złodziej. Po oględzinach pomieszczenia ustalono straty: wysypane zboże z beczek, poprzewracane worki i sprzęty. Usłyszawszy głosy, Hanka wiedziała, że był to efekt działań kowala (na szczęście dobrze ukryła pieniądze). Zaraz zbiegli się zaalarmowani ludzi, pojawił się wójt z sołtysem, a gdy Roch podszedł do żony Antka, usłyszał, iż złodziej się spóźnił.

W tym czasie znudzona Jagna spacerowała topolową drogą, gdzie po jakimś czasie spotkała Jasia, syna organistów. Podczas rozmowy stanęła tak blisko, że przestraszony odskoczył i poszedł do domu. Ona dalej cieszyła się wiosenną pogodą. Kiedy przechodziła obok karczmy, złapał ją wójt, po czym zaprowadził bocznymi drzwiami do alkierza mówiąc, że napiją się gorzałki.

Wieczorem, gdy cała rodzina i przyjaciele Borynów siedzieli na ganku, słuchając opowieści Rocha, usłyszeli dochodzący z drogi głos. Ktoś krzyczał, że
Podlesie się pali. Choć folwark stał na wzgórzu za lasem, parę wiorst od Lipiec, widać było, jak płonęły dworskie budynki, stodoły i obory z inwentarzem. Zbiegli się mieszkańcy wsi: pijany wójt, ksiądz, sołtys, który miał pomysł, jak ratować dobytek dziedzica, lecz nikt z lipczaków nie podniósł się z miejsca ani nie zrobił kroku w kierunku płomieni. Jedynie wójt z sołtysem i kowalem pojechali gasić ogień. Czynili to gołymi rękami, ponieważ ludzie nie pozwolili im zabrać z chałup wiader czy bosaków.

VI

Na świat przychodzi trzeci syn Antka i Hanki, któremu nadano imię Roch. Trwa śledztwo w sprawie pożaru folwarku i podkopu u Borynów prowadzone przez pisarza i strażników. Jagna zaczyna spotykać się w karczmie z wójtem, od którego otrzymuje liczne prezenty.



Nas ranem zmęczona niedawnym porodem Hanka leżała w pościeli, czekając na powrót ludzi z kościoła, w którym chrzczono jej syna. Ojciec umilał jej czas opowieściami. Powiedział, że mieszka teraz u niego pan Jacek (w wyremontowanej nieco sieni), który zrobił sobie tam porządne legowisko.

„Wracali już z kościoła od chrztu. Przodem Józka niesła dziecko w poduszce, chustą przykrytej, pod stróżą Dominikowej, a za nimi walili wójt z Płoszkową, w kumy proszeni, z tyłu zaś kusztykał Jambroży nie mogąc nadążyć. Ale nim próg przestąpili, Dominikowa odebrała dziecko i przeżegnawszy się jęła z nim, wedle starego obyczaju, obchodzić cały dom, na węgłach jeno przystając i przy każdym z osobna mówiąc: - Na wschodzie - tu wieje... - Na północy - tu ziębi... - Na zachodzie - tu ciemno...- Na południu - tu grzeje... - A wszędy strzeż się złego, duszo ludzka, i jeno w Bogu miej nadzieję”. Gdy weszli do izby, Dominikowa rozebrała dziecko i oddała Hance, mówiąc: „- Prawego chrześcijanina, któremu Rocho na imię przy chrzcie świętym dano, przynosim wam, matko. Niech się zdrowo chowa na pociechę!”.

Jagustynka zaprosiła gości do suto zastawionego stołu, który sama przygotowała.

Tego dnia wszystkie żale zostały zapomniane, nawet między kobietami. Hanka zaprosiła Jagnę na poczęstunek, by „przepiła” za zdrowie dziecka. Uczestnikiem chrzcin był wójt, jednak wkrótce wywołał go sołtys mówiąc, że przyjechał pisarz ze strażnikami i czekają na niego. Ogłosili, że będą przesłuchiwać ludzi w sprawie pożaru na Podlesiu i podkopu u Borynów.
W sprawie pożaru dworu nikt nie chciał mówić. Zeznań nie złożyła żadna z kobiet, a pisarz musiał chodzić z sołtysem i rozpytywać ludzi… Gdy przyszli do Boryny, już na progu kancelista skrzyczał Bylicę, że nie pilnuje chałupy i pozwala grasować złodziejom, na co zdenerwowany staruszek, trzęsąc się, odpowiedział: „- A tyś co za osoba? Gromadzie służysz, gromada ci płaci, to rób, coć masz przez wójta nakazane, a wara ci od gospodarzy! Widzisz go, łachmytek jeden, pisarek jakiś! Odpasł się na naszym chlebie i będzie tu ludźmi pomiatał... i na ciebie się znajdzie większy urząd i kara...”. Długo potem nie mógł opanować zdenerwowania.

Dni mijały, jedne słoneczne, inne deszczowe. Nadeszła
pora sadzenia ziemniaków i robót w polu. „A cóż z tego, kiej pola nie zaorane, nie obsiane, nie obrobione leżały, niby paroby zdrowe i krzepkie, przeciągające się jeno na słońcu, a całe tygodnie trawiąc na niczym, zasie na tłustych, rodnych ziemiach miasto zbóż ognichy się pleniły, osty strzelały w górę, lebiody trzęsły się po dołkach, rudziały szczawie, perze kłuły się gęsto po podorówkach jesiennych, a na rżyskach wynosiły się smukłe dziewanny i łopiany kiej te kumy podufałe zasiadały szeroko, że co ino tliło się w przytajeniu i strachem dotela żyło, kiełkowało teraz weselnie, szło chyżym rostem, pchało się z bruzd na zagony i panoszyło się bujnie po rolach. Aż lęk jakiś przewiewał po tych polach opuszczonych”.

Tylko u Borynów prace posuwały się naprzód:
„Hanka, choć jeszcze z łóżka, rządziła wszystkim tak zmyślnie i kwardo, że nawet Jaguś musiała z drugimi stawać do roboty, i o wszelkiej rzeczy równą pamięć miała: o lewentarzu, o chorym, kaj orać i co gdzie siać, o dzieciach, gdyż Bylica już od chrzcin nie przychodził, zachorzał pono. Juści, że całe dni leżała w samotności, tyle jeno ludzi widując, co w obiad i wieczorem, albo Dominikową, zaglądającą do niej raz w dzień; żadna z sąsiadek nie pokazywała się, nawet Magda, a o Rochu to jakby słuch za- ginął: jak pojechał wtenczas z proboszczem, tak i nie powrócił. Strasznie mierziło się jej to leżenie, więc aby rychlej ozdrowieć i sił nabrać, nie żałowała sobie tłustego jadła ni jajków, ni mięsa, nawet przykazała zarznąć na rosół kokoszkę, nie nieśną po prawdzie, ale zawdy wartałą ze dwa złote”.




Do wsi przyjechali Cyganie. Koczowali w lesie, a po wsi chodzili od chałupy do chałupy, żebrząc. Hanka, bojąc się kradzieży ze strony przybyszów, kazała Józce sprowadzić Jagnę, ponieważ chciała zamknąć na noc drzwi. Niestety, dziewczynie nie udało się odnaleźć macochy. Wtedy Pietrek pozamykał drzwi i obejście i poszli spać. Późno w nocy wróciła Jagna. Tak się dobijała do drzwi, że o
budziła Hankę, która, otworzywszy drzwi, zobaczyła ją pijaną. Słyszała, jak po chwili runęła na łóżko w swej izbie. Rano okazało się, że we wsi było kilka włamań. Skradziono konia sąsiadki, sołtysowi wóz z podwórka. Mimo poszukiwań po złoczyńcach nie było śladu.

Na pocieszenie Roch oznajmił dobrą wiadomość, że
w czwartek chłopi z okolicznych wsi pomogą lipieckim kobietom w pracach polowych. Tak też się stało. Przyjechali odświętnie ubrani wozami z Woli, Rzepek, Dębicy, Przyłęka. Po porannej mszy ksiądz z Rochem rozporządzili przydział prac, biorąc pod uwagę, by bogatszy chłop trafił do majętniejszego gospodarstwa.

Jedzenie i gorzałkę na poczęstunek ustawiono na wyniesionych na podwórza ogromnych ławach. Po posiłku i przebraniu mężczyźni ruszyli w pole:
„Puste i zdrętwiałe pola ożyły, potrzęsły się głosy, ze wszystkich podwórz wytaczały się wozy, wszystkimi dróżkami ciągnęły pługi, wszystkimi miedzami ludzie ruszali, a wszędy, skroś sadów i przez pola rwały się pokrzyki, leciały radosne pozdrowienia, konie rżały, turkotały rozeschłe koła, psy ujadały zapamiętale ganiając za źrebakami, a bujna, mocna radość przepełniała serca i po ziemiach się niesła - i na poletkach pod ziemniaki, na jęczmiennych rolach, na rżyskach, na zachwaszczonych ugorach stawali i wesołym pogwarem, szumnie i rozgłośnie kiej do tańca”. Pracowali długo i bez wytchnienia, robiąc przerwę jedynie na posiłki, przynoszone przez lipieckie kobiety. Hanka, choć nie potrzebowała pomocy, również wzięła na nocleg dwóch chłopów pracujących u Weronki i Gołębiowej. Poczęstowała ich dobrym posiłkiem. Następnego dnia do pracy przyłączył się również ksiądz (w podwiniętej sutannie), któremu żaliły się komornice, bowiem nie przydzielono im nikogo do pomocy. Uspokoiły się dopiero po obietnicy pożyczenia koni, które miały zaprzęgnąć do pługów i zaorać swe pola. Wieczorem Lipce żegnały okolicznych chłopów, dziękując za dwudniową pomoc i okazaną życzliwość.

VII

Wójt ogłasza wiadomość o powrocie chłopów z więzienia. Między Hanką i Jagną dochodzi do coraz częstszych kłótni.



W Lipcach rozeszła się wieść o
rychłym powrocie aresztantów. Kobiety zebrały się pod chałupą wójta, a gdy ten wyszedł z papierem w ręku i potwierdził to, pokazując urzędowe pismo, ucieszyły się ogromnie. Stała wśród nich także Hanka, która wiedziała, że jej mąż nie wróci z innymi – był oskarżony o morderstwo. Kiedy wracała z Jagustynką do chałupy, napotkany po drodze kowal zaśmiał się, że niektórych „zbójów” nigdy nie wypuszczą z kryminału. Słowa te bardzo ją zabolały.

Po powrocie, choć osłabiona, rozplanowała jednak aktualną pracę, przydzielając zebranym w sieni komornicom sadzenie ziemniaków na polach Boryny. Potem usiadła na kamieniu płacząc, że zostało mnóstwo pracy, a ona – bezsilna i sama, dźwiga na plecach całe gospodarstwo. Gdy zapytała Jagnę, czemu nie idzie w pole, rozpoczęła się kolejna kłótnia. Hanka krzyczała:
„Dobrze ludzie wiedzą, co wyrabiasz! W całej parafii wiedzą o twoich sprawkach. Nie raz cię już widzieli z wójtem w karczmie, nie dwa! A wtedy, com ci po północku drzwi otwierała, wracałaś z pijatyki, z łajdactwa, pijana byłaś kiej świnia... Do czasu dzban wodę nosi, do czasu... Nie bój się, kto w głośności żyje, o tym cicho mówią! Skończy się twoje panowanie, że ni wójt, ni kowal cię nie obronią, ty... ty!...”

Jagna odparła, żeby trzymała się od niej daleko.
Już prawie doszło do bójki, lecz Hanka opadła z sił i poszła do swej izby. Ostatnio nawet nie przychodził do niej ojciec, który podobno był chory, z kolei córka nie miała sił, by go odwiedzać.




