1 Dotyk śmierci

background image

J.D. ROBB

DOTYK ŚMIERCI

Grać każąc z woli przeznaczenia sztukę,

Do której przeszłość była li prologiem.

William Shakespeare

przeł. Władysław Tarnawski

Przemoc jest amerykańska jak placek z wiśniami.

Rap (Hubert Gerold) Brown

background image

1

Obudziła się w ciemności. Przez szpary w okiennych żaluzjach sączył

się szary świt, rzucając ukośne cienie na łóżko. Miała wrażenie, że
znajduje się w więziennej celi.

Przez chwilę po prostu leżała, drżąca, uwięziona, próbując otrząsnąć

się ze snu. Po dziesięciu latach służby wciąż miewała koszmarne sny.

Sześć godzin wcześniej zabiła człowieka, patrzyła, jak śmierć

przesłania mu oczy mgłą. Nie po raz pierwszy użyła broni i nie po raz
pierwszy majaczyły jej się koszmary. Nauczyła się akceptować swoje
czyny i ich konsekwencje.

Prześladował ją obraz dziecka. Dziecka, którego nie zdążyła uratować.

Dziecka, którego rozpaczliwe wołanie powracało w snach echem jej
własnego krzyku.

I ta krew, pomyślała, ocierając pot z czoła. Taka mała dziewczynka, a

miała w sobie tak dużo krwi. Jednak wiedziała, że koniecznie musi
odpędzić od siebie to wspomnienie.

Zgodnie z obowiązującą w wydziale procedurą Eve przez cały ranek

będzie poddawana testom. Wymagano, by każdy policjant, który zabił
człowieka, przeszedł badania psychiatryczne i psychotechniczne, zanim
podejmie na nowo swe obowiązki. Ewę trochę irytowały te testy.

Wyjdzie zwycięsko z tej próby, tak samo jak z poprzednich.
Kiedy wstała, refleksy światła przesunęły się automatycznie w dół,

oświetlając jej drogę do łazienki. Skrzywiła się, widząc swe odbicie w
lustrze. Oczy miała zapuchnięte z braku snu, a twarz prawie tak samo
bladą jak ciała, które przekazała lekarzowi sądowemu.

Nie zastanawiając się nad tym dłużej, weszła pod prysznic, ziewając.
- Odkręć na full - powiedziała i przesunęła się tak, by strumień wody

padał prosto na jej twarz.

Pozwoliła, by łazienka wypełniła się parą, po czym namydliła ciało,

przebiegając myślą wydarzenia ostatniej nocy. Testy miały się rozpocząć
dopiero o dziewiątej, więc następne trzy godziny wykorzysta na
uspokojenie nerwów i całkowite uwolnienie się od koszmarnego snu.

Wątpliwości i wyrzuty sumienia były często wykrywane, a to mogło

oznaczać powtórną i bardziej intensywną sesję z maszynami i
obsługującymi je technikami o sowich oczach.

Nie miała zamiaru być poza wydziałem dłużej niż dwadzieścia cztery

godziny.

background image

Założywszy szlafrok, poszła do kuchni i zaprogramowała swego

autokucharza na czarną kawę i lekko opieczoną grzankę. Zza okna
dochodził głośny warkot samolotów wiozących pierwszych
pracowników do biur, ostatnich do domów. Wiele lat temu wybrała to
mieszkanie, ponieważ wiodła nad nim trasa powietrzna, a ona lubiła
hałas i widok zapchanego samolotami nieba. Ziewnąwszy ponownie,
wyjrzała przez okno i powiodła wzrokiem za starym latającym
autobusem, z grzechotem przewożącym robotników, którzy nie mieli
tyle szczęścia, by pracować w mieście czy też korzystać z połączeń
miejscowych.

Wywołała na monitorze “New York Timesa” i przebiegła wzrokiem

nagłówki, czekając, aż podrabiana kofeina pobudzi jej system nerwowy.
Autokucharz znowu przypalił tosta, ale i tak go zjadła, myśląc bez
przekonania, że powinna wymienić zepsutą część.

Marszczyła czoło czytając artykuł o pladze androidalnych cocker

spanieli, kiedy zamigotało telełącze. Eve przełączyła się na odbiór i
zobaczyła na ekranie twarz swego dowódcy.

- Panie komendancie.
- Poruczniku. - Kiwnął jej dziarsko głową zauważając, że wciąż ma

mokre włosy i zaspane oczy. - Wypadek przy Dwudziestej Siódmej West
Broadway, osiemnaste piętro. Obejmujesz sprawę.

Eve zdziwiła się.
- Jeszcze nie przeszłam testów. Denat zginął o dwudziestej drugiej

trzydzieści pięć.

- Ta sprawa ma pierwszeństwo - powiedział stanowczo. - Jadąc na

miejsce wypadku, proszę wziąć swoją odznakę oraz broń. Kod Piąty,
poruczniku.

- Tak jest. - Gdy jego twarz zniknęła z ekranu, Eve odsunęła się od

komputera. Kod Piąty oznaczał, że ma meldować się bezpośrednio u
swego przełożonego, że nie będzie jawnych raportów między-
wydziałowych ani współpracy z prasą.

Co w istocie znaczyło, że dano jej wolną rękę.
Na Broadwayu panował tłok i zgiełk, niczym na przyjęciu, którego

nigdy nie opuszczają hałaśliwi goście. Ulice i chodniki były zapchane
ludźmi i pojazdami. Pamiętała z dawnych czasów, kiedy pełniła jeszcze
służbę patrolową, że w tej okolicy często dochodziło do wypadków
samochodowych oraz potrąceń turystów, którzy byli zbyt zaabsorbowani
gapieniem się na to uliczne widowisko, by w porę zejść z jezdni.

background image

Nawet o tak wczesnej godzinie unosiła się para z zainstalowanych na

stałe budek i przenośnych straganów z jedzeniem, które przewalającym
się tłumom oferowały wszystko od makaronu ryżowego po hot dogi z
soi. Musiała skręcić w bok, by ominąć namolnego sprzedawcę
smażonych kiełbasek, a gdy mężczyzna pokazał jej środkowy palec
zgięty w wulgarnym geście, uznała to za rzecz zupełnie naturalną.

Eve zaparkowała na ulicy, obok innych stojących równolegle do

krawężnika samochodów, i minąwszy mężczyznę, który śmierdział
gorzej od swojej butelki z piwem, weszła na chodnik. Najpierw obejrzała
dokładnie budynek, pięćdziesiąt pięter błyszczącego metalu, który wbijał
się w niebo ze swej betonowej podstawy. Zanim dotarła do wejścia,
zaczepiono ją dwa razy.

Nie była tym zaskoczona, ponieważ tę składającą się z pięciu

przecznic część Broadwayu nazywano pieszczotliwie Pasażem Pro-
stytutek. Błysnęła swoją odznaką umundurowanemu policjantowi, który
pilnował wejścia.

- Porucznik Dallas.
- Tak jest. - Uruchomił komputerową blokadę drzwi, by odstraszyć

ciekawskich, po czym zaprowadził ją do wind. - Osiemnaste piętro -
powiedział, gdy drzwi kabiny zamknęły się za nimi.

- Proszę wprowadzić mnie w sprawę. - Eve włączyła rekorder i

czekała.

- Nie byłem pierwszy na miejscu zbrodni, pani porucznik. To, co

wydarzyło się na górze, jest trzymane w tajemnicy. Obowiązuje Kod
Piąty. W mieszkaniu numer osiemnaście zero trzy czeka na panią oficer.

- Kto zawiadomił nas o zabójstwie?
- Nie dysponuję taką informacją.
Pozostał na swoim miejscu, gdy drzwi windy otworzyły się. Eve

wyszła z kabiny i znalazła się sama w wąskim korytarzu. Zainstalowane
ze względów bezpieczeństwa kamery były skierowane prosto na nią;
niemal bezszelestnie przeszła po wytartym puchowym dywanie do
apartamentu 1803. Nie zawracając sobie głowy pukaniem, oznajmiła
głośno swoje przybycie, po czym podsunęła odznakę pod oko kamery i
poczekała, aż drzwi się otworzą.

- Dallas.
- Feeney. - Uśmiechnęła się zadowolona z widoku znajomej twarzy.

Ryan Feeney był jej starym przyjacielem i eks - partnerem, który
zamienił ulicę na biurko i wysoką pozycję w Wydziale Rozpoznania
Elektronicznego. - Więc teraz przysyłają speców od komputerów.

background image

- Chcieli starszego oficera, i to najlepszego. - Uśmiech wykrzywił jego

szeroką, pomarszczoną twarz, ale oczy pozostały poważne. Był małym
grubym mężczyzną z małymi grubymi rękami i rudawymi włosami. -
Wyglądasz na wykończoną.

- Miałam ciężką noc.
- Słyszałem. - Z torby, którą zawsze nosił ze sobą, wyjął paczkę

ocukrzonych orzechów i poczęstował nimi Ewę. Przyglądał się jej,
próbując ocenić, czy jest przygotowana na to, co zobaczy w sypialni.

Była młodą jak na swoją rangę, zaledwie trzydziestoletnią kobietą o

dużych brązowych oczach, które nigdy nie miały okazji patrzeć na świat
z młodzieńczą naiwnością. Jej jasnobrązowe włosy były krótko
przycięte, raczej dla wygody niż chęci hołdowania modzie, ale pasowały
do jej trójkątnej twarzy o ostro zarysowanych kościach policzkowych i
małym dołeczku w policzku.

Była wysoka, długonoga, i choć sprawiała wrażenie szczupłej, Feeney

wiedział, że pod skórzaną kurtką kryje się muskularne ciało. Co więcej,
Eve miała nie tylko muskuły, ale też serce i rozum.

- Czeka cię przykry widok, Dallas.
- Wiem. Kim jest ofiara?
- Sharon DeBlass, wnuczka senatora DeBlassa.
Nic jej to nie mówiło.
- Feeney, polityka nie jest moją mocną stroną.
- To dżentelmen z Wirginii, skrajny prawicowiec, wywodzący się ze

starego bogatego rodu. Kilka lat temu jego wnuczka opuściła
niespodziewanie dom, przeniosła się do Nowego Jorku i została
licencjonowaną damą do towarzystwa.

- Była prostytutką.
Dallas rozejrzała się po apartamencie. Został urządzony w natrętnie

nowoczesnym stylu - szkło i chrom, sygnowane hologramy na ścianach,
barek w kolorze ostrej czerwieni. Za barkiem wisiała ogromna zasłona
wymalowana w zlewające się ze sobą różnorodne kształty w zimnych
pastelowych kolorach.

Schludna jak dziewica, zadumała się Eve, i zimna jak dziwka.
- Nic dziwnego, biorąc pod uwagę miejsce, w jakim zdecydowała się

zamieszkać.

- To delikatna sprawa ze względów politycznych. Ofiarą jest

dwudziestoczteroletnia biała kobieta. Umarła w łóżku.

Eve tylko uniosła brew.

background image

- Wydaje się to dość poetyczne, skoro była kupowana w łóżku. Jak

zmarła?

- To kolejny problem. Chcę, żebyś sama zobaczyła.
Gdy przeszli przez pokój, każde z nich wyjęło mały pojemniczek;

spryskali sobie dokładnie ręce, by je natłuścić i nie zostawiać odcisków
palców. Na progu sypialni Eve spryskała też podeszwy butów, nie chcąc,
by przyczepiały się do nich włókna, zabłąkane włosy czy fragmenty
naskórka.

Eve była ostrożna. W normalnych okolicznościach na miejscu

zabójstwa byłoby już dwóch innych oficerów śledczych, rejestrujących
dźwięk i robiących zdjęcia. Medycy sądowi czekaliby, jak zwykle
niecierpliwie, żeby zabrać się do roboty. Fakt, że tylko ona i Feeney
zostali przydzieleni do tej sprawy, oznaczał, że musi uważać na każdy
swój krok.

- Kamery w hallu, windzie i na korytarzach - zauważyła Eve.
- Już oznaczyłem dyskietki. - Feeney otworzył drzwi i przepuścił ją

przodem.

Nie wyglądało to ładnie. Zdaniem Ewy śmierć rzadko była spokojnym

religijnym doznaniem. Na ogół oznaczała brutalny koniec, który nie miał
nic wspólnego ze świętym i grzesznikiem. Ale to, co tutaj zobaczyła,
było szokujące jak teatralna dekoracja, którą zbudowano specjalnie po
to, by wywołać zgorszenie.

Łóżko było ogromne, nakryte gładkimi atłasowymi prześcieradłami w

kolorze dojrzałej brzoskwini. Małe reflektorki rzucały miękkie światło
na środek łoża, gdzie w łagodnym zagłębieniu ruchomego materaca
leżała naga kobieta.

Materac falował z nieprzyzwoitym wdziękiem w takt muzyki, która

przepływała cicho przez wezgłowie łóżka.

Kobieta wciąż była piękna; miała profil jak z kamei, kaskadę

zmierzwionych, płomiennie rudych włosów, szmaragdowe oczy,
patrzące szklanym wzrokiem na wyłożony lustrami sufit, białe jak mleko
członki, które przypominały obrazy z Jeziora Łabędziego, gdy
poruszające się łóżko kołysało nimi delikatnie.

Teraz nie były ułożone artystycznie, ale rozrzucone zmysłowo, tak że

ciało martwej kobiety tworzyło literę X pośrodku łóżka.

Dziewczyna miała dziurę w czole i w piersi, a jeszcze jeden

makabryczny otwór widniał między jej rozłożonymi udami. Krew
obryzgała błyszczące prześcieradła, wyciekła na łóżko, utworzyła kałużę
i zakrzepła.

background image

Poplamiła także polakierowane ściany, które przypominały śmiertelne

obrazy nabazgrane przez jakieś złe dziecko.

Tak ogromna ilość krwi była rzadką rzeczą, a poprzedniej nocy Eve

widziała jej o wiele za dużo, by patrzeć na to miejsce zbrodni ze
spokojem, jakiego by sobie życzyła.

Musiała przełknąć ślinę i zmusić się do wyrzucenia z pamięci obrazu

dziecka.

- Masz tę sypialnię na taśmie?
- Tak.
- Więc wyłącz to cholerstwo. - Odetchnęła z ulgą, gdy Feeney odnalazł

urządzenie sterujące głośnością i przyciszył muzykę. Łóżko zatrzymało
się. - Dziwne rany - mruknęła Eve, podchodząc bliżej, by je obejrzeć. -
Zbyt kształtne jak na nóż. Zbyt krwawe jak na laser.

- Nagle doznała olśnienia - przypomniała sobie dawne filmy

szkoleniowe, dawne kasety video, dawne zbrodnie.

- Rany boskie, Feeney, wyglądają jak rany postrzałowe.
Sięgnął do kieszeni i wyjął opieczętowaną torebkę.
- Ten, kto to zrobił, zostawił nam upominek. - Podał Ewie torebkę. -

Taki antyk musi oficjalnie kosztować osiem, dziesięć tysięcy, a na
czarnym rynku dwa razy tyle.

Eve z zaciekawieniem obróciła rewolwer w ręku.
- Jest ciężki - powiedziała na wpół do siebie. - I duży.
- Kaliber trzydzieści osiem - odparł. - Pierwszy, jaki widzę poza

muzeum. To Smith & Wesson, model dziesiątka, niebieskoszary. -
Popatrzył nań z pewną czułością. - Prawdziwa klasyczna broń, używana
przez policję aż do lat dwudziestych. Przestali ją produkować w
dwudziestym drugim czy dwudziestym trzecim, kiedy wydano zakaz
posługiwania się bronią.

- Masz bzika na punkcie historii. - Co tłumaczyło, dlaczego jest teraz z

nią. - Wygląda na nowy. - Powąchała go przez torebkę; poczuła zapach
oliwy i spalenizny. - Ktoś bardzo dbał o niego. Wystrzelił od razu -
powiedziała z zadumą, oddając torebkę Feeneyowi. - Brzydka śmierć; w
ciągu mojej dziesięcioletniej służby w wydziale po raz pierwszy
spotykam się z tego typu zabójstwem.

- Ja po raz drugi. Jakieś piętnaście lat temu, w Lower East Side,

przyjęcie wymknęło się spod kontroli. Facet zabił pięć osób dwudziestką
dwójką, zanim zrozumiał, że to nie zabawka. Urządził niezłą jatkę.

background image

- Dowcipniś - mruknęła Eve. - Sprawdzimy kolekcjonerów broni,

zorientujemy się, ilu z nich może posiadać coś takiego. Któryś z nich
mógł zgłosić kradzież.

- Mógł.
- Bardziej prawdopodobne, że został kupiony na czarnym rynku. - Eve

spojrzała przez ramię na zwłoki. - Jeśli trudniła się tym fachem przez
kilka lat, to musi mieć dyskietki, rejestr swoich klientów, notesy, w
których zapisywała daty i miejsca spotkań. - Zmarszczyła brwi. - Przy
Kodzie Piątym będę musiała sama sprawdzić wszystkie adresy. To nie
jest zwykły mord na tle seksualnym - powiedziała z westchnieniem. -
Ten, kto to zrobił, dopracował każdy szczegół. Archaiczna broń, rany
zadane tak, jakby przyłożono do ciała linijkę, światła, ułożenie ciała.
Feeney, kto wezwał policję?

- Zabójca. - Poczekał, aż Eve na niego popatrzy. - Stąd. Zadzwonił na

posterunek. Widzisz, że to urządzenie przy łóżku jest skierowane na jej
twarz? Tak to załatwił. Przez video, sam nic nie powiedział.

- Lubi makabryczne widowiska. - Eve wypuściła powietrze. -

Inteligentny, arogancki, pewny siebie skurwysyn. Najpierw się z nią
kochał. Mogę się założyć o swoją odznakę. Potem wstał i zrobił to. -
Podniosła rękę, wycelowała i obniżając ją, liczyła: - Raz, dwa, trzy.

- To zimne wyrachowanie - mruknął Feeney.
- Bo on jest wyrachowany. Po zabójstwie wygładza prześcieradła.

Widzisz, że nie ma na nich żadnej zmarszczki? Układa jej ciało, rozchyla
nogi, tak by nikt nie miał wątpliwości, jak zarabiała na życie. Robi to
starannie, niemal z linijką w ręku, więc jest idealnie ułożona. W środku
łóżka, ręce i nogi rozłożone pod tym samym kątem. Nie zatrzymuje
łóżka, ponieważ jego falowanie jest częścią widowiska. Zostawia
rewolwer, gdyż chce, byśmy od razu wiedzieli, że nie jest przeciętnym
człowiekiem. Ma silnie rozwinięte ego. Nie chce tracić czasu na
czekanie, aż ktoś znajdzie ciało. Pragnie natychmiastowej nagrody.

- Proponowała swoje usługi zarówno mężczyznom, jak i kobietom -

zauważył Feeney, ale Eve potrząsnęła głową.

- To nie kobieta. Kobieta nie zostawiłaby jej w pozie, w której wygląda

zarówno pięknie, jak i nieprzyzwoicie. Nie, nie sądzę, żeby to zrobiła
kobieta. Zobaczmy, co uda nam się tu znaleźć. Czy wszedłeś już do jej
komputera?

- Nie. To twoja sprawa, Dallas. Ja jestem upoważniony tylko do tego,

żeby ci asystować.

background image

- Sprawdź, czy możesz się dostać do pliku z nazwiskami jej klientów. -

Eve podeszła do komody i zaczęła przeglądać uważnie szuflady.

Kosztowny gust, pomyślała. Znalazła parę rzeczy z czystego jedwabiu

tak wysokiej klasy, że żadne podrabiane tkaniny nie mogłyby mu
dorównać. Stojące na komódce perfumy były ekskluzywne i pachniały
jak kosztowny seks.

W szufladach panował wzorowy porządek, bielizna była starannie

złożona, swetry poukładane w zależności od koloru i grubości. Szafa
wyglądała podobnie.

Nie ulegało wątpliwości, że ofiara kochała stroje, miała pociąg do

tego, co najlepsze, i że bardzo dbała o swoją garderobę.

A umarła nago.
- Prowadziła dokładne zapiski! - krzyknął Feeney. - Wszystko tu jest.

Lista jej klientów, spotkań - włącznie z wymaganymi comiesięcznymi
badaniami lekarskimi i cotygodniowymi wizytami w salonie piękności.
Pierwsze załatwiała w Trident Glinie, drugie w Paradise.

- Obie są na topie. Mam koleżankę, która od roku oszczędza, żeby móc

spędzić jeden dzień w Paradise. Niech zakosztuje tam wszystkich
przyjemności.

- Siostra mojej żony udała się tam z okazji swoich dwudziestych

piątych urodzin. Kosztowało to więcej niż ślub mojego dzieciaka. Coś
podobnego, mamy jej prywatny notes z adresami.

- Świetnie. Skopiuj to wszystko, dobrze, Feeney? - Słysząc jego cichy

gwizd, zerknęła przez ramię i ujrzała miniaturowy komputer o
pozłacanych brzegach. - Co?

- Mamy tu nazwiska wielu wpływowych ludzi. Polityka, rozrywka,

pieniądze, pieniądze, pieniądze. Ciekawe, nasza dziewczyna ma
prywatny numer Roarke'a.

- Jakiego Roarke'a?
- Po prostu Roarke'a, z tego, co wiem. Niesamowicie nadziany facet.

To jeden z tych, którzy potrafią zamienić gówno w sztabki złota. Dallas,
powinnaś czytać nie tylko rubrykę sportową.

- No wiesz, czytam nagłówki. Słyszałeś o tej historii z cocker

spanielami?

- Roarke ciągle jest na pierwszych stronach gazet - wyjaśnił cierpliwie

Feeney. - Jest właścicielem jednej z największych na świecie kolekcji
sztuki. Zbiera dzieła sztuki i antyki - kontynuował, widząc, że Eve
przysłuchuje mu się z zainteresowaniem. - Ma pozwolenie na
kolekcjonowanie broni. Krążą plotki, że potrafi się nią posługiwać.

background image

- Złożę mu wizytę.
- Będziesz miała szczęście, jeśli zbliżysz się do niego na milę.
- Czuję, że będę je miała. - Eve podeszła do łóżka i wsunęła ręce pod

materac.

- Ten człowiek ma wpływowych przyjaciół, Dallas. Nie możesz sobie

pozwolić na najmniejszą wzmiankę o jego związku z tą sprawą, dopóki
nie będziesz miała jakichś konkretnych dowodów.

- Feeney, wiesz, że niepotrzebnie mi o tym mówisz. - W chwili gdy

zaczęła się uśmiechać, jej palce dotknęły czegoś, co leżało między
zimnym ciałem a zakrwawionymi prześcieradłami. - Coś jest pod nią. -
Eve uniosła ostrożnie ramię martwej kobiety i wsunęła głębiej rękę.

- Papier - mruknęła. - Wodoszczelny.
Natłuszczonym kciukiem starła z kartki plamę krwi i przeczytała:
PIERWSZA Z SZEŚCIU
- Wygląda na pismo ręczne - powiedziała podając list Feeneyowi. -

Nasz chłoptaś jest wyjątkowo inteligentny i niezwykle pewny siebie. I to
jeszcze nie koniec.

Przez resztę dnia Eve robiła to, co w normalnych okolicznościach

zostałoby zlecone innym funkcjonariuszom. Przesłuchała osobiście
sąsiadów ofiary, spisując zeznania, wrażenia.

Udało jej się kupić w przelocie kanapkę od tego samego ulicznego

sprzedawcy, którego o mały włos nie rozjechała, kiedy parę godzin
wcześniej mknęła przez miasto. Po nocy i poranku, jakie miała za sobą,
nie dziwiła się, że recepcjonistka z Paradise patrzyła na nią tak, jakby
Eve przed chwilą wstała z trumny.

Wodospady szumiały harmonijnie wśród wspaniałej roślinności

zdobiącej salę recepcyjną najbardziej ekskluzywnego salonu piękności w
mieście. Klientom siedzącym w niedbałych pozach na wygodnych
kanapach i fotelach podawano czarną kawę w malutkich filiżankach oraz
gazowaną wodę albo szampana w wąskich szklaneczkach. Słuchawki na
uszach i dyski z magazynami mody dopełniały przyjemności.
Recepcjonistka miała wspaniały biust, który był najlepszą reklamą
umiejętności chirurgów plastycznych pracujących w salonie. Dziew-
czyna ubrana była w krótki wygodny strój w kolorze służbowej
czerwieni i miała niesamowitą fryzurę - jej czarne jak heban włosy były
poskręcane niczym węże.

Eve była zachwycona.

background image

- Przykro mi - powiedziała kobieta starannie modulowanym,

pozbawionym wyrazu głosem, przypominającym głos komputera.
Przyjmujemy tylko na zapisy.

- W porządku. - Uśmiechnęła się i niemal z żalem zmusiła

recepcjonistkę do porzucenia tego lekceważącego tonu. Niemal. - To
powinno wystarczyć. - Pokazała swoją odznakę. - Kto zajmuje się
Sharon DeBlass?

Recepcjonistka rozejrzała się po sali z przerażeniem.
- Potrzeby naszych klientów otoczone są ścisłą tajemnicą.
- Z pewnością. - Nieźle się bawiąc całą tą sytuacją, Eve oparła się po

przyjacielsku o wycięty w kształcie litery U blat. - Mogę rozmawiać
miło i cicho, tak jak teraz, rozumiemy się, Denise? - Błyskawicznie
opuściła wzrok na identyfikator przypięty dyskretnie na piersi
dziewczyny. - Albo mogę mówić głośno, żeby wszyscy mnie słyszeli.
Jeśli ta pierwsza propozycja bardziej ci się podoba, to zaprowadź mnie
do miłego cichego pokoju, w którym nie będziemy przeszkadzały żadnej
z twoich klientek, i przyślij mi operatora Sharon DeBlass. Czy jak go
tam nazywacie.

- Konsultanta - słabym głosem rzekła Denise. - Proszę pójść za mną.
- Z przyjemnością.
I rzeczywiście była to przyjemność.
Tylko w kinie i na kasetach video Eve widziała taki przepych. Dywan

przypominał czerwoną poduszkę, W której z błogością zanurzało się
stopy. Z sufitu zwisały kryształowe krople, które rzucały wirujące krążki
światła. Powietrze pachniało świeżością i zadbanymi ciałami.

Nie mogła sobie wyobrazić, że spędza tu cały dzień, pozwalając, by ją

smarowano kremami, natłuszczano oliwkami, masowano i poprawiano
mankamenty figury, ale gdyby z próżności zdecydowała się to zrobić, to
tracenie czasu w tak luksusowych warunkach byłoby z pewnością
ciekawym doświadczeniem.

Recepcjonistka wprowadziła ją do małego pokoju, w którym na jednej

ze ścian widniał hologram przedstawiający zieloną łąkę. Cichy śpiew
ptaków i szum wiatru rozbrzmiewał słodko w powietrzu.

- Zechce pani tu poczekać.
- Nie ma problemu. - Eve zaczekała, aż drzwi się zamkną, po czym

opadła na niesłychanie wygodny fotel. Gdy tylko usiadła, stojący z boku
monitor włączył się i pojawiła się na nim uśmiechnięta twarz androida.

background image

- Dzień dobry. Witamy w Paradise. Pani uroda i dobre samopoczucie

są naszą jedyną troską. Czy czekając na swego konsultanta miałaby pani
ochotę czegoś się napić?

- Jasne. Kawy, czarnej kawy.
- Oczywiście. Jaką pani preferuje? Proszę wcisnąć przycisk C na pani

klawiaturze, to zapozna się pani z wszystkimi propozycjami.

Tłumiąc chichot, Eve wypełniła polecenie. Przez następne dwie minuty

analizowała wszystkie możliwości, po czym zawęziła wybór do Riwiery
Francuskiej i Kremu Karaibskiego,

Drzwi otworzyły się, zanim zdążyła podjąć decyzję. Wstała

zrezygnowana i stanęła twarzą w twarz z wyszukanie ubranym
Straszydłem.

Na niebieskofioletową koszulę i śliwkowe spodnie nałożył długi

rozpięty kitel w obowiązującym w Paradise czerwonym kolorze. Jego
włosy, zaczesane do tyłu i odsłaniające nieprzyjemnie szczupłą twarz,
przypominały odcieniem spodnie, które nosił. Uścisnął lekko rękę Ewy i
popatrzył na nią łagodnym wzrokiem.

- Bardzo mi przykro, pani oficer. Czuję się zakłopotany.
- Potrzebuję informacji o Sharon DeBlass, - Po raz drugi Eve, wyjęła

odznakę i pokazała ją swojemu rozmówcy.

- Aha, porucznik Dallas. Proszę mnie zrozumieć. Zapewne pani wie, że

karty naszych klientów są ściśle tajne. Paradise znane jest zarówno ze
swojej doskonałości, jak i dyskrecji.

- A pan zapewne wie, że mogę dostać nakaz rewizji, panie...?
- Och, Sebastian. Po prostu Sebastian. - Machnął szczupłą, błyszczącą

od pierścieni ręką. - Nie kwestionuję pani władzy, pani porucznik. Ale
czy mogłaby mi pani podać powód tego śledztwa?

- Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa DeBlass. - Przerwała na

chwilę, widząc po jego oczach i pobladłej twarzy, że ta wiadomość
wywołała u niego szok. - Nic więcej nie mogę panu powiedzieć.

- Morderstwo. Boże drogi, moja śliczna Sharon nie żyje? To musi być

jakieś nieporozumienie. - Opadł na fotel, odchylił do tyłu głowę i
zamknął oczy. Kiedy monitor zaproponował mu coś do wypicia,
ponownie machnął ręką. Światło odbiło się od jego ozdobionych
klejnotami palców. - Tak, na Boga. Potrzebuję brandy, kochanie.
Kieliszeczek Trevalli.

Eve usiadła obok niego, wyjęła rekorder.
- Niech pan mi opowie o Sharon.

background image

- Cudowna istota. O oszałamiającej urodzie, oczywiście, ale chodziło

nie tylko o jej wygląd. - Brandy wjechało bezszelestnie do pokoju na
automatycznym wózku. Sebastian wziął kieliszek i pociągnął duży łyk
alkoholu. - Miała nieskazitelnie dobry gust, wspaniałomyślne serce, cięty
dowcip.

Znowu popatrzył na Ewę swymi łagodnymi oczami.
- Widziałem ją zaledwie dwa dni temu.
- Tutaj?
- Miała stały terminarz wizyt. W jednym tygodniu sadzała tu pół dnia,

w następnym - cały. - Szybkim ruchem wyjął kremowożółty szalik i
przyłożył go do oczu. - Sharon bardzo o siebie dbała, wierzyła głęboko
w skuteczność prezentowania własnego ja.

- To pomagało jej w pracy.
- Naturalnie. Pracowała wyłącznie dla zabawy. Mając tak bogatą

rodzinę nie musiała zarabiać na życie. Lubiła seks.

- Z panem?
Jego artystyczna twarz zmarszczyła się, różowe usta ściągnęły z

gniewu albo bólu.

- Byłem jej konsultantem, powiernikiem i przyjacielem - oziębłym

tonem oświadczył Sebastian, niedbałym gestem przerzucając szal przez
lewe ramię. - Byłoby nierozważne i sprzeczne z etyką zawodową,
gdybyśmy zostali partnerami seksualnymi.

- Więc nie pociągała pana seksualnie?
- Żaden mężczyzna nie mógł pozostać obojętny na jej wdzięki. Ona... -

Rozłożył szeroko ręce. - Pachniała seksem, tak jak inne kobiety pachną
drogimi perfumami. Mój Boże. - Pociągnął kolejny łyk brandy. - Teraz
to już wszystko przeszłość. Nie mogę w to uwierzyć. Nie żyje. Została
zamordowana. - Jego wzrok znowu spoczął na Ewie. - Powiedziała pani,
że to było morderstwo.

- Zgadza się.
- Miała okropne sąsiedztwo - powiedział ponuro. - Nikt nie mógł jej

namówić, by przeniosła się do lepszej dzielnicy. Podobało się jej takie
życie i to pod nosem swej arystokratycznej rodziny.

- Nie zgadzała się ze swymi bliskimi?
- Zdecydowanie nie. Uwielbiała ich szokować. Czuła się wolna jak

ptak, a oni byli tacy... przeciętni. - Powiedział to takim tonem, jakby
przeciętność była większym grzechem niż morderstwo. - Jej dziadek
bezustannie przedkładał parlamentowi projekty ustaw, które miały
doprowadzić do uznania prostytucji za nielegalną. Tak jakby minione

background image

stulecie nie udowodniło, że takie sprawy powinny być uregulowane, by
wyeliminować niebezpieczeństwo zarażenia się chorobą i zmniejszyć
ilość przestępstw popełnianych na tle seksualnym. Występował także
przeciwko regulacji urodzin, doborowi płciowemu oraz zakazowi
używania broni.

Eve nadstawiła uszu.
- Senator przeciwstawiał się zakazowi używania broni?
- To jego konik. Sharon mówiła mi, że jej dziadek ma sporo tych

niebezpiecznych staroci i regularnie wygłasza bezmyślne i
nieodpowiedzialne mowy, w których domaga się przywrócenia prawa do
handlowania bronią. Gdyby dopiął swego, bylibyśmy z powrotem w
dwudziestym wieku, mordując się nawzajem na prawo i lewo.

- Morderstwa wciąż się zdarzają - mruknęła Eve. - Czy kiedykolwiek

wspominała o przyjaciołach albo klientach, którzy byli z niej
niezadowoleni czy też zachowywali się agresywnie?

- Sharon miała dziesiątki przyjaciół. Przyciągała do siebie ludzi, jak... -

Szukając w myśli odpowiedniej metafory, znowu przyłożył rąbek szalika
do oczu. - Jak egzotyczny i wonny kwiat. Z tego, co wiem, wszyscy jej
klienci byli nią zachwyceni. Dobierała ich sobie bardzo uważnie.
Wszyscy partnerzy seksualni Sharon musieli sprostać pewnym
wymaganiom. Brała pod uwagę wygląd, intelekt, maniery i biegłość w
sztuce kochania. Jak powiedziałem, lubiła seks, we wszystkich formach.
Była... ryzykantką.

To by się zgadzało z zabawkami, które Eve znalazła w jej mieszkaniu.

Aksamitne kajdanki i bicze, wonne olejki i środki halucynogenne. To, co
Eve usłyszała w dwóch hełmach do odbioru rzeczywistości wirtualnej,
zaszokowało ją, chociaż była dosyć zblazowana.

- Czy spotykała się z kimś na gruncie osobistym?
- Od czasu do czasu, ale mężczyźni szybko ją nudzili. Ostatnio

opowiadała o Roarke'u. Poznała go na przyjęciu i przypadł jej do gustu.
Była z nim umówiona tego samego dnia, kiedy przyszła tu na
konsultację. Prosiła o coś egzotycznego, bo mieli zjeść kolację w
Meksyku.

- W Meksyku. To było przedwczoraj wieczorem.
- Tak. Nie mogła przestać o nim mówić. Uczesaliśmy ją na Cygankę,

nadaliśmy całemu ciału bardziej złocisty odcień. Położyliśmy Rascal
Red na paznokcie i narysowaliśmy na lewym pośladku małego uroczego
motyla o czerwonych skrzydłach. By rysunek nie starł się zbyt szybko,
zastosowaliśmy specjalne kosmetyki, które zachowują trwałość przez

background image

dwadzieścia cztery godziny. Sharon wyglądała niezwykle efektownie -
powiedział zrywając się z miejsca. - Pocałowała mnie mówiąc, że może
tym razem się zakochała. “Życz mi szczęścia, Sebastianie”. Tak
powiedziała przed wyjściem. I to były ostatnie słowa, jakie od niej
usłyszałem.

background image

2

Nie było spermy. Eve zaklęła czytając raport z sekcji zwłok. Jeśli

ofiara kochała się z zabójcą, to stosowane przez nią środki
antykoncepcyjne zabiły malutkich żołnierzyków, gdy tylko się z nimi
zetknęły, niszcząc wszelki ślad po nich w ciągu trzydziestu minut od
chwili wytrysku.

Testy sprawdzające aktywność seksualną niczego nie wykazały, gdyż

ciało Sharon zostało zbyt poważnie uszkodzone. Morderca przestrzelił
jej kobiecość albo ze względów symbolicznych, albo dla własnego
bezpieczeństwa.

Nie ma spermy, nie ma krwi, z wyjątkiem krwi ofiary. Nie można

ustalić DNA.

Po dokładnym zbadaniu miejsca zbrodni nie znaleziono odcisków

palców - żadnych: ani ofiary, ani sprzątaczki, która przychodziła co
tydzień, ani mordercy, oczywiście.

Wszystko zostało dokładnie wytarte, włącznie z bronią mordercy.
Zdaniem Ewy, najbardziej znaczący był obraz zarejestrowany przez

ochronę budynku.

Jeszcze raz puściła na swoim biurkowym monitorze dyskietki z

podglądem windy.

Dyskietki były oznakowane.
Zespół Gorham. Winda A. 2 - 12 - 2058. 06:00.
Eve przyspieszyła obraz, patrząc na mijające godziny. Drzwi windy po

raz pierwszy otworzyły się w południe. Zwolniła prędkość, uderzając w
monitor krawędzią dłoni, po czym przyjrzała się niespokojnemu
niskiemu mężczyźnie, który wszedł i poprosił o piąte piętro.

Nerwowy klient, pomyślała z rozbawieniem, kiedy mężczyzna

szarpnął za kołnierzyk i wsunął do ust pastylkę odświeżającą oddech.
Pewnie ma żonę, dwoje dzieci i stałą posadę w jakimś biurze, dzięki
której raz w tygodniu może wymykać się na małe bara - bara w południe.

Wysiadł na piątym piętrze.
Przez parę następnych godzin niewiele się wydarzyło, jakaś

prostytutka zjechała do hallu, kilka wróciło z zakupami i znudzonymi
minami. Paru klientów przyszło i wyszło. Ruch ożywił się koło ósmej.
Niektórzy mieszkańcy wychodzili w szykownych strojach na kolację,
inni wracali do domów, by zdążyć na umówione spotkania.

O dziesiątej do windy wsiadła elegancka para. Kobieta pozwoliła

mężczyźnie rozchylić poły futra, pod którym nie miała nic oprócz

background image

szpilek na wysokim obcasie i wytatuowanego kwiatu róży z łodyżką
zaczynającą się w kroczu i pączkiem artystycznie drażniącym jej lewą
pierś. Mężczyzna zaczął ją pieścić, choć prawo zabraniało robienia tego
na terenie strzeżonym. Gdy winda zatrzymała się na osiemnastym
piętrze, kobieta owinęła się futrem i oboje wyszli, rozmawiając o sztuce,
którą właśnie obejrzeli.

Eve zapisała sobie, żeby następnego dnia przesłuchać tego mężczyznę.

Był sąsiadem i znajomym ofiary.

Przerwa w odbiorze nastąpiła dokładnie o 12:05. Obraz zanikł niemal

całkowicie, na ekranie pozostał tylko niewielki punkcik. Ponowna
inwigilacja windy rozpoczęła się o 02:46.

Dwie godziny i czterdzieści jeden minut straty.
To samo stało się z zapisem obrazu zarejestrowanego w korytarzu na

osiemnastym piętrze. Wymazano prawie trzy godziny. Eve zastanawiała
się nad tym, popijając wystygłą kawę. Mężczyzna orientował się w
systemie zabezpieczeń, pomyślała, i wystarczająco dobrze znał budynek,
by wiedzieć, gdzie i jak spreparować dyski. I nie śpieszył się. Sekcja
zwłok wykazała, że zgon nastąpił o drugiej nad ranem.

Spędził z nią prawie dwie godziny, zanim ją zabił, i prawie dwie

godziny po jej śmierci. A mimo to nie zostawił żadnego śladu.

Mądry chłopak.
Jeśli Sharon DeBlass zanotowała, że ma się z kimś spotkać ha gruncie

prywatnym czy też zawodowym, to ta wzmianka również została
wymazana.

Więc był z nią na tyle blisko, by wiedzieć, gdzie trzyma swoje pliki i

jak się do nich dostać.

Nabrawszy pewnych podejrzeń, znowu pochyliła się do przodu.
- Komplex Gorhama, Broadway, New Jork. Właściciel.
Jej oczy zwęziły się, gdy dane wyświetliły się na ekranie.
Gorham Complex, własność Roarke Industries, siedziba zarządu 500

Fifth Avenue. Roarke, prezes i dyrektor generalny. Miejsce
zamieszkania: Nowy Jork, 222 Central Park West.

- Roarke - mruknęła Eve. - Ciągle się pojawiasz, prawda? Roarke -

powtórzyła. - Wszystkie dane, projekcja i wydruk, i nie zważając na
wezwanie na sąsiednim łączu, czytała dalej, popijając kawę.

Roarke - imię chrzestne nieznane - urodzony 10 - 06 - 2023, Dublin,

Irlandia. Numer identyfikacyjny 33492 - ABR - 50. Rodzice nieznani.
Stan cywilny - kawaler. Prezes i dyrektor generalny przedsiębiorstwa
Roarke Industries, założonego w 2042. Główne oddziały Nowy Jork,

background image

Chicago, New Los Angeles, Dublin, Londyn, Bonn, Paryż, Frankfurt,
Tokio, Mediolan, Sydney. Filie pozaziemskie, Stacja 45, Bridgestone
,
Colony, Vegas II, Free - Star Jeden. Sfery zainteresowań:
nieruchomości, import - eksport, flota morska, rozrywka, produkcja
przemysłowa, farmaceutyki, transport. Szacunkowa wartość całego
przedsiębiorstwa trzy biliony osiemset milionów.

Zajęty facet, pomyślała, unosząc brew, gdy lista jego filii wyświetliła

się na ekranie.

- Wykształcenie? - spytała.
- Nieznane.
- Notowany?
- Brak danych.
- Wywołaj Roarke, Dublin.
- Brak dodatkowych danych
- Cholera. Pan Tajemniczy. Opis i zdjęcie.
Roarke. Czarne włosy, niebieskie oczy, sześć stóp, dwa cale, 173 funty.
Eve chrząknęła, gdy komputer podał jego opis. Musiała przyznać, że w

przypadku Roarke'a, zdjęcie było warte kilkuset słów komentarza. Jego
podobizna patrzyła na nią z ekranu. Był niemal absurdalnie przystojny;
wąska, ascetyczna twarz; ostro zarysowane kości policzkowe i usta tak
kształtne, jakby zostały wyrzeźbione. Tak, miał czarne włosy, ale
komputer nie powiedział, że są grube, gęste, i zaczesane do tyłu, dzięki
czemu odsłaniają wysokie czoło i spływają prawie do samych ramion.
Jego oczy były niebieskie, ale to jedno słowo nie mogło oddać
intensywności ich koloru ani siły ich spojrzenia.

Nawet z tego zdjęcia widać było, że jest to człowiek, który po trupach

dąży do celu.

Tak, pomyślała, ten człowiek może zabić, jeśli - i kiedy - ma na to

ochotę. Zrobiłby to obojętnie, metodycznie i ani jedna kropla potu nie
wystąpiłaby mu na czole.

Zgarniając wydruki z danymi, postanowiła, że porozmawia z

Roarke'em. I to wkrótce.

Gdy Eve opuściła posterunek, z ciemnego nieba padał już drobny,

ostry śnieg. Pogrzebała bez większej nadziei w kieszeniach i przekonała
się, że rękawiczki rzeczywiście zostawiła w domu. Bez czapki, bez
rękawiczek, w skórzanej kurtce, będącej jej jedyną ochroną przed
mroźnym wiatrem, jechała przez całe miasto do domu.

background image

Naprawdę zamierzała oddać auto do naprawy, tylko nie miała czasu.

Ale gdy teraz stała w korku i drżała z zimna z powodu popsutego
ogrzewania, miała mnóstwo czasu, by tego żałować.

Przysięgła sobie, że jeśli dojedzie do domu, nie zamieniwszy się

przedtem w bryłę lodu, umówi się z mechanikiem.

Ale gdy dotarła na miejsce, myślała już tylko o jedzeniu. Otwierając

drzwi, marzyła o talerzu gorącej zupy, furze frytek, jeśli jeszcze jakieś
jej zostały, i kawie, która nie smakowałaby tak, jakby ktoś spuścił ścieki
do wodociągów.

Od razu zauważyła paczkę, małe kwadratowe pudełko leżące tuż za

drzwiami. Broń natychmiast znalazła się w jej ręce. Przeczesując
mieszkanie wzrokiem i wymachując bronią, zatrzasnęła kopnięciem
drzwi. Pozostawiła paczkę na miejscu i sprawdziła pokój po pokoju,
dopóki nie upewniła się, że jest sama.

Schowawszy broń do futerału, ściągnęła kurtkę i odrzuciła ją na bok.

Schyliła się i podniosła ostrożnie owiniętą folią dyskietkę. Nie było na
niej żadnej nalepki, żadnej wiadomości.

Eve zaniosła ją do kuchni, wyjmując delikatnie z opakowania, i

włożyła do swego komputera.

Kompletnie zapomniała o jedzeniu.
Obraz był najwyższej jakości, podobnie jak i dźwięk. Usiadła wolno,

wpatrując się w monitor.

Naga Sharon DeBlass leżała w nonszalanckiej pozie na ogromnym

falującym łożu, szeleszcząc atłasowymi prześcieradłami. Uniosła rękę i
wsunęła ją we wspaniałą, zmierzwioną grzywę rudych włosów.

- Kochanie, chcesz, żebym zrobiła coś specjalnego? - Zachichotała;

podniosła się na kolana, ujmując piersi w dłonie. - Dlaczego tu nie
przyjdziesz... - Zwilżyła językiem usta. - Zrobimy to wszystko jeszcze
raz. - Popatrzyła w dół i oblizała się jak kotka. - Wygląda na to, że jest
całkowicie gotowy. - Znowu się zaśmiała i odrzuciła do tyłu włosy. -
Och, chcemy się zabawić. - Wciąż się uśmiechając, Sharon podniosła
ręce. - Nie skrzywdź mnie - poprosiła płaczliwym głosem, drżąc na
całym ciele, mimo że jej oczy błyszczały z podniecenia. - Zrobię
wszystko, co chcesz. Wszystko. Chodź tu i zmuś mnie. Chcę cię. -
Opuściła ręce i powoli wyciągnęła się na łóżku. - Celuj do mnie z tego
dużego ciężkiego rewolweru i gwałć mnie. Chcę, żebyś to zrobił. Chcę,
żebyś...

Wybuch wstrząsnął Ewą. Żołądek podszedł jej do gardła, - gdy

zobaczyła, że kobieta opadła do tyłu niczym popsuta lalka, krew trysnęła

background image

z jej czoła. Drugi strzał nie był już takim szokiem, lecz Eve musiała się
przezwyciężyć, by nadal patrzeć na ekran. Po ostatnim wystrzale ciszę
mąciła tylko przyciszona muzyka i urywany oddech. Oddech zabójcy.

Kamera zbliżyła się do ciała, pokazując je ze wszystkimi makab-

rycznymi szczegółami. Wtem, za sprawą filmowego tricku, DeBlass
leżała znowu w tej samej pozycji, w której Eve zobaczyła ją po raz
pierwszy - rozpostarte na krwawych prześcieradłach ciało tworzyło
idealną literę X. Scena kończyła się napisem:

PIERWSZA Z SZEŚCIU
Po raz drugi łatwiej było na to patrzeć. Albo Eve wmówiła to sobie.

Tym razem zauważyła lekkie zachwianie kamery po pierwszym
wystrzale, usłyszała szybkie ciche sapnięcie. Puściła to jeszcze raz,
wsłuchując się w każde słowo, przyglądając się uważnie każdemu
ruchowi, mając nadzieję, że wpadnie na jakiś ślad. Ale on był na to za
sprytny. I oboje o tym wiedzieli.

Chciał, żeby zobaczyła, jaki jest dobry. Jaki zimny.
I chciał jej powiedzieć, że wie, gdzie ją znaleźć, gdyby tylko zechciał.
Wściekła, że nie może opanować drżenia rąk, podniosła się z miejsca.

Zamiast napić się kawy, tak jak zamierzała, wyjęła z małej zimnej
komórki butelkę wina i nalała sobie pól kieliszka.

Opróżniła go jednym haustem, obiecując sobie dolewkę, po czym

włożyła do komputera perforowaną kartę z kodem swego dowódcy.

Odpowiedziała żona szefa; widząc, że ma w uszach błyszczące

kolczyki, a także świeżo ułożone włosy, Eve doszła do wniosku, że
przerwała jedno z jej słynnych przyjęć.

- Porucznik Dallas, pani Whitney. Przepraszam, że przeszkadzam w

kolacji, ale muszę porozmawiać z dowódcą.

- Mamy gości, poruczniku.
- Tak, madame. Proszę mi wybaczyć. - Pieprzona polityka, pomyślała

Eve, zmuszając się do uśmiechu. - To pilne.

- Jak zawsze.
Zatrzymana maszyna szumiała jednostajnie - szczęściem koszmarna

muzyka ani rozmowy o ostatnich wydarzeniach nie dochodziły z głębi
domu - przez całe trzy minuty, zanim dowódca pokazał się na ekranie.

- Dallas.
- Panie dowódco, muszę panu coś przesłać zakodowaną Unią.
- Mam nadzieję, że to pilne, Dallas. Moja żona każe mi za to drogo

zapłacić.

background image

- Tak jest, sir. - Gliny, pomyślała przygotowując przesłanie informacji

wizyjnej do jego komputera, powinny prowadzić samotne życie.

Splotła nerwowo ręce i położywszy je na stole, czekała. Gdy obrazy

zaczęły przesuwać się po ekranie, obejrzała je ponownie, nie zwracając
uwagi na ściskanie w dołku. Po skończeniu nagrania, na monitorze
znowu pojawiła się twarz Whitneya.

- Skąd to masz?
- Sam mi przesłał. Dyskietka była w moim mieszkaniu, kiedy

wróciłam z pracy. - Mówiła spokojnym bezbarwnym głosem. - Wie, kim
jestem, gdzie jestem i co robię.

Whitney milczał przez chwilę.
- Numer mojego biura zero siedemset. Jutro rano proszę przynieść

dyskietkę, poruczniku.

- Tak jest, sir.
Kiedy transmisja została zakończona, Eve zrobiła dwie rzeczy.

Skopiowała dyskietkę i nalała sobie kieliszek wina.

Obudziła się o trzeciej nad ranem, drżąca, spocona, próbująca złapać

oddech, by móc krzyczeć. Skowyt wydarł się z jej gardła, gdy
chrypiącym głosem rozkazała, by zapalono światła. Sny zawsze
wydawały się bardziej przerażające w ciemnościach.

Dygocząc zwinęła się na łóżku. Ten sen był gorszy, o wiele gorszy od

wszystkich koszmarów, które do tej pory majaczyły jej po nocach.

Zabiła człowieka. Jaki miała wybór? Był za bardzo nafaszerowany

prochami, żeby mogła przemówić mu do rozsądku. Chryste, próbowała,
ale on tylko szedł, i szedł, i szedł z dzikim spojrzeniem w oczach i
zakrwawionym nożem w ręce.

Mała dziewczynka już nie żyła. Eve nie mogła nic zrobić, by temu

zapobiec. Proszę cię, Boże, nie pozwól, by się okazało, że można było
coś zrobić.

Małe ciałko pocięte na kawałki, szaleniec z nożem ociekającym krwią.

Potem spojrzenie jego oczu, kiedy wystrzeliła prosto w niego, i malująca
się w nich śmierć.

Ale to nie było wszystko. Nie tym razem. Tym razem mężczyzna szedł

dalej. A ona, kompletnie naga, klęczała na atłasowych prześcieradłach.
Nóż zamienił się w rewolwer trzymany przez mężczyznę, którego twarzy
przyglądała się parę godzin wcześniej. Mężczyzna nazywał się Roarke.

Uśmiechnął się, a ona zapragnęła go. Jej ciało drżało z przerażenia i

pożądania, nawet kiedy do niej strzelił. W głowę, serce i między uda.

I gdzieś w tle mała biedna dziewczynka krzyczała o pomoc.

background image

Zbyt zmęczona, by walczyć z tym koszmarem, Eve przekręciła się po

prostu na brzuch, wtuliła twarz w poduszkę i załkała.


- Poruczniku. - Punktualnie o siódmej rano komendant Whitney

wskazał Ewie krzesło w swoim biurze. Mimo tego, a może dzięki temu,
że siedział za biurkiem od dwunastu lat, miał przenikliwe spojrzenie.

Zauważył, że źle spała i starała się ukryć pod makijażem ślady ciężkiej

nocy. Bez słowa wyciągnął rękę.

Włożyła dyskietkę i opakowanie do torby z dowodami. Whitney

zerknął na dyskietkę, po czym położył ją na środku biurka.

- Zgodnie z przepisami muszę zapytać, czy chcesz, abym cię zwolnił z

prowadzenia tej sprawy. - Odczekał chwilę. - A więc będziemy udawali,
że dopełniłem regulaminu.

- Tak jest, sir.
- Czy twoje mieszkanie jest bezpieczne?
- Tak mi się wydawało. - Wyjęła z teczki wydruk. - Po skontaktowaniu

się z panem jeszcze raz przejrzałam dyski ochrony. Jest w nich
dziesięciominutowy poślizg. Jak pan się przekona z mojego raportu, ten
człowiek jest w stanie przechytrzyć ochronę, zna się na kasetach video,
redagowaniu tekstów i na starej broni, oczywiście.

Whitney wziął jej raport i odłożył na bok.
- To nie bardzo zawęża pole działania.
- Nie, sir. Mam jeszcze kilka osób, które muszę przesłuchać. W

przypadku tego przestępcy, elektroniczne metody śledcze nie są
najważniejsze, chociaż pomoc kapitana Feeneya jest nieoceniona. Ten
facet zaciera za sobą ślady. Nie mamy żadnego punktu zaczepienia poza
rewolwerem, który postanowił zostawić na miejscu zbrodni. Feeney
niczego się o nim nie dowiedział normalnymi kanałami. Musimy
założyć, że został kupiony na czarnym rynku. Zaczęłam przeglądać
notesy, w których zaznaczała spotkania z klientami oraz z osobami
prywatnymi. Lubiła się umawiać, więc zajmie mi to trochę czasu.

- Czas nie jest tu bez znaczenia. Pierwsza z sześciu, poruczniku. Co to

oznacza?

- Że zamierza zamordować jeszcze pięć i chce, byśmy o tym wiedzieli.

Lubi to robić i pragnie być w centrum naszej uwagi. - Zaczerpnęła
ostrożnie oddechu. - To za mało, by określić jego psychikę. Nie
potrafimy stwierdzić, jak długo będzie rozkoszował się tym
morderstwem, kiedy poczuje potrzebę popełnienia następnej zbrodni. To

background image

może nastąpić dzisiaj. To może nastąpić za rok. Nie możemy liczyć na
to, że będzie nieostrożny.

Whitney kiwnął tylko głową.
- Gryzie cię poczucie winy?
Nóż zalany krwią. Małe okaleczone ciałko u jej stóp.
- Poradzę sobie.
- Na pewno, Dallas? Przy tak delikatnej sprawie niepotrzebny mi

oficer, który będzie się martwił czy miał prawo użyć broni.

- Z pewnością.
Była jego najlepszym pracownikiem i nie mógł sobie pozwolić na to,

żeby jej nie dowierzać.

- Jesteś gotowa pobawić się trochę w politykę? - Lekki uśmiech

wykrzywił mu wargi. - Senator DeBlass już tu jedzie. Przyleciał do
Nowego Jorku wczoraj w nocy.

- Dyplomacja nie jest moją mocną stroną.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Ale będziesz musiała stanąć na wysokości

zadania. Senator chce rozmawiać z oficerem śledczym i zwrócił się z tą
sprawą do mojego szefa. Rozkazy przyszły z góry. Masz okazać
senatorowi jak najdalej idącą pomoc.

- To śledztwo objęte jest Kodem Piątym - stanowczym tonem

stwierdziła Eve. - Nie obchodzi mnie, czy rozkazy przyszły od samego
Pana Boga, nie zamierzam przekazywać tajnych danych osobie cywilnej.

Whitney uśmiechnął się szerzej. Miał dobroduszną pospolitą twarz,

pewnie już z taką się urodził. Ale kiedy się uśmiechał i naprawdę było
mu wesoło na duszy, błysk białych zębów na tle śniadej skóry zmieniał
jego pospolite rysy w zupełnie wyjątkowe.

- Nie słyszałem tego. A ty nie słyszałaś, jak ci powiedziałem, żebyś

zapoznała go wyłącznie z oczywistymi faktami. Słyszysz natomiast to,
poruczniku Dallas, że ten gentleman z Wirginii jest nadętym aroganckim
dupkiem. Na nieszczęście ten dupek ma władzę. Więc uważaj.

- Tak jest, sir.
Zerknął na zegarek, po czym wsunął raport i dyskietkę do szuflady,

którą zamknął na klucz.

- Jeszcze zdążysz wypić kawę... i, poruczniku - dodał wstając. - Jeśli

nie możesz spać, niech lekarz przepisze ci środki uspokajające. Chcę,
żeby moi oficerowie zachowywali bystrość umysłu.

- Proszę się nie obawiać.

background image

Senator Gerald DeBlass był niewątpliwie nadęty. Był bezsprzecznie

arogancki. I po spędzeniu minuty w jego towarzystwie Eve musiała
przyznać, iż jest dupkiem.

Senator był zwalistym mężczyzną, mającym z sześć stóp wzrostu i

ważącym około dwustu dwudziestu funtów. Jego jasna czupryna była
przystrzyżona na jeża, przez co głowa wydawała się duża i okrągła. Miał
ciemne oczy, które były niemal tak czarne jak krzaczaste brwi, duży nos
i grube usta.

Miał ogromne dłonie i kiedy podał Ewie rękę na powitanie, zauważyła,

że jest gładka i miękka jak u dziecka.

Przyprowadził ze sobą swego asystenta. Derrick Rockman był

energicznym mężczyzną po czterdziestce. Choć miał prawie sześć stóp
pięć cali wzrostu, Eve uważała, że jest szczuplejszy od DeBlassa o jakieś
dwadzieścia funtów. Schludny, zadbany; na jego prążkowanym
garniturze i szaroniebieskim krawacie nie było ani jednej zmarszczki.
Miał poważną twarz o atrakcyjnych harmonijnych rysach, a gdy pomagał
swemu napuszonemu senatorowi zdjąć kaszmirowy płaszcz, jego ruchy
były powściągliwe i opanowane.

- Co, do diabła, zrobiliście, żeby znaleźć tego potwora, który zabił

moją wnuczkę? - zapytał DeBlass.

- Wszystko, co w naszej mocy, senatorze - Komendant Whitney wciąż

stał. Choć poprosił DeBlassa o zajęcie miejsca, mężczyzna przechadzał
się po pokoju, tak jakby przechadzał się po swojej ulubionej Senackiej
Galerii w East Washington.

- Mieliście na to dwadzieścia cztery godziny, a nawet więcej -

tubalnym głosem odparł DeBlass. - Dowiedziałem się, że wyznaczył pan
tylko dwóch oficerów do prowadzenia śledztwa.

- Owszem, ze względów bezpieczeństwa. Dwóch moich najlepszych

oficerów - dodał dowódca. - Porucznik Dallas nadzoruje dochodzenie i
składa meldunki jedynie mnie.

DeBlass skierował swe czarne surowe oczy na Ewę.
- Jakie postępy pani poczyniła?
- Zidentyfikowaliśmy broń, ustaliliśmy godzinę śmierci. Zbieramy

dowody i przesłuchujemy lokatorów domu, w którym mieszkała panna
DeBlass, a także sprawdzamy nazwiska znalezione w jej notesach. Poza
tym, pracuję nad zrekonstruowaniem ostatnich dwudziestu czterech
godzin jej życia.

- To powinno być oczywiste, nawet dla najbardziej powolnego umysłu,

że została zamordowana przez jednego ze swoich klientów - zasyczał.

background image

- W jej terminarzu nie ma wzmianki o żadnym spotkaniu. Z ostatnim

klientem, który udowodnił swoje alibi, spotkała się parę godzin przed
śmiercią.

- Proszę przestać! - zażądał DeBlass. - Mężczyzna, który płaci za

usługi seksualne, nie będzie miał wyrzutów sumienia z powodu
popełnienia morderstwa.

Choć Eve nie mogła dostrzec współzależności między tymi dwoma

faktami, przypomniała sobie, na czym polega jej zadanie i kiwnęła
głową.

- Pracuję nad tym, senatorze.
- Chcę dostać kopie jej terminarzy spotkań.
- To niemożliwe, senatorze - łagodnym tonem rzekł Whitney.
- W sprawie o zabójstwo wszystkie dowody są tajne. DeBlass tylko

prychnął i pokazał ręką na Rockmana.

- Panie dowódco. - Rockman sięgnął do lewej kieszeni i wyjął złożoną

kartkę papieru, opatrzoną holograficzną pieczęcią. - Ten dokument
wystawiony przez szefa policji umożliwia panu senatorowi dostęp do
wszystkich dowodów i informacji, jakie zgromadzono w śledztwie.

Whitney zerknął na oficjalne pismo, zanim odłożył je na bok. Zawsze

uważał politykę za grę tchórzy i był zły, że musi brać w niej udział.

- Osobiście porozmawiam z szefem. Jeśli podtrzyma swoje stano-

wisko, kopie będą gotowe jeszcze dziś po południu. - Zbywszy
Rockmana, powrócił wzrokiem do DeBlassa. - Utrzymanie poufnego
charakteru dowodów ma pierwszorzędne znaczenie w procesie
śledczym. Jeśli pan nalega na ich odtajnienie, ryzykuje pan dobro
sprawy.

- Ta sprawa, jak pan to ujął, to krew z mojej krwi i kość z mojej kości.
- I dlatego mam nadzieję, że przede wszystkim będzie pan chciał nam

pomóc w ujęciu mordercy.

- Służę sprawiedliwości od ponad pięćdziesięciu lat. Chcę dostać te

informacje do południa. - Wziął płaszcz i przerzucił go przez swe
muskularne ramię. - Jeśli dojdę do wniosku, że nie robicie wszystkiego,
co w waszej mocy, by złapać tego szaleńca, dopilnuję, żeby usunięto
pana z tego gabinetu. - Odwrócił się w stronę Ewy. - I żeby pani,
poruczniku, następnym razem prowadziła śledztwo w sprawie
małolatów, którzy kradną w supermarketach.

Gdy przestał wrzeszczeć, Rockman popatrzył na nich przepraszająco

swoim spokojnym, poważnym wzrokiem.

background image

- Proszę wybaczyć senatorowi. Jest podenerwowany. Choć był w nie

najlepszych stosunkach z wnuczką, to należała przecież do rodziny. A
senator przedkłada rodzinę ponad wszystko na świecie. Jej śmierć, taka
gwałtowna i bezsensowna, doprowadza go do szaleństwa.

- To widać - mruknęła Eve. - Złość się w nim gotuje.
Rockman uśmiechnął się; potrafił sprawiać wrażenie jednocześnie

rozbawionego i zasmuconego.

- Dumni mężczyźni często ukrywają swój ból pod maską agresyw-

ności. Mamy pełne zaufanie do państwa umiejętności i wytrwałości w
dążeniu do celu. Pani porucznik, panie komendancie - skinął głową. -
Oczekujemy wszystkich danych dziś po południu. Dziękuję, że
poświęcili nam państwo tyle czasu.

- Jaki uprzejmy - mruknęła Eve, gdy Rockman zamknął za nimi cicho

drzwi. - Chyba nie ulegnie pan naciskowi, panie komendancie.

- Zrobię, co będę musiał. - W jego głosie kryła się tłumiona furia. - A

teraz bierz się do roboty.

Praca w policji zbyt często bywa nużąca. Po pięciu godzinach

wpatrywania się w monitor i sprawdzania nazwisk umieszczonych w
notesach zamordowanej, Eve była bardziej zmęczona niż gdyby wzięła
udział w biegu maratońskim.

Nawet z fachową pomocą Feeneya, który dysponując lepszym

sprzętem wziął na siebie część nazwisk, wciąż było ich zbyt wiele jak na
jednego oficera śledczego.

Sharon była bardzo popularna.
Czując, że jeśli zagwarantuje swoim rozmówcom dyskrecję, zyska

więcej niż gdyby ich straszyła, Eve kontaktowała się za pomocą łącza z
poszczególnymi klientami i przedstawiała im sprawę. Tych, którzy nie
chcieli się zgodzić na rozmowę, zapraszała wesoło do odwiedzenia
głównego gmachu policji, uprzedzając, że zostaną oskarżeni o
utrudnianie śledztwa.

Do popołudnia udało się jej porozmawiać z pierwszą dwunastką

klientów i postanowiła pojechać do Gorham. Sąsiad DeBlass, elegancki
mężczyzna z windy, nazywał się Charles Monroe. Eve zastała go z
klientką.

Pociągająco przystojny, w czarnym jedwabnym szlafroku i pachnący

ponętnie seksem, Charles uśmiechnął się ujmująco.

- Okropnie mi przykro, pani porucznik. Byłem umówiony o trzeciej i

do końca spotkania brakuje jeszcze piętnastu minut.

background image

- Poczekam. - Eve bez zaproszenia weszła do środka. W przeci-

wieństwie do mieszkania DeBlass, w tym apartamencie nie brakowało
wygodnych skórzanych foteli i grubych dywanów.

- Ach... - Najwyraźniej rozbawiony Charles zerknął przez ramię na

dyskretnie zamknięte drzwi do sypialni. - Pani rozumie, intymność i
dyskrecja odgrywają zasadniczą rolę w moim zawodzie. Moja klientka
może się zdenerwować, jeśli zobaczy policjantkę na progu mieszkania.

- Nie ma sprawy. Jest tu kuchnia?
Z jego piersi wyrwało się ciężkie westchnienie.
- Jasne. Za tamtymi drzwiami. Proszę się rozgościć. Niedługo przyjdę.
- Niech pan się nie śpieszy. - Eve przeszła do kuchni. W przeci-

wieństwie do eleganckiego salonu, urządzona była po spartańsku.
Charles chyba rzadko jadał w domu. Mimo to stała tu duża lodówka, w
której znalazła taki rarytas jak schłodzona pepsi. Zadowolona usiadła, by
ją wypić i poczekać, aż Charles zakończy swoje spotkanie.

Wkrótce usłyszała szmer głosów mężczyzny i kobiety, a potem cichy

chichot. Chwilę później Charles wszedł do środka z tym samym
beztroskim uśmiechem na twarzy.

- Przykro mi, że musiała pani czekać.
- Nie ma sprawy. Czy spodziewa się pan jeszcze kogoś?
- Dopiero późnym wieczorem. - Wyjął dla siebie pepsi, zerwał pieczęć

gwarantującą świeżość produktu i przelał napój do wysokiej szklanki.
Zwinął tubę w kulkę i wrzucił do utylizatora. - Kolacja, opera i
romantyczne rendez - vous.

- Lubi pan takie rzeczy? Operę? - spytała, gdy błysnął zębami w

szerokim uśmiechu.

- Nienawidzę. Może pani sobie wyobrazić coś nudniejszego od baby z

wielkim biustem, która wrzeszczy po niemiecku przez pół nocy?

Eve zastanowiła się.
- Nie.
- Ale co robić. Ludzie mają różne gusta. - Jego uśmiech przygasł, gdy

usiadł obok niej w kąciku pod oknem. - Słyszałem o Sharon w
porannych wiadomościach. Spodziewałem się, że ktoś przyjdzie. To
straszne. Nie mogę uwierzyć, że ona nie żyje.

- Dobrze ją pan znał?
- Byliśmy sąsiadami przez ponad trzy lata... i od czasu do czasu

pracowaliśmy razem. Zdarzało się, że któryś z naszych klientów miał
ochotę na trio, więc wspólnie uczestniczyliśmy w zabawie.

- A kiedy nie chodziło o interesy, też się razem zabawialiście?

background image

- Była piękną kobietą i uważała, że jestem przystojny. - Poruszył

okrytymi jedwabiem ramionami, wędrując wzrokiem do okna z przy-
ciemnionymi szybami, za którymi przeleciał tramwaj pełen turystów.

- Jeśli jedno z nas miało ochotę na krótki przerywnik w pracy, drugie

zazwyczaj sprawiało mu tę przyjemność. - Znowu się uśmiechnął. -
Rzadko się to zdarzało. Wie pani, jeśli się pracuje w sklepie ze
słodyczami, szybko traci się ochotę na czekoladę. Była moją przyja-
ciółką, pani porucznik. I bardzo ją lubiłem.

- Chciałabym wiedzieć, co pan robił między dwunastą a trzecią nad

ranem tej nocy, kiedy zginęła?

Uniósł brwi ze zdziwienia. Jeśli wcześniej przyszło mu do głowy, że

może być uważany za podejrzanego, to był doskonałym aktorem. Nic
dziwnego, pomyślała Eve, ludzie pracujący w takim fachu muszą mieć
talent aktorski.

- Byłem z klientką. Została u mnie na noc.
- Czy to normalna praktyka?
- Klientki wolą taki układ. Pani porucznik, podam pani jej nazwisko,

jeśli będzie to absolutnie konieczne, ale wolałbym tego nie robić.
Przynajmniej dopóki nie wyjaśnię jej okoliczności.

- Chodzi o morderstwo, panie Monroe, więc to konieczne. O której

przyprowadził pan tu swoją klientkę?

- Około dziesiątej. Zjedliśmy kolację w U Mirandy w podniebnej

restauracji nad Szóstą ulicą.

- O dziesiątej. - Eve kiwnęła głową, przypomniawszy sobie

odpowiedni fragment nagrania.

- Kamera inwigilująca wnętrze windy. - Znowu uśmiechnął się

czarująco. - To staroświeckie przepisy. Wiem, że mogłaby pani mnie
załatwić, ale chyba szkoda na to czasu.

- Każdy akt seksualny popełniany na terenie strzeżonym jest

wykroczeniem, panie Monroe.

- Charles, proszę.
- Możesz narzekać, Charles, ale mają prawo zawiesić ci licencję na

sześć miesięcy. Podaj mi jej nazwisko, a zapomnimy o całej sprawie.

- Chcesz mi odebrać jedną z moich najlepszych klientek - mruknął. -

Darleen Howe. Podam ci jej adres. - Wstał, by wziąć swój elektroniczny
notes, po czym odczytał jej stosowne dane.

- Dzięki. Czy Sharon rozmawiała z tobą o swoich klientach?
- Byliśmy przyjaciółmi - powiedział ostrożnie. - Tak, rozmawialiśmy o

pracy, chociaż nie było to całkiem etyczne. Opowiadała mi zabawne

background image

historie. Ja mam bardziej konwencjonalny styl pracy. Sharon była...
otwarta na nietypowe propozycje. Czasami wychodziliśmy na drinka i
wtedy sporo opowiadała. Bez podawania nazwisk. Miała własne
określenia na swoich klientów. Imperator, łasica, dojarka, coś w tym
stylu.

- Czy kiedykolwiek wspominała o kimś, kto jej się narzucał, kto

wzbudzał jej niepokój? O kimś, kto używał przemocy?

- Nie miała nic przeciwko przemocy i nie, nikogo się nie bała. Jedno

trzeba wiedzieć o Sharon - zawsze miała nad wszystkim kontrolę.
Chciała tego, ponieważ przez większość życia, jak mówiła, była pod
kontrolą innych. Miała ogromnie dużo żalu do swojej rodziny. Kiedyś
mi powiedziała, że nigdy nie zamierzała zostać prostytutką.
Zdecydowała się na ten krok tylko dlatego, że chciała rozwścieczyć
swoją rodzinę. Ale później spodobało jej się to, co robiła. - Znowu
wzruszył ramionami, wypił łyk pepsi. - Więc pozostała w tym zawodzie
i upiekła dwie pieczenie przy jednym ogniu. To jej własne słowa. -
Podniósł oczy. - Wygląda na to, że zabił ją jeden z tych skurwysynów.

- Taak. - Eve wstała, chowając rekorder. - Nie wyjeżdżaj z miasta,

Charles. Będziemy w kontakcie.

- To wszystko?
- Na razie.
Wstał, znowu się uśmiechając.
- Miła jesteś jak na glinę... Ewo. - Przesunął na próbę opuszkiem palca

po jej ramieniu. Kiedy uniosła brew, musnął palcem jej policzek. -
Spieszysz się?

- Dlaczego pytasz?
- Cóż, mam parę godzin wolnych, a ty jesteś bardzo pociągająca. Duże

złociste oczy - mruknął. - Mały dołeczek w bródce. - Może zostaniesz
trochę dłużej?

Poczekała, aż opuścił głowę i jego usta zawisły nad jej ustami.
- Czy chcesz mnie przekupić, Charles? Bo jeśli tak, a jesteś w połowie

tak dobry jak myślę...

- Lepszy. - Ugryzł ją delikatnie w dolną wargę, jego ręka ześlizgnęła

się na dół, by pieścić jej pierś. - O wiele lepszy.

- W takim razie... musiałabym oskarżyć cię o przestępstwo. -

Uśmiechnęła się, kiedy odskoczył jak oparzony. - A to zasmuciłoby nas
oboje. - Rozbawiona pogłaskała go po twarzy. - Ale dzięki za
propozycję.

Drapiąc się po policzku, odprowadził ją do drzwi.

background image

- Eve?
Zatrzymała się z ręką na gałce i zerknęła na niego przez ramię.
- Tak?
- Abstrahując od łapówki, gdybyś zmieniła zdanie, chętnie się z tobą

spotkam.

- Dam ci znać. - Zamknęła drzwi i ruszyła w stronę windy. Charlesowi

Monroe, pomyślała, nie byłoby trudno wymknąć się ze swojego
mieszkania, pozostawiając w nim śpiącą klientkę i złożyć wizytę Sharon.
Szybki seks, szybkie morderstwo...

Zadumana wsiadła do windy.
Jako mieszkaniec tego budynku nie miałby trudności z dostaniem się

do systemów zabezpieczających. Mógłby spreparować dyskietki, a
potem wrócić do łóżka, w którym spała jego klientka.

Szkoda, że ten scenariusz jest możliwy do przyjęcia, pomyślała

wychodząc do hallu. Polubiła Charlesa Monroe, ale dopóki nie sprawdzi
dokładnie jego alibi, będzie pierwszy na jej krótkiej liście podejrzanych.

background image

3

Eve nienawidziła pogrzebów. Czuła wstręt do sposobu w jaki ludzie

celebrowali śmierć. Kwiaty, muzyka, nie kończące się mowy i płacze.

Może Bóg istnieje. Nie wykluczała takiej ewentualności. A jeśli

istnieje, pomyślała, to musi się śmiać ze stworzonych przez siebie
bezsensownych rytuałów.

Mimo to pojechała do Wirginii, aby wziąć udział w pogrzebie Sharon

DeBlass. Chciała zobaczyć zgromadzonych w jednym miejscu członków
rodziny i przyjaciół zmarłej, by dokładnie im się przyjrzeć i wyrobić
sobie zdanie na ich temat.

Senator stał z ponurą twarzą i suchymi oczami, a jego cień - Rockman

- w ławce za nim. Miejsca z lewej strony DeBlassa zajmowali jego syn i
synowa.

Rodzice Sharon byli młodymi, atrakcyjnymi ludźmi, wziętymi

adwokatami, którzy prowadzili własną firmę prawniczą.

Richard DeBlass stał z pochyloną głową, opuszczonymi oczami,

niczym bardziej wymuskana i jakby mniej dynamiczna wersja swego
ojca. Czy to przypadek, zastanowiła się Eve, czy też zostało ustalone, że
Richard będzie stał w równej odległości między ojcem a żoną?

Elizabeth Barrister wyglądała skromnie i elegancko w ciemnym

kostiumie; jej falujące mahoniowe włosy lśniły, sylwetka była
wyprostowana. Eve zauważyła, że do zaczerwienionych oczu wciąż
napływały łzy.

Co czuje matka, przez całe życie zastanawiała się Eve, kiedy straci

dziecko?

Senator DeBlass miał także córkę, i to ona właśnie zajmowała miejsce

po jego prawej stronie. Senator Catherine DeBlass poszła w ślady ojca i
poświęciła się polityce. Przerażająco chuda, stała wyprostowana po
wojskowemu, a jej osłonięte czarną sukienką ramiona wyglądały jak
małe kruche gałązki. Stojący obok niej mąż, Justin Summit, wpatrywał
się w okrytą różami błyszczącą trumnę, którą umieszczono na przedzie
kościoła. U jego boku ich syn Franklin, który wciąż był w tym okresie
dorastania, kiedy młodzieniec włóczy się z całą bandą, wiercił się
niespokojnie.

Przy końcu ławki, jakby z dala od reszty rodziny, stała żona DeBlassa,

Anna.

background image

Nie wierciła się ani nie płakała. Eve nie zauważyła, żeby choć raz

zerknęła na obsypaną kwiatami skrzynię, która kryła zwłoki jej jedynej
wnuczki.

Oczywiście, byli też inni żałobnicy. Rodzice Elizabeth stali razem,

trzymając się za ręce i głośno płacząc. Krewni, znajomi i przyjaciele
przykładali chusteczki do oczu albo po prostu rozglądali się dokoła z
zaciekawieniem lub przerażeniem. Prezydent przysłał swego przed-
stawiciela, a kościół był bardziej nabity politykami niż senacka
restauracja.

Chociaż było tam ponad dwieście twarzy, Eve bez trudu dostrzegła w

tłumie Roarke'a. Stał w ławce razem z innymi, ale łatwo zorientowała
się, że jest typem samotnika. Mogłoby być dziesięć tysięcy ludzi w
budynku, a on i tak trzymałby się od nich z dala.

Jego interesująca twarz nie wyrażała żadnych uczuć: ani poczucia

winy, ani żalu, ani zainteresowania tym, co się dzieje. Równie dobrze
mógłby oglądać jakąś kiepską sztukę. Eve pomyślała, że to chyba
najlepsze określenie pogrzebu.

Ludzie odwracali głowy w jego stronę, by rzucić mu szybkie

spojrzenie, albo - jak w przypadku zgrabnej brunetki - jawnie go
kokietować. Roarke lekceważył jednych i drugich.

Na pierwszy rzut oka wydał się jej zimnym, niedostępnym niczym

twierdza człowiekiem, który ma się na baczności przed wszystkim i
wszystkimi. Ale musiał mieć jakąś pasję. Do zbicia takiej fortuny w tak
młodym wieku trzeba czegoś więcej niż dyscypliny wewnętrznej i
inteligencji. Trzeba ambicji, a zdaniem Eve, ambicja łatwo roznieca
płomień w sercu.

Patrzył przed siebie, gdy zaintonowano pieśń pogrzebową, po czym

bez ostrzeżenia odwrócił głowę i spojrzał przez nawę do tyłu, prosto w
oczy Eve, która siedziała pięć ławek za nim.

Zadziwiające, że musiała bardzo nad sobą panować, by wytrzymać

jego niespodziewane i władcze spojrzenie. Siłą woli powstrzymała się
przed mrugnięciem czy odwróceniem wzroku. Przez chwilę patrzyli na
siebie. Potem zostali zasłonięci przez żałobników, którzy zaczęli
opuszczać kościół.

Kiedy Eve weszła do nawy, by go poszukać, nie było już po nim śladu.
Włączyła się w sznur samochodów i limuzyn jadących na cmentarz.

Karawan i pojazdy z rodziną leciały uroczyście nad nimi. Tylko
wyjątkowi bogacze mogli sobie pozwolić na pogrzeb. Jedynie obsesyjni
tradycjonaliści nadal składali w grobie zwłoki bliskich im osób.

background image

Pukając palcami w kierownicę zaczęła nagrywać swoje spostrzeżenia

na rekorder. Kiedy doszła do Roarke'a, zawahała się i jeszcze mocniej
ściągnęła brwi.

- Dlaczego zadał sobie tyle trudu, by przyjechać na pogrzeb

przypadkowej znajomej? - Mruknęła do rekorderu, który miała w
kieszeni. - Zgodnie z danymi, poznali się dopiero niedawno i byli tylko
na jednej randce. Jego postępowanie wydaje się niekonsekwentne i
niejasne.

Przeszedł ją dreszcz i przejeżdżając przez łukowatą bramę cmentarza

ucieszyła się, że jest sama w samochodzie. Uważała, że prawo powinno
zabraniać wkładania kogokolwiek do dziury w ziemi.

Dużo słów i płaczu, mnóstwo kwiatów. Słońce lśniło jak miecz, ale w

powietrzu czuło się przejmujący chłód. Kiedy podeszła do grobu,
wsunęła ręce do kieszeni. Znowu zapomniała rękawiczek. Długi ciemny
płaszcz, w którym przyjechała, był pożyczony. Pod spodem miała swój
jedyny szary kostium z wiszącym na jednej nitce guzikiem, który zdawał
się błagać, by go wreszcie przyszyła. Kozaczki były wykonane z bardzo
cienkiej skórki i stopy Ewy powoli zamieniały się w dwie bryłki lodu.

Była tak zziębnięta, że nie myślała o nieszczęściu, z jakim kojarzył się

widok nagrobka, nie czuła zapachu świeżo wykopanej ziemi.
Uzbroiwszy się w cierpliwość, poczekała, dopóki nie przebrzmiało
ostatnie żałobne słowo o nieśmiertelności duszy, po czym podeszła do
senatora.

- Wyrazy współczucia dla pana i całej rodziny, senatorze DeBlass.
Rzucił jej twarde i ostre spojrzenie.
- Niech pani sobie oszczędzi współczucia, pani porucznik. Chcę

sprawiedliwości.

- Ja też. Pani DeBlass... - Eve podała rękę żonie senatora i wydało się

jej, że jej palce ściskają wiązkę kruchych gałązek.

- Dziękuję, że pani przyszła.
Eve skinęła głową. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, by się

zorientować, że Anna DeBlass panuje nad sobą dzięki dużej dawce
środków uspokajających. Przesunęła wzrokiem po twarzy Ewy i
popatrzyła ponad jej ramieniem.

- Dziękuję, że pani przyszła - powiedziała dokładnie tym samym

bezbarwnym tonem do następnej osoby, która złożyła jej kondolencje.

Zanim Eve zdążyła znowu się odezwać, ktoś ścisnął ją za rękę.

Zobaczyła Rockmana, który uśmiechnął się do niej z powagą.

background image

- Poruczniku Dallas, senator i jego rodzina doceniają współczucie i

zainteresowanie, jakie pani okazała, przybywając na tę smutną
uroczystość. - Ze zwykłym sobie spokojem zaczął wyprowadzać ją z
cmentarza, - Na pewno pani zrozumie, że rodzicom Sharon trudno
byłoby rozmawiać nad grobem córki z oficerem prowadzącym śledztwo
w sprawie jej śmierci.

Eve pozwoliła mu się prowadzić przez jakieś pięć stóp, zanim wyrwała

rękę.

- Zna się pan na swojej robocie, Rockman. Rozumiem, że to delikatny

i dyplomatyczny sposób powiedzenia mi, żebym zabrała dupę w troki.

- Wcale nie. - Nadal uśmiechał się uprzejmie. - Chodzi po prostu o

czas i miejsce. Może pani liczyć na naszą pełną współpracę, pani
porucznik. Jeśli życzy sobie pani przesłuchać rodzinę senatora, chętnie
to zorganizuję.

