„Chłopi” – streszczenie szczegółowe
Tom
I
Jesień
I
Agata opuszcza Lipce, wyruszając na żebry. Ksiądz spaceruje po polach, na których trwają wykopki. Kobiety rozmawiają przy pracy o „urokach” rzuconych na ludzi przez Dominikową. Na pole przybiega Józka po Hankę. |
Była
już jesień, ludzie na polach kopali ziemniaki.
Ksiądz rozglądał się dookoła, idąc polną drogą. Po chwili
spotkał starą Agatę, o której rozmawiali pracujący w polu.
Mieszkała dotąd u krewnych Kłąbów, lecz nie ma już u nich
pracy, ponieważ nadchodzi zima. By
nie być ciężarem, sama odeszła. Ucałowawszy księdza w rękę i
wziąwszy darowaną złotówkę, poszła przed siebie, trzymając w
ręku „kijaszek”.
Skierowała się w kierunku lasów „do
ludzi po proszonym”.
Kapłan
co jakiś czas krzyczał na pasącego jego konie Walka podziwiającego
uroki jesieni. Spostrzegł na drodze
pod lasem dziewczynę ciągnącą na postronku krowę. Za nią
podążał Żyd
Moszka
– szmaciarz, który pchał taczki, a na pytanie księdza „Co
słychać?”
odrzekł, że kartofle, kapusta i żyto obrodziły, po czym pocałował
kapłana w rękę i poszedł dalej.
Ksiądz nakazał
Walkowi ponowne przegonienie koni, a sam poszedł w kierunku
kapliczki. Co chwila podbiegali do niego wiejscy chłopcy i, tak jak
Agata i Żyd, całowali po rękach, a on ich gładził po głowach.
Przystanąwszy przy „kopaczach”
zbierających kartofle, zapytał o właściciela pola. Usłyszał, iż
należało ono do Boryny. Hanna Borynowa również go ucałowała, a
kapłan zapytał o zdrowie jej
dziecka, które niedawno ochrzcił, po czym pobłogosławił oboje.
Poszedł dalej, w dłoń zbierając dojrzałe ziarno.
Dotarł
do cmentarza
ogrodzonego
kamiennym murem. Wśród mogił podążał w kierunku kaplicy
stojącej wśród pożółkłych brzóz i czerwonych klonów.
Tymczasem na polu Hanka zbierała kartofle z ludźmi, co chwilę
popędzając ich do szybszej pracy, ponieważ nieuchronnie zbliżał
się wieczór. Słychać było uderzanie motyk o ziemię, czasem ktoś
stęknął, prostując grzbiet. Wśród kopaczy przeważały stare
kobiety i komornicy. W płachtach leżały dzieci, cichutko
popłakując. Kobiety rozmawiały
o Agacie, o której Jagustynka mówiła, iż poszła na żebry,
a przedtem zrobiła porządki u krewniaków, pracując u nich przez
lato. Wypędzili ją na samą zimę. Jagustynka twierdziła, że
Agata wróci na wiosnę („naznosi”
cukru, herbaty, trochę grosza, który wyżebrze), zapewne rodzina ją
wówczas przyjmie, ponieważ: „…
jesienią to już la niej miejsca nie ma w sieni ani we chliwie.
Scierwy, psie krewniaki i zapowietrzone”.
|
Okazuje się, że wskutek działań borowego padła Borynowa krowa, przez co Maciej Boryna postanawia złożyć skargę do sądu na dziedzica za poniesioną stratę. Wójt namawia najbogatszego gospodarza we wsi na ponowne małżeństwo, a po tej rozmowie Maciej Boryna rozmyśla o majątku Dominikowej, korzyściach ze ślubu i swej pozycji we wsi. |
Zagroda
Boryny z trzech stron otoczona była
budynkami
gospodarskimi,
z czwartej znajdował się sad odgradzający wszystko od drogi. Gdy
Hanka z Józką przybiegły z pola, nad krową stało już kilka
kobiet radzących nad sposobami pomocy
zwierzęciu. Synowa starego Boryny wysłała Józkę po Jambrożego,
który znał się na chorobach. Bała się powrotu teścia: „…
jak ociec nadjadą, będzie to pomstowanie, będzie. - A przeciech my
niczego niewinowate! - narzekała płaczliwie”.
Jambroży
po
dokładnym obejrzeniu krowy powiedział, że zwierzę „zdycha”.
Chwilę potem wszyscy zebrani usłyszeli wóz, którym wracał Boryna
z synem Antkiem.
Naprzeciw nim wybiegła płacząca Józka, opowiadając z daleka
przebieg tragedii. Starszy z mężczyzn był zły na Witka (młodego
parobka), którego oskarżył o nieupilnowanie krowy, na co usłyszał,
że to borowy przegnał zwierzę z gajów, gdzie parobek ją wypasał.
Gdy później uciekali, krowa się pokładała i stękała. Maciej
ocenił wartość sztuki bydła na
trzysta złotych, które właśnie tracił. Krzyczał, że pod jego
nieobecność w domu zawsze są
jakieś straty: „Trzysta
złotych jak w błoto! Do miski to ścierwów aż gęsto, a
przypilnować nie ma kto. Taka krowa, taka krowa! A to człowiek
ruszyć się z domu nie może, bo zaraz szkoda i upadek...”.
Groził podaniem dworu do sądu. Kiedy Hanka wyszeptała, że była
przy kopaniu, teść nie wziął tego pod uwagę. Nakazał przynieść
kosę, po czym samodzielnie zarżnął zwierzę, aby się już nie
męczyło.
Potem wszedł do swej chałupy, krzycząc do
synowej, by dała mu coś zjeść. Po chwili wszyscy mieszkańcy izby
jedli na dworze jajecznicę z chlebem. Mężczyzna ciągle pytał o
Witka,
który gdzieś się schował ze strachu i po licznych
rozporządzeniach poszedł do izby na drzemkę. Gdy Hanka z Józką
wykonywały domowe prace, pojawił
się Witek pytając, czy gospodarz jest bardzo zły, na co Józia
powiedziała, że „tatulo”
go spierze. Chłopiec zaczął płakać, co spowodowało, że
obiecała wstawić się za nim. W podziękowaniu wyjął zza pazuchy
drewnianego, własnoręcznie wykonanego nakręcanego boćka i
podarował dziewczynie.
|
III
Po rozdzieleniu pracy domownikom Boryna wyjeżdża do miasta na proces sądowy dotyczący rzekomego ojcostwa dziecka dawnej służącej. Wraca potem do wsi w towarzystwie Dominikowej, która namawia go do małżeństwa. |
Kuba,
starszy parobek Boryny, wstał skoro świt. Sypiał w stajni razem z
Witkiem. Wyjrzawszy na dwór, dostrzegł szron i poczuł przejmujący
chłód. Kuśtykając (kiedyś postrzelono go w kolano) podszedł do
studni, umył się, przygładził włosy. Potem klęknął na progu
stajni i odmówił pacierz.
U Borynów w chałupie jeszcze
spali. Kuba wyprowadził wóz ze stodoły, napoił
konie, podsypał im słomy. Cały czas do nich mówił. Potem
nakarmił psa Łapę i poszedł obudzić młodego pastucha Witka.
Przebudzony chłopak wstał, wyciągnął z jaskółczych gniazd małe
ptaszki, usiadł pod chałupą i wypuścił je z rąk. Zza budynku
znienacka wyszedł Boryna – chwycił Witka za kark i bił go
rzemiennym pasem krzycząc, że to przez niego stracił krowę: „-
Takiś to pastuch, co? Tak to pilnujesz, co? Najlepsza krowa się
zmarnowała, co?... Ty znajdku, ty pokrako warsiaska! Ty! - I bił
zapamiętale, gdzie popadło, aż rzemień świszczał, a chłopak
wił się kiej piskorz i wrzeszczał: - Nie bijta! Loboga! Zabije
mię! Gospodarzu!... O Jezu ratujta...”.
Gospodarz w gniewie wypomniał, że wziął go jako znajdę nie po
to, by zabijał mu bydło. Witek krzyczał i płakał, a gdy
przestały padać na niego mocne razy – uciekł.
|
Kuba odwiedza proboszcza i zanosi mu upolowane kuropatwy. Po niedzielnej mszy Borynowie jedzą wspólny obiad, po którym Antek i Hanka spacerują po ojcowych polach. Jankiel i Kuba zawierają umowę w sprawie upolowania przez parobka sarny. |
|
V
Nadeszła jesień, a wraz z nią pluchy, deszcze, szarugi. Wszyscy mieszkańcy Lipiec przygotowywali się do jarmarku w Tymowie, na który w końcu wyruszyli. Opis jarmarku. |
Nadchodziła
jesień. Pod wieczór często podały zimne deszcze. Bociek z
przetrąconym skrzydłem, który nie odleciał do ciepłych krajów,
chodził po łąkach. Pojawiał się czasem na podwórzu Borynów,
gdzie Witek rzucał mu jedzenie. Coraz więcej „dziadów”
żebrzących chodziło po wsi od domu do domu. Niektórzy opowiadali,
że przychodzą ze świętych miejsc – z Częstochowy i Kalwarii,
chwaląc się tym, co widzieli i co przeżyli. We wsi nie słychać
już było przyśpiewów, a ludzie siedzieli w izbach.
Mieszkańcy
Lipiec wybierali się za parę dni na coroczny
jarmark na świętą Kordulę,
bojąc się o stan dróg (wskutek deszczów mogły rozmięknąć). Na
długo przed tym świętem planowali, co by tu sprzedać z
inwentarza, z ziarna czy przychówku, by w zamian kupić na
straganach przyodziewek i sprzęty gospodarskie. Gorące
przygotowania również były udziałem Borynów. Maciej z Kubą
kończyli młócenie pszenicy, Hanka z Józką podkarmiały maciorę
i gąski (by drożej je sprzedać), a Antek z Witkiem jeździli do
boru po susz na ogień i ściółkę do obory i na ogacenie ścian
chałupy.
Następnego dnia wraz ze świtem ludzie
podążali do Tymowa na oczekiwany jarmark. Topolową drogą poruszał
się wolno sznur wozów. Nie wszyscy jednak mieli możliwość jazdy,
ponieważ na wozach umieszczono inwentarz na sprzedaż. Gospodarze i
komornicy szli piechotą. Co biedniejsi ciągnęli za sobą uwiązane
na sznurkach świnie, barany, krowy. Również parobcy podążali na
jarmark, który był także miejscem załatwienia nowej pracy,
znalezienia ciekawej oferty. Lipce
nagle opustoszały, zdawało się, iż nikt ich nie zamieszkuje…
Maciej Boryna pozostawił w domu
Kubę płaczącego z powodu uniemożliwienia mu podróżny na
jarmark, Witka i Jagustynkę, która otrzymała polecenia
przygotowania posiłku i wydojenia krów. Gospodarz szedł piechotą,
mając nadzieję, iż uda mu się dosiąść do któregoś z sąsiadów
(rodzina pojechała wcześniej wozem). Nie pomylił się – do swej
bryczki zaprosił go organista. Była tam już organiścina wraz z
synem Jasiem, który specjalnie przyjechał ze szkoły na święto. W
przyszłości miał zostać
księdzem. W trakcie jazdy minęli Dominikową, Jagnę i Szymka,
którzy również jechali wozem (wraz z inwentarzem). Po wzajemnym
pozdrowieniu młody organista zdawał się być niezwykle zachwycony
urodą Jagusi. Kiedy dojechali do miasteczka, Maciej podziękował za
podwiezienie, po czym poszedł szukać
swej rodziny. Przeciskał się przez tłum, zatłoczone ulice, mijał
place, zaułki, pełne wozów i przeróżnych towarów. Na
poklasztornym rynku stały kramy obwieszone paciorkami, lusterkami,
wstążkami. Dalej sprzedawano święte obrazy.
Kupił
Józce chustkę na głowę
(obiecał ją córce już na wiosnę), potem przepychał się do
targowiska za klasztorem, mijając po drodze wysokie
drewniane kozły, na których wisiały szeregi butów. Widział
rymarzy, kołodziejów, garbarzy, krawców. Mijał stoły
zapchane kiełbasami, boczkami, szynkami. Piekarze prosto z wozów
sprzedawali placki, chleb i bułki. Ustawiono też kramy z książkami
i zabawkami. Pośrodku rynku, dookoła drzew rozłożyli się ze
swymi towarami bednarze, blacharze i garncarze, za nimi stali
stolarze z pięknie wykonanymi meblami. Wszyscy zachwalali towary
wystawione na sprzedaż. Na wozach kobiety sprzedawały cebulę,
jajka, masło. Można było nawet kupić gorącą kiełbasę i
herbatę. Dobrą atmosferę psuł widok ślepych, kulawych, niemych
„dziadów” żebrzących pod murami katedry.
Boryna w
końcu odnalazł Józkę i Hankę, którym nie udało się jeszcze
sprzedać maciory – ludzie ciągle targowali cenę.
W tłumie dostrzegł Jagnę stojącą wśród wozów, lecz gdy w
końcu udało mu się dotrzeć w to miejsce – już jej nie było.
Odnalazł za to Antka siedzącego na workach pszenicy, o którą
targowali się kupcy. Gdy syn poprosił Macieja o złotówkę (chciał
się napić i coś zjeść), zaczął mu wypominać, że patrzy
jedynie na jego pieniądze, lecz w końcu zgodził się.
W
Tymowie Boryna udał się do alkierza zajmowanego przez pisarza z
prośbą o sporządzenie skargi
sądowej na dziedzica.
Oskarżał go o to, iż borowy pobił Witka i przepędził jego
krowę, wskutek czego zdechła. Maciej nie zamierzał darować
dziedzicowi swej krzywdy. Domagał się pokrycia wszelkich
poniesionych strat. Potem spotkał Jagnę mierzącą na jednym ze
stoisk czapkę, którą chciała kupić bratu. Zaczął szeptać
czułe, niewinne słówka, patrząc jej namiętnie w oczy. Gdy
odeszła od kramu, torował jej przejście w tłumie. Przy jednym ze
stoisk Jagna zachwyciła się chustkami i wstążkami, co
spowodowało, że Boryna gotów był zapłacić za wszystko, co tylko
dziewczyna wybierze.
|
Ludzie zbierają kapustę z pola i zwożą ją do domów. Józka zaprasza Jagnę na szatkowanie kapusty w domu Macieja. |
Cały
czas padały deszcze. Nadchodziła jesienna szaruga. Dni stawały się
coraz krótsze. Skłębione chmury, pociemniałe pola, wszędzie
błoto. Z drzew opadały ostatnie liście. „Przerażająca
cichość ogarnęła ziemię. Umilkły pola, przycichły wsie,
ogłuchły bory. Wsie poczerniały i jakby silniej przywarły do
ziemi, do płotów, do tych sadów nagich, poskręcanych i jęczących
z cicha”.
Nadszedł czas zbierania i zwożenia kapusty z pól. Przed chałupami
przygotowywano beczki do jej kiszenia. Wyciętą kapustę wrzucano na
stojące na polu wozy, na które przenoszono ją na specjalnych
płachtach. Pracowała cała wieś.
Pole Dominikowej
sąsiadowało z polem Borynów. Józka z Hanką, Kubą i Jagustynkę
również zbierali kapustę. Wóz Paczesiów był już pełen
kapusty, więc jego właściciele pożegnali się z sąsiadami i
ruszyli do domu. Konia prowadził Szymek, a Jagna, zmęczona i
przemoczona do suchej nitki, cieszyła się z końca pracy.
Zapadał mrok. Pod ogromnym ciężarem ich wóz utknął w błocie. Z
mgły wyłonił się na szczęście
Antek, który pomógł przepchać
wóz i odprowadził do młyna. Szedł obok Jagny za wozem i ta chwila
samotności spowodowała, ze zaprosił dziewczynę do Kłąbów na
niedzielne tańce, na które załatwił skrzypka. Panna obiecała, że
zjawi się, jeżeli tylko otrzyma pozwolenie matki. Gdy odszedł,
Jagna nadal miała przed oczami
pożądliwy wzrok przystojnego mężczyzny. Zalewała ją fala
gorąca. Była pewna, że drugiego takiego Antka nie ma na świecie.
Ilekroć go widziała, nie wiedziała, co się działo z jej ciałem.
|
Do wsi powraca cieśla Mateusz i odwiedza Jagnę (dawną ukochaną). Córka Dominikowej idzie do Borynów na wieczorne obieranie kapusty. Tam Rocho opowiada historię o psie Pana Jezusa. Potem ma miejsce potajemna schadzka Jagny i Antka. |
Nazajutrz
aura nie sprzyjała zabawom i
rozmowom. Z powodu padającego deszczu ludzie siedzieli w swych
chałupach. Jagna nie mogła doczekać się wieczoru, kiedy miała
iść do Borynów. Nikt nie przeszkadzał jej w planowaniu rozmaitych
wariantów spotkania, ponieważ Dominikowa została wezwana do
rodzącej kobiety, a bracia pracowali.
Do Jagny przyszedł
parobek Mateusz – przystojny, silny trzydziestoletni kawaler.
Wzbudził zmieszanie w zachwyconej wizytą Jagusi, która zapytała,
gdzie przebywał przez ostatnie pół roku. Odpowiedziawszy, że
pracował u ludzi „w świecie”, zaczął gwałtownie całować
zaskoczoną dziewczynę. Zawstydziło go dopiero wejście do izby
Jędrzycha (brata Jagusi). Po jakimś czasie wróciła również
Dominikowa, która zakomunikowała, by nie przychodził więcej do
jej córki i dał jej spokój, po czym wygnała go ze swej chałupy.
Zaczęła też krzyczeć na Jagnę, wypominając ostro jej
wcześniejsze „latanie” z Mateuszem „po sadach”. Ostrzegła
jednocześnie, że ludzie ponownie mogą zacząć o niej plotkować.
Wskutek tego zajścia dziewczyna wybuchła płaczem, co spowodowało,
że matka, by ją uspokoić, pozwoliła córce zostać u Borynów aż
do północy.
Pięknie wystrojona, szybko udała się do
sąsiedniego gospodarstwa, w którym zastała już dużo pracujących
osób. Pojawił się tam dobrze znany w Lipcach wędrowiec Roch,
który zabawiał towarzystwo barwnymi opowieściami. Szczególną
uwagę wzbudziła legenda o Jezusie i jego psu, który bardziej
kochał Pana i troszczył się o Niego niż wyznawcy. Gdy w nocy
Jagusia wracała samotnie do domu,
pojawił się przed nią ukryty w krzakach… Antek. Objął ją
mocno, a gdy nie poczuł żadnego oporu, razem skryli się w bujnych
zaroślach.
|
Całe Lipce wiedzą już o zmówinach Macieja Boryny i Jagny. Młoda para ustala warunki wesela, ślubu i zapisu morgów dla Jagusi. |
Nazajutrz
Lipce obiegła wieść o Borynowych zmówinach z Jagną.
Rozpowiedziała to żona wójta. Jedynie dzieci Macieja nic nie
wiedziały o planach ojca. Stary Boryna od rana chodził zły i
zdenerwowany. Skrzyczał Witka, że nie podrzucił słomy krowom, jak
zwykle pokłócił się z Antkiem. Jagustynka wyznała gospodarzowi,
że popiera jego pomysł ożenku. Radziła, by nie przejmował się
dziećmi, bo one i tak odpłacą mu złym, tak samo jak jej. Nie
chcąc dłużej wysłuchiwać tych żalów, gospodarz udał się do
wójta. Wraz z nim i ze swym kumem - sołtysem Szymonem poszli do
karczmy, gdzie wypili po kieliszku. Maciej dał im butelkę gorzałki
i nakazał pójść do Dominikowej mówiąc, iż poczeka na ich
powrót.
Mężczyźni, po dotarciu do chałupy Paczesiów,
weszli do czystej i ciepłej izby. Stara kobieta przywitała ich
grzecznie, udając zdziwienie. Dowiedziała się, w czyim imieniu
przychodzą. Stwierdziła, że jej córka ma dopiero dziewiętnaście
lat, a Boryna jest już stary i ma
dzieci. Zapewniała, iż nie odda córki do cudzej chałupy „na
poniewierkę”.
Dopiero gdy wójt poczęstował ją alkoholem, stronom
udało się ustalić szczegóły małżeństwa. Dominikowa z synami i
Jagną poszli w towarzystwie wójta i sołtysa na zmówiny do
karczmy, w której czekał Boryna. Nie mógł się nadziwić pięknu
narzeczonej. Jankiel zaczął wystawiać jedzenie i napoje, grała
muzyka. Za wszystko oczywiście
płacił Boryna, który szeptał Jagnie do ucha czułe słówka,
obiecując, że nie zabraknie jej „ptasiego
mleka”.