W Lipcach trwały
przygotowania do powrotu mężczyzn. Jagna nie mogła znieść leżącego cały czas męża, któremu życzyła śmierci, mówiąc: „Być już raz zdechł!” i wychodziła na ganek, by na niego nie patrzeć. Raz nawet (po kłótni z Hanką) wzięła motyczkę i poszła w pole. Pracowała z komornicami, jednak szybko zostawiła je w tyle za sobą, ponieważ miała więcej siły. Od kilku miesięcy żyła myślą, że wśród powracających będzie też Antek.

Po południu wszystkie pięknie ubrane kobiety udały się do kościoła na mszę, po której przeszły w
procesji. Pietrek niósł święty krzyż, a silniejsze gospodynie chorągiew. Jambroży rozdał świece i wszyscy ruszyli przez wieś, drogą nad stawem. Na końcu wolno szła Agata. Za młynem zapalono światło. Ksiądz śpiewał pieśni, idąc za krzyżem. Gdy procesja doszła do pierwszego kopca, skropił święconą wodą cztery strony świata, po czym ruszyli dalej na równinę. Kapłan święcił pola, ziemię i drzewa. Przy drugim kopcu, pod którym podobno spoczywały ciała poległych na wojnie, lipczanie pomodlili się za ich dusze i ruszyli w kierunku topolowej drogi. Gdy już mieli dochodzić do trzeciego kopca, ktoś krzyknął, że z lasu wychodzą jakieś chłopy.

Kobiety rozpoznały mężów i przyspieszyły kroku (narażając się na gniew księdza, ponieważ procesja nie dobiegła końca). Doszły do krzyża Borynów, na skraj ziem lipieckich i dworskiego boru, gdzie stali już cisi i zniszczeni pobytem w areszcie mężczyźni.
Wszyscy klęknęli, a ksiądz pobłogosławił ich i rozpoczął wspólną modlitwę. Dopiero teraz zaczęły się powitania, krzyki i płacz. Kapłan dał znak i procesja, już razem z mężczyznami, poszła w stronę ostatniego kopca, drogą wzdłuż lasu: „A że sporo narodu przybyło, to już zapchali całą drogę, szli także i borem między drzewami, szli i nad polami, że całe Podlesie zaroiło się ludźmi, a hukało pieśnią niebosiężną (…)Tylko Hanka poczuła się jakby za całym światem. A toć tuż przed nią i za nią, i wszędy chłopy szły szumno, a kiele każdego kobiety i dzieci tulą się radośnie niby te krze wątłe, a toć gwarzą, cieszą się, w oczy sobie zaglądają, cisną się do siebie, a ona jedna przemówić nie ma do kogo! Cały naród wre ukropem radości niepowstrzymanej, a ona, choć idzie w pośrodku, tak się czuje opuszczona i nieszczęsna, jako to drzewo usychające w gąszczach, na którym nawet wrona gniazda nie uwije ni żaden ptak nie przysiądzie. Nawet mało kto ją przywitał - jakże! każdemu było pilno do swoich... co im tam ona?... a tylachna ich wróciło... nawet Kozieł, że znowu będzie trzeba pilnować komory i chlewy zamykać... nawet i te największe buntowniki: Grzela, wójtów brat, i Mateusz... Antka jeno nie puścili... może go już nigdy nie zobaczy...”. Przy ostatnim postoju czekał już na księdza w bryczce jego parobek Walek. Kapłan odjechał po szybkim zakończeniu procesji, zostawiając radosnych ludzi. Wszystkie domy wypełniły się śmiechem i hałasem. Tylko u Borynów było pusto. Hanka została sama z dziećmi, bowiem wszyscy poszli na wieś, by wspólnie się cieszyć.

Jagna, która nigdy tego nie robiła, teraz
wydoiła krowy, nakarmiła świnie, nie czując zmęczenia. Nie zwróciła też uwagi, gdy Pietrek – czterdziestoletni parobek, zaczął ją całować i obalił na słomę. Spragniona miłości i bliskości, otrząsnęła się jednak i podniosła, wyzywając kawalera od „świniarzy”, grożąc, że „poprzetrąca mu kulasy”, jeżeli to się powtórzy. Po kolacji, gdy szła do matki, natknęła się na rozmawiających i przytulonych Mateusza z Tereską, którzy udali, że jej nie widzą. Zrozpaczona, że do niej nikt nie wrócił, zrezygnowała z wizyty i biegiem wróciła do izby.

VIII

Tereska, romansując z Mateuszem, otrzymuje od przebywającego w wojsku męża list o jego powrocie. Dochodzi do awantury i bójki małżeństwa wójtów i Kozłów.



Tereska otrzymała
list od męża służącego od dłuższego czasu w wojsku. Ponieważ była analfabetką, Nastka Gołębiowa doradziła, by wzięła kilka jajek jako zapłatę i poszła do umiejącego czytać organisty. W liście Jasiek radośnie informował, że na żniwa wraca do Lipiec na stałe i nie może doczekać się powrotu. Przykazał również, by Tereska powiadomiła Borynę o tym, iż wraz z nim wraca syn Macieja – Grzela.

Informacje te spowodowały, że adresatka listu przepłakała w polu kilka godzin, po czym wróciła do domu:
„Mieszkała za kościołem, pobok Mateusza, w chałupinie o jednej izbie z półsionką, gdyż drugą przy działach brat oderznął i przeniósł na swój grunt, że kiej rozcięte w poprzek żebra sterczały przepiłowane ściany i dach, przypierające do okopconego komina”. Od jakiegoś czasu Tereska zdradzała męża z Mateuszem, obiektem ogromnej miłości. Rychły powrót małżonka wzbudzał w niej strach przed jego reakcją na plotki ludzi. Po jakimś czasie wybrała się do Hanki, by powiadomić o powrocie Grzeli, lecz nie zastała jej w domu, otrzymała za to niedwuznaczną radę od Jagustynki: „wygonić Mateusza spod pierzyny”.


W tym czasie we wsi rozpętała się
olbrzymia awantura, którą zapoczątkowała kłótnia Kozłów i wójtów. Wójtowa posądziła sąsiadkę o kradzież płótna, na co usłyszała, że pewnie wójt dał je kochance (tak samo, jak gromadzkie pieniądze, które razem przepijali). Małżeństwa pobiły się, po czym wójtowie pojechali do miasta w celu złożenia skargi na sąsiadów, a ci po chwili, bardzo pobici, również podążyli tą samą drogą. Kozłowa miała powyrywane ze skórą włosy, a jej mąż rozbitą głowę.

Mateusz oglądał
ruiny chałupy Bylicy. Ponieważ znał się na stawianiu domów, Stach (mąż Weronki, a zięć Bylicy) poprosił go o radę. Usłyszał, że należy postawić nową izbę. Ponieważ nie miał pieniędzy na drzewo, mieszkający u nich pan Jacek obiecał pomoc w załatwieniu potrzebnych materiałów, jednak jego słowa nie zostały potratowane poważnie (ludzie mówili, że był chory „na głowę”). Wracający do domu Mateusz zaczął rozmowę z Jagną pracującą w matczynym ogrodzie. Gdy chciał ją przytulić, usłyszał od dawnej kochanki, że ma pójść do Tereski. Cała wieś już wiedziała o ich romansie i paczkach, zawożonych przez mężatkę do więzienia.

Słowa Jagny sprawiły, że niespieszący się do małżeństwa przystojny mężczyzna
przypomniał sobie Tereskę: „Dosyć już miał tej płaksy, zbrzydły mu te ciągłe kwiki. Nie ślubował przeciek, bych się jej musiał trzymać jak ten ogon krowy! Ma przeciek chłopa! I ksiądz gotów go jeszcze wypomnieć z ambony! Z taką to i człowiek flaczeje. Psiakrótka z tymi babami! - srożył się w sobie. (…) Cicha przecież była jak zawsze, uległa i pracowita jak mrówka, nawet rada, że wziął nad nią górę i kwardo panuje. A właśnie on i bez to srożył się coraz barzej. Gniewały go jej kochające, lękliwe oczy, gniewał chód cichy, gniewała twarz pokorna, gniewało i to, że cięgiem plątała się kole niego. Miał już ochotę krzyknąć, by mu z oczu ustąpiła”, Zabawiał się nią jak rzeczą, bez uczucia. Gdy udał się po obiedzie do Kłębów, dowiedział się o planowanym powrocie Jaśka - męża niedawnej kochanki, lecz ta informacja nie wywołała w nim żadnej głębszej reakcji. Przebywając u Kłębów, był świadkiem przyjścia Agaty. Kobieta uzbierała podczas zimowych żebrów trzydzieści złotych i chciała je teraz dać Kłębowi, by przyjął ją do chałupy, gdy będzie umierać, lecz ten odmówił. Kiedy potem rozmawiał z żoną, wytłumaczył jej, że nie mogą przyjąć krewnej, ponieważ cała wieś zaczęłaby plotkować, że robią to dla pieniędzy.

Po bójce wieś podzieliła się między zwolenników Kozłów i wójtów. Dominikowa popierała tych drugich. Wójt wywoływał z domu jej córkę, która nie przejmowała się głosami mieszkańców Lipiec i bez skrupułów spotykała się z kochankiem. Nie słuchała nawet matki, tracącej respekt również u synów. Obaj nie pozwalali już jej pomiatać sobą i być pośmiewiskiem całej wsi.

U Borynów
przy chorym czuwał jedynie Witek. Kowal opowiedział Hance, że Antkowi grozi dziesięć lat więzienia, po czym zaproponował, że za pięćset rubli pomoże mu w ucieczce do Ameryki. Doradzał jednocześnie, że Hanka mogłaby później dojechać do męża. Usłyszał, że nie posiada takiej sumy i że poradzi się adwokata.

IX

Roch przynosi Hance wiadomość o możliwości wypuszczenia Antka z aresztu po wpłaceniu kaucji. Komornice odnajdują w lesie śpiących pijanych Jagnę i wójta.



Roch wrócił do Lipiec z Częstochowy, gdzie był na odpuście. Teraz
zatrzymał się u Borynów, a gdy zjadł posiłek przygotowany przez Hankę, poszedł przywitać się z gospodarzem, który leżał w sadzie na specjalnym posłaniu, przykryty pierzyną. Gdy przyjaciel zapytał, czy go poznaje, wychudzony Maciej poruszył sinymi wargami i przytaknął. Po tym spotkaniu Roch uświadomił Hance, by przygotowała się na rychłą śmierć teścia.

Usłyszał od kobiety, iż Weronka będzie miała nowy dom, ponieważ
pan Jacek dotrzymał słowa w sprawie obiecanego drzewa, w zamian ustalając, że będzie mieszkał w starej chałupie Bylicy do śmierci: „Obiecał, ale przeciech niejeden obiecuje. Obiecanka cacanka, a głupiemu radość - powiedają. A pan Jacek dał Stachowi list i kazał mu z nim iść do dziedzica. Nawet Weronka się przeciwiła, by szedł, bo powiada, co będzie buty darł na darmo?... jeszcze się z niego wyśmieją, że zawierzył głupiemu... Ale Stacho się uparł i poszedł. I powiada, że może w pacierz po oddaniu listu dziedzic go kazał zawołać na pokoje, poczęstował gorzałką i rzekł: "Przyjeżdżaj z wozami, to ci borowy wycechuje dziesięć sztuk budulcu..." Dał mu Kłąb koni, dał sołtys, dałam i ja Pietrka. Dziedzic już na nich czekał w porębie i zaraz sam wybrał co najśmiglejsze z tych, co to je zimą cięli la Żydów. No i zwożą, bo dobrze trzydzieści wozów będzie z gałęziami. Stacho galantą „chałupę” se wyszykuje! Nie potrza mówić, jak panu Jackowi dziękował i przepraszał; bo po prawdzie wszyscy go mieli za dziadaka i za głupawego, że to nie wiada, z czego żyje, i pod figurami, to we zbożach grywa na skrzypicy, a czasem tak bele co i nie do składu powie, jako ten niespełna rozumu... A on taki pan, że mu sam dziedzic posłuszny!... Kto by to przódzi dał wiarę?...”.


