Roberts Nora Piesn smierci

background image

Nora Roberts

piszcząca jako

J. D. Robb

PIEŚŃ ŚMIERCI

(Creation in death)

background image

Zegar zawsze zbyt wolno czas mierzy!

Jest później, niż myślisz.

Robert W. Service

I muzyka śmiertelnym wzgardę okazuje,

Gdy czas zalewa wspaniałym bogactwem dźwięków.

Ralph Waldo Emerson

background image

Prolog

Zadawanie śmierci było jego powołaniem. Nie traktował zabijania jako

zwykłej czynności, sposobu na osiągnięcie celu. Z pewnością nie był to
jedynie impuls chwili ani metoda zdobycia chwały.

Śmierć była tym wszystkim.
Późno dojrzał i często opłakiwał lata, które zmarnował, zanim odnalazł

sens swojego istnienia. Stracił tyle czasu, zmarnował tyle okazji. Ale na
szczęście w końcu osiągnął dojrzałość, dotarł w głąb siebie, zrozumiał, kim
był i do czego został stworzony.

Był wirtuozem sztuki uśmiercania. Strażnikiem czasu. Szafarzem

przeznaczenia.

Rzecz jasna, wymagało to czasu i doświadczeń. Czas jego nauczyciela

skończył się na długo przed tym, zanim on sam osiągnął mistrzostwo. Ale
nawet w okresie świetności jego mentor nie przewidział wszystkich
możliwości i pełni potęgi swojego podopiecznego. Był dumny z tego, że tyle
się nauczył. Nie tylko opanował umiejętności do perfekcji, ale je poszerzył i
udoskonalił technikę.

Bardzo szybko uświadomił sobie, że wolał duety z kobietami. W

wielkiej operze, którą stworzył, a potem powtarzał, było ich więcej niż
mężczyzn. Miał tylko kilka, ale ściśle określonych, wymagań.

Nie gwałcił. Oczywiście przeprowadził kilka eksperymentów, ale uznał,

że gwałt napawa go niesmakiem i jest poniżający dla obu stron.

W gwałcie nie było finezji.
Jak w przypadku każdego powołania, każdej formy sztuki, która wymaga

ogromnych umiejętności i skupienia, z czasem zrozumiał, że potrzebuje
wakacji – czegoś w rodzaju okresu spoczynku.

Oddawał się wówczas rozrywkom, jak każdy na urlopie. Podróżował,

odkrywał, jadł wykwintne posiłki. Jeździł na nartach, nurkował albo po
prostu siedział pod parasolem na urokliwej plaży i wypełniał sobie czas,
czytając i popijając mai tai.

Planował, przygotowywał się, czynił ustalenia.
Odzyskiwał siłę i chęci przed powrotem do pracy.
Tak było i tym razem, myślał, przygotowując narzędzia. A nawet lepiej,

background image

bo to właśnie podczas ostatniego okresu spoczynku zrozumiał swoje
przeznaczenie. Wrócił do korzeni. Tu, gdzie stawiał pierwsze poważne kroki
w swoim fachu, odnowi stare znajomości, zanim opadnie kurtyna.

Ileż to dodało nowych interesujących odcieni, dumał, sprawdzając ostrze

noża sprężynowego z rogową rączką, który kupił podczas podróży po
Włoszech. Podniósł stalowe ostrze do światła i przyjrzał mu się z podziwem.
Chyba tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty trzeci, pomyślał.

Klasyczny, nie bez powodu.
Lubił używać narzędzi sprzed lat, choć nie stronił też od tych

nowoczesnych. Laser, na przykład – doskonały do stosowania elementu
ognia.

Różnorodność jest niezbędna – ostro, tępo, zimno, ciepło – ciąg

elementów w różnych formach i cyklach. Przeciąganie owych cykli aż do
osiągnięcia absolutnego zenitu możliwości jego partnerki wymagało
ogromnych umiejętności, cierpliwości i skupienia.

Dopiero wtedy i tylko wtedy kończył dzieło ze świadomością, że dał z

siebie wszystko.

Tym razem dokonał doskonałego wyboru. Mógł sobie pogratulować.

Przetrzymała trzy dni i cztery noce – i wciąż tliło się w niej życie. Jakież to
satysfakcjonujące.

Rzecz jasna, zaczął powoli. Sprawą zasadniczą, absolutnie zasadniczą,

było budowanie nastroju aż do ostatecznego crescendo.

Jak każdy mistrz w swoim fachu wiedział, że zbliżają się do apogeum.
– Muzyka – wydal komendę, a potem stał z zamkniętymi oczyma i

chłonął pierwsze takty „Madame Butterfly" Pucciniego.

Rozumiał, dlaczego tragiczna bohaterka wybrała śmierć z miłości. Czyż

nie ten sam wybór, podjęty wiele lat temu, sprawił, że obrał właśnie tę
ścieżkę?

Włożył ochraniacz na swój drogi, szyty na miarę biały garnitur.
Obejrzał się. Popatrzył na nią.
Urocze stworzenie, pomyślał. Przypomniał sobie, jak zawsze, jej

prekursorkę. Matkę.

Ewę, poprzedniczkę wszystkich jego kobiet.
Piękną białą skórę pokrywały siniaki, oparzenia, wąskie nacięcia i

staranne, drobne nakłucia. Dowodziły jego powściągliwości, dokładności i
cierpliwości.

background image

Jej twarz pozostawała nietknięta – na razie. Zawsze zostawiał twarz na

sam koniec. Wpatrywała się w niego dużymi, ale nieco zmętniałymi
oczyma. Doświadczyła już wszystkiego, co była w stanie znieść. Cóż,
dobrze to rozplanował. Nawet bardzo dobrze.

I już zapewnił sobie następną.
Spojrzał obojętnie na drugą kobietę, w drugim końcu pomieszczenia.

Spała błogo pod wpływem narkotyku, który jej podawał. Może jutro będą
mogli zacząć, pomyślał.

A teraz...
Podszedł do swojej partnerki.
Nigdy ich nie kneblował, bo uważał, że powinny mieć prawo krzyczeć,

błagać, łkać, a nawet go przeklinać. Wyrażać wszystkie emocje.

– Proszę – powiedziała. Tylko tyle. – Proszę!
– Dzień dobry. Mam nadzieję, że wypoczęłaś. Mamy dziś sporo do

zrobienia. – Uśmiechnął się, przykładając ostrze noża między pierwsze a
drugie żebro. – A zatem zacznijmy, dobrze?

Jej krzyk był jak muzyka.

background image

Rozdział 1

Od czasu do czasu Eve zdarzało się myśleć, że życie naprawdę jest

piękne. Jak choćby teraz, kiedy wyciągnięta w dwuosobowym fotelu
wypoczynkowym oglądała wideo. Film aż kipiał akcją – lubiła, kiedy
wszystko wybuchało – a fabuła nie wymagała myślenia.

Wystarczyło po prostu patrzeć.
Przed nią stała miska z popcornem zatopionym w maśle i soli, gruby

kocur drzemał na stopach, zapewniając przyjemne ciepło. Nazajutrz miała
wolne, a to oznaczało, że będzie mogła pospać, aż sama się obudzi, a potem
wegetować, dopóki nie zacznie pleśnieć.

A co najważniejsze, na fotelu obok niej spoczywał Roarke. Ponieważ

mąż, spróbowawszy popcornu, uznał, że jest ohydny, miała całą miskę tylko
dla siebie.

Trudno wyobrazić sobie coś lepszego.
Choć w sumie... chyba jednak nie tak trudno – w końcu planowała

przelecieć męża jak taksówka powietrzna, zaraz gdy skończy się film. Jej
prywatna wersja drugiego seansu kinowego.

– Niezłe – powiedziała, gdy po kolizji powietrznej tramwaju na ekranie

mignęła reklama.

– Pomyślałem, że fabuła ci się spodoba.
– Tu nie ma żadnej fabuły. – Sięgnęła po popcorn. – I to mi się podoba.

Trochę dialogów, żeby jakoś wypełnić przerwy między wybuchami.

– Przez moment pokazali nagość z przodu.
– Tak, tylko że to było dla ciebie i takich jak ty. – Spojrzała na Roarke'a,

gdy na ekranie przechodnie uciekali w popłochu przed spadającymi z nieba
wrakami.

Był taki cudowny. Twarz wyrzeźbiona przez wyjątkowo utalentowanych

bogów w naprawdę dobry dzień. Wydatne kości policzkowe, jasna irlandzka
skóra, usta, które sprawiały, że myślała o poetach, aż do momentu, gdy
zaczynał ją całować – tak by nie była już w stanie myśleć. I te dzikie
celtyckie oczy, które widziały ją taką, jaka była naprawdę.

Niesamowitej całości dopełniały jedwabiste czarne włosy, smukłe

sprężyste ciało i seksowny irlandzki akcent – a wszystko uzupełnione
nieprzeciętnym intelektem, błyskotliwością, temperamentem i intuicją.

background image

I cały należał do niej.
Przez najbliższe trzydzieści sześć godzin lub coś koło tego zamierzała w

pełni wykorzystać to, co było jej.

Na ekranie uczestnicy powietrznej katastrofy wdali się w walkę uliczną

wśród wraków pojazdów. Bohater – charakteryzujący się tym, że jak do tej
pory skopał najwięcej tyłków – wyskoczył zza gruzów na odrzutowym
rowerze.

Roarke, który najwyraźniej dał się wciągnąć widowisku, zanurzył dłoń w

popcornie i natychmiast ją wyciągnął jak poparzony.

– Dlaczego po prostu nie nasypiesz soli do stopionego masła i nie zjesz?
– Kukurydza to całkiem fajny nośnik. Och, co się stało? Pobrudziłeś

sobie swoje śliczne rączki?

Otarł palce o jej policzek i uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Już są czyste.
– Hej! – Roześmiała się, odstawiając miskę na bok. Wiedziała, że

przysmak będzie bezpieczny, bo kocur Galahad na pewno nie tknie
popcornu. Wbiła palec pod żebra Roarke'a i błyskawiczne znalazła się na
mężu.

Może zrobi mu krótką zajawkę drugiego seansu, jaki planowała na

wieczór.

– Zapłacisz mi za to, kolego.
– Ile?
– Rozłożę ci na raty. Może zaczniemy od... Pochyliła usta do jego ust i

chwyciła zębami jego piękną dolną wargę. Poczuła na sobie jego dłoń.
Podniosła głowę i spojrzała na niego, mrużąc oczy.

– Głaszczesz mnie po tyłku, czy wycierasz masło i sól z palców?
– Dwie pieczenie przy jednym ogniu. A co do tej pierwszej spłaty...
– Oprocentowanie będzie... ha, ha... twarde. – Znów go pocałowała i

powoli zaczęła się w nim zapadać.

I wtedy odezwał się sygnał komunikatora.
– Cholera. Co jest? Przecież nie mam dziś służby.
– Dlaczego nosisz to w kieszeni?
– Nawyk. Głupi. Niech to diabli – mamrotała, wyjmując aparat.

Sprawdziła numer. – To Whitney. – Westchnęła ciężko i przygładziła dłonią
włosy. – Muszę odebrać.

– Stop wideo – wydal polecenie Roarke, po czym starł masło z policzka

background image

Eve. – Światło, siedemdziesiąt procent.

– Dzięki. – Przyjęła połączenie. – Dallas.
– Pani porucznik, proszę jak najszybciej stawić się w East River Park,

przy ulicy Drugiej i alei D. Wyznaczyłem panią na oficera prowadzącego
sprawę.

– Panie komendancie...
– Wiem, że nie miałaś dziś służby ani dyżuru – przerwał jej w pół słowa.

– Teraz masz.

Przez głowę przebiegło jej słowo „dlaczego", ale była zbyt dobrze

wyszkolona, aby zapytać głośno.

– Tak jest, panie komendancie. Powiadomię detektyw Peabody po

drodze.

– Do zobaczenia w centrali.
Rozłączył się.
– Dziwne – skomentował Roarke. Zdążył już wyłączyć wideo. –

Komendant osobiście się z tobą kontaktuje i wyciąga cię z domu w ten
sposób.

– To coś ważnego – odparła i wsunęła komunikator z powrotem do

kieszeni. – Nie prowadzę teraz żadnej ważnej sprawy, ale nie wzywałby
mnie, kiedy mam wolne. Wybacz.

– Spojrzała na niego. – Schrzaniony wieczór filmowy.
– Nie ucieknie. Ale skoro ja też mam akurat wolne, to wybiorę się z tobą.

Tak, wiem, mam ci nie wchodzić w drogę – przypomniał, zanim zdążyła
zaprotestować.

Miał rację, przyznała w duchu. A ponieważ wiedziała, że dla niej zmienił

plany na ten wieczór, prawdopodobnie przełożył kupowanie jakiegoś
niewielkiego kraju lub planetoidy na inny termin, takie rozwiązanie
wydawało się sprawiedliwe.

– W takim razie zbierajmy się.
Potrafił nie wchodzić jej w drogę, kiedy akurat sytuacja tego wymagała.

Potrafił też obserwować. Po przybyciu do parku Roarke zauważył sporą
grupę gapiów, kilku umundurowanych policjantów oraz ekipę techników.

Reporterzy z mediów zawsze mieli nosa do takich rzeczy, dlatego też już

tam byli. Paru mundurowych blokowało im drogę. Wzniesiono już ekrany,
dlatego musiał przyglądać się procedurze z daleka, tak jak media i zwykli
cywilni gapie.

background image

– Jak zaczniesz się nudzić, po prostu się urwij – powiedziała Eve. –

Wrócę sama.

– Nie nudzę się tak łatwo.
Patrzył na nią, obserwował ją. Jego osobista policjantka. Wiatr

rozwiewał poły jej długiego czarnego płaszcza, który był niezbędny, bo
pierwszy dzień marca okazał się równie wstrętny jak cały początek roku
2060. Przypięła odznakę do pasa, choć przecież każdy widział, że była gliną
i miała władzę.

Wysoka i smukła, pewnym krokiem podeszła do barierek. Jej krótkie

brązowe włosy rozwiał wiatr, który niósł ze sobą zapach rzeki.

Obserwował jej twarz. Jej oczy koloru bursztynu szukały tropu, usta – te,

których ciepło i miękkość jeszcze czuł – miała zaciśnięte. Ostre światła
uderzały w jej twarz.

Odwróciła się i rzuciła mu krótkie spojrzenie. A potem ruszyła, przeszła

na drugą stronę taśmy, by robić to, do czego jego zdaniem się urodziła.

Minęła umundurowanych policjantów i techników. Niektórzy ją

rozpoznali, inni rozpoznali to, co należało do Roarke'a. Władzę. Jeden z
mundurowych podszedł do niej, więc się zatrzymała, odchyliła połę płaszcza
i klepnęła dłonią odznakę.

– Pani porucznik, dostałem rozkaz, żeby panią odszukać i eskortować.

Mój partner i ja byliśmy tu pierwsi.

– OK. – Zmierzyła go szybko wzrokiem. Dość młody, grzeczny i miły

jak wojskowa orkiestra. Policzki miał zaróżowione z zimna. Głos zdradzał,
że był rodowitym nowojorczykiem, prawdopodobnie z okolic Brooklynu. –
Co my tu mamy?

– Dostałem rozkaz, aby nic nie mówić. Ma pani sama zobaczyć.
– Aż tak? – Zerknęła na identyfikator na jego mundurze. – W porządku,

Newkirk, chodźmy, niech sama zobaczę.

Zbadała osłonięty fragment ziemi, uważnie przyjrzała się linii krzewów i

drzew. Miejsce zbrodni było fachowo zabezpieczone i dokładnie zamknięte.
I to nie tylko od strony lądu, zauważyła, przyglądając się rzece. Policja
rzeczna już tam była, odgrodzili brzeg.

Poczuła zimny dreszcz niecierpliwości. Cokolwiek tu zaszło, było to coś

poważnego.

Rozstawione przez techników światła penetrowały mrok. Zauważyła

idącego w jej kierunku Morrisa. Poważna sprawa, pomyślała jeszcze raz,

background image

skoro wezwali głównego patologa. Na jego twarzy dostrzegła napięcie.

– Dallas. Powiedziano mi, że jesteś na miejscu.
– A mnie nie powiedziano, że ty też tu będziesz.
– Byłem w pobliżu, ze znajomymi. W tym małym klubie bluesowym

przy Bleecker.

To wyjaśniało te jego wysokie buty. Zazwyczaj nikt nie pokazuje się na

miejscu zbrodni w obuwiu z czarno-srebrnej skóry, prawdopodobnie
należącej niegdyś do jakiegoś gada. Nawet ktoś tak stylowy jak Morris.

Wiatr unoszący poły jego długiego czarnego płaszcza odsłonił wiśniową

podszewkę. Pod spodem miał czarne spodnie, czarny golf – ekstremalnie
sportowy strój jak na Morrisa. Długie ciemne włosy zaczesał gładko do tyłu
i starannie związał srebrną frotką.

– Komendant cię wezwał – zauważyła.
– Tak. Na razie nie dotykałem zwłok, tylko badanie wzrokowe.
Czekałem na ciebie.
Nie zapytała dlaczego. Domyślała się, że miała wyciągnąć własne

wnioski bez jakichkolwiek podpowiedzi z zewnątrz.

– Newkirk, z nami – rozkazała, po czym ruszyła w stronę świateł.
To mógł być lód albo śnieg. Z daleka mogło się tak wydawać. Z

odległości ułożenie ciała robiło wrażenie plastycznej aranżacji – wyglądała
jak modelka przed wydumanym ujęciem.

A jednak Eve wiedziała, co to było, nawet z daleka. Zimny dreszcz

przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, aż po zęby.

Jej oczy spotkały się z oczami Morrisa. I nic nie powiedziały.
To nie był lód ani śnieg. Nie była żadną modelką ani dziełem sztuki.
Eve sięgnęła po zestaw i wyjęła preparat ochronny.
– Masz na dłoniach rękawiczki – zauważył Morris. – To cholerstwo

strasznie się przyczepia do rękawiczek.

– Racja. – Nie odrywając wzroku od ciała, zdjęła rękawiczki i schowała

je do kieszeni. Wpięła w płaszcz rekorder. – Nagrywaj. – Technicy
przygotowywali swoją wersję, podobnie jak Morris. Ona też będzie miała
własną.

– Ofiarą jest kobieta rasy kaukaskiej. Zidentyfikowaliście ją? – zapytała

Morrisa.

– Nie.
– Jak dotąd niezidentyfikowana. Lat około dwudziestu kilku. Na lewym

background image

biodrze wytatuowany niebiesko-żółty motyl. Ciało jest nagie, ułożone na
białym prześcieradle, ramiona otwarte, dłonie do góry. Na palcu środkowym
lewej ręki srebrna obrączka. Liczne widoczne oznaki torturowania. Rany
szarpane, stłuczenia, ukłucia, poparzenia. Cięcia na obu nadgarstkach,
prawdopodobna przyczyna zgonu. – Spojrzała na Morrisa.

– Tak, to możliwe.
– Na klatce piersiowej ma wyryty napis: „osiemdziesiąt pięć godzin,

dwanaście minut i trzydzieści osiem sekund". Eve ciężko westchnęła. –
Wrócił.

– Tak – zgodził się Morris. – Wrócił.
– Trzeba ją zidentyfikować, określić czas zgonu. – Rozejrzała się wokół.

– Mógł ją tu przynieść przez park albo przywieźć drogą wodną. Ziemia jest
zamarznięta na kość, to park publiczny. Może uda nam się zebrać ślady
butów, ale raczej w niczym nam nie pomogą.

Sięgnęła po zestaw, ale cofnęła rękę, bo wreszcie zjawiła się Peabody.
– Przepraszam, że to tak długo trwało. Musiałam przejechać przez całe

miasto, a w metrze był korek. Cześć, Morris! – Peabody, w czerwonej
czapeczce nasuniętej na ciemne włosy i w ciężkich zimowych butach,
podrapała się po nosie i spojrzała na ciało. – O rany. Ale ją załatwili.

Podeszła bliżej, żeby lepiej widzieć.
– Ta wiadomość... wydaje mi się znajoma. – Przesunęła palcami po

skroni. – Coś mi to przypomina.

– Zidentyfikujcie ją – rozkazała Eve, po czym zwróciła się do Newkirka.

– Mów, co wiesz.

Cały czas stał na baczność, a teraz usztywnił się jeszcze bardziej.
– Mój partner i ja byliśmy na patrolu, zauważyliśmy, że coś się dzieje.

Okazało się, że był to napad. Ruszyliśmy w pogoń za mężczyzną w stronę
parku. Podejrzany kierował się na wschód. Nie mogliśmy go dogonić, miał
nad nami sporą przewagę. Rozdzieliliśmy się, żeby odciąć mu drogę. W tym
czasie odkryłem zwłoki ofiary. Wezwałem mojego partnera i powiadomiłem
komendanta Whitneya.

– Powiadamianie komendanta nie należy do procedury, funkcjonariuszu

Newkirk.

– Nie, pani porucznik. Uznałem jednak, że w takich okolicznościach

powiadomienie jest nie tylko uzasadnione, ale konieczne.

– Dlaczego?

background image

– Przeczytałem podpis. Pani porucznik, mój ojciec pracuje w firmie.

Dziewięć lat temu należał do ekipy specjalnej powołanej do wyjaśnienia
sprawy serii zabójstw z użyciem tortur. – Wzrok Newkirka powędrował ku
zwłokom, ale po chwili policjant znów spojrzał na Eve. – To ten sam podpis.

– Twoim ojcem jest Gil Newkirk?
– Tak jest, pani porucznik. – Jej pytanie sprawiło, że nieco rozluźnił

ramiona. – O ile mogłem, śledziłem wtedy przebieg śledztwa. Przez te lata,
zwłaszcza odkąd sam jestem w firmie, często rozmawialiśmy o tym z ojcem.
Dlatego od razu rozpoznałem ten podpis. Pani porucznik, uznałem, że w tym
przypadku pominięcie standardowej procedury i powiadomienie
bezpośrednio komendanta było słuszne.

– Możesz mieć rację. Dobra robota, funkcjonariuszu. Czekać.
Odwróciła się do Peabody.
– Ofiarę zidentyfikowano jako Sarifinę York, lat dwadzieścia osiem.

Zamieszkała przy Zachodniej Dwudziestej Pierwszej. Samotna. Pracowała w
Starlight. To taki klub retro w Chelsea – wyrecytowała Delia.

Eve przykucnęła.
– Nie tu ją zamordował. Nie była owinięta w to prześcieradło, kiedy ją

niósł. Lubi mieć czystą scenę. Czas zgonu, Morris.

– Dziś o jedenastej.
– Osiemdziesiąt pięć godzin. Uprowadził ją około poniedziałku lub

wcześniej, ale stoper włączył później. Jeśli nic się nie zmieniło, to do
pierwszej ofiary dobiera się dość szybko po porwaniu.

– Zaczyna odliczać w momencie, gdy przystępuje do pracy – potwierdził

Morris.

– O cholera, przypomniałam sobie. – Policzki Peabody zaczerwieniły się

na zimnym wietrze. Otworzyła szeroko oczy na wspomnienie. – Media
nazywały go Panem Młodym.

– Z powodu obrączki – wyjaśniła Eve. – Powiedzieliśmy im o obrączce.
– To było z dziesięć lat temu.
– Dziewięć – poprawiła ją Eve. – Dziewięć lat, dwa tygodnie i... trzy dni,

odkąd znaleźliśmy pierwsze ciało.

– Naśladowca – zasugerowała Peabody.
– Nie, to ten sam sprawca. Wiadomość, czas... o tym nie wspominaliśmy

mediom. Zamknęliśmy dostęp do informacji, ale nie zamknęliśmy sprawy.
Jego też nie zamknęliśmy. Cztery kobiety w ciągu piętnastu dni. Same

background image

brunetki, najmłodsza miała dwadzieścia osiem lat, najstarsza trzydzieści
trzy. Wszystkie torturował, od dwudziestu trzech do pięćdziesięciu dwóch
godzin – Ponownie przyjrzała się napisowi wyrytemu na klatce piersiowej. –
Dopracował technikę.

Morris w zamyśleniu kiwnął głową.
– Wygląda na to, że zaczął od ran powierzchownych, tak jak poprzednio.

Potwierdzę, kiedy już ją obejrzę u siebie.

– Ślady po związaniu, kostki, nadgarstki... tuż nad nacięciami. – Eve

podniosła bezwładną rękę ofiary. – Z tego, co tu widać, nie wygląda, żeby
leżała, ot tak, i czekała. Poprzednim ofiarom podawał narkotyki.

– Sprawdzę to.
Eve pamiętała wszystko, każdy szczegół sprzed lat, frustrację i

wściekłość, jakie wówczas budziła ta sprawa.

– Wyczyścił ją, dokładnie obmył całe ciało i włosy, używając

ekskluzywnych kosmetyków. Przed transportem owinął ją, prawdopodobnie
w folię. Przy poprzednich nigdy nie znaleźliśmy nawet śladu jakiegoś
kłaczka. Zabierz obrączkę, Peabody. A ty, Morris, weź zwłoki. –
Wyprostowała się.

– Funkcjonariuszu Newkirk, potrzebny mi pełny, szczegółowy raport,

najszybciej jak to możliwe.

– Tak jest.
– Kto jest twoim przełożonym?
– Grohman, pani porucznik. Jestem z siedemnastego.
– Ojciec nadal tam służy?
– Tak, pani porucznik.
– W porządku, Newkirk, podrzuć mi raport. Peabody, sprawdź w Biurze

Osób Zaginionych, może ktoś zgłosił jej zniknięcie. Muszę skontaktować się
z komendantem.

Zanim wyszła z parku, wiatr zdążyć się uspokoić. Niewielka pociecha.

Tłum gapiów nieco się przerzedził, ale sępy z mediów były bardziej
wytrwałe i wciąż krążyły. Eve wiedziała, że jedynym sposobem, by
zachować kontrolę nad sytuacją, było wyjście naprzeciw reporterom.

– Nie będę odpowiadać na państwa pytania. – Musiała krzyczeć, żeby

usłyszeli ją w zgiełku, jaki powstał, gdy zaczęli zasypywać ją pytaniami. –
Tym razem tylko krótkie oświadczenie. Jeśli nie przestaniecie krzyczeć, to i
tego nie usłyszycie. – Dziś, we wczesnych godzinach wieczornych –

background image

kontynuowała, ignorując cichnący gwar – dwaj funkcjonariusze
nowojorskiej policji natrafili na zwłoki kobiety w parku East River.

– Czy udało się ją zidentyfikować?
– Jak zginęła?
Eve omal nie zmiażdżyła wzrokiem reporterów, którzy usiłowali jej

przerwać.

– Ludzie, czy spadliście wczoraj z kosmosu? A może poruszacie ustami

tylko po to, żeby napawać się brzmieniem własnego głosu? Chyba każdy,
kto posiada mózg wielkości orzeszka, wie, że nie ujawnimy nazwiska,
dopóki nie powiadomimy rodziny ofiary. Przyczynę zgonu bada lekarz
sądowy. Ostrzegam, że każdy, kto jest na tyle głupi, by pytać, czy mam już
jakieś podejrzenia, nie otrzyma więcej żadnych informacji dotyczących tej
sprawy. Jasne? A teraz proszę nie zajmować mi więcej czasu.

Odwróciła się i zdecydowanym krokiem ruszyła do swojego pojazdu,

kiedy w pół drogi ujrzała Roarke'a opartego o maskę. Zupełnie o nim
zapomniała.

– A ty dlaczego nie jesteś w domu?
– W domu? Miałbym przepuścić takie widowisko? Cześć, Peabody.
– Witam. – Partnerka Eve zdobyła się na uśmiech, choć policzki miała

sztywne z zimna jak płaty lodu. – Byłeś tu cały czas?

– Prawie. Oddaliłem się tylko na chwilę. – Otworzył drzwi samochodu i

wyjął dwa hermetycznie zamknięte kubeczki. – Po prezenty dla was.

– To kawa – stwierdziła uroczystym tonem Delia. – Gorąca kawa!
– Troszkę was rozmrozi. Źle? – zwrócił się do Eve.
– Bardzo. Peabody, sprawdź informacje o krewnych ofiary.
– York, Sarifina. Już się robi.
– To ja wracam do domu... – zaczął Roarke, ale urwał. – Jakie nazwisko?
– York – powtórzyła Eve. – Sarifina. – Poczuła skurcz żołądka. – Chcesz

powiedzieć, że ją znałeś?

– Około trzydziestki, ładna brunetka? – Oparł się o samochód, kiedy

kiwnęła głową. – Kilka miesięcy temu zatrudniłem ją na stanowisko
menedżerki jednego z moich klubów w Chelsea. Nie mogę powiedzieć, że ją
znałem. Jedyne, co o niej wiem, to że była bystra, energiczna i obrotna. Jak
zmarła?

Zanim zdążyła odpowiedzieć, przerwała im Peabody.
– Matka w Reno, w Nevadzie, ojciec na Hawajach. Założę się, że jest im

background image

tam cieplej. W mieście mieszka siostra, w Murray Hill. Są też dane z Biura
Osób Zaginionych. Siostra zgłosiła wczoraj zaginięcie.

– Sprawdźmy najpierw mieszkanie ofiary, potem klub, a na końcu

odwiedzimy krewnych.

Roarke położył dłoń na ramieniu Eve.
– Nie powiedziałaś mi, jak zmarła.
– Kiepsko. To nie jest miejsce do takich rozmów. Zaraz zorganizuję ci

transport albo...

– Jadę z tobą. Była moją pracownicą – dodał, nie czekając, aż żona

zaprotestuje.

Nie sprzeciwiła się, bo dobrze wiedziała, że byłaby to tylko strata czasu i

energii. A skoro już go przy sobie miała, mogła go wykorzystać.

– Czy nie powinni cię zawiadomić, gdy pracownik, zwłaszcza na

kierowniczym stanowisku, przez kilka dni nie pokazuje się w pracy?

– Niekoniecznie. – Roarke starał się zbytnio nie stresować tym, że nagle

zainteresowała się nim policja. – A poza tym nie znałem jej godzin pracy.
Jeśli nie pojawiła się w klubie, pewnie ktoś pracował za nią. Możliwe, że jej
nieobecność zgłoszono menedżerowi tej konkretnej sekcji działu rozrywki.

– Potrzebne mi nazwisko.
– Oczywiście, dostaniesz.
– Zaginięcie zgłoszono wczoraj. Osoba, która przyjęła zgłoszenie,

musiała – i lepiej, żeby to zrobiła – rozmawiać z jej współpracownikami z
klubu, sąsiadami, przyjaciółmi. Trzeba to sprawdzić, Peabody.

– Zaraz się tym zajmę.
– Powiedz mi, jak zmarła – nalegał Roarke.
– Morris musi stwierdzić przyczynę zgonu. – Eve.
Zerknęła we wsteczne lusterko, ich oczy się spotkały.
– Dobra, powiem ci, jak to się stało albo co mogło się wydarzyć. Śledził

ją. Miał dużo czasu, nie spieszył się. Obserwował ją, poznał jej zwyczaje,
słabości, sposób poruszania się i tak dalej. Wiedział, kiedy będzie sama.
Zaatakował, gdy był całkowicie pewny swego. Najprawdopodobniej zgarnął
ją z ulicy. W tym celu miał własny pojazd. Odurzył ją i zabrał do swojego...

Przypomniała sobie, że kiedyś nazywali to warsztatem.
– ... do miejsca, które specjalnie w tym celu przygotował.

Najprawdopodobniej to dom prywatny. Tam trzymał ją odurzoną
narkotykiem. Czekała na swoją kolej... a jeśli była pierwsza, to czekała, aż

background image

zacznie.

– Pierwsza?
– Tak. Gdy uznał, że jest gotowy, włączył stoper. Zdjął z niej ubranie,

związał ją. Jego ulubione narzędzie to sznur. Porządny, konopny... kiedy
ofiara się szarpie, powstają otarcia. Stosował cztery metody tortur
fizycznych – o psychicznych nie mogę nic powiedzieć – przypalanie i
mrożenie oraz uderzenia ostrymi i tępymi narzędziami. Stosował je z
rosnącą intensywnością. Można przypuszczać, że kontynuuje, dopóki
cierpienie ofiary działa na niego stymulująco, dostarcza mu przyjemności,
budzi jego zainteresowanie. Na koniec podcina jej żyły i pozwala się
wykrwawić. Po śmierci wycina napis na klatce piersiowej – godziny,
minuty, sekundy – jak długo dana kobieta wytrzymała.

Zapadła chwila absolutnej ciszy.
– Jak długo? – zapytał w końcu Roarke.
– Była silna. Po wszystkim obmywa zwłoki. Robi to dokładnie, używa

ekskluzywnych kosmetyków i szamponu. Przypuszczamy, że owija ciało w
plastikowy worek i przewozi na miejsce, które wybrał wcześniej. Układa je
tam na czystym białym prześcieradle. Na palec serdeczny lewej ręki wkłada
srebrną obrączkę.

– Hm – mruknął Roarke, wpatrując się w okno. – Coś mi to przypomina.

Gdzieś już o czymś takim słyszałem.

– Między jedenastym a dwudziestym szóstym lutego dwa tysiące

pięćdziesiątego pierwszego roku uprowadził, torturował i zabił w ten sposób
cztery kobiety. A potem przestał. Zniknął, zapadł się pod ziemię, rozpłynął
w cholernym powietrzu. Miałam nadzieję, że trafił do piekła.

Roarke zrozumiał, dlaczego komendant ją wezwał, mimo że nie miała

służby.

– Prowadziłaś śledztwo w tamtych sprawach.
– Z Feeneyem. On kierował. Ja byłam detektywem, tylko co zdobyłam

drugi stopień. Pracowaliśmy nad tym razem. Po drugim zabójstwie mieliśmy
już ekipę. Nie udało nam się go złapać.

Cztery kobiety, pomyślała Eve. Nigdy nie oddano im sprawiedliwości.
– Od czasu do czasu przypomina o sobie – mówiła dalej. – Dwa

tygodnie, dwa i pół. Cztery, pięć kobiet. I znów znika. Na rok, półtora. Tym
razem wrócił do Nowego Jorku. Myślimy, że tu zaczynał. Wrócił tu, gdzie
zaczął, ale tym razem to będzie jego koniec.

background image

W wygodnie urządzonym salonie, z lampką szampana, którego zgodnie z

tradycją otworzył, by uczcić pomyślne zakończenie przedsięwzięcia,
mężczyzna, od dawna nazywany przez media Panem Młodym, usiadł przed
ekranem.

Wiedział, że jeszcze raczej za wcześnie na reportaże. Jego ostatnie dzieło

odkryją nie wcześniej niż rano. Ale nie mógł się oprzeć ciekawości.

Tylko parę chwil, tak żeby sprawdzić, obiecał sobie, a potem dokończy

szampana, słuchając muzyki. Może Puccini, na cześć... musiał urwać, żeby
przypomnieć sobie jej imię. Ach tak, Sarifina. Urocze imię. Puccini dla
Sarifiny. Zauważył, że na Pucciniego reagowała najlepiej.

Przerzucił kilka kanałów i prawie natychmiast został nagrodzony. Z

rozkoszą usiadł wygodniej, skrzyżował nogi w kostkach i przygotował się
na recenzje swojego najnowszego dzieła.

Nazwisko ofiary ujawnią dopiero po tym, jak powiadomią jej krewnych.

Na razie policja nie potwierdziła informacji, że kobieta została
zamordowana, jednak obecność porucznik Eve Dallas na miejscu zdarzenia
wskazuje, że mogło tam dojść do popełnienia przestępstwa.

Klasnął lekko w dłonie, gdy na ekranie pojawiła się twarz Eve.
– A więc jesteś – powiedział. – Witam ponownie. Jak to miło znów

zobaczyć starych znajomych. Tym razem poznamy się bliżej. Dużo bliżej. –
Uniósł kieliszek w toaście. – Wiem, że będziesz dziełem mojego życia.

background image

Rozdział 2

Mieszkanie Sarifiny odzwierciedlało wielkomiejskie trendy. Ściany i

tkaniny w intensywnych barwach równoważyła lśniąca czerń stołów i półek.
Eleganckie, tętniące kolorami wnętrze. I proste w utrzymaniu. Eve
wyobraziła sobie właścicielkę jako kobietę, która nie miała czasu lub po
prostu nie przepadała za sprzątaniem.

Łóżko było zaścielone, przykryte jaskrawoczerwoną narzutą, zarzucone

poduszkami w duże, wyraziste wzory. W szafie wisiała kolekcja ubrań w
stylu vintage. Eleganckie, proste i w równie żywych kolorach. Buty
umieszczone w przezroczystych pudełkach wyglądały na wiekowe.

Dbała o swoje rzeczy.
– Myślisz, że ubierała się w te ciuchy do klubu? – zapytała Roarke'a Eve.
– Tak, na pewno. To kolekcja retro, stylizowana na lata czterdzieste

ubiegłego wieku. Jej praca polegała na rozmawianiu z gośćmi.
Rozpoznawała stałych klientów, witała ich, wskazywała stolik. Miała
wyglądać jak gospodyni przyjęcia.

– Domyślam się, że właśnie tak wyglądała. Trochę nowszych ciuchów,

styl nieformalny, dwie garsonki w typie businesswoman. Sprawdzimy jej
sprzęt elektroniczny – dodała, zerkając na łącze zainstalowane przy łóżku. –
Zobaczymy, czy się z nią kontaktował. To nie pasuje do jego stylu, ale
ludzie się zmieniają. Przejrzymy jej łącza i komputer. Miała w klubie własny
gabinet?

– Tak.
– To sprzęt biurowy też sprawdzimy. – Odsunęła szufladę małego stolika

pod oknem. – Nie ma notatnika ani organizera. Nie ma kieszonkowego
łącza. Prawdopodobnie miała je przy sobie. W garderobie ogromna torba i
jedna z tych... jak to nazywają... torebek miejskich. Taka, która pasuje do
kostiumu i ubrań w stylu sportowym. Kilka torebek wieczorowych. Może
siostra rozpozna, czy czegoś brakuje.

– W lodówce karton mleka sojowego – poinformowała z kuchni

Peabody. – Termin ważności minął w środę. Resztki chińszczyzny, jak na
mój nos to leżą tu co najmniej od tygodnia. Znalazłam bloczek na notatki. –
Podniosła go do góry. – Lista zakupów: rzeczy z bazaru i jakieś inne
drobiazgi. Jest tu też zdjęcie do przyklejenia na lodówkę, ona i jakiś facet,

background image

ale nie było na lodówce. Znalazłam je w szufladzie, obrazkiem do dołu, co
mi mówi, że niedawno się rozstali.

– W porządku, zabezpiecz i sprawdź. – Eve zerknęła na zegarek na

nadgarstku. Dochodziła pierwsza w nocy. Jeśli o tej porze zaczną pukać do
drzwi i budzić sąsiadów, tylko wkurzą ludzi. A wkurzeni obywatele
niechętnie odpowiadają na pytania glin.

– Sprawdzimy klub.
Roarke przepadał za starymi filmami, szczególnie za nastrojowymi

czarno-białymi produkcjami z połowy ubiegłego wieku, dzięki temu Eve
orientowała się w modzie i muzyce z lat czterdziestych. Przynajmniej takich,
jakie przedstawiano w tamtym czasie w Hollywood.

Wchodząc o drugiej nad ranem do Starlight, poczuła się tak, jakby

wsiadła do machiny czasu.

Był to duży, połyskujący światłami trzypoziomowy klub. Na każdy

poziom prowadziły osobne szerokie, białe schody. I wszędzie, nawet o tej
porze, było pełno ludzi. Siedzieli na srebrnych kanapach przy stolikach
nakrytych białymi obrusami.

Obsługa – kelnerzy w eleganckich białych garniturach, kelnerki w

krótkich rozkloszowanych czarnych sukienkach – krążyła od stolika do
stolika, częstując drinkami. Goście byli wystrojeni w gustowne garnitury,
czarne krawaty, kobiety miały na sobie stylowe sukienki podobne do tych,
które wisiały w szafie Sarifiny, a nawet bardziej ozdobne i zwiewne.

W klubie obowiązywały elegancja i wyrafinowanie, dlatego Eve lekko

się zdziwiła, widząc przy stolikach dwudziestolatków w towarzystwie ludzi,
którzy bez wątpienia mieli już za sobą setne urodziny.

Z lśniącej czarnej sceny płynęła głośna muzyka w wykonaniu zespołu na

żywo. A może raczej należało określić ich słowem „orkiestra", pomyślała,
przyglądając się co najmniej dwudziestu muzykom z trąbkami, smyczkami,
fortepianem i perkusją. Swingujący rytm porywał pary tańczące w samym
środku klubu, na parkiecie.

Wolno obracająca się ogromna lustrzana kula odbijała światło, które

padało na czarno-srebrne kwadraty na podłodze.

– Prawdziwa klasa – westchnęła Peabody. – Niesamowita miejscówka.
– Wszystko, co było stare, jest znów nowe – stwierdził Roarke,

rozglądając się po wnętrzu. – Będziecie rozmawiać z zastępcą menedżera,
Zelą Wood.

background image

– Wszystkich pracowników znasz z imienia i nazwiska? – zapytała Eve.
– Niezupełnie. Sprawdziłem w dokumentach. Nazwisko, godziny pracy,

zdjęcie z identyfikatora i... – urwał. – Tak, to musi być Zela.

Eve spojrzała we wskazanym przez niego kierunku. Uderzająco piękna

kobieta w jasnym złocie, które wręcz promieniało na tle jej skóry w kolorze
mocnej kawy. Długie włosy opadały kaskadą na ramiona i plecy. Eve
zauważyła, że poruszała się szybko, a jednak jej ruchy były płynne i
swobodne, jakby miała dla siebie całą wieczność.

To jasne, że zauważyła i natychmiast rozpoznała wielkiego szefa, bo

utkwiła w nim oczy w kolorze niemal identycznym jak suknia. Jej palce
ślizgały się po srebrnej poręczy, gdy ruszyła po schodach w kierunku
Roarke'a.

– Pani Wood.
– Bardzo mi miło. – Podała mu dłoń, uśmiechając się czarująco. – Zaraz

przygotuję dla państwa stolik.

– Nie chcemy stolika. – Eve odciągnęła jej uwagę od Roarke'a. –

Przejdźmy do pani biura.

– Oczywiście – odparła Zela, nie przestając się uśmiechać. – Proszę za

mną.

– Moja żona – powiedział Roarke, ściągając na siebie niezadowolone

spojrzenie Eve. – Porucznik Dallas, detektyw Peabody. Zela, musimy
porozmawiać.

– Tak, oczywiście. – Głos miała gładki; pasował do niej jak śmietanka

do mocnej, czarnej kawy. W jej oczach jednak dało się zauważyć niepokój.

Minęli szatnię i srebrne drzwi do toalet. Zela wprowadziła kod do

prywatnej windy.

Kiedy chwilę później wyszli z windy, znów znaleźli się w dwudziestym

pierwszym wieku.

Biuro było urządzone bardzo funkcjonalnie i służyło wyłącznie do

załatwiania interesów. Czysty biznes. Na ukrytych w ścianach ekranach
widać było, co się dzieje w całym klubie, w tym w kuchni, piwnicy z winem
i magazynie innych alkoholi. Na biurku stały multiłącze, komputer i zestaw
dyskietek.

– Czy mogę zaproponować coś do picia? – zaczęła Zela.
– Nie, dzięki. Zna pani Sarifinę York?
– Tak, oczywiście. – Jej niepokój wyraźnie się pogłębił. – Czy coś się

background image

stało?

– Kiedy widziała ją pani ostatni raz?
– W poniedziałek. Zawsze w poniedziałki organizujemy herbatkę dla

naszych starszych gości. Sarifina się tym zajmuje, ma do tego niesamowitą
smykałkę. W poniedziałki jest w klubie od pierwszej do siódmej, a ja
przychodzę na wieczorną zmianę. Wyszła około ósmej, myślę, że trochę
przed ósmą. Zapytałam, bo nie przyszła do pracy w środę. – Zela zerknęła
na Roarke'a i usiadła w swoim fotelu. – We wtorki ma wolne, ale w środę
też jej nie było. Pracowałam za nią. Myślałam, że... Jej dłoń powędrowała
ku wisiorkowi, który nosiła na szyi. Jej palce zaczęły się bawić
błyszczącymi kamieniami.

– Zerwała z facetem, z którym się spotykała, i była z tego powodu

przygnębiona. Myślałam, że może znów się zeszli.

– Czy kiedykolwiek wcześniej zdarzyło jej się nie pojawić w pracy bez

usprawiedliwienia? – zapytała Eve.

– Nie.
– Mówi to pani, żeby ją osłaniać?
– Nie, skąd. Sari nigdy nie opuszczała pracy. – Zela przeniosła wzrok na

twarz szefa. – Nigdy. Tylko dlatego z początku ją kryłam. Ona uwielbia tę
pracę i jest świetna w tym, co robi.

– Zela, rozumiem i doceniam, że poświęciła pani swój czas, żeby chronić

współpracowniczkę i przyjaciółkę – powiedział Roarke.

– Dziękuję. Kiedy nie pojawiła się w czwartek i w żaden sposób nie

mogłam się z nią skontaktować, sama nie wiem, czy byłam bardziej
wściekła czy zaniepokojona. Chyba jedno i drugie, dlatego zadzwoniłam do
jej siostry. Sari wpisała ją na listę osób do kontaktu. Nie powiadomiłam
pana, bo nie chciałam, żeby miała kłopoty.

Zela ciężko westchnęła, jej oddech drżał.
– Ma kłopoty, prawda? Przyszli tu państwo dlatego, że ma kłopoty.
Eve wiedziała, że to będzie cios. Takie wiadomości zawsze są ciosem.
– Przykro mi, że muszę to pani powiedzieć, ale Sarifina York nie żyje.
– Co takiego? Powiedziała pani... Że co?
– Zela, niech pani usiądzie. – Roarke wziął ją pod ramię i delikatnie

posadził w fotelu.

– Powiedziała pani, że... ona nie żyje? Miała wypadek? Jak... – Jej jasne

złote oczy zrobiły się wilgotne. Eve dostrzegła w nich szok.

background image

– Została zamordowana. Przykro mi. Przyjaźniłyście się?
– Och, Boże. Och, Boże. Kiedy? Jak? Nie rozumiem.
– Na razie szukamy odpowiedzi na te pytania, panno Wood. – Eve przez

chwilę podążała wzrokiem za Roarkiem, który podszedł do panelu
ściennego, otworzył go i spośród kolekcji alkoholi wybrał butelkę brandy. –
Nie zauważyła pani, czy ktoś ją obserwował, zaczepiał albo wykazywał
niezwykłe zainteresowanie?

– Nie. Nie. To znaczy, wiele osób się nią interesuje. Ona po prostu budzi

zainteresowanie gości. Nie rozumiem.

– Czy nie wspominała, że ktoś ją zaczepiał lub niepokoił?
– Nie.
– Proszę, niech się pani napije. – Roarke wcisnął Zeli szklaneczkę

brandy w dłoń.

– Czy ktoś o nią wypytywał?
– Dopiero dziś, kilka godzin temu, detektyw z policji. Powiedział, że

siostra Sari zgłosiła jej zaginięcie. A ja pomyślałam... – Łzy popłynęły jej po
policzku. – Pomyślałam wtedy, że siostra trochę przesadza. Oczywiście
zaniepokoiłam się, ale nie za bardzo, bo uznałam, że pewnie wróciła do
swojego eks, a on ją namówił, żeby rzuciła tę pracę. To był dla niego
problem. – Zela wytarła łzy z policzków i mówiła dalej. – Nie podobało mu
się, że tu pracowała, bo spędzała w klubie prawie wszystkie noce.

Jej oczy nagle zrobiły się większe.
– Czy to on ją skrzywdził? Och, mój Boże.
– Czy obawiała się pani, że byłby do tego zdolny?
– Nie. Na pewno nie. To typ marudy. Biernie agresywny. Palant, ale

nigdy nie pomyślałam, że mógłby ją skrzywdzić. Nie w ten sposób.

– Nie mamy powodów sądzić, że to zrobił. Może nam pani podać jego

nazwisko i adres?

– Tak, oczywiście.
– Czy w klubie są jeszcze dyskietki z zapisem z kamer bezpieczeństwa z

poniedziałku?

– Tak. Przechowujemy filmy przez tydzień.
– Będą mi potrzebne. Poproszę też o dyskietki z soboty i niedzieli. A czy

w poniedziałek wyszła sama?

– Nie widziałam, jak wychodziła. Jak wspomniałam, przyszłam około

kwadransa przed ósmą, Sari właśnie wkładała płaszcz. Zagadnęłam ją,

background image

powiedziałam coś w stylu: „Co jest, nie możesz się rozstać z pracą?", a ona
się roześmiała. Chciała tylko dokończyć papierkową robotę.
Porozmawiałyśmy przez chwilę, chyba o zakupach. Potem powiedziała, że
zobaczymy się w środę, a ja odpowiedziałam... odpowiedziałam „miłego
wolnego". Wyszła z biura, a ja zabrałam się do sprawdzania rezerwacji na
wieczór. Uznałam, że poszła prosto do domu. Nie wspominała, że się z
kimś...

– W porządku. Będę wdzięczna, jeśli znajdzie mi pani te dyskietki i poda

dane mężczyzny, z którym się spotykała.

– Oczywiście. – Zela podniosła się z fotela. – Czy mogę jakoś pomóc?

Nie wiem, co powinnam zrobić. Jej siostra. Może powinnam skontaktować
się z jej siostrą?

– Nie trzeba. My się tym zajmiemy.
Jeśli w środku nocy słychać pukanie do drzwi, większość ludzi zwykle

przeczuwa, że to nic dobrego.

Kiedy Jaycee York im otworzyła, Eve od razu zauważyła jej przerażenie,

jeszcze zanim padło jakiekolwiek słowo.

Wpatrywała się w oczy Eve, a na jej twarzy oprócz przerażenia pojawiła

się rozpacz.

– Sari. Och, nie. Och, nie!
– Pani York, czy możemy wejść?
– Znaleźliście ją. Ale...
– Wejdźmy do środka, pani York. – Peabody wzięła Jaycee pod ramię. –

Wejdźmy i usiądźmy.

– To będzie coś złego. Wiem, że to coś bardzo, bardzo złego. Niech pani

to powie szybko, dobrze? Proszę powiedzieć mi jak najszybciej.

– Pani siostra nie żyje, pani York. – Peabody, która nadal trzymała

Jaycee pod ramię, poczuła jej drżenie. – Bardzo nam przykro z powodu pani
straty.

– Wiedziałam. Chyba wiedziałam. Domyśliłam się, zaraz jak tylko

zadzwonili z klubu. Wiedziałam, że przytrafiło jej się coś okropnego.

Peabody zaprowadziła Jaycee do fotela w salonie. Strasznie dużo rupieci,

zauważyła w myślach Eve; takich, które informowały, że mieszkała tu
rodzina. Na kominku zdjęcia chłopców w różnym wieku, roześmianego
mężczyzny, kilka fotografii ofiary.

W pokoju było kilka kolorowych akcentów, dużo poduszek

background image

podłogowych, które wyglądały na często używane.

– Pani York, czy pani mąż jest w domu? – zapytała Eve. – Czy chce

pani, żebyśmy sprowadziły go do domu?

– Nie ma go... Clint zabrał chłopców do Arizony. Do... do Sedony. Na

tydzień. Na szkolny obóz. – Jaycee rozejrzała się, jakby spodziewała się ich
zobaczyć. – Pojechali na obóz, a ja zostałam. Nie chciałam z nimi jechać, bo
mam pracę. Pomyślałam, że byłoby tak miło mieć cały tydzień dla siebie.
Nie dzwoniłam do nich, nic im nie mówiłam, żeby się nie martwili. Po co
miałam ich martwić, skoro wszystko miało być dobrze? Cały czas
powtarzałam sobie, że wszystko będzie dobrze. Ale nie jest. Nie jest! –
Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać.

Eve oceniała, że Jaycee jest dziesięć lat starsza od siostry. Miała krótkie

włosy blond, a jej zrozpaczone oczy przypominały letnie niebo.

– Zawiadomiłam policję. – Z trudem wypowiadała słowa, zanosząc się

od płaczu. – Kiedy zawiadomili mnie, że nie przyszła do pracy,
zadzwoniłam na policję. Poszłam do jej mieszkania, ale jej nie zastałam,
więc zatelefonowałam. Kazali mi wypełnić zgłoszenie o zaginięciu. –
Zamknęła oczy. – Co stało się Sari? Co stało się mojej siostrze?

Przed fotelem stał podnóżek. Eve usiadła na nim, żeby ich twarze

znalazły się na tym samym poziomie.

– Bardzo mi przykro. Została zamordowana.
Jej zapłakane policzki nagle zrobiły się szokująco blade.
– W mediach mówili... słyszałam... Mówili, że w East River Park

znaleziono kobietę. Nie podali nazwiska. Wyjaśnili, że policja najpierw
musi powiadomić krewnych. Ja jestem krewną! Przycisnęła dłoń do ust. –
Pomyślałam, że nie, to nie może być Sari. Sari przecież nie mieszka w East
Side. Ale cały czas czułam, że ktoś zapuka do drzwi. I zrobiliście to.

– Byłyście blisko, pani i siostra?
– Ja... Nie mogę. Nie potrafię.
– Przyniosę pani wody. – Peabody dotknęła jej ramienia. – Mogę wejść

do kuchni i przynieść pani wody?

Jaycee tylko pokiwała głową, nie odrywając oczu od Eve.
– Była moją ukochaną małą siostrzyczką. Moja mama zmarła, kiedy

byłam dzieckiem, parę lat później tato powtórnie się ożenił. Urodziła im się
Sari. Sarifina. Była taka śliczna, jak laleczka. Kochałam ją.

– Czy wspomniałaby pani, gdyby ktoś ją niepokoił? Gdyby czymś się

background image

denerwowała albo martwiła?

– Tak. Dużo rozmawiałyśmy. Kochała swoją pracę. Była w tym dobra.

Ta praca sprawiała, że czuła się szczęśliwa.

Ale dla Cala to był problem. Spotykali się przez kilka ostatnich miesięcy.

Pracowała w nocy, dlatego nie mogła spędzać z nim zbyt dużo czasu. Uraził
ją i zranił, kiedy postawił jej ultimatum. Zażądał, żeby rzuciła klub albo z
nią zerwie. No i zerwali. Wyszło jej to na dobre.

– Dlaczego?
– On nie był dla niej wystarczająco dobry. I nie mówi ę tego tylko jako

siostra. – Urwała, by napić się wody, którą przyniosła jej Peabody. –
Dziękuję. Dzięki. On po prostu nie był dla niej dobry... Samolub. A w
dodatku nie podobało mu się, że zarabiała więcej od niego. Wiedziała o tym,
rozumiała to, dlatego zdecydowała się na zerwanie. A jednak było jej trochę
przykro z tego powodu. Sari nie lubi przegrywać... Chyba nie myśli pani...
Sądzi pani, że Cal ją skrzywdził?

– A pani?
– Nie. – Jaycee upiła łyk wody, wzięła głębszy oddech i jeszcze raz

powoli się napiła. – Nie powiedziałabym. Nawet nie przeszło mi to przez
myśl. Dlaczego miałby to zrobić? On jej nie kochał – zauważyła smutno. –
Był zbyt skupiony na sobie, żeby zadać sobie trud i... Muszę ją zobaczyć.
Muszę zobaczyć Sari!

– Zorganizujemy to. Kiedy widziała ją pani ostatni raz?
– W niedzielę po południu. Zanim Clint wyjechał z chłopcami na obóz.

Przyszła się pożegnać. Była taka energiczna i pełna życia. Chciałyśmy iść w
sobotę... jutro... na zakupy. Moi chłopcy wracają dopiero w niedzielę.
Miałyśmy iść na zakupy i na lunch. Och, Boże. Boże. Jak zmarła? Jak
zmarła moja siostrzyczka?

– Prowadzimy w tej sprawie śledztwo, pani York. O wszystkim panią

poinformuję, gdy tylko czegoś się dowiem. – Nic nie powiem tej biednej
kobiecie, pomyślała Eve. Nie powiem, co się stało z jej siostrą, dopóki przy
Jaycee nie będzie kogoś, kto się nią zaopiekuje. – Możemy skontaktować się
z pani mężem. Chce pani, żeby wrócili teraz do domu?

– Tak. Tak. Chcę, żeby jak najszybciej wrócili. Chcę, żeby byli tutaj.
– Czy jest ktoś, sąsiadka albo przyjaciółka, kto mógłby dotrzymać pani

towarzystwa, dopóki mąż i synowie nie wrócą?

– Sama nie wiem... Ja nie...

background image

– Pani York – odezwała się łagodnie Peabody. – Nie powinna pani być

teraz sama. Zadzwonimy po którąś z pani przyjaciółek i poprosimy, żeby
przyszła i z panią była.

– Lib. Może pani zadzwonić do Lib? Na pewno przyjdzie.
Gdy znaleźli się już na ulicy, Roarke wziął głęboki oddech.
– Często się zastanawiam, jak ty to robisz, w jaki sposób patrzysz na

śmierć i wgryzasz się w umysły tych, którzy ją przynoszą. Ale chyba
najtrudniejsze jest przekazywanie wiadomości tym, którzy zostali.
Dźwiganie z nimi ich bólu, bo na pewno go czujesz, musi być dla ciebie
najbardziej wyczerpujące.

Musnął palcami dłoń Eve.
– Nie powiedziałaś Jaycee, co się stało z jej siostrą. Dajesz jej czas, żeby

się uporała z pierwszą falą bólu.

– Nie wiem, czy zrobiłam jej przysługę. Kobieta całkiem się rozsypie,

gdy usłyszy prawdę. Może powinnam była powiedzieć jej o tym od razu,
kiedy jest taka załamana.

– Dobrze zrobiłaś – włączyła się Peabody. – Ma przyjaciółkę, ale teraz

bardziej potrzebuje rodziny. Ich wsparcie będzie jej naprawdę potrzebne.

– No cóż. Sprawdźmy, co ma do powiedzenia Morris. Jedź do domu –

zwróciła się do Roarke'a. – Odezwę się, jak tylko będę mogła.

– Chciałbym iść z tobą.
– Ale już... która to... czwarta rano. A poza tym chyba nie chcesz iść do

kostnicy.

– Moment – szepnął do Peabody i biorąc za rękę Eve, odciągnął ją na

bok. – Chciałbym przy tym być. Chciałbym, żebyś mi pozwoliła.

– Powiadomię cię o wszystkim, czego się dowiem od Morrisa, a ty

prześpij się choć chwilę. Ale – mówiła dalej, nie dopuszczając go do słowa.
– To jeszcze nie wszystko. Chcę usłyszeć od ciebie, że nie czujesz się za to
odpowiedzialny.

Spojrzał w stronę mieszkania Jaycee i pomyślał o rozpaczy, jaka

wypełniała teraz to miejsce.

– Zginęła nie dlatego, że ją zatrudniłem. Nie jestem aż takim

egocentrykiem. A jednak chcę przy tym być.

– OK. Ty prowadzisz. Zrobimy po drodze przystanek. Muszę pogadać z

Feeneyem.

Był jej mentorem, nauczycielem, partnerem. Choć żadne z nich nigdy o

background image

tym nie wspomniało, był dla niej kimś w rodzaju ojca.

Wyłowił ją z tłumu, gdy jeszcze nosiła mundur. Stworzył ją. Nigdy nie

zapytała Feeneya, co takiego zobaczył, że podjął decyzję. Wiedziała tylko,
że nie mógł inaczej.

I bez niego byłaby bardzo dobra. Dzięki własnemu uporowi,

poświęceniu i zdolnościom zdobyłaby stopień detektywa. Pewnie nawet w
końcu awansowałaby do rangi, którą miała dziś.

Ale bez niego nie byłaby takim samym gliną.
Kiedy otrzymał zasłużony awans, poprosił o przeniesienie do wydziału

przestępczości elektronicznej. Elektronika zawsze była jego specjalnością i
pasją, więc ta prośba była czymś zupełnie naturalnym.

Eve przypomniała sobie, że złościła się trochę na niego, kiedy odszedł z

wydziału zabójstw. Przez pierwsze miesiące tęskniła za nim, za spotkaniami,
wspólną pracą, za codziennymi rozmowami. Brakowało jej go jak własnej
ręki.

Mogła przełożyć tę sprawę na rano albo chociaż na jakąś bardziej

przyzwoitą porę, ale wiedziała, że gdyby sytuacja była odwrotna, ona sama
chciałaby usłyszeć pukanie do drzwi już teraz.

I byłaby cholernie wkurzona, gdyby nie zapukał.
Otworzył z półprzytomną twarzą. Włosy – rudosiwa szczotka ryżowa –

sterczały mu na wszystkie strony, jakby ktoś nagle zjonizował wokół niego
powietrze.

Może i miał na sobie pognieciony szlafrok w zdumiewających

odcieniach fioletu, ale jego oczy bez wątpienia należały do gliny.

– Kto umarł?
– Właśnie o tym chcę z tobą pogadać – wyjaśniła Eve. – Z tym że

bardziej z akcentem na jak" niż „kto".

– Cóż. – Podrapał się po brodzie, a Eve usłyszała szelest nocnego

zarostu. – Wejdź. Żona śpi, chodźmy do kuchni. Muszę się napić kawy.

Mieszkanie było bardzo przytulne. Rodzinna atmosfera. Eve pomyślała,

że tak mogłoby wyglądać mieszkanie Jaycee za dziesięć, dwadzieścia lat.
Dzieci Feeneya już dorosły, pojawiły się wnuki. Nigdy nie była pewna, ile
ich miał. Część kuchni przeznaczona na aneks jadalny była dość spora, a stół
długi, więc pewnie podczas rodzinnych kolacji zasiadało ich tam całe
pokaźne grono.

Niosąc kawę, Feeney szurał kapciami, które – Eve nie miała co do tego

background image

żadnych wątpliwości i gotowa była postawić na to całą pensję – dostał w
prezencie na Boże Narodzenie.

Na środku stołu stała czerwono-pomarańczowa waza o dziwacznym

kształcie. Dzieło pani Feeney, domyśliła się Eve. Żona Feeneya uwielbiała
rękodzieło i zawsze miała skłonność do tego typu działalności. Ciągle robiła
różne przedmioty. Wielu nigdy nie udało się zidentyfikować.

– Dostałam sprawę – zaczęła Eve. – Ofiarą jest kobieta, brunetka, przed

trzydziestką. Znaleziono ją nagą w East River Park.

– Tak, wiem. Widziałem w wiadomościach.
– Naga. Była torturowana. Poparzenia, stłuczenia, nakłucia, rany cięte.

Podcięte żyły na nadgarstkach.

– Cholera.
Już załapał, o co chodzi, zauważyła Eve.
– Miała srebrną obrączkę na środkowym palcu lewej ręki.
– Jak długo? – zapytał Feeney. – Jak długo wytrzymała? Jaki czas wyrył

na jej ciele?

– Osiemdziesiąt pięć godzin, dwanaście minut i trzydzieści osiem

sekund.

– Cholera – zaklął jeszcze raz. – Cholerny skurwiel. – Zacisnął dłoń i

lekko, ale zdecydowanie uderzył pięścią w stół. – Dallas, tym razem nam nie
zniknie. Drugi raz mu się nie uda. Na pewno ma już następną.

– Tak. – Eve pokiwała głową. – Myślę, że ma już drugą. Feeney oparł

łokcie na stole i przeczesał palcami włosy.

– Musimy dokładnie przejrzeć wszystko, co na niego mieliśmy dziewięć

lat temu. Sprawdzimy dane, które wtedy zgromadziliśmy. Wszystkie jego
robótki. Od razu zbierz ekipę, niech będą w gotowości. Nie czekamy, aż
pojawi się kolejne ciało. Znalazłaś coś na miejscu?

– Na razie mamy tylko zwłoki, obrączkę i prześcieradło. Przyślę ci kopie

nagrań. Właśnie jadę do kostnicy zobaczyć, co ma do powiedzenia Morris.
A ty zacznij się ubierać, no chyba że zamierzasz iść do roboty w tym
fioletowym szlafroku.

Feeney spojrzał po sobie i tylko potrząsnął głową.
– Gdybyś zobaczyła, co dostałem od żony na Boże Narodzenie,

zrozumiałabyś, dlaczego wciąż w nim chodzę. – Podniósł się z krzesła. –
Posłuchaj, ty już jedź, spotkamy się w kostnicy. I tak będzie mi potrzebny
własny samochód.

background image

– W porządku.
– Dallas.
W tym momencie Roarke uświadomił sobie, że ani on, ani Peabody dla

nich nie istnieli. Po prostu nie byli częścią więzi łączącej tych dwoje.

– Musimy znaleźć to, co wtedy przegapiliśmy – powiedział Feeney do

Eve. – Wszyscy przegapiliśmy. Zawsze jest coś takiego. Jakiś drobiazg,
jeden krok, jedna myśl. Tym razem nie możemy tego przegapić.

– Nie przegapimy.
Roarke był już kiedyś w kostnicy. Zastanawiał się, czy białe kafelki,

jakimi wyłożono długie korytarze, miały zastępować naturalne światło. A
może po prostu miały czynić wystrój wnętrza jeszcze surowszym.

W tunelu dudniło echo, każdy krok odbijał się od ścian i powtarzał w

nieskończoność. Choć ta nocna zmiana okazała się wyjątkowo pracowita, w
budynku panowała martwa – można tak powiedzieć – cisza.

Do świtu było już niedaleko. Długa, męcząca noc odcisnęła się już na

Peabody, pod której ciemnymi oczyma pojawiły się cienie. Ale nie na Eve.
Jeszcze nie. Zmęczenie w końcu dopadnie i ją i pokona, jak zawsze. Teraz
jednak w stu procentach była na służbie, miała określony cel, a gniew, jaki
w niej wzbierał, stał się najlepszym źródłem energii.

Eve zatrzymała się przed podwójnymi drzwiami do laboratorium, w

którym wykonywano sekcje zwłok.

– Czy koniecznie chcesz ją oglądać?
– Tak. Chciałbym pomóc, a jeśli mam pomóc, muszę zrozumieć.

Widziałem już śmierć.

– Nie taką. – Pchnęła drzwi.
Morris był w środku. Zauważyła, że przebrał się w szary dres i sportowe

buty, które, jak się domyślała, trzymał w swojej pracowni, na wypadek
gdyby miał ochotę poćwiczyć. Siedział na stalowym krześle i pił jakąś gęstą
brązową ciecz z wysokiej szklanki.

– Ach, mamy towarzystwo. Napój proteinowy?
– Ależ oczywiście, że nie – odparła Eve.
– Smakuje o ułamek procentu lepiej, niż wygląda. Ale działa. Roarke,

miło cię widzieć, mimo wszystko.

– Ciebie również.
– Ofiara pracowała u niego – wyjaśniła Eve.
– Przykro mi.

background image

– Prawie jej nie znałem, ale...
– Tak, ale... – Morris odstawił napój i wstał z krzesła. – Przykro mi, że

dopiero teraz wszyscy dobrze ją poznamy.

– Była menedżerką jednego z klubów należących do Roarke'a. Starlight

w Chelsea.

– To twój klub? – Morris lekko się uśmiechnął. – Kilka tygodni temu

zaprosiłem tam przyjaciółkę. Wspaniała podróż w przeszłość, w wyjątkowo
intrygujące czasy.

– Feeney jest już w drodze.
Morris spojrzał na Eve.
– Rozumiem. Wtedy, przy pierwszej z nich, też pracowaliśmy we trójkę.

Pamiętasz?

– Tak, pamiętam.
– Nazywała się Corrine, Corrine Dagby.
– Lat dwadzieścia dziewięć – potwierdziła Eve. – Sprzedawała buty w

eleganckim butiku w śródmieściu. Lubiła imprezować. Przeżyła dwadzieścia
sześć godzin, dziesięć minut i pięćdziesiąt osiem sekund.

Morris pokiwał głową.
– A pamiętasz, co wtedy powiedziałaś, kiedy tak tu staliśmy?
– Nie, nie bardzo.
– A ja pamiętam. Powiedziałaś: „Będzie chciał więcej". Miałaś rację.

Okazało się, że faktycznie ta jedna mu nie wystarczyła. Czekamy na
Feeneya?

– Dogoni nas.
– W porządku. – Morris przeszedł na drugi koniec laboratorium.
Roarke spojrzał w tamtą stronę i zrobił krok w tył. Był już świadkiem

śmierci – krwawej, bolesnej, gwałtownej, bezsensownej, straszliwej śmierci.

Ale jeszcze raz przekonał się, że Eve miała rację. Czegoś takiego nigdy

dotąd nie widział.

background image

Rozdział 3

Tyle ran, myślał, wszystkie tak pięknie umyte. Dziwne, ale był

przekonany, że gdyby zostało choć trochę krwi, widok wydawałby się mniej
przerażający. Krew oznaczała, że kiedyś w tym martwym ciele było życie.

Ale to... Kobieta, którą pamiętał jako pełną wigoru, emanującą energią,

wyglądała teraz jak lalka zmasakrowana przez niegrzeczne dziecko.

– Staranna robota – zauważyła Eve, ściągając na siebie spojrzenie

Roarke'a.

Chciał coś powiedzieć, otworzył usta, żeby wyrzucić z siebie choć część

przygnębienia, jakie go ogarnęło, ale wtedy zobaczył jej twarz. Choć mówiła
spokojnym głosem, gniew czaił się tuż pod powierzchnią. Zobaczył też
współczucie. Miała w sobie tak wiele współczucia, że czasami zastanawiał
się, jak znosiła ten potworny ciężar.

Dlatego nic nie powiedział.
– Jest szalenie metodyczny. – Morris uruchomił komputer i podał Eve

mikrogogle. – Spójrz na rany na kończynach. Długie, cienkie i płytkie.

– Może skalpel albo czubek ostrego noża. – Choć miała je powiększone

na ekranie monitora, Eve pochyliła się, by dokładniej im się przyjrzeć przez
gogle. – I bardzo precyzyjny. Była pod wpływem narkotyków albo ją
związał, żeby nie mogła się ruszyć.

– Co obstawiasz? – zapytał Morris.
– Związał ją. W końcu co to za przyjemność, kiedy ofiara nie reaguje i

niczego nie odczuwa? Poparzenia tu są mniejsze. – Eve odwróciła lewą rękę
ofiary. – A tu, w zgięciu łokcia, znów pozwolił sobie na precyzję, ale przy
brzegu skóra jest trochę zwęglona. Płomień? Nie laser, tylko żywy ogień?

– Tak, zgadzam się. Ale są też poparzenia, które wyglądają jak po

laserze. A tam, po wewnętrznej stronie uda, widzisz te plamy? Ekstremalne
zimno.

– Tak. Sińce... bez zranień, bez zadrapań. Gładkie narzędzie.
– Pałka. – Roarke uważnie przyglądał się siniakom. – Staromodna pałka

daje takie sińce. Najlepiej pokryta skórą, jeśli cię stać, ale zwykła,
wypełniona piaskiem, też może być.

– Znów się zgadzam. Mamy jeszcze nakłucia – kontynuował Morris. –

Ułożone w okrągłe wzory, tu, tu i tu. – Ekran wypełniły zbliżenia prawej

background image

ręki od tyłu, pięty lewej nogi i lewego pośladka. – Dwadzieścia maleńkich
nakłuć, za każdym razem układają się w dokładnie ten sam wzór.

– Jakby igły – myślała na głos Eve. – Albo jakieś narzędzie... Mógł... –

Porównała ślady na prawej ręce i pięcie ofiary. – To coś nowego. Nie mamy
tego wzoru w archiwum.

– Pieprzony wynalazca – wtrąciła Peabody. – Morris, mogłabym dostać

butelkę wody?

– Częstuj się.
– Powinnaś wyjść na chwilę – stwierdziła Eve, nawet na nią nie patrząc.

– Idź, odetchnij świeżym powietrzem.

– Wystarczy mi woda.
– Może to i nowy wzór – wróciła do rozważań Eve – ale reszta jest

znana. Był może nieco bardziej kreatywny, wykazał trochę więcej
cierpliwości, ale w końcu im dłużej robisz to, co robisz, tym jesteś lepszy.
Dłuższe, głębsze rany wzdłuż klatki piersiowej. Większe ślady na
pośladkach. Głębsze wylewy na łydkach.

– Stopniowo intensyfikuje ból. Chce, żeby trwał jak najdłużej. Cięcia i

przypalenia na twarzy, brak sińców. Gdyby ją spałował, mogłaby zemdleć, a
tego przecież nie chce.

Drzwi otworzyły się i do laboratorium wszedł Feeney. Podszedł prosto

do stołu.

– O cholera. – Tylko tyle powiedział.
– Mamy rany nowego typu. Nakłucia w kształcie koła. Zobacz, co o tym

myślisz?

Eve pochyliła się nad zmasakrowaną twarzą. Jej oczy ukryte za goglami

pozostały nieruchome.

– Brak sińców, które wskazywałyby, że ją zakneblował. Ewentualnie

kneblował niezbyt mocno. Nic, co mogłoby oszpecić skórę. Musi mieć
jakieś miejsce, bardzo bezpieczne i dyskretne. Żeby mogła krzyczeć. Są
wyniki od toksykologa?

– Tak, dostałem je tuż przed waszym przyjściem. Śladowe ilości

standardowych środków uspokajających we krwi. Ledwo wykrywalne. W
chwili zgonu musiała być przytomna i świadoma.

– Ta sama metoda. Usypia ją, kiedy musi zająć się innymi sprawami.
– W organizmie wykryto też ślady wody i białka. Labo jeszcze

potwierdzi, ale...

background image

– Podaje im odżywki, żeby dłużej wytrzymały – wyjaśnił Feeney.
Eve kiwnęła głową.
– Tak, pamiętam. A potem kończy w ten sposób. – Podniosła rękę ofiary,

nadgarstkiem do góry. – Podcina, niezbyt głęboko. Dziewczyna się
wykrwawia, ale nie tak od razu. A jego czas płynie dalej.

– Biorąc pod uwagę wcześniejszą utratę krwi i traumę, sądzę, że były to

dwie godziny. Najwyżej trzy. Tuż przed końcem straciła przytomność.

– Jakieś ślady preparatu, którym ją umył?
– Tak. W ranach na głowie i w nakłuciach pod paznokciami. Już

wysłałem do labo.

– Wyślij też próbki skóry i włosów. Chcę wiedzieć, jaka to woda.

Miejska? Podmiejska?

– Zajmę się tym.
– Zaczął pracować nad drugą. – Feeney spojrzał na Eve, która zdjęła

gogle. – Prawdopodobnie ma już upatrzoną trzecią.

– Tak. Idę do komendanta. A ty w tym czasie wezwij swoich najlepszych

ludzi. Niech systematyzują dane, które będziemy podsyłać. Niech je
analizują i sprawdzają wszystkie możliwości. Pierwszy na miejscu zbrodni
zjawił się syn Gila Newkirka.

– Cholera.
– Tak. Złapiesz Newkirka seniora? Jest z siedemnastego, tak jak jego

dzieciak. Chcę wprowadzić syna do ekipy jako mundurowego, jeśli jego szef
nie będzie miał nic przeciwko.

– Kto jest jego przełożonym?
– Grohman.
– Znam go – powiedział Feeney. – Zajmę się tym.
– Dobra. – Eve zerknęła na zegarek i w myślach przeliczyła czas. –

Peabody, zarezerwuj salę konferencyjną. I żeby przez cały czas była do
mojej dyspozycji. Jeśli ktoś będzie ci utrudniał, odeślij go do Whitneya.
Pierwsza odprawa o dziewiątej. Widzimy się na miejscu. – Wychodząc,
spojrzała na Roarke'a. – Rozumiem, że będziesz chciał uczestniczyć w
odprawie.

– Dobrze kombinujesz.
– Muszę poprosić Whitneya o pozwolenie.
– W porządku.
– Ty prowadzisz. Zobaczę, co da się zrobić. Wybrała numer i połączyła

background image

się z Whitneyem. Nie zdziwiła się, widząc go przy biurku.

– Panie komendancie, wychodzimy z kostnicy i za chwilę będziemy w

centrali. Rezerwujemy salę konferencyjną.

– Mam salę A – poinformowała Peabody z tylnego siedzenia.
– Sala konferencyjna A – powtórzyła Eve do łącza. – Pierwszą odprawę

wyznaczyłam na dziewiątą.

– Będę. Komisarz Tibbie też.
– Tak jest, panie komendancie. Włączyłam kapitana Feeneya, bo razem

prowadziliśmy poprzednie dochodzenie. Poprosiłam go o jeszcze dwóch
elektroników, którzy zajmą się analizą danych. W oddziale specjalnym
policji umundurowanej chciałabym mieć funkcjonariusza Newkirka. Był
pierwszy na miejscu zbrodni, a poza tym jest synem policjanta, który
uczestniczył w poprzednim dochodzeniu.

– Załatwię to.
– Panie komendancie, Feeney już nad tym pracuje. Chciałabym wziąć

jeszcze czterech ludzi: Baxtera, Truehearta, Jenkinsona i Powella. Jeśli
prowadzą teraz jakieś sprawy, postaram się, żeby znalazło się dla nich jakieś
zastępstwo. Są mi potrzebni.

– To pani śledztwo, pani porucznik, ale proszę nie zapominać, że

Trueheart jest tylko praktykantem, nie detektywem, i nie ma zbyt dużego
doświadczenia.

– Ma niespożyte siły, panie komendancie, i doskonałe oko. Baxter już go

trochę podrasował.

– Ufam twojej ocenie, Dallas.
– Dziękuję. Przydałoby się, żeby doktor Mira przejrzała i ewentualnie

uzupełniła profil. Będę też potrzebowała cywilnego konsultanta.

Whitney milczał przez pięć długich sekund.
– Dallas, chcesz wprowadzić Roarke'a?
– Ofiara była jego pracownicą. Włączenie go może pomóc w

wyjaśnieniu wielu niejasności podczas śledztwa i przesłuchań. Poza tym,
panie komendancie, dysponuje dużo lepszym sprzętem niż nowojorska
policja. A coś czuję, że będzie nam potrzebny.

– No cóż, jak mówiłem, twoje dochodzenie i twoja ocena sytuacji.
– Tak jest.
Świtało, gdy Roarke wjechał na parking centrali.
– Jesteśmy na miejscu, panie komendancie. Wszystko będzie gotowe

background image

przed dziewiątą.

– Skontaktuję się z Mirą i komisarzem.
Eve siedziała w milczeniu, gdy Roarke parkował na wyznaczonym dla

niej miejscu. Na tylnym siedzeniu Peabody delikatnie, niemal wytwornie,
pochrapywała.

– Wiesz trochę o torturach – odezwała się po dłuższej chwili.
– Tak, to prawda.
– I znasz ludzi, którzy znają ludzi.
– Fakt.
– Chciałabym, żebyś to przemyślał. Jeśli masz jakieś kontakty, które

mogą dostarczyć nam informacji, to ich użyj. On ma narzędzia i warsztat.
Doskonale wyposażony i zorganizowany. Przypuszczam, że posiada też parę
elektronicznych zabawek. Monitoruje puls ofiary, możliwe, że częstotliwość
fal mózgowych. Ma kamery, sprzęt audio. Podejrzewam, że lubi oglądać, a
nie można jednocześnie pracować i oglądać. Nie, kiedy musisz być tak
skupiony.

– Oczywiście, czego tylko ode mnie potrzebujesz. Pokiwała głową, po

czym odwróciła się i dotknęła kolana Peabody.

– Hm? Co? – Delia poderwała się i nerwowo zamrugała. – Zamyśliłam

się.

– Jasne, ja też zawsze ślinię się i chrapię, kiedy się zamyślę.
– Ślinisz się? – Przerażona Peabody wytarła usta. – Wcale się nie

śliniłam.

– Daję ci godzinę.
– Nie trzeba, czuję się świetnie. – Peabody dziarsko wysiadła, kilka razy

zamrugała i szeroko otworzyła oczy, żeby udowodnić, że już oprzytomniała.
– Przysnęłam na minutkę.

– Masz godzinę. – Eve ruszyła w stronę windy. – Wykorzystaj ją, a

potem zgłoś się do sali konferencyjnej. Pomożesz mi wszystko
przygotować.

– Nie musisz od razu tak się wkurzać tylko dlatego, że padłam na kilka

minut.

– Gdybym była wkurzona, skopałabym ci tyłek, zamiast dawać wolną

godzinę. I nie kłóć się ze mną, kiedy jestem na głodzie kofeinowym. Bierz tę
godzinę. Przyda ci się.

Kiedy drzwi się otworzyły, Eve wysiadła z kabiny z Roarkiem,

background image

odwróciła się i skierowała palec w naburmuszoną Peabody.

– Ta godzina już się zaczęła.
Roarke zaczekał, aż drzwi się zamkną.
– Tobie też przydałaby się taka godzina.
– Bardziej przydałaby mi się kawa.
– I coś do jedzenia.
Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
– Jak tylko zaczniesz piłować na temat jedzenia i spania, wylecisz z

ekipy.

– Gdybym nie piłował na temat jedzenia i spania, nie robiłabyś ani

jednego, ani drugiego. Co masz w biurowym autokucharzu?

– Kawę – odparła i jeszcze bardziej za nią zatęskniła.
– Zaraz do ciebie przyjdę. – Wykrzywiła się z niezadowoleniem, kiedy

odwrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku.

Z drugiej strony, kiedy on zajmie się tymi swoimi sprawami, będzie jej

łatwiej napisać wstępny raport i powiadomić członków ekipy.

Przeszła przez pokój detektywów. Zbliżał się początek zmiany.

Pierwsze, co zrobiła po wejściu do swojej klitki, to sięgnęła po kawę i od
razu wypiła połowę kubka.

Przypomniała sobie, że dziewięć lat temu nie piła prawdziwej kawy,

która pobudziłaby jej umysł do działania. Zamiast ciasnego gabinetu miała
zagracone biurko we wspólnym pokoju detektywów. Wtedy to nie ona
dowodziła, tylko Feeney. Wiedziała, że mu to ciążyło. Wiedziała, że
pamiętał każdy krok, wszystkie powikłane tropy i ślepe zaułki. Wszystkie
ofiary.

Trzeba było pamiętać. To wszystko trzeba było pamiętać, żeby coś

takiego nie wydarzyło się drugi raz.

Usiadła przy biurku i posłała wiadomości do Baxtera i Jenkinsona z

rozkazami, by poinformowali swoich współpracowników i natychmiast
stawili się na służbę.

Bezlitośnie przerzuciła ich obowiązki na innych.
Wiedziała, że już za moment w pokoju detektywów rozlegną się jęki i

rzucanie mięsem.

Poprosiła o całą dokumentację archiwalną sprzed dziewięciu lat – w tym

wstępny profil sporządzony przez Mirę – oraz akta i raporty z innych
nierozwiązanych spraw, które łączył ten sam modus operandi.

background image

Skontaktowała się z laboratorium w sprawie rezultatów badań. Zostawiła

e-mail z wiadomością głosową dla głównego technika, Dicka Berensky'ego.

W końcu, z drugim kubkiem kawy na biurku, zaczęła pisać raport.
Wprowadzała ostatnie poprawki, kiedy zjawił się Roarke. Postawił na

biurku termoizolującą miseczkę i wręczył Eve jednorazową łyżkę.

– Jedz.
Eve ostrożnie podniosła wieczko i obejrzała zawartość miseczki.
– Niech to diabli. Skoro zadałeś sobie trud i poszedłeś po coś do

jedzenia, dlaczego przyniosłeś owsiankę?

– Bo dobrze ci zrobi. – Usiadł na jedynym krześle dla gości i pochylił się

nad swoją miseczką. – Zdajesz sobie sprawę, że tutejsza kantyna nie serwuje
niczego, co nawet przy najlepszych chęciach można by uznać za zjadliwe?

– Jajka wcale nie są takie najgorsze. Jeśli dobrze je posolić.
Roarke tylko przechylił głowę.
– Wszystko dobrze solisz, ale jedzenie nie robi się od tego zdrowsze.
Skoro miseczka już stała na biurku, Eve wzięła na łyżkę odrobinę

owsianki. Przynajmniej zapełni pusty żołądek.

– Udręka gliny to główne danie, jakie tu serwują. – Skosztowała i

skrzywiła się. Ale po kilku łyżkach okazało się, że owsianka wcale nie jest
taka najgorsza. – To chyba nie jest policyjne żarcie.

– Nie. Byłem w delikatesach na rogu.
Przez moment jej mina mogła konkurować z naburmuszeniem Peabody.
– Przecież tam mają bajgle i bułeczki.
– Podobno. – Uśmiechnął się Roarke. – Owsianka lepiej ci posłuży.
Możliwe, pomyślała, ale nie sprawi takiej przyjemności.
– Chcę ci coś powiedzieć, zanim to wszystko zacznie się na dobre. Jeśli

w którymś momencie poczujesz, że chcesz się wycofać, po prostu to zrób.

– Nie poczuję, ale rozumiem.
Zjadła jeszcze łyżkę owsianki i odwróciła się, tak by spojrzeć mu prosto

w twarz.

– To zrozum też, że jeśli ja poczuję, że twoje zaangażowanie przynosi

więcej szkód – na poziomie osobistym – niż korzyści śledztwu, będę
musiała się ciebie pozbyć.

– Prywatnie czy zawodowo?
– Roarke!
Odstawił swoją miseczkę, wstał i zaprogramował dla siebie kawę.

background image

Oczywiście mogłaby spróbować się go pozbyć, pomyślał, ale oboje dobrze
wiedzieli, że to niemożliwe.

– W naszym życiu osobistym były, są i będą guzy i sińce, to normalne,

kiedy pracujemy razem. A dokładniej, jeśli ja pomagam ci w pracy.

– Tym razem jest inaczej.
– Tak, to też rozumiem. – Odwrócił się do niej z kubkiem w ręku i

spojrzał jej w oczy. – Już raz nie udało ci się go powstrzymać.

– Nie powstrzymałam go – poprawiła go Eve.
– Można tak powiedzieć. Dlatego uważasz to za sprawę osobistą. Choć

bardzo się starasz, by było inaczej, to sprawa osobista. Wiem, że teraz
będzie ci trudniej i że nam może być trudniej. Ale przez tych dziewięć lat
dużo się zmieniło. Bardzo wiele rzeczy.

– Dziewięć lat temu nikt mnie nie zmuszał do jedzenia owsianki.
– Właśnie. – Wykrzywił usta.
– Mało prawdopodobne, żebyśmy uratowali tę drugą, Roarke. Jeśli nie

wydarzy się jakiś cud, nie uratujemy jej.

– No tak, ty już się martwisz, że nie uratujesz następnej ofiary. Wiem,

jak bardzo ci to ciąży, jak cię to zjada i dręczy. Masz kogoś, kto cię rozumie,
kto cię kocha i kto dysponuje stosownymi środkami.

Podszedł do niej tylko po to, by dotknąć dłonią jej twarzy.
– Może jego styl przez te lata niewiele się zmienił, Eve, ale twój zmienił

się, i to bardzo. I jestem absolutnie przekonany, że na tej jednej się skończy.
Ty położysz temu kres.

– Ja też chcę w to wierzyć. No, dobra. – Nabrała ostatnią łyżkę owsianki.

– Koniec tej drzemki Peabody. Muszę dokończyć swój raport, przygotować
informacje dla ekipy. Zamówiłam też kopie starych raportów i złożyłam
prośbę o udostępnienie dokumentów dotyczących morderstw, które były mu
przypisywane. Znajdź Peabody, powiedz jej, żeby przyniosła te stare akta, a
potem oboje możecie zacząć wszystko przygotowywać. Mnie zajmie to
jeszcze z dziesięć minut.

– Dobra. Ale jeśli w sali konferencyjnej macie tę lurę co zwykle, to

zabieram ze sobą normalną kawę.

Zgodnie z obietnicą dziesięć, minut później Eve weszła do sali

konferencyjnej z pudłem pełnym dokumentów. Tuż za nią dwóch
mundurowych taszczyło dodatkową tablicę.

– Najpierw bieżąca sprawa – powiedziała do Peabody. – A potem

background image

zrobimy sobie lekcję historii. – Wyjęła z pudła dokumenty i rozłożyła je na
stole konferencyjnym. – Wygenerowałam zdjęcia miejsca i zwłok. Rzuć na
drugą tablicę.

– Tak jest.
Podeszła do wiszącej na ścianie białej tablicy i zaczęła pisać.
Jej drukowane pismo zawsze zdumiewało Roarke'a. Litery były

precyzyjne, wprost idealne, w przeciwieństwie do jej normalnego pisma,
które przypominało hieroglify. Napisała na tablicy nazwisko ofiary i czas,
od momentu gdy wyszła z klubu, poprzez przypuszczalną godzinę zgonu, aż
po znalezienie zwłok.

Podkreśliła dane kreską na całą szerokość tablicy i przystąpiła do

wypisywania pozostałych ofiar, zaczynając od Corrine Dagby.

To nie tylko dane, zrozumiał Roarke. Coś w rodzaju upamiętnienia

zmarłych. Żeby o nich nie zapomniano. Wynotowała je dla siebie, pomyślał,
bo od tej chwili była za nie odpowiedzialna.

Wszedł Feeney.
– Chłopak jest czysty. Znaczy, dzieciak Newkirka. – Jego wzrok

powędrował ku tablicy i tam się zatrzymał. – Gil przyrzekł odgrzebać swoje
stare notatki z tamtej sprawy.

– Dobra.
– Włączyłem McNaba i Callendar. McNab zna twój rytm pracy i nie

będzie ujadał na żmudną robotę. A Callendar jest świetna. Nie przeoczy
żadnego szczegółu.

– Ściągnęłam Baxtera, Truehearta, Jenkinsona i Powella.
– Powella?
– Jakieś trzy miesiące temu przeniósł się z sześćdziesiątego piątego.

Dwadzieścia lat w firmie. Nie odpuści, dopóki nie rozbierze sprawy na
atomy. W ekipie mundurowych mam Harrisa i Darnella. Obaj bardzo
solidni. Ale dowodził będzie Newkirk. Był pierwszy na miejscu zbrodni i
dokładnie zna poprzednią sprawę.

– Jeśli jest taki jak ojciec, to porządny z niego glina.
– Tak, właśnie tak myślę. Tibble, Whitney i Mira powinni już być w

drodze.

Odsunęła się od tablicy.
– Najpierw omówię bieżącą sprawę. Chcesz przypomnieć szczegóły

swojego dochodzenia?

background image

Feeney pokręcił głową.
– Ty to zrób. Może zobaczę coś nowego, kiedy spojrzę na to z innej

strony. – Wyjął z kieszeni książeczkę. – Moje oryginalne notatki –
powiedział, wręczając jej notes. – Sobie zostawiłem kopię.

Wiedziała, że nie tylko przekazał jej swoje zapiski. W tym momencie

oddał jej także dowodzenie. Jego gest wywołał jakiś dziwny skurcz tuż pod
jej sercem.

– Jesteś pewien?
– Tak. Właśnie tak powinno być. – Odwrócił się, gdy sala zaczęła

wypełniać się policjantami.

Przywołała jednego z mundurowych i poleciła mu rozdać przygotowane

wcześniej materiały, a sama w tym czasie przyglądała się tablicy, którą
Peabody rozstawiła z pomocą Roarke'a.

Te wszystkie twarze, pomyślała. Ten ogrom bólu. Jak wygląda ta, którą

miał teraz? Jak się nazywa? Czy ktoś jej szuka?

Jak długo wytrzyma?
Kiedy weszli Whitney i Mira, Eve rozpoczęła odprawę. Od razu rzucił

jej się w oczy ciekawy kontrast, jaki stanowiła ta para. On – postawny
mężczyzna o ciemnej karnacji i piętnie długoletniej służby odciśniętym na
twarzy, i ona – tak uroczo spokojna i delikatna w swoim eleganckim
bladoróżowym kostiumie.

