J.D. ROBB
DOTYK ŚMIERCI
Grać każąc z woli przeznaczenia sztukę,
Do której przeszłość była li prologiem.
William Shakespeare
przeł. Władysław Tarnawski
Przemoc jest amerykańska jak placek
z wiśniami.
Rap (Hubrtr Gerold) Brown
1
O
budziła się w ciemności. Przez szpary w okiennych żaluzjach sączył się szary świt, rzucając ukośne
cienie na łóżko. Miała wrażenie, że znajduje się w więziennej celi.
Przez chwilę po prostu leżała, drżąca, uwięziona, próbując otrząsnąć się ze snu. Po dziesięciu latach
służby wciąż miewała koszmarne sny.
Sześć godzin wcześniej zabiła człowieka, patrzyła, jak śmierć przesłania mu oczy mgłą. Nie po raz
pierwszy użyła broni i nie po raz pierwszy majaczyły jej się koszmary. Nauczyła się akceptować
swoje czyny i ich konsekwencje.
Prześladował ją obraz dziecka. Dziecka, którego nie zdążyła uratować. Dziecka, którego rozpaczliwe
wołanie powracało w snach echem jej własnego krzyku.
I ta krew, pomyślała, ocierając pot z czoła. Taka mała dziewczynka, a miała w sobie tak dużo krwi.
Jednak wiedziała, że koniecznie musi odpędzić od siebie to wspomnienie.
Zgodnie z obowiązującą w wydziale procedurą Ewa przez cały ranek będzie poddawana testom.
Wymagano, by każdy policjant, który zabił człowieka, przeszedł badania psychiatryczne i psycho-
techniczne, zanim podejmie na nowo swe obowiązki. Ewę trochę irytowały te testy.
Wyjdzie zwycięsko z tej próby, tak samo jak z poprzednich.
Kiedy wstała, refleksy światła przesunęły się automatycznie w dół, oświetlając jej drogę do łazienki.
Skrzywiła się, widząc swe odbicie w lustrze. Oczy miała zapuchnięte z braku snu, a twarz prawie tak
samo bladą jak ciała, które przekazała lekarzowi sądowemu.
Nie zastanawiając się nad tym dłużej, weszła pod prysznic, ziewając.
- Odkręć na full - powiedziała i przesunęła się tak, by strumień wody padał prosto na jej twarz.
Pozwoliła, by łazienka wypełniła się parą, po czym namydliła ciało, przebiegając myślą wydarzenia
ostatniej nocy. Testy miały się rozpocząć dopiero o dziewiątej, więc następne trzy godziny wykorzysta
na uspokojenie nerwów i całkowite uwolnienie się od koszmarnego snu.
Wątpliwości i wyrzuty sumienia były często wykrywane, a to mogło oznaczać powtórną i bardziej
intensywną sesję z maszynami i obsługującymi je technikami o sowich oczach.
Nie miała zamiaru być poza wydziałem dłużej niż dwadzieścia cztery godziny.
Założywszy szlafrok, poszła do kuchni i zaprogramowała swego automatycznego kuchmistrza na
czarną kawę i lekko opieczoną grzankę. Zza okna dochodził głośny warkot samolotów wiozących
pierwszych pracowników do biur, ostatnich do domów. Wiele lat temu wybrała to mieszkanie,
ponieważ wiodła nad nim trasa powietrzna, a ona lubiła hałas i widok zapchanego samolotami nieba.
Ziewnąwszy ponownie, wyjrzała przez okno i powiodła wzrokiem za starym latającym autobusem, z
grzechotem przewożącym robotników, którzy nie mieli tyle szczęścia, by pracować w mieście czy też
korzystać z połączeń miejscowych.
Wywołała na monitorze “New York Timesa" i przebiegła wzrokiem nagłówki, czekając, aż
podrabiana kofeina pobudzi jej system nerwowy. Automatyczny kuchmistrz znowu przypalił tosta, ale
i tak go zjadła, myśląc bez przekonania, że powinna wymienić zepsutą część.
Marszczyła czoło czytając artykuł o pladze droidalnych cocker spanieli, kiedy zamigotało telełącze.
Ewa przełączyła się na odbiór i zobaczyła na ekranie twarz swego dowódcy.
- Panie komendancie.
- Poruczniku. - Kiwnął jej dziarsko głową zauważając, że wciąż ma mokre włosy i zaspane oczy. -
Wypadek przy Dwudziestej Siódmej West Broadway, osiemnaste piętro. Obejmujesz sprawę. Ewa
zdziwiła się.
- Jeszcze nie przeszłam testów. Denat zginaj o dwudziestej drugiej trzydzieści pięć.
- Ta sprawa ma pierwszeństwo — powiedział stanowczo. - Jadąc na miejsce wypadku, proszę wziąć
swoją odznakę oraz broń. Kod Piąty, poruczniku.
- Tak jest. - Gdy jego twarz zniknęła z ekranu, Ewa odsunęła się od komputera. Kod Piąty oznaczał,
że ma meldować się bezpośrednio u swego przełożonego, że nie będzie jawnych raportów między-
wydziałowych ani współpracy z prasą.
Co w istocie znaczyło, że dano jej wolną rękę.
N
a Broadwayu panował tłok i zgiełk, niczym na przyjęciu, którego nigdy nie opuszają hałaśliwi
goście. Ulice i chodniki były zapchane ludźmi i pojazdami. Pamiętała z dawnych czasów, kiedy
pełniła jeszcze służbę patrolową, że w tej okolicy często dochodziło do wypadków samochodowych
oraz potrąceń turystów, którzy byli zbyt zaabsorbowani gapieniem się na to uliczne widowisko, by w
porę zejść z jezdni.
Nawet o tak wczesnej godzinie unosiła się para z zainstalowanych na stałe budek i przenośnych
straganów z jedzeniem, które przewalającym się tłumom oferowały wszystko od makaronu ryżowego
po hot dogi z soi. Musiała skręcić w bok, by ominąć namolnego sprzedawcę smażonych kiełbasek, a
gdy mężczyzna pokazał jej środkowy palec zgięty w wulgarnym geście, uznała to za rzecz zupełnie
naturalną.
Ewa zaparkowała na ulicy, obok innych stojących równolegle do krawężnika samochodów, i
minąwszy mężczyznę, który śmierdział gorzej od swojej butelki z piwem, weszła na chodnik.
Najpierw obejrzała dokładnie budynek, pięćdziesiąt pięter błyszczącego metalu, który wbijał się w
niebo ze swej betonowej podstawy. Zanim dotarła do wejścia, zaczepiono ją dwa razy.
Nie była tym zaskoczona, ponieważ tę składającą się z pięciu przecznic część Broadwayu nazywano
pieszczotliwie Pasażem Prostytutek. Błysnęła swoją odznaką umundurowanemu policjantowi, który
pilnował wejścia.
- Porucznik Dallas.
- Tak jest. - Uruchomił komputerową blokadę drzwi, by odstraszyć ciekawskich, po czym
zaprowadził ją do wind. - Osiemnaste piętro - powiedział, gdy drzwi kabiny zamknęły się za nimi.
- Proszę wprowadzić mnie w sprawę. - Ewa włączyła magnetofon i czekała.
- Nie byłem pierwszy na miejscu zbrodni, pani porucznik. To, co wydarzyło się na górze, jest
trzymane w tajemnicy. Obowiązuje Kod Piąty. W mieszkaniu numer osiemnaście zero trzy czeka na
panią oficer.
- Kto zawiadomił nas o zabójstwie?
- Nie dysponuję taką informacją.
Pozostał na swoim miejscu, gdy drzwi windy otworzyły się. Ewa wyszła z kabiny i znalazła się sama
w wąskim korytarzu. Zainstalowane ze względów bezpieczeństwa kamery były skierowane prosto na
nią; niemal bezszelestnie przeszła po wytartym puchowym dywanie do aprtamentu 1803. Nie
zawracając sobie głowy pukaniem, oznajmiła głośno swoje przybycie, po czym podsunęła odznakę
pod oko kamery i poczekała, aż drzwi się otworzą.
- Dallas.
- Feeney. - Uśmiechnęła się zadowolona z widoku znajomej twarzy. Ryan Feeney był jej starym
przyjacielem i eks-partnerem, który zamienił ulicę na biurko i wysoką pozycję w Wydziale
Rozpoznania Elektronicznego. - Więc teraz przysyłają speców od komputerów.
- Chcieli starszego oficera, i to najlepszego. - Uśmiech wykrzywił jego szeroką, pomarszczoną twarz,
ale oczy pozostały poważne. Był małym grubym mężczyzną z małymi grubymi rękami i rudawymi
włosami. - Wyglądasz na wykończoną.
- Miałam ciężką noc.
- Słyszałem. - Z torby, którą zawsze nosił ze sobą, wyjął paczkę ocukrzonych orzechów i poczęstował
nimi Ewę. Przyglądał się jej, próbując ocenić, czy jest przygotowana na to, co zobaczy w sypialni.
Była młodą jak na swoją rangę, zaledwie trzydziestoletnią kobietą o dużych brązowych oczach, które
nigdy nie miały okazji patrzeć na Świat z młodzieńczą naiwnością. Jej jasnobrązowe włosy były
krótko przycięte, raczej dla wygody niż chęci hołdowania modzie, ale pasowały do jej trójkątnej
twarzy o ostro zarysowanych kościach policzkowych i małym dołeczku w policzku.
Była wysoka, długonoga, i choć sprawiała wrażenie szczupłej, Feeney wiedział, że pod skórzaną
kurtką kryje się muskularne ciało. Co więcej, Ewa miała nie tylko muskuły, ale też serce i rozum.
- Czeka cię przykry widok, Dallas.
- Wiem. Kim jest ofiara?
- Sharon DeBlass, wnuczka senatora DeBlassa. Nic jej to nie mówiło.
- Feeney, polityka nie jest moją mocną stroną.
- To dżentelmen z Wirginii, skrajny prawicowiec, wywodzący się ze starego bogatego rodu. Kilka lat
temu jego wnuczka opuściła niespodziewanie dom, przeniosła się do Nowego Jorku i została
'licencjonowaną damą do towarzystwa.
- Była prostytutką. - Dallas rozejrzała się po apartamencie. Został urządzony w natrętnie
nowoczesnym stylu - szkło i chrom, sygnowane hologramy na ścianach, barek w kolorze ostrej
czerwieni. Za barkiem wisiała ogromna zasłona wymalowana w zlewające się ze sobą różnorodne
kształty w zimnych pastelowych kolorach.
Schludna jak dziewica, zadumała się Ewa, i zimna jak dziwka, . - Nic dziwnego, biorąc pod uwagę
miejsce, w jakim zdecydowała Się zamieszkać.
- To delikatna sprawa ze względów politycznych. Ofiarą jest dwudziestoczteroletnia biała kobieta.
Umarła w łóżku.
Ewa tylko uniosła brew.
-
Wydaje się to dość poetyczne, skoro była kupowana w łóżku. Jak zmarła?
- To kolejny problem. Chcę, żebyś sama zobaczyła.
Gdy przeszli przez pokój, każde z nich wyjęło mały pojemniczek; spryskali sobie dokładnie ręce, by je
natłuścić i nie zostawiać odcisków palców. Na progu sypialni Ewa spryskała też podeszwy butów, nie
chcąc, by przyczepiały się do nich włókna, zabłąkane włosy czy fragmenty naskórka.
Ewa była ostrożna. W normalnych okolicznościach na miejscu zabójstwa byłoby już dwóch innych
oficerów śledczych, rejestrujących dźwięk i robiących zdjęcia. Medycy sądowi czekaliby, jak zwykle
niecierpliwie, żeby zabrać się do roboty. Fakt, że tylko ona i Feeney zostali przydzieleni do tej sprawy,
oznaczał, że musi uważać na każdy swój krok.
- Kamery w hallu, windzie i na korytarzach - zauważyła Ewa.
- Już oznaczyłem dyskietki. - Feeney otworzył drzwi i przepuścił ją przodem.
Nie wyglądało to ładnie. Zdaniem Ewy śmierć rzadko była spokojnym religijnym doznaniem. Na ogół
oznaczała brutalny koniec, który nie miał nic wspólnego ze świętym i grzesznikiem. Ale to, co tutaj
zobaczyła, było szokujące jak teatralna dekoracja, którą zbudowano specjalnie po to, by wywołać
zgorszenie.
Łóżko było ogromne, nakryte gładkimi atłasowymi prześcieradłami w kolorze dojrzałej brzoskwini.
Małe reflektorki rzucały miękkie światło na środek łoża, gdzie w łagodnym zagłębieniu ruchomego
materaca leżała naga kobieta.
Materac falował z nieprzyzwoitym wdziękiem w takt muzyki, która przepływała cicho przez
wezgłowie łóżka.
Kobieta wciąż była piękna; miała profil jak z kamei, kaskadę zmierzwionych, płomiennie rudych
włosów, szmaragdowe oczy, patrzące szklanym wzrokiem na wyłożony lustrami sufit, białe jak mleko
członki, które przypominały obrazy z Jeziora Łabędziego, gdy poruszające się łóżko kołysało nimi
delikatnie.
Teraz nie były ułożone artystycznie, ale rozrzucone zmysłowo, tak że ciało martwej kobiety tworzyło
literę X pośrodku łóżka.
Dziewczyna miała dziurę w czole i w piersi, a jeszcze jeden
makabryczny otwór widniał między jej rozłożonymi udami. Krew obryzgała błyszczące prześcieradła,
wyciekła na łóżko, utworzyła kałużę i zakrzepła.
Poplamiła także polakierowane ściany, które przypominały śmiertelne obrazy nabazgrane przez jakieś
złe dziecko.
Tak ogromna ilość krwi była rzadką rzeczą, a poprzedniej nocy Ewa widziała jej o wiele za dużo, by
patrzeć na to miejsce zbrodni ze spokojem, jakiego by sobie życzyła.
Musiała przełknąć ślinę i zmusić się do wyrzucenia z pamięci obrazu dziecka.
- Masz tę sypialnię na taśmie? -Tak.
- Więc wyłącz to cholerstwo. - Odetchnęła z ulgą, gdy Feeney odnalazł urządzenie sterujące
głośnością i przyciszył muzykę. Łóżko zatrzymało się. - Dziwne rany - mruknęła Ewa, podchodząc
bliżej, by je obejrzeć. - Zbyt kształtne jak na nóż. Zbyt krwawe jak na laser.
- Nagle doznała olśnienia - przypomniała sobie dawne filmy 'szkoleniowe, dawne kasety video,
dawne zbrodnie.
- Rany boskie, Feeney, wyglądają jak rany postrzałowe. Sięgnął do kieszeni i wyjął opieczętowaną
torebkę.
- Ten, kto to zrobił, zostawił nam upominek. - Podał Ewie torebkę. - Taki antyk musi oficjalnie
kosztować osiem, dziesięć tysięcy, a na czarnym rynku dwa razy tyle.
Ewa z zaciekawieniem obróciła rewolwer w ręku.
- Jest ciężki - powiedziała na wpół do siebie. -1 duży.
- Kaliber trzydzieści osiem - odparł. - Pierwszy, jaki widzę poza muzeum. To Smith & Wesson,
model dziesiątka, niebieskoszary.
- Popatrzył nań z pewną czułością. - Prawdziwa klasyczna broń, używana przez policję aż do lat
dwudziestych. Przestali ją produkować w dwudziestym drugim czy dwudziestym trzecim, kiedy
wydano zakaz posługiwania się bronią.
- Masz bzika na punkcie historii. - Co tłumaczyło, dlaczego jest teraz z nią. - Wygląda na nowy. -
Powąchała go przez torebkę; poczuła zapach oliwy i spalenizny. - Ktoś bardzo dbał o niego.
Wystrzelił od razu - powiedziała z zadumą, oddając torebkę Feeneyowi. - Brzydka śmierć; w ciągu
mojej dziesięcioletniej służby w wydziale po raz pierwszy spotykam się z tego typu zabójstwem.
- Ja po raz drugi. Jakieś piętnaście lat temu, w Lower East Side, przyjęcie wymknęło się spod kontroli
Facet zabił pięć osób dwudziestką dwójką, zanim zrozumiał, że to nie zabawka. Urządził niezłą jatkę.
- Dowcipniś - mruknęła Ewa. - Sprawdzimy kolekcjonerów broni, zorientujemy się, ilu z nich może
posiadać coś takiego. Któryś z nich mógł zgłosić kradzież.
- Mógł.
- Bardziej prawdopodobne, że został kupiony na czarnym rynku.
- Ewa spojrzała przez ramię na zwłoki. - Jeśli trudniła się tym fachem przez kilka lat, to musi mieć
dyskietki, rejestr swoich klientów, notesy, w których zapisywała daty i miejsca spotkań.
- Zmarszczyła brwi. - Przy Kodzie Piątym będę musiała sama sprawdzić wszystkie adresy. To nie jest
zwykły mord na tle seksualnym - powiedziała z westchnieniem. - Ten, kto to zrobił, dopracował każdy
szczegół. Archaiczna broń, rany zadane tak, jakby przyłożono do ciała linijkę, światła, ułożenie ciała.
Feeney, kto wezwał policję?
-Zabójca. - Poczekał, aż Ewa na niego popatrzy. - Stąd. Zadzwonił na posterunek. Widzisz, że to
urządzenie przy łóżku jest skierowane na jej twarz? Tak to załatwił. Przez video, sam nic nie
powiedział.
- Lubi makabryczne widowiska. - Ewa wypuściła powietrze.
- Inteligentny, arogancki, pewny siebie skurwysyn. Najpierw się z nią kochał. Mogę się założyć o
swoją odznakę. Potem wstał i zrobił to. - Podniosła rękę, wycelowała i obniżając ją, liczyła: - Raz,
dwa, trzy.
- To zimne wyrachowanie - mruknął Feeney.
- Bo on jest wyrachowany. Po zabójstwie wygładza prześcieradła. Widzisz, że nie ma na nich żadnej
zmarszczki? Układa jej ciało, rozchyla nogi, tak by nikt nie miał wątpliwości, jak zarabiała na życie.
Robi to starannie, niemal z linijką w ręku, więc jest idealnie
ułożona. W środku łóżka, ręce i nogi rozłożone pod tym samym kątem. Nie zatrzymuje łóżka,
ponieważ jego falowanie jest częścią widowiska. Zostawia rewolwer, gdyż chce, byśmy od razu
wiedzieli, że nie jest przeciętnym człowiekiem. Ma silnie rozwinięte ego. Nie chce tracić czasu na
czekanie, aż ktoś znajdzie ciało. Pragnie natychmiastowej nagrody.
- Proponowała swoje usługi zarówno mężczyznom, jak i kobietom - zauważył Feeney, ale Ewa
potrząsnęła głową.
- To nie kobieta. Kobieta nie zostawiłaby jej w pozie, w której wygląda zarówno pięknie, jak i
nieprzyzwoicie. Nie, nie sądzę, żeby to zrobiła kobieta. Zobaczmy, co uda nam się tu znaleźć. Czy
wszedłeś już do jej komputera?
- Nie. To twoja sprawa, Dallas. Ja jestem upoważniony tylko do tego, żeby ci asystować.
- Sprawdź, czy możesz się dostać do pliku z nazwiskami jej klientów. - Ewa podeszła do komody i
zaczęła przeglądać uważnie szuflady.
Kosztowny gust, pomyślała. Znalazła parę rzeczy z czystego jedwabiu tak wysokiej klasy, że żadne
podrabiane tkaniny nie mogłyby mu dorównać. Stojące na komódce perfumy były ekskluzywne i
pachniały jak kosztowny seks.
W szufladach panował wzorowy porządek, bielizna była starannie złożona, swetry poukładane w
zależności od koloru i grubości. Szafa wyglądała podobnie.
Nie ulegało wątpliwości, że ofiara kochała stroje, miała pociąg do tego, co najlepsze, i że bardzo dbała
o swoją garderobę.
A umarła nago.
- Prowadziła dokładne zapiski! - krzyknął Feeney. - Wszystko tu jest. Lista jej klientów, spotkań -
włącznie z wymaganymi comiesięcznymi badaniami lekarskimi i cotygodniowymi wizytami w salonie
piękności. Pierwsze załatwiała w Trident Glinie, drugie w Paradise.
- Obie są na topie. Mam koleżankę, która od roku oszczędza, żeby móc spędzić jeden dzień w
Paradise. Niech zakosztuje tam wszystkich przyjemności.
- Siostra mojej żony udała się tam z okazji swoich dwudziestych piątych urodzin. Kosztowało to
więcej niż ślub mojego dzieciaka. Coś podobnego, mamy jej prywatny notes z adresami.
- Świetnie. Skopiuj to wszystko, dobrze, Feeney? - Słysząc jego cichy gwizd, zerknęła przez ramię i
ujrzała miniaturowy komputer o pozłacanych brzegach. - Co?
- Mamy tu nazwiska wielu wpływowych ludzi. Polityka, rozrywka, pieniądze, pieniądze, pieniądze.
Ciekawe, nasza dziewczyna ma prywatny numer Roarke'a.
- Jakiego Roarke'a?
- Po prostu Roarke'a, z tego, co wiem. Niesamowicie nadziany facet. To jeden z tych, którzy potrafią
zamienić gówno w sztabki złota. Dallas, powinnaś czytać nie tylko rubrykę sportową.
- No wiesz, czytam nagłówki. Słyszałeś o tej historii z cocker spanielami?
- Roarke ciągle jest na pierwszych stronach gazet - wyjaśnił cierpliwie Feeney. - Jest właścicielem
jednej z największych na świecie kolekcji sztuki. Zbiera dzieła sztuki i antyki - kontynuował, widząc,
że Ewa przysłuchuje mu się z zainteresowaniem. - Ma pozwolenie na kolekcjonowanie broni. Krążą
plotki, że potrafi się nią posługiwać.
- Złożę mu wizytę.
- Będziesz miała szczęście, jeśli zbliżysz się do niego na milę.
- Czuję, że będę je miała. - Ewa podeszła do łóżka i wsunęła ręce pod materac.
- Ten człowiek ma wpływowych przyjaciół, Dallas. Nie możesz sobie pozwolić na najmniejszą
wzmiankę o jego związku z tą sprawą, dopóki nie będziesz miała jakichś konkretnych dowodów.
- Feeney, wiesz, że niepotrzebnie mi o tym mówisz. - W chwili gdy zaczęła się uśmiechać, jej palce
dotknęły czegoś, co leżało między zimnym ciałem a zakrwawionymi prześcieradłami. - Coś jest pod
nią. - Ewa uniosła ostrożnie ramię martwej kobiety i wsunęła głębiej rękę.
- Papier - mruknęła. - Wodoszczelny.
Natłuszczonym kciukiem starła z kartki plamę krwi i przeczytała:
PIERWSZA Z SZEŚCIU
- Wygląda na pismo ręczne - powiedziała podając list Feeneyowi. - Nasz chłoptaś jest wyjątkowo
inteligentny i niezwykle pewny siebie. I to jeszcze nie koniec.
P
rzez resztę dnia Ewa robiła to, co w normalnych okolicznościach zostałoby zlecone innym
funkcjonariuszom. Przesłuchała osobiście sąsiadów ofiary, spisując zeznania, wrażenia.
Udało jej się kupić w przelocie kanapkę od tego samego ulicznego sprzedawcy, którego o mały włos
nie rozjechała, kiedy parę godzin wcześniej mknęła przez miasto. Po nocy i poranku, jakie miała za
sobą, nie dziwiła się, że recepcjonistka z Paradise patrzyła na nią tak, jakby Ewa przed chwilą wstała z
trumny.
Wodospady szumiały harmonijnie wśród wspaniałej roślinności zdobiącej salę recepcyjną najbardziej
eksluzywnego salonu piękności w mieście. Klientom siedzącym w niedbałych pozach na wygodnych
kanapach i fotelach podawano czarną kawę w malutkich filiżankach oraz gazowaną wodę albo
szampana w wąskich szklaneczkach. Słuchawki na uszach i dyski z magazynami mody dopełniały
przyjemności. Recepcjonistka miała wspaniały biust, który był najlepszą reklamą umiejętności
chirurgów plastycznych pracujących w salonie. Dziewczyna ubrana była w krótki wygodny strój w
kolorze służbowej czerwieni i miała niesamowitą fryzurę - jej czarne jak heban włosy były poskręcane
niczym węże.
Ewa była zachwycona.
- Przykro mi - powiedziała kobieta starannie modulowanym, pozbawionym wyrazu głosem,
przypominającym głos. komputera. Przyjmujemy tylko na zapisy.
- W porządku. – Uśmiechnęła się i niemal z żalem zmusiła recepcjonistkę do porzucenia tego
lekceważącego tonu. Niemal. – To powinno wystarczyć. - Pokazała swoją odznakę. - Kto zajmuje się
Sharon DeBlass? Recepcjonistka rozejrzała się po sali z przerażeniem.
- Potrzeby naszych klientów otoczone są ścisłą tajemnicą.
- Z pewnością. - Nieźle się bawiąc całą tą sytuacją, Ewa oparła się po przyjacielsku o wycięty w
kształcie litery U blat. - Mogę rozmawiać miło i cicho, tak jak teraz, rozumiemy się, Denise? -
Błyskawicznie opuściła wzrok na identyfikator przypięty dyskretnie na piersi dziewczyny. - Albo
mogę mówić głośno, żeby wszyscy mnie słyszeli. Jeśli ta pierwsza propozycja bardziej ci się podoba,
to zaprowadź mnie do miłego cichego pokoju, w którym nie będziemy przeszkadzały żadnej z twoich
klientek, i przyślij mi operatora Sharon DeBlass. Czy jak go tam nazywacie.
- Konsultanta - słabym głosem rzekła Denise. - Proszę pójść za mną.
- Z przyjemnością.
I rzeczywiście była to przyjemność.
Tylko w kinie i na kasetach video Ewa widziała taki przepych. Dywan przypominał czerwoną
poduszkę, W której z błogością zanurzało się stopy. Z sufitu zwisały kryształowe krople, które rzucały
wirujące krążki światła. Powietrze pachniało świeżością i zadbanymi ciałami.
Nie mogła sobie wyobrazić, że spędza tu cały dzień, pozwalając, by ją smarowano kremami,
natłuszczano oliwkami, masowano i poprawiano mankamenty figury, ale gdyby z próżności
zdecydowała się to zrobić, to tracenie czasu w tak luksusowych warunkach byłoby z pewnością
ciekawym doświadczeniem.
Recepcjonistka wprowadziła ją do małego pokoju, w którym na jednej ze ścian widniał hologram
przedstawiający zieloną łąkę. Cichy śpiew ptaków i szum wiatru rozbrzmiewał słodko w powietrzu.
- Zechce pani tu poczekać.
- Nie ma problemu. - Ewa zaczekała, aż drzwi się zamkną, po czym opadła na niesłychanie wygodny
fotel. Gdy tylko usiadła, stojący z boku monitor włączył się i pojawiła się na nim uśmiechnięta twarz
droida.
- Dzień dobry. Witamy w Paradise. Pani uroda i dobre samopoczucie są naszą jedyną troską. Czy
czekając na swego konsultanta miałaby pani ochotę czegoś się napić?
- Jasne. Kawy, czarnej kawy.
- Oczywiście. Jaką pani preferuje? Proszę wcisnąć przycisk C na pani klawiaturze, to zapozna się pani
z wszystkimi propozycjami.
Tłumiąc chichot, Ewa wypełniła polecenie. Przez następne dwie minuty analizowała wszystkie
możliwości, po czym zawęziła wybór do Riwiery Francuskiej i Kremu Karaibskiego,
Drzwi otworzyły się, zanim zdążyła podjąć decyzję. Wstała zrezygnowana i stanęła twarzą w twarz z
wyszukanie ubranym Straszydłem.
Na niebieskofioletową koszulę i śliwkowe spodnie nałożył długi rozpięty kitel w obowiązującym w
Paradise czerwonym kolorze. Jego włosy, zaczesane do tyłu i odsłaniające nieprzyjemnie szczupłą
twarz, przypominały odcieniem spodnie, które nosił. Uścisnął lekko rękę Ewy i popatrzył na nią
łagodnym wzrokiem. . - Bardzo mi przykro, pani oficer. Czuję się zakłopotany.
- Potrzebuję informacji o Sharon DeBlass, - Po raz drugi Ewa , wyjęła odznakę i pokazała ją swojemu
rozmówcy.
- Aha, porucznik Dallas. Proszę mnie zrozumieć. Zapewne pani wie, że karty naszych klientów są
ściśle tajne. Paradise znane jest zarówno ze swojej doskonałości, jak i dyskrecji.
H
, - A pan zapewne
wie, że mogę dostać nakaz rewizji, panie...? - Och, Sebastian. Po prostu Sebastian. - Machnął
szczupłą, błyszczącą od pierścieni ręką. - Nie kwestionuję pani władzy, pani porucznik. Ale czy
mogłaby mi pani podać powód tego śledztwa?
- Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa DeBlass. - Przerwała aa chwilę, widząc po jego oczach i
pobladłej twarzy, że ta wiadomość Wywołała u niego szok. - Nic więcej nie mogę panu powiedzieć.
- Morderstwo. Boże drogi, moja śliczna Sharon nie żyje? To musi być jakieś nieporozumienie. - Opadł
na fotel, odchylił do tyłu głowę i zamknął oczy. Kiedy monitor zaproponował mu coś do wypicia,
ponownie machnął ręką. Światło odbiło się od jego ozdobionych klejnotami palców. - Tak, na Boga.
Potrzebuję brandy, kochanie. Kieliszeczek Trevalli. Ewa usiadła obok niego, wyjęła magnetofon.
- Niech pan mi opowie o Sharon.
- Cudowna istota. O oszałamiającej urodzie, oczywiście, ale chodziło nie tylko o jej wygląd. - Brandy
wjechało bezszelestnie do pokoju na automatycznym wózku. Sebastian wziął kieliszek i pociągnął
duży łyk alkoholu. - Miała nieskazitelnie dobry gust, wspaniałomyślne serce, cięty dowcip.
Znowu popatrzył na Ewę swymi łagodnymi oczami.
- Widziałem ją zaledwie dwa dni temu.
- Tutaj?
- Miała stały terminarz wizyt. W jednym tygodniu sadzała tu pół dnia, w następnym - cały. - Szybkim
ruchem wyjął kremowożółty szalik i przyłożył go do oczu. - Sharon bardzo o siebie dbała, wierzyła
głęboko w skuteczność prezentowania własnego ja.
- To pomagało jej w pracy.
- Naturalnie. Pracowała wyłącznie dla zabawy. Mając tak bogatą rodzinę nie musiała zarabiać na
życie. Lubiła seks.
- Z panem?
Jego artystyczna twarz zmarszczyła się, różowe usta ściągnęły z gniewu albo bólu.
- Byłem jej konsultantem, powiernikiem i przyjacielem - oziębłym tonem oświadczył Sebastian,
niedbałym gestem przerzucając szal przez lewe ramię. - Byłoby nierozważne i sprzeczne z etyką
zawodową, gdybyśmy zostali partnerami seksualnymi.
- Więc nie pociągała pana seksualnie?
- Żaden mężczyzna nie mógł pozostać obojętny na jej wdzięki. Ona... - Rozłożył szeroko ręce. -
Pachniała seksem, tak jak inne kobiety pachną drogimi perfumami. Mój Boże. - Pociągnął kolejny łyk
brandy. - Teraz to już wszystko przeszłość. Nie mogę w to uwierzyć. Nie żyje. Została zamordowana.
- Jego wzrok znowu spoczął na Ewie. - Powiedziała pani, że to było morderstwo.
- Zgadza się.
- Miała okropne sąsiedztwo - powiedział ponuro. - Nikt nie mógł jej namówić, by przeniosła się do
lepszej dzielnicy. Podobało się jej takie życie i to pod nosem swej arystokratycznej rodziny.
- Nie zgadzała się ze swymi bliskimi?
- Zdecydowanie nie. Uwielbiała ich szokować. Czuła się wolna jak ptak, a oni byli tacy... przeciętni. -
Powiedział to takim tonem, jakby przeciętność była większym grzechem niż morderstwo. - Jej dziadek
bezustannie przedkładał parlamentowi projekty ustaw, które miały doprowadzić do uznania prostytucji
za nielegalną. Tak jakby minione stulecie nie udowodniło, że takie sprawy powinny być uregulowane,
by wyeliminować niebezpieczeństwo zarażenia się chorobą i zmniejszyć ilość przestępstw
popełnianych na tle seksualnym. Występował także przeciwko regulacji urodzin, doborowi płciowemu
oraz zakazowi używania broni. : Ewa nadstawiła uszu.
- Senator przeciwstawiał się zakazowi używania broni?
- To jego konik. Sharon mówiła mi, że jej dziadek ma sporo tych niebezpiecznych staroci i regularnie
wygłasza bezmyślne i nieodpowiedzialne mowy, w których domaga się przywrócenia prawa do
handlowania bronią. Gdyby dopiął swego, bylibyśmy z powrotem w dwudziestym wieku, mordując
się nawzajem na prawo i lewo.
- Morderstwa wciąż się zdarzają - mruknęła Ewa. - Czy kiedykolwiek wspominała o przyjaciołach
albo klientach, którzy byli z niej niezadowoleni czy też zachowywali się agresywnie?
- Sharon miała dziesiątki przyjaciół. Przyciągała do siebie ludzi, jak... - Szukając w myśli
odpowiedniej metafory, znowu przyłożył rąbek szalika do oczu. - Jak egzotyczny i wonny kwiat. Z
tego, co wiem, wszyscy jej klienci byli nią zachwyceni. Dobierała ich sobie bardzo uważnie. Wszyscy
partnerzy seksualni Sharon musieli sprostać pewnym wymaganiom. Brała pod uwagę wygląd, intelekt,
maniery i biegłość w sztuce kochania. Jak powiedziałem, lubiła seks, we Wszystkich formach. Była...
ryzykantką.
To by się zgadzało z zabawkami, które Ewa znalazła w jej :aniu. Aksamitne kajdanki i bicze, wonne
olejki i środki halucynogenne. To, co Ewa usłyszała w dwóch hełmach do odbioru' rzeczywistości
wirtualnej, zaszokowało ją, chociaż była dosyć zblazowana.
- Czy spotykała się z kimś na gruncie osobistym?
- Od czasu do czasu, ale mężczyźni szybko ją nudzili. Ostatnio opowiadała o Roarke'u. Poznała go na
przyjęciu i przypadł jej do gustu. Była z nim umówiona tego samego dnia, kiedy przyszła tu na
konsultację. Prosiła o coś egzotycznego, bo mieli zjeść kolację w Meksyku.
- W Meksyku. To było przedwczoraj wieczorem.
- Tak. Nie mogła przestać o nim mówić. Uczesaliśmy ją na Cygankę, nadaliśmy całemu ciału bardziej
złocisty odcień. Położyliśmy Rascal Red na paznokcie i narysowaliśmy na lewym pośladku małego
uroczego motyla o czerwonych skrzydłach. By rysunek nie starł się zbyt szybko, zastosowaliśmy
specjalne kosmetyki, które zachowują trwałość przez dwadzieścia cztery godziny. Sharon wyglądała
niezwykle efektownie - powiedział zrywając się z miejsca. - Pocałowała mnie mówiąc, że może tym
razem się zakochała. “Życz mi szczęścia, Sebastianie". Tak powiedziała przed wyjściem. I to były
ostatnie słowa, jakie od niej usłyszałem.
2
N
ie było spermy. Ewa zaklęła czytając raport z sekcji zwłok. Jeśli ofiara kochała się z zabójcą, to
stosowane przez nią środki antykoncepcyjne zabiły malutkich żołnierzyków, gdy tylko się z nimi
zetknęły, niszcząc wszelki ślad po nich w ciągu trzydziestu minut od chwili wytrysku.
Testy sprawdzające aktywność seksualną niczego nie wykazały, gdyż ciało Sharon zostało zbyt
poważnie uszkodzone. Morderca przestrzelił jej kobiecość albo ze względów symbolicznych, albo dla
własnego bezpieczeństwa.
Nie ma spermy, nie ma krwi, z wyjątkiem krwi ofiary. Nie można ustalić DNA.
Po dokładnym zbadaniu miejsca zbrodni nie znaleziono odcisków palców - żadnych: ani ofiary, ani
sprzątaczki, która przychodziła co tydzień, ani mordercy, oczywiście.
Wszystko zostało dokładnie wytarte, włącznie z bronią mordercy.
Zdaniem Ewy, najbardziej znaczący był obraz zarejestrowany przez ochronę budynku.
Jeszcze raz puściła na swoim biurkowym monitorze dyskietki z podglądem windy.
Dyskietki były oznakowane.
Zespół Gorham. Winda A. 2-12-2058. 06:00.
Ewa przyspieszyła obraz, patrząc na mijające godziny. Drzwi windy po raz pierwszy otworzyły się w
południe. Zwolniła prędkość, uderzając w monitor krawędzią dłoni, po czym przyjrzała się
niespokojnemu niskiemu mężczyźnie, który wszedł i poprosił o piąte piętro.
Nerwowy klient, pomyślała z rozbawieniem, kiedy mężczyzna szarpnął za kołnierzyk i wsunął do ust
pastylkę odświeżającą oddech. Pewnie ma żonę, dwoje dzieci i stałą posadę w jakimś biurze, dzięki
której raz w tygodniu może wymykać się na małe bara-bara w południe.
Wysiadł na piątym piętrze.
Przez parę następnych godzin niewiele się wydarzyło, jakaś prostytutka zjechała do hallu, kilka
wróciło z zakupami i znudzonymi minami. Paru klientów przyszło i wyszło. Ruch ożywił się koło
ósmej. Niektórzy mieszkańcy wychodzili w szykownych strojach na kolację, inni wracali do domów,
by zdążyć na umówione spotkania.
O dziesiątej do windy wsiadła elegancka para. Kobieta pozwoliła mężczyźnie rozchylić poły futra,
pod którym nie miała nic oprócz szpilek na wysokim obcasie i wytatuowanego kwiatu róży z łodyżką
zaczynającą się w kroczu i pączkiem artystycznie drażniącym jej lewą pierś. Mężczyzna zaczął ją
pieścić, choć prawo zabraniało robienia tego na terenie strzeżonym. Gdy winda zatrzymała się na
osiemnastym piętrze, kobieta owinęła się futrem i oboje wyszli, rozmawiając o sztuce, którą właśnie
obejrzeli.
Ewa zapisała sobie, żeby następnego dnia przesłuchać tego mężczyznę. Był sąsiadem i znajomym
ofiary.
Przerwa w odbiorze nastąpiła dokładnie o 12:05. Obraz zanikł niemal całkowicie, na ekranie pozostał
tylko niewielki punkcik. Ponowna inwigilacja windy rozpoczęła się o 02:46.
Dwie godziny i czterdzieści jeden minut straty.
To samo stało się z zapisem obrazu zarejestrowanego w korytarzu na osiemnastym piętrze. Wymazano
prawie trzy godziny. Ewa zastanawiała się nad tym, popijając wystygłą kawę. Mężczyzna orientował
się w systemie zabezpieczeń, pomyślała, i wystarczająco dobrze znał budynek, by wiedzieć, gdzie i
jak spreparować dyski. I nie śpieszył się. Sekcja zwłok wykazała, że zgon nastąpił o drugiej nad
ranem.
Spędził z nią prawie dwie godziny, zanim ją zabił, i prawie dwie godziny po jej śmierci. A mimo to
nie zostawił żadnego śladu.
Mądry chłopak.
Jeśli Sharon DeBlass zanotowała, że ma się z kimś spotkać ha gruncie prywatnym czy też
zawodowym, to ta wzmianka również została wymazana.
Więc był z nią na tyle blisko, by wiedzieć, gdzie trzyma swoje pliki i jak się do nich dostać.
Nabrawszy pewnych podejrzeń, znowu pochyliła się do przodu.
- Komplex Gorhama, Broadway, New Jork. Właściciel. Jej oczy zwęziły się, gdy dane wyświetliły
się na ekranie.
Gorham Complex, własność Roarke Industries, siedziba zarządu 500 Fifth Avenue. Roarke, prezes i
dyrektor generalny. Miejsce zamieszkania: Nowy Jork, 222 Central Park West. - Roarke - mruknęła
Ewa. - Ciągle się pojawiasz, prawda? Roarke - powtórzyła. - Wszystkie dane, projekcja i wydruk, i
Nie zważając na wezwanie na sąsiednim łączu, czytała dalej, popijając kawę.
Roarke - imię chrzestne nieznane - urodzony 10-06-2023, Dublin, Irlandia. Numer identyfikacyjny
33492-ABR-50. Rodzice nie znani. , Steń cywilny - kawaler. Prezes i dyrektor generalny
przedsiębiorstwa
. Roarke Industries, założonego w 2042. Główne oddziały Nowy Jork, :€łucago, New Los Angeles,
Dublin, Londyn, Bonn, Paryż, Frankfurt, fókio, Mediolan, Sydnay. Filie pozaziemskie, Stacja 45,
Bridgestone, Colony, Yegas II, Free-Star Jeden. Sfery zainteresowań: nieruchomości, import-eksport,
flota morska, rozrywka, produkcja przemysłowa, farmaceutyki, transport. Szacunkowa wartość całego
przedsiębiorstwa trzy biliony osiemset milionów .
Zajęty facet, pomyślała, unosząc brew, gdy lista jego filii wyświetliła się na ekranie.
- Wykształcenie? - spytała.
- Nie znane.
- Notowany?
- Brak danych.
- Wywołaj Roarke, Dublin.
- Brak dodatkowych danych
- Cholera. Pan Tajemniczy. Opis i zdjęcie.
Roarke. Czarne włosy, niebieskie oczy, sześć stóp, dwa cale, 173 funty.
Ewa chrząknęła, gdy komputer podał jego opis. Musiała przyznać, że w przypadku Roarke'a, zdjęcie
było warte kilkuset słów komentarza. Jego podobizna patrzyła na nią z ekranu. Był niemal absurdalnie
przystojny; wąska, ascetyczna twarz; ostro zarysowane kości policzkowe i usta tak kształtne, jakby
zostały wyrzeźbione. Tak, miał czarne włosy, ale komputer nie powiedział, że są grube, gęste, i
zaczesane do tyłu, dzięki czemu odsłaniają wysokie czoło i spływają prawie do samych ramion. Jego
oczy były niebieskie, ale to jedno słowo nie mogło oddać intensywności ich koloru ani siły ich
spojrzenia.
Nawet z tego zdjęcia widać było, że jest to człowiek, który po trupach dąży do celu.
Tak, pomyślała, ten człowiek może zabić, jeśli - i kiedy - ma na to ochotę. Zrobiłby to obojętnie,
metodycznie i ani jedna kropla potu nie wystąpiłaby mu na czole.
Zgarniając wydruki z danymi, postanowiła, że porozmawia z Roarke'em. I to wkrótce.
G
dy Ewa opuściła posterunek, z ciemnego nieba padał już drobny, ostry śnieg. Pogrzebała bez
większej nadziei w kieszeniach i przekonała się, że rękawiczki rzeczywiście zostawiła w domu. Bez
czapki, bez rękawiczek, w skórzanej kurtce, będącej jej jedyną ochroną przed mroźnym wiatrem,
jechała przez całe miasto do domu.
Naprawdę zamierzała oddać auto do naprawy, tylko nie miała czasu. Ale gdy teraz stała w korku i
drżała z zimna z powodu popsutego ogrzewania, miała mnóstwo czasu, by tego żałować.
Przysięgła sobie, że jeśli dojedzie do domu, nie zamieniwszy się przedtem w bryłę lodu, umówi się z
mechanikiem.
Ale gdy dotarła na miejsce, myślała już tylko o jedzeniu. Otwierając drzwi, marzyła o talerzu gorącej
zupy, furze frytek, jeśli jeszcze jakieś jej zostały, i kawie, która nie smakowałaby tak, jakby ktoś
spuścił ścieki do wodociągów.
Od razu zauważyła paczkę, małe kwadratowe pudełko leżące tuż za drzwiami. Broń natychmiast
znalazła się w jej ręce. Przeczesując mieszkanie wzrokiem i wymachując bronią, zatrzasnęła
kopnięciem drzwi. Pozostawiła paczkę na miejscu i sprawdziła pokój po pokoju, dopóki nie upewniła
się, że jest sama.
Schowawszy broń do futerału, ściągnęła kurtkę i odrzuciła ją na bok. Schyliła się i podniosła ostrożnie
owiniętą folią dyskietkę. Nie było na niej żadnej nalepki, żadnej wiadomości.
Ewa zaniosła ją do kuchni, wyjmując delikatnie z opakowania, i włożyła do swego komputera.
Kompletnie zapomniała o jedzeniu.
Obraz był najwyższej jakości, podobnie jak i dźwięk. Usiadła wolno, wpatrując się w monitor.
Naga Sharon DeBlass leżała w noszalanckiej pozie na ogromnym falującym łożu, szeleszcząc
atłasowymi prześcieradłami. Uniosła rękę i wsunęła ją we wspaniałą, zmierzwioną grzywę rudych
włosów.
- Kochanie, chcesz, żebym zrobiła coś specjalnego? - Zachichotała; podniosła się na kolana, ujmując
piersi w dłonie. - Dlaczego tu nie przyjdziesz... - Zwilżyła językiem usta. - Zrobimy to wszystko
jeszcze raz. - Popatrzyła w dół i oblizała się jak kotka. - Wygląda na to, że jest całkowicie gotowy. -
Znowu się zaśmiała i odrzuciła do tyłu włosy. - Och, chcemy się zabawić. - Wciąż się uśmiechając,
Sharon podniosła ręce. - Nie skrzywdź mnie - poprosiła płaczliwym głosem, drżąc na całym ciele,
mimo że jej oczy błyszczały z podniecenia. - Zrobię wszystko, co chcesz. Wszystko. Chodź tu i zmuś
mnie. Chcę cię. - Opuściła ręce i powoli wyciągnęła się na łóżku. - Celuj do mnie z tego dużego
ciężkiego rewolweru i gwałć mnie. Chcę, żebyś to zrobił. Chcę, żebyś...
Wybuch wstrząsnął Ewą. Żołądek podszedł jej do gardła, -gdy zobaczyła, że kobieta opadła do tyłu
niczym popsuta lalka, krew trysnęła z jej czoła. Drugi strzał nie był już takim szokiem, lecz Ewa
musiała się przezwyciężyć, by nadal patrzeć na ekran. Po ostatnim wystrzale ciszę mąciła tylko
przyciszona muzyka i urywany oddech. Oddech zabójcy.
Kamera zbliżyła się do ciała, pokazując je ze wszystkimi makabrycznymi szczegółami. Wtem, za
sprawą filmowego tricku, DeBlass leżała znowu w tej samej pozycji, w której Ewa zobaczyła ją po raz
pierwszy - rozpostarte na krwawych prześcieradłach ciało tworzyło idealną literę X. Scena kończyła
się napisem:
PIERWSZA Z SZEŚCIU
Po raz drugi łatwiej było na to patrzeć. Albo Ewa wmówiła to sobie. Tym razem zauważyła lekkie
zachwianie kamery po pierwszym wystrzale, usłyszała szybkie ciche sapnięcie. Puściła to jeszcze raz,
wsłuchując się w każde słowo, przyglądając się uważnie każdemu ruchowi, mając nadzieję, że
wpadnie na jakiś ślad. Ale on był na to za sprytny. I oboje o tym wiedzieli.
Oiciał, żeby zobaczyła, jaki jest dobry. Jaki zimny.
I chciał jej powiedzieć, że wie, gdzie ją znaleźć, gdyby tylko zechciał.
Wściekła, że nie może opanować drżenia rąk, podniosła się z miejsca. Zamiast napić się kawy, tak jak
zamierzała, wyjęła z małej zimnej komórki butelkę wina i nalała sobie pól kieliszka.
Opróżniła go jednym haustem, obiecując sobie dolewkę, po czym włożyła do komputera perforowaną
kartę z kodem swego dowódcy.
Odpowiedziała żona szefa; widząc, że ma w uszach błyszczące kolczyki, a także świeżo ułożone
włosy, Ewa doszła do wniosku, że przerwała jedno z jej słynnych przyjęć.
- Porucznik Dallas, pani Whitney. Przepraszam, że przeszkadzam w kolacji, ale muszę porozmawiać
z dowódcą.
- Mamy gości, poruczniku.
- Tak, madame. Proszę mi wybaczyć. - Pieprzona polityka, pomyślała Ewa, zmuszając się do
uśmiechu. - To pilne.
- Jak zawsze.
Zatrzymana maszyna szumiała jednostajnie - szczęściem koszmarna muzyka ani rozmowy o ostatnich
wydarzeniach nie dochodziły z głębi domu - przez całe trzy minuty, zanim dowódca pokazał się na
ekranie.
- Dallas.
- Panie dowódco, muszę panu coś przesłać zakodowaną Unią.
- Mam nadzieję, że to pilne, Dallas. Moja żona każe mi za to drogo zapłacić.
- Tak jest, sir. - Gliny, pomyślała przygotowując przesłanie informacji wizyjnej do jego komputera,
powinny prowadzić samotne życie.
Splotła nerwowo ręce i położywszy je na stole, czekała. Gdy obrazy zaczęły przesuwać się po ekranie,
obejrzała je ponownie, nie zwracając uwagi na ściskanie w dołku. Po skończeniu nagrania, na
monitorze znowu pojawiła się twarz Whitneya.
- Skąd to masz?
- Sam mi przesłał. Dyskietka była w moim mieszkaniu, kiedy wróciłam z pracy. - Mówiła spokojnym
bezbarwnym głosem. - Wie, kim jestem, gdzie jestem i co robię.
Whitney milczał przez chwilę.
- Numer mojego biura zero siedemset. Jutro rano proszę przynieść dyskietkę, poruczniku.
- Tak jest, sir.
Kiedy transmisja została zakończona, Ewa zrobiła dwie rzeczy. Skopiowała dyskietkę i nalała sobie
kieliszek wina.
O
budziła się o trzeciej nad ranem, drżąca, spocona, próbująca złapać oddech, by móc krzyczeć.
Skowyt wydarł się z jej gardła, gdy chrypiącym głosem rozkazała, by zapalono światła. Sny zawsze
wydawały się bardziej przerażające w ciemnościach.
Dygocząc zwinęła się na łóżku. Ten sen był gorszy, o wiele gorszy od wszystkich koszmarów, które
do tej pory majaczyły jej po nocach.
Zabiła człowieka. Jaki miała wybór? Był za bardzo nafaszerowany prochami, żeby mogła przemówić
mu do rozsądku. Chryste, próbowała, ale on tylko szedł, i szedł, i szedł z dzikim spojrzeniem w
oczach i zakrwawionym nożem w ręce.
Mała dziewczynka już nie żyła. Ewa nie mogła nic zrobić, by temu zapobiec. Proszę cię, Boże, nie
pozwól, by się okazało, że można było coś zrobić.
Małe ciałko pocięte na kawałki, szaleniec z nożem ociekającym krwią. Potem spojrzenie jego oczu,
kiedy wystrzeliła prosto w niego, i malująca się w nich śmierć.
Ale to nie było wszystko. Nie tym razem. Tym razem mężczyzna szedł dalej. A ona, kompletnie naga,
klęczała na atłasowych prześcieradłach. Nóż zamienił się w rewolwer trzymany przez mężczyznę,
którego twarzy przyglądała się parę godzin wcześniej. Mężczyzna nazywał się Roarke.
Uśmiechnął się, a ona zapragnęła go. Jej ciało drżało z przerażenia i pożądania, nawet kiedy do niej
strzelił. W głowę, serce i między uda.
I gdzieś w tle mała biedna dziewczynka krzyczała o pomoc.
Zbyt zmęczona, by walczyć z tym koszmarem, Ewa przekręciła się po prostu na brzuch, wtuliła twarz
w poduszkę i załkała.
P
oruczniku. - Punktualnie o siódmej rano komendant Whitney wskazał Ewie krzesło w swoim biurze.
Mimo tego, a może dzięki temu, że siedział za biurkiem od dwunastu lat, miał przenikliwe spojrzenie.
Zauważył, że źle spała i starała się ukryć pod makijażem ślady ciężkiej nocy. Bez słowa wyciągnął
rękę.
Włożyła dyskietkę i opakowanie do torby z dowodami. Whitney zerknął na dyskietkę, po czym
położył ją na środku biurka.
- Zgodnie z przepisami muszę zapytać, czy chcesz, abym cię zwolnił z prowadzenia tej sprawy. -
Odczekał chwilę. - A więc będziemy udawali, że dopełniłem regulaminu.
- Tak jest, sir.
- Czy twoje mieszkanie jest bezpieczne?
- Tak mi się wydawało. - Wyjęła z teczki wydruk. - Po skontaktowaniu się z panem jeszcze raz
przejrzałam dyski ochrony. Jest w nich dziesięciominutowy poślizg. Jak pan się przekona z mojego
raportu, ten człowiek jest w stanie przechytrzyć ochronę, zna się na kasetach video, redagowaniu
tekstów i na starej broni, oczywiście.
Whitney wziął jej raport i odłożył na bok.
- To nie bardzo zawęża pole działania.
- Nie, sir. Mam jeszcze kilka osób, które muszę przesłuchać. W przypadku tego przestępcy,
elektroniczne metody śledcze nie są najważniejsze, chociaż pomoc kapitana Feeneya jest nieoceniona.
Ten facet zaciera za sobą ślady. Nie mamy żadnego punktu zaczepienia poza rewolwerem, który
postanowił zostawić na miejscu zbrodni. Feeney niczego się o nim nie dowiedział normalnymi
kanałami. Musimy założyć, że został kupiony na czarnym rynku. Zaczęłam przeglądać notesy, w
których zaznaczała spotkania z klientami oraz z osobami prywatnymi. Lubiła się umawiać, więc
zajmie mi to trochę czasu.
- Czas nie jest tu bez znaczenia. Pierwsza z sześciu, poruczniku. Co to oznacza?
- Że zamierza zamordować jeszcze pięć i chce, byśmy o tym wiedzieli. Lubi to robić i pragnie być w
centrum naszej uwagi. - Zaczerpnęła ostrożnie oddechu. - To za mało, by określić jego psychikę. Nie
potrafimy stwierdzić, jak długo będzie rozkoszował się tym morderstwem, kiedy poczuje potrzebę
popełnienia następnej zbrodni. To może nastąpić dzisiaj. To może nastąpić za rok. Nie możemy liczyć
na to, że będzie nieostrożny.
Whitney kiwnął tylko głową.
- Gryzie cię poczucie winy?
Nóż zalany krwią. Małe okaleczone ciałko u jej stóp.
- Poradzę sobie.
- Na pewno, Dallas? Przy tak delikatnej sprawie niepotrzebny mi oficer, który będzie się martwił czy
miał prawo użyć broni.
- Z pewnością.
Była jego najlepszym pracownikiem i nie mógł sobie pozwolić na to, żeby jej nie dowierzać.
- Jesteś gotowa pobawić się trochę w politykę? - Lekki uśmiech wykrzywił mu wargi. - Senator
DeBlass już tu jedzie. Przyleciał do Nowego Jorku wczoraj w nocy.
- Dyplomacja nie jest moją mocną stroną.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Ale będziesz musiała stanąć na wysokości zadania. Senator chce
rozmawiać z oficerem śledczym i zwrócił się z tą sprawą do mojego szefa. Rozkazy przyszły z góry.
Masz okazać senatorowi jak najdalej idącą pomoc.
- To śledztwo objęte jest Kodem Piątym - stanowczym tonem stwierdziła Ewa. - Nie obchodzi mnie,
czy rozkazy przyszły od samego Pana Boga, nie zamierzam przekazywać tajnych danych osobie
cywilnej.
Whitney uśmiechnął się szerzej. Miał dobroduszną pospolitą twarz, pewnie już z taką się urodził. Ale
kiedy się uśmiechał i naprawdę było mu wesoło na duszy, błysk białych zębów na tle śniadej skóry
zmieniał jego pospolite rysy w zupełnie wyjątkowe.
- Nie słyszałem tego. A ty nie słyszałaś, jak ci powiedziałem, żebyś zapoznała go wyłącznie z
oczywistymi faktami. Słyszysz natomiast to, poruczniku Dallas, że ten gentleman z Wirginii jest
nadętym aroganckim dupkiem. Na nieszczęście ten dupek ma władzę. Więc uważaj.
- Tak jest, sir.
Zerknął na zegarek, po czym wsunął raport i dyskietkę do szuflady, którą zamknął na klucz.
- Jeszcze zdążysz wypić kawę... i, poruczniku - dodał wstając. - Jeśli nie możesz spać, niech lekarz
przepisze ci środki uspokajające. Chcę, żeby moi oficerowie zachowywali bystrość umysłu.
- Proszę się nie obawiać.
S
enator Gerald DeBlass był niewątpliwie nadęty. Był bezsprzecznie arogancki. I po spędzeniu minuty
w jego towarzystwie Ewa musiała przyznać, iż jest dupkiem.
Senator był zwalistym mężczyzną, mającym z sześć stóp wzrostu i ważącym około dwustu dwudziestu
funtów. Jego jasna czupryna była przystrzyżona na jeża, przez co głowa wydawała się duża i okrągła.
Miał ciemne oczy, które były niemal tak czarne jak krzaczaste brwi, duży nos i grube usta.
Miał ogromne dłonie i kiedy podał Ewie rękę na powitanie, zauważyła, że jest gładka i miękka jak u
dziecka.
Przyprowadził ze sobą swego asystenta. Derrick Rockman był energicznym mężczyzną po
czterdziestce. Choć miał prawie sześć stóp pięć cali wzrostu, Ewa uważała, że jest szczuplejszy od
DeBlassa o jakieś dwadzieścia funtów. Schludny, zadbany; na jego prążkowanym garniturze i
szaroniebieskim krawacie nie było ani jednej zmarszczki. Miał poważną twarz o atrakcyjnych
harmonijnych rysach, a gdy pomagał swemu napuszonemu senatorowi zdjąć kaszmirowy płaszcz, jego
ruchy były powściągliwe i opanowane.
- Co, do diabła, zrobiliście, żeby znaleźć tego potwora, który zabił moją wnuczkę? - zapytał DeBlass.
- Wszystko, co w naszej mocy, senatorze - Komendant Whitney wciąż stał. Choć poprosił DeBlassa o
zajęcie miejsca, mężczyzna przechadzał się po pokoju, tak jakby przechadzał się po swojej ulubionej
Senackiej Galerii w East Washington.
- Mieliście na to dwadzieścia cztery godziny, a nawet więcej - tubalnym głosem odparł DeBlass. -
Dowiedziałem się, że wyznaczył pan tylko dwóch oficerów do prowadzenia śledztwa.
- Owszem, ze względów bezpieczeństwa. Dwóch moich najlepszych oficerów - dodał dowódca. -
Porucznik Dallas nadzoruje dochodzenie i składa meldunki jedynie mnie.
DeBlass skierował swe czarne surowe oczy na Ewę.
- Jakie postępy pani poczyniła?
- Zidentyfikowaliśmy broń, ustaliliśmy godzinę śmierci. Zbieramy dowody i przesłuchujemy
lokatorów domu, w którym mieszkała panna DeBlass, a także sprawdzamy nazwiska znalezione w jej
notesach. Poza tym, pracuję nad zrekonstruowaniem ostatnich dwudziestu czterech godzin jej życia.
- To powinno być oczywiste, nawet dla najbardziej powolnego umysłu, że została zamordowana
przez jednego ze swoich klientów- zasyczał.
- W jej terminarzu nie ma wzmianki o żadnym spotkaniu. Z ostatnim klientem, który udowodnił
swoje alibi, spotkała się parę godzin przed śmiercią.
- Proszę przestać! - zażądał DeBlass. - Mężczyzna, który płaci za usługi seksualne, nie będzie miał
wyrzutów sumienia z powodu popełnienia morderstwa.
Choć Ewa nie mogła dostrzec współzależności między tymi dwoma faktami, przypomniała sobie, na
czym polega jej zadanie i kiwnęła głową.
- Pracuję nad tym, senatorze.
- Chcę dostać kopie jej terminarzy spotkań.
- To niemożliwe, senatorze - łagodnym tonem rzekł Whitney.
- W sprawie o zabójstwo wszystkie dowody są tajne. DeBlass tylko prychnął i pokazał ręką na
Rockmana.
- Panie dowódco. - Rockman sięgnął do lewej kieszeni i wyjął złożoną kartkę papieru, opatrzoną
holograficzną pieczęcią. - Ten dokument wystawiony przez szefa policji umożliwia panu senatorowi
dostęp do wszystkich dowodów i informacji, jakie zgromadzono w śledztwie.
Whitney zerknął na oficjalne pismo, zanim odłożył je na bok. Zawsze uważał politykę za grę tchórzy i
był zły, że musi brać w niej udział.
- Osobiście porozmawiam z szefem. Jeśli podtrzyma swoje stanowisko, kopie będą gotowe jeszcze
dziś po południu. - Zbywszy Rockmana, powrócił wzrokiem do DeBlassa. - Utrzymanie poufnego
charakteru dowodów ma pierwszorzędne znaczenie w procesie śledczym. Jeśli pan nalega na ich
odtajnienie, ryzykuje pan dobro sprawy.
- Ta sprawa, jak pan to ujął, to krew z mojej krwi i kość z mojej kości.
- I dlatego mam nadzieję, że przede wszystkim będzie pan chciał nam pomóc w ujęciu mordercy.
-. Służę sprawiedliwości od ponad pięćdziesięciu lat. Chcę dostać te informacje do południa. - Wziął
płaszcz i przerzucił go przez swe muskularne ramię. - Jeśli dojdę do wniosku, że nie robicie wszyst-
kiego, co w waszej mocy, by złapać tego szaleńca, dopilnuję, żeby usunięto pana z tego gabinetu. -
Odwrócił się w stronę Ewy. - I żeby pani, poruczniku, następnym razem prowadziła śledztwo w
sprawie małolatów, którzy kradną w supermarketach.
Gdy przestał wrzeszczeć, Rockman popatrzył na nich przepraszająco swoim spokojnym, poważnym
wzrokiem.
- Proszę wybaczyć senatorowi. Jest podenerwowany. Choć był w nie najlepszych stosunkach z
wnuczką, to należała przecież do rodziny. A senator przedkłada rodzinę ponad wszystko na świecie.
Jej śmierć, taka gwałtowna i bezsensowna, doprowadza go do szaleństwa.
- To widać - mruknęła Ewa. - Złość się w nim gotuje. Rockman uśmiechnął się; potrafił sprawiać
wrażenie jednocześnie rozbawionego i zasmuconego.
- Dumni mężczyźni często ukrywają swój ból pod maską agresywności. Mamy pełne zaufanie do
państwa umiejętności i wytrwałości w dążeniu do celu. Pani porucznik, panie komendancie - skinął
głową. - Oczekujemy wszystkich danych dziś po południu. Dziękuję, że poświęcili nam państwo tyle
czasu.
- Jaki uprzejmy - mruknęła Ewa, gdy Rockman zamknął za nimi cicho drzwi. - Chyba nie ulegnie pan
naciskowi, panie komendancie.
- Zrobię, co będę musiał. - W jego głosie kryła się tłumiona furia. - A teraz bierz się do roboty.
P
raca w policji zbyt często bywa nużąca. Po pięciu godzinach wpatrywania się w monitor i
sprawdzania nazwisk umieszczonych w notesach zamordowanej, Ewa była bardziej zmęczona niż
gdyby wzięła udział w biegu maratońskim.
Nawet z fachową pomocą Feeneya, który dysponując lepszym sprzętem wziął na siebie część nazwisk,
wciąż było ich zbyt wiele jak na jednego oficera śledczego. :
Sharon była bardzo popularna.
Czując, że jeśli zagwarantuje swoim rozmówcom dyskrecję, zyska więcej niż gdyby ich straszyła,
Ewa kontaktowała się za pomocą łącza z poszczególnymi klientami i przedstawiała im sprawę. Tych,
którzy nie chcieli się zgodzić na rozmowę, zapraszała wesoło do odwiedzenia głównego gmachu
policji, uprzedzając, że zostaną oskarżeni o utrudnianie śledztwa.
Do popołudnia udało się jej porozmawiać z pierwszą dwunastką klientów i postanowiła pojechać do
Gorham. v Sąsiad DeBlass, elegancki mężczyzna z windy, nazywał się Charles Monroe. Ewa zastała
go z klientką.
Pociągająco przystojny, w czarnym jedwabnym szlafroku i pachnący ponętnie seksem, Charles
uśmiechnął się ujmująco.
- Okropnie mi przykro, pani porucznik. Byłem umówiony o trzeciej i do końca spotkania brakuje
jeszcze piętnastu minut.
- Poczekam. - Ewa bez zaproszenia weszła do środka. W przeciwieństwie do mieszkania DeBlass, w
tym apartamencie nie brakowało wygodnych skórzanych foteli i grubych dywanów.
- Ach... - Najwyraźniej rozbawiony Charles zerknął przez ramię na dyskretnie zamknięte drzwi do
sypialni. - Pani rozumie, intymność i dyskrecja odgrywają zasadniczą rolę w moim zawodzie. Moja
klientka może się zdenerwować, jeśli zobaczy policjantkę na progu mieszkania.
- Nie ma sprawy. Jest tu kuchnia?
Z jego piersi wyrwało się ciężkie westchnienie.
- Jasne. Za tamtymi drzwiami. Proszę się rozgościć. Niedługo przyjdę.
- Niech pan się nie śpieszy. - Ewa przeszła do kuchni. W przeciwieństwie do eleganckiego salonu,
urządzona była po spartańsku. Charles chyba rzadko jadał w domu. Mimo to stała tu duża lodówka, w
której znalazła taki rarytas jak schłodzona pepsi. Zadowolona usiadła, by ją wypić i poczekać, aż
Charles zakończy swoje spotkanie.
Wkrótce usłyszała szmer głosów mężczyzny i kobiety, a potem cichy chichot. Chwilę później Charles
wszedł do środka z tym samym beztroskim uśmiechem na twarzy.
- Przykro mi, że musiała pani czekać.
- Nie ma sprawy. Czy spodziewa się pan jeszcze kogoś?
- Dopiero późnym wieczorem. - Wyjął dla siebie pepsi, zerwał pieczęć gwarantującą świeżość
produktu i przelał napój do wysokiej szklanki. Zwinął tubę w kulkę i wrzucił do utylizatora. - Kolacja,
opera i romantyczne rendez-vous.
- Lubi pan takie rzeczy? Operę? - spytała, gdy błysnął zębami w szerokim uśmiechu.
- Nienawidzę. Może pani sobie wyobrazić coś nudniejszego od baby z wielkim biustem, która
wrzeszczy po niemiecku przez pół nocy?
Ewa zastanowiła się.
- Nie.
- Ale co robić. Ludzie mają różne gusta. - Jego uśmiech przygasł, gdy usiadł obok niej w kąciku pod
oknem. - Słyszałem o Sharon w porannych wiadomościach. Spodziewałem się, że ktoś przyjdzie. To
straszne. Nie mogę uwierzyć, że ona nie żyje.
- Dobrze ją pan znał?
- Byliśmy sąsiadami przez ponad trzy lata... i od czasu do czasu pracowaliśmy razem. Zdarzało się, że
któryś z naszch klientów miał ochotę na trio, więc wspólnie uczestniczyliśmy w zabawie.
- A kiedy nie chodziło o interesy, też się razem zabawialiście?
- Była piękną kobietą i uważała, że jestem przystojny. - Poruszył okrytymi jedwabiem ramionami,
wędrując wzrokiem do okna z przyciemnionymi szybami, za którymi przeleciał tramwaj pełen
turystów.
- Jeśli jedno z nas miało ochotę na krótki przerywnik w pracy, drugie .zazwyczaj sprawiało mu tę
przyjemność. - Znowu się uśmiechnął.
- Rzadko się to zdarzało. Wie pani, jeśli się pracuje w sklepie ze słodyczami, szybko traci się ochotę
na czekoladę. Była moją przyjaciółką, pani porucznik. I bardzo ją lubiłem.
- Chciałabym wiedzieć, co pan robił między dwunastą a trzecią nad ranem tej nocy, kiedy zginęła?
Uniósł brwi ze zdziwienia. Jeśli wcześniej przyszło mu do głowy, że może być uważany za
podejrzanego, to był doskonałym aktorem. Nic dziwnego, pomyślała Ewa, ludzie pracujący w takim
fachu muszą mieć talent aktorski.
- Byłem z klientką. Została u mnie na noc.
- Czy to normalna praktyka?
- Klientki wolą taki układ. Pani porucznik, podam pani jej nazwisko, jeśli będzie to absolutnie
konieczne, ale wolałbym tego nie robić. Przynajmniej dopóki nie wyjaśnię jej okoliczności.
- Chodzi o morderstwo, panie Monroe, więc to konieczne. O której przyprowadził pan tu swoją
klientkę?
- Około dziesiątej. Zjedliśmy kolację U Mirandy w podniebnej restauracji nad Szóstą ulicą.
- O dziesiątej. - Ewa kiwnęła głową, przypomniawszy sobie odpowiedni fragment nagrania.
- Kamera inwigilująca wnętrze windy. - Znowu uśmiechnął się czarująco. - To staroświeckie
przepisy. Wiem, że mogłaby pani mnie załatwić, ale chyba szkoda na to czasu.
- Każdy akt seksualny popełniany na terenie strzeżonym jest wykroczeniem, panie Monroe.
- Charles, proszę.
- Możesz narzekać, Charles, ale mają prawo zawiesić ci licencję na sześć miesięcy. Podaj mi jej
nazwisko, a zapomnimy o całej sprawie.
- Chcesz mi odebrać jedną z moich najlepszych klientek - mruknął. - Darleen Howe. Podam ci jej
adres. - Wstał, by wziąć swój elektroniczny notes, po czym odczytał jej stosowne dane.
- Dzięki. Czy Sharon rozmawiała z tobą o swoich klientach?
- Byliśmy przyjaciółmi - powiedział ostrożnie. - Tak, rozmawialiśmy o pracy, chociaż nie było to
całkiem etyczne, Opowiadała mi zabawne historie. Ja mam bardziej konwencjonalny styl pracy.
Sharon była... otwarta na nietypowe propozycje. Czasami wychodziliśmy na drinka i wtedy sporo
opowiadała. Bez podawania nazwisk. Miała własne określenia na swoich klientów. Imperator, łasica,
dojarka, coś w tym stylu.
- Czy kiedykolwiek wspominała o kimś, kto jej się narzucał, kto wzbudzał jej niepokój? O kimś, kto
używał przemocy?
- Nie miała nic przeciwko przemocy i nie, nikogo się nie bała. Jedno trzeba wiedzieć o Sharon -
zawsze miała nad wszystkim kontrolę. Chciała tego, ponieważ przez większość życia, jak mówiła,
była pod kontrolą innych. Miała ogromnie dużo żalu do swojej rodziny. Kiedyś mi powiedziała, że
nigdy nie zamierzała zostać prostytutką. Zdecydowała się na ten krok tylko dlatego, że chciała
rozwścieczyć swoją rodzinę. Ale później spodobało jej się to, co robiła.
- Znowu wzruszył ramionami, wypił łyk pepsi. - Więc pozostała w tym zawodzie i upiekła dwie
pieczenie przy jednym ogniu. To jej własne słowa. - Podniósł oczy. - Wygląda na to, że zabił ją jeden
z tych skurwysynów.
- Taak. - Ewa wstała, chowając magnetofon. - Nie wyjeżdżaj z miasta, Charles. Będziemy w
kontakcie.
- To wszystko?
- Na razie.
Wstał, znowu się uśmiechając.
- Miła jesteś jak na glinę... Ewo. - Przesunął na próbę opuszkiem palca po jej ramieniu. Kiedy uniosła
brew, musnął palcem jej policzek. - Spieszysz się?
- Dlaczego pytasz?
- Cóż, mam parę godzin wolnych, a ty jesteś bardzo pociągająca. Duże złociste oczy - mruknął. -
Mały dołeczek w bródce. - Może zostaniesz trochę dłużej?
Poczekała, aż opuścił głowę i jego usta zawisły nad jej ustami.
- Czy chcesz mnie przekupić, Charles? Bo jeśli tak, a jesteś w połowie tak dobry jak myślę...
- Lepszy. - Ugryzł ją delikatnie w dolną wargę, jego ręka ześlizgnęła się na dół, by pieścić jej pierś. -
O wiele lepszy.
- W .takim razie... musiałabym oskarżyć cię o przestępstwo.
- Uśmiechnęła się, kiedy odskoczył jak oparzony. - A to zasmuciłoby nas oboje. - Rozbawiona
pogłaskała go po twarzy. - Ale dzięki za propozycję.
Drapiąc się po policzku, odprowadził ją do drzwi.
- Ewo?
Zatrzymała się z ręką na gałce i zerknęła na niego przez ramię.
- Tak?
- Abstrahując od łapówki, gdybyś zmieniła zdanie, chętnie się z tobą spotkam.
- Dam ci znać. - Zamknęła drzwi i ruszyła w stronę windy. Charlesowi Monroe, pomyślała, nie
byłoby trudno wymknąć się ze swojego mieszkania, pozostawiając w nim śpiącą klientkę i złożyć
wizytę Sharon. Szybki seks, szybkie morderstwo...
Zadumana wsiadła do windy.
Jako mieszkaniec tego budynku nie miałby trudności z dostaniem się do systemów zabezpieczających.
Mógłby spreparować dyskietki, a potem wrócić do łóżka, w którym spała jego klientka.
Szkoda, że ten scenariusz jest możliwy do przyjęcia, pomyślała wychodząc do hallu. Polubiła Charlesa
Monroe, ale dopóki nie sprawdzi dokładnie jego alibi, będzie pierwszy na jej krótkiej liście
podejrzanych.
3
Ewa nienawidziła pogrzebów. Czuła wstręt do sposobu w jaki ludzie celebrowali śmierć. Kwiaty,
muzyka, nie kończące się mowy i płacze.
Może Bóg istnieje. Nie wykluczała takiej ewentualności. A jeśli istnieje, pomyślała, to musi się śmiać
ze stworzonych przez siebie bezsensownych rytuałów.
Mimo to pojechała do Wirginii, aby wziąć udział w pogrzebie Sharon DeBlass. Chciała zobaczyć
zgromadzonych w jednym miejscu członków rodziny i przyjaciół zmarłej, by dokładnie im się
przyjrzeć i wyrobić sobie zdanie na ich temat.
Senator stał z ponurą twarzą i suchymi oczami, a jego cień - Rockman - w ławce za nim. Miejsca z
lewej strony DeBlassa zajmowali jego syn i synowa.
Rodzice Sharon byli młodymi, atrakcyjnymi ludźmi, wziętymi adwokatami, którzy prowadzili własną
firmę prawniczą.
Richard DeBlass stał z pochyloną głową, opuszczonymi oczami, niczym bardziej wymuskana i jakby
mniej dynamiczna wersja swego ojca. Czy to przypadek, zastanowiła się Ewa, czy też zostało
ustalone, że Richard będzie stał w równej odległości między ojcem a żoną?
Elizabeth Barrister wyglądała skromnie i elegancko w ciemnym kostiumie; jej falujące mahoniowe
włosy lśniły, sylwetka była wyprostowana. Ewa zauważyła, że do zaczerwienionych oczu wciąż
napływały łzy.
Co czuje matka, przez całe życie zastanawiała się Ewa, kiedy straci dziecko?
Senator DeBlass miał także córkę, i to ona właśnie zajmowała miejsce po jego prawej stronie. Senator
Catherine DeBlass poszła w ślady ojca i poświęciła się polityce. Przerażająco chuda, stała
wyprostowana po wojskowemu, a jej osłonięte czarną sukienką ramiona wyglądały jak małe kruche
gałązki. Stojący obok niej mąż, Justin Summit, wpatrywał się w okrytą różami błyszczącą trumnę,
którą umieszczono na przedzie kościoła. U jego boku ich syn Franklin, który wciąż był w tym okresie
dorastania, kiedy młodzieniec włóczy się z całą bandą, wiercił się niespokojnie.
Przy końcu ławki, jakby z dala od reszty rodziny, stała żona DeBlassa, Anna.
Nie wierciła się ani nie płakała. Ewa nie zauważyła, żeby choć raz zerknęła na obsypaną kwiatami
skrzynię, która kryła zwłoki jej jedynej wnuczki.
Oczywiście, byli też inni żałobnicy. Rodzice Elizabeth stali razem, trzymając się za ręce i głośno
płacząc. Krewni, znajomi i przyjaciele przykładali chusteczki do oczu albo po prostu rozglądali się
dokoła z zaciekawieniem lub przerażeniem. Prezydent przysłał swego przedstawiciela, a kościół był
bardziej nabity politykami niż senacka restauracja.
Chociaż było tam ponad dwieście twarzy, Ewa bez trudu dostrzegła w tłumie Roarke'a. Stał w ławce
razem z innymi, ale łatwo zorientowała się, że jest typem samotnika. Mogłoby być dziesięć tysięcy
ludzi w budynku, a on i tak trzymałby się od nich z dala.
Jego interesująca twarz nie wyrażała żadnych uczuć: ani poczucia winy, ani żalu, ani zainteresowania
tym, co się dzieje. Równie dobrze mógłby oglądać jakąś kiepską sztukę. Ewa pomyślała, że to chyba
najlepsze określenie pogrzebu.
Ludzie odwracali głowy w jego stronę, by rzucić mu szybkie spojrzenie, albo - jak w przypadku
zgrabnej brunetki - jawnie go kokietować. Roarke lekceważył jednych i drugich.
Na pierwszy rzut oka wydał się jej zimnym, niedostępnym niczym twierdza człowiekiem, który ma się
na baczności przed wszystkim i wszystkimi. Ale musiał mieć jakąś pasję. Do zbicia takiej fortuny w
tak młodym wieku trzeba czegoś więcej niż dyscypliny wewnętrznej i inteligencji. Trzeba ambicji, a
zdaniem Ewy, ambicja łatwo roznieca płomień w sercu.
Patrzył przed siebie, gdy zaintonowano pieśń pogrzebową, po czym bez ostrzeżenia odwrócił głowę i
spojrzał przez nawę do tyłu, prosto w oczy Ewy, która siedziała pięć ławek za nim.
Zadziwiające, że musiała bardzo nad sobą panować, by wytrzymać jego niespodziewane i władcze
spojrzenie. Siłą woli powstrzymała się przed mrugnięciem czy odwróceniem wzroku. Przez chwilę
patrzyli na siebie. Potem zostali zasłonięci przez żałobników, którzy zaczęli opuszczać kościół.
Kiedy Ewa weszła do nawy, by go poszukać, nie było już po nim śladu.
Włączyła się w sznur samochodów i limuzyn jadących na cmentarz. Karawan i pojazdy z rodziną
leciały uroczyście nad nimi. Tylko wyjątkowi bogacze mogli sobie pozwolić na pogrzeb. Jedynie
obsesyjni tradycjonaliści nadal składali w grobie zwłoki bliskich im osób.
Pukając palcami w kierownicę zaczęła nagrywać swoje spostrzeżenia na magnetofon. Kiedy doszła do
Roarke'a, zawahała się i jeszcze mocniej ściągnęła brwi.
- Dlaczego zadał sobie tyle trudu, by przyjechać na pogrzeb przypadkowej znajomej? -Mruknęła do
magnetofonu, który miała w kieszeni. - Zgodnie z danymi, poznali się dopiero niedawno i byli tylko
na jednej randce. Jego postępowanie wydaje się niekonsekwentne i niejasne.
Przeszedł ją dreszcz i przejeżdżając przez łukowatą bramę cmentarza ucieszyła się, że jest sama w
samochodzie. Uważała, że prawo powinno zabraniać wkładania kogokolwiek do dziury w ziemi.
Dużo słów i płaczu, mnóstwo kwiatów. Słońce lśniło jak miecz, ale w powietrzu czuło się przejmujący
chłód. Kiedy podeszła do grobu, wsunęła ręce do kieszeni. Znowu zapomniała rękawiczek. Długi
ciemny płaszcz, w którym przyjechała, był pożyczony. Pod spodem miała swój jedyny szary kostium
z wiszącym na jednej nitce guzikiem, który zdawał się błagać, by go wreszcie przyszyła. Kozaczki
były wykonane z bardzo cienkiej skórki i stopy Ewy powoli zamieniały się w dwie bryłki lodu.
Była tak zziębnięta, że nie myślała o nieszczęściu, z jakim kojarzył się widok nagrobka, nie czuła
zapachu świeżo wykopanej ziemi. Uzbroiwszy się w cierpliwość, poczekała, dopóki nie przebrzmiało
ostatnie żałobne słowo o nieśmiertelności duszy, po czym podeszła do senatora.
- Wyrazy współczucia dla pana i całej rodziny, senatorze DeBlass. Rzucił jej twarde i ostre
spojrzenie.
- Niech pani sobie oszczędzi współczucia, pani porucznik. Chcę sprawiedliwości.
- Ja też. Pani DeBlass... - Ewa podała rękę żonie senatora i wydało się jej, że jej palce ściskają wiązkę
kruchych gałązek.
- Dziękuję, że pani przyszła.
Ewa skinęła głową. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, by się zorientować, że Anna DeBlass panuje nad
sobą dzięki dużej dawce środków uspokajających. Przesunęła wzrokiem po twarzy Ewy i popatrzyła
ponad jej ramieniem.
- Dziękuję, że pani przyszła - powiedziała dokładnie tym samym bezbarwnym tonem do następnej
osoby, która złożyła jej kondolencje.
Zanim Ewa zdążyła znowu się odezwać, ktoś ścisnął ją za rękę. Zobaczyła Rockmana, który
uśmiechnął się do niej z powagą.
- Poruczniku Dallas, senator i jego rodzina doceniają współczucie i zainteresowanie, jakie pani
okazała, przybywając na tę smutną uroczystość. - Ze zwykłym sobie spokojem zaczaj wyprowadzać ją
z cmentarza, - Na pewno pani zrozumie, że rodzicom Sharon trudno byłoby rozmawiać nad grobem
córki z oficerem prowadzącym śledztwo w sprawie jej śmierci.
Ewa pozwoliła mu się prowadzić przez jakieś pięć stóp, zanim wyrwała rękę.
- Zna się pan na swojej robocie, Rockman. Rozumiem, że to delikatny i dyplomatyczny sposób
powiedzenia mi, żebym zabrała dupę w troki.