- Sama zorganizuję swoje przesłuchania, sama wyznaczę ich czas i

miejsce. - Jego spokojny uśmiech wyprowadzał ją z równowagi, więc
postanowiła sprawdzić, czy potrafi go zgasić. - A co z panem, Rockman?
Ma pan alibi na noc morderstwa?

Uśmiech zniknął z jego twarzy, co sprawiło jej pewną satysfakcję.

Jednak Rockman szybko się pozbierał.

- Nie podoba mi się słowo alibi.
- Mnie także - odparła i również się uśmiechnęła. - Dlatego tak bardzo

pragnę rozwiać wszelkie wątpliwości. Nie odpowiedział pan na moje
pytanie.

- Tej nocy, kiedy Sharon została zamordowana, byłem w East

Washington. Pracowałem z senatorem nad przygotowaniem projektu
ustawy, którą zamierza przedstawić w przyszłym miesiącu.

- Podróż stamtąd do Nowego Jorku nie trwa długo - zauważyła.
- To prawda. Jednak nie odbyłem jej tamtej nocy. Pracowaliśmy

niemal do dwunastej, a potem położyłem się spać w pokoju gościnnym.
O siódmej rano następnego dnia zjedliśmy razem śniadanie. Skoro
Sharon, zgodnie z pani raportem, została zabita o drugiej, to miałem
nikłe szansę, by to zrobić.

- Ale je pan miał. - Powiedziała to tylko po to, by go zdenerwować.

Przekazując DeBlassowi akta sprawy, zataiła informację o
sfałszowanych dyskietkach. Morderca był w Gorham już przed północą.
Rockman nie powiedziałby, że przebywał z dziadkiem ofiary, gdyby to
nie było prawda. Fakt, że Rockman pracował o północy w East
Washington, wykluczał go całkowicie z grona podejrzanych.

background image

Znowu dostrzegła Roarke'a i patrzyła z zainteresowaniem, jak

Elizabeth Barrister przywarła do niego, jak pochylił głowę i coś do niej
szeptał. Niezwykły jak na nieznajomych sposób przekazywania wyrazów
współczucia, pomyślała.

Jej brew uniosła się ze zdziwienia, kiedy Roarke położył rękę na

policzku Elizabeth, pocałował ją w drugi policzek, po czym odszedł i
rozmawiał po cichu z Richardem DeBlass.

Podszedł do senatora, ale rozmowa między nimi trwała krótko. Potem

samotnie, tak jak Eve przewidziała, Roarke ruszył przez zmarznięty
trawnik między zimnymi pomnikami, które żywi wznieśli umarłym.

- Roarke!
Zatrzymał się i tak jak podczas nabożeństwa, odwrócił głowę i

poszukał wzrokiem jej oczu. Wydawało się jej, że dostrzegła coś w jego
spojrzeniu: gniew, smutek, zniecierpliwienie. Po chwili to wrażenie
minęło i jego oczy stały się po prostu zimne, niebieskie i niezgłębione.

Nie śpieszyła się idąc w jego stronę. Coś jej mówiło, że ten mężczyzna

jest za bardzo przyzwyczajony do ludzi - z pewnością do kobiet -
rzucających się na niego. Więc szła wolno a przy każdym kroku brzegi
pożyczonego płaszcza ocierały się o jej zziębnięte nogi.

- Chciałabym z panem porozmawiać - rzekła stając z nim twarzą w

twarz. Wyjęła odznakę, zobaczyła, że zerknął na nią, zanim znowu
popatrzył jej w oczy. - Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa Sharon
DeBlass.

- Ma pani zwyczaj przychodzić na pogrzeby swoich ofiar, poruczniku

Dallas?

Mówił jedwabistym głosem, z uroczym irlandzkim zaśpiewem,

przypominającym bitą śmietanę na podgrzanej whiskey.

- A pan, Roarke, ma zwyczaj przychodzić na pogrzeby kobiet, które

ledwo pan zna?

- Jestem przyjacielem rodziny - odparł po prostu. - Skostniała pani z

zimna, poruczniku.

Wcisnęła zziębnięte ręce do kieszeni płaszcza.
- Jak dobrze zna pan rodzinę ofiary?
- Wystarczająco dobrze. - Pochylił głowę. Za chwilę, pomyślał, ona

będzie szczękać zębami. Napastliwy wiatr rozwiewał jej źle podcięte
włosy wokół bardzo interesującej twarzy. Inteligentna, uparta, seksowna.
Trzy dobre powody, by dokładniej przyjrzeć się kobiecie. - Czy nie
wolałaby pani porozmawiać w jakimś cieplejszym miejscu?

- Nie mogłam pana złapać - zaczęła.

background image

- Podróżowałem. Teraz mnie pani złapała. Rozumiem, że wraca pani

do Nowego Jorku. Czy dzisiaj?

- Tak. Za parę minut muszę wyjechać, by zdążyć na rejs wahadłowy.

Więc...

- Więc wrócimy razem. Będzie pani miała wystarczająco dużo czasu,

by mnie przemaglować.

- Przesłuchać - powiedziała przez zęby, zirytowana, że Roarke

odwrócił się i odszedł. Musiała nieźle wyciągać nogi, by go dogonić.

- Zadam panu teraz kilka prostych pytań, Roarke, i możemy umówić

się na oficjalne przesłuchanie w Nowym Jorku.

- Nie lubię tracić czasu - rzekł lekko. - Mam wrażenie, że pod tym

względem jest pani do mnie podobna. Wynajęła pani samochód?

- Tak.
- Załatwię, żeby go zwrócono. - Wyciągnął rękę, czekając na kartę

uruchamiającą silnik.

- To nie jest konieczne.
- Ale tak będzie prościej. Cenię sobie komplikacje, poruczniku, ale

cenię też ułatwienia. Jedziemy w to samo miejsce dokładnie w tym
samym czasie. Chce pani ze mną porozmawiać i chętnie to pani
umożliwię. - Zatrzymał się przy czarnej limuzynie, gdzie kierowca w
służbowym stroju czekał, by otworzyć tylne drzwi.

- Wszystko gotowe do drogi. Oczywiście, może pani pojechać za mną

na lotnisko, wsiąść do rejsowego samolotu, po czym zadzwonić do
mojego biura, by umówić się na spotkanie. Albo może pani pojechać ze
mną, skorzystać z mego prywatnego odrzutowca i rozmawiać ze mną
przez całą drogę.

Wahała się tylko przez chwilę, po czym wyjęła z kieszeni kartę

uruchamiającą silnik wypożyczonego samochodu i włożyła mu ją do
ręki. Uśmiechając się, zaprosił ją gestem do zajęcia miejsca w limuzynie,
a gdy wsiadała, poinstruował kierowcę, co ma zrobić z wynajętym
wozem.

- No, to w drogę. - Roarke usiadł obok niej i sięgnął po karafkę. -

Napije się pani brandy na rozgrzewkę?

- Nie. - W samochodzie było włączone ogrzewanie; zaczęła odczuwać

miłe ciepło i bała się, że w konsekwencji dostanie dreszczy.

- No tak. Jest pani na służbie. Może kawy?
- Z przyjemnością.

background image

Złoty zegarek błysnął na jego nadgarstku, gdy zamawiając dwie kawy

wcisnął odpowiedni przycisk na automatycznym kuchmistrzu
wbudowanym w boczną ścianę.

- Ze śmietanką?
- Czarną.
- Mamy identyczne gusta. - Chwilę później otworzył specjalne

drzwiczki i podał jej porcelanową filiżankę z kruchym spodeczkiem. -
Na pokładzie samolotu będziemy mieli większy wybór - rzekł sadowiąc
się wygodnie z filiżanką kawy w ręku.

- Nie wątpię. - Para unosząca się z czarki pachniała niebiańsko. Eve

spróbowała napoju - i niemal jęknęła.

Prawdziwa kawa. Nie jej namiastka z koncentratu roślinnego, którą

zwykle pijano, dopóki silne deszcze, jakie nawiedziły lasy pod koniec lat
dwudziestych, nie zniszczyły zapasów surowca. Ta była prawdziwa,
wyprodukowana z najlepszych kolumbijskich ziaren, nasycona kofeiną.

Wypiła jeszcze jeden łyk i miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia.
- Jakieś problemy? - Bardzo mu się podobała jej reakcja: trzepotanie

rzęs, lekki rumieniec, pociemniałe oczy; kobieta zachowuje się podobnie
pod dotykiem męskich rąk.

- Wie pan, jak dawno nie piłam prawdziwej kawy?
Uśmiechnął się.
- Nie.
- Ja też nie. - Bez zażenowania zamknęła oczy i kolejny raz zbliżyła

filiżankę do ust. - Proszę mi wybaczyć tę chwilę słabości.
Porozmawiamy w samolocie.

- Jak pani sobie życzy.
Patrzył na nią z prawdziwą przyjemnością, gdy samochód mknął

autostradą.

Dziwne, pomyślał, nie zorientował się, że jest gliną. Zwykle instynkt

go nie mylił w takich sprawach. Podczas pogrzebu myślał tylko o tym,
jaką ogromną stratą dla takiej młodej, szalonej i pełnej życia dziewczyny
jak Sharon była śmierć.

Potem wyczuł coś, co wprawiło go w stan wewnętrznego napięcia.

Poczuł na sobie jej wzrok, tak wyraźnie, jakby został uderzony. Kiedy
się odwrócił, kiedy ją zobaczył, nastąpiło kolejne uderzenie. Wolno
zadany cios, od którego nie był w stanie się uchylić.

To było fascynujące.
Ale światełko ostrzegawcze nie zapaliło się w jego głowie. Światełko,

które powinno go zaalarmować, że to glina. On widział tylko wysoką,

background image

smukłą kobietę z krótkimi zmierzwionymi włosami, o oczach koloru
miodu i ustach stworzonych do całowania.

Gdyby go nie odszukała, on by ją odnalazł.
Fatalnie, że jest gliną.
Nie odezwała się ani słowem, dopóki nie weszła do kabiny jego

odrzutowca Star 6000.

Nie chciała znowu dać się zaskoczyć. Raz mogła sobie pozwolić na

chwilę słabości, ale zupełnie nie zależało jej na tym, żeby oczy wyszły
jej z orbit na widok luksusowej kabiny z miękkimi fotelami, kanapami i
kryształowymi wazonami pełnymi kwiatów.

We wnęce na przedniej ścianie wisiał ekran. W kabinie czekał na nich

umundurowany steward, który nie okazał zdziwienia na widok
nieznajomej towarzyszącej Roarke'owi.

- Brandy, sir?
- Moja towarzyszka woli kawę, czarną Dianę. - Uniósł pytająco brew,

czekając, aż Eve kiwnie głową. - Ja napiję się brandy.

- Słyszałam o tym odrzutowcu. - Eve zrzuciła z ramion płaszcz, który

steward błyskawicznie zabrał razem z płaszczem Roarke'a. - Przyjemny
sposób podróżowania.

- Dziękuję. Projektowaliśmy go przez dwa lata.
- W Roarke Industries? - spytała siadając w fotelu.
- Zgadza się. Wolę korzystać z własnego środka transportu, kiedy to

tylko możliwe. Musi pani zapiąć pasy na czas startu - powiedział, po
czym pochylił się do przodu, by włączyć interkom. - Jesteśmy gotowi.

- Mamy pozwolenie - odpowiedziano. - Startujemy za trzydzieści

sekund.

Zanim Eve zdążyła mrugnąć, znaleźli się w powietrzu, a start przebiegł

tak gładko, że ledwo poczuła przyspieszenie. To o niebo lepsze,
pomyślała, od lotów pasażerskich, podczas których człowiek jest
wciśnięty w siedzenie przez pierwsze pięć minut podróży.

Podano im drinki oraz paterę z owocami i serami, na widok których

Ewie ślinka pociekła do ust. Pora wziąć się do roboty, pomyślała.

- Kiedy pan poznał Sharon DeBlass?
- Niedawno, spotkaliśmy się w domu naszych wspólnych znajomych.
- Powiedział pan, że jest przyjacielem rodziny.
- Raczej jej rodziców - lekkim tonem odrzekł Roarke. - Znam Beth i

Richarda od kilku lat. Najpierw spotykaliśmy się na gruncie
zawodowym, potem prywatnym. Sharon była wtedy w szkole w Europie

background image

i nasze drogi nigdy się nie zeszły. Po raz pierwszy umówiłem się z nią na
kolację parę dni temu. Potem została zabita.

Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął płaskie pozłacane pudełko.

Oczy Ewy zwęziły się z gniewu, kiedy zobaczyła, że mężczyzna zapala
papierosa.

- Posiadanie tytoniu jest nielegalne - powiedziała.
- Nie w wolnej przestrzeni powietrznej, na wodach międzynarodowych

albo na terenie prywatnej posiadłości. - Uśmiechnął się przez mgiełkę
dymu. - Nie sądzi pani, poruczniku, że policja ma wystarczająco dużo do
roboty bez czuwania nad naszą moralnością i stylem życia?

Nie chciała się przyznać nawet przed sobą, że nikotyna pachniała

kusząco.

- Czy dlatego kolekcjonuje pan rewolwery? Czy jest to częścią

pańskiego stylu życia?

- Uważam, że są fascynujące. Nasi dziadkowie mieli konstytucyjnie

zagwarantowane prawo do posiadania broni. Kiedy wprowadzaliśmy
naszą cywilizację, manipulowaliśmy prawami konstytucyjnymi.

- Ale dzisiaj zabicie albo zranienie kogoś tego rodzaju bronią jest

raczej zboczeniem niż normą.

- Lubi pani przepisy, poruczniku?
Pytanie było zadane łagodnym tonem, ale kryła się w nim zniewaga.

Wyprostowała się gwałtownie.

- Brak przepisów grozi chaosem.
- Z chaosu rodzi się życie. Bezsensowna filozofia, pomyślała z

irytacją.

- Czy posiada pan Smitha & Wessona, kaliber trzydzieści osiem,

model dziesiątka, z roku mniej więcej tysiąc dziewięćset dziesiątego?

Zaciągnął się wolno dymem z papierosa, którego trzymał w długich,

wypielęgnowanych palcach.

- Chyba mam ten model. Czy z takiego rewolweru ją zabito?
- Czy zechciałby pan mi go pokazać?
- Oczywiście, kiedy tylko, pani zechce.
Za łatwo poszło, pomyślała. Wszystko, co przychodziło z łatwością,

budziło jej podejrzenia.

- Jadł pan kolację z denatką na dzień przed jej śmiercią. W Meksyku.
- Zgadza się. - Roarke zgasił papierosa i usadowił się wygodnie z

kieliszkiem brandy w ręku. - Mam małą willę na zachodnim wybrzeżu.
Pomyślałem, że jej się tam spodoba. I miałem rację.

- Czy utrzymywał pan kontakty fizyczne z Sharon DeBlass?

background image

Jego oczy rozbłysły na chwilę, ale nie była pewna czy z gniewu, czy z

rozbawienia.

- Rozumiem, że pani pyta, czy kochałem się z nią. Nie, pani porucznik,

choć nie sądzę, żeby miało to jakieś znaczenie. Zjedliśmy tylko kolację.

- Zabrał pan piękną kobietę, zawodową prostytutkę, do swojej willi w

Meksyku i ograniczył się pan do zjedzenia z nią kolacji?

Nie spieszył się z odpowiedzią, długo wybierając zielone dojrzałe

winogrona.

- Cenię sobie piękne kobiety i lubię spędzać z nimi czas. Nie

zatrudniam zawodowych prostytutek z dwóch względów. Po pierwsze,
nie uważam, że za seks trzeba płacić. - Popijał brandy, przyglądając się
Ewie znad kieliszka. - Po drugie, postanowiłem oddzielić pracę od
przyjemności. - Zamilkł, ale tylko na chwilę. - A pani?

Żołądek podszedł jej do gardła, lecz zignorowała to.
- Nie rozmawiamy o mnie.
- Ja rozmawiam. Jest pani piękną kobietą i będziemy tu sami jeszcze

przez co najmniej piętnaście minut. A mimo to wypiliśmy tylko razem
kawę i brandy. - Uśmiechnął się widząc, że jej oczy rozbłysły gniewem.
- Bohaterski wyczyn, prawda? Ciekawe, co mnie powstrzymuje.

- Powiedziałabym, że pana związek z Sharon DeBlass miał zupełnie

inny posmak.

- Och, całkowicie się z panią zgadzam. - Wybrał jeszcze jedną kiść

winogron i poczęstował ją nimi.

Objadanie się jest przejawem słabości, przypomniała sobie Eve, biorąc

winogrono i przegryzając cienką cierpką skórkę.

- Widział się pan z nią po kolacji w Meksyku?
- Nie, odwiozłem ją do domu około trzeciej nad ranem, po czym

wróciłem do siebie. Sam.

- Może mi pan powiedzieć, gdzie pan był przez następne czterdzieści

osiem godzin?

- Przez pierwszych pięć byłem w łóżku. Przy śniadaniu odbyłem

konferencję telefoniczną. Zacząłem dzwonić około ósmej piętnaście.
Może pani sprawdzić nagrania.

- Sprawdzę.
Tym razem uśmiechnął się szeroko, z prawdziwie męskim wdziękiem,

sprawiając, że serce mocniej w niej zabiło.

- Nie wątpię. Fascynuje mnie pani, pani porucznik.
- A po konferencji telefonicznej?

background image

- Skończyła się około dziewiątej. Pracowałem do dziesiątej, parę

następnych godzin spędziłem w moim biurze, które znajduje się w
centrum miasta, spotykając się z różnymi ludźmi. - Wyjął małą, cienką
kartę, w której rozpoznała terminarz. - Mam ich wyliczyć?

- Wolałabym, żeby pan kazał zrobić wydruk i dostarczyć go do mojego

biura.

- Zajmę się tym. Wróciłem do domu o siódmej. Zjadłem kolację z

kilkoma przedstawicielami mojej japońskiej firmy produkcyjnej o ósmej,
u mnie w domu. Czy mam pani przesłać menu?

- Niech pan nie będzie złośliwy, Roarke.
- Jestem tylko dokładny. Kolacja wcześnie się skończyła. Od

jedenastej byłem sam, z książką i brandy, do mniej więcej siódmej rano,
kiedy wypiłem pierwszą filiżankę kawy. Ma pani ochotę jeszcze się
napić?

Życie by oddała za jeszcze jedną filiżankę kawy, ale potrząsnęła

przecząco głową.

- Aha, był pan sam przez osiem godzin, Czy rozmawiał pan z kimś,

widział się z kimś w tym czasie?

- Nie. Z nikim. Następnego dnia miałem być w Paryżu, więc chciałem

spędzić spokojny wieczór. Kiepsko wyszło. Ale z drugiej strony,
gdybym zamierzał kogoś zamordować, to zapewniłbym sobie alibi; jego
brak świadczyłby o mojej głupocie.

- Albo o arogancji - odparła. - Pan tylko zbiera starą broń, Roarke, czy

również z niej korzysta?

- Jestem doskonałym strzelcem. - Odstawił pustą karafkę na bok. -

Chętnie pani zademonstruję swoje umiejętności, kiedy przyjdzie pani
obejrzeć moją kolekcję. Czy jutrzejszy dzień pani odpowiada?

- Całkowicie.
- O siódmej? Przypuszczam, że zna pani adres. - Kiedy się pochylił,

zesztywniała i prawie syknęła, gdy musnął dłonią jej ramię. Uśmiechnął
się tylko, zbliżając twarz i patrząc jej prosto w oczy.

- Trzeba zapiąć pasy - powiedział cicho. - Zaraz lądujemy.
Sam zapiał jej pasy, zastanawiając się, czy zdenerwował ją jako

mężczyzna, czy jako podejrzany o morderstwo, czy jako jeden i drugi. W
tym momencie każdy wybór miał swoje zalety.

- Eve - mruknął. - Takie proste kobiece imię. Ciekaw jestem, czy

pasuje do pani.

Nie odezwała się, dopóki steward, który wszedł do kabiny, nie zabrał

naczyń.

background image

- Był pan kiedyś w mieszkaniu Sharon DeBlass? - zapytała.
Twarda sztuka, pomyślał, ale był pewien, że pod tą skorupą

niewrażliwości kryje się łagodna, namiętna kobieta. Był ciekaw, kiedy
będzie miał okazję przekonać się o tym.

- Nie wtedy, kiedy tam mieszkała - odparł Roarke, siadając prosto. - W

ogóle sobie nie przypominam, żebym tam był, choć istnieje duże
prawdopodobieństwo, że tak było. - Znowu się uśmiechnął i zapiął pasy.
- Jestem właścicielem Gorham Complex, o czym pani już na pewno wie.

Popatrzył leniwie przez okno, obserwując, jak ziemia mknie w ich

kierunku.

- Zostawiła pani samochód na lotnisku, czy podrzucić panią do domu?

background image

4

Kiedy Eve skończyła raport dla Whitneya i wróciła do domu, była

zupełnie wykończona. I wściekła. Chciała zaatakować Roarke'a,
wykorzystując zdobytą wcześniej informację o tym, że jest on
właścicielem kompleksu Gorham. To, że sam jej o tym powiedział, i to
równie obojętnym i uprzejmym tonem, z jakim proponował jej kawę,
zakończyło ich pierwszą rozmowę jego jednopunktową przewagą.

Nie podobał jej się ten wynik.
Pora go wyrównać. Była sama w salonie i nie miała pojęcia, która jest

godzina; zasiadła przed komputerem.

- Włącza się Dallas, Kod Piąty. NI 53478Q. Proszę otworzyć plik

DeBlass.

Głos i NN rozpoznane, Dallas. Dalsze dyspozycje.
- Proszę otworzyć podplik Roarke.
Podejrzany Roarke - znajomy ofiary. Według Źródła C, Sebastiana,

ofiara pożądała podejrzanego. Podejrzany odpowiadał wymaganiom,
jakie stawiała swoim partnerom seksualnym. Duże prawdopodobieństwo
zaangażowania emocjonalnego. Okazja do popełnienia morderstwa.
Podejrzany jest właścicielem budynku, w którym mieszkała ofiara; łatwy
dostęp i prawdopodobnie dobra znajomość systemu zabezpieczającego.
Podejrzany nie ma alibi na noc morderstwa, włącznie z trzema
godzinami, które zostały wymazane z dyskietek ochrony. Podejrzany
posiada dużą kolekcję starej broni, w tym model, z którego zastrzelono
ofiarę. Podejrzany przyznaje, że jest świetnym strzelcem. Cechy
osobowości podejrzanego. Powściągliwy, pewny siebie, chętnie
folgujący swym zachciankom, wyjątkowo inteligentny. Ciekawa
równowaga między agresywnością a urokiem osobistym. Motyw...

Z tym miała kłopot. Myśląc intensywnie, wstała z krzesła i przeszła się

po pokoju, podczas gdy komputer czekał na dalsze informacje. Dlaczego
człowiek taki jak Roarke miałby zabić? Dla pieniędzy, w pasji? Nie
wierzyła w to. Majątek i status społeczny może zdobyć w inny sposób.
Kobiety - kochanki i nie tylko - na pewno może mieć bez żadnego
wysiłku. Podejrzewała, że jest zdolny posunąć się do przemocy, i że
użyłby jej z zimną krwią.

Uznano, że Sharon DeBlass została zamordowana na tle seksualnym.

Zabójstwo popełniono z wyjątkową bezwzględnością. Eve nie mogła
pogodzić się z myślą, że piła kawę w towarzystwie tego eleganckiego
mężczyzny.

background image

Może właśnie o to chodziło.
- Podejrzany uważa moralność za sprawę osobistą, która nie powinna

być regulowana normami prawnymi - kontynuowała, wciąż chodząc po
pokoju. - Seks, ograniczenie posiadania broni, narkotyków, papierosów,
alkoholu oraz morderstwa wiążą się z tymi obszarami moralności, które
zostały wyjęte spod prawa albo uregulowane przez prawo. Zabójstwo z
nielegalnej broni licencjonowanej prostytutki, jedynej córki przyjaciół
podejrzanego, jedynej wnuczki jednego z najbardziej wygadanych i
konserwatywnych prawodawców w kraju... Czy była to ilustracja wad,
które według podejrzanego tkwią w systemie prawnym? Motyw -
podsumowała siadając znowu. - Pobłażanie sobie. - Odetchnęła z
zadowoleniem. - Oblicz prawdopodobieństwo.

Komputer zajęczał, przypominając jej, że jeszcze jedną część maszyny

trzeba wymienić, po czym zaczął cicho szumieć.

Prawdopodobieństwo Roarke sprawcą morderstwa, biorąc pod uwagę

aktualne dane i przypuszczenia, osiemdziesiąt dwa przecinek sześć
procenta.

Och, to możliwe, pomyślała Eve, odchylając głowę do tyłu. Był czas w

przeszłości, i to wcale nie takiej dalekiej, kiedy dziecko potrafiło
zastrzelić kolegę, by zabrać mu buty.

Co to było, jeśli nie ohydne pobłażanie sobie?
Miał okazję. Miał możliwości. I gdyby uwzględnić jego pewność

siebie, miał motyw.

Więc dlaczego, pomyślała Eve, patrząc na swoje własne słowa

migoczące na ekranie, zastanawiając się nad bezosobową analizą
dokonaną przez komputer, dlaczego nie mogła ułożyć sobie tego
wszystkiego w głowie?

Po prostu tego nie widziała. Po prostu nie mogła sobie wyobrazić, że

Roarke stoi za kamerą, celuje z rewolweru do bezbronnej, nagiej,
uśmiechniętej kobiety i faszeruje ją ołowiem prawdopodobnie chwilę
potem, jak nafaszerował ją własnym nasieniem.

Mimo to nie można pomijać faktów. Gdyby zebrała ich dostatecznie

dużo, mogłaby nakazać przeprowadzenie badania psychiatrycznego.

Czyż to nie byłoby interesujące? - pomyślała z półuśmiechem. Podróż

do umysłu Roarke'a byłaby fascynująca.

Następny krok zrobi jutro o siódmej wieczorem.
Gdy zabrzęczał dzwonek u drzwi, z irytacją zmarszczyła czoło.
- Zachowaj i zabezpiecz, Dallas. Kod Piąty. Połączenie zakończone.

background image

Monitor wyłączył się, gdy wstała, by zobaczyć, kto zakłóca jej spokój.

Spojrzawszy na videofon, rozchmurzyła się.

- Cześć, Mavis.
- Zapomniałaś, prawda? - Mavis Freestone weszła szybko do środka,

pobrzękując bransoletkami, roztaczając wokół siebie zapach perfum.
Dzisiejszego wieczoru jej włosy miały siwy odcień, który zmieni się
wraz z następną zmianą nastroju Mavis. Odrzuciła je do tyłu, gdzie
srebrzyły się niczym gwiazdy, okrywając jej plecy i sięgając do
nieprawdopodobnie wąskiej talii.

- Nie, nie zapomniałam. - Eve zamknęła drzwi na klucz. - A o czym?
- O kolacji, tańcach, hulance. - Z ciężkim westchnieniem Mavis rzuciła

swe dyskretnie przystrojone dziewięćdziesiąt osiem funtów na sofę i
popatrzyła z pogardą na prosty szary kostium Ewy. - W tym nie możesz
wyjść.

Czując, że wygląda nijako, jak to często o sobie myślała, kiedy

znalazła się w odległości dwudziestu stóp od bezwstydnie kolorowej
Mavis, Eve spojrzała na swój kostium.

- Chyba nie.
- Więc... - Mavis pokiwała palcem, na którego czubku znajdował się

szmaragd. - Zapomniałaś.

To prawda, ale już sobie przypomniała. Zamierzały sprawdzić nowy

klub, który Mavis odkryła w kosmicznych dokach w Jersey. Według
Mavis kosmiczni dżokeje są zawsze jurni. To ma coś wspólnego ze
zwiększoną grawitacją.

- Przepraszam. Wyglądasz wspaniale.
Jak zawsze. Nawet kiedy osiem lat temu Eve aresztowała ją za drobną

kradzież, dziewczyna wyglądała wspaniale. Czarny łobuziak o zręcznych
palcach i zniewalającym uśmiechu, kręcący się po ulicach.

Później jakoś tak się stało, że zaprzyjaźniły się ze sobą. Dla Ewy, która

na palcach jednej ręki mogła policzyć swoich przyjaciół nie -
policjantów, ten związek był bardzo cenny.

- Wyglądasz na zmęczoną - powiedziała Mavis, raczej z wyrzutem niż

ze współczuciem. - I odpadł ci guzik.

Palce Ewy automatycznie powędrowały do żakietu i wyczuły

zwisające nitki.

- Cholera. Wiedziałam. - Ze wstrętem zrzuciła żakiet z ramion i cisnęła

go na fotel. - Słuchaj, przepraszam. Rzeczywiście zapomniałam. Miałam
dzisiaj mnóstwo spraw na głowie.

background image

- Do załatwienia jednej z nich potrzebowałaś mojego czarnego

płaszcza?

- Tak, dzięki. Bardzo mi się przydał.
Przez chwilę Mavis siedziała w milczeniu, stukając ozdobionymi

szmaragdami paznokciami w oparcie fotela.

- Sprawy służbowe. A ja miałam nadzieję, że umówiłaś się na randkę.

Naprawdę powinnaś zacząć spotykać się z facetami, którzy nie są
kryminalistami.

- Spotkałam się z tym wizażystą, którego mi naraiłaś. Nie był

kryminalistą. Był po prostu idiotą.

- Jesteś zbyt wybredna; poza tym to było sześć miesięcy temu.
Skoro usiłował zaciągnąć ją do łóżka, proponując, że zrobi jej za

darmo tatuaż na wardze, Eve pomyślała, że jeszcze nie jest gotowa na
następne spotkanie, ale zachowała tę opinię dla siebie.

- Pójdę się przebrać.
- Wcale nie chcesz wyjść z domu, żeby się zabawić. - Mavis zerwała

się z miejsca, pobłyskując zwisającymi do ramion kryształowymi
kolczykami. - Ale idź i zdejmij tę okropną spódnicę. Zamówię
chińszczyznę.

Eve odetchnęła z ulgą. Dla Mavis zniosłaby wieczór w głośnym,

zatłoczonym, wstrętnym klubie, oganiając się od krzykliwych pilotów i
spragnionych seksu techników, którzy pracują w podniebnych stacjach.
Perspektywa zjedzenia chińskiej potrawy w ciszy i spokoju wydała jej
się niezwykle kusząca.

- Nie masz nic przeciwko temu?
Mavis machnęła tylko ręką, łącząc się przez komputer z restauracją.
- Każdą noc spędzam w klubie.
- Taka praca - krzyknęła Eve, wchodząc do sypialni.
- Mnie to mówisz. - Przygryzając język, Mavis studiowała menu

wyświetlone na ekranie. - Jeszcze parę lat temu powiedziałabym, że
zarabianie na życie jest kretynizmem i stratą czasu. Lepiej wyłudzać
pieniądze. Okazało się, że teraz pracuję ciężej niż wtedy, gdy
oszukiwałam turystów. Chcesz rolki z jajek?

- Jasne. Chyba nie zamierzasz rzucić pracy?
Mavis milczała przez chwilę, wybierając dla siebie potrawę.
- Nie. Potrzebne mi uznanie. - Chcąc być wspaniałomyślna, obciążyła

kosztami kolacji swoją World Card. - A ponieważ renegocjowaliśmy
mój kontrakt, więc dostanę dziesięć procent od dochodu z biletów
wstępu; jestem typową kobietą interesu.

background image

- Nie ma w tobie nic typowego - zaprzeczyła Eve. Wróciła do salonu w

wygodnych dżinsach i podkoszulku.

- To prawda. Zostało jeszcze trochę tego wina, które przyniosłam

ostatnim razem?

- Prawie cała druga butelka. - Pomyślała, że to najlepsza propozycja,

jaką usłyszała w ciągu całego dnia, wiec skręciła do kuchni, by napełnić
kieliszki.

- Nadal spotykasz się z tym dentystą?
- Nie. - Mavis otworzyła plik rozrywki i zaprogramowała muzykę.
- To stawało się zbyt intensywne. Nie miałam nic przeciwko temu, że

zakochał się w moich zębach, ale on postanowił dostać wszystko. Chciał
się ze mną ożenić.

- Skurwiel.
- Nikomu nie można ufać - zgodziła się Mavis. - Jak twoja praca?
- Teraz mam prawdziwe urwanie głowy. - Podniosła wzrok znad

butelki, z której nalewała wino, kiedy zabrzęczał dzwonek u drzwi.

- Niemożliwe, żeby już przywieźli kolację. - W chwili, gdy to

powiedziała, usłyszała, jak Mavis stuka wesoło pięciocalowymi
obcasami, idąc w stronę drzwi. - Sprawdź na videofonie, kto to jest -
powiedziała szybko i była już w połowie drogi do drzwi, kiedy Mavis je
otworzyła.

W pierwszej chwili zaklęła, w następnej chwyciła za broń, którą nosiła

przy sobie. Dopiero zalotny śmiech Mavis uspokoił jej nerwy.

Eve rozpoznała uniform spółki zajmującej się dostarczaniem

przesyłek, zobaczyła przyjemnie zakłopotaną twarz niedoświadczonego
chłopca, który wręczył Mavis paczkę.

- Po prostu uwielbiam prezenty - powiedziała Mavis, trzepocząc

srebrzystymi rzęsami, gdy chłopiec cofnął się i spiekł raka. - Nie
wejdziesz?

- Zostaw dzieciaka w spokoju. - Eve wzięła paczkę od Mavis i

zamknęła drzwi.

- Są tacy słodcy w tym wieku. - Posłała pocałunek w stronę kamery,

zanim odwróciła się do Ewy. - Czym się tak denerwujesz, Dallas?

- Chyba sprawa, nad którą pracuję, wyprowadza mnie z równowagi. -

Popatrzyła na złotą folię i wymyślnie zawiązaną kokardę na przesyłce,
która budziła raczej jej nieufność niż radość. - Nie wiem, kto mógłby mi
cokolwiek przysłać.

- Jest wizytówka - oschłym tonem zauważyła Mavis. - Spróbuj ją

przeczytać. Może naprowadzi cię na jakiś ślad.

background image

- Teraz patrz, kto jest słodki. - Eve wyciągnęła kartę wizytową ze

złotej koperty.

ROARKE
Mavis przeczytała nazwisko zaglądając Ewie przez ramię i gwizdnęła

cicho.

- Chyba nie ten Roarke?! Niesamowicie bogaty, bajecznie przystojny,

seksownie tajemniczy Roarke, który posiada dokładnie dwadzieścia
osiem procent ziemi i jej satelitów?

Eve odczuwała wyłącznie irytację.
- Tylko tego znam.
- Znasz go! - Mavis przewróciła swymi zielonymi zamglonymi

oczami. - To niewybaczalne, że tak cię nie doceniałam, Dallas.
Opowiedz mi wszystko. Jak, kiedy, dlaczego? Spałaś z nim? Przyznaj
się, że z nim spałaś, a potem wtajemnicz mnie w najdrobniejsze
szczegóły.

- Przez ostatnie trzy lata łączyła nas namiętna miłość, z którą kryliśmy

się przed światem; w tym czasie urodziłam mu syna, którego wychowują
mnisi buddyjscy na krańcu księżyca. - Marszcząc brwi, potrząsnęła
pudełkiem. - Opanuj się, Mavis, to musi mieć jakiś związek ze sprawą i -
dodała, zanim Mavis zdążyła otworzyć usta - jest ściśle tajne.

Mavis nie zawracała już sobie głowy przewracaniem oczami. Kiedy

Eve powiedziała „ściśle tajne”, żadne pochlebstwa, błagania ani płacze
nie zmusiłyby jej do zmiany zdania.

- Okay, ale powiedz mi, czy w rzeczywistości wygląda tak dobrze jak

na zdjęciach?

- Lepiej - mruknęła Eve.
- Chryste, naprawdę? - jęknęła Mavis i opadła na sofę. - Chyba właśnie

miałam orgazm.

- Powinnaś to wiedzieć. - Eve położyła paczkę i popatrzyła na nią

groźnym wzrokiem. - Skąd wiedział, gdzie mieszkam? Nie można
wyciągnąć z katalogu adresu gliny. Skąd wiedział? - powtórzyła szybko.
- I o co mu chodzi?

- Na miłość boską, Dallas, otwórz to. Pewnie zakochał się w tobie.

Niektórym facetom podobają się oziębłe, bezinteresowne i skromne
kobiety. Uważają je za tajemnicze. Założę się, że to diamenty - rzekła
Mavis, rzucając się na paczkę, gdy jej cierpliwość się wyczerpała. -
Naszyjnik. Diamentowy naszyjnik. Może rubinowy. Wyglądałabyś
oszałamiająco w rubinach. Rozerwała gwałtownie kosztowny papier,

background image

odrzuciła na bok pokrywkę pudełka i wsunęła rękę w miękką bibułkę o
pozłacanych brzegach. - Cóż to jest, u diabła?

Ale Eve już poczuła, już - wbrew sobie - zaczęła się uśmiechać.
- Kawa - mruknęła, nie zdając sobie sprawy, że jej głos złagodniał, gdy

sięgnęła po zwykłą brązową paczkę, którą trzymała Mavis.

- Kawa. - Złudzenia prysły. Mavis patrzyła na nią szeroko otwartymi

oczami. - Facet ma więcej pieniędzy niż sam Pan Bóg i przysyła ci
paczkę kawy?

- Prawdziwej kawy.
- Dobra, dobra. - Mavis machnęła z pogardą ręką. - Nie obchodzi mnie,

ile kosztuje ta cholerna kawa. Kobieta chce błyszczeć.

Eve zbliżyła paczkę do twarzy i wciągnęła w płuca jej zapach.
- Nie ja. Ten skurwiel po prostu znalazł na mnie sposób. - Westchnęła.

- I to nie jeden.

Następnego ranka Eve uraczyła się filiżanką drogocennego płynu.

Nawet jej kapryśny automatyczny kuchmistrz nie był w stanie zepsuć
wyśmienitego smaku czarnej kawy. Choć na dworze panował ziąb -
temperatura spadła poniżej pięciu stopni i padał deszcz ze śniegiem - a w
samochodzie nadal nie działało ogrzewanie, przyjechała do pracy z
uśmiechem na ustach.

Wciąż się uśmiechając, weszła do swojego biura, gdzie zastała

czekającego na nią Feeneya.

- No, no. - Przyjrzał się jej uważnie. - Co było na śniadanie?

Marihuana?

- Tylko kawa. Po prostu kawa. Masz coś do mnie?
- Zebrałem informacje o Richardzie DeBlass, Elizabeth Barrister i

reszcie klanu. - Podał jej dyskietkę, opatrzoną jaskrawoczerwonym
napisem: „Kod Piąty”. - Żadnych szczególnych niespodzianek. Nie
znalazłem też nic ciekawego na temat Rockmana. Jako dwudziestolatek
należał do grupy paramilitarnej znanej pod nazwą Sieć Bezpieczeństwa.

- Sieć Bezpieczeństwa - powtórzyła Eve, marszcząc brwi.
- Dzieciaku, miałaś jakieś dziesięć lat, kiedy ją rozwiązano -

powiedział Feeney z drwiącym uśmieszkiem. - Pewnie o niej słyszałaś
na lekcjach historii.

- Coś mi się kojarzy. Czy to była jedna z tych grup, które stoczyły

potyczkę z Chinami?

- Tak, i gdyby przeprowadzili swój plan, doszłoby nie tylko do

utarczki. Spór o przestrzeń międzynarodową mógłby źle się zakończyć.
Na szczęście dyplomaci zdołali zapobiec wybuchowi wojny. Parę lat

background image

później oddział rozwiązano, choć co jakiś czas dochodzą do nas plotki,
że Sieć Bezpieczeństwa nadal działa w konspiracji.

- Słyszałam o nich. Wciąż się o nich słyszy. Myślisz, że Rockman

związał się z grupą takich fanatyków?

Feeney bez wahania potrząsnął przecząco głową.
- Sądzę, że jest bardzo ostrożny. Władza zobowiązuje, a DeBlass ma

jej mnóstwo. Jeśli dostanie się do Białego Domu, Rockman stanie u jego
boku.

- Proszę cię. - Eve przycisnęła rękę do brzucha. - Będą mi się śniły

koszmary.

- Czeka go jeszcze długa droga, ale może liczyć na pewne poparcie w

następnych wyborach. - Feeney wzruszył ramionami.

- Rockman i tak ma alibi. Dzięki DeBlassowi. Byli we wschodnim

Waszyngtonie. - Usiadła. - Coś jeszcze?

- Charles Monroe. Ma ciekawe życie, ale nie robi nic podejrzanego.

Badam dzienniki ofiary. Wiesz, czasami, jeśli człowiek nieostrożnie
zmienia pliki, zostawia ruchome cienie. Wydaje mi się, że ktoś, kto
dopiero co zabił kobietę, mógł popełnić nieostrożność.

- Znajdź cień, Feeney, usuń szarość, to kupię ci skrzynkę tej ohydnej

whiskey, którą lubisz.

- Umowa stoi. Wciąż pracuję nad Roarke'em - dodał. - Ten facet jest

bardzo ostrożny. Za każdym razem, kiedy wydaje mi się, że przeszedłem
przez dobrze strzeżony mur, trafiam na następny. Bez względu na to, o
jakie dane chodzi, są dobrze zabezpieczone.

- Wdzieraj się dalej na te mury. Ja spróbuję przekopać się pod nimi.
Kiedy Feeney wyszedł, Eve podłączyła się do swojego terminalu. Nie

chciała tego sprawdzać w obecności Mavis; w ogóle w tym przypadku
wolała skorzystać z biurowego urządzenia. Pytanie było proste.

Wprowadziła nazwę i adres budynku, w którym mieszkała. Spytała:

Właściciel?

I odpowiedź też była prosta: Roarke.

Lola Starr otrzymała zezwolenie na uprawianie seksu zaledwie trzy

miesiące temu. Postarała się o licencję najwcześniej jak mogła, w dniu
swoich osiemnastych urodzin. Lubiła mówić swoim przyjaciołom, że do
tego czasu była amatorką.

W tym dniu opuściła dom rodzinny w Toledo, w tym samym dniu

zmieniła personalia i przestała się nazywać Alice Williams. Zarówno
dom, jak i nazwisko były o wiele za nudne dla Loli.

background image

Miała śliczną twarz małej figlarki. Jęczała, błagała i płakała, dopóki

rodzice nie zgodzili się kupić jej na szesnaste urodziny bardziej
wyrazistego podbródka i zadartego noska.

Lola chciała wyglądać jak seksowna psotnica i uznała, że jej się to

udało. Jej czarne jak węgiel włosy były krótko obcięte i ułożone w
artystyczne szpice. Jej skóra była biała jak mleko i jędrna. Zarabiała
wystarczająco dużo, by zmienić kolor swoich oczu z brązowego na
szmaragdowozielony, bo sądziła, że lepiej pasuje do jej wizerunku. Na
szczęście miała kształtne ciało, które nie wymagało niczego więcej poza
troskliwą pielęgnacją.

Przez całe życie pragnęła zostać licencjonowaną damą do towarzys-

twa. Może inne dziewczyny marzyły o karierze prawniczej albo
finansowej, przygotowywały się do pracy w przemyśle czy też służbie
zdrowia. Lecz Lola zawsze wiedziała, że jest stworzona do seksu.

A dlaczego nie miała zarabiać na życie robiąc to, co jej najlepiej

wychodziło?

Pragnęła być bogata, pożądana i rozpieszczana. Sen o pożądaniu łatwo

się spełnił. Mężczyźni, szczególnie starsi, chętnie płacili duże pieniądze
za kogoś, kto miał takie atrybuty jak Lola. Ale wydatki związane z jej
zawodem były większe niż przewidywała, kiedy oddawała się
marzeniom w swoim ślicznym pokoju w Toledo.

Opłaty za licencję, obowiązkowe badania lekarskie, czynsz, podatek

od uprawiania grzesznej działalności zżerały wszystkie jej dochody. Gdy
przestała w końcu płacić za szkolenie, miała już tak mało pieniędzy, że
mogła sobie pozwolić tylko na małe jednopokojowe mieszkanie na
obskurnym krańcu Alei Prostytutek.

Jednak było to o wiele lepsze od pracy na ulicy, do jakiej wiele

dziewcząt było nadal zmuszonych. A Lola miała wielkie plany.

Pewnego dnia zamieszka w apartamencie i będzie przyjmowała tylko

najlepszych klientów. Będzie jadała w najlepszych restauracjach, które
zostały urządzone w egzotycznych miejscach po to, by podejmować
bogatych i wysoko urodzonych.

Była wystarczająco dobra i nie zamierzała tkwić długo na najniższych

szczeblach drabiny społecznej.

Napiwki pomagały. Zawodowa prostytutka nie powinna przyjmować

gotówki ani prezentów. Teoretycznie nie. Ale wszystkie przyjmowały.
Wciąż wolała dostawać te śliczne drobiazgi, które proponowali jej
niektórzy klienci. Ale z nabożeństwem odkładała pieniądze do banku i
marzyła o własnym apartamencie.

background image

Dzisiaj miała przyjąć nowego klienta, który prosił, by nazywać go

Tatusiem. Zgodziła się i dopiero, gdy wszystko zostało uzgodnione,
pozwoliła sobie na drwiący uśmiech. Ten facet pewnie myślał, że jest
pierwszym, który chce, by została jego małą dziewczynką. W
rzeczywistości, po zaledwie paru miesiącach pracy, pedofilia szybko
stawała się jej specjalnością.

Więc usiądzie mu na kolanach, pozwoli, by dał jej klapsa, i cały czas

będzie mu mówiła poważnym tonem, że nie musi jej karać. Naprawdę, to
przypominało zabawę w jakąś grę i mężczyźni byli na ogół bardzo mili.

Mając to na uwadze, wybrała kokieteryjną sukienkę z plisowaną

spódniczką i białym kołnierzykiem w ząbki. Pod spodem miała tylko
białe pończochy. Usunęła włosy łonowe i była tak gładka jak
dziesięcioletnia dziewczynka.

Przyjrzawszy się w lustrze swemu odbiciu, położyła trochę więcej różu

na policzkach i nadała połysk swym odętym wargom.

Słysząc pukanie do drzwi, wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a jej młoda

i wciąż szczera twarz odpowiedziała w lustrze takim samym uśmiechem.

Nie mogła sobie jeszcze pozwolić na videofon, więc spojrzała przez

wizjer na swego gościa.

Był przystojny, co ją ucieszyło. I, jak oceniła, wystarczająco stary, by

mógł być jej ojcem, co ucieszy jego.

Otworzyła drzwi, przywołując na usta skromny, nieśmiały uśmiech.
- Cześć, tatusiu.
Nie chciał tracić czasu. Tego jednego miał mało. Uśmiechnął się do

niej. Jak na dziwkę była pięknym stworzeniem. Kiedy drzwi zamknęły
się za jego plecami, wsunął jej rękę pod sukienkę i z zadowoleniem
stwierdził, że jest naga. Sprawy potoczyłyby się dużo szybciej, gdyby
mógł od razu się podniecić.

- Tatusiu! - Odgrywając swoją rolę, Lola zachichotała wrzaskliwie. -

Nieładnie tak robić.

- Słyszałem, że jesteś niegrzeczna. - Zdjął płaszcz i odłożył go

starannie na bok, podczas gdy dziewczyna dąsała się na niego. Chociaż
zabezpieczył ręce specjalnym uszczelniaczem, starał się nie dotykać
niczego oprócz jej ciała.

- Byłam grzeczna, tatusiu. Bardzo grzeczna.
- Jesteś nieznośną małą dziewczynką. - Wyciągnął z kieszeni małą

kamerę video i ustawił ją tak, by jej oko było skierowane na wąskie
łóżko, na którym ułożyła poduszki i wypchane zwierzęta.

- Masz zamiar to filmować?

background image

- Zgadza się.
Musi mu powiedzieć, że będzie go to kosztowało dodatkowe

pieniądze, ale postanowiła z tym poczekać do końca spotkania. Klienci
nie lubią, by rzeczywistość wdzierała się w ich fantazje erotyczne.
Dowiedziała się tego na kursie.

- Połóż się na łóżku.
- Tak, tatusiu. - Położyła się wśród poduszek i szczerzących zęby

zwierząt.

- Słyszałem, że lubisz się dotykać.
- Nie, tatusiu.
- Nieładnie jest kłamać tatusiowi. Muszę cię ukarać, ale potem cię

pocałuję i nic nie będzie bolało. - Kiedy się uśmiechnęła, podszedł do
łóżka. - Podciągnij spódniczkę, dziecino, i pokaż mi, jak się dotykasz.

Lola nie lubiła tej części swojej roli. Uwielbiała, jak ją pieszczono, ale

dotyk własnych rąk nie bardzo ją podniecał. Mimo to podciągnęła
spódniczkę i zaczęła się głaskać, nieśmiało i z wahaniem, jak tego chciał,
jej zdaniem.

Posuwiste ruchy jej małych palców podnieciły go. W końcu kobieta do

tego została stworzona, żeby wykorzystywać siebie, wykorzystywać
mężczyzn, którzy ją chcą.

- I jak tam jest?
- Miękko - mruknęła. - Sam dotknij, tatusiu. Zobacz, jakie to miękkie.
Położył rękę na jej dłoniach i gdy wsunął palec w jej delikatne ciało,

poczuł z zadowoleniem, że sam twardnieje. To będzie szybkie, dla
obojga z nich.

- Rozepnij kieckę - rozkazał. Gdy odpięła wszystkie guziki i rozchyliła

poły swej skromnej sukienki, wydał następne polecenie. - Odwróć się.

Kiedy przewróciła się na brzuch, dał jej w sterczące zuchwale pośladki

parę mocnych klapsów, od których poczerwieniała mleczna skóra;
zgodnie z regułami gry Lola prosiła go płaczliwie, by przestał.

Nieważne, czy ją to bolało, czy nie. Sprzedała mu się.
- Dobra dziewczynka. - Teraz miał już pełną erekcję, zaczynał

pulsować. Mimo to rozebrał się ostrożnie i dokładnie. Nagi usiadł na niej
okrakiem, wsunął pod nią ręce, by mógł ściskać jej piersi. Taka młoda,
pomyślał, i zadrżał z rozkoszy, jaką sprawiał mu dotyk ciała, któremu
brakowało jeszcze wyrafinowania.

- Teraz tatuś pokaże, jak nagradza grzeczne dziewczynki. Chciał, by

go wzięła do ust, ale nie mógł ryzykować. Używane przez nią środki

background image

antykoncepcyjne, jakie były wpisane w jej karcie, zlikwidują całkowicie
jego spermę w pochwie, ale nie w ustach.

Więc zeskoczył z niej i uniósł jej biodra, głaszcząc wolno to jędrne

młode ciało, gdy się w nie wbijał.

Był brutalniejszy niż którekolwiek z nich oczekiwało. Po pierwszym

gwałtownym pchnięciu zatrzymał się. Nie chciał jej sprawić aż takiego
bólu, by zaczęła krzyczeć. Chociaż wątpił, żeby w takim miejscu ktoś
zwrócił na to uwagę albo się tym przejął.

Mimo profesji, jaką uprawiała, była raczej niedoświadczona i naiwna.

Zaczął się poruszać w powolniejszym rytmie, co, jak zauważył,
dostarczało mu jeszcze większej rozkoszy.

Dostroiła się do jego ruchów, zharmonizowała się z nim, wychodziła

mu naprzeciw. Jeśli się nie mylił, nie wszystkie jej krzyki i jęki były
udawane. Poczuł jej drżące, naprężone ciało i uśmiechnął się,
zadowolony, że udało mu się doprowadzić dziwkę do prawdziwego
orgazmu.

Zamknął oczy i sam doszedł.
Westchnęła i wtuliła się w poduszkę. To było dobre, o wiele, wiele

lepsze, niż oczekiwała. I miała nadzieję, że znalazła kolejnego stałego
klienta.

- Byłam grzeczną dziewczynką, tatusiu?
- Bardzo, bardzo grzeczną dziewczynką. Ale jeszcze nie skończyliśmy.

Przekręć się na plecy.

Gdy się odwróciła, wstał i wyszedł poza pole widzenia kamery.
- Będziemy oglądali video, tatusiu? Potrząsnął tylko głową. Pamiętając

o swojej roli, nadąsała się.

- Lubię video. Możemy obejrzeć, a potem znowu mi pokażesz, jak się

zachowuje grzeczna dziewczynka. - Uśmiechnęła się do niego, licząc na
nagrodę. - Tym razem mogłabym cię dotykać. Chciałabym cię dotykać.

Uśmiechnął się i wyjął z kieszeni płaszcza rewolwer SIG 210 z

tłumikiem. Kiedy wymierzył do niej, zmrużyła oczy, przyglądając mu
się z zaciekawieniem.

- Co to? Zabawka? Mam się tym pobawić?
Najpierw strzelił jej w głowę; rozległ się tyko stłumiony trzask i

dziewczynę odrzuciło do tyłu. Spokojnie strzelił drugi raz, między te
młode jędrne piersi, i ostatni - w jej wygolone nagie łono.

Wyłączywszy kamerę, ułożył starannie jej ciało wśród przesiąkniętych

krwią prześcieradeł i uśmiechniętych zwierzaków, podczas gdy ona
patrzyła na niego martwymi, rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.

background image

- To nie było życie dla młodej dziewczyny - powiedział cicho, po

czym wrócił do kamery, by nagrać ostatnią scenę.

background image

5

Jedynym marzeniem Ewy był słodki baton. Prawie przez cały dzień

zeznawała w sądzie, a przerwę na lunch straciła na spotkanie ze swoim
informatorem. Rozmowa kosztowała ją pięćdziesiąt dolarów i
dostarczyła niejasnej wskazówki w sprawie o przemyt, która zakończyła
się dwoma zabójstwami i nad którą łamała sobie głowę już od dwóch
miesięcy.

Chciała tylko szybko kupić namiastkę cukierka, zanim pojedzie do

domu, by przygotować się na spotkanie z Roarke'em.

Mogła wstąpić do jednego z wielu supermarketów sieci Insta, ale

wolała mały sklepik ze słodyczami na rogu Siedemdziesiątej Ósmej
Zachodniej - pomimo tego, a może właśnie dlatego, że prowadził go
Fransois, nieuprzejmy uchodźca o jadowitym spojrzeniu, który uciekł do
Ameryki jakieś czterdzieści lat temu, kiedy to Armia Reform
Społecznych obaliła francuski rząd. Nienawidził Ameryki i
Amerykanów, lecz choć w sześć miesięcy od zamachu stanu ARF
została rozbita, Fransois pozostał w Stanach, klnąc, narzekając, miotając
obelgi i plotąc polityczne bzdury za ladą małego sklepu ze słodyczami
przy Siedemdziesiątej Ósmej ulicy.

Eve mówiła na niego Frank, by go rozzłościć, i wpadała do sklepu

przynajmniej raz w tygodniu, by zobaczyć, na jaki pomysł wpadł, aby
ograniczyć jej kredyt.

Pochłonięta myślą o słodkim batonie, przeszła przez otwierane

automatycznie drzwi. Dopiero kiedy zaczęły się cicho za nią zamykać,
instynkt ostrzegł ją, że coś jest nie w porządku.

Mężczyzna stojący przy kontuarze był odwrócony do niej plecami,

jego gruba kurtka z kapturem maskowała wszystko z wyjątkiem wzrostu,
a ten był imponujący.

Sześć stóp pięć cali wzrostu, oceniła, co najmniej dwieście pięćdziesiąt

funtów wagi. Nie musiała patrzeć na szczupłą, przerażoną twarz
Fransois, by wiedzieć, że ma kłopoty. Czuła to tak samo wyraźnie jak
ostry i cierpki zapach gulaszu warzywnego, sprzedawanego dzisiaj w
ofercie specjalnej.

W ciągu paru sekund, jakie potrzebne były na zamknięcie się drzwi,

rozważyła i odrzuciła możliwość wyciągnięcia broni.

- Chodź tu, dziwko. Szybko.
Mężczyzna odwrócił się. Eve zobaczyła, że ma jasnozłotą karnację

potomka wielu ras i oczy straszliwego desperata. W momencie, gdy

background image

zakończyła w myśli jego opis, spojrzała na mały okrągły przedmiot,
który trzymał w ręce.

Bomba domowej roboty była wystarczającym powodem do niepokoju.

Fakt, że trzęsła się w drżącej ze zdenerwowania ręce, potęgował ten
niepokój.

Nigdy nie wiadomo, kiedy takie skonstruowane w domu urządzenie

wybuchnie. Ten idiota może zabić ich wszystkich, jeśli się nie uspokoi.

Rzuciła sprzedawcy szybkie ostrzegawcze spojrzenie. Jeśli nazwie ją

porucznikiem, to szybko zostanie z nich krwawa masa.

- Nie chcę żadnych kłopotów - powiedziała, starając się, by jej głos

drżał tak nerwowo jak ręka złodzieja. - Proszę, mam małe dzieci w
domu.

- Zamknij się. Po prostu się zamknij. Na podłogę. Kładź się na tę

pieprzoną podłogę.

Eve uklękła, wsuwając rękę pod kurtkę, gdzie czekała broń.
- Wszystko - rozkazał mężczyzna, machając śmiertelnie niebezpieczną

małą kulą. - Dawaj wszystko. Gotówkę, żetony. I to migiem.

- To był kiepski dzień - jęknął Fransois. - Musisz zrozumieć, że

interesy nie idą tak dobrze jak kiedyś. Wy Amerykanie...

- Chcesz, żebym cię tym poczęstował? - spytał mężczyzna,

przysuwając bombę do twarzy Fransois.

- Nie, nie. - Przerażony Fransois wbił drżącymi palcami kod

zabezpieczający. Gdy kasa się otworzyła, Eve zobaczyła, że złodziej
zerknął na schowane w niej pieniądze, a potem na kamerę, która
pracowicie rejestrowała całe zajście.

Zobaczyła to w jego twarzy. Wiedział, że wizerunek jego postaci

został zamknięty w środku i że nie wymaże go za żadne pieniądze. Ale
bomba może to zniszczyć; wystarczy, że rzuci ją za siebie i wybiegnie na
ulicę, by wmieszać się w tłum.

Wstrzymała oddech, niczym nurek, który wchodzi pod wodę.

Podniosła się gwałtownie, podbijając mu rękę. Silne uderzenie sprawiło,
że bomba poszybowała w powietrze. Krzyki, przekleństwa, modlitwy.
Złapała ją koniuszkami palców, ubiegając obu mężczyzn. Gdy zacisnęła
już na niej rękę, złodziej skoczył w przód.

Rąbnął ją grzbietem ręki, a nie pięścią, i Eve uznała, że miała

szczęście. Zobaczyła wszystkie gwiazdy, gdy uderzyła w stojak z
chipsami sojowymi, lecz nie puściła bomby.

background image

Nie ta ręka, cholera, nie ta ręka, zdążyła pomyśleć, gdy stojak

przewalił się pod jej ciężarem. Spróbowała wyciągnąć broń lewą dłonią,
ale runęło na nią dwieście pięćdziesiąt funtów gniewu i desperacji.

- Włącz alarm, ty palancie - krzyknęła do Fransois, który stał jak

skamieniały, otwierając i zamykając usta. - Włącz ten pieprzony alarm! -
Po czym chrząknęła, gdy cios w żebra zatamował jej oddech. Tym razem
użył pięści.

Teraz płakał, drapał, wczepiał się paznokciami w jej rękę, próbując

dosięgnąć bomby.

- Potrzebne mi pieniądze. Muszę je mieć. Zabiję cię. Zabiję was

wszystkich.

Udało jej się zdzielić go kolanem. Ten stary jak świat sposób obrony

uwolnił ją od napastnika na parę sekund, ale nie zapewnił jej przewagi.

Znowu zobaczyła wszystkie gwiazdy, gdy jej głowa uderzyła o kant

lady. Posypały się na nią dziesiątki batonów, o których tak marzyła.

- Ty skurwysynu! Ty skurwysynu! - Usłyszała, jak powtarza to w

kółko, zadając mu trzy szybkie ciosy w twarz. Krew trysnęła mu z nosa;
rozwścieczony złapał ją za nadgarstek.

Wiedziała, że złamie jej rękę. Wiedziała, że poczuje ten ostry ból,

usłyszy cichy trzask, gdy kość pęknie.

Ale w chwili, gdy zaczerpnęła oddechu, by wrzasnąć, gdy jej oczy

zaszły mgłą z wysiłku, została uwolniona od jego ciężaru.

Wciąż ściskając kulę w dłoni, przewróciła się na brzuch, usiłując

złapać oddech i powstrzymać wymioty. Leżąc w tej pozycji, zobaczyła
czarne błyszczące buty, które zawsze oznaczały przybycie glin.

- Aresztujcie go. - Kaszlnęła krzywiąc się z bólu. - Próba kradzieży,

posiadanie broni, noszenie materiałów wybuchowych, napad. -
Chciałaby dodać napad na oficera i stawianie oporu policji, ale byłoby to
naruszeniem przepisów, ponieważ nie podała swego stopnia po wejściu
do sklepu.

- Wszystko w porządku, proszę pani? Wezwać pogotowie?
Nie chciała pogotowia. Chciała swój cholerny baton.
- Poruczniku - poprawiła go i dźwignąwszy się do góry, sięgnęła po

swoją odznakę. Zauważyła, że złodziej jest skrępowany i że jeden z
policjantów był na tyle mądry, by go ogłuszyć i przerwać walkę.

- Potrzebna nam czarna skrzynka, i to szybko. - Zobaczyła, że obaj

gliniarze pobledli, gdy zorientowali się, co trzyma w dłoni. - Ta mała
bombka była na niezłej przejażdżce. Trzeba ją zdetonować.

background image

- Pani porucznik. - Pierwszy glina wypadł błyskawicznie ze sklepu. Po

dziewięćdziesięciu sekundach wrócił z ciemnym pojemnikiem, którego
używano do transportu i detonowania ładunków wybuchowych. Nikt się
nie odezwał.

Bali się nawet oddychać.
- Aresztujcie go - powtórzyła Eve. - W chwili gdy bomba została

włożona do skrzynki, Ewie zaczęły drżeć mięśnie brzucha. - Prześlę
swój raport. Wy, chłopcy, jesteście ze sto dwudziestego trzeciego?

- Zgadza się, pani porucznik.
- Dobra robota. - Wyciągnęła zdrową rękę i wybrała baton Galaxy,

który nie został zmiażdżony przez walczącą parę. - Idę do domu.

- Nie zapłaciłaś! - krzyknął za nią Fransois.
- Odpieprz się, Frank! - wrzasnęła nie zatrzymując się.
Przez ten incydent spóźniła się na spotkanie. Gdy przybyła do domu

Roarke'a, była 7:10. Nałykała się proszków, by uśmierzyć ból w ręce i w
ramieniu. Wiedziała, że jeśli w ciągu paru najbliższych dni nie nastąpi
poprawa, będzie musiała się przebadać. Nienawidziła lekarzy.

Zaparkowała samochód i przez chwilę przyglądała się domowi

Roarke'a. Przypomina twierdzę, pomyślała. Jego cztery piętra górowały
nad oszronionymi drzewami, które rosły w Central Parku. To był jeden
ze starych, liczących blisko dwieście lat budynków, i został wzniesiony z
kamienia, o ile wzrok ją nie mylił.

Dom był przeszklony, z okien biły złociste światła. Na teren

posiadłości wjeżdżało się przez dobrze strzeżoną bramę, za którą rosły
wiecznie zielone krzewy i szlachetne drzewa.

Jeszcze większe wrażenie niż wspaniała architektura i artystycznie

zakomponowany ogród zrobiła na Ewie niczym nie zmącona cisza. Nie
dochodziły tu żadne odgłosy miasta. Nie słychać było warkotu
samochodów ani hałaśliwego tłumu pieszych. Nawet niebo nad jej głową
trochę się różniło od tego, jakie zwykle oglądała w centrum. Tutaj widać
było gwiazdy, a nie migotanie i błyski powietrznych środków transportu.

Przyjemne życie, jeśli można sobie na nie pozwolić, pomyślała

zapuszczając silnik. Podjechała do bramy, przygotowana na to, że będzie
musiała pokazać odznakę. Zobaczyła, że małe czerwone oko
fotokomórki mignęło, po czym znieruchomiało. Brama otworzyła się
bezszelestnie.

Więc przepustka dla niej została wcześniej wprowadzona do pamięci

komputera, pomyślała. Sama nie wiedziała, czy powinno ją to rozbawić,

background image

czy zaniepokoić. Minęła bramę, wjechała na podjazd i zostawiła
samochód u podnóża granitowych schodów.

Lokaj otworzył jej drzwi. Nigdy dotąd nie widziała lokaja poza starymi

kasetami video, ale ten jej nie rozczarował. Miał siwe włosy,
nieodgadnione spojrzenie, ciemny garnitur i starannie zawiązany
staromodny krawat.

- Porucznik Dallas.
Mówił z lekkim angielskim, a zarazem słowiańskim akcentem.
- Jestem umówiona z Roarke'em.
- Oczekuje pani. - Wprowadził ją do przestronnego, wysokiego hallu,

który wyglądał raczej jak wejście do muzeum niż do domu.

Wiszący u sufitu żyrandol w kształcie gwiazdy rzucał światło na

lśniącą drewnianą podłogę, którą zdobił dywan o wyraźnym czerwono -
zielono - niebieskim wzorze. Środkowy filar skręcających w lewo
schodów zastępowała rzeźba gryfa.

Na ścianach wisiały obrazy - w rodzaju tych, które oglądała na

wystawie francuskich impresjonistów podczas wycieczki szkolnej. W
okresie Fascynacji Przeszłością, jaki nastąpił na początku dwudziestego
pierwszego wieku, pochwalono to malarstwo za sielankowe sceny i
cudownie przytłumione barwy.

Nie było tu żadnych hologramów ani żywych rzeźb. Tylko płótna i

farba.

- Pozwoli pani, że wezmę jej okrycie?
Przypomniała sobie, że nie jest tu sama i gdy się odwróciła, wydało się

jej, że widzi w jego tajemniczych oczach złośliwy protekcjonalizm.
Zrzuciła z ramion kurtkę i zauważyła, że lokaj dziwnie ostrożnie wziął
skórę między swe wypielęgnowane palce. Do diabła, przecież w miarę
dokładnie oczyściła ją z krwi.

- Tędy proszę, pani porucznik Dallas. Zechce pani chwilę poczekać,

Roarke'a zatrzymał telefon zza Pacyfiku.

- Nie ma sprawy.
Salon też przypominał muzeum. Na ozdobionym lazurytem i ma-

lachitem kominku płonęły autentyczne polana. Dwie lampy świeciły
niczym kolorowe klejnoty. Podwójne sofy o zakrzywionych oparciach i
wykwintnych obiciach harmonizowały z szafirowym kolorem ścian.
Meble były drewniane, wypolerowane do niemal przykrego dla oka
połysku. Tu i ówdzie ustawiono przedmioty sztuki. Rzeźby, misy,
kryształy.

background image

Obcasy jej kozaków zastukały o podłogę, po czym odgłos kroków

został stłumiony przez dywan.

- Napije się pani czegoś, pani porucznik?
Zerknęła do tyłu i z rozbawieniem zobaczyła, że lokaj w dalszym ciągu

trzyma jej kurtkę między palcami, niczym brudną szmatę.

- Jasne. Co pan ma, panie...?
- Summerset, pani porucznik. Po prostu Summerset. Jestem pewien, że

możemy zaspokoić każde pani życzenie.

- Ona lubi kawę - rzekł Roarke od progu - ale sądzę, że chciałaby

spróbować Montcarta rocznik czterdziesty dziewiąty.

Ewie wydawało się, że dostrzegła w oczach Summerseta błysk

przerażenia.

- Czterdziesty dziewiąty, sir?
- Zgadza się. Dziękuję, Summerset.
- Tak, sir. - Dyndając kurtką, wyszedł wyprostowany.
- Przepraszam, że kazałem pani czekać - zaczaj Roarke, po czym jego

oczy zwęziły się, pociemniały.

- Nie ma sprawy - rzekła Eve, gdy do niej podszedł. - Oglądałam

właśnie... Hej...

Szarpnęła podbródkiem, gdy ujął go w dłoń, ale nie rozluźnił palców,

odwracając ją lewym policzkiem do światła.

- Ma pani siniaki na twarzy - stwierdził obojętnym tonem. Także jego

oczy, wpatrujące się w skaleczenia, nie zdradzały żadnych uczuć.

Ale jego palce były ciepłe, naprężone i przyprawiły ją o wewnętrzne

drżenie.

- Bójka o baton - powiedziała wzruszając ramionami. Poszukał

wzrokiem jej oczu i popatrzył w nie chwilę dłużej niż to było konieczne.

- Kto wygrał?
- Ja. Nie lubię, jak ktoś przeszkadza mi w jedzeniu.
- Zapamiętam to sobie. - Puścił ją, a rękę wsunął do kieszeni.

Ponieważ znowu chciał jej dotknąć. Martwiło go to, że chciał, i to
bardzo, głaskać ją, dopóki nie zniknie siniec, który szpecił jej policzek. -
Mam nadzieję, że kolacja będzie pani smakowała.

- Kolacja? Nie przyszłam tu po to, żeby jeść, Roarke. Przyszłam, by

obejrzeć pana kolekcję.

- Zrobi pani jedno i drugie. - Odwrócił się, kiedy Summerset wniósł

tacę, na której stała odkorkowana butelka wina koloru dojrzałej pszenicy
i dwa kryształowe kieliszki.

- Rocznik czterdziesty dziewiąty, sir.

background image

- Dziękuję. Resztą sam się zajmę. - Napełniając kieliszki, zwrócił się

do Ewy. - Pomyślałem, że ten rocznik będzie pani odpowiadał. Może ma
mało subtelny smak... - Odwrócił się, podając jej wino. - Ale za to działa
na zmysły. - Stuknął się z nią kieliszkiem, aż kryształ zadźwięczał,
potem patrzył, jak próbuje wykwintny trunek.

Boże, co za twarz, pomyślał. Ile w niej ekspresji, uczuć i umiejętności

panowania nad sobą. Właśnie teraz, gdy poczuła na języku smak wina,
starała się nie okazać swego zdziwienia i zadowolenia. Nie mógł
doczekać się chwili, kiedy sam poczuje jej smak.

- Odpowiada pani? - spytał.
- Jest dobre. - Miała wrażenie, że pije coś tak cennego jak złoto.
- Cieszę się. Rozpocząłem produkcję win właśnie od Montcarta. Może

usiądziemy przy kominku?

Propozycja była kusząca. Niemal widziała, jak siedzi z nogami

wyciągniętymi w stronę miłego ciepła, popijając wino, a lampy rzucają
kolorowe niczym klejnoty refleksy światła.

- To nie jest wizyta towarzyska, Roarke. To śledztwo w sprawie

morderstwa.

- Więc może pani mnie przesłuchać podczas kolacji. - Wziął ją za rękę,

unosząc brew ze zdziwienia, gdy chciała stawić mu opór.

- Myślałem, że kobieta, która bije się o baton, doceni dwucalową

polędwicę, średnio dopieczoną.

- Stek? - Z trudem walczyła ze ślinką cieknącą jej do ust. - Prawdziwy

stek z krowy?

Uśmiech wykrzywił mu usta.
- Właśnie przyleciała z Montany. Polędwica, nie krowa. - Widząc, że

nadal się waha, pochylił głowę. - Niech pani posłucha, pani porucznik.
Nie sądzę, żeby kawałek krwistego mięsa przeszkodził pani w
prowadzeniu śledztwa.

- Niedawno ktoś próbował mnie przekupić - mruknęła myśląc o

Charlesie Monroe i jego czarnym jedwabnym szlafroku.

- Czym?
- Niczym tak interesującym jak stek. - Obrzuciła go długim spokojnym

spojrzeniem. - Jeśli dowody będą wskazywały na pana, Roarke, to pana
zniszczę.

- Niczego innego nie oczekuję. Chodźmy na kolację.
Wprowadził ją do jadalni. Więcej kryształów, więcej błyszczącego

drewna, jeszcze jeden kominek - tym razem obłożony różowym
marmurem - na którym migotał ogień. Kobieta w czarnym kostiumie

background image

podała krewetki w sosie śmietankowym na zakąskę. Przyniesiono wino i
napełniono kieliszki.

Eve, która rzadko zastanawiała się nad tym, jak wygląda, żałowała, że

nie włożyła na tę okazję czegoś bardziej odpowiedniego niż dżinsy i
sweter.

- Więc dlaczego jest pan taki bogaty?
- Z różnych względów. - Odkrył, że patrzenie, jak Eve je, sprawia mu

przyjemność. Prawdziwą przyjemność.

- Niech pan poda choć jeden.
- Pożądanie - rzekł milknąc na chwilę, by to słowo wypełniło cały

pokój.

- To nie jest wystarczająco dobry powód. - Znowu podniosła do ust

kieliszek i ich oczy spotkały się. - Większość ludzi chce być bogata.

- Nie pragną tego wystarczająco mocno. Nie chcą o to walczyć.

Ponosić dla tego ryzyka.

- Ale pan chciał.
- Owszem. Bieda oznacza... niewygody. A ja jestem człowiekiem

wygodnym. - Podsunął jej bułkę na srebrnej miseczce, gdy podano
sałatki - chrupiącą zieleninę przyprawioną delikatnymi ziołami.

- Nie różnimy się wiele od siebie, Eve.
- To prawda.
- Chciałaś być gliną i walczyłaś o to. Ryzykowałaś w imię tego.

Uważałaś, że nie wolno łamać prawa. Ja dbam o pieniądze, ty o prawo.
Ani jedno, ani drugie nie jest proste. - Odczekał chwilę.

- Wiesz, czego chciała Sharon DeBlass?
Jej widelec znieruchomiał, po czym wbił się delikatnie w cykorię

zerwaną zaledwie pół godziny temu.

- Jak myślisz, czego?
- Władzy. Często można ją zdobyć przez seks. Sharon miała

wystarczająco duże pieniędzy, by wieść wygodne życie, ale chciała
czegoś więcej… Chciała mieć władzę nad swoimi klientami, nad sobą, a
nade wszystko nad swoją rodziną.

Eve odłożyła widelec. W świetle ognia, w tańczącym blasku świecy i

kryształu Roarke wyglądał groźnie. Nie dlatego, że budził w kobiecie
strach, ale dlatego, że budził w niej pożądanie. Cienie przysłaniające
jego oczy nie pozwalały nic z nich wyczytać.

- To ciekawa ocena kobiety, której jak twierdzisz, prawie nie znałeś.
- Nie trzeba dużo czasu, by wyrobić sobie o kimś zdanie, szczególnie

jeśli tę osobę można przejrzeć na wylot. Ona nie posiadała twojej głębi,

background image

Ewo, twojej umiejętności panowania nad sobą, czy też twojej, godnej
pozazdroszczenia, ostrości widzenia.

- Nie rozmawiamy o mnie. - Nie, nie chciała, by mówił o niej, ani

patrzył na nią w taki sposób. - Twoim zdaniem pragnęła władzy. Tak
bardzo jej pragnęła, że została zabita, zanim zdążyła się nią nacieszyć?

- Ciekawa teoria. Pozostaje pytanie, władzy nad czym? Albo nad kim?
Ta sama milcząca służąca zabrała sałatki i przyniosła porcelanowe

półmiski pełne skwierczącego mięsa i złocistych frytek. Eve poczekała,
aż zostaną sami, po czym odkroiła kawałek steku.

- Kiedy człowiek zdobędzie duży majątek i wysoką pozycję społeczną,

to ma wiele do stracenia.

- Teraz mówimy o mnie - jeszcze jedna ciekawa teoria. - Przyglądał się

jej z zainteresowaniem, ale w jego oczach wciąż malowało się
rozbawienie. - Postraszyła mnie szantażem, a ja zamiast jej zapłacić albo
wyśmiać jej propozycję, zabiłem ją. Czy przedtem poszedłem z nią do
łóżka?

- Ty mi to powiedz - spokojnym tonem odparła Eve.
- To byłby dobry pomysł na scenariusz, biorąc pod uwagę zawód, jaki

wybrała. Artykuły na temat tej sprawy mogłyby być cenzurowane, ale
nie trzeba mieć szczególnego daru dedukcji, by dojść do wniosku, że
chodziło o seks. Wykorzystałem ją, potem zastrzeliłem... zgodnie z tą
teorią. - Wziął do ust kawałek steku, pogryzł go i przełknął. - Jednak jest
pewien problem.

- Jaki?
- Mam, jak może zauważyłaś, staromodne kaprysy. Nie lubię stosować

przemocy wobec kobiet, w żadnej formie.

- Nie brzmiałoby to staromodnie, gdybyś powiedział, że nie lubisz

stosować przemocy wobec ludzi, w żadnej formie.

Wzruszył ramionami.
- Jak powiedziałem, to kaprys. Jest mi równie nieprzyjemnie, kiedy

patrzę na ciebie i widzę, jak światło świecy przesuwa się po siniaku na
twoim policzku.

Zaskoczył ją, kiedy wyciągnął rękę i przesunął delikatnie palcem po

ciemnosinej plamie.

- Przypuszczam, że zabicie Sharon DeBlass uznałbym za jeszcze

bardziej nieprzyjemne. - Opuścił rękę i znowu zajął się jedzeniem.

- Choć od czasu do czasu robię rzeczy, które są dla mnie nieprzyjemne.

Kiedy jest to konieczne. Jak ci smakuje kolacja?

background image

- Jest świetna. - Pokój, światło, jedzenie były nie tylko świetne. Miała

wrażenie, że znajduje się w innym świecie, w innym czasie.

- Kim ty, do diabła, jesteś, Roarke?
Uśmiechnął się i napełnił kieliszki.
- Jesteś gliną. Domyśl się.
Domyśli się, obiecała sobie w duchu. Zrobi to, na Boga, zanim będzie

za późno.

- Masz jeszcze jakieś teorie na temat Sharon DeBlass?
- Żadne, o których warto by mówić. Lubiła podniecenie, ryzyko i nie

bała się sprawiać kłopotów tym, którzy ją kochali. Mimo to była...

Zaintrygowana Eve pochyliła się do przodu.
- Jaka? Mów dalej, dokończ.
- Godna litości - powiedział, a z tonu jego głosu Eve wywnioskowała,

że dokładnie to miał na myśli. - Choć z pozoru promieniała szczęściem,
miała w sobie jakiś smutek. Jedyną rzeczą, jaką w sobie szanowała, było
ciało. Więc wykorzystywała je, by sprawiać przyjemność i zadawać ból.

- I zaproponowała je tobie?
- Naturalnie, i założyła, że przyjmę jej propozycję.
- Dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Już ci wyjaśniłem. Mogę wniknąć w szczegóły i dodać, że wolę inny

typ kochanki, i że nie lubię być do niczego zmuszany.

Było jeszcze coś, ale postanowił zachować to dla siebie.
- Zjesz jeszcze trochę steku?
Zerknęła na talerz i zobaczyła, że jest pusty.
- Nie, dziękuję.
- Deser?
Nie chciała z niego rezygnować, lecz już wystarczająco sobie

pofolgowała.

- Nie. Chcę obejrzeć twoją kolekcje.
- Więc zostawimy kawę i deser na później. - Podniósł się i podał jej

rękę.

Zmarszczyła tylko brwi i odsunąwszy krzesło, wstała od stołu.

Rozbawiony Roarke wskazał jej gestem drzwi i poprowadził ją z
powrotem do hallu, a potem w górę krętymi schodami.

- To wielki dom jak dla jednego faceta.
- Tak myślisz? Ja raczej uważam, że twoje mieszkanie jest za małe jak

dla jednej kobiety. - Kiedy zmęczona stanęła na szczycie schodów,
uśmiechnął się szeroko. - Ewo, wiesz, że jestem właścicielem tego
budynku? Sprawdziłaś to wtedy, kiedy przysłałem ci ten drobny prezent.

background image

- Powinieneś się postarać o jakiegoś hydraulika. Gorącej wody w

prysznicu nie wystarcza na dłużej niż na dziesięć minut.

- Zanotuję to sobie. Jeszcze jedno piętro.
- Dziwię się, że nie ma tu wind - mruknęła, gdy znowu zaczęli wspinać

się po schodach.

- Są. To, że ja wolę wchodzić po schodach, nie oznacza, że służba też

musi to robić.

- Jaka służba? - ciągnęła. - Nie widziałam tu żadnych służących.
- Mam kilku. Na ogół wolę ludzi od maszyn. To tutaj.
Posługując się skanerem, w którym był zakodowany obraz jego dłoni,

otworzył podwójne rzeźbione drzwi. Czujnik włączył światła, gdy
przeszli przez próg. Choć różnych rzeczy się spodziewała, ten widok
całkowicie ją zaskoczył.

To było muzeum broni: rewolwery, noże, miecze, kusze. Zgromadzono

tu rozmaite okrycia ochronne, począwszy od średniowiecznej zbroi po
nieprzepuszczalne cienkie kamizelki, używane teraz przez wojsko.
Chromowane, żelazne i inkrustowane rękojeści błyszczały zza szyby,
migotały na ścianach.

Jeśli reszta domu wydawała się jej innym światem, chyba bardziej

cywilizowanym od tego, który znała, to te eksponaty nadawały mu
całkowicie odmienny charakter. Sławiły przemoc.

- Dlaczego? - tylko tyle zdołała powiedzieć.
- Interesuje mnie, czym ludzie zabijali innych ludzi na przestrzeni

wieków. - Przeszedł przez pokój i dotknął kolczastej kuli, która zwisała z
łańcucha. - Rycerze używali ich do walki w turniejach i na polu bitwy
jeszcze przed królem Arturem. Tysiąc lat temu... - Nacisnął szereg
guzików na gablocie wystawowej i wyjął lśniącą broń wielkości dłoni,
ulubione narzędzie walki gangów ulicznych podczas Rewolty Miejskiej,
do jakiej doszło w dwudziestym pierwszym wieku, - A tu mamy coś
bardziej poręcznego a równie śmiercionośnego. Postęp bez postępu.

Odłożył broń na miejsce, zamknął i zabezpieczył gablotę.
- Ale ciebie interesuje coś nowszego od pierwszego eksponatu i

starszego od drugiego. Powiedziałaś: kaliber trzydzieści osiem, Smith &
Wesson, model dziesiątka.

To straszny pokój, pomyślała. Straszny i fascynujący. Popatrzyła przez

salę na gospodarza, uświadamiając sobie, że te narzędzia przemocy
doskonale do niego pasują.

- Zebranie tego wszystko musiało zająć ci wiele lat.

background image

- Piętnaście - powiedział przechodząc po nie pokrytej dywanem

podłodze do innego działu. - Teraz już prawie szesnaście. Zdobyłem
swój pierwszy pistolet, kiedy miałem dziewięć lat - od mężczyzny, który
celował z niego w moją głowę.

Zmarszczył brwi. Nie zamierzał jej o tym mówić.
- Domyślam się, że spudłował - skomentowała Eve, podchodząc do

niego.