Jagna była smutna. Siedziała w milczeniu, słuchając słów trzy
razy starszego od niej narzeczonego. Dominikowa ponownie rozpoczęła
targi z przyszłym zięciem. Po długich namowach Boryna zgodził się
na jej warunki. Ustalono, że w sobotę para da na zapowiedzi, a
Maciej pojedzie do miasta i zrobi zapis na Jagusię. Ta podziękowała
mu, wypełniając wolę matki. W karczmie było coraz więcej ludzi:
wszyscy jedli, pili, a płacił…Maciej Boryna. Był tak oczarowany
swoją narzeczoną, że mimo wrodzonej oszczędności
teraz nie liczył się z groszem. Dominikowa, pożegnawszy się z
przyszłym zięciem, zabrała córkę i pijanych synów odmawiających
powrotu, lecz obawiających się gniewu matki. Gdy opuścili
pomieszczenie, do karczmy wszedł młynarz z nowiną, że dziedzic
sprzedał porębę na Wilczych Dołach. Wówczas Maciej z chłopami
odgrażali się dworowi. Przyrzekli, iż nie oddadzą lasu.
IX
Boryna przepisuje ukochanej sześć morgów, co jest powodem wrogiej atmosfery w domu. Nadchodzi Dzień Zaduszny („wypominki” za duszę zmarłych), podczas których Kuba opowiada Witkowi swoją historię. |
Upłynęło
parę dni od zmówin Jagny i Macieja. Deszcze w końcu ustały i
przyszedł Dzień Zaduszny. W Lipcach od rana bezustannie biły
kościelne dzwony. Ich dźwięk unosił się nad polami, lasami i
przyległymi wioskami. Do wsi przylatywało ptactwo - znak
nadchodzącej srogiej zimy. Obsiadało przykościelne lipy, cmentarne
drzewa. Starsi ludzie zapewniali, iż nigdy nie widzieli o tej porze
roku aż tyle ptactwa.
W ostatnią niedzielę mieszkańcy
Lipiec usłyszeli w kościele pierwsze zapowiedzi o ślubie.
Narzeczeństwo w sobotę pojechało do urzędująego w mieście
rejenta, gdzie Boryna zapisał ukochanej obiecane sześć morgów
pola. Teraz całe dnie przesiadywał u Jagusi. Zawsze ubrany w
odświętnie, nie przejmował się gospodarstwem; do domu przychodził
jedynie na noc, często pod wpływem alkoholu. W domu
u Borynów panowała cisza. Józka całe dnie snuła się po izbie,
Antek przestał jeść i spać, zatykał usta, by nie krzyczeć.
Serce mu pękało, a dusza bolała. Drzwi
od obór i chlewów stały otworem, inwentarz chodził po sadzie,
lecz starego Borynę to zupełnie nie obchodziło.
Po
śniadaniu Kuba i Witek udali się do kościoła. Chłopak szedł
boso (nie miał butów) i głośno dzielił się swymi planami z
rozmówcą. Gdy dorośnie, zamierza jechać do Warszawy, nająć się
jako parobek do pracy przy koniach i kupić sobie buty. Zbliżywszy
się do kościoła, po obu stronach
drogi zobaczyli głośno modlących się żebraków. Weszli w końcu
do zakrystii i z trudem dostali się do otoczonego grupką ludzi
organisty, który przyjmował pieniądze na „wypominki” za dusze
zmarłych, brał za to po sześć groszy, a imię nieboszczyka
zapisywał w specjalnym zeszycie. Gdy Kuba podał imiona bliskich i
zapłacił, czekał na Witka: „Witek
ostał nieco w tyle, że go to po bosych nogach srodze deptali, ale
się pchał, jak mógł, choć ta i niejeden burknął, że to się
to pod łokcie ciśnie a starszym zastąpia, pieniądze w garści
ściskał - dopiero kiej go dopchnęli do stołu,
wprost organisty, zapomniał języka w gębie... (…)A on co?... Wie
to, kto jego mać? Kto ojciec?... Wie?... Ma to dać za kogo?... Jezu
mój! Jezusiczku... to ino gębę szeroko otworzył i te oczy modre i
stojał nieruchawy jako ten głupi i serce mu się skurczyło z
bolenia, że ledwie zipał, ledwie mógł złapać tego dechu... i
tak mu się ckno zrobiło w dołku, jakby już miał ostatnią parę
puścić... (…)i tak się trząsł w sobie, tak dygotał każdą
kosteczką, że ani zębów zewrzeć nie mógł, ani ustoić prosto;
przysiadł w kącie na podłodze, od oczów ludzkich, i płakał
rzewnymi, sierocymi łzami..: - Matulu! Matulu! - skamlało w nim
cosik i oździerało mu duszę do dna. A pomiarkować nie mógł ni
rozeznać, czemu to wszyscy ojców mają, matki mają, a on jeden
sierota, on jeden tylko, on jeden...”.
W końcu podał pierwsze imiona, które przyszły mu do głowy,
zapłacił zarobionymi od Boryny pieniędzmi i odszedł. Wraz z Kubą
udał się za kościół, gdzie ksiądz wyczytywał imiona zmarłych
dusz, za które wszyscy zebrani się modlili.
Po
południu w Dzień Zaduszny co roku w cmentarnej kaplicy odprawiano
nieszpory. Borynowie również się tam udali. Na cmentarzu przy
wejściu stały beczki. Jedna należała do księdza, druga do
organisty, trzecia do Jambrożego, a reszta do żebraków. Każdy z
przychodzących musiał coś do każdej wrzucić, na przykład chleb,
kiełbasę, słoninę, masło, grzyby, a nawet motki przędzy (co
najlepsze, dostawało się księdzu, co najgorsze – żebrakom).
Ludzie, szepcząc i płacząc, chodzili wśród mogił. Opuszczali
cmentarz, popędzani nadchodzącą nocą. Żebracze śpiewy umilkły,
a wycie psów rozbrzmiewało w całych Lipcach. Drogi
opustoszały, karczmę zamknięto. Mieszkańcy wsi oddawali się
zadumie w zaciszu swych domów. U Antka w izbie siedzieli Roch,
Jambroży, Jagustynka, Kłąb, Kuba z Witkiem – zabrakło jedynie
Boryny, spędzającego czas w chacie Jagusi. Wszyscy zajmowali ławy
przed kominem, a każdy z nich na swój sposób myślał o mijającym
Dniu Zadusznym.
X
Antek szuka rady u księdza i kowala w sprawie przyszłego ślubu ojca. Hankę odwiedza jej biedny ojciec – Bylica. W końcu między Borynami dochodzi do bójki o majątek, wskutek czego Maciej wygania syna i synową z domu. |
Antek
poszedł do księdza po radę w sprawie decyzji ojca, który zapisał
ziemię Jagnie. Nie był jednak zadowolony z wizyty - usłyszał, że
ma słuchać ojca, bo sprzeciw to grzech śmiertelny. Doszli do
karczmy. Ksiądz zapytał, czemu siedzi tam tak dużo „pijasów”
(pijanych chłopów), na co usłyszał, że zebrali się w sprawie
planowanej sprzedaży lasów przez dziedzica. Boryna zarzekał się,
że jeśli trzeba będzie, pójdzie po sprawiedliwość do sądu, a
nawet weźmie siekierę i sam obroni bór przed wycinką.
Pozostawiwszy księdza, Antek zaszedł do kowala, któremu
poskarżył się na radę duchownego. Odgrażał się, że jeżeli
trzeba będzie, pójdzie do sądu po sprawiedliwość. Usłyszał, by
nie straszył, bo w przeciwnym razie ojciec wygoni go z chałupy. Do
mężczyzn dołączył wójt, on również bronił starego Boryny.
Antek w szale gniewu wykrzyczał, że wójt przepija gromadzkie
pieniądze, a z dziedzicem na pewno zawarł jakiś układ w sprawie
sprzedaży lasu. Młody Boryna zamierzył się nawet na zaskoczonego
urzednika, lecz w jego obronie stanął kowal. Wściekły Antek
opuścił towarzystwo myśląc, że wszyscy są przeciwko niemu.
Następnego dnia rano odwiedził kowala z przeprosinami za wczorajszy
wieczór i dowiedział się, że po południu starego Borynę
odwiedzi kowalowa. Może uda się jej w dobrej atmosferze rozmówić
z Maciejem w sprawie zapisu poczynionego Jagnie.
Antek po
powrocie od szwagra, którego nie lubił (nazywał go judaszem i
skąpcem), zajrzał do izby Boryny, w której zastał około
dwadzieścioro wiejskich dzieci uczonych przez Rocha. W swej części
domu spotkał ojca Hanki. Stary, schorowany Bylica po obfitym posiłku
zaczął użalać się na swą drugą córkę Weronkę, z którą
mieszkał (nie dawała ojcu jeść, zabrała pierzynę, nie chciała
dawać drzewa na opał, stale wysyłała go na żebry). Hanka była
skłócona z siostrą za to, że po śmierci zagarnęła wszystkie
matczyne pamiątki, nie wywiązując się przy tym z opieki nad
ojcem. Gdy zaczęła oskarżać Weronkę, w obronie córki stanął
Bylica, usprawiedliwiając złe postępowanie kłopotami z wieloma
dziećmi i problemami finansowymi (jaj mąż zarabiał czterdzieści
groszy dziennie u organisty przy młóceniu).
Po
południu przyszła kowalowa wraz z dziećmi, gotowa czekać na
powrót ojca nawet do wieczora. W tym czasie z wiejskimi nowinami
przybiegła Jagustyna, informując, iż Maciej na wesele zaprosił
organistów, księdza, młynarza – zapowiadało się najbogatsze
wesele w Lipcach.
Po powrocie stary Boryna usłyszał od
swoich starszych dzieci - Antka i Magdy „radę” - by zmienił
zapis ziemi, ponieważ w przeciwnym razie spotkają się w sądzie.
Zaczęła się kłótnia. Hanka i Antek szkalowali wybrankę Macieja.
Syn wyznał: „-
I ja przywtórzę, że lakudra jest, włók, ja! A spał z nią, kto
chciał, ja!... - wołał nieprzytomnie i gadał, co mu ślina na
język przyniosła”.
To spowodowało, iż gospodarz, w którym krew wrzała złością i
gniewem – uderzył go w twarz, rozpoczynając tym samym bójkę.
Kobiety krzyczały, a walczących rozdzielili dopiero zaalarmowani
sąsiedzi. Zakrwawionego Antka zanieśli do jego izby. Borynie nie
stało się nic – wygonił sąsiadów, zamknął drzwi, usiadł
przed kominem i analizował słowa, które wykrzykiwał jego syn o
Jagusi. Po chwili wyszedł z domu.
Następnego ranka
Boryna nakazał Antkowi odejść z domu. Syn z synową spakowali
skromny dobytek i opuścili gospodarstwo. Przenieśli się do Bylicy,
z którym zamieszkali w małej izbie na końcu wsi, aż za karczmą.
Pies Łapa również poszedł za nimi, powodując wybuch płaczu
przywiązanej do niego Józki (ojciec uspokajał ją, że pies
wkrótce wróci, ponieważ u Antków nie będzie miał co jeść).
Izbę po synu Boryna kazał córce posprzątać i dać Rochowi. Cała
wieś szybko dowiedziała się o bójce i wypędzeniu Antka. Plotkom
nie było końca. XI
Huczne trzydniowe wesele Jagny i Macieja Borynów. |
Nadszedł
dzień ślubu Jagny. Przygotowania do wesela wymagały jeszcze sporo
pracy. Wcześniej wybielono wapnem
cały dom (na zewnątrz i w środku),
ustrojono gałęziami świerczyny jego zewnętrzne ściany, opłotki
udekorowano jedliną – pachniało jak w lesie. Jagna w tak
szczególnym dniu była smutna. Myślała o Antku, nie mogąc
uwierzyć, że podczas bójki z ojcem powiedział o niej tak
niesprawiedliwe słowa, które donieśli jej ludzie.
Pomału
zaczęli się schodzić pierwsi goście, zaproszeni nawet z
okolicznych wiosek. Przychodziły kumy, krewniaczki i dawnym
obyczajem znosiły kury, chleby, placki, mąkę, a nawet i srebrnego
rubla. Wszystko to w podzięce za zaproszenie, by wynagrodzić
gospodyni poniesione straty. Kobiety „przepijały”
z gospodynią po kieliszku gorzałki.
Muzykanci wyszli w
tym czasie z chałupy wójta na drogę. Instrumenty przystroili
wstążkami, prowadząc sześciu drużbów Boryny. Potem wrócili po
pana młodego, który pojawił się wygolony, weselnie przystrojony i
dał się poprowadzić do domu narzeczonej. Wszyscy śpiewali, a wieś
się przyglądała i podziwiała. Dominikowa z synami witała gości
na progu. Sień i podwórko były pełne ludzi. Młynarzowa z
organiściną wyprowadziły Jagnę z izby, w chwilę później
obstąpiły ją druhny. Ubrana w białe aksamity panna młoda
wyglądała pięknie, czym wzbudzała zachwyt gości. Boryna chwycił
ją za rękę i wspólnie uklękli przed błogosławiąca ich matką
dziewczyny. Jaguś padła do jej nóg z płaczem, żegnając się ze
wszystkimi.
Goście wyszli przed domu i ustawili się w
szeregu, prowadzonym przez muzykantów: „A
potem Jagnę wiedli drużbowie - szła bujno, uśmiechnięta przez
łzy, co jej jeszcze u rzęs wisiały, weselna niby ten kierz kwietny
i kiej słońce ciągnąca wszystkich oczy; włosy miała
zaplecione nad czołem, w nich koronę wysoką, ze złotych szychów,
z pawich oczek i gałązek rozmarynu, a od niej na plecy spływały
długie wstążki we wszystkich kolorach i leciały za nią, i
furkotały kieby ta tęcza; spódnica biała rzęsisto zebrana w
pasie, gorset z błękitnego jak niebo aksamitu wyszyty srebrem,
koszula o bufiastych rękawach, a pod szyją bujne krezy obdziergane
modrą nicią, a na szyi całe sznury korali i bursztynów aż do pół
piersi opadały. Za nią druhny prowadziły Macieja. Jako ten dąb
rozrosły w boru po śmigłej sośnie, tak on następował po Jagusi,
w biedrach się ino kołysał, a po bokach drogi rozglądał, bo mu
się zdało, że Antka w ciżbie uwidział. A za nimi dopiero szła
Dominikowa ze swatami, kowalowie, Józia, młynarzowie, organiścina
i co przedniejsi. Na ostatek zaś całą drogą waliła wieś cała”.
Ślub odbył się szybko, ponieważ ksiądz spieszył się do
chorego. Po ceremonii organista grał na organach, żegnając weselny
orszak, podziwiany przez całą wieś.
Po
powrocie Dominikowa zapraszała gości do stołu.
Na najważniejszym miejscu usiedli państwo młodzi, a obok goście
„pierwsi
po uważaniu”
(po majątku, starszeństwie, aż do druhen i dzieci). Drużbowie
Boryny wraz z muzykantami zabawiali gości. Organista głośno
odmówił modlitwę, po której goście jedli, pili i gawędzili, a
kucharki donosiły jedzenie, pilnując, by na stole niczego nie
zabrakło. Maciej bezskutecznie podtykał żonie jedzenie, obiecując,
że będzie jej z nim dobrze, ponieważ wynajmie dziewczynę do
pomocy, by się nie przepracowywała.
Wśród tematów dyskusji najważniejszym była sprzedaż lasu.
Gdy zjedzono pierwsze dania i wypito trochę alkoholu, z
izby uprzątnięto stoły, by zrobić miejsce na tańce i zabawy.
Wszyscy bawili się wesoło - i młodsi, i starsi. Po zakończeniu
obrządków oczepinowych kobiety w czepiec zbierały pieniądze od
gości dla młodych. Jagusia „przepijała” z zebranymi po
kieliszku, lecz w oczach miała łzy. Boryna wpatrzony był w młodą
żonę jak w obraz. Zabawie nie było końca: „I
tańcowali! ...Owe krakowiaki, drygliwe, baraszkujące, ucinaną,
brzękliwą nutą i skokliwymi przyśpiewkami sadzone, jako te pasy
nabijane, a pełne śmiechów i swawoli; pełne weselnej gędźby i
bujnej, mocnej, zuchowatej młodości i wraz pełne figlów
uciesznych, przegonów i waru krwi młodej kochania pragnącej. Hej!
(...)”.
Tak oto chłopski naród bawił się na najbogatszym weselu. O świcie
jeszcze tańczono, pito. Kto się zmęczył – odpoczywał, a potem
ponownie wracał do zabawy. XII
Umiera Kuba Socha, postrzelony przez borowego w nogę. |
Nad
ranem Jagustynka wygnała z wesela Witka, by poszedł zobaczyć, co
dzieje się z chorym Kubą. Na dworze panował mocny przymrozek, a w
Borynowej chałupie Roch czytał nabożne książki. Po wejściu do
obory Witek został powitały przez psa Łapę, który wrócił od
Antka i Hanki. Chłopak nakarmił go weselną kiełbasą, po czym
przyniósł choremu Kubie wiadro wody i zasnął. Stary parobek
przeczuwał, że umiera. Majaczył w gorączce tak, że przebudził
śpiącego. Prosił, by przyprowadzić z przyjęcia Jagustynkę lub
Jambrożego znających się na chorobach.
Oboje byli
pijani i nie chcieli odwiedzić chorego. Pod wieczór przyszedł do
Kuby Jambroży. Chcąc zobaczyć chorą nogę, odwinął zakrwawione
szmaty, odsłaniając spuchniętą i zropiałą łydkę. Parobek
przyznał, że parę dni temu był na polu, gdzie strzelił do niego
borowy za to, że wcześniej zabił zająca. Od tej pory Kuba leżał
w stajni. Jambroży opatrzył nogę i obiecał, że pójdzie do wójta
po wóz, którym pojadą do szpitala, lecz chory nie zgodził się.
Nie przekonało go zapewnienie Jambrożego, że gdyby uciąć nogę w
kolanie, wyzdrowienie byłoby pewne. Weselnik wrócił na przyjęcie,
zostawiając wyjącego z bólu, majaczącego i mdlejącego parobka,
który nie czuł już zdrętwiałej nogi.
U Dominikowej
nadal trwało wesele. Szykowano się do przenosin młodej panny do
mieszkania męża. Najpierw goście przeprowadzili krowę, potem
przenieśli skrzynię, pierzynę i inne rzeczy otrzymane w wianie.
Muzykanci szli przodem, prowadząc Jagusię z matką, braćmi i
weselnikami. Boryna czekał na nich na ganku swej chałupy wraz z
kowalami i Józką. „Dominikowa
wniosła przodem w węzełku skibkę chleba, soli szczyptę, węgiel,
wosk z gromnicy i pęk kłosów poświęconych na Zielną, a gdy i
Jaguś próg przestąpiła, kumy ciskały za nią nitki wyprute i
paździerze, by zły nie miał przystępu i wiodło się jej
wszystko”. Młodzi
przyjmowali życzenia szczęścia i pomyślności. Ponownie
rozpoczęto weselną ucztę. Dominikowa z naganą obserwowała Szymka
tańczącego z Nastką Gołębianką. Do towarzystwa dołączyli wójt
i Jambroży, zaczęto pić i jeść. Jagna podtykała gościom
potrawy, a Boryna chodził za nią krok w krok, co chwila całując
młodą żonę.
|
Losy Hanki i Antka mieszkających w rozwalającej się chałupie Bylicy. |
„Nadchodziła
zima(...)”
Hanka próbowała rozpalić ogień w kominie, lecz mokre drzewo
uniemożliwiało jej szybkie zakończenie pracy. W izbie panowały
przejmujące zimno i wilgoć. Po drugiej stronie sieni, z izby
zajmowanej przez Hankę z rodziną każdego ranka dochodziły kłótnie
i krzyki. Od trzech tygodni, odkąd małżeństwo zamieszkało u
Bylicy, Antek nawet nie rozmawiał z Hanką, przesiadując całymi
dniami w karczmie. Nie martwił się, że nie mają pieniędzy i
jedzenia (prócz gotowanych ziemniaków z solą), nie chciał nawet
chodzić po opał do lasu. Bardzo się zmienił. Cały czas nękały
go myśli o Jagusi, niczym opętanie, z którym nie mógł sobie
poradzić. Choć wcześniej nie brał pod uwagę opuszczenia Lipiec,
teraz pomysł wydał mu się sensowny, dlatego oznajmił żonie, że
„idzie
w świat”.
Stanąwszy na drodze, rozglądał się po polach, a w chwilę potem
usłyszał dzwoneczki sań i zobaczył pasażerów tego pojazdu…
Borynę z Jagną! Za nimi jechały kolejne sanie. Ujrzawszy ukochaną,
stanął jak skamieniały, po czym poszedł do karczmy z pytaniem,
dokąd jechał ojciec. Usłyszał od Jankiela, że Maciej podążał
do sądu, ponieważ prawuje się o stratę krowy. W karczmie
siedzieli nabywcy poręby lasu na Wilczych Dołach. Ich widok jeszcze
bardziej rozwścieczył mężczyznę. Zaczął zamawiać kolejne
kwaterki gorzałki. Dopiero gdy był już kompletnie pijany, a Żyd
żądał zapłaty za alkohol, wybiegł z karczmy i krzyczał, że
zabije każdego, kto stanie mu na drodze (nawet Jankiela).