- Wcale nie. - Nadal uśmiechał się uprzejmie. - Chodzi po prostu o czas i miejsce. Może pani liczyć
na naszą pełną współpracę, pani porucznik. Jeśli życzy sobie pani przesłuchać rodzinę senatora,
chętnie to zorganizuję.
- Sama zorganizuję swoje przesłuchania, sama wyznaczę ich czas i miejsce. - Jego spokojny uśmiech
wyprowadzał ją z równowagi, więc postanowiła sprawdzić, czy potrafi go zgasić. - A co z panem,
Rockman? Ma pan alibi na noc morderstwa?
Uśmiech zniknął z jego twarzy, co sprawiło jej pewną satysfakcję. Jednak Rockman szybko się
pozbierał.
- Nie podoba mi się słowo alibi.
- Mnie także - odparła i również się uśmiechnęła. - Dlatego tak bardzo pragnę rozwiać wszelkie
wątpliwości. Nie odpowiedział pan na moje pytanie.
- Tej nocy, kiedy Sharon została zamordowana, byłem w East Washington. Pracowałem z senatorem
nad przygotowaniem projektu ustawy, którą zamierza przedstawić w przyszłym miesiącu.
- Podróż stamtąd do Nowego Jorku nie trwa długo - zauważyła.
- To prawda. Jednak nie odbyłem jej tamtej nocy. Pracowaliśmy niemal do dwunastej, a potem
położyłem się spać w pokoju gościnnym. O siódmej rano następnego dnia zjedliśmy razem śniadanie.
Skoro Sharon, zgodnie z pani raportem, została zabita o drugiej, to miałem nikłe szansę, by to zrobić.
- Ale je pan miał. - Powiedziała to tylko po to, by go zdenerwować. Przekazując DeBlassowi akta
sprawy, zataiła informację o sfałszowanych dyskietkach. Morderca był w Gorham już przed pomocą.
Rockman nie powiedziałby, że przebywał z dziadkiem ofiary, gdyby to nie było prawda. Fakt, że
Rockman pracował o północy w East Washington, wykluczał go całkowicie z grona podejrzanych.
Znowu dostrzegła Roarke'a i patrzyła z zainteresowaniem, jak Elizabeth Barrister przywarła do niego,
jak pochylił głowę i coś do niej szeptał. Niezwykły jak na nieznajomych sposób przekazywania
wyrazów współczucia, pomyślała.
Jej brew uniosła się ze zdziwienia, kiedy Roarke położył rękę na policzku Elizabeth, pocałował ją w
drugi policzek, po czym odszedł i rozmawiał po cichu z Richardem DeBlass.
Podszedł do senatora, ale rozmowa między nimi trwała krótko. Potem samotnie, tak jak Ewa
przewidziała, Roarke ruszył przez zmarznięty trawnik między zimnymi pomnikami, które żywi
wznieśli umarłym.
- Roarke!
Zatrzymał się i tak jak podczas nabożeństwa, odwrócił głowę i poszukał wzrokiem jej oczu.
Wydawało się jej, że dostrzegła coś w jego spojrzeniu: gniew, smutek, zniecierpliwienie. Po chwili to
wrażenie minęło i jego oczy stały się po prostu zimne, niebieskie i niezgłębione.
Nie śpieszyła się idąc w jego stronę. Coś jej mówiło, że ten mężczyzna jest za bardzo przyzwyczajony
do ludzi - z pewnością do kobiet - rzucających się na niego. Więc szła wolno a przy każdym kroku
brzegi pożyczonego płaszcza ocierały się o jej zziębnięte nogi.
- Chciałabym z panem porozmawiać - rzekła stając z nim twarzą w twarz. Wyjęła odznakę,
zobaczyła, że zerknął na nią, zanim znowu popatrzył jej w oczy. - Prowadzę śledztwo w sprawie
morderstwa Sharon DeBlass.
- Ma pani zwyczaj przychodzić na pogrzeby swoich ofiar, poruczniku Dallas?
Mówił jedwabistym głosem, z uroczym irlandzkim zaśpiewem, przypominającym bitą śmietanę na
podgrzanej whiskey.
- A pan, Roarke, ma zwyczaj przychodzić na pogrzeby kobiet, które ledwo pan zna?
- Jestem przyjacielem rodziny - odparł po prostu. - Skostniała pani z zimna, poruczniku.
Wcisnęła zziębnięte ręce do kieszeni płaszcza.
- Jak dobrze zna pan rodzinę ofiary?
- Wystarczająco dobrze. - Pochylił głowę. Za chwilę, pomyślał, ona będzie szczękać zębami.
Napastliwy wiatr rozwiewał jej źle podcięte włosy wokół bardzo interesującej twarzy. Inteligentna,
uparta, seksowna. Trzy dobre powody, by dokładniej przyjrzeć się kobiecie. - Czy nie wolałaby pani
porozmawiać w jakimś cieplejszym miejscu?
- Nie mogłam pana złapać - zaczęła.
- Podróżowałem. Teraz mnie pani złapała. Rozumiem, że wraca pani do Nowego Jorku. Czy dzisiaj?
- Tak. Za parę minut muszę wyjechać, by zdążyć na rejs wahadłowy. Więc...
- Więc wrócimy razem. Będzie pani miała wystarczająco dużo czasu, by mnie przemaglować.
- Przesłuchać - powiedziała przez zęby, zirytowana, że Roarke odwrócił się i odszedł. Musiała nieźle
wyciągać nogi, by go dogonić.
- Zadam panu teraz kilka prostych pytań, Roarke, i możemy umówić się na oficjalne przesłuchanie w
Nowym Jorku.
- Nie lubię tracić czasu - rzekł lekko. - Mam wrażenie, że pod tym względem jest pani do mnie
podobna. Wynajęła pani samochód?
-Tak.
- Załatwię, żeby go zwrócono. - Wyciągnął rękę, czekając na kartę uruchamiającą silnik.
- To nie jest konieczne.
- Ale tak będzie prościej. Cenię sobie komplikacje, poruczniku, ale cenię też ułatwienia. Jedziemy w
to samo miejsce dokładnie w tym samym czasie. Chce pani ze mną porozmawiać i chętnie to pani
umożliwię. - Zatrzymał się przy czarnej limuzynie, gdzie kierowca w służbowym stroju czekał, by
otworzyć tylne drzwi.
- Wszystko gotowe do drogi. Oczywiście, może pani pojechać za mną na lotnisko, wsiąść do
rejsowego samolotu, po czym zadzwonić do mojego biura, by umówić się na spotkanie. Albo może
pani pojechać ze mną, skorzystać z mego prywatnego odrzutowca i rozmawiać ze mną przez całą
drogę.
Wahała się tylko przez chwilę, po czym wyjęła z kieszeni kartę uruchamiającą silnik wypożyczonego
samochodu i włożyła mu ją do ręki. Uśmiechając się, zaprosił ją gestem do zajęcia miejsca w limu-
zynie, a gdy wsiadała, poinstruował kierowcę, co ma zrobić z wynajętym wozem.
- No, to w drogę. - Roarke usiadł obok niej i sięgnął po karafkę.
- Napije się pani brandy na rozgrzewkę?
- Nie. - W samochodzie było włączone ogrzewanie; zaczęła odczuwać miłe ciepło i bała się, że w
konsekwencji dostanie dreszczy.
- No tak. Jest pani na służbie. Może kawy?
- Z przyjemnością.
Złoty zegarek błysnął na jego nadgarstku, gdy zamawiając dwie kawy wcisnął odpowiedni przycisk na
automatycznym kuchmistrzu wbudowanym w boczną ścianę. - Ze śmietanką?
- Czarną.
- Mamy identyczne gusta. - Chwilę później otworzył specjalne drzwiczki i podał jej porcelanową
filiżankę z kruchym spodeczkiem. - Na pokładzie samolotu będziemy mieli większy wybór - rzekł
sadowiąc się wygodnie z filiżanką kawy w ręku.
- Nie wątpię. - Para unosząca się z czarki pachniała niebiańsko. Ewa spróbowała napoju - i niemal
jęknęła.
Prawdziwa kawa. Nie jej namiastka z koncentratu roślinnego, którą zwykle pijano, dopóki silne
deszcze, jakie nawiedziły lasy pod koniec lat dwudziestych, nie zniszczyły zapasów surowca. Ta była
prawdziwa, wyprodukowana z najlepszych kolumbijskich ziaren, nasycona kofeiną.
Wypiła jeszcze jeden łyk i miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia.
- Jakieś problemy? - Bardzo mu się podobała jej reakcja: trzepotanie rzęs, lekki rumieniec,
pociemniałe oczy; kobieta zachowuje się podobnie pod dotykiem męskich rąk.
- Wie pan, jak dawno nie piłam prawdziwej kawy? Uśmiechnął się.
- Nie.
- Ja też nie. - Bez zażenowania zamknęła oczy i kolejny raz zbliżyła filiżankę do ust. - Proszę mi
wybaczyć tę chwilę słabości. Porozmawiamy w samolocie.
- Jak pani sobie życzy.
Patrzył na nią z prawdziwą przyjemnością, gdy samochód mknął autostradą.
Dziwne, pomyślał, nie zorientował się, że jest gliną. Zwykle instynkt go nie mylił w takich sprawach.
Podczas pogrzebu myślał tylko o tym, jaką ogromną stratą dla takiej młodej, szalonej i pełnej życia
dziewczyny jak Sharon była śmierć.
Potem wyczuł coś, co wprawiło go w stan wewnętrznego napięcia. Poczuł na sobie jej wzrok, tak
wyraźnie, jakby został uderzony. Kiedy się odwrócił, kiedy ją zobaczył, nastąpiło kolejne uderzenie.
Wolno zadany cios, od którego nie był w stanie się uchylić.
To było fascynujące.
Ale światełko ostrzegawcze nie zapaliło się w jego głowie. Światełko, które powinno go zaalarmować,
że to glina. On widział tylko wysoką, smukłą kobietę z krótkimi zmierzwionymi włosami, o oczach
koloru miodu i ustach stworzonych do całowania.
Gdyby go nie odszukała, on by ją odnalazł.
Fatalnie, że jest gliną.
Nie odezwała się ani słowem, dopóki nie weszła do kabiny jego odrzutowca Star 6000.
Nie chciała znowu dać się zaskoczyć. Raz mogła sobie pozwolić na chwilę słabości, ale zupełnie nie
zależało jej na tym, żeby oczy wyszły jej z orbit na widok luksusowej kabiny z miękkimi fotelami,
kanapami i kryształowymi wazonami pełnymi kwiatów.
We wnęce na przedniej ścianie wisiał ekran. W kabinie czekał na nich umundurowany steward, który
nie okazał zdziwienia na widok nieznajomej towarzyszącej Roarke'owi.
- Brandy, sir?
- Moja towarzyszka woli kawę, czarną Dianę. - Uniósł pytająco brew, czekając, aż Ewa kiwnie
głową. - Ja napiję się brandy.
- Słyszałam o tym odrzutowcu. - Ewa zrzuciła z ramion płaszcz, który steward błyskawicznie zabrał
razem z płaszczem Roarke'a. - Przyjemny sposób podróżowania.
- Dziękuję. Projektowaliśmy go przez dwa lata.
- W Roarke Industries? - spytała siadając w fotelu.
- Zgadza się. Wolę korzystać z własnego środka transportu, kiedy to tylko możliwe. Musi pani zapiąć
pasy na czas startu - powiedział, po czym pochylił się do przodu, by włączyć interkom. - Jesteśmy
gotowi.
- Mamy pozwolenie - odpowiedziano. - Startujemy za trzydzieści sekund.
Zanim Ewa zdążyła mrugnąć, znaleźli się w powietrzu, a start przebiegł tak gładko, że ledwo poczuła
przyspieszenie. To o niebo lepsze, pomyślała, od lotów pasażerskich, podczas których człowiek jest
wciśnięty w siedzenie przez pierwsze pięć minut podróży.
Podano im drinki oraz paterę z owocami i serami, na widok których Ewie ślinka pociekła do ust. Pora
wziąć się do roboty, pomyślała.
- Kiedy pan poznał Sharon DeBlass?
- Niedawno, spotkaliśmy się w domu naszych wspólnych znajomych.
- Powiedział pan, że jest przyjacielem rodziny.
- Raczej jej rodziców - lekkim tonem odrzekł Roarke. - Znam Beth i Richarda od kilku lat. Najpierw
spotykaliśmy się na gruncie zawodowym, potem prywatnym. Sharon była wtedy w szkole w Europie i
nasze drogi nigdy się nie zeszły. Po raz pierwszy umówiłem się z nią na kolację parę dni temu. Potem
została zabita.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął płaskie pozłacane pudełko. Oczy Ewy zwęziły się z gniewu,
kiedy zobaczyła, że mężczyzna zapala papierosa.
- Posiadanie tytoniu jest nielegalne - powiedziała.
- Nie w wolnej przestrzeni powietrznej, na wodach międzynarodowych albo na terenie prywatnej
posiadłości. - Uśmiechnął się przez mgiełkę dymu. - Nie sądzi pani, poruczniku, że policja ma
wystarczająco dużo do roboty bez czuwania nad naszą moralnością i stylem życia?
Nie chciała się przyznać nawet przed sobą, że nikotyna pachniała kusząco.
- Czy dlatego kolekcjonuje pan rewolwery? Czy jest to częścią pańskiego stylu życia?
- Uważam, że są fascynujące. Nasi dziadkowie mieli konstytucyjnie zagwarantowane prawo do
posiadania broni. Kiedy wprowadzaliśmy naszą cywilizację, manipulowaliśmy prawami
konstytucyjnymi.
- Ale dzisiaj zabicie albo zranienie kogoś tego rodzaju bronią jest raczej zboczeniem niż normą.
- Lubi pani przepisy, poruczniku?
Pytanie było zadane łagodnym tonem, ale kryła się w nim zniewaga. Wyprostowała się gwałtownie.
- Brak przepisów grozi chaosem.
- Z chaosu rodzi się życie. Bezsensowna filozofia, pomyślała z irytacją.
- Czy posiada pan Smitha & Wessona, kaliber trzydzieści osiem, model dziesiątka, z roku mniej
więcej tysiąc dziewięćset dziesiątego?
Zaciągnął się wolno dymem z papierosa, którego trzymał w długich, wypielęgnowanych palcach.
- Chyba mam ten model. Czy z takiego rewolweru ją zabito?
- Czy zechciałby pan mi go pokazać?
- Oczywiście, kiedy tylko, pani zechce.
Za łatwo poszło, pomyślała. Wszystko, co przychodziło z łatwością, budziło jej podejrzenia.
- Jadł pan kolację z denatką na dzień przed jej śmiercią. W Meksyku.
- Zgadza się. - Roarke zgasił papierosa i usadowił się wygodnie z kieliszkiem brandy w ręku. - Mam
małą willę na zachodnim wybrzeżu. Pomyślałem, że jej się tam spodoba. I miałem rację.
- Czy utrzymywał pan kontakty fizyczne z Sharon DeBlass? Jego oczy rozbłysły na chwilę, ale nie
była pewna czy z gniewu, czy z rozbawienia.
- Rozumiem, że pani pyta, czy kochałem się z nią. Nie, pani porucznik, choć nie sądzę, żeby miało to
jakieś znaczenie. Zjedliśmy tylko kolację.
- Zabrał pan piękną kobietę, zawodową prostytutkę, do swojej willi w Meksyku i ograniczył się pan
do zjedzenia z nią kolacji?
Nie spieszył się z odpowiedzią, długo wybierając zielone dojrzałe winogrona.
- Cenię sobie piękne kobiety i lubię spędzać z nimi czas. Nie zatrudniam zawodowych prostytutek z
dwóch względów. Po pierwsze, nie uważam, że za seks trzeba płacić. - Popijał brandy, przyglądając
się Ewie znad kieliszka. - Po drugie, postanowiłem oddzielić pracę od przyjemności. - Zamilkł, ale
tylko na chwilę. -A pani? Żołądek podszedł jej do gardła, lecz zignorowała to.
- Nie rozmawiamy o mnie.
- Ja rozmawiam. Jest pani piękną kobietą i będziemy tu sami jeszcze przez co najmniej piętnaście
minut. A mimo to wypiliśmy tylko razem kawę i brandy. - Uśmiechnął się widząc, że jej oczy
rozbłysły gniewem. - Bohaterski wyczyn, prawda? Ciekawe, co mnie powstrzymuje.
- Powiedziałabym, że pana związek z Sharon DeBlass miał zupełnie inny posmak.
- Och, całkowicie się z panią zgadzam. - Wybrał jeszcze jedną kiść winogron i poczęstował ją nimi.
Objadanie się jest przejawem słabości, przypomniała sobie Ewa, biorąc winogrono i przegryzając
cienką cierpką skórkę.
- Widział się pan z nią po kolacji w Meksyku?
- Nie, odwiozłem ją do domu około trzeciej nad ranem, po czym wróciłem do siebie. Sam.
- Może mi pan powiedzieć, gdzie pan był przez następne czterdzieści osiem godzin?
- Przez pierwszych pięć byłem w łóżku. Przy śniadaniu odbyłem konferencję telefoniczną. Zacząłem
dzwonić około ósmej piętnaście. Może pani sprawdzić nagrania.
- Sprawdzę.
Tym razem uśmiechnął się szeroko, z prawdziwie męskim wdziękiem, sprawiając, że serce mocniej w
niej zabiło.
- Nie wątpię. Fascynuje mnie pani, pani porucznik.
- A po konferencji telefonicznej?
- Skończyła się około dziewiątej. Pracowałem do dziesiątej, parę następnych godzin spędziłem w
moim biurze, które znajduje się w centrum miasta, spotykając się z różnymi ludźmi. - Wyjął małą,
cienką kartę, w której rozpoznała terminarz. - Mam ich wyliczyć?
- Wolałabym, żeby pan kazał zrobić wydruk i dostarczyć go do mojego biura.
- Zajmę się tym. Wróciłem do domu o siódmej. Zjadłem kolację z kilkoma przedstawicielami mojej
japońskiej firmy produkcyjnej o ósmej, u mnie w domu. Czy mam pani przesłać menu?
- Niech pan nie będzie złośliwy, Roarke.
- Jestem tylko dokładny. Kolacja wcześnie się skończyła. Od jedenastej byłem sam, z książką i
brandy, do mniej więcej siódmej rano, kiedy wypiłem pierwszą filiżankę kawy. Ma pani ochotę
jeszcze się napić?
Życie by oddała za jeszcze jedną filiżankę kawy, ale potrząsnęła przecząco głową.
- Aha, był pan sam przez osiem godzin, Czy rozmawiał pan z kimś, widział się z kimś w tym czasie?
- Nie. Z nikim. Następnego dnia miałem być w Paryżu, więc chciałem spędzić spokojny wieczór.
Kiepsko wyszło. Ale z drugiej strony, gdybym zamierzał kogoś zamordować, to zapewniłbym sobie
alibi; jego brak świadczyłby o mojej głupocie.
- Albo o arogancji - odparła. - Pan tylko zbiera starą broń, Roarke, czy również z niej korzysta?
- Jestem doskonałym strzelcem. - Odstawił pustą karafkę na bok. Chętnie pani zademonstruję swoje
umiejętności, kiedy przyjdzie pani obejrzeć moją kolekcję. Czy jutrzejszy dzień pani odpowiada?
- Całkowicie.
- O siódmej? Przypuszczam, że zna pani adres. - Kiedy się pochylił, zesztywniała i prawie syknęła,
gdy musnął dłonią jej ramię. Uśmiechnął się tylko, zbliżając twarz i patrząc jej prosto w oczy.
- Trzeba zapiąć pasy - powiedział cicho. - Zaraz lądujemy.
Sam zapiał jej pasy, zastanawiając się, czy zdenerwował ją jako mężczyzna, czy jako podejrzany o
morderstwo, czy jako jeden i drugi. W tym momencie każdy wybór miał swoje zalety.
- Ewa - mruknął. - Takie proste kobiece imię. Ciekaw jestem, czy pasuje do pani.
Nie odezwała się, dopóki steward, który wszedł do kabiny, nie zabrał naczyń.
- Był pan kiedyś w mieszkaniu Sharon DeBlass? - zapytała. Twarda sztuka, pomyślał, ale był pewien,
że pod tą skorupą niewrażliwości kryje się łagodna, namiętna kobieta. Był ciekaw, kiedy będzie miał
okazję przekonać się o tym.
- Nie wtedy, kiedy tam mieszkała - odparł Roarke, siadając prosto. - W ogóle sobie nie przypominam,
żebym tam był, choć istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak było. - Znowu się uśmiechnął i zapiął
pasy. - Jestem właścicielem Gorham Complex, o czym pani już na pewno wie.
Popatrzył leniwie przez okno, obserwując, jak ziemia mknie w ich kierunku.
- Zostawiła pani samochód na lotnisku, czy podrzucić panią do domu?
4
K
iedy Ewa skończyła raport dla Whitneya i wróciła do domu, była zupełnie wykończona. I wściekła.
Chciała zaatakować Roarke'a, wykorzystując zdobytą wcześniej informację o tym, że jest on
właścicielem kompleksu Gorham. To, że sam jej o tym powiedział, i to równie obojętnym i
uprzejmym tonem, z jakim proponował jej kawę, zakończyło ich pierwszą rozmowę jego
jednopunktową przewagą.
Nie podobał jej się ten wynik.
Pora go wyrównać. Była sama w salonie i nie miała pojęcia, która jest godzina; zasiadła przed
komputerem.
- Włącza się Dallas, Kod Piąty. NI 53478Q. Proszę otworzyć plik DeBlass.
Głos i NI rozpoznane, Dallas. Dalsze dyspozycje.
- Proszę otworzyć podplik Roarke. Podejrzany Roarke - znajomy ofiary. Według Źródła C,
Sebastiana, ofiara pożądała podejrzanego. Podejrzany odpowiadał wymaganiom, jakie stawiała swoim
partnerom seksualnym. Duże prawdopodobieństwo zaangażowania emocjonalnego. Okazja do
popełnienia morderstwa. Podejrzany jest właścicielem budynku, w którym mieszkała ofiara; łatwy
dostęp i prawdopodobnie dobra znajomość systemu zabezpieczającego. Podejrzany nie ma alibi na
noc morderstwa, włącznie z trzema godzinami, które zostały wymazane z dyskietek ochrony.
Podejrzany posiada dużą kolekcję starej broni, w tym model, z którego zastrzelono ofiarę. Podejrzany
przyznaje, że jest świetnym strzelcem. Cechy osobowości podejrzanego. Powściągliwy, pewny siebie,
chętnie folgujący swym zachciankom, wyjątkowo inteligentny. Ciekawa równowaga między
agresywnością a urokiem osobistym. Motyw...
Z tym miała kłopot. Myśląc intensywnie, wstała z krzesła i przeszła się po pokoju, podczas gdy
komputer czekał na dalsze informacje. Dlaczego człowiek taki jak Roarke miałby zabić? Dla
pieniędzy, w pasji? Nie wierzyła w to. Majątek i status społeczny może zdobyć w inny sposób.
Kobiety - kochanki i nie tylko - na pewno może mieć bez żadnego wysiłku. Podejrzewała, że jest
zdolny posunąć się do przemocy, i że użyłby jej z zimną krwią.
Uznano, że Sharon DeBlass została zamordowana na tle seksualnym. Zabójstwo popełniono z
wyjątkową bezwzględnością. Ewa nie mogła pogodzić się z myślą, że piła kawę w towarzystwie tego
eleganckiego mężczyzny.
Może właśnie o to chodziło.
- Podejrzany uważa moralność za sprawę osobistą, która nie powinna być regulowana normami
prawnymi - kontynuowała, wciąż chodząc po pokoju. - Seks, ograniczenie posiadania broni,
narkotyków, papierosów, alkoholu oraz morderstwa wiążą się z tymi obszarami moralności, które
zostały wyjęte spod prawa albo uregulowane przez prawo. Zabójstwo z nielegalnej broni
licencjonowanej prostytutki, jedynej córki przyjaciół podejrzanego, jedynej wnuczki jednego z
najbardziej wygadanych i konserwatywnych prawodawców w kraju... Czy była to ilustracja wad, które
według podejrzanego tkwią w systemie prawnym? Motyw - podsumowała siadając znowu. -
Pobłażanie sobie. - Odetchnęła z zadowoleniem. - Oblicz prawdopodobieństwo.
Komputer zajęczał, przypominając jej, że jeszcze jedną część maszyny trzeba wymienić, po czym
zaczął cicho szumieć.
Prawdopodobieństwo Roarke sprawcą morderstwa, biorąc pod uwagę aktualne dane i
przypuszczenia, osiemdziesiąt dwa przecinek sześć procenta.
Och, to możliwe, pomyślała Ewa, odchylając głowę do tyłu. Był czas w przeszłości, i to wcale nie
takiej dalekiej, kiedy dziecko potrafiło zastrzelić kolegę, by zabrać mu buty.
Co to było, jeśli nie ohydne pobłażanie sobie?
Miał okazję. Miał możliwości. I gdyby uwzględnić jego pewność siebie, miał motyw.
Więc dlaczego, pomyślała Ewa, patrząc na swoje własne słowa migoczące na ekranie, zastanawiając
się nad bezosobową analizą dokonaną przez komputer, dlaczego nie mogła ułożyć sobie tego
wszystkiego w głowie?
Po prostu tego nie widziała. Po prostu nie mogła sobie wyobrazić, że Roarke stoi za kamerą, celuje z
rewolweru do bezbronnej, nagiej, uśmiechniętej kobiety i faszeruje ją ołowiem prawdopodobnie
chwilę potem, jak nafaszerował ją własnym nasieniem.
Mimo to nie można pomijać faktów. Gdyby zebrała ich dostatecznie dużo, mogłaby nakazać
przeprowadzenie badania psychiatrycznego.
Czyż to nie byłoby interesujące? - pomyślała z półuśmiechem. Podróż do umysłu Roarke'a byłaby
fascynująca.
Następny krok zrobi jutro o siódmej wieczorem.
Gdy zabrzęczał dzwonek u drzwi, z irytacją zmarszczyła czoło.
- Zachowaj i zabezpiecz, Dallas. Kod Piąty. Połączenie zakończone.
Monitor wyłączył się, gdy wstała, by zobaczyć, kto zakłóca jej spokój. Spojrzawszy na videofon,
rozchmurzyła się.
- Cześć, Mavis.
- Zapomniałaś, prawda? - Mavis Freestone weszła szybko do środka, pobrzękując bransoletkami,
roztaczając wokół siebie zapach perfum. Dzisiejszego wieczoru jej włosy miały siwy odcień, który
zmieni się wraz z następną zmianą nastroju Mavis. Odrzuciła je do tyłu, gdzie srebrzyły się niczym
gwiazdy, okrywając jej plecy i sięgając do nieprawdopodobnie wąskiej talii.
- Nie, nie zapomniałam. - Ewa zamknęła drzwi na klucz. - A o czym?
- O kolacji, tańcach, hulance. - Z ciężkim westchnieniem Mavis rzuciła swe dyskretnie przystrojone
dziewięćdziesiąt osiem funtów na sofę i popatrzyła z pogardą na prosty szary kostium Ewy. - W tym
nie możesz wyjść.
Czując, że wygląda nijako, jak to często o sobie myślała, kiedy znalazła się w odległości dwudziestu
stóp od bezwstydnie kolorowej Mavis, Ewa spojrzała na swój kostium.
- Chyba nie.
- Więc... - Mavis pokiwała palcem, na którego czubku znajdował się szmaragd. - Zapomniałaś.
To prawda, ale już sobie przypomniała. Zamierzały sprawdzić nowy klub, który Mavis odkryła w
kosmicznych dokach w Jersey. Według Mavis kosmiczni dżokeje są zawsze jurni. To ma coś
wspólnego ze zwiększoną grawitacją.
- Przepraszam. Wyglądasz wspaniale.
Jak zawsze. Nawet kiedy osiem lat temu Ewa aresztowała ją za drobną kradzież, dziewczyna
wyglądała wspaniale. Czarny łobuziak o zręcznych palcach i zniewalającym uśmiechu, kręcący się po
ulicach.
Później jakoś tak się stało, że zaprzyjaźniły się ze sobą. Dla Ewy, która na palcach jednej ręki mogła
policzyć swoich przyjaciół nie-policjantów, ten związek był bardzo cenny.
- Wyglądasz na zmęczoną - powiedziała Mavis, raczej z wyrzutem niż ze współczuciem. - I odpadł ci
guzik.
Palce Ewy automatycznie powędrowały do żakietu i wyczuły zwisające nitki. - Cholera. Wiedziałam. -
Ze wstrętem zrzuciła żakiet z ramion i cisnęła go na fotel. - Słuchaj, przepraszam. Rzeczywiście
zapomniałam. Miałam dzisiaj mnóstwo spraw na głowie.
- Do załatwienia jednej z nich potrzebowałaś mojego czarnego płaszcza?
- Tak, dzięki. Bardzo mi się przydał.
Przez chwilę Mavis siedziała w milczeniu, stukając ozdobionymi szmaragdami paznokciami w oparcie
fotela. - Sprawy służbowe. A ja miałam nadzieję, że umówiłaś się na randkę. Naprawdę powinnaś
zacząć spotykać się z facetami, którzy nie są kryminalistami.
- Spotkałam się z tym wizażystą, którego mi naraiłaś. Nie był kryminalistą. Był po prostu idiotą.
- Jesteś zbyt wybredna; poza tym to było sześć miesięcy temu.
Skoro usiłował zaciągnąć ją do łóżka, proponując, że zrobi jej za darmo tatuaż na wardze, Ewa
pomyślała, że jeszcze nie jest gotowa na następne spotkanie, ale zachowała tę opinię dla siebie.
- Pójdę się przebrać.
- Wcale nie chcesz wyjść z domu, żeby się zabawić. - Mavis zerwała się z miejsca, pobłyskując
zwisającymi do ramion kryształowymi kolczykami. - Ale idź i zdejmij tę okropną spódnicę. Zamówię
chińszczyznę.
Ewa odetchnęła z ulgą. Dla Mavis zniosłaby wieczór w głośnym, zatłoczonym, wstrętnym klubie,
oganiając się od krzykliwych pilotów i spragnionych seksu techników, którzy pracują w podniebnych
stacjach. Perspektywa zjedzenia chińskiej potrawy w ciszy i spokoju wydała jej się niezwykle
kusząca.
- Nie masz nic przeciwko temu?
Mavis machnęła tylko ręką, łącząc się przez komputer z restauracją.
- Każdą noc spędzam w klubie.
- Taka praca - krzyknęła Ewa, wchodząc do sypialni.
- Mnie to mówisz. - Przygryzając język, Mavis studiowała menu wyświetlone na ekranie. - Jeszcze
parę lat temu powiedziałabym, że zarabianie na życie jest kretynizmem i stratą czasu. Lepiej wyłudzać
pieniądze. Okazało się, że teraz pracuję ciężej niż wtedy, gdy oszukiwałam turystów. Chcesz rolki z
jajek?
- Jasne. Chyba nie zamierzasz rzucić pracy?
Mavis milczała przez chwilę, wybierając dla siebie potrawę.
- Nie. Potrzebne mi uznanie. - Chcąc być wspaniałomyślna, obciążyła kosztami kolacji swoją World
Card. - A ponieważ renegocjowaliśmy mój kontrakt, więc dostanę dziesięć procent od dochodu z
biletów wstępu; jestem typową kobietą interesu.
- Nie ma w tobie nic typowego - zaprzeczyła Ewa. Wróciła do salonu w wygodnych dżinsach i
podkoszulku.
- To prawda. Zostało jeszcze trochę tego wina, które przyniosłam ostatnim razem?
- Prawie cała druga butelka. - Pomyślała, że to najlepsza propozycja, jaką usłyszała w ciągu całego
dnia, wiec skręciła do kuchni, by napełnić kieliszki.
- Nadal spotykasz się z tym dentystą?
- Nie. - Mavis otworzyła plik rozrywki i zaprogramowała muzykę.
- To stawało się zbyt intensywne. Nie miałam nic przeciwko temu, że zakochał się w moich zębach,
ale on postanowił dostać wszystko. Chciał się ze mną ożenić.
- Skurwiel.
- Nikomu nie można ufać - zgodziła się Mavis. - Jak twoja praca?
- Teraz mam prawdziwe urwanie głowy. - Podniosła wzrok znad butelki, z której nalewała wino,
kiedy zabrzęczał dzwonek u drzwi.
- Niemożliwe, żeby już przywieźli kolację. - W chwili, gdy to powiedziała, usłyszała, jak Mavis stuka
wesoło pięciocalowymi obcasami, idąc w stronę drzwi. - Sprawdź na videofonie, kto to jest
- powiedziała szybko i była już w połowie drogi do drzwi, kiedy Mavis je otworzyła.
W pierwszej chwili zaklęła, w następnej chwyciła za broń, którą nosiła przy sobie. Dopiero zalotny
śmiech Mavis uspokoił jej nerwy.
Ewa rozpoznała uniform spółki zajmującej się dostarczaniem przesyłek, zobaczyła przyjemnie
zakłopotaną twarz niedoświadczonego chłopca, który wręczył Mavis paczkę.
- Po prostu uwielbiam prezenty - powiedziała Mavis, trzepocząc srebrzystymi rzęsami, gdy chłopiec
cofnął się i spiekł raka. - Nie wejdziesz?
- Zostaw dzieciaka w spokoju. - Ewa wzięła paczkę od Mavis i zamknęła drzwi.
- Są tacy słodcy w tym wieku. - Posłała pocałunek w stronę kamery, zanim odwróciła się do Ewy. -
Czym się tak denerwujesz, Dallas?
- Chyba sprawa, nad którą pracuję, wyprowadza mnie z równowagi. - Popatrzyła na złotą folię i
wymyślnie zawiązaną kokardę na przesyłce, która budziła raczej jej nieufność niż radość. - Nie wiem,
kto mógłby mi cokolwiek przysłać.
- Jest wizytówka - oschłym tonem zauważyła Mavis. - Spróbuj ją przeczytać. Może naprowadzi cię na
jakiś ślad.
- Teraz patrz, kto jest słodki. - Ewa wyciągnęła kartę wizytową ze złotej koperty.
Roarke
Mavis przeczytała nazwisko zaglądając Ewie przez ramię i gwizdnęła cicho.
- Chyba nie ten Roarke?! Niesamowicie bogaty, bajecznie przystojny, seksownie tajemniczy Roarke,
który posiada dokładnie dwadzieścia osiem procent ziemi i jej satelitów?
Ewa odczuwała wyłącznie irytację.
- Tylko tego znam.
- Znasz go! - Mavis przewróciła swymi zielonymi zamglonymi oczami. - To niewybaczalne, że tak
cię nie doceniałam, Dallas. Opowiedz mi wszystko. Jak, kiedy, dlaczego? Spałaś z nim? Przyznaj się,
że z nim spałaś, a potem wtajemnicz mnie w najdrobniejsze szczegóły.
- Przez ostatnie trzy lata łączyła nas namiętna miłość, z którą kryliśmy się przed światem; w tym
czasie urodziłam mu syna, którego wychowują mnisi buddyjscy na krańcu księżyca. - Marszcząc brwi,
potrząsnęła pudełkiem. - Opanuj się, Mavis, to musi mieć jakiś związek ze sprawą i - dodała, zanim
Mavis zdążyła otworzyć usta -jest ściśle tajne.
Mavis nie zawracała już sobie głowy przewracaniem oczami. Kiedy Ewa powiedziała “ściśle tajne",
żadne pochlebstwa, błagania ani płacze nie zmusiłyby jej do zmiany zdania.
- Okay, ale powiedz mi, czy w rzeczywistości wygląda tak dobrze jak na zdjęciach?
- Lepiej - mruknęła Ewa.
- Chryste, naprawdę? - jęknęła Mavis i opadła na sofę. - Chyba właśnie miałam orgazm.
- Powinnaś to wiedzieć. - Ewa położyła paczkę i popatrzyła na nią groźnym wzrokiem. - Skąd
wiedział, gdzie mieszkam? Nie można wyciągnąć z katalogu adresu gliny. Skąd wiedział? - po-
wtórzyła szybko. -I o co mu chodzi?
- Na miłość boską, Dallas, otwórz to. Pewnie zakochał się w tobie. Niektórym facetom podobają się
oziębłe, bezinteresowne i skromne kobiety. Uważają je za tajemnicze. Założę się, że to diamenty -
rzekła Mavis, rzucając się na paczkę, gdy jej cierpliwość się wyczerpała. - Naszyjnik. Diamentowy
naszyjnik. Może rubinowy. Wyglądałabyś oszałamiająco w rubinach.
Rozerwała gwałtownie kosztowny papier, odrzuciła na bok pokrywkę pudełka i wsunęła rękę w
miękką bibułkę o pozłacanych brzegach. - Cóż to jest, u diabła?
Ale Ewa już poczuła, już - wbrew sobie - zaczęła się uśmiechać.
- Kawa - mruknęła, nie zdając sobie sprawy, że jej głos złagodniał, gdy sięgnęła po zwykłą brązową
paczkę, którą trzymała Mavis.
- Kawa. - Złudzenia prysły. Mavis patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami. - Facet ma więcej
pieniędzy niż sam Pan Bóg i przysyła ci paczkę kawy?
- Prawdziwej kawy.
- Dobra, dobra. - Mavis machnęła z pogardą ręką. - Nie obchodzi mnie, ile kosztuje ta cholerna kawa.
Kobieta chce błyszczeć.
Ewa zbliżyła paczkę do twarzy i wciągnęła w płuca jej zapach.
- Nie ja. Ten skurwiel po prostu znalazł na mnie sposób. - Westchnęła. - I to nie jeden.
N
astępnego ranka Ewa uraczyła się filiżanką drogocennego płynu. Nawet jej kapryśny automatyczny
kuchmistrz nie był w stanie zepsuć wyśmienitego smaku czarnej kawy. Choć na dworze panował ziąb
- temperatura spadła poniżej pięciu stopni i padał deszcz ze śniegiem
- a w samochodzie nadal nie działało ogrzewanie, przyjechała do pracy z uśmiechem na ustach.
Wciąż się uśmiechając, weszła do swojego biura, gdzie zastała czekającego na nią Feeneya.
- No, no. - Przyjrzał się jej uważnie. - Co było na śniadanie? Marihuana?
- Tylko kawa. Po prostu kawa. Masz coś do mnie?
- Zebrałem informacje o Richardzie DeBlass, Elizabeth Barrister i reszcie klanu. - Podał jej dyskietkę,
opatrzoną jaskrawoczerwonym napisem: “Kod Piąty". - Żadnych szczególnych niespodzianek. Nie
znalazłem też nic ciekawego na temat Rockmana. Jako dwudziestolatek należał do grupy
paramilitarnej znanej pod nazwą Sieć Bezpieczeństwa.
- Sieć Bezpieczeństwa - powtórzyła Ewa, marszcząc brwi.
- Dzieciaku, miałaś jakieś dziesięć lat, kiedy ją rozwiązano - powiedział Feeney z drwącym
uśmieszkiem. - Pewnie o niej słyszałaś na lekcjach historii.
- Coś mi się kojarzy. Czy to była jedna z tych grup, które stoczyły potyczkę z Chinami?
- Tak, i gdyby przeprowadzili swój plan, doszłoby nie tylko do utarczki. Spór o przestrzeń
międzynarodową mógłby źle się zakończyć. Na szczęście dyplomaci zdołali zapobiec wybuchowi
wojny. Parę lat później oddział rozwiązano, choć co jakiś czas dochodzą do nas plotki, że Sieć
Bezpieczeństwa nadal działa w konspiracji.
- Słyszałam o nich. Wciąż się o nich słyszy. Myślisz, że Rockman związał się z grupą takich
fanatyków?
Feeney bez wahania potrząsnął przecząco głową.
- Sądzę, że jest bardzo ostrożny. Władza zobowiązuje, a DeBlass ma jej mnóstwo. Jeśli dostanie się
do Białego Domu, Rockman stanie u jego boku.
- Proszę cię. - Ewa przycisnęła rękę do brzucha. - Będą mi się śniły koszmary.
- Czeka go jeszcze długa droga, ale może liczyć na pewne poparcie w następnych wyborach. - Feeney
wzruszył ramionami.
- Rockman i tak ma alibi. Dzięki DeBlassowi. Byli we wschodnim Waszyngtonie. - Usiadła. - Coś
jeszcze?
- Charles Monroe. Ma ciekawe życie, ale nie robi nic podejrzanego. Badam dzienniki ofiary. Wiesz,
czasami, jeśli człowiek nieostrożnie zmienia pliki, zostawia ruchome cienie. Wydaje mi się, że ktoś,
kto dopiero co zabił kobietę, mógł popełnić nieostrożność.
- Znajdź cień, Feeney, usuń szarość, to kupię ci skrzynkę tej ohydnej whiskey, którą lubisz.
- Umowa stoi. Wciąż pracuję nad Roarke'em - dodał. - Ten facet jest bardzo ostrożny. Za każdym
razem, kiedy wydaje mi się, że przeszedłem przez dobrze strzeżony mur, trafiam na następny. Bez
względu na to, o jakie dane chodzi, są dobrze zabezpieczone.
- Wdzieraj się dalej na te mury. Ja spróbuję przekopać się pod nimi.
Kiedy Feeney wyszedł, Ewa podłączyła się do swojego terminalu. Nie chciała tego sprawdzać w
obecności Mavis; w ogóle w tym przypadku wolała skorzystać z biurowego urządzenia. Pytanie było
proste.
Wprowadziła nazwę i adres budynku, w którym mieszkała. Spytała: Właściciel?
I odpowiedź też była prosta: Roarke.
L
ola Starr otrzymała zezwolenie na uprawianie seksu zaledwie trzy miesiące temu. Postarała się o
licencję najwcześniej jak mogła, w dniu swoich osiemnastych urodzin. Lubiła mówić swoim przyja-
ciołom, że do tego czasu była amatorką.
W tym dniu opuściła dom rodzinny w Toledo, w tym samym dniu zmieniła personalia i przestała się
nazywać Alice Williams. Zarówno dom, jak i nazwisko były o wiele za nudne dla Loli.
Miała śliczną twarz małej figlarki. Jęczała, błagała i płakała, dopóki rodzice nie zgodzili się kupić jej
na szesnaste urodziny bardziej wyrazistego podbródka i zadartego noska.
Lola chciała wyglądać jak seksowna psotnica i uznała, że jej się to udało. Jej czarne jak węgiel włosy
były krótko obcięte i ułożone w artystyczne szpice. Jej skóra była biała jak mleko i jędrna. Zarabiała
wystarczająco dużo, by zmienić kolor swoich oczu z brązowego na szmaragdowozielony, bo sądziła,
że lepiej pasuje do jej wizerunku. Na szczęście miała kształtne ciało, które nie wymagało niczego
więcej poza troskliwą pielęgnacją.
Przez całe życie pragnęła zostać licencjonowaną damą do towarzystwa. Może inne dziewczyny
marzyły o karierze prawniczej albo finansowej, przygotowywały się do pracy w przemyśle czy też
służbie zdrowia. Lecz Lola zawsze wiedziała, że jest stworzona do seksu.
A dlaczego nie miała zarabiać na życie robiąc to, co jej najlepiej wychodziło?
Pragnęła być bogata, pożądana i rozpieszczana. Sen o pożądaniu łatwo się spełnił. Mężczyźni,
szczególnie starsi, chętnie płacili duże pieniądze za kogoś, kto miał takie atrybuty jak Lola. Ale
wydatki związane z jej zawodem były większe niż przewidywała, kiedy oddawała się marzeniom w
swoim ślicznym pokoju w Toledo.
Opłaty za licencję, obowiązkowe badania lekarskie, czynsz, podatek od uprawiania grzesznej
działalności zżerały wszystkie jej dochody. Gdy przestała w końcu płacić za szkolenie, miała już tak
mało pieniędzy, że mogła sobie pozwolić tylko na małe jednopokojowe mieszkanie na obskurnym
krańcu Alei Prostytutek.
Jednak było to o wiele lepsze od pracy na ulicy, do jakiej wiele dziewcząt było nadal zmuszonych. A
Lola miała wielkie plany.
Pewnego dnia zamieszka w apartamencie i będzie przyjmowała tylko najlepszych klientów. Będzie
jadała w najlepszych restauracjach, które zostały urządzone w egzotycznych miejscach po to, by
podejmować bogatych i wysoko urodzonych.
Była wystarczająco dobra i nie zamierzała tkwić długo na najniższych szczeblach drabiny społecznej.
Napiwki pomagały. Zawodowa prostytutka nie powinna przyjmować gotówki ani prezentów.
Teoretycznie nie. Ale wszystkie przyjmowały. Wciąż wolała dostawać te śliczne drobiazgi, które
proponowali jej niektórzy klienci. Ale z nabożeństwem odkładała pieniądze do banku i marzyła o
własnym apartamencie.
Dzisiaj miała przyjąć nowego klienta, który prosił, by nazywać go Tatusiem. Zgodziła się i dopiero,
gdy wszystko zostało uzgodnione, pozwoliła sobie na drwiący uśmiech. Ten facet pewnie myślał, że
jest pierwszym, który chce, by została jego małą dziewczynką. W rzeczywistości, po zaledwie paru
miesiącach pracy, pedofilia szybko stawała się jej specjalnością.
Więc usiądzie mu na kolanach, pozwoli, by dał jej klapsa, i cały czas będzie mu mówiła poważnym
tonem, że nie musi jej karać. Naprawdę, to przypominało zabawę w jakąś grę i mężczyźni byli na ogół
bardzo mili.
Mając to na uwadze, wybrała kokieteryjną sukienkę z plisowaną spódniczką i białym kołnierzykiem w
ząbki. Pod spodem miała tylko białe pończochy. Usunęła włosy łonowe i była tak gładka jak
dziesięcioletnia dziewczynka.
Przyjrzawszy się w lustrze swemu odbiciu, położyła trochę więcej różu na policzkach i nadała połysk
swym odętym wargom.
Słysząc pukanie do drzwi, wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a jej młoda i wciąż szczera twarz
odpowiedziała w lustrze takim samym uśmiechem.
Nie mogła sobie jeszcze pozwolić na videofon, więc spojrzała przez wizjer na swego gościa.
Był przystojny, co ją ucieszyło. I, jak oceniła, wystarczająco stary, by mógł być jej ojcem, co ucieszy
jego.
Otworzyła drzwi, przywołując na usta skromny, nieśmiały uśmiech.
- Cześć, tatusiu.
Nie chciał tracić czasu. Tego jednego miał mało. Uśmiechnął się do niej. Jak na dziwkę była pięknym
stworzeniem. Kiedy drzwi zamknęły się za jego plecami, wsunął jej rękę pod sukienkę i z zado-
woleniem stwierdził, że jest naga. Sprawy potoczyłyby się dużo szybciej, gdyby mógł od razu się
podniecić.
- Tatusiu! - Odgrywając swoją rolę, Lola zachichotała wrzaskliwie. - Nieładnie tak robić.
- Słyszałem, że jesteś niegrzeczna. - Zdjął płaszcz i odłożył go starannie na bok, podczas gdy
dziewczyna dąsała się na niego. Chociaż zabezpieczył ręce specjalnym uszczelniaczem, starał się nie
dotykać niczego oprócz jej ciała.
- Byłam grzeczna, tatusiu. Bardzo grzeczna.
- Jesteś nieznośną małą dziewczynką. - Wyciągnął z kieszeni małą kamerę video i ustawił ją tak, by
jej oko było skierowane na wąskie łóżko, na którym ułożyła poduszki i wypchane zwierzęta.
- Masz zamiar to filmować?
- Zgadza się.
Musi mu powiedzieć, że będzie go to kosztowało dodatkowe pieniądze, ale postanowiła z tym
poczekać do końca spotkania. Klienci nie lubią, by rzeczywistość wdzierała się w ich fantazje
erotyczne. Dowiedziała się tego na kursie.
- Połóż się na łóżku.
- Tak, tatusiu. - Położyła się wśród poduszek i szczerzących zęby zwierząt.
- Słyszałem, że lubisz się dotykać.
- Nie, tatusiu.
- Nieładnie jest kłamać tatusiowi. Muszę cię ukarać, ale potem cię pocałuję i nic nie będzie bolało. -
Kiedy się uśmiechnęła, podszedł do łóżka. - Podciągnij spódniczkę, dziecino, i pokaż mi, jak się
dotykasz.
Lola nie lubiła tej części swojej roli. Uwielbiała, jak ją pieszczono, ale dotyk własnych rąk nie bardzo
ją podniecał. Mimo to podciągnęła spódniczkę i zaczęła się głaskać, nieśmiało i z wahaniem, jak tego
chciał, jej zdaniem.
Posuwiste ruchy jej małych palców podnieciły go. W końcu kobieta do tego została stworzona, żeby
wykorzystywać siebie, wykorzystywać mężczyzn, którzy ją chcą.
- I jak tam jest?
- Miękko - mruknęła. - Sam dotknij, tatusiu. Zobacz, jakie to miękkie.
Położył rękę na jej dłoniach i gdy wsunął palec w jej delikatne ciało, poczuł z zadowoleniem, że sam
twardnieje. To będzie szybkie, dla obojga z nich.
- Rozepnij kieckę - rozkazał. Gdy odpięła wszystkie guziki i rozchyliła poły swej skromnej sukienki,
wydał następne polecenie. -Odwróć się.
Kiedy przewróciła się na brzuch, dał jej w sterczące zuchwale pośladki parę mocnych klapsów, od
których poczerwieniała mleczna skóra; zgodnie z regułami gry Lola prosiła go płaczliwie, by przestał.
Nieważne, czy ją to bolało, czy nie. Sprzedała mu się.
- Dobra dziewczynka. - Teraz miał już pełną erekcję, zaczynał pulsować. Mimo to rozebrał się
ostrożnie i dokładnie. Nagi usiadł na niej okrakiem, wsunął pod nią ręce, by mógł ściskać jej piersi.
Taka młoda, pomyślał, i zadrżał z rozkoszy, jaką sprawiał mu dotyk ciała, któremu brakowało jeszcze
wyrafinowania.
- Teraz tatuś pokaże, jak nagradza grzeczne dziewczynki. Chciał, by go wzięła do ust, ale nie mógł
ryzykować. Używane
przez nią środki antykoncepcyjne, jakie były wpisane w jej karcie, zlikwidują całkowicie jego spermę
w pochwie, ale nie w ustach.
Więc zeskoczył z niej i uniósł jej biodra, głaszcząc wolno to jędrne młode ciało, gdy się w nie wbijał.
Był brutalniejszy niż którekolwiek z nich oczekiwało. Po pierwszym gwałtownym pchnięciu
zatrzymał się. Nie chciał jej sprawić aż takiego bólu, by zaczęła krzyczeć. Chociaż wątpił, żeby w
takim miejscu ktoś zwrócił na to uwagę albo się tym przejął.
Mimo profesji, jaką uprawiała, była raczej niedoświadczona i naiwna. Zaczął się poruszać w
powolniejszym rytmie, co, jak zauważył, dostarczało mu jeszcze większej rozkoszy.
Dostroiła się do jego ruchów, zharmonizowała się z nim, wychodziła mu naprzeciw. Jeśli się nie
mylił, nie wszystkie jej krzyki i jęki były udawane. Poczuł jej drżące, naprężone ciało i uśmiechnął
się, zadowolony, że udało mu się doprowadzić dziwkę do prawdziwego orgazmu.
Zamknął oczy i sam doszedł.
Westchnęła i wtuliła się w poduszkę. To było dobre, o wiele, wiele lepsze, niż oczekiwała. I miała
nadzieję, że znalazła kolejnego stałego klienta.
- Byłam grzeczną dziewczynką, tatusiu?
- Bardzo, bardzo grzeczną dziewczynką. Ale jeszcze nie skończyliśmy. Przekręć się na plecy.
Gdy się odwróciła, wstał i wyszedł poza pole widzenia kamery.
- Będziemy oglądali video, tatusiu? Potrząsnął tylko głową. Pamiętając o swojej roli, nadąsała się.
- Lubię video. Możemy obejrzeć, a potem znowu mi pokażesz, jak się zachowuje grzeczna
dziewczynka. - Uśmiechnęła się do niego, licząc na nagrodę. - Tym razem mogłabym cię dotykać.
Chciałabym cię dotykać.
Uśmiechnął się i wyjął z kieszeni płaszcza rewolwer SIG 210 z tłumikiem. Kiedy wymierzył do niej,
zmrużyła oczy, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
- Co to? Zabawka? Mam się tym pobawić?
Najpierw strzelił jej w głowę; rozległ się tyko stłumiony trzask i dziewczynę odrzuciło do tyłu.
Spokojnie strzelił drugi raz, między te młode jędrne piersi, i ostatni - w jej wygolone nagie łono.
Wyłączywszy kamerę, ułożył starannie jej ciało wśród przesiąkniętych krwią prześcieradeł i
uśmiechniętych zwierzaków, podczas gdy ona patrzyła na niego martwymi, rozszerzonymi ze
zdziwienia oczami.
- To nie było życie dla młodej dziewczyny - powiedział cicho, po czym wrócił do kamery, by nagrać
ostatnią scenę.
5
J
edynym marzeniem Ewy był słodki baton. Prawie przez cały dzień zeznawała w sądzie, a przerwę na
lunch straciła na spotkanie ze swoim informatorem. Rozmowa kosztowała ją pięćdziesiąt dolarów i
dostarczyła niejasnej wskazówki w sprawie o przemyt, która zakończyła się dwoma zabójstwami i nad
którą łamała sobie głowę już od dwóch miesięcy.
Chciała tylko szybko kupić namiastkę cukierka, zanim pojedzie do domu, by przygotować się na
spotkanie z Roarke'em.
Mogła wstąpić do jednego z wielu supermarketów sieci Insta, ale wolała mały sklepik ze słodyczami
na rogu Siedemdziesiątej Ósmej Zachodniej - pomimo tego, a może właśnie dlatego, że prowadził go
Fransois, nieuprzejmy uchodźca o jadowitym spojrzeniu, który uciekł do Ameryki jakieś czterdzieści
lat temu, kiedy to Armia Reform Społecznych obaliła francuski rząd. Nienawidził Ameryki i
Amerykanów, lecz choć w sześć miesięcy od zamachu stanu ARF została rozbita, Fransois pozostał w
Stanach, klnąc, narzekając, miotając obelgi i plotąc polityczne bzdury za ladą małego sklepu ze
słodyczami przy Siedemdziesiątej Ósmej ulicy.
Ewa mówiła na niego Frank, by go rozzłościć, i wpadała do sklepu przynajmniej raz w tygodniu, by
zobaczyć, na jaki pomysł wpadł, aby ograniczyć jej kredyt.
Pochłonięta myślą o słodkim batonie, przeszła przez otwierane automatycznie drzwi. Dopiero kiedy
zaczęły się cicho za nią zamykać, instynkt ostrzegł ją, że coś jest nie w porządku.
Mężczyzna stojący przy kontuarze był odwrócony do niej plecami, jego gruba kurtka z kapturem
maskowała wszystko z wyjątkiem wzrostu, a ten był imponujący.
Sześć stóp pięć cali wzrostu, oceniła, co najmniej dwieście pięćdziesiąt funtów wagi. Nie musiała
patrzeć na szczupłą, przerażoną twarz Fransois, by wiedzieć, że ma kłopoty. Czuła to tak samo
wyraźnie jak ostry i cierpki zapach gulaszu warzywnego, sprzedawanego dzisiaj w ofercie specjalnej.
W ciągu paru sekund, jakie potrzebne były na zamknięcie się drzwi, rozważyła i odrzuciła możliwość
wyciągnięcia broni.
- Chodź tu, dziwko. Szybko.
Mężczyzna odwrócił się. Ewa zobaczyła, że ma jasnozłotą karnację potomka wielu ras i oczy
straszliwego desperata. W momencie, gdy zakończyła w myśli jego opis, spojrzała na mały okrągły
przedmiot, który trzymał w ręce.
Bomba domowej roboty była wystarczającym powodem do niepokoju. Fakt, że trzęsła się w drżącej ze
zdenerwowania ręce, potęgował ten niepokój.
Nigdy nie wiadomo, kiedy takie skonstruowane w domu urządzenie wybuchnie. Ten idiota może zabić
ich wszystkich, jeśli się nie uspokoi.
Rzuciła sprzedawcy szybkie ostrzegawcze spojrzenie. Jeśli nazwie ją porucznikiem, to szybko
zostanie z nich krwawa masa.
- Nie chcę żadnych kłopotów - powiedziała, starając się, by jej głos drżał tak nerwowo jak ręka
złodzieja. - Proszę, mam małe dzieci w domu.
- Zamknij się. Po prostu się zamknij. Na podłogę. Kładź się na tę pieprzoną podłogę.
Ewa uklękła, wsuwając rękę pod kurtkę, gdzie czekała broń.
- Wszystko - rozkazał mężczyzna, machając śmiertelnie niebezpieczną małą kulą. - Dawaj wszystko.
Gotówkę, żetony. I to migiem.
- To był kiepski dzień - jęknął Francois. - Musisz zrozumieć, że interesy nie idą tak dobrze jak kiedyś.
Wy Amerykanie...
- Chcesz, żebym cię tym poczęstował? - spytał mężczyzna, przysuwając bombę do twarzy Francois.
- Nie, nie. - Przerażony Francois wbił drżącymi palcami kod zabezpieczający. Gdy kasa się
otworzyła, Ewa zobaczyła, że złodziej zerknął na schowane w niej pieniądze, a potem na kamerę,
która pracowicie rejestrowała całe zajście.
Zobaczyła to w jego twarzy. Wiedział, że wizerunek jego postaci został zamknięty w środku i że nie
wymaże go za żadne pieniądze. Ale bomba może to zniszczyć; wystarczy, że rzuci ją za siebie i
wybiegnie na ulicę, by wmieszać się w tłum.
Wstrzymała oddech, niczym nurek, który wchodzi pod wodę. Podniosła się gwałtownie, podbijając
mu rękę. Silne uderzenie sprawiło, że bomba poszybowała w powietrze. Krzyki, przekleństwa,
modlitwy. Złapała ją koniuszkami palców, ubiegając obu mężczyzn. Gdy zacisnęła już na niej rękę,
złodziej skoczył w przód.
Rąbnął ją grzbietem ręki, a nie pięścią, i Ewa uznała, że miała szczęście. Zobaczyła wszystkie
gwiazdy, gdy uderzyła w stojak z chipsami sojowymi, lecz nie puściła bomby.
Nie ta ręka, cholera, nie ta ręka, zdążyła pomyśleć, gdy stojak przewalił się pod jej ciężarem.
Spróbowała wyciągnąć broń lewą dłonią, ale runęło na nią dwieście pięćdziesiąt funtów gniewu i
desperacji.
- Włącz alarm, ty palancie - krzyknęła do Fran9ois, który stał jak skamieniały, otwierając i zamykając
usta. - Włącz ten pieprzony alarm! - Po czym chrząknęła, gdy cios w żebra zatamował jej oddech.
Tym razem użył pięści.
Teraz płakał, drapał, wczepiał się paznokciami w jej rękę, próbując dosięgnąć bomby.
- Potrzebne mi pieniądze. Muszę je mieć. Zabiję cię. Zabiję was wszystkich.
Udało jej się zdzielić go kolanem. Ten stary jak świat sposób obrony uwolnił ją od napastnika na parę
sekund, ale nie zapewnił jej przewagi.
Znowu zobaczyła wszystkie gwiazdy, gdy jej głowa uderzyła o kant lady. Posypały się na nią
dziesiątki batonów, o których tak marzyła.
- Ty skurwysynu! Ty skurwysynu! - Usłyszała, jak powtarza to w kółko, zadając mu trzy szybkie
ciosy w twarz. Krew trysnęła mu z nosa; rozwścieczony złapał ją za nadgarstek.
Wiedziała, że złamie jej rękę. Wiedziała, że poczuje ten ostry ból, usłyszy cichy trzask, gdy kość
pęknie.
Ale w chwili, gdy zaczerpnęła oddechu, by wrzasnąć, gdy jej oczy zaszły mgłą z wysiłku, została
uwolniona od jego ciężaru.
Wciąż ściskając kulę w dłoni, przewróciła się na brzuch, usiłując złapać oddech i powstrzymać
wymioty. Leżąc w tej pozycji, zobaczyła czarne błyszczące buty, które zawsze oznaczały przybycie
glin.
- Aresztujcie go. - Kaszlnęła krzywiąc się z bólu. - Próba kradzieży, posiadanie broni, noszenie
materiałów wybuchowych, napad. - Chciałaby dodać napad na oficera i stawianie oporu policji, ale
byłoby to naruszeniem przepisów, ponieważ nie podała swego stopnia po wejściu do sklepu.
- Wszystko w porządku, proszę pani? Wezwać pogotowie? Nie chciała pogotowia. Chciała swój
cholerny baton.
- Poruczniku - poprawiła go i dźwignąwszy się do góry, sięgnęła po swoją odznakę. Zauważyła, że
złodziej jest skrępowany i że jeden z policjantów był na tyle mądry, by go ogłuszyć i przerwać walkę.
- Potrzebna nam czarna skrzynka, i to szybko. - Zobaczyła, że obaj gliniarze pobledli, gdy
zorientowali się, co trzyma w dłoni. - Ta mała bombka była na niezłej przejażdżce. Trzeba ją
zdetonować.
- Pani porucznik. - Pierwszy glina wypadł błyskawicznie ze sklepu. Po dziewięćdziesięciu sekundach
wrócił z ciemnym pojemnikiem, którego używano do transportu i detonowania ładunków
wybuchowych. Nikt się nie odezwał.
Bali się nawet oddychać.
- Aresztujcie go - powtórzyła Ewa. - W chwili gdy bomba została włożona do skrzynki, Ewie zaczęły
drżeć mięśnie brzucha.
- Prześlę swój raport. Wy, chłopcy, jesteście ze sto dwudziestego trzeciego?
- Zgadza się, pani porucznik.
- Dobra robota. - Wyciągnęła zdrową rękę i wybrała baton Galaxy, który nie został zmiażdżony przez
walczącą parę. - Idę do domu.
- Nie zapłaciłaś! - krzyknął za nią Fran9ois.
- Odpieprz się, Frank! - wrzasnęła nie zatrzymując się.
P
rzez ten incydent spóźniła się na spotkanie. Gdy przybyła do domu Roarke'a, była 7:10. Nałykała się
proszków, by uśmierzyć ból w ręce i w ramieniu. Wiedziała, że jeśli w ciągu paru najbliższych dni nie
nastąpi poprawa, będzie musiała się przebadać. Nienawidziła lekarzy.
Zaparkowała samochód i przez chwilę przyglądała się domowi Roarke'a. Przypomina twierdzę,
pomyślała. Jego cztery piętra górowały nad oszronionymi drzewami, które rosły w Central Parku. To
był jeden ze starych, liczących blisko dwieście lat budynków, i został wzniesiony z kamienia, o ile
wzrok ją nie mylił.
Dom był przeszklony, z okien biły złociste światła. Na teren posiadłości wjeżdżało się przez dobrze
strzeżoną bramę, za którą rosły wiecznie zielone krzewy i szlachetne drzewa.
Jeszcze większe wrażenie niż wspaniała architektura i artystycznie zakomponowany ogród zrobiła na
Ewie niczym nie zmącona cisza. Nie dochodziły tu żadne odgłosy miasta. Nie słychać było warkotu
samochodów ani hałaśliwego tłumu pieszych. Nawet niebo nad jej głową trochę się różniło od tego,
jakie zwykle oglądała w centrum. Tutaj widać było gwiazdy, a nie migotanie i błyski powietrznych
środków transportu.
Przyjemne życie, jeśli można sobie na nie pozwolić, pomyślała zapuszczając silnik. Podjechała do
bramy, przygotowana na to, że będzie musiała pokazać odznakę. Zobaczyła, że małe czerwone oko
fotokomórki mignęło, po czym znieruchomiało. Brama otworzyła się bezszelestnie.
Więc przepustka dla niej została wcześniej wprowadzona do pamięci komputera, pomyślała. Sama nie
wiedziała, czy powinno ją to rozbawić, czy zaniepokoić. Minęła bramę, wjechała na podjazd i
zostawiła samochód u podnóża granitowych schodów.
Lokaj otworzył jej drzwi. Nigdy dotąd nie widziała lokaja poza starymi kasetami video, ale ten jej nie
rozczarował. Miał siwe włosy, nieodgadnione spojrzenie, ciemny garnitur i starannie zawiązany
staromodny krawat.
- Porucznik Dallas.
Mówił z lekkim angielskim, a zarazem słowiańskim akcentem.
- Jestem umówiona z Roarke'em.
- Oczekuje pani. - Wprowadził ją do przestronnego, wysokiego hallu, który wyglądał raczej jak
wejście do muzeum niż do domu.
Wiszący u sufitu żyrandol w kształcie gwiazdy rzucał światło na lśniącą drewnianą podłogę, którą
zdobił dywan o wyraźnym czerwono-zielono-niebieskim wzorze. Środkowy filar skręcających w lewo
schodów zastępowała rzeźba gryfa.
Na ścianach wisiały obrazy - w rodzaju tych, które oglądała na wystawie francuskich impresjonistów
podczas wycieczki szkolnej. W okresie Fascynacji Przeszłością, jaki nastąpił na początku dwu-
dziestego pierwszego wieku, pochwalono to malarstwo za sielankowe sceny i cudownie przytłumione
barwy.
Nie było tu żadnych hologramów ani żywych rzeźb. Tylko płótna i farba.
- Pozwoli pani, że wezmę jej okrycie? Przypomniała sobie, że nie jest tu sama i gdy się odwróciła,
wydało się jej, że widzi w jego tajemniczych oczach złośliwy protekcjonalizm. Zrzuciła z ramion
kurtkę i zauważyła, że lokaj dziwnie ostrożnie wziął skórę między swe wypielęgnowane palce. Do
diabła, przecież w miarę dokładnie oczyściła ją z krwi.
- Tędy proszę, pani porucznik Dallas. Zechce pani chwilę poczekać, Roarke'a zatrzymał telefon zza
Pacyfiku.
- Nie ma sprawy.
Salon też przypominał muzeum. Na ozdobionym lazurytem i malachitem kominku płonęły
autentyczne polana. Dwie lampy świeciły niczym kolorowe klejnoty. Podwójne sofy o zakrzywionych
oparciach i wykwintnych obiciach harmonizowały z szafirowym kolorem ścian. Meble były
drewniane, wypolerowane do niemal przykrego dla oka połysku. Tu i ówdzie ustawiono przedmioty
sztuki. Rzeźby, misy, kryształy.
Obcasy jej kozaków zastukały o podłogę, po czym odgłos kroków został stłumiony przez dywan.
- Napije się pani czegoś, pani porucznik?
Zerknęła do tyłu i z rozbawieniem zobaczyła, że lokaj w dalszym ciągu trzyma jej kurtkę między
palcami, niczym brudną szmatę.
- Jasne. Co pan ma, panie...?
- Summerset, pani porucznik. Po prostu Summerset. Jestem pewien, że możemy zaspokoić każde pani
życzenie.
- Ona lubi kawę - rzekł Roarke od progu - ale sądzę, że chciałaby spróbować Montcarta rocznik
czterdziesty dziewiąty.
Ewie wydawało się, że dostrzegła w oczach Summerseta błysk przerażenia.
- Czterdziesty dziewiąty, sir?
- Zgadza się. Dziękuję, Summerset.
- Tak, sir. - Dyndając kurtką, wyszedł wyprostowany.
- Przepraszam, że kazałem pani czekać - zaczaj Roarke, po czym jego oczy zwęziły się, pociemniały.
- Nie ma sprawy - rzekła Ewa, gdy do niej podszedł. - Oglądałam właśnie... Hej...
Szarpnęła podbródkiem, gdy ujął go w dłoń, ale nie rozluźnił palców, odwracając ją lewym
policzkiem do światła.
- Ma pani siniaki na twarzy - stwierdził obojętnym tonem. Także jego oczy, wpatrujące się w
skaleczenia, nie zdradzały żadnych uczuć.
Ale jego palce były ciepłe, naprężone i przyprawiły ją o wewnętrzne drżenie.
- Bójka o baton - powiedziała wzruszając ramionami. Poszukał wzrokiem jej oczu i popatrzył w nie
chwilę dłużej niż to było konieczne.
- Kto wygrał?
- Ja. Nie lubię, jak ktoś przeszkadza mi w jedzeniu.
- Zapamiętam to sobie. - Puścił ją, a rękę wsunął do kieszeni. Ponieważ znowu chciał jej dotknąć.
Martwiło go to, że chciał, i to bardzo, głaskać ją, dopóki nie zniknie siniec, który szpecił jej policzek. -
Mam nadzieję, że kolacja będzie pani smakowała.
- Kolacja? Nie przyszłam tu po to, żeby jeść, Roarke. Przyszłam, by obejrzeć pana kolekcję.
- Zrobi pani jedno i drugie. - Odwrócił się, kiedy Summerset wniósł tacę, na której stała odkorkowana
butelka wina koloni dojrzałej pszenicy i dwa kryształowe kieliszki.
- Rocznik czterdziesty dziewiąty, sir.
- Dziękuję. Resztą sam się zajmę. - Napełniając kieliszki, zwrócił się do Ewy. - Pomyślałem, że ten
rocznik będzie pani odpowiadał. Może ma mało subtelny smak... - Odwrócił się, podając jej wino.
- Ale za to działa na zmysły. - Stuknął się z nią kieliszkiem, aż kryształ zadźwięczał, potem patrzył,
jak próbuje wykwintny trunek.
Boże, co za twarz, pomyślał. Ile w niej ekpresji, uczuć i umiejętności panowania nad sobą. Właśnie
teraz, gdy poczuła na języku smak wina, starała się nie okazać swego zdziwienia i zadowolenia. Nie
mógł doczekać się chwili, kiedy sam poczuje jej smak.
- Odpowiada pani? - spytał.
- Jest dobre. - Miała wrażenie, że pije coś tak cennego jak złoto.
- Cieszę się. Rozpocząłem produkcję win właśnie od Montcarta. Może usiądziemy przy kominku?
Propozycja była kusząca. Niemal widziała, jak siedzi z nogami wyciągniętymi w stronę miłego ciepła,
popijając wino, a lampy rzucają kolorowe niczym klejnoty refleksy światła.
- To nie jest wizyta towarzyska, Roarke. To śledztwo w sprawie morderstwa.
- Więc może pani mnie przesłuchać podczas kolacji. - Wziął ją za rękę, unosząc brew ze zdziwienia,
gdy chciała stawić mu opór.
- Myślałem, że kobieta, która bije się o baton, doceni dwucalową polędwicę, średnio dopieczoną.
- Stek? - Z trudem walczyła ze ślinką cieknącą jej do ust.
- Prawdziwy stek z krowy?
Uśmiech wykrzywił mu usta.
- Właśnie przyleciała z Montany. Polędwica, nie krowa. - Widząc, że nadal się waha, pochylił głowę.
- Niech pani posłucha, pani porucznik. Nie sądzę, żeby kawałek krwistego mięsa przeszkodził pani w
prowadzeniu śledztwa.
- Niedawno ktoś próbował mnie przekupić - mruknęła myśląc o Charlesie Monroe i jego czarnym
jedwabnym szlafroku.
- Czym?
- Niczym tak interesującym jak stek. - Obrzuciła go długim spokojnym spojrzeniem. - Jeśli dowody
będą wskazywały na pana, Roarke, to pana zniszczę.
- Niczego innego nie oczekuję. Chodźmy na kolację. Wprowadził ją do jadalni. Więcej kryształów,
więcej błyszczącego drewna, jeszcze jeden kominek - tym razem obłożony różowym marmurem - na
którym migotał ogień. Kobieta w czarnym kostiumie podała krewetki w sosie śmietankowym na
zakąskę. Przyniesiono wino i napełniono kieliszki.
Ewa, która rzadko zastanawiała się nad tym, jak wygląda, żałowała, że nie włożyła na tę okazję czegoś
bardziej odpowiedniego niż dżinsy i sweter.
- Więc dlaczego jest pan taki bogaty?
- Z różnych względów. - Odkrył, że patrzenie, jak Ewa je, sprawia mu przyjemność. Prawdziwą
przyjemność.
- Niech pan poda choć jeden.
- Pożądanie - rzekł milknąc na chwilę, by to słowo wypełniło cały pokój.
- To nie jest wystarczająco dobry powód. - Znowu podniosła do ust kieliszek i ich oczy spotkały się. -
Większość ludzi chce być bogata.
- Nie pragną tego wystarczająco mocno. Nie chcą o to walczyć. Ponosić dla tego ryzyka.
- Ale pan chciał.
- Owszem. Bieda oznacza... niewygody. A ja jestem człowiekiem wygodnym. - Podsunął jej bułkę na
srebrnej miseczce, gdy podano sałatki - chrupiącą zieleninę przyprawioną delikatnymi ziołami.
- Nie różnimy się wiele od siebie, Ewo.
- To prawda.
- Chciałaś być gliną i walczyłaś o to. Ryzykowałaś w imię tego. Uważałaś, że nie wolno łamać prawa.
Ja dbam o pieniądze, ty o prawo. Ani jedno, ani drugie nie jest proste. - Odczekał chwilę.
- Wiesz, czego chciała Sharon DeBlass?
Jej widelec znieruchomiał, po czym wbił się delikatnie w cykorię zerwaną zaledwie pół godziny temu.
- Jak myślisz, czego?
- Władzy. Często można ją zdobyć przez seks. Sharon miała wystarczająco duże pieniędzy, by wieść
wygodne życie, ale chciała czegoś więcej.. Chciała mieć władzę nad swoimi klientami, nad sobą, a
nade wszystko nad swoją rodziną.
Ewa odłożyła widelec. W świetle ognia, w tańczącym blasku świecy i kryształu Roarke wyglądał
groźnie. Nie dlatego, że budził w kobiecie strach, ale dlatego, że budził w niej pożądanie. Cienie
przysłaniające jego oczy nie pozwalały nic z nich wyczytać.
- To ciekawa ocena kobiety, której jak twierdzisz, prawie nie znałeś.
- Nie trzeba dużo czasu, by wyrobić sobie o kimś zdanie, szczególnie jeśli tę osobę można przejrzeć
na wylot. Ona nie posiadała twojej głębi, Ewo, twojej umiejętności panowania nad sobą, czy też
twojej, godnej pozazdroszczenia, ostrości widzenia.
- Nie rozmawiamy o mnie. - Nie, nie chciała, by mówił o niej, ani patrzył na nią w taki sposób. -
Twoim zdaniem pragnęła władzy. Tak bardzo jej pragnęła, że została zabita, zanim zdążyła się nią
nacieszyć? - Ciekawa teoria. Pozostaje pytanie, władzy nad czym? Albo nad kim?
Ta sama milcząca służąca zabrała sałatki i przyniosła porcelanowe półmiski pełne skwierczącego
mięsa i złocistych frytek. Ewa poczekała, aż zostaną sami, po czym odkroiła kawałek steku.
- Kiedy człowiek zdobędzie duży majątek i wysoką pozycję społeczną, to ma wiele do stracenia.
- Teraz mówimy o mnie - jeszcze jedna ciekawa teoria. - Przyglądał się jej z zainteresowaniem, ale w
jego oczach wciąż malowało się rozbawienie. - Postraszyła mnie szantażem, a ja zamiast jej zapłacić
albo wyśmiać jej propozycję, zabiłem ją. Czy przedtem poszedłem z nią do łóżka?
- Ty mi to powiedz - spokojnym tonem odparła Ewa.
- To byłby dobry pomysł na scenariusz, biorąc pod uwagę zawód, jaki wybrała. Artykuły na temat tej
sprawy mogłyby być cenzurowane, ale nie trzeba mieć szczególnego daru dedukcji, by dojść do
wniosku, że chodziło o seks. Wykorzystałem ją, potem zastrzeliłem... zgodnie z tą teorią. - Wziął do
ust kawałek steku, pogryzł go i przełknął.
- Jednak jest pewien problem.
- Jaki?
- Mam, jak może zauważyłaś, staromodne kaprysy. Nie lubię stosować przemocy wobec kobiet, w
żadnej formie.
- Nie brzmiałoby to staromodnie, gdybyś powiedział, że nie lubisz stosować przemocy wobec ludzi,
w żadnej formie.
Wzruszył ramionami.
- Jak powiedziałem, to kaprys. Jest mi równie nieprzyjemnie, kiedy patrzę na ciebie i widzę, jak
światło świecy przesuwa się po siniaku na twoim policzku.
Zaskoczył ją, kiedy wyciągnął rękę i przesunął delikatnie palcem po ciemnosinej plamie.
- Przypuszczam, że zabicie Sharon DeBlass uznałbym za jeszcze bardziej nieprzyjemne. - Opuścił
rękę i znowu zajął się jedzeniem.
- Choć od czasu do czasu robię rzeczy, które są dla mnie nieprzyjemne. Kiedy jest to konieczne. Jak ci
smakuje kolacja?
- Jest świetna. - Pokój, światło, jedzenie były nie tylko świetne. Miała wrażenie, że znajduje się w
innym świecie, w innym czasie.
- Kim ty, do diabła, jesteś, Roarke? Uśmiechnął się i napełnił kieliszki.
- Jesteś gliną. Domyśl się.
Domyśli się, obiecała sobie w duchu. Zrobi to, na Boga, zanim będzie za późno.
- Masz jeszcze jakieś teorie na temat Sharon DeBlass?
- Żadne, o których warto by mówić. Lubiła podniecenie, ryzyko i nie bała się sprawiać kłopotów tym,
którzy ją kochali. Mimo to była...
Zaintrygowana Ewa pochyliła się do przodu.
- Jaka? Mów dalej, dokończ.
- Godna litości - powiedział, a z tonu jego głosu Ewa wywnioskowała, że dokładnie to miał na myśli.
- Choć z pozoru promieniała szczęściem, miała w sobie jakiś smutek. Jedyną rzeczą, jaką w sobie
szanowała, było ciało. Więc wykorzystywała je, by sprawiać przyjemność i zadawać ból.
- I zaproponowała je tobie?
- Naturalnie, i założyła, że przyjmę jej propozycję.
- Dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Już ci wyjaśniłem. Mogę wniknąć w szczegóły i dodać, że wolę inny typ kochanki, i że nie lubię być
do niczego zmuszany.
Było jeszcze coś, ale postanowił zachować to dla siebie.
- Zjesz jeszcze trochę steku?
Zerknęła na talerz i zobaczyła, że jest pusty.
- Nie, dziękuję.
- Deser?
Nie chciała z niego rezygnować, lecz już wystarczająco sobie pofolgowała.
- Nie. Chcę obejrzeć twoją kolekcje.
- Więc zostawimy kawę i deser na później. - Podniósł się i podał jej rękę.
Zmarszczyła tylko brwi i odsunąwszy krzesło, wstała od stołu. Rozbawiony Roarke wskazał jej
gestem drzwi i poprowadził ją z powrotem do hallu, a potem w górę krętymi schodami.
- To wielki dom jak dla jednego faceta.
- Tak myślisz? Ja raczej uważam, że twoje mieszkanie jest za małe jak dla jednej kobiety. - Kiedy
zmęczona stanęła na szczycie schodów, uśmiechnął się szeroko. - Ewo, wiesz, że jestem właścicielem
tego budynku? Sprawdziłaś to wtedy, kiedy przysłałem ci ten drobny prezent.
- Powinieneś się postarać o jakiegoś hydraulika. Gorącej wody w prysznicu nie wystarcza na dłużej
niż na dziesięć minut.
- Zanotuję to sobie. Jeszcze jedno piętro.
- Dziwię się, że nie ma tu wind - mruknęła, gdy znowu zaczęli wspinać się po schodach.
- Są. To, że ja wolę wchodzić po schodach, nie oznacza, że służba też musi to robić.
- Jaka służba? - ciągnęła. - Nie widziałam tu żadnych służących.
- Mam kilku. Na ogół wolę ludzi od maszyn. To tutaj. Posługując się skanerem, w którym był
zakodowany obraz jego dłoni, otworzył podwójne rzeźbione drzwi. Czujnik włączył światła, gdy
przeszli przez próg. Choć różnych rzeczy się spodziewała, ten widok całkowicie ją zaskoczył.
To było muzeum broni: rewolwery, noże, miecze, kusze. Zgromadzono tu rozmaite okrycia ochronne,
począwszy od średniowiecznej zbroi po nieprzepuszczalne cienkie kamizelki, używane teraz przez
wojsko. Chromowane, żelazne i inkrustowane rękojeści błyszczały zza szyby, migotały na ścianach.
Jeśli reszta domu wydawała się jej innym światem, chyba bardziej cywilizowanym od tego, który
znała, to te eksponaty nadawały mu całkowicie odmienny charakter. Sławiły przemoc.
- Dlaczego? - tylko tyle zdołała powiedzieć.
- Interesuje mnie, czym ludzie zabijali innych ludzi na przestrzeni wieków. - Przeszedł przez pokój i
dotknął kolczastej kuli, która zwisała z łańcucha. - Rycerze używali ich do walki w turniejach i na
polu bitwy jeszcze przed królem Arturem. Tysiąc lat temu... - Nacisnął szereg guzików na gablocie
wystawowej i wyjął lśniącą broń wielkości dłoni, ulubione narzędzie walki gangów ulicznych podczas
Rewolty Miejskiej, do jakiej doszło w dwudziestym pierwszym wieku, - A tu mamy coś bardziej
poręcznego a równie śmiercionośnego. Postęp bez postępu.
Odłożył broń na miejsce, zamknął i zabezpieczył gablotę.
- Ale ciebie interesuje coś nowszego od pierwszego eksponatu i starszego od drugiego. Powiedziałaś:
kaliber trzydzieści osiem, Smith & Wesson, model dziesiątka.
To straszny pokój, pomyślała. Straszny i fascynujący. Popatrzyła przez salę na gospodarza,
uświadamiając sobie, że te narzędzia przemocy doskonale do niego pasują.
- Zebranie tego wszystko musiało zająć ci wiele lat.
- Piętnaście - powiedział przechodząc po nie pokrytej dywanem podłodze do innego działu. - Teraz
już prawie szesnaście. Zdobyłem swój pierwszy pistolet, kiedy miałem dziewięć lat - od mężczyzny,
który celował z niego w moją głowę.
Zmarszczył brwi. Nie zamierzał jej o tym mówić.