- Na szczęście był trochę oszołomiony, bo kopnąłem go w krocze. To

była

półautomatyczna

dziewięciomilimetrowa

Beretta,

którą

przeszmuglował z Niemiec. Chciał się nią posłużyć, by zabrać mi towar,
który mu dostarczyłem, i oszczędzić na opłacie za transport. W efekcie
miałem należną mi sumę pieniędzy, towar i Berettę. I tak, z jego błędnej
oceny mojej osoby, narodziło się Roarke Industries. To ten, który cię
interesuje - dodał wskazując nań palcem, gdy otworzyła się kolejna
gablota w ścianie. - Domyślam się, że będziesz chciała go zabrać, by
zobaczyć, czy ostatnio z niego strzelano, sprawdzić odciski palców i tak
dalej.

Kiwnęła wolno głową, podczas gdy jej umysł pracował szybko. Tylko

cztery osoby wiedziały, że broń pozostawiono na miejscu zbrodni. Ona,
Feeney, jej dowódca i morderca. Roarke jest albo niewinny, albo bardzo,
bardzo mądry.

Ciekawa była, czy może być i niewinny, i mądry.
- Doceniam twoją chęć do współpracy. - Wyjęła ze swej konduktorki

plastykową torebkę do przechowywania dowodów rzeczowych i sięgnęła
po broń, podobną do tej, która była już w posiadaniu policji. Wystarczyła
sekunda, by uświadomiła sobie, że nie jest to ten sam egzemplarz, który
Roarke jej wskazał.

Poszukała oczami jego oczu i wpatrywała się w nie przez chwilę. Och,

przyjrzał się jej uważnie. Mimo, że jej ręka zawisła niezdecydowanie w
powietrzu, pomyślała, że dobrze się zrozumieli.

- Który?
- Ten. - Popukał w szybę tuż pod trzydziestką ósemką. Gdy

zabezpieczyła rewolwer i wsunęła go do torby, Roarke zamknął gablotę.
- Nie jest naładowany, oczywiście, ale mam amunicję, jeśli chcesz wziąć
próbkę.

- Dziękuję. Odnotuję w raporcie, że chętnie ze mną współpracowałeś.
- Naprawdę? - Uśmiechnął się, wyjął z szuflady pudełko i podał je

Eve. - Co jeszcze odnotujesz, poruczniku?

background image

- Wszystko, co ma związek ze sprawą. - Wrzuciła pudełko z amunicją

do torby, wyjęła z niej notes, po czym wbiła swój numer
identyfikacyjny, datę i opis wszystkiego, co wzięła. - Twoje po-
kwitowanie. - Podała mu pasek papieru, kiedy notes go wypluł. - Te
rzeczy zostaną ci zwrócone tak szybko, jak to będzie możliwe, o ile nie
zostaną zatrzymane w charakterze dowodu. Tak czy inaczej, zostaniesz o
tym powiadomiony.

Wcisnął papier do kieszeni, dotykając pakami czegoś, co wcześniej do

niej schował.

- W sąsiednim skrzydle jest pokój - muzyczny. Możemy wypić tam

kawę i brandy.

- Wątpię, byśmy mieli wspólne zainteresowania muzyczne, Roarke.
- Możesz się zdziwić - mruknął - ile mamy ze sobą wspólnego. -

Znowu dotknął jej policzka, tym razem przesuwając rękę, dopóki nie
znalazła się na jej karku. - I ile będzie nas jeszcze łączyło.

Zesztywniała i podniosła rękę, by zepchnąć jego dłoń. Ale on tylko

zacisnął palce na jej nadgarstku. Pomyślała, że w ciągu sekundy może
powalić go na łopatki. Mimo to stała bez ruchu, oddychając ciężko,
czując, jak mocno krew pulsuje jej w żyłach.

Teraz się uśmiechał.
- Nie jesteś tchórzem, Ewo. - Powiedział to cicho, zbliżając usta

do jej

ust. Nie pocałował jej jednak; trwali w bezruchu, dopóki ręka, która
miała go odtrącić, nie zacisnęła się na jego dłoni. Dopiero, wtedy
przywarła do niego.

Nie zastanawiała się nad tym, co robi. Gdyby pomyślała choćby przez

chwilę, wiedziałaby, że łamie wszystkie przepisy. Ale chciała zobaczyć,
chciała wiedzieć. Chciała czuć.

Jego wargi były miękkie, raczej uległe niż władcze. Ugryzł ją

delikatnie w usta, zmuszając, by je rozchyliła i pozwoliła jego językowi
wsunąć się w nie i zaćmić jej umysł smakiem pocałunku.

Namiętność rozpaliła się w niej niczym kula ognia, zanim jeszcze jej

dotknął, zanim jego ręce prześlizgnęły się po obciągniętych dżinsami
biodrach i wsunęły uwodzicielsko pod sweter.

Z nerwową rozkoszą poczuła, że robi się wilgotna.
Myślał, że pragnie jej ust, tych pełnych ponętnych ust. Ale gdy ich

posmakował, zapragnął jej całej.

Była przyciśnięta do niego; to silne, szczupłe ciało zaczęło drżeć. Jej

mała jędrna pierś spoczywała w jego dłoni. Słyszał namiętne gardłowe
pomruki, prawie czuł smak pożądania Ewy, gdy całowała go żarliwie.

background image

Chciał zapomnieć o cierpliwości i opanowaniu, które narzucał sobie

przez całe życie, i popełnić szaleństwo.

Tutaj. Ta myśl całkowicie nim owładnęła. Musiał to zrobić. Tutaj i

teraz.

Pociągnąłby ją na podłogę, gdyby go nie powstrzymała, blada i bez

tchu.

- To nie może się stać.
- Nic się nie dzieje, do diabła - odparł.
Osaczyły go niebezpieczne myśli. Widziała to tak wyraźnie, jak

widziała narzędzia przemocy i zbrodni, które ich otaczały.

Są mężczyźni, którzy prowadzą negocjacje, kiedy czegoś chcą. Są też

tacy, którzy po prostu biorą.

- Niektórym z nas nie wolno sobie folgować.
- Pieprz zasady, Ewo.
Zrobił krok w jej stronę. Gdyby się cofnęła, poszedłby za nią, jak

każdy myśliwy za swoją ofiarą. Ale stanęła wpatrzona w niego i
potrząsnęła głową.

- Nie mogę spaprać sprawy o morderstwo, bo podejrzany mnie

pociąga.

- Cholera jasna, nie zabiłem jej.
Przeżyła szok, widząc, że traci panowanie nad sobą, słysząc

wściekłość i smutek w jego głosie. I z przerażeniem uświadomiła sobie,
że mu wierzy, a nie miała pewności, żadnej pewności, czy nie uwierzyła
mu tylko dlatego, że było jej to potrzebne.

- Nie wystarczy, że dasz mi na to słowo. Mam pracę do wykonania,

obowiązki wobec ofiary, wobec systemu. Muszę być obiektywna, a ja...

Nie mogę być, uświadomiła sobie. Nie mogę.
Patrzyli na siebie, gdy komunikator, który miała w torebce, zaczaj

wysyłać wysokie krótkie sygnały.

Jej ręce trochę drżały, kiedy odwróciła się i wyjęła niewielkie

urządzenie. Rozpoznała na wyświetlaczu kod siedziby policji i zgłosiła
swój NI. Zaczerpnąwszy tchu, odpowiedziała na sygnał czujnika
rozpoznającego głos.

- Dallas, porucznik Eve. Bez dźwięku, proszę, sam wyświetlacz.
Roarke widział jej profil, gdy czytała przekazywany tekst. To

wystarczyło, by zauważył, że jej oczy zmieniły się, pociemniały, po
czym stały się zimne i obojętne.

background image

Odłożyła komunikator i gdy zwróciła się ku niemu, zobaczył, że

niewiele w niej pozostało z kobiety, która jeszcze przed chwilą drżała w
jego ramionach.

- Muszę iść. Skontaktuję się z tobą w sprawie twoich rzeczy.
- Świetnie to robisz - mruknął Roarke. - Z miejsca wskakujesz w skórę

gliny. A ona idealnie do ciebie pasuje.

- Cieszę się. Nie kłopocz się odprowadzaniem mnie do drzwi. Znajdę

drogę.

- Eve!
Zatrzymała się w progu i odwróciła głowę. Oto i on, postać w czerni

otoczona wiekami przemocy. Serce jej mocno zabiło.

- Zobaczymy się jeszcze?
Skinęła głową.
- Możesz na to liczyć.
Pozwolił jej odejść, wiedząc, że Summerset wynurzy się z mroku, by

podać jej kurtkę i życzyć dobrej nocy.

Gdy Roarke został sam, wyjął z kieszeni szary guzik, który znalazł na

podłodze swojej limuzyny. Ten sam, który odpadł od żakietu szarego
kostiumu, jaki miała na sobie podczas ich pierwszego spotkania.

Przyglądał mu się, wiedząc, że nie zamierza go jej oddać, i czuł się jak

idiota.

background image

6

Straż przy drzwiach do mieszkania Loli Starr pełnił rekrut. Eve wzięła

go za takiego, ponieważ sprawiał wrażenie młokosa, któremu nie
sprzedano by nawet piwa, a jego mundur wyglądał tak, jakby został
wyciągnięty ze starych wojskowych zapasów i świetnie pasował do
bladozielonego odcienia jego skóry.

Po paru miesiącach pracy w tej okolicy przestała wymiotować na

widok trupa. Te odrażające ulice pełne były ćpunów, prostytutek i
zwykłych drani, napadających na siebie tyleż dla zabawy, co dla zysku.
Z zapachu, jaki ją powitał, wywnioskowała, że ktoś niedawno tu umarł
albo wozy utylizacyjne omijały to miejsce przez cały ostatni tydzień.

- Szeregowy. - Zatrzymała się błyskając odznaką. Stanął na baczność,

gdy wyszła z tej żałosnej namiastki windy. Instynkt słusznie ją ostrzegł,
że jeśli szybko się nie przedstawi, zostanie ogłuszona bronią, którą
młody mężczyzna trzyma w trzęsącej się ręce.

- Sir. - Jego oczy były przerażone i rozbiegane.
- Proszę zdać sprawę ze stanu rzeczy.
- Sir - powtórzył i odetchnął głęboko dla uspokojenia nerwów. -

Właściciel domu zatrzymał nasz patrol i powiedział, że w jednym z
mieszkań znajduje się martwa kobieta.

- Czy to... - Jej wzrok powędrował szybko do plakietki z nazwiskiem,

którą miał przypiętą nad kieszonką na piersi. - Szeregowy Prosky?

- Tak jest, sir, ona... - Przełknął z trudem ślinę i Eve dostrzegła, że

wyraz przerażenia znowu pojawił się na jego twarzy.

- W jaki sposób ustaliliście, że ta osoba nie żyje, Prosky? Zbadaliście

jej puls?

Niezdrowy rumieniec zabarwił jego policzki.
- Nie, sir. Trzymałem się obowiązującej procedury: zabezpieczyłem

miejsce zbrodni, powiadomiłem dowództwo. Stwierdziłem naocznie, że
ofiara nie żyje, a mieszkanie nie zostało zdemolowane.

- Czy właściciel domu wchodził do środka? - Tego wszystkiego mogła

dowiedzieć się później, ale widziała, że chłopak stopniowo się uspokajał,
kiedy zmuszała go do mówienia.

- Nie, sir, mówi, że nie. Po złożeniu skargi przez jednego z klientów

ofiary, który był z nią umówiony na dziewiątą wieczorem, właściciel
sprawdził mieszkanie. Otworzył drzwi i zobaczył ją. Tam jest tylko
jeden pokój, pani porucznik, a ona - widać ją, gdy tylko otworzy się
drzwi. Po zrobieniu tego odkrycia przerażony właściciel domu wybiegł

background image

na ulicę i zatrzymał nasz patrol. Natychmiast wróciłem z nim na miejsce
zbrodni, stwierdziłem naocznie, że ofiara nie żyje, i złożyłem meldunek.

- Opuszczaliście swój posterunek? Choćby na krótko?
Wreszcie się uspokoił i udało mu się skupić na niej wzrok.
- Nie, pani porucznik. Myślałem, że będę musiał, na chwilę. Pierwszy

raz znalazłem się w takiej sytuacji i trudno mi było się powstrzymać.

- Moim zdaniem świetnie sobie poradziliście, Prosky. - Z policyjnej

torby, którą ze sobą przyniosła, wyjęła spray zabezpieczający i użyła go.
- Wezwijcie lekarza sądowego i ekipę śledczą. Pokój trzeba dokładnie
przeszukać, a ciało przewieźć do kostnicy.

- Tak jest, sir. Czy mam pozostać na posterunku?
- Do przybycia pierwszego zespołu. Potem możecie się odmeldować. -

Skończywszy spryskiwać kozaki, popatrzyła na niego. - Jesteście żonaci,
Prosky? - spytała wsuwając rekorder do kieszeni koszuli.

- Nie, sir. Tak jakby zaręczony.
- Gdy złożycie już raport, poszukajcie swojej narzeczonej. Ci, którzy

chodzą na kielicha, nie żyją tak długo jak ci, którzy szukają pocieszenia
w miłości z jakąś miłą dziewczyną. Gdzie mogę znaleźć właściciela
domu? - spytała przekręcając gałkę u drzwi.

- Jest na dole, w A jeden.
- Więc powiedzcie mu, żeby nie ruszał się stamtąd. Spiszę jego

zeznania, kiedy tu skończę.

Weszła do środka, zamknęła drzwi. Eve, która nie była już rekrutem,

nie odczuła mdłości na widok podziurawionego ciała i obryzganych
krwią zabawek.

Ale poczuła ból w sercu.
Potem ogarnął ją gniew, głuchy, gwałtowny gniew, gdy jej wzrok padł

na staroświecką broń wciśniętą w ramiona misia.

To było jeszcze dziecko.
Była siódma wieczorem. Eve wciąż przebywała poza domem.

Przespała się z godzinę przy biurku, gdy komputer szukał informacji.
Skoro sprawa Loli Starr nie była opatrzona Kodem Piątym, Eve mogła
swobodnie korzystać z banku danych Międzynarodowego Centrum
Informacji o Przestępstwach Kryminalnych. Na razie MCIPK nie
znalazło nic, co pasowałoby do tej sprawy.

Teraz Eve, blada ze zmęczenia, sztucznie pobudzona sztuczną kofeiną,

patrzyła na Feeneya.

- Dallas, ona była prostytutką.

background image

- Tę pieprzoną licencję dostała zaledwie trzy miesiące temu. Na jej

łóżku leżały lalki.

Nie mogła spokojnie o tym myśleć - o tych wszystkich głupich

dziewczęcych rzeczach, w których musiała grzebać, kiedy żałosne ciało
ofiary leżało na tanich, przeładowanych ozdobami poduszkach i lalkach.
Rozwścieczona Eve rzuciła na biurko jedno ze zdjęć zrobionych przez
fotografa policyjnego.

- Z taką buzią powinna być maskotką szkolnej drużyny sportowej. A

ona przyjmowała klientów i zbierała fotografie modnych apartamentów i
jeszcze modniejszych strojów. Myślisz, że wiedziała, w co się pakuje?

- Nie sądzę, żeby przypuszczała, iż zostanie zabita - spokojnym głosem

odparł Feeney. - Chcesz analizować psychikę prostytutek?

- Nie. - Jeszcze raz popatrzyła zmęczonym okiem na wydruk. - Ale nie

mogę się z tym pogodzić, Feeney. Taki dzieciak.

- Wiesz, jak to jest, Dallas.
- Niestety. - Zmusiła się, by odpowiedzieć ostrym tonem. - Sekcja

zwłok powinna zostać przeprowadzona z samego rana, ale z moich
oględzin wynika, że gdy ją znaleziono, nie żyła już od co najmniej
dwudziestu czterech godzin. Zidentyfikowałeś broń?

- SIG dwa - dziesięć - prawdziwy rewolwerowy Rolls - Royce, z mniej

więcej tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego, sprowadzony ze Szwecji. Z
tłumikiem. Te stare tłumiki wystarczały tylko na dwa, trzy strzały.
Potrzebował go, ponieważ mieszkanie ofiary nie było dźwiękoszczelne,
tak jak apartament DeBlass.

- I nie dzwonił z niego, co oznacza, że nie chciał, by szybko ją

znaleziono. Musiał jakoś się stamtąd wydostać - zadumała się.
Pogrążona w myślach podniosła zabezpieczoną przez policję niewielką
kartkę papieru.

DRUGA Z SZEŚCIU
- Co tydzień jedna - powiedziała cicho. - Jezus Maria, Feeney, nie daje

nam dużo czasu.

- Przeglądam jej terminarze spotkań. O ósmej wieczorem poprzedniej

nocy była umówiona z nowym klientem. Jeśli sekcja potwierdzi podaną
przez ciebie godzinę zgonu, to mamy faceta. - Feeney uśmiechnął słabo.
- Nazywa się John Smith.

- Będziemy z nim mieli jeszcze większe kłopoty niż z bronią

mordercy. - Przez chwilę masowała palcami czoło. - MCIPK odmówi
szukania faceta, jeśli podamy takie nazwisko.

background image

- Ciągle przeszukują dane - mruknął Feeney. Bronił MCIPK, do

którego miał pewien sentyment.

- Niczego nie znajdą. Mamy podróżnika w czasie, Feeney. Parsknął.
- Historia jak z Mesa Verne'a.
- Zbrodnie zostały popełnione w dwudziestym pierwszym wieku -

powiedziała. - Rewolwery, wyjątkowa brutalność, ręcznie napisane,
pozostawiane na miejscu zbrodni wiadomości. Więc może nasz zabójca
jest jakimś historykiem albo przynajmniej interesuje się przeszłością.
Kimś, kto chce, żeby teraz było tak jak dawniej.

- Mnóstwo ludzi uważa, że wszystko powinno być inaczej. Dlatego

świat pełen jest buntowników.

Opuściła w zamyśleniu ręce.
- MCIPK nie pomoże nam dotrzeć do umysłu tego faceta. Czy to

jeszcze ludzki umysł wymyśla takie zabawy? Co on robi, Feeney?
Dlaczego on to robi?

- Zabija prostytutki.
- Dziwki zawsze były łatwym celem, począwszy od Kuby Roz-

pruwacza, prawda? To taka ryzykowna praca. Nawet teraz, gdy wszędzie
zainstalowane są kamery, nadal zdarzają się klienci, którzy maltretują
prostytutki, zabijają je.

- To należy do rzadkości - z zadumą w głosie rzekł Feeney.
- Czasami przy tych sadomasochistycznych praktykach kogoś za

bardzo poniesie. Ale dziwki są w większości bezpieczniejsze od
nauczycielek.

- Wciąż ponoszą pewne ryzyko, pracując w najstarszym zawodzie

świata, bo z nim wiążą się najstarsze na świecie zbrodnie. Ale trochę się
zmieniło. Ludzie z zasady nie zabijają już z broni palnej. Jest zbyt droga,
zbyt trudno ją kupić. Seks nie dostarcza już tak silnych podniet jak
kiedyś, jest zbyt tani, zbyt łatwo można go kupić. Mamy inne metody
śledztwa i mnóstwo nowych motywów zbrodni. Jeśli jednak pominie się
to wszystko, pozostaje jeden fakt - ludzie nadal zabijają ludzi. Szukaj
dalej, Feeney. Muszę pogadać z paroma osobami.

- Powinnaś się przespać, dziecino.
- Niech on śpi - mruknęła Eve. - Niech ten skurwiel śpi. Zebrawszy

siły, zwróciła się ku swemu telełączu. Nadeszła pora, by skontaktować
się z rodzicami ofiary.

Gdy Eve weszła do okazale urządzonego foyer w biurze Roarke'a,

które mieściło się w centrum miasta, była już ponad trzydzieści dwie
godziny na nogach. Wycierpiała katusze, mówiąc dwojgu przerażonym,

background image

szlochającym rodzicom, że ich jedyna córka nie żyje. Wpatrywała się w
monitor, dopóki dane nie rozpłynęły się przed jej oczami.

Rozmowa z właścicielem domu, którą przeprowadziła w następnej

kolejności, dostarczyła jej swoistych wrażeń. Mężczyzna najwidoczniej
zdążył już dojść do siebie, bo przez trzydzieści minut jęczał, że ta sprawa
zrobiła mu złą reklamę i może nawet będzie musiał obniżyć czynsze.

To tyle, pomyślała Eve, jeśli chodzi o ludzkie współczucie.
Siedziba Roarke Industries w Nowym Jorku wyglądała w dużej mierze

tak, jak Eve sobie wyobrażała. Zgrabny, błyszczący, gładki budynek
wzbijał się swymi stu pięćdziesięcioma piętrami w niebo Manhattanu.
Przypominał czarną lancę, skrzącą się niczym mokry kamień, otoczoną
tunelami transportowymi oraz jasnymi jak diamenty drogami
powietrznymi.

Tutaj na rogu nie stali namolni sprzedawcy smażonych kiełbasek,

pomyślała. Żadnych ulicznych handlarzy z najnowszymi komputerami,
uciekających ochronie na pokłady swych kolorowych samolotów. Na
tym odcinku Piątej sprzedaż była dozwolona wyłącznie w sklepach.
Dzięki temu ta strefa była mniej hałaśliwa i trochę mniej niebezpieczna.

Główny hali budynku, zajmujący powierzchnię bloku mieszkalnego,

mógł się poszczycić trzema wytwornymi restauracjami, ekskluzywnym
butikiem, kilkoma sklepami z wyrobami specjalnymi i małą salą kinową,
w której wyświetlano filmy artystyczne.

Podłoga wyłożona była białymi płytami o powierzchni jednego jarda,

które błyszczały jak księżyc. Szklane przezroczyste windy mknęły
pracowicie w górę i w dół, ludzie posuwali się zygzakami w prawo i w
lewo, podczas gdy bezosobowe głosy kierowały gości do różnych
ciekawych miejsc, a jeśli przyszli tu w interesach, do właściwego biura.

Dla tych, którzy chcieli sami wędrować po tym wieżowcu,

przygotowano kilkanaście ruchowych map.

Eve podeszła do monitora, który uprzejmie zaproponował jej pomoc.
- Roarke - powiedziała zirytowana, że jego nazwisko nie zostało

umieszczone w głównym katalogu.

- Przykro mi. - Komputer mówił niesłychanie łagodnym głosem, który

zamiast uspokoić Ewę, rozstroił jej już i tak napięte nerwy. - Nie wolno
mi udostępnić tej informacji.

- Roarke - powtórzyła, przytrzymując w górze odznakę, by komputer

mógł ją sprawdzić. Czekała niecierpliwie, gdy maszyna szumiała,
niewątpliwie sprawdzając i weryfikując jej numer identyfikacyjny,
powiadamiając osobę, z którą chciała się zobaczyć.

background image

- Proszę przejść do wschodniego skrzydła, poruczniku Dallas. Ktoś

będzie na panią czekał.

- Dobrze.
Skręciła na końcu korytarza, minęła marmurowe ogrodzenie, za

którym rósł las śnieżnobiałych niecierpek.

- Pani porucznik. - Kobieta w zabójczo czerwonym kostiumie, o

włosach tak białych jak niecierpki, uśmiechnęła się, chłodno. - Proszę
pójść ze mną.

Wsunęła do otworu cienką kartę identyfikacyjną, położyła dłoń na

czarnej szybce, sprawdzającej odciski palców. Ściana przesunęła się,
odsłaniając prywatną windę.

Eve weszła do środka i nie zdziwiła się, kiedy jej przewodniczka

poprosiła o najwyższe piętro.

Eve była pewna, że Roarke może być usatysfakcjonowany tylko tym,

co jest na samym szczycie.

Podczas jazdy jej towarzyszka milczała, rozsiewając wokół siebie

dyskretną woń zmysłowych perfum, które pasowały do jej butów i
starannie uczesanych gładkich włosów. Eve podziwiała w duchu kobiety,
które zawsze wyglądały jak spod igły, a nie wkładały w to żadnego
wysiłku.

W obliczu tego niczym niezmąconego przepychu obciągnęła z

zażenowaniem swoją znoszoną skórzaną kurtkę, zastanawiając się, czy
kiedykolwiek wydała pieniądze na fryzjera, zamiast własnoręcznie
przycinać włosy.

Zanim zdążyła sobie odpowiedzieć na to doniosłe pytanie, drzwi

otworzyły się z szumem - zobaczyła wyłożone białym dywanem foyer
wielkości małego domu. Było tam pełno roślin, żywych roślin: fikusów,
palm i krzewów, które wyglądały jak kwitnące poza sezonem derenie. W
powietrzu unosił się ostry aromatyczny zapach kwiatów rozkwitających
w jaskrawym fiolecie i najróżniejszych odcieniach czerwiem.

Ogród otaczał wytworną poczekalnię, w której stały wygodne

fiołkoworóżowe sofy, błyszczące drewniane stoliki i mosiężne lampy
rzucające kolorowe refleksy.

W samym środku poczekalni znajdował się okrągły blat, wyposażony

niczym kabina pilota w monitory i pulpity sterujące, przyrządy
pomiarowe i telełącza. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn obsługiwało
urządzenia pewnie i z widoczną znajomością rzeczy, tworząc zgrany
zespól.

background image

Minęły ich i weszły w przeszklony korytarz. Wystarczyło zerknąć w

dół, by zobaczyć Manhattan. Z głośników sączyła się cicha muzyka, w
której Eve rozpoznała symfonię Mozarta. Interesowała się muzyką od
dziesiątego roku życia.

Kobieta w zabójczym kostiumie znowu się zatrzymała, błysnęła swym

perfekcyjnie obojętnym uśmiechem, po czym powiedziała do ukrytego
głośnika:

- Porucznik Dallas, sir.
- Caro, wpuść ją do mojego gabinetu. Dziękuję.
Caro ponownie przycisnęła dłoń do czarnej gładkiej szybki.
- Proszę wejść - zaprosiła ją, gdy szklane drzwi się rozsunęły.
- Dziękuję. - Eve patrzyła z ciekawością na oddalającą się kobietę,

zastanawiając się, jak można kroczyć z takim wdziękiem na
trzycalowych obcasach. Weszła do gabinetu Roarke'a.

Zgodnie z jej przewidywaniami, był tak samo imponujący jak reszta

nowojorskiej siedziby. Mimo malowniczej panoramy Nowego Jorku,
którą można było oglądać z trzech stron, mimo wysokiego sufitu z
morzem świetlnych punkcików oraz wyściełanych mebli wibrujących
najrozmaitszymi odcieniami topazów i szmaragdów, siedzący za
mahoniowym biurkiem mężczyzna przyciągał uwagę.

Co on w sobie ma, u diabła, po raz kolejny pomyślała Eve, gdy Roarke

wstał, obdarzając ją czarującym uśmiechem.

- Porucznik Dallas - powiedział z tą swoją fascynującą irlandzką

śpiewnością - miło mi, że cię widzę, jak zawsze.

- Może zmienisz zdanie, kiedy poznasz cel mojej wizyty.
Uniósł brew.
- Więc wejdź i powiedz, o co chodzi. Potem zobaczymy. Napijesz się

kawy?

- Nie próbuj odwracać mojej uwagi. - Podeszła bliżej. Potem, by

zaspokoić ciekawość, przeszła się po pokoju. Był tak duży jak helikopter
i

miał

wszelkie

udogodnienia

pięciogwiazdkowego

hotelu:

zautomatyzowany barek, ekran na całą ścianę, wygodny wyściełany fotel
z video i nastrojową muzyką. Z lewej strony umieszczona była ogromna
wanna z biczem wodnym oraz elektroniczna suszarka. Wszystkie
standardowe, lecz najnowocześniejsze urządzenia biurowe, były
wbudowane w ścianę.

Roarke obserwował Ewę z dobrotliwym wyrazem twarzy. Podziwiał

sposób, w jaki się poruszała, w jaki jej obojętne oczy ślizgały się po
pokoju.

background image

- Chcesz się przejść, Ewo?
- Nie. Jak możesz pracować w takich warunkach? - Rozłożyła ręce,

wskazując przeszklone ściany. - Zupełnie jakbyś był na dworze.

- Nie lubię przebywać w zamknięciu. Masz zamiar usiąść czy kręcić

się po pokoju?

- Mam zamiar stać. Muszę ci zadać parę pytań, Roarke. Twój adwokat

może być przy tym obecny.

- Chcesz mnie aresztować?
- Na razie nie.
- Więc dopóki tego nie zrobisz, dajmy sobie spokój z prawnikami.

Pytaj.

Choć wbiła wzrok w jego oczy, wiedziała, że wepchnął ręce do

kieszeni spodni. Ręce zdradzały emocje.

- Przedwczoraj w nocy - rzekła - między ósmą a dziesiątą wieczorem.

Możesz powiedzieć, gdzie byłeś?

- Wydaje mi się, że wyszedłem stąd parę minut po ósmej. - Pewną ręką

dotknął swego biurkowego terminarza. - Wyłączyłem monitor o 8: 17,
wyszedłem z budynku i pojechałem do domu.

- Pojechałeś - przerwała mu - czy zostałeś odwieziony?
- Pojechałem. Nie lubię trzymać pracowników w pogotowiu przez

wiele godzin po to, by spełniali moje zachcianki.

- Masz cholernie demokratyczne zasady. - I cholernie nieprzydatne,

pomyślała. Bardzo chciała, by miał alibi. - A potem?

- Nalałem sobie brandy, wziąłem prysznic, przebrałem się. Zjadłem

późną kolację z przyjaciółką.

- Jak późną i z jaką przyjaciółką?
- Wydaje mi się, że przyjechałem około dziesiątej. Lubię być

punktualny. Do domu Madeline Montmart.

Eve natychmiast przypomniała sobie zgrabną blondynkę o zmys-

łowych ustach i migdałowych oczach.

- Madeline Montmart, tej aktorki?
- Tak. Chyba jedliśmy pieczone przepiórki, jeśli to ci w czymś

pomoże.

Zignorowała jego pełną sarkazmu uwagę.
- Nikt cię nie widział między ósmą siedemnaście a dziesiątą

wieczorem?

- Może ktoś z personelu, ale w końcu dobrze im płacę, więc istnieje

duże prawdopodobieństwo, że powiedzą to, o co ich poproszę. - W jego

background image

głosie zabrzmiała nuta zdenerwowania. - Popełniono następne
morderstwo, prawda?

- Lola Starr, licencjonowana prostytutka. Niektóre szczegóły zostaną

przekazane mediom w ciągu godziny.

- A niektóre nie.
- Czy masz tłumik, Roarke?
Wyraz jego twarzy nie zmienił się.
- Nawet kilka. Wyglądasz na wykończoną, Ewo. Całą noc byłaś na

nogach?

- Miałam robotę. Masz szwedzki rewolwer SIG dwa - dziesięć, z mniej

więcej tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego?

- Nabyłem taki jakieś sześć tygodni temu. Usiądź.
- Znałeś Lolę Starr? - Wyjęła z teczki fotografię, którą znalazła w

mieszkaniu Loli. Piękna dziewczyna o twarzy elfa promieniała zuchwałą
radością.

Roarke spojrzał na zdjęcie, gdy wylądowało na biurku. Jego oczy

błysnęły gniewnie. Tym razem jego głos był przepełniony czymś, co Eve
uznała za litość.

- Jest za młoda, by dostać licencję.
- Skończyła osiemnaście lat cztery miesiące temu. Podanie złożyła w

dniu swoich urodzin.

- Nie miała czasu, by zmienić zdanie, prawda? - Podniósł na Ewę oczy.

Tak, była w nich litość. - Nie znałem jej. Nie korzystam z usług
prostytutek. Ani dzieci. - Wziął do ręki zdjęcie i przez biurko podał je
Ewie. - Usiądź.

- Czy kiedykolwiek...
- Siadaj, do cholery. - W nagłym przypływie złości chwycił ją za

ramiona i popchnął na krzesło. Jej teczka przewróciła się i wypadły z
niej zdjęcia Loli, która niczym nie przypominała tamtej zuchwałej,
rozradowanej dziewczyny.

Mogła pierwsza je zgarnąć - miała tak samo dobry refleks jak on.

Jednak pewnie chciała, żeby je zobaczył. Widać potrzebowała tego.

Przykucnąwszy, Roarke podniósł jedno ze zdjęć zrobionych na

miejscu zbrodni. Popatrzył na nie.

- Jezus Maria - rzekł cicho. - Uważasz, że jestem zdolny do czegoś

takiego?

- Nieważne, co myślę. Prowadzenie śledztwa... - Przerwała, czując na

sobie jego gniewny wzrok.

background image

- Uważasz, że jestem zdolny do czegoś takiego? - powtórzył ostrym

jak brzytwa głosem.

- Nie, ale muszę wykonać swoją robotę.
- Masz obrzydliwą robotę.
Pozbierała zdjęcia i schowała je do teczki.
- Czasami.
- Jak możesz spokojnie spać po zobaczeniu czegoś takiego?
Wzdrygnęła się nerwowo. Zauważył to, mimo że błyskawicznie

zapanowała nad sobą. Intrygowały go jej reakcje, ale zmartwił się, że
sprawił jej przykrość.

- Mogę, bo wiem, że dorwę faceta, który to zrobił. Zejdź mi z drogi.
Nie ruszając się z miejsca, położył rękę na jej zesztywniałej dłoni.
- Człowiek na moim stanowisku musi szybko i dokładnie oceniać

ludzi. Patrząc na ciebie, widzę, że jesteś na granicy wytrzymałości
nerwowej.

- Powiedziałam, zejdź mi z drogi.
Podniósł się i ścisnąwszy Ewę za rękę, podciągnął ją za sobą. Wciąż

zagradzał jej przejście.

- On znowu to zrobi - powiedział cicho. - A ty zadręczasz się

pytaniem, kiedy i gdzie.

- Przestań analizować moje uczucia. Mamy cały wydział psychiatrów,

którzy biorą za to pieniądze.

- Dlaczego nie poszłaś do któregoś z nich? Chwytasz się każdego

wykrętu, by uniknąć testów.

Jej oczy zwęziły się.
Uśmiechnął się, ale nie był to radosny uśmiech.
- Mam swoje dojścia, pani porucznik. Kilka dni temu miałaś przejść

testy, standardowe badania obowiązujące w twoim wydziale każdego,
kto zabił człowieka. Ty to zrobiłaś tej samej nocy, której zginęła Sharon.

- Nie wściubiaj nosa w moje sprawy - powiedziała rozwścieczona. - I

niech szlag trafi twoje dojścia.

- Czego się boisz? Boisz się tego, co znajdą, kiedy zajrzą do twojego

umysłu? Do twojej duszy?

- Niczego się nie boję. - Wyszarpnęła rękę. W odpowiedzi Roarke

położył jej dłoń na policzku tak zaskakująco łagodnym gestem, że
zadrżała na całym ciele.

- Pozwól mi sobie pomóc.
- Ja... - Słowa niemal wyleciały z jej ust, jak fotografie z teczki. Jednak

tym razem wykazała się refleksem i zamilkła. - Dam sobie radę. -

background image

Odwróciła się. - Możesz odebrać swoje rzeczy jutro, po dziewiątej rano.
Przyjdź, kiedy będziesz mógł.

- Eve?
Cały czas miała wzrok utkwiony w drzwiach, cały czas szła przed

siebie.

- Słucham?
- Chcę się z tobą spotkać dziś wieczorem.
- Nie.
Kusiło go - ogromnie go kusiło - by ją dogonić. Pozostał jednak na

miejscu.

- Mogę ci pomóc przy tej sprawie.
Na wszelki wypadek zatrzymała się i odwróciła. Gdyby nie to, że

wszystko się w nim skręcało z niezaspokojenia, wybuchnąłby głośnym
śmiechem na widok drwiącej podejrzliwości malującej się w jej oczach.

- W jaki sposób?
- Znam ludzi, których znała Sharon. - Zobaczył, że drwina ustępuje

miejsca zainteresowaniu. Ale wyraz podejrzliwości pozostał. - Nie trzeba
dużej wyobraźni, by się domyślić, że będziesz szukała związku między
Sharon a dziewczyną, której fotografie nosisz ze sobą. Zobaczę, czy uda
mi się coś znaleźć.

- Informacje uzyskane od podejrzanego nie mają dużego znaczenia w

śledztwie. Ale - dodała, zanim zdążył się odezwać - możesz dać mi znać,
jeśli na coś trafisz.

W końcu się uśmiechnął.
- Czy to nie dziwne, że chciałbym cię widzieć nagą i to w łóżku? Dam

ci znać, pani porucznik. - I wrócił za biurko. - Tymczasem prześpij się
trochę.

Kiedy drzwi zamknęły się za nią, uśmiech zniknął z jego oczu. Długo

siedział w ciszy. Obracając w palcach guzik, który nosił w kieszeni,
uruchomił swoją prywatną linię.

Nie chciał, żeby ta rozmowa została zarejestrowana.

background image

7

Podeszła do kamery zainstalowanej przy wejściu do mieszkania

Charlesa Monroe i zaczęła oznajmiać swe przybycie, kiedy drzwi
otworzyły się. Monroe miał na sobie czarny krawat, kaszmirową
pelerynę narzuconą niedbale na ramiona oraz kremowy kaszmirowy
szalik. Jego uśmiech prezentował się tak samo ładnie jak strój.

- Porucznik Dallas. Miło panią znowu widzieć. - Jego oczy z

zachwytem przesunęły się po niej. - Tak mi przykro, że muszę wyjść.

- Nie zajmę panu dużo czasu. - Zrobiła krok do przodu, on - krok do

tyłu. - Parę pytań, panie Monroe, tutaj, nieformalnie, albo na policji z
pańskim przedstawicielem lub adwokatem.

Jego starannie wymodelowane brwi uniosły się.
- Rozumiem. Sądziłem, że mamy to już za sobą. Proszę pytać, pani

porucznik. - Zatrzasnął drzwi. - Obejdzie się bez formalności.

- Gdzie pan był przedwczoraj między ósmą a jedenastą w nocy?
- Przedwczoraj w nocy? - Wyciągnął z kieszeni kalendarz i zajrzał do

niego. - Ach, tak. O siódmej trzydzieści podjechałem po klientkę i
zabrałem ją do Teatru Wielkiego na przedstawienie, które zaczynało się
o ósmej. Grali Ibsena - przygnębiająca sztuka. Siedzieliśmy w trzecim
rzędzie, pośrodku. Spektakl skończył się parę minut przed jedenastą,
potem zjedliśmy późną kolację, którą przywieziono nam do domu.
Byłem zajęty z klientką do trzeciej nad ranem.

Schował kalendarz i uśmiechnął się szeroko.
- Czy to oczyszcza mnie z podejrzeń?
- Jeśli ta klientka potwierdzi pana zeznania.
Uśmiech przeszedł w wyraz bolesnego rozczarowania.
- Pani porucznik, zabija mnie pani.
- Ktoś zabija ludzi z pana branży - warknęła w odpowiedzi. -

Nazwisko i numer telefonu, panie Monroe. - Poczekała, dopóki nie podał
jej danych ponurym głosem. - Zna pan Lolę Starr?

- Lola, Lola Starr... chyba o niej nie słyszałem. - Znowu wyjął

kalendarz i przejrzał notes z adresami. - Na pewno nie. Dlaczego pani
pyta?

- Usłyszy pan o tym w porannych wiadomościach. - To było wszystko,

co Eve mu powiedziała, otwierając drzwi. - Na razie giną tylko kobiety,
ale na pana miejscu byłabym bardzo ostrożna w umawianiu się z
nowymi klientami.

background image

Głowa pękała jej z bólu, gdy szła w kierunku windy. Nie mogła się

powstrzymać, by nie spojrzeć na drzwi mieszkania Sharon DeBlass, nad
którymi migotało czerwone policyjne światełko.

Powinnam się przespać, pomyślała. Powinnam pojechać do domu i nie

myśleć o niczym przez godzinę. Ale zamiast tego przesunęła swój
identyfikator przez czytnik, by zwolnić blokadę, i weszła do mieszkania
zamordowanej kobiety.

Było ciche. I puste. Niczego innego się nie spodziewała. Miała

nadzieję, że wyczuje coś intuicyjnie, ale czuła tylko tępe walenie w
skroniach. Nie zwracając na nie uwagi, weszła do sypialni.

Szyby także zostały opryskane kryjącym sprayem, by dziennikarze czy

też chorobliwie ciekawscy ludzie nie latali obok okien mieszkania
Sharon i nie oglądali miejsca zbrodni. Poleciła, by zapalono lampy;
światło rozproszyło mrok, oświetlając łóżko.

Prześcieradła zdjęto i zabrano do laboratorium medycyny sądowej.

Płyny ustrojowe, próbki włosów i skóry zostały już dokładnie
przebadane, a wyniki analiz włączono do akt sprawy. Eve zauważyła
plamę na materacu, tam gdzie krew przeciekła przez atłasowe
prześcieradła.

Wezgłowie łóżka też było nią zaplamione. Zastanawiała się, czy ktoś

już próbował je wyczyścić.

Zerknęła w stronę stołu. Feeney zabrał mały stołowy komputer

osobisty, by przejrzeć twardy dysk i dyskietki. Pokój został przeszukany
i opróżniony. Nie było tu już nic do roboty.

Mimo to Eve podeszła do komódki i jeszcze raz przetrząsnęła

szuflady. Kto zechce wziąć te wszystkie ubrania, zastanowiła się.
Jedwabie i koronki, kaszmiry i atłasy należące do kobiety, która lubiła
czuć, jak ciała bogaczy ocierają się o jej skórę.

Może zabierze je matka Sharon. Dlaczego pani DeBlass nie poprosiła

o oddanie rzeczy jej córki?

Trzeba to przemyśleć.
Przeszukała komódkę, jeszcze raz oglądając spódnice, sukienki,

spodnie, modne czapki i kaftany, swetry i bluzki, sprawdzając kieszenie i
bieliznę. Potem zajęła się butami starannie poukładanymi w pudełkach
ze sztucznego tworzywa.

Kobieta ma tylko jedną parę nóg, pomyślała z rozdrażnieniem. Żadna

nie potrzebuje sześćdziesięciu par butów. Parskając lekko, wsunęła ręką
w rząd szpilek, głęboki tunel utworzony z kozaków, przesunęła palcami
po sprężyście miękkich koturnach.

background image

Lola nie miała ich tak dużo, przypomniała sobie. Dwie pary pantofli na

śmiesznie wysokich obcasach, parę dziewczęcych sandałów wiązanych
na rzemyki i parę tenisówek - wszystkie wepchnięte do jej wąskiej
szafki.

Ale Sharon była tak dobrze zorganizowana, jak próżna. Jej buty były

starannie poukładane w rzędach po...

Błąd. Czując, że ciarki chodzą jej po skórze, Eve cofnęła się. Coś tu

nie grało. Szafa była tak samo duża jak pokój i wykorzystana w każdym
calu. Teraz zobaczyła, że na półkach jest przerwa długości jednej stopy.
Stało się tak, ponieważ buty były poukładane w sterty po sześć pudełek,
a takich stert było w rzędzie osiem.

Nie leżały tak, kiedy Eve weszła tu po raz pierwszy, ani kiedy stąd

wychodziła. Były ułożone w zależności od koloru i charakteru.

Po cztery pudełka w stercie, pamiętała doskonale, po dwanaście stert w

rzędzie.

Taki drobny błąd, pomyślała z uśmiechem. Lecz człowiek, który

popełni jeden błąd, może zrobić i drugi.


- Może pani powtórzyć, poruczniku?
- Poprzestawiał pudełka z butami, panie komendancie. - Przebijając się

przez korki uliczne, drżąc z zimna, gdyż grzejnik w samochodzie
dmuchał ciepławym powietrzem tylko na jej stopy, Eve nawiązała
łączność ze swoim szefem. Sterowiec z turystami trzymał się tuż nad
ziemią, donośny głos przewodnika radził, jak robić zakupy w
podniebnych sklepach. Jakaś kretyńska ekipa drogowa, posiadająca
zezwolenie na używanie w ciągu dnia maszyn o dużej mocy, wierciła
dojazd do tunelu na rogu Szóstej i Siedemdziesiątej Ósmej. Eve
spróbowała przekrzyczeć hałas.

- Może pan obejrzeć dyskietki z jej mieszkania. Pamiętam, jaki był

układ szafy. Zrobiła na mnie wrażenie, bo nie sądziłam, że jedna osoba
może mieć tyle rzeczy i trzymać je w takim porządku. Wrócił.

- Wrócił na miejsce zbrodni? - spytał Whitney oschłym tonem.
- Komunały biorą się z faktów. - Mając nadzieję, że sąsiednia ulica

będzie choć trochę spokojniejsza, skręciła w przecznicę i wylądowała za
rozklekotanym mikrobusem. Czy żaden mieszkaniec Nowego Jorku nie
pozostał w domu? - W przeciwnym razie nie byłyby komunałami -
zakończyła i włączyła automatycznego kierowcę, by wsadzić ręce w
kieszenie i w ten sposób je ogrzać. - Zauważyłam też inne rzeczy.
Trzymała biżuterię w podzielonej na przegródki szufladzie. Pierścionki

background image

w jednej przegródce, bransoletki w drugiej, i tak dalej. Kilka łańcuchów
było splątanych, kiedy zajrzałam tam ponownie.

- Ekipa techniczna...
- Sir, obejrzałam dokładnie mieszkanie po jej wyjściu. Wiem, że tam

był. - Eve czuła się zawiedziona reakcją Whitneya, ale wiedziała, że
wynika ona z ostrożności. Dowódcy muszą być rozważni. - Poradził
sobie z zabezpieczeniami i wszedł do środka. Szukał czegoś - czegoś, o
czym zapomniał. Czegoś, co ona miała. Czegoś, co przeoczyliśmy.

- Chcesz, żeby jeszcze raz przeszukano mieszkanie?
- Tak. I chcę, żeby Feenley powtórnie przejrzał pliki Sharon. Gdzieś

tam musi coś być. I to go martwi do tego stopnia, że postanowił wrócić,
nie bacząc na ryzyko.

- Dam ci pisemne upoważnienie. Szef nie będzie z tego zadowolony. -

Dowódca milczał przez chwilę. Potem, jakby właśnie sobie przypomniał,
że jest to całkowicie bezpieczna linia, parsknął. - Do diabła z szefem.
Powodzenia, Dallas.

- Dziękuję... - zaczęła, ale wyłączył się, zanim zdążyła dokończyć

zdanie.

Druga z sześciu, pomyślała w zaciszu swego samochodu i wzdrygnęła

się nie tylko z zimna. Było jeszcze czworo ludzi, których życie miała w
swoich rękach.

Po wjechaniu do garażu zaklęła głośno, wściekła, że umówiła się z tym

cholernym mechanikiem na następny dzień. Jeśli grzejnik rzeczywiście
jest uszkodzony, to facet zabierze jej samochód i będzie się grzebał z
jakąś kretyńską usterką przez tydzień. Myśl o robocie papierkowej, którą
musiałaby wykonać, by otrzymać pojazd służbowy, wydała jej się zbyt
straszna, by miała ochotę w ogóle rozważać ten pomysł.

Poza tym była przyzwyczajona do swego samochodu, ze wszystkimi

jego kaprysami. Wszyscy wiedzą, że umundurowani policjanci dostają
najlepsze pojazdy ziemia - powietrze. Detektywom musiały wystarczać
stare gruchoty.

Będzie musiała zdać się na transport publiczny albo zwędzić samochód

z garażu policyjnego i później ponieść konsekwencje swego czynu.

Zmarszczyła brwi na myśl o czekających ją nieprzyjemnościach.

Pomyślała, że musi spotkać się osobiście z Feeneyem i powiedzieć mu,
by przejrzał dyskietki nagrane w ciągu ostatniego tygodnia przez
ochronę kompleksu Gorham. Wjechała windą na swoje piętro. Gdy tylko
otworzyła drzwi, automatycznie sięgnęła po broń.

background image

Było coś niepokojącego w ciszy, jaka panowała w mieszkaniu.

Natychmiast się zorientowała, że nie jest w nim sama. Choć czuła, że
ciarki chodzą jej po skórze, wyciągnęła ręce, w których trzymała broń, i
szybko przesunęła wzrokiem po wnętrzu, przeskakując zgrabnie w lewo
i w prawo.

W słabo oświetlonym, pełnym cieni pokoju panowała absolutna cisza.

Nagle zauważyła jakiś ruch, jej napięte mięśnie zafalowały, a palec
zawisł na spuście.

- Doskonały refleks, pani porucznik. - Roarke wstał z fotela, w którym

na wpół leżał i z którego ją obserwował. - Tak doskonały - kontynuował
tym samym łagodnym tonem, gdy zapalił lampę dotykiem dłoni - że
mam nadzieję, iż nie wykorzystasz go przeciwko mnie.

Może to zrobi. Mogła go zabić. Jeden strzał i błogi uśmiech zniknąłby

z jego twarzy. Ale każde użycie broni oznaczało robotę papierkową,
której nie miała ochoty wykonywać tylko po to, żeby się zemścić.

- Co ty tu robisz, do cholery?
- Czekam na ciebie. - Nie spuszczając wzroku z jej oczu, podniósł

ręce. - Jestem nieuzbrojony. Sama sprawdź, jeśli mi nie wierzysz.

Bardzo wolno, z pewnym ociąganiem, schowała broń do kabury.
- Domyślam się, że masz całą armię bardzo drogich i bardzo mądrych

adwokatów, którzy oczyszczą cię z zarzutów, zanim skończę pisać na
ciebie raport. Ale może mi wytłumaczysz, dlaczego mam narażać siebie
na kłopoty, a miasto na wydatki, wsadzając cię do aresztu na parę
godzin?

Stwierdził ze zdziwieniem, że rozbawił go sposób, w jaki na niego

napadła.

- Nic by to nie dało. A ty jesteś zmęczona, Ewo. Dlaczego nie

usiądziesz? .

- Nie będę zawracała sobie głowy pytaniem cię, jak tu wszedłeś. -

Trzęsąc się ze złości, zastanawiała się, jak dużą satysfakcję sprawiłoby
jej zakucie jego wypieszczonych nadgarstków w kajdanki. - Jesteś
właścicielem tego budynku, więc odpowiedź sama się nasuwa.

- Jedną z rzeczy, którą w tobie podziwiam jest to, że nie tracisz czasu

na sprawy oczywiste.

- Moje pytanie brzmi: dlaczego.
- Kiedy wyszłaś z mojego biura, złapałem się na tym, że myślę o tobie,

i w sensie zawodowym i osobistym. - Uśmiechnął się, szybko i
czarująco. - Jadłaś kolację?

- Dlaczego? - powtórzyła.

background image

Zrobił krok w jej stronę i padający z boku strumień światła zadrgał

lekko.

- Ze względów zawodowych, bo odbyłem parę rozmów, które mogą

wydać ci się interesujące. Osobistych... - Zbliżył rękę do jej twarzy,
muskając palcami policzek, dotykając kciukiem niewielkiego dołeczka w
podbródku. - Zmartwił mnie wyraz zmęczenia w twoich oczach. Z
jakiegoś powodu czuję, że powinienem cię nakarmić.

Chodź wiedziała, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko,

odsunęła się gwałtownie.

- Jakich rozmów?
Uśmiechnął się tylko i podszedł do jej telełącza.
- Mogę? - spytał wystukując jednocześnie numer. - Tu Roarke. Już

możecie przysłać jedzenie na górę. - Rozłączył się i znowu uśmiechnął
do Ewy. - Nie masz nic przeciwko temu, żeby to był makaron?

- Z zasady nie. Ale sprzeciwiam się temu, w jaki sposób mnie

traktujesz.

- To jeszcze jedna rzecz, która mi się w tobie podoba. - Skoro ona nie

chciała, on usiadł i nie zwracając uwagi na jej gniewnie zmarszczone
brwi, wyjął papierośnicę. - Uznałem, że łatwiej się odprężyć przy
gorącym posiłku. Za rzadko się odprężasz, Ewo.

- Nie znasz mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć co robię, a czego

nie robię. I nie powiedziałam, że możesz tu palić.

Zapalił papierosa, przyglądając się jej przez lekką, wonną mgiełkę.
- Nie zaaresztowałaś mnie za włamanie się do twojego mieszkania,

więc nie zaaresztujesz mnie również za palenie. Przyniosłem butelkę
wina. Zostawiłem ją w kuchni. Masz ochotę się napić?

- To, na co mam ochotę... - Nagle doznała olśnienia i ogarnęła ją taka

wściekłość, że miała mgłę przed oczami. Jednym skokiem znalazła się
przy komputerze, żądając sprawdzenia kodu wejściowego.

To go zirytowało - wystarczająco mocno, by w jego głosie zabrzmiało

napięcie.

- Gdybym przyszedł po to, żeby grzebać w twoich plikach, to raczej

nie czekałbym na ciebie.

- Diabli cię wiedzą. Taka arogancja jest w twoim stylu. - Ale jej

zabezpieczenie było nienaruszone. Nie była pewna, czy odczuła ulgę,
czy doznała rozczarowania, dopóki nie zobaczyła małej paczuszki obok
monitora. - Co to?

- Nie mam pojęcia. - Wydmuchał kolejny obłok dymu. - Leżała na

podłodze w przedpokoju. Podniosłem ją.

background image

Eve wiedziała, co to było - po wielkości, kształcie, ciężarze. I

wiedziała, że kiedy odczyta zapis na dyskietce, zobaczy scenę
morderstwa Loli Starr.

Coś, co zobaczył w jej oczach, które gwałtownie się zmieniły,

spowodowało, że wstał i spytał łagodnym tonem:

- Co to jest, Eve?
- Sprawa służbowa. Wybacz mi.
Poszła prosto do sypialni, zamknęła i zablokowała drzwi.
Teraz z kolei Roarke zmarszczył gniewnie brwi. Wszedł do kuchni,

znalazł kieliszki i nalał do nich burgunda. Skromnie mieszka, pomyślał.
Niewielki bałagan, niewiele rzeczy, które mówiłyby o jej przeszłości, o
jej rodzinie. Żadnych pamiątek. Kusiło go, by wejść do jej sypialni,
skoro mógł swobodnie poruszać się po mieszkaniu, i zobaczyć, czego
tam mógłby się o niej dowiedzieć, ale powstrzymał się.

I to w dużej mierze nie z szacunku dla jej prywatności, ale z chęci

sprostania wyzwaniu, jakie mu rzuciła, prowokując go, by wyrobił sobie
o niej zdanie na podstawie obserwacji jej osoby, a nie jej otoczenia.

Mimo monotonnej kolorystyki wnętrza i braku rozgardiaszu, uznał je

za bardzo wymowne. Nie mieszkała tu, o ile mógł się zorientować, tylko
tu przebywała. Mieszkała zapewne w swoim biurze.

Wypił łyk wina, uznał je za dobre. Zgasiwszy papierosa, zaniósł oba

kieliszki do salonu. Rozwiązanie zagadki, którą była Eve Dallas,
zapowiadało się bardziej niż interesująco.

Kiedy prawie dwadzieścia minut później weszła do pokoju, kelner w

białej marynarce kończył właśnie nakrywać mały stolik pod oknem. Ale
nawet smakowite zapachy nie zdołały pobudzić jej apetytu. Głowa
znowu pękała jej z bólu, a zapomniała wziąć lekarstwo.

Roarke odprawił cicho kelnera. Nie odezwał się do czasu, aż drzwi

zamknęły się i zostali sami.

- Przykro mi.
- Z powodu?
- Że się martwisz. - Z wyjątkiem rumieńca, jaki przemknął jej po

twarzy w przystępie złości, przez cały czas, od chwili gdy weszła do
mieszkania, była blada. Ale teraz cała krew odpłynęła jej z policzków, a
oczy zupełnie pociemniały. Kiedy ruszył w jej stronę, potrząsnęła
gwałtownie głową.

- Idź sobie, Roarke.
- To byłoby proste. Zbyt proste. - Bardzo powoli objął ją ramieniem i

poczuł, jak cała sztywnieje. - Odpręż się przez chwilę - przekonywał ją

background image

łagodnym tonem. - Czy to ma znaczenie, czy to naprawdę ma jakieś
znaczenie dla kogokolwiek poza tobą, że zrobisz sobie krótką przerwę?

Znowu potrząsnęła głową, ale tym razem w tym geście kryło się

zmęczenie. Usłyszał, że z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie, więc
wykorzystując jej słabość, przytulił ją mocniej do siebie.

- Nie możesz mi powiedzieć?
- Nie.
Kiwnął głową, ale w jego oczach pojawił się wyraz zniecierpliwienia.

Wiedział lepiej; to nie powinno mieć dla niego znaczenia. Ona nie
powinna mieć dla niego znaczenia. Ale zbyt wiele rzeczy z nią
związanych miało znaczenie.

- A zatem, jest ktoś inny - mruknął.
- Nie ma nikogo innego. - Uświadomiwszy sobie, jak to może zostać

zinterpretowane, odsunęła się. - Nie chciałam powiedzieć...

- Wiem, że nie chciałaś. - Jego uśmiech był kwaśny i niezbyt wesoły. -

Ale żadne z nas nie będzie miało nikogo innego, przynajmniej przez
jakiś czas.

Odsunęła się od niego nie z chęci ucieczki, tylko z chęci zachowania

dystansu..

- Jesteś zanadto pewny siebie, Roarke.
- Skądże znowu. Niczego nie przyjmuję za pewnik. Masz mózg jak

komputer, pani porucznik. Bardzo skomplikowany komputer. Kolacja ci
stygnie.

Była zbyt zmęczona, by stać, zbyt zmęczona, żeby się kłócić. Usiadła i

wzięła do ręki widelec.

- Byłeś w mieszkaniu Sharon DeBlass w ciągu ostatniego tygodnia?
- Nie, po co miałbym tam chodzić?
Przyjrzała mu się uważnie.
- Właśnie. Po co ktokolwiek miałby tam chodzić?
Milczał przez chwilę, potem uświadomił sobie, że pytanie nie było

retoryczne.

- By uspokoić swoje obawy - zasugerował. - By się upewnić, że na

miejscu zbrodni nie pozostał żaden obciążający go dowód.

- A jako właściciel budynku mogłeś tam wejść tak samo łatwo jak

tutaj.

Jego usta zacisnęły się na chwilę. Z irytacji, uznała, irytacji człowieka,

który jest zmęczony ciągłym odpowiadaniem na te same pytania. To był
drobiazg, ale świadczył o jego niewinności.

background image

- Tak, myślę, że nie miałbym z tym problemów. Mam główny klucz

elektroniczny, więc bez trudu dostałbym się do środka.

Nie, pomyślała, jego klucz elektroniczny nie złamałby kodu ochrony

policyjnej. To by wymagało wyższego poziomu dostępu albo fachowca
od systemów zabezpieczeń.

- Zakładam, że ktoś spoza waszego wydziału odwiedził to mieszkanie

już po dokonaniu w nim zabójstwa.

- Możesz przyjąć takie założenie - zgodziła się. - Kto zajmuje się twoją

ochroną?

- Korzystam z usług Lorimara, zarówno służbowo, jak i prywatnie. -

Podniósł kieliszek. - Tak jest prościej, ponieważ ta spółka należy do
mnie.

- Oczywiście, że należy. Przypuszczam, że sporo wiesz na temat

ochrony.

- Można powiedzieć, że od dawna interesuję się sprawami ochrony.

Dlatego kupiłem tę spółkę. - Nabrał przyprawiony ziołami makaron na
widelec, podsunął go jej do ust i ucieszył się, gdy wszystko zjadła. - Eve,
wyznałbym wszystko, żebyś tylko przestała się smucić i zaczęła jeść z
takim samym apetytem, jak ostatnim razem. Ale choć popełniłem
niejedno przewinienie, nie mam na sumieniu morderstwa.

Spojrzała na talerz i zaczęła jeść.
- Co miałeś na myśli mówiąc, że mam mózg jak komputer?
- Bardzo dokładnie zastanawiasz się nad wszystkim, ważysz

argumenty za i przeciw, rozpatrujesz różne możliwości. Nie jesteś osobą
impulsywną, i choć uważam, że w sprzyjających okolicznościach można
cię uwieść, to takie zdarzenie byłoby raczej ewenementem w twoim
życiu.

Znowu podniosła na niego oczy.
- To chcesz zrobić, Roarke? Uwieść mnie?
- Uwiodę cię - odparł. - Niestety, nie dzisiejszej nocy. Ponadto, chcę

się dowiedzieć, co sprawia, że jesteś taka, jaka jesteś. I chcę ci pomóc
dostać to, czego potrzebujesz. W tej chwili najważniejszą dla ciebie
sprawą jest złapanie mordercy. Masz poczucie winy - dodał. - To głupie i
przykre.

- Nie mam żadnego poczucia winy.
- Spójrz do lustra - powiedział cicho Roarke.
- Nie mogłam nic zrobić - wybuchnęła Eve. - Nie mogłam nic zrobić,

aby zapobiec tym zbrodniom. Żadnej z nich.

- Czy uważasz, że byłaś w stanie im zapobiec?

background image

- Właśnie to powinnam była zrobić.
Przechylił głowę.
- W jaki sposób?
Odsunęła się od stołu.
- Wykazując się sprytem. Przybywając na czas. Wykonując swoją

pracę.

Chodzi o coś więcej, zadumał się. O coś poważniejszego. Splótł ręce i

położył je na stole.

- Czyż teraz tego nie robisz?
Znowu stanęły jej przed oczami tamte koszmarne sceny. Trupy. Krew.

Spustoszenie.

- Teraz one nie żyją. - Na myśl o tym jej serce zalała gorycz. - Na

pewno mogłam coś zrobić, żeby temu zapobiec.

- Żeby zapobiec morderstwu, trzeba by siedzieć w głowie zabójcy -

powiedział cicho. - Kto mógłby to znieść?

- Ja bym mogła - odparła ostrym tonem. I była to święta prawda.

Mogła znieść wszystko z wyjątkiem przegranej. - Służ i chroń - to nie
jest tylko pusty frazes, to obietnica. Jeśli nie mogę dotrzymać słowa,
jestem nikim. Mogę im służyć tylko wtedy, kiedy nie żyją. Do diabła,
ona była jeszcze dzieckiem. Jeszcze dzieckiem, a on pociął ją na
kawałki. Nie przyszłam na czas. Nie przyszłam na czas, choć powinnam
była.

Jej urywany oddech przeszedł w szloch, co ją zaskoczyło. Przyciskając

rękę do ust, opadła na sofę.

- Boże! - Tylko tyle zdołała powiedzieć. - O Boże! Boże!
Podszedł do niej. Wiedziony instynktem ścisnął mocno jej ramiona,

zamiast ją objąć.

- Jeśli nie możesz albo nie chcesz rozmawiać ze mną, musisz

porozmawiać z kimś innym. Wiesz o tym.

- Dam sobie radę. Ja... - Ale reszta słów utknęła jej w gardle, gdy nią

potrząsnął.

- Ile cię to kosztuje? - spytał. - I czy komukolwiek sprawi to różnicę,

jeśli przestaniesz o tym myśleć? Po prostu nie myśl o tym przez chwilę.

- Nie wiem. - To może być strach, uświadomiła sobie. Nie była pewna,

czy potrafi zrobić użytek ze swojej odznaki, broni czy swego życia, jeśli
będzie zbyt wiele rozmyślała, zbyt wiele czuła. - Widzę ją - powiedziała
Eve, oddychając głęboko. - Widzę ją, gdy tylko zamknę oczy albo
przestanę się koncentrować na tym, co muszę zrobić.

- Opowiedz mi.

background image

Wstała, wzięła ze stołu oba kieliszki, po czym wróciła na sofę. Duży

łyk wina zwilżył jej wyschnięte gardło i pozwolił opanować nerwy. To
zmęczenie, pomyślała, tak ją osłabiło, że nie mogła nad sobą zapanować.

- Wezwanie przyszło, kiedy byłam pół przecznicy dalej. Właśnie

zamknęłam inną sprawę, skończyłam wprowadzać dane. Dyspozytor
wezwał najbliższą jednostkę. Awantura w rodzinie - to zawsze jest
nieprzyjemne, ale byłam tuż za progiem. Więc je przyjęłam. Kilka
sąsiadek stało przed domem, wszystkie mówiły jednocześnie.

Ta scena znowu stanęła jej przed oczami, bardzo wyraźnie, niczym

dokładnie zaprogramowane video.

- Kobieta była w szlafroku, strasznie płakała. Miała posiniaczoną

twarz, a jedna z sąsiadek próbowała zabandażować jej rozciętą rękę.
Okropnie krwawiła, więc powiedziałam im, żeby wezwały pogotowie.
Cały czas powtarzała: On ją ma. Ma moje dziecko.

Eve wypiła jeszcze jeden łyk wina.
- Rzuciła się na mnie, brocząc krwią, wrzeszcząc, płacząc i mówiąc, że

muszę go powstrzymać, że muszę uratować jej dziecko. Powinnam była
wezwać posiłki, ale wydawało mi się, że nie mogę czekać. Wbiegłam po
schodach; usłyszałam go, zanim dotarłam do trzeciego piętra, gdzie
zamknął się w jednym z mieszkań. Szalał z wściekłości. Wydaje mi się,
że słyszałam krzyki dziewczynki, ale nie jestem pewna.

Zamknęła oczy, modląc się, by nie miała racji. Chciała wierzyć, że

dziecko już nie żyło, już nie czuło bólu. Była tak blisko, zaledwie parę
kroków od niego... Nie, nie mogła z tym żyć.

- Kiedy znalazłam się przy drzwiach, zrobiłam to, co zwykle robi się w

takich przypadkach. Jedna z sąsiadek powiedziała mi, jak ten facet się
nazywa. Zawołałam go po nazwisku, a dziecko po imieniu. Panuje
przekonanie, że policjant nawiązuje bardziej osobisty kontakt z
przestępcą, gdy zwraca się do niego po nazwisku. Podałam swój stopień
i powiedziałam, że wchodzę. Ale on dalej zachowywał się jak furiat.
Słyszałam, że rozbija różne przedmioty. I nie słyszałam już dziecka.
Chyba wiedziałam. Zanim wyważyłam drzwi, wiedziałam. Pociął ją na
kawałki nożem kuchennym.

Trzęsącą się ręką podniosła kieliszek do ust.
- Tam było tak dużo krwi. Ona była taka mała, a krwi było tak dużo.

Na podłodze, na ścianie, na nim. Widziałam, jak ścieka z noża. Twarz
dziewczynki była zwrócona w moją stronę. Jej mała twarzyczka z
dużymi niebieskimi oczami. Jak buzia lalki.

Przez chwilę milczała, po czym odstawiła kieliszek.

background image

- Był za bardzo zdenerwowany, żeby można było go ogłuszyć. Nie

przestawał iść. Był cały obryzgany krwią, czerwone krople skapywały z
jego noża, a on nie przestawał iść. Więc spojrzałam mu w oczy, prosto w
oczy. I zabiłam go.

- A następnego dnia - powiedział cicho Roarke - rozpoczęłaś śledztwo

w sprawie morderstwa.

- Testy przełożono. Poddam się im za dzień lub dwa. - Wzruszyła

ramionami. - Psychiatrzy pomyślą, że chodzi o to, iż zabiłam. Mogę
sprawić, żeby tak myśleli, jeśli będę musiała. Ale to nieprawda.
Musiałam go zabić. Mogę się z tym pogodzić. - Popatrzyła Roarke'owi w
oczy i zrozumiała, że może mu powiedzieć to, do czego sama przed sobą
nie była w stanie się przyznać. - Chciałam go zabić. Może nawet
odczuwałam potrzebę zrobienia tego. Kiedy patrzyłam, jak umiera,
pomyślałam: “Nigdy nie zrobi tego innemu dziecku”. I cieszyłam się, że
to ja go powstrzymałam.

- Myślisz, że to nie w porządku?
- Wiem, że to nie w porządku. Wiem, że gdy zabijanie sprawia glinie

przyjemność, to wkracza on na niebezpieczny teren.

Pochylił się do przodu, zbliżając do niej twarz.
- Jak ta mała miała na imię?
- Mandy. - Oddech znowu zamarł jej w krtani. Dopiero po chwili

doszła do siebie. - Miała trzy latka.

- Czy tak samo byś się zadręczała, gdybyś go zabiła, zanim skrzywdził

dziecko?

Otworzyła usta, po czym znowu je zamknęła.
- Chyba nigdy nie będę tego wiedziała, a ty wiesz?
- Owszem. - Położył rękę na dłoni Ewy i nie cofnął jej, nawet gdy

zobaczył, że zmarszczyła brwi. - Wiesz, że przez większość życia nie
lubiłem policji - z tego czy innego względu. Wydaje mi się to bardzo
dziwne, że w tak niezwykłych okolicznościach poznałem policjantkę,
którą szanuję i która jednocześnie mnie pociąga.

Znowu podniosła wzrok i choć nadal miała zmarszczone brwi, nie

wyszarpnęła ręki.

- To dziwny komplement.
- Najwidoczniej łączą nas dziwne stosunki. - Wstał, podciągając ją na

nogi. - Teraz musisz się przespać. - Zerknął na kolację, którą ledwo
tknęła. - Możesz to podgrzać, kiedy apetyt ci wróci.

- Dziękuję. Następnym razem docenię to, że na mnie czekasz.

background image

- Co za postęp - mruknął, gdy doszli do drzwi. - Zgadzasz się na

następny raz. - Z lekkim uśmiechem podniósł do ust jej dłoń.

Zobaczył zmieszanie, skrępowanie i, jak mu się wydawało, za-

kłopotanie w jej oczach, kiedy musnął ustami jej knykcie.

- Do następnego razu - powiedział i wyszedł.
Eve potarła kostkami palców o dżinsy i poszła w stronę sypialni.

Rozebrała się, rzucając ubranie, gdzie popadło. Wskoczyła do łóżka,
zamknęła oczy i zapragnęła pogrążyć się we śnie.

Właśnie zasypiała, kiedy przypomniała sobie, że Roarke nie

powiedział jej, do kogo dzwonił i czego się dowiedział.

background image

8

Eve zamknęła na klucz drzwi do swojego biura i przejrzała z

Feeneyem dyskietkę z morderstwa Loli Starr. Nie wzdrygnęła się,
słysząc cichy wystrzał z rewolweru, na który założony był tłumik. Nie
doznawała już wstrząsu na widok ciała uszkodzonego przez kulę.

Na ekranie pojawił się napis: Druga z sześciu. Potem nagranie się

skończyło. Eve bez słowa uruchomiła dyskietkę z przebiegiem
pierwszego morderstwa i jeszcze raz zobaczyli, jak umarła Sharon
DeBlass.

- Co możesz mi powiedzieć? - spytała Eve po obejrzeniu ostatniej

sekwencji.

- Dyskietki zostały nagrane na mikrokamerze Trident, model pięć

tysięcy. Była dostępna w sklepach tylko przez jakieś sześć miesięcy.
Choć bardzo droga, cieszyła się ogromnym powodzeniem w grudniu
zeszłego roku. Podczas tradycyjnych zakupów świątecznych tylko na
Manhattanie kupiono ponad dziesięć tysięcy takich kamer, nie mówiąc
już o tych, które nabyto na czarnym rynku. Nie sprzedano ich tyle, co
mniej kosztownych modeli, ale wciąż za dużo, by można było pójść tym
tropem.

Popatrzył na Ewę swymi sennymi jasnobrązowymi oczami.
- Zgadniesz, kto jest właścicielem firmy Trident?
- Roarke Industries.
- Brawo. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jego szef jest

posiadaczem takiej kamery.

- Na pewno ma do nich dostęp. - Zanotowała to sobie, starając się

odpędzić wspomnienie Roarke'a muskającego ustami kostki jej palców. -
Zabójca używa ekskluzywnego sprzętu, który sam produkuje. Arogancja
czy głupota?

- Ten facet nie jest głupi.
- Nie jest. Co z bronią?
- Kilka tysięcy sztuk takich rewolwerów posiadają prywatni

kolekcjonerzy - zaczął Feeney, gryząc owoc nanercza. - Trzy - muzea
miejskie. - To egzemplarze, które są zarejestrowane - dodał z lekkim
uśmiechem. - Tłumików nie trzeba rejestrować, gdyż nie są uważane za
broń. Nie ma szansy, by je wytropić. - Odchylił się do tyłu, stukając w
monitor. - Jeśli chodzi o pierwszą dyskietkę, to przejrzałem ją bardzo
dokładnie. Znalazłem kilka cieni. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że
zabójca nagrał nie tylko morderstwo. Lecz nie udało mi się zwiększyć

background image

ostrości. Ten, kto przygotował tę dyskietkę, znał wszystkie sztuczki albo
miał dostęp do sprzętu, który wykonał je za niego.

- A co z ponownym przeszukaniem mieszkania?
- Na twoją prośbę komendant polecił to zrobić dziś rano. - Feeney

zerknął na zegarek. - Ekipa powinna już tam być. Jadąc do biura,
zabrałem dyskietki ochrony; zdążyłem je przejrzeć. Mamy dwadzieścia
minut przerwy, począwszy od trzeciej dziesięć w nocy dwa dni temu.

- Właśnie wtedy ten skurwiel wszedł sobie wesoło do środka -

mruknęła. - To zasrana okolica, Feeney, lecz w tym domu mieszka kupa
ludzi. A faceta nikt nie zauważył ani za pierwszym, ani za drugim razem,
co oznacza, że umiejętnie wmieszał się w dum.

- Albo są przyzwyczajeni do jego widoku.
- Ponieważ był jednym ze stałych klientów Sharon. Powiedz mi,

dlaczego ktoś, kto był regularnym klientem drogiej, doświadczonej,
wziętej prostytutki wybiera zupełnie zieloną, wulgarną i naiwną
dziewczynę, taką jak Lola Starr, na swoją drugą ofiarę?

Feeney ściągnął usta.
- Lubi różnorodność?
Eve potrząsnęła głową.
- Może za pierwszym razem tak bardzo mu się to spodobało, że teraz

nie zamierza grymasić. Jeszcze cztery mają zginąć, Feeney. Od razu nas
powiadomił, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą. Napisał to,
byśmy wiedzieli, że Sharon nie była szczególnie ważna. Była po prostu
jedną z sześciu. - Niezadowolona odetchnęła głęboko. - Więc, dlaczego
wrócił? - zastanawiała się na głos.

- Czego szukał?
- Może ekipa śledcza nam to powie.
- Może. - Podniosła z biurka kartkę ze spisem nazwisk. - Jeszcze raz

sprawdzę klientów Sharon, a potem zabiorę się za gości Loli.

Feeney odchrząknął, po czym wyjął z torby następny owoc nanercza.
- Żałuję, że ja muszę ci to powiedzieć, Dallas. Senator DeBlass

domaga się najświeższych informacji.

- Nie mam mu nic do powiedzenia.
- Będziesz musiała sama mu to przekazać dziś po południu. We

Wschodnim Waszyngtonie.

Zatrzymała się krok od drzwi.
- Szlag by to trafił!
- Polecenie dowódcy. Lecimy o drugiej. - Feeney pomyślał z

rezygnacją, że jego żołądek fatalnie reaguje na podróże samolotem.

background image

- Nienawidzę polityki.
Wciąż zgrzytając zębami na wspomnienie odprawy u Whitneya, Eve

weszła szybkim krokiem do biura ochrony DeBlassa w nowym budynku
biur senackich we Wschodnim Waszyngtonie.

Ich identyfikatory odłożono na bok, oboje z Feeneyem zostali

przeszukani i, zgodnie z poprawką do Ustawy Federalnej z 2022 roku,
musieli oddać broń.

- Zupełnie jakbyśmy zamierzali zabić tego faceta, kiedy siedzi za

biurkiem - mruknął Feeney, gdy prowadzono ich po czerwono - biało -
niebieskim dywanie.

- Chętnie narobiłabym tym facetom trochę kłopotu. - Otoczona z obu

stron przez garnitury i wypucowane buty, Eve stanęła w niedbałej pozie
przed błyszczącymi drzwiami gabinetu senatora, czekając, aż
wewnętrzna kamera ustali ich tożsamość.

- Jeśli chcesz wiedzieć, taka psychoza panuje we Wschodnim

Waszyngtonie od czasu zamachu terrorystycznego. - Feeney uśmiechnął
się szyderczo do kamery. - Kilkudziesięciu parlamentarzystów zostało
zabitych i nigdy o tym nie zapomniano.

Drzwi otworzyły się i Rockman, ubrany w elegancki garnitur w

cieniutkie paseczki, kiwnął głową.

- Dobra pamięć przynosi korzyści w polityce, kapitanie Feeney. Pani

porucznik Dallas - dodał kiwając ponownie głową. - Dziękuję, że tak
szybko państwo przyjechali.

- Nie miałam pojęcia, że senator i mój szef są ze sobą tak blisko -

powiedziała Eve, wchodząc do środka. - Ani że obaj będą tak chętnie
tracili pieniądze podatników.

- Pewnie obaj uważają, że sprawiedliwość jest bezcenna. - Rockman

poprowadził ich do biurka z drzewa czereśniowego, z pewnością
bezcennego, przy którym siedział DeBlass.

Senator, o ile Eve mogła się zorientować, skorzystał na zmianie

klimatu politycznego kraju, który jej zdaniem stał się zbyt umiarkowany,
oraz na odwołaniu Projektu Ustawy o Dwóch Kadencjach.
Obowiązujące prawo pozwalało politykowi sprawować dożywotnio swój
urząd. Jedyne, co musiał robić, to zmuszać swoich wyborców, by na
niego głosowali.

DeBlass z pewnością czuł się tu jak u siebie w domu. Jego wyłożony

boazerią gabinet był tak cichy jak katedra, i tak samo dostojny, z
biurkiem przywodzącym na myśl ołtarz i krzesłami dla gości
przypominającymi ławki w kościele.

background image

- Proszę siadać - warknął i położył na biurku splecione ręce o dużych

knykciach. - Z ostatnich informacji, jakie otrzymałem, wynika, że tak
samo wam daleko do złapania tego potwora, który zamordował moją
wnuczkę, jak tydzień temu. - Nastroszył groźnie swe ciemne brwi. -
Trudno mi to zrozumieć, biorąc pod uwagę środki, jakimi dysponuje
nowojorska policja.

- Senatorze. - Eve przypomniała sobie zwięzłą instrukcję, jaką

otrzymała od swego dowódcy: bądź taktowna, pełna szacunku i nie mów
mu niczego, czego sam nie wie. - Wykorzystujemy te środki do
prowadzenia śledztwa i zbierania dowodów. Chociaż nasz wydział nie
jest jeszcze gotów do wydania nakazu aresztowania, robimy, co w naszej
mocy, by zabójca pańskiej wnuczki stanął przed sądem. Daję tej sprawie
absolutny priorytet i ma pan moje słowo, że będzie dla mnie
najważniejsza, dopóki nie znajdę winnego.

Senator wysłuchał z najwyższym zainteresowaniem tej krótkiej

przemowy. Potem pochylił się do przodu.

- Żyję na tym świecie dwa razy dłużej od pani i dobrze znam te

pieprzone gadki - szmatki, pani porucznik. Więc niech mi pani nie mydli
oczu. Nic pani nie ma.

Do diabła z taktem, postanowiła natychmiast Eve.
- To, co mamy, senatorze DeBlass, to skomplikowane i delikatne

śledztwo. Skomplikowane, jeśli weźmie się pod uwagę naturę zbrodni;
delikatne, ze względu na drzewo genealogiczne ofiary. To mój dowódca
doszedł do wniosku, że ja najlepiej nadaję się do prowadzenia tej
sprawy. Ma pan prawo się z nim nie zgadzać. Ale odciąganie mnie od
pracy po to, bym przyjeżdżała tutaj i tłumaczyła się z tego, co robię, jest
stratą czasu. Mojego czasu. - Wstała. - Nie mam panu nic nowego do
powiedzenia.

Widząc już oczami wyobraźni, jak oboje zostają wylani z pracy,

Feeney także wstał, kłaniając się z szacunkiem.

- Na pewno pan zrozumie, senatorze, że prowadzenie śledztwa tak

delikatnej natury często oznacza powolny postęp. Trudno pana prosić o
obiektywizm, kiedy rozmawiamy o pana wnuczce, ale porucznik Dallas i
ja nie mamy wyjścia, musimy być obiektywni.

Niecierpliwym machnięciem ręki DeBlass kazał im usiąść.
- Oczywiście, moje uczucia nie są tu bez znaczenia. Sharon odgrywała

ważną rolę w moim życiu. Bez względu na to, kim się stała i jak bardzo
byłem rozczarowany dokonanym przez nią wyborem drogi życiowej, w
jej żyłach płynęła krew DeBlassów. - Zaczerpnął oddechu. - Nie mogę

background image

być i nie będę usatysfakcjonowany strzępami informacji, jakie do mnie
docierają.

- Nic więcej nie mogę panu powiedzieć - powtórzyła Eve.
- Może mi pani opowiedzieć o prostytutce, która została zamordowana

dwa dni temu. - Rzucił wzrokiem na Rockmana.

- O Loli Starr - uzupełnił Rockman.
- Domyślam się, że pańskie źródła informacji o Loli Starr są tak samo

wyczerpujące jak nasze. - Eve postanowiła zwracać się bezpośrednio do
Rockmana. - Owszem, uważamy, że istnieje związek między tymi
dwoma morderstwami.

- Moja wnuczka mogła zejść na złą drogę - wtrącił się DeBlass - ale

nie przestawała z takimi ludźmi jak Lola Starr.

Więc prostytutki mają własny system klasowy, pomyślała ze

znużeniem Eve. Co jeszcze było nowego?

- Nie ustaliliśmy czy się znały. Ale właściwie nie ma wątpliwości, że

znały tego samego mężczyznę. I że ten mężczyzna je zabił. W obu
przypadkach postępował według tego samego schematu. To nam
pomoże go odnaleźć. Zanim, mam nadzieję, znowu zabije.

- Pani uważa, że to zrobi? - wtrącił Rockman.
- Jestem tego pewna.
- A broń mordercy - spytał DeBlass. - Była tego samego typu?
- To część schematu - powiedziała Eve. Nic więcej mu nie zdradzi. -

Istnieją niezaprzeczalne podobieństwa między tymi dwoma
zabójstwami. Nie ma wątpliwości, że popełnił je ten sam człowiek.

Uspokoiwszy się trochę, Eve znowu wstała.
- Senatorze, nie znałam pańskiej wnuczki i nie łączyły mnie z nią

żadne więzy, ale żywię do mordercy osobistą urazę. Ścigam go. To
wszystko, co mogę panu powiedzieć.

Przyglądał się jej przez chwilę. Zobaczył więcej niż spodziewał się

zobaczyć.

- Świetnie, poruczniku. Dziękuję, że pani przyjechała.
Eve uznała to za pożegnanie i razem z Feeneyem podeszła do drzwi.

W lustrze zobaczyła, że DeBlass dał znak Rockmanowi, który
odpowiedział lekkim skinieniem głową. Poczekała, dopóki nie wyszli z
gabinetu, zanim się odezwała.

- Ten skurwiel zamierza nas śledzić.
- Hę?
- Goryl DeBlassa. Zamierza chodzić za nami jak cień.
- Po co, do diabła?

background image

- Żeby zobaczyć, co zrobimy, dokąd pójdziemy. Po co śledzi się ludzi?

Zgubimy go w centrum przewozowym - powiedziała Feeneyowi,
zatrzymując taksówkę. - Miej oczy otwarte i zobacz, czy poleci za tobą
do Nowego Jorku.