II
Żona Antka znajduje sobie i mężowi posadę. Młynarz zatrudnia go w tartaku. |
Hanka
siedziała w izbie, a dzieci bawiły się na łóżku pod pierzyną.
Rozglądała się po biednym pomieszczeniu, wspominając wybielone
ściany, podłogę z desek, ciepłą i czystą izbę u Borynów. Była
zła, ponieważ pokłóciła się przed chwilą z siostrą, a powoli,
z dnia na dzień, wszystkie obowiązki należące do Antka spadały
na jej wątłe barki. Z żalem przypominała sobie słowa szwagra o
tym, że Jagustynka wszystkie domowe obowiązki wykonywała za Jagnę,
która wylegiwała się w łóżku do południa, popijając herbatę,
gdy tymczasem Maciej stale się do niej przymilał i kupował, co
tylko chciała.
Żona Antka wzięła pieniądze za
sprzedaną Żydom krowę i poszła do karczmy oddać dług
Jankielowi, od którego brali podstawowe artykuły spożywcze na
kredyt. Chodziła też po wsi z
nadzieją, że znajdzie u kogoś pracę dla męża. Zawitała do
organistów, u których rozpłakała się, pierwszy raz mówiąc o
panującej w domu biedzie, o utracie
sił i chęci do życia.
Organistowie wysłuchali zapłakanej Borynowej, a gospodyni dała jej
pracę (uprzędzenie wełny), za którą obiecała mąkę i kaszę.
Worki z wełną mieli przynieść
Hance parobcy.
Po wyjściu na drogę
Antkowa nie wiedziała, gdzie iść w poszukiwaniu zajęcia dla męża.
Zobaczywszy Nastkę, idącą do młyna z kolacją dla pracującego
tam Mateusza, dowiedziała się o dobrze płatnej „robocie”.
Z nowymi siłami poszła prosić młynarza o jakieś zajęcie dla
Antka. Młody Boryna został przyjęty do pracy przy obróbce drewna,
lecz przedtem Hanka usłyszała, że cała wieś plotkowała o jej
mężu – uganiającym się za Jagną i migającym się od
obowiązków. Podziękowała i opuściwszy młyn, cały czas myślała
o usłyszanych słowach. Gdy wróciła do domu, zastała tam już
trzy worki wełny przyniesione przez parobków. W jednym z nich
znalazła bochen chleba, kawał słoniny i pół garnka kaszy. Zrobił
sytą kolację, a po położeniu dzieci spać przędła wełnę
prawie do świtu. Ciągle myślała o Antku i Jagnie, wskutek czego
ogarnął ją żal. Nadal tak bardzo przecież kochała męża, a on
ją tak boleśnie odtrącał. Przez cały następny dzień była
spokojniejsza. Jej mąż wrócił dopiero wieczorem, zmęczony i
zmarnowany.
|
Antek pracuje całymi dniami, unikając kontaktu z otoczeniem, a w końcu wdaje się w bójkę z Mateuszem (rozpowiadającym o swym przeszłym związku z Jagną) i pokonuje go. |
Nazajutrz
Antek podjął pracę u młynarza, który nakazał mu posłuszeństwo
wobec Mateusza, jego prawej ręki w tartaku. W porze obiadowej, gdy
wszyscy poszli jeść do młynicy, Antek pozostał na mrozie, nie
chcąc słyszeć śmiechu i być ofiarą poniżania wywołanego nagłą
biedą. Zjadł suchy chleb, który popił wodą z rzeki.
Zmęczony
i przemarznięty skończył pracę o zmroku. Zaraz potem dotarł do
domu, nie mając już sił na nic, tylko na sen. Ostatnio odzwyczaił
się od ciężkiej roboty. Położywszy się pod pierzynę, od razu
zasnął. Żona chodziła boso po izbie, by nie zbudzić go
stukającymi trepami. I tak mijały Antkowi i Hance kolejne dni: „I
czy mróz choćby i największą skrzytwą prażył, czy zawierucha
dęła i biła wichurą i śniegiem, że oczów nie było można
ozewrzeć, czy odwilż przychodziła, że trzeba było stać dnie
całe w rozmiękłym śniegu, a przykry, wilgotny ziąb w kości
właził, czy śniegi sypały, że topora własnego mało co widział
- trzeba było zrywać się do dnia, bieżyć i dnie długie
pracować, aż gnaty trzeszczały i każda żyła z osobna pruła się
z utrudzenia, a śpieszyć się do tego, bo cztery piły tak zeżerały
drzewo, że ledwie mogli nastarczyć i Mateusz poganiał”. Boryna
nie znosił Mateusza rozpowiadającego swoich o miłostkach z Jagną.
Obserwował go - sprawnego i silnego, w imieniu młynarza
doglądającego pracy (w zamian za dodatkowe pieniądze). Ludzie
czekali chwili, kiedy między nimi dojdzie do bójki. Z dnia na dzień
w rywalach rosła nienawiść, w dodatku obaj mieli
się za najsilniejszych chłopów we wsi. W gruncie rzeczy Mateusz
nie był złym człowiekiem, miał jednak świadomość swej siły i
oddziaływania na kobiety. W przeciwieństwie do Antka, który krył
się z uczuciem do Jagny, rozpowiadał o tym wszem i wobec.
W
porze obiadowej kobiety pojawiły się z dwojakami. Choć wszyscy
poszli do młynicy, Antek z Hanką weszli do izby młynarczyka
(znajomego Boryny), ponieważ mężczyzna stronił od ludzi. Zastali
tam paru chłopów z przyległych wiosek czekających na zmielenie
zboża. Antek zjadł przyniesiony posiłek: kapustę z grochem i
kluski ziemniaczane z mlekiem. W tym czasie żona czule wpatrywała
się w niego. Mimo iż „zmizerniał”
od pracy na mrozie, dla niej cały czas był tak samo przystojny.
Rozmawiali o domu.
Po
wyjściu żony Antek przysłuchiwał się słowom, które padały z
ust chłopów. Mówili, że dwa tygodnie temu powrócił z dalekich
krajów brat dziedzica. Nie chcąc mieszkać we dworze, przeniósł
się do borowego do lasu, gdzie sam
sobie gotuje, gra na skrzypkach, a co najdziwniejsze – wypytuje
mieszkańców Lipiec o niejakiego Kubę, który wyniósł go rannego
z pola bitwy na swych plecach. Słysząc to Boryna powiedział, że u
nich pracował niegdyś Kuba, były parobek dziedzica, lecz teraz nie
żyje.
Do pogorszenia stosunków miedzy Mateuszem i
Antkiem przyczynił się młynarz, który dał temu drugiemu podwyżkę
za dobrą pracę. Borynie jednak było wszystko jedno. Nie ucieszył
go nawet gest młynarza. Całe dnie spędzał w pracy, do domu
wracając jedynie na wieczorny sen. Zrobił się jeszcze bardziej
milczący. Pieniądze oddawał Hance. W niedzielę odmawiał pójścia
na mszę, bojąc się przypadkowego spotkania z Jagną. Nie
obchodziły go sprawy wsi, smutki czy radości
sąsiadów, żył poza nimi, jakby obcy. Niedawno, gdy przypadkowo
spotkał kowala, który tłumaczył się z uczestnictwa w weselu,
groźnie kazał mu zejść z drogi,
czym wprawił szwagra w osłupienie.
Pewnego
dnia Mateusz opowiadał chłopom o Jagusi, za którą rzekomo uganiał
się po polach. Śmiał się ze wszystkich mężczyzn Borynów,
którzy skamleli pod jej drzwiami (tak podobno mówiła do niego
Jagna). Antek przypadkowo to usłyszał. Otworzył drzwi, skoczył na
Mateusza i chwyciwszy go za gardło i za pas, wyniósł na dwór,
przerzucił przez płot graniczący z potokiem i wrzucił do wody.
W jednej chwili zgromadziła się duża liczba ludzi, którzy
wyciągnęli zakrwawionego Mateusza. Chcieli posyłać po księdza.
Tymczasem Antek usiadł spokojnie przed kominem i grzał sobie ręce.
Gdy ludzie wrócili z dworu, zagroził: „Kto
ino będzie mnie szargał i nastawał na mnie, każdemu tak zrobię
albo jeszcze lepiej!”.
Wszyscy milczeli, patrząc jedynie z podziwem na Antka, który
pierwszy dał radę Mateuszowi.
Następnego dnia Boryna
nie poszedł do pracy myśląc, że jest już zwolniony. Zmienił
zdanie dopiero, gdy po śniadaniu przyszedł po niego młynarz
mówiąc, by wracał i zajął miejsce Mateusza, dopóki ten nie
wyzdrowieje. Wpierw jednak wynegocjował taką stawkę, jaką
otrzymywał poprzednik. Hanka nie zdawała sobie sprawy z wydarzeń
poprzedniego dnia.
IV
We wsi trwają przygotowania do świąt Bożego Narodzenia, podczas których Jagna zakochuje się w Jasiu – synu organistów. Po wigilijnej kolacji wszyscy idą razem na pasterkę; po niej Antek potajemnie umawia się z macochą na spotkanie. |
Po
paru dniach mgieł i wilgoci znowu przyszedł mróz i śnieg
przywalił pola. W każdej chałupie robiono porządki: posypywano
sienie i podłogi świeżym
igliwiem, pieczono chleby i świąteczne strucle. Zbliżały się
Gody Pańskiego Dzieciątka – święto cudu i zmiłowania
Jezusowego nad światem. Trwały przygotowania do świąt. Boryna
wraz z Pietrkiem (parobkiem przyjętym na miejsce Kuby) wybrał się
do miasta po zakupy. W izbie Jagna przy pomocy
matki zagniatała ciasto. Kobiety piekły chleby, a Józka ozdobiła
ściany kolorowymi wycinankami. Roch poszedł z Jambrożym do
kościoła przystrajać ołtarz, a do Borynów zawitali kolędnicy:
Jaś (syn organistów) z młodszym bratem przynieśli opłatek.
Gospodyni położyła go na talerzyku przed pasyjką, dając za nią
Jasiowi garnek siemienia lnianego i sześć jajek. Mimo że
rozmawiała z Jasiem wesoło i życzliwie, ten cały czas się
czerwienił. Opowiedziała mu o śmierci Kuby, co spowodowało, że
młodzieniec się rozpłakał, zmartwiony o duszę zmarłego (skonał
przed przybyciem księdza). Syn organisty opowiadał o wizycie u
Antka, u którego panowała ogromna i wyniszczająca bieda.
Po
tej rozmowie Jaś opuścił towarzystwo, a gdy został sam, wciąż
przed oczami miał piękną Jagnę. Choć słyszał już o jej
wpływie na okolicznych mężczyzn, nie zdawał sobie sprawy, że
będzie kolejną ofiarą. Tymczasem Jagna również rozmyślała,
zaskoczona urodą dziecka organistów. Wspominała również Antka,
przywołanego przez Jasia. Przez trzy miesiące widziała go jedynie
raz, a nadal była pod jego urokiem, nadal nosiła go w sercu. Coraz
bardziej denerwowały ją zaloty męża, o względy którego nie
zabiegała zupełnie, była tylko bardziej rozdrażniona. Po wyjściu
młodego organisty posprzątała izbę i oporządziła krowy, co nie
zdarzało się jej zbyt często, by potem długo płakać, co stało
się powodem domysłów o jej błogosławionym stanie. Dominikowa po
cichu przeliczała grunty, które Jagna miała
zyskać dla dziecka, a Boryna się cieszył…Jagna po chwili
wyprowadziła wszystkich z błędu.
W dzień Wigilii,
podczas suto przygotowanej wieczerzy, wyczekiwano pierwszej gwiazdki.
W każdej chałupie od wschodu stawiano snop zboża i pod obrus
wkładano siano. Także w Borynowej izbie pielęgnowano tradycję.
Gospodarz podzielił opłatek miedzy wszystkich. Z powodu
całodniowego postu byli bardzo głodni: „Najpierw
był buraczany kwas, gotowany na grzybach z ziemniakami całymi, a
potem przyszły śledzie w mące obtaczane i smażone w oleju
konopnym, później zaś pszenne kluski z nnakiem, a potem szła
kapusta z grzybami, olejem również omaszczona, a na ostatek podała
Jagusia przysmak prawdziwy, bo racuszki z gryczanej mąki z miodem
zatarte i w makowym oleju uprużone, a przegryzali to wszystko
prostym chlebem, bo placka ni strucli, że z mlekiem i masłem były,
nie godziło się jeść dnia tego”.
Do wieczerzy dołączyła Jagustynka, bezskutecznie czekająca pod
chałupą dzieci z nadzieją, że zaproszą ją na poczęstunek. Po
posiłku Jagna częstowała kawą z cukrem,
Roch czytał nabożną książkę.
Dominikowa
zaprowadziła wszystkich do obory, do krów. Jagna za radą matki
obdzieliła inwentarz opłatkiem, po czym wrócili do izby. W
niedługich czasie do Borynów przyszli kowalowie z dziećmi, z
którymi wybierali się na pasterkę. Zięć poinformował, że wójt
wzywa Dominikową do rodzącej żony, wskutek czego towarzystwo się
zmniejszyło. Gdy domownicy usłyszeli sygnaturkę kościelną
wzywającą na pasterkę, ubrali się i wyszli, w domu
zostawiając jedynie Jagustynkę.
Ludzie ze wszystkich
stron zmierzali do kościoła, który
wypełnił się po brzegi. Antek wśród zebranych ujrzał ojca z
rodziną i Jagnę; ku której udało mu się przepchać. Ona również
go ujrzała: „Siedziała
sztywno jak i drugie kobiety, w książkę patrzała, ale ani jednej
litery nie rozeznała, ni kart nawet, nic, bo te jego oczy smutne,
oczy żałosne, oczy parzące blaskami stały przed nią, jaśniały
jak gwiazdy, świat cały przysłoniły, że zatraciła się całkiem,
przepadła zgoła - a on wciąż klęczał, słyszała jego krótki i
gorący oddech i czuła tę moc
słodką, tę moc straszną, jaka biła od niego, szła jej prosto do
serca, krępowała niby powrozami i przejmowała strachem a
słodkością, dreszczem, od którego rozum odchodził, miłowania
krzykiem tak potężnym, że trzęsła się w niej każda kosteczka,
a serce tłukło się jako ten ptak, gdy mu dla swawoli skrzydła
przybiją do ściany!...”.
Antek szeptał, by któregoś dnia wyszła na spotkanie pod „bróg”
(stóg siana). Od żaru jego słów prawie zemdlała. Potem radosny
stał na mrozie. Nabierał w ręce śnieg, który połykał
łapczywie, by w końcu pobiec w pole…
V
Lipeccy chłopi przychodzą do Boryny radzić się w sprawie lasu. Maciej odmawia uczestnictwa w kolejnej naradzie, wykręcając się jutrzejszym wyjazdem do rodziny w ważnej sprawie (obawia się dziedzica, ponieważ liczy na odszkodowania za krowę). |
Borynowie
wrócili z pasterki dopiero nad ranem. Jagna do południa leżała w
łóżku, nie mogąc zasnąć, ponieważ cały czas myślała o
Antku. Gdy w końcu wstała, poszła do matki, której jednak nie
spotkała (była u rodzącej wójtowej).
Dom
Borynów odwiedziła Nastka, którą Jagustynka zapytała o zdrowie
Mateusza. Dopiero teraz domownicy dowiedzieli się o bójce Antka z
bratem dziewczyny. Jagna po cichu zapytała o powód walki, a
poznawszy go – przekonała się, iż Antek miłuje ją tak samo,
jak ona jego. W głowie huczały jej słowa kochanka, by wyszła
wieczorem pod bróg. Dopiero teraz dostrzegła starość męża,
poczuła rodzące się do niego obrzydzenie. Samotnie poszła na
wieczorne nieszpory, licząc na spotkanie Antka, lecz w kościele
zobaczyła jedynie wychudzoną Hankę.
Do Macieja jako do
pierwszego gospodarza we wsi przyszedł Kłąb z sąsiadami z
propozycją, by przystąpił do ich grupy. Chłopi dowiedzieli się,
że sprzedany przez dziedzica las lada dzień wytną rębacze.
Krzyczeli, że nie mogą na to pozwolić. Boryna zaproponował
napisanie skargi na dziedzica do komisarza, lecz chłopi nie chcieli
tak długo czekać na odpowiedź. Choć zaprosili Macieja na
jutrzejszą naradę, odmówił tłumacząc, iż musi jechać do Woli,
do krewniaków kłócących się miedzy sobą o gospodarkę (tak
naprawdę podróż była wymówką,
ponieważ nie chciał wszczynać kolejnej walki z dworem, cały czas
mając nadzieję na odszkodowanie w sprawie krowy). Nazajutrz Boryna
ubrał się odświętnie i skierował wóz w stronę Woli (musiał
tam jechać, by chłopi nie domyślili się niczego), co niewymownie
ucieszyło Jagnę (nieświadomą podstępu). Zamierzała wyjść na
spotkanie: „Rwała
się już jej dusza do wylotu, śmiały się oczy, wyciągały ręce,
prężyła pierś i ognie błyskawicami upalnymi chodziły po niej i
słodką męka oblewały... Ale z
nagła, niespodziewanie chwycił ją dziwny lęk i ścisnął za
serce, że zmilkła, przycichła w sobie (…)”.
Zmieniła zdanie. Szybko poprosiła męża, by zabrał ją ze sobą -
i w kilka minut później już jechali razem.
VI
Borynom składa wizytę nieznajomy (pan Jacek, poszukujący informacji o zmarłym Kubie). Maciej nie jest pewien wierności małżonki (najpierw podejrzewa Mateusza), a gdy znajduje zapaskę Jagny i rzuca jej pod nogi – w jego głowie pojawiają się pierwsze przypuszczenia co do romansu żony z Antkiem. |
Witek
poinformował Borynę o przyjeździe dziedzica, który udał się do
młynarza. Maciej wiedział, że odbywała się tam narada w sprawie
lasów z udziałem wójta, sołtysa, kowala i młynarza, na którą
nikt go nie zawołał, mimo że był pierwszym gospodarzem we wsi.
Założywszy kożuch i czapkę, wyszedł z domu.
Do Jagny
i Witka przyszedł jakiś nieznajomy człowiek pytając, czy to dom
Borynów i czy może się ogrzać. Uzyskawszy przyzwolenie, usiadł,
stając się obiektem bacznej obserwacji młodej gospodyni. Gość
był stary i przygarbiony, ubrany w pański
ubiór. Siedział zamyślony. W chwilę później przyszły również
sąsiadki, chcąc nasycić swoje plotkarskie oczy widokiem obcego.
Wraz z nadejściem wieczoru sąsiadki zrezygnowały z
przyglądania się i poszły, a wówczas nieznajomy zapytał Jagnę,
czy służył u nich Jakub Socha, którego szukał
od powrotu po wszystkich wsiach. Wtedy okazało się, że obcy to
brat dziedzica, którym Kuba bardzo się niegdyś opiekował. Tak oto
wyjaśnił się powód dziwnej wizyty. Gość dowiedział się, że
niestety, Kuba umarł jesienią. Witek opowiedział mu o dobrym sercu
Sochy i naukach, jakie dzięki niemu poznał, obiecując pokazanie
grobu zmarłego. Przy pożegnaniu brat dziedzica zapowiedział
kolejne odwiedziny i prosił Jagnę, by przekazała mężowi jego
dane – Jacek z Woli. Wieczorem w
końcu doszło do potajemnego spotkania zakochanych. Jagna usłyszała
słowa o tęsknocie, miłości, pożądaniu. Zaczęli się z Antkiem
przytulać i całować namiętnie pod znajomym brogiem. Czułą
schadzkę przerwało wołanie Boryny. Antek uciekł w stronę ogrodu,
a jego ukochana pobiegła w kierunku podwórka, nieświadomie gubiąc
po drodze zapaskę (chustkę) w przejściu. Rozgorączkowaną twarz
potarła śniegiem, nazbierała drzewa i weszła do izby. W chwilę
potem usłyszała wyrzuty męża, który szukał
jej w oborze. Skłamała, że poszła po drzewo do szopy, lecz Maciej
jej nie uwierzył, podejrzewając ponowne schadzki z Mateuszem. Po
przyjściu Nastki gospodarz zaczął pytać o niego, lecz podejrzenia
rozwiał fakt, że brat dziewczyny leżał bardzo chory.
Widząc
nieufność męża i chcąc zmienić temat, Jagna zaczęła opowiadać
o wizycie Jacka z Woli. Podczas kolacji dołączył do nich Roch z
pytaniem, czy prawdą jest, że dziedzic nie zatrudni lipieckich
chłopów przy rąbaniu lasu. Zdziwiony Boryna odparł, że nie jest
wtajemniczony w te plany, ponieważ chłopi nie zawołali go na
naradę, za co do tej pory czuł do nich ogromny żal. Zapowiedział,
że póki dziedzic nie porozumie się z ludźmi, nie pozwolą mu
wyciąć ani jednego drzewa. Po kolacji gospodarz poszedł sprawdzić
obejście. Wrócił po chwili z ośnieżoną zapaską Jagny w ręku.
