5 Czarna ceremonia

background image

J.D. ROBB

CZARNA CEREMONIA

background image

1

Śmierć była wokół niej. Towarzyszyła w dzień i w nocy. Eve

znała jej brzmienie, zapach, nawet czuła fizycznie jej obecność.
Potrafiła patrzeć prosto w ponure i przebiegłe oczy tego bez-

względnego wroga, wykorzystującego najmniejszy moment wa-
hania, by uderzyć i zwyciężyć.

Mimo że pracowała w policji już dziesięć lat, nie przyjmowała

jej ze spokojem, nie akceptowała.

Tym razem odszedł ktoś bliski.
Frank Wojinski był dobrym policjantem, choć zdaniem nie-

których zbyt pracowitym. Pamiętała go jako miłego człowieka, który
nigdy na nic się nie skarżył, nawet na nudną i żmudną papierkową

robotę i na to, że mimo iż był już po sześćdziesiątce, nadal
pozostawał w stopniu sierżanta.

Posiwiał i zestarzał się z godnością, nie korzystając z usług

popularnych w trzecim tysiącleciu chirurgów plastycznych. Teraz,

leżąc w trumnie, otoczony liliami, przypominał śpiącego mnicha z
odległych czasów.

Zresztą urodził się w końcu tysiąclecia. Pamiętał wojny

miejskie, ale nie mówił o nich tak dużo jak jego starsi koledzy. O

wiele chętniej pokazywał zdjęcia i hologramy dzieci i wnuków.
Opowiadał kiepskie dowcipy, interesował się sportem i miał słabość

do sojowych parówek.

background image

Ten człowiek, dla którego wiele znaczyła rodzina, zapewne był

gorzko opłakiwany przez bliskich. Wszyscy, którzy go znali, kochali

go.

Zmarł, mając przed sobą jeszcze połowę życia. Jego serce, jak

się wydawało, mocne i zdrowe, ni stąd, ni zowąd przestało bić.

- Cholera jasna!

Eve odwróciła się i położyła dłoń na ramieniu stojącego za nią

mężczyzny.

- Przepraszam, Feeney. Popatrzył na nią zgnębiony.
- Łatwiej bym to przyjął, gdyby zmarł na służbie. Ale we

własnym fotelu, oglądając telewizję! Tak po prostu wysiadło mu
serce? To niesprawiedliwe, Dallas. Jeszcze nie musiał umierać.

- Wiem. - Objęła kolegę i odciągnęła od trumny.
- Opiekował się mną, wyszkolił mnie i nigdy nie zawiódł -

ciągnął zbolałym i drżącym głosem. - Na Franka zawsze można było
liczyć.

- Wiem - powtórzyła, nie znajdując słów pocieszenia. Feeney

był zawsze opanowany i silny. Jego przygnębienie trochę ją

przerażało. Przeszli przez pokój, przedzierając się między krewnymi
zmarłego i jego kolegami z pracy. Oczywiście podawano tu kawę, a

raczej jej namiastkę. Tam gdzie policja i śmierć, tam też i kawa. Eve
napełniła kubek i podała go Feeneyowi.

- Nie mogę przestać o nim myśleć, nie mogę przeboleć tej

śmierci - westchnął ciężko. Ten wysoki i silny mężczyzna nie krył

głębokiego wzruszenia. - Nie rozmawiałem z Sally, to ponad moje
siły. Jest z nią moja żona.

background image

- Nie martw się. Ja też jeszcze nie składałam Sally kondolencji.

- Chyba dla uspokojenia drżących dłoni nalała sobie kawę, chociaż

nie zamierzała jej wypić. - Zaskoczył nas wszystkich. Nie
wiedziałam, że miał kłopoty z sercem.

- Nikt o tym nie wiedział - odparł cicho. - Nikt.
Eve rozejrzała się po zatłoczonym pomieszczeniu. Wyczuwała

dokoła bezsilność, sama też czuła się bezradna wobec
przeznaczenia. Policjant łatwiej znosi utratę kolegi, kiedy ten ginie

na służbie. Można wtedy zatrzymać i ukarać winnego, co innego,
gdy śmierć nastąpi z przyczyn naturalnych.

Urzędnik domu pogrzebowego, ubrany w tradycyjny czarny

garnitur, o twarzy bladej niczym twarze jego klientów, badawczo

lustrując salę, wygłosił zwyczajową mowę. Eve z trudem wysłuchała
pustych frazesów.

- Podejdźmy do rodziny. - Feeney skinął głową.
- Frank cię lubił, Dallas. „Ten dzieciak jest twardy i potrafi

myśleć”, mówił. Uważał, że można na tobie polegać.

Mile zaskoczona pochwałą, poczuła jeszcze większe przy-

gnębienie.

- Nie przypuszczałam, że miał o mnie tak dobre zdanie.

Popatrzył na nią uważniej. Była wysoka i szczupła. Jej

interesującą wyraźnie zarysowaną twarz wyróżniał mały dołeczek w

podbródku. Oczy miały typowy dla policjantki badawczy wyraz.
Tylko krótko obcięte złocisto kasztanowe włosy domagały się

nożyczek fryzjera.

background image

- Miał o tobie dobre mniemanie, podobnie jak ja. Chodźmy

przywitać się z Sally i dzieciakami.

Przeszli przez salę, której i tak już ponury nastrój potęgowały

ściany wyłożone ciemną boazerią ciężkie czerwone zasłony i

duszący zapach kwiatów.

Eve zastanawiała się, dlaczego zmarłym zawsze towarzyszą

kwiaty i czerwień. Skąd taka tradycja i dlaczego ludzie nadal ją
kultywują? Postanowiła, że nie pozwoli, by, gdy nadejdzie jej czas,

wystawiono jej ciało w przegrzanym pokoju, zawalonym wieńcami,
których woń kojarzy się ze zgnilizną.

Zobaczyła Sally w otoczeniu dzieci i wnuków. Patrząc na tę

grupkę, zrozumiała, że ceremonia przeznaczona jest dla żywych.

- Ryan... - Sally wyciągnęła kruchą dłoń w stronę Feeneya, a

następnie podsunęła mu policzek do pocałunku. Zamknęła oczy i

zastygła w tej pozycji na krótką chwilę.

Ta szczupła kobieta o łagodnym głosie zawsze była dla Eve

uosobieniem delikatności. A przecież musiała mieć nerwy ze stali,
jeżeli wytrwała ponad czterdzieści lat u boku męża policjanta. Na jej

szyi dostrzegła łańcuszek z zawieszonym na nim policyjnym
sygnetem Franka.

Następny obrządek, następny symbol, podsumowała w duchu

Eve.

- Dobrze, że jesteś - cicho powiedziała Sally.
- Będzie go nam brakowało - odparł Feeney, niezręcznie

poklepując ją po ramieniu. Dławił go smutek. - Wiesz, że jeśli tylko
czegoś ci zabraknie...

background image

- Wiem... - Sally uśmiechnęła się i uścisnęła mu dłoń. Potem

zwróciła się do Eve. - Jesteśmy wdzięczni, że jesteście tu z nami.

- Frank cieszył się opinią dobrego człowieka i doskonałego

policjanta.

- Był dumny ze służby w policji - odrzekła z łagodnym

uśmiechem Sally. - Jest tu komendant Whitney z żoną i komisarz

Tibbie. I wielu innych. - Wędrowała zamglonym wzrokiem po sali. -
Tyle przyszło osób. Frank coś dla nich znaczył.

- Oczywiście, Sally. - Feeney Przestępował z nogi na nogę. -

Chyba wiesz o... funduszu dla rodzin.

Znowu się uśmiechnęła i poklepała go po dłoni.
- Dziękuję za troskę, Feeney, ale nic nam nie potrzeba. Eve,

zdaje się, że nie znasz mojej rodziny. Porucznik Dallas, moja córka
Brenda.

Niska, dość tęga. Ciemne włosy i oczy. Podobna do ojca,

notowała w pamięci Eve.

- Syn, Curtis.
Szczupły, drobna budowa, delikatne dłonie, oczy suche, ale

jest wyraźnie przybity.

- Moje wnuki.

Było ich pięcioro. Najmłodszy chłopiec w wieku około ośmiu lat

z zadartym, piegowatym nosem, przyglądał się Eve z zainte-

resowaniem.

- Dlaczego nosisz broń? - Zmieszana, zasłoniła kaburę kurtką.

- Przyjechałam prosto z komisariatu. Nie miałam czasu wrócić

do domu, aby się przebrać.

background image

- Pete. - Curtis spojrzał na Eve przepraszająco. - Nie męcz pani

porucznik.

- Gdyby ludzie docenili siłę woli i ducha, wszelka broń stałaby

się zbędna. Mam na imię Alice.

Do przodu wysunęła się szczupła blondynka o zdumiewającej

urodzie. Zdumiewającej tym bardziej, że reszta rodziny miała dość

pospolite rysy. Dziewczyna miała rozmarzone niebieskie oczy i
piękne wydatne usta bez cienia szminki. Proste włosy opadały jej na

ramiona. Z szyi zwisał długi, sięgający pasa łańcuszek, a na nim
czarny kamień oprawiony w srebro.

- Alice, jesteś stuknięta.
Dziewczyna zerknęła przez ramię na szesnastoletniego

chłopca, oplatając dłońmi czarny kamień, jakby go przed czymś
chroniła.

- Mój brat, Jamie - rzuciła słodko. - Ciągle jeszcze sądzi, że

będę reagowała na jego impertynencje. Dziadek opowiadał mi o

pani, pani porucznik.

- Miło mi.

- A gdzie pani mąż?
Eve wyczuwała w dziewczynie nie tylko smutek, ale także

zdenerwowanie.

- Niestety nie ma go na planecie. - Spojrzała na Sally. - Jednak

przesyła wyrazy współczucia.

- Chyba niełatwo pani było robić karierę przy takim człowieku

jak Roarke - przerwała Alice. - Dziadek mówił, że jest pani bardzo
uparta i wytrwała. To prawda?

background image

- Jeśli się nie jest upartym, przegrywa się, a ja przegrywać nie

lubię. - Popatrzyła prosto w dziwne oczy Alice, po czym pochyliła się

do Pete'a i szepnęła mu do ucha: - Kiedyś widziałam, jak Frank
sprzątnął faceta z tysiąca metrów. Twój dziadek był najlepszy. Nie

zapomnimy go - powiedziała, wysuwając do Sally dłoń na
pożegnanie.

Chciała odejść, ale Alice złapała ją za ramię. Ręka dziewczyny

lekko drżała.

- Cieszę się, że panią poznałam. Dziękuję, że pani przyszła.
Eve skinęła głową i zniknęła w tłumie. Potem dotknęła kartki,

którą Alice wsunęła do jej kieszeni.

Jeszcze pół godziny kręciła się po sali i dopiero kiedy znalazła

się w samochodzie, sięgnęła po liścik i przeczytała go.

Spotkajmy się jutro o północy w klubie „Akwarium”. Proszą nic

nikomu nie mówić. Pani życie jest w niebezpieczeństwie.

Zamiast podpisu widniał rysunek przypominający labirynt

otoczony ciemną linią koła. Poirytowana, ale też zaintrygowana
wcisnęła kartkę do kieszeni i uruchomiła samochód. Dzięki czujności

typowej dla policjantki dostrzegła kryjącą się w cieniu postać. Ktoś
ją obserwował.

Kiedy Roarke wyjeżdżał, starała się wmówić sobie, że została

sama. Ignorowała obecność Summerseta, służącego Roarke'a, co
nie stanowiło większego problemu w dużym domu, składającym się

z labiryntu pokoi.

background image

Weszła do szerokiego holu i rzuciła zniszczoną skórzaną kurtkę

na rzeźbiony słupek, wiedząc, że doprowadzi tym Summerseta do

wściekłości. Nie znosił, kiedy coś zakłócało elegancki wygląd domu,
zwłaszcza ona.

Po pokonaniu schodów prowadzących na piętro, zamiast do

sypialni, skierowała się do swojego gabinetu. Skoro Roarke ma

jeszcze jedną noc przebywać poza planetą, postanowiła, że prześpi
się w fotelu relaksującym.

Po pracy nie miała czasu niczego przegryźć, dlatego też

natychmiast zaprogramowała kanapkę z szynką i prawdziwą kawę.

Autokucharz zrealizował zamówienie w sekundę, ale nim ugryzła
szynkę, z lubością wciągnęła w nozdrza jej zapach. W takich

chwilach dziękowała opatrzności, że jest żoną człowieka, którego
stać na kupno prawdziwego pożywienia, a nie jego chemicznych

imitacji.

Podeszła do biurka i włączyła komputer. Przełknęła kęs

kanapki i popiła łykiem kawy.

- Podaj dostępne dane na temat obiektu Alice. Nazwisko

nieznane. Matka Brenda, z domu Wojinska, dziadkowie ze strony
matki, Frank i Sally Wojinscy.

Przetwarzanie...

Zabębniła palcami o blat biurka, po czym wyciągnęła

tajemniczy list i jeszcze raz go przeczytała.

Obiekt Alice Lingstrom. Urodzona 10 czerwca 2040 roku.

Pierwsze dziecko i jedyna córka Jana Lingstroma i Brendy Wojinski,
rozwiedzeni. Zamieszkała: West Eight Street 486, apartament nr

background image

4B, Nowy Jork. Rodzeństwo: James Lingstrom, ur. 22 marca 2042 r.
Wykształcenie: ukończona szkoła średnia, dwa semestry na stu-
diach: Harvard. Specjalizacja: antropologia. Drugi kierunek:
mitologia. Obecnie pracuje jako sprzedawczyni w sklepie „Moc
Ducha” przy West Tenth Street 228, Nowy Jork. Stanu wolnego.

- Kartoteka kryminalna?

Brak.

- Nic specjalnego - mruknęła do siebie Eve. - Dane o „Mocy

Ducha”.

„Moc Ducha”. Sklep wyznawców kultu Wicca oraz, centrum

konsultingowe, właściciel: Isis Paige i Charles Forte. Trzy lata przy
Tenth Street. Roczny dochód 125 000 dolarów. Licencjonowane
wróżki i zielarki oraz hipnoterapeuci.

- Wicca? - sarknęła. - Magia? Jezu. Co to za bagno?

Wicca, pradawna religia i sztuka, kult oparty na wierze w

naturą, która...

- Wystarczy. - Westchnęła ciężko. Nie interesuje jej definicja

magicznych wierzeń, ale odpowiedź na pytanie, dlaczego wnuczka

gliniarza zajmuje się rzucaniem uroków i czytaniem ze szklanej kuli,
a przede wszystkim, po co chce się z nią spotkać? Dowie się

wszystkiego, jeśli pójdzie do „Akwarium”. Popatrzyła na podejrzany
liścik. Z chęcią by o nim zapomniała, gdyby nie pochodził od osoby

bliskiej człowiekowi, którego szanowała.

Przypomniała sobie postać kryjącą się w cieniu.

background image

Przeszła do łazienki i zaczęła się rozbierać. Pomyślała z żalem,

że nie będzie mogła zabrać na spotkanie Mavis, a szkoda, bo

przyjaciółce z pewnością spodobałoby się w „Akwarium”.

Prostując zmęczone po całym dniu ciało, zastanawiała się, co

będzie robiła przez resztę wieczoru. Nie przyniosła z biura niczego
do pracy. Z ostatnim zabójstwem uporała się w osiem godzin. Może

obejrzy telewizję, a może wybierze coś z arsenału Roarke'a, zejdzie
do strzelnicy i wyładuje resztki energii? Nigdy nie próbowała broni z

okresu wojen miejskich. To mogłoby być ciekawe doświadczenie.

Weszła pod prysznic.

- Pełny strumień, pulsujący - rzuciła. - 40 stopni. Żałowała, że

nie prowadzi żadnej sprawy o morderstwo.

Zajęłaby umysł, uspokoiła nerwy. Nagle z irytacją zrozumiała,

że czuje się samotna, a Roarke wyjechał dopiero przed trzema

dniami.

Każde z nich miało własne życie. Tak było przed ślubem i tak

pozostało. Ich zajęcia wymagały pełnego zaangażowania czasu i
uwagi. Choć ciągle ją to zdumiewało, jednak jej związek z Roarkiem

trwał, i to właśnie dlatego, że obydwoje są osobami niezależnymi.

Przybita własną tęsknotą, wsadziła głowę pod strumień wody.

Nie poruszyła się, kiedy poczuła na biodrach dotyk rąk, które

zaraz przesunęły się na piersi. Znała ten dotyk, znała te długie i

wąskie palce. Odchyliła głowę.

- Och, Summerset. Ty dzikusie - jęknęła, czując ucisk na

sutkach.

- I tak go nie zwolnię. - Roarke zsunął rękę na jej brzuch.

background image

- Warto było spróbować. Wróciłeś... - przerwała, bo w tej

chwili poczuła, jak jego palce wchodzą w nią - ...wcześniej -

skończyła.

- Powiedziałbym, że zjawiłem się w samą porę. - Odwrócił ją

do siebie i mocno pocałował.

Myślał o żonie w trakcie nie kończącego się lotu na Ziemię.

Myślał właśnie o tym: o pieszczotach i wsłuchiwaniu się w jej
urywany oddech.

Ustawił ją w rogu pod ścianą i przywarł do jej bioder.
- Tęskniłaś?

Czuła bicie serca na myśl, że zaraz będą się kochać.
- Raczej nie.

- W takim razie... - Pocałował ją w czoło. - Pozwolę ci w

spokoju dokończyć kąpiel.

Natychmiast mocno zacisnęła nogi.
- Tylko spróbuj, a cię zastrzelę.

- Tak więc, w obawie o własną skórę... - szepnął i wszedł w

nią wolno, patrząc, jak mętnieje jej wzrok.

Kochali się spokojnie, z czułością, jakiej oboje po sobie nie

oczekiwali. Wreszcie osiągnęli orgazm z cichym westchnieniem.

- Witaj w domu. - Patrzyła z zachwytem na twarz męża, na

mądre niebieskie oczy, na ciemne włosy ociekające wodą.

Zawsze po rozłące, kiedy mu się przyglądała, ogarniało ją to

samo zaskakujące uczucie. Wątpiła, że kiedykolwiek przyzwyczai się

do myśli, iż nie tylko pożąda jej ciała, ale także ją kocha.

- Wszystko w porządku z ośrodkiem „Olympus”?

background image

- Zmiany i opóźnienia. Nic poważnego. - Pomyślała, że nie

musi się martwić, bo Roarke potrafi dopilnować, żeby kosmiczna

stacja i centrum rozrywki, w które zainwestował, zostały otwarte na
czas.

Wydał polecenie zamknięcia strumienia wody, po czym sięgnął

po ręcznik, by ją wytrzeć, choć mogła wejść do kabiny suszącej.

- Zaczynam rozumieć, dlaczego wolisz spać w gabinecie, kiedy

wyjeżdżam. Ja nie mogłem zasnąć w prezydenckim apartamencie. -

Wziął drugi ręcznik i okręcił jej głowę. - Zasnąć bez ciebie.

Przytuliła się do niego.

- Robimy się cholernie sentymentalni.
- Mnie to nie przeszkadza. W końcu jestem Irlandczykiem.

Uśmiechnęła się. Nie sądziła, żeby któryś z partnerów w inte-

resach męża albo któryś z jego wrogów uważał go za sentymen-

talnego.

- Żadnych nowych blizn - zaobserwował, pomagając jej włożyć

szlafrok. - Wnioskuję z tego, że ostatnie kilka dni minęły bez
wstrząsów.

- Prawie. Nie licząc pewnego młodzika, którego poniosło w

czasie erotycznej sesji z płatną panienką. Zadusił ją. - Zawiązała

szlafrok i przeczesała palcami włosy. - Przestraszył się i uciekł. Ale
widocznie dręczyły go wyrzuty sumienia i po kilku godzinach sam się

do nas zgłosił. Prokuratura podciągnęła jego czyn pod nieumyślne
spowodowanie morderstwa. Przekazałam sprawę Peabody.

- Aha. - Podszedł do kredensu i wyjął butelkę wina, po czym

nalał dwa kieliszki. - A więc było spokojnie.

background image

- Tak, oprócz dzisiejszego pogrzebu.
Najpierw zmarszczył brwi, ale zaraz twarz mu pojaśniała.

- A tak, mówiłaś mi. Szkoda, że nie mogłem wrócić wcześniej,

żeby ci towarzyszyć.

- Feeney bardzo przeżył śmierć Franka. Chyba łatwiej by się z

nią pogodził, gdyby Frank zginął na służbie.

Roarke mocniej zmarszczył czoło.
- Wolelibyście, żeby wasz kolega został zabity, niż opuścił ten

padół łez bez cierpień?

- Przynajmniej bym to rozumiała. - Nie próbowała informować

męża, że sama też wolałaby szybką i gwałtowną śmierć. - Ale na
tym pogrzebie zdarzyło się coś dziwnego. Poznałam rodzinę Franka.

Jego najstarsza wnuczka jest dość oryginalna.

- To znaczy?

- Ma taki dziwny sposób mówienia. Wyszukałam o niej

wiadomości w komputerze.

- Sprawdzałaś ją?
- Bardzo pobieżnie. Głównie dlatego, że coś mi podrzuciła.

Eve podeszła do biurka i podała mu liścik.
- Labirynt Ziemi - rzucił Roarke po przeczytaniu listu.

- Słucham?
- Mówię o rysunku. To celtycki symbol. Potrząsnęła głową ze

zdumieniem.

- Skąd ty wiesz tyle dziwnych rzeczy?

- To wcale nie jest takie dziwne. W końcu wywodzę się z

Celtów. Ten pradawny symbol jest magiczny i święty.

background image

- Wszystko do siebie pasuje. Wygląda na to, że dziewczyna

zajmuje się magią, chociaż ma dyplom z Harvardu. Mimo że

studiowała w najlepszej uczelni, jest teraz sprzedawczynią w jakimś
sklepie z kryształami i ziołami.

Roarke powiódł palcem po rysunku. W dzieciństwie, w

Dublinie, widział niejeden taki. Pradawne kultowe religie

wykorzystywane były przez różne gangi, ale też przez zagorzałych
pacyfistów. Oczywiście obydwie strony używały haseł religijnych

jako usprawiedliwienia dla zabijania lub ofiarowania życia.

- Domyślasz się, dlaczego chce się z tobą spotkać?

- Nie. Pewnie jej się wydaje, że zobaczyła moją aurę albo coś

takiego. Mavis, dopóki jej nie przymknęłam za wykradanie portfeli

przechodniom, prowadziła taki oszukańczy interes związany z
wróżbiarstwem. Twierdzi, że ludzie zapłacą każde pieniądze za to,

że powiesz im to, co chcą usłyszeć. A jeszcze więcej, jeśli powiesz
im to, czego nie chcą wiedzieć.

- I dlatego właśnie oszuści i politycy to ludzie tego samego

pokroju. - Uśmiechnął się. - Zakładam, że tak czy inaczej, wybierasz

się na spotkanie?

- Jasne.

Jeszcze raz zerknął na kartkę.
- Idę z tobą.

- Ale ona napisała...
- Mało istotne, co napisała. - Opróżnił kieliszek zdecydowanym

ruchem osoby, która jest przyzwyczajona, że dostaje to, czego
pragnie. - Nie będę ci wchodził w drogę, ale będę ci towarzyszył.

background image

Mimo że „Akwarium” to w zasadzie spokojne miejsce, mogą się tam
kręcić podejrzane elementy.

- Podejrzane elementy to moje życie - zauważyła rzeczowo, po

czym przekrzywiła głowę. - Czy ty przypadkiem nie jesteś

właścicielem tego klubu?

- Nie - uśmiechnął się. - A chciałabyś?

Roześmiała się i pociągnęła go za rękę.
- Chodźmy spać.

Zrelaksowana i wtulona w męża zasnęła jak dziecko. Tym

większe było jej zdziwienie, gdy zaledwie po dwóch godzinach

całkowicie się rozbudziła. Nie męczył jej żaden koszmar, bo nie była
spocona, nie drżała i nic jej nie dolegało.

A jednak coś ją rozbudziło. Leżała nieruchomo, wpatrując się

w szerokie okno i wsłuchując w równy oddech Roarke'a.

Uniosła się i spojrzała w nogi łóżka. W jej stronę błysnęły

ciemne ślepia. W ostatniej chwili pohamowała krzyk. Zdała sobie

sprawę z ciężaru na stopach. To Galadah, pomyślała i odetchnęła.
Kot musiał wskoczyć na łóżko i to ją obudziło. Ot i cała tajemnica.

Położyła się z powrotem, przytuliła do męża, westchnęła i

zamknęła oczy.

Tylko kot, myślała, zapadając w sen.
Jednak mogłaby przysiąc, że słyszała czyjeś nucenie.

background image

2

Następny dzień zaczął się od nawału pracy i Eve nie miała

czasu myśleć o dziwnym przebudzeniu w nocy. W mieście panował
spokój, więc uznała, że to świetny moment na porządki w biurze, a

raczej na zlecenie ich swej asystentce.

- Jak można mieć taki bałagan w komputerze. - Szczera i

solidna twarz Peabody wyrażała prawdziwe rozżalenie.

- Wiem, gdzie co mam - odparła Eve. - Uporządkuj pliki tak,

żebym nadal się orientowała, gdzie co jest, ale też żeby to miało
jakąś logikę. To zadanie jest dla ciebie za trudne?

- Dam sobie radę. - Peabody wykrzywiła twarz za jej plecami.
- To wspaniale i proszę nie robić do mnie min. Nawet jeśli

mam bałagan w komputerze, jak to ujęłaś, to dlatego, że ten rok
był trochę napięty. Ponieważ to ja cię szkolę, mogę ci zlecić tę

pracę. - Uśmiechnęła się lekko. - Mam nadzieję, że w przyszłości ty
także, Peabody, dorobisz się podwładnego, któremu będziesz zlecać

upierdliwe zajęcia.

- Pani wiara we mnie jest wzruszająca, pani porucznik. Aż

brakuje mi tchu. - Peabody syknęła w stronę komputera. - A może
duszę się, ponieważ są tu pliki sprzed pięciu lat, które już od roku

powinny być przesłane do centrali.

- Więc wyślij je teraz. - Eve uśmiechnęła się szerzej, słysząc

hurkot w komputerze, a zaraz potem zawiadomienie o błędzie
systemowym. - Życzę powodzenia.

background image

- Technika może być naszym sprzymierzeńcem, tylko trzeba ją

rozumieć.

- Ja wszystko rozumiem - Eve dwukrotnie walnęła pięścią w

komputer. Maszyna znów zaczęła działać. - Widzisz?

- Jest pani niesamowicie delikatna, porucznik Dallas. Teraz

rozumiem, dlaczego chłopaki z laboratorium celują rzutkami w twoje

zdjęcie.

- Dalej to robią? Chryste, ale są pamiętliwi. - Ze wzruszeniem

ramion usiadła na rogu biurka. - Co wiesz na temat magii? Czarów?

- Jeśli chce pani rzucić urok na komputer, to na niewiele się

zdam. Peabody z zaciśniętymi zębami przesuwała pliki.

- Jesteś wyznawczynią Wolnej Ery - zauważyła Eve.

- Zawiesza się. No, popracuj jeszcze trochę - popędzała

komputer dziewczyna. - Tak, ale - nawiązała do stwierdzenia Eve -

wolnoerowcy nie są wyznawcami Wicca. Niby obydwie religie są
religiami Ziemi, opartymi na naturalnym porządku kosmosu, ale... ty

sukinsynu, gdzie to się podziało?

- Słucham? Gdzie co się podziało?

- Nic. - Peabody z napięciem wpatrywała się w monitor. - Nic.

Proszę się o nic nie martwić. Zresztą i tak pewnie nie potrzebowała

pani tych plików.

- Czy to jakiś żart, Peabody?

- No właśnie. Ha, ha. - Krople potu spływały po czole

policjantki. Z zawzięciem uderzała w klawiaturę. - O jest. Już po

sprawie. Wszystko wróciło na miejsce. A teraz wyślemy to do

background image

centrali. - Odetchnęła ciężko. - Czy mogłabym się napić kawy? Żeby
zachować przytomność umysłu.

Eve spojrzała na ekran monitora, ale nie zobaczyła niczego

zatrważającego. Bez słowa wstała i zleciła autokucharzowi przy-

gotowanie kawy.

- Dlaczego interesują panią wiccanie? Chce się pani prze-

chrzcie? - Peabody uśmiechnęła się, a widząc złość w oczach
przełożonej, dodała: - Znowu tylko żartowałam.

- Widzę, że masz dzisiaj dobry humor. Jestem po prostu

ciekawa.

- No cóż, istnieje zbieżność głównych zasad w Wolnej Erze i

kulcie Wicca. Poszukiwanie harmonii, czczenie pór roku wywodzące

się z zamierzchłych czasów, całkowity zakaz używania przemocy.

- Zakaz używania przemocy? - Eve zmrużyła oczy. - A co z

urokami, zaklęciami i ofiarami? Naga dziewica na ołtarzu i czarne
koguty, którym odcina się głowy?

- To obraz z literatury, choćby z Szekspira. Główne źródło

mylnych sądów. Kapłanki nie są wiedźmowatymi, przerażającymi

staruchami pichcącymi w wielkich kotłach podejrzane wywary. Nie
straszą małych dzieci. Wiccanie lubią nagość, ale nikogo nie

krzywdzą. Korzystają wyłącznie z białej magii.

- Jej przeciwieństwem jest...

- ...czarna magia.
Eve przyglądała się podwładnej.

- Ty chyba nie wierzysz w te zabobony?

background image

- Nie. - Orzeźwiona kawą Peabody wróciła do pracy przy

komputerze. - Znam kilka podstawowych zaklęć, ponieważ mój

kuzyn przeniósł się do Wicca. Już jakiś czas należy do zgromadzenia
w Cincinnati.

- Masz kuzyna, który należy do zgromadzenia w Cincinnati? -

Eve wybuchnęła śmiechem i odstawiła na biurko kubek z kawą. -

Peabody, ty mnie ciągle zaskakujesz.

- Któregoś razu opowiem pani o mojej babci i jej pięciu

kochankach.

- Pięciu kochanków w życiu to wcale nie tak wielu.

- Nie w życiu, ale w miesiącu. Naraz. - Podniosła poważny

wzrok. - Babcia ma dziewięćdziesiąt osiem lat. Mam nadzieję, że się

w nią wrodziłam.

Eve, hamując śmiech, spojrzała na wideofon, którego brzęczyk

właśnie się odezwał.

- Dallas... - Na ekranie pojawiła się twarz komendanta

Whitneya.

- Tak, komendancie.

- Chciałbym z panią jak najszybciej porozmawiać. Proszę do

mnie.

- Tak, sir, będę za pięć minut. - Eve rozłączyła się i z nadzieją

popatrzyła na Peabody. - Może jakaś nowa sprawa. Dokończ

czyszczenie komputera. Dam ci znać, jeśli coś się wydarzy. - Na
odchodnym jeszcze się odwróciła i powiedziała: - Tylko nie zjedz

mojego batonika.

background image

- Cholera - zaklęła pod nosem Peabody. - Czy ona zawsze musi

trafiać w dziesiątkę?

Whitney większość zawodowego życia zajmował kierownicze

stanowisko. Zależało mu na tym, by znać swoich podwładnych,
wiedzieć, w czym są najlepsi i jakie są ich słabości. Umiał też zrobić

użytek z obydwu.

Był to potężny mężczyzna o dużych dłoniach robotnika i ciem-

nych bystrych oczach, o których niejeden mówił, że są zimne.
Zachowywał wręcz przerażający spokój, ale jak to bywa, pod maską

opanowania drzemał wulkan.

Eve go szanowała, czasami lubiła i zawsze podziwiała.

Kiedy weszła do biura, Whitney siedział przy biurku i ze

zmarszczonym czołem czytał jakiś dokument. Nie oderwał wzroku,

tylko gestem dłoni wskazał na krzesło. Usiadła, przyglądając się
powietrznemu tramwajowi, przepływającemu akurat za oknem. Jak

zawsze zdziwiła ją liczba pasażerów z lornetkami i szpiegowskimi
okularami.

Zastanawiała się, co też ci ludzie spodziewają się ujrzeć za

oknami budynku policji? Torturowanie podejrzanych, strzelaninę,

zakrwawione ofiary? I dlaczego bawią ich takie fantazje?

- Widziałem panią wczoraj na pogrzebie.

Wróciła myślami do gabinetu.
- Zdaje się, że byli tam wszyscy policjanci z komendy.

- Frank był lubiany.
- To prawda.

background image

- Nigdy pani z nim nie pracowała?
- Dał mi kilka wskazówek, kiedy zaczynałam.

Whitney, nie przestając kiwać głową, nie spuszczał z niej

wzroku.

- Był partnerem Feeneya. Potem, kiedy przeszedł ze służby na

ulicy do biura, pani została partnerką Feeneya.

Eve zaczynała czuć się nieswojo.
- Tak, sir. Feeney bardzo przejął się śmiercią Franka.

- Wiem. Dlatego nie ma go dzisiaj w pracy. - Whitney oparł

łokcie na biurku i splótł dłonie. - Pani porucznik, mamy tu do

czynienia z delikatną sprawą.

- Dotyczącą sierżanta Wojinskiego?

- Informacja, którą zamierzam pani powierzyć, jest w najwyż-

szym stopniu poufna. Oprócz pani podwładnej nikt nie może o

niczym wiedzieć. Proszę o zachowanie dyskrecji. Rozkazuję -
poprawił się - żeby pracowała pani nad tą sprawą zupełnie sama.

W tej chwili poczuła już strach. Pomyślała o Feeneyu.
- Zrozumiałam.

- Istnieją pewne okoliczności dotyczące śmierci sierżanta

Wojinskiego, które wymagają wyjaśnienia.

- Okoliczności?
- Muszę zaznajomić panią z zastrzeżonymi danymi. - Opuścił

dłonie na biurko. - Jakiś czas temu powiadomiono mnie, że sierżant
Wojinski albo prowadził śledztwo na własną rękę, albo zajął się

nielegalnym procederem.

- Narkotyki? Frank? To niemożliwe.

background image

Whitney nawet nie mrugnął.
- Dwudziestego drugiego września tego roku jeden z detek-

tywów z wydziału do spraw narkotyków widział Wojinskiego w
obserwowanym przez policję podejrzanym centrum dystrybucji

nielegalnych substancji. W prywatnym klubie „Athame”, związanym
z jakimś kultem religijnym. W tym klubie odbywają się indywidualne

i grupowe sesje seksualne. Wydział od narkotyków ma go na oku
już od dwóch lat. Widziano, jak Frank kupował tam narkotyki.

Eve milczała, więc nabrał głęboko powietrza i kontynuował.
- Zostałem natychmiast powiadomiony o zajściu. Zwróciłem się

do Franka z prośbą o wyjaśnienie, ale on nie był skory do rozmowy.
- Zawahał się, jednak postanowił skończyć. - Szczerze mówiąc fakt,

że Frank ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył, że w gruncie rzeczy
w ogóle nie chciał rozmawiać na ten temat, zupełnie mi do niego

nie pasował. Martwiłem się. Nakazałem mu zrobienie testów na
obecność w organizmie narkotyków i poradziłem, żeby wziął tydzień

urlopu. Zgodził się na wszystko. Wtedy testy nic nie wykazały. Ze
względu na jego nieskazitelną przeszłość oraz ponieważ dobrze go

znałem, to wydarzenie zostało pominięte w jego aktach. - Wstał i
odwrócił się do okna. - Być może popełniłem błąd. Gdybym wtedy

nie zostawił sprawy, może teraz Frank by żył i nie byłoby tej
rozmowy.

- Zaufał pan swojemu osądowi. Ufał pan Frankowi.
Spojrzał na nią. Jego oczy nie były zimne, tylko pełne napięcia.

background image

- Tak, to prawda. Ale teraz mam więcej danych. Standardowa

autopsja wykazała we krwi Wojinskiego obecność naparstnicy,

środka nasercowego oraz Zeusa.

- Zeus. - Teraz Eve wstała. - Frank nie zażywał narkotyków,

komendancie. Pomijając to, jakim był człowiekiem, zażywanie tak
mocnego narkotyku jak Zeus pozostawia widoczne ślady. Widać to

po oczach, po zmianie w zachowaniu. Gdyby brał Zeusa, wiedziałby
o tym każdy funkcjonariusz w centrali. Poza tym testy by to

wykazały. Musiała nastąpić jakaś pomyłka. - Wepchnęła ręce w
kieszenie, z trudem hamując przymus chodzenia. - To prawda, że

niektórzy policjanci zażywają narkotyki i na dodatek sądzą, że
odznaka chroni ich przed prawem. Ale Frank do nich nie należał.

Nie, on był czysty.

- Niemniej wykryto w jego krwi kilka narkotyków. To właśnie

przez tę mieszankę doszło do zahamowania pracy serca i śmierci.

- Podejrzewa pan, że przedawkował? - Potrząsnęła głową. - To

niemożliwe.

- Powtarzam, wykryto narkotyki.

- W takim razie musi istnieć jakieś inne wytłumaczenie. Środki

nasercowe? - Zmarszczyła brwi. - Mówił pan, że przed kilkoma

tygodniami robił sobie badania. Dlaczego nie wykazały, że miał
kłopoty z sercem?

- Najbliższy przyjaciel Franka jest najlepszym informatykiem w

mieście.

- Feeney? - Zrobiła dwa kroki do przodu. - Myśli pan, że

Feeney go krył i wyczyścił mu akta? Do diabła, komendancie.

background image

- Nie mogę wykluczyć takiej możliwości - odparł sucho. - Ani

pani. Przyjaźń może i zazwyczaj wpływa na obiektywizm oceny.

Ufam, że pani przyjaźń z Feeneyem nie wpłynie na pani osąd. -
Znowu podszedł do biurka, symbolu swojej władzy. - Te zarzuty i

podejrzenia trzeba bezwzględnie wyjaśnić.

Gorące języki strachu w żołądku Eve zmieniły się w prawdziwy

płomień.

- Chce pan, żebym poprowadziła dochodzenie przeciwko moim

kolegom, z których jeden nie żyje, a drugi mnie szkolił i jest moim
przyjacielem. - Położyła dłonie na biurku. - Jest także pana

przyjacielem, komendancie.

Spodziewał się gniewu. Tak jak się spodziewał, że jednak Eve

zgodzi się przyjąć sprawę.

- Wolałaby pani, żebym zlecił śledztwo komuś innemu? -

Uniósł pytająco brwi. - Chcę, żeby to było przeprowadzone po cichu.
Wszelkie dane i nowe fakty ma pani bezpośrednio mnie

przekazywać. Jeśli będzie pani zmuszona porozmawiać z rodziną
Wojinskiego, proszę uczynić to dyskretnie i taktownie. Nie ma

potrzeby pogłębiać ich smutku.

- A jeśli wywącham coś, co zapaskudzi Frankowi kartotekę?

- Wtedy ja się tym zajmę.
Wyprostowała się.

- Prosi mnie pan o cholerną przysługę.
- To nie prośba, lecz rozkaz - poprawił. - Tak będzie dla pani

łatwiej, pani porucznik. - Podał jej dwie zapieczętowane dyskietki. -
Niech to pani przejrzy w domu. Proszę się komunikować ze mną za

background image

pomocą swojego domowego komputera. Nic nie może przechodzić
przez centralę, dopóki nie zmienię rozkazu. Jest pani wolna.

Obróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi, ale zatrzymała się

przy nich. Nie spojrzała jednak do tyłu.

- Do cholery, nie będę kapowała na Feeneya.
Whitney odprowadził ją wzrokiem, potem zamknął oczy.

Wiedział, że Eve zrobi to, co do niej należy. Miał tylko nadzieję, że
nie będzie musiała zrobić więcej, niż będzie mogła znieść.

Kiedy szła do biura, krew w niej wrzała. Peabody siedziała

przed monitorem komputera z dumnym uśmieszkiem.

- Właśnie się z nim uporałam. Stawiał niezły opór, ale go

pokonałam.

- Wyłącz komputer, Peabody - rzuciła krótko i sięgnęła po

kurtkę i torbę. - Zbieraj się.

- Mamy sprawę? - Policjantka podskoczyła na równe nogi. -

Jaką? Dokąd idziemy? - Musiała biec, żeby nadążyć za Eve. - Dallas?
Pani porucznik?

Eve z całej siły wcisnęła guzik windy. Jej wściekłe spojrzenie

zamknęło usta podopiecznej. Wsiadły do windy pełnej policjantów.

- Hej, Dallas, jak tam świeżo upieczeni małżonkowie? Namów

swojego bogatego męża, żeby wykupił naszą kantynę i zaopatrzył ją

w coś dobrego do żarcia.

Rzuciła przez ramię lodowate spojrzenie na rozradowaną twarz

policjanta.

- Możesz mnie ugryźć wiesz gdzie, Carter.

background image

- Próbowałem trzy lata temu i nieomal połamałaś mi zęby.

Wolę nie ryzykować - odciął się.

W windzie wybuchł głośny śmiech.
- Bo jesteś dupkiem, Carter - parsknął inny policjant.

- Nie gorszym niż ty, Forenski. Hej, Peabody - ciągnął Carter -

chcesz, żebym cię ugryzł?

- A kiedy ostatnio byłeś u dentysty?
- Obiecuję, że zaraz po wizycie zgłoszę się do ciebie. - Mrugnął

okiem i wraz z resztą policjantów wytoczył się z windy.

- Carter jest niczego sobie - zagaiła Peabody, przestraszona,

że Eve ciągle wpatruje się przed siebie. - Szkoda, że to taki pajac. -
Żadnej odpowiedzi. - Ale Forenski też jest milutki - ciągnęła dalej

nie zrażając się milczeniem. - Chyba nie ma nikogo na stałe?

- Nie interesuje mnie prywatne życie kolegów - warknęła Eve i

kiedy zjechały na poziom garażu, zdecydowanym krokiem wyszła z
windy.

- Ale moje cię interesuje - mruknęła Peabody pod nosem.

Zaczekała, aż Eve wyłączy alarm, po czym usiadła na miejscu dla

pasażera. - Mam zaprogramować drogę, czy chcesz mi zrobić
niespodziankę? - Zamrugała, widząc, że Eve opuściła głowę na

kierownicę. - Hej, dobrze się pani czuje? Co się dzieje, Dallas?

- Wpisz trasę do mnie do domu. - Eve nabrała powietrza i

wyprostowała się. - Powiem ci wszystko w czasie jazdy. To są ściśle
poufne informacje. - Wyprowadziła samochód z garażu na ulicę. -

Masz prawo składać raport jedynie mnie lub komendantowi.

background image

- Rozumiem. - Peabody przełknęła ślinę. - Chodzi o kogoś z

naszych, prawda?

Jej domowy komputer nie był tak zanieczyszczony jak biurowy.

Roarke tego dopilnował. Dane szybko pojawiły się na ekranie.

Detektyw Marion Burns. To ona była tajniakiem w „Athame”.

Pracowała w klubie przez osiem miesięcy jako barmanka. Eve
zacisnęła usta.

- Burns. Nie znam jej.
- A ja trochę znam. - Peabody przysunęła bliżej swoje krzesło.

- Poznałam ją, kiedy byłam... no wiesz, w czasie tej sprawy z Casto.
Zrobiła na mnie wrażenie solidnej. Jeśli dobrze pamiętam, jest

policjantką w trzecim pokoleniu. Jej matka nadal pracuje, w stopniu
kapitana, chyba w Bunko. Dziadek przeszedł na emeryturę w czasie

wojen miejskich. Nie mam pojęcia, dlaczego zagięła parol na
Wojinskiego.

- Może po prostu zameldowała o tym, co widziała. Będziemy

musiały sprawdzić. Raport złożony Whitneyowi jest dość krótki i

suchy. 22 września 2058 o godzinie dziesiątej trzydzieści zauważyła
sierżanta Wojinskiego siedzącego w klubie przy stoliku ze znaną

dealerką narkotyków Seliną Cross. Wojinski przekazał Cross kilka
żetonów kredytowych w zamian za małą paczkę, która zawierała

nielegalne substancje. Rozmowa trwała nie więcej niż kwadrans, po
czym Cross przesiadła się do innego stolika. Wojinski pozostał w

klubie jeszcze dziesięć minut, potem wyszedł. Detektyw Burns

background image

śledziła go przez dwie przecznice, aż Wojinski wsiadł do publicznego
środka lokomocji.

- A więc nie widziała, jak zażywał narkotyki?
- Nie. Nie widziała też, żeby tej nocy ani żadnej następnej w

czasie jej zmiany pojawił się ponownie w klubie. Burns znajduje się
na pierwszym miejscu na liście osób, które musimy przesłuchać.

- Tak jest. Dallas, może Wojinski zwierzył się Feeneyowi, skoro

się przyjaźnili? A może Feeney sam coś zauważył?

- No nie wiem. - Eve potarła oczy. - „Athame”. Co to, do

diabła, jest to „Athame?”

- Nie mam pojęcia. - Peabody wyciągnęła podręczny

wideokom i wprowadziła dane. -

Athame,

obrzędowy nóż, narzędzie

rytualne, zazwyczaj wykonane ze stali. Tradycyjnie

athame

nie jest

używany do cięcia, ale do rysowania kół w religiach ziemskich.

Peabody popatrzyła na Eve.
- Znowu czary. To raczej nie przypadek.

- Raczej nie. - Sięgnęła do szuflady po list od Alice, po czym

pokazała go podwładnej. - Dostałam to od wnuczki Franka na

pogrzebie. Okazuje się, że dziewczyna pracuje w jakimś sklepie,
który nosi nazwę „Moc Ducha”. Znasz go?

- Tak. - Z wyrazem zaniepokojenia Peabody odłożyła list na

biurko. - Wiccanie nie są agresywni, Dallas. Stosują zioła, nie

narkotyki. Żaden ortodoksyjny wiccanin nie kupi, nie sprzeda ani nie
zażyje Zeusa.

- A naparstnica? - Przekrzywiła głowę. - To rodzaj zioła

podawanego chorym na serce, prawda?

background image

- Tak. Medycyna używa jej od wieków.
- Czy działa pobudzająco?

- Nie znam się na sztuce uzdrawiania, ale sądzę, że tak.
- Tak jak Zeus. Ciekawe, co się dzieje, kiedy się połączy te

dwa środki? Nie zdziwiłabym się, gdyby źle dobrane dawki mogły
być przyczyną zawału serca.

- Myślisz, że Wojinski sam się zabił?
- Komendant coś o tym wspominał. Dręczy mnie tyle pytań -

rzuciła ze zniecierpliwieniem. - Musimy działać i zaczniemy od Alice.
Chcę, żebyś zjawiła się w klubie o jedenastej w cywilnym ubraniu.

Staraj się wyglądać jak wyznawczyni Wolnej Ery, a nie jak gliniarz.

Peabody skrzywiła usta.

- Mam sukienkę, którą mama uszyła mi na urodziny. Włożę ją,

ale wścieknę się, jeśli będzie się pani ze mnie śmiała.

- Postaram się opanować. A na razie spróbujmy wykopać coś

na temat tej Seliny Cross i klubu „Athame”.

Pięć minut później uśmiechała się ponuro do monitora.
- Interesujące. Nasza Selina to niezłe ziółko. Tylko popatrz na

kartotekę. Trochę sobie w życiu posiedziała. Za prostytucję w 43 i
44 roku. Oskarżenie o napad też w 44. W 47 zamknięta w Bunko za

prowadzenie nielegalnego studia mediumicznego. Po co ludzie chcą
gadać ze zmarłymi? Podejrzana o okaleczanie zwierząt w 49. Za

mało dowodów, żeby ją aresztować. Produkcja i dystrybucja
narkotyków. Za to ją zamknęli w 50. Przesiedziała rok. Płotka. Ale w

55 była przesłuchiwana w sprawie związanej z rytualnym
zabójstwem nieletniego. Miała alibi.

background image

- Dział narkotyków obserwował ją od 51 roku - dodała

Peabody.

- Ale jej nie zamknęli.
- Sama powiedziałaś, że to płotka. Szukają grubszych ryb.

- No cóż, zobaczymy, co ma do powiedzenia Marion. Popatrz,

tu jest napisane, że Selina Cross jest właścicielką klubu „Athame”. -

Zasznurowała usta. - Skąd taka miernota wzięła pieniądze na kupno
klubu i na prowadzenie go? Jest tylko czyjaś przykrywką. Ciekawe,

czy „Narkotyki” wiedzą czyją? Zobaczmy, jak ona wygląda.
Komputer, proszę pokazać zdjęcie obiektu Cross, Selina.

- Uf - sapnęła Peabody, kiedy podobizna pojawiła się na

ekranie. - Straszna.

- Takiej twarzy się nie zapomina - mruknęła Eve. Kobieta na

zdjęciu miała pociągłe i ostre rysy. Do tego pełne, bardzo czerwone

usta, oczy czarne jak onyks, cerę jasną i gładką. Ogólnie sprawiała
wrażenie zimnej i przerażającej, jak zauważyła Peabody. Czarne

włosy, z przedziałkiem na środku, opadały luźno na ramiona. Na
lewej powiece widniał mały tatuaż.

- Co to za znak? - zainteresowała się. Powiększ obraz o trzy-

dzieści procent.

- Pentagram - oświadczyła Peabody drżącym głosem, aż Eve

zerknęła na nią z zaciekawieniem. - Odwrócony. Ona nie jest

wiccanką, Dallas - odchrząknęła. - To satanistka.

Eve nie wierzyła w magię - ani białą, ani czarną. Rozumiała

jednak, że ludzie wierzą w takie bzdury, a co więcej, często je
wykorzystują.

background image

- Bądź ostrożna, Eve.
Spojrzała w bok. Roarke uparł się, że będzie prowadził. Nie

mogła się skarżyć, bo wszystkie jego samochody były sto razy
lepsze od jej policyjnego gruchota.

- Co masz na myśli?
- Musi istnieć przyczyna, dla której pewne religie trwają przez

wieki.

- Ta przyczyna to ludzka łatwowierność, którą daje się bez

większych kłopotów wykorzystać. Zamierzam sprawdzić, czy ktoś
nie wykorzystał Franka.

Opowiedziała mężowi o dochodzeniu, nie przejmując się, że

zdradza tajemnicę. Bardzo chciała, by jej pomógł.

- Jesteś dobrą policjantką i wrażliwą kobietą. Czasami aż

nazbyt dobrą i nazbyt wrażliwą. - Zatrzymał się na światłach i

spojrzał na nią. - Proszę cię, byś przy tej sprawie zachowała
szczególną ostrożność.

Jego twarz kryła się w cieniu, a głos brzmiał poważnie.
- Mówisz o czarownicach i czcicielach diabła? Roarke, mamy

trzecie tysiąclecie. Sataniści, też coś! - Strzepnęła włosy z twarzy. -
Ciekawa jestem, co oni chcieliby zrobić z tym szatanem, gdyby

istniał. I jak zwróciliby na siebie jego uwagę?

- W tym cały problem - odparł cicho i skręcił na zachód do

klubu „Akwarium”.

- Diabły rzeczywiście istnieją - sarknęła, kiedy parkował na

drugim poziomie nad ziemią. - Mają ciało i chodzą na dwóch
nogach. Widzieliśmy takich wielu.

background image

Wysiadła i zeszła na ulicę. Wiał lekki wiatr. Na czarnym niebie

nie widać było ani księżyca, ani gwiazd, migały tylko światła

powietrznego ruchu ulicznego.

Znajdowali się w części miasta, którą upodobali sobie artyści.

Tu nawet restauracje były czyste i zamiast parówek z soi

oferowały hybrydowe owoce. Większość ulicznych sprzedawców

zwinęła na noc swoje kramy, ale za dnia kusiły one przechodniów
ręcznie wykonaną biżuterią, tkanymi gobelinami oraz ziołowymi

płynami do kąpieli i herbatkami.

Byli tu żebracy, ale nie pozwalali sobie na namolność, a ich

licencje widać było już z daleka. Dzienny urobek, zamiast na
chemiczne używki, przeznaczali najedzenie. W tej okolicy nawet

liczba przestępstw była mniejsza niż gdzie indziej. Tylko czynsze
osiągały tu mordercze kwoty, za to wiek mieszkańców i sprzedaw-

ców był zadziwiająco niski. Eve nie miałaby nic przeciwko temu,
żeby tu mieszkać.

- Przyjechaliśmy za wcześnie - stwierdziła, z przyzwyczajenia

uważnie lustrując ulicę. Potem na jej twarzy pojawił się kpiący

uśmieszek.

- Popatrz na to. „Psychic Deli”. Pewnie na główne danie

serwują haszysz z jarzynami, a na przystawkę wróżbę z ręki.
Otwarte. Wchodzimy? - zwróciła się do Roarke'a pod wpływem

nagłego impulsu i chęci zmiany ponurej atmosfery.

- Chcesz, żeby ci powróżyli?

background image

- A co mi tam. - Złapała go za rękę. - To mnie wprowadzi w

odpowiedni nastrój do ścigania satanistycznych handlarzy

narkotyków. Może dadzą nam zniżkę i powróżą też tobie.

- Nie chcę wróżenia z ręki.

- Tchórz - mruknęła i pchnęła go przez drzwi.
- Raczej ostrożny.

Musiała przyznać, że w środku roznosił się wspaniały zapach.

Nie jakiejś tam smażonej cebuli i ciężkich sosów, tylko delikatna

woń przypraw i kwiatowej esencji doskonale pasujące do cichej
muzyczki sączącej się w tle.

Małe białe stoły z białymi krzesłami stały w odpowiedniej

odległości od lady, na której za błyszczącą czystością szklaną taflą

wystawiono miski i talerze z kolorowym jedzeniem. W lokalu było
tylko dwoje gości. Mieli ogolone głowy, białe ubrania i sandały na

gołych stopach. Siedzieli pochyleni nad miskami z zupą.

Za ladą stał jegomość w obszernej niebieskiej koszuli. Na

palcach obu rąk błyszczały srebrne pierścienie, a ściągnięte w
warkocz włosy opasywała srebrna przepaska. Uśmiechnął się do

wchodzących.

- Bądźcie błogosławieni. Pragniecie pokarmu dla ciała czy dla

ducha?

- Sądziłam, że pan nam doradzi - Eve uśmiechnęła się kąśliwie.

- Może jakieś wróżby?

- Z ręki, tarot, runy czy aura?

- Z ręki. - Dobrze się bawiąc, wyciągnęła dłoń.

background image

- Naszą wróżbitką jest Cassandra. Proszę usiąść wygodnie, a

ona zaraz do ciebie podejdzie, siostro. Wasze aury są bardzo mocne

- dodał, kiedy odchodzili. - Dobrze się dobraliście. - Sięgnął po
drewnianą pałeczkę z zaokrąglonym rantem i przeciągnął delikatnie

po brzegu zmrożonej misy.

Rozległ się wibrujący dźwięk, na co zaraz zza paciorkowej

kurtyny wyłoniła się jakaś kobieta w srebrnej tunice. Jej ramiona
zdobiły srebrne bransolety. Eve zwróciła uwagę, że kobieta jest

bardzo młoda. Miała nie więcej niż dwadzieścia lat.

- Witam. - Odezwała się z lekkim irlandzkim akcentem. -

Usiądźcie wygodnie. Czy mam powróżyć obojgu?

- Nie, tylko mnie. - Eve zajęła miejsce przy najdalszym stoliku.

- Ile to kosztuje?

- Wróżenie z ręki jest bezpłatne. Prosimy wyłącznie o dob-

rowolne datki. - Usiadła z gracją i uśmiechnęła się do Roarke'a. -
Będziemy wdzięczni za szczodrość. Madam, proszę o rękę, z którą

się pani urodziła.

- Urodziłam się z obydwiema.

- Poproszę lewą. - Delikatnie ujęła w palce dłoń Eve. - Siła i

odwaga. Pani przeznaczenie nie zostało wyznaczone. Jakaś trauma,

przerwa w życiu, kiedy była pani jeszcze dzieckiem. - Uniosła szare
oczy. - Nie ciąży na pani żadna wina.

Zacisnęła palce, bo Eve instynktownie chciała cofnąć dłoń.
- Nie musi pani wszystkiego pamiętać, przynajmniej do czasu,

aż będzie pani gotowa. Żal i zwątpienie w siebie, zablokowane
emocje. Samotna kobieta, która ustaliła sobie jeden cel. Duża

background image

potrzeba sprawiedliwości. Zdyscyplinowana, z motywacją...
zaniepokojona. Pani serce było złamane, więcej niż złamane,

pokiereszowane. Teraz strzeże pani tego, co zostało. To silna dłoń.
Można jej zaufać.

Stanowczym gestem sięgnęła po prawą rękę. Szare oczy nie

przestawały obserwować twarzy Eve.

- Większość przeszłości nosi pani w sobie. Przeszłość nie da

pani spokoju, nie ucichnie. Ale znalazła pani swoje miejsce. Władza

pani odpowiada, a także związana z nią odpowiedzialność. Jest pani
uparta, często jednostronna, ale pani serce jest prawie wyleczone.

Pani kocha.

Znowu zerknęła na Roarke'a, a jej usta złagodniały, kiedy

ponownie zwróciła wzrok ku Eve.

- Jest pani zaskoczona głębią tego uczucia. To panią zbija z

tropu, choć zazwyczaj nie jest łatwo wyprowadzić panią z
równowagi. - Przeciągnęła kciukiem po wierzchu dłoni. - Pani serce

sięga głęboko. Jest... wybredne. Jest ostrożne, ale kiedy się oddaje,
to całkowicie. Nosi pani identyfikator. Odznakę. - Uśmiechnęła się. -

Tak, dokonała pani słusznego wyboru. Być może jedynego
dostępnego. Zabijała pani. Nieraz. Nie miała pani wyjścia, jednak

ciąży to na pani umyśle i sercu. Z trudem oddziela pani intelekt od
emocji. Zabije pani znowu.

Szare oczy zeszkliły się i delikatny uścisk stężał.
- Jest ciemno. To ciemne moce. Zło. Już niejedno życie padło

ofiarą będą następne. Ból i strach. Ciało i dusza. Musi pani chronić
siebie i tych, których pani kocha.

background image

Odwróciła się do Roarke'a, złapała jego dłoń i zaczęła mówić

szybko po celtycku. Twarz jej pobladła.

- Wystarczy. - Eve przerażona wyrwała dłoń. - Ale pokaz. -

Zirytowana faktem, że czuje na dłoni ciarki, potarła nią o spodnie. -

Masz dobre oko, Cassandro. I niezłą gadkę. - Sięgnęła do kieszeni,
wyciągnęła pięćdziesiąt żetonów kredytowych i położyła na stole.

- Poczekaj. - Cassandra otworzyła małą wyszywaną torebkę i

wyjęła z niej gładki, jasnozielony kamień. - To prezent. Symboliczna

pamiątka. - Wepchnęła kamień w dłoń Eve. - Noś go przy sobie.

- Dlaczego?

- A dlaczego nie? Proszę, przyjdźcie ponownie. Pozostańcie

błogosławieni.

Eve jeszcze raz przed odejściem dziewczyny przyjrzała się jej

pobladłej twarzy.

- A więc nici z „przepowiadam ci długą zamorską podróż” -

mruknęła, idąc do wyjścia. - Co ona ci powiedziała?

- Nie bardzo znam ten dialekt. Chyba pochodzi z zachodnich

hrabstw. - Roarke zaczerpnął świeżego powietrza. - Mówiła głównie

o tym, że jeżeli cię kocham tak bardzo, jak ona sądzi, to będę przy
tobie. Powiedziała, że twoje życie jest w niebezpieczeństwie, a być

może także dusza, i że mnie potrzebujesz, aby przetrwać.

- Co za bzdury. - Spojrzała na kamień w dłoni.

- Zatrzymaj go. - Zamknął na kamieniu jej palce. - Nie

zaszkodzi ci.

Ze wzruszeniem ramion wepchnęła kamień do kieszeni.
- Myślę, że będę się trzymała z dala od psycholi.

background image

- Wspaniały pomysł - pochwalił.
Przeszli przez ulicę i stanęli u wejścia do „Akwarium”.

background image

3

„Akwarium” zrobiło na Eve wrażenie. Przede wszystkim było tu

ciszej niż w innych klubach. Lekki szum eleganckiej muzyki mieszał
się ze szmerem rozmów gości.

Ustawienie stolików przypominało rysunek z liściku od Alice.

Ściany wyłożone były lustrami w kształcie gwiazd i księżyców. Na

każdym z luster wisiał kandelabr ze świecą której płomień odbijał
się w szklanej tafli. Pomiędzy nimi wisiały plakietki z nieznanymi Eve

symbolami i postaciami. Była tam mała scena i bar, przy którym
siedzieli goście na stołkach przedstawiających znaki zodiaku.

Dopiero po chwili Eve uzmysłowiła sobie, że zna osobę siedzącą na
stołku przedstawiającym dwie twarze Bliźniąt.

- Jezu, to Peabody.
Roarke przeniósł wzrok na kobietę w długiej zielononiebieskiej

sukni. Z jej pasa zwieszały się trzy sznury paciorków, a z uszu
podłużne kolczyki z kolorowego metalu.

- No, no - powiedziała uśmiechnął się lekko. - Nasza groźna

policjantka wygląda niczego sobie.

- Z pewnością... się nie wyróżnia - uznała Eve. - Idź z nią

pogadać, a ja poczekam na Alice.

- Z przyjemnością pani porucznik. - Spojrzał na jej wytarte

dżinsy, zniszczoną skórzaną kurtkę i uszy pozbawione ozdób. -

Natomiast ty się wyróżniasz.

- Czy to przytyk?

background image

- Nie. - Dotknął dołeczka w jej podbródku. - Tylko stwier-

dzenie. - Odszedł i usiadł obok Peabody. - Co taka miła wiedźma

robi w tym lokalu?

Dziewczyna skrzywiła usta i obrzuciła go ponurym

spojrzeniem.

- Czuję się w tym przebraniu jak pajac.

- Wyglądasz ślicznie. Sarknęła.
- To nie mój styl.

- Wiesz, jaka jest prawda o kobietach, Peabody? - Pchnął

palcem długi kolczyk, wprawiając go w wahadłowy ruch. - Macie

wiele stylów. Co pijesz?

Zaczerwieniła się, mimo wszystko zadowolona z pochwały.

- Strzelec. To mój znak. Drink jest ponoć metabolicznie i

duchowo dopasowany do mojej osobowości. - Upiła łyk z prze-

zroczystego kielicha. - Nawet niezły. A jaki jest twój znak?

- Nie mam pojęcia. O ile dobrze pamiętam, urodziłem się w

pierwszym tygodniu października.

- To musi być Waga - osądziła, zdziwiona, że można nie

wiedzieć takich rzeczy.

- W takim razie bądźmy metabolicznie i duchowo poprawni. -

Odwrócił się, żeby zamówić drinka i spojrzał na Eve siedzącą
samotnie przy stoliku. - Jaki znak przypisałabyś swojej szefowej?

- Ją trudno określić.
- Zgadza się - mruknął.

Z miejsca, w którym siedziała, Eve widziała całą salę. Nigdzie

nie dostrzegła zespołu muzycznego ani jego holograficznego

background image

wizerunku. Muzyka zdawała się dobiegać znikąd i zewsząd. W
melodii przeważały delikatne dźwięki fletu i gitary wraz z

niewymownie słodkim głosem kobiety śpiewającej w obcym języku.

Goście pogrążeni byli w rozmowie. Ktoś roześmiał się cicho.

Nikt nie zwrócił uwagi, kiedy pewna kobieta w białej sukni wstała i
zaczęła tańczyć. Eve kazała podać sobie wodę, którą, ku jej

zaskoczeniu, dostała w pięknym kielichu ze sztucznego srebra.

Zaczęła się przysłuchiwać rozmowie za plecami. Ze

zdumieniem przekonała się, że towarzystwo za nią zupełnie
naturalnym tonem opowiada sobie o astralnych podróżach.

Przy innym stoliku dwie kobiety rozprawiały o przeszłych

wcieleniach. Jedna była ponoć tancerką w świątyni na Atlantydzie.

Eve nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego ludzi bardziej interesują
poprzednie wcielenia niż obecne. Zresztą uważała, że żyje się tylko

raz.

Nieszkodliwi wariaci, uznała w duchu, ale nadal pocierała o

spodnie swędzącą dłoń.

Dostrzegła Alice, jak tylko pojawiła się w drzwiach. Wyglądała

na podenerwowaną. Niespokojne ruchy dłoni, ściągnięte ramiona,
rozbiegane oczy. Eve skinęła jej głową na przywitanie. Dziewczyna

spojrzała za siebie, po czym pospiesznie ruszyła do stolika.

- Przyszła pani. Nie byłam tego pewna. - Szybkim ruchem

sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła czarny kamień w srebrnej
oprawie. - Proszę to założyć, proszę - nalegała, widząc, że Eve nie

kwapi się do wykonania polecenia. - To obsydian. Został
poświęcony. Będzie panią chronił przed złem.

background image

- Cieszę się. - Założyła łańcuszek. - Teraz lepiej?
- To najbezpieczniejsze miejsce, jakie znam. Czyste. - Alice

usiadła, ale nie przestawała rozglądać się po sali. - Często tu
przychodzę. - Widząc, że do stolika zbliża się kelnerka, złapała w

obydwie dłonie amulet wiszący na szyi. - Poproszę golden sun. -
Spojrzała na Eve i ciężko westchnęła. - Potrzebuję odwagi. Cały

dzień próbowałam medytować, ale jestem zablokowana. Boję się.