W czasie jednej z licznych rozmów Roch wyznał Hance, że
istnieje szansa, by jej mąż opuścił areszt. Dowiedział się w urzędzie o konieczności wpłaty pięciuset rubli w zastaw do sądu (to samo mówił kowal). Gdy to usłyszała, przyznała, że posiada tak ogromne pieniądze, ponieważ Boryna w chwili względnej świadomości kazał jej przeznaczyć znalezione pieniądze na ratowanie Antka. Roch przeliczył zawartość przyniesionego zawiniątka: „Były w nim papierowe pieniądze, były i srebrne, awet było parę złotych i sześć biczów korali”, było czterysta trzydzieści dwa ruble. Poradził, by kobieta sprzedała sztukę inwentarza, to wówczas uzbiera konieczną sumę, po czym nakazał dobrze ukryć pieniądze. Na koniec obiecał, że nikomu nie zdradzi tajemnicy, jak również zgodził się pomóc zbudować ołtarz na ganku na jutrzejsze Boże Ciało (we wsi zawsze robiono cztery ołtarze – dwa po jednej, dwa po drugiej stronie drogi: u Borynów, młynarza, wójta i Płoszki). Roch wybrał się w odwiedziny do Bylicy i pana Jacka. Zbliżał się wieczór, gdy chłopak Kłębów pędził konno przez wieś krzycząc, że w lesie leżą zabici ludzie. Zaraz powiadomiono o tym księdza i sołtysa.

O zmierzchu Kłąb, sołtys i parobek wrócili z leżących na wozie pijanym wójtem, mówiąc zebranym, że w lesie nie znaleźli żadnego ciała, a wójta spotkali na drodze, lecz ludzie temu nie uwierzyli. Dopiero gdy z boru wracały komornice z drzewem na plecach i Kozłową na czele, mieszkańcy Lipiec od nich dowiedzieli się o przebiegu zdarzenia:
... widzim z dala, prawda, leżą jakieś ludzie kieby nieżywe... jeno im kulasy sterczą spod jałowców. Filipka me ciąga, by uciekać... Grzelowa już pacierz trzepie i mnie też mróz po plecach chodził, alem się przeżegnała, podchodzę bliżej... patrzę... a to pan wójt leży przez kapoty, a pobok Jagusia Borynowa... i śpią se w najlepsze. Spili się w mieście, gorąc był, to se chcieli wypocząć w chłodzie i pojamorować. Jaże buchała od nich gorzałka! Nie budzilim: niech świadki przyjdą, niech cała wieś obaczy, co się wyprawia! Wstyd mówić, jak była rozdziana; jaże Filipka z litości przyokryła ją zapaską. Czysta sodoma. Stara jestem, a jeszcze o takim zgorszeniu nie słyszałam. Sołtys zaraz przyjechał i budził, Jagna w pola uciekła, zaś pana wójta ledwie na wóz wdygowali, spity był kiej świnia!”.

Tego dnia rano
wójt wraz z Jagną i Dominikową udali się do miasta. Okazało się, że wrócili sami, bez matki, przez co mieli czas na zabawę i pijaństwo. Wieś zapałała oburzeniem, wykrzykiwano wyzwiska i obelgi. Tylko Pietrek, parobek Borynów, stanął w obronie Jagny, lecz zaraz został zagłuszony przez innych mieszkańców Lipiec. Wszyscy żyli tym, co się stało w lesie. Gdy sąsiadki wyszły, Hanka przeszła do izby Boryny i rozebrała po cichu pijaną, śpiącą w ubraniu Jagnę, po czym odeszła. Do późna w nocy Płoszka i Kozły biegali po wsi, podburzając innych przeciw wójtowi, a ksiądz zabronił wystawiać święty obraz w mieszkaniu pijaka i rozpustnika.

Nazajutrz u Borynów:
„(…) przed gankiem stanęła kieby kapliczka, wypleciona z brzozowych gałęzi a zieleni, wykryli ją całą wełniakami, że jaże grała w oczach od kolorów, zaś w pośrodku, na podwyższeniu, stanął ołtarz, przykryty bieluśką i cieńką płachtą i zastawiony świecami a kwiatami w doinkach, które Józka oblepiła w strzyżki ze złotego papieru. Wielki obraz Matki Boskiej wisiał nad ołtarzem, a pobok zawiesili mniejsze, ile się jeno zmieściło. Zaś la większej przyozdoby nad samym ołtarzem przyczepili klatkę z kosem, którego Nastusia przyniesła: ptak się wydzierał po swojemu, że mu to Witek z cicha przygwizdywał. A całe opłotki od drogi wysadzone były świerczyną na przemian z brzózkami, żółtym piaskiem grubo wysypane i zarzucone tatarakiem. Józka znosiła całe naręcze modraków, ostróżek; wyczki polnej i przystrajała ściany kapliczki; opięła też nimi obrazy, lichtarze i co ino było można, że nawet ziemię przed ołtarzem potrząsnęła kwiatami; nie darowała i „chałupie”, gdyż całe ściany i okna ginęły pod zielenią, zaś w snopki dachu nawtykała tataraków”. Na mszę i procesję przybyli mieszkańcy okolicznych wiosek.

Po południu w karczmie zebrało się sporo ludzi. Czas upływał na tańcach, a powszechne zdziwienie wzbudził
protest synów Dominikowej, którzy pierwszy raz nie posłuchali matki i nie opuścili zabawy, gdy przyszła po nich z kijem. Chłopi radzili miedzy sobą, jak przegonić Niemców, chcących osiedlić się na Podlesiu (w tym celu dali już nawet zadatek dziedzicowi). Mieszkańcy Lipiec zapewniali, że gdyby tylko mieli fundusze, sami kupiliby ziemię, a potem podzielili ją między sobą: „(…) Lipce mają ziemi za mało, że narodu cięgiem przybywa, gdyż co starczyło za dziadków la trojga, musi się teraz rozdzielać la dziesięciorga”. W karczmie bawiono się i pito do późnej nocy.

X

Roch z Hanką wyjeżdżają do miasta w sprawie wpłacenia kaucji, a we wsi dochodzi do kolejnej bójki – tym razem między Szymkiem a Dominikową. Powodem była wiadomość o ślubie syna z Nastusią. Lipczanie udają się do folwarku i próbują nakłonić Żydów do opuszczenia wsi.

Ludzie na wsi szeptali za plecami Jagny, że jest kochanką wójta, jednak ona nie czuła żadnej winy i skruchy. Twierdziła, że została upojona alkoholem i wykorzystana, podczas gdy nikt nie stanął w jej obronie. Miała żal do ludzi; podkreślała, że inaczej traktowaliby ją, gdyby była panną. Nawet matka nie chciała już częstych wizyt córki. Prosiła o opamiętanie i radziła, by zostawała w domu przy chorym mężu. Jedynie Hanka broniła Jagny przed sąsiadkami, podkreślając winę wójta.

Pewnego dnia żona Antka dostała z kancelarii list, który przeczytał jaj Roch. Było w nim napisane,
by wpłaciła pięćset rubli do sądu, co równało się w tymczasowym wypuszczeniem z aresztu jej męża. Choć przyjaciel domu prosił, by nie zdradziła się z nowiną, opowiedziała o tym Józce, a prawdę z jej szczęśliwej twarzy wyczytała również Jagna, która zaraz poszła do Dominikowej.

Była tam świadkiem następującej sceny: Szymek prosił matkę, by dała mu pięć rubli, które chciał dać na opłacenie zapowiedzi z Nastką, na co usłyszał kategoryczne, że nie dostanie, bowiem matka nie dopuści do małżeństwa z tą
„wywłoką”. W czasie kłótni sam chciał wziąć pieniądze, co spowodowało, iż Dominikowa zaczęła bić syna pogrzebaczem po głowie i plecach. Gdy Jagna z Jędrzychem chcieli ich rozdzielić, zbiegli się sąsiedzi i zrobiło się jeszcze głośniej. Szymek próbował wyrwać matce pręt z ręki: „Aż trzasnął ją pięścią między oczy, chycił za boki i rzucił kiej ocipką na izbę; potoczyła się i niby kloc całym ciężarem padła na rozpaloną blachę, pomiędzy gary pełne wrzątku, komin się rozwalił i wszystko się zapadło...”.

Dominikowa zaczęła krzyczeć, by
„wynosił się” z jej domu i, nie patrząc na ból i tlące się ubranie, wyrzucała przez okno jego rzeczy krzycząc, że nie da najmniejszego kawałka ziemi. Życzyła synowi, by „zdychał” z głodu. „Szymek zaś, ledwie już dychający, zbity i okrwawiony, jeno patrzał na matkę wytrzeszczonymi ślepiami, strach go ułapił za gardziel, trząsł się cały, słowa nie mogąc wykrztusić ni wiedząc, co się dzieje”.

Pomoc wyrzucanemu chłopakowi ofiarował Mateusz, lecz została odrzucona. Szymek usiadł pod ścianą chałupy mówiąc, że nie odejdzie, bo tu jest ziemia po ojcu, która się mu należy. Sąsiadki z Jambrożym opatrzyły oparzone twarz i ręce Dominikowej. Miała spalone włosy i prawie straciła wzrok. Wieś interesowała się stanem jej zdrowia, do chałupy wciąż ktoś przychodził, przez co doszło do rozmowy między Mateuszem a Hanką, która ujawniła swą złość na księdza za to, że na kazaniu potępił za cudzołóstwo Jagnę i Tereskę, a nie mężczyzn.




Na ganku Borynowego domu zebrali się chłopi na naradę, której przewodniczył Roch. Zastanawiali się nad możliwością niedopuszczenia do zakupu Podlesia przez niemieckich Żydów. W końcu całą gromadą udali się na folwark, gdzie przedstawili starozakonnym swe zdanie, żądając, by opuścili należną im ziemię. Tłumaczem i negocjatorem został Roch, który ogłosił decyzję Żydów, że nie zamierzają ustąpić. Wówczas włączył się Mateusz.

„- Słuchajta, Miemcy! - ryknął wyciągając pięście. - Mówiliśmy do was po ludzku, poczciwie, a wy grozicie kreminałem i przekpiwacie się z nas! Dobra, ale teraz zagramy z wami inaczej! Nie chceta zgody, to wama zapowiadamy przed Bogiem i ludźmi, jak pod przysięgą, że na Podlesiu nie wysiedzicie! Przyszlim z pokojem, a wy chceta wojny! Dobra, kiej wojna, to wojna! Mata za sobą sądy, mata urzędy, mata pieniądze, a my jeno te gołe pięście... Obaczymy, czyje będzie górą! A jeszcze to wam dołożę, byście zapamiętali... jako ogień ima się słomy, ale zeźre i murowańce, a chyta się i zboża choćby na pniu... bydło też pada na paśnikach... zaś żaden człowiek nie uciecze od złej przygody... Spamiętajta, co rzekłem: wojna w dzień i w nocy, i na każdym miejscu...”. Wracając, do wsi, pewni swych racji chłopi już dzielili pola między sobą. XI

Maciej Boryna umiera na polu, po niespodziewanej poprawie stanu zdrowia.



Zostawiwszy Rocha w mieście, Hanka wróciła do domu. Już za parę dni jej mąż miał wrócić, wystarczyło tylko, by przyjaciel domu wpłacił pieniądze do guberni. W końcu powiedziała o wszystkim milczącemu Borynie (leżącemu, jak zawsze, w sadzie).

Po kłótni z chłopami niemieccy Żydzi domagali się od dziedzica zwrotu pieniędzy za Podlesie. Krążyły plotki, że podali już lipieckich mężczyzn do sądu, oskarżając o najście. W obronie gospodarzy stanęli między innymi ksiądz i młynarz, który bał się konkurencji mającego stanąć w pobliżu niemieckiego młyna.