Rzucił chustkę pod nogi żony, mówiąc, że znalazł ją przy
przełazie (wąskim przejściu między sadem a szopą nakrytym dachem
z rosnących gałęzi drzew, wówczas pokrytych śniegiem).
Przerażona Jagna szybko znalazła wymówkę- to pies wynosi wszystko
z domu. Boryna nic nie odpowiedział.
Nie uwierzył w te tłumaczenia…
VII
Na wieczorze tanecznym w karczmie Antek porywa do tańca Jagnę, czym rozpoczyna awanturę z ojcem. Po groźbach Maciej, nie umiejąc poradzić sobie z narastającym gniewem, mówi żonie przykre słowa. |
Po
adwencie i Godach ludzie zbierali się w karczmie, gdzie planowano
tańce. Dowiedzieli się tam o propozycji dziedzica, który dawał
pieniężne zadatki gotowym pracować przy wyrębie lasu, najczęściej
mieszkańcom okolicznych wsi. Powszechnie odczuwano to jako
niesprawiedliwość, ponieważ lipczanom nie starczało na jedzenie.
Zima była sroga, w chałupach panowała bieda, a wszyscy odliczali
dni do wiosny, łudząc się wizjami nieokreślonego zarobku.
Postępowanie dziedzica sprawiło, że czuli się oszukani. Wybrali
się po radę do Kłąba i księdza, lecz niestety, nie otrzymali tam
pomocy.
|
|
VIII
Po potańcówce w domu Borynów panuje zła atmosfera. Zawstydzony Maciej usprawiedliwia przez ludźmi postępowanie żony, która nadal spotyka się z pasierbem. |
W
domu u Borynów po zajściu w karczmie było cicho i smutno.
Schorowany Maciej leżał w łóżku, wszystko ściskając w sobie.
Nie powiedział żonie ani jednego złego słowa. Nie skarżył się
nawet Dominikowej, która codziennie smarowała mu bolące boki
gorącym olejem, tłumacząc córkę przez Boryną. Całą winą
obarczyła jego, ponieważ poszedł pić do alkierza, zostawiając
młodą i potrzebującą zabawy
Jagnę wśród tańczących par. Mówiła: „-
Nic to innego, tylko wątroba się wama zapiekła albo macica opadła!
- rzekła Dominikowa, smarując mu boki gorącym olejem”
Jagna
od kilku dni była blada, odmawiała jedzenia, cierpiała na
bezsenność. Nie mogła nawet pracować, cały czas czuła na sobie
wzrok leżącego męża. Nie miała też z kim porozmawiać, ponieważ
matki często nie było w domu. Parę razy po kryjomu, choć z wielki
strachem sprawdzała, czy pod brogiem nie czekał Antek, zawsze
bezskutecznie. Po paru dniach Maciej wstał z łóżka i chodził z
sąsiedzkimi wizytami, pierwszy zaczynając rozmowę o potańcówce w
karczmie. Wszystko obracał w żart, chcąc zapewnić sąsiadów, że
nic się nie stało. Nikt jednak nie wierzył jego słowom, ponieważ
wiedziano, iż był najpoważniejszym gospodarzem we wsi, człowiekiem
dumnym, czasem nieprzyjemnym. Plotkowano, że tłumaczy całe zajście
w obawie, że wezmą go „na
języki”.
Jedynie sołtys Szymon powiedział, co myśli naprawdę: „-
Baj baju, chłop śliwy rwie, a ino ich dwie! Ludzkie gadanie jest
jak ten ogień, nie przygasicie pazurami, sam się musi wypalić! A
to wam jeno przypomnę, com był rzekł przed ślubem: jak stary
bierze młodą, złego nie odegna i święconą wodą!”,
czym ogromnie rozzłościł Borynę
Odtąd wiele się
zmieniło…Maciej znowu wszystkiego pilnował i wszystko trzymał w
garści jak dawniej. Nie opuszczał obejścia na krok, przebywał w
izbie nawet wieczorami, stale pilnując Jagusi, której świąteczne
ubrania zamknął w skrzyni, a klucz nosił przy sobie. Domowe
obowiązki zlecił Józce, odbierając tym samym żonie rolę
gospodyni. Ponieważ Jagna stale żaliła się matce na takie
traktowanie, Dominikowa próbowała ponownie rozmawiać z zięciem,
ale usłyszała, że jej córka była panią do tej pory, robiła, co
chciała, ale nie uszanowała przywilejów, dlatego nadszedł czas na
zmiany. Boryna kategorycznie oznajmił również, że nie życzy
sobie powrotu do tego tematu. Choć niejednokrotnie słyszał w nocy
płacz żony, wiedział, że tylko cierpliwością i wytrwałością
wywoła jakieś zmiany.
Pewnego wieczoru Jagustynka
poradziła Jagnie, by nie dopuszczała do siebie męża, co było
według niej doskonałym sposobem na wychowanie każdego mężczyzny.
Po długich namysłach wieczorem dziewczyna w obecności kowala,
Nastki, Rocha powiedziała do męża, by dał jej klucze do skrzyni,
ponieważ chce przewietrzyć ubrania. Zawstydzony Boryna spełnił
jej prośbę, a gdy potem wyciągnął rękę, by oddała klucze,
usłyszał harde słowa Jagny, że w skrzyni są jej ubrania i sama
będzie ich pilnować. Od tego wieczoru u Borynów rozpoczęła się
prawdziwa wojna. Kłótniom, które słyszała cała wieś, nie było
końca. Małżonkowie prześcigali się we wzajemnych złośliwościach.
Jagna wieczorami przenosiła się do izby po drugiej stronie sieni, a
w niedzielę, odświętnie ubrana, podążała samotnie do kościoła.
Dumny i bogaty, lecz jednocześnie i zmęczony gospodarz coraz
częściej, by uchronić się przed nowymi plotkami, ustępował
żonie.
Podczas
kolędy ksiądz powiedział Borynie, że zna przebieg zajścia w
karczmie. Kazał wybaczyć niewinnej Jagnie, oskarżając o wszystko
Antka. Zobaczywszy oswojonego boćka, którym opiekował się Witek,
zachwycił się nim. Boryna obiecał, że Witek zaniesie ptaka na
plebanię. Mimo całodziennego płaczu wieczorem chłopak oddał
boćka.
Ulegając namowom księdza, Maciej próbował
zmienić postępowanie względem żony, lecz spokój i radość nie
zawitały już do ich domu. Jagna znienawidziła męża, coraz
częściej wychodząc pod bróg do Antka. W schadzkach pomagali jej
Witek i Jagustynka. Chłopak wywoływał Jagnę z domu, mszcząc się
w ten sposób na Borynie za oddanie boćka. Przywiązał się do
Jagny, która nie krzyczała na niego i podsuwała lepsze jedzenie.
Rola Jagustynki, nielubiącej bogaczy za ciężkie i nędzne życie,
polegała zaś na tym, że kryła dziewczynę mówiąc, iż jest u
matki lub w obejściu. Gdy tylko Antek wracał z pracy, stara kobieta
przekazywała mu wieści od ukochanej, przynosząc z kolei
dziewczynie plotki na jej temat, krążące po wsi. Nie była jednak
uczciwa - pewnego dnia powiedziała Maciejowi, że Antek chodzi po
wsi grożąc, że spali ojca. Odtąd Boryna ze strachu obchodził
budynki gospodarcze nawet w nocy, stale pilnując obejścia. Stał
się bardzo milczący i zamknięty. Tak mijały zimowe dni. Pewnego
dnia wójt przyniósł Borynie wezwanie na rozprawę sądową
wyznaczoną na następny dzień. Namawiał go przy tym, nie pierwszy
raz zresztą, by przyłączył się do niego, młynarza i kowala. Oni
już podpisali umowę ze dworem, dotyczącą pozwolenia na zwożenie
drzewa do tartaku (potem przerabiali je na deski i sprzedawali w
mieście), na czym Maciej mógłby zarobić nawet sto rubli.
Usłyszawszy to, Boryna wypomniał, że ludzie mają do nich żal za
podpisanie z dziedzicem ugody uniemożliwiającej prostym chłopom
zarobek. Wójtowi, obruszonemu i
zniesmaczonemu oskarżeniami, udało się w końcu namówić Borynę
do spółki. Umówili się na spotkanie następnego dnia (po powrocie
Boryny z sądu) u młynarza, by ustalić szczegóły umowy. Po
wyjściu wójta Maciej udał się na podwórze, poszukując Jagny,
którą zobaczył powracającą od strony
przełazu. Na pytanie, gdzie była, odburknęła jakieś słowo, po
czym poszła do chałupy. Później, gdy rodzina szykowała się do
spania, Boryna zgodził się, by żona z Józką poszły nazajutrz do
Kłąbów z kądzielą, choć wcześniej im zabraniał. Był
zdecydowanie w dużo lepszym humorze.
IX
Hanka, mimo zamieci i zaawansowanej ciąży, udaje się ze swym ojcem do lasu po drewno na opał. W drodze powrotnej spotyka powracającego z sądu Macieja. Godzą się. We wsi wybucha pożar. |
Chociaż
od rana panowała zamieć, Hanka wybrała się z ojcem i wiejskimi
komornicami po susz do lasu. W chałupie było przeraźliwie zimno,
nie było czym rozpalić ognia – to zmusiło do wędrówki
największych biedaków ze wsi. Mimo że Hanka była w ciąży, nie
żaliła się nikomu na swój los, znosząc głód i zimno. Tymczasem
jej mąż siedział w ciepłej karczmie, gdzie przepijał pieniądze.
Słów, które niegdyś tam od niego usłyszała, nie wybaczyła
nigdy. Ostatnie miesiące pozostawiły ślad na jej ciele –
schudła, zapadła się.
Doszli do lasu: „Bór
był stary, ogromny, wyniosły; sosna stała przy sośnie
nieprzeliczoną ciżbą, gęstwą nieprzebraną, a tak śmigłą,
prostą i mocarną, że widziały się kiej te wielgachne słupy z
opleśniałej miedzi, majaczące w mroku szarozielonych sklepień
nieprzejrzanymi rzędami - posępne, lodowe brzaski biły z dołu od
śniegów, zaś w górze, przez strzępiaste konary, niby wskroś
zdziurawionych strzech, świtało niebo białawe i mętne. Wichura
przewalała się górą, że czasami cichość się czyniła jakby w
kościele, kiedy to z nagła organy zmilkną i śpiewy ustaną, a
jeno szemrzą wzdychy ostatnie, tupoty, pogasłe brzmienia pacierzów
i te przytajone, konające nuty - bór stawał wtedy nieruchomy,
oniemiały, jakby wsłuchany w grzmotliwą wrzawę, w ten dziki krzyk
pól tratowanych, co rwał się gdziesik ze świata i niósł wysoko,
daleko, że tylko jękliwym świegotem drgał po lesie”.
Hanka
nazbierała w płachtę tyle drewna, ile mogła udźwignąć na
plecach. Tymczasem ojciec przewiązał sznurkiem pęk suszu i wlókł
go za sobą. Wracali do wioski, pozostawiwszy zbierające chrust
kobiety w lesie. Droga nie była łatwa – zapadali się w śnieg po
kolana, wiatr dmuchał tak, iż nie wiedzieli, w którą stronę iść.
Dotarli w końcu do drogi, robiąc postój pod świętym krzyżem
Chrystusowym, by po chwili ruszyć znowu: „(…)ciężar
ją przygniatał, sęki wpijały się w plecy i chociaż przez
zapaskę i kaftan, a wgniatały się w żywe mięso, ramiona ją
strasznie bolały, a zaś ten węzeł płachty, zakręcony w kij,
wrzynał się w gardziel i dusił, szła coraz wolniej i ciężej”.
Hanka prosiła Boga, by dodał jej sił
i bezpiecznie zaprowadził do domu.
Płakała i traciła nadzieję, coraz głębiej zapadając w zaspy,
przewracając się i podnosząc z wielkim ciężarem na plecach. Już
nie miała sił wygrzebywać się ze
śniegu, gdy nagle usłyszała dzwoneczki u sań, którymi jechał
Boryna w towarzystwie Witka i Jambrożego (wracali z sądu). Gdy
mijali kobietę, Maciej zatrzymał się i zaproponował synowej
podwiezienie, ponieważ w błogosławionym stanie nie powinna się
przemęczać. Poinformował, że Bylicę, który siedział pod
drzewem i płakał z wyczerpania, drugimi saniami zabrał Bartek.
Boryna z litością patrzył na skuloną synową, dziwiąc się jej
spokojowi i zmianie, która w niej zaszła od momentu ostatniego
spotkania. Gdy przyznał się do spostrzeżeń, Hanka odpowiedziała,
że zawdzięcza wszystko biedzie. Po przywiezieniu do chałupy Boryna
szepnął synowej, by go odwiedziła, za co ucałowała teścia w
rękę. Za chwilę pojawił się również Bylica na drugich saniach.
Hanka natychmiast rozpaliła ogień, nakarmiła dzieci,
a ojciec zachwalał postępowanie Boryny, prosząc, by córka
pogodziła się z Maciejem. Gdy Bylica zasnął, wyglądała
nadejścia męża. Postanowiła, że choćby Antek zabronił jej
pójść do Boryny – nie posłucha. Usłyszany wrzask sprawił, że
wybiegła przez izbę i zobaczyła ogień pośrodku wsi. Z
naprzeciwka biegł zakrwawiony Antek, bez czapki, z osmoloną twarzą
i dzikim spojrzeniem w oczach. Wciągnął ją do izby, mimo że
chciała sprawdzić, czy to nie jest ogień z pola jego ojca…
X
Na wieczorze kądzieli u Kłębów Roch opowiada o jastrzębiu, koniu i innych zwierzętach. Potem następuje kolejna schadzka kochanków. |
Tego
samego dnia, kiedy Boryna pojechał saniami do sądu, Jagna z Józką
i Nastką poszły wieczorem do Kłąbów na „pszęślicową
wieczornicę”,
w której uczestniczyło wiele osób. Panowała radosna atmosfera,
słychać było furkoczące wrzeciona. Po przyjściu Mateusza i Rocha
(teraz mieszkał i uczył u Kłąbów)
wszyscy czekali na wizytę przebranych dzieci ze wsi (był to kolejny
tradycyjny zwyczaj).
Roch, wysłuchawszy próśb
dziewcząt, opowiadał zebranym historie o królach, wojnach, górach,
leniwym koniu. Ta ostatnia szczególnie przypadła wszystkim do
gustu, ponieważ traktowała o odkupieniu winy i przebaczeniu. W
trakcie tych opowieści pojawił się Antek, lecz Jagna udawała, że
go nie widzi. Potem zebrani zaczęli śpiewać religijne pieśni,
którym na fleciku wtórował Mateusz. Było już bardzo późno. Gdy
nikt nie patrzył, kochankowie wymknęli się niepostrzeżenie. Antek
w sieni chwycił Jagnę za rękę i poprowadził daleko za stodoły.
XI
W czasie upojnych chwil w brogu zakochani zostają wyśledzeni i podsłuchani przez Borynę, który zastawia i podpala wyjście ze stogu siana, czekając na zewnątrz z widłami. Jagnie i Antkowi udaje się uciec |
.
Dobiegli
do zasp, leżących daleko od wsi. Upadli zmęczeni i sczęśliwi, aż
zaparło im dech w piersiach. Przytuleni: „Byli
spowici jeszcze w czarodziejską tęczę cudów i marzeń, że
płynęli jakby z korowodem tych dziwów, wywołanych przed chwilą,
przez baśniowe kraje szli, na wskróś tych scen nadludzkich,
wszystkich stawań, wszystkich cudów, przez najgłębsze kręgi
zdumień i oczarowań. Jawy kołysały się w cieniach, po niebie
błądziły, wyrastały z każdym spojrzeniem oczu, przez serca
płynęły, aż chwilami przytajali oddechy, zamierali z trwogi i
przywarci do siebie, oniemieli, zalękli, wpatrywali się w bezdenną,
skłębioną głąb marzenia, aż rozkwitały im dusze w kwiat
zdumień, w prześwięty kwiat wiary i modlitewnych uniesień, że
padali na samo dno podziwu i niepamięci”.
Momentami powracali do przytomności, a Jagna mówiła wtedy, ze
pójdzie za ukochanym na koniec świata, ponieważ opętał ją
miłością. Antek mówił to samo… Ogarnął ich szał
namiętności. Noc była mroźna i ciemna, ale nie dla nich. „I
porwani miłosną wichurą, oślepli na wszystko, oszaleli, wyzbyci z
pamięci stopieni z, sobą jako dwie
żagwie płonące, nieśli się w tę noc nieprzejrzaną, w pustkę i
głuchą samotność, by oddawać się sobie na śmierć, do dna
dusz, pożeranych wieczystym głodem trwania... Nie mogli już mówić,
tylko nieprzytomne krzyki rwały się im gdziesik aż z samych
trzewiów, tylko szepty zduszone, porwane a strzeliste jak wytryski
ognia, słowa błędne i opite szałem, spojrzenia żrące do szpiku,
spojrzenia struchlałe obłąkaniem, spojrzenia huraganów walących
na siebie, aż przejął ich taki straszny dygot żądzy że zwarli
się z dzikim skowytem i padli... nieprzytomni zgoła. . . Świat się
wszystek zakołował i runął wraz z nimi w ogniste przepaście...”.
Gdy śnieg, na którym leżeli, zmiękł, Antek: „Ogarnął
ją sobą i rozgrzewał takimi całunkami, aż oboje wnet zabaczyli o
całym świecie, objęli się krzepko w pas i poszli jakąś dróżką,
która się im sama nawinęła pod nogi; szli kołysząc się ciężko
ruchem drzew, pokrytych nadmiarem kwiatów i kolebiących się cicho
w pszczelnym brzęku...”.
Wracali
przytuleni i nieprzytomni za szczęścia.
Za Borynową stodołą przycupnęli, Antek tulił ukochaną płaczącą
ze szczęścia. Schowali się jednak do brogu (weszli w stóg siana
przez otwór tuż nad ziemią), słysząc jakieś głosy. „Cień
jakiś oderwał się od ścian i przygarbiony posuwał się po
śniegach, był coraz bliżej, wyrastał, zatrzymywał się co
mghienie i znowu szedł... skręcił za bróg od pola, przyczołgał
się prawie pod otwór i nasłuchiwał długo... Potem przesunął
się do przełazu i zniknął pod drzewami... Nie wyszło i Zdrowaś,
kiej się znowu pokazał wlekąc za sobą wielgachną wiązkę słomy,
przystanął na mgnienie, posłuchał i skoczył do brogu, przytkał
wiązką dziurę...trzasnęła zapałka i ogień w mig rozbłysnął
po słomie, zatrzepał się, tysiącem jęzorów błysnął i po
chwili buchnął krwawą płachtą, ogarniając całą ścianę
brogu... Boryna zaś przygięty, straszny kiej trup, czatował z
widłami w ręku”.
W jednej chwili poczuli, że pali się bróg - dym wdzierał się do
środka stogu. Antek w ciemności nie mógł znaleźć wyjścia, bo
było zastawione. Udało mu się je otworzyć, do czego użył całej
swej siły. Gdy wydostał się na
zewnątrz, natknął się na czekającego ojca trzymającego w ręku
widły. Maciej chciał go uderzyć, lecz nie trafił dokładnie, a
syn uciekł. Wtedy Boryna rzucił się do brogu, lecz żony już tam
także nie było – uciekła. Oszalały zaczął krzyczeć: „-Gore!
Gore!”,
czym szybko sprowadził ludzi na ratunek.
XII
Ludzie oglądają spalone zgliszcza, szepcząc imię podpalacza (Antka). Boryna wygania Jagnę z domu, a Hanka dowiaduje się o schadzce męża w spalonym brogu. Gdy powraca od teścia z zapasami jedzenia, pierwszy raz przeciwstawia się Antkowi. |
Takiego
wydarzenia jak minionej nocy w Lipcach jeszcze nie było. Bróg był
doszczętnie spalony, a ogień jeszcze nie zgasł, cały czas się
tlił. Ktoś z pogorzeliska wyjął kawałek szmaty, w której ludzie
rozpoznali zapaskę Jagusi. Plotkowali, że sprawcą pożaru był
Antek, stale odgrażający się po wsi, że spali ojca. O wszystko
obwiniali parę kochanków. Boryna nie brał udziału w oględzinach
resztek brogu. Już rozniosła się wieś o tym, że pobił żonę i
wygnał do matki. Przyjechał pisarz ze strażnikiem i zajęli się
badaniem przyczyny pożaru. Do siebie zaprosił ich Maciej, a
zdziwieni ludzie pytali, czemu nie aresztowano Antka.
Nadszedł
marcowy dzień ostatków. W karczmie grali muzykanci, gospodynie
smażyły pączki… W jednym z domów jednak nie pielęgnowano
zwyczaju. Od nocy pożaru, gdy Hanka dowiedziała się od Weronki o
wszystkich jego szczegółach, przestała się odzywać. Nie spała,
przestała jeść, straciła chęć do życia. Nie wiedziała, co się
działo wokół, popadła w apatię. Opiekę nad dziećmi przejęła
jej siostra, ponieważ Antek całymi dniami była nieobecny.