- Czego się boisz, Alice?

- Boję się, że ci, którzy zabili mojego dziadka, szykują się teraz

na mnie.

- Kto zabił twojego dziadka?
- Zło. Zabijanie to jego specjalność. Nie uwierzy pani w to, co

powiem. Jest pani zbyt przywiązana do rzeczy, które można
zobaczyć oczami. - Sięgnęła po drinka i przymknęła na chwilę

powieki, jakby się modliła. Potem wolno uniosła napój do ust. - Ale
wiem, że nie zignoruje pani moich słów. Jest pani policjantką. Nie

chcę umierać - powiedziała i odstawiła szklankę.

To było jej pierwsze sensowne zdanie. Eve uznała, że Alice nie

udaje strachu. Zdjęła maskę, którą przywdziała na czas pogrzebu.
Wtedy udawała spokój i opanowanie.

Ze względu na rodzinę, pomyślała.
- Kogo się boisz i dlaczego?

- Muszę to pani wyjaśnić. Wszystko. W ten sposób się

oczyszczę. Mój dziadek panią szanował. Dlatego właśnie zwróciłam

się do pani. Nie urodziłam się wiedźmą.

- Nie? - powtórzyła Eve sucho.

background image

- Niektórzy rodzą się nimi, a niektórzy, tacy jak ja, po prostu

zostają wciągnięci w tę sztukę. Zainteresowałam się religią Wicca na

studiach. Im więcej się o niej dowiadywałam, tym bardziej czułam,
że chcę zostać jej adeptką. Pociągały mnie rytuały, poszukiwanie

harmonii, radość i pozytywna etyka. Nie ujawniłam moich
zainteresowań rodzinie. Nie zrozumiano by mnie.

Opuściła głowę, a włosy zakryły jej twarz niczym zasłona.
- Podobała mi się tajemniczość tego kultu. Byłam na tyle

młoda, że sabaty nagich czarownic pod gołym niebem wydały mi się
kuszące. Moja rodzina... - Uniosła głowę. - Oni są konserwatywni.

Jakaś część mnie chciała zrobić coś wyzywającego.

- Taka mała rebelia?

- Tak, zgadza się. Gdybym tylko na tym poprzestała - mruknę-

ła. - Gdybym wtedy szczerze zaakceptowała inicjację i wszystko, co

się z nią wiązało, moje życie wyglądałoby teraz zupełnie inaczej.
Byłam słaba i zbyt ambitna. - Znowu sięgnęła po napój i przepłuka-

ła nim wyschnięte gardło. - Chciałam wiedzieć, porównywać i
analizować. Chciałam się przekonać, na czym polegają różnice

między białą a czarną magią. Jak mogłam w pełni przyjąć jedną, nie
znając jej przeciwieństwa, pytałam siebie.

- Mówisz całkiem logicznie.
- To zdradziecka logika - sprzeciwiła się Alice. - Oszukiwałam

się. Moje ego i intelekt były tak aroganckie. Wmawiałam sobie, że
zajmę się czarną magią tylko od strony naukowej. Będę

przeprowadzała rozmowy z tymi, którzy wybrali inną drogę, i
odkryję, co ich odciągnęło od światła. To wydało mi się ekscytujące.

background image

- Uśmiechnęła się z goryczą. - Tak sądziłam i przez jakiś czas
rzeczywiście dobrze się bawiłam.

Dziecko, osądzała w myśli Eve. Dziecko w ciele oszałamiającej

kobiety. Błyskotliwa i ciekawa, ale całkiem naiwna. Aż wstyd, jak

łatwo wyciągać informacje z młodych.

- I to wtedy poznałaś Selinę Cross?

Dziewczyna zbladła.
- Skąd pani o niej wie?

- Przeprowadziłam małe dochodzenie. Jako wnuczka policjanta

powinnaś się domyślić, że nie zjawię się tu całkiem zielona.

- Proszę się jej wystrzegać. - Zacisnęła usta. - Niech pani

uważa.

- Selina to podrzędna kryminalistka, handlująca narkotykami.
- Nie, myli się pani. Ona jest kimś więcej. - Ponownie zacisnęła

dłoń na amulecie. - Niech mi pani uwierzy, pani porucznik. Teraz
zajmie się panią. Ja to wiem. Jest pani dla niej wyzwaniem.

- Czy sądzisz, że miała coś wspólnego ze śmiercią Franka?
- Tak. - Do oczu napłynęły jej łzy. - I to przeze mnie.

Eve pochyliła się, by nikt na sali nie mógł zobaczyć zapłakanej

twarzy Alice.

- Opowiedz mi o niej.
- Poznałam Selinę rok temu. Na sabacie w czasie Samhain, to

znaczy w święto zmarłych. Mówiłam sobie, że tylko prowadzę
badania. Nie rozumiałam wtedy, jak głęboko już byłam wciągnięta,

uwiedziona przez wielką moc egoistycznej żądzy. Nie uczestniczyłam

background image

w żadnych rytuałach, jeszcze nie. Tylko obserwowałam. Potem
spotkałam ją i kogoś, kogo nazywali Alban.

- Alban?
- To jej służący. - Dotknęła palcami ust. - Nadał nie potrafię

sobie dobrze przypomnieć tamtej nocy. Teraz wiem, że rzucili na
mnie przekleństwo. Pozwoliłam wprowadzić się w krąg, obedrzeć z

ubrań. Słyszałam dzwonki i śpiew ciemnego księcia. Przyglądałam
się ofiarowaniu kozła i wypiłam jego krew. - Zwiesiła głowę, jakby

pod ciężarem wstydu. - Piłam krew i dobrze się bawiłam. Tej nocy
to ja leżałam na ołtarzu. Przywiązali mnie do niego. Nie wiem, kiedy

i kto to zrobił, ale wcale się nie bałam. Byłam pobudzona.

Głos dziewczyny zmienił się w szept. Zmieniła się też muzyka

rozbrzmiewająca w sali. Teraz słychać było radosne i zmysłowe
bębenki i dzwonki, ale Alice nie zwracała na to uwagi.

- Dotykał mnie każdy członek zgrupowania, wcierali we mnie

olejki i krew. W środku słyszałam nucenie, byłam w transie. Selina

położyła się na mnie. Robiła różne... rzeczy. Nie miałam żadnego
doświadczenia seksualnego. Selina obnażyła mnie, a wtedy Alban

wszedł we mnie. Selina się temu przyglądała. Alban trzymał jej
piersi, a ona obserwowała moją twarz. Chciałam zamknąć oczy, ale

to było ponad moje siły. Nie mogłam przestać wpatrywać się w jej
oczy. To wyglądało tak, jakby to ona... jakby to ona była we mnie.

Łzy kapały gęsto na blat stolika. Choć Eve odgrodziła dziew-

czynę od spojrzeń gości, a ona mówiła szeptem, to i tak odwróciło

się w ich stronę kilka głów.

background image

- Podali ci narkotyk, Alice, a potem wykorzystali. Nie masz się

czego wstydzić.

Spojrzała na Eve wzrokiem pełnym cierpienia, które rozszar-

pywało serce.

- To dlaczego jest mi tak bardzo wstyd? Byłam dziewicą i

stosunek sprawił mi ból, ale nawet było to podniecające. Bardzo.

Przyjemność, jaką odczuwałam, trudno opisać. Wykorzystali mnie, a
ja ich błagałam, żeby zrobili to jeszcze raz. I tak się stało.

Zgwałciło mnie całe zgromadzenie. Do rana należałam już do

nich, zostałam ich sługą. Obudziłam się w łóżku między Albanem i

Selina. Zostałam ich uczennicą. I zabawką.

Upiła łyk drinka, a łzy nie przestawały kapać jej z policzków.

- Pozwalałam im na każdą seksualną zachciankę. Dotknęłam

ciemności, a ona mnie pochłonęła. Stałam się arogancka i przez to

nieostrożna. Ktoś powiedział o moich wyczynach dziadkowi. Nie
chciał mi zdradzić, kto, ale ja wiem, że to ktoś z Wicca. Dziadek

zapytał mnie, czy to prawda, a ja go wyśmiałam. Prosiłam, by nie
wtrącał się w moje życie. Myślałam, że mnie posłuchał.

Eve bez słowa pchnęła w jej stronę kielich z wodą. Alice z

wdzięcznością go przyjęła i natychmiast opróżniła.

- Kilka miesięcy temu odkryłam, że Selina i Alban odprawiają w

swoim domu rytuały. Wróciłam z uczelni dzień wcześniej. Poszłam

do nich i usłyszałam ceremonialne pieśni. Otworzyłam drzwi
komnaty rytualnej. Byli tam obydwoje. Składali ofiarę. - Ręce

dziewczyny drżały. - Ale tym razem nie z kozła, ale z dziecka.
Małego chłopca.

background image

Eve mocno ujęła jej dłonie.
- Widziałaś, jak mordowali małego chłopca?

- Mordowali to za słabe określenie na to, co robili. -

Przerażenie osuszyło łzy na jej twarzy. - Niech mi pani nie każe

opowiadać szczegółów.

Wiedziała, że kiedyś będzie musiała o to poprosić, ale nie była

to teraz odpowiednia chwila.

- Opowiedz mi tyle, ile możesz.

- Zobaczyłam... Selinę z rytualnym nożem. Widziałam krew,

słyszałam krzyki. Przysięgam, że krzyk można zobaczyć tak jak

ciemną łunę na niebie. Było za późno, żeby ich powstrzymać.

Znowu popatrzyła na Eve. W jej oczach czaiło się błaganie, by

uwierzyła.

- Wiedziałam, że jest za późno, żeby pomóc temu chłopcu,

nawet gdybym miała siłę i odwagę to uczynić.

- Byłaś tam sama, zdrętwiała z przerażenia. - W głosie Eve

zabrzmiało współczucie. - Selina miała nóż, chłopiec już nie żył. Nie
mogłaś mu pomóc.

Alice wpatrywała się w Eve przez długą chwilę, potem zakryła

dłońmi pobladłą twarz.

- Wmawiałam to sobie. Starałam się ze wszystkich sił. Nie

potrafię żyć z tym wspomnieniem. Ono mnie zabija. Uciekłam, po

prostu uciekłam.

- Nie możesz już nic zrobić. - Nadal trzymała dziewczynę za

nadgarstek, ale jej uścisk nieco zelżał. Kiedyś widziała okaleczone
dziecko. Też się wtedy spóźniła, ale nie uciekła. Zabiła oprawcę, ale

background image

dziecku już nic nie mogło wrócić życia. - Nie da się cofnąć czasu i
zmienić przeszłości. Musisz nauczyć się z nią żyć.

- Wiem. To samo mówi Isis. - Nabrała powietrza i opuściła

dłonie. - Oni byli tak zajęci, że mnie nie widzieli. Przynajmniej mam

taką nadzieję. Nie powiedziałam niczego ani dziadkowi, ani policji.
Byłam chora z przerażenia. Nie wiem, ile czasu minęło, ale w końcu

poszłam do Isis, głównej kapłanki, która przeprowadziła moją
inicjację do Wicca. Przyjęła mnie. Mimo że uciekłam, ona mnie

przygarnęła.

- Nie opowiedziałaś Frankowi, co widziałaś?

Alice zamrugała oczami, słysząc naganę w głosie Eve.
- Wtedy nie. Jakiś czas spędziłam na refleksji i oczyszczaniu.

Isis przeprowadziła kilka obrządków, które miały uleczyć moją aurę.
Razem uznałyśmy, że powinnam pozostać w odosobnieniu,

skoncentrować się na odnalezieniu światła i zadośćuczynienia.

Eve pochyliła się do niej, ale tym razem jej oczy były chłodne i

ostre.

- Alice, widziałaś, jak ktoś morduje dziecko, i powiedziałaś o

tym tylko czarownicy?

- Wiem, że trudno w to uwierzyć. - Jej usta drgały, więc

przygryzła je zębami. - Nie mogłam już pomóc fizycznej powłoce
tego dziecka. Mogłam jedynie modlić się o bezpieczne przejście jego

duszy na inny poziom. Bałam się powiedzieć dziadkowi. Bałam się
tego, co mógłby zrobić, jak zareagowałaby Selina. Jednak miesiąc

temu poszłam do niego i wszystko opowiedziałam. Teraz on nie żyje
i wiem, że to za sprawą Seliny.

background image

- Skąd ta pewność?
- Widziałam ją.

- Zaczekaj. - Eve ze zwężonymi oczami podniosła dłoń. -

Widziałaś, jak Selina go zabijała?

- Nie. Widziałam ją pod moim oknem. Wyjrzałam przez nie

tego wieczoru, kiedy dziadek umarł, i zobaczyłam ją. Stała tam i

patrzyła w górę. Patrzyła na mnie. Wtedy zadzwoniła matka z
wiadomością, że dziadek nie żyje. Selina się uśmiechnęła.

Uśmiechnęła i kiwnęła głową. - Alice zanurzyła twarz w dłoniach. -
Wysłała przeciwko niemu swoje siły. Użyła swojej mocy, żeby

zatrzymać bicie jego serca. Przeze mnie. Od tamtej pory na moim
oknie przesiaduje kruk i wpatruje się we mnie jej oczyma.

Mój Boże, pomyślała Eve, dokąd to wszystko zmierza.
- Patrzy na ciebie ptak?

Dziewczyna położyła roztrzęsione ręce na stole.
- Ona potrafi przybierać taką formę, jaką zapragnie. Unikałam

jej, jak umiałam, ale moja wiara może się okazać zbyt słaba. Oni
mnie do siebie ciągną, nawołują.

- Alice... - Eve nadal współczuła dziewczynie, ale jej cierp-

liwość już się kończyła. - Być może Selina Cross rzeczywiście

maczała palce w śmierci twojego dziadka, ale jeśli został zamor-
dowany, to doszło do tego na skutek przemyślanej akcji, a nie przez

urok rzucony przez wiedźmę. Znajdziemy na to dowody i postawimy
Selinę przed sądem.

- Nie można udowodnić rzucenia uroku.
Eve miała dosyć.

background image

- Byłaś prawdopodobnie jedynym świadkiem zbrodni. Jeśli się

boisz, mogę zapewnić ci ochronę. - Mówiła rzeczowo i zwięźle, jak

policjantka. - Musisz mi opisać tamtego chłopca, żebym mogła
porównać opis z listą osób zaginionych. Jeśli złożysz oficjalne

zeznanie, dostanę nakaz na przeszukanie miejsca, w którym
widziałaś morderstwo. Podaj mi wszelkie szczegóły. Czas, adres i

nazwiska. Mogę ci pomóc.

- Pani mnie nie rozumie - odparła Alice, wolno kręcąc głową. -

Pani mi nie wierzy.

- Wierzę w to, że jesteś inteligentną i ciekawą świata kobietą,

która się zadała z paskudnymi ludźmi. Wierzę w to, że jesteś
przybita i zagubiona. Znam kogoś, z kim mogłabyś porozmawiać i

kto ci pomoże się odnaleźć.

- Kogo? - Głos dziewczyny stał się chłodny i twardy. -

Psychiatrę? Sądzi pani, że sobie wszystko wymyśliłam. - Wstała,
cała drżąc. - To nie mój umysł jest w niebezpieczeństwie, tylko

życie. Życie, pani porucznik, i moja dusza. Kiedy rozpocznie pani
walkę z Seliną, uwierzy mi pani. I niech bogowie mają panią w

swojej opiece.

Zrobiła zwrot i uciekła. Eve została, klnąc pod nosem.

- Wygląda na to, że rozmowa nie przebiegła pomyślnie - rzucił

Roarke, stając za jej plecami.

- Dziewczyna jest przerażona i wykończona - westchnęła

ciężko i wstała. - Chodźmy z tego piekielnego miejsca. - Dała znak

Peabody i ruszyła do drzwi.

background image

Na zewnątrz przywitała ich nieruchoma mgła. Siąpił zimny

deszcz.

- Tam jest - powiedziała Eve, dostrzegając Alice znikającą za

rogiem. - Peabody, idź za nią i dopilnuj, żeby bezpiecznie dotarła do

domu.

- Tak jest - odparła karnie dziewczyna.

- To dziecko jest w rozsypce, Roarke. Pieprzyli ją na każdy

możliwy sposób. - Eve z obrzydzeniem wepchnęła ręce do kieszeni.

- Mogłam inaczej z nią rozmawiać, ale nie chciałam utwierdzać jej w
złudzeniach. Uroki, przekleństwa i ludzie zmieniający kształty. Jezu!

- Kochana Eve. - Pocałował ją w czoło. - Moja praktyczna

policjantka.

- Z opowiadania Alice wynikało, że została narzeczoną diabła. -

Złorzecząc pod nosem, zrobiła kilka kroków w stronę samochodu,

ale zaraz wróciła do męża. - Powiem ci, jak było, Roarke. Chciała się
zabawić, poigrać z okultyzmem i była świadkiem czegoś naprawdę

ohydnego. Jest naiwną, piękną dziewczyną i nie potrzebna
kryształowa kula, żeby to stwierdzić. Tak więc poszła na jeden z

tych ich sabatów, czy jak to zwą, i nafaszerowali ją tam
narkotykami. Potem dranie gwałcili. Wszyscy po kolei. Para

zawodowych oszustów z łatwością przekonała naćpaną i zszoko-
waną dziewczynę, że należy do nich. Zrobili kilka sztuczek, żeby jej

zaimponować, i użyli seksu, żeby ją zatrzymać.

- Wzruszyła cię - mruknął i pogładził żonę po włosach,

strzepując z nich wilgotne krople.

background image

- Tak. Ale do cholery, czy ty widziałeś, jak ona wygląda? Jej

imię do niej pasuje. Pewnie wierzy w gadające króliki. - Westchnęła,

starając się pohamować wzburzenie. - Tylko że to nie bajka.
Twierdzi, że widziała rytualne morderstwo. Ofiarowanie małego

chłopca. Muszę zaprowadzić ją do Miry. Psychiatra będzie umiał
oddzielić fikcję od prawdy. Wierzę, że Alice nie wymyśliła

morderstwa i jeśli widziała, jak zabijają jedno dziecko, na pewno
zabili ich więcej. Tacy ludzie żerują na bezbronnych.

- Wiem. - Dotknął jej ramienia. - Coś ci to przypomina?
- Nie. To nie to, co przytrafiło się mnie albo tobie. - Nagle

wróciły przykre wspomnienia. - My nadal żyjemy, prawda? -
Dotknęła jego dłoni, ale odwróciła twarz. - Dlaczego Frank nie

zgłosił tego, co Alice mu powiedziała? Dlaczego, do diabła, zajął się
rozwikłaniem sprawy na własną rękę.

- Może gdzieś pozostawił zapiski na temat swojego

dochodzenia?

Eve zamrugała i spojrzała na męża.
- Boże, dlaczego ja tak wolno myślę! - Złapała jego twarz w

dłonie i ucałowała. - Jesteś geniuszem.

- Wiem. - Przyciągnął ją do siebie, bo nagle z cienia

wyskoczyła jakaś postać. - Czarny kot - stwierdził trochę
zaniepokojony i zdziwiony. - Zły omen.

- Tak, jasne. - Ruszyła kładką pod górę i z przekrzywioną

głową przyglądała się kotu, który przysiadł przy samochodzie

Roarke'a i wlepił w nich zielone, błyszczące ślepia. - Nie wyglądasz
na wygłodniałego. Jesteś zbyt lśniący i zadbany jak na dachowca.

background image

Zbyt doskonały - uzmysłowiła sobie nagle. - To robot. - Wysunęła
dłoń, żeby pogłaskać zwierzę. Kot syknął, wygiął się w łuk i

zamachnął łapą. W ostatniej chwili usunęła rękę. - Mało przyjazny.

- Nie powinnaś dotykać obcych zwierząt, nawet robotów. -

Odblokowując alarm samochodu, Roarke wpatrywał się w zielone
ślepia. Kiedy Eve znalazła się w środku, odezwał się łagodnie do

kota. Ten najeżył sierść, postawił ogon, po czym zwinnie zeskoczył z
rampy na ulicę i zniknął w szarej mgle.

Nie umiał wyjaśnić, dlaczego po celtycku wydał polecenie

komputerowi pokładowemu. Zastanawiał się nad tym jeszcze, kiedy

zajmował miejsce koło żony.

- Słuchaj, Roarke, nie mogę prosić o pomoc Feeneya. Nie

chcę, żeby coś podejrzewał. Zostawię go w spokoju przynajmniej do
czasu, aż komendant zmieni zdanie na jego temat. Żeby się dostać

do osobistego komputera Franka, muszę odwiedzić jego bliskich, ale
wtedy będę musiała jakoś im to wytłumaczyć.

- A nie chcesz tego robić.
- Na razie nie. Może byś ty użył swojego talentu w celu

dotarcia do prywatnych plików Franka?

- A czy dostanę odznakę?

Uśmiechnęła się lekko.
- Nie, ale będziesz mógł się kochać z policjantką.

- Czy „mam do wyboru tylko policjantkę? - Uśmiechnął się,

kiedy trąciła go w ramię. - I tak wybrałbym ciebie. Tak sądzę.

Pewnie chcesz, żebym rozpoczął moje nieoficjalne dochodzenie już
dzisiaj?

background image

- To dobry pomysł.
- Zgoda, ale najpierw seks. Z tobą, bo Peabody jest zajęta.

Tylko żartuję - dodał pospiesznie, widząc zły wzrok żony. - Chociaż
dzisiejszego wieczoru wyglądała całkiem pociągająco.

Z głośnym śmiechem złapał w powietrzu zaciśniętą w pięść

rękę Eve. Drugą dłoń położył jej na piersi.

- Słuchaj, kochasiu, i tak już masz kłopoty, bo uprawianie

seksu w pojeździe to wykroczenie - postraszyła go.

- Aresztuj mnie - zaproponował i uszczypnął jej dolną wargę.
- Jak tylko z tobą skończę. - Oswobodziła ręce i pchnęła go do

tyłu. - A za te dowcipne uwagi na temat mojej podwładnej seks
dopiero po wykonaniu zadania.

Włączył silnik i rzucił jej przeciągłe spojrzenie.
- Chcesz się założyć?

W odpowiedzi zmrużyła oczy.
- Pięćdziesiąt żetonów kredytowych, równe szanse.

- Zgoda. - Nie przestawał pogwizdywać aż do żelaznej bramy

prowadzącej do domu.

background image

4

- Płać.

- Eve przekręciła się na brzuch i potarła nagie pośladki,

zastanawiając się, czy są na nich odciski. Jeszcze się nie otrząsnęła

po orgazmie.

- Słucham?

- Pięćdziesiąt żetonów kredytowych. - Pochylił się i delikatnie

pocałował jej pierś. - Przegrała pani, pani porucznik.

Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na uradowaną twarz męża.

Leżeli na dywanie w gabinecie Roarke'a, a ich ubrania walały się

wszędzie. Zerknęła w stronę schodów, gdzie przyparł ją do ściany i
zaczął... wygrywać zakład.

- Jestem naga - zauważyła. - Zazwyczaj nie trzymam żetonów

w...

- Zadowolę się wekslem. - Wstał i podniósł z biurka notes

cyfrowy. - Proszę.

Patrzyła na notes, wiedząc, że jej godność i pięćdziesiąt

żetonów kredytowych są już stracone.

- Naprawdę dobrze się bawisz.
- Lepiej, niż sobie wyobrażasz.

Rzucając mu złe spojrzenie, sięgnęła po notes.
- Jestem winna Roarke'owi pięćdziesiąt żetonów. Porucznik

Eve Dallas. Zadowolony?

- Pod każdym względem. - Podjął sentymentalną decyzję, że

dołączy weksel do małego szarego guzika od marynarki, pamiątki z

background image

ich pierwszego spotkania. - Kocham panią pani porucznik Dallas,
pod każdym względem.

Nie mogła mu się oprzeć, kiedy tak do niej mówił i na nią

patrzył.

- O nie, wcale mnie nie kochasz. Ty mnie wziąłeś za

pięćdziesiąt żetonów kredytowych. - Podniosła się, nim znowu

zdążył się do niej dorwać. - Gdzie, do diabła, są moje majtki?

- Nie mam najmniejszego pojęcia. - Podszedł do ściany i

nacisnął przycisk szafy. Wyciągnął z niej lekki jedwabny szlafroczek.
Eve aż przymrużyła oczy z zachwytu.

Często kupował jej prezenty, które niby to przypadkiem

znajdował akurat w tej części domu, w której chciał jej wręczyć.

- To nie jest strój do pracy.
- Możemy zostać nadzy, ale wtedy z pewnością stracisz

następną pięćdziesiątkę. - Założył swój szlafrok. - Czeka nas
żmudna dłubanina, więc musimy napić się kawy.

Zajęła się zamówieniem kawy, a on przeszedł za konsolę. Miał

tu sprzęt pierwszej jakości, na dodatek nigdzie nie rejestrowany.

Jednostki straży informatycznej nie mogły go wyśledzić ani
powstrzymać przed dostaniem się do innych systemów. Niemniej

odszukanie prywatnego pliku, który może, ale nie musi istnieć,
przypominało szukanie igły w stogu siana.

- Włączyć - wydał słowną komendę. - Chyba zacznę od

domowego komputera Franka, jak sądzisz?

- Wszystko, co miał w biurowym pececie, przeszło do centrali.

Jeśli chciał zachować coś dla siebie, z pewnością ma to w domu.

background image

- Znasz jego adres? Zresztą nieważne - rzucił, zanim zdążyła

odpowiedzieć. - Sam znajdę. Dane: Wojinski Frank... jaki miał

stopień?

- Sierżant. Pracował w archiwum.

- Dane na ekran, proszę.
Czekając na wyświetlenie informacji, sięgnął po kawę, po czym

machnął ręką na dźwięk brzęczyka wideofonu.

- Odbierzesz?

Eve najeżyła się, ale zaraz poskromiła irytację. Po pierwsze,

Roarke był przyzwyczajony do wydawania rozkazów, a poza tym

uznała, że sytuacja wymaga, żeby mu asystowała.

- Rezydencja Roarke'a. To ty, Peabody?

- Nie odebrałaś wiadomości.
- Nie, rzeczywiście... - odparła, starając się nie myśleć, co

robiła, kiedy podwładna starała się z nią skontaktować. - O co
chodzi?

- Złe wieści, Dallas. Bardzo złe. - Choć głos dziewczyny brzmiał

spokojnie, jej twarz przypominała białą plamę. - Alice nie żyje.

Byłam bezradna. Nie zdążyłam do niej dobiec. Ona po prostu...

- Gdzie jesteś?

- Na Dziesiątej, między Broad i Siódmą. Zadzwoniłam po

pogotowie, ale to nic nie...

- Czy coś ci grozi?
- Nie, nie, tylko nie mogłam jej zatrzymać. Patrzyłam, jak...

- Trzeba zabezpieczyć miejsce. Już tam jadę. Zadzwoń po

grupę dochodzeniową i czekaj. Zrozumiano?

background image

- Tak jest.
- Zawiozę cię. - Roarke już stał przy niej.

- Nie, to moje zadanie - odparła, modląc się w duchu, żeby się

nie okazało, iż jest winna śmierci Alice. - Będę wdzięczna, jeśli tu

zostaniesz i wydobędziesz z komputera, co tylko się da.

- W porządku. - Złapał ją mocno za ramię. - Eve, spójrz na

mnie. To nie twoja wina.

Popatrzyła na niego smutnymi oczami.

- Mam taką nadzieję.

Odetchnęła z ulgą, przekonawszy się, że na miejscu wypadku

nie zastała tłumu gapiów. Dochodziła druga w nocy i tylko kilku

niedobitków przystanęło za taśmą policyjną. Dostrzegła taksówkę z
firmy Rapid Cap zaparkowaną krzywo przy krawężniku i mężczyznę

za kierownicą trzymającego twarz w dłoniach. Rozmawiał z nim
funkcjonariusz z drogówki.

Na mokrej ulicy oświetlonej policyjnymi reflektorami, otoczona

chmurą mgły, leżała Alice. Jej ciało było skręcone i odwrócone

twarzą do góry. Rozpostarte ręce i nogi sprawiały wrażenie, jakby
dziewczyna chciała kogoś powitać. Krew przesiąkła przez suknię.

Obok stała Peabody, pomagając policjantom rozstawić ekran.
- Posterunkowa Peabody - Eve powiedziała to miękko, czeka-

jąc, aż podwładna się odwróci. - Proszę o raport.

- Zgodnie z rozkazem podążałam za Alice do jej domu, pani

porucznik. Widziałam, jak weszła do budynku i zaraz potem zapaliły
się światła w drugim wschodnim oknie na trzecim piętrze.

background image

Postanowiłam, że poczekam przed wejściem jeszcze piętnaście
minut, by się upewnić, że dziewczyna nie opuści ponownie budynku.

Zamilkła i spojrzała na ciało. Eve przesunęła się i zasłoniła

sobą Alice.

- Proszę na mnie patrzeć.
- Tak jest. - Odwróciła głowę. - Alice wyszła z budynku już po

dziesięciu minutach. Wyglądała na podnieconą i oglądała się za
siebie, podążając na zachód pospiesznym krokiem. Płakała.

Zachowałam przepisową odległość. Dlatego właśnie nie mogłam jej
zatrzymać. - Peabody zaczerpnęła powietrza. - Zachowałam

standardową odległość.

- Weź się w garść - Eve mocno potrząsnęła podwładną. -

Dokończ raport.

Oczy Peabody zrobiły się puste i zimne.

- Tak jest. Alice nagle się zatrzymała, a potem zrobiła kilka

kroków do tyłu. Coś mówiła. Byłam za daleko, żeby zrozumieć, ale

odniosłam wrażenie, że z kimś rozmawia.

Odgrywała wszystko w pamięci jak z nagranej taśmy, każdy

najmniejszy krok.

- Zbliżyłam się nieco, ale nikogo nie zauważyłam na ulicy.

Trudno było dojrzeć cokolwiek przez tę mgłę.

- Alice stała na ulicy i rozmawiała z kimś, kogo nie było? -

upewniła się Eve.

- Tak to wyglądało, pani porucznik. Nagle bardzo się zdener-

wowała. Błagała, żeby ją zostawiono. Wykrzyknęła: „Czy nie
wystarczy wam to, co zrobiliście?! Zostawcie mnie w spokoju!”.

background image

Peabody zerknęła na chodnik i znowu zobaczyła całą scenę.

Powtórnie w jej uszach zabrzmiał zdesperowany i przerażony głos

Alice.

- Wydało mi się, że usłyszałam czyjaś odpowiedź, ale nie

jestem pewna. Alice mówiła zbyt głośno i zbyt szybko. Po-
stanowiłam się zbliżyć, żeby się przekonać.

Usta dziewczyny zaczęły drżeć. Patrzyła przez ramię Eve.
- W tym momencie nadjechała taksówka. Alice obróciła się i

wybiegła na jezdnię, dokładnie pod koła samochodu. Kierowca
próbował się zatrzymać i ją ominąć, ale nie zdołał i uderzył w nią

przodem. - Zamilkła, aby odetchnąć. - Nawet przy lepszych
warunkach atmosferycznych nie miałby szansy tak wymanewrować,

żeby w nią nie uderzyć.

- Zrozumiałam. Mów dalej.

- Dobiegłam do ciała i chociaż widziałam, że Alice nie żyje,

wezwałam pogotowie. Potem próbowałam się skontaktować z panią

przez nadajnik. Nie udało mi się, więc uruchomiłam przenośny
wideofon i połączyłam się z pani domem. Zgodnie z rozkazami,

wezwałam grupę dochodzeniową potem zabezpieczyłam miejsce
wypadku.

Eve wiedziała, jak tragicznie czuje się człowiek, który nie

zdążył zapobiec czyjejś śmierci, więc nie próbowała nawet pocieszać

podwładnej.

- Bardzo dobrze. Czy to jest kierowca?

Dziewczyna nadal patrzyła przez ramię przełożonej, a jej głos

był przytłumiony.

background image

- Tak, pani porucznik.
- Każ zabrać taksówkę do ekspertyzy, potem sprawdź, czy

kierowca jest w stanie zeznawać.

- Tak jest. - Ścisnęła dłoń w pięść. Nie podnosiła głosu, ale

wibrowały w nim emocje. - Jeszcze przed godziną siedziała pani z
nią przy jednym stole i piłyście drinka. Jej śmierć nic pani nie

obeszła?

Eve nie odezwała się. Dopiero kiedy podwładna się oddaliła,

mruknęła pod nosem:

- Owszem, obeszła. I w tym cały problem.

Otworzyła zestaw polowy i ukucnąwszy, zabrała się do pracy.
To był wypadek uliczny i Eve w zasadzie powinna przekazać

sprawę drogówce. Jednak kiedy przyglądała się karetce pogotowia
zabierającej ciało Alice, wiedziała, że tego nie uczyni.

Rzuciła ostatnie spojrzenie na miejsce wypadku. Deszcz prawie

przestał padać, więc kałuża krwi nadal tkwiła na jezdni. Gapowicze

rozchodzili się powoli, rozbijając zasłonę mgły.

Miejska służba holownicza załadowała już taksówkę na cięża-

rówkę, żeby przewieźć ją do policyjnych garaży.

- Masz za sobą długą noc, Peabody. Jesteś wolna i pozwalam

ci wracać do domu - rozkazała.

- Wolałabym zostać, pani porucznik, i dopilnować wszystkiego

do końca.

- Nie pomożesz ani jej, ani mnie, jeśli nie zdobędziesz się na

obiektywny punkt widzenia.

background image

- Jestem w stanie wykonywać swoje obowiązki, pani

porucznik. Moje uczucia nie mają tu znaczenia.

Eve zebrała zestaw polowy i przyjrzała się uważniej swej

asystentce.

- Owszem, mają. Tylko niech nie wchodzą mi w drogę. -

Wyjęła z torby kamerę. - Zaczynamy rejestrację. Najpierw obej-

rzymy mieszkanie Alice.

- Czy zamierza pani powiadomić rodzinę?

- Zrobię to po zakończeniu oględzin.
Skierowały się do domu Alice. Po drodze Eve myślała o tym, że

biedna dziewczyna nie uszła daleko, zaledwie jedną przecznicę. Co
ją zmusiło do wyjścia z domu? I co spowodowało, że rzuciła się pod

taksówkę?

Trzypiętrowy budynek, w którym mieszkała, miał ładną fasadę

z brązowego kamienia. Drzwi wejściowe były przeszklone. Nad nimi
wisiała kamera, a zamiast zamka zainstalowany był czytnik linii

papilarnych. Eve użyła klucza uniwersalnego i po przejściu małego i
pachnącego czystością foyer o wypolerowanej marmurowej

posadzce wsiadły do wyłożonej przyciemnionymi lustrami windy.

Alice miała dobry gust i pieniądze na to, żeby go zaspokajać.

Na trzecim piętrze znajdowały się trzy mieszkania. Eve ponownie
użyła uniwersalnego klucza.

- Tu porucznik Eve Dallas. Wraz z posterunkową Peabody

weszłyśmy do mieszkania zmarłej, aby przeprowadzić rutynowe

oględziny. Światło - wydała polecenie, ale pokój pozostał w ciem-
ności.

background image

Peabody sięgnęła do ściany i wcisnęła kontakt.
- Najwyraźniej wolała ręczne sterowanie.

Pokój był zagracony i kolorowy. Na krzesłach i stolikach wisiały

piękne chusty i makatki. Na ścianach gobeliny przedstawiające

nagich ludzi i mitologiczne zwierzęta. Wszędzie - na stołach,
półkach, nawet na podłodze - stały świece. Dużo też było mis

pełnych kolorowych kamieni, ziół i suszonych płatków kwiatów.
Kawałki lśniących kryształów o różnych kształtach pokrywały każdą

wolną powierzchnię.

Włączony korektor samopoczucia pokazywał rozległą łąkę z

kwiatami polnymi poruszającymi się w powiewie delikatnej bryzy.
Obrazowi towarzyszył odgłos śpiewu ptaków i szumu wiatru.

- Lubiła ładne rzeczy - skomentowała Eve. - Dużo ich tu.
Podeszła do kontrolki korektora samopoczucia i potwierdziła

swoje przypuszczenie.

- Włączyła ekran zaraz po wejściu. Zapewne chciała się

uspokoić.

Zostawiając Peabody, przeszła do następnego pokoju. Znalazła

się w niewielkiej sypialni, przytulnej i zagraconej tak jak salon.
Narzuta okrywająca wąskie łóżko wyszyta była księżycami i

gwiazdami. Nad łóżkiem wisiała ozdoba ze szklanych paciorków
pobrzękujących melodyjnie za każdym razem, kiedy poruszył je

powiew powietrza płynącego od otwartego okna.

- To jest to okno, którego światło widziałaś.

- Tak sądzę.

background image

- A więc włączyła ekran, po czym zaraz przeszła do sypialni.

Prawdopodobnie chciała zdjąć przemoczoną sukienkę i przebrać się

w coś suchego. Ale nie zrobiła tego. - Stanęła na małym dywaniku,
na którym widniała uśmiechnięta twarz słońca. - Pełno tu rupieci,

ale mieszkanie jest na swój sposób czyste. Żadnych śladów walki.

- Walki?

- Powiedziałaś, że wyglądała na podnieconą i że płakała.

Obrazek z łąką jej nie uspokoił.

- Nie wyłączyła go wychodząc. Jakby zapomniała.
- Zgadza się - przytaknęła Eve. - Możliwe, że kiedy przyszła, w

mieszkaniu ktoś na nią czekał. Ktoś, kto ją zdenerwował lub
przestraszył. Sprawdzimy zamki bezpieczeństwa. - Otworzyła drzwi

do pomieszczenia, które, jak sądziła, było garderobą. Gwizdnęła.

- Spójrz. Urządziła tu coś na kształt pokoju. Mniejszy bałagan

niż w reszcie mieszkania. Sfilmuj to.

Peabody weszła i powiodła kamerą po małym pokoiku o

białych ścianach. Miał drewnianą podłogę, na której środku
wyrysowany był biały pentagram. Na jego obrzeżach stały białe

świece. Na małym stoliku zauważyła kryształową kulę, wazę, lustro i
nóż o krótkim ostrzu i ciemnym trzonku.

Eve pociągnęła nosem, ale nie wyczuła ani dymu, ani zapachu

palonych świec.

- Jak myślisz, co tu robiła?
- Powiedziałabym, że to rodzaj rytualnej komnaty

przeznaczonej do medytacji albo rzucania zaklęć.

background image

- Jezu. - Eve opuściła pokój, kręcąc głową. - Zostawimy to na

razie i sprawdzimy jej wideofon. Jeśli nikogo tu nie było, to może

dostała wiadomość, która ją przestraszyła. Najpierw weszła do
sypialni - mamrotała pod nosem, wracając do zamontowanego przy

łóżku wideofonu. - Może planowała po przebraniu się pobawić się w
czarownicę. Kiedy wychodziła z domu po raz drugi, nie miała przy

sobie niczego. Nie przyszła tu, żeby coś zabrać, a potem wyjść. Była
przybita, więc po prostu wróciła do domu.

Włączyła wideofon, poprosiła o powtórkę ostatnich nadchodzą-

cych i wychodzących połączeń. Pokój wypełnił się niskim i ryt-

micznym nuceniem.

- Co to jest, do diabła?

- Nie wiem. - Peabody z niepokojem na twarzy podeszła bliżej.
- Powtórka - nakazała Eve.

- Słuchaj imion. Słuchaj imion i bój się. Loki, Belzebub,

Bachomet. Jestem zniszczeniem. Jestem zemstą. In nomine Dei
nostri Satanas Luciferi excelsi. Zemsta tobie, która odeszłaś od
prawa. Słuchaj imion i drzyj.

- Stop. - Eve nieświadomie wzdrygnęła się. - Belzebub to to

diabelskie gówno, tak? Ci dranie ją prześladowali. A ona była na

skraju wyczerpania. Nic dziwnego, że stąd uciekła. Skąd nadawaliś-
cie, wy sukinsyny, skąd? Miejsce ostatniej transmisji? Wyświetl. -

Zacisnęła usta, odczytując dane. - Dziesiąta i Siódma. Po prostu
nadawali z ulicy. Prawdopodobnie z publicznego wideokomu.

Cholerne dranie. Wybiegła prosto na nich.

background image

- Tam nikogo nie było. - Peabody przyglądała się twarzy Eve,

na której malowała się furia. - Nawet pomimo deszczu i mgły

zobaczyłabym, gdyby ktoś tam stał. Nie było nikogo oprócz kota.

Serce Eve zamarło.

- Oprócz czego?
- Zwykłego kota. Tak, oprócz kota nikogo nie widziałam na

ulicy.

- Kot. - Podeszła do okna. Nagle poczuła ogromną potrzebę

nabrania powietrza. Na parapecie dostrzegła długie czarne pióro. - I
ptak - mruknęła. Wyciągnęła szczypce i podniosła nimi pióro pod

światło. - Czy w Nowym Jorku nadal są wrony? Wrona to to samo
co kruk, prawda?

- Mniej więcej.
- Zapieczętuj to - rozkazała. - Pójdzie do analizy. - Potarła

oczy, próbując odgonić zmęczenie. Matka Alice nazywa się Brenda
Wojinski. Znajdź jej adres.

- Tak jest. - Peabody wyciągnęła podręczny pecet i w tej

samej chwili oblała ją fala wstydu. - Pani porucznik, chcę przeprosić

za moje uwagi i zachowanie.

Eve wyjęła z wideokomu dyskietkę i sama ją zapieczętowała.

- Nie przypominam sobie żadnych uwag, Peabody, ani żadnego

nagannego zachowania. - Spojrzała znacząco na podwładną. -

Skoro kamera nadal działa, jeszcze raz sfilmuj mieszkanie.

Peabody skinęła głową na znak, że zrozumiała.

- Pamiętam o tym, że kamera jest włączona, pani porucznik.

Chcę, żeby moja wypowiedź została utrwalona. Byłam

background image

niesubordynowana i zachowałam się niestosownie, zarówno od
strony zawodowej, jak i osobistej.

Cholerna, przemądrzała idiotka, pomyślała Eve i przełknęła

przekleństwo.

- Nie dostrzegłam żadnej niesubordynacji, posterunkowa Pea-

body.

- Dallas - Dziewczyna westchnęła. - Zachowałam się potwor-

nie, ale byłam roztrzęsiona i nie potrafiłam dać sobie rady z

sytuacją. Co innego zobaczyć trupa, a co innego widzieć, jak kobieta
zostaje wystrzelona w powietrze na dziesięć stóp, a potem ląduje na

chodniku. Miałam jej pilnować.

- Potraktowałam cię ostro.

- Tak, to prawda. I tak należało. Myślałam, że skoro jest pani

opanowana i może wykonywać obowiązki, to znaczy, że niczym się

nie przejmuje. Myliłam się i przepraszam.

- Przyjęłam przeprosiny. A teraz włącz nagrywanie, Peabody.

Wykonałaś rozkazy, tak jak należy, i postępowałaś zgodnie z
procedurą. To, co się wydarzyło tej nocy, nie jest twoją winą. Nie

mogłaś zapobiec wypadkowi. Zapomnij o tym, teraz musimy dojść,
dlaczego Alice nie żyje.

Eve pomyślała, że córka policjanta będzie wiedziała, że jeżeli o

piątej nad ranem do jej drzwi puka policjant, to stało się coś

najgorszego. Przekonała się, że miała rację, kiedy tylko Brenda
otworzyła im drzwi.

- O Boże! Mama!

background image

- Nie, nie chodzi o pani matkę. - Eve uznała, że należy to

załatwić szybko. - Chodzi o Alice. Czy możemy wejść?

- Alice? - Brenda zamrugała i oparła się o klamkę. - O Alice?
- Wejdźmy jednak do środka. - Najłagodniej, jak potrafiła, Eve

wzięła ją za ramię i wprowadziła do mieszkania. - Usiądźmy.

- Alice? - powtórzyła. - Oczy zamglił jej smutek, w kącikach

pojawiły się łzy. - O nie, nie moja Alice. Nie moje dziecko.

Zachwiała się i upadłaby, ale Eve złapała ją mocniej i szybko

zaprowadziła do najbliższego krzesła.

- Przykro mi, bardzo mi przykro, pani Wojinski. Wczesnym

rankiem zdarzył się wypadek, w którym Alice zginęła.

- Wypadek? Nie, pani się pomyliła. Chodzi o kogoś innego. To

nie Alice. - Kurczowo chwyciła rękę policjantki i wpatrywała się w
nią błagalnym wzrokiem. - Skąd ta pewność, że to moja córka?

- Niestety, jestem pewna.
Kobieta pochyliła się jak pod ciosem i zakryła twarz dłońmi.

- Zrobię jej herbaty - zaproponowała cicho Peabody.
- Tak, zrób. - Ta część pracy była dla Eve najtrudniejsza. W

podobnych sytuacjach czuła się bezradna. Nie potrafiła znaleźć słów
pocieszenia. - Czy mam do kogoś zadzwonić? Kogoś zawiadomić?

Może pani matkę? Brata?

- Mamę? O Boże, Alice. Jak my to zniesiemy?

Nie istnieje odpowiedź na to pytanie, myślała w duchu Eve. A

jednak będą musieli jakoś przez to przejść. Takie jest życie.

- Może podam pani coś na uspokojenie albo wezwę lekarza?
- Mamo?

background image

Brenda nie przestawała się huśtać. Eve spojrzała ponad jej

ramieniem i zobaczyła w drzwiach półprzytomnego chłopca, sennie

mrugającego powiekami. Miał rozczochrane włosy i był ubrany w
podarte na kolanach spodnie od dresu.

To brat Alice. Zupełnie zapomniała o jego istnieniu.
Chłopak przeniósł na nią wzrok, w którym nie było już

senności, tylko powaga.

- Co się stało? - zapytał. - Stało się coś złego?

Jak on ma na imię, próbowała sobie przypomnieć. W końcu

uznała, że i tak nie ma to teraz większego znaczenia. Wstała.

Chłopak był wysoki jak na swój wiek. Na jego policzkach dostrzegła
odgniecenia od poduszki. Pochylił się, jakby przygotował się na

najgorsze.

- Był wypadek. Przykro mi, ale...

- Alice? - Jego podbródek drżał. - Ona nie żyje.
- Tak. Przykro mi.

Do pokoju weszła Peabody z herbatą na tacy.
- Jaki wypadek?

- Wcześnie rano najechał na nią samochód.
- Kierowca uciekł?

- Nie. - Eve spojrzała na niego uważniej. - Wbiegła wprost pod

koła nadjeżdżającej taksówki. Kierowca nie mógł się zatrzymać.

Oddaliśmy samochód do ekspertyzy, jednak na miejscu znajdował
się świadek, który poświadczył zeznanie taksówkarza. Nie sądzę,

żeby to była jego wina. Nie próbował zbiec z miejsca wypadku, a
jego akta jako kierowcy są czyste.

background image

Chłopiec tylko skinął głową. Nie płakał, za to jęk jego matki

wypełniał cały pokój.

- Zajmę się nią - powiedział. - Najlepiej, żebyście zostawiły nas

samych.

- Dobrze. Jeśli będziecie chcieli o coś zapytać, można mnie

złapać w centrali. Nazywam się Dallas, porucznik Dallas.

- Wiem, kim pani jest. Zostawcie nas teraz - powtórzył i usiadł

obok matki.

- Ten dzieciak coś wie - stwierdziła Eve zaraz po wyjściu.
- Też tak uważam. Może Alice nie bała się z nim rozmawiać tak

jak z resztą rodziny. Są prawie równolatkami. Rodzeństwo często się
kłóci, ale zwierza się sobie.

- Jakbym nie wiedziała. - Eve sięgnęła do samochodu po

kawę. - Peabody, gdzie ty, do diabła, mieszkasz?

- Dlaczego pytasz?
- Odwiozę cię do domu. Prześpij się i staw w centrali o

jedenastej.

- Ty też zamierzasz się przespać?

- Tak. - Prawdopodobnie pójdzie spać, ale nie zamierzała

opowiadać się podwładnej. - Którędy mam jechać?

- Mieszkam na Huston.
- Huston? Peabody, należysz do bohemy.

- To mieszkanie mojej kuzynki. Zamieszkałam u niej, kiedy

postanowiła się przenieść do Kolorado i zająć tkaniem dywanów.

- To mi do ciebie pasuje. Pewnie cały wolny czas przesiadujesz

w barach dla poetów albo w klubach dla artystów.

background image

- Wolę kawiarnie dla samotnych. Dają lepsze jedzenie.
- Nie miałabyś kłopotów z seksem, gdybyś tyle o nim nie

myślała.

- Nie, tego też próbowałam. - Ziewnęła niespodziewanie i

głośno. - Przepraszam.

- Nie ma za co. Kiedy zjawisz się w pracy, sprawdź wynik

autopsji. Chcę mieć pewność, że Alice była czysta od toksyn. I nie
zapomnij zmienić tej śmiesznej sukienki.

Peabody poruszyła się nieswojo w fotelu.
- Nie jest taka śmieszna. Zdaje się, że spodobała się kilku

facetom w „Akwarium”. Roarke'owi też.

- Rzeczywiście. Coś o tym wspominał.

Dziewczyna otworzyła szeroko usta i spojrzała na przełożoną.
- Naprawdę?

- Mówił, że wyglądasz pociągająco, więc mu przyłożyłam. Jako

przestrogę.

- Pociągająco, Jezu! - Uderzyła się w pierś. - Przejrzę inne

ciuchy, które uszyła mi matka. Pociągająco... - westchnęła. - Roarke

ma jakichś braci, kuzynów albo wujków?

- Jeśli się nie mylę, jest jedyny w swoim rodzaju.

Drzemał, kiedy wróciła. Nie w łóżku, ale na sofie w swoim

gabinecie. Zaraz gdy weszła, otworzył oczy.

- Miała pani ciężką noc, pani porucznik. - Wyciągnął do niej

rękę. - Chodź tu.

background image

- Chcę wziąć prysznic i napić się kawy. Muszę wykonać kilka

telefonów.

Roarke doskonale wiedział, przez co przeszła, bo wcześniej

podłączył się do policyjnego nadajnika.

- Chodź - powtórzył i zacisnął dłoń na jej ręce, kiedy podeszła

do niego niechętnie. - Czy coś to zmieni, jeśli zadzwonisz za

godzinę?

- Nie, ale...

Pociągnął ją na kanapę i objął, a potem pocałował.
- Prześpij się trochę - powiedział cicho. - Potrzebujesz od-

poczynku.

- Była taka młoda, Roarke.

- Wiem. Odetnij się od tego, chociaż na moment.
- A dane? Pliki Franka? Znalazłeś coś?

- Porozmawiamy, jak się obudzisz.
- Tylko godzinkę. - Poczuła, że zapada w sen.

background image

5

Sen pomógł, a także gorąca kąpiel i posiłek. Eve połykała jajka

i wpatrywała się w monitor na dane, które wyszukał mąż.

- Bardziej przypominają zapiski w pamiętniku niż policyjny

raport - uznała. - Z wielu osobistych uwag wynika, że bardzo
martwił się o Alice.

Nie jestem pewien, jak dalece wpłynęli na jej

umysł i zranili serce.

Myślał jak dziadek, nie jak policjant.

Wydostałeś to z jego domowego komputera?

- Tak. Plik był zakodowany i zabezpieczony hasłem. Podej-

rzewam, że ukrył go przed żoną.

- To jak go otworzyłeś?
Roarke. wyciągnął z paczki papierosa.

- Pani porucznik, chyba raczej nie powinienem pani tego

tłumaczyć.

- Chyba nie. - Nabrała na widelec następną porcję jajecznicy. -

Te osobiste uwagi niewiele mi pomogą. Ważne jest to, czego się

dowiedział, i jak daleko posunął się w śledztwie, zanim umarł.

- Jest tego więcej. - Przesunął strony na monitorze. - Opisuje,

jak śledził Selinę Cross, i podaje nazwiska jej... współpracowników.

- Ale tu brakuje faktów. Pisze, że podejrzewa ją o handel

narkotykami i że odprawia w swoim klubie i być może w domu
niedozwolone ceremonie. Spotkał w jej towarzystwie podejrzane

osoby, ale wszystko to nie fakty, tylko emocje. Frank zbyt długo
pracował w biurze. - Odsunęła talerz i wstała. - Skoro nie chciał

background image

wciągnąć policji, dlaczego, do diabła, przynajmniej nie wynajął
prywatnego detektywa? Co to?

Zmarszczyła czoło i pochyliła się do monitora.

Chyba już czas. To ona. Nie jestem pewien, ale jest tak, jakby

ona mnie prowadziła. Wkrótce będą musiał wykonać swój ruch.
Alice jest przerażona, błaga mnie, żebym trzymał się z daleka od
Seliny, a także od niej. To biedne dziecko za dużo czasu spędza Z tą
Isis. Isis to dziwaczka, ale nieszkodliwa. Jednak nie ma dobrego
wpływu na Alice. Zapowiedziałem Sally, że muszę dłużej zostać w
pracy. Tej nocy wychodzą. Cross w czwartkowe wieczory jest w
klubie. Jej mieszkanie powinno być puste. Pójdę tam i przeszukam,
może znajdą cokolwiek, co potwierdzi, że Alice widziała to
morderstwo. Wtedy będę mógł zawiadomić anonimowo Whitneya.
Selina zapłaci za to, co ona i ten jej obrzydliwy kochanek zrobili
mojej malej dziewczynce. Tak czy inaczej, zapłaci.

- Chryste. Chciał włamać się do mieszkania i przeszukać je bez

zezwolenia. - Eve przeciągnęła rękami po włosach. - Czy on
zwariował? Przecież wiedział, że sąd nie uznałby w takich

okolicznościach żadnego dowodu rzeczowego.

- Odnoszę wrażenie, że Franka nie obchodził sąd. Zależało mu

na sprawiedliwości.

- I nie żyje. Także Alice. Gdzie jest reszta zapisków? Roarke

otworzył ostatni plik.

Nie mogłem przejść niepostrzeżenie przez ochroną budynku.

Cholera, za długo pracują przy papierkowej robocie. Chyba jednak

background image

będę musiał wziąć kogoś do pomocy. Nawet gdyby to miała być
ostatnia rzecz, którą zrobią, ta wiedźma mi zapłaci.

-

To wszystko. Plik był założony w noc, kiedy umarł. Może jest

tego więcej pod innym kodem.

A więc nie doczekał się zemsty, pomyślała Eve. Nie starczyło

mu też czasu, żeby znaleźć kogoś do pomocy, pomyślała z żalem,

ale też z ulgą. Zapiski w pamiętniku oczyściły i jego samego, i
Feeneya.

- Ale tak nie sądzisz. Nie sądzisz, że napisał coś więcej?
- Nie, nie sądzę. Frank nie należał do ekspertów w dziedzinie

informatyki - wyjaśnił. - Odnalezienie tych plików było dziecinnie
łatwe. Ale jeszcze poszukam. To mi zajmie trochę czasu i zabiorę się

do tego nieco później, bo z samego rana mam kilka umówionych
spotkań.

Odwróciła się do męża. Nagle zdała sobie sprawę, że

całkowicie zapomniała, iż Roarke z nią nie pracuje. Jego firma

zajmuje się zupełnie innymi sprawami. Wiedziała, że nawet nie
zerknął do porannych notowań giełdowych ani nie odebrał

porannych rozmów, których nigdy nie brakowało.

- Zajmuję ci dużo czasu.

- Zgadza się. - Obszedł konsolę i oparł się o nią. - Ale odpłaci

mi się pani swoim czasem, pani porucznik. Dzień lub dwa poza

miastem, kiedy obydwoje będziemy mogli sobie na to pozwolić. - W
tej chwili jego uśmiech przybladł. Wziął ją za rękę. - Eve, nie lubię

się wtrącać do twojej pracy, ale proszę, byś w tej akurat sprawie
zachowała szczególną ostrożność.

background image

- Dobry gliniarz jest zawsze ostrożny.
- Nie - sprzeciwił się, patrząc jej prosto w oczy. - Jest

odważny, sprytny, zręczny, ale nie ostrożny.

- Nie martw się, miałam do czynienia z bardziej niebezpiecz-

nymi typami niż Selina Cross. - Pocałowała go lekko. - Muszę iść do
siebie i zerknąć do raportów. Postaram się powiadomić cię, czy

wrócę do domu normalnie czy później.

- Tylko nie zapomnij - mruknął i odprowadził ją wzrokiem.

Jego zdaniem myliła się. Nigdy wcześniej nie zetknęła się z kimś
takim jak Selina Cross. Nie zamierzał zostawić żony samej. Podszedł

od wideofonu i przekazał swojemu asystentowi, żeby przełożył
wszystkie wyjazdy z miasta i z planety na przyszły miesiąc.

Postanowił trzymać się blisko domu i Eve.

Brak obecności narkotyków - stwierdziła Eve przeglądając

raport z badań toksykologicznych Alice. - Brak alkoholu. Nie była

pod wpływem środków odurzających, ale twierdzisz, że rozmawiała
z kimś, kogo tam nie było, i że świadomie wbiegła pod nadjeż-

dżającą taksówkę. Była przerażona, doprowadzona do ostateczności
przez pieśń z wideofonu. Wiedzieli, jak się do niej dobrać, jak nią

manipulować.

- Śpiewanie przez wideofon nie jest karalne.

- Nie - przyznała. - Ale karalne jest straszenie.
- To tylko wykroczenie - odparła Peabody.

- Dobre i to na początek. Jeśli uda się nam połączyć to z Seliną

Cross, możemy ją oskarżyć o znęcanie się. W każdym razie,

background image

uważam, że czas, byśmy się spotkali. Co myślisz o małej wyprawie
do piekła, Peabody?

- Marzyłam o tym.
- A kto nie? - jednak nim zdążyła się podnieść, do biura wpadł

Feeney. Miał poszarzałą i nieogoloną twarz.

- Dlaczego tobie przydzielono sprawę Alice? To był wypadek

drogowy. Dlaczego, do diabła, porucznik z wydziału morderstw
zajmuje się pracą drogówki?

- Feeney...
- Była moją córką chrzestną. Nawet do mnie nie zadzwoniłaś.

Dowiedziałem się o jej śmierci z wiadomości.

- Przykro mi. Usiądź, Feeney.

Odepchnął ją, kiedy lekko dotknęła jego ramienia.
- Nie muszę siadać. Żądam odpowiedzi, Dallas. Żądam pie-

przonych wyjaśnień.

- Peabody - mruknęła i poczekała, aż podwładna wyjdzie i

zamknie za sobą drzwi. - Przykro mi, Feeney. Nie wiedziałam, że
byłeś ojcem chrzestnym Alice. Rozmawiałam z jej matką i bratem, i

po prostu uznałam, że sami powiadomią resztę rodziny.

- Brenda jest na środkach uspokajających - warknął. - Czego

się, do diabła, spodziewałaś? W ciągu kilku dni straciła ojca i córkę.
Jamie ma tylko szesnaście lat. Nim załatwił lekarza dla matki i

zadzwonił do Sally, ja już wszystko wiedziałem z wiadomości. Jezu,
Jezu, ona była jeszcze dzieckiem.

Odwrócił się, tarmosząc włosy.
- Woziłem ją na barana, dawałem ukradkiem słodycze.

background image

Tak to jest, kiedy się traci kogoś, kogo się kocha, pomyślała

Eve. I odczuła ulgę, że jest tak niewiele osób, które ona kocha.

- Proszę, Feeney, usiądź. Nie powinieneś dzisiaj pracować.
- Powiedziałem już, że nie chcę siedzieć bezczynnie - burknął

gniewnie i odwrócił się do niej. - Wyjaśnij mi, Eve, dlaczego to ty
zajmujesz się wypadkiem Alice?

Nie mogła się zawahać i nie mogła też kłamać.
- Bo świadkiem była Peabody - zaczęła, szczęśliwa, że wolno

jej powiedzieć przynajmniej tyle. - Miała wolny wieczór i wybrała się
do klubu. Widziała wypadek. Wstrząsnął nią i dlatego mnie

wezwała. Działała pod wpływem impulsu. Nie wiedziałam, co się
wydarzyło, więc kazałam jej wezwać drogówkę, żeby zabezpieczono

miejsce. Ponieważ już tam byłam, powiadomiłam rodzinę. Uznałam,
że łatwiej zniosą, kiedy ja im to przekażę. - Wzruszyła ramionami,

zawstydzona, że oszukuje przyjaciela. - Pomyślałam, że choć tyle
mogę zrobić dla Franka. Feeney nie odrywał od niej wzroku.

- To wszystko?
- A co jeszcze? Posłuchaj, dopiero co dostałam raport z tok-

sycznego. Nic nie brała, Feeney. Nie była pijana. Może była przybita
po śmierci Franka albo z innego powodu. Nie wiem. Czy to możliwe,

że nie zauważyła tej przeklętej taksówki? Tamta noc była okropna,
mgła, deszcz.

- Ten drań jechał za szybko?
- Nie. - Nie potrafiła wskazać mu winnego. - Jechał przepi-

sowo. Ma czyste akta, nie był pijany ani pod wpływem narkotyków.
Feeney, ona mu wskoczyła pod koła. Nie mógł nic na to poradzić.

background image

Chcę, żebyś to zrozumiał. Sama rozmawiałam z kierowcą i obej-
rzałam miejsce wypadku. To nie była jego wina. To nie była niczyja

wina.

Czyjaś musiała być, pomyślał. Dwie bliskie osoby nie umierają

jedna po drugiej bez powodu.

- Chcę porozmawiać z Peabody.

- Daj jej trochę czasu. Już i tak męczyli ją przesłuchaniami,

jest wyczerpana. Wolałabym zająć ją czymś innym, dopóki się nie

uspokoi.

Nabrał powietrza, potem głośno je wypuścił. Za smutkiem

czaiła się wdzięczność, że ktoś, komu ufa, zajmie się jego córką
chrzestną.

- Zamkniesz sprawę osobiście? I podasz mi wszystkie dane?
- Zamknę. Przyrzekam.

Skinął głową i potarł twarz dłońmi.
- Dobrze. Przepraszam, że na ciebie naskoczyłem.

- W porządku. Nic się nie stało. - Zawahała się, ale potem

lekko go dotknęła. - Idź do domu. Nie powinieneś tu dzisiaj

zostawać.

- Masz rację. - Położył dłoń na klamce. - Ona była taka

kochana, Dallas - powiedział cicho. - Boże, nie chcę iść na następny
pogrzeb.

Kiedy wyszedł, Eve zatopiła się w fotelu. Żałość i smutek, a

także gniew zaciskały się na jej gardle niczym pętla. Wstała i

chwyciła torebkę. Uznała, że jest w stosownym nastroju, by spotkać
się z Seliną Cross.

background image

- Jak chcesz to rozegrać? - zapytała Peabody, kiedy parkowały

przed eleganckim budynkiem w centrum miasta.

- Bez owijania w bawełnę. Chcę, żeby wiedziała, że Alice ze

mną rozmawiała i że podejrzewam ją o znęcanie się, handel

narkotykami i współudział w morderstwie. Jeśli jest choć trochę
inteligentna, domyśli się, że nie mam żadnych poważnych dowo-

dów. Ale dam jej tym do myślenia.

Wysiadła z samochodu i obrzuciła wzrokiem budynek o zabyt-

kowych oknach i fasadzie upstrzonej kamiennymi rzeźbami.

- Skoro mieszka w takim miejscu, z pewnością nie cierpi na

brak pieniędzy. Musimy sprawdzić, skąd je bierze. Nagrywaj
wszystko, Peabody, i miej oczy otwarte. Potem zapytam cię o

wrażenia.

- Jedno już mi się nasuwa. - Peabody umieściła podręczny

rekorder w kieszeni marynarki munduru, ale nie odrywała oczu od
szerokiego okna na szczycie budynku. - To następny odwrócony

pentagram. Symbol satanistów. A i te chimeryczne głowy też nie są
przyjazne. - Uśmiechnęła się słabo. - Na mój gust wyglądają tak,

jakby były głodne.

- Wrażenia, Peabody. Staraj się do minimum pohamować

fantazję. - Eve podeszła do kamery przy wejściu.

- Proszę podać nazwisko i sprawę.

- Porucznik Eve Dallas wraz z podwładną. Nowojorska policja.

- Podniosła odznakę. - Do pani Seliny Cross.

- Czy są panie umówione?

background image

- Nie, ale nie sądzę, żeby pani Cross była zaskoczona naszą

wizytą.

- Chwileczkę.
Eve, czekając, lustrowała ulicę. Zanotowała, że w pobliżu

budynku ruch uliczny jest dość duży. Jednak większość przechod-
niów trzymała się przeciwnej strony jezdni i wielu przyglądało się

budynkowi jakby ze strachem.