- Za mną? A ty dokąd się wybierasz?
- Zdaję się na swój nos.
To nie był trudny manewr. Zachodnie skrzydło Portu Lotniczego,

gdzie odbywała się odprawa pasażerów, zawsze przypominało dom
wariatów. Ale największe zamieszanie panowało tam w godzinach
szczytu, kiedy wszyscy pasażerowie, którzy lecieli na północ, tłoczyli się
w kolejce do kontroli osobistej, poganiani przez skomputeryzowane
głosy.

Eve po prostu zgubiła się w tym tłoku i wciśnięta w tłum ludzi dotarła

do południowego skrzydła, gdzie złapała metro do Virginii.

Gdy usadowiła się w przedziale kolejki podziemnej, wyjęła

kieszonkowy informator. Zapytała o adres Elizabeth Barrister, po czym
poprosiła o instrukcje.

Jak dotąd miała dobrego nosa. Wsiadła do właściwego pociągu i

czekała ją tylko jedna przesiadka w Richmond. Jeśli szczęście będzie jej
nadal dopisywało, to zdąży do domu na kolację.

Podparłszy pięścią podbródek, bawiła się regulowaniem swego video.

Ominęłaby wiadomości - jak to miała zwyczaj robić - ale kiedy aż za
dobrze znajoma twarz pojawiła się na ekranie, przestała zmieniać kanały.

Roarke, pomyślała, mrużąc oczy. Ten facet pojawia się zupełnie

niespodziewanie. Ściągnęła usta, włączyła dźwięk i włożyła słuchawkę
do ucha.

- ...w tym międzynarodowym projekcie, w który zostały zaangażowane

multibiliony dolarów, Roarke Industries, Tokayamo i Europa zjednoczą
się dla wspólnego celu - oświadczył mówca. - Trwało to trzy lata, ale
wszystko wskazuje na to, że wreszcie rozpocznie się budowa tak bardzo
oczekiwanego, tak bardzo kontrowersyjnego Kurortu Olimp.

Kurort Olimp, zamyśliła się Eve, przebiegając myślą fakty. Raj dla

bogatych i wysoko urodzonych, przypomniała sobie. Planowana stacja
kosmiczna ma być zbudowana po to, by dostarczać przyjemności i
rozrywek.

Żachnęła się. Czyż to nie jest w jego stylu, żeby marnować czas i

pieniądze na tani blichtr?

Pomyślała, że jeśli nie straci swej szytej na miarę, jedwabnej koszuli,

to zbije jeszcze większy majątek.

background image

- Roarke - jedno pytanie, sir.
Patrzyła, jak Roarke, który schodził z wysokich marmurowych

schodów, zatrzymał się i uniósł brew - dokładnie tak, jak zapamiętała.

- Mógłby mi pan powiedzieć, dlaczego poświęcił pan tyle czasu i

wysiłku, a także znaczącą część swego majątku, na ten projekt - na
stację, która, jak twierdzą fachowcy, nigdy nie będzie latać?

- Właśnie to będzie robić - odparł Roarke. - Latać, że tak się wyrażę. A

jeśli pyta pan, dlaczego, to na Olimpie będzie można wypocząć jak w
raju. Nie mogę sobie wyobrazić nic innego, czemu warto by było
poświęcić tyle czasu, wysiłku i pieniędzy.

Nie możesz, zgodziła się Eve i podniosła wzrok w samą porę, by się

zorientować, że mało brakowało, a przejechałaby swoją stację. Pobiegła
do drzwi przedziału, przeklinając głos komputera, który skrzyczał ją za
ten bieg, po czym przesiadła się do pociągu jadącego do Fort Royal.

Kiedy znowu znalazła się na dworze, padał śnieg. Miękkie płatki

unosiły się leniwie wokół jej głowy i ramion. Przechodnie rozdeptywali
je na chodnikach, lecz kiedy wsiadła do taksówki i podała adres, białe
wirujące gwiazdki wydały jej się bardziej malownicze.

Wciąż można było cieszyć się pięknem przyrody, jeśli się miało

pieniądze albo prestiż. Elizabeth Barrister i Richard DeBlass mieli jedno
i drugie, a ich dom był imponującą dwupiętrową budowlą z różowej
cegły usytuowaną na stoku wzgórza i otoczoną drzewami.

Biały śnieg pokrył rozległy trawnik, przysypał ogołocone z liści

gałęzie drzew, które zdaniem Ewy mogły być drzewami czereśni. Brama
wjazdowa stanowiła symfonię pomysłowo skręconych metalowych
prętów. Choć wyglądała bardzo dekoracyjnie, Eve miała pewność, że
była mocna jak twierdza.

Wysunęła się z okna taksówki i błysnęła swoją odznaką przed

skanerem.

- Porucznik Dallas, z Wydziału Policji w Nowym Jorku.
- Nie jest pani wymieniona w skorowidzu spotkań, pani porucznik.
- Prowadzę śledztwo w sprawie panny DeBlass. Mam parę pytań do

pani Barrister albo Richarda DeBlass.

Zapadła cisza; Eve zaczynała już drżeć z zimna.
- Proszę wysiąść z taksówki, poruczniku Dallas, i zbliżyć się do

skanera celem dalszej identyfikacji.

- Nieźle strzeżona chałupa - mruknął taksówkarz, lecz Eve wzruszyła

tylko ramionami i spełniła polecenie.

background image

- Identyfikacja przeprowadzona. Proszę zwolnić samochód, poruczniku

Dallas. Zajmiemy się panią.

- Doszły mnie słuchy, że ich córka została zabita w Nowym Jorku -

powiedział taksówkarz, gdy Eve płaciła rachunek. - Pewnie wolą nie
ryzykować. Chce pani, żebym tu na nią poczekał?

- Nie, dzięki. Ale zgłoszę pana numer, kiedy będę chciała wracać.
Pozdrowiwszy ją niedbałym gestem, taksówkarz zawrócił i odjechał.

Eve poczuła drętwienie w nosie, kiedy ujrzała mały elektryczny pojazd
dojeżdżający do bramy. Żelazne wrota otworzyły się.

- Proszę wejść i wsiąść do wozu - powitał ją komputer. - Zostanie pani

odwieziona do domu. Pani Barrister spotka się z panią.

- Wspaniale. - Wsiadła do pojazdu, który podjechał bezszelestnie pod

frontowe schody prowadzące do murowanego domu.

Gdy zaczęła po nich wchodzić, drzwi otworzyły się. Albo służący

mieli obowiązek nosić czarne ubrania, albo dom nadal był pogrążony w
żałobie. Eve została przeprowadzona przez hali i poproszona uprzejmie o
wejście do pokoju.

Choć dom Roarke'a urządzony był z przepychem, tu czuło się

wielowiekową fortunę. Dywany były grube, ściany obite jedwabiem. Z
dużych okien rozciągał się oszałamiający widok na obsypane śniegiem
wzgórza. Prawdziwe pustkowie, pomyślała Eve. Architekt musiał
wiedzieć, że ci, którzy tu zamieszkają, będą sobie cenili samotność.

- Pani porucznik Dallas. - Elizabeth wstała. W jej rozważnych ruchach,

pełnej napięcia pozie i zamglonych oczach, które wciąż przepełnione
były bólem, kryła się nerwowość.

- Dziękuję, że zechciała pani mnie przyjąć, pani Barrister.
- Mój mąż ma spotkanie. Mogę mu je przerwać, jeśli będzie trzeba.
- Nie sądzę, żeby zaszła taka konieczność.
- Przyjechała pani w sprawie Sharon.
- Tak.
- Proszę usiąść. - Elizabeth wskazała jej fotel obity tkaniną w kolorze

kości słoniowej. - Napije się pani czegoś?

- Nie, dziękuję. Postaram się nie zająć pani dużo czasu. Nie wiem, na

ile dobrze zna pani mój raport...

- Znam go w całości - przerwała jej Elizabeth. - Tak sądzę. Wydaje mi

się dość sumienny. Jako adwokat wierzę, że kiedy znajdzie pani
człowieka, który zabił moją córkę, akt oskarżenia nie będzie miał
słabych punktów.

background image

- Do tego zmierzam. - Denerwuje się, pomyślała Eve, widząc, jak

długie, zgrabne palce Elizabeth zaciskają się i rozwierają. - To musi być
dla pani trudny okres.

- Była moim jedynym dzieckiem - powiedziała po prostu Elizabeth. -

Mój mąż i ja byliśmy - jesteśmy - zwolennikami idei ograniczonego
przyrostu ludności. Dwoje rodziców - powiedziała z bladym uśmiechem.
- Jeden potomek. Ma pani dla mnie jakieś nowe informacje?

- Na razie nie. Zawód pani córki, pani Barrister. Czy jej decyzja

wywołała sprzeczki w rodzinie?

Jednym ze swych powolnych, rozważnych gestów Elizabeth wy-

gładziła sięgającą do kostek spódnicę od kostiumu.

- Nie był to zawód, o jakim marzyłam dla swej córki. Oczywiście sama

dokonała tego wyboru.

- Pani teść był temu przeciwny. Na pewno z powodów politycznych.
- Poglądy senatora na temat ustaw dotyczących życia seksualnego są

powszechnie znane. Jako przywódca Partii Konserwatywnej walczy,
oczywiście, o zmianę wielu obowiązujących obecnie przepisów, które
dotyczą kwestii moralności, jak to się potocznie nazywa.

- Podziela pani jego poglądy?
- Nie, nie wiem jednak, jaki to ma związek ze sprawą.
Eve przechyliła głowę. Och, tak, były sprzeczki na ten temat. Eve

zastanowiła się, czy wyznająca nowoczesne poglądy pani adwokat
zgadzała się w czymkolwiek ze swoim teściem.

- Pani córka została zabita - może przez klienta, może przez

przyjaciela. Jeśli miała pani do córki pretensje o jej styl życia, to nie
sądzę, żeby opowiadała pani o swoich znajomych.

- Rozumiem. - Elizabeth splotła ręce i spróbowała narzucić sobie

prawniczy sposób myślenia. - Zakłada pani, że jeśli byłam jej matką,
kobietą, która podzielała niektóre jej poglądy, to Sharon rozmawiała ze
mną, może nawet zwierzała mi się z pewnych, bardziej intymnych
szczegółów swego życia. - Mimo starań, oczy Elizabeth zaszły mgłą. -
Przykro mi, pani porucznik, nic takiego nie miało miejsca. Sharon
rzadko mówiła o sobie. A już nigdy o swojej pracy. Ona... trzymała się z
dala od swego ojca i ode mnie. W gruncie rzeczy, od całej rodziny.

- Nie wiedziałaby pani, gdyby miała prawdziwego kochanka - kogoś, z

kim łączyłyby ją bardziej osobiste stosunki? Kogoś, kto mógłby być
zazdrosny?

- Nie. Mogę pani powiedzieć, że nie wierzę, aby kogoś miała. Sharon...

- Elizabeth zaczerpnęła oddechu dla uspokojenia nerwów.

background image

- Gardziła mężczyznami. Pociągali ją, to prawda, ale w duchu nimi

gardziła. Wiedziała, że wydaje się im atrakcyjna. Wiedziała to od
wczesnej młodości. I uważała, że są głupi.

- Zawodowe prostytutki są bardzo dokładnie sprawdzane. Niechęć czy

pogarda dla mężczyzn, jak to pani ujęła jest zazwyczaj wystarczającym
powodem odrzucenia prośby o przyznanie licencji.

- Ale Sharon była mądra. Gdy czegoś chciała w życiu, zawsze

znajdowała sposób, by to dostać. Z wyjątkiem szczęścia. Nie była
szczęśliwą kobietą. - Elizabeth mówiła dalej, pokonując wzruszenie,
które cały czas ściskało ją za gardło. - Zepsułam ją, to prawda. Nikogo
nie mogę o to winić, tylko siebie. Pragnęłam mieć więcej dzieci. -
Przycisnęła rękę do ust i nie odjęła jej, dopóki wargi nie przestały drżeć.
- Z naukowego punktu widzenia byłam temu przeciwna, tym bardziej że
mój mąż zajął jednoznaczne stanowisko w tej sprawie. Ale to nie zabiło
moich uczuć macierzyńskich, chciałam mieć dzieci, by je kochać. Za
bardzo kochałam Sharon. Senator powie pani, że ją rozpuszczałam,
rozpieszczałam, pobłażałam jej. I będzie miał rację.

- W końcu to pani przypadł zaszczyt opiekowania się dzieckiem, nie

jemu.

W oczach Elizabeth pojawił się cień rozbawienia.
- Takie były błędy, i to ja je popełniłam. Richard też nie jest bez winy,

choć kochał ją nie mniej ode mnie. Kiedy Sharon przeniosła się do
Nowego Jorku, robiliśmy wszystko, by wróciła. Richard ją błagał. Ja
straszyłam. I odepchnęłam ją od siebie, pani porucznik. Powiedziała mi,
że jej nie rozumiem - nigdy nie rozumiałam, nigdy nie zrozumiem - i że
widziałam tylko to, co chciałam widzieć, chyba że chodziło o sprawy
zawodowe; ale byłam ślepa na to, co działo się w moim własnym domu.

- Co chciała przez to powiedzieć?
- Chyba to, że byłam lepszym prawnikiem niż matką. Gdy odeszła,

poczułam się zraniona, zła. Odsunęłam się od niej, pewna, że do mnie
przyjdzie. Nie przyszła, oczywiście.

Przerwała na chwilę; żal wezbrał w jej sercu.
- Richard pojechał ją odwiedzić raz czy dwa, ale to nic nie dało, tylko

się zdenerwował. Daliśmy sobie z tym spokój, daliśmy jej spokój. Aż do
niedawna, kiedy poczułam, że powinniśmy podjąć jeszcze jedną próbę.

- Dlaczego?
- Minęło parę lat - mruknęła Elizabeth. - Miałam nadzieję, że zmęczył

ją taki styl życia, że może zaczęła żałować swej decyzji. Mniej więcej
rok temu pojechałam się z nią spotkać. Ale gdy próbowałam ją

background image

przekonać, by wróciła do domu, ona tylko się złościła, broniła, a potem
zaczęła mnie obrażać. Richard, choć stracił już nadzieję, zaproponował,
że pojedzie i porozmawia z nią. Lecz nie chciała się z nim zobaczyć.
Nawet Catherine próbowała - mruknęła i z roztargnieniem potarła bolące
miejsce między oczami. - Widziała się z Sharon zaledwie parę tygodni
temu.

- Członkini Kongresu Stanów Zjednoczonych pojechała do Nowego

Jorku, by spotkać się z Sharon?

- Niezupełnie. Catherine zbierała tam pieniądze i zaproponowała, że

zobaczy się z Sharon i spróbuje z nią porozmawiać. - Elizabeth zacisnęła
usta. - Prosiłam ją o to. Widzi pani, kiedy starałam się naprawić stosunki
z Sharon, nie wykazała tym najmniejszego zainteresowania. Straciłam ją
- powiedziała cicho Elizabeth - i zbyt późno wyciągnęłam rękę do zgody.
Nie wiedziałam co robić, by ją odzyskać. Miałam nadzieję, że Catherine
mi pomoże, bo należała do rodziny, a nie była matką Sharon. - Znowu
popatrzyła na Ewę. - Zapewne pani uważa, że powinnam była jeszcze
raz do niej pojechać. To był mój obowiązek.

- Pani Barrister...
Lecz Elizabeth potrząsnęła głową.
- Ma pani rację, oczywiście. Ale ona nie chciała mi zaufać. Uważałam,

że powinnam szanować jej prywatność, tak jak zawsze do tej pory. Nie
byłam jedną z tych matek, które czytają po kryjomu pamiętnik córki.

- Pamiętnik? - Eve nastawiła uszu. - Prowadziła pamiętnik?
- Nawet kiedy była dzieckiem. Regularnie zmieniała w nim hasło.
- I jako osoba dorosła?
- Tak. Ciągle do niego nawiązywała. Żartowała, że powierza mu

najskrytsze tajemnice i że ludzie przeraziliby się, gdyby wiedzieli, co o
nich napisała.

W spisie jej rzeczy nie było żadnego pamiętnika, przypomniała sobie

Eve. Tego typu rzeczy mogą być tak małe jak kobiecy kciuk. Jeśli
funkcjonariusze przeszukujący mieszkanie nie zauważyli go za
pierwszym razem...

- Ma pani któryś z nich?
- Nie. - Elizabeth spojrzała z uwagą na Ewę. - Chyba oddała je do

depozytu. Wszystkie.

- Czy skorzystała z usług miejscowego banku w Virginii?
- Nic o tym nie wiem. Zobaczę, czego uda mi się dowiedzieć w tej

sprawie. Mogę przejrzeć rzeczy, które tu zostawiła.

background image

- Będę zobowiązana. Jeśli coś sobie pani przypomni - obojętnie co -

nazwisko, luźno rzuconą uwagę, proszę skontaktować się ze mną.

- Oczywiście. Nigdy nie mówiła o swoich przyjaciołach, pani

porucznik. Martwiłam się tym, mając jednocześnie nadzieję, że skoro ich
nie ma, to może chętniej wróci do domu. Porzuci życie, które sobie
wybrała. Wykorzystałam nawet jednego z moich przyjaciół, myśląc, że
może on ją przekona szybciej niż ja.

- Kto to był?
- Roarke. - Elizabeth znowu stłumiła łzy, które napłynęły jej do oczu. -

Na parę dni przed jej śmiercią zadzwoniłam do niego. Znamy się od lat.
Zapytałam, czy może postarać się dla niej o zaproszenie na pewne
przyjęcie, na które, jak wiedziałam, sam się wybierał. Opierał się.
Roarke nie jest typem człowieka, który chciałby się wtrącać w sprawy
rodzinne. Ale powołałam się na naszą przyjaźń. Gdyby tylko znalazł
sposób, żeby się z nią zaprzyjaźnić, pokazać jej, że atrakcyjna kobieta
nie musi wykorzystywać swego ciała, by wzbudzić zainteresowanie
mężczyzny... Zrobił to dla mnie i dla mojego męża.

- Prosiła go pani, by rozwinął tę znajomość? - spytała ostrożnie Eve.
- Prosiłam go, by został jej przyjacielem - poprawiła ją Elizabeth. - By

był przy niej. Prosiłam go o to, bo do nikogo nie mam takiego zaufania
jak do niego. Odcięła się od nas wszystkich, a ja potrzebowałam kogoś,
komu mogłabym zaufać. Wie pani, on nigdy by jej nie skrzywdził.
Nigdy nie skrzywdziłby nikogo, kogo kocham.

- Ponieważ panią kocha?
- Ponieważ dba o nią. - Richard DeBlass odezwał się z progu. - Roarke

bardzo dba o Beth i o mnie. Ale kocha? Nie jestem pewien, czy chciałby
się narażać na tak niepewne uczucie.

- Richardzie. - Elizabeth wstała, z trudem panując nad sobą. - Nie

spodziewałam się ciebie tak wcześnie.

- Już prawie skończyliśmy. - Podszedł do niej i zamknął jej ręce w

swoich dłoniach. - Powinnaś była mnie zawołać, Beth.

- Nie zrobiłam tego, bo... - Przerwała patrząc na niego bezradnie. -

Miałam nadzieję, że sama dam sobie radę.

- Nie musisz z niczym dawać sobie rady sama. - Nie puszczając rąk

żony, zwrócił się do Ewy. - Pani porucznik Dallas?

- Tak, panie DeBlass. Miałam parę pytań i pomyślałam, że łatwiej

będzie zadać je osobiście.

background image

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by pani pomóc. - Pozostał w

pozycji stojącej, co Eve oceniła jako chęć okazania siły i zachowania
dystansu.

W mężczyźnie, który stał obok Elizabeth, nie było nic z jej

nerwowości czy wrażliwości. Czuł się odpowiedzialny za żonę, doszła
do wniosku Eve, chronił ją i panował nad swoimi emocjami.

- Pytała pani o Roarke'a - kontynuował. - Mogę wiedzieć dlaczego?
- Powiedziałam pani porucznik, że poprosiłam go, by spotkał się z

Sharon. By spróbował...

- Och, Beth. - Potrząsnął głową wolnym ruchem, w którym kryło się

zarówno zmęczenie, jak i rezygnacja. - Co mógł zrobić? Po co go w to
wplątałaś?

Odsunęła się od niego, a na jej twarzy odmalowała się taka rozpacz, że

Ewie serce ścisnęło się z bólu.

- Powiedziałeś mi, żebym dała sobie spokój, że musimy pozwolić jej

odejść. Ale musiałam podjąć jeszcze jedną próbę. Może związałaby się z
nim, Richardzie. On był moją nadzieją. - Zaczęła mówić szybko, słowa
wylatywały jej z ust, mieszały się ze sobą. - Może by jej pomógł,
gdybym wcześniej go o to poprosiła. Dysponując odpowiednią ilością
czasu prawie wszystko potrafi załatwić. Ale miał za mało czasu. Tak
samo jak moje dziecko.

- Już dobrze - mruknął Richard, kładąc jej rękę na ramieniu. - Już

dobrze.

Znowu zapanowała nad sobą, cofnęła się, skurczyła ramiona.
- Teraz mogę się już tylko modlić o sprawiedliwość, pani porucznik.
- Dopilnuję, żeby sprawiedliwości stało się zadość, pani Barrister.
Zamknęła oczy, trzymając się kurczowo tej myśli.
- Sądzę, że tak. Nie byłam tego pewna nawet wtedy, gdy Roarke

opowiedział mi przez telefon o pani.

- Zadzwonił, żeby porozmawiać o sprawie?
- Zadzwonił, żeby się dowiedzieć, jak się miewamy, i powiedzieć mi,

że jego zdaniem wkrótce pani przyjedzie, żeby osobiście ze mną
porozmawiać. - Niemal się uśmiechnęła. - Rzadko się myli. Powiedział,
że uznam panią za osobę kompetentną, dobrze zorganizowaną i
zaangażowaną w sprawę. I miał rację. Cieszę się, że miałam okazję
osobiście się o tym przekonać i dowiedzieć się, że to pani kieruje
śledztwem w sprawie morderstwa mojej córki.

background image

- Pani Barrister. - Eve wahała się tylko przez chwilę, zanim

postanowiła zaryzykować. - A gdybym pani powiedziała, że Roarke jest
jednym z podejrzanych?

Oczy Elizabeth rozszerzyły się ze zdumienia, po czym niemal

natychmiast uspokoiły się.

- Doszłabym do wniosku, że pani rozumowanie idzie w wyjątkowo

złym kierunku.

- Ponieważ Roarke nie byłby w stanie popełnić morderstwa?
- Tego bym nie powiedziała. - Odczuła ulgę, że choć przez chwilę

może rozważać to obiektywnie. - Ale nie byłby w stanie popełnić tak
bezsensownego czynu. Mógłby zabić z zimną krwią, lecz nigdy nie
podniósłby ręki na osobę bezbronną. Mógłby zabić, nie zdziwiłabym się,
gdyby zabił. Lecz czy komukolwiek zrobiłby to, co zrobiono Sharon -
przed, podczas, po? Nie, nie Roarke.

- Nie - powtórzył jak echo Richard, znowu szukając dłonią ręki żony. -

Nie Roarke.

Nie Roarke, pomyślała Eve, jadąc taksówką w kierunku stacji metra.

Dlaczego nie powiedział jej, że umówił się z Sharon na prośbę jej matki?
Czego jeszcze jej nie powiedział?

Szantaż. Jakoś nie widziała go jako ofiary szantażu. Nie dba o to, co o

nim mówią albo piszą. Ale pamiętnik wszystko zmieniał i czynił z
szantażu nowy intrygujący motyw.

Tylko co Sharon tam napisała i gdzie są te przeklęte pamiętniki?

background image

9

- Bez trudu wykołowałem tego faceta, który mnie śledził - powiedział

Feeney, pakując sobie do ust to, co w stołówce policyjnej uznawano za
śniadanie. - Widzę, że mnie namierzył. Rozgląda się dokoła, szukając
wzrokiem ciebie, ale jest straszny ścisk. Więc wsiadam do tego
pieprzonego samolotu. - Feeney bez skrzywienia popił napromienione
jajka kawą zbożową. - On także wsiada, ale zajmuje miejsce w pierwszej
klasie. Kiedy wysiadamy, czeka i dopiero wtedy się domyśla, że ciebie
tam nie ma. - Dźgnął Ewę widelcem. - Wścieka się, natychmiast do
kogoś dzwoni. Więc postanawiam go śledzić i jadę za nim do hotelu
Regent. Tam nie chcą puścić pary z gęby. Wystarczy błysnąć odznaką, a
wszyscy się obrażają.

- Ale ty wyjaśniłeś im uprzejmie, że powinni spełnić swój obywatelski

obowiązek.

- Zgadza się. - Feeney wepchnął pusty talerz do utylizatora, zgniótł

pusty kubek w ręce i też wrzucił go do otworu. - Wykonał parę
telefonów - jeden do Wschodniego Waszyngtonu, drugi do Virginii.
Potem odbył rozmowę miejscową - z szefem policji.

- Cholera jasna.
- Taak. Nie ulega wątpliwości, że Simpson przyciska guziki dla

DeBlassa. Ciekawe, które.

Zanim Eve zdążyła to skomentować, zabrzęczał jej komunikator.

Wyciągnęła go i odpowiedziała na wezwanie od swojego dowódcy.

- Dallas, masz być na badaniach. Za dwadzieścia minut.
- Sir, o dziewiątej jestem umówiona ze swoim kapusiem od sprawy

Colby'ego.

- Przełóż to. - Odparł stanowczym tonem. - Za dwadzieścia minut.
Eve odłożyła wolno komunikator.
- Chyba znamy już jeden z guzików.
- Wygląda na to, że DeBlass osobiście się tobą interesuje. - Feeney

przyjrzał się jej twarzy. - Nie było takiego gliny w policji, który nie
gardziłby testami. - Wytrzymasz to?

- Jasne. Będę tu uwiązana przez większość dnia. Feeney, wyświadcz

mi przysługę. Przejedź się po bankach na Manhattanie. Muszę wiedzieć,
czy Sharon DeBlass miała gdzieś skrytkę depozytową. Jeśli nic nie
znajdziesz, szukaj w innych dzielnicach.

- Masz to załatwione.

background image

Sekcja, w której przeprowadzano testy, była oddzielona długimi

korytarzami; niektóre z nich były przeszklone, inne miały ściany
pomalowane na jasnozielony kolor, który ponoć działa uspokajająco.
Lekarze i technicy byli ubrani na biało. Kolor symbolizujący niewinność
i, oczywiście, władzę. Kiedy przeszła przez kilkoro drzwi ze szkła
zbrojonego, komputer rozkazał jej uprzejmie, żeby oddała broń. Eve
wyjęła ją z pochwy, położyła na tacy i zobaczyła, jak wysuwa się z
pokoju.

Bez broni poczuła się naga, jeszcze zanim skierowano ją do Pokoju

Badań l - C i powiedziano, żeby się rozebrała.

Położyła ubranie na przeznaczonej do tego ławce i spróbowała nie

myśleć o technikach, którzy obserwują ją na swoich monitorach, ani o
nieprzyjemnie cichych maszynach z błyskającymi bezosobowo
światłami.

Badanie lekarskie było proste. Musiała tylko stać na środku pokoju w

kształcie tuby i patrzeć, jak błyskają światła, podczas gdy sprawdzano,
czy jej wewnętrzne organy i kości nie uległy jakiemuś uszkodzeniu.

Potem pozwolono jej włożyć niebieski kombinezon i usiąść;

tymczasem maszyna przechyliła się, by sprawdzić jej oczy i uszy. Inne
urządzenie, które wysunęło się ze ściany, przeprowadziło standardowy
test na refleks. Jedynym człowiekiem, z jakim miała kontakt, był
technik, który wszedł, by pobrać krew.

Proszę otworzyć drzwi z napisem Badanie 2 - C. Faza pierwsza jest

zakończona, Dallas, porucznik, Eve.

W przyległym pokoju poinstruowano ją, że ma położyć się na

wyściełanym stole, gdzie zostanie przeprowadzone badanie mózgu. Nie
chcą, żeby jakiś glina z guzem mózgu rozwalał cywilów, pomyślała ze
znużeniem.

Obserwowała techników przez szklaną szybę, podczas gdy hełm

wsuwał się jej na głowę.

Potem rozpoczęły się gry.
Ławka została ustawiona w pozycji siedzącej i Ewę poddano testowi w

rzeczywistości wirtualnej. Siedziała w jakimś pojeździe podczas
szaleńczego pościgu. Dźwięki eksplodowały jej w uszach: wycie syren,
wydawane podniesionym głosem sprzeczne rozkazy płynęły z
komunikatora na tablicy rozdzielczej. Widziała, że jest to typowa
policyjna jednostka, w pełnym składzie. Jej zadaniem było prowadzenie
pojazdu, więc musiała zbaczać z trasy i umiejętnie manewrować, by nie
rozjechać przechodniów, których co chwila stawiano jej na drodze.

background image

Jedną częścią mózgu zdawała sobie sprawę, że reakcje jej organizmu

są kontrolowane: ciśnienie krwi, puls, nawet ilość potu lejącego się po
skórze oraz śliny napływającej do ust. Było gorąco, nieznośnie gorąco.
Ledwo uniknęła zderzenia z ciężarówką przewożącą żywność, która
wjechała z turkotem na jej pas.

Zorientowała się, gdzie jest. Obok starych portów po wschodniej

stronie. Czuła je: wodę, zepsute ryby i wielodniowy pot. Przyjezdni
noszący swe niebieskie kombinezony robocze szukali jałmużny albo
pracy na jeden dzień. Przemknęła obok nich, usiłując zająć jak
najdogodniejszą pozycję na ekranie.

Osobnik uzbrojony. Miotacz płomieni, granat ręczny. Poszukiwany za

kradzież i zabójstwo.

Świetnie, pomyślała Eve, przechylając się za nim. Świetnie, jak

cholera. Przycisnęła gaz, skręciła z całej siły kierownicę i otarła się o
zderzak ściganego pojazdu, tak że aż poszły iskry. Płomień przeleciał z
szumem koło jej ucha, gdy mężczyzna do niej strzelił. Właściciel
portowej restauracyjki skulił się ze strachu i natychmiast kilku klientów
poszło w jego ślady. Makaron ryżowy poleciał w powietrze, a wraz z
nim stek przekleństw.

Znowu uderzyła w cel.
Tym razem ścigany pojazd zatrząsł się i przechylił. Gdy mężczyzna

starał się odzyskać panowanie nad kierownicą, Eve zajechała mu drogę.
Wyskakując z wozu, podała głośno swoje nazwisko, stopień oraz
ostrzegła bandytę przed grożącymi mu konsekwencjami. Mężczyzna
wysiadł, miotając przekleństwa. I wtedy go ogłuszyła.

Uderzenie poraziło jego system nerwowy. Patrzyła, jak podskakuje,

oblewa się potem i upada.

Ledwo zdążyła zaczerpnąć oddechu, by przygotować się do zmiany

sceny, a ci pieprzeni technicy już ją wsadzili w zupełnie nową sytuację.
Krzyki, krzyki małej dziewczynki; wściekły ryk mężczyzny, który jest
jej ojcem.

Zrekonstruowali to niemal perfekcyjnie, opierając się na jej raporcie

oraz zdjęciach z miejsca zdarzenia, i teraz widziała na ekranie
odzwierciedlenie swych wspomnień.

Eve nawet nie próbowała obrzucić ich przekleństwami; stłumiła w

sobie nienawiść, smutek i puściła się biegiem na górę, w sam środek
koszmaru.

Nie słyszała już krzyków małej dziewczynki. Walnęła w drzwi,

wykrzyknęła swe nazwisko oraz stopień. Ostrzegła mężczyznę stojącego

background image

po drugiej stronie drzwi przed grożącymi mu konsekwencjami,
próbowała go uspokoić.

- Pizdy. Wszystkie jesteście pizdami. Wejdź ty jebana dziwko! Zabiję

cię!

Pod naporem jej ramienia drzwi wygięły się, jakby były z tektury.

Weszła do środka, trzymając przed sobą broń.

- Była taka sama jak jej matka - taka sama jak jej pieprzona matka.

Myślały, że odejdą ode mnie. Myślały, że mogą. Załatwiłem ją.
Załatwiłem je. Ciebie też załatwię, ty jebana glino.

Mała dziewczynka patrzyła na nią dużymi martwymi oczami. Oczami

lalki. Jej maleńkie bezradne ciałko okaleczone, krew rozlewająca się w
kałużę. I ściekająca z noża.

Powiedziała, by go przestraszyć: - “Ty skurwielu, rzuć broń! Rzuć ten

pieprzony nóż!” Ale on szedł dalej. Ogłuszyła go. Ale on szedł dalej.

W pokoju śmierdziało krwią, uryną i przypalonym jedzeniem. Niczym

nie osłonięte żarówki dawały jaskrawe, rażące światło, w którym
wszystko, wszystko widziała ze wstrząsającą ostrością. Lalka z
oderwaną ręką leżąca na podartej kanapie, wygięta osłona okna, przez
którą wpadało silne czerwone światło neonu jarzącego się po drugiej
stronie ulicy, przewrócony stolik z taniego tworzywa, uszkodzony ekran
rozbitego telełącza.

Mała dziewczynka o martwych oczach. Rozszerzająca się kałuża krwi.

I błysk lepkiego ostrza noża.

- Zaraz wepchnę ci go w pizdę. Tak jak jej to zrobiłem.
Znowu go ogłuszyła. Jego oczy były dzikie, pijane od domowej roboty

Zeusa, tego cudownego narkotyku, który czynił z mężczyzn bogów, z
całą siłą i szaleństwem, jakie stwarza iluzja nieśmiertelności.

Nóż z purpurowym ostrzem przeciął ze świstem powietrze.
I zabiła go.
Szarpnięcie sparaliżowało jego układ nerwowy. Najpierw umarł jego

mózg, więc jeszcze przez chwilę ciało drgało konwulsyjnie, zanim oczy
stały się całkiem szklane. Z trudem powstrzymała się, aby nie krzyknąć,
i usunąwszy kopnięciem nóż z jego wciąż zaciśniętej dłoni, popatrzyła
na dziecko.

Oczy dużej lalki patrzyły na nią, mówiąc jej - raz jeszcze - że się

spóźniła.

Zmuszając swe ciało do relaksu, nie dopuszczała do swego umysłu nic

poza raportem.

background image

Pierwsza część testu została zakończona. Ponownie skontrolowano

reakcje jej organizmu, zanim została zabrana na końcową część badań.
Rozmowę w cztery oczy z psychiatrą.

Eve nie miała nic przeciwko doktor Mirze. Ta kobieta była oddana

swojej pracy. Gdyby miała prywatną praktykę, mogłaby zarobić trzy
razy tyle, co w policji i Wydziale Bezpieczeństwa.

Miała cichy głos z lekkim akcentem klas wyższych z Nowej Anglii. Jej

jasnoniebieskie oczy były miłe i przenikliwe. Była zadowoloną z życia
sześćdziesięcioletnią kobietą, która nie miała w sobie nic z matrony.

Jej złocistobrązowe włosy były starannie zebrane na karku w skom-

plikowany węzeł. Miała na sobie schludny kostium w różowym
odcieniu, z delikatnym złotym kółkiem w klapie.

Nie, osobiście Eve nic przeciwko niej nie miała. Po prostu

nienawidziła psychiatrów.

- Porucznik Dallas. - Mira wstała z miękkiego niebieskiego fotela. W

zasięgu wzroku nie było biurka ani komputera. Eve wiedziała, ze to
jedna ze sztuczek wymyślona po to, by badani odprężyli się i
zapomnieli, że są pod stałą obserwacją.

- Pani doktor. - Eve usiadła w fotelu, który wskazała jej Mira.
- Waśnie miałam napić się herbaty. Przyłączy się pani do mnie?
- Jasne.
Mira podeszła z wdziękiem do obsługiwacza, zamówiła dwie herbaty,

po czym przyniosła filiżanki do części wypoczynkowej.

- Złe się stało, że testy zostały przełożone, pani porucznik. - Usiadła z

uśmiechem i wypiła łyk herbaty. - Badania są bardziej wiarygodne i z
pewnością przynoszą o wiele większą korzyść, kiedy są przeprowadzane
w ciągu dwudziestu czterech godzin od wypadku.

- Nic się na to nie poradzi.
- Tak, wiem. Wstępne wyniki badań są zadowalające.
- Świetnie.
- Nadal nie chce pani poddać się autohipnozie?
- To nie jest obowiązkowe.
- Nie. - Mira założyła nogę na nogę. - Ma pani za sobą ciężkie

przeżycie, pani porucznik. Są oznaki fizycznego i psychicznego
wyczerpania.

- Pracuję nad inną, bardzo trudną sprawą. Zabiera mi mnóstwo czasu.
- Tak, poinformowano mnie o tym. Czy bierze pani zalecane przez nas

środki nasenne?

Eve spróbowała herbaty. Była kwiatowa, sądząc po smaku i zapachu.

background image

- Nie. Omówiłyśmy to już poprzednio. Mam prawo decydować czy je

przyjmować, czy nie. Postanowiłam ich nie brać.

- Ponieważ ograniczają możliwość kontroli nad sobą.
Eve popatrzyła jej w oczy.
- Zgadza się. Nie lubię być usypiana i nie lubię być tutaj. Nie lubię

prania mózgu.

- Uważa pani te badania za pranie mózgu? Każdy rozgarnięty glina tak

uważał.

- Nie są dobrowolne, prawda?
Mira stłumiła westchnienie.
- Zabicie człowieka, bez względu na okoliczności, pozostawia uraz w

pamięci każdego oficera policji. Gdy ten uraz wpływa na uczucia,
reakcje i postawę funkcjonariusza, to jego praca może na tym ucierpieć.
Jeśli powodem użycia broni był jakiś defekt fizyczny, to trzeba go
znaleźć i usunąć.

- Znam wytyczne dowództwa, pani doktor. Jestem gotowa do ścisłej

współpracy. Ale nie muszę tego lubić.

- Nie, nie musi pani. - Mira trzymała z wdziękiem filiżankę na kolanie.

- Pani porucznik, już po raz drugi zabiła pani człowieka. Choć nie jest to
nic niezwykłego, jak na oficera z pani stażem, jednak wielu
funkcjonariuszy nigdy nie musiało podjąć takiej decyzji. Chciałabym
wiedzieć, jak pani ocenia swój wybór i jakie są jego skutki.

Wolałabym być szybsza, pomyślała Eve. Wolałabym, żeby ta mała

bawiła się teraz swoimi zabawkami, a nie została poddana kremacji.

- Ponieważ miałam do wyboru albo dać się pociachać na kawałki, albo

go powstrzymać, to uważam, że podjęłam słuszną decyzję. Uprzedziłam
go o grożącym mu niebezpieczeństwie, lecz zignorował moje
ostrzeżenie. Próbowałam go ogłuszyć, ale nic to nie dało. Dowód tego,
że zabójca nie żartuje, leżał między nami na podłodze w kałuży krwi.

- Była pani wstrząśnięta śmiercią dziecka?
- Myślę, że każdy byłby wstrząśnięty śmiercią dziecka. Takim

brutalnym morderstwem bezbronnej osoby.

- I dostrzega pani podobieństwa między tą dziewczynką a sobą? -

spytała cicho Mira. Zauważyła, że Eve spochmurniała i zamknęła się w
sobie. - Pani porucznik, przecież obie dobrze wiemy, co panią spotkało
w przeszłości. Była pani wykorzystywana fizycznie, seksualnie i
emocjonalnie. Została pani porzucona, gdy miała osiem lat.

- To nie ma nic do...

background image

- Myślę, że to miało wiele wspólnego ze stanem pani umysłu i uczuć -

przerwała jej Mira. - Przez dwa lata, między ósmym a dziesiątym rokiem
życia, mieszkała pani w domu dziecka, kiedy trwały poszukiwania pani
rodziców. Nic pani nie pamięta z pierwszych ośmiu lat swego życia - ani
imienia, ani miejsca urodzenia, ani jakichkolwiek szczegółów.

Choć oczy Miry wydawały się łagodne, były przenikliwe i świdrujące.
- Nazwano panią Ewą Dallas i ostatecznie umieszczono w rodzinie

zastępczej. Nie miała pani na to wszystko żadnego wpływu. Była pani
maltretowanym dzieckiem, zależnym od systemu, na którym
niejednokrotnie się pani zawiodła.

Tylko przemożną siłą woli Eve zapanowała nad łzami i drżeniem

głosu.

- A teraz ja, część systemu, zawiodłam, gdyż nie zdążyłam ochronić

tego dziecka. Chce pani wiedzieć, jak się teraz czuję, doktor Miro?

Jestem nieszczęśliwa. Chora. Zmartwiona.
- Czuję, że zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy. Przeszłam przez

przygotowany przez panią test w rzeczywistości wirtualnej i zrobiłam to
jeszcze raz. Bo nie można było tego zmienić. Gdybym mogła ocalić
dziecko, ocaliłabym je. Gdybym mogła zaaresztować przestępcę,
zaaresztowałabym go.

- Ale nie miała pani wyboru. Wredna dziwka.
- Miałam wybór - użyć broni czy nie. Po rozpatrzeniu wszystkich

możliwości, wykonałam swój obowiązek. Przeglądała pani mój raport.
Zabicie człowieka było w pełni uzasadnione.

Mira milczała przez chwilę. Wiedziała, że jej umiejętności nie

wystarczą, by przebić się przez mur obrony Eve.

- Świetnie, pani porucznik. Jest pani całkowicie przekonana, że może

wykonywać swe obowiązki bez żadnych ograniczeń. - Mira podniosła
rękę, zanim Eve zdążyła wstać. - Poza protokółem.

- Coś jest nie tak?
Mira uśmiechnęła się tylko.
- To prawda, że bardzo często umysł sam się broni. Nie chce pani

pamiętać o pierwszych ośmiu latach swego życia. Ale te lata są częścią
pani. Mogę je pani przypomnieć, kiedy będzie pani na to gotowa. A
także - dodała cicho - pomóc się z nimi uporać.

- Sama siebie stworzyłam i mogę z tym żyć. Może nie chcę narażać się

na ryzyko życia z takim balastem? - Wstała i podeszła do drzwi. Kiedy
się odwróciła, Mira siedziała dokładnie tak samo jak przed chwilą, ze

background image

skrzyżowanymi nogami, ze śliczną filiżaneczką w ręce. Zapach
kwiatowej herbaty unosił się w powietrzu.

- Sprawa oparta na hipotezie - zaczęła Eve i poczekała, aż Mira kiwnie

głową. - Kobieta należąca do elity towarzyskiej i mająca także zaplecze
finansowe postanawia zostać kurwą. - Gdy Mira uniosła brew, Eve
zaklęła zirytowana. - Nie musimy tu upiększać terminologii, pani doktor.
Ta dziewczyna postanowiła zarabiać na życie własnym ciałem. Obnosiła
się z tym ostentacyjnie przed całą rodziną, włącznie ze swym
arcykonserwatywnym dziadkiem. Dlaczego?

- Trudno podać jeden konkretny motyw na podstawie tak ogólnej i

powierzchownej informacji. Najbardziej oczywiste wydaje się to, że
ofiara uważała, iż jej jedynym atutem jest sprawność seksualna. Albo
lubiła, albo nienawidziła się kochać.

Zaintrygowana Eve odsunęła się od drzwi.
- Jeśli tego nienawidziła, to dlaczego została prostytutką?
- Żeby wymierzyć karę.
- Sobie?
- Z pewnością, i swoim najbliższym.
Żeby wymierzyć karę, zadumała się Eve. Pamiętnik. Szantaż.
- Mężczyzna morduje - kontynuowała. - Ze złością, brutalnie.

Zabójstwo ma związek z seksem i jest popełnione w nietypowy i
charakterystyczny sposób. Jego przebieg nagrywa na dyskietce,
obchodzi wymyślny system zabezpieczeń. Dyskietkę z nagraną sceną
morderstwa dostarcza oficerowi prowadzącemu śledztwo. Na miejscu
zbrodni zostawia wiadomość, wiadomość, z której przebija buta. Jaki on
jest?

- Dysponuję tak małą ilością informacji - poskarżyła się Mira, lecz Eve

zauważyła, że udało jej się wzbudzić zainteresowanie lekarki. -
Pomysłowy - zaczęła. - Podróżnik, który wszystko dokładnie planuje.
Zarozumiały, prawdopodobnie zadowolony z siebie. Powiedziałaś, że
morduje w charakterystyczny sposób, więc pragnie zostawić po sobie
ślad, chce pokazać, jaki jest sprawny i inteligentny. Czy na podstawie
własnych obserwacji i dedukcji sądzi pani, poruczniku, że znajduje on
przyjemność w mordowaniu?

- Tak. Sądzę, że rozkoszuje się tym.
Mira kiwnęła głową.
- Więc z pewnością znowu zabije.
- Już to zrobił. Dwa morderstwa w przeciągu niecałego tygodnia. Nie

będzie długo czekał, zanim znowu zabije, prawda?

background image

- To wcale nie jest takie pewne. - Mira wypiła łyk herbaty, tak jakby

rozmawiały o najnowszej letniej kolekcji. - Czy te dwa morderstwa coś
ze sobą łączy poza sprawcą i metodą zabójstwa?

- Seks - odparła krótko Eve.
- Aha. - Mira przechyliła głowę. - Mimo całej naszej technologii,

mimo zadziwiającego postępu, jaki dokonał się w genetyce, wciąż nie
jesteśmy w stanie kontrolować ludzkich wad i zalet. Pewnie jesteśmy
zbyt humanitarni, by pozwolić na manipulowanie nimi. Namiętności są
motorem działania człowieka. Przekonaliśmy się o tym na początku tego
stulecia, kiedy to inżynieria genetyczna niemal wymknęła się nam spod
kontroli. Źle się dzieje, że niektóre namiętności splatają się ze sobą. Seks
i przemoc. Dla niektórych to wciąż jest naturalne połączenie. - W tym
momencie wstała, by odnieść filiżanki i postawić je obok
automatycznego obsługiwacza. - Chętnie bym się dowiedziała czegoś
więcej o tym mężczyźnie, pani porucznik. Jeśli kiedyś dojdzie pani do
wniosku, że chce mieć jego portret psychologiczny, mam nadzieję, że
przyjdzie pani z tym do mnie.

- Obowiązuje mnie Kod Piąty.
Mira obejrzała się za siebie.
- Rozumiem.
- Jeśli nie powstrzymamy go przed popełnieniem kolejnego

morderstwa, może jakoś mi się uda obejść przepisy.

- Będę do pani dyspozycji.
- Dzięki.
- Ewo, nawet silne kobiety, które same doszły do wszystkiego w życiu,

mają swoje słabości. Nie bój się ich.

Eve wytrzymała wzrok Miry.
- Mam mnóstwo pracy.
Badania wyprowadziły Ewę z równowagi. Wyładowała złość na

swoim informatorze, zachowując się wobec niego grubiańsko, przez co
zraziła go do siebie i niemal straciła ślad w sprawie o przemyt
narkotyków. Jej nastrój daleki był od wesołości, kiedy wróciła do
Centrali. Nie było wiadomości od Feeneya.

Inni w jej wydziale wiedzieli, gdzie spędziła dzień, i robili co mogli,

by trzymać się od niej z daleka. W rezultacie rozdrażniona pracowała
samotnie przez godzinę.

Ostatnim wysiłkiem poprosiła o połączenie z Roarke'em. Nie była ani

zdziwiona, ani szczególnie rozczarowana, kiedy okazało się, że jest

background image

niedostępny. Przesłała mu wiadomość w internacie, prosząc o spotkanie,
po czym zapisała w dzienniku, że skończyła pracę.

Zamierzała utopić swoje smutki w tanim alkoholu i miernej muzyce,

przysłuchując się występowi Mavis w Blue Squirrel.

Trzeba było sporo dobrej woli, by nie uznać tej knajpy za spelunkę.

Światło było przyćmione, klientela nerwowa, a obsługa żałosna. To było
dokładnie to, czego Eve szukała.

Fala nie zharmonizowanych ze sobą dźwięków muzycznych uderzyła

w nią, gdy tylko weszła. Mavis próbowała przebić się swoim namiętnym
skrzeczącym głosem przez zespół składający się z wytatuowanego we
wszystkich barwach tęczy szczeniaka, który grał na syntezatorze.

Eve odrzuciła opryskliwym tonem propozycję faceta w skórzanej

kurtce z kapturem, który chciał postawić jej drinka w jednej z prywat-
nych kabinek dla palących. Przecisnęła się do stolika, zamówiła u
zaganianej kelnerki screamera i rozsiadła się, by obejrzeć występ Mavis.

Nie jest zła, doszła do wniosku Eve. Nie jest też dobra, ale klienci nie

grymasili. Tego wieczoru Mavis była pomalowana, jej drobna postać z
obfitym biustem przypominała płótno w pomarańczowo - fioletowe
paski, na które gdzieniegdzie rzucono szmaragdowe plamy. Bransoletki i
łańcuchy pobrzękiwały, gdy krążyła w tańcu po małej, podwyższonej
scenie. Stopień niżej tłum ludzi wirował z takim samym entuzjazmem.

Eve zauważyła małą, zapakowaną w folię paczuszkę, którą podawano

sobie z rąk do rąk na skraju parkietu. Narkotyki, oczywiście. Próbowali z
nimi walczyć, zalegalizować je, zlekceważyć i ustalić zasady ich
posiadania. Nic nie zdało egzaminu.

Nie zainteresowało jej to na tyle, żeby dokonać aresztowań, więc

podniosła rękę i pomachała do Mavis.

Wokalna część utworu skończyła się - piosenka słaba, bo słaba, ale

została wykonana. Mavis zeskoczyła ze sceny, przecisnęła się przez tłum
i oparła pomalowanym biodrem o krawędź stolika Ewy.

- Hej, nieznajoma.
- Świetnie wyglądasz, Mavis. Co to za artysta?
- Och, taki znajomy. - Przesunęła się, popukała calowym paznokciem

w lewy pośladek. - Caruso. Widzisz, podpisał się na mnie. Zrobił mi to
bezpłatnie w zamian za rozreklamowanie jego nazwiska. - Oczy wyszły
jej z orbit, kiedy kelnerka postawiła przed Ewą wysoki smukły kieliszek
z pienistym niebieskim płynem. - Screamer? Nie wolałabyś, żebym
znalazła młotek i po prostu walnęła cię nim w głowę?

background image

- To był zasrany dzień - mruknęła Eve i wypiła pierwszy porażający

łyk trunku. - Chryste. Zawsze tak się po nich czuję.

Zmartwiona Mavis pochyliła się nad nią.
- Mogę sobie zrobić małą przerwę.
- Nie, wszystko w porządku. - Eve, ryzykując życie, wypiła jeszcze

jeden łyk. - Po prostu chciałam sprawdzić twoją nową knajpę i trochę się
rozluźnić. Mavis, ty nie bierzesz, prawda?

- Hej, daj spokój. - Bardziej zmartwiona niż obrażona Mavis

potrząsnęła Ewę za ramię. - Jestem czysta, wiesz o tym. Puszczają po
sali trochę narkotyków, ale lekkich. Trochę pigułek szczęścia, trochę
środków uspokajających, bardzo niewiele łataczy nastroju. - Odsunęła od
niej swą pokerową twarz. - Jeśli przymierzasz się do nalotu na tę knajpę,
to przynajmniej zrób to wtedy, kiedy mam wolne.

- Przepraszam. - Eve zła na samą siebie potarła twarz rękami. -

Chwilowo nie nadaję się do kontaktów z ludźmi. Wracaj na scenę i
śpiewaj. Lubię cię słuchać.

- Jasne. Ale gdybyś chciała mieć towarzystwo, kiedy będziesz

wychodziła, daj mi znak. Załatwię to.

- Dzięki. - Eve usiadła wygodnie, zamknęła oczy. Zdziwiła się, gdy

muzyka stała się wolniejsza, nawet bardziej łagodna. Jeśli nie rozglądała
się po sali, nie było tak źle.

Za dwadzieścia kawałków mogłaby dostać okulary wywołujące dobry

nastrój, rozkoszować się światłami i kształtami, które zlewały się z
muzyką. Wolała jednak zamknąć oczy.

- Trudno uwierzyć, że w takich spelunkach szuka pani zapomnienia,

pani porucznik.

Otworzyła oczy i spojrzała na Roarke'a.
- Za każdym razem, gdy muszę dojść do siebie.
Usiadł naprzeciw niej. Stolik był na tyle mały, że zderzyli się

kolanami. Poprawił się, przesuwając uda wzdłuż jej ud.

- Dzwoniłaś do mnie, pamiętasz? I podałaś mi ten adres.
- Chciałam umówić się na spotkanie, ale nie szukałam kompana do

picia.

Zerknął na stojący na stole kieliszek i pochylił się, by powąchać

trunek.

- Nikogo nie namówisz na tę truciznę.
- W tej knajpie nie podaje się szlachetnego wina ani starej whiskey.
Położył rękę na jej dłoniach tylko po to, by zobaczyć, jak się

nachmurzyła i wyszarpnęła.

background image

- Może pójdziemy gdzieś, gdzie to robią?
- Jestem w fatalnym nastroju. Wyznacz spotkanie w dogodnym dla

siebie terminie, a potem spadaj.

- W jakim celu mamy się spotkać? - Piosenkarka przyciągnęła jego

uwagę. Uniósł brew, patrząc, jak przewraca oczami i robi dziwne ruchy
ręką. - Jeśli wokalistka nie dostała jakiegoś ataku, to wydaje mi się, że
daje ci znaki.

Eve zerknęła na nią z rezygnacją i potrząsnęła głową.
- To moja przyjaciółka. - Potrząsnęła głową bardziej zdecydowanie,

gdy Mavis wyszczerzyła zęby w uśmiechu i podniosła oba kciuki. -
Myśli, że szczęście mi dopisało.

- Bo dopisało. - Roarke podniósł kieliszek i postawił go na sąsiednim

stoliku, gdzie chciwie wyrywano go sobie z rąk do rąk. - Właśnie
ocaliłem ci życie.

- Szlag by to...
- Ewo, jeśli chcesz się upić, zrób to przynajmniej czymś, co nie

zrujnuje ci żołądka. - Przejrzał kartę, skrzywił się. - A tego nie da się
tutaj kupić. - Wziął ją za rękę i wstał. - Chodź.

- Dobrze mi tutaj.
Pochylił się cierpliwie, zbliżając twarz do jej twarzy.
- Mam nadzieję, że będziesz wystarczająco pijana, by zadać komuś

parę ciosów pięścią, nie martwiąc się o konsekwencje. Przy mnie nie
musisz się upijać, nie musisz się martwić. Możesz mnie okładać
pięściami, ile dusza zapragnie.

- Dlaczego?
- Bo masz jakiś smutek w oczach. I to mnie trapi. - Kiedy zastanawiała

się nad tym zadziwiającym stwierdzeniem, podniósł ją z krzesła i
poprowadził w stronę drzwi.

- Idę do domu - postanowiła.
- Nie, nie idziesz.
- Słuchaj, kompanie...
Tyle zdążyła powiedzieć, zanim przycisnął ją do ściany i zmiażdżył jej

usta pocałunkiem. Nie walczyła z nim. Dech jej zaparło; jego
gwałtowność wywołała w niej wściekłość i pożądanie, które odczuła tak
silnie jak uderzenie pięścią.

Minęło zaledwie parę sekund, zanim uwolnił jej usta.
- Przestań - zażądała nienawidząc się za to, że jej głos jest tylko

drżącym szeptem.

background image

- Bez względu na to, co myślisz - powiedział starając się zapanować

nad sobą - zdarzają się takie chwile, gdy potrzebujesz drugiego
człowieka. W tym momencie mnie. - Wypchnął ją na dwór. - Gdzie jest
twój samochód?

Wskazała go ręką i pozwoliła poprowadzić się po chodniku.
- Nie wiem, jaki masz problem.
- Chyba ty nim jesteś. Wiesz, jak wyglądałaś? - spytał próbując

otworzyć drzwi. - Siedząc w tej spelunie z zamkniętymi, podsinionymi
oczami?

Ten opis tylko rozpalił jej gniew. Roarke posadził ją na miejscu dla

pasażerów i obszedł samochód, by usiąść za kierownicą.

- Jaki jest twój pieprzony kod?
Zafascynowana jego gwałtownym temperamentem, przesunęła się i

sama otworzyła zamek. Roarke nacisnął starter i samochód oderwał się
od krawężnika.

- Próbowałam się odprężyć - powiedziała ostrożnie Eve.
- Nie wiesz, jak to robić - odparł. - Wpakowałaś się tam, ale nie

pozbyłaś się kłopotu. - Chodzisz po linie, Ewo, lecz to jest cholernie
cienka lina.

- Właśnie do tego jestem przygotowana.
- Tym razem nie wiesz, z czym masz kłopot.
Jej palce zacisnęły się w pięść.
- A ty wiesz?
Milczał przez chwilę, tłumiąc własne uczucia.
- Później o tym porozmawiamy.
- Wolałabym teraz. Wczoraj pojechałam zobaczyć się z Elizabeth

Banister.

- Wiem. - Odzyskawszy spokój, przystosował się do nierównego rytmu

jej samochodu. - Zmarzłaś. Włącz ogrzewanie.

- Nie działa. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że Elizabeth Banister

prosiła cię, byś spotkał się z Sharon i z nią porozmawiał?

- Ponieważ Beth prosiła mnie o to w zaufaniu.
- Co cię z nią łączy?
- Jesteśmy przyjaciółmi. - Roarke obrzucił ją uważnym spojrzeniem. -

Mam ich kilku. Ona i Richard zaliczają się do nich.

- A senator?
- Nienawidzę tego pieprzonego, napuszonego, obłudnego tłuściocha -

powiedział cicho Roarke. - Jeśli z ramienia swojej partii będzie

background image

kandydował na prezydenta, to włożę cały swój majątek w kampanię jego
przeciwnika. Nawet gdyby był nim sam diabeł.

- Powinieneś uważać na to, co mówisz - rzekła i uśmiechnęła się. -

Wiedziałeś, że Sharon prowadziła pamiętnik?

- To naturalne. Była kobietą interesu.
- Nie mówię o dzienniku, w którym zapisywała spotkania z klientami.

Chodzi mi o pamiętnik, osobisty pamiętnik. Sekrety, Roarke. Szantaż.

W milczeniu rozważał jej słowa.
- No, no. Znalazłaś swój motyw.
- Zobaczymy. Masz mnóstwo sekretów, Roarke.
Zaśmiał się cicho, zatrzymując samochód przed bramą swojej

posiadłości.

- Naprawdę myślisz, że jestem ofiarą szantażu? Że jakaś zagubiona,

żałosna kobieta, taka jak Sharon, wygrzebała informację, której ty nie
możesz znaleźć, i wykorzystała ją przeciwko mnie?

- Nie. - To byłoby łatwe. Położyła mu rękę na ramieniu. - Nie wjadę z

tobą do środka. - To już nie byłoby łatwe.

- Gdybym przywiózł cię tu dla seksu, uprawialibyśmy seks. Oboje to

wiemy. Chciałaś się ze mną zobaczyć. Chciałaś postrzelać z takiej broni,
z jakiej zabito Sharon i tę drugą dziewczynę, prawda?

Wypuściła powietrze.
- Tak.
- Teraz masz okazję.
Brama otworzyła się. Samochód wjechał do środka.

background image

10

Ten sam lokaj z kamienną twarzą stał przy drzwiach. Wziął płaszcz od

Ewy z taką samą lekką niechęcią.

- Każ przynieść kawę do sali strzelniczej - polecił Roarke,

wprowadzając Ewę po schodach.

Znowu trzymał ją za rękę, lecz Eve miała wrażenie, że robi to mniej

przez sentyment, a bardziej z chęci upewnienia się, iż mu nie ucieknie.
Mogłaby mu powiedzieć, że za bardzo ją zaintrygował, by gdziekolwiek
poszła, lecz podobało jej się to gniewne rozdrażnienie kryjące się za jego
pozornie spokojnym sposobem bycia.

Kiedy weszli na trzecie piętro, przejrzał szybko swoje zbiory,

wybierając bez zdenerwowania czy wahania odpowiednie egzemplarze
broni. Posługiwał się starymi rewolwerami ze znajomością rzeczy i z
doświadczeniem stałego użytkownika. Nie kolekcjonera, który kupił je
tylko po to, by cieszyć się z ich posiadania, ale człowieka robiącego
użytek ze swoich zbiorów. Zastanawiała się, czy Roarke wie, że to
przemawia na jego niekorzyść. Albo czy go to obchodzi.

Gdy wybrana przez niego broń leżała bezpiecznie w skórzanej

kaburze, podszedł do ściany.

Zarówno tabliczka sterująca drzwiami, jak i one same, były tak

sprytnie ukryte w obrazie przedstawiającym las, że nigdy by ich nie
znalazła. Drzwi rozsunęły się, odsłaniając wejście do windy.

- Ta kabina zatrzymuje się tylko przy wybranych pokojach - wyjaśnił,

gdy Eve wsiadła wraz z nim do windy. - Rzadko zabieram gości do
salonu strzelniczego.

- Dlaczego?
- Możliwość oglądania i korzystania z mojej kolekcji mają tylko ci,

którzy potrafią ją docenić.

- Jak dużo egzemplarzy kupujesz na czarnym rynku?
- Glina w każdym calu. - Błysnął szerokim uśmiechem. - Kupuję

wyłącznie z legalnych źródeł. - Zerknął na jej konduktorkę. - Przynaj-
mniej wtedy, gdy masz włączony rekorder.

Nie mogła stłumić uśmiechu. Oczywiście, że miała włączony rekorder.

I oczywiście wiedział o tym. Tak bardzo była ciekawa, że otworzyła
torbę, wyjęła rejestrator dźwięku i wyłączyła go.

- A urządzenie zapasowe? - spytał natychmiast.
- Jesteś za sprytny, źle na tym wyjdziesz. - Wsunęła rękę do kieszeni.

Urządzenie zapasowe było niemal tak cienkie jak kartka papieru.

background image

Unieruchomiła je kciukiem. - A co z twoim systemem ochrony? -
Rozejrzała się po windzie, gdy drzwi się otworzyły. - Urządzenia
inwigilujące są zainstalowane w każdym kącie.

- Jasne. - Znowu wziął ją za rękę i wyciągnął z windy.
Pokój miał wysoki sufit i był zadziwiająco skromny, biorąc pod uwagę

zamiłowanie Roarke'a do komfortu. Gdy tylko weszli do środka, zapaliły
się światła, oświetlając gładkie, pomalowane na piaskowy kolor ściany,
rząd prostych krzeseł z wysokimi oparciami i stoliki, gdzie postawiono
już tacę ze srebrnym dzbankiem do kawy i porcelanowymi filiżankami.

Nie zwracając na nie uwagi, Eve podeszła do długiego, błyszczącego,

czarnego pulpitu sterowniczego.

- Do czego to służy?
- Do różnych rzeczy. - Roarke odłożył przyniesioną z góry kaburę.

Przycisnął dłoń do ekranu identyfikacyjnego, który rozjaśnił się
łagodnym zielonym blaskiem, gdy rysunek dłoni Roarke'a został
odczytany i zaakceptowany, po czym zapaliły się światełka i tarcze.

- Trzymam tu zapas amunicji. - Wcisnął szereg guzików. Otworzyła

się gablotka ukryta w podstawie konsoli. - To ci się przyda. - Z drugiej
gablotki wyjął woskowe kulki do zatykania uszu oraz okulary ochronne.

- To jak hobby? - spytała Eve, zakładając okulary. Małe przezroczyste

soczewki dokładnie osłaniały jej oczy, woskowe kulki idealnie pasowały
do uszu.

- Tak. Jak hobby.
Jego głos przebił się słabym echem przez jej ochraniacze, odgradzające

ją od wszystkich innych dźwięków. Wybrał trzydziestkę ósemkę,
załadował.

- W połowie dwudziestego wieku to była standardowa broń policyjna.

Pod koniec drugiego milenium preferowano kaliber dziewięć
milimetrów.

- RS - pięćdziesiąt były uważane za oficjalną broń podczas Rewolty

Miejskiej i przetrwały aż do trzeciej dekady dwudziestego pierwszego
wieku.

Zadowolony uniósł brew.
- Odrabiasz pracę domową.
- Cholernie dokładnie. - Spojrzała na broń, którą trzymała w ręce. -

Żeby zrozumieć sposób myślenia zabójcy.

- Zatem zdajesz sobie sprawę, że ręczny laser, który masz

przymocowany z boku, zyskał powszechne uznanie dopiero jakieś
dwadzieścia pięć lat temu.

background image

Marszcząc lekko brwi, patrzyła, jak załadował bębenek.
- Laser nowej generacji wchodzi w skład standardowego wyposażenia

policji od dwa tysiące dwudziestego trzeciego. Nie zauważyłam żadnego
lasera w twoich zbiorach.

Popatrzył na nią, w jego oczach malowało się rozbawienie.
- To zabawki tylko dla glin. Posiadanie ich jest nielegalne, pani

porucznik, nawet dla kolekcjonerów. - Wcisnął przycisk. Na przeciw-
ległej ścianie wyświetlono z hologramu obraz. Widoczna na nim postać
tak łudząco przypominała żywego człowieka, że Eve zamrugała oczami i
wytężyła wzrok, zanim zorientowała się, o co chodzi.

- Świetny obraz - mruknęła, przyglądając się potężnemu, mus-

kularnemu mężczyźnie trzymającemu broń, której nie potrafiła
zidentyfikować.

- Ten człowiek jest kopią typowego dwudziestowiecznego bandyty.

Trzyma w ręce AK - czterdzieści siedem.

- Racja. - Przyjrzała mu się mrużąc oczy. Wyglądał bardziej

przerażająco niż na zdjęciach i kasetach video, które widziała. - Bardzo
popularny wśród miejskich gangów i handlarzy narkotyków.

- Chętnie wykorzystywany podczas napadów - mruknął Roarke. -

Wygodny w użyciu. Gdy uruchomię hologram i on trafi do celu,
poczujesz lekkie szarpnięcie. Raczej jakby cię poraził prąd o niewielkim
napięciu niż jakbyś została postrzelona. Chcesz spróbować?

- Ty pierwszy.
- Świetnie. - Roarke uruchomił obraz. Bandyta na hologramie rzucił się

do przodu, unosząc broń. Natychmiast włączyły się efekty dźwiękowe.

Przerażona piekielnym hałasem Eve zrobiła gwałtowny krok do tyłu.

Opryskliwe, sprośne wyrazy, łoskot uliczny, przerażająco szybki
wystrzał z broni.

Przyglądała się z rozdziawionymi ustami, jak obraz bluznął czymś, co

aż za bardzo przypominało krew. Wydawało się, że buchnie ona także z
szerokiej piersi, gdy mężczyzna poleciał do tyłu. Broń wypadła mu z
ręki. Potem wszystko zniknęło.

- Chryste!
Trochę zdziwiony, że się przed nią popisywał niczym dzieciak w

salonie gier, Roarke opuścił broń.

- Trudno sobie wyobrazić, jaką krzywdę może wyrządzić taka broń,

jeśli obraz nie jest wystarczająco realistyczny.

- Chyba tak. - Musiała przełknąć ślinę. - Czy trafił w ciebie?

background image

- Tym razem nie. Oczywiście, gdy jest jeden na jednego, a ty możesz

przewidzieć każdy ruch swego przeciwnika, nietrudno jest wygrać swoją
kolejkę.

Roarke nacisnął jeszcze parę guzików i zabity bandyta znowu się

pojawił, cały, gotowy dalej walczyć. Roarke automatycznie złożył się do
strzału. Niczym stary glina, pomyślała Eve. Albo, posługując się jego
słowami, doświadczony bandyta.

Nagle mężczyzna rzucił się do przodu i gdy Roarke strzelił, w krótkich

odstępach czasu pojawiły się inne postaci. Mężczyzna z jakąś ohydną
krótką bronią, burkliwa kobieta celująca ze strzelby z długą lufą -
Magnum kaliber 44, doszła do wniosku Eve - małe przerażone dziecko,
które niosło piłkę.

Błyskali, strzelali, przeklinali, wrzeszczeli, krwawili. Kiedy wszystko

się skończyło, dziecko siedziało samotnie na ziemi, zalewając się łzami.

- Strzelając na chybił trafił, tak jak teraz, jest o wiele trudniej trafić -

powiedział Roarke. - Dostałem w ramię.

- Co? - Eve zamrugała oczami, znowu skupiając na nim wzrok. -

Twoje ramię...

Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Nie martw się, kochanie. To tylko powierzchowna rana.
Serce waliło jej jak dzwon, choć próbowała sobie tłumaczyć, że to

absurdalna reakcja.

- Piekielna zabawka, Roarke. Czas na prawdziwą grę i zabawę. Często

grasz?

- Od czasu do czasu. Jesteś gotowa, żeby spróbować?
Eve doszła do wniosku, że jeśli uporała się z rzeczywistością

wirtualną, upora się i z tym.

- Tak, włącz coś na chybił trafił.
- To w tobie podziwiam, pani porucznik. - Roarke wybrał amunicję,

załadował broń. - Tę bezustanną chęć działania. Ale najpierw zrobimy
suchą zaprawę.

Wysunął zwykłą tarczę - koła i oczy byka. Stanął za Ewą, włożył jej

trzydziestkę ósemkę w dłonie i trzymał je dalej. Przycisnął policzek do
jej policzka.

- Musisz wycelować, gdyż ten pistolet nie wyczuwa ciepła i ruchu, tak

jak twoja broń. - Ustawiał jej ręce, dopóki nie znalazł właściwej pozycji.
- Kiedy będziesz gotowa do strzału, naciśnij spust, nie pompuj go.
Poczujesz lekkie szarpnięcie. On nie jest taki łagodny i cichy jak twój
laser.

background image

- Rozumiem - mruknęła. - Głupotą było reagowanie na dotyk jego rąk,

jego ciała, przyciskającego się do jej pleców, na jego zapach. - Dusisz
mnie.

Przekręcił głowę wystarczająco mocno, by musnąć wargami płatek jej

ucha. To było niewinne dotknięcie, miłe jak pieszczota dziecka.

- Wiem. Musisz być przygotowana na to, że sprawi ci to większą

trudność niż zwykle. Twoją reakcją może być wahanie. Nie dopuść do
tego.

- Nie waham się. - Na dowód czego nacisnęła spust. Ręce jej drgnęły,

co ją zirytowało. Strzeliła drugi raz, i trzeci; trafiła zaledwie o cal od
środka tarczy. - Jezu, czujesz to, prawda? - Poruszyła ramionami,
zafascynowana sposobem, w jaki się ułożyły, dopasowując się do broni
w jej rękach.

- Masz dobre oko. - Był pod wrażeniem, ale mówił łagodnym głosem.

- Oczywiście, strzelanie do tarczy to zupełnie co innego niż strzelanie do
człowieka. Nawet jego surogatu.

Wyzwanie? - zastanowiła się. Cóż, była gotowa je przyjąć.
- Ile strzałów mi pozostało?
- Załadujemy cały magazynek. - Zaprogramował nową serię.

Powodowany ciekawością wybrał trudniejszą wersję. - Gotowa?

Obrzuciła go szybkim spojrzeniem i złożyła się do strzału.
- Taak.
Pierwszą postacią była starsza kobieta ściskająca w obu rękach torbę z

zakupami. Eve omal nie strąciła głowy przygodnego widza, zanim jej
palec znieruchomiał. Mechanizm drgnął w lewo i zastrzeliła rabusia,
zanim zdążył walnąć łomem starą kobietę. Lekkie ukłucie w lewe biodro
zmusiło ją do ponownego przesunięcia się i zabicia łysego mężczyzny,
który trzymał broń podobną do jej własnej.

Potem szybko pojawili się następni.
Roarke patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Nie, ani razu nie drgnęła,

pomyślał. Cały czas miała obojętne szklane oczy. Oczy gliny. Wiedział,
że ma przyśpieszony puls, a poziom adrenaliny gwałtownie się
zwiększył. Jej ruchy były szybkie, ale tak zręczne i wprawne jak ruchy
tancerki. Szczęki miała zaciśnięte, ręce pewnie trzymały broń.

I pożądał jej, uświadomił sobie, rozpaczliwie jej pożądał.
- Dwa razy mnie trafili - powiedziała niemal do siebie. Sama otworzyła

komorę i załadowała broń, przypominając sobie, jak Roarke to robił. -
Raz w biodro, raz w brzuch. To znaczy, że nie żyję, albo jestem ciężko
ranna. Włącz jeszcze jedną serię.

background image

Spełnił jej prośbę, po czym wcisnął ręce do kieszeni i patrzył, jak

strzela.

Kiedy skończyła, powiedziała, że chciałaby wypróbować szwajcarski

model. Uznała, że bardziej jej odpowiada pod względem ciężaru i
skuteczności. Z pewnością ma przewagę nad rewolwerem, pomyślała.
Jest szybszy, skuteczniejszy, ma większą siłę rażenia, a załadowanie go
trwa zaledwie parę sekund.

Ani jeden, ani drugi nie leżał tak wygodnie w dłoni jak laser, ale oba

egzemplarze uznała za prymitywne i przerażająco skuteczne.

Po ich użyciu pozostawały podziurawione ciała i lejąca się

strumieniami krew, przez co śmierć zamieniała się w prawdziwą
makabrę.

- Trafili cię? - spytał Roarke.
Mimo że obrazy zniknęły, wciąż wpatrywała się w ścianę, gdyż

postacie nadal przesuwały się w jej umyśle.

- Nie. Nic mi się nie stało. Co one robią z ciałem? - spytała cicho,

odkładając broń. - Jak można było ich używać, być zmuszonym do
używania ich dzień po dniu, wiedząc, że mogą być użyte przeciwko
tobie? Kto mógłby stawić temu czoło - zastanowiła się - i pozostać przy
zdrowych zmysłach?

- Ty byś mogła. - Zdjął okulary i wyjął kulki z uszu. - Wrażliwe

sumienie i poświęcenie się pracy nie są równoznaczne z jakimś rodzajem
słabości. Przeszłaś przez testy. Drogo cię to kosztowało, ale przez nie
przeszłaś.

Ostrożnie odłożyła swoje ochraniacze.
- Skąd wiesz?
- Skąd wiem, że miałaś dzisiaj badania? Mam znajomości. Skąd wiem,

ile cię to kosztowało? - Uniósł jej podbródek. - Bo widzę - rzekł cicho. -
Twoje serce walczy z twoją głową. Chyba nie zdajesz sobie sprawy, że
właśnie dlatego jesteś taka dobra w swojej pracy. Ani że dlatego tak
mnie fascynujesz.

- Nie próbuję cię fascynować. Staram się znaleźć człowieka, który

strzelał z broni, jakiej przed chwilą użyłam; nie dla obrony, ale dla
przyjemności. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Ty nim nie jesteś.

- Nie, nie jestem.
- Ale coś wiesz.
Zanim opuścił rękę, opuszkiem kciuka musnął dołek w jej policzku.

background image

- Może. - Podszedł do stołu, nalał kawę. - Dwudziestowieczna broń,

dwudziestowieczne zbrodnie, dwudziestowieczne motywy. - Zerknął na
nią. - Mógłbym ci pomóc je znaleźć.

- Do tego wystarczy prosta dedukcja.
- Ale powiedz mi, pani porucznik, czy potrafisz bawić się w gry

dedukcyjne dotyczące historii, czy jesteś zbyt mocno związana ze
współczesnością?

Sama się nad tym zastanawiała.
- Jestem elastyczna.
- Nie, ale jesteś bystra. Ten, kto zabił Sharon, zna i darzy sentymentem

przeszłość, a może nawet ma obsesję na jej punkcie. - Jego brew uniosła
się drwiąco. - Ja dobrze znam pewne fragmenty przeszłości i
niewątpliwie darzę je sentymentem. Czy to obsesja? - Wzruszył niedbale
ramieniem. - Sama będziesz musiała ocenić.

- Pracuję nad tym.
- Jestem tego pewien. Przeprowadźmy wywód logiczny w starym

stylu, żadnych komputerów, żadnych analiz technicznych. Najpierw
przyjrzyjmy się ofierze. Uważasz, że Sharon była szantażystką. I to
pasuje. Była rozzłoszczoną, zbuntowaną kobietą, która pragnie władzy. I
chce być kochana.

- Wywnioskowałeś to wszystko z przebiegu waszych dwóch spotkań?
- Owszem. - Podał jej kawę. - I z rozmów z ludźmi, którzy ją znali.

Przyjaciele i znajomi uważali ją za fantastyczną, energiczną kobietę, ale
skrytą. Kobietę, która opuściła rodzinę, a mimo to często o niej myślała.
Dziewczynę, która lubiła szaleć, a jednak często pogrążała się w
zadumie. Wydaje mi się, że wnioski z twojego i mojego dochodzenia są
w dużej mierze zbieżne.

Zatrzęsła się ze złości.
- Nie wiedziałam, że bierzesz udział w śledztwie, Roarke.
- Beth i Richard są moimi przyjaciółmi. Traktuję poważnie swoje

przyjaźnie. Oni się martwią, Ewo. Nie chcę, aby Beth wciąż się
obwiniała.

Przypomniała sobie jej niespokojne oczy i nerwowe ruchy. Wes-

tchnęła.

- W porządku, mogę się na to zgodzić. Z kim rozmawiałeś?
- Z przyjaciółmi, jak powiedziałem, ze znajomymi, z ludźmi

związanymi z nią zawodowo. - Odstawił filiżankę, gdy Eve wypiła swoją
kawę i zaczęła chodzić po pokoju. - To dziwne, że na temat jednej
kobiety krąży tak wiele różnych opinii i spostrzeżeń. Jeden ci powie, że

background image

Sharon była lojalna i wspaniałomyślna. Inny, że była mściwa i
wyrachowana. Jeszcze inny uważa ją za nałogową bywalczynię przyjęć,
która ciągle szukała nowych wrażeń, a od następnego usłyszysz, że
wieczory lubiła spędzać samotnie w domu. Niezła aktorka z tej naszej
Sharon.

- Przybierała różne twarze dla różnych ludzi. To dość częsty

przypadek.

- Którą twarz, czy też którą rolę, zabił? - Roarke wyjął papierosa,

zapalił go. - Szantaż. - W zadumie wydmuchał aromatyczny kłąb dymu.
- Mogła być w tym dobra. Lubiła wyciągać ludzi na zwierzenia i
zapewne robiła to z dużym wdziękiem.

- Ciebie też nim wabiła.
- Dość uporczywie. - Znowu uśmiechnął się niedbale. - Nie byłem

przygotowany do zdradzania informacji w zamian za seks. Nawet gdyby
nie była córką mojej przyjaciółki i prostytutką, nie przemówiłaby do
moich uczuć. Wolę inny typ kobiet. - Jego wzrok znowu spoczął w
zamyśleniu na Ewie. - Albo tak mi się wydawało. Nadal nie rozumiem,
dlaczego

uczuciowa,

zaganiana,

wybuchowa

kobieta

tak

niespodziewanie przemówiła do mojego serca.

Wypiła jeszcze łyk kawy i popatrzyła na niego znad filiżanki.
- To nie jest pochlebne.
- Bo nie miało być. Chociaż jak na kogoś, kto ma ślepawego fryzjera i

kto nie zwraca uwagi na modę, wyglądasz zadziwiająco ładnie.

- Nie mam fryzjera ani czasu, żeby latać po sklepach. - Ani ochoty,

pomyślała, żeby o tym rozmawiać. - Wracając do sprawy. Jeśli Sharon
DeBlass została zamordowana przez jedną z szantażowanych przez
siebie osób, to gdzie tu miejsce dla Loli Starr?

- Problem, prawda? - Roarke w zamyśleniu zaciągnął się dymem. -

Wydaje się, że nie miały ze sobą nic wspólnego, poza wybranym przez
siebie zawodem. Wątpliwe, żeby się znały albo miały tych samych
klientów. Jednak był ktoś, kto znał je obie, przynajmniej przelotnie.

- Ktoś, kto wybrał je obie.
Roarke uniósł brew, kiwnął głową.
- Lepiej to ujęłaś.
- Co miałeś na myśli, mówiąc, że nie wiem, w co się ładuję?
Jego wahanie było tak krótkie, tak dobrze ukryte, że trudno było je

zauważyć.

- Nie jestem pewien, czy rozumiesz, jaką DeBlass ma władzę. Skandal

wywołany morderstwem jego wnuczki może jeszcze ją zwiększyć. Chce

background image

zostać prezydentem i narzucić naszemu - i nie tylko - społeczeństwu
normy moralne.

- Uważasz, że mógłby wykorzystać śmierć Sharon dla celów

politycznych? W jaki sposób?

Roarke zgasił papierosa.
- Mógłby przedstawić swoją wnuczkę jako ofiarę społeczeństwa, a

uprawiany dla zysku seks jako narzędzie zbrodni. Przecież świat, który
pozwala

na

legalizację

prostytucji,

używanie

środków

antykoncepcyjnych, swobodny dobór partnerów seksualnych, itd., itp.,
ponosi za to odpowiedzialność.

Eve mogłaby wyrazić uznanie dla jego argumentacji, ale potrząsnęła

głową.

- DeBlass chce także doprowadzić do zniesienia zakazu posiadania

broni. Sharon została zastrzelona z pistoletu, którego nie można
oficjalnie kupić.

- Co znaczy, że jest jeszcze bardziej podstępny. Czy byłaby w stanie

się obronić, gdyby posiadała broń? - Potrząsnął głową. - Nieważne, jaka
jest odpowiedź, liczy się pytanie. Czy zapomnieliśmy o naszych
przodkach i ich zasadach? O prawie do noszenia broni. Kobiecie
zamordowanej we własnym domu, we własnym łóżku, ofierze wolności
seksualnej i bezbronności. O większym, tak, o wiele większym upadku
moralnym.

Podszedł i wyłączył pulpit sterowniczy.
- Och, podniosą się głosy, że morderstwa popełniane przez bandytów

były regułą, nie wyjątkiem, kiedy każdy, kto chciał i miał pieniądze,
mógł kupić broń. Ale on je uciszy. Partia Konserwatywna staje się coraz
silniejsza, a on jest jednym z jej przywódców.

Widział, że zastanawia się nad jego słowami, popijając kawę.
- Przyszło ci do głowy, że może on wcale nie chce, by złapano

mordercę?

Popatrzyła na niego z zainteresowaniem.
- Dlaczego miałby nie chcieć? Pomijając względy osobiste, czy to nie

mógłby być kolejny argument przemawiający za jego tezą? Oto marna
kreatura, wyrzutek społeczeństwa, który zamordował moją biedną,
wykolejoną wnuczkę.

- To ryzykowne, prawda? Może morderca był filarem swego

środowiska i również zszedł na manowce. Lecz kozioł ofiarny z
pewnością jest potrzebny.

Czekał przez chwilę, widząc, że zastanawia się nad tym.

background image

- Jak myślisz, kto postarał się o to, żebyś przeszła testy w środku

śledztwa? Kto obserwuje każdy twój krok, kontrolując każdy etap
twojego dochodzenia? Kto grzebie w twojej przeszłości, w twoim życiu
osobistym i zawodowym?