Kobieta: „Dopiero
trzeciego dnia jakoś przebudziła się; przecknęła jakby ze snu
strasznego, ale tak zmieniona, że kieby zgoła inna podniesła się
z tej martwicy, twarz miała szarą, popielną zgoła, porytą
zmarszczkami, postarzałą o lata, a tak przystygłą, że jakoby ją
kto z drzewa wyrzezał, jeno oczy gorzały bystro a sucho i usta
zacinały się mocno, opadła przy tym do cna z ciała, że szmaty
wisiały na niej kiej na kołku. Powstała znowu do życia, ale i na
wnątrzu przemieniona, bo choć dawną duszę miała
jakby zetloną na proch, to w sercu poczuła jakąś dziwną, nie
odczuwaną dawniej moc, nieustępliwą
siłę życia i walki, hardą pewność, że przemoże i weźmie górę
nad wszystkim”.
Podziękowała za pomoc Weronce,
którą zdziwiła nagłą zmianą zachowania. Przestała narzekać na
męża, na los, co było jej dotychczasowym zwyczajem.
W
środę popielcową Hanka poszła z obiecanymi odwiedzinami do
teścia, któremu padła do nóg. Bardzo długo rozmawiali, a na
koniec wizyty Boryna kazał Józce przyszykować synowej i wnukom
jedzenie (trzeba było zawieźć je na sankach, tak hojny się
okazał). Dał też trochę pieniędzy i poprosił, by przychodziła
częściej. Po powrocie Hanka zastała w domu ponurego męża, który
zagroził, że jeśli nie odda ojcu otrzymanych rzeczy, wyrzuci
wszystko za drzwi. W momencie, gdy doskoczył z zamiarem uderzenia,
wstąpiła w nią taka siła, że chwyciła za maglownicę, gotowa
się bronić. Usłyszała: „-
Tanio cię kupił, glonkiem chleba
jak tego psa - mruknął ponuro”,
na co odparła hardo: „-
Jeszcześ taniej nas i siebie przedał, bo za Jagniną kieckę! -
wykrzyknęła bez namysłu, że zwinął się jakby nożem pehnięty,
ale Hanka jakby się naraz wściekła, zalały ją wspomnienia
krzywd, że buchnęła nagłym, wezbranym potokiem wypominków i
żalów wiecznie tajonych, nie darowała mu już nic, nie
przepomniała ani jednej przewiny, ani jednego zła, a jeno biła w
niego zapamiętałością kieby tymi cepami, żebych mogła -
zabiłaby na śmierć w tej minucie!...”.
Te słowa spowodowały, że Antek przestraszył się odmienionej
żony; nie widział jej jeszcze w takim stanie.
Od czasu pożaru
pił nieustannie, tracąc pracę. Miał za kompanów najgorszych
awanturników ze wsi. Wspólnie wszczynali awantury, dlatego ludzie
skarżyli się księdzu i wójtowi. Aby zapłacić rachunki w
karczmie, Antek sprzedał nawet ostatnią jałówkę. Nie przestał
jednak schadzek z Jagną. Odbywały się teraz w stodole u
Dominikowej. Pewnego dnia, gdy dowiedział się, że ukochana wróciła
do męża, był zdruzgotany. Nie został o tym uprzedzony, mimo że
poprzedniego wieczoru spotkali się tak jak zawsze. Choć chodził
stale nieopodal podwórza ojca, nie widział Jagny już od paru dni.
Mając jeszcze nadzieję na spotkanie na nieszporach, poszedł nawet
do kościoła, lecz i tam jej nie ujrzał. Usłyszał za to kazanie
traktujące o wyrodnych synach, podpalających rodziców. Ksiądz
patrzył wprost na niego… Nakazał wiernym, by przepędzali
„zbója”,
ponieważ w przeciwnym razie popełnią grzech.
Po
opuszczeniu kościoła zrozumiał swój grzech i winę. Wszędzie,
dokąd wchodził, ludzie wychodzili lub odwracali od niego głowę, a
Gołębowa – matka Mateusza – otwarcie wypędziła Antka z
chałupy i wyklęła go. Wszyscy potępili Antka. Rozumiał powody,
lecz nie potrafił pohamować rosnącej złości na ojca, któremu
poprzysiągł zemstę.
XIII
Choć Boryna przyjmuje żonę z powrotem do domu, traktuje ją oschle (jak dziewkę do pracy). Kochankowie zrywają romans, a chłopi ruszają na bitwę w obronie lasu przed wyrębem. W czasie ostrej walki miedzy lipczanami a ludźmi dziedzica Antek staje w obronie pobitego przez borowego ojca i zabija pracownika dziedzica. |
W
Lipcach panowała bieda. Ludziom skończyły się zapasy jedzenia, a
Jankiel również nie chciał dawać więcej na kredyt – sam był
coraz biedniejszy…Dziedzic dotrzymał słowa i do pracy przy
wyrębie lasu nie zatrudnił żadnego chłopa z wioski. Wraz z
odwilżą pojawiły się choroby. Ospa zabrała dwoje dzieci wójta,
żniwa zbierały także tyfus i gorączka.
Odkąd Boryna z
powrotem przyjął Jagnę, zmienił się nie do poznania. Przestał
ją pilnować, mimo że wiedział o kolejnych schadzkach z Antkiem
(którego nadal kochała). Nie awanturował się, nie wypominał
niczego, za to traktował ją jak prostą dziewkę do pracy. Mimo
ciągłych umizgów żony i propozycji zgody po przyłapaniu na
zdradzie coś w nim pękło. Jagna, nie czując ciężaru
popełnionego grzechu, zmęczona sytuacją w domu, nieraz chciała
wrócić do matki, lecz ta nakazała jej żyć przy mężu grożąc,
że nigdy córki nie przyjmie. Plotkowano, że Boryna zmienił zapis
sporządzony przed ślubem, lecz były to jedynie domysły.
Codziennie odwiedzała go Hanka, którą bardzo polubił. Pozwalał,
by wnuki, które tak naprawdę pokochał dopiero teraz, zostawały na
noc.
|
Do Lipiec z „żebrów” wraca Agata, która dowiaduje się od napotkanej na drodze Jagustynki o wydarzeniach związanych z bitwą o las. |
Po
ciężkiej i długiej zimie, po poważnej chorobie, do Lipiec z
żebrów wróciła Agata (krewna Kłąbów) - starowinka w
łachmanach, z kijem w ręku, z tobołami na plecach, obwieszona
różańcami. Pozdrawiała pracujące na polach kobiety, a
przeliczywszy wyżebrane pieniądze, poszła dalej. Od paru lat
zbierała na własny pogrzeb. Marzyła, by umrzeć w izbie, na łóżku.
Na tę chwilę czekały u Kłąbów przygotowane nowe poduszki,
prześcieradła i okrycie – pierzyna. Wyprawkę „na śmierć”
zbierała od wielu lat, żywiąc nadzieję, że w ostatecznej
godzinie ktoś z mieszkańców wsi przyjmie ją z tym wszystkim do
chałupy. Teraz patrzyła na rozległy sad okalający gospodarstwo
Borynów- największego z tutejszych mieszkańców.
Zdziwił
ją fakt, że przez całą drogę nie ujrzała żadnego mężczyzny.
Dopiero Jagustynka powiedziała jej, że wszyscy siedzą w
„kryminale”, dodając po chwili, że w wyniku tego Kłąbowa z
pewnością przyjmie dodatkową parę rąk do pracy.
I nie myliła się – Agata mogła zostać. Dowiedziała się od
krewnej o bitwie o las, o zabiciu borowego przez Antka i
nieprzytomnym Macieju, do którego Roch przyprowadzał doktorów. Z
uczestników potyczki we wsi z mężczyzn zostali już tylko wójt i
kowal.
Wieczorem Agata rozwinęła tobołki, obdarowując
krewnych podarkami. W pewnym momencie Kłąbowa, jak gdyby nic się
nie stało powiedziała, że pierzynkę ze skrzyni oddała swemu
choremu dziecku. Staruszka, nic nie odpowiedziawszy, otworzyła stary
kufer, do którego tak pieczołowicie składała wyprawę. Zabrakło
w nim pierzyny. Rozpłakała się cichutko, żaląc Bogu na swoje
krzywdy.
|
Rocho przynosi Hance wiadomości od przebywającego w areszcie Antka, który nakazał żonie ubicie wieprzka na święta. Podczas krótkiego odzyskania świadomości Maciej prosi synową o odszukanie ukrytych pieniędzy, które miały zostać przeznaczone na ratowanie syna. |
Nadeszła
Palmowa
Niedziela.
Hanka, dla której zbliżał się termin porodu trzeciego dziecka,
sprawdzała obejście, zaglądała do inwentarza. Wspominała słowa
ojca, usłyszane po powrocie uczestników bitwy o las. Bylica radził,
by jak najprędzej przeszła
do gospodarstwa teścia
(przewidywał jego śmierć), bo w przeciwnym razie wprowadzi się
tam kowal, i nikt go już nie wyrzuci. Kobieta wzięła więc dzieci,
parę rzeczy i zamieszkała w Borynowej izbie, w której niegdyś
mieszkała z mężem. Przypominała
sobie również, jak w trzy dni po bójce po Antka przyszli strażnicy
i skutego zabrali do więzienia. Od tamtej pory musiała nieustannie
walczyć o siebie i dzieci. Pilnowała, by nikt nie rozkradł
gospodarstwa teścia. Nie bała się gróźb kowala, Dominikowej, a
nawet wójta.
Po powrocie do izby i nakarmieniu dzieci
poszła do izby, w której nieruchomo, z głową obwiązaną
szmatami, z otwartymi błędnymi
oczami leżał Maciej. Opiekowała
się nim od samego początku.
Teraz napoiła świeżą wodą
(podawaną po łyżeczce), poprawiła pościel.
Codziennie
musiała odpierać ataki małżeństwa kowalów, dopominających się
ziemi, a nie pomagających w niczym. Kowal, gdy tylko Hanka nie
widziała, wykradał z chałupy, co tylko mógł. Czekał jedynie na
chwilowe ocknięcie rannego, by, obnosząc swoją zatroskaną twarz,
nie zostać pominiętym wraz z żoną przy podziale majątku.
Pytał
nawet Jagnę o miejsce schowania pieniędzy przez Macieja, obiecując
sprawiedliwy podział. Lecz Jagnę nie obchodziły żadne sumy ani
chory mąż. Patrzyła na kowala i jego żonę z obrzydzeniem i
odrazą. Oddała Hance obowiązki gospodyni. Chciała jedynie wrócić
do domu, lecz słuchając matki,
czekała do czasu podziału majątku. Wspominała dzień, w którym
chłopi przynieśli rannego Borynę i towarzyszącego mu Antka, który
przez trzy dni nie odstępował ojca na krok. Pamiętała rozpacz
Hanki, gdy zabierano jej męża. Bolało ją, że Antek nie spojrzą
nawet w jej kierunku, a kiedyś przecież tak ją kochał… Plotki,
które rozpuszczali ludzie, były prawdą – za
piękną żoną Macieja „uganiał
się”
teraz wójt.
Jednak nie mógł zastąpić Antka, nie był godzien nawet
porównywania z niedawnym kochankiem.
Po śniadaniu
przyrządzonym przez Hankę Jagna ubrała się pięknie i poszła z
palmą do kościoła. Podobnie zrobili Józka z Witkiem. Do żony
Antka w tym czasie przyszedł Roch,
zwolniony akurat z więzienia, przynosząc wieści o mężu:
kazał zabić wieprzka i opiekować się gospodarką, chwalił
dzielność i pracowitość Hanki. Po wyjściu posłańca w kobietę
wstąpiły nowe siły, mobilizowało ja wspomnienie pochwał.
Kolejnym gościem była kowalowa. Usiadła przy ojcu, a w pewnej
chwili krzyknęła na bratową. Gdy ta wbiegła do izby, zobaczyła,
że Boryna siedzi na łóżku, rozglądając się wokół. Zaraz
zjawił się też kowal. Maciej dziwnym głosem po imieniu zawołał
Hankę, która podparła mu głowę. Nagle zaczął się tak wyrywać,
że ledwie go można było utrzymać,
potem wyprężony padł na łóżko. Wtedy córka wcisnęła mu do
ręki zapaloną gromnicę, myśląc, że umiera. On jednak otworzył
oczy, wypuścił świecę i nakazał synowej wygnać „tych
ludzi”
(kowalów). Magda wyszła natychmiast, a jej mąż dopiero po groźnym
spojrzeniu teścia, który ręką wskazał mu drzwi.
Po
wyjściu kowal zakradł się pod okno, by podsłuchiwać. Boryna
kazał Hance zbliżyć się, co wykonała płacząc. Wyjawił jej z
wielkim wysiłkiem, iż w
komorze, w zbożu, schował pieniądze.
Nakazał, by je wzięła, nim inni się dowiedzą. Jeśliby nadeszła
taka potrzeba, miała też sprzedać
pół gospodarki i bronić Antka. Potem posiniał i opadł na
posłanie, bełkocząc niezrozumiałe słowa. Hanka krzyknęła.
Wbiegli
kowalowie,
lecz Maciej nie odzyskał już przytomności. Wszyscy siedzieli przy
chorym do wieczora. Kowal nie dowiedział się szczegółów rozmowy,
z której usłyszał jedynie wzmianki o zbożu. Wieczorem synowa
Boryny nie znalazła okazji, by poszukać pieniędzy.
III
Jambroży zabija wieprzka i robi kiełbasy, a Jagna i Dominikowa przy ćwiartowaniu mięsa kradną połowę półtuszy. W tym czasie kowal szuka potajemnie pieniędzy Boryny. Między Hanką a Jagną dochodzi do kłótni. |
Rano
Hanka, zanim wybrała się do Jankiela, nakazała Józce nagrzać
wody, ponieważ Jambroży miał
zarżnąć wieprzka. Wstąpiła po drodze do Weronki i obiecała
również zrobić paczkę Stachowi. Powiedziała, by siostra przyszła
do niej wieczorem, to da
jej kawałek mięsa.
Na obietnicę odwdzięczenie się przez Weronkę odparła, że wie,
co znaczy bieda. Zajrzała również do ojca, który leżał w jej
dawnej izbie. Jemu również kazała przyjść, obiecując syty
posiłek w zamian za opiekę nad dziećmi. Kupiwszy u Jankiela parę
kwaterek gorzałki, wróciła do domu.
Zastała ta Jambrożego gotowego do zabicia zwierzęcia. Ponieważ u
Hanki nie było miejsca, zwierzę po uboju i umyciu pod nieobecność
Jagny zaniesiono do izby Boryny i powieszono u sufitu, by ułatwić
porcjowanie i krojenie.
Według zwyczaju „przepijania”
uboju zeszli
się sąsiedzi, częstowani przez nową gospodynię gorzałką i
„zakąską”. Gdy wróciła Jagna, zaraz pobiegła po kowala.
Jambroży nadal porcjował mięso, a Jagustynka kładła je w
cebrzyki, gdy nagle zjawił się wściekły mąż Magdy z krzykiem,
skąd Hanka ma prawo do rządzenia. Odparła, że od męża. Kowal
chciał zabrać pół świniaka twierdząc, że Antka i tak wyślą w
kajdanach na Sybir… W Hance coś zawrzało, chwyciła nóż i
zobaczyła strach w oczach oskarżyciela. Przeprosił, pytając
szeptem, o jakich beczkach i pieniądzach w zbożu mówił ojciec. W
ten sposób zdradził się, że podsłuchiwał. Oczywiście, nie
uzyskał odpowiedzi.
Do towarzystwa, z pomocą
przy rozbieraniu mięsa, dołączyły Jagna z matką, które zaczęły
po kryjomu chować mięso w komorze (Hanka, Józka i Pietrek na
szczęście szybko przenosili świeżynę do izby Hanki). O zmierzchu
rozpoczęło się robienie kiełbas, szynek, salcesonów, a Hanki nie
odstępowała myśl o sposobie odebrania zawłaszczonego przez Jagnę
mięsa.
Pojawił się mający pilnować dzieci Bylica.
Niefortunnie powiedział, że Hanka powinna poczęstować wszystkich
zebranych
i sąsiadów mięsnymi produktami, ponieważ taki był zwyczaj. Tak
też zrobiła, choć żal jej było kiełbas i smacznych wędlin.
Nakazała odświętnie ubranej Józce: „Te
dłuższe nieś stryjnie najpierw, zbójem na mnie patrzy, pyskuje,
ale nie ma rady; to ci z miseczkom wójtom, łajdus on, ale z
Maciejem żyli w przyjacielstwie i może być w czym pomocny; cała
kiszka, kiełbasa i kawał boczku dla Magdy, la kowali, niech nie
szczekają, że sami zjadamy ojcowego świniaka, juści, całkiem im
tym pyska nie zatka, ale przyczepkę będą miały mniejszą...
Pryczkowej tę tu kiełbasę, harda, wynośliwa, pyskata, ale z
przyjacielstwem szła pierwsza... Kłębowej ten ostatni...”.
Dziewczyna co jakiś czas przychodziła po następne porcje,
przynosząc kolejne podziękowania od obdarowanych.
Hanka
chciała zamknąć wrota stodoły, gdy mignął jej cień. Od Witka
dowiedziała się, że był to kowal,
dlatego zaniepokojona pobiegła do izby Boryny, pytając o męża
Magdy. Okazało się, że poszedł do komory w poszukiwaniu jakiegoś
dawno pożyczonego klucza, a tak naprawdę przeszukiwał beczki ze
zbożem. Gdy tam dobiegła, zaczęła wyzywać go od złodziei i
zbójów, czym go bardzo zawstydziła. Opuścił pomieszczenie. Potem
z krzykiem zaczęła grozić Jagnie, że jeżeli coś zginie z domu,
poda ją do sądu, po czym skoczyła do córki Paczesiowej. Pobiłyby
się, gdyby nie Roch, który je rozdzielił. Przerażona Jagna
rzuciła się z płaczem na łóżko, a tymczasem Hanka wyjaśniła
powód kłótni Rochowi. Mężczyzna stwierdził, że nie powinna
krzywdzić dziewczyny, którą osądzi Bóg.
IV
Rocho organizuje pomoc w opuszczonych przez mężczyzn gospodarstwach lipeckich. Chałupa Bylicy zostaje zniszczona przez wichurę. U Borynów trwają przygotowania do świąt wielkanocnych. Hanka odnajduje i ukrywa za koszulą pieniądze teścia. |
Roch
poszedł
do swego nowego domu – do sołtysów. Pomagał całej wsi
opuszczonej przez mężczyzn: rąbał drewno, przynosił wodę ze
stawu, łagodził kłótnie i zwady. Nie mógł jednak pomóc
wszystkim: w Lipcach było ponad pięćdziesiąt chałup, inwentarz,
leżące odłogiem pola, których nikt nie orał i nie siał. Kobiety
same nie dawały sobie rady.
Pewnej nocy przeszła silna
wichura, która pozrywała dachy z niektórych domów. O tym, że
Weronce
zawaliła się w nocy chałupa,
Hanka dowiedziała się rano od sąsiadki. Po dotarciu na miejsce
zastała jedynie pokrzywione ściany bez dachu i kawałek sieni.
Przytuliła siostrę i jej dzieci. Pojawił się ksiądz, któremu
kobiety opowiedziały, co się zdarzyło w nocy.
Inwentarz
ocalał,
bo był w sieni, a Weronka, bo schroniła się w ziemniaczanym dole.
Kapłan dał jej trzy ruble i zaoferował zabranie krowy do swej
obory. Sąsiadka, mająca wolną izbę, zaproponowała, że weźmie
Weronkę i jej potomstwo do siebie. Nie chciała zapłaty, jedynie
sporadyczną pomoc w gospodarstwie.
Ludzie zaczęli
przenosić spod rumowiska rzeczy kobiety do stojącej niedaleko
chałupy Sikorów. Pomagał nawet parobek Pietrek i Roch, sprowadzeni
przez Hankę, która obiecała dać siostrze święty obraz oraz
trochę garnków. Chciała też zabrać do siebie ojca, ale wolał
zostać w sieni zapewniając, że będzie chodził do Borynów na
posiłki. Gdy Hanka, wracając do domu, zajrzała jeszcze do siostry,
spotkała tam już sąsiadki z prezentami; każda przyniosła, co
tylko mogła: groch, kaszę, mąkę.
Kiedy Hanka wróciła
do domu, przyszła do niej Tereska z pytaniem, czy kupi
nowy wełniak,
ponieważ potrzebowała pieniędzy. Gdy odmówiła, a kobieta wyszła,
Jagustynka powiedziała, iż Tereska potrzebowała pieniędzy nie dla
męża do wojska, lecz dla Mateusza, z którym miała romans i
którego odwiedzała z paczkami w więzieniu. Pod koniec dnia synowa
Boryny odkryła, że ktoś ukradł jej mięso przeznaczone dla męża.