- Domyślam się, że spudłował - skomentowała Ewa, podchodząc do niego.
- Na szczęście był trochę oszołomiony, bo kopnąłem go w krocze. To była półautomatyczna
dziewięciomilimetrowa Beretta, którą przeszmuglował z Niemiec. Chciał się nią posłużyć, by zabrać
mi towar, który mu dostarczyłem, i oszczędzić na opłacie za transport. W efekcie miałem należną mi
sumę pieniędzy, towar i Berettę. I tak, z jego błędnej oceny mojej osoby, narodziło się Roarke
Industries. To ten, który cię interesuje - dodał wskazując nań palcem, gdy otworzyła się kolejna
gablota w ścianie. - Domyślam się, że będziesz chciała go zabrać, by zobaczyć, czy ostatnio z niego
strzelano, sprawdzić odciski palców i tak dalej.
Kiwnęła wolno głową, podczas gdy jej umysł pracował szybko. Tylko cztery osoby wiedziały, że broń
pozostawiono na miejscu zbrodni. Ona, Feeney, jej dowódca i morderca. Roarke jest albo niewinny,
albo bardzo, bardzo mądry.
Ciekawa była, czy może być i niewinny, i mądry.
- Doceniam twoją chęć do współpracy. - Wyjęła ze swej konduktorki plastykową torebkę do
przechowywania dowodów rzeczowych i sięgnęła po broń, podobną do tej, która była już w
posiadaniu policji. Wystarczyła sekunda, by uświadomiła sobie, że nie jest to ten sam egzemplarz,
który Roarke jej wskazał.
Poszukała oczami jego oczu i wpatrywała się w nie przez chwilę. Och, przyjrzał się jej uważnie.
Mimo, że jej ręka zawisła niezdecydowanie w powietrzu, pomyślała, że dobrze się zrozumieli.
-Który?
- Ten. - Popukał w szybę tuż pod trzydziestką ósemką. Gdy zabezpieczyła rewolwer i wsunęła go do
torby, Roarke zamknął gablotę. - Nie jest naładowany, oczywiście, ale mam amunicję, jeśli chcesz
wziąć próbkę.
- Dziękuję. Odnotuję w raporcie, że chętnie ze mną współpracowałeś.
- Naprawdę? - Uśmiechnął się, wyjął z szuflady pudełko i podał je Ewie. - Co jeszcze odnotujesz,
poruczniku?
- Wszystko, co ma związek ze sprawą. - Wrzuciła pudełko z amunicją do torby, wyjęła z niej notes,
po czym wbiła swój numer identyfikacyjny, datę i opis wszystkiego, co wzięła. - Twoje po-
kwitowanie. - Podała mu pasek papieru, kiedy notes go wypluł. - Te rzeczy zostaną ci zwrócone tak
szybko, jak to będzie możliwe, o ile nie zostaną zatrzymane w charakterze dowodu. Tak czy inaczej,
zostaniesz o tym powiadomiony.
Wcisnął papier do kieszeni, dotykając pakami czegoś, co wcześniej do niej schował.
- W sąsiednim skrzydle jest pokój-muzyczny. Możemy wypić tam kawę i brandy.
- Wątpię, byśmy mieli wspólne zainteresowania muzyczne, Roarke.
- Możesz się zdziwić - mruknął - ile mamy ze sobą wspólnego. - Znowu dotknął jej policzka, tym
razem przesuwając rękę, dopóki nie znalazła się na jej karku. -I ile będzie nas jeszcze łączyło.
Zesztywniała i podniosła rękę, by zepchnąć jego dłoń. Ale on tylko zacisnął palce na jej nadgarstku.
Pomyślała, że w ciągu sekundy może powalić go na łopatki. Mimo to stała bez ruchu, oddychając
ciężko, czując, jak mocno krew pulsuje jej w żyłach.
Teraz się uśmiechał.
- Nie jesteś tchórzem, Ewo. - Powiedział to cicho, zbliżając usta
do jej ust. Nie pocałował jej jednak;
trwali w bezruchu, dopóki ręka, która miała go odtrącić, nie zacisnęła się na jego dłoni. Dopiero,
wtedy przywarła do niego.
Nie zastanawiała się nad tym, co robi. Gdyby pomyślała choćby przez chwilę, wiedziałaby, że łamie
wszystkie przepisy. Ale chciała zobaczyć, chciała wiedzieć. Chciała czuć.
Jego wargi były miękkie, raczej uległe niż władcze. Ugryzł ją delikatnie w usta, zmuszając, by je
rozchyliła i pozwoliła jego językowi wsunąć się w nie i zaćmić jej umysł smakiem pocałunku.
Namiętność rozpaliła się w niej niczym kula ognia, zanim jeszcze jej dotknął, zanim jego ręce
prześlizgnęły się po obciągniętych dżinsami biodrach i wsunęły uwodzicielsko pod sweter.
Z nerwową rozkoszą poczuła, że robi się wilgotna.
Myślał, że pragnie jej ust, tych pełnych ponętnych ust. Ale gdy ich posmakował, zapragnął jej całej.
Była przyciśnięta do niego; to silne, szczupłe ciało zaczęło drżeć. Jej mała jędrna pierś spoczywała w
jego dłoni. Słyszał namiętne gardłowe pomruki, prawie czuł smak pożądania Ewy, gdy całowała go
żarliwie.
Chciał zapomnieć o cierpliwości i opanowaniu, które narzucał sobie przez całe życie, i popełnić
szaleństwo.
Tutaj. Ta myśl całkowicie nim owładnęła. Musiał to zrobić. Tutaj i teraz.
Pociągnąłby ją na podłogę, gdyby go nie powstrzymała, blada i bez tchu.
- To nie może się stać.
- Nic się nie dzieje, do diabła - odparł.
Osaczyły go niebezpieczne myśli. Widziała to tak wyraźnie, jak widziała narzędzia przemocy i
zbrodni, które ich otaczały.
Są mężczyźni, którzy prowadzą negocjacje, kiedy czegoś chcą. Są też tacy, którzy po prostu biorą.
- Niektórym z nas nie wolno sobie folgować.
- Pieprz zasady, Ewo.
Zrobił krok w jej stronę. Gdyby się cofnęła, poszedłby za nią, jak każdy myśliwy za swoją ofiarą. Ale
stanęła wpatrzona w niego i potrząsnęła głową.
- Nie mogę spaprać sprawy o morderstwo, bo podejrzany mnie pociąga.
- Cholera jasna, nie zabiłem jej.
Przeżyła szok, widząc, że traci panowanie nad sobą, słysząc wściekłość i smutek w jego głosie. I z
przerażeniem uświadomiła sobie, że mu wierzy, a nie miała pewności, żadnej pewności, czy nie
uwierzyła mu tylko dlatego, że było jej to potrzebne.
- Nie wystarczy, że dasz mi na to słowo. Mam pracę do wykonania, obowiązki wobec ofiary, wobec
systemu. Muszę być obiektywna, a ja...
Nie mogę być, uświadomiła sobie. Nie mogę.
Patrzyli na siebie, gdy komunikator, który miała w torebce, zaczaj wysyłać wysokie krótkie sygnały.
Jej ręce trochę drżały, kiedy odwróciła się i wyjęła niewielkie urządzenie. Rozpoznała na
wyświetlaczu kod siedziby policji i zgłosiła swój NI. Zaczerpnąwszy tchu, odpowiedziała na sygnał
czujnika rozpoznającego głos.
- Dallas, porucznik Ewa. Bez dźwięku, proszę, sam wyświetlacz. Roarke widział jej profil, gdy
czytała przekazywany tekst. To wystarczyło, by zauważył, że jej oczy zmieniły się, pociemniały, po
czym stały się zimne i obojętne.
Odłożyła komunikator i gdy zwróciła się ku niemu, zobaczył, że niewiele w niej pozostało z kobiety,
która jeszcze przed chwilą drżała w jego ramionach.
- Muszę iść. Skontaktuję się z tobą w sprawie twoich rzeczy.
- Świetnie to robisz - mruknął Roarke. - Z miejsca wskakujesz w skórę gliny. A ona idealnie do ciebie
pasuje.
- Cieszę się. Nie kłopocz się odprowadzaniem mnie do drzwi. Znajdę drogę.
- Ewo!
Zatrzymała się w progu i odwróciła głowę. Oto i on, postać w czerni otoczona wiekami przemocy.
Serce jej mocno zabiło.
- Zobaczymy się jeszcze? Skinęła głową.
- Możesz na to liczyć.
Pozwolił jej odejść, wiedząc, że Summerset wynurzy się z mroku, by podać jej kurtkę i życzyć dobrej
nocy.
Gdy Roarke został sam, wyjął z kieszeni szary guzik, który znalazł na podłodze swojej limuzyny. Ten
sam, który odpadł od żakietu szarego kostiumu, jaki miała na sobie podczas ich pierwszego spotkania.
Przyglądał mu się, wiedząc, że nie zamierza go jej oddać, i czuł się jak idiota.
6
S
traż przy drzwiach do mieszkania Loli Starr pełnił rekrut. Ewa wzięła go za takiego, ponieważ
sprawiał wrażenie młokosa, któremu nie sprzedano by nawet piwa, a jego mundur wyglądał tak, jakby
został wyciągnięty ze starych wojskowych zapasów i świetnie pasował do bladozielonego odcienia
jego skóry.
Po paru miesiącach pracy w tej okolicy przestała wymiotować na widok trupa. Te odrażające ulice
pełne były ćpunów, prostytutek i zwykłych drani, napadających na siebie tyleż dla zabawy, co dla
zysku. Z zapachu, jaki ją powitał, wywnioskowała, że ktoś niedawno tu umarł albo wozy utylizacyjne
omijały to miejsce przez cały ostatni tydzień.
- Szeregowy. - Zatrzymała się błyskając odznaką. Stanął na baczność, gdy wyszła z tej żałosnej
namiastki windy. Instynkt słusznie ją ostrzegł, że jeśli szybko się nie przedstawi, zostanie ogłuszona
bronią, którą młody mężczyzna trzyma w trzęsącej się ręce.
- Sir. - Jego oczy były przerażone i rozbiegane.
- Proszę zdać sprawę ze stanu rzeczy.
- Sir - powtórzył i odetchnął głęboko dla uspokojenia nerwów. - Właściciel domu zatrzymał nasz
patrol i powiedział, że w jednym z mieszkań znajduje się martwa kobieta.
- Czy to... - Jej wzrok powędrował szybko do plakietki z nazwiskiem, którą miał przypiętą nad
kieszonką na piersi. - Szeregowy Prosky?
- Tak jest, sir, ona... - Przełknął z trudem ślinę i Ewa dostrzegła, że wyraz przerażenia znowu pojawił
się na jego twarzy.
- W jaki sposób ustaliliście, że ta osoba nie żyje, Prosky? Zbadaliście jej puls?
Niezdrowy rumieniec zabarwił jego policzki.
- Nie, sir. Trzymałem się obowiązującej procedury: zabezpieczyłem miejsce zbrodni, powiadomiłem
dowództwo. Stwierdziłem naocznie, że ofiara nie żyje, a mieszkanie nie zostało zdemolowane.
- Czy właściciel domu wchodził do środka? - Tego wszystkiego mogła dowiedzieć się później, ale
widziała, że chłopak stopniowo się uspokajał, kiedy zmuszała go do mówienia.
- Nie, sir, mówi, że nie. Po złożeniu skargi przez jednego z klientów ofiary, który był z nią umówiony
na dziewiątą wieczorem, właściciel sprawdził mieszkanie. Otworzył drzwi i zobaczył ją. Tam jest
tylko jeden pokój, pani porucznik, a ona - widać ją, gdy tylko otworzy się drzwi. Po zrobieniu tego
odkrycia przerażony właściciel domu wybiegł na ulicę i zatrzymał nasz patrol. Natychmiast wróciłem
z nim na miejsce zbrodni, stwierdziłem naocznie, że ofiara nie żyje, i złożyłem meldunek.
- Opuszczaliście swój posterunek? Choćby na krótko? Wreszcie się uspokoił i udało mu się skupić na
niej wzrok.
- Nie, pani porucznik. Myślałem, że będę musiał, na chwilę. Pierwszy raz znalazłem się w takiej
sytuacji i trudno mi było się powstrzymać.
- Moim zdaniem świetnie sobie poradziliście, Prosky. - Z policyjnej torby, którą ze sobą przyniosła,
wyjęła spray zabezpieczający i użyła go. - Wezwijcie lekarza sądowego i ekipę śledczą. Pokój trzeba
dokładnie przeszukać, a ciało przewieźć do kostnicy.
- Tak jest, sir. Czy mam pozostać na posterunku?
- Do przybycia pierwszego zespołu. Potem możecie się odmeldować. - Skończywszy spryskiwać
kozaki, popatrzyła na niego. - Jesteście żonaci, Prosky? - spytała wsuwając magnetofon do kieszeni
koszuli.
- Nie, sir. Tak jakby zaręczony.
- Gdy złożycie już raport, poszukajcie swojej narzeczonej. Ci, którzy chodzą na kielicha, nie żyją tak
długo jak ci, którzy szukają pocieszenia w miłości z jakąś miłą dziewczyną. Gdzie mogę znaleźć
właściciela domu? - spytała przekręcając gałkę u drzwi.
- Jest na dole, w A jeden.
- Więc powiedzcie mu, żeby nie ruszał się stamtąd. Spiszę jego zeznania, kiedy tu skończę.
Weszła do środka, zamknęła drzwi. Ewa, która nie była już rekrutem, nie odczuła mdłości na widok
podziurawionego ciała i obryzganych krwią zabawek.
Ale poczuła ból w sercu.
Potem ogarnął ją gniew, głuchy, gwałtowny gniew, gdy jej wzrok padł na staroświecką broń wciśniętą
w ramiona misia.
T
o było jeszcze dziecko.
Była siódma wieczorem. Ewa wciąż przebywała poza domem. Przespała się z godzinę przy biurku,
gdy komputer szukał informacji. Skoro sprawa Loli Starr nie była opatrzona Kodem Piątym, Ewa
mogła swobodnie korzystać z banku danych Międzynarodowego Centrum Informacji o
Przestępstwach Kryminalnych. Na razie MCIPK nie znalazło nic, co pasowałoby do tej sprawy.
Teraz Ewa, blada ze zmęczenia, sztucznie pobudzona sztuczną kofeiną, patrzyła na Feeneya.
- Dallas, ona była prostytutką.
- Tę pieprzoną licencję dostała zaledwie trzy miesiące temu. Na jej łóżku leżały lalki.
Nie mogła spokojnie o tym myśleć - o tych wszystkich głupich dziewczęcych rzeczach, w których
musiała grzebać, kiedy żałosne ciało ofiary leżało na tanich, przeładowanych ozdobami poduszkach i
lalkach. Rozwścieczona Ewa rzuciła na biurko jedno ze zdjęć zrobionych przez fotografa policyjnego.
- Z taką buzią powinna być maskotką szkolnej drużyny sportowej. A ona przyjmowała klientów i
zbierała fotografie modnych apartamentów i jeszcze modniejszych strojów. Myślisz, że wiedziała, w
co się pakuje?
- Nie sądzę, żeby przypuszczała, iż zostanie zabita - spokojnym głosem odparł Feeney. - Chcesz
analizować psychikę prostytutek?
- Nie. - Jeszcze raz popatrzyła zmęczonym okiem na wydruk.
- Ale nie mogę się z tym pogodzić, Feeney. Taki dzieciak.
- Wiesz, jak to jest, Dallas.
- Niestety. - Zmusiła się, by odpowiedzieć ostrym tonem. - Sekcja zwłok powinna zostać
przeprowadzona z samego rana, ale z moich oględzin wynika, że gdy ją znaleziono, nie żyła już od co
najmniej dwudziestu czterech godzin. Zidentyfikowałeś broń?
- SIG dwa-dziesięć - prawdziwy rewolwerowy Rolls-Royce, z mniej więcej tysiąc dziewięćset
osiemdziesiątego, sprowadzony ze Szwecji. Z tłumikiem. Te stare tłumiki wystarczały tylko na dwa,
trzy strzały. Potrzebował go, ponieważ mieszkanie ofiary nie było dźwiękoszczelne, tak jak
apartament DeBlass.
- I nie dzwonił z niego, co oznacza, że nie chciał, by szybko ją znaleziono. Musiał jakoś się stamtąd
wydostać - zadumała się. Pogrążona w myślach podniosła zabezpieczoną przez policję niewielką
kartkę papieru.
DRUGA Z SZEŚCIU
- Co tydzień jedna - powiedziała cicho. - Jezus Maria, Feeney, nie daje nam dużo czasu.
- Przeglądam jej terminarze spotkań. O ósmej wieczorem poprzedniej nocy była umówiona z nowym
klientem. Jeśli sekcja potwierdzi podaną przez ciebie godzinę zgonu, to mamy faceta.
- Feeney uśmiechnął słabo. - Nazywa się John Smith.
- Będziemy z nim mieli jeszcze większe kłopoty niż z bronią mordercy. - Przez chwilę masowała
palcami czoło. - MCIPK odmówi szukania faceta, jeśli podamy takie nazwisko.
- Ciągle przeszukują dane - mruknął Feeney. Bronił MCIPK, do którego miał pewien sentyment.
- Niczego nie znajdą. Mamy podróżnika w czasie, Feeney. Parsknął.
- Historia jak z Mesa Verne'a.
- Zbrodnie zostały popełnione w dwudziestym pierwszym wieku
- powiedziała. - Rewolwery, wyjątkowa brutalność, ręcznie napisane, pozostawiane na miejscu
zbrodni wiadomości. Więc może nasz zabójca jest jakimś historykiem albo przynajmniej interesuje się
przeszłością. Kimś, kto chce, żeby teraz było tak jak dawniej.
- Mnóstwo ludzi uważa, że wszystko powinno być inaczej. Dlatego świat pełen jest buntowników.
Opuściła w zamyśleniu ręce.
- MCIPK nie pomoże nam dotrzeć do umysłu tego faceta. Czy to jeszcze ludzki umysł wymyśla takie
zabawy? Co on robi, Feeney? Dlaczego on to robi?
- Zabija prostytutki.
- Dziwki zawsze były łatwym celem, począwszy od Kuby Rozpruwacza, prawda? To taka ryzykowna
praca. Nawet teraz, gdy wszędzie zainstalowane są kamery, nadal zdarzają się klienci, którzy
maltretują prostytutki, zabijają je.
- To należy do rzadkości - z zadumą w głosie rzekł Feeney.
- Czasami przy tych sadomasochistycznych praktykach kogoś za bardzo poniesie. Ale dziwki są w
większości bezpieczniejsze od nauczycielek.
- Wciąż ponoszą pewne ryzyko, pracując w najstarszym zawodzie świata, bo z nim wiążą się
najstarsze na świecie zbrodnie. Ale trochę się zmieniło. Ludzie z zasady nie zabijają już z broni palnej.
Jest zbyt droga, zbyt trudno ją kupić. Seks nie dostarcza już tak silnych podniet jak kiedyś, jest zbyt
tani, zbyt łatwo można go kupić. Mamy inne metody śledztwa i mnóstwo nowych motywów zbrodni.
Jeśli jednak pominie się to wszystko, pozostaje jeden fakt - ludzie nadal zabijają ludzi. Szukaj dalej,
Feeney. Muszę pogadać z paroma osobami.
- Powinnaś się przespać, dziecino.
- Niech on śpi - mruknęła Ewa. - Niech ten skurwiel śpi. Zebrawszy siły, zwróciła się ku swemu
telełączu. Nadeszła pora, by skontaktować się z rodzicami ofiary.
G
dy Ewa weszła do okazale urządzonego foyer w biurze Roarke'a, które mieściło się w centrum
miasta, była już ponad trzydzieści dwie godziny na nogach. Wycierpiała katusze, mówiąc dwojgu
przerażonym, szlochającym rodzicom, że ich jedyna córka nie żyje. Wpatrywała się w monitor,
dopóki dane nie rozpłynęły się przed jej oczami.
Rozmowa z właścicielem domu, którą przeprowadziła w następnej kolejności, dostarczyła jej
swoistych wrażeń. Mężczyzna najwidoczniej zdążył już dojść do siebie, bo przez trzydzieści minut
jęczał, że ta sprawa zrobiła mu złą reklamę i może nawet będzie musiał obniżyć czynsze.
To tyle, pomyślała Ewa, jeśli chodzi o ludzkie współczucie.
Siedziba Roarke Industries w Nowym Jorku wyglądała w dużej mierze tak, jak Ewa sobie wyobrażała.
Zgrabny, błyszczący, gładki budynek wzbijał się swymi stu pięćdziesięcioma piętrami w niebo
Manhattanu. Przypominał czarną lancę, skrzącą się niczym mokry kamień, otoczoną tunelami
transportowymi oraz jasnymi jak diamenty drogami powietrznymi.
Tutaj na rogu nie stali namolni sprzedawcy smażonych kiełbasek, pomyślała. Żadnych ulicznych
handlarzy z najnowszymi komputerami, uciekających ochronie na pokłady swych kolorowych
samolotów. Na rym odcinku Piątej sprzedaż była dozwolona wyłącznie w sklepach. Dzięki temu ta
strefa była mniej hałaśliwa i trochę mniej niebezpieczna.
Główny hali budynku, zajmujący powierzchnię bloku mieszkalnego, mógł się poszczycić trzema
wytwornymi restauracjami, ekskluzywnym butikiem, kilkoma sklepami z wyrobami specjalnymi i
małą salą kinową, w której wyświetlano filmy artystyczne.
Podłoga wyłożona była białymi płytami o powierzchni jednego jarda, które błyszczały jak księżyc.
Szklane przezroczyste windy mknęły pracowicie w górę i w dół, ludzie posuwali się zygzakami w
prawo i w lewo, podczas gdy bezosobowe głosy kierowały gości do różnych ciekawych miejsc, a jeśli
przyszli tu w interesach, do właściwego biura.
Dla tych, którzy chcieli sami wędrować po tym wieżowcu, przygotowano kilkanaście ruchowych map.
Ewa podeszła do monitora, który uprzejmie zaproponował jej pomoc.
- Roarke - powiedziała zirytowana, że jego nazwisko nie zostało umieszczone w głównym katalogu.
- Przykro mi. - Komputer mówił niesłychanie łagodnym głosem, który zamiast uspokoić Ewę,
rozstroił jej już i tak napięte nerwy.
- Nie wolno mi udostępnić tej informacji.
- Roarke - powtórzyła, przytrzymując w górze odznakę, by komputer mógł ją sprawdzić. Czekała
niecierpliwie, gdy maszyna szumiała, niewątpliwie sprawdzając i weryfikując jej numer iden-
tyfikacyjny, powiadamiając osobę, z którą chciała się zobaczyć.
-Proszę przejść do wschodniego skrzydła, poruczniku Dallas. Ktoś będzie na panią czekał.
- Dobrze.
Skręciła na końcu korytarza, minęła marmurowe ogrodzenie, za którym rósł las śnieżnobiałych
niecierpek.
- Pani porucznik. - Kobieta w zabójczo czerwonym kostiumie, o włosach tak białych jak niecierpki,
uśmiechnęła się, chłodno.
- Proszę pójść ze mną.
Wsunęła do otworu cienką kartę identyfikacyjną, położyła dłoń na czarnej szybce, sprawdzającej
odciski palców. Ściana przesunęła się, odsłaniając prywatną windę.
Ewa weszła do środka i nie zdziwiła się, kiedy jej przewodniczka poprosiła o najwyższe piętro.
Ewa była pewna, że Roarke może być usatysfakcjonowany tylko tym, co jest na samym szczycie.
Podczas jazdy jej towarzyszka milczała, rozsiewając wokół siebie dyskretną woń zmysłowych perfum,
które pasowały do jej butów i starannie uczesanych gładkich włosów. Ewa podziwiała w duchu
kobiety, które zawsze wyglądały jak spod igły, a nie wkładały w to żadnego wysiłku.
W obliczu tego niczym niezmąconego przepychu obciągnęła z zażenowaniem swoją znoszoną
skórzaną kurtkę, zastanawiając się, czy kiedykolwiek wydała pieniądze na fryzjera, zamiast
własnoręcznie przycinać włosy.
Zanim zdążyła sobie odpowiedzieć na to doniosłe pytanie, drzwi otworzyły się z szumem - zobaczyła
wyłożone białym dywanem foyer wielkości małego domu. Było tam pełno roślin, żywych roślin:
fikusów, palm i krzewów, które wyglądały jak kwitnące poza sezonem derenie. W powietrzu unosił
się ostry aromatyczny zapach kwiatów rozkwitających w jaskrawym fiolecie i najróżniejszych
odcieniach czerwiem.
Ogród otaczał wytworną poczekalnię, w której stały wygodne fiołkoworóżowe sofy, błyszczące
drewniane stoliki i mosiężne lampy rzucające kolorowe refleksy.
W samym środku poczekalni znajdował się okrągły blat, wyposażony niczym kabina pilota w
monitory i pulpity sterujące, przyrządy pomiarowe i telełącza. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn
obsługiwało urządzenia pewnie i z widoczną znajomością rzeczy, tworząc zgrany zespól.
Minęły ich i weszły w przeszklony korytarz. Wystarczyło zerknąć w dół, by zobaczyć Manhattan. Z
głośników sączyła się cicha muzyka, w której Ewa rozpoznała symfonię Mozarta. Interesowała się
muzyką od dziesiątego roku życia.
Kobieta w zabójczym kostiumie znowu się zatrzymała, błysnęła swym perfekcyjnie obojętnym
uśmiechem, po czym powiedziała do ukrytego głośnika:
- Porucznik Dallas, sir.
- Caro, wpuść ją do mojego gabinetu. Dziękuję.
Caro ponownie przycisnęła dłoń do czarnej gładkiej szybki.
- Proszę wejść - zaprosiła ją, gdy szklane drzwi się rozsunęły.
- Dziękuję. - Ewa patrzyła z ciekawością na oddalającą się kobietę, zastanawiając się, jak można
kroczyć z takim wdziękiem na trzycalowych obcasach. Weszła do gabinetu Roarke'a.
Zgodnie z jej przewidywaniami, był tak samo imponujący jak reszta nowojorskiej siedziby. Mimo
malowniczej panoramy Nowego Jorku, którą można było oglądać z trzech stron, mimo wysokiego
sufitu z morzem świetlnych punkcików oraz wyściełanych mebli wibrujących najrozmaitszymi
odcieniami topazów i szmaragdów, siedzący za mahoniowym biurkiem mężczyzna przyciągał uwagę.
Co on w sobie ma, u diabła, po raz kolejny pomyślała Ewa, gdy Roarke wstał, obdarzając ją
czarującym uśmiechem.
- Porucznik Dallas - powiedział z tą swoją fascynującą irlandzką śpiewnością - miło mi, że cię widzę,
jak zawsze.
- Może zmienisz zdanie, kiedy poznasz cel mojej wizyty. Uniósł brew.
- Więc wejdź i powiedz, o co chodzi. Potem zobaczymy. Napijesz się kawy?
- Nie próbuj odwracać mojej uwagi. - Podeszła bliżej. Potem, by zaspokoić ciekawość, przeszła się po
pokoju. Był tak duży jak helikopter i miał wszelkie udogodnienia pięciogwiazdkowego hotelu:
zautomatyzowany barek, ekran na całą ścianę, wygodny wyściełany fotel z video i nastrojową
muzyką. Z lewej strony umieszczona była ogromna wanna z biczem wodnym oraz elektroniczna
suszarka. Wszystkie standardowe, lecz najnowocześniejsze urządzenia biurowe, były wbudowane w
ścianę.
Roarke obserwował Ewę z dobrotliwym wyrazem twarzy. Podziwiał sposób, w jaki się poruszała, w
jaki jej obojętne oczy ślizgały się po pokoju.
- Chcesz się przejść, Ewo?
- Nie. Jak możesz pracować w takich warunkach? - Rozłożyła ręce, wskazując przeszklone ściany. -
Zupełnie jakbyś był na dworze.
- Nie lubię przebywać w zamknięciu. Masz zamiar usiąść czy kręcić się po pokoju?
- Mam zamiar stać. Muszę ci zadać parę pytań, Roarke. Twój adwokat może być przy tym obecny.
- Chcesz mnie aresztować?
- Na razie nie.
- Więc dopóki tego nie zrobisz, dajmy sobie spokój z prawnikami. Pytaj.
Choć wbiła wzrok w jego oczy, wiedziała, że wepchnął ręce do kieszeni spodni. Ręce zdradzały
emocje.
- Przedwczoraj w nocy - rzekła - między ósmą a dziesiątą wieczorem. Możesz powiedzieć, gdzie
byłeś?
- Wydaje mi się, że wyszedłem stąd parę minut po ósmej. - Pewną ręką dotknął swego biurkowego
terminarza. - Wyłączyłem monitor o 8:17, wyszedłem z budynku i pojechałem do domu.
- Pojechałeś - przerwała mu - czy zostałeś odwieziony?
- Pojechałem. Nie lubię trzymać pracowników w pogotowiu przez wiele godzin po to, by spełniali
moje zachcianki.
- Masz cholernie demokratyczne zasady. - I cholernie nieprzydatne, pomyślała. Bardzo chciała, by
miał alibi. - A potem?
- Nalałem sobie brandy, wziąłem prysznic, przebrałem się. Zjadłem późną kolację z przyjaciółką.
- Jak późną i z jaką przyjaciółką?
- Wydaje mi się, że przyjechałem około dziesiątej. Lubię być punktualny. Do domu Madeline
Montmart.
Ewa natychmiast przypomniała sobie zgrabną blondynkę o zmysłowych ustach i migdałowych oczach.
- Madeline Montmart, tej aktorki?
- Tak. Chyba jedliśmy pieczone przepiórki, jeśli to ci w czymś pomoże.
Zignorowała jego pełną sarkazmu uwagę.
- Nikt cię nie widział między ósmą siedemnaście a dziesiątą wieczorem?
- Może ktoś z personelu, ale w końcu dobrze im płacę, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że
powiedzą to, o co ich poproszę. - W jego głosie zabrzmiała nuta zdenerwowania. - Popełniono
następne morderstwo, prawda?
- Lola Starr, licencjonowana prostytutka. Niektóre szczegóły zostaną przekazane mediom w ciągu
godziny.
- A niektóre nie.
- Czy masz tłumik, Roarke? Wyraz jego twarzy nie zmienił się.
- Nawet kilka. Wyglądasz na wykończoną, Ewo. Całą noc byłaś na nogach?
- Miałam robotę. Masz szwedzki rewolwer SIG dwa-dziesięć, z mniej więcej tysiąc dziewięćset
osiemdziesiątego?
- Nabyłem taki jakieś sześć tygodni temu. Usiądź.
- Znałeś Lolę Starr? - Wyjęła z teczki fotografię, którą znalazła w mieszkaniu Loli. Piękna
dziewczyna o twarzy elfa promieniała zuchwałą radością.
Roarke spojrzał na zdjęcie, gdy wylądowało na biurku. Jego oczy błysnęły gniewnie. Tym razem jego
głos był przepełniony czymś, co Ewa uznała za litość.
- Jest za młoda, by dostać licencję.
- Skończyła osiemnaście lat cztery miesiące temu. Podanie złożyła w dniu swoich urodzin.
- Nie miała czasu, by zmienić zdanie, prawda? - Podniósł na Ewę oczy. Tak, była w nich litość. - Nie
znałem jej. Nie korzystam z usług prostytutek. Ani dzieci. - Wziął do ręki zdjęcie i przez biurko podał
je Ewie. - Usiądź.
- Czy kiedykolwiek...
- Siadaj, do cholery. - W nagłym przypływie złości chwycił ją za ramiona i popchnął na krzesło. Jej
teczka przewróciła się i wypadły z niej zdjęcia Loli, która niczym nie przypominała tamtej zuchwałej,
rozradowanej dziewczyny.
Mogła pierwsza je zgarnąć - miała tak samo dobry refleks jak on. Jednak pewnie chciała, żeby je
zobaczył. Widać potrzebowała tego.
Przykucnąwszy, Roarke podniósł jedno ze zdjęć zrobionych na miejscu zbrodni. Popatrzył na nie.
- Jezus Maria - rzekł cicho. - Uważasz, że jestem zdolny do czegoś takiego?
- Nieważne, co myślę. Prowadzenie śledztwa... - Przerwała, czując na sobie jego gniewny wzrok.
- Uważasz, że jestem zdolny do czegoś takiego? — powtórzył ostrym jak brzytwa głosem.
- Nie, ale muszę wykonać swoją robotę.
- Masz obrzydliwą robotę. Pozbierała zdjęcia i schowała je do teczki.
- Czasami.
- Jak możesz spokojnie spać po zobaczeniu czegoś takiego? Wzdrygnęła się nerwowo. Zauważył to,
mimo że błyskawicznie zapanowała nad sobą. Intrygowały go jej reakcje, ale zmartwił się, że sprawił
jej przykrość.
- Mogę, bo wiem, że dorwę faceta, który to zrobił. Zejdź mi z drogi. Nie ruszając się z miejsca,
położył rękę na jej zesztywniałej dłoni.
- Człowiek na moim stanowisku musi szybko i dokładnie oceniać ludzi. Patrząc na ciebie, widzę, że
jesteś na granicy wytrzymałości nerwowej.
- Powiedziałam, zejdź mi z drogi.
Podniósł się i ścisnąwszy Ewę za rękę, podciągnął ją za sobą. Wciąż zagradzał jej przejście.
- On znowu to zrobi - powiedział cicho. - A ty zadręczasz się pytaniem, kiedy i gdzie.
- Przestań analizować moje uczucia. Mamy cały wydział psychiatrów, którzy biorą za to pieniądze.
- Dlaczego nie poszłaś do któregoś z nich? Chwytasz się każdego wykrętu, by uniknąć testów.
Jej oczy zwęziły się.
Uśmiechnął się, ale nie był to radosny uśmiech.
- Mam swoje dojścia, pani porucznik. Kilka dni temu miałaś przejść testy, standardowe badania
obowiązujące w twoim wydziale każdego, kto zabił człowieka. Ty to zrobiłaś tej samej nocy, której
zginęła Sharon.
- Nie wściubiaj nosa w moje sprawy - powiedziała rozwścieczona. - I niech szlag trafi twoje dojścia.
- Czego się boisz? Boisz się tego, co znajdą, kiedy zajrzą do twojego umysłu? Do twojej duszy?
- Niczego się nie boję. - Wyszarpnęła rękę. W odpowiedzi Roarke położył jej dłoń na policzku tak
zaskakująco łagodnym gestem, że zadrżała na całym ciele.
- Pozwól mi sobie pomóc.
- Ja... - Słowa niemal wyleciały z jej ust, jak fotografie z teczki. Jednak tym razem wykazała się
refleksem i zamilkła. - Dam sobie radę. - Odwróciła się. - Możesz odebrać swoje rzeczy jutro, po
dziewiątej rano. Przyjdź, kiedy będziesz mógł.
- Ewo?
Cały czas miała wzrok utkwiony w drzwiach, cały czas szła przed siebie.
- Słucham?
- Chcę się z tobą spotkać dziś wieczorem.
- Nie.
Kusiło go - ogromnie go kusiło - by ją dogonić. Pozostał jednak na miejscu.
- Mogę ci pomóc przy tej sprawie.
Na wszelki wypadek zatrzymała się i odwróciła. Gdyby nie to, że wszystko się w nim skręcało z
niezaspokojenia, wybuchnąłby głośnym śmiechem na widok drwiącej podejrzliwości malującej się w
jej oczach.
- W jaki sposób?
- Znam ludzi, których znała Sharon. - Zobaczył, że drwina ustępuje miejsca zainteresowaniu. Ale
wyraz podejrzliwości pozostał. - Nie trzeba dużej wyobraźni, by się domyślić, że będziesz szukała
związku między Sharon a dziewczyną, której fotografie nosisz ze sobą. Zobaczę, czy uda mi się coś
znaleźć.
- Informacje uzyskane od podejrzanego nie mają dużego znaczenia w śledztwie. Ale - dodała, zanim
zdążył się odezwać - możesz dać mi znać, jeśli na coś trafisz.
W końcu się uśmiechnął.
- Czy to nie dziwne, że chciałbym cię widzieć nagą i to w łóżku? Dam ci znać, pani porucznik. - I
wrócił za biurko. - Tymczasem prześpij się trochę.
Kiedy drzwi zamknęły się za nią, uśmiech zniknął z jego oczu. Długo siedział w ciszy. Obracając w
palcach guzik, który nosił w kieszeni, uruchomił swoją prywatną linię.
Nie chciał, żeby ta rozmowa została zarejestrowana.
7
P
odeszła do kamery zainstalowanej przy wejściu do mieszkania Charlesa Monroe i zaczęła oznajmiać
swe przybycie, kiedy drzwi otworzyły się. Monroe miał na sobie czarny krawat, kaszmirową pelerynę
narzuconą niedbale na ramiona oraz kremowy kaszmirowy szalik. Jego uśmiech prezentował się tak
samo ładnie jak strój.
- Porucznik Dallas. Miło panią znowu widzieć. - Jego oczy z zachwytem przesunęły się po niej. - Tak
mi przykro, że muszę wyjść.
- Nie zajmę panu dużo czasu. - Zrobiła krok do przodu, on - krok do tyłu. - Parę pytań, panie Monroe,
tutaj, nieformalnie, albo na policji z pańskim przedstawicielem lub adwokatem.
Jego starannie wymodelowane brwi uniosły się.
- Rozumiem. Sądziłem, że mamy to już za sobą. Proszę pytać, pani porucznik. Zatrzasnął drzwi. -
Obejdzie się bez formalności.
- Gdzie pan był przedwczoraj między ósmą a jedenastą w nocy?
- Przedwczoraj w nocy? - Wyciągnął z kieszeni kalendarz i zajrzał do niego. - Ach, tak. O siódmej
trzydzieści podjechałem po klientkę i zabrałem ją do Teatru Wielkiego na przedstawienie, które
zaczynało się o ósmej. Grali Ibsena - przygnębiająca sztuka. Siedzieliśmy w trzecim rzędzie,
pośrodku. Spektakl skończył się parę minut przed jedenastą, potem zjedliśmy późną kolację, którą
przywieziono nam do domu. Byłem zajęty z klientką do trzeciej nad ranem.
Schował kalendarz i uśmiechnął się szeroko.
- Czy to oczyszcza mnie z podejrzeń?
- Jeśli ta klientka potwierdzi pana zeznania. Uśmiech przeszedł w wyraz bolesnego rozczarowania.
- Pani porucznik, zabija mnie pani.
- Ktoś zabija ludzi z pana branży - warknęła w odpowiedzi. - Nazwisko i numer telefonu, panie
Monroe. - Poczekała, dopóki nie podał jej danych ponurym głosem. - Zna pan Lolę Starr?
- Lola, Lola Starr... chyba o niej nie słyszałem. - Znowu wyjął kalendarz i przejrzał notes z adresami.
- Na pewno nie. Dlaczego pani pyta?
- Usłyszy pan o tym w porannych wiadomościach. - To było wszystko, co Ewa mu powiedziała,
otwierając drzwi. - Na razie giną tylko kobiety, ale na pana miejscu byłabym bardzo ostrożna w uma-
wianiu się z nowymi klientami.
Głowa pękała jej z bólu, gdy szła w kierunku windy. Nie mogła się powstrzymać, by nie spojrzeć na
drzwi mieszkania Sharon DeBlass, nad którymi migotało czerwone policyjne światełko.
Powinnam się przespać, pomyślała. Powinnam pojechać do domu i nie myśleć o niczym przez
godzinę. Ale zamiast tego przesunęła swój identyfikator przez czytnik, by zwolnić blokadę, i weszła
do mieszkania zamordowanej kobiety.
Było ciche. I puste. Niczego innego się nie spodziewała. Miała nadzieję, że wyczuje coś intuicyjnie,
ale czuła tylko tępe walenie w skroniach. Nie zwracając na nie uwagi, weszła do sypialni.
Szyby także zostały opryskane kryjącym sprayem, by dziennikarze czy też chorobliwie ciekawscy
ludzie nie latali obok okien mieszkania Sharon i nie oglądali miejsca zbrodni. Poleciła, by zapalono
lampy; światło rozproszyło mrok, oświetlając łóżko.
Prześcieradła zdjęto i zabrano do laboratorium medycyny sądowej. Płyny ustrojowe, próbki włosów i
skóry zostały już dokładnie przebadane, a wyniki analiz włączono do akt sprawy. Ewa zauważyła
plamę na materacu, tam gdzie krew przeciekła przez atłasowe prześcieradła.
Wezgłowie łóżka też było nią zaplamione. Zastanawiała się, czy ktoś już próbował je wyczyścić.
Zerknęła w stronę stołu. Feeney zabrał mały stołowy komputer osobisty, by przejrzeć twardy dysk i
dyskietki. Pokój został przeszukany i opróżniony. Nie było tu już nic do roboty.
Mimo to Ewa podeszła do komódki i jeszcze raz przetrząsnęła szuflady. Kto zechce wziąć te
wszystkie ubrania, zastanowiła się. Jedwabie i koronki, kaszmiry i atłasy należące do kobiety, która
lubiła czuć, jak ciała bogaczy ocierają się o jej skórę.
Może zabierze je matka Sharon. Dlaczego pani DeBlass nie poprosiła o oddanie rzeczy jej córki?
Trzeba to przemyśleć.
Przeszukała komódkę, jeszcze raz oglądając spódnice, sukienki, spodnie, modne czapki i kaftany,
swetry i bluzki, sprawdzając kieszenie i bieliznę. Potem zajęła się butami starannie poukładanymi w
pudełkach ze sztucznego tworzywa.
Kobieta ma tylko jedną parę nóg, pomyślała z rozdrażnieniem. Żadna nie potrzebuje sześćdziesięciu
par butów. Parskając lekko, wsunęła ręką w rząd szpilek, głęboki tunel utworzony z kozaków,
przesunęła palcami po sprężyście miękkich koturnach.
Lola nie miała ich tak dużo, przypomniała sobie. Dwie pary pantofli na śmiesznie wysokich obcasach,
parę dziewczęcych sandałów wiązanych na rzemyki i parę tenisówek - wszystkie wepchnięte do jej
wąskiej szafki.
Ale Sharon była tak dobrze zorganizowana, jak próżna. Jej buty były starannie poukładane w rzędach
po...
Błąd. Czując, że ciarki chodzą jej po skórze, Ewa cofnęła się. Coś tu nie grało. Szafa była tak samo
duża jak pokój i wykorzystana w każdym calu. Teraz zobaczyła, że na półkach jest przerwa długości
jednej stopy. Stało się tak, ponieważ buty były poukładane w sterty po sześć pudełek, a takich stert
było w rzędzie osiem.
Nie leżały tak, kiedy Ewa weszła tu po raz pierwszy, ani kiedy stąd wychodziła. Były ułożone w
zależności od koloru i charakteru.
Po cztery pudełka w stercie, pamiętała doskonale, po dwanaście stert w rzędzie.
Taki drobny błąd, pomyślała z uśmiechem. Lecz człowiek, który popełni jeden błąd, może zrobić i
drugi.
M
oże pani powtórzyć, poruczniku?
- Poprzestawiał pudełka z butami, panie komendancie. - Przebijając się przez korki uliczne, drżąc z
zimna, gdyż grzejnik w samochodzie dmuchał ciepławym powietrzem tylko na jej stopy, Ewa
nawiązała łączność ze swoim szefem. Sterowiec z turystami trzymał się tuż nad ziemią, donośny głos
przewodnika radził, jak robić zakupy w podniebnych sklepach. Jakaś kretyńska ekipa drogowa,
posiadająca zezwolenie na używanie w ciągu dnia maszyn o dużej mocy, wierciła dojazd do tunelu na
rogu Szóstej i Siedemdziesiątej Ósmej. Ewa spróbowała przekrzyczeć hałas.
- Może pan obejrzeć dyskietki z jej mieszkania. Pamiętam, jaki był układ szafy. Zrobiła na mnie
wrażenie, bo nie sądziłam, że jedna osoba może mieć tyle rzeczy i trzymać je w takim porządku.
Wrócił.
- Wrócił na miejsce zbrodni? - spytał Whitney oschłym tonem.
- Komunały biorą się z faktów. - Mając nadzieję, że sąsiednia ulica będzie choć trochę spokojniejsza,
skręciła w przecznicę i wylądowała za rozklekotanym mikrobusem. Czy żaden mieszkaniec Nowego
Jorku nie pozostał w domu? - W przeciwnym razie nie byłyby komunałami - zakończyła i włączyła
automatycznego kierowcę, by wsadzić ręce w kieszenie i w ten sposób je ogrzać. -Zauważyłam też
inne rzeczy. Trzymała biżuterię w podzielonej na przegródki szufladzie. Pierścionki w jednej
przegródce, bransoletki w drugiej, i tak dalej. Kilka łańcuchów było splątanych, kiedy zajrzałam tam
ponownie.
- Ekipa techniczna...
- Sir, obejrzałam dokładnie mieszkanie po jej wyjściu. Wiem, że tam był. - Ewa czuła się zawiedziona
reakcją Whitneya, ale wiedziała, że wynika ona z ostrożności. Dowódcy muszą być rozważni. - Pora-
dził sobie z zabezpieczeniami i wszedł do środka. Szukał czegoś - czegoś, o czym zapomniał. Czegoś,
co ona miała. Czegoś, co przeoczyliśmy.
- Chcesz, żeby jeszcze raz przeszukano mieszkanie?
- Tak. I chcę, żeby Feenley powtórnie przejrzał pliki Sharon. Gdzieś tam musi coś być. I to go martwi
do tego stopnia, że postanowił wrócić, nie bacząc na ryzyko.
- Dam ci pisemne upoważnienie. Szef nie będzie z tego zadowolony. - Dowódca milczał przez
chwilę. Potem, jakby właśnie sobie przypomniał, że jest to całkowicie bezpieczna linia, parsknął. - Do
diabła z szefem. Powodzenia, Dallas.
- Dziękuję... - zaczęła, ale wyłączył się, zanim zdążyła dokończyć zdanie.
Druga z sześciu, pomyślała w zaciszu swego samochodu i wzdrygnęła się nie tylko z zimna. Było
jeszcze czworo ludzi, których życie miała w swoich rękach.
Po wjechaniu do garażu zaklęła głośno, wściekła, że umówiła się z tym cholernym mechanikiem na
następny dzień. Jeśli grzejnik rzeczywiście jest uszkodzony, to facet zabierze jej samochód i będzie się
grzebał z jakąś kretyńską usterką przez tydzień. Myśl o robocie papierkowej, którą musiałaby
wykonać, by otrzymać pojazd służbowy, wydała jej się zbyt straszna, by miała ochotę w ogóle
rozważać ten pomysł.
Poza tym była przyzwyczajona do swego samochodu, ze wszystkimi jego kaprysami. Wszyscy
wiedzą, że umundurowani policjanci dostają najlepsze pojazdy ziemia-powietrze. Detektywom
musiały wystarczać stare gruchoty.
Będzie musiała zdać się na transport publiczny albo zwędzić samochód z garażu policyjnego i później
ponieść konsekwencje swego czynu.
Zmarszczyła brwi na myśl o czekających ją nieprzyjemnościach. Pomyślała, że musi spotkać się
osobiście z Feeneyem i powiedzieć mu, by przejrzał dyskietki nagrane w ciągu ostatniego tygodnia
przez ochronę kompleksu Gorham. Wjechała windą na swoje piętro. Gdy tylko otworzyła drzwi,
automatycznie sięgnęła po broń.
Było coś niepokojącego w ciszy, jaka panowała w mieszkaniu. Natychmiast się zorientowała, że nie
jest w nim sama. Choć czuła, że ciarki chodzą jej po skórze, wyciągnęła ręce, w których trzymała
broń, i szybko przesunęła wzrokiem po wnętrzu, przeskakując zgrabnie w lewo i w prawo.
W słabo oświetlonym, pełnym cieni pokoju panowała absolutna cisza. Nagle zauważyła jakiś ruch, jej
napięte mięśnie zafalowały, a palec zawisł na spuście.
- Doskonały refleks, pani porucznik. - Roarke wstał z fotela, w którym na wpół leżał i z którego ją
obserwował. - Tak doskonały - kontynuował tym samym łagodnym tonem, gdy zapalił lampę
dotykiem dłoni - że mam nadzieję, iż nie wykorzystasz go przeciwko mnie.
Może to zrobi. Mogła go zabić. Jeden strzał i błogi uśmiech zniknąłby z jego twarzy. Ale każde użycie
broni oznaczało robotę papierkową, której nie miała ochoty wykonywać tylko po to, żeby się zemścić.
- Co ty tu robisz, do cholery?
- Czekam na ciebie. - Nie spuszczając wzroku z jej oczu, podniósł ręce. - Jestem nieuzbrojony. Sama
sprawdź, jeśli mi nie wierzysz.
Bardzo wolno, z pewnym ociąganiem, schowała broń do kabury.
- Domyślam się, że masz całą armię bardzo drogich i bardzo mądrych adwokatów, którzy oczyszczą
cię z zarzutów, zanim skończę pisać na ciebie raport. Ale może mi wytłumaczysz, dlaczego mam
narażać siebie na kłopoty, a miasto na wydatki, wsadzając cię do aresztu na parę godzin?
Stwierdził ze zdziwieniem, że rozbawił go sposób, w jaki na niego napadła.
- Nic by to nie dało. A ty jesteś zmęczona, Ewo. Dlaczego nie usiądziesz? .
- Nie będę zawracała sobie głowy pytaniem cię, jak tu wszedłeś.
- Trzęsąc się ze złości, zastanawiała się, jak dużą satysfakcję sprawiłoby jej zakucie jego
wypieszczonych nadgarstków w kajdanki. - Jesteś właścicielem tego budynku, więc odpowiedź sama
się nasuwa.
- Jedną z rzeczy, którą w tobie podziwiam jest to, że nie tracisz czasu na sprawy oczywiste.
- Moje pytanie brzmi: dlaczego.
- Kiedy wyszłaś z mojego biura, złapałem się na tym, że myślę o tobie, i w sensie zawodowym i
osobistym. - Uśmiechnął się, szybko i czarująco. - Jadłaś kolację?
- Dlaczego? - powtórzyła.
Zrobił krok w jej stronę i padający z boku strumień światła zadrgał lekko.
- Ze względów zawodowych, bo odbyłem parę rozmów, które mogą wydać ci się interesujące.
Osobistych... - Zbliżył rękę do jej twarzy, muskając palcami policzek, dotykając kciukiem niewiel-
kiego dołeczka w podbródku. - Zmartwił mnie wyraz zmęczenia w twoich oczach. Z jakiegoś powodu
czuję, że powinienem cię nakarmić.
Chodź wiedziała, że zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, odsunęła się gwałtownie.
- Jakich rozmów?
Uśmiechnął się tylko i podszedł do jej telełącza.
- Mogę? - spytał wystukując jednocześnie numer. - Tu Roarke. Już możecie przysłać jedzenie na
górę. - Rozłączył się i znowu uśmiechnął do Ewy. - Nie masz nic przeciwko temu, żeby to był
makaron?
- Z zasady nie. Ale sprzeciwiam się temu, w jaki sposób mnie traktujesz.
- To jeszcze jedna rzecz, która mi się w tobie podoba. - Skoro ona nie chciała, on usiadł i nie
zwracając uwagi na jej gniewnie zmarszczone brwi, wyjął papierośnicę. - Uznałem, że łatwiej się
odprężyć przy gorącym posiłku. Za rzadko się odprężasz, Ewo.
- Nie znasz mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć co robię, a czego nie robię. I nie powiedziałam,
że możesz tu palić.
Zapalił papierosa, przyglądając się jej przez lekką, wonną mgiełkę.
- Nie zaaresztowałaś mnie za włamanie się do twojego mieszkania, więc nie zaaresztujesz mnie
również za palenie. Przyniosłem butelkę wina. Zostawiłem ją w kuchni. Masz ochotę się napić?
- To, na co mam ochotę... - Nagle doznała olśnienia i ogarnęła ją taka wściekłość, że miała mgłę
przed oczami. Jednym skokiem znalazła się przy komputerze, żądając sprawdzenia kodu wejściowego.
To go zirytowało - wystarczająco mocno, by w jego głosie zabrzmiało napięcie.
- Gdybym przyszedł po to, żeby grzebać w twoich plikach, to raczej nie czekałbym na ciebie.
- Diabli cię wiedzą. Taka arogancja jest w twoim stylu. - Ale jej zabezpieczenie było nienaruszone.
Nie była pewna, czy odczuła ulgę, czy doznała rozczarowania, dopóki nie zobaczyła małej paczuszki
obok monitora. - Co to?
- Nie mam pojęcia. - Wydmuchał kolejny obłok dymu. - Leżała na podłodze w przedpokoju.
Podniosłem ją.
Ewa wiedziała, co to było - po wielkości, kształcie, ciężarze. I wiedziała, że kiedy odczyta zapis na
dyskietce, zobaczy scenę morderstwa Loli Starr.
Coś, co zobaczył w jej oczach, które gwałtownie się zmieniły, spowodowało, że wstał i spytał
łagodnym tonem:
- Co to jest, Ewo?
- Sprawa służbowa. Wybacz mi.
Poszła prosto do sypialni, zamknęła i zablokowała drzwi.
Teraz z kolei Roarke zmarszczył gniewnie brwi. Wszedł do kuchni, znalazł kieliszki i nalał do nich
burgunda. Skromnie mieszka, pomyślał. Niewielki bałagan, niewiele rzeczy, które mówiłyby o jej
przeszłości, o jej rodzinie. Żadnych pamiątek. Kusiło go, by wejść do jej sypialni, skoro mógł
swobodnie poruszać się po mieszkaniu, i zobaczyć, czego tam mógłby się o niej dowiedzieć, ale
powstrzymał się.
I to w dużej mierze nie z szacunku dla jej prywatności, ale z chęci sprostania wyzwaniu, jakie mu
rzuciła, prowokując go, by wyrobił sobie o niej zdanie na podstawie obserwacji jej osoby, a nie jej
otoczenia.
Mimo monotonnej kolorystyki wnętrza i braku rozgardiaszu, uznał je za bardzo wymowne. Nie
mieszkała tu, o ile mógł się zorientować, tylko tu przebywała. Mieszkała zapewne w swoim biurze.
Wypił łyk wina, uznał je za dobre. Zgasiwszy papierosa, zaniósł oba kieliszki do salonu. Rozwiązanie
zagadki, którą była Ewa Dallas, zapowiadało się bardziej niż interesująco.
Kiedy prawie dwadzieścia minut później weszła do pokoju, kelner w białej marynarce kończył właśnie
nakrywać mały stolik pod oknem. Ale nawet smakowite zapachy nie zdołały pobudzić jej apetytu.
Głowa znowu pękała jej z bólu, a zapomniała wziąć lekarstwo.
Roarke odprawił cicho kelnera. Nie odezwał się do czasu, aż drzwi zamknęły się i zostali sami.
- Przykro mi.
- Z powodu?
- Że się martwisz. - Z wyjątkiem rumieńca, jaki przemknął jej po twarzy w przystępie złości, przez
cały czas, od chwili gdy weszła do mieszkania, była blada. Ale teraz cała krew odpłynęła jej z
policzków, a oczy zupełnie pociemniały. Kiedy ruszył w jej stronę, potrząsnęła gwałtownie głową.
- Idź sobie, Roarke.
- To byłoby proste. Zbyt proste. - Bardzo powoli objął ją ramieniem i poczuł, jak cała sztywnieje. -
Odpręż się przez chwilę - przekonywał ją łagodnym tonem. - Czy to ma znaczenie, czy to naprawdę
ma jakieś znaczenie dla kogokolwiek poza tobą, że zrobisz sobie krótką przerwę?
Znowu potrząsnęła głową, ale tym razem w tym geście kryło się zmęczenie. Usłyszał, że z jej piersi
wyrwało się ciche westchnienie, więc wykorzystując jej słabość, przytulił ją mocniej do siebie. - Nie
możesz mi powiedzieć?
-Nie.
Kiwnął głową, ale w jego oczach pojawił się wyraz zniecierpliwienia. Wiedział lepiej; to nie powinno
mieć dla niego znaczenia. Ona nie powinna mieć dla niego znaczenia. Ale zbyt wiele rzeczy z nią
związanych miało znaczenie.
- A zatem, jest ktoś inny - mruknął.
- Nie ma nikogo innego. - Uświadomiwszy sobie, jak to może zostać zinterpretowane, odsunęła się. -
Nie chciałam powiedzieć...
- Wiem, że nie chciałaś. - Jego uśmiech był kwaśny i niezbyt wesoły. - Ale żadne z nas nie będzie
miało nikogo innego, przynajmniej przez jakiś czas.
Odsunęła się od niego nie z chęci ucieczki, tylko z chęci zachowania dystansu..
- Jesteś zanadto pewny siebie, Roarke.
- Skądże znowu. Niczego nie przyjmuję za pewnik. Masz mózg jak komputer, pani porucznik. Bardzo
skomplikowany komputer. Kolacja ci stygnie.
Była zbyt zmęczona, by stać, zbyt zmęczona, żeby się kłócić. Usiadła i wzięła do ręki widelec.
- Byłeś w mieszkaniu Sharon DeBlass w ciągu ostatniego tygodnia?
- Nie, po co miałbym tam chodzić? Przyjrzała mu się uważnie.
- Właśnie. Po co ktokolwiek miałby tam chodzić?
Milczał przez chwilę, potem uświadomił sobie, że pytanie nie było retoryczne.
- By uspokoić swoje obawy - zasugerował. - By się upewnić, że na miejscu zbrodni nie pozostał
żaden obciążający go dowód.
- A jako właściciel budynku mogłeś tam wejść tak samo łatwo jak tutaj.
Jego usta zacisnęły się na chwilę. Z irytacji, uznała, irytacji człowieka, który jest zmęczony ciągłym
odpowiadaniem na te same pytania. To był drobiazg, ale świadczył o jego niewinności.
- Tak, myślę, że nie miałbym z tym problemów. Mam główny klucz elektroniczny, więc bez trudu
dostałbym się do środka.
Nie, pomyślała, jego klucz elektroniczny nie złamałby kodu ochrony policyjnej. To by wymagało
wyższego poziomu dostępu albo fachowca od systemów zabezpieczeń.
- Zakładam, że ktoś spoza waszego wydziału odwiedził to mieszkanie już po dokonaniu w nim
zabójstwa.
- Możesz przyjąć takie założenie - zgodziła się. - Kto zajmuje się twoją ochroną?
- Korzystam z usług Lorimara, zarówno służbowo, jak i prywatnie. - Podniósł kieliszek. - Tak jest
prościej, ponieważ ta spółka należy do mnie.
- Oczywiście, że należy. Przypuszczam, że sporo wiesz na temat ochrony.
- Można powiedzieć, że od dawna interesuję się sprawami ochrony. Dlatego kupiłem tę spółkę. -
Nabrał przyprawiony ziołami makaron na widelec, podsunął go jej do ust i ucieszył się, gdy wszystko
zjadła. - Ewo, wyznałbym wszystko, żebyś tylko przestała się smucić i zaczęła jeść z takim samym
apetytem, jak ostatnim razem. Ale choć popełniłem niejedno przewinienie, nie mam na sumieniu
morderstwa.
Spojrzała na talerz i zaczęła jeść.
- Co miałeś na myśli mówiąc, że mam mózg jak komputer?
- Bardzo dokładnie zastanawiasz się nad wszystkim, ważysz argumenty za i przeciw, rozpatrujesz
różne możliwości. Nie jesteś osobą impulsywną, i choć uważam, że w sprzyjających okolicznościach
można cię uwieść, to takie zdarzenie byłoby raczej ewenementem w twoim życiu.
Znowu podniosła na niego oczy.
- To chcesz zrobić, Roarke? Uwieść mnie?
- Uwiodę cię - odparł. - Niestety, nie dzisiejszej nocy. Ponadto, chcę się dowiedzieć, co sprawia, że
jesteś taka, jaka jesteś. I chcę ci pomóc dostać to, czego potrzebujesz. W tej chwili najważniejszą dla
ciebie sprawą jest złapanie mordercy. Masz poczucie winy - dodał. - To głupie i przykre.
- Nie mam żadnego poczucia winy.
- Spójrz do lustra - powiedział cicho Roarke.
- Nie mogłam nic zrobić - wybuchnęła Ewa. - Nie mogłam nic zrobić, aby zapobiec tym zbrodniom.
Żadnej z nich.
- Czy uważasz, że byłaś w stanie im zapobiec?
- Właśnie to powinnam była zrobić. Przechylił głowę.
- W jaki sposób? Odsunęła się od stołu.
- Wykazując się sprytem. Przybywając na czas. Wykonując swoją pracę.
Chodzi o coś więcej, zadumał się. O coś poważniejszego. Splótł ręce i położył je na stole.
- Czyż teraz tego nie robisz?
Znowu stanęły jej przed oczami tamte koszmarne sceny. Trupy. Krew. Spustoszenie.
- Teraz one nie żyją. - Na myśl o tym jej serce zalała gorycz.
- Na pewno mogłam coś zrobić, żeby temu zapobiec.
- Żeby zapobiec morderstwu, trzeba by siedzieć w głowie zabójcy - powiedział cicho. - Kto mógłby
to znieść?
- Ja bym mogła - odparła ostrym tonem. I była to święta prawda. Mogła znieść wszystko z wyjątkiem
przegranej. - Służ i chroń - to nie jest tylko pusty frazes, to obietnica. Jeśli nie mogę dotrzymać słowa,
jestem nikim. Mogę im służyć tylko wtedy, kiedy nie żyją. Do diabła, ona była jeszcze dzieckiem.
Jeszcze dzieckiem, a on pociął ją na kawałki. Nie przyszłam na czas. Nie przyszłam na czas, choć
powinnam była.
Jej urywany oddech przeszedł w szloch, co ją zaskoczyło. Przyciskając rękę do ust, opadła na sofę.
- Boże! - Tylko tyle zdołała powiedzieć. - O Boże! Boże!
Podszedł do niej. Wiedziony instynktem ścisnął mocno jej ramiona, zamiast ją objąć.
- Jeśli nie możesz albo nie chcesz rozmawiać ze mną, musisz porozmawiać z kimś innym. Wiesz o
tym.
- Dam sobie radę. Ja... - Ale reszta słów utknęła jej w gardle, gdy nią potrząsnął.
- Ile cię to kosztuje? - spytał. - I czy komukolwiek sprawi to różnicę, jeśli przestaniesz o tym myśleć?
Po prostu nie myśl o tym przez chwilę.
- Nie wiem. - To może być strach, uświadomiła sobie. Nie była pewna, czy potrafi zrobić użytek ze
swojej odznaki, broni czy swego życia, jeśli będzie zbyt wiele rozmyślała, zbyt wiele czuła. - Widzę ją
- powiedziała Ewa, oddychając głęboko. - Widzę ją, gdy tylko zamknę oczy albo przestanę się
koncentrować na tym, co muszę zrobić.
- Opowiedz mi.
Wstała, wzięła ze stołu oba kieliszki, po czym wróciła na sofę. Duży łyk wina zwilżył jej wyschnięte
gardło i pozwolił opanować nerwy. To zmęczenie, pomyślała, tak ją osłabiło, że nie mogła nad sobą
zapanować.
- Wezwanie przyszło, kiedy byłam pół przecznicy dalej. Właśnie zamknęłam inną sprawę,
skończyłam wprowadzać dane. Dyspozytor wezwał najbliższą jednostkę. Awantura w rodzinie - to
zawsze jest nieprzyjemne, ale byłam tuż za progiem. Więc je przyjęłam. Kilka sąsiadek stało przed
domem, wszystkie mówiły jednocześnie.
Ta scena znowu stanęła jej przed oczami, bardzo wyraźnie, niczym dokładnie zaprogramowane video.
- Kobieta była w szlafroku, strasznie płakała. Miała posiniaczoną twarz,, a jedna z sąsiadek
próbowała zabandażować jej rozciętą rękę. Okropnie krwawiła, więc powiedziałam im, żeby wezwały
pogotowie. Cały czas powtarzała: On ją ma. Ma moje dziecko.
Ewa wypiła jeszcze jeden łyk wina.
- Rzuciła się na mnie, brocząc krwią, wrzeszcząc, płacząc i mówiąc, że muszę go powstrzymać, że
muszę uratować jej dziecko. Powinnam była wezwać posiłki, ale wydawało mi się, że nie mogę
czekać. Wbiegłam po schodach; usłyszałam go, zanim dotarłam do trzeciego piętra, gdzie zamknął się
w jednym z mieszkań. Szalał z wściekłości. Wydaje mi się, że słyszałam krzyki dziewczynki, ale nie
jestem pewna.
Zamknęła oczy, modląc się, by nie miała racji. Chciała wierzyć, że dziecko już nie żyło, już nie czuło
bólu. Była tak blisko, zaledwie parę kroków od niego... Nie, nie mogła z tym żyć.
- Kiedy znalazłam się przy drzwiach, zrobiłam to, co zwykle robi się w takich przypadkach. Jedna z
sąsiadek powiedziała mi, jak ten facet się nazywa. Zawołałam go po nazwisku, a dziecko po imieniu.
Panuje przekonanie, że policjant nawiązuje bardziej osobisty kontakt z przestępcą, gdy zwraca się do
niego po nazwisku. Podałam swój stopień i powiedziałam, że wchodzę. Ale on dalej zachowywał się
jak furiat. Słyszałam, że rozbija różne przedmioty. I nie słyszałam już dziecka. Chyba wiedziałam.
Zanim wyważyłam drzwi, wiedziałam. Pociął ją na kawałki nożem kuchennym.
Trzęsącą się ręką podniosła kieliszek do ust.
- Tam było tak dużo krwi. Ona była taka mała, a krwi było tak dużo. Na podłodze, na ścianie, na nim.
Widziałam, jak ścieka z noża. Twarz dziewczynki była zwrócona w moją stronę. Jej mała twarzyczka
z dużymi niebieskimi oczami. Jak buzia lalki.
Przez chwilę milczała, po czym odstawiła kieliszek.
- Był za bardzo zdenerwowany, żeby można było go ogłuszyć. Nie przestawał iść. Był cały
obryzgany krwią, czerwone krople skapywały z jego noża, a on nie przestawał iść. Więc spojrzałam
mu w oczy, prosto w oczy. I zabiłam go.
- A następnego dnia - powiedział cicho Roarke - rozpoczęłaś śledztwo w sprawie morderstwa.
- Testy przełożono. Poddam się im za dzień lub dwa. – Wzruszyła ramionami. - Psychiatrzy pomyślą,
że chodzi o to, iż zabiłam. Mogę sprawić, żeby tak myśleli, jeśli będę musiała. Ale to nieprawda.
Musiałam go zabić. Mogę się z tym pogodzić. - Popatrzyła Roarke'owi w oczy i zrozumiała, że może
mu powiedzieć to, do czego sama przed sobą nie była w stanie się przyznać. - Chciałam go zabić.
Może nawet odczuwałam potrzebę zrobienia tego. Kiedy patrzyłam, jak umiera, pomyślałam: “Nigdy
nie zrobi tego innemu dziecku". I cieszyłam się, że to ja go powstrzymałam.
- Myślisz, że to nie w porządku?
- Wiem, że to nie w porządku. Wiem, że gdy zabijanie sprawia glinie przyjemność, to wkracza on na
niebezpieczny teren.
Pochylił się do przodu, zbliżając do niej twarz.
- Jak ta mała miała na imię?
- Mandy. - Oddech znowu zamarł jej w krtani. Dopiero po chwili doszła do siebie. - Miała trzy latka.
- Czy tak samo byś się zadręczała, gdybyś go zabiła, zanim skrzywdził dziecko?
Otworzyła usta, po czym znowu je zamknęła.
- Chyba nigdy nie będę tego wiedziała, a ty wiesz?
- Owszem. - Położył rękę na dłoni Ewy i nie cofnął jej, nawet gdy zobaczył, że zmarszczyła brwi. -
Wiesz, że przez większość życia nie lubiłem policji - z tego czy innego względu. Wydaje mi się to
bardzo dziwne, że w tak niezwykłych okolicznościach poznałem policjantkę, którą szanuję i która
jednocześnie mnie pociąga.
Znowu podniosła wzrok i choć nadal miała zmarszczone brwi, nie wyszarpnęła ręki.
- To dziwny komplement.
- Najwidoczniej łączą nas dziwne stosunki. - Wstał, podciągając ją na nogi. - Teraz musisz się
przespać. - Zerknął na kolację, którą ledwo tknęła. - Możesz to podgrzać, kiedy apetyt ci wróci.
- Dziękuję. Następnym razem docenię to, że na mnie czekasz.
- Co za postęp - mruknął, gdy doszli do drzwi. - Zgadzasz się na następny raz. - Z lekkim uśmiechem
podniósł do ust jej dłoń.
Zobaczył zmieszanie, skrępowanie i, jak mu się wydawało, zakłopotanie w jej oczach, kiedy musnął
ustami jej knykcie. - Do następnego razu - powiedział i wyszedł.
Ewa potarła kostkami palców o dżinsy i poszła w stronę sypialni. Rozebrała się, rzucając ubranie,
gdzie popadło. Wskoczyła do łóżka, zamknęła oczy i zapragnęła pogrążyć się we śnie.
Właśnie zasypiała, kiedy przypomniała sobie, że Roarke nie powiedział jej, do kogo dzwonił i czego
się dowiedział.
8
E
wa zamknęła na klucz drzwi do swojego biura i przejrzała z Feeneyem dyskietkę z morderstwa Loli
Starr. Nie wzdrygnęła się, słysząc cichy wystrzał z rewolweru, na który założony był tłumik. Nie
doznawała już wstrząsu na widok ciała uszkodzonego przez kulę.
Na ekranie pojawił się napis: Druga z sześciu. Potem nagranie się skończyło. Ewa bez słowa
uruchomiła dyskietkę z przebiegiem pierwszego morderstwa i jeszcze raz zobaczyli, jak umarła
Sharon DeBlass.
- Co możesz mi powiedzieć? - spytała Ewa po obejrzeniu ostatniej sekwencji.
- Dyskietki zostały nagrane na mikrokamerze Trident, model pięć tysięcy. Była dostępna w sklepach
tylko przez jakieś sześć miesięcy. Choć bardzo droga, cieszyła się ogromnym powodzeniem w
grudniu zeszłego roku. Podczas tradycyjnych zakupów świątecznych tylko na Manhattanie kupiono
ponad dziesięć tysięcy takich kamer, nie mówiąc już o tych, które nabyto na czarnym rynku. Nie
sprzedano ich tyle, co mniej kosztownych modeli, ale wciąż za dużo, by można było pójść tym
tropem.
Popatrzył na Ewę swymi sennymi jasnobrązowymi oczami.
- Zgadniesz, kto jest właścicielem firmy Trident?
- Roarke Industries.
- Brawo. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jego szef jest posiadaczem takiej kamery.
- Na pewno ma do nich dostęp. - Zanotowała to sobie, starając się odpędzić wspomnienie Roarke'a
muskającego ustami kostki jej palców. - Zabójca używa ekskluzywnego sprzętu, który sam produkuje.
Arogancja czy głupota?
- Ten facet nie jest głupi.
- Nie jest. Co z bronią?
- Kilka tysięcy sztuk takich rewolwerów posiadają prywatni kolekcjonerzy - zaczął Feeney, gryząc
owoc nanercza. - Trzy - muzea miejskie. - To egzemplarze, które są zarejestrowane - dodał z lekkim
uśmiechem. - Tłumików nie trzeba rejestrować, gdyż nie są uważane za broń. Nie ma szansy, by je
wytropić. - Odchylił się do tyłu, stukając w monitor. - Jeśli chodzi o pierwszą dyskietkę, to
przejrzałem ją bardzo dokładnie. Znalazłem kilka cieni. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że
zabójca nagrał nie tylko morderstwo. Lecz nie udało mi się zwiększyć ostrości. Ten, kto przygotował
tę dyskietkę, znał wszystkie sztuczki albo miał dostęp do sprzętu, który wykonał je za niego.
- A co z ponownym przeszukaniem mieszkania?
- Na twoją prośbę komendant polecił to zrobić dziś rano. - Feeney zerknął na zegarek. - Ekipa
powinna już tam być. Jadąc do biura, zabrałem dyskietki ochrony; zdążyłem je przejrzeć. Mamy
dwadzieścia minut przerwy, począwszy od trzeciej dziesięć w nocy dwa dni temu.
- Właśnie wtedy ten skurwiel wszedł sobie wesoło do środka - mruknęła. - To zasrana okolica,
Feeney, lecz w tym domu mieszka kupa ludzi. A faceta nikt nie zauważył ani za pierwszym, ani za
drugim razem, co oznacza, że umiejętnie wmieszał się w dum.
- Albo są przyzwyczajeni do jego widoku.
- Ponieważ był jednym ze stałych klientów Sharon. Powiedz mi, dlaczego ktoś, kto był regularnym
klientem drogiej, doświadczonej, wziętej prostytutki wybiera zupełnie zieloną, wulgarną i naiwną
dziewczynę, taką jak Lola Starr, na swoją drugą ofiarę?
Feeney ściągnął usta.
- Lubi różnorodność? Ewa potrząsnęła głową.
- Może za pierwszym razem tak bardzo mu się to spodobało, że teraz nie zamierza grymasić. Jeszcze
cztery mają zginąć, Feeney. Od razu nas powiadomił, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą.
Napisał to, byśmy wiedzieli, że Sharon nie była szczególnie ważna. Była po prostu jedną z sześciu. -
Niezadowolona odetchnęła głęboko. - Więc, dlaczego wrócił? - zastanawiała się na głos.
- Czego szukał?
- Może ekipa śledcza nam to powie.
- Może. - Podniosła z biurka kartkę ze spisem nazwisk. - Jeszcze raz sprawdzę klientów Sharon, a
potem zabiorę się za gości Loli.
Feeney odchrząknął, po czym wyjął z torby następny owoc nanercza.
- Żałuję, że ja muszę ci to powiedzieć, Dallas. Senator DeBlass domaga się najświeższych informacji.
- Nie mam mu nic do powiedzenia.
- Będziesz musiała sama mu to przekazać dziś po południu. We Wschodnim Waszyngtonie.
Zatrzymała się krok od drzwi.
- Szlag by to trafił!
- Polecenie dowódcy. Lecimy o drugiej. - Feeney pomyślał z rezygnacją, że jego żołądek fatalnie
reaguje na podróże samolotem.
- Nienawidzę polityki.
W
ciąż zgrzytając zębami na wspomnienie odprawy u Whitneya, Ewa weszła szybkim krokiem do
biura ochrony DeBlassa w nowym budynku biur senackich we Wschodnim Waszyngtonie.
Ich identyfikatory odłożono na bok, oboje z Feeneyem zostali przeszukani i, zgodnie z poprawką do
Ustawy Federalnej z 2022 roku, musieli oddać broń.
- Zupełnie jakbyśmy zamierzali zabić tego faceta, kiedy siedzi za biurkiem - mruknął Feeney, gdy
prowadzono ich po czerwono--biało-niebieskim dywanie.
- Chętnie narobiłabym tym facetom trochę kłopotu. - Otoczona z obu stron przez garnitury i
wypucowane buty, Ewa stanęła w niedbałej pozie przed błyszczącymi drzwiami gabinetu senatora,
czekając, aż wewnętrzna kamera ustali ich tożsamość.
- Jeśli chcesz wiedzieć, taka psychoza panuje we Wschodnim Waszyngtonie od czasu zamachu
terrorystycznego. -Feeney uśmiechnął się szyderczo do kamery. - Kilkudziesięciu parlamentarzystów
zostało zabitych i nigdy o tym nie zapomniano.
Drzwi otworzyły się i Rockman, ubrany w elegancki garnitur w cieniutkie paseczki, kiwnął głową.
- Dobra pamięć przynosi korzyści w polityce, kapitanie Feeney. Pani porucznik Dallas - dodał
kiwając ponownie głową. - Dziękuję, że tak szybko państwo przyjechali.
- Nie miałam pojęcia, że senator i mój szef są ze sobą tak blisko - powiedziała Ewa, wchodząc do
środka. - Ani że obaj będą tak chętnie tracili pieniądze podatników.
- Pewnie obaj uważają, że sprawiedliwość jest bezcenna. - Rockman poprowadził ich do biurka z
drzewa czereśniowego, z pewnością bezcennego, przy którym siedział DeBlass.
Senator, o ile Ewa mogła się zorientować, skorzystał na zmianie klimatu politycznego kraju, który jej
zdaniem stał się zbyt umiarkowany, oraz na odwołaniu Projektu Ustawy o Dwóch Kadencjach.
Obowiązujące prawo pozwalało politykowi sprawować dożywotnio swój urząd. Jedyne, co musiał
robić, to zmuszać swoich wyborców, by na niego głosowali.
DeBlass z pewnością czuł się tu jak u siebie w domu. Jego wyłożony boazerią gabinet był tak cichy
jak katedra, i tak samo dostojny, z biurkiem przywodzącym na myśl ołtarz i krzesłami dla gości
przypominającymi ławki w kościele.
- Proszę siadać - warknął i położył na biurku splecione ręce o dużych knykciach. - Z ostatnich
informacji, jakie otrzymałem, wynika, że tak samo wam daleko do złapania tego potwora, który
zamordowł moją wnuczkę, jak tydzień temu. - Nastroszył groźnie swe ciemne brwi. - Trudno mi to
zrozumieć, biorąc pod uwagę środki, jakimi dysponuje nowojorska policja.
- Senatorze. - Ewa przypomniała sobie zwięzłą instrukcję, jaką otrzymała od swego dowódcy: bądź
taktowna, pełna szacunku i nie mów mu niczego, czego sam nie wie. - Wykorzystujemy te środki do
prowadzenia śledztwa i zbierania dowodów. Chociaż nasz wydział nie jest jeszcze gotów do wydania
nakazu aresztowania, robimy, co w naszej mocy, by zabójca pańskiej wnuczki stanął przed sądem.
Daję tej sprawie absolutny priorytet i ma pan moje słowo, że będzie dla mnie najważniejsza, dopóki
nie znajdę winnego.
Senator wysłuchał z najwyższym zainteresowaniem tej krótkiej przemowy. Potem pochylił się do
przodu.
- Żyję na tym świecie dwa razy dłużej od pani i dobrze znam te pieprzone gadki-szmatki, pani
porucznik. Więc niech mi pani nie mydli oczu. Nic pani nie ma.
Do diabła z taktem, postanowiła natychmiast Ewa.
- To, co mamy, senatorze DeBlass, to skomplikowane i delikatne śledztwo. Skomplikowane, jeśli
weźmie się pod uwagę naturę zbrodni; delikatne, ze względu na drzewo genealogiczne ofiary. To mój
dowódca doszedł do wniosku, że ja najlepiej nadaję się do prowadzenia tej sprawy. Ma pan prawo się
z nim nie zgadzać. Ale odciąganie mnie od pracy po to, bym przyjeżdżała tutaj i tłumaczyła się z tego,
co robię, jest stratą czasu. Mojego czasu. - Wstała. - Nie mam panu nic nowego do powiedzenia.
Widząc już oczami wyobraźni, jak oboje zostają wylani z pracy, Feeney także wstał, kłaniając się z
szacunkiem.
- Na pewno pan zrozumie, senatorze, że prowadzenie śledztwa tak delikatnej natury często oznacza
powolny postęp. Trudno pana prosić o obiektywizm, kiedy rozmawiamy o pana wnuczce, ale
porucznik Dallas i ja nie mamy wyjścia, musimy być obiektywni.
Niecierpliwym machnięciem ręki DeBlass kazał im usiąść.
- Oczywiście, moje uczucia nie są tu bez znaczenia. Sharon odgrywała ważną rolę w moim życiu. Bez
względu na to, kim się stała i jak bardzo byłem rozczarowany dokonanym przez nią wyborem drogi
życiowej, w jej żyłach płynęła krew DeBlassów. - Zaczerpnął oddechu. - Nie mogę być i nie będę
usatysfakcjonowany strzępami informacji, jakie do mnie docierają.
- Nic więcej nie mogę panu powiedzieć - powtórzyła Ewa.
- Może mi pani opowiedzieć o prostytutce, która została zamordowana dwa dni temu. - Rzucił
wzrokiem na Rockmana.
- O Loli Starr - uzupełnił Rockman.
- Domyślam się, że pańskie źródła informacji o Loli Starr są tak samo wyczerpujące jak nasze. - Ewa
postanowiła zwracać się bezpośrednio do Rockmana. - Owszem, uważamy, że istnieje związek
między tymi dwoma morderstwami.
- Moja wnuczka mogła zejść na złą drogę - wtrącił się DeBlass - ale nie przestawała z takimi ludźmi
jak Lola Starr.
Więc prostytutki mają własny system klasowy, pomyślała ze znużeniem Ewa. Co jeszcze było
nowego?
- Nie ustaliliśmy czy się znały. Ale właściwie nie ma wątpliwości, że znały tego samego mężczyznę. I
że ten mężczyzna je zabił. W obu przypadkach postępował według tego samego schematu. To nam
pomoże go odnaleźć. Zanim, mam nadzieję, znowu zabije.
- Pani uważa, że to zrobi? - wtrącił Rockman.
- Jestem tego pewna.
- A broń mordercy - spytał DeBlass. - Była tego samego typu?
- To część schematu - powiedziała Ewa. Nic więcej mu nie zdradzi. - Istnieją niezaprzeczalne
podobieństwa między tymi dwoma zabójstwami. Nie ma wątpliwości, że popełnił je ten sam człowiek.
Uspokoiwszy się trochę, Ewa znowu wstała.
- Senatorze, nie znałam pańskiej wnuczki i nie łączyły mnie z nią żadne więzy, ale żywię do
mordercy osobistą urazę. Ścigam go. To wszystko, co mogę panu powiedzieć.
Przyglądał się jej przez chwilę. Zobaczył więcej niż spodziewał się zobaczyć.
- Świetnie, poruczniku. Dziękuję, że pani przyjechała.
Ewa uznała to za pożegnanie i razem z Feeneyem podeszła do drzwi. W lustrze zobaczyła, że DeBlass
dał znak Rockmanowi, który odpowiedział lekkim skinieniem głową. Poczekała, dopóki nie wyszli z
gabinetu, zanim się odezwała.