Wstrząśnięta odstawiła filiżankę.
- Podejrzewam, że to DeBlass naciskał, abym przeszła badania. Nie

wierzy mi albo doszedł do wniosku, że nie jestem wystarczająco
kompetentna, by prowadzić śledztwo. Poza tym kazał śledzić Feneeya i
mnie od Wschodniego Waszyngtonu. - Odetchnęła głęboko. - Skąd
wiesz, że grzebie w moim życiu? Ponieważ ty to robisz?

Nie przejął się ani gniewnym wyrazem jej oczu, ani zarzutem, jaki mu

postawiła. Wolał to od niepokoju, jaki ktoś inny mógłby okazać.

- Nie, ponieważ go obserwuję, podczas gdy on obserwuje ciebie.

Doszedłem do wniosku, że będę miał większą satysfakcję, jeśli sam cię
poznam, zamiast czytać raporty na twój temat.

Podszedł bliżej i przesunął palcami po jej wzburzonych włosach.
- Szanuję prywatność ludzi, na których mi zależy. A na tobie mi

zależy, Ewo. Nie wiem dokładnie, dlaczego, ale ciągnie mnie do ciebie.

Kiedy zaczęła się cofać, zacisnął palce.
- Mam dosyć tego, że za każdym razem, gdy jestem z tobą, wyciągasz

sprawę morderstwa.

- Bo to morderstwo nas dzieli.
- Nie. Jeśli sprawia ci to jakąś różnicę, to właśnie dlatego znaleźliśmy

się tutaj. Czy to stanowi jakiś problem? Czy nie możesz pozbyć się
porucznik Dallas i poddać się uczuciu?

- Nią właśnie jestem.
- Więc jej właśnie pragnę. - Jego oczy pociemniały z nagłego

pożądania, - Bał się, że będąc w stanie takiego podniecenia, lada chwila
zacznie ją błagać. - Porucznik Dallas nie bałaby się mnie, nawet gdyby
Eve się bała.

Kawa podziałała na nią jak środek pobudzający. Dlatego była taka

zdenerwowana.

- Nie boję się ciebie, Roarke.
- Naprawdę? - Przysunął się bliżej i położył dłonie na klapach jej

bluzki. - Jak myślisz, co się stanie, jeśli przekroczysz pewną granicę?

- Zbyt wiele - mruknęła. - Za mało. Seks nie jest dla mnie

najważniejszą sprawą w życiu. Rozprasza moją uwagę.

Złość malująca się w jego oczach przeszła w rozbawienie.

background image

- Masz rację, u diabła. Kiedy jest dobry. Czy nie nadeszła pora, żebym

ci pokazał, na czym to polega?

Ścisnęła go za ręce, niepewna, czy chce się przysunąć, czy odsunąć.
- To byłby błąd.
- Więc będziemy musieli go popełnić - mruknął, zanim przycisnął usta

do jej ust.

Przysunęła się.
Objęła go, zanurzając palce w jego włosach. Jej ciało przycisnęło się

do niego, drżąc, gdy pocałunek stał się gwałtowniejszy, potem nawet
brutalny. Jego usta były zmysłowe, niemal rozpustne. Zszokowana
poczuła, że ogarnia ją płomień namiętności.

Jego szybkie niecierpliwe ręce wyciągnęły już jej bluzkę z dżinsów,

odnajdując nagie ciało. W odpowiedzi szarpnęła za jedwabną koszulę,
pragnąc dotknąć jego skóry.

Oczami wyobraźni zobaczył, jak rzuca ją na podłogę, wbija się w nią,

dopóki jej krzyki nie powtarzają się echem jak strzały z pistoletu, a jego
orgazm nie wybucha niczym krew. To byłoby szybkie i ostre. I zaraz by
się skończyło.

Oddychając chrapliwie, szarpnął się do tyłu. Jej twarz pokrywał

rumieniec, usta były nabrzmiałe. Rozerwał jej bluzkę na ramieniu.

Atmosfera przemocy wypełniała pokój, zapach prochu wciąż unosił się

w powietrzu, broń wciąż była w zasięgu ręki.

- Nie tutaj. - Na wpół ją zaniósł, na wpół zaciągnął do windy. Zanim

drzwi się otworzyły, oderwał rozerwany rękaw. Przycisnął ją do ściany,
gdy drzwi kabiny zamknęły się, i zaczął niezdarnie odpinać jej kaburę. -
Zdejmij to cholerstwo. Zdejmij to.

Gwałtownym ruchem jedną ręką odpięła kaburę, a drugą próbowała

rozpiąć mu guziki.

- Dlaczego masz na sobie tyle rzeczy?
- Następnym razem będzie ich mniej. - Rozsunął poły postrzępionej

bluzki. Pod spodem miała tylko cienką, niemal przezroczystą koszulę,
odsłaniającą małe, jędrne piersi i nabrzmiałe brodawki. Zamknął je w
dłoniach i zobaczył, że popatrzyła na niego szklistym wzrokiem. - Gdzie
lubisz, żeby cię dotykać?

- Dobrze ci idzie. - Musiała przytrzymać się ściany, by nie stracić

równowagi.

Kiedy drzwi znowu się otworzyły, byli spleceni w uścisku. Nie

przestając się obejmować, wyszli z windy; Roarke drażnił zębami i
drapał zmysłowo jej szyję. Upuściła na podłogę torbę i kaburę z bronią.

background image

Rzuciła okiem na pokój: duże okna, lustra, przytłumione kolory. Pod

nogami czuła puszysty dywan, a w powietrzu unosił się zapach kwiatów.
Gdy zdejmowała pospiesznie spodnie, jej wzrok padł na łóżko

;

- Święty Boże.
Było ogromne - jezioro granatu ujęte między wysokie rzeźbione

poręcze z drewna. Stało na podwyższeniu pod kopulastym świetlikiem.
Naprzeciw łóżka znajdował się kominek z jasnozielonego kamienia, na
którym wonne drewno paliło się z trzaskiem.

- Śpisz tutaj?
- Dzisiaj nie zamierzam spać.
Wciągnął ją po dwóch schodkach na podwyższenie i rzucił na łóżko.
- Muszę się zameldować o siódmej zero zero.
- Zamknij się, pani porucznik.
- W porządku.
Z tłumionym śmiechem wturlała się na niego i przycisnęła usta do jego

ust. Rozpierała ją dzika, szaleńcza energia. Nie poruszała się
wystarczająco prędko, ręce nie były wystarczająco szybkie, by zaspokoić
jej żądze.

Zrzuciła kozaki, pozwalając, by Roarke ściągnął jej dżinsy z bioder.

Zalała ją fala rozkoszy, kiedy usłyszała, że jęknął. Upłynęło wiele czasu
od dnia, gdy czuła napięte, podniecone, męskie ciało, a jeszcze więcej od
chwili, gdy pragnęła je czuć.

Potrzeba spełnienia była silna i paląca. Pomyślała, że gdy będą już

nadzy, usiądzie na nim okrakiem i zaspokoi ją. Ale on odwrócił tę
pozycję, tłumiąc jej nerwowe protesty długim gwałtownym
pocałunkiem.

- Czemu się tak spieszysz? - wymamrotał, przykrywając dłonią jej

pierś i obserwując wyraz twarzy Ewy, podczas gdy jego kciuk zadawał
katusze jej sutce. - Nawet ci się nie przyjrzałem.

- Pragnę cię.
- Wiem. - Dźwignął się i przesunął dłoń z jej ramienia na udo,

podążając wzrokiem za swoją ręką. Krew waliła mu w lędźwiach.
Ścisnął lekko jej pierś. - Mała. Bardzo delikatna. Kto by się spodziewał.

- Chcę cię mieć w środku.
- Chcesz mieć w środku tylko niewielką cząstkę mnie - mruknął.
- Do diabła! - Jęknęła, gdy pochylił głowę i wziął jej pierś w usta. Wiła

się spazmatycznie, gdy ssał jej sutkę, najpierw tak delikatnie, że
przeżywała prawdziwe męki, potem mocniej, szybciej, aż w końcu

background image

musiała zagryźć usta, by nie krzyczeć. Jego ręce nie przestawały jej
pieścić, rozniecając egzotyczne ognie żądzy.

Nie była do tego przyzwyczajona. Seks, kiedy już się na niego

decydowała, był szybki, prosty i zaspokajał podstawowe potrzeby.
Dzisiejszy akt ogarniał ją całą, angażował uczucia, bombardował
zmysły.

Próbowała wsunąć między nich rękę, dotknąć go tam, gdzie twardy i

ciężki przyciskał się do niej. Ogarnęła ją panika, kiedy złapał ją za
nadgarstki i podniósł jej ręce nad głowę.

- Nie rób tego.
W pierwszym odruchu byłby ją puścił, gdyby nie spojrzał jej w oczy.

Malowała się w nich panika, nawet strach, ale także i pożądanie.

- Ewo, nie możesz ciągle nad sobą panować. - Pogłaskał ją po udzie.

Zadrżała, obrzuciła go nerwowym spojrzeniem, kiedy musnął palcami
wewnętrzną stronę jej kolana.

- Nie rób tego - powtórzyła łapiąc z trudem powietrze.
- Czego nie robić? Nie szukać słabego punktu, by go wykorzystać?
- Na próbę zaczaj pieścić wrażliwą skórę, wodząc palcami w górę, w

kierunku jej rozpłomienionej kobiecości i z powrotem.

Dyszała ciężko, próbując odsunąć się od niego.
- Chyba za późno - wymamrotał. - Chcesz zaspokojenia bez żadnych

pieszczot? - Dotknął rozchylonymi wargami jej szyi i przesuwał je coraz
niżej i niżej, czując, że jej ciało drży pod nim niczym drut elektryczny. -
Do tego nie potrzebujesz partnera. A dzisiejszej nocy go masz. Mam
zamiar dostarczyć ci tyle przyjemności, ile zdołam.

- Nie mogę. - Naprężyła się, usiłując zrzucić go z siebie, ale każdy

gwałtowny ruch dostarczał jej tylko nowych zabójczych doznań.

- Daj się ponieść miłości. - Szalał z pożądania. Jej opór rozwścieczał

go i jednocześnie prowokował.

- Nie mogę.
- Sprawię, że dasz się ponieść miłości, a ja będę się temu przyglądał. -

Znowu zaczaj się na nią wsuwać, czując każde drgnięcie jej ciała, dopóki
jego twarz nie znalazła się na wysokości jej twarzy. Przycisnął mocno
dłoń do wzgórka między jej udami.

- Ty draniu. Nie mogę - syknęła przez zęby.
- Kłamczucha - rzekł cicho, po czym wsunął w nią palec. Jego jęk

zmieszał się z jej jękami, gdy dotknął jej zaciśniętej, rozpalonej,
wilgotnej kobiecości. Starając się za wszelką cenę zapanować nad sobą,

background image

skupił wzrok na jej twarzy, która przybrała wyraz przerażenia, potem
bezgranicznego zdziwienia, a w końcu bezradności.

Chciała mu się wyślizgnąć, uwolnić się od niego, ale nie dała rady.

Ktoś krzyknął, gdy zapadła się w otchłań, a jej ciało eksplodowało. Przez
sekundę cała napięła się niebezpiecznie, po czym przeszył ją dreszcz
ostrej zmysłowej rozkoszy. Osłabła oszołomiona, zdezorientowana.

Oszalał z pożądania.
Podciągnął ją do góry, tak że uklękła, opierając mu ciężko głowę na

ramieniu.

- Jeszcze raz - zażądał, odciągając za włosy jej głowę do tyłu i

szukając łapczywie jej ust. - Jeszcze raz, do cholery.

- Tak. - To narastało tak szybko. Czuła gwałtowną potrzebę

zaspokojenia. Pieszcząc go namiętnie, wygięła się w łuk, by jego usta
mogły jej dotykać gdzie i jak chciały.

Jej następny orgazm szarpnął nim niczym ostry pazur. Z dziwnym

warknięciem pchnął ją na plecy, uniósł wysoko jej biodra i wszedł w nią.
Objęła go mocno, niczym gorąca, chciwa miłości pięść.

Jej paznokcie drapały go po plecach. Jej biodra poruszały się

rytmicznie, gdy zagłębiał się w niej. Kiedy jej ręce zsunęły się bez siły z
jego ramion, wytrysnął w nią.

background image

11

Długo się nie odzywała. W gruncie rzeczy nie było nic do

powiedzenia. Z pełną świadomością zdecydowała się na nierozważny
krok. Jeśli pociągnie on za sobą przykre konsekwencje, poniesie je.

Teraz musi zachować resztki godności i wyjść stąd.
- Muszę iść. - Odwróciwszy głowę, usiadła, zastanawiając się, jak

znajdzie swoje ubranie.

- Nie sądzę - powiedział Roarke leniwym, pewnym siebie,

rozwścieczonym głosem. W chwili, gdy zaczęła wstawać, chwycił ją za
ramię i ponownie przewrócił na plecy.

- Słuchaj, zabawa to zabawa.
- Z pewnością. Nie wiem, czy to, co się przed chwilą wydarzyło,

można uznać za zabawę. Moim zdaniem było to zbyt gwałtownie jak na
zwykłą rozrywkę. Jeszcze z tobą nie skończyłem, pani porucznik. -
Kiedy jej oczy zwęziły się, wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Dobrze,
właśnie chciałem...

Dech mu zaparło, a słowa zamarły, gdy walnęła go łokciem w żołądek.

W mgnieniu oka odwróciła ich pozycje. Dobrze wycelowany łokieć
wciskał się niebezpiecznie w jego tchawicę.

- Słuchaj, stary, przychodzę i wychodzę, kiedy chcę, więc hamuj swoje

ego.

Podniósł dłonie, niczym białą flagę, na znak pokoju. Jej łokieć uniósł

się o pół cala, zanim Roarke przesunął się i podniósł gwałtownie.

Była uparta, silna i inteligentna. I dlatego wpadła w jeszcze większą

wściekłość, gdy po zaciętej walce znowu znalazła się pod nim.

- Napad na oficera będzie cię kosztował od roku do pięciu lat, Roarke.

W więzieniu, nie w wygodnym areszcie domowym.

- Nie masz na sobie odznaki. W ogóle nic na sobie nie masz. -

Uszczypnął ją po przyjacielsku w policzek. - Nie zapomnij zaznaczyć
tego w swoim raporcie.

Tyle jeśli chodzi o zachowanie godności, pomyślała.
- Nie chcę z tobą walczyć. - Ucieszyła się, że jej głos brzmi spokojnie i

rozważnie. - Po prostu muszę iść.

Przesunął się, zobaczył, że jej oczy rozszerzają się ze zdziwienia, po

czym przymykają, kiedy znowu wsunął się w nią.

- Nie zamykaj oczu - wyszeptał chrapliwie.

background image

Więc obserwowała go, niezdolna oprzeć się przenikającej ją rozkoszy.

Teraz poruszał się w powolnym rytmie, długimi, mocnymi suwami,
które podniecały jej zmysły.

Jej oddech stał się płytki, przyśpieszony. Widziała tylko jego twarz,

czuła tylko zmysłowe, płynne ruchy jego ciała w sobie, niestrudzone
tarcie, które doprowadziło ją do spazmu rozkoszy.

Jego palce splotły się z jej palcami, a jego usta przycisnęły do jej warg.

Poczuła, że jego ciało napięło się gwałtownie, zanim schował twarz w jej
włosach. Leżeli cicho, złączeni w uścisku, zastygli w bezruchu.
Odwrócił głowę i wycisnął pocałunek na jej czole.

- Zostań - wymamrotał. - Proszę.
- Dobrze. - Teraz zamknęła oczy. - Dobrze, zostanę.
Nie spali. Jednak kiedy wczesnym rankiem Eve weszła pod prysznic w

domu Roarke'a, dręczyło ją nie uczucie zmęczenia, ale zakłopotania.

Nie spędzała nocy z mężczyznami. Zawsze przestrzegała tego, żeby

seks był szybki, prosty i... bezosobowy. A jednak nazajutrz o poranku
stała w jego łazience pod strumieniem gorącej wody. W nocy przez
wiele godzin poddawała się jego zuchwałym pieszczotom. Zaatakował, a
potem posiadł te części jej ciała, które uważała za nie do zdobycia.

Próbowała żałować tego, co się stało. Wydawało się to ważne, że

uświadomiła sobie i zrozumiała swój błąd. Ale trudno jej było żałować
czegoś, co sprawiło taką rozkosz jej ciału i zapobiegło złym snom.

- Dobrze wyglądasz, pani porucznik.
Eve odwróciła głowę, gdy Roarke przeszedł przez krzyżujące się

strumyczki wody.

- Chyba będziesz musiał pożyczyć mi koszulę.
- Coś dla ciebie znajdziemy. - Wcisnął guzik w wyłożonej kafelkami

ścianie, podstawił dłoń pod zbiorniczek i nabrał trochę klarownego
śmietankowego płynu.

- Co robisz?
- Myję ci głowę - mruknął wcierając szampon w jej krótkie, mokre

włosy. - Cieszę się, że twoje włosy będą pachniały moim mydłem. -
Wykrzywił usta. - Jesteś fascynującą kobietą, Ewo. Oto jesteśmy
mokrzy, nadzy, oboje na wpół żywi po niezapomnianej nocy, a ty wciąż
mi się przyglądasz wzrokiem obojętnym i bardzo podejrzliwym.

- Bo jesteś podejrzanym osobnikiem, Roarke.
- Uważam to za komplement. - Pochylił głowę, by ugryźć ją w wargę,

gdy łazienka nasyciła się parą, a strumień wody zaczaj pulsować niczym

background image

serce. - Powiedz mi, co miałaś na myśli, mówiąc „nie mogę”, gdy
pierwszy raz kochałem się z tobą?

Odchylił jej głowę do tyłu; Eve zamknęła oczy, gdy woda spłukiwała

jej szampon z włosów.

- Nie pamiętam wszystkiego, co powiedziałam.
- Pamiętasz. - Z innego pojemniczka wyciągnął jasnozielone mydło o

leśnym zapachu. Namydlił jej ramiona, plecy, piersi. - Przedtem nie
miałaś orgazmu?

- Oczywiście, że miałam. - Prawdę mówiąc, zawsze przyrównywała go

do delikatnego wystrzału korka z butelki, a nie do gwałtownego
wybuchu, który zniweczył jej wieloletnie osiągnięcia w kontrolowaniu
swoich emocji. - Pochlebiasz sobie, Roarke.

- Naprawdę? - Czyż nie wiedziała, że te obojętne oczy, ten mur oporu,

który chciała za wszelką cenę odbudować, był wyzwaniem, któremu nie
mógł się oprzeć? Najwidoczniej nie wiedziała, zadumał się. Pociągnął
lekko za jej namydlone sutki, uśmiechając się, gdy wciągnęła powietrze.
- Zaraz będę sobie jeszcze bardziej pochlebiał.

- Nie mam na to czasu - powiedziała szybko i poczuła, że jej plecy

zostają przyciśnięte do kafelków, - Wczoraj popełniliśmy błąd. Muszę
iść.

- To nie potrwa długo. - Poczuł gwałtowny przypływ pożądania, gdy

chwycił ją za biodra i podniósł.

Oddychał coraz szybciej. Był oszołomiony swą nienasycona żądzą,

zakłopotany bezsilnością wobec swoich uczuć, doprowadzało go to do
furii, że mogłaby stać się jego słabością przez sam fakt swego istnienia.

- Trzymaj mnie mocno - zażądał chrapliwym, podenerwowanym

głosem. - Trzymaj mnie, do cholery.

Już to zrobiła. Przyszpilił ją do ściany i wbił się w nią nabrzmiałym

członkiem, który tak dokładnie ją wypełnił, że bała się, iż ją rozerwie. Jej
szaleńcze bezradne miauczenie odbijało się echem od ścian. Chciała go
znienawidzić za to, i za to, że przez niego stała się ofiarą swej własnej
nieokiełznanej namiętności. Ale trzymała go mocno, zapamiętując się w
miłości, pozwalając, by wszystko wirowało jej przed oczami.

Doszedł gwałtownie, oparł się ręką o ścianę, by utrzymać równowagę,

gdy jej nogi zsunęły się powoli z jego bioder. Nagle się rozgniewał,
zezłościł, że przez nią zatracił całą swą delikatność i już niczym się nie
różnił od kopulującego zwierzęcia.

- Przyniosę ci koszulę - powiedział szybko, po czym wyszedł,

ściągając ręcznik z półki i zostawiając ją samą w kłębach pary.

background image

Gdy już się ubrała, czując z niezadowoleniem, jak surowy jedwab

ociera się o jej skórę, w części jadalnej sypialni czekała taca z kawą.

Wiadomości poranne płynęły cicho z ekranu komputera, na

podglądaczu w lewym dolnym rogu przesuwały się kolumny cyfr.
Giełda. Na monitorze widniała rozłożona gazeta. Nie “Times” i nie
żaden nowojorski dziennik, zauważyła Eve. Wyglądał na japoński.

- Masz czas na śniadanie? - Roarke usiadł popijając kawę. Nie był w

stanie skupić uwagi na porannych doniesieniach. Z przyjemnością
patrzył, jak jej ręce się zawahały, zanim wciągnęły jego koszulę, jak jej
palce szybko przebiegły po guzikach, jak kręciła biodrami, wciągając na
siebie dżinsy.

- Nie, dzięki. - Nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować. Przeleciał

ją jak szaleniec pod prysznicem, a teraz odgrywa rolę dobrze ułożonego
pana domu. Przypięła kaburę z bronią, zanim przeszła przez pokój, by
wypić kawę, którą już jej nalał.

- Wiesz, poruczniku, nosisz broń w taki sposób, w jaki inne kobiety

noszą perły.

- To nie jest dodatek do stroju.
- Nie zrozumiałaś mnie. Dla niektórych biżuteria jest częścią ich

samych. - Przechylił głowę, przyglądając się jej. - Ta koszula jest trochę
za duża, ale dobrze ci w niej.

Eve pomyślała, że w niczym, co kosztuje prawie tyle, ile ona zarabia

przez tydzień, nie może być jej dobrze.

- Oddam ci ją.
- Mam kilka innych. - Wstał i przesunął opuszkiem palca po jej

brodzie, przez co znowu poczuła się onieśmielona. - Byłem brutalny.
Przepraszam.

Te ciche i niespodziewane przeprosiny wprawiły ją w zakłopotanie.
- Zapomnij o tym. - Odsunęła się, dokończyła kawę i odstawiła

filiżankę.

- Nie zapomnę, ty też nie. - Uniósł jej rękę do ust. Nic nie mogło

ucieszyć go bardziej niż wyraz podejrzliwości, który błysnął jej w
oczach. - Nie zapomnisz mnie, Ewo. Będziesz o mnie myślała, pewnie
bez czułości, ale będziesz o mnie myślała.

- Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa. Jesteś jego częścią. Na

pewno będę o tobie myślała.

- Kochanie - zaczął i zobaczył z rozbawieniem, że na dźwięk tego

czułego słowa zmarszczyła brwi. - Będziesz myślała o tym, co mogę ci

background image

zrobić. Niestety, przez kilka następnych dni ja też będę mógł tylko o tym
myśleć.

Wyswobodziła rękę i sięgnęła po torebkę.
- Wyjeżdżasz gdzieś? - zapytała starając się, żeby zabrzmiało to

obojętnie.

- Wstępne prace nad kurortem wymagają mojej obecności na kilku

spotkaniach z kierownictwem na FreeStar One. Przez dzień lub dwa
będę oddalony od ciebie o kilkaset tysięcy mil.

Nie chciała przyznać, że poczuła się rozczarowana.
- Tak, słyszałam, że zawarłeś w końcu umowę, dzięki której dogodzisz

kaprysom znudzonych bogaczy.

Uśmiechnął się tylko.
- Kiedy kurort zostanie zbudowany, zabiorę cię do niego. Może wtedy

zmienisz zdanie. Tymczasem proszę cię o dyskrecję. Te spotkania są
ściśle tajne. Jeszcze nie wszystko zostało uzgodnione, a źle by się stało,
gdyby moi konkurenci dowiedzieli się, że tak szybko startujemy. Tylko
parę ważnych osobistości wie, że nie będzie mnie w Nowym Jorku.

Przeczesała palcami włosy.
- Dlaczego mi o tym powiedziałeś?
- Najwidoczniej uznałem, że jesteś ważna - powiedział i odprowadził

ją do drzwi. - Jeśli będziesz chciała skontaktować się ze mną, powiedz o
tym Summersetowi. Połączy cię.

- Lokaj?
Roarke uśmiechnął się, schodząc po schodach.
- Zajmie się tym. Wyjeżdżam na jakieś pięć dni, najdłużej na tydzień.

Po powrocie chcę znowu się z tobą zobaczyć. - Przystanął i ujął jej twarz
w dłonie.

Serce mocniej jej zabiło.
- Roarke, co się dzieje?
- Pani porucznik. - Pochylił się, dotknął ustami jej ust. - Wszystko

wskazuje na to, że mamy ze sobą romans. - Po czym zaśmiał się i znowu
ją pocałował, mocno i szybko. - Przypuszczam, że gdybym przystawił ci
pistolet do głowy, nie miałabyś takiej przerażonej miny. Cóż, masz kilka
dni na przemyślenie tego.

Sądziła, że i kilka lat by na to nie wystarczyło.
U podnóża schodów stał Summerset, nieugięty, z kamienną twarzą;

przez rękę miał przewieszoną jej kurtkę. Zakładając ją zerknęła na
Roarke'a.

- Udanej podróży.

background image

- Dzięki. - Zanim wyszła, położył jej rękę na ramieniu. - Ewo, uważaj

na siebie. Będę z tobą w kontakcie.

- Jasne. - Opuściła pospiesznie dom, a gdy zerknęła za siebie,

zobaczyła, że drzwi są zamknięte. Kiedy otworzyła drzwiczki do
samochodu, zauważyła elektroniczny dyktafon na siedzeniu kierowcy.
Zgarnąwszy go, usiadła za kierownicą. Jadąc w kierunku bramy,
włączyła urządzenie. Usłyszała, jak Roarke mówi, cedząc słowa:

- Nie chcę, byś drżała, chyba że to ja doprowadzam cię do takiego

stanu. Trzymaj się ciepło.

Wrzuciła urządzenie do kieszeni, po czym włączyła na próbę

ogrzewanie. Strumień gorącego powietrza kompletnie ją zaskoczył.
Uśmiechała się szeroko przez całą drogę do siedziby Centrali.

Eve zamknęła się w swoim biurze. Miała dwie godziny do oficjalnego

rozpoczęcia służby i chciała wykorzystać je co do minuty, analizując
morderstwa DeBlass - Starr. Kiedy rozpocznie służbę, będzie musiała
zająć się różnymi sprawami, objętymi mniej lub bardziej
zaawansowanym postępowaniem śledczym. Teraz miała czas wyłącznie
dla siebie.

Rutynowo poprosiła MCIPK o przekazanie wszystkich aktualnych

danych oraz o ich wydruk, by później mogła jeszcze raz je przejrzeć.
Przekaz był przygnębiająco krótki i nie wnosił nic nowego do sprawy.

Trzeba znowu posłużyć się dedukcją, pomyślała. Na biurku rozłożyła

zdjęcia obu ofiar. Teraz znała dokładnie obie te kobiety.

Może po nocy spędzonej z Roarke'em lepiej zrozumie motywy ich

postępowania.

Seks jest potężnym narzędziem, które można samemu wykorzystać

albo które może zostać wykorzystane przeciwko tobie. Obie te kobiety
chciały nim władać, mieć nad nim kontrolę. W rezultacie seks je zabił.

Oficjalną przyczyną śmierci była kula w mózgu, lecz Eve uważała, że

pociągnięto za spust z powodu seksu.

To był jedyny związek między ofiarami i jedyne ogniwo łączące je z

mordercą.

W zamyśleniu podniosła trzydziestkę ósemkę. Teraz wyglądała

swojsko w jej ręce. Wiedziała dokładnie, co się czuje, gdy się z niej
strzela, jaki jest jej odrzut. Jaki dźwięk wydaje przy strzale.

Nie wypuszczając broni z ręki, uruchomiła dyskietkę i jeszcze raz

obejrzała scenę śmierci Sharon DeBlass.

background image

Co czułeś, ty skurwielu? - zastanowiła się. Co czułeś, kiedy nacisnąłeś

spust i władowałeś w nią ołowiane kulę, kiedy trysnęła krew, kiedy
wybałuszyła martwe oczy?

Co czułeś?
Zmrużyła oczy i jeszcze raz obejrzała dyskietkę. Teraz już była prawie

całkowicie uodporniona na obmierzłość tej sceny. W pewnym miejscu
zauważyła lekkie zachwianie obrazu, jakby potrącił kamerę.

Czy twoja ręka drgnęła? - zastanowiła się. Czy byłeś zszokowany tym,

że jej ciało zostało odrzucone do tyłu, że krew bryznęła tak daleko?

Czy dlatego usłyszała cichy, gwałtowny wdech, a po nim powolny

wydech, zanim obraz się zmienił?

Co czułeś? - spytała znowu. Odrazę, radość, czy miałeś po prostu

zimną satysfakcję?

Przybliżyła wzrok do monitora. Sharon była teraz starannie ułożona,

kamera filmowała ją obiektywnie i tak, pomyślała Eve, zimno.

Zatem skąd to drgnięcie? Skąd ten gwałtowny oddech?
I wiadomość. Podniosła zabezpieczoną przez policję kartkę i jeszcze

raz ją przeczytała. Skąd wiesz, że zadowoli cię zabicie sześciu? Już je
sobie upatrzyłeś? Wybrałeś?

Niezadowolona wymieniła dyskietkę i odłożyła trzydziestkę ósemkę.

Wprowadziwszy dyskietkę z Lola Starr, wzięła do ręki drugą broń i
powtórzyła całą operację.

Tym razem nie zauważyła żadnego drgnięcia. Żadnego gwałtownego

oddechu. Wszystko było wygładzone, dokładne, precyzyjne. Tym razem
wiedziałeś, jak będziesz się czuł, jak ona będzie wyglądała i jak będzie
pachniała krew.

Lecz jej nie znałeś. Albo ona nie znała ciebie. Byłeś po prostu Johnem

Smithem, który figurował w jej terminarzu jako nowy klient.

Dlaczego twój wybór padł właśnie na nią? I w jaki sposób wybierzesz

następną ofiarę?

Tuż przed dziewiątą, kiedy Feeney zapukał do drzwi, studiowała plan

Manhattanu. Stanął za nią, pochylił się nad jej ramieniem i chuchnął
pastylkami miętowymi.

- Zastanawiasz się nad miejscem kolejnego zabójstwa?
- Badam teren. Rozszerz obraz o pięć procent - nakazała komputerowi,

który natychmiast spełnił jej polecenie. - Pierwsze morderstwo, drugie
morderstwo - rzekła wskazując maleńkie czerwone światełka pulsujące
na Broadwayu i w West Village. - Mój dom. - Zielone światełko
pulsowało tuż obok Ninth Avenue.

background image

- Twój dom?
- Wie, gdzie mieszkam. Był tam dwa razy. To są trzy miejsca, które

odwiedził. Miałam nadzieję, że będę w stanie ograniczyć obszar jego
działania, ale to niemożliwe. Na dodatek te systemy bezpieczeństwa. -
Pozwoliła sobie na ciche westchnienie, siadając wygodnie na krześle. -
Trzy różne systemy. W domu Starr właściwie nie było żadnego.
Elektroniczny portier nie funkcjonował, i to, według zeznań
mieszkańców, od paru tygodni. DeBlass miała najlepszy z możliwych -
klucz elektroniczny; płytka odczytująca linie papilarne dłoni,
zabezpieczenie całego budynku w audio i video. Musiał zostać
częściowo unieruchomiony. Przerwa w inwigilacji budynku dotyczy
tylko jednej windy i korytarza, w którym znajdowało się mieszkanie
ofiary. Mój nie jest taki wymyślny. Mogłabym włamać się do środka,
każdy przyzwoity fachowiec mógłby to zrobić. Ale w drzwiach do
mieszkania mam zainstalowany zamek policyjny - System Pięć Tysięcy.
Trzeba być prawdziwym fachowcem, żeby go otworzyć, nie znając kodu
głównego.

Bębniąc palcami o blat biurka, popatrzyła groźnie na plan miasta.
- Jest ekspertem od systemów zabezpieczających, zna się na broni -

starej broni, Feeney. Orientuje się w sprawach wydziału na tyle dobrze,
by po upływie paru godzin od pierwszego morderstwa wiedzieć, że
przydzielono mi prowadzenie śledztwa. Nie zostawia odcisków palców
ani nasienia. Nawet cholernego włoska łonowego. Jak sądzisz, kto to
może być?

Feeney wciągnął powietrze przez zęby, przechylił się do tyłu na

obcasach.

- Glina. Wojskowy. Może członek organizacji paramilitarnej albo

pracownik rządowej służby bezpieczeństwa. Może hobbista roz-
pracowujący dla przyjemności systemy bezpieczeństwa; jest mnóstwo
takich ludzi. Ewentualnie zawodowy kryminalista, ale to mało
prawdopodobne.

- Dlaczego?
- Jeśli facet żyje z przestępstw, to po co miałby mordować? Żadne z

tych zabójstw nie przyniosło mu korzyści materialnych.

- Więc robi sobie wakacje - powiedziała Eve, ale wcale nie była o tym

przekonana.

- Możliwe. Poprosiłem MCIPK o dane dotyczące notorycznych

przestępców seksualnych. Sposób działania żadnego z nich nie pasuje do

background image

naszego mordercy. Przejrzałaś już ten raport? - spytał wskazując na
informację przesłaną przez MCIPK.

- Nie. Dlaczego?
- Ja rzuciłem nań okiem dziś rano. Może cię to zdziwi, ale w zeszłym

roku było około stu napadów z bronią w ręku na terenie całego kraju. I
mniej więcej tyle samo incydentów przypadkowego użycia broni. -
Szarpnął ramieniem. - Nielegalny przemyt, własna produkcja, czarny
rynek, kolekcjonerzy.

- Ale nikt nie pasuje do naszego zabójcy.
- Nie. - Żuł w zamyśleniu gumę. - Musimy także wykluczyć znanych

policji zboczeńców, chociaż przejrzenie danych jest naprawdę
pouczające. Mam swojego faworyta. Faceta z Detroit, który zabił cztery
razy, zanim go złapali. Podrywał dziewczynę i szedł z nią do jej
mieszkania. Usypiał ją, potem rozbierał i spryskiwał od stóp do głów
fosforyzującą czerwoną farbą.

- Dziwne.
- Zabójcze. Skóra nie mogła oddychać, więc dziewczyna się dusiła, a

kiedy umierała, zabawiał się z nią. Nie przelatywał jej, nie było śladów
spermy ani próby gwałtu. Po prostu przebiegał swymi małymi
rozgorączkowanymi rękami po jej ciele.

- Chryste, to wariat.
- Zgadza się. Ale wiesz, przy jednej trochę za bardzo się napalił, trochę

za bardzo się niecierpliwił i zaczął ją pieścić, zanim farba wyschła. Starł
z niej część farby i niedoszła ofiara zaczęła odzyskiwać przytomność.
Facet przeraził się i uciekł. Ale nasza dziewczyna, choć była naga,
pokryta farbą i ledwo trzymała się na nogach, wpadła we wściekłość,
wydostała się na ulicę i zaczęła wrzeszczeć. Przyjechał patrol, szybko
połapał się w sytuacji, bo dziewczyna świeciła niczym laser, i rozpoczął
standardowe poszukiwania. Nasz chłoptaś był zaledwie parę domów
dalej. Więc go złapali...

- Przestań.
- Z czerwonymi od farby łapami - powiedział Feeney ze złośliwym

uśmiechem. - Niezłe, co? Złapali go z czerwonymi łapami. - Gdy Dallas
tylko przewróciła oczami, Feeney doszedł do wniosku, że chłopaki z
jego wydziału bardziej docenią tę opowieść.

- Tak czy inaczej, możemy mieć do czynienia ze zboczeńcem.

Sprawdzę wszystkich zboczeńców i prostytutki. Może szczęście nam
dopisze. Bardziej odpowiada mi pomysł, że zrobił to ktoś z nich, niż że
tak bawi się glina.

background image

- Mnie też. - Zacisnąwszy usta, obróciła się i spojrzała na niego. -

Feeney, masz małą kolekcję starej broni palnej, znasz się na niej.

Wyciągnął ręce, przyciskając do siebie nadgarstki.
- Przyznaję się. Możesz mnie aresztować.
Omal się nie uśmiechnęła.
- Znasz jeszcze jakiegoś gliniarza, który kolekcjonuje broń?
- Jasne, nawet kilku. To kosztowne hobby, więc ci, których znam,

zbierają w większości kopie. A skoro mowa o kosztownych upodo-
baniach - dodał wskazując na jej rękaw. - Ładna koszula. Dostałaś
podwyżkę?

- Jest pożyczona - mruknęła próbując zapanować nad sobą, by nie

spłonąć rumieńcem. - Spisz mi ich nazwiska, Feeney. Tych, którzy mają
autentyczną starą broń.

- Och, Dallas. - Uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy pomyślał, że

będzie musiał donosić na swoich ludzi. - Nienawidzę tego gówna.

- Ja też. Spisz ich. Na razie ogranicz się do gliniarzy z miasta.
- Dobra. - Odetchnął głęboko, zastanawiając się, czy Eve zdaje sobie

sprawę z tego, że jego nazwisko też znajdzie się na liście. - Paskudny
sposób na rozpoczęcie dnia. A teraz mam dla ciebie prezent, dziecinko.
Po przyjściu do pracy znalazłem na swoim biurku wiadomość. Szef
policji jedzie do biura naszego komendanta. Mamy się tam zgłosić.

- Szlag by to trafił!
Feeney tylko spojrzał na zegarek.
- Daję ci pięć minut. Może chcesz nałożyć sweter albo coś innego,

żeby Simpson nie zobaczył tej koszuli i nie doszedł do wniosku, że za
dużo zarabiamy.

- To też by szlag trafił.
Dowódca Edward Simpson wyglądał imponująco. Miał ponad sześć

stóp wzrostu, bojowy nastrój, ciemny garnitur i kolorowy krawat. Jego
falujące brązowe włosy były przyprószone siwizną.

Cały wydział dobrze wiedział, że o te imponujące szczegóły

zatroszczył się jego wizażysta. Oczy Simpsona były stalowoniebieskie -
kolor budzący zaufanie wyborców, jak wykazały sondaże - i rzadko
malowała się w nich wesołość, jego wąskie usta układały się do
wydawania rozkazów. Patrząc na niego, widziało się władzę i autorytet.

Jednak wystarczyło wiedzieć, jak nierozważnie wykorzystuje jedno i

drugie do zdobywania coraz to wyższej pozycji w brudnym świecie
polityki, by stracić co do niego złudzenia.

background image

Usiadł składając jak do modlitwy długie białe ręce, na których

pobłyskiwały trzy złote pierścienie. Kiedy przemówił, jego głos wydał
się głęboki i dźwięczny, niczym głos aktora.

- Panie komendancie, panie kapitanie, pani porucznik, mamy delikatną

sytuację.

Dramatycznie zawiesił głos. Milczał przez chwilę; jego przenikliwe

niebieskie oczy prześlizgnęły się po twarzach obecnych W pokoju osób.

- Wszyscy wiecie, jak media lubią sensacje - kontynuował. - Podczas

pięciu łat sprawowania przeze mnie funkcji szefa policji przestępczość w
naszym mieście spadła o pięć procent. O cały jeden procent w ciągu
roku. Jednak w związku z ostatnimi wydarzeniami ten postęp może
zostać nie zauważony przez prasę. Już teraz wiele miejsca poświęca się
tym dwóm zabójstwom. Ukazują się artykuły, w których kwestionuje się
sposób prowadzenia śledztwa i żąda odpowiedzi na wiele pytań.

Whitney, nienawidzący Simpsona każdą cząstką swego ciała,

odpowiedział łagodnie.

- W tych artykułach brak szczegółów. Kod Piąty, jaki obowiązuje w

sprawie DeBlass, uniemożliwia współpracę z prasą, a także
przekazywanie jej jakichkolwiek materiałów.

- Nie przekazując dziennikarzom żadnych informacji - warknął

Simpson - pozwalamy im na spekulacje. Dziś po południu wydam
oświadczenie. - Podniósł rękę, gdy Whitney zaczaj protestować. -
Koniecznie musimy przedstawić opinii publicznej jakąś ocenę sytuacji,
bo tylko w ten sposób zdołamy ją przekonać, że policja ma wszystko pod
kontrolą. Nawet jeśli tak nie jest. Jego oczy spoczęły na Ewie.

- Pani porucznik, jako prowadząca śledztwo, także przyjdzie na

konferencję. Moje biuro przygotowuje oświadczenie, które pani złoży.

- Z całym szacunkiem, panie dowódco Simpson, nie mogę ujawnić

opinii publicznej żadnego szczegółu sprawy, bo mogłoby to zaszkodzić
śledztwu.

Simpson strzepnął pyłek z rękawa.
- Pani porucznik, mam trzydziestoletnie doświadczenie. Wydaje mi

się, że wiem, jak postępować z mediami. Po drugie - kontynuował
zapominając o niej i zwracając się znowu do Whitneya - musimy
kategorycznie zaprzeczyć temu, co wypisuje prasa o istnieniu związku
między zabójstwem DeBlass i Starr. Departament nie może dopuścić do
tego, żeby senator DeBlass znalazł się w kłopotliwej sytuacji osobistej,
albo żeby zniszczono jego pozycję przez łączenie obu tych spraw.

background image

- Morderca zrobił to za nas - wycedziła Eve przez zęby. Simpson

nawet na nią nie spojrzał.

- Oficjalnie nie ma między nimi związku. Kiedy będą pytali, trzeba

zaprzeczać.

- Kiedy będą pytali - poprawiła go Eve - trzeba kłamać.
- Zasady etyczne niech pani zachowa dla siebie. Taka jest

rzeczywistość. Skandal, który tu zostanie wywołany, dotrze do
Wschodniego Waszyngtonu i powróci do nas niczym monsun. Sharon
DeBlass zginęła ponad tydzień temu, a wy nadal nic nie macie.

- Mamy broń - zaprzeczyła. - Mamy przypuszczalny motyw

morderstwa - szantaż - oraz listę podejrzanych.

Czerwieniąc się z gniewu, wstał z krzesła.
- Jestem szefem tego wydziału i muszę naprawić to, co pani

spaskudziła. Pora, żeby przestała pani grzebać się w tych brudach i
zamknęła sprawę.

- Sir. - Feeney zrobił krok do przodu. - Porucznik Dallas i ja...
- Oboje możecie zostać odkomenderowani do drogówki w ciągu jednej

pieprzonej chwili - dokończył Simpson.

Zaciskając pięści, Whitney zerwał się na równe nogi.
- Niech pan nie straszy moich oficerów, Simpson. Pan prowadzi swoją

grę, uśmiecha się do kamer i podlizuje tym ze Wschodniego
Waszyngtonu, ale niech pan nie wkracza na mój teren i nie straszy mi
ludzi. Pracują tutaj i zostaną tutaj. Jeśli chce pan to zmienić, niech pan
mnie poprosi o zgodę.

Simpson jeszcze bardziej poczerwieniał. Eve patrzyła z zafas-

cynowaniem, jak pulsuje żyła na jego skroni.

- Jeśli pańscy ludzie nacisną złe guziki, to zapłaci pan za to własnym

tyłkiem. Na razie postaram się uspokoić senatora DeBlass, ale nie jest on
zadowolony, że prowadząca śledztwo jedzie ukradkiem do jego
pogrążonej w bólu synowej, przyciska ją do muru, zakłóca jej spokój i
zadaje kłopotliwe, nie związane ze sprawą pytania. Senator DeBlass i
jego rodzina są ofiarami, nie podejrzanymi, i trzeba im okazać należny
szacunek podczas prowadzenia tego dochodzenia.

- Okazałam szacunek Elizabeth Barrister i Richardowi DeBlass. - Eve

z wyrachowaniem powściągnęła gniew. - Przesłuchanie zostało
przeprowadzone za ich zgodą i przy ich współpracy. Nie byłam
świadoma tego, że powinnam otrzymać pozwolenie od pana albo od
senatora na przeprowadzenie koniecznej dla śledztwa rozmowy.

background image

- A ja nie chcę, by prasa zastanawiała się, dlaczego ten wydział nęka

pogrążonych w bólu rodziców, albo czemu oficer prowadzący
dochodzenie nie zgodził się na przejście testów po zabiciu człowieka.

- Badania porucznik Dallas zostały przełożone na mój rozkaz -

stwierdził Whitney pieniąc się z wściekłości. - I za moją aprobatą.

- Jestem tego świadom. - Simpson przechylił głowę. - Mówię o

spekulacjach prasowych. Wszyscy będziemy pod lupą, dopóki ten
człowiek nie zostanie złapany. Przeszłość i postępowanie porucznik
Dallas będą przedmiotem publicznej wiwisekcji.

- Moja przeszłość to wytrzyma.
- A pani postępowanie? - rzekł Simpson i uśmiechnął się. - Jak

odpowie pani na zarzut, że wykorzystuje pani dochodzenie i swoją
pozycję, by nawiązać osobisty kontakt z podejrzanym? A jak pani myśli,
jaka będzie moja pozycja, jeśli wyjdzie na jaw, że spędziła pani noc z
podejrzanym?

Dzięki swemu opanowaniu nawet nie drgnęła, zachowała obojętne

spojrzenie i spokojny głos.

- Jestem pewna, że powiesiłby mnie pan, by ratować siebie, dowódco

Simpson.

- Bez wahania - zgodził się. - Proszę być w Ratuszu punktualnie o

dwunastej.

Gdy drzwi zatrzasnęły się za nim, komendant Whitney znowu usiadł.
- Pieprzony skurwiel! - Po czym jego wzrok, wciąż ostry jak brzytwa,

przeszył Ewę. - Co ty wyprawiasz, do cholery?

Eve pogodziła się z myślą - musiała się z nią pogodzić - że jej życie

prywatne nie jest już ważne.

- Spędziłam noc z Roarke'em. To była moja osobista decyzja.

Zrobiłam to w czasie wolnym od pracy. Według mojej opinii, oficera
prowadzącego śledztwo, został on wyeliminowany z grona podej-
rzanych. Jednak nie przeczę, że postąpiłam nierozsądnie.

- Nierozsądnie! - wybuchnął Whitney. - Lepiej powiedz: kretyńsko!

Lepiej powiedz, że popełniasz zawodowe samobójstwo. Cholera jasna,
Dallas, nie możesz trzymać na wodzy swoich chuci? Nie spodziewałem
się tego po tobie.

Ona też nie spodziewała się tego po sobie.
- To nie wpłynie na przebieg śledztwa ani na sposób jego prowadzenia.

Jeśli sądzi pan inaczej, jest pan w błędzie. Jeśli pan mi zabierze tę
sprawę, może pan również zabrać moją odznakę.

Whitney przypatrywał się jej przez chwilę, po czym znowu zaklął.

background image

- Dallas, upewnij się, do cholery, że Roarke'a można skreślić z twojej

krótkiej listy podejrzanych. Upewnij się, do cholery, albo zaaresztuj go
w ciągu trzydziestu sześciu godzin. I zadaj sobie pytanie.

- Już je sobie zadałam - przerwała mu, odczuwając ulgę, że nie

poprosił jej o odznakę - na razie. - Skąd Simpson wie, gdzie spędziłam
noc? Jestem obserwowana. Następne pytanie brzmi: dlaczego. Czy to
Simpson wydał takie polecenie, czy DeBlass? A może ktoś
poinformował o tym Simpsona, by podważyć moją wiarygodność, a
przez to wiarygodność śledztwa?

- Oczekuję, że to wyjaśnisz. - Machnął kciukiem w stronę drzwi. - I

pilnuj się podczas konferencji.

Przeszli korytarzem nie więcej niż trzy kroki, kiedy Feeney

wybuchnął.

- O czym ty, do diabła, myślisz? Jezus Maria, Dallas.
- Nie planowałam tego, w porządku? - Nacisnęła z wściekłością

przycisk windy, wepchnęła ręce do kieszeni. - Daj mi spokój.

- On jest na tej liście. Jako ostatni widział Sharon DeBlass żywą. Ma

więcej pieniędzy niż sam Pan Bóg i może kupić wszystko, włącznie z
wolnością.

- To do niego nie pasuje. - Wpadła jak burza do windy i podała

burkliwie numer piętra. - Wiem, co robię.

- Nie wiesz, do diabła. Znam cię od lat, a jeszcze nie widziałem, żebyś

straciła głowę dla faceta. Właśnie teraz musiałaś się zakochać.

- To był tylko seks. Nie wszyscy z nas prowadzą miłe, wolne od trosk

życie u boku miłej beztroskiej żony. Chciałam mieć kogoś, kto by mnie
pieścił, a on chciał być tym kimś. To nie twój cholerny interes, z kim idę
do łóżka.

Złapał ją za ramię, zanim wypadła jak burza z windy.
- Do diabła z tym! Troszczę się o ciebie!
Pohamowała wściekłość na to, że jest wypytywana, sprawdzana, że jej

najbardziej intymne przeżycia stały się obiektem dyskusji. Odwróciła
się, zniżając głos, tak by ci, którzy przechodzili korytarzem, nie mogli jej
usłyszeć.

- Czy jestem dobrym gliną, Feeney?
- Najlepszym, z jakim kiedykolwiek pracowałem. Dlatego...
Podniosła rękę.
- Jakie cechy decydują o tym, że człowiek jest dobrym gliniarzem?
Westchnął.
- Inteligencja, odwaga, cierpliwość, mocne nerwy, instynkt.

background image

- Moja inteligencja i mój instynkt mówią mi, że to nie Roarke. Za

każdym razem, gdy próbuję zmienić zdanie i go oskarżyć, walę głową w
mur. To nie on. Feeney, nie brakuje mi odwagi, cierpliwości ani
mocnych nerwów, by prowadzić to śledztwo dopóty, dopóki nie
dowiemy się, kim jest morderca.

Wpił się w nią wzrokiem.
- A jeśli tym razem się mylisz, Dallas?
- Jeśli się mylę, to nie będą musieli mnie prosić o oddanie odznaki. -

Musiała zaczerpnąć tchu dla uspokojenia nerwów. - Feeney, jeśli mylę
się co do tej sprawy, co do niego, to jestem skończona. Pod każdym
względem. Bo jeśli nie jestem dobrym gliną, jestem nikim.

- Chryste, Dallas, nie...
Potrząsnęła głową.
- Przygotuj tę listę gliniarzy, dobrze? Mam parę telefonów do

załatwienia.

background image

12

Konferencja prasowa zostawiła w niej niesmak. Stała na schodach do

Ratusza, obok Simpsona, który miał ten swój patriotyczny krawat i
wpięty w klapę złoty znaczek z napisem Kocham Nowy Jork.
Przybierając pozę surowego ojca miasta odczytał swoje oświadczenie
głosem, który bezustannie wznosił się i opadał.

Oświadczenie, pomyślała z odrazą, w którym roiło się od kłamstw,

półprawd i przesadnych stwierdzeń. Z tego, co mówił Simpson,
wynikało, że nie zazna spokoju, dopóki morderca młodziutkiej Loli Starr
nie stanie przed sądem.

Zapytany o to, czy istnieje jakiś związek między zabójstwem Starr i

tajemniczą śmiercią wnuczki senatora DeBlass, stanowczo zaprzeczył.

To nie był jego pierwszy błąd i, pomyślała posępnie Eve, chyba nie

ostatni.

Ledwo skończył mówić, został zaatakowany przez najlepszą

dziennikarkę z Kanału 75, Nadine Furst.

- Panie dowódco, posiadam informację, która wskazuje na to, że

zabójstwo Starr wiąże się ze sprawą DeBlass, i to nie tylko dlatego, że
obie kobiety uprawiały ten sam zawód.

- Posłuchaj, Nadine. - Simpson błysnął swym cierpliwym

wujaszkowatym uśmiechem. - Wszyscy wiemy, że ty i twoi koledzy
otrzymujecie informacje, które często są niedokładne. Dlatego powo-
łałem Centrum Weryfikacji Danych, gdy tylko zostałem szefem policji.
Wystarczy sprawdzić w CWD, czy wasze informacje są prawdziwe.

Eve zdołała pohamować gniewne parsknięcie, ale Nadine, ze swymi

przenikliwymi oczami kotki i błyskotliwym umysłem, nie dała się zbić z
tropu.

- Moje źródło podaje, że Sharon DeBlass nie zginęła wskutek

nieszczęśliwego wypadku - jak twierdzi CWD - tylko została
zamordowana. Że obie, DeBlass i Starr, zostały zabite w ten sam sposób
i przez tego samego człowieka.

To wywołało wrzawę wśród zgromadzonych przed Ratuszem ekip

filmowych, posypał się grad pytań i pretensji pod adresem Simpsona,
który pocił się obficie w swojej koszuli z monogramem.

- Policja stoi na stanowisku, że nie ma żadnego związku między tymi

przykrymi zdarzeniami! - krzyknął Simpson, lecz Eve zauważyła błysk
paniki w jego oczach. - A moje biuro popiera stanowisko oficerów
prowadzących śledztwo.

background image

Gdy te niespokojne oczy skierowały się na Ewę, w jednej chwili

zrozumiała, że zostanie rzucona wilkom na pożarcie.

- Porucznik Dallas, doświadczony oficer z ponad dziesięcioletnim

stażem prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa Starr. Chętnie odpowie
na państwa pytania.

Złapana w pułapkę Eve zrobiła krok do przodu, a tymczasem Simpson

pochylił głowę, by jego pomocnik o szczurzej twarzy mógł pośpiesznie
wyszeptać mu do ucha parę rad.

Zarzucono ją pytaniami, ale milczała, dopóki nie padło takie, na które

mogła odpowiedzieć.

- W jaki sposób Lola Starr została zamordowana?
- Ze względu na dobro śledztwa nie wolno mi tego wyjawić. -

Poczekała, aż umilkną okrzyki niezadowolenia, przeklinając w duchu
Simpsona. - Mogę tylko stwierdzić, że Lola Starr, osiemnastoletnia,
licencjonowana prostytutka, została zamordowana brutalnie i z
premedytacją. Dowody wskazują na to, że została zamordowana przez
swojego klienta.

To zadowoliło ich na chwilę. Eve zauważyła, że kilku reporterów

sprawdziło łącza z macierzystymi redakcjami.

- Czy to była zbrodnia na tle seksualnym? - krzyknął ktoś, na co Eve

uniosła brew.

- Właśnie oświadczyłam, że ofiara była prostytutką, i że została zabita

przez klienta. Proszę zestawić te dwa fakty.

- Czy Sharon DeBlass także została zabita przez klienta? - spytała

Nadine.

Eve wytrzymała spojrzenie tych przebiegłych kocich oczu.
- Departament policji nie wydał oficjalnego oświadczenia, w którym

stwierdzałby, że Sharon DeBlass została zamordowana.

- Moje źródła podają, że pani prowadzi oba postępowania. Czy pani to

potwierdza?

Grząski teren. Jednak nie mogła się cofnąć.
- Tak, prowadzę kilka z toczących się postępowań.
- Dlaczego oficer z dziesięcioletnim stażem został wyznaczony do

zajęcia się sprawą nieszczęśliwego wypadku?

Eve uśmiechnęła się.
- Chce pani, żebym opisała całą tę biurokratyczną machinę?
Parę osób zachichotało, ale Nadine nie dała się wywieść w pole.
- Czy nadal toczy się śledztwo w sprawie DeBlass?

background image

Bez względu na to, co odpowie, wsadzi kij w mrowisko. Eve wybrała

prawdę.

- Tak, i będzie się toczyło, dopóki nie będę zadowolona z jego wyniku.

Jednak - kontynuowała przekrzykując wrzaski - śmierci Sharon DeBlass
nie będzie się poświęcało więcej uwagi niż innym przypadkom.
Włącznie z Lola Starr. Każda sprawa, która trafia na moje biurko, jest
tak samo traktowana, bez względu na pochodzenie i status społeczny
ofiary. Lola Starr była młodą kobietą, wywodzącą się z prostej rodziny.
Nie zajmowała wysokiej pozycji społecznej, nie miała ważnych
przyjaciół. Teraz, po paru krótkich miesiącach spędzonych w Nowym
Jorku, nie żyje. Została zamordowana. Zasługuje na jak najrzetelniejsze
śledztwo, które mam zamiar przeprowadzić.

Eve przebiegła wzrokiem tłum i utkwiła oczy w Nadine.
- Pani chce mieć artykuł, pani Furst. Ja chcę mieć mordercę. Sądzę, że

moje pragnienie jest ważniejsze niż pani, więc to wszystko, co mam do
powiedzenia.

Odwróciła się na pięcie, rzuciła Simpsonowi piorunujące spojrzenie,

po czym odeszła. Idąc do samochodu, słyszała, jak Simpson opędza się
od dziennikarzy, którzy wciąż nękali go pytaniami.

- Dallas! - Podbiegła do niej Nadine w wygodnych stylowych

pantoflach na niskim obcasie.

- Powiedziałam, że skończyłam. Pogadaj z Simpsonem.
- Hej, jeśli będę chciała usłyszeć jakieś bzdury, to zwrócę się do CWD.

To było dość żarliwe oświadczenie. Nie brzmiało tak, jakby wyszło spod
pióra człowieka, który pisze przemówienia dla Simpsona.

- Wolę mówić własnymi słowami. - Eve podeszła do samochodu i

zaczęła otwierać drzwi, gdy Nadine dotknęła jej ramienia.

- Lubisz uczciwą grę. Ja też. Posłuchaj, Dallas, mamy różne metody

działania, ale podobne cele. - Zadowolona, że przykuła uwagę Ewy,
uśmiechnęła się. Kiedy wykrzywiła usta, jej twarz przypominała trójkąt,
w którym dominowały te kocie zielone oczy. - Nie muszę ci chyba
przypominać prawa opinii publicznej do informacji.

- Tracisz czas.
- Chcę tylko powiedzieć, że w ciągu tygodnia zginęły dwie kobiety.

Intuicja podpowiada mi, że obie zostały zamordowane. Nie sądzę, żebyś
zechciała to potwierdzić.

- I słusznie.
- Chcę zawrzeć z tobą umowę. Powiesz mi, czy jestem na właściwym

tropie, a ja nie będę robiła niczego, co mogłoby zaszkodzić śledztwu.

background image

Kiedy znajdziesz coś pewnego i zdecydujesz się to wyciągnąć, zadzwoń
do mnie. Ja pierwsza chcę zdać relację z tego aresztowania - na żywo.

Dallas, niemalże rozbawiona tą propozycją, oparła się o samochód.
- Co zamierzasz mi dać w zamian za to, Nadine? Uścisk dłoni i

uśmiech?

- W zamian za to przekażę ci wszystko, co otrzymałam od mojego

informatora.

To wzbudziło zainteresowanie Ewy.
- Włącznie z jego nazwiskiem?
- Tego nie mogłabym zrobić, nawet gdybym musiała. Rzecz w tym, że

go nie znam. Wszystko, co mam, Dallas, to dyskietka, którą dostarczono
mi do studia. Na dyskietce znajdują się kopie raportów policyjnych,
włącznie z opisem sekcji zwłok obu ofiar oraz kilka makabrycznych ujęć
zwłok jednej i drugiej kobiety.

- Chrzanisz. Gdybyś miała połowę tego, co mówisz, to natychmiast

wystąpiłabyś przed kamerami.

- Myślałam o tym - przyznała Nadine. - Ale szkoda marnować taki

materiał na zwykłą relację. Cholernie szkoda. Chcę zrobić z tego całą
opowieść, Dallas, wstrząsającą opowieść, dzięki której dostanę Pulitzera,
Międzynarodową Nagrodę za Wiadomość Roku i parę innych ważnych
nagród.

Jej oczy zmieniły się, pociemniały. Już się nie uśmiechała.
- Widziałam, co ktoś zrobił tym kobietom. Może sfilmowanie tej

historii jest dla mnie najważniejsze, lecz nie tylko to się liczy.
Przycisnęłam dzisiaj Simpsona do muru, przycisnęłam i ciebie. Podobał
mi się sposób, w jaki odpowiadałaś. Możesz przyjąć moją propozycję
albo będę działała na własną rękę. Wybieraj.

Eve zastanawiała się. Minął ich sznur taksówek oraz maxibus z

warczącym elektrycznym silnikiem.

- Zgadzam się. - Zanim oczy Furst zdążyły rozbłysnąć triumfem, Eve

ostrzegła ją. - Jeśli popełnisz oszustwo, najmniejsze oszustwo, jesteś
skończona.

- W porządku.
- Spotkamy się w Blue Squirrel za dwadzieścia minut.
Goście, którzy tego popołudnia zebrali się w klubie, byli zbyt

znudzeni, żeby zdobyć się na coś więcej niż na rozmowę przy drinku.
Eve znalazła stolik w kącie sali, zamówiła Pepsi Classic i spaghetti z
warzywami. Po chwili Nadine zajęła miejsce naprzeciw niej.
Zdecydowała się na kurczaka z frytkami smażonymi bez tłuszczu. Oto

background image

dowód, pomyślała posępnie Eve, ogromnej różnicy między zarobkami
gliny i reporterki.

- Co masz? - spytała Eve.
- Film wart kilkaset tysięcy słów. - Nadine wyjęła notebook z torebki -

czerwonej skórzanej torebki, zauważyła z zazdrością Eve. Miała słabość
do skóry i jaskrawych kolorów, a rzadko mogła sobie pozwolić na jedno
i drugie.

Nadine włożyła dyskietkę i podała Ewie notebook. Szkoda nerwów,

doszła do wniosku Eve, gdy na ekranie pojawił się jej własny raport. W
zamyśleniu patrzyła jak na monitorze przesuwają się dane dotyczące
Kodu Piątego, oficjalne raporty medyczne, orzeczenia lekarza sądowego.
Wyłączyła komputer, gdy pokazała się scena zabójstwa. Nie było
potrzeby oglądania zwłok przy jedzeniu.

- Czy wszystko się zgadza? - Nadine spytała Ewę, gdy ta oddała jej

notebook.

- Zgadza się.
- Więc ten facet jest jakimś zwariowanym miłośnikiem broni,

ekspertem od systemów zabezpieczających, a poza tym stale odwiedza
swoich kolegów.

- Dowody na to wskazują.
- Czy udało ci się nakreślić jego sylwetkę?
- Jak widać nie do końca.
Nadine poczekała, aż jedzenie zostanie podane.
- Na pewno wywierany jest na ciebie nacisk polityczny - zginęła

sławna DeBlass.

- Nie bawię się w politykę.
- Twój szef się bawi. - Nadine odgryzła kawałek kurczaka. Eve

uśmiechnęła się złośliwie, gdy grymas niezadowolenia pojawił się na
twarzy dziennikarki. - Jezu, co za paskudztwo. - Ze spokojem zajęła się
jedzeniem frytek. - Nie jest tajemnicą, że tego lata DeBlass będzie się
ubiegał o nominację na kandydata na prezydenta z ramienia Partii
Konserwatywnej. Ani to, że ten dupek Simpson stara się o fotel
gubernatora. Biorąc pod uwagę przedstawienie, jakie dzisiaj urządził,
wygląda na to, że chce wszystko ukryć.

- Oficjalnie nie ma związku między tymi dwiema sprawami. Ale to, co

powiedziałam o równości, było szczere. Nadine, nie obchodzi mnie, kim
jest dziadek Sharon DeBlass. Zamierzam znaleźć faceta, który ją zabił.

- A kiedy go znajdziesz, to czy będzie sądzony za oba zabójstwa, czy

tylko Loli Starr?

background image

- To będzie zależało od prokuratora. Osobiście gówno mnie to

obchodzi, o ile zawiśnie na szubienicy.

- Na tym polega różnica między nami, Dallas. - Nadine machnęła

frytką, po czym ją ugryzła. - Ja chcę, żeby prawda wyszła na jaw. Kiedy
go złapiesz, a ja opiszę całą historię, prokurator nie będzie miał wyboru.
W rezultacie DeBlass będzie bardzo zajęty przez parę miesięcy.

- No i kto tu bawi się w politykę?
Nadine uniosła ramię.
- Hej, ja tylko opisuję tę historię, ja jej nie tworzę. A jest w niej

wszystko. Seks, przemoc, pieniądze. Fakt, że wmieszane jest w nią takie
nazwisko jak Roarke, tylko zwiększy zainteresowanie czytelników.

Eve bardzo wolno przełknęła makaron.
- Nie ma dowodu na to, że Roarke ma związek z tymi zbrodniami.
- Znał DeBlass, jest przyjacielem rodziny. Chryste, jest właścicielem

budynku, w którym Sharon została zabita. Ma jedną z najwspanialszych
na świecie kolekcji broni i krążą plotki, że jest zawołanym strzelcem.

Eve podniosła do ust szklankę z Pepsi.
- Nie stwierdzono, że broń użyta przez mordercę była jego własnością.

Poza tym, nie utrzymywał kontaktów z Lola Starr.

- Może i nie. Ale powszechnie wiadomo, że w przeszłości poważnie

się poróżnił z senatorem. Ten człowiek ma lód zamiast serca - dodała
wzruszając ramionami. - Myślę, że byłby w stanie zamordować z zimną
krwią parę osób. Ale... - Przerwała, by się napić. - Ma także fioła na
punkcie prywatności. Trudno sobie wyobrazić, żeby przechwalał się
swymi morderstwami, wysyłając dyskietki do dziennikarzy. Ten, kto to
robi, pragnie rozgłosu tak samo mocno, jak pragnie uciec przed
sprawiedliwością.

- Ciekawa teoria. - Eve miała dość. Męczył ją narastający ból głowy i

czuła, że makaron jej nie posłużył. Wstała, pochyliła się nad stolikiem,
przybliżając twarz do twarzy Nadine. - Podsunę ci jeszcze jedną,
wysnutą przez glinę. Chcesz wiedzieć, kto jest twoim informatorem,
Nadine?

Jej oczy rozbłysły z ciekawości.
- Chcę, do jasnej cholery.
- Twoim informatorem jest zabójca. - Eve zamilkła, widząc, jak oczy

Nadine pochmurnieją. - Na twoim miejscu uważałabym na siebie,
przyjaciółko.

background image

Eve odeszła od stolika i skierowała się za kulisy. Miała nadzieję, że

Mavis będzie w wąskim pokoiku, który służył jej za garderobę. Czuła
potrzebę pogadania z kimś bliskim.

Eve zastała ją leżącą pod kocem i wycierającą nos w postrzępioną

chusteczkę higieniczną.

- Cholernie się przeziębiłam. - Mavis spojrzała na nią wściekle swymi

zapuchniętymi oczami i dmuchnęła w chusteczkę niczym w róg. -
Musiałam zwariować, żeby w tym pieprzonym obrzydliwym lutym
chodzić przez dwanaście godzin zupełnie nago, jeśli nie brać pod uwagę
tego pieprzonego malunku.

Eve na wszelki wypadek trzymała się od niej z daleka.
- Bierzesz coś?
- Biorę wszystko. - Wskazała ręką blat stołu, na którym walały się

sprzedawane bez recepty lekarstwa oraz próbki kosmetyków. - To jakiś
pieprzony farmaceutyczny spisek, Dallas. Zlikwidowaliśmy niemal
wszystkie znane zarazy, choroby i infekcje. Och, co jakiś czas
nadziewamy się na coś nowego, żeby dać naukowcom jakąś robotę. Ale
żaden z tych bystrookich lekarzy, żaden z tych medycznych komputerów
nie może znaleźć leku na zwykły pieprzony katar. Wiesz dlaczego?

Eve nie mogła stłumić uśmiechu. Poczekała cierpliwie, aż Mavis

przestanie wycierać nos.

- Dlaczego?
- Ponieważ towarzystwa farmaceutyczne muszą zarabiać. Wiesz, ile

kosztują te cholerne tabletki na katar? Taniej byś zapłaciła za zastrzyk
przeciwnowotworowy. Przysięgam.

- Możesz iść do lekarza, dostać jakiś lek na receptę, który złagodzi

objawy.

- Już go dostałam. To cholerstwo działa tylko przez osiem godzin, a ja

mam występ dziś wieczorem. Muszę czekać do siódmej, żeby to przyjąć.

- Powinnaś być w domu i leżeć w łóżku.
- Przeprowadzają dezynsekcję budynku. Jakiś mądrala powiedział, że

widział karalucha. - Znowu wytarła nos, po czym popatrzyła
podejrzliwie na Ewę spod nie umalowanych rzęs. - Co tu robisz?

- Załatwiam sprawy zawodowe. Słuchaj, odpocznij trochę. Później się

zobaczymy.

- Nie, zostań. Umieram z nudów. - Sięgnęła po butelkę z obrzydliwie

wyglądającym różowym płynem, który wlała sobie do gardła. - Hej,
ładna koszula. Dostałaś nagrodę czy coś w tym stylu?

- Coś w tym stylu.

background image

- Siadaj. Miałam do ciebie zadzwonić, lecz byłam zbyt zajęta

zrywaniem sobie płuc. To Roarke przyszedł do naszego fantastycznego
klubu wczoraj wieczorem, prawda?

- Tak, Roarke.
- Mało nie zemdlałam, kiedy podszedł do twojego stolika. Co to za

historia? Pomagasz mu zorganizować ochronę czy co?

- Spałam z nim - wygadała się Eve, na co Mavis odpowiedziała

atakiem gwałtownego kaszlu.

- Ty i Roarke. - Z załzawionymi oczami sięgnęła po kolejną

chusteczkę; - Jezu, Ewo, ty nigdy z nikim nie śpisz. Chcesz mi
powiedzieć, że spałaś z Roarke'em?

- Niezupełnie. Nie spaliśmy.
Mavis jęknęła.
- Nie spałaś. Jak długo?
Eve wzruszyła ramieniem.
- Nie wiem. Spędziłam u niego noc. Jakieś osiem, dziewięć godzin.
- Godzin. - Mavis wzdrygnęła się lekko. - I po prostu się kochaliście?
- Głównie.
- Jest dobry? Głupie pytanie - powiedziała szybko. - Inaczej byś nie

została. Och, Ewo, co cię tak wzięło, poza jego niewiarygodnie
energicznym kutasem?

- Nie wiem. To było głupie. - Przeczesała palcami włosy. - Nigdy

przedtem tak nie było. Nie sądziłam, że tak może być - że ja mogę tyle
czuć. Po prostu to nigdy nie było dla mnie ważne, i nagle - trach.

- Cudownie. - Mavis wysunęła rękę spod koca i ścisnęła wyprostowane

palce Ewy. - Przez całe życie blokowałaś normalne ludzkie potrzeby z
powodu przejść, które ledwo pamiętasz. Po prostu ktoś pomógł ci z tym
skończyć. Powinnaś być szczęśliwa.

- To mu daje nade mną przewagę, prawda?
- Och, to bzdury. - Mavis przerwała przyjaciółce. - Seks nie musi być

manifestacją siły. I nie musi być karą, do cholery. Powinien być zabawą.
A czasami, gdy się ma szczęście, seks dostarcza zupełnie wyjątkowych
wrażeń.

- Możliwe. - Zamknęła oczy. - Och, Mavis, moja kariera wisi na

włosku.

- O czym ty gadasz?
- Roarke jest zamieszany w sprawę, nad którą pracuję.
- Cholera! - Musiała zrobić przerwę na wytarcie nosa. - Chyba nie

musisz go aresztować?

background image

- Nie. - Po czym dodała z większą emfazą. - Nie, ale jeśli nie znajdę

szybko winnego, wyrzucą mnie. Będę skończona. Ktoś mnie
wykorzystuje, Mavis. - Jej oczy znowu nabrały ostrego wyrazu. - Chcą,
by moje działania szły w określonym kierunku. Nie wiem dlaczego. Jeśli
się tego nie dowiem, będzie mnie to kosztowało utratę wszystkiego, co
mam.

- Zatem będziesz musiała się dowiedzieć, prawda? - Mavis ścisnęła

palce Ewy.

Dowie się, Eve obiecała sobie w duchu. Było już po dziesiątej wieczór,

kiedy weszła do hallu swego budynku. Jeśli w tym momencie nie chciało
jej się myśleć, to nie było to zbrodnią. Musiała przełknąć reprymendę,
jaką dostała od szefa policji za to, że zmieniła oficjalne oświadczenie
podczas konferencji prasowej.

Nieoficjalne poparcie komendanta nie zmniejszyło jej niepokoju.
Kiedy weszła do mieszkania, sprawdziła wiadomości przesłane jej

przez Internet. Wiedziała, że łudzenie się nadzieją, iż znajdzie
wiadomość od Roarke'a, była głupotą.

Nic od niego nie było. Ale to, co znalazła, przejęło ją grozą.
Materiał filmowy był przesłany przez anonimowego nadawcę z

jakiegoś miejsca publicznego. Mała dziewczynka. Jej ojciec. Krew.

Po sposobie filmowania Eve poznała, że jest to zapis policyjny

dokonany po to, by utrwalić miejsce zbrodni i usprawiedliwić
konieczność użycia broni.

Włączył się dźwięk. Odtworzone zostały nagrane przez nią krzyki

dziecka. Walenie do drzwi. Ostrzeżenie, po którym nastąpił cały ten
horror.

- Ty skurwielu - szepnęła. - Nie złamiesz mnie w ten sposób. Nie

złamiesz mnie, wykorzystując tragedię dziecka.

Ale jej palce drżały, gdy wyjmowała dyskietkę. I trzęsła się, kiedy

rozległ się dzwonek interkomu.

- Kto tam?
- Hennessy z mieszkania dwa - D. - Blada poważna twarz sąsiada z

dołu mignęła na ekranie. - Przepraszam, pani porucznik Dallas. Nie
bardzo wiedziałem, co robić. Właśnie byliśmy w mieszkaniu Finesteina.
Mamy problem.

Eve westchnęła i przywołała na pamięć obraz starszego małżeństwa.

Spokojni, życzliwi, namiętnie oglądający telewizję.

- Jakiś problem?

background image

- Pan Finestein nie żyje, pani porucznik. Zemdlał w kuchni, gdy jego

żona grała w mahjongg z przyjaciółmi. Pomyślałem, że może zeszłaby
pani na dół.

- Jasne. - Znowu westchnęła. - Zaraz tam będę. Proszę niczego nie

ruszać, panie Hennessy, i w miarę możliwości nikogo tam nie
wpuszczać. - Z przyzwyczajenia przesłała meldunek; zgłosiła, że zdarzył
się wypadek i że udaje się na miejsce tragedii.

W mieszkaniu zastała panią Finestein, która siedziała na sofie w

salonie, ze splecionymi na podołku drobnymi białymi dłońmi. Jej włosy
także były białe, okalały niczym śnieg twarz, która zaczynała się
marszczyć mimo stosowania kremów opóźniających starzenie i
przeprowadzania kuracji odmładzających.

Starsza pani uśmiechnęła się łagodnie do Ewy.
- Przepraszam, że cię niepokoję, moja droga.
- Wszystko w porządku. Dobrze się pani czuje?
- Tak, dobrze. - Jej łagodne niebieskie oczy spoczęły na Ewie. - Co

tydzień gram z dziewczętami. Kiedy wróciłam do domu, znalazłam go w
kuchni. Stracił przytomność podczas jedzenia ciasta z kremem. John
bardzo lubił słodycze. - Popatrzyła na pana Hennessy, który stał
przestępując niespokojnie z nogi na nogę. - Nie bardzo wiedziałam, co
robić, więc zapukałam do pana Hennessy.

- W porządku. Proszę z nią zostać przez chwilę - zwróciła się do

mężczyzny.

Mieszkanie było podobne do jej apartamentu. Gdyby nie nadmiar

świecidełek i pamiątek, panowałby w nim wzorowy porządek.

Przy kuchennym stole, po środku którego stał porcelanowy wazon z

kwiatami, John Finestein stracił życie i niemało ze swej godności.

Siedział z twarzą wbitą w puszystą kremową masę. Eve wzięła go za

rękę, lecz nie wyczuła tętna. Jego ciało było znacznie oziębione. Na oko
ustaliła, że śmierć nastąpiła o pierwszej piętnaście; oczywiście mogła się
pomylić o kilkanaście minut.

- Joseph Finestein - wyrecytowała sumiennie. - Mężczyzna, dokładny

wiek sto piętnaście lat. Nie ma śladów włamania, nie ma śladów użycia
siły. Nie ma żadnych śladów na ciele.

Pochyliła się nad zwłokami, popatrzyła w wybałuszone ze zdziwienia

oczy, powąchała ciasto. Po zrobieniu wstępnych notatek, wróciła - ku
radości Hennessy'ego - do salonu i przesłuchała wdowę po
nieboszczyku.

background image

Była już północ, kiedy wczołgała się do łóżka. Wyczerpanie dawało

się jej we znaki niczym dokuczliwe dziecko. Pragnęła zapomnieć o
wszystkim, tylko o to się modliła.

Żadnych snów, nakazała swojej podświadomości. Nie może się poddać

grozy nocy.

W chwili, gdy zamykała oczy, odezwało się umieszczone przy łóżku

telełącze.

- Niech cię piekło pochłonie, kimkolwiek jesteś - mruknęła, po czym

posłusznie owinęła nagie ramiona prześcieradłem i włączyła łącze.

- Pani porucznik. - Roarke uśmiechnął się do niej z ekranu. -

Obudziłem cię?

- Jeszcze parę minut, a byś to zrobił. - Przesunęła się, gdyż dźwięk był

nieczysty w związku z zakłóceniami międzyplanetarnymi.

- Przypuszczam, że bez przeszkód dotarłeś na miejsce.
- Owszem. Było tylko małe opóźnienie w transporcie. Miałem

nadzieję, że cię złapię, zanim pójdziesz spać.

- Z jakiegoś szczególnego powodu?
- Ponieważ lubię na ciebie patrzeć. - Jego uśmiech zgasł, gdy na nią

spojrzał. - Co się stało, Ewo?

Od czego byś chciał, żebym zaczęła? - pomyślała, lecz wzruszyła

ramionami.

- Długi dzień, zakończony śmiercią jednego z twoich lokatorów przy

wieczornej przekąsce. Skończył z twarzą w ciastku z kremem.

- To chyba nie najgorsza śmierć. - Odwrócił głowę i mruknął coś do

osoby, która znajdowała się w pobliżu. Eve zobaczyła kobietę, która
szybko przeszła za Roarke'em, po czym zniknęła jej z oczu.

- Właśnie zwolniłem moją asystentkę - wyjaśnił. - Chciałem być sam,

kiedy będę cię pytał, czy masz na sobie coś pod tym prześcieradłem.

Zerknęła w dół, uniosła brew.
- A sprawiam takie wrażenie?
- Dlaczego go z siebie nie zrzucisz?
- Ani myślę zaspokajać twoich lubieżnych chuci podczas połączenia

międzyplanetarnego. Puść wodze swej wyobraźni.

- Właśnie puszczam. Wyobrażam sobie, co z tobą zrobię, kiedy znowu

będę mógł cię dotknąć. Radzę ci dobrze wypocząć, pani porucznik.

Chciała się uśmiechnąć, lecz nie mogła.
- Roarke, musimy porozmawiać, kiedy wrócisz.
- To także możemy zrobić. Rozmowy z tobą zawsze uważałem za

podniecające, Ewo. Prześpij się trochę.

background image

- Dobrze. Do zobaczenia, Roarke.
- Myśl o mnie, Ewo.
Gdy zakończył nadawanie, długo siedział samotnie, wpatrując się w

zamyśleniu w zgaszony monitor. Coś było w jej oczach, pomyślał. Teraz
je znał, potrafił dostrzec uczucia, jakie skrywały.

Coś ją martwiło.
Przekręciwszy krzesło, popatrzył na gwiazdy wypełniające przestrzeń

międzyplanetarną. Przebywała tak daleko od niego, że mógł o niej tylko
myśleć.

I jeszcze raz zadać sobie pytanie, dlaczego tak bardzo mu na niej

zależy.

background image

13

Eve była zawiedziona po przejrzeniu raportu z poszukiwań bankowej

skrytki Sharon DeBlass. Nie figuruje w rejestrze, nie figuruje w
rejestrze, nie figuruje w rejestrze.

Niczego nie znaleziono w Nowym Jorku, New Jersey, Connecticut.

Ani we Wschodnim Waszyngtonie czy Wirginii.

Gdzieś musiała ją wynająć, pomyślała Eve. Miała pamiętniki i

trzymała je schowane w miejscu, do którego miała szybki i bezpieczny
dostęp.

Eve była przekonana, że w tych pamiętnikach kryje się motyw

morderstwa.

Nie chcąc wciągać Feeneya w kolejne, zakrojone na dużą skalę

poszukiwania, sama się nimi zajęła, zaczynając od Pensylwanii,
przesuwając się coraz bardziej na północny zachód w kierunku granicy
kanadyjskiej. Zajęło jej to co prawda dwa razy więcej czasu niż
Feeneyowi, ale niczego nie znalazła.

Zmieniła więc kierunek na południowy, doszła do Maryland i Florydy.

Maszyna zaczęła głośno sapać z przepracowania. Eve rzuciła jej
burkliwe ostrzeżenie i walnęła w pulpit. Przysięgła, że zaryzykuje
złożenie zamówienia na nowe urządzenie, jeśli to wytrzyma do końca
poszukiwań.

Powodowana raczej uporem niż nadzieją, przejrzała banki na

Środkowym Zachodzie, kierując się w stronę Gór Skalistych.

Byłaś za sprytna, pomyślała Eve, gdy błysnęły negatywne rezultaty. Za

sprytna dla własnego dobra. Nie wyjechałabyś z kraju ani nie
przeniosłabyś się na inną planetę, gdyż przy każdej podróży musiałabyś
się poddać kontroli celnej. Po co jeździć daleko, narażać się na
konieczność korzystania ze środków transportu i dworców? Pewnie
chciałaś mieć nieograniczony dostęp do swoich skarbów.

Jeśli twoja matka wiedziała, że przechowujesz pamiętniki, inni też

mogli to wiedzieć. Ciągle się nimi przechwalałaś, bo lubiłaś denerwować
ludzi. I wiedziałaś, że są dobrze ukryte.

Ale blisko, cholera, pomyślała Eve, zamykając oczy, by całkowicie się

skoncentrować na kobiecie, którą już tak dobrze znała. Wystarczająco
blisko, byś czuła się silna, wykorzystywała swoją władzę, bawiła się
ludźmi.

Nie było to na tyle proste, by ktoś je wykrył, zyskał do nich dostęp,

zepsuł ci zabawę. Wynajęłaś skrytkę pod fałszywym nazwiskiem - tak na

background image

wszelki wypadek. A jeśli byłaś wystarczająco mądra, by występować
pod przybranym nazwiskiem, to na pewno pod takim, które było ci
znajome. Które by ci się nie myliło.

To takie proste, pomyślała Eve, wystukując nazwisko Sharon Banister.

Takie proste, że oboje z Feneeyem to przeoczyli.

Strzałem w dziesiątkę okazał się Brinkstone International Bank i

Finance w Newark w stanie New Jersey.

Sharon Banister miała tam nie tylko skrytkę depozytową, ale także

rachunek w biurze maklerskim opiewający na sumę 326,000.85 dolarów.