Wszystko wskazywało na Jagnę, ponieważ Józka widziała, jak
wynosiła coś pod zapaską. Wtedy gospodyni nakazała przenieść
mięso Paczesiowej do swej komory. Po kolejnej kłótni Jagna
wykrzyczała Hance, że ze względu na Antka miała takie samo prawo
do świniaka jak i ona. W
Wielki Piątek
u Borynów Hanka z Pietrkiem skończyli bielenie domu,
zaś Jagna z Józką zgodnie malowały pisanki, które żona Antka
odłożyła do poświęcenia. W sobotę Józka wysypała obejście
żółtym piaskiem. Naprzeciw łóżka Macieja ustawiono duży stół
przykryty białym obrusem. Sąsiadki w miseczkach i donicach
przynosiły swoje święconki; ustawiano je potem na ławie obok
stołu. Było tak na prośbę
księdza, który chciał, by w bogatszych chałupach zebrało się po
kilka rodzin i zostawiło święconki. Dzięki temu miał mniej domów
do odwiedzenia. Najpierw objeżdżał okoliczne wioski, by na koniec
odwiedzić Lipce.
Kobiety zostawiły więc pokarmy i
poszły do
kościoła na uroczystość poświęcenia ognia i wody:
„Józka
przyniosła wody całą flaszkę i ogień, którym zaraz Hanka
rozpaliła drwa przygotowane i pierwsza też wody święconej popiła
dając kolejnie wszystkim - od chorób gardzieli pono strzegła - a
potem skropiła nią inwentarz i drzewiny rodne w sadzie, że to się
przyczyniało do urodzajów i dawało bydlątkom letkie lągi. A
później widząc, że ni Jagna, ni kowalowa nie pomyślały o
starym, umyła go w ciepłej wodzie, przyczesała jego skołtunione
włosy i przewlekła mu koszulę i pościele. Boryna dozwalał z sobą
robić wszystko, nie poruszywszy się ani razu, leżał jak zawżdy
wpatrzony przed siebie i martwy jak zawżdy...”.
Hanka przebrała się w świąteczny strój, umyła dzieci, a po
przyjściu sąsiadek czekała z nimi na księdza. Wyszła po niego aż
na drogę. Kapłan poświęcił pokarmy i jajka, a Witkowi dał
pieniądze za boćka, którego chwalił za odganianie kur, i opuścił
dom Boryny.
Wieczorem tłumy wiernych zmierzały do
kościoła. W tym czasie Hanka, zostawszy w domu, kazała Bylicy stać
na straży w obejściu, tymczasem sama udała się do komory Boryny.
Wyszła po pół godzinie, chowając trzęsącymi rękoma coś za
stanik i udała się na rezurekcję.
V
Po porannej mszy i wspólnym świątecznym śniadaniu Hanka wyjeżdża na widzenie z mężem do aresztu. Józka odkrywa podkopy prowadzące do komory. Na Podlesiu pali się folwark. |
W
kościele Hanka przepchnęła się do ławek, czując między
piersiami ukryty węzełek znaleziony w zbożu. Nabożeństwo
skończyło się przed północą, a ona wyszła z kościoła
ostatnia.
|
Na świat przychodzi trzeci syn Antka i Hanki, któremu nadano imię Roch. Trwa śledztwo w sprawie pożaru folwarku i podkopu u Borynów prowadzone przez pisarza i strażników. Jagna zaczyna spotykać się w karczmie z wójtem, od którego otrzymuje liczne prezenty. |
Nas
ranem zmęczona niedawnym porodem Hanka leżała w pościeli,
czekając na powrót ludzi z kościoła, w którym chrzczono jej
syna. Ojciec umilał jej czas opowieściami. Powiedział, że mieszka
teraz u niego pan Jacek (w wyremontowanej nieco sieni), który zrobił
sobie tam porządne legowisko.
„Wracali
już z kościoła od chrztu. Przodem Józka niesła dziecko w
poduszce, chustą przykrytej, pod stróżą Dominikowej, a za nimi
walili wójt z Płoszkową, w kumy proszeni, z tyłu zaś kusztykał
Jambroży nie mogąc nadążyć. Ale nim próg przestąpili,
Dominikowa odebrała dziecko i przeżegnawszy się jęła z nim,
wedle starego obyczaju, obchodzić cały dom,
na węgłach jeno przystając i przy każdym z osobna mówiąc: - Na
wschodzie - tu wieje... - Na północy - tu ziębi... - Na zachodzie
- tu ciemno...- Na południu - tu grzeje... - A wszędy strzeż się
złego, duszo ludzka, i jeno w Bogu miej
nadzieję”.
Gdy weszli do izby, Dominikowa rozebrała dziecko i oddała Hance,
mówiąc: „-
Prawego chrześcijanina, któremu Rocho na imię przy chrzcie świętym
dano, przynosim wam, matko. Niech się zdrowo chowa na pociechę!”.
Jagustynka
zaprosiła gości do suto zastawionego stołu,
który sama przygotowała.
Tego dnia wszystkie żale
zostały zapomniane, nawet między kobietami. Hanka zaprosiła Jagnę
na poczęstunek, by „przepiła” za zdrowie
dziecka. Uczestnikiem chrzcin był wójt, jednak wkrótce wywołał
go sołtys mówiąc, że przyjechał pisarz ze strażnikami i czekają
na niego. Ogłosili, że będą przesłuchiwać ludzi w sprawie
pożaru na Podlesiu i podkopu u Borynów. W
sprawie pożaru dworu nikt nie chciał mówić. Zeznań
nie złożyła żadna z kobiet, a pisarz musiał chodzić z sołtysem
i rozpytywać ludzi… Gdy przyszli do Boryny, już na progu
kancelista
skrzyczał Bylicę,
że nie pilnuje chałupy i pozwala grasować złodziejom, na co
zdenerwowany staruszek, trzęsąc się, odpowiedział: „-
A tyś co za osoba? Gromadzie służysz, gromada ci płaci, to rób,
coć masz przez wójta nakazane, a wara ci od gospodarzy! Widzisz go,
łachmytek jeden, pisarek jakiś! Odpasł się na naszym chlebie i
będzie tu ludźmi pomiatał... i na ciebie się znajdzie większy
urząd i kara...”.
Długo potem nie mógł opanować zdenerwowania.
Dni
mijały, jedne słoneczne, inne deszczowe. Nadeszła pora
sadzenia ziemniaków i robót w polu.
„A
cóż z tego, kiej pola nie zaorane, nie obsiane, nie obrobione
leżały, niby paroby zdrowe i krzepkie, przeciągające się jeno na
słońcu, a całe tygodnie trawiąc na niczym, zasie na tłustych,
rodnych ziemiach miasto zbóż ognichy się pleniły, osty strzelały
w górę, lebiody trzęsły się po dołkach, rudziały szczawie,
perze kłuły się gęsto po podorówkach jesiennych, a na rżyskach
wynosiły się smukłe dziewanny i łopiany kiej te kumy podufałe
zasiadały szeroko, że co ino tliło się w przytajeniu i strachem
dotela żyło, kiełkowało teraz weselnie, szło chyżym rostem,
pchało się z bruzd na zagony i panoszyło się bujnie po rolach. Aż
lęk jakiś przewiewał po tych polach opuszczonych”.
Tylko u Borynów prace posuwały się naprzód: „Hanka,
choć jeszcze z łóżka, rządziła wszystkim tak zmyślnie i
kwardo, że nawet Jaguś musiała z drugimi stawać do roboty, i o
wszelkiej rzeczy równą pamięć miała: o lewentarzu, o chorym, kaj
orać i co gdzie siać, o dzieciach, gdyż Bylica już od chrzcin nie
przychodził, zachorzał pono. Juści, że całe dni leżała w
samotności, tyle jeno ludzi widując, co w obiad i wieczorem, albo
Dominikową, zaglądającą do niej raz w dzień; żadna z sąsiadek
nie pokazywała się, nawet Magda, a o Rochu to jakby słuch za-
ginął: jak pojechał wtenczas z proboszczem, tak i nie powrócił.
Strasznie mierziło się jej to leżenie, więc aby rychlej ozdrowieć
i sił nabrać, nie żałowała sobie tłustego jadła ni jajków, ni
mięsa, nawet przykazała zarznąć na rosół kokoszkę, nie nieśną
po prawdzie, ale zawdy wartałą ze dwa złote”.
|
Wójt ogłasza wiadomość o powrocie chłopów z więzienia. Między Hanką i Jagną dochodzi do coraz częstszych kłótni. |
W
Lipcach rozeszła się wieść o rychłym
powrocie aresztantów.
Kobiety zebrały się pod chałupą wójta, a gdy ten wyszedł z
papierem w ręku i potwierdził to, pokazując urzędowe pismo,
ucieszyły się ogromnie. Stała wśród nich także Hanka, która
wiedziała, że jej mąż nie wróci z innymi – był oskarżony o
morderstwo. Kiedy wracała z Jagustynką do chałupy, napotkany po
drodze kowal zaśmiał się, że niektórych „zbójów” nigdy nie
wypuszczą z kryminału. Słowa te bardzo ją zabolały.
Po
powrocie, choć osłabiona, rozplanowała jednak aktualną pracę,
przydzielając zebranym w sieni komornicom sadzenie ziemniaków na
polach Boryny. Potem usiadła na kamieniu płacząc, że zostało
mnóstwo pracy, a ona – bezsilna i sama, dźwiga na plecach całe
gospodarstwo. Gdy zapytała Jagnę, czemu nie idzie w pole,
rozpoczęła się kolejna kłótnia. Hanka krzyczała: „Dobrze
ludzie wiedzą, co wyrabiasz! W całej parafii wiedzą o twoich
sprawkach. Nie raz cię już widzieli z wójtem w karczmie, nie dwa!
A wtedy, com ci po północku drzwi otwierała, wracałaś z
pijatyki, z łajdactwa, pijana byłaś kiej świnia... Do czasu dzban
wodę nosi, do czasu... Nie bój się, kto w głośności żyje, o
tym cicho mówią! Skończy się twoje panowanie, że ni wójt, ni
kowal cię nie obronią, ty... ty!...”
Jagna odparła, żeby trzymała się od niej daleko. Już
prawie doszło do bójki,
lecz Hanka opadła z sił i poszła do swej izby. Ostatnio nawet nie
przychodził do niej ojciec, który podobno był chory, z kolei córka
nie miała sił, by go odwiedzać.
|
Tereska, romansując z Mateuszem, otrzymuje od przebywającego w wojsku męża list o jego powrocie. Dochodzi do awantury i bójki małżeństwa wójtów i Kozłów. |
Tereska
otrzymała list
od męża służącego od dłuższego czasu w wojsku.
Ponieważ była analfabetką, Nastka Gołębiowa doradziła, by
wzięła kilka jajek jako zapłatę i poszła do umiejącego czytać
organisty. W liście Jasiek radośnie informował, że na żniwa
wraca do Lipiec na stałe i nie może doczekać się powrotu.
Przykazał również, by Tereska powiadomiła Borynę o tym, iż wraz
z nim wraca syn Macieja – Grzela.
Informacje te
spowodowały, że adresatka listu przepłakała w polu kilka godzin,
po czym wróciła do domu: „Mieszkała
za kościołem, pobok Mateusza, w chałupinie o jednej izbie z
półsionką, gdyż drugą przy działach brat oderznął i przeniósł
na swój grunt, że kiej rozcięte w poprzek żebra sterczały
przepiłowane ściany i dach, przypierające do okopconego komina”.
Od jakiegoś czasu Tereska zdradzała męża z Mateuszem, obiektem
ogromnej miłości. Rychły powrót małżonka wzbudzał w niej
strach przed jego reakcją na plotki ludzi. Po jakimś czasie wybrała
się do Hanki, by powiadomić o powrocie Grzeli, lecz nie zastała
jej w domu, otrzymała za to
niedwuznaczną radę od Jagustynki: „wygonić
Mateusza spod pierzyny”.
W
tym czasie we wsi rozpętała się olbrzymia
awantura,
którą zapoczątkowała kłótnia Kozłów i wójtów. Wójtowa
posądziła sąsiadkę o kradzież płótna, na co usłyszała, że
pewnie wójt dał je kochance (tak samo, jak gromadzkie pieniądze,
które razem przepijali). Małżeństwa pobiły się, po czym
wójtowie pojechali do miasta w celu
złożenia skargi na sąsiadów, a ci po chwili, bardzo pobici,
również podążyli tą samą drogą. Kozłowa miała
powyrywane ze skórą włosy, a jej mąż rozbitą głowę.
Mateusz
oglądał ruiny
chałupy Bylicy.
Ponieważ znał się na stawianiu domów, Stach (mąż Weronki, a
zięć Bylicy) poprosił go o radę. Usłyszał, że należy postawić
nową izbę. Ponieważ nie miał pieniędzy na drzewo, mieszkający u
nich pan Jacek obiecał pomoc w
załatwieniu potrzebnych materiałów, jednak jego słowa nie zostały
potratowane poważnie (ludzie mówili, że był chory „na
głowę”).
Wracający do domu Mateusz zaczął rozmowę z Jagną pracującą w
matczynym ogrodzie. Gdy chciał ją przytulić, usłyszał od dawnej
kochanki, że ma pójść do Tereski. Cała wieś już wiedziała o
ich romansie i paczkach, zawożonych przez mężatkę do więzienia.
Słowa Jagny sprawiły, że niespieszący się do
małżeństwa przystojny mężczyzna przypomniał
sobie Tereskę:
„Dosyć
już miał tej płaksy, zbrzydły mu te ciągłe kwiki. Nie ślubował
przeciek, bych się jej musiał trzymać jak ten ogon krowy! Ma
przeciek chłopa! I ksiądz gotów go jeszcze wypomnieć z ambony! Z
taką to i człowiek flaczeje. Psiakrótka z tymi babami! -
srożył się w sobie. (…)
Cicha przecież była jak zawsze, uległa i pracowita jak mrówka,
nawet rada, że wziął nad nią górę i kwardo panuje. A właśnie
on i bez to srożył się coraz barzej. Gniewały go jej kochające,
lękliwe oczy, gniewał chód cichy, gniewała twarz pokorna,
gniewało i to, że cięgiem plątała się kole niego. Miał już
ochotę krzyknąć, by mu z oczu ustąpiła”,
Zabawiał się nią jak rzeczą, bez uczucia. Gdy udał się po
obiedzie do Kłębów, dowiedział się o planowanym
powrocie Jaśka - męża niedawnej kochanki,
lecz ta informacja nie wywołała w nim żadnej głębszej reakcji.
Przebywając u Kłębów, był świadkiem przyjścia Agaty. Kobieta
uzbierała podczas zimowych żebrów trzydzieści złotych i chciała
je teraz dać Kłębowi, by przyjął ją do chałupy, gdy będzie
umierać, lecz ten odmówił. Kiedy potem rozmawiał z żoną,
wytłumaczył jej, że nie mogą przyjąć krewnej, ponieważ cała
wieś zaczęłaby plotkować, że robią to dla pieniędzy.
Po
bójce wieś podzieliła się między zwolenników Kozłów i wójtów.
Dominikowa popierała tych drugich. Wójt wywoływał z domu
jej córkę, która nie przejmowała się głosami mieszkańców
Lipiec i bez skrupułów spotykała się z kochankiem. Nie słuchała
nawet matki, tracącej respekt również u synów. Obaj nie pozwalali
już jej pomiatać sobą i być pośmiewiskiem całej wsi.
U
Borynów przy
chorym czuwał jedynie Witek.
Kowal opowiedział Hance, że Antkowi grozi dziesięć lat więzienia,
po czym zaproponował, że za pięćset rubli pomoże
mu w ucieczce do Ameryki. Doradzał jednocześnie, że Hanka mogłaby
później dojechać do męża. Usłyszał, że nie posiada takiej
sumy i że poradzi się adwokata.
IX
Roch przynosi Hance wiadomość o możliwości wypuszczenia Antka z aresztu po wpłaceniu kaucji. Komornice odnajdują w lesie śpiących pijanych Jagnę i wójta. |
Roch
wrócił do Lipiec z Częstochowy, gdzie był na odpuście. Teraz
zatrzymał
się u Borynów,
a gdy zjadł posiłek przygotowany przez Hankę, poszedł przywitać
się z gospodarzem, który leżał w sadzie na specjalnym posłaniu,
przykryty pierzyną. Gdy przyjaciel zapytał, czy go poznaje,
wychudzony Maciej poruszył sinymi wargami i przytaknął. Po tym
spotkaniu Roch uświadomił Hance, by przygotowała się na rychłą
śmierć teścia.
Usłyszał od kobiety, iż Weronka
będzie miała nowy dom, ponieważ pan
Jacek dotrzymał słowa w sprawie obiecanego drzewa,
w zamian ustalając, że będzie mieszkał
w starej chałupie Bylicy do śmierci: „Obiecał,
ale przeciech niejeden obiecuje. Obiecanka cacanka, a głupiemu
radość - powiedają. A pan Jacek
dał Stachowi list i kazał mu z nim iść do dziedzica. Nawet
Weronka się przeciwiła, by szedł, bo powiada, co będzie buty darł
na darmo?... jeszcze się z niego wyśmieją, że zawierzył
głupiemu... Ale Stacho się uparł i poszedł. I powiada, że może
w pacierz po oddaniu listu dziedzic go kazał zawołać na pokoje,
poczęstował gorzałką i rzekł: "Przyjeżdżaj z wozami, to
ci borowy wycechuje dziesięć sztuk budulcu..." Dał mu Kłąb
koni, dał sołtys, dałam i ja Pietrka. Dziedzic już na nich czekał
w porębie i zaraz sam wybrał co najśmiglejsze z tych, co to je
zimą cięli la Żydów. No i zwożą, bo dobrze trzydzieści wozów
będzie z gałęziami. Stacho galantą „chałupę” se wyszykuje!
Nie potrza mówić, jak panu Jackowi dziękował i przepraszał; bo
po prawdzie wszyscy go mieli za
dziadaka i za głupawego, że to nie wiada, z czego żyje, i pod
figurami, to we zbożach grywa na skrzypicy, a czasem tak bele co i
nie do składu powie, jako ten
niespełna rozumu... A on taki pan, że mu sam dziedzic posłuszny!...
Kto by to przódzi dał wiarę?...”.
W
czasie jednej z licznych rozmów Roch wyznał Hance, że istnieje
szansa, by jej mąż opuścił areszt.
Dowiedział się w urzędzie o konieczności wpłaty pięciuset rubli
w zastaw do sądu (to samo mówił kowal). Gdy to usłyszała,
przyznała, że posiada tak ogromne pieniądze, ponieważ Boryna w
chwili względnej świadomości kazał jej przeznaczyć znalezione
pieniądze na ratowanie Antka. Roch przeliczył zawartość
przyniesionego zawiniątka: „Były w nim papierowe pieniądze, były
i srebrne, awet było parę złotych i sześć biczów korali”,
było czterysta
trzydzieści dwa ruble.
Poradził, by kobieta sprzedała sztukę inwentarza, to wówczas
uzbiera konieczną sumę, po czym nakazał dobrze ukryć pieniądze.
Na koniec obiecał, że nikomu nie zdradzi tajemnicy, jak również
zgodził się pomóc zbudować ołtarz na ganku na jutrzejsze Boże
Ciało (we wsi zawsze robiono cztery ołtarze – dwa po jednej, dwa
po drugiej stronie drogi: u Borynów,
młynarza, wójta i Płoszki). Roch wybrał się w odwiedziny do
Bylicy i pana Jacka. Zbliżał się wieczór, gdy chłopak Kłębów
pędził konno przez wieś krzycząc, że
w lesie leżą zabici ludzie.
Zaraz powiadomiono o tym księdza i sołtysa.
O zmierzchu
Kłąb, sołtys i parobek wrócili z leżących na wozie pijanym
wójtem, mówiąc zebranym, że w lesie nie znaleźli żadnego ciała,
a wójta spotkali na drodze, lecz ludzie temu nie uwierzyli. Dopiero
gdy z boru wracały komornice z drzewem na plecach i Kozłową na
czele, mieszkańcy Lipiec od nich dowiedzieli się o przebiegu
zdarzenia: ...
widzim z dala, prawda, leżą jakieś ludzie kieby nieżywe... jeno
im kulasy sterczą spod jałowców. Filipka me ciąga, by uciekać...
Grzelowa już pacierz trzepie i mnie też mróz po plecach chodził,
alem się przeżegnała, podchodzę bliżej... patrzę... a to pan
wójt leży przez kapoty, a pobok Jagusia Borynowa... i śpią se w
najlepsze. Spili się w mieście, gorąc był, to se chcieli wypocząć
w chłodzie i pojamorować. Jaże buchała od nich gorzałka! Nie
budzilim: niech świadki przyjdą, niech cała wieś obaczy, co się
wyprawia! Wstyd mówić, jak była rozdziana; jaże Filipka z litości
przyokryła ją zapaską. Czysta sodoma. Stara jestem, a jeszcze o
takim zgorszeniu nie słyszałam. Sołtys zaraz przyjechał i budził,
Jagna w pola uciekła, zaś pana wójta ledwie na wóz wdygowali,
spity był kiej świnia!”.