- Ten skurwiel zamierza nas śledzić.
- Hę?
- Goryl DeBlassa. Zamierza chodzić za nami jak cień.
- Po co, do diabła?
- Żeby zobaczyć, co zrobimy, dokąd pójdziemy. Po co śledzi się ludzi? Zgubimy go w centrum
przewozowym - powiedziała Fee-neyowi, zatrzymując taksówkę. - Miej oczy otwarte i zobacz, czy
poleci za tobą do Nowego Jorku.
- Za mną? A ty dokąd się wybierasz?
- Zdaję się na swój nos.
T
o nie był trudny manewr. Zachodnie skrzydło Portu Lotniczego, gdzie odbywała się odprawa
pasażerów, zawsze przypominało dom wariatów. Ale największe zamieszanie panowało tam w
godzinach szczytu, kiedy wszyscy pasażerowie, którzy lecieli na północ, tłoczyli się w kolejce do
kontroli osobistej, poganiani przez skomputeryzowane głosy.
Ewa po prostu zgubiła się w tym tłoku i wciśnięta w tłum ludzi dotarła do południowego skrzydła,
gdzie złapała metro do Virginii.
Gdy usadowiła się w przedziale kolejki podziemnej, wyjęła kieszonkowy informator. Zapytała o adres
Elizabeth Barrister, po czym poprosiła o instrukcje.
Jak dotąd miała dobrego nosa. Wsiadła do właściwego pociągu i czekała ją tylko jedna przesiadka w
Richmond. Jeśli szczęście będzie jej nadal dopisywało, to zdąży do domu na kolację.
Podparłszy pięścią podbródek, bawiła się regulowaniem swego video. Ominęłaby wiadomości - jak to
miała zwyczaj robić - ale kiedy aż za dobrze znajoma twarz pojawiła się na ekranie, przestała
zmieniać kanały.
Roarke, pomyślała, mrużąc oczy. Ten facet pojawia się zupełnie niespodziewanie. Ściągnęła usta,
włączyła dźwięk i włożyła słuchawkę do ucha.
- ... w tym międzynarodowym projekcie, w który zostały zaangażowane multibiliony dolarów, Roarke
Industries, Tokayamo i Europa zjednoczą się dla wspólnego celu - oświadczył mówca. - Trwało to
trzy lata, ale wszystko wskazuje na to, że wreszcie rozpocznie się budowa tak bardzo oczekiwanego,
tak bardzo kontrowersyjnego Kurortu Olimp.
Kurort Olimp, zamyśliła się Ewa, przebiegając myślą fakty. Raj dla bogatych i wysoko urodzonych,
przypomniała sobie. Planowana stacja kosmiczna ma być zbudowana po to, by dostarczać przyjemno-
ści i rozrywek.
Żachnęła się. Czyż to nie jest w jego stylu, żeby marnować czas i pieniądze na tani blichtr?
Pomyślała, że jeśli nie straci swej szytej na miarę, jedwabnej koszuli, to zbije jeszcze większy
majątek.
- Roarke - jedno pytanie, sir.
Patrzyła, jak Roarke, który schodził z wysokich marmurowych schodów, zatrzymał się i uniósł brew -
dokładnie tak, jak zapamiętała.
- Mógłby mi pan powiedzieć, dlaczego poświęcił pan tyle czasu i wysiłku, a także znaczącą część
swego majątku, na ten projekt - na stację, która, jak twierdzą fachowcy, nigdy nie będzie latać?
- Właśnie to będzie robić - odparł Roarke. - Latać, że tak się wyrażę. A jeśli pyta pan, dlaczego, to na
Olimpie będzie można wypocząć jak w raju. Nie mogę sobie wyobrazić nic innego, czemu warto by
było poświęcić tyle czasu, wysiłku i pieniędzy.
Nie możesz, zgodziła się Ewa i podniosła wzrok w samą porę, by się zorientować, że mało brakowało,
a przejechałaby swoją stację. Pobiegła do drzwi przedziału, przeklinając głos komputera, który
skrzyczał ją za ten bieg, po czym przesiadła się do pociągu jadącego do Fort Royal.
Kiedy znowu znalazła się na dworze, padał śnieg. Miękkie płatki unosiły się leniwie wokół jej głowy i
ramion. Przechodnie rozdeptywali je na chodnikach, lecz kiedy wsiadła do taksówki i podała adres,
białe wirujące gwiazdki wydały jej się bardziej malownicze.
Wciąż można było cieszyć się pięknem przyrody, jeśli się miało pieniądze albo prestiż. Elizabeth
Barrister i Richard DeBlass mieli jedno i drugie, a ich dom był imponującą dwupiętrową budowlą z
różowej cegły ustytuowaną na stoku wzgórza i otoczoną drzewami.
Biały śnieg pokrył rozległy trawnik, przysypał ogołocone z liści gałęzie drzew, które zdaniem Ewy
mogły być drzewami czereśni. Brama wjazdowa stanowiła symfonię pomysłowo skręconych metalo-
wych prętów. Choć wyglądała bardzo dekoracyjnie, Ewa miała pewność, że była mocna jak twierdza.
Wysunęła się z okna taksówki i błysnęła swoją odznaką przed skanerem.
- Porucznik Dallas, z Wydziału Policji w Nowym Jorku.
- Nie jest pani wymieniona w skorowidzu spotkań, pani porucznik.
- Prowadzę śledztwo w sprawie panny DeBlass. Mam parę pytań do pani Barrister albo Richarda
DeBlass.
Zapadła cisza; Ewa zaczynała już drżeć z zimna.
- Proszę wysiąść z taksówki, poruczniku Dallas, i zbliżyć się do skanera celem dalszej identyfikacji.
- Nieźle strzeżona chałupa - mruknął taksówkarz, lecz Ewa wzruszyła tylko ramionami i spełniła
polecenie.
- Identyfikacja przeprowadzona. Proszę zwolnić samochód, poruczniku Dallas. Zajmiemy się panią.
- Doszły mnie słuchy, że ich córka została zabita w Nowym Jorku - powiedział taksówkarz, gdy Ewa
płaciła rachunek. - Pewnie wolą nie ryzykować. Chce pani, żebym tu na nią poczekał?
- Nie, dzięki. Ale zgłoszę pana numer, kiedy będę chciała wracać.
Pozdrowiwszy ją niedbałym gestem, taksówkarz zawrócił i odjechał. Ewa poczuła drętwienie w nosie,
kiedy ujrzała mały elektryczny pojazd dojeżdżający do bramy. Żelazne wrota otworzyły się.
- Proszę wejść i wsiąść do wozu - powitał ją komputer. - Zostanie pani odwieziona do domu. Pani
Barrister spotka się z panią.
- Wspaniale. - Wsiadła do pojazdu, który podjechał bezszelestnie pod frontowe schody prowadzące
do murowanego domu.
Gdy zaczęła po nich wchodzić, drzwi otworzyły się. Albo służący mieli obowiązek nosić czarne
ubrania, albo dom nadal był pogrążony w. żałobie. Ewa została przeprowadzona przez hali i
poproszona uprzejmie o wejście do pokoju.
Choć dom Roarke'a urządzony był z przepychem, tu czuło się wielowiekową fortunę. Dywany były
grube, ściany obite jedwabiem. Z dużych okien rozciągał się oszałamiający widok na obsypane
śniegiem wzgórza. Prawdziwe pustkowie, pomyślała Ewa. Architekt musiał wiedzieć, że ci, którzy tu
zamieszkają, będą sobie cenili samotność.
- Pani porucznik Dallas. - Elizabeth wstała. W jej rozważnych ruchach, pełnej napięcia pozie i
zamglonych oczach, które wciąż przepełnione były bólem, kryła się nerwowość.
- Dziękuję, że zechciała pani mnie przyjąć, pani Barrister.
- Mój mąż ma spotkanie. Mogę mu je przerwać, jeśli będzie trzeba.
- Nie sądzę, żeby zaszła taka konieczność.
- Przyjechała pani w sprawie Sharon.
- Tak.
- Proszę usiąść. - Elizabeth wskazała jej fotel obity tkaniną w kolorze kości słoniowej. - Napije się
pani czegoś?
- Nie, dziękuję. Postaram się nie zająć pani dużo czasu. Nie wiem, na ile dobrze zna pani mój raport...
- Znam go w całości - przerwała jej Elizabeth. - Tak sądzę. Wydaje mi się dość sumienny. Jako
adwokat wierzę, że kiedy znajdzie pani człowieka, który zabił moją córkę, akt oskarżenia nie będzie
miał słabych punktów.
- Do tego zmierzam. - Denerwuje się, pomyślała Ewa, widząc, jak długie, zgrabne palce Elizabeth
zaciskają się i rozwierają. - To musi być dla pani trudny okres.
- Była moim jedynym dzieckiem - powiedziała po prostu Eliza-beth. - Mój mąż i ja byliśmy -
jesteśmy - zwolennikami idei ograniczonego przyrostu ludności. Dwoje rodziców -. powiedziała z
bladym uśmiechem. - Jeden potomek. Ma pani dla mnie jakieś nowe informacje?
- Na razie nie. Zawód pani córki, pani Barrister. Czy jej decyzja wywołała sprzeczki w rodzinie?
Jednym ze swych powolnych, rozważnych gestów Elizabeth wygładziła sięgającą do kostek spódnicę
od kostiumu.
- Nie był to zawód, o jakim marzyłam dla swej córki. Oczywiście sama dokonała tego wyboru.
- Pani teść był temu przeciwny. Na pewno z powodów politycznych.
- Poglądy senatora na temat ustaw dotyczących życia seksualnego są powszechnie znane. Jako
przywódca Partii Konserwatywnej walczy, oczywiście, o zmianę wielu obowiązujących obecnie prze-
pisów, które dotyczą kwestii moralności, jak to się potocznie nazywa.
- Podziela pani jego poglądy?
- Nie, nie wiem jednak, jaki to ma związek ze sprawą.
Ewa przechyliła głowę. Och, tak, były sprzeczki na ten temat. Ewa zastanowiła się, czy wyznająca
nowoczesne poglądy pani adwokat zgadzała się w czymkolwiek ze swoim teściem.
- Pani córka została zabita - może przez klienta, może przez przyjaciela. Jeśli miała pani do córki
pretensje o jej styl życia, to nie sądzę, żeby opowiadała pani o swoich znajomych.
- Rozumiem. - Elizabeth splotła ręce i spróbowała narzucić sobie prawniczy sposób myślenia. -
Zakłada pani, że jeśli byłam jej matką, kobietą, która podzielała niektóre jej poglądy, to Sharon
rozmawiała ze mną, może nawet zwierzała mi się z pewnych, bardziej intymnych szczegółów swego
życia. - Mimo starań, oczy Elizabeth zaszły mgłą. -Przykro mi, pani porucznik, nic takiego nie miało
miejsca. Sharon rzadko mówiła o sobie. A już nigdy o swojej pracy. Ona... trzymała się z dala od
swego ojca i ode mnie. W gruncie rzeczy, od całej rodziny.
- Nie wiedziałaby pani, gdyby miała prawdziwego kochanka
- kogoś, z kim łączyłyby ją bardziej osobiste stosunki? Kogoś, kto mógłby być zazdrosny?
- Nie. Mogę pani powiedzieć, że nie wierzę, aby kogoś miała. Sharon... - Elizabeth zaczerpnęła
oddechu dla uspokojenia nerwów.
- Gardziła mężczyznami. Pociągali ją, to prawda, ale w duchu nimi gardziła. Wiedziała, że wydaje się
im atrakcyjna. Wiedziała to od wczesnej młodości. I uważała, że są głupi.
- Zawodowe prostytutki są bardzo dokładnie sprawdzane. Niechęć czy pogarda dla mężczyzn, jak to
pani ujęła jest zazwyczaj wystarczającym powodem odrzucenia prośby o przyznanie licencji.
- Ale Sharon była mądra. Gdy czegoś chciała w życiu, zawsze znajdowała sposób, by to dostać. Z
wyjątkiem szczęścia. Nie była szczęśliwą kobietą. - Elizabeth mówiła dalej, pokonując wzruszenie,
które cały czas ściskało ją za gardło. - Zepsułam ją, to prawda. Nikogo nie mogę o to winić, tylko
siebie. Pragnęłam mieć więcej dzieci. - Przycisnęła rękę do ust i nie odjęła jej, dopóki wargi nie
przestały drżeć. - Z naukowego punktu widzenia byłam temu przeciwna, tym bardziej że mój mąż
zajął jednoznaczne stanowisko w tej sprawie. Ale to nie zabiło moich uczuć macierzyńskich, chciałam
mieć dzieci, by je kochać. Za bardzo kochałam Sharon. Senator powie pani, że ją rozpuszczałam,
rozpieszczałam, pobłażałam jej. I będzie miał rację.
- W końcu to pani przypadł zaszczyt opiekowania się dzieckiem, nie jemu.
W oczach Elizabeth pojawił się cień rozbawienia.
- Takie były błędy, i to ja je popełniłam. Richard też nie jest bez winy, choć kochał ją nie mniej ode
mnie. Kiedy Sharon przeniosła się do Nowego Jorku, robiliśmy wszystko, by wróciła. Richard ją
błagał. Ja straszyłam. I odepchnęłam ją od siebie, pani porucznik. Powiedziała mi, że jej nie rozumiem
- nigdy nie rozumiałam, nigdy nie zrozumiem - i że widziałam tylko to, co chciałam widzieć, chyba że
chodziło o sprawy zawodowe; ale byłam ślepa na to, co działo się w moim własnym domu.
- Co chciała przez to powiedzieć?
- Chyba to, że byłam lepszym prawnikiem niż matką. Gdy odeszła, poczułam się zraniona, zła.
Odsunęłam się od niej, pewna, że do mnie przyjdzie. Nie przyszła, oczywiście.
Przerwała na chwilę; żal wezbrał w jej sercu.
- Richard pojechał ją odwiedzić raz czy dwa, ale to nic nie dało, tylko się zdenerwował. Daliśmy
sobie z tym spokój, daliśmy jej spokój. Aż do niedawna, kiedy poczułam, że powinniśmy podjąć
jeszcze jedną próbę.
- Dlaczego?
- Minęło parę lat - mruknęła Elizabeth. - Miałam nadzieję, że zmęczył ją taki styl życia, że może
zaczęła żałować swej decyzji. Mniej więcej rok temu pojechałam się z nią spotkać. Ale gdy
próbowałam ją przekonać, by wróciła do domu, ona tylko się złościła, broniła, a potem zaczęła mnie
obrażać. Richard, choć stracił już nadzieję, zaproponował, że pojedzie i porozmawia z nią. Lecz nie
chciała się z nim zobaczyć. Nawet Catherine próbowała - mruknęła i z roztargnieniem potarła bolące
miejsce między oczami. - Widziała się z Sharon zaledwie parę tygodni temu.
- Członkini Kongresu Stanów Zjednoczonych pojechała do Nowego Jorku, by spotkać się z Sharon?
- Niezupełnie. Catherine zbierała tam pieniądze i zaproponowała, że zobaczy się z Sharon i spróbuje z
nią porozmawiać. - Elizabeth zacisnęła usta. - Prosiłam ją o to. Widzi pani, kiedy starałam się
naprawić stosunki z Sharon, nie wykazała tym najmniejszego zainteresowania. Straciłam ją -
powiedziała cicho Elizabeth - i zbyt późno wyciągnęłam rękę do zgody. Nie wiedziałam co robić, by
ją odzyskać. Miałam nadzieję, że Catherine mi pomoże, bo należała do rodziny, a nie była matką
Sharon. - Znowu popatrzyła na Ewę. - Zapewne pani uważa, że powinnam była jeszcze raz do niej
pojechać. To był mój obowiązek.
- Pani Barrister...
Lecz Elizabeth potrząsnęła głową.
- Ma pani rację, oczywiście. Ale ona nie chciała mi zaufać. Uważałam, że powinnam szanować jej
prywatność, tak jak zawsze do tej pory. Nie byłam jedną z tych matek, które czytają po kryjomu
pamiętnik córki.
- Pamiętnik? - Ewa nastawiła uszu. - Prowadziła pamiętnik?
- Nawet kiedy była dzieckiem. Regularnie zmieniała w nim hasło.
- I jako osoba dorosła?
- Tak. Ciągle do niego nawiązywała. Żartowała, że powierza mu najskrytsze tajemnice i że ludzie
przeraziliby się, gdyby wiedzieli, co o nich napisała.
W spisie jej rzeczy nie było żadnego pamiętnika, przypomniała sobie Ewa. Tego typu rzeczy mogą
być tak małe jak kobiecy kciuk. Jeśli funkcjonariusze przeszukujący mieszkanie nie zauważyli go za
pierwszym razem...
- Ma pani któryś z nich?
- Nie. - Elizabeth spojrzała z uwagą na Ewę. - Chyba oddała je do depozytu. Wszystkie.
- Czy skorzystała z usług miejscowego banku w Virginii?
- Nic o tym nie wiem. Zobaczę, czego uda mi się dowiedzieć w tej sprawie. Mogę przejrzeć rzeczy,
które tu zostawiła.
- Będę zobowiązana. Jeśli coś sobie pani przypomni - obojętnie co - nazwisko, luźno rzuconą uwagę,
proszę skontaktować się ze mną.
- Oczywiście. Nigdy nie mówiła o swoich przyjaciołach, pani porucznik. Martwiłam się tym, mając
jednocześnie nadzieję, że skoro ich nie ma, to może chętniej wróci do domu. Porzuci życie, które
sobie wybrała. Wykorzystałam nawet jednego z moich przyjaciół, myśląc, że może on ją przekona
szybciej niż ja.
- Kto to był?
- Roarke. - Elizabeth znowu stłumiła łzy, które napłynęły jej do oczu. - Na parę dni przed jej śmiercią
zadzwoniłam do niego. Znamy się od lat. Zapytałam, czy może postarać się dla niej o zaproszenie na
pewne przyjęcie, na które, jak wiedziałam, sam się wybierał. Opierał się. Roarke nie jest typem
człowieka, który chciałby się wtrącać w sprawy rodzinne. Ale powołałam się na naszą przyjaźń.
Gdyby tylko znalazł sposób, żeby się z nią zaprzyjaźnić, pokazać jej, że atrakcyjna kobieta nie musi
wykorzystywać swego ciała, by wzbudzić zainteresowanie mężczyzny... Zrobił to dla mnie i dla
mojego męża.
- Prosiła go pani, by rozwinął tę znajomość? - spytała ostrożnie Ewa.
- Prosiłam go, by został jej przyjacielem - poprawiła ją Elizabeth.
- By był przy niej. Prosiłam go o to, bo do nikogo nie mam takiego zaufania jak do niego. Odcięła się
od nas wszystkich, a ja potrzebowałam kogoś, komu mogłabym zaufać. Wie pani, on nigdy by jej nie
skrzywdził. Nigdy nie skrzywdziłby nikogo, kogo kocham.
- Ponieważ panią kocha?
- Ponieważ dba o nią. - Richard DeBlass odezwał się z progu.
- Roarke bardzo dba o Beth i o mnie. Ale kocha? Nie jestem pewien, czy chciałby się narażać na tak
niepewne uczucie.
- Richardzie. - Elizabeth wstała, z trudem panując nad sobą.
- Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie.
- Już prawie skończyliśmy. - Podszedł do niej i zamknął jej ręce w swoich dłoniach. - Powinnaś była
mnie zawołać, Beth.
- Nie zrobiłam tego, bo... - Przerwała patrząc na niego bezradnie.
- Miałam badzieję, że sama dam sobie radę.
- Nie musisz z niczym dawać sobie rady sama. - Nie puszczając rąk żony, zwrócił się do Ewy. - Pani
porucznik Dallas?
- Tak, panie DeBlass. Miałam parę pytań i pomyślałam, że łatwiej będzie zadać je osobiście.
- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by pani pomóc. - Pozostał w pozycji stojącej, co Ewa oceniła
jako chęć okazania siły i zachowania dystansu.
W mężczyźnie, który stał obok Elizabeth, nie było nic z jej nerwowości czy wrażliwości. Czuł się
odpowiedzialny za żonę, doszła do wniosku Ewa, chronił ją i panował nad swoimi emocjami.
- Pytała pani o Roarke'a - kontynuował. - Mogę wiedzieć dlaczego?
- Powiedziałam pani porucznik, że poprosiłam go, by spotkał się z Sharon. By spróbował...
- Och, Beth. - Potrząsnął głową wolnym ruchem, w którym kryło się zarówno zmęczenie, jak i
rezygnacja. - Co mógł zrobić? Po co go w to wplątałaś?
Odsunęła się od niego, a na jej twarzy odmalowała się taka rozpacz, że Ewie serce ścisnęło się z bólu.
- Powiedziałeś mi, żebym dała sobie spokój, że musimy pozwolić jej odejść. Ale musiałam podjąć
jeszcze jedną próbę. Może związałaby się z nim, Richardzie. On był moją nadzieją. - Zaczęła mówić
szybko, słowa wylatywały jej z ust, mieszały się ze sobą. - Może by jej pomógł, gdybym wcześniej go
o to poprosiła. Dysponując odpowiednią ilością czasu prawie wszystko potrafi załatwić. Ale miał za
mało czasu. Tak samo jak moje dziecko.
- Już dobrze - mruknął Richard, kładąc jej rękę na ramieniu. - Już dobrze.
Znowu zapanowała nad sobą, cofnęła się, skurczyła ramiona.
- Teraz mogę się już tylko modlić o sprawiedliwość, pani porucznik.
- Dopilnuję, żeby sprawiedliwości stało się zadość, pani Barrister. Zamknęła oczy, trzymając się
kurczowo tej myśli.
- Sądzę, że tak. Nie byłam tego pewna nawet wtedy, gdy Roarke opowiedział mi przez telefon o pani.
- Zadzwonił, żeby porozmawiać o sprawie?
- Zadzwonił, żeby się dowiedzieć, jak się miewamy, i powiedzieć mi, że jego zdaniem wkrótce pani
przyjedzie, żeby osobiście ze mną porozmawiać. - Niemal się uśmiechnęła. - Rzadko się myli.
Powiedział, że uznam panią za osobę kompetentną, dobrze zorganizowaną i zaangażowaną w sprawę.
I miał rację. Cieszę się, że miałam okazję osobiście się o tym przekonać i dowiedzieć się, że to pani
kieruje śledztwiem w sprawie morderstwa mojej córki.
- Pani Barrister. - Ewa wahała się tylko przez chwilę, zanim postanowiła zaryzykować. - A gdybym
pani powiedziała, że Roarke jest jednym z podejrzanych?
Oczy Elizabeth rozszerzyły się ze zdumienia, po czym niemal natychmiast uspokoiły się.
- Doszłabym do wniosku, że pani rozumowanie idzie w wyjątkowo złym kierunku.
- Ponieważ Roarke nie byłby w stanie popełnić morderstwa?
- Tego bym nie powiedziała. - Odczuła ulgę, że choć przez chwilę może rozważać to obiektywnie. -
Ale nie byłby w stanie popełnić tak bezsensownego czynu. Mógłby zabić z zimną krwią, lecz nigdy
nie podniósłby ręki na osobę bezbronną. Mógłby zabić, nie zdziwiłabym się, gdyby zabił. Lecz czy
komukolwiek zrobiłby to, co zrobiono Sharon - przed, podczas, po? Nie, nie Roarke.
- Nie - powtórzył jak echo Richard, znowu szukając dłonią ręki żony. - Nie Roarke.
N
ie Roarke, pomyślała Ewa, jadąc taksówką w kierunku stacji metra. Dlaczego nie powiedział jej, że
umówił się z Sharon na prośbę jej matki? Czego jeszcze jej nie powiedział?
Szantaż. Jakoś nie widziała go jako ofiary szantażu. Nie dba o to, co o nim mówią albo piszą. Ale
pamiętnik wszystko zmieniał i czynił z szantażu nowy intrygujący motyw.
Tylko co Sharon tam napisała i gdzie są te przeklęte pamiętniki?
9
Bez trudu wykołowałem tego faceta, który mnie śledził - powiedział Feeney, pakując sobie do ust to,
co w stołówce policyjnej uznawano za śniadanie. - Widzę, że mnie namierzył. Rozgląda się dokoła,
szukając wzrokiem ciebie, ale jest straszny ścisk. Więc wsiadam do tego pieprzonego samolotu. -
Feeney bez skrzywienia popił napromienione jajka kawą zbożową. - On także wsiada, ale zajmuje
miejsce w pierwszej klasie. Kiedy wysiadamy, czeka i dopiero wtedy się domyśla, że ciebie tam nie
ma. - Dźgnął Ewę widelcem. - Wścieka się, natychmiast do kogoś dzwoni. Więc postanawiam go
śledzić i jadę za nim do hotelu Regent. Tam nie chcą puścić pary z gęby. Wystarczy błysnąć odznaką,
a wszyscy się obrażają.
- Ale ty wyjaśniłeś im uprzejmie, że powinni spełnić swój obywatelski obowiązek.
- Zgadza się. - Feeney wepchnął pusty talerz do utylizatora, zgniótł pusty kubek w ręce i też wrzucił
go do otworu. - Wykonał parę telefonów - jeden do Wschodniego Waszyngtonu, drugi do Yirginii.
Potem odbył rozmowę miejscową - z szefem policji.
- Cholera jasna.
- Taak. Nie ulega wątpliwości, że Simpson przyciska guziki dla DeBlassa. Ciekawe, które.
Zanim Ewa zdążyła to skomentować, zabrzęczał jej komunikator. Wyciągnęła go i odpowiedziała na
wezwanie od swojego dowódcy.
- Dallas, masz być na badaniach. Za dwadzieścia minut.
- Sir, o dziewiątej jestem umówiona ze swoim kapusiem od sprawy Colby'ego.
- Przełóż to. - Odparł stanowczym tonem. - Za dwadzieścia minut. Ewa odłożyła wolno komunikator.
- Chyba znamy już jeden z guzików.
- Wygląda na to, że DeBlass osobiście się tobą interesuje. - Feeney przyjrzał się jej twarzy. - Nie było
takiego gliny w policji, który nie gardziłby testami. - Wytrzymasz to?
- Jasne. Będę tu uwiązana przez większość dnia. Feeney, wyświadcz mi przysługę. Przejedź się po
bankach na Manhattanie. Muszę wiedzieć, czy Sharon DeBlass miała gdzieś skrytkę depozytową. Jeśli
nic nie znajdziesz, szukaj w innych dzielnicach.
- Masz to załatwione.
S
ekcja, w której przeprowadzano testy, była oddzielona długimi korytarzami; niektóre z nich były
przeszklone, inne miały ściany pomalowane na jasnozielony kolor, który ponoć działa uspokajająco.
Lekarze i technicy byli ubrani na biało. Kolor symbolizujący niewinność i, oczywiście, władzę. Kiedy
przeszła przez kilkoro drzwi ze szkła zbrojonego, komputer rozkazał jej uprzejmie, żeby oddała broń.
Ewa wyjęła ją z pochwy, położyła na tacy i zobaczyła, jak wysuwa się z pokoju.
Bez broni poczuła się naga, jeszcze zanim skierowano ją do Pokoju Badań l-C i powiedziano, żeby się
rozebrała.
Położyła ubranie na przeznaczonej do tego ławce i spróbowała nie myśleć o technikach, którzy
obserwują ją na swoich monitorach, ani o nieprzyjemnie cichych maszynach z błyskającymi
bezosobowo światłami.
Badanie lekarskie było proste. Musiała tylko stać na środku pokoju w kształcie tuby i patrzeć, jak
błyskają światła, podczas gdy sprawdzano, czy jej wewnętrzne organy i kości nie uległy jakiemuś
uszkodzeniu.
Potem pozwolono jej włożyć niebieski kombinezon i usiąść; tymczasem maszyna przechyliła się, by
sprawdzić jej oczy i uszy. Inne urządzenie, które wysunęło się ze ściany, przeprowadziło standardowy
test na refleks. Jedynym człowiekiem, z jakim miała kontakt, był technik, który wszedł, by pobrać
krew.
Proszę otworzyć drzwi z napisem Badanie 2-C. Faza pierwsza jest zakończona, Dallas, porucznik,
Ewa.
W przyległym pokoju poinstruowano ją, że ma położyć się na wyściełanym stole, gdzie zostanie
przeprowadzone badanie mózgu. Nie chcą, żeby jakiś glina z guzem mózgu rozwalał cywilów,
pomyślała ze znużeniem.
Obserwowała techników przez szklaną szybę, podczas gdy hełm wsuwał się jej na głowę.
Potem rozpoczęły się gry.
Ławka została ustawiona w pozycji siedzącej i Ewę poddano testowi w rzeczywistości wirtualnej.
Siedziała w jakimś pojeździe podczas szaleńczego pościgu. Dźwięki eksplodowały jej w uszach:
wycie syren, wydawane podniesionym głosem sprzeczne rozkazy płynęły z komunikatora na tablicy
rozdzielczej. Widziała, że jest to typowa policyjna jednostka, w pełnym składzie. Jej zadaniem było
prowadzenie pojazdu, więc musiała zbaczać z trasy i umiejętnie manewrować, by nie rozjechać
przechodniów, których co chwila stawiano jej na drodze.
Jedną częścią mózgu zdawała sobie sprawę, że reakcje jej organizmu są kontrolowane: ciśnienie krwi,
puls, nawet ilość potu lejącego się po skórze oraz śliny napływającej do ust. Było gorąco, nieznośnie
gorąco. Ledwo uniknęła zderzenia z ciężarówką przewożącą żywność, która wjechała z turkotem na
jej pas.
Zorientowała się, gdzie jest. Obok starych portów po wschodniej stronie. Czuła je: wodę, zepsute ryby
i wielodniowy pot. Przyjezdni noszący swe niebieskie kombinezony robocze szukali jałmużny albo
pracy na jeden dzień. Przemknęła obok nich, usiłując zająć jak najdogodniejszą pozycję na ekranie.
Osobnik uzbrojony. Miotacz płomieni, granat ręczny. Poszukiwany za kradzież i zabójstwo.
Świetnie, pomyślała Ewa, przechylając się za nim. Świetnie, jak cholera. Przycisnęła gaz, skręciła z
całej siły kierownicę i otarła się o zderzak ściganego pojazdu, tak że aż poszły iskry. Płomień
przeleciał z szumem koło jej ucha, gdy mężczyzna do niej strzelił. Właściciel portowej restauracyjki
skulił się ze strachu i natychmiast kilku klientów poszło w jego ślady. Makaron ryżowy poleciał w
powietrze, a wraz z nim stek przekleństw.
Znowu uderzyła w cel.
Tym razem ścigany pojazd zatrząsł się i przechylił. Gdy mężczyzna starał się odzyskać panowanie nad
kierownicą, Ewa zajechała mu drogę. Wyskakując z wozu, podała głośno swoje nazwisko, stopień
oraz ostrzegła bandytę przed grożącymi mu konsekwencjami. Mężczyzna wysiadł, miotając
przekleństwa. I wtedy go ogłuszyła.
Uderzenie poraziło jego system nerwowy. Patrzyła, jak podskakuje, oblewa się potem i upada.
Ledwo zdążyła zaczerpnąć oddechu, by przygotować się do zmiany sceny, a ci pieprzeni technicy już
ją wsadzili w zupełnie nową sytuację. Krzyki, krzyki małej dziewczynki; wściekły ryk mężczyzny,
który jest jej ojcem.
Zrekonstruowali to niemal perfekcyjnie, opierając się na jej raporcie oraz zdjęciach z miejsca
zdarzenia, i teraz widziała na ekranie odzwierciedlenie swych wspomnień.
Ewa nawet nie próbowała obrzucić ich przekleństwami; stłumiła w sobie nienawiść, smutek i puściła
się biegiem na górę, w sam środek koszmaru.
Nie słyszała już krzyków małej dziewczynki. Walnęła w drzwi, wykrzyknęła swe nazwisko oraz
stopień. Ostrzegła mężczyznę stojącego po drugiej stronie drzwi przed grożącymi mu
konsekwencjami, próbowała go uspokoić.
- Pizdy. Wszystkie jesteście pizdami. Wejdź ty jebana dziwko! Zabiję cię!
Pod naporem jej ramienia drzwi wygięły się, jakby były z tektury. Weszła do środka, trzymając przed
sobą broń.
- Była taka sama jak jej matka - taka sama jak jej pieprzona matka. Myślały, że odejdą ode mnie.
Myślały, że mogą. Załatwiłem ją. Załatwiłem je. Ciebie też załatwię, ty jebana glino.
Mała dziewczynka patrzyła na nią dużymi martwymi oczami. Oczami lalki. Jej maleńkie bezradne
ciałko okaleczone, krew rozlewająca się w kałużę. I ściekająca z noża.
Powiedziała, by go przestraszyć: - “Ty skurwielu, rzuć broń! Rzuć ten pieprzony nóż!" Ale on szedł
dalej. Ogłuszyła go. Ale on szedł dalej.
W pokoju śmierdziało krwią, uryną i przypalonym jedzeniem. Niczym nie osłonięte żarówki dawały
jaskrawe, rażące światło, w którym wszystko, wszystko widziała ze wstrząsającą ostrością. Lalka z
oderwaną ręką leżąca na podartej kanapie, wygięta osłona okna, przez którą wpadało silne czerwone
światło neonu jarzącego się po drugiej stronie ulicy, przewrócony stolik z taniego tworzywa,
uszkodzony ekran rozbitego telełącza.
Mała dziewczynka o martwych oczach. Rozszerzająca się kałuża krwi. I błysk lepkiego ostrza noża.
- Zaraz wepchnę ci go w pizdę. Tak jak jej to zrobiłem.
Znowu go ogłuszyła. Jego oczy były dzikie, pijane od domowej roboty Zeusa, tego cudownego
narkotyku, który czynił z mężczyzn bogów, z całą siłą i szaleństwem, jakie stwarza iluzja
nieśmiertelności.
Nóż z purpurowym ostrzem przeciął ze świstem powietrze.
I zabiła go.
Szarpnięcie sparaliżowało jego układ nerwowy. Najpierw umarł jego mózg, więc jeszcze przez chwilę
ciało drgało konwulsyjnie, zanim oczy stały się całkiem szklane. Z trudem powstrzymała się, aby nie
krzyknąć, i usunąwszy kopnięciem nóż z jego wciąż zaciśniętej dłoni, popatrzyła na dziecko.
Oczy dużej lalki patrzyły na nią, mówiąc jej - raz jeszcze - że się spóźniła.
Zmuszając swe ciało do relaksu, nie dopuszczała do swego umysłu nic poza raportem.
Pierwsza część testu została zakończona. Ponownie skontrolowano reakcje jej organizmu, zanim
została zabrana na końcową część badań. Rozmowę w cztery oczy z psychiatrą.
Ewa nie miała nic przeciwko doktor Mirze. Ta kobieta była oddana swojej pracy. Gdyby miała
prywatną praktykę, mogłaby zarobić trzy razy tyle, co w policji i Wydziale Bezpieczeństwa.
Miała cichy głos z lekkim akcentem klas wyższych z Nowej Anglii. Jej jasnoniebieskie oczy były miłe
i przenikliwe. Była zadowoloną z życia sześćdziesięcioletnią kobietą, która nie miała w sobie nic z
matrony.
Jej złocistobrązowe włosy były starannie zebrane na karku w skomplikowany węzeł. Miała na sobie
schludny kostium w różowym odcieniu, z delikatnym złotym kółkiem w klapie.
Nie, osobiście Ewa nic przeciwko niej nie miała. Po prostu nienawidziła psychiatrów.
- Porucznik Dallas. - Mira wstała z miękkiego niebieskiego fotela. W zasięgu wzroku nie było biurka
ani komputera. Ewa wiedziała,
że to jedna ze sztuczek wymyślona po to, by badani odprężyli się i zapomnieli, że są pod stałą
obserwacją.
- Pani doktor. - Ewa usiadła w fotelu, który wskazała jej Mira.
- Waśnie miałam napić się herbaty. Przyłączy się pani do mnie?
- Jasne.
Mira podeszła z wdziękiem do obsługiwacza, zamówiła dwie herbaty, po czym przyniosła filiżanki do
części wypoczynkowej.
- Złe się stało, że testy zostały przełożone, pani porucznik. - Usiadła z uśmiechem i wypiła łyk
herbaty. - Badania są bardziej wiarygodne i z pewnością przynoszą o wiele większą korzyść, kiedy są
przeprowadzane w ciągu dwudziestu czterech godzin od wypadku.
- Nic się na to nie poradzi.
- Tak, wiem. Wstępne wyniki badań są zadowalające.
- Świetnie.
- Nadal nie chce pani poddać się autohipnozie?
- To nie jest obowiązkowe.
- Nie. - Mira założyła nogę na nogę. - Ma pani za sobą ciężkie przeżycie, pani porucznik. Są oznaki
fizycznego i psychicznego wyczerpania.
- Pracuję nad inną, bardzo trudną sprawą. Zabiera mi mnóstwo czasu.
- Tak, poinformowano mnie o tym. Czy bierze pani zalecane przez nas środki nasenne?
Ewa spróbowała herbaty. Była kwiatowa, sądząc po smaku i zapachu.
- Nie. Omówiłyśmy to już poprzednio. Mam prawo decydować czy je przyjmować, czy nie.
Postanowiłam ich nie brać.
- Ponieważ ograniczają możliwość kontroli nad sobą. Ewa popatrzyła jej w oczy.
- Zgadza się. Nie lubię być usypiana i nie lubię być tutaj. Nie lubię prania mózgu.
- Uważa pani te badania za pranie mózgu? Każdy rozgarnięty glina tak uważał.
- Nie są dobrowolne, prawda? Mira stłumiła westchnienie.
- Zabicie człowieka, bez względu na okoliczności, pozostawia uraz w pamięci każdego oficera policji.
Gdy ten uraz wpływa na uczucia, reakcje i postawę funkcjonariusza, to jego praca może na tym
ucierpieć. Jeśli powodem użycia broni był jakiś defekt fizyczny, to trzeba go znaleźć i usunąć.
- Znam wytyczne dowództwa, pani doktor. Jestem gotowa do ścisłej współpracy. Ale nie muszę tego
lubić.
- Nie, nie musi pani. - Mira trzymała z wdziękiem filiżankę na kolanie. - Pani porucznik, już po raz
drugi zabiła pani człowieka. Choć nie jest to nic niezwykłego, jak na oficera z pani stażem, jednak
wielu funkcjonariuszy nigdy nie musiało podjąć takiej decyzji. Chciałabym wiedzieć, jak pani ocenia
swój wybór i jakie są jego skutki.
Wolałabym być szybsza, pomyślała Ewa. Wolałabym, żeby ta mała bawiła się teraz swoimi
zabawkami, a nie została poddana kremacji.
- Ponieważ miałam do wyboru albo dać się pociachać na kawałki, albo go powstrzymać, to uważam,
że podjęłam słuszną decyzję. Uprzedziłam go o grożącym mu niebezpieczeństwie, lecz zignorował
moje ostrzeżenie. Próbowałam go ogłuszyć, ale nic to nie dało.
Dowód tego, że zabójca nie żartuje, leżał między nami na podłodze w kałuży krwi.
- Była pani wstrząśnięta śmiercią dziecka?
- Myślę, że każdy byłby wstrząśnięty śmiercią dziecka. Takim brutalnym morderstwem bezbronnej
osoby.
- I dostrzega pani podobieństwa między tą dziewczynką a sobą? - spytała cicho Mira. Zauważyła, że
Ewa spochmurniała i zamknęła się w sobie. - Pani porucznik, przecież obie dobrze wiemy, co panią
spotkało w przeszłości. Była pani wykorzystywana fizycznie, seksualnie i emocjonalnie. Została pani
porzucona, gdy miała osiem lat.
- To nie ma nic do...
- Myślę, że to miało wiele wspólnego ze stanem pani umysłu i uczuć - przerwała jej Mira. - Przez dwa
lata, między ósmym a dziesiątym rokiem życia, mieszkała pani w domu dziecka, kiedy trwały
poszukiwania pani rodziców. Nic pani nie pamięta z pierwszych ośmiu lat swego życia - ani imienia,
ani miejsca urodzenia, ani jakichkolwiek szczegółów.
Choć oczy Miry wydawały się łagodne, były przenikliwe i świdrujące.
- Nazwano panią Ewą Dallas i ostatecznie umieszczono w rodzinie zastępczej. Nie miała pani na to
wszystko żadnego wpływu. Była pani maltretowanym dzieckiem, zależnym od systemu, na którym
niejednokrotnie się pani zawiodła.
Tylko przemożną siłą woli Ewa zapanowała nad łzami i drżeniem głosu.
- A teraz ja, część systemu, zawiodłam, gdyż nie zdążyłam ochronić tego dziecka. Chce pani
wiedzieć, jak się teraz czuję, doktor Miro?
Jestem nieszczęśliwa. Chora. Zmartwiona.
- Czuję, że zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy. Przeszłam przez przygotowany przez panią
test w rzeczywistości wirtualnej i zrobiłam to jeszcze raz. Bo nie można było tego zmienić. Gdybym
mogła ocalić dziecko, ocaliłabym je. Gdybym mogła zaaresztować przestępcę, zaaresztowałabym go.
- Ale nie miała pani wyboru. Wredna dziwka.
- Miałam wybór - użyć broni czy nie. Po rozpatrzeniu wszystkich możliwości, wykonałam swój
obowiązek. Przeglądała pani mój raport. Zabicie człowieka było w pełni uzasadnione.
Mira milczała przez chwilę. Wiedziała, że jej umiejętności nie wystarczą, by przebić się przez mur
obrony Ewy.
- Świetnie, pani porucznik. Jest pani całkowicie przekonana, że może wykonywać swe obowiązki bez
żadnych ograniczeń. - Mira podniosła rękę, zanim Ewa zdążyła wstać. - Poza protokółem.
- Coś jest nie tak?
Mira uśmiechnęła się tylko.
- To prawda, że bardzo często umysł sam się broni. Nie chce pani pamiętać o pierwszych ośmiu
latach swego życia. Ale te lata są częścią pani. Mogę je pani przypomnieć, kiedy będzie pani na to
gotowa. A także - dodała cicho - pomóc się z nimi uporać.
- Sama siebie stworzyłam i mogę z tym żyć. Może nie chcę narażać się na ryzyko życia z takim
balastem? - Wstała i podeszła do drzwi. Kiedy się odwróciła, Mira siedziała dokładnie tak samo jak
przed chwilą, ze skrzyżowanymi nogami, ze śliczną filiżaneczką w ręce. Zapach kwiatowej herbaty
unosił się w powietrzu.
- Sprawa oparta na hipotezie - zaczęła Ewa i poczekała, aż Mira kiwnie głową. - Kobieta należąca do
elity towarzyskiej i mająca także zaplecze finansowe postanawia zostać kurwą. - Gdy Mira uniosła
brew, Ewa zaklęła zirytowana. - Nie musimy tu upiększać terminologii, pani doktor. Ta dziewczyna
postanowiła zarabiać na życie własnym ciałem. Obnosiła się z tym ostentacyjnie przed całą rodziną,
włącznie ze swym arcykonserwatywnym dziadkiem. Dlaczego?
- Trudno podać jeden konkretny motyw na podstawie tak ogólnej i powierzchownej informacji.
Najbardziej oczywiste wydaje się to, że ofiara uważała, iż jej jedynym atutem jest sprawność
seksualna. Albo lubiła, albo nienawidziła się kochać.
Zaintrygowana Ewa odsunęła się od drzwi. - Jeśli tego nienawidziła, to dlaczego została prostytutką?
- Żeby wymierzyć karę.
- Sobie?
- Z pewnością, i swoim najbliższym.
Żeby wymierzyć karę, zadumała się Ewa. Pamiętnik. Szantaż.
- Mężczyzna morduje - kontynuowała. - Ze złością, brutalnie. Zabójstwo ma związek z seksem i jest
popełnione w nietypowy i charakterystyczny sposób. Jego przebieg nagrywa na dyskietce, obchodzi
wymyślny system zabezpieczeń. Dyskietkę z nagraną sceną morderstwa dostarcza oficerowi
prowadzącemu śledztwo. Na miejscu zbrodni zostawia wiadomość, wiadomość, z której przebija buta.
Jaki on jest?
- Dysponuję tak małą ilością informacji - poskarżyła się Mira, lecz Ewa zauważyła, że udało jej się
wzbudzić zainteresowanie lekarki. - Pomysłowy - zaczęła. - Podróżnik, który wszystko dokładnie
planuje. Zarozumiały, prawdopodobnie zadowolony z siebie. Powiedziałaś, że morduje w
charakterystyczny sposób, więc pragnie zostawić po sobie ślad, chce pokazać, jaki jest sprawny i
inteligentny. Czy na podstawie własnych obserwacji i dedukcji sądzi pani, poruczniku, że znajduje on
przyjemność w mordowaniu?
- Tak. Sądzę, że rozkoszuje się tym. Mira kiwnęła głową.
- Więc z pewnością znowu zabije.
- Już to zrobił. Dwa morderstwa w przeciągu niecałego tygodnia. Nie będzie długo czekał, zanim
znowu zabije, prawda?
- To wcale nie jest takie pewne. - Mira wypiła łyk herbaty, tak jakby rozmawiały o najnowszej letniej
kolekcji. - Czy te dwa morderstwa coś ze sobą łączy poza sprawcą i metodą zabójstwa?
- Seks - odparła krótko Ewa.
- Aha. - Mira przechyliła głowę. - Mimo całej naszej technologii, mimo zadziwiającego postępu, jaki
dokonał się w genetyce, wciąż nie jesteśmy w stanie kontrolować ludzkich wad i zalet. Pewnie
jesteśmy zbyt humanitarni, by pozwolić na manipulowanie nimi. Namiętności są motorem działania
człowieka. Przekonaliśmy się o tym na początku tego stulecia, kiedy to inżynieria genetyczna niemal
wymknęła się nam spod kontroli. Źle się dzieje, że niektóre namiętności splatają się ze sobą. Seks i
przemoc. Dla niektórych to wciąż jest naturalne połączenie. - W tym momencie wstała, by odnieść
filiżanki i postawić je obok automatycznego obsługiwacza. - Chętnie bym się dowiedziała czegoś
więcej o tym mężczyźnie, pani porucznik. Jeśli kiedyś dojdzie pani do wniosku, że chce mieć jego
portret psychologiczny, mam nadzieję, że przyjdzie pani z tym do mnie.
- Obowiązuje mnie Kod Piąty. Mira obejrzała się za siebie.
- Rozumiem.
- Jeśli nie powstrzymamy go przed popełnieniem kolejnego morderstwa, może jakoś mi się uda
obejść przepisy.
- Będę do pani dyspozycji.
- Dzięki.
- Ewo, nawet silne kobiety, które same doszły do wszystkiego w życiu, mają swoje słabości. Nie bój
się ich.
Ewa wytrzymała wzrok Miry.
- Mam mnóstwo pracy.
B
adania wyprowadziły Ewę z równowagi. Wyładowała złość na swoim informatorze, zachowując się
wobec niego grubiańsko, przez co zraziła go do siebie i niemal straciła ślad w sprawie o przemyt
narkotyków. Jej nastrój daleki był od wesołości, kiedy wróciła do Centrali. Nie było wiadomości od
Feeneya.
Inni w jej wydziale wiedzieli, gdzie spędziła dzień, i robili co mogli, by trzymać się od niej z daleka.
W rezultacie rozdrażniona pracowała samotnie przez godzinę.
Ostatnim wysiłkiem poprosiła o połączenie z Roarke'em. Nie była ani zdziwiona, ani szczególnie
rozczarowana, kiedy okazało się, że jest niedostępny. Przesłała mu wiadomość w internacie, prosząc o
spotkanie, po czym zapisała w dzienniku, że skończyła pracę.
Zamierzała utopić swoje smutki w tanim alkoholu i miernej muzyce, przysłuchując się występowi
Mavis w Blue Sąuirrel.
Trzeba było sporo dobrej woli, by nie uznać tej knajpy za spelunkę. Światło było przyćmione,
klientela nerwowa, a obsługa żałosna. To było dokładnie to, czego Ewa szukała.
Fala nie zharmonizowanych ze sobą dźwięków muzycznych uderzyła w nią, gdy tylko weszła. Mavis
próbowała przebić się swoim namiętnym skrzeczącym głosem przez zespół składający się z wyta-
tuowanego we wszystkich barwach tęczy szczeniaka, który grał na syntezatorze.
Ewa odrzuciła opryskliwym tonem propozycję faceta w skórzanej kurtce z kapturem, który chciał
postawić jej drinka w jednej z prywatnych kabinek dla palących. Przecisnęła się do stolika, zamówiła
u zaganianej kelnerki screamera i rozsiadła się, by obejrzeć występ Mavis.
Nie jest zła, doszła do wniosku Ewa. Nie jest też dobra, ale klienci nie grymasili. Tego wieczoru
Mavis była pomalowana, jej drobna postać z obfitym biustem przypominała płótno w
pomarańczowo--fioletowe paski, na które gdzieniegdzie rzucono szmaragdowe plamy. Bransoletki i
łańcuchy pobrzękiwały, gdy krążyła w tańcu po małej, podwyższonej scenie. Stopień niżej tłum ludzi
wirował z takim samym entuzjazmem.
Ewa zauważyła małą, zapakowaną w folię paczuszkę, którą podawano sobie z rąk do rąk na skraju
parkietu. Narkotyki, oczywiście. Próbowali z nimi walczyć, zalegalizować je, zlekceważyć i ustalić
zasady ich posiadania. Nic nie zdało egzaminu.
Nie zainteresowało jej to na tyle, żeby dokonać aresztowań, więc podniosła rękę i pomachała do
Mavis.
Wokalna część utworu skończyła się - piosenka słaba, bo słaba, ale została wykonana. Mavis
zeskoczyła ze sceny, przecisnęła się przez tłum i oparła pomalowanym biodrem o krawędź stolika
Ewy.
- Hej, nieznajoma.
- Świetnie wyglądasz, Mavis. Co to za artysta?
- Och, taki znajomy. - Przesunęła się, popukała calowym paznokciem w lewy pośladek. - Caruso.
Widzisz, podpisał się na mnie. Zrobił mi to bezpłatnie w zamian za rozreklamowanie jego nazwiska.
- Oczy wyszły jej z orbit, kiedy kelnerka postawiła przed Ewą wysoki smukły kieliszek z pienistym
niebieskim płynem. - Screamer? Nie wolałabyś, żebym znalazła młotek i po prostu walnęła cię nim w
głowę?
- To był zasrany dzień - mruknęła Ewa i wypiła pierwszy porażający łyk trunku. - Chryste. Zawsze
tak się po nich czuję.
Zmartwiona Mavis pochyliła się nad nią.
- Mogę sobie zrobić małą przerwę.
- Nie, wszystko w porządku. - Ewa, ryzykując życie, wypiła jeszcze jeden łyk. - Po prostu chciałam
sprawdzić twoją nową knajpę i trochę się rozluźnić. Mavis, ty nie bierzesz, prawda?
- Hej, daj spokój. - Bardziej zmartwiona niż obrażona Mavis potrząsnęła Ewę za ramię. - Jestem
czysta, wiesz o tym. Puszczają po sali trochę narkotyków, ale lekkich. Trochę pigułek szczęścia,
trochę środków uspokajających, bardzo niewiele łataczy nastroju.
- Odsunęła od niej swą pokerową twarz. - Jeśli przymierzasz się do nalotu na tę knajpę, to
przynajmniej zrób to wtedy, kiedy mam wolne.
- Przepraszam. - Ewa zła na samą siebie potarła twarz rękami.
- Chwilowo nie nadaję się do kontaktów z ludźmi. Wracaj na scenę i śpiewaj. Lubię cię słuchać.
- Jasne. Ale gdybyś chciała mieć towarzystwo, kiedy będziesz wychodziła, daj mi znak. Załatwię to.
- Dzięki. - Ewa usiadła wygodnie, zamknęła oczy. Zdziwiła się, gdy muzyka stała się wolniejsza,
nawet bardziej łagodna. Jeśli nie rozglądała się po sali, nie było tak źle.
Za dwadzieścia kawałków mogłaby dostać okulary wywołujące dobry nastrój, rozkoszować się
światłami i kształtami, które zlewały się z muzyką. Wolała jednak zamknąć oczy.
- Trudno uwierzyć, że w takich spelunkach szuka pani zapomnienia, pani porucznik.
Otworzyła oczy i spojrzała na Roarke'a.
- Za każdym razem, gdy muszę dojść do siebie.
Usiadł naprzeciw niej. Stolik był na tyle mały, że zderzyli się kolanami. Poprawił się, przesuwając uda
wzdłuż jej ud.
- Dzwoniłaś do mnie, pamiętasz? I podałaś mi ten adres.
- Chciałam umówić się na spotkanie, ale nie szukałam kompana do picia.
Zerknął na stojący na stole kieliszek i pochylił się, by powąchać trunek.
- Nikogo nie namówisz na tę truciznę.
- W tej knajpie nie podaje się szlachetnego wina ani starej whiskey. Położył rękę na jej dłoniach tylko
po to, by zobaczyć, jak się nachmurzyła i wyszarpnęła.
- Może pójdziemy gdzieś, gdzie to robią?
- Jestem w fatalnym nastroju. Wyznacz spotkanie w dogodnym dla siebie terminie, a potem spadaj.
- W jakim celu mamy się spotkać? - Piosenkarka przyciągnęła jego uwagę. Uniósł brew, patrząc, jak
przewraca oczami i robi dziwne ruchy ręką. - Jeśli wokalistka nie dostała jakiegoś ataku, to wydaje mi
się, że daje ci znaki.
Ewa zerknęła na nią z rezygnacją i potrząsnęła głową.
- To moja przyjaciółka. - Potrząsnęła głową bardziej zdecydowanie, gdy Mavis wyszczerzyła zęby w
uśmiechu i podniosła oba kciuki. - Myśli, że szczęście mi dopisało.
- Bo dopisało. - Roarke podniósł kieliszek i postawił go na sąsiednim stoliku, gdzie chciwie
wyrywano go sobie z rąk do rąk.
- Właśnie ocaliłem ci życie.
- Szlag by to...
- Ewo, jeśli chcesz się upić, zrób to przynajmniej czymś, co nie zrujnuje ci żołądka. - Przejrzał kartę,
skrzywił się. - A tego nie da się tutaj kupić. - Wziął ją za rękę i wstał. - Chodź.
- Dobrze mi tutaj.
Pochylił się cierpliwie, zbliżając twarz do jej twarzy.
- Mam nadzieję, że będziesz wystarczająco pijana, by zadać komuś parę ciosów pięścią, nie martwiąc
się o konsekwencje. Przy mnie nie musisz się upijać, nie musisz się martwić. Możesz mnie okładać
pięściami, ile dusza zapragnie.
- Dlaczego?
- Bo masz jakiś smutek w oczach. I to mnie trapi. - Kiedy zastanawiała się nad tym zadziwiającym
stwierdzeniem, podniósł ją z krzesła i poprowadził w stronę drzwi.
- Idę do domu - postanowiła.
- Nie, nie idziesz.
- Słuchaj, kompanie...
Tyle zdążyła powiedzieć, zanim przycisnął ją do ściany i zmiażdżył jej usta pocałunkiem. Nie
walczyła z nim. Dech jej zaparło; jego gwałtowność wywołała w niej wściekłość i pożądanie, które
odczuła tak silnie jak uderzenie pięścią.
Minęło zaledwie parę sekund, zanim uwolnił jej usta.
- Przestań - zażądała nienawidząc się za to, że jej głos jest tylko drżącym szeptem.
- Bez względu na to, co myślisz - powiedział starając się zapanować nad sobą - zdarzają się takie
chwile, gdy potrzebujesz drugiego człowieka. W tym momencie mnie. - Wypchną] ją na dwór. - Gdzie
jest twój samochód?
Wskazała go ręką i pozwoliła poprowadzić się po chodniku.
- Nie wiem, jaki masz problem.
- Chyba ty nim jesteś. Wiesz, jak wyglądałaś? - spytał próbując otworzyć drzwi. - Siedząc w tej
spelunie z zamkniętymi, podsinionymi oczami?
Ten opis tylko rozpalił jej gniew. Roarke posadził ją na miejscu dla pasażerów i obszedł samochód, by
usiąść za kierownicą.
- Jaki jest twój pieprzony kod?
Zafascynowana jego gwałtownym temperamentem, przesunęła się i sama otworzyła zamek. Roarke
nacisnął starter i samochód oderwał się od krawężnika.
- Próbowałam się odprężyć - powiedziała ostrożnie Ewa.
- Nie wiesz, jak to robić - odparł. - Wpakowałaś się tam, ale nie pozbyłaś się kłopotu. - Chodzisz po
linie, Ewo, lecz to jest cholernie cienka lina.
- Właśnie do tego jestem przygotowana.
- Tym razem nie wiesz, z czym masz kłopot. Jej palce zacisnęły się w pięść.
- A ty wiesz?
Milczał przez chwilę, tłumiąc własne uczucia.
- Później o tym porozmawiamy.
- Wolałabym teraz. Wczoraj pojechałam zobaczyć się z Elizabeth Banister.
- Wiem. - Odzyskawszy spokój, przystosował się do nierównego rytmu jej samochodu. - Zmarzłaś.
Włącz ogrzewanie.
- Nie działa. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że Elizabeth Banister prosiła cię, byś spotkał się z Sharon
i z nią porozmawiał?
- Ponieważ Beth prosiła mnie o to w zaufaniu.
- Co cię z nią łączy?
- Jesteśmy przyjaciółmi. - Roarke obrzucił ją uważnym spojrzeniem. - Mam ich kilku. Ona i Richard
zaliczają się do nich.
- A senator?
- Nienawidzę tego pieprzonego, napuszonego, obłudnego tłuściocha - powiedział cicho Roarke. - Jeśli
z ramienia swojej partii będzie kandydował na prezydenta, to włożę cały swój majątek w kampanię
jego przeciwnika. Nawet gdyby był nim sam diabeł.
- Powinieneś uważać na to, co mówisz - rzekła i uśmiechnęła się. - Wiedziałeś, że Sharon prowadziła
pamiętnik?
- To naturalne. Była kobietą interesu.
- Nie mówię o dzienniku, w którym zapisywała spotkania z klientami. Chodzi mi o pamiętnik,
osobisty pamiętnik. Sekrety, Roarke. Szantaż.
W milczeniu rozważał jej słowa.
- No, no. Znalazłaś swój motyw.
- Zobaczymy. Masz mnóstwo sekretów, Roarke.
Zaśmiał się cicho, zatrzymując samochód przed bramą swojej posiadłości.
- Naprawdę myślisz, że jestem ofiarą szantażu? Że jakaś zagubiona, żałosna kobieta, taka jak Sharon,
wygrzebała informację, której ty nie możesz znaleźć, i wykorzystała ją przeciwko mnie?
- Nie. - To byłoby łatwe. Położyła mu rękę na ramieniu. - Nie wjadę z tobą do środka. - To już nie
byłoby łatwe.
- Gdybym przywiózł cię tu dla seksu, uprawialibyśmy seks. Oboje to wiemy. Chciałaś się ze mną
zobaczyć. Chciałaś postrzelać z takiej broni, z jakiej zabito Sharon i tę drugą dziewczynę, prawda?
Wypuściła powietrze. -Tak.
- Teraz masz okazję.
Brama otworzyła się. Samochód wjechał do środka.
10
Ten sam lokaj z kamienną twarzą stał przy drzwiach. Wziął płaszcz od Ewy z taką samą lekką
niechęcią.
- Każ przynieść kawę do sali strzelniczej - polecił Roarke, wprowadzając Ewę po schodach.
Znowu trzymał ją za rękę, lecz Ewa miała wrażenie, że robi to mniej przez sentyment, a bardziej z
chęci upewnienia się, iż mu nie ucieknie. Mogłaby mu powiedzieć, że za bardzo ją zaintrygował, by
gdziekolwiek poszła, lecz podobało jej się to gniewne rozdrażnienie kryjące się za jego pozornie
spokojnym sposobem bycia.
Kiedy weszli na trzecie piętro, przejrzał szybko swoje zbiory, wybierając bez zdenerwowania czy
wahania odpowiednie egzemplarze broni. Posługiwał się starymi rewolwerami ze znajomością rzeczy
i z doświadczeniem stałego użytkownika. Nie kolekcjonera, który kupił je tylko po to, by cieszyć się z
ich posiadania, ale człowieka robiącego użytek ze swoich zbiorów. Zastanawiała się, czy Roarke wie,
że to przemawia na jego niekorzyść. Albo czy go to obchodzi.
Gdy wybrana przez niego broń leżała bezpiecznie w skórzanej kaburze, podszedł do ściany.
Zarówno tabliczka sterująca drzwiami, jak i one same, były tak sprytnie ukryte w obrazie
przedstawiającym las, że nigdy by ich nie znalazła. Drzwi rozsunęły się, odsłaniając wejście do windy.
- Ta kabina zatrzymuje się tylko przy wybranych pokojach - wyjaśnił, gdy Ewa wsiadła wraz z nim
do windy. - Rzadko zabierani gości do salonu strzelniczego.
- Dlaczego?
- Możliwość oglądania i korzystania z mojej kolekcji mają tylko ci, którzy potrafią ją docenić.
- Jak dużo egzemplarzy kupujesz na czarnym rynku?
- Glina w każdym calu. - Błysnął szerokim uśmiechem. - Kupuję wyłącznie z legalnych źródeł. -
Zerknął na jej konduktorkę. - Przynajmniej wtedy, gdy masz włączony magnetofon.
Nie mogła stłumić uśmiechu. Oczywiście, że miała włączony magnetofon. I oczywiście wiedział o
tym. Tak bardzo była ciekawa, że otworzyła torbę, wyjęła rejestrator dźwięku i wyłączyła go.
- A urządzenie zapasowe? - spytał natychmiast.
- Jesteś za sprytny, źle na tym wyjdziesz. - Wsunęła rękę do kieszeni. Urządzenie zapasowe było
niemal tak cienkie jak kartka papieru. Unieruchomiła je kciukiem. - A co z twoim systemem ochrony?
- Rozejrzała się po windzie, gdy drzwi się otworzyły. - Urządzenia inwigilujące są zainstalowane w
każdym kącie.
- Jasne. - Znowu wziął ją za rękę i wyciągnął z windy.
Pokój miał wysoki sufit i był zadziwiająco skromny, biorąc pod uwagę zamiłowanie Roarke'a do
komfortu. Gdy tylko weszli do środka, zapaliły się światła, oświetlając gładkie, pomalowane na
piaskowy kolor ściany, rząd prostych krzeseł z wysokimi oparciami i stoliki, gdzie postawiono już
tacę ze srebrnym dzbankiem do kawy i porcelanowymi filiżankami.
Nie zwracając na nie uwagi, Ewa podeszła do długiego, błyszczącego, czarnego pulpitu
sterowniczego.
- Do czego to służy?
- Do różnych rzeczy. - Roarke odłożył przyniesioną z góry kaburę. Przycisnął dłoń do ekranu
identyfikacyjnego, który rozjaśnił się łagodnym zielonym blaskiem, gdy rysunek dłoni Roarke'a został
odczytany i zaakceptowany, po czym zapaliły się światełka i tarcze.
- Trzymam tu zapas amunicji. - Wcisnął szereg guzików. Otworzyła się gablotka ukryta w podstawie
konsoli. - To ci się przyda. - Z drugiej gablotki wyjął woskowe kulki do zatykania uszu oraz okulary
ochronne.
- To jak hobby? - spytała Ewa, zakładając okulary. Małe przezroczyste soczewki dokładnie osłaniały
jej oczy, woskowe kulki idealnie pasowały do uszu.
- Tak. Jak hobby.
Jego głos przebił się słabym echem przez jej ochraniacze, odgradzające ją od wszystkich innych
dźwięków. Wybrał trzydziestkę ósemkę, załadował.
- W połowie dwudziestego wieku to była standardowa broń policyjna. Pod koniec drugiego milenium
preferowano kaliber dziewięć milimetrów.
- RS-pięćdziesiąt były uważane za oficjalną broń podczas Rewolty Miejskiej i przetrwały aż do
trzeciej dekady dwudziestego pierwszego wieku.
Zadowolony uniósł brew.
- Odrabiasz pracę domową.
- Cholernie dokładnie. - Spojrzała na broń, którą trzymała w ręce.
- Żeby zrozumieć sposób myślenia zabójcy.
- Zatem zdajesz sobie sprawę, że ręczny laser, który masz przymocowany z boku, zyskał powszechne
uznanie dopiero jakieś dwadzieścia pięć lat temu.
Marszcząc lekko brwi, patrzyła, jak załadował bębenek.
- Laser nowej generacji wchodzi w skład standardowego wyposażenia policji od dwa tysiące
dwudziestego trzeciego. Nie zauważyłam żadnego lasera w twoich zbiorach.
Popatrzył na nią, w jego oczach malowało się rozbawienie.
- To zabawki tylko dla glin. Posiadanie ich jest nielegalne, pani porucznik, nawet dla kolekcjonerów.
- Wcisnął przycisk. Na przeciwległej ścianie wyświetlono z hologramu obraz. Widoczna na nim
postać tak łudząco przypominała żywego człowieka, że Ewa zamrugała oczami i wytężyła wzrok,
zanim zorientowała się, o co chodzi.
- Świetny obraz - mruknęła, przyglądając się potężnemu, muskularnemu mężczyźnie trzymającemu
broń, której nie potrafiła zidentyfikować.
- Ten człowiek jest kopią typowego dwudziestowiecznego bandyty. Trzyma w ręce AK-czterdzieści
siedem.
- Racja. - Przyjrzała mu się mrużąc oczy. Wyglądał bardziej przerażająco niż na zdjęciach i kasetach
video, które widziała.
- Bardzo popularny wśród miejskich gangów i handlarzy narkotyków.
- Chętnie wykorzystywany podczas napadów - mruknął Roarke.
- Wygodny w użyciu. Gdy uruchomię hologram i on trafi do celu, poczujesz lekkie szarpnięcie. Raczej
jakby cię poraził prąd o niewielkim napięciu niż jakbyś została postrzelona. - Chcesz spróbować?
- Ty pierwszy.
- Świetnie. - Roarke uruchomił obraz. Bandyta na hologramie rzucił się do przodu, unosząc broń.
Natychmiast włączyły się efekty dźwiękowe.
Przerażona piekielnym hałasem Ewa zrobiła gwałtowny krok do tym. Opryskliwe, sprośne wyrazy,
łoskot uliczny, przerażająco szybki wystrzał z broni.
Przyglądała się z rozdziawionymi ustami, jak obraz bluznął czymś, co aż za bardzo przypominało
krew. Wydawało się, że buchnie ona także z szerokiej piersi, gdy mężczyzna poleciał do tyłu. Broń
wypadła mu z ręki. Potem wszystko zniknęło.
- Chryste!
Trochę zdziwiony, że się przed nią popisywał niczym dzieciak w salonie gier, Roarke opuścił broń.
- Trudno sobie wyobrazić, jaką krzywdę może wyrządzić taka broń, jeśli obraz nie jest wystarczająco
realistyczny.
- Chyba tak. - Musiała przełknąć ślinę. - Czy trafił w ciebie?
- Tym razem nie. Oczywiście, gdy jest jeden na jednego, a ty możesz przewidzieć każdy ruch swego
przeciwnika, nietrudno jest wygrać swoją kolejkę.
Roarke nacisnął jeszcze parę guzików i zabity bandyta znowu się pojawił, cały, gotowy dalej walczyć.
Roarke automatycznie złożył się do strzału. Niczym stary glina, pomyślała Ewa. Albo, posługując się
jego słowami, doświadczony bandyta.
Nagle mężczyzna rzucił się do przodu i gdy Roarke strzelił, w krótkich odstępach czasu pojawiły się
inne postaci. Mężczyzna z jakąś ohydną krótką bronią, burkliwa kobieta celująca ze strzelby z długą
lufą - Magnum kaliber 44, doszła do wniosku Ewa - małe przerażone dziecko, które niosło piłkę.
Błyskali, strzelali, przeklinali, wrzeszczeli, krwawili. Kiedy wszystko się skończyło, dziecko siedziało
samotnie na ziemi, zalewając się łzami.
- Strzelając na chybił trafił, tak jak teraz, jest o wiele trudniej trafić - powiedział Roarke. - Dostałem
w ramię.
- Co? - Ewa zamrugała oczami, znowu skupiając na nim wzrok. - Twoje ramię...
Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Nie martw się, kochanie. To tylko powierzchowna rana. Serce waliło jej jak dzwon, choć próbowała
sobie tłumaczyć, że to absurdalna reakcja.
- Piekielna zabawka, Roarke. Czas na prawdziwą grę i zabawę. Często grasz?
- Od czasu do czasu. Jesteś gotowa, żeby spróbować?
Ewa doszła do wniosku, że jeśli uporała się z rzeczywistością wirtualną, upora się i z tym.
- Tak, włącz coś na chybił trafił.
- To w tobie podziwiam, pani porucznik. - Roarke wybrał amunicję, załadował broń. - Tę bezustanną
chęć działania. Ale najpierw zrobimy suchą zaprawę.
Wysunął zwykłą tarczę - koła i oczy byka. Stanął za Ewą, włożył jej trzydziestkę ósemkę w dłonie i
trzymał je dalej. Przycisnął policzek do jej policzka.
- Musisz wycelować, gdyż ten pistolet nie wyczuwa ciepła i ruchu, tak jak twoja broń. - Ustawiał jej
ręce, dopóki nie znalazł właściwej pozycji. - Kiedy będziesz gotowa do strzału, naciśnij spust, nie
pompuj go. Poczujesz lekkie szarpnięcie. On nie jest taki łagodny i cichy jak twój laser.
- Rozumiem - mruknęła. - Głupotą było reagowanie na dotyk jego rąk, jego ciała, przyciskającego się
do jej pleców, na jego zapach. - Dusisz mnie.
Przekręcił głowę wystarczająco mocno, by musnąć wargami płatek jej ucha. To było niewinne
dotknięcie, miłe jak pieszczota dziecka.
- Wiem. Musisz być przygotowana na to, że sprawi ci to większą trudność niż zwykle. Twoją reakcją
może być wahanie. Nie dopuść do tego.
- Nie waham się. - Na dowód czego nacisnęła spust. Ręce jej drgnęły, co ją zirytowało. Strzeliła drugi
raz, i trzeci; trafiła zaledwie o cal od środka tarczy. - Jezu, czujesz to, prawda? - Poruszyła
ramionami, zafascynowana sposobem, w jaki się ułożyły, dopasowując się do broni w jej rękach.
- Masz dobre oko. - Był pod wrażeniem, ale mówił łagodnym głosem. - Oczywiście, strzelanie do
tarczy to zupełnie co innego niż strzelanie do człowieka. Nawet jego surogatu.
Wyzwanie? - zastanowiła się. Cóż, była gotowa je przyjąć.
- Ile strzałów mi pozostało?
- Załadujemy cały magazynek. - Zaprogramował nową serię. Powodowany ciekawością wybrał
trudniejszą wersję. - Gotowa?
Obrzuciła go szybkim spojrzeniem i złożyła się do strzału.
- Taak.
Pierwszą postacią była starsza kobieta ściskająca w obu rękach torbę z zakupami. Ewa omal nie
strąciła głowy przygodnego widza, zanim jej palec znieruchomiał. Mechanizm drgnął w lewo i za-
strzeliła rabusia, zanim zdążył walnąć łomem starą kobietę. Lekkie ukłucie w lewe biodro zmusiło ją
do ponownego przesunięcia się i zabicia łysego mężczyzny, który trzymał broń podobną do jej
własnej.
Potem szybko pojawili się następni.
Roarke patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Nie, ani razu nie drgnęła, pomyślał. Cały czas miała
obojętne szklane oczy. Oczy gliny. Wiedział, że ma przyśpieszony puls, a poziom adrenaliny
gwałtownie się zwiększył. Jej ruchy były szybkie, ale tak zręczne i wprawne jak ruchy tancerki.
Szczęki miała zaciśnięte, ręce pewnie trzymały broń.
I pożądał jej, uświadomił sobie, rozpaczliwie jej pożądał.
- Dwa razy mnie trafili - powiedziała niemal do siebie. Sama otworzyła komorę i załadowała broń,
przypominając sobie, jak Roarke to robił. - Raz w biodro, raz w brzuch. To znaczy, że nie żyję, albo
jestem ciężko ranna. Włącz jeszcze jedną serię.
Spełnił jej prośbę, po czym wcisnął ręce do kieszeni i patrzył, jak strzela.
Kiedy skończyła, powiedziała, że chciałaby wypróbować szwajcarski model. Uznała, że bardziej jej
odpowiada pod względem ciężaru i skuteczności. Z pewnością ma przewagę nad rewolwerem,
pomyślała. Jest szybszy, skuteczniejszy, ma większą siłę rażenia, a załadowanie go trwa zaledwie parę
sekund.
Ani jeden, ani drugi nie leżał tak wygodnie w dłoni jak laser, ale oba egzemplarze uznała za
prymitywne i przerażająco skuteczne.
Po ich użyciu pozostawały podziurawione ciała i lejąca się strumieniami krew, przez co śmierć
zamieniała się w prawdziwą makabrę.
- Trafili cię? - spytał Roarke.
Mimo że obrazy zniknęły, wciąż wpatrywała się w ścianę, gdyż postacie nadal przesuwały się w jej
umyśle.
- Nie. Nic mi się nie stało. Co one robią z ciałem? - spytała cicho, odkładając broń. - Jak można było
ich używać, być zmuszonym do używania ich dzień po dniu, wiedząc, że mogą być użyte przeciwko
tobie? Kto mógłby stawić temu czoło - zastanowiła się - i pozostać przy zdrowych zmysłach?
- Ty byś mogła. - Zdjął okulary i wyjął kulki z uszu. - Wrażliwe sumienie i poświęcenie się pracy nie
są równoznaczne z jakimś rodzajem słabości. Przeszłaś przez testy. Drogo cię to kosztowało, ale przez
nie przeszłaś.
Ostrożnie odłożyła swoje ochraniacze.
- Skąd wiesz?
- Skąd wiem, że miałaś dzisiaj badania? Mam znajomości. Skąd wiem, ile cię to kosztowało? - Uniósł
jej podbródek. - Bo widzę - rzekł cicho. - Twoje serce walczy z twoją głową. Chyba nie zdajesz sobie
sprawy, że właśnie dlatego jesteś taka dobra w swojej pracy. Ani że dlatego tak mnie fascynujesz.
- Nie próbuję cię fascynować. Staram się znaleźć człowieka, który strzelał z broni, jakiej przed chwilą
użyłam; nie dla obrony, ale dla przyjemności. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Ty nim nie jesteś.
- Nie, nie jestem.
- Ale coś wiesz.
Zanim opuścił rękę, opuszkiem kciuka musnął dołek w jej policzku.
- Może. - Podszedł do stołu, nalał kawę. - Dwudziestowieczna broń, dwudziestowieczne zbrodnie,
dwudziestowieczne motywy.
- Zerknął na nią. - Mógłbym ci pomóc je znaleźć.
- Do tego wystarczy prosta dedukcja.
- Ale powiedz mi, pani porucznik, czy potrafisz bawić się w gry dedukcyjne dotyczące historii, czy
jesteś zbyt mocno związana ze współczesnością?
Sama się nad tym zastanawiała.
- Jestem elastyczna.
- Nie, ale jesteś bystra. Ten, kto zabił Sharon, zna i darzy sentymentem przeszłość, a może nawet ma
obsesję na jej punkcie.
- Jego brew uniosła się drwiąco. - Ja dobrze znam pewne fragmenty przeszłości i niewątpliwie darzę je
sentymentem. Czy to obsesja?
- Wzruszył niedbale ramieniem. - Sama będziesz musiała ocenić.
- Pracuję nad tym.
- Jestem tego pewien. Przeprowadźmy wywód logiczny w starym stylu, żadnych komputerów,
żadnych analiz technicznych. Najpierw przyjrzyjmy się ofierze. Uważasz, że Sharon była
szantażystką. I to pasuje. Była rozzłoszczoną, zbuntowaną kobietą, która pragnie władzy. I chce być
kochana.
- Wywnioskowałeś to wszystko z przebiegu waszych dwóch spotkań?
- Owszem. - Podał jej kawę. - I z rozmów z ludźmi, którzy ją znali. Przyjaciele i znajomi uważali ją za
fantastyczną, energiczną kobietę, ale skrytą. Kobietę, która opuściła rodzinę, a mimo to często o niej
myślała. Dziewczynę, która lubiła szaleć, a jednak często pogrążała się w zadumie. Wydaje mi się, że
wnioski z twojego i mojego dochodzenia są w dużej mierze zbieżne.
Zatrzęsła się ze złości.
- Nie wiedziałam, że bierzesz udział w śledztwie, Roarke.
- Beth i Richard są moimi przyjaciółmi. Traktuję poważnie swoje przyjaźnie. Oni się martwią, Ewo.
Nie chcę, aby Beth wciąż się obwiniała.
Przypomniała sobie jej niespokojne oczy i nerwowe ruchy. Westchnęła.
- W porządku, mogę się na to zgodzić. Z kim rozmawiałeś?
- Z przyjaciółmi, jak powiedziałem, ze znajomymi, z ludźmi związanymi z nią zawodowo. - Odstawił
filiżankę, gdy Ewa wypiła swoją kawę i zaczęła chodzić po pokoju. - To dziwne, że na temat jednej
kobiety krąży tak wiele różnych opinii i spostrzeżeń. Jeden ci powie, że Sharon była lojalna i
wspaniałomyślna. Inny, że była mściwa i wyrachowana. Jeszcze inny uważa ją za nałogową bywal-
czynię przyjęć, która ciągle szukała nowych wrażeń, a od następnego usłyszysz, że wieczory lubiła
spędzać samotnie w domu. Niezła aktorka z tej naszej Sharon.
- Przybierała różne twarze dla różnych ludzi. To dość częsty przypadek.
- Którą twarz, czy też którą rolę, zabił? - Roarke wyjął papierosa, zapalił go. - Szantaż. - W zadumie
wydmuchał aromatyczny kłąb dymu. - Mogła być w tym dobra. Lubiła wyciągać ludzi na zwierzenia i
zapewne robiła to z dużym wdziękiem.
- Ciebie też nim wabiła.
- Dość uporczywie. - Znowu uśmiechnął się niedbale. - Nie byłem przygotowany do zdradzania
informacji w zamian za seks. Nawet gdyby nie była córką mojej przyjaciółki i prostytutką, nie
przemówiłaby do moich uczuć. Wolę inny typ kobiet. - Jego wzrok znowu spoczął w zamyśleniu na
Ewie. - Albo tak mi się wydawało. Nadal nie rozumiem, dlaczego uczuciowa, zaganiana, wybuchowa
kobieta tak niespodziewanie przemówiła do mojego serca. Wypiła jeszcze łyk kawy i popatrzyła na
niego znad filiżanki.
- To nie jest pochlebne.
- Bo nie miało być. Chociaż jak na kogoś, kto ma ślepawego fryzjera i kto nie zwraca uwagi na modę,
wyglądasz zadziwiająco ładnie.
- Nie mam fryzjera ani czasu, żeby latać po sklepach. - Ani ochoty, pomyślała, żeby o tym rozmawiać.
- Wracając do sprawy. Jeśli Sharon DeBlass została zamordowana przez jedną z szantażowanych
przez siebie osób, to gdzie tu miejsce dla Loli Stan?
- Problem, prawda? - Roarke w zamyśleniu zaciągnął się dymem.
- Wydaje się, że nie miały ze sobą nic wspólnego, poza wybranym przez siebie zawodem. Wątpliwe,
żeby się znały albo miały tych samych klientów. Jednak był ktoś, kto znał je obie, przynajmniej
przelotnie.
- Ktoś, kto wybrał je obie. Roarke uniósł brew, kiwnął głową.
- Lepiej to ujęłaś.
- Co miałeś na myśli, mówiąc, że nie wiem, w co się ładuję? Jego wahanie było tak krótkie, tak
dobrze ukryte, że trudno było je zauważyć.
- Nie jestem pewien, czy rozumiesz, jaką DeBlass ma władzę. Skandal wywołany morderstwem jego
wnuczki może jeszcze ją zwiększyć. Chce zostać prezydentem i narzucić naszemu - i nie tylko-
społeczeństwu normy moralne.
- Uważasz, że mógłby wykorzystać śmierć Sharon dla celów politycznych? W jaki sposób?
Roarke zgasił papierosa.
- Mógłby przedstawić swoją wnuczkę jako ofiarę społeczeństwa, a uprawiany dla zysku seks jako
narzędzie zbrodni. Ptzecież świat, który pozwala na legalizację prostytucji, używanie środków
antykoncepcyjnych, swobodny dobór partnerów seksualnych, itd., itp., ponosi za to odpowiedzialność.
Ewa mogłaby wyrazić uznanie dla jego argumentacji, ale potrząsnęła głową.
- DeBlass chce także doprowadzić do zniesienia zakazu posiadania broni. Sharon została zastrzelona
z pistoletu, którego nie można oficjalnie kupić.
- Co znaczy, że jest jeszcze bardziej podstępny. Czy byłaby w stanie się obronić, gdyby posiadała
broń? - Potrząsnął głową. - Nieważne, jaka jest odpowiedź, liczy się pytanie. Czy zapomnieliśmy o
naszych przodkach i ich zasadach? O prawie do noszenia broni. Kobiecie zamordowanej we własnym
domu, we własnym łóżku, ofierze wolności seksualnej i bezbronności. O większym, tak, o wiele
większym upadku moralnym.
Podszedł i wyłączył pulpit sterowniczy.
- Och, podniosą się głosy, że morderstwa popełniane przez bandytów były regułą, nie wyjątkiem,
kiedy każdy, kto chciał i miał pieniądze, mógł kupić broń. Ale on je uciszy. Partia Konserwatywna
staje się coraz silniejsza, a on jest jednym z jej przywódców.
Widział, że zastanawia się nad jego słowami, popijając kawę.
- Przyszło ci do głowy, że może on wcale nie chce, by złapano mordercę?
Popatrzyła na niego z zainteresowaniem.
- Dlaczego miałby nie chcieć? Pomijając względy osobiste, czy to nie mógłby być kolejny argument
przemawiający za jego tezą? Oto marna kreatura, wyrzutek społeczeństwa, który zamordował moją
biedną, wykolejoną wnuczkę.