Co dziwne, nigdzie w pobliżu nie dostrzegła straganów z je-

dzeniem ani domokrążców.

- Proszę wejść, pani porucznik, i skierować się do windy numer

jeden. Jest już zaprogramowana.

- Wspaniale. - Zerknęła do góry i spostrzegła czyjś cień w

oknie na ostatnim piętrze. - Zachowaj oficjalny wygląd, Peabody -
mruknęła, kiedy podchodziły do ciężkich okratowanych drzwi

frontowych - Jesteśmy obserwowane.

Usłyszały zgrzyt zamków i kraty się rozsunęły. Światełko na

panelu bezpieczeństwa zmieniło się na zielone.

- Sporo tu zabezpieczeń, jak na zwykły budynek mieszkalny -

skomentowała Peabody, podążając za przełożoną i starając się nie
przejmować uciskiem w żołądku.

Podobnie jak przedsionek hol również skąpany był w czerwieni.

Na krwistym dywanie wił się dwugłowy wąż, złotymi oczyma

wpatrując się w czarno odzianego osobnika podcinającego gardło
białej kozicy.

- Piękne dzieło sztuki. - Eve ze zdziwieniem przyglądała się

Peabody, która łukiem omijała rysunek węża. - Wełna nie gryzie.

background image

- Trzeba zachować ostrożność. - Kiedy wsiadały do windy,

obejrzała się za siebie. - Nienawidzę węży. Mój brat łapał je w lesie i

potem mnie nimi straszył. Zawsze miałam fobię na ich punkcie.

W windzie Eve dostrzegła następną kamerę.

Drzwi otworzyły się na obszerny hol o czarnej marmurowej

posadzce. Kończył się łukowatym przejściem, po jego obu stronach

stały wyściełane czerwonym welurem kanapki z poręczami w
kształcie szczerzących kły wilczych łbów. Głowa dzika służyła jako

wazon dla kwiatów.

- Tojad - cicho zauważyła Peabody - belladona i naparstnica. -

Wzdrygnęła się, widząc pytający wzrok Eve. - Moja matka interesuje
się botaniką. Uwierz mi, nie jest to zwykły bukiet.

- Ale zwykły jest taki nudny.
Pod łukiem stała Selina Cross. Miała na sobie spływającą do

ziemi czarną suknię i bose stopy z pomalowanymi na krwisto-
czerwony kolor paznokciami. Uśmiechała się. Jej cera biała jak u

wampira i czerwona szminka na ustach, przypominająca świeżą
krew, sprawiały przerażające wrażenie. Zielone oczy kota błyskały w

wąskiej wyzywającej twarzy. Czarne włosy opadały aż do pasa.
Miała pierścionki na każdym palcu, nawet na kciuku. Do każdego

dołączony był srebrny łańcuszek.

- Porucznik Dallas i posterunkowa Peabody, czyż nie? Cóż za

interesujący goście w ten ponury dzień. Czy wejdziecie panie do
mojego... salonu?

- Czy jest pani sama, pani Cross? Byłoby prościej, gdybyśmy

jednocześnie mogły porozmawiać z panem Albanem.

background image

- Och, jaka szkoda. - Selina odwróciła się i przeszła pod

łukiem. - Alban jest zajęty. Proszę siadać. - Zrobiła ruch ręką po

bogato umeblowanym pokoju. Każde siedzenie miało zamiast
poręczy głowę, szpony lub dziób jakiegoś dzikiego zwierzęcia. - Czy

mogę paniom coś podać?

- Dziękujemy za napoje. - Eve usiadła w fotelu z oparciami w

kształcie psich głów. Uznała, że będzie najbardziej odpowiedni.

- Może przynajmniej kawę? To pani ulubiony napój, prawda? -

Selina dotknęła palcem pentagramu na powiece. - Ale jak panie
sobie życzą. - Wystudiowanym ruchem oparła się o rzeźbioną

kanapkę i położyła na poręczach długie ramiona. - Czym mogę
paniom służyć?

- Dzisiaj rano zginęła Alice Lingstrom.
- Tak, wiem. - Nadal uśmiechała się uprzejmie, jakby roz-

mawiała o pogodzie. - Widziałam wypadek w mojej szklanej kuli, ale
pewnie mi nie uwierzycie. Oczywiście, nie odżegnuję się od

nowoczesności i często oglądam też telewizję. Ta informacja została
podana do ogólnej wiadomości przed paroma godzinami.

- Pani znała Alice.
- Oczywiście, przez jakiś czas była moją uczennicą. Jak się

okazało, niezbyt pojętną. Alice skarżyła się na mnie pani.

Nie było to pytanie, ale zdawało się, że Selina oczekuje na

odpowiedź.

- Jeśli ma pani na myśli fakt, że mówiła o odurzeniu

narkotykami, gwałcie oraz przymuszeniu do oglądania okrucieństw,
to zgadza się, skarżyła się.

background image

- Narkotyki, seks i okrucieństwa. - Selina wybuchła cichym

śmiechem. - Nasza mała Alice miała niezwykłą wyobraźnię. Szkoda,

że nie potrafiła poszerzyć swojej zdolności widzenia. A jak z pani
wyobraźnią, pani porucznik? - Poruszyła dłonią otoczoną

łańcuszkami. W małym marmurowym kominku rozgorzał ogień.

Peabody podskoczyła i cicho krzyknęła, ale Eve i Selina nie

zwracały na nią uwagi. Wpatrywały się w siebie bez zmrużenia
powiek.

- A może mogę mówić do pani Eve?
- Nie. Proszę się zwracać do mnie porucznik Dallas. Jest trochę

za ciepło na kominek, nie sądzi pani? I nieco za wczesna pora na
salonowe sztuczki.

- Lubię ciepło. Jest pani bardzo opanowana, pani porucznik.
- I bardzo nie lubię oszustów, handlarzy narkotyków i morder-

ców dzieci.

- Czy ja jestem tym wszystkim? - Zastukała czerwonymi

paznokciami po oparciu. - Proszę to w takim razie udowodnić.

- Zrobię to, niech się pani nie martwi. Gdzie była pani wczoraj

w nocy między pierwszą a trzecią?

- Tutaj, w komnacie rytualnej z Albanem i młodym adeptem,

Lobarem. Byliśmy zajęci prywatną ceremonią od północy aż do
brzasku. Lobar jest młody i... pełen entuzjazmu.

- Będę chciała porozmawiać z nimi obydwoma.
- Może się pani skontaktować z Lobarem w naszym klubie

między ósmą a jedenastą wieczorem. Jeśli chodzi o Albana, to nie
znam jego planów, ale zazwyczaj spędza noce albo tutaj, albo w

background image

klubie. Jeśli nie wierzy pani w magię, pani porucznik, marnuje pani
czas. Trudno sobie wyobrazić, że w tym samym czasie, gdy

pieprzyłam się z dwoma bardzo pociągającymi mężczyznami,
spowodowałam śmierć Alice.

- Czy właśnie dlatego uważa się pani za czarodziejkę? - Eve

zerknęła z kpiną w stronę płonącego kominka. - To nic więcej niż

sztuczka oszukująca oko. Mogłaby pani wyrobić sobie licencję na
takie pokazy i nieźle na nich zarobić.

Selina zacisnęła zęby i pochyliła się do przodu. Jej oczy

płonęły.

- Jestem najwyższą kapłanką ciemnego Pana. Nasza liczba to

legiony. Posiadam moce, które potrafią zmusić do wycia z bólu.

- Nie jest łatwo zmusić mnie do płaczu, pani Cross. - Jest

nerwowa, pomyślała Eve z satysfakcją, i nietrudno zranić jej dumę.

- Nie ma pani do czynienia z osiemnastoletnim podlotkiem ani z jej
przerażonym dziadkiem. Kto z pani legionów zadzwonił do Alice i

puścił jej pieśni z groźbami?

- Nie mam pojęcia, o czym pani mówi. I zaczyna mnie pani

nudzić.

- Czarne pióro na parapecie za oknem to też niezły pomysł. A

raczej symulacja pióra, choć Alice tego nie wiedziała. Zajmuje się
pani sztucznymi zwierzętami, pani Cross.

Selina leniwie podniosła dłoń, po czym zsunęła ją po włosach.
- W ogóle nie lubię... zwierząt.

- Nie? Nawet kotów i kruków?
- To by było takie oczywiste.

background image

- Alice wierzyła, że potrafi pani zmieniać kształt. - Eve

zauważyła, że Selina się uśmiecha. - Mogłaby nam pani coś

zaprezentować - ciągnęła kpiąco.

Selina znowu zaczęła stukać paznokciami o sofę.

- Nie muszę nikogo zabawiać ani wysłuchiwać pani ironicznych

uwag.

- A więc to jest zabawa, pani zdaniem? Podobnie zabawiała

pani Alice. Koty, ptaki, przerażające pieśni przez wideofon? Chciała

ją pani zastraszyć? Czy była dla pani aż takim zagrożeniem?

- Jakim zagrożeniem? To jakieś nieporozumienie.

- Widziano, jak sprzedawała pani narkotyki Frankowi

Wojinskiemu.

Nagła zmiana tematu zaskoczyła Selinę. Niby się uśmiechnęła,

ale jej oczy pozostały skupione.

- Gdyby to była prawda, nie rozmawiałybyśmy tutaj, lecz

zostałabym wezwana na przesłuchanie. Jestem licencjonowaną

zielarką i często rozprowadzam całkowicie legalne substancje.

- Hoduje pani zioła w domu?

- Owszem.
- Chciałabym zobaczyć to miejsce.

- Musiałaby pani mieć nakaz, a obydwie wiemy, że brakuje

pani podstaw do uzyskania go.

- To prawda. Pewnie z tego powodu Frank nie przejmował się

nakazem. - Eve podniosła się powoli. - Wiedziałaś, że cię śledził, ale

czy przypuszczałaś, że się tu włamał? Nie zobaczyłaś tego w swojej
magicznej kuli, co? - Spostrzegła, że oddech Seliny stał się płytki i

background image

urywany. - Co powiesz na to, że tu był i zebrał dowody przeciwko
tobie?

- Nic na mnie nie masz. Nic. - Selina skoczyła na nogi. - Frank

był starcem, brakowało mu refleksu i polotu. Od razu, kiedy zaczął

za mną łazić, rozpoznałam, że jest gliniarzem. Nigdy nie był w moim
mieszkaniu. Nic ci nie powiedział i z pewnością nic już nie powie.

- Nie? Nie wierzy pani, że można porozumieć się ze zmarłymi,

pani Cross?

- Myśli pani, że dam się zwieść? - Starała się wyrównać

oddech. - Alice była głupią dziewuchą, która sądziła, że wolno jej

igrać z ciemnymi mocami. Potem uciekła w objęcia tej patetycznej
białej magii i swojej czyściutkiej rodzinki. Zapłaciła za ignorancję i

tchórzostwo, ale nie ja się do tego przyczyniłam. Nie mam wam nic
więcej do powiedzenia.

- To na razie wystarczy. Peabody? - Eve ruszyła do wyjścia. -

Ogień wygasa, pani Cross - rzuciła jeszcze uprzejmym tonem. - Już

wkrótce pozostanie pani tylko ta kupka prochu.

Selina stała w miejscu, jakby porażona wściekłością. Kiedy

drzwi się zamknęły i uruchomił się alarm, zacisnęła dłonie w pięści i
zawyła.

Rozsunęła się część ściany. Pojawił się wysoki mężczyzna o

złotych włosach. Na piersiach miał tatuaż przedstawiający rogatego

kozła. Ubrany był jedynie w czarny szlafrok niedbale związany w
pasie.

- Alban! - Podbiegła i zarzuciła mu ramiona na szyję.

background image

- Moja kochana. - Jego głos był głęboki i uspokajający. Na

palcu u ręki, którą gładził jej włosy, widniał duży srebrny pierścień z

wygrawerowanym odwróconym pentagramem. - Nie wolno ci
zachwiać równowagi twoich czakr.

- Pieprzę moje czakry. - Płakała i jak dziecko uderzała wściekłe

pięściami w jego pierś. - Nienawidzę jej. Nienawidzę. Musi zostać

ukarana.

Z westchnieniem wypuścił ją z objęć, pozwalając, by z prze-

kleństwami na ustach biegała po pokoju i rozbijała przedmioty.
Wiedział, że gniew szybciej ją opuści, jeśli będzie stał z boku i

pozwoli mu się wypalić.

- Chcę jej śmierci, Alban. Chcę, żeby umarła. Żeby umierała w

cierpieniu, żeby błagała o zlitowanie, by krwawiła. Obraziła mnie.
Wyzwała. Ona śmiała mi się prosto w twarz.

- Selino, ona nie wierzy. Nie posiada daru widzenia.

Wyczerpana, jak zawsze po wybuchu gniewu, opadła na sofę.

- Gliny, nienawidziłam ich całe życie.
- Wiem. - Podniósł wysoką, wąską butelkę i nalał do kieliszka

gęsty, parujący płyn. Podał go Selinie. - Musimy postępować z nią
ostrożnie. Jest wyrafinowana, ale coś wymyślimy.

- Oczywiście. - Uśmiechnęła się, popijając wolno wywar. -

Wymyślimy coś specjalnego. Pan chce, byśmy w tym przypadku

wykazali się inwencją. - Roześmiała się już na pełne gardło,
odchylając głowę do tyłu. Policja zawsze była zmorą jej życia,

dopóki nie odkryła wyższych mocy. - Zrobimy z niej wierzącą,
prawda, Albanie?

background image

- Będzie wierzyła.
Piła już na całego, czując w głowie zniewalającą mgiełkę.

Upuściła kielich.

- Chodź tu i weź mnie. - Z błyszczącymi oczyma zsunęła się na

podłogę. - Siłą.

Kiedy padł na nią wbiła zęby w jego ramię aż do krwi.

- Chcę, żeby mnie bolało.

Potem, kiedy już się rozdzielili i leżeli obok siebie, Alban

czekał, aż Selina całkiem ochłonie i zacznie myśleć.

- Powinniśmy dziś w nocy odprawić ceremonię. Zwołaj całe

zgromadzenie na czarną mszę. Potrzebujemy mocy. Ona nie jest

słaba i chce nas zniszczyć.

- Nie uda się jej. - Z czułością gładził ją po policzku. - Nie jest

w stanie. W końcu to tylko policjantka, bez przeszłości i z
ograniczoną przyszłością. Ale naturalnie masz rację, zwołamy

zgromadzenie i odprawimy ceremoniał. Myślę, że zapewnimy
porucznik Dallas nieco rozrywki. Już wkrótce zabraknie jej chęci i

czasu, aby się zamartwiać małą Alice.

Poczuła świeżą falę podniecenia.

- Kto umrze?
Uniósł ją i położył na sobie.

- Tylko wybierz.

background image

Nieźle ją pani wkurzyła. - Peabody starała się nie zwracać

uwagi na strużki potu, spływające po jej policzkach. Ruszyły spod

budynku.

- O to mi chodziło. Teraz już wiem, że nie najlepiej panuje nad

nerwami. Jeszcze nieraz ją wkurzę. Jest zarozumiała - uznała Eve. -
Sądziła, że damy się nabrać na tę drugorzędną sztuczkę z ogniem.

- Tak. - Peabody zmusiła się do słabego uśmiechu. - Też coś.

Eve postanowiła w duchu, że nie będzie dokuczać podopiecznej.

- Skoro już jesteśmy przy wiedźmach, to może sprawdzimy tę

Isis i „Moc Ducha”. - Zerknęła z rozbawieniem na Peabody. -

Będziesz miała okazję zaopatrzyć się w talizman albo jakieś zioła -
dorzuciła z powagą. - Wiesz, takie, co odstraszają zło.

Dziewczyna poruszyła się niespokojnie na siedzeniu. Poczucie,

że robi z siebie idiotkę, nie dorównywało strachowi, że zostanie

obrzucona klątwą.

- Właśnie tak zrobię.

- Po rozmowie z Isis pójdziemy na pizzę z dużą ilością czosnku.
- Czosnek jest na wampiry.

- Och, w takim razie poprosimy Roarke'a, żeby nam wypoży-

czył któraś z jego zabytkowych strzelb, tę ze srebrnymi kulami.

- To na wilkołaki, porucznik Dallas. Peabody, nieco weselsza,

uniosła oczy do nieba.

- W takim razie co chroni przed wiedźmami?
- Nie mam pojęcia - wyznała - ale z pewnością się dowiem.

background image

6

Eve nie lubiła robić zakupów. Nie pociągało jej chodzenie po

sklepach, przyglądanie się wystawom ani zamawianie towarów za
pomocą elektronicznych katalogów. Jak mogła, unikała butików i aż

się wzdrygała na myśl o wizycie w jednym z powietrznych
supermarketów.

Podejrzewała, że właśnie przez tę niechęć, której nie umiała

ukryć, Isis natychmiast zorientowała się, że nie ma do czynienia ze

zwykłą klientką „Mocy Ducha”.

Sklep sprawiał miłe wrażenie. Jednak Eve nie zainteresowały

kryształy, talie kart, figurki i świece, choć były atrakcyjnie podane.
W tle sączyła się cicha muzyka. Przebijające się przez kryształowe

kamienie światło wydobywało z nich feerię kolorów.

Pachniało lasem.

Przyglądając się właścicielce sklepu, Eve uznała, że trudno o

dwie bardziej różniące się osoby jak Isis i Selina. Selina ze swoją

bladością, szczupłym ciałem i kocimi oczami miała w sobie coś
przerażającego. Isis przypominała egzotyczną piękność. Urzekały jej

rude kręcone włosy, okrągłe czarne oczy i wystające kości
policzkowe. Jej skóra miała ciepły koloryt mieszanych ras. Była dość

tęga.

Miała na sobie śnieżnobiałą suknię z paskiem wybitym

nieoszlifowanymi kamieniami. Jej prawe ramię od łokcia w górę
oplatały złote bransolety, a na palcach pobłyskiwało co najmniej

dwanaście pierścieni.

background image

- Witam - odezwała się pasującym do jej wyglądu, niskim,

lekko zachrypniętym głosem. Uśmiechnęła się, ale raczej smutno. -

Pani jest znajomą Alice, policjantką.

Eve ze zdziwieniem sięgnęła po odznakę. Pomyślała, że jej

zawód można rozpoznać zapewne po wyglądzie, poza tym od ślubu
z Roarkiem jej twarz często pojawiała się w mediach.

- Porucznik Dallas, a pani, w takim razie, nazywa się Isis?
- Zgadza się. Chciałaby pani porozmawiać. Przepraszam na

chwilę. - Odeszła, a Eve patrząc za nią, podziwiała jej wdzięczne
ruchy. Isis wywiesiła staromodną odręcznie napisaną tabliczkę

„zamknięte”, opuściła na szklane drzwi roletę i przekręciła zamek.

Kiedy się odwróciła, w jej oczach widać było napięcie, a usta

wykrzywiał ponury grymas.

- Przyniosłyście ze sobą czarny cień. Jej smród przylega do

ludzi. - Na pytające spojrzenie Eve wyjaśniła. - Mówię o Selinie.
Jeszcze chwileczkę.

Przeszła do długiej półki i zapaliła stojące tam zapachowe

świece.

- To dla oczyszczenia i ochrony. Ścigają panią własne cienie,

Dallas. - Uśmiechnęła się do Peabody. - Pani nie.

- Przyszłam porozmawiać o Alice.
- Wiem. I jak widzę, jest pani niecierpliwa, a także rozbawiona

moim sklepem. Nic nie szkodzi. Każda religia winna być otwarta na
pytania i zmiany. Proszę usiąść.

background image

Gestem dłoni wskazała na dwa krzesła stojące przy okrągłym

stoliku z wyrysowanymi na nim symbolami. Znowu uśmiechnęła się

do Peabody.

- Mogę przynieść dla pani krzesło z zaplecza.

- Nie potrzeba. Postoję. - Peabody nie potrafiła się opanować;

jej zgłodniały wzrok krążył po sklepie, wyszukując co ciekawsze

przedmioty.

- Proszę się rozejrzeć.

- Nie przyszłyśmy tu na zakupy. - Eve, siadając, obrzuciła

podwładną piorunującym spojrzeniem. - Kiedy ostatnio widziała się

pani lub rozmawiała z Alice?

- W noc, w którą zginęła.

- O której?
- Zdaje się, że około drugiej. Już nie żyła - wyjaśniła Isis,

splatając piękne, duże dłonie.

- Widziała się z nią pani po jej śmierci?

- Jej duszę. Rozumiem, że dla pani to głupie. Ale mogę tylko

powiedzieć, jak jest i jak było. Spałam i nagle się obudziłam. Stała

obok mojego łóżka. Wiedziałam, że ją straciliśmy. Ona czuje się
zawiedziona. Straciła zaufanie do siebie, rodziny, mnie. Jej dusza

jest niespokojna i pełna zgryzoty.

- Jej ciało jest martwe, Isis. I to mój kłopot.

- Tak. - Podniosła ze stolika gładki różowawy kamień i

zamknęła go w dłoni. - Nawet mnie, mimo mej wiary, trudno jest

się pogodzić z jej śmiercią. Taka młoda i bystra. - Duże ciemne oczy
zeszkliły się. - Kochałam ją jak młodszą siostrę. Ale nie było mi

background image

przeznaczone uratować ją w tym życiu. Jej duch powróci, odrodzi
się. Wierzę, że się jeszcze spotkamy.

- Wspaniale, a teraz skoncentrujmy się na tym wcieleniu. I

śmierci.

Isis przełknęła łzy i zmusiła się do uśmiechu.
- Dla pani to wszystko musi się zdawać ogromnie nużące. Pani

umysł jest taki logiczny. Pragnę pani pomóc, Dallas, ze względu na
Alice. Chyba także ze względu na siebie, no i na panią. Rozpoznaję

panią.

- Rozumiem.

- Nie, mówię o innym wcieleniu. Inne miejsce, inny wymiar. -

Rozpostarła ramiona. - Ostatnio widziałam Alice na pogrzebie jej

dziadka. Obwiniała się, pragnęła odpokutować. Zeszła na złą
ścieżkę, dokonała złego wyboru, ale na krótko. Miała silne i jasne

serce. Kochała swoją rodzinę. I bała się, straszliwie się bała, co
Selina zrobi jej ciału i duszy.

- Zna pani Selinę Cross?
- Tak, spotkałyśmy się.

- W tym życiu? - sucho zapytała Eve, a Isis znowu się

uśmiechnęła.

- W tym i w innych. Nie stanowi dla mnie zagrożenia, ale ona

jest niebezpieczna. Zwodzi słabych, zbłąkanych i tych, którzy

wybrali jej drogę.

- Jako wiedźma...

- Ona nie jest wiedźmą. - Isis ściągnęła ramiona i uniosła

głowę. - My, którzy dostąpiliśmy zaszczytu poznania najwyższej

background image

sztuki, uprawiamy ją w świetle, kierując się niezłomnym kodem. I
nikogo nie krzywdzimy. Selina użyła swoich godnych pożałowania

mocy do wezwania ciemnej strony, do wykorzystania jej
agresywności i brzydoty. Wiemy, co to jest zło, Dallas. Obydwie je

widziałyśmy. Przybiera różne formy, ale jego podstawowa natura
pozostaje nie zmieniona.

- Tu się zgadzamy. Dlaczego chciała skrzywdzić Alice?
- Ponieważ było to w jej mocy. Ponieważ ją to bawi. Nie ulega

wątpliwości, że jest odpowiedzialna za śmierć Alice. Jednak nie
będzie pani łatwo tego udowodnić. Pani się nie podda. -

Wpatrywała się w Eve dziwnym, napiętym wzrokiem. - Selina będzie
zdumiona i rozwścieczona pani nieustępliwością i siłą. Śmierć jest

dla pani obrazą a śmierć dziecka rzeźbi w pani sercu bolesne
bruzdy. Pamięta pani dobrze, ale nie wszystko. Nie urodziła się pani

jako Eve Dallas, ale stała się pani nią, a ona panią. Kiedy stoi pani
przy umarłym, stoi pani w jego obronie, nic nie ruszy pani z

miejsca. Jego śmierć była w pani. życiu konieczna.

- Proszę przestać - nakazała Eve.

- Dlaczego ma to panią prześladować? - Isis oddychała wolno i

ciężko, jej oczy pociemniały. - Wybór był słuszny. Straciłaś

niewinność, ale jej miejsce zajęła siła. W przypadku niektórych tak
być musi. Przed zakończeniem cyklu będziesz potrzebowała

wszystkich. Wilka, dzika i srebrnego ostrza. Ogień, dym i śmierć.
Zaufaj wilkowi, zarżnij dzika i żyj.

Zamrugała oczami, które zakryła mgła. Uniosła dłonie do

czoła.

background image

- Przepraszam. Nie zamierzałam... - jęknęła cicho i przymknęła

powieki. - Ból głowy. Straszliwy. Proszę mi wybaczyć na chwilę. -

Wstała drżąc i wybiegła na zaplecze.

- Jezu, to się robi coraz bardziej niesamowite. Czy wiesz, o

czym ona mówiła?

„Jego śmierć była w pani życiu konieczna”. Przez ciało Eve

przebiegł dreszcz, przypomniała sobie ojca. Zimny pokój, noc i krew
na nożu ściskanym rączką zdesperowanego dziecka.

- Nie, to jakiś bełkot. - Czuła, że ma spocone dłonie, co ją

doprowadzało do furii. - Ci ludzie uważają że aby nas zaintere-

sować, muszą zaskoczyć nas jakimiś sztuczkami.

- Studiowałam w Instytucie Kinskiego w Pradze - wchodząc z

powrotem do sklepu poinformowała Isis. - I mnie tam studiowano.
Moje parapsychiczne zdolności są udokumentowane; to dla tych,

którzy potrzebują formalnego potwierdzenia. Niemniej przepraszam
panią, Dallas. Nie chciałam sprowadzić rozmowy na te tory. Bardzo

rzadko zdarza mi się stracić nad sobą kontrolę.

Usiadła na swoim miejscu, wdzięcznym gestem rozkładając

fałdy sukni.

- To prawdziwa udręka mieć dostęp do czyichś myśli i wspo-

mnień, i nie umieć tego kontrolować. Nie lubię wchodzić w czyjeś
myśli. To boli - dodała, znowu pocierając skronie. - Pomogę pani

wykonać to, czego pragnęła Alice. Dla niej pragnę, by spoczęła w
pokoju. Także ze względów osobistych chcę, by Selina zapłaciła za

swoje uczynki. Zrobię to, co mogę i na co mi pani pozwoli.

background image

Eve nie należała do osób ufnych i postanowiła bardzo

dokładnie sprawdzić przeszłość Isis. Jednak uznała, że na razie

może ją wykorzystać.

- Proszę mi opowiedzieć wszystko, co pani wie na temat Seliny

Cross.

- Wiem, że ta kobieta nie ma sumienia i poczucia moralności.

Pani zapewne nazwałaby ją socjopatką, ale dla mnie to określenie
jest zbyt proste i zbyt czyste. Wolę nazywać ją wcielonym złem. Jest

przebiegła i umie w ludziach dostrzec ich słabości. Jeśli chodzi o jej
moce, nie umiem nic powiedzieć. Nie wiem, co czyta, widzi lub robi.

- A Alban?
- O nim nie wiem prawie nic. Trzyma go krótko przy sobie.

Zakładam, że jest jej kochankiem i prawdopodobnie do czegoś się
jej przydaje, bo inaczej już dawno by się go pozbyła.

- A jej klub?
Isis uśmiechnęła się słabo.

- Nie odwiedzam takich... miejsc.
- Ale wie pani o jego istnieniu?

- Słyszy się plotki, rozmowy. - Wzruszyła ramionami. - Ce-

remonie zła, czarne msze, picie krwi i ofiary z ludzi. Gwałt,

morderstwa, przywoływanie demonów. - Westchnęła. - Z drugiej
strony to samo usłyszy pani o Wicca z ust tych, którzy nie rozumieją

naszej religii.

- Alice zarzekała się, że była świadkiem morderstwa dokona-

nego na dziecku.

background image

- Wierzę jej. Nie potrafiłaby sama czegoś podobnego wymyślić.

Kiedy do mnie przyszła, była w szoku. - Zacisnęła usta. - Zrobiłam

dla niej, co mogłam.

- Poradziła jej pani, żeby zwróciła się do policji?

- Decyzja należała do niej. - Isis uniosła głowę i natknęła się

na gniewne oczy Eve. - Bardziej się martwiłam o jej emocje i duszę.

Dziecko już nie żyło; bałam się, że to samo spotka Alice. - Opuściła
wzrok, a w jej oczach zamigotały łzy. - Gorzko żałuję, że nie

postąpiłam inaczej. Zawiodłam ją. Być może to wina mojej dumy. -
Ponownie spojrzała na Eve. - Zapewne zna pani moc i zwodniczość

poczucia dumy. Sądziłam, że sobie poradzę, że jestem
wystarczająco mądra i silna. Myliłam się. Tak więc, pani porucznik,

w ramach odkupienia moich grzechów uczynię wszystko, o co mnie
pani poprosi, podzielę się wiedzą i mocą jaką obdarowali mnie

bogowie.

- Wystarczą mi informacje. - Eve przekrzywiła na bok głowę. -

Selina przywitała nas małą sztuczką twierdząc, że jej wykonanie
zawdzięcza wyższym mocom. Zrobiła wrażenie na Peabody.

- Zaskoczyła mnie - odburknęła posterunkowa, z zawstydze-

niem patrząc na Isis. Ta nagle odchyliła głowę i roześmiała się.

Brzmiało to jak tysiące perełek spadających na jedwab.

- Czy mam sprowadzić wiatr? - Trzymając się za serce,

zanosiła się śmiechem. - Obudzić zmarłych, wzniecić płomień?
Dallas, przecież i tak w to nie uwierzysz, więc traciłabym tylko czas i

energię. Być może jednak zainteresuje panią nasze spotkanie. Jedno

background image

z nich odbędzie się pod koniec przyszłego tygodnia. Mogę załatwić
zaproszenie.

- Zastanowię się.
- Drwi pani z magii - lekko rzuciła Isis - a jednak na

pierścieniu, który nosi pani na palcu, widnieje jeden z pradawnych
symboli ochrony.

- Co?
- Twój pierścionek zaręczynowy, Dallas. - Z tym samym

łagodnym uśmiechem uniosła lewą dłoń Eve. - To stary celtycki
znak ochrony.

Eve ze zmieszaniem przyglądała się rysunkowi.
- To tylko wzorek.

- Bardzo specyficzny i posiadający wielką moc ochraniającą

właściciela przed złem. - Rozbawiona uniosła brwi. - Podejrzewam,

że nie wiedziała pani tego. Czy to aż tak bardzo zaskakujące? W
żyłach pani męża płynie celtycka krew, a pani przecież prowadzi

bardzo niebezpieczne życie. Roarke ogromnie panią kocha, czego
dowód znajduje się na pani palcu.

- Wolę fakty od przesądów - odparła Eve i podniosła się.
- Słusznie - zgodziła się Isis. - Tak czy inaczej, zapraszam na

nasze spotkanie. Proszę zabrać Roarke'a. - Uśmiechnęła się do
Peabody. - A także swoją podwładną. Czy przyjmiecie ode mnie

prezent?

- To wbrew przepisom.

- A przepisów należy przestrzegać. - Wstała i przeszła do małej

lady. Podniosła z niej niewielką przezroczystą misę z szerokim

background image

obrzeżem. - W końcu przez waszą wizytę musiałam zamknąć sklep i
straciłam potencjalnych klientów. Dwadzieścia dolarów.

- Sprawiedliwe. - Eve sięgnęła do kieszeni po żetony kredy-

towe. - Co to jest?

- Nazywamy to misą strachu. Składa się w niej swoje bóle,

żale i lęki. Potem należy ją odstawić na bok. Będzie pani spokojnie

spać.

- Wspaniale - rzuciła Eve, kładąc na ladzie żetony.

Eve jak rzadko kiedy wróciła do domu dość wcześnie.

Zamierzała popracować w ciszy swojego gabinetu. Przejeżdżając
przez bramę myślała o Summersecie, ale doszła do wniosku, że nie

będzie z nim kłopotu. Pewnie jak zawsze prychnie na jej widok, a
potem ją zignoruje. Miała przed sobą kilka godzin, w czasie których

zbierze informacje o Isis i zadzwoni do biura Miry, żeby się z nią
umówić na wizytę. Ciekawe, co psychiatra powie o takich

indywidualnościach jak Isis i Selina.

Zaledwie zdążyła zamknąć za sobą drzwi, zrozumiała, że musi

pożegnać się ze swoimi planami.

Z salonu dobiegały grzmiące dźwięki muzyki. Zasłoniła uszy.

Nikt nie musiał jej mówić, że w domu jest Mavis. Nikt z jej

znajomych nie słuchał takiej dzikiej i na dodatek tak głośnej muzyki.

Mimo że krzykiem wydała rozkaz wyciszenia magnetofonu, sprzęt
nie zareagował.

Na kanapie, ubrana w kusą, jaskrawą sukienkę, leżała Mavis

Freestone. Choć wydawało się to niemożliwe, spała jak dziecko.

background image

- Jezu Chryste. - Ponieważ komendy nie skutkowały, Eve

zaryzykowała odjęcie dłoni od uszu i poszukała zdalnego pilota.

Jęknęła z ulgą, kiedy muzyka ucichła.

Mavis otworzyła oczy.

- Hej, jak się masz?
- Co? - Potrząsnęła głową, by pozbyć się dźwięczenia w

uszach. - Co?

- To nowy zespół, który odkryłam dziś rano. „Mayhem”, jest

całkiem niezły.

- Co?

Mavis ze śmiechem zeskoczyła z kanapy i podeszła do barku.
- Zdaje się, że przydałby ci się drink, Dallas. Przysnęłam.

Zarwałam kilka ostatnich nocy. Chciałam z tobą pogadać.

- Twoje usta się poruszają - stwierdziła. - Czy ty coś do mnie

mówisz?

- Przecież nie było aż tak głośno. Masz, napij się. Summerset

powiedział, że mogę tu na ciebie poczekać. Nie wiedział, kiedy
wrócisz.

Z jakichś niezrozumiałych dla niej powodów sztywny kamer-

dyner upodobał sobie jej koleżankę.

- Pewnie siedzi w swojej norze i układa ody na cześć twoich

nóg.

- Hej, to nie ma nic wspólnego z seksem. On mnie po prostu

lubi, a więc... - Mavis uderzyła swoją szklaneczką w szklankę

gospodyni. - Roarke'a nie ma, tak?

- Nie wytrzymałby tej muzyki - sarknęła.

background image

- To się dobrze składa, bo chciałam pogadać tylko z tobą. -

Usiadła i przekręciła szklankę w dłoniach, ale milczała.

- Masz jakiś kłopot? Pokłóciliście się z Leonardem?
- Nie, nie. Z nim nie można się kłócić. Jest za słodki. Wyjechał

na kilka dni do Mediolanu. Jakiś biznes z ciuchami.

- Dlaczego z nim nie pojechałaś? - Usiadła i oparła obute nogi

na bezcennym stoliku do kawy.

- Mam koncert w „Down and Dirty”. Nie chcę zawieść Cracka.

- Hm. - Oparła się wygodniej o kanapę. Kariera Mavis jako

wykonawczyni piosenek, bo trudno użyć słowa piosenkarka, biorąc

pod uwagę jej talenty, rozwijała się. Miała chwile załamania, ale to
już za nią. - Nie sądziłam, że tam jeszcze pracujesz. Przecież masz

kontrakt.

- No tak, o to właśnie chodzi. Kontrakt. Wiesz, po tym, jak się

okazało, że Jess mnie wykorzystywał, i ciebie, i Roarke'a, nie
sądziłam, że demo, które z nim nagrałam, gdziekolwiek pójdzie.

- Było dobre, Mavis; żywe i oryginalne. Dlatego zostało

wybrane.

- Tak? - Podniosła się. - Dowiedziałam się dzisiaj, że kontrakt

podpisała firma płytowa należąca do Roarke'a. - Upiła łyk. - Wiem,

Dallas, że o mnie dbasz, i chcę ci podziękować, nawet za to, że
wciągnęłaś Roarke'a. Ale muszę odrzucić ten kontrakt.

Eve zasznurowała usta.
- Mavis, nie mam pojęcia, o czym mówisz, do cholery.

Twierdzisz, że Roarke, facet, który tu mieszka, jest producentem
twojego dysku?

background image

- To jego firma. „Eclectic”. Wydaje wszystko od klasyki do

wyżymaczy mózgu. Wielka firma, dlatego byłam taka zachwycona.

„Eclectic”, zastanawiała się w duchu. Wielka firma. To pasuje

do Roarke'a.

- Pierwszy raz słyszę, Mavis. Nie prosiłam go o pomoc.
- Nie prosiłaś. Słowo? - pochyliła się.

- Słowo - powtórzyła. - A on o niczym mi nie mówił. - Co także

do niego pasowało. - Uważam, że jeśli jego firma proponuje ci

kontrakt, to dlatego, że Roarke lub któryś z dyrektorów firmy uznali
twoją twórczość za wartościową.

Mavis nabrała powietrza. Tyle się napracowała nad decyzją, by

odrzucić ofertę, nie chcąc wykorzystywać przyjaźni. Teraz musiała

na nowo wszystko przemyśleć.

- Może Roarke to zaaranżował, zrobił mi uprzejmość?

Eve spojrzała na nią z powątpiewaniem.
- Dla niego biznes to biznes. Raczej bym powiedziała, że

oczekuje, że powiększysz jego majątek. A jeśli nawet chciał ci zrobić
uprzejmość, w co wątpię, będziesz musiała po prostu udowodnić

mu, że jesteś tego warta. Zgadzasz się, Mavis?

- Tak - westchnęła przeciągle. - Ja im wszystkim pokażę,

zobaczysz. - Rozpromieniła się. - Przyjdź na mój koncert wieczorem.
Opracowałam nowy materiał i Roarke mógłby się przekonać na

żywo, jak się sprawdza jego najnowsza inwestycja.

- Mam robotę. Muszę odwiedzić klub „Athame”. Mavis

skrzywiła usta.

- Co tam będziesz robić? To obrzydliwe miejsce.

background image

- Byłaś tam?
- Kiedyś przypadkowo.

- Muszę tam z kimś porozmawiać w związku ze sprawą, którą

prowadzę. - Zamyśliła się. - Znasz jakieś wiedźmy, Mavis?

- Tak jakby. Kilku pracowników z Blue Squirrel bawiło się w to.
- Wierzysz w zaklęcia, wróżenie z ręki i tym podobne? Mavis

przekrzywiła głowę i zamyśliła się.

- To wielkie bzdury.

- Jesteś niesamowita - stwierdziła Eve. - Wydawało mi się, że

to w twoim stylu.

- Prowadziłam kiedyś taki lipny interes. Doradztwo duchowe.

Nazywałam się Ariel i byłam reinkarnacją wróżki. Zdziwiłabyś się, ile

mi płacili za rozmowę ze zmarłymi albo przepowiedzenie przyszłości.

Dla demonstracji odrzuciła głowę do tyłu, zamrugała

powiekami i otworzyła usta. Powoli uniosła ramiona z rozpostartymi
dłońmi.

- Czuję czyjąś obecność, silną, poszukującą, żałosną. - Zniżyła

ton głosu przyjmując dziwny akcent. - Ciemne moce działają

przeciwko tobie. Kryją się, ale chcą cię skrzywdzić. Uważaj. -
Opuściła ramiona i uśmiechnęła się. - Potem tłumaczysz, co trzeba

zrobić, żeby obronić się przed siłami zła. Należy zapieczętować w
kopercie tysiąc dolarów specjalnym rodzajem laki, którą tylko ja

sprzedawałam. Następnie trzeba zakopać kopertę nocą w
specjalnym miejscu, odśpiewać nad nią rytualną pieśń, a po jednym

cyklu księżyca wykopać ją i zwrócić mnie. Petent jest już
bezpieczny. Moc zła została zniweczona.

background image

- I ludzie tak po prostu dawali ci pieniądze?
- No, czasami trzeba było trochę się napocić. Sprawdzić

przeszłość klienta, żeby nieco zbić go z tropu nazwiskami i
wydarzeniami. Ale zazwyczaj to nie było potrzebne. Ludzie chcą

wierzyć.

- Dlaczego?

- Ponieważ życie bywa paskudne.
To prawda, myślała Eve, kiedy została sama. Życie bywa

paskudne. Jej także takie bywało. Teraz mieszka w wielkim domu z
mężczyzną, który z jakichś powodów ją kocha. Nie zawsze go

rozumiała, ale starała się dostosować. Tak bardzo, że postanowiła
nie pogrążać się w pracy, tylko wyjść na godzinny spacer,

korzystając z pięknej jesiennej pogody.

Była przyzwyczajona do zatłoczonych ulic, spieszących się

przechodniów, ulicznego zgiełku. Teren należący do Roarke'a ją
zadziwiał. Był to w rzeczywistości doskonale utrzymany ogród, cichy

i bogaty w drzewa i rośliny. Pachniał jesienią.

Spojrzała w górę na prawie puste niebo. Żadnych rozkle-

kotanych powietrznych autobusów ani ciekawskich turystów
zerkających w dół.

Świat, który znała i który znał ją, znajdował się za murami

tego domu.

Tutaj mogła na krótko zapomnieć, że istnieje Nowy Jork,

zbrodnie i gwałt. Potrzebowała ciszy i świeżego powietrza. Krocząc

po bujnej, gęstej trawie przyglądała się pierścionkowi na palcu.

background image

Po północnej stronie domu rosły winne krzewy o purpurowych

kwiatach. To tutaj brali z Roarkiem tradycyjny ślub. Starodawna

ceremonia nie zmieniająca się od wieków: goście, kwiaty, te same
zwroty, te same słowa i gesty.

Niektóre obrzędy trwają i ludzie nieustannie wierzą w ich moc.

I tak jest od Kaina i Abla. Jeden uprawiał pole, drugi opiekował się

stadem. Obydwaj składali ofiary. Jeden został przyjęty, drugi
odrzucony. Tak, można by rzec, urodziło się dobro i zło. Dobro i zło,

które potrzebują siebie nawzajem dla zachowania równowagi.

I tak od wieków. Można zignorować wiedzę i logikę, ale

zwyczaje, rytuały, kadzidła, śpiew i wino symbolizujące krew trwają.

I ofiary z niewinnych.

Poirytowana własnymi myślami, potarła dłońmi twarz. Uważała

filozofowanie za bezużyteczną głupotę. Ludzie zabijają i ludzie też

wymierzają sprawiedliwość. To w końcu jest ta równowaga między
złem a dobrem.

Usiadła na trawie pod winnym krzewem i mocno zaciągnęła się

wieczornym powietrzem.

- To do ciebie niepodobne - zza jej pleców wyłonił się Roarke.

- Rozmyślanie na łonie natury?

- Chyba za dużo czasu spędziłam dziś w zamkniętych pomiesz-

czeniach. - Uśmiechnęła się, kiedy podał jej jeden z czerwonych

kwiatów. Przyjrzała się mężowi.

Położył się koło niej na trawie i podparł twarz dłońmi.

Wyglądał na zrelaksowanego. Z przerażeniem pomyślała, co powie

background image

Summerset o plamach z trawy na jego ubraniu. Ładnie pachniał,
wodą męską i drogą. Poczuła falę pożądania.

- Udany dzień? - zapytała.
- Najdalej za dwa dni dostaniemy forsę.

Wsunęła palce w jego włosy.
- Nie chodzi o pieniądze, prawda? Chodzi o ich zarabianie?

- Och, o pieniądze - jego oczy śmiały się do niej. - I zarabianie.

- Zerwał się nagle, objął ją i pocałował.

- Poczekaj.
Nie zdążyła mu umknąć i znalazła się pod nim.

- Czekam.
Jego usta chciwie zamknęły się na jej szyi.

- Chcę z tobą porozmawiać.
- W porządku. Ty mów, a ja zdejmę z ciebie te ubrania. Nadal

masz broń - zdziwił się. - Zamierzałaś coś upolować?

- To niezgodne z regulaminem miasta. - Złapała go za rękę,

kiedy dotknął jej piersi. - Chcę pogadać.

- A ja chcę się z tobą kochać. Zobaczymy, kto wygra. Powinna

czuć złość, że już rozpiął jej bluzkę i że czuła w piersiach ciepły ból
pożądania.

Dosięgnął do nich ustami. Mimo odczuwanej przyjemności, nie

chciała tak łatwo mu się poddać. Rozluźniła się, jęknęła i wsunęła

rękę w jego włosy.

- Twoja kurtka - mruknęła, ciągnąc za rękaw. Kiedy się

odchylił, żeby się rozebrać, przygniotła mu krocze kolanem, a ramię
zacisnęła na gardle.

background image

- Jesteś podstępna. - Bez trudu mógłby uwolnić się od

ramienia, ale kolano?... Są rzeczy, których mężczyzna nigdy nie

ryzykuję. Nie odwracając wzroku od oczu żony, powoli uniósł dłonie
i okrężnymi ruchami zaczął wodzić nimi po jej piersiach. -

Podziwiam to u kobiet.

- Nie jesteś trudnym przeciwnikiem. - Poczuła muśnięcie

palców na brodawce. - Podziwiam to u mężczyzn.

- No teraz mnie masz. - Odpiął pasek spodni. - Bądź miła.

Uśmiechnęła się, rozpostarła ręce i pochyliła się. Dotknęła ustami
jego ust.

Usłyszała, jak wstrzymuje oddech, obejmując ją.
- Kolano - wystękał.

- Hm? - Pożądanie rozpalało już całe jej ciało. Przesunęła usta

na jego szyję.

- Weź kolano, kochanie. - Rzuciła się do jego ucha, prawie

zgniatając mu krocze. - To boli.

- Och, przepraszam. - Opuściła kolano i pozwoliła, żeby się na

niej położył. - Zapomniałam.

- Na to wygląda. Mogłaś mnie uszkodzić na zawsze.
- Aa. - Z dzikim grymasem odsunęła suwak jego spodni. -

Założę się, że mogę ci to wynagrodzić.

Wpatrywał się w nią, kiedy ich usta się połączyły.

Niebo nad nimi poczerwieniało, cienie wydłużyły się, rozległ się

wieczorny śpiew ptaków, liście szemrały. Dotyk jego rąk był jak

cudowne lekarstwo usuwające z niej brzydotę i ból świata.

background image

Nawet nie wiedziała, że potrzebuje ukojenia, pomyślał Roarke,

doprowadzając żonę do powolnego i pełnego czułości orgazmu.

Sam też tego potrzebował, pomyślał, całując w świetle za-
chodzącego słońca kobietę, która tak bardzo go fascynowała.

Otoczyła go ściśle ramionami.
- Pozwoliłam ci się uwieść.

- Uhu.
- Nie chciałam urazić twoich uczuć.

- Jestem wdzięczny. Zniosłaś moje zaloty ze stoickim

spokojem.

- Policjanci muszą umieć się opanować.
Roarke przeciągnął dłonią po trawie i podniósł jej odznakę.

- Pani odznaka, pani porucznik. Klepnęła go w pośladek.
- Złaź ze mnie, ty słoniu.

- Mów do mnie tak słodko, a nie wiem, co się jeszcze wydarzy.

- Przekręcił się leniwie na bok, zauważając przy okazji, że niebo z

niebieskiego stało się jasnoszare. - Jestem głodny. Zajęłaś mi czas i
minęła pora obiadu.

Eve usiadła i zaczęła ciągnąć go za ubranie.
- Miałeś swój seks, a teraz moja kolej. Musimy pogadać.

- Możemy porozmawiać przy obiedzie. - Westchnął, widząc jej

stalowe spojrzenie. - Albo tutaj. Jakiś problem? - zapytał i wcisnął

kciuk w dołeczek w jej podbródku.

- Powiedzmy, że mam kilka pytań.

- Mogę znać odpowiedzi. Pytaj.

background image

- Zacznę od... - przerwała i odetchnęła. Roarke siedział na

trawie prawie nagi. Przypominał lśniącego i zadowolonego z życia

kota. - Ubierz się, dobrze? Rozpraszasz mnie. - Rzuciła mu koszulę,
a on w odpowiedzi uśmiechnął się z przekorą. - Kiedy wróciłam dziś

do domu, czekała na mnie Mavis.

- Och - Obejrzał koszulę i mimo że nie wyglądała najlepiej,

zarzucił ją na ramiona. - Dlaczego nie została?

- Ma dzisiaj koncert w „Down and Dirty”. Roarke, dlaczego mi

nie powiedziałeś, że jesteś właścicielem „Eclectic”?

- To nie jest tajemnica. - Wsunął spodnie, po czym podał jej

kaburę. - Jestem właścicielem jeszcze kilku przedsiębiorstw.

- Wiesz, o czym mówię. - Postanowiła zachować cierpliwość,

bo wkraczała na teren delikatny dla nich obojga. - „Eclectic”
zaproponował Mavis kontrakt.

- Wiem.
- Wiem, że ty wiesz - warknęła, odtrącając jego rękę, kiedy

chciał poprawić jej włosy. - Do cholery, Roarke, mogłeś mi
powiedzieć. Byłabym przygotowana, kiedy mnie zapytała.

- O co? To zwyczajny kontrakt. Oczywiście jej agent lub ktoś ją

reprezentujący powinien go przejrzeć, ale...

- Czy zrobiłeś to dla mnie? - przerwała, patrząc mu prosto w

oczy.

- Czy co dla ciebie zrobiłem?
Teraz już zgrzytała zębami.

- Zaoferowałeś Mavis kontrakt.
Skrzyżował ramiona i przekrzywił na bok głowę.

background image

- Nie planujesz chyba rzucić policji i zostać agentem artys-

tycznym?

- W takim razie ta sprawa nie ma z tobą nic wspólnego.
- Chyba nie powiesz, że podoba ci się muzyka Mavis.

- Nie jestem pewien, czy można użyć słowa muzyka na

określenie tego, co tworzy Mavis.

- A widzisz - wycelowała w niego palcem.
- Niemniej jej twórczość jest, powiedziałbym, komercyjna.

„Eclectic” ma za cel produkować i wydawać nagrania artystów
komercyjnych.

Eve zaczęła bębnić palcami po kolanie.
- A więc to czysty interes.

- Naturalnie. Podchodzę do interesów bardzo poważnie.
- Równie dobrze możesz mnie nabierać - stwierdziła po chwili.

- Umiesz oszukiwać.

- To prawda. - Uśmiechnął się, zadowolony, że jest jednym z

niewielu, którzy są w stanie nabrać jego żonę. - Tak czy inaczej,
umowa jest już podpisana. To wszystko?

- Nie - syknęła, potem pochyliła się i pocałowała go. - Dzięki.
- Proszę.

- Jeśli chodzi o drugą sprawę, to umówiłam się dziś wieczorem

z pewnym facetem w klubie „Athame”. - Zauważyła, że oczy mu

zalśniły i że zacisnął zęby. - Chciałabym, żebyś ze mną poszedł.

- Tak po prostu? To twoja zawodowa sprawa, czy nie robisz z

niej wielkiego halo?

background image

- Nie. Po pierwsze chcę, żebyś był, bo możesz się przydać, po

drugie, zaoszczędzę czas. Najpierw byśmy się kłócili, czy masz ze

mną pójść, a w końcu i tak postawiłbyś na swoim. Kiedy ja cię
proszę, żebyś poszedł, pójdziesz, przecież ja rządzę.

- Sprytne. - Chwycił ją za rękę i podciągnął na nogi. - Zgoda,

ale po lunchu. Straciłem obiad.

- Jeszcze jedno. Dlaczego kazałeś wygrawerować na moim

zaręczynowym pierścionku celtycki symbol?

Zaskoczyła go, ale próbował to ukryć.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

- Nie, tym razem nie byłeś dość szybki. - Ucieszyła się, że

spostrzegła świetnie krytą chwilę zawahania. - Doskonale wiesz, o

czym mówię. Jedna z wiedźm z sąsiedztwa dzisiaj mi to powiedziała.

- Rozumiem. - Podniósł jej dłoń, by przyjrzeć się pierścionkowi.

- Wspaniały wzór.

- Nie rób ze mnie idiotki, Roarke. Jestem profesjonalistką. -

Zajrzała mu w oczy. - Ty to kupujesz. Ty naprawdę wierzysz w te
hokus - pokus.

- To nie tak - motał się.
- Zmieszałeś się. - Była zaskoczona i rozbawiona. - To do

ciebie niepodobne, ale nawet słodkie.

- Wcale się nie zmieszałem. Po prostu nie bardzo lubię się

tłumaczyć. Kocham cię - zamilkł, bo przeszkodził mu gardłowy
kaszel. - Ryzykujesz życie, a ono jest dla mnie najważniejsze. To

jest taka... - musnął pierścionek - mała, osobista tarcza ochronna.

background image

- Miło z twojej strony, Roarke, naprawdę. Ale chyba nie

wierzysz w te magiczne nonsensy.

Uniósł oczy, które w wieczornym świetle zamigotały jak oczy

wilka. A właśnie wilkowi ma zaufać, przypomniała sobie.

- Twój świat jest relatywnie mały, Eve. Nie widziałaś tańców

olbrzymów ani nie czułaś mocy pradawnych kamieni. Nie dotykałaś

rzeźby Ogham w pniu drzewa wyżartym przez czas ani nie słyszałaś
szeptów rozchodzących się nad sekretnymi miejscami.

Zaskoczona, potrząsnęła głową.
- Bo tylko Irlandczycy to potrafią?

- Nie chodzi tu o narodowość czy rasę. Ty trzymasz się blisko

ziemi. - Pogładził jej ramię. - Jesteś niemal brutalnie uczciwa. Mój

styl życia, z drugiej strony, można by nazwać dość giętkim.
Potrzebuję cię i wykorzystam każdy sposób, by cię chronić. - Uniósł

pierścionek do ust.

- W porządku. - Nie znała go od tej strony. Ciekawe. - Ale nie

kryjesz gdzieś rytualnej komnaty, gdzie tańczysz i śpiewasz?

- Miałem taką, ale przerobiłem na garsonierę. To bardziej

użyteczne.

- Dobry pomysł. Chodźmy coś zjeść.

- Dzięki Bogu. - Złapał ją za rękę i pociągnął do domu.

background image

7

„Athame” lśniła elegancją która była zasłoną dla deprawacji,

podobnie jak uśmiech dziecka na twarzy polityka. Jedno spojrzenie
wystarczyło, że Eve wolałaby spędzić wieczór w podrzędnej

knajpce, śmierdzącej zatęchłym odorem alkoholu i potem gości, niż
tutaj.

Klub składał się z dwóch kondygnacji. Dokoła parteru ciągnął

się balkon otoczony szklaną balustradą o chromowych poręczach.

Ci, którzy chcieli mieć widok z góry, mogli powoli krążyć wokół sali.
W centralnym punkcie znajdował się bar, rozchodzący się w pięciu

kierunkach, a przy każdej odnodze siedzieli goście na wysokich
barowych stołkach przedstawiających przesadzonej wielkości części

ludzkiego ciała.

Dwie kobiety w kusych spódniczkach z rozłożonymi nogami

zajmowało stołki w kształcie prącia w stanie erekcji. Śmiały się
głośno. Ogolony na łyso kelner wsadzał im ręce za bluzki.

Na ścianach wisiały duże lustra, oświetlone przyćmionymi

czerwonymi lampkami. Niektóre ze stolików przy parkiecie

tanecznym otoczone były parawanami oddzielającymi je od reszty
sali. Inne znów osłaniały szklane ścianki.

Była też scena, na której produkował się akurat jakiś zespół.

Grali ciężko i głośno. Eve zastanawiała się, co Mavis powiedziałaby o

pomalowanych twarzach członków grupy, ich wytatuowanych
piersiach i czarnych skórzanych kurtkach z ćwiekami. Pewnie by ich

wyśmiała.

background image

- Usiądziemy? - zapytał wprost do jej ucha Roarke?
- Idziemy na górę - postanowiła. - Co to za zapach?

Weszli na ruchome schody.
- Cannabis, kadzidła. Pot.

Potrząsnęła głową. Czuła coś jeszcze, coś metalicznego.
- Krew. Świeża krew.

On też to wyczuł.
- W takich miejscach puszczają wentylacją środki odurzające.

- Urocze.
Znaleźli się na balkonie. Na podłodze leżały poduchy i grube

dywaniki. Ciekawscy przewieszali się przez chromową poręcz,
rozglądając się po sali. Eve domyślała się, że polują na poten-

cjalnego partnera, którego da się namówić na seks w specjalnym
pokoju.

Takich pokoi na piętrze znajdowało się około dwunastu. Do

każdego prowadziły ciężkie, pomalowane na czarno drzwi, na

których wisiały plakietki z napisami „Zatracenie”, „Lewiatan” i -
bardziej bezpośrednie zdaniem Eve - „Piekło” i „Przekleństwo”.

Z łatwością wyobraziła sobie typ ludzi, których pociągają takie

nazwy.

Mężczyzna obok niej, z oczami lśniącymi od alkoholu, zaczął

obmacywać swoją towarzyszkę. Wkładał jej rękę pod spódnicę, a

ona śmiała się głośno. Teoretycznie mogłaby zatrzymać ich za
uprawianie seksu w publicznym miejscu.

- Nie ma sensu - rzucił Roarke, odgadując jej myśli. Mówił

ściszonym głosem. Gdyby ktoś mu się przyjrzał, zobaczyłby lekko

background image

znudzonego mężczyznę, jednak w rzeczywistości był przygotowany
na obronę lub atak, zależnie od sytuacji. - Masz ważniejsze rzeczy

do zrobienia niż zamykanie tej parki z Queens.

- Skąd wiesz, że są z Queens?

Zanim zdążył odpowiedzieć, młody przystojny wykidajło z buj-

nymi blond włosami i gołymi błyszczącymi ramionami opadł z

hukiem na ziemię obok zajętej sobą parki. Coś powiedział, a kobieta
zaczęła chichotać, po czym obdarowała go wyuzdanym

pocałunkiem.

- Chodź z nami, co? - zawołała ochoczo z akcentem z Queens.

Goryl wstał i gestem zachęcił parę, żeby za nim poszła.

- Queens - powtórzył z przekonaniem Roarke. - Sprytnie. - Z

zaciekawieniem odprowadzał wzrokiem parę, którą wykidajło
skierował do jednego z pokoi. - Dopłacą za wypożyczenie pokoju i

po kłopocie.

- Wynajęcie go musi nieźle kosztować - zauważyła Eve. -

Jednak... - rozejrzała się. Goście klubu byli w różnym wieku, od
bardzo młodych, którzy z pewnością weszli na podrobionych

dokumentach, do zupełnie leciwych. Sądząc po biżuterii i ubraniach,
klientela zaliczała się do wyższej średniej klasy. - Nie ma tu

biedaków. Dostrzegłam co najmniej pięć drogich prostytutek.

- Ja się doliczyłem dziesięciu.

Zmarszczyła czoło.
- Mamy też około dwunastu uzbrojonych goryli.

background image

- Zgadza się. - Objął ją w pasie i podprowadził do poręczy. Na

parkiecie tłoczyły się pary ocierające się o siebie wymownie. Dzikie

okrzyki i śmiech odbijały się od lustrzanych ścian.

Orkiestra rozpoczęła swój pokazowy numer. Dwie wokalistki

zostały przywiązane skórzanymi pasami do zwisających z sufitu
srebrnych łańcuchów. Bębny waliły. Tancerki podpłynęły na skraj

sceny, na którą po chwili wskoczył jakiś mężczyzna z widowni i
zabrał się do zdzierania skąpych sukienek tancerek. Po sekundzie

były nagie, nie licząc lśniących gwiazdek na brodawkach i łonach.

Tłum wył i wiwatował. Mężczyzna namaszczał kobiety

olejkami, a one wiły się w łańcuchach, błagając o zlitowanie.

- Przeginają - skomentowała Eve.

- To występ. - Roarke przyglądał się, jak jeden z muzyków

okłada wokalistkę pluszowym sznurem. - Nadal w granicach prawa.

- To upadlające przedstawienie zachęca do rzeczywistego

czynu. - Zacisnęła zęby, kiedy drugi z muzyków zaczął bić po twarzy

jedną z tancerek. - Świat powinien już dawno porzucić ten rodzaj
wyzysku kobiet. Ale tak nie jest. Czego oni oczekują?

- Tanich wrażeń. - Pogładził ją po karku. Wiedziała, co to

znaczy być związaną i bitą. - Nie ma sensu na to patrzeć, Eve.

- Dlaczego oni to robią? - zastanawiała się. - Dlaczego kobieta

godzi się na takie traktowanie, nieważne, czy na scenie, czy w

rzeczywistości? Dlaczego nie kopnie go w jaja, aż mu wyjdą
gardłem?

- Nie jest tobą. - Pocałował ją i stanowczo oderwał od poręczy.

Tłoczyło się przy niej mnóstwo zaciekawionych występem gości.

background image

Kiedy schodzili z piętra, podeszła do nich kobieta w zwiewnej
czarnej sukni.

- Witam na górnym poziomie. Czy macie rezerwację?

Cierpliwość Eve wyczerpała się. Wyciągnęła odznakę.

- Nie interesuje mnie to, co tu podajecie.
- Dobre jedzenie i wino - odparła kelnerka, zerkając szybko na

odznakę. - Prowadzimy legalny interes, pani porucznik. Jednak, jeśli
życzy sobie pani porozmawiać z właścicielem...

- Już to zrobiłam. Chcę się zobaczyć z Lobarem. Gdzie go

znajdę?

- Nie pracuje na tym poziomie. - Z dyskrecją i subtelnością

wytrawnego maître d'hôtel wskazała na parter. - Proszę tam

przejść, a Lobar zaraz do was dołączy.

- Dobrze. - Przyjrzała się atrakcyjnej twarzy kelnerki. Dziew-

czyna miała nie więcej niż dwadzieścia pięć łat. - Dlaczego to
robisz? - zapytała i spojrzała na jeden z ekranów, na którym

szamotała się jakaś kobieta przywiązana do marmurowego pala. -
Jak możesz to robić?

Kelnerka tylko zerknęła na jej odznakę, po czym uśmiechnęła

się słodko.

- A pani? - odrzekła i odeszła.
Zespół nie przestawał grać, ale teraz uwaga wszystkich skupiła

się na szerokim ekranie ustawionym w głębi sceny. Eve od razu
zrozumiała dlaczego. Klub nie miał pozwolenia na występy

przedstawiające seks na żywo, ale poradzono sobie z problemem za
pomocą wideo.

background image

Dwie wokalistki nadal śpiewały, wypluwając sobie płuca, tyle

tylko że za sceną, przed kamerą, w towarzystwie mężczyzny z

widowni i jeszcze jakiegoś drugiego, nagiego, za to z maską dzika
na twarzy.

- Świnie - wyrwało się Eve, po czym jej wzrok padł na czyjeś

przekrwione, lśniące oczy.

- Proszę do stolika. - Młody mężczyzna uśmiechnął się,

pokazując połyskujące zęby, których kły zostały opiłowane na

kształt wampirzych. Odwrócił się. Czarne włosy z czerwonymi
pasmami opadały mu na kark. Otworzył szklane drzwi przepierzenia.

- Nazywam się Lobar. - Znowu się uśmiechnął. - Spodziewa-

łem się was.

Byłby zupełnie przystojny, gdyby nie te wampirze kły i

czerwone białka. Eve kojarzył się z przerośniętym chłopcem

przebranym na Halloween. Musiał zupełnie niedawno skończyć
osiemnastkę. Miał delikatną pozbawioną owłosienia pierś, ramiona

szczupłe jak u dziewczyny. Jednak to nie czerwień oczu odbierała
mu niewinność. To ich wyraz.

- Usiądź, Lobar.
- Jasne. - Opadł na krzesło. - Napiję się czegoś. Pani płaci -

stwierdził. - Zajmujecie mi czas, więc płacicie. - Wystukał
zamówienie na elektronicznym menu, po czym przekręcił krzesło, by

móc widzieć ekran. - Wspaniały show.

Zerknęła w stronę sceny.

- Przydałoby się poprawić scenariusz - odrzekła sucho. - Masz

jakiś dokument, Lobar?

background image

Chłopak uniósł dłonie.
- Nie przy sobie. Chyba że myśli pani, że ukrywam na skórze

sekretne kieszenie?

- Jak masz naprawdę na imię?

Uśmiech z jego twarzy znikł, a w to miejsce pojawił się

dziecinny grymas.

- Lobar. Tak się nazywam. Nie muszę odpowiadać na pani

pytania, chociaż jestem skłonny do współpracy.

- Jesteś prawdziwie oddanym obywatelem. - Poczekała, aż

drink wyłoni się ze specjalnego otworu. - Alice Lingstrom. Co o niej

wiesz?

- Niewiele, oprócz tego, że to była głupia zdzira. - Wziął łyk. -

Kręciła się tu jakiś czas, potem zwiała. Pan nie potrzebuje takich
słabeuszy.

- Pan?
Znowu upił drinka i uśmiechnął się.

- Szatan - wyjaśnił.
- Wierzysz w szatana?