– Pani porucznik. Komisarz jest w drodze.
– Dziękuję, panie komendancie. Ekipa obecna w całości. Mira, w

każdym folderze jest kopia profilu sporządzonego przez ciebie dziewięć lat
temu, ale jeśli uznasz za stosowne, to w każdej chwili możesz go uzupełnić
ustnie.

– Chciałabym jeszcze raz przejrzeć notatki dotyczące zabójstw.
– Oczywiście, udostępnię materiały. Panie komendancie, chce pan coś

dodać?

– Nie. Do rzeczy, Dallas. – Odsunął się, kiedy do sali wszedł Tibble.
Szef policji był wysokim mężczyzną. Eve uważała go za człowieka

powściągliwego. Był skryty i opanowany, ale nie wątpiła, że gdyby było
inaczej, nie doszedłby tak wysoko. Zajmował się polityką – zło konieczne –
wiedziała jednak, że wydział zawsze na tym korzystał.

Ciemna skóra, ciemne oczy, ciemny garnitur – to wszystko należało do

jego wizerunku, uznała. Podobnie jak silny głos i silna wola.

background image

– Komisarzu Tibble.
– Pani porucznik. Przepraszam, jeśli opóźniłem odprawę.
– Nie, wszystko idzie zgodnie z planem. A teraz, jeśli jest pan gotowy...
Pokiwał tylko głową, po czym przeszedł na tył sali. Nie usiadł, ale stał.

Obserwator.

Eve dała Peabody znak i podeszła do przodu. Wiszący na ścianie za jej

plecami ekran mrugnął.

– Sarifina York – zaczęła Eve. – W chwili zgonu lat dwadzieścia osiem.
Zaczęła od ofiary, uświadomił sobie Roarke. Każdy glina z ekipy

powinien mieć wbite do głowy nazwisko i wizerunek zamordowanej. Każdy
z nich ma o niej myśleć i cały czas pamiętać, mimo rutyny, zalewu
informacji, mimo długich godzin pracy i napięcia.

Kiedy już miała pewność, że ani na chwilę nie zapomną o tym, co

spotkało tę kobietę, przeszła do omawiania następnych przypadków.

Mówiła kolejno o nich wszystkich. O każdej ofierze. Nazwiska, twarze,

wiek, sposób, w jaki były torturowane i jak umarły. Choć bardzo długo to
trwało, nikt jej nie przerywał. Nikt nie wykazywał oznak zmęczenia.

– Uważamy, że te dwadzieścia trzy kobiety zostały porwane,

torturowane i zamordowane przez tego samego sprawcę. Istnieje duże
prawdopodobieństwo, że jest więcej ofiar, które nie zostały zgłoszone, lub
których nie połączono ze sprawcą, nie wszystkie ciała udało się znaleźć.
Poza tym nie wszystkie mógł zabić w ten sam sposób. Mogą być
wcześniejsze ofiary, sprzed zabójstwa Corrine Dagby, zanim zdecydował się
na tę określoną metodę.

Urwała na chwilę, by się upewnić, że cała uwaga i wszystkie oczy

skierowały się na zdjęcie pierwszej ofiary, zrozumiał Roarke.

– Jego postępowanie różni się bardzo nieznacznie, jeśli porównać

kolejne zbrodnie, co sami zobaczycie w kopii teczki z aktami sprzed
dziewięciu lat. Pełne wersje teczek ze spraw przypisywanych naszemu
sprawcy dostaniecie wkrótce.

Jej oczy lustrowały salę, a Roarke'owi wydawało się, że wszystko widzą.
– Jego metodologia od początku jest typowa dla serii. Uważamy, że

śledzi i selekcjonuje swoje ofiary – wszystkie w obrębie określonej grupy
wiekowej, rasy i płci – poznaje ich zwyczaje i rozkład dnia. Wie, gdzie
mieszkają, wie, gdzie pracują, gdzie robią zakupy i z kim sypiają.
Dwadzieścia trzy kobiety, o których nam wiadomo. Każda była konkretnym,

background image

wcześniej obranym i dokładnie zaplanowanym celem. Nie łączyło ich nic
poza wiekiem i podstawowymi cechami fizycznymi. Żadna z ofiar nie
zauważyła, by ktoś ją śledził. Nie skarżyły się przyjaciółkom, krewnym,
współpracownikom, że ktoś je zaczepiał czy nękał. W każdym z
przypadków kobieta opuściła miejsce przebywania i od tej pory nikt jej nie
widział aż do momentu znalezienia zwłok.

Musi więc dysponować jakimś prywatnym środkiem transportu. Zawozi

nim ofiary do wcześniej przygotowanego pomieszczenia. Cała procedura
zabiera mu – jak w przypadku Sarifiny York – kilka dni. We wszystkich
poprzednich przypadkach, opierając się na wyliczeniach czasowych i
raportach lekarzy sądowych, zdołaliśmy wykazać, że drugą ofiarę wybiera i
uprowadza, zanim skończy z pierwszą. A potem trzecią, zanim skończy z
drugą.

Streściła raporty detektywów z miejsc zbrodni i analizy lekarzy

sądowych, koncentrując się na procesie torturowania i sposobie zadawania
śmierci.

Roarke usłyszał, jak Callendar z wydziału elektronicznego po cichu

jęknęła „O Jezu", gdy Eve zagłębiła się w szczegóły.

– Czasami może lekko odbiegać od wypracowanej metody – podjęła

przerwany wątek Eve. – Dopasowuje ją indywidualnie do ofiary. Jak wynika
z profilu przygotowanego przez doktor Mirę, metoda uzależniona jest od
wytrwałości ofiary, jej tolerancji na ból, woli przetrwania. Jest bardzo
ostrożny, metodyczny, cierpliwy. Najprawdopodobniej to dojrzały
mężczyzna o wysokim ilorazie inteligencji. Mieszka sam, ma stały dochód.
Raczej wyższy przedział. Choć wybiera określone kobiety, nie ma dowodu,
by wykorzystywał je seksualnie.

– Marna pociecha – mruknęła Callendar, a Eve, nawet jeśli to usłyszała,

nie dała po sobie poznać.

– Nie interesują go seks, kontrola ani władza. Ofiary nie są dlań istotami

seksualnymi. Wycinając, oczywiście pośmiertnie, na ich torsie czas, który
im poświęcił, w pewnym sensie przyczepia im etykietkę. Podobne znaczenie
ma obrączka, którą wkłada im na palec. Dowód własności. – Zerknęła na
Mirę, szukając u niej potwierdzenia.

– Tak – zgodziła się Mira. Urocza kobieta z miękko falującymi czarnymi

włosami zaczęła mówić spokojnym głosem: – To rytualne zabójstwa, choć
nie do końca standardowe. To jego prywatny rytuał, od wyboru ofiary

background image

zaczynając, poprzez śledzenie, uprowadzenie, aż po torturowanie,
przywiązanie do szczegółów, w tym dokładne mierzenie czasu i staranne
przygotowanie zwłok. Obrączka świadczy o intymnym związku i
znamionuje poczucie własności. One do niego należą. Bardzo
prawdopodobne, że symbolizują kobietę, która kiedyś była dla niego ważna.

– Obmywa je, ciało i włosy – kontynuowała Eve. – Choć usuwa

większość śladów, jednak poprzednim razem udało nam się zidentyfikować
markę mydła i szamponu, których używał. Ekskluzywne kosmetyki, co
oznacza, że wygląd ofiar ma dla niego znaczenie.

– Tak – potwierdziła Mira, gdy Eve znów na nią spojrzała. – I to duże.
– To ma znaczenie, podobnie jak metoda pozbywania się zwłok. Układa

je na czystym białym prześcieradle, zazwyczaj w parku lub na terenie
zielonym. Nogi złączone – a więc znów poza pozbawiona podtekstu
seksualnego – za to ramiona rozrzucone na boki.

– Coś w rodzaju otwarcia – skomentowała Mira. – Lub uścisku. A wręcz

akceptacji tego, co się wydarzyło.

– Do tego momentu jego postępowanie jest typowe dla seryjnego

mordercy. Potem nieco się różni. Peabody, dokładny przebieg zdarzeń –
poleciła Eve, po czym odwróciła się, gdy na ekranie wyświetliły się
informacje. – Nie eskaluje przemocy, czas między kolejnymi zabójstwami
zawęża się tylko minimalnie. Zajmuje się tym przez dwa, trzy tygodnie, po
czym robi przerwę. A potem po roku, dwóch cykl się powtarza, ale w innym
miejscu. Jego podpis zidentyfikowano w Nowym Jorku, Walii, na Florydzie,
w Rumunii, Boliwii i tym razem znów w Nowym Jorku.

– Dwadzieścia trzy kobiety, dziewięć lat, cztery kraje. Ten arogancki

sukinsyn wrócił do nas i właśnie tu skończy.

W tym momencie Roarke dostrzegł jej gniew, nad którym doskonale

panowała, przedstawiając dane, nazwiska, metody i dowody. Teraz pokazała
oblicze mścicielki.

– Tym razem jest to kobieta w wieku dwudziestu ośmiu – trzydziestu

trzech lat. Brązowe włosy, jasna skóra, normalna lub szczupła budowa ciała.
Już ją ma. Znajdziemy go. Odbijemy dziewczynę. Zaraz przydzielę wam
indywidualne zadania. Jeśli macie jakieś pytania czy wątpliwości,
zaczekajcie, aż skończę. Teraz powiem tylko jedno. Dorwiemy go. Złapiemy
go tu, w Nowym Jorku. Przygotujemy tak precyzyjne oskarżenie, że będzie
się dusił, będzie czuł, jak ściska mu gardło o każdej godzinie, każdego dnia,

background image

każdego roku, jaki spędzi w celi.

To nie był tylko gniew, zauważył Roarke, ale i duma. Wlewała w nich

wszystkich ten gniew i tę dumę, tak by wzięli się do roboty i pracowali, aż
padną.

Była wspaniała.
– Nie wyjdzie, nie wyjedzie, nie wyleci ani nie wyczołga się z tego

miasta – oświadczyła dobitnie Eve. – Nie wymknie się sądowi tylko dlatego,
że ktoś z nas nawalił i podsunął jego adwokatowi lukę wielkości pchlej
dupy. Zapłaci, już ja się o to postaram. Zapłaci cholernie wysoką cenę za
każdą z tych dwudziestu trzech kobiet.

background image

Rozdział 4

Kiedy Eve na moment zamilkła, Tibble przeszedł do przodu.

Automatycznie odsunęła się na bok, ustępując mu miejsca na środku.

– Wasza ekipa ma moje pełne wsparcie. Możecie dysponować całym

wyposażeniem nowojorskiej policji, macie dostęp do wszelkich źródeł.
Pracujecie w pełnym wymiarze godzin. Jeśli oficer prowadzący uzna, że
potrzebujecie pomocy, a komendant się zgodzi, dostaniecie więcej ludzi. W
tej ekipie żadne zwolnienia, z wyjątkiem snu i chorobowego, nie wchodzą w
grę, dopóki sprawa nie zostanie zamknięta.

Urwał, czekając na komentarze.
– Jestem przekonany – podjął, wyraźnie zadowolony z ich reakcji – że

każdy członek tego zespołu bez mrugnięcia okiem będzie wypruwał sobie
flaki, dopóki ten sukinsyn nie zostanie zidentyfikowany, zatrzymany i
zapuszkowany na resztę swojego wynaturzonego życia. Jesteście
odpowiedzialni nie tylko za jego złapanie, ale przede wszystkim za to, żeby
dzięki waszemu śledztwu dostał się za kraty. Niech nikt nie waży się tego
spieprzyć. Nie życzę sobie żadnych wpadek, dlatego liczę, że porucznik
Dallas obedrze was ze skóry, jeśli choćby przez myśl wam przejdzie, żeby
coś spieprzyć.

Ponieważ mówiąc to, popatrzył na nią, Eve po prostu kiwnęła głową.
– Tak jest.
– Media będą krążyć nad wami jak sępy. Rozważaliśmy wprowadzenie

kodu niebieskiego, ale pomysł został odrzucony. Mamy chronić
społeczeństwo. Ludzie muszą mieć świadomość, że celem jest konkretny typ
kobiet. Wszelkich informacji będzie udzielał mediom tylko jeden głos. Nikt
inny. Jeden jedyny głos, który reprezentuje tę ekipę i ten wydział. Tym
głosem będzie porucznik Dallas. Wszystko jasne? – zapytał, patrząc jej w
oczy.

– Tak jest, panie komisarzu – odparła Eve z wyraźnie mniejszym

entuzjazmem.

– Pozostali nie komentują, nie dyskutują z reporterami, nie odpowiadają

nawet na pytanie o godzinę i temperaturę. W razie czego odsyłacie
wszystkich do porucznik Dallas. Nie będzie żadnych przecieków, z
wyjątkiem takich, które zatwierdzi wydział. Jeśli dojdzie do

background image

niekontrolowanego wycieku i dowiem się, kto był źródłem – a możecie być
pewni, że się tego dowiem – ta osoba zostanie przeniesiona do archiwum
przy Bowery. Dorwijcie drania. Szybko i czysto. Pani porucznik, do roboty.

– Tak jest, panie komisarzu. Dobra, wszyscy znają rozkazy. Do roboty.
Kiedy zaszurały buty i krzesła, Tibble dał znak Eve.
– Konferencja prasowa w południe. – Podniósł palec, jakby spodziewał

się jakiejś reakcji z jej strony. – Wygłosi pani oświadczenie. Krótko i
rozsądnie. Przez pięć minut będzie pani odpowiadać na pytania. I ani
sekundy dłużej. To niezbędne, pani porucznik.

– Zrozumiałam. Panie komendancie, poprzednim razem nie

ujawnialiśmy treści napisów, jakie wycinał na piersiach ofiar.

– Tym razem też nie ujawniajcie. Proszę przesyłać mi kopie wszystkich

raportów, pytań, wniosków. – Tibble jeszcze raz spojrzał na tablice, na
twarze ofiar. – Co on widzi, kiedy na nie patrzy? – zapytał.

– Potencjał – odparła bez namysłu Eve.
– Potencjał? – powtórzył Tibble, przenosząc na nią wzrok.
– Tak, myślę, że właśnie to widzi. Z całym szacunkiem, sir, ale muszę

brać się do pracy.

– Oczywiście. Odejść.
Podeszła do Feeneya.
– Czy to pomieszczenie może być bazą dla elektroników?
– Obleci. Sprowadzimy tu nasz sprzęt i zaraz się rozstawimy. On wrócił.

Wrócił na to samo miejsce, dlatego zastanawiam się, czy korzysta z tego
samego adresu co poprzednio. Pewnie ma jakiś lokal. Może nawet tam
mieszka, kiedy nie pracuje.

– Odosobniony dom, może jakiś pusty magazyn? Jest tego mnóstwo w

mieście i okolicy – zastanawiała się na głos Eve. – Bydlak może pracować
po drugiej stronie rzeki, w Jersey, a Nowy Jork traktować jak śmietnik. Ale
jeśli korzysta z tego samego lokum – a facet robi wrażenie kogoś, kto ma
swoje nawyki, nie? – to nieco zawęża poszukiwania. Sprawdzimy
właścicieli budynków, w których rachunki przez ostatnie dziewięć lat
przychodziły na to samo nazwisko. Dziesięć, poprawiła się. – Dajmy mu
trochę czasu na przygotowania.

– Tak, to zawęża sprawę – mruknął Feeney. – Teraz to mniej więcej tak,

jak szukanie mrowiska na pustyni.

– Możesz się zająć Biurem Osób Zaginionych? Westchnął głośno i

background image

wsunął ręce do wypchanych kieszeni spodni.

– Za każdym razem będziesz mnie pytać, czy łaskawie zechcę coś

zrobić?

Eve poruszyła ramionami i odruchowo ukryła dłonie w kieszeniach.
– Trochę dziwnie się czuję.
– Przecież już nie raz zajmowałem się elektroniczną stroną twoich

spraw.

– Nie o to chodzi, Feeney. – Zaczekała, aż ich oczy się spotkają, aż

będzie miała pewność, że dobrze się rozumieją. – Oboje wiemy, że tym
razem jest inaczej. Dlatego, jeśli coś cię gryzie, chcę o tym wiedzieć.

Spojrzał na mundurowych i członków ekipy, którzy wnosili do sali

sprzęt i ustawiali stoły. W końcu przechylił głowę i gestem poprosił, by Eve
podeszła z nim w róg pomieszczenia.

– Gryzie mnie, ale nie tak, jak myślisz. Zżera mnie, że wtedy nie

dorwaliśmy sukinsyna. Że mi się wymknął.

– Pracowałam z tobą, mieliśmy ekipę. To obciąża nas wszystkich.
Jego podpuchnięte oczy spotkały się z jej oczami.
– Sama wiesz, jak to jest.
Wiedziała, oczywiście, że wiedziała. To on nauczył ją odpowiedzialności

i ciężaru dowodzenia.

– Tak. – Przeczesała dłonią włosy. – Tak, wiem.
– Tym razem wszystko skupi się na tobie. To ciebie będą atakować, bo

oboje wiemy, że zanim go dorwiemy, pojawi się następne nazwisko, a na tej
tablicy zawiśnie następne zdjęcie. Będziesz musiała z tym żyć. Nic na to nie
poradzisz, po prostu trzeba z tym żyć. Potwornie mnie to gryzie – powtórzył.
– Ale byłoby mi cholernie ciężko, gdyby wyznaczono innego prowadzącego.
Jasne?

– Tak, jasne.
– Zacznę sprawdzać listę osób zaginionych. – Przechylił głowę w

kierunku Roarke'a. – Nasz cywil świetnie się nada do sprawdzania
nieruchomości.

– Racja. Zleć mu to. A ja wpadnę tymczasem do labo i spróbuję

przekupić albo postraszyć naszego Dicka, żeby pospieszył się z tymi
raportami. – Zerknęła za siebie i zobaczyła, że Roarke wraz z McNabem
zajęli się już organizowaniem bazy danych i tworzeniem centrum
komunikacyjnego. – Jeszcze tylko zamienię słówko z cywilem.

background image

Podeszła do Roarke'a i klepnęła go w ramię. Związał włosy w kucyk, jak

to często robił, gdy zabierał się do poważnej elektroniki. Wciąż miał na
sobie sweter i dżinsy, które włożył... czyżby to było tego ranka? – kiedy
wyruszali z domu na miejsce zbrodni.

Pomyślała, że wygląda raczej jak członek ekipy niż król światowego

biznesu.

– Potrzebuję cię na minutę – powiedziała, po czym odsunęła się o kilka

kroków.

– W czym mogę pomóc, pani porucznik?
– Feeney ma dla ciebie robótkę. Powie ci, o co chodzi. Ja znikam z

Peabody. Chciałam tylko... posłuchaj, tylko niczego nie kupuj.

Uniósł brwi, a na jego twarzy pojawiło się rozbawienie.
– Na przykład czego?
– Zabawek elektronicznych, nowych mebli, lunchu na zamówienie,

tancerek. Wszystko jedno – rzuciła obojętnie, machając dłonią. – Nie
ściągnęłam cię tu po to, żebyś sponsorował nowojorską policję.

– A jeśli poczuję głód albo zachce mi się potańczyć?
– Jakoś to opanuj.
Delikatnie szturchnęła go w pierś, co zinterpretował – zupełnie

prawidłowo – jako uczucie i ostrzeżenie.

– I nie licz, że będę cię całować na dzień doby i do widzenia, ani nic w

tym stylu, kiedy jesteśmy w pracy. Bo wyglądamy jak...

– Małżeństwo? – Uśmiechnął się, widząc jej miażdżące spojrzenie. –

Dobrze, pani porucznik, postaram się panować nad wszystkimi popędami.

Akurat, pomyślała, ale musiała się tym zadowolić.
– Peabody! – zawołała. – Ze mną.
Wychodząc, Delia zatrzymała się jeszcze przed automatem i kupiła

dietetyczną pepsi dla siebie i zwykłą dla Eve.

– Trzeba sobie podnieść poziom kofeiny. Jeszcze nigdy nie pracowałam

nad czymś takim. Łapiesz sprawę, a kilka godzin później masz już całą
ekipę, salę konferencyjną, a szef wygłasza mowę.

– Pracujemy nad sprawą.
– Tak, tylko że tym razem to nie tylko ta sprawa, ale też ta sprzed

dziewięciu lat. I oczywiście wszystkie, które wydarzyły się pomiędzy, a nie
zostały wyjaśnione. Dużo piłek w powietrzu.

– Jedno i to samo śledztwo – powiedziała Eve, gdy wsiadały do

background image

samochodu. – Jedna sprawa w wielu częściach.

– Ramiona – odezwała się po minucie Peabody. – To jak ramiona.

Zupełnie jak ośmiornica.

– Ta sprawa to ośmiornica.
– Ma te wszystkie macki, te różne ramiona, ale głowa jest tylko jedna.

Dorwiesz głowę, będziesz mieć całość.

– Racja – odparła Eve. – Nie najgorzej. Ta sprawa to ośmiornica.
– I powiedzmy, że dobra, może z początku nie złapiesz głowy, nie tak od

razu, ale chwytasz jedną z tych macek, a potem...

– Zrozumiałam, Peabody. – W jej głowie zaczęła już pływać gigantyczna

ośmiornica, dlatego Eve odetchnęła z ulgą, gdy odezwał się sygnał łącza.

– Dallas.
– Cześć, co słychać?
– Nadine. – Wzrok Eve na moment powędrował ku ekranowi, z którego

uśmiechała się do niej promiennie Nadine Furst, najcenniejszy towar w
świecie mediów.

– Konferencja prasowa, ty jako rzeczniczka wydziału. Wiem, jak to

kochasz.

– Jestem oficerem prowadzącym.
– Wiem o tym. – Na ekranie kocie oczy Nadine zabłysły w oczekiwaniu.

– Ale czy ta sprawa ma w ogóle jakiś smaczek? Martwa kobieta w parku,
nadal niezidentyfikowana.

– Podamy nazwisko na konferencji.
– Może jakaś podpowiedz? Gwiazda?
– Nie będzie podpowiedzi.
– Hej, bądź kumpelą.
Problem w tym, że były kumpelami. Co więcej, Nadine można było ufać.

I mogła się przydać, uznała Eve.

– Myślę, że będziesz chciała przyjść na tę konferencję, Nadine.
– Mam konflikt. Po prostu...
– Przyjdziesz, a jak już będzie po wszystkim, wstąpisz do mojego biura.
– Wywiad po wygłoszeniu oświadczenia na konferencji to musztarda po

obiedzie, Dallas.

– Nie będzie wywiadu. Tylko ty i ja. Bez kamery. Nadine, mówię serio,

chcesz przyjść.

– Będę.

background image

– Sprytnie – stwierdziła Peabody, kiedy Eve się rozłączyła. – Bardzo

sprytnie. Sprowadź ją, potarguj się, a potem wyciągnij od niej źródła i
kontakty.

– Będzie milczeć, jeśli ją poproszę – zgodziła się Eve. – No i będzie

idealnym nośnikiem dla wydziałowo usankcjonowanych przecieków. –
Zaparkowała i poruszyła ramionami. – Chodźmy poznęcać się nad Śliskim
Dickiem.

Dick Berensky zasłużył sobie na to przezwisko. Nie dość, że miał

jajowatą głowę i przylizane czarne włosy, to jeszcze jego osobowość była
bardziej oleista niż puszka sardynek. Oślizgły i moralnie podejrzany typ. To
mało powiedzieć, że był otwarty na łapówki – on się ich spodziewał.

Jednak oprócz tego, że był kretynem, kierował najwyższej klasy

laboratorium i znał się na swojej robocie tak samo jak na rozmieszczeniu
pryszczy na tyłku kociaka z ostatniej rozkładówki.

Eve pewnym krokiem szła wzdłuż rzędu długich białych stołów, mijając

stanowiska techników w boksach o przezroczystych ścianach. W końcu przy
jednym ze stołów zauważyła Berensky'ego, jeżdżącego w tę i z powrotem na
swoim stołku na kółkach i stukającego pajęczymi palcami to w klawiaturę,
to znów w ekrany.

Jak na kretyna był cholernie wielozadaniowy, pomyślała.
– Gdzie mój raport? – zaczęła ostro.
Nawet nie podniósł głowy.
– Weź na wstrzymanie, Dallas. Chcesz to mieć zrobione szybko czy

porządnie?

– Chcę to mieć zrobione szybko i porządnie. I nie spieprz mi tego...

Dick.

– Powiedziałem, weź na wstrzymanie.
Zmrużyła oczy, bo kiedy obrócił się na stołku, na jego twarzy malowała

się wściekłość. To nie była jego zwyczajna reakcja.

– Uważasz, że się opieprzam? – warknął. – Myślisz, że tu walę konia?
– Nie byłby to pierwszy raz.
– To też nie jest pierwszy raz, prawda? Szybko przeszukała pamięć.
– Dziewięć lat temu nie byłeś szefem.
– Byłem starszym technikiem. Robiłem skórę i włosy czterech ofiar.

Harte zebrał pochwały, ale to ja wykonałem robotę. Niech to szlag.

Harte, przypomniała sobie Eve, też miał ksywkę: Samochwał.

background image

– A więc wykonałeś robotę. Brawo, brawo. Potrzebna mi teraz analiza

skóry i włosów ofiary.

– Zrobiłem robotę – powtórzył, tym razem z goryczą. – Wykonałem

analizę, przeprowadziłem badanie i zidentyfikowałem coś, po czym prawie
nie było śladu. Dałem wam te cholerne marki mydła i szamponu. To wy nie
złapaliście łajdaka.

– Czyli ty zrobiłeś, co do ciebie należało, a ja nie? – Przysunęła się

bliżej, tak że znaleźli się nos w nos. – To lepiej ty weź na wstrzymanie,
Dick.

– Ach, przepraszam, tylko nie bijcie sędziego. – Peabody w swoim

mniemaniu odważnie stanęła między głównym technikiem a prowadzącą
śledztwo. – Każdy, kto pracował nad tym dziewięć lat temu, teraz przeżywa
mocniej tę sprawę.

– A ty niby skąd możesz wiedzieć? – Dick natarł na Peabody. –

Dziewięć lat temu byłaś w tej swojej komunie, siedziałaś w kręgu z
wolnowiekowcami i śpiewałaś do księżyca.

– Hej.
– Dość tego. – Głos Eve był cichy, ale ton wystarczająco ostry. – Jeśli

sobie z tym nie radzisz, Berensky, zażądam innego technika.

– Ja tu rządzę. To nie twój kram. Ja mówię, kto nad czym pracuje. –

Wyciągnął rękę. – Po prostu weź na chwilę na wstrzymanie. Na minutę, do
ciężkiej cholery.

Ponieważ takie zachowanie nie było do niego podobne, Eve zamilkła i

bez słowa czekała, podczas gdy on przyglądał się swoim długim, ruchliwym
palcom.

– Takie rzeczy się przyczepiają, wiesz? Zostają z tobą gdzieś w środku.

Pojawia się inne gówno, zaczynasz pracować i wydaje ci się, że sobie z tym
poradziłeś, a wtedy to wraca i kopie cię po jajach.

Wziął głęboki oddech i spojrzał na Eve. To nie był tylko gniew,

zauważyła to dopiero teraz, ale gorycz i frustracja, które w pracy
niebezpiecznie ocierały się o rozżalenie.

– Wiesz, kiedy to się skończyło, tak po prostu bez zapowiedzi się

urwało, wszyscy myśleli, że facet nie żyje albo trafił za kratki za coś innego.
Nie dorwaliśmy go, i to było wkurwiające, ale się skończyło. – Berensky
ciężko wypuścił powietrze. – Wcale się nie skończyło. Nie zmarł ani nie
trafił za kratki. On po prostu bujał się po planecie Ziemia i świetnie się

background image

bawił. A teraz wrócił, mam go na stole, i strasznie mnie to wkurwia.

– Jestem prezesem Klubu Wkurwionych. Mogę przyjąć twój wniosek o

członkostwo.

Parsknął śmiechem i kryzys minął.
– Mam te wyniki, tylko sprawdzałem jeszcze dane. Trzeci raz. To nie te

same marki co poprzednio.

– A stare marki są jeszcze w sprzedaży?
– Tak, tak. Sprawa wygląda następująco: przy poprzednich czterech użył

mydła z masłem shea, wzbogaconego oliwą i olejkami, palmowym, różanym
i rumiankowym. Mydło ręcznej roboty, import z Francji. Marki L'Essence,
czy jak tam żabojady to wymawiają. Dziewięć lat temu kostka kosztowała
około piętnastu dolarów. Szampon od tego samego producenta, ta sama
nazwa, z ekstraktami z kawioru i fenkułu.

– Dają kawior do szamponu? – zdziwiła się Peabody. – Co za

marnotrawstwo.

– To tylko rybie jaja, ohydne, jeśli chcesz znać moje zdanie. Technik z

Walii też wytropił ślad i uzyskał ten sam wynik co ja. To samo na Florydzie.
W Rumunii i Boliwii niczego nie znaleźli. Ale teraz zmienił markę.

– Na?
– Nadal jest to mydło robione ręcznie, dalej zawiera masło shea, ale tym

razem z dodatkiem masła kakaowego, oliwy i olejków z grejpfruta i moreli.
A dokładniej z różowego grejpfruta. Produkowane wyłącznie we Włoszech,
i tylko sobie wyobraź, kostka chodzi za pięć dych.

– Czyli podniósł standard.
– Właśnie tak. Poszperałem w internecie, spójrzcie na to. – Na ekranie

pojawiły się zdjęcia mydeł w intensywnych kolorach. Wyglądały niemal jak
biżuteria, ozdobione przeróżnymi kwiatami i ziołami.

– W mieście można to kupić tylko u jednego dystrybutora. Szampon

pochodzi z tego samego miejsca. Olejek z białych trufli, osiem uncji za sto
pięćdziesiąt.

Pociągnął nosem.
– Nie zapłaciłbym tyle nawet za najlepszy trunek – prychnął.
– Ty nie musisz za to płacić – rzuciła obojętnym tonem Eve. – Dostajesz

łapówki.

– Tak, ale mimo wszystko.
Drogie, ekskluzywne produkty. Prestiż, pomyślała Eve. Najlepsze z

background image

najlepszych.

– Co to za sklep?
– Nazywa się Zapachownia. Jeden sklep w samym centrum miasta, przy

Madison i Pięćdziesiątej Trzeciej, drugi w West Village przy Christopher.

– Dobra. A co z prześcieradłem?
– Płótno irlandzkie, siedemset nici w splocie. To kolejna zmiana. Za

pierwszym razem używał egipskiej bawełny, pięćset nici w splocie.
Produkują to w Irlandii i Szkocji. U nas płótno dostępne jest w paru
sklepach, na przykład w ekskluzywnych domach handlowych z
wyposażeniem wnętrz. Marka nazywa się Failte.

Masakrował irlandzki, Eve wiedziała, bo słyszała już to słowo.
– Dobra, prześlij kopie do mnie, Whitneya, Tibble'a i Feeneya.

Przeanalizowałeś skład wody?

– Jeszcze nad tym pracuję. Intuicja mi podpowiada – ale podkreślam, to

tylko intuicja – że to woda miejska, tyle że filtrowana. Może z kranu, na
którym zainstalowano system oczyszczający. W Nowym Jorku mamy
całkiem dobrą wodę. Ale moim zdaniem facet jest fanatykiem czystości.

– Jakkolwiek by na to patrzeć. Dobra, dzięki. Peabody, idziemy na

zakupy.

– Na hot dogi!
– Dallas. – Berensky jeszcze raz obrócił się na taborecie. – Tym razem

zdobądź coś więcej. Przynieś mi coś.

– Pracuję nad tym.
Najpierw zajrzały do butiku w centrum. Gdy weszły do środka, otoczył

je intensywny zapach. Zupełnie jakby zanurzyć nos w jakimś przerośniętym
bukiecie, pomyślała Eve.

Ekspedientki były ubrane w jaskrawe kolory. Miały pasować do

produktów, domyśliła się Eve. A towary ułożono tak, jakby były dziełami
sztuki wystawianymi w niewielkim prywatnym muzeum.

Klienci kręcili się po sklepie i robili zakupy, co wziąwszy pod uwagę

cenę kostki mydła, zmusiło Eve do zastanowienia się, co, u diabła, jest z
nimi nie tak.

Po chwili podeszła do nich blond ekspedientka, która w kozakach na

niebotycznych szpilach musiała mieć ze sto osiemdziesiąt pięć centymetrów
wzrostu. Botki, podobnie jak niewiarygodnie obcisła spódniczka i
miażdżący żebra żakiet, były koloru niedojrzałego banana.

background image

– Witam w Zapachowni. Czym mogę dziś paniom służyć?
– Informacją. – Eve wyjęła odznakę.
– Jakiego rodzaju?
– Mydło z olejkiem kokosowym i masłem shea, oliwą, różowym

grejpfrutem...

– Z linii cytrusowej. Tak, oczywiście, proszę ze mną.
– Nie chcę mydła. Chcę listę klientów, którzy kupili to mydło. I szampon

z olejkiem truflowym. Chodzi mi o klientów, którzy kupili oba te produkty.

– To może być trudne, bo...
– Ja to pani ułatwię. Dane klientów albo nakaz, ale wtedy zamkniemy

sklep na kilka godzin. Może nawet dni.

Blondynka chrząknęła.
– Powinna pani porozmawiać z menedżerką.
– Jasne.
Gdy sprzedawczyni znikła, Eve rozejrzała się i zauważyła Peabody

obwąchującą miniaturowe ścinki mydła, wystawione jako próbki towaru.

– Uspokój się.
– Nigdy nie będzie mnie stać na coś więcej niż tylko skrawki takich

luksusów. Ja tylko sobie wącham. To mi się podoba... gardenia. Starodawne,
ale bardzo sexy. Kobiece, jakby powiedział mój facet. A widziałaś te
butelki? Olejki do kąpieli...

Jej zamglony wzrok błądził po półce, na której wystawiono gustowne,

przypominające biżuterię buteleczki w delikatnych pastelowych barwach.

– Prawdziwe czary…
– Tak, płacisz parę stów za coś, co spływa ze ściekami. Butelka, która

kosztuje tyle forsy, powinna zawierać coś, co nadaje się do picia.

Odwróciła się, bo podeszła do niej inna kobieta. Drobna, w szafirowym

kostiumie, miała rude włosy.

– Jestem Chessie, menedżerka. Jakiś problem?
– Nie u mnie. Potrzebna mi lista klientów, którzy kupili dwa konkretne

produkty. Te produkty mają związek z prowadzonym przeze mnie
policyjnym śledztwem.

– Rozumiem. Czy mogłabym zobaczyć jakiś identyfikator?
Eve jeszcze raz wyjęła odznakę. Chessie długo jej się przyglądała, po

czym podniosła wzrok i spojrzała na Eve.

– Porucznik Dallas?

background image

– Zgadza się.
– Z przyjemnością zrobię wszystko, by pani pomóc. O jakie produkty

chodzi?

Eve wyjaśniła, kiwnęła głową, gdy kobieta przeprosiła ją na chwilę i

popatrzyła za nią, jak wyszła.

– Peabody. – Kiedy się obejrzała, jej partnerka rozcierała na dłoni

kropelkę balsamu z maleńkiej buteleczki.

– Jak jedwab – westchnęła nabożnie Peabody. – Jak płynny jedwab.

Moja kuzynka robi mydła i takie różne balsamy do ciała, są bardzo fajne, ale
to...

– Przestań się tym wszystkim nacierać. Jeżdżę z tobą w jednym

samochodzie, będzie zalatywało jakąś koszmarną łąką.

– Łąki są sielskie.
– Dokładnie. Koszmarne. Mógł robić tu zakupy – powiedziała, myśląc

głośno. – Albo w tym drugim sklepie. Albo w sieci. Cholera, mógł też kupić
to draństwo we Włoszech, czy gdzie tam je jeszcze sprzedają, i przywieźć ze
sobą do kraju. Ale to już coś.

Tymczasem Chessie wróciła z wydrukami.
– Nasz system nie zanotował sprzedaży obu produktów jednocześnie.

Ani gotówką, ani kartą. Sklep przy Madison Avenue niestety też.
Skontaktowałam się z nimi. Na wszelki wypadek przygotowałam wydruki
wszystkich sprzedaży tych produktów z naszych sklepów. Oczywiście nie
dysponujemy nazwiskami klientów, którzy płacili gotówką. Wzięłam pod
uwagę ostatnie trzydzieści dni, ale mogę poszukać wcześniej, jeśli to w
czymś pomoże.

– To powinno na razie wystarczyć. Dziękuję. – Eve wzięła wydruki. –

Dostała pani memo o mojej wizycie?

– Tak, oczywiście. Czy mogę jeszcze coś dla pani zrobić?
– Nie teraz.
– Skoro otrzymała polecenie „Współpracować z porucznik Dallas", to

znaczy, że Roarke jest właścicielem tego sklepu – stwierdziła Peabody, gdy
wyszły na ulicę. – Czyli możesz sobie pływać w tych olejkach, kiedy tylko
masz ochotę. Jak to się stało, że...

– Zaczekaj. – Wyjęła łącze i skontaktowała się z Roarkiem.
– Pani porucznik.
– Czy produkujesz pościel, prześcieradła i poszewki pod nazwą Failte?

background image

– Tak, a czemu pytasz?
– Później ci wyjaśnię. – Zakończyła połączenie. – Nie kupuję tych

zbiegów okoliczności, Peabody.

– Och. Dopiero teraz załapałam. Pierwsza ofiara pracowała u niego,

została umyta produktami z jego sklepu i ułożona na prześcieradle, które on
produkuje. Hm, ja też tego dziś nie kupuję, dzięki. Ale nie wiem, co to, u
diabła, znaczy.

– Jedziemy. Ty prowadzisz. – Eve jeszcze raz sięgnęła po komunikator i

skontaktowała się z Feeneyem. – Osoby zaginione, dodaj nowe dane. Szukaj
kobiety pracującej u Roarke'a. Tylko na razie nic mu nie mów. Po prostu
sprawdź, czy w ciągu kilku ostatnich dni nie zgłoszono zaginięcia osoby,
która pasuje do profilu i pracuje u Roarke'a.

– Jasne. Na razie mam trzy potencjalne ofiary, ale nadal sprawdzam. Daj

mi jeszcze moment. A ty nie powinnaś uczestniczyć teraz w tej medialnej
szopce?

– Właśnie tam jadę.
– W porządku – mruknął. – Długo to trwa. Te wszystkie działy w jego...

Sukinsyn! Gia Rossi, lat trzydzieści jeden, pracuje jako trener personalny i
instruktorka w BodyWorks, filii Health Conscience, która należy do
koncernu Roarke Enterprises. Wczoraj zgłoszono jej zaginięcie.

– Weź jednego mundurowego, jedźcie do jej miejsca pracy, do

mieszkania, pogadajcie z osobą, która zgłosiła zaginięcie, żeby...

– Znam procedurę, Dallas.
– Racja. To do roboty, Feeney. – Rozłączyła się. – Cholerne media.
– Dallas, musisz mu o tym powiedzieć. Musisz powiedzieć o tym

Roarke'owi.

– Wiem, wiem. Ale najpierw muszę odbębnić to przeklęte

przedstawienie. I pomyśleć. Muszę to wszystko przemyśleć. Roarke jakoś
sobie z tym poradzi. Nie ma innego wyjścia.

Nad tym będzie się zastanawiać później. W tej chwili mogła jedynie

myśleć o tym, że prawdopodobnie jest już za późno dla Gii Rossi. Mogła
jedynie wyobrażać sobie, co już jej zrobił.

Obmywał ją przy dźwiękach „Falstaffa". Zawsze wprawiało go to w

dobry nastrój – ta muzyka i ten drobny obowiązek. Jego partnerka musiała
być absolutnie czysta, zanim mógł przystąpić do pracy. Szczególną

background image

przyjemność sprawiało mu mycie jej włosów – ślicznych brązowych
włosów.

Oczywiście uwielbiał zapachy – te cytrusowe nuty, kobiecy zapach

połączony z zapachem strachu.

Łkała, kiedy ją mył, trochę pochlipywała, co lekko go niepokoiło. Wolał

krzyki, przekleństwa, błagania, modlitwy niż to bezładne zawodzenie.

Ale przecież to dopiero początek, pomyślał.
Woda, którą ją oblał, była lodowato zimna. Jej zawodzenie zmieniło się

w stłumione okrzyki i ciche popiskiwanie. Już lepiej.

– Odświeżające, nieprawdaż? Orzeźwienie. Muszę przyznać, że

wybornie napinasz mięśnie. Silne, zdrowe ciało jest jednak najlepsze.

Drżała, jej ciało miotało się w gwałtownych skurczach, zęby dzwoniły

bezwolnie, a usta zsiniały z zimna. Może być interesująco, jeśli teraz
potraktuje ją wysoką temperaturą, uznał.

– Błagam – wyrzuciła z siebie, gdy odwrócony przyglądał się swoim

narzędziom. – Czego ode mnie chcesz? Czego chcesz?

– Wszystkiego, co możesz mi dać – odparł. Wybrał najmniejszą

pochodnię, zapalił ją i zmniejszył płomień do grubości szpilki.

Kiedy się odwrócił, kiedy jej oczy zatrzymały się na płomieniu,

nagrodziła go upragnionym dzikim wrzaskiem.

– Zacznijmy, dobrze?
Podszedł do końca stołu i uśmiechnął się z zadowoleniem na widok

wysokiego, eleganckiego łuku jej stopy.

background image

Rozdział 5

Nienawidziła konferencji prasowych, ale rzecznika mediów nienawidziła

jeszcze bardziej. Pojawiły się sugestie, że Eve mogłaby przez kwadrans
przygotować się pod opieką trenera medialnego i skorzystać z dostępnych
środków upiększających, żeby przyjemniej prezentować się na ekranie.

– Zabójstwa nie są przyjemne – warknęła, zmierzając ku drzwiom

wejściowym do gmachu.

– Nie, oczywiście, że nie. – Rzecznik truchtał obok, próbując dotrzymać

jej kroku. – Będziemy jednak unikać słów takich jak „zabójstwo".
Oświadczenie...

– ... Nie będzie zbyt smaczne, gdy wepchnę ci je do gardła. Nie jestem

twoją tubą, a to nie jest występ polityczny.

– Nie, ale istnieją sposoby przekazywania informacji w sposób taktowny.
– Takt to wielkie gówno w srebrnym papierku.
Eve pchnęła drzwi. Tibble wybrał schody centrali nie tylko ze względu

na czytelną symbolikę budynku policji, ale, jak się domyślała, przede
wszystkim po to, by spotkanie było krótkie.

Marcowy wiatr wcale nie był delikatny.
Podeszła do podium i zaczekała, aż hałas nieco ucichnie. Natychmiast

dostrzegła w tłumie Nadine. Jej jasnoczerwony płaszcz rzucał się w oczy.

– Wygłoszę oświadczenie, a potem krótko odpowiem na kilka pytań.

Dziś rano w East River Park znaleziono zwłoki zamordowanej
dwudziestoośmioletniej kobiety, zidentyfikowanej jako Sarifina York. W
toku śledztwa ustalono, że pani York została uprowadzona w poniedziałek
wieczorem i przez kilka dni była przetrzymywana w zamknięciu wbrew jej
woli. Sposób, w jaki dokonano zabójstwa, i dowody zebrane przez ekipę
dochodzeniową wskazują, że mamy do czynienia z tym samym sprawcą,
który w tym mieście dziewięć lat temu w ciągu piętnastu dni odebrał życie
czterem kobietom.

Podniósł się tumult, ale Eve stała nieporuszona i przysłuchiwała się

pytaniom, jakimi ją zasypali dziennikarze. Milczała, dopóki się nie poddali.

– Nowojorska policja powołała specjalną ekipę dochodzeniową, której

celem jest przeprowadzenie śledztwa oraz wskazanie i ujęcie sprawcy. Nasi
najlepsi ludzie użyją wszystkich znanych nam metod, by doprowadzić do

background image

ujęcia zabójcy. Pytania?

Posypały się jak pociski. Dobrze, że było ich tak wiele, bo Eve mogła

wybierać te, które najbardziej jej odpowiadały.

– Jak została zabita? – powtórzyła jedno z nich.
– Pani York była torturowana przed kilka dni, a zmarła na skutek utraty

krwi. Nie, na razie nie mamy żadnych podejrzanych, i tak, sprawdzamy
każdy trop.

Odpowiedziała jeszcze na kilka pytań, ciesząc się w duchu, że

konferencja dobiega końca. Zauważyła, że Nadine o nic nie zapytała, co
więcej, wycofała się z tłumu, by porozmawiać przez łącze.

– Wspomniała pani, że ofiara była torturowana – zawołał jeden z

reporterów. – Czy może pani podać jakieś szczegóły?

– Nie mogę i nie podam. To informacje poufne, związane ze śledztwem,

które jest w toku. Ale nawet gdyby nie były poufne, i tak nie podałabym
państwu żadnych szczegółów na ten temat. Rodzina i przyjaciele pani York i
bez tego za dużo już przeszli. Odebrano jej życie. To wystarczający powód
do oburzenia.

Odwróciła się i weszła do budynku centrali.
Nadine potrzebowała kilku minut, żeby dotrzeć do wydziału zabójstw i

dzięki swojemu urokowi osobistemu pokonać wszelkie przeszkody
blokujące dostęp do Eve.

Dallas uznała, że przyjaciółka może trochę poczekać. Po prostu zaczeka.
Najpierw Eve musiała porozmawiać z Roarkiem.
Gdy tylko weszła do pomieszczenia konferencyjnego, od razu wyczuła

ten zapach. Spodobał jej się zdecydowanie bardziej od tej aromatycznej
bomby w Zapachowni.

Ktoś przyniósł gyrosy, pomyślała.
Podeszła do stanowiska Roarke'a i wtedy zauważyła przed nim kanapkę

z zimnym mięsem. Przerwał na moment pracę, by sięgnąć po połowę
kanapki, i dał Eve.

– Zjedz coś.
Zerknęła między połówki bułki.
– Co to?
– To nie jest substancja identyczna z naturalną, mogę cię zapewnić.

Dlatego powiedziałem, żebyś coś zjadła.

Bardziej by zrobić mu przyjemność niż z głodu, ugryzła kęs.

background image

– Musimy pogadać.
– Jeśli przyszłaś po rozwiązania zadań, które mi dałaś, to na razie

niczego nie dostaniesz. W Nowym Jorku i na przedmieściach jest mnóstwo
domów, prywatnych rezydencji, magazynów i innych budynków, które od
dziesięciu lat należą do tej samej osoby lub organizacji.

– I jak sobie z tym radzisz?
– Podzieliłem wszystko na sekcje, można powiedzieć: kwadraty. W

obrębie sekcji dzielę obiekty ze względu na typ budynku i typ własności.
Cholernie nudna robota.

– Sam o to prosiłeś.
– Rzeczywiście. – Nie odrywając od niej wzroku, sięgnął po butelkę

wody i upił łyk.

– Jest jeszcze coś. Labo zidentyfikowało mydło i szampon, którymi umył

ofiarę.

– Szybko się uwinęli.
– Tak, Śliski Dick już się w to wgryzł. Pracował nad tą sprawą

poprzednim razem.

– Ach.
– Sukinsyn używa drogich produktów. Bardzo ekskluzywnych.
Tylko dwa sklepy w Nowym Jorku prowadzą sprzedaż. Twoje sklepy.
– Moje? – Oparł się na krześle i wbił w nią chłodne oczy. – Podobnie jak

to prześcieradło.

– Dokładnie. – Skoro już miała kanapkę w ręce, Eve ugryzła jeszcze

jeden kęs bułki z tajemniczym mięsem. – Ktoś mniej cyniczny mógłby
uznać to za zbieg okoliczności, zwłaszcza że przecież produkujesz lub
posiadasz udziały praktycznie we wszystkim.

– Ale my jesteśmy bardziej cyniczni.
– Zgadza się. Dlatego kazałam Feeneyowi, żeby uwzględnił cię podczas

przeszukiwania listy osób zaginionych. Nie spodoba ci się to.

– Kim jest ta dziewczyna?
– Gia Rossi. – Sięgnęła po jego wodę i upiła duży łyk. – Jest trenerem i

instruktorką w Body Works. Znasz ją?

– Nie. – Przez chwilę masował oczy palcami. – Nie, nie sądzę. Czy w

poprzednich śledztwach też wychodziły jakieś powiązania ze mną?

– Nie, o niczym takim mi nie wiadomo, a zaczęłam już sprawdzać. Tym

razem zmienił produkty. Jeśli to z twojego powodu, musimy dowiedzieć się

background image

dlaczego. Może konkurencja, a może jest twoim byłym pracownikiem.
Trzeba to zbadać.

– Kiedy uprowadził tę drugą?
– Jej zaginięcie zgłoszono wczoraj. Na razie nie znam szczegółów.

Feeney nad tym pracuje. Teraz muszę jeszcze pociągnąć za jeden sznurek, a
potem do tego wrócimy. Wiem, że to dla ciebie szok, ale to także był błąd.
Jego błąd. Poprzednim razem ofiar nie łączyło absolutnie nic. Teraz jest
inaczej.

– Tak. Teraz jest inaczej.
– Przepraszam cię, ale muszę lecieć.
– Jasne. To ja na razie wracam do swojego zajęcia.
Nie pocałowała go, choć miała na to ochotę, ot tak, żeby poprawić mu

samopoczucie. Zamiast tego położyła dłoń na jego dłoni i delikatnie
ścisnęła. A potem go zostawiła.

Ruszyła do swojego gabinetu, ale po drodze natknęła się na Baxtera.
– Nic nie znalazłem – oświadczył. – Jeszcze raz przesłuchałem siostrę,

wróciłem do klubu, rozmawiałem z sąsiadami ofiary. Wielkie zero.

– A jej były?
– Wyjechał z miasta na weekend. Sąsiad mówi, że pojechał na

snowboard do Kolorado.

– Jak można tak dobrowolnie podskakiwać i robić fikołki w śniegu, i to

w górach? – zastanowiła się na głos Eve.

– Sam się dziwię. Wolę sporty letnie, gdzie kobiety są bardzo, ale to

bardzo skąpo ubrane. Śnieg i lód? Bez sensu.

– Ale z ciebie świnia, Baxter.
– I jestem z tego dumny. Chcesz, żebym zajął się byłym? Sąsiad chyba

wie, gdzie facet się zatrzymał. Wraca jutro.

– Dorwiemy go, jak wróci. Sprawdź, co u Jenkinsona i Powella. Zobacz,

jak im idzie z listą przesłuchiwanych we wcześniejszych sprawach. Ty i
Trueheart moglibyście im pomóc. Media już się o wszystkim zwiedziały,
więc jutro zasypią nas fałszywymi tropami. Będziemy musieli wszystko
sprawdzać, dlatego dziś zrewidujmy jak najwięcej informacji, które już
mamy.

Nadine czekała. Z nogą założoną na nogę siedziała na krześle dla gości i

przyglądając się swoim paznokciom, rozmawiała przez zestaw.

– Musisz zmienić godzinę albo to odwołać – powiedziała.

background image

– Nie. Nie. Kiedy to brałam, ustaliliśmy, i mam to na piśmie, że jeśli

trafię na coś ekstra i uznam, że powinnam zająć się tą sprawą osobiście, to
wtedy taki materiał ma pierwszeństwo przed wszystkimi innymi tematami.
Taka była umowa.

– Zerknęła na Eve i przewróciła swoimi inteligentnymi zielonymi

oczyma. – Od tego są asystenci. I asystenci asystentów. A jeśli chodzi o
takie kawałki, to reporter może zmieniać harmonogram. Wiem. Jestem
cholerną reporterką.

Zerwała z głowy zestaw słuchawkowy.
– Ciężar sławy – zauważyła Eve.
– Ale ja dźwigam go dzielnie. Możesz mnie poczęstować kawą?
Eve posłusznie podeszła do autokucharza. Jej organizm domagał się snu.

Tylko kofeina mogła przywrócić go jeszcze do stanu czujności. Nadine
siedziała i nic nie mówiła.

Rzeczywiście, dzielnie znosiła ciężar sławy, uznała Eve. Stylowe

pasemka we włosach, wyraziste rysy twarzy, nobliwy kostium do
występowania przed kamerą. Ale Eve wiedziała, że choć Nadine miała swój
własny program i choć „Teraz" cieszyło się znakomitą oglądalnością, jej
przyjaciółka była dokładnie tym, za kogo się podawała – cholerną
reporterką.

– Z kim rozmawiałaś podczas konferencji?
– A jak myślisz? – odparowała Nadine.
Eve odwróciła się i podała jej kawę.
– Z asystentami, którzy mieli dla ciebie wyszukać wszystkie istotne

informacje o sprawie sprzed dziewięciu lat.

Nadine uśmiechnęła się i upiła łyk kawy.
– Ktoś tutaj ma głowę nie od parady.
– Tamtym razem do mediów wyciekło trochę informacji.
– Trochę – zgodziła się Nadine i przestała się uśmiechać. – Nieco

szczegółów o tym, jak torturowano te kobiety.

Podejrzewam, że było ich więcej, i to dużo drastyczniejsze od tych, które

wyciekły.

– Było więcej. Dużo gorszych.
– Pracowałaś przy tym.
– Feeney był oficerem prowadzącym, a ja jego partnerką.
– Dziewięć lat temu nie było mnie w Nowym Jorku. Próbowałam się

background image

wyrwać z pewnego wyjątkowo słabego oddziału sieci w południowej
Filadelfii. Ale pamiętam tę sprawę. Pamiętam te zabójstwa. Zmusiłam
szefów, żeby mi zlecili serię reportaży na ten temat. Dzięki temu wyrwałam
się Filadelfii.

– Jaki świat mały.
Nadine pokiwała głową i znów napiła się kawy.
– Czego chcesz?
– Teraz, kiedy jesteś tam grubą rybą, masz do dyspozycji cały dział

informacji. – Eve oparła się biodrem o biurko. – Chcę mieć wszystko, co
dasz radę zdobyć o morderstwach, które zostały popełnione u nas, na
Florydzie i w Ameryce Południowej.

Nadine zamrugała.
– Co? Gdzie?
– Wszystko ci wyjaśnię, oczywiście prywatnie, a ty zaprzęgniesz swoich

asystentów i wykorzystasz własny talent, żeby zdobyć dla mnie te
informacje. On już ma drugą, Nadine.

– Och, Boże.
– Nie mogę jej pomóc. Jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że

wytropimy go na tyle szybko, żeby jej pomóc. Muszę dowiedzieć się
wszystkiego, czego tylko się da. Może uda nam się uratować następną, tę, na
którą teraz poluje.

– Niech pomyślę. – Nadine zamknęła oczy i oparła się na krześle. Upiła

łyk kawy. – Mam dwóch bystrych pracowników. Mogę ich postraszyć albo
przekupić, żeby nikomu nie ujawnili tego, czego się dowiedzą. Ja też jestem
całkiem bystra, więc jest nas troje. – Pokiwała głową i wyprostowała się. –
Wiesz, że zrobię to, bo uważam, że życie ludzkie jest cenniejsze od dobrego
tematu. A poza tym – dodała z uśmiechem – zrobię to, bo w końcu jesteśmy
przyjaciółkami, które się szanują i grają fair. Na rewanż nie liczę.

– Wiem. Tak samo jak ty wiesz, że zamierzam spłacić ten dług.
Nadine uniosła brwi.
– Hm, jako cholernie bystra profesjonalistka nie powiem nie. Wywiad na

wyłączność, tylko ty i ja.

– Dopiero po tym, jak go zapuszkujemy. Nie wcześniej.
– Umowa. Występ na żywo w „Teraz".
– Nie przeciągaj struny.
Nadine się roześmiała.

background image

– Niech to będzie ktoś z twojej ekipy, ty zdecyduj kto, a dodatkowo w

programie jedyny – czy wspomniałam, że obszerny? – wywiad z tobą.
Nagrany wcześniej.

Eve przez chwilę się zastanawiała.
– Jakoś to przeżyję.
– Dobra. W takim razie szczegóły. Potrzebne mi szczegóły. – Nadine

wyjęła rekorder i przechyliła głowę. – W porządku?

– W porządku.
Przebywanie w jednym pomieszczeniu z gliniarzami działało mu na

nerwy. Ciekawe doświadczenie, uznał Roarke, ale dziwne, bardzo dziwne,
zwłaszcza dla kogoś z tak... bogatym doświadczeniem.

Miał już do czynienia z glinami – oprócz swojej prywatnej policjantki – i

to nie raz. Bywali w jego domu, zawodowo i towarzysko. Ale cały dzień
pracy w pomieszczeniu operacyjnym głównej ekipy dochodzeniowej, w
samym sercu policyjnej centrali – to już całkiem inna sprawa.

Zauważył, że tamci ciągle przychodzili i wychodzili. Wpadali na chwilę i

zaraz gdzieś biegli, przez cały czas komunikując się, najczęściej w tym
policyjnym slangu, tak nienaturalnie formalnym i sztywnym, a jednocześnie
niezwykle barwnym.

Obok niego pracowali McNab, którego bardzo lubił, i śniada, zgrabna

Callendar o migdałowych oczach. Jedno i drugie co chwilę siadało, a potem
wstawało i biegło gdzieś niemal w tanecznym rytmie. Przekopywali się
przez całe stosy danych w poszukiwaniu choćby jednej przydatnej
informacji. Pracowici jak pszczółki w ulu.

Z wyjątkiem kapitana elektronicy zdawali się preferować kolorowy,

niezobowiązujący styl. McNab miał na sobie jaskrawożółte dżinsy i
turkusową koszulę, z motywem – jak się okazało po bliższych oględzinach –
latających żółwi. Długie blond włosy związał w kucyk żółtą frotką, by nie
zasłaniały szczupłej, ładnej twarzy. Jego uszy obciążone były
skomplikowanymi ozdobami z kółek i ćwieków.

Roarke ciągle nie mógł pojąć, po co właściwie ludzie robią sobie tyle

dziur we własnym ciele.

Ale chłopak miał coś w sobie. I był cholernie dobry w tym, co robił.
Dziewczynę – tak na oko dwudziestolatkę – widział po raz pierwszy.

Miała opaloną miodową skórę, masę, prawdziwą masę czarnych kręconych
włosów spiętych w niezliczone kitki tęczowo kolorowymi spinkami. Z uszu

background image

zwisały jej srebrne koła takiej wielkości, że spokojnie zmieściłaby się w
nich jego pięść. Ubrana była w lawendowo-różowe bojówki i miękki zielony
sweter z krzyczącym napisem „E-GODS!" na imponujących piersiach.

Miała długie, szmaragdowe paznokcie, które, gdy przechodziła na tryb

manualny, stukały w klawiaturę jak szalone kastaniety.

Podobnie jak McNab sprawiała wrażenie, że nigdy się nie męczy. Byli

jak kolorowo opakowane nośniki energii, która ledwo się w nich mieściła,
dlatego nieustająco coś się w nich kołysało i podskakiwało. Noga, głowa,
ramiona, tyłek.

Fascynujące.
– Cześć, blondasku! – zawołała.
McNab zerknął przez ramię.
– Mówisz do mnie, cycatko?
– Bystrzak. Jakiś płyn?
– Spoko. Chcesz? – zwrócił się do Roarke'a. – Coś do picia.
– Tak, proszę.
– Bzyk?
Roarke musiał przez chwilę się zastanawiać, jak to przetłumaczyć, i w

tym momencie poczuł się bardzo stary.

– Może być.
– Się robi. – Kiedy McNab z wigorem wyszedł z sali, Callendar posłała

Roarke'owi szybki i uroczy uśmiech.

– Widzę, że jesteś tu absolutnie uziemiony, co? Pływasz stylem

grzbietowym w megaforsie. Jakie to uczucie?

– Satysfakcjonujące – odparł po namyśle.
– No, ba. – Odepchnęła się stopami i odjechała krzesłem od stanowiska,

tak by mogła widzieć jego ekran. – Och, symultanka w gigantycznym
zestawie danych. Robisz jednocześnie dwa poziomy?

To zrozumiał bez większego problemu.
– Tak. Sprawdzam podobne nazwiska, anagramy, daty na wspak.
Rozkładam na czynniki pierwsze, sprawdzam przodków i tego typu

potencjalne powiązania.

– Sprytnie. McNab mówił, że jesteś niezły w te klocki. Ostre

główkowanie. – Spojrzała na swój własny sprzęt. – Wszędzie.

Odjechała z powrotem do swojej pracy i podrygując ramionami w rytm

jakiejś wewnętrznej melodii, zajęła się powierzonym jej zadaniem.

background image

Rozbawiony wrócił do pracy, tylko po to, by chwilę potem przerwać,

gdy weszła Eve w towarzystwie Feeneya.

Gia Rossi, pomyślał; jej obraz, który zdołał na chwilę zepchnąć na

krańce świadomości, znów zajął jego myśli.

Jego oczy spotkały się z oczami Eve, więc wstał od komputera i do niej

podszedł.

– Musimy przekazać ekipie informacje o Rossi – powiedziała Eve. –

Tych, którzy są w terenie, powiadomię przez komunikator. Powinni wziąć
pod uwagę twój związek ze sprawą.

– Rozumiem.
– W porządku.
Peabody, która do nich dołączyła, posłała mu dyskretny, pełen

współczucia uśmiech i odpaliła nową dyskietkę z danymi.

– Uwaga, aktualizacje – zaanonsowała Eve. Stukot, szmery, szuranie i

szepty ustały. – Mamy powody podejrzewać, że kobieta, której zniknięcie
zgłoszono we czwartek, została uprowadzona przez naszego nieznanego
sprawcę. Rossi, Gia.

Peabody zażądała, by na ekranie pojawiły się dane i zdjęcie.
– Lat trzydzieści jeden, brązowe oczy i brązowe włosy, sto sześćdziesiąt

trzy centymetry wzrostu, waga sześćdziesiąt jeden kilogramów. Ostatni raz
widziano ją, gdy opuszczała miejsce pracy, klub fitness BodyWorks przy
Zachodniej Czterdziestej Szóstej. Kapitanie Feeney, proszę kontynuować.

– Były mąż Rossi – włączył się – Jaymes Riley zawiadomił policję w

piątek o ósmej rano. Zgodnie z procedurą nie została formalnie wpisana na
listę osób zaginionych, bo od jej zniknięcia nie upłynęły jeszcze dwadzieścia
cztery godziny. Poszukiwana nie wróciła w czwartek wieczorem do domu,
gdzie miała się spotkać z byłym mężem. Jak zeznał, przyszedł odprowadzić
jej psa, którym wspólnie się opiekują.

Tak jak się spodziewał, informacja wywołała kilka uśmieszków, dlatego

tylko przewrócił oczyma i mówił dalej:

– Sąsiedzi potwierdzili ten układ. Riley nie zdołał skontaktować się z

Gią przez jej kieszonkowe łącze. Potwierdziliśmy, że próbował dowiedzieć
się, gdzie przebywała, i w tym celu kontaktował się z jej
współpracownikami i przyjaciółmi. Zeznania, jakie złożył
funkcjonariuszowi przyjmującemu zgłoszenie i mnie, potwierdziły się. Nie
jest podejrzany o udział w jej zniknięciu. Zwykle poszukiwana wychodziła z

background image

budynku przy Czterdziestej Szóstej i Broadway, szła w kierunku zachodnim,
a następnie na Czterdziestej Dziewiątej wsiadała w metro. W tym regionie
trzeba poszukać świadków. Na dyskietkach ochrony, udostępnionych przez
wydział komunikacji, nie widać, by w czwartek wieczorem wchodziła na
stację metra. Ostatni raz korzystała z wejściówki w czwartek rano.
Świadkowie potwierdzili, że w dniu zniknięcia wyszła z budynku około
siedemnastej trzydzieści. Miała na sobie czarny płaszcz, czarne spodnie od
dresu, szarą bluzę z logo BodyWorks i szarą czapkę. Zrobił krok w tył i
spojrzał na Eve.

– Pani porucznik.
– Poszukiwana odpowiada ustalonemu wzorcowi. Prawdopodobieństwo,

że została uprowadzona i jest przetrzymywana przez naszego sprawcę,
wynosi ponad dziewięćdziesiąt sześć procent. Jej zniknięcie i informacje,
jakie udało nam się dziś zebrać, nie tylko potwierdzają wzorzec, ale dodają
do niego nowy element. Zarówno York, jak i Rossi były pracownicami
Roarke Enterprises. Biorąc pod uwagę wielkość koncernu, ten czynnik sam
w sobie zwiększa prawdopodobieństwo tylko w niewielkim stopniu. Jednak
laboratorium zidentyfikowało markę mydła oraz szamponu i okazało się, że
kosmetyki są produkowane, a także sprzedawane przez firmy należące do
koncernu. Podobnie prześcieradło, na którym znaleziono zwłoki York.

Roarke czuł na sobie spojrzenia i spekulacje wszystkich. Rozumiał je.
– Istnieje bardzo wielkie prawdopodobieństwo – mówiła dalej Eve – że

podejrzany ma jakiś związek z Roarke.

Enterprises, którego dotychczas nie udało nam się określić. Na razie

wiemy jedno, i to wykorzystamy. Kosmetyki do włosów i ciała są bardzo
ekskluzywne, sprzedaje je tylko kilka sklepów. Musiał je gdzieś kupić.
McNab, dowiedz się gdzie. – Tak jest.

– Callendar, zajmiesz się prześcieradłem, porównasz z zakupami z listy

McNaba. Roarke.

– Pani porucznik?
– Listy pracownic. Znajdź i wytypuj kobiety odpowiadające wzorcowi,

które mieszkają lub pracują w mieście. On zabiera je z miasta. Wszystko
wskazuje na to, że w ciągu kilku najbliższych dni znajdzie sobie numer trzy.
Potrzebne nam nazwiska.

– Będziesz je mieć.
– Jenkinson, chcę otrzymać pełny raport od ciebie i Powella przed

background image

dziewiętnastą. Baxter i Trueheart to samo. Jestem dostępna dwadzieścia
cztery godziny na dobę. Macie mnie powiadamiać natychmiast, gdy tylko
pojawią się jakieś nowe dane. Następna odprawa o ósmej rano. To wszystko.
– Zdjęła zestaw słuchawkowy. – Peabody.

– Tak jest.
– Zapisz to i skopiuj, a potem idź do domu i trochę się prześpij.
Feeney, możesz przejrzeć dane od elektroników i przesłać mi wszystko,

czego się dowiedzieli?

– Mogę i to zrobię – potwierdził Feeney.
– Roarke, zapisz i skopiuj to, co dziś zdobyłeś. Prześlij kopie na moją

aparaturę tu i w domu. Jak skończysz, będę cię potrzebowała w biurze.

Eve wyszła. Po drodze skontaktowała się jeszcze z biurem Miry.
– Połącz mnie z nią – rozkazała nadmiernie opiekuńczej asystentce

konsultantki. – Nie chcę słyszeć żadnych bzdur.

– Już się robi.
– Eve. – W oczach Miry od razu pojawiła się troska. – Wyglądasz na

wyczerpaną.

– Drugi wiatr przestał wiać, czekam na trzeci. Muszę się z tobą spotkać.
– Tak, wiem. Jestem do twojej dyspozycji w każdej chwili, tylko

powiedz kiedy.

– Chciałabym teraz, ale muszę najpierw ustalić, co to za wiatr, zanim

zacznę drążyć aspekt psychologiczny. Mamy nowe informacje, które
powinnaś zanalizować. Peabody właśnie przesyła ci kopię.

– W takim razie jutro.
– Po odprawie o ósmej.
– Wpadnę do ciebie. Prześpij się trochę, Eve.
– Postaram się uwzględnić twoją sugestię.
Weszła do swojego pokoju i zaprogramowała kolejną kawę.

Zastanawiała się, czy nie wrzucić jednej z tych pigułek energetyzujących,
aprobowanych przez wydział. Tylko że po pigułkach zawsze ją trzęsło.

Piła kawę, stojąc przed wąskim oknem i patrząc na wycinek miasta u jej

stóp. Po niebie ścigały się tramwaje powietrzne, ich światła przecinały mrok
nocy.

Pora wracać do domu, zjeść kolację, rozluźnić się i pooglądać wideo.
Poniżej na ulicy było aż gęsto od pojazdów i ludzi myślących dokładnie

o tym samym, co tamci nad ich głowami.

background image

Gdzieś w mieście był mężczyzna, który bardzo lubił swoją pracę. On nie

myślał o relaksie.

Zastanawiała się, czy zrobił przerwę na kolację. Czy zjadł smaczny,

pożywny posiłek przed powrotem do swojej kryjówki? O której zabrał się do
Gii Rossi? Czy rozpoczął już odliczanie?

Zaginęła czterdzieści siedem godzin temu, myślała Eve. Nie uruchomi

zegara, dopóki z nią nie zacznie. Zawsze zabierał się do numeru dwa, gdy
już skończył z numerem jeden.

Nie słyszała, kiedy wszedł Roarke, miał do tego talent. Ale go wyczuła.
– Może nam się poszczęści – powiedziała. – Może zacznie dopiero jutro?

Tym razem uzyskaliśmy więcej danych, może będziemy mieli szczęście.

– Ona już jest stracona, dobrze o tym wiesz.
Eve odwróciła się. Wydawał się wkurzony, pomyślała, co chyba było

dobre. I nieco umęczony, co w jego przypadku należało raczej do rzadkości.

– Nie będę tego wiedzieć, dopóki nie stanę nad jej ciałem. Tak do tego

podchodzę. Wracamy do domu. Możemy tam popracować.

Zamknął za sobą drzwi.
– Sprawdziłem ją. Pracowała u mnie prawie cztery lata. Rodzice się

rozwiedli. Ma młodszego brata, drugiego przyrodniego i przyrodnią siostrę.
Chodziła do college'u w Baltimore, tam mieszkają jej matka i brat. Jej ocena
pracownicza od początku była celująca. Trzy tygodnie temu dostała
podwyżkę.

– Wiesz, że to nie twoja wina.
– Wina? – Owszem, można go było obwiniać o wiele rzeczy, miał tego

świadomość. Ale na pewno nie o to. – Nie. Ale wiem, że mogę być
powodem, dla którego właśnie ta kobieta umiera właśnie w tym czasie.

– Powód nie ma tu nic do rzeczy. Przestaniesz być przydatny, gdy

zaczniesz się niepotrzebnie obwiniać. Tylko spróbuj, a wylecisz.

– Nie możesz się mnie pozbyć – odparował z zaciętością w głosie. –

Jestem w tym cholernie dobry, z całą tą waszą pieprzoną ekipą lub bez niej,
z tymi waszymi durnymi procedurami i bez nich.

– Dobra. Trać dalej czas na wkurzanie mnie. – Chwyciła płaszcz. – To

bardzo pomocne.

Chciała go wyminąć, ale złapał ją za ramię i obrócił. Przez moment na

jego twarzy płonął gniew. A potem przyciągnął Eve do siebie i wziął ją w
ramiona.

background image

– Muszę kogoś wkurzać, a ty jesteś pod ręką.
– Możliwe. – Zrelaksowała się w jego objęciach. – W porządku. Ale

pamiętaj, że tym razem musisz zachować jasność myślenia. Potrzebuję
twojego mózgu i twoich możliwości. To jeszcze jeden atut, jakiego nie
mieliśmy dziewięć lat temu.

– Świadomość, że masz rację, niczego mi nie ułatwia. Mam dość tego

miejsca – powiedział, uspokajając się. – Taka jest prawda. Jeszcze chwila w
towarzystwie glin, a zacznę się dusić.

– Hej.
Dotknął palcem jej policzka.
– Z wyjątkiem jednej.
Eve zgarnęła teczkę z aktami, które chciała zabrać do domu.
– Idziemy.
Usiadła za kierownicą, głównie dlatego, że liczyła, iż walka na drodze

nie pozwoli jej zasnąć. Gorący prysznic, coś szybkiego i treściwego w
żołądku i znów będzie mogła kilka godzin popracować.

– Summerset nam się przyda – zauważył Roarke.
– Jako kij do hokeja?
– Dokumentacja dotycząca pracowników, Eve. Może się tym zająć, zrobi

listę kobiet, które pasują do opisu i które u mnie pracują. Dzięki temu będę
miał czas, żeby zająć się czymś innym.

– No dobrze, ale pod warunkiem, że przyjmie do wiadomości, że podlega

moim rozkazom. I że mam prawo go poniżać i się nad nim znęcać, co często
jest konieczne z moimi podwładnymi. I zapewnia mi w pracy odrobinę
rozrywki.

– Bo jesteś w tym dobra.
– Tak, mam smykałkę.
Eve badała wzrokiem sznury pojazdów kierujących się na północ i całą

chmarę przechodniów, którzy przetaczali się w pośpiechu, rozpychając się
łokciami na ruchomych chodnikach.

– Niczego i nikogo nie widzą. Oczywiście jeśli ktoś wyskoczy z

budynku i wyląduje im na głowie, na moment się zatrzymają, ale nikt nie
zareaguje na widok kobiety wpychanej siłą do samochodu, ciężarówki czy
Bóg jeden wie czego. No chyba że ofiara narobi piekielnego rabanu.
Zazwyczaj po prostu pędzą przed siebie z opuszczonymi głowami.

– Cynizm to jeszcze jedna cecha, w której osiągnęłaś mistrzostwo.

background image

Przecież nie zawsze tak jest, nie wszyscy są tacy.

Wzruszyła ramionami.
– Nie, nie zawsze. Jest bardzo ostrożny albo ma jakąś przykrywkę. Coś,

dzięki czemu ludzie nie zwracają na niego uwagi. Gdyby zaczęła kopać i
wierzgać, ktoś by to zauważył. Może nic by w tej sprawie nie zrobił, ale by
zauważył. Czyli raczej nie dopuszcza do otwartej szarpaniny na ulicy.
Przypuszczamy, że stosuje narkotyki, a nie siłę. Szybki zastrzyk – mówiła
dalej. – Bierze ją pod ramię. „Hej, Sari, jak leci?". Zwyczajny kumpel
odprowadzający kobietę do samochodu. Pojazd musi stać gdzieś w pobliżu.
Czeka nas jutro sprawdzanie garaży i parkingów.

Przejeżdżając przez bramę posiadłości, nie mogła sobie przypomnieć, by

kiedykolwiek czuła się tak szczęśliwa na widok ich ogromnego, cudownego
domu na wzniesieniu i świateł w oknach.

– Wezmę szybki prysznic, a potem wrzucę coś na żołądek w swoim

gabinecie.

– Położysz się spać – poprawił. – Jesteś zmordowana, Eve.
Nie zaprzeczyła, ale zdenerwowało ją, że musiał jej to wypomnieć.
– Jakoś sobie radzę.
– Gówno prawda. Nie spałaś od ponad trzydziestu sześciu godzin.

Prawdę mówiąc, ja też. Oboje potrzebujemy snu.

– Zdrzemnę się, tylko opracuję na jutro tablicę i przejrzę notatki.
Zamiast się kłócić – był na to zbyt zmęczony – przemilczał. Po prostu

rzuci ją na łóżko. Wystarczy, że na trzydzieści sekund znajdzie się w pozycji
horyzontalnej, a padnie.

Eve zaparkowała przed domem i chwyciła torbę z dokumentami.
Wiedziała, że Summerset będzie w holu. Nie zawiódł jej.
– Wprowadź ten swój odwłok w sprawę – zarządziła, zanim kamerdyner

zdążył cokolwiek powiedzieć. – Ja wskakuję pod prysznic, a potem biorę się
do pracy.

Poszła prosto na górę. Nawet nie zdjęła płaszcza i nie rzuciła go na

rzeźbiony słupek, jak to miała w zwyczaju. A co, jak dobrze wiedziała,
irytowało tę kościstą dupę, Summerseta. Kiedy już nie mogli jej widzieć,
przetarła piekące oczy i pozwoliła sobie na ziewnięcie.

Prysznic będzie zbawieniem.
Upuściła teczkę w sypialni i zsunęła z ramion płaszcz. Odpinając paski

kabury, zerknęła w stronę łóżka. Może pięć minut w poziomie, pomyślała.

background image

Przez pięć minut potrzyma nogi w górze, a wtedy nie będzie jej groziło
utonięcie pod prysznicem.

Odrzuciła na bok kaburę i wspięła się na podwyższenie, gdzie czekało na

nią łóżko, zachęcające jak puchowe chmury na niebie. Padła w poprzek i
wtuliła twarz w pościel.

Roarke nie miał racji, odpłynęła po dziesięciu sekundach.
Kiedy przyszedł pięć minut później, ujrzał ją śpiącą, z kotem

drzemiącym na pośladkach.

– No cóż – zwrócił się do Galahada. – Przynajmniej nie będziemy się

musieli o to kłócić. Ale na miłość boską, czy ona nie mogłaby chociaż zdjąć
butów? Jak może spać w takim stanie?

Delikatnie zsunął jej buty, a Eve nawet nie drgnęła. Zdjął też swoje. A

potem po prostu wyciągnął się obok żony i objął ją w talii.

I zasnął prawie równie szybko jak ona.

background image

Rozdział 6

We śnie na ciemnej ziemi rozciągnięte było białe prześcieradło, a na nim

leżały zmasakrowane zwłoki. Pierwsze światło przeszywająco zimnego
świtu wyostrzało sylwetki iglic na wciąż ciemnym niebie.

Stała z rękoma w kieszeniach czarnej kurtki, czarną czapkę miała

nasuniętą na czoło.

Ciało leżało między nią a wielkim czarnym zegarem z białą tarczą.

Sekundy mijały, a każde przesunięcie wskazówki, niczym huk pioruna,
wprawiało powietrze w drżenie.

We śnie stal obok niej Feeney. Ostre światło rozjaśniające miejsce

zbrodni przesuwało się po nich i po tym, na co patrzyli. W jego włosach nie
było śladów siwizny, jego twarzy nie zorały jeszcze zmarszczki.

„Wyszkoliłem cię, żebyś dostrzegła to, co trzeba dostrzec, i odnalazła

wszystko, co jest ukryte".

Kucnęła i otworzyła zestaw.
Ofiara wcale nie wygląda na spokojną, jak to ludzie często mówią o

zmarłych, zauważyła Eve. Tak naprawdę to zmarli nigdy tak nie wyglądają.

Śmierć to nie sen. To zupełnie coś innego.
Kobieta otworzyła oczy.
„Jestem Corrine Dagby. Miałam dwadzieścia dziewięć lat. Urodziłam się

w Danville, Illinois, przyjechałam do Nowego Jorku, żeby zostać aktorką,
dlatego sprzątałam stoliki w knajpie, bo właśnie to robimy. Miałam
chłopaka, będzie rozpaczał, gdy mu powiesz, że nie żyję. Inni też, moja
rodzina, przyjaciele. Dzień przed tym, zanim mnie porwał, kupiłam sobie
nowe buty. Już nigdy ich nie włożę. Krzywdził mnie, sprawiał mi ból,
dopóki nie umarłam. Nie słyszałaś, jak krzyczę?".

Stała w kostnicy, w zakrwawionej ręce Morrisa błysnął skalpel. Patolog

miał krótsze włosy upięte w schludny kucyk na karku. Podniósł wzrok znad
ciała i spojrzał na Eve.

„Była zdrowa i miała śliczną twarz, zanim ją zmasakrował. Śpiewała pod

prysznicem, tańczyła na ulicy. Wszyscy to robimy, zanim tu trafimy. W
końcu, zawsze tu trafiamy".

Wielki zegar głośno odliczał każdą sekundę.
Nie będą tutaj leżeć, gdy to się skończy, pomyślała. Gdy ja to zakończę.

background image

Znów będą śpiewać pod prysznicem i tańczyć na ulicy. Gdy to zakończę,
będą jeść herbatniki i jeździć metrem.

„Ale nie skończyłaś". Corrine jeszcze raz otworzyła oczy.
„Widzisz?".
Twarze i ciała się zmieniały, jedne przechodziły w drugie, a zegar

bezlitośnie wybijał kolejne sekundy. Bił tak mocno, że serce Eve zaczęło
uderzać w jego rytm. Musiała zasłonić uszy rękami, żeby go nie słyszeć.

Szybciej, szybciej, twarze migały, zmieniały się w szalonym wyścigu z

czasem. Te głosy wszystkie krzyczały, łącząc się w jeden, najgłośniejszy.

„Słyszysz, jak krzyczymy?".
Przebudziła się gwałtownie. W jej głowie wciąż dźwięczało echo krzyku.

W sypialni panował półmrok, rozjaśniany ciepłym światłem ognia z
kominka. Kot trącił ją w ramię, jakby chciał powiedzieć: „obudź się, na
miłość boską".

– Dobrze, już dobrze, przecież się obudziłam. Jezu. – Przewróciła się na

plecy i przez chwilę patrzyła w sufit, próbując oprzytomnieć. Podrapała
Galahada za uszami i sprawdziła, która godzina.

– Niech to szlag!
Przespała prawie trzy godziny. Otrząsnąwszy się z resztek snu, Eve

przetarła oczy i zaczęła zbierać się z łóżka. I wtedy to usłyszała, szum i
plusk wody z prysznica.

Wyciągnęła rękę i dotknęła pościeli. Była wciąż ciepła. Uświadomiła

sobie, że spali razem. I bardzo dobrze.

Poszła pod prysznic, rozbierając się po drodze.
Chciała zmyć zmęczenie, napięcie, całe zło ostatnich dwudziestu

czterech godzin. Chciała, żeby strumień wody odpędził ból głowy, z którym
się obudziła, i spłukał resztki snu.

A kiedy stanęła przed szerokim szklanym wejściem do kabiny,

uświadomiła sobie, że chce dużo więcej.

Chciała jego.
Stał odwrócony plecami, z dłońmi opartymi o szklaną ścianę i pozwalał

się masować biczom wodnym. Włosy miał mokre, wilgotna skóra lśniła.
Smukłe plecy, rozmarzyła się, naprężone pośladki, które aż prosiły, żeby je
ugryźć, i te jego twarde, wyrzeźbione mięśnie.

Pomyślała, że musiał się niedawno obudzić i zapewne był tak samo

zmęczony jak ona.

background image

Woda będzie zimna, wiedziała. Ale jakoś sobie z tym poradzi.
Oboje sobie poradzą.
Wśliznęła się do kabiny, oplotła ręce wokół jego torsu i przylgnęła

całym ciałem do jego pleców. Delikatnie ugryzła go w ramię.

– No proszę, co znalazłam. To lepsze niż zabawka niespodzianka w

pudełku płatków. Zwiększ temperaturę wody do czterdziestu trzech stopni.

– Musisz nas gotować?
– Muszę. Za moment przestaniesz zwracać na to uwagę. – Aby mu to

udowodnić, jej dłonie zsunęły się niżej i szybko go odnalazły. – Widzisz?

– Czy tak traktujesz wszystkich członków ekipy dochodzeniowej?
– Mogą sobie tylko pomarzyć.
Odwrócił się i objął jej twarz.
– Popatrz, jak spełniają się moje marzenia. – Pocałował ją czule, jej

brwi, policzki, usta. – Myślałem, że jeszcze trochę pośpisz.

– I tak spałam dłużej, niż planowałam. – Znów się do niego przytuliła i

położyła głowę na jego ramieniu. Woda obmywała ich oboje. – To lepsze
niż sen.

Gdy para zaczęła gęstnieć, Eve odchyliła głowę w tył i odnalazła usta

Roarke'a. Cudownie miękkie, tak miękkie, że mogli oboje zatonąć.

Jej palce podążyły ku górze i wplotły się w jego wilgotne włosy, a on

szeptał coś słodko prosto do jej warg. Mimo tej słodyczy rozpoznała
pożądanie.

Tak, poradzą sobie.
Oderwała od niego usta i przytuliła się do jego szyi, by poczuć jego puls,

gdy jej dłonie błądziły po jego plecach. Chwycił ją i obrócił tak, by
spływająca po nich woda zmyła z nich ten dzień.

Jego dłonie wędrowały po jej ciele, namydlone kremowym mydłem

prześlizgiwały się po jej gładkiej skórze, wprawiając Eve w rozkoszne
drżenie. Jeszcze raz ją odwrócił i przyciągnął do siebie. Teraz jego dłonie
masowały jej piersi, ślizgały się po nich, podczas gdy jego usta wędrowały
po jej szyi i ramionach.

Jęknęła, podniosła ramię, by objąć Roarke'a, i zadrżała pod jego

umiejętnym dotykiem.

Wyczuwał jej gotowość, jej otwartość, oczekiwanie. Były w ruchach

ciała, w jej urywanym oddechu. Z ust Eve wyrwał się szybki krzyk, gdy jego
dłonie wsunęły się między jej uda.

background image

Drżała, a jej ramię zaciskało się mocniej, gdy jego palce ją drażniły,

dostarczając przyjemności. Wygięła się cała, gdy wsunął palce w jej gorący,
wilgotny aksamit.

– Weź więcej. – Musiał dać więcej.
Jej delikatne drżenie zamieniło się w dreszcze, a oddech w łkanie.
To, jak się poddawała, jemu i sobie samej, niewyobrażalnie go

podniecało. Jej zmęczenie i rozpacz, których nie zmył prysznic ani sen,
utonęły w jego miłości.

Obrócił Eve i oparł plecami o ścianę. Patrzyła mu prosto w oczy. Jej

oddech był krótki, urywany.

– Teraz ty weź więcej – powiedziała.
Chwycił jej biodra i przez moment walczył o kontrolę. A potem powoli

w nią wszedł.

Otoczyła ich gorąca para, woda oblewała ich strumieniami, kiedy

patrzyli na siebie i poruszali się w jednym rytmie.

To więcej niż przyjemność, pomyślał Roarke. To nawet więcej niż

miłość. W chwili, gdy każde z nich tak bardzo tego potrzebowało, dawali
sobie najpiękniejszy dar – nadzieję.

Eve oddychała ciężko, ale zauważył jej uśmiech. Przylgnął do jej

drżących ust i zatonął w niej. Wziął od niej miłość i nadzieję.

– Bardzo dobrze mi to zrobiło. – Eve wciągnęła przez głowę ulubioną

starą, rozciągniętą bluzę policyjną. – Sen i seks pod prysznicem. Powinnam
zamówić taki zestaw dla całej ekipy.

– Obawiam się, że mogę nie mieć tyle czasu, żeby spać i zabawiać się

pod prysznicem z Peabody i Callendar. Nawet dla dobra śledztwa.

– Cha, cha. Bardzo śmieszne. – Przysiadła na poręczy sofy i zaczęła

wkładać skarpetki. – Trzymam cię na użytek prywatny, będziesz moim
osobistym dostarczycielem energii. Dobra, biorę się do roboty.

– Jedzenie – przypomniał Roarke.
– Tak, już o tym pomyślałam.
– Wiem, o czym pomyślałaś. – Wziął ją za rękę i razem wyszli z

sypialni. – Przykro mi, że cię rozczaruję, ale to nie będzie pizza.

– Wydaje mi się, że masz jakieś uprzedzenia wobec pizzy.
– Nie mam uprzedzeń wobec pizzy, jednak nalegam, by do twojego

energetycznego programu dodać jeszcze jeden element. Sen, seks pod
prysznicem i stek.

background image

– Czerwone mięso, hm, trudno protestować, ale chcę do tego frytki.
– Mm-hm.
Znała to jego mm-hm. Oznaczało warzywa. Wiedziała też, że całe to

gderanie na temat wmuszania w nią pożywnego posiłku odwracało myśli
Roarke'a od tego, co działo się z Gią Rossi.

Pozwoliła, by zamówił to, co uznał za odżywcze, a sama nakarmiła kota.

Warzywa okazały się mieszanką, którą Roarke określił jako nicoise. Ale
przynajmniej były chrupiące.

Jedząc, przeglądała raporty detektywów.
– Ludzie pamiętają sporo szczegółów – zauważyła. – Dokładnie tak, jak

było. Bliscy tamtych ofiar pamiętają każdy drobiazg.

– Wyobrażam sobie. Dla nich wszystkich, dla każdego z nich to strata i

szok, jakiego już nigdy w życiu nie przeżyją – skomentował Roarke.

– Jeśli będą mieć szczęście. Ale nie powiedzieli nic nowego. Żadnych

nowych nazwisk. Wciąż utrzymują, że te kobiety nie skarżyły się i nie
narzekały, że ktoś je niepokoi. Prowadziły podobny tryb życia, oczywiście z
drobnymi różnicami. Wszystkie chodziły pieszo do pracy i tak samo wracały
lub też korzystały z publicznego środka transportu mniej więcej o stałej
porze. Nie ma wiarygodnych świadków, którzy widzieliby je w czyimś
towarzystwie w dniu zniknięcia.

– Wiarygodnych?
Wzruszyła ramionami, zjadła frytkę.
– Zgłaszają się same czubki, które próbują zwrócić na siebie uwagę. Nic

konkretnego. Ale i tak trzeba wszystko sprawdzać. Każde zgłoszenie. Bez
sensu marnujemy strasznie dużo czasu na sprawdzanie fałszywych tropów.
Ludzie potrafią zatruwać życie.

– Mówiłaś, że będziecie sprawdzać garaże i parkingi. Rozumiem, że

poprzednim razem też to robiliście.

– Tak. Przejrzeliśmy setki godzin zapisu wideo ochrony,

przesłuchaliśmy całe tabuny ludzi i androidów, sprawdziliśmy karty
parkingowe. I nic. A to oznacza, że mógł stanąć gdzieś na ulicy, na
niemonitorowanym terenie, lub po prostu miał szczęście.

Roarke uniósł brwi.
– Cztery razy miał szczęście? – zapytał, jedząc.
– Właśnie. Nie sądzę, żeby liczył na szczęście. Nie jest ryzykantem, jest

precyzyjny i świetnie przygotowany.

background image

– A nie myślałaś, że może używać pojazdu służbowego? Może to

samochód jakichś służb? Albo jakiś pojazd urzędowy? Taksówka?

– Tak, to także przerobiliśmy i nic. Ale tym razem też sprawdzimy.

Newkirk się przez to przekopuje, szuka prywatnych zakupów tego typu
pojazdów. Parę razy w roku wymieniane trafiają na aukcje publiczne.
Sprawdzamy też rejestr skradzionych pojazdów. McNab przeszukuje
archiwa miejskie i dane pracowników wydziału transportu. Zobaczymy,
może coś tam znajdzie. Połączymy te dane z danymi z poprzednich spraw.
Jeśli nawet zmienił wygląd i nazwisko, przy tego typu zakupach trzeba
pokazać identyfikator z odciskami. Na razie na nic nie trafiliśmy.

– A co ze sprzętem medycznym i zaopatrzeniem? Podaje narkotyki,

obezwładnia ofiary, na pewno musi mieć jakiś sprzęt, na przykład żeby
poradzić sobie z krwią.

– Też to sprawdzaliśmy i znów sprawdzamy. Niezliczona ilość klinik,

szpitali, centrów zdrowia, tabuny lekarzy, pracowników pogotowia,
asystentów, którym odebrano licencję. Byliśmy w zakładach pogrzebowych,
domach żałobnych, nawet w klinikach chirurgii kosmetycznej. Setki godzin
pracy.

– Tak, tak, nie wątpię. Zbadaliście każdą możliwość.
– Chyba tak. Pracowaliśmy nad tym przez ładnych parę tygodni, nawet

gdy już przestał zabijać. Potem oboje z Feeneyem wracaliśmy do tego za
każdym razem, gdy tylko mieliśmy możliwość. Nie było snu ani seksu pod
prysznicem, nie było steków.

Wstała, żeby trochę pochodzić. Może spoglądając wstecz, dojrzy coś,

czego wówczas nie zauważyła.