- To ryzykowne, prawda? Może morderca był filarem swego środowiska i również zszedł na
manowce. Lecz kozioł ofiarny z pewnością jest potrzebny.
Czekał przez chwilę, widząc, że zastanawia się nad tym.
- Jak myślisz, kto postarał się o to, żebyś przeszła testy w środku śledztwa? Kto obserwuje każdy twój
krok, kontrolując każdy etap twojego dochodzenia? Kto grzebie w twojej przeszłości, w twoim życiu
osobistym i zawodowym? Wstrząśnięta odstawiła filiżankę.
- Podejrzewam, że to DeBlass naciskał, abym przeszła badania. Nie wierzy mi albo doszedł do
wniosku, że nie jestem wystarczająco kompetentna, by prowadzić śledztwo. Poza tym kazał śledzić
Feneeya i mnie od Wschodniego Waszyngtonu. - Odetchnęła głęboko. - Skąd wiesz, że grzebie w
moim życiu? Ponieważ ty to robisz?
Nie przejął się ani gniewnym wyrazem jej oczu, ani zarzutem, jaki mu postawiła. Wolał to od
niepokoju, jaki ktoś inny mógłby okazać.
- Nie, ponieważ go obserwuję, podczas gdy on obserwuje ciebie. Doszedłem do wniosku, że będę
miał większą satysfakcję, jeśli sam cię poznam, zamiast czytać raporty na twój temat.
Podszedł bliżej i przesunął palcami po jej wzburzonych włosach.
- Szanuję prywatność ludzi, na których mi zależy. A na tobie mi zależy, Ewo. Nie wiem dokładnie,
dlaczego, ale ciągnie mnie do ciebie.
Kiedy zaczęła się cofać, zacisnął palce.
- Mam dosyć tego, że za każdym razem, gdy jestem z tobą, wyciągasz sprawę morderstwa.
- Bo to morderstwo nas dzieli.
- Nie. Jeśli sprawia ci to jakąś różnicę, to właśnie dlatego znaleźliśmy się tutaj. Czy to stanowi jakiś
problem? Czy nie możesz pozbyć się porucznik Dallas i poddać się uczuciu?
- Nią właśnie jestem.
- Więc jej właśnie pragnę. - Jego oczy pociemniały z nagłego pożądania, - Bał się, że będąc w stanie
takiego podniecenia, lada chwila zacznie ją błagać. - Porucznik Dallas nie bałaby się mnie, nawet
gdyby Ewa się bała.
Kawa podziałała na nią jak środek pobudzający. Dlatego była taka zdenerwowana.
- Nie boję się ciebie, Roarke.
- Naprawdę? - Przysunął się bliżej i położył dłonie na klapach jej bluzki. - Jak myślisz, co się stanie,
jeśli przekroczysz pewną granicę?
- Zbyt wiele - mruknęła. - Za mało. Seks nie jest dla mnie najważniejszą sprawą w życiu. Rozprasza
moją uwagę.
Złość malująca się w jego oczach przeszła w rozbawienie.
- Masz rację, u diabła. Kiedy jest dobry. Czy nie nadeszła pora, żebym ci pokazał, na czym to polega?
Ścisnęła go za ręce, niepewna, czy chce się przysunąć, czy odsunąć.
- To byłby błąd.
- Więc będziemy musieli go popełnić - mruknął, zanim przycisnął usta do jej ust.
Przysunęła się.
Objęła go, zanurzając palce w jego włosach. Jej ciało przycisnęło się do niego, drżąc, gdy pocałunek
stał się gwałtowniejszy, potem nawet brutalny. Jego usta były zmysłowe, niemal rozpustne. Zszoko-
wana poczuła, że ogarnia ją płomień namiętności.
Jego szybkie niecierpliwe ręce wyciągnęły już jej bluzkę z dżinsów, odnajdując nagie ciało. W
odpowiedzi szarpnęła za jedwabną koszulę, pragnąc dotknąć jego skóry.
Oczami wyobraźni zobaczył, jak rzuca ją na podłogę, wbija się w nią, dopóki jej krzyki nie powtarzają
się echem jak strzały z pistoletu, a jego orgazm nie wybucha niczym krew. To byłoby szybkie i ostre. I
zaraz by się skończyło.
Oddychając chrapliwie, szarpnął się do tyłu. Jej twarz pokrywał rumieniec, usta były nabrzmiałe.
Rozerwał jej bluzkę na ramieniu.
Atmosfera przemocy wypełniała pokój, zapach prochu wciąż unosił się w powietrzu, broń wciąż była
w zasięgu ręki.
- Nie tutaj. - Na wpół ją zaniósł, na wpół zaciągnął do windy. Zanim drzwi się otworzyły, oderwał
rozerwany rękaw. Przycisnął ją do ściany, gdy drzwi kabiny zamknęły się, i zaczął niezdarnie odpinać
jej kaburę. - Zdejmij to cholerstwo. Zdejmij to.
Gwałtownym ruchem jedną ręką odpięła kaburę, a drugą próbowała rozpiąć mu guziki.
- Dlaczego masz na sobie tyle rzeczy?
- Następnym razem będzie ich mniej. - Rozsunął poły postrzępionej bluzki. Pod spodem miała tylko
cienką, niemal przezroczystą koszulę, odsłaniającą małe, jędrne piersi i nabrzmiałe brodawki.
Zamknął je w dłoniach i zobaczył, że popatrzyła na niego szklistym wzrokiem. - Gdzie lubisz, żeby
cię dotykać?
- Dobrze ci idzie. - Musiała przytrzymać się ściany, by nie stracić równowagi.
Kiedy drzwi znowu się otworzyły, byli spleceni w uścisku. Nie przestając się obejmować, wyszli z
windy; Roarke drażnił zębami i drapał zmysłowo jej szyję. Upuściła na podłogę torbę i kaburę z
bronią.
Rzuciła okiem na pokój: duże okna, lustra, przytłumione kolory. Pod nogami czuła puszysty dywan, a
w powietrzu unosił się zapach kwiatów. Gdy zdejmowała pospiesznie spodnie, jej wzrok padł na
łóżko
;
- Święty Boże.
Było ogromne - jezioro granatu ujęte między wysokie rzeźbione poręcze z drewna. Stało na
podwyższeniu pod kopulastym świetlikiem. Naprzeciw łóżka znajdował się kominek z jasnozielonego
kamienia, na którym wonne drewno paliło się z trzaskiem.
- Śpisz tutaj?
- Dzisiaj nie zamierzam spać.
Wciągnął ją po dwóch schodkach na podwyższenie i rzucił na łóżko.
- Muszę się zameldować o siódmej zero zero.
- Zamknij się, pani porucznik.
- W porządku.
Z tłumionym śmiechem wturlała się na niego i przycisnęła usta do jego ust. Rozpierała ją dzika,
szaleńcza energia. Nie poruszała się wystarczająco prędko, ręce nie były wystarczająco szybkie, by
zaspokoić jej żądze.
Zrzuciła kozaki, pozwalając, by Roarke ściągnął jej dżinsy z bioder. Zalała ją fala rozkoszy, kiedy
usłyszała, że jęknął. Upłynęło wiele czasu od dnia, gdy czuła napięte, podniecone, męskie ciało, a
jeszcze więcej od chwili, gdy pragnęła je czuć.
Potrzeba spełnienia była silna i paląca. Pomyślała, że gdy będą już nadzy, usiądzie na nim okrakiem i
zaspokoi ją. Ale on odwrócił tę pozycję, tłumiąc jej nerwowe protesty długim gwałtownym
pocałunkiem.
- Czemu się tak spieszysz? - wymamrotał, przykrywając dłonią jej pierś i obserwując wyraz twarzy
Ewy, podczas gdy jego kciuk zadawał katusze jej sutce. - Nawet ci się nie przyjrzałem.
- Pragnę cię.
- Wiem. - Dźwignął się i przesunął dłoń z jej ramienia na udo, podążając wzrokiem za swoją ręką.
Krew waliła mu w lędźwiach. Ścisnął lekko jej pierś. - Mała. Bardzo delikatna. Kto by się spodziewał.
- Chcę cię mieć w środku.
- Chcesz mieć w środku tylko niewielką cząstkę mnie - mruknął.
- Do diabła! - Jęknęła, gdy pochylił głowę i wziął jej pierś w usta. Wiła się spazmatycznie, gdy ssał
jej sutkę, najpierw tak delikatnie, że przeżywała prawdziwe męki, potem mocniej, szybciej, aż w
końcu musiała zagryźć usta, by nie krzyczeć. Jego ręce nie przestawały jej pieścić, rozniecając
egzotyczne ognie żądzy.
Nie była do tego przyzwyczajona. Seks, kiedy już się na niego decydowała, był szybki, prosty i
zaspokajał podstawowe potrzeby. Dzisiejszy akt ogarniał ją całą, angażował uczucia, bombardował
zmysły.
Próbowała wsunąć między nich rękę, dotknąć go tam, gdzie twardy i ciężki przyciskał się do niej.
Ogarnęła ją panika, kiedy złapał ją za nadgarstki i podniósł jej ręce nad głowę.
- Nie rób tego.
W pierwszym odruchu byłby ją puścił, gdyby nie spojrzał jej w oczy. Malowała się w nich panika,
nawet strach, ale także i pożądanie.
- Ewo, nie możesz ciągle nad sobą panować. - Pogłaskał ją po udzie. Zadrżała, obrzuciła go
nerwowym spojrzeniem, kiedy musnął palcami wewnętrzną stronę jej kolana.
- Nie rób tego - powtórzyła łapiąc z trudem powietrze.
- Czego nie robić? Nie szukać słabego punktu, by go wykorzystać?
- Na próbę zaczaj pieścić wrażliwą skórę, wodząc palcami w górę, w kierunku jej rozpłomienionej
kobiecości i z powrotem. Dyszała ciężko, próbując odsunąć się od niego.
- Chyba za późno - wymamrotał. - Chcesz zaspokojenia bez żadnych pieszczot? - Dotknął
rozchylonymi wargami jej szyi i przesuwał je coraz niżej i niżej, czując, że jej ciało drży pod nim
niczym drut elektryczny. - Do tego nie potrzebujesz partnera. A dzisiejszej nocy go masz. Mam
zamiar dostarczyć ci tyle przyjemności, ile zdołam.
- Nie mogę. - Naprężyła się, usiłując zrzucić go z siebie, ale każdy gwałtowny ruch dostarczał jej
tylko nowych zabójczych doznań.
- Daj się ponieść miłości. - Szalał z pożądania. Jej opór rozwścieczał go i jednocześnie prowokował.
- Nie mogę.
- Sprawię, że dasz się ponieść miłości, a ja będę się temu przyglądał. - Znowu zaczaj się na nią
wsuwać, czując każde drgnięcie jej ciała, dopóki jego twarz nie znalazła się na wysokości jej twarzy.
Przycisnął mocno dłoń do wzgórka między jej udami.
- Ty draniu. Nie mogę - syknęła przez zęby.
- Kłamczucha - rzekł cicho, po czym wsunął w nią palec. Jego jęk zmieszał się z jej jękami, gdy
dotknął jej zaciśniętej, rozpalonej, wilgotnej kobiecości. Starając się za wszelką cenę zapanować nad
sobą, skupił wzrok na jej twarzy, która przybrała wyraz przerażenia, potem bezgranicznego
zdziwienia, a w końcu bezradności.
Chciała mu się wyślizgnąć, uwolnić się od niego, ale nie dała rady. Ktoś krzyknął, gdy zapadła się w
otchłań, a jej ciało eksplodowało. Przez sekundę cała napięła się niebezpiecznie, po czym przeszył ją
dreszcz ostrej zmysłowej rozkoszy. Osłabła oszołomiona, zdezorientowana.
Oszalał z pożądania.
Podciągnął ją do góry, tak że uklękła, opierając mu ciężko głowę na ramieniu.
- Jeszcze raz - zażądał, odciągając za włosy jej głowę do tyłu i szukając łapczywie jej ust. - Jeszcze
raz, do cholery.
- Tak. - To narastało tak szybko. Czuła gwałtowną potrzebę zaspokojenia. Pieszcząc go namiętnie,
wygięła się w łuk, by jego usta mogły jej dotykać gdzie i jak chciały.
Jej następny orgazm szarpnął nim niczym ostry pazur. Z dziwnym warknięciem pchnął ją na plecy,
uniósł wysoko jej biodra i wszedł w nią. Objęła go mocno, niczym gorąca, chciwa miłości pięść.
Jej paznokcie drapały go po plecach. Jej biodra poruszały się rytmicznie, gdy zagłębiał się w niej.
Kiedy jej ręce zsunęły się bez siły z jego ramion, wytrysnął w nią.
11
D
ługo się nie odzywała. W gruncie rzeczy nie było nic do powiedzenia. Z pełną świadomością
zdecydowała się na nierozważny krok. Jeśli pociągnie on za sobą przykre konsekwencje, poniesie je.
Teraz musi zachować resztki godności i wyjść stąd.
- Muszę iść. - Odwróciwszy głowę, usiadła, zastanawiając się, jak znajdzie swoje ubranie.
- Nie sądzę - powiedział Roarke leniwym, pewnym siebie, rozwścieczonym głosem. W chwili, gdy
zaczęła wstawać, chwycił ją za ramię i ponownie przewrócił na plecy.
- Słuchaj, zabawa to zabawa.
- Z pewnością. Nie wiem, czy to, co się przed chwilą wydarzyło, można uznać za zabawę. Moim
zdaniem było to zbyt gwałtownie jak na zwykłą rozrywkę. Jeszcze z tobą nie skończyłem, pani
porucznik. - Kiedy jej oczy zwęziły się, wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Dobrze, właśnie chciałem...
Dech mu zaparło, a słowa zamarły, gdy walnęła go łokciem w żołądek. W mgnieniu oka odwróciła ich
pozycje. Dobrze wycelowany łokieć wciskał się niebezpiecznie w jego tchawicę.
- Słuchaj, stary, przychodzę i wychodzę, kiedy chcę, więc hamuj swoje ego.
Podniósł dłonie, niczym białą flagę, na znak pokoju. Jej łokieć uniósł się o pół cala, zanim Roarke
przesunął się i podniósł gwałtownie.
Była uparta, silna i inteligentna. I dlatego wpadła w jeszcze większą wściekłość, gdy po zaciętej walce
znowu znalazła się podium.
- Napad na oficera będzie cię kosztował od roku do pięciu lat, Roarke. W więzieniu, nie w wygodnym
areszcie domowym.
- Nie masz na sobie odznaki. W ogóle nic na sobie nie masz. - Uszczypnął ją po przyjacielsku w
policzek. - Nie zapomnij zaznaczyć tego w swoim raporcie.
Tyle jeśli chodzi o zachowanie godności, pomyślała.
- Nie chcę z tobą walczyć. - Ucieszyła się, że jej głos brzmi spokojnie i rozważnie. - Po prostu muszę
iść.
Przesunął się, zobaczył, że jej oczy rozszerzają się ze zdziwienia, po czym przymykają, kiedy znowu
wsunął się w nią.
- Nie zamykaj oczu - wyszeptał chrapliwie.
Więc obserwowała go, niezdolna oprzeć się przenikającej ją rozkoszy. Teraz poruszał się w
powolnym rytmie, długimi, mocnymi suwami, które podniecały jej zmysły.
Jej oddech stał się płytki, przyśpieszony. Widziała tylko jego twarz, czuła tylko zmysłowe, płynne
ruchy jego ciała w sobie, niestrudzone tarcie, które doprowadziło ją do spazmu rozkoszy.
Jego palce splotły się z jej palcami, a jego usta przycisnęły do jej warg. Poczuła, że jego ciało napięło
się gwałtownie, zanim schował twarz w jej włosach. Leżeli cicho, złączeni w uścisku, zastygli w
bezruchu. Odwrócił głowę i wycisnął pocałunek na jej czole.
- Zostań - wymamrotał. - Proszę.
- Dobrze. - Teraz zamknęła oczy. -Dobrze, zostanę.
N
ie spali. Jednak kiedy wczesnym rankiem Ewa weszła pod prysznic w domu Roarke'a, dręczyło ją
nie uczucie zmęczenia, ale zakłopotania.
Nie spędzała nocy z mężczyznami. Zawsze przestrzegała tego, żeby seks był szybki, prosty i...
bezosobowy. A jednak nazajutrz o poranku stała w jego łazience pod strumieniem gorącej wody. W
nocy przez wiele godzin poddawała się jego zuchwałym pieszczotom. Zaatakował, a potem posiadł te
części jej ciała, które uważała za nie do zdobycia.
Próbowała żałować tego, co się stało. Wydawało się to ważne, że uświadomiła sobie i zrozumiała swój
błąd. Ale trudno jej było żałować czegoś, co sprawiło taką rozkosz jej ciału i zapobiegło złym snom.
- Dobrze wyglądasz, pani porucznik.
Ewa odwróciła głowę, gdy Roarke przeszedł przez krzyżujące się strumyczki wody. '
- Chyba będziesz musiał pożyczyć mi koszulę.
- Coś dla ciebie znajdziemy. - Wcisnął guzik w wyłożonej kafelkami ścianie, podstawił dłoń pod
Zbiorniczek i nabrał trochę klarownego śmietankowego płynu.
- Co robisz?
- Myję ci głowę - mruknął wcierając szampon w jej krótkie, mokre włosy. - Cieszę się, że twoje
włosy będą pachniały moim mydłem. - Wykrzywił usta. - Jesteś fascynującą kobietą, Ewo. Oto
jesteśmy mokrzy, nadzy, oboje na wpół żywi po niezapomnianej nocy, a ty wciąż mi się przyglądasz
wzrokiem obojętnym i bardzo podejrzliwym.
- Bo jesteś podejrzanym osobnikiem, Roarke.
- Uważam to za komplement. - Pochylił głowę, by ugryźć ją w wargę, gdy łazienka nasyciła się parą,
a strumień wody zaczaj pulsować niczym serce. - Powiedz mi, co miałaś na myśli, mówiąc "nie
mogę", gdy pierwszy raz kochałem się z tobą?
Odchylił jej głowę do tyłu; Ewa zamknęła oczy, gdy woda spłukiwała jej szampon z włosów.
- Nie pamiętam wszystkiego, co powiedziałam.
- Pamiętasz. - Z innego pojemniczka wyciągnął jasnozielone mydło o leśnym zapachu. Namydlił jej
ramiona, plecy, piersi. - Przedtem nie miałaś orgazmu?
- Oczywiście, że miałam. - Prawdę mówiąc, zawsze przyrównywała go do delikatnego wystrzału
korka z butelki, a nie do gwałtownego wybuchu, który zniweczył jej wieloletnie osiągnięcia w
kontrolowaniu swoich emocji. - Pochlebiasz sobie, Roarke.
- Naprawdę? - Czyż nie wiedziała, że te obojętne oczy, ten mur oporu, który chciała za wszelką cenę
odbudować, był wyzwaniem, któremu nie mógł się oprzeć? Najwidoczniej nie wiedziała, zadumał się.
Pociągnął lekko za jej namydlone sutki, uśmiechając się, gdy wciągnęła powietrze. - Zaraz będę sobie
jeszcze bardziej pochlebiał.
- Nie mam na to czasu - powiedziała szybko i poczuła, że jej plecy zostają przyciśnięte do kafelków, -
Wczoraj popełniliśmy błąd. Muszę iść.
- To nie potrwa długo. - Poczuł gwałtowny przypływ pożądania, gdy chwycił ją za biodra i podniósł.
Oddychał coraz szybciej. Był oszołomiony swą nienasycona żądzą, zakłopotany bezsilnością wobec
swoich uczuć, doprowadzało go to do furii, że mogłaby stać się jego słabością przez sam fakt swego
istnienia.
- Trzymaj mnie mocno - zażądał chrapliwym, podenerwowanym głosem. - Trzymaj mnie, do cholery.
Już to zrobiła. Przyszpilił ją do ściany i wbił się w nią nabrzmiałym członkiem, który tak dokładnie ją
wypełnił, że bała się, iż ją rozerwie. Jej szaleńcze bezradne miauczenie odbijało się echem od ścian.
Chciała go znienawidzić za to, i za to, że przez niego stała się ofiarą swej własnej nieokiełznanej
namiętności. Ale trzymała go mocno, zapamiętując się w miłości, pozwalając, by wszystko wirowało
jej przed oczami.
Doszedł gwałtownie, oparł się ręką o ścianę, by utrzymać równowagę, gdy jej nogi zsunęły się powoli
z jego bioder. Nagle się rozgniewał, zezłościł, że przez nią zatracił całą swą delikatność i już niczym
się nie różnił od kopulującego zwierzęcia.
- Przyniosę ci koszulę - powiedział szybko, po czym wyszedł, ściągając ręcznik z półki i zostawiając
ją samą w kłębach pary.
G
dy już się ubrała, czując z niezadowoleniem, jak surowy jedwab ociera się o jej skórę, w części
jadalnej sypialni czekała taca z kawą.
Wiadomości poranne płynęły cicho z ekranu komputera, na podglądaczu w lewym dolnym rogu
przesuwały się kolumny cyfr. Giełda. Na monitorze widniała rozłożona gazeta. Nie “Times" i nie
żaden nowojorski dziennik, zauważyła Ewa. Wyglądał na japoński.
- Masz czas na śniadanie? - Roarke usiadł popijając kawę. Nie był w stanie skupić uwagi na
porannych doniesieniach. Z przyjemnością patrzył, jak jej ręce się zawahały, zanim wciągnęły jego
koszulę, jak jej palce szybko przebiegły po guzikach, jak kręciła biodrami, wciągając na siebie dżinsy.
- Nie, dzięki. - Nie bardzo wiedziała, jak ma się zachować. Przeleciał ją jak szaleniec pod prysznicem,
a teraz odgrywa rolę dobrze ułożonego pana domu. Przypięła kaburę z bronią, zanim przeszła przez
pokój, by wypić kawę, którą już jej nalał.
- Wiesz, poruczniku, nosisz broń w taki sposób, w jaki inne kobiety noszą perły.
- To nie jest dodatek do stroju.
- Nie zrozumiałaś mnie. Dla niektórych biżuteria jest częścią ich samych. - Przechylił głowę,
przyglądając się jej. - Ta koszula jest trochę za duża, ale dobrze ci w niej.
Ewa pomyślała, że w niczym, co kosztuje prawie tyle, ile ona zarabia przez tydzień, nie może być jej
dobrze.
- Oddam ci ją.
- Mam kilka innych. - Wstał i przesunął opuszkiem palca po jej brodzie, przez co znowu poczuła się
onieśmielona. - Byłem brutalny. Przepraszam.
Te ciche i niespodziewane przeprosiny wprawiły ją w zakłopotanie.
- Zapomnij o tym. - Odsunęła się, dokończyła kawę i odstawiła filiżankę.
- Nie zapomnę, ty też nie. - Uniósł jej rękę do ust. Nic nie mogło ucieszyć go bardziej niż wyraz
podejrzliwości, który błysnął jej w oczach. - Nie zapomnisz mnie, Ewo. Będziesz o mnie myślała,
pewnie bez czułości, ale będziesz o mnie myślała.
- Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa. Jesteś jego częścią. Na pewno będę o tobie myślała.
- Kochanie - zaczął i zobaczył z rozbawieniem, że na dźwięk tego czułego słowa zmarszczyła brwi. -
Będziesz myślała o tym, co mogę ci zrobić. Niestety, przez kilka następnych dni ja też będę mógł
tylko o tym myśleć.
Wyswobodziła rękę i sięgnęła po torebkę.
- Wyjeżdżasz gdzieś? - zapytała starając się, żeby zabrzmiało to obojętnie.
- Wstępne prace nad kurortem wymagają mojej obecności na kilku spotkaniach z kierownictwem na
FreeStar One. Przez dzień lub dwa będę oddalony od ciebie o kilkaset tysięcy mil.
Nie chciała przyznać, że poczuła się rozczarowana.
- Tak, słyszałam, że zawarłeś w końcu umowę, dzięki której dogodzisz kaprysom znudzonych
bogaczy.
Uśmiechnął się tylko.
- Kiedy kurort zostanie zbudowany, zabiorę cię do niego. Może wtedy zmienisz zdanie. Tymczasem
proszę cię o dyskrecję. Te spotkania są ściśle tajne. Jeszcze nie wszystko zostało uzgodnione, a źle by
się stało, gdyby moi konkurenci dowiedzieli się, że tak szybko startujemy. Tylko parę ważnych
osobistości wie, że nie będzie mnie w Nowym Jorku.
Przeczesała palcami włosy.
- Dlaczego mi o tym powiedziałeś?
- Najwidoczniej uznałem, że jesteś ważna - powiedział i odprowadził ją do drzwi. - Jeśli będziesz
chciała skontaktować się ze mną, powiedz o tym Summersetowi. Połączy cię.
- Lokaj?
Roarke uśmiechnął się, schodząc po schodach.
- Zajmie się tym. Wyjeżdżam na jakieś pięć dni, najdłużej na tydzień. Po powrocie chcę znowu się z
tobą zobaczyć. - Przystanął i ujął jej twarz w dłonie.
Serce mocniej jej zabiło.
- Roarke, co się dzieje?
- Pani porucznik. - Pochylił się, dotknął ustami jej ust. - Wszystko wskazuje na to, że mamy ze sobą
romans. - Po czym zaśmiał się i znowu ją pocałował, mocno i szybko. - Przypuszczam, że gdybym
przystawił ci pistolet do głowy, nie miałabyś takiej przerażonej miny. Cóż, masz kilka dni na
przemyślenie tego.
Sądziła, że i kilka lat by na to nie wystarczyło.
U podnóża schodów stał Summerset, nieugięty, z kamienną twarzą; przez rękę miał przewieszoną jej
kurtkę. Zakładając ją zerknęła na Roarke'a.
- Udanej podróży.
- Dzięki. - Zanim wyszła, położył jej rękę na ramieniu. - Ewo, uważaj na siebie. Będę z tobą w
kontakcie.
- Jasne. - Opuściła pospiesznie dom, a gdy zerknęła za siebie, zobaczyła, że drzwi są zamknięte.
Kiedy otworzyła drzwiczki do samochodu, zauważyła elektroniczny dyktafon na siedzeniu kierowcy.
Zgarnąwszy go, usiadła za kierownicą. Jadąc w kierunku bramy, włączyła urządzenie. Usłyszała, jak
Roarke mówi, cedząc słowa:
- Nie chcę, byś drżała, chyba że to ja doprowadzam cię do takiego stanu. Trzymaj się ciepło.
Wrzuciła urządzenie do kieszeni, po czym włączyła na próbę ogrzewanie. Strumień gorącego
powietrza kompletnie ją zaskoczył. Uśmiechała się szeroko przez całą drogę do siedziby Centrali.
E
wa zamknęła się w swoim biurze. Miała dwie godziny do oficjalnego rozpoczęcia służby i chciała
wykorzystać je co do minuty, analizując morderstwa DeBlass-Starr. Kiedy rozpocznie służbę, będzie
musiała zająć się różnymi sprawami, objętymi mniej lub bardziej zaawansowanym postępowaniem
śledczym. Teraz miała czas wyłącznie dla siebie.
Rutynowo poprosiła MCIPK o przekazanie wszystkich aktualnych danych oraz o ich wydruk, by
później mogła jeszcze raz je przejrzeć. Przekaz był przygnębiająco krótki i nie wnosił nic nowego do
sprawy.
Trzeba znowu posłużyć się dedukcją, pomyślała. Na biurku rozłożyła zdjęcia obu ofiar. Teraz znała
dokładnie obie te kobiety.
Może po nocy spędzonej z Roarke'em lepiej zrozumie motywy ich postępowania.
Seks jest potężnym narzędziem, które można samemu wykorzystać albo które może zostać
wykorzystane przeciwko tobie. Obie te kobiety chciały nim władać, mieć nad nim kontrolę. W
rezultacie seks je zabił.
Oficjalną przyczyną śmierci była kula w mózgu, lecz Ewa uważała, że pociągnięto za spust z powodu
seksu.
To był jedyny związek między ofiarami i jedyne ogniwo łączące je z mordercą.
W zamyśleniu podniosła trzydziestkę ósemkę. Teraz wyglądała swojsko w jej ręce. Wiedziała
dokładnie, co się czuje, gdy się z niej strzela, jaki jest jej odrzut. Jaki dźwięk wydaje przy strzale.
Nie wypuszczając broni z ręki, uruchomiła dyskietkę i jeszcze raz obejrzała scenę śmierci Sharon
DeBlass.
Co czułeś, ty skurwielu? - zastanowiła się. Co czułeś, kiedy nacisnąłeś spust i władowałeś w nią
ołowiane kulę, kiedy trysnęła krew, kiedy wybałuszyła martwe oczy?
Co czułeś?
Zmrużyła oczy i jeszcze raz obejrzała dyskietkę. Teraz już była prawie całkowicie uodporniona na
obmierzłość tej sceny. W pewnym miejscu zauważyła lekkie zachwianie obrazu, jakby potrącił
kamerę.
Czy twoja ręka drgnęła? - zastanowiła się. Czy byłeś zszokowany tym, że jej ciało zostało odrzucone
do tyłu, że krew bryznęła tak daleko?
Czy dlatego usłyszała cichy, gwałtowny wdech, a po nim powolny wydech, zanim obraz się zmienił?
Co czułeś? - spytała znowu. Odrazę, radość, czy miałeś po prostu zimną satysfakcję?
Przybliżyła wzrok do monitora. Sharon była teraz starannie ułożona, kamera filmowała ją obiektywnie
i tak, pomyślała Ewa, zimno.
Zatem skąd to drgnięcie? Skąd ten gwałtowny oddech?
I wiadomość. Podniosła zabezpieczoną przez policję kartkę i jeszcze raz ją przeczytała. Skąd wiesz, że
zadowoli cię zabicie sześciu? Już je sobie upatrzyłeś? Wybrałeś?
Niezadowolona wymieniła dyskietkę i odłożyła trzydziestkę ósemkę. Wprowadziwszy dyskietkę z
Lola Starr, wzięła do ręki drugą broń i powtórzyła całą operację.
Tym razem nie zauważyła żadnego drgnięcia. Żadnego gwałtownego oddechu. Wszystko było
wygładzone, dokładne, precyzyjne. Tym razem wiedziałeś, jak będziesz się czuł, jak ona będzie
wyglądała i jak będzie pachniała krew.
Lecz jej nie znałeś. Albo ona nie znała ciebie. Byłeś po prostu Johnem Smithem, który figurował w jej
terminarzu jako nowy klient.
Dlaczego twój wybór padł właśnie na nią? I w jaki sposób wybierzesz następną ofiarę?
Tuż przed dziewiątą, kiedy Feeney zapukał do drzwi, studiowała plan Manhattanu. Stanął za nią,
pochylił się nad jej ramieniem i chuchnął pastylkami miętowymi.
- Zastanawiasz się nad miejscem kolejnego zabójstwa?
- Badam teren. Rozszerz obraz o pięć procent - nakazała komputerowi, który natychmiast spełnił jej
polecenie. - Pierwsze morderstwo, drugie morderstwo - rzekła wskazując maleńkie czerwone
światełka pulsujące na Broadwayu i w West Yillage. - Mój dom. - Zielone światełko pulsowało tuż
obok Ninth Avenue.
- Twój dom?
- Wie, gdzie mieszkam. Był tam dwa razy. To są trzy miejsca, które odwiedził. Miałam nadzieję, że
będę w stanie ograniczyć obszar jego działania, ale to niemożliwe. Na dodatek te systemy
bezpieczeństwa. - Pozwoliła sobie na ciche westchnienie, siadając wygodnie na krześle. - Trzy różne
systemy. W domu Stan właściwie nie było żadnego. Elektroniczny portier nie funkcjonował, i to,
według zeznań mieszkańców, od paru tygodni. DeBlass miała najlepszy z możliwych - klucz
elektroniczny; płytka odczytująca Unie papilarne dłoni, zabezpieczenie całego budynku w audio i
video. Musiał zostać częściowo unieruchomiony. Przerwa w inwigilacji budynku dotyczy tylko jednej
windy i korytarza, w którym znajdowało się mieszkanie ofiary. Mój nie jest taki wymyślny.
Mogłabym włamać się do środka, każdy przyzwoity fachowiec mógłby to zrobić. Ale w drzwiach do
mieszkania mam zainstalowany zamek policyjny - System Pięć Tysięcy. Trzeba być prawdziwym
fachowcem, żeby go otworzyć, nie znając kodu głównego.
Bębniąc palcami o blat biurka, popatrzyła groźnie na plan miasta.
- Jest ekspertem od systemów zabezpieczających, zna się na broni - starej broni, Feeney. Orientuje się
w sprawach wydziału na tyle dobrze, by po upływie paru godzin od pierwszego morderstwa wiedzieć,
że przydzielono mi prowadzenie śledztwa. Nie zostawia odcisków palców ani nasienia. Nawet
cholernego włoska łonowego. Jak sądzisz, kto to może być?
Feeney wciągnął powietrze przez zęby, przechylił się do tyłu na obcasach.
- Glina. Wojskowy. Może członek organizacji paramilitarnej albo pracownik rządowej służby
bezpieczeństwa. Może hobbista rozpracowujący dla przyjemności systemy bezpieczeństwa; jest
mnóstwo takich ludzi. Ewentualnie zawodowy kryminalista, ale to mało prawdopodobne.
- Dlaczego?
- Jeśli facet żyje z przestępstw, to po co miałby mordować? Żadne z tych zabójstw nie przyniosło mu
korzyści materialnych.
- Więc robi sobie wakacje - powiedziała Ewa, ale wcale nie była o tym przekonana.
- Możliwe. Poprosiłem MCIPK o dane dotyczące notorycznych przestępców seksualnych. Sposób
działania żadnego z nich nie pasuje do naszego mordercy. Przejrzałaś już ten raport? - spytał
wskazując na informację przesłaną przez MCIPK.
- Nie. Dlaczego?
- Ja rzuciłem nań okiem dziś rano. Może cię to zdziwi, ale w zeszłym roku było około stu napadów z
bronią w ręku na terenie całego kraju. I mniej więcej tyle samo incydentów przypadkowego użycia
broni. - Szarpnął ramieniem. - Nielegalny przemyt, własna produkcja, czarny rynek, kolekcjonerzy.
- Ale nikt nie pasuje do naszego zabójcy.
- Nie. - Żuł w zamyśleniu gumę. - Musimy także wykluczyć znanych policji zboczeńców, chociaż
przejrzenie danych jest naprawdę pouczające. Mam swojego faworyta. Faceta z Detroit, który zabił
cztery razy, zanim go złapali. Podrywał dziewczynę i szedł z nią do jej mieszkania. Usypiał ją, potem
rozbierał i spryskiwał od stóp do głów fosforyzującą czerwoną farbą.
- Dziwne.
- Zabójcze. Skóra nie mogła oddychać, więc dziewczyna się dusiła, a kiedy umierała, zabawiał się z
nią. Nie przelatywał jej, nie było śladów spermy ani próby gwałtu. Po prostu przebiegał swymi
małymi rozgorączkowanymi rękami po jej ciele.
- Chryste, to wariat.
- Zgadza się. Ale wiesz, przy jednej trochę za bardzo się napalił, trochę za bardzo się niecierpliwił i
zaczął ją pieścić, zanim farba wyschła. Starł z niej część farby i niedoszła ofiara zaczęła odzyskiwać
przytomność. Facet przeraził się i uciekł. Ale nasza dziewczyna, choć była naga, pokryta farbą i ledwo
trzymała się na nogach, wpadła we wściekłość, wydostała się na ulicę i zaczęła wrzeszczeć. Przyjechał
patrol, szybko połapał się w sytuacji, bo dziewczyna świeciła niczym laser, i rozpoczął standardowe
poszukiwania. Nasz chłoptaś był zaledwie parę domów dalej. Więc go złapali...
- Przestań.
- Z czerwonymi od farby łapami - powiedział Feeney ze złośliwym uśmiechem. - Niezłe, co? Złapali
go z czerwonymi łapami. - Gdy Dallas tylko przewróciła oczami, Feeney doszedł do wniosku, że
chłopaki z jego wydziału bardziej docenią tę opowieść.
- Tak czy inaczej, możemy mieć do czynienia ze zboczeńcem. Sprawdzę wszystkich zboczeńców i
prostytutki. Może szczęście nam dopisze. Bardziej odpowiada mi pomysł, że zrobił to ktoś z nich, niż
że tak bawi się glina.
- Mnie też. - Zacisnąwszy usta, obróciła się i spojrzała na niego. - Feeney, masz małą kolekcję starej
broni palnej, znasz się na niej.
Wyciągnął ręce, przyciskając do siebie nadgarstki.
- Przyznaję się. Możesz mnie aresztować. Omal się nie uśmiechnęła.
- Znasz jeszcze jakiegoś gliniarza, który kolekcjonuje broń?
- Jasne, nawet kilku. To kosztowne hobby, więc ci, których znam, zbierają w większości kopie. A
skoro mowa o kosztownych upodobaniach - dodał wskazując na jej rękaw. - Ładna koszula. Dostałaś
podwyżkę?
- Jest pożyczona - mruknęła próbując zapanować nad sobą, by nie spłonąć rumieńcem. - Spisz mi ich
nazwiska, Feeney. Tych, którzy mają autentyczną starą broń.
- Och, Dallas. - Uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy pomyślał, że będzie musiał donosić na swoich
ludzi. - Nienawidzę tego gówna.
- Ja też. Spisz ich. Na razie ogranicz się do gliniarzy z miasta.
- Dobra. - Odetchnął głęboko, zastanawiając się, czy Ewa zdaje sobie sprawę z tego, że jego nazwisko
też znajdzie się na liście. - Paskudny sposób na rozpoczęcie dnia. A teraz mam dla ciebie prezent,
dziecinko. Po przyjściu do pracy znalazłem na swoim biurku wiadomość. Szef policji jedzie do biura
naszego komendanta. Mamy się tam zgłosić.
- Szlag by to trafił!
Feeney tylko spojrzał na zegarek.
- Daję ci pięć minut. Może chcesz nałożyć sweter albo coś innego, żeby Simpson nie zobaczył tej
koszuli i nie doszedł do wniosku, że za dużo zarabiamy.
- To też by szlag trafił.
D
owódca Edward Simpson wyglądał imponująco. Miał ponad sześć stóp wzrostu, bojowy nastrój,
ciemny garnitur i kolorowy krawat. Jego falujące brązowe włosy były przyprószone siwizną.
Cały wydział dobrze wiedział, że o te imponujące szczegóły zatroszczył się jego wizażysta. Oczy
Simpsona były stalowoniebieskie - kolor budzący zaufanie wyborców, jak wykazały sondaże - i
rzadko malowała się w nich wesołość, jego wąskie usta układały się do wydawania rozkazów. Patrząc
na niego, widziało się władzę i autorytet.
Jednak wystarczyło wiedzieć, jak nierozważnie wykorzystuje jedno i drugie do zdobywania coraz to
wyższej pozycji w brudnym świecie polityki, by stracić co do niego złudzenia.
Usiadł składając jak do modlitwy długie białe ręce, na których pobłyskiwały trzy złote pierścienie.
Kiedy przemówił, jego głos wydał się głęboki i dźwięczny, niczym głos aktora.
- Panie komendancie, panie kapitanie, pani porucznik, mamy delikatną sytuację.
Dramatycznie zawiesił głos. Milczał przez chwilę; jego przenikliwe niebieskie oczy prześlizgnęły się
po twarzach obecnych W pokoju osób.
- Wszyscy wiecie, jak media lubią sensacje - kontynuował. -Podczas pięciu łat sprawowania przeze
mnie funkcji szefa policji przestępczość w naszym mieście spadła o pięć procent. O cały jeden procent
w ciągu roku. Jednak w związku z ostatnimi wydarzeniami ten postęp może zostać nie zauważony
przez prasę. Już teraz wiele miejsca poświęca się tym dwóm zabójstwom. Ukazują się artykuły, w
których kwestionuje się sposób prowadzenia śledztwa i żąda odpowiedzi na wiele pytań.
Whitney, nienawidzący Simpsona każdą cząstką swego ciała, odpowiedział łagodnie.
- W tych artykułach brak szczegółów. Kod Piąty, jaki obowiązuje w sprawie DeBlass, uniemożliwia
współpracę z prasą, a także przekazywanie jej jakichkolwiek materiałów.
- Nie przekazując dziennikarzom żadnych informacji - warknął Simpson - pozwalamy im na
spekulacje. Dziś po południu wydam oświadczenie. - Podniósł rękę, gdy Whitney zaczaj protestować.
- Koniecznie musimy przedstawić opinii publicznej jakąś ocenę sytuacji, bo tylko w ten sposób
zdołamy ją przekonać, że policja ma wszystko pod kontrolą. Nawet jeśli tak nie jest. Jego oczy
spoczęły na Ewie.
- Pani porucznik, jako prowadząca śledztwo, także przyjdzie na konferencję. Moje biuro
przygotowuje oświadczenie, które pani złoży.
- Z całym szacunkiem, panie dowódco Simpson, nie mogę ujawnić opinii publicznej żadnego
szczegółu sprawy, bo mogłoby to zaszkodzić śledztwu.
Simpson strzepnął pyłek z rękawa.
- Pani porucznik, mam trzydziestoletnie doświadczenie. Wydaje mi się, że wiem, jak postępować z
mediami. Po drugie - kontynuował zapominając o niej i zwracając się znowu do Whitneya - musimy
kategorycznie zaprzeczyć temu, co wypisuje prasa o istnieniu związku między zabójstwem DeBlass i
Starr. Departament nie może dopuścić do tego, żeby senator DeBlass znalazł się w kłopotliwej sytuacji
osobistej, albo żeby zniszczono jego pozycję przez łączenie obu tych spraw.
- Morderca zrobił to za nas - wycedziła Ewa przez zęby. Simpson nawet na nią nie spojrzał.
- Oficjalnie nie ma między nimi związku. Kiedy będą pytali, trzeba zaprzeczać.
- Kiedy będą pytali - poprawiła go Ewa - trzeba kłaniać.
- Zasady etyczne niech pani zachowa dla siebie. Taka jest rzeczywistość. Skandal, który tu zostanie
wywołany, dotrze do Wschodniego Waszyngtonu i powróci do nas niczym monsun. Sharon DeBlass
zginęła ponad tydzień temu, a wy nadal nic nie macie.
- Mamy broń - zaprzeczyła. - Mamy przypuszczalny motyw morderstwa - szantaż - oraz listę
podejrzanych.
Czerwieniąc się z gniewu, wstał z krzesła.
- Jestem szefem tego wydziału i muszę naprawić to, co pani spaskudziła. Pora, żeby przestała pani
grzebać się w tych brudach i zamknęła sprawę.
- Sir. - Feeney zrobił krok do przodu. - Porucznik Dallas i ja...
- Oboje możecie zostać odkomenderowani do drogówki w ciągu jednej pieprzonej chwili - dokończył
Simpson.
Zaciskając pięści, Whitney zerwał się na równe nogi.
- Niech pan nie straszy moich oficerów, Simpson. Pan prowadzi swoją grę, uśmiecha się do kamer i
podlizuje tym ze Wschodniego Waszyngtonu, ale niech pan nie wkracza na mój teren i nie straszy mi
ludzi. Pracują tutaj i zostaną tutaj. Jeśli chce pan to zmienić, niech pan mnie poprosi o zgodę.
Simpson jeszcze bardziej poczerwieniał. Ewa patrzyła z zafascynowaniem, jak pulsuje żyła na jego
skroni.
- Jeśli pańscy ludzie nacisną złe guziki, to zapłaci pan za to własnym tyłkiem. Na razie postaram się
uspokoić senatora DeBlass, ale nie jest on zadowolony, że prowadząca śledztwo jedzie ukradkiem do
jego pogrążonej w bólu synowej, przyciska ją do muru, zakłóca jej spokój i zadaje kłopotliwe, nie
związane ze sprawą pytania. Senator DeBlass i jego rodzina są ofiarami, nie podejrzanymi, i trzeba im
okazać należny szacunek podczas prowadzenia tego dochodzenia.
- Okazałam szacunek Elizabeth Barrister i Richardowi DeBlass.
- Ewa z wyrachowaniem powściągnęła gniew. - Przesłuchanie zostało przeprowadzone za ich zgodą i
przy ich współpracy. Nie byłam świadoma tego, że powinnam otrzymać pozwolenie od pana albo od
senatora na przeprowadzenie koniecznej dla śledztwa rozmowy.
- A ja nie chcę, by prasa zastanawiała się, dlaczego ten wydział nęka pogrążonych w bólu rodziców,
albo czemu oficer prowadzący dochodzenie nie zgodził się na przejście testów po zabiciu człowieka.
- Badania porucznik Dallas zostały przełożone na mój rozkaz
- stwierdził Whitney pieniąc się z wścieldości. - I za moją aprobatą.
- Jestem tego świadom. - Simpson przechylił głowę. - Mówię o spekulacjach prasowych. Wszyscy
będziemy pod lupą, dopóki ten człowiek nie zostanie złapany. Przeszłość i postępowanie porucznik
Dallas będą przedmiotem publicznej wiwisekcji.
- Moja przeszłość to wytrzyma.
- A pani postępowanie? - rzekł Simpson i uśmiechnął się. – Jak odpowie pani na zarzut, że
wykorzystuje pani dochodzenie i swoją pozycję, by nawiązać osobisty kontakt z podejrzanym? A jak
pani myśli, jaka będzie moja pozycja, jeśli wyjdzie na jaw, że spędziła pani noc z podejrzanym?
Dzięki swemu opanowaniu nawet nie drgnęła, zachowała obojętne spojrzenie i spokojny głos.
- Jestem pewna, że powiesiłby mnie pan, by ratować siebie, dowódco Simpson.
- Bez wahania - zgodził się. - Proszę być w Ratuszu punktualnie o dwunastej.
Gdy drzwi zatrzasnęły się za nim, komendant Whitney znowu usiadł.
- Pieprzony skurwiel! - Po czym jego wzrok, wciąż ostry jak brzytwa, przeszył Ewę. - Co ty
wyprawiasz, do cholery?
Ewa pogodziła się z myślą - musiała się z nią pogodzić - że jej życie prywatne nie jest już ważne.
- Spędziłam noc z Roarke'em. To była moja osobista decyzja. Zrobiłam to w czasie wolnym od pracy.
Według mojej opinii, oficera prowadzącego śledztwo, został on wyeliminowany z grona podej-
rzanych. Jednak nie przeczę, że postąpiłam nierozsądnie.
- Nierozsądnie! - wybuchnął Whitney. - Lepiej powiedz: kretyńsko! Lepiej powiedz, że popełniasz
zawodowe samobójstwo. Cholera jasna, Dallas, nie możesz trzymać na wodzy swoich chuci? Nie
spodziewałem się tego po tobie.
Ona też nie spodziewała się tego po sobie.
- To nie wpłynie na przebieg śledztwa ani na sposób jego prowadzenia. Jeśli sądzi pan inaczej, jest
pan w błędzie. Jeśli pan mi zabierze tę sprawę, może pan również zabrać moją odznakę.
Whitney przypatrywał się jej przez chwilę, po czym znowu zaklął.
- Dallas, upewnij się, do cholery, że Roarke'a można skreślić z twojej krótkiej listy podejrzanych.
Upewnij się, do cholery, albo zaaresztuj go w ciągu trzydziestu sześciu godzin. I zadaj sobie pytanie.
- Już je sobie zadałam - przerwała mu, odczuwając ulgę, że nie poprosił jej o odznakę - na razie. -
Skąd Simpson wie, gdzie spędziłam noc? Jestem obserwowana. Następne pytanie brzmi: dlaczego.
Czy to Simpson wydał takie polecenie, czy DeBlass? A może ktoś poinformował o tym Simpsona, by
podważyć moją wiarygodność, a przez to wiarygodność śledztwa?
- Oczekuję, że to wyjaśnisz. - Machnął kciukiem w stronę drzwi. -1 pilnuj się podczas konferencji.
Przeszli korytarzem nie więcej niż trzy kroki, kiedy Feeney wybuchnął.
- O czym ty, do diabła, myślisz? Jezus Maria, Dallas.
- Nie planowałam tego, w porządku? - Nacisnęła z wściekłością przycisk windy, wepchnęła ręce do
kieszeni. - Daj mi spokój.
- On jest na tej liście. Jako ostatni widział Sharon DeBlass żywą. Ma więcej pieniędzy niż sam Pan
Bóg i może kupić wszystko, włącznie z wolnością.
- To do niego nie pasuje. - Wpadła jak burza do windy i podała burkliwie numer piętra. - Wiem, co
robię.
- Nie wiesz, do diabła. Znam cię od lat, a jeszcze nie widziałem, żebyś straciła głowę dla faceta.
Właśnie teraz musiałaś się zakochać.
- To był tylko seks. Nie wszyscy z nas prowadzą miłe, wolne od trosk życie u boku miłej beztroskiej
żony. Chciałam mieć kogoś, kto by mnie pieścił, a on chciał być tym kimś. To nie twój cholerny
interes, z kim idę do łóżka.
Złapał ją za ramię, zanim wypadła jak burza z windy.
- Do diabła z tym! Troszczę się o ciebie!
Pohamowała wściekłość na to, że jest wypytywana, sprawdzana, że jej najbardziej intymne przeżycia
stały się obiektem dyskusji. Odwróciła się, zniżając głos, tak by ci, którzy przechodzili korytarzem,
nie mogli jej usłyszeć.
- Czy jestem dobrym gliną, Feeney?
- Najlepszym, z jakim kiedykolwiek pracowałem. Dlatego... Podniosła rękę.
- Jakie cechy decydują o tym, że człowiek jest dobrym gliniarzem? Westchnął.
- Inteligencja, odwaga, cierpliwość, mocne nerwy, instynkt.
- Moja inteligencja i mój instynkt mówią mi, że to nie Roarke. Za każdym razem, gdy próbuję
zmienić zdanie i go oskarżyć, walę głową w mur. To nie on. Feeney, nie brakuje mi odwagi,
cierpliwości ani mocnych nerwów, by prowadzić to śledztwo dopóty, dopóki nie dowiemy się, kim
jest morderca.
Wpił się w nią wzrokiem.
- A jeśli tym razem się mylisz, Dallas?
- Jeśli się mylę, to nie będą musieli mnie prosić o oddanie odznaki. - Musiała zaczerpnąć tchu dla
uspokojenia nerwów. - Feeney, jeśli mylę się co do tej sprawy, co do niego, to jestem skończona. Pod
każdym względem. Bo jeśli nie jestem dobrym gliną, jestem nikim.
- Chryste, Dallas, nie... Potrząsnęła głową.
- Przygotuj tę listę gliniarzy, dobrze? Mam parę telefonów do załatwienia.
12
K
onferencja prasowa zostawiła w niej niesmak. Stała na schodach do Ratusza, obok Simpsona, który
miał ten swój patriotyczny krawat i wpięty w klapę złoty znaczek z napisem Kocham Nowy Jork.
Przybierając pozę surowego ojca miasta odczytał swoje oświadczenie głosem, który bezustannie
wznosił się i opadał.
Oświadczenie, pomyślała z odrazą, w którym roiło się od kłamstw, półprawd i przesadnych
stwierdzeń. Z tego, co mówił Simpson, wynikało, że nie zazna spokoju, dopóki morderca młodziutkiej
Loli Starr nie stanie przed sądem.
Zapytany o to, czy istnieje jakiś związek między zabójstwem Starr i tajemniczą śmiercią wnuczki
senatora DeBlass, stanowczo zaprzeczył.
To nie był jego pierwszy błąd i, pomyślała posępnie Ewa, chyba nie ostatni.
Ledwo skończył mówić, został zaatakowany przez najlepszą dziennikarkę z Kanału 75, Nadine Furst.
- Panie dowódco, posiadam informację, która wskazuje na to, że zabójstwo Starr wiąże się ze sprawą
DeBlass, i to nie tylko dlatego, że obie kobiety uprawiały ten sam zawód.
- Posłuchaj, Nadine. - Simpson błysnął swym cierpliwym wujasz-kowatym uśmiechem. - Wszyscy
wiemy, że ty i twoi koledzy otrzymujecie informacje, które często są niedokładne. Dlatego powołałem
Centrum Weryfikacji Danych, gdy tylko zostałem szefem policji. Wystarczy sprawdzić w CWD, czy
wasze informacje są prawdziwe.
Ewa zdołała pohamować gniewne parsknięcie, ale Nadine, ze swymi przenikliwymi oczami kotki i
błyskotliwym umysłem, nie dała się zbić z tropu.
- Moje źródło podaje, że Sharon DeBlass nie zginęła wskutek nieszczęśliwego wypadku - jak twierdzi
CWD - tylko została zamordowana. Że obie, DeBlass i Starr, zostały zabite w ten sam sposób i przez
tego samego człowieka.
To wywołało wrzawę wśród zgromadzonych przed Ratuszem ekip filmowych, posypał się grad pytań i
pretensji pod adresem Simpsona, który pocił się obficie w swojej koszuli z monogramem.
- Policja stoi na stanowisku, że nie ma żadnego związku między tymi przykrymi zdarzeniami! -
krzyknął Simpson, lecz Ewa zauważyła błysk paniki w jego oczach. - A moje biuro popiera
stanowisko oficerów prowadzących śledztwo.
Gdy te niespokojne oczy skierowały się na Ewę, w jednej chwili zrozumiała, że zostanie rzucona
wilkom na pożarcie.
- Porucznik Dallas, doświadczony oficer z ponad dziesięcioletnim stażem prowadzi śledztwo w
sprawie zabójstwa Starr. Chętnie odpowie na państwa pytania.
Złapana w pułapkę Ewa zrobiła krok do przodu, a tymczasem Simpson pochylił głowę, by jego
pomocnik o szczurzej twarzy mógł pośpiesznie wyszeptać mu do ucha parę rad.
Zarzucono ją pytaniami, ale milczała, dopóki nie padło takie, na które mogła odpowiedzieć.
- W jaki sposób Lola Starr została zamordowana?
- Ze względu na dobro śledztwa nie wolno mi tego wyjawić. - Poczekała, aż umilkną okrzyki
niezadowolenia, przeklinając w duchu Simpsona. - Mogę tylko stwierdzić, że Lola Starr, osiemnasto-
letnia, licencjonowana prostytutka, została zamordowana brutalnie i z premedytacją. Dowody
wskazują na to, że została zamordowana przez swojego klienta.
To zadowoliło ich na chwilę. Ewa zauważyła, że kilku reporterów sprawdziło łącza z macierzystymi
redakcjami.
- Czy to była zbrodnia na tle seksualnym? - krzyknął ktoś, na co Ewa uniosła brew.
- Właśnie oświadczyłam, że ofiara była prostytutką, i że została zabita przez klienta. Proszę zestawić
te dwa fakty.
- Czy Sharon DeBlass także została zabita przez klienta? - spytała Nadine.
Ewa wytrzymała spojrzenie tych przebiegłych kocich oczu.
- Departament policji nie wydał oficjalnego oświadczenia, w którym stwierdzałby, że Sharon DeBlass
została zamordowana.
- Moje źródła podają, że pani prowadzi oba postępowania. Czy pani to potwierdza?
Grząski teren. Jednak nie mogła się cofnąć.
- Tak, prowadzę kilka z toczących się postępowań.
- Dlaczego oficer z dziesięcioletnim stażem został wyznaczony do zajęcia się sprawą nieszczęśliwego
wypadku?
Ewa uśmiechnęła się.
- Chce pani, żebym opisała całą tę biurokratyczną machinę? Parę osób zachichotało, ale Nadine nie
dała się wywieść w pole.
- Czy nadal toczy się śledztwo w sprawie DeBlass?
Bez względu na to, co odpowie, wsadzi kij w mrowisko. Ewa wybrała prawdę.
- Tak, i będzie się toczyło, dopóki nie będę zadowolona z jego wyniku. Jednak - kontynuowała
przekrzykując wrzaski - śmierci Sharon DeBlass nie będzie się poświęcało więcej uwagi niż innym
przypadkom. Włącznie z Lola Starr. Każda sprawa, która trafia na moje biurko, jest tak samo
traktowana, bez względu na pochodzenie i status społeczny ofiary. Lola Starr była młodą kobietą,
wywodzącą się z prostej rodziny. Nie zajmowała wysokiej pozycji społecznej, nie miała ważnych
przyjaciół. Teraz, po paru krótkich miesiącach spędzonych w Nowym Jorku, nie żyje. Została
zamordowana. Zasługuje na jak najrzetelniejsze śledztwo, które mam zamiar przeprowadzić.
Ewa przebiegła wzrokiem tłum i utkwiła oczy w Nadine.
- Pani chce mieć artykuł, pani Furst. Ja chcę mieć mordercę. Sądzę, że moje pragnienie jest
ważniejsze niż pani, więc to wszystko, co mam do powiedzenia.
Odwróciła się na pięcie, rzuciła Simpsonowi piorunujące spojrzenie, po czym odeszła. Idąc do
samochodu, słyszała, jak Simpson opędza się od dziennikarzy, którzy wciąż nękali go pytaniami.
- Dallas! - Podbiegła do niej Nadine w wygodnych stylowych pantoflach na niskim obcasie.
- Powiedziałam, że skończyłam. Pogadaj z Simpsonem.
- Hej, jeśli będę chciała usłyszeć jakieś bzdury, to zwrócę się do CWD. To było dość żarliwe
oświadczenie. Nie brzmiało tak, jakby wyszło spod pióra człowieka, który pisze przemówienia dla
Simpsona.
- Wolę mówić własnymi słowami. - Ewa podeszła do samochodu i zaczęła otwierać drzwi, gdy
Nadine dotknęła jej ramienia.
- Lubisz uczciwą grę. Ja też. Posłuchaj, Dallas, mamy różne metody działania, ale podobne cele. -
Zadowolona, że przykuła uwagę Ewy, uśmiechnęła się. Kiedy wykrzywiła usta, jej twarz
przypominała trójkąt, w którym dominowały te kocie zielone oczy. - Nie muszę ci chyba przypominać
prawa opinii publicznej do informacji.
- Tracisz czas.
- Chcę tylko powiedzieć, że w ciągu tygodnia zginęły dwie kobiety. Intuicja podpowiada mi, że obie
zostały zamordowane. Nie sądzę, żebyś zechciała to potwierdzić.
- I słusznie.
- Chcę zawrzeć z tobą umowę. Powiesz mi, czy jestem na właściwym tropie, a ja nie będę robiła
niczego, co mogłoby zaszkodzić śledztwu. Kiedy znajdziesz coś pewnego i zdecydujesz się to
wyciągnąć, zadzwoń do mnie. Ja pierwsza chcę zdać relację z tego aresztowania - na żywo.
Dallas, niemalże rozbawiona tą propozycją, oparła się o samochód.
- Co zamierzasz mi dać w zamian za to, Nadine? Uścisk dłoni i uśmiech?
- W zamian za to przekażę ci wszystko, co otrzymałam od mojego informatora.
To wzbudziło zainteresowanie Ewy.
- Włącznie z jego nazwiskiem?
- Tego nie mogłabym zrobić, nawet gdybym musiała. Rzecz w tym, że go nie znam. Wszystko, co
mam, Dallas, to dyskietka, którą dostarczono mi do studia. Na dyskietce znajdują się kopie raportów
policyjnych, włącznie z opisem sekcji zwłok obu ofiar oraz kilka makabrycznych ujęć zwłok jednej i
drugiej kobiety.
- Chrzanisz. Gdybyś miała połowę tego, co mówisz, to natychmiast wystąpiłabyś przed kamerami.
- Myślałam ó tym - przyznała Nadine. - Ale szkoda marnować taki materiał na zwykłą relację.
Cholernie szkoda. Chcę zrobić z tego całą opowieść, Dallas, wstrząsającą opowieść, dzięki której
dostanę Pulitzera, Międzynarodową Nagrodę za Wiadomość Roku i parę innych ważnych nagród.
Jej oczy zmieniły się, pociemniały. Już się nie uśmiechała.
- Widziałam, co ktoś zrobił tym kobietom. Może sfilmowanie tej historii jest dla mnie najważniejsze,
lecz nie tylko to się liczy. Przycisnęłam dzisiaj Simpsona do muru, przycisnęłam i ciebie. Podobał mi
się sposób, w jaki odpowiadałaś. Możesz przyjąć moją propozycję albo będę działała na własną rękę.
Wybieraj.
Ewa zastanawiała się. Minął ich sznur taksówek oraz maxibus z warczącym elektrycznym silnikiem.
- Zgadzam się. - Zanim oczy Furst zdążyły rozbłysnąć triumfem, Ewa ostrzegła ją. - Jeśli popełnisz
oszustwo, najmniejsze oszustwo, jesteś skończona.
- W porządku.
- Spotkamy się w Blue Sąuirrel za dwadzieścia minut.
G
oście, którzy tego popołudnia zebrali się w klubie, byli zbyt znudzeni, żeby zdobyć się na coś
więcej niż na rozmowę przy drinku. Ewa znalazła stolik w kącie sali, zamówiła Pepsi Classic i
spaghetti z warzywami. Po chwili Nadine zajęła miejsce naprzeciw niej. Zdecydowała się na kurczaka
z frytkami smażonymi bez tłuszczu. Oto dowód, pomyślała posępnie Ewa, ogromnej różnicy między
zarobkami gliny i reporterki.
- Co masz? - spytała Ewa.
- Film wart kilkaset tysięcy słów. - Nadine wyjęła notebook z torebki - czerwonej skórzanej torebki,
zauważyła z zazdrością Ewa. Miała słabość do skóry i jaskrawych kolorów, a rzadko mogła sobie
pozwolić na jedno i drugie.
Nadine włożyła dyskietkę i podała Ewie notebook. Szkoda nerwów, doszła do wniosku Ewa, gdy na
ekranie pojawił się jej własny raport. W zamyśleniu patrzyła jak na monitorze przesuwają się dane
dotyczące Kodu Piątego, oficjalne raporty medyczne, orzeczenia lekarza sądowego. Wyłączyła
komputer, gdy pokazała się scena zabójstwa. Nie było potrzeby oglądania zwłok przy jedzeniu.
- Czy wszystko się zgadza? - Nadine spytała Ewę, gdy ta oddała jej notebook.
- Zgadza się.
- Więc ten facet jest jakimś zwariowanym miłośnikiem broni, ekspertem od systemów
zabezpieczających, a poza tym stale odwiedza swoich kolegów.
- Dowody na to wskazują.
- Czy udało ci się nakreślić jego sylwetkę?
- Jak widać nie do końca.
Nadine poczekała, aż jedzenie zostanie podane.
- Na pewno wywierany jest na ciebie nacisk polityczny - zginęła sławna DeBlass.
- Nie bawię się w politykę.
- Twój szef się bawi. - Nadine odgryzła kawałek kurczaka. Ewa uśmiechnęła się złośliwie, gdy
grymas niezadowolenia pojawił się na twarzy dziennikarki. - Jezu, co za paskudztwo. - Ze spokojem
zajęła się jedzeniem frytek. - Nie jest tajemnicą, że tego lata DeBlass będzie się ubiegał o nominację
na kandydata na prezydenta z ramienia Partii Konserwatywnej. Ani to, że ten dupek Simpson stara się
o fotel gubernatora. Biorąc pod uwagę przedstawienie, jakie dzisiaj urządził, wygląda na to, że chce
wszystko ukryć.
- Oficjalnie nie ma związku między tymi dwiema sprawami. Ale to, co powiedziałam o równości,
było szczere. Nadine, nie obchodzi mnie, kim jest dziadek Sharon DeBlass. Zamierzam znaleźć faceta,
który ją zabił.
- A kiedy go znajdziesz, to czy będzie sądzony za oba zabójstwa, czy tylko Loli Starr?
- To będzie zależało od prokuratora. Osobiście gówno mnie to obchodzi, o ile zawiśnie na szubienicy.
- Na tym polega różnica między nami, Dallas. - Nadine machnęła frytką, po czym ją ugryzła. - Ja
chcę, żeby prawda wyszła na jaw. Kiedy go złapiesz, a ja opiszę całą historię, prokurator nie będzie
miał wyboru. W rezultacie DeBlass będzie bardzo zajęty przez parę miesięcy.
- No i kto tu bawi się w politykę? Nadine uniosła ramię.
- Hej, ja tylko opisuję tę historię, ja jej nie tworzę. A jest w niej wszystko. Seks, przemoc, pieniądze.
Fakt, że wmieszane jest w nią takie nazwisko jak Roarke, tylko zwiększy zainteresowanie czytel-
ników.
Ewa bardzo wolno przełknęła makaron.
- Nie ma dowodu na to, że Roarke ma związek z tymi zbrodniami.
- Znał DeBlass, jest przyjacielem rodziny. Chryste, jest właścicielem budynku, w którym Sharon
została zabita. Ma jedną z najwspanialszych na świecie kolekcji broni i krążą plotki, że jest
zawołanym strzelcem.
Ewa podniosła do ust szklankę z Pepsi.
- Nie stwierdzono, że broń użyta przez mordercę była jego własnością. Poza tym, nie utrzymywał
kontaktów z Lola Starr.
- Może i nie. Ale powszechnie wiadomo, że w przeszłości poważnie się poróżnił z senatorem. Ten
człowiek ma lód zamiast serca - dodała wzruszając ramionami. - Myślę, że byłby w stanie
zamordować z zimną krwią parę osób. Ale... - Przerwała, by się napić. - Ma także fioła na pukcie
prywatności. Trudno sobie wyobrazić, żeby przechwalał się swymi morderstwami, wysyłając
dyskietki do dziennikarzy. Ten, kto to robi, pragnie rozgłosu tak samo mocno, jak pragnie uciec przed
sprawiedliwością.
- Ciekawa teoria. - Ewa miała dość. Męczył ją narastający ból głowy i czuła, że makaron jej nie
posłużył. Wstała, pochyliła się nad stolikiem, przybliżając twarz do twarzy Nadine. - Podsunę ci
jeszcze jedną, wysnutą przez glinę. Chcesz wiedzieć, kto jest twoim informatorem, Nadine?
Jej oczy rozbłysły z ciekawości.
- Chcę, do jasnej cholery.
- Twoim informatorem jest zabójca. - Ewa zamilkła, widząc, jak oczy Nadine pochmurnieją. - Na
twoim miejscu uważałabym na siebie, przyjaciółko.
Ewa odeszła od stolika i skierowała się za kulisy. Miała nadzieję, że Mavis będzie w wąskim pokoiku,
który służył jej za garderobę. Czuła potrzebę pogadania z kimś bliskim.
Ewa zastała ją leżącą pod kocem i wycierającą nos w postrzępioną chusteczkę higieniczną.
- Cholernie się przeziębiłam. - Mavis spojrzała na nią wściekle swymi zapuchniętymi oczami i
dmuchnęła w chusteczkę niczym w róg. - Musiałam zwariować, żeby w tym pieprzonym obrzydliwym
lutym chodzić przez dwanaście godzin zupełnie nago, jeśli nie brać pod uwagę tego pieprzonego
malunku.
Ewa na wszelki wypadek trzymała się od niej z daleka.
- Bierzesz coś?
- Biorę wszystko. - Wskazała ręką blat stołu, na którym walały się sprzedawane bez recepty lekarstwa
oraz próbki kosmetyków. - To jakiś pieprzony farmaceutyczny spisek, Dallas. Zlikwidowaliśmy
niemal wszystkie znane zarazy, choroby i infekcje. Och, co jakiś czas nadziewamy się na coś nowego,
żeby dać naukowcom jakąś robotę. Ale żaden z tych bystrookich lekarzy, żaden z tych medycznych
komputerów nie może znaleźć leku na zwykły pieprzony katar. Wiesz dlaczego?
Ewa nie mogła stłumić uśmiechu. Poczekała cierpliwie, aż Mavis przestanie wycierać nos.
- Dlaczego?
- Ponieważ towarzystwa farmaceutyczne muszą zarabiać. Wiesz, ile kosztują te cholerne tabletki na
katar? Taniej byś zapłaciła za zastrzyk przeciwnowotworowy. Przysięgam.
- Możesz iść do lekarza, dostać jakiś lek na receptę, który złagodzi objawy.
- Już go dostałam. To cholerstwo działa tylko przez osiem godzin, a ja mam występ dziś wieczorem.
Muszę czekać do siódmej, żeby to przyjąć.
- Powinnaś być w domu i leżeć w łóżku.
- Przeprowadzają dezynsekcję budynku. Jakiś mądrala powiedział, że widział karalucha. - Znowu
wytarła nos, po czym popatrzyła podejrzliwie na Ewę spod nie umalowanych rzęs. - Co tu robisz?
- Załatwiam sprawy zawodowe. Słuchaj, odpocznij trochę. Później się zobaczymy.
- Nie, zostań. Umieram z nudów. - Sięgnęła po butelkę z obrzydliwie wyglądającym różowym
płynem, który wlała sobie do gardła. - Hej, ładna koszula. Dostałaś nagrodę czy coś w tym stylu?
- Coś w tym stylu.
- Siadaj. Miałam do ciebie zadzwonić, lecz byłam zbyt zajęta zrywaniem sobie płuc. To Roarke
przyszedł do naszego fantastycznego klubu wczoraj wieczorem, prawda?
- Tak, Roarke.
- Mało nie zemdlałam, kiedy podszedł do twojego stolika. Co to za historia? Pomagasz mu
zorganizować ochronę czy co?
- Spałam z nim - wygadała się Ewa, na co Mavis odpowiedziała atakiem gwałtownego kaszlu.
- Ty i Roarke. - Z załzawionymi oczami sięgnęła po kolejną chusteczkę; - Jezu, Ewo, ty nigdy z nikim
nie śpisz. Chcesz mi powiedzieć, że spałaś z Roarke'em?
- Niezupełnie. Nie spaliśmy. Mavis jęknęła.
- Nie spałaś. Jak długo? Ewa wzruszyła ramieniem.
- Nie wiem. Spędziłam u niego noc. Jakieś osiem, dziewięć godzin.
- Godzin. - Mavis wzdrygnęła się lekko. - I po prostu się kochaliście?
- Głównie.
- Jest dobry? Głupie pytanie - powiedziała szybko. - Inaczej byś nie została. Och, Ewo, co cię tak
wzięło, poza jego niewiarygodnie energicznym kutasem?
- Nie wiem. To było głupie. - Przeczesała palcami włosy. - Nigdy przedtem tak nie było. Nie
sądziłam, że tak może być - że ja mogę tyle czuć. Po prostu to nigdy nie było dla mnie ważne, i nagle -
trach.
- Cudownie. - Mavis wysunęła rękę spod koca i ścisnęła wyprostowane palce Ewy. - Przez całe życie
blokowałaś normalne ludzkie potrzeby z powodu przejść, które ledwo pamiętasz. Po prostu ktoś
pomógł ci z tym skończyć. Powinnaś być szczęśliwa.
- To mu daje nade mną przewagę, prawda?
- Och, to bzdury. - Mavis przerwała przyjaciółce. - Seks nie musi być manifestacją siły. I nie musi
być karą, do cholery. Powinien być zabawą. A czasami, gdy się ma szczęście, seks dostarcza zupełnie
wyjątkowych wrażeń.
- Możliwe. - Zamknęła oczy. - Och, Mavis, moja kariera wisi na włosku.
- O czym ty gadasz?
- Roarke jest zamieszany w sprawę, nad którą pracuję.
- Cholera! - Musiała zrobić przerwę na wytarcie nosa. - Chyba nie musisz go aresztować?
- Nie. - Po czym dodała z większą emfazą. - Nie, ale jeśli nie znajdę szybko winnego, wyrzucą mnie.
Będę skończona. Ktoś mnie wykorzystuje, Mavis. - Jej oczy znowu nabrały ostrego wyrazu. - Chcą,
by moje działania szły w określonym kierunku. Nie wiem dlaczego. Jeśli się tego nie dowiem, będzie
mnie to kosztowało utratę wszystkiego, co mam.
- Zatem będziesz musiała się dowiedzieć, prawda? - Mavis ścisnęła palce Ewy.
D
owie się, Ewa obiecała sobie w duchu. Było już po dziesiątej wieczór, kiedy weszła do hallu swego
budynku. Jeśli w tym momencie nie chciało jej się myśleć, to nie było to zbrodnią. Musiała przełknąć
reprymendę, jaką dostała od szefa policji za to, że zmieniła oficjalne oświadczenie podczas
konferencji prasowej.
Nieoficjalne poparcie komendanta nie zmniejszyło jej niepokoju.
Kiedy weszła do mieszkania, sprawdziła wiadomości przesłane jej przez Internet. Wiedziała, że
łudzenie się nadzieją, iż znajdzie wiadomość od Roarke'a, była głupotą.
Nic od niego nie było. Ale to, co znalazła, przejęło ją grozą.
Materiał filmowy był przesłany przez anonimowego nadawcę z jakiegoś miejsca publicznego. Mała
dziewczynka. Jej ojciec. Krew.
Po sposobie filmowania Ewa poznała, że jest to zapis policyjny dokonany po to, by utrwalić miejsce
zbrodni i usprawiedliwić konieczność użycia broni.
Włączył się dźwięk. Odtworzone zostały nagrane przez nią krzyki dziecka. Walenie do drzwi.
Ostrzeżenie, po którym nastąpił cały ten horror.
- Ty skurwielu - szepnęła. - Nie złamiesz mnie w ten sposób. Nie złamiesz mnie, wykorzystując
tragedię dziecka.
Ale jej palce drżały, gdy wyjmowała dyskietkę. I trzęsła się, kiedy rozległ się dzwonek interkomu.
- Kto tam?
- Hennessy z mieszkania dwa-D. - Blada poważna twarz sąsiada z dołu mignęła na ekranie. -
Przepraszam, pani porucznik Dallas. Nie bardzo wiedziałem, co robić. Właśnie byliśmy w mieszkaniu
Finesteina. Mamy problem.
Ewa westchnęła i przywołała na pamięć obraz starszego małżeństwa. Spokojni, życzliwi, namiętnie
oglądający telewizję.
- Jakiś problem?
- Pan Finestein nie żyje, pani porucznik. Zemdlał w kuchni, gdy jego żona grała w mah-jongg z
przyjaciółmi. Pomyślałem, że może zeszłaby pani na dół.
- Jasne. - Znowu westchnęła. - Zaraz tam będę. Proszę niczego nie ruszać, panie Hennessy, i w miarę
możliwości nikogo tam nie wpuszczać. - Z przyzwyczajenia przesłała meldunek; zgłosiła, że zdarzył
się wypadek i że udaje się na miejsce tragedii.
W mieszkaniu zastała panią Finestein, która siedziała na sofie w salonie, ze splecionymi na podołku
drobnymi białymi dłońmi. Jej włosy także były białe, okalały niczym śnieg twarz, która zaczynała się
marszczyć mimo stosowania kremów opóźniających starzenie i przeprowadzania kuracji
odmładzających.
Starsza pani uśmiechnęła się łagodnie do Ewy.
- Przepraszam, że cię niepokoję, moja droga.
- Wszystko w porządku. Dobrze się pani czuje?
- Tak, dobrze. - Jej łagodne niebieskie oczy spoczęły na Ewie. - Co tydzień gram z dziewczętami.
Kiedy wróciłam do domu, znalazłam go w kuchni. Stracił przytomność podczas jedzenia ciasta z
kremem. John bardzo lubił słodycze. - Popatrzyła na pana Hennessy, który stał przestępując
niespokojnie z nogi na nogę. - Nie bardzo wiedziałam, co robić, więc zapukałam do pana Hennessy.
- W porządku. Proszę z nią zostać przez chwilę - zwróciła się do mężczyzny.
Mieszkanie było podobne do jej apartamentu. Gdyby nie nadmiar świecidełek i pamiątek, panowałby
w nim wzorowy porządek.
Przy kuchennym stole, po środku którego stał porcelanowy wazon z kwiatami, John Finestein stracił
życie i niemało ze swej godności.
Siedział z twarzą wbitą w puszystą kremową masę. Ewa wzięła go za rękę, lecz nie wyczuła tętna.
Jego ciało było znacznie oziębione. Na oko ustaliła, że śmierć nastąpiła o pierwszej piętnaście;
oczywiście mogła się pomylić o kilkanaście minut.
- Joseph Finestein - wyrecytowała sumiennie. - Mężczyzna, dokładny wiek sto piętnaście lat. Nie ma
śladów włamania, nie ma śladów użycia siły. Nie ma żadnych śladów na ciele.
Pochyliła się nad zwłokami, popatrzyła w wybałuszone ze zdziwienia oczy, powąchała ciasto. Po
zrobieniu wstępnych notatek, wróciła - ku radości Hennessy'ego - do salonu i przesłuchała wdowę po
nieboszczyku.
Była już północ, kiedy wczołgała się do łóżka. Wyczerpanie dawało się jej we znaki niczym
dokuczliwe dziecko. Pragnęła zapomnieć o wszystkim, tylko o to się modliła.
Żadnych snów, nakazała swojej podświadomości. Nie może się poddać grozy nocy.
W chwili, gdy zamykała oczy, odezwało się umieszczone przy łóżku telełącze.
- Niech cię piekło pochłonie, kimkolwiek jesteś - mruknęła, po czym posłusznie owinęła nagie
ramiona prześcieradłem i włączyła łącze.
- Pani porucznik. - Roarke uśmiechnął się do niej z ekranu. - Obudziłem cię?
- Jeszcze parę minut, a byś to zrobił. - Przesunęła się, gdyż dźwięk był nieczysty w związku z
zakłóceniami międzyplanetarnymi.
- Przypuszczam, że bez przeszkód dotarłeś na miejsce.
- Owszem. Było tylko małe opóźnienie w transporcie. Miałem nadzieję, że cię złapię, zanim pójdziesz
spać.
- Z jakiegoś szczególnego powodu?
- Ponieważ lubię na ciebie patrzeć. - Jego uśmiech zgasł, gdy na nią spojrzał. - Co się stało, Ewo?
Od czego byś chciał, żebym zaczęła? - pomyślała, lecz wzruszyła ramionami.
- Długi dzień, zakończony śmiercią jednego z twoich lokatorów przy wieczornej przekąsce. Skończył
z twarzą w ciastku z kremem.
- To chyba nie najgorsza śmierć. - Odwrócił głowę i mruknął coś do osoby, która znajdowała się w
pobliżu. Ewa zobaczyła kobietę, która szybko przeszła za Roarke'em, po czym zniknęła jej z oczu.
- Właśnie zwolniłem moją asystentkę - wyjaśnił. - Chciałem być sam, kiedy będę cię pytał, czy masz
na sobie coś pod tym prześcieradłem.
Zerknęła w dół, uniosła brew.
- A sprawiam takie wrażenie?
- Dlaczego go z siebie nie zrzucisz?
- Ani myślę zaspokajać twoich lubieżnych chuci podczas połączenia międzyplanetarnego. Puść
wodze swej wyobraźni.
- Właśnie puszczam. Wyobrażam sobie, co z tobą zrobię, kiedy znowu będę mógł cię dotknąć. Radzę
ci dobrze wypocząć, pani porucznik.
Chciała się uśmiechnąć, lecz nie mogła.
- Roarke, musimy porozmawiać, kiedy wrócisz.
- To także możemy zrobić. Rozmowy z tobą zawsze uważałem za podniecające, Ewo. Prześpij się
trochę.
- Dobrze. Do zobaczenia, Roarke.
- Myśl o mnie, Ewo.
Gdy zakończył nadawanie, długo siedział samotnie, wpatrując się w zamyśleniu w zgaszony monitor.
Coś było w jej oczach, pomyślał. Teraz je znał, potrafił dostrzec uczucia, jakie skrywały.
Coś ją martwiło.
Przekręciwszy krzesło, popatrzył na gwiazdy wypełniające przestrzeń międzyplanetarną. Przebywała
tak daleko od niego, że mógł o niej tylko myśleć.
I jeszcze raz zadać sobie pytanie, dlaczego tak bardzo mu na niej zależy.
13
E
wa była zawiedziona po przejrzeniu raportu z poszukiwań bankowej skrytki Sharon DeBlass. Nie
figuruje w rejestrze, nie figuruje w rejestrze, nie figuruje w rejestrze.
Niczego nie znaleziono w Nowym Jorku, New Jersey, Connecticut. Ani we Wschodnim
Waszyngtonie czy Wirginii.
Gdzieś musiała ją wynająć, pomyślała Ewa. Miała pamiętniki i trzymała je schowane w miejscu, do
którego miała szybki i bezpieczny dostęp.
Ewa była przekonana, że w tych pamiętnikach kryje się motyw morderstwa.
Nie chcąc wciągać Feeneya w kolejne, zakrojone na dużą skalę poszukiwania, sama się nimi zajęła,
zaczynając od Pensylwanii, przesuwując się coraz bardziej na północny zachód w kierunku granicy
kanadyjskiej. Zajęło jej to co prawda dwa razy mniej czasu niż Feeneyowi, ale niczego nie znalazła.
Zmieniła więc kierunek na południowy, doszła do Maryland i Florydy. Maszyna zaczęła głośno sapać
z przepracowania. Ewa rzuciła jej burkliwe ostrzeżenie i walnęła w pulpit. Przysięgła, że zaryzykuje
złożenie zamówienia na nowe urządzenie, jeśli to wytrzyma do końca poszukiwań.
Powodowana raczej uporem niż nadzieją, przejrzała banki na Środkowym Zachodzie, kierując się w
stronę Gór Skalistych.
Byłaś za sprytna, pomyślała Ewa, gdy błysnęły negatywne rezultaty. Za sprytna dla własnego dobra.
Nie wyjechałabyś z kraju ani nie przeniosłabyś się na inną planetę, gdyż przy każdej podróży
musiałabyś się poddać kontroli celnej. Po co jeździć daleko, narażać się na konieczność korzystania ze
środków transportu i dworców? Pewnie chciałaś mieć nieograniczony dostęp do swoich skarbów.
Jeśli twoja matka wiedziała, że przechowujesz pamiętniki, inni też mogli to wiedzieć. Ciągle się nimi
przechwalałaś, bo lubiłaś denerwować ludzi. I wiedziałaś, że są dobrze ukryte.
Ale blisko, cholera, pomyślała Ewa, zamykając oczy, by całkowicie się skoncentrować na kobiecie,
którą już tak dobrze znała. Wystarczająco blisko, byś czuła się silna, wykorzystywała swoją władzę,
bawiła się ludźmi.