- Jasne. - Pochylił się i wysunął w stronę Eve dłoń z długimi

palcami o paznokciach pomalowanych czarnym lakierem. - A on

wierzy w ciebie.

- Uważaj - mruknął Roarke. - Jesteś za młody i za głupi, żeby

stracić rękę.

Lobar sarknął, ale cofnął dłoń.

- Twój pies? - rzucił w stronę Eve. - Twój bogaty pies. Wiemy,

kim jesteś - dodał, wlepiając czerwone oczy w Roarke'a. - Pieprzony

background image

dupek. Tu nie masz żadnych wpływów, ani ty, ani twoja pieprzona
gliniara.

- Nie jestem jego gliniara - odpowiedziała spokojnie, spog-

lądając ostrzegawczo na męża. - Jestem swoją własną gliniara. A

jeśli chodzi o wpływy... - Wyprostowała się. - No cóż, mogę zabrać
cię do centrali na przesłuchanie. - Uśmiechnęła się, opuszczając

wzrok na jego nagą pierś i pobłyskujące w brodawkach kółka. -
Chłopcy byliby szczęśliwi, gdyby cię dostali w swoje ręce. Miluśki,

prawda, Roarke?

- W demonicznym stylu. Masz bardzo... interesującego den-

tystę. - Wyjął papierosa i zapalił.

- Mógłbym też zapalić? - zapytał Lobar.

- Tak? - Roarke ze wzruszeniem ramion pchnął drugiego

papierosa po stoliku. Lobar podniósł go i patrzył wyczekująco.

Roarke skrzywił usta w kpiącym uśmiechu. - Pewnie chcesz ognia?
Sądziłem, że umiesz go wzniecić tymi czarnymi paznokciami.

- Nie robię sztuczek dla zabawy. - Chłopak pochylił się po

ogień. - Słuchajcie, chcecie się dowiedzieć czegoś o Alice, ale ja nie

mogę wam pomóc. Nie była w moim typie. Zbyt ograniczona i ciągle
zadawała pytania. Jasne, że klika razy ją przeleciałem, ale tylko w

czasie ceremonii. Nic w tym nie było osobistego.

- A tej nocy, kiedy została zabita?

Wypuścił dym i ponownie mocno się zaciągnął. Nigdy

wcześniej nie palił tytoniu i ten drogi narkotyk odurzył go lekko.

background image

- Nie widziałem jej. Byłem zajęty. Miałem prywatną ceremonię

z Seliną i Albanem. Seksualny rytuał. Pieprzyliśmy się prawie całą

noc.

Znowu się zaciągnął, wstrzymał powietrze, tak jakby palił

marihuanę, następnie wydmuchał dym nosem.

- Selina lubi dwóch kochanków naraz, a potem przygląda się i

sama sobie dogadza. Miała dosyć dopiero nad ranem.

- A więc we troje spędziliście razem całą noc? Nikt nie

wychodził, nawet na kilka minut?

Poruszył kościstymi ramionami.

- Tak to jest w trójkącie. Nie trzeba czekać. - Opuścił suges-

tywnie wzrok na jej biust. - Chcesz spróbować?

- Nie zamierzasz chyba uwieść gliny, Lobar. Poza tym ja lubię

mężczyzn, a nie chudych chłopców w idiotycznym przebraniu. Kto

zadzwonił do Alice i puścił jej nagranie. Pieśń?

Znowu wydął dziecinnie usta, bo zraniła jego dumę. W duchu

powiedział sobie, że gdyby z tą dziwką policjantką został sam na
sam pokazałby jej kilka sztuczek.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Alice nikogo nie ob-

chodziła, była nikim.

- Obchodziła jej dziadka.
- Słyszałem, że też nie żyje. - Czerwone oczy zabłysły. - Stary

piernik, taki gliniarz zza biurka, przyciskający guziki.

- Wystarczy, że był policjantem - zaznaczyła Eve. - Pracował

za biurkiem, to prawda, ale skąd ty o tym wiesz, Lobar?

background image

Zorientowawszy się, że popełnił błąd, chłopak zdusił resztkę

papierosa krótkimi silnymi ruchami.

- Musiałem od kogoś usłyszeć. - Odsłonił kły w szerokim

uśmiechu. - Pewnie od Alice, kiedy ją pieprzyłem.

- Źle to świadczy o twoich talentach, skoro opowiadała o

dziadku, podczas gdy ją... pieprzyłeś.

- Dobra, usłyszałem to gdzieś indziej. - Złapał kielich i upił

spory łyk. - Co to za wielka pieprzona sprawa? Był stary.

- Czy go tu kiedykolwiek widziałeś?
- Widzę tu wiele osób. Nie przypominam sobie żadnego

starego gliny. - Machnął ręką. - Tutaj co wieczór jest kupa luda.
Skąd mam wiedzieć, kto wchodzi? Selina wynajęła mnie, żebym

zajmował się tymi, którzy przeszkadzają a nie żeby zapamiętywać
twarze gości.

- Selina prowadzi tu niczego sobie interes. Czy nadal sprzedaje

narkotyki? Tobie też?

Spojrzał na nią chytrze.
- Czerpię moc z wiary. Nie potrzebuję narkotyków.

- Czy widziałeś kiedyś składanie ofiary z człowieka? Czy

zarżnąłeś dziecko dla swojego Pana, Lobar?

Skończył drinka jednym haustem.
- To fantazje niewierzących. To tacy ludzie jak wy robią z

satanistów potwory.

- Tacy jak my - mruknął Roarke, mierząc Lobara od czarnych

włosów do kółek w piersiach. - Tak, rzeczywiście, my jesteśmy
stronniczy, a ty, po prostu... pobożny.

background image

- Słuchajcie, to jest religia. A w tym kraju mamy wolność

wyznania. Chcecie nam wepchnąć waszego Boga w gardło? Cóż, my

go odrzucamy. Odrzucamy te jego idiotyczne przykazania. Będziemy
rządzić w piekle. - Poderwał się od stołu. - Nie mam nic więcej do

powiedzenia.

- W porządku - Eve spokojnie spojrzała mu w oczy. - Ale

zastanów się, Lobar. Już są trupy. Będą następne. Żebyś to nie był
ty.

Usta mu zadrżały, potem je zacisnął.
- Albo ty - odwarknął i wybiegł z kabiny.

- Jaki atrakcyjny młodzieniec - skwitował Roarke. - Doskonały

nabytek dla piekieł.

- Tam właśnie podąża. - Rozejrzała się szybko, po czym

wepchnęła pusty kielich do torebki. - Chcę sprawdzić, skąd

pochodzi. Odczytam odciski w domu.

- Dobrze. - Podniósł się i podał jej rękę. - Ale najpierw wezmę

prysznic. To miejsce zostawia na skórze ohydny odór.

- To prawda.

Robert Allen Mathias - odczytała dane z monitora. - Skończył

osiemnaście lat przed rokiem. Urodził się w Kansas, syn Jonathana i
Elaine Mathiasów, obydwoje są diakonami w kościele baptystów.

- O, dziecko księdza - wtrącił Roarke. - Te dzieciaki często się

buntują. Wygląda na to, że mały Robert nie był inny.

- Mam tu jego akta - ciągnęła. - Same problemy: małe

kradzieże, włamania, ucieczki, napad. Zanim skończył trzynaście lat,

background image

uciekał z domu cztery razy. Kiedy miał piętnaście ukradł samochód.
Dostał kuratora. Posłali go do szkoły stanowej, ale po roku

wypchnięto go do poprawczaka za usiłowanie zgwałcenia
nauczycielki.

- Słodki chłopczyk - burknął Roarke. - Wiedziałem, że musi

istnieć powód, dla którego miałem ochotę wydłubać mu te krwiste

oczęta. Ciągle je wgapiał w twój biust.

- Tak. - Eve nieświadomie potarła piersi, jakby starała się

zetrzeć z nich coś wstrętnego. - Portret psychologiczny zgadza się z
twoimi przypuszczeniami: socjopatyczne skłonności, brak kontroli,

silne wahania nastroju. Obiekt żywi głęboką niechęć do rodziców i
innych autorytetów, w tym zwłaszcza do osób płci żeńskiej. Wysoki

poziom inteligencji oraz gwałtowności. Wykazuje całkowity brak
sumienia i wysoce przesadzone zainteresowanie okultyzmem.

- Co on, w takim razie, robi na ulicy. Dlaczego nie siedzi?
- Ponieważ takie jest prawo. Nie można go było zamknąć,

dopóki nie uzyskał pełnoletności. - Wydęła policzki i wydmuchnęła
powietrze. - To niebezpieczny mały drań, ale niewiele mogę z nim

zrobić. Potwierdza wersję Seliny dotyczącą nocy, w której zginęła
Alice.

- Został poinstruowany - zauważył Roarke.
- Ale wszystko do siebie pasuje. Chyba że uda mi się znaleźć

słaby punkt w ich wersji. Wiem, gdzie mieszka. Mogę tam
powęszyć, może sąsiedzi coś mi powiedzą. Może go na czymś

przyłapię i trochę ponaciskam. Sądzę, że mały Bobby się złamie.

- A jeśli nie?

background image

- Jeśli nie, będę dalej szukała. - Potarła oczy. - Dopadniemy go

wcześniej czy później. W końcu przecież kogoś napadnie, zgwałci

jakąś kobietę, kopnie nie ten tyłek, co trzeba. Wtedy go
przymkniemy.

- Twoja praca jest beznadziejna.
- To prawda - zgodziła się. - Jesteś zmęczony?

- To zależy. - Spojrzał na monitor. Domyślał się, że żona chce

jeszcze popracować. Westchnął. - Czego potrzebujesz?

- Ciebie. - Czuła, że się rumieni, na co Roarke zrobił zdziwioną

minę. - Wiem, że jest późno i mieliśmy ciężki dzień, ale chciałabym

jakoś go z siebie zmazać. - Zmieszana zwróciła twarz do monitora. -
To głupie.

Roarke zawsze się zastanawiał, dlaczego Eve tak trudno jest o

coś poprosić. O cokolwiek.

- Nie jest to najbardziej romantyczna propozycja, jaką otrzy-

małem. - Położył dłoń na jej ramieniu. - Ale na pewno niegłupia.

Zamknij - rzucił w stronę komputera i monitor zrobił się czarny.
Okręcił fotel, na którym siedziała, i złapał ją za dłonie. - Chodźmy

do łóżka.

- Roarke. - Objęła go za szyję. Nie potrafiła wytłumaczyć,

dlaczego wydarzenia z dnia pozostawiły w niej nieprzyjemne
uczucie. Cała drżała w środku. Przy mężu się uspokajała. - Kocham

cię. - Uśmiechnęła się lekko i uniosła głowę. - Coraz łatwiej mi to
przechodzi przez gardło. Chyba spodobało mi się wyznawanie ci

miłości.

Z krótkim śmiechem ucałował ją w policzek.

background image

- Chodźmy do łóżka - powtórzył. - Tam powiesz mi to jeszcze

raz.

Obrządek miał korzenie w pradawnych czasach, a jego celem

było wezwanie zła. Cały zbór zgromadził się w maskach i habitach w
prywatnej komnacie Seliny. Roznosił się tu ostry zapach świeżej

krwi. Czarne świece szkarłatnym płomieniem rzucały złowieszcze
cienie na ściany i sufit.

Tym razem na ołtarzu leżała Selina. Była naga. Między jej

udami paliła się czarna świeca, a pomiędzy bujnymi piersiami stała

misa ze świeżą krwią.

Uśmiechała się, spoglądając w stronę wielkiej kadzi

wypełnionej po brzegi banknotami i żetonami kredytowymi, które
złożyli tam członkowie zboru za przywilej należenia do niego. Ich

bogactwo stało się teraz jej bogactwem. Pan uratował ją przed
żebraczym życiem na ulicy i przyprowadził tutaj, do władzy i

komfortu.

Z całą radością przehandlowała swoją duszę za te dobra.

Tego wieczoru zbierze jeszcze więcej. Tego wieczoru będzie

śmierć, będzie dzielenie się ciałem i krwią. Oni nic nie zapamiętają,

pomyślała. Dodała narkotyki do mszalnego wina. Dzięki nim
wykonają każde polecenie Pana.

Tylko ona i Alban będą wiedzieli, że Pan domagał się ofiary i że

jego żądanie zostało wykonane.

background image

Zbór ją otoczył. Ludzie mieli twarze zakryte kapturami, huśtali

się na boki, odurzeni narkotykami, dymem i śpiewami. Nad jej

głową stał Alban z maską dzika na twarzy i z

athame.

-

Czcimy jednego Pana - zaczął pięknym, czystym głosem. A

zbór odpowiedział:

- Szatan jest naszym Panem.

- Co jest jego, jest nasze.
- Ave, szatanie.

Alban uniósł misę i jego wzrok napotkał wzrok Seliny. Uniósł

nóż i kłuł nim powietrze w cztery strony świata. Zaczął wzywać

demony podziemi. Lista była długa i egzotyczna. Głosy wiernych
przeszły w jednostajne nucenie. Trzeszczał ogień w kotle usta-

wionym na marmurowej płycie.

Selina zaintonowała błagalną pieśń.

- Zniszcz naszych wrogów.
- Sprowadź chorobę i ból na tych, którzy chcą nas skrzywdzić.

Kiedy Alban położył rękę na jej ciele, zaczęła wyć.

- Dla ciebie zniesiemy wszystko. Śmierć dla słabych. Bogactwo

dla silnych.

Alban zrobił krok do tyłu i po namyśle uznał, że to Lobar ma

dzisiaj prawo być pierwszy. Skinął w jego kierunku.

- Nagroda za wierność. Weź ją - rozkazał. - Daj jej ból i

rozkosz.

Chłopak zawahał się. Nie było jeszcze ofiary. Ofiary z krwi.

Najpierw powinni zarżnąć kozła. Kiedy jednak spojrzał na Seline,

background image

jego odurzony narkotykami umysł przestał pracować. Tam leży
kobieta. Dziwka. Patrzy na niego zimnym, taksującym wzrokiem.

On jej pokaże. Udowodni, że jest mężczyzną. Teraz nie będzie

tak jak ostatnim razem, kiedy go wykorzystała i upokorzyła.

Tym razem to on będzie górą.
Zrzucił z ramion habit i zrobił krok przed siebie.

background image

8

Eve obudził ciągły sygnał.

- To niemożliwe, żeby już było rano. Dopiero co położyliśmy

się spać.

- To dzwonek alarmu domowego.
- Co? - Usiadła. - Naszego alarmu?

Roarke już wyskoczył z łóżka i wciągał spodnie. Eve najpierw

sięgnęła po broń, dopiero potem po ubranie.

- Ktoś się włamał.
- Chyba tak - potwierdził spokojnie. Ponieważ światło było

nadal zgaszone, widziała jedynie kontury jego sylwetki na tle okna.
Dostrzegła w jego dłoni zarys pistoletu.

- Skąd, do diabła, go wziąłeś? Myślałam, że broń jest

zamknięta. Do diaska, Roarke, to zabronione. Odłóż pistolet.

- Nie - odpowiedział chłodno, ładując wycofanego z użytku

dziewięciomilimetrowego Glocka.

- Cholera. - Złapała nadajnik i z przyzwyczajenia wsadziła go

do tylnej kieszeni spodni. - Nie wolno ci tego użyć. Sama sprawdzę,

co się dzieje, to moje zadanie. Ty zawiadom komisariat o
prawdopodobnym włamaniu.

- Nie - powtórzył i ruszył do drzwi. Eve szła dwa kroki za nim.
- Jeśli postrzelisz kogoś z tej broni, będę musiała cię zaaresz-

tować.

- W porządku.

background image

- Roarke. - Chwyciła go za ramię. - Przepisy nie istnieją bez

powodu. Wezwij policję.

To mój dom, myślał. Moja kobieta. Fakt, że jest policjantką,

nie ma w tej chwili najmniejszego znaczenia.

- Nie będzie się pani czuła jak idiotka, pani porucznik, kiedy się

okaże, że coś się tylko popsuło.

- Twoje rzeczy nigdy się nie psują - mruknęła, a on

uśmiechnął się mimo zagrożenia.

- Dzięki. - Otworzył drzwi. Stał za nimi Summerset.
- Zdaje się, że ktoś jest na terenie.

- W którym miejscu przerwało obwód?
- Sekcja piętnasta, sektor południowo - zachodni.

- Kiedy wyjdziemy, włącz wszystkie kamery i alarm w całej

rezydencji. Sprawdzimy ogród. - Odruchowym gestem pogłaskał

Eve po plecach. - Dobrze jest mieć w domu gliniarza.

Spojrzała na pistolet w jego dłoni i pomyślała, że z pewnością

nie zdoła rozbroić męża, poza tym szkoda jej było na to czasu.

- Jeszcze sobie porozmawiamy - warknęła przez zaciśnięte

zęby.

- Z przyjemnością.

Schodzili po schodach ramię przy ramieniu. W domu panowała

już cisza.

- Nie weszli do środka - stwierdził Roarke, zatrzymując się przy

drzwiach prowadzących na szerokie patio. - Odgłos alarmu

zawiadamiający o włamaniu do samego domu jest inny. Ale przeszli
przez mur.

background image

- A to oznacza, że na naszego gościa czy gości możemy

natknąć się wszędzie.

Księżyc był prawie w pełni, ale zasłaniały go gęste chmury.

Eve powiodła wzrokiem po drzewach i krzewach. Wspaniałe punkty

obserwacyjne lub na zasadzkę. Słyszała jedynie szelest liści.

- Musimy się rozdzielić. Tylko, na Boga, nie użyj pistoletu,

chyba że w obronie życia. Zwykli włamywacze zazwyczaj nie są
uzbrojeni.

- Do mojej posiadłości nie włamują się zwykli złodzieje. Uważaj

na siebie - powiedział cicho i znikł w cieniu.

Popatrzyła za nim z wahaniem, ale w końcu uznała w duchu,

że nie potrzebuje martwić się o męża. Wiedziała, że potrafi poradzić

sobie w trudnych sytuacjach. Skierowała się na zachód.

Otaczała ją niemal bajkowa cisza. Kiedy stąpała po gęstej

murawie, prawie nie słyszała własnych kroków. Za jej plecami
wznosiła się ciemna i ponura sylwetka starego domu, strzeżonego

przez chuderlawego kamerdynera.

Uśmiechnęła się. Chciałaby zobaczyć scenę spotkania

Summerseta z włamywaczem.

Dotarła do muru i zaczęła rozglądać się za przerwą w

obwodzie. Mur był wysoki i szeroki, miał zainstalowany system
porażający prądem wszystko, co ważyło ponad siedem kilogramów.

Kamery i reflektory były rozstawione co trzysta metrów. Nagle
zobaczyła, że w pewnym miejscu światełka kontrolne alarmu świecą

się na czerwono zamiast na zielono.

background image

To tutaj jakiś sukinsyn przerwał obwód. Skierowała się na

południe.

Roarke kupił posiadłość przed ośmiu laty. Kazał ją przerobić i

urządzić na nowo. Sam zaprojektował system alarmowy. Był to jego

pierwszy prawdziwy dom, w którym postanowił osiedlić się na stałe
po wielu latach szwendania. Teraz, kiedy przeszukiwał ogród, mimo

że było chłodno, w środku aż kipiał od furii, zły, że ktoś śmiał najść
jego posesję.

Cały czas kalkulował, z kim ma do czynienia. Może z kimś

wynajętym przez konkurencję lub wroga - bo przecież dorabiał się,

pokonując po drodze licznych wrogów. Zwłaszcza że większość jego
interesów nie była legalna.

A może powodem jest Eve? Ona także ma wrogów, i to

niebezpiecznych. Obejrzał się przez ramię, ale zaraz pomyślał, że

nie powinien martwić się o żonę. Nie zna nikogo, kto lepiej
potrafiłby o siebie zadbać.

I właśnie w tej chwili, kiedy tak stał, wahając się, czy jednak

nie należałoby wrócić do Eve, usłyszał słaby odgłos kroków. Ścisnął

rękojeść pistoletu i skrył się w cieniu. Czekał.

Ktoś się skradał, oddychając ciężko i nerwowo. Roarke przy-

glądając się niewyraźnej sylwetce uznał, że jest to mężczyzna,
wzrostu około metra sześćdziesięciu, szczupły. Raczej nie uzbrojony,

więc Roarke też schował pistolet za pasek spodni.

Poczekał na dogodny moment, a potem skoczył z uniesioną

pięścią, gotowy do wymierzenia kary za najście. Gdy zacisnął ramię
na gardle włamywacza, zorientował się, że trzyma nie dorosłego

background image

mężczyznę, ale chłopca. Bardzo wulgarnego i bardzo
przestraszonego chłopca.

- Hej, ty sukinsynu, puszczaj, bo cię zabiję.
Walka była krótka i z góry przesądzona. Roarke w mgnieniu

oka przyszpilił przeciwnika do drzewa.

- Jak, do diabła, tu się dostałeś? - krzyknął. Chłopak rzęził, a

jego twarz zrobiła się biała jak papier.

- Ty jesteś Roarke. - Przestał się szamotać i uśmiechnął się

kpiąco. - Masz niezły system alarmowy.

- Do tej pory też tak sądziłem. - To nie złodziej, myślał, ale

jakiś wścibski dzieciak. - Jak ci się udało go złamać?

- Ja... - Oczy chłopaka stały się wielkie. - Za tobą! Roarke

zręcznie się okręcił, ale nie puścił jeńca. Zobaczył nadchodzącą Eve.

- Mamy złodziejaszka, pani porucznik.

- Widzę. - Opuściła broń. - Jezu, Roarke, to dziecko. To jest...

- zatrzymała się i zmrużyła oczy. - Ja go znam.

- W takim razie może mi go przedstawisz.
- Jamie, tak? Jamie Lingstrom, brat Alice.

- Ma pani dobrą pamięć wzrokową pani porucznik. A teraz

niech pani powie mężowi, żeby przestał mnie dusić.

- Nie tak szybko. - Schowała broń i podeszła bliżej. - Dlaczego,

do cholery, włamujesz się na cudzą posesję w środku nocy? Na

Boga, przecież jesteś wnukiem policjanta. Chcesz wylądować w
poprawczaku?

background image

- W tej chwili to nie ja jestem pani problemem, porucznik

Dallas. - Starał się zgrywać twardziela, ale głos mu się łamał. - Za

waszym murem leży trup. Prawdziwy trup - dodał i zadrżał.

- Czy ty kogoś zabiłeś, Jamie? - spokojnie zapytał Roarke.

- On już tam leżał, kiedy przyszedłem. - Przerażony, że nie

pohamuje buntującego się żołądka, przełknął ślinę. - Pokażę wam.

Eve uznała, że jeśli chłopak blefuje, to przynajmniej z

wyobraźnią.

- W porządku, chodźmy. Ale jeśli będziesz próbował uciec,

zastrzelę cię.

- Ucieczka nie miałaby większego sensu, skoro tyle mnie

kosztowało, żeby się tu dostać. Tędy. - Miał nogi jak z gumy i

nadzieję, że Eve i Roarke nie słyszą klekotu kolan obijających się o
siebie.

- Chciałbym się dowiedzieć, w jaki sposób się tu dostałeś? -

zapytał Roarke, kiedy szli w stronę głównej bramy. - Jak ominąłeś

alarm?

- Elektronika to moje hobby. Ma pan tutaj wysokiej klasy

system. Najlepszy.

- Tak też myślałem.

- Sądzę, że nie udało mi się wyłączyć całego alarmu. - Jamie

uśmiechnął się słabo. - Pan wiedział, że się włamałem.

- Znalazłeś się w środku - powtórzył Roarke. - Jak?
- Za pomocą tego. - Chłopak wyciągnął z kieszeni mały ręczny

komputer. - To jest łamacz alarmów, nad którym pracowałem przez
kilka lat. Czyta większość systemów - wyjaśnił, po czym zmarszczył

background image

brwi, kiedy Roarke zabrał mu urządzenie. - Włączam go i komputer
zaczyna odczytywać wszystkie chipy i klonuje program. Potem to już

tylko sprawa odtworzenia programu do tyłu krok po kroku. Zajmuje
trochę czasu, ale działa.

Roarke wpatrywał się w urządzenie. Nie było większe od

cartridge'ów do gier, produkowanych przez jedną z jego kom-

puterowych firm. Obudowa wydała mu się nawet znajoma.

- Zaadaptowałeś obudowę gry. Stworzyłeś mechanizm, który

odczytał, sklonował i złamał mój system alarmowy?

- Przynajmniej jego część. - Oczy chłopaka zakryła mgiełka

irytacji. - Musiałem coś pominąć, pewnie któryś z programów
zapasowych. Chciałbym zobaczyć schemat pańskiego alarmu.

- Nie za mojego życia - burknął Roarke i wsunął urządzenie do

kieszeni.

Kiedy dotarli do bramy, ręcznie odblokował alarm wejściowy,

zerkając na chłopca, który go uważnie obserwował.

- Interesujące - rzekł. - Nie przyszło mi do głowy, że mogę

wejść tędy. Niepotrzebnie trudziłem się z przełażeniem przez mur i

przynoszeniem drabiny.

Roarke zamknął oczy.

- Drabina - rzucił w powietrze. - Wszedł po drabinie. Wspa-

niale. A kamery?

- Och, wyłączyłem je z ulicy, Moje urządzenie ma zasięg do

dziewięciuset metrów.

- Pani porucznik. - Pochwycił chłopaka za kołnierz. - Chcę,

żeby on został ukarany.

background image

- Później. No, gdzie jest to ciało, które podobno widziałeś?

Buńczuczny uśmiech znikł z twarzy Jamiego.

- Na lewo - powiedział, znowu blednąc.
- Nie puszczaj go, Roarke. Zostańcie tu.

- Nie puszczę - zapewnił, ale nikt nie zmusiłby go do

pozostania na miejscu. Pociągnął chłopaka za bramę, napotykając

gniewne spojrzenie żony. - Nasz dom, nasz problem.

Rzuciła pod nosem jakieś niemiłe słowo i skręciła w lewo. Nie

musiała iść daleko. Ciało leżało na środku chodnika.

Trup był nagi i przywiązany do drewnianej konstrukcji w

kształcie gwiazdy. Dopiero po chwili Eve uświadomiła sobie, że jest
to odwrócony pentagram, tak więc głowa mężczyzna o martwych

mętnych oczach i poderżniętym gardle opadała na chodnik. Miał
rozpostarte nogi i ramiona. W piersi ziajała dziura większa od

męskiej pięści otoczona plamą sczerniałej krwi.

Eve pomyślała, że lekarz w czasie autopsji zwłok z pewnością

nie znajdzie w nich serca.

Usłyszała za sobą zdławiony kaszel. Odwróciła się i zobaczyła,

że Roarke, nie puszczając chłopaka, zasłania mu sobą widok.

- Lobar - powiedział.

- Tak. - Podeszła bliżej do trupa. Ktoś, kto wyrwał mu serce,

wbił też w jego jądra nóż, a wraz z nim kartkę.

CZCICIEL DIABŁA
ZABÓJCA DZIECI

NIECH PIEKŁO CIĘ POCHŁONIE.

background image

- Zabierz chłopca do domu, dobrze, Roarke? - Spojrzała na

składaną drabinkę opartą o mur. - I pozbądź się tego. Niech

Summerset zajmie się chłopakiem. Nie mogę stąd odejść. -
Odwróciła w ich stronę pobladłą i pozbawioną wyrazu twarz. Twarz

policjantki. - Przyniesiesz mi mój zestaw polowy?

- Tak. Chodź, Jamie.

- Wiem, kto to jest. - Do oczu chłopca napłynęły łzy. - To

jeden z tych sukinsynów, którzy zabili moją siostrę. Mam nadzieję,

że zgnije w piekle.

Na końcu głos mu się załamał, więc Roarke objął go

ramieniem.

- Tak się stanie. Chodźmy do środka. Pozwólmy pani porucznik

wykonywać jej pracę. - Spojrzał jeszcze raz w stronę Eve, po czym
podniósł drabinę i odeszli.

Nie odrywając oczu od ciała, sięgnęła po nadajnik.
- Komisariat, tu porucznik Dallas, Eve Dallas. Zawiadamiam o

zabójstwie i proszę o pomoc. - Podała dane, po czym schowała
nadajnik. Odwróciła się i spojrzała w głąb cichej i ciemnej ulicy. Na

wschodzie zaczęły się pojawiać pierwsze zwiastuny dnia.

Nie po raz pierwszy w życiu zetknęła się z morderstwem i

zapewne nie po raz ostatni. Ale ten, który sprowadził je do jej
domu, zapłaci za to.

Nadszedł Roarke, niosąc zestaw polowy, a także jej wysłużoną

skórzaną kurtkę.

- O tej porze robi się zimno - stwierdził i podał jej kurtkę.
- Dzięki. Co z Jamiem?

background image

- Przyglądają się sobie z Summersetem ze wzajemną niechęcią

i brakiem zaufania.

- Wiedziałam, że polubię tego dzieciaka. Możesz do nich wrócić

i im posędziować.

- Zostaję.
Ponieważ spodziewała się takiej odpowiedzi, nie oponowała.

- W takim razie, pomóż mi i nagrywaj. - Wyjęła z torby kamerę

i podała ją mężowi. - Przepraszam - powiedziała, dotykając jego

dłoni.

- Jesteś za mądra, żeby przepraszać za coś, czemu nie jesteś

winna. Nie zabili go tutaj, prawda?

- Nie. - Znowu podeszła do ciała.

- Jest niewiele krwi. Wykrwawił się przez tętnicę szyjną.

Prawdopodobnie to spowodowało śmierć. Przypuszczam, że reszta

ran została zadana już po zgonie. Ale sprawdzimy to. Włączyłeś
kamerę?

- Tak.
- Ofiara rozpoznana jako Robert Mathias, alias Lobar. Męż-

czyzna rasy białej, lat dziewiętnaście. Wstępne oględziny wykazują,
że śmierć nastąpiła na skutek poderżnięcia gardła ostrym narzę-

dziem. - Blokując emocje, Eve poświeciła latarką na dziurę w
piersiach. - Dodatkowe obrażenia to rana w piersi. Serce ofiary

zostało wyjęte. Nie ma tego organu nigdzie w pobliżu miejsca
oględzin. Potrzebuję zbliżenia - rzuciła do męża. Wyjęła z torby

przyrządy do pomiaru.

background image

- W ciele, w okolicy jąder, wbity jest nóż z czarną, rzeźbioną

rękojeścią. Nożem została przybita do jąder kartka, wyglądająca na

wydruk z komputera - kończyła raport.

W tej chwili rozległ się dochodzący z oddali dźwięk syren

policyjnych.

- Drogówka - stwierdziła. - Zabezpieczą miejsce. O tej porze

nocy nie ma tu wielkiego ruchu.

- Na całe szczęście.

- Ciało zostało przywiązane skórzanymi pasami do drewnianej

konstrukcji w kształcie pentagramu. Mała ilość krwi oraz jej układ

na ciele wskazują, że mężczyzna został zabity w innym miejscu,
dopiero potem przetransportowany tutaj. Należy zrobić obchód

okolicy. Istnieje podejrzenie, że mogło dojść do włamania na teren
prywatnej posesji. Ciało zostało znalezione około 4.30 nad ranem

przez porucznik Eve Dallas i Roarke'a, właściciela posesji
przylegającej do ulicy, na której leżą zwłoki.

Odwróciła się i podeszła do zbliżających się policjantów.
- Zasłońcie ciało ekranem. Proszę zablokować ulicę. Nie chcę

tu żadnych gapiów ani pieprzonych dziennikarzy. Zrozumiano?

- Tak jest. - Dwóch policjantów wyskoczyło z samochodu i

pospiesznie zajęło się wyjmowaniem z bagażnika ekranu.

- Muszę tu jeszcze zostać - zwróciła się do męża. Odebrała mu

kamerę i podała jednemu z policjantów. - Ty wracaj do domu i
przypilnuj chłopaka. - Zmęczonym wzrokiem patrzyła na funk-

cjonariuszy rozstawiających ekran. - Powinniśmy chyba zawiadomić
matkę chłopaka, ale chciałabym najpierw z nim porozmawiać.

background image

- Zajmę się tym. Odwołam dzisiejsze spotkania i będę do

twojej dyspozycji.

- To wspaniale. - Chciała go dotknąć, ale w ostatnim

momencie przypomniała sobie, że ma na rękach ochronne

rękawiczki całe we krwi. - Zajmij go czymś, żeby nie myślał o
morderstwie. Do cholery, Roarke, to jest okropne.

- Rytualne zabójstwo - mruknął i pogładził ją po policzku ze

współczuciem. - Tylko której strony to dzieło?

- Coś mi się zdaje, że czeka mnie długie przesłuchiwanie

czarownic. - Westchnęła, a potem zmarszczyła czoło, dostrzegając

biegnącą ulicą Peabody. - Gdzie, do diabła, masz swój pojazd? -
krzyknęła.

Dziewczyna dyszała ciężko.
- Nie posiadam samochodu, pani porucznik. Poruszam się

miejskim transportem. Najbliższy przystanek znajduje się cztery
przecznice stąd. - Spojrzała z wyrzutem na Roarke'a, jakby to była

jego wina. - Bogacze nie jeżdżą autobusami.

- W takim razie złóż zapotrzebowanie na cholerne auto -

rozkazała Eve. - Wracamy do domu, jak tylko tu skończymy - rzuciła
do męża, potem się odwróciła. - Ciało jest za ekranem. Zabierz

temu policjantowi kamerę. Coś za bardzo mu się ręce trzęsą. Zmierz
plamy krwi i sfilmuj zranienia pod każdym kątem. Zabezpiecz ręce.

Nie sądzę, żeby ci od daktyloskopii coś tu znaleźli, ale nie chcę
kompromitacji.

Roarke patrzył, jak żona znika za ekranem, domyślając się, że

na razie nie jest jej potrzebny.

background image

W domu Summerset pilnował Jamiego.
- Nie wolno ci się tu szwendać - warczał do chłopca. - Niczego

nie dotykaj. Jeśli coś zbijesz lub zniszczysz, dostaniesz w skórę. -
Jamie nie usiadł nawet na chwilę. Chodził po małym salonie i

dotykał wszystkiego.

- No, teraz to jestem przerażony, naprawdę napędziłeś mi

stracha, staruszku.

- Brakuje ci manier - stwierdził Roarke, wchodząc do pokoju. -

Ktoś powinien nauczyć cię szacunku dla starszych.

- A jego ktoś powinien nauczyć uprzejmości dla gości.

- Goście nie łamią systemów alarmowych, nie przeskakują

przez mur i nie łażą po mojej posesji.

Jamie spuścił z tonu. Niełatwo mu było udawać twardziela pod

spojrzeniem zimnych oczu Roarke'a.

- Chciałem się spotkać z panią porucznik, tak żeby nikt o tym

nie wiedział - tłumaczył się.

- Następnym razem spróbuj użyć wideofonu - zaproponował

Roarke. - W porządku, Summersert. Już sobie poradzę.

- Jak pan sobie życzy. - Służący posłał chłopakowi ostatnie

chłodne spojrzenie i sztywny, jakby połknął kij, opuścił salon.

- Gdzie pan znalazł tego Księcia Nudziarzy? - zakpił Jamie,

opadając na krzesło. - W kostnicy?

Roarke usiadł na oparciu sofy i sięgnął po papierosa.
- Summerset takich spryciarzy jak ty zjada na śniadanie -

odparł ze spokojem i pstryknął zapalniczką.

background image

- Akurat - prychnął chłopak, jednak zerknął z niepokojem w

stronę drzwi. - A propos śniadania, jest tu coś do jedzenia? Nie

miałem nic w ustach od kilku godzin.

Roarke wydmuchnął dym.

- Chcesz, żebym cię jeszcze nakarmił?
- No, wie pan, jak mamy tu siedzieć, równie dobrze

moglibyśmy coś przegryźć.

Mały spryciarz, pomyślał nie bez sympatii dla chłopaka. Tylko

młody może odczuwać apetyt po tym, co widzieli na ulicy.

- A na co masz ochotę? Naleśniki, a może mleko z płatkami?

- Myślałem raczej o pizzy albo o jakimś hamburgerze. -

Uśmiechnął się szelmowsko. - Moja mama ma fioła na punkcie

zdrowego odżywiania się. W domu dostajemy tylko to zdrowe
świństwo.

- Jest piąta rano, a ty chcesz pizzę?
- Pizza jest dobra o każdej porze.

- Może i masz rację. - Pomyślał, że w zasadzie sam także

mógłby coś przekąsić. - Chodźmy więc.

- Tu jest jak w muzeum - zauważył chłopak, idąc za gos-

podarzem przez lśniący hol, na którego ścianach wisiały obrazy w

starych ramach. - Ale podoba mi się. Pewnie kąpie się pan w forsie.

- Pewnie tak.

- Ludzie mówią że jak tylko się pan czegoś dotknie, od razu

zamienia pan to w kupę szmalu.

- Tak mówią?

background image

- Tak. I jeszcze, że niekoniecznie robi pan czyste interesy. Ale

przez ten ślub z policjantką będzie się pan musiał ustatkować.

- Kto by pomyślał - mruknął pod nosem i pchnął drzwi

prowadzące do dużej kuchni.

- O! Ekstra. Ma pan ludzi, którzy, no, dla pana gotują?
- Wiedziałem, że tak będzie. - Wodził wzrokiem za chłopcem,

który z zafascynowaniem dotykał komputerowych przycisków przy
kuchennych urządzeniach. - Tak, ale nie jest to możliwe w tej chwili.

- Podszedł do ogromnego autokucharza. - No więc co ma być, pizza
czy hamburger?

Jamie uśmiechnął się z zadowolenia.
- I to, i to? I jeszcze napiłbym się pepsi.

Roarke wprowadził zamówienie, po czym podszedł do lodówki.
- Usiądź.

- Zimną poproszę - rzucił chłopak, widząc, że Roarke

wystukuje zamówienie na pepsi.

- Jeśli chcesz zadzwonić do matki, możesz to zrobić stąd -

wskazał na wideofon.

- Nie. - Jamie potarł dłonie o kolana. - I tak już jest na skraju

wyczerpania. Nie zniosłaby tego. Zresztą wzięła coś na uspokojenie.

Załatwialiśmy dzisiaj pogrzeb Alice.

- Rozumiem. - I ponieważ rzeczywiście rozumiał, odpuścił

temat. Podał chłopcu napój, a następnie wyjął z autokucharza
olbrzymią chrapiącą i gorącą pizzę. Postawił na stole, a zaraz potem

doniósł hamburgera.

background image

- Fajno. - Z apetytem, właściwym młodym, Jamie złapał

hamburgera. - Człowieku! Człowieku, to jest prawdziwe mięso -

zawołał z pełnymi ustami. - Mięso!

Roarke z trudem hamował śmiech.

- Wolałbyś sojowe? - zapytał uprzejmie. - Wegetariańskie?
- Nigdy w życiu. - Wytarł usta wierzchem dłoni i uśmiechnął

się szeroko. - To jest pyszne. Dzięki.

Roarke przyniósł dwa talerze i nóż. Zajął się dzieleniem pizzy.

- Jak widzę włamywanie się do domów pobudza apetyt.
- Ja zawsze jestem głodny. - Bez żenady Jamie zsunął na swój

talerz pierwszy kawałek pizzy. - Mama twierdzi, że to taki wiek i że
rosnę, ale ja po prostu lubię jeść. Martwi się, że opycham się tymi

świństwami, więc prawdziwe żarcie muszę przemycać do domu. Wie
pan, jakie są matki.

- Nie, nie wiem. Ale ci wierzę. - I ponieważ nigdy tak

naprawdę nie był tak młody jak Jamie ani tak niewinny, nałożył

sobie jeden kawałek pizzy i patrzył z zadowoleniem, jak chłopak
pochłania resztę.

- Rodzice są w porządku. - Jamie wzruszył ramionami. - Nie

widuję ojca od kilku lat. Przeniósł się do Europy. Żyje w Morningsun

Community pod Londynem.

- Programowane mieszkalnictwo - wtrącił Roarke. - Bardzo

czyste.

- Tak i bardzo nudne. Nawet trawa jest komputerowa. Ale on i

tak się grzebie w ziemi, on i ta jego cwana żoneczka, trzecia z kolei.
- Znowu wzruszył ramionami i sięgnął po Pepsi. - Nie bardzo

background image

interesuje go bycie ojcem. To przeszkadzało Alice, ale nie mnie. Dla
mnie to obojętne.

Nieprawda, pomyślał Roarke. Chłopak jest rozgoryczony. Dziw-

ne, że rodzice potrafią głęboko i trwale skrzywdzić własne dziecko.

- Matka nie wyszła powtórnie za mąż?
- Nie. Nie ma do tego głowy. Nieźle ją rąbnęło, kiedy staruszek

odszedł. Miałem wtedy sześć lat. Teraz mam szesnaście, a ona dalej
uważa, że jestem dzieckiem. Musiałem ją błagać kilka tygodni,

zanim pozwoliła mi zrobić kurs na prawo jazdy. Nie jest zła. Tylko...
- Przerwał i spojrzał na talerz, jakby się zdziwił, skąd się na nim

wzięło jedzenie. - Ona na to nie zasługuje. Robi wszystko, co może.
Nie zasługuje na to. Kochała dziadka, byli ze sobą naprawdę blisko.

A teraz Alice. Ona była dziwaczką, ale...

- Ale to twoja siostra - dopowiedział cicho. - Kochałeś ją.

- To nie powinno jej spotkać. - Powoli uniósł wzrok i spojrzał

na Roarke'a z przerażającą furią. - Kiedy znajdę tych, którzy ją

skrzywdzili, zabiję.

- Uważaj, co mówisz, Jamie - ostrzegła Eve, pojawiając się w

kuchni. Miała poszarzałą, bladą ze zmęczenia twarz. Mimo że starała
się uważać, na spodniach widniało kilka krwawych plam. - Zostaw

zemstę policji.

- Oni zabili moją siostrę.

- To nie jest jeszcze potwierdzone. - Podeszła do autokucharza

i zamówiła kawę. - A ty i tak znalazłeś się w niezłych tarapatach -

dodała.

background image

- Bądź rozsądny - wtrącił się Roarke, widząc, że dzieciak

otwiera usta, żeby coś powiedzieć. - Milcz.

Weszła Peabody. Spojrzała na Jamiego i poczuła ukłucie w

sercu. Miała brata w jego wieku. Wspominając go, uśmiechnęła się.

- Pizza na śniadanie - rzuciła wesoło. - Macie jeszcze?
- Częstuj się - zaprosił Roarke, wskazując miejsce na ławce

koło siebie. - Jamie, poznaj posterunkową Peabody.

- Mój dziadek panią znał. - Chłopak przyglądał się uważnie

podwładnej Eve.

- Naprawdę? - Sięgnęła po kawałek pizzy. - Nie sądzę, żebym

go kiedykolwiek spotkała. Ale słyszałam o nim. Wszyscy w centrali
bardzo żałowali, kiedy umarł.

- Znał panią. Mówił, że Dallas panią modeluje, urabia.
- Peabody jest policjantką - wtrąciła Eve - a nie grudką gliny. -

Poirytowana, wzięła ostatni kawałek pizzy. - Już jest zimna.

- Ekstra. - Peabody mrugnęła do Jamiego. - Nie ma nic

lepszego na śniadanie niż zimna pizza.

- Trzeba jeść, kiedy się da - stwierdziła filozoficznie Eve i

ugryzła następny kęs. - Czeka nas długi dzień. - Przyszpiliła Jamiego
wzrokiem. - Właśnie się dla nas zaczął. Skoro nie ma tu ani twojego

opiekuna, ani adwokata, mogę cię oficjalnie przesłuchać,
zrozumiałeś?

- Nie jestem idiotą ani dzieckiem. Mogę...
- Możesz zamilknąć - przerwała mu. - Czy masz, czy też nie

masz adwokata, mogę cię zamknąć w areszcie dla młodocianych za
włamanie. Jeśli Roarke zechce zgłosić...

background image

- Eve, naprawdę...
- Ty także milcz. To nie jest zabawa. Doszło do zabójstwa. Na

zewnątrz pojawili się dziennikarze ze wszystkich agencji prasowych.
Są żądni krwi. Nie uda ci się opuścić własnego domu, żeby cię nie

dorwali.

- Sądzisz, że się tym przejmuję?

- Ja tak. I to cholernie. Moja praca nie powinna wlec się za

mną aż tutaj. - Odwróciła się.

Zdała sobie sprawę, że właśnie to przez cały czas ją gryzło.

Sprowadziła do swojego domu rozlew krwi.

- Na razie jednak zajmę się czymś innym. Musisz mi wyjaśnić

kilka rzeczy, mój chłopcze - zwróciła się do Jamiego. - Chcesz to

zrobić tutaj czy w centrali, po tym, jak powiadomię twoją matkę?

Milczał przez chwilę i przyglądał się jej, jakby ją oceniał. To

samo dojrzałe spojrzenie dostrzegła w jego oczach, kiedy mu
powiedziała, że jego siostra nie żyje.

- Wiem, kim był ten trup. Nazywał się Lobar i był jednym z

tych sukinsynów, którzy zabili moją siostrę. Widziałem go.

background image

9

Oczy Jamiego płonęły furią. Eve nie spuszczała z nich wzroku.

Oparła dłonie na stole i pochyliła się.

- Chcesz mi powiedzieć, że widziałeś jak Lobar zabija twoją

siostrę?

Chłopiec przeżuwał słowa w ustach, wreszcie wypalił gorzko:

- Nie. Ale ja to wiem. Wiem, że to jeden z nich. Widziałem go z

Alice. Widziałem ich wszystkich. - Drżał mu głos i podbródek, co

przypomniało Eve, że ma do czynienia z szesnastolatkiem. - Jednej
nocy włamałem się do tego mieszkania w centrum.

- Jakiego mieszkania?
- Do mieszkania tej okropnej Seliny i tego dupka Albana. -

Wzruszył ramionami, ale raczej nerwowo niż buńczucznie. - Wi-
działem ten ich diabelski show. - Ujął w drżącą dłoń szklankę z

pepsi.

- Pozwolili ci przyglądać się ceremonii?

- Niczego mi nie pozwolili. Nie wiedzieli, że tam jestem. Można

powiedzieć, że sam się zaprosiłem. - Zerknął na Roarke'a. - Ich

system alarmowy nie jest nawet w połowie tak dobry jak pana.

- Pocieszająca wiadomość.

- Napracowałeś się, Jamie - gniewnie sarknęła Eve. - Planujesz

zrobić karierę jako włamywacz?

- Nie. - Nie rozśmieszyła go tym żartem. - Będę policjantem.

Tak jak pani.

Głośno wypuściła powietrze, potem potarła twarz i usiadła.

background image

- Policjanci, którzy mają zwyczaj włamywać się do mieszkań,

lądują w końcu po drugiej stronie barykady.

- Oni mieli moją siostrę.
- Czy przetrzymywali ją wbrew jej woli?

- Zrobili jej pranie mózgu. To to samo.
Sprawa jest delikatna, dumała Eve. Nie można się cofnąć w

przeszłość i przeszkodzić chłopakowi włamywać się do cudzych
mieszkań. Dzieciak jedynie naśladuje dziadka, który był przecież

uczciwym policjantem.

- Zamierzam ci pomóc, bo lubiłam twojego dziadka. Wszystko

pozostanie między nami. Dla policji nigdy tam nie byłeś. Zro-
zumiałeś?

- Jasne. - Wzruszył ramionami.
- Opowiedz, co widziałeś. Tylko nie przesadzaj i nie koloryzuj.

Jamie wygiął usta w lekkim uśmiechu.

- Dziadek zawsze tak mówił.

- No właśnie. Chcesz być policjantem, to zdaj mi raport.
- W porządku. Alice uczyła się, ale od jakiegoś czasu zaczęła

opuszczać zajęcia i wspominała, że chce rzucić studia. Mama
strasznie się tym denerwowała. Myślała, że chodzi o jakiegoś

chłopaka, ale ja wiedziałem, że to nie to. Oczywiście nie od Alice.
Ona w ogóle przestała ze mną rozmawiać.

Przerwał, a w jego oczach pojawiła się prawdziwa rozpacz.

Potrząsnął głową westchnął i wrócił do opowiadania.

- Ale ja ją znałem. Alice, kiedy się zakochała, stawała się

marzycielska. Tym razem tak nie było. Podejrzewałem, że zaczęła

background image

eksperymentować z narkotykami. Wiem, że mama rozmawiała z
dziadkiem, a on z Alice, ale ponieważ nic z tego nie wynikło,

postanowiłem działać. Śledziłem ją kilkakrotnie. Uznałem, że to
będzie dobre ćwiczenie. Nigdy mnie nie zauważyła. Żadne z nich

mnie nie zauważyło. Ludzie nie zwracają uwagi na dzieci, a nawet
jeśli, to uważają, że są nieszkodliwe.

Eve nie spuszczała z niego oczu.
- Ja nie uważam, że jesteś nieszkodliwy, Jamie.

Usta mu drgnęły. Zrozumiał, że uwaga nie należała do

pochlebstw.

- Śledziłem ją aż do klubu „Athame”. Za pierwszym razem

musiałem czekać na zewnątrz. Nie byłem przygotowany. Weszła

tam około dziesiątej, wyszła o dwunastej z upiorną obstawą.

Znowu lekko się uśmiechnął, dostrzegając zdziwienie w o

czach Eve.

- No dobra, obiekt opuścił obserwowany lokal w towarzystwie

trzech osób, dwóch mężczyzn i jednej kobiety. Już ich opisałem,
więc dodam, że później zostali rozpoznani jako Selina Cross i Alban

oraz Lobar. Kierowali się na wschód, pieszo, i weszli do budynku
należącego do Seliny Cross. Obserwator dostrzegł następnie, że

zapala się światło w oknie na ostatnim piętrze. Po dokonaniu oceny
sytuacji obserwator postanowił wejść do budynku. Bez większych

kłopotów ominął system alarmowy. Czy mogę dostać jeszcze jedną
pepsi?

Roarke bez słowa zabrał pustą puszkę, wyrzucił do dziury na

odpadki i przyniósł następną.

background image

- W środku panowała cisza - ciągnął Jamie. - Jak na

cmentarzu.. Było ciemno. Miałem przy sobie kieszonkową latarkę,

ale jej nie użyłem. Wszedłem na górę. Udało mi się złamać kod
zamka na linie papilarne i wyłączyć kamery. Zamki w drzwiach nie

stanowiły problemu. Sądzę, że nie podejrzewali, że ktokolwiek
dojdzie tak daleko bez ich zaproszenia. Wszedłem do mieszkania,

ale było puste. Nic nie rozumiałem. Przecież widziałem, jak
wchodzili do budynku, widziałem światło w oknie. Rozejrzałem się.

Trzymają tam wariackie rzeczy. A ten zapach... fuj. Trochę jak w
sklepie Wolnej Ery, ale inaczej. Ohydnie. Znajdowałem się w jednej

z sypialni. Stoi tam taka dzika rzeźba. Facet z głową świni, reszta
ciała ludzka, z wielkim stojącym fiutem.

Zamilkł, nieco speszony, przypomniawszy sobie, że rozmawia z

kobietami.

- Przepraszam.
- Widziałam stojące fiuty - spokojnie odparła Eve. - Mów dalej.

- Okay. Więc przyglądałem się temu dziwactwu, kiedy nagle w

sypialni pojawił się ten facet. Pomyślałem, że już mnie mają, ale on

mnie nie zauważył. Wyciągnął coś z szuflady, okręcił się i wyszedł.
Nawet nie spojrzał w moim kierunku. - Jamie pokręcił głową, upił

łyk pepsi, na nowo przeżywając tamten lęk. - Dobiegłem do drzwi,
akurat kiedy przechodził przez ścianę. Sekretne przejście - wyjaśnił

z grymasem. - Myślałem, że można takie zobaczyć tylko na starych
filmach. Odczekałem kilka minut i poszedłem za facetem.

Eve mocno przycisnęła dłonie do twarzy.
- Poszedłeś za nim?

background image

- Tak, dopisywało mi szczęście. Są tam wąskie schody, chyba

kamienne. Słyszałem muzykę, a raczej coś jak nucenie, i ten zapach

był tu mocniejszy. Schody zakręciły i zobaczyłem pokój. Połowę
mniejszy od tej kuchni i ze ścianami wyłożonymi lustrami. Dużo

świec i nowe dziwaczne świńskie rzeźby. Pełno dymu. Coś było w
tym dymie, bo nagle zakręciło mi się w głowie. Uważałem, żeby

głęboko nie oddychać.

Spojrzał na szklankę, którą trzymał w ręku. Przejście do

następnej części opowiadania sprawiało mu trudność większą, niż
przypuszczał.

- Tam jest taka platforma, cała w rzeźbionych napisach, ale

nie rozumiałem ich. Na tej platformie leżała Alice. Naga. Reszta

stała dokoła niej i coś mówili. Zdaje się, że śpiewali, ale nie
rozumiałem. Robili z nią różne rzeczy i ze sobą nawzajem też.

Musiał znowu przełknąć ślinę. Na jego twarzy pojawiły się

wielkie czerwone plamy.

- Mieli takie przyrządy, a ona... im na to pozwalała. Obydwaj ją

gwałcili, a ta dziwka Selina się przyglądała. Alice im pozwalała...

Eve pochwyciła bezwiednie rękę chłopaka, a on wbił się w jej

dłoń palcami aż do kości.

- Nie mogłem tam zostać. Zrobiło mi się niedobrze na ten

widok, od dymu i tych dźwięków. Musiałem wyjść. - Teraz w jego

oczach lśniły łzy. - Alice nigdy by im na to nie pozwoliła, gdyby nie
zrobili czegoś z jej mózgiem. Ona nie była dziwką. Nie była.

- Wiemy. Czy mówiłeś o tym komuś?

background image

- Nie mogłem. - Przetarł dłonią twarz. - Chciałem powiedzieć

Alice, żeby zbić ją z tropu, żeby ją wystraszyć. Byłem na nią

wściekły, ale wstydziłem się. W końcu to moja siostra.

- Normalne.

- Kilka dni później poszedłem znowu do klubu.
- Wpuścili cię do środka?

- Pokazałem podrobiony dowód. W takich miejscach nie patrzą

na to, ile masz lat. Wystarczy im dowód. Mają tam bardziej

skomplikowany alarm. Skanery elektroniczne, nawet przy obstawie,
wszędzie. Zobaczyłem Alice i tego idiotę Lobara. Poszli na górę. Nie

mogłem się tam dostać, ale widziałem, że znowu zniknęli.
Domyśliłem się, że tam też jest taki sam pokój jak w tym

mieszkaniu. Kombinowałem, jak tam wejść, ale w końcu Alice
porzuciła to towarzystwo. Przeniosła się na jakiś czas do Isis, też

dziwaczki, a potem znalazła sobie mieszkanie i pracę. Więcej już nie
chodziła do klubu ani do tamtego mieszkania. - Odetchnął ciężko. -

Wydawało się, że wrócił jej rozum, że dotarło do niej, jacy z nich
pokręceni ludzie. Zaczęła ze mną rozmawiać.

- Czy opowiadała ci o nich?
- Nie. Powiedziała tylko, że popełniła błąd, straszny błąd. Że

teraz się oczyszcza i musi odpokutować. Była przestraszona, ale
wiedziałem, że rozmawiała z dziadkiem, więc uznałem, że wszystko

się jakoś ułoży. Czy oni i jego zabili?

- Nie ma na to dowodów. I nie zamierzam podawać ci więcej

szczegółów - dodała Eve, kiedy chłopak podniósł na nią przy-
gnębiony wzrok. - A ty też nie powinieneś rozmawiać z nikim na ten

background image

temat. Nigdy więcej nie chodź do klubu ani do mieszkania Seliny.
Jeśli to zrobisz, a ja się dowiem - co jest oczywiste - założę ci

elektroniczne kajdanki i nie zrobisz kroku bez wiedzy policji.

- Skrzywdzono moją rodzinę.

- Tak, zgadza się. Jeśli chcesz zostać policjantem, musisz się

nauczyć, że lepiej zostawić komuś innemu sprawę, jeśli nie jest się

w stanie patrzeć na nią obiektywnie.

- Dziadek nie był obiektywny - cicho zauważył Jamie. - I teraz

nie żyje.

Eve zostawiła tę uwagę bez odpowiedzi.

- W tej chwili nasz problem polega na tym, że musimy cię stąd

niepostrzeżenie wywieźć. Dziennikarze obserwują bramę.

- Zawsze jest jakieś wyjście - odezwał się Roarke. - Ja się tym

zajmę.

Eve wiedziała, że może mu zaufać. Skinęła głową.
- Muszę się przebrać i dotrzeć do centrali. Peabody - rzuciła

podwładnej znaczące spojrzenie. - Zostań na posterunku.

- Ona chce, żebyś warowała przy mnie jak pies - burknął

Jamie, kiedy Eve i Roarke opuścili kuchnię.

- Tak. - Peabody uśmiechnęła się ciepło. - Chcesz jeszcze

pepsi?

- Jasne.

Podała mu puszkę, a sobie zaparzyła wspaniałej kawy

Roarke'a.

- Więc od jak dawna chcesz zostać policjantem?
- Odkąd pamiętam.

background image

- Ze mną też tak było. - Usiadła przy stole gotowa do

przyjacielskiej pogawędki.

- Wywiozę go drogą powietrzną - stwierdził Roarke, kiedy się

przebierali w łazience.

- Powietrzną?
- I tak chciałem uruchomić minihelikopter.

- W tym obszarze nie wolno używać prywatnych pojazdów

latających.

Zakaszlał, żeby pokryć śmiech.
- Powtórz to, kiedy będziesz w mundurze.

Eve burknęła coś pod nosem i naciągnęła czysty podkoszulek.
- Będę ci wdzięczna, jeśli odstawisz go do domu. Dzieciak ma

szczęście, że w ogóle żyje.

- Jest sprytny i błyskotliwy - odrzekł, biorąc do ręki elektro-

niczny wytrych i. przyglądając mu się z uśmiechem. - Gdybym w
jego wieku miał coś takiego... eee, i takie możliwości.

- Wystarczyły ci zręczne dłonie.
- Prawda. - Wepchnął mechanizm do kieszeni. Zamierzał

pokazać go jednemu ze swoich inżynierów. - Obawiam się, że
dzisiejsza młodzież nie docenia pracy rąk. Jeśli mały Jamie zmieni

kiedyś zdanie na temat przyszłego zawodu, znajdę mu miejsce w
moim małym świecie.

- Nawet mu o tym nie wspominaj. Skorumpujesz dzieciaka.

Założył złoty zegarek.

- Doskonale sobie z nim poradziłaś. Byłaś stanowcza, ale nie

oziębła. Miły, dojrzały, a jednak matczyny styl.

background image

Eve zamrugała.
- Co?

- Masz dobre podejście do dzieci. - Uśmiechnął się widząc, że

żona pobladła. - Powinnaś się nad tym zastanowić.

- Weź się w garść i porzuć takie myśli - odparła. - Jadę teraz

do centrali. Złożę raport, a następnie przekażę Whitneyowi

wiadomości, które nie mogą znaleźć się w oficjalnej relacji. Imienia
Jamiego też tam nie będzie. Mam nadzieję, że wymyślicie razem

jakąś wiarygodną wersję dla jego matki.

- Dziecinna zabawa - zapewnił.

- Hm. Z wstępnych oględzin wynika, że Lobar został zabity

około trzeciej trzydzieści. Jakąś godzinę po tym, jak opuściliśmy

klub. Trudno powiedzieć, jak długo leżał pod naszą bramą ale nie
sądzę, żeby dłużej niż piętnaście minut, zanim znalazł go Jamie.

Raczej niemożliwe, żeby ci, którzy porzucili Lobara, zostali w
pobliżu. Ale jeśli tak, i jeśli zauważyli chłopaka, może stać się ich

celem. Chcę dać mu ochronę, a dopóki Whitney nie ujawni sprawy,
to nie może być policjant.

- Mam przeznaczyć w tym celu jednego z moich zaufanych

pracowników?

- Właśnie. - Odwróciła się do lustra i palcami przeczesała

włosy. - Moja praca wchodzi nam do domu. Przepraszam.

Podszedł do niej, obrócił do siebie i objął jej twarz dłońmi.
- Nie uda ci się rozdzielić tego, co robisz, od tego, kim jesteś.

Nie oczekuję tego ani nie chcę. Co się tyczy ciebie, tyczy też mnie.

background image

- Podczas ostatniego mojego śledztwa omal nie zginąłeś. -

Złapała go za nadgarstek i mocno ścisnęła. - Za bardzo cię

potrzebuję. To twoja wina.

- Nie przeczę. - Pochylił się i pocałował ją. - Tak właśnie chcę.

Niech pani idzie już do pracy, pani porucznik.

- Idę. - Ruszyła do drzwi, ale zatrzymała się przy nich i

spojrzała za siebie. - Nie chciałabym usłyszeć od drogówki, że mój
maż to powietrzny pirat.

- Nie martw się. Daję odpowiednio duże łapówki. Śmiejąc się,

poszła po swą podopieczną.

Peabody nie zdążyła jeszcze zapiąć pasów w samochodzie,

kiedy usłyszała ochrypłe szemranie silnika. Zerknęła przez boczne
okno i zobaczyła zgrabną sylwetkę małego helikoptera wznoszącego

się w powietrze.

- Ho, ho! Co za maszyna. To Roarke'a? Latałaś nią? Ale ma

przyspieszenie.

- Zamknij się, Peabody.

- Nigdy nie leciałam prywatnym samolotem. - Z żałosnym

westchnieniem usiadła w fotelu. - Przy nim samoloty komunikacji

miejskiej wyglądają jak parówki.

- Kiedyś potrafiłaś zamilknąć, gdy ci kazałam.

- To były dawne dobre czasy. - Uśmiechnęła się przekornie. -

Doskonale poradziła sobie pani z dzieciakiem, pani porucznik.

Eve uniosła oczy do nieba.
- Wiem, jak przesłuchiwać świadków.

background image

- Nie każdy potrafi rozmawiać z nastolatkami. Są aroganccy i

drażliwi. Ten bardziej niż inni.

- Wiem. - Eve pamiętała, że też taka była, i może dlatego

rozumiała Jamiego. - Przygotuj się, Peabody. Rekiny już krążą.

Dziewczyna skrzywiła twarz na widok grupki dziennikarzy

stłoczonych przy bramie. Mieli minikamery, magnetofony i twarze

żądne sensacji.

- Cholera, mam nadzieję, że sfilmują mnie z mojej najlepszej

strony.

- Będzie trudno, skoro na niej siedzisz.

- Dzięki. Dużo ćwiczyłam. - Peabody machinalnie pozbyła się

grymasu i przybrała minę profesjonalistki. - Nie widzę Nadine -

mruknęła.

- Na pewno gdzieś jest. - Eve nacisnęła na pilota do bramy. -

Nie darowałaby sobie takiej gratki. W sekundę po minięciu bramy
dziennikarze otoczyli samochód, celując w niego obiektywami kamer

i zarzucając pytaniami. Kilku było na tyle bezczelnych lub głupich, że
przeszło przez bramę, wchodząc na teren prywatny. Eve zanotowała

nazwy agencji i włączyła przycisk megafonu.

- Śledztwo jest w toku - ogłosiła. - W południe policja poda

oficjalny komunikat. Każdy dziennikarz, który przekroczy granicę
prywatnego terenu, nie tylko zostanie oskarżony, ale też po-

zbawiony informacji.

- Gdzie, do cholery, są funkcjonariusze, których tu

postawiłam?

background image

- Prawdopodobnie do tej pory zostali pożarci żywcem. -

Peabody przyglądała się dziennikarzowi, który przykleił się do jej

szyby. - Ten jest milusi, pani porucznik. Niech mu pani nie zniszczy
twarzy.

- Jego wybór. - Nie zatrzymywała się. Ktoś odbił się od

zderzaka i zaklął. Auto lekko podskoczyło, potem rozległ się

przeraźliwy krzyk.

- Dziesięć punktów za przejechanie po stopie - sekundowała

rozochocona Peabody. - Spróbuj trącić tamtą tam. Tę kobietę z
długimi nogami w zielonym kostiumie. Za to dostaniesz dodatkowe

pięć punktów.

Kobieta przylepiona do przedniej szyby ześliznęła się z niej,

kiedy Eve mocno skręciła kierownicę.

- Nie trafiłaś. Trudno, nie da się wszystkich wyeliminować.

- Peabody - odezwała się Eve, potrząsając głową i naciskając

na pedał gazu. - Zaczynam się o ciebie martwić.

Chciała najpierw spotkać się z Whitneyem, ale wcale nie była

zaskoczona, gdy zaraz po wejściu do centrali natknęła się na

Nadine, która ukryła się przy windzie na pierwszym piętrze.

- Ciężka noc, Dallas?

- Zgadza się. I jeszcze się nie skończyła. Mam kupę roboty. W

południe podamy komunikat.

- Powiedz mi coś już teraz. - Nadine wepchnęła się do windy.

Ta drobna kobieta była zwinna jak wąż. Między innymi właśnie

dzięki sprytowi i swojej szybkości zyskała renomę najlepszej

background image

dziennikarki w mieście. - Cokolwiek, Dallas. Żebym miała coś do
moich wiadomości o dziesiątej.