Tego
dnia rano wójt
wraz z Jagną i Dominikową udali się do miasta. Okazało
się, że wrócili sami, bez matki, przez co mieli
czas na zabawę i pijaństwo. Wieś zapałała oburzeniem,
wykrzykiwano wyzwiska i obelgi. Tylko Pietrek, parobek Borynów,
stanął w obronie Jagny, lecz zaraz został zagłuszony przez innych
mieszkańców Lipiec. Wszyscy żyli tym, co się stało w lesie. Gdy
sąsiadki wyszły, Hanka przeszła do izby Boryny i rozebrała po
cichu pijaną, śpiącą w ubraniu
Jagnę, po czym odeszła. Do późna w nocy Płoszka i Kozły biegali
po wsi, podburzając innych przeciw wójtowi, a ksiądz zabronił
wystawiać święty obraz w mieszkaniu
pijaka i rozpustnika.
Nazajutrz u Borynów: „(…)
przed gankiem stanęła kieby kapliczka, wypleciona z brzozowych
gałęzi a zieleni, wykryli ją całą wełniakami, że jaże grała
w oczach od kolorów, zaś w pośrodku, na podwyższeniu, stanął
ołtarz, przykryty bieluśką i cieńką płachtą i zastawiony
świecami a kwiatami w doinkach, które Józka oblepiła w strzyżki
ze złotego papieru. Wielki obraz Matki Boskiej wisiał nad ołtarzem,
a pobok zawiesili mniejsze, ile się jeno zmieściło. Zaś la
większej przyozdoby nad samym ołtarzem przyczepili klatkę z kosem,
którego Nastusia przyniesła: ptak się wydzierał po swojemu, że
mu to Witek z cicha przygwizdywał. A całe opłotki od drogi
wysadzone były świerczyną na przemian z brzózkami, żółtym
piaskiem grubo wysypane i zarzucone tatarakiem. Józka znosiła całe
naręcze modraków, ostróżek; wyczki polnej i przystrajała ściany
kapliczki; opięła też nimi obrazy, lichtarze i co ino było można,
że nawet ziemię przed ołtarzem potrząsnęła kwiatami; nie
darowała i „chałupie”, gdyż całe ściany i okna ginęły pod
zielenią, zaś w snopki dachu nawtykała tataraków”.
Na mszę i procesję przybyli mieszkańcy okolicznych wiosek.
Po
południu w karczmie zebrało się sporo ludzi. Czas upływał na
tańcach, a powszechne zdziwienie wzbudził protest
synów Dominikowej, którzy pierwszy raz nie posłuchali matki i nie
opuścili zabawy,
gdy przyszła po nich z kijem. Chłopi radzili miedzy sobą, jak
przegonić Niemców, chcących osiedlić się na Podlesiu (w tym celu
dali już nawet zadatek dziedzicowi). Mieszkańcy Lipiec zapewniali,
że gdyby tylko mieli fundusze, sami
kupiliby ziemię, a potem podzielili ją między sobą: „(…)
Lipce mają ziemi za mało, że narodu cięgiem przybywa, gdyż co
starczyło za dziadków la trojga, musi się teraz rozdzielać la
dziesięciorga”.
W karczmie bawiono się i pito do późnej nocy.
X
Roch z Hanką wyjeżdżają do miasta w sprawie wpłacenia kaucji, a we wsi dochodzi do kolejnej bójki – tym razem między Szymkiem a Dominikową. Powodem była wiadomość o ślubie syna z Nastusią. Lipczanie udają się do folwarku i próbują nakłonić Żydów do opuszczenia wsi. |
Ludzie
na wsi szeptali za plecami Jagny, że jest kochanką wójta, jednak
ona nie czuła żadnej winy i skruchy. Twierdziła, że została
upojona alkoholem i wykorzystana, podczas gdy nikt nie stanął w jej
obronie. Miała
żal do ludzi;
podkreślała, że inaczej traktowaliby ją, gdyby była panną.
Nawet matka nie chciała już częstych wizyt córki. Prosiła o
opamiętanie i radziła, by zostawała w domu przy chorym mężu.
Jedynie Hanka broniła Jagny przed sąsiadkami, podkreślając winę
wójta.
Pewnego dnia żona Antka dostała z kancelarii
list, który przeczytał jaj Roch. Było w nim napisane, by
wpłaciła pięćset rubli do sądu,
co równało się w tymczasowym wypuszczeniem z aresztu jej męża.
Choć przyjaciel domu prosił, by nie zdradziła się z nowiną,
opowiedziała o tym Józce, a prawdę z jej szczęśliwej twarzy
wyczytała również Jagna, która zaraz poszła do Dominikowej.
Była tam świadkiem następującej sceny: Szymek prosił
matkę, by dała mu pięć rubli, które chciał dać na opłacenie
zapowiedzi z Nastką, na co usłyszał kategoryczne, że nie
dostanie, bowiem matka nie dopuści do małżeństwa z tą „wywłoką”.
W czasie kłótni sam chciał wziąć pieniądze, co spowodowało, iż
Dominikowa zaczęła bić syna pogrzebaczem po głowie i plecach. Gdy
Jagna z Jędrzychem chcieli ich rozdzielić, zbiegli się sąsiedzi i
zrobiło się jeszcze głośniej. Szymek próbował wyrwać matce
pręt z ręki: „Aż
trzasnął ją pięścią między oczy, chycił za boki i rzucił
kiej ocipką na izbę; potoczyła się i niby kloc całym ciężarem
padła na rozpaloną blachę, pomiędzy gary pełne wrzątku, komin
się rozwalił i wszystko się zapadło...”.
Dominikowa
zaczęła krzyczeć, by „wynosił
się”
z jej domu i, nie patrząc na ból i tlące się ubranie, wyrzucała
przez okno jego rzeczy krzycząc, że nie da najmniejszego kawałka
ziemi. Życzyła synowi, by „zdychał”
z głodu. „Szymek
zaś, ledwie już dychający, zbity i okrwawiony, jeno patrzał na
matkę wytrzeszczonymi ślepiami, strach go ułapił za gardziel,
trząsł się cały, słowa nie mogąc wykrztusić ni wiedząc, co
się dzieje”.
Pomoc wyrzucanemu chłopakowi ofiarował Mateusz, lecz
została odrzucona. Szymek usiadł pod ścianą chałupy mówiąc, że
nie odejdzie, bo tu jest ziemia po ojcu, która się mu należy.
Sąsiadki z Jambrożym opatrzyły oparzone twarz i ręce Dominikowej.
Miała spalone włosy i prawie straciła wzrok. Wieś interesowała
się stanem jej zdrowia, do chałupy wciąż ktoś przychodził,
przez co doszło do rozmowy między Mateuszem a Hanką, która
ujawniła swą złość na księdza za to, że na kazaniu potępił
za cudzołóstwo Jagnę i Tereskę, a nie mężczyzn.
|
Maciej Boryna umiera na polu, po niespodziewanej poprawie stanu zdrowia. |
Zostawiwszy
Rocha w mieście, Hanka wróciła do domu.
Już za parę dni jej mąż miał wrócić, wystarczyło tylko, by
przyjaciel domu wpłacił pieniądze do guberni. W końcu powiedziała
o wszystkim milczącemu Borynie (leżącemu, jak zawsze, w
sadzie).
Po
kłótni z chłopami niemieccy Żydzi domagali
się od dziedzica zwrotu pieniędzy za Podlesie. Krążyły plotki,
że podali już lipieckich mężczyzn do sądu, oskarżając o
najście. W obronie gospodarzy stanęli między innymi ksiądz i
młynarz, który bał się konkurencji mającego stanąć w pobliżu
niemieckiego młyna.
Pewnego dnia na pole przybiegł
Witek, wołając do pracującej Hanki, że Maciej
wstał z łóżka i coś krzyczy.
Zastała teścia siedzącego i dopominającego się o buty. Był
przytomny, pytał, czy robota w polu już zrobiona, jednak zapadał w
krótkie chwile odrętwienia. Mieszkańcy chaty
zawołali księdza, który zjawił się z ostatnim
namaszczeniem.Potem przez parę dni przy umierającym mężu
siedziała Jagna, pragnąc uchodzić za przykładną żonę. i zrobić
dobre wrażenie na sąsiadach.
Hanka powiedziała
Maciejowi o dniu powrotu Antka, lecz on popatrzył na nią
nieprzytomnie, z otępieniem, zaś w nocy wstał, kierowany
tajemniczą siłą i poszedł w pole, wołany dziwnym wewnętrznym
głosem.
„Boryna
naraz przyklęknął na zagonie i jął w nastawioną koszulę
nabierać ziemi, niby z tego wora zboże naszykowane do siewu, aż
zagarnąwszy tyla, iż się ledwie podźwignął, przeżegnał się,
spróbował rozmachu i począł obsiewać... Przychylił się pod
ciężarem i z wolna, krok za krokiem szedł i tym błogosławiącym,
półkolistym rzutem posiewał ziemię na zagonach (…)Potykał się
o skiby, plątał we wyrwach, niekiedy się nawet przewracał, jeno
że nic o tym nie wiedział i nic nie czuł kromie tej potrzeby
głuchej a nieprzepartej, bych siać. Szedł aż do krańca pól, a
gdy mu ziemi zabrakło pod ręką, nowej nabierał i siał, a gdy mu
drogę zastąpiły kamionki a krze
kolczaste, zawracał (…)I tak przechodził czas, a on siał
niezmordowanie, przystając jeno niekiedy, bych odpocząć i kości
rozciągnąć, i znowu się brał do tej płonej pracy,
do tego trudu na nic, do tych zbędnych zabiegów”.
W
pewnej chwili zachwiał się i upadł: „Zmartwiał
naraz, wszystko przycichło i stanęło w miejscu, błyskawica
otworzyła mu oczy z pomroki śmiertelnej, niebo się rozwarło przed
nim, a tam w jasnościach oślepiających Bóg Ociec, siedzący na
tronie ze snopów, wyciąga ku niemu ręce i rzecze dobrotliwie: -
Pódziże, duszko człowiecza, do mnie. Pódziże, utrudzony
parobku... Zachwiał się Boryna, roztworzył ręce, jak w czas
Podniesienia: - Panie Boże zapłać! - odrzekł i runął na twarz
przed tym Majestatem Przenajświętszym. Padł i pomarł w onej łaski
Pańskiej godzinie. Świt się nad nim uczynił, a Łapa wył długo
i żałośnie...”.
Tom
IV
Lato
I
Odbywa się pogrzeb Macieja Boryny i przygotowana przez synową stypa. |
Obudziwszy
się, Józka na prośbę Hanki sprawdziła, dlaczego pies tak głośno
wyje na dworze. Okazało się, że Maciej
nie żyje.
Córka głośnym płaczem i krzykiem sprowadziła wszystkich na pole.
Ciało Boryny przeniesiono do izby i położono na łóżku, nie
przestając cucenia i ratowania. W końcu wszyscy zrozumieli, że
gospodarz nie żyje. Wiadomość
szybko obiegła całe Lipce. Do domu zmarłego zaczęli schodzić się
sąsiedzi, a Witek pobiegł po nocującą akurat u chorej matki
Jagnę. Nie wierzyła, że została młodą wdową.
Miarę
na trumnę zdjął Mateusz, który
zrobił sobie tymczasowy stolarski warsztat w sadzie (deski na ten
cel już dawno leżały przygotowane). Jambroży wyprosił zebranych
z izby, po czym wraz z Jagustynką i Agatą umył Macieja i
przebierał w czystą koszulę. Gdy skończył, udał się na mszę,
ponieważ była akurat niedziela. Podobnie zrobili Weronka z Bylicą,
zabierając dzieci Hanki.
Żałobny
nastrój popsuł kowal,
domagając się pieniędzy od Hanki i grożąc, że w przeciwnym
razie rozpowie, iż zabiła teścia. Ta jednak, zapłakana, co jakiś
czas wyglądała na drogę w nadziei, że zobaczy na niej Antka z
Rochem. Siedziała przy zmarłym z Jagną, Witkiem i Agatą, w czasie
modlitwy myśląc: „-
Trzydzieści dwie morgi, a paśniki, a las, a budynki, a lewentarze,
tylachne gospodarstwo! - westchnęła ogarniając z lubością
szerokie pola i ten cały świat Boży. - Żeby tak pospłacać i
ostać na wszystkim! Być, jak ociec byli! - Pycha ją rozparła z
nagła, hardo spojrzała w samo słońce, prześmiechnęła się
znacząco i z sercem pełnym słodkich nadziei jęła szeptać słowa
różańca.
- Ale od półwłóczka nie ustąpię; pół
„chałupy” też moje i tych krów mlecznych nie popuszczę z
garści - wyrzekła nieco żalnie”.
Po
mszy przyszli ludzie, by pomodlić się przy ciele: „Leżał
w pośrodku izby, na szerokiej ławie, nakrytej płachtą i
obstawionej płonącymi świecami, juści, co wymyty był, wyczesany
i ogolony do czysta, jeno na policzku miał długą zadrę od
Jambrożowej brzytwy, zalepioną papierem. Ubier też miał wdziany
co najlepszy: białą kapotę, którą se był sprawił na ślub z
Jagusią, portki pasiate i buty prawie całkiem nowe. W spracowanych,
wyschłych rękach trzymał obrazik Częstochowskiej, pod ławą
stała balia z wodą, bych przechładzać powietrze, zaś na
glinianych pokrywach dymiły jałowcowe jagody zapełniając izbę
kieby tą mgłą modrawą, w której wynosił się straszliwy
majestat śmierci”.
Gdy się rozeszli, Hanka z kowalową poszły ustalić z księdzem i
organistą formalności w sprawie pogrzebu. Wieczorem ponownie
pojawili się sąsiedzi Boryny, a że izba była niewielka, siedzieli
nawet na podwórzu, śpiewając religijne pieśni.
Następnego
dnia odbył się pogrzeb. Trumnę ustawiono w kościele na katafalku,
a po mszy Jambroży rozdał zebranym świece, po czym wszyscy ruszyli
w kierunku cmentarza.
Drewniana skrzynia jechała na wozie wyścielonym słomą, a za nią
szli wszyscy mieszkańcy Lipiec,
nie wyłączając dziedzica: „I
już tak rozśpiewani, a pełni jakowejś dufności weszli na
smętarz. Co najpierwsi gospodarze dźwignęli trumnę, a nawet sam
dziedzic jął wspierać w pośrodku, i ponieśli ją żółtymi
drożynami wskroś okwieconych mogił, traw i krzyżów, za kaplicę,
kaj w gąszczach leszczyn i bzów czekał już grób świeżo
wybrany”.
|
Nadchodzi odpust w Lipcach na świętego Piotra i Pawła. Jagna jest coraz bardziej zauroczona Jasiem. |
W
Lipcach nadszedł dzień
odpustu na świętego Piotra i Pawła.
Od rana handlarze rozstawiali kramy z towarami wokół kościoła.
Pojawiło się wielu ludzi, nawet z okolicznych wsi. Przyjechali
dziedzice z przyległych dworów i paru księży z okolicznych
parafii. Po mszy i procesji ludzie krążyli wokół przykościelnych
kramów. Do Hanki podszedł dziedzic z pytaniem, czy wpłaciła już
kaucję za męża, ponieważ mógł także poręczyć za niego słowem
w urzędzie. Dziękując odparła, że już wkrótce przywiezie go
Roch.
Ten dzień obfitował w wiele wydarzeń: ksiądz
ogłosił pierwsze zapowiedzi ślubu Szymka i Nastusi, niemieccy
Żydzi wyprowadzali się z Podlesia, wydało się też, że w kasie
wójta brakuje dużo gromadzkich pieniędzy, które próbował
pożyczyć od ludzi, by pokryć braki. Również dla Hanki ten czas
był znaczący, ponieważ zobaczyła pod kościołem żebrzącego
ojca (uciekł w tłum, gdy chciała go zabrać ze sobą). Wieczorem w
karczmie kowal
powtórzył chłopom, że dziedzic zaoferował natychmiastowe
przepisanie im ziemi:
„Szło
o zgodę z dziedzicem, któren obiecywał za morgę lasu dać chłopom
po cztery na podleskich polach, a drugie tyle ziemi puścić na
spłaty; chciał nawet borgować drzewo na „chałupy”„ (…)U
rejenta wszyćko nam odpisze. Weźta ino sobie dobrze do głowy!
Tylachna ziemi la narodu. A toć każdemu w Lipcach wykroi się nowa
gospodarka. Miarkujta ino sobie...”.
Mieszkańcy Lipiec nie uwierzyli, bojąc się, czy komisarz w
urzędzie zgodzi się na takie warunki
ugody…Kawałka pola zaczęli dopominać się również
komornicy.
Z kolei Jagna
udała się w tym czasie pod okna organistów, by ukradkiem popatrzeć
na Jasia,
z którym widziała się za dnia (dał młodej wdowie obrazek z jej
patronką). Choć chciała odejść, lecz zaczęło ją: „(…)
cosik rozbierać, serce się tłukło kiej oszalałe, paliły
ją oczy, paliły usta nabrane i same ręce wyciągały się ku
niemu, a chociaż się kurczyła w sobie, roztrząsał nią taki
dziwny, niezmożony dygot, że wpierała się w płot bezwolnie i z
taką mocą, jaże trzasnęła
żerdka. Jasio wychylił głowę, popatrzył dokoła i znowu się
zamodlił”.
III
Nadchodzi wiadomość o śmierci Grzeli – syna Boryny. Hanka wygania z domu Jagnę po tym, jak ta zapewnia ją o swym głębokim związku z Antkiem. |
W
kościele odbyła się msza
za duszę Macieja Boryny,
po której rodzina poszła z
księdzem na cmentarz. Kapłan przykazał, by podział gospodarki
odbył się sprawiedliwie, lecz kłótnie między Hanką, kowalem a
Dominikową zaczęły się już po powrocie do domu. Żona Antka nie
pozwoliła nic zabrać, podkreślając, ze podziału powinien dokonać
najstarszy z rodzeństwa, czyli Antek – po powrocie.
W
tym czasie pojawiła się wójtowa
z urzędowym listem dla Hanki.
Gdy zobaczyła w izbie Jagnę, zaczęła się kłótnia o wójta. O
mało nie doszło do rękoczynów, lecz gospodyni w porę
interweniowała, nie przejmując się słowami gościa o romansie
Jagny i Antka.
Po tej awanturze młoda wdowa chciała się
nawet wyprowadzić do matki, krzycząc, że wszystko sprzysięgło
się przeciw niej, narzekała przy tym na los i życie u Borynów, na
co usłyszała od Hanki, że gdyby żyła poczciwie, jej kłopoty nie
miałyby miejsca. Wypomniano jej
również historię z Antkiem, na co urażona Jagna powiedziała
hardo: „-
To ja za nim latałam, ja! Cyganisz kiej ten pies! Wszyscy ano
wiedzą, jak się przed nim oganiałam! Dyć kiej piesek skamlał
pode drzwiami, abym mu chocia trep swój pokazała! To on me
niewolił! To on me otumanił i robił z głupią, co chciał! A tera
powiem ci prawdę, jeno byś jej nie pożałowała. A to me miłował,
że już nie wypowiedzieć! A tyś mu obmierzła kiej ten stary,
utytłany łach, że miał już chudziak po grdykę twojego kochania,
jaże mu się odbijało kiej po starym sadle, że jeno pluł
wspominając o tobie. Nawet gotów był sobie zrobić co złego,
abych cie jeno nie widzieć więcej na oczy. Chciałaś, to masz
prawdę. A zapamiętaj, co ci jeszczek dołożę: jak zechcę, to
żebyś mu całowała nogi, kopnie cię, a za mną poleci w cały
świat! Wymiarkuj to sobie i ze mną się nie równaj, rozumiesz,
co?”.
|
|
Do Lipiec wraca Antek. Ogląda ojcowiznę i wita się z sąsiadami. |
Po
awanturze z Jagną Hanka nie mogła zasnąć całą noc. Nad ranem
zrobiła pranie, przykazała obowiązki Józce i Witkowi, a sama
poszła z komornicami (pracowały u niej w odrobku za ziemię pod len
i ziemniaki) w pole, okopywać kapustę. Słońce było już wysoko,
gdy Józka przybiegła z wiadomością
o powrocie Antka. W drodze do domu
Hanka pytała szwagierkę o słowa, które wypowiedział. W końcu
dojrzała go siedzącego na ganku z Rochem.Kiedy ją ujrzał, wyszedł
naprzeciw, co spowodowało, że pod kobietą ugięły się nogi, a
gdy ją mocno przytulił, rozpłakała się. Antek wiedział już o
śmierci ojca i brata od Rocha oraz o jej ciężkiej pracy pod jego
nieobecność. Hanka podziękowała przyjacielowi rodziny
za okazaną pomoc, całując go po rękach.