– Czasami pracowaliśmy przez całą dobę i wracaliśmy do tego w czasie

wolnym. O trzeciej nad ranem siadaliśmy przy piwie w jakimś gliniarskim
barze i w kółko o tym gadaliśmy. I cholernie dobrze wiem, że Feeney wracał
do domu i znów się do tego zabierał. Ja tak robiłam.

Spojrzała na Roarke'a siedzącego przy jej biurku nad pozostałościami

posiłku, który razem zjedli. Przed nim stał jej monitor z danymi na temat
zabójstw, z ekranów ściennych patrzyły na oboje zdjęcia ofiar.

– Najbardziej dotyka to panią Feeney. Ta kobieta rozumie glinę, jego

pracę, życie. Pewnie dlatego ma te wszystkie dziwaczne hobby.

– Dzięki nim nie siedzi bezczynnie i nie martwi się o męża, nie

zastanawia, gdzie może być o trzeciej nad ranem i dlaczego jeszcze nie ma

background image

go w domu.

– No tak. Nie macie za wesołego życia. Roarke uśmiechnął się łagodnie.
– Jakoś sobie radzimy.
– Feeney bardzo ją kocha. Sam wiesz, jak zawsze o niej mówi. Bez niej

by zginął. Wiem, jak to jest. Wiem, że pewnie teraz, kiedy on nad tym
pracuje, ona dzierga na drutach jakiś malutki kompaktowy samochód. A on
widzi te wszystkie twarze, tamte sprzed lat i te nowe.

„Nie słyszysz jak krzyczymy?".
– I wie, że za to odpowiada.
– Jak możesz tak mówić? – zaprotestował Roarke. – Zrobił wszystko, co

można było zrobić.

– Nie, bo zawsze jest jeszcze coś. Przeoczyłeś jakiś fakt, nie spojrzałeś

na coś pod prawidłowym kątem, nie zadałeś właściwego pytania w
odpowiednim momencie. A może ktoś inny by to zrobił? To nie oznacza, że
ten ktoś jest lepszy albo ciężej pracuje, tylko... – Machnęła ręką. – To tylko
znaczy, że ktoś odkrył, odtworzył coś, czego ty nie zauważyłeś. Prowadził
śledztwo, więc za nie odpowiada.

– A teraz ty odpowiadasz?
– Teraz ja odpowiadam. Jego to boli, bo... cóż... wychował mnie. To on

mnie wychował na glinę. Nie chciałam go w to wciągać – powiedziała i
usiadła. – Ale nie mogłam go wyłączyć ze sprawy.

– Jest twardzielem i realistą – przypomniał jej Roarke. – Tak jak glina,

którą wychował. Da sobie radę, Eve.

– Tak. – Westchnęła i spojrzała na ekran ścienny. – Jak je wybiera?

Wiemy, że tym razem jednym z warunków jest to, że ofiara ma pracować u
ciebie. Jest bystry, więc na pewno wykombinował, że do tego dojdziemy.
Czyli chce, żebyśmy to wiedzieli. Daje nam informacje, które uzna za
stosowne. Jaki preferuje typ, ile czasu się każdą zajmuje. Nie przeszkadza
mu, że wiemy, jakich produktów używa do mycia ofiar. Ale tym razem dał
nam coś jeszcze. To nowy fragment układanki. Co ty na to?

Znów spojrzała na Roarke'a.
– Zna cię? Prywatnie czy zawodowo? Robił z tobą interesy? Wykupiłeś

go, a może nie chciał, żeby go wykupywać? Przebiłeś jego ofertę
kontraktową? Może go zwolniłeś albo pominąłeś przy awansie? U niego nic
nie jest kwestią przypadku, wszystkie jego wybory są przemyślane.

Roarke zadał już sobie te same pytania i przeanalizował je pod każdym

background image

możliwym kątem.

– Jeśli u mnie pracuje, dowiem się tego – powiedział twardo. – A także

czy była to znajomość służbowa czy prywatna. Mogę przejrzeć dane
pracowników, którzy wyjeżdżali służbowo w tamte miejsca w czasie, gdy
popełniono zbrodnie, albo którzy byli wtedy na urlopie.

– Jak myślisz, ilu ludzi zatrudniasz?
– Nie mam zielonego pojęcia. – Wzruszył ramionami.
– Właśnie. Ale korzystając z profilu Miry, a rano będziemy mieli wersję

uaktualnioną, możemy znacznie zawęzić obszar poszukiwań.

Ponieważ to on zajął się przygotowaniem posiłku, Eve zgodnie z umową

wstała, żeby posprzątać.

– Sprawdzę prawdopodobieństwo, ale mam przeczucie, że raczej są małe

szanse, żeby u ciebie pracował. Nie wygląda mi na niezadowolonego
pracownika.

– Racja. Mogę przeszukać archiwa moich głównych konkurentów i

podwykonawców. Oczywiście skorzystam z prywatnego sprzętu.

Z początku nic nie powiedziała. Odniosła naczynia do kuchni i

załadowała je do zmywarki. W zaciszu gabinetu wypełnionego
niezarejestrowanym sprzętem Roarke będzie mógł ominąć zapory
CompuGuard i przepisy dotyczące ochrony prywatności.

Ale nawet jeśli coś znajdzie, i tak nie będą mogli wykorzystać tego w

sądzie. Nie będzie można też wyjawić źródła tych informacji. Dane zdobyte
niezgodnie z prawem, myślała Eve, to oznacza przekraczanie pewnej
granicy. Takie posunięcie dawało obrońcom lukę większą niż pchla dupa.

„Nie słyszysz jak krzyczymy?".
Wróciła do swojego gabinetu.
– Zrób to.
– W porządku. To trochę potrwa.
– Więc do roboty.
Kiedy została sama, zabrała się do rozstawiania tablicy poglądowej,

jednocześnie słuchając raportów ekipy odczytywanych przez komputer.

Ta tablica jest za mała, uznała. Nie pomieści tych wszystkich twarzy,

danych. Tylu śmierci.

– Pani porucznik.
– Komputer, pauza – rozkazała, po czym odwróciła się do Summerseta. –

Czego? Jestem zajęta.

background image

– Widzę. Roarke prosił, żebym to przyniósł. – Podał jej dyskietkę. –

Dane pracowników, które miałem przejrzeć.

– Dobra. – Wzięła dyskietkę i podeszła z nią do biurka. Odkładając ją,

kątem oka zerknęła na kamerdynera. – Jeszcze tu jesteś? Idź sobie.

Ale Summerset nadal stał w swoim pogrzebowym uniformie, sztywny

jak kij od miotły.

– Pamiętam to. Pamiętam wiadomości w mediach o tych kobietach. Ale

nie mówiono nic o liczbach, jakie miały na piersiach.

– Cywile nie muszą wszystkiego wiedzieć.
– Jest bardzo precyzyjny, każda cyfra, każda litera została wycięta z

wyjątkową starannością. Widziałem już coś takiego.

Jej wzrok się wyostrzył.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– To nie było dokładnie to samo, ale coś podobnego. Podczas wojen

miejskich.

– Tortury?
– Nie, nie. Choć oczywiście tego też nie brakowało. Tortury są

klasycznym środkiem uzyskiwania informacji lub wymierzania kary. Jednak
rzadko kiedy są tak... porządne jak to.

– Powiedz mi coś, o czym nie wiem.
Summerset spojrzał na nią chłodno.
– Jest pani zbyt młoda, żeby pamiętać wojny i wojenne szumowiny,

które po wszystkim osiedliły się w różnych częściach Europy. W każdym
razie, wtedy też były sprawy... jak by to powiedzieć... o których cywile nie
musieli wiedzieć.

Miał jej pełną uwagę.
– Na przykład?
– Byłem sanitariuszem w szpitalu wojskowym. Przywozili nam rannych

i zabitych. Czasami ciała porozrywane na kawałki i ułożone w stos. Zwłoki
zostawały u nas, żeby członkowie rodziny, o ile ktoś przeżył, mogli je
zabrać, oczywiście jeśli dało się kogoś zidentyfikować. Ci, których nie udało
się zidentyfikować, bo nie mieli krewnych albo zwłoki nie nadawały się do
identyfikacji, dostawali swój numer i czekali na wywiezienie.
Prowadziliśmy rejestry, wciągaliśmy ich na listę i staraliśmy się opisać jak
najwięcej szczegółów: znaki charakterystyczne, miejsce, gdzie znaleziono
ciało, i tak dalej. Numer zapisywaliśmy na ciele, a także datę zgonu, taką,

background image

jaką dało się ustalić.

– Czy to była standardowa procedura?
– To była procedura, której przestrzegaliśmy, gdy pracowałem w

Londynie. W innych miejscach mieli inne metody. W najgorszym wypadku
po prostu wrzucali trupy do zbiorowej mogiły lub kremowali bez
zapisywania jakichkolwiek danych.

Eve podeszła do tablicy i uważnie przyjrzała się napisowi. To nie to

samo, pomyślała. Ale jest jakiś punkt zaczepienia.

– On zna ich nazwiska – powiedziała. – Nazwisko nie ma znaczenia.

Ważna jest data. Data musi być zapisana. To data je identyfikuje, nie imię.
Potrzebna mi druga tablica.

– Słucham?
– Potrzebna mi jeszcze jedna tablica. Na tej się nie mieszczę. Mamy coś

takiego pod ręką?

– Sądzę, że potrafię znaleźć to, czego pani potrzebuje.
– Dobra. To poszukaj.
Gdy wyszedł, podeszła do biurka, dopisała do swoich notatek hasło

„wojny miejskie" i zaczęła snuć przypuszczenia.

Żołnierz? Sanitariusz? Lekarz? Może stracił kogoś z rodziny lub

kochankę... Nie, ten pomysł jej nie przekonał. Po co miałby torturować i
bezcześcić symbol osoby, która... jak by to powiedzieć... miała dla niego
znaczenie? Z drugiej strony gdyby ktoś torturował, zabił i oznakował w ten
sposób jego ukochaną, to mogłoby być coś w rodzaju zemsty, jakaś
pokręcona rekonstrukcja wydarzenia.

A może to jego torturowano i przeżył? Może był torturowany przez

kobietę o brązowych włosach, mniej więcej w tym wieku?

A może to on był tym, który torturował?
Eve wstała i zaczęła krążyć po gabinecie. Tylko dlaczego czekał aż tyle

lat, żeby się zemścić? Czy przyczyniło się do tego jakieś wydarzenie? A
może przez cały czas eksperymentował, szukając idealnej metody, która by
mu odpowiadała?

A może był po prostu pieprzonym świrem?
Wojny miejskie to był trop, tak, zdecydowanie. W swoim profilu Mira

już dziewięć lat temu określiła go jako dojrzałego mężczyznę. Eve
pamiętała, że wtedy była mowa o mężczyźnie, prawdopodobnie rasy
kaukaskiej, w wieku trzydzieści pięć – sześćdziesiąt lat.

background image

Dlatego, owszem, mógł przeżyć wojnę jako młody chłopak.
Usiadła, wprowadziła nowe dane i uruchomiła obliczanie

prawdopodobieństwa.

Czekając na wynik, włożyła do stacji dyskietkę, którą przyniósł jej

Summerset.

– Komputer, wyświetl wyniki, ekran ścienny numer dwa.

Przyjęte. Zadanie w toku...

Gdy na ekranie zaczęły się ukazywać nazwiska, Eve otworzyła usta ze

zdziwienia.

– O Jezu. Słodki Jezu. – Było ich setki, tysiące.
Z pewnością nie mogła zarzucić Summersetowi, że nie przyłożył się do

pracy. Nazwiska zostały pogrupowane według miejsca pracy i adresu
zamieszkania. Wyszło na to, że brązowowłosych kobiet w przedziale
wiekowym dwadzieścia dziewięć – trzydzieści trzy lata, pracujących w
Roarke Enterprises, było cholernie dużo.

Ktoś tu wspominał o wielkiej ośmiornicy.
Eve już wiedziała, że będzie potrzebowała ogromnych ilości kawy.
Prywatny gabinet Roarke'a był obszerny i nowocześnie urządzony.

Widok, jaki poprzez ekrany rozpościerał się na miasto, zapierał dech w
piersiach. Szeroka konsola w kształcie podkowy wyposażona była w tak
wyrafinowany i wielozadaniowy sprzęt, że nie powstydziłby się jej żaden
rząd.

Już Roarke coś o tym wiedział, pracował przy kilku rządowych

kontraktach.

Wiedział też, że nawet przy sprzęcie najwyższej klasy sukces hakera

zależał przede wszystkim od umiejętności operatora. I cierpliwości.

Najpierw sam przejrzał dane swoich pracowników. Mimo że zatrudniał

ich tak wielu, zadanie było dość proste. Podobnie jak zlokalizowanie
pracujących u niego mężczyzn, którzy w czasie popełnienia zabójstw
wyjechali w okolice miejsc, gdzie popełniono zbrodnie, lub byli na urlopie.

Gdy komputer przetwarzał dane, Roarke sporządził listę swoich rywali w

biznesie. Następnym krokiem będzie zbadanie przedsiębiorstw, których nie
uważał za prawdziwą konkurencję. Na wszelki wypadek zacznie od góry.

Wiedział, że wszystkie firmy, organizacje, a także indywidualni

background image

przedsiębiorcy, którzy naprawdę stanowili dlań konkurencję, będą mieli –
tak jak on – zainstalowane po kilka skomplikowanych systemów
zabezpieczających dostęp do wewnętrznych danych. I każdy trzeba będzie
łamać z nieziemską ostrożnością.

Usiadł przy konsoli, której kontrolki lśniły i błyskały niczym kosztowna

biżuteria. Podwinął rękawy i związał włosy w kucyk.

Rozpoczął od firm mających biura lub filie w miejscach, gdzie

popełniono morderstwa.

I przystąpił do łamania kodów.
Pracował i mówił do siebie, do maszyn, do systemów, które nie chciały

mu tak od razu ulegać. Z czasem coraz częściej przeklinał po irlandzku, a
jego akcent robił się twardszy. Systemy od razu miękły.

Podczas przerwy na kawę przejrzał wyniki wstępnego poszukiwania.
Nie było pracownika, który spełniałby wszystkie kryteria. Ale, jak

zauważył Roarke, było kilku, którzy w czasie, gdy popełniono morderstwa,
co najmniej dwukrotnie przebywali w określonych miejscach lub mieli
urlop.

Im warto przyjrzeć się bliżej.
Roarke przechodził od jednego zadania do drugiego, by nie zasnąć.

Przebijał się przez ściany zabezpieczeń, przemykał po labiryntach danych.
Zlecał wyszukiwanie, porównywanie i analizy, od których jego sprzęt
mruczał na kilka głosów.

W pewnym momencie wstał, by nalać sobie kolejny kubek kawy, i

zerknął na zegarek.

Czwarta szesnaście nad ranem.
Zaklął pod nosem, usiadł i przetarł dłońmi twarz. Nic dziwnego, że

przestawał kontaktować. Eve też pewnie zasnęła z głową na biurku. Gdyby
uznała, że mogą na dziś zakończyć pracę, na pewno najpierw przyszłaby
zobaczyć, jak mu poszło.

Zamiast tego harowała do upadłego, a ponieważ sam robił to samo, nie

miał podstaw, by się z nią wykłócać.

Prawie pół do piątej, pomyślał. Gia Rossi może już nie żyć. Albo modli

się do wszystkich bogów o szybki koniec.

Na moment zamknął oczy i choć wiedział, że poczucie winy w niczym

mu nie pomoże, pozwolił, by na chwilę go opanowało. Był zbyt
wyczerpany, żeby się złościć.

background image

– Skopiuj dokument C na dysk, zapisz wszystkie dane. Ale kontynuuj

bieżące wyszukiwanie, skopiuj i zapisz po skończeniu.

Przyjęte.

Zanim wyszedł, połączył się z Dublinem.
– Dzień dobry, Brian.
Szeroka twarz starego kumpla rozjaśniła się w uśmiechu zaskoczenia.
– A niech mnie, czy to nie sam szefuńcio? Po której stronie sadzawki

aktualnie przebywasz?

– Po jankeskiej. Po twojej stronie jest za wcześnie, żeby wydzwaniać do

właściciela pubu. Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.

– Nie, nie obudziłeś. Właśnie piję herbatę. Jak się miewa nasza urocza

pani porucznik?

– Bardzo dobrze, dziękuję. Jesteś tam sam?
– Tak, niestety. Aktualnie nie ma żadnej czarującej damy, która

ogrzewałaby mi pościel.

– Przykro mi, Brian. Szukam oprawcy.
– Doprawdy? – W oczach Briana pojawił się jedynie ślad zdziwienia. –

Czyżbyś na stare lata, po tylu doświadczeniach, zrobił się zbyt delikatny,
żeby zająć się tym osobiście?

– Zawsze byłem zbyt delikatny, tak samo jak ty. Załatwił ponad

dwadzieścia kobiet w ciągu ostatniej dekady. Wszystkie miały około
trzydziestki, brązowe włosy i jasną karnację. Ostatnią znaleźli wczoraj.
Pracowała u mnie.

– Ach – powiedział Brian. – Cóż.
– Kolejna zaginęła. To jego metoda. Ta druga też była moja.
Brian głośno wciągnął powietrze.
– Zabawiałeś się z nimi na boku?
– Nie. Jest od nas starszy, tak określili go w profilu. Co najmniej dziesięć

lat, jeśli nie więcej. Ma kwalifikacje. Podróżuje. Stać go na utrzymywanie
stałego lokum, może to prywatne mieszkanie, gdzie wykonuje swoją robotę.
Jeśli to profesjonalista, to co dwa, trzy lata bierze sobie taki urlop. Seks nie
wchodzi w grę. Nie gwałci. Porywa, związuje, torturuje, zabija, myje i
czyści. I mierzy czas, zapisuje, jak długo ofiary są w stanie to wytrzymać.

– Nigdy o kimś takim nie słyszałem. Paskudna sprawa. – Brian podrapał

background image

się po uchu. – Rozpytam się tu i tam.

– Będę ci bardzo wdzięczny.
– Odezwę się, jak coś znajdę – obiecał Brian. – A tymczasem ucałuj ode

mnie uroczą panią porucznik i powiedz jej, że tylko czekam, aż rzuci tę
twoją bezwartościową dupę i padnie mi w ramiona.

– Bądź pewny, że jej powtórzę.
Po zakończeniu połączenia Roarke pozbierał dyskietki, które

wygenerował, i wyszedł z gabinetu, zostawiając za sobą szumiący komputer.

Znalazł Eve tam, gdzie się spodziewał. Spała z głową na biurku, z ręką w

charakterze poduszki. Zauważył tablice – dwie, kilka dyskietek, notatki
pisane ręcznie i te wygenerowane przez komputer.

Pół kubka kawy, jeszcze nie zdążyła wystygnąć, i kot, skulony w kłębek,

drzemiący obok niej w fotelu.

Podszedł do Eve i wziął ją na ręce. Mruknęła coś z niechęcią i poruszyła

się.

– Co się dzieje?
– Łóżko – powiedział cicho, niosąc ją do windy.
– Która... ? O rany... – Przetarła oczy. – Musiałam przysnąć.
– Nie na długo. Kawa była jeszcze ciepła. Powinniśmy chwilę odpocząć.

Oboje.

– Odprawa o ósmej – wymamrotała zmęczonym głosem.
– Muszę wstać przed szóstą. Najpierw chcę się przygotować. Nie

zdążyłam...

– Dobrze, dobrze. – Wyszedł z windy wprost do sypialni.
– Ale teraz idź już spać, do szóstej nie zostało dużo czasu.
– Trafiłeś na coś?
– Wciąż szukam. – Posadził ją na łóżku, nie widząc powodu, by nie

mogła spać w bluzie. Najwyraźniej Eve też nie miała nic przeciwko temu,
bo wsunęła się pod kołdrę.

– Masz jakieś informacje, które mogę wykorzystać? Coś, nad czym

mogłabym popracować?

– Zobaczymy rano. – Zdjął koszulę, spodnie i wsunął się do łóżka obok

niej.

– Jeśli jest coś...
– Cisza. – Przyciągnął ją do siebie i musnął wargami jej usta. – Śpij.
Usłyszał tylko jedno jej westchnienie – to mogło być zirytowanie. Ale

background image

zanim westchnienie ucichło, już spała.

background image

Rozdział 7

Tak rzadko się zdarzało, by Roarke nie wstał wcześniej od niej, że Eve

po prostu gapiła się w jego błękitne celtyckie oczy, kiedy zbudził ją,
łagodnie głaszcząc jej włosy.

– Myślisz o czymś?
– Tak się składa, że zawsze, kiedy jestem w łóżku z moją żoną, nie mogę

przestać o tym myśleć.

– Będąc mężczyzną... i tobą... pewnie ciągle myślisz tylko o seksie.
– Szczęściara z ciebie, bo to prawda. – Pocałował ją w czubek nosa. –

Dziś jednak ograniczymy się tylko do myślenia. Chciałaś wstać o szóstej.

– Och, racja. Cholera. Trudno. – Przewróciła się na plecy i próbowała

zachęcić swój zegar wewnętrzny, by zaakceptował fakt, że był już ranek. –
Czy mógłbyś wymyślić coś, co wlewałoby kawę do organizmu siłą woli?

– Zaraz się tym zajmę.
Eve wstała z łóżka i poczłapała w stronę autokucharza.
– Idę na dół, przepłynę kilka długości. Mam nadzieję, że mnie to obudzi

i pomoże wyleczyć się z perwersji.

– Dobry pomysł. Zrobię to samo. Daj trochę. Pomyślała, że mógłby sam

sobie zrobić tę cholerną kawę, ale podała mu kubek.

– Nie będzie piłki wodnej.
– Jeśli w ten eufemistyczny sposób określasz seks w basenie, to jesteś

dziś bezpieczna. Chcę tylko popływać – powiedział, oddając jej kawę.

Zjechali razem, ona z oczami zapuchniętymi z niewyspania, on

zamyślony.

Basen porastała gęsta roślinność. Błękitna woda połyskiwała

zachęcająco. Tropikalne kwiaty wypełniły ciepłe, wilgotne powietrze
słodkim zapachem. Eve najchętniej przez dwadzieścia minut skatowałaby
się ostrym pływaniem, potem mocną kawą, a na zakończenie zanurzyłaby
się w gorącej kąpieli.

I co tam, skoro już tu był, może szybki meczyk piłki wodnej.
Niestety, nie miała czasu na oddawanie się przyjemnościom.

Zanurkowała, wybiła się na powierzchnię i ruszyła przed siebie w stylu
wolnym. Otępienie mózgu i ciała zaczynało powoli ustępować dzięki
wysiłkowi, zimnej wodzie i prostemu powtarzaniu miarowych ruchów.

background image

Po dziesięciu minutach czuła się w miarę przytomna. Przez moment

rozważała, czy jednak nie wskoczyć do wanny, ale doszła do wniosku, że
taki luksus mógłby ją z powrotem uśpić.

Włożyła płaszcz kąpielowy.
– Chcesz jechać ze mną do śródmieścia, czy wolisz popracować dziś w

domu?

Roarke zastanawiał się, wyciskając wodę z mokrych włosów.
– Chyba zostanę tu, z moim niezarejestrowanym sprzętem, przynajmniej

przez jakiś czas. Jak skończę albo jeśli znajdę coś ciekawego, skontaktuję
się z tobą lub od razu do was przyjadę.

– Pasuje. – Poszli razem w stronę windy. – Jakieś postępy?
– Owszem, ale tak jak o czwartej rano, nic naprawdę ważnego.
– Czyli skończyliśmy o tej godzinie?
– Prawdę mówiąc, trochę później. Eve, kochanie, ty nie wypoczęłaś. –

Dotknął jej policzka. – Jesteś taka blada.

– Nic mi nie jest.
– A ty trafiłaś na coś ciekawego?
– Na razie nie jestem pewna.
Kiedy przygotowywali się do rozpoczęcia dnia, opowiedziała mu o

spostrzeżeniu Summerseta.

– Uważasz, że to możliwe, by podczas wojen pracował w którymś z

centrów medycznych?

– Jest to jakaś myśl. Poszperałam w tym trochę – dodała, zapinając

szelki od kabury. – Ale nie mogę powiedzieć, żebym znalazła za wiele
szczegółów. Tyle tylko, że dowiedziałam się o innych ośrodkach, gdzie
stosowano podobne metody. Całkiem sporo mieściło się tu, w Nowym
Jorku.

– Tu, gdzie zaczynał.
– Też się nad tym zastanawiam. – Pokiwała głową. – To miejsce musi

mieć dla niego jakieś szczególne znaczenie. Zaczął tutaj i teraz tu wrócił.
Ma do dyspozycji cały wielki świat, już nieraz działał poza Ameryką, a
jednak powtarza lokalizację.

– Nie tylko lokalizację. Ciebie, Feeneya, Morrisa, Whitneya, Mirę. I

wielu innych.

– Tak, rozważam to. Zazwyczaj gdy seryjny zabójca ma coś do glin, lubi

grać nam na nosie. Wysyła wiadomości, zostawia zaszyfrowane wskazówki,

background image

żeby czuć się od nas lepszym. Tym razem niczego takiego nie dostajemy.
Ale to rozważam.

Upiła ostatni przywracający życie łyk kawy.
– Muszę się zbierać, bo spóźnię się na własną odprawę.
– Ach, obiecałem, że przekażę ci pozdrowienia od Briana. Czeka na

ciebie z otwartymi ramionami, jak już ze mną skończysz.

– Kto? Brian? Irlandzki Brian?
– Ten sam. Skontaktowałem się z nim i poprosiłem, żeby rozejrzał się

trochę i rozpytał. Ma różne znajomości – wyjaśnił Roarke. – I wie, jak
wyciągać z ludzi informacje.

– Hm. – Uderzyło ją, że wyszła za mąż za mężczyznę, który miał wielu

niezwykłych znajomych. Od czasu do czasu okazywało się to całkiem
przydatne. – No to do zobaczenia później.

Podszedł do niej i pogłaskał ją po włosach.
– Uważaj na siebie, Dallas.
– Mam taki zamiar. – Dotknęła wargami jego ust i zrobiła krok w tył. –

Będę w kontakcie.

Na odprawie Eve poleciła, by każdy ustnie zdał relację z postępu w

poszukiwaniach lub jego braku. Wysłuchała teorii, argumentów za i
przeciw, pomysłów na wprowadzenie do sprawy nowych aspektów i na
interpretowanie starych z innej perspektywy.

– Jeśli przyjmiemy, że wchodzą w grę wojny miejskie – odezwał się

Baxter – i założymy, że ten pojeb był wtedy sanitariuszem albo nauczył się
torturować, to będzie oznaczać, że mamy do czynienia z
osiemdziesięcioletnim facetem albo i lepiej. Miał pół wieku dla swoich
ofiar. Niby w jaki sposób taki trzęsący się dziadek tym wszystkim kręci?

– Napalony Pies zapomina, że wielu facetów dobrze się trzyma, choć

dawno skończyli wiek średni. – Jenkinson wskazał palcem na Baxtera. –
Osiemdziesiątka to dziś nowa sześćdziesiątka.

– Paskudny Łajdak ma rację – przyznał Baxter. – W końcu sam dobiega

do tej granicy, więc ma informacje z pierwszej ręki. Ja tylko mówię, że
trzeba mieć trochę siły i zręczności, żeby uprowadzić trzydziestoletnią
kobietę, zwłaszcza gdy wybiera się te bardziej sprawne fizycznie i zgarnia je
z ulicy.

– W czasie wojen mógł być jeszcze dzieckiem. – Jak gdyby

przepraszając, że ośmielił się zabrać głos, Trueheart odchrząknął. – Nie żeby

background image

osiemdziesiątka to była starość, ale...

– A golisz się już, Dziecino? – zapytał Jenkinson.
– Wprawdzie funkcjonariusz Dziecina nie ma na twarzy takiego zarostu

jak oficer Paskudny Łajdak w uszach, ale to fakt, że w czasie wojen
miejskich pełno dzieciaków, różnych sierot, dostało niezły wpierdol. Tak
słyszałem – dodał Baxter, uśmiechając się szeroko do Jenkinsona. – Bo nie
było mnie wtedy na świecie.

Akceptowała obelgi, jakimi się obrzucali. Pozwoliła im na to jeszcze

przez kilka minut, a kiedy uznała, że przedstawili już wszystkie nowe dane,
przeanalizowali każdy pomysł i pozbyli się napięcia, wręczyła im rozkazy i
zakończyła odprawę.

– Peabody, zlokalizuj byłego York. Musimy z nim pogadać. Mira,

zapraszam na chwilę do mojego biura, dobrze?

– Tyle dróg – westchnęła Mira, gdy szły.
– Jedna z nich doprowadzi nas do niego. – W końcu, dodała w myślach

Eve.

– Jego konsekwencja działa zarówno na jego korzyść, jak i niekorzyść.

To będzie krok na drodze, która cię do niego doprowadzi. W pewnym
momencie ten jego brak elastyczności obróci się przeciwko niemu.

– Brak elastyczności?
– Nie zgadza się zboczyć z obranej drogi – wyjaśniła Mira. – Albo nie

potrafi. Powtarza ten sam wzorzec zachowania, a to daje ci sporą wiedzę o
nim. Możesz dużo przewidzieć.

– Przewidziałam, że uprowadził numer dwa. To w niczym nie pomogło

Gii Rossi.

Mira pokręciła głową.
– To nie ma związku. Nie mogłaś pomóc Rossi, bo uprowadził ją, zanim

się dowiedziałaś, że wrócił do interesu.

– Tak się to nazywa? – Eve wprowadziła Mirę do swojego biura i

wskazała jej krzesło dla gości, sama zaś usiadła na brzegu biurka. – Interes.

– To podejście biznesowe, udoskonalona rutyna. Albo rytuał, jak już

wcześniej mówiłam. Jest dumny ze swojej pracy, dlatego się nią chwali.
Wystawia ją na widok publiczny, ale dopiero wtedy, kiedy uzna, że
zakończył dzieło.

– Kiedy już z nimi skończy, chce się nimi pochwalić, pokazać, że należą

do niego. To dlatego tak starannie układa ciało na białym prześcieradle. I ta

background image

obrączka, którą wkłada im na palec. Już wiem, o co chodzi. Podczas wojen
miejskich – skoro już idziemy tym tropem – zwłoki leżały na ziemi, w
rzędach, w stosach, zależnie od możliwości. Były przykryte. Płótnem,
płachtą, folią, tym, co było dostępne. Zwykle bez ubrania, butów, rzeczy
osobistych. To wszystko zazwyczaj trafiało do innych ludzi, zgodnie z
obowiązującą w czasie wojny zasadą „niczego nie marnuj, niczego nie
pragnij". On pozbawia je ubrania, przedmiotów osobistych, ale zostawia je
odkryte.

– Duma. Sądzę, że w jego oczach one są piękne. Śmierć sprawia, że są

dla niego piękne. – Mira poruszyła się i założyła nogę na nogę. Miała włosy
upięte luźno w kok na karku i bladożółty kostium, który zdawał się szeptać
obietnicę rychłej wiosny. – Jego ofiary to kobiety określonego typu, co, jak
wspomniałam podczas odprawy, może wskazywać na wcześniejsze
powiązania z kobietą w tym wieku i o takim kolorze. One coś dla niego
symbolizują. Matkę, kochankę, siostrę, niespełnioną miłość.

– Niespełnioną?
– Nie był w stanie kontrolować tej osoby, nie mógł sprawić, by widziała

go takim, jakim chciał być widziany, ani za jej życia, ani po śmierci. Dlatego
z uporem robi to teraz.

– Nie gwałci ani nie molestuje. Jeśli to była kochanka, to dlaczego nie

widzi w nich obiektów seksualnych?

– Miłość, nie kochanka. Kobiety są dla niego Madonnami i dziwkami.

Boi się ich i je szanuje.

– Karze i zabija dziwkę – myślała na głos Eve – i stwarza z niej

Madonnę, którą obmywa i wystawia na widok.

– Ta. Ma obsesję na punkcie ich kobiecości, a nie seksualności.

Możliwe, że jest impotentem. Prawdę mówiąc, jestem przekonana, że to się
potwierdzi, gdy go już złapiecie.

Ale seks nie jest dla niego ważny. Nie kieruje nim. Gdyby był

impotentem, okaleczałby ich narządy płciowe lub używał przedmiotów w
celach seksualnych. A jednak w żadnym przypadku tego nie stwierdzono.
Może być tak, że ich cierpienie sprawia mu seksualną przyjemność – dodała
Mira. – Ale to sprawa drugorzędna. Można powiedzieć, skutek uboczny. Do
działania motywuje go ból, to, jak długo wytrzyma jego ofiara, i efekt
końcowy. Śmierć.

Eve wstała, podeszła do autokucharza i w zamyśleniu zamówiła dla nich

background image

kawę.

– Powiedziałaś „podejście biznesowe" i ja nie zaprzeczam. Ale wydaje

mi się, że mamy tu do czynienia raczej z nauką. Regularne, specyficzne
eksperymenty.

– Jedno nie przeczy drugiemu. – Mira wzięła kawę. – Jest

skoncentrowany i oddany temu, co robi. Dla niego najważniejsze jest
kontrolowanie: siebie i innych. Sądzę, że fakt, iż potrafi na dłuższy czas
zaprzestać działalności, zrobić sobie przerwę, świadczy o jego silnej woli i
ogromnej kontroli nad sobą. Podejrzewam, że nie jest w stanie przez dłuższy
czas utrzymać bliższego osobistego lub intymnego związku. A już na pewno
nie z kobietami. Relacje zawodowe? Do pewnego stopnia może mu się
układać. Musi mieć jakieś źródło dochodów. Inwestuje w swoje ofiary.

– Kosztowne kosmetyki, srebrne obrączki. Podróże w różne miejsca,

żeby je wyselekcjonować. Zdobycie i utrzymanie lokum, w którym je
przetrzymuje.

– Tak. Biorąc pod uwagę standard produktów, widać, że przywykł do

pewnego poziomu życia. Obmywanie zwłok to część rytuału, owszem, ale
przecież mógłby to robić zwykłymi kosmetykami. Powszechnie dostępnymi.

– Wszystko, co najlepsze – przyznała Eve. – Ale to otwiera też inną

drogę: to może być jakiś rywal Roarke'a lub pracownik wysokiego szczebla.

– Obie możliwości są logiczne. – Mira upiła łyk kawy, z przyjemnością

zauważając, że Eve pamiętała, jaką kawę lubiła. – Wybrał właśnie tę opcję,
tak samo jak wybrał powrót do Nowego Jorku. Oba elementy coś łączy, Eve.
Odstawiła kubek i spojrzała na nią z troską.

– To ty. W jakimś sensie były to kobiety Roarke'a. Ty jesteś jego kobietą

w każdym sensie.

Eve skrzywiła się, rozważając tezę.
– Więc zdecydował się na ten typ ze względu na mnie? Poprzednim

razem to nie ja byłam oficerem prowadzącym.

– Ale jesteś kobietą, szatynką. Wtedy byłaś zbyt młoda, żeby spełnić

jego warunki. Teraz już nie.

– Uważasz, że jestem jego celem?
– Tak. Tak właśnie myślę.
– Hm. – Eve zastanowiła się nad tym głębiej, pijąc kawę. Teorii Miry nie

należało lekceważyć. – Zwykle wybiera długie włosy.

– Były wyjątki.

background image

– Tak, tak. Nawet kilka. Ale jest bystry, a porwanie mnie nie byłoby zbyt

mądre. – Eve analizowała w myślach ten aspekt. – Dużo trudniej zdjąć glinę
niż zwykłego cywila.

– Będziesz dla niego największą nagrodą, z jego punktu widzenia. To

dopiero wyzwanie, nie lada sztuka. Jeśli cokolwiek o tobie wie, a
zapewniam cię, że wie niemało, to to, że długo wytrzymasz.

– Trudno mnie uprowadzić. Po pierwsze, wiem, że mógłby to zrobić, a

po drugie, nie mam regularnej trasy, jak inne ofiary. Zaczynały i kończyły
pracę mnie więcej o tej samej porze, bywały w tych samych miejscach. W
przeciwieństwie do mnie.

– To tylko sprawia, że stanowisz większe wyzwanie – upierała się Mira.

– I największą nagrodę. Bierzesz pod uwagę możliwość, że do swojego
wzorca dodał nowy element: Roarke'a, bo z nim rywalizuje. Możliwe. Tylko
że w tym, co robi, nie chodzi o zemstę. Przynajmniej nie na poziomie
świadomości. Nie robi niczego bez powodu. Sądzę, że ty jesteś tym
powodem.

– To byłoby nawet dobre.
– No właśnie. – Mira westchnęła. – Wiedziałam, że tak do tego

podejdziesz.

Eve zmrużyła oczy i jeszcze raz zastanowiła się nad tą sugestią, ze

szczególnym uwzględnieniem tego nowego aspektu.

– Gdybyśmy na to poszli, a mnie udałoby się znaleźć sposób, żeby

zwrócić jego uwagę... żeby go skłonić do wykonania tego kroku, zanim
uprowadzi kogoś innego, moglibyśmy go zdjąć. Zdjąć i zapuszkować na
dobre.

– Nie zwabisz go. – Obserwując Eve, Mira sięgnęła po kubek z kawą. –

Mogę ci zagwarantować, że ma już ustalony harmonogram. Jedyne, co w
nim jest zmienne i nieokreślone, to czas tortur, różny dla każdej z ofiar.
Wybrał już trzecią. Jeśli zaplanował tylko trzy, a to mniej niż kiedykolwiek
wcześniej, ty będziesz następna.

– W takim razie najpierw musimy ustalić, kim ona jest. Na razie niech

twoja teoria pozostanie między nami, muszę to jeszcze przemyśleć.

– Chcę, żebyś dobrze to przemyślała – powiedziała Mira, wstając.
– Jako członek tej ekipy, psycholog kryminolog, ale przede wszystkim

jako ktoś, komu bardzo na tobie zależy, chciałabym, żebyś dobrze się nad
tym zastanowiła.

background image

– Tak zrobię.
– Wiem, że jest ci ciężko, tobie i Feeneyowi, mnie, komendantowi. Już

raz próbowaliśmy i, niestety, przegraliśmy.

Kolejna przegrana...
– Nie wchodzi w grę – dokończyła Eve. – Zrób coś dla mnie. Wiem, że

to pracochłonny proces, ale zerknij, proszę, na listę pracownic, którą
wygenerował Summerset. Może któraś wyda ci się w typie podejrzanego.
Nie możemy chronić ich wszystkich, ale gdyby udało się trochę zawęzić
krąg...

– Natychmiast się do tego zabiorę.
– Muszę już lecieć.
– Tak. – Mira oddała Eve pusty kubek i łagodnie pogładziła ją po dłoni.

– Uważaj na siebie.

Gdy wychodziła z pokoju, zabrzęczało łącze na biurku Eve. Zerknęła na

wyświetlacz i odebrała.

– Nadine.
– Dallas, są jakieś wieści o Rossi?
– Nadal szukamy. Jeśli przerywasz mi pracę tylko po to, żeby zapytać o

najnowsze wiadomości, to...

– Prawdę mówiąc, to ja przerywam sobie pracę, żeby ci o czymś

powiedzieć. Jedna z moich małych pracowitych pszczółek wyszperała
bardzo ciekawą wiadomość. Z Rumunii.

Eve automatycznie wyświetliła na ekranie wszystkie dostępne

informacje o rumuńskim śledztwie.

– Dokładne dane o tej sprawie będę miała dopiero po południu. Czego

się dowiedziałaś?

– Tessa Bolvak, rumuńska Cyganka. Miała własny program w telewizji.

Godzina z jasnowidzem, a dokładniej było to dwadzieścia minut.

– Przerywasz nam obu, żeby mi opowiadać o wróżce?
– W tamtym czasie była w Rumunii znana. Policja regularnie się z nią

konsultowała w najtrudniejszych sprawach.

– Ach, ci szurnięci Rumuni.
– Policja na całym świecie korzysta z usług jasnowidzów –

przypomniała jej Nadine. – Ty korzystałaś wcale nie tak dawno temu.

– Tak, i sama zobacz, jak dobrze na tym wyszliśmy.
– Cóż, nie o tym chciałam rozmawiać. Niesamowita Tessa – bo zarówno

background image

ona, jak i jej producent potrafili dostrzec soczysty kąsek – zrobiła specjalny
program o serii morderstw w ich kraju i jej udziale w dochodzeniu.
Stwierdziła, że twój sprawca był mistrzem śmierci i jej sługą.

– O rany.
– Oraz że śmierć sama go szukała i zaspokajała jego pragnienia.
Blady mężczyzna – powiedziała Nadine, odwracając się, by przeczytać

informację z ekranu swojego komputera. – Czarna dusza. Mieszka w niej
śmierć, a on mieszka w śmierci. Krew leje się przy dźwiękach muzyki. Gra
tylko dla niej, jego diwy, która dla niego śpiewała. Szuka ich, dobiera je
niczym kwiaty do bukietu. To bukiet na jej ołtarz. – Nadine, daj mi...

– Czekaj, czekaj. Blady mężczyzna – powtórzyła – nosi drzewo życia i

żyje ze śmiercią. Tessa miała spore osiągnięcia.

– Czy wspomniałam już, że Rumuni są szurnięci?
– A teraz najbardziej szurnięta część. Dwa dni po emisji programu z

Dunaju wyłowiono jej zwłoki. Miała poderżnięte gardło.

– Szkoda, że tego nie przewidziała.
– Uznano, że to zabójstwo na tle rabunkowym. Jej biżuterii i portfela

nigdy nie odnaleziono. Tak się zastanawiam, czy tamtejszej policji brak
mojej ironii, czy raczej twojego wrodzonego cynizmu.

– Niby dlaczego to tobie przypadła ironia? – upomniała się Eve. – Mam

ogromne pokłady ironii. Może była tak zajęta patrzeniem w kryształową
kulę, iż nie zauważyła, że ktoś czyha na jej świecidełka.

A jednak jak na zwykłe brednie trochę za dużo tych zbiegów

okoliczności, uznała.

– A może nasz podejrzany ją zdjął, bo w tym swoim bełkocie posunęła

się za daleko.

– Też o tym pomyślałam – zgodziła się Nadine. – Nie pasuje do

schematu, ale...

– Nie nadał jej... nazwijmy to... statusu, jaki rezerwuje dla wybranych

ofiar. Ona go po prostu wkurzyła, więc ją zdjął. Masz kopię tego jej
programu?

– Mam.
– Przyślij mi. Skontaktuję się ze śledczymi prowadzącymi tę sprawę w

Rumunii, zobaczę, może mają jakieś ciekawe szczegóły dotyczące tego
zabójstwa. Masz coś jeszcze?

– Mnóstwo krzyczących nagłówków z brukowców. Moje pracowite

background image

pszczółki wszystko przejrzą, sprawdzą, czy jest coś wartego uwagi.

– Jakby coś, daj znać.
Kiedy się rozłączyły, Eve zanotowała: blady mężczyzna. Muzyka.

Drzewo życia. Dom śmierci.

A potem poszła podręczyć swoją partnerkę.
– Robi się cieplej. – Peabody wcisnęła głowę w ramiona, próbując

osłonić się przed przeszywającym marcowym wiatrem.

– Czy jesteś po tej samej stronie równika co ja?
– Nie, mówię serio. Chyba jest cieplej niż wczoraj. Niedługo skończy się

marzec, to już prawie kwiecień. Czyli, jak dobrze pomyśleć, to praktycznie
zaraz mamy lato.

– Ten lodowaty wiatr zamroził ci mózg. – Eve wyjęła odznakę i

machnęła przed czytnikiem przy budynku Cala Marshalla. – Wobec tego
muszę się jeszcze zastanowić, czy ci zlecić przesłuchanie tego faceta.

– Nie! Dam radę. Jest cholernie zimno. Lodowato. Ten przeklęty wiatr

przemrozi mi szpik. Ale do mózgu jeszcze nie dotarł. – Peabody zrobiła
krok do przodu i zdjęła czapkę z nausznikami.

– Mam włosy jak spod czapki? Nie można skutecznie prowadzić

przesłuchania, kiedy włosy wyglądają jak spod czapki.

– Masz włosy. Niech ci to wystarczy.
– Włosy spod czapki – mamrotała Peabody, poprawiając palcami

fryzurę. Kiedy wsiadły do windy, potrząsnęła głową i jeszcze raz podniosła
sobie włosy.

– Uspokój się! Przestań zachowywać się jak podlotek. Jezu, wkurzasz

mnie. Gdybym miała partnera bez cycków, nie byłoby tej wiecznej histerii
na temat włosów.

– Baxter poprawia włosy przed przesłuchaniem.
Ponieważ był to niepodważalny fakt, Eve tylko się skrzywiła.
– On się nie liczy.
– I Miniki. On...
– Tak trzymaj, a zaraz cię zwiążę i ogolę na łyso. Nie będziesz się więcej

przejmować, że masz włosy spod czapki.

Eve wyszła z windy i rozejrzała się, szukając drzwi do mieszkania Cala

Marshalla.

– Ale prowadzę przesłuchanie? – zapytała pokornie Peabody.
Eve spojrzała na nią miażdżącym wzrokiem i zapukała. Kiedy drzwi się

background image

otworzyły, zrobiła lekki krok w bok, ustępując miejsca Peabody.

– Pan Marshall? Jestem detektyw Peabody. Rozmawialiśmy wcześniej.

To moja partnerka, porucznik Dallas. Możemy wejść?

– Tak, jasne. Proszę.
Był dobrze zbudowanym opalonym blondynem o oczach błękitnych jak

arktyczne jeziora. Teraz były nieco przygaszone, smętne. Jego głos też miał
smętny ton.

– Sari. Chodzi o Sari.
– Może usiądziemy?
– Co? Tak, dobrze, usiądźmy.
Przez otwarte drzwi Eve zauważyła łóżko – pościelone – a na nim wielki

worek podróżny. O ścianę oparta była deska do snowboardu. W salonie na
krześle wisiała gruba kurtka narciarska z przypiętą wejściówką na wyciąg.

Na czarnym stole przed granatową żelową sofą stało kilka butelek po

piwie.

Wrócił, dumała Eve, rzucił swoje rzeczy i sprawdził wiadomości.

Odebrał naszą, a potem usiadł i pił do rana.

– Już słyszałem. Wróciłem do domu i o wszystkim usłyszałem. – Przetarł

oczy. – Yyy... Bale, on się dowiedział od Zeli. Pracuje z Sari w klubie. Ona
powiedziała jemu, a on mnie.

– To musiał być dla pana szok – odezwała się Peabody. – W ten sposób

dowiedział się pan o jej śmierci? Nie miał pan kieszonkowego łącza podczas
wyjazdu? Nie oglądał pan wiadomości?

– Wyłączyłem aparat. Chciałem pojeździć na desce. Wyjechałem po to,

żeby pojeździć na desce. Pojechaliśmy z Balem do Kolorado,
Niekomunikado Kolorado. Kiepski żart – mruknął. – Wróciliśmy wczoraj.
Bale mieszka bliżej dworca, był w domu pierwszy. Zela zostawiła mu
wiadomość, więc zadzwonił do mnie. Dotarłem do domu, a on...

– Byliście z Sarifiną blisko?
– Tak. Byliśmy... ze sobą jeszcze kilka tygodni temu. Rozstaliśmy się. –

Przetarł twarz dłońmi. – Kilka tygodni temu... Zerwaliśmy.

– Dlaczego?
– Ona była wiecznie zajęta. Ciągle... – urwał i podniósł wzrok na

Peabody. – Chciałem czegoś więcej, OK? Chciałem, żeby miała dla mnie
więcej czasu, żeby bardziej interesowała się tym, co chcę robić i kiedy. Ten
układ się nie sprawdzał. Nie było tak, jak bym chciał. Powiedziałem jej, że

background image

mam tego dość. Że mam jej dość.

– Pokłóciliście się.
– Tak. Oboje nieźle się zdenerwowaliśmy. Mówiła, że jestem

niedojrzałym, samolubnym egocentrykiem. A ja na to, że ona jest taka sama.
Kurwa. Ona nie żyje. Bale powiedział. .. Byłem na desce i cały czas
napieprzałem na nią do Bale'a. A ona już nie żyła. Myślicie, że to ja ją
skrzywdziłem? Chciałem ją zranić. Tu – powiedział, uderzając się w serce. –
Chciałem, żeby ją bolało, że ją rzuciłem. Rozumiecie? Chciałem, żeby była
samotna i miała depresję, kiedy ja znajdę sobie kogoś, kto będzie umiał się
bawić. Chryste. – Ukrył twarz w dłoniach. – Chryste.

– Nie podejrzewamy pana, że ją pan skrzywdził, panie Marshall. Zanim

zerwaliście, czy mieszkała tu z panem?

– Coraz rzadziej. Nasz związek od dawna się rozpadał. Prawie się nie

widywaliśmy. Raz, może dwa razy w tygodniu.

– Czy kiedykolwiek wspominała, że ktoś ją niepokoi albo zaczepia?
– Ostatnio nie rozmawialiśmy zbyt często. – Mówił cicho, patrząc na

swoje dłonie. – Nie przypominam sobie, żeby o czymś takim wspominała.
Lubiła facetów, którzy przychodzili do klubu.

Zwłaszcza tych starszych. Łagodni, mówiła, że z wiekiem robią się

łagodni jak whiskey czy coś takiego. Od czasu do czasu któryś ją podrywał,
a ją to rajcowało. Przynajmniej o to się nie rzucałem.

Bawiło mnie to.
– Był ktoś konkretny?
– Nie wiem. Nie zwracałem uwagi. Nie kumam tego całego klimatu

retro. Nudzi mnie to, wiecie? Ale w tych kieckach wyglądała świetnie.
Rany, była w nich cudowna.

– Nie ma tu w czym drążyć – skomentowała Peabody w drodze

powrotnej.

– Nie wiem. Lubiła starszych facetów, starsi faceci lubili ją. Istnieje duże

prawdopodobieństwo, że zabójca jest starszym mężczyzną.

– No i?
– Założę się, że w którymś momencie ze sobą rozmawiali. Tydzień,

może dwa tygodnie przed uprowadzeniem nawiązał z nią kontakt w klubie.
To byłoby dla niego szalenie podniecające. Rozmowa, może taniec z
przyszłą ofiarą. Dobry sposób, żeby ją wyczuć, jej rytm, jej gabaryty.

– Tak. – Peabody głośno wciągnęła powietrze, gdy wysiadły. – Jeśli to

background image

zrobił, to później, jak do niej podszedł na ulicy, żeby ją porwać, ona była
otwarta i przyjazna. Och, to Pan Łagodny ze Starlight.

– A jeśli nawiązał z nią kontakt... możliwe, że nawiązał też kontakt z Gią

Rossi.

– W klubie fitness.
– Dobre miejsce na zawieranie znajomości.
Potrafił wniknąć w tłum. Wiedział, jak stać się niewidzialnym, tak by

przesuwali po nim wzrokiem, ale nie zwracali na niego uwagi. Z
powodzeniem korzystał z tej umiejętności w fazie poszukiwawczej każdego
projektu.

Korzystał z niej i teraz, gdy obserwował ją – Eve Dallas – jak wyszła z

budynku i ruszyła przez ulicę. Mocne, pewne kroki. Silne.

Był wielbicielem silnych kobiet – silnych fizycznie i psychicznie.
Ta jest silna. Ewa ich wszystkich. Matka. Była bardzo silna, dokładnie

pamiętał, ale wierzył, że ta Ewa – ta ostatnia Ewa – będzie silniejsza od
wszystkich swoich poprzedniczek.

Jeszcze nie czas na ciebie, pomyślał, obserwując ją i jej sposób

poruszania. Jeszcze nie czas na tę Ewę. Ale gdy już nadejdzie... Ach...

Wierzył, że będzie jego najdoskonalszym dziełem. Dzięki niej wzniesie

się na nowy poziom doskonałości. To będzie zwieńczenie jego
dotychczasowych osiągnięć.

Ale teraz kto inny wymagał jego uwagi.
Naprawdę powinien wracać do domu, do niej.
Menedżer Body Works był wysokim, postawnym Azjatą o ciele jak ze

stali. Miał na imię Pi. Nosił dopasowany czarny garnitur i miał małą,
precyzyjnie przyciętą bródkę.

– Jak już mówiłem innym glinom, to był zwyczajny dzień. Gia miała

swoje stałe zajęcia, klientów. Już im dałem listę. Czy mam ją jeszcze raz... ?

– Nie, nie trzeba. Mamy listę. Dziękujemy za współpracę.
Usiadł ciężko na fotelu w swoim biurze – szklanym boksie,

pozwalającym obserwować, co działo się na wszystkich poziomach klubu.
Za szybą ludzie wyciskali ciężary, biegali, pocili się, rozciągali i robili
skręty.

– Przyjaźnimy się, wiecie? Nie mogę pogodzić się z myślą, że coś mogło

jej się stać. Ale mówię wam, ona da sobie radę. Tak myślę. Jest twarda.

– Czy w ostatnich tygodniach ktoś o nią pytał? – dopytywała się Eve.

background image

– Tak, już mówiłem tym pierwszym. Miała świetne referencje, klienci ją

uwielbiali. Jedni polecali ją drugim. Gia jest dobra w tym, co robi, ma
wyniki.

– Miała starszych klientów? Powiedzmy, po sześćdziesiątce?
– Pewnie. Oczywiście. Fitness nie jest dla dzieci. Ma klientów w tym

wieku. Przychodzą na zajęcia. Dwa razy w tygodniu prowadzi tai-chi, a co
rano jogę dla grupy osób po sześćdziesiątce. Dwa razy w tygodniu ma
zajęcia dla stulatków.

– Czy w ostatnich tygodniach do którejś z tych grup przyszedł ktoś

nowy?

– To też już mówiłem. Jeśli masz kartę członkowską, nie musisz się

zapisywać na zajęcia. Po prostu przychodzisz i dołączasz do tej grupy, do
której chcesz.

– A czy ktoś nowy wpisał się do klubu, powiedzmy w ciągu ostatnich

trzydziestu dni? Mężczyzna, po pięćdziesiątce.

– Mogę to sprawdzić. Tylko że nie trzeba zapisywać się do tego

konkretnego oddziału. Członkostwo uprawnia do korzystania ze wszystkich
oddziałów na świecie. Wystarczy mieć kartę.

– Robicie listę takich osób? Notujecie, w jaki sposób członkowie

korzystają z waszych obiektów? Jak często przychodzą? Kto płaci za
którego trenera?

– Tak, oczywiście. Takie dane trafiają prosto do głównego biura. Ale

mogę...

– Poradzę sobie – ucięła Eve. – Nie ma sprawy. Czy miała klientów z

zewnątrz?

– To niezgodne z przepisami... – zaczął.
– Nam nie chodzi o przepisy, Pi. Nie pójdzie do więzienia za to, że sobie

dorabiała na boku. My chcemy ją znaleźć.

– Cóż, chyba tak. Mogła to robić. – Wydął policzki i głośno wydmuchał

powietrze. – Jak ktoś chce zapłacić ciężką forsę za to, żeby kilka razy w
tygodniu wpaść do niego do domu, to trudno odmówić. Jesteśmy
przyjaciółmi, ale to ja jestem tu szefem. Ona wie, że ja wiem, ale o tym nie
rozmawiamy. Nie na poważnie.

– To może jakieś przeczucie, skoro się przyjaźniliście. Miała jakiegoś

prywatnego klienta?

Znów wydął policzki.

background image

– Szarpnęła się na bilety na mecz Knicksów. Zamierzaliśmy iść na mecz

w przyszłym tygodniu. Mam wtedy urodziny. Kurde. – Pogładził dłonią
ogoloną głowę. – Wydatek raczej ponad jej możliwości. Żartowała, że trafiła
w totolotka. Domyśliłem się, że ma jakiegoś klienta na boku, może nawet
kilku.

– Kiedy kupiła bilety?
– Kilka tygodni temu. Odnajdziecie ją, prawda? Musicie ją odnaleźć.

background image

Rozdział 8

Gdy wyszły, Eve ruszyła do stacji metra trasą, którą zwykle pokonywała

po pracy Gia. Ta kobieta mieszkała w Nowym Jorku, zastanawiała się Eve, a
to oznaczało, że poruszała się szybkim, sprężystym krokiem i choć
zachowywała czujność, była zatopiona w myślach.

Mogła lubić oglądać wystawy, przypuszczała. Mogła się zatrzymywać,

oglądać towary, może nawet zachodzić do sklepów. Ale...

– Baxter i Trueheart sprawdzili wszystkie sklepy i stragany po drodze –

powiedziała do Peabody. – Tego dnia nikt jej nie widział. Niektóre
ekspedientki rozpoznały ją na zdjęciu. Bywała w sklepach, ale nie w dniu
zniknięcia.

– Nie dotarła do stacji metra.
– Nie. Może w ogóle nie poszła do stacji. – Eve odwróciła się i podeszła

do budynków. – Miała większą kasę ekstra, było ją stać na bilety na mecz.
Bierze klienta z zewnątrz. Być może klient mieszka w okolicy, można do
niego dojść pieszo. Albo zapewnia taksówkę lub inny środek transportu.

Przypomniała sobie uwagę Baxtera o potencjalnej różnicy wieku. Co

więcej, Gia Rossi była trenerem, jej ciało było w szczytowej formie
fizycznej.

– Może sama tam poszła. Weszła prosto w sidła.
– Nie ściąga jej z ulicy, tylko po prostu otwiera drzwi.
– Przebiegły – zauważyła cicho Eve. – Jest bardzo przebiegły.

Skontaktuj się z Newkirkiem. Niech weźmie mundurowych i niech się
przejdą po okolicy. Wszystkie kierunki, na odległość pięciu ulic. – Eve
kierowała się do samochodu.

– Niech pokażą jej zdjęcie każdej ekspedientce, wszystkim kelnerom,

bezdomnym śpiącym na ulicy, odźwiernym, androidom. Wezwij McNaba –
dodała, siadając za kierownicą.

– Niech roześle zdjęcia do wszystkich przedsiębiorstw taksówkowych i

prywatnych firm transportowych. Do przedsiębiorstw autobusowych i
tramwajowych. Ma dotrzeć do wszystkich. A potem do zarządu metra.
Niech sprawdzą trasy z tamtej nocy z innych stacji. Nie użyła wejściówki,
ale może jednak jechała metrem.

Peabody już przekazywała rozkazy Newkirkowi.

background image

– Poszła do niego – stwierdziła Eve, po czym włączyła się do ruchu.
– Też tak myślę. Poszła prosto do niego.
Idąc za głosem intuicji, połączyła się z mieszkaniem Zeli.
– Tak? – Wyraźnie obudzona ze snu Zela ziewnęła. – Pani porucznik?

Co...

– Czy Sarifina udzielała prywatnych lekcji?
– Prywatnych lekcji? Przepraszam, trochę dziś nie kontaktuję.
– Lekcji tańca. Czy kiedykolwiek udzielała prywatnych lekcji tańca?
– Tak, oczywiście. Ludzie chcą znać odpowiednie kroki, to się przydaje

przy różnych okazjach. Wesela, bar i bat micwy, spotkania klasowe. Tego
typu imprezy.

– W klubie czy w domu klienta?
– Na ogół w klubie. Rano, kiedy klub jest zamknięty.
– Na ogół – naciskała Eve – ale były wyjątki.
– Sekundę. – Zela poruszała się po mieszkaniu. Eve usłyszała odgłos

włączanego autokucharza. – Pracowałam do trzeciej nad ranem, a potem
wzięłam pigułkę. Nie sypiam zbyt dobrze od... Muszę pozbierać myśli.

– Zela. – W tonie Eve pojawiła się nuta zniecierpliwienia. – Chcę

wiedzieć, czy Sarifina chodziła do domów klientów.

– Zdarzało się, najczęściej do starszych osób. Albo do dzieci. Czasami

rodzice chcą, żeby dzieci umiały tańczyć. Albo starsza para chce się trochę
rozruszać, na przykład przed jakąś większą imprezą albo rejsem. Ale
zazwyczaj robimy to u nas, w klubie.

– Czy w ciągu ostatnich tygodni wzięła prywatnie jakiegoś nowego

klienta?

– Muszę pomyśleć. Niech pani da mi pomyśleć. – Zela upiła łyk czegoś,

najprawdopodobniej kawy, domyśliła się Eve. – To możliwe. Była bardzo
uczynna. Lubiła oddawać ludziom przysługi. Nie mówiłyśmy sobie tak
dokładnie o wszystkich fuchach. Jeśli to szło przez klub, to znaczy jeśli
lekcje odbywały się na miejscu, mamy to zapisane. Klub pobiera opłatę za
salę, a Sari była bardzo skrupulatna w rozliczeniach.

– Nie notowała, gdy szła do nich do domu?
– Cóż, to jest szara strefa. Jak już mówiłam, lubiła wyświadczać

przysługi. Mogła wyskoczyć do kogoś na godzinę lub dwie, żeby sobie
nieoficjalnie dorobić. W czasie prywatnym, przed lub po pracy, w dni
wolne. Komu to szkodzi?

background image

Komu szkodzi?, pomyślała Eve, rozłączając się.
– Sądziliśmy, że zgarnia je z ulicy, a to one same do niego szły.

Przynajmniej dwie ostatnie. Wskazuje na to stan ich finansów. Jak do niego
dotarły?

– Zdjęcie York jest od wczoraj na ulicy. Tylko że mamy weekend –

dodała Peabody. – Jeśli wzięła taksówkę, kierowca mógł nie zwrócić uwagi
albo jeszcze nie widział raportów w mediach.

– Nie. Nie. Musimy to sprawdzić, choć byłoby to niedbalstwo. A on nie

jest niedbały. Po co tak ryzykować? Zostawiać ślad, potencjalnego świadka?
Taksówkarz miałby przywieźć ofiarę pod jego drzwi? Nie trzyma się kupy.

– Cóż, tak samo transport prywatny.
– Nie, jeśli to on osobiście prowadzi pojazd. Ale i tak sprawdzimy.

Wszystkie możliwe środki transportu. Wszystkie kursy z okolicy, gdzie po
raz ostatni widziano ofiary. – Zmarnowane roboczogodziny, pomyślała Eve.
A jednak to musiało być zrobione. – Nie ma mowy, żeby tak ryzykował.
Zwabia je do siebie, to wszystko. Miły, nieszkodliwy starszy pan, który
pragnie nauczyć się tańczyć tango albo popracować nad kondycją. Oferuje
tłustą sumkę, zapewnia transport.

– Nikt nie widzi ich na ulicy, bo ich tam po prostu nie ma. – Peabody

pokiwała głową, gdyż teoria wydała jej się logiczna. – Wychodzą z pracy i
wsiadają do czekającego pojazdu. Nikt niczego nie zauważa, ale...

– Ale?
– Skąd ma pewność, że komuś nie powiedzą? Chodzi mi o to, że żadna z

tych kobiet nie wyglądała na idiotkę. Skąd mógł mieć pewność, że nie
opowiedzą przyjaciółce czy koleżance z pracy, że złapały prywatną fuchę.
Jadę tu, mam zajęcia z tym gościem.

Eve zatrzymała się przed budynkiem, w którym mieszkała Gia Rossi.

Przez chwilę siedziała w samochodzie i w zamyśleniu stukała palcami w
kierownicę.

– Słuszna uwaga. Wiemy, że nikomu nic nie powiedziały. Co daje mu tę

pewność? Musimy przeliczyć prawdopodobieństwo. – Wysiadła i sięgnęła
po uniwersalny klucz, by otworzyć drzwi. – Po pierwsze, podaje im
fałszywe nazwisko i adres. Jeśli są mądre lub ostrożne, sprawdzają jego
wiarygodność, żeby się upewnić, że to poważny człowiek. Nietrudno to
spreparować, gdy ma się odpowiednio dużo forsy i wiedzę. Mamy kolejne
zadanie dla elektroników.

background image

Weszły do trzypiętrowej kamienicy. Mieszkanie Rossi znajdowało się na

parterze.

– Po drugie, pomyśl o jego profilu. Inteligentny, dojrzały, opanowany.
Używając uniwersalnego klucza, złamała zabezpieczenie aktywowane

przez Baxtera i rozkodowała zamek.

– Wiemy, że podróżuje, czyli mamy do czynienia z kimś, kto

prawdopodobnie jest obyty w świecie i mogę się założyć, że czarujący. Zna
swoje ofiary.

Weszły do środka. Eve od razu zatrzymała się i rozejrzała po ciasnym

salonie. Duży ekran ścienny, zauważyła. Mała sofa, parę krzeseł, stoliki
obstawione dekoracyjnymi drobiazgami. Porozrzucane skarpety i buty – w
większości sportowe. Sprzęt elektroniczny został już zabrany.

– Zna ich upodobania – mówiła dalej. – Wie, czym się interesują i na

tym pogrywa. Wchodzi w osobistą znajomość, wpada w odwiedziny do tych
ich ekskluzywnych klubów, zagaduje. Ale nie za bardzo, żeby nie zwracać
na siebie uwagi osób postronnych. Wtapia się w ich otoczenie. Pan
Łagodny, Pan Uprzejmy, Pan Nieszkodliwy.

Podeszła do okna i spojrzała na ulicę, chodnik, sąsiadujące budynki.
– Zdobywa ich zaufanie. Może opowiada o żonie albo córce, o czymś, co

tworzy w ich głowach pewien obraz. Normalność. Oczywiście to musi
trwać, ale jemu się nie spieszy. A potem zaczyna mówić o prywatnych
zajęciach... albo jeszcze sprytniej, tak nimi manipuluje, że same mu to
proponują.

Odwróciła się i ruszyła do małej, równie zagraconej sypialni.
– I wtedy już są jego. Kobieta ma ekrany ochronne, ale stare i tanie.

Odpowiedni sprzęt i można ją tu obserwować. Wiesz, kiedy wstaje, jak
długo szykuje się do pracy. O której wychodzi, jaką trasą idzie. Założę się,
że prowadzisz dokładną dokumentację. Masz naukowe podejście.
Zastanawiam się, ile ich wybrał, obserwował, udokumentował i odrzucił. Ile
kobiet żyje, bo nie spełniały jego precyzyjnych wymagań.

– Straszne.
– Tak. – Eve włożyła ręce do kieszeni i kołysała się na piętach. –

Możliwe, że zawsze pracował w ten sposób. Najpierw kontakt osobisty,
zmanipulowanie ofiary, by do niego przyszła. Trzeba wrócić do starych
spraw i przyjrzeć im się pod tym kątem. Musimy mieć to wszystko na
uwadze, typując jego potencjalne cele.

background image

– Dallas? Czego my tu szukamy? To znaczy, tu, w jej mieszkaniu.
– Jej. Gii Rossi. On zna jej życie, a przynajmniej tak mu się wydaje.

Zobaczymy, co tu znajdziemy.

Teorię Eve potwierdziło coś, czego nie znalazły. Choć salon był ciasny i

niewiarygodnie zagracony, Gia Rossi utrzymywała kolekcję dyskietek z
ćwiczeniami i muzyką w idealnym porządku.

– Na stojaku do dyskietek z ćwiczeniami są dwa puste miejsca, a na

muzycznym trzy. Ułożyła je alfabetycznie, więc przypuszczam, że z
ćwiczeń brakuje kardio i jogi. Zobaczmy, co Baxter znalazł w jej osobistej
szafce w klubie.

– Ma sporo sprzętu. Ciężarki, obciążniki na kostki i nadgarstki, piłki

medyczne, bieżnia. – Peabody wskazała dłonią garderobę, którą Rossi
przerobiła na składzik sprzętu. – Założę się, że czegoś brakuje. Najlżejsze i
najcięższe obciążniki i gumy.

– Lekkie dla niego, cięższe dla niej. Zabiera ze sobą podstawowy sprzęt,

trochę muzyki, film na wideo. Pracowałaś kiedy z osobistym trenerem?

– Nie. – Peabody napięła mięśnie pośladków, zastanawiając się, czy w

ten sposób można zredukować gabaryty tyłka. – A ty?

– Nie, ale przypuszczam, że dobry trener przygotowuje indywidualny

program treningu dla klienta, coś przeznaczonego specjalnie dla jego typu
budowy, wieku, wagi, celu, jaki klient chce osiągnąć, i tak dalej. Jeśli
przygotowała coś takiego i dla niego, to komputerowcy to znajdą. Idziemy.

Roarke wszedł do pokoju operacyjnego, w którym odgłosy rozmów

zlewały się z szumem sprzętu elektronicznego. Gliny przy łączach, przy
komputerach, w słuchawkach na głowach.

Tylko jego policjantki nie było w okolicy.
Podszedł do McNaba, ubranego w srebrne dżinsy i soczyście

pomarańczową sportową bluzę.

– Jest tu gdzieś pani porucznik?
– W terenie. Ale już wraca. Mamy nowe tropy. Chcesz?
– Chcę.
Przytupując palcami srebrnych butów powietrznych, McNab obrócił się

w fotelu.

– Zasypaliśmy transport publiczny i prywatny zdjęciami York i Rossi.

Dallas uważa, że facet sam zapewnił im transport.

– A te kobiety tak po prostu wsiadły?

background image

– Tak. Muszę się napić. Chodź, pogadamy.
W drodze do automatu z napojami McNab streścił Roarke'owi najnowsze

informacje, głośno przemyślał wybór napoju i zdecydował się na
pomarańczowy z bąbelkami – pewnie dlatego, że pasował mu do bluzy.

– Lekcje prywatne w mieszkaniu albo konsultacje – zamyślił się Roarke.

– Interesujące, w ten sposób wyeliminował ryzyko, jakie wiązało się z
uprowadzeniem z miejsca publicznego. A jednak ta metoda też ma wady i
jest ryzykowna.

– Tak, zawsze mogą zmienić zdanie, nie pojawić się, wziąć koleżankę.

Mnóstwo możliwości. – Upił łyk napoju. – Ale Dallas chce, żebyśmy nad
tym pracowali, to pracujemy. Powiedziała, że jak wpadniesz, to mógłbyś
pod tym kątem przejrzeć listę pracownic. Kobiety odpowiadające jego
parametrom, które mogą prywatnie świadczyć usługi w domu.

– Dobra, zajmę się tym.
– Mnóstwo możliwości – powtórzył McNab. – Zajmujesz się tyloma

biznesami. Coś drgnęło w temacie lokalu?

– Nic, co wyróżniałoby się z tłumu. Nie.
– Czasami trzeba podrzucić klocki w górę i pozwolić, aby ułożyły się w

inny wzór. Jeżeli dłużej się tym zajmujesz, coraz bardziej się
przyzwyczajasz i widzisz już tylko suche dane. Mógłbym się tym przez
chwilę zająć, a ty w tym czasie popracuj nad czymś innym.

– Świeże spojrzenie. Tak, świetny pomysł.
– Spoko. W takim razie... O, idą nasze panie. Na sam ich widok od razu

chce się „mmm", nie? – Pomrukowi towarzyszył wyraźnie seksualny ruch
ciała. McNab uśmiechnął się szeroko, patrząc na idące korytarzem Peabody
i Eve.

A potem szybko spojrzał na Roarke'a.
– To znaczy, ja „mmm" moją, a ty twoją. Nie żebym od razu chciał

„mmm" panią porucznik, bo by mi skopała tyłek, a moje zakrwawione
szczątki rzuciła tobie do zabawy, a na koniec Peabody wdeptałaby je w
ziemię i podpaliła. Chodziło mi o to, że...

– Wiem, o co ci chodziło. – McNab zawsze potrafił go rozbawić. – I

zgadzam się w całej rozciągłości, łącznie z zabawą zakrwawionymi
szczątkami. Fascynujące kobiety. Pani porucznik – powiedział Roarke, gdy
Eve zbliżyła się do niego długimi krokami.

– Cieszę się, że obaj spędzacie miło czas, popijając i gawędząc.

background image

– Melduję że informowałem Roarke'a o ostatnich aktualizacjach i

przekazywałem pani rozkazy.

– Mnie to wyglądało na ślinienie się i wlepianie pożądliwego wzroku.
– Ach... to mogły być reakcje uboczne, które absolutnie nie przesłoniły

aktualizacji ani rozkazów. Zdjęcia ofiary zostały rozprowadzone, pani
porucznik. Otworzyłem specjalną linię dla odpowiedzi z tych źródeł.
Rozesłaliśmy różne zapytania w wiele miejsc, pomyślałem, że jeśli będzie
jakiś odzew, to zaginie w morzu innych informacji.

– W porządku. Dobre myślenie. A teraz zostaw to, czym byłeś zajęty, i

obejrzyj sprzęt Rossi. Jej komputer. Szukam spersonalizowanego programu
treningowego. Znajdź mi taki, który pasuje do naszego sprawcy.

– Już się robi.
– Feeney?
– Grasuje po budynku – powiedział McNab. – Dogląda ludzi i wtrąca się

we wszystko, co robimy. Co chwilę dorzuca coś nowego. Kombinował coś z
wątkiem sprzętu medycznego, kiedy wychodziłem po... poinformować
Roarke'a o najnowszych ustaleniach.

– Przekaż mu, żeby wysłał kogoś do BodyWorks. Rossi regularnie

korzystała tam z paru komputerów. Menedżer już został powiadomiony i
współpracuje. Niech je tu przyniosą i sprawdzą. Szukamy tego samego.

– Tak jest, pani porucznik.
– Roarke, ze mną.
Roarke ruszył w ślad za nią.
– Robisz wrażenie.
– Co?
– Ty. Użyłem określenia „fascynująca", ale „robiąca wrażenie" też

pasuje. Szalenie sexy.

– Nie mów „sexy" w robocie.
– Ty właśnie to powiedziałaś.
Dobra, musiała przyznać, że potrafił ją rozśmieszyć. Bo przecież o to mu

chodziło. I rozładował odrobinę napięcia, które czuła w tyle głowy.

– Bystrzak.
Weszła do pokoju detektywów i zatrzymała się, gdy jeden z mężczyzn

zawołał ją po imieniu.

– Mamy zwłoki w zaułku przy alei D – zaczął. – Ta licencjonowana

osoba do towarzystwa... – wskazał głową chudą kobietę w zakrwawionej

background image

bluzce, siedzącą przy jego biurku – mówi, że facet chciał się zabawić,
rozkręcili imprezę. Odmówił zapłacenia rachunku, a kiedy zaprotestowała,
przydzwonił jej dwa razy. No to wyjęła kosę, a on na nią wpadł. Sześć razy.

– Niezdara z niego.
– Tak. Chodzi o to, pani porucznik, że ona przyszła to zgłosić. Nie

spękała, co więcej, podtrzymuje zeznanie. Twierdzi, że śmiał się jak ostatni
czubek, za każdym ciosem noża. Ma świadków, którzy widzieli, jak
zawierają transakcję, i jednego, który słyszał ich krzyki w zaułku. Nabiła
sobie przy tym parę zdrowych siniaków.

– Tak. Ma coś w kartotece?
– Parę drobiazgów, nic wielkiego. Licencja od trzech lat.
– A ofiara?
– Och, ten to ma długą i barwną historię. Napaści, pobicia ze skutkiem

śmiertelnym, nielegalne substancje: posiadanie i zamiar sprzedaży. Właśnie
wyszedł z pudła za usiłowanie kradzieży; ostro pobił sprzedawcę w
całodobowym. Na zeusie.

Eve przyglądała się osobie do towarzystwa. Kobieta wydawała się

bardziej wkurzona niż zaniepokojona. Na jej twarzy pojawiła się już cała
paleta tęczowych siniaków.

– Koleś na zeusie mógł kilkukrotnie nadziać się na nóż. Zaczekaj na

wyniki od toksykologa, jeszcze raz ją przesłuchaj, upewnij się, że
podtrzymuje zeznania, i puść.

– Facet był nawalony, każdy adwokat udowodni działanie w

samoobronie. Mógłbym się czepić o kosę.

– Tylko po co?
– Tak, też tak pomyślałem, ale wolałem się upewnić.
– Prosiła o adwokata albo przedstawiciela?
– Jeszcze nie. Na razie jest nieźle wkurzona. – Wskazał głową biurko. –

Wie, że taki incydent oznacza automatyczne zawieszenie licencji na
trzydzieści dni. Przez miesiąc będzie bez forsy i bez roboty, dostała pięścią
w twarz, ma zniszczoną bluzkę, podobno nową.

– Takie jest życie. Sprowadź toksykologa, niech zrobi testy. Powiadom

tych od nielegalnych o znalezieniu zwłok, niech sprawdzą – dodała Eve. –
Na pewno coś na niego mają.

Weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi.
– Da sobie radę – skomentował Roarke.

background image

– Raczej. Mądrze postąpiła, że nie uciekła, tylko sama się do nas

zgłosiła. Mniej mądrze zrobiła, imprezując z facetem na zeusie, o ile tak
naprawdę było. Jeśli pracuje w tym sektorze od paru lat, od trzech, to
powinna zauważyć, że był nawalony.

– Dziewczyna musi jakoś zarabiać na życie.
– Zawsze tak mówią. I jak, masz coś nierejestrowanego?
– Nic ciekawego, na razie jeszcze nic. Summerset dalej szuka i robi

zestawienia. Wie, czego szuka i jak to znaleźć.

Spojrzała na niego, ściągając brwi.
– Czy będę musiała okazać mu wdzięczność?
– Ja się tym zajmę.
– Dzięki. – Zdjęła płaszcz i od razu poszła po kawę. – McNab na serio o

wszystkim ci powiedział?

– Tak. Sprawdzę listę pracownic, wybiorę te, które mogłyby umawiać się

na domowe wizyty albo konsultacje. Myślisz, że od początku miał taki
system?

– Nie wiem, nie umiem powiedzieć. – Eve przetarła oczy i mocno

podrapała się po głowie, jakby chciała obudzić mózg drzemiący pod
czaszką. – Mówimy tu o ponad dwudziestu kobietach. Jakie jest
prawdopodobieństwo, że żadna nigdy nikomu nie powiedziała, dokąd idzie?
Fałszywe nazwisko, oczywiście, ale skoro adres znały wcześniej, bo
umówiły się na spotkanie, to jakie jest prawdopodobieństwo, że nikomu o
tym nie wspomniały, nie zostawiały żadnego śladu, żadnego zapisu o
wizycie.

– Małe. Tak, rozumiem. Ale... Może ich być więcej niż dwadzieścia.

Widzę, że to też brałaś pod uwagę – dodał, wpatrując się w jej twarz. –
Wybierał je, umawiał się z nimi i jeśli wyczuł lub zorientował się, że komuś
powiedziały, po prostu nic więcej nie robił, tylko brał te pieprzone lekcje
tańca.

– Tak, myślę, że może tak być. Czyli wracamy do poprzednich spraw,

sprawdzamy, czy ofiary umawiały się na wizyty domowe na tydzień, dwa
przed śmiercią. Jest skoncentrowany – mówiła dalej Eve. – I na tyle
ostrożny, że upewnia się, czy może wykonać ruch. Nie zdziwiłabym się,
gdyby rezygnował z upatrzonej ofiary albo zamieniał ją na inną. Jeśli tak, to
jest coś, czego nie zauważyliśmy poprzednio. Przeoczenie, nasz błąd.

Roarke upił łyk kawy. Nagle jej gabinet wydał mu się śmiesznie ciasny.

background image

Przez mikroskopijnej wielkości okienko z trudem sączyła się imitacja
światła. Pudełko ograniczone ścianami.

– Nie myślałaś nigdy, żeby poprosić o większe biuro?
– Po co?
– Przydałoby się trochę powietrza do oddychania.
– Nie mam problemów z oddychaniem. Roarke, nie możesz tego brać do

siebie.

– A jak według ciebie mam tego uniknąć? – zapytał chłodno. – Jestem

dla niego trampoliną, nieprawdaż? Jedna kobieta nie żyje, bo u mnie
pracowała, drugą pewnie w tej chwili torturuje. Dla Gii Rossi jest już za
późno.

– Nie jest za późno, dopóki nie okaże się za późno. Mimo tych słów

wiedziała, że należy mu się prawda. I że będzie musiał sobie z nią jakoś
poradzić. – Prawdopodobieństwo, że znajdziemy ją, zanim będzie za późno,
jest niewielkie. To nie jest niemożliwe, ale w tym momencie raczej mało
prawdopodobne.

– A następna? Pewnie już ma ją na oku.
– Już ją wyśledził, wybrał i pewnie nad nią pracuje. Ale tym razem mam

więcej czasu. Facet nie jest nieomylny, no i działa sam.

Wybrałam do tej sprawy najlepszych z najlepszych. To będzie jego

koniec.

W jej oczach nie było emocji, patrzyła wzrokiem gliny.
– Tym razem to będzie jego koniec. A ty w niczym mi nie pomożesz,

jeśli nie potrafisz odłożyć na bok emocji.

– Cóż, nie potrafię. Ale potrafię ich używać. Zrobię, co będzie trzeba.
– OK.
– I mam prawo od czasu do czasu się wkurzyć.
– W porządku. Ale wbij sobie do głowy, że to on za wszystko

odpowiada. Totalnie, całkowicie, absolutnie. Na tobie nie spoczywa nawet
najmniejszy ułamek odpowiedzialności. To wszystko jego wina. Może
matka nim pomiatała, gdy był dzieckiem, ale i tak to on odpowiada. On
dokonał wyboru. Może ojciec czy wujek, kuzyn z Toledo regularnie kopali
go po dupie i nadal to na nim ciąży. Oboje to wiemy. Wiemy też, że to jego
wybór. Wiemy, że za każdym razem, gdy odbieramy komuś życie, bez
względu na okoliczności i powód, to zawsze jest nasz wybór. Dobry lub zły,
ale tylko nasz.

background image

Roarke zastanowił się, czy nie wziąć kawy, ale ostatecznie odstawił

kubek na bok.

– Jest tyle powodów, dla których cię kocham – powiedział, patrząc jej w

oczy.

– Może podasz mi kilka trochę później.
– Podam ci jeden teraz. To twoje niezachwiane poczucie moralności.

Trwałe i prawdziwe. – Położył dłoń na ramieniu Eve, przyciągnął ją do
siebie i delikatnie pocałował. – No i seks.

– Czułam, że jakoś to wkręcisz.
– Tak często, jak to tylko możliwe. Dobra – Pogłaskał ją po plecach i

odsunął się. – Teraz mogę zrobić tylko jedno: zamówić dla ekipy lunch.
Tylko – zaznaczył, podnosząc ostrzegawczo palce – bez kazań. Zamknij
usta.

– Myślałam, że lubisz moje usta. Posłuchaj, nie chcę, żebyś...
– Może pizza.
Zmrużyła oczy i głośno westchnęła.
– To cios poniżej pasa, kolego.
– Znam wszystkie twoje słabości, pani porucznik. A ta jest z pepperoni.
– Tylko ich do tego nie przyzwyczajaj. Najpierw jedzenie... oni są

strasznie zachłanni.

– Myślę, że twoja ekipa jest na tyle rozsądna, że jakoś sobie z tym

poradzi. Zajmę się tym, a potem sprawdzę listę pracownic.

Kiedy wyszedł, zamknęła za nim drzwi. Chciała choć chwilę

popracować w spokoju. Miała do przemyślenia kilka teorii, zanim wróci do
hałasu i napięcia w pomieszczeniu operacyjnym.

Otworzyła dokumentację z pierwszego śledztwa.
Znała te kobiety, ich nazwiska, twarze. Wiedziała, skąd pochodziły,

gdzie mieszkały i pracowały czy studiowały.

Grupa różnorodna pod każdym względem z wyjątkiem wyglądu. A teraz

miała jeszcze jeden aspekt do sprawdzenia.

Corrine, niedoszła aktorka, pracująca jako kelnerka. Gdy tylko ją było

stać, brała lekcje aktorstwa, tańca i śpiewu. Mógł ją zwabić, tak, nawet na
kilka sposobów. „Przyjdź pod ten adres na przesłuchanie do roli" – która
głodna młoda aktorka by się na to nie złapała?

Albo: „przyjdź tego dnia pod ten adres, potrzebna pomoc przy obsłudze

przyjęcia. Zarobisz trochę grosza". Sporo możliwości.

background image

Przebiegła wzrokiem po liście nazwisk. Sekretarka, studentka pisząca

pracę magisterską, ekspedientka ze sklepu z prezentami po amatorsku
bawiąca się w garncarstwo.

Idąc tym tropem, zaczęła dzwonić do ludzi, których przesłuchiwała

dziewięć lat temu.

Przerwało jej szybkie pukanie, po czym w drzwiach ukazała się Peabody.

W ręku miała napoczęty kawałek pizzy.

– Jest pizza. Rzucili się jak hieny, lepiej się pospiesz, jeśli chcesz się

załapać.

– Moment.
Peabody ugryzła kęs.
– Masz coś?
– Być może. Być może. – Zapach pizzy był cholernie rozpraszający. –

Złap wszystkich, którzy są w terenie. Niech czekają w zestawach
słuchawkowych. Będzie odprawa, teraz.

– Już się robi.
– Rzuć mi wszystkie ofiary z pierwszego śledztwa na ekran, razem z

danymi.

Eve pozbierała notatki i dyskietki i skontaktowała się z Mirą.
– Przyjdź do operacyjnego, potrzebuję twojej pomocy.
– Za dziesięć minut.
– Wcześniej – powiedziała Eve i rozłączyła się.
Kiedy weszła do pomieszczenia operacyjnego ekipy, zauważyła, że

znikły już dwie pizze i większość trzeciej. Odłożyła notatki, zbliżyła się do
stołu i sięgnęła po kawałek.

– Jenkinson, Powell, Newkirk i Harris na linii – poinformowała ją

Peabody. – Pozostali są na miejscu.

– Mira jest w drodze. Chciałabym, żeby przy tym była. – Wgryzła się z

pizzę, ale Feeney już był przy niej.

– Masz coś. Widzę po tobie.
– Jeszcze nie wiem. To może być trop, to może być metoda. Zacznę, jak

tylko zjawi się Mira. – Rozejrzała się i zręcznie chwyciła puszkę pepsi, którą
rzucił jej Roarke. – Jakieś postępy? – zapytała.

– Na razie mam pięćdziesiąt sześć osób spełniających warunki. Ale to

jeszcze nie koniec.

– OK. Peabody, włącz ekran i załaduj dyskietki, które przyniosłam. –

background image

Kiwnęła głową, gdy do pokoju weszła Mira. Eve upiła duży łyk pepsi i
włożyła na głowę słuchawki.

– Uwaga, ludzie. Wszyscy uważnie słuchacie. Jeśli nie potraficie jeść

pizzy i jednocześnie myśleć...

– Macie pizzę? – jęknął jej do ucha Jenkinson.
– Mamy nową teorię – powiedziała Eve i zaczęła ją wyjaśniać.

background image

Rozdział 9

Jedna z koleżanek z pracy Corrine Dagby pamięta, a dokładniej tak jej

się wydaje, że tuż przed zniknięciem ofiara starała się o rolę w
przedstawieniu. Off-off Broadway. Nikt z jej rodziny, przyjaciół, kolegów i
koleżanek ze studiów nie przypomina sobie takiego faktu.

Melissa Congress, druga ofiara, sekretarka. Ostatni raz widziano ją, gdy

wychodziła z klubu w Lower West nieźle naoliwiona. To wygląda na
zwykłe porwanie. Wykorzystał okazję. Wiadomo jednak, że od pewnego
czasu narzekała na pracę, niskie zarobki, fatalne godziny. Istnieje
możliwość, że została wcześniej zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną w
sprawie innej pracy i dzięki temu znała lub rozpoznała swojego porywacza.

Anise Waters – mówiła dalej Eve. – Studentka ostatniego roku na

Columbii. Biegle znała mandaryński i rosyjski, pisała pracę magisterską z
politologii. Czasami dorabiała do stypendium, udzielając korepetycji,
zwykle w kampusie. Ostatni raz widziano ją, jak wychodziła z biblioteki
uniwersyteckiej. Świadkowie zeznali, że tego dnia zrezygnowała ze
spotkania z grupą przyjaciół, którzy wybierali się razem na drinka,
tłumaczyła się, że ma dużo roboty. Ponieważ uchodziła za sumienną
studentkę, wszyscy uznali, że poszła do domu, by pracować. Nikt nie
przypomina sobie, że wspominała coś o dodatkowych korepetycjach. Do
biblioteki nie wróciły dyskietki do nauki języka, które wypożyczyła.
Według planu następnego dnia miała umówione korepetycje, więc uznano,
że dyskietki wypożyczyła w tym celu.

Ostatnia ofiara, Joley Weitz. Ostatni raz widziano ją około siedemnastej,

gdy wychodziła z Arts A Fact, sklepu, w którym pracowała. Zajmowała się
garncarstwem, sklep sprzedał kilka jej wyrobów. Jej przełożona zeznała, że
ofiara wspomniała o nowym chłopaku i że koniecznie musi gdzieś się
zatrzymać w drodze na randkę. Chłopaka zidentyfikowano, jest czysty.
Dziewczyna miała odłożoną sukienkę w jednym ze swoich ulubionych
butików, dlatego uznano, że ten przystanek to było właśnie odebranie
sukienki na randkę. Nie dotarła do butiku, o ile rzeczywiście miała taki
zamiar.

Czekała przez chwilę, dając im czas na przetrawienie wiadomości.
– Nowa teoria. Przed dokonaniem przestępstwa sprawca nawiązywał z

background image

ofiarami znajomość. York udzielała lekcji tańca, Rossi dorabia na boku jako
prywatny trener. Mam podstawy zakładać, że większość z tych kobiet
otrzymała od zabójcy propozycję dodatkowej pracy i same do niego poszły.
Zaczęłam badać pozostałe sprawy, te spoza Nowego Jorku, sądzę, że moje
założenie się potwierdzi. Mamy asystentkę szefa kuchni, fotografika,
pielęgniarkę, dekoratorkę wnętrz, analityka danych, niezależną
dziennikarkę, dwie opiekunki, dwie artystki, przedszkolankę, właścicielkę
małej kwiaciarni, bibliotekarkę, konsultantkę dermatologiczną, pokojówkę,
nauczycielkę muzyki, zielarkę, asystentkę z firmy cateringowej. Do tej pory
jedyne, co według nas je łączyło, to wygląd fizyczny, ale teraz możemy
dodać też tę możliwość. Propozycja kierowania kuchnią na prywatnym
przyjęciu, sesja fotograficzna, prywatna opieka, napisanie artykułu i tak
dalej.

– Dlaczego nikt nie widział, że wybierają się na rozmowę o pracę czy

casting? – zapytał Baxter.

– Dobre pytanie. Podejrzewam, że niektóre z nich ściągnął z ulicy,

wykorzystując okazję, tak jak ustaliliśmy wcześniej. Możliwe, że w
pozostałych przypadkach, gdy już znalazły się w wyznaczonym przez niego
miejscu, wypytał je, czy komuś o tym wspomniały. W niektórych
przypadkach dodatkowa praca byłaby niezgodna z przepisami w ich firmie.
Kiedy glina dorabia sobie jako ochroniarz w nocnym klubie, stróż nocny,
bodyguard, nikomu się tym nie chwali. Doktor Mira? Jakieś sugestie?

– To może być jeszcze jedna forma kontroli, coś, co sprawia mu

przyjemność. Zaprasza ofiary do siebie, a one same, z własnej woli, do
niego przychodzą. To kolejny dowód jego wyższości nad nimi. Ponadto
może to być część rytuału, jaki sobie stworzył. Ciała nie noszą śladów
przemocy – mam tu na myśli brak dowodów, że używał wobec nich pięści,
bił je, dusił czy molestował seksualnie – to oznacza, że nie ma takich
potrzeb fizycznych. Stosuje przemoc wyłącznie przy użyciu przedmiotów i
specjalistycznych narzędzi. Metoda, jaką przedstawiłaś, jest zgodna ze
strukturą jego profilu.

– Podoba mi się – skomentował Baxter. – Trzyma się kupy. Jeśli jest po

sześćdziesiątce, to zamiast używać wobec nich siły, będzie się uciekał do
podstępu.