Nie było to na tyle proste, by ktoś je wykrył, zyskał do nich dostęp, zepsuł ci zabawę. Wynajęłaś
skrytkę pod fałszywym nazwiskiem - tak na wszelki wypadek. A jeśli byłaś wystarczająco mądra, by
występować pod przybranym nazwiskiem, to na pewno pod takim, które było ci znajome. Które by ci
się nie myliło.
To takie proste, pomyślała Ewa, wystukując nazwisko Sharon Banister. Takie proste, że oboje z
Feneeyem to przeoczyli.
Strzałem w dziesiątkę okazał się Brinkstone International Bank i Finance w Newark w stanie New
Jersey.
Sharon Banister miała tam nie tylko skrytkę depozytową, ale także rachunek w biurze maklerskim
opiewający na sumę 326,000.85 dolarów.
Spoglądając z szerokim uśmiechem na ekran, połączyła się z biurem pełnomocnika.
- Potrzebne mi upoważnienie - oświadczyła.
T
rzy godziny później wróciła do biura komendanta Whitneya, starając się nie zgrzytać zębami.
- Ma gdzieś jeszcze jedną skrytkę - upierała się Ewa. -I w niej są pamiętniki.
- Nikt ci nie zabrania jej szukać, Dallas.
- Dobrze, bardzo dobrze. - Kręciła się jak fryga po pokoju. Rozpierała ją energia, czuła potrzebę
działania. - Co z tym zrobimy?
-Machnęła ręką w kierunku pliku papierów, który leżał na jego biurku. - Ma pan dyskietkę, którą
zabrałam ze skrytki depozytowej, oraz zrobiony przeze mnie wydruk. Wszystko tu jest, panie komen-
dancie. Lista szantażowanych osób: nazwiska oraz wpłacane przez nich sumy. Nazwisko Simpsona -
zapisane starannie w kolejności alfabetycznej - też na niej figuruje.
- Umiem czytać, Dallas. - Stłumił chęć rozmasowania zesztywniałego karku. - Szef nie jest jedynym
człowiekiem w mieście, a tym bardziej w kraju, noszącym nazwisko Simpson.
- To on. - Pieniła się z wściekłości, a nie miała się gdzie wyładować. - Oboje o tym wiemy. Na tej
liście jest też parę innych ciekawych nazwisk. Senator, biskup katolicki, szanowany przywódca
Organizacji Kobiet, dwóch wysoko postawionych gliniarzy i były wiceprezes...
- Widzę, co to za nazwiska - przerwał jej Whitney. - Zdajesz sobie sprawę ze swej sytuacji, Dallas, i z
ewentualnych konsekwencji?
- Podniósł rękę, by ją uciszyć. - Kilka kolumn nazwisk i cyfr nic nie znaczy. Jeśli te informacje
wydostaną się z tego biura, to będziesz skończona. Śledztwo także zostanie zamknięte. Tego chcesz?
- Nie, sir.
- Zdobądź pamiętniki, znajdź związek między Sharon DeBlass i Lola Starr, a wtedy zobaczymy, co z
tym wszystkim zrobić.
- Simpson jest nieuczciwy. - Pochyliła się nad biurkiem. - Znał Sharon DeBlass; był szantażowany. I
staje na głowie, by zakwestionować wiarygodność śledztwa.
- Zatem będziemy musieli bliżej mu się przyjrzeć, nieprawdaż?
- Whitney włożył dyskietkę i wydruk do zamykanej na klucz skrzynki. - Nikt nie wie, co tu mamy,
Dallas. Nawet Feeney. Czy to jasne?
- Tak, sir. - Wiedząc, że to musi jej wystarczyć, ruszyła w stronę drzwi. - Panie komendancie,
chciałam zauważyć, że na tej liście brakuje wielu nazwisk. Nie ma na niej Roarke'a.
Whitney poszukał wzrokiem jej oczu i kiwnął głową.
- Jak powiedziałem, Dallas, umiem czytać.
K
iedy wróciła do swego biura, lampka sygnalizująca nowe wiadomości świeciła przerywanym
światłem. Gdy sprawdziła swoją pocztę internetową, okazało się, że były do niej dwa telefony od
lekarza sądowego. Nie zwlekając oddzwoniła do niego.
- Zrobiłem już wszystkie badania zwłok twojego sąsiada, Dallas. Trafiłaś w dziesiątkę.
- Do diabła! - Przebiegła palcami po twarzy. - Prześlij mi wyniki.
G
dy Hetta Finestein otworzyła drzwi, rozszedł się zapach saszetki z lawendą oraz pieczonego chleba.
- Porucznik Dallas.
Uśmiechnęła się swoim cichym uśmiechem i cofnęła się zapraszając Ewę do środka. W mieszkaniu
telewizor był nastawiony na swobodny talk-show, podczas którego osoby oglądające go w domu
mogły się włączyć i przekazać do studia obrazy holograficzne swoich postaci, by wzajemne
oddziaływanie było pełniejsze. Tematem dyskusji była chyba podwyżka pensji dla zawodowych
matek. Właśnie w tym momencie na ekranie widać było tłumy dzieci i kobiet w różnym wieku,
wyrażających różne opinie.
- Jak to miło, że pani mnie odwiedziła. Mam dzisiaj tak wielu gości. To dla mnie prawdziwa
pociecha. Poczęstuje się pani ciasteczkiem?
- Chętnie - odrzekła Ewa i poczuła się jak ostatnia świnia. - Prowadziła pani z mężem cukiernię?
- Och, tak. - Jej głos dobiegł z kuchni wraz z odgłosami krzątaniny. - Zrezygnowaliśmy z tego
zaledwie parę lat temu. Dobrze nam szło. Wie pani, ludzie lubią prawdziwe domowe wypieki. A
umiem piec dobre placki i ciastka, jeśli mogę tak o sobie powiedzieć.
- Dużo pani piecze w domu?
Hetta weszła z tacą złocistych ciasteczek.
- To jedno z moich ulubionych zajęć. Zbyt wiele osób nigdy nie rozkoszowało się smakiem
upieczonego w domu ciasta. Tyle dzieci nigdy nie spróbowało prawdziwego cukru. Domowe
wypieki .są potwornie kosztowne, ale warte tych pieniędzy. Ewa skosztowała ciasteczko i musiała
przyznać gospodyni rację.
- Domyślam się, że to pani upiekła ciastko, przy jedzeniu którego mąż zmarł.
- W moim domu nie znajdzie pani kawałka kupnego czy zrobionego z torebki ciasta - odparła z dumą
Hetta. - To prawda, że John pożerał wszystko, gdy tylko wyjęłam blaszkę z piecyka. Żaden
automatyczny kuchmistrz nie zastąpi talentu i pomysłowości dobrego piekarza.
- Zatem upiekła pani to ciastko, pani Finestein. Kobieta zamrugała oczami, spuściła rzęsy.
- Owszem.
- Pani Finestein, czy pani wie, co zabiło pani męża?
- Owszem. - Uśmiechnęła się łagodnie. - Obżarstwo. Powiedziałam mu, żeby tego nie jadł.
Uprzedzałam go, żeby tego nie jadł. Powiedziałam, że to jest dla pani Hennessy, która mieszka po
drugiej strome korytarza.
- Pani Hennessy. - Ta wiadomość wstrząsnęła nią. - Pani..
- Oczywiście, i tak wiedziałam, że je zje. Pod tym względem był okropnie samolubny.
Ewa odchrząknęła.
- Czy mogłybyśmy wyłączyć ten program?
- Hmm? Och, przepraszam. - Gospodyni poklepała się z zakłopotaniem po policzkach. - To takie
niegrzeczne z mojej strony. Jestem tak przyzwyczajona, że telewizor gra przez cały dzień, iż nawet
tego nie zauważam. Już wyłączam obraz.
- I głośność - powiedziała cierpliwie Ewa.
- Oczywiście. - Hetta potrząsnęła potulnie głową, gdy jej się to nie udało. - Ciągle sprawia mi to
kłopoty, odkąd przełączyliśmy się z pilota na głos. Dźwięk wyłączony, proszę. Tak, tak lepiej,
prawda?
Ta kobieta umiała upiec trujące ciastko, a nie może sobie poradzić z własnym telewizorem, pomyślała
Ewa. Tak bywa.
- Pani Finestein, nie chcę, żeby pani więcej mówiła, dopóki nie odczytam pani przysługujących jej
praw. Dopóki nie upewni się pani, że je rozumie. Nie musi pani składać żadnych oświadczeń - zaczęła
Ewa, podczas gdy Hetta nadal uśmiechała się łagodnie. Hetta poczekała, aż cała formułka zostanie jej
odczytana.
- Nie oczekiwałam, że mi się to upiecze. Naprawdę.
- Że co się pani upiecze, pani Finestein?
- Otrucie męża. Chociaż... - Zacisnęła usta jak dziecko. - Mój wnuk jest prawnikiem - bardzo mądry
chłopak. Chyba mi powiedział, że skoro zabroniłam Joemu, bardzo wyraźnie mu zabroniłam, zjedze-
nia tego ciastka, to już jest bardziej jego wina niż moja.
- Pani Finestein, chce mi pani powiedzieć, że dodała pani do ciasta cyjanek z zamiarem zabicia swego
męża?
- Nie, moja droga. Powiadam, że dodałam cyjanek oraz dodatkową ilość cukru do ciastka i
powiedziałam mojemu mężowi, żeby go nie ruszał. Joe - rzekłam. - Możesz co najwyżej je powąchać.
Jest zupełnie wyjątkowe i upiekłam je nie dla ciebie. Słyszysz mnie, Joe?
Hetta znowu się uśmiechnęła.
- Powiedział, że dobrze mnie słyszy, a potem, tuż przed wyjściem na spotkanie z dziewczętami,
jeszcze raz mu to powtórzyłam, dla pewności. “Mówię poważnie, Joe. Nie ruszaj tego ciasta."
Spodziewałam się, że je zje, ale to już był jego wybór, prawda? Pozwól, że opowiem ci o Joem -
kontynuowała ochoczo, podsuwając Ewie tacę z ciasteczkami. Kiedy Ewa się zawahała, wybuchła
wesołym śmiechem. - Och, moja droga, te możesz bezpiecznie jeść. Właśnie dałam ich całą garść
temu miłemu chłopcu z góry.
By udowodnić, że mówi prawdę, sama wzięła ciasteczko i ugryzła kawałek.
- O czym to mówiłam? Ach, tak, o Joem. Wiesz, był moim drugim mężem. W kwietniu
obchodzilibyśmy złote gody. Był niezłym partnerem i całkiem dobrym piekarzem. Niektórzy
mężczyźni nigdy nie powinni przechodzić na emeryturę. Przez parę ostatnich lat był bardzo trudny we
współżyciu. Cały czas się złościł i narzekał, ciągle mnie krytykował. I nigdy nic nie upiekł. Co nie
znaczy, że mógł przejść obok placka z migdałami, nie zżerając go do ostatniego okruszka.
Ponieważ wydawało się to całkiem sensowne, Ewa odczekała chwilę.
- Pani Feinstein, czy otruła go pani dlatego, że jadł za dużo? Hetta wydęła policzki.
- Tak to wygląda. Lecz przyczyny są o wiele głębsze. Jesteś taka młoda, moja droga, i nie masz
rodziny, prawda?
- Nie.
- Rodzina jest źródłem radości i źródłem zdenerwowania. Żaden człowiek z zewnątrz nie zrozumie,
co dzieje się w zaciszu czyjegoś domu. Joe nie był człowiekiem łatwym we współżyciu i obawiam się,
choć przykro mi mówić źle o zmarłym, że nabrał brzydkich nawyków. Znajdował prawdziwą
przyjemność w denerwowaniu mnie, w psuciu mi moich małych przyjemności. Nie szukając daleko, w
zeszłym miesiącu specjalnie zjadł połowę Słodkiej Wieży Przyjemności, którą upiekłam na
Międzynarodowy Konkurs Betty Crocker. Potem mi powiedział, że ciasto było zbyt suche. -
Obruszyła się na wspomnienie tej zniewagi. - Możesz to sobie wyobrazić?
- Nie - powiedziała Ewa słabo. - Nie mogę.
- Cóż, zrobił to tylko po to, żeby doprowadzić mnie do szału. W ten sposób okazywał swoją siłę.
Więc upiekłam ciasto, powiedziałam mu, żeby go nie ruszał, i poszłam zagrać w mah-jongg z dziew-
czętami. Wcale się nie zdziwiłam, że mnie nie posłuchał. Wiesz, był obżartuchem. - Machnęła ręką, w
której trzymała cisteczko, zanim dokończyła je jeść. - Obżarstwo to jeden z siedmiu grzechów
głównych. To wydaje się sprawiedliwe, że umarł bo popełnił grzech. Na pewno nie masz ochoty na
jeszcze jedno ciasteczko?
Ś
wiat musiał oszaleć, doszła do wniosku Ewa, skoro stare kobiety dokładają trucizny do ciastek z
kremem. A Hetta, ze swoim spokojnym, staroświeckim sposobem bycia dobrodusznej babuni, pewnie
uniknie kary.
Jeśli ją skażą, dostanie pracę w kuchni i będzie z radością piekła ciasta dla swoich nowych
przyjaciółek.
Ewa złożyła meldunek, zjadła w pośpiechu obiad w stołówce, po czym wróciła do pracy nad poszlaką,
która wciąż budziła w niej gniewne uczucia.
Sprawdziła zaledwie połowę nowojorskich banków, kiedy uruchomiło się telełącze.
- Słucham, Dallas.
W odpowiedzi na jej ekranie pojawił się obraz. Ciało martwej kobiety, ułożone w znajomy sposób na
przesiąkniętym krwią prześcieradle.
TRZECIA Z SZEŚCIU
Popatrzyła na wiadomość umieszczoną na ciele i rzuciła gniewnie komputerowi:
- Odszukaj adres. Natychmiast, do jasnej cholery. Gdy komputer spełnił jej polecenie, wydała rozkaz.
- Dallas, porucznik, Ewa, NI 5347BQ. Priorytet A. Jakiekolwiek dostępne jednostki mają się udać na
Osiemdziesiątą Dziewiątą Zachodnią numer sto pięćdziesiąt sześć. Czekać na zewnątrz. Powtarzam,
czekać na zewnątrz. Zatrzymać każdego wychodzącego z budynku. Nikt nie może wejść do
mieszkania, ani cywil, ani mundurowy. Przewidywany czas mojego przybycia dziesięć minut.
- Powtarzam, Dallas, porucznik, Ewa. - Pełniący służbę droid mówił powolnym obojętnym głosem. -
Jednostki pięć-zero i trzy-sześć zgłaszają się na wezwanie. Będą czekały na wasze przybycie. Priorytet
A. Rozkaz wykonany.
Chwyciła torebkę, teczkę i wyszła.
E
wa weszła do mieszkania sama, trzymając w ręku gotową do strzału broń. Salon był starannie
utrzymany, a dzięki wygodnej, wyłożonej grubymi poduchami kanapie i ozdobnym dywanikom
wydawał się nawet przytulny. Na sofie leżała książka, na jednej z poduch widoczne było lekkie
wgniecenie, świadczące o tym, że ktoś leżał tu zwinięty w kłębek i czytał. Ewa patrzyła na to przez
chwilę, po czym przesunęła się do następnych drzwi.
Mały pokoik urządzony był jak biuro; stolik do pracy utrzymany był we wzorowym porządku, stało na
nim tylko kilka osobistych drobiazgów - koszyczek z perfumowanymi jedwabnymi kwiatkami,
miseczka z kolorowymi galaretkami, błyszczący biały kubek ozdobiony czerwonym sercem.
Biurko stało naprzeciw okna wychodzącego na boczną ścianę sąsiedniego budynku, ale nikt nie
zawracał sobie głowy zakładaniem specjalnych osłon. Jedną ze ścian zdobiła jasna półka, na której
stało kilka książek, duże pudełko na dyskietki, drugie na wiadomości przekazywane przez internet, a
także mały zbiór kosztownych grafitowych ołówków i wyprodukowanych z makulatury bloczków do
pisania, które można było legalnie posiadać. Między nimi schowana była niekształtna gliniana
kuleczka, która zapewne miała być koniem, z pewnością zrobiona przez dziecko.
Ewa wyszła z pokoju i otworzyła przeciwległe drzwi.
Wiedziała czego się spodziewać. Jej organizm tym razem nie zbuntował się. Westchnęła tylko cicho i
schowała broń do kabury, wiedząc, że jest sam na sam ze zmarłą. Krew wciąż była świeża.
Przez cienką warstwę ochronną, jaką były pokryte jej ręce, Ewa czuła ciepłe jeszcze ciało. Nie zdążyło
ostygnąć.
Została ułożona na łóżku, a broń umieszczono starannie między jej udami.
Zdaniem Ewy był to Ruger P dziewięćdziesiąt, lśniąca bojowa broń, powszechnie używana do obrony
podczas Rewolucji Miejskiej. Lekka, zajmująca mało miejsca i całkowicie zautomatyzowana.
Tym razem nie użyto tłumika. Ewa mogłaby się założyć, że sypialnia była dźwiękoszczelna, i że
zabójca wiedział o tym.
Podeszła do typowo kobiecej okrągłej komódki, otworzyła małą, uszytą z surowego płótna torebkę -
ostatni krzyk mody. W środku znalazła licencję denatki.
Piękna kobieta, pomyślała. Miły uśmiech, otwarte spojrzenie, oszałamiająca cera, przypominająca
kawę ze śmietanką.
- Georgie Castle - wyrecytowała Ewa, rejestrując dźwięk. - Kobieta. Wiek pięćdziesiąt trzy lata.
Licencjonowana prostytutka. Śmierć prawdopodobnie nastąpiła między siódmą a siódmą czterdzieści
pięć wieczorem, przyczyna śmierci: rany postrzałowe. Lekarz sądowy musi to potwierdzić. Trzy
widoczne ślady po kulach: czoło, śródpiersie, narządy rodne. Najprawdopodniej zabita starym
stylowym rewolwerem pozostawionym na miejscu zbrodni. Nie ma śladów walki, włamania czy
grabieży.
Usłyszawszy szmer za plecami, Ewa wyciągnęła broń. Przykucnęła i zimnymi, surowymi oczami
wypatrzyła tłustego szarego kota, który wślizgnął się do pokoju.
- Jezu, skąd się tu wziąłeś? - Odetchnęła z ulgą, chowając broń. - Jest tu kot - dodała głośno, a kiedy
do niej mrugnął, błyskając jednym złocistym, a drugim zielonym okiem, pochyliła się, by wziąć go na
ręce.
Mruczał niczym mały dobrze naoliwiony silniczek. Wyjęła swój komunikator i wezwała ekipę
techniczną.
G
dy niedługo potem Ewa stała w kuchni, patrząc, jak kot wącha z pewnym lekceważeniem
znalezioną przez nią miskę z jedzeniem, usłyszała za drzwiami podniesione głosy.
Kiedy podeszła sprawdzić, co się dzieje, zobaczyła, że umundurowany policjant, którego postawiła na
warcie, próbuje zatrzymać rozwścieczoną i zdeterminowaną kobietę.
- O co chodzi?
- Pani porucznik. - Funkcjonariusz z widoczną ulgą zwrócił się do przełożonej. - Ta obywatelka żąda,
żeby ją wpuścić.
- Oczywiście, że tego żądam. - Jej doskonale podcięte ciemnorude włosy falowały i opadały na twarz
przy każdym gwałtownym ruchu. – To mieszkanie mojej matki. Chcę wiedzieć, co tu robicie.
- A pani matką jest...? - podpowiedziała Ewa.
- Pani Castle. Pani Georgie Castle. Czy było tu włamanie? - Gniew przeszedł w niepokój, gdy
spróbowała zajrzeć do mieszkania. - Czy z nią wszystko w porządku? Z mamą?
- Proszę ze mną. - Ewa chwyciła ją mocno za ramię i wprowadziła do kuchni. - Pani nazwisko?
- Samantha Bennett.
Kot odszedł od miski i otarł się o nogi Samanthy. Kobieta pochyliła się i podrapała kota między
uszami, co Ewa uznała za mimowolny i instynktowny odruch.
- Gdzie jest moja matka? - Niepokój Samanthy przeszedł w strach i jej głos się zmienił.
Żaden z policyjnych obowiązków Ewy nie napawał jej takim przerażeniem, jak ten, który musiała
teraz wypełnić, żaden aspekt jej pracy nie przeszywał jej serca takim bólem, jaki teraz odczuwała.
- Przykro mi, pani Bennett. Bardzo mi przykro. Pani matka nie żyje.
Samantha nic nie powiedziała. Jej oczy, mające ten sam złotawy kolor co oczy jej matki, błądziły
nerwowo po pokoju. Zanim zdążyła osunąć się na podłogę, Ewa posadziła ją na krześle.
- To pomyłka - wydusiła. - To musi być jakaś pomyłka. Wybieramy się do kina. Na szóstą. W każdy
wtorek chodzimy do kina. - Popatrzyła na Ewę z rozpaczliwą nadzieją w oczach. - Nie mogła umrzeć.
Ma dopiero pięćdziesiąt parę lat. Jest zdrowa i silna.
To nie pomyłka. Przykro mi.
- Czy to był wypadek? - Łzy popłynęły jej z oczu. - Miała wypadek?
- To nie był wypadek. - Nie miała wyjścia, musiała powiedzieć prawdę. - Pani matka została
zamordowana.
- Nie, to niemożliwe. - Łzy wciąż zalewały jej twarz. Spróbowała je powstrzymać, jednocześnie
kiwając przecząco głową. - Wszyscy ją lubili. Wszyscy. Nikt by jej nie skrzywdził. Chcę ją zobaczyć.
Chcę ją natychmiast zobaczyć.
- Nie mogę pani na to pozwolić.
- To moja matka. - Łzy kapały jej na kolana, nawet gdy podniosła głos. - Mam do tego prawo. Chcę
zobaczyć moją matkę.
Ewa położyła ręce na ramionach Samanthy, sadzając ją z powrotem na krześle, z którego się zerwała.
- Nie zobaczy jej pani. To jej nie pomoże. Pani to też nie pomoże. Natomiast odpowie pani na moje
pytania, bo to pomoże mi odnaleźć człowieka, który jej to zrobił. No dobrze, czy mogę coś dla pani
zrobić? Zadzwonić do kogoś?
- Nie, nie. - Samantha pogrzebała w torebce w poszukiwaniu chusteczki. - Mój mąż, moje dzieci.
Muszę im powiedzieć. Mój ojciec. Jak ja im to powiem?
- Gdzie jest pański ojciec, Samantho?
- Mieszka... mieszka w Westchester. Rozwiedli się jakieś dwa lata temu. Zatrzymał dom, ponieważ
ona chciała przenieść się do miasta. Chciała pisać książki. Chciała zostać pisarką.
Ewa obróciła się twarzą do urządzenia filtrującego wodę, nalała pełną szklankę i wcisnęła ją Samancie
w rękę.
- Wie pani, jak pańska matka zarabiała na życie?
- Tak. - Samantha zacisnęła usta, zgniotła wilgotną chusteczkę w lodowatych palcach. - Nikt nie mógł
jej tego wyperswadować. Za każdym razem uśmiechała się i mówiła, że już najwyższy czas, by
zrobiła coś szokującego, i że to dostarczy jej wspaniałego materiału do książek. Moja matka -
Samantha przerwała, by wypić łyk wody - bardzo młodo wyszła za mąż. Parę lat temu powiedziała, że
musi się przeprowadzić, poznać inne życie. "Tego też nie mogliśmy jej wyperswadować. Nigdy
niczego nie można jej było wyperswadować.
Znowu zaczęła płakać; ukryła twarz w dłoniach, łkając cicho. Ewa wzięła od niej szklankę, z której
prawie nic nie wypiła, i poczekała, aż minie pierwszy ból i szok.
- Czy to był trudny rozwód? Czy pani ojciec był rozgniewany?
- Raczej zdumiony. Zakłopotany. Smutny. Chciał, żeby wróciła i zawsze powtarzał, że jest to tylko
etap przejściowy w jej życiu. On... - Nagle pojęła cel tego pytania. Opuściła ręce. - Nigdy by jej nie
skrzywdził. Nigdy, nigdy, nigdy. Kochał ją. Każdy ją kochał. Nic nie można było na to poradzić.
- W porządku. - Tą sprawą Ewa zajmie się. później. - Byłyście zżyte z matką?
- Tak, bardzo zżyte.
- Czy rozmawiała z panią o swoich klientach?
- Czasami. Czułam się wtedy zakłopotana, ale znalazła sposób, by przedstawiać to wszystko
niesłychanie zabawnie. Nazywała siebie Seksowną Babunią i rozśmieszała mnie.
- Czy kiedykolwiek wspominała, że ktoś budzi jej niepokój?
- Nie. Umiała obchodzić się z ludźmi. Między innymi na tym polegał jej urok. Zamierzała to robić
tylko do chwili opublikowania swej pierwszej książki.
- Wymieniła kiedyś nazwisko Sharon DeBlass albo Loli Starr?
- Nie. - Samantha zaczęła odgarniać włosy z czoła, gdy nagle jej ręką zawisła w powietrzu. - Starr,
Lola Starr. Słyszałam w wiadomościach. Słyszałam o niej. Została zamordowana. O Boże! O Boże! -
Opuściła rękę i włosy znowu opadły jej na twarz.
- Poproszę funkcjonariusza, żeby odwiózł panią do domu, Samantho.
- Nie mogę wyjść. Nie mogę jej zostawić.
- Owszem, może pani. Zajmę się nią. - Ewa położyła ręce na ^dłoniach Samanthy. - Obiecuję, że się
nią zajmę w pani imieniu.
Proszę już iść. - Pomogła Samancie wstać. Objęła w talii zrozpaczoną kobietę i zaprowadziła ją do
drzwi. Chciała, żeby wyszła, zanim ekipa techniczna skończy pracę w sypialni. - Czy pani mąż jest w
domu?
- Tak, z dziećmi. Mamy dwoje dzieci. Dwuletnie i półroczne. Tony jest w domu z dziećmi.
- Dobrze. Jaki jest pani adres?
Kobieta wciąż była w szoku. Ewa miała nadzieję, że apatia, jaką dostrzegła w twarzy Samanthy, gdy
podawała adres w Westchester, pomoże jej przetrwać najtrudniejsze chwile.
- Banks!
- Tak jest, pani porucznik.
- Zawieźcie panią Bennett do domu. Wezwę innego funkcjonariusza do pełnienia służby przy
drzwiach. Zostańcie z rodziną tak długo, jak długo będziecie potrzebni.
- Tak jest, pani porucznik. - Banks ze współczuciem poprowadził Samanthę w stronę wind. - Tędy,
pani Bennett - mruknął.
Samantha oparła się całym ciałem o Banksa, jakby była pijana.
- Zajmie się nią pani?
Ewa popatrzyła w przerażone oczy Samanthy.
- Obiecuję.
G
odzinę później Ewa weszła do budynku policji z kotem pod pachą.
- Proszę, proszę, pani porucznik złapała kota włamywacza. - Siedzący za biurkiem sierżant zaśmiał
się z własnego dowcipu.
- Żartowniś z ciebie, Riley. Komendant jest jeszcze u siebie?
- Czeka na panią. Ma pani iść na górę, gdy tylko się pani pokaże.
- Pochylił się i podrapał mruczącego kota. - Następne zabójstwo? -Tak.
Usłyszawszy głośne cmoknięcie, podniosła oczy i zobaczyła, że jakiś przystojniaczek w kombinezonie
ze sztucznego materiału patrzy na nią pożądliwym wzrokiem. Kombinezon i krew kapiąca z kącika
jego ust były dokładnie w tym samym kolorze. Za jedną rękę przykuty był do ławki. Drugą potarł
krocze i mrugnął do niej.
- Hej, dziecinko. Mam tu coś dla ciebie.
- Powiadom komendanta Whitneya, że już do niego idę - powiedziała Rileyowi, gdy sierżant
przewrócił oczami.
Nie mogąc się oprzeć, podeszła do ławki i pochyliła się na tyle nisko, że poczuła kwaśny smród
wymiotów.
- To było urocze powitanie - mruknęła, po czym uniosła brew, gdy mężczyzna odsunął kawałek
materiału i poruszył swą męskością.
- Spójrz, kotku, jaki malutki, malusieńki penis - powiedział.
- Uśmiechnęła się i pochyliła jeszcze trochę niżej.
- Lepiej na niego uważaj, ty skurwielu, bo mój kotek może go pomylić z malutką, malusieńką myszką
i go odgryźć.
Poczuła się lepiej, widząc, jak obiekt jego dumy i radości skurczył się, zanim zdążył go zakryć. W
dobrym humorze wsiadła do windy i poprosiła o piętro dowódcy Whitneya.
Czekał na nią z Feeneyem i raportem, który przesłała bezpośrednio z miejsca zbrodni. Zgodnie z
obowiązującą procedurą złożyła jeszcze ustne sprawozdanie z przebiegu zdarzeń.
- Więc to jest ten kot - rzekł Feeney.
- Córka denatki była w takim stanie, że nie miałam sumienia obarczać jej opieką nad tym
zwierzakiem. - Ewa wzruszyła ramionami. - A nie mogłam go tak po prostu zostawić. - Wolną ręką
sięgnęła do torebki. - Jej dyskietki. Wszystkie są oznaczone. Przejrzałam jej terminarz spotkań.
Ostatnie tego dnia miała o szóstej trzydzieści. Z Johnem Smithem. To broń. - Położyła schowaną do
plastykowej torebki broń na biurku komendanta. - Przypomina Rugera P-dziewięćdziesiąt.
Feeney zerknął na rewolwer i kiwnął głową.
- Szybko się uczysz, dziecinko.
- Kułam po nocach.
- Początek dwudziestego pierwszego wieku, prawdopodobnie dwutysięczny ósmy albo dziewiąty. -
Oświadczył Feneey, obróciwszy w dłoniach torebkę z bronią. - Jest w świetnym stanie. Numer seryjny
nietknięty. Sprawdzenie go nie zajmie dużo czasu - dodał i wzruszył ramionami. - Ale jest za sprytny,
by posługiwać się zarejestrowaną bronią.
- Sprawdź ją - rozkazał Whitney i wskazał przez pokój na jednostkę pomocniczą. - Dallas, kazałem
obserwować twój budynek, leśli będzie próbował podrzucić ci kolejną dyskietkę, namierzymy go.
- Jeśli będzie się trzymał przyjętych przez siebie reguł gry, to pojawi się w ciągu dwudziestu czterech
godzin. Na razie powiela ten sam wzorzec, mimo że każda z jego ofiar reprezentuje zupełnie inny typ
kobiety: DeBlass była fascynująca i wyrafinowana; Starr młodziutka i dziecinna; a ta odgrywała rolę
pocieszycielki, wciąż młodej, choć dojrzałej.
- Wciąż przesłuchujemy sąsiadów, zamierzam też odwiedzić jej rodzinę oraz zajrzeć do sprawy
rozwodowej. Mam wrażenie, że przyjęła tego faceta pod wpływem chwilowego impulsu. We wtorki
zawsze spotykała się z córką. Chciałabym, żeby Feeney sprawdził jej rozmowy, zobaczył, czy zabójca
sam do niej zadzwonił. Nie uda nam się ukryć tego przed mediami, panie komendancie. A
dziennikarze ostro nas zaatakują.
- Już się zająłem uciszeniem mediów.
- Może być bardziej gorąco, niż się nam wydaje. - Feeney podniósł oczy znad terminalu. Popatrzył na
Ewę takim wzrokiem, że krew zastygła jej w żyłach.
- Narzędzie zbrodni jest zarejestrowane. Zostało kupione jesienią podczas cichej aukcji u
Sotheby'ego. Na nazwisko Roarke.
Ewa milczała przez chwilę. Nie przejęła się informacją Feeneya.
- To niezgodne ze sposobem działania zabójcy - zdołała powiedzieć. -I głupie. A Roarke nie jest
głupi.
- Pani porucznik...
- To pułapka, panie komendancie. Oczywiste oszustwo. Cicha aukcja. Nawet kiepski programista
może posłużyć się czyimś NI ł podbić cenę. Jak za to zapłacono? - zapytała Feneeya.
- Będę musiał zajrzeć do rejestru Sotheby'ego, gdy otworzą biuro jutro rano.
- Założę się, że zapłacono gotówką, przelewem elektronicznym. Dom aukcyjny dostał pieniądze, więc
dlaczego miałby kwestionować całą transakcję? - Może jej głos brzmiał spokojnie, ale umysł pracował
jak szalony. - I dostawa. Wszystko przemawia za elektroniczną stacją przesyłkową. Korzystając z jej
usług nie trzeba podawać swojego NI; wystarczy wprowadzić kod przekazu.
- Dallas. - Whitney mówił opanowanym głosem. - Przywieź go na przesłuchanie.
- Nie mogę.
Jego oczy pozostały spokojne, obojętne.
- To rozkaz. Jeśli masz problemy osobiste, załatw je w domu.
- Nie mogę go przywieźć - powtórzyła. - Przebywa na stacji międzyplanetarnej FreeStar, kawał drogi
od miejsca zabójstwa.
- Jeśli podał do publicznej wiadomości, że będzie na FreeStar...
- Nie podał - przerwała mu. - I tu właśnie morderca popełnił błąd. Podróż Roarke'a jest tajna, tylko
kilka osobistości zostało o niej powiadomionych. Panuje powszechne przekonanie, że Roarke jest w
Nowym Jorku.
Whitney pochylił głowę.
- Zatem sprawdźmy miejsce jego pobytu. Natychmiast. Żołądek podszedł jej do gardła, gdy
uruchomiła łącze Whitneya.
Po paru sekundach usłyszała afektowany głos Summerseta.
- Summerset, tu porucznik Dallas. Muszę się skontaktować z Roarke'em.
- Bierze udział w spotkaniu. Nie wolno mu przeszkadzać.
- Powiedział ci, żebyś mnie z nim łączył, do jasnej cholery. To sprawa urzędowa. Daj mi jego numer,
albo przyjadę i skopię ci ten chudy tyłek za utrudnianie śledztwa.
Summerset skrzywił się.
- Nie wolno mi przekazywać takich informacji. Ale mogę panią przełączyć. Proszę zaczekać.
Dłonie Ewy zaczęły się pocić, gdy ekran zaczaj stawać się niebieski. Ciekawa była, kto wpadł na
pomysł, by puścić taką sentymentalną muzykę. Na pewno nie Roarke. Ma na to zbyt dużą klasę.
O Boże, co ona zrobi, jeśli go tam nie będzie?
Niebieski ekran zwęził się do maleńkiego punkciku, po czym pokazał się obraz. Roarke patrzył na nią
z wyrazem zniecierpliwienia w oczach i półuśmiechem na ustach.
- Pani porucznik. To nieodpowiedni moment do rozmowy. Mogę skontaktować się z tobą nieco
później?
- Nie. - Kątem oka zauważyła, że Feeney rejestruje to połączenie. - Muszę potwierdzić miejsce
twojego pobytu.
- Miejsce mojego pobytu? - Uniósł brew. Musiał coś wyczytać z jej twarzy, choć Ewa była gotowa
przysiąc, iż zachowała kamienny spokój. - Coś nie tak, Ewo? Co się stało?
- Miejsce twojego pobytu, Roarke. Potwierdź je, proszę.
Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu. Ewa słyszała, że ktoś odezwał się do niego. Odprawił
natręta machnięciem ręki.
- Uczestniczę w spotkaniu, które odbywa się w komnacie prezydenckiej na stacji FreeStar,
znajdującej się na Alfie, w Kwadrancie Szóstym. Proszę to pokazać - rozkazał.
Intergalaktyczne łącze okrążyło pokój. Kilkunastoosobowa grupa mężczyzn i kobiet siedziała przy
okrągłym stole.
Długie kabłąkowate ramię kamery pokazało morze gwiazd oraz niebieskozieloną kulę ziemską.
- Miejsce pobytu potwierdzone - półgłosem rzekł Feeney. - Jest tam, gdzie mówi.
- Roarke, przełącz się, proszę, na łącze prywatne.
Nawet nie mrugnąwszy okiem, Roarke założył na głowę słuchawkę.
- Tak, pani porucznik?
- Broń zarejestrowana na twoje nazwisko została znaleziona na miejscu zbrodni. Muszę cię prosić,
byś się zgłosił na przesłuchanie przy pierwszej możliwej okazji. Możesz przyjść ze swoim
adwokatem. Radzę ci, abyś przyprowadził go ze sobą - dodała mając nadzieję, że zrozumiał, co
chciała przez to powiedzieć. - Jeśli nie zrobisz tego w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, oddział straży,
który pełni służbę na stacji, odtransportuje cię na Ziemię. Rozumiesz, jakie masz prawa i obowiązki?
- Oczywiście. Poczynię odpowiednie przygotowania. Do widzenia, pani porucznik.
Obraz zniknął.
14
O
gromnie zdenerwowana weszła do gabinetu doktor Miry. Na zaproszenie lekarki usiadła i splotła
ręce, by zapobiec jakimkolwiek niespokojnym gestom, które zdradzałyby stan jej ducha.
- Zdążyła pani przygotować jego portret psychologiczny?
- Prosiłaś o traktowanie tej sprawy jako pilnej. - Rzeczywiście, Mira przez większą część nocy była
na nogach, czytała raporty i szkicowała sylwetkę przestępcy kierując się swoim doświadczeniem oraz
diagnozą psychologiczną. - Chciałabym mieć na to więcej czasu, ale mogę ci go opisać w ogólnym
zarysie.
- W porządku. - Ewa pochyliła się do przodu.
- Niemal na pewno zachowuje się poprawnie. Zazwyczaj zbrodni tego rodzaju nie popełnia się w
obrębie tej samej płci. Jest mężczyzną, o ponadprzeciętnej inteligencji, który przejawia skłonności
psychopatyczne i doznaje zaspokojenia płciowego poprzez oglądanie scen erotycznych. Odznacza się
odwagą, ale nie jest ryzykantem, choć pewnie za takiego się uważa. - Z wrodzonym sobie wdziękiem
splotła palce i skrzyżowała nogi. - Jego zbrodnie są dokładnie przemyślane. To, że uprawia seks ze
swoimi ofiarami, ma dla niego drugorzędne znaczenie. Przyjemność i satysfakcję czerpie z dokony-
wania wyboru ofiary, z przygotowania i popełnienia zabójstwa.
- Dlaczego morduje prostytutki?
- Chce mieć władzę. Seks daje władzę. Śmierć daje władzę. A on musi kontrolować ludzi, sytuacje.
Pierwsze morderstwo pewnie popełnił pod wpływem impulsu.
- Dlaczego?
- W chwili słabości ze zdziwieniem stwierdził, że zachowuje się gwałtownie, że potrafi zachowywać
się gwałtownie. Nastąpiła reakcja organizmu, gwałtowny ruch, głęboki wdech, drżący wydech.
Ochłonął, zatarł ślady. Nie chce, aby go złapano, lecz chce - potrzebuje, by go podziwiano, bano się
go. Dlatego wszystko nagrywa.
- Używa starej broni - kontynuowała tym samym spokojnym głosem - na kolekcjonowanie której
mogą sobie pozwolić tylko ludzie bogaci. Znowu władza i siła. Zostawia broń na miejscu zbrodni, by
pokazać, że jest jedyny w swoim rodzaju. Docenia siłę pistoletu i jego bezosobowość. To, że może
zabijać z dogodnej odległości, nie brudząc sobie przy tym rąk. Zapowiedział, ile osób zabije, by
pokazać, że jest dobrze zorganizowany, dokładny. Ambitny.
- Czy od początku miał na myśli sześć kobiet? Sześć celów?
- Jedynym stwierdzonym związkiem miedzy trzema ofiarami był ich zawód - zaczęła Mira,
zauważając, że Ewa doszła do tego samego wniosku, lecz chce go potwierdzić. - Miał na myśli
konkretny zawód. W moim przekonaniu kobiety zostały wybrane w sposób przypadkowy.
Prawdopodobnie zajmuje wysokie stanowisko, z pewnością jest to odpowiedzialna funkcja. Jeśli ma
żonę lub partnerkę seksualną, to jest mu ona całkowicie podporządkowana. Ma złe zdanie o kobietach.
Poniża i upokarza je po śmierci, by pokazać swoją wyższość oraz wyrazić wstręt, jaki do nich czuje.
Tego, co robi, nie uważa za zbrodnię, ale za chwilowy przejaw swej władzy, za sposób
wypowiedzenia swych myśli.
- Prostytucja, męska czy kobieca, w umysłach wielu ludzi pozostaje zawodem, który nie cieszy się
szacunkiem. Kobiety nie mogą się z nim równać; dla niego prostytutka jest niewarta splunięcia, nawet
jeśli sam korzysta z jej usług, by zaspokoić swoje potrzeby seksualne. On lubi swoją pracę, pani
porucznik. Bardzo ją lubi.
- Czy to praca, pani doktor, czy misja?
- On nie ma żadnej misji. Tylko ambicje. Tu nie chodzi o żadne względy religijne, moralne czy
społeczne.
- Nie, chodzi o względy osobiste, o pokazanie swojej siły.
- Zgadzam się - powiedziała Mira, zadowolona, że umysł Ewy tak dobrze pracuje. - Dla niego jest to
interesujące doświadczenie, nowa i na swój sposób fascynująca praca, w wykonywaniu której jest
bardzo sprawny. Jest niebezpieczny, pani porucznik, nie dlatego, że nie ma sumienia, ale dlatego, że
jest dobry w tym, co robi. A sukces go uskrzydla.
- Skończy na sześciu morderstwach - mruknęła Ewa. - Tą metodą. Ale znajdzie inny twórczy sposób
zabijania. Jest zbyt próżny, by nie dotrzymać słowa danego władzom, lecz za bardzo lubi swoje
hobby, żeby z niego zrezygnować.
Mira przechyliła głowę.
- Można by pomyśleć, że czytałaś mój raport, pani porucznik. Uważam, że zaczynasz świetnie
rozumieć mordercę.
Ewa skinęła głową.
- Tak, idzie mi coraz lepiej. - Musiała jeszcze zadać pewne pytanie, które męczyło ją przez całą
bezsenną noc. - By siebie chronić, by utrudnić grę, mógłby wynająć kogoś, zapłacić komuś, aby zabił
wybraną przez niego osobę, a on tymczasem miałby niezbite alibi?
- Nie. - Spojrzenie Miry stało się łagodniejsze i pełne współczucia, gdy zobaczyła, że Ewa zamknęła z
ulgą oczy. - W moim przekonaniu on musi być na miejscu zbrodni. By wszystko zobaczyć, nagrać, a
przede wszystkim przeżyć. Morderstwo dokonane przez kogoś innego nie sprawi mu satysfakcji. Poza
tym, on nie wierzy, że go przechytrzysz. Lubi patrzeć, jak się pocisz nad tą sprawą, pani porucznik.
Chętnie obserwuje ludzi i wydaje mi się, że skupił na tobie całą uwagę, kiedy dowiedział się, że
prowadzisz śledztwo. Pilnie ci się przypatruje i wie, że obchodzi cię ta sprawa. Uważa to za słabość,
którą można wykorzystać, i robi to, przesyłając ci zapisy morderstw - nie do miejsca, w którym
pracujesz, lecz tam, gdzie mieszkasz.
- Dostałam kolejną dyskietkę. Przez otwór na listy razem z moją poranną pocztą; została wrzucona do
skrzynki w centrum miasta w jakąś godzinę po popełnieniu morderstwa. Mój budynek jest pod
obserwacją. Zorientował się i znalazł sposób, by wykiwać policję.
- Zawsze wie, który guzik przycisnąć. - Mira podała Ewie dyskietkę oraz wydruk portretu
psychologicznego zabójcy. - Jest inteligentnym i dojrzałym mężczyzną, dostatecznie dojrzałym, by nie
ulegać impulsom. Nie brakuje mu pieniędzy ani wyobraźni. Rzadko okazuje emocje, rzadko też ich
doznaje. Jest inteligentny i - jak powiedziałaś - próżny.
- Dziękuję, że tak szybko pani to dla mnie przygotowała.
- Ewo - powiedziała Mira, zanim Ewa zdążyła wstać. - Jeszcze drobne uzupełnienie. Chodzi o broń,
którą pozostawiono na miejscu ostatniego morderstwa. Człowiek, który popełnił te zbrodnie, nie
zrobiłby tak głupiego błędu. Nie zostawiłby broni, wiedząc, że bez trudu będzie można ustalić
tożsamość jej właściciela. Diagnoza psychologiczna odrzuciła to z prawdopodobieństwem
dziewięćdziesiąt trzy przecinek cztery procent.
- Była tam - matowym głosem odparła Ewa. - Sama włożyłam ją do torebki.
- Jestem pewna, że chciał, abyś to zrobiła. Możliwe, iż znajduje przyjemność we wciąganiu jeszcze
kogoś w to bagno, w utrudnianiu śledztwa. I możliwe, że wybrał właśnie tę osobę, by cię
zdenerwować, rozproszyć twoją uwagę, a nawet cię zranić. Zawarłam te uwagi w opisie jego sylwetki.
Ze swej strony chciałabym ci powiedzieć, że martwię się tym, iż tak bardzo się tobą interesuje.
- Wkrótce on będzie się piekielnie martwił tym, że ja się nim interesuję. Dziękuję, pani doktor.
E
wa poszła prosto do gabinetu Whitneya, by dostarczyć mu portret psychologiczny zabójcy. Jeśli
będzie miała szczęście, Feeney potwierdzi jej podejrzenia co do sposobu kupna i dostarczenia broni.
Jeśli miała rację, a musiała wierzyć, że ją ma, to siła argumentów Miry oczyści Roarke'a z zarzutów.
Ze sposobu, w jaki Roarke patrzył na nią - przez nią - podczas ich ostatniego połączenia, wiedziała, że
jej sprawy służbowe zniszczyły więź, jaka zaczynała się między nimi tworzyć.
Nabrała co do tego jeszcze większej pewności, gdy w gabinecie szefa zastała Roarke'a.
Musiał skorzystać z prywatnego środka transportu. W przeciwnym razie nie wróciłby tak szybko.
Skinął jej tylko głową i nie odezwał się ani słowem, gdy przeszła przez pokój, by oddać Whitneyowi
dyskietkę oraz raport.
- Portret psychologiczny zabójcy opracowany przez doktor Mirę.
- Dziękuję, pani porucznik. - Podniósł oczy na Roarke'a. - Porucznik Dallas zaprowadzi pana do
pokoju przesłuchań. Doceniamy pańską współpracę.
Nadal się nie odzywając, wstał i poczekał, aż Ewa podejdzie do drzwi.
- Twój adwokat może być przy tym obecny - zaczęła, gdy wezwał windę.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Czy jestem oskarżony o popełnienie jakiejś zbrodni, pani porucznik?
- Nie. - Przeklinając go w duchu, weszła do kabiny i poprosiła o Strefę B. - To standardowa
procedura. - Jego milczenie trwało tak długo, że miała ochotę krzyczeć. - Cholera jasna, nie mam
wyboru.
- Naprawdę? - mruknął i wyszedł pierwszy z windy, gdy drzwi się otworzyły.
- Taką mam pracę. - Drzwi do pokoju przesłuchań otwarły się ze świstem, po czym zamknęły z
trzaskiem. Ukryte we wszystkich ścianach kamery inwigilujące, które znał każdy drobny
złodziejaszek, uruchomiły się automatycznie. Ewa zajęła miejsce przy małym stoliku i poczekała, aż
Roarke usiądzie naprzeciw niej.
- To przesłuchanie jest nagrywane. Rozumiesz? -Tak.
- Porucznik Dallas, NI 5347BQ, prowadząca przesłuchanie. Osoba przesłuchiwana: Roarke.
Zaznaczyć inicjałami datę i czas. Przesłuchiwany zrezygnował z obecności adwokata. Zgadza się?
- Tak, przesłuchiwany zrezygnował z obecności adwokata.
- Znasz licencjonowaną prostytutkę Georgie Castle?
- Nie.
- Byłeś na Zachodniej Osiemdziesiątej Dziewiątej pod numerem sto pięćdziesiątym szóstym?
- Wydaje mi się, że nie.
- Czy posiadasz Rugera P-dziewięćdziesiąt, automatyczną bojową broń z około dwutysięcznego
piątego roku?
- Możliwe, że mam broń tego typu. Musiałbym sprawdzić dla pewności. Ale załóżmy, że jestem w jej
posiadaniu.
- Kiedy kupiłeś wyżej wymienioną broń?
- To także musiałbym sprawdzić. - Ani razu nie zamrugał oczami, ani na chwilę nie spuścił z niej
wzroku. - Mam dużą kolekcję i nie przechowuję wszystkich informacji na jej temat w głowie czy też
kieszonkowym dzienniku.
- Czy kupiłeś wyżej wymienioną broń u Sotheby'ego?
- Możliwe. Często wzbogacam moją kolekcję poprzez aukcje.
- Ciche aukcje.
- Zdarza się.
Żołądek, który i tak był już ściśnięty, zaczaj podchodzić jej do gardła.
- Czy wzbogaciłeś swoją kolekcję o wspomnianą już broń podczas cichej aukcji u Sotheby'ego, która
odbyła się drugiego października ubiegłego roku?
Roarke wyciągnął z kieszeni swój dziennik i przebiegł wzrokiem informacje zapisane pod tą datą.
- Nie, nie mam żadnej notatki na ten temat. Chyba w tym dniu przebywałem w Tokio i
uczestniczyłem w licznych spotkaniach. Można to z łatwością sprawdzić.
Niech cię diabli wezmą, niech cię diabli wezmą, pomyślała. Wiesz, że to żadna odpowiedź.
- Podczas aukcji często korzysta się z usług swoich przedstawicieli.
- Owszem. - Patrząc na nią beznamiętnym wzrokiem, wsunął notes do kieszeni. - Można sprawdzić u
Sotheby'ego, że nigdy nie kupuję przez pośredników. Kiedy postanawiam coś kupić, to dlatego, że to
widziałem na własne oczy. Oceniłem wartość przedmiotu. Gdy decyduję się na wzięcie udziału w
licytacji, robię to osobiście.
W przypadku cichej aukcji albo bym na nią przybył, albo uczestniczył w niej przez telełącze.
- Czy do tradycji nie należy posługiwanie się tajnym elektronicznym licytatorem albo osobą
podstawioną, która ma prawo podbijać cenę do określonego pułapu?
- Tradycje niewiele mnie obchodzą. Chodzi o to, że mogę zmienić zdanie i już czegoś nie chcieć. Z
tego czy innego powodu może to dla mnie stracić na atrakcyjności.
Zrozumiała podtekst jego wypowiedzi i próbowała pogodzić się z faktem, że z nią skończył.
- Ze wspomnianej broni, zarejestrowanej na twoje nazwisko i kupionej podczas cichej aukcji u
Sotheby'ego w październiku ubiegłego roku, została zamordowana Georgie Castle wczoraj o siódmej
trzydzieści wieczorem.
- Oboje wiemy, że wczoraj wieczorem o siódmej trzydzieści nie było mnie w Nowym Jorku. -
Przesunął wzrokiem po jej twarzy. - Śledziłaś przebieg połączenia, prawda?
Nie odpowiedziała. Nie mogła.
- Twoja broń została znaleziona na miejscu zbrodni.
- Czy na pewno należy do mnie?
- Kto ma dostęp do twojej kolekcji?
- Ja. Tylko ja.
- A służba?
- Nie. O ile sobie przypominasz, pani porucznik, moje gabloty są pozamykane. Tylko ja znam kod
umożliwiający ich otwarcie.
- Kod można złamać.
- Nieprawdopodobne, ale możliwe - zgodził się. - Tylko że kluczem, który je otwiera, jest rysunek
mojej dłoni i otwarcie gabloty w jakikolwiek inny sposób uruchamia alarm.
Cholera jasna, daj mi szansę. Czy on nie widzi, że go bronię, że próbuję go uratować?
- System zabezpieczeń można ominąć.
- To prawda. Kiedy jakakolwiek gablota zostanie otwarta bez mojego upoważnienia, wejście do
pokoju automatycznie się zamyka.
Nie można się stamtąd wydostać, a jednocześnie strażnicy są o tym powiadamiani. Mogę panią
zapewnić, pani porucznik, że to niezawodny system. Uważani, że muszę chronić swoją własność.
Podniosła wzrok, gdy Feeney wszedł do pokoju. Dał jej znak głową; wstała.
- Przepraszam.
Gdy drzwi zamknęły się za nimi, wcisnął ręce do kieszeni.
- Strzał w dziesiątkę, Dallas. Elektroniczny licytator, pieniądze przekazane gotówką, przesyłka
dostarczona pocztą elektroniczną. Główny specjalista od Sotheby'ego twierdzi, że ta sprawa została
załatwiona w nietypowy dla Roarke'a sposób. On zawsze uczestniczy w aukcji albo osobiście, albo
przez bezpośrednie telełącze. Nigdy przedtem nie dokonywał transakcji w ten sposób, a korzysta z ich
usług od mniej więcej piętnastu lat.
Odetchnęła z zadowoleniem.
- To potwierdza zeznania Roarke'a. Coś jeszcze?
- Przejrzałem rejestr broni. Ruger został wpisany na nazwisko Roarke'a zaledwie tydzień temu.
Piekielnie trudno byłoby postawić go w stan oskarżenia. Szef mówi, żeby go zwolnić.
Nie mogła sobie pozwolić na odprężenie się, jeszcze nie mogła, więc tylko kiwnęła głową.
- Dzięki, Feeney. Wróciła do pokoju.
- Jesteś wolny. - Wycofała się przez otwarte drzwi na korytarz. -Wstał.
- Tak po prostu?
- Chwilowo nie mamy powodu, by cię zatrzymywać czy też narażać na dalsze niedogodności.
- Niedogodności? - Szedł w jej kierunku, dopóki drzwi nie zatrzasnęły się za jego plecami. - Tak to
nazywasz? Niedogodności?
Pomyślała, że ma prawo do gniewu i rozgoryczenia. Ale ona musiała zrobić to, co do niej należało.
- Trzy kobiety nie żyją. Trzeba sprawdzić każdą możliwość.
- A ja jestem tylko jedną z twoich możliwości? - Wyciągnął gwałtownie ręce i ku jej zaskoczeniu
otoczył ją ramionami. - To wszystko, co nas łączy?
- Jestem gliną. Nie mogę sobie pozwolić na przeoczenie czegokolwiek, na udawanie czegokolwiek.
- Na okazanie zaufania - przerwał jej. - Komukolwiek. Gdyby sprawa przybrała trochę inny obrót, to
zamknęłabyś mnie? Wsadziłabyś mnie do więzienia?
- Proszę się cofnąć! - Feeney podszedł do nich. Jego wzrok miotał błyskawice. -Proszę się cofnąć, do
cholery!
- Zostaw nas samych, Feeney.
- Zaraz to zrobię, do diabła. - Nie zwracając uwagi na Ewę, popchnął Roarke'a. - Przestań ją
atakować, ty ważniaku. Cały czas walczy o ciebie. A sprawy tak stoją, że mogła przez to stracić pracę.
Simpson już się szykuje, żeby z niej zrobić kozła ofiarnego, bo była taka głupia, że przespała się z
tobą.
- Zamknij się, Feeney.
- Do cholery, Dallas.
- Powiedziałam, żebyś się zamknął. - Odzyskała spokój i popatrzyła na Roarke'a obojętnym
wzrokiem. - Nasz wydział docenia twoją chęć do współpracy - powiedziała zdjąwszy jego rękę ze
swego ramienia. Odwróciła się i odeszła szybkim krokiem.
- Co pan, u diabła, chciał przez to powiedzieć? - spytał Roarke. Feeney tylko prychnął.
- Mam lepsze rzeczy do roboty niż tracenie czasu na rozmowy z tobą.
Roarke przycisnął go do ściany.
- Za chwilę będziesz mógł mnie oskarżyć o obrazę oficera, Feeney. Ale teraz gadaj, co miała znaczyć
ta wzmianka o Simpsonie.
- Chcesz wiedzieć, ważniaku? - Feeney rozejrzał się po korytarzu w poszukiwaniu względnie
ustronnego miejsca i ruchem głowy wskazał męską toaletę. - Chodź do mojego biura, to ci powiem.
M
iała kota za towarzystwo. Już zaczynała żałować, że będzie musiała oddać tego nikomu
niepotrzebnego, tłustego kocura rodzinie Georgie. Już dawno powinna była to zrobić, ale nawet
obecność tego biednego zwierzaka przynosiła jej pociechę.
Brzęczenie interkomu tylko ją zdenerwowało. Nie miała ochoty na niczyje towarzystwo. Szczególnie
Roarke'a, którego zobaczyła przez wideofon.
Była wystarczająco nieokrzesana, by zachować się jak tchórz. Pozostawiwszy brzęczyk bez
odpowiedzi, wróciła na kanapę i zwinęła się w kłębek razem z kotem. Gdyby miała pod ręką koc,
naciągnęłaby go sobie na głowę.
Parę sekund później poderwał ją na nogi dźwięk otwieranych zamków w drzwiach.
- Ty skurwysynu - powiedziała, kiedy Roarke wszedł do pokoju. - Przekroczyłeś wszelkie granice.
Wsunął klucz elektroniczny z powrotem do kieszeni.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Nie chcę cię widzieć. - Z przykrością stwierdziła, że w jej głosie słychać raczej rozpacz niż gniew. -
Mam nadzieję, że to zrozumiesz i wyniesiesz się.
- Nie chcę, żeby ktoś mnie wykorzystywał po to, by cię zranić.
- Sam nieźle to robisz.
- Sądziłaś, że nie zareaguję, kiedy oskarżyłaś mnie o popełnienie morderstwa? Kiedy w to
uwierzyłaś?
- Nigdy w to nie uwierzyłam. - Zabrzmiało to jak syk, jak namiętny szept. - Nigdy w to nie
uwierzyłam - powtórzyła. - Ale odłożyłam moje osobiste odczucia na bok i wykonałam swoją robotę.
A teraz się wynoś.
Ruszyła w stronę drzwi. Kiedy ją złapał, uderzyła go mocno i szybko. Nawet nie próbował
zablokować ciosu. Bez słowa starł wierzchem dłoni krew z wargi, podczas gdy Ewa stała
wyprostowana, oddychając szybko i głośno.
- No dalej - zachęcił ją. - Uderz jeszcze raz. Nie musisz się obawiać. Nie biję kobiet... ani ich nie
morduję.
- Po prostu zostaw mnie w spokoju. - Odwróciła się i chwyciła oparcia sofy, gdzie siedział kot,
przyglądając się jej obojętnym wzrokiem. Doznawała gwałtownych emocji, bała się, że za chwilę
rozsadzą jej piersi. - Nie wzbudzisz we mnie poczucia winy za to, że robię to, co muszę robić.
- Wbiłaś mi nóż w serce, Ewo. - Przyznanie się do tego, świadomość, że mogłaby go z łatwością
zniszczyć, na nowo wprawiło go w złość. - Nie mogłaś mi powiedzieć, że we mnie wierzysz?
- Nie. - Zacisnęła powieki. - Na Boga, nie rozumiesz, że gdybym to zrobiła, byłoby jeszcze gorzej?
Gdyby Whitney nie uwierzył, że będę obiektywna, gdyby Simpsonowi choćby przemknęło przez
myśl, że będę cię łagodniej traktowała, byłoby o wiele gorzej. Tak szybko nie mogłam dostać portretu
psychologicznego mordercy. Nie mogłam prosić Feeneya o natychmiastowe sprawdzenie broni, by
oczyścić cię z podejrzeń.
- Nie pomyślałem o tym - powiedział cicho. - Nie pomyślałem. - Kiedy położył jej dłoń na ramieniu,
strąciła ją i popatrzyła na niego rozwścieczona.
- Cholera jasna, mówiłam ci, żebyś przyszedł ze swoim adwokatem. Mówiłam ci. Gdyby Feeneyowi
nie udało się rozwiać wątpliwości co do broni, mogliby cię zatrzymać. Jesteś tutaj tylko dlatego, że
mu się to udało, a portret psychologiczny zabójcy nie pasował do ciebie.
Znowu jej dotknął; znowu mu się wyszarpnęła.
- Wygląda na to, że nie potrzebowałem adwokata. Potrzebowałem wyłącznie ciebie.
- To bez znaczenia. - Odzyskała panowanie nad sobą. - Ważne, że sprawa została załatwiona. To, że
masz niepodważalne alibi na czas morderstwa oraz fakt, że pistolet był oczywistą pułapką, odwraca
uwagę policji od twojej osoby. - Czuła się chora i nieznośnie zmęczona. - Może nie eliminuje cię to
całkowicie z grona podejrzanych, ale charakterystyki doktor Miry są tu na wagę złota. Nikt nie
kwestionuje jej opinii. A ona twierdzi, że nie możesz być mordercą, co ma ogromne znaczenie dla
policji i prokuratora.
- Nie martwiłem się policją i prokuratorem.
- A powinieneś był.
- Wygląda na to, że martwiłaś się za mnie. Bardzo mi przykro.
- Nie ma o czym mówić.
- Wiesz, zbyt często widzę sińce pod twymi oczami. - Przeciągnął po nich kciukiem. - Nie chcę być
odpowiedzialny za te, które teraz widzę.
- Sama jestem za nie odpowiedzialna.
- I nie mam nic wspólnego z tym, że grozi ci utrata pracy? Przeklęty Feeney, pomyślała z
wściekłością.
- Sama podejmuję decyzje. Sama ponoszę konsekwencje. Nie tym razem, pomyślał.
- Następnego dnia po naszym spotkaniu zadzwoniłem do ciebie wieczorem. Widziałem, że się czymś
martwisz, ale nie chciałaś o tym rozmawiać. Feeney dokładnie mi wyjaśnił, dlaczego byłaś
zdenerwowana tamtej nocy. Twój rozwścieczony przyjaciel chciał mi odpłacić za to, że cię
unieszczęśliwiłem. I zrobił to.
- Feeney nie miał prawa...
- Pewnie nie. Nie musiałby tego robić, gdybyś mi zaufała. - Ujął ją za obie ręce, gdy poruszyła się
gwałtownie. - Nie odwracaj się ode mnie - ostrzegł ją cicho. - Jesteś dobra w odgradzaniu się od ludzi,
Ewo. Ale ze mną ci to nie wyjdzie.
- A czego się spodziewałeś? Że przyjdę do ciebie, płacząc: "Roarke, uwiodłeś mnie, a teraz mam
kłopoty. Pomóż mi." Do diabła z tym! Nie uwiodłeś mnie. Poszłam z tobą do łóżka, ponieważ tego
chciałam. Chciałam tego na tyle mocno, by nie myśleć o etyce zawodowej. Dostałam za to po głowie,
ale jakoś sobie radzę. Nie potrzebuję pomocy.
- Z pewnością jej nie chcesz.
- Nie potrzebuję. - Nie chciała szarpać się z nim, więc stała nieruchomo. - Komendant ucieszył się, że
nie jesteś zamieszany w te morderstwa. Jesteś czysty, więc wydziałowi nie pozostaje nic innego, jak
tylko uznać to oficjalnie za błąd w ocenie, a zatem ja też jestem czysta. Gdybym się pomyliła co do
ciebie, inaczej by to wyglądało.
- Gdybyś się pomyliła, kosztowałoby cię to odznakę.
- Tak. Straciłabym odznakę. Zasłużyłabym na to. Ale tak się nie stało, więc sprawa skończona. Idź
sobie.
- Naprawdę myślisz, że odejdę?
Słysząc cichą, łagodną nutę w jego głosie, poczuła, że jej wola słabnie.
- Nie mogę sobie na ciebie pozwolić, Roarke. Nie mogę sobie pozwolić na zaangażowanie
uczuciowe.
Zrobił krok do przodu, położył ręce na oparciu kanapy, pozbawiając Ewę możliwości ruchu.
- Ja też nie mogę sobie na ciebie pozwolić. To chyba nie ma znaczenia.
- Słuchaj...
- Przykro mi, że cię zraniłem - powiedział cicho. - Bardzo mi przykro, że ci nie ufałem i oskarżyłem
cię o to, że mi nie ufasz.
- Nie oczekiwałam, że będziesz myślał inaczej. Że będziesz zachowywał się inaczej.
To zabolało go bardziej niż policzek.
- Nie. Za to też cię przepraszam. Wiele dla mnie ryzykowałaś. Dlaczego?
Nie było łatwych odpowiedzi.
- Wierzyłam ci. Przycisnął usta do jej czoła.
- Dziękuję.
- Rozsądek tak nakazywał - zaczęła, oddychając z drżeniem, gdy dotknął ustami jej policzka.
- Zostanę z tobą na noc. Chcę zobaczyć, że śpisz.
- Seks jako środek uspokajający?
Zmarszczył brwi, lecz przesunął delikatnie wargami po jej ustach.
- Jeśli chcesz. - Podniósł ją i obrócił w koło. - Zobaczmy, czy uda nam się znaleźć właściwą dawkę.
P
óźniej przyglądał się jej w przyciemnionym świetle. Spała na brzuchu, rozciągnięta bezładnie ze
zmęczenia. Z przyjemnością przesunął ręką po jej plecach - gładkiej skórze, drobnych kościach,
mocnych mięśniach. Nie poruszyła się.
Z ciekawością przeczesał palcami jej włosy. Grube niczym futro norek, o odcieniu wystałej brandy i
starego złota, źle podcięte. Uśmiechnął się, gdy przesunął palcami po jej ustach. Pełnych, twardych,
żarliwych.
Choć dziwił się, że zdołał jej dostarczyć jeszcze większych doznań niż poprzednim razem,
świadomość, że i on bezwiednie zapamiętał się w miłości, przygniatała go.
Ciekaw był, jak daleko jeszcze się posuną.
Wiedział, że przeżył wewnętrzne rozdarcie, kiedy uwierzył, iż uznała go za winnego. Poczucie zdrady
i rozczarowania było ogromne, osłabiające, było czymś, czego nie odczuwał już od wielu lat.
Przypomniała mu o jego słabości, którą, jak sądził, już dawno zwalczył. Mogła go zranić. Mogli się
nawzajem zranić. Będzie musiał gruntownie to rozważyć.
Lecz w tej chwili najbardziej palącą kwestią było znalezienie odpowiedzi na pytanie, kto chciał zranić
ich oboje. I dlaczego.
Wciąż rozmyślając nad tą sprawą, wziął ją za rękę, splótł pałce z jej palcami i zasnął razem z nią.
15
O
dszedł, kiedy się obudziła. Tak było lepiej. Poranki pociągające za sobą konieczność okazywania
niedbałej zażyłości wprawiały ją w zdenerwowanie. Już i tak była bardziej związana z nim niż z
jakimkolwiek innym mężczyzną. Łącząca ich więź była tak silna, że mogła przetrwać przez resztę
życia.
Wzięła szybki prysznic, owinęła się ręcznikiem, po czym weszła do kuchni. Zastała tam Roarke'a,
który w spodniach i rozpiętej koszuli przeglądał poranną gazetę na monitorze.
- Co robisz?
- Hę? - Podniósł wzrok, wyciągnął za siebie rękę, by otworzyć automatycznego kuchmistrza. -
Przygotowuję ci kawę.
- Przygotowujesz mi kawę?
- Usłyszałem, że kręcisz się po mieszkaniu. - Wyjął filiżanki i trzymając je w rękach, podszedł do
Ewy, która wciąż stała w drzwiach. - Za rzadko to robisz.
- Za rzadko kręcę się po domu?
- Nie. - Zachichotał i dotknął ustami jej ust. - Uśmiechasz się do mnie. Po prostu uśmiechasz się do
mnie.
Uśmiechała się? Nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Myślałam, że wyszedłeś. - Okrążyła mały stolik i zerknęła na monitor. - Wiadomości z giełdy.
Naturalnie. Musiałeś wcześnie wstać.
- Miałem parę telefonów do załatwienia. - Z przyjemnością obserwował, jak przeczesuje palcami
mokre włosy. Nerwowy, na pewno mimowolny odruch. Podniósł przenośne łącze, które zostawił na
stole, i wsunął je z powrotem do kieszeni. - Zaplanowano konferencję telefoniczną ze stacją na piątą
rano naszego czasu.
- Och! - Wypiła łyk kawy, zastanawiając się, jak do tej pory żyła bez pobudzania się z rana kofeiną. -
Wiem, jak ważne są te spotkania. Przykro mi.
- Udało się nam uzgodnić większość szczegółów. Resztą mogę zająć się stąd.
- Nie wracasz tam?
- Nie.
Odwróciła się do automatycznego kuchmistrza, próbując coś wybrać ze swego raczej ograniczonego
menu.
- Prawie wszystko się skończyło. Chcesz bajgla czy coś innego?
- Ewo. - Roarke odstawił swoją filiżankę i położył jej ręce na ramionach. - Dlaczego nie chcesz mi
powiedzieć, że cieszysz się, iż zostaję?
- Masz dobre alibi. To nie moja sprawa, czy... - Przerwała, kiedy odwrócił ją do siebie. Był zły.
Widziała to w jego oczach i była przygotowana na kłótnię. Nie była przygotowana na pocałunek, na
to, że jego usta obejmą mocno jej wargi, że serce podskoczy jej w piersiach.
Więc pozwoliła, by ją objął, by jej głowa wtuliła się we wgłębienie w jego ramieniu.
- Nie wiem, jak się z tym uporać - mruknęła. - To sytuacja nie mająca precedensu. Potrzebne mi
reguły, Roarke. Ścisłe reguły.
- Nie jestem sprawą, którą musisz rozwiązać.
- Nie wiem, kim jesteś. Lecz wiem, że to dzieje się zbyt szybko. To nawet nie powinno się rozpocząć.
Nie powinnam była zaczynać z tobą.
Odsunął ją od siebie, by przyjrzeć się jej twarzy.
- Dlaczego?
- To skomplikowane. Muszę się ubrać. Muszę iść do pracy.
- Daj mi coś. - Jego palce zacisnęły się na jej ramionach. - Ja też nie wiem, kim jesteś.
- Jestem gliną - przyznała się. - I nikim więcej. Mam trzydzieści lat i przez całe życie byłam blisko
tylko z dwojgiem ludzi. I nawet przy nich łatwo jest mi się powstrzymać.
- Powstrzymać przed czym?
- Przed przywiązywaniem do tych znajomości zbyt dużego znaczenia. Jeśli przywiązujesz do tego
zbyt duże znaczenie, może cię to zniszczyć i staniesz się nikim. Byłam nikim. Nigdy więcej nie mogę
być nikim.
- Kto cię skrzywdził?
- Nie wiem. - Ale wiedziała. - Nie pamiętam i nie chcę pamiętać. Stałam się czyjąś ofiarą, a gdy raz
się nią było, trzeba robić wszystko, by to się nie powtórzyło. Oto kim byłam, zanim wstąpiłam do
akademii: ofiarą. Inni ludzie przyciskali guziki, podejmowali decyzje, pchali mnie w jedną stronę,
ciągnęli w drugą.
- I myślisz, że ja to robię?
Były pytania, które musiał zadać, bo sądząc po wyrazie jej twarzy, nie mogły czekać. Może nadszedł
czas, by podjąć ryzyko. Wsunął rękę do kieszeni i wyjął to, co tam nosił.
Ewa popatrzyła ze zdumieniem na zwykły szary guzik, który trzymał w dłoni.
- To od mojego kostiumu.
- Tak. Nie jest szczególnie twarzowy; lepiej ci w ostrzejszych kolorach. Znalazłem go w mojej
limuzynie. Chciałem ci go oddać.
- Och. - Lecz kiedy wyciągnęła rękę, zamknął guzik w dłoni.
- Gładkie kłamstwo. - Rozbawiony zaśmiał się do siebie. - Nie miałem zamiaru ci go zwracać.
- Nosisz guzik jako fetysz, Roarke?
- Noszę go tak jak uczniak nosi pukiel włosów swojej ukochanej. Znowu popatrzyła mu w oczy i
przejęła ją dziwna słodycz. Zrobiło jej się jeszcze słodziej na duszy, kiedy zauważyła, że jest
zakłopotany.
- To dziwne.
- Ja też tak myślę. - Ale wsunął guzik z powrotem do kieszeni. - Wiesz, co jeszcze myślę, Ewo?
- Nie mam pojęcia.
- Myślę, że się w tobie zakochałem:
Poczuła, że krew odpłynęła jej z twarzy, mięśnie zwiotczały, a serce niczym pocisk podskoczyło do
gardła.
- To...
- Tak, trudno znaleźć odpowiednie słowo, prawda? - Pogłaskał ją po plecach, ale nie przyciągnął
bliżej do siebie. - Dużo o tym myślałem i nie udało mi się go znaleźć. Ale powinienem ci przedstawić
swój punkt widzenia.
Zwilżyła językiem wargi.
- Masz jakiś punkt widzenia?
- Bardzo ciekawy i bardzo ważny. Jestem tak samo w twoich rękach, jak ty jesteś w moich. Jestem tak
samo zaniepokojony, choć pewnie nie tak odporny jak ty, i nie potrafię się odnaleźć w tej sytuacji. Nie
pozwolę ci stąd wyjść, dopóki nie ustalimy, co robić.
- Och, to wszystko komplikuje.
- Niebywale - zgodził się.
- Roarke, my się nawet nie znamy. Poza sypialnią.
- Owszem, znamy się. Jesteśmy dwiema zagubionymi duszami. Oboje odwróciliśmy się od czegoś i
staliśmy się zupełnie innymi ludźmi. To prawie cud, że los postanowił stworzyć zakręt na naszych
prostych ścieżkach. Musimy zdecydować, jak daleko chcemy wejść w ten zakręt.
- Muszę skoncentrować się na śledztwie. To musi być dla mnie sprawa pierwszoplanowa.
- Rozumiem. Ale masz prawo do życia osobistego.
- Moje życie osobiste - ta jego część - jest wynikiem śledztwa. A zabójca nadaje temu jeszcze
bardziej osobisty charakter. Podłożenie tego pistoletu w taki sposób, by skierować podejrzenia na
ciebie, jest bezpośrednią reakcją na mój związek z tobą. Jestem w centrum jego uwagi.
Ręka Roarke'a powędrowała w górę i szarpnęła za klapy jej szlafroka.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Zasady, przypomniała sobie. Powinna stosować się do zasad. A o mały włos ich nie złamała.
- Powiem ci tyle, ile będę mogła, ale najpierw się ubiorę. Poszła do sypialni razem z kotem, który
klucząc biegł przed nią.
- Pamiętasz tę noc, kiedy cię tu zastałam po powrocie do domu? Paczkę, którą znalazłeś na podłodze?
- Tak, zdenerwowałaś się na jej widok. Stłumiła śmiech; zrzuciła szlafrok.
- Wszyscy uważają, że mam najbardziej pokerową twarz z całego wydziału.
- Swój pierwszy milion zarobiłem na hazardzie.
- Naprawdę? - Wciągnęła sweter przez głowę, powtarzając sobie w duchu, że nie powinna się
rozpraszać. - To była dyskietka z zapisem morderstwa Loli Starr. Wcześniej przesłał mi taką samą z
przebiegiem zabójstwa Sharon DeBlass.
Przeniknął go zimny strach.
- Był w twoim mieszkaniu?!
Była tak zaabsorbowana odkryciem, że nie ma czystej bielizny, że nie zauważyła nuty zdenerwowania
w jego głosie.
- Może tak, może nie. Sądzę, że nie. Nie ma śladów włamania. Mógł wsunąć przesyłkę pod drzwiami.
Tak właśnie zrobił za pierwszym razem. Natomiast dyskietkę z morderstwem Georgie przesłał pocztą.
Budynek był pod obserwacją.
Zrezygnowana wciągnęła spodnie na gołe ciało.
- Albo się o tym jakoś dowiedział, albo sam się zorientował. Tak czy inaczej, dopilnował, abym
dostała wszystkie trzy dyskietki. Wiedział, że jestem tu najważniejsza, niemal zanim ja się o tym
dowiedziałam.
Przy szukaniu skarpetek szczęście jej dopisało - znalazła dwie, które do siebie pasowały.
- Zadzwonił do mnie. Przesłał mi video ze sceną morderstwa Georgie Castle w parę minut po tym, jak
ją zabił. - Usiadła na brzegu łóżka, wciągnęła skarpetki. - Zostawił broń, mając pewność, że bez trudu
trafimy na ślad jej właściciela. Na twój ślad. Nie wyobrażasz sobie, jak oskarżenie o morderstwo
zmieniłoby twoje życie, Roarke; gdyby mój szef nie stanął za mną murem, w okamgnieniu odebrano
by mi tę sprawę i wyrzucono by mnie z wydziału. On wie, co się dzieje w Centrali. On wie, co się
dzieje w moim życiu.
- Na szczęście nie wiedział, że nie było mnie na tej planecie.
- To był moment zwrotny dla obojga z nas. - Znalazła botki, wciągnęła je na nogi. - Lecz to go nie
powstrzyma. - Wstała, wzięła do ręki kaburę z bronią. - Nadal będzie próbował mnie dopaść, a wydaje
mu się, że najlepiej to zrobi atakując ciebie.
Roarke zobaczył, że odruchowo sprawdziła swój laser, zanim przypięła kaburę.
- Dlaczego ciebie?
- Nie ma wysokiego mniemania o kobietach. Szlag go trafia, że kobieta prowadzi śledztwo. To obniża
jego pozycję. - Wzruszyła ramionami, przeczesała palcami włosy, próbując je ułożyć. - Przynajmniej
taka jest opinia psychiatry.
Z zadumą wzięła do ręki kota, który zaczaj wspinać się po jej nodze, i rzuciła go delikatnie na łóżko,
gdzie odwrócił się do niej ogonem i przystąpił do mycia.
- A czy według opinii psychiatry może spróbować wyeliminować cię w bardziej bezpośredni sposób?
- Nie pasuję do jego schematu.
Czując, że znowu ogarnia go strach, Roarke wcisnął ręce do kieszeni.
- A jeśli zmieni schemat?
- Poradzę sobie.
- Warto ryzykować życie dla trzech kobiet, które już nie żyją?
- Owszem. - Usłyszała wściekłość pulsującą w jego głosie, ale nie wycofała się. - Warto ryzykować
życie, by znaleźć sprawiedliwość dla trzech kobiet, które już nie żyją, i spróbować uchronić trzy inne
przed śmiercią. Zostawił wiadomość pod każdym z ciał. Od samego początku chciał, abyśmy
wiedzieli, że ma plan. I wyzwał nas, abyśmy go powstrzymali. Pierwsza z sześciu, druga z sześciu,
trzecia z sześciu. Zrobię, co w mojej mocy, by nie było czwartej.
- Jesteś niesłychanie odważna. Z początku właśnie to w tobie podziwiałem. Teraz mnie to przeraża.
Po raz pierwszy przysunęła się do niego, położyła mu rękę na policzku. Niemal w tej samej chwili
opuściła dłoń i odsunęła się zażenowana.
- Roarke, jestem gliną od dziesięciu lat i nigdy nie spotkało mnie nic gorszego od guzów i siniaków.
Nie martw się o mnie.
- Chyba musisz przyzwyczaić się do tego, że masz kogoś, kto martwi się o ciebie, Ewo.
Nie taki miała plan. Wyszła z sypialni, by wziąć kurtkę i torbę.
- Mówię ci to wszystko, żebyś zrozumiał, na czym polegają moje kłopoty. Dlaczego nie mogę tracić
energii na analizowanie tego, co jest między nami.
- Zawsze będą jakieś sprawy.
- W Bogu nadzieja, że nie zawsze będą podobne do tej. Te morderstwa nie są popełniane z pasji czy z
chęci zysku. Z rozpaczy czy w ataku szału. Są wynikiem zimnej kalkulacji. Wyrazem...
- Zła?
- Tak. - Odczuła ulgę, że powiedział to pierwszy. Nie zabrzmiało to tak głupio. - Choć odnieśliśmy
ogromne sukcesy w inżynierii genetycznej, badaniach in vitro, programach społecznych, wciąż nie
potrafimy kontrolować podstawowych ludzkich słabości: porywczości, żądzy, zazdrości.
- Siedem grzechów głównych. Pomyślała o staruszce i jej zatrutym ciastku.
- Tak. Muszę iść.
- Przyjdziesz do mnie po pracy?
- Nie wiem, kiedy skończę. To może być...
- Przyjdziesz? -Tak.
Wtedy się uśmiechnął. Zorientowała się, że czeka na jej ruch. Była pewna, że wiedział, jak trudno jej
było podejść do niego, przycisnąć - nawet niedbale - usta do jego ust.
- Do zobaczenia.
- Ewo. Powinnaś nosić rękawiczki.
Wprowadziwszy szyfr otwierający drzwi, uśmiechnęła się do niego przez ramię.
- Wiem, ale ciągle je gubię.
J
ej dobry nastrój trwał, dopóki nie weszła do biura i nie zobaczyła, że DeBlass i jego pomocnik
czekają na nią. DeBlass popatrzył znacząco na zegarek.
- To raczej godziny pracy bankowca niż policjanta, pani porucznik Dallas.
Cholernie dobrze wiedziała, że jest dopiero dziesięć po ósmej, lecz zrzuciła z ramion kurtkę.
- Tak. Mamy tu kupę roboty. Czy mogę coś dla pana zrobić, senatorze?
- Wiem, że popełniono kolejne morderstwo. Jestem wyraźnie niezadowolony z postępów w
prowadzonym przez panią śledztwie. Jednak przyszedłem tu po to, by chronić dobre imię naszej
rodziny. Nie chcę, żeby nazwisko mojej wnuczki łączono z nazwiskami dwóch pozostałych ofiar.
- Powinien pan porozmawiać z Simpsonem albo jego sekretarzem prasowym.
- Niech pani się głupio nie uśmiecha, młoda damo. - DeBlass pochylił się do przodu. - Moja wnuczka
nie żyje. Nic nie może tego zmienić. Ale nie pozwolę, by nazwisko DeBlass zostało zbezczeszczone,
zszargane przez śmierć dwóch pospolitych prostytutek.
- Chyba ma pan niezbyt pochlebne zdanie o kobietach, senatorze. - Tym razem uważała, żeby nie
uśmiechać się złośliwie, więc tylko przyglądała mu się uważnie.
- Wręcz przeciwnie; darzę je wielkim szacunkiem. I dlatego te, które się sprzedają, te, które
lekceważą normy moralne i nakazy przyzwoitości, budzą moją odrazę.
- Także pańska wnuczka?