Pewnego dnia na pole przybiegł Witek, wołając do pracującej Hanki, że
Maciej wstał z łóżka i coś krzyczy. Zastała teścia siedzącego i dopominającego się o buty. Był przytomny, pytał, czy robota w polu już zrobiona, jednak zapadał w krótkie chwile odrętwienia. Mieszkańcy chaty zawołali księdza, który zjawił się z ostatnim namaszczeniem.Potem przez parę dni przy umierającym mężu siedziała Jagna, pragnąc uchodzić za przykładną żonę. i zrobić dobre wrażenie na sąsiadach.

Hanka powiedziała Maciejowi o dniu powrotu Antka, lecz on popatrzył na nią nieprzytomnie, z otępieniem, zaś w nocy wstał, kierowany tajemniczą siłą i poszedł w pole, wołany dziwnym wewnętrznym głosem.

„Boryna naraz przyklęknął na zagonie i jął w nastawioną koszulę nabierać ziemi, niby z tego wora zboże naszykowane do siewu, aż zagarnąwszy tyla, iż się ledwie podźwignął, przeżegnał się, spróbował rozmachu i począł obsiewać... Przychylił się pod ciężarem i z wolna, krok za krokiem szedł i tym błogosławiącym, półkolistym rzutem posiewał ziemię na zagonach (…)Potykał się o skiby, plątał we wyrwach, niekiedy się nawet przewracał, jeno że nic o tym nie wiedział i nic nie czuł kromie tej potrzeby głuchej a nieprzepartej, bych siać. Szedł aż do krańca pól, a gdy mu ziemi zabrakło pod ręką, nowej nabierał i siał, a gdy mu drogę zastąpiły kamionki a krze kolczaste, zawracał (…)I tak przechodził czas, a on siał niezmordowanie, przystając jeno niekiedy, bych odpocząć i kości rozciągnąć, i znowu się brał do tej płonej pracy, do tego trudu na nic, do tych zbędnych zabiegów”.


W pewnej chwili zachwiał się i upadł:
„Zmartwiał naraz, wszystko przycichło i stanęło w miejscu, błyskawica otworzyła mu oczy z pomroki śmiertelnej, niebo się rozwarło przed nim, a tam w jasnościach oślepiających Bóg Ociec, siedzący na tronie ze snopów, wyciąga ku niemu ręce i rzecze dobrotliwie: - Pódziże, duszko człowiecza, do mnie. Pódziże, utrudzony parobku... Zachwiał się Boryna, roztworzył ręce, jak w czas Podniesienia: - Panie Boże zapłać! - odrzekł i runął na twarz przed tym Majestatem Przenajświętszym. Padł i pomarł w onej łaski Pańskiej godzinie. Świt się nad nim uczynił, a Łapa wył długo i żałośnie...”.

Tom IV
Lato
I

Odbywa się pogrzeb Macieja Boryny i przygotowana przez synową stypa.



Obudziwszy się, Józka na prośbę Hanki sprawdziła, dlaczego pies tak głośno wyje na dworze. Okazało się, że
Maciej nie żyje. Córka głośnym płaczem i krzykiem sprowadziła wszystkich na pole. Ciało Boryny przeniesiono do izby i położono na łóżku, nie przestając cucenia i ratowania. W końcu wszyscy zrozumieli, że gospodarz nie żyje. Wiadomość szybko obiegła całe Lipce. Do domu zmarłego zaczęli schodzić się sąsiedzi, a Witek pobiegł po nocującą akurat u chorej matki Jagnę. Nie wierzyła, że została młodą wdową.

Miarę na trumnę zdjął Mateusz, który zrobił sobie tymczasowy stolarski warsztat w sadzie (deski na ten cel już dawno leżały przygotowane). Jambroży wyprosił zebranych z izby, po czym wraz z Jagustynką i Agatą umył Macieja i przebierał w czystą koszulę. Gdy skończył, udał się na mszę, ponieważ była akurat niedziela. Podobnie zrobili Weronka z Bylicą, zabierając dzieci Hanki.
Żałobny nastrój popsuł kowal, domagając się pieniędzy od Hanki i grożąc, że w przeciwnym razie rozpowie, iż zabiła teścia. Ta jednak, zapłakana, co jakiś czas wyglądała na drogę w nadziei, że zobaczy na niej Antka z Rochem. Siedziała przy zmarłym z Jagną, Witkiem i Agatą, w czasie modlitwy myśląc: „- Trzydzieści dwie morgi, a paśniki, a las, a budynki, a lewentarze, tylachne gospodarstwo! - westchnęła ogarniając z lubością szerokie pola i ten cały świat Boży. - Żeby tak pospłacać i ostać na wszystkim! Być, jak ociec byli! - Pycha ją rozparła z nagła, hardo spojrzała w samo słońce, prześmiechnęła się znacząco i z sercem pełnym słodkich nadziei jęła szeptać słowa różańca.
- Ale od półwłóczka nie ustąpię; pół „chałupy” też moje i tych krów mlecznych nie popuszczę z garści - wyrzekła nieco żalnie”.


Po mszy przyszli ludzie, by pomodlić się przy ciele:
„Leżał w pośrodku izby, na szerokiej ławie, nakrytej płachtą i obstawionej płonącymi świecami, juści, co wymyty był, wyczesany i ogolony do czysta, jeno na policzku miał długą zadrę od Jambrożowej brzytwy, zalepioną papierem. Ubier też miał wdziany co najlepszy: białą kapotę, którą se był sprawił na ślub z Jagusią, portki pasiate i buty prawie całkiem nowe. W spracowanych, wyschłych rękach trzymał obrazik Częstochowskiej, pod ławą stała balia z wodą, bych przechładzać powietrze, zaś na glinianych pokrywach dymiły jałowcowe jagody zapełniając izbę kieby tą mgłą modrawą, w której wynosił się straszliwy majestat śmierci”. Gdy się rozeszli, Hanka z kowalową poszły ustalić z księdzem i organistą formalności w sprawie pogrzebu. Wieczorem ponownie pojawili się sąsiedzi Boryny, a że izba była niewielka, siedzieli nawet na podwórzu, śpiewając religijne pieśni.

Następnego dnia odbył się pogrzeb. Trumnę ustawiono w kościele na katafalku, a po mszy Jambroży rozdał zebranym świece, po czym wszyscy ruszyli w kierunku cmentarza.
Drewniana skrzynia jechała na wozie wyścielonym słomą, a za nią szli wszyscy mieszkańcy Lipiec, nie wyłączając dziedzica: „I już tak rozśpiewani, a pełni jakowejś dufności weszli na smętarz. Co najpierwsi gospodarze dźwignęli trumnę, a nawet sam dziedzic jął wspierać w pośrodku, i ponieśli ją żółtymi drożynami wskroś okwieconych mogił, traw i krzyżów, za kaplicę, kaj w gąszczach leszczyn i bzów czekał już grób świeżo wybrany”.




Po pogrzebie Hanka zaprosiła gości na
stypę. Wzdłuż ścian Borynowej izby stały stoły i ławy zastawione jedzeniem i gorzałką. Zasiedli przy nich gospodarze, dziedzic i co ważniejsi obywatele, zaś część należącą do synowej zmarłego zajmowały kobiety, pijące herbatę. Dobre słowo o nieboszczyku powiedział dziedzic, wyrażając przy tym chęć ugody z chłopami, którzy przy nim nie chcieli mówić zbyt dużo. Uradzali się dopiero potem, w karczmie. Chcieli, by pan oddał im bór i ziemię – było to jedynym warunkiem porozumienia. Gdy wszyscy opuścili mieszkanie Borynów, Jagna kilkakrotnie przychodziła do Hanki, nie chcąc siedzieć samotnie w izbie, w której źle się czuła.

II

Nadchodzi odpust w Lipcach na świętego Piotra i Pawła. Jagna jest coraz bardziej zauroczona Jasiem.



W Lipcach nadszedł
dzień odpustu na świętego Piotra i Pawła. Od rana handlarze rozstawiali kramy z towarami wokół kościoła. Pojawiło się wielu ludzi, nawet z okolicznych wsi. Przyjechali dziedzice z przyległych dworów i paru księży z okolicznych parafii. Po mszy i procesji ludzie krążyli wokół przykościelnych kramów. Do Hanki podszedł dziedzic z pytaniem, czy wpłaciła już kaucję za męża, ponieważ mógł także poręczyć za niego słowem w urzędzie. Dziękując odparła, że już wkrótce przywiezie go Roch.

Ten dzień obfitował w wiele wydarzeń: ksiądz ogłosił pierwsze zapowiedzi ślubu Szymka i Nastusi, niemieccy Żydzi wyprowadzali się z Podlesia, wydało się też, że w kasie wójta brakuje dużo gromadzkich pieniędzy, które próbował pożyczyć od ludzi, by pokryć braki. Również dla Hanki ten czas był znaczący, ponieważ zobaczyła pod kościołem żebrzącego ojca (uciekł w tłum, gdy chciała go zabrać ze sobą). Wieczorem w karczmie
kowal powtórzył chłopom, że dziedzic zaoferował natychmiastowe przepisanie im ziemi: „Szło o zgodę z dziedzicem, któren obiecywał za morgę lasu dać chłopom po cztery na podleskich polach, a drugie tyle ziemi puścić na spłaty; chciał nawet borgować drzewo na „chałupy”„ (…)U rejenta wszyćko nam odpisze. Weźta ino sobie dobrze do głowy! Tylachna ziemi la narodu. A toć każdemu w Lipcach wykroi się nowa gospodarka. Miarkujta ino sobie...”. Mieszkańcy Lipiec nie uwierzyli, bojąc się, czy komisarz w urzędzie zgodzi się na takie warunki ugody…Kawałka pola zaczęli dopominać się również komornicy.

Z kolei
Jagna udała się w tym czasie pod okna organistów, by ukradkiem popatrzeć na Jasia, z którym widziała się za dnia (dał młodej wdowie obrazek z jej patronką). Choć chciała odejść, lecz zaczęło ją: „(…) cosik rozbierać, serce się tłukło kiej oszalałe, paliły ją oczy, paliły usta nabrane i same ręce wyciągały się ku niemu, a chociaż się kurczyła w sobie, roztrząsał nią taki dziwny, niezmożony dygot, że wpierała się w płot bezwolnie i z taką mocą, jaże trzasnęła żerdka. Jasio wychylił głowę, popatrzył dokoła i znowu się zamodlił”.

III

Nadchodzi wiadomość o śmierci Grzeli – syna Boryny. Hanka wygania z domu Jagnę po tym, jak ta zapewnia ją o swym głębokim związku z Antkiem.



W kościele odbyła się
msza za duszę Macieja Boryny, po której rodzina poszła z księdzem na cmentarz. Kapłan przykazał, by podział gospodarki odbył się sprawiedliwie, lecz kłótnie między Hanką, kowalem a Dominikową zaczęły się już po powrocie do domu. Żona Antka nie pozwoliła nic zabrać, podkreślając, ze podziału powinien dokonać najstarszy z rodzeństwa, czyli Antek – po powrocie.

W tym czasie pojawiła się
wójtowa z urzędowym listem dla Hanki. Gdy zobaczyła w izbie Jagnę, zaczęła się kłótnia o wójta. O mało nie doszło do rękoczynów, lecz gospodyni w porę interweniowała, nie przejmując się słowami gościa o romansie Jagny i Antka.