Spoglądając z szerokim uśmiechem na ekran, połączyła się z biurem

pełnomocnika.

- Potrzebne mi upoważnienie - oświadczyła.
Trzy godziny później wróciła do biura komendanta Whitneya, starając

się nie zgrzytać zębami.

- Ma gdzieś jeszcze jedną skrytkę - upierała się Eve. - I w niej są

pamiętniki.

- Nikt ci nie zabrania jej szukać, Dallas.
- Dobrze, bardzo dobrze. - Kręciła się jak fryga po pokoju. Rozpierała

ją energia, czuła potrzebę działania. - Co z tym zrobimy? - Machnęła
ręką w kierunku pliku papierów, który leżał na jego biurku. - Ma pan
dyskietkę, którą zabrałam ze skrytki depozytowej, oraz zrobiony przeze
mnie wydruk. Wszystko tu jest, panie komendancie. Lista
szantażowanych osób: nazwiska oraz wpłacane przez nich sumy.
Nazwisko Simpsona - zapisane starannie w kolejności alfabetycznej - też
na niej figuruje.

- Umiem czytać, Dallas. - Stłumił chęć rozmasowania zesztywniałego

karku. - Szef nie jest jedynym człowiekiem w mieście, a tym bardziej w
kraju, noszącym nazwisko Simpson.

- To on. - Pieniła się z wściekłości, a nie miała się gdzie wyładować. -

Oboje o tym wiemy. Na tej liście jest też parę innych ciekawych
nazwisk. Senator, biskup katolicki, szanowany przywódca Organizacji
Kobiet, dwóch wysoko postawionych gliniarzy i były wiceprezes...

- Widzę, co to za nazwiska - przerwał jej Whitney. - Zdajesz sobie

sprawę ze swej sytuacji, Dallas, i z ewentualnych konsekwencji? -
Podniósł rękę, by ją uciszyć. - Kilka kolumn nazwisk i cyfr nic nie
znaczy. Jeśli te informacje wydostaną się z tego biura, to będziesz
skończona. Śledztwo także zostanie zamknięte. Tego chcesz?

- Nie, sir.

background image

- Zdobądź pamiętniki, znajdź związek między Sharon DeBlass i Lola

Starr, a wtedy zobaczymy, co z tym wszystkim zrobić.

- Simpson jest nieuczciwy. - Pochyliła się nad biurkiem. - Znał Sharon

DeBlass; był szantażowany. I staje na głowie, by zakwestionować
wiarygodność śledztwa.

- Zatem będziemy musieli bliżej mu się przyjrzeć, nieprawdaż? -

Whitney włożył dyskietkę i wydruk do zamykanej na klucz skrzynki. -
Nikt nie wie, co tu mamy, Dallas. Nawet Feeney. Czy to jasne?

- Tak, sir. - Wiedząc, że to musi jej wystarczyć, ruszyła w stronę

drzwi. - Panie komendancie, chciałam zauważyć, że na tej liście brakuje
wielu nazwisk. Nie ma na niej Roarke'a.

Whitney poszukał wzrokiem jej oczu i kiwnął głową.
- Jak powiedziałem, Dallas, umiem czytać.
Kiedy wróciła do swego biura, lampka sygnalizująca nowe

wiadomości świeciła przerywanym światłem. Gdy sprawdziła swoją
pocztę internetową, okazało się, że były do niej dwa telefony od lekarza
sądowego. Nie zwlekając oddzwoniła do niego.

- Zrobiłem już wszystkie badania zwłok twojego sąsiada, Dallas.

Trafiłaś w dziesiątkę.

- Do diabła! - Przebiegła palcami po twarzy. - Prześlij mi wyniki.

Gdy Hetta Finestein otworzyła drzwi, rozszedł się zapach saszetki z

lawendą oraz pieczonego chleba.

- Porucznik Dallas.
Uśmiechnęła się swoim cichym uśmiechem i cofnęła się zapraszając

Ewę do środka. W mieszkaniu telewizor był nastawiony na swobodny
talk - show, podczas którego osoby oglądające go w domu mogły się
włączyć i przekazać do studia obrazy holograficzne swoich postaci, by
wzajemne oddziaływanie było pełniejsze. Tematem dyskusji była chyba
podwyżka pensji dla zawodowych matek. Właśnie w tym momencie na
ekranie widać było tłumy dzieci i kobiet w różnym wieku, wyrażających
różne opinie.

- Jak to miło, że pani mnie odwiedziła. Mam dzisiaj tak wielu gości.

To dla mnie prawdziwa pociecha. Poczęstuje się pani ciasteczkiem?

- Chętnie - odrzekła Eve i poczuła się jak ostatnia świnia. - Prowadziła

pani z mężem cukiernię?

- Och, tak. - Jej głos dobiegł z kuchni wraz z odgłosami krzątaniny. -

Zrezygnowaliśmy z tego zaledwie parę lat temu. Dobrze nam szło. Wie

background image

pani, ludzie lubią prawdziwe domowe wypieki. A umiem piec dobre
placki i ciastka, jeśli mogę tak o sobie powiedzieć.

- Dużo pani piecze w domu?
Hetta weszła z tacą złocistych ciasteczek.
- To jedno z moich ulubionych zajęć. Zbyt wiele osób nigdy nie

rozkoszowało się smakiem upieczonego w domu ciasta. Tyle dzieci
nigdy nie spróbowało prawdziwego cukru. Domowe wypieki .są
potwornie kosztowne, ale warte tych pieniędzy. Eve skosztowała
ciasteczko i musiała przyznać gospodyni rację.

- Domyślam się, że to pani upiekła ciastko, przy jedzeniu którego mąż

zmarł.

- W moim domu nie znajdzie pani kawałka kupnego czy zrobionego z

torebki ciasta - odparła z dumą Hetta. - To prawda, że John pożerał
wszystko, gdy tylko wyjęłam blaszkę z piecyka. Żaden automatyczny
kuchmistrz nie zastąpi talentu i pomysłowości dobrego piekarza.

- Zatem upiekła pani to ciastko, pani Finestein.
Kobieta zamrugała oczami, spuściła rzęsy.
- Owszem.
- Pani Finestein, czy pani wie, co zabiło pani męża?
- Owszem. - Uśmiechnęła się łagodnie. - Obżarstwo. Powiedziałam

mu, żeby tego nie jadł. Uprzedzałam go, żeby tego nie jadł.
Powiedziałam, że to jest dla pani Hennessy, która mieszka po drugiej
strome korytarza.

- Pani Hennessy. - Ta wiadomość wstrząsnęła nią. - Pani…
- Oczywiście, i tak wiedziałam, że je zje. Pod tym względem był

okropnie samolubny.

Eve odchrząknęła.
- Czy mogłybyśmy wyłączyć ten program?
- Hmm? Och, przepraszam. - Gospodyni poklepała się z zakłopotaniem

po policzkach. - To takie niegrzeczne z mojej strony. Jestem tak
przyzwyczajona, że telewizor gra przez cały dzień, iż nawet tego nie
zauważam. Już wyłączam obraz.

- I głośność - powiedziała cierpliwie Eve.
- Oczywiście. - Hetta potrząsnęła potulnie głową, gdy jej się to nie

udało. - Ciągle sprawia mi to kłopoty, odkąd przełączyliśmy się z pilota
na głos. Dźwięk wyłączony, proszę. Tak, tak lepiej, prawda?

Ta kobieta umiała upiec trujące ciastko, a nie może sobie poradzić z

własnym telewizorem, pomyślała Eve. Tak bywa.

background image

- Pani Finestein, nie chcę, żeby pani więcej mówiła, dopóki nie

odczytam pani przysługujących jej praw. Dopóki nie upewni się pani, że
je rozumie. Nie musi pani składać żadnych oświadczeń - zaczęła Eve,
podczas gdy Hetta nadal uśmiechała się łagodnie. Hetta poczekała, aż
cała formułka zostanie jej odczytana.

- Nie oczekiwałam, że mi się to upiecze. Naprawdę.
- Że co się pani upiecze, pani Finestein?
- Otrucie męża. Chociaż... - Zacisnęła usta jak dziecko. - Mój wnuk

jest prawnikiem - bardzo mądry chłopak. Chyba mi powiedział, że skoro
zabroniłam Joemu, bardzo wyraźnie mu zabroniłam, zjedzenia tego
ciastka, to już jest bardziej jego wina niż moja.

- Pani Finestein, chce mi pani powiedzieć, że dodała pani do ciasta

cyjanek z zamiarem zabicia swego męża?

- Nie, moja droga. Powiadam, że dodałam cyjanek oraz dodatkową

ilość cukru do ciastka i powiedziałam mojemu mężowi, żeby go nie
ruszał. Joe - rzekłam. - Możesz co najwyżej je powąchać. Jest zupełnie
wyjątkowe i upiekłam je nie dla ciebie. Słyszysz mnie, Joe?

Hetta znowu się uśmiechnęła.
- Powiedział, że dobrze mnie słyszy, a potem, tuż przed wyjściem na

spotkanie z dziewczętami, jeszcze raz mu to powtórzyłam, dla pewności.
“Mówię poważnie, Joe. Nie ruszaj tego ciasta.” Spodziewałam się, że je
zje, ale to już był jego wybór, prawda? Pozwól, że opowiem ci o Joem -
kontynuowała ochoczo, podsuwając Ewie tacę z ciasteczkami. Kiedy
Eve się zawahała, wybuchła wesołym śmiechem. - Och, moja droga, te
możesz bezpiecznie jeść. Właśnie dałam ich całą garść temu miłemu
chłopcu z góry.

By udowodnić, że mówi prawdę, sama wzięła ciasteczko i ugryzła

kawałek.

- O czym to mówiłam? Ach, tak, o Joem. Wiesz, był moim drugim

mężem. W kwietniu obchodzilibyśmy złote gody. Był niezłym partnerem
i całkiem dobrym piekarzem. Niektórzy mężczyźni nigdy nie powinni
przechodzić na emeryturę. Przez parę ostatnich lat był bardzo trudny we
współżyciu. Cały czas się złościł i narzekał, ciągle mnie krytykował. I
nigdy nic nie upiekł. Co nie znaczy, że mógł przejść obok placka z
migdałami, nie zżerając go do ostatniego okruszka.

Ponieważ wydawało się to całkiem sensowne, Eve odczekała chwilę.
- Pani Feinstein, czy otruła go pani dlatego, że jadł za dużo?
Hetta wydęła policzki.

background image

- Tak to wygląda. Lecz przyczyny są o wiele głębsze. Jesteś taka

młoda, moja droga, i nie masz rodziny, prawda?

- Nie.
- Rodzina jest źródłem radości i źródłem zdenerwowania. Żaden

człowiek z zewnątrz nie zrozumie, co dzieje się w zaciszu czyjegoś
domu. Joe nie był człowiekiem łatwym we współżyciu i obawiam się,
choć przykro mi mówić źle o zmarłym, że nabrał brzydkich nawyków.
Znajdował prawdziwą przyjemność w denerwowaniu mnie, w psuciu mi
moich małych przyjemności. Nie szukając daleko, w zeszłym miesiącu
specjalnie zjadł połowę Słodkiej Wieży Przyjemności, którą upiekłam na
Międzynarodowy Konkurs Betty Crocker. Potem mi powiedział, że
ciasto było zbyt suche. - Obruszyła się na wspomnienie tej zniewagi. -
Możesz to sobie wyobrazić?

- Nie - powiedziała Eve słabo. - Nie mogę.
- Cóż, zrobił to tylko po to, żeby doprowadzić mnie do szału. W ten

sposób okazywał swoją siłę. Więc upiekłam ciasto, powiedziałam mu,
żeby go nie ruszał, i poszłam zagrać w mahjongg z dziewczętami. Wcale
się nie zdziwiłam, że mnie nie posłuchał. Wiesz, był obżartuchem. -
Machnęła ręką, w której trzymała ciasteczko, zanim dokończyła je jeść. -
Obżarstwo to jeden z siedmiu grzechów głównych. To wydaje się
sprawiedliwe, że umarł bo popełnił grzech. Na pewno nie masz ochoty
na jeszcze jedno ciasteczko?

Świat musiał oszaleć, doszła do wniosku Eve, skoro stare kobiety

dokładają trucizny do ciastek z kremem. A Hetta, ze swoim spokojnym,
staroświeckim sposobem bycia dobrodusznej babuni, pewnie uniknie
kary.

Jeśli ją skażą, dostanie pracę w kuchni i będzie z radością piekła ciasta

dla swoich nowych przyjaciółek.

Eve złożyła meldunek, zjadła w pośpiechu obiad w stołówce, po czym

wróciła do pracy nad poszlaką, która wciąż budziła w niej gniewne
uczucia.

Sprawdziła zaledwie połowę nowojorskich banków, kiedy uruchomiło

się telełącze.

- Słucham, Dallas.
W odpowiedzi na jej ekranie pojawił się obraz. Ciało martwej kobiety,

ułożone w znajomy sposób na przesiąkniętym krwią prześcieradle.

TRZECIA Z SZEŚCIU
Popatrzyła na wiadomość umieszczoną na ciele i rzuciła gniewnie

komputerowi:

background image

- Odszukaj adres. Natychmiast, do jasnej cholery. Gdy komputer

spełnił jej polecenie, wydała rozkaz.

- Dallas, porucznik, Eve, NI 5347BQ. Priorytet A. Jakiekolwiek

dostępne jednostki mają się udać na Osiemdziesiątą Dziewiątą
Zachodnią numer sto pięćdziesiąt sześć. Czekać na zewnątrz. Po-
wtarzam, czekać na zewnątrz. Zatrzymać każdego wychodzącego z
budynku. Nikt nie może wejść do mieszkania, ani cywil, ani
mundurowy. Przewidywany czas mojego przybycia dziesięć minut.

- Powtarzam, Dallas, porucznik, Eve. - Pełniący służbę android mówił

powolnym obojętnym głosem. - Jednostki pięć - zero i trzy - sześć
zgłaszają się na wezwanie. Będą czekały na wasze przybycie. Priorytet
A. Rozkaz wykonany.

Chwyciła torebkę, teczkę i wyszła.
Eve weszła do mieszkania sama, trzymając w ręku gotową do strzału

broń. Salon był starannie utrzymany, a dzięki wygodnej, wyłożonej
grubymi poduchami kanapie i ozdobnym dywanikom wydawał się nawet
przytulny. Na sofie leżała książka, na jednej z poduch widoczne było
lekkie wgniecenie, świadczące o tym, że ktoś leżał tu zwinięty w kłębek
i czytał. Eve patrzyła na to przez chwilę, po czym przesunęła się do
następnych drzwi.

Mały pokoik urządzony był jak biuro; stolik do pracy utrzymany był

we wzorowym porządku, stało na nim tylko kilka osobistych drobiazgów
- koszyczek z perfumowanymi jedwabnymi kwiatkami, miseczka z
kolorowymi galaretkami, błyszczący biały kubek ozdobiony czerwonym
sercem.

Biurko stało naprzeciw okna wychodzącego na boczną ścianę

sąsiedniego budynku, ale nikt nie zawracał sobie głowy zakładaniem
specjalnych osłon. Jedną ze ścian zdobiła jasna półka, na której stało
kilka książek, duże pudełko na dyskietki, drugie na wiadomości
przekazywane przez internet, a także mały zbiór kosztownych
grafitowych ołówków i wyprodukowanych z makulatury bloczków do
pisania, które można było legalnie posiadać. Między nimi schowana była
niekształtna gliniana kuleczka, która zapewne miała być koniem, z
pewnością zrobiona przez dziecko.

Eve wyszła z pokoju i otworzyła przeciwległe drzwi.
Wiedziała czego się spodziewać. Jej organizm tym razem nie

zbuntował się. Westchnęła tylko cicho i schowała broń do kabury,
wiedząc, że jest sam na sam ze zmarłą. Krew wciąż była świeża.

background image

Przez cienką warstwę ochronną, jaką były pokryte jej ręce, Eve czuła

ciepłe jeszcze ciało. Nie zdążyło ostygnąć.

Została ułożona na łóżku, a broń umieszczono starannie między jej

udami.

Zdaniem Ewy był to Ruger P dziewięćdziesiąt, lśniąca bojowa broń,

powszechnie używana do obrony podczas Rewolucji Miejskiej. Lekka,
zajmująca mało miejsca i całkowicie zautomatyzowana.

Tym razem nie użyto tłumika. Eve mogłaby się założyć, że sypialnia

była dźwiękoszczelna, i że zabójca wiedział o tym.

Podeszła do typowo kobiecej okrągłej komódki, otworzyła małą,

uszytą z surowego płótna torebkę - ostatni krzyk mody. W środku
znalazła licencję denatki.

Piękna kobieta, pomyślała. Miły uśmiech, otwarte spojrzenie,

oszałamiająca cera, przypominająca kawę ze śmietanką.

- Georgie Castle - wyrecytowała Eve, rejestrując dźwięk. - Kobieta.

Wiek pięćdziesiąt trzy lata. Licencjonowana prostytutka. Śmierć
prawdopodobnie nastąpiła między siódmą a siódmą czterdzieści pięć
wieczorem, przyczyna śmierci: rany postrzałowe. Lekarz sądowy musi to
potwierdzić. Trzy widoczne ślady po kulach: czoło, śródpiersie, narządy
rodne. Najprawdopodobniej zabita starym stylowym rewolwerem
pozostawionym na miejscu zbrodni. Nie ma śladów walki, włamania czy
grabieży.

Usłyszawszy szmer za plecami, Eve wyciągnęła broń. Przykucnęła i

zimnymi, surowymi oczami wypatrzyła tłustego szarego kota, który
wślizgnął się do pokoju.

- Jezu, skąd się tu wziąłeś? - Odetchnęła z ulgą, chowając broń. - Jest

tu kot - dodała głośno, a kiedy do niej mrugnął, błyskając jednym
złocistym, a drugim zielonym okiem, pochyliła się, by wziąć go na ręce.

Mruczał niczym mały dobrze naoliwiony silniczek. Wyjęła swój

komunikator i wezwała ekipę techniczną.

Gdy niedługo potem Eve stała w kuchni, patrząc, jak kot wącha z

pewnym lekceważeniem znalezioną przez nią miskę z jedzeniem,
usłyszała za drzwiami podniesione głosy.

Kiedy podeszła sprawdzić, co się dzieje, zobaczyła, że umundurowany

policjant, którego postawiła na warcie, próbuje zatrzymać rozwścieczoną
i zdeterminowaną kobietę.

- O co chodzi?
- Pani porucznik. - Funkcjonariusz z widoczną ulgą zwrócił się do

przełożonej. - Ta obywatelka żąda, żeby ją wpuścić.

background image

- Oczywiście, że tego żądam. - Jej doskonale podcięte ciemnorude

włosy falowały i opadały na twarz przy każdym gwałtownym ruchu. - To
mieszkanie mojej matki. Chcę wiedzieć, co tu robicie.

- A pani matką jest...? - podpowiedziała Eve.
- Pani Castle. Pani Georgie Castle. Czy było tu włamanie? - Gniew

przeszedł w niepokój, gdy spróbowała zajrzeć do mieszkania. - Czy z nią
wszystko w porządku? Z mamą?

- Proszę ze mną. - Eve chwyciła ją mocno za ramię i wprowadziła do

kuchni. - Pani nazwisko?

- Samantha Bennett.
Kot odszedł od miski i otarł się o nogi Samanthy. Kobieta pochyliła się

i podrapała kota między uszami, co Eve uznała za mimowolny i
instynktowny odruch.

- Gdzie jest moja matka? - Niepokój Samanthy przeszedł w strach i jej

głos się zmienił.

Żaden z policyjnych obowiązków Ewy nie napawał jej takim

przerażeniem, jak ten, który musiała teraz wypełnić, żaden aspekt jej
pracy nie przeszywał jej serca takim bólem, jaki teraz odczuwała.

- Przykro mi, pani Bennett. Bardzo mi przykro. Pani matka nie żyje.
Samantha nic nie powiedziała. Jej oczy, mające ten sam złotawy kolor

co oczy jej matki, błądziły nerwowo po pokoju. Zanim zdążyła osunąć
się na podłogę, Eve posadziła ją na krześle.

- To pomyłka - wydusiła. - To musi być jakaś pomyłka. Wybieramy się

do kina. Na szóstą. W każdy wtorek chodzimy do kina. - Popatrzyła na
Ewę z rozpaczliwą nadzieją w oczach. - Nie mogła umrzeć. Ma dopiero
pięćdziesiąt parę lat. Jest zdrowa i silna.

- To nie pomyłka. Przykro mi.
- Czy to był wypadek? - Łzy popłynęły jej z oczu. - Miała wypadek?
- To nie był wypadek. - Nie miała wyjścia, musiała powiedzieć

prawdę. - Pani matka została zamordowana.

- Nie, to niemożliwe. - Łzy wciąż zalewały jej twarz. Spróbowała je

powstrzymać, jednocześnie kiwając przecząco głową. - Wszyscy ją
lubili. Wszyscy. Nikt by jej nie skrzywdził. Chcę ją zobaczyć. Chcę ją
natychmiast zobaczyć.

- Nie mogę pani na to pozwolić.
- To moja matka. - Łzy kapały jej na kolana, nawet gdy podniosła głos.

- Mam do tego prawo. Chcę zobaczyć moją matkę.

Eve położyła ręce na ramionach Samanthy, sadzając ją z powrotem na

krześle, z którego się zerwała.

background image

- Nie zobaczy jej pani. To jej nie pomoże. Pani to też nie pomoże.

Natomiast odpowie pani na moje pytania, bo to pomoże mi odnaleźć
człowieka, który jej to zrobił. No dobrze, czy mogę coś dla pani zrobić?
Zadzwonić do kogoś?

- Nie, nie. - Samantha pogrzebała w torebce w poszukiwaniu

chusteczki. - Mój mąż, moje dzieci. Muszę im powiedzieć. Mój ojciec.
Jak ja im to powiem?

- Gdzie jest pański ojciec, Samantho?
- Mieszka... mieszka w Westchester. Rozwiedli się jakieś dwa lata

temu. Zatrzymał dom, ponieważ ona chciała przenieść się do miasta.
Chciała pisać książki. Chciała zostać pisarką.

Eve obróciła się twarzą do urządzenia filtrującego wodę, nalała pełną

szklankę i wcisnęła ją Samancie w rękę.

- Wie pani, jak pańska matka zarabiała na życie?
- Tak. - Samantha zacisnęła usta, zgniotła wilgotną chusteczkę w

lodowatych palcach. - Nikt nie mógł jej tego wyperswadować. Za
każdym razem uśmiechała się i mówiła, że już najwyższy czas, by
zrobiła coś szokującego, i że to dostarczy jej wspaniałego materiału do
książek. Moja matka - Samantha przerwała, by wypić łyk wody - bardzo
młodo wyszła za mąż. Parę lat temu powiedziała, że musi się
przeprowadzić, poznać inne życie. Tego też nie mogliśmy jej
wyperswadować. Nigdy niczego nie można jej było wyperswadować.

Znowu zaczęła płakać; ukryła twarz w dłoniach, łkając cicho. Eve

wzięła od niej szklankę, z której prawie nic nie wypiła, i poczekała, aż
minie pierwszy ból i szok.

- Czy to był trudny rozwód? Czy pani ojciec był rozgniewany?
- Raczej zdumiony. Zakłopotany. Smutny. Chciał, żeby wróciła i

zawsze powtarzał, że jest to tylko etap przejściowy w jej życiu. On... -
Nagle pojęła cel tego pytania. Opuściła ręce. - Nigdy by jej nie
skrzywdził. Nigdy, nigdy, nigdy. Kochał ją. Każdy ją kochał. Nic nie
można było na to poradzić.

- W porządku. - Tą sprawą Eve zajmie się. później. - Byłyście zżyte z

matką?

- Tak, bardzo zżyte.
- Czy rozmawiała z panią o swoich klientach?
- Czasami. Czułam się wtedy zakłopotana, ale znalazła sposób, by

przedstawiać to wszystko niesłychanie zabawnie. Nazywała siebie
Seksowną Babunią i rozśmieszała mnie.

- Czy kiedykolwiek wspominała, że ktoś budzi jej niepokój?

background image

- Nie. Umiała obchodzić się z ludźmi. Między innymi na tym polegał

jej urok. Zamierzała to robić tylko do chwili opublikowania swej
pierwszej książki.

- Wymieniła kiedyś nazwisko Sharon DeBlass albo Loli Starr?
- Nie. - Samantha zaczęła odgarniać włosy z czoła, gdy nagle jej ręką

zawisła w powietrzu. - Starr, Lola Starr. Słyszałam w wiadomościach.
Słyszałam o niej. Została zamordowana. O Boże! O Boże! - Opuściła
rękę i włosy znowu opadły jej na twarz.

- Poproszę funkcjonariusza, żeby odwiózł panią do domu, Samantho.
- Nie mogę wyjść. Nie mogę jej zostawić.
- Owszem, może pani. Zajmę się nią. - Eve położyła ręce na dłoniach

Samanthy. - Obiecuję, że się nią zajmę w pani imieniu. Proszę już iść. -
Pomogła Samancie wstać. Objęła w talii zrozpaczoną kobietę i
zaprowadziła ją do drzwi. Chciała, żeby wyszła, zanim ekipa techniczna
skończy pracę w sypialni. - Czy pani mąż jest w domu?

- Tak, z dziećmi. Mamy dwoje dzieci. Dwuletnie i półroczne. Tony jest

w domu z dziećmi.

- Dobrze. Jaki jest pani adres?
Kobieta wciąż była w szoku. Eve miała nadzieję, że apatia, jaką

dostrzegła w twarzy Samanthy, gdy podawała adres w Westchester,
pomoże jej przetrwać najtrudniejsze chwile.

- Banks!
- Tak jest, pani porucznik.
- Zawieźcie panią Bennett do domu. Wezwę innego funkcjonariusza do

pełnienia służby przy drzwiach. Zostańcie z rodziną tak długo, jak długo
będziecie potrzebni.

- Tak jest, pani porucznik. - Banks ze współczuciem poprowadził

Samanthę w stronę wind. - Tędy, pani Bennett - mruknął.

Samantha oparła się całym ciałem o Banksa, jakby była pijana.
- Zajmie się nią pani?
Eve popatrzyła w przerażone oczy Samanthy.
- Obiecuję.
Godzinę później Eve weszła do budynku policji z kotem pod pachą.
- Proszę, proszę, pani porucznik złapała kota włamywacza. - Siedzący

za biurkiem sierżant zaśmiał się z własnego dowcipu.

- Żartowniś z ciebie, Riley. Komendant jest jeszcze u siebie?
- Czeka na panią. Ma pani iść na górę, gdy tylko się pani pokaże. -

Pochylił się i podrapał mruczącego kota. - Następne zabójstwo?

- Tak.

background image

Usłyszawszy głośne cmoknięcie, podniosła oczy i zobaczyła, że jakiś

przystojniaczek w kombinezonie ze sztucznego materiału patrzy na nią
pożądliwym wzrokiem. Kombinezon i krew kapiąca z kącika jego ust
były dokładnie w tym samym kolorze. Za jedną rękę przykuty był do
ławki. Drugą potarł krocze i mrugnął do niej.

- Hej, dziecinko. Mam tu coś dla ciebie.
- Powiadom komendanta Whitneya, że już do niego idę - powiedziała

Rileyowi, gdy sierżant przewrócił oczami.

Nie mogąc się oprzeć, podeszła do ławki i pochyliła się na tyle nisko,

że poczuła kwaśny smród wymiotów.

- To było urocze powitanie - mruknęła, po czym uniosła brew, gdy

mężczyzna odsunął kawałek materiału i poruszył swą męskością.

- Spójrz, kotku, jaki malutki, malusieńki penis - powiedział.
Uśmiechnęła się i pochyliła jeszcze trochę niżej.
- Lepiej na niego uważaj, ty skurwielu, bo mój kotek może go pomylić

z malutką, malusieńką myszką i go odgryźć.

Poczuła się lepiej, widząc, jak obiekt jego dumy i radości skurczył się,

zanim zdążył go zakryć. W dobrym humorze wsiadła do windy i
poprosiła o piętro dowódcy Whitneya.

Czekał na nią z Feeneyem i raportem, który przesłała bezpośrednio z

miejsca zbrodni. Zgodnie z obowiązującą procedurą złożyła jeszcze
ustne sprawozdanie z przebiegu zdarzeń.

- Więc to jest ten kot - rzekł Feeney.
- Córka denatki była w takim stanie, że nie miałam sumienia obarczać

jej opieką nad tym zwierzakiem. - Eve wzruszyła ramionami. - A nie
mogłam go tak po prostu zostawić. - Wolną ręką sięgnęła do torebki. -
Jej dyskietki. Wszystkie są oznaczone. Przejrzałam jej terminarz
spotkań. Ostatnie tego dnia miała o szóstej trzydzieści. Z Johnem
Smithem. To broń. - Położyła schowaną do plastykowej torebki broń na
biurku komendanta. - Przypomina Rugera P - dziewięćdziesiąt.

Feeney zerknął na rewolwer i kiwnął głową.
- Szybko się uczysz, dziecinko.
- Kułam po nocach.
- Początek dwudziestego pierwszego wieku, prawdopodobnie

dwutysięczny ósmy albo dziewiąty. - Oświadczył Feneey, obróciwszy w
dłoniach torebkę z bronią. - Jest w świetnym stanie. Numer seryjny
nietknięty. Sprawdzenie go nie zajmie dużo czasu - dodał i wzruszył
ramionami. - Ale jest za sprytny, by posługiwać się zarejestrowaną
bronią.

background image

- Sprawdź ją - rozkazał Whitney i wskazał przez pokój na jednostkę

pomocniczą. - Dallas, kazałem obserwować twój budynek, jeśli będzie
próbował podrzucić ci kolejną dyskietkę, namierzymy go.

- Jeśli będzie się trzymał przyjętych przez siebie reguł gry, to pojawi

się w ciągu dwudziestu czterech godzin. Na razie powiela ten sam
wzorzec, mimo że każda z jego ofiar reprezentuje zupełnie inny typ
kobiety: DeBlass była fascynująca i wyrafinowana; Starr młodziutka i
dziecinna; a ta odgrywała rolę pocieszycielki, wciąż młodej, choć
dojrzałej.

- Wciąż przesłuchujemy sąsiadów, zamierzam też odwiedzić jej

rodzinę oraz zajrzeć do sprawy rozwodowej. Mam wrażenie, że przyjęła
tego faceta pod wpływem chwilowego impulsu. We wtorki zawsze
spotykała się z córką. Chciałabym, żeby Feeney sprawdził jej rozmowy,
zobaczył, czy zabójca sam do niej zadzwonił. Nie uda nam się ukryć
tego przed mediami, panie komendancie. A dziennikarze ostro nas
zaatakują.

- Już się zająłem uciszeniem mediów.
- Może być bardziej gorąco, niż się nam wydaje. - Feeney podniósł

oczy znad terminalu. Popatrzył na Ewę takim wzrokiem, że krew
zastygła jej w żyłach.

- Narzędzie zbrodni jest zarejestrowane. Zostało kupione jesienią

podczas cichej aukcji u Sotheby'ego. Na nazwisko Roarke.

Eve milczała przez chwilę. Nie przejęła się informacją Feeneya.
- To niezgodne ze sposobem działania zabójcy - zdołała powiedzieć. - I

głupie. A Roarke nie jest głupi.

- Pani porucznik...
- To pułapka, panie komendancie. Oczywiste oszustwo. Cicha aukcja.

Nawet kiepski programista może posłużyć się czyimś NI ł podbić cenę.
Jak za to zapłacono? - zapytała Feneeya.

- Będę musiał zajrzeć do rejestru Sotheby'ego, gdy otworzą biuro jutro

rano.

- Założę się, że zapłacono gotówką, przelewem elektronicznym. Dom

aukcyjny dostał pieniądze, więc dlaczego miałby kwestionować całą
transakcję? - Może jej głos brzmiał spokojnie, ale umysł pracował jak
szalony. - I dostawa. Wszystko przemawia za elektroniczną stacją
przesyłkową. Korzystając z jej usług nie trzeba podawać swojego NI;
wystarczy wprowadzić kod przekazu.

- Dallas. - Whitney mówił opanowanym głosem. - Przywieź go na

przesłuchanie.

background image

- Nie mogę.
Jego oczy pozostały spokojne, obojętne.
- To rozkaz. Jeśli masz problemy osobiste, załatw je w domu.
- Nie mogę go przywieźć - powtórzyła. - Przebywa na stacji

międzyplanetarnej FreeStar, kawał drogi od miejsca zabójstwa.

- Jeśli podał do publicznej wiadomości, że będzie na FreeStar...
- Nie podał - przerwała mu. - I tu właśnie morderca popełnił błąd.

Podróż Roarke'a jest tajna, tylko kilka osobistości zostało o niej
powiadomionych. Panuje powszechne przekonanie, że Roarke jest w
Nowym Jorku.

Whitney pochylił głowę.
- Zatem sprawdźmy miejsce jego pobytu. Natychmiast.
Żołądek podszedł jej do gardła, gdy uruchomiła łącze Whitneya.
Po paru sekundach usłyszała afektowany głos Summerseta.
- Summerset, tu porucznik Dallas. Muszę się skontaktować z Roar-

ke'em.

- Bierze udział w spotkaniu. Nie wolno mu przeszkadzać.
- Powiedział ci, żebyś mnie z nim łączył, do jasnej cholery. To sprawa

urzędowa. Daj mi jego numer, albo przyjadę i skopię ci ten chudy tyłek
za utrudnianie śledztwa.

Summerset skrzywił się.
- Nie wolno mi przekazywać takich informacji. Ale mogę panią

przełączyć. Proszę zaczekać.

Dłonie Ewy zaczęły się pocić, gdy ekran zaczaj stawać się niebieski.

Ciekawa była, kto wpadł na pomysł, by puścić taką sentymentalną
muzykę. Na pewno nie Roarke. Ma na to zbyt dużą klasę.

O Boże, co ona zrobi, jeśli go tam nie będzie?
Niebieski ekran zwęził się do maleńkiego punkciku, po czym pokazał

się obraz. Roarke patrzył na nią z wyrazem zniecierpliwienia w oczach i
półuśmiechem na ustach.

- Pani porucznik. To nieodpowiedni moment do rozmowy. Mogę

skontaktować się z tobą nieco później?

- Nie. - Kątem oka zauważyła, że Feeney rejestruje to połączenie. -

Muszę potwierdzić miejsce twojego pobytu.

- Miejsce mojego pobytu? - Uniósł brew. Musiał coś wyczytać z jej

twarzy, choć Eve była gotowa przysiąc, iż zachowała kamienny spokój. -
Coś nie tak, Ewo? Co się stało?

- Miejsce twojego pobytu, Roarke. Potwierdź je, proszę.

background image

Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu. Eve słyszała, że ktoś

odezwał się do niego. Odprawił natręta machnięciem ręki.

- Uczestniczę w spotkaniu, które odbywa się w komnacie prezy-

denckiej na stacji FreeStar, znajdującej się na Alfie, w Kwadrancie
Szóstym. Proszę to pokazać - rozkazał.

Intergalaktyczne łącze okrążyło pokój. Kilkunastoosobowa grupa

mężczyzn i kobiet siedziała przy okrągłym stole.

Długie kabłąkowate ramię kamery pokazało morze gwiazd oraz

niebieskozieloną kulę ziemską.

- Miejsce pobytu potwierdzone - półgłosem rzekł Feeney. - Jest tam,

gdzie mówi.

- Roarke, przełącz się, proszę, na łącze prywatne.
Nawet nie mrugnąwszy okiem, Roarke założył na głowę słuchawkę.
- Tak, pani porucznik?
- Broń zarejestrowana na twoje nazwisko została znaleziona na

miejscu zbrodni. Muszę cię prosić, byś się zgłosił na przesłuchanie przy
pierwszej możliwej okazji. Możesz przyjść ze swoim adwokatem. Radzę
ci, abyś przyprowadził go ze sobą - dodała mając nadzieję, że zrozumiał,
co chciała przez to powiedzieć. - Jeśli nie zrobisz tego w ciągu
czterdziestu ośmiu godzin, oddział straży, który pełni służbę na stacji,
odtransportuje cię na Ziemię. Rozumiesz, jakie masz prawa i obowiązki?

- Oczywiście. Poczynię odpowiednie przygotowania. Do widzenia,

pani porucznik.

Obraz zniknął.

background image

14

Ogromnie zdenerwowana weszła do gabinetu doktor Miry. Na

zaproszenie lekarki usiadła i splotła ręce, by zapobiec jakimkolwiek
niespokojnym gestom, które zdradzałyby stan jej ducha.

- Zdążyła pani przygotować jego portret psychologiczny?
- Prosiłaś o traktowanie tej sprawy jako pilnej. - Rzeczywiście, Mira

przez większą część nocy była na nogach, czytała raporty i szkicowała
sylwetkę przestępcy kierując się swoim doświadczeniem oraz diagnozą
psychologiczną. - Chciałabym mieć na to więcej czasu, ale mogę ci go
opisać w ogólnym zarysie.

- W porządku. - Eve pochyliła się do przodu.
- Niemal na pewno zachowuje się poprawnie. Zazwyczaj zbrodni tego

rodzaju nie popełnia się w obrębie tej samej płci. Jest mężczyzną, o
ponadprzeciętnej inteligencji, który przejawia skłonności psycho-
patyczne i doznaje zaspokojenia płciowego poprzez oglądanie scen
erotycznych. Odznacza się odwagą, ale nie jest ryzykantem, choć pewnie
za takiego się uważa. - Z wrodzonym sobie wdziękiem splotła palce i
skrzyżowała nogi. - Jego zbrodnie są dokładnie przemyślane. To, że
uprawia seks ze swoimi ofiarami, ma dla niego drugorzędne znaczenie.
Przyjemność i satysfakcję czerpie z dokonywania wyboru ofiary, z
przygotowania i popełnienia zabójstwa.

- Dlaczego morduje prostytutki?
- Chce mieć władzę. Seks daje władzę. Śmierć daje władzę. A on musi

kontrolować ludzi, sytuacje. Pierwsze morderstwo pewnie popełnił pod
wpływem impulsu.

- Dlaczego?
- W chwili słabości ze zdziwieniem stwierdził, że zachowuje się

gwałtownie, że potrafi zachowywać się gwałtownie. Nastąpiła reakcja
organizmu, gwałtowny ruch, głęboki wdech, drżący wydech. Ochłonął,
zatarł ślady. Nie chce, aby go złapano, lecz chce - potrzebuje, by go
podziwiano, bano się go. Dlatego wszystko nagrywa.

- Używa starej broni - kontynuowała tym samym spokojnym głosem -

na kolekcjonowanie której mogą sobie pozwolić tylko ludzie bogaci.
Znowu władza i siła. Zostawia broń na miejscu zbrodni, by pokazać, że
jest jedyny w swoim rodzaju. Docenia siłę pistoletu i jego
bezosobowość. To, że może zabijać z dogodnej odległości, nie brudząc
sobie przy tym rąk. Zapowiedział, ile osób zabije, by pokazać, że jest
dobrze zorganizowany, dokładny. Ambitny.

background image

- Czy od początku miał na myśli sześć kobiet? Sześć celów?
- Jedynym stwierdzonym związkiem miedzy trzema ofiarami był ich

zawód - zaczęła Mira, zauważając, że Eve doszła do tego samego
wniosku, lecz chce go potwierdzić. - Miał na myśli konkretny zawód. W
moim przekonaniu kobiety zostały wybrane w sposób przypadkowy.
Prawdopodobnie zajmuje wysokie stanowisko, z pewnością jest to
odpowiedzialna funkcja. Jeśli ma żonę lub partnerkę seksualną, to jest
mu ona całkowicie podporządkowana. Ma złe zdanie o kobietach. Poniża
i upokarza je po śmierci, by pokazać swoją wyższość oraz wyrazić
wstręt, jaki do nich czuje. Tego, co robi, nie uważa za zbrodnię, ale za
chwilowy przejaw swej władzy, za sposób wypowiedzenia swych myśli.

- Prostytucja, męska czy kobieca, w umysłach wielu ludzi pozostaje

zawodem, który nie cieszy się szacunkiem. Kobiety nie mogą się z nim
równać; dla niego prostytutka jest niewarta splunięcia, nawet jeśli sam
korzysta z jej usług, by zaspokoić swoje potrzeby seksualne. On lubi
swoją pracę, pani porucznik. Bardzo ją lubi.

- Czy to praca, pani doktor, czy misja?
- On nie ma żadnej misji. Tylko ambicje. Tu nie chodzi o żadne

względy religijne, moralne czy społeczne.

- Nie, chodzi o względy osobiste, o pokazanie swojej siły.
- Zgadzam się - powiedziała Mira, zadowolona, że umysł Ewy tak

dobrze pracuje. - Dla niego jest to interesujące doświadczenie, nowa i na
swój sposób fascynująca praca, w wykonywaniu której jest bardzo
sprawny. Jest niebezpieczny, pani porucznik, nie dlatego, że nie ma
sumienia, ale dlatego, że jest dobry w tym, co robi. A sukces go
uskrzydla.

- Skończy na sześciu morderstwach - mruknęła Eve. - Tą metodą. Ale

znajdzie inny twórczy sposób zabijania. Jest zbyt próżny, by nie
dotrzymać słowa danego władzom, lecz za bardzo lubi swoje hobby,
żeby z niego zrezygnować.

Mira przechyliła głowę.
- Można by pomyśleć, że czytałaś mój raport, pani porucznik.

Uważam, że zaczynasz świetnie rozumieć mordercę.

Eve skinęła głową.
- Tak, idzie mi coraz lepiej. - Musiała jeszcze zadać pewne pytanie,

które męczyło ją przez całą bezsenną noc. - By siebie chronić, by
utrudnić grę, mógłby wynająć kogoś, zapłacić komuś, aby zabił wybraną
przez niego osobę, a on tymczasem miałby niezbite alibi?

background image

- Nie. - Spojrzenie Miry stało się łagodniejsze i pełne współczucia, gdy

zobaczyła, że Eve zamknęła z ulgą oczy. - W moim przekonaniu on musi
być na miejscu zbrodni. By wszystko zobaczyć, nagrać, a przede
wszystkim przeżyć. Morderstwo dokonane przez kogoś innego nie
sprawi mu satysfakcji. Poza tym, on nie wierzy, że go przechytrzysz.
Lubi patrzeć, jak się pocisz nad tą sprawą, pani porucznik. Chętnie
obserwuje ludzi i wydaje mi się, że skupił na tobie całą uwagę, kiedy
dowiedział się, że prowadzisz śledztwo. Pilnie ci się przypatruje i wie, że
obchodzi cię ta sprawa. Uważa to za słabość, którą można wykorzystać, i
robi to, przesyłając ci zapisy morderstw - nie do miejsca, w którym
pracujesz, lecz tam, gdzie mieszkasz.

- Dostałam kolejną dyskietkę. Przez otwór na listy razem z moją

poranną pocztą; została wrzucona do skrzynki w centrum miasta w jakąś
godzinę po popełnieniu morderstwa. Mój budynek jest pod obserwacją.
Zorientował się i znalazł sposób, by wykiwać policję.

- Zawsze wie, który guzik przycisnąć. - Mira podała Ewie dyskietkę

oraz wydruk portretu psychologicznego zabójcy. - Jest inteligentnym i
dojrzałym mężczyzną, dostatecznie dojrzałym, by nie ulegać impulsom.
Nie brakuje mu pieniędzy ani wyobraźni. Rzadko okazuje emocje,
rzadko też ich doznaje. Jest inteligentny i - jak powiedziałaś - próżny.

- Dziękuję, że tak szybko pani to dla mnie przygotowała.
- Ewo - powiedziała Mira, zanim Eve zdążyła wstać. - Jeszcze drobne

uzupełnienie. Chodzi o broń, którą pozostawiono na miejscu ostatniego
morderstwa. Człowiek, który popełnił te zbrodnie, nie zrobiłby tak
głupiego błędu. Nie zostawiłby broni, wiedząc, że bez trudu będzie
można ustalić tożsamość jej właściciela. Diagnoza psychologiczna
odrzuciła to z prawdopodobieństwem dziewięćdziesiąt trzy przecinek
cztery procent.

- Była tam - matowym głosem odparła Eve. - Sama włożyłam ją do

torebki.

- Jestem pewna, że chciał, abyś to zrobiła. Możliwe, iż znajduje

przyjemność we wciąganiu jeszcze kogoś w to bagno, w utrudnianiu
śledztwa. I możliwe, że wybrał właśnie tę osobę, by cię zdenerwować,
rozproszyć twoją uwagę, a nawet cię zranić. Zawarłam te uwagi w opisie
jego sylwetki. Ze swej strony chciałabym ci powiedzieć, że martwię się
tym, iż tak bardzo się tobą interesuje.

- Wkrótce on będzie się piekielnie martwił tym, że ja się nim

interesuję. Dziękuję, pani doktor.

background image

Eve poszła prosto do gabinetu Whitneya, by dostarczyć mu portret

psychologiczny zabójcy. Jeśli będzie miała szczęście, Feeney potwierdzi
jej podejrzenia co do sposobu kupna i dostarczenia broni.

Jeśli miała rację, a musiała wierzyć, że ją ma, to siła argumentów Miry

oczyści Roarke'a z zarzutów.

Ze sposobu, w jaki Roarke patrzył na nią - przez nią - podczas ich

ostatniego połączenia, wiedziała, że jej sprawy służbowe zniszczyły
więź, jaka zaczynała się między nimi tworzyć.

Nabrała co do tego jeszcze większej pewności, gdy w gabinecie szefa

zastała Roarke'a.

Musiał skorzystać z prywatnego środka transportu. W przeciwnym

razie nie wróciłby tak szybko. Skinął jej tylko głową i nie odezwał się
ani słowem, gdy przeszła przez pokój, by oddać Whitneyowi dyskietkę
oraz raport.

- Portret psychologiczny zabójcy opracowany przez doktor Mirę.
- Dziękuję, pani porucznik. - Podniósł oczy na Roarke'a. - Porucznik

Dallas zaprowadzi pana do pokoju przesłuchań. Doceniamy pańską
współpracę.

Nadal się nie odzywając, wstał i poczekał, aż Eve podejdzie do drzwi.
- Twój adwokat może być przy tym obecny - zaczęła, gdy wezwał

windę.

- Zdaję sobie z tego sprawę. Czy jestem oskarżony o popełnienie

jakiejś zbrodni, pani porucznik?

- Nie. - Przeklinając go w duchu, weszła do kabiny i poprosiła o Strefę

B. - To standardowa procedura. - Jego milczenie trwało tak długo, że
miała ochotę krzyczeć. - Cholera jasna, nie mam wyboru.

- Naprawdę? - mruknął i wyszedł pierwszy z windy, gdy drzwi się

otworzyły.

- Taką mam pracę. - Drzwi do pokoju przesłuchań otwarły się ze

świstem, po czym zamknęły z trzaskiem. Ukryte we wszystkich ścianach
kamery inwigilujące, które znał każdy drobny złodziejaszek, uruchomiły
się automatycznie. Eve zajęła miejsce przy małym stoliku i poczekała, aż
Roarke usiądzie naprzeciw niej.

- To przesłuchanie jest nagrywane. Rozumiesz?
- Tak.
- Porucznik Dallas, NI 5347BQ, prowadząca przesłuchanie. Osoba

przesłuchiwana: Roarke. Zaznaczyć inicjałami datę i czas. Prze-
słuchiwany zrezygnował z obecności adwokata. Zgadza się?

- Tak, przesłuchiwany zrezygnował z obecności adwokata.

background image

- Znasz licencjonowaną prostytutkę Georgie Castle?
- Nie.
- Byłeś na Zachodniej Osiemdziesiątej Dziewiątej pod numerem sto

pięćdziesiątym szóstym?

- Wydaje mi się, że nie.
- Czy posiadasz Rugera P - dziewięćdziesiąt, automatyczną bojową

broń z około dwutysięcznego piątego roku?

- Możliwe, że mam broń tego typu. Musiałbym sprawdzić dla

pewności. Ale załóżmy, że jestem w jej posiadaniu.

- Kiedy kupiłeś wyżej wymienioną broń?
- To także musiałbym sprawdzić. - Ani razu nie zamrugał oczami, ani

na chwilę nie spuścił z niej wzroku. - Mam dużą kolekcję i nie
przechowuję wszystkich informacji na jej temat w głowie czy też
kieszonkowym dzienniku.

- Czy kupiłeś wyżej wymienioną broń u Sotheby'ego?
- Możliwe. Często wzbogacam moją kolekcję poprzez aukcje.
- Ciche aukcje.
- Zdarza się.
Żołądek, który i tak był już ściśnięty, zaczaj podchodzić jej do gardła.
- Czy wzbogaciłeś swoją kolekcję o wspomnianą już broń podczas

cichej aukcji u Sotheby'ego, która odbyła się drugiego października
ubiegłego roku?

Roarke wyciągnął z kieszeni swój dziennik i przebiegł wzrokiem

informacje zapisane pod tą datą.

- Nie, nie mam żadnej notatki na ten temat. Chyba w tym dniu

przebywałem w Tokio i uczestniczyłem w licznych spotkaniach. Można
to z łatwością sprawdzić.

Niech cię diabli wezmą, niech cię diabli wezmą, pomyślała. Wiesz, że

to żadna odpowiedź.

- Podczas aukcji często korzysta się z usług swoich przedstawicieli.
- Owszem. - Patrząc na nią beznamiętnym wzrokiem, wsunął notes do

kieszeni. - Można sprawdzić u Sotheby'ego, że nigdy nie kupuję przez
pośredników. Kiedy postanawiam coś kupić, to dlatego, że to widziałem
na własne oczy. Oceniłem wartość przedmiotu. Gdy decyduję się na
wzięcie udziału w licytacji, robię to osobiście.

W przypadku cichej aukcji albo bym na nią przybył, albo uczestniczył

w niej przez telełącze.

background image

- Czy do tradycji nie należy posługiwanie się tajnym elektronicznym

licytatorem albo osobą podstawioną, która ma prawo podbijać cenę do
określonego pułapu?

- Tradycje niewiele mnie obchodzą. Chodzi o to, że mogę zmienić

zdanie i już czegoś nie chcieć. Z tego czy innego powodu może to dla
mnie stracić na atrakcyjności.

Zrozumiała podtekst jego wypowiedzi i próbowała pogodzić się z

faktem, że z nią skończył.

- Ze wspomnianej broni, zarejestrowanej na twoje nazwisko i kupionej

podczas cichej aukcji u Sotheby'ego w październiku ubiegłego roku,
została zamordowana Georgie Castle wczoraj o siódmej trzydzieści
wieczorem.

- Oboje wiemy, że wczoraj wieczorem o siódmej trzydzieści nie było

mnie w Nowym Jorku. - Przesunął wzrokiem po jej twarzy. - Śledziłaś
przebieg połączenia, prawda?

Nie odpowiedziała. Nie mogła.
- Twoja broń została znaleziona na miejscu zbrodni.
- Czy na pewno należy do mnie?
- Kto ma dostęp do twojej kolekcji?
- Ja. Tylko ja.
- A służba?
- Nie. O ile sobie przypominasz, pani porucznik, moje gabloty są

pozamykane. Tylko ja znam kod umożliwiający ich otwarcie.

- Kod można złamać.
- Nieprawdopodobne, ale możliwe - zgodził się. - Tylko że kluczem,

który je otwiera, jest rysunek mojej dłoni i otwarcie gabloty w
jakikolwiek inny sposób uruchamia alarm.

Cholera jasna, daj mi szansę. Czy on nie widzi, że go bronię, że

próbuję go uratować?

- System zabezpieczeń można ominąć.
- To prawda. Kiedy jakakolwiek gablota zostanie otwarta bez mojego

upoważnienia, wejście do pokoju automatycznie się zamyka. Nie można
się stamtąd wydostać, a jednocześnie strażnicy są o tym powiadamiani.
Mogę panią zapewnić, pani porucznik, że to niezawodny system.
Uważani, że muszę chronić swoją własność.

Podniosła wzrok, gdy Feeney wszedł do pokoju. Dał jej znak głową;

wstała.

- Przepraszam.
Gdy drzwi zamknęły się za nimi, wcisnął ręce do kieszeni.

background image

- Strzał w dziesiątkę, Dallas. Elektroniczny licytator, pieniądze

przekazane gotówką, przesyłka dostarczona pocztą elektroniczną.
Główny specjalista od Sotheby'ego twierdzi, że ta sprawa została
załatwiona w nietypowy dla Roarke'a sposób. On zawsze uczestniczy w
aukcji albo osobiście, albo przez bezpośrednie telełącze. Nigdy przedtem
nie dokonywał transakcji w ten sposób, a korzysta z ich usług od mniej
więcej piętnastu lat.

Odetchnęła z zadowoleniem.
- To potwierdza zeznania Roarke'a. Coś jeszcze?
- Przejrzałem rejestr broni. Ruger został wpisany na nazwisko Roarke'a

zaledwie tydzień temu. Piekielnie trudno byłoby postawić go w stan
oskarżenia. Szef mówi, żeby go zwolnić.

Nie mogła sobie pozwolić na odprężenie się, jeszcze nie mogła, więc

tylko kiwnęła głową.

- Dzięki, Feeney.
Wróciła do pokoju.
- Jesteś wolny. - Wycofała się przez otwarte drzwi na korytarz.
Wstał.
- Tak po prostu?
- Chwilowo nie mamy powodu, by cię zatrzymywać czy też narażać na

dalsze niedogodności.

- Niedogodności? - Szedł w jej kierunku, dopóki drzwi nie zatrzasnęły

się za jego plecami. - Tak to nazywasz? Niedogodności?

Pomyślała, że ma prawo do gniewu i rozgoryczenia. Ale ona musiała

zrobić to, co do niej należało.

- Trzy kobiety nie żyją. Trzeba sprawdzić każdą możliwość.
- A ja jestem tylko jedną z twoich możliwości? - Wyciągnął

gwałtownie ręce i ku jej zaskoczeniu otoczył ją ramionami. - To
wszystko, co nas łączy?

- Jestem gliną. Nie mogę sobie pozwolić na przeoczenie czegokolwiek,

na udawanie czegokolwiek.

- Na okazanie zaufania - przerwał jej. - Komukolwiek. Gdyby sprawa

przybrała trochę inny obrót, to zamknęłabyś mnie? Wsadziłabyś mnie do
więzienia?

- Proszę się cofnąć! - Feeney podszedł do nich. Jego wzrok miotał

błyskawice. - Proszę się cofnąć, do cholery!

- Zostaw nas samych, Feeney.
- Zaraz to zrobię, do diabła. - Nie zwracając uwagi na Ewę, popchnął

Roarke'a. - Przestań ją atakować, ty ważniaku. Cały czas walczy o

background image

ciebie. A sprawy tak stoją, że mogła przez to stracić pracę. Simpson już
się szykuje, żeby z niej zrobić kozła ofiarnego, bo była taka głupia, że
przespała się z tobą.

- Zamknij się, Feeney.
- Do cholery, Dallas.
- Powiedziałam, żebyś się zamknął. - Odzyskała spokój i popatrzyła na

Roarke'a obojętnym wzrokiem. - Nasz wydział docenia twoją chęć do
współpracy - powiedziała zdjąwszy jego rękę ze swego ramienia.
Odwróciła się i odeszła szybkim krokiem.

- Co pan, u diabła, chciał przez to powiedzieć? - spytał Roarke. Feeney

tylko prychnął.

- Mam lepsze rzeczy do roboty niż tracenie czasu na rozmowy z tobą.
Roarke przycisnął go do ściany.
- Za chwilę będziesz mógł mnie oskarżyć o obrazę oficera, Feeney.

Ale teraz gadaj, co miała znaczyć ta wzmianka o Simpsonie.

- Chcesz wiedzieć, ważniaku? - Feeney rozejrzał się po korytarzu w

poszukiwaniu względnie ustronnego miejsca i ruchem głowy wskazał
męską toaletę. - Chodź do mojego biura, to ci powiem.

Miała kota za towarzystwo. Już zaczynała żałować, że będzie musiała

oddać tego nikomu niepotrzebnego, tłustego kocura rodzinie Georgie.
Już dawno powinna była to zrobić, ale nawet obecność tego biednego
zwierzaka przynosiła jej pociechę.

Brzęczenie interkomu tylko ją zdenerwowało. Nie miała ochoty na

niczyje towarzystwo. Szczególnie Roarke'a, którego zobaczyła przez
wideofon.

Była wystarczająco nieokrzesana, by zachować się jak tchórz.

Pozostawiwszy brzęczyk bez odpowiedzi, wróciła na kanapę i zwinęła
się w kłębek razem z kotem. Gdyby miała pod ręką koc, naciągnęłaby go
sobie na głowę.

Parę sekund później poderwał ją na nogi dźwięk otwieranych zamków

w drzwiach.

- Ty skurwysynu - powiedziała, kiedy Roarke wszedł do pokoju. -

Przekroczyłeś wszelkie granice.

Wsunął klucz elektroniczny z powrotem do kieszeni.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Nie chcę cię widzieć. - Z przykrością stwierdziła, że w jej głosie

słychać raczej rozpacz niż gniew. - Mam nadzieję, że to zrozumiesz i
wyniesiesz się.

- Nie chcę, żeby ktoś mnie wykorzystywał po to, by cię zranić.

background image

- Sam nieźle to robisz.
- Sądziłaś, że nie zareaguję, kiedy oskarżyłaś mnie o popełnienie

morderstwa? Kiedy w to uwierzyłaś?

- Nigdy w to nie uwierzyłam. - Zabrzmiało to jak syk, jak namiętny

szept. - Nigdy w to nie uwierzyłam - powtórzyła. - Ale odłożyłam moje
osobiste odczucia na bok i wykonałam swoją robotę. A teraz się wynoś.

Ruszyła w stronę drzwi. Kiedy ją złapał, uderzyła go mocno i szybko.

Nawet nie próbował zablokować ciosu. Bez słowa starł wierzchem dłoni
krew z wargi, podczas gdy Eve stała wyprostowana, oddychając szybko i
głośno.

- No dalej - zachęcił ją. - Uderz jeszcze raz. Nie musisz się obawiać.

Nie biję kobiet... ani ich nie morduję.

- Po prostu zostaw mnie w spokoju. - Odwróciła się i chwyciła oparcia

sofy, gdzie siedział kot, przyglądając się jej obojętnym wzrokiem.
Doznawała gwałtownych emocji, bała się, że za chwilę rozsadzą jej
piersi. - Nie wzbudzisz we mnie poczucia winy za to, że robię to, co
muszę robić.

- Wbiłaś mi nóż w serce, Ewo. - Przyznanie się do tego, świadomość,

że mogłaby go z łatwością zniszczyć, na nowo wprawiło go w złość. -
Nie mogłaś mi powiedzieć, że we mnie wierzysz?

- Nie. - Zacisnęła powieki. - Na Boga, nie rozumiesz, że gdybym to

zrobiła, byłoby jeszcze gorzej? Gdyby Whitney nie uwierzył, że będę
obiektywna, gdyby Simpsonowi choćby przemknęło przez myśl, że będę
cię łagodniej traktowała, byłoby o wiele gorzej. Tak szybko nie mogłam
dostać portretu psychologicznego mordercy. Nie mogłam prosić Feeneya
o natychmiastowe sprawdzenie broni, by oczyścić cię z podejrzeń.

- Nie pomyślałem o tym - powiedział cicho. - Nie pomyślałem. - Kiedy

położył jej dłoń na ramieniu, strąciła ją i popatrzyła na niego
rozwścieczona.

- Cholera jasna, mówiłam ci, żebyś przyszedł ze swoim adwokatem.

Mówiłam ci. Gdyby Feeneyowi nie udało się rozwiać wątpliwości co do
broni, mogliby cię zatrzymać. Jesteś tutaj tylko dlatego, że mu się to
udało, a portret psychologiczny zabójcy nie pasował do ciebie.

Znowu jej dotknął; znowu mu się wyszarpnęła.
- Wygląda na to, że nie potrzebowałem adwokata. Potrzebowałem

wyłącznie ciebie.

- To bez znaczenia. - Odzyskała panowanie nad sobą. - Ważne, że

sprawa została załatwiona. To, że masz niepodważalne alibi na czas
morderstwa oraz fakt, że pistolet był oczywistą pułapką, odwraca uwagę

background image

policji od twojej osoby. - Czuła się chora i nieznośnie zmęczona. - Może
nie eliminuje cię to całkowicie z grona podejrzanych, ale charakterystyki
doktor Miry są tu na wagę złota. Nikt nie kwestionuje jej opinii. A ona
twierdzi, że nie możesz być mordercą, co ma ogromne znaczenie dla
policji i prokuratora.

- Nie martwiłem się policją i prokuratorem.
- A powinieneś był.
- Wygląda na to, że martwiłaś się za mnie. Bardzo mi przykro.
- Nie ma o czym mówić.
- Wiesz, zbyt często widzę sińce pod twymi oczami. - Przeciągnął po

nich kciukiem. - Nie chcę być odpowiedzialny za te, które teraz widzę.

- Sama jestem za nie odpowiedzialna.
- I nie mam nic wspólnego z tym, że grozi ci utrata pracy?
Przeklęty Feeney, pomyślała z wściekłością.
- Sama podejmuję decyzje. Sama ponoszę konsekwencje.
Nie tym razem, pomyślał.
- Następnego dnia po naszym spotkaniu zadzwoniłem do ciebie

wieczorem. Widziałem, że się czymś martwisz, ale nie chciałaś o tym
rozmawiać. Feeney dokładnie mi wyjaśnił, dlaczego byłaś
zdenerwowana tamtej nocy. Twój rozwścieczony przyjaciel chciał mi
odpłacić za to, że cię unieszczęśliwiłem. I zrobił to.

- Feeney nie miał prawa...
- Pewnie nie. Nie musiałby tego robić, gdybyś mi zaufała. - Ujął ją za

obie ręce, gdy poruszyła się gwałtownie. - Nie odwracaj się ode mnie -
ostrzegł ją cicho. - Jesteś dobra w odgradzaniu się od ludzi, Eve. Ale ze
mną ci to nie wyjdzie.

- A czego się spodziewałeś? Że przyjdę do ciebie, płacząc: „Roarke,

uwiodłeś mnie, a teraz mam kłopoty. Pomóż mi.” Do diabła z tym! Nie
uwiodłeś mnie. Poszłam z tobą do łóżka, ponieważ tego chciałam.
Chciałam tego na tyle mocno, by nie myśleć o etyce zawodowej.
Dostałam za to po głowie, ale jakoś sobie radzę. Nie potrzebuję pomocy.

- Z pewnością jej nie chcesz.
- Nie potrzebuję. - Nie chciała szarpać się z nim, więc stała

nieruchomo. - Komendant ucieszył się, że nie jesteś zamieszany w te
morderstwa. Jesteś czysty, więc wydziałowi nie pozostaje nic innego, jak
tylko uznać to oficjalnie za błąd w ocenie, a zatem ja też jestem czysta.
Gdybym się pomyliła co do ciebie, inaczej by to wyglądało.

- Gdybyś się pomyliła, kosztowałoby cię to odznakę.

background image

- Tak. Straciłabym odznakę. Zasłużyłabym na to. Ale tak się nie stało,

więc sprawa skończona. Idź sobie.

- Naprawdę myślisz, że odejdę?
Słysząc cichą, łagodną nutę w jego głosie, poczuła, że jej wola słabnie.
- Nie mogę sobie na ciebie pozwolić, Roarke. Nie mogę sobie

pozwolić na zaangażowanie uczuciowe.

Zrobił krok do przodu, położył ręce na oparciu kanapy, pozbawiając

Ewę możliwości ruchu.

- Ja też nie mogę sobie na ciebie pozwolić. To chyba nie ma znaczenia.
- Słuchaj...
- Przykro mi, że cię zraniłem - powiedział cicho. - Bardzo mi przykro,

że ci nie ufałem i oskarżyłem cię o to, że mi nie ufasz.

- Nie oczekiwałam, że będziesz myślał inaczej. Że będziesz

zachowywał się inaczej.

To zabolało go bardziej niż policzek.
- Nie. Za to też cię przepraszam. Wiele dla mnie ryzykowałaś.

Dlaczego?

Nie było łatwych odpowiedzi.
- Wierzyłam ci.
Przycisnął usta do jej czoła.
- Dziękuję.
- Rozsądek tak nakazywał - zaczęła, oddychając z drżeniem, gdy

dotknął ustami jej policzka.

- Zostanę z tobą na noc. Chcę zobaczyć, że śpisz.
- Seks jako środek uspokajający?
Zmarszczył brwi, lecz przesunął delikatnie wargami po jej ustach.
- Jeśli chcesz. - Podniósł ją i obrócił w koło. - Zobaczmy, czy uda nam

się znaleźć właściwą dawkę.

Później przyglądał się jej w przyciemnionym świetle. Spała na

brzuchu, rozciągnięta bezładnie ze zmęczenia. Z przyjemnością
przesunął ręką po jej plecach - gładkiej skórze, drobnych kościach,
mocnych mięśniach. Nie poruszyła się.

Z ciekawością przeczesał palcami jej włosy. Grube niczym futro

norek, o odcieniu wystałej brandy i starego złota, źle podcięte.
Uśmiechnął się, gdy przesunął palcami po jej ustach. Pełnych, twardych,
żarliwych.

Choć dziwił się, że zdołał jej dostarczyć jeszcze większych doznań niż

poprzednim razem, świadomość, że i on bezwiednie zapamiętał się w
miłości, przygniatała go.

background image

Ciekaw był, jak daleko jeszcze się posuną.
Wiedział, że przeżył wewnętrzne rozdarcie, kiedy uwierzył, iż uznała

go za winnego. Poczucie zdrady i rozczarowania było ogromne,
osłabiające, było czymś, czego nie odczuwał już od wielu lat.

Przypomniała mu o jego słabości, którą, jak sądził, już dawno

zwalczył. Mogła go zranić. Mogli się nawzajem zranić. Będzie musiał
gruntownie to rozważyć.

Lecz w tej chwili najbardziej palącą kwestią było znalezienie

odpowiedzi na pytanie, kto chciał zranić ich oboje. I dlaczego.

Wciąż rozmyślając nad tą sprawą, wziął ją za rękę, splótł pałce z jej

palcami i zasnął razem z nią.

background image

15

Odszedł, kiedy się obudziła. Tak było lepiej. Poranki pociągające za

sobą konieczność okazywania niedbałej zażyłości wprawiały ją w
zdenerwowanie. Już i tak była bardziej związana z nim niż z
jakimkolwiek innym mężczyzną. Łącząca ich więź była tak silna, że
mogła przetrwać przez resztę życia.

Wzięła szybki prysznic, owinęła się ręcznikiem, po czym weszła do

kuchni. Zastała tam Roarke'a, który w spodniach i rozpiętej koszuli
przeglądał poranną gazetę na monitorze.

- Co robisz?
- Hę? - Podniósł wzrok, wyciągnął za siebie rękę, by otworzyć

autokucharza. - Przygotowuję ci kawę.

- Przygotowujesz mi kawę?
- Usłyszałem, że kręcisz się po mieszkaniu. - Wyjął filiżanki i

trzymając je w rękach, podszedł do Ewy, która wciąż stała w drzwiach. -
Za rzadko to robisz.

- Za rzadko kręcę się po domu?
- Nie. - Zachichotał i dotknął ustami jej ust. - Uśmiechasz się do mnie.

Po prostu uśmiechasz się do mnie.

Uśmiechała się? Nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Myślałam, że wyszedłeś. - Okrążyła mały stolik i zerknęła na

monitor. - Wiadomości z giełdy. Naturalnie. Musiałeś wcześnie wstać.

- Miałem parę telefonów do załatwienia. - Z przyjemnością

obserwował, jak przeczesuje palcami mokre włosy. Nerwowy, na pewno
mimowolny odruch. Podniósł przenośne łącze, które zostawił na stole, i
wsunął je z powrotem do kieszeni. - Zaplanowano konferencję
telefoniczną ze stacją na piątą rano naszego czasu.

- Och! - Wypiła łyk kawy, zastanawiając się, jak do tej pory żyła bez

pobudzania się z rana kofeiną. - Wiem, jak ważne są te spotkania.
Przykro mi.

- Udało się nam uzgodnić większość szczegółów. Resztą mogę zająć

się stąd.

- Nie wracasz tam?
- Nie.
Odwróciła się do autokucharza, próbując coś wybrać ze swego raczej

ograniczonego menu.

- Prawie wszystko się skończyło. Chcesz bajgla czy coś innego?

background image

- Ewo. - Roarke odstawił swoją filiżankę i położył jej ręce na

ramionach. - Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, że cieszysz się, iż
zostaję?

- Masz dobre alibi. To nie moja sprawa, czy... - Przerwała, kiedy

odwrócił ją do siebie. Był zły. Widziała to w jego oczach i była
przygotowana na kłótnię. Nie była przygotowana na pocałunek, na to, że
jego usta obejmą mocno jej wargi, że serce podskoczy jej w piersiach.

Więc pozwoliła, by ją objął, by jej głowa wtuliła się we wgłębienie w

jego ramieniu.

- Nie wiem, jak się z tym uporać - mruknęła. - To sytuacja nie mająca

precedensu. Potrzebne mi reguły, Roarke. Ścisłe reguły.

- Nie jestem sprawą, którą musisz rozwiązać.
- Nie wiem, kim jesteś. Lecz wiem, że to dzieje się zbyt szybko. To

nawet nie powinno się rozpocząć. Nie powinnam była zaczynać z tobą.

Odsunął ją od siebie, by przyjrzeć się jej twarzy.
- Dlaczego?
- To skomplikowane. Muszę się ubrać. Muszę iść do pracy.
- Daj mi coś. - Jego palce zacisnęły się na jej ramionach. - Ja też nie

wiem, kim jesteś.

- Jestem gliną - przyznała się. - I nikim więcej. Mam trzydzieści lat i

przez całe życie byłam blisko tylko z dwojgiem ludzi. I nawet przy nich
łatwo jest mi się powstrzymać.

- Powstrzymać przed czym?
- Przed przywiązywaniem do tych znajomości zbyt dużego znaczenia.

Jeśli przywiązujesz do tego zbyt duże znaczenie, może cię to zniszczyć i
staniesz się nikim. Byłam nikim. Nigdy więcej nie mogę być nikim.

- Kto cię skrzywdził?
- Nie wiem. - Ale wiedziała. - Nie pamiętam i nie chcę pamiętać.

Stałam się czyjąś ofiarą, a gdy raz się nią było, trzeba robić wszystko, by
to się nie powtórzyło. Oto kim byłam, zanim wstąpiłam do akademii:
ofiarą. Inni ludzie przyciskali guziki, podejmowali decyzje, pchali mnie
w jedną stronę, ciągnęli w drugą.

- I myślisz, że ja to robię?
Były pytania, które musiał zadać, bo sądząc po wyrazie jej twarzy, nie

mogły czekać. Może nadszedł czas, by podjąć ryzyko. Wsunął rękę do
kieszeni i wyjął to, co tam nosił.

Eve popatrzyła ze zdumieniem na zwykły szary guzik, który trzymał w

dłoni.

- To od mojego kostiumu.

background image

- Tak. Nie jest szczególnie twarzowy; lepiej ci w ostrzejszych

kolorach. Znalazłem go w mojej limuzynie. Chciałem ci go oddać.

- Och. - Lecz kiedy wyciągnęła rękę, zamknął guzik w dłoni.
- Gładkie kłamstwo. - Rozbawiony zaśmiał się do siebie. - Nie miałem

zamiaru ci go zwracać.

- Nosisz guzik jako fetysz, Roarke?
- Noszę go tak jak uczniak nosi pukiel włosów swojej ukochanej.
Znowu popatrzyła mu w oczy i przejęła ją dziwna słodycz. Zrobiło jej

się jeszcze słodziej na duszy, kiedy zauważyła, że jest zakłopotany.

- To dziwne.
- Ja też tak myślę. - Ale wsunął guzik z powrotem do kieszeni. -

Wiesz, co jeszcze myślę, Ewo?

- Nie mam pojęcia.
- Myślę, że się w tobie zakochałem.
Poczuła, że krew odpłynęła jej z twarzy, mięśnie zwiotczały, a serce

niczym pocisk podskoczyło do gardła.

- To...
- Tak, trudno znaleźć odpowiednie słowo, prawda? - Pogłaskał ją po

plecach, ale nie przyciągnął bliżej do siebie. - Dużo o tym myślałem i nie
udało mi się go znaleźć. Ale powinienem ci przedstawić swój punkt
widzenia.

Zwilżyła językiem wargi.
- Masz jakiś punkt widzenia?
- Bardzo ciekawy i bardzo ważny. Jestem tak samo w twoich rękach,

jak ty jesteś w moich. Jestem tak samo zaniepokojony, choć pewnie nie
tak odporny jak ty, i nie potrafię się odnaleźć w tej sytuacji. Nie pozwolę
ci stąd wyjść, dopóki nie ustalimy, co robić.

- Och, to wszystko komplikuje.
- Niebywale - zgodził się.
- Roarke, my się nawet nie znamy. Poza sypialnią.
- Owszem, znamy się. Jesteśmy dwiema zagubionymi duszami. Oboje

odwróciliśmy się od czegoś i staliśmy się zupełnie innymi ludźmi. To
prawie cud, że los postanowił stworzyć zakręt na naszych prostych
ścieżkach. Musimy zdecydować, jak daleko chcemy wejść w ten zakręt.

- Muszę skoncentrować się na śledztwie. To musi być dla mnie sprawa

pierwszoplanowa.

- Rozumiem. Ale masz prawo do życia osobistego.
- Moje życie osobiste - ta jego część - jest wynikiem śledztwa. A

zabójca nadaje temu jeszcze bardziej osobisty charakter. Podłożenie tego

background image

pistoletu w taki sposób, by skierować podejrzenia na ciebie, jest
bezpośrednią reakcją na mój związek z tobą. Jestem w centrum jego
uwagi.

Ręka Roarke'a powędrowała w górę i szarpnęła za klapy jej szlafroka.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Zasady, przypomniała sobie. Powinna stosować się do zasad. A o mały

włos ich nie złamała.

- Powiem ci tyle, ile będę mogła, ale najpierw się ubiorę.
Poszła do sypialni razem z kotem, który klucząc biegł przed nią.
- Pamiętasz tę noc, kiedy cię tu zastałam po powrocie do domu?

Paczkę, którą znalazłeś na podłodze?

- Tak, zdenerwowałaś się na jej widok.
Stłumiła śmiech; zrzuciła szlafrok.
- Wszyscy uważają, że mam najbardziej pokerową twarz z całego

wydziału.

- Swój pierwszy milion zarobiłem na hazardzie.
- Naprawdę? - Wciągnęła sweter przez głowę, powtarzając sobie w

duchu, że nie powinna się rozpraszać. - To była dyskietka z zapisem
morderstwa Loli Starr. Wcześniej przesłał mi taką samą z przebiegiem
zabójstwa Sharon DeBlass.

Przeniknął go zimny strach.
- Był w twoim mieszkaniu?!
Była tak zaabsorbowana odkryciem, że nie ma czystej bielizny, że nie

zauważyła nuty zdenerwowania w jego głosie.

- Może tak, może nie. Sądzę, że nie. Nie ma śladów włamania. Mógł

wsunąć przesyłkę pod drzwiami. Tak właśnie zrobił za pierwszym
razem. Natomiast dyskietkę z morderstwem Georgie przesłał pocztą.
Budynek był pod obserwacją.

Zrezygnowana wciągnęła spodnie na gołe ciało.
- Albo się o tym jakoś dowiedział, albo sam się zorientował. Tak czy

inaczej, dopilnował, abym dostała wszystkie trzy dyskietki. Wiedział, że
jestem tu najważniejsza, niemal zanim ja się o tym dowiedziałam.

Przy szukaniu skarpetek szczęście jej dopisało - znalazła dwie, które

do siebie pasowały.

- Zadzwonił do mnie. Przesłał mi video ze sceną morderstwa Georgie

Castle w parę minut po tym, jak ją zabił. - Usiadła na brzegu łóżka,
wciągnęła skarpetki. - Zostawił broń, mając pewność, że bez trudu
trafimy na ślad jej właściciela. Na twój ślad. Nie wyobrażasz sobie, jak
oskarżenie o morderstwo zmieniłoby twoje życie, Roarke; gdyby mój

background image

szef nie stanął za mną murem, w okamgnieniu odebrano by mi tę sprawę
i wyrzucono by mnie z wydziału. On wie, co się dzieje w Centrali. On
wie, co się dzieje w moim życiu.

- Na szczęście nie wiedział, że nie było mnie na tej planecie.
- To był moment zwrotny dla obojga z nas. - Znalazła botki, wciągnęła

je na nogi. - Lecz to go nie powstrzyma. - Wstała, wzięła do ręki kaburę
z bronią. - Nadal będzie próbował mnie dopaść, a wydaje mu się, że
najlepiej to zrobi atakując ciebie.

Roarke zobaczył, że odruchowo sprawdziła swój laser, zanim przypięła

kaburę.

- Dlaczego ciebie?
- Nie ma wysokiego mniemania o kobietach. Szlag go trafia, że kobieta

prowadzi śledztwo. To obniża jego pozycję. - Wzruszyła ramionami,
przeczesała palcami włosy, próbując je ułożyć. - Przynajmniej taka jest
opinia psychiatry.

Z zadumą wzięła do ręki kota, który zaczął wspinać się po jej nodze, i

rzuciła go delikatnie na łóżko, gdzie odwrócił się do niej ogonem i
przystąpił do mycia.

- A czy według opinii psychiatry może spróbować wyeliminować cię

w bardziej bezpośredni sposób?

- Nie pasuję do jego schematu.
Czując, że znowu ogarnia go strach, Roarke wcisnął ręce do kieszeni.
- A jeśli zmieni schemat?
- Poradzę sobie.
- Warto ryzykować życie dla trzech kobiet, które już nie żyją?
- Owszem. - Usłyszała wściekłość pulsującą w jego głosie, ale nie

wycofała się. - Warto ryzykować życie, by znaleźć sprawiedliwość dla
trzech kobiet, które już nie żyją, i spróbować uchronić trzy inne przed
śmiercią. Zostawił wiadomość pod każdym z ciał. Od samego początku
chciał, abyśmy wiedzieli, że ma plan. I wyzwał nas, abyśmy go
powstrzymali. Pierwsza z sześciu, druga z sześciu, trzecia z sześciu.
Zrobię, co w mojej mocy, by nie było czwartej.

- Jesteś niesłychanie odważna. Z początku właśnie to w tobie

podziwiałem. Teraz mnie to przeraża.

Po raz pierwszy przysunęła się do niego, położyła mu rękę na

policzku. Niemal w tej samej chwili opuściła dłoń i odsunęła się
zażenowana.

- Roarke, jestem gliną od dziesięciu lat i nigdy nie spotkało mnie nic

gorszego od guzów i siniaków. Nie martw się o mnie.

background image

- Chyba musisz przyzwyczaić się do tego, że masz kogoś, kto martwi

się o ciebie, Ewo.

Nie taki miała plan. Wyszła z sypialni, by wziąć kurtkę i torbę.
- Mówię ci to wszystko, żebyś zrozumiał, na czym polegają moje

kłopoty. Dlaczego nie mogę tracić energii na analizowanie tego, co jest
między nami.

- Zawsze będą jakieś sprawy.
- W Bogu nadzieja, że nie zawsze będą podobne do tej. Te morderstwa

nie są popełniane z pasji czy z chęci zysku. Z rozpaczy czy w ataku
szału. Są wynikiem zimnej kalkulacji. Wyrazem...

- Zła?
- Tak. - Odczuła ulgę, że powiedział to pierwszy. Nie zabrzmiało to tak

głupio. - Choć odnieśliśmy ogromne sukcesy w inżynierii genetycznej,
badaniach in vitro, programach społecznych, wciąż nie potrafimy
kontrolować podstawowych ludzkich słabości: porywczości, żądzy,
zazdrości.

- Siedem grzechów głównych.
Pomyślała o staruszce i jej zatrutym ciastku.
- Tak. Muszę iść.
- Przyjdziesz do mnie po pracy?
- Nie wiem, kiedy skończę. To może być...
- Przyjdziesz?
- Tak.
Wtedy się uśmiechnął. Zorientowała się, że czeka na jej ruch. Była

pewna, że wiedział, jak trudno jej było podejść do niego, przycisnąć -
nawet niedbale - usta do jego ust.

- Do zobaczenia.
- Ewo. Powinnaś nosić rękawiczki.
Wprowadziwszy szyfr otwierający drzwi, uśmiechnęła się do niego

przez ramię.

- Wiem, ale ciągle je gubię.
Jej dobry nastrój trwał, dopóki nie weszła do biura i nie zobaczyła, że

DeBlass i jego pomocnik czekają na nią. DeBlass popatrzył znacząco na
zegarek.

- To raczej godziny pracy bankowca niż policjanta, pani porucznik

Dallas.

Cholernie dobrze wiedziała, że jest dopiero dziesięć po ósmej, lecz

zrzuciła z ramion kurtkę.

- Tak. Mamy tu kupę roboty. Czy mogę coś dla pana zrobić, senatorze?

background image

- Wiem, że popełniono kolejne morderstwo. Jestem wyraźnie

niezadowolony z postępów w prowadzonym przez panią śledztwie.
Jednak przyszedłem tu po to, by chronić dobre imię naszej rodziny. Nie
chcę, żeby nazwisko mojej wnuczki łączono z nazwiskami dwóch
pozostałych ofiar.

- Powinien pan porozmawiać z Simpsonem albo jego sekretarzem

prasowym.

- Niech pani się głupio nie uśmiecha, młoda damo. - DeBlass pochylił

się do przodu. - Moja wnuczka nie żyje. Nic nie może tego zmienić. Ale
nie pozwolę, by nazwisko DeBlass zostało zbezczeszczone, zszargane
przez śmierć dwóch pospolitych prostytutek.

- Chyba ma pan niezbyt pochlebne zdanie o kobietach, senatorze. -

Tym razem uważała, żeby nie uśmiechać się złośliwie, więc tylko
przyglądała mu się uważnie.

- Wręcz przeciwnie; darzę je wielkim szacunkiem. I dlatego te, które

się sprzedają, te, które lekceważą normy moralne i nakazy
przyzwoitości, budzą moją odrazę.

- Także pańska wnuczka?
Odchylił się na krześle, twarz mu poczerwieniała, oczy wyszły z orbit.

Eve była przekonana, że uderzyłby ją, gdyby Rockman nie stanął między
nimi.

- Senatorze, pani porucznik tylko chwyta pana za słowa. Proszę nie

sprawiać jej satysfakcji.

- Nie będzie pani oczerniała mojej rodziny! - DeBlass oddychał szybko

i Eve przez chwilę zastanawiała się, czy ma jakieś kłopoty z sercem. -
Moja wnuczka drogo zapłaciła za swoje grzechy i nie pozwolę, by reszta
moich bliskich została wystawiona na pośmiewisko. I nie będę tolerował
pani złośliwych insynuacji.

- Ja tylko próbuję ustalić fakty. - Z zafascynowaniem patrzyła, jak

stara się nad sobą zapanować. To był dla niego trudny moment - ręce mu
się trzęsły, pierś falowała. - Próbuję znaleźć człowieka, który zabił pana
wnuczkę, senatorze. Zakładam, że panu też na tym zależy.