– Zgoda – potwierdziła Eve. – Jeśli założenie jest prawdziwe, dowodzi,

że sprawca ma świadomość, iż jego ofiary są od niego silniejsze i

background image

sprawniejsze fizycznie. Wszystkie kobiety były w bardzo dobrej formie, a
kilka wręcz w wyjątkowej. Wybiera młode, silne kobiety. Wierzymy, że on
sam już nie jest młody ani szczególnie silny.

– Co może być jednym z powodów, dla których odczuwa potrzebę

podporządkowania ich sobie, upokorzenia, przejęcia nad nimi władzy –
dodała Mira. – Zwabiając je do lokum, które zawczasu przygotował,
zdobywa nad nimi przewagę intelektualną. Następnym krokiem jest
dominacja fizyczna, aż do zadania im śmierci. Nie tylko staje się ich panem,
ale sprawia, że one przeistaczają się w kogoś innego, niż były. W ten sposób
ma poczucie, że są jego własnością.

– O czym to świadczy? – Dallas obrzuciła wzrokiem salę. – To świadczy

o jednej rzeczy, której nie wiedzieliśmy wcześniej.

– Jest tchórzem – powiedziała Peabody i spojrzała z dumą na Eve.
– Właśnie. Jak przypuszczamy, nie konfrontuje się z ofiarami, nie

ryzykuje szarpaniny w miejscu publicznym, nawet przy użyciu narkotyku.
Stosuje kłamstwo i podstęp, kusi pieniędzmi lub korzyściami zawodowymi i
osobistymi. Musi znać swoje ofiary na tyle dobrze, by wybrać wabik, który
na nie zadziała. Albo ma ogromny potencjał wiedzy. Być może poświęcił
więcej czasu na obserwowanie i śledzenie ofiar, niż do tej pory
zakładaliśmy. A im dłużej to robił, tym większe szanse, że ktoś gdzieś
zauważył go w towarzystwie którejś z ofiar.

– Już to obstawialiśmy – przypomniał jej Baxter.
– Wrócimy do tego, jeszcze raz przesłuchamy świadków, zapytamy o

mężczyzn, z którymi ofiary spędzały czas w pracy i którzy mogli uczęszczać
na ich kursy lub o tym mówili. Miesiąc, dwa miesiące wcześniej. Po
uprowadzeniu na pewno nie wraca do tych samych zajęć. Kończy ten temat i
przechodzi do następnego. Kto bywał w tych miejscach i przestał się
pojawiać w ostatnim tygodniu u York, a od trzech dni u Rossi. McNab,
przeszukaj komputery Rossi, znajdź nowych klientów z zewnątrz. Roarke,
nazwiska, adresy, miejsce zatrudnienia każdej osoby z twojej listy, która
odpowiada temu modelowi. Feeney, dalej drążysz wojny miejskie.
Identyfikacja zwłok, komentarze, nazwiska oficjalnych sanitariuszy i
ochotników, jeśli uda ci się takich znaleźć. Chcę mieć zdjęcia, drastyczne
wypadki, wojenne historie, artykuły, wszystko, co wpadnie ci w ręce. Baxter
i Trueheart, ruszacie na ulicę. Jenkinson i Powell, zostajecie na miejscu,
znajdźcie kogoś, kto będzie coś pamiętał. Peabody, zanotuj to wszystko.

background image

– Tak jest, pani porucznik.
Ruszyła do wyjścia, ale dogonił ją Feeney.
– Musimy porozmawiać – powiedział.
– Jasne. Masz coś?
– W twoim pokoju.
Wzruszyła lekko ramionami.
– Właśnie tam szłam. Chcę dokładniej przejrzeć akta tych

wcześniejszych spraw, od pierwszej aż po te ostatnie. Porozmawiam ze
świadkami, którzy byli wtedy przesłuchiwani. Potrzebny nam jeden punkt
zaczepienia, jeden cholerny haczyk, a wtedy go dorwiemy. Wiem to.

Feeney w milczeniu szedł za nią przez pokój detektywów.
– Napijesz się kawy? – zapytała i skrzywiła się, gdy zamknął drzwi. –

Jakiś problem?

– Dlaczego nie przyszłaś z tym najpierw do mnie?
– Z czym?
– Z tą nową teorią.
– No cóż, ja... – Autentycznie zbita z tropu Eve tylko pokręciła głową. –

Ale właśnie przyszłam.

– Gówno prawda. To było wystąpienie oficera prowadzącego, dowódcy

zespołu. Zrobiłaś odprawę, wydałaś rozkazy. Nie porozmawiałaś ze mną
wcześniej. To moja sprawa, pamiętasz? Wykorzystałaś moją sprawę.

– Samo wyszło. Chłopak York powiedział coś, co otworzyło mi klapkę.

Zaczęłam drążyć i...

– Ty zaczęłaś drążyć – przerwał jej – grzebiąc w mojej sprawie. W

sprawie, w której to ja byłem prowadzącym. Ja za nią odpowiadałem, ja
kontaktowałem się ze świadkami.

Czując, że mięśnie jej brzucha zaczynają się skręcać, Eve wzięła głęboki

oddech.

– Tak, a teraz zamierzam grzebać we wszystkich pozostałych. Są częścią

większej całości. Jeśli to jest punkt zaczepienia...

– Którego ja nie zauważyłem, tak? – Jego zmęczone, podkrążone oczy

były teraz twarde i błyszczące. – Coś, czego nie sprawdziłem, podczas gdy
ofiar przybywało?

– Nie. Jezu, Feeney. Nikt tak nie twierdzi ani nie myśli. Po prostu

przypadkiem coś wpadło mi do głowy. To ty mnie nauczyłeś, że gdy coś
wpada do głowy, trzeba za tym iść. Więc idę.

background image

– Hm. – Pokiwał powoli głową. – Przynajmniej pamiętasz, kto cię tego

nauczył. Kto zrobił z ciebie glinę.

Teraz zaschło jej w gardle.
– Pamiętam. Byłam przy tym, Feeney, od samego początku, kiedy

wyciągnąłeś mnie z munduru. I byłam przy tej sprawie. Byłam z tobą, ale
wtedy nam nie wyszło.

– Jesteś mi to winna. Powinnaś mnie powiadomić, zanim zaczniesz

rozbierać moją pracę na atomy. Zamiast tego wychodzisz z tym do ludzi, a
mnie spychasz do jakichś gównianych wojen miejskich. Żyłem tą sprawą,
oddychałem nią dzień i noc.

– Wiem. Ja...
– Nie wiesz, ile razy ją wyciągałem i przeżywałem na nowo – przerwał

jej z furią. – A teraz wydaje ci się, że możesz rozwalić moją robotę, nawet
mnie o tym nie informując.

– Nie miałam takiego zamiaru. To śledztwo jest moim priorytetem...
– Tak samo jak moim.
– Czyżby? – Złość i rozpacz zaczynały niebezpiecznie narastać w jej

sercu. – W takim razie to dobrze, bo zrobiłam to najlepiej, jak potrafiłam:
szybko. Im szybciej będziemy pracować, tym Rossi będzie miała większe
szanse. Bo teraz są mniej więcej takie jak bałwana w piekle. Tu nie chodzi o
twoje śledztwo, tylko o czyjeś życie.

– Nie mów mi o jej życiu. – Wysunął palec w kierunku Eve. – Ani o

życiu York, Dagby, Congress, Waters czy Weitz. Myślisz, że tylko ty znasz
ich nazwiska? – W jego głosie słychać było rozgoryczenie. – Myślisz, że
nikomu innemu nie ciążą, tylko tobie? Dlatego nie pouczaj mnie o
priorytetach. Pani porucznik.

– Jasno wyraziłeś swoje uczucia i opinię o tej sprawie. A teraz, kapitanie,

jako oficer prowadzący radzę się uspokoić. Powinieneś zrobić sobie chwilę
przerwy.

– W dupie mam przerwę!
– Zdrzemnij się godzinę w pokoju wypoczynkowym albo idź do domu,

dopóki się nie otrząśniesz.

– Bo co? Odwołasz mnie?
– Nie prowokuj mnie – powiedziała cicho. – Nie stawiaj nas w takiej

sytuacji, bo oboje będziemy żałować.

– To ty nas stawiasz w tej sytuacji. Przemyśl to sobie. – Wypadł z jej

background image

biura jak burza i trzasnął drzwiami, aż zadrżały szyby.

Eve głośno wypuściła powietrze, oparła się dłońmi o biurko i powoli

usiadła w fotelu. Nogi miała jak z waty, a wnętrzności szalały jak morze
podczas sztormu.

Zdarzały im się już spięcia. Nie można znać kogoś, pracować razem z

nim, zwłaszcza w tak napiętych i nerwowych okolicznościach, i nigdy się
nie pokłócić. Ale tym razem powiedzieli sobie raniące i złośliwe słowa. Eve
miała wrażenie, że piecze ją od nich skóra.

Chciała napić się wody, żeby ugasić palący ją ogień, ale nie była pewna,

czy zdoła wstać, by sięgnąć po butelkę.

Siedziała jeszcze przez chwilę, zbierając siły i czekając, aż jej dłonie

przestaną drżeć. Z bólem głowy czającym się z tyłu czaszki wywołała
kolejny folder z dokumentami i zaczęła się przygotowywać do rozmowy z
następnym świadkiem.

Pracowała w skupieniu przez dwie godziny, od czasu do czasu

korzystając z pomocy tłumaczy. Kiedy poczuła, że musi odetchnąć,
otworzyła zacinające się okno i stanęła w nim, wciągając w płuca zimne
powietrze. Jeszcze parę godzin, pomyślała. W ciągu kilku godzin skończy tę
część, sprawdzi prawdopodobieństwa i napisze raport.

Porządkowanie danych, teorii i zeznań, opisywanie ich przejrzystym

językiem faktów zawsze pozwalało wyraźniej wszystko zobaczyć i lepiej
poczuć sprawę.

Tego także nauczył ją Feeney.
Niech to szlag.
Kiedy zabrzęczał jej komunikator, miała ochotę go zignorować. Niech

piszczy, a ona jeszcze postoi i pooddycha zimnym powietrzem.

Ale odebrała.
– Dallas.
– Chyba coś mam. – Podniecony głos McNaba przebił się przez mgłę w

jej mózgu.

– Już idę.
Gdy weszła do sali, niemal poczuła zastrzyk energii. Feeneya nie było.
– Jej domowy sprzęt – zaczął McNab.
– Wpadło ci prosto w łapy, Blondasku – skomentowała Callendar.
– Odzyskałem dane dzięki moim nadzwyczajnym umiejętnościom,

Cycatko.

background image

Ze sposobu, w jaki się do siebie uśmiechali, wnioskowała, że byli dumni

ze swojej pracy zespołowej.

– Dajcie spokój – rozkazała Eve. – Co masz?
– Rzucę to na ekran ścienny. Znalazłem pod „deser". Przekopywałem się

przez dokumenty o nazwach „instrukcje", „projekty" i inne. Sprawdzałem te
bardziej oczywiste, bo myślałem, że ten „deser" to jakieś przepisy, nie
wiem, coś z kuchnią. A jej chodziło o dodatkową kasę.

– Klienci prywatni.
– Dokładnie, jakby nie mogła ich zapisać pod taką nazwą. W sumie

sporo tego miała. Pracuje z klientami, dopóki nie zrezygnują. Zanim
zacznie, przeprowadza podstawową analizę, tworzy coś jakby indywidualny
program, tak mi się wydaje. Setki folderów. Ale ten... – McNab popukał
palcem w ekran swojego monitora – stworzyła szesnaście dni temu i co jakiś
czas go jeszcze poprawiała i coś dopisywała. Aż do dnia, w którym znikła.
Zrobiła kopię, ale w komputerze jej nie ma.

– Wzięła ze sobą – domyśliła się Eve, patrząc w ekran.
– Wzięła plan programu do klienta. TED.
– To jego nazwisko, oczywiście to, które jej podał. Wszystkich klientów

prywatnych wpisywała tylko z imienia lub nazwy indywidualnego
programu, jaki dla nich tworzyła.

– Wzrost, waga, typ budowy, wymiary, wiek. – Ją też ogarnęła duma. –

Stan zdrowia, przynajmniej według tego, co jej opowiedział. Cele,
sugerowany sprzęt i program treningowy, odżywki i preparaty. Bardzo
szczegółowo. Panie, panowie – ogłosiła. – Mamy nasz pierwszy rysopis.
Sprawca ma sto sześćdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, waga
osiemdziesiąt dwa kilogramy. Jesteś brzuchaczem, co, sukinsynu? Wiek
siedemdziesiąt jeden lat. Z wymiarów wynika, że ma tłuszcz w okolicy pasa.

Nie odrywała wzroku od ekranu.
– Peabody, skontaktuj się ze wszystkimi ludźmi w terenie, przekaż im

opis. McNab, przejrzyj wszystkie komputery z BodyWorks i znajdź nam
Teda. Callendar, przeszukaj komputery York, sprawdź, czy jest ktoś o tym
imieniu, może zapisała sobie jakieś programy instruktażowe dla kogoś o tej
budowie i w tym wieku. Szukaj wszystkiego, co zgadza się z danymi.

Odwróciła się.
– Roarke, daj mi wszystko, co już masz. Zacznę się kontaktować z

kobietami z twojej listy. Musimy się dowiedzieć, czy ktoś je zagadywał albo

background image

zamawiał wizytę domową. Mundurowi, ruszacie w teren i wypytujecie o
mężczyznę z opisu. Baxter i Trueheart, wracacie do klubów. Odświeżycie
pamięć komu tylko się da. Mamy pierwszą dziurę. Wyciągniemy przez nią
sukinsyna!

Westchnął, odchodząc od stołu służącego mu za warsztat pracy.
– Rozczarowujesz mnie, Gia. Wiązałem z tobą takie nadzieje.
Liczył, że podniosły chór z „Aidy" doda jej energii, przynajmniej

odrobinę, ale ona tylko leżała z nieruchomymi otwartymi oczyma.

Nie była martwa – jej serce wciąż biło, płuca nadal pracowały. Wpadła w

katatonię.

Co, musiał przyznać, było interesujące. Przystąpił do sterylizowania

narzędzi. Mógł ją przypalać i ciąć bez najmniejszej reakcji z jej strony.

I właśnie w tym cały problem. To miało być partnerstwo, a tymczasem

jego obecna partnerka w zasadzie była nieobecna podczas występu.

– Spróbujemy za chwilę – zapewnił ją. – Byłoby mi niezmiernie przykro,

gdybyś przegrała w ten sposób. Pod względem fizycznym jesteś jedną z
moich najlepszych dziewcząt. Wygląda jednak, że brakuje ci zasobów
mentalnych i emocjonalnych.

Spojrzał na zegarek.
– Tylko dwadzieścia sześć godzin. Tak, to krok wstecz. Nie sądzę, by

udało ci się pobić rekord Sarifiny.

Wymienił narzędzia, wrócił do stołu, na którym leżała jego partnerka,

cała we krwi ze świeżych ran. Jej tułów usiany był sińcami i krwiakami,
porysowany cienkimi, krzyżującymi się nacięciami.

– Zostawię ci muzykę. Zobaczymy, czy dotrze do tej twojej głowy. –

Popukał ją w skronie. – Zobaczymy, co się będzie działo, moja droga.
Spodziewam się wkrótce gościa. Nie chcę, żebyś myślała, że ma zająć twoje
miejsce czy zostać twoją następczynią.

Pochylił się i ucałował ją w nieskazitelny policzek, jak ojciec mógłby

ucałować córkę.

– Odpocznij chwilę, a potem znów spróbujemy.
Pora iść na górę, umyć się i przebrać. Później zaparzy herbatę i

przygotuje smaczne ciasteczka. Dla gościa. Uwielbiał gości!

Odblokował drzwi do laboratorium i zamknął je za sobą. W swoim

gabinecie zerknął na ścienny ekran i pokręcił głową nad zdjęciem Gii, która

background image

leżała w śpiączce. Obawiał się, że będzie musiał wkrótce to zakończyć.

W nieskazitelnie białym garniturze usiadł przy biurku, by wprowadzić

ostatnie dane. Ona po prostu nie reagowała na żadne bodźce, rozmyślał,
dokładnie notując sygnały, metody i muzykę, jakie wykorzystał w ciągu
ostatnich trzydziestu minut ich sesji. Liczył, że oprzytomnieje po suchym
lodzie albo laserze, igłach lub narkotyku, który jeszcze działał.

Zdaje się jednak, że musiał się z tym pogodzić. Czas Gii dobiegał końca.
No cóż.
Uzupełniwszy notatki, wyszedł labiryntem wąskich korytarzy, minął od

dawna nieużywane piwniczne pomieszczenia i stary warsztat, w którym
kiedyś jego dziadek doskonalił swe umiejętności.

Rodzinne tradycje to podstawa cywilizowanego społeczeństwa,

pomyślał. Nie wsiadł do windy, tylko skierował się ku schodom. Gia miała
rację, uznał. Przydałoby mu się więcej gimnastyki.

Pogłaskał się po brzuchu. Sam musiał przyznać, że podczas ostatniego

urlopu trochę sobie odpuścił. Wino, dobre jedzenie, kontemplacja, no i
oczywiście leki. Jak skończy okres roboczy, wybierze się do spa i
skoncentruje na zdrowiu fizycznym i psychicznym.

A może tym razem poleci poza planetę? Było tam tyle do zwiedzenia.

Może to być całkiem zabawne i pouczające, gdyby spędził trochę czasu na
międzyplanetarnym placu zabaw Roarke'a w Olympusie.

Taki wyjazd będzie jak wisienka na torcie, gdy już zakończy swoje

obecne przedsięwzięcie.

Eve Dallas, porucznik nowojorskiej policji. Ona na pewno go nie

zawiedzie jak Gia. Tylko że jeszcze musiał dopracować metodę ściągnięcia
ofiary. Tak, to prawda, miał tego świadomość. Ale znajdzie sposób.

Używając kodu i klucza, otworzył stalowe drzwi do piwnicy i wszedł do

przestronnej, idealnie czystej kuchni. Zamknął za sobą drzwi.

Planował następnego dnia spędzić trochę czasu, studiując wiadomości,

jakie zebrał na temat swojej finałowej Ewy. Ta była zdecydowanie mniej
przewidywalna od kobiet, które zwykle wybierał, ale właśnie to czyniło ją
wyjątkową.

Nie mógł się już doczekać, by po tylu latach odświeżyć tę znajomość.
Przeszedł się po swoim pięknym domu, by się upewnić, że wszystko

było w porządku. Minął oficjalną jadalnię, gdzie zawsze spożywał posiłki,
potem bibliotekę, gdzie zwykł siadywać i czytać lub po prostu słuchać

background image

muzyki.

Salon, jego ulubiony. Miał tu śliczny mały kominek z różowego granitu.

W szerokiej kryształowej wazie stały imponujące różowe lilie.

W rogu był fortepian. Wciąż widział ją, jak siedziała przy nim na

taborecie, tworząc lub odtwarzając tę cudowną muzykę. Widział, jak
próbowała nauczyć jego niefortunnie tłuste palce akordów.

Nigdy nie nauczył się grać, a jego głos nie był głosem śpiewaka

operowego, ale jego miłość do muzyki była głęboka i prawdziwa.

Podwójne drzwi na drugim końcu salonu były zamknięte na klucz.
Od lat ich nie otwierał. To, co tam kiedyś zaszło, odbywało się teraz w

innych miejscach.

To był jego dom. I jej, pomyślał. Ten dom zawsze będzie jej.
Ruszył schodami na piętro. Nadal mieszkał w tej samej sypialni co w

dzieciństwie. Nie potrafił przenieść się do tej, którą zajmowali rodzice. W
której sypiała ona.

Niczego tam nie zmienił, zachował ją w idealnym stanie. Tak jak ona

była idealna.

Zatrzymał się, by popatrzeć na jej portret namalowany w czasach, gdy

wprost promieniała, emanowała młodością i pięknem. Ubrana w biel.
Uważał, że zawsze powinna była ubierać się na biało. Na znak czystości.
Tylko że ona nie pozostała czysta.

Suknia podkreślała jej szczupłe i silne kształty. Na jej szyi lśnił wisior,

symbol życia. Włosy upięte wokół głowy przypominały koronę. Pamiętał, że
kiedy ujrzał ją pierwszy raz, pomyślał, że jest księżniczką.

Uśmiechała się do niego tak słodko, tak czule, z taką miłością.
Śmierć była jego prezentem dla niej. Śmierć była jego hołdem, jaki

poprzez córki składał u jej stóp.

Ucałował srebrną obrączkę, którą nosił na palcu, taką samą jak ta na

portrecie. Symbol łączącej ich wiecznej więzi.

Zdjął garnitur. Odłożył marynarkę, kamizelkę, spodnie i koszulę do

kosza z ubraniami do czyszczenia. Wziął prysznic, jak zawsze. Kąpiele
może i były relaksujące, ale jakie to niehigieniczne tak nurzać się we
własnym brudzie.

Używając różnych szczotek, energicznie wyszorował skórę, paznokcie,

stopy i włosy.

Skorzystał z kabiny suszącej. W jego opinii ręczniki były równie

background image

niehigieniczne jak kąpiele w wannie.

Wyczyścił zęby, użył dezodorantu i wtarł w ciało kremy.
Okryty płaszczem kąpielowym udał się do sypialni, by przejrzeć

zawartość garderoby. Z jednej strony wisiał tuzin białych garniturów i
koszul, ale przecież nigdy nie witał gości w ubraniu roboczym.

Wybrał szary garnitur, dopasował jasnoszarą koszulę i o ton ciemniejszy

krawat. Ubrał się, starannie zaczesał śnieżnobiałe włosy i przygładził małą
bródkę i wąsy.

Na końcu włożył wisior, który zdjął przed prysznicem.
Symbol drzewa z bujnymi gałęziami zabłysnął złotem. Drzewo życia.
Zadowolony z wyglądu przeszedł przez kuchnię i dotarł do garażu, w

którym trzymał czarnego sedana. Czekała go przyjemna, relaksująca
przejażdżka przez miasto przy cichym akompaniamencie Verdiego.

Zgodnie z ustaleniami zaparkował na małym, prawie niestrzeżonym

placu, trzy ulice od Your Affair, gdzie pracowała jego przyszła partnerka.
Jeśli jest punktualna, to właśnie szła w jego kierunku i rozmyślała o szansie,
jaką od niego dostała.

Jej kroki powinny być energiczne. Zapewne ma na sobie granatowy

płaszcz i kolorowy szalik.

Wysiadł z samochodu i ruszył w kierunku sklepu. To tu ją znalazł, w

dziale z wypiekami. Od razu wpadła mu w oko – ta uroda, ten wdzięk,
zręczność.

Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Już wkrótce cała troska i czas,

jakie włożył w ten wybór, przyniosą owoce.

Zauważył ją z daleka i zwolnił kroku. Miał przy sobie dwie niewielki

torby z pobliskiego sklepu. Dla osób postronnych był zwyczajnym
mężczyzną na niedzielnych zakupach.

Nikt nie zauważył, nikt nawet nie spojrzał w jego stronę. Uśmiechnął się,

gdy go zauważyła, podniósł rękę i pomachał.

– Panno Greenfeld, chciałem wyjść po panią i towarzyszyć pani w

drodze. Przepraszam, że musiała pani iść sama na tym chłodzie.

– Nic nie szkodzi. – Odrzuciła do tylu piękne brązowe włosy sięgające

prawie do ramion. – To miło, że zechciał pan po mnie przyjechać. Mogłam
wziąć taksówkę albo iść do metra.

– Nonsens. – Nie dotykał jej, a nawet odsunął się od niej, gdy między

nimi przeszedł jakiś człowiek rozmawiający przez kieszonkowe łącze. –

background image

Poświęca mi pani czas w niedzielę. – Machnął ręką w kierunku parkingu. –
A dzięki temu miałem okazję zrobić zakupy.

Otworzył przed nią drzwi samochodu. Według jego oceny spędzili na

ulicy nie więcej niż trzy minuty.

Usiadł za kierownicą, włączył silnik i uśmiechnął się.
– Pachnie pani wanilią i cynamonem.
– Uboczny efekt mojego zawodu.
– Urocze.
– Cieszę się na spotkanie z pana wnuczką.
– Jest bardzo podekscytowana. Plany weselne. – Roześmiał się i pokręcił

głową jak pobłażliwy dziadek. – Ostatnio nic nie robi, tylko planuje wesele.
Jesteśmy wdzięczni, że zechciała się pani z nami spotkać, i to w tak szybkim
terminie. Moja kochana wnuczka jest bardzo wybredna. Nie chce pomocy
żadnych organizatorów przyjęć ani koordynatorów. Wszystko sama. Bez
firm i organizacji.

– Kobieta, która wie, czego chce.
– W rzeczy samej. Kiedy zobaczyłem pani dzieła, od razu pomyślałem,

że będzie chciała się z panią spotkać. Mimo że pracuje pani w Your Affair, a
ona nie przestąpi tego progu. – Uśmiechnął się i pokręcił głową. – Rok temu
miała zatarg z menedżerką. Ale to moja krew. Jej matka, niech spoczywa w
pokoju, była taka sama. Uparta i krnąbrna.

– Wiem, Frieda potrafi być wybuchowa. Gdyby się dowiedziała, że

przyjmuję propozycje takie jak ta, dostałaby szału. Dlatego będzie lepiej,
jeśli to zostanie między nami.

– Tak, z pewnością.
Kiedy zjechali z głównej drogi, aż westchnęła na widok domu.
– Jaki piękny! To pański? To znaczy, czy jest pan właścicielem całego

budynku?

– Tak, w rzeczy samej. Od pokoleń należy do mojej rodziny. Chciałem,

żebyśmy się spotkali właśnie tu, żeby mogła pani zobaczyć miejsce, w
którym odbędzie się ślub i przyjęcie weselne.

Wyłączył silnik i wprowadził ją do domu.
– Proszę do salonu. Niech się pani czuje jak u siebie.
– Cudownie tu, panie Gaines.
– Dziękuję. Proszę, mów do mnie Edward. Mam nadzieję, że mogę

nazywać cię Ariel.

background image

– Tak, bardzo proszę.
– Pozwól, że wezmę twój płaszcz.
Powiesił go w holu. Oczywiście później pozbędzie się płaszcza, szalika i

jej rzeczy, ale ta gra sprawiała mu przyjemność.

Zajrzał do salonu i westchnął.
– Widzę, że mojej wnuczki jeszcze nie ma. Rzadko kiedy jest

punktualna. Zaparzę nam herbaty. Rozgość się.

– Dziękuję.
W kuchni przełączył ekrany ochronne na salon, żeby mógł ją

obserwować, kiedy się przygotowywał.

Oczywiście miał domowe androidy, którym regularnie wymieniał

pamięć, ale w tym wypadku wolał wszystko zrobić sam.

Wybrał earl greya i miśnieńską porcelanę po babce. Parzył herbatę tak,

jak go nauczono – podgrzał czajniczek, zagotował wodę, precyzyjnie
odmierzył listki.

Szczypcami dołożył do cukiernicy kilka kostek drogocennego cukru. Był

pewien, że Ariel doda cukier. Kiedyś zauważył, że dodawała do herbaty
chemiczny słodzik. Uzna, że cukier to smakołyk, i nie zauważy, że nasączył
go środkami usypiającymi.

Ułożył na talerzu elegancką papierową serwetkę, a na niej ciasteczka,

które kupił specjalnie na to małe tete-a-tete. A na tacy postawił bladozielony
wazonik z różową różą.

Idealnie.
Zaniósł tacę – z dodatkową filiżanką, aby jeszcze przez chwilę

przedłużyć fantazję o wnuczce – do salonu, gdzie Ariel oglądała niektóre z
jego skarbów.

– Zachwycający pokój. Czy to tu odbędzie się ślub?
– Tak. To mój ulubiony pokój w całym domu. Jest taki przyjazny. –

Postawił tacę na stoliku między dwoma fotelami ustawionymi przed
kominkiem. – Napijmy się herbaty, zanim zjawi się panna młoda. Och, te
ciasteczka to jedne z jej ulubionych. Pomyślałem, że byłoby miło, gdybyś
przygotowała takie na przyjęcie.

– Oczywiście. – Ariel usiadła i pochyliła się do przodu, by być bliżej

niego. – Przyniosłam dyskietkę ze zdjęciami tortów i ciast, które sama
upiekłam lub przy których pomagałam.

– Doskonale. – Uśmiechnął się i podał jej cukiernicę. – Jedna kostka czy

background image

dwie?

– Zaryzykuję i poproszę o dwie.
– Wspaniale. – Oparł się i biorąc ciasteczko, słuchał, jak paplała o

planach i pomysłach. Po chwili powieki jej opadły, zaczęła bełkotać.

Strząsnął okruszki z palców. Ariel spróbowała wstać z fotela.
– Coś jest ze mną nie tak – wymamrotała. – Coś jest nie tak.
– Przeciwnie. – Westchnął i upił łyk herbaty, kiedy dziewczyna osunęła

się nieprzytomna. – Wszystko jest tak, jak być powinno.

background image

Rozdział 10

Aby nie zwariować podczas pracy, Roarke stworzył mentalną ścianę

ciszy. Po prostu ukrył się za tą ścianą i filtrował dzwonienie, stukanie, głosy
rozmów, szum i pikanie sprzętu elektronicznego.

Na początku wziął nazwiska od A do M, a Eve zajęła się drugą połową

listy. Jak mógł zatrudniać aż tyle brunetek na A? Aaronson, Abbott,
Abercrombie, Abrams, aż do Azula.

Bardzo szybko stało się jasne, że dwie osoby absolutnie nie poradzą

sobie z tak monumentalnym zadaniem.

Eve wezwała na pomoc więcej glin, a wówczas poziom hałasu dotkliwie

się podniósł.

Roarke starał się nie myśleć o uciekającym czasie, gdy tak siedział i

kontaktował się z pracownicami, których nawet nigdy nie wdział na oczy i
mało prawdopodobne, by miał je kiedyś poznać. Kobiety, których życie
zależało od niego i które wykonywały zadania, jakie zlecał im ktoś inny, kto
u niego pracował.

Każda rozmowa zabierała czas. Sprzątaczki hotelowe nie były

przyzwyczajone, by właściciel hotelu kontaktował się z nimi w domu, w
pracy albo przez łącze kieszonkowe. Facet w garniturze z biura w
najwyższym budynku. To było męczące, trudne i – był zmuszony przyznać –
denerwująco oficjalne.

Rutyna, jak określiłaby to Eve. Zastanawiał się, jak ona znosiła tę całą

monotonię.

– Hej, Irlandczyku! – Callendar przebiła się przez ścianę Roarke'a i

puknęła go w ramię. – Powinieneś wstać i trochę rozprostować kości.
Poruszaj się, wrzuć jakieś paliwo.

– Słucham? – Przez chwilę jej głos był tylko brzęczeniem na tle innego

brzęczenia. – Co takiego?

– Ta praca wysysa z człowieka energię, musisz się naładować. Zrób

przerwę, weź sobie coś energetyzującego z automatu. Włóż na chwilę
zestaw słuchawkowy.

– Nawet nie dotarłem do połowy tej cholernej litery „B".
– Długa droga. – Pokiwała głową i poczęstowała go chipsem sojowym z

torebki stojącej przy jej stanowisku. – Posłuchaj mojej rady, poruszaj się

background image

trochę. Od tego siedzenia cała krew spływa ci do tyłka. Nie, żeby twojemu
czegoś brakowało, ale zawsze to lepiej, gdy krew wraca do głowy. Inaczej
mózg przestaje pracować.

Miała rację, sam dobrze o tym wiedział. A jednak jakaś część niego

miała ochotę na nią warknąć za wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Zamiast
tego wstał.

– To jak, chcesz coś z automatu?
– Zaskocz mnie. Byle tylko było mokre i z bąbelkami.
Wspaniale było stanąć na nogi, poruszać się, na chwilę oddalić od

stanowiska pracy i hałasu.

Gdy wyszedł, zauważył kręcących się po korytarzu gliniarzy, inni stali

przed automatami spożywczymi i gawędzili. Jakiś facet, śmiejąc się
histerycznie, szedł dziarskim krokiem, prowadzony przez dwóch
mundurowych. Nikt nawet na niego nie spojrzał.

W powietrzu unosił się zapach zepsutej kawy i starego potu, dodatkowo

urozmaicony bardzo tanimi perfumami, którymi ktoś skropił się bez umiaru.

Jezu, powietrza, jęknął w duchu Roarke. Wybrał gazowany napój w

puszce wielkości XL dla Callendar, a potem stał bez ruchu i wpatrywał się w
menu, zastanawiając nad wyborem. Nie było tu absolutnie niczego, na co
miałby ochotę. Wziął tylko wodę, a potem wyjął z kieszeni łącze i
zadzwonił.

Wracając, wpadł na Mirę. Uznał, że to najbardziej odświeżające

spotkanie, na jakie można liczyć w labiryncie korytarzy policyjnej centrali.

– Nie wiedziałem, że nadal tu jesteś – powiedział.
– Poszłam do domu, ale nie mogłam tam wysiedzieć. Dennis zabrał

naszą córkę na kolację, a ja wróciłam jeszcze trochę popracować. – Zerknęła
na olbrzymią butelkę z gazowanym napojem, którą niósł, i uśmiechnęła się
lekko. – Nie sądziłam, że pijesz coś takiego.

– To dla jednej z elektronicznych.
– Ach. Musi ci być ciężko.
– To cholernie męczące. Wolałbym przez rok harować jako kierowca

autobusu powietrznego niż przez tydzień być gliną.

– Tak, to chyba nie jest dla ciebie naturalny porządek rzeczy, prawda?

Ale ja miałam na myśli raczej to, że jesteś w ten sposób wykorzystywany,
nie wiadomo przez kogo, nie wiadomo dlaczego.

– To zupełne szaleństwo – przyznał. – Właśnie przed chwilą o tym

background image

myślałem. Ja nawet nie znam kobiet, z którymi próbujemy się skontaktować.
Są tylko trybikami w maszynie, nieprawdaż?

– Gdyby rzeczywiście były dla ciebie tylko trybikami, nie byłoby cię

tutaj. Mogłabym ci tłumaczyć, że nie jesteś odpowiedzialny za to, co się
stało i co jeszcze się stanie. Ale przecież ty o tym wiesz. Ale odczuwanie
tego to już inna sprawa.

– To prawda – zgodził się Roarke. – Dokładnie tak jest. Potrzebny mi

cel, a wciąż go nie mamy. Na razie.

– Jesteś przyzwyczajony do kontrolowania i działania czy też kierowania

działaniem. – Współczująco dotknęła jego ramienia. – I właśnie to teraz
robisz, choć może wydawać się inaczej. Ja też po to tu jestem. Liczę, że Eve
da mi coś do roboty.

– Masz ochotę na napój gazowany?
Mira roześmiała się.
– Nie, dzięki.
Przez chwilę szli razem, a potem się rozdzielili i Roarke wrócił do

swojego komputera, a Mira udała się do Eve.

– Daj mi jakieś zajęcie – powiedziała. – Cokolwiek.
– Kontaktujemy się z tymi kobietami. – Eve podała Mirze listę z

nazwiskami i objaśniła, na czym polega zadanie.

W czarnym krawacie usiadł w swojej loży w Metropolitan Opera.

Bardzo czekał na to przedstawienie „Rigoletta". Jego najnowsza partnerka
bezpiecznie spała. A Gia... no cóż, nie chciał sobie psuć wieczoru,
rozmyślając nad tym niepowodzeniem.

Jutro zakończy ten projekt i przejdzie do kolejnego.
Ale dzisiejszy wieczór był pełen muzyki, głosów, świateł, dramatu.

Wiedział, że zabierze to wszystko ze sobą do domu i będzie przeżywał
ponownie, siedząc przy kominku i sącząc brandy.

Jutro zatrzyma stoper.
Dziś będzie siedział i drżał z rozkoszy, słuchając, jak orkiestra stroi

instrumenty.

Wykupił całe cholerne delikatesy, pomyślała Eve, gdy zaczęto wnosić

jedzenie. Całe tace mięs i pieczywa, różne sery i sałatki, wreszcie słodycze.
Jakby tego było mało, zauważyła dwie ogromne torby w charakterystycznej
złotej kolorystyce. Kawa, oczywiście prawdziwa, z jego fabryki.

Ich spojrzenia się spotkały, jej groziło burzą z piorunami. Roarke

background image

pokręcił tylko głową.

– Tylko bez gadania – ostrzegł.
Przeciskając się przez tłum jak na szkolnym boisku, podeszła do jego

stanowiska.

– Jedno słowo.
Wyszła na korytarz, a kiedy Roarke do niej dołączył, stało się jasne, że

nikomu innemu nie przeszkadzał ryż z wołowiną.

– Posłuchaj, przymknęłam oko na pizzę, ale...
– Muszę coś robić – przerwał jej. – To tylko drobiazg, ale zawsze coś.

To pozytywne, namacalne.

– Gliniarze mogą sami zorganizować sobie żarcie, bo mamy na to

budżet. Tu obowiązują procedury.

Odwrócił się na chwilę, po czym znów na nią spojrzał. W jego oczach

była frustracja.

– Chryste, i tak już toniemy w tych pieprzonych procedurach. Co ci to

przeszkadza, że kupiłem kilka cholernych kanapek?

Eve powstrzymała się od dalszych wymówek, bo poczuła, jak jej własna

wściekłość dusi ją w gardle.

– Bo są namacalne. – Przycisnęła palce do oczu i energicznie potarła

powieki.

– Nie możesz zrobić godziny przerwy? Spójrz na mnie. Spójrz na mnie –

powtórzył, kładąc ręce na jej ramionach. – Jesteś wyczerpana. Powinnaś z
godzinę odpocząć. Wyłączyć się, rozprostować kości.

– To się nie uda. A tak nawiasem mówiąc, sam nie wyglądasz lepiej.
– Czuję się tak, jakby ktoś użył mojego mózgu jako worka

treningowego. I nie chodzi o czas ani nawet brak snu. To ta przeklęta
monotonia.

Eve się skrzywiła.
– Przecież już kiedyś to robiłeś.
– Tylko jakieś okruszki, teraz to widzę. A jeszcze były w tym jakieś

wyzwania, jakieś cele, jasność.

– Wyzwania? Jak ryzykowanie życia i krew na butach?
Roarke, nieco spokojniejszy, kręcił głową we wszystkie strony, by

rozruszać mięśnie, i zastanawiał się, ile lat zajmie mu otrząśnięcie się z
przemęczenia.

– Cóż, przykro mi mówić, ale to było zdecydowanie bardziej interesujące

background image

niż wysiadywanie przed ekranem albo wiszenie godzinami na łączu.

– Tak, rozumiem cię. Ale to też jest część tej roboty. I to duża część. Nie

tylko pościgi w powietrzu i wyważanie drzwi. Posłuchaj, możesz zdrzemnąć
się z godzinę w pokoju wypoczynkowym. Żeby było jasne: powinieneś.

Musnął placem dołeczek w jej brodzie.
– To brzmi jeszcze mniej interesująco, ale jeśli ty idziesz, to i ja pójdę.

To taka nowa reguła, dopóki nie zamkniemy sprawy.

Kłótnia pozbawiłaby ją energii, której nie miała w nadmiarze.
– W porządku.
– Ale, ale, coś innego mi tu nie pasuje. – Dotknął jej twarzy i nie

zważając na grymas Eve, uniósł jej podbródek. – Widać, co się dzieje, kiedy
mózg człowieka robi za worek treningowy. Ale to coś innego. Co się stało?

– Jeden chory, żądny krwi sukinsyn, który nam się kiedyś wymknął,

wrócił do miasta, torturuje i zabija niewinne kobiety pod naszym nosem.
Chyba wystarczy.

Roarke zaskoczył dopiero przy „który nam się kiedyś wymknął".
– Gdzie Feeney?
W odpowiedzi Eve odsunęła się od niego i z całej siły wściekle kopnęła

automat spożywczy, uruchamiając alarm.

Uwaga! Uwaga! Uszkodzenie lub zniszczenie tej jednostki jest

przestępstwem, za które grozi kara do 30 dni więzienia oraz grzywna w
wysokości do 1000 dolarów. Uwaga! Uwaga!

No dobra – powiedział łagodnie Roarke, wziął ją pod ramię i odciągnął

od automatu. – Chodźmy do twojego pokoju, zanim aresztują nas oboje za
próbę kradzieży napojów gazowanych.

– Nie mam czasu na...
– Uważam, że znalezienie czasu leży w interesie nas wszystkich.
Szli prosto i pewnym krokiem, więc tych kilku gliniarzy, którzy mieli

służbę w weekendowy wieczór, nie zwróciło na nich uwagi.

Kiedy byli już w jej klitce, zamknął drzwi, oparł się o nie i obserwował,

jak Eve kopała swoje biurko.

– Jak skończysz znęcać się nad przedmiotami martwymi, powiedz, co się

stało.

– Spieprzyłam, oto co się stało. Kurde, kurde. Całkiem to schrzaniłam.
– Co?
– Ile by mi to zajęło? Dziesięć minut? Pięć? Wystarczyło pięć minut,

background image

żeby mu w skrócie o tym powiedzieć, zanim zwołałam odprawę. Ale ja
nawet o tym nie pomyślałam. W ogóle nie przyszło mi to do głowy. –
Najwyraźniej nie mogąc sobie z tym poradzić, zwinęła dłonie w pięści,
przyłożyła je do skroni i przycisnęła. – Co jest ze mną nie tak, że nawet nie
przyszło mi to do głowy?

– Jeszcze raz – zaproponował Roarke. – Tylko jaśniej.
– Feeney, nie powiedziałam mu o tych nowych aspektach. Nie

powiedziałam, że mamy nowy element. Że sprawca kontaktuje się ze swoją
ofiarą i zwabia ją do siebie, zamiast porywać z ulicy. Za pierwszym razem
tak to widzieliśmy i tak analizowaliśmy. Niech to szlag! – Biurko zaliczyło
jeszcze jeden mocny kopniak. – Potraktowałam go jak każdego innego. Nie
wzięłam pod uwagę, że prowadził poprzednie śledztwo. A wystarczyło
wziąć go na bok i powiedzieć: „Słuchaj, mamy coś nowego". Dać mu
chwilę, żeby to przetrawił.

– Rozumiem, że nie przyjął tego zbyt dobrze?
– I nie ma się co dziwić – warknęła. Jej oczy pociemniały z żalu. –

Skoczył na mnie z pazurami. A ja co zrobiłam? Zaatakowałam. Dlaczego nie
mogłam powiedzieć: „Masz rację, stary, przykro mi. Tak mnie wkręciło, że
tego nie przemyślałam". Ale oczywiście ja nie mogłam tego powiedzieć. No
cóż, dupa zbita! – Zasłoniła na moment twarz, próbując zapanować nad
cisnącymi się jej do oczu łzami. – To beznadziejne.

– Kochanie, jesteś przemęczona.
– No i co z tego? Jestem przemęczona, taka praca. Tak to już jest.

Gówno z tego, że jestem przemęczona. To było dla niego jak policzek.
Kazałam mu zrobić przerwę i odesłałam go do domu.

Dobrze, że go jeszcze nie uderzyłam.
– A potrzebował tej przerwy, Eve?
– To nie ma znaczenia.
– Oczywiście, że ma.
Westchnęła.
– To, że potrzebował, nie oznacza, że miałam rację. Powiedział, że go

nie szanuję, a to nieprawda. To cholernie dalekie od prawdy, a jednak nie
okazałam mu szacunku. Już ci to tłumaczyłam, tamta sprawa ciąży mu do
dziś, tak to już jest z dowodzeniem. A ja, rozgrywając to po swojemu, tylko
dodałam mu większy ciężar.

– Usiądź. Och, na miłość boską, usiądź wreszcie choć na pięć minut! –

background image

Podszedł do Eve i siłą posadził ją na fotelu. – Wiem coś o dowodzeniu.
Wiem, że nie zawsze jest przyjemnie i ładnie, a bardzo często postępuje się
nie fair. Ale ktoś musi podejmować decyzje i wydawać rozkazy. Może
rzeczywiście nie wzięłaś pod uwagę jego uczuć, możesz teraz żałować, jeśli
ci to pomoże. Ale fakty są takie, że masz na głowie dużo więcej niż
głaskanie Feeneya.

– To nie jest głaskanie.
– On też miał sporo na głowie i najwyraźniej musiał jakoś rozładować

napięcie. – Roarke kontynuował, jakby w ogóle mu nie przerywała. – I
muszę przyznać, że wyszło mu to całkiem zręcznie. Teraz oboje macie do
siebie żal.

Zaskoczona Eve na dwie sekundy otworzyła szeroko usta.
– Pocałuj mnie gdzieś – warknęła.
– Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości odzyskam energię, żeby to

zrobić. Kazałaś mu iść do domu, bo uznałaś, że powinien spojrzeć na to z
boku. A on poszedł, bo nawet czując się obrażony i dotknięty, zrozumiał, że
tego potrzebuje. Tak więc misja zakończona. Myślę, że jutro oboje to sobie
wyjaśnicie i zapomnicie o całej sprawie. Mam rację?

Pociągnęła nosem.
– No cóż, skoro jesteś taki przenikliwy – powiedziała z grymasem.
– On cię kocha.
– Och, rany.
Roarke musiał się roześmiać.
– A ty kochasz jego. Gdybyście byli dla siebie tylko partnerami, to

mogłoby być trudne. A gdy w grę wchodzi jeszcze miłość, to droga staje się
ciernista, kiedy dopadają człowieka problemy.

Z miejsca, w którym siedziała, mogła swobodnie kopnąć biurko. Zrobiła

to, ale lżej.

– Gadasz jak Mira.
– Potraktuję to jako komplement. Lepiej ci?
– Nie wiem. Może. – Przycisnęła dłonie do skroni. – Ten ból głowy mnie

dobija.

Roarke sięgnął do kieszeni i wyjął małe pudełeczko. Otworzył je i

wyciągnął do niej rękę. Eve skrzywiła się, widząc małe niebieskie pigułki.
Standardowy bloker, wiedziała, tak samo jak wiedziała, że jeśli odmówi
przyjęcia, będzie ją namawiał. A to tylko pogorszy ból głowy. Albo na siłę

background image

poda jej tabletkę, a to byłoby upokarzające. Nie chciała ryzykować,
zwłaszcza że łzy same cisnęły jej się do oczu.

Wzięła jedną i połknęła.
– Dobra dziewczynka.
– Powtarzam: pocałuj mnie gdzieś.
Roarke przyciągnął ją do siebie i przygryzł jej dolną wargę.
– To tylko zapowiedź tego, co już wkrótce. Skoro już był tak blisko,

dotknęła jego twarzy.

– Ty też wyglądasz na zmęczonego.
– I tak się czuję. Zmordowany. – Przez chwilę opierał czoło o jej czoło. –

Chodź, zjemy kanapkę i napijemy się przyzwoitej kawy.

Gdy tylko wrócili do sali, McNab dał im sygnał.
– Chyba coś trafiłem.
– Wytrzyj z twarzy musztardę, detektywie.
– Och, przepraszam. – Otarł musztardę wierzchem dłoni. – Zacząłem

szukać Teda tam, gdzie pracowała Rossi – powiedział. – Znalazłem facetów,
którzy pasowali wzrostem i wagą, a nie odpowiadali wiekiem. Albo
pasowali wiekiem, a resztą już nie. Przerzuciłem się na inne działy. Ale dalej
nie było nic ciekawego. No to przeniosłem się do dzielnicy.

– Do rzeczy, McNab.
– OK. Znalazłem paru, żaden nie ma na imię Ted, ale kilku pasuje,

pewnie zechcesz ich sprawdzić. Tylko że nie pasują do profilu. Mamy
żonatych facetów, z dziećmi, wnukami. Ani oni, ani ich krewni nie posiadają
mieszkań czy też innych lokali, które mamy określone w wytycznych.

– To są moje trafienia.
– No więc zacząłem kombinować, że może by tak sprawdzić w

miejscach, gdzie popełnił inne morderstwa. Najpierw spojrzałem na Florydę.
I trafiłem.

Wywołał na ekran dane.
– Karta członkowska do klubu fitness na nazwisko Edward Nave.

Urodzony 8 czerwca 1989. Do wydania karty potrzebne były wymiary,
dlatego mamy wzrost, trochę niższy, wagę – kilka kilo lżejszy, ale podobna
budowa ciała. Och, a Peabody twierdzi, że Ted to zdrobnienie od Edward,
więc...

– Adres.
– Właśnie, i tu jest problem. To fałszywka, bo na Florydzie pod tym

background image

adresem mieści się Opera Wielka w Miami. Sprawdziłem.

– Daj jego identyfikator.
– OK. – McNab podrapał się po ozdobionym kolczykami uchu. –

Problem numer dwa. Mogę ci dać całą armię Edwardów Nave'ów, ale dane z
ich identyfikatorów nie pasują do danych z karty członkowskiej.

– I tak mi to skopiuj. Sprawdzimy wszystkich. Od jak dawna ma kartę?

Kiedy ją wyrobił na Florydzie?

– Pięć lat temu. Około trzech miesięcy wcześniej, zanim doszło tam do

pierwszego morderstwa. Dallas, to on. – W glosie McNaba słychać było
absolutną pewność, która dodawała powagi jego twarzy. – Trzeba za tym
iść, choć dobrze zatarł ślady.

– My je odkryjemy. – Spojrzała na Roarke'a. – Mają filie w Europie?
– Tak.
– Zacznij szukać członków z innych miast. Może, nie wiem, ale może to

była jedna z jego wędek.

Ruszyła do swojego biura. Postanowiła, że jeszcze raz przyjrzy się

Florydzie, zobaczy, czy jest jakiś związek między klubem fitness a którąś z
tamtejszych ofiar. Członkini, instruktorka, sprzątaczka.

– Eve. – Mira, która stała przed nią, patrzyła takim wzrokiem, że aż Eve

poczuła, jak kurczy jej się żołądek. – Próbowałam skontaktować się z Ariel
Greenfeld. Pracuje w cukierni w Your Affair w śródmieściu. Nie odbiera
łącza. Właśnie rozmawiałam z osobą wskazaną do kontaktu, z jej sąsiadem.
Greenfeld nie wróciła dziś po pracy do domu.

– Daj mi adres. – Już otworzyła usta, żeby popędzić Peabody, ale

zamilkła. Popełniła jeden błąd z Feeneyem, drugi raz go nie powtórzy. –
Sprawdzę to z Roarkiem. O ile nie będzie innych rozkazów, pozostali
członkowie zespołu przed dwudziestą trzecią idą w cholerę do domu lub
pokoju wypoczynkowego. Odprawa o ósmej rano. Jeśli tymczasem coś się
pokaże, to ja dowiaduję się o tym pierwsza.

W drodze do mieszkania Ariel Eve spojrzała na Roarke'a. Z twarzy męża

nie dało się nic wyczytać, ale ona to rozumiała. Poczucie winy, troska,
pytania.

– Co to jest Your Affair?
– Sklep okolicznościowy. Ach... ekskluzywny, wszystko, czego możesz

potrzebować, jest pod jednym dachem. Mnóstwo specjalistycznych butików:
odzież, wystrój wnętrz, kwiaciarnie, cukiernie, catering, nawet usługi

background image

organizacyjne. Wpadłem na ten pomysł, gdy urządzaliśmy nasz ślub. Po co
chodzić do tylu miejsc, kiedy można przyjść do jednego i znaleźć wszystko,
czego potrzebujesz. A jeśli chcesz czegoś innego, to są konsultanci, którzy
pomogą to znaleźć.

Eve pomyślała, że mogłaby robić zakupy w takim miejscu. Pod

warunkiem, że wcześniej wypadłaby z okna na trzecim piętrze, rozbiła sobie
głowę na chodniku i poważnie uszkodziła mózg. Ale głośno powiedziała:

– To wygodne.
– Tak właśnie pomyślałem. Całkiem nieźle się rozkręcił. Dziewczyna

pracuje tam od ośmiu miesięcy. Ariel Greenfeld.

– A w tym momencie może się bzykać z jakimś facetem, którego

poderwała w barze.

Roarke odwrócił głowę, by na nią spojrzeć.
– Nie uważasz, że powinniśmy się skontaktować z jej szefową i zapytać,

o której Ariel wyszła z pracy?

– Jeszcze z tym zaczekajmy. Sprawdzimy miejsce, pogadamy z

sąsiadem. Wiesz, dlaczego zatrzymałam ludzi na jeszcze dwie godziny? Bo
to może nie być ona. Rzucimy wszystko, skierujemy całą uwagę na nią, a
tymczasem ktoś inny może zniknąć. Najpierw musimy mieć jaśniejszy
pogląd.

– Tak. Jaśniejszy pogląd. Jak ból głowy?
– Tli się pod blokerem. Wiem, że tam jest, ale można go łatwo

zignorować.

Kiedy zaparkowali, Roarke położył rękę na jej dłoniach.
– Gdzie twoje rękawiczki?
– Gdzieś indziej.
Trzymając jej dłoń w swojej, otworzył pudełko z rękawiczkami i wyjął

te, które kupił podczas ostatniej wyprawy na zakupy.

– Masz, włóż je. Jest zimno.
Posłuchała i przez całą drogę do budynku była mu wdzięczna.
– W końcu nie zjadłeś kanapki – zauważyła. – Ani ty.
– Ale ja przynajmniej nie wywaliłam w błoto setek dolarów, aby nawet

nie skosztować plasterka pikla czy jakiegoś innego warzywnego śmiecia.

– Sam nie rozumiem, dlaczego tak przepadam za tymi wszystkimi, jak je

nazywasz, śmieciami – powiedział, obejmując ją ramieniem.

Zamiast czekać, aż im otworzą, odblokowała drzwi wejściowe kluczem

background image

uniwersalnym.

Przyzwoity budynek, pomyślała. Uczciwa klasa pracująca. Lokatorzy ze

stałą pracą i średnim przychodem. Schludne wejście, standardowe kamery
ochrony, jedna winda.

– Trzecie piętro – zażądała. – Mogła chodzić pieszo, o ile lubiła

porządne spacery, a przy brzydkiej pogodzie albo gdy była spóźniona,
podjechać pięć ulic metrem. Cukiernicy chyba wcześnie zaczynają, nie? O
której otwierają ten sklep?

– Cukiernia i kawiarnia pracują od siódmej trzydzieści, pozostałe od

dziesiątej do szóstej, w soboty do ósmej. Ale tak, myślę, że cukiernie
zaczynają pracę na długo przed otwarciem sklepu.

– Pewnie kilka godzin. Czyli, jeśli miała być w pracy przed szóstą... –

Urwała, bo dotarli na trzecie piętro. – Sąsiad spod trzy zero pięć.

Podeszła do mieszkania i podniosła pięść, by zapukać, ale drzwi

otworzyły się wcześniej. Stał w nich mężczyzna przed trzydziestką, o
sterczących czarnobrązowych włosach. Miał na sobie workowaty sweter i
stare dżinsy. Na jego twarzy widać było niepokój, nad którym ledwo
panował.

– Hej, słyszałem windę. Jesteście z policji?
– Porucznik Dallas. – Eve wyjęła odznakę. – Erik Pastor?
– Tak, proszę do środka. Ari nie wróciła. Dzwoniłem do znajomych i

pytałem, czy ktoś jej nie widział.

– Kiedy widział ją pan ostatni raz?
– Dziś rano. Bardzo wcześnie. Wpadła i przyniosła kilka ciastek.

Wyszliśmy wczoraj wieczorem całą paczką. Ari wróciła przed północą, bo o
szóstej musiała być w pracy. I uznała, całkiem słusznie, że będę miał kaca.

Usiadł na poręczy sofy. Mieszkanie zdradzało, że mężczyzna spędził

dzień, odsypiając zarwaną noc. Chipsy sojowe, puszki po napojach,
buteleczki blokerów, koc, poduszki leżały porozrzucane po podłodze.

– Ledwo dowlokłem się do sofy – mówił dalej. – Słyszałem, jak weszła,

coś tam do niej mruknąłem. Chwilę ze mnie pokpiła i powiedziała, że
zobaczymy się później. Jak nie umrę, to po drodze wstąpi po zakupy i zrobi
mi kolację. Czy coś się stało? Nie chcieli mi nic powiedzieć przez łącze.

– Jesteście z Ariel blisko?
– Tak, to znaczy nie tak, jak pani myśli. Przyjaźnimy się.
– Czy może być teraz z kimś, kto jest dla niej więcej niż przyjacielem?

background image

– Jest paru chłopaków, zwyczajne znajomości, nic wielkiego. Już do nich

dzwoniłem, do wszystkich. Poza tym na pewno by mi powiedziała. – Jego
głos drżał. Eve widziała, że jednak ma problem z kontrolą. – Jeśli mówi, że
wróci i zrobi kolację, to tak robi. Zacząłem się martwić, jeszcze zanim
zadzwonili od was.

– O której skończyła dziś pracę?
– Ach... sekunda... O czwartej? Tak, chyba o czwartej. To jej długa

niedziela, więc o czwartej. Zazwyczaj wraca prosto do domu. W krótkie
niedziele czasami chodzi na zakupy albo spotykamy się gdzieś na lunch czy
coś w tym stylu.

– Chcielibyśmy obejrzeć jej mieszkanie.
– Nie ma sprawy. Wezmę klucz. Mamy do siebie klucze.
– Nie wspominała, że jest z kimś umówiona? Że ma się z kimś spotkać?
– Nie. Albo... Boże, nie wiem. Miałem głowę pod poduszką i modliłem

się o szybką bezbolesną śmierć, gdy tu rano wpadła. Nie słuchałem, co
mówiła. – Wyjął z szuflady komplet kluczy. – Nie rozumiem, dlaczego nie
odbiera łącza. Nie rozumiem, dlaczego zadajecie mi te wszystkie pytania.

– Obejrzyjmy jej mieszkanie – zasugerowała Eve.
Pachniało ciastkami, uświadomiła sobie Eve. Choć kuchnia była mała,

widać, że urządził ją i wyposażył ktoś, kto znał się na rzeczy.

– Niektóre kobiety kupują kolczyki i buty – powiedział Erik. – Ari

kupuje składniki i sprzęty do pieczenia. Tu niedaleko jest taki sklep
specjalistyczny dla cukierników. Ari ma orgazm, jak tylko wejdzie do
środka.

– Zauważył pan, czy czegoś nie brakuje? Czegoś, co zwykle tu było,

kiedy szła do pracy?

– Hm, nie wiem. Chyba nie. Mam się rozejrzeć?
– Jak najbardziej.
Erik Pastor zaczął sprawdzać mieszkanie, a Eve przyglądała się

niewielkiemu komputerowi na stoliku tuż przed wejściem do kuchni. Nie
można go dotykać, dopóki nie będzie oficjalnego raportu, pomyślała.

– Może tam być – mruknął Roarke. – Tam w środku może być coś, co

ma z nim związek.

– A ona może za trzydzieści sekund stanąć w drzwiach i będę miała

sprawę o naruszenie własności prywatnej.

– Chrzanić to. – Wyszedł zza niej i zaczął włączać komputer.

background image

– Zaczekaj, do cholery. Po prostu zaczekaj.
– Jej buty. – Z sypialni wyszedł Erik. Na jego twarzy zakłopotanie

mieszało się z niepokojem.

– Co z nimi?
– Nie ma jej odświętnych czarnych butów. Do pracy nosi ślizgacze.

Chodzi pieszo, to osiem ulic, a potem cały dzień jest na nogach. Jej
roboczych ślizgaczy też nie ma. Jeśli gdzieś szła po pracy, to brała buty na
zmianę. Brała tę drugą parę. – Nagle to do niego dotarło. – Wzięła ze sobą
odświętne buty. Pewnie umówiła się na randkę i zapomniała mi powiedzieć
czy coś. Albo jestem zbyt... To wszystko. Spotkała się z kimś po pracy.

Eve odwróciła się do Roarke'a.
– Włącz.

background image

Rozdział 11

Dallas przekazała ekipie w centrali nowe dane i kazała przewieźć tam

cały sprzęt elektroniczny Ariel. Ożywiona świeżą dawką adrenaliny
zwróciła się do Roarke'a.

– Mamy coś na niego.
Roarke nie odrywał wzroku od niedużego ekranu, na którym pojawiały

się zdjęcia tortów weselnych i kosztorysy.

– Jak dla mnie, to szklanka jest do połowy pusta, bo to on ma coś na nas.
– To błędne myślenie. Idziemy tropem, którego nie mieliśmy tamtym

razem. Idziemy w dobrym kierunku. W przeciwnym razie jeszcze przez
wiele godzin, a nawet dni nie wiedzielibyśmy o zniknięciu Greenfeld. Nie
wiedzielibyśmy, jak ją wciągnął.

– Ale czy to jej w czymś pomoże, Eve?
– Im więcej wiemy, tym większe są szanse Ariel na przeżycie. Wiemy,

że ma ją od około pięciu godzin. Zakładamy, że bywał w sklepie, w którym
pracowała, i w jakiś sposób nawiązał z nią kontakt. Pięć godzin, Roarke –
powtórzyła. – Jeszcze nic jej nie zrobił. Pewnie ją uśpił. Nie zabierze się do
niej, dopóki nie...

Tym razem podniósł wzrok. Jego oczy były zimne.
– Dopóki nie skończy z Gią Rossi. Dopóki nie skończy jej ciąć i nie

wyryje napisu.

– To prawda. – Tego nie da się złagodzić, pomyślała Eve. Nie ma sensu

nawet próbować. – Ale dopóki nie znajdziemy ciała, Rossi żyje. Dopóki jej
nie znajdziemy, Ariel ma szansę. A teraz, dzięki temu odkryciu, jej szanse są
większe. Rozpytujemy, szukamy świadków, sprawdzamy parkingi i
transport publiczny. Rozmawiamy z kolegami z pracy i jej przyjaciółmi.
Znamy jego wiek, typ budowy ciała. Jeszcze dwadzieścia cztery godziny
temu nie mieliśmy o tym pojęcia.

Podeszła do Roarke'a i dotknęła jego ramienia.
– Skopiuj ten program, dobrze? Popracujemy nad tym w domu. Może

coś się ruszyło u Summerseta albo z nieruchomościami. Czuję, że już
niedługo coś zaskoczy.

– Dobrze. Ale najpierw oboje musimy kilka godzin odpocząć. Mówię

poważnie, Eve – powiedział, zanim zdążyła zaprotestować. – Kazałaś

background image

ludziom zrobić przerwę nie bez powodu.

– W sumie prysznic dobrze by mi zrobił – zgodziła się po chwili

namysłu. – Godzina. Taki kompromis. – Wyciągnęła w górę rękę, by go
powstrzymać. – Musisz przyznać, że stracimy czas, jeśli zaczniemy się o to
wykłócać.

– Zgoda. – Skopiował dane i wręczył jej dyskietkę.
Ponieważ drogi do domu nie wliczała w przerwę, pozwoliła, by Roarke

usiadł za kółkiem, a sama zajęła się przeglądaniem notatek. Przejrzała ramy
czasowe, nazwiska, zeznania.

Zdjął trzecią ofiarę szybciej, niż się spodziewali, rozmyślała. Mogły być

tylko dwa powody: wcześniejsze uprowadzenie było konieczne ze względu
na osobiste plany jego lub ofiary albo Gia Rossi nie radziła sobie zbyt
dobrze.

Prawdopodobnie już nie żyła. Eve nie widziała jednak powodu, by

dzielić się tym przypuszczeniem z Roarkiem.

Godziny, myślała. Gdyby zdołali skontaktować się z Ariel kilka godzin

wcześniej, mogliby ją ostrzec, zanim wpadła w jego ręce. Właściwe pytanie
o właściwej porze. Nie tylko kobieta byłaby bezpieczna, ale zdobyliby
stuprocentowo pewne informacje o sprawcy.

Wyszła o czwartej, zanotowała Eve w pamięci. Planowała przygotować

dla sąsiada kolację, czyli prawdopodobnie zakładała, że spotkanie potrwa
dwie, trzy godziny.

– Ile czasu byś zarezerwował na takie spotkanie? – zapytała Eve. – Żeby

przedyskutować ofertę ciast i deserów weselnych czy coś w tym stylu?

– Gdybym był nią? – zastanawiał się Roarke. – Przygotowała bardzo

dużo zdjęć, mnóstwo propozycji w różnych stylach i o różnych smakach.
Włożyła w to sporo pracy. Przypuszczam, że przygotowywała to kilka
godzin. Jeśli założyła – zresztą słusznie – że większość ludzi poważnie
traktuje przyjęcie weselne, to była gotowa poświęcić potencjalnemu
klientowi tyle czasu, ile będzie potrzebował.

– Dobra, załóżmy dwie godziny, to daje osiemnastą, nie licząc dojazdu.

Sąsiadowi z przeciwka powiedziała, że po drodze coś kupi i przygotuje – a
dokładniej mówiąc, ugotuje – kolację. To chyba zabiera trochę czasu.
Zakupy, potem gotowanie. Ile? Godzinę?

– Możliwe. – Roarke wzruszył ramionami. – Summerset będzie wiedział.
– Tak. Ale zanim skonsultujemy to z Jego Kościstością, zakładam, że

background image

godzinę. To nam daje dziewiętnastą, znów bez dojazdu. Wyjście w sobotę
wieczorem, praca w niedzielę, a w poniedziałek wcześnie rano znów do
pracy. Nie sądzę, żeby planowała późną kolację.

– O czym to świadczy?
– Moim zdaniem najprawdopodobniej wiedziała, że spotkanie odbędzie

się gdzieś w pobliżu. Nie wybierała się na drugi brzeg rzeki, do Jersey ani
do Brooklynu czy Queensu. Za duży ruch na moście i w tunelu. Jest duże
prawdopodobieństwo, że facet działa na Manhattanie. To zawęża
poszukiwania. – Eve poruszyła się. – Chciała ugotować coś do jedzenia dla
przyjaciela, nie żadną wyszukaną kolację dla kochanka. Dla kumpla, z
którym będzie mogła się podzielić radosną wiadomością, że dostała fajne
zlecenie. Zamierza zrobić po drodze zakupy. To oznacza, że planowała
samodzielny powrót do domu. Transportem publicznym lub pieszo. Tak,
żeby mogła wstąpić do sklepu. Niewykluczone, że to w śródmieściu. –
Oparła się w fotelu. – Trzeba się skupić na tej okolicy. Oczywiście
sprawdzamy też inne dzielnice, ale zaczynamy tutaj. Koncentrujemy się na
śródmieściu.

Przez całą drogę do domu rozważała różne możliwości, dodawała do

układanki elementy, analizowała dane z różnych stron. Wojny miejskie,
budowa ciała, kliniki w Lower West i East Side.

Niemal na pewno dysponował jakimś środkiem transportu, ale mógł też

śledzić swoje ofiary pieszo.

Ludzie zwykle robią zakupy i chodzą do restauracji w okolicy miejsca

zamieszkania. Mydło i szampon: bardzo możliwe, że ze sklepu w
śródmieściu, ewentualnie kupił przez internet lub przywiózł do Nowego
Jorku z którejś podróży. Starlight mieści się w Chelsea, cukiernia w
centrum, pierwsze ciało porzucił w Lower East. Gia Rossi pracowała w
centrum.

Wyglądało, że tym razem chyba nie oddalał się zbytnio od domu. Chyba.
To, co wiedziała i czego nie wiedziała, zamierzała przetransferować do

swojej domowej aparatury i obliczyć prawdopodobieństwa.

– Niech Summerset wrzuci na dyskietkę wszystko, co znalazł, chcę to

mieć u siebie – poleciła, gdy wjechali przez bramę. – Zapytamy go, ile czasu
mogła potrzebować na zakupy i ugotowanie kolacji, ale muszę też
sprawdzić, gdzie Greenfeld najczęściej kupowała. Specjalistyczne sklepy z
żywnością powyżej Pięćdziesiątej. Sąsiad wspominał, że się nakręcała w

background image

takich miejscach. Przesłuchamy znajomych, z którymi spotkała się w sobotę
wieczorem. Może komuś wspomniała o planach na niedzielę.

Wysiedli po przeciwnych stronach samochodu, ale Roarke wziął ją pod

rękę, gdy wchodzili na schody domu.

– Nie wierzyłaś, że Rossi ma szansę.
– Nigdy tego nie powiedziałam. Zawsze jest jakaś szansa.
– Bliska zeru. To nie powstrzymało cię przed drążeniem, solidnym i tak

skrupulatnym, jak to tylko możliwe. Ale wiedziałaś, że nie miała szans. I w
pewnym sensie to akceptowałaś.

– Posłuchaj...
– Nie, nie zrozum mnie źle. Ja cię nie krytykuję. To tylko takie małe

prywatne objawienie, jakiego doznałem w drodze do domu, obserwując cię
przy pracy i słuchając, nawet gdy nic nie mówiłaś. Twój umysł to kopalnia
informacji. Zupełnie inaczej traktujesz Ariel Greenfeld.

Jego dłoń zsunęła się niżej; znalazł jej dłoń i splótł z nią palce.
– Teraz wierzysz, że jest realna szansa. Nie tylko, że uda ci się go

znaleźć i powstrzymać. W to musisz wierzyć w każdej minucie, bo inaczej
nie byłabyś w stanie robić tego, co robisz. Ty wierzysz, że go znajdziesz i
powstrzymasz, zanim będzie za późno dla tej kobiety. I właśnie dlatego
szanse Gii Rossi spadły z niewielkich do zerowych. To musi cię nakręcać, a
jednocześnie bardzo ci ciążyć. One mają szansę. Ty jesteś ich szansą.

– My – poprawiła go Eve. – My wszyscy, którzy pracujemy nad tą

sprawą, jesteśmy ich szansą. I lepiej ich nie zawiedźmy.

Spodziewała się, że Summerset zmaterializuje się w holu i zamierzała

powiedzieć Roarke'owi, by z nim pogadał. Tymczasem gdy weszli, od progu
usłyszeli z salonu śmiech. Eve rozpoznała go bezbłędnie.

– Mavis tu jest.
– No i po przerwie. – Roarke pomógł jej zdjąć płaszcz. – Nie wyobrażam

sobie bardziej rozrywkowego, a raczej rozpraszającego sposobu na
odprężenie komórek mózgu niż spotkanie z Mavis Freestone.

Trudno było się z tym nie zgodzić. Ale kiedy Eve stanęła w progu

salonu, zauważyła, że Mavis przyprowadziła ze sobą Trinę. I jakby tego
było mało, zabrały ze sobą dziecko.

Jednak najbardziej przerażające ze wszystkiego było to, że maleńka

Belle znajdowała się w ramionach Summerseta, który głaskał ją po brodzie
kościstymi paluchami.

background image

– Jestem w szoku – oświadczyła Eve. – On nie powinien się tak

uśmiechać. To wbrew prawom natury i ludzi.

– Nie bądź wredna. – Roarke szturchnął ją lekko pod żebra. – Witam

drogie panie – powiedział normalnym tonem. Wszystkie oczy zwróciły się w
jego kierunku.

– Hej! – Roześmiana twarz Mavis jeszcze bardziej się rozpromieniła. –

Wróciliście! Właśnie miałyśmy wychodzić, tylko Bella jeszcze domagała się
pieszczot Summerseta.

Co w oczach Eve tylko potwierdzało dziwne upodobania małych dzieci.
Mavis poderwała się na nogi, aż jej krótka, zalotna spódniczka

zawirowała wokół pończoch w grochy. Spódniczka była landrynkowo
różowa, pończochy zaś niebieskie w różowe grochy. Eve zauważyła, że
kilka pasm blond włosów Mavis miało ten sam odcień agresywnego
niebieskiego.

Chwyciła Roarke'a za jedną rękę, Eve za drugą i wciągnęła oboje do

salonu.

– Leonardo musiał lecieć na spotkanie z klientem do Nowego L. A. ,

więc miałyśmy dziś z Triną i Belle dzień dziewczyn. Zakończyłyśmy go
zabawą z Summersetem. Zobacz, kto przyszedł. Belle! Zobacz, kto cię
odwiedził. Nie mając wyboru, Eve spojrzała na małą, wtuloną w ramiona
Summerseta. Większość, jak przypuszczała, uznałaby, że dziewczynka
wygląda jak lalka. Ale w jej opinii lalki były po prostu odrażające.

Tymczasem dziecko było fantastyczne – rzecz jasna z wyjątkiem

ślinienia się – różowiutkie, śliczne, pulchne. Na główce miała zawiązaną
koronkową kokardkę, która sprawiała, że dziewczynka wyglądała jak
zapakowany prezent. Ciemnoniebieskie oczka były żywe, chyba nawet zbyt
żywe. Eve zaczęła się zastanawiać, co działo się w mózgu dziecka wielkości
miniaturowego pudla.

Ubrana była w kombinezon ze stopkami i sweterek obszyty czymś, co

wyglądało na prawdziwe futerko. Pod brodą miała śliniaczek – chyba
dlatego, że tak się śliniła – z napisem: MAM ŚWIETNEGO TATĘ!

– Słodka – powiedziała Eve i chciała zrobić krok w tył, ale zablokował ją

Roarke, który przyglądał się dziecku znad jej ramienia.

– Uważam, że cudowna to bardziej odpowiednie słowo. Świetna robota,

Mavis.

– Dzięki. – Była uliczna oszustka, a obecnie sensacja rynku muzyczno-

background image

wideo spojrzała na córeczkę błyszczącymi, nieziemsko błękitnymi oczyma.
– Czasami, kiedy tak na nią patrzę, nie mogę uwierzyć, że wyszła ze mnie.

– Musiałaś o tym wspominać? – zapytała Eve, wywołując śmiech Mavis.
– Mogłybyśmy jeszcze trochę zostać, no chyba że jesteście zbyt

zmęczeni. W sumie wyglądacie na wykończonych.

– Przydałby ci się zabieg relaksujący – skomentowała Trina.
– Trzymaj się ode mnie z daleka. – Eve groźnie wyciągnęła palec w jej

kierunku.

– Przydałby nam się posiłek. – Roarke uśmiechnął się do gości. –

Dołączycie do nas?

– Summerset tak nas nakarmił, że zaraz pękniemy, ale chętnie

dotrzymamy wam towarzystwa. To okropne, kiedy wiadomo, że po
powrocie do domu nie będzie tam tatusia, prawda, Bellarama?

– Natychmiast coś przygotuję.
Eve zauważyła, że Summerset się poruszył. Skorzystała z okazji,

wykazując się nie tylko czujnością, ale i tchórzostwem. Odskoczyła na bok i
potrąciwszy biodrem Roarke'a, zostawiła go samego na linii ognia.

Kochała swojego mężczyznę i bez wahania ryzykowałaby dla niego

życie. Ale gdy w grę wchodziły dzieci, mógł sobie tonąć. Ona płynęła dalej.

Roarke instynktownie wyciągnął ramiona, jak przystało na mężczyznę,

któremu właśnie ktoś zamierzał podać coś niezwykle delikatnego albo
mogącego wybuchnąć.

– Ja nie... nie powinienem... Och, cóż... – wymamrotał, gdy Summerset

zręcznie podał mu niemowlę.

– Macie ochotę na coś konkretnego? – Usta kamerdynera drgnęły w

prawie niewidocznym uśmiechu, gdy Roarke próbował zmiażdżyć go
wzrokiem. – Na kolację?

– Coś szybkiego – wydusił z siebie Roarke. Kiedyś rozbrajał bombę na

kilka chwil przed eksplozją i był wówczas zdecydowanie mniej
spanikowany.

– Miałam nadzieję, że cię spotkam. – Mavis uśmiechnęła się do niego

promiennie, po czym opadła na fotel, zostawiając Roarke'a na – jego
zdaniem – bardzo grząskim gruncie. – Zrzuciłam brzuszek, dzięki lekarzom
odzyskałam pełną parę. Mam nowy materiał, więc pomyślałam, że może
weszłabym do studia, coś nagrała, zrobiła parę nowych klipów.

– Tak, brzmi... w porządku.

background image

– Bosko. Pomyślałam, że wezmę ze sobą małą. Szaleje na punkcie

muzyki. Jeśli nie będzie jej się podobało, to wymyślimy z Leonardo coś
innego.

– Nie chce niani – skomentowała Trina.
– Jeszcze za wcześnie. Na razie chcę, żeby była tylko moja. Moja i

tatusia. Ale mam też straszną ochotę, żeby trochę popracować. Zobaczymy,
czy coś z tego wyjdzie.

– Na pewno sobie poradzisz. – Roarke zerknął na dziewczynkę i

zauważył, że zamknęła oczka. Jak gdyby gęste, ciemne rzęsy były zbyt
ciężkie dla delikatnych powiek. – Zasypia. – Wykrzywił usta, licząc, że
zamiast paniki na jego twarzy pojawi się choćby cień słodyczy. – Zmęczyłaś
się już tym balowaniem, co? Co mam teraz zrobić?

– To, co robisz – poradziła Mavis. – Położymy ją. W foteliku jest

monitor. – Mavis wstała. – A tu mam odbiornik. – Wskazała różową spinkę
w kształcie flaminga tuż nad prawym uchem. – Połóż ją tu. Jak się
przebudzi, wystarczy ją chwilę głaskać po brzuszku. Zaraz zaśnie.

Było to coś w rodzaju małego przenośnego fotelika, zauważył Roarke,

we wszystkich kolorach tęczy. Choć włożenie do niego dziecka wydawało
się dość proste, czuł, że zlał go pot.

Kiedy już mała znalazła się w foteliku, wyprostował się i odetchnął z

niemal ekstatycznym zadowoleniem. Mavis przykucnęła i poprawiła kocyk.

– Będzie jej tu wygodnie, prawda skarbie?
– Kot. Nie ma czasem jakiegoś powiedzonka o kotach i dzieciach?
Mavis uśmiechnęła się do Roarke'a.
– To zabobon, ale Galahad jej się wystraszył. Spojrzał tylko i poszedł

sobie. Jeśli będzie się tu kręcił, to usłyszę. W tym odbiorniku słychać, jak
oddycha. – Ostatni raz przygładziła kocyk i wstała. – Powinniście zjeść w
jadalni, jak my. W kominku płonie ogień, odprężycie się. Naprawdę, oboje
nie wyglądacie najlepiej. Nie zajmiemy wam dużo czasu.

– Mamy godzinę przerwy. – Teraz, kiedy niebezpieczeństwo było

zażegnane, bo dziecko leżało w foteliku, Eve wróciła do Roarke'a. –
Zjedzmy coś.

Przeszli do jadalni, gdzie przyjemnie płonął nie tylko ogień w kominku,

ale jeszcze tuzin świec. Musiała oddać Summersetowi sprawiedliwość,
gotował szybko i smacznie. Podał cienkie plastry pieczonego kurczaka w
pachnącym sosie, ziemniaki i coś, co wyglądało jak kabaczek, ale było

background image

ładnie przysmażone, więc nie miała podstaw, by protestować.

Zaproponował Trinie lampkę wina, a przed Mavis postawił jakiś

puszysty różowy napój i talerzyk cienkich ciasteczek i eleganckich
czekoladek.

– Jak będę tu tak często przychodzić, to zaraz wrócę do wagi ciążowej. –

Mavis sięgnęła po czekoladkę. – Przy karmieniu jestem prawie tak samo
głodna jak w czasie ciąży.

– Tylko bez mlecznych piersi przy stole – ostrzegła Eve.
– Och, zawsze mam je przy sobie – powiedziała Mavis, ale zaraz się

uśmiechnęła. – Możecie rozmawiać o sprawie. I tak wiem, że będziecie o
tym myśleć. Słyszałyśmy w wiadomościach. Pamiętam jego poprzednią
rundę po mieście. Pracowałam wtedy na ulicy. Wszystkie strasznie się
bałyśmy.

– Wtedy byłaś dla niego za młoda.
– Możliwe, ale i tak się bałam. Obie z Triną przefarbowałyśmy wczoraj

włosy, byle dalej od brunetek. No wiesz, tak na wszelki wypadek.

Eve przyjrzała się srebrno-niebieskim pasemkom Mavis i ogniście

czerwonym lokom Triny.

– Tak. Nie jesteście w jego typie.
– To dobrze. A jak wam idzie? Ciągle mówią o tym w telewizji.
– Mamy kilka guzików, które naciśniemy.
– Robiłam wczoraj włosy w Kanale 75. – Trina przez chwilę przyglądała

się ciastkom, w końcu wybrała jedno. – Jedna reporterka przeprowadzała
wywiad na żywo z moim słynnym klientem. Rzucił jej kilka drastycznych
szczegółów, żeby zrobić wrażenie. Powiedział, że policja nie ma żadnego
śladu.

– Reporterzy to dupki.
– Oni mówią to samo o glinach. – Trina uśmiechnęła się. – Myślę, że jest

pół na pół. A wiesz, wczoraj miałyśmy w salonie straszny ruch. Wszystkie
kobiety rozjaśniały brązowe włosy.

Eve nabrała na widelec odrobinę kurczaka. – Wciąż pracujesz w salonie?

– zastanawiała się. – Myślałam, że już tylko dla Nadine i prywatnych
klientów.

– Prywatnych klientów łapiesz w salonie, jeśli wiesz, jak to zrobić.

Roarke całkiem nieźle mnie ustawił.

– Jak to?

background image

– Trina jest szefową salonu w Bliss, w tym salonie spa w śródmieściu –

wyjaśnił. – To był znakomity wybór.

– Żebyś wiedział – przytaknęła Trina. – Interes poszedł o siedemdziesiąt

procent w górę, odkąd przejęłam salon.

– A twoje pracownice biorą prywatnych klientów? – zapytała Eve.
– To wbrew regulaminowi. – Trina zmarszczyła groźnie brwi i upiła łyk

wina. – Prywatni klienci oznaczają, że nie przychodzą do salonu, spa nie
zarabia. Nie zostawiają napiwków. Ale bądźmy realistami. Kiedy klient
prosi konsultantkę o wizytę domową, wiadomo, że dziewczyny nie
odmówią, no chyba że nie chcą tej roboty.

– Szukam mężczyzny około siedemdziesiątki, niskiego, tłustawego.
– Oczywiście, przychodzą i tacy. Staramy się taktownie odsyłać

tłustawych do spa albo do działu chirurgii ciała. Ewentualnie kierujemy do
klubu fitness i...

– Mówię o konkretnym człowieku – przerwała jej Eve. – Mężczyzna w

tym typie przychodzi do salonu, zagaduje konsultantkę, namawia na
prywatne usługi. Powiedzmy w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.

– Sporo czasu, Dallas – powiedziała Trina. – Mamy duży ruch, a poza

tym jestem menedżerką, więc większość konsultantek przecież mi nie
powie, że łapie fuchy. No chyba że to zlecenie usankcjonowane.

– Jak usankcjonowane?
– Tak, że wysyłamy zespół albo jedną osobę na wyjątkowe usługi, ale

wtedy salon bierze od tego ciężką dolę.

– Mała szansa – mruknęła Eve.
– Ale jak się nad tym zastanawiam, to chyba sama miałam kogoś

takiego.

Eve odłożyła widelec.
– Chyba czy miałaś?
– Słuchaj, tak jak mówię, mamy straszny ruch. Codziennie ktoś prosi o

prywatne zabiegi. O co to całe... Och, hej, hej! – Kieliszek aż się zachwiał,
gdy pospiesznie odstawiła go na stół. – To ten facet? Ten sukinsyn? Jasna
cholera.

– Powiedz, co pamiętasz.
– Zaraz. Jezu, poczekaj, niech zbiorę myśli. – Trina zamknęła oczy i

kilka razy odetchnęła. – Ten facet... wszedł. Zdaje mi się, że chciał
manikiur. Nie pamiętam, kto się nim zajmował. To chyba było w sobotę po

background image

południu, a wtedy mamy największy ruch. Długo czekał na swoją kolejkę,
chyba kręcił się po salonie. Byłam zajęta, ale pamiętam, że kilka razy go
zauważyłam kątem oka. Potem miałam przerwę, poszłam do baru po koktajl.
A może to był napój gazowany. Nie, koktajl.

– Trina, nie obchodzi mnie, co piłaś.
– Próbuję sobie przypomnieć. – Otworzyła szeroko oczy. – Chciałaś,

żebym sobie przypomniała, więc się staram. To był koktajl. Bananowo-
migdałowy. Robimy zabójcze koktajle. I wtedy on podchodzi, jest bardzo
uprzejmy. Mówi: „Przepraszam panią", coś w tym stylu. Zauważył, że
jestem szefową, a ponieważ długo czekał, zauważył też, że jestem dobra. –
Uśmiechnęła się do siebie. – Dlatego nie kazałam mu spadać, choć miałam
przerwę. Chciał zapytać, jak zorganizować wizytę domową. Nie dla siebie,
tak, nie chodziło mu o siebie, tylko... czekaj.

Zmarszczyła czoło, sięgnęła po wino i upiła łyk. Eve walczyła ze sobą,

żeby własnoręcznie nie wydusić z Triny wszystkich szczegółów.

– Dla żony? Tak, tak, tak. Zabieg dla żony, w domu. Źle się czuła, a on

pomyślał, że jej to poprawi samopoczucie, no wiesz, fryzura, może jakaś
maseczka, manikiur, pedikiur, te sprawy. Kompleksowo.

– Trina...
– Zaczekaj tę cholerną minutę. Muszę się skupić. Mówię mu, jak to

zorganizować, cennik, i tak dalej, a on pyta, czy mogłabym to zrobić w
wolny dzień. Tak, żebym nie musiała spieszyć się z powrotem do pracy,
tylko mogła poświęcić jego żonie tyle czasu, ile będzie potrzebowała. Kiedy
tylko będzie mi odpowiadało. Nawet pokazał mi jej zdjęcie. I powiedział, że
chętnie zapłaci, ile uznam za stosowne.

– Podał ci adres?
– Cały czas mi przerywasz. – Wyraźnie zdenerwowana Trina znów

otworzyła szerzej oczy. – Nie. Powiedziałam, że muszę sprawdzić w
organizerze. Zrobiłam to, oczywiście bez pośpiechu. Zastanawiałam się.
Miałam sporo umówionych klientów, ale podałam mu kilka terminów. Za
parę tygodni. Powiedział, że skonsultuje się z opiekunką żony i ustali, który
dzień będzie najlepszy. Zapytał, czy mam wizytówkę, to się ze mną
skontaktuje. Dałam mu. To wszystko.

– Więcej się nie pokazał?
– Nie. Zdawało mi się, że widziałam go kilka tygodni później. Gdzieś.

Ale gdzie? Och, już wiem, w takim barze, jak byłam na drinku z jednym

background image

facetem, którego chciałam poderwać. Ale pomyślałam, że to nie on. To nie
był lokal, w którym bywają faceci w garniturach, którzy mają chore żony.

– Podał nazwisko?
– Może. Nie pamiętam. Gdybym przypomniała sobie manikiur, który

wtedy robił, to mamy nazwisko w organizerze. A na pewno imię. To ten
facet?

Nie spiesz się, upomniała się w myślach Eve. Ostrożnie.
– Jaki miałaś wtedy kolor włosów?
– Chyba żartujesz. To było z miesiąc temu. Tak, miesiąc, chyba pierwsza

sobota lutego, bo pamiętam, jak pomyślałam, że jeśli przez cały miesiąc
będzie taki ruch w interesie, to poproszę o podwyżkę. Był ruch, więc
poprosiłam o podwyżkę. Hej, jeszcze raz dzięki – powiedziała do Roarke'a.

– Karmelowa mokka – mruknęła Mavis. – Z księżycowymi pasemkami.
– Tak? – zwróciła się do niej Trina. – Jesteś pewna?
– Robiłaś mi ten kolor do cukierkowych tipsów. – Mavis drżącą dłonią

sięgnęła po szklankę. – Mam głowę do tych spraw. Och jej! Chyba mi
niedobrze.

– Tobie? To mnie zamierzał torturować i zabić. Chyba się... – Trina

chwyciła się za brzuch. – Wkurzyłam. Właśnie tak. A to skurczysyn. Chora
żona! Chciał mnie zabić. – Sięgnęła po kieliszek i dokończyła wino. –
Dlaczego tego nie zrobił?

– Zmieniłaś kolor. – Mavis wzięła głęboki oddech. – Nie wytrzymałaś z

tym odcieniem nawet tygodnia. Zmieniłaś na kruczoczarny ze śnieżnymi
pasemkami.

– Chwila – zażądała Eve. – Ta cała mokka? Czy to mniej więcej oznacza

brunetkę?

– W zasadzie tak – potwierdziła Trina. – Choć dla mnie to zbyt

ogólnikowe określenie.

– Możesz go opisać?
– Tak, tak, chyba. Tylko że miał sztuczne włosy.
– Znaczy perukę?
– Bardzo dobrą, jak na moje oko. A rozmawiasz z ekspertem. Hej, to

dlatego nie poznałam go w barze. Wtedy nie nosił peruki. Albo może miał
inną. Nie przyjrzałam mu się dokładnie, nie mogę powiedzieć, czy to były
prawdziwe włosy czy sztuczne.

– Chcę, żebyś go opisała. Podaj każdy szczegół, jaki pamiętasz. Wygląd,

background image

głos, typ budowy, gestykulacja, znaki szczególne. Wszystko. Jutro rano
spotkasz się z rysownikiem policyjnym.

– Serio? Bez kitu? Jestem świadkiem? Czad.
– Popracuję u siebie w gabinecie. Przemyślę to. – Wyjęła łącze. –

Peabody, skontaktuj się z Yancym. Niech się przygotuje na rano do pracy ze
świadkiem. Punkt siódma.

– Siódma rano? – zaprotestowała Trina.
– Przeżyjesz. – Eve tylko kiwnęła palcem. – Masz to, Peabody?
– Tak. Czy to... Trina?
– Tak. Jest naszym świadkiem. Mały ten świat. Chcę, żeby Yancy był na

miejscu, Peabody. Zrobiłam opis, zaraz prześlę ekipie. Powiedz McNabowi,
że gdy Yancy skończy, mają zacząć szukać na podstawie rysunku.

Wydając kolejne rozkazy, wyszła szybkimi krokami z salonu, dotarła do

schodów, a potem wbiegła na górę. Trina zerknęła na Roarke'a.

– Straszna jest, kiedy złapie trop.
– Potrafi być jeszcze straszniejsza. Zostańcie, a ja będę się zbierał. –

Odwrócił się i pogłaskał Mavis po ramieniu. – Może ty, Bella i Trina
zostaniecie u nas na noc?

– Poważnie? Możemy?
– Naturalnie. Summerset zajmie się wszystkim, czego tylko możecie

potrzebować.

– Dzięki. Serdeczne dzięki. Wiem, że to głupie. Nikt nie będzie nas

przecież nękał, ale...

– Cóż, w tych okolicznościach wszyscy będziemy spokojniejsi, jeśli tu

zostaniecie. Może skontaktujesz się z Leonardo i go zawiadomisz?

– Dobra, dzięki. Roarke? – Hm?
– Gdyby Trina nie zmieniła koloru włosów...
– Wiem. – Pocałował czubek jej głowy. – Bardzo się wszyscy cieszymy,

że w mokce nie było jej do twarzy.

background image

Rozdział 12

Eve podeszła do swojego biurka i wskazała Trinie fotel.
– Usiądź. Zapiszemy to wszystko. Zacznij od wzrostu, wagi, budowy.
– Myślałam, że już to masz. – Trina rozejrzała się po gabinecie. Była tu

już nieraz, ale nigdy w roli świadka. – Dlaczego do tej pory nie
wyremontowałaś tego pokoju tak jak resztę domu?

– To nie jest reszta domu. Trina, skup się.
– Ja tylko zastanawiałam się, jak można lubić pracować w czynszówce,

mając obok pałac.