Po tej awanturze młoda wdowa chciała się nawet wyprowadzić do matki, krzycząc, że wszystko sprzysięgło się przeciw niej, narzekała przy tym na los i życie u Borynów, na co usłyszała od Hanki, że gdyby żyła poczciwie, jej kłopoty nie miałyby miejsca. Wypomniano jej również historię z Antkiem, na co urażona Jagna powiedziała hardo:
„- To ja za nim latałam, ja! Cyganisz kiej ten pies! Wszyscy ano wiedzą, jak się przed nim oganiałam! Dyć kiej piesek skamlał pode drzwiami, abym mu chocia trep swój pokazała! To on me niewolił! To on me otumanił i robił z głupią, co chciał! A tera powiem ci prawdę, jeno byś jej nie pożałowała. A to me miłował, że już nie wypowiedzieć! A tyś mu obmierzła kiej ten stary, utytłany łach, że miał już chudziak po grdykę twojego kochania, jaże mu się odbijało kiej po starym sadle, że jeno pluł wspominając o tobie. Nawet gotów był sobie zrobić co złego, abych cie jeno nie widzieć więcej na oczy. Chciałaś, to masz prawdę. A zapamiętaj, co ci jeszczek dołożę: jak zechcę, to żebyś mu całowała nogi, kopnie cię, a za mną poleci w cały świat! Wymiarkuj to sobie i ze mną się nie równaj, rozumiesz, co?”.




Na te słowa Hance zabrakło tchu, zbladła, a gdy Jagna poszła do swej izby, rozpłakała się. W końcu,
w przypływie odwagi, kazała kobiecie opuścić dom Borynów, grożąc wyrzuceniem przez parobka. Wdowa rzuciła wyjęty ze skrzyni zapis o przepisaniu gospodarstwa, po czym spakowała się i odeszła do matki, która złorzeczyła Hance. Po tym zajściu Hanka udała się do młynarza, który odczytał jej list przyniesiony przez wójtową. Usłyszała, że Grzela się utopił, a rzeczy po nim czekały na odbiór u naczelnika w powiecie. To spowodowało kolejne falę płaczu i tak przygnębionej Hanki.

Wieść o
wygnaniu Jagny szybko obiegła całe Lipce. Nazajutrz do Borynowej izby przyszedł wójt, informując o skardze złożonej na Hankę przez Dominikową i jej córkę w sądzie. Przyniósł również wiadomość o jutrzejszym powrocie Antka, po czym wyszedł oburzony pytaniem Hanki, czy broni pokrzywdzonej, czy „kochanicy”.


IV

Do Lipiec wraca Antek. Ogląda ojcowiznę i wita się z sąsiadami.



Po awanturze z Jagną Hanka nie mogła zasnąć całą noc. Nad ranem zrobiła pranie, przykazała obowiązki Józce i Witkowi, a sama poszła z komornicami (pracowały u niej w odrobku za ziemię pod len i ziemniaki) w pole, okopywać kapustę. Słońce było już wysoko, gdy Józka przybiegła z wiadomością o powrocie Antka. W drodze do domu Hanka pytała szwagierkę o słowa, które wypowiedział. W końcu dojrzała go siedzącego na ganku z Rochem.Kiedy ją ujrzał, wyszedł naprzeciw, co spowodowało, że pod kobietą ugięły się nogi, a gdy ją mocno przytulił, rozpłakała się. Antek wiedział już o śmierci ojca i brata od Rocha oraz o jej ciężkiej pracy pod jego nieobecność. Hanka podziękowała przyjacielowi rodziny za okazaną pomoc, całując go po rękach.

Po chwili przyniosła z izby
najmłodszego syna i pokazała Antkowi, który tulił trójkę dzieci i swą siostrę Jóżkę, a następnie rozdał prezenty (nawet Witek coś dostał). Po posiłku zmęczeni drogą mężczyźni poszli spać do stodoły. Hanka, płacząc ze szczęścia, pobiegła pokazać sąsiadkom nową chustkę i trzewiki (prezenty). Z kolei po południu Roch poszedł na wieś, a Antek przyglądał się obejściu, chwaląc żonę, że tak dobrze dała sobie ze wszystkim radę. Spytał też o Jagnę, a gdy usłyszał, że oddała zapis po tym, jak została wygnana, powiedział, że to nic nie znaczy – musiałaby przepisać ziemię u rejenta. Potem wraz z najstarszym synem poszedł obejrzeć pola. Gdy wrócili, przyjrzał się dokładnie ojcowej izbie, którą zamierzał odmalować, by przenieść się do niej z rodziną. Obiecał żonie, że załatwi dziewkę do pomocy, ponieważ Jagustynka nie sprawdzała się w tej roli (chodziła do dzieci z nadzieją, że przyjmą ją z powrotem).

Wieczorem przyszli
w odwiedziny Mateusz z Grzelą (brat sołtysa) i innymi miejscowymi chłopami. Kowal powiedział, że ludzie wycofali się z proponowanej przez dziedzica ugody, teraz zaś proponowali Antkowi, by poszedł w ich imieniu ułagodzić zdenerwowanego pana. Gdy chłopi się rozeszli, Hanka poprosiła rozmyślającego męża, by poszedł spać i zakończył męczący dzień.



V




Antek nadal spotyka się z Jagną, a dziedzic sprzedaje lipeckim chłopom ziemię na dogodnych dla nich warunkach. Hanka sprzeciwia się pomysłowi męża o ucieczce do Ameryki przed karą za zabicie borowego.



Hance czas od rana do południa upłynął na domowych porządkach. Gdy zbliżał się wieczór, kazała Józce zanieść podwieczorek pracującym w polu
Antkowi i komornicom. Mężczyzna orał bez ustanku, odpoczął dopiero po pojawieniu się siostry. Odwiedziła go również Jagustynka, opowiadająca o swym nowym położeniu. Pomagała dzieciom, u których były olbrzymia bieda i głód. Od niej Antek dowiedział się również o Dominikowej, w domu której panowało istne piekło: kłótnia z Szymkiem, nieustanny lament Jagusi. Na dźwięk znajomego imienia serce dawnego kochanka zabiło mocniej…

Wieczorem poszedł do kowala, który zaoferował mu pracę:
wożenie drzewa na tartak. Antek z chęcią przystał na propozycję, ponieważ potrzebował pieniędzy. Potem udał się do tartaku, którym dowodził Mateusz. Od niego dowiedział się, że dziedzic mierzył właśnie swą ziemię sprzedawaną chłopom. Nie chcieli dojść do porozumienia wspólnie, a teraz każdy chodził do właściciela folwarku sam, po kryjomu po zakup ziemi. Między drzewami Antek ujrzał Jagnę, za którą natychmiast pobiegł i wyznał jej tęsknotę wszystkich minionych dni. Gdy zaproponował wieczorem spotkanie, odeszła. Po kolacji pokręcił się po obejściu, po czym poszedł do Mateusza. Zastał tu płaczącą Nastkę i odgrażającego się matce Szymka. W niedzielę miał być ich ślub, a oni nie mieli gdzie się podziać. Dziewczyna wymyśliła, że kupią od dziedzica na kredyt sześć morgów ziemi, a na zadatek przeznaczą dziesięć tysięcy pochodzących z wiana. Poręczenia obiecali udzielić Antek z Mateuszem. Idąc na spotkanie z Jagną, Antek natknął się na księdza, od którego usłyszał, że za zabójstwo zapewne wywiozą go na Sybir na dziesięć lat. W końcu zobaczył się z kochanką, która jednak odepchnęła go, gdy chciał ją objąć. Wypominała cały czas, że musiała wysłuchiwać obelg ludzi, została wygnana przez Hankę, a on tymczasem siedział spokojnie w areszcie. Antek wypomniał jaj wójta i innych kochanków, na co rzekła z wyrzutem: „-To po coś mi nie wzbronił? Byś me miłował, to byś me nie dał na wolę, nie ostawiłbyś me samej, a jeno strzegł przed złą przygodą, jak to, drugie robią! - skarżyła się boleśnie i tak pełna niezgłębionego żalu, że już nie poredził się bronić. Odpadły go wszystkie złoście, a serce się rozdygotało kochaniem”. Mężczyzna przytulił Jagnę, i poczuł, że ich dawna namiętność odżyła. Gdy zapytał, czy ucieknie z nim do Ameryki usłyszał, że nie, ponieważ w Lipcach było jej dobrze. Ucięła rozmowę zapewnieniem, ze więcej już do niego nie wyjdzie, ponieważ teraz jest „niczyja”. Antek nie zatrzymywał ukochanej, a po powrocie do chałupy poszedł spać do sadu. Długo myślał o Jagnie, a w końcu postanowił, że musi z nią skończyć, ponieważ teraz był gospodarzem.

Od następnego dnia stale woził drzewo z lasu na tartak. Właśnie w czasie pracy dowiedział się od Mateusza o kupnie na raty dla Nastusi gruntu od dziedzica i przełożeniu ślubu do czasu zbudowania domu. Coraz bardziej nęciła go myśli o ucieczce, którą dodatkowo popierał kowal, oferując nawet załatwienie pieniędzy na wyjazd (wtedy zagarnąłby całą gospodarkę). Tymczasem
Hanka poznała myśli męża dotyczące wyjazdu. Wpadła w szał krzycząc, że nie pojedzie w świat „na poniewierkę” i groziła, że prędzej zabije dzieci, a sama wskoczy do studni. Upłynęło dużo czasu, nim Antkowi udało się ją uspokoić. Płacząc, mówiła:
„- Odsiedzisz swoje i wrócisz! Nie bój się, dam se radę... nie uronię ci ni zagona, jeszcze me nie znasz... nie popuszczę z pazurów. Pan Jezus pomoże, to i taki dopust udźwignę - płakała cicho”. Mężczyzna w końcu stwierdził, że będzie to, co ma być.

VI

Z pomocą Mateusza i pana Jacka Szymek i Nastka budują chałupę na kupionym polu, po czym biorą ślub.




Szymek spał w stodole Mateusza. Rano zebrał narzędzia i taczki, z którymi udał się na pole kupione od dziedzica. Leżało ono pod lasem, na wprost wsi i było kawałkiem dzikiego ugoru, pełnego kamieni. Nawet dziedzic odradzał im zakup, mówiąc, by wybrali lepszy kawałek, lecz Szymek powiedział, że poradzi sobie. Kupili teren tanio, na raty, po sześćdziesiąt rubli za morgę.

Szymek obszedł całe pole i znalazł miejsce na wybudowanie chałupy. Zaczął wybierać kamienie, równać ziemię. Tak samo jak on pracowali na nowo nabytych polach sąsiedzi. Wszyscy umilali czas rozmową. W południe Nastka przyniosła mu obiad, narzekając, że na ugorze i tak nic nie wyrośnie, a przecież nie mają domu… Usłyszała obietnicę rychłego zamieszkania. Na budowę chałupy mieli otrzymać trochę drzewa od dziedzica, na resztę budulca musiała wystarczyć glina.

Na pole koniem przyjechał Jędrzych, który wymknął się matce, by zaorać bratu teren. Nie mógł pomagać długo; już nazajutrz pojawił się ze śladami pobicia przez Dominikową, dlatego przez następne dni Szymek pracował sam:
„(…)i robił niestrudzenie kiej ten koń w kieracie, nie bacząc na utrudzenie ni na żar, dnie bowiem szły takie gorące, rozprażone a duszne, że ziemia pękała, wody wysychały, trawy żółkły, a zboża stały ledwie już żywe w owej piekielnej pożodze, pola robiły się puste i głuche, gdyż nie sposób było wytrzymać przy robocie, prosto żywy ogień lał się z nieba i słońce wyżerało ślepie. Zbielałe, mętne niebo wisiało kieby ta ognista, rozdrgana płachta, obtulająca wszystką ziemię taką spieką, że ni wiater się poruszył, ni zaruchały się drzewa, ni ptak zaśpiewał lebo głos ludzki się kaj zerwał, a co dnia jednako ze wschodu na zachód wędrowało słońce siejąc nieubłaganie ogień i posuchę”. Od poniedziałku z pomocą przyszedł mu… pan Jacek (brat dziedzica!). Przez kilkanaście dni jedli razem posiłki z dwojaków, sypiali na polu pod jednym kożuchem, dzięki czemu Szymek przekonał się, że nieprawdą były plotki o chorobie umysłowej pana Jacka, człowieka mądrego i doświadczonego przez życie. Po paru dniach do pomocy dołączyli również Mateusz i syn Kłębów. Gdy w końcu postawili chałupę, Szymek wybielił ściany, a pan Jacek na pożegnanie zażartował, że może kiedyś przyjdzie do niego „pomieszkać na komorne”.