- Jest jeden trup - rzuciła krótko Eve. - Nie podamy nazwiska,

dopóki nie powiadomimy rodziny.

- Więc wiecie, kto to jest. Czy domyślacie się już, kto

poderżnął mu gardło?

- Moim zdaniem, ktoś posługujący się ostrym narzędziem -

odparła sucho.

- Aha. - Nadine zmrużyła oczy. - Plotki mówią, że na miejscu

znaleźliście jakiś liścik. To było rytualne zabójstwo.

Cholerne przecieki, pomyślała Eve.
- Nie mogę tego komentować - powiedziała.

- Poczekaj. - Dziennikarka złapała ją za ramię. - Jeśli chcesz,

żebym milczała, wiesz, że tak będzie, ale daj mi coś, żebym mogła

pracować.

Nie należy mieć zaufania do prasy, ale Eve już nieraz zaufała

Nadine. Z obopólną korzyścią. Nadine była przydatna w śledztwach.

- Jeśli to było rytualne zabójstwo, co nie jest jeszcze potwier-

dzone, moim następnym ruchem będzie zebranie informacji o
kultach religijnych, legalnych i nielegalnych, działających w mieście.

- Takich kultów jest mnóstwo, Dallas.
- W takim razie zabieraj się lepiej do roboty. - Strząsnęła dłoń

dziennikarki z ramienia. - Śmieszne. Słowo kult pewnie jest
rdzeniem słowa okultystyczny. A może to tylko zbieg okoliczności.

- Może tak. - Nadine już wskakiwała do windy zjeżdżającej w

dół. - Odezwę się.

background image

- To było czyste - uznała Peabody.
- Miejmy nadzieję, że tak zostanie. Idę do Whitneya. Ty spisz

nazwiska wszystkich funkcjonariuszy, którzy byli dzisiaj na miejscu
zbrodni. Porozmawiam sobie z każdym z nich z osobna na temat

wewnętrznych przepisów bezpieczeństwa.

- Ojej.

- Właśnie tak, do cholery - mruknęła i wsiadła do windy.
Whitney nie kazał jej czekać. Patrząc na jego twarz, domyśliła

się, że tej nocy nie spał więcej niż ona.

- Wydział spraw wewnętrznych węszy w sprawie Wojinskiego.

Domagają się oficjalnego śledztwa.

- Nie może ich pan przetrzymać?

- Tylko do końca dnia.
- Mój raport powinien pomóc. - Wyjęła z torebki dyskietkę. -

Nie istnieje najmniejszy dowód na to, że sierżant Wojinski zażywał
narkotyki. Natomiast wygląda na to, że prowadził własne

dochodzenie w sprawie Seliny Cross. Miał osobiste powody,
komendancie, ale nawet ci z wydziału wewnętrznego powinni być

wyrozumiali. Mam nagrane zeznanie Alice. Moim zdaniem została
odurzona narkotykami i przez swą naiwność... wykorzystana

seksualnie. Włączyła się do kultu religijnego szerzonego przez Selinę
Cross i niejakiego Albana. Kiedy z nimi zerwała, zaczęli ją straszyć.

Dziewczyna była przerażona. W końcu zwróciła się z prośbą o
pomoc do Franka.

- Dlaczego się na to zdecydowała?
- Twierdzi, że była świadkiem rytualnego zabójstwa dziecka.

background image

- Co? - Komendant podskoczył na równe nogi. - Widziała

morderstwo i powiedziała o tym Frankowi, a on tego nie zgłosił?

- Zanim mu powiedziała, minęło trochę czasu, komendancie.

Nie istniały dowody potwierdzające jej zeznanie. Ale Alice

utrzymywała, że widziała morderstwo, i bała się o swoje życie.
Czuła się też winna śmierci dziadka. Uważała, że został zabity z

powodu dochodzenia, które prowadził w sprawie Seliny Cross.
Twierdziła, że Cross jest ekspertem w produkcji chemicznych

substancji i że otruła Franka.

- Są na to jakieś dowody?

- Jeszcze nie. Alice uważała, że ona będzie następna, i zginęła

w noc, w którą mi to oświadczyła. Mówiła także, że Selina Cross

potrafi przybierać różne kształty.

- Słucham?

- Wierzyła, że Selina potrafi zmieniać się w kogoś innego. Na

przykład w kruka.

- Wierzyła, że Cross może się stać ptakiem albo na przykład

muchą? Jezu, Dallas, chłopaki z wewnętrznego będą mieli ubaw.

- To nie musi być prawda, ale ona w to wierzyła. Była

wystraszona, udręczona przez tych ludzi. Znalazłam na parapecie jej

okna czarne ptasie pióro, sztuczne pióro, a na wideofonie
wiadomość zawierającą groźbę. Nie mam wątpliwości, że oni się nad

nią znęcali, a Frank próbował jedynie ochraniać własną rodzinę.
Może zabrał się do tego nie tak jak trzeba, ale był uczciwym

policjantem i jako taki zmarł. Wydział spraw wewnętrznych tego nie
zmieni.

background image

- Musimy przypilnować, żeby się tak nie stało. - Zamknął

dyskietkę w sejfie. - Na razie zostanie tutaj.

- Feeney...
- Jeszcze nie teraz, pani porucznik.

Eve zacisnęła zęby i postanowiła nie dać się łatwo zbyć.
- Komendancie, w trakcie śledztwa nie wykryłam żadnych

powiązań między działaniami sierżanta Wojinskiego a kapitana
Feeneya. Nie ma najmniejszego śladu potwierdzającego podej-

rzenie, że Feeney manipulował aktami Franka.

- Czy sądzi pani, że Feeney jest tak głupi, żeby zostawiać po

sobie ślady?

Nie opuściła wzroku.

- Wiedziałabym, gdyby miał coś na sumieniu. Cierpi po śmierci

swojego przyjaciela i córki chrzestnej i nie wie nic więcej ponadto,

co podają media. Nie wie nic, komendancie, a ma prawo wiedzieć.

- Nie mogę brać pod uwagę jego osobistych praw, pani

porucznik. Niech pani uwierzy, że wydział wewnętrzny też tego nie
uczyni. Pani dochodzenie ma pozostać tajne. Wiem, że to trudne.

Eve z bólem serca skinęła głową.
- Czy istnieje jakiś związek między Selina Cross a ciałem

znalezionym przed pani domem?

- Robert Mathias, znany jako Lobar, biały mężczyzna, lat

dziewiętnaście - zdawała oficjalny raport. - Zmarł na skutek
poderżnięcia gardła, ale na jego ciele znalazłam także inne

okaleczenia. Należał do grupy wyznaniowej, której przewodziła

background image

Selina Cross. Przesłuchiwałam go wczoraj wieczorem w miejscu
jego pracy, w klubie „Athame”, jego właścicielką jest Selina Cross.

- Twoi rozmówcy padają jak muchy, Dallas.
- Lobar stanowił alibi Seliny, jej i Albana na noc, w którą

zginęła Alice. Lobar zeznał, że spędził z nimi całą noc. - Otworzyła
torebkę. - Nie został zabity przed moim domem, ale porzucono go

tam i zostawiono w takiej pozie, która wskazuje na rytualne
zabójstwo. - Położyła na biurku jedno ze zdjęć.

- Narzędziem zbrodni był zapewne nóż wbity w jądra ofiary. To

jest

athame,

rytualny nóż. Narzędzie symboliczne, używane też w

wierze Wicca. - Wyjęła następną fotografię, zbliżenie listu. -
Wszystko wskazuje na to, że morderstwo zostało dokonane przez

wrogów kościoła szatana.

- Kościół szatana - mruknął Whitney. Zdjęcie trupa nie poru-

szyło go, a raczej znużyło. Widział takich już wiele. - Komuś nie
podobały się praktyki tego Lobara, więc go usunął.

- Tak by wynikało z listu i zresztą jest to całkiem możliwe.

Mam kilka podejrzeń i mogę pchnąć dochodzenie w tym kierunku.

Komendant uniósł wzrok znad fotografii.
- Sądzi pani, że Cross maczała w tym palce? Przecież zabijając

go, straciła alibi.

- Ona byłaby zdolna pozbyć się własnego potomstwa, gdyby

zaistniała taka konieczność. Cross jest sprytna - rozumowała Eve -
ale też szalona. Porozmawiam na jej temat z Mirą. Podejrzewam

jednak, że po prostu zabawiła się moim kosztem. Jest szczęśliwa, że

background image

mogła mi rzucić w twarz tego trupa. Zresztą i tak nie potrzebowała
już Lobara. Zdążył przed śmiercią zapewnić jej alibi.

Whitney pokiwał głową.
- Niech pani porozmawia z nią jeszcze raz, a także z tym

Albanem.

- Tak, sir. - Schowała zdjęcia. - Jest jeszcze jedna dość

delikatna sprawa...

- O co chodzi?

- Nie wspomniałam o tym w raporcie, ale pozmieniałam nieco

czas wydarzeń. W wersji oficjalnej ja i Roarke zostaliśmy obudzeni

sygnałem alarmu, który się uruchomił, gdy ciało zostało oparte o
mur posesji. Prawdą jest jednak, że to nie my znaleźliśmy ciało,

zrobił to przed nami Jamie Lingstrom.

- Jezu - zawołał Whitney, przyciskając dłonie do oczu. - Jak do

tego doszło?

Eve odchrząknęła, po czym krótko i zwięźle zreferowała

przebieg wydarzeń. Zakończyła powtórzeniem opowiadania
Jamiego.

- Nie wiem, co postanowi pan ujawnić wydziałowi wewnętrz-

nemu. Zeznanie chłopca potwierdza zeznanie Alice.

- Zachowam dla siebie tyle, ile się da. - Nie przestawał trzeć

oczu. - Najpierw jego wnuczka, teraz wnuk.

- Nieźle go postraszyłam.
- Dallas, młodych bardzo trudno jest przestraszyć. Pamiętam

siebie.

- Zapewnię mu ochronę. Prywatnie. Whitney uniósł brew.

background image

- Chce pani powiedzieć, że Roarke się tym zajmie? Eve złożyła

ręce.

- Chłopak dostanie ochronę.
- Pozostawmy to. - Oparł się o krzesło. - Elektroniczny wytrych

domowej roboty, mówi pani. Chłopak włamał się za jego pomocą do
tej fortecy, w której mieszkacie?

- Na to wygląda.
- Gdzie jest to urządzenie. Nie oddała go chyba pani chło-

pakowi?

- Nie jestem idiotką - odburknęła z irytacją, jakby dostała

klapsa po rękach. - Ma je Roarke. - Dopiero kończąc zdanie,
zrozumiała, że się zagalopowała.

- Ma je Roarke - powtórzył Whitney i mimo powagi omawia-

nych spraw wybuchnął śmiechem. - Lis dostał klucz do kurnika. -

Zerkając z ukosa na podwładną dostrzegł grymas niezadowolenia na
jej twarzy. - Proszę się nie złościć, pani porucznik, trochę humoru

nie zaszkodzi.

- Tak, sir. Odzyskam mechanizm.

- Bez obrazy, ale gdyby chciała się pani założyć, to stawiam na

pani męża. Tak czy inaczej, nieoficjalnie, departament policji

dziękuje mu za pomoc i współpracę.

- Proszę się nie gniewać, ale nie powtórzę pana słów.

Pochwały uderzają Roarke'owi do głowy. - Domyślając się, że to
koniec rozmowy, wstała. - Komendancie, Frank był czysty. Trudniej

będzie ustalić, czy umarł śmiercią naturalną, czy też został
zamordowany. Przydałby mi się kapitan Feeney.

background image

- Dobrze pani wie, Dallas, że nie potrzebuje pani Feeneya,

przynajmniej w sensie zawodowym. Doceniam pani uczucia, ale

dopóki nie zmienię rozkazów, śledztwo pozostanie tajne. Być może,
pewnego dnia to pani zasiądzie na tym krześle - dodał, widząc, że w

jej oczach wyrasta zdziwienie. - Będzie pani zmuszona podejmować
trudne decyzje. A niech mi pani uwierzy, że wydawanie niektórych

poleceń może być tak samo frustrujące jak ich wykonywanie. Proszę
mnie informować o postępach w śledztwie.

- Tak, sir. - Wyszła przekonana, że nie chce ani krzesła

Whitneya, ani jego rangi, ani odpowiedzialności.

background image

10

Musiała powiadomić rodzinę Lobara o jego śmierci. Kiedy

przekazywała tragiczną informację, twarz matki pozostawała bez
wyrazu, jakby nie chodziło o jej syna. Podziękowała Eve uprzejmie,

nie zadawała pytań, zgodziła się, że rzeczy syna zostaną odesłane
do domu.

Powiedziała tylko, że zapewnią mu godziwy chrześcijański

pogrzeb.

Zabrzmiało to tak, jakby mówiła o domowym zwierzątku.
Eve zastanawiała się, co sprawiło, że kobieta jest taka

nieczuła. Czy w ogóle kiedykolwiek kochała syna? Dlaczego jedna
matka rozpacza po utracie dziecka, tak jak matka Alice, a druga

przyjmuje taką wiadomość bez kropli łzy? A co czuła jej matka,
kiedy ją rodziła? Czy była szczęśliwa, czy też po prostu ulżyło jej, że

po dziewięciu miesiącach pozbyła się ciężaru.

Nie pamiętała matki; jej twarzy, wyglądu, zachowania.

Pamiętała tylko ojca, człowieka, który ciągał ją z miejsca w miejsce i
trzymał zamkniętą w różnych pokojach. Mimo że starała się o nim

zapomnieć, wspomnienia nadal ją prześladowały.

Może niektórzy ludzie są skazani na życie bez rodziny, dumała.

Pogrążona w ponurych myślach zadzwoniła do gabinetu doktor

Miry. Udało jej się namówić asystentkę, żeby wcisnęła ją w

jutrzejszy grafik spotkań, po czym chwyciła torbę i powiadomiła
Peabody, że wyjeżdżają. Nie umknęła jej uwagi skwaszona mina

podwładnej, kiedy zatrzymały się przed domem Seliny, ale

background image

zignorowała to. Z nagle poszarzałego nieba spadł zimny deszcz.
Zaczęło wiać. Po drugiej stronie jezdni jakiś mężczyzna z czarnym

parasolem wszedł do sklepu z wymalowaną na witrynie trupią
czaszką i napisem „Arkana”.

- Doskonały dzień na odwiedziny w kramie szatana - zmusiła

się do żartu Peabody, ale zabobonnie zacisnęła palce na korzeniu

ziela św. Jana, który dostała od matki na ochronę przed czarną
magią. Nie mogła dalej zaprzeczać, że wierzy w wiedźmy.

Przeszły tę samą procedurę co poprzednio, tylko tym razem

czekały dłużej zlewane strumieniami deszczu. Na niebie pojawiły się

zatrważające smugi błyskawicy. Eve spojrzała w górę, potem na
podwładną. Uśmiechnęła się twardo i chłodno.

- Wspaniale.
Do holu weszły ociekające wodą. Na progu mieszkania Seliny

czekał na nie Alban.

- Pani porucznik Dallas - przywitał się i wyciągnął piękną dłoń,

na której błyszczał gruby pierścień z matowego srebra. - Nazywam
się Alban. Jestem znajomym Seliny. Ona w tej chwili medytuje. Nie

chciałbym jej przeszkadzać.

- Zostawmy ją. Na początek wystarczy nam pan.

- W takim razie zapraszam, usiądźcie. - Zachowywał się z wy-

szukaną elegancją, nie pasującą do gołej piersi wyłaniającej się

spod czarnego szlafroka. - Czy mogę coś paniom podać? Ciepłą
herbatę, by odpędzić chłód dworu. Cóż za interesująca zmiana

pogody.

background image

- Niczego nie będziemy piły. - Eve pomyślała, że wolałaby już

dawkę Zeusa niż jakikolwiek napój przyrządzony w tym domu.

Paskudna pogoda pasowała do tego miejsca, tak jak i Alban z

piękną twarzą poety i boskim ciałem. Prawdziwy upadły anioł.

- Chciałabym się dowiedzieć, co pan robił wczoraj w nocy

między trzecią a piątą rano?

- Trzecią a piątą? - Zamrugał, jakby się starał zrozumieć

pytanie. - Zeszłej nocy, a raczej dzisiaj rano. No cóż, byłem tutaj.

Wróciliśmy z klubu około drugiej i od tamtej pory nie wychodziliśmy
z domu.

- My?
- Ja i Selina. Mieliśmy zebranie zgromadzenia, które skończyło

się koło trzeciej. Trochę je skróciliśmy, bo Selina nie czuła się
najlepiej. Zazwyczaj po takich zebraniach zabawiamy się jeszcze lub

kontynuujemy mszę w mniejszym prywatnym gronie.

- Ale zeszłej nocy tak się nie stało?

- Nie. Jak powiedziałem, Selina nie czuła się dobrze, więc

położyliśmy się wcześniej do łóżka. Wcześniej jak na nas -

wytłumaczył z uśmiechem. - Jesteśmy ludźmi nocy.

- Kto brał udział w zebraniu?

Uśmiech na twarzy mężczyzny przeszedł w powagę.
- Pani porucznik, religia jest sprawą osobistą. Mimo nowoczes-

nych czasów, w jakich żyjemy, nasze wyznanie nadał jest
prześladowane. Dlatego też nasi członkowie zabiegają o dyskrecję.

- Jeden z waszych wyznawców został zeszłej nocy zamor-

dowany.

background image

- Nie. - Wstał, niepuszczając poręczy fotela jakby się obawiał,

że się przewróci. - Wiedziałem, że usłyszę coś strasznego. Selina

była taka podenerwowana. - Nabrał głęboko powietrza. - Kogo
zamordowano?

- Lobara. - Przez wąskie sklepione przejście wkroczyła do

pokoju Selina. Była przeraźliwie blada. Jej czarne włosy spływały na

ramiona. - Lobara... - powtórzyła. - Właśnie to zobaczyłam w
dymie. Albanie... - Podniosła dłoń do skroni i zachwiała się.

- Ale przedstawienie - mruknęła Eve, patrząc, jak mężczyzna

biegnie do Seliny, by ją podtrzymać. - Zobaczyła to pani w dymie? -

Przekrzywiła głowę. - Cóż za udogodnienie. Może powinnam rzucić
okiem na ten dym i sprawdzić, kto podciął Lobarowi gardło.

- Pani zobaczy w dymie jedynie własną ignorancję. - Opierając

się na ramieniu kochanka, Selina wolno podeszła do sofy. - Już

dobrze, Albanie - powiedziała, siadając.

- Moja droga. - Uniósł jej dłoń do ust. - Przyniosę ci coś na

uspokojenie.

- Tak, tak, dziękuję.

Pochyliła głowę, a Alban cicho opuścił pokój. Och, jak trudno

jej było ukryć uśmiech na wspomnienie mszy, ofiary, krwi. Tylko

ona i Alban odczuli ekscytującą moc tamtej chwili, gdy Lobar został
poświęcony Panu. Tylko ona poznała dreszcz podniecenia

towarzyszący zatapianiu noża w ciele ofiary. Zadrżała na wspo-
mnienie ciemnej rozkoszy. Oczy Lobara, kiedy na nią patrzył, zimna

rękojeść noża, a potem gorąca fontanna krwi.

background image

Wyobraziła sobie szok i furię ogarniające Eve, kiedy znalazła

ciało ułożone przed wejściem do jej sanktuarium. Selina nie mogła

opanować kpiącego uśmieszku. Przycisnęła dłonie do ust, udając, że
hamuje płacz. Powiedziała sobie w duchu, że Alban jest geniuszem,

bo tylko geniusz potrafi wymyślić tak perfidną zemstę.

- Dar widzenia jest błogosławieństwem, ale może stać się

przekleństwem - odezwała się słabym głosem. - Ja pragnę uważać
go za łaskę, choć czasami przynosi mi ból. Utrata Lobara to wielkie

nieszczęście.

- Ciężko jest łgać, co?

Selina gwałtownie podniosła głowę, a jej oczy zalśniły

nienawiścią.

- Nie kpij ze mnie, Dallas. Sądzisz, że moja moc sprawia, że

jestem pozbawiona uczuć? Cierpię i krwawię - dodała i z szybkością

błyskawicy wbiła jeden z długich paznokci w swoją dłoń. Wytoczyła
się z niej krew.

- Ten pokaz nie był potrzebny - spokojnie powiedziała Eve. -

Wiem, że krwawisz, tak jak i Lobar.

- Gardło. Tak, widziałam w dymie. - Wyciągnęła ręce do

Albana, który wrócił do salonu, niosąc płytką srebrną misę. - Ale

tam było coś jeszcze. - Uniosła naczynie do ust. - Okaleczenie. Och,
jak oni nas nienawidzą.

- Oni?
- Słabi i biali.

Z kieszeni sukni wyjęła czarny kawałek materiału i podała go

Albanowi. Ten uniósł jej dłoń i dotknął zranienia ustami. Potem z

background image

zadziwiającą zręcznością zrobił opatrunek. Selina ani razu na niego
nie spojrzała.

- Ci, którzy nienawidzą naszego Pana - ciągnęła. - Ci, którzy

praktykują magię głupich.

- A więc, pani zdaniem, to było morderstwo na tle religijnym?
- Oczywiście. Nie mam cienia wątpliwości. - Odstawiła misę. -

A pani?

- Mam i to sporo. Z tym, że ja jestem zmuszona prowadzić

dochodzenie w tradycyjny sposób. Nie mogę wezwać szatana i
poprosić o konsultację. Lobar był tu zeszłej nocy.

- Tak, prawie do trzeciej. Miał wkrótce otrzymać święcenia. -

Selina westchnęła, od niechcenia drapiąc paznokciami ramię

kochanka. - Jednym z ostatnich jego czynów było połączenie jego
ciała z moim.

- Wczoraj w nocy doszło między wami do aktu seksualnego?
- Tak. Seks jest bardzo ważnym składnikiem naszego rytuału.

Wczoraj wybrałam Lobara. - Znowu zadrżała na wspomnienie
wieczoru. - Miałam przeczucie. Coś mi podpowiadało, że stanie się

nieszczęście.

- Może ptak. Duże czarne ptaszysko. - Eve popatrzyła na

Albana. - A więc nie przeszkadza panu, że pana towarzyszka
uprawia seks z innymi? Większość mężczyzn w takich okolicznoś-

ciach byłaby zazdrosna. Żywiłaby do rywala wrogie uczucia.

- My nie uznajemy monogamii. Uważamy, że jest

ograniczająca i głupia. Seks to przyjemność, a my chcemy jej dać
jak najwięcej. Seks uprawiany w domu lub w licencjonowanym

background image

klubie nie stoi w opozycji do prawa, pani porucznik. - Uśmiechnął
się. - Jestem przekonany, że sama go pani uprawia.

- Lubi się pan przyglądać, co, Alban?
Uniósł brwi.

- Czy to zaproszenie? - Słysząc chichot Seliny, potrząsnął jej

ręką. - Widzę, że czujesz się już lepiej.

- Smutek szybko przemija, prawda, Selino?
- Musi - zgodziła się, kiwając głową. - Trzeba żyć dalej. Niech

pani odnajdzie zabójców. Może się to pani uda. Ale kara
wymierzona przez naszego Pana będzie większa i straszniejsza, niż

sobie to pani wyobraża.

- Nie interesuje mnie wasz Pan tylko morderstwo. Skoro

przyjaźniła się pani ze zmarłym, może pozwoli pani mi się tu
rozejrzeć.

- Proszę przyjść z nakazem, a wtedy zapraszam. - Narkotyk

zamglił jej wzrok, ale głos nadal zachował swoją moc. Wstała. Jeśli

wierzy pani, że miałam coś wspólnego z tym morderstwem, jest
pani głupsza, niż sądziłam. Lobar był jednym z nas. Był lojalny. Nie

mogłabym zranić oddanego członka kultu.

- Rozmawiałam z nim wczoraj w klubie. Czy dym pokazał pani,

co Lobar mi powiedział?

Oczy Seliny pociemniały.

- Musi pani znaleźć inne akwarium do łowienia ryb, Dallas.

Jestem zmęczona. Alban, wyprowadź je - powiedziała i wyszła.

background image

- Nie możemy pani więcej pomóc, pani porucznik. Selinie

potrzebny jest odpoczynek. - Popatrzył z lękiem za kochanką. -

Muszę się nią zająć.

- Wytresowała pana, co? - zauważyła Eve z lekkim nie-

smakiem. - Pan też uprawia czary?

Potrząsnął smutno głową.

- Jestem oddany Selinie. Została obdarzona wielką mocą, ale

ma też swoje potrzeby. Jestem wdzięczny losowi, że mogę je choć

w części zaspokoić. - Przeszedł przez foyer i otworzył drzwi. -
Chcielibyśmy zabrać ciało Lobara, kiedy będzie to już możliwe.

Musimy odprawić pośmiertną ceremonię.

- Podobnie jak jego rodzina, a oni mają pierwszeństwo.

- Co

mamy na tego Albana? - zapytała Eve, kiedy tylko

znalazły się na ulicy. Deszcz lał teraz jak z cebra.

- Prawie nic. - Peabody opadła na siedzenie samochodu i

natychmiast poczuła ulgę. Miała nadzieję, że już nigdy nie będzie
musiała odwiedzać tego domu.

- Żadnej rodziny, ani słowa o pochodzeniu.
- Musi coś być. Zawsze się coś znajdzie.

Ale nie jest to reguła. Eve przypomniała sobie śledztwo w

sprawie innego podejrzanego osobnika. Nie mogła znaleźć żadnych

informacji na jego temat. Oprócz imienia, Roarke.

- Poszukaj jeszcze - powiedziała i ruszyła. - To śmieszne -

zauważyła, podczas gdy Peabody podłączała się do minikomputera.
- Na tej ulicy nie ma ruchu, ale wystarczy skręcić za róg...

background image

Uczyniła to i natychmiast znalazły się w środku ulicznego

korka. Po chodnikach spieszyli przechodnie. Dwóch strażników na

ślizgaczach kryło się przed deszczem pod niewielkimi daszkami,
kłócąc się zawzięcie.

- Ludzie posiadają instynkt, o którym nie mają pojęcia. -

Peabody, nadal podenerwowana, spojrzała za siebie, jakby oba-

wiając się, że ściga ich jakiś potwór. - Wokół tego budynku unosi się
dziwna aura.

- To tylko góra cegły i szkła.
- Tak, jednak domy nabierają cech swoich mieszkańców.

Eve skręciła, pospieszając przechodzących przez jezdnię pie-

szych sygnałem klaksonu. Ludzie złorzeczyli, robili wymowne gesty

dłońmi, ktoś splunął.

Z otworów podziemnej kanalizacji brudnymi oparami wydoby-

wała się para, zlewając się w gęstą chmurę z dymem buchającym
od bud zjedzeniem. Nad nimi najbliższy powietrzny chodnik nagle

się zatrzymał, na co pasażerowie odpowiedzieli gradem przekleństw
i skarg.

Jeszcze wyżej powietrzna reklama zachęcała turystów do

zatrzymania się w mieście, przekonując o jego rozlicznych zaletach.

Peabody odetchnęła z ulgą, zadowolona, że znowu znalazła się

na ulicach aroganckiego, ale swojskiego Nowego Jorku.

- Na przykład posesja Roarke'a - ciągnęła. - Jest duża i

elegancka. Onieśmielająca, ale także seksowna i tajemnicza. - Była

zbyt zajęta komputerem, by dostrzec rozbawione spojrzenie Eve. -

background image

Dom moich rodziców? Jest otwarty i ciepły, choć nieco po-
gmatwany.

- A co powiesz o swoim mieszkaniu, Peabody? Jakie ono jest?
- Tymczasowe - odparła zdecydowanie. - Dallas, komputer

pokładowy nie działa w tym miejscu. Będę chyba mogła przesłać
dane... - Przerwała, bo Eve pochyliła się i uderzyła w tablicę

rozdzielczą nad ekranem. Natychmiast pojawił się nieco zamazany
obraz. - Trochę lepiej - uznała podwładna i kazała komputerowi

odnaleźć dane na temat Albana.

Alban - nazwisko nieznane - urodzony 22 marca 2020 w

Omaha, w stanie Nebraska.

-

Dziwne - wtrąciła Eve - nie wyglądał na wykarmionego

kukurydzą.

Numer dowodu 31666 - lrt - 99. Rodzice nieznani. Stan

cywilny, wolny. Nieznane źródło utrzymania. Brak danych o
inwestycjach finansowych.

-

Interesujące. Wygląda na to, że żyje na koszt Seliny.

Sprawdź, czy był notowany.

Brak kartoteki kryminalnej.
-

Wykształcenie?

Nieznane.

- Nasz chłopaczek wyczyścił albo kazał wyczyścić swoje akta -

stwierdziła Eve. - W czterdziestym roku życia musi mieć jakąś
kartotekę. Ma gdzieś koneksje.

background image

Eve pomyślała, że przydałby się jej Feeney. On by potrafił

wydobyć z komputera dodatkowe dane. A tak pozostaje jej znowu

zwrócić się o pomoc do Roarke'a.

- Do cholery. - Zatrzymała się przed „Mocą Ducha” i skrzywiła,

widząc tabliczkę z napisem „Zamknięte”. - Peabody, idź, zajrzyj do
środka, może ona tam jest.

- Masz parasol albo płaszcz przeciwdeszczowy?
Eve zmarszczyła brwi.

- Żartujesz sobie?
Policjantka westchnęła i szybko wyskoczyła z samochodu.

Rozchlapując kałuże, podeszła do wystawy i zajrzała do środka
sklepu. Lekko drżąc, obróciła się i potrząsnęła przecząco mokrą

głową. Jęknęła, widząc, że Eve wskazuje palcem na mieszkanie nad
sklepem. Przeszła wzdłuż bloku i stanęła na chybotliwych

metalowych schodach. Wróciła po krótkiej chwili, cała ociekająca
wodą.

- Nikt nie odpowiada - poinformowała. - Prawie żadnego

systemu zabezpieczającego, nie licząc korzenia zioła św. Jana nad

drzwiami.

- Korzenia?

- Tak. - Pomimo przemoczonego munduru i włosów w

strąkach, Peabody roześmiała się głośno. - To ziele chroniące przed

działaniem złych mocy. - Rozbawiona sięgnęła do kieszeni po
własną gałązkę.

- Nosisz w kieszeni zioła?

background image

- Teraz tak - przyznała Peabody, wsadzając korzeń z

powrotem do kieszeni. - Załatwić pani?

- Nie, dziękuję, wolę pistolet.
- To mój amulet.

- Jeśli ci pomaga. - Eve rozejrzała się dokoła. - Zajrzyjmy do

kawiarenki po drugiej stronie ulicy. Może jej właściciele powiedzą

nam, dlaczego sklep Isis jest zamknięty.

- Mam nadzieję, że podają tam dobrą kawę - mruknęła

Peabody i kichnęła. - Jeśli się zaziębię, koniec ze mną. Leczę się
potem tygodniami.

- Może powinnaś nosić przy sobie zioło chroniące przed

zarazkami. - Powiedziawszy to, Eve wyskoczyła z samochodu,

włączyła alarm i przebiegła przez ulicę w stronę kawiarenki o nazwie
„Cafe Ole”.

Spodobał jej się meksykański wystrój. Jasne kolory - zwłaszcza

pomarańczowy - wprawiały w dobry nastrój nawet w tak pochmurny

dzień jak dzisiejszy. Nie można było porównywać tego miejsca ze
wspaniałą willą Roarke'a położoną na zachodnim wybrzeżu

Meksyku, mimo to jednak upstrzona tandetnymi plastikowymi
kwiatami i bykami z papier - mache kawiarenka miała swój styl.

Przez głośniki lała się wesoła muzyka.

Albo z powodu deszczu, albo ze względu na miłe otoczenie

było tu tłoczno. Jednak, kiedy Eve rozejrzała się po kafejce,
zauważyła, że goście nie zajadają się

enchiladas,

ale siedzą jedynie

przy filiżankach parujących sojową kawą.

background image

- Kończy się sezon rozgrywek pierwszej ligi koszykówki,

prawda Peabody?

Dziewczyna znowu kichnęła.
- Koszykówki? Zdaje się, że tak.

- Dzisiaj chyba jest decydujący mecz. Wyobrażam sobie, że

kupa forsy zmieni właściciela.

Peabody czuła, że ma coraz bardziej zapchany nos, ale to nie

przeszkodziło jej domyślić się, o co chodzi przełożonej.

- Myślisz, że znalazłyśmy się w salonie zakładów?
- To tylko przeczucie. Może je wykorzystamy. - Ruszyła w

stronę łady i przywołała barmana, wyglądającego na zmęczonego.

- Na miejscu czy na wynos?

- Ani to, ani to - zaczęła, po czym słysząc, że Peabody pociąga

nosem, zmieniła jednak zdanie. - Kawa dla niej, a dla mnie kilka

informacji.

- Serwujemy kawę. - Barman odwrócił się, żeby nalać do

filiżanki wielkości naparstka ciemny, gęsty wywar. - A nie
informacje.

- Może chciałby pan najpierw usłyszeć pytanie.
- Paniusiu, mam tu kupę gości. Muszę ich obsłużyć. Nie mam

czasu na rozmowę. - Postawił z hukiem filiżankę na ladzie i już
odchodził, ale Eve chwyciła go za nadgarstek. - Jakie są dzisiaj

stawki?

Popatrzył na boki, po czym wbił oczy w jej twarz. Dostrzegł

Peabody i jej mundur.

- Nie mam pojęcia, o czym pani mówi.

background image

- Wie pan, że jeśli ja i moja podwładna rozsiądziemy się tu na

kilka godzin, interes szlag trafi. Osobiście mam gdzieś pana

działalność. Ale to się może zmienić.

Nie puszczając jego ręki, odwróciła głowę i spojrzała na dwóch

mężczyzn siedzących przy barze. Natychmiast postanowili przenieść
się z kawą gdzie indziej.

- Jak pan sądzi, ile mi zajmie wyczyszczenie tego miejsca?
- Czego pani chce? Przecież daję wam działkę.

Puściła go, zła, że się okazało, że ma policyjną protekcję. Nie

zaskoczyło jej to, tylko rozzłościło.

- Nie będę się wtrącała, chyba że mnie pan wkurzy. Proszę mi

coś powiedzieć o sklepie „Moc Ducha” po drugiej stronie ulicy.

Sarknął z wyraźną ulgą. Dolał Peabody kawy, po czym przetarł

ścierką kontuar.

- Pyta pani o tę czarownicę? Nie przychodzi tutaj. Nie pije

kawy, jeśli mnie pani rozumie.

- Sklep jest dzisiaj zamknięty.
- Tak? - Zmrużył oczy, żeby dostrzec przez deszcz drugą

stronę ulicy. - To dziwne.

- Kiedy widział ją pan po raz ostatni?

- Cholera. - Podrapał się po plecach. - Niech no pomyślę.

Chyba wczoraj. Kiedy zamykała? Tak, tak. Zamykała sklep około

szóstej, a ja akurat myłem witrynę. Trzeba dbać o czystość okien w
mieście.

- Jasne. Zamknęła koło szóstej. A potem?

background image

- Wyszła gdzieś z facetem, z którym mieszka. Powoli piechotą.

Oni nie jeżdżą autobusami.

- Nie widział jej pan dzisiaj?
- Nie przypominam sobie. Mieszka nad sklepem. Ja znowu w

drugiej części miasta. Nie łączę interesu z życiem osobistym. To
moja dewiza.

- Czy ktoś z jej znajomych tu przychodzi?
- Nie. Czasami jakiś klient. A moi chodzą tam po coś na

szczęście. Dogadujemy się. Kiedyś nawet kupiłem u niej prezent dla
żony. Małą bransoletkę z kolorowych kamieni. Trochę mnie

kosztowała, ale kobiety lubią takie świecidełka.

Odrzucił ścierkę i zignorował klienta proszącego o kawę.

- Czy ona się w coś wplątała? Moim zdaniem jest w porządku.

Trochę dziwna, ale nie robi nikomu krzywdy.

- Co pan wie o dziewczynie, która tam pracowała? Młoda,

około osiemnastki. Blondynka.

- Ta dziwaczka. Jasne, że widziałem, jak przychodziła do

pracy. Zawsze się oglądała za siebie, jakby się bała, że ktoś za nią

idzie.

Bo ktoś szedł, pomyślała Eve.

- Dziękuję. Jeśli zobaczy pan dziś Isis, proszę do mnie

zadzwonić. - Rzuciła na ladę swoją wizytówkę i żetony kredytowe.

- Nie ma problemu. Nie chciałbym, żeby wpadła w jakieś

kłopoty. Jest w porządku jak na świrusa. Hej - zawołał za Eve. -

Mówiąc o świrusach, to widziałem jednego kilka dni temu, kiedy
zamykałem kawiarnię.

background image

- Świrusa?
- Po prostu faceta. Chociaż mogła to być też kobieta, głowy

nie dam. Był ubrany w ciemną suknię z kapturem. Stał na chodniku
i przyglądał się sklepowi. Tylko stał i się gapił. Trochę się

przestraszyłem. Wybrałem nawet dłuższą drogę do przystanku, żeby
koło niego nie przechodzić. Jakoś mi się nie podobał. I wie pani co?

Kiedy się odwróciłem, nikogo już tam nie było. Siedział kot. Dziwne,
co?

- Tak - mruknęła Eve. - Dziwne.
- Ja też widziałam kota - rzekła Peabody, kiedy wracały do

samochodu - na ulicy, kiedy zginęła Alice.

- W mieście jest mnóstwo kotów - odparła Eve, ale

natychmiast stanął jej w pamięci kot na rampie. Lśniący, czarny i
złowrogi. - Wrócimy jeszcze do Isis. Chcę się porozumieć z lekarzem

od autopsji, zanim dam obwieszczenie dla prasy. - Odblokowała
samochód, a Peabody znowu kichnęła. - Poproszę, żeby przepisał ci

coś na przeziębienie.

Dziewczyna potarła nos.

- Wolę zatrzymać się przy aptece. Nie chcę, żeby badał mnie

doktor „Śmierć”, dopóki nie jest to absolutnie konieczne.

Po powrocie do biura Peabody poszła się przebrać w suchy

mundur, a Eve zasiadła do przeglądania raportu z autopsji Lobara.

Znała czas śmierci i przyczynę. Trudno było nie zauważyć

wielkiej dziury w gardle i krateru w klatce piersiowej. Jednak

background image

zdziwiła się, czytając, że we krwi ofiary stwierdzono obecność
nielegalnych substancji.

A więc umarł zaspokojony seksualnie, a na dodatek naćpany.

Niektórzy z pewnością nie uznaliby tego za złą śmierć. Ale z drugiej

strony, kto chciałby skończyć z nożem w jądrach?

Podniosła zapieczętowany nóż i przyjrzała mu się. Tak, jak się

spodziewała, nie znaleziono na nim żadnych odcisków. Tylko krew
ofiary. Uważnie przyjrzała się symbolom i napisom wyrzeźbionym na

czarnej rękojeści. Nie rozumiała ich. Nóż wyglądał na stary i rzadki
okaz, ale to z pewnością nie pomoże jej odnaleźć właściciela. Ostrze

miało legalną długość, a to znaczyło, że nie potrzeba na niego
oficjalnego zezwolenia.

Jednak postanowiła, że przejdzie się po antykwariatach,

sklepach z nożami i chyba też sklepach dla czarownic. Z niesmakiem

uzmysłowiła sobie, że zajmie jej to dużo czasu i zapewne do
niczego nie doprowadzi.

Zostało jej tylko dwadzieścia minut do wywiadu z prasą, więc

odwróciła się do komputera. Właśnie zaczynała opisywać broń,

którą popełnione zostało morderstwo, gdy do pokoju wszedł
Feeney. Trzasnął za sobą drzwiami.

- Słyszałem, że miałaś dzisiaj nieprzyjemną pobudkę.
- Tak. - Poczuła skurcz żołądka, ale nie na wspomnienie

nocnych wydarzeń, lecz dlatego, że wiedziała, iż musi uważać na
każde słowo. - Nie takie prezenty lubię dostawać.

- Potrzebujesz pomocy? - Uśmiechnął się słabo. - Szukam

roboty.

background image

- Na razie nie, ale będę o tobie pamiętać.
Przeszedł do okna i z powrotem do drzwi. Wyglądał na

wykończonego. Był zmęczony i smutny.

- Co to za historia? Znałaś faceta?

- Nie. Rozmawiałam z nim kiedyś na temat sprawy, którą

prowadziłam. Być może wiedział więcej, niż mi się do tego przyznał.

Teraz trudno będzie to stwierdzić. - Nabrała głęboko powietrza,
nienawidząc samej siebie. - Podejrzewam, że stoi za tym ktoś, kto

chciał wziąć odwet na mnie lub Roarke'u. - Wzruszyła ramionami. -
Niestety wszyscy wiedzą gdzie mieszkam.

- To cena za małżeństwo z osobą publiczną. Jesteś szczęśliwa?

- zapytał niespodziewanie, przypatrując się jej.

- Jasne. - Zastanawiała się, czy ma na czole wytatuowane

wielkimi literami wyrzuty sumienia.

- To dobrze. To dobrze - rzucił, znowu chodząc po pokoju i

bawiąc się orzechami, które często nosił w kieszeni, a na które

obecnie najwyraźniej nie miał apetytu. - Trudno pracować w policji i
mieć normalne życie osobiste. Frankowi to się udawało.

- Wiem.
- Dzisiaj jest pogrzeb Alice. Przyjdziesz?

- Nie mam pojęcia, Feeney. Postaram się.
- Przyznam ci się, że nie wiem, co robić. Moja żona jest teraz z

Brendą. Ona jest załamana, naprawdę załamana. Nie mogłem
dłużej na to patrzeć, więc przyszedłem tutaj.

background image

- Dlaczego nie pójdziesz do domu, Feeney? - Wstała i dotknęła

jego ramienia. - Po prostu idź do domu. Wybierzcie się dokądś z

żoną na kilka dni. Ucieknij od tego wszystkiego.

- Dobry pomysł. Tylko jak można uciec od tego, co tkwi w

środku człowieka?

- Posłuchaj, Roarke ma w Meksyku domek. Jest wygodny,

całkowicie wyposażony. - Udało jej się uśmiechnąć. - Porozmawiam
z Roarkiem. Możecie tam pojechać całą rodziną.

- Całą rodziną - powtórzył zdanie wolno, jakby rozważał

propozycję. - Może tak zrobię. Zawsze brakowało mi czasu dla

rodziny. Pomyślę o tym - zdecydował. - Dzięki.

- Nie ma za co. To dom Roarke'a. - Usiadła za biurkiem. -

Przykro mi Feeney, ale muszę napisać obwieszczenie dla mediów.

- Jasne. - Zmusił się do uśmiechu. - Wiem, jak to kochasz.

Dam ci znać, czy pojadę.

- Tak, zrób to. - Nie odwracała głowy od monitora, dopóki nie

wyszedł. Powtarzała w myśli, że postępuje zgodnie z rozkazami, że
nie musi czuć się winna.

Więc dlaczego czuła się jak zdrajczyni.

background image

11

Na pogrzeb zdołała dotrzeć dopiero pod sam koniec. Mimo że

znała już to miejsce, zapachy i ludzi, nie czuła się tu pewnie i była
wdzięczna Roarke'owi, że jej towarzyszył.

- Nienawidzę takich uroczystości - mruknęła. - Higieniczna

śmierć.

- Pogrzeby dodają otuchy.
Eve spojrzała na matkę Alice. Łzy spływały jej po twarzy. Oczy

szkliły się, jakby była pod wpływem środków uspokajających.

- Naprawdę?

- A przynajmniej coś kończą - poprawił się i wziął ją za rękę -

Zdaniem niektórych.

- Kiedy przyjdzie moja kolej, nie chcę, żeby mnie tak żegnano.

Rozdaj przydatne organy, a resztę spal.

Poczuł ucisk w sercu.
- Przestań.

- Wybacz. W takich miejscach nachodzą mnie makabryczne

myśli. No proszę. - Zatrzymała wzrok na Isis. - Oto i moja

czarownica.

Roarke odwrócił głowę i dostrzegł kobietę o imponującej

urodzie i płomiennych włosach. Była ubrana w prostą białą suknię.
Stała obok trumny w towarzystwie jakiegoś mężczyzny o głowę od

niej niższego, odzianego w tradycyjny garnitur, także cały biały.
Trzymali się za ręce.

- Kim jest ten mężczyzna obok niej?

background image

- Nie znam go. Może należy do jej sekty. Sprawdźmy to.

Przeszli przez salon i jakby się wcześniej umówili, stanęli po bokach

pary. Eve zerknęła do trumny. Na twarzy Alice widniał spokój.
Śmierć wygładza rysy.

- Jej tu nie ma - cicho powiedziała Isis. - Jej dusza nadal

poszukuje ukojenia. Miałam nadzieję... miałam nadzieję, że ją tu

znajdę. Przykro mi, że mnie pani dzisiaj nie zastała, Dallas.
Modliliśmy się z przyjaciółmi za duszę Alice.

- Byłam też u pani w domu.
- Odprawialiśmy ceremonię gdzie indziej. Właściciel kawiarenki

powiedział mi, że pytała pani o mnie. - Na jej ustach pojawił się
nikły uśmiech. - Przejął się, że chodzi za mną policja. Ten człowiek

ma dobre serce mimo pewnego braku równowagi.

Odsunęła się, by przedstawić towarzyszącego jej mężczyznę.

- Poznajcie się. To Chas.
Eve nie pokazała po sobie zdziwienia, ale była zdumiona

wyglądem partnera Isis. Zupełnie do niej nie pasował. Miał jasne
włosy, wątłą budowę ciała, wąskie ramiona i krótkie nogi. Jego

twarz można by uznać za skromną i pospolitą, gdyby nie para
zaskakująco pięknych, głębokich szarych oczu. Uśmiechał się z taką

słodyczą, że trudno było nie odpowiedzieć mu uśmiechem.

- Przykro mi, że poznajemy się w takich okolicznościach. Isis

mówiła mi, że jest pani bardzo silną i przedsiębiorczą duszą. Widzę,
że miała rację, zresztą jak zawsze.

background image

Eve zamrugała, słysząc jego głos. Był to głęboki ciepły

baryton, o którym marzy każdy śpiewak operowy. W żaden sposób

nie pasował do jego wyglądu.

- Muszę z wami jak najszybciej porozmawiać. - Rozejrzała się,

zastanawiając się, czy mogą wymknąć się niepostrzeżenie. Uznała,
że wypada jeszcze poczekać. - To Roarke, mój mąż.

- My się znamy. Spotkaliśmy się już kiedyś - rzuciła Isis,

wyciągając dłoń.

- Naprawdę? Kiedy? - zapytał z uprzejmym zainteresowaniem

Roarke. - Nigdy nie zapominam spotkania z piękną kobietą.

- W innym miejscu, innym czasie. - Nie spuszczała z niego

wzroku. - W innym życiu. Uratował mi je pan raz.

- Postąpiłem słusznie.
- Tak i bardzo wspaniałomyślnie. Być może pewnego dnia

odwiedzi pan powtórnie hrabstwo Cork i kiedy zobaczy pan kamyk
tańczący samotnie na ugorze... przypomni pan sobie. - Zdjęła z szyi

srebrny krzyżyk i podała go Roarke'owi. - Wtedy podarował mi pan
talizman. Podobny do tego celtyckiego krzyżyka. Przypuszczam, że

właśnie z tego powodu założyłam go dzisiaj. Żeby zamknąć koło.

Poczuł zadziwiające ciepło promieniujące od krzyżyka i nagle

coś poruszyło jego pamięcią, ale wrażenie minęło, nim zdążył je
określić.

- Dziękuję. - Wsunął podarunek do kieszeni.
- Być może pewnego dnia będę miała okazję odwdzięczyć się

panu. - Odwróciła się do Eve. - Jestem w każdej chwili gotowa do
rozmowy. Co ty na to, Chas?

background image

- Oczywiście. Kiedy tylko będzie pani wygodnie, pani porucz-

nik. Może weźmie pani udział w naszej ceremonii? Bardzo byłoby

nam miło. Jest takie małe i ciche miejsce, które, jeśli pogoda
dopisze, doskonale nadaje się do przeprowadzenia ceremonii na

powietrzu. Mam nadzieję, że pani...

Przerwał, a jego wspaniałe oczy pociemniały. Zesztywniał i

zrobił się czujny.

- On nie jest jednym z nas - powiedział.

Eve obejrzała się i zobaczyła mężczyznę w czarnym garniturze.

Miał bladą twarz otoczoną kruczoczarnymi włosami. Sprawiał

wrażenie chorego. Zmierzał w stronę trumny, ale kiedy dostrzegł
stojącą przy niej grupę, obrócił się na pięcie i pospiesznie skierował

się do wyjścia.

- Sprawdzę go.

Roarke pobiegł za nią.
- Razem go sprawdzimy.

- Lepiej, żebyś został w środku.
- Zostanę z tobą.

Rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- Nie przeszkadzaj mi w pracy.

- Gdzieżbym śmiał.
Mężczyzna biegł do drzwi, ale Eve go dopadła. Wzdrygnął się,

kiedy dotknęła jego ramienia.

- Co? Czego pani chce? - Okręcił i pchnął drzwi. Wybiegł na

zlaną deszczem ulicę. - Nic złego nie zrobiłem.

background image

- Nie? Jak na niewinnego wygląda bardzo podejrzanie,

zgodzisz się Roarke? - Eve wzmocniła uścisk na ramieniu

nieznajomego. - Proszę mi pokazać dokumenty.

- Nie muszę pani niczego pokazywać.

- To nie jest konieczne - spokojnie wtrącił Roarke. - Thomas

Wineburg, zgadza się? Z Wineburg Financial. Przyłapałaś niezły

charakterek. To bankier, trzecie pokolenie. A może czwarte?

- Piąte - poprawił Wineburg, patrząc z góry na coś, co jego

rodzina nazwałaby świeżą i niezbyt uczciwie zarobioną gotówką. - I
nie zrobiłem nic, co dawałoby podstawy, żeby legitymował mnie

policjant albo finansowy oszust.

- Ja jestem policjantką - stwierdziła Eve, zerkając na męża - a

więc ty musisz być oszustem.

- Po prostu jest wściekły, bo nie korzystam z usług jego banku

- wyjaśnił Roarke z cwanym uśmieszkiem. - Prawda, Tommy?

- Nie mam panu nic do powiedzenia.

- W takim razie proszę porozmawiać ze mną. Dlaczego tak się

pan spieszy?

- Mam... mam spotkanie, o którym zapomniałem. Już jestem

spóźniony.

- A więc kilka minut niczego nie zmieni. Czy jest pan

przyjacielem rodziny zmarłej?

- Nie.
- Rozumiem. Lubi pan spędzać deszczowe wieczory na po-

grzebach? Słyszałam, że to nowa moda samotnych.

- Ja... ja pomyliłem adres.

background image

- Nie sądzę. Po co pan przyszedł? Kogo chciał pan zobaczyć?
- Ja... - Otworzył szeroko oczy na widok Isis i Chasa. -

Trzymajcie się ode mnie z daleka.

- Przepraszam, Dallas. Martwiliśmy się o panią. - Isis zwróciła

egzotyczne oczy na Wineburga. - Ma pan ciemną i gęstą aurę. Bawi
się pan czymś, w co pan nie do końca wierzy. Bawi się pan mocą

której pan nie rozumie. Jeśli nie zmieni pan drogi, grozi panu
nieszczęście.

- Zostaw mnie w spokoju. - Zaczął się wyrywać.
- Ona nie chce pana skrzywdzić. Co pan wie na temat śmierci

Alice?

- Ja nic nie wiem. - Jego głos stał się piskliwy. - Nie wiem nic o

niczym. Pomyliłem adres. Jestem umówiony na spotkanie. Nie
macie prawa mnie zatrzymywać.

Rzeczywiście nie miała takiego prawa, ale mogła go nieźle

postraszyć.

- Mogę zabrać pana na komendę i tam przesłuchać. Czy to nie

byłoby zabawne?

- Niczego nie zrobiłem. - Ku zaskoczeniu Eve, która przy-

glądała mu się z niesmakiem, zaczął łkać jak dziecko. - Musicie mnie

puścić. Nie brałem w tym udziału.

- Udziału w czym?

- To był tylko seks. To wszystko. Nie wiedziałem, że ktoś

zginie. Krew była wszędzie. Dobry Boże. Nie wiedziałem.

- Gdzie? Co pan widział?

background image

Nadal płakał, ale gdy Eve popuściła nieco uścisk, pchnął ją

łokciem w brzuch, tak że runęła na Roarke'a i razem z nim na

chodnik. Rzucił się do ucieczki.

Eve natychmiast się poderwała i pobiegła za nim.

Sukinsyn. Uderzył ją tak mocno, że brakowało jej tchu i nie

mogła krzyknąć, żeby się zatrzymał.

Sięgnęła po broń, lecz w chwili gdy wpadł do podziemnego

garażu, zaraz zniknął między samochodami.

- Cholera. - Tyle tylko mogła z siebie wydusić. Potem warknęła

do męża: - Zjeżdżaj stąd. On prawdopodobnie nie jest uzbrojony,

ale ty z pewnością. Jeśli chcesz mi pomóc, zadzwoń po pomoc.

- Jeszcze nie nadszedł taki dzień, żeby jakiś bankierzyna rzucił

mnie na tyłek i za to nie zapłacił. - Okręcił się gwałtownie i zostawił
ją, słysząc, jak nadal przeklina.

Uciekinier mógł się skryć wszędzie. Eve, ufając instynktowi,

skręciła w lewo.

- Wineburg, może pan sobie tylko tym zaszkodzić. Ma pan

teraz na koncie napad na policjanta. Wychodź pan, żebym nie

musiała pana sama dopaść.

Skakała pochylona między samochodami, zaglądała pod nie i

biegła dalej.

- Roarke, zatrzymaj się na moment, bo nic nie słyszę.

Na chwilę zapanowała cisza. Doszedł ją odgłos kroków z lewej

strony. Biegnie na wyższy poziom. Chce się tam ukryć, pomyślała.

Wskoczyła na rampę, trzymając broń gotową do strzału. Usłyszała
kroki za sobą.

background image

- Powinnam była wiedzieć, że to ty - powiedziała, kiedy mąż

przemknął obok niej. Ruszyła za nim. - Biegnie na górę - rzuciła. -

Cały czas. W końcu wpadnie w pułapkę, a wystarczyłoby, żeby się
położył i nikt by go nie znalazł.

- Jest przestraszony. Ludzie, kiedy się czegoś boją, uciekają

przynajmniej niektórzy. - Zerknął na Eve i ogarnęła go nagła i

niezrozumiała radość z tego, że tak biegną ramię przy ramieniu.

Nagle zrobiło się cicho. Eve złapała męża za ramię, zmuszając

go, by stanął. Wstrzymała oddech i natężyła słuch.

- Co to jest? - zapytała szeptem? - Co to za dźwięk, do

cholery?

- Śpiew.

Serce podskoczyło jej do gardła.
- Jezu Chryste. - Rzuciła się do szaleńczego biegu, ale w tej

chwili powietrze rozdarł okrzyk przerażenia. Wydawał się trwać
wiecznie, wysoki, nieludzki, straszny. Potem nagle ustał. Wyciągnęła

nadajnik nie przestając biec. - Potrzebne wsparcie. Potrzebne
wsparcie w garażu podziemnym przy Czterdziestej Dziewiątej i

Drugiej. Porucznik Eve Dallas w pościgu za... o Boże, niech to diabli!

- Komisariat do porucznik Dallas, proszę powtórzyć.

Nie chciała przyglądać się ciału leżącemu w kałuży krwi na

cementowej posadzce. Jedno spojrzenie na wybałuszone przera-

żeniem oczy i nóż z rzeźbionym trzonkiem tkwiący w sercu
wystarczyło, by stwierdzić zgon.

Wineburg pobiegł w złym kierunku.

background image

- Potrzebuję ekipę, natychmiast. Mam tu zabójstwo.

Przestępca lub przestępcy prawdopodobnie nadal znajdują się w

pobliżu. Proszę przysłać radiowozy do zablokowania terenu.
Przyślijcie też torbę z narzędziami i moją asystentkę.

- Zgłoszenie przyjęte. Radiowozy są już w drodze. Wyłączamy

się.

- Muszę się rozejrzeć - powiedziała do Roarke'a.
- Rozumiem.

- Zostań przy ciele.
Spojrzał na Wineburga i poczuł cień litości.

- On się już nigdzie nie wybiera.
- Musisz tu zostać - powtórzyła. - Gdyby tędy wracali, nie

zgrywaj bohatera.

Skinął głową.

- Ty też nie.
Rzuciła ostatnie spojrzenie na ciało.

- Cholera - warknęła przygnębionym głosem. - Gdybym moc-

niej go trzymała.

Ruszyła wolno, obserwując samochody i przeszukując

zakamarki.

Już wcześniej widział Eve przy pracy. Podziwiał jej efektywne i

skoncentrowane ruchy. Często też zastanawiał się nad jej rutyną i

jak jej się udaje pohamować emocje podczas oględzin zwłok.

Nigdy jej o to nie pytał i chyba raczej tego nie uczyni.

background image

Patrzył, jak wydaje rozkazy Peabody, jak wbija palec w pierś

jakiegoś policjanta, zielonodzioba, który coś spaprał. Każe mu

odejść, bo chłopak mdleje na widok trupa.

Niektórzy z nich nigdy nie nauczą się znosić widoku krwi i

zapachu ciała, które rozluźnia się po śmierci.

Światła reflektorów bezlitośnie oblewały miejsce mordu. Rana

w sercu krwawiła obficie. Gdyby Eve ubrała się na pogrzeb w
elegancki kostium, teraz z pewnością by tego żałowała. Zdzierając

pończochy, klęczała obok zmarłego, próbując usunąć nóż z jego
piersi.

Zapieczętowała go i oddała do analizy, ale Roarke już

wcześniej zdążył się mu przyjrzeć. Miał ciemnobrązowy,

prawdopodobnie rogowy trzonek. Bardzo przypominał nóż użyty w
poprzednim morderstwie. Athame. Narzędzie rytualne.

- Kiepska sprawa.
Roarke chrząknął potakująco do zbliżającego się Feeneya.

Policjant jakoś niewyraźnie wyglądał. Eve miała rację, że się o niego
martwi.

- Wiesz coś na ten temat? Nie powiedzieli mi nic więcej oprócz

tego, że Dallas rozmawiała z nim na zewnątrz. Uciekł i skończył

martwy.

- Tak mniej więcej było. Facet był czymś zdenerwowany,

najwyraźniej nie bez powodu. - Roarke odsunął się od ciała. - Mam
nadzieję, że przyjmiesz ofertę Eve i wyjedziesz do Meksyku.

- Porozmawiam o tym z żoną. Dziękuję. - Wzruszył ramionami.

- Wygląda na to, że mnie tu nie potrzebują. Wracam do domu. - Ale

background image

stał w miejscu jeszcze kilka minut. W jego oczach za zmęczeniem
czaiła się policyjna podejrzliwość. - Ciekawe. Ciągle kogoś

zarzynają. Truposzczak pod twoim domem też zaliczył takim
dziwnym nożem, prawda?

- Tamten miał czarną rękojeść. Chyba z jakiegoś metalu.
- Tak, no cóż... - Pohuśtał się na obcasach. - Lepiej już pójdę.

Ruszył w stronę Eve, uważając, by nie pobrudzić odświętnych
butów. Spojrzała w górę, wycierając umazane krwią ręce w ręcznik.

Popatrzyła za nim, jak odchodzi. Wstała.

- Zapakujcie to - rozkazała i podeszła do męża. - Jadę do biura

napisać raport, póki mam wszystko świeżo w pamięci.

- W porządku. - Wziął ją za rękę.

- Nie. Ty powinieneś wracać do domu. Pojadę z kimś z ze-

społu.

- Zawiozę cię.
- Peabody...

- Peabody zabierze się z kimś innym. - Wiedział, że żona

potrzebuje kilku minut odprężenia. Nacisnął przycisk na nadgarstku,

by dać znać swojemu kierowcy.

- Będę się głupio czuła, podjeżdżając pod centralę limuzyną -

wymamrotała.

- Naprawdę? Ja nie. - Wyprowadził ją z garażu do drzwi domu

pogrzebowego. Limuzyna podpłynęła pod krawężnik. - Złapiesz
oddech - zasugerował, kiedy usiadła obok niego - a ja napiję się

kieliszek brandy. - Sięgnął po kryształową karafkę, a dla Eve
zaprogramował kawę.

background image

- No cóż, skoro tu jesteśmy, możesz mi powiedzieć, co wiesz o

Wineburgu.

- To jeden z tych irytujących i rozpieszczonych bogaczy.

Odebrała kawę podaną w filiżance z delikatnej chińskiej porcelany.

Obrzuciła długim i chłodnym spojrzeniem męża, kieliszek brandy w
jego dłoni i pluszowe wnętrze limuzyny.

- Ty też jesteś bogaty.
- Tak - potwierdził z uśmiechem. - Ale czy rozpieszczony? Z

pewnością nie. - Nie przestawał się uśmiechać. - Dlatego też nie
jestem irytujący.

- Tak sądzisz? - Kawa przyspieszyła krążenie. - A więc był

bankierem. Zarządzał Wineburg Financial.

- Raczej wątpliwe. Jego ojciec nadal dobrze się trzyma.

Wineburg młodszy to płotka, sługus. Typ, któremu się daje

pracochłonne zajęcia, nic nie znaczące tytuły i ogromne biuro. Taki
bogaty pozorant z cotygodniowymi wizytami u kosmetyczki.

- W porządku, nie lubiłeś go.
- Przede wszystkim go nie znałem. - Upił brandy. - Nie

prowadzę z Wineburgami żadnych interesów. Na początku mojej...
kariery potrzebowałem wsparcia dla kilku projektów. Oczywiście

legalnych - dodał, widząc podejrzliwe spojrzenie żony. - Nie wpuścili
mnie nawet za próg. Nie pasowałem do poziomu ich klienteli.

Poszedłem gdzie indziej, dostałem kredyt i zarobiłem kupę szmalu.
Wineburgowie się wściekli.

- A więc jest to instytucja konserwatywna, o ustalonej

reputacji, prowadzona przez rodzinę.

background image

- Dokładnie.
- Gdyby się okazało, że syn głównego właściciela należy do

sekty satanistycznej, firmie by się to nie spodobało.

- Cały zarząd dostałby zawału. Wywaliliby Wineburga na zbity

tyłek, nie patrząc na to, że należy do rodziny.

- Nie wyglądał na osobę, która chciałaby tak ryzykować, ale

nigdy nic nie wiadomo. Mówił coś o seksie. Może był jednym z tych,
którzy zgwałcili Alice. Przyszedł na pogrzeb, bo albo czuł się winny,

albo przygnała go ciekawość. Jedno jest pewne, był przestraszony.
On coś wiedział, Roarke. Był świadkiem morderstwa. Jestem pewna.

Gdybym go dopadła, wyciągnęłabym to z niego. Złamałabym go w
dziesięć minut.

- Najwyraźniej nie tylko ty tak sądziłaś.
- Tam był ktoś jeszcze. Obserwował Wineburga i pogrzeb.

- Albo ciebie - zakończył Roarke. - To bardziej prawdo-

podobne.

- Mam nadzieję, że dalej mnie obserwują bo zamierzam już

niedługo odwrócić się i odgryźć im gardła. - Limuzyna podjechała

pod centralę. Eve wysiadła z samochodu nieco speszona. Miała
nadzieję, że w pobliżu nie kręci się żaden kolega. Śmialiby się z niej

tygodniami. - Zobaczymy się w domu za kilka godzin.

- Zaczekam tutaj.

- Nie bądź śmieszny. Jedź do domu.
Roarke po prostu oparł się o siedzenie i nakazał komputerowi

wyświetlić ostatnie notowania giełdowe.

- Zaczekam - powtórzył i nalał sobie następną brandy.

background image

- Uparty osioł - mruknęła i skrzywiła się, słysząc, że ktoś ją

woła.

- Hej, Dallas, idziesz do pracy razem z bracią robotniczą?
- Możesz mnie ugryźć, Carter - mruknęła i szybka wpadła w

drzwi wejściowe, aby radosny śmiech policjantów nie zmusił jej do
rozbicia kilku twarzy.

Wróciła po godzinie, zmęczona i tryskająca gniewem.

- Carter rozgłosił po całej centrali, że mój książę oczekuje na

mnie w karecie. Co za idiota. Nie wiem, czy walnąć jego, czy ciebie.

- Jego - poradził Roarke i objął ją ramieniem. Skończył już

pracę i oglądał właśnie stary film na wideo.

Eve wyczuła aromat drogiego tytoniu. Chciałaby powiedzieć,

że ją to irytuje, ale zapach działał uspokajająco, tak jak ramię męża

i czarno - biały film.

- Co to?

- Bogart i Bacall. Ich pierwszy wspólny film. Bacall miała wtedy

dziewiętnaście lat, jak sądzę.