Odchylił się na krześle, twarz mu poczerwieniała, oczy wyszły z orbit. Ewa była przekonana, że
uderzyłby ją, gdyby Rockman nie stanął między nimi.
- Senatorze, pani porucznik tylko chwyta pana za słowa. Proszę nie sprawiać jej satysfakcji.
- Nie będzie pani oczerniała mojej rodziny! - DeBlass oddychał szybko i Ewa przez chwilę
zastanawiała się, czy ma jakieś kłopoty z sercem. - Moja wnuczka drogo zapłaciła za swoje grzechy i
nie pozwolę, by reszta moich bliskich została wystawiona na pośmiewisko. I nie będę tolerował pani
złośliwych insynuacji.
- Ja tylko próbuję ustalić fakty. - Z zafascynowniem patrzyła, jak stara się nad sobą zapanować. To
był dla niego trudny moment - ręce mu się trzęsły, pierś falowała. - Próbuję znaleźć człowieka, który
zabił pana wnuczkę, senatorze. Zakładam, że panu też na tym zależy.
- Znalezienie go nie zwróci nam Sharon. - Znowu usiadł, wyraźnie zmęczony wybuchem. - Teraz
ważne jest to, by chronić tych, którzy pozostali. Aby tego dokonać, trzeba oddzielić Sharon od
pozostałych kobiet
Ewie nie podobała się jego opinia, ale nie przejęła się też jego rumieńcami. Choć były niepokojąco
mocne.
- Może napije się pan wody, senatorze DeBlass?
Kiwnął głową, machając do niej ręką. Ewa wyszła na korytarz po filiżankę przegotowanej wody.
Kiedy wróciła, senator oddychał regularniej, ręce trochę mniej mu się trzęsły.
- Senator jest przemęczony - wyjaśnił Rockman. - Projekt jego Ustawy o Moralności będzie jutro
przedstawiony w Parlamencie. Presja moralna związana z tą rodzinną tragedią jest dla niego wielkim
ciężarem.
- Doceniam to. Robię wszystko, co w mojej mocy, by zamknąć sprawę. - Przechyliła głowę. - A
presja polityczna jest wielkim ciężarem dla śledztwa. Nic mnie to nie obchodzi, że jestem obser-
wowana w czasie wolnym od pracy.
Rockman obdarzył ją łagodnym uśmiechem.
- Przykro mi. Mogłaby pani podać bliższe szczegóły?
- Byłam obserwowana, a szef policji Simpson został powiadomiony o moich prywatnych kontaktach
z osobą cywilną. To nie tajemnica, że Simpson i senator ściśle ze sobą współpracują.
- Są wobec siebie lojalni zarówno w życiu prywatnym, jak i politycznym - zgodził się Rockman. -
Jednak obserwowanie funkcjonariusza policji nie byłoby etyczne i nie leżałoby w interesie senatora.
Zapewniam panią, pani porucznik, że senator jest zbyt pochłonięty własnymi troskami i obowiązkami
wobec ojczyzny, by zawracać sobie głowę... pani prywatnymi sprawami. Jednak Simpson zwrócił
naszą uwagę na fakt, że spotkała się pani kilka razy z Roarke'em.
- Amoralny oportunista. - Senator z trzaskiem odstawił filiżankę. - Człowiek, który dla powiększenia
swojej władzy nie cofnie się przed niczym.
- Człowiek - dodała Ewa - który został oczyszczony ze wszystkich zarzutów.
- Wolność można kupić za pieniądze - rzekł z odrazą DeBlass.
- Nie w tym biurze. Jestem pewna, że poprosi pan mojego dowódcę o raport. Tymczasem, bez
względu na to, czy to ukoi pana ból, czy nie, zamierzam znaleźć człowieka, który zabił pańską
wnuczkę.
- Chyba powinienem pochwalić pani poświęcenie. - DeBlass wstał. - Widzę, że nie narazi pani na
szwank dobrego imienia mojej rodziny.
- Dlaczego zmienił pan zdanie, senatorze? - zainteresowała się Ewa. - Podczas naszej pierwszej
rozmowy straszył mnie pan, że stracę pracę, jeśli nie doprowadzę mordercy Sharon przed oblicze
sprawiedliwości, i to szybko.
- Ona leży w grobie - powiedział tylko i wyszedł.
- Pani porucznik. - Rockman mówił cichym głosem. - Powtarzam, że presja na senatora DeBlass jest
ogromna, wystarczająco duża, by zmiażdżyć kogoś słabszego. - Odetchnął wolno. - Szczerze mówiąc,
zniszczyła już jego żonę. Załamała się psychicznie.
- Przykro mi.
- Lekarze nie wiedzą, czy wróci do zdrowia. Ta dodatkowa tragedia sprawiła, że jego syn oszalał z
bólu; jego córka odgrodziła się od rodziny i oddała praktykom religijnym. Jedyną nadzieją senatora na
odbudowanie życia rodzinnego jest zapomnienie o tragicznej śmierci Sharon.
- Zatem może senator mądrze by zrobił, gdyby zostawił prowadzenie śledztwa naszemu wydziałowi.
- Pani porucznik, Ewo - powiedział z rzadkim u niego wdziękiem. - Chciałbym go o tym przekonać.
Ale wiem, że moje starania byłyby tak samo beznadziejne, jak przekonywanie pani, by pozwoliła
Sharon odpoczywać w spokoju.
- Ma pan rację.
- A zatem... - Na chwilę położył dłoń na jej ramieniu. - Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy,
by sprawy się ułożyły. Miło było znowu panią zobaczyć.
Ewa zamknęła za nim drzwi i oddała się rozmyślaniom. DeBlass z pewnością jest człowiekiem
gwałtownym, który mógłby dopuścić się przemocy. Niemal z przykrością pomyślała, że brakuje mu
opanowania i zdolności chłodnej kalkulacji, by zaplanować szczegółowo trzy morderstwa.
Tak czy inaczej, czekają ją ciężkie chwile, jeśli połączy nazwisko wściekle prawicowego senatora z
nazwiskami dwóch nowojorskich prostytutek.
Może chroni swoją rodzinę, zadumała się, a może osłania Simpsona, swego politycznego
sprzymierzeńca.
Bzdury. Mógłby kryć Simpsona, gdyby szef policji był zamieszany w zabójstwa Stan* i Castle, ale
żaden człowiek nie chroni zabójcy swej wnuczki.
Fatalnie, że nie szuka dwóch mężczyzn, pomyślała, lecz bez względu na konsekwencje rozpracuje
Simpsona.
Musi być obiektywna, upomniała się w duchu. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że DeBlass nie
wiedział, iż jeden z jego najlepszych politycznych przyjaciół był szantażowany przez jego jedyną
wnuczkę,
Musi się tego dowiedzieć.
Ale na razie musiała sprawdzić inny trop. Odszukała numer Charlesa Monroe'a i połączyła się z nim.
Miał głos zachrypły od snu, powieki mu ciążyły.
- Każdą chwilę spędzasz w łóżku, Charles?
- Gdy tylko mogę, słodka pani porucznik. - Potarł twarz i uśmiechnął się do niej szeroko. - Tak
właśnie o tobie myślę.
- Więc nie myśl. Parę pytań.
- Och, nie możesz przyjechać i zadać mi ich osobiście? Jestem cieplutki, nagi i zupełnie sam.
- Stary, nie wiesz, że namawianie oficera policji do czynu lubieżnego jest wykroczeniem?
- Powiedziałem ci - utrzymalibyśmy to na płaszczyźnie czysto prywatnej.
- Utrzymujemy to na płaszczyźnie czysto zawodowej. Miałeś koleżankę, Georgie Castle. Znałeś ją?
Uwodzicielski uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Właściwie to tak. Niezbyt dobrze, ale poznałem ją na przyjęciu jakiś rok temu. Była nowa w tym
biznesie. Zabawna, atrakcyjna. Byliśmy ze sobą w dobrych stosunkach.
- To znaczy?
- Przyjacielskich. Od czasu do czasu umawialiśmy się na drinka. Kiedyś, kiedy Sharon miała zbyt
wielu chętnych, namówiłem ją, by podesłała Georgie paru swoich klientów.
- Znały się? - Ewa skwapliwie podchwyciła temat. - Sharon i Georgie?
- Nie sądzę. O ile pamiętam, Sharon skontaktowała się z Georgie, spytała ją, czy jest zainteresowana
paroma nowymi facetami. Georgie wyraziła zgodę i na tym się skończyło. - Namyślał się przez
chwilę. - Och, tak, Sharon coś wspominała, że Georgie przysłała jej tuzin róż. Prawdziwych, jakby w
podziękowaniu. Sharon miała bzika na punkcie staroświeckiej etykiety.
- Sama była staroświecka - powiedziała pod nosem Ewa.
- Kiedy usłyszałem, że Georgie nie żyje, doznałem szoku. Powinienem był ci o tym powiedzieć.
Śmierć Sharon była dla mnie wstrząsem, ale nie zaskoczeniem. Żyła na krawędzi. Lecz Georgie
potrafiła zachować umiar, wiesz?
- Może będę musiała zadać ci jeszcze parę pytań w tej sprawie, Charles. Bądź do mojej dyspozycji.
- Dla ciebie...
- Przestań - rozkazała, zanim zaczął się wdzięczyć. - Co wiesz o pamiętnikach Sharon?
- Nigdy nie pozwoliła mi żadnego przeczytać - odparł swobodnie. - Często droczyłem się z nią o to.
Mam wrażenie, że je prowadziła, od czasu gdy była dzieckiem. Masz któryś? Hej, jest w nim coś o
mnie?
- Gdzie je trzymała?
- Chyba w swoim mieszkaniu. Gdzieżby indziej? Oto jest pytanie, pomyślała.
- Gdyby wpadło ci coś do głowy na temat Georgie albo pamiętników, skontaktuj się ze mną.
- We dnie czy w nocy, słodka pani porucznik. Możesz na mnie liczyć.
- Dobrze. - Przerwała połączenie i roześmiała się.
S
łońce właśnie zachodziło, kiedy przybyła do domu Roarke'a. Nie sądziła, że skończyła już pracę.
Cały dzień biła się z myślami, czy prosić go o pewną przysługę. Postanowiła to zrobić, potem
odrzuciła ten pomysł, i tak się wahała, dopóki nie poczuła do siebie obrzydzenia.
W końcu, po raz pierwszy od kilku miesięcy, opuściła siedzibę policji punktualnie z zakończeniem
swej zmiany. Przy tak niewielkich postępach w śledztwie chyba w ogóle nie musiała tam bywać.
Przy szukaniu drugiej skrytki depozytowej Feeney zabrnął w ślepą uliczkę. Z widoczną niechęcią
przekazał jej listę gliniarzy, o którą prosiła. Ewa zamierzała przyjrzeć się każdemu z nich - w swoim
czasie i na swój sposób.
Z pewnym żalem uświadomiła sobie, że chce wykorzystać Roarke'a.
Summerset otworzył drzwi; miał swoją zwykłą minę wyrażającą lekką pogardę.
- Przybyła pani przed czasem, pani porucznik.
- Jeśli go nie ma, mogę zaczekać.
- Jest w bibliotece.
- To znaczy dokładnie gdzie?
Summerset pozwolił sobie na lekkie fuknięcie. Gdyby Roarke nie polecił mu, by przyprowadził do
niego tę kobietę natychmiast po jej przyjściu, wprowadziłby ją do jakiegoś małego, źle oświetlonego
pokoju. - Tędy proszę.
- Summerset, co cię właściwie tak we mnie drażni?
Sztywny, jakby kij połknął, poprowadził ją po schodach na górę, a potem szerokim korytarzem.
- Nie mam pojęcia, o co pani chodzi, pani porucznik. Biblioteka - oznajmił z szacunkiem i otworzył
przed nią drzwi.
Nigdy w życiu nie widziała takiej ilości książek. Nigdy nie uwierzyłaby, że poza muzeum istnieją tak
ogromne księgozbiory. Ściany były zawieszone półkami, więc w dwupoziomowym pokoju unosił się
zapach książek.
Na niższym poziomie stała skórzana kanapa, a na niej, z książką w ręku i kotem na kolanach, na wpół
leżał Roarke.
- Ewo, wcześnie przyszłaś. - Odłożył książkę i wstał podnosząc kota.
- Jezus Maria, Roarke, skąd to wszystko wziąłeś?
- Książki. - Obiegł wzrokiem pokój. Ogień na kominku tańczył zakreślając kolorowe kręgi. - To
kolejne z moich zainteresowań. Nie lubisz czytać?
- Jasne, od czasu do czasu. Lecz dyskietki są o wiele wygodniejsze.
- I dostarczają o wiele mniej estetycznych doznań. - Podrapał kota po szyi, wywołując jego zachwyt. -
Chętnie ci pożyczę jakąś książkę.
- Raczej nie skorzystam.
- A co powiesz na drinka?
- Mogę się czegoś napić.
Jego łącze zabrzęczało.
- To telefon, na który czekałem. Może przyniesiesz nam po kieliszku wina, które stoi otwarte na
stole?
- Jasne. - Wzięła od niego kota i poszła wywiązać się z obietnicy. Korciło ją, by podsłuchać rozmowę,
ale zmusiła się do pozostania w drugim końcu pokoju.
Dzięki temu miała okazję przyjrzeć się książkom, łamiąc sobie głowę nad tytułami. O niektórych
słyszała. Nawet ucząc się w szkole państwowej musiała przeczytać Steinbecka i Chaucera, Szekspira i
Dickensa. Program obejmował także twórczość Kinga i Grishama, Morrison i Grafton.
Lecz były tam dziesiątki, może setki nazwisk, o których nigdy nie słyszała. Była ciekawa czy
ktokolwiek jest w stanie ogarnąć tak wielką liczbę książek, a tym bardziej je przeczytać.
- Przepraszam - powiedział, kiedy zakończył rozmowę. - To nie mogło czekać.
- Nic nie szkodzi.
Wziął kieliszek wina, który mu nalała.
- Ten kot zaczyna przywiązywać się do ciebie - powiedział.
- Nie sądzę, żeby był komuś szczególnie wiemy - odparła, lecz musiała przyznać, że lubiła sposób, w
jaki zwijał się w kłębek, gdy go głaskała. - Nie wiem, co mam z nim zrobić. Dzwoniłam do córki
Georgie, ale powiedziała mi, że po prostu nie jest w stanie go zabrać. Moje namowy tylko
doprowadziły ją do płaczu.
- Możesz go zatrzymać.
- Nie wiem. Zwierzętami domowymi trzeba się zajmować.
- Koty są samowystarczalne. - Usiadł na sofie i poczekał, aż przyłączy się do niego. - Chcesz mi
opowiedzieć o swoim dniu?
- Nie był bardzo udany. A twój?
- Bardzo udany.
- Mnóstwo książek - powiedziała wiedząc, że mówi to tylko po to, by zyskać na czasie.
- Mam do nich sentyment. Ledwo umiałem przeczytać swoje imię, kiedy miałem sześć lat. Potem
wpadł mi w ręce zniszczony egzemplarz dzieł Yeatsa. Dość znanego irlandzkiego dramaturga i poety -
wyjaśnił widząc bezradne spojrzenie Ewy. - Strasznie chciałem poznać jego dzieła, więc sam
nauczyłem się czytać.
- Nie chodziłeś do szkoły?
- Nie z mojej winy. Widzę po oczach, że coś cię gnębi, Ewo -zauważył.
Wypuściła powietrze. Po co silić się na szukanie tematów zastępczych, skoro Roarke i tak potrafi
przejrzeć ją na wylot.
- Mam problem. Chcę sprawdzić Simpsona. Oczywiście nie mogę tego zrobić oficjalnymi kanałymi
ani skorzystać ze swego domowego czy biurowego komputera. Gdy tylko spróbuję dostać się do
danych szefa policji, zostanę nakryta.
- I jesteś ciekawa, czy mam pewny, nie zarejestrowany system. Oczywiście, że mam.
- Oczywiście - mruknęła. - Posiadanie nie zarejstrowanego systemu jest naruszeniem kodeksu
czterysta pięćdziesiąt trzy B, paragraf trzydziesty piąty.
- Nie potrafię ci powiedzieć, jak mnie to podnieca, gdy cytujesz kodeksy.
- To nie jest zabawne. A to, o co zamierzam cię prosić, jest nielegalne. Elektroniczne naruszenie
prywatności urzędnika państwowego jest poważnym wykroczeniem.
- Gdy skończymy, możesz aresztować nas oboje.
- To poważna sprawa, Roarke. Zawsze postępowałam zgodnie z przepisami, a teraz cię proszę, żebyś
złamał prawo.
Wstał, pociągając ją za sobą.
- Najdroższa Ewo, nie masz pojęcia, ile razy już je złamałem.
- Chwycił butelkę z winem, która kołysała mu się między dwoma palcami, kiedy objął Ewę w talii. -
Grałem wbrew prawu w kości, kiedy miałem dziesięć lat - zaczął wyprowadzając ją z pokoju.
- Spuścizna po moim drogim starym ojcu, któremu podcięto gardło w dublińskim zaułku.
- Przykro mi.
- Nie byliśmy ze sobą zżyci. Był skurwysynem,i nikt go nie kochał, a ja najmniej. Summerset, zjemy
kolację o siódmej trzydzieści - dodał Roarke zwracając się w stronę schodów. - Ale nauczył mnie
- przystawiając mi pięść do nosa - grać w kości, w karty, robić zakłady. Był złodziejem, kiepskim,
sądząc po tym, jak skończył. Ja byłem lepszy. Kradłem, oszukiwałem, przez jakiś czas uczyłem się
sztuki przemytu. Więc widzisz, że nie zepsujesz mnie swoją skromną prośbą.
Nie patrzyła na niego, gdy za pomocą dekodera otworzył drzwi na drugim piętrze.
- Czy ty...
- Czy teraz kradnę, oszukuję, szmugluję? - Odwrócił się i dotknął ręką jej twarzy. - Och, to by ci się
nie podobało, prawda? Niemal chciałbym powiedzieć “tak", a potem rzucić to wszystko dla ciebie.
Dawno temu nauczyłem się, że ryzykowanie w granicach prawa jest o wiele bardziej ekscytujące. I
zwycięstwo przynosi o wiele większą satysfakcję, gdy się działa na samej górze.
Wycisnął pocałunek na jej czole, po czym wszedł do pokoju.
- Ale trzeba praktykować, żeby nie wyjść z wprawy.
16
W
porównaniu z resztą domu ten pokój urządzony był po spartańsku i przeznaczony wyłącznie do
pracy. Nie było tu wyszukanych posągów ani kapiących od ozdób kandelabrów. Szeroka konsola w
kształcie litery U, na której znajdowały się urządzenia do komunikowania się, wyszukiwania danych i
przekazywania informacji, była zupełnie czarna, usiana przyrządami sterującymi, poprzecinana
szczelinami i ekranami.
Ewa słyszała, że MCBPK ma najnowocześniejszy system w kraju. Podejrzewała, że urządzenia
Roarke'a w pełni mu dorównują. Nie była specjalistką od komputerów, ale wystarczyło jedno
spojrzenie, by wiedziała, że zgromadzony tu sprzęt jest o wiele lepszy od tego, jakiego nowojorska
policja i Wydział Bezpieczeństwa używa - czy też, na jaki może sobie pozwolić - nawet w Sekcji
Rozpoznania Elektronicznego.
Długą ścianę naprzeciw konsoli zajmowało sześć dużych ekranów. Drugie pomocnicze stanowisko
zawierało małe lśniące telełącze, drugi fax laserowy, urządzenie odtwarzające obraz z hologramu i
kilka innych elementów komputerowych, których nie rozpoznała.
Trzy komputerowe stanowiska mogły się poszczycić osobistymi monitorami z przyłączonymi do nich
telełączami.
Podłoga była wyłożona ceramicznymi, rombowymi płytkami' w przytłumionych kolorach, które
zlewały się ze sobą niczym ciecz. Jedyne okno, jakie znajdowało się w tym pomieszczeniu,
wychodziło na miasto i pulsowało ostatnimi światłami zachodzącego słońca.
Nawet tutaj było widać, że Roarke chce otaczać się tym, co najlepsze.
- Nieźle zorganizowane - zauważyła Ewa.
- Nie jest tu tak wygodnie jak w moim biurze, ale mamy wszystko, czego nam trzeba. - Przesunął się
za główną konsolę i położył dłoń na ekranie potwierdzającym tożsamość. - Roarke. Włącz się.
Po chwili dyskretnego szumu na konsoli zabłysły światła.
- Wprowadzenie do pamięci nowego rysunku dłoni i głosu
- kontynuował dając Ewie znak ręką. - Do pozycji żółtej.
Gdy skinął głową, Ewa przycisnęła dłoń do ekranu i poczuła lekkie ciepło odczytu.
- Dallas.
- Proszę bardzo. - Roarke usiadł. - Komputer będzie spełniał twoje rozkazy wydawane głosem i
dłonią.
- Co to jest pozycja żółta? Uśmiechnął się.
- Wystarczająca, byś dostała wszystkie potrzebne ci informacje
- nie całkiem wystarczająca, byś łamała moje rozkazy.
- Hmmm. - Przebiegła wzrokiem urządzenia sterujące, mrugające cierpliwie światełka, niezliczone
ekrany i przyrządy pomiarowe. Żałowała, że nie ma przy niej Feeneya z jego komputerowym
umysłem. - Edward T. Sipmson, szef policji i bezpieczeństwa w Nowym Jorku. Wyszukać wszystkie
dane o jego finansach.
- Zmierzasz prosto do celu - mruknął Roarke.
- Nie mam czasu do stracenia. Czy mogą mnie wyśledzić?
- Nie tylko nie mogą cię wyśledzić, ale nawet odnotować twoich poszukiwań.
- Simpson, Edward T. - oświadczył komputer miłym kobiecym głosem. - Stan majątkowy. Szukam.
Widząc, jak Ewa unosi brew, Roarke wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Wolę pracować z melodyjnymi głosami.
- Miałam zamiar cię zapytać - odparła - jak ci się udaje zdobywać dane bez uruchamiania Ochrony
Komputerowej.
- Żaden system nie jest niezawodny ani idealnie zabezpieczony, nawet ten strzeżony przez
wszechpotężną Ochronę Komputerową. Taki system skutecznie odstrasza przeciętnego programistę
czy elektronicznego złodzieja, ale można go obejść, dysponując właściwym sprzętem. A ja mam taki
sprzęt. No i mamy dane. Ekran pierwszy - polecił.
Ewa podniosła wzrok i zobaczyła, że na dużym monitorze rozbłysnął rejestr operacji finansowych
Simpsona. Nic nadzwyczajnego: pożyczki na samochód, hipoteki, salda karty kredytowej. Wszystkie
transakcje zostały przeprowadzone automatycznie przez Internet.
- Pokaźna suma na rachunku American Express - zadumała się. - I chyba niewiele osób wie, że on
posiada plac na Long Island.
- Trudno to uznać za motyw morderstwa. Otrzymuje wysokie kredyty, co oznacza, że płaci wszystkie
należności. O, mamy wyciąg z konta bankowego.
Ewa z niezadowoleniem przyjrzała się liczbom.
- Nic szczególnego, zupełnie przeciętne wpłaty i wypłaty - rachunki w większości opłacane
automatycznie przelewem z konta, co zgadzałoby się z wyciągiem z banku. Kto to jest Jeremy?
- Kupiec handlujący męskimi ubraniami - odparł Roarke z lekko pogardliwym uśmiechem. - Drugiej
kategorii.
Zmarszczyła nos.
- Cholernie dużo wydaje na ubrania.
- Kochanie, będę musiał cię zepsuć. To jest za dużo tylko wtedy, gdy ubrania są w złym gatunku.
Prychnęła pogardliwie wpychając kciuki do kieszeni swoich workowatych brązowych spodni,
- A oto jego rachunek w biurze maklerskim. Ekran trzeci. Pełna asekuracja - dodał Roarke,
przebiegnąwszy go wzrokiem.
- Co masz na myśli?
- Jego inwestycje. Wszystkie pozbawione najmniejszego ryzyka. Pakiet państwowych papierów
wartościowych, kilka udziałów w spółkach inwestycyjnych, trochę wartościowych akcji
renomowanych firm.
- Co w tym złego?
- Nic, jeśli chcesz, by twoje pieniądze traciły na wartości.
- Popatrzył na nią z ukosa; - Inwestujesz, pani porucznik?
- Tak, jasne. - Wciąż próbowała zrozumieć skróty i punkty procentowe. - Dwa razy dziennie oglądam
wyniki sesji giełdowych.
- Nietypowe konto kredytowe. - Niemal się wzdrygnął.
- Co z tego?
- Daj mi to, co masz, a podwoję twój kapitał w ciągu sześciu miesięcy.
Tylko zmarszczyła brwi, walcząc z zawiłościami raportu biura maklerskiego.
- Nie przyszłam tu po to, żeby się wzbogacić.
- Kochanie - poprawił ją z tym swoim irlandzkim zaśpiewem. - Wszyscy chcą się wzbogacić.
- A co z datkami na cele polityczne, charytatywne i tego typu rzeczami?
- Wywołaj wydatki objęte ulgą podatkową - zażądał Roarke.
- Na ekranie drugim.
Czekała uderzając niecierpliwie ręką o udo. Pokazały się dane.
- Przeznacza pieniądze na to, co jest bliskie jego sercu - mruknęła przebiegając wzrokiem wpłaty na
konto Partii Konserwatywnej, na fundusz kampanii DeBlassa.
- Poza tym nie jest szczególnie hojny. Hmm. - Roarke uniósł brew. - Ciekawe, bardzo kosztowny
podarunek dla Wartości Moralnych.
- To ta ekstremistyczna grupa, prawda?
- Ja bym ją tak nazwał, ale jej wyznawcy wolą o niej myśleć jako o organizacji powołanej po to, by
ocalić nas, grzeszników, przed nami samymi. DeBlass jest jej rzecznikiem.
Lecz ona przeglądała w myśli własne pliki.
- Są podejrzani o sabotowanie głównych banków danych w kilku dużych klinikach nadzorujących
antykoncepcję.
Roarke mlasnął językiem.
- Wszystkie te kobiety, które same decydują, czy i kiedy chcą zajść w ciążę, ile dzieci będą miały. Do
czego ten świat zmierza? Z pewnością ktoś musi sprawić, by się opamiętały.
- Słusznie. - Ewa zrobiła minę wyrażającą niezadowolenie. - To niebezpieczne połączenie dla kogoś
takiego jak Simpson. Lubi odgrywać centrowca. Został wysunięty przez partię środka.
- Od kilku lat ukrywa swoje konserwatywne powiązania i sympatie. Woli nie ryzykować. Chce zostać
gubernatorem i pewnie wierzy, że DeBlass mu to ułatwi. Polityka jest grą polegającą na wzajemnej
wymianie usług.
- Polityka. Wśród osób szantażowanych przez Sharon DeBlass pełno było polityków. Seks,
morderstwo, polityka - mruknęła Ewa. - Im bardziej świat się zmienia...
- Tak, tym bardziej pozostaje taki sam. Kobiety nadal zalecają się do mężczyzn, ludzie nadal zabijają
ludzi, a politycy całują dzieci i kłamią.
Coś się nie zgadzało i Ewa po raz drugi pożałowała, że nie ma przy niej Feeneya.
Dwudziestopierwszowieczne morderstwa, pomyślała, dwudziestopierwszowieczne motywy. Jeszcze
jedno nie zmieniło się podczas ostatniego stulecia. Podatki.
- Czy możemy sprawdzić jego dochody? Z ostatnich trzech lat?
- Trzeba będzie się posunąć do drobnego podstępu. - Roarke uśmiechnął się cynicznie.
- To będzie także przestępstwo federalne. Słuchaj, Roarke...
- Po prostu poczekaj chwilę. - Nacisnął przycisk i z konsoli wysunęła się ręczna klawiatura. Ewa
obserwowała z pewnym zdziwieniem, jak jego palce śmigają nad klawiszami.
- Gdzie się tego nauczyłeś? - Nawet po przejściu w wydziale obowiązkowego szkolenia słabo sobie
radziła z niezmechanizowanym sprzętem.
- Tu i tam - powiedział z roztargnieniem - w grzesznych latach młodości. Muszę obejść system
zabezpieczeń. To zajmie mi trochę czasu. Może nalejesz nam jeszcze wina?
- Roarke, nie powinnam była cię o to prosić. - Dręczona wyrzutami sumienia podeszła do niego. - Nie
mogę pozwolić, byś stał się taki jak kiedyś.
- Szsz... - Ściągnął brwi, koncentrując uwagę na przedarciu się przez labirynt ochrony.
- Ale...
Pokręcił raptownie głową; w jego oczach odmalowało się zniecierpliwienie.
- Już otworzyliśmy drzwi, Ewo. Albo przez nie przejdziemy, albo się wycofamy.
Ewa pomyślała o trzech kobietach, które nie żyły, ponieważ nie była w stanie powstrzymać mordercy.
Za mało wiedziała, by go złapać. Skinąwszy głową, odeszła. Znowu rozległ się stuk klawiszy.
Nalała wino, po czym stanęła przed ekranami. Przyglądała się im z zadumą. Najwyższa ocena
zdolności kredytowej, terminowa spłata należności, ostrożne i stosunkowo niewielkie inwestycje. Na
pewno wydatki na ubrania, wino i biżuterię były wyższe od przeciętnych, lecz kosztowne gusta nie są
zbrodnią. Nie wtedy, kiedy się za nie płaci. Nawet posiadanie drugiego domu nie było przestępstwem.
Niektóre darowizny były ryzykowne jak na przedstawiciela partii środka, ale trudno było je uznać za
wykroczenie.
Usłyszawszy, że Roarke zaklął cicho, spojrzała za siebie. Zobaczyła, że wciąż był pochylony nad
klawiaturą. Mogłoby jej tu w ogóle nie być. Dziwne, nie przyszłoby jej do głowy, że Roarke potrafi
ręcznie obsługiwać komputer. Według Feeneya była to już zapomniana sztuka, którą znali tylko
urzędnicy techniczni oraz programiści.
A mimo to Roarke - taki bogaty, uprzywilejowany, elegancki - stukał teraz w klawisze, zajęty sprawą,
którą zazwyczaj przekazywano nisko opłacanemu, przepracowanemu urzędnikowi.
Na chwilę zapomniała o śledztwie i uśmiechnęła się do Roarke'a.
- Wiesz, jesteś całkiem niezły.
Uświadomiła sobie, że po raz pierwszy naprawdę go zaskoczyła.
Podniósł głowę i w jego oczach odmalowało się zdziwienie - na jakieś dwie sekundy. Potem pojawił
się w nich ten szelmowski uśmiech. Uśmiech, który przyprawiał ją o bicie serca.
- Za chwilę będziesz miała o mnie jeszcze lepsze zdanie, pani porucznik. Dostałem się do tych
danych.
- O cholera! - Ogarnięta szalonym podnieceniem skierowała wzrok z powrotem na ekran. - Pokaż.
- Ekran czwarty, piąty, szósty.
- To jego końcowe rozliczenie. - Zmarszczyła brwi na widok dochodu brutto. - Powiedziałabym, że
ma dobre wynagrodzenie, mieszczące się w granicach rozsądku.
- Niewielkie odsetki i dywidendy. - Roarke przesunął strony.
- Honoraria za udział w spotkaniach i za przemówienia. Żyje na wysokiej stopie, ale w granicach
swoich możliwości, zgodnie z tym, co tu widać.
- Do diabła. - Odstawiła ze złością kieliszek. - Jakie tam są jeszcze dane?
- Jak na inteligentną kobietę to niewiarygodnie naiwne pytanie. Tajne konta - wyjaśnił. - Dwa
zestawy ksiąg są wypróbowaną, dokładną i tradycyjną metodą ukrywania nielegalnych dochodów.
- Gdybyś miał nielegalne dochody, byłbyś na tyle głupi, by je dokumentować?
- Odwieczne pytanie. Ale ludzie to robią. Och, tak, robią to. Tak
- powiedział odpowiadając na jej milczące pytanie co do jego sposobu prowadzenia księgowości. -
Oczywiście, że to robię.
Spiorunowała go wzrokiem.
- Nie chcę nic o tym wiedzieć. Tylko wzruszył ramionami.
- Ale ponieważ to robię, wiem, jak to wygląda. Powiedziałabyś, że wszystko, co tu mamy, jest legalne
i jawne? - Po wydaniu paru komend raporty dotyczące dochodów zostały przeniesione na jeden ekran.
- Dobrze, zobaczmy, co uda nam się znaleźć. Komputer, Simpson, Edward T., konta zagraniczne.
- Brak danych.
- Zawsze są jakieś dane - mruknął nie zrażony niepowodzeniem. Powrócił do pracy przy klawiaturze i
po chwili coś zaczęło szumieć.
- Co to za hałas?
- Forsuję mur. - Niczym robotnik rozpiął guziki przy mankietach koszuli i podwinął rękawy. Ten gest
wywołał uśmiech Ewy. - A jeśli jest mur, to coś jest za nim.
Pracował dalej jedną ręką, popijając jednocześnie wino. W końcu powtórzył polecenie i ukazała się
odpowiedź.
- Dane zastrzeżone.
- No, nareszcie mamy.
- Jak mogłeś...
- Ciii - nakazał znowu i Ewa zastygła w niecierpliwym milczeniu.
- Komputer, proszę przebiec cyfrowe i alfabetyczne kombinacje w poszukiwaniu klucza dostępu.
Zadowolony ze swoich osiągnięć, odsunął się do tyłu.
- To chwilę potrwa. Może tu przyjdziesz?
- Możesz mi pokazać, jak... - Przerwała zaskoczona, kiedy Roarke posadził ją sobie na kolanach. -
Hej, to ważne.
- To też. - Pocałował ją w usta, przesuwając dłoń znad bioder pod jej krągłą pierś. - Znalezienie
klucza potrwa godzinę, może dłużej.
- Te szybkie zręczne ręce już poruszały się pod jej swetrem. - Nie lubisz tracić czasu, o ile dobrze
sobie przypominam.
- Nie, nie lubię. - Po raz pierwszy w życiu siedziała komuś na kolanach i wcale nie sprawiało jej to
przykrości. Rozluźniła się, lecz usłyszawszy kolejne mechaniczne buczenie, odwróciła gwałtownie
głowę. Patrzyła w milczeniu, jak łóżko wysuwa się z bocznej ściany.
- Mężczyzna, który ma wszystko - powiedziała.
- Będę miał. - Wziął ją na ręce i podniósł. - W bardzo krótkim czasie.
- Roarke. - Było jej miło, że ją niesie.
- Tak.
- Zawsze myślałam, że zbyt duży nacisk w społeczeństwie, ogłoszeniach, zabawie kładzie się na seks.
- Naprawdę?
- Naprawdę. - Szczerząc zęby w uśmiechu, zmieniła szybko i zwinnie położenie ciała, przez co
Roarke stracił równowagę.
- Zmieniłam zdanie - powiedziała, gdy przewrócili się na łóżko. Już wiedziała, że miłość fizyczna
może być intensywna, oszałamiająca, nawet niebezpiecznie podniecająca. Nie wiedziała, że może być
zabawna. To było dla niej jak objawienie, gdy zorientowała się, że w łóżku ma ochotę śmiać się i
mocować niczym dziecko.
Szybkie, delikatne ugryzienia, pieszczotliwe łaskotki, śmiechy do utraty tchu.
Nigdy w życiu tak się nie śmiała, pomyślała, przyszpilając Roarke'a do materaca.
- Mam cię.
- To prawda. - Zachwycony Ewą, pozwolił, by przygniotła go ciałem i obsypała pocałunkami jego
twarz. - Skoro mnie masz, to co zamierzasz ze mną zrobić?
- Wykorzystać cię, oczywiście. - Ugryzła go delikatnie w dolną wargę. - Cieszyć się tobą. - Rozpięła i
rozchyliła jego koszulę.
- Naprawdę masz fantastyczne ciało. - Z przyjemnością przeciągnęła dłońmi po jego piersi. -
Myślałam, że tego typu rzeczy też się przecenia. W końcu każdy, kto posiada wystarczająco dużo
pieniędzy, może takie mieć.
- Ja swojego nie kupowałem - odparł.
- Nie, masz tu salę gimnastyczną, prawda? - Pochyliwszy się, przesunęła ustami po jego ramieniu. -
Będziesz musiał mi ją kiedyś pokazać. Chętnie popatrzę, jak się pocisz.
Przetoczył się na nią, odwracając ich pozycje. Poczuł, że Ewa sztywnieje, po czym odpręża się
zamknięta w jego ramionach. Postęp, pomyślał. Nabiera zaufania.
- Jestem gotów pracować z tobą, pani porucznik, kiedy tylko będziesz miała ochotę. - Ściągnął jej
sweter przez głowę. - W każdej chwili.
Uwolnił jej ręce. Czekał, by przyciągnęła go do siebie, objęła ramionami. Jak mocno, pomyślał, gdy
ich miłosne zmagania stały się mniej żartobliwe. Jak czule. Jak niepokojąco. Wziął ją powoli i bardzo
delikatnie, obserwował jej narastające podniecenie, słuchał cichych, chrapliwych jęków, gdy jej ciało
wchłaniało każdy łagodny wstrząs.
Potrzebował jej. Wciąż drżał na myśl, że tak bardzo jej potrzebuje. Ukląkł podnosząc ją. Oplotła go
swymi gładkimi jak aksamit nogami, jej ciało wygięło się płynnie do tyłu. Mógł ją całować,
smakować jej rozpłomienione ciało, poruszając się w niej wolno, głęboko, rytmicznie.
Za każdym razem, gdy wstrząsał nią dreszcz, zalewała go fala niewysłowionej rozkoszy. Z zachwytem
patrzył na jej białą szyję. Całował ją, drażnił zębami, wtulał w nią twarz, wyczuwając pod delikatną
skórą przyspieszony puls.
W końcu wymówiła chrapliwie jego imię, ujmując w dłonie jego głowę, przyciskając go do siebie,
podczas gdy jej ciało drżało, drżało, drżało.
O
dkryła, że seks podziałał na nią uspokajająco i odświeżająco. Narastające powoli podniecenie, długi
powolny finisz dodał jej energii. Nie czuła zakłopotania, gdy przesycona zapachem Roarke'a wkładała
z powrotem ubranie. Była zadowolona z siebie.
- Dobrze mi z tobą. - Zdziwiła się, że powiedziała to głośno, że pozwoliła, by uzyskał nad nią władzę.
Zrozumiał, że w ustach Ewy przyznanie się do tego było równoznaczne z głośnymi zapewnieniami
innych kobiet o miłości.
- Cieszę się. - Przeciągnął opuszkiem palca po jej policzku i wsunął go w niewielki dołek w
podbródku. - Podoba mi się pomysł bycia z tobą.
Odwróciła się i przeszła przez pokój, by popatrzeć na kombinacje cyfr przesuwających się na
umieszczonym na konsoli ekranie.
- Dlaczego opowiedziałeś mi o swoim dzieciństwie w Dublinie, o swoim ojcu, o tym, co robiłeś?
- Nie zostałabyś z kimś, kogo nie znasz. - Obserwował jej plecy, gdy wpychała koszulę do spodni. -
Ty powiedziałaś mi trochę, więc i ja powiedziałem ci trochę. I myślę, że w końcu mi powiesz, kto cię
skrzywdził, gdy byłaś dzieckiem.
- Mówiłam ci, że nie pamiętam. - Z przerażeniem zauważyła cień paniki w swoim głosie. - Nie muszę
pamiętać.
- Nie denerwuj się. - Podszedł, by rozmasować jej ramiona. - Nie będę przyciskał cię do muru. Ewo,
dobrze wiem, co to znaczy stworzyć się na nowo. Odgrodzić od tego, co było.
Co by to dało, gdyby jej powiedział, że bez względu na to, jak daleko się ucieknie, przeszłość zawsze
zostaje dwa kroki za nami?
Zamiast tego objął ją w talii i ucieszył się, kiedy położyła dłonie na jego rękach. Wiedział, że patrzy
na ekrany, które znajdowały się na przeciwległej ścianie. Nagle powiedziała:
- Skurwiel, patrz na liczby: dochody, wydatki. Są cholernie do siebie zbliżone. Praktycznie takie
same.
- Są dokładnie takie same. - Poprawił ją Roarke i wypuścił z objęć, wiedząc, że będzie chciała stać z
dala od niego. - Co do grosza.
- Ale to niemożliwe. - Z wysiłkiem przypomniała sobie matematykę. - Nikt nie wydaje dokładnie
tyle, ile zarabia. Każdy nosi przy sobie przynajmniej trochę gotówki, żeby coś kupić od ulicznego
sprzedawcy, mieć na pepsi z automatu, dla dzieciaka, który przyniósł pizzę. Jasne, że to w większości
sztuczne tworzywo albo wytwory elektroniki, ale trzeba mieć trochę forsy.
Zamilkła, odwróciła się.
- Już to widziałeś. Dlaczego, u diabła, nic nie powiedziałeś?
- Pomyślałem, że lepiej z tym poczekać do chwili znalezienia ukrytej przez niego gotówki. - Zerknął
na ekran, na którym migające żółte światełko, oznaczające szukanie danych, rozbłysło na zielono. -
No i chyba znaleźliśmy. Och, co za tradycjonalista z tego naszego Simpsona. Tak jak podejrzewałem,
zaufał szanowanym i dyskretnym bankom szwajcarskim. Dane graficzne na ekranie piątym.
- Jasna cholera. - Ewa z otwartymi ustami przyglądała się wykazowi bankowemu.
- To we frankach szwajcarskich - wyjaśnił Roarke. - Przelicz na dolary amerykańskie, ekran szósty.
Mniej więcej trzykrotnie większa suma. No i co ty na to, pani porucznik?
Krew się w niej zagotowała.
- Wiedziałam, że oszukuje. Psiakrew, wiedziałam. I spójrz na wypłaty w ciągu ostatniego roku.
Dwadzieścia pięć tysięcy co kwartał. Sto tysięcy rocznie. - Z lekkim uśmiechem popatrzyła na
Roarke'a. - To się zgadza z liczbami na liście Sharon. “Simpson - sto kaw." Ciągnęła z niego forsę.
- Może ci się uda to udowodnić.
- Udowodnię to, do cholery. - Zaczęła chodzić po pokoju. - Miała coś na niego. Może to był seks,
może łapówki. Pewnie mieszanka mnóstwa małych brzydkich grzeszków. Więc jej płacił, by trzymała
buzię na kłódkę.
Ewa wepchnęła ręce do kieszeni, po czym znowu je wyjęła.
- Może podwyższyła stawkę. Może miał dość wyrzucania stu tysięcy dolców w błoto. Więc ją zabił.
Ktoś cały czas próbuje utrudniać śledztwo. Ktoś, kto ma władzę i dostęp do informacji. To
wskazywałoby na niego.
- Co z dwiema pozostałymi ofiarami?
Pracowała nad tym. Pracowała nad tym, do jasnej cholery.
- Wykorzystał jedną prostytutkę. Mógł wykorzystać i inne. Sharon i ta trzecia ofiara się znały, a
przynajmniej wiedziały o sobie. Któraś z nich mogła znać Lolę, wspomnieć o niej, nawet ją
zaproponować dla odmiany. Do diabła, mógł ją wybrać przez przypadek. Przy pierwszym
morderstwie poczuł dreszczyk podniecenia. Zabijanie go przerażało, ale jednocześnie pociągało.
Na chwilę przestała kręcić się po pokoju i rzuciła wzrokiem na Roarke'a. Wyjął papierosa, zapalił go,
cały czas ją obserwując.
- DeBlass jest jednym z jego popleczników - kontynuowała.
- A Simpson gorąco popiera opracowaną przez DeBlassa Ustawę o Moralności. To były tylko
prostytutki, pomyślał. Zwykłe kurwy, a jedna z nich w dodatku go straszyła. O ile bardziej
niebezpieczna byłaby dla niego, gdyby zdobył fotel senatora?
Znowu się zatrzymała i zawróciła.
- To wszystko bzdury.
- Wydawało mi się, że brzmią całkiem sensownie.
- Nie wtedy, kiedy przyjrzysz się temu człowiekowi. - Potarła palcami czoło. - Jest na to za głupi.
Tak, uważam, że mógłby zabić, Bóg wie, że jest do tego zdolny, ale żeby mu tak gładko poszło z serią
morderstw? Jest urzędnikiem - administratorem, rzecznikiem prasowym, ale nie gliną. Nawet nie
pamięta kodeksu karnego, jeśli asystent mu nie podpowie. Dawanie i przyjmowanie łapówek to nic
trudnego, to po prostu biznes. Morderstwo popełnione ze strachu, z wściekłości, namiętności, tak. Ale
żeby je zaplanować, wykonać plan krok po kroku? Nie. On nawet nie jest na tyle inteligentny, by
manipulować prasą.
- Więc ktoś mu pomógł.
- Możliwe. Dowiem się, jeśli zdołam przycisnąć go do muru.
- Mogę ci w tym pomóc. - Roarke zaciągnął się głęboko papierosem, zanim zgniótł niedopałek. - Jak
myślisz, co zrobią media, jeśli otrzymają anonimowy wyciąg z tajnych kont Simpsona?
- Nie zostawią na nim suchej nitki. Może wtedy udałoby nam się wydobyć od niego jakieś zeznanie,
nawet gdyby go otaczała chmara adwokatów.
- No właśnie. Decyzja należy do ciebie, pani porucznik. Pomyślała o przepisach, o obowiązującej
procedurze, o systemie, którego była integralną częścią. I pomyślała o trzech zmarłych kobietach - i o
trzech innych, którym może uratować życie.
- Jest pewna reporterka. Nadine Furst. Daj jej to.
N
ie chciała z nim zostać. Wiedziała, że dostanie wezwanie i że powinna być wtedy 'w domu, i to
sama. Sądziła, że nie uśnie, lecz zamknęła oczy i po chwili zaczęły zwidywać się jej koszmary.
Najpierw miała sen o morderstwie. Sharon, Lola, Georgie, każda z nich uśmiechała się do kamery. W
chwili wystrzału strach błyskał w ich oczach, po czym opadały na ciepłe od seksu prześcieradła.
Tatuś. Lola nazywała go tatusiem. I Ewa pogrążyła się z rozpaczą w dobrze jej znanym, jeszcze
bardziej przerażającym śnie.
Była dobrą dziewczynką. Starała się być dobra, nie sprawiać kłopotów. Jeśli będziesz sprawiała
kłopoty, przyjdą gliny, zabiorą cię i wsadzą do głębokiej ciemnej dziury, gdzie jest pełno robaków,
gdzie pająki będą podkradały się do ciebie na swych cienkich nóżkach.
Nie miała przyjaciółek. Jeśli ma się przyjaciółki, trzeba wymyślać historyjki o tym, skąd wzięły się
siniaki na ciele. Opowiadać, że jest się niezdarą, nawet jeśli wcale się nią nie było. O tym, że się
upadło, choć wcale się nie upadło. Poza tym nigdy nie mieszkali długo w jednym miejscu. Jeśli byli
gdzieś dłużej, ci cholerni pracownicy socjalni zaraz zaczynali węszyć, zadawać pytania. To ci cholerni
pracownicy socjalni mają zwyczaj wzywać gliniarzy, którzy mogą ją wsadzić do tej ciemnej dziury
rojącej się od robaków.
Tatuś ją przecież ostrzegał.
Więc była dobrą dziewczynką, która nie miała żadnych przyjaciółek i przenosiła się z miejsca na
miejsce, gdy tylko ktoś zwrócił na nią uwagę.
Ale to i tak nie miało żadnego znaczenia.
Słyszała, gdy przychodził. Zawsze go słyszała. Nawet gdy była pogrążona w głębokim śnie, szuranie
jego nagich stóp po podłodze budziło ją tak szybko, jak uderzenie pioruna.
Och, proszę, och, proszę, och, proszę... Modliła się, ale nie płakała. Jeśli płakała, była bita, a on i tak
robił te tajemnicze rzeczy. Bolesne i tajemnicze rzeczy, o których wiedziała, nawet gdy miała pięć lat,
że są złe.
Powiedział jej, że jest dobra. Cały czas, gdy jej to robił, mówił, że jest dobra. Ale wiedziała, że jest zła
i że zostanie ukarana.
Czasami ją związywał. Kiedy słyszała, że drzwi jej pokoju otwierają się, skamlała cicho, modląc się,
żeby tym razem jej nie związał. Nie będzie z nim walczyła, nie będzie, jeśli tylko jej nie zwiąże. Jeśli
tylko nie zasłoni jej ręką ust, nie będzie krzyczała ani wzywała pomocy.
- Gdzie jest moja mała dziewczynka? Gdzie jest moja dobra mała dziewczynka?
Łzy zbierały się w kącikach jej oczu, gdy wsuwał ręce pod prześcieradła, szturchając ją, badając,
szczypiąc. Czuła jego oddech na swojej twarzy, słodki niczym cukierek.
Wbijał w nią palce, drugą ręką kneblując jej usta, gdy nabrała oddechu, by wrzasnąć. Nic nie mogła na
to poradzić.
- Bądź cicho. - Jego oddech stawał się urywany, obrzydliwie podniecony, lecz nie rozumiała
dlaczego. Wbijał się palcami w jej policzki, a ona wiedziała, ze rano pojawią się tam siniaki. - Bądź
dobrą dziewczynką. Jaka dobra dziewczynka.
Nie słyszała jego chrząkania, zagłuszonego przez jej nieme wrzaski. Krzyczała w duchu, krzyczała,
krzyczała... Nie, tatusiu! Nie, tatusiu!
- Nie! - Krzyk wydarł się jej z piersi, gdy usiadła gwałtownie na łóżku. Wilgotne i lepkie od potu
ciało pokryło się gęsią skórką; drżąc ze strachu, naciągnęła koce pod samą brodę.
Nie pamiętała. Nie będzie pamiętała, pocieszała się i podciągnąwszy kolana, przycisnęła do nich
czoło. To tylko sen, już znikał. Potrafi wymazać go z pamięci -już to przedtem robiła - aż w końcu
pozostanie po nim tylko lekkie uczucie mdłości.
Wciąż drżąc wstała, owinęła się szlafrokiem, by przezwyciężyć uczucie chłodu. W łazience puściła
sobie na twarz strumień wody i stała pod nim, dopóki znowu nie zaczęła regularnie oddychać. Nieco
uspokojona wzięła puszkę z pepsi, weszła z powrotem do łóżka i włączyła jedną z nowych
całodobowych stacji.
Usadowiła się wygodnie; czekała.
To była główna wiadomość w dzienniku o szóstej rano, przeczytana przez Nadine o kocich oczach.
Ewa była już ubrana, gdy przyszło wezwanie do Komendy Głównej.
17
J
eśli miała osobistą satysfakcję z tego, że znalazła się w zespole przesłuchującym Simpsona, to
dobrze to ukrywała. Z uwagi na jego pozycję skorzystali z biura Służb Bezpieczeństwa zamiast z
pokoju przesłuchań.
Brak krat w oknach i błyszczący stolik z tworzywa sztucznego nie zmieniały faktu, że Simpson był w
poważnych tarapatach. Kropelki potu nad górną wargą wskazywały, że wiedział, w jak poważnych.
- Media próbują działać na szkodę wydziału - zaczaj Simpson, cytując oświadczenie przygotowane
przez jego starszego doradcę. - Widząc, że śledztwo w sprawie brutalnego morderstwa trzech kobiet
utknęło w martwym punkcie, media próbują zachęcić do polowania na czarownice. Jako szef policji
jestem oczywistym celem.
- Panie dowódco Simpson. - Nawet mrugnięciem powieki komendant Whitney nie okazał swej
wewnętrznej radości. Jego głos był poważny, wzrok posępny. W sercu świętował zwycięstwo. - Bez
względu na powód wydrukowania tych danych będzie pan musiał wyjaśnić sprzeczność w swoich
księgach podatkowych.
Simpson siedział sztywno, podczas gdy jeden z jego adwokatów pochylił się i szeptał mu coś do ucha.
- Nie potwierdzam żadnej sprzeczności. Jeśli taka istnieje, nic o niej nie wiem.
- Nie wie pan o ponad dwóch milionach dolarów?
- Już skontaktowałem się z firmą, która prowadzi moje księgi rachunkowe. Nie ulega wątpliwości, że
jeśli wkradł się do nich jakiś błąd, to z winy księgowych.
- Czy pan potwierdza czy zaprzecza, że rachunek numer cztery siedemdziesiąt osiem dziewięć jeden
jeden dwa siedem, cztery dziewięćdziesiąt dziewięć należy do pana?
Po krótkiej konsultacji Simpson kiwnął głową.
- Potwierdzam to. - Gdyby skłamał, pętla tylko by się zacisnęła. Whitney zerknął na Ewę. Wcześniej
zgodzili się, że nielegalne
konto jest sprawą policji skarbowej. Zależało im wyłącznie na tym, żeby Simpson potwierdził jego
istnienie.
- Czy mógłby pan wytłumaczyć wypłatę stu tysięcy dolarów w czterech równych
dwudziestopięciotysięcznych ratach w zeszłym roku?
Simpson rozluźnił krawat.
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym wyjaśniać, na co wydaję swoje pieniądze, pani porucznik
Dallas.
- Więc może zechce pan wyjaśnić, jak to się stało, że na liście Sharon DeBlass znalazły się takie same
sumy, z adnotacją, iż pochodzą od pana.
- Nie wiem, o czym pani mówi.
- Mamy dowód, że w przeciągu roku zapłacił pan Sharon DeBlass sto tysięcy dolarów w czterech
dwudziestopięciotysięcznych ratach. - Ewa odczekała chwilę. - To całkiem duża suma jak na przypad-
kowych znajomych.
- Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie.
- Czy pana szantażowała?
- Nie mam nic do powiedzenia.
- Dowody mówią za pana - oświadczyła Ewa. - Szantażowała pana; płacił jej pan za milczenie. Na
pewno zdaje pan sobie sprawę, że są tylko dwa sposoby, by przerwać tego typu proceder, dowódco
Simpson. Pierwszy, przestaje pan płacić; drugi... eliminuje pan szantażystkę.
- To absurd. Nie zabiłem Sharon. Płaciłem jej regularnie jak w zegarku. Ja...
- Dowódco Simpson. - Starszy z zespołu prawników ścisnął Simpsona za ramię. Popatrzył łagodnym
wzrokiem na Ewę. – Mój klient nie złoży żadnego oświadczenia na temat swojej znajomości z Sharon
DeBlass. Oczywiście będziemy współpracowali z policją skarbową, jeśli będzie prowadziła śledztwo
w sprawie mojego klienta. Jednak na razie nie postawiono mu żadnego konkretnego zarzutu. Jesteśmy
tu tylko z uprzejmości i po to, by pokazać naszą dobrą wolę.
- Zetknął się pan z kobietą znaną jako Lola Starr? – zapytała niespodziewanie Ewa.
- Mój klient nie ma nic do powiedzenia.
- Znał pan licencjonowaną prostytutkę Georgie Castle?
- Ta sama odpowiedź - cierpliwie rzekł adwokat.
- Od samego początku robił pan wszystko, by zamknąć śledztwo. - Dlaczego?
- Czy to stwierdzenie faktu, pani porucznik Dallas? – spytał adwokat. - Czy pani opinia?
- Podam fakty. Znał pan Sharon DeBlass, łączyły was intymne stosunki. Wyciągnęła z pana sto
kawałków w ciągu roku. Ona nie żyje, a ktoś przekazuje poufne informacje na temat śledztwa. Jeszcze
dwie inne kobiety zginęły. Wszystkie ofiary zarabiały na życie uprawiając legalnie prostytucję - coś,
czemu pan się przeciwstawia.
- Sprzeciw wobec prostytucji jest wyrazem mojej politycznej, moralnej i osobistej postawy - z
napięciem w głosie rzekł Simpson.
- Całym sercem poprę każdą ustawę, która tego zakaże. Ale chyba nie zlikwidowałbym problemu,
strzelając do prostytutek od czasu do czasu.
- Posiada pan kolekcję starej broni. - Ewa nie dawała za wygraną.
- Owszem — zgodził się Simpson, nie zwracając uwagi na swego adwokata. - Niewielką, ograniczoną
kolekcję. Wszystkie egzemplarze są zarejestrowane, zabezpieczone i spisane. Byłbym niezmiernie
szczęśliwy, gdybym mógł je przekazać komendantowi Whitneyowi do sprawdzenia.
- Doceniam to - odparł Whitney, szokując Simpsona swoją zgodą.
- Dziękuję panu za współpracę.
Simpson wstał; widać było, że targają nim gwałtowne uczucia.
- Kiedy ta sprawa się wyjaśni, będę pamiętał o tym spotkaniu. - Jego oczy spoczywały przez chwilę
na Ewie. - Będę pamiętał, kto zaatakował urząd szefa policji i bezpieczeństwa.
Komendant Whitney poczekał, aż Simpson wyjdzie wraz grupą swoich prawników.
- Kiedy to się stanie, nawet nie będzie mógł się zbliżyć do gabinetu szefa policji i bezpieczeństwa.
- Potrzeba mi było więcej czasu, żeby go rozpracować. Dlaczego pozwolił mu pan odejść?
- Jego nazwisko nie było jedyne na liście DeBlass - przypomniał jej Whitney. - I jak na razie nie
znaleźliśmy powiązań między nim a dwiema pozostałymi ofiarami. Wyeliminuj wszystkich innych z
tej listy, znajdź powiązania, a dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała. - Przerwał grzebiąc w
wydrukach dokumentów, które zostały przesłane do jego biura. - Dallas, wydawałaś się dobrze
przygotowana do tego przesłuchania. Niemal tak, jakbyś go oczekiwała. Chyba nie muszę ci
przypominać, że manipulowanie prywatnymi dokumentami jest niezgodne z prawem.
- Nie, sir.
- Tak myślałem. Jesteś wolna.
Gdy szła w stronę drzwi, wydawało się jej, że usłyszała, jak mruknął “Dobra robota", ale mogła się
mylić. Jechała windą do swego wydziału, kiedy zamigał jej komunikator.
- Dallas.
- Telefon do ciebie. Charles Monroe.
- Oddzwonię do niego.
W drodze do archiwum zamówiła filiżankę szlamowatej namiastki kawy i coś, co mogło uchodzić za
pączka. Otrzymanie kopii dyskietek z trzema morderstwami zajęło jej prawie dwadzieścia minut.
Zamknąwszy się w swoim biurze, obejrzała je ponownie. Przestudiowała swoje notatki, zrobiła nowe.
Za każdym razem ofiara znajdowała się na łóżku. Za każdym razem prześcieradła były zmiętoszone.
Za każdym razem kobiety były nagie. Miały rozczochrane włosy..
Mrużąc oczy, rozkazała zatrzymać obraz, na którym była Lola Starr, i zrobić zbliżenie.
- Skóra zaczerwieniona na lewym pośladku - mruknęła. - Nie zauważyłam tego wcześniej. Dostała
lanie? Podniecało go okazywanie swojej przewagi? Chyba nie wystąpiły siniaki ani pręgi. Każ Fe-
eneyowi zrobić powiększenie i dokładnie to ustalić. Przełącz na taśmę z DeBlass.
Ewa jeszcze raz ją obejrzała. Sharon śmiała się do kamery, wymyślała jej, dotykała się, balansowała
ciałem.
- Zatrzymaj obraz. Kwadrant - cholera - spróbuj szesnasty, trzeba powiększyć. Nie ma żadnych
znaków - powiedziała. - Jedź dalej. No, Sharon, pokaż mi prawą stroną, tak na wszelki wypadek.
Jeszcze trochę. Zatrzymaj. Kwadrant dwunasty, zrób powiększenie. Nie masz żadnych śladów. Może
ty sprawiłaś mu lanie, hę? Puść dyskietkę z Castle. Chodź, Georgie, zobaczymy.
Patrzyła, jak kobieta się uśmiecha, flirtuje, podnosi rękę, by przygładzić potargane włosy. Ewa znała
już na pamięć ten dialog: “Było cudownie. Jesteś fantastyczny".
Klęczała z odchylonymi do tyłu biodrami, w jej oczach malowała się wesołość, chęć do zabawy. Ewa
poganiała ją w duchu, by się poruszyła, przesunęła, przynajmniej trochę. Wreszcie Georgie ziewnęła
delikatnie i odwróciła się, by poprawić poduszki.
- Zatrzymaj. Och, tak, dał ci parę klapsów, prawda? Niektórzy faceci lubią się bawić w tatusia i złą
dziewczynkę.
Nagły błysk rozjaśnił jej umysł. Opadły ją wspomnienia, mocne, piekące uderzenie w pośladek, ciężki
oddech. “Musisz zostać ukarana, mało dziewczynko. Potem tatuś pocałuje i nie będzie bolało.
Pocałuje i nie będzie bolało".
- Chryste! - Drżącymi rękami potarła twarz. - Zatrzymaj. Zostaw to. Zostaw.
Sięgnęła po zimną kawę, lecz w filiżance znalazła same fusy. Przeszłość jest przeszłością, upomniała
się w duchu, i nie ma z nią nic wspólnego. I ze sprawą, którą się teraz zajmuje.
- Ofiara druga i trzecia mają ślady bicia na pośladkach. Żadnych śladów na ciele pierwszej ofiary. -
Zrobiła głęboki wdech i wydech. Trochę się uspokoiła. - Różnice w metodzie działania. Wyraźna
reakcja emocjonalna podczas pierwszego morderstwa, podczas dwóch następnych - nie występuje.
Jej telełącze zahuczało, ale je zignorowała.
- Przypuszczenie: Przestępca nabrał pewności siebie, rozkoszował się następnymi morderstwami.
Uwaga: dom i mieszkanie ofiary drugiej nie były objęte systemem zabezpieczeń. Zgodnie z zapisem
kamer inwigilujących, morderca przebywał u ofiary trzeciej trzydzieści trzy minuty krócej niż u ofiary
pierwszej. Przypuszczenie: Bardziej sprawny, bardziej pewny siebie, mniej chętny do zabawy z ofiarą.
Chce szybciej zabić.
Przypuszczenie, przypuszczenie, pomyślała, a jej komputer po denerwującym charczeniu potwierdził,
że współczynnik prawdopodobieństwa wynosi dziewięćdziesiąt sześć przecinek trzy. Lecz coś jeszcze
zgadzało się ze sobą, gdy przejrzała dokładnie trzy dyskietki, porównując ich fragmenty.
- Podziel ekran - rozkazała. - Ofiara pierwsza i druga od początku. Kot Sharon uśmiechał się, Loli -
dąsał. Obie kobiety patrzyły w kierunku kamery, w kierunku mężczyzny, który stał za nią. Mówiły do
niego.
- Zatrzymaj obrazy - powiedziała Ewa tak cicho, że tylko wyczulone ucho komputera mogło ją
usłyszeć. - O Boże, co my tu mamy?
To była mała rzecz, drobna rzecz, którą łatwo można było przeoczyć, gdy skupiało się uwagę na
brutalności morderstw. Lecz teraz to zobaczyła, oczami Sharon. Oczami Loli.
Wzrok Loli był zwrócony wyżej.
Można to przypisać różnej wysokości łóżek, pomyślała Ewa, wyświetlając na monitorze trzeci obraz,
który przedstawiał Georgie. Wszystkie kobiety miały przechylone głowy. W końcu siedziały, a on
najprawdopodobniej stał. Ale kąt patrzenia, punkt, w który się wpatrywały... Tylko w przypadku
Sharon był inny.
Nie odrywając wzroku od ekranu, Ewa zadzwoniła do doktor Miry.
- Nie obchodzi mnie, co robi - warknęła do mówiącej dudniącym głosem recepcjonistki. - To pilne.
Zaklęła, gdy kazano jej czekać i słuchać straszliwej cukierkowej muzyki, od której puchły jej uszy.
- Jedno pytanie - powiedziała, gdy tylko połączono ją z Mirą.
- Słucham, pani porucznik.
- Czy możliwe, byśmy mieli dwóch morderców?
- Jakiegoś naśladowcę? Mało prawdopodobne, jeśli weźmie się pod uwagę, że metody działania
mordercy były trzymane w ścisłej tajemnicy.
- Cholerne przecieki. Znalazłam różnice w postępowaniu zabójcy. Niewielkie, ale wyraźne. -
Zniecierpliwiona opisała je w skrócie. - Przyjmijmy pewną teorię, pani doktor. Pierwsze morderstwo
zostało popełnione przez kogoś, kto dobrze znał Sharon, kto zabił w afekcie, po czym zdołał się na
tyle opanować, by zatrzeć za sobą wszelkie ślady. Dwa następne są odbiciem pierwszej zbrodni -
wyrafinowe, szczegółowo przemyślane, popełnione przez kogoś bezwzględnego, wyrafinowanego, nie
związanego ze swymi ofiarami. I wyższego, do cholery.
- To tylko teoria, pani porucznik. Przykro mi, ale bardziej prawdopodobne jest to, że wszystkie trzy
morderstwa zostały popełnione przez tego samego człowieka, który z każdym sukcesem staje się coraz
bardziej wyrachowany. Moim zdaniem nikt, kto nie był wtajemniczony w szczegóły pierwszej
zbrodni, nie mógłby tak doskonale ich powielić w dwóch następnych.
Jej komputer także ocenił prawdopodobieństwo tej teorii na czterdzieści osiem przecinek pięć procent.
- Okay, dziękuję. - Ewa, ostudzona w swoim zapale, rozłączyła się. To głupie, że czuje się
rozczarowana. O ileż byłoby gorzej, gdyby musiała szukać dwóch mężczyzn zamiast jednego?
Jej łącze znowu zabrzęczało. Zaciskając zęby ze złości, włączyła przycisk.
- Dallas, o co chodzi?
- Hej, słodka pani porucznik, facet może pomyśleć, że nic cię nie obchodzi.
- Nie mam czasu na zabawy, Charles.
- Hej, nie rozłączaj się. Mam coś dla ciebie.
- Jeśli to jakiś głupi dowcip...
- Nie, naprawdę. O rany, wystarczy poflirtować z kobietą raz czy dwa, a przestaje traktować cię
poważnie. - Na jego idealnie obojętnej twarzy pojawił się wyraz cierpienia. - Prosiłaś mnie, żebym za-
dzwonił, gdybym sobie coś przypomniał, prawda?
- Prawda. - Trochę cierpliwości, nakazała sobie w duchu. - Więc, przypomniałeś sobie?
- Te pamiętniki nie dawały mi spokoju. Pamiętasz, powiedziałem, że zawsze wszystko zapisywała.
Ponieważ ich szukasz, domyśliłem się, że nie było ich w mieszkaniu Sharon.
- Powinieneś zostać detektywem.
- Lubię swoją pracę. W każdym razie zaczajeni się zastanawiać, gdzie mogła je przechowywać. I
przypomniałem sobie o skrytce depozytowej.
- Już to sprawdziliśmy. Dzięki, w każdym razie.
- Och! No, ale jak się do niej dostaniesz beze mnie? Sharon nie żyje. Ewa w ostatniej chwili
powstrzymała się przed przerwaniem
połączenia.
- Bez ciebie?
- No. Trzy lata temu poprosiła mnie, żebym podpisał się za nią przy otrzymywaniu skrytki.
Powiedziała, że nie chce, by jej nazwisko znalazło się w spisie klientów.
Serce Ewy zaczęło walić młotem.
- Ale co jej to dało?
Charles uśmiechnął się nieśmiało i czarująco.
- Cóż, podałem ją za swoją siostrę. Mam jedną w Kansas City. Więc wpisaliśmy ją jako Annie
Monroe. Wnosiła wszystkie opłaty za wynajmowanie skrytki, więc kompletnie o tym zapomniałem.
Nie mam nawet pewności, czy ją zachowała, lecz pomyślałem, że może chciałabyś o tym wiedzieć.
- Gdzie jest ten bank?
- Na Manhattanie, przy Madison.
- Posłuchaj mnie, Charles. Jesteś w domu, prawda?
- Zgadza się.
- Zostań tam. Nigdzie się nie ruszaj. Będę u ciebie za piętnaście minut. Pojedziemy do banku, ty i ja.
- Jeśli tylko tyle mogę dla ciebie zrobić... Hej, dałem ci dobrą wskazówkę, słodka pani porucznik?
- Po prostu siedź w domu.
Wkładała już kurtkę, kiedy jej telełącze znowu zahuczało.
- Dallas.
- Tu oficer dyżurny. Dallas, ktoś chce z tobą rozmawiać. Obraz wyłączony. Ta osoba nie chce zostać
zidentyfikowana.
- Ustaliliście, skąd dzwoni?
- Ustalamy.
- Zatem przełączcie. - Podniosła swoją torbę, gdy włączył się dźwięk. - Tu Dallas.
- Jest pani sama? - Rozległ się kobiecy, drżący głos.
- Tak. Chce pani, żebym jej pomogła?
- To nie była moja wina. Musi pani wiedzieć, że to nie była moja wina.
- Nikt pani nie wini. - Wyćwiczone ucho Ewy wychwyciło w głosie nieznajomej zarówno strach, jak i
ból. - Po prostu proszę mi powiedzieć, co się stało.
- Zgwałcił mnie. Nie mogłam go powstrzymać. Ją także zgwałcił. Potem ją zabił. Mnie też mógł
zabić.
- Proszę mi powiedzieć, gdzie pani jest? - Wpatrywała się w ekran, czekając na jakieś dane.
Urywany oddech, pojękiwanie.
- Powiedział, że to ma być tajemnica. Nie mogłam powiedzieć. Zabił ją, więc nie mogła powiedzieć.
Teraz ja zostałam. Nikt mi nie uwierzy.
- Ja pani wierzę. Pomogę pani. Proszę mi powiedzieć... - Zaklęła, gdy połączenie zostało przerwane. -
Skąd? - spytała przełączywszy się na oficera dyżurnego.
- Front Royal, Yirginia. Numer siedem zero trzy, pięć pięć pięć, trzydzieści dziewięć zero osiem.
Adres...
- Nie potrzebuję go. Połączcie mnie z kapitanem Ryanem Feeneyem z Wydziału Rozpoznania
Elektronicznego. Szybko.
Dwie minuty to nie było wystarczająco szybko. Czekając Ewa omal nie wywierciła sobie dziury w
skroni.
- Feeney, mam coś, i to naprawdę ważnego. -Co?
- Na razie nie mogę ci powiedzieć, ale jesteś mi potrzebny. Musisz pojechać po Charlesa Monroe.
- Chryste, Ewo, mamy go?
- Jeszcze nie. Monroe zaprowadzi cię do skrytki depozytowej Sharon. Dobrze się nim zajmij, Feeney.
Jeszcze będzie nam potrzebny. I cholernie dobrze zajmij się tym, co znajdziesz w skrytce.
- Co zamierzasz zrobić?
- Muszę złapać samolot. - Przerwała połączenie, po czym zadzwoniła do Roarke'a. Straciła kolejne
trzy cenne minuty, zanim pokazał się na monitorze.
- Miałem do ciebie dzwonić, Ewo. Wygląda na to, że będę musiał polecieć do Dublina. Może
chciałabyś mi towarzyszyć?
- Roarke, potrzebny mi twój samolot. Natychmiast. Muszę jak najszybciej dostać się do Yirginii. Jeśli
będę korzystać z policyjnych albo publicznych środków transportu...
- Samolot będzie czekał na ciebie. Terminal C, wejście 22. Zamknęła oczy.
- Dzięki. Jestem twoją dłużniczką.
J
ej wdzięczność trwała, dopóki nie przybyła na miejsce i nie ujrzała czekającego na nią Roarke'a.
- Nie mam czasu na rozmowę - powiedziała oschle. Jej długie nogi błyskawicznie pokonywały
odległość między wejściem a windą.
- Pogadamy podczas lotu.
- Nie lecisz ze mną. To oficjalne...
- To jest mój samolot, pani porucznik - przerwał jej łagodnie, gdy drzwi kabiny zamknęły się i winda
zaczęła cicho sunąć w górę.
- Czy zawsze musisz stawiać warunki?
- Tak. Ale tym razem jest inaczej, niż myślisz. Właz otworzył się. Steward już na nich czekał.
- Witamy na pokładzie, sir, pani porucznik. Czy podać państwu coś do picia?
- Nie, dziękuję. Powiedz pilotowi, żeby startował, gdy tylko dostanie pozwolenie. - Roarke zajął
swoje miejsce; Ewa stała pieniąc się ze złości. - Nie wystartujemy, dopóki nie usiądziesz i nie
zapniesz pasów.
- Myślałam, że wybierasz się do Irlandii. - Mogła próbować się z nim kłócić albo po prostu usiąść.
- Tamta podróż może poczekać. Ta nie. Ewo, zanim przedstawisz mi swoje stanowisko, pozwól, że
wyjaśnię ci moje. Jedziesz do Virginii w dużym pośpiechu. To sugeruje, że masz nowe informacje w
sprawie DeBlass. Beth i Richard są moimi przyjaciółmi, oddanymi przyjaciółmi. Nie mam wielu
oddanych przyjaciół, ty też nie. Postaw się w mojej sytuacji. Co byś zrobiła?
Zabębniła palcami o oparcie fotela, gdy samolot zaczął kołować.
- To nie jest sprawa osobista.
- Dla ciebie nie. Dla mnie szalenie osobista. Beth skontaktowała się ze mną, jeszcze zanim kazałem
przygotować samolot. Poprosiła, żebym przyjechał.
- Dlaczego?
- Nie chciała powiedzieć. Nie musiała - wystarczyło, że poprosiła. Ewie trudno było czynić mu zarzut
z tego, że jest lojalny.
- Nie mogę cię zatrzymać, ale ostrzegam, to sprawa wydziału.
- A w wydziale wrze od samego rana - rzekł spokojnym głosem - z powodu pewnej informacji, która
przedostała się do prasy z niewiadomego źródła.
Wypuściła z sykiem powietrze. Nie da się zapędzić w kozi róg.
- Jestem ci wdzięczna za pomoc.
- Wystarczająco mocno, by mi powiedzieć, jaki będzie tego wynik?
- Wydaje mi się, że facet wyleci z pracy jeszcze dzisiaj. - Niespokojnie poruszyła ramionami,
wyglądając przez okno; chciała jak najszybciej dolecieć na miejsce. - Simpson będzie próbował zwalić
całą winą na firmę, która prowadziła jego księgi rachunkowe. Nie sądzę, żeby mu się to udało. Policja
skarbowa oskarży go o przestępstwo podatkowe. Sądzę, że wewnętrzne śledztwo ujawni, skąd brał
pieniądze. Biorąc pod uwagę wyobraźnię Simpsona, obstawiam łapówki.
- I szantaż?
- Och, to on jej płacił. Zdążył to potwierdzić, zanim jego adwokat poradził mu milczenie. I będzie się
tego trzymał, gdy tylko uświadomi sobie, że przyznanie się do opłacania szantażystki jest o wiele
mniej ryzykowne od przyznania się do udziału w morderstwie.
Wyjęła swój komunikator i poprosiła o połączenie z Feeneyem.
- Cześć, Dallas.
- Masz je?
Feeney podniósł niewielkie pudełko, tak by mogła je zobaczyć na malutkim ekranie.
- Wszystkie opisane i opatrzone datami. Wspomnienia z jakichś dwudziestu lat.
- Jedź od końca, zacznij od ostatniego wpisu. Powinnam dotrzeć do celu za jakieś dwadzieścia minut.
Skontaktuję się z tobą, gdy tylko zbadam, jak wygląda sytuacja.
- Cześć, słodka pani porucznik. - Charles wsunął głowę w ekran i uśmiechnął się do niej promiennie.
- Jak się spisałem?
- Świetnie. Dzięki. Ale na razie zapomnij o skrytce depozytowej, pamiętnikach, wszystkim.
- Jakich pamiętnikach? - powiedział mrugając do niej. Przesłał jej pocałunek, zanim Feeney
odepchnął go łokciem.
- Wracam do Centrali. Będziemy w kontakcie.
- Rozmowa skończona. - Ewa wyłączyła się i wsunęła komunikator z powrotem do kieszeni.
Roarke odczekał chwilę.
- Słodka pani porucznik?
- Zamknij się, Roarke. - Przymknęła oczy, by okazać mu lekceważenie, lecz nie była w stanie stłumić
triumfalnego uśmiechu.
K
iedy wylądowali, musiała przyznać, że nazwisko Roarke'a działa szybciej niż odznaka. W ciągu
paru minut byli we wspaniałym wynajętym samochodzie i mknęli do Front Royal. Roarke sam
prowadził i robił to doskonale.
- Brałeś udział w rajdzie Safari?
- Nie. - Zerknął na nią, gdy jechali pod górę drogą 95 z prędkością prawie stu mil na godzinę. - Ale
uczestniczyłem w kilku innych, liczących się na świecie.
- Wyobrażam sobie. - Zabębniła palcami w chropowaty drążek, gdy wystrzelił samochodem pionowo
w górę, przelatując śmiało
- i wbrew przepisom - nad blokującymi przejazd samochodami.
- Powiedziałeś, że Richard jest twoim dobrym przyjacielem. Jak byś go opisał?
- Inteligentny, skory do poświęceń, spokojny. Rzadko się odzywa, jeśli nie ma nic konkretnego do
powiedzenia. Żyje w cieniu swego ojca, z którym często się nie zgadza.
- Jak byś opisał jego stosunki z ojcem?
Samochód opadł z powrotem na ziemię, ledwo ślizgając się oponami po powierzchni jezdni.
- Z jego nielicznych wypowiedzi i z tego, co wypsnęło się Beth, wnioskuję, że cechowała je wrogość
i poczucie zawodu.
- A jego stosunki z córką?
- Wybór, jakiego dokonała, pozostawał w sprzeczności z jego stylem życia, z jego, cóż, zasadami,
jeśli wolisz. Zawsze uważał, że człowiek powinien mieć wolność wyboru własnej drogi życiowej.
Jednak nie mogę sobie wyobrazić ojca, który chciałby, żeby jego córka zarabiała na życie sprzedając
własne ciało.
- Czy czuwał nad bezpieczeństwem ojca podczas ostatniej kampanii wyborczej do senatu?
Znowu wzniósł pojazd w powietrze, skierował go poza drogę, mrucząc coś o skrócie. W milczeniu
przeleciał nad polanką, kilkoma domami mieszkalnymi i opadł na cichą podmiejską ulicę.
Przestała liczyć wykroczenia drogowe.
- Lojalność rodzinna jest ważniejsza od polityki. Człowiek o poglądach DeBlassa jest albo
bezgranicznie kochany, albo bezgranicznie nienawidzony. Richard może nie zgadzać się z ojcem, lecz
na pewno nie pragnie, by został skrytobójczo zamordowany. A ponieważ specjalizuje się w przepisach
dotyczących ochrony, to naturalną koleją rzeczy pomaga ojcu.
Syn chroni ojca, pomyślała Ewa.
- A jak daleko DeBlass mógłby się posunąć, by chronić swego syna?
- Przed czym? Richard jest bardzo powściągliwy. Najchętniej trzyma się na uboczu, niewiele mówi o
prowadzonych przez siebie sprawach. On... - Dopiero teraz zrozumiał wagę pytania. - Znajdź sobie
inny cel - wycedził przez zęby. - To zły cel.
- Zobaczymy.
D
om na wzgórzu tchnął spokojem. Przycupnięty pod niebieskim zimnym niebem, wyglądał
przytulnie z kilkoma odważnymi krokusami, które zaczynały wyglądać spod zmarzniętej trawy.
Pozory często mylą, pomyślała Ewa. Wiedziała, że to nie jest dom łatwego bogactwa, cichego
szczęścia i spokojnego życia. Teraz, kiedy wiedziała, co się wydarzyło za tymi różowymi murami i
błyszczącymi szybami, była tego pewna.
Elizabeth sama otworzyła im drzwi. Była bledsza i chudsza niż wtedy, gdy Ewa widziała ją po raz
ostatni. Miała zapuchnięte od płaczu oczy, a szyte na miarę spodnie zwisały luźno na biodrach -
skutek niedawnego spadku wagi.
- Och, Roarke. - Gdy Elizabeth znalazła się w jego ramionach, Ewa usłyszała, jak chrzęszczą kruche
kości. - Przepraszam, że cię tutaj ściągnęłam. Nie powinnam była zawracać ci głowy.
- Nie bądź głupia. - Odchylił jej głowę do tyłu z taką delikatnością, że Ewa poczuła dziwne ukłucie w
sercu i musiała bardzo się starać, by zachować rezerwę. - Beth, nie dbasz o siebie.
- Nie mogę normalnie funkcjonować, nie mogę myśleć ani nic robić. Ziemia chwieje mi się pod
stopami i... - Przerwała, przypomniawszy sobie, że nie są sami. - Pani porucznik Dallas.
Elizabeth popatrzyła na Roarke'a z wyrazem oskarżenia w oczach, co nie uszło uwagi Ewy.
- On mnie tu nie przywiózł, pani Barrister. To ja go przywiozłam. Dziś rano otrzymałam telefon z
tego miejsca. Czy to pani dzwoniła?
- Nie. - Elizabeth cofnęła się. Splotła ręce i zaczęła wykręcać palce. - Nie, nie dzwoniłam. To musiała
być Catherine. Przyjechała tu wczoraj w nocy, zupełnie niespodziewanie. Rozhisteryzowana,
podenerwowana. Jej matka została zabrana do szpitala, a rokowania są złe. Myślę, że stres, jaki
przeżyła w ciągu ostatnich paru tygodni, po prostu był dla niej za duży. Dlatego cię wezwałam,
Roarke. Richardowi już brakuje pomysłu. Ja niewiele mogę mu pomóc. Potrzebowaliśmy kogoś...
- Może wejdziemy i usiądziemy?
- Są w saloniku. - Elizabeth odwróciła się gwałtownie, by rzucić okiem na hali. - Ona nie chce przyjąć
żadnych środków uspokajających, nie chce niczego wyjaśnić. Pozwoliła nam tylko zadzwonić do
swego męża i syna, powiedzieć im, że jest tutaj i żeby nie przyjeżdżali. Opętała ją myśl, że grozi im
jakieś niebezpieczeństwo. Przypuszczam, że pod wpływem tego, co przydarzyło się Sharon, zaczęła
bardziej martwić się o swoje dziecko. Ogarnęła ją obsesja uchronienia go przed Bóg wie czym.
- Jeśli do mnie dzwoniła - wtrąciła Ewa - to może ze mną porozmawia.