Nazajutrz odbył się
cichy ślub, o którym Dominikowa nie chciała nawet słyszeć. Jagna, w tajemnicy przed matką, wynosiła z domu różne tobołki do Nastusi. Po sakramencie paru gości przeniosło się do Mateusza. Na koniec wieczoru Szymek pożyczył konia od Kłęba, zapakował na niego skrzynie, naczynia, pościel, wszystkie tobołki, posadził na tym swoją Nastusię, teściowej padł do nóg, ucałował szwagra i usiadł na miejscu woźnicy, kierując się w kierunku nowego domu. Dobrzy ludzie pomogli młodej parze w zagospodarowaniu: Kłębowa przyniosła kokoszkę z kurczakami, a Jasiek Przewrotny uwiązał im pod chałupą swego psa, po czym uciekł.

VII

Jagna ofiarowuje pomoc Szymkowi i Nastce (wynosi wszystko z domu od Dominikowej, a nawet daje pieniądze zarobione na sprzedaży gęsi) i zrywa romans z wójtem. Chłopi naradzają się u Antka przed głosowaniem w sprawie budowy szkoły w Lipcach.



Hanka na prośbę chorej na ospę Józki dała Nastusi prosiaka, którego odprowadził Witek. Spełnił prośbę gospodyni, a potem wrócił na swoje miejsce przy łóżku obsypanej krostami dziewczyny. Odganiał od niej muchy, podawał do picia wodę. Tak mijały dnia Józinej choroby…

Pewnego dnia nad wsią przeszła ulewa z burzą, a jeden piorun uderzył w nową stodołę wójta, paląc ją doszczętnie. Na szczęście nikt nie ucierpiał. Kozłowa objaśniła to wydarzenie jako karę dla małżeństwa, i tylko dzięki interwencji Antka nie doszło do kolejnej bójki. Wracając z gaszenia pożaru, Antek natknął się na Jagnę, lecz ta nawet na niego nie spojrzała.

Jagustynka nadal smarowała Józkę maściami, a pewnego dnia po kryjomu odwiedziła ją nawet
Jagna, przynosząc garść cukierków i uciekając na odgłos kroków Hanki. Potem pobiegła do Nastki, szczęśliwej z krowy - prezentu od pana Jacka. Rozwodziła się nad dobrym sercem Antka, który bardzo pomógł (poręczył za nich u dziedzica), oraz Hanki (dała im prosiaka). Jagna, nie mogąc dłużej słuchać o małżeństwie, dała młodej żonie dziesięć rubli – zapłatę za sprzedane gęsi.

W drodze powrotnej młoda wdowa spotkała Mateusza, z którym rozeszli się po chwili rozmowy. Nagle kobieta znieruchomiała, ponieważ czyjeś ręce chwyciły ją wpół. Okazało się że to wójt szepczący o kupionych koralach i zapewniający, że kochanka mu nie ucieknie. Jednak Jagna wyrwała się krzycząc, że jeżeli jeszcze raz odważy się ją dotknąć – wydrapie mu oczy, czym wprawiła mężczyznę w osłupienie. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca w chałupie, zdenerwowana powiedziała matce, że wybiera się do organistów, u których pomagała ostatnio często w pracy (aby tylko posłuchać o Jasiu). Dzięki wieczornej wizycie dowiedziała się, że nazajutrz miał zjawić się syn gospodarzy, co spowodowało, iż ugięły się pod nią nogi. W czasie dłużącej się nocy postanowiła sobie, że wyjdzie chłopakowi naprzeciw.

Tymczasem u
Borynów zebrało się około dwudziestu chłopów popierających Antka i Grzelę i naradzających się przez jutrzejszym zebraniem w miejskiej kancelarii, na które wszystkich lipieckich gospodarzy wzywał wójt w sprawie zgody na postawienie we wsi szkoły. Roch pouczał chłopów, co mają mówić, po czym rozeszli się do domów.



VIII

Nadchodzi dzień zebrania i głosowanie dotyczącego budowy placówki. Wójt wygania Antka. W końcu pomysł postawienia szkoły zostaje przegłosowany.



Następnego dnia przed kancelarią chłopi wraz z pisarzem oczekiwali
przyjazdu naczelnika. Pojedynczo byli wywoływani, a urzędnik przypominał o składce na sąd i zapłacie podatku (nie mieli pieniędzy), a pisarz radził: „- A uchwalcie na szkołę, bo jak się będziecie sprzeczali, to naczelnik może się rozgniewać i gotów wam jeszcze popsuć zgodę z dziedzicem o las - przestrzegał lipeckich ludzi”). Grono mieszkańców Lipiec powiększyli chłopi z okolicznych wsi, zebrani również w sprawie szkoły. Gdy w końcu pojawił się oczekiwany urzędnik, sołtysi stanęli na czele swych wsi, wójt zasiadł za stołem, a pisarz zaczął czytać: „-...jako przykazano postawić szkołę w Lipcach, któraby była i dla Modlicy, Przyłęka, Rzepek i drugich pomniejszych wsi: Potem długo wywodził, jaki to z tego będzie profit, jakie to dobrodziejstwo oświata, jak to urzędy jeno myślą dzień i noc, bych tylko narodowi przyjść z pomocą, bych go wspierać, oświecać i bronić przed złem. Zaś w końcu wyliczał, ile potrza na plac z polem, ile na sam budynek i na całe utrzymanie szkoły wraz z nauczycielem, i że na to wszystko trzeba będzie uchwalić dodatkowy podatek po dwadzieścia kopiejek z morgi”. Słysząc tę propozycję, chłopi nie zgodzili się na szkołę, ponieważ nie mieli na płacenie większych podatków. Argumentowali też, że w szkole uczono by w języku rosyjskim Rozzłościli tym naczelnika. Na próżno gospodarze okolicznych wsi prosili lipeckich o ugodę – bezskutecznie. Jeśli nauka odbywałaby się po polski, natychmiast wyraziliby zgodę – tłumaczyli.

W końcu głos zabrał
Antek mówiąc, że cesarz wydał ustawę, w której było napisane, że w szkołach i sądach należy posługiwać się językiem polskim. Wystąpienie to spowodowało, że naczelnik zapytał Borynę o godność i odebrał mu prawo głosu po usłyszeniu nazwiska. Zawstydzony Antek odszedł krzycząc do chłopów, by nie godzili się na „ruską” szkołę. Teraz rozpoczęło się pojedyncze wzywanie gospodarzy, przy nazwiskach których pisarz stawiał krzyżyk lub kreskę. Wynik przedstawiał się następująco: 200 głosów za szkołą, 80 przeciwko. Lipeccy chłopi zaczęli krzyczeć, że zostali oszukani, domagali się ponownego głosowania, naczelnik jednak ogłosił, ze w Lipcach powstanie szkoła, po czym odjechał swym powozem. Przegrani ludzie zaczęli się rozchodzić.

IX

Nieopodal lasu Antek dostrzega rozmawiających Jasia z Jagną, o czym niezwłocznie powiadamia organiścinę, sugerując randkę. Dominikowa ostrzega dziewczynę przez plotkami ludzi.



Wracając z narady do Lipiec, Antek odpędzał się od obcych psów kijem. Szedł coraz wolniej. Spotkał startego Żyda szmaciarza popychającego przed sobą taczkę napchaną szmatami, który poprosił go o pomoc. Teraz syn Macieja pchał wózek, a towarzysz opowiadał:
„- Wiecie, jeszcze zimą naczelnik zrobił kontrakt z jednym majstrem na postawienie szkoły w Lipcach. Mój zięć im faktorował”. Antek, który wiedział, że w zimie nie było jeszcze ustawy o budowie szkoły, zdziwił się tymi słowami. Rozstali się, gdy doszli do lasu.




Boryna, wychodząc z boru, zobaczył
Jasia z Jagną, stojących obok bryczki, zapatrzonych w siebie i szepczących. Domyślił się, że jest świadkiem randki, ponieważ niedawna kochanka była pięknie ubrana. Młodzieniec zrywał jagody i wkładał kobiecie do ust. Nie chcąc zostać zauważonym, Antek ominął ich po kryjomu, Przed wsią zobaczył organiścinę siedzącą z najmłodszym dzieckiem i doglądającą pasących się gęsi, od której po przywitaniu usłyszał, że wyczekuje powrotu syna ze szkoły. Wtedy poinformował, że widział jej Jasia z Jagną, idących w kierunku młodego lasku.

Rozzłoszczona kobieta nie wierzyła usłyszanym słowom. Usatysfakcjonowany Boryna odszedł. Wkrótce Jaś podjechał, a po przywitaniu i opowiedzeniu nowin ze szkoły został zapytany o Jagnę. Nie skłamał, mówiąc, że spotkał ją przy lesie i chwilę porozmawiał. Organiścina była ucieszona powrotem syna, który miał pomagać księdzu w kościele.

Następnego dnia podczas nabożeństwa
młodzieniec służył do mszy, co obserwowała klęcząca z boku Jagusia (ich spojrzenia parokrotnie się spotkały). Po południu Jasio poszedł do wsi odwiedzić znajomych: „Posiedział czas jakiś przy Mateuszu, któren Stachową „chałupę” wyciągał już do zrębu; postał nad stawem z Płoszkową bielącą płótno; odwiedził chorą Józkę; nasłuchał się wyrzekań wójtowej; przyjrzał się w kuźni, jak kowal stalił kosy i nacinał ostrza sierpów; zajrzał i na ogrody, kaj pracowało najwięcej dzieuch i kobiet, a wszędy wielce byli mu radzi, witając przyjacielsko i patrząc na niego z niemałą dumą: boć lipeckie to było dziecko, więc jakby w krewieństwie ze wszystkimi. A dopiero na samym ostatku wstąpił do Dominikowej; stara siedziała przed domem i przędła wełnę, dziwił się temu, gdyż oczy miała przewiązane”.
Został poczęstowany mlekiem, przyniesionym przez Jagusię, która obserwowała jako każdy krok, zwłaszcza gdy odchodził:
„Niewypowiedzianie parło ją cosik za nim i tak strasznie ponosiło, że aby się nie dać pokusić, wpadła do sadu, chyciła się oburącz jakiegoś drzewa i przytulając się do niego stanęła bez tchu prawie i przytomności, nakryta, niby płaszczem, gałęziami, zwisłymi od jabłek; stała z przywartymi powiekami, z uśmiechem zatajonym w kątach warg, pełna szczęśliwości, a zarazem lęku, i pełna jakowychś łez słodkich i lubego dygotu, jak wtedy, kiej patrzała na niego przez okno, w tamtą noc wiośnianą”. Jaś również był pod urokiem Jagny.

Pewnego dnia
organiścina posłała po Jagnę, by przyszła do niej poprasować, a ta pojawiła się wystrojona jak do kościoła. Dużo czasu spędzała też w świątyni, ponieważ tam bez skrępowania mogła obserwować ukochanego. Jagna nie wiedziała, że zainteresowany nią był również Mateusz. Gdy spostrzegła to Tereska, zaczęła wdowę po Borynie wyzywać do dziewcząt ze wsi i buntować przeciwko niej kobiety. Nieświadoma niczego Jagna była pochłonięta nową miłością, żyła niczym we śnie i nie miała poczucia czasu (nie wiedziała, czy jest dzień, czy noc). Dominikowa czuła, ze z córką działo się coś złego.