- Fajny - powiedziała wyciągając przed siebie nogi.
- To dobry film. Musimy go kiedyś obejrzeć w całości. Jest pani

spięta, pani porucznik.

- Może masz rację.

- Trzeba coś na to zaradzić. - Pochylił się i nalał do kieliszka

jasny płyn. - Wypij.

- Co to jest?
- Tylko wino.

background image

Pociągnęła podejrzliwie nosem, z nadzieją, że mąż nie dosypał

niczego do alkoholu.

- Chcę jeszcze trochę popracować po przyjeździe do domu.

Muszę mieć wolną głowę.

- Od czasu do czasu należy się wyłączyć. Rozluźnij się.

Będziesz miała wolną głowę jutro rano.

Racja. Zebrała tyle informacji, że wszystko jej się mieszało.

Cztery trupy, a śledztwo stoi w miejscu. Może jeśli przez kilka

godzin zajmie się czymś innym, zobaczy wszystko jaśniej.

- Ktokolwiek zabił Wineburga, zrobił to szybko i profesjonalnie.

Zaoszczędził sobie rozlewu krwi i bałaganu, uderzając w serce. Nie
tak jak w przypadku Lobara.

- Uhu. - Roarke zaczął masować jej kark.
- Razem biegliśmy za Wineburgiem. Byliśmy tuż za nim. Ten,

kto go zabił, zrobił to naprawdę szybko. No cóż, nie ma Wineburga,
ale są inni. Muszę zdobyć listę członków kościoła Seliny. - Upiła łyk

wina. - O czym rozmawiałeś z Feeneyem?

- O Meksyku. Przestań się martwić.

- Dobrze, już dobrze. - Oparła głowę o fotel i zamknęła oczy

na, jak się jej wydawało, kilka sekund. Ale kiedy je znowu otworzyła

przejeżdżali przez bramę domu. - Zasnęłam?

- Na jakieś pięć minut.

- To przez wino, prawda?
- Oczywiście. Następny punkt programu to gorąca kąpiel.

- Wykluczone, bo... - Zamilkła i zastanowiła się. - W zasadzie

brzmi zachęcająco.

background image

Dziesięć minut później, kiedy woda zbierała się w wannie, Eve

nie miała już żadnych wątpliwości, że kąpiel była doskonałym

pomysłem. Zdziwiła się, widząc, że Roarke także się rozbiera.

- Dla kogo ta kąpiel, dla mnie czy dla ciebie?

- Dla nas. - Pospieszył ją klepnięciem w pośladek.
- Wspaniale. W takim razie pozwolę ci opowiedzieć, jak się

ratuje życie pięknej kobiecie.

- Hm. - Wszedł do spienionej wody. - Nie możesz mnie winić

za czyny, które popełniłem w poprzednim wcieleniu. - Podał jej
następny kieliszek wina. - Zgadzasz się?

- No nie wiem. Niektóre religie mówią o złej karmie, którą

należy odpokutować. - Wzięła kieliszek i zanurzyła się w kąpieli z

westchnieniem ulgi. - Sądzisz, że byliście kochankami?

Milcząc, gładził nogę żony.

- Jeśli wtedy wyglądała tak jak teraz, to mam nadzieję, że

byliśmy.

Skrzywiła się z kpiącym uśmiechem.
- Tak, założę się, że poleciałbyś na tę egzotyczną piękność. -

Wzruszywszy ramionami, bawiła się kieliszkiem. - Wiele osób
twierdzi, że żeniąc się ze mną bardzo obniżyłeś loty.

- Wiele osób?
Wypiła do końca wino.

- Jasne. Dostaję dreszczy, kiedy mamy się spotkać z tymi

twoimi bogatymi partnerami w interesach. Nie winię ich za to, że się

dziwią, co cię opętało. Nie mam ani dorodnych kształtów, ani
egzotycznej urody.

background image

- Nie. Za to jesteś szczupła, zwinna i silna.
Poczuła się skrępowana tym wyznaniem.

- Dziwi mnie, że się przejmujesz zdaniem moich znajomych o

tobie lub o mnie.

- Nie przejmuję się. Tak tylko o tym wspomniałam. Wino

rozwiązało mi język - powiedziała, żałując, że zaczęła ten temat.

- Irytujesz mnie, Eve. - Jego głos zabrzmiał złowieszczo

chłodno, jak ostrzeżenie. - Krytykujesz mój gust.

- Zapomnij o tym. - Zanurzyła się w wodzie, ale zaraz

podskoczyła, czując jego dłonie na biodrach. - Hej, co robisz?

Chcesz mnie utopić? - Strzepnęła wodę z twarzy i zobaczyła, że
Roarke naprawdę jest zły. - Słuchaj...

- Nie, to ty słuchaj. Albo lepiej... - Wbił się w jej usta z

pożądaniem. - Trochę wcześniej, niż zamierzałem, przejdziemy do

trzeciego punktu programu. - Pozwolił jej złapać powietrze. - I
udowodnię ci, dlaczego jesteśmy na tym samym poziomie, pani

porucznik. Nie popełniam błędów.

Rzuciła mu gniewne spojrzenie.

- Twoje aroganckie zachowanie na mnie nie działa. Już ci

mówiłam, że to przez wino.

- Nie będziesz mogła zwalić na wino tego, co z tobą zrobię -

zapowiedział, kładąc dłonie na wewnętrznej stronie jej ud. - Nie

będziesz mówiła o winie, kiedy doprowadzę cię do szaleństwa.

- Nie uda ci się. - Ale w tej chwili przeszył ją spazm. - Nie

mogę oddychać, kiedy tak robisz.

background image

- Więc nie oddychaj. - Uniósł ją, tak że jej piersi znalazły się

nad wodą. Zanurzył się i złapał zębami jej wargi sromowe. - Wezmę

cię, a ty mi na to pozwolisz.

- Nie chcę być wzięta, jeśli sama nie będę mogła wziąć. -

Czuła ogarniającą ją słabość.

- Nie tym razem. - Zadziwiał ją nagłym pożądaniem. Chciał,

żeby była uległa i otwarta.

- Jak ty to robisz? - zapytała słabym głosem.

Miał ochotę się roześmiać, ale pragnienie, by ją posiąść, mu

nie pozwoliło. Wstał bez słowa i podniósł ją z wanny.

- Chcę cię w łóżku - powiedział. - Chcę, żebyś była mokra w

środku i na zewnątrz. Chcę, żebyś drżała pod moim dotykiem. -

Położył ją i przywarł ustami do jej szyi. - I chcę cię smakować.

Czuła się, jakby była pijana i nie mogła się kontrolować. A on

się spieszył, wygłodniały. Nie podążała za nim równie szybko. Nagle
jej ciało zesztywniało i z głośnym krzykiem osiągnęła gwałtowny

orgazm.

Wziął to, co chciał. Wszystko.

Kiedy pragnienie, by znaleźć się w jej wnętrzu, stało się nie do

zniesienia, rozsunął jej nogi i wbił się w nią jednym brutalnym

ruchem.

Całując piersi, czuł dzikie bicie jej serca. Znowu zaczynała

dochodzić do orgazmu, owijając się wokół niego jak rozgrzane
żelazo. Odsunął się.

- Spójrz na mnie. - Wygiął jej plecy, patrząc, jak drga jej ciało,

a biodra poruszają się rytmicznie. - Spójrz na mnie, Eve. - Przesunął

background image

dłonie po jej ciele, pieszcząc każdy jego centymetr. Wchodząc w nią
powoli, oddychał urywanie. Tracił nad sobą kontrolę.

Otworzyła oczy, zamglone i ciężkie od podniecenia, ale jednak

patrzyła na niego.

- Ty jesteś tą jedyną - powiedział i objął ją mocno - Tylko ty.
Pocałował ją.

W końcu zasnął pierwszy. Eve leżała w ciemności, przy-

słuchując się oddechowi męża, grzejąc swoje ciało jego ciepłem.

Pogładziła go po włosach.

- Kocham cię - wymamrotała. - Tak bardzo cię kocham, że to

aż idiotyczne.

Z westchnieniem zsunęła się niżej, zamknęła oczy i zmusiła

umysł do wyciszenia.

Roarke uśmiechnął się w ciemności.

Nigdy nie zasypiał pierwszy.

background image

12

W swoim biurze wysoko nad miastem Roarke kończył ostatnie

poranne zebranie. Wcześniej planował, że pojedzie do Rotterdamu,
żeby osobiście podpisać umowę zamykającą negocjacje z tamtejszą

firmą, jednak zmienił zdanie i postanowił uczynić to holograficznie.
Nie chciał oddalać się od domu. Od Eve.

Siedział przy długim lśniącym stole konferencyjnym, a jego

holograficzny sobowtór przy podobnym stole, tyle że za oceanem.

Asystentka podawała mu dokumenty do zaakceptowania i pod-
pisania. Obok czekał tłumacz, gotowy przyjść z pomocą gdyby

komputer nie dał sobie rady z przekładem.

Resztę miejsc zajmowali członkowie zarządu ScanAir, a raczej

ich odbicia. Ostatni rok był dla Roarke'a pomyślny, inaczej niż dla
ScanAir, któremu nie wiodło się już od kilku lat. Wykupując firmę,

Roarke wyrządzał im przysługę.

Po kamiennych minach holograficznych postaci nie widać było

jednak zadowolenia.

Przedsiębiorstwo potrzebowało cięć w budżecie, a to

oznaczało, że zmniejszą się uposażenia i dojdzie do zwolnień.
Roarke już wybrał kilku pracowników chętnych do wyjazdu do

Rotterdamu, by zaprowadzić tam porządek.

Słuchając tłumaczonego przez komputer kontraktu, przyglądał

się kontrahentom. Od czasu do czasu zwracał się do tłumacza z
prośbą o wyjaśnienie subtelności składni.

background image

Znał na pamięć każde zdanie, każdą frazę umowy. Nie

zamierzał zapłacić tyle, na ile liczyli. Z drugiej strony zarząd żywił

nadzieję, że nie wyśledzi delikatnych - i dobrze ukrywanych -
finansowych kłopotów.

Nie dziwiło go ich postępowanie. Na ich miejscu działałby tak

samo. Jednak miał zasadę zawsze wszystko dokładnie sprawdzać i

dzięki temu nie dopuszczał do żadnej niejasności.

Złożył podpis na każdej kopii, po czym podał kontrakt

asystentce. Ta zapieczętowała dokumenty i umieściła w laserowym
faksie. W kilka sekund znalazły się za oceanem i zostały podpisane

przez drugą stronę.

- Gratuluję emerytury, panie Vanderlay - uprzejmie zwrócił się

do kontrahenta Roarke, kiedy odebrał odesłane i podpisane
dokumenty. - Mam nadzieję, że zrobi pan z niej dobry użytek.

W odpowiedzi otrzymał suche skinienie głowy i krótkie

orzeczenie, po czym hologram znikł.

Rozluźnił się, choć nadal odczuwał zdziwienie.
- Zauważyłaś, Caro, że ludzie nie zawsze odpłacają się

wdzięcznością za to, że daje im się pieniądze?

Asystentka, zadbana kobieta o włosach w szokującym odcieniu

bieli, wstała, zabierając ze sobą kontrakt wraz z zarejestrowanym
na dysku przebiegiem transakcji, by go odłożyć do akt. Miała piękne

nogi.

- Będą jeszcze mniej wdzięczni, kiedy pod pana zarządem

ScanAir stanie się dochodowe. Myślę, że nastąpi to w ciągu roku -
powiedziała.

background image

- Po dziesięciu miesiącach - sprostował i odwrócił się do

tłumacza. - Dziękuję, Petrov. Twoja pomoc była nieoceniona jak

zawsze.

- Cała przyjemność po mojej stronie, sir. - Był to android

stworzony przez należącą do Roarke'a firmę inżynieryjną. Szczupły i
ubrany w dobrze skrojony czarny garnitur, miał w miarę atrakcyjną

twarz i wyglądał na mężczyznę w średnim wieku, co skłaniało do
zaufania.

- Caro, następne spotkanie dopiero za godzinę. Muszę się

zająć prywatną sprawą.

- O pierwszej jest pan umówiony na lunch z przewodniczącym

departamentu Sky Ways w sprawie przejęcia ScanAir.

- Tutaj czy w mieście?
- Tutaj, sir. Sam pan zatwierdził menu w zeszłym tygodniu. -

Uśmiechnęła się. - Przewidując pomyślne zakończenie negocjacji.

- Tak, pamiętam. Zjawię się. - Przeszedł bocznymi drzwiami do

swojego gabinetu. Zanim usiadł za biurkiem, włączył system
zamków. Nie było to konieczne, bo Caro nigdy nie wchodziła bez

zapowiedzenia, jednak wolał zachować ostrożność. Nikt nie
powinien wiedzieć, co będzie tu teraz robił. Bezpiecznej byłoby w

domu, ale brakowało mu czasu, żeby tam pojechać.

Włączył urządzenie blokujące systemy namierzające Straży

Informatycznej. Prawo krzywiło się na hackerów i nakładało na nich
spore kary.

- Komputer, dane na temat członków kościoła szatana, Nowy

Jork, pod przewodnictwem Seliny Cross.

background image

Przetwarzanie...
Dane są chronione ustawą o danych osobowych. Polecenie

odrzucone.

Uśmiechnął się. Lubił wyzwania.

- Och, myślę, że potrafię cię przekonać.
Zadowolony zdjął marynarkę, podciągnął rękawy i zabrał się

do pracy.

W centrum miasta Eve przechadzała się po gustownie

urządzonym, stonowanym kolorystycznie gabinecie doktor Miry.

Nigdy nie czuła się tu całkowicie zrelaksowana, ale szanowała opinie
terapeutki. Niedawno nawet zaufała jej w sprawach osobistych,

oczywiście w stopniu, w jakim było to możliwe. Jednak dalej czuła
się tu nieswojo.

Mira wiedziała o niej więcej niż ktokolwiek. Chyba nawet

więcej, niż sama Eve wiedziała o sobie. Rozmowa z kimś, kto zna ją

na wylot, nie wpływała na nią uspokajająco.

Ale nie przyszła tu ze swoimi prywatnymi problemami. Przyszła

w sprawie morderstwa.

Otworzyły się drzwi i stanęła w nich Mira. Uśmiechała się

ciepło. Zawsze wygląda tak... doskonale, pomyślała Eve. Zadbana,
uczesana, pewna siebie. Dzisiaj zamiast tradycyjnego kostiumu pani

psycholog miała na sobie wąską pomarańczową sukienkę sięgającą
kolan, a na niej zapinany na jeden guzik płaszczyk tej samej

długości co sukienka. Na nogach lśniły o cień ciemniejsze pantofle
na cieniutkich obcasach, na których widok Eve natychmiast zadała

background image

sobie pytanie, jak to możliwe, że Mira potrafi się w nich poruszać.
Na przywitanie objęła rękę Eve obydwiema dłońmi.

- Dobrze cię widzieć w wojowniczym nastroju, Eve. Nie masz

już kłopotów z kolanem?

- Och. - Zmarszczyła czoło i spojrzała w dół, przypominając

sobie o niedawnej kontuzji, która jej dokuczała przy ostatnim

śledztwie. - Nie. Lekarze zrobili dobrą robotę. Już o nim zapom-
niałam.

- To uboczne skutki twojej pracy. - Usiadła. - Uważam, że

trochę to przypomina poród.

- Co proszę?
- Mówię o zdolności zapominania bólu, przez co możliwe jest

powtórzenie sytuacji, o której wiemy, że może przynieść cierpienie.
Zawsze twierdziłam, że kobiety mają predyspozycje do pracy jako

policjantki lub lekarki, ponieważ posiadają wrodzoną odporność na
stres. Usiądź. Zrobię ci herbatę, a ty mi powiesz, w czym mogę ci

pomóc.

- Dziękuję, że upchnęłaś mnie w grafiku. - Usiadła, ale kręciła

się niespokojnie na krześle. Ilekroć znajdowała się w tym pokoju,
odnosiła wrażenie, że musi odsłonić duszę. - Chodzi o śledztwo,

które prowadzę. Nie jestem w stanie podać ci wielu szczegółów, bo
sprawa jest utajniona.

- Rozumiem. - Mira zaprogramowała herbatę. - Powiedz tyle,

ile możesz.

- Interesuje mnie młoda kobieta, około osiemnastki, bardzo

inteligentna, a także bardzo urocza.

background image

- To wiek poszukiwań. - Podała Eve parującą herbatę w chiń-

skiej porcelanie.

- Pewnie tak. Ta dziewczyna ma rodzinę. Bliską, choć ojciec

pozostaje z boku. Reszta rodziny jest dość rozległa: dziadkowie,

kuzynowie, coś w tym stylu. Ona nie była, nie jest - poprawiła się -
sama.

Mira skinęła. Eve była sama, pomyślała.
- Dziewczyna zainteresowała się starodawnymi religiami i kul-

turami, nawet je studiowała. W zeszłym roku na poważnie zajęła się
okultyzmem.

- Hm. To także raczej typowe. Młodzi często testują różne

religie i wiary po to, by utrwalić i scementować własną. Okultyzm,

ze swoją tajemniczością i możliwościami, jest bardzo atrakcyjny.

- Zajęła się satanizmem.

- Jako obserwator?
Eve zmarszczyła czoło. Oczekiwała, że Mira okaże zaskoczenie

lub brak akceptacji. Jednak pani doktor spokojnie sączyła herbatę, a
z jej ust nie znikał łagodny uśmiech.

- Jeśli chodzi ci o to, czy się w to bawiła, to uważam, że poszła

głębiej.

- Przeszła inicjację?
- Nie wiem, czym można tak to określić.

- Wprawdzie każda sekta ma inne zwyczaje, ale ostatecznie

tak bardzo się od siebie nie różnią. Przeważnie na inicjację składa

się okres oczekiwania, następnie odbywa się przyjęcie ślubów,
umieszczenie znaku na ciele, zwykle na genitaliach lub tuż obok

background image

nich. Do inicjacji dochodzi w czasie specjalnej ceremonii. Wyznawcy
zbierają się wokół ołtarza, na którym najczęściej jest ktoś z

członków, raczej kobieta. Wzywa się księcia piekieł, a inicjowany
klęczy. Używana symbolika to: płomień, dym, dźwięk dzwonków,

prochy ludzkie, najlepiej dziecka. Daje się im do picia wodę lub wino
zmieszane z uryną, po czym najwyższy kapłan lub kapłanka

naznaczają inicjowanego ceremonialnym nożem.

- Athame.
-

Tak. - Uśmiechnęła się, jakby miała do czynienia z pojętnym

uczniem. - Następnie, choć to zabronione, zostaje złożona ofiara z

młodego kozła. Czasami jego krew mieszana jest z winem i
podawana do wypicia. Potem jest czas na grupowe uprawianie

seksu. Ołtarza mogą użyć wszyscy, a przynajmniej wielu. Jest to
uważane za obowiązek, jak również za przyjemność.

- Jakbyś tam była.
- Nie, ale kiedyś pozwolono mi obserwować ceremonię sabatu.

To było całkiem fascynujące przeżycie.

- Chyba w to nie wierzysz? - Eve zdumiona, odstawiła na bok

filiżankę. - Nie wierzysz w przywoływanie diabła?

Mira uniosła wypielęgnowaną brew.

- Wierzę w dobro i zło, Eve. Zarówno w moim zawodzie, jak i

w twoim widzimy tak wiele ich przykładów, że nie wolno nam ich

ignorować.

- Ale czczenie diabła?

- Ci, którzy postanawiają oprzeć swoje życie - a może lepiej

powiedzieć dusze - na tej wierze, robią to zazwyczaj ze względu na

background image

płynącą z jej zasad wolność i celebrację egoizmu. Jednych pociąga
przyrzeczenie władzy. Jeszcze innych seks.

To był tylko seks. Tak mówił Wineburg, zanim zginął, przy-

pomniała sobie Eve.

- Twoja dziewczyna, Eve, została wciągnięta do sekty praw-

dopodobnie przez intelekt. Satanizm posiada wiekową tradycję i jak

większość pogańskich religii tępi chrześcijaństwo. Dlaczego
przetrwał, a w niektórych kręgach nawet dobrze prosperuje, trudno

powiedzieć. Jest naznaczony zaklęciami, grzechem i seksem.
Satanistyczne ceremonie są tajemnicze i wyrafinowane. Zapewne

dziewczyna zrobiła pierwszy krok z czystej ciekawości, a ponieważ
pochodziła z kochającej się rodziny, zapragnęła odmiany. Zbun-

towała się.

- Ceremonia, którą mi opisałaś, bardzo przypominała tę, o

której mówiła ta dziewczyna. Ale to były początki, a w końcu
okazało się, że została wykorzystana seksualnie. Była dziewicą i jak

sądzę odurzyli ją narkotykami.

- Rozumiem. Są sekty, które rezygnują z ustalonych zasad.

Niektóre są bardzo niebezpieczne.

- Doszło do tego, że miała zaniki pamięci, nie wiedziała, co się

z nią dzieje, i stała się niemal służalczo oddana dwóm członkom
sekty. Odsunęła się od rodziny i przerwała studia. Trwało to do

chwili, gdy przypadkowo była świadkiem rytualnego morderstwa
popełnionego na dziecku.

- Ofiary z ludzi to pradawna praktyka. Oczywiście straszliwa. -

Mira upiła herbatę. - Jeśli w grę wchodziły narkotyki, możliwe, że się

background image

uzależniła i ci ludzi nią manipulowali. To by tłumaczyło zaniki
pamięci. Jak rozumiem, morderstwo ją zaszokowało i zmusiło do

oderwania się od kultu i jego rytuałów.

- Była przerażona. Nie zwróciła się do rodziny, nie zgłosiła

zabójstwa na policję. Uciekła do czarownicy.

- Białej czarownicy? Wiccanki?

Eve zacisnęła usta.
- Zrobiła to, co jak sądzę, wymaga jej religia. Zaczęła palić

białe świece zamiast czarnych. Przeżywała horror i twierdziła, że
jeden z satanistów potrafi zmienić się w kruka.

- Zmiana kształtów - rzuciła z zastanowieniem terapeutka.

Wstała i zaprogramowała następną herbatę. - Interesujące.

- Bała się, że ją zabiją i uważała, że zabili kogoś jej bliskiego,

chociaż jak na razie oficjalnie mówi się, że śmierć tej osoby

nastąpiła z przyczyn naturalnych. Nie mam wątpliwości, że była
torturowana psychicznie. Znalazłam dowody na to, że wykorzys-

tywano jej strach i zagubienie. Sądzę, że niektóre wywodziły się z
jej poczucia winy i wstydu.

- Może masz rację. Emocje wpływają na umysł.
- Ale jak dalece? - zapytała Eve. - Do tego stopnia, że widziała

rzeczy, które nie istnieją? Że uciekła przed czymś niewidocznym
wprost pod koła nadjeżdżającego samochodu?

Mira znowu usiadła.
- A więc ona nie żyje. Przykro mi. Jesteś pewna, że uciekała

przed iluzją?

background image

- Na miejscu wypadku znajdowała się funkcjonariuszka policji.

Nikogo nie widziała. Oprócz - dodała Eve, krzywiąc usta - czarnego

kota.

- Znany symbol. Wystarczył, by dziewczyna się załamała.

Nawet jeśli kot został tam specjalnie podrzucony, nie będzie ci łatwo
udowodnić zabójstwa.

- Eksperymentowali z jej umysłem, narkotyzowali ją, praw-

dopodobnie hipnotyzowali. Zamęczali sztuczkami i wiadomościami

nadawanymi przez wideofon. Do diabła, niech mi ktoś powie, że to
nie było morderstwo. I ja to udowodnię.

- Biorąc pod uwagę fakt, że obracasz się w sferze religii, a

zwłaszcza religii, której istnienie nie jest przez społeczeństwo

akceptowane, będziesz miała kłopoty ze skierowaniem sprawy do
sądu.

- Nie uciekam przed trudnościami. Za tym kultem kryją się źli

ludzie. Podejrzewam, że w ostatnich dwóch tygodniach zabili już

cztery osoby.

- Cztery - zdziwiła się psychoterapeutka. - A ciało znalezione

pod twoim domem? Szczegóły podawane przez media są bardzo
skąpe. Czy to ma jakiś związek?

- Tak. Zginął świeży adept sekty satanistycznej, któremu

poderżnięto gardło

athame.

Nóż był wbity w jego jądra razem z

kartką potępiającą satanizm. Chłopak był przywiązany do
odwróconego pentagramu.

- Okaleczenie i morderstwo. - Mira zacisnęła usta. - Nie pasuje

to do wiccanów. Przemoc jest sprzeczna z ich zasadami.

background image

- Ludzie nieustannie robią rzeczy sprzeczne z własnymi

zasadami - niecierpliwie odparła Eve. - Jednak w tym wypadku

podejrzewam kogoś z satanistów. Zeszłej nocy zginął następny
mężczyzna. Także został ugodzony

athame.

Nie podaliśmy jeszcze

wiadomości o zabójstwie do porannej prasy, ale znajdzie się w
gazetach za kilka godzin. Byłam tam, ścigałam go i nie zdążyłam.

- Został zabity bez rytualnej ceremonii? A w pobliżu

znajdowała się policja? - Mira potrząsnęła głową. - Desperacki lub

arogancki ruch. Jeśli morderstwo popełnili ci sami ludzie, wskazuje
to na ich rosnącą pewność siebie.

- A może na upodobanie do przelewania krwi. To mi zakrawa

na uzależnienie. Chcę znać ludzi, którzy przewodzą takim kultom.

Interesuje mnie kobieta z długą kartoteką, oskarżana o nielegalny
seks i handel narkotykami. Jest biseksualna. Prowadzi prywatny

klub i nie narzeka na brak pieniędzy. Jej partner to postawny
mężczyzna, który jej usługuje. Lubi się pokazywać - dodała Eve,

przypominając sobie sztuczkę z ogniem. - Twierdzi, że umie
odczytywać przyszłość. Jest nerwowa i ma zmienne nastroje.

- Przypuszczalnie jej podstawową słabością jest duma. Jeśli ma

silną pozycję, zapewne z trudem przyjmuje brak szacunku. Czy umie

czytać w myślach?

- Pytasz poważnie?

- Eve. - Mira westchnęła lekko. - Tego rodzaju zdolności są

faktem naukowym.

background image

- Tak, tak. - Machnęła ręką. - Instytut Kanskiego. Mam całą

dokumentację o pewnej wróżce białej magii, która się tam szkoliła.

Podobno jest czysta.

- A ty nie zgadzasz się z instytutem?

- Kryształowe kule i czytanie z ręki? Jesteś przecież na-

ukowcem.

- To prawda i jako naukowiec przyznaję, że nauka zmienia się,

im więcej dowiadujemy się o wszechświecie i jego mieszkańcach.

Wielu poważanych naukowców wierzy w to, że rodzimy się z
szóstym zmysłem. Niektórzy ludzie go rozwijają, inni blokują, jednak

większość ma go w jakimś procencie. Mówię o instynkcie,
przeczuciach, intuicji. Sama się na niej opierasz w swojej pracy.

- Opieram się na dowodach i faktach.
- Eve, posiadasz przeczucia. Potrafisz doskonale wykorzystać

swoją intuicję. Podobnie Roarke. - Uśmiechnęła się, widząc
zdumienie w oczach policjantki. - Człowiek nie dochodzi tak wysoko

w tak młodym wieku bez pomocy instynktu, który mu podpowiada,
kiedy i jaki ruch należy wykonać. Magia, jeśli wolisz użyć bardziej

romantycznej nazwy, istnieje.

- Twierdzisz, że wierzysz w czytanie w myślach i rzucanie

uroków?

- Mogę się domyślić, co dzieje się teraz w twojej głowie. -

Zachichotała Mira. - Myślisz, że mój wywód to stek bzdur.

Eve nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.

- Coś w tym rodzaju.

background image

- Pozwól, że coś ci powiem, ponieważ przypuszczam, że po to

między innymi do mnie przyszłaś. Magia, czarna i biała, istnieje tak

długo, jak długo istnieją ludzie. Magia daje władzę. A tam, gdzie
jest władza, są zyski, ale też oszustwa i zbrodnie. To także leży w

naturze człowieka. Nie możemy za pomocą nauki lub techniki
zniszczyć zła bez unicestwienia dobra. Władza wymaga oprawy, tak

jak wiara, dlatego też mamy ceremonie i rytuały. Potrzebujemy
różnych struktur, które dają nam poczucie bezpieczeństwa i

przynależności, a także, i owszem, potrzebujemy pewnej dozy
tajemniczości.

- Pani doktor, nie przeszkadzają mi ani ceremonie, ani rytuały,

dopóki nie jest łamane prawo.

- Zgadzam się. Z tym że prawo też jest ulotne. Zmienia się i

adaptuje.

- Morderstwo zawsze jest morderstwem. Czymkolwiek zostanie

dokonane, kamieniem czy laserowym miotaczem. - Oczy Eve

pociemniały i zapłonęły. - Lub za pomocą dymu i luster. Znajdę
przestępcę i żadna magia świata mnie nie powstrzyma.

- Nie. - Mira poczuła w żołądku ciche ćmienie strachu. - Nic cię

nie powstrzyma, Eve, to prawda. Nie jesteś pozbawiona mocy. -

Rozłożyła ręce. - Mogę zebrać dla ciebie więcej wiadomości na
temat satanizmu i wierzeń Wicca, jeśli ci to pomoże.

- Chcę wiedzieć, z czym mam do czynienia. Będę wdzięczna.

Możesz mi przygotować opis typowego członka tych kultów?

- Nie istnieje typowy członek, tak jak nie istnieje typowy

katolik czy buddysta, ale postaram się spisać główne cechy osoby,

background image

którą pociąga okultyzm. Czy ta kobieta, wiccanka, też jest
podejrzana?

- Nie jest główną podejrzaną, chociaż chęć zemsty to silny

motyw. Sądzę jednak, że raczej rzuciła na swoich wrogów klątwę.

- Sprawdź paznokcie i włosy ofiar, także przyszłych. Mogą mieć

ślady niedawnych nacięć.

- Tak? Dobrze. - Wstała. - Dziękuję za pomoc.
- Jutro dostarczę ci raport.

- Wspaniale. - Ruszyła do wyjścia, ale się zatrzymała. -

Odniosłam wrażenie, że bardzo dużo wiesz na te tematy. Czy

studiuje się je na psychiatrii?

- Do pewnego stopnia. Ja miałam osobiste powody, żeby bliżej

się im przyjrzeć. - Zacisnęła usta. - Moja córka jest wiccanką.

Eve otworzyła usta.

- Och! - Co, do cholery, powinna teraz powiedzieć. - Cóż, to

wszystko wyjaśnia. - Zakłopotana wepchnęła ręce do kieszeni. -

Gdzieś tutaj?

- Nie, mieszka w Nowym Orleanie. Czuje się tam swobodniej.

Być może nie jestem do końca obiektywna, Eve, ale sama się
przekonasz, że ta wiara jest piękna, bardzo ludzka i szczodra.

- Jasne. - Pchnęła drzwi. - Jestem zaproszona na ich spotkanie

jutro wieczorem.

- Musisz mi potem opowiedzieć o swoich wrażeniach. Jeśli

będziesz miała pytania, moja córka z chęcią z tobą porozmawia.

- Dam ci znać. - Idąc do windy, odetchnęła głośno. Córka Miry

jest czarownicą myślała. To dopiero.

background image

Wróciła do centrali po Peabody. Chciała z podwładną pojechać

do mieszkania Wineburga, zobaczyć, jak żył, zajrzeć do jego

osobistych notatek i akt. Przypuszczała, że trzymał gdzieś notes z
nazwiskami i adresami.

Dochodzeniówka już wcześniej sprawdziła mieszkanie, ale

oczywiście jak zwykle niczego nie znaleziono. Miała nadzieję, że jej

się powiedzie.

Na korytarzu natknęła się na Peabody.

- Spotkamy się w moim samochodzie za piętnaście minut.

Teraz lecę przesłuchać wiadomości i zadzwonić w kilka miejsc.

- Tak jest. Pani porucznik...
- Później - rzuciła krótko Eve, mijając pospiesznie Peabody i

ignorując jej skrzywioną twarz.

- Feeney? - Czekał na nią w jej pokoju. Zdjęła kurtkę i rzuciła

na krzesło. - A więc zdecydowałeś się na wyjazd do Meksyku. W
sprawie szczegółów musisz zadzwonić do Roarke'a. Powinien teraz

być...

Zamilkła, bo Feeney wstał, przeszedł przez pokój i zamknął

drzwi. Wyraz jego twarzy mówił wszystko.

- Okłamałaś mnie. - W głosie mężczyzny słychać było ból i

gniew. Jednak jego oczy pozostały chłodne. - Oszukałaś, a ja tak ci
ufałem. Sprawdzałaś Franka za moimi plecami.

Nie było sensu zaprzeczać i pytać, skąd się dowiedział.
- Zaplanowano wewnętrzne śledztwo. Whitney chciał, żebym

oczyściła Franka, i zrobiłam to.

background image

- Pocałuj mnie gdzieś. Jakie wewnętrzne śledztwo? Frank był

czysty jak łza.

- Wiem, Feeney. Ja...
- Ale go sprawdzałaś. Dostałaś się do jego danych, i to beze

mnie.

- Tak miało być.

- Gówno prawda. Ja cię szkoliłem. Nadal stałabyś na ulicy,

gdyby nie ja. A ty mi wbijasz nóż w plecy? - Zrobił do niej krok z

zaciśniętymi pięściami.

Nawet chciała, żeby ich użył.

- Masz otwarte akta Alice. Podejrzewasz zabójstwo. To była

moja chrzestna córka i nie powiedziałaś mi, że być może ktoś ją

zabił? Odsunęłaś mnie od dochodzenia, oszukujesz mnie. Patrzysz
mi prosto w oczy i łżesz.

Eve miała w żołądku kulę lodu.
- Tak.

- Podejrzewasz, że była narkotyzowana, zgwałcona i zamor-

dowana, i nie włączasz mnie do sprawy?

Domyśliła się, że dostał się do zastrzeżonych informacji. Były

zakodowane, ale dla niego nie stanowiło to przeszkody. Widocznie

miał jakieś przeczucie. Zapewne zastanowiła go śmierć Wineburga.

- Nie mogłam - odparła słabo. - Nawet gdybym nie miała

takich rozkazów, i tak bym cię odsunęła. Byłeś za blisko związany ze
zmarłą. Nie potrafiłbyś być obiektywny.

- Co ty do cholery wiesz - wybuchnął i podniósł pięść. Tak,

wolałaby, żeby ją uderzył.

background image

- Rozkazy? - ciągnął, mierząc ją pogardliwie. - Pieprzone

rozkazy. To twój styl, Dallas? To przez nie traktujesz mnie jak

jakiegoś pieprzonego nowicjusza? Zrób sobie wolne, Feeney. Pojedź
do ładniutkiego domu mojego bogatego mężulka. - Zacisnął usta z

kpiną. - To by ci odpowiadało, co? Pozbywasz się mnie, bo jestem w
tej sprawie nieużyteczny?

- Nie. Na Boga, Feeney...
- Chodziłem z tobą na akcje. - Nagle ściszył głos. - Ufałem ci.

Nadstawiałem za ciebie karku. Ale z tym już koniec. Jesteś dobra,
Dallas, ale zimna. Do diabła z tobą!

Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu, kiedy odchodził.
- Dallas - do pokoju wpadła Peabody. - Nie mogłam...

Eve przerwała jej, unosząc dłoń i odwracając się. Powoli

dochodziła do siebie. Ale ból został. Nadal czuła zapach Feeneya, tej

głupiej wody kolońskiej, którą kupowała mu żona.

- Zbieraj się. Jedziemy przeszukać mieszkanie Wineburga.

Peabody otworzyła usta, potem je zamknęła. Nawet jeśli wiedziała,
co powiedzieć, nie była pewna, jak to zostanie przyjęte.

- Tak jest.
Eve odwróciła się. Jej oczy były puste i lodowate.

- W takim razie chodźmy.

background image

13

Do domu dotarła w ponurym nastroju. Mimo że wraz z

Peabody przekopały mieszkanie Wineburga do góry nogami, niczego
nie znalazły. Przez trzy godziny bezowocnie przeglądały szafy i

szuflady, pliki w komputerze i odczytywały wiadomości na
wideofonie.

Wineburg był właścicielem około dwudziestu identycznych

czarnych garniturów, kilku par butów tak wypucowanych, że można

było się w nich przejrzeć, oraz kolekcji płyt kompaktowych ze
straszliwie nudną muzyką. Chociaż udało jej się odkryć tajny sejf, to

jego zawartość jej nie oszołomiła. Dwa tysiące w gotówce, następne
dziesięć w kartach kredytowych i spora liczba pornograficznych

filmów wideo, które mówiły wiele o właścicielu, ale nic o jego
zabójcy.

Wineburg nie prowadził dziennika, a jego notes zawierał

jedynie daty i miejsca, bez opisów spotkań. Dokumenty dotyczące

finansów były uporządkowane i dokładne, jak się można było
spodziewać po bankierze. Pieczołowicie zapisywał wszystkie wydatki

i dochody. Regularne wypłaty dużych sum co dwa miesiące z karty
kredytowej, zmieniane na gotówkę przez okres dwóch lat, wyjaśniły

Eve, dzięki czemu Selina może utrzymywać tak wysoki standard
życia. Wypłaty te zapisane były pod rubryką wydatków osobistych.

Wieczorne spotkania przez dwa lata, odbywające się także co

dwa miesiące, zgodne z datą wypłat, nie wystarczą na

potwierdzenie związku Wineburga z kultem Seliny Cross.

background image

Nigdzie nie natknęła się na jej nazwisko.
Wineburg był rozwodnikiem, nie miał dzieci, mieszkał sam.

Eve zapukała do sąsiadów. Dowiedziała się od nich, że nie był

towarzyskim typem. Rzadko kto go odwiedzał, a sąsiedzi albo

rzeczywiście nie pamiętali, albo po prostu nie chcieli podać
rysopisów gości.

Opuściła mieszkanie z uczuciem niesmaku i frustracji. Nie

miała wątpliwości, że Wineburg należał do sekty Seliny, za który to

przywilej słono płacił, a w końcu oddał życie. Ale nie potrafiła tego
udowodnić, poza tym jej myśli krążyły gdzieś indziej.

Wracając do domu, odtwarzała w pamięci obraz zagniewanej

twarzy Feeneya i jego gorzkie słowa. Wiedziała, że go zawiodła.

Zdradziła. Usprawiedliwiła się, że jest policjantką i musiała słuchać
rozkazów. Ale tak nie postępuje przyjaciółka, pomyślała, czując w

skroniach bolesny ucisk. Wybrała pracę, a nie to, co podpowiadało
serce. Nazwał ją zimną. I nie pomylił się.

Kiedy otworzyła drzwi do holu, powitał ją kot owijający się jej

o nogi. O mało co, a potknęłaby się o niego. Zaklęła pod nosem. Z

bocznych drzwi wyszedł Summerset.

- Roarke starał się z tobą skontaktować.

- Tak? Byłam zajęta. - Odsunęła niecierpliwe Galahada. - Jest

w domu?

- Jeszcze nie. Możesz go złapać w biurze.
- Porozmawiam z nim, kiedy wróci. - Potrzebowała drinka,

mocnego i odurzającego. Uświadamiając sobie niebezpieczeństwo i

background image

słabość takiego posunięcia, zamiast do salonu zwróciła się w
przeciwną stronę. - Nie ma mnie dla nikogo innego. Rozumiesz?

- Oczywiście - odparł sztywno służący.
Kiedy znikła, pochylił się i wziął kota na ręce, po czym go

pogłaskał. Nie zrobiłby tego nigdy w czyjejś obecności.

- Pani porucznik jest bardzo nieszczęśliwa - powiedział. - Może

powinniśmy gdzieś zadzwonić.

Galahad zamruczał i wygiął się w łuk. Lubił kościste palce

Summerseta. Wzajemna sympatia była ich wspólną małą tajemnicą.

Eve byłaby tym zaskoczona, choć w tej chwili nie myślała ani o

kocie, ani o służącym. Po schodach dotarła do bocznych drzwi,

przeszła przez pomieszczenie z basenem i ogród do sali gimnas-
tycznej. Wiedziała, że wysiłek fizyczny pomaga zmniejszyć stres.

Starając się o niczym nie myśleć, przebrała się w czarny

kostium i wysokie trampki. Zaprogramowała ćwiczenia na całe ciało,

każąc maszynie przeprowadzić ją przez serię wycieńczających
przysiadów, pompek i podskoków.

Była już nieźle spocona, kiedy postanowiła przełączyć

komputer na aerobik. Zaczęła od szaleńczego biegu po

wzniesieniach, równinie, po schodach. Ustawiła program na
zmienną nawierzchnię od symulowanego asfaltu, przez piasek i

trawę. Nadal jednak czuła ucisk w żołądku.

Możesz uciekać, powtarzała w duchu z otępieniem, ale się nie

ukryjesz. Serce rozrywało jej pierś, kostium przesiąkł do cna potem.
Nic nie pomagało. Zdecydowała się na rundę boksu. Nigdy jeszcze

background image

nie ćwiczyła z androidem. Był jedną z najnowszych zabawek
Roarke'a. Średniej wagi i wzrostu, mocno umięśniony.

Eve wystukała program na jego panelu sterowania. Rozległ się

cichy szum, po czym maszyna przeszła w stan gotowości. Android

otworzył oczy. Miały uprzejmy wyraz.

- Masz ochotę na walkę?

- Tak, koleś.
- Boks, karate,

taekwondo,

kung - fu, styl uliczny. Dostępny

jest także program samoobrony. Kontakt do wyboru.

- Walka wręcz - zarządziła. - Pełen kontakt.

- Rundy czasowe?
- Nie, do diabła! Walczymy, aż jedno z nas znajdzie się na

ziemi.

- Przyjąłem. - Znowu cichy szum. - Oceniłem twoją wagę na

około 55 kilogramów. Jeśli sobie życzysz, dam ci fory.

Wystrzeliła pięścią prosto w szczękę robota, aż odskoczyła mu

głowa.

- Masz swoje fory. Zabieraj się do walki.

- Proszę bardzo. - Pochylił się i zaczął krążyć. - Nie za-

znaczyłaś, czy życzysz sobie dodatek wokalny. Obelgi, kpiny,

wyzwiska... - Zachwiał się, kiedy jej noga wylądowała w jego
trzewiach. - Pochwały lub okrzyki bólu.

- Nacieraj, na rany boskie!
Uczynił, jak kazała. Tak błyskawicznie i z taką siłą, że nieomal

zwalił ją z nóg. To jej bardziej pasowało. Zrobiła obrót wokół
własnej osi i uderzyła ramieniem.

background image

Zablokował jej następne uderzenie, przekręcił do siebie i

zacisnął ramię na jej gardle. Eve rozstawiła szerzej nogi, wbiła w

niego łokcie, po czym przerzuciła napastnika przez ramię. Podniósł
się z ziemi, zanim zdążyła do niego doskoczyć. Miękka rękawica

bokserska utkwiła w jej splocie słonecznym, wypychając z niej całe
powietrze. Szybko zebrała siły i pochyliwszy się uderzyła w

przeciwnika głową potem natychmiast z całej mocy przytrzasnęła
mu stopę.

Kiedy dziesięć minut później Roarke wszedł do sali gimnas-

tycznej, zobaczył żonę przelatującą w powietrzu i lądującą na

macie. Zdziwiony i zaciekawiony, oparł się o framugę i patrzył. Nim
zdążyła się podnieść, android znalazł się już na niej, więc

pochwyciła go za kostkę, wykręciła z całej siły i pchnęła. W tej
chwili jej umysł wypełniała ciemna pustka. Oddychała ciężko, czując

w ustach metaliczny smak krwi.

Rzuciła się na przeciwnika jak burza, zimna i nieustępliwa.

Każde pchnięcie, uderzenie, kopnięcie, zadane lub otrzymane,
budziło w niej lodowatą, prymitywną wściekłość. Jej oczy wypełniała

teraz nienawiść, pięści bez litości waliły we wroga, spychając go do
tyłu.

Roarke zmarszczył czoło i wyprostował się. Oddech Eve

zamienił się w rzężenie, ale nie rezygnowała. Kiedy android się

zachwiał, a potem opadł na kolana, przygotowała się do zadania
śmiertelnego ciosu.

background image

- Zakończ program - zawołał Roarke, łapiąc napięte ramię Eve,

nim zdążyła roztrzaskać chwiejącą się głowę robota. - Zepsujesz go

- powiedział miękko. - Nie jest zaprogramowany na zabijanie.

Pochyliła się, opierając ręce na kolanach, żeby złapać

powietrze. Jej umysł wypełniał gniew, czerwona wściekłość, musiała
go oczyścić.

- Przepraszam, poniosło mnie. - Spojrzała na klęczącego nadal

androida, którego usta zwisały bezwładnie, a w oczach lśniła

pustka. - Naprawię go.

- Nie martw się o niego. - Chciał odwrócić jej twarz do siebie,

ale się wyrwała i przeszła przez salę po ręcznik. - Jesteśmy w
nastroju do walki, co?

- Miałam ochotę coś rozwalić.
- Przebrać się w strój? - Uśmiechał się lekko, dopóki nie

zsunęła z twarzy ręcznika. Nie było już na niej wściekłości, tylko
wyraz udręki. - O co chodzi, Eve? Co się stało?

- Nic. Miałam po prostu ciężki dzień. - Odrzuciła ręcznik i

sięgnęła po butelkę z wodą mineralną. - Niczego nie było w

mieszkaniu Wineburga. Dochodzeniówka też nie znalazła niczego w
garażu. Zresztą nie spodziewałam się, że coś znajdzie. Widziałam

się z Mirą. Jej córka j est wiccanką, wyobrażasz sobie?

A więc to nie z powodu pracy jest nieszczęśliwa, pomyślał.

- No i co z tego?
- To nie wystarczy? Trudno będzie uzyskać od Miry obiektywną

analizę, skoro ma córkę zajmującą się rzucaniem zaklęć. Poza tym

background image

Peabody złapała katar. Jest tak zasmarkana, że muszę dwa razy
powtarzać, żeby cokolwiek do niej dotarło.

Zdawała sobie sprawę, że mówi za szybko. Słowa wypadały z

jej ust, a ona nie mogła ich powstrzymać.

- Żadna z niej pomoc, jeśli cały dzień tylko wyciera nos i kicha.
Media uczepiły się śmierci Wineburga i faktu, że ty i ja byliśmy

na miejscu, kiedy go zabito. Mój wideofon przegrzał się od
pieprzonych wiadomości. Przecieki są wszędzie. Pieprzone przecieki.

Feeney dowiedział się, że go oszukiwałam. Aha, pomyślał Roarke, w
tym rzecz.

- Napadł na ciebie?
- A dlaczego miałby tego nie zrobić? - Jej głos stał się

piskliwszy, bo starała się ukryć żal. - Ufał mi, a ja go okłamałam.
Zełgałam prosto w twarz.

- Miałaś jakiś wybór?
- Zawsze jest wybór. - Zagryzła usta i ze wściekłością rzuciła

do połowy pełną butelką, która rozbiła się o ścianę, rozbryzgując
wszędzie bąbelki wody. - Zawsze jest - powtórzyła. - Ja dokonałam

swojego. Wiedziałam, co czuł do Franka, do Alice. A jednak
postanowiłam go odsunąć. Wykonywałam rozkazy. Byłam po-

słuszna.

Czuła, że ból zalewają całą, że zaraz z niej wypłynie, jak woda

z rozbitej butelki. Pragnęła go zahamować.

- Miał rację. Jego zarzuty były słuszne. Wszystkie. Mogłam

pogadać z nim nieoficjalnie.

background image

- Czy tak właśnie zostałaś wyszkolona? Czy on tak cię

wyszkolił?

- W tym rzecz - odparła gwałtownie. - On był moim na-

uczycielem. Jestem mu coś winna. Mogłam mu o wszystkim

powiedzieć.

- Nie - zaprzeczył Roarke i podszedł do żony. - Nie, nie

mogłaś.

- Mogłam - krzyknęła. - Powinnam. Żałuję, że tak się nie stało!

- Zasłoniła twarz rękami. - O Boże, co ja mam teraz zrobić?

Przytulił ją. Rzadko płakała; tylko w ostateczności, zazwyczaj

ze wściekłości i poczucia niemocy.

- Daj mu czas, Eve. Jest policjantem. Po części cię rozumie. Na

resztę trzeba poczekać.

- Nie. - Zacisnęła dłonie w pięści. - Sposób, w jaki na mnie

patrzył... Straciłam go, Roarke. Przysięgam, że wolałbym stracić
odznakę.

Poczekał, aż się wypłacze, aż jej ciało targane łkaniem,

uspokoi się. Emocje ją rozsadzają myślał. Emocje, które przez całe

życie spychała do wewnątrz, a które uwalniają się teraz ze
zdwojoną siłą.

- Do cholery - sapnęła. Bolała ją głowa, w gardle czuła ucisk. -

Nienawidzę płakać. Płacz na nic nie pomaga.

- Pomaga bardziej, niż myślisz. - Pogłaskał ją po głowie,

potem uniósł jej twarz. - Musisz zjeść coś konkretnego i dobrze się

wyspać, żeby zebrać siły do dalszej pracy.

- Jakiej pracy?

background image

- Masz zamknąć sprawę. Kiedy ją skończysz, będziesz mogła

zostawić wszystko za sobą.

- Tak. - Przycisnęła dłonie do gorących, mokrych policzków. -

Zamknąć sprawę. O to, do cholery, chodzi - wysyczała.

- To sprawiedliwość. - Dotknął dołka w jej podbródku. -

Prawda?

Podniosła na niego czerwone i spuchnięte oczy.
- Już sama nie wiem.

Nie chciała nic jeść, a on jej nie namawiał. Nieraz w życiu czuł

się podle i wiedział, że jedzenie nie jest lekarstwem. Zastanawiał

się, czy nie zmusić jej, żeby zażyła coś na uspokojenie. Ale wtedy
następnego dnia będzie się czuła beznadziejnie. Zrezygnował z

pomysłu. Ucieszył się, że postanowiła wcześniej się położyć. Sam
musiał wracać do biura, więc wymówił się jakimś ważnym

telefonem, na który czeka.

Obserwował ją na monitorze z biura. Wierciła się i przewracała

z boku na bok, ale wreszcie zasnęła.

To, co miał do zrobienia, zajmie mu godzinę lub dwie. Wątpił,

żeby do tego czasu Eve się przebudziła i go szukała.

Nigdy nie był u Feeneya. Budynek, w którym mieszkał

policjant, był trochę zaniedbany, ale dobrze strzeżony i sprawiał

wrażenie niepretensjonalnego. Roarke uznał, że pasuje do Feeneya.
Ponieważ nie chciał ryzykować odmowy, ominął dzwonek domofonu

i system alarmowy.

To znowu pasowało do niego.

background image

Przechodząc przez mały przedsionek, wyczuł słaby zapach

niedawnej deratyzacji. Choć uznawał słuszność walki z insektami,

nie podobał mu się ten odorek, wiec zanotował w pamięci, żeby coś
z tym zrobić.

W końcu jest właścicielem budynku.
Wszedł do windy i poprosił o jazdę na trzecie piętro. Na

korytarzu zwrócił uwagę na fakt, że należy wymienić wykładzinę.
Oświetlenie nie wzbudziło jego zastrzeżeń, a lampki kontrolne

kamer bezpieczeństwa świadczyły o tym, że alarm działa jak należy.
Ściany były czyste i na tyle grube, że nie przechodziły przez nie

odgłosy z mieszkań.

Słychać było jedynie przytłumioną muzykę, nagły wybuch

śmiechu, ściskający za serce płacz dziecka. Życie, pomyślał Roarke,
przyjemne życie. Nacisnął na dzwonek przy drzwiach Feeneya i

czekał.

Najpierw usłyszał bzyczenie kamery, potem poirytowany głos

w interkomie.

- Czego chcesz, do diabła? Zrobiłeś sobie wycieczkę po

slumsach?

- Nie uważam, że ten budynek zasługuje na tę nazwę.

- Każdy na nią zasługuje w porównaniu z miejscem, w którym

mieszkasz.

- Chcesz dyskutować o różnicach w naszych stylach życia przez

drzwi, czy może wpuścisz mnie do środka?

- Zapytałem, po co przyszedłeś.

background image

- Wiesz, dlaczego tu jestem. - Zrobił kpiącą minę, mając

nadzieję, że jest wystarczająco obraźliwa. - Nie boisz się chyba ze

mną rozmawiać, co, Feeney?

Policjant zareagował, tak jak Roarke się spodziewał. Otworzył

drzwi i stanął w nich. Na twarzy miał wypisaną wściekłość, ciało
gotowe do walki.

- Nie wtrącaj się. To nie twój pieprzony interes.
- Przeciwnie. - Nie ruszał się z miejsca, mówił spokojnie. - To

jest mój pieprzony interes. Ale nie sądzę, żeby twoi sąsiedzi byli nim
zainteresowani.

Zaciskając zęby, Feeney odsunął się od drzwi.
- Wejdź, powiedz, co masz do powiedzenia i wynoś się, do

diabła.

- Czy twoja żona jest w domu? - zapytał Roarke, kiedy Feeney

zatrzasnął z hukiem drzwi.

- Ma dzisiaj jakieś babskie spotkanie - odpowiedział, po-

chylając głowę trochę jak rozjuszony byk gotowy do ataku. - Chcesz
mnie uderzyć? Proszę bardzo. Z przyjemnością przywalę ci w tę

twoją piękną buźkę.

- Jezu Chryste, ona jest taka sama jak ty. - Potrząsając głową

Roarke przeszedł przez pokój. Przytulne mieszkanie, choć niezbyt
czyste, notował w myślach. W telewizorze toczył się jakiś mecz.

Głos był ściszony. - Jaki wynik?

- Jankesi wygrywają. - Feeney przerwał, łapiąc się na tym, że

zaraz zaproponuje gościowi piwo. - Powiedziała ci? Dopuściła cię do
sprawy?

background image

- Nikt jej tego nie zakazał. Poza tym potrzebowała pomocy. Ja

mogłem pomóc, myślał Feeney z gorzkim żalem. Poszukała pomocy

u swojego bogatego mężusia, a nie u mnie, jej nauczyciela i
partnera. Nie u człowieka, z którym pracowała ramię przy ramieniu

przez dziesięć lat.

- To nie zmienia faktu, że jesteś cywilem. - Jego zmęczone

oczy zrobiły się posępne. - Nawet nie znałeś Franka.

- Ja nie, ale Eve go znała i lubiła.

- Pracowałem z Frankiem. Byliśmy przyjaciółmi. Rodziną. Nie

powinna mnie odsunąć od sprawy. I to jej powiedziałem.

- Nie wątpię. - Roarke odwrócił się od telewizora i spojrzał

Feeneyowi prosto w oczy. - Jednak złamałeś jej serce.

- Trochę nią potrząsnąłem. - Podniósł na wpół opróżnioną

butelkę piwa. Mimo wściekłości zdążył dostrzec załamanie w oczach

Eve, ale postanowił się nie przejmować. - Przejdzie jej. - Upił spory
łyk, wiedząc, że nic nie spłucze gorzkiego smaku w ustach. -

Zakończy sprawę. Tylko już beze mnie.

- Powiedziałem, że złamałeś jej serce. Mówię to poważnie. Jak

długo ją znasz, Feeney? - Głos Roarke'a stwardniał, domagał się
uwagi. - Dziesięć, jedenaście lat? Jak często widziałeś ją załamaną?

Myślę, że wystarczy ci palców jednej ręki. Cóż, widziałem, jak się
rozpada dziś wieczorem. - Nabrał powietrza. Nie mógł pozwolić

sobie na gniew. - Jeśli chciałeś ją zmiażdżyć, udało ci się.

- Usłyszała tylko, jak się rzeczy mają. To wszystko. - Nagle

doznał pierwszego ukłucia wyrzutów sumienia i odstawił z trzaskiem
butelkę. - Policjanci mają się wspierać, mają sobie ufać, inaczej to

background image

wszystko diabła warte. Kopała w aktach Franka. Mogła przyjść z
tym do mnie.

- Tak kazałeś jej postępować? - zaatakował Roarke. - Na taką

policjantkę ją wyszkoliłeś? To nie ty dostałeś rozkazy od Whitneya,

nie tobie zlecił rozwiązanie sprawy - nie pozwalał Feeneyowi dojść
do głosu. - I nie ty cierpiałeś z tego powodu.

- Nie. - Przelała się przez niego świeża fala urazy. - Nie ja. -

Usiadł i z rozmysłem podkręcił głos w telewizorze. Udawał, że

przygląda się grze.

Uparty, ciężko myślący irlandzki idiota, pomyślał Roarke,

czując zarazem przypływ sympatii, jak i zniecierpliwienia.

- Raz zrobiłeś mi przysługę - zaczął. - Było to, kiedy poznałem

Eve. Zraniłem ją wtedy, ponieważ nie rozumiałem sytuacji, a ty mi
ją wyjaśniłeś. Zamierzam oddać ci tę samą przysługę.

- Nie chcę od ciebie żadnych przysług.
- Dostaniesz ją i tak. - Usiadł w krześle. Sięgnął po prawie

pustą butelkę piwa. - Co wiesz na temat jej ojca?

- Co? - Feeney spojrzał na gościa ze zdumieniem. - A co to ma

do rzeczy?

- Ano ma. Czy wiesz, że ojciec bił ją torturował i wielokrotnie

gwałcił do czasu, aż skończyła osiem lat?

Feeney zacisnął zęby i ściszył telewizor. Wiedział, że

ośmioletnią Eve znaleziono na ulicy, pobitą pokaleczoną
wykorzystaną seksualnie. Znalazł te informacje w jej aktach, gdyż

nigdy nie zaczynał współpracy, jeśli wcześniej nie poznał oficjalnych
danych przyszłego partnera. Ale nie wiedział, że te wszystkie

background image

okropności były dziełem jej ojca. Podejrzewał, ale nie wiedział.
Poczuł kłucie w żołądku, zacisnął dłonie.

- Przykro mi. Nigdy mi o tym nie mówiła.
- Ona nie wszystko pamięta. A raczej nie chce pamiętać.

Męczą ją nocne koszmary, straszliwe wspomnienia.

- Nie powinieneś mi tego mówić.

- Eve pewnie też by tak powiedziała, ale ja chcę ci to

powiedzieć. Stała się tym, kim się stała, i ty jej w tym pomogłeś.

Oddałaby za ciebie życie, wiesz o tym.

- Policjanci nadstawiają za siebie karku. Taka praca.

- Nie mówię o pracy. Ona cię kocha, choć niełatwo jej

pokochać kogokolwiek. Nie umie kochać i nie umie tego pokazać.

Zapewne na zawsze jakaś jej część pozostanie nieufna, gotowa na
uderzenie. Przez ostatnie dziesięć lat to ty byłeś jej ojcem, Feeney.

Ona nie zasługuje na to, żeby znowu ją odrzucić i złamać.

Wstał i bez słowa opuścił mieszkanie.

Feeney podniósł dłonie do twarzy, wsunął je we włosy, a

potem opuścił bezwładnie na kolana.

Była szósta piętnaście, kiedy Eve przekręciła się na bok i

zamrugała, bo poraziło ją światło dochodzące z okna. Roarke nie
lubił zasłoniętych okien.

Czuła, że ma ciężką głowę, i uznała, że to od nadmiaru snu.

Postanowiła wstać.

Zatrzymała ją dłoń męża.

background image

- Jeszcze nie - powiedział ochrypłym głosem. Nie otworzył

oczu.

- Już się rozbudziłam. Nie mogę dłużej leżeć. - Wyrywała mu

się. - Spałam prawie dziewięć godzin. Już więcej nie mogę.

Otworzył jedno oko - wystarczyło, by stwierdzić, że rzeczywiś-

cie wygląda na wypoczętą.

- Jesteś detektywem - zauważył. - Założę się, że jeśli prze-

prowadzisz dochodzenie, odkryjesz szokujący fakt, iż w łóżku można

wykonywać inne czynności oprócz spania.

Z uśmiechem przekręcił się na nią.

- Pozwól, że ci podpowiem.
Nie powinna być zaskoczona, że jest już podniecony, a ona

sama gotowa na jego przyjęcie. Wszedł w nią lekko, wolno i
głęboko.

- Chyba się domyślam, co masz na myśli. - Uniosła biodra.
- Szybko się uczysz. - Dotknął ustami jej szyi tuż pod

podbródkiem. - Lubię to miejsce - wymamrotał. - I to też. - Jego
dłoń powędrowała do piersi.

Westchnęła, czując ogarniające ją słodkie podniecenie.
- Powiedz mi, kiedy dotrzesz do miejsca, którego nie lubisz.

Otoczyła go ramionami, zarzuciła nogi na jego biodra.

- Oddaj mi się. - Pieścił jej usta, dotykał językiem jej języka.

Ssał, gładził. - Oddaj - powtórzył. - Powoli.

- Cóż... - Zaczynała już tracić oddech. - Skoro tak ładnie

prosisz.

background image

Orgazm przeszedł przez nią silną i obezwładniającą falą. Czuła,

że teraz on szczytuje, więc poddała się jego rytmowi, przyciskając

policzek do jego policzka.

- Czy to było zamiast ciasteczka? - zapytała.

- Hm?
- No wiesz, zjedz ciasteczko, to poczujesz się lepiej. - Objęła

dłońmi jego roześmianą twarz. - Czy chciałeś poprawić mi humor?

- Mam nadzieję, że mi się udało. Ja czuję się wspaniale. -

Pocałował ją lekko. - Pragnąłem cię.

- To ciekawe, że mężczyźni budzą się z rozumem w rozporku.

- Właśnie dlatego jesteśmy mężczyznami. - Nadal się śmiejąc,

przekręcił się i wciągnął ją na siebie. Poklepał po pośladkach. -

Weźmiemy prysznic, a potem dam ci następne ciasteczko.

Pół godziny później przeszła spod prysznica do kabiny

suszącej. W myślach nazywała męża czarodziejem nastrojów. W
ciągu krótkiego poranka obdarował ją najpierw rozleniwionym,

potem radosnym, następnie gorączkowym, namiętnym seksem.

Nadal czując zawrót głowy złapała się ręką za ramę kabiny.

Kiedy zobaczyła, że Roarke wychodzi spod prysznica, wysunęła w
jego stronę palec.

- Trzymaj się ode mnie z daleka. Dotkniesz mnie, a będę

musiała cię powalić na ziemię. Mówię poważnie. Mam pracę.

Zagwizdał pod nosem i sięgnął po ręcznik.
- Lubię kochać się z tobą rano. Wstajesz z łóżka szybko tylko

wtedy, kiedy masz wezwanie albo kiedy cię uwiodę.

background image

- Już się obudziłam. - Wyszła z kabiny i przeczesała dłonią

włosy. Utrzymując bezpieczną odległość od męża sięgnęła po

szlafrok. - Idź sprawdzić relacje z giełdy albo cokolwiek.

- Mam taki zamiar. Chcesz śniadanie? - zapytał, wychodząc z

łazienki. - Zamówię dla ciebie.

Już chciała powiedzieć, że nie chce, że nie jest głodna, ale

przypomniała sobie, że bez porządnego posiłku nie przetrwa dnia.

Kiedy dołączyła do niego w sypialni, wkładał koszulę,

wpatrując się w monitor, na którym przelatywały dane z giełdy.
Wybrała ze swojej szafy proste szare spodnie.

- Przepraszam za wczoraj.
Uniósł na nią wzrok, ale stała do niego tyłem.

- Byłaś przygnębiona. Miałaś do tego prawo.
- Tak czy inaczej, dziękuję, że nie dałeś mi odczuć, jaka ze

mnie idiotka.

- A jak się teraz czujesz? Wzruszyła ramionami.

- Mam robotę. - Doszła do tego wniosku przed zaśnięciem. -

Wykonam ją. Może... no, jeśli wykonam ją dobrze, Feeney

przestanie się na mnie złościć.

- On nie czuje do ciebie nienawiści, Eve. - Ponieważ nic nie

odpowiedziała, nie ciągnął tematu. Zdążył już wydać
autokucharzowi polecenie dotyczące śniadania. - Myślę, że

jajecznica na szynce będzie wyśmienita na początek dnia.

Odebrał kawę i zaniósł ją do jadalni. Eve doniosła talerze z

jajecznicą. Włączył telewizor.

background image

Jęknęła słysząc, jak wypacykowaną dziennikarka opowiada o

śmierci Wineburga.

- Choć porucznik Eve Dallas z wydziału zabójstw nowojorskiej

policji znajdowała się tylko kilka metrów od miejsca zbrodni, policja

nie złapała przestępców. Śledztwo trwa. To już drugie morderstwo z
użyciem noża związane z osobą porucznik Dallas. Zapytana o

związek między zabójstwami, porucznik odmawia komentarza.

- Rany boskie. Dziecko by się domyśliło, że są powiązane. -

Eve automatycznie podniosła widelec do ust, potem odsunęła talerz.
- Ta wiedźma Cross śmieje się teraz do rozpuku.