- Znalezienie go nie zwróci nam Sharon. - Znowu usiadł, wyraźnie

zmęczony wybuchem. - Teraz ważne jest to, by chronić tych, którzy
pozostali. Aby tego dokonać, trzeba oddzielić Sharon od pozostałych
kobiet

Ewie nie podobała się jego opinia, ale nie przejęła się też jego

rumieńcami. Choć były niepokojąco mocne.

- Może napije się pan wody, senatorze DeBlass?

background image

Kiwnął głową, machając do niej ręką. Eve wyszła na korytarz po

filiżankę przegotowanej wody. Kiedy wróciła, senator oddychał
regularniej, ręce trochę mniej mu się trzęsły.

- Senator jest przemęczony - wyjaśnił Rockman. - Projekt jego Ustawy

o Moralności będzie jutro przedstawiony w Parlamencie. Presja moralna
związana z tą rodzinną tragedią jest dla niego wielkim ciężarem.

- Doceniam to. Robię wszystko, co w mojej mocy, by zamknąć

sprawę. - Przechyliła głowę. - A presja polityczna jest wielkim ciężarem
dla śledztwa. Nic mnie to nie obchodzi, że jestem obserwowana w czasie
wolnym od pracy.

Rockman obdarzył ją łagodnym uśmiechem.
- Przykro mi. Mogłaby pani podać bliższe szczegóły?
- Byłam obserwowana, a szef policji Simpson został powiadomiony o

moich prywatnych kontaktach z osobą cywilną. To nie tajemnica, że
Simpson i senator ściśle ze sobą współpracują.

- Są wobec siebie lojalni zarówno w życiu prywatnym, jak i

politycznym - zgodził się Rockman. - Jednak obserwowanie
funkcjonariusza policji nie byłoby etyczne i nie leżałoby w interesie
senatora. Zapewniam panią, pani porucznik, że senator jest zbyt
pochłonięty własnymi troskami i obowiązkami wobec ojczyzny, by
zawracać sobie głowę... pani prywatnymi sprawami. Jednak Simpson
zwrócił naszą uwagę na fakt, że spotkała się pani kilka razy z Roarke'em.

- Amoralny oportunista. - Senator z trzaskiem odstawił filiżankę. -

Człowiek, który dla powiększenia swojej władzy nie cofnie się przed
niczym.

- Człowiek - dodała Eve - który został oczyszczony ze wszystkich

zarzutów.

- Wolność można kupić za pieniądze - rzekł z odrazą DeBlass.
- Nie w tym biurze. Jestem pewna, że poprosi pan mojego dowódcę o

raport. Tymczasem, bez względu na to, czy to ukoi pana ból, czy nie,
zamierzam znaleźć człowieka, który zabił pańską wnuczkę.

- Chyba powinienem pochwalić pani poświęcenie. - DeBlass wstał. -

Widzę, że nie narazi pani na szwank dobrego imienia mojej rodziny.

- Dlaczego zmienił pan zdanie, senatorze? - zainteresowała się Eve. -

Podczas naszej pierwszej rozmowy straszył mnie pan, że stracę pracę,
jeśli nie doprowadzę mordercy Sharon przed oblicze sprawiedliwości, i
to szybko.

- Ona leży w grobie - powiedział tylko i wyszedł.

background image

- Pani porucznik. - Rockman mówił cichym głosem. - Powtarzam, że

presja na senatora DeBlass jest ogromna, wystarczająco duża, by
zmiażdżyć kogoś słabszego. - Odetchnął wolno. - Szczerze mówiąc,
zniszczyła już jego żonę. Załamała się psychicznie.

- Przykro mi.
- Lekarze nie wiedzą, czy wróci do zdrowia. Ta dodatkowa tragedia

sprawiła, że jego syn oszalał z bólu; jego córka odgrodziła się od rodziny
i oddała praktykom religijnym. Jedyną nadzieją senatora na
odbudowanie życia rodzinnego jest zapomnienie o tragicznej śmierci
Sharon.

- Zatem może senator mądrze by zrobił, gdyby zostawił prowadzenie

śledztwa naszemu wydziałowi.

- Pani porucznik, Ewo - powiedział z rzadkim u niego wdziękiem. -

Chciałbym go o tym przekonać. Ale wiem, że moje starania byłyby tak
samo beznadziejne, jak przekonywanie pani, by pozwoliła Sharon
odpoczywać w spokoju.

- Ma pan rację.
- A zatem... - Na chwilę położył dłoń na jej ramieniu. - Musimy zrobić

wszystko, co w naszej mocy, by sprawy się ułożyły. Miło było znowu
panią zobaczyć.

Eve zamknęła za nim drzwi i oddała się rozmyślaniom. DeBlass z

pewnością jest człowiekiem gwałtownym, który mógłby dopuścić się
przemocy. Niemal z przykrością pomyślała, że brakuje mu opanowania i
zdolności chłodnej kalkulacji, by zaplanować szczegółowo trzy
morderstwa.

Tak czy inaczej, czekają ją ciężkie chwile, jeśli połączy nazwisko

wściekle prawicowego senatora z nazwiskami dwóch nowojorskich
prostytutek.

Może chroni swoją rodzinę, zadumała się, a może osłania Simpsona,

swego politycznego sprzymierzeńca.

Bzdury. Mógłby kryć Simpsona, gdyby szef policji był zamieszany w

zabójstwa Starr i Castle, ale żaden człowiek nie chroni zabójcy swej
wnuczki.

Fatalnie, że nie szuka dwóch mężczyzn, pomyślała, lecz bez względu

na konsekwencje rozpracuje Simpsona.

Musi być obiektywna, upomniała się w duchu. Istnieje duże

prawdopodobieństwo, że DeBlass nie wiedział, iż jeden z jego
najlepszych politycznych przyjaciół był szantażowany przez jego jedyną
wnuczkę,

background image

Musi się tego dowiedzieć.
Ale na razie musiała sprawdzić inny trop. Odszukała numer Charlesa

Monroe'a i połączyła się z nim. Miał głos zachrypły od snu, powieki mu
ciążyły.

- Każdą chwilę spędzasz w łóżku, Charles?
- Gdy tylko mogę, słodka pani porucznik. - Potarł twarz i uśmiechnął

się do niej szeroko. - Tak właśnie o tobie myślę.

- Więc nie myśl. Parę pytań.
- Och, nie możesz przyjechać i zadać mi ich osobiście? Jestem

cieplutki, nagi i zupełnie sam.

- Stary, nie wiesz, że namawianie oficera policji do czynu lubieżnego

jest wykroczeniem?

- Powiedziałem ci - utrzymalibyśmy to na płaszczyźnie czysto

prywatnej.

- Utrzymujemy to na płaszczyźnie czysto zawodowej. Miałeś

koleżankę, Georgie Castle. Znałeś ją?

Uwodzicielski uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Właściwie to tak. Niezbyt dobrze, ale poznałem ją na przyjęciu jakiś

rok temu. Była nowa w tym biznesie. Zabawna, atrakcyjna. Byliśmy ze
sobą w dobrych stosunkach.

- To znaczy?
- Przyjacielskich. Od czasu do czasu umawialiśmy się na drinka.

Kiedyś, kiedy Sharon miała zbyt wielu chętnych, namówiłem ją, by
podesłała Georgie paru swoich klientów.

- Znały się? - Eve skwapliwie podchwyciła temat. - Sharon i Georgie?
- Nie sądzę. O ile pamiętam, Sharon skontaktowała się z Georgie,

spytała ją, czy jest zainteresowana paroma nowymi facetami. Georgie
wyraziła zgodę i na tym się skończyło. - Namyślał się przez chwilę. -
Och, tak, Sharon coś wspominała, że Georgie przysłała jej tuzin róż.
Prawdziwych, jakby w podziękowaniu. Sharon miała bzika na punkcie
staroświeckiej etykiety.

- Sama była staroświecka - powiedziała pod nosem Eve.
- Kiedy usłyszałem, że Georgie nie żyje, doznałem szoku. Powinienem

był ci o tym powiedzieć. Śmierć Sharon była dla mnie wstrząsem, ale nie
zaskoczeniem. Żyła na krawędzi. Lecz Georgie potrafiła zachować
umiar, wiesz?

- Może będę musiała zadać ci jeszcze parę pytań w tej sprawie,

Charles. Bądź do mojej dyspozycji.

- Dla ciebie...

background image

- Przestań - rozkazała, zanim zaczął się wdzięczyć. - Co wiesz o

pamiętnikach Sharon?

- Nigdy nie pozwoliła mi żadnego przeczytać - odparł swobodnie. -

Często droczyłem się z nią o to. Mam wrażenie, że je prowadziła, od
czasu gdy była dzieckiem. Masz któryś? Hej, jest w nim coś o mnie?

- Gdzie je trzymała?
- Chyba w swoim mieszkaniu. Gdzieżby indziej?
Oto jest pytanie, pomyślała.
- Gdyby wpadło ci coś do głowy na temat Georgie albo pamiętników,

skontaktuj się ze mną.

- We dnie czy w nocy, słodka pani porucznik. Możesz na mnie liczyć.
- Dobrze. - Przerwała połączenie i roześmiała się.
Słońce właśnie zachodziło, kiedy przybyła do domu Roarke'a. Nie

sądziła, że skończyła już pracę. Cały dzień biła się z myślami, czy prosić
go o pewną przysługę. Postanowiła to zrobić, potem odrzuciła ten
pomysł, i tak się wahała, dopóki nie poczuła do siebie obrzydzenia.

W końcu, po raz pierwszy od kilku miesięcy, opuściła siedzibę policji

punktualnie z zakończeniem swej zmiany. Przy tak niewielkich
postępach w śledztwie chyba w ogóle nie musiała tam bywać.

Przy szukaniu drugiej skrytki depozytowej Feeney zabrnął w ślepą

uliczkę. Z widoczną niechęcią przekazał jej listę gliniarzy, o którą
prosiła. Eve zamierzała przyjrzeć się każdemu z nich - w swoim czasie i
na swój sposób.

Z pewnym żalem uświadomiła sobie, że chce wykorzystać Roarke'a.
Summerset otworzył drzwi; miał swoją zwykłą minę wyrażającą lekką

pogardę.

- Przybyła pani przed czasem, pani porucznik.
- Jeśli go nie ma, mogę zaczekać.
- Jest w bibliotece.
- To znaczy dokładnie gdzie?
Summerset pozwolił sobie na lekkie fuknięcie. Gdyby Roarke nie

polecił mu, by przyprowadził do niego tę kobietę natychmiast po jej
przyjściu, wprowadziłby ją do jakiegoś małego, źle oświetlonego
pokoju.

- Tędy proszę.
- Summerset, co cię właściwie tak we mnie drażni?
Sztywny, jakby kij połknął, poprowadził ją po schodach na górę, a

potem szerokim korytarzem.

background image

- Nie mam pojęcia, o co pani chodzi, pani porucznik. Biblioteka -

oznajmił z szacunkiem i otworzył przed nią drzwi.

Nigdy w życiu nie widziała takiej ilości książek. Nigdy nie

uwierzyłaby, że poza muzeum istnieją tak ogromne księgozbiory. Ściany
były zawieszone półkami, więc w dwupoziomowym pokoju unosił się
zapach książek.

Na niższym poziomie stała skórzana kanapa, a na niej, z książką w

ręku i kotem na kolanach, na wpół leżał Roarke.

- Ewo, wcześnie przyszłaś. - Odłożył książkę i wstał podnosząc kota.
- Jezus Maria, Roarke, skąd to wszystko wziąłeś?
- Książki. - Obiegł wzrokiem pokój. Ogień na kominku tańczył

zakreślając kolorowe kręgi. - To kolejne z moich zainteresowań. Nie
lubisz czytać?

- Jasne, od czasu do czasu. Lecz dyskietki są o wiele wygodniejsze.
- I dostarczają o wiele mniej estetycznych doznań. - Podrapał kota po

szyi, wywołując jego zachwyt. - Chętnie ci pożyczę jakąś książkę.

- Raczej nie skorzystam.
- A co powiesz na drinka?
- Mogę się czegoś napić.
Jego łącze zabrzęczało.
- To telefon, na który czekałem. Może przyniesiesz nam po kieliszku

wina, które stoi otwarte na stole?

- Jasne. - Wzięła od niego kota i poszła wywiązać się z obietnicy.

Korciło ją, by podsłuchać rozmowę, ale zmusiła się do pozostania w
drugim końcu pokoju.

Dzięki temu miała okazję przyjrzeć się książkom, łamiąc sobie głowę

nad tytułami. O niektórych słyszała. Nawet ucząc się w szkole
państwowej musiała przeczytać Steinbecka i Chaucera, Szekspira i
Dickensa. Program obejmował także twórczość Kinga i Grishama,
Morrison i Grafton.

Lecz były tam dziesiątki, może setki nazwisk, o których nigdy nie

słyszała. Była ciekawa czy ktokolwiek jest w stanie ogarnąć tak wielką
liczbę książek, a tym bardziej je przeczytać.

- Przepraszam - powiedział, kiedy zakończył rozmowę. - To nie mogło

czekać.

- Nic nie szkodzi.
Wziął kieliszek wina, który mu nalała.
- Ten kot zaczyna przywiązywać się do ciebie - powiedział.

background image

- Nie sądzę, żeby był komuś szczególnie wiemy - odparła, lecz musiała

przyznać, że lubiła sposób, w jaki zwijał się w kłębek, gdy go głaskała. -
Nie wiem, co mam z nim zrobić. Dzwoniłam do córki Georgie, ale
powiedziała mi, że po prostu nie jest w stanie go zabrać. Moje namowy
tylko doprowadziły ją do płaczu.

- Możesz go zatrzymać.
- Nie wiem. Zwierzętami domowymi trzeba się zajmować.
- Koty są samowystarczalne. - Usiadł na sofie i poczekał, aż przyłączy

się do niego. - Chcesz mi opowiedzieć o swoim dniu?

- Nie był bardzo udany. A twój?
- Bardzo udany.
- Mnóstwo książek - powiedziała wiedząc, że mówi to tylko po to, by

zyskać na czasie.

- Mam do nich sentyment. Ledwo umiałem przeczytać swoje imię,

kiedy miałem sześć lat. Potem wpadł mi w ręce zniszczony egzemplarz
dzieł Yeatsa. Dość znanego irlandzkiego dramaturga i poety - wyjaśnił
widząc bezradne spojrzenie Ewy. - Strasznie chciałem poznać jego
dzieła, więc sam nauczyłem się czytać.

- Nie chodziłeś do szkoły?
- Nie z mojej winy. Widzę po oczach, że coś cię gnębi, Ewo -

zauważył.

Wypuściła powietrze. Po co silić się na szukanie tematów zastępczych,

skoro Roarke i tak potrafi przejrzeć ją na wylot.

- Mam problem. Chcę sprawdzić Simpsona. Oczywiście nie mogę tego

zrobić oficjalnymi kanałami ani skorzystać ze swego domowego czy
biurowego komputera. Gdy tylko spróbuję dostać się do danych szefa
policji, zostanę nakryta.

- I jesteś ciekawa, czy mam pewny, nie zarejestrowany system.

Oczywiście, że mam.

- Oczywiście - mruknęła. - Posiadanie niezarejstrowanego systemu jest

naruszeniem kodeksu czterysta pięćdziesiąt trzy B, paragraf trzydziesty
piąty.

- Nie potrafię ci powiedzieć, jak mnie to podnieca, gdy cytujesz

kodeksy.

- To nie jest zabawne. A to, o co zamierzam cię prosić, jest nielegalne.

Elektroniczne naruszenie prywatności urzędnika państwowego jest
poważnym wykroczeniem.

- Gdy skończymy, możesz aresztować nas oboje.

background image

- To poważna sprawa, Roarke. Zawsze postępowałam zgodnie z

przepisami, a teraz cię proszę, żebyś złamał prawo.

Wstał, pociągając ją za sobą.
- Najdroższa Ewo, nie masz pojęcia, ile razy już je złamałem. -

Chwycił butelkę z winem, która kołysała mu się między dwoma palcami,
kiedy objął Ewę w talii. - Grałem wbrew prawu w kości, kiedy miałem
dziesięć lat - zaczął wyprowadzając ją z pokoju. - Spuścizna po moim
drogim starym ojcu, któremu podcięto gardło w dublińskim zaułku.

- Przykro mi.
- Nie byliśmy ze sobą zżyci. Był skurwysynem, i nikt go nie kochał, a

ja najmniej. Summerset, zjemy kolację o siódmej trzydzieści - dodał
Roarke zwracając się w stronę schodów. - Ale nauczył mnie -
przystawiając mi pięść do nosa - grać w kości, w karty, robić zakłady.
Był złodziejem, kiepskim, sądząc po tym, jak skończył. Ja byłem lepszy.
Kradłem, oszukiwałem, przez jakiś czas uczyłem się sztuki przemytu.
Więc widzisz, że nie zepsujesz mnie swoją skromną prośbą.

Nie patrzyła na niego, gdy za pomocą dekodera otworzył drzwi na

drugim piętrze.

- Czy ty...
- Czy teraz kradnę, oszukuję, szmugluję? - Odwrócił się i dotknął ręką

jej twarzy. - Och, to by ci się nie podobało, prawda? Niemal chciałbym
powiedzieć „tak”, a potem rzucić to wszystko dla ciebie. Dawno temu
nauczyłem się, że ryzykowanie w granicach prawa jest o wiele bardziej
ekscytujące. I zwycięstwo przynosi o wiele większą satysfakcję, gdy się
działa na samej górze.

Wycisnął pocałunek na jej czole, po czym wszedł do pokoju.
- Ale trzeba praktykować, żeby nie wyjść z wprawy.

background image

16

W porównaniu z resztą domu ten pokój urządzony był po spartańsku i

przeznaczony wyłącznie do pracy. Nie było tu wyszukanych posągów
ani kapiących od ozdób kandelabrów. Szeroka konsola w kształcie litery
U, na której znajdowały się urządzenia do komunikowania się,
wyszukiwania danych i przekazywania informacji, była zupełnie czarna,
usiana przyrządami sterującymi, poprzecinana szczelinami i ekranami.

Eve słyszała, że MCBPK ma najnowocześniejszy system w kraju.

Podejrzewała, że urządzenia Roarke'a w pełni mu dorównują. Nie była
specjalistką od komputerów, ale wystarczyło jedno spojrzenie, by
wiedziała, że zgromadzony tu sprzęt jest o wiele lepszy od tego, jakiego
nowojorska policja i Wydział Bezpieczeństwa używa - czy też, na jaki
może sobie pozwolić - nawet w Sekcji Rozpoznania Elektronicznego.

Długą ścianę naprzeciw konsoli zajmowało sześć dużych ekranów.

Drugie pomocnicze stanowisko zawierało małe lśniące telełącze, drugi
fax laserowy, urządzenie odtwarzające obraz z hologramu i kilka innych
elementów komputerowych, których nie rozpoznała.

Trzy komputerowe stanowiska mogły się poszczycić osobistymi

monitorami z przyłączonymi do nich telełączami.

Podłoga była wyłożona ceramicznymi, rombowymi płytkami w

przytłumionych kolorach, które zlewały się ze sobą niczym ciecz. Jedyne
okno, jakie znajdowało się w tym pomieszczeniu, wychodziło na miasto
i pulsowało ostatnimi światłami zachodzącego słońca.

Nawet tutaj było widać, że Roarke chce otaczać się tym, co najlepsze.
- Nieźle zorganizowane - zauważyła Eve.
- Nie jest tu tak wygodnie jak w moim biurze, ale mamy wszystko,

czego nam trzeba. - Przesunął się za główną konsolę i położył dłoń na
ekranie potwierdzającym tożsamość. - Roarke. Włącz się.

Po chwili dyskretnego szumu na konsoli zabłysły światła.
- Wprowadzenie do pamięci nowego rysunku dłoni i głosu -

kontynuował dając Ewie znak ręką. - Do pozycji żółtej.

Gdy skinął głową, Eve przycisnęła dłoń do ekranu i poczuła lekkie

ciepło odczytu.

- Dallas.
- Proszę bardzo. - Roarke usiadł. - Komputer będzie spełniał twoje

rozkazy wydawane głosem i dłonią.

- Co to jest pozycja żółta?
Uśmiechnął się.

background image

- Wystarczająca, byś dostała wszystkie potrzebne ci informacje - nie

całkiem wystarczająca, byś łamała moje rozkazy.

- Hmmm. - Przebiegła wzrokiem urządzenia sterujące, mrugające

cierpliwie światełka, niezliczone ekrany i przyrządy pomiarowe.
Żałowała, że nie ma przy niej Feeneya z jego komputerowym umysłem.
- Edward T. Simpson, szef policji i bezpieczeństwa w Nowym Jorku.
Wyszukać wszystkie dane o jego finansach.

- Zmierzasz prosto do celu - mruknął Roarke.
- Nie mam czasu do stracenia. Czy mogą mnie wyśledzić?
- Nie tylko nie mogą cię wyśledzić, ale nawet odnotować twoich

poszukiwań.

- Simpson, Edward T. - oświadczył komputer miłym kobiecym głosem.

- Stan majątkowy. Szukam.

Widząc, jak Eve unosi brew, Roarke wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Wolę pracować z melodyjnymi głosami.
- Miałam zamiar cię zapytać - odparła - jak ci się udaje zdobywać dane

bez uruchamiania Ochrony Komputerowej.

- Żaden system nie jest niezawodny ani idealnie zabezpieczony, nawet

ten strzeżony przez wszechpotężną Ochronę Komputerową. Taki system
skutecznie odstrasza przeciętnego programistę czy elektronicznego
złodzieja, ale można go obejść, dysponując właściwym sprzętem. A ja
mam taki sprzęt. No i mamy dane. Ekran pierwszy - polecił.

Eve podniosła wzrok i zobaczyła, że na dużym monitorze rozbłysnął

rejestr operacji finansowych Simpsona. Nic nadzwyczajnego: pożyczki
na samochód, hipoteki, salda karty kredytowej. Wszystkie transakcje
zostały przeprowadzone automatycznie przez Internet.

- Pokaźna suma na rachunku American Express - zadumała się. - I

chyba niewiele osób wie, że on posiada plac na Long Island.

- Trudno to uznać za motyw morderstwa. Otrzymuje wysokie kredyty,

co oznacza, że płaci wszystkie należności. O, mamy wyciąg z konta
bankowego.

Eve z niezadowoleniem przyjrzała się liczbom.
- Nic szczególnego, zupełnie przeciętne wpłaty i wypłaty - rachunki w

większości opłacane automatycznie przelewem z konta, co zgadzałoby
się z wyciągiem z banku. Kto to jest Jeremy?

- Kupiec handlujący męskimi ubraniami - odparł Roarke z lekko

pogardliwym uśmiechem. - Drugiej kategorii.

Zmarszczyła nos.
- Cholernie dużo wydaje na ubrania.

background image

- Kochanie, będę musiał cię zepsuć. To jest za dużo tylko wtedy, gdy

ubrania są w złym gatunku.

Prychnęła pogardliwie wpychając kciuki do kieszeni swoich

workowatych brązowych spodni,

- A oto jego rachunek w biurze maklerskim. Ekran trzeci. Pełna

asekuracja - dodał Roarke, przebiegnąwszy go wzrokiem.

- Co masz na myśli?
- Jego inwestycje. Wszystkie pozbawione najmniejszego ryzyka.

Pakiet państwowych papierów wartościowych, kilka udziałów w spół-
kach inwestycyjnych, trochę wartościowych akcji renomowanych firm.

- Co w tym złego?
- Nic, jeśli chcesz, by twoje pieniądze traciły na wartości. - Popatrzył

na nią z ukosa; - Inwestujesz, pani porucznik?

- Tak, jasne. - Wciąż próbowała zrozumieć skróty i punkty

procentowe. - Dwa razy dziennie oglądam wyniki sesji giełdowych.

- Nietypowe konto kredytowe. - Niemal się wzdrygnął.
- Co z tego?
- Daj mi to, co masz, a podwoję twój kapitał w ciągu sześciu miesięcy.
Tylko zmarszczyła brwi, walcząc z zawiłościami raportu biura

maklerskiego.

- Nie przyszłam tu po to, żeby się wzbogacić.
- Kochanie - poprawił ją z tym swoim irlandzkim zaśpiewem. -

Wszyscy chcą się wzbogacić.

- A co z datkami na cele polityczne, charytatywne i tego typu

rzeczami?

- Wywołaj wydatki objęte ulgą podatkową - zażądał Roarke. - Na

ekranie drugim.

Czekała uderzając niecierpliwie ręką o udo. Pokazały się dane.
- Przeznacza pieniądze na to, co jest bliskie jego sercu - mruknęła

przebiegając wzrokiem wpłaty na konto Partii Konserwatywnej, na
fundusz kampanii DeBlassa.

- Poza tym nie jest szczególnie hojny. Hmm. - Roarke uniósł brew. -

Ciekawe, bardzo kosztowny podarunek dla Wartości Moralnych.

- To ta ekstremistyczna grupa, prawda?
- Ja bym ją tak nazwał, ale jej wyznawcy wolą o niej myśleć jako o

organizacji powołanej po to, by ocalić nas, grzeszników, przed nami
samymi. DeBlass jest jej rzecznikiem.

Lecz ona przeglądała w myśli własne pliki.

background image

- Są podejrzani o sabotowanie głównych banków danych w kilku

dużych klinikach nadzorujących antykoncepcję.

Roarke mlasnął językiem.
- Wszystkie te kobiety, które same decydują, czy i kiedy chcą zajść w

ciążę, ile dzieci będą miały. Do czego ten świat zmierza? Z pewnością
ktoś musi sprawić, by się opamiętały.

- Słusznie. - Eve zrobiła minę wyrażającą niezadowolenie. - To

niebezpieczne połączenie dla kogoś takiego jak Simpson. Lubi odgrywać
centrowca. Został wysunięty przez partię środka.

- Od kilku lat ukrywa swoje konserwatywne powiązania i sympatie.

Woli nie ryzykować. Chce zostać gubernatorem i pewnie wierzy, że
DeBlass mu to ułatwi. Polityka jest grą polegającą na wzajemnej
wymianie usług.

- Polityka. Wśród osób szantażowanych przez Sharon DeBlass pełno

było polityków. Seks, morderstwo, polityka - mruknęła Eve. - Im
bardziej świat się zmienia...

- Tak, tym bardziej pozostaje taki sam. Kobiety nadal zalecają się do

mężczyzn, ludzie nadal zabijają ludzi, a politycy całują dzieci i kłamią.

Coś się nie zgadzało i Eve po raz drugi pożałowała, że nie ma przy niej

Feeneya.

Dwudziestopierwszowieczne

morderstwa,

pomyślała,

dwudziestopierwszowieczne motywy. Jeszcze jedno nie zmieniło się
podczas ostatniego stulecia. Podatki.

- Czy możemy sprawdzić jego dochody? Z ostatnich trzech lat?
- Trzeba będzie się posunąć do drobnego podstępu. - Roarke

uśmiechnął się cynicznie.

- To będzie także przestępstwo federalne. Słuchaj, Roarke...
- Po prostu poczekaj chwilę. - Nacisnął przycisk i z konsoli wysunęła

się ręczna klawiatura. Eve obserwowała z pewnym zdziwieniem, jak
jego palce śmigają nad klawiszami.

- Gdzie się tego nauczyłeś? - Nawet po przejściu w wydziale

obowiązkowego szkolenia słabo sobie radziła z niezmechanizowanym
sprzętem.

- Tu i tam - powiedział z roztargnieniem - w grzesznych latach

młodości. Muszę obejść system zabezpieczeń. To zajmie mi trochę
czasu. Może nalejesz nam jeszcze wina?

- Roarke, nie powinnam była cię o to prosić. - Dręczona wyrzutami

sumienia podeszła do niego. - Nie mogę pozwolić, byś stał się taki jak
kiedyś.

background image

- Szsz... - Ściągnął brwi, koncentrując uwagę na przedarciu się przez

labirynt ochrony.

- Ale...
Pokręcił raptownie głową; w jego oczach odmalowało się zniecier-

pliwienie.

- Już otworzyliśmy drzwi, Ewo. Albo przez nie przejdziemy, albo się

wycofamy.

Eve pomyślała o trzech kobietach, które nie żyły, ponieważ nie była w

stanie powstrzymać mordercy. Za mało wiedziała, by go złapać.
Skinąwszy głową, odeszła. Znowu rozległ się stuk klawiszy.

Nalała wino, po czym stanęła przed ekranami. Przyglądała się im z

zadumą. Najwyższa ocena zdolności kredytowej, terminowa spłata
należności, ostrożne i stosunkowo niewielkie inwestycje. Na pewno
wydatki na ubrania, wino i biżuterię były wyższe od przeciętnych, lecz
kosztowne gusta nie są zbrodnią. Nie wtedy, kiedy się za nie płaci.
Nawet posiadanie drugiego domu nie było przestępstwem.

Niektóre darowizny były ryzykowne jak na przedstawiciela partii

środka, ale trudno było je uznać za wykroczenie.

Usłyszawszy, że Roarke zaklął cicho, spojrzała za siebie. Zobaczyła,

że wciąż był pochylony nad klawiaturą. Mogłoby jej tu w ogóle nie być.
Dziwne, nie przyszłoby jej do głowy, że Roarke potrafi ręcznie
obsługiwać komputer. Według Feeneya była to już zapomniana sztuka,
którą znali tylko urzędnicy techniczni oraz programiści.

A mimo to Roarke - taki bogaty, uprzywilejowany, elegancki - stukał

teraz w klawisze, zajęty sprawą, którą zazwyczaj przekazywano nisko
opłacanemu, przepracowanemu urzędnikowi.

Na chwilę zapomniała o śledztwie i uśmiechnęła się do Roarke'a.
- Wiesz, jesteś całkiem niezły.
Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy naprawdę go zaskoczyła.
Podniósł głowę i w jego oczach odmalowało się zdziwienie - na jakieś

dwie sekundy. Potem pojawił się w nich ten szelmowski uśmiech.
Uśmiech, który przyprawiał ją o bicie serca.

- Za chwilę będziesz miała o mnie jeszcze lepsze zdanie, pani

porucznik. Dostałem się do tych danych.

- O cholera! - Ogarnięta szalonym podnieceniem skierowała wzrok z

powrotem na ekran. - Pokaż.

- Ekran czwarty, piąty, szósty.

background image

- To jego końcowe rozliczenie. - Zmarszczyła brwi na widok dochodu

brutto. - Powiedziałabym, że ma dobre wynagrodzenie, mieszczące się w
granicach rozsądku.

- Niewielkie odsetki i dywidendy. - Roarke przesunął strony.
- Honoraria za udział w spotkaniach i za przemówienia. Żyje na

wysokiej stopie, ale w granicach swoich możliwości, zgodnie z tym, co
tu widać.

- Do diabła. - Odstawiła ze złością kieliszek. - Jakie tam są jeszcze

dane?

- Jak na inteligentną kobietę to niewiarygodnie naiwne pytanie. Tajne

konta - wyjaśnił. - Dwa zestawy ksiąg są wypróbowaną, dokładną i
tradycyjną metodą ukrywania nielegalnych dochodów.

- Gdybyś miał nielegalne dochody, byłbyś na tyle głupi, by je

dokumentować?

- Odwieczne pytanie. Ale ludzie to robią. Och, tak, robią to. Tak -

powiedział odpowiadając na jej milczące pytanie co do jego sposobu
prowadzenia księgowości. - Oczywiście, że to robię.

Spiorunowała go wzrokiem.
- Nie chcę nic o tym wiedzieć.
Tylko wzruszył ramionami.
- Ale ponieważ to robię, wiem, jak to wygląda. Powiedziałabyś, że

wszystko, co tu mamy, jest legalne i jawne? - Po wydaniu paru komend
raporty dotyczące dochodów zostały przeniesione na jeden ekran. -
Dobrze, zobaczmy, co uda nam się znaleźć. Komputer, Simpson, Edward
T., konta zagraniczne.

Brak danych.
- Zawsze są jakieś dane - mruknął nie zrażony niepowodzeniem.

Powrócił do pracy przy klawiaturze i po chwili coś zaczęło szumieć.

- Co to za hałas?
- Forsuję mur. - Niczym robotnik rozpiął guziki przy mankietach

koszuli i podwinął rękawy. Ten gest wywołał uśmiech Ewy. - A jeśli jest
mur, to coś jest za nim.

Pracował dalej jedną ręką, popijając jednocześnie wino. W końcu

powtórzył polecenie i ukazała się odpowiedź.

Dane zastrzeżone.
- No, nareszcie mamy.
- Jak mogłeś...
- Ciii - nakazał znowu i Eve zastygła w niecierpliwym milczeniu.

background image

- Komputer, proszę przebiec cyfrowe i alfabetyczne kombinacje w

poszukiwaniu klucza dostępu.

Zadowolony ze swoich osiągnięć, odsunął się do tyłu.
- To chwilę potrwa. Może tu przyjdziesz?
- Możesz mi pokazać, jak... - Przerwała zaskoczona, kiedy Roarke

posadził ją sobie na kolanach. - Hej, to ważne.

- To też. - Pocałował ją w usta, przesuwając dłoń znad bioder pod jej

krągłą pierś. - Znalezienie klucza potrwa godzinę, może dłużej.

Te szybkie zręczne ręce już poruszały się pod jej swetrem.
- Nie lubisz tracić czasu, o ile dobrze sobie przypominam.
- Nie, nie lubię. - Po raz pierwszy w życiu siedziała komuś na kolanach

i wcale nie sprawiało jej to przykrości. Rozluźniła się, lecz usłyszawszy
kolejne mechaniczne buczenie, odwróciła gwałtownie głowę. Patrzyła w
milczeniu, jak łóżko wysuwa się z bocznej ściany.

- Mężczyzna, który ma wszystko - powiedziała.
- Będę miał. - Wziął ją na ręce i podniósł. - W bardzo krótkim czasie.
- Roarke. - Było jej miło, że ją niesie.
- Tak.
- Zawsze myślałam, że zbyt duży nacisk w społeczeństwie,

ogłoszeniach, zabawie kładzie się na seks.

- Naprawdę?
- Naprawdę. - Szczerząc zęby w uśmiechu, zmieniła szybko i zwinnie

położenie ciała, przez co Roarke stracił równowagę.

- Zmieniłam zdanie - powiedziała, gdy przewrócili się na łóżko. Już

wiedziała, że miłość fizyczna może być intensywna, oszałamiająca,
nawet niebezpiecznie podniecająca. Nie wiedziała, że może być
zabawna. To było dla niej jak objawienie, gdy zorientowała się, że w
łóżku ma ochotę śmiać się i mocować niczym dziecko.

Szybkie, delikatne ugryzienia, pieszczotliwe łaskotki, śmiechy do

utraty tchu.

Nigdy w życiu tak się nie śmiała, pomyślała, przyszpilając Roarke'a do

materaca.

- Mam cię.
- To prawda. - Zachwycony Ewą, pozwolił, by przygniotła go ciałem i

obsypała pocałunkami jego twarz. - Skoro mnie masz, to co zamierzasz
ze mną zrobić?

- Wykorzystać cię, oczywiście. - Ugryzła go delikatnie w dolną wargę.

- Cieszyć się tobą. - Rozpięła i rozchyliła jego koszulę.

background image

- Naprawdę masz fantastyczne ciało. - Z przyjemnością przeciągnęła

dłońmi po jego piersi. - Myślałam, że tego typu rzeczy też się przecenia.
W końcu każdy, kto posiada wystarczająco dużo pieniędzy, może takie
mieć.

- Ja swojego nie kupowałem - odparł.
- Nie, masz tu salę gimnastyczną, prawda? - Pochyliwszy się,

przesunęła ustami po jego ramieniu. - Będziesz musiał mi ją kiedyś
pokazać. Chętnie popatrzę, jak się pocisz.

Przetoczył się na nią, odwracając ich pozycje. Poczuł, że Eve

sztywnieje, po czym odpręża się zamknięta w jego ramionach. Postęp,
pomyślał. Nabiera zaufania.

- Jestem gotów pracować z tobą, pani porucznik, kiedy tylko będziesz

miała ochotę. - Ściągnął jej sweter przez głowę. - W każdej chwili.

Uwolnił jej ręce. Czekał, by przyciągnęła go do siebie, objęła

ramionami. Jak mocno, pomyślał, gdy ich miłosne zmagania stały się
mniej żartobliwe. Jak czule. Jak niepokojąco. Wziął ją powoli i bardzo
delikatnie, obserwował jej narastające podniecenie, słuchał cichych,
chrapliwych jęków, gdy jej ciało wchłaniało każdy łagodny wstrząs.

Potrzebował jej. Wciąż drżał na myśl, że tak bardzo jej potrzebuje.

Ukląkł podnosząc ją. Oplotła go swymi gładkimi jak aksamit nogami, jej
ciało wygięło się płynnie do tyłu. Mógł ją całować, smakować jej
rozpłomienione ciało, poruszając się w niej wolno, głęboko, rytmicznie.

Za każdym razem, gdy wstrząsał nią dreszcz, zalewała go fala

niewysłowionej rozkoszy. Z zachwytem patrzył na jej białą szyję.
Całował ją, drażnił zębami, wtulał w nią twarz, wyczuwając pod
delikatną skórą przyspieszony puls.

W końcu wymówiła chrapliwie jego imię, ujmując w dłonie jego

głowę, przyciskając go do siebie, podczas gdy jej ciało drżało, drżało,
drżało.

Odkryła, że seks podziałał na nią uspokajająco i odświeżająco.

Narastające powoli podniecenie, długi powolny finisz dodał jej energii.
Nie czuła zakłopotania, gdy przesycona zapachem Roarke'a wkładała z
powrotem ubranie. Była zadowolona z siebie.

- Dobrze mi z tobą. - Zdziwiła się, że powiedziała to głośno, że

pozwoliła, by uzyskał nad nią władzę.

Zrozumiał, że w ustach Ewy przyznanie się do tego było równo-

znaczne z głośnymi zapewnieniami innych kobiet o miłości.

- Cieszę się. - Przeciągnął opuszkiem palca po jej policzku i wsunął go

w niewielki dołek w podbródku. - Podoba mi się pomysł bycia z tobą.

background image

Odwróciła się i przeszła przez pokój, by popatrzeć na kombinacje cyfr

przesuwających się na umieszczonym na konsoli ekranie.

- Dlaczego opowiedziałeś mi o swoim dzieciństwie w Dublinie, o

swoim ojcu, o tym, co robiłeś?

- Nie zostałabyś z kimś, kogo nie znasz. - Obserwował jej plecy, gdy

wpychała koszulę do spodni. - Ty powiedziałaś mi trochę, więc i ja
powiedziałem ci trochę. I myślę, że w końcu mi powiesz, kto cię
skrzywdził, gdy byłaś dzieckiem.

- Mówiłam ci, że nie pamiętam. - Z przerażeniem zauważyła cień

paniki w swoim głosie. - Nie muszę pamiętać.

- Nie denerwuj się. - Podszedł, by rozmasować jej ramiona. - Nie będę

przyciskał cię do muru. Eve, dobrze wiem, co to znaczy stworzyć się na
nowo. Odgrodzić od tego, co było.

Co by to dało, gdyby jej powiedział, że bez względu na to, jak daleko

się ucieknie, przeszłość zawsze zostaje dwa kroki za nami?

Zamiast tego objął ją w talii i ucieszył się, kiedy położyła dłonie na

jego rękach. Wiedział, że patrzy na ekrany, które znajdowały się na
przeciwległej ścianie. Nagle powiedziała:

- Skurwiel, patrz na liczby: dochody, wydatki. Są cholernie do siebie

zbliżone. Praktycznie takie same.

- Są dokładnie takie same. - Poprawił ją Roarke i wypuścił z objęć,

wiedząc, że będzie chciała stać z dala od niego. - Co do grosza.

- Ale to niemożliwe. - Z wysiłkiem przypomniała sobie matematykę. -

Nikt nie wydaje dokładnie tyle, ile zarabia. Każdy nosi przy sobie
przynajmniej trochę gotówki, żeby coś kupić od ulicznego sprzedawcy,
mieć na pepsi z automatu, dla dzieciaka, który przyniósł pizzę. Jasne, że
to w większości sztuczne tworzywo albo wytwory elektroniki, ale trzeba
mieć trochę forsy.

Zamilkła, odwróciła się.
- Już to widziałeś. Dlaczego, u diabła, nic nie powiedziałeś?
- Pomyślałem, że lepiej z tym poczekać do chwili znalezienia ukrytej

przez niego gotówki. - Zerknął na ekran, na którym migające żółte
światełko, oznaczające szukanie danych, rozbłysło na zielono. - No i
chyba znaleźliśmy. Och, co za tradycjonalista z tego naszego Simpsona.
Tak jak podejrzewałem, zaufał szanowanym i dyskretnym bankom
szwajcarskim. Dane graficzne na ekranie piątym.

- Jasna cholera. - Eve z otwartymi ustami przyglądała się wykazowi

bankowemu.

background image

- To we frankach szwajcarskich - wyjaśnił Roarke. - Przelicz na dolary

amerykańskie, ekran szósty. Mniej więcej trzykrotnie większa suma. No
i co ty na to, pani porucznik?

Krew się w niej zagotowała.
- Wiedziałam, że oszukuje. Psiakrew, wiedziałam. I spójrz na wypłaty

w ciągu ostatniego roku. Dwadzieścia pięć tysięcy co kwartał. Sto
tysięcy rocznie. - Z lekkim uśmiechem popatrzyła na Roarke'a. - To się
zgadza z liczbami na liście Sharon. “Simpson - sto kaw.” Ciągnęła z
niego forsę.

- Może ci się uda to udowodnić.
- Udowodnię to, do cholery. - Zaczęła chodzić po pokoju. - Miała coś

na niego. Może to był seks, może łapówki. Pewnie mieszanka mnóstwa
małych brzydkich grzeszków. Więc jej płacił, by trzymała buzię na
kłódkę.

Eve wepchnęła ręce do kieszeni, po czym znowu je wyjęła.
- Może podwyższyła stawkę. Może miał dość wyrzucania stu tysięcy

dolców w błoto. Więc ją zabił. Ktoś cały czas próbuje utrudniać
śledztwo. Ktoś, kto ma władzę i dostęp do informacji. To wskazywałoby
na niego.

- Co z dwiema pozostałymi ofiarami?
Pracowała nad tym. Pracowała nad tym, do jasnej cholery.
- Wykorzystał jedną prostytutkę. Mógł wykorzystać i inne. Sharon i ta

trzecia ofiara się znały, a przynajmniej wiedziały o sobie. Któraś z nich
mogła znać Lolę, wspomnieć o niej, nawet ją zaproponować dla
odmiany. Do diabła, mógł ją wybrać przez przypadek. Przy pierwszym
morderstwie poczuł dreszczyk podniecenia. Zabijanie go przerażało, ale
jednocześnie pociągało.

Na chwilę przestała kręcić się po pokoju i rzuciła wzrokiem na

Roarke'a. Wyjął papierosa, zapalił go, cały czas ją obserwując.

- DeBlass jest jednym z jego popleczników - kontynuowała.
- A Simpson gorąco popiera opracowaną przez DeBlassa Ustawę o

Moralności. To były tylko prostytutki, pomyślał. Zwykłe kurwy, a jedna
z nich w dodatku go straszyła. O ile bardziej niebezpieczna byłaby dla
niego, gdyby zdobył fotel senatora?

Znowu się zatrzymała i zawróciła.
- To wszystko bzdury.
- Wydawało mi się, że brzmią całkiem sensownie.
- Nie wtedy, kiedy przyjrzysz się temu człowiekowi. - Potarła palcami

czoło. - Jest na to za głupi. Tak, uważam, że mógłby zabić, Bóg wie, że

background image

jest do tego zdolny, ale żeby mu tak gładko poszło z serią morderstw?
Jest urzędnikiem - administratorem, rzecznikiem prasowym, ale nie
gliną. Nawet nie pamięta kodeksu karnego, jeśli asystent mu nie
podpowie. Dawanie i przyjmowanie łapówek to nic trudnego, to po
prostu biznes. Morderstwo popełnione ze strachu, z wściekłości,
namiętności, tak. Ale żeby je zaplanować, wykonać plan krok po kroku?
Nie. On nawet nie jest na tyle inteligentny, by manipulować prasą.

- Więc ktoś mu pomógł.
- Możliwe. Dowiem się, jeśli zdołam przycisnąć go do muru.
- Mogę ci w tym pomóc. - Roarke zaciągnął się głęboko papierosem,

zanim zgniótł niedopałek. - Jak myślisz, co zrobią media, jeśli otrzymają
anonimowy wyciąg z tajnych kont Simpsona?

- Nie zostawią na nim suchej nitki. Może wtedy udałoby nam się

wydobyć od niego jakieś zeznanie, nawet gdyby go otaczała chmara
adwokatów.

- No właśnie. Decyzja należy do ciebie, pani porucznik.
Pomyślała o przepisach, o obowiązującej procedurze, o systemie,

którego była integralną częścią. I pomyślała o trzech zmarłych kobietach
- i o trzech innych, którym może uratować życie.

- Jest pewna reporterka. Nadine Furst. Daj jej to.

Nie chciała z nim zostać. Wiedziała, że dostanie wezwanie i że

powinna być wtedy w domu, i to sama. Sądziła, że nie uśnie, lecz
zamknęła oczy i po chwili zaczęły zwidywać się jej koszmary.

Najpierw miała sen o morderstwie. Sharon, Lola, Georgie, każda z

nich uśmiechała się do kamery. W chwili wystrzału strach błyskał w ich
oczach, po czym opadały na ciepłe od seksu prześcieradła.

Tatuś. Lola nazywała go tatusiem. I Eve pogrążyła się z rozpaczą w

dobrze jej znanym, jeszcze bardziej przerażającym śnie.

Była dobrą dziewczynką. Starała się być dobra, nie sprawiać kłopotów.

Jeśli będziesz sprawiała kłopoty, przyjdą gliny, zabiorą cię i wsadzą do
głębokiej ciemnej dziury, gdzie jest pełno robaków, gdzie pająki będą
podkradały się do ciebie na swych cienkich nóżkach.

Nie miała przyjaciółek. Jeśli ma się przyjaciółki, trzeba wymyślać

historyjki o tym, skąd wzięły się siniaki na ciele. Opowiadać, że jest się
niezdarą, nawet jeśli wcale się nią nie było. O tym, że się upadło, choć
wcale się nie upadło. Poza tym nigdy nie mieszkali długo w jednym
miejscu. Jeśli byli gdzieś dłużej, ci cholerni pracownicy socjalni zaraz
zaczynali węszyć, zadawać pytania. To ci cholerni pracownicy socjalni

background image

mają zwyczaj wzywać gliniarzy, którzy mogą ją wsadzić do tej ciemnej
dziury rojącej się od robaków.

Tatuś ją przecież ostrzegał.
Więc była dobrą dziewczynką, która nie miała żadnych przyjaciółek i

przenosiła się z miejsca na miejsce, gdy tylko ktoś zwrócił na nią uwagę.

Ale to i tak nie miało żadnego znaczenia.
Słyszała, gdy przychodził. Zawsze go słyszała. Nawet gdy była

pogrążona w głębokim śnie, szuranie jego nagich stóp po podłodze
budziło ją tak szybko, jak uderzenie pioruna.

Och, proszę, och, proszę, och, proszę... Modliła się, ale nie płakała.

Jeśli płakała, była bita, a on i tak robił te tajemnicze rzeczy. Bolesne i
tajemnicze rzeczy, o których wiedziała, nawet gdy miała pięć lat, że są
złe.

Powiedział jej, że jest dobra. Cały czas, gdy jej to robił, mówił, że jest

dobra. Ale wiedziała, że jest zła i że zostanie ukarana.

Czasami ją związywał. Kiedy słyszała, że drzwi jej pokoju otwierają

się, skamlała cicho, modląc się, żeby tym razem jej nie związał. Nie
będzie z nim walczyła, nie będzie, jeśli tylko jej nie zwiąże. Jeśli tylko
nie zasłoni jej ręką ust, nie będzie krzyczała ani wzywała pomocy.

- Gdzie jest moja mała dziewczynka? Gdzie jest moja dobra mała

dziewczynka?

Łzy zbierały się w kącikach jej oczu, gdy wsuwał ręce pod

prześcieradła, szturchając ją, badając, szczypiąc. Czuła jego oddech na
swojej twarzy, słodki niczym cukierek.

Wbijał w nią palce, drugą ręką kneblując jej usta, gdy nabrała oddechu,

by wrzasnąć. Nic nie mogła na to poradzić.

- Bądź cicho. - Jego oddech stawał się urywany, obrzydliwie

podniecony, lecz nie rozumiała dlaczego. Wbijał się palcami w jej
policzki, a ona wiedziała, ze rano pojawią się tam siniaki. - Bądź dobrą
dziewczynką. Jaka dobra dziewczynka.

Nie słyszała jego chrząkania, zagłuszonego przez jej nieme wrzaski.

Krzyczała w duchu, krzyczała, krzyczała... Nie, tatusiu! Nie, tatusiu!

- Nie! - Krzyk wydarł się jej z piersi, gdy usiadła gwałtownie na łóżku.

Wilgotne i lepkie od potu ciało pokryło się gęsią skórką; drżąc ze
strachu, naciągnęła koce pod samą brodę.

Nie pamiętała. Nie będzie pamiętała, pocieszała się i podciągnąwszy

kolana, przycisnęła do nich czoło. To tylko sen, już znikał. Potrafi
wymazać go z pamięci - już to przedtem robiła - aż w końcu pozostanie
po nim tylko lekkie uczucie mdłości.

background image

Wciąż drżąc wstała, owinęła się szlafrokiem, by przezwyciężyć

uczucie chłodu. W łazience puściła sobie na twarz strumień wody i stała
pod nim, dopóki znowu nie zaczęła regularnie oddychać. Nieco
uspokojona wzięła puszkę z pepsi, weszła z powrotem do łóżka i
włączyła jedną z nowych całodobowych stacji.

Usadowiła się wygodnie; czekała.
To była główna wiadomość w dzienniku o szóstej rano, przeczytana

przez Nadine o kocich oczach. Eve była już ubrana, gdy przyszło
wezwanie do Komendy Głównej.

background image

17

Jeśli miała osobistą satysfakcję z tego, że znalazła się w zespole

przesłuchującym Simpsona, to dobrze to ukrywała. Z uwagi na jego
pozycję skorzystali z biura Służb Bezpieczeństwa zamiast z pokoju
przesłuchań.

Brak krat w oknach i błyszczący stolik z tworzywa sztucznego nie

zmieniały faktu, że Simpson był w poważnych tarapatach. Kropelki potu
nad górną wargą wskazywały, że wiedział, w jak poważnych.

- Media próbują działać na szkodę wydziału - zaczął Simpson, cytując

oświadczenie przygotowane przez jego starszego doradcę. - Widząc, że
śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa trzech kobiet utknęło w
martwym punkcie, media próbują zachęcić do polowania na czarownice.
Jako szef policji jestem oczywistym celem.

- Panie dowódco Simpson. - Nawet mrugnięciem powieki komendant

Whitney nie okazał swej wewnętrznej radości. Jego głos był poważny,
wzrok posępny. W sercu świętował zwycięstwo. - Bez względu na
powód wydrukowania tych danych będzie pan musiał wyjaśnić
sprzeczność w swoich księgach podatkowych.

Simpson siedział sztywno, podczas gdy jeden z jego adwokatów

pochylił się i szeptał mu coś do ucha.

- Nie potwierdzam żadnej sprzeczności. Jeśli taka istnieje, nic o niej

nie wiem.

- Nie wie pan o ponad dwóch milionach dolarów?
- Już skontaktowałem się z firmą, która prowadzi moje księgi

rachunkowe. Nie ulega wątpliwości, że jeśli wkradł się do nich jakiś
błąd, to z winy księgowych.

- Czy pan potwierdza czy zaprzecza, że rachunek numer cztery

siedemdziesiąt osiem dziewięć jeden jeden dwa siedem, cztery
dziewięćdziesiąt dziewięć należy do pana?

Po krótkiej konsultacji Simpson kiwnął głową.
- Potwierdzam to. - Gdyby skłamał, pętla tylko by się zacisnęła.

Whitney zerknął na Ewę. Wcześniej zgodzili się, że nielegalne konto jest
sprawą policji skarbowej. Zależało im wyłącznie na tym, żeby Simpson
potwierdził jego istnienie.

- Czy mógłby pan wytłumaczyć wypłatę stu tysięcy dolarów w

czterech równych dwudziestopięciotysięcznych ratach w zeszłym roku?

Simpson rozluźnił krawat.

background image

- Nie widzę powodu, dla którego miałbym wyjaśniać, na co wydaję

swoje pieniądze, pani porucznik Dallas.

- Więc może zechce pan wyjaśnić, jak to się stało, że na liście Sharon

DeBlass znalazły się takie same sumy, z adnotacją, iż pochodzą od pana.

- Nie wiem, o czym pani mówi.
- Mamy dowód, że w przeciągu roku zapłacił pan Sharon DeBlass sto

tysięcy dolarów w czterech dwudziestopięciotysięcznych ratach. - Eve
odczekała chwilę. - To całkiem duża suma jak na przypadkowych
znajomych.

- Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie.
- Czy pana szantażowała?
- Nie mam nic do powiedzenia.
- Dowody mówią za pana - oświadczyła Eve. - Szantażowała pana;

płacił jej pan za milczenie. Na pewno zdaje pan sobie sprawę, że są tylko
dwa sposoby, by przerwać tego typu proceder, dowódco Simpson.
Pierwszy, przestaje pan płacić; drugi... eliminuje pan szantażystkę.

- To absurd. Nie zabiłem Sharon. Płaciłem jej regularnie jak w

zegarku. Ja...

- Dowódco Simpson. - Starszy z zespołu prawników ścisnął Simpsona

za ramię. Popatrzył łagodnym wzrokiem na Ewę. - Mój klient nie złoży
żadnego oświadczenia na temat swojej znajomości z Sharon DeBlass.
Oczywiście będziemy współpracowali z policją skarbową, jeśli będzie
prowadziła śledztwo w sprawie mojego klienta. Jednak na razie nie
postawiono mu żadnego konkretnego zarzutu. Jesteśmy tu tylko z
uprzejmości i po to, by pokazać naszą dobrą wolę.

- Zetknął się pan z kobietą znaną jako Lola Starr? - zapytała

niespodziewanie Eve.

- Mój klient nie ma nic do powiedzenia.
- Znał pan licencjonowaną prostytutkę Georgie Castle?
- Ta sama odpowiedź - cierpliwie rzekł adwokat.
- Od samego początku robił pan wszystko, by zamknąć śledztwo. -

Dlaczego?

- Czy to stwierdzenie faktu, pani porucznik Dallas? - spytał adwokat. -

Czy pani opinia?

- Podam fakty. Znał pan Sharon DeBlass, łączyły was intymne

stosunki. Wyciągnęła z pana sto kawałków w ciągu roku. Ona nie żyje, a
ktoś przekazuje poufne informacje na temat śledztwa. Jeszcze dwie inne
kobiety zginęły. Wszystkie ofiary zarabiały na życie uprawiając legalnie
prostytucję - coś, czemu pan się przeciwstawia.

background image

- Sprzeciw wobec prostytucji jest wyrazem mojej politycznej, moralnej

i osobistej postawy - z napięciem w głosie rzekł Simpson. - Całym
sercem poprę każdą ustawę, która tego zakaże. Ale chyba nie
zlikwidowałbym problemu, strzelając do prostytutek od czasu do czasu.

- Posiada pan kolekcję starej broni. - Eve nie dawała za wygraną.
- Owszem - zgodził się Simpson, nie zwracając uwagi na swego

adwokata. - Niewielką, ograniczoną kolekcję. Wszystkie egzemplarze są
zarejestrowane, zabezpieczone i spisane. Byłbym niezmiernie
szczęśliwy, gdybym mógł je przekazać komendantowi Whitneyowi do
sprawdzenia.

- Doceniam to - odparł Whitney, szokując Simpsona swoją zgodą.
- Dziękuję panu za współpracę.
Simpson wstał; widać było, że targają nim gwałtowne uczucia.
- Kiedy ta sprawa się wyjaśni, będę pamiętał o tym spotkaniu. - Jego

oczy spoczywały przez chwilę na Ewie. - Będę pamiętał, kto zaatakował
urząd szefa policji i bezpieczeństwa.

Komendant Whitney poczekał, aż Simpson wyjdzie wraz grupą swoich

prawników.

- Kiedy to się stanie, nawet nie będzie mógł się zbliżyć do gabinetu

szefa policji i bezpieczeństwa.

- Potrzeba mi było więcej czasu, żeby go rozpracować. Dlaczego

pozwolił mu pan odejść?

- Jego nazwisko nie było jedyne na liście DeBlass - przypomniał jej

Whitney. - I jak na razie nie znaleźliśmy powiązań między nim a
dwiema pozostałymi ofiarami. Wyeliminuj wszystkich innych z tej listy,
znajdź powiązania, a dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała. -
Przerwał grzebiąc w wydrukach dokumentów, które zostały przesłane do
jego biura. - Dallas, wydawałaś się dobrze przygotowana do tego
przesłuchania. Niemal tak, jakbyś go oczekiwała. Chyba nie muszę ci
przypominać, że manipulowanie prywatnymi dokumentami jest
niezgodne z prawem.

- Nie, sir.
- Tak myślałem. Jesteś wolna.
Gdy szła w stronę drzwi, wydawało się jej, że usłyszała, jak mruknął

“Dobra robota”, ale mogła się mylić. Jechała windą do swego wydziału,
kiedy zamigał jej komunikator.

- Dallas.
- Telefon do ciebie. Charles Monroe.
- Oddzwonię do niego.

background image

W drodze do archiwum zamówiła filiżankę szlamowatej namiastki

kawy i coś, co mogło uchodzić za pączka. Otrzymanie kopii dyskietek z
trzema morderstwami zajęło jej prawie dwadzieścia minut.

Zamknąwszy się w swoim biurze, obejrzała je ponownie. Prze-

studiowała swoje notatki, zrobiła nowe.

Za każdym razem ofiara znajdowała się na łóżku. Za każdym razem

prześcieradła były zmiętoszone. Za każdym razem kobiety były nagie.
Miały rozczochrane włosy..

Mrużąc oczy, rozkazała zatrzymać obraz, na którym była Lola Starr, i

zrobić zbliżenie.

- Skóra zaczerwieniona na lewym pośladku - mruknęła. - Nie

zauważyłam tego wcześniej. Dostała lanie? Podniecało go okazywanie
swojej przewagi? Chyba nie wystąpiły siniaki ani pręgi. Każ Feeneyowi
zrobić powiększenie i dokładnie to ustalić. Przełącz na taśmę z DeBlass.

Eve jeszcze raz ją obejrzała. Sharon śmiała się do kamery, wymyślała

jej, dotykała się, balansowała ciałem.

- Zatrzymaj obraz. Kwadrant - cholera - spróbuj szesnasty, trzeba

powiększyć. Nie ma żadnych znaków - powiedziała. - Jedź dalej. No,
Sharon, pokaż mi prawą stroną, tak na wszelki wypadek. Jeszcze trochę.
Zatrzymaj. Kwadrant dwunasty, zrób powiększenie. Nie masz żadnych
śladów. Może ty sprawiłaś mu lanie, hę? Puść dyskietkę z Castle. Chodź,
Georgie, zobaczymy.

Patrzyła, jak kobieta się uśmiecha, flirtuje, podnosi rękę, by

przygładzić potargane włosy. Eve znała już na pamięć ten dialog: “Było
cudownie. Jesteś fantastyczny”.

Klęczała z odchylonymi do tyłu biodrami, w jej oczach malowała się

wesołość, chęć do zabawy. Eve poganiała ją w duchu, by się poruszyła,
przesunęła, przynajmniej trochę. Wreszcie Georgie ziewnęła delikatnie i
odwróciła się, by poprawić poduszki.

- Zatrzymaj. Och, tak, dał ci parę klapsów, prawda? Niektórzy faceci

lubią się bawić w tatusia i złą dziewczynkę.

Nagły błysk rozjaśnił jej umysł. Opadły ją wspomnienia, mocne,

piekące uderzenie w pośladek, ciężki oddech. “Musisz zostać ukarana,
mało dziewczynko. Potem tatuś pocałuje i nie będzie bolało. Pocałuje i
nie będzie bolało”.

- Chryste! - Drżącymi rękami potarła twarz. - Zatrzymaj. Zostaw to.

Zostaw.

background image

Sięgnęła po zimną kawę, lecz w filiżance znalazła same fusy.

Przeszłość jest przeszłością, upomniała się w duchu, i nie ma z nią nic
wspólnego. I ze sprawą, którą się teraz zajmuje.

- Ofiara druga i trzecia mają ślady bicia na pośladkach. Żadnych

śladów na ciele pierwszej ofiary. - Zrobiła głęboki wdech i wydech.
Trochę się uspokoiła. - Różnice w metodzie działania. Wyraźna reakcja
emocjonalna podczas pierwszego morderstwa, podczas dwóch
następnych - nie występuje.

Jej telełącze zahuczało, ale je zignorowała.
- Przypuszczenie: Przestępca nabrał pewności siebie, rozkoszował się

następnymi morderstwami. Uwaga: dom i mieszkanie ofiary drugiej nie
były objęte systemem zabezpieczeń. Zgodnie z zapisem kamer
inwigilujących, morderca przebywał u ofiary trzeciej trzydzieści trzy
minuty krócej niż u ofiary pierwszej. Przypuszczenie: Bardziej sprawny,
bardziej pewny siebie, mniej chętny do zabawy z ofiarą. Chce szybciej
zabić.

Przypuszczenie, przypuszczenie, pomyślała, a jej komputer po

denerwującym charczeniu potwierdził, że współczynnik prawdopo-
dobieństwa wynosi dziewięćdziesiąt sześć przecinek trzy. Lecz coś
jeszcze zgadzało się ze sobą, gdy przejrzała dokładnie trzy dyskietki,
porównując ich fragmenty.

- Podziel ekran - rozkazała. - Ofiara pierwsza i druga od początku. Kot

Sharon uśmiechał się, Loli - dąsał. Obie kobiety patrzyły w kierunku
kamery, w kierunku mężczyzny, który stał za nią. Mówiły do niego.

- Zatrzymaj obrazy - powiedziała Eve tak cicho, że tylko wyczulone

ucho komputera mogło ją usłyszeć. - O Boże, co my tu mamy?

To była mała rzecz, drobna rzecz, którą łatwo można było przeoczyć,

gdy skupiało się uwagę na brutalności morderstw. Lecz teraz to
zobaczyła, oczami Sharon. Oczami Loli.

Wzrok Loli był zwrócony wyżej.
Można to przypisać różnej wysokości łóżek, pomyślała Eve,

wyświetlając na monitorze trzeci obraz, który przedstawiał Georgie.
Wszystkie kobiety miały przechylone głowy. W końcu siedziały, a on
najprawdopodobniej stał. Ale kąt patrzenia, punkt, w który się
wpatrywały... Tylko w przypadku Sharon był inny.

Nie odrywając wzroku od ekranu, Eve zadzwoniła do doktor Miry.
- Nie obchodzi mnie, co robi - warknęła do mówiącej dudniącym

głosem recepcjonistki. - To pilne.

background image

Zaklęła, gdy kazano jej czekać i słuchać straszliwej cukierkowej

muzyki, od której puchły jej uszy.

- Jedno pytanie - powiedziała, gdy tylko połączono ją z Mirą.
- Słucham, pani porucznik.
- Czy możliwe, byśmy mieli dwóch morderców?
- Jakiegoś naśladowcę? Mało prawdopodobne, jeśli weźmie się pod

uwagę, że metody działania mordercy były trzymane w ścisłej tajemnicy.

- Cholerne przecieki. Znalazłam różnice w postępowaniu zabójcy.

Niewielkie, ale wyraźne. - Zniecierpliwiona opisała je w skrócie. -
Przyjmijmy pewną teorię, pani doktor. Pierwsze morderstwo zostało
popełnione przez kogoś, kto dobrze znał Sharon, kto zabił w afekcie, po
czym zdołał się na tyle opanować, by zatrzeć za sobą wszelkie ślady.
Dwa następne są odbiciem pierwszej zbrodni - wyrafinowane,
szczegółowo przemyślane, popełnione przez kogoś bezwzględnego,
wyrafinowanego, nie związanego ze swymi ofiarami. I wyższego, do
cholery.

- To tylko teoria, pani porucznik. Przykro mi, ale bardziej

prawdopodobne jest to, że wszystkie trzy morderstwa zostały popełnione
przez tego samego człowieka, który z każdym sukcesem staje się coraz
bardziej wyrachowany. Moim zdaniem nikt, kto nie był wtajemniczony
w szczegóły pierwszej zbrodni, nie mógłby tak doskonale ich powielić w
dwóch następnych.

Jej komputer także ocenił prawdopodobieństwo tej teorii na

czterdzieści osiem przecinek pięć procent.

- Okay, dziękuję. - Eve, ostudzona w swoim zapale, rozłączyła się. To

głupie, że czuje się rozczarowana. O ileż byłoby gorzej, gdyby musiała
szukać dwóch mężczyzn zamiast jednego?

Jej łącze znowu zabrzęczało. Zaciskając zęby ze złości, włączyła

przycisk.

- Dallas, o co chodzi?
- Hej, słodka pani porucznik, facet może pomyśleć, że nic cię nie

obchodzi.

- Nie mam czasu na zabawy, Charles.
- Hej, nie rozłączaj się. Mam coś dla ciebie.
- Jeśli to jakiś głupi dowcip...
- Nie, naprawdę. O rany, wystarczy poflirtować z kobietą raz czy dwa,

a przestaje traktować cię poważnie. - Na jego idealnie obojętnej twarzy
pojawił się wyraz cierpienia. - Prosiłaś mnie, żebym zadzwonił, gdybym
sobie coś przypomniał, prawda?

background image

- Prawda. - Trochę cierpliwości, nakazała sobie w duchu. - Więc,

przypomniałeś sobie?

- Te pamiętniki nie dawały mi spokoju. Pamiętasz, powiedziałem, że

zawsze wszystko zapisywała. Ponieważ ich szukasz, domyśliłem się, że
nie było ich w mieszkaniu Sharon.

- Powinieneś zostać detektywem.
- Lubię swoją pracę. W każdym razie zaczajeni się zastanawiać, gdzie

mogła je przechowywać. I przypomniałem sobie o skrytce depozytowej.

- Już to sprawdziliśmy. Dzięki, w każdym razie.
- Och! No, ale jak się do niej dostaniesz beze mnie? Sharon nie żyje.
Eve w ostatniej chwili powstrzymała się przed przerwaniem

połączenia.

- Bez ciebie?
- No. Trzy lata temu poprosiła mnie, żebym podpisał się za nią przy

otrzymywaniu skrytki. Powiedziała, że nie chce, by jej nazwisko
znalazło się w spisie klientów.

Serce Ewy zaczęło walić młotem.
- Ale co jej to dało?
Charles uśmiechnął się nieśmiało i czarująco.
- Cóż, podałem ją za swoją siostrę. Mam jedną w Kansas City. Więc

wpisaliśmy ją jako Annie Monroe. Wnosiła wszystkie opłaty za
wynajmowanie skrytki, więc kompletnie o tym zapomniałem. Nie mam
nawet pewności, czy ją zachowała, lecz pomyślałem, że może chciałabyś
o tym wiedzieć.

- Gdzie jest ten bank?
- Na Manhattanie, przy Madison.
- Posłuchaj mnie, Charles. Jesteś w domu, prawda?
- Zgadza się.
- Zostań tam. Nigdzie się nie ruszaj. Będę u ciebie za piętnaście minut.

Pojedziemy do banku, ty i ja.

- Jeśli tylko tyle mogę dla ciebie zrobić... Hej, dałem ci dobrą

wskazówkę, słodka pani porucznik?

- Po prostu siedź w domu.
Wkładała już kurtkę, kiedy jej telełącze znowu zahuczało.
- Dallas.
- Tu oficer dyżurny. Dallas, ktoś chce z tobą rozmawiać. Obraz

wyłączony. Ta osoba nie chce zostać zidentyfikowana.

- Ustaliliście, skąd dzwoni?
- Ustalamy.

background image

- Zatem przełączcie. - Podniosła swoją torbę, gdy włączył się dźwięk. -

Tu Dallas.

- Jest pani sama? - Rozległ się kobiecy, drżący głos.
- Tak. Chce pani, żebym jej pomogła?
- To nie była moja wina. Musi pani wiedzieć, że to nie była moja wina.
- Nikt pani nie wini. - Wyćwiczone ucho Ewy wychwyciło w głosie

nieznajomej zarówno strach, jak i ból. - Po prostu proszę mi powiedzieć,
co się stało.

- Zgwałcił mnie. Nie mogłam go powstrzymać. Ją także zgwałcił.

Potem ją zabił. Mnie też mógł zabić.

- Proszę mi powiedzieć, gdzie pani jest? - Wpatrywała się w ekran,

czekając na jakieś dane.

Urywany oddech, pojękiwanie.
- Powiedział, że to ma być tajemnica. Nie mogłam powiedzieć. Zabił

ją, więc nie mogła powiedzieć. Teraz ja zostałam. Nikt mi nie uwierzy.

- Ja pani wierzę. Pomogę pani. Proszę mi powiedzieć... - Zaklęła, gdy

połączenie zostało przerwane. - Skąd? - spytała przełączywszy się na
oficera dyżurnego.

- Front Royal, Virginia. Numer siedem zero trzy, pięć pięć pięć,

trzydzieści dziewięć zero osiem. Adres...

- Nie potrzebuję go. Połączcie mnie z kapitanem Ryanem Feeneyem z

Wydziału Rozpoznania Elektronicznego. Szybko.

Dwie minuty to nie było wystarczająco szybko. Czekając Eve omal nie

wywierciła sobie dziury w skroni.

- Feeney, mam coś, i to naprawdę ważnego.
- Co?
- Na razie nie mogę ci powiedzieć, ale jesteś mi potrzebny. Musisz

pojechać po Charlesa Monroe.

- Chryste, Ewo, mamy go?
- Jeszcze nie. Monroe zaprowadzi cię do skrytki depozytowej Sharon.

Dobrze się nim zajmij, Feeney. Jeszcze będzie nam potrzebny. I
cholernie dobrze zajmij się tym, co znajdziesz w skrytce.

- Co zamierzasz zrobić?
- Muszę złapać samolot. - Przerwała połączenie, po czym zadzwoniła

do Roarke'a. Straciła kolejne trzy cenne minuty, zanim pokazał się na
monitorze.

- Miałem do ciebie dzwonić, Ewo. Wygląda na to, że będę musiał

polecieć do Dublina. Może chciałabyś mi towarzyszyć?

background image

- Roarke, potrzebny mi twój samolot. Natychmiast. Muszę jak

najszybciej dostać się do Virginii. Jeśli będę korzystać z policyjnych
albo publicznych środków transportu...

- Samolot będzie czekał na ciebie. Terminal C, wejście 22.
Zamknęła oczy.
- Dzięki. Jestem twoją dłużniczką.
Jej wdzięczność trwała, dopóki nie przybyła na miejsce i nie ujrzała

czekającego na nią Roarke'a.

- Nie mam czasu na rozmowę - powiedziała oschle. Jej długie nogi

błyskawicznie pokonywały odległość między wejściem a windą.

- Pogadamy podczas lotu.
- Nie lecisz ze mną. To oficjalne...
- To jest mój samolot, pani porucznik - przerwał jej łagodnie, gdy

drzwi kabiny zamknęły się i winda zaczęła cicho sunąć w górę.

- Czy zawsze musisz stawiać warunki?
- Tak. Ale tym razem jest inaczej, niż myślisz. Właz otworzył się.

Steward już na nich czekał.

- Witamy na pokładzie, sir, pani porucznik. Czy podać państwu coś do

picia?

- Nie, dziękuję. Powiedz pilotowi, żeby startował, gdy tylko dostanie

pozwolenie. - Roarke zajął swoje miejsce; Eve stała pieniąc się ze złości.
- Nie wystartujemy, dopóki nie usiądziesz i nie zapniesz pasów.

- Myślałam, że wybierasz się do Irlandii. - Mogła próbować się z nim

kłócić albo po prostu usiąść.

- Tamta podróż może poczekać. Ta nie. Ewo, zanim przedstawisz mi

swoje stanowisko, pozwól, że wyjaśnię ci moje. Jedziesz do Virginii w
dużym pośpiechu. To sugeruje, że masz nowe informacje w sprawie
DeBlass. Beth i Richard są moimi przyjaciółmi, oddanymi przyjaciółmi.
Nie mam wielu oddanych przyjaciół, ty też nie. Postaw się w mojej
sytuacji. Co byś zrobiła?

Zabębniła palcami o oparcie fotela, gdy samolot zaczął kołować.
- To nie jest sprawa osobista.
- Dla ciebie nie. Dla mnie szalenie osobista. Beth skontaktowała się ze

mną, jeszcze zanim kazałem przygotować samolot. Poprosiła, żebym
przyjechał.

- Dlaczego?
- Nie chciała powiedzieć. Nie musiała - wystarczyło, że poprosiła.
Eve trudno było czynić mu zarzut z tego, że jest lojalny.
- Nie mogę cię zatrzymać, ale ostrzegam, to sprawa wydziału.

background image

- A w wydziale wrze od samego rana - rzekł spokojnym głosem - z

powodu pewnej informacji, która przedostała się do prasy z
niewiadomego źródła.

Wypuściła z sykiem powietrze. Nie da się zapędzić w kozi róg.
- Jestem ci wdzięczna za pomoc.
- Wystarczająco mocno, by mi powiedzieć, jaki będzie tego wynik?
- Wydaje mi się, że facet wyleci z pracy jeszcze dzisiaj. - Niespokojnie

poruszyła ramionami, wyglądając przez okno; chciała jak najszybciej
dolecieć na miejsce. - Simpson będzie próbował zwalić całą winą na
firmę, która prowadziła jego księgi rachunkowe. Nie sądzę, żeby mu się
to udało. Policja skarbowa oskarży go o przestępstwo podatkowe. Sądzę,
że wewnętrzne śledztwo ujawni, skąd brał pieniądze. Biorąc pod uwagę
wyobraźnię Simpsona, obstawiam łapówki.

- I szantaż?
- Och, to on jej płacił. Zdążył to potwierdzić, zanim jego adwokat

poradził mu milczenie. I będzie się tego trzymał, gdy tylko uświadomi
sobie, że przyznanie się do opłacania szantażystki jest o wiele mniej
ryzykowne od przyznania się do udziału w morderstwie.

Wyjęła swój komunikator i poprosiła o połączenie z Feeneyem.
- Cześć, Dallas.
- Masz je?
Feeney podniósł niewielkie pudełko, tak by mogła je zobaczyć na

malutkim ekranie.

- Wszystkie opisane i opatrzone datami. Wspomnienia z jakichś

dwudziestu lat.

- Jedź od końca, zacznij od ostatniego wpisu. Powinnam dotrzeć do

celu za jakieś dwadzieścia minut. Skontaktuję się z tobą, gdy tylko
zbadam, jak wygląda sytuacja.

- Cześć, słodka pani porucznik. - Charles wsunął głowę w ekran i

uśmiechnął się do niej promiennie. - Jak się spisałem?

- Świetnie. Dzięki. Ale na razie zapomnij o skrytce depozytowej,

pamiętnikach, wszystkim.

- Jakich pamiętnikach? - powiedział mrugając do niej. Przesłał jej

pocałunek, zanim Feeney odepchnął go łokciem.

- Wracam do Centrali. Będziemy w kontakcie.
- Rozmowa skończona. - Eve wyłączyła się i wsunęła komunikator z

powrotem do kieszeni.

Roarke odczekał chwilę.
- Słodka pani porucznik?

background image

- Zamknij się, Roarke. - Przymknęła oczy, by okazać mu

lekceważenie, lecz nie była w stanie stłumić triumfalnego uśmiechu.

Kiedy wylądowali, musiała przyznać, że nazwisko Roarke'a działa

szybciej niż odznaka. W ciągu paru minut byli we wspaniałym
wynajętym samochodzie i mknęli do Front Royal. Roarke sam prowadził
i robił to doskonale.

- Brałeś udział w rajdzie Safari?
- Nie. - Zerknął na nią, gdy jechali pod górę drogą 95 z prędkością

prawie stu mil na godzinę. - Ale uczestniczyłem w kilku innych,
liczących się na świecie.

- Wyobrażam sobie. - Zabębniła palcami w chropowaty drążek, gdy

wystrzelił samochodem pionowo w górę, przelatując śmiało - i wbrew
przepisom - nad blokującymi przejazd samochodami.

- Powiedziałeś, że Richard jest twoim dobrym przyjacielem. Jak byś go

opisał?

- Inteligentny, skory do poświęceń, spokojny. Rzadko się odzywa, jeśli

nie ma nic konkretnego do powiedzenia. Żyje w cieniu swego ojca, z
którym często się nie zgadza.

- Jak byś opisał jego stosunki z ojcem?
Samochód opadł z powrotem na ziemię, ledwo ślizgając się oponami

po powierzchni jezdni.

- Z jego nielicznych wypowiedzi i z tego, co wypsnęło się Beth,

wnioskuję, że cechowała je wrogość i poczucie zawodu.

- A jego stosunki z córką?
- Wybór, jakiego dokonała, pozostawał w sprzeczności z jego stylem

życia, z jego, cóż, zasadami, jeśli wolisz. Zawsze uważał, że człowiek
powinien mieć wolność wyboru własnej drogi życiowej. Jednak nie
mogę sobie wyobrazić ojca, który chciałby, żeby jego córka zarabiała na
życie sprzedając własne ciało.

- Czy czuwał nad bezpieczeństwem ojca podczas ostatniej kampanii

wyborczej do senatu?

Znowu wzniósł pojazd w powietrze, skierował go poza drogę, mrucząc

coś o skrócie. W milczeniu przeleciał nad polanką, kilkoma domami
mieszkalnymi i opadł na cichą podmiejską ulicę.

Przestała liczyć wykroczenia drogowe.
- Lojalność rodzinna jest ważniejsza od polityki. Człowiek o poglądach

DeBlassa jest albo bezgranicznie kochany, albo bezgranicznie
nienawidzony. Richard może nie zgadzać się z ojcem, lecz na pewno nie
pragnie, by został skrytobójczo zamordowany. A ponieważ specjalizuje

background image

się w przepisach dotyczących ochrony, to naturalną koleją rzeczy
pomaga ojcu.

Syn chroni ojca, pomyślała Eve.
- A jak daleko DeBlass mógłby się posunąć, by chronić swego syna?
- Przed czym? Richard jest bardzo powściągliwy. Najchętniej trzyma

się na uboczu, niewiele mówi o prowadzonych przez siebie sprawach.
On... - Dopiero teraz zrozumiał wagę pytania. - Znajdź sobie inny cel -
wycedził przez zęby. - To zły cel.

- Zobaczymy.
Dom na wzgórzu tchnął spokojem. Przycupnięty pod niebieskim

zimnym niebem, wyglądał przytulnie z kilkoma odważnymi krokusami,
które zaczynały wyglądać spod zmarzniętej trawy.

Pozory często mylą, pomyślała Eve. Wiedziała, że to nie jest dom

łatwego bogactwa, cichego szczęścia i spokojnego życia. Teraz, kiedy
wiedziała, co się wydarzyło za tymi różowymi murami i błyszczącymi
szybami, była tego pewna.

Elizabeth sama otworzyła im drzwi. Była bledsza i chudsza niż wtedy,

gdy Eve widziała ją po raz ostatni. Miała zapuchnięte od płaczu oczy, a
szyte na miarę spodnie zwisały luźno na biodrach - skutek niedawnego
spadku wagi.

- Och, Roarke. - Gdy Elizabeth znalazła się w jego ramionach, Eve

usłyszała, jak chrzęszczą kruche kości. - Przepraszam, że cię tutaj
ściągnęłam. Nie powinnam była zawracać ci głowy.

- Nie bądź głupia. - Odchylił jej głowę do tyłu z taką delikatnością, że

Eve poczuła dziwne ukłucie w sercu i musiała bardzo się starać, by
zachować rezerwę. - Beth, nie dbasz o siebie.

- Nie mogę normalnie funkcjonować, nie mogę myśleć ani nic robić.

Ziemia chwieje mi się pod stopami i... - Przerwała, przypomniawszy
sobie, że nie są sami. - Pani porucznik Dallas.

Elizabeth popatrzyła na Roarke'a z wyrazem oskarżenia w oczach, co

nie uszło uwagi Ewy.

- On mnie tu nie przywiózł, pani Barrister. To ja go przywiozłam. Dziś

rano otrzymałam telefon z tego miejsca. Czy to pani dzwoniła?

- Nie. - Elizabeth cofnęła się. Splotła ręce i zaczęła wykręcać palce. -

Nie, nie dzwoniłam. To musiała być Catherine. Przyjechała tu wczoraj w
nocy, zupełnie niespodziewanie. Rozhisteryzowana, podenerwowana. Jej
matka została zabrana do szpitala, a rokowania są złe. Myślę, że stres,
jaki przeżyła w ciągu ostatnich paru tygodni, po prostu był dla niej za

background image

duży. Dlatego cię wezwałam, Roarke. Richardowi już brakuje pomysłu.
Ja niewiele mogę mu pomóc. Potrzebowaliśmy kogoś...

- Może wejdziemy i usiądziemy?
- Są w saloniku. - Elizabeth odwróciła się gwałtownie, by rzucić okiem

na hali. - Ona nie chce przyjąć żadnych środków uspokajających, nie
chce niczego wyjaśnić. Pozwoliła nam tylko zadzwonić do swego męża i
syna, powiedzieć im, że jest tutaj i żeby nie przyjeżdżali. Opętała ją
myśl, że grozi im jakieś niebezpieczeństwo. Przypuszczam, że pod
wpływem tego, co przydarzyło się Sharon, zaczęła bardziej martwić się o
swoje dziecko. Ogarnęła ją obsesja uchronienia go przed Bóg wie czym.

- Jeśli do mnie dzwoniła - wtrąciła Eve - to może ze mną porozmawia.
- Tak. Tak, dobrze.
Poprowadziła ich przez hali do schludnego, zalanego słońcem

saloniku. Catherine DeBlass siedziała na sofie, wtulona w ramiona brata.
Eve nie była pewna, czy ją pocieszał, czy strofował. Richard podniósł
niespokojne oczy na Roarke'a.

- Dobrze, że przyjechałeś. Mamy kłopot, Roarke. - Jego głos zadrżał,

niemal się załamał. - Mamy kłopot.

Roarke przykucnął przed Catherine.
- Elizabeth, dlaczego nie każesz podać kawy? - zapytał.
- Och, oczywiście. Przepraszam.
- Catherine. - Jego głos był łagodny, podobnie jak dotyk ręki, którą

położył jej na ramieniu. Ale Catherine wzdrygnęła się i popatrzyła na
niego oszalałym wzrokiem.