Po chwili
przyniosła z izby najmłodszego
syna i pokazała Antkowi,
który tulił trójkę dzieci i swą siostrę Jóżkę, a następnie
rozdał prezenty (nawet Witek coś dostał). Po posiłku zmęczeni
drogą mężczyźni poszli spać do stodoły. Hanka, płacząc ze
szczęścia, pobiegła pokazać
sąsiadkom nową chustkę i trzewiki (prezenty). Z kolei po południu
Roch poszedł na wieś, a Antek przyglądał się obejściu, chwaląc
żonę, że tak dobrze dała sobie ze wszystkim radę. Spytał też o
Jagnę, a gdy usłyszał, że oddała zapis po tym, jak została
wygnana, powiedział, że to nic nie znaczy – musiałaby przepisać
ziemię u rejenta. Potem wraz z najstarszym synem poszedł obejrzeć
pola. Gdy wrócili, przyjrzał się dokładnie ojcowej izbie, którą
zamierzał odmalować, by przenieść się do niej z rodziną.
Obiecał żonie, że załatwi dziewkę do pomocy,
ponieważ Jagustynka nie sprawdzała się w tej roli (chodziła do
dzieci z nadzieją, że przyjmą ją z powrotem).
Wieczorem
przyszli w
odwiedziny Mateusz z Grzelą (brat
sołtysa) i innymi miejscowymi chłopami. Kowal powiedział, że
ludzie wycofali się z proponowanej przez dziedzica ugody, teraz zaś
proponowali Antkowi, by poszedł w ich imieniu ułagodzić
zdenerwowanego pana. Gdy chłopi się rozeszli, Hanka poprosiła
rozmyślającego męża, by poszedł spać i zakończył męczący
dzień.
V
|
Antek nadal spotyka się z Jagną, a dziedzic sprzedaje lipeckim chłopom ziemię na dogodnych dla nich warunkach. Hanka sprzeciwia się pomysłowi męża o ucieczce do Ameryki przed karą za zabicie borowego. |
Hance
czas od rana do południa upłynął na domowych porządkach. Gdy
zbliżał się wieczór, kazała Józce zanieść podwieczorek
pracującym w polu Antkowi
i komornicom.
Mężczyzna orał bez ustanku, odpoczął dopiero po pojawieniu się
siostry. Odwiedziła go również Jagustynka, opowiadająca o swym
nowym położeniu. Pomagała dzieciom, u których były olbrzymia
bieda i głód. Od niej Antek dowiedział się również o
Dominikowej, w domu której panowało istne piekło: kłótnia z
Szymkiem, nieustanny lament Jagusi. Na dźwięk znajomego imienia
serce dawnego kochanka zabiło mocniej…
Wieczorem
poszedł do kowala, który zaoferował mu pracę: wożenie
drzewa na tartak.
Antek z chęcią przystał na propozycję, ponieważ potrzebował
pieniędzy. Potem udał się do tartaku, którym dowodził Mateusz.
Od niego dowiedział się, że dziedzic mierzył właśnie swą
ziemię sprzedawaną chłopom. Nie chcieli dojść do porozumienia
wspólnie, a teraz każdy chodził do właściciela folwarku sam, po
kryjomu po zakup ziemi. Między
drzewami Antek ujrzał Jagnę, za którą natychmiast pobiegł i
wyznał
jej tęsknotę wszystkich minionych dni. Gdy
zaproponował wieczorem spotkanie, odeszła. Po kolacji pokręcił
się po obejściu, po czym poszedł do Mateusza. Zastał tu płaczącą
Nastkę i odgrażającego się matce Szymka. W niedzielę miał być
ich ślub, a oni nie mieli gdzie się
podziać. Dziewczyna wymyśliła, że kupią od dziedzica na kredyt
sześć morgów ziemi, a na zadatek przeznaczą dziesięć tysięcy
pochodzących z wiana. Poręczenia obiecali udzielić Antek z
Mateuszem. Idąc na spotkanie z Jagną, Antek natknął się na
księdza, od którego usłyszał, że za zabójstwo
zapewne wywiozą go na Sybir na dziesięć lat.
W końcu zobaczył się z kochanką, która jednak odepchnęła go,
gdy chciał ją objąć. Wypominała cały czas, że musiała
wysłuchiwać obelg ludzi, została wygnana przez Hankę, a on
tymczasem siedział spokojnie w areszcie. Antek wypomniał jaj wójta
i innych kochanków, na co rzekła z wyrzutem: „-To
po coś mi nie wzbronił? Byś me miłował, to byś me nie dał na
wolę, nie ostawiłbyś me samej, a jeno strzegł przed złą
przygodą, jak to, drugie robią! - skarżyła się boleśnie i tak
pełna niezgłębionego żalu, że już nie poredził się bronić.
Odpadły go wszystkie złoście, a serce się rozdygotało
kochaniem”.
Mężczyzna przytulił Jagnę, i poczuł, że ich dawna namiętność
odżyła. Gdy zapytał, czy ucieknie z nim do Ameryki usłyszał, że
nie, ponieważ w Lipcach było jej dobrze. Ucięła rozmowę
zapewnieniem, ze więcej już do niego nie wyjdzie, ponieważ teraz
jest „niczyja”.
Antek nie zatrzymywał ukochanej, a po powrocie do chałupy poszedł
spać do sadu. Długo myślał o Jagnie, a w końcu postanowił, że
musi z nią skończyć, ponieważ teraz był gospodarzem.
Od
następnego dnia stale woził drzewo z lasu
na tartak. Właśnie w czasie pracy dowiedział się od Mateusza o
kupnie na raty dla Nastusi gruntu od
dziedzica i przełożeniu ślubu do czasu zbudowania domu.
Coraz bardziej nęciła go myśli o ucieczce, którą dodatkowo
popierał kowal, oferując nawet załatwienie pieniędzy na wyjazd
(wtedy zagarnąłby całą gospodarkę). Tymczasem Hanka
poznała myśli męża dotyczące wyjazdu. Wpadła
w szał krzycząc, że nie pojedzie w świat „na
poniewierkę”
i groziła, że prędzej zabije dzieci, a sama wskoczy do studni.
Upłynęło dużo czasu, nim Antkowi udało się ją uspokoić.
Płacząc, mówiła:
„-
Odsiedzisz swoje i wrócisz! Nie bój się, dam se radę... nie
uronię ci ni zagona, jeszcze me nie znasz... nie popuszczę z
pazurów. Pan Jezus pomoże, to i taki dopust udźwignę - płakała
cicho”.
Mężczyzna w końcu stwierdził, że będzie to, co ma być.
VI
Z pomocą Mateusza i pana Jacka Szymek i Nastka budują chałupę na kupionym polu, po czym biorą ślub. |
|
Jagna ofiarowuje pomoc Szymkowi i Nastce (wynosi wszystko z domu od Dominikowej, a nawet daje pieniądze zarobione na sprzedaży gęsi) i zrywa romans z wójtem. Chłopi naradzają się u Antka przed głosowaniem w sprawie budowy szkoły w Lipcach. |
Hanka
na prośbę chorej na ospę Józki dała Nastusi prosiaka, którego
odprowadził Witek. Spełnił prośbę gospodyni, a potem wrócił na
swoje miejsce przy łóżku obsypanej krostami dziewczyny. Odganiał
od niej muchy, podawał do picia wodę. Tak mijały dnia Józinej
choroby…
Pewnego dnia nad wsią przeszła ulewa z burzą,
a jeden piorun uderzył w nową stodołę wójta, paląc ją
doszczętnie. Na szczęście nikt nie ucierpiał. Kozłowa objaśniła
to wydarzenie jako karę dla małżeństwa, i tylko dzięki
interwencji Antka nie doszło do kolejnej bójki. Wracając z
gaszenia pożaru, Antek natknął się na Jagnę, lecz ta nawet na
niego nie spojrzała.
Jagustynka nadal smarowała Józkę
maściami, a pewnego dnia po kryjomu odwiedziła ją nawet Jagna,
przynosząc garść cukierków i uciekając na odgłos kroków Hanki.
Potem
pobiegła do Nastki, szczęśliwej z krowy - prezentu od pana Jacka.
Rozwodziła się nad dobrym sercem Antka, który bardzo pomógł
(poręczył za nich u dziedzica), oraz Hanki (dała im prosiaka).
Jagna, nie mogąc dłużej słuchać o małżeństwie, dała młodej
żonie dziesięć rubli – zapłatę za sprzedane gęsi.
W
drodze powrotnej młoda wdowa spotkała Mateusza, z którym rozeszli
się po chwili rozmowy. Nagle kobieta znieruchomiała, ponieważ
czyjeś ręce chwyciły ją wpół. Okazało się że to wójt
szepczący o kupionych koralach
i zapewniający, że kochanka mu nie ucieknie. Jednak Jagna wyrwała
się krzycząc, że jeżeli jeszcze raz odważy się ją dotknąć –
wydrapie mu oczy, czym wprawiła mężczyznę w osłupienie. Nie
mogąc znaleźć sobie miejsca w chałupie, zdenerwowana powiedziała
matce, że wybiera się do organistów, u których pomagała ostatnio
często w pracy (aby tylko posłuchać o Jasiu). Dzięki wieczornej
wizycie dowiedziała się, że nazajutrz miał zjawić się syn
gospodarzy, co spowodowało, iż ugięły się pod nią nogi. W
czasie dłużącej się nocy postanowiła sobie, że wyjdzie
chłopakowi naprzeciw.
Tymczasem u Borynów
zebrało się około dwudziestu chłopów popierających Antka i
Grzelę i
naradzających się przez jutrzejszym zebraniem w miejskiej
kancelarii, na które wszystkich lipieckich gospodarzy wzywał wójt
w sprawie zgody na postawienie we wsi szkoły. Roch pouczał chłopów,
co mają mówić, po czym rozeszli się do domów.
VIII
Nadchodzi dzień zebrania i głosowanie dotyczącego budowy placówki. Wójt wygania Antka. W końcu pomysł postawienia szkoły zostaje przegłosowany. |
Następnego
dnia przed kancelarią chłopi wraz z pisarzem oczekiwali przyjazdu
naczelnika.
Pojedynczo byli wywoływani, a urzędnik przypominał o składce na
sąd i zapłacie podatku (nie mieli pieniędzy), a pisarz radził: „-
A uchwalcie na szkołę, bo jak się będziecie sprzeczali, to
naczelnik może się rozgniewać i gotów wam jeszcze popsuć zgodę
z dziedzicem o las - przestrzegał lipeckich ludzi”). Grono
mieszkańców Lipiec powiększyli chłopi z okolicznych wsi, zebrani
również w sprawie szkoły. Gdy w końcu pojawił się oczekiwany
urzędnik, sołtysi stanęli na czele swych wsi, wójt zasiadł za
stołem, a pisarz zaczął czytać:
„-...jako
przykazano postawić szkołę w Lipcach, któraby była i dla
Modlicy, Przyłęka, Rzepek i drugich pomniejszych wsi: Potem długo
wywodził, jaki to z tego będzie profit, jakie to dobrodziejstwo
oświata, jak to urzędy jeno myślą dzień i noc, bych tylko
narodowi przyjść z pomocą, bych
go wspierać, oświecać i bronić przed złem. Zaś w końcu
wyliczał, ile potrza na plac z polem, ile na sam budynek i na całe
utrzymanie szkoły wraz z
nauczycielem, i że na to wszystko trzeba będzie uchwalić dodatkowy
podatek po dwadzieścia kopiejek z morgi”.
Słysząc tę propozycję, chłopi nie zgodzili się na szkołę,
ponieważ nie mieli na płacenie
większych podatków. Argumentowali też, że w szkole uczono by w
języku rosyjskim Rozzłościli tym naczelnika. Na próżno
gospodarze okolicznych wsi prosili lipeckich o ugodę –
bezskutecznie. Jeśli nauka odbywałaby się po polski,
natychmiast wyraziliby zgodę – tłumaczyli.
W końcu
głos zabrał Antek
mówiąc, że cesarz wydał ustawę, w której było napisane, że w
szkołach i sądach należy posługiwać się językiem polskim.
Wystąpienie to spowodowało, że naczelnik zapytał Borynę o
godność i odebrał mu prawo głosu po usłyszeniu nazwiska.
Zawstydzony Antek odszedł krzycząc do chłopów, by nie godzili się
na „ruską” szkołę. Teraz rozpoczęło się pojedyncze wzywanie
gospodarzy, przy nazwiskach których pisarz stawiał krzyżyk lub
kreskę. Wynik przedstawiał się następująco: 200 głosów za
szkołą, 80 przeciwko. Lipeccy chłopi zaczęli krzyczeć, że
zostali oszukani, domagali się ponownego głosowania, naczelnik
jednak ogłosił, ze w Lipcach powstanie szkoła, po czym odjechał
swym powozem. Przegrani ludzie zaczęli się rozchodzić.
IX
Nieopodal lasu Antek dostrzega rozmawiających Jasia z Jagną, o czym niezwłocznie powiadamia organiścinę, sugerując randkę. Dominikowa ostrzega dziewczynę przez plotkami ludzi. |
Wracając
z narady do Lipiec, Antek odpędzał się od obcych psów kijem.
Szedł coraz wolniej. Spotkał startego Żyda szmaciarza
popychającego przed sobą taczkę napchaną szmatami, który
poprosił go o pomoc. Teraz syn Macieja pchał wózek, a towarzysz
opowiadał: „-
Wiecie, jeszcze zimą naczelnik zrobił kontrakt z jednym majstrem na
postawienie szkoły w Lipcach. Mój zięć im faktorował”.
Antek, który wiedział, że w zimie nie było jeszcze ustawy o
budowie szkoły, zdziwił się tymi słowami. Rozstali się, gdy
doszli do lasu.
|
Do wsi przybywa żandarmeria poszukująca Rocha. Mężczyzna zostaje ukryty przez chłopów, a w końcu opuszcza Lipce. |
Po
powrocie do chałupy Jagna usłyszała od matki, że do wójta
przyjechali wojskowi. Fakt ten wzbudził ogólne poruszenie we wsi,
ludzie snuli domysły, o co może chodzić.
Do Antka,
siedzącego na ganku, przybiegł przez pola Grzela,
aby go ostrzec przed żandarmami,
którzy udawali się w kierunku jego domu w poszukiwaniu Rocha. Na
szczęście młody Boryna zachował
spokój i kazał Rochowi natychmiast schować się do nowego brogu,
postawionego przez Mateusza. Przed ucieczką Roch zdążył jeszcze
rzucić leżącej na łóżku Józce jakieś papiery, prosząc, aby
je ukryła pod sobą, po czym wybiegł na zewnątrz. Gdy wojskowi
nadeszli, Hanka z dzieckiem była w
izbie, a Antek siedział na ganku. Widok żandarmów spowodował, że
z przerażenia serce podskoczyło mu do gardła. Gdy wójt zapytał,
czy Rocho jest w domu, odpowiedział,
że nie, pewnie poszedł do kogoś we wsi.
|
|
Zaczynają się żniwa. Z wojska wraca mąż Tereski. Umiera Agata. Organiścina wygania Jagnę z domu. |
Nadeszły
żniwa.
Kłębowa poszła prosić młynarzową o pół kwaterki kaszy na
kredyt, jednak jej nie dostała.
Oburzona przekazała to Magdzie, która powiedziała, że jej mąż
kupił od dziedzica dwadzieścia morgów ziemi na Podlesiu i tam
postawi własny młyn. Z tą nowiną Kłębowa udała się do Hanki
szykującej się do wymarszu na pielgrzymkę. W domu była także
Jagustynka, która doniosła, że mąż Tereski, Jasiek, wrócił z
wojska. Dodała, że teraz siedzi w domu i czeka na żonę. Kozłowa
zdążyła już mu opowiedzieć o romansie Tereski z Mateuszem. Z
kolei Antek z wiadomością o
powrocie Jaśka udał się do Mateusza, którego spotkał u Szymka i
Nastusi.
Mateusz ucieszył się na wieść
o powrocie męża Tereski,
której miał już dość: „-
Czasu by nie chwaciło, żebym miał każdej żałować! Wpadła mi w
pazury, to i wzionem, każdy by zrobił to samo! Nie bój się,
użyłem jak pies w studni, bo com się musiał nasłuchać beków i
wyrzekań, to starczyłoby la dziesięciu. Uciekałem, to kieby cień
szła za mną. Niechże i Jasiek się nią nacieszy. Nie kochanie mi
w głowie, a jeno całkiem co drugiego”.
Miał własne plany i chciał się ożenić, ale nie wyjawił
Antkowi, z kim. Potem spytał mimochodem, czy Antek ma zamiar oddać
Jagnie ziemię, którą przepisał jej Boryna. Antek odparł, że
wykupi od niej te morgi, domyślając się, że Mateusz chciał się
ożenić właśnie z Jagną.
Wracając do domu, Mateusz w
myślach przeliczał morgi Dominikowej i Jagny. Gdyby udało mu się
tym zarządzać, byłby gospodarzem pełną gębą. W chałupie
dowiedział się od płaczącej matki, że Teresa kilkakrotnie pytała
o niego. Zaraz zresztą przybiegła i ze łzami w oczach powiedziała,
że Jasiek wrócił z wojska. Wróciwszy do domu, zastała swojego
męża, który wprost zapytał, czy to prawda, że zdradzała go z
Mateuszem. Gdy przytaknęła, Jasiek się rozpłakał, a ona wybiegła
do kochanka.
|
XII
Organiścina przerywa rozmowę Jagny i Jasia. Z Lipiec wyrusza do Częstochowy pielgrzymka, w której uczestniczą: Hanka, Tereska z mężem oraz Jaś. |
Jasio
chciał biec za Jagną,
ale matka mu nie pozwoliła. Opowiedziała synowi, co ludzie we wsi
mówią o młodej wdowie, ale on nie uwierzył jej słowom. Długo
płakał, nie mógł dojść do siebie, bił się z myślami. Chcąc
przestać myśleć o Jagnie, udał się do zmarłej Agaty, aby
pomodlić się nad nią. Następnego dnia także modlił się przy
nieboszczce, znad której Jagustynka wciąż odganiała natrętne
muchy.
Kłębowie pojechali do miasta,
by wydać pieniądze, które pozostawiła im Agata, a Mateusz zajął
się robieniem trumny. W izbie, w której spoczywało ciało zmarłej,
pojawiły się Jagna z matką, aby się pomodlić. Młoda wdowa
popatrzyła na Jasia smutnymi oczami.
Do Lipiec zaczęli
tłumnie zjeżdżać okoliczni parafianie,
aby rano wyruszyć stąd na pielgrzymkę do Częstochowy.
Po pogrzebie Jasio postanowił porozmawiać z Jagną, chcąc
wyjaśnić, czego na jej temat dowiedział się od matki. Udał się
w kierunku domu Jagusi, jednak nie szedł drogą, ale obejściami,
aby mieć pewność, że nikt go nie zobaczy. Zakradł się od strony
sadu, gdzie właśnie spotkał pracującą przy ziemniakach Jagnę.
Zawołał ją i poszli razem w kierunku pól. Na zadane wprost
pytanie, czy to, co powiedziała na jej temat matka, było prawdą,
usłyszał odpowiedź przeczącą. Uspokoił się. Po chwili oboje
płakali. Szli przed siebie, nie odzywając się, pochłonięci sobą,
zauroczeni.
|
XIII
Wójt zostaje aresztowany z powodu braku pieniędzy w gminnej kasie. Jagnę mieszkańcy wywożą z Lipiec na kupie świńskiego nawozu (przy sprzeciwie Mateusza i bierności Antka). |
Jagna
chodziła jak nieprzytomna.
Jędrzych coraz częściej przesiadywał u Szymka, przez co
gospodarka Dominikowej podupadała. Zaniedbywany był inwentarz,
szybko skończyło się drewno na opał. Podobnie sprawy miały
się w polu, gdzie len prosił się o wyrwanie, ale Jędrzych nie
miał zamiaru pracować. Mówił matce, że jeśli ona wygnała
Szymka, to on też może w każdej chwili odejść. Dominikowa,
zaniepokojona stanem Jagusi, udała się do księdza po radę.
Wróciła do domu wściekła,
ponieważ dowiedziała się, jaka opinia krąży we wsi na temat jej
córki, „-
Zaraz w nocy zrobiły nad nim sąd, organista zerżnął mu skórę,
ksiądz swoje, cybuchem dołożył i bych ustrzec przed tobą,
wyprawili go do Częstochowy. Słyszysz to? Pomiarkujże, coś
narobiła! - krzyknęła groźnie. - Jezus Maria! Biły go! Jasia
biły! - zerwała się gotowa lecieć na jego obronę, ale jeno
zakrzyczała przez zaciśnięte zęby (…)”.
Dominikowa zaczęła bić kijem córkę, twierdząc, że przynosi jej
tylko wstyd na stare lata. Jagna broniła się mówiąc, że słyszała
od ludzi, że będąc w jej wieku, matka zachowywała się
podobnie.
Dominikowa
była zła, że Jagusia przepędziła Mateusza.
Uważała, że przez to znajduje się wciąż na językach ludzi.
Prosiła, by dziewczyna udała się do księdza do spowiedzi i po
pokutę, na co Jagna odpowiedziała, że nie pójdzie, a pokutę już
ma, ponieważ wciąż cierpi za swoją miłość.
|
|