Nie mogąc usiedzieć, wstała i zaczęła krążyć po pokoju.

Roarke uznał to za dobry znak. Jest zła, więc nie ma czasu na

użalanie się nad sobą. Posmarował świeżą bułeczkę dżemem
truskawkowym.

- Dopadnę ją. Przysięgam na Boga, że ją dopadnę. Muszę

udowodnić, że Wineburg miał z nią kontakt. Wtedy będę mogła ją

pomęczyć. Może to nie wystarczy, żeby dostać pozwolenie na
przeszukanie jej domu, ale dobiorę się jej do tyłka.

- Zdaje się - zaczął, wycierając palce w lnianą serwetkę - że

mogę ci w tym pomóc.

Wstał i podszedł do komody, odsunął szufladę i wyjął z niej

zapieczętowaną dyskietkę.

- Pani porucznik?
- Co? Nie przeszkadzaj mi. Myślę.

background image

- Dobrze, zresztą pewnie nie interesuje cię lista członków sekty

Cross. - Z półuśmiechem uderzał dyskietką w dłoń, czekając, aż

żona na niego spojrzy.

- Lista? Masz listę członków? Skąd? Przekrzywił głowę.

- Przecież wcale nie chcesz tego wiedzieć, prawda?
- Rzeczywiście nie - odparła pospiesznie. - Powiedz mi tylko,

czy jest na niej Wineburg. - Przymknęła na chwilę oczy. - Jest?

- Oczywiście.

Twarz rozświetlił jej uśmiech szczęścia.
- Kocham cię.

Roarke podał jej dyskietkę.
- Wiem.

background image

14

Feeney chciał jako pierwszy tego dnia spotkać Whitneya.

Postanowił więc zobaczyć się z nim z samego rana na gruncie
prywatnym. Parkując przed ładną dwupiętrową willą na przed-

mieściach, wspominał swoją długoletnią znajomość z komendan-
tem. Bywał już jego gościem z okazji różnych przyjęć, które

uwielbiała wydawać żona Whitneya.

Tym razem, krocząc po kamiennej ścieżce prowadzącej do

cichego jeszcze domu, nie był w nastroju do zabawy. Gdzieś w
pobliżu rozległo się monotonne ujadanie psa. W niczym nie

przypominało lekko metalicznego dźwięku wydawanego przez
roboty. Prawdziwy pies, taki, co to zanieczyszcza ulice i ma pchły,

pomyślał Feeney, kręcąc głową.

Po ulicy wiatr wesoło rozwiewał liście, coraz spychając je na

zadbane trawniki. W dzielnicach willowych trawniki traktowane były
niemal z pobożną czcią.

Feeney nie lubił podmiejskiego stylu. Właściciele posesji

zmuszeni są poświęcać dużo czasu i pracy na grabienia, koszenia,

podlewania lub muszą wynająć kogoś, kto się tym zajmie. Jego
rodzina mieszkała w mieście i korzystała z publicznych parków.

Zresztą za wejście do nich też trzeba płacić, myślał, wzruszając
ramionami. Otoczony poranną ciszą, czuł się trochę niepewnie.

Otworzyła mu Anna Whitney i choć nie spodziewała się nikogo

o tej porze, była już ubrana, uczesana i starannie umalowana.

Uśmiechnęła się na przywitanie, ale w jej oczach zamigotało

background image

zdziwienie. Jednak jako żona policjanta wiedziała, że nie należy o
nic pytać.

- Feeney, jak miło cię widzieć. Wejdź proszę, napijesz się

kawy. Jack pije już drugą w kuchni.

- Przepraszam, że nachodzę was w domu, Anno. Zajmę

Jackowi tylko kilka minut.

- Ach, nie ma problemu. Jak się czuje Sheila? - zapytała

uprzejmie, prowadząc go do kuchni.

- Dziękuję, dobrze.
- Ostatnim razem, kiedy ją widziałam, wyglądała wspaniale.

Chodzi do dobrego fryzjera. Jack masz towarzystwo do kawy -
oznajmiła mężowi, wchodząc do kuchni. Dostrzegła w jego oczach

wyraz zdziwienia, a potem zastanowienia. Wiedziała, że powinna jak
najszybciej się ulotnić. - Zostawię was samych. Czeka mnie

mnóstwo rzeczy do zrobienia. Feeney, przekaż Sheili moje
pozdrowienia.

- Przekażę. Dzięki. - Zaczekał, aż drzwi się za nią zamkną, choć

przez cały czas nie spuszczał wzroku z Whitneya. - Do cholery, Jack!

- Tą rozmowę powinniśmy przeprowadzić u mnie w biurze,

Feeney.

- Chcę rozmawiać z tobą a nie ze swoim szefem. - Wycelował

palcem w pierś komendanta. - Z kimś, kogo znam dwadzieścia pięć

lat. Z kimś, kto znał Franka. Dlaczego nic nie wiedziałem o
dochodzeniu? Dlaczego kazałeś Dallas mnie oszukiwać?

- Podjąłem decyzję o utajnieniu śledztwa.
- I uznałeś, że nie można mi zaufać.

background image

- To nie tak. - Whitney splótł dłonie. - Po prostu nie musiałeś

brać w tym udziału.

- Ja i Frank razem wychowywaliśmy nasze dzieci. Alice była

moją córką chrzestną. Przez pięć pieprzonych lat byliśmy z Frankiem

partnerami. Nasze żony są jak siostry. Kim jesteś, żeby decydować,
że nie mam prawa wiedzieć o toczącym się dochodzeniu w sprawie

Franka?

- Twoim przełożonym - rzucił krótko Whitney i odstawił na bok

kubek z parającą kawą. - To, co przed chwilą powiedziałeś, było
powodem, dla którego podjąłem taką a nie inną decyzję.

- Odsunąłeś mnie, a przecież doskonale wiedziałeś, że

śledztwo powinien prowadzić mój wydział. Potrzebowałeś danych

zawartych w kartotece.

- Akta to tylko część problemu - odparł szczerze Whitney. - W

aktach Franka nie było słowa o jego kłopotach z sercem ani słowa o
prywatnych lub zawodowych kontaktach ze znaną policji handlarką

narkotyków.

- Frank nie miał nic wspólnego z narkotykami.

- Ani słowa na ten temat - ciągnął Whitney - a najbliższy

przyjaciel Franka jest znanym w mieście ekspertem informatycznym.

Oczy Feeneya zrobiły się okrągłe, a na policzki wypłynęły

czerwone plamy.

- Podejrzewasz, że wyczyściłem kartotekę? Kazałeś Dallas

mnie śledzić?

- Nie, nie podejrzewam, ale nie mogłem sobie pozwolić na

ignorowanie podobnej ewentualności. Zwłaszcza że mam na karku

background image

wydział spraw wewnętrznych. Kogo byś wybrał do tej roboty,
Feeney? - zapytał z gestem zniecierpliwienia. - Wiedziałem, że

porucznik Dallas wykona zadanie dokładnie i z wyczuciem i że
wypruje sobie flaki, żeby oczyścić ciebie i Franka. Wiedziałem, że

zna... kogoś... kto znajdzie dostęp do akt.

Oszołomiony emocjami, Feeney odwrócił się w stronę okna, za

którym widać było zadbany trawnik i rabaty z jesiennymi kwiatami.

- Dałeś jej paskudne zadanie, Jack. Postawiłeś w trudnej

sytuacji. Czy tak rządzisz swoimi ludźmi? Ustawiasz ich pod ścianą?

- To się zdarza. - Whitney przesunął dłonią po ciemnych

włosach. - Trzeba czasami podejmować trudne decyzje i trzeba z
tym żyć. Naciskał na mnie wydział wewnętrzny. Uznałem, że sprawą

nadrzędną jest oczyszczenie Franka i uchronienie od dalszych
cierpień jego rodziny. Uważałem, że Dallas nadaje się do tego

najlepiej. Sam ją szkoliłeś, więc wiesz.

- Szkoliłem ją - potwierdził, czując mdłości.

- Co byś zrobił na moim miejscu? - zapytał Whitney. - Powiedz,

Feeney. Masz martwego policjanta. Przyłapano go na kupowaniu

narkotyków od podejrzanego handlarza. Autopsja stwierdziła
obecność narkotyków w jego organizmie. Wszystko ci mówi, że

facet był czysty, wszystko, nawet serce, bo pamiętasz czasy, kiedy
razem zaczynaliście służbę w policji. Ale wydział wewnętrzny nie

kieruje się sercem. Co byś zrobił?

Feeney pokręcił głową.

- Nie mam pojęcia. Ale wiem, że nie chciałbym zajmować

twojego stanowiska, szefie.

background image

- Byłbyś szalony, gdybyś tego chciał. - Pobladła twarz komen-

danta nieco się rozluźniła. - Dallas zebrała już dużo danych

potwierdzających niewinność Franka, a ciebie oczyściła w dwa-
dzieścia cztery godziny. Pracuje nad sprawą niecały tydzień, a udało

się jej już zdobyć wiele cennych informacji. Dzięki nim nie mam już
na karku wydziału wewnętrznego. Co prawda, nie podoba im się, że

Frank prowadził prywatne dochodzenie, ale mimo to trochę
odpuścili.

- To dobrze. - Feeney wsadził ręce w kieszenie i odwrócił się. -

Jack, zraniłem ją.

Whitney zmarszczył czoło.
- Trzeba było przyjść najpierw do mnie. Nie było sensu na nią

naciskać, Feeney. Wykonywała moje rozkazy.

- Potraktowałem całą sprawę bardzo osobiście. - Przypomniał

sobie zamglone smutkiem i strachem oczy Eve i jej pobladłą twarz.
Widywał już takie spojrzenie, spojrzenie ofiary, przygotowanej do

otrzymania ciosu. - Muszę to naprawić.

- Dzwoniła do mnie kilka minut przed twoim przyjściem.

Znalazła nowy trop. Rozpracowuje go w domu.

Feeney skinął głową.

- Chciałbym dostać kilka godzin wolnego.
- Nie ma problemu.

- I chcę, żebyś mnie włączył do dochodzenia. Whitney oparł

się o krzesło z zastanowieniem.

- O tym zdecyduje Dallas. Ona je prowadzi. Ona wybiera

współpracowników.

background image

Odbierz wideofon, Peabody. - Eve nie przestawała przeglądać

danych na monitorze, mimo nieustającego buczenia dzwonka

telefonu. Była zaskoczona liczbą nazwisk, które znała. Osoby
publiczne, politycy, nawet policjanci. Jeszcze rok temu nie

wiedziałaby, kim są, ale w towarzystwie Roarke'a jej znajomości
nieustannie się poszerzały.

- Lekarze, prawnicy - mamrotała. - Chryste, ten facet był u nas

na przyjęciu. A z tą kobietą Roarke zdaje się sypiał. To tancerka,

gwiazda na Broadwayu, ma kilometrowe nogi.

- Nadine chce z tobą rozmawiać - oświadczyła Peabody,

zastanawiając się, czy przełożona mówi do siebie, czy także do niej.
Siąpnęła nosem, kichnęła, potem dodała zachrypniętym głosem: -

Nadine Furst.

- Wspaniale. - Eve wyczyściła ekran, tak na wszelki wypadek, i

odebrała rozmowę. - A więc Nadine, co to za historia?

- Ty jesteś tą historią, Dallas. Dwa trupy. Niebezpiecznie cię

znać.

- Jeszcze żyjesz.

- Jak na razie. Pomyślałam, że zainteresują cię pewne infor-

macje, które wpadły mi w ręce. Możemy pohandlować.

- Pokaż mi swoje, a może ja pokażę ci swoje.
- Dasz mi wyłączność na rozmowę, ty i ja w twoim domu, na

temat tych dwóch zabójstw, do mojego popołudniowego programu.

Eve sarknęła.

- Ty i ja, ale w moim biurze i do wieczornego wydania.

background image

- Pierwszego trupa znaleziono w twoim domu. Chcę zrobić

wywiad u ciebie.

- Nie w domu, tylko za murami na chodniku. Nie wpuszczę cię

do siebie.

Nadine głośno westchnęła.
- To chociaż do popołudniowego wydania.

Eve spojrzała na zegarek i policzyła, ile ma czasu.
- Spotkamy się u mnie w biurze. Zjawię się tam o 11.30. Jeśli

nie zdążę...

- Do diabła. Musimy rozstawić sprzęt. Piętnaście minut to

nie....

- Wystarczy dla kogoś tak dobrego jak ty, Nadine. Pamiętaj,

twoje informacje mają być warte mojego czasu.

- A ty pamiętaj, żebyś nie wyglądała jak żebraczka - odpaliła

dziennikarka. - Zrób coś z włosami, na litość boską!

Eve wyłączyła się bez słowa.

- Dlaczego ludzie mają obsesję na punkcie mojej fryzury i

ubrania? - Przesunęła nerwowo dłonią po włosach.

- Mavis mówiła, że przegapiłaś wizytę u fryzjera. Leonardo jest

wściekły.

- Zadajesz się z Mavis?
- Poszłam na kilka jej występów. - Peabody głośno

wydmuchała nos. - Podobały mi się.

- Nie miałam czasu na fryzjera - mruknęła Eve. - Sama

podcięłam włosy kilka dni temu.

background image

- Tak, to widać. - Na złowrogie spojrzenie szefowej, Peabody

uśmiechnęła się przymilnie. - Wyglądają cudownie, pani porucznik.

- Pocałuj mnie gdzieś. - Znowu włączyła komputer. - Jeśli

skończyłaś już krytykować mój wygląd, to może zajęłabyś się

sprawdzeniem kilku nazwisk.

- Niektóre rozpoznaję. - Peabody pochyliła się nad jej ramie-

niem. - Louis Trivane, sławny prawnik. Wyciąga gwiazdy z pierdla.
Marianna Bingsley, odziedziczyła dom towarowy i jest profesjonalną

łowczynią talentów. Carlo Mancinni, guru kosmetyki - doktor
medycyny - trzeba mieć górę pieniędzy, żeby chociaż rozważył

możliwość zrobienia ci operacji plastycznej.

- Znam ich nazwiska, Peabody. Potrzebuję bardziej szczegó-

łowych informacji. O ich finansach, przebytych chorobach i prze-
szłości kryminalnej. Chcę wiedzieć wszystko na temat ich bliskich,

nawet o domowych zwierzętach. Musisz się dowiedzieć, kiedy
związali się z Seliną Cross i dlaczego uważają, że szatan to taki fajny

facet.

- To mi zajmie tygodnie - jęknęła ponuro dziewczyna. Eve

pomyślała o Feeneyu. - Nawet jeśli sprawdzę ich przez MCDK.

Eve milczała. Międzynarodowe Centrum Danych Kryminalnych

było oczkiem w głowie i powodem do dumy Feeneya.

- Gdybym miała kogoś od nich do pomocy, zbieranie informacji

zajęłoby mi połowę mniej czasu. - Peabody wzruszyła ramionami. -
A więc, od czego mam zacząć?

background image

- Mamy na tapecie Wineburga, więc najpierw zajmij się nim i

Lobarem, czyli Robertem Mathiasem. Następnie zacznij od początku

listy. Szukaj regularnych wypłat z kont. Spotkamy się w środku.

Zamyśliła się, zmrużywszy oczy. Dane na temat finansów

kościoła Seliny będą zapewne chronione ustawą o danych osobo-
wych, jako dane dotyczące zarejestrowanych wyznań. Niemniej

istnieje szansa, mała szansa, że Selina jest na tyle pewna siebie, że
składa pieniądze na osobistym koncie.

To łatwo sprawdzić. Co do reszty osób, będzie potrzebowała

Roarke'a. Postanowiła odczekać dzień lub dwa, a tymczasem

sprawdzi, ile zarabia Selina. Trudno będzie oskarżyć ją o wymu-
szenie, ale jest to jakiś początek.

- Jeśli zgłoszę związek Wineburga z kultem Seliny, mogę

dostać nakaz na jej przesłuchanie. Sądzę, że już koło jedenastej

wezmę ją w krzyżowy ogień pytań.

- Masz wywiad z Nadine o jedenastej czterdzieści pięć.

- Tak - Eve uśmiechnęła się szeroko. - To się dobrze składa.
- Och.

- To nie moja wina, że jakaś Wścibska dziennikarka dowie się i

połączy ze sobą fakt, że przesłuchuję Selinę Cross i że prowadzę

śledztwo w sprawie dwóch zabójstw.

- I opowie o tym na antenie.

- Taka wiadomość może wstrząsnąć członkami kościoła Seliny.

Niektórzy stają się bardzo rozmowni, kiedy coś ich poruszy.

- Pochylam czoło przed twoją mądrością.

background image

- Zostaw to na chwilę, kiedy się okaże, że nasze działania

odniosły skutek. Użyj mojego komputera. Ja skorzystam z peceta

Roarke'a. Komputer, skopiuj dysk. - Odwróciła się, słysząc
poruszenie przy drzwiach. Zesztywniała. - Komputer, wyjdź z

programu. - Skuliła się, jakby oczekiwała na uderzenie.

- Peabody - odezwał się Feeney, spoglądając na podwładną

Eve. - Muszę porozmawiać z panią porucznik na osobności.

- Pani porucznik? - Peabody wstała, ale czekała na znak od

przełożonej.

- Zrób sobie przerwę, Peabody. Napij się kawy.

- Tak jest. - Z ulgą opuściła pokój, w którym nagle zapanowała

napięta atmosfera.

Eve milczała. Feeney zauważył, że przyjęła obronną postawę,

gotowa na odebranie ciosu. W jej oczach pojawiło się skupienie.

Dłoń oparta o biurko drżała. Feeney przyglądał się koleżance
zdumiony i zawstydzony faktem, że to on jest powodem jej strachu.

- Twój, aa, Summerset powiedział, że mam po prostu wejść. -

W pokoju było ciepło, ale nie zdjął z siebie wytartego płaszcza i

wepchnął dłonie w kieszenie. - Moje wczorajsze zachowanie było
karygodne. Nie miałem prawa na ciebie napadać. Wykonywałaś

swoją pracę.

Zauważył, że zadrżały jej usta, jakby zamierzała coś

powiedzieć, ale ostatecznie wybrała milczenie.

Złamałeś jej serce.
Ojciec ją bił, torturował, gwałcił.
Ty byłeś jej ojcem od dziesięciu lat.

background image

Jak, do diabła, ma sobie poradzić z tą sytuacją? Nie może jej

przecież ot tak zignorować.

- To, co mówiłem... Nie powinienem był tego mówić. - Potarł

nerwowo twarz. - Jezu, Dallas, przepraszam cię.

- Czy wierzyłeś w to, co mówiłeś? - wyrzuciła z siebie, nie

umiejąc się dalej hamować. Podniosła rękę, odwróciła się i zaczęła

wyglądać przez okno.

- Chciałem wierzyć. Byłem wkurzony. - Zbliżył się do niej z

rękami zwisającymi bezwładnie po bokach. - Nie mam żadnego
wytłumaczenia - dodał. Dotknął jej, ale kiedy się wzdrygnęła,

szybko zabrał dłoń. - Żadnego - powtórzył. - Zrozumiem, jeśli się na
mnie obrazisz. Moje pretensje były bezpodstawne.

- Nie ufasz mi - powiedziała ocierając łzę, która pojawiła się w

kąciku oka.

- Bzdura, Dallas. Nikomu nie ufam bardziej niż tobie.

Posłuchaj, trzeba przystawić mi broń do głowy, żebym przeprosił

własną żonę. Mówię ci, że jest mi przykro za moje zachowanie. -
Tracąc już cierpliwość, złapał ją za ramię i odwrócił do siebie.

Zamarła. W jej oczach lśniły łzy, ale dzięki Bogu, nie spływały
jeszcze po policzkach. - Nie wzruszaj mnie, Dallas. Nie mogę

bardziej się kopnąć w tyłek, niż już to uczyniłem.

Uniosła głowę.

- Proszę. Masz wolną rękę. Wal, Nikomu nie powiem, że

uderzyłaś przełożonego.

- Nie chcę cię uderzyć.
- Do diabła, bo cię zdegraduję. Wal.

background image

Po jej ustach przemknął lekki uśmieszek. Buta Feeneya, jego

wielbłądzie oczy tryskające gniewem rozbawiły ją.

- Najpierw się ogól. Nie chce podrapać sobie pięści.
Poczuł ulgę.

- Robisz się miękka, żyjąc z tym bogatym irlandzkim sukin-

synem.

- Wczoraj wyprałam bebechy treningowemu robotowi.

Jednemu z najlepszych, jakie posiada Roarke.

- Tak? - Poczuł przypływ nieuzasadnionej dumy.
- Wyobrażałam sobie, że to ty - zażartowała. Uśmiechnął się i

wyjął z kieszeni torebkę z orzeszkami w słodkiej polewie.
Poczęstował ją.

- Detektywi śledczy nie potrzebują pięści. Mają używać mózgu.
- Nauczyłeś mnie korzystać z obydwu.

- A także wykonywać rozkazy - dodał, patrząc na nią z po-

wagą. - Wstydziłbym się za ciebie, gdybyś o tym zapomniała.

Postąpiłaś słusznie, Dallas. Ze względu na Franka, wydział i na mnie
- oświadczył, widząc, że jej oczy znowu robią się wilgotne. -

Przestań - poprosił błagalnym tonem. - Nie zaczynaj z tym gównem.
To rozkaz.

Wytarła nos.
- Tak jest.

Odczekał chwilę, żeby się przekonać, czy rzeczywiście nie

straci nad sobą kontroli i nie zawstydzi ich obojga. Kiedy jej oczy

obeschły, skinął głową zarówno z ulgą jak i pochwałą.

background image

- Dobrze. - Potrząsnął torebką orzeszków. - A teraz włączysz

mnie do śledztwa?

Otworzyła usta, potem je zamknęła.
- Widziałem się z Whitneyem - poinformował. Poczuł, że zbiera

mu się na śmiech. Miał przed sobą policjantkę, którą sam wyszkolił.
Jest twarda, uparta i uczciwa. - Przeżułem go w jego własnej

kuchni.

- Naprawdę? - Uniosła brwi. - Żałuję, że tego nie widziałam.

- Cały kłopot w tym, że kiedy było już po wszystkim, musiałem

mu przyznać rację. Wybrał najlepszą osobę do tej roboty. Wiem, że

zrobiłaś, co się dało, żeby uspokoić wydział wewnętrzny i oczyścić
Franka. I mnie - dodał. - Wiem, że pracujesz nad tym, żeby znaleźć

zabójców Franka i Alice. - Musiał nabrać powietrza, ponieważ nadal
czuł ból, kiedy mówił o śmierci przyjaciół. - Chcę ci pomóc, Dallas,

uczciwie. Muszę pozbyć się tego z bebechów. Whitney powiedział,
że sama masz zadecydować.

W tej chwili opuściło ją napięcie. Na nic innego nie czekała.
- Zabierajmy się do pracy.

Eve była taka szczęśliwa, że dostała pozwolenie na prze-

słuchanie Seliny Cross, iż zupełnie nie pomyślała o tym, że Selina
przyjdzie z adwokatem. Na całe szczęście wybrała na swojego

reprezentanta Louisa Trivane. Wchodząc do pokoju przesłuchań,
Eve rzuciła obydwojgu promienny uśmiech.

- Pani Cross, doceniam pani chęć współpracy. Panie Trivane.
- Eve...

background image

- Porucznik Dallas - poprawiła, porzucając uśmiech. - Nie

zebraliśmy się tu w celach towarzyskich.

- Wy się znacie. - Selina przyszpiliła adwokata lodowatym

wzrokiem.

- Pani reprezentant jest znajomym mojego męża. Poznałam

kilku prawników w mieście, pani Cross. Nie ma to jednak wpływu

ani na ich, ani na moją pracę. Zaznaczam, że rozmowa jest
nagrywana.

Włączyła magnetofon, podając na głos datę i godzinę

spotkania. Po wyrecytowaniu skróconego tekstu uprawnień

przesłuchiwanej usiadła.

- Jak widzę, wykorzystała pani prawo do adwokata, pani

Cross.

- Oczywiście. Już dwukrotnie mnie pani nachodziła, pani

porucznik. Pragnę, żeby to nieustanne nękanie zostało oficjalnie
potwierdzone.

- Ja także. - Eve się uśmiechnęła. - Znała pani Roberta

Mathiasa, nazywanego także imieniem Lobar.

- To był Lobar - poprawiła Selina. - Takie imię sobie wybrał.
- Tak czy inaczej mężczyzna ten leży teraz w lodówce w

kostnicy. Podobnie jak Thomas Wineburg. Czy znała go pani?

- Nie sądzę, żebym miała przyjemność.

- A to interesujące. Był członkiem pani kościoła.
Selina wzburzyła się i gestem dłoni przywołała do siebie

Trivane'a. Adwokat pochylił się i zaczęli o czymś po cichu
dyskutować.

background image

- Nie jestem w stanie pamiętać nazwisk wszystkich członków

mojego kościoła, Dallas. Jesteśmy... - rozłożyła dłonie na małym

stoliku - legionem.

- Może to odświeży pani pamięć. - Eve otworzyła teczkę,

wyjęła z niej zdjęcia z miejsca zbrodni, po czym pchnęła je w stronę
przesłuchiwanej.

Selina podniosła fotografie i oglądała z lekkim uśmieszkiem

czającym się w kącikach ust.

- Trudno powiedzieć. W czasie naszych ceremonii jest ciemno.

- Uniosła oczy na Eve. - Taki mamy styl.

- Nie wątpię. Zarówno Lobar, jak i Wineburg należeli do pani

wyznania i obydwaj zostali zabici nożem, jakiego się używa w

waszych rytuałach.

-

Athame.

Nie tylko nasza religia wykorzystuje

athame

w ce-

remoniach. Uważam, że po tych morderstwach popełnionych na
członkach mojego kościoła policja powinna nas raczej strzec, niż

oskarżać. To jasne, że ktoś chce się nas pozbyć.

- Sądziłam, że macie własną ochronę. Czy wasz Pan nie dba o

swoją trzódkę?

- Pani kpiący ton świadczy tylko o pani ignorancji.

- A uprawianie seksu z osiemnastolatkiem świadczy o pani. Czy

z Wineburgiem także łączyły panią podobne stosunki?

- Już powiedziałam, że wcale nie jestem pewna, czy go znam.

Ale jeśli tak, to bardzo prawdopodobne, że uprawialiśmy seks.

background image

- Selino - wtrącił się adwokat, przerywając jej wypowiedź. -

Pani porucznik, proszę nie naciskać na moją klientkę. Już

oświadczyła, że nie jest w stanie zidentyfikować ofiary.

- Znała go. Obydwoje go znaliście. Był wtyczką. Pani Cross,

czy wie pani, co to znaczy w języku policyjnym informator? - Eve
wstała i pochyliła się nad Seliną - Bała się pani, co mi powie? Czy to

dlatego zaaranżowała pani jego śmierć? Kazała go pani śledzić? -
Przez sekundę patrzyła na Trivane'a. - Może rozkazała pani śledzić

wszystkich członków kościoła?

- Wszystko, co chcę zobaczyć, widzę w dymie.

- Tak, w dymie. Wineburg ryzykował, przychodząc na pogrzeb

Alice. Dlaczego, pani zdaniem, chciał na nią popatrzeć? Czy był

obecny w tę noc, kiedy została odurzona narkotykami i zgwałcona?
Czy pozwoliła mu pani ją posiąść?

- Alice przechodziła inicjację. Sama o nią zabiegała.
- Była dzieckiem. Zagubionym dzieckiem. Lubi pani zwabiać

młodych, prawda? Są o wiele bardziej interesujący niż tacy uparci
idioci jak Wineburg. Mają silne, młode ciała i podatne umysły.

Ludzie pokroju Wineburga i obecnego tutaj szacownego pana
adwokata są warci tylko tyle, ile ich pieniądze. Ale tacy jak Alice

stanowią smakowity kąsek.

Selina patrzyła na Eve przez zasłonę grubych, czarnych rzęs.

- To prawda. My byliśmy zadowoleni i Alice też. Nie musiałam

jej zwabiać, Dallas. Sama do mnie przyszła.

background image

- A teraz nie żyje. Troje zmarłych. Pani podopieczni pewnie

zaczynają się denerwować. - Eve posłała suchy uśmiech

Trivane'owi. - Ja bym się denerwowała.

- Męczeńska śmierć to nic nowego, Dallas. Już przed wiekami

zabijano ludzi za ich wiarę. Ale wiara i tak zwyciężała. Przetrwamy i
zatryumfujemy.

Eve wyciągnęła następne zdjęcie i rzuciła na stolik.
- On nie przetrwał.

To był Lobar. Wydawało się, że otwarta rana w jego gardle

krzyczy błagalnie.

Tym razem Eve skoncentrowała się na twarzy Trivane'a.

Zamrugał gwałtownie powiekami, a oczy przysłoniło mu przera-

żenie. Pobladł i zaczął ciężko oddychać.

- Nie przetrwał, prawda, Selino - zapytała miękko.

- Jego śmierć posłuży za symbol. Nie zostanie zapomniany.
- Czy posiada pani

athame

?

-

Oczywiście, i to nawet kilka.

- Takie jak ten? - wyciągnęła następne zdjęcie, zbliżenie

narzędzia wbitego w krocze Lobara. Na ostrzu widniała krew.

- Mam kilka takich noży - powtórzyła Selina. - Niektóre są

podobne. Ale tego nie poznaję.

- W ciele Lobara wykryto halucynogeny. Używacie narkotyków

w czasie ceremonii?

- Tylko ziół i kilku chemicznych środków, wszystkie legalne.

- Nie wszystko, co wykryto u Lobara, należało do legalnych

środków.

background image

- Nie mogę być odpowiedzialna za postępowanie innych ludzi.
- Był z panią w noc, w którą zginął. Czy coś zażywał?

- Wypił rytualne wino. Jeśli wziął coś jeszcze, zrobił to bez

mojej wiedzy.

- W przeszłości handlowała pani narkotykami.
- I spłaciłam dług tak zwanemu społeczeństwu. Nic pani na

mnie nie ma, pani porucznik.

- Mam trzy ciała. Każdy ze zmarłych należał do pani kościoła.

Mam martwego policjanta, który się z panią kontaktował. Dopadnę
cię, Selino. Krok po kroku.

- Trzymaj się ode mnie z daleka.
- Bo inaczej?

- Wiesz, co to znaczy ból, Dallas? - Głos Seliny stał się niski i

gruby. - Znasz ból, który wyżera wnętrzności jak kwas? Błagasz o

ulgę, ale nic nie pomaga. Ból staje się agonią, a agonia wydaje się
niemal przyjemnością. Ból staje się tak nieznośny, że gdybyś miała

nóż w rękach bez wahania wbiłabyś go w trzewia, byleby tylko
odciąć się od cierpienia.

- Zrobiłabym to? - zapytała Eve. - Naprawdę bym to zrobiła?
- Mogę ci to zapewnić. Mogę ci zapewnić ból.

Eve uśmiechnęła się, ale nie był to wesoły uśmiech.
- To zaczyna brzmieć jak grożenie funkcjonariuszowi. I dlatego

wsadzę cię na jakiś czas, aż twój adwokat cię nie wykupi.

- Ty dziwko. - Wściekła, że dała się tak łatwo podejść, Selina

skoczyła na równe nogi. - Nie możesz mnie zatrzymać.

background image

- Mogę. Selino Cross, jest pani aresztowana za grożenie

funkcjonariuszowi policji.

Była szybka, ale Eve także. Odparowała pierwsze uderzenie,

jednak nie zdążyła obronić się przed drugim. Selina drapnęła ją

szponiastymi paznokciami po szyi. Eve poczuła, że krwawi.
Wystrzeliła do przodu i jednym ruchem zamknęła w uścisku

szamoczącą się przeciwniczkę.

- Wygląda na to, że muszę dodać do oskarżenia opieranie się

przed aresztowaniem. Ma pan zapewnioną robotę na kilka następ-
nych godzin, panie mecenasie.

Trivane nawet się nie poruszył, nie drgnął mu jeden mięsień.

Cały czas wpatrywał się w zdjęcia. Kiedy w drzwiach pojawił się

Feeney w asyście jeszcze jednego policjanta, Eve powiedziała:

- Zamknij ją. Za pogróżki słowne i stawianie oporu.

Selina chciała się wyrwać, kiedy Eve przekazywała ją

funkcjonariuszowi, ale jej wzrok stał się już bardziej przytomny.

Buchała z niego nienawiść. Nagle odezwała się zmienionym miękkim
głosem z rytmicznym przyśpiewem. Wychodziła z odwróconą głową,

wpatrzona w Eve.

Ta dotknęła szyi i skrzywiła się, widząc na palcach krew.

- Zrozumiałeś, co mówiła?
Feeney podał jej chusteczkę.

- Kogoś przeklinała, chyba po łacinie. Uczyłem się jej w

dzieciństwie, bo moja matka wpadła na śmieszny pomysł, że

zostanę księdzem.

background image

- Przesłuchaj taśmę, może z niej coś wyłowisz. Cholera, to

piecze. Przesłuchanie zakończone - dodała, zapisując czas i datę. -

Trivane, chcesz ze mną porozmawiać?

- Co? - Adwokat podniósł wzrok, przełknął ślinę i pokręcił

głową. - Chcę się zobaczyć z moją klientką, kiedy tylko zostanie
umieszczona w areszcie. Te oskarżenia nie są wystarczające, żeby

ją przetrzymywać.

Eve wyciągnęła do niego zakrwawione palce.

- Och, sądzę, że wystarczą. Przyjrzyj się dobrze Louis. -

Podeszła do niego i podstawiła mu rękę pod nos. - Następnym

razem to może być twoja krew.

- Najpierw zobaczę się z moją klientką - powtórzył z nadal

pobladłą twarzą, po czym wybiegł z pokoju.

- Ta dziwka jest szalona - stwierdził Feeney.

- Powiedz mi coś, czego nie wiem.
- Nienawidzi cię - rzucił, szczęśliwy, że znowu tworzą tandem.

- Ale ty to wiesz. Rzuciła na ciebie urok.

- Co?

- Przeklęła cię. - Mrugnął do niej. - Powiedz mi, kiedy będzie

cię skręcać w żołądku. Zaczynasz się do niej dobierać.

- Jeszcze nie - mruknęła. - Ale stawiam na adwokata. Przydziel

mu kogoś, Feeney. Nie chcę, żeby zginął, zanim się złamie. Żebyś

widział, jak on się przyglądał zdjęciom martwego Lobara. Był
zszokowany, ale potem wyglądał tak, jakby coś sobie przypomniał. -

Potrząsnęła głową. - Nie możemy go stracić. - Zerknęła na zegarek i

background image

gwizdnęła cicho z satysfakcją. - W samą porę na spotkanie z
Nadine.

- Powinnaś opatrzyć szyję, Eve. Nie podoba mi się to za-

drapanie.

- Później. - Wyszła szybko. Nadine z pewnością zwróci uwagę

na jej szyję, myślała, podobnie, jak wszystkowidząca kamera.

Co ci się stało, do diabła? - zdziwiła się dziennikarka. Wreszcie

mogła przestać krążyć i zerkać na zegarek.

- Małe problemy w trakcie przesłuchania.
- O mało co, abyś się spóźniła, Dallas. Zostały nam dwie

minuty do wejścia na antenę. Nie masz czasu na poprawienie
wyglądu.

- Dobrze się składa. Pokażę się tak, jak jestem.
- Ustawcie nagłośnienie i światła - nakazała Nadine

operatorom kamer, po czym poprawiła makijaż w małym
kieszonkowym lusterku. - To chyba paznokcie - dodała. - I to

kobiety. Długie i szponiaste. Masz cztery wyraźne ślady.

- Tak. - Eve przytknęła chustkę do szyi. - Ktoś ciekawski

mógłby sprawdzić, co się dzieje w areszcie.

Spojrzenie Nadine stało się nagle bardzo uważne.

- W areszcie, mówisz. Dobrze. Nie poprawiłaś włosów.
- Podcięłam je.

- Miałam na myśli jakaś konstruktywną zmianę. Zaraz wcho-

dzimy. Suzanna, jesteś gotowa?

Operatorka podniosła do góry kciuk.
- Ta świeża krew doskonale się prezentuje. Fajny pomysł.

background image

- Ojej, dzięki - Eve usadowiła się wygodniej i założyła nogę na

nogę. - Tylko krótko, Nadine. Nie wiem jeszcze, co masz dla mnie.

- W takim razie dam ci przedsmak. Który z miejscowych

kapłanów białej magii jest synem wielokrotnego mordercy, Davida

Bainesa Conroya, co to odsiaduje pięć wyroków dożywocia, bez
możliwości zwolnienia warunkowego, w Omega, więzieniu o zao-

strzonym rygorze?

- Który...

- Na pięć - słodko rzuciła Nadine, zadowolona, że udało jej się

przyciągnąć uwagę Eve. - Cztery, trzy... - Na koniec dała sygnał

palcami. Spojrzała poważnie w kamerę.

- Dzień dobry. Tu Nadine Furst. Rozmawiam dziś z porucznik

Eve Dallas z wydziału zabójstw w jej biurze w komendzie głównej...

Eve była przygotowana na pytania, a poza tym znała styl

Nadine. Znała go na tyle dobrze, że nie pozwoliła się zaskoczyć
rewelacjami, które usłyszała tuż przed rozpoczęciem nagrania.

Odpowiadała krótko i rzeczowo, zdając sobie sprawę, że z każdą
sekundą wywiadu nabija punktów samej Nadine, jak i jej stacji,

Kanałowi 75.

- Opierając się na poszlakach, wydział przypuszcza, że oba

morderstwa są ze sobą powiązane. Zabójstw dokonano wprawdzie
różnymi narzędziami, ale bardzo do siebie podobnymi.

- Czy może pani opisać narzędzia zbrodni?
- Nie wolno mi tego uczynić.

- Ale to były noże?

background image

- Były to ostre narzędzia. Nie mogę podać więcej szczegółów.

Ujawnienie ich w tej chwili zaszkodziłoby śledztwu.

- Druga ofiara to mężczyzna, którego ścigała pani na kilka

chwil przed tym, jak został zabity. Dlaczego go pani ścigała?

Była gotowa na to pytanie i postanowiła je wykorzystać.
- Thomas Wineburg dał mi do zrozumienia, że ma interesujące

informacje.

- Jakie informacje?

- Nie mogę tego ujawnić. Tylko powiem, że rozmawialiśmy, a

Wineburg nagle wpadł w popłoch i rzucił się do ucieczki. Ruszyłam

za nim w pościg.

- I został zabity.

- Tak. Ucieczka mu nie pomogła.
Zła, że dyrektor planu daje znać, że kończy się jej czas, Nadine

pożegnała widzów.

- Dzięki, Eve. Suzanno? - dziennikarka po prostu machnęła

ręką i operatorka wyszła. - Jeszcze tak nieoficjalnie... - zaczęła.

- Najpierw ty.

- No dobrze. - Nadine oparła się o krzesło i skrzyżowała piękne

nogi. - Charles Forte nosi nazwisko panieńskie matki od dwunastu

lat. To znaczy, od momentu, gdy jego ojciec został skazany na
dożywotnie więzienie za popełnienie rytualnych morderstw na pięciu

osobach. Mówi się, że w rzeczywistości zabił wiele więcej, ale mu
tego nie udowodniono. Nigdy nie znaleziono ciał.

- Znam historię Conroya. Nie wiedziałam tylko, że miał

dziecko.

background image

- To była zastrzeżona informacja. Matka dziecka rozwiodła się

z Conroyem i przeniosła do innego miasta na kilka łat przed jego

zamknięciem. Dziecko miało wtedy szesnaście lat. Dwadzieścia
jeden, kiedy jego ojciec wylądował w więzieniu. Mój informator

twierdzi, że chłopak codziennie był w sądzie.

Eve pomyślała o niskim, skromnym mężczyźnie, którego

spotkała na pogrzebie Alice. Syn potwora. Czy dużo dziedziczy się w
genach? Pomyślała o własnym ojcu i zadrżała.

- Dzięki. Dam ci znać, kiedy skończy się śledztwo.
- Dobrze. Zebrałam mnóstwo informacji na temat kultowych

sekt działających w mieście. Nic tak dramatycznego jak to o
Conroyu, ale może się do czegoś przydadzą. Domyślam się, że skoro

przesłuchiwałaś kogoś, kto się wściekł tak bardzo, by rzucić ci się do
gardła, znaczy to, że masz podejrzanego.

Eve opuściła wzrok na swoje paznokcie.
- Nic ci nie mogę powiedzieć, ale przypomnę tylko, że nie

wolno wchodzić z kamerą do aresztu.

- Wielka szkoda. Dziękuję za wywiad, Dallas. Będę w kon-

takcie.

- W porządku. - Eve odprowadziła dziennikarkę wzrokiem,

przekonana, że ta uda się do aresztu i że imię Seliny Cross znajdzie
się w mediach do końca popołudniowego wydania.

Uznała, że, w gruncie rzeczy, poranek nie był zły.
Krzywiąc się, przetrząsnęła szuflady w poszukiwaniu apteczki.

background image

15

Nie wrócę do domu - informowała Eve Roarke'a przez

wideokom, podczas gdy komputer odszukiwał dane na temat
Davida Bainesa Conroya. - Możesz przyjechać na szóstą? Poje-

dziemy na ten zjazd czarownic ode mnie z biura.

Roarke uniósł brew.

- Zgoda, pod warunkiem, że nie twoim samochodem. - Poma-

chał do niej dłonią. - Podejdź trochę bliżej do ekranu. Co to znowu?

- zapytał.

- Co to znaczy, „co to znowu”? Jestem zajęta.

- Chodzi mi o twoją szyję.
- Ach, to. - Dotknęła nadal jeszcze bolesnego miejsca. Nie

udało jej się znaleźć apteczki. - Różnica zdań. Moje zwyciężyło.

- Oczywiście. Niech pani zdezynfekuje zadrapania, pani

porucznik. Przyjadę o 18.30. Zjemy coś po drodze.

- Dobrze. Zjemy po drodze? Chwileczkę. Nie przyjeżdżaj

limuzyną.

Uśmiechnął się.

- Pamiętaj, osiemnasta trzydzieści.
- Mówię poważnie, Roarke, nie... - Syknęła, bo obraz z ekranu

znikł. - Cholera. - Z westchnieniem odwróciła się do komputera.

MCDK posiadało spore archiwum dotyczące Conroya. Eve

zatrzymała się nad najważniejszymi danymi.

Rozwiedziony, jedno dziecko, syn, urodzony 22 stycznia 2025,

opieka przyznana matce, Ellen Forte.

background image

Też mi rewelacja, pomyślała. Kto daje opiekę nad dzieckiem

seryjnemu mordercy?

- No nic, zabierajmy się do roboty - mruknęła pod nosem. -

Dane kryminalne.

Osądzony i skazany za morderstwo, torturowanie, gwałt po-

śmiertny i poćwiartowanie Doreen Harden, dwudziestotrzyletniej
kobiety rasy mieszanej. Wyrok skazujący na dożywotnie więzienie o
zaostrzonym rygorze, bez możliwości wyjścia na podstawie
zwolnienia warunkowego.

Osądzony i skazany za morderstwo, gwałt, torturowanie i po-

ćwiartowanie Emmy Tangent, kobiety rasy czarnej, wiek 25 lat.
Wyrok skazujący na dożywocie, zaostrzony rygor, bez możliwości
wyjścia na podstawie zwolnienia warunkowego.

Osądzony i skazany za morderstwo, sodomią, tortury i

poćwiartowanie Lowella McBridea, białego mężczyzny, wiek 18 lat.
Skazany na dożywocie, zaostrzony rygor, bez zwolnienia warun-
kowego.

Osądzony i skazany za morderstwo, gwałt, torturowanie i po-

ćwiartowanie Darli Fitz, kobiety rasy mieszanej, wiek 23 lata.
Skazany na dożywocie, zaostrzony rygor, bez zwolnienia warun-
kowego.

Osądzony i skazany za morderstwo, sodomię, pośmiertny

gwałt, torturowanie i poćwiartowanie Martina Savoya, mężczyzny
rasy mieszanej, wiek 20 lat. Skazany na dożywocie, zaostrzony
rygor, bez zwolnienia warunkowego.

Obecnie odsiaduje wyrok w więzieniu stanowym Omega.

background image

Podejrzany o dwanaście innych morderstw, sprawy w toku.

Niewystarczające dowody na złożenie oskarżenia. Oficerzy śledczy
przydzieleni do śledztwa udostępniają informacje na prośbę.

- Podaj listę policjantów, zajmujących się sprawą Conroya -

nakazała, patrząc, jak przez ekran przesuwają się nazwiska i adresy.
- Trochę się przemieszczałeś, co, Conroy? - mruknęła, widząc, że

detektywi pochodzą z całego kraju.

Była jeszcze nastolatką kiedy mediami zawładnęły sensacyjne

doniesienia o morderstwach popełnionych przez Conroya. Przy-
pominała sobie urywki programów, płaczące rodziny, błagające

zbrodniarza, żeby wyjawił im, gdzie znajdą szczątki ukochanych
osób. Pamiętała ponure twarze policjantów, zdających relacje z

postępów dochodzenia, i samego Conroya, jego spokój i czarne,
mściwe oczy.

Nazywali go diabłem wcielonym. Antychrystem. To słowo

powtarzano nieustannie, być może po to, żeby przynajmniej w ten

sposób oddzielić szaleńca od reszty ludzkości.

A jednak Conroy był na tyle człowiekiem, by począć dziecko.

Syna. I ten syn znajdował się na jej liście osób podejrzanych. Może
zbytnio się skoncentrowała na Selinie Cross?

Syna Conroya pociąga władza, potęga i moc. Magia jest

źródłem mocy, czyż nie? Znał przynajmniej jedną z ofiar. Dwie

zginęły od noża. Jego ojciec doskonale posługiwał się nożem.

Twierdził także, że jest narzędziem w rękach boga,

przypomniała sobie Eve, dalej przeglądając dane. Tak, tak, zgadza

background image

się. Znalazła potwierdzającą jej przypuszczenie chaotyczną
wypowiedź. Zaznaczyła ją.

- Proszę o audio tego urywku.

Przetwarzanie...
-

Jestem siłą dla was niepojętą - rozległ się wyraźny i

melodyjny głos Conroya. Eve uzmysłowiła sobie, że Charles Forte

ma podobnie melodyjny i charyzmatyczny głos. - Jestem
narzędziem w rękach boga, boga zemsty i cierpienia. To, co czynię

w jego imieniu, jest wielkie. Drzyjcie przede mną, nigdy bowiem nie
zostanę pokonany. Jestem jak legiony.

- Jesteś śmieciem - sarknęła. Legion. Tego zwrotu użyła też

Cross. Interesujące... Czy Conroy bawił się w satanizm, w

czarnoksięstwo? I czy to z tego powodu jego syn zajmuje się
podobną dziedziną?

Ciekawe, ile tak naprawdę Charles Forte wiedział o działalności

ojca. I co o niej myślał?

- Komputer, podaj dane na temat Charlesa Forte z Nowego

Jorku, wcześniej Charles Conroy, syn Davida Bainesa Conroya.

Przetwarzanie.

Eve czekała na wynik, bębniąc palcami w blat biurka i

dumając. Matka wywiozła Charlesa do Nowego Jorku, co oznacza,
że chłopak musiał odbywać dalekie podróże, żeby uczestniczyć w

rozprawach. To wielki wysiłek, a na dodatek prawdopodobnie matka
nie godziła się na te wyjazdy. Został wyrzucony z technikum na

drugim semestrze. Uczył się farmacji. Bardzo interesujące.
Posiadając licencję chemika, pracował później przy produkcji

background image

lekarstw. Uwagę Eve przykuł fakt, że Charles często się prze-
prowadzał. Podobnie jak jego kochany ojczulek. Potem znowu

osiedlił się w Nowym Jorku. Jest współwłaścicielem „Mocy Ducha”.

Odchyliła się i nieświadomie potarła zranioną szyję. Kawaler,

bezdzietny, żadnych aresztowań, zatrzymań.

- Dane medyczne.

Charles Forte. 6 lat - złamana raka. 6 lat - niewielki wstrząs

mózgu, potłuczony, posiniaczony brzuch.

7

lat - oparzenie przed-

ramienia drugiego stopnia.

7

lat - wstrząs mózgu i złamana piszczel.

Czytając listę obrażeń, którym Charles ulegał przez okres

całego dzieciństwa, Eve czuła coraz większy ucisk w żołądku.

- Zatrzymaj się. Wylicz procentowo możliwość zaistnienia

umyślnego znęcania się.

Dziewięćdziesiąt osiem.
-

Dlaczego do diabła nie zostało to uchwycone?

Z

danych wynika, że dziecku udzielano pomocy w różnych

szpitalach i w różnych miastach na przestrzeni dziesięciu lat. Nie ma
wzmianki o poleceniu przeprowadzenia dochodzenia poprzez
agencję zapobiegania maltretowaniu dzieci.

-

Idioci, co za idioci. - Potarła twarz i przycisnęła dłońmi

skronie. Wiedziała, że zbliża się migrena.

- Proszę podać informacje o ewentualnym leczeniu psychiat-

rycznym i portret psychologiczny obiektu.

Obiekt na własną prośbę zgłosił się do kliniki Millera jako

pacjent ambulatoryjny. Lekarz prowadzący, Ernest Renfrew,

background image

zajmował się nim od lutego 2045 do września 2047. Akta z terapii
są zastrzeżone. Brak innych danych.

-

Dobrze, to na razie wystarczy. Zapisz dane w pliku o nazwie

Forte Charles, numer sprawy 34299 - H. Odsyłacz, Conroy. Zamknij

program, kiedy skończysz.

Podniosła wzrok, bo w drzwiach pojawiła się głowa Feeneya.

- Cross właśnie wyszła.
- No cóż, nasze szczęście nie mogło trwać wiecznie.

- Czy ktoś oglądał te zadrapania?
- Sama się tym zajmę. Za minutkę.

- Na pewno?
- Jasne.

- David Baines Conroy. - Feeney gwizdnął i usiadł na rogu

biurka. - Daleka przeszłość. Chory bandzior. Mordował ludzi, a

potem ich ćwiartował. Poćwiartowane ciała trzymał w turystycznej
lodówce. Mieszkał w wozie kempingowym. Podróżował nim po

całym kraju i wygłaszał kazania.

- Kazania?

- No, może to nie najlepsze słowo. Zrobił z siebie jakiegoś

antychrysta. Ględził kupę bzdur o anarchii, wolnym seksie i otwarciu

wrót piekieł. Coś w tym stylu. Zdaje się, że większość jego ofiar to
osoby, które spotkał po drodze. Przynajmniej trzy z nich były

prostytutkami. One zawsze są łatwym łupem dla maniaków.

- Uznano go za poczytalnego i zdolnego do zeznawania przed

sądem.

background image

- Owszem, przeszedł testy. Specjaliści uznali, że jest zdrowy

psychicznie. Jednak moim zdaniem to był prawdziwy wariat.

- Miał rodzinę.
- Tak, tak, to się zgadza. - Feeney zamknął oczy, próbując

przypomnieć sobie szczegóły. - Wtedy nie pracowałem jeszcze w
wydziale zabójstw i chyba każdy policjant w kraju miał coś

wspólnego z tą sprawą. Conroy nigdy nie zmalował niczego w
Nowym Jorku, tego byliśmy pewni. Miał żonę, bladą, nerwową,

małą kobietę. Zostawiła go - chyba nim go zwinęli. Był jeszcze
dzieciak, syn. Dziwny.

- Dlaczego?
- Miał oczy ojca. Tylko że były martwe. Wiesz, o czym mówię.

Pamiętam, że kiedyś sobie pomyślałem, że pewnego dnia chłopak
pójdzie w ślady ojca. Potem matka i syn ukryli się za ustawą o

ochronie danych osobowych, od tej pory nikt o nich nie słyszał.

- Do dzisiaj. - Eve nie spuszczała wzroku z Feeneya. - Dzisiaj

wieczorem spotykam się z synem Conroya. Na sabacie czarownic.

Tak jak się spodziewała, Roarke przyjechał limuzyną, choćby

tylko po to, żeby zrobić jej na złość. Rzeczywiście byłaby zła, gdyby

nie to, że zobaczyła, iż autokucharz w samochodzie załadowany jest
włoskimi potrawami.

Zdążyła pochłonąć

manicotti,

nim dotarli do mostu Jacqueline

Onassis. Ale pokręciła przecząco głową, kiedy Roarke podał jej

kieliszek burgunda.

- Jestem na służbie - wyjaśniła z pełnymi ustami.

background image

- Ja nie. - Upił łyk, przyglądając się żonie. - Dlaczego nie

opatrzyłaś rany? - zapytał, delikatnie dotykając jej szyi.

- Nie miałam kiedy.
- No właśnie. - Uśmiechnął się w odpowiedzi na jej pytające

spojrzenie. - Widziałem powtórkę wywiadu z Nadine. Jestem
zdumiony, że się zgodziłaś wystąpić.

- To był handel wymienny. Musiałam zapłacić swoją część. -

Pochyliła się i nacisnęła guzik uruchamiający ekran oddzielający

pasażerów od kierowcy. - Lepiej będzie, jak opowiem ci wszystko
przed dotarciem na wieczorne przedstawienie.

Zreferowała ze szczegółami najnowsze rewelacje Nadine, po

czym sięgnęła po słodką, grubą oliwkę.

- Forte przeskoczył kilka miejsc w górę na mojej liście

podejrzanych - kończyła.

- Za grzechy ojca?
- Czasami to się potwierdza.

Roarke milczał przez chwilę. Obydwoje mieli powody, ażeby ta

teoria im się nie podobała.

- Pani najlepiej wie, pani porucznik. Ale czy nie należałoby

przypuszczać, że przeszłość ojca pchnie syna w całkiem przeciwnym

kierunku?

- Znał Alice, jest chemikiem. We krwi Franka znaleziono środki

chemiczne, a Alice miała halucynacje. Popełniono dwa morderstwa,
w których narzędziem mordu były rytualne noże.

Forte jest wyznawcą religii, która używa takich narzędzi. Nie

mogę tego wszystkiego tak po prostu zignorować.

background image

- Moim zdaniem on nie sprawia wrażenia zabójcy. Eve wzięła

do ust marynowaną papryczkę.

- Kiedyś prowadziłam śledztwo w sprawie pewnej staruszki,

która miała wygląd ukochanej babuni. Opiekowała się kotami i

piekła ciasteczka dla dzieciarni z sąsiedztwa. Hodowała na parapecie
geranium. - Sięgnęła po następną papryczkę. - Zwabiła do siebie

sześcioro dzieci i ich wnętrznościami nakarmiła swoje koty.

- Urocza historyjka. - Roarke odstawił talerz. - Rozumiem

puentę. - Sięgnął do kieszeni i wyjął amulet, który poprzedniego
wieczoru dała mu Isis. Zawiesił go na szyi Eve.

- A to na co?
- Ładniej się prezentuje na tobie niż na mnie. Spojrzała na

niego podejrzliwie.

- Nie kpij. Zwyczajnie jesteś przesądny.

- Nieprawda - skłamał, po czym zabrał od niej talerz i zaczął

rozpinać jej bluzkę.

- Co robisz?
- Zabijam czas. - Zręczne dłonie w sekundę znalazły się na jej

biuście. - Mamy jeszcze godzinę drogi.

- Nie będę się kochała na tylnym siedzeniu limuzyny -

powiedziała. - To...

- Wspaniałe - skończył za nią i opuścił głowę do jej piersi.

Czuła się zrelaksowana, jak po dobrze przespanej nocy.

Samochód skręcił w wąską, zadrzewioną wiejską drogę. Wyjrzała
przez okno i oprócz drzew i gwiazd na niebie zobaczyła tylko

background image

kompletną ciemność. Korony drzew tworzyły nad nimi swoisty tunel.
Tuż przed maską samochodu przebiegło jakieś zwierzę, błysnąwszy

w ich stronę złotymi ślepiami.

- Feeney i Peabody jadą za nami?

- Uhu. - Roarke wepchnął koszulę w spodnie. - Na to wygląda.

- Włożyłaś bluzkę odwrotną stroną - powiedział miękko i uśmiechnął

się.

- Cholera. - Eve na nowo zaczęła walczyć z ubraniem. - Nie rób

takiej zarozumiałej miny. Tylko udawałam, że mi się podoba.

- Kochana Eve. - Pocałował ją w rękę. - Jesteś dla mnie za

dobra.

- Coś takiego. - Zdjęła amulet i zarzuciła mu na szyję. - Ty go

załóż. - Zanim zdążył zaprotestować, objęła dłońmi jego twarz. -
Proszę.

- Cóż, i tak nie wierzysz w jego działanie.
- Rzeczywiście nie. - Wsunęła wisiorek za koszulę męża i

poklepała go po piersi. - Ale ty wierzysz. Czy kierowca wie, dokąd
ma jechać?

- Kierunek jest zaprogramowany. - Spojrzał na zegarek. -

Zgodnie z wyliczeniami powinniśmy za chwilę znaleźć się na

miejscu.

- Dla mnie to jakieś pustkowie. - Wyjrzała przez okno. Nic

tylko ciemności, drzewa i znowu ciemności. - Wolę być na własnym
śmietnisku. Aż trudno uwierzyć, że to tylko dwie godziny drogi od

Nowego Jorku.

- Jesteś takim mieszczuchem.

background image

- A ty nie?
Wzruszył ramionami.

- Lubię jeździć na wieś, ale na krótko. Cisza mnie uspokaja.
- A mnie denerwuje. - Znowu skręcili. - Tutaj wszystko

wygląda tak samo i nic się nie dzieje. Kiedy wchodzisz do któregoś z
miejskich parków, natychmiast wpadasz na kieszonkowca lub co

najmniej handlarza narkotyków. Prawie za każdym krzakiem stoi
panienka lekkich obyczajów lub para zboczeńców.

Zerknęła na męża, który uśmiechał się ironicznie.
- Życie z tobą jest takie... kolorowe.

Sarknęła.
- Mówisz tak, jakby twój świat, zanim się w nim zjawiłam, był

szary. Wino, kobiety i pieniądze. Rzeczywiście bardzo nużące.

- Nuda mnie dobijała - odparł z udawaną udręką. - Nie to co

teraz, kiedy dzięki tobie na każdym kroku natykam się na trupa.

- Dzień, w którym mnie spotkałeś, był po prostu twoim

zbawieniem. - Samochód wspiął się na wzniesienie i zaraz potem
dostrzegli światełka przedzierające się zza drzew. - Dzięki Bogu.

Zdaje się, że przyjęcie już się rozpoczęło.

- Spróbuj powstrzymać sarkazm. - Poklepał ją po kolanie. - Bo

obrazisz naszych gospodarzy.

- Nie zamierzam kpić. Chcę się na własne oczy przekonać, o co

tu chodzi. I nie tylko ze względu na Forte'a. Jeśli kogoś rozpoznasz,
daj mi znać. - Wyjęła coś z torebki i przełożyła do kieszeni.

background image

- Podręczny rekorder? - cmoknął. - Zdaje się, że to nielegalne.

Nie wspominając już, że nieco nieuprzejme w stosunku do

gospodarzy.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

- I zbędne - dodał. Przekręcił dłoń i nacisnął na mały guziczek

przy zegarku. - Ten jest o wiele lepszy. Wiem, bo produkuję

obydwa. - Uśmiechnął się. W tej samej chwili samochód zatrzymał
się w niewielkim prześwicie. - Dojechaliśmy.

Eve pierwsza dostrzegła Isis, której zresztą trudno było nie

zauważyć. Ubrana w zwiewną, białą suknię, zdawała się lśnić jak

łuna księżyca. Miała rozpuszczone włosy, które luźno opadały na
ramiona. Na jej czole pobłyskiwała złota opaska wyłożona

kolorowymi kamieniami. Była bosa.

- Bądźcie błogosławieni - powiedziała na przywitanie, po czym,

zawstydzając Eve, pocałowała ją w oba policzki. Tak samo powitała
Roarke'a i znowu odwróciła się do Eve. - Pani jest skaleczona. -

Zanim Eve zdążyła zareagować, przytknęła palce do jej szyi. -
Trucizna.

- Trucizna? - Eve natychmiast wyobraziła sobie śmiercionośną

substancję rozlewającą się po jej układzie krwionośnym i

sprowadzającą na nią powolne konanie w mękach.

- Nie fizyczna, ale duchowa. Czuję obecność Seliny. - Nie

spuszczając wzroku z twarzy Eve, zsunęła dłoń na jej ramię. - Niech
się pani nie martwi. Coś na to zaradzimy. Mirium, proszę, powitaj

resztę gości - zwróciła się do niskiej, ciemnoskórej kobiety. Na

background image

podjazd wtoczył się z hurkotem stary samochód Feeneya. - Chas
zajmie się pani szyją.

- Nie róbcie sobie kłopotu. Jutro z rana pójdę do naszego

lekarza.

- To zbyteczne. Proszę za mną. Nie mogę dopuścić, żeby

Selina była tu obecna nawet w takiej formie.

Idąc za gospodynią prowadzącą ich po obrzeżach polany, Eve

przyglądała się wyrysowanemu na środku białemu okręgowi

otoczonemu białymi świecami. Z lekkim zdziwieniem przyjęła fakt,
że stojący wokół ludzie rozmawiają ze sobą swobodnie, jakby

znajdowali się co najmniej na cocktail party. Ich ubrania były bardzo
różnorodne. Długie suknie, tradycyjne garnitury, damskie kostiumy

z długimi lub krótkimi spódniczkami.

Doliczyła się około dwudziestu osób w wieku od osiemnastu do

osiemdziesięciu lat, różnych ras i płci. Nie przeważał jakiś jeden typ
ludzi. W pobliżu stały turystyczne lodówki do napojów, kilka osób

popijało drinki. Rozmowy toczone przyciszonymi głosami przerywał
od czasu do czasu wybuch śmiechu.

Podeszli do składanego turystycznego stolika, przy którym

siedział Chas. Na ich widok podniósł się. Miał na sobie prosty

niebieski garnitur i miękkie mokasyny w tym samym kolorze.
Uśmiechnął się, widząc podejrzliwe spojrzenie Eve skierowane w

stronę stolika.

- Oprzyrządowanie czarownic - powiedział.

background image

Leżały tam czerwone sznury i nóż z białym trzonkiem,

athame.

Kilka świec, mały miedziany gong, bicz, lśniący srebrny miecz,

kolorowe butelki, różnorodne misy i kubki.

- Interesujące.

- To pradawny rytuał wymagający pradawnych narzędzi. Ale

widzę, że pani jest zraniona. - Zbliżył się i uniósł rękę, jednak

opuścił ją, pohamowany zimnym wzrokiem Eve. - Przepraszam.
Wygląda na bolesne skaleczenie.

- Chas jest uzdrawiaczem. - Isis uśmiechnęła się nieco wyzy-

wająco. - Proszę potraktować jego pomoc jako pokaz jego

uzdolnień. Przecież przyszła tu pani po to, żeby zebrać obserwacje,
prawda? Co więcej, nie musi się pani niczego obawiać, bo pani

partner ma przy sobie ochronny amulet.

Eve, czując w kieszeni ciężar broni, pomyślała, że ona także

ma ochronę.

- Dobrze, proszę zademonstrować swoje umiejętności. - Od-

chyliła głowę, zapraszając Chasa, by obejrzał ranę.

Poczuła na szyi delikatne dotknięcie zaskakująco zimnych

palców. Nie spuszczała wzroku z jego oczu i zobaczyła, że najpierw
przepełniły się skupieniem, a potem nagle coś w nich rozbłysło. -

Ma pani szczęście - wymamrotał. - Rezultat nie dorównuje
zamiarowi. Proszę uspokoić umysł.

Przeniósł wzrok na jej oczy.
- Umysł i ciało są jednym - rzekł cicho pięknym głosem. -

Jedno prowadzi drugie, jedno uzdrawia drugie. Proszę mi pozwolić
pani ulżyć.

background image

Poczuła ciepło emanujące z jego palców, które rozpływało się

od głowy w dół całego ciała. Ogarnęła ją senność, więc otrząsnęła

się i usłyszała jego cichy śmiech.

- Nie skrzywdzę pani.

Odwrócił się i sięgnął po bursztynową butelkę. Odkorkował ją i

wylał na dłoń jasny, pachnący kwiatową esencją płyn.

- To jest balsam zrobiony na podstawie starego przepisu ze

współczesnymi dodatkami. - Posmarował delikatnie zranienie. -

Oczyści i uzdrowi skaleczenie.

- Zna się pan na chemikaliach, prawda?

- Ten płyn jest ziołowy. - Wyjętą z kieszeni chustką obtarł

palce. - Ale to prawda, farmacja nie jest mi obca.

- Chciałabym porozmawiać z panem na ten temat. -

Przyglądała mu się uważnie, czekając na odpowiedź. - I o pana

ojcu.

Odniosła zamierzony skutek, bo jego źrenice najpierw się

rozszerzyły, potem zwęziły. W tej samej chwili pomiędzy nimi
stanęła Isis, a w jej oczach zobaczyła furię.