Któregoś razu Jagna niechcący natknęła się na Jasia siedzącego na kopcu i czytającego książkę. Okryła się rumieńcem, po czym zaczęli rozmawiać. Gdy młodzieniec musiał wracać do domu, postanowiła go odprowadzić. Przysiedli jeszcze pod drzewem, gdzie
Jasio czytał jej książkę, gdy nagle stanęła przy nich Kozłowa informując, że chłopaka szuka matka. Pobiegł natychmiast do domu, a Jagna poszła w swoją stronę, słysząc za sobą słowa Kozłowej (że jeszcze ją ktoś rozgrzeszy).

X

Do wsi przybywa żandarmeria poszukująca Rocha. Mężczyzna zostaje ukryty przez chłopów, a w końcu opuszcza Lipce.



Po powrocie do chałupy Jagna usłyszała od matki, że do wójta przyjechali wojskowi. Fakt ten wzbudził ogólne poruszenie we wsi, ludzie snuli domysły, o co może chodzić.

Do Antka, siedzącego na ganku, przybiegł przez pola
Grzela, aby go ostrzec przed żandarmami, którzy udawali się w kierunku jego domu w poszukiwaniu Rocha. Na szczęście młody Boryna zachował spokój i kazał Rochowi natychmiast schować się do nowego brogu, postawionego przez Mateusza. Przed ucieczką Roch zdążył jeszcze rzucić leżącej na łóżku Józce jakieś papiery, prosząc, aby je ukryła pod sobą, po czym wybiegł na zewnątrz. Gdy wojskowi nadeszli, Hanka z dzieckiem była w izbie, a Antek siedział na ganku. Widok żandarmów spowodował, że z przerażenia serce podskoczyło mu do gardła. Gdy wójt zapytał, czy Rocho jest w domu, odpowiedział, że nie, pewnie poszedł do kogoś we wsi.




Wojskowi weszli do chałupy i zaczęli
rewizję. Bali się jednak podejść do Józki, ponieważ Hanka uprzedziła ich, że dziewczyna jest chora na ospę. Po nieudanych poszukiwaniach w udali się do innych domostw. Kiedy odeszli, Antek nakazał Mateuszowi i Grzeli odciągnąć tłum gapiów zebranych pod jego chałupą. Mężczyźni nakłonili zgromadzonych, żeby poszli za nimi do wsi szukać Rocha. Gdy nie było już świadków, Antek przyprowadził Rocha do izby Józki.

Starzec wiedział, że musi opuścić wieś.
Pozbierał wszystkie swoje rzeczy, zjadł coś naprędce i pożegnał się z domownikami. Antek powiedział, że u Szymka na Podlesiu będą czekały na niego konie. Zapewnił, że spotkają się jeszcze przy figurze pod borem. Rocho udał się do Dominikowej po resztę swoich rzeczy. Pożegnał się ze starszą kobietą, a Jagna nalegała, by móc go odprowadzić. Po drodze niosła tobołek Rocha, a ten prosił ją, aby się opamiętała, by wreszcie zmieniała swoje życie. Wypominał jej wszystkich mężczyzn, z którymi coś ją łączyło. Zaczął od Antka, potem mówił o wójcie, a skończył na Jasiu. Bulwersowało go, że o tym ostatnim związku mówił nawet ksiądz. Na dźwięk imienia „Jaś” Jagna oburzyła się, twierdziła, iż nic złego z nim nie robi, jedynie romansuje. Jednocześnie mówiła, że za Jasiem poszłaby na koniec świata. Jednak Rocho już tego nie słyszał.



Doszli do lasu, gdzie na Rocha czekali Antek, Grzela i Mateusz. Wszyscy usiedli na trawie i wysłuchiwali ostatnich nauk Rocha: „Mówił tak ważkie i zgoła niespodziane rzeczy, że słuchali z zapartym tchem, z trwogą i radością zarazem, przyjmując każde jego słowo z dreszczem wiary serdecznej, jako by tę komunię przenajświętszą... Niebo im bowiem otwierał, raje pokazywał, że dusze im poklękały w zachwyceniu, oczy widziały cudności niewypowiedziane, a serca się pasły janielskim, przesłodkim śpiewaniem nadziei...”.

XI

Zaczynają się żniwa. Z wojska wraca mąż Tereski. Umiera Agata. Organiścina wygania Jagnę z domu.



Nadeszły
żniwa. Kłębowa poszła prosić młynarzową o pół kwaterki kaszy na kredyt, jednak jej nie dostała. Oburzona przekazała to Magdzie, która powiedziała, że jej mąż kupił od dziedzica dwadzieścia morgów ziemi na Podlesiu i tam postawi własny młyn. Z tą nowiną Kłębowa udała się do Hanki szykującej się do wymarszu na pielgrzymkę. W domu była także Jagustynka, która doniosła, że mąż Tereski, Jasiek, wrócił z wojska. Dodała, że teraz siedzi w domu i czeka na żonę. Kozłowa zdążyła już mu opowiedzieć o romansie Tereski z Mateuszem. Z kolei Antek z wiadomością o powrocie Jaśka udał się do Mateusza, którego spotkał u Szymka i Nastusi.

Mateusz ucieszył się na
wieść o powrocie męża Tereski, której miał już dość: „- Czasu by nie chwaciło, żebym miał każdej żałować! Wpadła mi w pazury, to i wzionem, każdy by zrobił to samo! Nie bój się, użyłem jak pies w studni, bo com się musiał nasłuchać beków i wyrzekań, to starczyłoby la dziesięciu. Uciekałem, to kieby cień szła za mną. Niechże i Jasiek się nią nacieszy. Nie kochanie mi w głowie, a jeno całkiem co drugiego”. Miał własne plany i chciał się ożenić, ale nie wyjawił Antkowi, z kim. Potem spytał mimochodem, czy Antek ma zamiar oddać Jagnie ziemię, którą przepisał jej Boryna. Antek odparł, że wykupi od niej te morgi, domyślając się, że Mateusz chciał się ożenić właśnie z Jagną.

Wracając do domu, Mateusz w myślach przeliczał morgi Dominikowej i Jagny. Gdyby udało mu się tym zarządzać, byłby gospodarzem pełną gębą. W chałupie dowiedział się od płaczącej matki, że Teresa kilkakrotnie pytała o niego. Zaraz zresztą przybiegła i ze łzami w oczach powiedziała, że Jasiek wrócił z wojska. Wróciwszy do domu, zastała swojego męża, który wprost zapytał, czy to prawda, że zdradzała go z Mateuszem. Gdy przytaknęła, Jasiek się rozpłakał, a ona wybiegła do kochanka.




Mateusz wyprowadził ją przed chałupę. Kobieta tuliła się do niego, mówiąc:
„- O mój jedyny, o mój wybrany z tysiąca, zabij me, a nie odpędzaj od siebie! Miłujesz to me, co? Miłujesz? Dyć me utul ten ostatni razik, dyć me weź, ogarnij sobą i niedaj na mękę, nie daj płakania, nie daj zatracenia! Jedynego cię mam na wszyćkim świecie, jedynego... Ino me ostaw przy sobie, a służyła ci będę za tego psa wiernego, za tę ostatnią dziewkę!”, na co on zaczął się wykręcać od odpowiedzi. Chciał, aby dała mu święty spokój. Tereska krzyknęła: „- Cyganisz jak pies! Zawdyś me ocyganiał! Już me teraz nie zwiedziesz! Strach ci Jaśkowego kija, to się wijesz kiej ta przydeptana glista! A ja mu zawierzyłam jak komu najlepszemu! Mój Boże, mój Boże! A Jasiek taki poczciwy, nawiózł mi podarunków, nigdy mi nie powiedział marnego słowa i ja mu tak odpłaciłam. I takiemu przeniewiercy zawierzyłam, takiemu zbójowi! takiemu psu! Idź se za Jagusią! - zawrzeszczała przyskakując do niego z pięściami - idź, i niech was pożeni hycel, pasujeta do siebie, lakudra i złodziej”.
Matka Mateusza przyglądała się temu, zalewając się łzami. Tereska upadła na ziemię, zanosząc się płaczem. Wtedy zza drzew wyszedł Jasiek, który wszystko słyszał. Ujął ją za rękę, prosząc, by wróciła z nim do domu. Zapewniał, że nie zrobi jej krzywdy, a Mateuszowi powiedział:
„- Pókim żyw, to ci jej krzywdy nie daruję, tak mi dopomóż, Panie Boże!”. Po tych słowach Marteusz poszedł prosto do karczmy, gdzie pił całą noc. Tam wszyscy wiedzieli, co się wydarzyło. Tylko Jagustynka trzymała stronę Tereski. U organistów też zaczęły się żniwa. Z uwagi na ogromny upał organiścina nakazała synowi, by wrócił z pola do domu i aby sobie odpoczął. Jasiowi szybko znudziło się w chałupie i wyszedł na wieś. Pod domem Kłąbów usłyszał straszliwe jęki. Gdy wszedł do sieni, zorientował się, że wydaje je konająca Agata. Z sieni, gdzie została ulokowana przez Kłąbów, przeniósł ją na łóżko w izbie. Zaraz po tym pobiegł na pole, by powiadomić o wszystkim rodzinę staruszki.

Wieczorem Agatę ułożono w pościeli, a w dłoń włożono różaniec. Nazajutrz przyszedł ksiądz z ostatnim namaszczeniem, ale nie zabawił długo, ponieważ był z kimś umówiony. Kapłan nakazał Jasiowi siedzieć przy Agacie do końca. Do izby z czasem zaczęli schodzić się sąsiedzi, a wśród nich Jagusia. Zgromadzeni modlili się pod przewodnictwem Jaśka, który czytał Agacie brewiarz. Gdy tego wieczora
zmarła, chłopak z płaczem pobiegł do domu, a Jagusia podążyła za nim, tuląc roztrzęsionego do swej piersi i próbując uspokoić. W takiej pozie zastała ich organiścina, która zagroziła Jagnie, że jeżeli się natychmiast nie wyniesie, poszczuje ją psami. Dziewczyna próbowała się tłumaczyć, ale została zmuszona do opuszczenia domu organistów. Wybiegłszy z pokoju Jasia, skierowała się ku polom.



XII

Organiścina przerywa rozmowę Jagny i Jasia. Z Lipiec wyrusza do Częstochowy pielgrzymka, w której uczestniczą: Hanka, Tereska z mężem oraz Jaś.



Jasio chciał biec za Jagną, ale matka mu nie pozwoliła. Opowiedziała synowi, co ludzie we wsi mówią o młodej wdowie, ale on nie uwierzył jej słowom. Długo płakał, nie mógł dojść do siebie, bił się z myślami. Chcąc przestać myśleć o Jagnie, udał się do zmarłej Agaty, aby pomodlić się nad nią. Następnego dnia także modlił się przy nieboszczce, znad której Jagustynka wciąż odganiała natrętne muchy.

Kłębowie pojechali do miasta, by wydać pieniądze, które pozostawiła im Agata, a Mateusz zajął się robieniem trumny. W izbie, w której spoczywało ciało zmarłej, pojawiły się Jagna z matką, aby się pomodlić. Młoda wdowa popatrzyła na Jasia smutnymi oczami.

Do Lipiec zaczęli tłumnie zjeżdżać okoliczni
parafianie, aby rano wyruszyć stąd na pielgrzymkę do Częstochowy. Po pogrzebie Jasio postanowił porozmawiać z Jagną, chcąc wyjaśnić, czego na jej temat dowiedział się od matki. Udał się w kierunku domu Jagusi, jednak nie szedł drogą, ale obejściami, aby mieć pewność, że nikt go nie zobaczy. Zakradł się od strony sadu, gdzie właśnie spotkał pracującą przy ziemniakach Jagnę. Zawołał ją i poszli razem w kierunku pól. Na zadane wprost pytanie, czy to, co powiedziała na jej temat matka, było prawdą, usłyszał odpowiedź przeczącą. Uspokoił się. Po chwili oboje płakali. Szli przed siebie, nie odzywając się, pochłonięci sobą, zauroczeni.