- Nie dotykaj mnie. Co... co ty tu robisz?
- Przyjechałem zobaczyć się z Beth i Richardem. Przykro mi, że

czujesz się niezbyt dobrze.

- Dobrze? - Wydała jakiś dźwięk, który mógł być stłumionym

śmiechem. - Nikt z nas już nigdy nie będzie czuł się dobrze. Jak byśmy
mogli? Wszyscy jesteśmy skażeni. Wszyscy ponosimy winę.

- Za co?
Potrząsnęła głową, wciskając się w róg kanapy.
- Nie mogę z tobą rozmawiać.
- Pani senator DeBlass. Jestem porucznik Dallas. Dzwoniła pani do

mnie nie tak dawno temu.

- Nie, nie, nie dzwoniłam. - Przerażona Catherine objęła się mocno

ramionami. - Nie dzwoniłam. Nic nie powiedziałam.

Gdy Richard pochylił się, by jej dotknąć, Eve posłała mu ostrzegawcze

spojrzenie. Celowo usiadła między nimi i wzięła zimną rękę Catherine.

background image

- Chciała pani, żebym jej pomogła. I pomogę pani.
- Nie może pani. Nikt nie może. Popełniłam błąd, dzwoniąc. Musimy

zachować to w rodzinie. Mam męża. Mam synka. - Łzy zaczęły płynąć z
jej oczu. - Muszę ich chronić. Muszę wyjechać, daleko wyjechać, bym
mogła ich chronić.

- My ich ochronimy - powiedziała cicho Eve. - Ochronimy panią. Było

za późno, żeby ochronić Sharon. Nie może pani winić się za to.

- Nie próbowałam tego powstrzymać - wyszeptała Catherine.
- Może nawet się ucieszyłam, ponieważ to nie byłam ja. To nie byłam

ja.

- Pani DeBlass, mogę pani pomóc. Mogę ochronić panią i pani rodzinę.

Proszę mi powiedzieć, kto panią zgwałcił?

Richard syknął zszokowany.
- Mój Boże, co pani mówi? Co...
Eve spiorunowała go wzrokiem.
- Proszę być cicho. Tu już nie ma tajemnic.
- Tajemnice - szepnęła Catherine drżącymi wargami. - Muszę to

utrzymać w tajemnicy.

- Nie, nie musi pani. Takie tajemnice bolą. Wżerają się w człowieka.

Wywołują strach i poczucie winy. Ci, którzy chcą, aby dochować
takiego sekretu, właśnie to wykorzystują - poczucie winy, strach, wstyd.
Jedynym sposobem przezwyciężenia tego jest wyznanie prawdy. Proszę
mi powiedzieć, kto panią zgwałcił.

Catherine odetchnęła gwałtownie. Popatrzyła przerażonym wzrokiem

na brata. Eve zwróciła ku sobie i przytrzymała jej twarz.

- Niech pani na mnie spojrzy. Tylko na mnie. I powie mi, kto panią

zgwałcił. Kto zgwałcił Sharon?

- Mój ojciec. - Jęk rozpaczy wyrwał się jej z piersi. - Mój ojciec. Mój

ojciec. Mój ojciec. - Schowała twarz w dłoniach i załkała.

- O Boże! - Stojąca w drugim końcu pokoju Elizabeth cofnęła się

gwałtownie, wpadając na służącą z tacą. Porcelanowa zastawa
roztrzaskała się o podłogę. Kawa wyciekła ciemną strużką na przepiękny
dywan. - O mój Boże! Moje dziecko!

Richard zerwał się z kanapy i podtrzymał żonę, gdy się zachwiała.
- Zabiję go za to! Zabiję go! - krzyknął i wtulił twarz w jej włosy.
- Beth! Och, Beth!
- Zrób dla nich wszystko, co w twojej mocy - szepnęła Eve do

Roarke'a i przytuliła do siebie Catherine.

- Myślałaś, że to Richard - rzekł półgłosem Roarke.

background image

- Tak. - Podniosła na niego oczy, przygasłe i ponure. - Myślałam, że to

ojciec Sharon. Pewnie nie chciałam uwierzyć, że tak ohydny proceder
można uprawiać przez tyle lat.

Roarke pochylił się do przodu. Miał kamienną twarz.
- Tak czy inaczej, DeBlass już jest martwy.
- Pomóż swoim przyjaciołom - spokojnie powiedziała Eve.

background image

18

Pozwoliła Catherine się wypłakać, choć dobrze wiedziała, że łzy nie

zmyją rany z jej duszy. Wiedziała także, że sama nie byłaby w stanie
zapanować nad sytuacją. To Roarke polecił służbie uprzątnąć skorupy
rozbitego serwisu, uspokajał przyjaciół, trzymał ich za ręce, a kiedy
uznał, że nadszedł właściwy moment, łagodnie zaproponował Elizabeth,
by napiła się herbaty.

Elizabeth sama ją przyniosła i dokładnie zamknęła drzwi do salonu,

zanim podała szwagierce filiżankę herbaty.

- Proszę, kochanie, napij się trochę.
- Przykro mi. - Catherine objęła filiżankę dłońmi, by je rozgrzać. -

Przykro mi. Myślałam, że to się skończyło. Musiałam tak myśleć.
Inaczej nie mogłabym żyć.

- Wszystko w porządku. - Elizabeth, blada jak ściana, podeszła do

męża.

- Pani DeBlass, musi mi pani o wszystkim opowiedzieć. Pani senator

DeBlass? - Eve poczekała, aż Catherine ponownie skupi na niej uwagę. -
Czy rozumie pani, że przebieg tej rozmowy jest rejestrowany?

- On powstrzyma panią.
- Nie, nie powstrzyma. Zadzwoniła pani do mnie, ponieważ wiedziała

pani, że to ja go powstrzymam.

- On boi się pani - szepnęła Catherine. - Boi się pani. Wiem o tym. Boi

się kobiet. Dlatego je krzywdzi. Chyba musiał coś zrobić mojej matce.
Zniszczył jej psychikę. Ona wiedziała.

- Pani matka wiedziała, że ojciec wykorzystuje panią seksualnie?
- Wiedziała. Udawała, że nie, ale widziałam to w jej oczach. Nie

chciała wiedzieć - po prostu chciała, żebyśmy nadal uchodzili za
spokojną, idealną rodzinę, żeby mogła wydawać swoje przyjęcia i być
żoną senatora. - Zasłoniła ręką oczy. - Kiedy w nocy przychodził do
mojego pokoju, następnego ranka widziałam to w jej twarzy. Lecz kiedy
próbowałam z nią rozmawiać, nakłonić, by kazała mu z tym skończyć,
udawała, że nie wie, o co mi chodzi. Powiedziała mi, żebym przestała
fantazjować. Żebym była dobra i szanowała rodzinę.

Znowu opuściła rękę, wzięła filiżankę w obie dłonie, lecz nie wypiła

nawet łyka herbaty.

- Kiedy byłam mała, miałam siedem czy osiem lat, przychodził do

mnie w nocy i dotykał mnie. Powiedział, że wszystko jest w porządku,
bo on jest tatusiem, a ja będę udawała mamusię. Powiedział, że to

background image

zabawa, sekretna zabawa. Powiedział, że muszę robić pewne rzeczy -
dotykać go...

- Już dobrze. - Eve uspokoiła Catherine, która zaczęła gwałtownie

drżeć. - Nie musi pani mówić. Proszę powiedzieć to, co pani może.

- Musiałaś go słuchać. Musiałaś. On miał władzę w naszym domu.

Richardzie?

- Tak. - Richard chwycił żonę za rękę i mocno ścisnął. - Wiem.
- Nie mogłam wam powiedzieć, ponieważ się wstydziłam i bałam, a

mama po prostu odwracała oczy, więc myślałam, że muszę to robić. - Z
trudem przełknęła ślinę. - Z okazji moich dwunastych urodzin urządzono
przyjęcie. Mnóstwo przyjaciół, wielki tort i kucyki. Pamiętasz kucyki,
Richardzie?

- Pamiętam. - Łzy spływały mu po policzkach. - Pamiętam.
- I tej nocy, nocy moich urodzin, przyszedł. Powiedział, że teraz jestem

wystarczająco dorosła. Powiedział, że ma dla mnie prezent, specjalny
prezent, ponieważ się rozwijam. I zgwałcił mnie. - Ukryła twarz w
dłoniach i zadrżała. - Powiedział, że to prezent. O Boże! Błagałam go, by
przestał, bo sprawiał mi ból. Byłam już wystarczająco duża, by wiedzieć,
że to jest niewłaściwe, złe. Ja byłam zła. Ale nie przestał. Potem ciągle
przychodził. Przez te wszystkie lata, dopóki nie wyniosłam się z domu.
Pojechałam do college'u, wystarczająco daleko, by nie mógł mnie
dotknąć. I wmówiłam sobie, że to nigdy się nie zdarzyło. Nigdy, nigdy
się nie zdarzyło. Próbowałam być silna, ułożyć sobie życie. Wyszłam za
mąż, bo myślałam, że będę bezpieczna. Justin był taki miły, taki
delikatny. Nigdy mnie nie skrzywdził. A ja nigdy mu nie powiedziałam.
Pomyślałam, że jeśli się dowie, będzie mną gardził. Więc wmawiałam
sobie, że to się nigdy nie zdarzyło.

Opuściła ręce i spojrzała na Ewę.
- Wierzyłam w to czasami. Najczęściej. Potrafiłam zapamiętać się w

pracy, w życiu rodzinnym. A potem zorientowałam się, że robi to samo z
Sharon. Chciałam jej pomóc, ale nie wiedziałam jak. Więc udawałam, że
wszystko jest w porządku, tak jak moja matka. Zabił ją. Teraz mnie
zabije.

- Dlaczego pani sądzi, że zabił Sharon?
- Ona nie była taka słaba jak ja. Zaatakowała go, wykorzystała to

przeciwko niemu. Słyszałam, jak się kłócili. W Boże Narodzenie. Kiedy
wszyscy przyjechaliśmy do jego domu, by udawać kochającą się
rodzinę. Zobaczyłam, że idą do jego gabinetu i poszłam za nimi.
Uchyliłam drzwi, podglądałam ich i podsłuchiwałam. Był na nią

background image

okropnie wściekły, ponieważ publicznie kpiła ze wszystkiego, co
popierał. I powiedziała: „To ty zrobiłeś ze mnie dziwkę, ty skurwielu”.
Ucieszyłam się, kiedy to usłyszałam. Chciałam wznieść okrzyk na jej
cześć. Przeciwstawiła się. Straszyła, że go zdemaskuje, jeżeli jej nie
zapłaci. Powiedziała, że wszystko opisała, każdy brudny szczegół. Więc
będzie musiał przyjąć jej regały gry. Kłócili się, obrzucali przezwiskami.
I wtedy...

Catherine zerknęła na Elizabeth, na swego brata, po czym odwróciła

wzrok.

- Zdjęła bluzkę. - Elizabeth jęknęła i Catherine znowu zadrżała. -

Powiedziała, że może ją mieć, jak każdy inny klient. Ale zapłaci więcej.
O wiele więcej. Patrzył na nią. Znałam to spojrzenie, te szkliste oczy, te
rozchylone usta. Złapał ją za piersi. Spojrzała na mnie. Prosto na mnie.
Wiedziała, że tam jestem, i popatrzyła na mnie z odrazą. Może nawet z
nienawiścią, bo wiedziała, że nic nie zrobię. Zamknęłam drzwi.
Zamknęłam je i uciekłam. Było mi niedobrze. Och, Elizabeth.

- To nie twoja wina. Na pewno próbowała mi powiedzieć. Nigdy nic

nie wiedziałam, nigdy nic nie słyszałam. Nigdy nie przyszło mi to do
głowy. Byłam jej matką i nie ochroniłam jej.

- Próbowałam z nią rozmawiać. - Catherine mocno splotła dłonie. -

Kiedy pojechałam do Nowego Jorku, żeby zebrać fundusze na kampanię.
Powiedziała, że ja wybrałam swoją drogę, ona wybrała swoją. I jej jest
lepsza. Ja bawię się w politykę, chowani głowę w piasek, a ona bawi się
władzą i ma oczy szeroko otwarte.

- Kiedy usłyszałam, że nie żyje, wiedziałam. Na pogrzebie

obserwowałam go, a on widział, że go obserwuję. Podszedł do mnie,
otoczył ramionami, przycisnął do siebie, jakby w geście pocieszenia. A
do ucha szepnął mi, żebym uważała. Żebym zobaczyła i zapamiętała, co
się dzieje, gdy nie dotrzymuje się sekretów rodzinnych. I powiedział, że
Franklin to świetny chłopak. Że ma wobec niego szerokie plany.
Powiedział, że muszę być bardzo dumna. I bardzo ostrożna. - Zamknęła
oczy. - Co mogłam zrobić? Jest moim dzieckiem.

- Nikt nie skrzywdzi pani syna. - Eve przykryła dłonią zaciśnięte ręce

Catherine. - Obiecuję pani.

- Nigdy nie będę wiedziała, czy mogłam ją ocalić. Twoje dziecko,

Richardzie.

- Teraz pani wie, że robi wszystko, co możliwe. - Eve bezwiednie

wzięła Catherine za rękę i ścisnęła ją uspokajająco. - Pani DeBlass, nie
będzie pani łatwo przejść przez to wszystko jeszcze raz, ale musi pani to

background image

zrobić. Stawić czoło opinii publicznej. Złożyć zeznania, by można było
wytoczyć mu proces.

- Nie dopuści do procesu - zmęczonym głosem odparła Catherine.
- Nie pozostawię mu wyboru. - Może jeszcze nie w sprawie

morderstwa, pomyślała. Ale oskarży go o seksualne wykorzystywanie
nieletnich. - Pani Barrister, wydaje mi się, że pani szwagierka powinna
teraz odpocząć. Może zaprowadzi ją pani na górę?

- Tak, oczywiście. - Elizabeth wstała, podeszła do Catherine i pomogła

jej podnieść się z kanapy. - Chodź, kochanie, położysz się na chwilę.

- Przykro mi. - Catherine oparła się ciężko o Elizabeth, która

wyprowadziła ją z pokoju. - Tak mi przykro. Niech mi Bóg wybaczy.

- Panie DeBlass, mamy w wydziale niezłą lekarkę, psychiatrę. Wydaje

mi się, że pańska siostra powinna się z nią zobaczyć.

- Tak. - Powiedział z roztargnieniem, wpatrując się w zamknięte drzwi.

- Będzie potrzebowała kogoś. Czegoś.

Wszyscy będziecie potrzebowali, pomyślała Eve.
- Czy jest pan w stanie odpowiedzieć na parę pytań?
- Nie wiem. On jest tyranem, ma trudny charakter. Ale to czyni z niego

potwora. Jak mogę pogodzić się z faktem, że mój ojciec jest potworem?

- Ma alibi na tę noc, kiedy zabito pańską córkę - zauważyła Eve. - Na

razie nie mogę oskarżyć go o morderstwo.

- Alibi?
- Z zeznań Rockmana wynika, że tej nocy pracował z pana ojcem w

jego biurze we Wschodnim Waszyngtonie prawie do drugiej nad ranem.

- Rockman powie wszystko, co ojciec mu każe.
- Włącznie z kryciem morderstwa?
- Takie rozwiązanie było najprostsze. Dlaczego ktoś miałby sądzić, że

mój ojciec maczał w tym palce? - Zadrżał, jakby nagle przeszedł go
chłód. - Zeznanie Rockmana jedynie pozostawia jego pracodawcę poza
wszelkimi podejrzeniami.

- W jaki sposób pana ojciec pojechał do Nowego Jorku i wrócił do

Wschodniego Waszyngtonu, jeśli nie chciał, by jego podróż została
odnotowana?

- Nie wiem. Jeśli poleciał swoim samolotem, to powinien być wpis w

dzienniku pokładowym.

- Wpisy można zmieniać - rzekł Roarke.
- Tak. - Richard podniósł oczy, jakby nagle sobie przypomniał, że jego

przyjaciel jest w pokoju. - Wiesz o tym lepiej ode mnie.

background image

- Aluzja do dawnych czasów, kiedy zajmowałem się przemytem -

wyjaśnił Roarke Ewie. - Można to zrobić, ale trzeba przekupić parę osób.
Pilota, pewnie mechanika i z całą pewnością naziemnego pracownika
lotniska.

- Więc wiem, kogo mam przycisnąć do muru. - Gdyby udało się jej

udowodnić, że jego samolot odbył taką podróż tamtej nocy, miałaby
punkt zaczepienia. Wystarczający, żeby złamać DeBlassa.

- Dużo pan wie o kolekcji broni swego ojca?
- Więcej niż bym chciał. - Richard stanął na drżących nogach.

Podszedł do barku, wlał alkohol do szklaneczki. Wypił go szybko,
niczym lekarstwo. - Lubi swoje rewolwery, często się nimi popisuje.
Kiedy byłem młodszy, próbował mnie nimi zainteresować. Roarke może
potwierdzić, że mu się to nie udało.

- Richard uważa, że broń jest niebezpiecznym symbolem nadużywania

władzy. I mogę ci powiedzieć, że DeBlass czasami dokonywał zakupów
na czarnym rynku.

- Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałeś?
- Nie pytałaś.
Na razie zostawiła ten temat w spokoju.
- Czy pana ojciec zna się na systemach bezpieczeństwa, na ich

technicznych aspektach?

- Oczywiście. Jest dumny z tego, że wie, jak się chronić. To jeden z

nielicznych tematów, który możemy omawiać bez kłótni.

- Czy uznałby go pan za eksperta?
- Nie - odpowiedział wolno Richard. - Za utalentowanego amatora.
- Jego stosunki z szefem policji Simpsonem. Jakby je pan opisał?
- Samoobsługa. Uważa Simpsona za głupca. Mój ojciec lubi

wykorzystywać głupców. - Nagle opadł na fotel. - Przykro mi. Nie mogę
tego robić. Potrzebuję trochę czasu. Chcę być z żoną.

- W porządku. Panie DeBlass, każę śledzić pana ojca. Każda próba

zbliżenia się do niego zostanie zarejestrowana. Proszę tego nie robić.

- Sądzi pani, że będę próbował go zabić? - Richard zaśmiał się smutno

i spojrzał na swoje dłonie. - Chciałbym. Za to, co zrobił z moją córką, z
moją siostrą, z moim życiem. Ale brakuje mi odwagi.

Kiedy znowu znaleźli się na dworze, Eve poszła prosto do samochodu,

nie patrząc na Roarke'a.

- Podejrzewałeś to? - spytała.
- Że DeBlass jest w to zamieszany? Owszem.
- Ale mi nie powiedziałeś.

background image

- Nie. - Roarke zatrzymał ją, zanim otworzyła szarpnięciem drzwi. - To

było przeczucie, Ewo. Nie miałem pojęcia, co przeżyła Catherine.
Najmniejszego pojęcia. Podejrzewałem, że Sharon i DeBlass mieli ze
sobą romans.

- To zbyt eleganckie określenie ich związku.
- Podejrzewałem to - kontynuował - ze sposobu, w jaki o nim mówiła

podczas naszej jedynej wspólnej kolacji. Ale to znowu było przeczucie,
nie pewnik. Przeczucia nie pomogłyby ci rozwikłać tej sprawy… poza
tym - dodał obracając ją w swoją stronę - gdy cię poznałem, zachowałem
swoje przeczucia dla siebie, ponieważ nie chciałem cię zranić. -
Odwróciła gwałtownie głowę. Cierpliwie ujął jej twarz w dłonie i
zwrócił ku sobie. - Nie masz nikogo, kto mógłby ci pomóc?

- Nie chodzi o mnie. - Głos jej zadrżał. - Nie mogę o tym myśleć,

Roarke. Nie mogę. Położę sprawę, jeśli zacznę się nad tym zastanawiać.
A jeśli ją położę, to on nie zostanie ukarany. Za gwałt, morderstwo,
seksualne wykorzystywanie dzieci, które powinien był chronić. Nie
dopuszczę do tego.

- Czyż nie powiedziałaś Catherine, że jedynym sposobem uwolnienia

się od przeszłości jest opowiedzenie o niej?

- Robota na mnie czeka.
Stłumił uczucie rozczarowania.
- Domyślam się, że chcesz pojechać na lotnisko w Waszyngtonie,

gdzie DeBlass trzyma swój samolot.

- Tak. - Wsiadła do samochodu, a Roarke obszedł go, by zająć miejsce

za kierownicą. - Możesz mnie wysadzić przy najbliższym przystanku.

- Jadę z tobą, Ewo.
- Doskonale. Muszę się zameldować.
Gdy zjeżdżał krętą uliczką, połączyła się z Feeneyem.
- Mam tu coś niesamowitego - powiedziała, zanim zdążył się odezwać.

- Jestem w drodze do Wschodniego Waszyngtonu.

- Ty masz coś niesamowitego? - Feeney niemal śpiewał. - Nie

musiałem długo szukać, Dallas. Wystarczyło przeczytać ostatnią
stroniczkę, którą zapisała rankiem w dniu morderstwa. Bóg jeden wie,
dlaczego odniosła pamiętnik do banku. Ślepy traf. Miała randkę o
północy. Nigdy nie zgadniesz z kim.

- Ze swoim dziadkiem.
Feeney wytrzeszczył oczy, prychnął.
- Cholera jasna, Dallas, skąd o tym wiesz?
Eve zamknęła na chwilę oczy.

background image

- Powiedz mi, że masz to czarno na białym. Powiedz mi, że wymienia

go z nazwiska.

- Nazywa go senatorem. Nazywa go swoim starym podłym

dziadziusiem. I wesoło pisze, że liczy mu pięć tysięcy dolarów za każde
rżnięcie. Cytuję: Niemal warto było pozwolić mu ślinić się nade mną -
drogi stary dziadek ma w sobie jeszcze mnóstwo energii. Skurwiel. Pięć
tysięcy doków co parę tygodni to nie jest taki zły układ. Do cholery, na
pewno mu pokażę, że jestem warta tych pieniędzy. Nie tak jak wtedy,
kiedy byłam mała i mnie wykorzystywał. Role się odwróciły. Ja nie stanę
się taką wysuszoną śliwką jak biedna ciotka Catherine. Ja zrobiłam z
tego kwitnący interes. A pewnego dnia, gdy mnie to znudzi, prześlę swoje
pamiętniki mediom. W wielu kopiach. Ten skurwysyn oszaleje, kiedy mu
powiem, co zamierzam zrobić. Może dziś wieczorem trochę go postraszę.
O Boże, to cudownie mieć nad nim taką władzę, żeby móc go dręczyć po
tym wszystkim, co mi zrobił.

Feeney potrząsnął głową.
- To był układ długoterminowy, Dallas. Przejrzałem kilka wpisów.

Czerpała niezłe zyski z szantażu, nazwiska, nazwiska i czyny. Z tego, co
pisze, wynika, że senator był w jej mieszkaniu w noc morderstwa. A to z
kolei oznacza, że jego zeznania są gówno warte.

- Możesz się postarać o nakaz aresztowania?
- Komendant kazał to załatwić, gdy tylko zadzwoniłaś. Powiedział,

żeby go zgarnąć. Pod zarzutem trzykrotnego morderstwa.

Wolno wypuściła powietrze.
- Gdzie go znajdę?
- Jest w siedzibie Senatu, zachwala swoją Ustawę o Moralności.
- O kurde, to świetnie. Już tam jadę. - Wyłączyła się, popatrzyła na

Roarke'a. - O ile szybciej to coś może jechać?

- Zobaczymy.
Gdyby wraz z nakazem aresztowania nie dostała rozkazu Whitneya, by

postępować dyskretnie, wkroczyłaby do gmachu Senatu i zakuła
DeBlassa w kajdanki na oczach jego kolegów. Mimo że nie mogła tego
zrobić, i tak odczuwała ogromną satysfakcję.

Poczekała, dopóki nie skończył swego płomiennego przemówienia o

upadku moralnym kraju, o postępującym rozkładzie, będącym skutkiem
swobody seksualnej, kontroli urodzin i inżynierii genetycznej. Potępił
brak moralności wśród młodzieży, odejście od nauczania religii w domu,
w szkole, w miejscu pracy. Nasz naród pod okiem Boga stał się
bezbożny. Nasze konstytucyjne prawo do posiadania broni zostało

background image

zniesione przez liberalną lewicę. Zarzucił słuchaczy liczbami
mówiącymi o liczbie brutalnych zbrodni, o upadku miast, o nielegalnych
narkotykach, wszystko to w wyniku, jak stwierdził senator, naszej
postępującej zgnilizny moralnej, łagodnego traktowania przestępców i
pobłażania wolności seksualnej.

Eve słuchała tego z obrzydzeniem.
- W roku dwa tysiące szesnastym - powiedziała cicho - pod koniec

Rewolty Miejskiej, przed wprowadzeniem zakazu posiadania broni,
tylko na Manhattanie dziesięć tysięcy osób zostało rannych lub zginęło
w wyniku postrzelenia.

Gdy zamilkła słuchając jadowitego przemówienia DeBlassa, Roarke

położył jej rękę na karku.

- Zanim zalegalizowaliśmy prostytucję, gwałt lub próba gwałtu

zdarzały się przeciętnie co trzy sekundy. Oczywiście, gwałty nadal się
zdarzają, gdyż wynikają raczej z agresji niż z potrzeby seksualnej, lecz
statystyki spadają. Licencjonowane prostytutki nie potrzebują alfonsów,
więc nie są przez nich bite, maltretowane, mordowane. I nie mogą
używać narkotyków. Kiedyś kobiety z niechcianą ciążą szukały pomocy
u rzeźników. Miały do wyboru ryzykować życie lub je zmarnować.
Zanim inżynieria genetyczna umożliwiła operacje w łonie matki, dzieci
rodziły się ślepe, głuche, kalekie. Ten świat nie jest idealny, ale
słuchając DeBlassa człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę, że mogłoby
być dużo gorzej. - Wiesz, co zrobią z nim media, kiedy to wyjdzie na
jaw?

- Ukrzyżują go - mruknęła Eve. - W Bogu nadzieja, że nie uznają go za

męczennika.

- Autorytet moralny podejrzany o kazirodztwo, kontakty z pro-

stytutkami, popełnienie morderstwa. Nie sądzę. Jest skończony. - Roarke
skinął głową. - Pod każdym względem.

Dobiegł ich gromki aplauz z galerii. Sądząc po żarliwości oklasków,

ekipa DeBlassa postarała się o zorganizowanie mu klaki.

Do diabła z dyskrecją, pomyślała, kiedy uderzeniem młotka

przewodniczący zamknął posiedzenie i ogłosił godzinną przerwę.

Musiała przecisnąć się przez tłum pomocników, asystentów i gońców,

zanim dotarła do DeBlassa. Jego zwolennicy poklepywali go po plecach;
gratulując mu elokwencji.

Poczekała, dopóki jej nie dostrzegł, dopóki nie omiótł wzrokiem jej,

potem Roarke'a, dopóki jego usta nie zacisnęły się.

background image

- Pani porucznik, jeśli chce pani ze mną porozmawiać, proszę przejść

do mojego biura. Sama. Mogę pani poświęcić dziesięć minut.

- Jeszcze będzie pan miał mnóstwo czasu, senatorze. Senatorze

DeBlass, aresztuję pana pod zarzutem morderstwa Sharon DeBlass, Loli
Starr i Georgie Castle.

Kiedy głośno zaprotestował i pomruk poszedł po sali, podniosła głos.
- Ponadto jest pan oskarżony o kazirodcze gwałty na Catherine

DeBlass, pańskiej córce, i Sharon DeBlass, pańskiej wnuczce. - Zanim
zdążył otrząsnąć się z szoku, wykręciła mu ręce do tyłu, zatrzaskując
kajdanki na nadgarstkach. - Nie musi pan nic mówić.

- To oburzające! - wybuchnął, gdy recytowała mu przepisową

formułkę. - Jestem senatorem Stanów Zjednoczonych. To jest siedziba
władz federalnych.

- I tych dwóch agentów federalnych będzie pana eskortować - dodała. -

Ma pan prawo do adwokata. - Kiedy wymieniała mu jego prawa,
deputowani i obserwatorzy, widząc wyraz jej twarzy, cofnęli się. - Czy
rozumie pan swoje prawa?

- Dostanę twoją odznakę, ty dziwko. - Zaczął sapać, kiedy przepychali

się przez tłum.

- Potraktuję to jako odpowiedź twierdzącą. Proszę głęboko oddychać,

senatorze. - Nie chcemy, żeby dostał pan zawału serca. - Nachyliła się do
jego ucha. - Nie dostaniesz mojej odznaki, ty skurwysynu. Za to ja
dobiorę ci się do tyłka. - Przekazała go agentom federalnym. - Czekają
na niego w Nowym Jorku - rzuciła krótko.

Jej słów prawie nie było słychać. DeBlass wrzeszczał żądając

natychmiastowego zwolnienia. W siedzibie senatu zakodowało się. W
tłumie dostrzegła. Rockmana. Podszedł do niej; miał twarz wykrzywioną
wściekłością.

- Popełnia pani błąd, pani porucznik.
- Nie, nie sądzę. Ale pan go popełnił w swoim zeznaniu. Moim

zdaniem pociągnie to za sobą oskarżenie o współudział. Zajmę się tym,
jak tylko wrócę do Nowego Jorku.

- Senator DeBlass to wielki człowiek. Jest pani tylko pionkiem w grze

liberałów, którzy chcą go zniszczyć.

- Senator DeBlass jest pedofilem i kazirodcą. Gwałcicielem i

mordercą. A ja, przyjacielu, jestem gliną, która go zgarnęła. Jeśli nie
chcesz pójść na dno razem z nim, skontaktuj się z adwokatem.

Roarke musiał zapanować nad chęcią porwania jej w ramiona, kiedy

szła przez rozbrzmiewające okrzykami korytarze siedziby Senatu.

background image

Przedstawiciele mediów próbowali się do niej dopchać, ale przeszła
obok, jakby ich w ogóle nie dostrzegła.

- Podoba mi się twój sposób bycia, pani porucznik Dallas - powiedział,

kiedy dotarli do samochodu. - Bardzo mi się podoba. I przy okazji, już
nie myślę, że jestem w tobie zakochany. Wiem, że jestem.

Spróbowała powstrzymać mdłości podchodzące jej do gardła.
- Wynośmy się stąd, do diabła.
Tylko siłą woli udało się jej zachować spokój do czasu, kiedy znalazła

się w samolocie. Dzięki temu jej głos był bezbarwny i pozbawiony
emocji, kiedy składała raport swemu przełożonemu. Potem zachwiała się
i odtrąciwszy Roarke'a, pobiegła do toalety, gdzie gwałtownie
wymiotowała.

Roarke czekał bezradnie po drugiej stronie drzwi. Znał ją wystar-

czająco dobrze, by wiedzieć, że współczucie tylko pogorszy sprawę.
Wydał polecenia stewardowi i zajął swoje miejsce. Czekając, aż wróci,
przyglądał się pasowi startowemu. Uniósł głowę, kiedy drzwi się
otwarły. Była blada jak płótno, miała ciemne, rozszerzone źrenice, jej
zwykle zwinne ruchy były teraz chwiejne i niezdarne.

- Przykro mi, chyba mnie to dopadło.
Kiedy usiadła, podał jej kubek.
- Wypij, to ci pomoże.
- Co to?
- Herbata z odrobiną whiskey.
- Jestem na służbie - zaczęła, ale przerwał jej gwałtownie.
- Wypij albo wleję ci to do gardła. - Przycisnął guzik i rozkazał

pilotowi startować.

Tłumacząc sobie, że to przyjemniejsze niż kłótnia, podniosła kubek do

ust, ale nie mogła opanować drżenia rąk. Szczękając zębami z trudem
upiła łyk, zanim odstawiła kubek. Wstrząsały nią dreszcze. Kiedy
Roarke chciał się do niej zbliżyć, odchyliła się do tyłu. Wciąż źle się
czuła, skręcały ją mdłości, głowa ciążyła jej jak ołów.

- Mój ojciec mnie zgwałcił - powiedziała ku swemu zaskoczeniu. W jej

oczach odbił się szok, jakiego doznała słysząc swe własne słowa. -
Wielokrotnie. I bił mnie, wielokrotnie. To, czy się broniłam, czy nie, nie
miało znaczenia. I tak mnie gwałcił. I tak mnie bił. I nic nie mogłam
zrobić. Nie można nic zrobić, kiedy ludzie, którzy powinni się tobą
opiekować, wykorzystują cię w ten sposób. Krzywdzą cię. Ranią.

- Eve - wziął ją za rękę, przytrzymując jej dłoń, kiedy próbowała się

wyrwać. - Tak mi przykro. Tak strasznie przykro.

background image

- Powiedzieli mi, że miałam osiem lat, kiedy mnie znaleźli na jakiejś

uliczce w Dallas. Krwawiłam, miałam złamaną rękę. Musiał mnie tam
porzucić. Nie wiem. Może sama uciekłam. Nie pamiętam. Ale nigdy po
mnie nie przyszedł. Nikt nigdy po mnie nie przyszedł.

- A twoja matka?
- Nie wiem. Nie pamiętam jej. Może już nie żyła. Może była taka jak

matka Catherine i udawała, że o niczym nie wie. Zostały mi tylko urywki
wspomnień i koszmary, w których powracają najgorsze chwile. Nawet
nie znam swego imienia. Nie byli w stanie ustalić mojej tożsamości.

- Ale potem byłaś bezpieczna?
- Nigdy nie byłeś w środku tego systemu. Tam nie ma miejsca na

bezpieczeństwo. Jest tylko bezsilność. Pozbawiają cię wszystkiego,
twierdząc, że to dla twojego dobra. - Westchnęła, oparła głowę na
podgłówku i zamknęła oczy. - Roarke, ja nie chciałam zaaresztować
DeBlassa. Ja chciałam go zabić. Chciałam go zabić własnymi rękoma, za
to, co stało się ze mną. Odbierałam to bardzo osobiście.

- Zrobiłaś to, co do ciebie należało.
- Tak, zrobiłam to, co do mnie należało. I będę to robić nadal. - Ale nie

myślała teraz o pracy. To było życie. Jej i jego. - Roarke, teraz już wiesz,
że siedzi we mnie coś niedobrego. To jest jak wirus, który czai się w
człowieku i atakuje, kiedy system odpornościowy jest osłabiony. Nie
warto na mnie stawiać.

- Lubię długie dyskusje. - Uniósł jej dłoń do ust i pocałował. - Może

się nad tym zastanowimy. Może oboje na tym zyskamy.

- Nigdy przedtem nikomu o tym nie mówiłam.
- Teraz ci lepiej?
- Nie wiem. Może. Jezu, jaka jestem zmęczona.
- Możesz się o mnie oprzeć. - Otoczył ją ramieniem i pozwolił, by

położyła mu głowę na piersi.

- Na razie - mruknęła. - Do zobaczenia w Nowym Jorku.
- No to do zobaczenia. - Przycisnął usta do jej włosów, mając nadzieję,

że uśnie.

background image

19

DeBlass nie chciał mówić. Jego adwokaci nałożyli mu kaganiec, i to

ciasny. Proces przesłuchań był powolny i nudny. Czasami Ewie
wydawało się, że senator wybuchnie; krew nabiegała mu do twarzy, gdy
udało jej się go sprowokować.

Przestała zaprzeczać, że ma osobisty stosunek do tej sprawy. Nie

chciała zawiłego procesu, który toczyłby się wśród ostrych ataków
prasy. Chciała przyznania się do winy.

- Wplątał się pan w kazirodczy romans ze swoją wnuczką Sharon

DeBlass.

- Mój klient nie potwierdza tego zarzutu.
Nie zwracając uwagi na adwokata, Eve obserwowała twarz DeBlassa.
- Mam odpis fragmentu pamiętnika Sharon DeBlass, dotyczący nocy,

której została zamordowana.

Podała dokument przez stół. Prawnik DeBlassa, zadbany schludny

człowieczek, ze starannie przystrzyżoną rudawą bródką i wodnistymi
niebieskimi oczami, wziął go do ręki i dokładnie przestudiował. Jeżeli
zrobiło to na nim jakieś wrażenie, starannie ukrył swoje uczucia pod
maską obojętności.

- Jak sama pani wie, pani porucznik, to jeszcze niczego nie dowodzi.

Mamy tu jedynie chore fantazje nieżyjącej kobiety o wątpliwej reputacji.
Kobiety, która od dłuższego czasu nie utrzymywała kontaktów z rodziną.

- Tu jest pewien interesujący fragment, senatorze DeBlass. - Eve

uparcie zwracała się do oskarżonego, ignorując jego prawnika. -
Wykorzystywał pan seksualnie swoją córkę, Catherine.

- Bzdura! - wybuchnął DeBlass, zanim jego adwokat nakazał mu ręką

milczenie.

- Mam oświadczenie podpisane i potwierdzone w obecności świadków

przez panią senator Catherine DeBlass. - Eve podała papier adwokatowi,
który wyrwał go jej z rąk, zanim senator zdążył się poruszyć.

Prawnik przebiegł dokument wzrokiem, po czym złożył go dokładnie

wypielęgnowanymi dłońmi.

- Może nie zdaje pani sobie sprawy, pani porucznik, z faktu, że mamy

tu do czynienia z nieszczęśliwym przypadkiem choroby psychicznej.
Żona pana senatora DeBlassa nawet teraz znajduje się pod obserwacją z
powodu depresji.

- Zdaję sobie z tego sprawę. - Rzuciła prawnikowi twarde spojrzenie. -

I dokładnie zbadamy jej stan oraz powód choroby.

background image

- Pani senator DeBlass była poddana leczeniu ze względu na objawy

depresji, paranoi i nerwicy - ciągnął prawnik tym samym bezbarwnym
głosem.

- Jeśli to prawda, senatorze DeBlass, dowiemy się, czy przyczyn tego

nie należy szukać w ciągłym i systematycznym wykorzystywaniu jej w
dzieciństwie. Był pan w Nowym Jorku w noc morderstwa Sharon
DeBlass - niepostrzeżenie skierowała rozmowę na właściwe tory. - A
nie, jak pan poprzednio twierdził, we Wschodnim Waszyngtonie.

Zanim adwokat zdążył ją powstrzymać, pochyliła się do przodu,

świdrując wzrokiem DeBlassa.

- Opowiem panu, jak pan to zrobił. Wziął pan swój prywatny samolot,

płacąc pilotowi i naziemnemu pracownikowi lotniska. Poszedł pan do
mieszkania Sharon, kochał się z nią i nagrał to dla własnych celów.
Zabrał pan ze sobą broń, Smith & Wesson, kaliber 38. Ponieważ
wymyślała panu, ponieważ groziła, ponieważ nie mógł pan dłużej
pozwalać sobie na ryzyko ewentualnego zdemaskowania, strzelił pan do
niej, strzelił pan trzy razy, w głowę, w serce, w łono.

Mówiła szybko, z twarzą przy jego twarzy. Z przyjemnością patrzyła,

jak poci się ze strachu.

- Ostatni strzał był sprytnym posunięciem. Uniemożliwił nam

stwierdzenie aktywności seksualnej. Rozerwał jej pan krocze. Może to
było symboliczne, może próbował się pan w ten sposób chronić.
Dlaczego zabrał pan ze sobą broń? Zaplanował pan to wcześniej? Czy w
ten sposób chciał pan skończyć to raz na zawsze?

DeBlass miał rozbiegany wzrok. Jego oddech stał się ciężki i szybki.
- Mój klient nie przyznaje się do posiadania wspomnianej broni.
- Pański klient to łajdak.
Adwokat prychnął z oburzeniem.
- Pani porucznik Dallas, mówi pani o senatorze Stanów Zjed-

noczonych.

- W takim razie jest utytułowanym łajdakiem. To pana zaskoczyło,

prawda, senatorze? Cała ta krew, ten hałas, sposób, w jaki broń
odskoczyła w ręce. Może nawet sam pan nie wierzył, że jest do tego
zdolny. Nie wtedy, kiedy poczuł pan wewnętrzną potrzebę pociągnięcia
za spust. Ale skoro to już się stało, nie było odwrotu. Musiał pan to
zatuszować. Ona by pana zrujnowała, nigdy nie dałaby panu spokoju.
Nie była taka jak Catherine. Nie usunęłaby się w cień, żeby cierpieć,
żeby przeżywać swoją hańbę i strach w milczeniu. Wykorzystała to

background image

przeciwko panu, więc musiał ją pan zabić. Potem trzeba było zatrzeć
ślady.

- Pani porucznik Dallas...
Nie spuszczała oczu z DeBlassa i nie przestawała go atakować,

ignorując ostrzeżenia prawnika.

- To było podniecające, prawda? Mogło to ujść panu na sucho. Jest pan

senatorem Stanów Zjednoczonych, dziadkiem ofiary. Kto mogły pana
podejrzewać? Więc ułożył ją pan na łóżku, zaspokajając własne żądze,
własne ego. Mógł pan zrobić to jeszcze raz, więc dlaczego nie? Zabijanie
poruszyło coś w panu. Czy istnieje lepszy sposób zatarcia śladów niż
stworzyć wrażenie, że dokonał tego prawdziwy psychopata?

Zaczekała, aż DeBlass wypił łapczywie łyk wody ze szklanki.
- I to był prawdziwy psychopata. Napisał pan kartkę i wsunął ją pod

ciało ofiary. Był pan już ubrany, spokojniejszy, choć ciągle
podekscytowany. Zaprogramował pan łącze, aby poinformować gliny o
drugiej pięćdziesiąt pięć. Potrzebował pan trochę czasu, aby zejść na dół
i spreparować dyskietki ochrony. Potem wrócił pan do swojego
wahadłowca, poleciał z powrotem do Wschodniego Waszyngtonu, aby
odegrać tam rolę rozwścieczonego dziadka.

Przez cały ten czas DeBlass nie odezwał się ani słowem, ale drgał mu

mięsień w policzku, a wzrok nie mógł znaleźć punktu zaczepienia.

- To fascynująca historyjka, pani porucznik - powiedział prawnik. -

Ale ciągle tylko historyjka. Przypuszczenie. Desperacka próba
departamentu policji uspokojenia mediów i mieszkańców Nowego
Jorku. To zupełnie oczywiste, dlaczego ten śmieszny i potworny zarzut
stawia się senatorowi właśnie w chwili, gdy jego projekt Ustawy o
Moralności ma zostać poddany debacie.

- Jak pan wybrał pozostałe dwie? W jaki sposób wytypował pan Lolę

Starr i Georgie Castle? Czy wybrał pan już czwartą, piątą, szóstą? Czy
poprzestałby pan na tym? Czy zrezygnowałby pan z tego, skoro dzięki
temu czuł się pan tak potężny, tak niepokonany, tak prawy?

Twarz DeBlassa nie była już czerwona, była szara, a jego oddech stał

się chrapliwy i urywany. Kiedy ponownie sięgnął po wodę, ręka mu
zadrżała i szklanka potoczyła się po podłodze.

- To przesłuchanie jest skończone. - Adwokat wstał i pomógł

DeBlassowi się podnieść. - Zdrowie mojego klienta jest cenne. Pan
senator wymaga natychmiastowej pomocy medycznej.

background image

- Pański klient jest mordercą. Będzie miał ciągłą opiekę medyczną w

więzieniu i to do końca swoich dni. - Przycisnęła guzik. Kiedy otworzyły
się drzwi pokoju przesłuchań, wkroczył umundurowany funkcjonariusz.

- Proszę wezwać lekarza - rozkazała. - Senator trochę się denerwuje.

Będzie jeszcze gorzej - ostrzegła zwracając się do DeBlassa. - Nawet
jeszcze nie zaczęłam.

Dwie godziny później, po złożeniu raportu i spotkaniu z prokuratorem,

Ewie udało się przedostać przez korek uliczny. Miała już za sobą lekturę
większej części pamiętników Sharon DeBlass. Teraz musiała odsunąć od
siebie obraz skrzywionego psychicznie mężczyzny i dziewczynki, z
której uczynił kobietę tak samo niezrównoważoną, jak on sam.

Wiedziała, że to mogła być równie dobrze opowieść o niej. Trzeba

było dokonać wyboru, pomyślała. Wybór Sharon kosztował ją życie.

Chciała się trochę rozładować, porozmawiać z kimś, kto by jej

wysłuchał, docenił ją, w kim mogłaby znaleźć oparcie. Z kimś, kto przez
krótką chwilę pozwoliłby jej nie myśleć o tym, co zdarzyło się jej w
przeszłości. I o tym, co mogło się zdarzyć.

Jechała do Roarke'a. Kiedy uruchomiło się łącze w jej samochodzie,

marzyła, żeby nie było to wezwanie do pracy.

- Dallas.
- Cześć, dziecinko. - Na ekranie zobaczyła zmęczoną twarz Feeneya. -

Właśnie przejrzałem dyskietkę z przesłuchania. Dobra robota.

- Przez tego cholernego adwokata nie wszystko udało mi się z niego

wyciągnąć. Ale dobiorę się do niego, Feeney. Przysięgam.

- Tak, stawiam na ciebie. Wiesz, właśnie muszę ci powiedzieć coś, co

ci się nie spodoba. DeBlass miał lekki atak serca.

- O Jezu! Chyba nam nie wykituje?
- Nie. Lekarz się nim zajął. Mówią, że wróci do formy w ciągu

tygodnia.

- To dobrze. - Wypuściła wolno powietrze.
- Chcę, żeby żył długo za kratkami. Są na to duże szansę. Prokurator

jest gotów uznać cię za świętą, ale na razie jest zdezorientowany.

Wcisnęła mocno hamulec. Popychana potokiem gwałtownych

odgłosów wjechała w Dziesiątą ulicę i stanęła blokując zakręt.

- Co to do cholery znaczy, że jest zdezorientowany?
Feeney skrzywił się, rozumiejąc jej złość.
- DeBlassa zwolniono za kaucją. Senator USA, przez całe życie

oddany ojczyźnie, sól ziemi, chory na serce - i ma sędziego w kieszeni.

background image

- Pieprzyć to. - Szarpnęła pasmo włosów, aż ból kazał jej zapomnieć o

złości. - Jest oskarżony o morderstwo z trzech paragrafów.

- Prokurator mówił, że nie zgodzi się na kaucję.
- Dał się nabrać. Adwokat DeBlassa wygłosił przemówienie, które

wycisnęłoby łzy nawet z kamienia i wyciągnęłoby z grobu umarłego.
DeBlass jest znowu we Wschodnim Waszyngtonie i odpoczywa zgodnie
z zaleceniami lekarza. Zarządzono trzydziestosześciogodzinną przerwę
w przesłuchaniach.

- Cholera. - Uderzyła kantem dłoni w kierownicę. - To dla nas bez

różnicy - powiedziała ponuro. - Może udawać starego schorowanego
męża stanu albo stepować na pieprzonym Lincoln Memoriał, i tak go
dostanę.

- Komendant martwi się, że ta przerwa pozwoli DeBlassowi zebrać

posiłki. Chce, żebyś jutro o ósmej rano zaczęła pracę z prokuratorem i
przejrzała wszystko, co mamy.

- Będę tam. Feeney, on się z tego nie wymiga.
- Upewnij się, że stryczek jest gotowy, dziecinko. Do zobaczenia o

ósmej.

- Tak. - Zdenerwowana włączyła się znowu w sznur samochodów.

Zastanawiała się, czy nie lepiej wrócić do domu i zająć się zestawieniem
dowodów. Ale miała pięć minut do domu Roarke'a. Mogła z nim
przećwiczyć czekające ją przesłuchanie.

Wiedziała, że doskonale odegrałby rolę adwokata diabła, gdyby

chciała odkryć swoje słabe punkty, a poza tym musiała przyznać, że
umiał ją uspokoić, co pozwalało jej myśleć chłodno, nie ulegając
chwilowym emocjom. Nie mogła pozwolić, by zawładnęły nią uczucia,
nie mogła pozwolić, aby obraz Catherine przesłaniał jej myśli, jak to
ciągle się zdarzało. Wstyd i strach, i wina. Tak strasznie trudno było to
oddzielić. Wiedziała, że chce, aby DeBlass zapłacił za to, co zrobił
Catherine, i za śmierć trzech kobiet.

Została wpuszczona przez bramę domu Roarke'a. Szybko wjechała na

podjazd. Krew pulsowała jej w żyłach, gdy wbiegała po schodach.
Idiotka, pomyślała. Jak nastolatka opętana przez hormony. Ale
uśmiechała się, kiedy Summerset otworzył drzwi.

- Muszę zobaczyć się z Roarke'em - powiedziała mijając go.
- Przykro mi, pani porucznik. - Nie ma go w domu.
- Och! - Rozczarowanie, jakiego doznała, sprawiło, że poczuła się

idiotycznie. - Gdzie on jest?

Twarz Summerseta była nieprzenikniona.

background image

- Sądzę, że jest na jakimś zebraniu. Był zmuszony odwołać ważną

podróż do Europy i dlatego będzie pracował do późna.

- W porządku. - Kot dumnie zszedł ze schodów i natychmiast zaczął

się ocierać o nogi Ewy. Wzięła go na ręce i podrapała po brzuszku. -
Kiedy można się go spodziewać?

- Roarke sam rozporządza swoim czasem, pani porucznik. Nie wiem,

kiedy można się go spodziewać.

- Posłuchaj, przyjacielu, nie zmuszałam Roarke'a, żeby spędzał ze mną

swój cenny czas. Więc dlaczego nie wyrzucisz z siebie tego wreszcie i
nie powiesz mi, czemu zachowujesz się, jakbym była jakimś
niewygodnym intruzem za każdym razem, kiedy tu przychodzę.

Zaszokowany Summerst pobladł gwałtownie.
- Jestem przyzwyczajony do dobrych manier, pani porucznik Dallas.

Pani najwyraźniej nie.

- Pasują do mnie jak pięść do nosa.
- W istocie. - Summerset wyprostował się dumnie. - Roarke to

wpływowy człowiek. Ma styl i klasę. Liczą się z nim prezydenci i
królowie. Dotrzymywał towarzystwa kobietom wysoko urodzonym i o
świetnym drzewie genealogicznym.

- A ja jestem nisko urodzona i nie mam żadnego drzewa ge-

nealogicznego. - Roześmiałaby się, gdyby jego słowa nie były tak bliskie
prawdy. - Nawet takiemu człowiekowi jak Roarke może spodobać się
zwykły kundel. Powiedz mu, że zabrałam kota - rzuciła na odchodnym.

Poczuła się lepiej, kiedy wytłumaczyła sobie, że Summerset jest

nieznośnym snobem. W drodze do domu, wciąż jeszcze zdenerwowana,
uznała ciche towarzystwo kota za nadspodziewanie uspokajające. Nie
potrzebowała aprobaty jakiegoś lokaja i to na dodatek dupka. Jakby na
potwierdzenie tych słów kot wlazł jej na kolana i zaczął się o nią ocierać.

Skrzywiła się lekko, kiedy wbił pazury w jej spodnie, ale nie odsunęła

go od siebie.

- Musimy dać ci jakieś imię. Nigdy przedtem nie miałam kota -

mruknęła. - Nie mam pojęcia, jak nazywała cię Georgie, ale wymyślimy
coś nowego. Nie martw się, wymyślimy coś lepszego niż Mruczek.

Wjechała do garażu, zaparkowała i zobaczyła żółte światełko migające

na ścianie przy jej miejscu postojowym. Ostrzeżenie, że nie zapłaciła za
parking. Jeśli zmieni się na czerwone, wjazd zostanie zablokowany i nie
będzie mogła wyjechać. Zaklęła pod nosem, bardziej z przyzwyczajenia
niż ze złości. Nie miała czasu płacić rachunków, cholera jasna, i teraz
zdała sobie sprawę, że będzie musiała poświęcić wieczór na

background image

uregulowanie wszystkich należności. Z kotem pod pachą poszła w
kierunku windy. Może Fred? Pochyliła głowę, wpatrując się w jego
nieprzeniknione dwu - kolorowe oczy.

- Nie, nie wyglądasz mi na Freda. Jezu, musisz ważyć ze dwadzieścia

funtów. - Podnosząc torbę, weszła do windy. - Jeszcze pomyślimy nad
imieniem dla ciebie. Tubbo.

Kiedy tylko postawiła go na podłodze w mieszkaniu, popędził do

kuchni. Poważnie podchodząc do swych obowiązków właścicielki kota i
chcąc uniknąć szkód, poszła za nim i wystawiła mu spodek mleka oraz
niezbyt świeże resztki chińszczyzny.

Kot najwidoczniej nie był wybredny i zabrał się do jedzenia z

apetytem.

Obserwowała go przez chwilę, myśląc o czym innym. Pragnęła

Roarke'a. Potrzebowała go. Jeszcze jedna sprawa wymagała przemyś-
lenia.

Nie wiedziała, jak traktować jego zapewnienie o miłości. Miłość

oznacza różne rzeczy dla różnych ludzi. Do tej pory nie było jej w życiu
Ewy.

Nalała sobie pół kieliszka wina, ale ledwo na nie spojrzała. Na pewno

czuła coś do Roarke'a. To uczucie było nowe i niebezpiecznie silne.
Najlepiej zostawić sprawy ich własnemu biegowi. Podejmowanych
szybko decyzji najczęściej się żałuje.

Dlaczego, do diabła, nie było go w domu?
Odstawiła nie tknięte wino na bok, przeciągnęła ręką po włosach. To

jest najgorsze, kiedy zaczynasz się do kogoś przyzwyczajać, pomyślała.
Czujesz się samotna, gdy nie ma go przy tobie.

Przypomniała sobie, że czeka na nią praca. Sprawa, którą musiała

zamknąć, i mała rosyjska ruletka z jej kartami kredytowymi. Może
weźmie długą gorącą kąpiel i pozwoli sobie na moment odprężenia przed
porannym spotkaniem z prokuratorem. Zostawiła kota nad miską z
mięsem i poszła do łazienki. Instynkt przytępiony po długim dniu pracy i
osobistych rozterek ostrzegł ją o sekundę za późno.

Mechanicznie sięgnęła po broń, zanim jeszcze dostrzegła jakiś ruch,

ale opuściła ją, kiedy zobaczyła długą lufę rewolweru.

Colt, pomyślała, czterdziestka piątka. Broń, którą zdobywano Dziki

Zachód, sześciostrzałowa.

- To nie pomoże twojemu szefowi, Rockman.
- Nie masz racji. - Wyszedł zza drzwi, trzymając rewolwer

wycelowany w jej serce. - Wyjmij powoli broń, pani porucznik, i rzuć ją.

background image

Patrzyła mu w oczy. Laser był szybki, ale nie szybszy od

odbezpieczonej czterdziestki piątki. Gdyby do niej strzelił z tej
odległości, rana byłaby paskudna. Rzuciła broń.

- Kopnij to do mnie. A! - uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy

zobaczył, jak sięga ręką do kieszeni. - I komunikator. Wolę, żeby to
zostało między nami. Dobrze - powiedział, kiedy rzuciła urządzenie na
podłogę.

- Niektórzy mogą uważać, że twoja lojalność w stosunku do senatora

jest godna podziwu, Rockman. Ja uważam, że to głupota. Kłamać, aby
zapewnić mu alibi, to jedno, ale terroryzowanie funkcjonariusza policji
to już zupełnie co innego.

- Jesteś wyjątkowo inteligentną kobietą, pani porucznik. Mimo to

popełniasz wyjątkowo głupie błędy. Lojalność nie ma tu nić do rzeczy.
Wolałbym, żebyś zdjęła kurtkę.

Poruszała się wolno, nie spuszczając go z oczu. Zsunęła kurtkę z

jednego ramienia i włączyła rekorder w jednej z kieszeni.

- Rockman, jeżeli trzymanie mnie na muszce nie jest wynikiem

lojalności wobec senatora DeBlassa, to dlaczego to robisz?

- Dla własnego bezpieczeństwa i czystej przyjemności. Czekałem na

możliwość zabicia cię, pani porucznik, ale nie do końca wiedziałem, jak
to zrobić.

- I jak zamierzasz to zrobić?
- A może byś usiadła? Na brzegu łóżka. Zdejmij buty i pogadamy

sobie.

- Mam zdjąć buty?
- Gdybyś mogła. To daje mi pierwszą i, jak sądzę, ostatnią szansę

przedyskutowania z tobą tego, czego udało mi się dokonać. Co z tymi
butami?

Usiadła tak, by być jak najbliżej łącza.
- Współpracowałeś z DeBlassem cały czas, prawda?
- Chcesz go zrujnować. Mógł zostać prezydentem, a nawet

przewodniczącym Światowej Federacji Narodów. Był na fali i mógł
zasiąść nawet w Gabinecie Owalnym.

- Z tobą u boku.
- Oczywiście. I razem poprowadzilibyśmy kraj, a potem cały świat w

nowym kierunku. We właściwym kierunku. Ku silnym zasadom
moralnym i bezpieczeństwu.

Nie spieszyła się; zaczekała, aż but spadnie na podłogę, nim

rozsznurowała drugi.

background image

- Bezpieczeństwo... i pomogliby je zapewnić twoi starzy kumple z

Siatki Bezpieczeństwa?

Uśmiechnął się surowo; oczy mu błyszczały.
- Tym krajem już za długo rządzili dyplomaci. Nasi generałowie

dyskutują i negocjują, zamiast rozkazywać. Z moją pomocą DeBlass by
to zmienił, ale ty uparłaś się, żeby go zniszczyć, a mnie razem z nim.
Teraz nie mamy szans na prezydenturę.

- Jest mordercą, pedofilem...
- Mężem stanu - przerwał jej Rockman. - Nigdy nie wytoczysz mu

procesu.

- Będzie miał proces i zostanie skazany. Zabicie mnie nie zmieni tego.
- Nie, ale sprawa przeciwko niemu upadnie. Razem ze śmiercią obu

stron. Widzisz, kiedy opuściłem go nie dalej niż dwie godziny temu,
senator DeBlass był w swoim biurze we Wschodnim Waszyngtonie.
Stałem przy nim, kiedy wybierał czterolufowe Magnum, kaliber
pięćdziesiąt siedem, bardzo skuteczną broń. I widziałem, jak wkładał
lufę do ust i umierał jak patriota.

- Jezu Chryste! - Ten obraz nią wstrząsnął. - Samobójstwo!
- Wojownik przebijający się własnym mieczem. - W głosie Rockmana

zabrzmiał podziw. - Powiedziałem mu, że to jedyne rozwiązanie, i
przyznał mi rację. Nigdy nie zniósłby upokorzenia. Kiedy znajdą jego
ciało, a potem twoje, jego reputacja jeszcze raz zostanie uratowana.
Zostanie dowiedzione, że umarł na wiele godzin przed tobą. Nie mógł
cię zabić, a ponieważ sposób morderstwa będzie dokładnie taki sam, jak
w innych przypadkach, i będą dwie następne ofiary, jak zapowiedziano,
dowody przeciwko senatorowi nie będą miały żadnej wartości. Będę
zrozpaczony. Będę grzmiał i potępiał - i zajmę jego miejsce.

- Tu nie chodzi o politykę! Niech cię szlag trafi! - Wstała z

zaciśniętymi pięściami, by zadać mu cios. Całe szczęście, że nie użył
broni, tylko powstrzymał Ewę ręką. Uderzona przekręciła się i upadła
ciężko na nocny stolik. Stojąca na nim szklanka spadła i roztrzaskała się
o podłogę.

- Wstawaj!
Jęknęła cicho. Czuła piekący ból w policzku, widziała jak przez mgłę.

Dźwignęła się i odwróciła, uważając, by stać przodem do łącza, które
uruchomiła ręcznie.

- Co ci to da, że mnie zabijesz, Rockman?
- Bardzo dużo. To ty prowadziłaś śledztwo. To ty spałaś z mężczyzną,

który był pierwszym podejrzanym. Twoja reputacja i twoje motywy

background image

zostaną dokładnie zbadane po twojej śmierci. Dawanie kobiecie władzy
jest zawsze błędem.

Otarła krew ż wargi.
- Nie lubisz kobiet, Rockman?
- Czasami się przydają, ale właściwie wszystkie są dziwkami. Może

nie sprzedałaś swego ciała Roarke'owi, ale on cię kupił. Zamordowanie
ciebie w gruncie rzeczy nie złamie wzorca, jaki ustaliłem.

- Ty ustaliłeś?
- Naprawdę myślałaś, że DeBlass potrafi tak dokładnie zaplanować i

wykonać serię morderstw? - Poczekał, dopóki nie zobaczył, że
zrozumiała. - Tak, zabił Sharon. W afekcie. Nawet nie zdawałem sobie
sprawy z tego, że rozważa taki pomysł. Potem wpadł w panikę.

- Byłeś tam. Byłeś z nim tej nocy, kiedy zabił Sharon.
- Czekałem na niego w samochodzie. Zawsze mu towarzyszyłem

podczas jego schadzek z tą dziewczyną. Woziłem go, żebym tylko ja,
człowiek, któremu ufał, był w to wciągnięty.

- Jego własna wnuczka. - Eve nie śmiała się odwrócić, by nie zakłócić

nagrania. - Czy to nie napawało cię wstrętem?

- Ona napawała mnie wstrętem, pani porucznik. Wykorzystywała jego

słabość. Każdy człowiek może mieć jakąś słabostkę, ale ona
wykorzystała ją, wyzyskała, potem zaczęła go straszyć. Kiedy zginęła,
zrozumiałem, że stało się najlepiej, jak mogło. Poczekałaby, aż zostanie
prezydentem, a potem wbiłaby mu nóż w plecy.

- Więc pomogłeś mu zatrzeć ślady.
- Oczywiście. - Rockman uniósł ramiona. - Cieszę się, że nadarzyła się

nam okazja do rozmowy. To było dla mnie bardzo przykre, że nie
mogłem się tym pochwalić. Jestem zachwycony, że mogę ci o tym
opowiedzieć.

Ego, przypomniała sobie. Nie tylko inteligencja, lecz ego i próżność.
- Musiałeś szybko myśleć - zauważyła. - I myślałeś. Szybko i

bezbłędnie.

- Tak. - Uśmiechnął się szeroko. - Zadzwonił przez samochodowe

łącze i powiedział, żebym szybko przyszedł na górę. Był oszalały ze
strachu. Gdybym go nie uspokoił, może by jej się udało go zniszczyć.

- Jeszcze ją obwiniasz?
- Była dziwką. Martwą dziwką. - Wzruszył ramionami, ale rewolwer

ani drgnął w jego dłoniach. - Dałem senatorowi środek uspokajający i
posprzątałem bałagan. Wytłumaczyłem mu, że trzeba uczynić z Sharon
tylko część całości. Wykorzystać jej słabostki, jej patetyczny wybór

background image

zawodu. Spreparowanie dyskietek ochrony było niezwykle proste.
Skłonności senatora do nagrywania własnych wyczynów seksualnych
poddały mi pomysł wykorzystania tego jako części wzorca.

- Tak - powiedziała przez zdrętwiałe wargi. - To było mądre.
- Posprzątałem mieszkanie, wytarłem dokładnie broń. Ponieważ był na

tyle rozsądny, by wziąć tę, która nie była zarejestrowana, pozostawiłem
ją na miejscu zbrodni. Znowu ustalając wzorzec.

- Więc wykorzystałeś to - powiedziała cicho Eve. - Wykorzystałeś

jego, wykorzystałeś Sharon.

- Tylko głupcy marnują okazje. Był bardziej sobą, gdy to w końcu

zostało załatwione - zadumał się Rockman. - Byłem w stanie wykonać
resztę swego planu wykorzystując Simpsona do wywierania nacisku,
przekazywania tajnych informacji. Źle się stało, że senator zapomniał o
pamiętnikach Sharon i dopiero później mi o nich powiedział. Musiałem
ryzykować powrót do jej mieszkania. Ale, jak oboje już wiemy, była
wystarczająco mądra, by dobrze je ukryć.

- Zabiłeś Lolę Starr i Georgie Castle. Zabiłeś je, by zakamuflować

pierwsze morderstwo.

- Tak. Lecz w przeciwieństwie do senatora, dobrze się bawiłem. Od

początku do końca. Nie miałem trudności z wyborem ofiar, ustaleniem
ich nazwisk, miejsca zamieszkania.

W tej chwili trochę trudno jej było cieszyć się z faktu, że ona miała

rację, a komputer się mylił. W końcu było dwóch morderców.

- Nie znałeś ich? Nawet ich nie znałeś?
- Myślałaś, że powinienem je znać? - Zaśmiał się z tego. - Ich

nazwiska nie miały znaczenia. Liczył się tylko ich zawód. Kurwy
obrażają mnie. Kobiety, które rozkładają nogi po to, by osłabić
mężczyznę, obrażają mnie. Pani mnie obraża, pani porucznik.

- Po co te dyskietki? - Gdzie, do diabła, jest Feeney? Dlaczego oddział

specjalny nie wyłamał jeszcze drzwi? - Po co przysyłałeś mi dyskietki?

- Lubiłem patrzeć, jak się rzucasz, niczym mysz szukająca sera -

kobieta, która wierzyła, że potrafi myśleć jak mężczyzna. Podsunąłem ci
Roarke'a, ale pozwoliłaś, by wszedł ci na głowę. To takie typowe.
Rozczarowałaś mnie, Kierowałaś się emocjami, pani porucznik: i w
przypadku zabójstw, i w przypadku tej małej dziewczynki, której nie
zdołałaś uratować. Lecz miałaś szczęście, które wkrótce przestanie ci
dopisywać.

Przesunął się w bok, obok komody, gdzie czekała kamera. Włączył ją.
- Rozbierz się.

background image

- Możesz mnie zabić - powiedziała czując, że żołądek podchodzi jej do

gardła. - Ale mnie nie zgwałcisz.

- Zrobisz dokładnie to, co chcę, żebyś zrobiła. One zawsze to robią. -

Opuścił rewolwer i wycelował go w środek jej ciała.

- Tamtym najpierw strzelałem w głowę. Natychmiastowa śmierć,

prawdopodobnie bezbolesna. Masz pojęcie, jakie katusze byś cierpiała z
ołowianą kulą w brzuchu? Błagałabyś mnie, żebym cię zabił.

Oczy mu rozbłysły.
- Rozbieraj się.
Eve opuściła ręce. Mogła znieść ból, ale nie mogła dopuścić, by spełnił

się jej koszmarny sen. Żadne z nich nie zauważyło kota, który wszedł do
pokoju.

- Twój wybór, pani porucznik - rzekł Rockman.
Nagle drgnął, gdy kot prześlizgnął się między jego nogami. Eve

skoczyła do przodu i całym ciałem popchnęła go na ścianę.

background image

20

Feeney zatrzymał się w drodze ze stołówki, trzymając w ręce na wpół

zjedzonego hamburgera z soi. Pomarudził chwilę przy automacie z
kawą, plotkując z dwoma innymi glinami o szczegółach niedawnej
kradzieży. Opowiadali sobie różne historyjki i Feeney postanowił wypić
jeszcze jeden kubek kawy, zanim przerwie te pogaduszki.

Mało brakowało, a minąłby własne biuro pogrążony w marzeniach o

wieczorze przed telewizorem i dobrym zimnym piwie szumiącym w
głowie. Jeżeli będzie miał trochę szczęścia, jego żona może do tego
czasu nie zaśnie i da się namówić na pieszczoty.

Ale przyzwyczajenie wzięło górę. Wszedł do środka, aby upewnić się,

że jego komputer jest zabezpieczony na noc. I usłyszał głos Ewy.

- Hej, Dallas, ty ciągle... - Przerwał widząc pusty gabinet.
- Za dużo pracujesz - mruknął. I wtedy usłyszał jej głos po raz drugi.
- Byłeś z nim. Byłeś z nim tej nocy, kiedy zabił Sharon.
O mój Boże! - przeraził się.
Niewiele widział na ekranie: plecy Ewy, bok łóżka. Rockman był

niewidoczny, ale jego głos brzmiał wyraźnie. Feeney modlił się, gdy
dzwonił do oficera dyżurnego.

Eve usłyszała zaniepokojony pisk kota, kiedy nadepnęła mu na ogon,

usłyszała także stuknięcie, gdy broń uderzyła o podłogę. Rockman
górował nad nią wzrostem i wagą. I zbyt szybko doszedł do siebie po jej
uderzeniu. Udowodnił, że przeszedł szkolenie wojskowe.

Walczyła wściekle, nie będąc w stanie ograniczyć się do precyzyjnego,

obojętnego zadawania ciosów. Gryzła i drapała.

Gdy z całej siły uderzył ją w żebra, zabrakło jej tchu. Wiedziała, że

upada, i zrobiła wszystko, żeby pociągnąć go za sobą. Uderzyli mocno w
podłogę i mimo że błyskawicznie się przetoczyła, znalazł się na niej.

Zobaczyła gwiazdy, kiedy wyrżnęła głową w podłogę.
Dusił ją. Sięgnęła mu do oczu, chybiła, rozorała mu policzki, tak że

zawył z bólu. Gdyby drugą ręką uderzył ją w twarz, mogłaby stracić
przytomność, ale on skupił uwagę na chwyceniu broni. Podbiła mu
łokieć, zmuszając go do puszczenia jej gardła, do rozluźnienia uścisku.
Ciężko łapiąc powietrze, rzuciła się w kierunku rewolweru.

On dopadł go pierwszy.

Roarke z paczką pod pachą wszedł do hallu budynku, w którym

mieszkała Eve. Myśl, że przyjechała do niego, sprawiła mu przyjemność.

background image

Chciał, żeby nadal to robiła. Pomyślał teraz, że kiedy sprawa będzie
zamknięta, może uda mu się namówić ją na kilka dni przerwy w pracy.
We wschodnich Indiach miał wyspę, która na pewno by się jej
spodobała.

Przycisnął guzik intercomu i uśmiechnął się, wyobrażając sobie, jak

pływają nadzy w czystej niebieskiej wodzie i kochają się w gorących
promieniach słońca, zostawiając całe to piekło za sobą.

- Zabieraj się stąd, do cholery. - Feeney wparował do środka,

prowadząc za sobą dwunastu mundurowych. - To sprawa policji.

- Eve! - Roarke z pobladłą twarzą wepchnął się do windy. Feeney

zignorował go i warknął do komunikatora.

- Zabezpieczyć wszystkie wyjścia. Niech ci pieprzeni snajperzy będą w

pogotowiu.

Roarke bezradnie opuścił ręce.
- DeBlass?
- Rockman - poprawił go Feeney. - On ją ma. Trzymaj się od tego z

daleka, Roarke, dobra?

- Gówno, nie dobra.
Feeney zmierzył go wzrokiem. W żadnym wypadku nie poświęci

swoich ludzi do pilnowania tego cywila. A miał przeczucie, że ten facet,
podobnie jak on, dla Ewy jest gotów na wszystko.

- Więc rób, co ci mówię.
Kiedy drzwi windy otworzyły się, usłyszeli wystrzał. Roarke

wyprzedzał Feeneya o dwa kroki, kiedy dopadł do drzwi mieszkania
Ewy. Zaklął i cofnął się. Uderzyli w nie jednocześnie.

Sparaliżował ją ból. Potem zapomniała o nim, ogarnięta wściekłością.

Zacisnęła palce na nadgarstku ręki, w której trzymał broń, i wbiła mu
paznokcie w ciało. Twarz Rockmana była blisko jej twarzy, swym
ciałem przyszpilił ją do podłogi w obscenicznej parodii sceny miłosnej.
Jego nadgarstek był śliski od krwi w miejscu, gdzie rozorały go jej
paznokcie. Zaklęła, kiedy oswobodził rękę i uśmiechnął się.

- Walczysz jak kobieta. - Odrzucił włosy z czoła i krew z zadrapanego

policzka spływała czerwoną smugą. - Zgwałcę cię. Zanim cię zabiję,
zrozumiesz, że nie jesteś lepsza od zwykłej dziwki.

Podniecony zwycięstwem, zerwał z niej bluzkę.
Uśmiech zniknął mu z twarzy, kiedy władowała mu pięść do ust. Krew

spryskała ją niczym ciepły deszcz. Uderzyła go jeszcze raz, usłyszała
chrzęst, gdy złamała mu nos, z którego trysnęła fontanna krwi.
Przesunęła się szybko jak wąż.

background image

I znowu wymierzyła mu cios łokciem w szczękę, knykciami

przejechała mu po twarzy, wrzeszcząc i przeklinając, jakby jej słowa
miały dosięgnąć go tak samo jak pięści.

Nie słyszała walenia w drzwi ani hałasu, jaki zrobiły wypadając z

framugi. Ogarnięta wściekłością przewróciła Rockmana na plecy,
usiadła na nim okrakiem i zaciekle biła go pięściami po twarzy.

- Ewo! Dobry Boże!
Dopiero Roarke i Feeney wspólnymi siłami zdołali ją odciągnąć.

Walczyła wydając chrapliwe odgłosy, dopóki Roarke nie przycisnął jej
głowy do swej piersi.

- Przestań. To już koniec. Już po wszystkim.
- Chciał mnie zabić. Zabił Lolę i Georgie. Chciał mnie zabić, ale

najpierw zgwałcić. - Odsunęła się, otarła krew i pot z twarzy. - Tu
właśnie popełnił błąd.

- Usiądź. - Jego ręce drżały i były śliskie od krwi, kiedy posadził ją na

łóżku. - Musi cię boleć.

- Jeszcze nie boli. Zacznie za chwilę. - Odetchnęła głęboko. Jest gliną,

cholera jasna, przypomniała sobie. Jest gliną i będzie zachowywała się
jak glina. - Widziałeś, co się dzieje - powiedziała do Feeneya.

- Tak. - Wyjął chusteczkę, żeby zetrzeć pot z twarzy.
- Więc dlaczego to tak długo trwało? - Udało się jej uśmiechnąć, co

prawda dość ponuro. - Wyglądasz na trochę zmartwionego, Feeney.

- Psiakrew. Wszystko w ciągu jednego dnia. - Uruchomił swój

komunikator. - Sytuacja opanowana. Potrzebny ambulans.

- Nie jadę do żadnego szpitala.
- Nie dla ciebie, ty bohaterko. Dla niego. - Popatrzył na Rockmana,

który cicho jęknął.

- Jak już doprowadzicie go do porządku, zaaresztujcie go za

morderstwo Loli Starr i Georgie Casfle.

- Masz co do tego pewność?
Chwiejąc się na nogach, wstała i sięgnęła pod kurtkę.
- Mam tu wszystko - odparła. Wyjęła rekorder. - DeBlass załatwił

Sharon, ale nasz kochaś też miał w tym swój udział. I macie go oskarżyć
o próbę gwałtu i morderstwa na funkcjonariuszu policji.

- Masz to jak w banku. - Feeney wepchnął rekorder do kieszeni. - Jezu,

Dallas, wyglądasz okropnie.

- Obawiam się, że masz rację. Wyprowadź go stąd, dobrze, Feeney?
- Pewnie.

background image

- Pomogę ci. - Roarke schylił się, podnosząc Rockmana za klapy,

potrząsnął nim i postawił pionowo. - Spójrz na mnie, Rockman. Dobrze
mnie widzisz?

Rockman zamrugał zalanymi krwią oczami.
- Widzę.
- To dobrze. - Roarke wyrzucił ramię do góry, szybko jak pocisk, i

jego pięść zatrzymała się na zmasakrowanej twarzy Rockmana.

- Kurde - powiedział cicho Feeney, kiedy Rockman upadł na podłogę.

- Chyba nie trzyma się zbyt pewnie na nogach. - Pochylił się nad nim i
założył mu kajdanki. - Może ze dwóch z was, chłopcy, zabrałoby go
stąd. Poczekajcie na mnie z karetką. Pojadę z nim.

Wyjął plastykową torebkę i włożył do niej broń.
- Niezła zabawka. Rękojeść z kości słoniowej. Założę się, że nieźle

ładuje.

- Wiem coś o tym. - Machinalnie położyła rękę na ramieniu. Feeney

przestał podziwiać broń.

- Cholera, Dallas, postrzelił cię?
- Nie wiem - powiedziała sennie zaskoczona, kiedy Roarke oddarł

rękaw jej poszarpanej bluzki. - Hej.

- To tylko draśnięcie - rzucił głuchym głosem. - Przedarł rękaw, robiąc

z niego opaskę uciskową. - Trzeba się nią zaopiekować.

- Myślę, że mogę zostawić to tobie - zauważył Feeney. - Dallas, może

będziesz chciała nocować dziś gdzie indziej. Przyślę tu ludzi do
sprzątania.

- Tak. - Uśmiechnęła się, kiedy kot wskoczył na łóżko. - Może.
Feeney zagwizdał przez zęby.
- Ciężki dzień.
- Takie życie - mruknęła głaszcząc kota. Galahad, pomyślała, jej biały

rycerz.

- Do zobaczenia, dzieciaku.
- Tak. Dzięki, Feeney.
Zdecydowany doprowadzić tę sprawę do końca, uklęknął przed nią.

Poczekał, aż umilkło gwizdanie Feeneya.

- Ewo, jesteś w szoku.
- Tak jakby. Zaczyna mnie boleć.
- Potrzebujesz lekarza.
Wzruszyła ramionami.
- Mogę wziąć proszek przeciwbólowy i muszę doprowadzić się do

porządku.

background image

Przyjrzała się sobie, chłodno oceniając swój stan. Bluzka była podarta i

pochlapana krwią. Ręce wyglądały okropnie, kłykcie były zdarte i
spuchnięte - z trudem mogła zacisnąć w pięści. Pojawiło się mnóstwo
siniaków, a rana na jej ramieniu, gdzie kula drasnęła skórę, straszliwie
piekła.

- Myślę, że nie jest tak źle, jak wygląda - uznała - ale lepiej sprawdzę. -

Kiedy próbowała się podnieść, wziął ją na ręce. - Nawet lubię, kiedy
mnie nosisz. Wtedy wszystko we mnie wiruje. Tylko potem mi głupio.
Lekarstwa są w łazience.

Chciał sam obejrzeć obrażenia, więc wniósł ją do środka i posadził na

toalecie. Znalazł silny środek przeciwbólowy dla policjantów w prawie
pustej apteczce. Podał jej tabletkę i wodę, zanim zwilżył gazę.

Klepnęła się w czoło zdrową ręką.
- Zapomniałam powiedzieć Feeneyowi. DeBlass nie żyje. Samo-

bójstwo. To, co oni nazywają połykaniem lufy. Cholerne określenie.

- Nie martw się tym teraz. - Roarke zajął się najpierw raną

postrzałową. To było brzydkie skaleczenie, ale krwawienie już ustało.
Każdy lekarz poradziłby sobie z tym w kilka minut, ale jemu ręce się
trzęsły.

- Było dwóch morderców. - Marszcząc brwi, patrzyła na przeciwległą

ścianę. - Na tym polegał problem. Wpadłam na to, ale potem dałam
sobie spokój. Dane wskazywały na mały stopień prawdopodobieństwa.
Głupia.

Roarke przyjrzał się jej uważnie. Znacznie mu ulżyło, kiedy się

zorientował, że większość krwi nie była jej. Wargę miała przeciętą, lewe
oko już zaczynało puchnąć. Nie najlepiej też wyglądała jej kość
policzkowa.

Odetchnął głęboko, by się uspokoić.
- Będziesz miała mnóstwo siniaków.
- Zdarzało mi się to już wcześniej. - Lekarstwo zaczynało działać,

zmieniając ból w odrętwienie. Tylko się uśmiechnęła, kiedy rozebrał ją
do pasa, szukając dalszych obrażeń. - Masz fantastyczne dłonie.
Uwielbiam, kiedy mnie dotykasz. Nikt nigdy nie dotykał mnie w ten
sposób, mówiłam ci to już?

- Nie. - I wątpił, żeby później pamiętała, iż to powiedziała. Ale nie

omieszka jej o tym przypomnieć.

- Jesteś taki piękny. Taki piękny - powtórzyła przybliżając krwawiącą

dłoń do jego twarzy. - Ciągle się zastanawiam, co ty tu robisz.

Wziął jej rękę i delikatnie owinął gazą.

background image

- Zadaję sobie to samo pytanie.
Uśmiechnęła się niemądrze, pozwalając sobie na chwilę odprężenia.

Muszę złożyć raport, pomyślała ze zmęczeniem. Później.

- Naprawdę myślisz, że coś z tego wyjdzie? Roarke i glina?
- Myślę, że musimy sami się przekonać. - Miała mnóstwo siniaków,

ale najbardziej martwiły go granatowe ślady na jej żebrach.

- Dobrze. Może teraz bym się położyła. Możemy pojechać do ciebie,

bo Feeney będzie musiał wysłać ludzi, żeby zbadali miejsce
przestępstwa i tak dalej. Chciałabym się chociaż przez chwilę
zdrzemnąć, zanim złożę raport.

- Pojedziesz do najbliższego szpitala.
- Co to, to nie. Nie znoszę tego. Szpitale, centra medyczne, lekarze. -

Popatrzyła na niego szklanym wzrokiem i uśmiechnęła się. - Pozwól mi
spać w swoim łóżku, Roarke, zgoda? W tym wspaniałym wielkim łóżku,
na podwyższeniu pod niebem.

Z braku czegoś lepszego otulił ją swoją marynarką. Kiedy wziął Ewę

na ręce, położyła mu głowę na ramieniu.

- Nie zapomnij o Galahadzie. Ten kot uratował mi życie. Kto by

pomyślał?

- Więc będzie dostawał kawior do końca swoich dziewięciu żywotów.

- Pstryknął palcami i kot z radością pobiegł za nim.

- Drzwi są rozwalone. - Eve zachichotała, gdy Roarke wyszedł przez

próg na korytarz. - Właściciel będzie wkurzony, ale wiem, jak go
podejść. - Wycisnęła pocałunek na szyi Roarke'a. - Cieszę się, że już po
wszystkim - westchnęła. - I cieszę się, że tu jesteś. Bądź miły, jeśli
zdecydujesz się przy mnie zostać.

- Możesz na to liczyć. - Trzymając ją na rękach, schylił się po paczkę,

którą upuścił biegnąc Ewie na pomoc. Był w niej funt prawdziwej kawy.
Pomyślał, że przekupi tym Ewę, kiedy obudzi się w szpitalnym łóżku.

- Żadnych snów tej nocy - wymamrotała zasypiając.
Wniósł ją do windy i poczekał, aż kot znajdzie się przy jego nodze.
- Nie. - Przesunął ustami po włosach Ewy. - Żadnych snów.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Roberts Nora dotyk śmierci
ŚMIERĆ I JEJ OZNAKI
Pedagogika smierci
Śmierć gwałtowna 2
Dotyk w pielęgnowaniu
bol,smierc,hospicjum, paliacja,opieka terminalna
Bulyczow Kir Biala Smierc
etyka lekarska i smierc 2013
4 ŚMIERĆ ŚWIĘTEGO WOJCIECHA
!Alistair MacLean Jedynym wyjściem jest śmierć
Przeżyć własną śmierć
Jak ludzie średniowiecza wyobrażali sobie śmierć i jakie odc, wypracowania
Czym jest śmierć, matura, praca + bibliografia
Seria zagadkowych śmierci i w Polsce i w Rosji, Film, dokument, publcystyka, Dokumenty dotyczące sp
Śmierć pnia mózgu, ratownictwo medyczne, Anatomia
ZESPÓŁ NAGŁEJ ŚMIERCI NIEMOWLĄT, ratownictwo med, Pediatria

więcej podobnych podstron