– Bo jestem sentymentalną idiotką. Wzrost.
– OK. Hm. Raczej z tych niższych. Poniżej stu siedemdziesięciu

centymetrów, ale więcej niż sto sześćdziesiąt. Moment, ja siedziałam przy
barze, a on stał i... – Wydęła usta i machając w powietrzu dłonią, wskazała
wysokość. – Tak, coś koło sto sześćdziesięciu pięciu, no, może ośmiu. Tak
mi się wydaje.

– Waga.
– Nie wiem. Kiedy robię zabiegi na ciało, klienci są nadzy. Nie oceniam

ich, gdy są w ubraniu. Cóż, chyba powiem tyle, że był dość solidnie
zbudowany, ale nie jakiś pulpet. Miał... – Machnęła rękami wokół brzucha i
podniosła je ku piersiom. – Taki brzuch, wiesz, jak mają niektórzy faceci.
Nie żeby od razu beczkowóz, ale też nie Mister Fitness Clubu. Pulchny jak
twój wujek Carmine.

– Gdybym go miała! Dobrze. Teraz włosy.
– Miał grafitowego jeża, gęsty na środku, krótszy po bokach. Ale to były

sztuczne włosy.

– Ciemnoszare, krótkie, gęste.
– Ciemnoszary to mdły kolor, jeśli chcesz znać moje zdanie. A grafitowy

ma ten łagodny blask. Ale cóż, z grubsza może być. Za drugim razem, kiedy
spotkałam go w barze, miał zupełnie białe włosy, o ile to był on, ale jestem
prawie pewna, że tak. Puszyste, białe. Fajne. Nie wiem, po co nosi grafit,
skoro ma taką śnieżną czapę.

– Białe włosy. I mówisz, że to nie była peruka?
– Wiesz, tylko rzuciłam okiem, takie szybkie „och, chyba znam tego

gościa". Ale tak, na pierwszy rzut oka wyglądało, że to jego własne pióra.

background image

Jednak stuprocentowej pewności nie mam.

– Oczy?
– Rany, Dallas, nie jestem pewna. Zdaje się, że jasne. Raczej jasne, ale

nie powiem ci, czy bardziej niebieskie czy zielone, a może szare albo
orzechowe. Prawie na stówę nie były ciemne. Wiesz, na te jego sztuczne
włosy od razu zwróciłam uwagę, bo były ciemne, a on raczej wydawał się
jasny. Ach, miał ładną, zdrową cerę.

– W sensie?
– Białą i gładką. Owszem, miał kilka zmarszczek, ale nie głębokich. Dba

o twarz. Nie obwisały mu policzki, więc możliwe, że zrobił sobie małe
poprawki. Ładna skóra, taka gładziutka.

– Blady – wymamrotała Eve. Jasne włosy, jasne oczy, biała skóra. Blady

mężczyzna. Może ta rumuńska jasnowidzka nie była aż taką wariatką.

– Tak, tak. Pomalował brwi pod kolor włosów. Trochę dziwnie to

wyglądało. Większość ludzi nie zwróciłaby uwagi, ale w końcu to mój
zawód. Widzę takie rzeczy. Był taki biały w barze, kiedy zastanawiałam się,
czy facet, z którym piłam, zasługuje, żeby mu sprawić jazdę jego życia.

– Mówiłaś, że to garniturowiec. Dosłownie, czy tylko wyglądał na

kogoś, kto nosi garnitury?

– Jedno i drugie. Był w garniturze, chyba szarym, jak włosy i brwi.

Raczej na pewno. No i wyglądał na faceta, który ma całą szafę garniturów.
Trzyczęściowych – dodała Trina. – Tak, tak, kamizelka, spodnie, marynarka.
Drobny akcent w butonierce i krawat. Odpicowany, wiesz? W barze to
samo. Ciemny garnitur, fajny kontrast do białych włosów.

Urwała i zaczęła masować kark.
– Jezu, właśnie to do mnie dociera. Wzięłabym tę fuchę. Gdyby jeszcze

raz się odezwał, wzięłabym zlecenie. Dzień wolny, całkiem tłusta suma, nikt
by nie ucierpiał.

Głos jej drżał, a z policzków zupełnie odpłynęła krew.
– Wydawał się miły i... chciałam powiedzieć „bezpieczny". Uroczy

starszy pan, który zamierzał zrobić przyjemność chorej żonie. Wzięłabym to
zlecenie.

– Ale nie wzięłaś – przypomniała jej Eve. – A on popełnił błąd,

zadzierając z tobą. Zwracasz uwagę na szczegóły i masz świetną pamięć.
Posłuchaj...

Pochyliła się nad nią, bo rzeczywiście było widać, że Trina zaczyna się

background image

sypać. Nie dość, że pobladła, to jeszcze cała się trzęsła.

– Spójrz na mnie i posłuchaj, co ci powiem. Dziś zdjął dziewczynę.

Kolejną. Zostało jej trochę czasu, zanim się do niej dobierze, bo on się nie
spieszy. Słuchasz mnie?

– Tak. – Trina zwilżyła usta. – Tak.
– Popełnił błąd, wybierając ciebie – powtórzyła Eve. – To, co mi teraz

mówisz i co jutro powtórzysz rysownikowi, pomoże nam go dorwać.
Pomożesz nam uratować jej życie, Trina. A może więcej niż jej życie.
Rozumiesz?

Trina pokiwała głową.
– Możesz dać mi wody? Zaschło mi w ustach.
– Jasne, zaczekaj.
Gdy Eve udała się do kuchni, do gabinetu wszedł Roarke.
– Świetnie ci idzie – powiedział do Triny.
– Ale mnie trzęsie – wyznał. – Kompletnie mnie rozwaliło. Siedzę sobie

w Fortecy Roarke'a, w Warowni Dallas. Przecież nie ma bezpieczniejszego
miejsca na świecie. A jednak mnie trzęsie. Co z Mavis?

– Próbuje skontaktować się z Leonardo. Zostaniecie u nas na noc, jeśli

nie masz nic przeciwko temu.

– Dzięki. Miejsce z klasą, takie jak Bliss... kto by się spodziewał, że jakiś

szurnięty morderca przyjdzie na manikiur.

– Akurat ten lubi ostre pazurki – skomentowała Eve, która właśnie

wróciła z butelką schłodzonej wody. – Potrzebny mi terminarz, w którym
wpisują klientów – powiedziała do Roarke'a.

– Zajmę się tym. A przy okazji – zwrócił się do Triny – zorganizuję ci na

jutro jakieś zastępstwo. O nic się nie martw.

– Dzięki. – Głośno przełknęła wodę. – Dobrze. Eve czekała, aż Trina

skończy pić.

– Powiedz mi, jaki miał głos.
– Hm... Miękki, tak sądzę. Cichy. Hm... taki... wyrafinowany, tak, to

chyba dobre słowo. No wiesz, jak ktoś wykształcony, mający sporo forsy.
Kulturalny, ale nie pedziowaty. To dlatego wydawał się taki miły i
bezpieczny, teraz to widzę.

– Miał akcent?
– Nie, raczej nie. To znaczy, słychać było, że jest wykształcony. Ale to

nie akcent.

background image

– Znaki szczególne, blizny, znamiona?
– Nie. – Jej głos się uspokajał, a twarz nabierała koloru.
– Nie zauważyłam.
– Wystarczy, pomyślała Eve. Jeśli będzie teraz za mocno naciskać, to

jutro Yancy nic z Triny nie wyciągnie.

– Jak sobie coś przypomnisz, to od razu daj mi znać. Potrzebne mi

nazwiska wszystkich osób, które tego dnia pracowały w salonie. Kto był w
recepcji, kiedy z nim rozmawiałaś? Może ktoś próbował mu coś sprzedać?
Ale tego wszystkiego dowie się dla mnie Roarke. Ty spróbuj się przespać.

– Tak, przyda mi się. Chyba zejdę na dół i jeszcze chwilę posiedzę z

Mavis i Belle, dopóki się nie uspokoję.

– Jak będziesz chciała, Summerset zaprowadzi cię do sypialni – dodał

Roarke. – Tylko powiedz.

– Jasne. To wszystko jest takie... kompletne. – Trina pokręciła głową i

wstała z fotela. – Po prostu pójdę... – Zaczęła, ale urwała. – Ładnie pachniał.

– Jak?
– Dobrymi kosmetykami, ale z umiarem. Niektórzy zupełnie nie mają w

tych sprawach wyczucia. To było coś, jakby... – Zamknęła oczy. – Nuta
rozmarynu z odrobiną wanilii. Przyjemny zapach. – Wzruszyła ramionami i
wyszła z gabinetu.

– To przełom.
– Dla ciebie. – Roarke podszedł do niej i usiadł na brzegu biurka. – I dla

Triny.

– Tak. Wreszcie jej się przydały te ciągłe zmiany koloru włosów. Muszę

jak najszybciej rozesłać ten opis. Trzeba go wrzucić do IRCCA. Choć
wątpię, żebyśmy tam coś znaleźli. Raczej nie sądzę, żeby był w systemie,
ale i tak spróbujemy. Chciałabym, żebyś popracował nad tym na
nierejestrowanym. Zobacz, czy masz jakiegoś rywala, który pasuje do opisu.

– W porządku.
– Zrezygnował z Triny i poszukał sobie York.
– Chryste, tylko jej tego nie mów. Eve rzuciła mu zimne spojrzenie.
– Trochę zaufania!
– Przepraszam, oczywiście. Jeszcze raz sprawdzę nieruchomości, tym

razem skupię się na ulicach poniżej Pięćdziesiątej. Odezwę się, jak skończę.

– Dobra. Wiatr nareszcie się zmienia.
Wyciągnął dłoń i pogładził kciukiem cienie pod oczami Eve.

background image

– Spróbuj nie pić za dużo kawy.
Uznała, że próba nie oznacza jeszcze, że musi jej się powieść. A poza

tym, „za dużo kawy" to właściwie ile? Wysłała rysopis, a następnie wrzuciła
go do bazy danych IRCCA.

Przy tak ogólnym opisie zapewne uzyska niezliczoną ilość odpowiedzi.

Będzie musiała spędzić sporo czasu, przeglądając je wszystkie, ale tego
kroku nie mogła pominąć.

Zaczęła sprawdzać różne możliwości. Sprawca mieszkał, pracował i miał

upodobanie do centrum Manhattanu. Szukając ofiar, bywał w sklepach,
restauracjach, klubach i różnych ośrodkach w tym sektorze. Przed
spotkaniami z potencjalnymi ofiarami zmieniał wygląd, stosując na przykład
peruki.

Wyszukała publiczne i prywatne parkingi i garaże i zaczęła obdzwaniać

właścicieli, menedżerów i pracowników na służbie.

Przebrnęła przez wyszukiwanie budynków, w których przechowywano

zwłoki lub w których mieściły się szpitale w czasie wojen miejskich.

A robiąc to, przeczytała raport Newkirka z pierwszego dnia przesłuchań

lokatorów bloku Greenfeld.

Potwierdziło się jej pierwsze wrażenie na temat młodego

funkcjonariusza. Newkirk okazał się bardzo dokładny. Miała nazwiska,
adresy i szczegóły każdej rozmowy.

Przejrzała swoje notatki i znalazła numer kontaktowy Gila Newkirka.
Odebrał natychmiast, w pełnej gotowości, ale z zablokowanym

przekazem wideo, co nagle przypomniało jej, która jest godzina.

– Funkcjonariuszu Newkirk, tu porucznik Dallas. Przepraszam, że

przeszkadzam o tak późnej porze.

– Nie ma problemu, pani porucznik. Moment.
Zaczekała, a już po trzydziestu sekundach zamiast niebieskiego ekranu

pojawił się przekaz wideo i zobaczyła kwadratową szczękę starszej wersji
młodego gliniarza, którego poznała na miejscu zbrodni.

– W czym mogę pomóc?
– Najpierw chcę powiedzieć, że pana syn to prawdziwy skarb dla ekipy.

Musi pan być z niego dumny.

– Codziennie – zgodził się Newkirk senior. – Dziękuję, pani porucznik.
– Zastanawiam się, czy nie spróbowałby pan odświeżyć trochę pamięć i

przypomnieć sobie świadków, których przesłuchiwał pan w trakcie

background image

dochodzenia dziewięć lat temu. Chodzi mi o konkretną osobę.

Podała mu rysopis.
– Dziewięć lat temu.
– Wiem, że to sporo czasu. Mógł trochę utyć, możliwe, że miał

ciemniejsze włosy, choć równie dobrze już wtedy mogły być białe. Mógł
mieszkać albo pracować w miejscu, w którym popełniono jedno lub kilka z
tych zabójstw.

– Rozmawiałem wtedy z mnóstwem ludzi, pani porucznik. A w ogóle to

wszedłem do zespołu dopiero po drugim zabójstwie. Ale jeśli da mi pani
trochę czasu, to przejrzę notatki.

– Czy pańskie są tak samo szczegółowe i rzeczowe jak raporty syna?
Gil się uśmiechnął.
– Moja szkoła.
– W takim razie będę wdzięczna za pomoc. Będę w biurze w centrali o

siódmej punkt. Może pan się kontaktować ze mną tam lub przez łącze o
każdej porze. Podam panu wszystkie namiary.

Pokiwał głową.
– Proszę mówić.
Gdy już wszystko spisał, pokiwał jeszcze raz. – Właściwie to akurat

przeglądałem swoje zapiski. Rozmawialiśmy o sprawie z kapitanem
Feeneyem.

– Tak, wiem. W razie czego może pan kontaktować się z nim zamiast ze

mną. Jeszcze raz przepraszam, że pana obudziłam.

– Jestem gliną od trzydziestu trzech lat. Przywykłem. Jeszcze jeden

strzał w ciemno, pomyślała Eve, kończąc połączenie. A jednak próby
zaczynały owocować.

Kiedy zjawił się Roarke, musiała walczyć ze sobą, by się skoncentrować.

Po prostu oczy jej się same zamykały.

– Masz coś?
– Przeszukałem konkurencję, nie znalazłem nikogo, kto dokładnie

odpowiadałby rysopisowi.

– A z grubsza?
– Paru facetów, którzy pod jakimś względem pasują i zajmują wyższe

stanowiska u konkurencji. Nic konkretnego. Część przebywa za granicą lub
poza planetą. Żaden jednak nie pasował do innych miejsc i ram czasowych.
Sprawdziłem pracowników niższych rangą, bo uznałem, że ktoś może mieć

background image

jakieś żale do mnie lub mojej firmy. Tam też nic nie znalazłem. Ale kiedy
tak przekopywałem te bazy, pomyślałem, że to szukanie wiatru w polu.

– Musisz szukać, żeby złapać.
– Eve, to nie moja sprawa. Tu nawet nie chodzi o mnie. Tu chodzi o

ciebie.

Zamrugała gwałtownie.
– Ja...
– Daj spokój, masz to wypisane na twarzy. – Miotał słowa ze złością. –

Jesteś zbyt zmęczona, żeby cokolwiek ukryć. Wcale cię to nie zaskoczyło.
Niech to jasny szlag! Już dawno na to wpadłaś, a mnie spławiłaś papierkową
robotą.

– Ej, chwila.
Podszedł do niej i podniósł ją z fotela.
– Nie masz prawa. Żadnego. Wiedziałaś, że wykorzystał mnie, bo jestem

powiązany z tobą. To ty jesteś tym, co nas z nim łączy. Od pierwszego
śledztwa.

– Uspokój się.
– Nie ma takiej możliwości!
Jego gniew, gorący czy zimny, bywał niebezpieczny, a gdy dochodziły

do tego poplątane emocje i zmęczenie, mógł się okazać bardzo groźny.

– To ty będziesz jego następnym celem. Najcenniejszym klejnotem w tej

jego cholernej koronie. Od dawna o tym wiesz, ale nic nie powiedziałaś. Nie
raczyłaś mnie poinformować.

– Przestań. Mam dość wysłuchiwania, że czegoś nie raczyłam zrobić. To

śledztwo w sprawie o zabójstwo. Dyskietkę z uprzejmością zostawiłam w
pracy. Odczep się!

Szarpnął ją w górę, aż musiała wspiąć się na palce.
– Gdybym nie czuł się taki winny i zmartwiony, że może to wszystko

przeze mnie, że może zrobiłem coś, co sprowokowało go do zabijania moich
pracownic, już dawno bym na to wpadł. A ty przez cały czas pozwalałaś mi
tak myśleć.

– Nie wiem, czy bardziej chodzi o ciebie czy o mnie, ale wiem, i od

początku wiedziałam jedno, na Boga, właśnie udowodniłeś, że się nie
myliłam: gdybym powiedziała ci o tej możliwości, wpadłbyś w szał.

– Czyli mnie okłamałaś.
Jej wściekłość dojrzewała i nabierała już takiej mocy, że Eve musiała

background image

panować nad sobą, by nie rzucić się na niego z pięściami.

– Nie okłamałam cię.
– Tylko ukryłaś prawdę. – Postawił ją z powrotem na ziemi. – Myślałem,

że bardziej sobie ufamy.

– Cholerny świat. – Usiadła i złapała się za głowę. – Może po prostu

wszystko rozwalam na prawo i lewo. Najpierw Feeney, teraz ty. Oczywiście,
że ci ufam. Jeśli do tej pory tego nie zauważyłeś, to już sama nie wiem, co
jeszcze mam zrobić.

– Wystarczyło wspomnieć o tym drobiazgu.
– Potrzebowałam czasu, żeby wszystko sobie przemyśleć.
Tak naprawdę nawet nie przeszło mi to przez myśl, dopóki Mira nie

zwróciła na to uwagi. Dziś, kilka godzin temu. Do cholery, nie miałam
czasu, żeby się zastanowić, nawet jeszcze nie sprawdziłam
prawdopodobieństwa.

– To sprawdź.
Opuściła ręce i spojrzała na niego. Jej wściekłość zaczęła opadać, aż w

końcu wygasła.

– Nie dam rady. Musisz to wiedzieć; nie dam rady, jeśli ty też będziesz

przeciwko mnie. Nie udźwignę tego od was obu w ciągu jednego dnia. Nie
chciałam was urazić. Ja tylko starałam się wykonywać swoją pacę najlepiej,
jak potrafię. Niczego przed tobą nie ukrywałam, ja po prostu sama tego
jeszcze nie... przetrawiłam.

– Albo nie wpadłaś na pomysł, jak to wykorzystać, gdyby po

przetrawieniu się okazało, że to ma sens.

– Wykorzystam, jeśli okaże się, że to ma sens. Sam to wiesz, jeśli mnie

znasz.

– Tak, wiem. – Odwrócił się i podszedł do okna.
– Kiedyś z nikim się nie konsultowałam przed podjęciem decyzji –

mówiła dalej Eve. – Nie uważałam tego za konieczne. Po prostu nie brałam
pod uwagę niczyich uczuć ani opinii. Ale to się zmieniło. Ja się zmieniłam.
Przeanalizowałabym to dokładnie i z każdym wnioskiem i pomysłem
przyszłabym do ciebie. Nie zrobiłabym następnego kroku bez rozmowy z
tobą.

To prawda, powiedział sobie w duchu Roarke, próbując okiełznać

własną wściekłość i strach. Takie wyjaśnienie wystarczyło im obojgu.
Przyniosło ulgę.

background image

– A jednak zrobisz następny krok bez względu na moje uczucia i opinię.
– Tak.
Roarke odwrócił się do niej.
– Prawdopodobnie nie kochałbym cię tak bardzo, gdyby było inaczej.
Eve odetchnęła głośno.
– Prawdopodobnie nie kochałabym cię, et cetera, et cetera, gdybyś nie

rozumiał, że nie może być inaczej.

– Cóż.
– Przepraszam. Wiem, że ci ciężko.
– Tak. Wiem, że wiesz, ale tego nie rozumiesz. Jak mogłabyś rozumieć?

Dlaczego miałabyś to rozumieć? – Dotknął jej policzka. – Nie wkurzałbym
się tak, gdybym wcześniej sobie uświadomił, że wcale nie chodziło o mnie,
tylko o ciebie.

– Nie wszystko kręci się wokół ciebie, asie. Uśmiechnął się, a o to jej

chodziło – ale jego oczy wciąż były poważne.

– Obgadamy dokładnie i w szczegółach każdy plan, jaki wymyślisz, z

uwzględnieniem tego nowego elementu. Z tobą jako przynętą.

– Masz moje słowo.
– Dobrze. A teraz idziemy spać, moja pani porucznik. Dochodzi druga, a

ty pewnie będziesz chciała wstać przed piątą.

– Tak, racja. Trzeba się trochę zdrzemnąć.
Poszła z nim, ale wciąż nie mogła wyłączyć tego światełka, które zapalił

jej w mózgu.

– Chodziło mi to po głowie – zaczęła. – Ja jako cel. Miałam ogromny

natłok informacji i założeń.

– Od dwóch dni i trzech nocy jestem obok ciebie, więc dokładnie

rozumiem, ile tego musi się kłębić w twojej głowie.

– Tak, ale... Boże, wychodzi ze mnie kobieta, jeszcze zanim ubiorę to w

słowa.

– Błagam, trzeba cię powstrzymać!
– Mówię poważnie. – Zawstydzona Eve schowała ręce do kieszeni. –

Wiesz, jak kobiety potrafią w kółko przeżuwać swój problem. Tylko patrzeć,
jak zacznę rozmyślać, jaki kolor szminki najlepiej pasuje do mojej cery.
Albo butów.

Roarke roześmiał się i pokręcił głową.
– To raczej nam nie grozi.

background image

– Jeśli kiedyś do tego dojdzie, zastrzel mnie, dobrze?
– Z przyjemnością.
– Zmierzałam jednak do czegoś innego. To irytujące, ale ja nawet nie

wiem, czy ten pomysł w ogóle jest wykonalny. Przecież nie wpadnę do
faceta, żeby mu zaplanować przyjęcie albo uczyć go samby.

– Często chodzisz do domów obcych ludzi, by ich przesłuchać albo

spisać zeznania.

– OK, tak – powiedziała, gdy weszli do sypialni. – Tylko że rzadko

kiedy jestem solo, a poza tym, zawsze wiadomo, dokąd idę. Jezu, Roarke,
jestem gliną. Starszemu facetowi raczej trudno będzie mnie porwać.

– I właśnie dlatego stanowisz prawdziwe wyzwanie. To tylko dodaje

smaczku całej sprawie. – Tak, ale...

– Dziś to mogłaś być ty zamiast Ariel Greenfeld. Gdybyś przez ostatnie

dni, a w zasadzie tygodnie pozostawała na widoku, mógłby zdjąć ciebie.

– Nie, nie mógłby. – I właśnie dlatego tak się tym gryzła. Uświadomiła

to sobie dopiero teraz, gdy się rozbierała. Musiał to zauważyć, zaakceptować
i się uspokoić. – Tylko pomyśl, od piątku wieczór może przez godzinę
byłam sama w biurze. Poza domem i centralą cały czas towarzyszysz mi ty
lub Peabody. Uważasz, że może zdobyć nade mną przewagę, ale czy
sądzisz, że zdobędzie przewagę nad nami obojgiem? Albo nad dwiema
policjantkami?

Roarke zatrzymał się i przez chwilę się jej przyglądał. Jego ściśnięty

żołądek stopniowo się uspokajał.

– Masz rację. Ale widzę, że już kombinujesz, jak to zmienić.
– Kombinuję. Jeśli pójdziemy tym tropem, a to wciąż stoi pod wielkim

znakiem zapytania, to będę miała podsłuch, będę miała ochronę. Będę
uzbrojona.

– Trzeba zamontować nadajnik w twoim samochodzie.
– Zrobi się.
– Nie, chcę go mieć już dziś, zanim jutro wyjedziemy z domu. Dopilnuję

tego.

Trzeba iść na ustępstwa, przypomniała sobie w duchu. Nawet jeśli

strasznie tego nienawidziła.

– Cóż, i tak padł mój plan, żeby wymknąć się i spotkać z Pablem,

chłopakiem od basenu, na godzinę gorącego seksu.

– Cóż, musimy się poświęcać. Ja sam trzy razy w ciągu ostatnich paru

background image

dni przekładałem spotkanie z Vivien, francuską pokojówką.

– Zboczeniec – powiedziała ze śmiechem Eve, gdy wśliznęli się do łóżka

i szturchnęła Roarke'a lekko łokciem, gdy przyciągnął ją do siebie.

– I kto tu mnie podkręca, kiedy powinniśmy iść spać. – Jego palce

łagodnie musnęły jej piersi, zsunęły się niżej, pogładziły brzuch i znów
wróciły do góry.

Wzdychając, położyła dłoń na jego ręce, zachęcając do pieszczot. To

znacznie lepsze, pomyślała, to najlepszy sposób, by zakończyć ten długi,
męczący dzień. Dwa ciała kołyszące się w ciemności.

Kiedy jego usta dotknęły jej karku, wyprężyła się jak kotka.
– Sen to dobry sposób na naładowanie baterii.
– Na to wygląda. Niestety, wygląda też, że nie potrafię oderwać od

ciebie rąk.

Pozwoliła, by zrobił się przy niej twardy i gorący.
– Masz rękę w dziwnym miejscu. Powinieneś iść z tym do lekarza. To

może... Och. – Westchnęła i zadrżała, gdy w nią wszedł.

– To lepsze miejsce. – Jego dłoń powędrowała niżej i przylgnęła do niej,

gdy powolnymi ruchami dawał im obojgu rozkosz.

Poczuła, jak jej ciało robi się miękkie, oddech przyspiesza, krew zaczyna

krążyć szybciej. Dotykał jej, pieścił ją, brał. Jego ręce były wszędzie. Piersi,
tors, brzuch, to cudownie gorące miejsce, gdzie się połączyli.

Czuł, jak drżała, czuł każdy dreszcz wstrząsający jej ciałem, gdy

całkowicie mu się poddała.

Szepcząc jego imię, przetoczyła się na niego i poruszając się miarowo,

zmierzała do szczytu. W ciemności znał ją całą: jej ciało, serce i umysł. W
chwili uniesienia szeptał jej do ucha słowa w języku swojego trudnego
dzieciństwa. Ona była jego dopełnieniem.

Ich zjednoczenie, absolutne połączenie było tak proste, tak naturalne, tak

wyborne. Gdy był z nią, nie czuła pustki, nie pamiętała krwi i śmierci. Tylko
spokój i rozkosz. Te dłonie, tak cierpliwe i umiejętne, ten szept przepełniony
miłością.

Tylko tu mogła poddać się bezwarunkowo, całkowicie ulec. Uniosła się

więc i z drżeniem przywarła do niego na ten jeden moment, jeden jedyny
moment zapierającej dech w piersiach rozkoszy. Czując, że wspinał się na
szczyt razem z nią, objęła go z całej siły i przytrzymała.

A potem opadał i wtuliła się w jego gorące ciało.

background image

Uśmiechnęła się w ciemności, wzięła go za rękę i położyła sobie jego

dłoń między piersiami.

– Buenas noches, Pablo.
– Bonne nuit, Vivien.
I zapadła w sen.

Szkoda. Wielka szkoda, ale z Gią nie można było już nic więcej zrobić.

A przecież przeprowadził dokładne badania i nic nie wskazywało, że tak
łatwo ją złamie. Szczerze mówiąc, miał wrażenie, że tylko co zaczęli, a tu
okazuje się, że już muszą skończyć.

Wstał wcześnie rano. Wbrew wszystkiemu miał nadzieję, że może w

nocy odzyskała trochę woli życia. Podał jej dopaminę, spróbował z
lorazepamem. Nie było łatwo je zdobyć, ale uznał, że ten wysiłek jest
konieczny.

Próbował elektrowstrząsów i tu, musiał przyznać, efekty okazały się

bardzo interesujące. Ale niestety, ani muzyka, ani leki, ani nakłuwanie nie
wpłynęły na nią w żadnym stopniu. Mimo wielu wysiłków nie zdołał
otworzyć zablokowanych drzwi do jej umysłu, za którymi się ukryła.

Po naprawdę imponującym sukcesie z Sarifiną była, to miażdżąca

porażka. A jednak pamiętał, że do partnerstwa potrzeba dwojga.

– Nie chcę, żebyś się obwiniała, Gia. – Ułożył jej ramiona w rynnach

wzdłuż stołu, tak by krew mogła swobodnie odpływać. – Może za bardzo się
pospieszyłem i źle wszystko rozplanowałem. W końcu każdy z nas ma
indywidualną granicę tolerancji bólu, stresu, strachu. Nasze ciała i umysły są
w stanie znieść tylko tyle i koniec. Owszem, to prawda – mówił dalej, robiąc
pierwsze nacięcie na jej nadgarstku – że trening, ćwiczenia, stosowna dieta
czy edukacja mogą podnieść ten poziom. Wiedz jednak, że rozumiem i
doceniam, że zrobiłaś wszystko, co w twojej mocy.

Otworzywszy żyły na prawym nadgarstku kobiety, przeszedł na drugą

stronę stołu i ujął lewą rękę Gii.

– Bardzo miło spędziłem z tobą czas, choć nie było go dużo. Cóż, po

prostu tylko tyle mogłaś mi poświęcić. Jak powiadał mój dziadek, każde
żywe stworzenie to zegar, który zaczyna odliczanie z pierwszym oddechem.
Liczy się to, jak wykorzystamy swój czas, prawda?

Skończył, oddalił się i zajął sterylizowaniem skalpela. Dokładnie zmyl

krew z rąk i wysuszył je ciepłym powietrzem z suszarki.

background image

– A teraz – powiedział radośnie – chwila muzyki. Często włączam

dziewczętom „Celeste Aida", gdy przychodzi ich czas. Wyborna aria. Na
pewno ci się spodoba.

Zamówił utwór, a gdy muzyka wypełniła pomieszczenie, usiadł i z

zamglonym wzrokiem wrócił wspomnieniami o kilka dekad wstecz. Do niej.

I patrzył, jak z Gii Rossi wycieka życie.

background image

Rozdział 13

Gdy Eve weszła pod prysznic, Roarke już się suszył. Schrypniętym

głosem uruchomiła bicze wodne. Miała wrażenie, że kiedy spała, ktoś skleił
jej oczy taśmą.

Gorący prysznic pomógł, ale wiedziała, że do rozruszania wszystkich

silników potrzeba jej znacznie więcej. Przez moment zastanawiała się, czy
nie wziąć dozwolonej przez wydział pigułki energetyzującej, ale uznała, że
jednak zatrzyma ją na później jako wyjście awaryjne. Owszem, ten środek
postawiłby ją na nogi, ale potem przez cały dzień byłaby podenerwowana.

Zostanie przy kofeinie. Morzu kofeiny.
Gdy wyszła, Roarke miał na sobie spodnie. Tylko spodnie, zauważyła

Eve. Nagi tors, bose stopy i te jego cudowne ciemne włosy wciąż wilgotne
od prysznica.

Istniały różne środki, które pobudzały ją do działania, ale on z pewnością

znajdował się na samym początku jej osobistej listy.

A kiedy podszedł i podał Eve kubek kawy, jej miłość nie miała granic.
Pomruk, który z siebie wydała, był dowodem zadowolenia zarówno z

niego, jak i z pierwszego łyku życiodajnego płynu.

– Dzięki.
– Zaraz będzie jedzenie. Nie dokończyliśmy wczoraj kolacji, nie

pozwolę, żebyś przez cały dzień żyła o kawie i dobrych chęciach.

– Jak to jest – zapytała, podchodząc do garderoby i wyjmując coś, co

wyglądało na ciepłe i wygodne. – Jak ty to robisz, że po kilku godzinach snu
wyglądasz sexy i jesteś wypoczęty, a ja czuję się tak, jakby mój mózg robił
za piłkę podczas meczu?

– Nieprawdopodobna siła woli i doskonały metabolizm. – Wybrał

koszulę, zarzucił ją na plecy, ale nie zawracał sobie głowy zapinaniem
guzików. Przyglądał się Eve, gdy wciągała szare spodnie. – Mogę zamówić
napój energetyzujący.

– Nie. Zostawia ten koszmarny posmak w ustach, a poza tym zawsze

wydaje mi się, że oczy wyskoczą mi z orbit. Dziwnie się po nim czuję. –
Włożyła białą bluzę z długimi rękawami, a na nią czarny sweter. – Po
prostu...

Urwała i skrzywiła się, słysząc pukanie do drzwi sypialni.

background image

– Kto inny przy zdrowych zmysłach może być na nogach o tej porze?
– Przekonajmy się. – Roarke podszedł do drzwi i otworzył je dla Mavis i

Belle.

– Przez szparę w drzwiach zauważyłam, że się u was świeci.
– Coś z dzieckiem? – zapytał Roarke. – Jest chora?
– Bella? Nie, to dziecko „trzy razy t", totalnie tip-top. Wstałam, żeby jej

zmienić pampersa i ją przytulić. Wyjrzałam z sypialni i zobaczyłam u was
światło. Mogę na chwilę wejść?

– Oczywiście. Właśnie przymierzaliśmy się do śniadania. Masz na coś

ochotę?

– Nie, dla mnie jeszcze za wcześnie, żeby napychać żołądek. Mogę

dostać odrobinę soku? Z papai, jeśli można?

– Siadaj.
– Wszystko w porządku? – zapytała Eve.
– Tak, cóż, no wiesz... Po tym, jak Belle rozpłakała się nad ranem, już

nie miałam ochoty wracać do łóżka.

Mavis miała na sobie pasiastą biało-czerwona piżamę, którą Summerset

musiał chyba wykopać spod ziemi, stanowczo za dużą i zbyt
konserwatywną. Sprawiała, że mała Mavis wydawała się Eve jeszcze
drobniejsza i delikatniejsza.

– Wszystko będzie dobrze, nie musisz się o nic martwić.
– Hm, chciałam tylko sprawdzić, czy u was wszystko w porządku, i

zapytać, czy mogę jakoś pomóc.

– Wszystko pod kontrolą. – Mavis stała w progu i lekko kołysała się na

boki, co sprawiało, że Eve od samego patrzenia na nią miała mdłości.
Dlatego zaprosiła ją do środka i wskazała fotel. – Usiądź.

– Pomyślałam, że przejrzymy z Triną książkę wizyt, może uda nam się

też znaleźć perukę. – Mavis wzruszyła ramionami. – Trinie wydawało się, że
facet używał produktów z jednej linii: kremów i lotionów do twarzy i ciała.
Może mogłabym spróbować się dowiedzieć, gdzie są dostępne i... nie wiem.
Może mogłabym wam jakoś pomóc?

– Może.
Roarke postawił przed nią wysoką szklankę z sokiem, kilka owoców i

koszyczek z muffinami. Mavis spojrzała na nie, potem na Roarke'a. –
Gdybym nie szalała na punkcie mojego misia, biłabym się z Dallas o ciebie.

– Rozdeptałabym cię jak robaka – ostrzegła Eve.

background image

– Tak, a potem byś kulała. Czy możemy dziś u was zostać?... Ja i Belle...

dopóki... Leonardo wraca po południu. Zastanawiałam się...

– Zostańcie, jak długo chcecie – powiedział Roarke, wyjmując dwa

talerze z autokucharza.

– Dzięki. On bardzo się martwi. Zaczął się zastanawiać, co by było,

gdybyśmy obie były z Triną, a ten okropny facet spróbował ją podejść.
Wiem, że to mało prawdopodobne, ale kiedy ma się dziecko, człowiek
zaczyna wymyślać najdziwniejsze scenariusze.

– Rozluźnij się, możecie z Belle tu zostać – zapewniła Eve.
Jak na wezwanie Belle zaczęła się wiercić i płakać. Mavis poruszyła się i

sprawnie rozpięła górę od piżamy.

– Pomyślałam, że jeśli Trina skończy wcześniej... – Tak, tak, jasne... –

Eve odruchowo odwróciła wzrok i złapała kubek z kawą. – Ktoś odwiezie ją
po wszystkim do domu. Nie ma sprawy.

– Cudownie. Co za ulga. To takie...
– No cóż, w takim razie... – Roarke poderwał się na równe nogi, gdy

Mavis wydobyła pierś, do której natychmiast przyssała się Belle. – To ja
już... Pójdę gdzieś indziej.

Jego reakcja rozbawiła Mavis. Jej twarz się rozjaśniła.
– Ona też chce śniadanie – powiedziała ze śmiechem. – Prawie wszyscy

widzieli już moje piersi.

– Chyba ci wspominałem, że są absolutnie urocze. Zastanawiam się, czy

nie powinienem...

– Nie, usiądź. – Chichocząc, Mavis sięgnęła po sok i wstała, bez trudu

radząc sobie ze szklanką i dzieckiem przy piersi. – Zaraz się przyzwyczaisz,
a za chwileczkę wrócimy do siebie. Zwykle po śniadaniu ucinamy sobie
drzemkę. Jak się czegoś dowiem o peruce lub produktach, to dam znać.

– Zrób to.
Kiedy znów zostali sami, Roarke wbił wzrok w swój talerz.
– Ciekawe dlaczego dziś rano zamówiłem sobie jajka sadzone żółtkiem

do góry.

– Bo wyglądają jak para ślicznych lśniących żółtych piersi. –

Uśmiechając się, Eve sięgnęła po kawałek bekonu. – A Mavis, jak oboje
pamiętamy, nieraz malowała swoje na żółto.

– Za każdym razem, gdy karmi swoje dziecko, czuję się taki...

zakłopotany.

background image

– Zdawało mi się, że zaraz wpadniesz w panikę.
– Z lekka spanikowałem. To takie intymne.
– Chyba oboje będziemy musieli jakoś sobie z tym radzić. A na razie

zacznijmy się zbierać. Jedz te swoje cycuszki.

Rozdzielili się w centrali. Eve zaprowadziła Trinę do pomieszczenia, w

którym Yancy miał rysować portret pamięciowy.

– Wiesz, gdyby gliniarze mieli większą wyobraźnię i przykładali wagę

do ubioru i fryzur, poprawiłoby to wasz wizerunek.

Eve wskoczyła na ruchomy chodnik i przyglądała się trzem oficerom z

wydziału nielegalnych substancji, zjeżdżającym na dół. Zarośnięte twarze,
zdeptane buty, wybrzuszenie z boku marynarki, w miejscu, gdzie nosi się
broń.

Jej zdaniem wyglądali OK.
– Tak, przygotowujemy specjalne seminarium poświęcone tej tematyce.

Moda obronna.

– To wcale nie jest takie absurdalne, jak myślisz – upierała się Trina. –

Ciuchy mogą być zarówno metodą obrony, jak i ataku.

– Mów do mnie jeszcze.
– Ubranie może być oświadczeniem albo refleksją. Twoje akurat mówi,

że nie tylko lubisz rządzić, ale chętnie kopiesz tyłki.

– Moje spodnie mówią, że tu rządzę? – Eve nie potrzebowała pomocy

Miry, żeby rozpoznać nerwowy bełkot.

– Oczywiście. Ciemne kolory, ale nie ponure. Tkanina dobrej jakości,

prosty krój. Mocne czerwienie, nasycone zielenie, ostry niebieski dodają
władzy.

– Będę o tym pamiętać.
– Powinnaś nosić okulary przeciwsłoneczne. – Ciągle je gubię.
– Cóż, to przestań. Co ty, masz dwanaście lat? Okulary

przeciwsłoneczne to dopełnienie wizerunku. Długo to potrwa? Jak myślisz,
dużo czasu mi to zajmie? A jak sobie nie poradzę? Co będzie, jak się
pomylę? Jak...

– Przestań. Co ty, masz dwanaście lat? – Trina roześmiała się nerwowo,

a Eve zeszła z chodnika. – Potrwa tyle, ile potrwa. Uspokój się, musisz się
uspokoić. Yancy to mój najlepszy człowiek. Najlepszy, z jakim pracowałam.
Jeśli się pomylisz, to wrzucimy cię na parę godzin za kratki, aż sobie
przypomnisz.

background image

– Jaja sobie robisz.
– Trochę. – Eve pchnęła drzwi.
Yancy już czekał, siedział przy swojej konsoli. Wstał i uśmiechnął się na

powitanie wchodzących kobiet.

– Pani porucznik.
– Detektywie. Dziękuję, że tak wcześnie przyszedłeś do pracy.
– Spoko. Trina? – Wyciągnął do niej rękę. – Jak się czujesz?
– Trochę skołowana, tak mi się wydaje. Jeszcze nigdy tego nie robiłam.
– Zrelaksuj się. Wszystko ci wyjaśnię. Napijesz się czegoś? Może coś

zimnego?

– Hm, może. Może napój cytrynowy? Dietetyczny.
– Zaraz przyniosę. Siadaj.
Trina obserwowała, jak wychodził.
– No, kochana, ale ciacho.
– Nie przyszłaś tu podrywać mojego człowieka.
– Ale chyba czasami miewa wolne? – Trina odwróciła się i wyciągnęła

szyję, by lepiej przyjrzeć się tyłkowi Yancy'ego, zanim detektyw zniknął za
rogiem. – Puknęłaś go kiedy?

– Nie. Jezu, Trina.
– Oj, to twoja strata. Przy tej budowie na pewno może się bzykać całą

noc.

– Dzięki. Serdeczne dzięki za zwrócenie mi na to uwagi. To z pewnością

poprawi moje stosunki zawodowe z detektywem Yancym.

– Sama chętnie poprawiłabym z nim stosunki zawodowe. – Trina głośno

wypuściła powietrze. – Hej, kiedy myślę o seksie, to mniej się denerwuję.
Dobrze wiedzieć. A więc praca z detektywem Gorącym Tyłeczkiem nie
będzie taka przykra.

– Tylko się tu nie opieprzajcie. – Eve przyczesała palcami włosy, gdy

Yancy wrócił z napojem dla Triny i siebie. – Wiesz, jak mnie złapać –
powiedziała do niego.

– Taa. Trina i ja... – Puścił do Triny oczko. – Przygotujemy dla ciebie

twarz tego faceta. Hej, Trina, od dawna zajmujesz się urodą?

Eve wiedziała, że miał właśnie taki styl pracy, zagadywał i robił

wszystko, by świadek się rozluźnił i nie denerwował. Już chciała mknąć na
niego, żeby dał spokój i wziął się do pracy, ale się opanowała. Po prostu
odwróciła się i wyszła.

background image

Miała wystarczająco dużo czasu, żeby wrócić do biura, uporządkować

nowe wiadomości i własne myśli przed odprawą. Muszę zaraz wezwać
Peabody, pomyślała Eve, kierując się do wydziału zabójstw.

Zrobi odprawę, a potem przygotuje się do tego idiotycznego spotkania z

reporterami. Musi też sprawdzić, jakie jest prawdopodobieństwo, że to ona
może się stać potencjalnym celem następnego ataku. W ciągu dnia postara
się znaleźć chwilę, żeby porozmawiać o tym z Mirą. Ale najbardziej
pragnęła wyjść w teren, na ulicę.

Jeśli ten bydlak ją obserwował, może uda jej się coś zauważyć.
Otworzyła drzwi swojego pokoiku i stanęła w progu zaskoczona, widząc,

że w fotelu dla gości siedzi Feeney z kubkiem kawy w ręce.

Wstał. Wyglądał fatalnie, pomyślała. Nawet gorzej niż fatalnie.

Wyprostowała się, choć jej żołądek zaczął się kurczyć.

Jego podkrążone, zapuchnięte oczy wbiły się w nią natychmiast.
– Masz minutę?
– Tak. – Weszła do środka i zamknęła drzwi. Pierwszy raz w życiu

pożałowała, że jej gabinet jest taki mały. Stanowczo za ciasno tu, żeby
swobodnie się poruszać, pomyślała. Nagle wydało jej się, że jest za mało
miejsca na to, co ma się wydarzyć.

Powiedziała to ot tak, po prostu, bez planu i namysłu.
– Chciałam cię przeprosić za...
– Przestań – odparł tak szybko, że aż odrzuciła głowę jak po uderzeniu. –

W tej chwili przestań. Dość już nagadałaś, i bez tego mi wystarczy.
Odwołałaś mnie. Wyrzuciłaś z zespołu. Prowadzisz to dochodzenie, jesteś
szefem ekipy, a ja podważyłem twoje uprawnienia i twoją władzę. Nie
miałem prawa tego mówić. Więc... – Urwał i upił duży łyk kawy. – To
wszystko.

– To wszystko – powtórzyła Eve. – Więc tak to ma wyglądać?
– Teraz ty decydujesz, jak to ma wyglądać. Chcesz, żebym odszedł z

zespołu, proszę bardzo. Masz moje notatki, zorganizuję jakieś zastępstwo.

Przez moment żałowała, że jej nie uderzył, zamiast stawiać te bolesne

zarzuty.

– Dlaczego tak mówisz? Dlaczego uważasz, że chciałam cię odwołać z

ekipy?

– Na twoim miejscu sam bym tak zrobił. Poważnie.
– Gówno prawda. – Nie kopnęła biurka. Tym razem kopnęła swój fotel,

background image

który potoczył się do fotela dla gościa, odbił się i uderzył w ścianę. – I nie
jesteś na moim miejscu. Głupi sukinsyn.

Otworzył szeroko swoje zapuchnięte oczy.
– Coś ty powiedziała?
– Słyszałeś. Jesteś sztywny, zbyt uparty i zbyt głupi, żeby odłożyć na

bok urażoną dumę i ze mną pracować, ale będziesz musiał jakoś to
przełknąć. Nie mogę sobie pozwolić, żeby stracić najważniejszego
człowieka dla tego śledztwa. Dobrze o tym wiesz. Dlatego nie przychodź mi
tu i nie chrzań, że mam powód, żeby cię wykopać.

– To ty zaraz zaliczysz kopa prosto w dupę.
– Nie dałeś mi rady dziesięć lat temu – odcięła się – więc tym bardziej

nie dasz rady teraz.

– Chcesz się przekonać, dzieciaku?
– Chcesz się sprawdzić, to proszę bardzo. Zaraz, jak tylko zamkniemy tę

sprawę. Jeśli nadal będziesz chodził z tym kijem w dupie, to osobiście ci go
wyrwę i trzepnę cię nim. Co się z tobą dzieje, do ciężkiej cholery?

Jej głos tylko troszkę się załamał, ale wystarczyło, by oboje poczuli się

żałośnie.

– Przychodzisz tu obrażony i wyniosły i nawet nie pozwolisz się

przeprosić za to, że spieprzyłam sprawę.

– Niczego nie spieprzyłaś. To ja spieprzyłem.
– Super. Świetnie. Jesteśmy parą nieudaczników. Opadł ciężko w fotelu,

jakby uszło z niego powietrze.

– Może i jesteśmy, ale ja mam więcej lat służby.
– Czyli teraz będziesz wyciągał lata pracy, tak? No super. Świetnie –

powtórzyła. – Wyrazy uznania. Lepiej się czujesz?

– Nie, do diabła. Wcale nie czuję się lepiej. – Westchnął ciężko,

rozładowując nieco jej napięcie.

– To czego ty chcesz, Feeney? Co mam powiedzieć?
– Chcę, żebyś mnie posłuchała. Kiedyś pozwoliłem, żeby ta sprawa mnie

zżarła. Wymknęła mi się spod kontroli i mnie zżarła. Nauczyłem cię
wszystkiego, prawda? Uczyłem cię, że nie da się złapać ich wszystkich,
dlatego nie wolno się zadręczać, kiedy sobie z czymś nie radzisz. Zwłaszcza
gdy dajesz z siebie wszystko.

– Tak, nauczyłeś mnie tego.
– Tym razem sam siebie nie posłuchałem. Żółć podchodziła mi coraz

background image

wyżej, do żołądka, do gardła. – Zacisnął wargi i pokręcił głową. –
Odkrywasz nowe wątki w sprawie i zamiast się na nie rzucić, zamiast je
chwytać i rozpracowywać, ja rzucam się na ciebie. Jakaś część mnie myśli:
Czyżbym to przeoczył? Nie zauważyłem tego, więc to przeze mnie zginęły
te wszystkie kobiety?

– Przecież sam dobrze wiesz, jak to jest, Feeney. Ale taka wiedza nie

zawsze wystarczy. Jak dobra byłam dziewięć lat temu?

– Brakowało ci odrobiny szlifu.
– Nie o to pytam. Jak byłam dobra?
Znów napił się kawy, potem spojrzał na nią.
– Byłaś najlepsza ze wszystkich, z którymi kiedykolwiek pracowałem.
– I pracowałam z tobą nad tą sprawą. Minuta po minucie, krok po kroku.

Feeney, myśmy tego nie przegapili. Tego po prostu nie było. Dowody,
zeznania, sposób postępowania. Nawet jeśli w ten sposób je uprowadzał, a
przynajmniej niektóre z nich, to nie mieliśmy wtedy żadnych śladów, które
by na to wskazywały.

– Wczoraj długo przeglądałem tamte akta. Wiem, co masz na myśli.

Chcę powiedzieć, że właśnie to jest powód, dla którego na ciebie wczoraj
naskoczyłem.

Pomyślał o tym, co dzień wcześniej usłyszał od żony. Że zaatakował

Dallas, bo jest jego rodziną. A ona pozwoliła się zaatakować, bo on jest jej
rodziną. Zdaniem jego Sheili nikt nie kłóci się równie regularnie i
bezmyślnie jak rodzina.

– Nie podobało mi się, że kazałaś mi zrobić sobie przerwę – mruknął. –

Odesłałaś mnie na jakąś cholerną drzemkę, jakbym był jakimś dziadkiem.

– Jesteś dziadkiem.
Spiorunował ją wzrokiem, ale w jego oczach była odrobina rozbawienia.
– Uważaj sobie, dzieciaku.
– Powinnam była z tobą obgadać ten nowy trop przed odprawą.

Powinnam to zrobić – powtórzyła Eve, gdy pokręcił przecząco głową. – Tak
samo jak ty powinieneś był wiedzieć, że przyszłabym z tym do ciebie,
gdyby wszystko nie toczyło się tak szybko. Nikogo w firmie, nikogo z
odznaką nie szanuję tak jak ciebie.

Dopiero po chwili Feeney odchrząknął.
– Wzajemnie. Jeszcze jedna rzecz i możemy zamknąć tę kwestię. –

Znów wstał. – To nie ja cię tu postawiłem. Nigdy nie byłaś żółtodziobem –

background image

powiedział głosem chropowatym od emocji. – Wystarczyło na ciebie
spojrzeć, byłaś porządną, solidną policjantką. Cisnąłem cię, dawałem ci
szkołę, bo wiedziałem, że wytrzymasz i sobie poradzisz. Ale to nie ja
postawiłem cię tu, gdzie stoisz. To głupie gadanie. Ty sama się tu dostałaś. I
jestem z tego dumny. To wszystko.

Pokiwała tylko głową. Żadne z nich nie zniosłoby, gdyby teraz zaczęła

się jąkać.

Wychodząc, poklepał ją niezręcznie po ramieniu i zamknął za sobą

drzwi.

Jeszcze przez chwilę stała, nie mając pewności, czy już nad sobą panuje.

Zrobiła kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić, i już miała siadać za
biurkiem, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

– Czego? – Miała ochotę warknąć, i zrobiła to, gdy w drzwiach ukazała

się głowa Nadine. – Konferencja medialna o dziewiątej.

– Wiem. Dobrze się czujesz?
– Wybornie, odczep się.
Nadine weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
– Przyszłam już jakiś czas temu i... no cóż, powiedzmy, że przypadkiem

usłyszałam o kilka słów za dużo. Reporterka we mnie walczyła z osobą w
miarę dobrze wychowaną. To była ostra walka i trwała parę minut. W końcu
jednak uznałam, że się oddalę, dopóki tu się nie uspokoi. Więc pytam
jeszcze raz: dobrze się czujesz?

– To była prywatna rozmowa.
– Nie powinnaś prowadzić prywatnych rozmów w budynku użyteczności

publicznej, na dodatek na cały głos.

Słuszna uwaga, Eve musiała to przyznać.
– Nic mi nie jest. Nam obojgu. Po prostu musieliśmy sobie coś wyjaśnić.
– Hm, mogłabym zrobić program o napięciach w miejscu pracy i jak z

tym radzą sobie gliny.

– Raczej zostawisz ten temat w spokoju.
– Ten konkretnie tak. Cóż, cena przyjaźni. – Jeśli to wszystko...
– Nie, nie wszystko. Wiem, że nie zainteresowała cię ta rumuńska

wróżka, ale...

– Prawdę mówiąc, coś w tym może być. Masz coś jeszcze?
– Serio? Niebawem dostanę w tej sprawie więcej informacji. Owszem,

mogę coś mieć. – Nadine, w wąskiej kostiumowej spódnicy koloru

background image

malinowego, jakimś sposobem zdołała przysiąść na brzegu biurka Eve.

– Boliwia – zaczęła. – Przekopaliśmy się przez różne brukowce.

Zdziwiłabyś się, jakie informacje można tam znaleźć. A wy, policjanci, je
wyśmiewacie.

– Wiem, wiem, te okropne dzieci kosmitów są utrapieniem naszego

społeczeństwa.

– Klasyka, nie bez powodu. Ale znaleźliśmy interesującą historię o

Maurze Weneckim.

– Ostatnio, gdy to sprawdzałam, Wenecja była we Włoszech.
– Nie, nie. Chodzi o Otella, Szekspira. I Verdiego. Otello był nerwowym

czarnym kolesiem, ważniakiem. Ożenił się z piękną białą kobietą, choć
mieszane małżeństwa nie były zbyt popularne w... w tamtych czasach, diabli
wiedzą kiedy.

– Dziewięć lat temu?
– Nie – roześmiała się Nadine. – Jakieś parę wieków wstecz. W każdym

razie, Otello daje się zmanipulować takiemu jednemu gościowi, który
wmawia mu, że piękna żona go zdradza. Więc Otello ją dusi. A potem
kończy w operze i dramacie.

– Nic z tego nie rozumiem, Nadine.
– To było tylko wprowadzenie. Któregoś wieczoru odbywał się wielki

bal kostiumowy w gmachu opery w...

– Opery?
– Tak. – Nadine zmrużyła oczy. – To ważne. W La Paz.
– To mów dalej.
– Jakaś kobieta opowiadała, że zaatakował ją facet w kostiumie Otella.

Czarna maska, peleryna, rękawiczki. Twierdziła, że próbował ją zgwałcić.
Nie miała na ciele żadnych śladów. Świadkowie zeznali, że wcześniej tego
wieczoru widzieli, jak przyjaźnie rozmawiała z facetem w kostiumie, a gdy
zaczęła krzyczeć, była pijana w sztok, więc policja zlekceważyła jej skargę.
Ale brukowce to łyknęły. Trzydzieści jeden lat, brunetka. Incydent wydarzył
się między odkryciem drugich i trzecich zwłok. Czy Pan Młody próbował w
ten sposób zdobyć trzecią pannę młodą? Czy Maur Wenecki szukał swojej
Desdemony? A może to sobie wymyśliła?

Nadine poprawiła się na biurku.
– A może mówiła prawdę. Kobieta stwierdziła, że mówił doskonałym

hiszpańskim, ale z amerykańskim akcentem, był wykształcony, znał się na

background image

muzyce i literaturze i musiał dużo podróżować. Poszukaliśmy głębiej i
okazało się, że dorabiała sobie na przyjęciach jako osoba towarzysząca.
Kilka podobnych kręciło się wśród gości i... zabawiało.

– Licencjonowana osoba do towarzystwa? – Eve w zamyśleniu wydęła

usta. – Nigdy nie zgarniał profesjonalistek. Nie pasuje do jego profilu.

– Takie dziewczyny się nie reklamują.
– No tak, więc można założyć, że nie uważał jej za profesjonalistkę.
– Właśnie, a między wierszami można przeczytać, że wyczuła pieniądze,

więc zakręciła się koło faceta. Zaproponował, żeby wyszli zaczerpnąć
powietrza, ona się zgodziła. Potem chciał, żeby się wybrali na przejażdżkę –
ale tego nie mogła zrobić, bo przepadłoby jej honorarium za przyjęcie. W
każdym razie opowiadała, że zaczęła się dziwnie czuć – kręciło jej się w
głowie, uginały się pod nią nogi. Przysięgała, że nie piła, co oczywiście nie
jest prawdą. Ale założę się, że taka dziewczyna, kiedy pracuje, zna swoje
granice. Była znarkotyzowana, a oni uznali, że upiła się w sztok.

– Możliwe. – Eve pokiwała głową. – Tak, to całkiem możliwe.
– Kiedy zauważyła, że tamten próbuje ją wyprowadzić z budynku opery,

zaczęła protestować. I tu podejrzewam, że trochę podkoloryzowała, bo w
przeciwnym razie miałaby jakieś ślady walki, podarte ubranie, cokolwiek.
Pewnie ją puścił, kiedy zaczęła się szarpać i krzyczeć. Wróciła na przyjęcie,
a on zniknął.

– Na pewno masz coś jeszcze.
– Tak. Mam. Trzecia ofiara była kelnerką, pracownicą firmy

obsługującej to przyjęcie. A tydzień później już nie żyła. Więc...

– Wybiera potencjalne ofiary podczas imprezy – skonkludowała Eve. –

Ostatecznie typuje dwie. Z pierwszą mu nie wychodzi, więc próbuje z drugą.
Kiedy widziano ją po raz ostatni? – Eve przywołała folder z danymi.

– Gdy wychodziła z domu, cztery dni przed znalezieniem jej zwłok.

Tamtego wieczoru miała być w pracy, ale zadzwoniła, że jest chora. Przez
dwa dni nikt nie zgłosił jej zaginięcia, bo...

– To ta, która wyszła z torbą i rzeczami na noc. Wzięła eleganckie

ubranie.

– Masz dobrą pamięć. Tak, uznano, że wyrwała się z jakimś facetem. I

chyba tak było. Pierwsza kobieta powiedziała, że Otello miał głos jak
jedwab, miękki i gładki. Nosił buty na koturnach i wysokie nakrycie głowy,
kompensował sobie...

background image

– Niski facet, tak, wiemy.
Nadine uniosła brwi.
– Och, wiecie?
– Dostaniesz wszystkie informacje w swoim czasie. Jeszcze coś?
– Powiedziała, że mówił o muzyce, zwłaszcza o operze, jakby to było

dzieło Boga. Właściwie to wygadywała dużo różnych bzdetów. Że oczy
miał czerwone i płonące, a jego dłonie były jak ze stali, kiedy zacisnął palce
na jej szyi. Bla, bla, bla. Ale powiedziała jedną rzecz, która wydaje się
prawdziwa. Kiedy go zapytała, czym się zajmuje, odpowiedział, że studiuje
życie i śmierć. W jakiś pokręcony sposób to może być dokładnie to, co robi.

– Dzięki.
– Czy to warte jakichś informacji w rewanżu?
– Jeśli w tej chwili coś tu przecieknie, to najwyżej moja dupa.

Konferencją nie zawracaj sobie głowy. Wyślij androida. Jak będę gotowa, to
wszystkiego się dowiesz.

– Poza anteną. Jesteś bliżej?
– Poza anteną. Jestem bliżej.
Ponieważ obie rozmowy zajęły cały czas, jaki Eve chciała poświęcić na

przygotowanie się do odprawy i konferencji, zdążyła tylko pozbierać
notatki. Zorganizuje się po drodze. Rozmyślając nad oświadczeniem, wyszła
z pokoju i przypomniała sobie, że na szczęście dzięki uprzejmości Roarke'a
w sali odpraw mieli teraz przyzwoitą kawę.

Spojrzała w kierunku, skąd dobiegały podniesione głosy i zobaczyła

jednego ze swoich detektywów i kilku mundurowych w towarzystwie
mężczyzny o gabarytach automatu spożywczego, przed którym stali.

– Chcę się widzieć z bratem! – krzyczał olbrzym. – W tej chwili!
Detektyw Carmichael, która zdaniem Eve miała żelazne nerwy, mówiła

do mężczyzny cichym, spokojnym głosem.

– Billy, już ci tłumaczyliśmy, że twój brat składa zeznania. Zaraz jak

skończy...

– Zamknęliście go w klatce! Nie bijcie go!
– Nie, Billy. Jerry nam pomaga. Szukamy złego człowieka, który

skrzywdził jego szefa. Pamiętasz, że ktoś skrzywdził pana Kolbeckiego?

– Zabili go na śmierć. A teraz wy zabijecie Jerry'ego. Gdzie jest Jerry?
– Chodź, usiądziemy.
Billy jeszcze kilka razy wykrzyczał imię brata na tyle głośno, że

background image

gliniarze zatrzymali się, odwrócili i dali mu przejść. Eve zmieniła kierunek i
ruszyła ku nim.

– Co tu się dzieje?
– Pani porucznik. – Carmichael, której nic nie było w stanie

wyprowadzić z równowagi, rzuciła Eve pełne frustracji spojrzenie. – Billy
się wkurza. Ktoś zabił miłego pana, u którego pracował jego brat. Właśnie
go przesłuchujemy. Billy zaraz dostanie coś pysznego do picia, a potem z
nim porozmawiamy. Pan Kolbecki był też twoim szefem, prawda Billy?
Lubiłeś go.

– Zamiatam podłogi i myję okna. Mogę brać sobie napój, kiedy chce mi

się pić.

– Tak, pan Kolbecki pozwalał ci częstować się napojami. To jest

porucznik Dallas. Jest moim szefem. A teraz ja muszę zabrać się do pracy.
Usiądziemy tu razem i...

– Lepiej, żebyście nie skrzywdzili mojego brata! – Uwzględniwszy

hierarchię władzy, Billy poderwał Eve z ziemi i szarpnął nią jak szmacianą
lalką. – Pożałujecie, jak mu coś zrobicie.

Policjanci błyskawicznie sięgnęli po paralizatory. Billy potrząsał Eve, aż

dzwoniło jej w uszach od krzyków. Szybko oszacowała odległość dzielącą
jego twarz i jej pięść. Zdecydowała oszczędzać kostki i z całej siły kopnęła
go w krocze.

I w tym momencie znalazła się w powietrzu. Zdążyła jedynie pomyśleć:

O kurde.

Wylądowała pośladkami na twardej podłodze i poślizgiem uderzyła

głową w automat spożywczy. Przed oczami zawirowały jej gwiazdy.

Uwaga! Uwaga! – upomniał się automat.
Gdy Eve sięgała po paralizator, ktoś wziął ją pod ramię. Roarke zdążył

zablokować pięść pędzącą ku jego twarzy.

– Spokojnie – odezwał się łagodnie. – Już go spacyfikowali. A ty jak się

czujesz?

– Niech to szlag. – Wyciągnęła rękę i zaczęła masować tył głowy,

spoglądając na ogromnego mężczyznę, który siedział na podłodze i
szlochając, trzymał się za krocze. – Carmichael!

– Pani porucznik. – Funkcjonariuszka podeszła do niej, zostawiając

Billy'ego pod opieką umundurowanych. – Jezu, Dallas, przepraszam. Nic ci
nie jest?

background image

– O co tu chodzi, do ciężkiej cholery?
– Ten facet i jego brat znaleźli ciało szefa, kiedy dziś rano stawili się do

pracy. Denat był właścicielem niewielkiego sklepu na ulicy Washington.
Wygląda na to, że został zaatakowany wczoraj, tuż przed zamknięciem, i
obrabowany, a następnie pobity ze skutkiem śmiertelnym. Przesłuchujemy
braci, szukamy ochroniarza z nocnej zmiany. Nie sądzimy, żeby ci dwaj
mieli coś wspólnego z napadem, ale liczymy, że mogą coś wiedzieć o tym,
gdzie przebywa ochroniarz.

Carmichael głośno wypuściła powietrze.
– A ten nasz Billy? Nic mu nie było, kiedy go przywieźliśmy. Trochę

płakał z powodu tego, co się stało. Jest... no wiesz, trochę powolny. Jego
brat, Jerry, wytłumaczył mu, że wszystko w porządku, że może z nami
pojechać, napić się czegoś i pogadać. Ale kiedy ich rozdzieliliśmy, zaczął
się denerwować. Rany, Dallas, nie myślałam, że się na ciebie rzuci. Wezwać
lekarza?

– Nie, niepotrzebny mi żaden cholerny lekarz. – Eve podniosła się z

podłogi. – Zabierzcie go do obserwacyjnego, niech zobaczy, że nie bijemy
jego brata gumowymi pejczami ani pałkami.

– Tak jest. Czy chcesz, żebyśmy ukarali Billy'ego za napaść na

policjanta?

– Nie, daj mu spokój. – Eve podeszła do szlochającego mężczyzny i

kucnęła. – Hej, Billy. Spójrz na mnie. Zaraz zobaczysz Jerry'ego.

Pociągnął nosem i wytarł twarz wierzchem dłoni.
– Teraz?
– Tak.
– Wszędzie była krew, a pan Kolbecki nie chciał się obudzić. Jerry się

rozpłakał, powiedział, że mam nie patrzeć i niczego nie dotykać. A potem
zabrali Jerry'ego. On się mną opiekuje, a ja nim. Nie możecie zabierać
Jerry'ego. Jeśli ktoś go skrzywdzi tak jak pana Kolbeckiego...

– Nikt go nie skrzywdzi. Jaki jest ulubiony napój Jerry'ego?
– Oranżada waniliowa. Pan Kolbecki pozwala nam pić oranżadę

waniliową.

– To weź taką dla Jerry'ego z automatu. Ten policjant mu zaniesie, a ty

możesz popatrzeć przez szybę, jak Jerry rozmawia z detektywem. A potem
ty porozmawiasz z detektywem.

– Teraz zobaczę Jerry'ego?

background image

– Tak.
– OK. – Uśmiechnął się jak dziecko. – Jajka mnie bolą.
– Domyślam się.
Wyprostowała się i zrobiła krok w tył. Roarke zebrał już torbę i

dyskietki, które wyleciały w powietrze razem z Eve.

– Spóźnisz się na odprawę, pani porucznik – powiedział, podając jej

rzeczy.

Wyrwała mu torbę i uśmiechnęła się leciutko.
– Pocałuj mnie gdzieś.

background image

Rozdział 14

Roarke zawsze z zafascynowaniem obserwował ją w pracy.
Wyszedł z sali, gdy usłyszał hałas na korytarzu, w samą porę, aby

zobaczyć, jak człowiek góra podnosi Eve z ziemi. Instynktownie rzucił się
do przodu, by chronić żonę. Był szybki.

Ale ona była jeszcze szybsza.
Widział, jak przez te sekundy, gdy jej głowa odskakiwała w przód i w

tył, Eve zastanawiała się: pięść czy kopniak. A potem dostrzegł bardziej
irytację niż szok na jej twarzy, gdy wyleciała w górę.

Nieźle oberwała, pomyślał, ale jej złość była większa od bólu. To też

zauważył. Podobnie jak współczucie dla wystraszonego, zagubionego
chłopca uwięzionego w ciele ogromnego mężczyzny.

Moment później była w sali, zdążyła odsunąć wcześniejsze zajście na

bok i opanować zamieszanie. Nic dziwnego, że to właśnie ją wybrał. Już w
pierwszej chwili, gdy ją ujrzał, wiedział, że to ona. Do jego ostatniego
oddechu, a nawet dłużej.

Nie miała na sobie płaszcza, zauważył. Wyglądała szczupło i trochę

niebezpiecznie z bronią zapiętą na swetrze. Rano widział, że zanim go
wciągnęła, włożyła wisiorek, który jej kiedyś podarował.

Bezcenny brylant i kolejna sprawa. Ta kombinacja wiele mówiła o ich

wspólnym życiu, pomyślał.

Słuchając, jak Eve udzielała zwięzłych wyjaśnień, bawił się szarym

guzikiem – jej guzikiem – który zawsze nosił w kieszeni.

– W ciągu najbliższych godzin będziemy mieć portret pamięciowy –

mówiła. – Do tego czasu pracujemy zgodnie z wytycznymi. Wojny miejskie.
Kapitanie Feeney?

– Bardzo wolno to idzie – powiedział – przede wszystkim dlatego, że nie

zachowały się archiwa. Armia miała dokumentację kwaterunkową i adresy
klinik, więc nad tym pracuję. Niestety, korzystano z bardzo wielu
nieoficjalnych miejsc, na dodatek przez krótki czas. Większość z nich
została zniszczona. Nadal przesłuchuję osoby zaangażowane militarnie i
paramilitarnie lub jako cywile. Koncentruję się na utylizacji zwłok.

– Potrzeba ci więcej ludzi?
– Mam paru, których mogę włączyć.

background image

– Zrób to. Pukajcie do drzwi. Newkirk, ty i twoja ekipa jeszcze raz

przejdziecie się po tym sektorze. – Odwróciła się i laserowym wskaźnikiem
zakreśliła na mapie okolicę pięciu ulic wokół cukierni, w której pracowała
Ariel Greenfeld. – Odwiedzicie każde mieszkanie, każdą firmę, zapytacie
każdą uliczną osobę do towarzystwa, bezdomnego i żebraka. Ktoś musiał
widzieć tę kobietę w niedzielę po południu. Niech sobie przypomną. Baxter i
Trueheart, weźmiecie sektor wokół mieszkania ofiary. Obserwował ją. Z
ulicy, z innego budynku, z pojazdu. Musiał poznać jej zwyczaje, dlatego
śledził ją na pewno więcej niż raz. Jenkinson i Powell, weźmiecie sektory
wokół mieszkań York i Rossi. Peabody i ja zajmiemy się klubami.

Zrobiła pauzę, a Roarke domyślał się, że sprawdzała w głowie listę

spraw.

– Teraz nieruchomości. Roarke?
– Jest sporo domów – zaczął – które w wyznaczonych ramach

czasowych należały do osób prywatnych lub firm. Nawet mimo
ograniczenia poszukiwań do obszaru poniżej.

Pięćdziesiątej na Manhattanie wciąż jest tego bardzo dużo. Sądzę, że gdy

zrobimy zestawienie z tym, co znalazł Feeney, i wyciągniemy prywatne
budynki, które stały tam w czasach wojen miejskich, czy to jako prywatne
rezydencje, czy coś innego, ta liczba będzie mniejsza.

– OK. – Pomyślała nad tym chwilę. – Tak, dobry pomysł. Zróbcie to.

Połączcie wyniki. McNab?

– To jak szukanie tej jednej właściwej pchły na gorylu.
– Moja kwestia – mruknęła siedząca obok niego Callendar, a on się

uśmiechnął.

– Jej kwestia, ale myślę, że jednak możemy coś mieć. Pierwsza ofiara na

Florydzie pracowała w modnym kurorcie. Ostatni raz widziano ją, gdy
opuszczała kasyno Sunshine około pierwszej w nocy. W dni wolne od pracy
zwykle wpadała tam na parę godzin pograć w pokera. Opierając się na teorii,
że zabójca nawiązał wcześniej kontakt i być może był ofierze znany,
sprawdziłem księgę meldunkową ośrodka na trzydzieści dni przed jej
śmiercią. Oficerowie, którzy prowadzili wtedy dochodzenie, przeglądali ją
po tym, jak znaleziono drugie ciało, ale gdy okazało się, że kobieta została
uprowadzona poza kasynem, skupili się na poszukiwaniach gdzie indziej.
Ale kopia księgi meldunkowej została w aktach sprawy. Przejrzeliśmy ją z
Cycatką.

background image

– I miałeś szczęście – wymamrotała Callendar.
– I ponieważ jestem w tym dobry – wybrnął gładko McNab – znalazłem

gościa, który zameldował się trzy tygodnie przed uprowadzeniem ofiary.
Mieszkał tam przez cztery dni pod nazwiskiem Cicero Edwards. Ośrodek
wymaga, żeby podać stały adres zamieszkania, Edwards podał londyński.
Sprawdziłem dane i oczywiście w tym miejscu w tamtym czasie nie
mieszkał żaden Edwards Cicero. Co więcej, ten adres to była zmyła, bo tam
się mieści...

– Budynek opery – powiedziała Eve, na co McNab wydął usta.
– A dokładniej Opera Królewska – dodał. – Na tej podstawie twoja

elitarna ekipa elektroniczna wydedukowała, że to nasz facet. I że nasz facet
ma słabość do grubych babek śpiewających cienkimi głosami.

– Mam informacje uzupełniające. – Eve streściła to, czego dowiedziała

się od Nadine. – Dobra robota – pochwaliła McNaba i Callendar. –
Znajdźcie mi więcej. Roarke, sprawdź, czy uda ci się znaleźć jakieś budynki,
w których w czasach wojen miejskich mieściły się opery i teatry. A potem...

– Wykupuje karnet – wtrącił Roarke. – Jeśli jest prawdziwym

melomanem i stać go na taki luksus, to na pewno na tym nie oszczędza.
Obstawiam miejsce w loży. W Met, bardzo prawdopodobne, że w
Królewskiej, a także w innych znanych teatrach operowych.

– Sprawdzimy to – odparła. – Lubi zmieniać nazwisko. Szukajcie

czegoś, co brzmi podobnie do Edward. – Zerknęła na aparat na ręce i
zaklęła. – Spóźnię się na tę cholerną konferencję dla mediów.

Odwróciła się i przez chwilę patrzyła na nazwisko, które dopisała do

listy. Ariel Greenfeld.

– Znajdźmy ją – powiedziała i wyszła.
Przeżyła konferencję, nawet nie zgrzytając tak bardzo zębami. Uznała to

za postęp. Whitney czekał na nią przed salą odpraw.

– Miałem nadzieję, że zdążę na poranną odprawę – powiedział. –

Niestety, coś mnie zatrzymało.

– Pojawiły się nowe tropy od ostatniego raportu, panie komendancie.

Chciałabym sprawdzić, jak detektywowi Yancy'emu idzie praca ze
świadkiem. Jeśli można, to opowiem panu wszystko po drodze.

Pokiwał głową i ruszył za Eve.
– Miłośnik opery – powiedział, gdy się z nią zrównał. – Moja żona

przepada za operą.

background image

– Tak jest, panie komendancie. Uśmiechnął się lekko.
– Właściwie to ja sam nawet lubię operę. Chyba przesadził z tymi

fałszywymi adresami.

– To może być jeden z kluczy. Panie komendancie, nie znam się za

bardzo na operze, ale z tego, co wiem, to często pojawia się tam motyw
śmierci. Ta jasnowidzka z Rumunii wspominała coś o domu śmierci.
Jasnowidze często mówią enigmatycznie, a ich wizje są pełne symboli.

– Powinniśmy wziąć też pod uwagę możliwość, że ma lub miał bardziej

bezpośredni związek z operą. Może był śpiewakiem, mecenasem, może
członkiem zespołu, muzykiem.

– Tak, to możliwe.
– „Upiór w operze". Historia zdeformowanego fizycznie mężczyzny,

który prześladuje operę i zabija – wyjaśnił Whitney. – Może zabójca pracuje
w jakimś budynku, gdzie mieściła się opera lub teatr.

– Sprawdzamy to. Są też inne aspekty, które można by wziąć pod uwagę.

Chciałabym je omówić z panem i doktor Mirą i zastanowić się wspólnie, czy
mają związek.

– Oczywiście, coś zorganizujemy.
Poszedł z nią do wydziału Yancy'ego. Eve zastanawiała się, czy zdawał

sobie sprawę z tego, że gliniarze, obok których przechodził, zawsze stawali
na baczność... A może nie zwracał już na to uwagi?

Eve zauważyła, że po pierwsze, Yancy był sam, a po drugie, miał

zamknięte oczy i zestaw słuchawkowy na uszach. Choć wolałaby, żeby
komendant znajdował się gdzieś indziej w chwili, gdy była zmuszona zrugać
detektywa, nie powstrzymało jej to przed solidnym kopnięciem fotela, na
którym siedział Yancy.

Poderwał się gwałtownie.
– Hej, nie pozwalaj sobie... Pani porucznik. – Jego oburzenie zmalało,

gdy zobaczył Eve, a kiedy jeszcze ujrzał Whitneya, zamieniło się w coś
zbliżonego do niepokoju. – Panie komendancie.

Wstał z fotela.
– Gdzie, u diabła, jest mój świadek? – zapytała ostro Eve. – Często

ucinasz sobie w pracy drzemkę?

– Wcale nie spałem, pani porucznik. To dziesięciominutowy program

medytacyjny – wyjaśnił, zdejmując słuchawki.

– Trina potrzebowała przerwy, więc zasugerowałem, żeby przeszła się

background image

do stołówki albo pospacerowała wokół budynku. Dotarliśmy do momentu,
kiedy można nie zauważyć, że zamiast naprowadzać, wskazuję kierunek.
Kilka minut medytacji oczyszcza mi umysł.

– Twoje metody zazwyczaj przynoszą efekt – skomentował Whitney. –

Ale w tym przypadku dziesięciominutowa przerwa to luksus, na jaki nas nie
stać.

– Zrozumiałem, proszę pana, ale z całym szacunkiem, wiem, kiedy

świadek musi odetchnąć. Jest świetna. – Yancy zerknął na Dallas. –
Naprawdę świetna. Zna się na twarzach, bo ocenianie ich to jej zawód. Już
podała mi więcej szczegółów niż większość świadków, a podejrzewam, że
po przerwie wszystko jej się wyklaruje. Zobacz.

Używał zarówno szkicownika, jak i komputera. Eve podeszła bliżej,

żeby im się przyjrzeć.

– Rzeczywiście, dobry portret.
– A będzie jeszcze lepszy. Świadek wciąż zmienia oczy i usta. Nie może

ustalić koloru oczu, ale kształt? Kształt oczu, twarz, nawet sposób, w jaki
przylegają uszy, tu się nie wahała.

Twarz była okrągła, uszy – dość małe – przylegały do głowy. Lekko

opadające powieki, oczy o przyjemnym wyrazie. Usta wąskie, wykrzywione
w ledwo dostrzegalnym uśmiechu. Krótka szyja, zauważyła Eve, dlatego
głowa wydawała się osadzona bezpośrednio w tułowiu.

W sumie to twarz wydała jej się nie do opisania. Człowiek, na którego

nikt nie zwraca uwagi.

– Niczym się nie wyróżnia – skomentowała. – Z wyjątkiem absolutnej

zwyczajności.

– Dokładnie. Dlatego to takie trudne dla świadka. Ciężko przypomnieć

sobie szczegóły, kiedy w twarzy nie ma niczego, co przykuwałoby uwagę.
Mówiła dużo o tym, jak był ubrany, jak się wysławiał, jak pachniał, tego
typu rzeczy. One kreują wrażenie. Chwilę trwało, zanim zaczęła budować
twarz, ale jest naprawdę świetna.

– Ty też – komplementowała go Eve. – Wydrukuj mi to, co masz, a jak

skończycie, przyślij wersję ostateczną.

– Niektóre szczegóły jeszcze się zmienią. – A jednak Yancy przygotował

wydruk. – Myślę, że nos będzie krótszy i... – Podniósł rękę, jakby sam dając
sobie znak, żeby zamilkł. – I właśnie dlatego potrzebna nam przerwa. Od
siebie. Narzucam moją wizję.

background image

– Mamy jakąś podstawę. Jak skończycie z Triną, zorganizuj jej transport

do naszego domu, czekają tam na nią.

– Zrobi się.
– Dobra robota, detektywie.
– Dziękuję, panie komendancie.
Gdy wyszli, Whitney spojrzał na Eve.
– Sprawdź go za godzinę. Jeśli niczego nie zmieni, opublikuj ten rysopis,

który masz. Musimy to jak najszybciej podać do wiadomości publicznej.

– Tak jest.
– Skontaktuj się, jak będziesz gotowa na spotkanie ze mną i Mirą –

dodał, po czym ruszył w swoją stronę.

Eve nie przeszkadzało przeraźliwe zimno. Dobrze było znaleźć się znów

na ulicy. Miała po dziurki w nosie siedzenia za biurkiem i papierkowej
roboty, komputerów i odpraw. Owszem, potrzebowała czasu, żeby
przemyśleć różne sprawy w pojedynkę przy tablicy, ale teraz najważniejsze
było zrobienie następnego kroku.

– Aż trudno uwierzyć, że zaczęliśmy w piątek wieczór. – Peabody

skuliła się, gdy szły do BodyWorks. – Czuję się tak, jakbyśmy zajmowali się
tą sprawą z miesiąc.

– Czas to rzecz względna. – Ariel Greenfeld, pomyślała Eve, znikła

mniej więcej osiemnaście godzin temu.

– McNab siedział przy komputerze do trzeciej nad ranem. Ja padłam po

północy, ale on zasuwał. Chyba po prostu lubi tę elektroniczną dłubaninę.
Oczywiście, kiedy tak zajmuje się komputerem, to nie ma czasu, żeby, no
wiesz... zająć się twoją szczerze oddaną. Odkąd razem mieszkamy, jeszcze
nigdy nie mieliśmy takiej długiej przerwy w używaniu łóżka... lub jakiejś
innej powierzchni... w celach rekreacyjnych.

– Któregoś dnia – zaczęła Eve, unosząc oczy ku niebu – może któregoś

dnia dasz radę chociaż przez tydzień nie zawracać mi głowy opowieściami o
tym, jak uprawiasz seks z McNabem.

– No właśnie, i to mnie martwi. – Weszły do klubu, w drodze do windy

machnęły odznakami. – Myślisz, że to już nie zakwitnie? Ze tracimy ogień?
Bo my tak naprawdę od środy nie...

– Nie kończ. – Eve zażądała, żeby winda zawiozła je do głównej sali

treningowej. – Nie wytrzymasz... ilu... czterech dni bez zastanawiania się
nad ogniem i kwitnieniem?

background image

– Nie wiem. Chyba nie – uznała po namyśle Peabody. – Cztery dni to w

zasadzie tydzień pracy, oczywiście jeśli nie jesteś gliną. Gdybyście z
Roarkiem przeżyli bez tego tydzień, nie zaczęłabyś się zastanawiać?

Eve nie była pewna, czy kiedykolwiek miała taki problem. Pokręciła

tylko głową i wyszła z windy.

– Czyli ty i Roarke nie bzykaliście się, odkąd nad tym pracujemy?
Eve zatrzymała się, odwróciła i spojrzała na nią piorunującym wzrokiem.
– Peabody, czy ty naprawdę stoisz tu przede mną i pytasz, kiedy ostatnio

uprawiałam seks?

– No cóż. Tak.
– Weź się w garść, Peabody.
– A więc tak! – Delia truchtała za Eve. – Wiedziałam. Od razu

wiedziałam! Pracujesz praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę i
jeszcze zdążysz się bzyknąć. A przecież my jesteśmy młodsi. To znaczy...
nie żebyście wy byli starzy – poprawiła się szybko, gdy Eve rzuciła jej
mrożące krew w żyłach spojrzenie. – Jesteście młodzi, sprawni, ideał
młodzieńczej witalności. Już przestaję gadać.

– Tak będzie najlepiej. – Eve skierowała się prosto do biura menedżera.
Pi wstał zza biurka.
– Macie coś nowego.
– Sprawdzamy kilka tropów. Chcemy jeszcze raz porozmawiać z

pracownikami i rozejrzeć się wśród waszych członków.

– Oczywiście, nie ma sprawy.
Choć Yancy'emu zostało jeszcze trochę czasu, Eve wyjęła szkic.
– Pi, niech się pan przyjrzy temu portretowi. Zna pan tego mężczyznę?

Bywał w klubie?

Pi wziął szkic i długo wpatrywał się w twarz na rysunku.
– Nie przypominam go sobie. Mamy dużo członków, wielu z nich

przychodzi tylko od czasu do czasu, inni wpadają, gdy są w mieście
przejazdem, w interesach czy dla przyjemności. Znam wielu klientów z
widzenia, ale jego nie rozpoznaję.

Opuścił rysunek.
– Czy to człowiek, który przetrzymuje Gię?
– Powiedzmy, że to człowiek, którym się interesujemy. Spędziły w

klubie godzinę, ale niczego się nie dowiedziały. Kiedy wychodziły,
zabrzęczało łącze Eve.

background image

– Dallas.
– Yancy. Portret gotowy. Najlepszy, jaki mogliśmy uzyskać.
– Pokaż.
Zbliżył rysunek do ekranu. Eve zauważyła, że był odrobinę bardziej

dopracowany od tego, który miała przy sobie. Brwi trochę wyżej, usta nie
tak ostro zarysowane. I nos rzeczywiście nieco krótszy.

– Dobra. Publikujemy. Zawiadom Whitneya, powiedz mu, że

chciałabym, żeby przekazał to Nadine Furst pięć minut przed innymi
mediami.

– Zrozumiałem.
– Dobra robota, Yancy.
– Wygląda jak miły, sympatyczny dziadunio – stwierdziła Peabody. –

Taki, który częstuje dzieciaki miętówkami. Nie wiem dlaczego, ale to tylko
pogarsza sprawę.

„Bezpieczny", jak określiła go Trina. Powiedziała, że wyglądał

bezpiecznie.

– Zobaczy się na ekranie. Może już za kilka godzin, może jutro. Domyśli

się, że jesteśmy bliżej niż poprzednim razem.

– Martwi cię to – zauważyła Peabody. – Myślisz, że wpadnie w panikę,

zabije Rossi i Greenfeld i znów zejdzie do podziemia.

– Może tak być. Ale musimy ujawnić jego rysopis. Jeśli wybrał już

kolejną ofiarę, jeśli się z nią skontaktował, a ona to zobaczy, to nie tylko
uratuje życie, ale może nawet zaprowadzi nas wprost do jego drzwi. Nie
mamy wyboru.

Pomyślała o Rossi. Osiemdziesiąt sześć godzin od zniknięcia i czas

ciągle biegnie.

Uznała, że szkic, który miała, był lepszy niż nic, dlatego wykorzystała go

w rozmowach z pracownikami i sąsiadami, a nawet kilkorgiem żebraków i
sprzedawców ulicznych.

– Normalnie facet jest niewidzialny – powiedziała Peabody, rozcierając

zmarznięte dłonie, gdy szły do nocnego klubu. – Wiemy, że bywał tu i tam,
przychodził do siłowni, na treningi, ale nikt go nie widział.

– Nikt nie zwraca na niego uwagi i może właśnie to go nakręca do

działania. Wszyscy go ignorują, nikt go nie dostrzega. Nadchodzi jedyny
moment, kiedy staje się kimś ważnym. Kobiety, które porywa, torturuje i
zabija, nigdy go nie zapomną.

background image

– Tak, tylko że będą martwe.
– To nie ma znaczenia. One go widzą. Kiedy sprawiasz komuś ból, kiedy

go skrępujesz i trzymasz w odosobnieniu, kiedy ranisz, jesteś dla tego
człowieka całym światem. – W jej sytuacji tak było, dobrze to pamiętała.
Ojciec był całym światem, przerażającym i brutalnym światem przez
pierwsze osiem lat jej życia.

Jego głos, każdy szczegół na jego temat już na zawsze wrył się w jej

głowę. W jej senne koszmary.

– To ostatnie, co widzą – dodała. – Musi go strasznie nakręcać.
W Starlight błyskały kolorowe światła i sączyła się nastrojowa muzyka.

Na parkiecie w kręgu stały pary, a między nimi przesuwała się Zela w
obcisłym czerwonym kostiumie, który Eve uznała za retro.

– Łagodnie, pani Harrow. Pani Yo, ramiona luźniej. O tak, bardzo

dobrze.

– Lekcja tańca – powiedziała Peabody, słuchając, jak Zela wykrzykuje

polecenia i słowa zachęty. – Dobrze im idzie, ups – dodała, gdy jeden z
mężczyzn, w szykownej muszce, nadepnął partnerce na palce. – Ależ to
słodkie.

– Urocze, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę, że któryś z nich może

po takiej lekcji tańczyć w domu i torturować swoją najnowszą brunetkę.

– Mówisz, że... jeden z nich. – Peabody podejrzliwie przyjrzała się

Szykownej Muszce.

– Nie. On już w tym miejscu nie bywa. Nigdy nie łowi ryb dwa razy w

tym samym stawie. Ale jestem pewna, że jeszcze niedawno tu na tym
parkiecie tańczył jakiegoś cholernego fokstrota czy coś.

Ruszyły obie w stronę srebrnych schodów, a wówczas zauważyła je

Zela. Kiwnęła głową i zaczęła klaskać, bo właśnie skończyła się muzyka.

– Doskonale! Świetnie wam poszło. A teraz, kiedy się już rozgrzaliście,

Loni pokaże wam rumbę.

Zela zaprowadziła Eve i Peabody do baru, podczas gdy młoda rudowłosa

kobieta zaprosiła Szykowną Muszkę na środek parkietu.

– Uwaga! Zaczynamy! – krzyknęła, uśmiechając się entuzjastycznie.
Za kontuarem kręcił się tylko jeden barman. Miał na sobie smoking.

Postawił przed Zelą szklankę wody z plasterkiem cytryny, nie pytając o
zdanie.

– A co dla pań?

background image

– Mogę prosić o mus czereśniowy? – wypaliła Peabody, nie czekając, aż

Dallas zgasi ją wzrokiem.

– Ja dziękuję – ucięła Eve, po czym wyjęła rysunek i położyła na stole. –

Zela, poznaje pani tego mężczyznę?

Menedżerka przez chwilę wpatrywała się w portret.
– Czy to... – Pokręciła głową. Sięgnęła po szklankę, upiła duży łyk wody

i odstawiła ją z powrotem. Podniosła rysunek i przechyliła go w stronę
światła. – Przykro mi, nigdy go nie widziałam. Mamy wielu klientów w tym
wieku, ale myślę, że gdybym z nim pracowała... na kursie... na pewno bym
pamiętała.

– A pan?
Barman przestał mieszać drinka Peabody i spojrzał na rysunek, który

podsunęła mu Eve.

– Czy to ten skurwiel... przepraszam, Zela. – Ale szefowa pokręciła tylko

głową i machnęła ręką. – To on zabił Sari?

– To facet, z którym chcemy porozmawiać.
– Mam dobrą pamięć do twarzy, taka praca. Ale jego sobie nie

przypominam. Nigdy nie siedział przy barze.

– Pracuje pan w ciągu dnia?
– Tak. Moja pani pół roku temu urodziła dzidziusia. Sari zamieniła się ze

mną zmianami, żebym mógł być wieczorem w domu, z rodziną. Była
dobrym człowiekiem. Jutro będzie uroczystość pożegnalna. – Spojrzał na
Zelę. – To niesprawiedliwe.

– Tak. – Na chwilę położyła dłoń na jego dłoni. – To niesprawiedliwe.
Gdy odwracał się, by dokończyć mieszanie drinka, w jego oczach

dostrzegły żal.

– Wszystkim nam jest bardzo ciężko – powiedziała cicho Zela. –

Próbujemy jakoś pracować, bo co innego możemy zrobić? Ale nie jest
łatwo. Tak, jakby próbować przełknąć coś, co utkwiło ci w gardle.

– To wiele o niej mówi – odezwała się Peabody. – Widać, że ludzie ją

lubili.

– Tak, to prawda. Wczoraj rozmawiałam z siostrą Sari – mówiła dalej

Zela. – Poprosiła, żebym wybrała muzykę. Coś, co Sari lubiła. To strasznie
trudne. Trudniejsze, niż sobie wyobrażałam.

– Wierzę. Kto to? – Eve wskazała głową rudowłosą. – Pracowała z Sari

podczas kursów?

background image

– Nie. Prawdę mówiąc, to pierwsze zajęcia Loni. Mieliśmy małe...

przetasowania wewnętrzne. Loni pracowała w szatni, była też hostessą.
Awansowałam ją na stanowisko hostessy/instruktorki.

– Chciałabym z nią porozmawiać.
– Jasne. Zaraz ją przyślę. – Zela wstała i uśmiechnęła się słabo. – Moje

biedne stopy. Pan Buttons jest uroczy, ale to kompletna łamaga.

Ruszyła na parkiet, a po chwili Loni żartobliwie uszczypała swojego

niezdarnego partnera w policzek i podeszła do baru, stukając
siedmiocentymetrowymi obcasami.

– Witam, jestem Loni.
– Porucznik Dallas, detektyw Peabody.
Peabody szybko przełknęła łyk wiśniowego musu, próbując wyglądać

bardziej oficjalnie.