- tak. Tak, dobrze.
Poprowadziła ich przez hali do schludnego, zalanego słońcem saloniku. Catherine DeBlass siedziała
na sofie, wtulona w ramiona brata. Ewa nie była pewna, czy ją pocieszał, czy strofował. Richard
podniósł niespokojne oczy na Roarke'a.
- Dobrze, że przyjechałeś. Mamy kłopot, Roarke. - Jego głos zadrżał, niemal się załamał. - Mamy
kłopot.
Roarke przykucnął przed Catherine.
- Elizabeth, dlaczego nie każesz podać kawy? - zapytał.
- Och, oczywiście. Przepraszani.
- Catherine. - Jego głos był łagodny, podobnie jak dotyk ręki, którą położył jej na ramieniu. Ale
Catherine wzdrygnęła się i popatrzyła na niego oszalałym wzrokiem.
- Nie dotykaj mnie. Co... co ty tu robisz?
- Przyjechałem zobaczyć się z Beth i Richardem. Przykro mi, że czujesz się niezbyt dobrze.
- Dobrze? - Wydała jakiś dźwięk, który mógł być stłumionym śmiechem. - Nikt z nas już nigdy nie
będzie czuł się dobrze. Jak byśmy mogli? Wszyscy jesteśmy skażeni. Wszyscy ponosimy winę.
- Za co?
Potrząsnęła głową, wciskając się w róg kanapy.
- Nie mogę z tobą rozmawiać.
- Pani senator DeBlass. Jestem porucznik Dallas. Dzwoniła pani do mnie nie tak dawno temu.
- Nie, nie, nie dzwoniłam. - Przerażona Catherine objęła się mocno ramionami. - Nie dzwoniłam. Nic
nie powiedziałam.
Ody Richard pochylił się, by jej dotknąć, Ewa posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Celowo usiadła
między nimi i wzięła zimną rękę Catherine.
- Chciała pani, żebym jej pomogła. I pomogę pani.
- Nie może pani. Nikt nie może. Popełniłam błąd, dzwoniąc. Musimy zachować to w rodzinie. Mam
męża. Mam synka. - Łzy zaczęły płynąć z jej oczu. - Muszę ich chronić. Muszę wyjechać, daleko
wyjechać, bym mogła ich chronić.
- My ich ochronimy - powiedziała cicho Ewa. - Ochronimy panią. Było za późno, żeby ochronić
Sharon. Nie może pani winić się za to.
- Nie próbowałam tego powstrzymać - wyszeptała Catherine.
- Może nawet się ucieszyłam, ponieważ to nie byłam ja. To nie byłam ja.
- Pani DeBlass, mogę pani pomóc. Mogę ochronić panią i pani rodzinę. Proszę mi powiedzieć, kto
panią zgwałcił?
Richard syknął zszokowany.
- Mój Boże, co pani mówi? Co... Ewa spiorunowała go wzrokiem.
- Proszę być cicho. Tu już nie ma tajemnic.
- Tajemnice - szepnęła Catherine drżącymi wargami. - Muszę to utrzymać w tajemnicy.
- Nie, nie musi pani. Takie tajemnice bolą. Wżerają się w człowieka. Wywołują strach i poczucie
winy. Ci, którzy chcą, aby dochować takiego sekretu, właśnie to wykorzystują - poczucie winy,
strach, wstyd. Jedynym sposobem przezwyciężenia tego jest wyznanie prawdy. Proszę mi powiedzieć,
kto panią zgwałcił.
Catherine odetchnęła gwałtownie. Popatrzyła przerażonym wzrokiem na brata. Ewa zwróciła ku sobie
i przytrzymała jej twarz.
- Niech pani na mnie spojrzy. Tylko na mnie. I powie mi, kto panią zgwałcił. Kto zgwałcił Sharon?
- Mój ojciec. - Jęk rozpaczy wyrwał się jej z piersi. - Mój ojciec. Mój ojciec. Mój ojciec. - Schowała
twarz w dłoniach i zatkała.
- O Boże! - Stojąca w drugim końcu pokoju Elizabeth cofnęła się gwałtownie, wpadając na służącą z
tacą. Porcelanowa zastawa roztrzaskała się o podłogę. Kawa wyciekła ciemną strużką na przepiękny
dywan. - O mój Boże! Moje dziecko!
Richard zerwał się z kanapy i podtrzymał żonę, gdy się zachwiała.
- Zabiję go za to! Zabiję go! - krzyknął i wtulił twarz w jej włosy.
- Beth! Och, Beth!
- Zrób dla nich wszystko, co w twojej mocy - szepnęła Ewa do Roarke'a i przytuliła do siebie
Catherine.
- Myślałaś, że to Richard - rzekł półgłosem Roarke.
- Tak. - Podniosła na niego oczy, przygasłe i ponure. - Myślałam, że to ojciec Sharon. Pewnie nie
chciałam uwierzyć, że tak ohydny proceder można uprawiać przez tyle lat. Roarke pochylił się do
przodu. Miał kamienną twarz.
- Tak czy inaczej, DeBlass już jest martwy.
- Pomóż swoim przyjaciołom - spokojnie powiedziała Ewa.
18
P
ozwoliła Catherine się wypłakać, choć dobrze wiedziała, że łzy nie zmyją rany z jej duszy.
Wiedziała także, że sama nie byłaby w stanie zapanować nad sytuacją. To Roarke polecił służbie
uprzątnąć skorupy rozbitego serwisu, uspokajał przyjaciół, trzymał ich za ręce, a kiedy uznał, że
nadszedł właściwy moment, łagodnie zaproponował Elizabeth, by napiła się herbaty.
Elizabeth sama ją przyniosła i dokładnie zamknęła drzwi do salonu, zanim podała szwagierce filiżankę
herbaty.
- Proszę, kochanie, napij się trochę.
- Przykro mi. - Catherine objęła filiżankę dłońmi, by je rozgrzać. - Przykro mi. Myślałam, że to się
skończyło. Musiałam tak myśleć. Inaczej nie mogłabym żyć.
- Wszystko w porządku. - Elizabeth, blada jak ściana, podeszła do męża.
- Pani DeBlass, musi mi pani o wszystkim opowiedzieć. Pani senator DeBlass? - Ewa poczekała, aż
Catherine ponownie skupi na niej uwagę. - Czy rozumie pani, że przebieg tej rozmowy jest
rejestrowany?
- On powstrzyma panią.
- Nie, nie powstrzyma. Zadzwoniła pani do mnie, ponieważ wiedziała pani, że to ja go powstrzymam.
- On boi się pani - szepnęła Catherine. - Boi się pani. Wiem o tym. Boi się kobiet. Dlatego je
krzywdzi. Chyba musiał coś zrobić mojej matce. Zniszczył jej psychikę. Ona wiedziała.
- Pani matka wiedziała, że ojciec wykorzystuje panią seksualnie?
- Wiedziała. Udawała, że nie, ale widziałam to w jej oczach. Nie chciała wiedzieć - po prostu chciała,
żebyśmy nadal uchodzili za spokojną, idealną rodzinę, żeby mogła wydawać swoje przyjęcia i być
żoną senatora. - Zasłoniła ręką oczy. - Kiedy w nocy przychodził do mojego pokoju, następnego ranka
widziałam to w jej twarzy. Lecz kiedy próbowałam z nią rozmawiać, nakłonić, by kazała mu z tym
skończyć, udawała, że nie wie, o co mi chodzi. Powiedziała mi, żebym przestała fantazjować. Żebym
była dobra i szanowała rodzinę.
Znowu opuściła rękę, wzięła filiżankę w obie dłonie, lecz nie wypiła nawet łyka herbaty.
- Kiedy byłam mała, miałam siedem czy osiem lat, przychodził do mnie w nocy i dotykał mnie.
Powiedział, że wszystko jest w porządku, bo on jest tatusiem, a ja będę udawała mamusię. Powiedział,
że to zabawa, sekretna zabawa. Powiedział, że muszę robić pewne rzeczy - dotykać go...
- Już dobrze. - Ewa uspokoiła Catherine, która zaczęła gwałtownie drżeć. - Nie musi pani mówić.
Proszę powiedzieć to, co pani może.
- Musiałaś go słuchać. Musiałaś. On miał władzę w naszym domu. Richardzie?
- Tak. - Richard chwycił żonę za rękę i mocno ścisnął. - Wiem.
- Nie mogłam wam powiedzieć, ponieważ się wstydziłam i bałam, a mama po prostu odwracała oczy,
więc myślałam, że muszę to robić. - Z trudem przełknęła ślinę. - Z okazji moich dwunastych urodzin
urządzono przyjęcie. Mnóstwo przyjaciół, wielki tort i kucyki. Pamiętasz kucyki, Richardzie?
- Pamiętam. - Łzy spływały mu po policzkach. - Pamiętam.
- I tej nocy, nocy moich urodzin, przyszedł. Powiedział, że teraz jestem wystarczająco dorosła.
Powiedział, że ma dla mnie prezent, specjalny prezent, ponieważ się rozwijam. I zgwałcił mnie. -
Ukryła twarz w dłoniach i zadrżała. - Powiedział, że to prezent. O Boże! Błagałam go, by przestał, bo
sprawiał mi ból. Byłam już wystarczająco duża, by wiedzieć, że to jest niewłaściwe, złe. Ja byłam zła.
Ale nie przestał. Potem ciągle przychodził. Przez te wszystkie lata, dopóki nie wyniosłam się z domu.
Pojechałam do college'u, wystarczająco daleko, by nie mógł mnie dotknąć. I wmówiłam sobie, że to
nigdy się nie zdarzyło. Nigdy, nigdy się nie zdarzyło. Próbowałam być silna, ułożyć sobie życie.
Wyszłam za mąż, bo myślałam, że będę bezpieczna. Justin był taki miły, taki delikatny. Nigdy mnie
nie skrzywdził. A ja nigdy mu nie powiedziałam. Pomyślałam, że jeśli się dowie, będzie mną gardził.
Więc wmawiałam sobie, że to się nigdy nie zdarzyło. Opuściła ręce i spojrzała na Ewę.
- Wierzyłam w to czasami. Najczęściej. Potrafiłam zapamiętać się w pracy, w życiu rodzinnym. A
potem zorientowałam się, że robi to samo z Sharon. Chciałam jej pomóc, ale nie wiedziałam jak. Więc
udawałam, że wszystko jest w porządku, tak jak moja matka. Zabił ją. Teraz mnie zabije.
- Dlaczego pani sądzi, że zabił Sharon?
- Ona nie była taka słaba jak ja. Zaatakowała go, wykorzystała to przeciwko niemu. Słyszałam, jak się
kłócili. W Boże Narodzenie. Kiedy wszyscy przyjechaliśmy do jego domu, by udawać kochającą się
rodzinę. Zobaczyłam, że idą do jego gabinetu i poszłam za nimi. Uchyliłam drzwi, podglądałam ich i
podsłuchiwałam. Był na nią okropnie wściekły, ponieważ publicznie kpiła ze wszystkiego, co
popierał. I powiedziała: “To ty zrobiłeś ze mnie dziwkę, ty skurwielu". Ucieszyłam się, kiedy to
usłyszałam. Chciałam wznieść okrzyk na jej cześć. Przeciwstawiła się. Straszyła, że go zdemaskuje,
jeżeli jej nie zapłaci. Powiedziała, że wszystko opisała, każdy brudny szczegół. Więc będzie musiał
przyjąć jej regały gry. Kłócili się, obrzucali przezwiskami. I wtedy...
Catherine zerknęła na Elizabeth, na swego brata, po czym odwróciła wzrok.
- Zdjęła bluzkę. - Elizabeth jęknęła i Catherine znowu zadrżała. - Powiedziała, że może ją mieć, jak
każdy inny klient. Ale zapłaci więcej. O wiele więcej. Patrzył na nią. Znałam to spojrzenie, te szkliste
oczy, te rozchylone usta. Złapał ją za piersi. Spojrzała na mnie. Prosto na mnie. Wiedziała, że tam
jestem, i popatrzyła na mnie z odrazą. Może nawet z nienawiścią, bo wiedziała, że nic nie zrobię.
Zamknęłam drzwi. Zamknęłam je i uciekłam. Było mi niedobrze. Och, Elizabeth.
- To nie twoja wina. Na pewno próbowała mi powiedzieć. Nigdy nic nie wiedziałam, nigdy nic nie
słyszałam. Nigdy nie przyszło mi to do głowy. Byłam jej matką i nie ochroniłam jej.
- Próbowałam z nią rozmawiać. - Catherine mocno splotła dłonie. - Kiedy pojechałam do Nowego
Jorku, żeby zebrać fundusze na kampanię. Powiedziała, że ja wybrałam swoją drogę, ona wybrała
swoją. I jej jest lepsza. Ja bawię się w politykę, chowani głowę w piasek, a ona bawi się władzą i ma
oczy szeroko otwarte.
- Kiedy usłyszałam, że nie żyje, wiedziałam. Na pogrzebie obserwowałam go, a on widział, że go
obserwuję. Podszedł do mnie, otoczył ramionami, przycisnął do siebie, jakby w geście pocieszenia. A
do ucha szepnął mi, żebym uważała. Żebym zobaczyła i zapamiętała, co się dzieje, gdy nie
dotrzymuje się sekretów rodzinnych. I powiedział, że Franklin to świetny chłopak. Że ma wobec niego
szerokie plany. Powiedział, że muszę być bardzo dumna. I bardzo ostrożna. - Zamknęła oczy. - Co
mogłam zrobić? Jest moim dzieckiem.
- Nikt nie skrzywdzi pani syna. - Ewa przykryła dłonią zaciśnięte ręce Catherine. - Obiecuję pani.
- Nigdy nie będę wiedziała, czy mogłam ją ocalić. Twoje dziecko,. Richardzie.
- Teraz pani wie, że robi wszystko, co możliwe. - Ewa bezwiednie wzięła Catherine za rękę i ścisnęła
ją uspokajająco. - Pani DeBlass, nie będzie pani łatwo przejść przez to wszystko jeszcze raz, ale musi
pani to zrobić. Stawić czoło opinii publicznej. Złożyć zeznania, by można było wytoczyć mu proces.
- Nie dopuści do procesu - zmęczonym głosem odparła Catherine.
- Nie pozostawię mu wyboru. - Może jeszcze nie w sprawie morderstwa, pomyślała. Ale oskarży go o
seksualne wykorzystywanie nieletnich. - Pani Barrister, wydaje mi się, że pani szwagierka powinna
teraz odpocząć. Może zaprowadzi ją pani na górę?
- Tak, oczywiście. - Elizabeth wstała, podeszła do Catherine i pomogła jej podnieść się z kanapy. -
Chodź, kochanie, położysz się na chwilę.
- Przykro mi. - Catherine oparła się ciężko o Elizabeth, która wyprowadziła ją z pokoju. - Tak mi
przykro. Niech mi Bóg wybaczy.
- Panie DeBlass, mamy w wydziale niezłą lekarkę, psychiatrę. Wydaje mi się, że pańska siostra
powinna się z nią zobaczyć.
- Tak. - Powiedział z roztargnieniem, wpatrując się w zamknięte drzwi. - Będzie potrzebowała kogoś.
Czegoś.
Wszyscy będziecie potrzebowali, pomyślała Ewa.
- Czy jest pan w stanie odpowiedzieć na parę pytań?
- Nie wiem. On jest tyranem, ma trudny charakter. Ale to czyni z niego potwora. Jak mogę pogodzić
się z faktem, że mój ojciec jest potworem?
- Ma alibi na tę noc, kiedy zabito pańską córkę - zauważyła Ewa. - Na razie nie mogę oskarżyć go o
morderstwo.
- Alibi?
- Z zeznań Rockmana wynika, że tej nocy pracował z pana ojcem w jego biurze we Wschodnim
Waszyngtonie prawie do drugiej nad ranem.
- Rockman powie wszystko, co ojciec mu każe.
- Włącznie z kryciem morderstwa?
- Takie rozwiązanie było najprostsze. Dlaczego ktoś miałby sądzić, że mój ojciec maczał w tym
palce? - Zadrżał, jakby nagle przeszedł go chłód. - Zeznanie Rockmana jedynie pozostawia jego
pracodawcę poza wszelkimi podejrzeniami.
- W jaki sposób pana ojciec pojechał do Nowego Jorku i wrócił do Wschodniego Waszyngtonu, jeśli
nie chciał, by jego podróż została odnotowana?
- Nie wiem. Jeśli poleciał swoim samolotem, to powinien być wpis w dzienniku pokładowym.
- Wpisy można zmieniać - rzekł Roarke.
- Tak. - Richard podniósł oczy, jakby nagle sobie przypomniał, że jego przyjaciel jest w pokoju. -
Wiesz o tym lepiej ode mnie.
- Aluzja do dawnych czasów, kiedy zajmowałem się przemytem - wyjaśnił Roarke Ewie. - Można to
zrobić, ale trzeba przekupić parę osób. Pilota, pewnie mechanika i z całą pewnością naziemnego
pracownika lotniska.
- Więc wiem, kogo mam przycisnąć do muru. - Gdyby udało się jej udowodnić, że jego samolot odbył
taką podróż tamtej nocy, miałaby punkt zaczepienia. Wystarczający, żeby złamać DeBlassa.
- Dużo pan wie o kolekcji broni swego ojca?
- Więcej niż bym chciał. - Richard stanął na drżących nogach. Podszedł do barku, wlał alkohol do
szklaneczki. Wypił go szybko, niczym lekarstwo. - Lubi swoje rewolwery, często się nimi popisuje.
Kiedy byłem młodszy, próbował mnie nimi zainteresować. Roarke może potwierdzić, że mu się to nie
udało.
- Richard uważa, że broń jest niebezpiecznym symbolem nadużywania władzy. I mogę ci powiedzieć,
że DeBlass czasami dokonywał zakupów na czarnym rynku.
- Dlaczego wcześniej o tym nie wspomniałeś?
- Nie pytałaś.
Na razie zostawiła ten temat w spokoju.
- Czy pana ojciec zna się na systemach bezpieczeństwa, na ich technicznych aspektach?
- Oczywiście. Jest dumny z tego, że wie, jak się chronić. To jeden z nielicznych tematów, który
możemy omawiać bez kłótni.
- Czy uznałby go pan za eksperta?
- Nie - odpowiedział wolno Richard. - Za utalentowanego amatora.
- Jego stosunki z szefem policji Simpsonem. Jakby je pan opisał?
- Samoobsługa. Uważa Simpsona za głupca. Mój ojciec lubi wykorzystywać głupców. - Nagle opadł
na fotel. - Przykro mi. Nie mogę tego robić. Potrzebuję trochę czasu. Chcę być z żoną.
- W pOĘządku. Panie DeBlass, każę śledzić pana ojca. Każda próba zbliżenia się do niego zostanie
zarejestrowana. Proszę tego nie robić.
- Sądzi pani, że będę próbował go zabić? - Richard zaśmiał się smutno i spojrzał na swoje dłonie. -
Chciałbym. Za to, co zrobił z moją córką, z moją siostrą, z moim życiem. Ale brakuje mi odwagi.
Kiedy znowu znaleźli się na dworze, Ewa poszła prosto do samochodu, nie patrząc na Roarke'a.
- Podejrzewałeś to? - spytała.
- Że DeBlass jest w to zamieszany? Owszem.
- Ale mi nie powiedziałeś.
- Nie. - Roarke zatrzymał ją, zanim otworzyła szarpnięciem drzwi. - To było przeczucie, Ewo. Nie
miałem pojęcia, co przeżyła Catherine. Najmniejszego pojęcia. Podejrzewałem, że Sharon i DeBlass
mieli ze sobą romans.
- To zbyt eleganckie określenie ich związku.
- Podejrzewałem to - kontynuował - ze sposobu, w jaki o nim mówiła podczas naszej jedynej
wspólnej kolacji. Ale to znowu było przeczucie, nie pewnik. Przeczucia nie pomogłyby ci rozwikłać
tej sprawy.. poza tym - dodał obracając ją w swoją stronę - gdy cię poznałem, zachowałem swoje
przeczucia dla siebie, ponieważ nie chciałem cię zranić. - Odwróciła gwałtownie głowę. Cierpliwie
ujął jej twarz w dłonie i zwrócił ku sobie. - Nie masz nikogo, kto mógłby ci pomóc?
- Nie chodzi o mnie. - Głos jej zadrżał. - Nie mogę o tym myśleć, Roarke. Nie mogę. Położę sprawę,
jeśli zacznę się nad tym zastanawiać. A jeśli ją położę, to on nie zostanie ukarany. Za gwałt,
morderstwo, seksualne wykorzystywanie dzieci, które powinien był chronić. Nie dopuszczę do tego.
- Czyż nie powiedziałaś Catherine, że jedynym sposobem uwolnienia się od przeszłości jest
opowiedzenie o niej?
- Robota na mnie czeka.
Stłumił uczucie rozczarowania.
- Domyślam się, że chcesz pojechać na lotnisko w Waszyngtonie, gdzie DeBlass trzyma swój
samolot.
- Tak. - Wsiadła do samochodu, a Roarke obszedł go, by zająć miejsce za kierownicą. - Możesz mnie
wysadzić przy najbliższym przystanku.
- Jadę z tobą, Ewo.
- Doskonale. Muszę się zameldować.
Gdy zjeżdżał krętą uliczką, połączyła się z Feeneyem.
- Mam tu coś niesamowitego - powiedziała, zanim zdążył się odezwać. - Jestem w drodze do
Wschodniego Waszyngtonu.
- Ty masz coś niesamowitego? - Feeney niemal śpiewał. - Nie musiałem długo szukać, Dallas.
Wystarczyło przeczytać ostatnią stroniczkę, którą zapisała rankiem w dniu morderstwa. Bóg jeden
wie, dlaczego odniosła pamiętnik do banku. Ślepy traf. Miała randkę o północy. Nigdy nie zgadniesz z
kim.
- Ze swoim dziadkiem.
Feeney wytrzeszczył oczy, prychnął.
- Cholera jasna, Dallas, skąd o tym wiesz?
Ewa zamknęła na chwilę oczy.
- Powiedz mi, że masz to czarno na białym. Powiedz mi, że wymienia go z nazwiska.
- Nazywa go senatorem. Nazywa go swoim starym podłym dziadziusiem. I wesoło pisze, że liczy mu
pięć tysięcy dolarów za każde rżnięcie. Cytuję: Niemal warto było pozwolić mu ślinić się nade mną -
drogi stary dziadek ma w sobie jeszcze mnóstwo energii. Skurwiel. Pięć tysięcy doków co parę tygodni
to nie jest taki zły układ. Do cholery, na pewno mu pokażę, że jestem warta tych pieniędzy. Nie tak jak
wtedy, kiedy byłam mała i mnie wykorzystywał. Role się odwróciły. Ja nie stanę się taką wysuszoną
śliwką jak biedna ciotka Catherine. Ja zrobiłam z tego kwitnący interes. A pewnego dnia, gdy mnie to
znudzi, prześlę swoje pamiętniki mediom. W wielu kopiach. Ten skurwysyn oszaleje, kiedy mu powiem,
co zamierzam zrobić. Może dziś wieczorem trochę go postraszę. O Boże, to cudownie mieć nad nim
taką władzę, żeby móc go dręczyć po tym wszystkim, co mi zrobił.
Feeney potrząsnął głową.
- To był układ długoterminowy, Dallas. Przejrzałem kilka wpisów. Czerpała niezłe zyski z szantażu,
nazwiska, nazwiska i czyny. Z tego, co pisze, wynika, że senator był w jej mieszkaniu w noc
morderstwa. A to z kolei oznacza, że jego zeznania są gówno warte.
- Możesz się postarać o nakaz aresztowania?
- Komendant kazał to załatwić, gdy tylko zadzwoniłaś. Powiedział, żeby go zgarnąć. Pod zarzutem
trzykrotnego morderstwa.
Wolno wypuściła powietrze.
- Gdzie go znajdę?
- Jest w siedzibie Senatu, zachwala swoją Ustawę o Moralności.
- O kurde, to świetnie. Już tam jadę. - Wyłączyła się, popatrzyła na Roarke'a. - O ile szybciej to coś
może jechać?
- Zobaczymy.
G
dyby wraz z nakazem aresztowania nie dostała rozkazu Whitneya, by postępować dyskretnie,
wkroczyłaby do gmachu Senatu i zakuła DeBlassa w kajdanki na oczach jego kolegów. Mimo że nie
mogła tego zrobić, i tak odczuwała ogromną satysfakcję.
Poczekała, dopóki nie skończył swego płomiennego przemówienia o upadku moralnym kraju, o
postępującym rozkładzie, będącym skutkiem swobody seksualnej, kontroli urodzin i inżynierii
genetycznej. Potępił brak moralności wśród młodzieży, odejście od nauczania religii w domu, w
szkole, w miejscu pracy. Nasz naród pod okiem Boga stał się bezbożny. Nasze konstytucyjne prawo
do posiadania broni zostało zniesione przez liberalną lewicę. Zarzucił słuchaczy liczbami mówiącymi
o liczbie brutalnych zbrodni, o upadku miast, o nielegalnych narkotykach, wszystko to w wyniku, jak
stwierdził senator, naszej postępującej zgnilizny moralnej, łagodnego traktowania przestępców i
pobłażania wolności seksualnej.
Ewa słuchała tego z obrzydzeniem.
- W roku dwa tysiące szesnastym - powiedziała cicho - pod koniec Rewolty Miejskiej, przed
wprowadzeniem zakazu posiadania broni, tylko na Manhattanie dziesięć tysięcy osób zostało rannych
lub zginęło w wyniku postrzelenia.
Gdy zamilkła słuchając jadowitego przemówienia DeBlassa, Roarke położył jej rękę na karku.
- Zanim zalegalizowaliśmy prostytucję, gwałt lub próba gwałtu zdarzały się przeciętnie co trzy
sekundy. Oczywiście, gwałty nadal się zdarzają, gdyż wynikają raczej z agresji niż z potrzeby
seksualnej, lecz statystyki spadają. Licencjonowane prostytutki nie potrzebują alfonsów, więc nie są
przez nich bite, maltretowane, mordowane. I nie mogą używać narkotyków. Kiedyś kobiety z
niechcianą ciążą szukały pomocy u rzeźników. Miały do wyboru ryzykować życie lub je zmarnować.
Zanim inżynieria genetyczna umożliwiła operacje w łonie matki, dzieci rodziły się ślepe, głuche,
kalekie. Ten świat nie jest idealny, ale słuchając DeBlassa człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę, że
mogłoby być dużo gorzej. - Wiesz, co zrobią z nim media, kiedy to wyjdzie na jaw?
- Ukrzyżują go - mruknęła Ewa. - W Bogu nadzieja, że nie uznają go za męczennika.
- Autorytet moralny podejrzany o kazirodztwo, kontakty z prostytutkami, popełnienie morderstwa.
Nie sądzę. Jest skończony. - Roarke skinął głową. - Pod każdym względem.
Dobiegł ich gromki aplauz z galerii. Sądząc po żarliwości oklasków, ekipa DeBlassa postarała się o
zorganizowanie mu klaki.
Do diabła z dyskrecją, pomyślała, kiedy uderzeniem młotka przewodniczący zamknął posiedzenie i
ogłosił godzinną przerwę.
Musiała przecisnąć się przez tłum pomocników, asystentów i gońców, zanim dotarła do DeBlassa.
Jego zwolennicy poklepywali go po plecach; gratulując mu elokwencji.
Poczekała, dopóki jej nie dostrzegł, dopóki nie omiótł wzrokiem jej, potem Roarke'a, dopóki jego usta
nie zacisnęły się.
- Pani porucznik, jeśli chce pani ze mną porozmawiać, proszę przejść do mojego biura. Sama. Mogę
pani poświęcić dziesięć minut.
- Jeszcze będzie pan miał mnóstwo czasu, senatorze. Senatorze DeBlass, aresztuję pana pod zarzutem
morderstwa Sharon DeBlass, Loli Starr i Georgie Castle.
Kiedy głośno zaprotestował i pomruk poszedł po sali, podniosła głos.
- Ponadto jest pan oskarżony o kadzirodcze gwałty na Catherine DeBlass, pańskiej córce, i Sharon
DeBlass, pańskiej wnuczce. - Zanim zdążył otrząsnąć się z szoku, wykręciła mu ręce do tyłu,
zatrzaskując kajdanki na nadgarstkach. - Nie musi pan nic mówić.
- To oburzające! - wybuchnął, gdy recytowała mu przepisową formułkę. - Jestem senatorem Stanów
Zjednoczonych. To jest siedziba władz federalnych.
- I tych dwóch agentów federalnych będzie pana eskortować - dodała. - Ma pan prawo do adwokata. -
Kiedy wymieniała mu jego prawa, deputowani i obserwatorzy, widząc wyraz jej twarzy, cofnęli się. -
Czy rozumie pan swoje prawa?
- Dostanę twoją odznakę, ty dziwko. - Zaczaął sapać, kiedy przepychali się przez tłum.
- Potraktuję to jako odpowiedź twierdzącą. Proszę głęboko oddychać, senatorze. - Nie chcemy, żeby
dostał pan zawału serca.
- Nachyliła się do jego ucha. - Nie dostaniesz mojej odznaki, ty skurwysynu. Za to ja dobiorę ci się do
tyłka. - Przekazała go agentom federalnym. - Czekają na niego w Nowym Jorku - rzuciła krótko.
Jej słów prawie nie było słychać. DeBlass wrzeszczał żądając natychmiastowego zwolnienia. W
siedzibie senatu zakodowało się. W tłumie dostrzegła. Rockmana. Podszedł do niej; miał twarz
wykrzywioną wściekłością.
- Popełnia pani błąd, pani porucznik.
- Nie, nie sądzę. Ale pan go popełnił w swoim zeznaniu. Moim zdaniem pociągnie to za sobą
oskarżenie o współudział. Zajmę się tym, jak tylko wrócę do Nowego Jorku.
- Senator DeBlass to wielki człowiek. Jest pani tylko pionkiem w grze liberałów, którzy chcą go
zniszczyć.
- Senator DeBlass jest pedofilem i kazirodcą. Gwałcicielem i mordercą. A ja, przyjacielu, jestem gliną,
która go zgarnęła. Jeśli nie chcesz pójść na dno razem z nim, skontaktuj się z adwokatem.
Roarke musiał zapanować nad chęcią porwania jej w ramiona, kiedy szła przez rozbrzmiewające
okrzykami korytarze siedziby Senatu. Przedstawiciele mediów próbowali się do niej dopchać, ale
przeszła obok, jakby ich w ogóle nie dostrzegła.
- Podoba mi się twój sposób bycia, pani porucznik Dallas - powiedział, kiedy dotarli do samochodu. -
Bardzo mi się podoba. I przy okazji, już nie myślę, że jestem w tobie zakochany. Wiem, że jestem.
Spróbowała powstrzymać mdłości podchodzące jej do gardła.
- Wynośmy się stąd, do diabła.
Tylko siłą woli udało się jej zachować spokój do czasu, kiedy znalazła się w samolocie. Dzięki temu
jej głos był bezbarwny i pozbawiony emocji, kiedy składała raport swemu przełożonemu. Potem
zachwiała się i odtrąciwszy Roarke'a, pobiegła do toalety, gdzie gwałtownie wymiotowała.
Roarke czekał bezradnie po drugiej stronie drzwi. Znał ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że
współczucie tylko pogorszy sprawę. Wydał polecenia stewardowi i zajął swoje miejsce. Czekając, aż
wróci, przyglądał się pasowi startowemu. Uniósł głowę, kiedy drzwi się otwarły. Była blada jak
płótno, miała ciemne, rozszerzone źrenice, jej zwykle zwinne ruchy były teraz chwiejne i niezdarne.
- Przykro mi, chyba mnie to dopadło. Kiedy usiadła, podał jej kubek.
- Wypij, to ci pomoże.
- Co to?
- Herbata z odrobiną whiskey.
- Jestem na służbie - zaczęła, ale przerwał jej gwałtownie.
- Wypij albo wleję ci to do gardła. - Przycisnął guzik i rozkazał pilotowi startować.
Tłumacząc sobie, że to przyjemniejsze niż kłótnia, podniosła kubek do ust, ale nie mogła opanować
drżenia rąk. Szczękając zębami z trudem upiła łyk, zanim odstawiła kubek. Wstrząsały nią dreszcze.
Kiedy Roarke chciał się do niej zbliżyć, odchyliła się do tyłu. Wciąż źle się czuła, skręcały ją mdłości,
głowa ciążyła jej jak ołów.
- Mój ojciec mnie zgwałcił - powiedziała ku swemu zaskoczeniu. W jej oczach odbił się szok, jakiego
doznała słysząc swe własne słowa. - Wielokrotnie. I bił mnie, wielokrotnie. To, czy się broniłam, czy
nie, nie miało znaczenia. I tak mnie gwałcił. I tak mnie bił. I nic nie mogłam zrobić. Nie można nic
zrobić, kiedy ludzie, którzy powinni się tobą opiekować, wykorzystują cię w ten sposób. Krzywdzą
cię. Ranią.
- Ewo - wziął ją za rękę, przytrzymując jej dłoń, kiedy próbowała się wyrwać. - Tak mi przykro. Tak
strasznie przykro.
- Powiedzieli mi, że miałam osiem lat, kiedy mnie znaleźli na jakiejś uliczce w Dallas. Krwawiłam,
miałam złamaną rękę. Musiał mnie tam porzucić. Nie wiem. Może sama uciekłam. Nie pamiętam. Ale
nigdy po mnie nie przyszedł. Nikt nigdy po mnie nie przyszedł.
- A twoja matka?
- Nie wiem. Nie pamiętam jej. Może już nie żyła. Może była taka jak matka Catherine i udawała, że o
niczym nie wie. Zostały mi tylko urywki wspomnień i koszmary, w których powracają najgorsze
chwile. Nawet nie znam swego imienia. Nie byli w stanie ustalić mojej tożsamości.
- Ale potem byłaś bezpieczna?
- Nigdy nie byłeś w środku tego systemu. Tam nie ma miejsca na bezpieczeństwo. Jest tylko
bezsilność. Pozbawiają cię wszystkiego, twierdząc, że to dla twojego dobra. - Westchnęła, oparła
głowę na podgłówku i zamknęła oczy. - Roarke, ja nie chciałam zaaresztować DeBlassa. Ja chciałam
go zabić. Chciałam go zabić własnymi rękoma, za to, co stało się ze mną. Odbierałam to bardzo
osobiście.
- Zrobiłaś to, co do ciebie należało.
- Tak, zrobiłam to, co do mnie należało. I będę to robić nadal. - Ale nie myślała teraz o pracy. To było
życie. Jej i jego. - Roarke, teraz już wiesz, że siedzi we mnie coś niedobrego. To jest jak wirus, który
czai się w człowieku i atakuje, kiedy system odpornościowy jest osłabiony. Nie warto na mnie
stawiać.
- Lubię długie dyskusje. - Uniósł jej dłoń do ust i pocałował. - Może się nad tym zastanowimy. Może
oboje na tym zyskamy.
- Nigdy przedtem nikomu o tym nie mówiłam.
- Teraz ci lepiej?
- Nie wiem. Może. Jezu, jaka jestem zmęczona.
- Możesz się o mnie oprzeć. - Otoczył ją ramieniem i pozwolił, by położyła mu głowę na piersi.
- Na razie - mruknęła. - Do zobaczenia w Nowym Jorku.
- No to do zobaczenia. - Przycisnął usta do jej włosów, mając nadzieję, że uśnie.
19
D
eBlass nie chciał mówić. Jego adwokaci nałożyli mu kaganiec, i to ciasny. Proces przesłuchań był
powolny i nudny. Czasami Ewie wydawało się, że senator wybuchnie; krew nabiegała mu do twarzy,
gdy udało jej się go sprowokować.
Przestała zaprzeczać, że ma osobisty stosunek do tej sprawy. Nie chciała zawiłego procesu, który
toczyłby się wśród ostrych ataków prasy. Chciała przyznania się do winy.
- Wplątał się pan w kazirodczy romans ze swoją wnuczką Sharon DeBlass.
- Mój klient nie potwierdza tego zarzutu.
Nie zwracając uwagi na adwokata, Ewa obserwowała twarz DeBlassa.
- Mam odpis fragmentu pamiętnika Sharon DeBlass, dotyczący nocy, której została zamordowana.
Podała dokument przez stół. Prawnik DeBlassa, zadbany schludny człowieczek, ze starannie
przystrzyżoną rudawą bródką i wodnistymi niebieskimi oczami, wziął go do ręki i dokładnie
przestudiował. Jeżeli zrobiło to na nim jakieś wrażenie, starannie ukrył swoje uczucia pod maską
obojętności.
- Jak sama pani wie, pani porucznik, to jeszcze niczego nie dowodzi. Mamy tu jedynie chore fantazje
nieżyjącej kobiety o wątpliwej reputacji. Kobiety, która od dłuższego czasu nie utrzymywała
kontaktów z rodziną.
- Tu jest pewien interesujący fragment, senatorze DeBlass. - Ewa uparcie zwracała się do
oskarżonego, ignorując jego prawnika. - Wykorzystywał pan seksualnie swoją córkę, Catherine.
- Bzdura! - wybuchnął DeBlass, zanim jego adwokat nakazał mu ręką milczenie.
- Mam oświadczenie podpisane i potwierdzone w obecności świadków przez panią senator Catherine
DeBlass. - Ewa podała papier adwokatowi, który wyrwał go jej z rąk, zanim senator zdążył się
poruszyć.
Prawnik przebiegł dokument wzrokiem, po czym złożył go dokładnie wypielęgnowanymi dłońmi.
- Może nie zdaje pani sobie sprawy, pani porucznik, z faktu, że mamy tu do czynienia z
nieszczęśliwym przypadkiem choroby psychicznej. Żona pana senatora DeBlassa nawet teraz znajduje
się pod obserwacją z powodu depresji.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - Rzuciła prawnikowi twarde spojrzenie. -1 dokładnie zbadamy jej stan
oraz powód choroby.
- Pani senator DeBlass była poddana leczeniu ze względu na objawy depresji, paranoi i nerwicy -
ciągnął prawnik tym samym bezbarwnym głosem.
- Jeśli to prawda, senatorze DeBlass, dowiemy się, czy przyczyn tego nie należy szukać w ciągłym i
systematycznym wykorzystywaniu jej w dzieciństwie. Był pan w Nowym Jorku w noc morderstwa
Sharon DeBlass - niepostrzeżenie skierowała rozmowę na właściwe tory. - A nie, jak pan poprzednio
twierdził, we Wschodnim Waszyngtonie.
Zanim adwokat zdążył ją powstrzymać, pochyliła się do przodu, świdrując wzrokiem DeBlassa.
- Opowiem panu, jak pan to zrobił. Wziął pan swój prywatny samolot, płacąc pilotowi i naziemnemu
pracownikowi lotniska. Poszedł pan do mieszkania Sharon, kochał się z nią i nagrał to dla własnych
celów. Zabrał pan ze sobą broń, Smith & Wesson, kaliber 38. Ponieważ wymyślała panu, ponieważ
groziła, ponieważ nie mógł pan dłużej pozwalać sobie na ryzyko ewentualnego zdemaskowania,
strzelił pan do niej, strzelił pan trzy razy, w głowę, w serce, w łono.
Mówiła szybko, z twarzą przy jego twarzy. Z przyjemnością patrzyła, jak poci się ze strachu.
- Ostatni strzał był sprytnym posunięciem. Uniemożliwił nam stwierdzenie aktywności seksualnej.
Rozerwał jej pan krocze. Może to było symboliczne, może próbował się pan w ten sposób chronić.
Dlaczego zabrał pan ze sobą broń? Zaplanował pan to wcześniej? Czy w ten sposób chciał pan
skończyć to raz na zawsze?
DeBlass miał rozbiegany wzrok. Jego oddech stał się ciężki i szybki.
- Mój klient nie przyznaje się do posiadania wspomnianej broni.
- Pański klient to łajdak. Adwokat prychnął z oburzeniem.
- Pani porucznik Dallas, mówi pani o senatorze Stanów Zjednoczonych.
- W takim razie jest utytułowanym łajdakiem. To pana zaskoczyło, prawda, senatorze? Cała ta krew,
ten hałas, sposób, w jaki broń odskoczyła w ręce. Może nawet sam pan nie wierzył, że jest do tego
zdolny. Nie wtedy, kiedy poczuł pan wewnętrzną potrzebę pociągnięcia za spust. Ale skoro to już się
stało, nie było odwrotu. Musiał pan to zatuszować. Ona by pana zrujnowała, nigdy nie dałaby panu
spokoju. Nie była taka jak Catherine. Nie usunęłaby się w cień, żeby cierpieć, żeby przeżywać swoją
hańbę i strach w milczeniu. Wykorzystała to przeciwko panu, więc musiał ją pan zabić. Potem trzeba
było zatrzeć ślady.
- Pani porucznik Dallas...
Nie spuszczała oczu z DeBlassa i nie przestawała go atakować, ignorując ostrzeżenia prawnika.
- To było podniecające, prawda? Mogło to ujść panu na sucho. Jest pan senatorem Stanów
Zjednoczonych, dziadkiem ofiary. Kto mogły pana podejrzewać? Więc ułożył ją pan na łóżku,
zaspokajając własne żądze, własne ego. Mógł pan zrobić to jeszcze raz, więc dlaczego nie? Zabijanie
poruszyło coś w panu. Czy istnieje lepszy sposób zatarcia śladów niż stworzyć wrażenie, że dokonał
tego prawdziwy psychopata?
Zaczekała, aż DeBlass wypił łapczywie łyk wody ze szklanki.
- I to był prawdziwy psychopata. Napisał pan kartkę i wsunął ją pod ciało ofiary. Był pan już ubrany,
spokojniejszy, choć ciągle podekscytowany. Zaprogramował pan łącze, aby poinformować gliny o
drugiej pięćdziesiąt pięć. Potrzebował pan trochę czasu, aby zejść na dół i spreparować dyskietki
ochrony. Potem wrócił pan do swojego wahadłowca, poleciał z powrotem do Wschodniego
Waszyngtonu, aby odegrać tam rolę rozwścieczonego dziadka.
Przez cały ten czas DeBlass nie odezwał się ani słowem, ale drgał mu mięsień w policzku, a wzrok nie
mógł znaleźć punktu zaczepienia.
- To fascynująca historyjka, pani porucznik - powiedział prawnik. - ,Ale ciągle tylko historyjka.
Przypuszczenie. Desperacka próba departamentu policji uspokojenia mediów i mieszkańców Nowego
Jorku. To zupełnie oczywiste, dlaczego ten śmieszny i potworny zarzut stawia się senatorowi właśnie
w chwili, gdy jego projekt Ustawy o Moralności ma zostać poddany debacie.
- Jak pan wybrał pozostałe dwie? W jaki sposób wytypował pan Lolę Starr i Georgie Castle? Czy
wybrał pan już czwartą, piątą, szóstą? Czy poprzestałby pan na tym? Czy zrezygnowałby pan z tego,
skoro dzięku temu czuł się pan tak potężny, tak niepokonany, tak prawy?
Twarz DeBlassa nie była już czerwona, była szara, a jego oddech stał się chrapliwy i urywany. Kiedy
ponownie sięgnął po wodę, ręka mu zadrżała i szklanka potoczyła się po podłodze.
- To przesłuchanie jest skończone. - Adwokat wstał i pomógł DeBlassowi się podnieść. - Zdrowie
mojego klienta jest cenne. Pan senator wymaga natychmiastowej pomocy medycznej.
- Pański klient jest mordercą. Będzie miał ciągłą opiekę medyczną w więzieniu i to do końca swoich
dni. - Przycisnęła guzik. Kiedy otworzyły się drzwi pokoju przesłuchań, wkroczył umundurowany
funkcjonariusz.
- Proszę wezwać lekarza - rozkazała. - Senator trochę się denerwuje. Będzie jeszcze gorzej - ostrzegła
zwracając się do DeBlassa. - Nawet jeszcze nie zaczęłam.
Dwie godziny później, po złożeniu raportu i spotkaniu z prokuratorem, Ewie udało się przedostać
przez korek uliczny. Miała już za sobą lekturę większej części pamiętników Sharon DeBlass. Teraz
musiała odsunąć od siebie obraz skrzywionego psychicznie mężczyzny i dziewczynki, z której uczynił
kobietę tak samo niezrównoważoną, jak on sam.
Wiedziała, że to mogła być równie dobrze opowieść o niej. Trzeba było dokonać wyboru, pomyślała.
Wybór Sharon kosztował ją życie.
Chciała się trochę rozładować, porozmawiać z kimś, kto by jej wysłuchał, docenił ją, w kim mogłaby
znaleźć oparcie. Z kimś, kto przez krótką chwilę pozwoliłby jej nie myśleć o tym, co zdarzyło się jej
w przeszłości. I o tym, co mogło się zdarzyć.
Jechała do Roarke'a. Kiedy uruchomiło się łącze w jej samochodzie, marzyła, żeby nie było to
wezwanie do pracy.
- Dallas.
- Cześć, dziecinko. - Na ekranie zobaczyła zmęczoną twarz Feeneya. - Właśnie przejrzałem dyskietkę
z przesłuchania. Dobra robota.
- Przez tego cholernego adwokata nie wszystko udało mi się z niego wyciągnąć. Ale dobiorę się do
niego, Feeney. Przysięgam.
- Tak, stawiam na ciebie. Wiesz, właśnie muszę ci powiedzieć coś, co ci się nie spodoba. DeBlass
miał lekki atak serca.
- O Jezu! Chyba nam nie wykituje?
- Nie. Lekarz się nim zajął. Mówią, że wróci do formy w ciągu tygodnia.
- To dobrze. - Wypuściła wolno powietrze.
- Chcę, żeby żył długo za kratkami. Są na to duże szansę. Prokurator jest gotów uznać cię za świętą,
ale na razie jest zdezorientowany.
Wcisnęła mocno hamulec. Popychana potokiem gwałtownych odgłosów wjechała w Dziesiątą ulicę i
stanęła blokując zakręt.
- Co to do cholery znaczy, że jest zdezorientowany? Feeney skrzywił się, rozumiejąc jej złość.
- DeBlassa zwolniono za kaucją. Senator USA, przez całe życie oddany ojczyźnie, sól ziemi, chory na
serce - i ma sędziego w kieszeni.
- Pieprzyć to. - Szarpnęła pasmo włosów, aż ból kazał jej zapomnieć o złości. - Jest oskarżony o
morderstwo z trzech paragrafów. - Prokurator mówił, że nie zgodzi się na kaucję.
- Dał się nabrać. Adwokat DeBlassa wygłosił przemówienie, które wycisnęłoby łzy nawet z kamienia
i wyciągnęłoby z grobu umarłego. DeBlass jest znowu we Wschodnim Waszyngtonie i odpoczywa
zgodnie z zaleceniami lekarza. Zarządzono trzydziestosześciogodzinną przerwę w przesłuchaniach.
- Cholera. - Uderzyła kantem dłoni w kierownicę. - To dla nas bez różnicy - powiedziała ponuro. -
Może udawać starego schorowanego męża stanu albo stepować na pieprzonym Lincoln Memoriał, i
tak go dostanę.
- Komendant martwi się, że ta przerwa pozwoli DeBlassowi zebrać posiłki. Chce, żebyś jutro o ósmej
rano zaczęła pracę z prokuratorem i przejrzała wszystko, co mamy.
- Będę tam. Feeney, on się z tego nie wymiga.
- Upewnij się, że stryczek jest gotowy, dziecinko. Do zobaczenia o ósmej.
- Tak. - Zdenerwowana włączyła się znowu w sznur samochodów. Zastanawiała się, czy nie lepiej
wrócić do domu i zająć się zestawieniem dowodów. Ale miała pięć minut do domu Roarke'a. Mogła z
nim przećwiczyć czekające ją przesłuchanie.
Wiedziała, że doskonale odegrałby rolę adwokata diabła, gdyby chciała odkryć swoje słabe punkty, a
poza tym musiała przyznać, że umiał ją uspokoić, co pozwalało jej myśleć chłodno, nie ulegając
chwilowym emocjom. Nie mogła pozwolić, by zawładnęły nią uczucia, nie mogła pozwolić, aby obraz
Catherine przesłaniał jej myśli, jak to ciągle się zdarzało. Wstyd i strach, i wina. Tak strasznie trudno
było to oddzielić. Wiedziała, że chce, aby DeBlass zapłacił za to, co zrobił Catherine, i za śmierć
trzech kobiet.
Została wpuszczona przez bramę domu Roarke'a. Szybko wjechała na podjazd. Krew pulsowała jej w
żyłach, gdy wbiegała po schodach. Idiotka, pomyślała. Jak nastolatka opętana przez hormony. Ale
uśmiechała się, kiedy Summerset otworzył drzwi.
- Muszę zobaczyć się z Roarke'em - powiedziała mijając go.
- Przykro mi, pani porucznik. - Nie ma go w domu.
- Och! - Rozczarowanie, jakiego doznała, sprawiło, że poczuła się idiotycznie. - Gdzie on jest?
Twarz Summerseta była nieprzenikniona.
- Sądzę, że jest na jakimś zebraniu. Był zmuszony odwołać ważną podróż do Europy i dlatego będzie
pracował do późna.
- W porządku. - Kot dumnie zszedł ze schodów i natychmiast zaczaj się ocierać o nogi Ewy. Wzięła
go na ręce i podrapała po brzuszku. - Kiedy można się go spodziewać?
- Roarke sam rozporządza swoim czasem, pani porucznik. Nie wiem, kiedy można się go spodziewać.
- Posłuchaj, przyjacielu, nie zmuszałam Roarke'a, żeby spędzał ze mną swój cenny czas. Więc
dlaczego nie wyrzucisz z siebie tego wreszcie i nie powiesz mi, czemu zachowujesz się, jakbym była
jakimś niewygodnym intruzem za każdym razem, kiedy tu przychodzę.
Zaszokowany Summerst pobladł gwałtownie.
- Jestem przyzwyczajony do dobrych manier, pani porucznik Dallas. Pani najwyraźniej nie.
- Pasują do mnie jak pięść do nosa.
- W istocie. - Summerset wyprostował się dumnie. - Roarke to wpływowy człowiek. Ma styl i klasę.
Liczą się z nim prezydenci i królowie. Dotrzymywał towarzystwa kobietom wysoko urodzonym i o
świetnym drzewie genealogicznym.
- A ja jestem nisko urodzona i nie mam żadnego drzewa genealogicznego. - Roześmiałaby się, gdyby
jego słowa nie były tak bliskie prawdy. - Nawet takiemu człowiekowi jak Roarke może spodobać się
zwykły kundel. Powiedz mu, że zabrałam kota - rzuciła na odchodnym.
P
oczuła się lepiej, kiedy wytłumaczyła sobie, że Summerset jest nieznośnym snobem. W drodze do
domu, wciąż jeszcze zdenerwowana, uznała ciche towarzystwo kota za nadspodziewanie uspoka-
jające. Nie potrzebowała aprobaty jakiegoś lokaja i to na dodatek dupka. Jakby na potwierdzenie tych
słów kot wlazł jej na kolana i zaczął się o nią ocierać.
Skrzywiła się lekko, kiedy wbił pazury w jej spodnie, ale nie odsunęła go od siebie.
- Musimy dać ci jakieś imię. Nigdy przedtem nie miałam kota - mruknęła. - Nie mam pojęcia, jak
nazywała cię Georgie, ale wymyślimy coś nowego. Nie martw się, wymyślimy coś lepszego niż
Mruczek.
Wjechała do garażu, zaparkowała i zobaczyła żółte światełko migające na ścianie przy jej miejscu
postojowym. Ostrzeżenie, że nie zapłaciła za parking. Jeśli zmieni się na czerwone, wjazd zostanie
zablokowany i nie będzie mogła wyjechać. Zaklęła pod nosem, bardziej z przyzwyczajenia niż ze
złości. Nie miała czasu płacić rachunków, cholera jasna, i teraz zdała sobie sprawę, że będzie musiała
poświęcić wieczór na uregulowanie wszystkich należności. Z kotem pod pachą poszła w kierunku
windy. Może Fred? Pochyliła głowę, wpatrując się w jego nieprzeniknione dwu-kolorowe oczy.
- Nie, nie wyglądasz mi na Freda. Jezu, musisz ważyć ze dwadzieścia funtów. - Podnosząc torbę,
weszła do windy. - Jeszcze pomyślimy nad imieniem dla ciebie. Tubbo.
Kiedy tylko postawiła go na podłodze w mieszkaniu, popędził do kuchni. Poważnie podchodząc do
swych obowiązków właścicielki kota i chcąc uniknąć szkód, poszła za nim i wystawiła mu spodek
mleka oraz niezbyt świeże resztki chińszczyzny.
Kot najwidoczniej nie był wybredny i zabrał się do jedzenia z apetytem.
Obserwowała go przez chwilę, myśląc o czym innym. Pragnęła Roarke'a. Potrzebowała go. Jeszcze
jedna sprawa wymagała przemyślenia.
Nie wiedziała, jak traktować jego zapewnienie o miłości. Miłość oznacza różne rzeczy dla różnych
ludzi. Do tej pory nie było jej w życiu Ewy.
Nalała sobie pół kieliszka wina, ale ledwo na nie spojrzała. Na pewno czuła coś do Roarke'a. To
uczucie było nowe i niebezpiecznie silne. Najlepiej zostawić sprawy ich własnemu biegowi.
Podejmowanych szybko decyzji najczęściej się żałuje.
Dlaczego, do diabła, nie było go w domu?
Odstawiła nie tknięte wino na bok, przeciągnęła ręką po włosach. To jest najgorsze, kiedy zaczynasz
się do kogoś przyzwyczajać, pomyślała. Czujesz się samotna, gdy nie ma go przy tobie.
Przypomniała sobie, że czeka na nią praca. Sprawa, którą musiała zamknąć, i mała rosyjska ruletka z
jej kartami kredytowymi. Może weźmie długą gorącą kąpiel i pozwoli sobie na moment odprężenia
przed porannym spotkaniem z prokuratorem. Zostawiła kota nad miską z mięsem i poszła do łazienki.
Instynkt przytępiony po długim dniu pracy i osobistych rozterek ostrzegł ją o sekundę za późno.
Mechanicznie sięgnęła po broń, zanim jeszcze dostrzegła jakiś ruch, ale opuściła ją, kiedy zobaczyła
długą lufę rewolweru.
Colt, pomyślała, czterdziestka piątka. Broń, którą zdobywano Dziki Zachód, sześciostrzałowa.
- To nie pomoże twojemu szefowi, Rockman.
- Nie masz racji. - Wyszedł zza drzwi, trzymając rewolwer wycelowany w jej serce. - Wyjmij powoli
broń, pani porucznik, i rzuć ją.
Patrzyła mu w oczy. Laser był szybki, ale nie szybszy od odbezpieczonej czterdziestki piątki. Gdyby
do niej strzelił z tej odległości, rana byłaby paskudna. Rzuciła broń.
- Kopnij to do mnie. A! - uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy zobaczył, jak sięga ręką do kieszeni.
- I komunikator. Wolę, żeby to zostało między nami. Dobrze - powiedział, kiedy rzuciła urządzenie na
podłogę.
- Niektórzy mogą uważać, że twoja lojalność w stosunku do senatora jest godna podziwu, Rockman.
Ja uważam, że to głupota. Kłamać, aby zapewnić mu alibi, to jedno, ale terroryzowanie funk-
cjonariusza policji to już zupełnie co innego.
- Jesteś wyjątkowo inteligentną kobietą, pani porucznik. Mimo to popełniasz wyjątkowo głupie błędy.
Lojalność nie ma tu nić do rzeczy. Wolałbym, żebyś zdjęła kurtkę.
Poruszała się wolno, nie spuszczając go z oczu. Zsunęła kurtkę z jednego ramienia i włączyła
magnetofon w jednej z kieszeni.
- Rockman, jeżeli trzymanie mnie na muszce nie jest wynikiem lojalności wobec senatora DeBlassa,
to dlaczego to robisz?
- Dla własnego bezpieczeństwa i czystej przyjemności. Czekałem na możliwość zabicia cię, pani
porucznik, ale nie do końca wiedziałem, jak to zrobić.
- I jak zamierzasz to zrobić?
- A może byś usiadła? Na brzegu łóżka. Zdejmij buty i pogadamy sobie.
- Mam zdjąć buty?
- Gdybyś mogła. To daje mi pierwszą i, jak sądzę, ostatnią szansę przedyskutowania z tobą tego,
czego udało mi się dokonać. Co z tymi butami?
Usiadła tak, by być jak najbliżej łącza.
- Współpracowałeś z DeBlassem cały czas, prawda?
- Chcesz go zrujnować. Mógł zostać prezydentem, a nawet przewodniczącym Światowej Federacji
Narodów. Był na fali i mógł zasiąść nawet w Gabinecie Owalnym.
- Z tobą u boku.
- Oczywiście. I razem poprowadzilibyśmy kraj, a potem cały świat w nowym kierunku. We
właściwym kierunku. Ku silnym zasadom moralnym i bezpieczeństwu.
Nie spieszyła się; zaczekała, aż but spadnie na podłogę, nim rozsznurowała drugi.
- Bezpieczeństwo... i pomogliby je zapewnić twoi starzy kumple z Siatki Bezpieczeństwa?
Uśmiechnął się surowo; oczy mu błyszczały.
- Tym krajem już za długo rządzili dyplomaci. Nasi generałowie dyskutują i negocjują, zamiast
rozkazywać. Z moją pomocą DeBlass by to zmienił, ale ty uparłaś się, żeby go zniszczyć, a mnie
razem z nim. Teraz nie mamy szans na prezydenturę.
- Jest mordercą, pedofilem...
- Mężem stanu - przerwał jej Rockman. - Nigdy nie wytoczysz mu procesu.
. - Będzie miał proces i zostanie skazany. Zabicie mnie nie zmieni tego.
- Nie, ale sprawa przeciwko niemu upadnie. Razem ze śmiercią obu stron. Widzisz, kiedy opuściłem
go nie dalej niż dwie godziny temu, senator DeBlass był w swoim biurze we Wschodnim Waszyng-
tonie. Stałem przy nim, kiedy wybierał czterolufowe Magnum, kaliber pięćdziesiąt siedem, bardzo
skuteczną broń. I widziałem, jak wkładał lufę do ust i umierał jak patriota.
- Jezu Chryste! - Ten obraz nią wstrząsnął. - Samobójstwo!
- Wojownik przebijający się własnym mieczem. - W głosie Rockmana zabrzmiał podziw. -
Powiedziałem mu, że to jedyne rozwiązanie, i przyznał mi rację. Nigdy nie zniósłby upokorzenia.
Kiedy znajdą jego ciało, a potem twoje, jego reputacja jeszcze raz zostanie uratowana. Zostanie
dowiedzione, że umarł na wiele godzin przed tobą. Nie mógł cię zabić, a ponieważ sposób morderstwa
będzie dokładnie taki sam, jak w innych przypadkach, i będą dwie następne ofiary, jak zapowiedziano,
dowody przeciwko senatorowi nie będą miały żadnej wartości. Będę zrozpaczony. Będę grzmiał i
potępiał - i zajmę jego miejsce.
- Tu nie chodzi o politykę! Niech cię szlag trafi! - Wstała z zaciśniętymi pięściami, by zadać mu cios.
Całe szczęście, że nie użył broni, tylko powstrzymał Ewę ręką. Uderzona przekręciła się i upadła
ciężko na nocny stolik. Stojąca na nim szklanka spadła i roztrzaskała się o podłogę.
- Wstawaj!
Jęknęła cicho. Czuła piekący ból w policzku, widziała jak przez mgłę. Dźwignęła się i odwróciła,
uważając, by stać przodem do łącza, które uruchomiła ręcznie.
- Co ci to da, że mnie zabijesz, Rockman?
- Bardzo dużo. To ty prowadziłaś śledztwo. To ty spałaś z mężczyzną, który był pierwszym
podejrzanym. Twoja reputacja i twoje motywy zostaną dokładnie zbadane po twojej śmierci. Dawanie
kobiecie władzy jest zawsze błędem.
Otarła krew ż wargi.
- Nie lubisz kobiet, Rockman?
- Czasami się przydają, ale właściwie wszystkie są dziwkami. Może nie sprzedałaś swego ciała
Roarke'owi, ale on cię kupił. Zamordowanie ciebie w gruncie rzeczy nie złamie wzorca, jaki ustaliłem.
- Ty ustaliłeś?
- Naprawdę myślałaś, że DeBlass potrafi tak dokładnie zaplanować i wykonać serię morderstw? -
Poczekał, dopóki nie zobaczył, że zrozumiała. - Tak, zabił Sharon. W afekcie. Nawet nie zdawałem
sobie sprawy z tego, że rozważa taki pomysł. Potem wpadł w panikę.
- Byłeś tam. Byłeś z nim tej nocy, kiedy zabił Sharon.
- Czekałem na niego w samochodzie. Zawsze mu towarzyszyłem podczas jego schadzek z tą
dziewczyną. Woziłem go, żebym tylko ja, człowiek, któremu ufał, był w to wciągnięty.
- Jego własna wnuczka. - Ewa nie śmiała się odwrócić, by nie zakłócić nagrania. - Czy to nie
napawało cię wstrętem?
- Ona napawała mnie wstrętem, pani porucznik. Wykorzystywała jego słabość. Każdy człowiek może
mieć jakąś słabostkę, ale ona wykorzystała ją, wyzyskała, potem zaczęła go straszyć. Kiedy zginęła,
zrozumiałem, że stało się najlepiej, jak mogło. Poczekałaby, aż zostanie prezydentem, a potem
wbiłaby mu nóż w plecy.
- Więc pomogłeś mu zatrzeć ślady.
- Oczywiście. - Rockman uniósł ramiona. - Cieszę się, że nadarzyła się nam okazja do rozmowy. To
było dla mnie bardzo przykre, że nie mogłem się tym pochwalić. Jestem zachwycony, że mogę ci
o tym opowiedzieć.
Ego, przypomniała sobie. Nie tylko inteligencja, lecz ego i próżność.
- Musiałeś szybko myśleć - zauważyła. - I myślałeś. Szybko i bezbłędnie.
- Tak. - Uśmiechnął się szeroko. - Zadzwonił przez samochodowe łącze i powiedział, żebym szybko
przyszedł na górę. Był oszalały ze strachu. Gdybym go nie uspokoił, może by jej się udało go
zniszczyć.
- Jeszcze ją obwiniasz?
- Była dziwką. Martwą dziwką. - Wzruszył ramionami, ale rewolwer ani drgnął w jego dłoniach. -
Dałem senatorowi środek uspokajający i posprzątałem bałagan. Wytłumaczyłem mu, że trzeba
uczynić z Sharon tylko część całości. Wykorzystać jej słabostki, jej patetyczny wybór zawodu.
Spreparowanie dyskietek ochrony było niezwykle proste. Skłonności senatora do nagrywania
własnych wyczynów seksualnych poddały mi pomysł wykorzystania tego jako części wzorca.
- Tak - powiedziała przez zdrętwiałe wargi. - To było mądre.
- Posprzątałem mieszkanie, wytarłem dokładnie broń. Ponieważ był na tyle rozsądny, by wziąć tę,
która nie była zarejestrowana, pozostawiłem ją na miejscu zbrodni. Znowu ustalając wzorzec.
- Więc wykorzystałeś to - powiedziała cicho Ewa. - Wykorzystałeś jego, wykorzystałeś Sharon.
- Tylko głupcy marnują okazje. Był bardziej sobą, gdy to w końcu zostało załatwione - zadumał się
Rockman. - Byłem w stanie wykonać resztę swego planu wykorzystując Simpsona do wywierania
nacisku, przekazywania tajnych informacji. Źle się stało, że senator zapomniał o pamiętnikach Sharon
i dopiero później mi o nich powiedział. Musiałem ryzykować powrót do jej mieszkania. Ale, jak
oboje już wiemy, była wystarczająco mądra, by dobrze je ukryć.
- Zabiłeś Lolę Starr i Georgie Castle. Zabiłeś je, by zakamuflować pierwsze morderstwo.
- Tak. Lecz w przeciwieństwie do senatora, dobrze się bawiłem. Od początku do końca. Nie miałem
trudności z wyborem ofiar, ustaleniem ich nazwisk, miejsca zamieszkania.
W tej chwili trochę trudno jej było cieszyć się z faktu, że ona miała rację, a komputer się mylił. W
końcu było dwóch morderców.
- Nie znałeś ich? Nawet ich nie znałeś?
- Myślałaś, że powinienem je znać? - Zaśmiał się z tego. - Ich nazwiska nie miały znaczenia. Liczył
się tylko ich zawód. Kurwy obrażają mnie. Kobiety, które rozkładają nogi po to, by osłabić
mężczyznę, obrażają mnie. Pani mnie obraża, pani porucznik.
- Po co te dyskietki? - Gdzie, do diabła, jest Feeney? Dlaczego oddział specjalny nie wyłamał jeszcze
drzwi? - Po co przysyłałeś mi dyskietki?
- Lubiłem patrzeć, jak się rzucasz, niczym mysz szukająca sera
- kobieta, która wierzyła, że potrafi myśleć jak mężczyzna. Podsunąłem ci Roarke'a, ale pozwoliłaś,
by wszedł ci na głowę. To takie typowe. Rozczarowałaś mnie, Kierowałaś się emocjami, pani porucz-
nik: i w przypadku zabójstw, i w przypadku tej małej dziewczynki, której nie zdołałaś uratować. Lecz
miałaś szczęście, które wkrótce przestanie ci dopisywać.
Przesunął się w bok, obok komody, gdzie czekała kamera. Włączył ją.
- Rozbierz się.
- Możesz mnie zabić - powiedziała czując, że żołądek podchodzi jej do gardła. - Ale mnie nie
zgwałcisz.
- Zrobisz dokładnie to, co chcę, żebyś zrobiła. One zawsze to robią. - Opuścił rewolwer i wycelował
go w środek jej ciała.
- Tamtym najpierw strzelałem w głowę. Natychmiastowa śmierć, prawdopodobnie bezbolesna. Masz
pojęcie, jakie katusze byś cierpiała z ołowianą kulą w brzuchu? Błagałabyś mnie, żebym cię zabił.
Oczy mu rozbłysły.
- Rozbieraj się.
Ewa opuściła ręce. Mogła znieść ból, ale nie mogła dopuścić, by spełnił się jej koszmarny sen. Żadne
z nich nie zauważyło kota, który wszedł do pokoju.
- Twój wybór, pani porucznik - rzekł Rockman.
Nagle drgnął, gdy kot prześlizgnął się między jego nogami. Ewa skoczyła do przodu i całym ciałem
popchnęła go na ścianę.
20
F
eeney zatrzymał się w drodze ze stołówki, trzymając w ręce na wpół zjedzonego hamburgera z soi.
Pomarudził chwilę przy automacie z kawą, plotkując z dwoma innymi glinami o szczegółach
niedawnej kradzieży. Opowiadali sobie różne historyjki i Feeney postanowił wypić jeszcze jeden
kubek kawy, zanim przerwie te pogaduszki.
Mało brakowało, a minąłby własne biuro pogrążony w marzeniach o wieczorze przed telewizorem i
dobrym zimnym piwie szumiącym w głowie. Jeżeli będzie miał trochę szczęścia, jego żona może do
tego czasu nie zaśnie i da się namówić na pieszczoty.
Ale przyzwyczajenie wzięło górę. Wszedł do środka, aby upewnić się, że jego komputer jest
zabezpieczony na noc. I usłyszał głos Ewy.
- Hej, Dallas, ty ciągle... - Przerwał widząc pusty gabinet.
- Za dużo pracujesz - mruknął. I wtedy usłyszał jej głos po raz drugi.
- Byłeś z nim. Byłeś z nim tej nocy, kiedy zabił Sharon. O mój Boże! - przeraził się.
Niewiele widział na ekranie: plecy Ewy, bok łóżka. Rockman był niewidoczny, ale jego głos brzmiał
wyraźnie. Feeney modlił się, gdy dzwonił do oficera dyżurnego.
E
wa usłyszała zaniepokojony pisk kota, kiedy nadepnęła mu na ogon, usłyszała także stuknięcie, gdy
broń uderzyła o podłogę. Rockman górował nad nią wzrostem i wagą. I zbyt szybko doszedł do siebie
po jej uderzeniu. Udowodnił, że przeszedł szkolenie wojskowe.
Walczyła wściekle, nie będąc w stanie ograniczyć się do precyzyjnego, obojętnego zadawania ciosów.
Gryzła i drapała.
Gdy z całej siły uderzył ją w żebra, zabrakło jej tchu. Wiedziała, że upada, i zrobiła wszystko, żeby
pociągnąć go za sobą. Uderzyli mocno w podłogę i mimo że błyskawicznie się przetoczyła, znalazł się
na niej.
Zobaczyła gwiazdy, kiedy wyrżnęła głową w podłogę.
Dusił ją. Sięgnęła mu do oczu, chybiła, rozorała mu policzki, tak że zawył z bólu. Gdyby drugą ręką
uderzył ją w twarz, mogłaby stracić przytomność, ale on skupił uwagę na chwyceniu broni. Podbiła
mu łokieć, zmuszając go do puszczenia jej gardła, do rozluźnienia uścisku. Ciężko łapiąc powietrze,
rzuciła się w kierunku rewolweru.
On dopadł go pierwszy.
R
oarke z paczką pod pachą wszedł do hallu budynku, w którym mieszkała Ewa. Myśl, że przyjechała
do niego, sprawiła mu przyjemność. Chciał, żeby nadal to robiła. Pomyślał teraz, że kiedy sprawa
będzie zamknięta, może uda mu się namówić ją na kilka dni przerwy w pracy. We wschodnich Indiach
miał wyspę, która na pewno by się jej spodobała.
Przycisnął guzik intercomu i uśmiechnął się, wyobrażając sobie, jak pływają nadzy w czystej
niebieskiej wodzie i kochają się w gorących promieniach słońca, zostawiając całe to piekło za sobą.
- Zabieraj się stąd, do cholery. - Feeney wparował do środka, prowadząc za sobą dwunastu
mundurowych. - To sprawa policji.
- Ewa! - Roarke z pobladłą twarzą wepchnął się do windy. Feeney zignorował go i warknął do
komunikatora.
- Zabezpieczyć wszystkie wyjścia. Niech ci pieprzeni snajperzy będą w pogotowiu.
Roarke bezradnie opuścił ręce.
- DeBlass?
- Rockman - poprawił go Feeney. - On ją ma. Trzymaj się od tego z daleka, Roarke, dobra?
- Gówno, nie dobra.
Feeney zmierzył go wzrokiem. W żadnym wypadku nie poświęci swoich ludzi do pilnowania tego
cywila. A miał przeczucie, że ten facet, podobnie jak on, dla Ewy jest gotów na wszystko.
- Więc rób, co ci mówię.
Kiedy drzwi windy otworzyły się, usłyszeli wystrzał. Roarke wyprzedzał Feeneya o dwa kroki, kiedy
dopadł do drzwi mieszkania Ewy. Zaklął i cofnął się. Uderzyli w nie jednocześnie.
S
paraliżował ją ból. Potem zapomniała o nim, ogarnięta wściekłością. Zacisnęła palce na nadgarstku
ręki, w której trzymał broń, i wbiła mu paznokcie w ciało. Twarz Rockmana była blisko jej twarzy,
swym ciałem przyszpilił ją do podłogi w obscenicznej parodii sceny miłosnej. Jego nadgarstek był
śliski od krwi w miejscu, gdzie rozorały go jej paznokcie. Zaklęła, kiedy oswobodził rękę i uśmiechnął
się.
- Walczysz jak kobieta. - Odrzucił włosy z czoła i krew z zadrapanego policzka spływała czerwoną
smugą. - Zgwałcę cię. Zanim cię zabiję, zrozumiesz, że nie jesteś lepsza od zwykłej dziwki.
Podniecony zwycięstwem, zerwał z niej bluzkę.
Uśmiech zniknął mu z twarzy, kiedy władowała mu pięść do ust. Krew spryskała ją niczym ciepły
deszcz. Uderzyła go jeszcze raz, usłyszała chrzęst, gdy złamała mu nos, z którego trysnęła fontanna
krwi. Przesunęła się szybko jak wąż.
I znowu wymierzyła mu cios łokciem w szczękę, knykciami przejechała mu po twarzy, wrzeszcząc i
przeklinając, jakby jej słowa miały dosięgnąć go tak samo jak pięści.
Nie słyszała walenia w drzwi ani hałasu, jaki zrobiły wypadając z framugi. Ogarnięta wściekłością
przewróciła Rockmana na plecy, usiadła na nim okrakiem i zaciekle biła go pięściami po twarzy.
- Ewo! Dobry Boże!
Dopiero Roarke i Feeney wspólnymi siłami zdołali ją odciągnąć. Walczyła wydając chrapliwe
odgłosy, dopóki Roarke nie przycisnął jej głowy do swej piersi.
- Przestań. To już koniec. Już po wszystkim.
- Chciał mnie zabić. Zabił Lolę i Georgie. Chciał mnie zabić, ale najpierw zgwałcić. - Odsunęła się,
otarła krew i pot z twarzy. - Tu właśnie popełnił błąd.
- Usiądź. - Jego ręce drżały i były śliskie od krwi, kiedy posadził ją na łóżku. - Musi cię boleć.
- Jeszcze nie boli. Zacznie za chwilę. - Odetchnęła głęboko. Jest gliną, cholera jasna, przypomniała
sobie. Jest gliną i będzie zachowywała się jak glina. - Widziałeś, co się dzieje - powiedziała do
Feeneya.
- Tak. - Wyjął chusteczkę, żeby zetrzeć pot z twarzy.
- Więc dlaczego to tak długo trwało? - Udało się jej uśmiechnąć, co prawda dość ponuro. - Wyglądasz
na trochę zmartwionego, Feeney.
- Psiakrew. Wszystko w ciągu jednego dnia. - Uruchomił swój komunikator. - Sytuacja opanowana.
Potrzebny ambulans.
- Nie jadę do żadnego szpitala.
- Nie dla ciebie, ty bohaterko. Dla niego. - Popatrzył na Rockmana, który cicho jęknął.
- Jak już doprowadzicie go do porządku, zaaresztujcie go za morderstwo Loli Starr i Georgie Casfle.
- Masz co do tego pewność?
Chwiejąc się na nogach, wstała i sięgnęła pod kurtkę.
- Mam tu wszystko - odparła. Wyjęła magnetofon. - DeBlass załatwił Sharon, ale nasz kochaś też
miał w tym swój udział. I macie go oskarżyć o próbę gwałtu i morderstwa na funkcjonariuszu policji.
- Masz to jak w banku. - Feeney wepchnął magnetofon do kieszeni. - Jezu, Dallas, wyglądasz
okropnie.
- Obawiam się, że masz rację. Wyprowadź go stąd, dobrze, Feeney?
- Pewnie.
- Pomogę ci. - Roarke schylił się, podnosząc Rockmana za klapy, potrząsnął nim i postawił pionowo.
- Spójrz na mnie, Rockman. Dobrze mnie widzisz?
Rockman zamrugał zalanymi krwią oczami.
- Widzę.
- To dobrze. - Roarke wyrzucił ramię do góry, szybko jak pocisk, i jego pięść zatrzymała się na
zmasakrowanej twarzy Rockmana.
- Kurde - powiedział cicho Feeney, kiedy Rockman upadł na podłogę. - Chyba nie trzyma się zbyt
pewnie na nogach. - Pochylił się nad nim i założył mu kajdanki. - Może ze dwóch z was, chłopcy,
zabrałoby go stąd. Poczekajcie na mnie z karetką. Pojadę z nim.
Wyjął plastykową torebkę i włożył do niej broń.
- Niezła zabawka. Rękojeść z kości słoniowej. Założę się, że nieźle ładuje.
- Wiem coś o tym. - Machinalnie położyła rękę na ramieniu. Feeney przestał podziwiać broń.
- Cholera, Dallas, postrzelił cię?
- Nie wiem - powiedziała sennie zaskoczona, kiedy Roarke oddarł rękaw jej poszarpanej bluzki. -
Hej.
- To tylko draśnięcie - rzucił głuchym głosem. - Przedarł rękaw, robiąc z niego opaskę uciskową. -
Trzeba się nią zaopiekować.
- Myślę, że mogę zostawić to tobie - zauważył Feeney. - Dallas, może będziesz chciała nocować dziś
gdzie indziej. Przyślę tu ludzi do sprzątania.
- Tak. - Uśmiechnęła się, kiedy kot wskoczył na łóżko. - Może. Feeney zagwizdał przez zęby.
- Ciężki dzień.
- Takie życie - mruknęła głaszcząc kota. Galahad, pomyślała, jej biały rycerz.
- Do zobaczenia, dzieciaku.
- Tak. Dzięki, Feeney.
Zdecydowany doprowadzić tę sprawę do końca, uklęknął przed nią. Poczekał, aż umilkło gwizdanie
Feeneya.
- Ewo, jesteś w szoku.
- Tak jakby. Zaczyna mnie boleć.
- Potrzebujesz lekarza. Wzruszyła ramionami.
- Mogę wziąć proszek przeciwbólowy i muszę doprowadzić się do porządku.
Przyjrzała się sobie, chłodno oceniając swój stan. Bluzka była podarta i pochlapana krwią. Ręce
wyglądały okropnie, kłykcie były zdarte i spuchnięte - z trudem mogła zacisnąć w pięści. Pojawiło się
mnóstwo siniaków, a rana na jej ramieniu, gdzie kula drasnęła skórę, straszliwie piekła.
- Myślę, że nie jest tak źle, jak wygląda - uznała - ale lepiej sprawdzę. - Kiedy próbowała się
podnieść, wziął ją na ręce. - Nawet lubię, kiedy mnie nosisz. Wtedy wszystko we mnie wiruje. Tylko
potem mi głupio. Lekarstwa są w łazience.
Chciał sam obejrzeć obrażenia, więc wniósł ją do środka i posadził na toalecie. Znalazł silny środek
przeciwbólowy dla policjantów w prawie pustej apteczce. Podał jej tabletkę i wodę, zanim zwilżył
gazę.
Klepnęła się w czoło zdrową ręką.
- Zapomniałam powiedzieć Feeneyowi. DeBlass nie żyje. Samobójstwo. To, co oni nazywają
połykaniem lufy. Cholerne określenie.
- Nie martw się tym teraz. - Roarke zajął się najpierw raną postrzałową. To było brzydkie skaleczenie,
ale krwawienie już ustało. Każdy lekarz poradziłby sobie z tym w kilka minut, ale jemu ręce się
trzęsły.
- Było dwóch morderców. - Marszcząc brwi, patrzyła na przeciwległą ścianę. - Na tym polegał
problem. Wpadłam na to, ale potem dałam sobie spokój. Dane wskazywały na mały stopień
prawdopodobieństwa. Głupia.
Roarke przyjrzał się jej uważnie. Znacznie mu ulżyło, kiedy się zorientował, że większość krwi nie
była jej. Wargę miała przeciętą, lewe oko już zaczynało puchnąć. Nie najlepiej też wyglądała jej kość
policzkowa.
Odetchnął głęboko, by się uspokoić.
- Będziesz miała mnóstwo siniaków.
- Zdarzało mi się to już wcześniej. - Lekarstwo zaczynało działać, zmieniając ból w odrętwienie.
Tylko się uśmiechnęła, kiedy rozebrał ją do pasa, szukając dalszych obrażeń. - Masz fantastyczne
dłonie. Uwielbiam, kiedy mnie dotykasz. Nikt nigdy nie dotykał mnie w ten sposób, mówiłam ci to
już?
- Nie. - I wątpił, żeby później pamiętała, iż to powiedziała. Ale nie omieszka jej o tym przypomnieć.
- Jesteś tato piękny. Taki piękny - powtórzyła przybliżając krwawiącą dłoń do jego twarzy. - Ciągle
się zastanawiam, co ty tu robisz.
Wziął jej rękę i delikatnie owinął gazą.
- Zadaję sobie to samo pytanie.
Uśmiechnęła się niemądrze, pozwalając sobie na chwilę odprężenia. Muszę złożyć raport, pomyślała
ze zmęczeniem. Później.
- Naprawdę myślisz, że coś z tego wyjdzie? Roarke i glina?
- Myślę, że musimy sami się przekonać. - Miała mnóstwo siniaków, ale najbardziej martwiły go
granatowe ślady na jej żebrach.
- Dobrze. Może teraz bym się położyła. Możemy pojechać do ciebie, bo Feeney będzie musiał wysłać
ludzi, żeby zbadali miejsce przestępstwa i tak dalej. Chciałabym się chociaż przez chwilę zdrzemnąć,
zanim złożę raport.
- Pojedziesz do najbliższego szpitala.
- Co to, to nie. Nie znoszę tego. Szpitale, centra medyczne, lekarze. - Popatrzyła na niego szklanym
wzrokiem i uśmiechnęła się. - Pozwól mi spać w swoim łóżku, Roarke, zgoda? W tym wspaniałym
wielkim łóżku, na podwyższeniu pod niebem.
Z braku czegoś lepszego otulił ją swoją marynarką. Kiedy wziął Ewę na ręce, położyła mu głowę na
ramieniu.
- Nie zapomnij o Galahadzie. Ten kot uratował mi życie. Kto by pomyślał?
- Więc będzie dostawał kawior do końca swoich dziewięciu żywotów. - Pstryknął palcami i kot z
radością pobiegł za nim.
- Drzwi są rozwalone. - Ewa zachichotała, gdy Roarke wyszedł
przez próg na korytarz. -
Właściciel
będzie wkurzony, ale wiem, jak go podejść. - Wycisnęła pocałunek na szyi Roarke'a. - Cieszę się, że
już po wszystkim - westchnęła. -1 cieszę się, że tu jesteś. Bądź miły, jeśli zdecydujesz się przy mnie
zostać.
- Możesz na to liczyć. - Trzymając ją na rękach, schylił się po paczkę, którą upuścił biegnąc Ewie na
pomoc. Był w niej funt prawdziwej kawy. Pomyślał, że przekupi tym Ewę, kiedy obudzi się w
szpitalnym łóżku.
- Żadnych snów tej nocy - wymamrotała zasypiając.
Wniósł ją do windy i poczekał, aż kot znajdzie się przy jego nodze.
- Nie. - Przesunął ustami po włosach Ewy. - Żadnych snów.