Nagle dobiegł ich głos organiściny, która wołała syna. Kobieta podbiegła do nich, złapała syna za rękę i pociągnęła go za sobą. Wpatrzona w Jasia Jagna szła za nimi, ale
organiścina chwyciła kamień i cisnęła w nią, krzycząc: „- Poszła precz! A do budy, ty suko! - zakrzyczała wzgardliwie. Jagusia obejrzała się dokoła, całkiem nie miarkując, o kogo tamtej chodzi, ale gdy jej zniknęli z oczów, długo się plątała po drogach, a potem, gdy w „chałupie” poszli spać, siedziała pod ścianą do białego rana. Godziny szły za godzinami, piały kokoty, rżały konie przy wozach nad stawem, robił się świt, wieś zaczynała wstawać, brali wodę ze stawu, wypędzali bydło na pastwiska, kto już wychodził na robotę, gdzie już trajkotały kobiety, kajś dzieci popłakiwały matyjaśnie, a ona wciąż siedziała na jednym miejscu i z otwartymi oczami śniła na jawie o Jasiu - że cosik z nim rozmawia, że patrzą na się tak z bliska, jaże ją ogarniały słodkie ognie, że idą kajś i śpiewają coś takiego, czego nie poredziła sobie przypomnieć - i tak cięgiem jedno w kółko”.

Do Dominikowej przyszła Hanka, mówiąc, że idzie na pielgrzymkę i prosi o przebaczenie wszystkich dawnych grzechów.
Szła do Częstochowy, by podziękować Bogu za wysłuchanie modlitw o odmianę losu. Powiedziała także, że Jasio organistów także wybiera się w drogę. Na porannej mszy ksiądz pobłogosławił i pożegnał pielgrzymów, których było około stu, a wśród nich nawet Tereska z mężem. Za tłumem podążały wozy z tobołami. Cała wieś ich odprowadzała. Jagusia: „(…) szła z matką i z drugimi, była strasznie zmizerowana, trzęsła się w sobie z żałości, a łykając gorzkie, sieroce łzy patrzyła w Jasia kieby w to słońce, juści, co z dala, bo organiścina z dziećmi nie opuszczała go ani na chwilę, że nie było sposobu przemówić do niego ni nawet stanąć mu w oczach”. Pod figurą na Podlesiu odprowadzający pożegnali się z pielgrzymami i zawrócili, Jagna zaś: „Czekała z upragnieniem nocy i cichości, ale i noc nie przyniesła jej folgi ni ukoju, tłukła się do samego świtania kole „chałupy”„, szła na drogi, poleciała nawet na Podlesie pod figurę, kaj ostatni raz widziała Jasia, i zapiekłymi od męki oczami szukała na szerokiej, piaszczystej drodze jakby śladów jego kroków, choćby cienia po nim, choćby tej grudki ziemi tkniętej przez niego. Nie było, nie było la niej nic i nikaj, nie było już zmiłowania i poratunku. Zabrakło jej w końcu nawet łez, zabite smutkiem i rozpaczą, oczy świeciły kiej studnie niezgłębionej boleści. A tylko niekiej, przy pacierzu, zrywała się ze spiekłych warg żałosna skarga. - I za co to wszystko, mój Boże, za co?”.



XIII

Wójt zostaje aresztowany z powodu braku pieniędzy w gminnej kasie. Jagnę mieszkańcy wywożą z Lipiec na kupie świńskiego nawozu (przy sprzeciwie Mateusza i bierności Antka).



Jagna chodziła jak
nieprzytomna. Jędrzych coraz częściej przesiadywał u Szymka, przez co gospodarka Dominikowej podupadała. Zaniedbywany był inwentarz, szybko skończyło się drewno na opał. Podobnie sprawy miały się w polu, gdzie len prosił się o wyrwanie, ale Jędrzych nie miał zamiaru pracować. Mówił matce, że jeśli ona wygnała Szymka, to on też może w każdej chwili odejść. Dominikowa, zaniepokojona stanem Jagusi, udała się do księdza po radę. Wróciła do domu wściekła, ponieważ dowiedziała się, jaka opinia krąży we wsi na temat jej córki, „- Zaraz w nocy zrobiły nad nim sąd, organista zerżnął mu skórę, ksiądz swoje, cybuchem dołożył i bych ustrzec przed tobą, wyprawili go do Częstochowy. Słyszysz to? Pomiarkujże, coś narobiła! - krzyknęła groźnie. - Jezus Maria! Biły go! Jasia biły! - zerwała się gotowa lecieć na jego obronę, ale jeno zakrzyczała przez zaciśnięte zęby (…)”. Dominikowa zaczęła bić kijem córkę, twierdząc, że przynosi jej tylko wstyd na stare lata. Jagna broniła się mówiąc, że słyszała od ludzi, że będąc w jej wieku, matka zachowywała się podobnie.

Dominikowa była zła, że Jagusia przepędziła Mateusza. Uważała, że przez to znajduje się wciąż na językach ludzi. Prosiła, by dziewczyna udała się do księdza do spowiedzi i po pokutę, na co Jagna odpowiedziała, że nie pójdzie, a pokutę już ma, ponieważ wciąż cierpi za swoją miłość.




Następnego dnia była niedziela. Wieś obiegła wiadomość, że
wójt został aresztowany za brak pieniędzy w kasie gminnej. Podobno brakowało sporej sumy. Krążyła wieść, że urzędnicy zabiorą mu gospodarkę, a resztę pieniędzy będą musieli zwrócić lipczanie. Informacja ta spowodowała, że ludzie się oburzyli, a we wsi podniósł się krzyk. Prym w tym wiodła Kozłowa.

Gdy organiścina podrzuciła hasło, że wójt wydał
pewnie pieniądze na Jagnę, tłum podchwycił te słowa. Ludzie skupili swoje oburzenie na Jagnie, w jej stronę została skierowana agresja. Dziewczyna stała się nagle przyczyną wszelkich nieszczęść i plag, jakie dotknęły Lipce w ostatnim czasie. Obwiniono ją nawet o śmierć Boryny. Uznano, że dopóki jest we wsi, będą się przydarzać wszystkim nieszczęścia. Tłumowi zrobiło się nawet żal płaczącej wójtowej.
Pod wodzą organiściny ludzie poszli do księdza po radę. Kapłan nie chciał się do niczego mieszać.

Wieczorem tego dnia
odbyła się w karczmie narada ludności wiejskiej. Zjawił się na niej nawet Antek, bez którego nie mogła zapaść we wsi żadna decyzja. Wszyscy po kolei zabierali głos, nie pozostawiając na Jagnie suchej nitki. Zapytali Antka o zgodę na wypędzenie Jagny ze wsi, a on, dotychczas milczący, odparł: „- W gromadzie żyję, to i z gromadą trzymam! Chceta ją wypędzić, wypędźta; a chceta se ją posadzić na ołtarzu, posadźta! Zarówno mi jedno!”. Po tych słowach wyszedł z karczmy. Jedyną osobą, która broniła Jagusi, był Mateusz. Nazajutrz Antek, wiedząc, co się wydarzy we wsi, wziął kosę i udał się w pole. Tłum, zgromadzony pod domem organistów, skierował się ku chałupie Dominikowej. „Wdarli się do „chałupy”„ kiej burza, jaże zadygotały ściany, Dominikowa zastąpiła drogę, to ją stratowali, Jędrzych skoczył bronić i w oczymgnienie zrobili z nim to samo, wreszcie Mateusz chciał ich powstrzymać przed komorą i chociaż prał drągiem, chociaż bronił całą mocą, ale nie wyszło i Zdrowaś, już leżał kajś pod ścianą z rozbitym łbem i nieprzytomny. Jagusia była zaparta w alkierzu, a kiej wyrwali drzwi, stała przytulona do ściany i nie broniła się, nie wydała nawet głosu, blada była kiej trup, a w oczach szeroko rozwartych gorzało ponure płomię grozy i śmierci. Sto rąk wyciągnęło się po nią, sto rąk głodnymi, chciwymi pazurami chyciło ją ze wszystkich stron, wyrwało niby kierz płytko wrośnięty w ziemię i powlekło w opłotki”.

Związali Jagusię i wrzucili ją na wóz z gnojem, zaprzęgnięty w dwie krowy. Dziewczyna była przy tym ciągle bita i opluwana. Ktoś wpadł na pomysł, aby wywieźć ją pod kościół, tam rozebrać do naga i bić, ale Jambroży nie wpuścił ich na teren świątyni. Parobek Borynów, Pietrek, powoził, zaś „Jagusia w postronkach, na gnoju, zbita do krwi, w porwanym odzieniu, pohańbiona na wieki, skrzywdzona ponad człowiecze wyrozumienie i nieszczęsna ponad wszystko, leżała jakby już nie słysząc ni czując, co się dzieje dokoła, tylko żywe łzy nieustanną strugą ciekły po jej twarzy posiniaczonej, a niekiedy wzniesła się pierś niby w tym krzyku skamieniałym”.

Wreszcie dojechali do kopców pod lasem i zrzucili tam Jagnę z wozu wraz z gnojem. Nie zdążyła się nawet poruszyć, a już zgromadziły się wokół niej kobiety. Zaspokajając swoją nienawiść, zaczęły ją dotkliwie
kopać. Potem wracały do wsi, mijając po drodze zapłakaną Dominikową, która: „szła okrwawiona w potarganej odzieży, zaszlochana i z trudem macająca kijem drogę, a gdy pomiarkowała, kto ją wymija, wybuchnęła strasznym głosem: - A żeby was mór! A żeby was zaraza! A żeby was ogień i woda nie szczędziły! Każden jeno głowę wtulił w ramiona i uciekał zestrachany. A ona wielkimi krokami pobiegła na ratunek Jagusi”.




Na polach ludzie zbierali plony i zwozili do stodół, „Tylko jedne pola Dominikowej stojały opuszczone i jakby zapomniane; ziarno się już sypało z kłosów, zboża mdlały od suszy, a nikto się tam nawet nie pokazał, z lękliwym smutkiem odwracano od nich oczy, niejeden już wzdychał nad nimi, niejeden drapał się frasobliwie, oglądał trwożnie na drugich i potem jeszcze skwapniej przypinał się do roboty, nie pora była deliberować nad taką marnacją i upadkiem”. Ślepy żebrak, który odwiedził Nastusię, przyniósł dla Jagusi od zakonnic z Przyrowa święconą wodę, która miała pomóc dziewczynie powrócić do zdrowia. W domu Dominikowej panowały przygnębienie i rozpacz. Jagna postradała zmysły i co jakiś czas zrywała się do ucieczki z domu. Wciąż wołała Jasia. Jej matka przypominała raczej trupa niż kobietę. Szymek pomagał matce w gospodarstwie. Jedynie Mateusz i Nastusia płakali nad krzywdą Jagny. Reszta mieszkańców Lipiec żyła swoim życiem.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Chłopi - streszczenie szczegółowe Tom I, streszczenia lektur, chłopi
Chłopi - streszczenie szczegółowe Tom III, streszczenia lektur, chłopi
Chłopi - streszczenie szczegółowe Tom IV, streszczenia lektur, chłopi
Chłopi - streszczenie szczegółowe Tom II, streszczenia lektur, chłopi
Chłopi streszczenie szczegółowe
Chłopi streszczenie szczegółowe
CHŁOPI streszczenie szczegółowe
Chłopi streszczenie szczegółowe Tom I
Chłopi Jesień-streszczenie szczegółowe, lektury
Dżuma streszczenie szczegółowe
ferdyturke streszczenie szczego Nieznany
DŻUMA streszczenie szczegółowe
Lalka streszczenie szczegółowe
Potop streszczenie szczegółowe
Quo vadis streszczenie szczegółowe
Lalka streszczenie szczegolowe
Inny świat streszczenie szczegółowe, GEODEZJA, PRZEPISY, JĘZYK POLSKI
Makbet - streszczenie szczegółowe, streszczenia lektur
Tango streszczenie szczegółowe

więcej podobnych podstron