– Rozmawiałam z tymi drugimi detektywami. Takimi przystojniakami.

Nie wrócą tu już?

– Trudno mi powiedzieć. Rozpoznaje pani tego mężczyznę?
Loni popatrzyła na rysunek, a barman postawił przed nią jakiś różowy

napój z bąbelkami i wiśniowym przybraniem.

– Nie wiem. Hm. Raczej nie. Chyba. Nie wiem.
– W końcu jak, Loni? Raczej nie czy chyba tak?
– Trochę przypomina takiego jednego, ale tamten miał ciemniejsze

włosy, zaczesane do tyłu. I taki mały cienki wąsik.

– Niski, wysoki, średni?
– Hm, niech pomyślę. Raczej z tych niskich. Bo Sari była od niego

wyższa ze dwa centymetry, a może i cztery. Oczywiście nosiła szpilki, ale...

– Moment. Widziała go pani z Sari?
– Tego faceta, tak. Mężczyźni bardzo lubili z nią tańczyć, kiedy była na

parkiecie. Ale to chyba nie ten facet, bo...

– Chwila... – Eve wyjęła łącze i skontaktowała się z Yancym. – Musisz

zmienić rysunek. Zrób mu ciemniejsze włosy, zaczesane do tyłu. I cienki
wąski. Odeślij mi na łącze.

– Za minutę.
– Kiedy widziała go pani z Sari? – zapytała Eve.
– Nie jestem pewna. Chyba parę tygodni temu. Nie umiem tak dokładnie

sobie przypomnieć. Pamiętam go tylko dlatego, że akurat wtedy pracowałam
na parkiecie i poprosiłam tego mężczyznę do tańca. Mamy tańczyć z

background image

samotnymi panami. Był trochę nieśmiały, ale bardzo miły. Powiedział, że
przyszedł tu tylko dla muzyki, i podziękował. A chwilę potem widziałam,
jak tańczył z Sari. Trochę się wkurzyłam. Wiem, to głupie. – Wzruszyła
ramionami. – Ale zaraz pomyślałam, że cóż, pewnie woli brunetki zamiast...
Och. – Nagle pobladła. – Och, Boże. To on?

– Hm, niech pani nam to powie. – Eve skierowała łącze w stronę Loni,

tak by mogła przyjrzeć się poprawionemu rysunkowi.

– Och Boże, och Boże. Tak, teraz to na pewno on. Brett!
– Już dobrze... – Barman wziął ją za rękę. – Spokojnie. – Pochylił się,

żeby zerknąć na ekran i pokręcił głową. – Nie przychodził do baru. Nie
przypominam sobie, żeby siedział przy barze.

– Gdzie siedział, Loni?
– Och... Och... – Oddychała głęboko, rozglądając się po klubie. – W

drugim rzędzie... Tak, jestem pewna... Tak bardziej z tyłu.

– Muszę porozmawiać z osobą, która sprząta stoliki w tej sekcji. Loni,

pamięta pani, kiedy to było?

– Nie wiem. Parę tygodni temu. Może trzy? Ach, raz odbierałam od

niego płaszcz. Pamiętałam, że odbierałam od niego płaszcz, dlatego tamtej
nocy go zagadnęłam. Odbierałam jego płaszcz i był wtedy sam. Dlatego
kiedy miałam zmianę na parkiecie, zauważyłam go i od razu pomyślałam:
och, tak, ten gość jest solo. Ale nie chciał ze mną tańczyć.

Po policzku spłynęła jej łza.
– On szukał Sari.

background image

Rozdział 15

– Nie rzuca się w oczy – stwierdziła Eve, przeciskając się przez

zakorkowane ulice, na które sypał coraz gęstszy śnieg. – Ogranicza kontakty
wyłącznie do swojej ofiary.

– Nie pamięta go nikt z kelnerów ani obsługi parkingu. Może mieszkać

niedaleko klubu i chodzić pieszo – zaryzykowała Peabody.

– Tak albo parkuje gdzieś indziej. Albo podczas tej części rozgrywki

używa transportu publicznego. Żaden taksówkarz nie przypomni sobie
klienta, którego podwoził tyle dni temu, a w tym wypadku wręcz tygodni.
Loni zapamiętała go tylko dlatego, że uraził jej próżność. W przeciwnym
razie byłby tylko jedną z wielu twarzy. Zrobiłby mądrzej, gdyby z nią
zatańczył. Wtedy pamiętałaby go tylko pięć minut.

Eve spojrzała w lusterko wsteczne i zmieniła pas.
– Przychodzi, znika w tłumie, trzyma się z tyłu, z daleka od świateł,

dokładnie oblicza, jaki napiwek dać kelnerom, żeby później nie myśleli:
„Tak, to ten dusigrosz, rzucił jakieś drobne" albo „To ten facet, który
zostawił taki hojny napiwek". Wszystko zwyczajnie, przeciętnie.

– Dobrze mieć potwierdzenie. Loni widziała, że był w klubie i nawiązał

kontakt z Sari York. Ale dla nas niewiele z tego wynika.

– Jedynie to, że lubi zmieniać wygląd. Drobne zmiany, nic rzucającego

się w oczy. Ciemne włosy, mały wąsik, siwa peruka. Dla nas informacja, że
gdy już uprowadzi ofiarę, to zazwyczaj przestaje bywać w miejscu, gdzie
nawiązał kontakt. Wiemy, że nie traci panowania nad sobą, umie to robić i
bez względu na okoliczności nie wychodzi z roli, jaką przyjął podczas fazy
śledzenia.

Skręciła, przejechała jedną ulicę na zachód, a potem skierowała się na

południe.

– Tańczył z York, trzymał ją za rękę. Stali oko w oko, rozmawiali.

Konwersacja z partnerem to część jej pracy. Z tego, co o niej wiemy,
wynika, że była mądra, ostrożna i umiała postępować z ludźmi. Ale tym
razem nie odebrała żadnych sygnałów, nic jej nie zaniepokoiło, nic nie
podpowiedziało, że ten facet to kłopoty. Popatrz w lusterko wsteczne –
poleciła nagle. – Widzisz tego czarnego sedana, sześć samochodów za
nami?

background image

Peabody przechyliła się i zaczęła wpatrywać się w lusterko.
– Tak, ale ledwo, bo pada gęsty śnieg. A co?
– Śledzi nas. Trzyma się pięć, sześć, siedem samochodów za nami,

odkąd wyjechałyśmy z klubu. Wystarczająco daleko, żebym nie widziała
tablicy rejestracyjnej. Skoro, jak to już wcześniej zauważyłaś, jesteś ode
mnie młodsza, to może masz lepszy wzrok.

Peabody skuliła ramiona.
– Nie, ja też nie widzę. Jest za blisko tego samochodu przed nim. Może

gdyby został trochę w tyle albo go wyprzedził...

– Zobaczymy, co się da zrobić. – Eve oszacowała odległość i zaczęła

zmieniać pas.

W manewrze przeszkodził jej ryk klaksonów i pisk hamulców na mokrej

jezdni. Limuzyna na pasie obok zarzuciła dziko tyłem, próbując uniknąć
potrącenia jakiegoś idioty, który wtargnął na ulicę.

Usłyszała głuche uderzenie i zobaczyła upadającego chłopaka. Limuzyna

stuknęła w terenówkę jadącą przed nimi.

– Sukinsyn.
Eve wystawiła na dach koguta i zerknęła w lusterko wsteczne. Sedana

nie było.

Wysiadła z samochodu w samą porę, by zauważyć, jak chłopak się

podnosi i kuśtykając, zaczyna uciekać. I usłyszeć wrzask zagłuszający
miejską symfonię klaksonów i przekleństw:

– Łapać go! Ma moją torebkę!
– Sukinsyn – powtórzyła. – Weź kierownicę, Peabody. –I ruszyła w

pościg za ulicznym złodziejem.

Szybko odzyskał rytm i tempo, udowadniając, że jeszcze ktoś był tu

młodszy od niej. Rwał do przodu, przeskakiwał nad przeszkodami, robił
uniki, prawie frunął nad chodnikiem.

Może i był młodszy, ale ona miała dłuższe nogi. Dzieląca ich odległość

stawała się coraz mniejsza. Złodziejaszek spojrzał przez ramię w tył, w jego
oczach dostrzegła trwogę, ale i zdenerwowanie. W biegu sięgnął pod
wypchaną kurtkę, wyjął dużą brązową torbę i zaczął nią wywijać niczym
wahadłem.

Potrącał przechodniów jak kręgle. Teraz to Eve musiała nad nimi

przeskakiwać, omijać ich, robić uniki.

W końcu przystanął, rozbujał torbę i wycelował w jej głowę, ale Eve

background image

pochyliła się, chwyciła za pasek i po prostu szarpnęła. Chłopak zatoczył się i
upadł na chodnik.

Wkurzona, kucnęła nad nim.
– Idiota – warknęła, odwracając go na plecy.
– Hej! Hej! – Jakiś litościwy samarytanin przystanął nad nimi. – Co pani

chce od tego chłopca? Co się dzieje z tymi ludźmi!

Eve postawiła nogę na klatce piersiowej chłopaka, by uniemożliwić mu

ucieczkę i wyjęła odznakę.

– Chce pan jeszcze coś dodać?
– Suka – mruknął chłopak, gdy samarytanin skrzywił się i ruszył swoją

drogą. A potem ugryzł ją jak wściekły terier.

– Ugryzienie przez człowieka jest niebezpieczniejsze od zwierzęcego.
Tym razem Peabody usiadła za kierownicą, a Eve na miejscu pasażera.

Podciągnęła nogawkę spodni, by obejrzeć ranę.

– O rany, naprawdę cię ukąsił.
– Cholerny gnojek. Zobaczymy, jak mu się to spodoba, kiedy do

kradzieży dołożę mu napaść na funkcjonariusza. Gryzoń miał w kieszeni
kurtki z tuzin portfeli.

– Musisz to zdezynfekować.
– Przez niego zgubiłam tamtego sedana. Chętnie bym mu skopała tyłek.

– Zaciskając zęby, Eve próbowała oczyścić ranę czystą chusteczką, którą
gdzieś wynalazła Peabody. – Skręcił w boczną ulicę, gdy zobaczył
zamieszanie. Tak zrobił teraz i tak robi zawsze. Unika tłumu i konfrontacji.
Pieprzony sukinsyn.

– Na pewno strasznie boli. Jesteś pewna, że to był nasz facet?
– Wiem, kiedy ktoś mnie śledzi.
– W to nie wątpię, tylko zastanawiam się, dlaczego miałby nas śledzić.

Pewnie chce sprawdzić, co wiemy, tylko po co? Dowie się najwyżej, dokąd
jedziemy. A przecież jeździmy w miejsca typowe dla takiego dochodzenia.

– Próbuje złapać mój rytm, moje tempo, moje ruchy. Chce ustalić moje

zwyczaje.

– Ale po co... – Dopiero teraz dotarło to do Peabody i aż podskoczyła na

siedzeniu. – Jasna cholera. On cię śledzi.

– Myśli, że nie zauważę, że mam ogon? – Opuściła nogawkę, bo od

samego patrzenia na ślady po ukąszeniu jeszcze bardziej ją bolało. – Zdaje
mu się, że mnie rozgryzie. Akurat. Tym razem nie ma pojęcia o swoim celu.

background image

Chce ugryźć więcej, niż jest w stanie przełknąć.

– Od jak dawna wiedziałaś, że cię obserwuje?
– Wiedziałam? Od jakiejś pół godziny. Przez chwilę myślałam o takiej

możliwości, ale teraz, kiedy zaczął mnie śledzić, mam już pewność.

– Mogłaś wspomnieć o tym swojej partnerce.
– Nie zaczynaj. To była tylko jedna z Bóg wie ilu możliwości. Ale teraz

określam ją na wysoce prawdopodobną, a ty jesteś pierwszą osobą, która się
o tym dowiaduje. Czarny sedan, nic zwracającego uwagę, dokładnie pasuje
do obrazka. Okrągłe światła, bagażnik bez ozdób, zdaje się, że
pięciodziałowa kratownica wlotu powietrza. Powinno wystarczyć, żeby
zidentyfikować ten model.

Odetchnęła z ulgą, gdy Peabody wjechała na parking centrali. Chciała

jak najszybciej założyć na ranę zimny opatrunek.

– Nowojorskie blachy, tylko tyle zauważyłam. Był za daleko, żeby

zobaczyć numery, na dodatek śnieg oblepił tablicę.

– Powinnaś wypełnić standardowe procedury w związku z tą raną.
– Tak, tak.
– Jedną z nich jest godzina w pomieszczeniu wypoczynkowym. Jesteś

wyczerpana.

– Nienawidzę pomieszczenia wypoczynkowego. – Eve z trudem

wysiadła z samochodu. – Jak będę potrzebowała snu, to skorzystam z
podłogi w moim pokoju. Wystarczy mi. Zrób coś dla mnie – dodała, gdy
szły w kierunku windy. – Ustaw mi spotkanie z Whitneyem i Mirą,
najszybciej jak to możliwe. Idę do gabinetu lekarskiego. Ukradnę jakiś
plaster i coś do dezynfekcji.

– Nie musisz kraść. Oni cię opatrzą.
– Nie chcę, żeby mnie opatrywali – mruknęła Eve. – Nienawidzę ich.

Zwinę, co mi potrzebne, i sama się tym zajmę.

Eve zajrzała do gabinetu lekarskiego i – z technicznego punktu widzenia

– popełniła kradzież. Wsunęła do kieszeni potrzebne opatrunki bez
uprzedniego zgłoszenia.

Bo gdyby zgłosiła incydent, lekarze zechcieliby obejrzeć ranę. A gdyby

pokazała im ranę, zaczęliby namawiać, żeby została na opatrunek. A ona
chciała tylko szybko oczyścić to miejsce i zakleić plastrem. Ach, no i może
wziąć jakiś bloker.

Kiedy weszła do biura, Roarke już tam był.

background image

– Obejrzyjmy to.
– Co obejrzyjmy?
W odpowiedzi tylko lekko uniósł brwi.
– Cholerna Peabody, tylko chlapie tym swoim jęzorem. – Eve wyjęła z

kieszeni skradzione opatrunki i rzuciła je na biurko. Powiesiła płaszcz,
usiadła i położyła pogryzioną nogę na biurku.

Podwinęła spodnie, by Roarke mógł przyjrzeć się ranie.
– Nie wygląda to najlepiej.
– Przeżyłam gorsze rzeczy niż pogryzienie przez ulicznego

złodziejaszka.

– To prawda. – Na wszelki wypadek jednak starannie oczyścił ranę,

zasypał preparatem odkażającym i przykleił plaster. A potem pochylił się i
szybko pocałował biały kwadrat.

– No, gotowe.
– Śledził mnie.
Roarke wyprostował się. Lekkie rozbawienie natychmiast znikło z jego

oczu.

– Nie mówimy o tym szurniętym złodziejaszku.
– Czarny sedan, numerów nie widziałam, ale myślę, że możemy szukać

po modelu. Poznam rocznik. Dowiedziałabym się czegoś więcej, może
nawet bym go zobaczyła, gdyby dupek nie zwiał w boczną uliczkę.
Musiałam patrzeć przed siebie, żeby nie stuknąć limuzyny, która potrąciła
tego małego gnojka. Parę sekund i już go nie było.

– Nie wie, że go zauważyłaś.
– Nie sądzę. Nie. Jest po prostu ostrożny. Na drodze zrobiło się

zamieszanie, więc się wycofał. Unika takich sytuacji. Hm, skoro był na ulicy
i mnie śledził, to może nie widział raportów w mediach i nie wie, że mamy
rysopis. Ale się dowie.

Poprawiła się, próbując ułożyć wygodniej rwącą łydkę.
– Bądź dobrym kumplem, co? Przynieś mi kawę. Podszedł do

autokucharza.

– Co teraz zamierzasz?
– Mam spotkanie z Whitneyem i Mirą, chcę z nimi pogadać o

ewentualnej pułapce. Potem sprawdzę, czego dowiedzieli się moi ludzie i
uzupełnię dane. Jakoś w ciągu dnia będę potrzebowała godziny lub dwóch,
żeby to wszystko przemyśleć. Muszę to sobie poukładać w głowie.

background image

Podał jej kubek z kawą.
– Jako strona zainteresowana pułapką chciałbym uczestniczyć w

spotkaniu.

– Że też nie masz jeszcze dość tych spotkań. Będziesz musiał zostawić

wszystkie guziki przed gabinetem.

– Słucham?
– Nie będziesz miał swoich guzików, więc nie będziesz mógł ich

naciskać. – Na moment położyła głowę na oparciu fotela i pozwoliła kawie
czynić cuda z jej organizmem. – I zapamiętaj sobie, nie jestem przynętą.
Jestem doświadczoną gliniarą, która potrafi skopać tyłek.

– Z pogryzioną łydką.
– No... tak.
– Dallas. – Peabody otworzyła drzwi. – Jak noga?
– W porządku. I od tej pory nie pojawia się więcej w dyskusjach.
– Komendant i doktor Mira spotkają się z nami w gabinecie szefa za

dwadzieścia minut.

– Dobra.
– A tymczasem przyszedł funkcjonariusz Gil Newkirk. Czeka w sali.
– Już idę.
Gil Newkirk potrafił nosić mundur. Wyglądał na solidnego, pewnego

siebie glinę. Eve czuła, że ten człowiek umiał sobie radzić na ulicy. Na jego
twarzy malowała się twardość, którą Feeney mógłby nazwać „szlifem".

Spotkała go parę razy przez te lata i zawsze uważała go za rozsądnego i

rzeczowego.

– Witam, funkcjonariuszu Newkirk.
– Pani porucznik. – Mocno uścisnął dłoń, którą mu podała. – Ma tu pani

świetną ekipę.

– Tak, to moi najlepsi ludzie. Zawężamy obszar poszukiwań.
– Miło mi to słyszeć. Mam nadzieję, że to, z czym przychodzę, okaże się

pomocne. Jeśli ma pani chwilę...

– Niech pan siada. – Wskazała dłonią stół konferencyjny i sama też

usiadła.

– Macie jego twarz. – Newkirk spojrzał na rysunek przypięty do jednej z

czterech tablic. – Długo jej się przyglądałem, próbowałem postawić ją przed
sobą dziewięć lat temu. Tyle ich wtedy było, pani porucznik. Ta twarz
nikogo mi nie przypomina.

background image

– To było dawno temu.
– Jeszcze raz przejrzałem swoje zapiski, poszedłem nawet do domu Kena

Colby'ego. Pracowaliśmy nad tym razem. Zginął pięć lat temu.

– Przykro mi.
– Był dobrym człowiekiem. Wdowa pozwoliła mi poszperać w jego

papierach i zabrać dokumenty i notatki związane ze starym dochodzeniem.
Przyniosłem to wszystko. – Popukał w pudełko, które miał ze sobą. –
Pomyślałem, że może coś panią zainteresuje.

– Doceniam i dziękuję.
– Dwóch facetów mnie zaintrygowało, gdy dziś rano to wszystko

przeglądałem po naszej ostatniej rozmowie. Tylko że ta twarz. Jakoś mi nie
pasuje.

– A co pana zaintrygowało?
– Budowa ciała, kolorystyka. Rozmawialiśmy o tym z synem. – Spojrzał

na nią, unosząc brew.

– W porządku.
– Wiem, że bierzecie pod uwagę aspekt wojen miejskich.

Przypomniałem sobie, że jeden z tych facetów opowiadał, że w czasie wojen
jeździł z ojcem karawanem. Zbierali zwłoki. Pracował jako sanitariusz, a
potem pojechał do Vegas na jakąś konwencję, zgarnął pulę w kasynie i
rzucił robotę. Pamiętam go, bo to była niesamowita historia. Ten drugi facet
pochodził z bogatej rodziny. Majątek po trzech pokoleniach. Miał takie
dziwne hobby, wypychał zwierzęta. W jego domu było ich pełno.
Skopiowałem wszystko tutaj. – Podał jej dyskietkę. – Na wypadek gdyby
chciała pani się temu przyjrzeć.

– Sprawdzimy wszystko. Ma pan dziś służbę, funkcjonariuszu Newkirk?
– Mam dziś wolne – powiedział.
– Jeśli nie ma pan innych zajęć i jest zainteresowany, to może mógłby

pan usiąść nad tym z Feeneyem i sprawdzić aktualne dane. Będę wdzięczna.

– Nie ma sprawy. Chętnie pomogę.
Eve wstała i wyciągnęła na pożegnanie rękę.
– Dzięki. Mam spotkanie. Zajrzę do was, jak tylko będę mogła. Peabody,

Roarke, ze mną.

Idąc w kierunku małej i zwykle cuchnącej windy, musiała się

skoncentrować na tym, żeby nie utykać i nie zwracać uwagi na bolącą nogę.

– Pamiętaj – powiedziała do Roarke'a. – Jesteś cywilem, a to jest

background image

operacja nowojorskiej policji.

– Cywilnym ekspertem, jeśli chodzi o ścisłość – poprawił. Nie

uśmiechnęła się – za bardzo – gdy wciskali się do windy.

– I nie zwracaj się do komendanta per „Jack". To podważa powagę

urzędu i jest... nie na miejscu.

– Cześć, Dallas!
Odwróciła się i ujrzała uśmiechniętego detektywa z wydziały

zapobiegania przestępczości.

– Renicki.
– Słyszałem, że ukąsił cię jakiś gnojek. Podobno teraz ma wściekliznę.
– Tak? A ja słyszałam, że ciebie próbowała jedna panienka do

towarzystwa i teraz ma trypra.

– Hm – mruknął Roarke, gdy na korytarzu rozległy się gwizdy. – To

dopiero powaga urzędu.

W gabinecie zastali Whitneya stojącego za biurkiem i Mirę obok krzesła

dla gości.

– Witam, pani porucznik – odezwał się komendant. – Detektyw Peabody,

Roarke.

– Panie komendancie, nasz ekspert cywilny jest zainteresowany tematem

tego spotkania, dlatego poprosiłam, aby mógł w nim uczestniczyć.

– Jak chcesz. Proszę, siadajcie.
Roarke, Peabody i Mira zajęli miejsca, a Eve wciąż stała.
– Za pozwoleniem, najpierw chciałabym przekazać najnowsze

informacje panu i doktor Mirze.

Była zwięzła i rzeczowa.
– Ktoś cię śledził? – Whitney nie podważył jej słów. – Jakieś

przypuszczenia?

– Tak, panie komendancie. Doktor Mira zasugerowała, że to ja mogę być

następnym celem. Okazuje się, że to nie Roarke jest łącznikiem między tymi
wszystkimi kobietami, tylko ja.

– Nie wspomniała mi pani o tej teorii, pani doktor.
– Poprosiłam, żeby dała mi czas na przemyślenie – powiedziała Eve, nim

Mira zdążyła się odezwać. – Chciałam to rozważyć i sprawdzić
prawdopodobieństwo, zanim podejmiemy ten wątek w dochodzeniu.
Obecnie uważam, że ta teoria jest bardzo realna. Byłam detektywem
podczas pierwszego dochodzenia, partnerem oficera prowadzącego.

background image

Odpowiadam parametrom, jakimi kieruje się sprawca przy wyborze ofiar.
Możliwe, że nasze drogi się spotkały dziewięć lat temu, a przynajmniej
biegły obok siebie.

Sądzę, że wrócił do Nowego Jorku z konkretnych powodów i uważam,

że jednym z nich może być zamiar uprowadzenia mnie.

– No to się rozczaruje – skomentował Whitney.
– Tak jest, panie komendancie.
– Mira, co pani myśli o tej teorii?
– Zrobiłam własne testy prawdopodobieństwa i sądzę, że jeśli wziąć pod

uwagę jego skłonności, sprawca może uznać porwanie pani porucznik –
kobiety silnej i mającej władzę, żony bardzo wpływowego człowieka – za
swoje największe osiągnięcie. Jednak od razu rodzi się kolejne pytanie:
czym będzie mógł to przebić?

– Niczym – oświadczył Roarke. – Dobrze wie, że niczym tego nie

przebije. Ona będzie ostatnia. To jego największe wyzwanie, zwieńczenie
dzieła.

– Tak. – Mira pokiwała głową. – Zgadzam się. W tym celu jest nawet

gotów nieco zmodyfikować profil swojej ofiary. To nie jest kobieta, która
ma ustalony harmonogram dnia czy stałe nawyki. Nie może też nawiązać z
nią kontaktu osobistego, jak to czynił z wieloma, jeśli nie ze wszystkimi
ofiarami w przeszłości. Nie może jej nigdzie zwabić. Widocznie Eve musi
mieć dla niego wartość, skoro chce podjąć aż takie ryzyko i obmyśla sposób,
by ją uprowadzić. Wrócił – mówiła dalej Mira. – Można powiedzieć, że
wrócił do korzeni. I teraz zamierza zakończyć swoją pracę.

– Przecież już robił przerwy – wtrąciła Peabody. – Rok, dwa. Skąd

można wiedzieć, że tym razem to już koniec. Tego rodzaju zabójcy nie
przestają, dopóki nie zostaną ujęci lub zabici.

– Nie, nie przestają.
– Myślisz, że umiera – powiedziała Eve do Miry. – Albo postanowił ze

sobą skończyć, po tym jak skończy ze mną.

– Tak. Właśnie tak uważam. Co więcej, jestem przekonana, że on się

tego nie boi. Śmierć będzie jego ostatnim osiągnięciem, zamknięciem cyklu,
który według naszej wiedzy prowadzi od co najmniej dekady. Nie boi się
własnej śmierci, co sprawia, że jest jeszcze bardziej niebezpieczny.

– Musimy go sprowokować. – Eve zmrużyła oczy. – I to szybko.
– Jeśli zaaranżujecie coś prostego, to tego nie łyknie. – Roarke spojrzał

background image

w oczy Eve, gdy ta odwróciła się do niego. – Wiem coś o wyzwaniach. Jeśli
coś przychodzi zbyt łatwo, to nie jest warte ryzyka. On będzie chciał sobie
na to zapracować. A przede wszystkim, będzie chciał wierzyć, że cię
przechytrzył. Poza tym miał więcej czasu na opracowanie planu,
przygotowanie całej operacji i zbadanie problemu niż wy.

– Zgadzam się. – Mira pochyliła się do przodu. – Jeśli jest tak, jak

myślimy, to ty masz być zakończeniem jego pracy. Zwieńczysz dzieło. Fakt,
że ścigasz go, gdy on ściga ciebie, nie tylko podnosi stawkę w grze, ale
dodaje pewnego rodzaju blasku. Będziesz jego, całkiem dosłownie,
arcydziełem. Z jego potrzebą kontroli musi czuć, że to, co osiągnął, jest
wynikiem jego własnej zręczności. Chce wierzyć, że cię zwiódł, mimo
twojego doświadczenia i umiejętności, tak jak zwiódł inne kobiety.

– A więc pozwolimy mu w to wierzyć – odpowiedziała Eve. – Aż do

chwili, gdy go zdejmiemy. Pewnie już wie, że mamy jego rysopis.
Obstawiam, na podstawie profilu i tego, co o nim wiemy, że to tylko
bardziej go podkręca. Jeszcze nikt nie był tak blisko. Choć nigdy nie
zależało mu na zainteresowaniu opinii publicznej, jego metody wskazują, że
jest dumny z tego, co robi. A wtedy chyba będzie chciał, żeby na końcu
wszyscy go poznali?

– I zapamiętali – potwierdziła Mira.
– Nie wiemy gdzie ani kiedy, ale wiemy, kto jest celem i dlaczego. To

dużo. Mamy jego rysopis, portret pamięciowy, znamy wiek. Wiemy
zdecydowanie więcej niż dziewięć lat temu.

Gdy mówiła, miała ochotę poruszać się, chodzić, ale uznała, że w

gabinecie komendanta nie wypada.

– Prawdopodobnie ma jakieś związki z wojnami miejskimi, lubi operę,

zamiast przemocy stosuje manipulację i oszustwo. Często nawiązuje
osobisty kontakt z ofiarami przed ich uprowadzeniem. Tym razem wszystkie
jego ofiary mieszkały lub pracowały w śródmieściu. To celowe.

– Chce, żebyśmy tym razem podeszli bliżej – zauważył Whitney. – A

sięgając po pracownice Roarke'a, zrobił z tego sprawę osobistą.

– Nie wie, ile my wiemy – powiedziała Peabody. – Nie wie, że

zorientowaliśmy się, że chodzi mu o Dallas. To kolejny punkt dla nas. Jak
długo będzie sądził, że jest skoncentrowana na pogoni za sprawcą, tak długo
będzie się czuł bezpiecznie za jej plecami i odważy się po nią sięgnąć.

– Wracając do prowokacji. To musi wyglądać tak, jakby on sam

background image

wszystko zaaranżował. – Eve zwróciła się do Roarke'a: – Będziesz musiał
wrócić do pracy.

– Wrócić gdzie?
– Do tego swojego kupowania, zarządzania, kręcenia interesów na

planecie i poza nią. Nie zrobi kroku, jeśli przez cały czas będę miała
obstawę: ciebie i ciebie też – powiedziała do Peabody. – Czy kogokolwiek
innego. Trzeba dać mu szansę. Jeśli zna moje rutynowe procedury, to wie,
że zwykle jadę sama do centrali i z powrotem. I wie, że czasami po służbie
mogę zrobić rundkę po mieście. Musimy uchylić dla niego okno.

– Łatwo spreparować pogłoskę, że wróciłem do interesów – odparł

Roarke. Mówił spokojnym, niemal obojętnym głosem, ale Eve wyczuła w
nim napięcie. – Dopóki to okno będzie uchylone, dopóty ja pozostanę
aktywnym członkiem ekipy. I nie chodzi mi o to – kontynuował, zwracając
się do komendanta – że upieram się, by pozwolono mi w jakiejś części
uczestniczyć w ochronie pani porucznik. Ten człowiek porwał trzy moje
pracownice, a jedna z nich już nie żyje. Nie ma mowy, żebym wrócił do
interesów, dopóki sprawca nie zostanie ujęty lub zabity jak Sarifina York.

– Rozumiem. Dallas, to ty wprowadziłaś cywilnego eksperta do ekipy.

Uważam, że powinien pozostać aktywnym członkiem grupy śledczej, no
chyba że twoim zdaniem jego talent i fachowość już więcej nam się nie
przydadzą.

– Nie możesz kręcić się zbyt blisko – zaczęła Eve. – Jeśli wyczuje, że za

bardzo dbasz o moje bezpieczeństwo, może się wycofać. Dlatego spreparuj
te pogłoski tak, by były wiarygodne.

– Nie ma problemu.
– W takim razie zaczynamy nad tym pracować. Żadnych dramatycznych

zmian w zwyczajach, ale częściej się rozdzielamy.

– Od tej chwili przez cały czas nosisz podsłuch – rozkazał Whitney.
– Tak jest, panie komendancie. Zaraz wszystko zorganizuję z Feeneyem.

Potrzebny mi będzie nadajnik w samochodzie i...

– Już masz – przerwał jej Roarke i uśmiechnął się pogodnie, gdy na

niego spojrzała. – Zgodziłaś się na to już wcześniej.

To prawda, pomyślała, ale nie przypuszczała, że zajmie się tym

natychmiast, nie czekając na jej oficjalne polecenie. Co było głupie, sama
przyznała. Przecież to oczywiste, mogła się spodziewać.

– Tak, rzeczywiście.

background image

– Będziesz miała kamizelkę – zaleciła jej Mira.
– Mądra kobieta – poparł ją Roarke i uśmiechnął się do niej, ku irytacji

Eve.

– Kamizelka to przesada. Jego wzorzec postępowania...
– W twoim przypadku przełamuje wzorzec – przypomniała jej Mira. –

Kamizelka zapewni ci bezpieczeństwo i ochronę, na wypadek gdyby
podczas próby uprowadzenia chciał cię obezwładnić czy zranić. Jest
inteligentny, więc wie, że musi zdobyć nad tobą fizyczną przewagę.

– Kamizelka to rozkaz. – Głos Whitneya nie pozostawiał miejsca na

wątpliwości. – Elektroniką zajmie się kapitan Feeney. Przez cały czas chcę
wiedzieć, gdzie jesteś. Czy jesteś w terenie, czy w samochodzie, czy z
jakiegoś powodu na ulicy, ekipa cieni ma być tam z tobą. Tu nie chodzi
tylko o bezpieczeństwo jednego z moich ludzi, pani porucznik – zwrócił się
do niej. – Chodzi o to, żeby zamknąć to okno w momencie, gdy przez nie
przejdzie. Dokładnie to opracujcie, chcę znać szczegóły.

– Tak jest, panie komendancie.
– Możecie odejść.
Gdy wyszli, Roarke pogłaskał ją po ramieniu.
– Kamizelka to nie jest kara, kochanie.
– Ponoś ją przez kilka godzin, to pogadamy. I nie mów do mnie

„kochanie" na służbie.

– Do mnie możesz mówić „kochanie", kiedy tylko chcesz – powiedziała

do Roarke'a Peabody, wywołując jego uśmiech.

– Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Zobaczymy się w

operacyjnym. – Odwrócił się od nich i zaczął iść w drugą stronę. – Do
zobaczenia później, kochanie. Mówiłem do Peabody – dodał, gdy Eve
zacisnęła zęby.

background image

Rozdział 16

Poczynienie stosownych ustaleń nie zajęło Roarke'owi dużo czasu. W

sumie nie zamierzał jedynie pozorować, że wrócił do interesów. Po prostu
wpadnie do domu i zastąpi morderstwa finansami.

Tymczasem jednak skierował się ku pomieszczeniu operacyjnemu ekipy,

by znów puścić w ruch różne piłki w elektronicznej grze. Kątem oka
zauważył Eve wychodzącą ze swojej klitki. Przez chwilę przyglądał się jej
długim, szybkim krokom. Tyle miejsc, w które musi pójść, pomyślał, tylu
morderców, których musi złapać.

Przystanął, wziął dla nich obojga wodę i wszedł do sali.
Podeszła do Feeneya. Gliniarz, z którym pracował kapitan – ojciec

młodego Newkirka, przypomniał sobie Roarke'a – kiwnął głową, zabrał
kilka dyskietek i przeniósł się na inne stanowisko.

Pewnie chciała porozmawiać z tamtym w cztery oczy, doszedł do

wniosku Roarke i sam udał się do swojego stanowiska, by popracować nad
pewnym problemem.

Widział, jak Feeney chłonie informacje Eve. Zmrużył oczy, a na jego

twarzy pojawił się ledwo widoczny grymas zatroskania. Nastąpiła szybka
wymiana zdań, po czym Feeney podrapał się za uchem, sięgnął do kieszeni i
wyjął z niej torebkę.

To pewnie orzeszki, domyślał się Roarke, kiedy kapitan otworzył

torebkę, a potem poczęstował Eve.

Uznając to za sygnał, że przeszli do fazy planowania strategii, Roarke

wstał i podszedł do nich.

– Podniósł sobie poprzeczkę – powiedział do niego Feeney.
– Na to wygląda.
Kapitan kołysał się na krześle.
– Oczywiście założymy jej podsłuch, z tym nie ma problemu –

powiedział. – Można by też dać jej kamerę. W razie czego będziemy mieć
oczy.

– Nie chcę, żeby zauważył kamerę – zaczęła Eve.
– Mam coś. – Roarke spojrzał na Feeneya. – XT-Micro, pluskwa

najnowszej generacji. Najczęściej wpina się go w klapę, ale ponieważ ona
nie nosi za dużo biżuterii, można go łatwo przerobić na guzik od bluzki czy

background image

kurtki. Z opcją aktywacji głosowej. Będzie mogła go aktywować i wyłączyć
przy użyciu dowolnie wybranego hasła głosowego.

– Ona stoi tu z wami – zauważyła Eve.
– Mieliśmy parę takich starszej generacji – przypomniał Feeney,

ignorując Dallas.

– Już dawno wycofane – zapewnił go Roarke. – XT pozwala na przekaz

wideo i audio. Jeśli nie natknie się na naprawdę wysokiej klasy systemy
zabezpieczające, to ten model jest nie do wykrycia.

Feeney pokiwał głową.
– Dobrze się zapowiada. Chętnie bym rzucił na to okiem.
– Nie ma sprawy, jest już w drodze. W samochodzie Eve zamontowałem

nadajnik wielościeżkowy klasy wojskowej.

Feeney aż zagwizdał z podziwu.
– No, to teraz na pewno jej nie zgubimy – powiedział i uśmiechnął się

krótko. – Nawet gdyby zdecydowała się jechać do Argentyny. Odbiorniki
założymy tutaj i w samochodzie. Cienie będą się trzymać pięć, sześć ulic
dalej.

– A co z powietrznymi?
– Jak będzie trzeba, to też możemy ich wezwać.
– To nie zamach stanu, do cholery – mruknęła Eve. – Tylko jeden starszy

gość.

– Który porwał, torturował i zabił dwadzieścia cztery kobiety.
Eve spojrzała gniewnie na Roarke'a.
– Myślę, że jeśli wejdzie przez to cholerne okno, to dam sobie radę. Wy

dwaj oczywiście załóżcie te wasze elektroniczne zabawki, ale pamiętajcie,
że nam nie chodzi tylko o wykurzenie go z kryjówki. Mamy wejść do
środka. Jeśli chcemy dać szansę Rossi i Greenfeld, to muszę wejść do
środka. Niech myśli, że mnie przechytrzył. Jeśli zdejmiemy faceta z ulicy,
nie będzie gwarancji, że wyciągniemy z niego, gdzie je przetrzymuje.

Miała ich pełną uwagę, więc przeszła do sedna.
– Nie pozwolę, żeby te dwie kobiety się wykrwawiły lub zagłodziły na

śmierć tylko dlatego, że tak bardzo trzęsiemy się o moją skórę. Nie
zdejmiemy go, dopóki nie dowiemy się, gdzie są ofiary. Ich bezpieczeństwo
jest priorytetem. To wytyczna oficera prowadzącego.

Feeney potrząsnął torebką z orzeszkami i poczęstował Roarke'a.
– Namierzyliśmy z Gilem parę miejsc i kilku osobników, których warto

background image

sprawdzić.

– Zajmiemy się tym z Peabody. To standardowa procedura, na wypadek

gdyby mnie obserwował. Daj, co masz. Kiedy tu będzie to twoje nowe,
błyszczące cacko? – zapytała Roarke'a.

– Powinno dotrzeć za jakieś dziesięć, piętnaście minut. – Dobra.
To ja w rym czasie pójdę wybrać tę durną kamizelkę. – Dała znak

Peabody. – Roarke, będziesz musiał zorganizować sobie jakiś transport do
domu.

– Rozumiem. Pani porucznik, jeszcze moment. – Roarke podszedł z nią

do drzwi. – Zależy mi na bezpieczeństwie tych kobiet tak samo jak tobie.
Ale jednocześnie lubię twoją skórę w takim stanie jak teraz. Znajdziemy
sposób, żeby to wszystko wypaliło. To wytyczna mężczyzny, który cię
kocha. Więc uważaj na swój tyłek, bo w razie czego pierwszy go skopię.

Wiedział, że jej się to nie spodoba, ale bardzo tego pragnął, dlatego

uniósł jej twarz, ucałował ją namiętnie w usta i odszedł.

– Ach – westchnęła Peabody, która wyszła z sali tuż za Eve. – Jakie to

słodkie.

– Tak, w naszym domu zamiast cukru kopiemy się po tyłkach. Marsz po

kamizelki!

– Kamizelki? Będzie więcej niż jedna?
– Ja noszę jedną, ty nosisz drugą.
– Ach – powtórzyła Peabody, tym razem zupełnie innym tonem.
W niecałe czterdzieści minut były na parkingu w kamizelkach i z

podsłuchem. Peabody kolejny raz poprawiła kurtkę.

– Grubo wyglądam, nie? Wiem, że grubo w tym wyglądam. Na dodatek

ciągle nie zrzuciłam tych paru kilogramów z zimy.

– Nie będziemy odwracać uwagi tego sukinsyna twoją figurą bałwanka,

Peabody.

– Łatwo ci mówić. – Przesunęła się, próbując obejrzeć swoje odbicie w

bocznym lusterku. – To cholerstwo pogrubia mi talię, a naprawdę nie
potrzebuję w tym miejscu żadnych poprawek. Wyglądam jak pniak.

– Pniaki nie mają rąk i nóg.
– Ale mają gałęzie. Tylko że jak mają gałęzie, to nie są pniakami. Czyli

wyglądam raczej jak pień drzewa. – Opadła ciężko na siedzeniu pasażera. –
Teraz mam dodatkową motywację, żeby jak najszybciej zdjąć tego bydlaka.
Przez niego wyglądam jak pień.

background image

– Tak, usmażymy mu za to dupsko. – Eve włączyła się do ruchu. –

Obserwuj, czy mamy ogon. Aktywuj, Dallas – powiedziała, żeby
przetestować nagrywanie. – Jak odbiór?

– Oczy i uszy, pięć na pięć – odparł Feeney. – Cień trzyma się minimum

trzy ulice od ciebie.

– Przyjęłam. W terenie system cały czas aktywny. Najpierw wybrały się

do kierowcy karawanu. Nieźle się urządził, uznała Eve. Szacowna
kamienica z brązowego piaskowca w cichej okolicy West Village tylko dla
niego.

Drzwi otworzył android – zdumiewająco zaprojektowana kobieta, która

zdaniem Eve bardziej nadawała się do zaspokajania potrzeb erotycznych niż
pomocy w domu. Ciemne oczy, głęboki ciepły głos, ciemne włosy i obcisła
czarna sukienka.

– Proszę zaczekać w holu, zawiadomię pana Dobbinsa o wizycie.
– Odeszła, a raczej wymknęła się, pomyślała Eve, niczym gibka

drapieżniczka.

– Jeśli ona zajmuje się tu tylko odkurzaniem, to ja noszę rozmiar drugi –

skomentowała Peabody.

– Może i odkurza, ale najpierw poleruje mosiądze starszemu panu.
– Kobiety są takie wulgarne – odezwał się w jej uchu Roarke.
– Wycisz rozmowy. – Eve rozejrzała się po holu.
Bardziej przypominało to przestronny przedpokój, zauważyła. Przez

bogato zdobione szklane panele w drzwiach wpadało delikatne światło. Po
obu stronach znajdowały się drzwi, kuchnia była pewnie na tyłach, sypialnie
na piętrze.

Dużo miejsca jak dla jednego mężczyzny.
Pojawił się, szurając przydeptanymi kapciami. Miał na sobie

rozciągnięty sweter; długie niemal do ramion włosy zaczesane były do tyłu i
ufarbowane na niewiarygodną czerń.

Twarz miał zbyt szczupłą, usta zbyt pełne, a ciało zbyt wątłe jak na

mężczyznę, z którym rozmawiały Trina i Loni.

– Pan Dobbins?
– Zgadza się. Chcę zobaczyć jakieś identyfikatory albo obie natychmiast

się wynoście.

Długo przyglądał się odznakom, najpierw Eve, a potem Peabody,

mamrocząc pod nosem.

background image

– No dobrze, to o co się rozchodzi?
– Prowadzimy dochodzenie w sprawie zabójstwa kobiety w Chelsea –

zaczęła Eve.

– Ten cały Pan Młody, co nie? – Dobbins pogroził jej palcem. – Czytam

prasę, oglądam wiadomości. Gdybyście wykonywali swoje obowiązki i
chronili obywateli, nie przychodzilibyście tu co chwilę zadawać mi pytania.
Gliny już tu były, parę lat temu, jak zamordowali tę dziewczynę po drugiej
stronie ulicy.

– Znał ją pan, panie Dobbins? Dziewczynę, która została zamordowana

dziewięć lat temu?

– Widziałem ją, przychodziła, wychodziła. Nigdy z nią nie

rozmawiałem. Tę też widziałem, na zdjęciu na ekranie. Ale nigdy z nią nie
rozmawiałem.

– Czy kiedykolwiek widział pan tę nową dziewczynę? – zapytała Eve.
– Na ekranie, już mówiłem, nie? Nie wypuszczam się do Chelsea.

Wszystko, czego mi potrzeba, mam tu, na miejscu. Nie widać?

– Tak, zapewne, panie Dobbins. Czy pański ojciec był kierowcą

ciężarówki z kostnicy w czasie wojen miejskich?

– Karawanu. Prawie zawsze z nim jeździłem. Zbieraliśmy zwłoki z

prawej, lewej i ze środka. Czasami trafiali się żywi, których ktoś wcześniej
uznał za trupy. Chcę usiąść.

Odwrócił się i powłócząc nogami, bez słowa ruszył na prawo. Eve i

Peabody spojrzały po sobie i ruszyły za nim.

Salon był zagracony starymi meblami. Ściany, które kiedyś musiały być

białe, dziś przypominały kolorem zepsute żółte zęby.

Dobbins usiadł, wyjął papierosa ze zniszczonej srebrnej papierośnicy i

zapalił.

– Na szczęcie we własnym domu człowiek może sobie zapalić. Tego

jeszcze nam nie odebraliście. Mój dom jest moją pieprzoną twierdzą.

– Ma pan uroczy dom, panie Dobbins – skomentowała Peabody. – W tej

okolicy są cudowne kamienice. Na szczęście wiele z nich przetrwało wojny
miejskie. To musiały być straszne czasy.

– Nie było tak źle. Jakoś przeżyłem. Zrobiłem się twardy. – Popukał w

powietrzu papierosem, jakby próbując to udowodnić. – Zanim skończyłem
dwadzieścia lat, widziałem więcej niż niejeden facet, który dożył stu
dwudziestu lat.

background image

– Nawet sobie tego nie wyobrażam. Czy to prawda, że w niektórych

dzielnicach było tyle zwłok, że trzeba było zapisywać na nich numery
identyfikacyjne, żeby się nie pomieszały?

– Tak właśnie było. – Wypuścił dym z papierosa i pokiwał palcem. –

Najpierw dopadali ich szabrownicy i rozbierali do gołego. Na każdym ciele
zapisywałem, w jakim sektorze je znaleźliśmy, tak żeby później było łatwiej
prowadzić dokumentację. Zabieraliśmy zwłoki do samochodu, a potem
lekarz z prosektorium spisywał numery do archiwum. Strata czasu. Wtedy to
już było tylko mięso.

– Utrzymuje pan kontakty z kimś z tamtych czasów? Ludźmi, którzy

pracowali w tym zawodzie co pan, albo z lekarzami lub sanitariuszami?

– A po co? Jak się dowiedzą, że masz trochę forsy, to zaraz będą chcieli

pożyczać. – Wzruszył ramionami. – Parę lat temu spotkałem Earla
Wallace'a. Jeździł karawanem ze spluwą. Byłem też na pogrzebie doktora
Yumeckiego, z pięć, sześć lat temu. Oddać mu ostatnie honory. Był wart, by
go pożegnać, a takich nie zostało już wielu. Urządzili mu ładną ceremonię.
Jego wnuk o to zadbał. Czuwanie było w holu zamiast w sali głównej, ale i
tak było bardzo ładnie.

– Nie wie pan, jak można się skontaktować z panem Wallace'em lub

wnukiem doktora Yumeckiego?

– A skąd, u diabła, mam wiedzieć? Czytam nekrologi.
Jak widzę kogoś znajomego, komu warto poświęcić trochę czasu, to idę

na pożegnanie. Kiedyś obiecaliśmy sobie, że będziemy chodzić, to chodzę.

– A co sobie obiecaliście? – ciągnęła go za język Eve.
– Wszędzie panowała śmierć. – Jego oczy zaszły mgłą. Eve wyobraziła

sobie, że wciąż widział tamtych zmarłych. – Nie było pożegnań. Wrzucało
się ich do pieca i paliło albo zakopywało. I to najczęściej w towarzystwie,
można powiedzieć. Dlatego my, którzy ich zbieraliśmy z ulic, a potem
znakowaliśmy i zwoziliśmy do prosektorium, obiecaliśmy sobie, że jak
przyjdzie nasz czas, to będziemy mieć pożegnanie, a ci, którzy będą żywi i
będą mogli przyjść, to przyjdą. I teraz to robię.

– Kto jeszcze przychodzi? Z czasów wojen? Dobbins zaciągnął się

papierosem.

– Nie pamiętam nazwisk. Od czasu do czasu widuję paru.
– A tego? – Eve wyjęła rysunek. – Poznaje pan tego mężczyznę?
– Nie. Może trochę podobny do Odbieracza. Odrobinę.

background image

– Do Odbieracza?
– My zbieraliśmy ciała i odwoziliśmy. A on je od nas odbierał, to był

Odbieraczem. Miał pożegnanie ze dwadzieścia lat temu albo i więcej.
Wspaniałe. – Zaciągnął się papierosem. – Dobre jedzenie. Dawno już nie
żyje.

Gdy wróciły do samochodu, Eve przez chwilę siedziała i myślała.
– Mógł udawać. Zgorzkniały, nieco zwariowany starszy pan. Ale to było

pouczające.

– Mógł być w przebraniu, gdy Trina go widziała.
– Mógł – zgodziła się Eve. – Ale Trina raczej zauważyłaby, że to nie

prawdziwa twarz. To jej praca. Sprawdźmy te dwa nazwiska, które sobie
przypomniał.

Następny na liście był Hugh Klok z Washington Square Park. Zwłoki

dziewczyny, którą widział Dobbins – która przychodziła i wychodziła –
zostały znalezione w tej okolicy. Z notatek Gila Newkirka wynikało, że
Klok był przesłuchiwany, podobnie jak inni sąsiedzi. Został opisany jako
handlarz antykami, który kupił i wyremontował kamienicę kilka lat przed
morderstwami.

Poza tym zaznaczono, że chętnie współpracował, choć nie wniósł nic

nowego do śledztwa.

Antyki dają niezłe dochody, o ile ktoś wie, co z nimi robić. Eve uznała,

że Klok wiedział, bo jego posiadłość robiła wrażenie. Kiedyś były to dwie
kamienice, które połączono w jeden ogromny dom, oddzielony od ulicy
wielkim ogrodem.

– Piękne świerki – zauważyła Peabody, gdy zbliżały się do zdobionej

żelaznej bramy wjazdowej.

Eve nacisnęła guzik i w tej samej chwili komputerowy głos zażądał, by

podała powód wizyty.

– Policja. Chcemy porozmawiać z panem Hugh Klokiem. – Wyjęła

odznakę i przyłożyła do czytnika.

– Pana Kloka nie ma w tej chwili w rezydencji. Proszę zostawić

wiadomość w punkcie kontrolnym lub wjechać na teren posiadłości i
zostawić wiadomość u pracownika.

– Opcja druga. Rzucimy okiem na to wszystko – powiedziała do

Peabody.

Brama powoli się otworzyła. Wjechały na wyłożony kostką podjazd i

background image

weszły schodami pod drzwi. Te otworzyły się natychmiast. W progu stał
android wystylizowany na dostojnego mężczyznę w średnim wieku.

– Jestem upoważniony do odbierania wiadomości dla pana Kloka.
– Gdzie jest pan Klok?
– Pan Klok wyjechał w interesach.
– Dokąd?
– Nie jestem upoważniony do udzielania takich informacji. Jeśli to coś

pilnego lub chodzi o interesy, mogę w tej chwili skontaktować się z panem
Klokiem, a on skontaktuje się z państwem tak szybko, jak to możliwe.
Spodziewamy się jego powrotu za dzień lub dwa.

Za plecami dostojnego androida znajdował się równie dostojny hol. Eve

przeczuwała, że dookoła jest sporo niezagospodarowanej przestrzeni.

– Powiedz panu Klokowi, żeby po powrocie skontaktował się z

porucznik Eve Dallas z centrali nowojorskiej policji.

– Oczywiście.
– Od jak dawna nie ma go w domu?
– Pan Klok przebywa poza rezydencją od dwóch tygodni.
– Czy pan Klok mieszka sam?
– Tak.
– Czy podczas jego nieobecności byli tu jacyś goście?
– W rezydencji nie ma żadnych gości.
– OK. – Wolałaby wejść do środka i trochę powęszyć, ale bez nakazu lub

powodu nie miała prawa przekraczać progu.

Opuściła dom Kloka i udała się do ruchliwej części dzielnicy Little Italy.
Jedna z ofiar pracowała jako kelnerka w restauracji, której właścicielem

był Tomas Pella. W czasie wojen Pella służył w armii, to wtedy stracił brata,
siostrę i młodą, poślubioną dwa miesiące wcześniej żonę, pełniącą funkcję
sanitariuszki.

Nigdy nie ożenił się powtórnie. Otworzył trzy restauracje, które odniosły

sukces, i wszystkie trzy sprzedał osiem lat temu.

– Samotnik, jak określił go Newkirk – powiedziała Eve. – Do tego

wybuchowy i wściekły.

Mieszkał w zgrabnym białym domu w bliskiej odległości od cukierni,

sklepów i kawiarni.

Kiedy po raz trzeci przywitał je android – znów kobieta, ale w

przytulnym typie domowym – Eve doszła do wniosku, że mężczyźni z tego

background image

pokolenia preferowali urządzenia elektroniczne zamiast ludzi.

– Porucznik Dallas, detektyw Peabody. Chcemy porozmawiać z panem

Tomasem Pellą.

– Przykro mi, pan Pella jest bardzo chory.
– Tak? A co mu dolega?
– Obawiam się, że nie mogę informować o stanie jego zdrowia bez

upoważnienia. Czy mogę coś jeszcze zrobić?

– Czy jest przytomny? Świadomy? Może mówić?
– Tak, ale wymaga spokoju i ciszy.
W pewnym sensie androidy były twardsze od ludzi, ale i tak można było

je zastraszyć i speszyć.

– Chcę się z nim widzieć. – Eve postukała się po odznace i stanowczo

popatrzyła na androida. – Myślę, że jego spokój zakłócimy dopiero wtedy,
gdy zdobędę nakaz i wejdę tu z ekipą policyjnych lekarzy, którzy ocenią
stan jego zdrowia. Czy jest przy nim pielęgniarka?

– Tak, przez cały czas.
– W takim razie powiadom pielęgniarkę, że jeśli pan Pella jest

przytomny i świadomy, to musimy z nim porozmawiać. Jasne?

– Tak, oczywiście. – Zrobiła krok w tył i zamknęła za nimi drzwi, po

czym podeszła do domowego łącza. – Jeśli pan Pella może, to są tu dwie
osoby z policji, które nalegają, by z nim porozmawiać. Tak, zaczekam.

Pomoc domowa zerknęła na Eve. Była tak speszona, jak tylko to

możliwe w wypadku androida.

Pomieszczenie zwieńczał wysoki sufit. Dom urządzono elegancko i z

wyczuciem. Klatka schodowa znajdowała się po lewej stronie i była
wyłożona wąskim, nieco wydeptanym czerwonym chodnikiem. Hol zdobił
trójpoziomowy kryształowy żyrandol w odcieniach bladego błękitu.

Eve zrobiła kilka kroków i zerknęła na prawo, do salonu. Na

kremowobiałym kominku stał rząd fotografii. Sądząc po strojach, musiały
przedstawiać rodziców, rodzeństwo i piękną, już na zawsze młodą, żonę
Pelli.

Trzeci mężczyzna z listy, pomyślała. Można by powiedzieć, że

zamieszkiwał dom śmierci.

– Proszę za mną. – Android skromnie złożył przed sobą ręce. – Pan Pella

przyjmie panie, ale jego pielęgniarka życzy sobie, by była to jak najkrótsza
wizyta.

background image

Kiedy Eve nie odpowiedziała, android po prostu odwrócił się i ruszył po

schodach na górę. Zauważyła, że lekko skrzypiały. Jęki i pomruki starości.
Na szczycie schody rozdzielały się na dwie strony. Android skręcił w lewo i
zatrzymał się przy pierwszych drzwiach.

Zapewne okna wychodzą na ulicę, pomyślała Eve. Widać trochę życia.
W pokoju zdecydowanie nie było czuć życia. Jeśli to był dom śmierci, to

znajdowały się w jego głównym salonie.

Olbrzymie łóżko z baldachimem w nogach i głowie było bogato

zdobione rzeźbami cherubinów. Światło ledwo przedzierało się przez
szczelnie zasłonięte wysokie okna.

Leżący w łóżku mężczyzna był blady jak duch. Na twarzy miał maskę

tlenową, nad którą widać było tylko oczy, niemal pozbawione koloru, za to
przepełnione goryczą i wściekłością.

– Czego chcecie?
Jak na chorego miał silny glos, mimo że maska tlenowa utrudniała mu

mówienie. Pewnie napędzało go to, co Eve zobaczyła w jego oczach.

– Proszę zachować spokój. – Pielęgniarka wyglądała na stanowczą i

kompetentną. – Nie wolno się panu denerwować.

– Idź do diabła. – Uciął. – Wynoś się stąd. – Proszę pana...
– Wyjdź! To wciąż ja tu rządzę. Wynocha. A wy? – Wskazał drżącym

palcem Eve. – Czego chcecie?

– Prowadzimy dochodzenie w sprawie zabójstwa kobiety, której ciało

znaleziono w East River Park.

– Pan Młody. Wrócił. Ja też byłem kiedyś panem młodym.
– Słyszałam. – Podeszła bliżej do łóżka. Nie mogła żądać, żeby zdjął

maskę, na dodatek słabe światło całkowicie uniemożliwiało porównanie
jego twarzy z portretem pamięciowym. Ale widziała, że miał białe włosy i
okrągłą twarz. Przyszło jej do głowy określenie „nalana" i pomyślała, że to
od sterydów.

– Zdaje pan sobie sprawę, że została zamordowana w ten sam sposób co

Anise Waters, która pracowała u pana dziewięć lat temu.

– Dziewięć lat. Mrugnięcie okiem albo dożywocie. To zależy, prawda?
– Czas jest rzeczą względną? – zapytała, patrząc mu w oczy.
– Czas to kawał skurwysyna. Sama się przekonasz.
– Kiedyś na pewno.
– Wy, gliny, dziewięć lat temu już mnie oglądaliście. Przyszłyście po to

background image

samo? No to sobie popatrzcie.

– Kiedy ostatni raz wstawał pan z łóżka?
– Wstaję, kiedy mi się podoba. – W jego głosie dało się słyszeć irytację i

urażoną dumę. Staruszek poruszył się i usiadł na łóżku. – Za daleko nie
chodzę, ale wstać jeszcze potrafię, do cholery. Myślicie, że wstałem i
zabiłem tę dziewczynę, a potem sobie porwałem jeszcze parę innych?

– Jest pan dobrze poinformowany, panie Pella.
– A co, u diabła, zostało mi do roboty poza oglądaniem tego przeklętego

ekranu! – Wskazał brodą jeden z monitorów na ścianie naprzeciwko łóżka. –
Wiem, kim jesteś. Glina Roarke'a.

– Ma pan z tym jakiś problem? Uśmiechnął się, ukazując zęby pod

maską.

– A ten człowiek? – Eve wyjęła rysunek. – Zna go pan? Spojrzał na szkic

z lekceważeniem, ale przez sekundę.

Eve dostrzegła w jego oczach coś jeszcze, co pojawiło się, gdy naprawdę

przyjrzał się twarzy z portretu, i w tej samej chwili znikło.

– Kto to?
– Pewnie ten facet lubiący zabijać kobiety. – Twardy opór znów wrócił

na jego twarz, która przybrała wyraz z rodzaju „pieprz się". – Ale to chyba
wasz problem, nie mój.

– Mogę zrobić tak, żeby to był też pański problem. Lubi pan brunetki,

panie Pella?

– Nie mam czasu na kobiety. One nie słuchają człowieka. Umierają nam.
– Służył pan w armii podczas wojen.
– Zabijałem mężczyzn i kobiety. Wtedy to się nazywało bohaterstwem.

A ona akurat była zajęta ratowaniem życia, kiedy ją zabili. Ktoś oczywiście
też powiedział, że to bohaterstwo. Nieprawda. Zabijanie to zabijanie. Potem
już nigdy nie można przestać o tym myśleć.

– Zidentyfikował pan jej zwłoki?
– Nie będę więcej o tym rozmawiał. Proszę nie wspominać więcej o

Therese.

– Czy pan umiera, panie Pella?
– Wszyscy umieramy. – Znów się uśmiechnął. – Tyle że niektórzy z nas

są bliżej mety.

– Co jest pana metą?
– Guz. Już raz go pokonałem i znów od dziesięciu lat z nim walczę. Tym

background image

razem mówią, że mnie pokona. Cóż, zobaczymy.

– Czy możemy się trochę rozejrzeć, skoro już tu jesteśmy?
– Chcesz przeszukać mój dom? – Podniósł się odrobinę. – To nie są

czasy wojen, glino Roarke'a, kiedy ci twojego pokroju mogli robić, co im się
żywnie podobało. Wciąż mieszkamy w Stanach Zjednoczonych pieprzonej
Ameryki. Chcesz przeszukać mój dom? To zdobądź nakaz. A teraz
wynocha!

Dallas stała na ulicy i z rękami na biodrach przyglądała się domowi Pelli.

Po chwili zasłony w sypialni delikatnie się poruszyły.

– Twardy sukinsyn – skomentowała Eve.
– Tak, ale czy wystarczająco twardy?
– Założę się, że tak. Gdyby chciał zabijać, toby zabijał. Poza tym jest

wątek utraconej miłości i pana młodego. Dlaczego te kobiety miałyby żyć i
być szczęśliwe, kiedy on stracił swoją żonę? Żołnierz z czasów wojen.
Potrafi zabijać, robi wrażenie człowieka przepełnionego gniewem. I potrafi
kontrolować.

– Sala szpitalna, maska tlenowa – zastanawiała się Peabody. – Może

udawać.

– Może, ale na pewno wie, że możemy to sprawdzić. Oczywiście jeśli

rzeczywiście umiera, to wystarczy sprawdzić puls. Żaden sędzia nie da nam
nakazu przeszukania domu należącego do starca na łożu śmierci.

– Dallas, włącz rozmowę. Feeney, jak mnie słyszysz?
– Idealnie.
– Przyślij tu paru mundurowych z goglami obserwacyjnymi. Pella nic nie

powiedział, ale coś z nim jest nie tak. Wie o czymś lub o kimś. Zareagował
na widok portretu.

– Już się robi.
– Cienie, widzicie jakiś ogon? – Nada.
– Ja też nie. Dobra, podrzucę Peabody do domu i sama też wracam do

siebie. Popracuję na miejscu. Dallas, wyłączam się.

– Dom, słodki dom?
– Dom, gdzie można zacząć szukać danych o nieżyjącej żonie Pelli.

Informacje, szczegóły, wszystko, co tylko da się znaleźć. Mogę postarać się
o wgląd w jego kartę zdrowia. Sprawdź Dobbinsa.

– Wygląda na to, że dziś też nie będzie bzykania. Eve zignorowała jej

uwagę.

background image

– Ja przyjrzę się chwilowo niedostępnemu Hugh Klokowi. Facet działa

w antykach, a to jak dla mnie oznacza podróże. Sprawdzimy, czy któryś z
nich bywa w operze. Roarke przyjrzy się nieruchomościom. Może te domy
coś oznaczają. Na wszelki wypadek przydadzą nam się wszystkie plany.

Zjechała z chodnika w nadziei, że wyczuje jakiegoś obserwatora, kogoś,

kto przemykał się w korkach tuż za nią. Ale jedyne, co wyczuwała, to ścisk
na ulicy i mrowie pojazdów, które zamieniły śnieg w brudną breję.

Rozdział 17

Zablokuj – powiedziała Eve, gdy brama wjazdowa jej domu zamknęła

się za samochodem. – Oczy i uszy, zatrzymaj. Dallas, koniec łączności.

Zauważyła, że w ich ogrodzie nie było widać tej paskudnej mokrej

chlapy. Cały ogród pokrywał czysty, biały płaszcz śniegu, drzewa zdobiły
ciężkie, mokre futra śnieżne, a ich cudowna rezydencja wyglądała jak
idealny temat pejzażu z zimowym krajobrazem. I jak na obrazie panowała tu
absolutna marcowa cisza.

Eve wysiadła z samochodu i mimo że wciąż panował chłód, pomyślała,

że Peabody chyba miała rację. Może i wiosna jest blisko.

Ledwo weszła do domu, w holu zmaterializował się Summerset, a tuż za

nim gruby kocur sir Galahad.

– Mam przekazać, że Roarke wróci trochę później. Wygląda na to, że

jego interesy wymagają, by nadrobił nieco czas, który poświęcił waszym
interesom.

– Jego wybór, strachu na wróble. – Rzuciła płaszcz na kolumnę.
– Widzę krew na spodniach.
Zerknęła na nogawkę. Prawie zapomniała o ukąszeniu przez tamtego

małego złodziejaszka.

– Już zaschła.
– W takim razie nie pobrudzi podłogi – odparł spokojnie. – Mavis

prosiła, by przekazać, że nie zdołała zidentyfikować peruki, ale obie z Triną
są blisko zidentyfikowania kremów do ciała. Obstawiają trzy marki.
Informacje są na biurku w gabinecie.

Eve wspięła się dwa stopnie wyżej, nie tylko po to, by szybciej dotrzeć

na piętro, ale głównie, by móc patrzeć na niego z góry.

background image

– Wyjechały?
– W południe. Leonardo wrócił. Zorganizowałem im transport do domu.

Trina zamieszka u nich do czasu, aż sprawa się wyjaśni.

– Dobrze. W porządku. – Weszła kolejne dwa stopnie wyżej i zatrzymała

się. Summerset był strasznie upierdliwy i sztywny, ale musiała przyznać, że
w jego głosie brzmiała troska. Mimo licznych wad, o których nie warto było
nawet wspominać, miał jakąś ogromną i niewytłumaczalną słabość do
Mavis.

– Nie mają powodu do niepokoju – powiedziała, patrząc mu prosto w

oczy. – Ta sprawa ich nie dotyczy.

Pokiwał tylko głową, więc Eve poszła na górę. Galahad pobiegł za nią.
Zajrzała do sypialni i tylko rzuciła okiem na ogromne, miękkie łóżko.

Wiedziała, że gdyby położyła się choć na chwilę, już by się dziś nie
podniosła. A taka możliwość nie wchodziła w grę. Rozebrała się więc,
umieściła broń i podsłuch, który miała przyklejony nad kostką, odznakę i
elektronikę na toaletce, po czym włożyła szorty i koszulkę na ramiączka.

Zaczęła skubać plaster na łydce, ale szybko zmieniła zdanie. Jeśli go

odklei i zobaczy ranę, noga znów zacznie ją rwać.

Teraz potrzebowała solidnej porcji wysiłku, który oczyściłby jej umysł i

ożywił ciało.

Galahad najwyraźniej miał inny pomysł na wykorzystanie czasu, bo

zdążył zwinąć się w kłębek i zapaść w głęboki sen.

– To dlatego jesteś taki gruby – powiedziała do niego. – Jesz, śpisz,

trochę się pokręcisz po domu, potem znów coś zjesz i znowu chwilę pośpisz.
Chyba każę Roarke'owi zamontować dla ciebie ścieżkę zdrowia gdzieś na
dole. Zrzucisz trochę tłuszczu.

W odpowiedzi kocur ziewnął szeroko i z powrotem zamknął oczy.
– Jasne, śmiało, zignoruj mnie. – Weszła do windy i zjechała na dół do

siłowni.

Przebiegła trzy kilometry, włączywszy swój ulubiony program „plaża".

Pod stopami czuła piasek, powietrze pachniało morzem, przed oczyma
przesuwały się morskie fale, których szum przyjemnie ją uspokajał.

Zakończyła bieg w stanie przypominającym trans i podeszła do

ciężarów. Spocona i zadowolona zakończyła sesję ćwiczeniami
rozciągającymi, po czym ruszyła pod prysznic.

Może noga zaczęła ją bardziej rwać, ale i tak to było lepsze od drzemki,

background image

wmawiała sobie Eve. Choć musiała przyznać, że kot chrapiący na łóżku
wyglądał na cholernie zadowolonego. Włożyła luźne spodnie, czarną bluzę,
która ku jej zaskoczeniu okazała się z czystego kaszmiru, oraz grube
skarpety. Wzięła teczkę z dokumentami i udała się do swojego gabinetu.

Zaprogramowała cały dzbanek kawy. Pijąc pierwszy kubek, uzupełniła

dane na schematach, chwilę krążyła po pokoju, po czym podeszła do tablic.
Długo patrzyła w oczy mordercy ze szkicu Yancy'ego.

– Wróciłeś do domu, żeby umrzeć? Ted, Ed, Edward, Edwin? Chodzi ci

o czas, o zamknięcie kręgu, o śmierć? To twój własny, prywatny spektakl,
tak?

Znów zaczęła krążyć między tablicami i wpatrywać się w twarze ofiar.
– Wybrałeś je, użyłeś, a potem wyrzuciłeś. Ale one wszystkie kogoś

reprezentują. Kogo? Kim dla ciebie była? Matką, kochanką, siostrą, córką?
Zdradziła cię? Rzuciła? Odtrąciła?

Przypomniała sobie coś, co powiedział Pella, i wykrzywiła się.
– A może umarła? Albo gorzej, odebrano ci ją? Zabito? Czy to reakcja

na jej śmierć?

Przyglądała się własnej twarzy na identyfikatorze, który wpięła obok

zdjęć tamtych kobiet. Zastanawiała się, co widział, kiedy na nią patrzył.
Tym razem to nie była kolejna ofiara, ale przeciwnik. To coś nowego, nie?
Polowanie na myśliwego.

Wielki finał. Tak, Mira może mieć rację. Niespodziewany zwrot akcji

pod sam koniec przedstawienia. Oklaski, kurtyna.

Nalała sobie drugi kubek kawy, usiadła i położyła nogi na stole. A może

to nie tylko wielbiciel opery. Wykonawca? Sfrustrowany śpiewak albo
kompozytor...

Wykonawca nie pasował jednak do profilu, uznała po namyśle. To

wymagało wielu prób, pracy w zespole, słuchania poleceń. Nie, to nie jego
styl.

Kompozytor? Już prędzej. Większość twórców pracuje przez długi czas

w samotności. Zajmują się słowami lub muzyką.

– Komputer, otwórz wszystkie bieżące dane i oblicz następujące serie

prawdopodobieństw. Jakie jest prawdopodobieństwo, że sprawca powrócił
do Nowego Jorku, wybrał za cel porucznik Eve Dallas i pragnie dokończyć
coś, co uważa za swoje dzieło?

– Jakie jest prawdopodobieństwo, że pragnienie wypływa ze

background image

świadomości, iż zbliża się moment jego śmierci, lub z tego, że planuje
samobójstwo?

– Uwzględniając fakt, że podaje adresy oper jako własne, jakie jest

prawdopodobieństwo, że może być zawodowo związany z operą?

– Uwzględniając fakt, że sprawcy zdarzają się okresy wyciszenia, jakie

jest prawdopodobieństwo, że zażywa środki chemiczne, które tłumią lub
pobudzają pragnienie zabijania?

Przyjąłem.

Wstrzymaj, wciąż myślę. Jakie jest prawdopodobieństwo, że ofiary

reprezentują osobę związaną ze sprawcą, która w przeszłości była
torturowana lub zabita przy użyciu wykorzystywanych przez niego metod?
Rozpocznij obliczenia.

Przyjąłem. Przetwarzam dane.

Eve oparła się wygodniej, zamknęła oczy i upiła łyk kawy.
Zaczekała, aż komputer przefiltruje dane, a potem wgryzła się w nie, by

w końcu na podstawie rezultatów sformułować nowe pytania. Następnie zaś
po prostu zaczęła nad tym wszystkim myśleć.

Kiedy Roarke wszedł do gabinetu, pierwsze, co zauważył, to jej nogi na

stole. Eve w dłoni trzymała kubek z kawą, miała zamknięte oczy i obojętny
wyraz twarzy. Kot wszedł tuż za nim i od razu rzucił się na miękki fotel, nie
czekając, aż ktoś mu go zajmie. I natychmiast zapadł w zdrowy sen, jakby
wyczerpało go przechodzenie z jednego pomieszczenia do drugiego.

Roarke ruszył w kierunku Eve, ale gdy spojrzał na tablice, zamarł w

bezruchu. Gdyby ktoś uderzył go w klatkę piersiową metalowym prętem, nie
zabolałoby tak bardzo, jak widok jej twarzy wśród zdjęć zabitych i
zaginionych kobiet.

Z wrażenia aż zaparło mu dech w piersi. Po prostu na moment uszło z

niego życie, gdy wyobraził sobie siebie bez niej. I nagle energia wróciła.
Wstrząsnęła nim wściekłość. Jego dłonie zacisnęły się bezwiednie. Widział,
jak rozwalają twarz człowieka, który patrzył na Eve jak na swoją zdobycz,
jak na najcenniejsze trofeum w kolekcji. Poczuł, że jego pięści zatapiają się
w ciele mordercy, widział pękające kości i krew.

background image

Wrażenie było tak realne, że pozostawiło fantom bólu w kostkach.
To nie było jej miejsce. Nigdy nie będzie. Nie należała do tej ohydnej

galerii śmierci.

A jednak sama się tam umieściła, uświadomił sobie. Powiesiła swoje

zdjęcie między innymi ofiarami. Z zimną krwią, pomyślał. Jego policjantka,
jego żona, jego cały świat. Ze spokojem i opanowaniem zestawiała dane i
fakty, nawet jeśli to jej życie było częścią układanki.

Nakazał sobie spokój, chcąc zrozumieć, dlaczego wyznaczyła tam sobie

miejsce. Musiała zobaczyć całościowy obraz, dopiero wtedy mogła w pełni
go pojąć.

Odwrócił wzrok od tablicy i spojrzał na Eve. Była dokładnie w tej samej

pozycji, w jakiej ją tu zastał. Wygodnie rozparta w fotelu i spokojna.
Bezpieczna.

Podszedł do niej. Czuł wciąż wściekłość i strach, gdy zapragnął porwać

ją w ramiona, objąć mocno i trzymać. Zamiast tego sięgnął po kubek, który
ściskała w dłoni.

– Zrób sobie swoją – mruknęła i otworzyła oczy. Nie spała, uświadomił

sobie.

– Mój błąd. Zdawało mi się, że śpisz w pracy.
– Myślę, kolego. Nie słyszałam, jak wszedłeś. Jak leci?
– Nie najgorzej. Trochę popływałem i wziąłem prysznic, żebym mógł

nadal udawać, że jestem człowiekiem.

– Tak, ja też pobiegałam po plaży, a potem poprzerzucałam trochę

żelaza. To zawsze działa. A potem zajęłam się obliczaniem
prawdopodobieństw i przeglądaniem danych. Muszę napisać raport, a potem
zrobić jeszcze parę obliczeń, a kiedy...

– Potrzebuję dziesięciu minut – przerwał jej.
– Hm?
– Dziesięć minut. – Wziął od niej kubek, odstawił na bok, a potem wziął

Eve za rękę i podniósł z fotela. – Tylko ty i ja.

Uniosła brwi, gdy odciągnął ją od biurka.
– Dziesięć minut? Nie ma się czym chwalić, asie.
– Nie miałem na myśli seksu. – Wziął ją w ramiona i zaczął się powoli

kołysać. Rozpoznała w tym spokojny, łagodny taniec. – Albo niezupełnie to.
Potrzebuję dziesięciu minut z tobą – powtórzył, przysuwając się do niej. –
Tylko tyle. Bez niczego i nikogo.

background image

Odetchnęła głęboko i poczuła delikatny zapach mydła na jego skórze.
– Dobrze się zapowiada. – Dotknęła ustami jego ust i przechyliła głowę.

– I dobrze smakuje.

Przesunął palcem po jej policzku aż do dołeczka w brodzie i musnął

ustami jej wargi.

– Rzeczywiście. Jest takie jedno miejsce, które znam. – Delikatnie

odwrócił jej głowę i pocałował Eve tuż poniżej ucha. – Dokładnie tu.
Perfekcyjne.

– Tylko to jedno?
– No cóż, są też inne, ale to lubię najbardziej.
Uśmiechnęła się, a potem oparła głowę na jego ramieniu – jej ulubionym

miejscu na jego ciele – i pozwoliła się poprowadzić w tym spokojnym tańcu.

– Roarke.
– Hm?
– Nic. Po prostu lubię to mówić.
Jego dłoń gładziła jej plecy w górę i w dół.
– Eve – powiedział. – Masz rację, to bardzo przyjemne. Kocham cię. Nie

ma nic bardziej doskonałego.

– Słuchanie tego też jest niczego sobie. Ale wiedza jest najlepsza. –

Podniosła głowę i jeszcze raz pocałowała go w usta. – Kocham cię.

Zakończyli taniec tak, jak go zaczęli. Z jego brwiami przy jej brwiach.
– Tak – wymruczał. – O to mi chodziło. – Odsunął się i uniósł jej dłoń

do ust.

Tylko on to potrafił – sprawiał, że wszystko w niej wirowało. Jego ciepłe

wargi na jej skórze, jego cudowne, dzikie, niebieskie oczy wpatrujące się w
ich złączone dłonie budziły w niej pragnienie, by ta chwila trwała sto
dziesięć minut. Byle on był przy niej.

– To cholernie dobre – powiedziała.
– Przygotuję nam coś do jedzenia – zaproponował. – A ty opowiesz mi o

tych prawdopodobieństwach.

– Ja zajmę się kolacją, teraz moja kolej. A ty, jak chcesz, to sam zobacz.
Odsunęła się i odwróciła. I ujrzała to, co on musiał zobaczyć, gdy tu

wszedł: swoje zdjęcie na tablicy.

– Och, Jezu Chryste. – Przerażona chwyciła się za włosy i szarpnęła. –

Posłuchaj, to było głupie. Jestem idiotką, powiesiłam je tu tylko po to...

– Nie mów, że jesteś idiotką. To nieprawda, przynajmniej w większości

background image

przypadków – odparł spokojnym, chłodnym tonem. – Sam z rozkoszą
poinformuję cię, jeśli zaczniesz się zachowywać jak idiotka. Nie ma
problemu.

– Tak, wiem, już mi to kiedyś wyjaśniłeś. A to miało tylko...
Znów urwała, bo podniósł w górę rękę.
– Umieściłaś się tam, bo chcesz być obiektywna. Co więcej, musisz

zobaczyć siebie jego oczyma. Nie taką, jaką jesteś, ale taką, jaką on cię
widzi. Jeśli tego nie zrobisz, to znaczy, że jesteś nieostrożna.

– Słusznie, tak. – Włożyła ręce do kieszeni. – Trafnie to ująłeś. Nie

przeszkadza ci to?

– A czy tobie pomoże świadomość, że mi to przeszkadza? Raczej nie.

Więc muszę sobie jakoś z tym radzić. I zabiję go, jeśli cię skrzywdzi.

– Hej, hej.
– Nie mam na myśli wyjścia do ogrodu i nabicia mu kilku siniaków i

guzów czy pogryzienia – dodał, spoglądając na jej nogę. – Z alarmującą
regularnością sama ściągasz na siebie takie przypadki.

– Jakoś sobie z tym radzę – odburknęła dziwnie urażona. – Ty też trochę

zebrałeś, kolego. – Zmrużyła złowrogo oczy, gdy podniósł w górę palec. –
Och, nienawidzę, kiedy to robisz.

– Szkoda. Jeśli zdoła zmylić twoją czujność i wykiwać mnie oraz

wszystkich innych i zrobi ci jakąś krzywdę, to zabiję go gołymi rękami.
Musisz się z tym pogodzić, bo właśnie to, jaki jestem i jaka jesteś ty,
sprawiło, że twoje zdjęcie znalazło się na tej tablicy.

– Nie zmyli mojej czujności.
– Więc nie będziemy mieli problemu, prawda? Co jest na kolację?
Chciała się kłócić, ale nie mogła znaleźć argumentów. Wzruszyła

ramionami i poszła do kuchni.

– Mam ochotę na kraby.
Roarke był irytujący. W jednej chwili całował ją po rękach i rozczulał do

miękkości tym romantycznym gestem, a za moment zapowiadał, że zabije z
zimną krwią, i mówił to chłodnym głosem, który wydawał się bardziej
przerażający niż miotacz przystawiony do skroni.

A najlepsze było to, myślała, że obie te rzeczy robił z absolutnym

przekonaniem.

Ignorując kota, który sugestywnie trącał ją nosem, zamówiła spaghetti z

klopsikami, oparła się o kuchenny blat i westchnęła. Może i był irytujący,

background image

skomplikowany, niebezpieczny i trudny, ale kochała każdy element tej
układanki.

Ponieważ Galahad objawiał coraz większą natarczywość, odstąpiła mu

po kawałku mięsa z obu talerzy – jak sprawiedliwość, to sprawiedliwość – i
przeszła z kolacją do gabinetu. Zauważyła, że Roarke dobrze zinterpretował
kraby jako spaghetti i otworzył czerwone wino. Siedział przed jej
komputerem i ze szklaneczką w dłoni przeglądał dane.

– Ciebie też może skrzywdzić. – Eve postawiła talerze na biurku. –

Wtedy to ja go zabiję.

– Pasuje. Padło tu kilka ciekawych stwierdzeń, pani porucznik. – Roarke

fachowo nakręcił makaron na widelec. – Interesujące wyniki procentowe.

– Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Mira trafiła z powodami, dla

których wrócił do Nowego Jorku. I że ja jestem celem. Poza tym, że jest
zawodowo związany z operą. Ale do tego ostatniego nie jestem przekonana.

– Dlaczego?
– Bo to musi być pracochłonne. Wymaga skupienia, energii,

poświęcenia. I w większości przypadków współpracy w ludźmi. Owszem, to
zostało uwzględnione w obliczeniach – powiedziała, przyglądając się
wynikom na ekranie – ale gdy się nad tym dokładniej zastanowiłam, to jakoś
mi to nie gra. On nie jest zawodnikiem grającym w drużynie. Obstawiam, że
woli spokój. W jakimś sensie te zabójstwa można uznać za jego
przedstawienia, ale ja patrzę na nie inaczej. To coś bardziej intymnego, tylko
między nim i ofiarą. Do czasu, aż skończy.

– Duet.
– Duet. Hm. – Rozważała to przez chwilę. – Tak, słusznie, duet,

zgadzam się. Mężczyzna i kobieta. Dynamika na niezwykle osobistym
poziomie. Występ, tyle że bez publiczności, zbyt intymny, by się z nim
ujawniać. Cały czas myślę, że w przeszłości musiało go łączyć coś
intymnego z kobietą, którą one wszystkie reprezentują. Tak, tworzyli duet.

– I jego partnerka została zabita.
– Jego pociąg się wykoleił. Dlatego podejrzewam, że stosuje leki, które

wyciszają go przez dłuższe okresy, lub przeciwnie, zażywa coś, co pozwala
mu się uwolnić na krótki czas. Tu komputer się ze mną zgadza. Szukam
leków, które hamują mordercze popędy. Jeśli jest chory, tak jak zakładamy,
to może brać leki. Znasz Tomasa Pellę?

– Nazwisko nic mi nie mówi, nie.

background image

– A on chyba cię zna.
– Znam bardzo wiele osób.
– Jeszcze więcej zna ciebie, wiem. Kiedyś był właścicielem restauracji w

Little Italy. Sprzedał ją dziewięć lat temu, krótko po tym, jak zaczęły się
zabójstwa.

– Możliwe, że ją wykupiłem. Sprawdzę.
– A Hugh Klok, handlarz antykami? Kupujesz dużo staroci.
– Też pierwsze słyszę.
– Sprawdzę go. Jeden ze świadków, których Newkirk pamiętał z

poprzedniego śledztwa, to facet zajmujący się wypychaniem martwych
zwierząt.

– Co jak zwykle budzi pytanie: po jaką cholerę?
– Tak, dokładnie. – Eve przeniosła wzrok na Galahada, który po

skończonej kolacji zaszedł do jej gabinetu i właśnie zabrał się do mycia. –
Pomyśl, chciałbyś, żeby... No wiesz, jak już wykorzysta wszystkie
dziewięć?

– Na miłość boską, nigdy! Dla nas byłoby to... odrażające, nieprawdaż?

A dla niego cholernie poniżające.

– Tak, też tak uważam. Ten wypychacz zwierząt spodobał mi się ze

względu na symbolikę. Dom śmierci i te inne bzdety. Ale jest czysty. Od
czterech lat mieszka na Vegas II. Wyprowadził się. To jak, chcesz posłuchać
o tych dwóch i tym trzecim, Dobbinsie, którego dziś przesłuchałam?

– Jestem pewien, że to równie fascynujący temat do rozmowy podczas

kolacji co filozofia wypychania zwierząt i martwe koty. Mów.

W swoim mieszkaniu w śródmieściu Peabody i McNab pojedynkowali

się przy komputerach. Ponieważ on najlepiej koncentrował się w hałasie, a
jej to nie przeszkadzało, cały salon aż dudnił od rytmu trash rocka i
rewizjonistycznego rapu. Delia, pochylona nad swoim sprzętem,
przeprowadzała skomplikowane wyszukiwanie, próbując nie zwracać uwagi
na głośną muzykę. McNab wiercił się jak pobudzone szczenię, na zmianę to
rzucając komendy, to wykrzykując fragmenty tekstów.

Nie wiedziała, jak można wydajnie pracować w takich warunkach, ale

wiedziała, że radził sobie znakomicie.

Oba miejsca tonęły w opakowaniach i resztkach chińskiego jedzenia,

które wcześniej zamówili. Peabody od razu pożałowała, że nie oparła się
ostatniemu krokiecikowi.

background image

Kiedy wreszcie znalazła informację, której szukała, w jej oczach

pojawiły się łzy, a to oznaczało, że była przemęczona i drastycznie spadło
jej opanowanie.

– Hej, hej, Peabody! – McNab zauważył emocje na jej twarzy. – Muzyka

stop. Komputer, zapisz i pauza. Co się stało, kochanie?

– Jakie to smutne. Strasznie mnie przygnębiło.
– Ale co? – Był już przy niej, najpierw ją poklepał, a potem zaczął

masować jej ramiona.

Całkiem niezły układ, fajnie mieć kogoś, kto cię pocieszy, gdy

człowiekowi siadają nerwy, pomyślała.

– Znalazłam Therese. Therese Di Vecchio Pella. Żonę Tomasa Pelli,

jednego faceta, z którym rozmawiałyśmy dziś z Dallas.

– Tak, wiem, koleś z notatek starego Newkirka, z poprzedniej rundy.
– Pobrali się w kwietniu. Oboje służyli w armii. On był kapralem, a ona

sanitariuszką. Tylko zobacz... – Popukała palcem w ekran monitora. – W
lipcu została przeniesiona w tę okolicę, na granicy SoHo i Tribeki. Wybuch,
ofiarami byli głównie cywile. Choć nadal trwał ostrzał, ona tam poszła.
Miała opaskę z czerwonym krzyżem, symbol służb sanitarnych, ale i tak
trafił ją snajper, kiedy próbowała dotrzeć do rannego. Miała tylko
dwadzieścia lat. Ratowała rannych, a tamci ją zabili.

Oparła się na fotelu i przetarła oczy pięściami.
– Sama nie wiem, tak mnie to jakoś rozwaliło. Zobacz, mimo wszystko

masz nadzieję, wierzysz i w środku takiego piekła wychodzisz za mąż. A za
chwilę już cię nie ma. Próbujesz pomagać ludziom, a tu nagle pstryk! i cię
nie ma. Miała tylko dwadzieścia lat.

McNab pochylił się i pocałował ją w czubek głowy.
– Chcesz, żebym się tym zajął?
– Nie. Rozmawiałyśmy dziś z tym staruszkiem. W sumie to nie jest aż

taki stary, a wydawał się starszy od samego Mojżesza. Wiesz, leżał w łóżku,
z maską tlenową. A potem czytam o tym wszystkim i rozmyślam, jaki był
wtedy młody i jak kochał tę dziewczyn ę. Tylko... była zbyt młoda.

– Kochanie, wiem, że ci ciężko, ale...
– Nie, nie. To znaczy tak, jest ciężko, ale ona była za młoda, żeby to było

źródło naszego wzorca zachowania. – Choć łzy tkwiły jeszcze pod jej
rzęsami, Peabody zdążyła już o nich zapomnieć. – Miała tylko dwadzieścia
lat, a najmłodsza ofiara naszego sprawcy skończyła dwadzieścia osiem.

background image

Wybiera dziewczyny w wieku dwudziestu ośmiu – trzydziestu trzech lat. A
więc Therese Pella zmarła zbyt młodo, co najprawdopodobniej wyklucza
Pellę jako podejrzanego.

– Na serio brałyście go pod uwagę?
– Jest w odpowiednim wieku, ta sama budowa, związki z wojnami

miejskimi, prywatny dom i – o ile wiesz, co to znaczy – jest rozgoryczony.
Ma guza, a przynajmniej tak utrzymuje. Dallas to sprawdza. Stracił młodą
żonę, śliczną brunetkę. Panna młoda i pan młody. Ale poza tym już nic się
nie zgadza.

Peabody opadła na oparcie i pokręciła głową, patrząc na dane na ekranie.
– Nie pasuje do modelu zachowania. Zginęła od strzału snajpera, nie od

tortur. W chwili śmierci była osiem lat młodsza od najmłodszej ofiary
naszego sprawcy. Nie pasuje do profilu. Ale, jak powiedziała Dallas, coś tu
jest nie tak. Kiedy z nim rozmawiałyśmy, zareagował na widok portretu.

– Może coś wie. Może ma jakieś powiązania.
– Możliwe. Muszę przesłać to Dallas, a potem poszukać czegoś więcej o

Pelli.

– Pomogę ci. – McNab jeszcze raz pomasował jej ramiona, a potem

zaczął się bawić końcówkami jej włosów. – Już lepiej?

– Tak. Zdaje się, że za mało śpię i mam za dużo na głowie.
– Powinnaś zrobić sobie przerwę.
– Może sobie zrobię. – Znów przetarła pięściami oczy, ale tym razem po

to, by pokonać zmęczenie, a nie łzy. – Gdyby nie było tak zimno, poszłabym
na spacer, żeby się trochę dotlenić i rozruszać.

– Nie wiem jak z tlenem, ale mogę ci pomóc się rozruszać – powiedział,

gdy wstała, i z uśmiechem położył jej rękę na udzie.

– Tak? – Jej oczy zabłysły, a libido zaczęło tańczyć. – Masz ochotę?
– Pozwól, że zamiast odpowiedzi zerwę z ciebie ubranie. Pisnęła ze

śmiechem, gdy przewrócili się na podłogę.

– Wiesz, myślałam, że między nami już nic nie kwitnie, że przestało

iskrzyć.

– Wszystko mi kwitnie jak trzeba – zapewnił ją, ściągając z niej sweter.
Zsunęła mu z bioder spodnie, żeby przekonać się na własne oczy.
– Rzeczywiście.
– A co do iskier. – Przywarł ustami do jej warg w tak gorącym

pocałunku, że wyobraziła sobie dym wychodzący jej uszami. – Jeszcze

background image

trochę, a podpalimy mieszkanie.

Gdy położył rękę na jej piersi, w jego oczach zobaczyła rozmarzenie i

poczuła, jak napinają jej się mięśnie brzucha.

– Mm, Peabody, najbardziej kobieca z kobiet. Zobaczmy, co by tu

można zapalić.

Później, dużo później, Eve studiowała dane, które Peabody wysłała do

jej domowego komputera.

– Ma rację – mruknęła pod nosem. – Za młoda, nie ta metoda. Dobbins

wydaje mi się zbyt niechlujny i niezainteresowany. Za to Klok zdaje się
prowadzić bardzo uporządkowane życie. Ale coś w tym musi być, tylko ja
jeszcze tego nie widzę.

– Może byłoby ci łatwiej to zobaczyć, gdybyś się porządnie wyspała.
Ale ona tylko podeszła do swoich tablic.
– Opera. Co z karnetami do opery?
– Mam listę osób, które wykupiły karnety na cały sezon do Met. Na razie

nic ciekawego, ale spróbuję z innymi teatrami.

– On zmienia nazwiska i dane osobowe. Potrafi się świetnie ukrywać.

Ciekawe, gdzie się tego nauczył. Metody tortur. Podobno tajne służby
stosują tortury podczas swoich operacji.

– Z tego, co w kwestii tortur donosi moje źródło, to z tamtego okresu nie

pozostał przy życiu nikt, kto działał w tym biznesie. Nikt z zawodowców nie
dorabia sobie na boku, polując na młode brunetki.

– Cóż, warto było spróbować – mruknęła Eve. – To może być ktoś

powiązany z tajnymi służbami. Ktoś, kto w przeszłości uczestniczył w
operacjach militarnych lub paramilitarnych. Przecież gdzieś musiał się tego
nauczyć, a potem tylko rozwinął umiejętności. Może potrafi manipulować
danymi.

– Ewentualnie ma związki lub opłaca kogoś, kto nimi manipuluje –

przypomniał jej Roarke.

– Hm, to też możliwe. Więc tak, po co torturujemy ludzi?
– Dla uzyskania informacji.
– Tak, przynajmniej z pozoru. Co jeszcze? Podnieta, zboczenie

seksualne, ofiara rytualna.

– Eksperymenty. Sprawdzone i realistyczne uzasadnienie zadawania

bólu.

Eve spojrzała na niego.

background image

– Zdobywanie informacji i dewiacje seksualne odpadają. Nie mam

najmniejszych wątpliwości, że czerpie przyjemność z zadawania bólu, ale w
tym musi być coś jeszcze. To jakiś rytuał, ale niemający nic wspólnego z
żadną chorą religią ani kultem. Zostają więc eksperymenty – powtórzyła. –
Pasuje. Weź pod uwagę, że jest w tym świetny. To wyspecjalizowany
oprawca. Nie robi bałaganu i jest niezwykle precyzyjny. Pytam jeszcze raz:
gdzie się tego nauczył? – I wracasz do wojen miejskich.

– Wiele dróg tam prowadzi. Ktoś go tego nauczył lub gdzieś studiował.

Robił doświadczenia, zanim zaczął ten eksperyment. Ale nie tu, nie w
Nowym Jorku.

Eve krążyła przy tablicy, rozważając wszystkie aspekty.
– Sprawdziliśmy to poprzednim razem. Teraz też szukaliśmy kobiet w

tym typie przez Biuro Osób Zaginionych. A jeśli eksperymentował gdzie
indziej? Jeśli celowo okaleczał zwłoki, żeby wyeliminować podobieństwo,
lub pozbywał się ich w inny sposób?

– Będziesz musiała przeprowadzić globalne wyszukiwanie okaleczonych

zwłok i zaginionych kobiet w typie jego ofiar.

– Może nie zawsze był taki ostrożny. Jeśli coś znajdziemy... w końcu

przecież mógł gdzieś zostawić jakiś ślad. – Zatrzymała się i wbiła wzrok w
portret mężczyzny, na którego polowała. – Udoskonalał swój fach, szukał
metody. Prowadziliśmy globalne poszukiwania, ale może nie sięgaliśmy
wystarczająco głęboko w przeszłość.

– Zaraz się do tego zabiorę. Zrobię to szybciej – powiedział, zanim Eve

zdążyła zaprotestować. – Wyszukiwanie będzie trwało, a my, w
oczekiwaniu na rezultaty, z którymi będziesz mogła popracować, chwilę się
prześpimy.

– W porządku, zgoda.
Sny pojawiały się w niewyraźnych strzępach, jakby pływała we mgle,

która rwała je i łączyła od nowa. Zegar tykał bezlitośnie.

Przez niekończące się tykanie słyszała odgłosy bitwy. Ostrzał,

pomyślała. Miotacze, pociski, przerażone krzyki walczących mężczyzn i
kobiet.

Czuła zapach krwi, dymu, palonych ciał. Masakrze towarzyszył mdląco

słodki aromat.

Gdy obraz zaczął robić się coraz wyraźniejszy, zrozumiała, że bitwa

rozgrywała się na scenie. Dziwne, wystylizowane dekoracje miały

background image

symbolizować miasto. Budynki, wszystkie czarno-srebrne, pochylały się nad
białymi ulicami, które krzyżowały się pod niewyobrażalnymi kątami lub
nagle okazywały się ślepe.

Postaci na scenie ubrane były w połyskujące, kosztowne kostiumy.

Unurzane we krwi, wirowały w kłębach dymu, mordując się wzajemnie.

Przyglądała się temu z zainteresowaniem, siedząc w bogato zdobionej

loży. Poniżej, w kanale dla orkiestry, pośród kłębiących się zwłok, muzycy
grali na swoich instrumentach jak szaleni. Ich palce ociekały krwią od
ostrych jak brzytwa strun.

Dopiero po jakimś czasie uświadomiła sobie, że krzyki ze sceny to był

śpiew. Zacięty, agresywny, morderczy. Wojna nigdy nie była inna.

– Trzeci akt prawie się kończy.
Odwróciła się i spojrzała w twarz zabójcy, który z kieszeni czarnego

smokingu wyjął ogromny stoper.

– Nie rozumiem. Tu jest tylko śmierć. Kto pisze takie rzeczy?
– Śmierć, tak. Namiętność, siła, życie. Wszystko prowadzi do śmierci,

nieprawdaż? Kto miałby lepiej o tym wiedzieć od ciebie?

– Zabójstwo to co innego.
– Och, tak. To sztuka. Zabójstwo jest zamierzone. Zabójstwo odbiera

śmierć z rąk losu, daje władzę temu, kto kreuje śmierć. Temu, kto czyni z
niej dar.

– Jaki dar? Jak zabójstwo może być darem?
– To... – Wskazał na scenę, na której sanitariusze kładli na noszach

zmasakrowane ciało kobiety o zakrwawionych ciemnych włosach. – To jest
nieśmiertelność.

– Nieśmiertelność jest dla zmarłych. Kim była za życia?
Uśmiechnął się.
– Czas dobiegł końca. – Zatrzymał stoper i nagle na scenie zapadła

ciemność.

Eve zerwała się na łóżku, z trudem łapiąc oddech. Wciąż pozostając na

granicy snu i jawy, zasłoniła uszy, by zagłuszyć tykanie.

– Dlaczego to nie chce się uciszyć?
– Eve. Eve. To twój komunikator. – Roarke chwycił ją za nadgarstki i

delikatnie oderwał jej ręce od uszu. – To twój aparat.

– O Jezu. Zaczekaj. – Potrząsnęła głową, próbując wrócić do

teraźniejszości. – Zablokuj obraz – poleciła i dopiero wtedy odebrała. –

background image

Dallas.

– Uwaga, meldunek. Porucznik Eve Dallas zgłosi się w Union Square

Park, przy Park Avenue. Znaleziono zwłoki niezidentyfikowanej kobiety.
Widoczne ślady tortur.

Eve odwróciła głowę i spojrzała na Roarke'a. Ich oczy się spotkały.
– Przyjęłam. Powiadomić detektyw Delię Peabody, wezwać doktora

Morrisa. Procedura specjalna: powiadomić komendanta Whitneya i doktor
Mirę. Jestem w drodze. Dallas, koniec.

– Jadę z tobą – powiedział Roarke, wstając. – Wiem, że się ze mną nie

założysz, ale to będzie Gia Rossi. A ja jadę z tobą.

– Przykro mi.
– Ach, Eve. – Jego ton się zmienił, złagodniał. – Mnie też.

background image

Rozdział 18

Tak jak Eve wydało się wcześniej, że ich zasypany śniegiem ogród to

dobry temat dla malarstwa krajobrazowego, tak Roarke'owi miejsce zbrodni
przypominało sztukę teatralną. Mroczny dramat z nieustannie
przemieszczającymi się postaciami i głośną ścieżką dźwiękową
skoncentrowany wokół jednej, głównej bohaterki.

Białe prześcieradło na białym śniegu i leżące na nim białe ciało z

ciemnobrązowymi włosami lśniącymi w ostrym świetle. Wydało mu się, że
rany widoczne na bladej skórze to jej krzyk.

Stała tam też jego żona, w długim czarnym płaszczu, bez czapki i

oczywiście bez rękawiczek; tym razem oboje o nich zapomnieli. Dyrektor
teatru, pomyślał, a jednocześnie główna aktorka. Reżyser i autorka
ostatniego aktu.

Był pewien, że przepełniał ją żal i gniew, oplecione – jak wstążką –

poczuciem winy. Ten skomplikowany bagaż emocji był ukryty bardzo
głęboko, znajdował daleko od jej chłodnego, kalkulującego umysłu i
surowego spojrzenia.

Obserwował, jak rozmawiała z ekipą zabezpieczającą miejsce zbrodni, z

funkcjonariuszami, z detektywami, którzy pojawiali się i znikali z zimowej
sceny. Chwilę później pojawiła się niezawodna asystentka Peabody, okutana
w grubą kurtkę i kolorowy szalik. Wraz z Eve pochyliły się nad pozbawioną
życia bohaterką, na której skupiło się bezduszne światło reflektorów.

– Za daleko – odezwał się za jego plecami McNab.
Roarke na chwilę oderwał wzrok od sceny i spojrzał na niego.
– Co?
– Byliśmy za daleko. – Okręcony długim kolorowym szalikiem McNab

włożył ręce do głębokich kieszeni jasnozielonej kurtki. – Poruszamy się
wieloma drogami w wielu różnych kierunkach. Zdawało nam się, że się
przybliżamy, ale dla Gii Rossi byliśmy za daleko. Za daleko, żeby jej
pomóc. To takie ciężkie. I boli.

– To fakt.
Roarke nie mógł uwierzyć, że kiedyś – całe życie temu – naprawdę

uważał, że gliniarz jest niezdolny do uczuć, że taką ma naturę. Jak to było
możliwe? Kiedy poznał Eve, przekonał się, że był w błędzie. Bardzo się

background image

mylił. A teraz stał w milczeniu i słuchał aktorów wypowiadających swoje
kwestie.

– Czas zgonu pierwsza trzydzieści nad ranem. Poniedziałek –

powiedziała Peabody. – Nie żyje od ponad dwudziestu sześciu godzin.

– Przetrzymał ją przez dobę.
Eve wpatrywała się w napis wyryty na piersi ofiary. Trzydzieści

dziewięć godzin, osiem minut, czterdzieści pięć sekund. Przetrzymał jej
zwłoki po tym, jak ją zabił. Nie wytrwała do końca. Obrażenia są mniej
poważne, mniej ran niż w przypadku York. Tym razem coś mu nie wyszło.
Musiał przerwać pracę.

Mniej poważne, może i tak, Peabody widziała, że to prawda. A jednak

nacięcia, oparzenia i sińce dowodziły niewyobrażalnego cierpienia.

– Może się zniecierpliwił. Może już chciał ją zabić.
– Nie sądzę. – Eve zabezpieczonymi sprayem palcami ostrożnie uniosła

dłoń ofiary, by obejrzeć ślady po więzach. Odwróciła rękę i dokładniej
przyjrzała się cięciom na nadgarstkach. – Nie walczyła jak York, na
nadgarstkach i kostkach nie ma tylu śladów po sznurach. A te śmiertelne
nacięcia? Czyste i precyzyjne jak u pozostałych. Wciąż ma kontrolę. Nadal
chce, aby te kobiety długo żyły.

Ułożyła ramię z powrotem na śnieżnobiałym prześcieradle.
– To kwestia dumy ze swojego warsztatu. Torturuje, sprawia cierpienie,

ale trzyma swoje ofiary przy życiu. Zwiększa poziom bólu, strachu, zadaje
coraz więcej ran, a jednocześnie dba, by oddychały. Ale Rossi przestała
odczuwać ból dużo wcześniej, niż sobie zaplanował. Nie osiągnął
zamierzonego celu.

– Jeszcze zanim zobaczył w mediach swój portret – zauważyła Peabody.

– Czyli nie zrobił tego w panice. Nie chodziło o odreagowanie złości.

Eve podniosła wzrok.
– Nie. Ale nawet gdyby tak było, to ona i tak by nie przeżyła. A my

zrobiliśmy to, co było konieczne. Ujmijmy to w ten sposób: zaczął z nią w
sobotę rano, skończył w poniedziałek nad ranem. Z York skończył w piątek
w nocy. Czyli mógł sobie urządzić małą uroczystość albo po prostu dobrze
się wyspał przed nakręceniem zegara dla Rossi.

Wykorzystuje czas, żeby mnie śledzić, pomyślała Eve. Kolejna

sprawdzona i skuteczna metoda stosowana przez oprawców. Odpocznij i
zacznij od nowa. Chwila przerwy, żeby wyjść na ulicę, zarzucić sidła na

background image

Ariel Greenfeld. Chciałeś, aby następna ofiara czekała gotowa.

– Obmywa zwłoki bez pośpiechu. Spokojnie, ma czas. Już wcześniej

wybrał miejsce podrzucenia ciała. Dokładnie zbadał teren i wszystko
zaplanował.

Eve kucnęła, aby przyjrzeć się otoczeniu.
– Przy takiej pogodzie wiadomo, że w parku nie będzie ludzi. Czeka na

właściwy moment – mówiła dalej. – Ładuje ciało do samochodu, przyjeżdża
na miejsce, układa.

– Ekipa zabezpieczająca ma sporo śladów obuwia. Śnieg był świeży i

miękki. Zrobią odlewy, podadzą rozmiar i markę.

– Tak, tylko że on się tym nie przejmuje. Jest bystry, wystarczająco

bystry, by włożyć za duże buty w nadziei, że nas zmyli. Albo będzie to
popularny model, którego nie sposób namierzyć. Gdy już go dorwiemy,
znajdziemy jego buty, żeby go w nich powiesić, ale teraz do niczego nas nie
doprowadzą.

Beznamiętna jak oświetlające miejsce zbrodni światła Eve przyglądała

się ciału.

– Była silna, w najlepszej formie. Dobry okaz? – zastanawiała się. Czy

cieszył się, że znalazł idealną kandydatkę do swoich ohydnych praktyk?
Opierała się, ale nie tak bardzo jak York. Nawet w połowie nie tak jak York,
nie tak długo. Poddała się, ot co. Pod względem fizycznym była
niesamowicie silna, ale coś w niej pękło. Musiał być strasznie
rozczarowany.

– Dobrze, że tak długo nie cierpiała – powiedziała Peabody, gdy Eve

podniosła głowę. – Skoro nie mogliśmy jej uratować, to dobrze, że chociaż
tyle nie cierpiała.

– Gdyby wytrzymała dłużej, być może udałoby się ją uratować. A poza

tym, Peabody, jakkolwiek byś na to spojrzała, to i tak bez znaczenia.

Wyprostowała się, zauważywszy idącego ku nim Morrisa. W jego

wzroku było to samo co w oczach jej i Peabody. Eve wiedziała, że w oczach
każdego gliny, który zajmował się tą sprawą, ujrzy tę samą skomplikowaną
mieszaninę gniewu, rozpaczy, poczucia winy i żalu.

– Gia Rossi. – To wszystko, co powiedział Morris.
– Tak. Oceniamy, że nie żyje od ponad dwudziestu sześciu godzin.

Znalazły ją dzieciaki przechodzące przez park. Trochę zadeptały miejsce, a
potem większość uciekła. Jeden z nich zgłosił.

background image

Tym razem coś mu nie wyszło. – Eve jeszcze raz spojrzała na ciało. –

Nie wycisnął z niej za dużo. Może po prostu się wyłączyła. A może podał jej
coś – zrobił jakiś eksperyment – jakiś środek, po którym się wyłączyła.

– Zaraz dam zlecenie toksykologom. To priorytet. Nie jest tak bardzo

poharatana jak poprzednie.

– Nie.
– Można ją zabrać?
– Właśnie miałam ją przekręcić.
Kiwnął głową, schylił się i wszyscy razem obrócili ciało.
– Nie ma ran na plecach – stwierdził Morris.
– Większość z nich nie miała. Woli patrzeć w twarz. Tak jest bardziej

osobiście. Bardziej intymnie.

– Trochę sińców, nacięć, oparzeń. Nakłucia z tyłu na ramionach i na

łydkach. Mniej niż u poprzednich. – Delikatnie odgarnął włosy ofiary i
obejrzał jej kark, głowę, uszy. – W porównaniu z innymi rzekłbym, że
ledwo dotrwała do fazy drugiej. Tak, zdecydowanie coś mu nie wyszło.
Zabieram ją.

Wyprostował się i spojrzał w oczy Eve.
– Jest jakaś rodzina?
Nigdy o to nie pytał lub tak rzadko, że tego nie pamiętała.
– Matka mieszka w Queens, ojciec i macocha w Illinois. Skontaktujemy

się z nimi.

– Daj znać, kiedy będą chcieli ją zobaczyć. Zajmę się nimi.
– W porządku.
Morris odwrócił się i spojrzał w dal, w zimny mrok.
– Chciałbym, żeby już była wiosna – powiedział.
– Tak, ludzie i tak by umierali, ale reszcie byłoby przyjemniej. No i

wiesz, kwiatki. Dodają uroku.

Uśmiechnął się, a Eve wydało się, że cienie wokół niego nieco ustąpiły.
– Lubię żonkile. Zawsze myślę, że te trąbki to takie długie usta, i

wyobrażam sobie, jak ze sobą rozmawiają w języku, którego nie słyszymy.

– Trochę straszne – uznała po namyśle.
– W takim razie nawet nie będę zaczynał o stokrotkach.
– Lepiej nie zaczynaj. Złapię cię później. Peabody, zacznij

przeprowadzać wywiad.

Zostawiając Morrisa, usłyszała jeszcze, jak mamrotał: „Już dobrze, Gia".

background image

Podeszła do Roarke'a.

– Już kończę – zaczęła. – Powinieneś...
– Nie wrócę do domu – oświadczył Roarke. – Pojadę do centrali i

zabiorę się do roboty. Sam sobie zorganizuję transport.

– Pojadę z tobą. – McNab spojrzał na Eve. – O ile pani porucznik nie ma

nic przeciwko temu.

– Dobra, powiadomcie resztę ekipy. Nie widzę powodu, by mieli

wylegiwać się w łóżkach, kiedy my się uwijamy. Od tej chwili to operacja
dwadzieścia cztery na siedem. Zorganizuję podzespoły. Pracujemy na
dwunastogodzinnych zmianach. Zegar Ariel Greenfeld zaraz ruszy. Nie
chcę, żebyśmy znaleźli ją martwą. – Obejrzała się za siebie. – I niech mnie
piekło pochłonie, jeśli znajdziemy ją w takim stanie.

Do centrali dotarła jeszcze przed świtem. W drodze do swojego pokoju

wstąpiła do pomieszczenia zajmowanego przez jej ekipę. Światło powoli
zaczynało wdzierać się do środka. Rozejrzała się. Było cicho i pusto.
Następnym razem tak cicho i pusto będzie tu, dopiero gdy zamkną tę
sprawę, pomyślała.

Zamierzała włączyć więcej ludzi. Więcej oczu, uszu, nóg i rąk. Więcej

patroli pokazujących na ulicach portret zabójcy, rozmawiających z
sąsiadami, włóczęgami, taksówkarzami, narkomanami. Więcej policjantów,
którzy będą pukać w drzwi licznych budynków, które należały do Roarke'a i
dlatego znalazły się na jego liście.

Więcej ludzi do badania każdego, nawet najmniej wiarygodnego tropu.
Dopóki nie zamkną tego śledztwa, będzie tylko jedno dochodzenie, jeden

zabójca, jeden cel dla niej i każdego gliny pod jej rozkazami.

Podeszła do białej tablicy i przy nazwisku Gii Rossi napisała czas, przez

jaki konała.

A potem popatrzyła na drugie nazwisko, które kiedyś tam zapisała. Ariel

Greenfeld.

– Trzymaj się, do cholery. To jeszcze nie koniec. Nie skończyło się,

dlatego się trzymaj.

Odwróciła się i zauważyła Roarke'a, który przyglądał jej się, stojąc w

progu.

– W samą porę – powiedział. – Właśnie wracamy z McNabem z

wydziału elektronicznego. Poprosiliśmy o dodatkowy sprzęt. Feeney jest w
drodze.

background image

– Dobrze.
Podszedł do Eve i zatrzymał się przed białą tablicą.
– W pewnym sensie teraz wiele zależy od niej. Od ciebie, od nas, rzecz

jasna, od niego, ale w pewnym sensie też od niej.

– Z każdą godziną, którą wytrzyma, my jesteśmy bliżej. – I z każdą

godziną, którą ona wytrzymuje, on jest coraz bliżej ciebie. Chcesz tego.
Gdybyś mogła, zrobiłabyś wszystko, żeby tak było.

Tym razem nie będzie ściemniania, uznała. Żadnych uników.
– Masz rację.
– Kiedy zabili Marlenę, wiele lat temu, kiedy ją tak straszliwie

zmasakrowali tylko po to, by mi coś udowodnić, chciałem, żeby przyszli po
mnie.

Eve przypomniała sobie córkę Summerseta, którą porwali, torturowali i

zamordowali rywale młodego, przedsiębiorczego kryminalisty, jakim był
Roarke.

– Gdyby przyszli, skończyłbyś w piachu razem z nią.
– To możliwe. To bardzo możliwe. – Oderwał wzrok od tablicy i spojrzał

na Eve. – Ale tego właśnie chciałem.

I gdybym mógł, doprowadziłbym do tego. Ale skoro to nie było

możliwe, znalazłem inny sposób, aby ich wszystkich po kolei wykończyć.

– To tylko jeden człowiek. I może nie być innego sposobu.
Roarke jeszcze raz spojrzał na tablicę, rozmyślając o kobietach, które

zginęły. Jeden człowiek i być może tylko jeden sposób.

– To prawda, ale coś ci powiem. Zrozumiałem to, gdy stałem tam, na

zimnie, a ty zajmowałaś się tym, co zostało z Gii Rossi. On uważa, że cię
zna.

Odwrócił się i wbił w nią niesamowite, niebieskie oczy.
– Jemu się wydaje, że cię rozumie i zna. Że wie, kim jesteś. Ale się myli.

Nie ma o tobie pojęcia, nie rozumie ciebie ani takich jak ty. Jeśli
kiedykolwiek się spotkacie, choćby na moment, wtedy być może zdoła się
przekonać, kim naprawdę jesteś. A wtedy zrozumie, co to jest strach.

– Cóż. – Lekko wstrząśnięta i nieco zdziwiona Eve głośno wypuściła

powietrze. – Nie tego się po tobie spodziewałam.

– Kiedy na nią patrzyłem, na to, co jej zrobił, pomyślałem, że spróbuję

sobie wyobrazić ciebie na jej miejscu. Twoją twarz w miejsce jej twarzy, tak
jak na tej tablicy.

background image

– Roarke...
– Ale tego nie zrobiłem – dokończył, po czym podniósł dłoń Eve i

musnął palcami jej policzek. – Nie byłem w stanie. Nie dlatego, że tego bym
nie zniósł, ale dlatego, że on nigdy nie będzie miał nad tobą takiej władzy.
Ty mu na to nie pozwolisz. I to, kochana Eve, jest dla mnie wielką pociechą.

– I dla mnie. – Ukradkiem zerknęła w stronę drzwi, by się upewnić, że

nadal są sami. A potem pochyliła się i go pocałowała. – Dzięki. Muszę
lecieć.

– A jeśli cię zabije – rzucił Roarke, gdy była już przy wyjściu – to

strasznie się wkurzę.

– Nie ma się czemu dziwić.
Ruszyła do swojego pokoiku, ale zatrzymała się, widząc Peabody.
– Baxter i Trueheart pojechali zawiadomić matkę, zgodnie z rozkazem.

Ja przed chwilą rozmawiałam z jej ojcem.

– W porządku. Kiedy Baxter się zgłosi, damy znać mediom, że mogą

podać jej nazwisko do wiadomości publicznej.

– A propos mediów, wpadłam do twojego pokoju, bo myślałam, że cię

tam zastanę. Masz chyba z pół miliona wiadomości od różnych reporterów.

– Zajmę się tym. Daj mi znać, jak już wszyscy będą na miejscu. Zrobimy

odprawę.

– Jasne. Dallas, chcesz, żebym uaktualniła dane na tablicach?
– Już to zrobiłam. – Eve odwróciła się i poszła do swojego gabinetu.
Przewinęła nagłówki wiadomości, automatycznie przekazując je do

rzecznika. Dopiero gdy natrafiła na wiadomość od Nadine, wybrała pauzę i
odtworzyła nagranie od nowa.

– Dallas, wieść gminna niesie, że masz następną. Robi się gorąco, więc

na razie tylko cię ostrzegam. Towarzystwo już się szykuje do szarży na
ciebie i całą nowojorską policję. Jeśli masz coś dla mnie, oddzwoń.

Eve zastanowiła się przez chwilę, po czym zażądała połączenia. Nadine

odebrała już po pierwszym sygnale.

– Myślałam, że ulubienice mediów śpią do południa.
– Pewnie, tak samo jak gliny. Jestem w swoim gabinecie –

odpowiedziała Nadine. – Pracuję nad materiałem, bo o ósmej wchodzę na
antenę. Raport specjalny. Jeśli coś masz, to teraz jest najlepszy czas, żeby
się podzielić.

– Źródło zbliżone do nowojorskiej policji poinformowało dziś nad

background image

ranem, że policja otrzymała nową, istotną i wiarygodną informację
dotyczącą osobnika, którego media nazwały Panem Młodym.

– Jaką nową, istotną informację?
– Ze względu na dobro śledztwa nasze źródło nie ujawniło szczegółów,

które, jak wszystko, co dotyczy tej sprawy, pozostają ściśle tajne. Źródło
podało jednak, że specjalna ekipa dochodzeniowa powołana do rozwiązania
tej sprawy pracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę i jest bliska
zidentyfikowania osobnika odpowiedzialnego za śmierć Sarifiny York i Gii
Rossi. Sprawcę podejrzewa się o zamordowanie jeszcze dwudziestu trzech
kobiet.

– Niezłe, ale za dużo niejasności. Media rzucą się na ciebie z pazurami.

Oberwiesz za to.

– Myślisz, że w tej sytuacji obchodzą mnie jakieś pyskate gnojki,

Nadine? Puść to oświadczenie. Chcę, żeby usłyszał, że jesteśmy blisko.
Niech się zacznie zastanawiać, co na niego mamy. A nazwisko Rossi
ujawnij dopiero w wiadomościach o ósmej.

– Co powiesz na to? Czy policyjne źródło potwierdza lub zaprzecza, że

śledztwo skoncentrowane jest wokół jednego podejrzanego?

– Źródło nie potwierdza ani nie zaprzecza, ale oświadczyło, że

członkowie ekipy dochodzeniowej poszukują lub już ustalili miejsce pobytu
i wstępnie przesłuchali podejrzane osoby.

– Dobra. – Nadine pokiwała głową i skończyła notować. – Nadal nic to

nie mówi, ale brzmi, jakby coś w tym było.

– Czy twoi asystenci nadal przeszukują archiwa?
– Pewnie.
– Możliwe, że później będę coś dla nich miała. To wszystko, Nadine.

Jeśli chcesz dostać oficjalne oświadczenie wydziału, zgłoś się do rzecznika.

Eve rozłączyła się i przyniosła sobie kawę. Bez entuzjazmu popiła nią

pigułkę energetyzującą. Uznała, że lepiej się trochę pozłościć, niż
przysypiać na stojąco. Po wszystkim ściągnęła na swój komputer wyniki
globalnych poszukiwań, które prowadziła na domowym sprzęcie.

Gdy na ekranie zaczęły się pojawiać nazwiska, oparła się w fotelu i

zamknęła oczy. Tysiące, pomyślała. Cóż, Roarke przyłożył do tego rękę,
więc mogła się spodziewać.

Musiała zawęzić wyniki i dokładniej je dopracować.
Zapiszczał jej komunikator.

background image

– Co jest?
– Ekipa w komplecie – poinformowała Peabody.
– Zaraz będę.
Zmęczeni gliniarze, pomyślała, wchodząc do pomieszczenia

operacyjnego. Jej ekipa składała się ze zmęczonych, sfrustrowanych i
wkurzonych ludzi. Wiedziała, że czasami w tym stanie pracowali najlepiej.
Jadą na adrenalinie i irytacji, a w wielu przypadkach na pigułkach
energetyzujących.

Bez ściemniania, upomniała się jeszcze raz. Żadnych uników.
– Straciliśmy ją. – W sali natychmiast zapadła cisza. – Mamy pełne

wsparcie wszystkich wydziałów policji i służb bezpieczeństwa w kraju.
Mamy doświadczenie, mózg i zacięcie każdego policjanta w tej sali, a
jednak ją straciliśmy. Daję wam trzydzieści sekund na refleksję, rozpacz i
otrząśnięcie się z poczucia winy. Potem nie będzie na to czasu.

Położyła swoją teczkę z dokumentami i poszła po następny kubek kawy.

Gdy wróciła, wyjęła kopię zdjęcia Ariel Greenfeld i przyczepiła na samym
środku pustej białej tablicy.

– Jej nie stracimy. Od tej chwili pracujemy przez całą dobę aż do

zakończenia sprawy. Od tej chwili to jest jedyna ofiara w tym mieście. Od
tej chwili to najważniejsza osoba w naszym życiu. Funkcjonariuszu
Newkirk?

– Tak jest.
– Ty i twoi ludzie obejmujecie pierwszą dwunastogodzinną zmianę.

Wyznaczeni ludzie zmienią was o... – spojrzała na zegarek – o
dziewiętnastej. Kapitanie Feeney, proszę wyznaczyć drugą zmianę.
Detektywi z terenu, waszych zmienników wyznaczę za chwilę.

– Pani porucznik. – Trueheart odchrząknął, a Eve widziała, że z trudem

powstrzymał się przed podniesieniem ręki. – Detektyw Baxter i ja
opracowaliśmy plan rotacyjny korzystania z pomieszczenia
wypoczynkowego. To znaczy, rozmawialiśmy o tym w drodze powrotnej po
powiadomieniu rodziny. Za pozwoleniem, wolelibyśmy mieć zmiany
dwudziestoczterogodzinne. Bez schodzenia ze służby. A ty, Paskudny
Łajdaku? – Zwrócił się do Jenkinsona.

– Wyśpimy się, jak go dorwiemy.
– W porządku – zgodziła się Eve. – Spróbujmy pracować w ten sposób.

Przeprowadziłam globalne wyszukiwanie okaleczonych ofiar i osób

background image

zaginionych, spełniających kryteria podane w profilu ofiary. Podczas
pierwszego dochodzenia ustaliliśmy, że jest duże prawdopodobieństwo, że
sprawca już wcześniej dokonywał zabójstw, wprawiał się. Poszerzyłam
poszukiwanie – wyjaśniła Feeneyowi. – W skali globalnej do pięciu lat
wstecz. Otrzymałam tysiące rezultatów.

Sięgnęła po dyskietkę z wynikami i rzuciła ją kapitanowi.
– Musimy zawęzić wyniki, ale przede wszystkim musimy znaleźć jakiś

jeden lub więcej... przypadków, które mogą być jego błędami.

– Druga sprawa – kontynuowała, zerkając na listę.
W czasie gdy Eve prowadziła odprawę, wydawała rozkazy, słuchała

raportów i przydzielała obowiązki, Ariel Greenfeld powoli odzyskała
przytomność. Dwa razy się budziła, ledwo rejestrując otaczającą ją
rzeczywistość. Potem pojawił się on. Małe pomieszczenie, szklane ściany,
sprzęt medyczny? Czyżby była w szpitalu?

Próbowała mu się przyjrzeć, ale wszystko rozmazywało jej się przed

oczyma. Jakby jej oczy i mózg zatopiono w oleju. Zdawało jej się, że
słyszała muzykę. Wysokie głosy. Anioły? Czyżby nie żyła?

Potem znów zapadła się w nicość, coraz głębiej i głębiej.
Tym razem, gdy się przebudziła, pokój był większy. Tak jej się

wydawało. Jasne światło prawie sprawiało jej ból. Czuła się osłabiona i
miała mdłości, jakby przez dłuższy czas była chora. Znów pomyślała, że to
pewnie szpital.

Miała wypadek? Niczego takiego nie pamiętała, nie czuła też żadnego

bólu. Zmusiła się do powrotu pamięcią wstecz. Jaka była ostatnia rzecz,
którą pamiętała?

– Ciasta na wesele – szepnęła.
Pan Gaines. Wesele wnuczki pana Gainesa. Trafiła jej się dodatkowa

praca, bardzo dobra praca. Zaprojektowanie i przygotowanie ciast i tortów
weselnych, a potem w czasie przyjęcia rola szefowej deserów.

Dom pana Gainesa – duży, piękny stary dom, cudowny salon z

kominkiem. Ciepły i przytulny. Tak! Już sobie przypominała. Miała się tu
spotkać z jego wnuczką. A potem...

Pamięć znów zaczęła zachodzić mgłą, ale Ariel siłą woli utrzymała

przytomność umysłu. Kiedy mgła znikła, jej serce zaczęło niespokojnie
uderzać. Herbata i ciasteczka. Coś było w herbacie. Zobaczyła coś w jego
oczach, gdy próbowała wstać.

background image

To nie jest szpital. Boże, och Boże, nie była w szpitalu. Uśpił ją, a potem

gdzieś zabrał. Trzeba uciekać, natychmiast.

Spróbowała usiąść, ale okazało się, że ma związane ręce i nogi.

Spanikowana, powstrzymała krzyk i zaczęła się szarpać ze wszystkich sił,
aby zerwać sznury. Przerażenie zalało ją całą niczym rwąca rzeka.

Leżała naga, z rękami i nogami przywiązanymi do jakiegoś metalowego

stołu. Wystające ze szczelin pętle sznura wrzynały jej się w ciało, gdy
próbowała się wyrwać. Przesunęła wzrokiem po pomieszczeniu i zobaczyła
monitory, ekrany, kamery i stoliki z metalowymi tackami.

Na tacach leżały ostre narzędzia. Przerażające, ostre przedmioty.
Zaczęła drżeć, a jej umysł próbował to wszystko wyprzeć ze

świadomości. Ze łzami w oczach podjęła jeszcze jedną desperacką próbę
uwolnienia się z pęt.

Martwa kobieta w parku, jakaś inna zaginiona. Widziała raporty w

mediach. To straszne, tak wtedy pomyślała. Czy to nie okropne? A potem
jak zwykle poszła do pracy. Nie miała z tym nic wspólnego. Te straszne
rzeczy przydarzyły się komuś innemu.

Zawsze przydarzały się innym.
Aż do tej pory.
Nabrała powietrza i zaczęła krzyczeć z całej siły. Wołała o pomoc, aż

rozbolały ją płuca, a gardło zamieniło się w papier ścierny. Mimo to
krzyczała jeszcze głośniej.

Ktoś musi ją w końcu usłyszeć. Ktoś musi przyjść.
Kiedy w końcu ktoś usłyszał i przyszedł, przerażenie stłumiło krzyk w

jej gardle jak dusząca ręka.

– Ach, obudziłaś się – powiedział i uśmiechnął się do niej.
Eve włożyła dyskietkę z listą posiadaczy karnetów do opery, którą

przygotował dla niej Roarke. Zaczęła od wyodrębnienia mężczyzn między
sześćdziesiątym a osiemdziesiątym rokiem życia.

Pomyślała, że jeśli będzie trzeba, poszerzy zakres. Przecież poszukiwany

mógł stworzyć fałszywą firmę lub podać wymyślone nazwisko. Na dodatek
nie było gwarancji, że korzystał z karnetu. Mógł wybierać przedstawienia,
które go interesowały, zamiast rezerwować całość.

Kiedy na ekranie pokazała się dość długa lista, rozpoczęła standardowe

sprawdzanie kolejnych nazwisk.

Mniej więcej po przejrzeniu trzech czwartych trafiła na to, czego

background image

szukała.

– Mam cię – mruknęła. – Tu się ukryłeś, bydlaku. Stewart E. Pierpont?

„E" jak Edward. Kim jest dla ciebie ten Edward?

Na zdjęciu w identyfikatorze miał długą, dramatyczną grzywę w kolorze

soli i pieprzu. Podawał się za obywatela Wielkiej Brytanii zamieszkałego w
Londynie, Nowym Jorku i Monte Carlo. Tym razem był wdowcem,
zauważyła Eve. To coś nowego.

Zmarła żona nazywała się Carmen DeWinter, także była Brytyjką,

zmarła w wieku trzydziestu dwóch lat.

Eve zmrużyła oczy i przyjrzała się dacie śmierci.
– Wojny miejskie. Eddie, tym razem chyba przegiąłeś. Natychmiast w

bazie danych sprawdziła DeWinter.

Carmen. Oczywiście nie znalazła nikogo, kto odpowiadał danym

zamieszczonym przez Pierponta.

– OK. Była jakaś kobieta, prawda? Zmarła, została zabita albo... hej, ty

sam ją zgładziłeś. Ale na pewno istniała.

Wróciła do Pierponta i sprawdziła adres. Opera w Monte Carlo,

filharmonia w Londynie, Carnegie Hall w Nowym Jorku.

Trzyma się wzorca, uznała. Ale przecież musieli gdzieś wysyłać te

karnety, no chyba że odebrał osobiście.

Chwyciła to, co znalazła, i pobiegła do stanowiska, przy którym

pracował Roarke.

– Masz znajomości w Metropolitan Opera? Możesz tak załatwić, żeby

zechcieli mi pomóc?

– Znam parę osób. A czego potrzebujesz?
– Wszystkiego na jego temat. – Rzuciła na stół wydruk z danymi

Pierponta. – To on. Posiadacz karnetu. Nawiasem mówiąc, miałeś nosa.

– Robimy co w naszej mocy.
– Zrób więcej. Nie mamy czasu na biurokrację i nakazy. Potrzebny mi

kontakt z kimś, kto powie mi wszystko o tym facecie.

– Pięć minut – powiedział i sięgnął po swoje prywatne łącze.
Odsunęła się, żeby mu nie przeszkadzać podczas rozmowy, i w tym

momencie odezwało się jej łącze.

– Dallas.
– Chyba coś mamy – obwieścił Baxter. – W sprawie obrączek. Chyba

wiemy, gdzie je kupił. U Tiffany'ego, klasyka.

background image

– Przecież już kiedyś ich sprawdzaliśmy.
– Tak, ale nikt niczego nie pamiętał, nie prowadzili takich obrączek.

Postanowiliśmy spróbować jeszcze raz. Styl klasyczny, to musi być
klasyczny sklep. To nie jakieś świecidełka, tylko srebro. Maglujemy
sprzedawców i nic. Ale nagle wtrąca się jakaś babeczka, klientka.
Przypomina sobie, że była tu przed Bożym Narodzeniem i zauważyła
mężczyznę kupującego cztery obrączki. Zagadała do niego, skomentowała
taki wybór, a facet jej na to, że ma cztery wnuczki i chce zrobić im prezent.
Wydało jej się to szalenie urocze, dlatego go zapamiętała. Kazaliśmy
menedżerowi sprawdzić i okazało się, że pod koniec roku rzeczywiście mieli
kilka egzemplarzy tego modelu.

– Dane zakupu.
– Gotówka, cztery srebrne obrączki sprzedane osiemnastego grudnia.

Dallas, a świadek to malina. Powiedziała, że „wciągnęła go w rozmowę".
Mam wrażenie, że na niego leciała. Podobał jej się zapach jego wody, więc
zapytała co to. Alimar Botanicals.

– Trina ma zarębiście dobry węch. To jeden z jej typów.
– Słuchaj dalej, wspomniał, że odkrył ten zapach w Paryżu i bardzo się

ucieszył, że można go kupić w Nowym Jorku, w butiku spa przy Madison, z
filią w centrum. Miejsce nazywa się Bliss. Tam wypatrzył Trinę.

– Tak, dokładnie to miejsce. Sprawdź, czy świadek zgodzi się pracować

z Yancym.

– Już pytałem, zgodziła się. Powiedziała, cytuję, że będzie „w siódmym

niebie". Mówię ci, Dallas, malina, a przy tym wzrok jak jastrząb.
Zauważyła, że miał w portfelu zdjęcie. Stare zdjęcie. Widok tej fotografii od
razu wzbudził jej wspomnienia. Śliczna brunetka. Twierdzi, że z pomocą
Yancy'ego też może coś o niej powiedzieć.

– Dobra robota, Baxter. Cholernie dobra robota. Przywieź tę swoją

malinę. Dallas, koniec. Coś drgnęło. – Jej oczy były jasne i skupione, gdy
zwróciła się do Roarke'a. – Coś się ruszyło.

– Jessica Forman Rice Abercrombie Charters. – Roarke rzucił Eve

kostkę pamięci. – Przewodnicząca rady nadzorczej. Chętnie z tobą
porozmawia. Jest teraz w domu. Jeśli nie będzie mogła ci pomóc, znajdzie
kogoś, kto będzie mógł.

– Przydatny jesteś.
– Na wiele różnych sposobów.

background image

Przyjemnie było się uśmiechnąć, dodawało jej to siły.
– Peabody, ze mną.

background image

Rozdział 19

Jessica o wielu nazwiskach mieszkała w trzypiętrowym apartamencie

wielkości Hoboken. W oszałamiającym salonie była ogromna szklana
ściana, za którą rozpościerała się panorama East River.

Przy ładnej pogodzie, pomyślała Eve, z tego miejsca musi być widać

Rikers.

Kobieta urządziła mieszkanie według swoich upodobań, łącząc antyk z

ultranowoczesnością, co w efekcie dało zaskakująco przyjemny styl
eklektyczny. Eve i Peabody usiadły na grubych poduchach
krwistoczerwonej sofy, gdy gospodyni nalewała herbatę z białego dzbanka
w słodkie różowe różyczki.

Herbatę i talerzyk cienkich jak papier ciastek przyniosła elegancko

ubrana kobieta o sylwetce wykałaczki.

– Spotkałyśmy się raz czy dwa... – zaczęła Jessica.
– Tak, pamiętam. – Teraz, zobaczywszy jej twarz, Eve rzeczywiście ją

sobie przypomniała. Była zadbaną osiemdziesięciokilkuletnią damą o
starannie zaczesanych włosach w kolorze złota, otaczających jej twarz. Ostre
rysy, usta pomalowane delikatną różową pomadką, oczy w kolorze morskiej
zieleni, gęste rzęsy.

– Nosisz ubrania Leonardo. Jedna z moich wnuczek uwielbia jego

projekty. Nie chce nosić niczego innego. Bardzo do niej pasują, do ciebie
również. Uważam, że ludzie powinni ubierać się w to, co do nich pasuje.

Kiedy Jessica podała jej filiżankę herbaty, Eve z trudem powstrzymała

się przed oświadczeniem, że do niej najbardziej pasuje kawa w solidnym,
grubym kubku.

– Dziękuję, że zechciała nam pani poświęcić trochę czasu, pani Charters.
– Proszę, mówcie mi Jessica. – Podała Peabody filiżankę i uśmiechnęła

się do niej promiennie. – Zróbcie mi przyjemność i pozwólcie, że was o coś
zapytam. Czy kiedy przesłuchujecie... albo jak to się dziś mówi,
„rozmawiacie"... z podejrzanym, zdarza się wam go poturbować?

– Nie musimy – odparła Peabody. – Pani porucznik jest taka groźna, że

zaraz sami się przyznają.

Jessica zachichotała.
– Ileż bym dała, żeby to zobaczyć! Uwielbiam programy policyjne.

background image

Zawsze wyobrażam sobie siebie w roli winowajcy i zastanawiam się, jak
zachowałabym się podczas przesłuchania. Wiecie, desperacko pragnę
zamordować mojego trzeciego męża...

– Takiemu impulsowi trudno się oprzeć – skomentowała Eve.
– Och, tak. – Jessica posłała jej różowy uśmiech. – Wiem, że to byłoby

satysfakcjonujące, ale ten cały rwetes. Z drugiej strony, przy rozwodach
rwetes wcale nie jest mniejszy. Ale, zdaje się, że marnuję wasz czas. W
czym mogę wam pomóc?

– Stewart E. Pierpont.
Jessica poruszyła brwiami.
– Tak, tak. Znam to nazwisko. Czy kogoś zamordował?
– Chcemy z nim porozmawiać, ale mamy problem ze zlokalizowaniem

go.

Choć na twarzy Jessiki pojawiło się lekkie zakłopotanie, jej ton pozostał

niezwykle uprzejmy.

– Powinniśmy mieć jego adres w bazie. Lyle zaraz to sprawdzi.
– Adres, który podał, to fikcja. No chyba że Opera Królewska i Carnegie

Hall wynajmują pokoje.

– Serio? – Jessica przeciągnęła słowo, a w jej oczach nagle pojawił się

błysk. – No proszę. Powinnam była się domyślić.

– Czego domyślić?
– Ten stary sknerus Pierpont! Przez te wszystkie lata bardzo rzadko

bywał na galach i uroczystościach. Nie udziela się towarzysko, absolutnie
nie ma w sobie nic z filantropa. Nigdy nie udało mi się wyciągnąć z niego
żadnego datku, a jestem mistrzynią świata w kwestowaniu.

– Gale i bankiety są tylko dla zaproszonych gości, prawda?
– Oczywiście. Musimy jakoś... Ach! Już rozumiem. Jak miał otrzymać

zaproszenie, skoro jego adres to nie jego adres? Dajcie mi chwilę.

Wstała, przemaszerowała po wypolerowanej podłodze, po grubym

tureckim dywanie i wyszła z salonu.

– Podoba mi się. – Peabody sięgnęła po ciasteczko. – Trochę przypomina

moją babcię. Oczywiście nie z wyglądu ani nie mieszkaniem –
kontynuowała, rozglądając się po salonie. – Ale ma w sobie tę żywotność.
Nie, że zna wszystkie ploteczki, tylko wie to, co potrzeba. Hej, te ciasteczka
są boskie. I takie cieniutkie, że niemal wszystko przez nie widać. –
Poczęstowała się następnym. – Przezroczyste słodycze na pewno nie mają

background image

dużo kalorii. Zjedz jedno, bo będę się czuła jak prosiak.

Eve bezwiednie sięgnęła po ciasteczko.
– Nie sponsoruje Met. Przychodzi na przedstawienia, ale nie wykłada

kasy. Bilety kosztują, ale coś z tego ma. Może kontrolować. A gdy
ofiarowujesz pieniądze, nie masz bezpośredniego wpływu na to, co się
stanie z twoją darowizną.

Odwróciła się, gdy Jessica wróciła do salonu.
– Zagadka rozwiązana, ale rzecz nadal pozostaje zagadkowa. Lyle mówi,

że nasz pan Pierpont zażyczył sobie, by wszystkie bilety, korespondencję,
listy z prośbami o wsparcie i tak dalej zostawiać mu w kasie.

– Czy to normalna praktyka? – zapytała Eve.
– Nie. – Jessica usiadła i sięgnęła po swoją filiżankę. – Prawdę mówiąc,

to bardzo niezwykłe. Ale zawsze staramy się spełniać prośby naszych
mecenasów, nawet tych, którzy mają węża w kieszeni.

– Kiedy z nim rozmawiałaś lub widziałaś go ostatni raz?
– Hm. Och, tak, brał udział w zimowej gali. Druga sobota grudnia.

Pamiętam, że próbowałam go namówić, by wstąpił do stowarzyszenia.
Opłata członkowska jest dość wysoka, ale gwarantuje wiele korzyści. Ale to
typ, który lubi operę, zna się na muzyce, potrafi ją docenić, ale nie jest
zainteresowany finansowaniem. Skąpiec. Nieraz widziałam go, jak
przychodził na przedstawienia. Zawsze pieszo. Nawet na samochód mu
szkoda. I zawsze jest sam.

– Czy kiedykolwiek rozmawialiście o jego życiu osobistym?
– Niech pomyślę. – Założyła nogę na nogę i zaczęła kołysać stopą. –

Rozmowy o życiu prywatnym to podstawowe tematy podczas kwestowania.
Od dawna jest wdowcem, dużo podróżuje. Twierdzi, że oglądał
przedstawienia we wszystkich największych teatrach operowych na świecie.
Najbardziej lubi operę włoską. Och!

Podniosła palec i na chwilę zamknęła oczy, próbując pozbierać myśli.
– Pamiętam, że kilka lat temu trochę nad nim pracowałam. Wypił kilka

lampek wina, więc pomyślałam, że może wyduszę z niego tę opłatę
członkowską. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, czy prawdziwą miłość do sztuki
się dziedziczy, czy można się jej nauczyć. Powiedział, że on nauczył się
miłości do muzyki od matki, kiedy był dzieckiem. Stwierdziłam, że wobec
tego miłość jest dziedziczna, ale on zaprzeczył. Choć to jedyna matka, jaką
znał, była drugą żoną jego ojca. Sopran.

background image

– Śpiewaczka?
– Zapytałam o to samo. I co powiedział? Coś trochę dziwnego. Otóż była

śpiewaczką, choć przeszkodziły jej okoliczności, zabrakło czasu. Jestem
pewna, że dokładnie tak powiedział. Zapytałam, co się stało, ale tylko mnie
przeprosił i szybko się oddalił.

– Czy Lyle będzie wiedział, kiedy Pierpont ostatni raz odbierał coś z

kasy?

– Będzie. Spodziewałam się, że będziecie chciały to wiedzieć i już go

zapytałam. W ubiegłym tygodniu.

– Jak płaci?
– Lyle mówi, że gotówką. Zawsze, i owszem, to jest niezwykłe.

Naturalnie, nie komentujemy ekscentryczności naszych mecenasów.

Na przedstawienia zawsze wkłada czarną muszkę, co też jest nieco

ekscentryczne. Jego goście również.

– Mówiłaś, że zawsze przychodzi sam.
– Tak. Chodziło mi o gości, którym oddaje swój bilet. – Jako uprzejma

gospodyni Jessica podniosła się i dolała Peabody herbaty. – Kilka razy
zdarzyło mi się zauważyć w jego loży innych mężczyzn. Prawdę
powiedziawszy, w ubiegłym tygodniu na premierze „Rigoletta" był jakiś
jego gość.

– Jak wyglądał?
– Ach, czarno-biały. Właśnie tak o nim pomyślałam. Czarna muszka,

bardzo oficjalna, białe włosy, biała cera. Nawet zastanawiałam się, czy to
nie jest jakiś krewny pana Pierponta. Było jakieś podobieństwo,
przynajmniej tak mi się wydawało. Nie widziałam go ani przed spektaklem,
ani potem. Ani w antrakcie. No chyba że nie zauważyłam.

– Czy można jakoś zdobyć nazwiska osób, które zajmowały miejsca w

loży obok Pierponta?

– Kiedy pan Pierpont lub jego gość przychodzi na spektakl, loża jest

pusta. – Jessica uśmiechnęła się i wyciągnęła do nich talerz z ciasteczkami.
– To dość dziwne, nieprawdaż?

– Wykupuje wszystkie miejsca w loży – powiedziała Eve, gdy wsiadły

do samochodu. – Nie chce, żeby ktoś siedział obok i mu przeszkadzał ani
zbytnio się zbliżał.

– Obstawimy operę. – Peabody wyjęta notebook i zaczęta wstukiwać

polecenia. – Może zechce wpaść.

background image

– Tak, trzeba to zorganizować. Jego macocha. To ją reprezentują te

wszystkie kobiety. To jej zdjęcie nosi w portfelu. Idealizuje ją, a
jednocześnie demonizuje.

– Gadasz jak Mira.
– Wszystko się zgadza. Zabija ją wciąż na nowo, prawdopodobnie

odtwarza jej prawdziwą śmierć. Potem ją obmywa, układa na białej pościeli.
Zabrakło jej czasu, więc on dba o to, by i innym, które ją uosabiają, też
zabrakło czasu. Mamy sedno. Pozostaje ustalić powiązanie z wojnami
miejskimi. Założę się, że data śmierci żony Pierponta coś nam wyjaśni.

– Żona, ślubna obrączka. Ta macocha jest kobietą z jego fantazji –

teoretyzowała Peabody. – Jego panną młodą. Nie gwałci jej, byłoby to
szarganie fantazji. Nie seksualnej, ale romantycznej. Patologicznie
romantyczna fantazja.

– I kto tu gada jak Mira? Szukamy kobiet z opisu, które zmarły w

okolicach daty podanej przez Pierponta.

– W czasie wojen nie wszystkie zgony zapisywano.
– Jej zapisano. – Eve gwałtownie skręciła kierownicą i zmieniła pas

ruchu, wbijając się w maleńką przerwę w gigantycznym korku. – Już on
tego dopilnował. To będzie tu, w Nowym Jorku. Nowy Jork jest dla niego
początkiem i końcem. Znajdziemy ją, a ona zaprowadzi nas do niego.

Eve słyszała tykanie swojego wewnętrznego stopera, który bezlitośnie

odmierzał czas. Pomyślała o Ariel Greenfeld.

Nie wiedziała, że można doświadczyć aż takiego bólu i przeżyć. Nawet

gdy już przestał – a zdawało jej się, że nigdy nie przestanie – czuła potworne
pieczenie, a jej ciało krwawiło.

Płakała i krzyczała. W głębi duszy Ariel rozumiała, że sprawiało mu to

przyjemność. Jej bezradne łkanie, piski, dzikie zawodzenie i desperacka
szarpanina były dla niego rozrywką. Leżała, trzęsąc się w szoku, i słuchała
przeszywających powietrze głosów śpiewających w języku, którego nie
rozumiała. Włoski?, zastanawiała się, walcząc z ogarniającą ją sennością i
zmęczeniem. Tak, chyba włoski. Włączał tę muzykę, gdy sprawiał jej ból.
Jej krzyki mieszały się z głosami, kiedy jego upiorne cienkie noże
przecinały jej ciało.

Ariel wyobrażała sobie, że kroi go tymi ostrzami. Nigdy nie była

agresywna. Szczerze mówiąc, podczas zajęć z samoobrony, na które
zapisała się z paroma przyjaciółkami, okazała się tragicznie beznadziejna.

background image

Nazywały ją Słabizną. Wszystkie się śmiały, bo nie wierzyły, by
kiedykolwiek w życiu zdobyły się na to, by wymierzyć komuś kopniaki i
ciosy, których próbowały się nauczyć.

Była cukierniczką to wszystko. Lubiła piec, przygotowywać ciasta i

ciasteczka, które wywoływały uśmiech na twarzach klientów. Była dobrym
człowiekiem. Chyba. Nie przypominała sobie, by kogokolwiek skrzywdziła.

Może w młodości parę razy wzięła zoner. Owszem, to było złe. Ale

przecież nikomu nie zrobiła nic złego.

A jednak myśl o sprawieniu mu bólu przynosiła jej ulgę. Wyobrażała

sobie, że jakimś sposobem się uwalnia, chwyta jeden z jego noży i wbija w
jego miękki brzuch. I od razu przeraźliwy chłód stawał się nieco bardziej
znośny.

Nie chciała umierać w ten straszliwy sposób. Ktoś przyjdzie, ktoś ją

uratuje, powtarzała sobie w duchu. Musi się trzymać, musi przeżyć, aż ktoś
przyjdzie i ją z tego wyciągnie.

Ale kiedy on wrócił, wszystko w niej pękło. Do gardła i oczu podeszły

łzy.

– Przyjemna przerwa, prawda? – zapytał ohydnie miłym głosem. – Ale

musimy już wracać do pracy. Hm, zastanówmy się. Co teraz?

– Panie Gaines? – Tylko nie krzycz, nakazała sobie. Nie błagaj. Jemu

tylko o to chodzi.

– Tak, moja droga?
– Dlaczego wybrał pan właśnie mnie?
– Masz przyjemną twarz i piękne włosy. Ładnie umięśnione ręce i nogi.

– Sięgnął po mały palnik. Z trudem powstrzymała krzyk, gdy go włączył i
zmniejszył syczący płomień do minimum.

– To wszystko? To znaczy, czy coś zrobiłam?
– Zrobiłaś? – zapytał z roztargnieniem.
– Czy zrobiłam coś, co pana zdenerwowało albo zasmuciło?
– Nie, absolutnie nie. – Odwrócił się do niej i uśmiechnął nad syczącym

płomieniem.

– Panie Gaines, wiem, że zamierza mnie pan dręczyć. I nie mogę pana

powstrzymać. Ale czy mógłby mi pan powiedzieć dlaczego? Chciałabym
zrozumieć, dlaczego pan mi to robi.

– Czyż to nie interesujące? – Przechylił głowę i przez chwilę jej się

przyglądał. – Każda zawsze pyta. Zawsze wypytuje dlaczego. Ale zawsze

background image

krzyczy. Nigdy nie jest taka grzeczna.

– Chcę tylko zrozumieć.
– Cóż. Cóż. – Wyłączył palnik, a Ariel odetchnęła z ulgą. – Tym razem

jest inaczej. Lubię różnorodność. Była naprawdę urocza, wiesz?

– Była? – Ariel zwilżyła usta, gdy przysunął sobie taboret i usiadł, by

znaleźć się z nią twarzą w twarz. Jak można wyglądać tak zwyczajnie, a
jednocześnie być takim potworem, zastanawiała się.

– Ty jesteś bardzo ładna, ale ona była niemal idealnie piękna. A kiedy

śpiewała, była boska.

– Śpiewała? A co śpiewała?
– Sopran. Wieloskalowy.
– Ja... Nie wiem, co to znaczy.
– Była olśniewająca. Jej allegra... Te czyste, jasne, wysokie tony po

prostu same się z niej wylewały. A ta barwa, ta intensywność jej sopranu
lirycznego i głębia dramatycznego. Miała skalę... – Jego oczy zwilgotniały.
Położył palce na ustach i ucałował opuszki. – Mogłem jej słuchać całymi
godzinami. W domu akompaniowała sobie na fortepianie. Próbowała mnie
nauczyć, ale... – Uśmiechnął się z rozmarzeniem i podniósł w górę ręce. –
Nie miałem talentu do muzyki. Tylko uwielbienie.

Gdy mówił, nie zadawał jej bólu, pomyślała Ariel. Musiała jak najdłużej

podtrzymywać tę rozmowę.

– To opera? Nie znam się na operze.
– Myślisz, że to sztywna, nudna, staromodna muzyka.
– Myślę, że jest piękna – powiedziała ostrożnie. – Nigdy wcześniej nie

słyszałam czegoś takiego. Śpiewała w operze? – Pytania, myślała
desperacko. Zadawaj pytania, a on będzie odpowiadał. – I... to był sopran?
Sopran wieloskalowy, tak? Znaczy, miał kilka skal?

– W rzeczy samej. Tak, to właśnie tak. Mam dużo jej nagrań. Oczywiście

nie puszczam ich tutaj. – Rozejrzał się po pomieszczeniu. – To byłoby nie
na miejscu.

– Chciałabym usłyszeć, jak śpiewa. Chciałabym usłyszeć jej głos.
– Naprawdę? – Zmrużył oczy. – Czyż nie jesteś sprytna? Tak, ona też

była sprytna. – Wstał i sięgnął po palnik.

– Proszę zaczekać! Niech pan zaczeka! Czy mogłabym usłyszeć jej

śpiew? Może zrozumiem, kiedy usłyszę jej głos? Kim była? Kim... Och,
Boże, Boże, błagam! – Próbowała odsunąć się od języka płomienia, którym

background image

przesuwał, niemal pieszczotliwie, po jej ramieniu.

– Porozmawiamy później. A teraz naprawdę musimy trochę popracować.

Po powrocie do centrali Eve udała się prosto do Feeneya.
– Brunetki, dwadzieścia osiem – trzydzieści trzy lata, które zmarły tego

dnia w Nowym Jorku. Potrzebne mi nazwiska, adresy i przyczyna śmierci –
podała datę śmierci Carmen.

– Z tamtych czasów nie zostało za wiele wpisów – powiedział. – Wielu

zgonów w ogóle nigdzie nie zgłoszono, wielu zmarłych nie udało się
zidentyfikować albo zostali mylnie rozpoznani.

– Kop. Ona otworzy nam drzwi. Zajrzę do Yancy'ego, może ma już jakiś

szkic portretu z portfela.

Żeby dać Yancy'emu więcej czasu, najpierw poszła do Whitneya i

poprosiła o wsparcie w ludziach. Chciała posłać ekipę do obserwowania
budynku Metropolitan.

– Zrobione. Będziesz potrzebna podczas konferencji prasowej w

południe.

– Panie komendancie...
– Jeśli myślisz, że nie wiem, w jakim jesteś stresie i jak jesteś naciskana,

to się grubo mylisz. – Wyglądał na równie zirytowanego co ona. –
Trzydzieści minut. Po trzydziestu zakończę. O ile nie będziesz w drodze,
żeby aresztować sprawcę, to masz być na tej konferencji. Musimy
powstrzymać tę lawinę.

– Tak jest, panie komendancie.
– Potwierdzisz tę nową istotną informację, o której powiedziałaś dziś

rano Nadine, i dwudziestoczterogodzinną służbę. Masz ich zapewnić, że
znajdziemy Ariel Greenfeld żywą.

– Tak jest, panie komendancie. Wierzę, że znajdziemy ją żywą.
– Pokaż im to. Odejść. Aha, pani porucznik, jeszcze jedno. Jeśli dowiem

się, że wyszłaś poza budynek bez kamizelki i podsłuchu, to obedrę cię ze
skóry. Osobiście.

– Zrozumiałam.
To było trochę denerwujące, że wyczuł, iż właśnie zamierzała zapomnieć

o kamizelce. Nienawidziła tego draństwa. Ale musiała szanować człowieka,
który tak dobrze znał swoich podwładnych.

Pomaszerowała prosto do Yancy'ego. Zastała go przy pracy z maliną

background image

Baxtera. Zauważył Eve, zanim jeszcze zdążyła do niego podejść. Wstał,
uśmiechnął się i powiedział coś do świadka, po czym do niej podszedł.

– Chyba widać postęp. Jego zapamiętała bardzo dobrze, ale tamto zdjęcie

widziała tylko przez moment. Pracujemy nad tym, Dallas. Musisz mi dać
więcej czasu, więcej swobody.

– A możesz dać mi jego?
– Wysłałem ci do biura. W porównaniu z portretem Triny są subtelne

różnice w strukturze twarzy, inne włosy, inne brwi. Ale jak na moje oko to
ten sam facet.

– Wierzę w twoje oko. Jak już będziesz miał portret kobiety, prześlij go

mnie i Feeneyowi. Postaraj się, Yancy. To może być strzał w dziesiątkę.

Kiedy dotarła do swojego wydziału, Peabody właśnie wychodziła z

pomieszczenia operacyjnego.

– Złapałam Morrisa, zgodnie z rozkazem. Jest w drodze, ma wyniki

badań od toksykologów. Zgłosili się Jenkinson i Powell. Są w butiku spa.
Jedna ekspedientka chyba przypomina sobie naszego facia.

– W moim komputerze jest najnowszy portret. Roześlij do wszystkich,

niech pokażą w sklepie i salonie.

– Tak jest.
– Porucznik Dallas?
Odwróciły się obie z Peabody. Skacowany sąsiad Ariel, Eve od razu go

rozpoznała.

– Erik, zgadza się?
– Tak. Muszę z panią porozmawiać. Muszę się dowiedzieć, co się dzieje.

Ta kobieta, Gia Rossi, ona nie żyje, a Ariel...

– Zajmę się nim – powiedziała Peabody do Eve.
– Nie, ja z nim porozmawiam. Wyślij portret do Jenkinsona. Eriku,

usiądźmy. – Nie miała czasu, żeby zabrać go do kantyny, ale nie miała serca,
żeby go wykopać. Usiedli na krzesłach przed jej biurem.

– Niepokoisz się i denerwujesz – zaczęła Eve.
– Niepokoję? Denerwuję? Ja odchodzę od zmysłów ze strachu. On ją

dorwał. Ten maniak ma Ariel. Mówili, że je torturuje. Sprawia jej ból, a my
tak tu sobie siedzimy.

– Nie, nie siedzimy sobie. Cały zespół pracuje nad tą sprawą.
– Ona nie jest sprawą! – Mówił podniesionym głosem, który w każdej

chwili mógł się złamać. – Cholera, to człowiek. To Ariel.

background image

– Mam ci to podkolorować? – spytała ostrym tonem. Celowo była

surowa, żeby wyeliminować ryzyko histerii. – Chcesz, żebym cię poklepała
po plecach? Przyszedłeś w nieodpowiednie miejsce i rozmawiasz z
nieodpowiednią osobą. Tłumaczę ci, że wszyscy ludzie, jakich mam, pracują
przy tym śledztwie. Jeśli myślisz, że nie wiemy, kim jest Ariel, to się mylisz.
Jeśli myślisz, że któryś z moich ludzi nie zna jej twarzy, to się mylisz.

– Nie wiem, co robić. – Ścisnął dłonie w pięści i uderzył się w uda. – Nie

mogę znieść, że nie wiem, co mam robić. Jak jej pomóc? Na pewno
strasznie się boi.

– Tak, na pewno się boi. Nie będę ci ściemniać, Erik. Boi się i

prawdopodobnie bardzo cierpi. Ale my ją znajdziemy. A kiedy ją
znajdziemy, to na pewno cię zawiadomimy. Dam ci znać, że jest bezpieczna.

– Kocham ją. Nigdy jej tego nie powiedziałem. Ona też mi tego nie

powiedziała. – Westchnął ciężko. – Jestem w niej zakochany, a ona o tym
nie wie.

– Powiesz jej to, kiedy wróci. Idź do domu albo, jeszcze lepiej, spotkaj

się z przyjaciółmi.

Wskazała mu drogę do wyjścia, a sama wróciła do pomieszczenia

operacyjnego i podeszła do stanowiska Roarke'a. Sięgnęła po jego butelkę z
wodą i zaczęła łapczywie pić.

– Częstuj się – skomentował.
– Parę godzin temu połknęłam pigułkę, zawsze mam po nich straszne

pragnienie. I... Poruszyła ramionami.

– Uwaga, podsłuch. Miejsca, miejsca, miejsca – dodała. Uśmiechnął się

do niej.

– Mam dla ciebie następne. Robię wstępną selekcję. Masz coś nowego w

sprawie opery?

– Strzępki i fragmenty. Zdaje się, że mamy kobietę, która go inspiruje.

Zobaczymy. Jeśli ją zidentyfikujemy, będziemy wiedzieli więcej o nim.
Muszę lecieć pogadać do mediów.

Odwróciła się i omal nie wpadła na Morrisa.
– Przepraszam, przepraszam. – Przez tę cholerną pigułkę czuła się tak,

jakby miała zaraz wyskoczyć ze skóry. – Masz coś? Chodź ze mną, powiesz
mi w drodze. Id ę do sali konferencyjnej.

– Pigułki energetyzujące? – Widać?
– Tylko po tobie. Tym razem użył dopaminy i lorazepamu. U żadnej z

background image

jego wcześniejszych ofiar nie wykryliśmy tych środków.

– Co to za substancje? – Żałowała, że nie zarekwirowała wody Roarke'a.

– Czy to one ją wyłączyły?

– Raczej bym powiedział, że liczył na odwrotny skutek. Czasami podaje

się je katatonikom.

– OK, czyli sama się wyłączyła, a on próbował ją ożywić, bo zegar tykał.
– Zgadzam się. Tylko że gdyby zapadła w prawdziwą, ostrą katatonię,

potencjalnie ten jego zegar mógłby chodzić jeszcze przez wiele godzin, a
nawet dni.

– Tak, ale co to za przyjemność? – odparła Eve. – Brak reakcji. Ona nie

uczestniczy.

– Tak, znów się zgadzam. To tłumaczy fakt, że nie miała tak wielu

obrażeń jak inne. Nie był w stanie jej obudzić, więc się poddał.

– Nie wydaje mi się, żeby można tak łatwo dostać tę całą dopaminę i to

drugie.

– Lorazepam.
– Tak, właśnie. Pewnie nie kupił tego w osiedlowej aptece.
– Nie. I żaden lekarz nie przepisze tego do użytku domowego. To leki

ścisłego zarachowania, wydawane wyłącznie przez licencjonowanych
specjalistów, pod określonymi warunkami.

– Może jest lekarzem albo kimś z branży. Albo skutecznie odegrał tę

rolę. – Jest niezłym aktorem, pomyślała. Wczuwa się w swoje role. – Może
zwinął je w jakimś szpitalu czy lecznicy. Nigdy dotąd tego nie używał, więc
skąd miał te lekarstwa pod ręką? Nie miał – powiedziała, zanim Morris
zdążył się odezwać. – Jeśli zwinął, zrobił to w ten weekend, tu, w Nowym
Jorku.

– Psychiatrzy – to najbardziej logiczne źródło.
– Przekaż to Peabody, dobrze? Niech sprawdzą ośrodki w Nowym Jorku,

które prowadzą te leki. Powiedz jej, żeby pogadała z Mirą. Tego typu leki na
pewno według prawa są przechowywane pod zamknięciem i dokładnie
rozliczane.

– Według prawa – zgodził się Morris – ale niekoniecznie w praktyce.
– Sprawdzimy to. Zacznijcie od sprawdzenia w ośrodkach. Jeśli coś

będzie nie tak, przyjrzymy się dokładniej.

– Mogę się tym zająć. Lekarz od umrzyków to wciąż lekarz – dodał,

widząc, jak Eve marszczy brwi. – Myślę, że mogę wam pomóc.

background image

– Idź z tym do Peabody – powtórzyła. – Popracujcie razem. Przyjdę do

was, jak tylko tu skończę.

Roarke zapisał, skopiował i wydrukował listę nieruchomości. Z

ciekawości wyjął swój prywatny sprzęt, by w drodze po kolejną butelkę
wody obejrzeć kilka ostatnich minut konferencji medialnej.

Eve wydawała się twarda, ale wyglądała na zmęczoną. A jeśli ktoś znał

ją tak jak on, to wiedział, że była podenerwowana.

Doszedł do wniosku, że ona zachoruje, jeśli to szybko się nie skończy.

Przykręca sobie śrubę, aż w końcu padnie.

Oczywiście nie było sensu teraz z nią o tym dyskutować, zresztą sam był

zbyt mocno zaangażowany w sprawę. Wyłączył podgląd, gdy skończyła, i
uruchomił tryb komunikatora.

Pomyślał, że jeśli zamówi z tuzin pizzy, to może w końcu Eve coś zje. A

i on sam też chętnie by coś przegryzł.

Wrócił do swojego komputera i na świeżo spojrzał na listę. Lowell –

Dom Pogrzebowy. Siedziba w Lower East. Przypomniał sobie, że dziś
odbywała się tam uroczystość pożegnalna Sarifiny York. Powinien iść,
złożyć wyrazy współczucia.

Sprawdził w komputerze, o której zaczynała się uroczystość. Jeśli nie

będzie mógł wyjść z pracy – cóż, żywi mieli pierwszeństwo przed zmarłymi
– to przynajmniej pośle kwiaty.

Zapisał sobie godzinę, adres i numer sali, w której miała się odbyć

ceremonia. Bardzo sprytnie, pomyślał, strona odsyłała do sąsiedniej
kwiaciarni. Szybko i pod ręką, on jednak w kwestii kwiatów zawsze
korzystał z usług Caro.

W zamyśleniu zerknął na zakładkę „historia" i wszedł na podstronę.

Może dowie się czegoś więcej, niż wykopał z archiwum.

Chwilę później jego oczy zrobiły się ostre jak stal, a krew zaczęła krążyć

szybciej. Roarke spojrzał na Feeneya, który prowadził własne
wyszukiwanie.

– Feeney, chyba coś mam.

background image

Rozdział 20

Eve stała z rękami na biodrach i wpatrywała się w dane, które Roarke

wyświetlił na ekranie ściennym.

– Ta nieruchomość nie wyskoczyła we wstępnym wyszukiwaniu, bo w

czasie, który określiłaś, wielokrotnie zmieniała się jej nazwa i oficjalni
właściciele. Dopiero po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się, że
właścicielem – ukrytym pod bardzo sprytną przykrywką – jest Fundacja
Lowell.

– Zakład pogrzebowy. Dom śmierci.
– W rzeczy samej. Z tego, co można przeczytać na ich stronie

internetowej, w latach dwudziestych ubiegłego wieku budynek należał do
rodziny Lowellów. Była to zarówno ich rezydencja, jak i dom pogrzebowy.
James Lowell założył tam firmę i mieszkał z żoną, dwoma synami i córką.
Starszy syn zginął w czasie drugiej wojny światowej, młodszy, Robert,
przejął interes po śmierci ojca. Poszerzył działalność, otworzył filie w
Nowym Jorku i New Jersey.

– Śmierć to dochodowy biznes – skomentowała Eve.
– Owszem. Szczególnie w czasie wojny. Starszy syn Roberta Lowella,

także James, zajął się prowadzeniem zakładu pogrzebowego, tego w Lower
West Side – wtedy mieli dwa. Podczas wojen miejskich w tym budynku
urządzono szpital i bazę dla żołnierzy. Znoszono tam zwłoki, którymi
zajmowali się Lowellowie. W owym czasie byli bardzo zaangażowani
politycznie, popierali armię.

– Drugi James Lowell jest za stary. – Eve z rękoma na biodrach

przyglądała się danym. – Znam paru bardzo żywotnych stulatków, jednak
nie aż tak żywotnych.

– Zgoda. Ale i on miał syna. Tylko jedno dziecko z pierwszego

małżeństwa. Owdowiał. Żona zmarła z powodu komplikacji podczas
porodu. Sześć lat później ożenił się ponownie.

– To on – powiedziała cicho Eve. – Mamy coś o drugiej żonie? O synu?
– Na razie niczego nie znaleźliśmy. Sporo dokumentów uległo

zniszczeniu podczas wojen. A zresztą bazy danych i tak nigdy nie były
dokładne.

– To jeden z powodów, dla których ci Lowellowie mogli zmanipulować

background image

dane – dodał Feeney.

– Pewnie pierwotnie robili to z przyczyn podatkowych – wyjaśnił

Roarke. – W czasie wojen zmienili nazwę z Lowell – Dom Pogrzebowy na
Manhattan – Zakład Pogrzebowy, fałszując przy tym dane o sprzedaży. A
potem na Centrum Żałobne Zachód Słońca, przy kolejnej sprzedaży, niecałe
dwadzieścia lat temu. W końcu pięć lat temu wrócili do oryginalnej nazwy,
oczywiście podczas jeszcze jednej sfingowanej sprzedaży.

– Zmieniali nazwy.
– Stosując kreatywną księgowość, jak sądzę – potwierdził Roarke. –

Zainteresowałem się nimi, kiedy przeczytałem, że rodzina Lowellów
prowadzi ten biznes od czterech pokoleń. I zacząłem kopać.

– Ten facet ma złotą łopatę elektroniczną – skomentował Feeney i

klepnął Roarke'a po plecach.

– Cóż, po przekopaniu okazało się, że Fundacja Lowell jest właścicielką

firm, które są właścicielami firm i tak dalej. Wśród nich były i te, które
rzekomo kupiły budynek.

– Co oznacza, że oni są tam od samego początku.
– Dokładnie. A na temat ostatniego potomka, Roberta, nazwanego tak na

cześć dziadka, mamy to.

Wyświetlił zdjęcie z identyfikatora i dane. Eve podeszła bliżej ekranu i

skrzywiła się.

– Niepodobny do szkicu Yancy'ego. Oczy, tak, może oczy. I usta. Ale

nie wygląda jak facet z portretu. Wiek się zgadza, dane zawodowe też. OK.
Adres w Londynie.

– To Opera Narodowa – wtrącił Feeney. – Już sprawdziliśmy. – Wrzucił

na ekran rysunek. – Czy Yancy może się aż tak mylić?

– Nigdy mu się nie zdarzyło. Mamy dwóch świadków, którzy to

potwierdzili. To nie on. – Eve przeczesała palcami włosy. Pora ruszać. –
Wydrukujcie mi to. Biorę pięcioosobową ekipę: Feeney, Roarke, Peabody,
McNab, Newkirk. Złożymy wizytę w domu pogrzebowym. Ekipa wchodzi
dziesięć minut po mnie.

– Dziesięć? – powtórzył Roarke.
– Tak. Pora otworzyć okno nieco szerzej. Czas Ariel Greenfeld ucieka.

To może być ten moment, kiedy spróbuje mnie zdjąć. Albo w drodze, albo
gdy już wejdę do środka.

Podniosła rękę, akurat gdy zjawił się Yancy.

background image

– Feeney, zdobądź nakaz. Nie chcę żadnych problemów przy

wchodzeniu do budynku. Yancy, pokaż tę twarz.

– Oto ona.
Stanowcze rysy, pomyślała Eve. Stanowcze, ale twarz bardzo kobieca.

Migdałowe oczy, wąski nos, pełne usta i kaskada kasztanowych włosów.
Uśmiechała się, patrzyła prosto przed siebie. Nagie ramiona zdobiły jedynie
dwa cienkie błyszczące ramiączka sukni. Na szyi miała łańcuszek z
wisiorkiem w kształcie drzewa.

Drzewo życia, przypomniała sobie Eve.
– No dobra, sukinsynu. – Kolejny punkt dla rumuńskiej wróżki.
– Callendar, przygotuj kopie portretu. Znajdź mi jej zdjęcie. Przeszukaj

bazy danych, gazety i czasopisma, raporty z mediów z lat tysiąc dziewięćset
osiemdziesiąt – dwa tysiące piętnaście. A potem połącz z wynikami
wyszukiwania dla opery.

– Tak jest.
– Yancy. – Eve wskazała brodą zdjęcie na ekranie. – Tak wygląda

według oficjalnego identyfikatora.

– Nie. – Yancy tylko pokręcił głową. – To niemożliwe. Trina go miała.

Wiem, to może być względne. Brat, kuzyn, ale to nie jest facet, którego
opisała nam Trina ani którego pani Pruitt spotkała u Tiffany'ego.

– OK. Morris, dasz sobie sam radę z tymi lekami?
– Jasne.
– Daj cynk natychmiast, gdy na coś trafisz. No, ludzie, ruszamy.

Dziesięć minut za mną. I nikt nie wchodzi bez mojego sygnału.

– Dziś odbywa się tam ceremonia pogrzebowa Sarifiny York –

przypomniał jej Roarke. – Powinienem pożegnać zmarłą.

Eve myślała nad tym przez moment.
– Dziesięć minut za mną – powtórzyła. – No chyba że dam sygnał

wcześniej. Wtedy wchodzicie pożegnać zmarłą. Feeney, gdzie ten nakaz?

– Kamizelka i podsłuch – powiedział ostro Roarke.
– Tak, tak. Na parkingu, za pięć minut – rzuciła i wyszła się

przygotować.

Gdy wyjeżdżała z parkingu, jej instynkt czekał na ogon. A umysł zajęty

był Ariel.

Modliła się, by zemdleć, ale nie mogła uciec od bólu. Nawet gdy Gaines

już przestał ją dręczyć. Próbowała myśleć o przyjaciołach, rodzinie, o życiu,

background image

które dotychczas wiodła, ale wszystko wydawało jej się tak odległe, tak
nierealne. Nie mogła sobie przypomnieć niczego, co już było.

Istniało tylko teraz i tylko ból, tylko on.
I zegar na ścianie, odmierzający głośno czas. Siedem godzin,

dwadzieścia trzy minuty i uciekające sekundy.

Dlatego Ariel rozmyślała o tym, co mu zrobi. Jak zapłaci za odebranie jej

wszystkiego, co miała. Życia, poczucia bezpieczeństwa, porządku,
przyjemności, nadziei. Jeśli tylko uda jej się wyjść z tego cało, zapłaci za to,
że rozebrał ją do naga.

Rozmawiaj, przypomniała sobie. Znajdź sposób, by znów wciągnąć go w

rozmowę.

Spraw, żeby mówił, a będziesz żyła.
Eve nie widziała ogona i strasznie ją to wkurzyło. A jeśli zmienił zdanie

i już jej nie chce? Może go w jakiś sposób odstraszyła i teraz przymierzał się
do jakiejś innej niewinnej kobiety?

– Na miejscu – powiedziała. – Wchodzę. Feeney, popraw mi humor.
– Nakaz w drodze.
– W porządku. Koniec rozmów. Dziesięć minut, na znak.
Obserwowała budynek, idąc do wejścia. Trzy piętra, w tym piwnica.

Kraty, solidne zabezpieczenia. Solidne, choć trochę wypłowiałe, czerwone
cegły. Dwa wejścia od frontu, dwa z tyłu, plus wyjścia awaryjne z przodu, z
tyłu i na piętrze.

Jeśli Ariel była w środku, to raczej w piwnicach. Na parterze mieściły się

pomieszczenia dla żałobników, na piętrze biura.

Weszła po schodach, nacisnęła dzwonek.
Drzwi otworzyły się natychmiast, w progu stała ciemnoskóra kobieta w

czerni.

– Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
Eve wyjęła odznakę.
– Sarifina York.
– Tak. Właśnie zbieramy się w Sali Spokoju. Zapraszam.
Eve weszła do środka i czujnie rozejrzała się dookoła. Szeroki hol dzielił

parter na dwie równe części. Pachniało tu kwiatami i pastą do podłóg. Przez
otwarte podwójne drzwi po lewej stronie widziała, że kilka osób już
przyszło pożegnać Sarifinę.

– Chciałabym mówić z kimś, kto tu zarządza.

background image

– Ceremonią?
– Interesem.
– Och. Oczywiście. Pan Travers jest w tej chwili z klientem, ale...
– A pan Lowell?
– Pana Lowella nie ma w rezydencji. Mieszka w Europie. Ale pan

Travers go reprezentuje.

– Kiedy ostatnio odwiedził was pan Lowell?
– Trudno mi powiedzieć. Pracuję u Lowellów od dwóch lat i nigdy go

nie spotkałam. Przypuszczam, że można uznać, iż przeszedł na emeryturę.
Czy chce pani porozmawiać z panem Traversem?

– Tak. Będzie musiała mu pani przerwać. To oficjalne dochodzenie.
– Oczywiście. – Kobieta uśmiechnęła się łagodnie, jakby słowa

„oficjalne dochodzenie" słyszała na co dzień, i wskazała dłonią. – Zechce
pani pójść ze mną. Zaprowadzę panią do poczekalni na górze.

Przechodząc, Eve zerknęła do Sali Spokoju. Zauważyła fotografie

Sarifiny i mnóstwo kwiatów. Z głośników sączyły się dźwięki big-bandu w
stylu retro, za którymi przepadała zmarła.

– Co jest w piwnicach? – zapytała Eve, gdy wspinały się po schodach.
– Nasza pracownia. Tam przygotowuje się zwłoki. Rodziny zazwyczaj

życzą sobie, by podczas ceremonii wystawić trumnę ze zmarłym na widok
publiczny.

– Balsamowanie? Kosmetyki?
– Tak.
– Ile osób tam zwykle pracuje?
– Zatrudniamy tanatologa, technika i stylistkę. Stylistka, pomyślała Eve.

Nie ma sensu być niemodnym zmarłym.

Kobieta wprowadziła ją do niewielkiej cichej poczekalni, pełnej kwiatów

i miękkich mebli.

– Powiem panu Traversowi, że pani czeka. Proszę się rozgościć.
Zostawszy sama, Eve zaczęła spacerować po poczekalni. To nie tu,

myślała. Bez sensu. To niemożliwe, żeby przetrzymywał tu Ariel i inne
ofiary, gdy w całym budynku wre praca. Za dużo ludzi. Za dużo spraw.

On nie grał w zespole. Był solistą.
Ale to jego teren, była tego pewna, tak samo jak tego, że Robert Lowell,

czy jak tam obecnie się nazywał, nie przebywał w Londynie.

Przyszedł Travers, wysoki, chudy mężczyzna o posępnej twarzy. Gdyby

background image

Eve chciała kiedyś zatrudnić przedsiębiorcę pogrzebowego, byłby idealny.

– Pani oficer?
– Porucznik Dallas.
– Kenneth Travers. – Idąc ku niej, wyciągnął na powitanie rękę, więc

Eve ją uścisnęła. – Jestem tu dyrektorem. W czym mogę pomóc?

– Szukam Roberta Lowella.
– Tak, Marlee wspomniała. Pan Lowell od kilku lat mieszka w Europie.

Wprawdzie wciąż pozostaje oficjalnym właścicielem firmy, jednak prawie
zupełnie nie angażuje się w codzienne sprawy.

– Jak się pan z nim kontaktuje?
– Przez jego londyńskich prawników.
– Potrzebne mi namiary firmy, numer kontaktowy.
– Tak, oczywiście. – Travers założył ręce na piersi. – Przepraszam, czy

mogę wiedzieć, o co chodzi?

– Uważamy, że ma powiązania z prowadzonym przez nas

dochodzeniem.

– Prowadzi pani śledztwo w sprawie zabójstwa tych dwóch kobiet, które

niedawno znaleźli, prawda?

– Tak, zgadza się.
– Ale pan Lowell jest w Londynie – powtórzył powoli i cierpliwie

dyrektor. – Lub w podróży. Z tego, co wiem, dużo podróżuje.

– Kiedy widział go pan po raz ostatni?
– Pięć, może sześć lat temu. Tak, to chyba było sześć lat temu.
Eve wyjęła wydruk zdjęcia z identyfikatora.
– Czy to jest Robert Lowell?
– No cóż, tak. To on. Tylko że, pani porucznik, to jest Robert Lowell

pierwszy. Nie żyje od... dobry Boże... już ze czterdzieści lat. Jego portret
wisi w moim gabinecie.

– Doprawdy? – Bardzo sprytnie, uznała Eve. Sprytny sukinsyn. – A ten

mężczyzna? – Wyjęła szkic Yancy'ego.

– Tak, to obecny pan Lowell, a raczej bardzo wierna podobizna. – Nagle

pobladł. Oderwał wzrok od portretu i spojrzał na Eve. – Oglądałem ten
rysunek w telewizji, w wiadomościach, w mediach. Ja... tak jak mówiłem...
Nie widziałem pana Lowella od kilku lat. Ja po prostu... nawet go nie
skojarzyłem. Nie rozpoznałem go na tym portrecie, dopiero teraz, gdy pani o
niego zapytała. Ale to musi być jakaś pomyłka. Pan Lowell to bardzo

background image

spokojny samotny człowiek. Nie mógłby...

– Oni wszyscy tak mówią. Za chwilę zjawi się tu moja ekipa z nakazem.

Musimy przeszukać ten budynek.

– Ale pani porucznik, zapewniam, że tu nic tu nie ma.
– Tak się składa, że panu wierzę, ale i tak przeszukamy budynek. Gdzie

zatrzymuje się pan Lowell, gdy przyjeżdża do Nowego Jorku?

– Nie mam pojęcia. Bywa tu tak rzadko... a ja oczywiście nie pytam. –

Palce Traversa bezwiednie poprawiły węzeł żałobnego krawata.

– Podczas wojen firma miała drugi zakład w Lower West Side.
– Tak, tak, podobno. Ale odkąd tutaj pracuję, jesteśmy jedynym

zakładem w śródmieściu.

– Czyli od jak dawna?
– Pani porucznik, jestem tu dyrektorem od prawie piętnastu lat. Przez te

wszystkie lata rozmawiałem osobiście z panem Lowellem ledwie kilka razy.
Dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy sobie, żeby mu przeszkadzać.

– Wyobrażam sobie. Potrzebne mi nazwiska tych prawników, panie

Travers. I wszelkie informacje o Robercie Lowellu, jakie pan posiada. Co
pan wie o jego macosze?

– Jego... Chyba zginęła podczas wojen. Ponieważ z tego, co mi

wiadomo, nie była związana z interesem, nie mam o niej zbyt wielu
informacji.

– Nazwisko?
– Przykro mi, ale nie przypominam sobie. Możliwe, że mamy je gdzieś

w archiwach. Hm, to wszystko jest... to bardzo niepokojące.

– Tak – powiedziała ozięble Eve. – Morderstwo może zepsuć udany

pogrzeb.

– Chciałem tylko powiedzieć... – Na jego policzki wrócił kolor, a potem

znów zniknął. – Rozumiem, że wykonuje pani swoją pracę, ale w tym
momencie w naszym domu odbywa się ceremonia pożegnalna kobiety, która
została zamordowana. To bardzo trudny moment dla rodziny i przyjaciół
pani York.

– Zrobię wszystko, by rodzina Ariel Greenfeld nie musiała zbierać się w

Sali Spokoju w najbliższej przyszłości.

Byli tak dyskretni, jak może być dwunastoosobowa ekipa policyjna.

Feeney i McNab sprawdzali sprzęt elektroniczny w poszukiwaniu danych, a
Eve zeszła z Roarkiem do piwnic.

background image

– Nie różni się od prosektorium. Trochę mniejsze – stwierdziła,

oglądając stalowe stoły z podnośnikami po bokach, węże do mycia, słoje,
narzędzia. – Pewnie pracując tutaj, zdobywał wiedzę o anatomii. Mógł
praktykować na zwłokach.

– Rozkoszna myśl.
– No cóż, i tak były już martwe – miejmy nadzieję – więc pewnie nie

robiło im to większej różnicy. Ach, i zapamiętaj sobie jedno. Kiedy
przyjdzie mój czas, nie życzę sobie żadnych preparatów ani żadnej stylistki.
Możesz ułożyć stos i mnie na nim spalić. A potem sam rzucić się w
płomienie, żeby okazać rozpacz i dozgonne oddanie.

– Zaraz sobie zapiszę.
– Nie ma tu nic ciekawego. Chcę zobaczyć zakład, który działał w

czasach wojen. Inne budynki należące do Lowella w każdym z jego licznych
wcieleń.

– Zaraz się do tego zabiorę – powiedział Roarke.
Eve wyjęła swój komunikator i skrzywiła się, słysząc szum.
– Kiepski zasięg. Wyjdźmy na górę. Chcę sprawdzić, czy Callendar

dowiedziała się czegoś o macosze. Mogła mieć jakąś nieruchomość zapisaną
na swoje nazwisko – dumała na głos Eve, gdy szli na parter. – On może
używać tamtego budynku. Prawnicy strasznie przeciągają procedury, wiesz,
ten gatunek ta ma.

– Jeśli wciąż będzie taki sprytny – skomentował Roarke – to prawnicy

doprowadzą cię tylko do numerów kont i poczty głosowej. Doskonale się
ukrywa.

– To zablokujemy konta i serwisy. Ten świr jest w Nowym Jorku. Ma tu

jakąś kryjówkę, pracownię, samochód. Któryś z tych drobiazgów nas do
niego doprowadzi.

Ledwo dotarli na parter, od razu odezwał się komunikator Eve.
– Dallas.
– Znalazłam ją! – Callendar omal nie śpiewała. – Edwina Spring.

Znalazłam ją w dziale z muzyką i rozrywką w starych numerach „Timesa".
Operowa sensacja, jeśli wierzyć prasie. Cudowne dziecko. Miała ledwie
osiemnaście lat, kiedy wystąpiła w Nowym Jorku, w Metropolitan. Teraz,
kiedy mam nazwisko, mogę wyszukać więcej informacji.

– Przeprowadź wyszukiwanie porównawcze. Sprawdź, czy znajdziesz

jakąś nieruchomość zapisaną na to nazwisko.

background image

– Już się robi.
– Zbierz to wszystko razem, Callendar. Muszę zrobić jeszcze jeden

przystanek, a potem jadę do was.

– Jaki przystanek? – zapytał Roarke.
– Pella. On coś wie. Z karty zdrowia wynika, że naprawdę jego czas się

kończy, facet ledwo może przejść parę kroków po pokoju. Ale on coś wie i
ja nie zamierzam się z nim cackać.

– Nie miałaś teraz ogona.
– To prawda.
– Więc to raczej mało prawdopodobne, żeby cię śledził stąd. Peabody

jest zajęta, dlatego ja pojadę z tobą do Pelli.

– Sama sobie poradzę.
– Wierzę. I chcesz ściągać tu kogoś z ekipy, żeby obsługiwał twój

podsłuch? Szybciej i prościej będzie, jeśli pojadę z tobą, a potem spotkamy
się z ekipą w centrali.

– Możliwe. – Zgodziła się dla świętego spokoju i wzruszyła ramionami.

– Dobra.

Oba androidy Pelli, domowy i medyczny, mocno protestowały i machały

rękami, ale Eve po prostu robiła swoje.

– Jeśli chcecie złożyć skargę, to proszę adresować do szefa policji. Albo

burmistrza. Tak, burmistrz uwielbia zażalenia od androidów.

– Mamy obowiązek opiekować się panem Pellą, dbać o jego zdrowie i

spokój.

Najwyraźniej jakiś żartowniś zaprogramował domowego androida na

marudzenie.

– Nikt w tym domu nie będzie czuł się zdrowy i spokojny, gdy zabiorę

was wszystkich do centrali. Proszę się odsunąć, bo oskarżę was o
utrudnianie śledztwa.

Eve odepchnęła łokciem pielęgniarkę i otworzyła drzwi do sypialni.
– Zostań z tyłu, poza zasięgiem wzroku – powiedziała cicho do Roarke'a.

– Może nie chcieć mówić, gdy zobaczy, że mam towarzystwo.

W pokoju było ciemno, jak poprzednim razem. Eve słyszała, że chory

głośno i równomiernie oddycha przez maskę tlenową.

– Mówiłem, żebyś mi nie przeszkadzała, dopóki cię nie wezwę. – Jego

głos był cierpki, wydawał się o wiele lat starszy niż poprzednim razem. –
Połamię ci te twoje cholerne kulasy i wyrwę obwody, jak nie zostawisz mnie

background image

na chwilę w spokoju.

– To będzie raczej trudne w pańskiej sytuacji – skomentowała Eve.
Poruszył się, otworzył oczy i spojrzał jej w twarz.
– Czego tu? Nie muszę z wami rozmawiać. Pytałem prawnika.
– Dobra. To niech pan pogada z nim jeszcze raz i powie mu, żeby

przyjechał do pana do centrali. Niech panu wyjaśni, że mogę tam pana
zatrzymać na dwadzieścia cztery godziny jako świadka w śledztwie
dotyczącym zabójstwa.

– Co to za pieprzenie? Od sześciu miesięcy jestem świadkiem jedynie

tego, jak te cholerne androidy krążą nade mną niczym sępy.

– Pella, powie nam pan wszystko, co pan wie, albo spory kawałek tego

czasu, który panu został, spędzi pan ze mną. Robert Lowell. Edwina Spring.
Niech pan mówi.

Poruszył się niespokojnie w łóżku.
– Skoro wiesz tak dużo, to czego jeszcze chcesz ode mnie?
– Posłuchaj, skurczysynu. – Pochyliła się nad nim. – Dwadzieścia pięć

kobiet nie żyje, a kolejna umiera.

– Ja też umieram! Walczyłem za to miasto. Przelewałem krew. Straciłem

jedyną rzecz, która miała dla mnie znaczenie. Od tej pory nic się nie liczyło.
Co mnie obchodzą jakieś kobiety?

– Na imię jej Ariel. Pracuje w cukierni. Ma sąsiada na piętrze, który

wydaje się bardzo miłym facetem. Ona nie wie, że on ją kocha, nie wie, że
przyszedł wczoraj do mnie zdesperowany i przerażony i błagał, żebym ją
odnalazła. Ta dziewczyna ma na imię Ariel, a ty powiesz mi wszystko, co
wiesz.

Pella odwrócił głowę i wbił wzrok w zasłonięte okna.
– Nic nie wiem.
– Ty kłamliwy draniu. – Chwyciła jego maskę tlenową i zauważyła, jak

wybałuszył oczy. Oczywiście nie zerwałaby mu jej...

raczej nie... ale on tego nie wiedział. – Chciałbyś zrobić jeszcze jeden

oddech?

– Androidy wiedzą, że tu jesteś. Jeśli coś mi się stanie...
– Co? Na przykład to, że wykitujesz podczas rozmowy ze mną? Z

oficerem policji, który przysiągł chronić i służyć? Na dodatek w obecności
świadka, który mnie poprze i wszystko potwierdzi.

– Jakiego świadka?

background image

Eve odwróciła się i dała głową znak. Roarke podszedł bliżej, tak by Pella

mógł mu się przyjrzeć.

– Jeśli ten skurczysyn kopnie w kalendarz, gdy ja zgodnie z prawem

będę mu zadawać pytania na temat jego znajomości z podejrzanym, to
będzie to wypadek, nie?

– Jak najbardziej. – Roarke uśmiechnął się chłodno i spokojnie. –

Zupełnie nieprzewidziany.

– Wiesz, kto to – powiedziała Eve, kiedy oczy Pelli skierowały się na

nią. – I wiesz, kim ja jestem. Gliną Roarke'a, tak mnie nazwałeś. Wierz mi,
że jeśli przestaniesz oddychać, to ja skłamię, jak to się stało, a on
przysięgnie, że tak było.

– Na całą stertę Biblii – potwierdził Roarke.
– Ale ty nie jesteś jeszcze gotowy, żeby umierać, co Pella? – Nie

zdejmowała ręki z maski tlenowej. – To widać w oczach, że człowiek nie
jest gotowy na śmierć. Więc jeśli myślisz o następnym oddechu, i o tym,
który będzie później, to lepiej mów prawdę. Znasz Roberta Lowella. Znałeś
Edwinę Spring.

– Puść mnie – wyrzęził w powietrze. – Złożę skargę.
– Będziesz martwy. A ja nie boję się trupów. Znałeś ich.
Następny oddech, Pella, powiedz prawdę.
– Tak, tak. – Przesunął rękę po dłoni Eve. Jego ciężki oddech zaczął się

uspokajać, kiedy zdjęła rękę z maski. – Tak, znałem. Ale nie tak, żeby z
nimi rozmawiać. Byli elitą, a ja tylko żołnierzem. Idźcie do diabła!
Zostawcie mnie w spokoju.

– Nie ma szansy. Mów, co wiesz.
Oczy Pelli patrzyły to na Roarke'a, to znów na Eve. A potem na chwilę

je zamknął.

– Był mniej więcej w moim wieku... może trochę młodszy. Ale nie

służył. Za miękki. – Pella z trudem podniósł drżącą rękę i dotknął maski, by
się upewnić, że jest na właściwym miejscu. – Wyglądał na miękkiego i
oczywiście miał rodzinną fortunę. Ten typ nigdy nie brudzi sobie rąk. Nigdy
nie ryzykuje własnej skóry. A ona... daj mi wody.

Eve rozejrzała się. Na stoliku przy łóżku stała szklanka ze słomką,

sięgnęła po nią i mu podała.

– Nie utrzymam tej cholernej szklanki... Jest gorzej. Dużo gorzej, odkąd

tu przyszliście.

background image

Nic nie mówiąc, pochyliła szklankę bliżej, tak by mógł wsunąć słomkę

do ust przez otwór w masce.

– Co z nią?
– Piękna, młoda, elegancka. Miała głos jak anioł. Czasami zachodziła do

naszej bazy i nam śpiewała. Opera, prawie zawsze włoska opera. I z każdą
nutą łamała nam serce.

– Wpadła ci w oko, co Pella?
– Suka – mruknął. – Co ty wiesz o prawdziwej miłości? Therese była dla

mnie wszystkim. Ale kochałem to, co przedstawiała sobą Edwina, to, co
nam dawała. Nadzieję i piękno.

– Przychodziła do waszej bazy przy Broome?
– Tak, przy Broome.
– Mieszkali tam?
– Nie. Wcześniej chyba tak, ale nie w czasie wojen. Nie, kiedy wojsko

tam stacjonowało. A potem, kto to wie? Kogo to obchodzi? Kiedy ja miałem
tam przydział, to oni nie mieszkali w bazie przy Broome. Mieli jakiś inny
dom, jakąś rezydencję na West Side.

– Gdzie?
– To było dawno temu i nigdy tam nie byłem. Nie taki szeregowiec jak

ja. Niektórzy do nich chodzili, oficerowie. Słyszało się co nieco. Tak,
niektórzy oficerowie. I Tajni.

Zaskoczył kolejny element układanki.
– Tajne służby?
– Tak, a potem było gadanie. Słyszało się to i owo. – Zamknął oczy. – Te

wspomnienia bolą. – Po raz pierwszy w jego głosie wyczuła drżenie. – Nie
mogę przestać do nich wracać.

– Przykro mi z powodu pańskiej straty, panie Pella. – W tym momencie

rzeczywiście tak myślała. – Ale Ariel Greenfeld wciąż żyje i potrzebuje
naszej pomocy. Co pan wtedy słyszał, co może pomóc uratować Ariel?

– A skąd ja mam, do cholery, wiedzieć?
– To musi mieć coś wspólnego z nią, z Edwiną Spring. Umarła, prawda?
– Każdy umiera. – Jego niespokojna dłoń znów powędrowała do maski,

a oczy z trwogą popatrzyły na Eve. – Przypadkiem usłyszałem, jak...
Edwina... rozmawiała z jednym żołnierzem, którego znałem. To był taki
młody porucznik, przysłali go do nas z frontu. Nie pamiętam jego nazwiska.
Wymykali się, gdy przychodziła do nas śpiewać. Było widać, jak na siebie

background image

patrzyli. Tak samo jak Therese i ja.

– Byli kochankami?
– Prawdopodobnie. Albo chcieli być. Ona była młoda, dużo młodsza od

Odbieracza.

– Od kogo? Odbieracza?
– Tak nazywali Lowella, Jamesa Lowella.
– Bo odbierał zwłoki, które przywozili karawanem. – Eve przypomniała

sobie słowa Dobbinsa.

– Zgadza się. Była od niego o połowę młodsza, pełna życia, piękna. A on

był dla niej za stary i... I miał coś takiego w oczach. W oczach starego też,
jego ojca. Mieli w oczach coś takiego, że człowiekowi podnosiły się włosy
na karku.

– Dowiedzieli się o niej i o żołnierzu.
– Tak. Ci dwoje chyba chcieli uciec. Nie byłby pierwszym dezerterem

ani ostatnim. Było lato, nasz teren był zabezpieczony, przynajmniej
czasowo. Wyszedłem na chwilę, tak tylko, na spacer, żeby sobie
przypomnieć, o co walczymy. I usłyszałem, jak rozmawiają za jednym z
namiotów. Jej głosu nie można było z żadnym pomylić. Mówili, że pojadą
na północ, w góry. Wielu ludzi uciekło z miasta w góry, na wieś, a on miał
tam rodzinę.

– Chciała opuścić męża i uciec z żołnierzem. – Eve szybko obliczyła, że

Robert Lowell mógł mieć wtedy około dwudziestki.

– Nie wyjawiłem im, że słyszałem ich rozmowę. Nie doniósłbym na

nich, wiedziałem, co to znaczy kochać i bać się o ukochaną. Cofnąłem się i
przeszedłem na drugą stronę ulicy, żeby nie wiedzieli, że byłem blisko. No
wiecie, żeby mieli prywatność. Wtedy nigdzie nie było prywatności. I wtedy
zauważyłem jego, po drugiej stronie namiotu. Podsłuchiwał ich.

– Lowell – domyśliła się Eve. – Młodszy.
– Wyglądał tak, jakby był w transie. Podobno miał coś z głową, tak

mówili. Ale wtedy myślałem, że to tylko takie plotki, żeby nie musiał iść na
wojnę. Ale kiedy go tam zobaczyłem, to od razu zrozumiałem, że z nim jest
coś nie tak. To było widać. Wody.

Eve znów sięgnęła po szklankę i podsunęła mu słomkę do ust.
– On na nich doniósł?
– Pewnie tak. Nie mogłem nic zrobić, nie, kiedy on tam był. Chciałem

ich później ostrzec, chciałem powiedzieć porucznikowi o gnojku. Ale nie

background image

zdążyłem. Poszedłem jeszcze kawałek ulicą i zastanawiałem się, co mam
zrobić. Myślałem, że najpierw naradzę się z Therese. Kiedy wróciłem, ich
już nie było. Żołnierz dostał rozkaz i wyjechał, a Edwina wróciła do domu.
Nigdy więcej nie widziałem ich żywych.

– Co się z nimi stało?
– Jakoś tydzień później. – W jego głosie wyczuwała coraz większe

zmęczenie. Autentyczne. Wiedziała, że nie dowie się już od niego wiele
więcej. – Żołnierza oskarżono o dezercję, a ona już nigdy się u nas nie
pokazała. Myślałem, że uciekli. Którejś nocy wyszedłem na ulicę, miałem
obchód. Zobaczyłem ją na chodniku. Nikt nigdy nie dowiedział się, skąd się
tam wzięła, kto ją tam podrzucił. Jak przedostał się przez nasze punkty
kontrolne. Nie żyła.

Z jego oka spłynęła łza i powoli przesunęła się wzdłuż brzegu maski.
– Widziałem już takie zwłoki, widziałem, co to było.
– Tortury?
– Robili z nią straszliwe rzeczy, a potem wyrzucili ją nagą i

zmasakrowaną na ulicę. Jak śmiecia. Wyrwali jej włosy, zmasakrowali
twarz, ale i tak wiedziałem, że to ona. Miała na szyi drzewo życia,
naszyjnik, który zawsze nosiła. Zostawili go chyba specjalnie, żeby można
ją było zidentyfikować.

– Myśli pan, że to Lowellowie? Jej mąż, teść i pasierb?
– Mówili, że torturował ją wróg, ale to nieprawda. Widziałem już coś

takiego, na wrogu. Stary był zawodowym oprawcą. Wszyscy o tym
wiedzieli, ale bali się głośno mówić. Jeśli uważali, że jeniec ma jakieś
informacje, przyprowadzali go do Roberta Lowella... starego.

Kiedy przyjechali ją zabrać, płakał jak dziecko... ten, którego szukacie. –

Pella otworzył oczy. Mimo drżącego głosu był w nich gniew. –
Przykryliśmy ją prześcieradłem.

Gdy pod nie zajrzał, płakał jak kobieta. Dwa dni później straciłem

Therese. Potem już nic się nie liczyło.

– Dlaczego nie powiedział pan tego policji dziewięć lat temu, kiedy

zaczęły się te morderstwa?

– Nie myślałem o jakiejś kobiecie zabitej wieki temu. Nigdy o tym nie

myślałem, aż do teraz. Bo niby po co? Potem zobaczyłem ten portret.
Dawno temu, ale wydał mi się dziwnie znajomy. A kiedy przyszłaś wczoraj,
to już wiedziałem kto to.

background image

– Gdyby powiedział mi pan o ty wszystkim wczoraj, zaoszczędziłby pan

Ariel dwadzieścia cztery godziny cierpienia.

Odwrócił tylko głowę i zamknął oczy.
– Wszyscy cierpimy.
Eve wypadła z domu Pelli przepełniona obrzydzeniem.
– Co za żałosny łajdak. Znajdź mi wszystkie nieruchomości, które w

czasie wojen należały do Lowellów lub Edwiny Spring. Łap za tę swoją
cholerną złotą łopatę i kop.

– Jedziesz i masz. – Roarke już wcześniej wyjął swój osobisty komputer.
Eve usiadła za kierownicą i natychmiast skontaktowała się z Callendar w

centrali.

– Jakieś nowe dane?
– Dane tak, nieruchomości nie. Mogę powiedzieć, że Spring rzuciła

operę – przy głośnych lamentach ze strony wielbicieli tego gatunku – w
wieku lat dwudziestu, kiedy wyszła za bogatego i wpływowego Jamesa
Lowella. Są wzmianki z rubryk towarzyskich. Tu gala, tam przyjęcie, a
potem zainteresowanie powoli się skończyło. Ale znalazłam jej akt zgonu.
Na nazwisko Edwina Roberti, śpiewaczka operowa. Znalazł ją mąż, Robert
Lowell. Przyczyna śmierci – samobójstwo. Nie ma zdjęcia, pani porucznik,
ale to na pewno ona.

– To ona.
– A, pani porucznik, Morris coś ma.
– Daj go.
– Dallas, to Rodzinne Centrum Zdrowia na Manhattanie, przy Pierwszej.

Lowellowie ufundowali całe skrzydło dla dziecięcego oddziału
psychiatrycznego pod koniec ubiegłego wieku. Rozmawiałem z
ordynatorem. Podobno w sobotę niespodziewanie odwiedził ich
przedstawiciel Fundacji Lowell, niejaki pan Edward Singer. Zażądał, żeby
oprowadzić go po oddziale. Mają braki w zapasach leków.

Oceniła w myślach odległość.
– Zaraz wyślę kogoś, żeby spisał zeznania.
– Dallas, ochrona trzyma pełny zapis na dyskietkach przez siedem dni.

Sfilmowali go.

– Weźmiemy te dyskietki. Zdejmiemy odciski palców z szafki na leki.

Może będziemy mieli szczęście. Dobra robota, Morris.

– Dzięki, lepiej się poczułem.

background image

– Wiem, co masz na myśli. Koniec. – Rozłączyła się, spojrzała na

Roarke'a i wezwała przez komunikator Peabody. – Zaczynamy stawiać
klatkę. Teraz pozostaje wrzucić do niej tego bydlaka.

background image

Rozdział 21

Starannie gromadziła dowody, zbierała motywy, dokumentowała

przestępstwa. Nie miała wątpliwości, że gdy znajdą i aresztują Roberta
Lowella, prokuratura dostanie do ręki narzędzie, dzięki któremu wsadzi go
na długie lata. Tylko że to w niczym nie pomagało Ariel Greenfeld.

– Znajdź mi coś więcej – powiedziała do Roarke'a, gdy wchodzili do

windy na parkingu centrali.

– Wiesz, jak wyglądają archiwa z tamtych czasów? – warknął. – Wiesz,

co z nich zostało? Mam złożyć układankę, w której brakuje połowy
elementów, a te, które nie zginęły, są poukrywane. Potrzebny mi lepszy
sprzęt niż ta cholerna podręczna zabawka.

– OK, w porządku. – Położyła dłoń na czole. Pigułka energetyzująca

powoli przestawała działać. Eve czuła, że lada chwila jej system się
wyłączy. – Daj pomyśleć.

– Nie wiem, jak ty możesz myśleć w tym stanie. Eve, przecież ty zaraz

padniesz na twarz. Musisz trochę przyhamować.

– Ariel Greenfeld nie hamuje. – Wyszła z windy. – Potrzebne nam

namiary na wszystkie nieruchomości należące do Lowellów na całym
świecie. Jak tylko coś znajdziesz, zaraz to sprawdzamy. Przyciśnij tych
cholernych brytyjskich prawników, instytucje finansowe, w których ma
konta.

– Już teraz mogę ci powiedzieć, że wyciągnięcie czegoś od finansowych

w najlepszym wypadku zajmie tygodnie. Prawnicy mają prawników, którzy
będą cię gonić w kółko. Jeśli był ostrożny, a na pewno był, to założył konta
tak, że jedne podlegają drugim, a te jeszcze następnym. Mogę to
przeskoczyć, ale w domu. I to trochę potrwa.

Ale czy to pomoże Ariel, zapytała się w myślach Eve.
– Nie. Nie mogę cię tracić dla czegoś takiego. Zaczniemy od prawników

i nieruchomości. Musi mieć skrytkę bankową. Albo kilka. Płaci gotówką,
więc pewnie trzyma ją w bankowych skrytkach w różnych miastach, tam
gdzie ma domy albo gdzie zamierza działać. Obstawiam banki w
śródmieściu.

Weszła do pomieszczenia operacyjnego i ruszyła prosto do Callendar.
– Poszukaj mi banków w śródmieściu. Do wszystkich wyślesz portret

background image

pamięciowy i rysopis Roberta Lowella oraz jego fałszywe nazwiska.
Wyszukaj mi wszystkich krewnych Lowella, żywych i martwych. Nazwiska,
adresy, wszystkie należące do nich nieruchomości.

– Roarke, jeśli będziesz potrzebował pomocy, weź któregoś z

komputerowców. Uwaga – powiedziała, przekrzykując hałas rozmów i
stukot sprzętu. – Kiedy kapitana Feeneya nie ma w budynku, a ja jestem
poza pomieszczeniem operacyjnym, dowodzenie nad elektronikami
przejmuje ekspert cywilny. Jakieś pytania? Zwrócić się do niego.

– Pieszczoszek pani porucznik – powiedziała Callendar na tyle głośno,

by Roarke ją usłyszał, a jej udawany dąs wywołał jego uśmiech.

– Założę się o dychę, że wcześniej znajdę coś w nieruchomościach niż ty

w bankach.

– Wchodzę w to.
Eve wyszła do swojego biura, by uzupełnić notatki i jeszcze raz je

przejrzeć. Po drodze złapała Feeneya.

– Masz coś dla mnie?
– Nic. Po śmierci ojca interes przeszedł na naszego podejrzanego. W

bazie jest ten sam fałszywy londyński adres. Dyrektor mówił, że mieli jakąś
papierową dokumentację, jakieś archiwum na dyskietkach, ale Lowell
wszystko zabrał dawno temu. Przykro mi, Eve.

– Skrupulatny drań. Może pracuje tam jeszcze ktoś, kto był zatrudniony

w czasach, gdy Lowell mieszkał w rezydencji?

– Nie. Już to sprawdziłem. Podrzucę ci wszystko, co mam. Przejrzymy to

razem. Już idę.

– Spotkamy się w operacyjnym.
Podniosła się. Uznała, że lepiej będzie, jeżeli trochę pochodzi. Czuła, że

jej organizm słabnie z każdą chwilą. Jeśli przestanie się ruszać, to
natychmiast padnie.

Był w Nowym Jorku, pomyślała. Mieszkał, pracował i przetrzymywał

Ariel gdzieś tu, w Nowym Jorku, w budynku, który przetrwał wojny, choćby
częściowo. To miejsce miało związek z nim, z nią, z tamtymi czasami.

Nic innego by go nie zadowoliło, tego była pewna.
Śmierć to jego biznes. Przygotowywanie zwłok lub ich utylizacja, echa

wojen miejskich, zysk i nauka. Żył ze śmierci.

Zabijając, na nowo odtwarzał śmierć tamtej kobiety. Zaspokajał swoją

potrzebę kontrolowania, zadawania bólu. Studiował ból i śmierć.

background image

Jej zdaniem do tortur stosował narzędzia lekarskie i laboratoryjne z

czasów wojen miejskich. Może dołożył też kilka nowszych. Tak samo było
z narkotykami, które wykryli w ciałach ofiar. Starał się, żeby wszystko
miało związek.

Opera. Dramat, akcja, tragedia – i znów związek z Edwiną Spring. Jego

przebrania to po prostu kostiumy sceniczne, fałszywe nazwiska to role, które
odgrywa.

Czyż jego ofiary nie były tym samym? Częścią przedstawienia?
Jak długo to jeszcze potrwa, zanim ona wejdzie na scenę? Na co, do

cholery, czekała?

Zrobiła sobie kawy i wyjęła kolejną pigułkę energetyzującą. Wiedziała,

że nie powinna zażywać drugiej w ciągu dwudziestu czterech godzin. Ale
jeśli chciała pojawić się w końcu na scenie, nie mogła występować w takim
stanie. Nie pamiętałaby swoich kwestii.

Połknęła, popiła kawą i z kubkiem w dłoni wróciła do operacyjnego.
Nastawiła komunikator tak, by wszyscy w terenie mogli słuchać i

uczestniczyć.

– Aktualizacje. Najpierw elektronicy. Feeney?
– Pracujemy nad dyskietkami z zakładu pogrzebowego Lowella.

Dokumentację na papierze też przejrzymy. Szukamy wszystkiego, co
dotyczy Roberta Lowella i/lub Edwiny Spring. Drugi zespół ma listy
niedokończonych śledztw dotyczących zabójstw i z Biura Osób
Zaginionych, zbrodni, które mogą być jego robotą. Ustawiamy sprawy od
największego prawdopodobieństwa w dół.

– Coś ciekawego?
– Dwa przypadki. Oba we Włoszech. Piętnaście i dwanaście lat temu.

Dwie zaginione kobiety, które idealnie pasują do profilu ofiary. Jedna z
Florencji, druga z Mediolanu.

– Roarke, czy Lowell prowadzi interesy we Włoszech? W którymś z tych

miast?

– W Mediolanie. Założył firmę na krótko przed tym, jak odziedziczył

interes.

– Najpierw znajdźcie mi wszystko o sprawie z Mediolanu. Baxter,

skontaktuj się z oficerem prowadzącym lub jego przełożonym. Weź
tłumacza, jeśli trzeba. Roarke, zlokalizuj mi na ekranie budynki Lowella.

– Wchodzimy – powiedziała, gdy spełnił jej polecenie. – Feeney, zajmij

background image

się nakazem. W każde miejsce jedzie trzyosobowa ekipa. Komunikatory
włączone. Najpierw sprawdzacie pomieszczenia prywatne i pracownicze.
Spiszcie zeznania, zbierzcie dane. Chcę mieć wszystko w komplecie.

– Mam dwa lokale, w których kiedyś działał – wtrącił Roarke. – Budynki

zostały sprzedane. Jeden był poważnie zniszczony podczas wojen, a potem
rozebrany i odbudowany pomieszczenie po pomieszczeniu. Drugi nietknięty,
ale dwadzieścia trzy lata temu ojciec Lowella go sprzedał. Kupił go z
powrotem tuż po wojnach.

– Ja wezmę te dwa. Feeney, odpal moje uszy i oczy. Peabody i dwóch

mundurowych będą cieniem. Co najmniej dziesięć przecznic z tyłu. Startuję
za pięć.

Roarke wstał i ruszył za nią. Feeney podrapał się po głowie i poszedł w

ich ślady.

– Trzyosobowe zespoły z wyjątkiem ciebie – skomentował Roarke.
– Wiesz dlaczego.
– Wiem, ale wcale nie musi mi się to podobać. Oszczędź jeden mundur.

Ja pojadę z Peabody.

Pokręciła głową.
– Jesteś mi tu potrzebny. Tam będziesz tylko przeszkadzał, a tu zrobisz

coś pożytecznego.

– To cholernie trudne.
– Nic nie poradzę. – Zajrzała do swojego biura po płaszcz. Gdy go

wkładała, zauważyła Feeneya.

– Trzeba cię sprawdzić, Eve.
– Och, racja. – Odblokowała guzik płaszcza i włączyła podsłuch. –

System aktywny.

Spojrzał na podręczny monitor.
– Potwierdzam. – A potem podniósł głowę i popatrzył jej w oczy. –

Jesteśmy coraz bliżej, też to czujesz, prawda?

– Tak. Dwadzieścia cztery, może trzydzieści sześć godzin i będzie nasz.

Nie chcę tak długo czekać, Feeney. Prawdopodobnie zaczął dziś rano, o
świcie. Pewnie już jej naliczył z dziesięć, może dwanaście godzin. Może
wytrzyma jeszcze te dwadzieścia cztery, może trzydzieści sześć. A może
nie. Nie zmuszę go, żeby mnie wziął, ale przez kilka godzin będę w terenie.
Dam mu szansę.

Wzrok Feeneya powędrował do Roarke'a, a potem z powrotem do Eve.

background image

– Dla niego to za mało, żeby spróbować.
– Nie. Wejdę do środka. Niech mnie zaprowadzi tam, gdzie ją trzyma.

Dam sobie radę. Dam sobie radę – powtórzyła, patrząc prosto na Roarke'a. –
Jeśli da mi szansę. Jeśli nie, wy dwaj będziecie musieli jak najszybciej
wygrzebać jakiś następny element, który mnie do niego przybliży.
Gdybyśmy dziewięć lat temu mieli to, co teraz, i gdybyśmy wtedy wiedzieli,
że będzie chciał mnie zdjąć, to co byś zrobił?

Wydął policzki.
– Wysłałbym cię w teren.
– W takim razie idę.
Roarke odprowadził ją wzrokiem. Wrócił do swojego stanowiska, włożył

do ucha małą słuchawkę, a na ekranie wyświetlił podgląd z jej kamery.
Widział i słyszał to co Eve.

I to musiało mu wystarczyć.
Zaczęła od drugiego adresu, który jej podał. Dom prywatny, wyższe

prawdopodobieństwo. Kiedy komputer analizował dane, Roarke skupił całą
uwagę na budynku, do którego się zbliżała. Typowy miejski dom, bardzo
atrakcyjny.

Drzwi otworzyła kobieta z niemowlęciem na ręku i psem ujadającym u

stóp. Odetchnął z ulgą. Prawdopodobieństwo zdecydowanie spadło.

A jednak wciąż trzymał podgląd na ekranie. Eve weszła do środka,

omijając psa, którego kobieta zdążyła już uciszyć.

Nie musiał wsłuchiwać się w ich rozmowę, więc skoncentrował się na

pracy. Kobieta potwierdziła oficjalne dane dotyczące nieruchomości. Dom
rodzinny należał do młodego przedsiębiorcy i jego żony, profesjonalnej
matki. Mieszkali tam z dwójką dzieci i wyjątkowo irytującym terierem.

– Nic – rzuciła Eve, idąc do swojego samochodu. – Jadę w drugie

miejsce. Nie zauważyłam ogona.

Było jej zimno, przeraźliwie zimno. To pewnie reakcja szokowa,

tłumaczyła sobie Ariel. Na filmach, kiedy ktoś jest w szoku, zawsze
przykrywają go kocem.

Straciła czucie w niektórych miejscach, nie była pewna, czy to

błogosławieństwo czy raczej znak, że te fragmenty jej ciała obumarły.
Wiedziała, że straciła przytomność za drugim razem... a może to był trzeci
raz... gdy zadawał jej ból.

Ale wtedy zrobił coś, co przywróciło jej świadomość i wepchnęło ją z

background image

powrotem w sam środek koszmaru. Coś nią wstrząsnęło, jakby przepłynął
przez nią prąd.

Prędzej czy później nie będzie już w stanie jej pobudzić. Jakaś część niej

była gotowa się o to modlić, więc zakopała głęboko tę część, słabą,
płaczliwą, błagającą o litość.

Ktoś przyjdzie. Ona musi wytrzymać, a potem ktoś przyjdzie.
Kiedy wrócił, chciała krzyczeć. Chciała krzyczeć tak głośno, by siła jej

głosu rozbiła szklane ściany. I jego. Wyobrażała sobie, że ta jego uprzejma i
miła twarz pęka, rozsypuje się na kawałki, tak samo jak ściany ze szkła.

– Czy mogłabym... czy mogę dostać trochę wody?
– Przykro mi, ale to niemożliwe. Otrzymujesz płyny przez kroplówkę.
– Zaschło mi w gardle, a miałam nadzieję, że porozmawiamy.
– Doprawdy? – Podszedł do tacy z narzędziami. Tym razem nie

pozwoliła sobie patrzeć, co wybrał.

– Tak. O muzyce. Co to za opera, którą teraz słychać?
– Ach, to Verdi. „La Traviata".
Zamknął oczy i przez moment jego ręce poruszały się tak, jakby

dyrygował orkiestrą.

– Genialne, prawda? Poruszające, pełne pasji.
– Czy... czy pana matka to śpiewała?
– Tak, oczywiście. To była jej ulubiona aria.
– Musiało być panu ciężko, kiedy zmarła. Matka mojej przyjaciółki

popełniła samobójstwo. To był dla niej straszny cios. To takie... trudne.
Trudno zrozumieć, jak można być tak przygnębionym lub zagubionym, że
jedynym rozwiązaniem wydaje się śmierć.

– Ależ tak właśnie jest. To jedyne rozwiązanie dla nas wszystkich. –

Podszedł bliżej. – A kiedy przychodzi nasz czas, wszyscy prosimy o to
rozwiązanie. Ona też prosiła. I ty poprosisz.

– Nie chcę umierać.
– Będziesz chciała. Tak samo jak ona. Ale nie martw się, zajmę się tym.

To będzie mój prezent dla ciebie. Taki sam jak dla niej.

Zespoły wracały do centrali z raportami. Roarke pił kawę i do bólu

rozdrapywał kolejne warstwy danych, wyrywał strzępy informacji i
próbował połączyć je na nowo tak, by dały odpowiedź.

W drugim budynku były piwnice. Choć Eve wiedziała, że szanse są

niewielkie, zdecydowała się jednak wejść.

background image

Nie w jego stylu, uznała. Zbyt nowocześnie, zbyt paskudnie, zbyt dużo

ludzi. I zdecydowanie za dużo zabezpieczeń. Facet nie mógłby spokojnie
wciągnąć do domu wystraszonej lub nieprzytomnej ofiary, nie zwracając
uwagi sąsiadów.

Na wszelki wypadek jednak przepytała kilka osób i pokazała portret

Lowella.

A jeśli się pomyliła?, myślała. Może wcale nie pracował w centrum.

Może kupił sobie dom na przedmieściach, a Manhattan był dla niego tylko
miejscem polowań i śmietnikiem. Ile czasu straciła, szukając go w mieście,
gdy tymczasem on zabijał swoje ofiary na jakiejś farmie w White Plains
albo Newark?

Wróciła do samochodu. Pojedzie do cukierni, w której pracowała Ariel

Greenfeld, a potem do jej mieszkania. Może coś przegapiła. Może wszyscy
coś przegapili. Jeszcze raz sprawdzi każdą ofiarę. Mieszkanie i miejsce
pracy.

Włączyła się do ruchu i zgłosiła w bazie swój zamiar.
– Dzięki temu jeszcze przez parę godzin będę na ulicy. Goniąc swój

ogon.

– Mam jeszcze jedną możliwość – poinformował ją Roarke. – Fabryka

maszyn do szycia przerobiona na apartamenty w NoHo pod koniec lat
dwudziestych. W czasie wojen były tam baraki dla wojska, mocno
zniszczony budynek. Poszedł do remontu i na początku lat trzydziestych
sprzedano go na mieszkania.

– Dobrze, sprawdzę. Daj adres. – Wydęła usta, gdy zobaczyła

lokalizację. Przejechała z zachodu na wschód, a teraz znów miała wrócić na
zachód, a potem bardziej na północ. – Peabody, masz to?

– Potwierdzam.
– Kierunek zachodni.
Zawróciła i dopiero wtedy zobaczyła, że komunikator sygnalizuje

połączenie.

– Dallas.
– Porucznik Dallas? Dzwonię w imieniu pana Kloka. Prosiła pani, żeby

skontaktował się po powrocie do domu. Przyjechał dziś i bardzo chętnie z
panią porozmawia, jeśli pani chce.

– Tak, chcę.
– Pan Klok spotka się z panią, gdzie pani sobie zażyczy, choć byłoby

background image

najlepiej, gdyby zechciała pani przyjechać do jego rezydencji. Pan Klok
miał wypadek, lekarze zalecają, by przez najbliższe czterdzieści osiem
godzin nie wychodził z domu.

– Tak? A co się stało?
– Pan Klok poślizgnął się na łodzie. Doznał lekkiego wstrząśnienia

mózgu i skręcił nogę w kolanie. Jeśli nie odpowiadają pani takie warunki,
pan Klok stawi się w pani biurze, jak tylko lekarze pozwolą mu opuszczać
dom.

– Mogę go odwiedzić. Akurat jestem w pobliżu. Będę za kilka minut.
– Bardzo dobrze. Zaraz powiadomię pana Kloka. Zakończyła transmisję

i westchnęła.

– Coś mi tu śmierdzi – skomentował jej w uchu Feeney.
– Tak. Nieprawdopodobne wyczucie czasu. Trochę głupio z jego strony,

że tak zaprasza mnie do siebie i tam chce wykonać swój ruch. Nie śledził
mnie. Z tego, co wie, to jest ze mną moja partnerka.

W zamyśleniu stukała palcami w kierownicę.
– Klok był czysty, ale nie wykluczam, że to kolejna mistyfikacja. Tak

czy siak, chcę z nim pogadać. A jeśli rzeczywiście okaże się, że właśnie
wykonał swój ruch, będzie to znaczyło, że mam wolne wejście.

– Do pułapki – zauważył Roarke.
– To będzie pułapka, jeśli pozwolę mu ją zamknąć. Mam troje ludzi.

Mam oczy i uszy. Wchodzę do środka, a wy dalej szukajcie. Jeśli zobaczę
lub wyczuję, że coś jest nie tak, będziecie o tym wiedzieć. Peabody,
ruszajcie. Zatrzymajcie się trzy przecznice od celu.

– Przyjęłam – potwierdziła Peabody. – W tej chwili jesteśmy jakieś

dziesięć ulic za tobą. Stoimy w korku. Zaraz się wycofamy i podjedziemy
bliżej.

– No dalej, obejrzyjmy sobie tego Kloka. Sprawdźcie go jeszcze raz.

Dowiedzcie się, czy rzeczywiście przyleciał dziś do Nowego Jorku.
Szukajcie u publicznych i prywatnych przewoźników. Przekażcie mi
rezultaty, nawet gdy będę już w środku. Cisza w eterze. Jestem kilka ulic od
celu.

Nerwy, pomyślała Eve, poruszając ramionami. Przeklęte pigułki

energetyzujące, te wszystkie chemikalia szalały po jej organizmie jak małe
odrzutowe kuleczki.

– Pojawiły się szumy – zauważył Feeney i spojrzał na Roarke'a. – U

background image

ciebie też?

– Tak. Jakieś drobne zakłócenia. Może to nadajnik na tej samej

częstotliwości. Wchodzi nam w pasmo. Możesz to wyczyścić?

– Próbuję. Peabody, masz ją?
– Tak. McNab mówi, że ma słaby sygnał.
– To zakłócenia – powtórzył Roarke, gdy sygnał pojawił się i zniknął. –

Jakaś transmisja wchodzi w nasze pasmo. Jasna cholera. – Odsunął się od
swojej aparatury. – To drugi nadajnik. Drugi nadajnik na jej samochodzie.
Zakłóca nasz, bo podjechała blisko bazy. A więc jednak ją śledził. Stąd
wiedział, kiedy zadzwonić. Wiedział, że jest blisko.

– Dallas, Dallas, odbierasz? – krzyczał do mikrofonu Feeney. – Dallas,

kurde, Peabody, ruszajcie się, do cholery! – Poderwał się na równe nogi i
pobiegł za Roarkiem, który był już w korytarzu. – Ona wie, co robi –
powiedział Feeney, gdy wpadli do windy.

– On też.
Eve zaparkowała samochód i przeszła na drugą stronę ulicy. Brama

otworzyła się bez naciskania dzwonka. Cholernie poręczne, pomyślała i
poruszyła ramionami, by poczuć ciężar broni.

– Wchodzę – szepnęła do mikrofonu i nacisnęła dzwonek.
Drzwi otworzył android.
– Pani porucznik, dziękuję za przybycie. Pan Klok czeka w salonie. Czy

mogę wziąć pani płaszcz?

– Nie. Proszę mnie zaprowadzić.
Szła tak, by cały czas widzieć androida, na wszelki wypadek. Zasłony

były zasunięte, w salonie panował półmrok. Zauważyła postać mężczyzny
siedzącego w fotelu przed kominkiem. Nogi, owinięte w miękki koc,
trzymał na podnóżku.

Miał krótką brązową brodę, krótkie brązowe włosy i siniaka pod lewym

okiem. „Korpulentny", to byłoby uprzejme określenie, uznała Eve. Ona
nazwałaby go grubasem.

– Porucznik Dallas? – Miał ledwo wyczuwalny niemiecki akcent. –

Proszę wybaczyć, że nie wstaję. Byłem niezdarny i przewróciłem się dziś
rano. Proszę, nich pani siada. Napije się pani czegoś? Kawy? Herbaty?

– Nie.
Wyciągnął do niej rękę, więc podeszła bliżej, by ją uścisnąć. Dzięki

temu mogła się przekonać, czy to Robert Lowell.

background image

Gdy się pochyliła i spojrzała mu w oczy, nabrała całkowitej pewności.

Odsunęła się i cofnęła prawą rękę, by sięgnąć po broń.

– Witaj, Bob.
Uśmiechnął się.
– Nikt nigdy nie nazywał mnie Bob. Przejrzałaś mnie.
– Wstawaj. Ty. – Wskazała ręką stojącego nad nią androida. – Jeśli nie

chcesz, żeby przepaliły ci się przewody, zostań tam, gdzie jesteś.

– Trochę mi trudno – odpowiedział uprzejmie Lowell. – Ten koc i gips.
Eve kopnęła podnóżek, a nogi mężczyzny głośno uderzyły o podłogę.
– Na ziemię. Twarzą do dołu. Ręce do tyłu. Już!
– Postaram się. – Zsunął się z fotela i sapiąc, przekręcił się na brzuch.
Kiedy pochyliła się, żeby chwycić go za nadgarstek i przełożyć mu rękę

na plecy, odwrócił dłoń i zacisnął na jej przegubie.

Poczuła ukłucie i zaklęła pod nosem.
– Skurczysyn, wstrzyknął mi środek obezwładniający. – Wycelowała

pistolet w jego korpus i nacisnęła spust. W tym momencie ugięły się pod nią
nogi i osunęła się na kolana.

– Stary sposób – powiedział Lowell, z wysiłkiem obracając się na plecy.

– Kiedyś często stosowany podczas zamachów. Na razie tylko środek
uspokajający, jak dobrze rozpoznałaś. – Uśmiechnął się, gdy upadła na
podłogę. – Rzecz jasna, o bardzo szybkim działaniu.

Usiadł i rozpiął sztywną marynarkę. Pod nią miał standardową

kamizelkę ochronną.

– Pomyślałem, że skoro jesteś taka szkolona, to możesz strzelać. Zawsze

lepiej się zabezpieczyć. Przenieś ją do pracowni – polecił androidowi.

Drugi android już przestawiał jej samochód na inną ulicę, daleko stąd.
– Tak, proszę pana.
Jest dużo czasu, pomyślał Lowell. Kiedy będzie miał pewność, że

wszystko w porządku, wezwie androida do domu i wymieni mu twardy
dysk. Pamięć domowego też wymieni. Tak jak zawsze.

Tymczasem pozbierał marynarkę, gips i broń, którą wypuściła z ręki

Eve. Możliwe, że zgłosiła zamiar wstąpienia do jego domu. Ktoś przyjdzie,
ale choćby nawet, to nie będzie żadnego śladu, że tu była.

Jej samochód znajdą wiele ulic stąd.
Będzie miał wszystkie jej aparaty, oczywiście zaraz je zablokuje.
Będzie ją miał, rozmyślał, schodząc na dół, do swojej pracowni.

background image

Zakończy dzieło swojego życia.

Stojącą przed domem Peabody aż mdliło z frustracji i strachu. Wezwała

ekipę z taranem, bo nie mogli odblokować drzwi, oraz z laserowymi
palnikami, żeby przeciąć kraty w oknach.

Eve była w środku, a oni nie mogli tam wejść.
– Musisz złamać blokadę.
– Pracuję nad tym – syknął przez zęby McNab, który wypróbował już

wszystkie znane mu sztuczki. – Te jego zabezpieczenia mają dodatkowe
blokady. W życiu czegoś takiego nie widziałem.

Oboje odwrócili się, bo na ulicy z piskiem opon zatrzymał się wóz

policyjny. Strach Delii nieco zmalał, gdy z auta wyskoczyli Roarke i
Feeney.

– Nie możemy ominąć systemu. Ten dom jest jak forteca.
– Odsuń się. – Roarke odepchnął McNaba i wyjął własne narzędzia.
– Próbowałem kluczem uniwersalnym, próbowałem ominąć blokadę.

Próbowałem nawet złamać kody, ale za każdym impulsem zmienia się
sekwencja.

– W czasie wojen była tu baza tajnych służb – powiedział Feeney do

Peabody. Po plecach spłynęła mu strużka potu. – W chwili gdy tam weszła,
wszystkie komunikatory przestały działać. Na szczęście wyskoczyły dane na
temat budynku. Robert Lowell zapisał dom na panieńskie nazwisko żony i
zrobił tu filię swojego zakładu. Złam wreszcie ten pieprzony system –
warknął do Roarke'a.

– Cicho, daj mi pracować.
– Jeśli tego nie złamiesz i nie wpuścisz nas do środka, nim on ją tknie, to

do końca życia będę ci kopał dupsko.

Ariel wbiła w niego wzrok, gdy zszedł na dół za androidem.
– Kto to? Co to za dziewczyna?
– Można powiedzieć, że ostatnia z tej rasy. – Pochylił się nad stołem, na

którym android ułożył Eve, przeszukał jej kieszenie i wyjął łącze,
komunikator i nadajnik osobisty. Zdjął podręczny komputer z jej nadgarstka.
– Weź to i zanieś do neutralizatora. Id ź na górę, wyłącz się – rozkazał
androidowi.

– Tak. – Lowell łagodnie głaskał Eve po włosach. – Trzeba cię umyć i

przygotować. Najlepiej, póki jeszcze śpisz. Spędzimy tu razem sporo czasu.
Ty i ja. Czekałem na ten moment.

background image

– Czy teraz mnie pan zabije? – zapytała Ariel.
– Nie, nie. Twój czas wciąż płynie. Ale tym razem zamierzam zrobić coś

bardzo wyjątkowego. – Zwrócił się do Ariel, jakby zadowolony, że może o
tym podyskutować. – Jeszcze nigdy nie miałem okazji pracować z dwiema
partnerkami jednocześnie. A ty okazałaś się jeszcze wspanialsza, niż się
spodziewałem. Jestem przekonany, że prześcigniesz większość, o ile nie
wszystkie, które były tu przed tobą. Ale ona?

– Zerknął na Eve. – Dla niej ustawiłem poprzeczkę bardzo wysoko.

Ostatnia Ewa.

– Wygląda... jakoś znajomo.
– Hm? – W zamyśleniu spojrzał na Ariel. – Tak, możliwe, że widziałaś

ją w wiadomościach. A teraz...

– Panie Gaines!
Chciał odwrócić się do Eve, ale się zatrzymał.
– Tak? – Spojrzał niechętnie w stronę Ariel. – O co ci znowu chodzi?

Mam tu coś do zrobienia.

– A ten czas... jaki był najlepszy? To znaczy, ile najdłużej... ile

wytrzymała najsilniejsza z kobiet, który pan tu sprowadził?

Oczy mu się zaświeciły.
– Ach, doprawdy, ciągle mnie zaskakujesz! Czyżbyś chciała podjąć

wyzwanie? Obudziłem w tobie ducha współzawodnictwa?

– Nie dam rady... Jeśli nie będę wiedziała, ile to jest najdłużej, nie będę

mogła pokonać rekordu. Powie mi pan, jak długo?

– Ja ci powiem. – Eve usiadła na stalowym stole, ściskając w dłoni

pistolet. – Osiemdziesiąt pięć godzin, dwanaście minut i trzydzieści osiem
sekund.

– Nie. – Z początku był zdezorientowany, potem wściekły. Jego twarz

zrobiła się czerwona. – Nie, nie. Tak nie wolno.

– Nie podoba ci się? Z tego też nie będziesz zadowolony. Eve wystrzeliła

z paralizatora, mierząc nieco wyżej, niż nakazywała procedura. Lowell padł
jak ścięty.

– Pojebaniec – mruknęła i zaczęła się modlić, żeby nie zemdleć ani nie

wymiotować.

– Wiedziałam, że przyjdziesz. – Oczy Ariel zaszły łzami.
– Wiedziałam, że ktoś przyjdzie, a kiedy zobaczyłam, jak cię tu niosą,

wiedziałam, że wszystko będzie dobrze.

background image

– Tak, trzymaj się. – Eve opuściła stopy i przez chwilę łapała

równowagę. – Świetnie się spisałaś. Naprawdę świetnie. Dobrze, że
odwracałaś jego uwagę, dzięki temu mogłam sięgnąć po paralizator.

– Chciałam go zabić. Wyobrażałam sobie, jak go zabijam. To pomagało.
– Wierzę. Posłuchaj, jestem strasznie skołowana. Lepiej, żebym na razie

nie przecinała tych twoich sznurów. Musisz chwilę zaczekać. Wiem, że
bardzo cierpisz, ale musisz zaczekać.

– Zimno mi.
– Już. – Eve zdjęła płaszcz i okryła nim zakrwawione i zmasakrowane

ciało Ariel. – Zwiążę go, OK? Najpierw go zabezpieczę, a potem wezwę
posiłki.

– Przyniesiesz mi trochę wody?
Eve położyła dłoń na jej policzku.
– Jasne.
– I wiadro środków przeciwbólowych. – Ariel spróbowała uśmiechnąć

się przez łzy. – Fajny płaszcz.

– Tak, bardzo go lubię.

background image

Rozdział 22

Dwie pigułki i środek uspokajający, obliczyła Eve. Ogłupiająca

mikstura, od której ją trzęsło i mdliło. A teraz, nie dość, że musiała utrzymać
się na nogach, to jeszcze wykonywać swoją robotę.

Sięgnęła ręką w tył, próbując wyjąć swoje kajdanki. Albo ich nie miała,

albo straciła czucie w lewej ręce.

– Cholera, muszę skuć tego skurczysyna, a nie mam kajdanek... Musiały

mi wypaść na górze, gdy mnie uśpił. To może... OK. – Rozejrzała się i
zauważyła pętle ze sznurów wystające z otworów w stole. – Dobra. Już
wiem.

– Nie wyglądasz najlepiej – stwierdziła Ariel. – Ja pewnie wyglądam

gorzej, ale ty też nie za dobrze.

– Szukaliśmy cię przez wiele godzin, Ariel. – Eve szarpała się z węzłami

na sznurze, klnąc pod nosem, bo jej palce były sztywne jak parówki sojowe.

– Dzięki.
– Nie ma sprawy. Niech to szlag jasny trafi. Ten łobuz był pieprzonym

skautem czy co?

– Zawsze wydawali mi się małymi psychopatami.
Choć prawie nie miała czucia w palcach, Eve szarpała i ciągnęła sznur.
– Już prawie mam. Czekaj.
– Nigdzie się nie wybieram.
W końcu udało jej się rozplatać jeden węzeł. Pochyliła się, bo nagle

poczuła, że jej żołądek wykonuje dziwną ewolucję.

– Trochę mi niedobrze. Nie wystrasz się, jak się porzygam.
Ariel z trudem uśmiechnęła się przez zaciśnięte zęby.
– Jeśli chcesz rzygać, to na niego. Bydlak.
Eve kucnęła i zaczęła związywać ręce Lowellowi.
– Jesteś niesamowita, Ariel. Prawdziwa Amazonka. Już rozumiem,

dlaczego Erik tak się w tobie zakochał.

– Co? Erik? Erik mnie kocha?
Eve otarła pot z czoła i spojrzała na bladą twarz Ariel.
– Zdaje się, że powinnam była zatrzymać to dla siebie. Przegięłam. To

przez ten środek uspokajający. Ale posłuchaj – mówiła, zaciskając linę
wokół nadgarstków Lowella odrobinę mocniej niż to konieczne. – Jeśli za

background image

nim nie przepadasz, rozumiesz, jeśli go nie chcesz, to nie bądź dla niego
zbyt ostra, dobrze? Bo on na serio stracił dla ciebie głowę.

Walcząc z upiornymi zawrotami głowy, wstała, by rozplatać drugi sznur,

na nogi Lowella. I zauważyła łzy spływające po policzkach Ariel.

– Och, wiem, że cierpisz. Wiem, że okropnie się czujesz, ale postaraj się

wytrzymać jeszcze parę minut.

– Kocham się w tym dupku od dnia, kiedy się wprowadziłam na jego

piętro. Osioł, nigdy nie zrobił nawet kroku.

– Och, Boże, ludzie naprawdę są czasami dziwni, pomyślała Eve.

Kobieta przetrzymała niewyobrażalny ból, a pękła, bo dowiedziała się, że
jakiś koleś się w niej kocha. – No, to teraz raczej zrobi. Jezu, muzyka, stop –
rozkazała, związując nogi Lowella. Ale głosy wciąż się nasilały. – Nie
wiesz, jak wyłączyć to gówno?

– Nie bardzo. Leżę związana, odkąd tu trafiłam.
Eve klapnęła na podłogę i zaczęła się śmiać jak wariatka.
– Ariel, jeśli kiedyś zdecydujesz się rzucić pracę w cukierni, to pomyśl

nad wstąpieniem do policji. Bez kitu, czuję, że masz do tego smykałkę.

– Lubię piec ciasta. Zrobię ci tort, jakiego w życiu nie widziałaś. To

będzie prawdziwe dzieło sztuki. Och, Boże, myślisz, że niedługo ktoś
przyniesie te środki przeciwbólowe?

– Tak, zaraz powinni tu być. Spróbuję, czy dam radę otworzyć drzwi

albo rozbić szybę w którymś oknie.

– Ale... nie zostawiaj mnie samej.
– Posłuchaj. – Eve wstała i podeszła do Ariel. – Nigdzie bez ciebie nie

pójdę – powiedziała, patrząc jej w oczy. – Słowo.

– Jak się nazywasz? Wybacz, nie pamiętam, czy mi już mówiłaś.
– Dallas. Eve Dallas.
– Jeśli dam Erikowi szansę i się pobierzemy, to nazwiemy tak nasze

pierwsze dziecko.

– Jest ich trochę ostatnio.
– Dallas, wyciągnij nas stąd.
Eve podeszła do drzwi i szarpnęła za gałkę. Pchała, kopała, waliła

pięściami. Przeklinała. W końcu wróciła do Ariel i naciągnęła płaszcz na jej
twarz.

– Tylko na chwilę, na wypadek gdyby poleciało szkło. Wyjęła broń,

wymierzyła i puściła strumień w drzwi. Szkło nie pękło, ale Eve widziała, że

background image

zadrżało. Wystrzeliła jeszcze raz, w to samo miejsce. I trzeci raz. Przy
czwartej próbie szyba pokryła się siatką cienkich kreseczek
przypominających pajęczynę.

– Prawie się udało, Ariel. – Eve odłożyła broń, wzięła taboret i zaczęła

wściekle walić w uszkodzone drzwi. W końcu szyba pękła i na podłogę
posypało się milion odłamków.

Eve odstawiła taboret i podeszła do Ariel, żeby odsłonić jej twarz.

Zauważyła, że dziewczyna teraz zbladła i bardziej się trzęsła. Trzeba się
pospieszyć, musi ją stąd zabrać.

– Możemy wyjść. Zaraz przetnę te sznury.
– Postaraj się, żeby nóż nie wyśliznął ci się z ręki. Znudziło mi się to

ciągłe nacinanie mojej skóry.

Eve sięgnęła po jedno z narzędzi Lowella i odchyliła płaszcz, odsłaniając

ramię dziewczyny. Było całe pocięte, pokłute i poparzone. Eve przyłożyła
ostrze do sznura i popatrzyła Ariel w oczy.

– Zapłaci za to. Zapłaci za każdą minutę, jaką tu spędziłaś. Przysięgam.
Ostrożnie cięła sznur, który zostawił na nadgarstkach Ariel ślady jak

bransoletki. Musiała wyłączyć umysł, oderwać myśli od obrażeń, na które
patrzyła.

Gdy rozcinała sznury na nogach Ariel, usłyszała cichy jęk Lowella.
– Budzi się, budzi się. – Głos Ariel zadrżał ze strachu i bólu. Szarpnęła

się i z wysiłkiem usiadła. – Nie uwolni się, prawda?

– Nie, nie podniesie się. Zobacz, gdyby nawet próbował, mamy to. – Eve

wydobyła broń.

– Może sparaliżuj go jeszcze raz? A ja popatrzę.
– Rozumiem twoje uczucia, ale chyba raczej powinnyśmy cię stąd

wyprowadzić. Zaczekaj, włóż ten płaszcz. – Gdy wsuwała jej ręce w
rękawy, Ariel syknęła. – Przepraszam.

– To nic. – Nie odrywała wzroku od Lowella. – Nic mi nie jest. Możesz

mnie podtrzymać, a ja go kopnę? W twarz. Właśnie to sobie wyobrażałam.
Chcę go kopnąć w twarz.

– Niezła myśl, ale zrobimy tak. Obejmij mnie za szyję. Wszędzie pełno

szkła, a ja nie mam zapasowych butów. Po prostu mocno mnie obejmij, a ja
cię wyniosę. Trzymaj się mnie, Ariel. Już cię stąd zabieram.

– Jak... na barana – wykrztusiła Ariel, gdy Eve odwróciła się do niej

plecami.

background image

– Tak, dokładnie. Przejedziesz się na barana. Mam nadzieję, że nie

próbujesz wszystkich swoich wypieków.

Ariel roześmiała się przez łzy i przylgnęła do jej ramion i szyi.
– Gotowa? To w drogę. – Słaniając się od mieszanki leków, Eve

pochyliła się, żeby złapać równowagę. Skoncentrowała się na drodze.
Najpierw ten kawałek do drzwi, kalkulowała, ostrożnie stawiając kroki.
Jeszcze dwa, może trzy, żeby ominąć potłuczone szkło.

Dźwigając na spoconych plecach pojękującą cicho Ariel, przypomniała

sobie, że gdzieś tam powinien być jej sprzęt komunikacyjny. Będzie mogła
wezwać posiłki i karetkę.

Usłyszała hałas, a potem odgłos szybkich kroków. Odruchowo zacisnęła

mocniej dłoń na paralizatorze, ale zaraz odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała
wołającego ją Roarke'a.

– Tutaj! Wezwijcie karetkę!
Nasz ratunek, Ariel.
– Nie. – Głowa Ariel oparła na ramię Eve. – To ty. Roarke biegł

labiryntem korytarzy w kierunku głosu Eve, zagłuszanego przez coraz
potężniejszą muzykę. Wreszcie ujrzał ją bladą, zlaną potem, z łkającą
kobietą na plecach.

Opuścił broń i odetchnął z ulgą, rozluźniając boleśnie napięte mięśnie.
– Przyszliśmy po was.
Dla niego Eve zdobyła się na uśmiech.
– Najwyższy czas.
Był przy niej szybciej, niż zabiło jej serce. Nie zważał na wpadających

do środka policjantów, tylko objął dłońmi jej zmęczoną twarz i pocałował.

– Tutaj. – Obszedł ją i stanął tak, by zabrać Ariel z pleców Eve. –

Pomogę ci.

– On jest twój? – zapytała Ariel.
– Tak, mój.
Ariel przez chwilę wpatrywała się w twarz Roarke'a, po czym głęboko

westchnęła i po prostu zamknęła oczy.

– Karetka, szybko. – Eve pochyliła się i objęła za kolana. – Peabody,

jesteś tu?

– Obecna.
– Zabezpieczcie to miejsce. Chcę, żeby ekipa zdjęła każdy odcisk. Mają

zbadać każdy centymetr. Wszystko dokumentować.

background image

– Dallas, jesteś lekko zielona.
– Wstrzyknął mi środek uspokajający. Skurczysyn dorwał mnie na pół

sekundy. Pigułki na pobudzenie i środek uspokajający! Czuję się jak bomba
chemiczna. – Stojąc bez ruchu, uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Cholera.
Całą elektronikę trafił szlag. Android wszystko dezaktywował. Jezu, niech
ktoś wreszcie wyłączy tę muzykę, zanim łeb mi pęknie.

Wyprostowała się, zachwiała i byłaby upadła, gdy Feeney nie złapał jej

pod ramię.

– Zakręciło mi się w głowie. Nic mi nie będzie, tylko trochę mi słabo.

Lowell tam jest, zabezpieczony. Zwijaj drania. Musisz go zamknąć.

– Zamknę go w twoim imieniu. – Feeney ścisnął ją za ramię. – McNab,

wyprowadź panią porucznik na górę, a potem wracaj tu w podskokach.
Zabierzemy się do elektroniki.

– Nie potrzebuję pomocy – zaprotestowała.
– Upadniesz na twarz – mruknął jej do ucha Feeney – i zepsujesz sobie

wyjście.

– Tak, racja.
– Niech się pani na mnie oprze, pani porucznik. – McNab objął ją w talii.
– Tylko niczego nie próbuj, bo ci skopię dupę.
– Bez względu na pani stan zawsze się pani boję.
– Ach. – Eve wzięła go pod ramię. – To urocze.
Pozwolił, żeby się na nim oparła i zaczął ją prowadzić na górę.
– Nie mogliśmy wejść do środka. Byliśmy może dziesięć minut z tyłu,

przez korki. A potem nie mogliśmy się dostać do tej pieprzonej fortecy. Nie
było pani samochodu, ale wiedzieliśmy, że pani tu jest. Nie mogłem złamać
zabezpieczeń, dopiero Roarke'owi się udało. Wezwaliśmy taran, palniki
laserowe, ale złamał zabezpieczenia.

– Jego nic nie powstrzyma.
– Nawet jemu zajęło to trochę czasu. Ten dom jest zabezpieczony lepiej

niż Pentagon czy coś. A potem musieliśmy przejść na drugi poziom, do
piwnic.

– Jak długo byłam w środku?
– Dwadzieścia minut, może pół godziny.
– Nie tak źle.
– Wezmę ją – przerwał im Roarke.
– Tylko mnie nie... nie podnoś. – Ale już była w jego ramionach.

background image

– Muszę. Choć na chwilę. – Wtulił twarz w jej szyję, ignorując gliniarzy

kręcących się wokół. – Nie mogłem się do ciebie dostać.

– Tak, wiem. Mówiłam ci, że dam sobie radę.
– I dałaś. Jak zawsze. Jesteś ranna?
– Nie. Czuję się, jakbym wypiła butelkę kiepskiego wina. Już mi

przechodzi. Rany, jak ty ładnie pachniesz. – Powąchała jego włosy i szybko
się otrząsnęła. – Pieprzona chemia. Postaw mnie już. To podważa mój
autorytet i reputację.

Postawił ją na ziemi, ale cały czas podtrzymywał ramieniem.
– Powinnaś się położyć.
– Nie, lepiej nie. Kiedy się kładę, wszystko zaczyna wirować. Lepiej to

rozchodzić.

– Pani porucznik? – Newkirk podszedł z jej płaszczem w ręku. – Pani

Greenfeld prosiła, żeby to pani oddać.

– Dzięki. Gdzie jest?
– Sanitariusze się nią zajmują w holu... a może to foyer.
– W porządku. Funkcjonariuszu Newkirk, dobra robota.
– Dziękuję, pani porucznik. Teraz to rzeczywiście dobra robota.
– Chcę ją zobaczyć, zanim ją wywiozą – powiedziała do Roarke'a i

pozwoliła się zaprowadzić.

Przykryta kocem Ariel leżała na noszach, a dwóch sanitariuszy

przygotowało ją do transportu.

– Dajcie mi minutę. Hej – powiedziała do Ariel – Jak się czujesz?
– Podali mi jakieś magiczne proszki. Czuję się suuuuuper. Uratowałaś

mi życie. – Ariel wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń Eve.

– Miałam swój udział. Tak jak ci wszyscy gliniarze, którzy się tu kręcą. I

ten cywilny bohater. Ale przede wszystkim, Ariel, ty sama się uratowałaś.
Będziemy chcieli z tobą porozmawiać, jak już poczujesz się trochę lepiej.

– Żeby za to zapłacił.
– Zgadza się.
– W każdej chwili.
– OK. Panowie, jeszcze moment – zwróciła się do sanitariuszy i

wyciągnęła rękę do Roarke'a. – Daj mi łącze. – Wybrała numer. – Hej, Erik.
Hej – powtórzyła, gdy zasypał ją pytaniami. – Uspokój się na chwilę. Jest tu
ktoś, kto chce z tobą rozmawiać. – Włożyła aparat w dłoń Ariel. – Przywitaj
się, Ariel.

background image

– Erik? Erik? – Zaczęła płakać, a potem się śmiać i zerkać na Eve

zamglonymi od leków oczyma. – On płacze. Nie płacz, Erik. Nic mi nie jest.
Już wszystko dobrze...

– Dobra, jedźcie – poleciła sanitariuszom Eve. – A facetowi z łącza

powiedzcie, dokąd ją zabieracie. Będzie chciał tam przyjechać.

– Bardzo ładnie, pani porucznik – mruknął Roarke, gdy wywozili Ariel.
– Tak. A ty załatwisz sobie inne. Muszę wracać i to dokończyć.
– Oboje musimy wracać i to dokończyć – poprawił ją Roarke.
W drodze do centrali Eve powoli dochodziła do siebie. Wmusiła w siebie

sztuczne jajka ze stołówki, licząc, że jedzenie uspokoi zbuntowany
organizm. Skubała je widelcem w pomieszczeniu operacyjnym, a każdy kęs
popijała ogromną ilością wody.

Marzyła o prysznicu i łóżku, ale jeszcze bardziej pragnęła stanąć przed

Lowellem w pokoju przesłuchań.

Odsunęła jedzenie, wstała i podeszła do tablic z nazwiskami.
– To dla nich – powiedziała cicho. – Zrobiliśmy i robimy to dla nich. Nie

wolno o tym zapominać ani podczas przesłuchań, ani w sądzie, ani w
mediach. To ważne.

– Nikt z nas na pewno o nich nie zapomni – zapewnił ją Roarke.
Pokiwała głową.
– To trochę potrwa. Wiem, że nie wyjdziesz stąd, dopóki nie skończę,

więc nawet nie będę sobie zawracać głowy gadaniem. Możesz zostać w
obserwacyjnym, ale wygodniej będzie oglądać to na monitorach.

– Wolę obserwacyjny.
– W takim razie każę go przyprowadzić, a ty znajdź sobie jakieś miejsce.

Muszę pogadać z Peabody.

Ruszyła do pomieszczenia operacyjnego. W sali panował szum i ruch,

ale gdy weszła, przywitał ją aplauz. Eve podniosła rękę.

– Zostawcie trochę na później, bo to jeszcze nie koniec. Peabody

odsunęła się od biurka, zrobiła w tył zwrot i kiwnąwszy głową kolegom,
wyszła za Eve.

– Jesteśmy dumni.
– Wiem. Peabody, chcę cię o coś prosić.
– Jasne.
– Zapracowałaś sobie na turę z tym śmierdzielem podczas przesłuchania,

jesteś partnerką oficera prowadzącego. To twoje prawo. Ale muszę cię

background image

prosić, żebyś tym razem odstąpiła je Feeneyowi.

– A mogę stać w obserwacyjnym i pokazywać Lowellowi palec?
– Jak najbardziej. Jestem twoją dłużniczką.
– Nie. Nie tym razem. W tym śledztwie nikt nie jest niczyim dłużnikiem.
– OK. Przyprowadź go, dobra? Sala A.
– Och, z największą przyjemnością. Dallas? Ja po prostu muszę teraz

zatańczyć. – Zrobiła to, idąc korytarzem.

Eve wróciła do swojego gabinetu i wywołała Feeneya.
– Sala A, już idzie.
– Skop mu dupsko.
– To może podnieś swoje i przyjdź mi pomóc, asie.
– Ale Peabody...
– Jest w obserwacyjnym, jak połowa glin z tego wydziału. Ruszaj się

Feeney, to twoja sprawa. Zaczynajmy.

– Lecę.
Kiedy weszła z Feeneyem do sali A, Lowell już czekał. Cichy,

zwyczajnie wyglądający starszawy mężczyzna, z dość przyjemnym, choć
lekko zagadkowym uśmiechem na twarzy.

– Porucznik Dallas, co za niespodziewane spotkanie.
– Nagrywanie. Porucznik Eve Dallas i kapitan Ryan Feeney.

Przesłuchanie podejrzanego Roberta Lowella. – Podała numery spraw, a
potem przeczytała aresztowanemu jego prawa. – Robercie Lowell, czy
rozumiesz swoje prawa i obowiązki w tym zakresie?

– Oczywiście, mówiła pani bardzo wyraźnie.
– Rozumiesz, że jesteś oskarżony o uprowadzenie, znęcanie się,

uwięzienie i zabójstwo sześciu kobiet oraz uprowadzenie i więżenie Ariel
Greenfeld, oraz że zostaniesz postawiony w stan oskarżenia przez władze
globalne pod zarzutem uprowadzenia, znęcania się, więżenia i zabójstwa
innych kobiet.

– Tak. – Nie przestając się uśmiechać, złożył tłuste ręce. – Oszczędźmy

czas, potwierdzam wszystkie zarzuty. Mogę się teraz przyznać? A może to
zepsuje nastrój?

– Strasznie ci wesoło – wtrącił Feeney – jak na faceta, który resztę

swojego żałosnego życia spędzi w betonowej klatce.

– Cóż, niezupełnie. W ciągu dwudziestu czterech godzin mój czas cicho i

spokojnie dobiegnie końca. Złożyłem wniosek i przyznano mi prawo do

background image

autoterminacji. Mam to zagwarantowane kontraktem. Lekarze – dodał
uprzejmie – poświadczyli, że jestem śmiertelnie chory i podpisali wniosek.
Moi prawnicy zapewnili, że kontrakt stoi ponad wszelkimi oskarżeniami w
sprawach kryminalnych. Nikt nie ma prawa odebrać mi przywileju śmierci. I
oczywiście oszczędzi to wydatków, więc... – Wzruszył ramionami.

– Myślisz, że uciekniesz, połykając kilka tabletek? – zdziwił się Feeney.
– W rzeczy samej. Proszę mi wierzyć, nie o tym marzyłem. Nie

zdążyłem dokończyć mojego dzieła. Ty miałaś być ostatnia – powiedział do
Eve. – Kulminacja wszystkiego. Po skończeniu z tobą stawiłbym czoło
własnej śmierci ze świadomością, że się zrealizowałem w życiu. Mimo
wszystko jednak uważam, że osiągnąłem bardzo wiele.

– No cóż. – Eve oparła się na krześle i pokiwała głową. – Najważniejsze

zrobiłeś. Muszę przyznać, Bob, że pomyślałeś o wszystkim. Podziwiam. To
o niebo bardziej satysfakcjonujące niż wsadzanie nieporządnego mordercy.

– Porządek to moja dewiza.
– Tak, zauważyłam. Doceniam, że oszczędzasz nam czasu, przyznając

się do wszystkiego, ale po całej tej pracy, którą włożyliśmy, chcielibyśmy
poznać szczegóły. Powiedzmy, że to taka nasza kulminacja. Hm, to chyba
trochę potrwa. – Uśmiechnęła się. – Napijesz się czegoś? Ciągle mnie mdli
od tego środka uspokajającego, który mi wstrzyknąłeś, więc przyniosę sobie
zimną kawę. Chcesz coś?

– To bardzo uprzejme. Jeśli można, poproszę jakiś napój.
– Nie ma sprawy. Feeney, wyjdź ze mną na chwilę po napoje.

Nagrywanie, pauza.

– Co jest, do cholery... – zaczął Feeney, gdy wyszli z sali.
Nagle wszystko w niej się wyostrzyło: twarz, oczy, głos.
– Wiem, co robię. O nic nie pytaj. Nigdy. Wracamy i gramy razem.

Wyciągniemy z niego szczegóły i go zapuszkujemy. Daj mi na chwilę swoje
łącze, dobrze? Jeszcze nie zdążyłam zorganizować sobie nowego. I zaczekaj
tu na mnie.

Wzięła łącze Feeneya i podeszła do maszyny z napojami. Wezwała

Peabody w trybie prywatnym.

– Powiedz Roarke'owi, tylko cicho, żeby wyszedł na moment. Nie

odpowiadaj. Tej rozmowy nie było. – Wyłączyła się i zaczęła przyglądać się
automatowi.

Chwilę później podszedł do niej Roarke.

background image

– Pani porucznik?
– Weź mi pepsi, piwo imbirowe i oranżadę waniliową. To musi zniknąć

– szepnęła pod nosem. – Zrób coś, żeby ten jego kontrakt zniknął. Możesz
zrobić tak, żeby nie został po nim ślad?

– Tak – odpowiedział po prostu, zamawiając napoje.
– Przekraczam granicę, prosząc cię o to. Dałam słowo, że za to zapłaci.

Obiecałam to im wszystkim. Dlatego muszę przekroczyć granicę.

Wyjął puszki i podał Eve. Gdy patrzył jej w twarz, jego oczy mówiły

wszystko.

– Muszę lecieć – powiedział wyraźnie. – Przykro mi, chciałbym zostać

dłużej, ale czekam na ważną wiadomość, a ty oddałaś Ariel moje łącze.
Postaram się wrócić, gdy już pozałatwiam swoje sprawy. Jeśli nie, to
spotkamy się w domu.

– OK. Dzięki.
Rozdzielili się, a Eve wróciła do Feeneya.
– Masz tę swoją oranżadę.
– Na miłość boską!
– Hej, jeśli chciałeś coś innego, to trzeba było mówić. Zniknie –

wyszeptała. – O nic nie pytaj, po prostu mi uwierz. Nie wyjdzie z tego tak,
jak to sobie zaplanował. Na razie, dopóki wszystkiego nie wyśpiewa,
pozwalamy, aby wierzył, że mu się uda.

Feeney przez dłuższą chwilę patrzył jej w oczy, w końcu kiwnął głową.
– OK, bierzmy się do roboty.
Przesłuchanie trwało wiele godzin, ale Lowell ani razu nie zażądał

przerwy. Eve uświadomiła sobie, że chełpił się swoimi czynami. Po tylu
latach, tylu wysiłkach, wreszcie mógł podzielić się z kimś swoją historią,
opowiedzieć głośno i wyraźnie o swojej obsesji.

Po kolei ujawniał wszystkie drastyczne szczegóły każdego morderstwa.
Eve i Feeney pracowali w tandemie, w starym, znajomym rytmie.
– Masz dobrą pamięć – zauważył Feeney.
– Owszem. Wszystko dokładnie udokumentowałem. W czasie wojen

zajmowałem się głównie prowadzeniem dokumentacji i... nazwijmy to...
nanoszeniem poprawek. Jestem pewien, że macie dokumenty z mojego
laboratorium i gabinetu. Zanim dowiedziałem się, że jestem nieuleczalnie
chory, miałem nadzieję uporządkować moją pracę i przygotować ją do
publikacji. Cóż, ukaże się pośmiertnie.

background image

– Twoja praca – wtrąciła się Eve. – Jak to się zaczęło? Rozumiemy, że te

kobiety...

– Partnerki. Zawsze uważałem je za partnerki.
– Założę się, że one inaczej na to patrzyły, ale dobrze. Twoje partnerki

uosabiały twoją macochę.

– Stawały się nią, a to zasadnicza różnica. Ona była pierwsza. Pierwsza

Ewa. – Uśmiechnął się promiennie. – Sama rozumiesz, dlaczego ty miałaś
być ostatnia.

– Cóż, tym razem miałeś pecha.
– Zawsze wiedziałem, że coś może mi się nie udać, ale gdybym

doprowadził dzieło do końca, byłaby to perfekcja. Bo ona była doskonała.
Była wspaniała. W moim domu znajdziecie dyskietki z jej nagraniami.
Porzuciła dla mnie wielką karierę.

– Dla ciebie?
– Tak. Byliśmy, jak to mówią, bratnimi duszami. Choć nigdy nie

nauczyłem się grać i nie miałem głosu, a ona była wybitną pianistką, to
dzięki niej pokochałem muzykę. Ona mnie uratowała.

– W jaki sposób?
– Ojciec zawsze uważał mnie za nieudanego. Pewne problemy podczas

porodu spowodowały... nazwijmy to, defekt. Nie panowałem nad impulsami,
miałem wahania nastroju. Gdy byłem chłopcem, ojciec na krótko oddał mnie
do zakładu, choć dziadek się sprzeciwiał. I wtedy w moim życiu pojawiła się
Edwina. Była cierpliwa, pełna miłości, a jej muzyka działała na mnie
uspokajająco. Była moją matką, partnerką, wielką miłością.

– Zginęła podczas wojen miejskich – podpowiedziała Eve.
– Tak, jej czas dobiegł końca podczas wojen. Ludzki cykl opiera się

właśnie na czasie. Oraz woli i akceptacji.

– Ale to ty na nią doniosłeś – przerwała mu Eve. – Podsłuchałeś, jak

rozmawiała z żołnierzem, który ją kochał. Podsłuchałeś, jak planują
ucieczkę. Nie mogłeś pozwolić jej odejść, prawda?

Na jego twarzy pojawiła się irytacja.
– Skąd o tym wiecie?
– Jesteś sprytnym facetem, Bob. Ale my też jesteśmy sprytni. Co

zrobiłeś, kiedy się dowiedziałeś, że chce uciec?

– Nie mogła mnie opuścić. Nie miała prawa. Byliśmy sobie

przeznaczeni. To była okropna zdrada. Niewybaczalna. Nie miałem wyboru,

background image

żadnego. Zrobiłem to, co należało zrobić.

– A co należało zrobić? – zapytał Feeney.
– Musiałem iść do ojca i dziadka i powiedzieć im o zdradzie. Że

słyszałem, jak z pewnym mężczyzną planowała niewybaczalną zdradę. Była
zdrajczynią.

– Doniosłeś im, że jest szpiegiem. Że zdradziła sprawę. Rozłożył ręce.
– To przecież to samo, ogromna tragedia. Oboje, ona i ten żołnierz, trafili

na dół, do laboratorium dziadka.

– W domu, w którym ty przetrzymywałeś kobiety, tu, w Nowym Jorku.

Pracowałeś w tym samym pomieszczeniu, gdzie twój dziadek torturował
więźniów podczas wojen.

– Dużo się od niego nauczyłem. Nalegał, żebym go obserwował, jak

pracował z Edwiną. To mnie wzmocniło i oświeciło. Ciągnęło się to przez
wiele dni. Dłużej niż z żołnierzami.

Zwilżył usta i upił maleńki łyk.
– Mężczyźni są słabsi. Dziadek mnie tego nauczył. Często są słabsi od

kobiet. Pod koniec poprosiła o śmierć. Spojrzałem jej w oczy i zobaczyłem
wszystkie odpowiedzi, całą miłość, całe piękno, które przychodzi, gdy
obnaży się do końca ciało i duszę. Osobiście zakończyłem jej czas. To był
mój dar dla niej. Była pierwsza, a wszystkie inne, które przyszły po niej,
stanowiły tylko jej odbicie.

– Dlaczego tak długo zwlekałeś, zanim zacząłeś szukać jej odbić?
– Leki. Ojciec upierał się, żebym zażywał leki, i bardzo mnie przy tym

pilnował. A leki otępiają, pozbawiają umysł jasności potrzebnej do tej pracy.

– Ale Corrine Dagby, tu, w Nowym Jorku, dziewięć lat temu, nie była

pierwsza. – Eve pokręciła głową. – Na pewno nie. Musiałeś gdzieś ćwiczyć,
doskonalić warsztat. Ile ich było przed Corrine?

– Uczyłem się od dziadka, kontynuowałem edukację, pracowałem w

rodzinnej firmie. Pod okiem dziadka ćwiczyłem na zmarłych. I dużo
podróżowałem. Na poważnie zacząłem praktykować dwadzieścia lat temu,
po śmierci ojca.

Musiałem się dużo nauczyć, zdobyć doświadczenie. Dopiero po

dziesięciu latach poczułem, że jestem gotowy, aby rozpocząć mój projekt.
Wszystko dokumentowałem, porażki i sukcesy. Znajdziecie to w moim
archiwum.

– Poręcznie. – Eve odwróciła się, bo rozległo się pukanie i w drzwiach

background image

pojawiła się głowa Peabody.

– Przepraszam, pani porucznik. Mogę prosić na moment?
– Tak. Nie przerywajcie – powiedziała do Feeneya i wyszła.
– Roarke właśnie się skontaktował. Prosił, żebym przekazała, że udało

mu się sfinalizować to, co miał do zrobienia, i właśnie tu jedzie. Ma
nadzieję, że zobaczy, jak kończysz przesłuchanie.

– OK. Sprawdzicie z McNabem ten jego kontrakt o autoterminacji. Jakoś

w to nie wierzę. Dokładnie sprawdźcie wszystkie dokumenty, które
znaleźliśmy w domu tego bydlaka. Obudźcie jego prawników w Londynie.
Jego lekarzy, jeśli znajdziecie jakieś namiary. Chcę mieć potwierdzenie, że
nas nie okłamuje.

– Ale po co miałby...
– Po prostu mi to potwierdź, Peabody.
– Tak jest.
Eve wróciła do sali, usiadła na swoim krześle i przysłuchiwała się, jak

Feeney wyciąga z Lowella szczegóły.

– Chciałam o coś zapytać – wtrąciła się w końcu. – Jak długo

wytrzymała Edwina Spring?

– Mój dziadek stosował nieco inne metody i dłuższe okresy odpoczynku

niż to moim zdaniem konieczne. Cóż, była bardzo silna i miała ogromną
wolę przetrwania. Wytrzymała dziewięćdziesiąt siedem godzin, czterdzieści
jeden minut i osiem sekund. Żadnej z moich partnerek nie udało się
powtórzyć tego wyczynu. Pomyślałem, że ty mogłabyś, dlatego wybrałem
cię na ostatnią. Chciałem zakończyć tobą, tak jak zacząłem nią.

– Ciekawe, jak długo ty wytrzymasz – rzuciła Eve i wstała, gdy w

drzwiach znów pokazała się Peabody.

Eve wyszła i zamknęła za sobą drzwi.
– No i?
– Nie rozumiem. Nie ma żadnej dokumentacji, o której on mówił.

Niczego takiego nie znaleźliśmy ani w jego archiwum, ani w oficjalnej bazie
danych. McNab przeszukał wszystko dwa razy. Skontaktowałam się z
jednym prawnikiem z Londynu, z szefem firmy. Nie był zachwycony, że mu
przeszkadzam w domu.

– Ach.
– Tak. Oczywiście zaraz mi wysunął gadkę o prawie do prywatności.

Wyjaśniłam, że jego klient został aresztowany pod zarzutem wielokrotnego

background image

morderstwa i że powołuje się na ten kontrakt, żeby uniknąć procesu i
więzienia. Angol potwierdził, że Lowell miał gdzieś taki certyfikat, ale nie
mógł go znaleźć. Trochę się wkurzył. Coś tam pluł, że prowadzimy
przesłuchanie i tak dalej, ale w sumie brytyjski prawnik tu w USA może
nam naskoczyć.

– Właśnie tego potrzebowałam.
– Ale...
– No, będziemy kończyć te pogaduszki. Dobra robota, Peabody.
Eve wróciła do sali i zamknęła drzwi przed nosem Delii.
– Podsumujmy – zaczęła mówić. – Przyznałeś, że rozumiesz swoje

prawa i obowiązki i zrezygnowałeś z prawa do doradcy lub reprezentanta
podczas przesłuchania w sprawie o przestępstwa opisane powyżej.

– „Przestępstwo" to wasze określenie, ale tak. Zgadza się.
– Przy twoim stanie zdrowia ile czasu dali ci lekarze?
– Nie dłużej niż dwa lata, przy czym ostatnie miesiące mogą być bardzo

bolesne, nieprzyjemne i poniżające, nawet przy zastosowaniu leków. Wolę
spokojnie i pod kontrolą zakończyć mój czas.

– Wierzę. Ale wiesz, że ci się to nie uda. Nie ma żadnego kontraktu o

autoterminacji, Bob.

– Z całą pewnością jest.
– Niestety. Twoi angole też nie potrafią tego udokumentować. – Oparła

dłonie na stole, pochyliła się do przodu i spojrzała mu w twarz.

– Nie ma żadnych dokumentów, a to znaczy, że nie musimy ci wierzyć

na słowo. Nie ułatwimy ci niczego. Parę lat to nie tyle, ile bym chciała, ale
przynajmniej spędzisz je w betonowej klatce. No i część w bólu i rozpaczy.

– Nie. – Powoli kręcił głową. – Mam kontrakt.
– Nic nie masz. I nie masz prawa ubiegać się o autoterminację. Tak więc

zostałeś przesłuchany i przyznałeś się do wielokrotnego zabójstwa. Drzwi
już się za tobą zamknęły.

– Kłamiesz. – Usta mu drżały. – Próbujesz mnie zdenerwować.
– Proszę bardzo, możesz sobie tak myśleć. Masz na to co najmniej dwa

lata. Będziesz żył i w każdej sekundzie tego życia będziesz cierpiał.

– Chcę... moich adwokatów.
– Oczywiście. Możesz mieć całą armię pieprzonych adwokatów. I tak ci

nie pomogą. – W jej oczach płonął teraz gniew. Zniknął spokój i dystans
gliny, w jej oczach pojawił się ogień sprawiedliwości. – Poznasz, co to

background image

cierpienie. Będziesz się wił z bólu do ostatniego oddechu.

– Nie. Nie. Mój czas zaraz się skończy, wszystko mam zaplanowane.

Włączcie muzykę, gdzie moje pigułki?

– Bob, będziesz umierał długo i w cierpieniu. Będziesz konał z bólu. –

Wyprostowała się. – Feeney, zabierz go. Niech się wypłacze swoim
adwokatom, zanim się dowie, jak się żyje w klatce.

– Dziewięć lat na to czekałem. – Feeney szarpnął Lowella na równe

nogi. – Z całego serca wierzę w postęp w medycynie – powiedział, ciągnąc
go do wyjścia. – Kilka lat? Na pewno znajdą na to jakieś lekarstwo. Byłoby
dobrze. – Zerknął przez ramię i uśmiechnął się do Eve. – Byłoby cudownie.

background image

Epilog

Kiedy wyszła z sali przesłuchań, gliniarze zaczęli wysypywać się z

pomieszczenia obserwacyjnego i sali konferencyjnej, gdzie oglądali
przesłuchanie na monitorach. Zauważyła wśród nich Roarke'a i Baxtera,
który łokciami przepychał się przez tłum. Dopadł ją pierwszy, z zaskoczenia
poderwał do góry i głośno pocałował w usta.

– Jezu Chryste, całkiem już ci odebrało ten twój mały rozumek?
– Ktoś musiał to zrobić, a zawsze przypada to jemu. – Wskazał kciukiem

Roarke'a. – I tak jestem padnięty, więc mnie nie bij. Ani ty – powiedział do
Eve, stawiając ją z powrotem na podłodze. – Nazwijcie mnie durniem, ale
szczęśliwe zakończenia zawsze mnie wzruszają.

– Nazwę cię ofiarą nieszczęśliwego wypadku i odwiedzę w szpitalu, jeśli

jeszcze raz zrobisz coś takiego. Wszyscy, którzy nie mają służby, do domu.
Rozejść się, do cholery... Panie komendancie.

– Świetna robota całej ekipy. Sugeruję, byście posłuchali rozkazu pani

porucznik. Idźcie do domu, wyśpijcie się. Wydział jest z was cholernie
dumny. Ze wszystkich. Pani porucznik...

– Panie komendancie, raport będzie gotowy w ciągu godziny.
– Nie, wynoś się stąd w tej chwili. Idź do domu. Sam się tym zajmę.
– Ale...
– To rozkaz. – Wziął jej rękę i potrząsnął w uścisku. – Aha, uznaj to za

wyjątkowo długi urlop, bo zajmę się też mediami.

– Tak jest, panie komendancie.
Nie protestowała, kiedy Roarke ją objął.
– Pozwól, że odwiozę cię do domu, moja pani porucznik.
– Dzięki, dobry pomysł. Peabody, żebym cię tu nie widziała jutro przed

dziesiątą.

– Dallas, mam już tego potąd!
– Nawet nie myśl o obściskiwaniu mnie. Czy to się nigdy nie skończy?
– Ach – westchnęła Peabody, ale uśmiechnęła się, odprowadzając Eve

wzrokiem.

Ledwo wsiadła do samochodu, od razu zasnęła kamiennym snem.

Roarke prowadził z jedną ręką na kierownicy, drugą trzymał na jej dłoniach.
W połowie drogi do domu przełączył na autopilota i pozwolił sobie na

background image

odpoczynek.

Światła ich domu świeciły niczym gwiazdy na niebie. Roarke puścił

dłonie Eve i przetarł oczy, po czym wysiadł z samochodu i przeszedł na
drugą stronę, by otworzyć jej drzwi. Gdy próbował wziąć ją na ręce,
przebudziła się i zaprotestowała.

– Nie, sama pójdę.
– Dzięki Bogu. Obawiam się, że gdybym w tym stanie zaczął cię

dźwigać, oboje zostalibyśmy na tym cholernym podjeździe. Chodź. –
Chwycił ją za rękę i pomógł wysiąść. Przez moment stali na zimnym
powietrzu, nieprzytomni ze zmęczenia.

– Musimy jeszcze wejść do środka, po schodach na górę, a potem paść

na łóżko – wyliczyła. – Damy radę.

– Dobra. Idziemy.
Objęli się i podtrzymując wzajemnie, weszli do domu.
– Tylko na siebie spójrzcie. – Summerset niczym czarna chmura czekał

na nich w holu. – Zataczacie się jak para pijaków. Przydałaby wam się
kąpiel i coś do jedzenia.

– Goń się, bucu.
– Jak zwykle doskonałe wyczucie języka.
– Tym razem popieram stanowisko żony – oświadczył Roarke. – Choć

ten buc to może za mocno powiedziane. Jedźmy windą, kochanie. Jestem
zbyt zmęczony, żeby iść po schodach.

Summerset kiwnął palcem na Galahada, który zamierzał iść za nimi.
– Innym razem – powiedział cicho do kota. – Dajmy im dziś spokój,

dobrze? A teraz, skoro dzieci wróciły bezpiecznie do domu, możemy zjeść
małą przekąskę przed snem.

– Łóżko – westchnęła Eve, gdy wytoczyli się w windy. – Już czuję jego

zapach, oczywiście w sensie pozytywnym. – Idąc w kierunku łóżka, zaczęła
rozrzucać rzeczy: płaszcz, żakiet, broń. Roarke robił dokładnie to samo.

– Chcę ci coś powiedzieć.
– Tylko szybko – ostrzegła – bo już zasypiam.
– Już nieraz z tobą pracowałem, obserwowałem cię i rozumiałem – do

pewnego stopnia – to, co robisz. Ale nigdy nie przeżyłem czegoś takiego.
Cała gama, od początku do końca, i prawie wszystkie etapy pomiędzy. –
Padł na łóżko obok niej. – Jesteś niesamowitą kobietą, pani porucznik. Moja
najdroższa Eve.

background image

– Ty też jesteś niczego sobie. – Odwróciła się do niego i spojrzała mu w

oczy. – Nie będę pytać, jak zrobiłeś to, o co cię poprosiłam.

– To i tak zbyt skomplikowane, żeby teraz tłumaczyć.
– Złapaliśmy go. Powstrzymaliśmy łajdaka, a Ariel Greenfeld jest

bezpieczna. Ale gdyby nie ty, nie byłoby prawdziwej sprawiedliwości.
Nawet jej cienia. – Położyła dłoń na jego policzku. – Dobra robota.

– Zgadza się. – Ich usta na chwilę się spotkały. – A teraz zróbmy sobie

ośmiogodzinne wakacje.

– Pozwól, że zacytuję Peabody – powiedziała sennym głosem. – Mam

już tego potąd.

– Światło, stop – rozkazał.
W ciemności, z jej ręką na jego policzku, zapadli w sen.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Roberts Nora Swiadek Smierci
Roberts Nora Slodka smierc
Roberts Nora Pieśń gór
Roberts Nora dotyk śmierci
789 Roberts Nora Pieśń gór Minikolekcja Nory Roberts
Roberts Nora Sława i śmierć
34 Roberts Nora Spełnić marzenia 01 Pieśń gór
R789 Roberts Nora Minikolekcja Nory Roberts Pieśń gór
Roberts Nora Eva Dallas 45 Wyrachowanie i smierc
Roberts Nora Minikolekcja Nory Roberts Pieśń gór
Roberts Nora Randka ze śmiercią
Roberts Nora Eva Dallas 45 Wyrachowanie i smierc
Roberts Nora Honest Ilusions Uczciwe złudzenia
Roberts Nora Klucze 02 Klucz wiedzy
Roberts Nora Od pierwszego wejrzenia

więcej podobnych podstron