- To miejsce, do którego została pani zaproszona, jest święte.

Nie ma pani prawa...

- Isis. - Chas dotknął jej ramienia. - Ona ma misję. Wszyscy ją

mamy. - Patrzył na Eve i wyglądał tak, jakby się zbierał w sobie. -

Oczywiście, porozmawiam z panią, kiedy tylko wyrazi pani ochotę.
Ale do tego miejsca nie powinno się przynosić nieszczęścia. Zaraz

rozpocznie się ceremonia.

- Nie będziemy was zatrzymywać.

background image

- Czy jutro o dziewiątej rano, w sklepie, odpowiada pani?
- Tak.

- A teraz proszę mi wybaczyć.
- Zawsze odpłaca pani za uprzejmość bólem? - zapytała Isis z

gniewem, kiedy Chas się oddalił. Potem potrząsnęła głową i wbiła
wzrok w Roarke'a. - Zapraszamy do obejrzenia ceremonii i mamy

nadzieję, że potraktujecie ją z szacunkiem. Nie wolno wam wchodzić
w obręb magicznego koła.

Odeszła, a Eve wsunęła ręce do kieszeni.
- No, teraz mam już przeciwko sobie dwie czarownice. -

Odwróciła się do spieszącej w ich kierunku Peabody.

- To jest inicjacja - poinformowała szeptem dziewczyna. - Tak

powiedziała tamta wspaniała czarownica ubrana we włoski kostium.
- Posłała uśmiech do stojącego po drugiej stronie polany

przystojnego mężczyzny. - Jezu, przez takiego faceta człowiek ma
ochotę zmienić wiarę.

- Zbierz się w sobie, Peabody. - Eve skinęła na Feeneya.
- Moja pobożna matka odmówiłaby cały różaniec, gdyby

wiedziała, gdzie jestem. - Feeney pokrył zdenerwowanie cichym
śmiechem. - Cholernie dziwne miejsce. Niby nic tu takiego się nie

dzieje, ale i tak czuję się nieswojo. Roarke westchnął i objął żonę
ramieniem.

- Zrobieni z tej samej gliny - mruknął i odwrócił wzrok w

stronę, gdzie rozpoczynano obrzęd.

Młoda kobieta, którą Isis nazywała Mirium, stała poza kręgiem

ze świec, związana i z zasłoniętymi oczami. Wszyscy oprócz

background image

obserwujących byli teraz nadzy. Ich ciała pobłyskiwały w ciemności.
W pobliskim lesie rozległo się pohukiwanie nocnych ptaków.

Eve sięgnęła do kieszeni i dotknęła ukrytej tam broni. Do

Mirium podszedł Chas. Wskazał na jej nogi i powiedział:

- Stopy nie są ani związane, ani wolne. W jego głosie brzmiała

radosna powaga.

Eve z zaciekawieniem przyglądała się, jak uczestnicy stają

wokół białego kręgu. Musiała przyznać, że wyglądali na szczęśliwych

i zadowolonych. Ponad głowami księżyc oblewał srebrnymi
promieniami korony drzew. Raz po raz rozlegało się pohukiwanie

sów. Nikt nie zwracał uwagi na nagość. Nie zauważyła ani
podejrzliwych, ani skrytych spojrzeń, które widziała nieraz w mieście

w seksklubach.

Chas uniósł

athame,

na co Eve natychmiast sięgnęła do broni.

Przytknął nóż do piersi Mirium. Wznoszącym i opadającym tonem
wygłosił tekst inicjacji.

- Przyniosłam wam dwa zaklęte słowa - odpowiedziała mu

Mirium. - Doskonała miłość i doskonałe zaufanie.

Chas uśmiechnął się.
- Z takimi słowami witamy cię podwójnie. Podaruję ci trzecie,

byś mogła przejść przez te drzwi.

Oddał nóż stojącemu obok niego mężczyźnie, potem

pocałował Mirium. Był to ojcowski pocałunek. Następnie objął ją i
poprowadził do okręgu. Idący za nimi drugi mężczyzna wykonywał

w powietrzu dziwne znaki nożem.

background image

Stojący wokół białego koła ludzie zaczęli śpiewać i głaskać

przechodzącą koło nich Mirium. Rozległ się trzykrotny dźwięk

gongu.

Chas ukląkł, pocałował stopy dziewczyny, potem jej kolana,

brzuch tuż nad łonem, jej piersi i usta.

Eve zdziwiła się, że nie widzi w tych poczynaniach żadnej

seksualności, a raczej... czułą przyjaźń.

- I co ty na to? - zapytała męża.

- Zachwycający, pełen mocy rytuał. Bardzo wzniosły. - Wsunął

dłoń do jej kieszeni i przykrył jej rękę trzymającą broń. Pociągnął za

nią delikatnie. - I bezpieczny. Jest w nim dużo seksu, ale bardzo
zrównoważonego i budzącego szacunek. Widzę przynajmniej dwie

znajome osoby.

- Ich nazwiska?

Nieświadomie potarła szyję i ze zdumieniem stwierdziła, że nie

czuje zadrapań ani bólu.

Kiedy opuściła rękę, spojrzał na nią Chas. Ich oczy się

spotkały. Uśmiechnął się do niej.

background image

16

„Moc Ducha” był jeszcze zamknięty, kiedy Eve i Peabody

zaparkowały przy nim. Ale Chas już na nie czekał. Stał przed
sklepem, popijając coś z papierowego kubeczka.

- Dzień dobry. - Było chłodno i na policzkach miał czerwone

rumieńce. - Zastanawiałem się, czy zgodzą się panie porozmawiać

na górze, w mieszkaniu, zamiast w sklepie.

- Obecność policji źle wpływa na klientów? - zapytała ironicz-

nie Eve.

- Cóż, mogą się czuć zakłopotani. Zresztą i tak otwieramy

dopiero za pół godziny. Domyślam się, że nie będziecie po-
trzebowały Isis.

- W tej chwili nie.
- To wspaniale. W takim razie dajcie mi panie tylko minutkę. -

Zerknął na Eve oczami, w których czaił się niepokój. - Isis nie lubi,
kiedy w domu znajduje się kofeina. Jestem słaby - stwierdził, biorąc

następny łyk. - Ona doskonale wie, że co rano wymykam się, by
pofolgować mojemu uzależnieniu. Jednak udaje, że niczego nie

widzi. To głupie, ale jesteśmy z tym szczęśliwi.

- Proszę się nie spieszyć. Kupuje pan kawę po drugiej stronie

ulicy?

- To zbyt blisko domu. Poza tym, szczerze mówiąc, nie jest

tam za czysto. Dobrą kawę podają w kawiarni na rogu. - Z wyraźną
przyjemnością uniósł kubek do ust. - Kilka lat temu rzuciłem

background image

palenie, ale nie umiem sobie poradzić bez filiżanki kawy. Czy
podobała się wam wczorajsza ceremonia?

- Z pewnością nas zainteresowała. - Ponieważ było naprawdę

zimno, Eve wetknęła ręce do kieszeni. Ruch na ulicy i w powietrzu

powoli się zmniejszał. - I trochę zdziwiła, zwłaszcza to bieganie
nago po lesie.

- W tym roku raczej już nie będziemy odprawiać ceremonii na

wolnym powietrzu, ale Mirium bardzo pragnęła zostać zaprzysiężona

na pierwszy stopień przed Samhain.

- Samhain?

- Halloween - odpowiedzieli razem Chas i Peabody. Policjantka

poruszyła się niespokojnie, kiedy Chas się do niej uśmiechnął. -

Wolna Era - wymamrotała wyjaśniająco.

- Och, istnieją pewne podstawowe podobieństwa. - Skończył

kawę, podszedł do kosza na śmieci i wyrzucił kubek. - Jest pani
przeziębiona.

- To prawda - Peabody pociągnęła nosem, wstrzymując kich-

nięcie.

- Mam coś, co powinno pomóc. Jedna z naszych członkiń

rozpoznała panią, pani porucznik. Powiedziała, że niedawno czytała

pani z ręki. Dokładnie w noc, kiedy zginęła Alice.

- Zgadza się.

- Cassandra jest bardzo uzdolniona i ma słodką naturę. -

Wchodzili po schodach. - Wyrzuca sobie, że nie widziała jaśniej, że

Alice grozi niebezpieczeństwo. Sądziła, że to panią przede

background image

wszystkim powinna ostrzec. - Zatrzymał się i spojrzał za siebie. - Ma
nadzieję, że nosi pani kamień, który pani dała.

- Mam go gdzieś.
Wydał z siebie odgłos, który mógł być westchnieniem.

- Co z szyją?
- Jak nowa.

- Widzę, że się zagoiła.
- Tak, dość szybko. Co było w tym balsamie, który pan

przyłożył?

Ku zaskoczeniu Eve w jego oczach zamigotała wesołość.

- Och, tylko język nietoperza i oczy kijanki. - Otworzył drzwi,

przy czym usłyszały odgłos dzwoneczków. - Proszę się rozgościć, a

ja tymczasem przygotuję herbatę, żeby mogły się panie rozgrzać.

- Proszę nie robić sobie kłopotu.

- To żaden kłopot. Za chwilę wracam.
Wyszedł, a Eve postanowiła wykorzystać moment jego

nieobecności na obejrzenie pokoju.

Nie sprawiał wrażenia skromnego. Zapewne przez to, że

znajdowało się w nim wiele przedmiotów ze sklepu. Kawałki
kryształów pokrywały blat okrągłego stolika i otaczały miedzianą

urnę z kwiatami. Nad giętą niebieską sofą wisiał gobelin o zawiłym
wzorze: mężczyźni, kobiety, księżyce i słońca oraz płonący zamek.

- Główne arkana - wyjaśniła Peabody, widząc, że przełożona

zbliża się do gobelinu, by się mu dokładniej przyjrzeć. Kichnęła. - Z

tarota. Wygląda na starą, ręczną robotę.

background image

- To już chyba artystyczne dzieło - orzekła Eve. - Takie

przedmioty nie są tanie.

Stały tam też ołowiane i kamienne figurki, przedstawiające

czarnoksiężników, smoki, dwugłowego psa, kobiety z delikatnymi

skrzydłami. Druga ściana była pokryta dziwnymi kolorowymi
symbolami.

- To z Księgi Kells. - Na zdziwione spojrzenie przełożonej

Peabody tylko wzruszyła ramionami. - Moja mama lubi wyszywać

poduszki i serwetki takimi wzorami. Podoba mi się ten pokój -
dodała, myśląc o tym, że nie przechodzą ją tu ciarki tak jak w

mieszkaniu Cross. - Jest ekscentryczny, ale miły.

- Sklep przynosi niezłe zyski - powiedział Chas, wchodząc do

pokoju z tacą, na której stały malowane w kwiaty porcelanowe
filiżanki i dzbanek. - Poza tym, zanim go otworzyliśmy, miałem

własne zasoby.

- Spadek?

- Nie. - Postawił kawę na okrągłym stoliku. - Oszczędności i

wpływy z inwestycji. Farmaceuci są dobrze opłacani.

- I mimo to porzucił pan to intratne zajęcie dla handlu?
- Porzuciłem - odparł po prostu. - Moja poprzednia praca nie

przynosiła mi zadowolenia. Moje poprzednie życie nie było
szczęśliwe.

- Terapia nie pomogła?
Znowu spojrzał jej w oczy, choć tym razem nie było to chyba

dla niego łatwe.

background image

- Ale też nie zaszkodziła. Proszę usiąść. Odpowiem na

wszystkie pytania.

- Ona nie może cię zmusić do przechodzenia przez to, Chas. -

W pokoju niczym mgła pojawiła się Isis. Tego dnia ubrana była w

szarą suknię w kolorze chmurnego nieba, która oplatała się jej
wokół stóp. - Masz zagwarantowane przez państwo prawo do

zachowania prywatności.

- A ja mogę nalegać, by odpowiedział na pytania - przy-

pomniała Eve. - Prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa. Chas,
oczywiście, ma prawo do konsultacji ze swoim adwokatem.

- On nie potrzebuje adwokata, ale spokoju. - Isis okręciła się,

a jej oczy pałały gniewem. Chas uniósł jej dłonie, ucałował i

przytulił do twarzy.

- Jestem spokojny - powiedział cicho. - Mam ciebie. Nie martw

się tak. Musisz zejść na dół i otworzyć sklep, a ja muszę przez to
przejść.

- Pozwól mi zostać.
Pokręcił głową. Wymienili się spojrzeniami. Eve przyglądała się

im, zaskoczona. To, co zobaczyła, przekonało ją, że łączy ich nie
tylko seks, ale prawdziwa miłość, a także oddanie.

Powinna poczuć rozbawienie, widząc, jak Isis pochyla swoje

wspaniałe ciało i całuje ukochanego w usta, a jednak ta scena ją

wzruszyła.

- Wystarczy, że zawołasz - zapewniła. - Wystarczy, że mnie

zapragniesz.

background image

- Wiem. - Uścisnął jej rękę. Isis posłała Eve ostatnie pełne

gniewu spojrzenie i wyszła.

- Wątpię, czy przeżyłbym bez niej - powiedział, wpatrując się

w drzwi. - Jest pani silną kobietą, pani porucznik. Trudno pani

zrozumieć tego rodzaju potrzebę, tego rodzaju zależność.

Kiedyś zgodziłaby się z nim. Obecnie nie była już tego taka

pewna.

- Chciałabym nagrać naszą rozmowę, panie Forte.

- Proszę bardzo. - Usiadł i kiedy Peabody ustawiała magneto-

fon, mechanicznie nalewał herbatę do filiżanek. Nie patrząc na Eve,

wysłuchał recytowanej przez nią oficjalnej formułki.

- Czy zna pan swoje prawa i obowiązki?

- Tak. Czy nasypać cukru?
Eve z lekkim zniecierpliwieniem spojrzała na filiżankę, którą jej

podawał. Herbata pachniała podejrzanie, podobnie do tej, którą
poczęstowała ją Mira.

- Dziękuję.
- Do pani herbaty dodałem łyżeczkę miodu. - Uśmiechnął się

słodko do Peabody. - I jeszcze trochę czegoś... co z pewnością
złagodzi przeziębienie.

- Pachnie wspaniale. - Peabody ostrożnie upiła łyk, poczuła

przyjemny smak i uśmiechnęła się. - Dziękuję.

- Kiedy po raz ostatni widział pan ojca?
Chas szybko podniósł wzrok. Dłoń trzymająca filiżankę

zadrżała, raz, ale silnie.

background image

- W dniu, w którym został skazany. Poszedłem na rozprawę i

widziałem, jak go zabierali. Zamknęli go w specjalnym więzieniu na

całe życie.

- I jak się pan wtedy czuł w związku z tym?

- Wstydziłem się, ale odczułem też ulgę. Byłem straszliwie

nieszczęśliwy, a może po prostu załamany. - Napił się herbaty, tak

jak czasami zdenerwowani ludzie piją alkohol. - Nienawidziłem go z
całego serca i z całej duszy.

- Ponieważ był mordercą?
- Ponieważ był moim ojcem. Bardzo zraniłem matkę, upierając

się, że będę uczestniczył w rozprawach sądowych. Była tak
wymęczona psychicznie, że nie miała sił mnie powstrzymać. Nigdy

też nie umiała powstrzymać ojca, chociaż ostatecznie go rzuciła.
Zabrała mnie i opuściła go, co, jak sądzę, było zaskoczeniem dla

nas wszystkich.

Wpatrywał się w dno filiżanki, jakby nagle bardzo go zainte-

resowały namalowane tam kwiaty.

- Jej także nienawidziłem. Przez bardzo, bardzo długi czas.

Nienawiść może określić człowieka, prawda, pani porucznik? Może
go zmienić w kogoś bardzo brzydkiego.

- Czy to właśnie stało się z panem?
- Prawie. Nasz dom nie należał do szczęśliwych. Trudno się

tego spodziewać, pamiętając, że rządził w nim taki człowiek jak mój
ojciec. Zapewne podejrzewa pani, że stałem się taki jak on. -

Zmysłowy głos Chasa nadal był spokojny. Jednak w jego oczach
tliło się napięcie.

background image

W czasie przesłuchania należy obserwować oczy, przypomniała

sobie Eve. Słowa często nic nie znaczą.

- A nie stał się pan?
- „Krew wszystko wyjawi”, to chyba z Szekspira? - Potrząsnął

lekko głową. - Nie jestem do końca przekonany. Ale czy nie tego
obawiają się wszystkie dzieci, bez względu na to, jacy są ich

rodzice, że krew wszystko wyjawi?

Eve pomyślała, że sama żyje w strachu, ale nie pozwala, by

strach skrzywił jej charakter.

- Jak silny wpływ miał ojciec na pana życie?

- Trudno wyobrazić sobie większy. Jest pani doskonałym

detektywem, pani porucznik. Podejrzewam, że zna pani już moje

akta, słuchała pani taśm z przesłuchań, oglądała kasety z
wywiadami z ojcem. Zobaczyła pani mężczyznę o dużej charyzmie.

Straszliwej charyzmie. Mężczyznę, który uważał, że stoi ponad
prawem, ponad każdym prawem. Ten rodzaj arogancji jest sam w

sobie bardzo pociągający.

- Rzeczywiście, niektórych zło pociąga.

- Tak. - Uśmiechnął się smutno. - Pani to zna z pracy. Nie był

człowiekiem, którego można było... zwyciężyć psychicznie czy

emocjonalnie. Zawsze był silny. Bardzo silny.

Chas przymknął oczy, przeżywając raz jeszcze wspomnienia,

których pragnął się pozbyć.

- Bałem się, że mogę stać się taki jak on. Rozważałem oddanie

najdroższego skarbu, jaki otrzymałem. Swojego życia.

- Próbował się pan zabić?

background image

- Nigdy nie doszedłem tak daleko, by próbować. Tylko

planowałem. Po raz pierwszy pomyślałem o tym, kiedy miałem

dziesięć lat. - Znowu napił się herbaty. - Czy potrafi pani wyobrazić
sobie dziesięciolatka rozmyślającego o samobójstwie?

Tak, potrafiła, i to bardzo wyraźnie. Była nawet młodsza, kiedy

nachodziły ją te same myśli.

- Czy on pana bił?
- Bił, choć to delikatne słowo. Nigdy też nie wydawał się

wzburzony, kiedy to robił. Po prostu wybierał sobie jakiś moment.
Kopał mnie lub tłukł pięścią z nieobecnym wyrazem twarzy, jakby

zabijał muchę.

Dłoń Chasa leżąca na kolanie zacisnęła się w pięść. Otworzył

ją z rozmysłem i rozprostował szeroko palce.

- Uderzał jak błyskawica, szybko i w kompletnej ciszy. Bez

ostrzeżenia. Moje życie, mój ból były całkowicie zależne od jego
zachcianki. Odsiedziałem swoje w piekle - kończył spokojnie, prawie

jakby się modlił.

- Nikt panu nie pomógł? - zapytała Eve. - Nikt nie próbował

interweniować?

- Ciągle się przeprowadzaliśmy i nie wolno nam było zawierać

bliższych znajomości, a tym bardziej przyjaźni. Ojciec powtarzał, że
musi objechać cały świat. Bił mnie, a potem sam wiózł do szpitala.

Udawał zmartwionego, opiekuńczego ojca.

- Nikomu pan nic nie mówił?

- Był moim ojcem, moim życiem. - Chas uniósł dłonie, ale

zaraz je opuścił. - Kim byłem, żeby się skarżyć?

background image

Też się nie skarżyłam, przypomniała sobie Eve. Zresztą nie

miała komu.

- Przez jakiś czas, kiedy mówił, że to, co robi, jest

sprawiedliwe, wierzyłem mu. - Oczy Chasa zalśniły. - I naturalnie

uwierzyłem mu, kiedy mi wmawiał, że czekają mnie straszliwe męki,
jeśli komuś coś powiem. Miałem trzynaście lat, gdy po raz pierwszy

kazał mi uprawiać sodomię. Płakałem, a on związywał mi ręce i
mówił, że to część rytuału. Ceremonia przejścia. Seks to życie.

Trzeba go przyjąć. Musi wysłać mnie w tę podróż, bo to jest jego
obowiązek i jego prawo.

Uniósł dzbanek i dolał sobie herbaty.
- Nie wiem, czy to był gwałt. Nie walczyłem z nim. Nie

krzyczałem. Nie błagałem, żeby przestał. Tylko bezgłośnie płakałem
i pozwalałem na wszystko.

- To był gwałt - odezwała się cicho Peabody.
- Tak więc... - Nie mógł już pić, więc tylko trzymał filiżankę w

uniesionej dłoni. - Nikomu nic nie mówiłem. Nawet wiele lat później,
kiedy zamknęli go w więzieniu, nie powiedziałem niczego policji. Nie

wierzyłem, że naprawdę go zatrzymają. Po prostu nie wierzyłem, że
mogą. Był zbyt silny, posiadał tak wielką moc, a morderstwa, które

popełnił, tylko mnie utwierdzały w tym przeświadczeniu. Co dziwne,
właśnie seks zmusił moją matkę do ucieczki i do zabrania mnie ze

sobą. Nie przemoc, nie mały chłopiec z połamanymi kośćmi ani
nawet nie zabójstwa, o których podejrzewam, że wiedziała. To

widok mojego ojca klęczącego nade mną na ołtarzu, a dokoła
palące się czarne świece. On jej nie zauważył, ale ja tak. Widziałem

background image

jej twarz, kiedy weszła do pokoju. Nie zareagowała, pozwoliła mu
skończyć, ale później tego dnia, kiedy ojca nie było w domu,

uciekliśmy.

- Jednak nadal nie zwracała się do policji?

- Nie. - Spojrzał na Eve. - Zakładam, że myśli pani, że gdyby to

uczyniła, kilka istnień zostałoby ocalonych. Ale strach to bardzo

silne i egoistyczne uczucie. Jej jedynym celem było przetrwanie.
Kiedy zaaresztowali ojca, codziennie chodziłem na rozprawy. Byłem

przekonany, że uda mu się jakoś wywinąć od kary. Nawet kiedy
powiedzieli, że go zamkną, ja nie wierzyłem. Potem pozbyłem się

jego nazwiska i próbowałem żyć normalnie. Rozpocząłem pracę,
która mnie interesowała i do której miałem jakiś talent. Tylko że nie

pozwalałem sobie na zbliżenie się do kogokolwiek. Moją duszę
toczyła wściekłość. Patrzyłem w czyjaś twarz i nienawidziłem jej

właściciela, bo wydawał mi się taki szczęśliwy albo smutny.
Nienawidziłem ludzi za to, że w ich życiu nie istnieje koszmarna

tajemnica. Tak jak ojciec, nigdzie nie pozostawałem dłużej.
Wreszcie, kiedy złapałem się na tym, że znowu mam samobójcze

myśli, postanowiłem poszukać pomocy.

Mógł się już uśmiechnąć.

- To był mój nowy początek. Spróbowałem wyrazić niewyrażal-

ne. Nauczyłem się akceptować siebie i wybaczyłem matce. Ale nadal

odczuwałem gniew. Tkwił we mnie silny, tajemny węzeł. Wtedy
spotkałem Isis.

- Przez zainteresowanie okultyzmem? - naciskała Eve.

background image

- Okultyzm mnie nie interesował, ale musiałem się czegoś na

ten temat dowiedzieć, bo to była część terapii. - Upił herbaty. -

Pamiętam, że traktowałem Isis z wrogością. Wtedy każda religia
napawała mnie wstrętem, także wiara Isis, którą się brzydziłem. Ale

sama Isis była piękna, pełna światła. Nienawidziłem jej za to.
Zaprosiła mnie, a raczej sprowokowała, żebym wziął udział w

ceremonii, tak jak wy wczoraj. Uważałem się wtedy za naukowca.
Powtarzałem sobie, że pójdę tylko po to, żeby udowodnić, że w

religii Isis nie ma nic więcej niż puste słowa powtarzane przez
głupców. Podobnie jak za wyznaniem ojca nie kryło się nic więcej

prócz wymówki dla zadawania bólu i dominacji.

- Stałem z boku. Sam, przepełniony cynizmem i w skrytości

ducha pełen wściekłości. Nienawidziłem ich za prostotę i oddanie.
Czyż nie widziałem tego samego wyrazu oddania na twarzach tych,

którzy słuchali kazań ojca? Nie chciałem mieć z nimi nic wspólnego,
ale mnie wciągnęło. Trzy razy wracałem do nich, by przyglądać się

obrzędom, i sam o tym nie wiedząc, zacząłem zdrowieć. Aż
pewnego wieczoru Isis zaprosiła mnie do siebie do domu. Tutaj w

samotności powiedziała mi, że mnie rozpoznała. Spanikowałem. Tak
bardzo chciałem pogrzebać moją przeszłość. Wyjaśniła, że nie mówi

o tym życiu, chociaż domyślałem się, że ona wie. Wie, kim jestem,
skąd pochodzę. Powiedziała, że posiadam wspaniały dar

uzdrawiania i że go odkryję, kiedy tylko sam się wyleczę. Potem
mnie uwiodła.

Roześmiał się, a w tym krótkim wybuchu radości było wiele

ciepła.

background image

- Wyobraźcie sobie moje zdumienie, kiedy ta piękna kobieta

prowadziła mnie do łóżka. Szedłem za nią jak psiak na smyczy, na

wpół chętny, na wpół przerażony. Isis była pierwszą i jedyną
kobietą, z którą się kochałem. Tej nocy węzeł oplatający moją duszę

zaczął się poluźniać.

- Uwierzyłem, że Isis mnie kocha, a ten cud pozwolił mi

uwierzyć w inne. Zostałem wyznawcą Wicca. Przyjęli mnie do siebie.
Zacząłem uzdrawiać. Uzdrowiłem też siebie. Skrzywdziłem w życiu

tylko jedną osobę: siebie. Jednak lepiej niż Isis, mimo jej daru
widzenia, rozumiem pociągający urok przemocy, egoizmu,

oddawania czci innemu Panu.

Eve wierzyła w to, co słyszała, ale życie Chasa tak bardzo

przypominało jej własne, że bała się zaufać instynktowi.

- Dołożył pan wiele trudu, by ukryć powinowactwo z ojcem.

- Pani by tego nie uczyniła?
- Czy Alice znała prawdę?

- Alice była niewinna i młoda. W jej życiu nie istniał ktoś taki

jak David Baines Conroy. Dopóki nie pojawiła się w nim Selina

Cross.

- A Selina jest inteligentną i mściwą kobietą. Gdyby odkryła

pana tajemnicę, mogłaby użyć Alice do szantażowania was. Czy
członkowie pańskiego wyznania dalej by panu ufali, gdyby znali

pana przeszłość?

- Ponieważ nigdy tego nie sprawdzałem, nie umiem dać pani

odpowiedzi. Osobiście wolę nie ujawniać historii mojego życia.

background image

- I tej nocy, kiedy zginęła Alice, był pan tutaj. Sam na sam z

Isis.

- Tak, podobnie jak w noc, gdy zginął Lobar. Przy ostatnim

morderstwie także byłem tylko z Isis. - Uśmiechnął się. - Nie mam

wątpliwości, że Isis posunęłaby się ze względu na mnie nawet do
kłamstwa. Jednak, choć żyje z synem mordercy, nigdy nie

potrafiłaby żyć z mordercą. To wbrew wszystkiemu, w co wierzy.

- Isis pana kocha.

- Tak.
- A pan ją.

- Tak. - Zamrugał i w tej chwili w jego oczach pojawiło się

przerażenie. - Nie wierzy pani chyba, że miała jakiś udział w

morderstwach. Kochała Alice, opiekowała się nią jak matka chorym
dzieckiem. Nie jest zdolna kogokolwiek skrzywdzić.

- Panie Forte, każdy jest do tego zdolny.

- Chyba go nie podejrzewasz - zapytała Peabody, kiedy scho-

dziły na ulicę.

- Miał nienormalnego i bardzo wpływowego ojca. Jest

ekspertem w produkcji lekarstw, włączając halucynogeny i ziołowe

nalewki. Nie posiada alibi na czas żadnego z zabójstw. Był blisko
związany z Alice. Na tyle blisko, że dziewczyna mogła odkryć

tajemnicę, którą ukrywał od lat. Wiedział, że jeśli ktoś dowie się o
jego przeszłości, ucierpi na tym zgromadzenie.

Zatrzymała się i zaczęła się zastanawiać, stukając palcami w

poręcz.

background image

- Ma powody, żeby nienawidzić Seliny Cross i jej wyznawców.

Ma powody, by chcieć ich ukarać, tak jak nigdy nie udało mu się

ukarać ojca. Był na miejscu, kiedy Wineburg zaczął się łamać, i
mógł z łatwością się wymknąć i go zabić. Jest motyw i wiemy, że

miał możliwość dokonania tych zbrodni, a biorąc pod uwagę jego
przeszłość, posiada też potencjał do agresywnego zachowania.

- Przecież stał się porządnym człowiekiem mimo tragicznego

dzieciństwa - zaprotestowała Peabody. - Nie możesz go potępiać za

to, co zrobił jego ojciec.

Eve ruszyła przez ulicę, walcząc z własnymi demonami.

- Nie potępiam go, Peabody. Rozpatruję każdą ewentualność.

Zastanów się. - Odwróciła się. - Jeśli Alice znała prawdę i po-

wiedziała o niej Frankowi, ten prawdopodobnie nakazał jej zerwać
kontakty z wiccanami. Bardzo możliwe, że skonfrontował się z

Forte'em, może nawet zagroził mu, że wyjawi jego prawdziwe
nazwisko, jeśli nie zrezygnuje ze swojego wpływu na wnuczkę.

Frank pracował w wydziale zabójstw, w czasie gdy Conroy został
aresztowany, zapewne znał każdy najbrudniejszy szczegół sprawy.

- Tak, ale...
- Alice przeprowadziła się do swojego mieszkania. Nadal

pracowała na pół etatu u Isis, ale już u niej nie mieszkała. Dlaczego
się wyprowadziła, skoro tak się bała?

- Nie wiem - przyznała Peabody.
- I nie możemy jej o to zapytać. - Eve odwróciła się i zaraz

zaklęła pod nosem, bo zobaczyła chłopca opierającego się o jej
samochód. - Tam, do diabła!

background image

Naskoczyła na Jamiego.
- Zabieraj tyłek z maski. To wóz policyjny.

- Policyjny kawałek gówna - poprawił chłopak z zadziornym

uśmieszkiem. - Miasto daje policjantom stare rzęchy. Detektyw taki

jak pani powinien mieć lepszy sprzęt.

- Przekażę te uwagi burmistrzowi, kiedy tylko znajdę się

następnym razem w ratuszu. Co tu robisz?

- Po prostu stoję. - Znowu się uśmiechnął. - Pozbyłem się

mojego cienia, którego mi pani przydzieliła. Jest dobry. - Wepchnął
ręce w kieszenie. - Ale ja jestem lepszy.

- Dlaczego nie jesteś w szkole?
- Proszę nie zawracać sobie głowy wzywaniem brygady dla

nieletnich, pani porucznik. Jest sobota.

- W takim razie, dlaczego nie szwendasz się po jednym z

powietrznych supermarketów, jak inni normalni delikwenci w twoim
wieku?

Ponownie szeroko się uśmiechnął.
- Nienawidzę powietrznych supermarketów. Są takie niedzisiej-

sze. Widziałem panią na Kanale 75.

- Wpadłeś po autograf?

- Pewnie. - Popatrzył w stronę sklepu. - Obserwowałem cza-

rownicę. Ma dzisiaj wielką wyprzedaż.

Eve poszła za jego wzrokiem. W sklepie rzeczywiście było

wielu klientów.

- Widziałeś ją wcześniej?
- Tak, kilka razy, kiedy śledziłem Alice.

background image

- Zauważyłeś coś ciekawego?
- Nie. Zawsze jest ubrana - zachichotał - ale nie tracę nadziei.

Czytałem co nieco o wiccanach. Lubią łazić nago. Kiedyś widziałem,
jak ta wiedźma wykopywała ze sklepu jakiegoś chłopaka.

- Naprawdę. - Teraz i Eve oparła się o maskę. - Dlaczego?
- Nie wiem, ale była strasznie wkurzona. Widziałem, że się

kłócili, i myślałem, że ona go uderzy. Zwłaszcza, kiedy ją pchnął.

- Pchnął ją?

- Tak. Chciałem już tam pójść, chociaż ona wyglądała na

silniejszą od niego. Ale i tak to nie w porządku, żeby chłopak

popychał kobietę. Jednak powiedziała mu coś takiego, że się
wycofał. Wybiegł ze sklepu w pośpiechu.

- Jak wyglądał?
- Chudy, średniego wzrostu. Starszy ode mnie kilka lat. Miał

długie ciemne włosy i czerwone paznokcie. Pociągłą twarz i zęby
przypominające kły wampira. Czerwone oczy. Jasna cera. Ubrany

tylko w czarną obcisłą skórę, bez koszuli. Na piersiach widziałem
jakieś tatuaże, ale byłem za daleko, żeby zobaczyć dokładnie.

Uśmiechnął się, ale dość ponuro.
- Brzmi znajomo, prawda? Kiedy ostatnio go widziałem, nie

wyglądał tak szałowo.

Lobar, pomyślała Eve, wymieniając z Peabody znaczące spoj-

rzenie. Jamie podał im niemal profesjonalny opis.

- I kiedy to było? Kiedy widziałeś to wydarzenie?

- W dzień... - głos lekko mu się załamał, więc odchrząknął. -

Dzień przed śmiercią Alice.

background image

- A co Isis zrobiła później?
- Zadzwoniła gdzieś. Kilka minut potem facet, który z nią

mieszka, wybiegł na ulicę. Rozmawiali ze sobą jakiś czas, a potem
ona wywiesiła na drzwiach plakietkę „zamknięte” i znikli w po-

mieszczeniu na zapleczu. Zezłościłem się - dodał - bo mogłem pójść
za tamtym w skórze.

- Musisz przestać śledzić ludzi, Jamie. Jeśli ktoś się zorientuje,

może się zdenerwować.

- Nikt się nie zorientuje, bo jestem za dobry.
- Ale się rozklejasz na widok trupa - przypomniała mu oschle,

na co chłopak zaczerwienił się.

- To co innego. Pani posłucha, ten facet, który został

zarżnięty, był na pogrzebie Alice. Coś go pewnie z nią łączyło i z
tym dziwolągiem Lobarem. Mam prawo wiedzieć.

Eve wyprostowała się.
- Chcesz wiedzieć, w jakim punkcie znajduje się śledztwo?

- Tak, tak, właśnie. - Przewrócił oczami.
- Śledztwo jest w toku i to ci powinno wystarczyć - odparła

krótko. - A teraz zmiataj.

- Mam prawo wiedzieć - upierał się - kto jest podejrzany, jakie

dowody pani znalazła i wszystko inne.

- Jesteś wnukiem policjanta - przypomniała. - Wiesz, że nic ci

nie powiem. Jesteś nieletni. Nie muszę ci niczego mówić. A teraz idź
się w coś pobawić, dzieciaku, bo się zdenerwuję i każę Peabody

przymknąć cię za włóczęgostwo.

Chłopak zacisnął zęby.

background image

- Nie jestem już dzieckiem. I jeśli nie rozprawi się pani z

mordercą Alice, ja to zrobię.

Chwyciła go za ramię, nim zdążył odbiec.
- Nie wchodź mi w drogę - powiedziała spokojnie. Przytknęła

twarz do jego twarzy, zmuszając go, by patrzył jej prosto w oczy. -
Chcesz sprawiedliwości, dostaniesz ją. Dostarczę ci ją za wszelką

cenę. Jeśli chcesz zemsty, zamknę cię. Przypomnij sobie, o co
walczył twój dziadek i kim była twoja siostra, a potem przemyśl

wszystko jeszcze raz. Znikaj.

- Kochałem ich. - Wyrwał ramię, ale zdążyła ujrzeć łzy w jego

oczach. - Pieprzę taką sprawiedliwość. I pieprzę panią.

Pozwoliła mu odejść, bo choć przeklinał jak dorosły, to w

oczach miał prawdziwie dziecięce łzy.

- Ten chłopak cierpi - mruknęła Peabody.

- Wiem. - Eve także teraz cierpiała. - Idź za nim, żeby się

przekonać, że się nie wplącze w jakieś kłopoty. Daj mu pół godziny

na uspokojenie się, a potem powiadom mnie, gdzie jesteś. Podjadę
po ciebie.

- Chcesz jeszcze porozmawiać z Isis?
- Tak. Zobaczymy, co ona i Lobar mieli sobie do powiedzenia. -

Aha, Peabody, uważaj. Jamie to sprytny dzieciak. Jeśli udało mu się
wykiwać człowieka Roarke'a, ciebie też może przechytrzyć.

Peabody uśmiechnęła się.
- Potrafię śledzić dziecko przez kilka ulic.

background image

Spokojna, że podwładna dobrze zajmie się Jamiem, Eve

skierowała się do „Mocy Ducha”. W sklepie czuć było kadzidło i

zapach wielu palących się świec. Promienie słoneczne padające z
zewnątrz rozświetlały kolorami zwisające z sufitu pryzmaty.

W spojrzeniu Isis nie było ciepła.
- Skończyła już pani z Chasem, pani porucznik?

- Na razie. Teraz chcę pani zająć tylko kilka minut.
Isis odwróciła się do klientki pytającej o zioła wspomagające

pamięć.

- Proszę to parzyć przez pięć minut - tłumaczyła. - Potem musi

pani odcedzić wywar i pić codziennie przez co najmniej tydzień. Jeśli
nie pomoże, proszę dać mi znać. - Odwróciła się do Eve. - Jak pani

widzi, to nie najlepszy moment.

- Będę się streszczać. Chodzi mi o wizytę, którą złożył pani

Lobar kilka dni przed swoją śmiercią.

Mówiła cicho, ale z jej stanowczego tonu wynikało, że nie da

się zbyć. Będą rozmawiały, na osobności lub publicznie. Wybór
miejsca należał do Isis.

- Nie sądzę, żebym źle panią oceniła - odpowiedziała ta

spokojnie - Ale sprawia pani, że zaczynam powątpiewać w samą

siebie. - Dała znak ręką młodej kobiecie, którą Eve pamiętała z
wieczornej ceremonii. - Jane zajmie się sklepem - wyjaśniła i ruszyła

w stronę zaplecza. - Ale nie mogę zostawić jej samej na długo. Jest
nowa.

- Na miejsce Alice.
Oczy Isis zapłonęły.

background image

- Nikt nie może zastąpić Alice.
Otworzyła drzwi do pokoju, który wyglądał jak biuro połączone

z magazynem. Na wzmocnionych plastykowych półkach stały
rzeźbione figurki, świece, suszone zioła i nasiona, różnej wielkości

butelki wypełnione kolorowymi płynami.

Na małym biurku stał bardzo nowoczesny komputer i

wideofon.

- Szałowe oprzyrządowanie - zauważyła Eve. - Bardzo na

czasie.

- Nie gardzimy nowoczesnością, pani porucznik. Adaptujemy ją

i wykorzystujemy to, co się nam przydaje. Zawsze tak było.
Wskazała na krzesło z wysokim rzeźbionym oparciem, sama usiadła

w fotelu o poręczach w kształcie skrzydeł. - Przyrzekła pani, że
będzie mówiła krótko. Jednak najpierw muszę się dowiedzieć, czy

zamierza pani zostawić Chasa w spokoju.

- Moim podstawowym celem jest zakończenie śledztwa, a nie

spokój podejrzanych.

- Jak może go pani podejrzewać? - Zacisnęła ręce na

poręczach i pochyliła się do przodu. - Pani przecież najlepiej wie,
przez co on przeszedł.

- Jeśli jego przeszłość ma znaczenie...
- A pani przeszłość? - zapytała Isis. - Czy fakt, że w dzieciń-

stwie przeszła pani przez piekło pomaga pani w życiu, czy
przeszkadza?

- To moja sprawa - odparła sucho Eve. - Zresztą nic pani nie

wie o mojej przeszłości.

background image

- Docierają do mnie błyski i urywki wrażeń. Wiem, że pani

cierpiała i że jest pani niewinna. Tak jak Chas. Wiem, że nosi pani

ranę w sercu i jest pełna wątpliwości. Tak jak on. Wiem, że walczy
pani o własny spokój. Och, widzę jakieś pomieszczenie.

Nagle jej głos stał się niższy, oczy pociemniały.
- Mały, zimny pokój obmywany brudnym czerwonym światłem.

I dziecko, pobite i krwawiące, kucające w kącie. Ból jest nie do
zniesienia. Widzę mężczyznę. Jest wymazany krwią. Jego twarz

jest...

- Przestań. - Serce Eve waliło tak mocno, że czuła, że za

chwilę się udusi. Przez sekundę była tam, w tym dziecku z
zakrwawionymi dłońmi, które jak zaszczute zwierzę wczołgało się w

kąt. - Niech cię szlag!

- Przepraszam. - Isis przycisnęła drżącą dłoń do serca. -

Przepraszam. To do mnie niepodobne. Pozwoliłam zwyciężyć
gniewowi. - Mocno zacisnęła oczy. - Jest mi tak bardzo przykro.

background image

17

Eve wstała, chcąc przejść się po pokoju i otrząsnąć z

dręczących ją wspomnień. Niestety pomieszczenie było na to zbyt
małe i zbyt zagracone.

- Jestem świadoma faktu - zaczęła chłodno - że posiada pani

coś, co się potocznie nazywa parapsychicznymi zdolnościami. Wiem,

że stanowią one przedmiot badań naukowców. Mam na biurku
raport na ten temat. Tak więc obdarzona jest pani oryginalnym

talentem, Isis, gratuluję. Ale proszę trzymać się z daleka od mojego
umysłu.

- Oczywiście. - W oczach wróżki pojawiło się współczucie,

które nie zniknęło do końca rozmowy. Zobaczyła o wiele więcej, niż

się spodziewała i niż chciała ujrzeć. - Mogę tylko jeszcze raz panią
przeprosić. Część mnie chciała zadać pani ból, nie panowałam nad

sobą.

- Zauważyłam, że trudno pani kontrolować swoją moc, kiedy

jest pani zdenerwowana, kiedy coś pani grozi lub kiedy widzi pani
czyjaś słabość, którą można wykorzystać.

Isis nabrała powietrza. Jej ciało nadal było spięte. Nie tylko na

skutek tego, co zobaczyła, ale także przez to, co właśnie uczyniła.

- To, co zrobiłam jest sprzeczne z moją wiarą. My nie

krzywdzimy. - Uniosła dłonie i przetarła oczy, osuszając je z łez. -

Odpowiem na pani pytania. Interesował panią Lobar.

- Widziano jak kłóciliście się na dzień przed śmiercią Alice.

Isis odzyskała już równowagę.

background image

- To błąd wierzyć tylko własnym zmysłom. Tak, sprzeczaliśmy

się.

- O co?
- Chodziło o Alice. Lobar był młody, zagubiony i zarozumiały.

Uważał, że posiada wielką moc, ale się mylił.

- Alice tego dnia nie pracowała, prawda?

- Nie, miałam nadzieję, że spędzi jakiś czas z rodziną

połączona z nią na nowo po śmierci dziadka. Właśnie ze względu na

rodzinę namówiłam ją żeby się przeprowadziła do swego
mieszkania. Zwolniłam ją z pracy na kilka dni. Lobar myślał, że ją tu

zastanie. Nie sądzę, żeby ktoś go do mnie przysłał, przyszedł z
własnej woli. Może po to, by się sprawdzić.

- I doszło do kłótni.
- Tak. Powiedział, że nie zdołam jej ukryć, że Alice nigdy nie

uda się uciec. Złamała prawo, prawo Seliny Cross i wyznawców jej
wiary. Mówił, że Alice czeka bolesna kara. Śmierć.

- Groził, że ją zabije, a pani nic mi o tym nie powiedziała?

Byłam tu przecież i przesłuchiwałam panią.

- Nie powiedziałam. Uznałam, że tamto wydarzenie nie miało

większego znaczenia, że była to tylko nikomu nie zagrażająca

potyczka między nim a mną. Nie potrzebowałam swoich uzdolnień,
żeby to wyczuć. Lobar chciał mnie przygnębić, udowodnić swoją

wyższość. Próbował tego, opisując ze szczegółami, jak seksualnie
wykorzystał Alice. - Nabrała powietrza. - Powiedział też, że również

ja jestem mu przyrzeczona. Że kiedy moje moce zostaną
zniszczone, on pierwszy przyjdzie do mnie. Potem opowiadał, co

background image

będzie ze mną robić. Zaproponował nawet pokaz kilku z jego wielu
talentów, żebym się przekonała, że jest bardziej męski niż Chas.

Wyśmiałam go.

- Czy uderzył panią.

- Pchnął mnie. Był wściekły. Umyślnie go rozjątrzyłam, a

potem wykorzystałam tę emocję przeciwko niemu. Sposób stary jak

świat - wyjaśniła z machnięciem dłoni. - Mechanizm lustra lub jak
kto woli bumerangu. Wszystko, co wysyłał do mnie, całą ciemność,

agresję, nienawiść, wróciło do niego, ale w powiększeniu. -
Uśmiechnęła się lekko. - Wtedy szybko opuścił sklep. Był przerażony

i już nie wrócił.

- A pani była przestraszona?

- Tak, fizycznie tak.
- Zawołała pani Forte'a.

- To mój partner. - Uniosła dumnie głowę. - Nie mam przed

nim tajemnic i polegam na nim.

- Musiał być zły.
- Nie. - Potrząsnęła przecząco głową nie odwracając oczu. -

Ale przejęty. Narysowaliśmy święty krąg i przeprowadziliśmy
ceremonię ochrony i oczyszczenia. Byliśmy zadowoleni. Powinnam

była wiedzieć - ciągnęła z żalem tlącym się w jej głosie. - Powinnam
była wiedzieć, że to Alice jest ich celem. Duma kazała mi myśleć, że

chodzi im o mnie, że nie ważą się jej dotknąć, dopóki jest pod moją
opieką. Może nie byłam z panią szczera tak jak powinnam. Już

wtedy wiedziałam, że gdyby nie moje złudzenia, Alice żyłaby teraz.

background image

Odjeżdżając spod sklepu, Eve zastanawiała się, czy to, co

dostrzegła w oczach Isis, to rzeczywiście poczucie winy. Doszła do

wniosku, że raczej tak i że Isis, czując się winna, mogła pragnąć
wynagrodzić krzywdy, które wyrządziła. Frank i Alice zostali

zamordowani w inny sposób niż Lobar i Wineburg. Nie ulegało
wątpliwości, że istnieje związek pomiędzy zabójstwami, ale ten

związek nie oznaczał, że popełnione były przez tę samą osobę.

Postanowiła wrócić na komendę i sprawdzić za pomocą kom-

puterowego badania, czy jej podejrzenia są słuszne. Posiada
wystarczająco dużo danych. Jeśli liczby potwierdzą jej przypusz-

czenia, będzie mogła poprosić Whitneya o przydzielenie jej
pomocników do śledzenia podejrzanych osób.

Do diabła z budżetem, pomyślała, przedzierając się przez

korek uliczny. Jeśli tylko uzyska pozytywny wynik badania, centrala

nie bidzie żałowała jej czasu, pieniędzy i ludzi. Przy tak dużej liczbie
podejrzanych nie wystarczą tylko ona, Feeney i Peabody.

Ach, zapomniała o Jamiem. Ten dzieciak szuka kłopotów, a

jest tak sprytny, że z pewnością je znajdzie.

Zatrzymała się na rogu Siódmej i Czterdziestej Siódmej, gdzie

czekała na nią podwładna. Po drugiej stronie ulicy z salonu gier

komputerowych wylewała się głośna muzyka. Przekraczanie
ustawowego poziomu hałasu groziło karą, ale Eve podejrzewała, że

właściciele salonu starali się za wszelką cenę, nawet za cenę
mandatu, przyciągnąć turystów i znudzonych przechodniów.

- Czy on tam jest?

background image

- Tak. - Peabody wygłodniałym wzrokiem popatrzyła na

otoczoną dymem budkę, z której unosił się zapach świeżych

sojowych hamburgerów i frytek. Zbliżała się pora obiadu i dziew-
czyna czuła ssanie w żołądku, jednak na myśl o jedzeniu

serwowanym w centrali do ssania dołączały się mdłości. - Czy mogę
skoczyć na sekundkę do tamtego wózka?

Eve rzuciła przez szybę zniecierpliwione spojrzenie.
- Nie masz jakiejś specjalnej diety ze względu na

przeziębienie?

- Nigdy nie potrafię dokończyć żadnej diety. Zresztą - pociąg-

nęła nosem - czuję się doskonale. Herbatka Chasa rzeczywiście mi
pomogła.

- Jasne. Leć, tylko szybko. Zjesz w drodze.
- Chcesz coś? - rzuciła przez ramię, wyskakując z samochodu.

- Nie. Kup sobie, co chcesz i jedziemy.
Narkotyki, seks, szatan i czytanie w myślach. Czy to jakaś

religijna wojna? Ludzkość od zarania walczyła o przekonania, tak jak
zwierzęta walczą o swoje terytorium. I tak jak zwierzęta zabijają

opornych lub stojących im na drodze przeciwników, dumała Eve,
czekając na podwładną.

- Wzięłam wszystkiego po dwa - poinformowała, wróciwszy, po

czym postawiła kartonowe pudełko z jedzeniem na siedzeniu między

nimi. - Jeśli nie będziesz chciała, pewnie sama to upchnę. Po raz
pierwszy od dwóch dni mam apetyt.

Wbiła zęby w grubą bułkę. Eve czekała, by włączyć się do

ruchu.

background image

- Ten dzieciak trochę mnie przegonił. Przez jakiś czas prawie

biegł, potem wsiadł do tramwaju jadącego do centrum, wysiadł i

skierował się na zachód. Zatrzymał się przy straganie na Szóstej i
połknął dwa naprawdę wielkie hotdogi i megafrytki. Ulicę dalej kupił

sobie pomarańczowego loda, takiego, jak ja lubię, i zanim zniknął w
salonie, pożarł jeszcze trzy batoniki.

- Chłopak rośnie - skomentowała Eve, po czym wystrzeliła jak

pocisk, dostrzegając lukę w korku. Rozległy się protestujące

klaksony. - Lepiej, żeby zajadał się jedzeniem z fast foodów i
chodził do salonów gier, niż śledził ludzi.

Nie zwracając uwagi na ogłuszające dźwięki maszyn do gry,

Jamie uśmiechał się do małego odbiornika, który trzymał w ręce.
Przysłuchiwał się rozmowie toczącej się w samochodzie Eve, dumny,

że z taką łatwością udało mu się założyć podsłuch.

Dostrajając odbiornik, myślał, że warto było ryzykować, choć

w gruncie rzeczy nie dokonał wielkiego wyczynu. Samochód Eve nie
tylko jest kupą złomu, ale ma też kiepski system alarmowy. Żadne

wyzwanie dla mistrza elektroniki.

Dallas nigdy by mu nie powiedziała, co się dzieje, rozważał

ponuro, więc niech się nie dziwi, że zdecydował się wziąć sprawy w
swoje ręce.

Zabójca siostry musi się przygotować na śmierć.
Zaraz po dotarciu do biura Eve przeprowadziła symulacyjny

program, ale jego wyniki nie były niestety jednoznaczne. Wprawdzie
komputer potwierdził związek między zabójstwami, oceniając, że

background image

możliwość jego zaistnienia sięga dziewięćdziesięciu sześciu procent.
Procent zmalał przy próbie ustalenia zabójcy.

Po wprowadzeniu informacji o podejrzanych najwięcej

punktów dostał Charles Forte, podobnie Selina Cross. Co do Albana,

brakowało jej danych.

Sfrustrowana, zadzwoniła do Feeneya.

- Chcę ci przesłać dane do przeprowadzenia testu. Sprawdź,

czy uda ci się coś zrobić z wynikiem.

Feeney zmarszczył czoło.
- Chcesz, żeby był wyższy czy niższy? Roześmiała się i

potrząsnęła głową.

- Wyższy, ale to ma być rzeczywisty wynik. Może po prostu coś

przeoczyłam.

- Prześlij dane. Spojrzę na nie.

- Dzięki. Aha, jeszcze jedno. Za każdym razem, kiedy chcę

znaleźć coś o tym Albanie, natykam się na głuchą ciszę. Facet ma

około trzydziestu kilku lat. Musi posiadać jakąś kartotekę. Brakuje
danych o jego wykształceniu, przebytych chorobach, historii

rodziny. Żadnej wzmianki o kryminalnej przeszłości, nawet o man-
datach za złe parkowanie. Moim zdaniem wyczyścił sobie akta.

- Trzeba do tego dużo talentu i pieniędzy. Coś zawsze się

znajdzie.

Pomyślała o Roarke'u i jego podejrzanie skąpych danych. Cóż,

Roarke miał talent, a także mnóstwo pieniędzy.

- Wiedziałabym, gdyby ktoś coś znalazł...

background image

- Pochlebiasz mi, dzieciaku, ufając w moje zdolności. - Mrugnął

do niej. - Odezwę się.

- Dzięki, Feeney.
- Czy to był Feeney? - Do pokoju weszła Mavis, a raczej

wskoczyła, odbijając się od podłogi na nowych neonowożołtych
adidasach z nowoczesnymi powietrznymi podeszwami. - Cholera,

rozłączyłaś się. Chciałam z nim pogadać.

Eve spojrzała na przyjaciółkę. Wyglądała jak zawsze

porażająco.

Jej poskręcane, sterczące w każdym kierunku włosy miały

kolor trampek, przez co oczy Mavis zdawały się płonąć. Była ubrana
w lśniące spodnie ze skóropodobnego materiału, których pas

kończył się sporo poniżej pępka. W pępku tkwił czerwony kamień.
Biust zasłaniała bluzka, a raczej wąska szmatka w kolorze spodni.

Na całość Mavis zarzuciła przezroczysty płaszcz.

- Czy po drodze do mojego biura nikt nie chciał cię zaaresz-

tować?

- Nie, ale policjant pilnujący wejścia miał chyba orgazm. -

Dziewczyna zamrugała zielonymi rzęsami i opadła na krzesło. -
Ekstra ciuchy, co? Prosto z deski kreślarskiej Leonarda. Jesteś

gotowa?

- Gotowa? Na co?

- Mamy umówioną wizytę w salonie. Trina jakoś cię upchnęła.

Zostawiłam ci wiadomość na automatycznej sekretarce. Dwukrotnie.

- Popatrzyła na Eve podejrzliwie. - Nie mów, że jej nie odsłuchałaś,
bo wiem, że odsłuchałaś. Wyczyściłaś pamięć.

background image

Eve przypomniała sobie, że rzeczywiście odegrała wiadomości,

a potem je skasowała. Sęk w tym, że wcale ich nie słuchała.

- Mavis, nie mam czasu na fryzjera.
- Nie jadłaś dzisiaj lunchu. Wyciągnęłam tę wiadomość od

dyżurnego sierżanta - rzuciła sprytnie. - Zanim miał orgazm. Ty
będziesz jadła, a w tym czasie Trina doprowadzi cię do porządku.

- Nie chcę być doprowadzona do porządku.
- Nie będzie źle, jeśli tylko znowu nie zaczniesz ich układać po

swojemu - Wstała i podniosła jej kurtkę. - Lepiej się nie sprzeciwiaj.
Zamierzam cię nękać, aż się zgodzisz. Zgłoś, że wychodzisz na

godzinę. Wrócisz i będziesz dalej stała na straży bezpieczeństwa
naszego miasta.

Ponieważ łatwiej było się zgodzić, niż wykłócać, Eve złapała

kurtkę.

- Tylko włosy. I nie pozwolę, żeby kładli mi na twarz te

wszystkie paskudztwa.

- Dallas, wyluzuj się. Korzystaj z tego, że jesteś kobietą. Eve

zapisała w książce czas wyjścia, kątem oka zerkając na opięte

skórzanymi spodniami kołyszące się pośladki Mavis.

- Nie sądzę, że znaczy to dla mnie to samo co dla ciebie.

Może to przez opary z olejków, farb i lakierów unoszących się

zawsze w salonach fryzjerskich Eve, kiedy tylko opadła w fotel,
poczuła odpływ sił.

Nie wiedziała, kiedy i jak to się stało, że pozbawiona ubrania,

została poddana niegodnym człowieka zabiegom upiększającym

background image

ciało i twarz. Wyklepana, wymasowana i nasmarowana kremami
opuściła wreszcie nogi na podłogę - gołe stopy z wypielęgnowanymi

i pomalowanymi paznokciami - kiedy dyskusja zeszła na obecną
modę na tatuaże i przekłuwanie różnych części ciała.

Czuła się jak więzień, opatulona jakimiś foliami i z głową

pokrytą podejrzaną mazią. Przerażona widokiem zielonych włosów i

wielkich jak bomby piersi Triny zbliżającej się do niej z nożyczkami
w ręku, zamknęła oczy, by nie widzieć, że z minuty na minutę

zamienia się w wierną kopię fryzjerki.

- Minęło za dużo czasu - pouczała ją Trina. - Tysiąc razy

powtarzałam, że musisz częściej tu przychodzić. Masz potencjał, ale
ponieważ nie dbasz o siebie, jesteś zapuszczona. Gdybyś

odwiedzała mnie regularnie, nie musiałabym teraz poświęcać ci tyle
czasu, żeby przywrócić ci normalny wygląd.

Eve wcale nie zależało na normalnym wyglądzie. Chciała, żeby

zostawili ją w spokoju. Powstrzymała się przed wzdrygnięciem,

słysząc blisko twarzy buczenie jakiejś maszynki. Ach, to do
ukształtowania brwi, przypomniała sobie, hamując strach na myśl,

że Trina mogłaby wpaść na pomysł wytatuowania jej na czole
uśmiechniętej twarzyczki.

- Muszę wracać do pracy.
- Nie pospieszaj mnie. Magia potrzebuje czasu.

Magia, pomyślała i przewróciła oczami, na co fryzjerka

syknęła. Wygląda na to, że wszyscy mają obsesję na punkcie magii.

background image

Zmarszczyła czoło, przysłuchując się radosnemu głosowi

Mavis, opowiadającej o nowym kremie do ciała, po którym jej skóra

nabrała złotego połysku.

- To dopiero magia. Mówię ci, Trina. Leonardo złapał się jak

mucha na lep.

- Ten krem jest zmywalny i jadalny. W sześciu smakach.

Brzoskwiniowy cieszy się największym wzięciem.

Kremy i płyny kosmetyczne, myślała Eve. Dym i lustra.

Ceremonie i rytuały. Uniosła powieki i zobaczyła, że Mavis i Trina
pochylają się nad fiolką ze złotym płynem. Z dziwnym

rozrzewnieniem patrzyła na żółte włosy jednej i zielone loki drugiej
kobiety.

Siostry dziwaczki.
Siostry dziwaczki, powtórzyła w myśli i usiadła. Trina znowu

syknęła.

- Połóż się, Dallas. Zostały tylko dwie minuty.

- Mavis, mówiłaś, że niedawno prowadziłaś salon wróżb.
- Zgadza się. - Mavis zamachała swoimi świeżo pomalowanymi

na żółto paznokciami. - Madam Elektra widzi i wie wszystko. Albo
Ariel, chochlik o smutnym spojrzeniu. - Pochyliła głowę, próbując

wyglądać delikatnie i żałośnie.

- Umiałabyś poznać, czy ktoś stosuje te same sztuczki co ty?

- Cholera, pytasz poważnie? Rozpoznam oszusta z odległości

sześciu ulic i w okularach przeciwsłonecznych.

background image

- Założę się, że byłaś dobra - na głos zastanawiała się Eve. -

Nigdy nie widziałam cię w tej roli, ale inne oszustwa wychodziły ci

doskonale.

- Jednak mnie przymknęłaś.

- Tylko ci to dobrze zrobiło - uśmiechnęła się Eve i poczuła, że

strużka maziowatej substancji spływa jej na twarz. - Posłuchaj, jest

takie miejsce, które chciałabym, żebyś dla mnie sprawdziła -
zaczęła, podczas gdy Trina podeszła do niej i wyprostowała ją. -

Razem z Triną - dodała, zerkając na fryzjerkę.

- Hej, to jakaś policyjna akcyjka?

- Może.
- Ekstra - zachwyciła się i pchnęła swą klientkę w stronę

umywalni.

- Poszłybyście tam i oceniły to miejsce - kontynuowała Eve,

zaciskając oczy przed strumieniem wody. - Spróbowałybyście
wyciągnąć coś od pracującej tam dziewczyny. Ma na imię Jane.

Interesuje mnie, czy sklep jest przykrywką dla jakiegoś oszustwa.
Zdaje się, że właściciele nie żyją dobrze z policją.

- O kogo chodzi? - zainteresowała się Trina.
- Opowiecie mi o swoich wrażeniach - nie przerywała Eve. -

Pójdziecie tam i powiecie, że jesteście zainteresowane ziołami,
rozwojem umysłu, miłosnymi eliksirami, nalewkami na potencje. No

i środkami uspokajającymi.

- Jednym słowem narkotykami? - szybko zorientowała się

Mavis. - Podejrzewasz, że zajmują się ich rozprowadzaniem?

background image

- Istnieje taka możliwość i chcę to sprawdzić. A właściwie wy

to sprawdzicie. Przekonacie się też, czy nabierają klientów.

Interesuje mnie, skąd płynie forsa.

- To może być niezła zabawa, Mavis - roześmiała się Trina. -

Ty i ja jako para detektywów. Jak Sherlock i doktor Jekyll.

- Myślałam, że to był doktor Holmes - odparła poważnie Mavis.

Eve westchnęła i znowu zamknęła oczy.

To z pewnością przez te opary.

Kiedy dotarła do domu, Mavis i Trina już tam były, zabawiając

Roarke'a opowieścią o ich wyczynie. Eve wzięła na ręce kota i
ruszyła w stronę miejsca, skąd dochodziły wybuchy śmiechu.

- Kupiłam ten płyn do wcierania - opowiadała Trina. - Ma

podobno obudzić w mężczyźnie zwierzę. - Podsunęła pod nos

Roarke'a natarte ramię. - I jak, rusza cię?

- Gdybym nie był żonaty z kobietą, która nosi broń, to... -

przerwał i uśmiechnął się. - Witaj, kochanie.

- Skończ zdanie - zachęciła Eve, kładąc kota mężowi na

kolana.

- Poczekam, aż pozbędziesz się broni.

- Dallas, to było takie, takie... w dechę - wtrąciła się Mavis,

wymachując kieliszkiem z winem. - Nie mogę się doczekać powrotu

do domu, kiedy opowiem wszystko Leonardowi. Ale przedtem
postanowiłyśmy z Triną zdać ci raport. Powinnaś zobaczyć, ile

rzeczy kupiłam w tym sklepie.

background image

Wyciągnęła rękę do jednej z wypchanych toreb z logo „Mocy

Ducha”. Eve skrzywieniem ust powstrzymała ją przed ich roz-

pakowaniem.

- Najpierw opowiedz, co się wydarzyło. Musiałam stracić

rozum, posyłając was tam. To przez te wyziewy w salonie -
wyjaśniła Roarke'owi. - To pewnie przez nie ludzie siedzą tam tak

spokojnie, pozwalając się strzyc, malować i przekłuwać sobie ciało
w różnych miejscach.

Oczy Roarke'a nieco spochmurniały.
- Przekłuwać? Gdzie dokładnie?

- Och, ona się nie zgodziła na numer z sutkami - machnęła

dłonią Trina. - Powiedziała, że mnie zastrzeli, jeśli zbliżę się do niej z

przekłuwaczem.

- Grzeczna dziewczynka - mruknął. - Jestem dumny z twojej

powściągliwości.

Czując, że zaczyna dostawać migreny, Eve nalała sobie kie-

liszek wina.

- Czy oprócz wydania mnóstwa pieniędzy, udało wam się

zebrać jakieś informacje?

- Dałyśmy sobie powróżyć z ręki - poinformowała Mavis. - Sam

lukier. Ja mam duszę awanturnika, ale mój egoizm jest
zrównoważony przez szczodre serce.

Eve nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
- Nie trzeba być wróżką, żeby to o tobie powiedzieć, Mavis.

Wystarczy mieć oczy. Poszłaś tam ubrana tak jak teraz, prawda?

Mavis pomachała neonowym trampkiem.

background image

- Jasne. Ta sprzedawczyni, Jane, była bardzo uprzejma. Zna

się na ziołach. Uważam, że jest uczciwa, prawda Trina?

- Jane, że tak - poważnie odparła fryzjerka. - Trochę nudna.

Mogłabym przeprowadzić z nią kilka sesji. Rozjaśniłabym jej lekko

włosy i trochę popracowała nad ciałem. Ale z tą drugą boginią nie
miałabym nic do roboty.

- Isis. - Eve wyprostowała się w krześle. - Była w sklepie?
- Wyszła z zaplecza, kiedy rozmawiałyśmy na temat ziół -

wtrąciła Mavis. - Mówiłam właśnie, że bardzo potrzebuję czegoś, co
mi doda energii potrzebnej do występów. Rozumiesz, kiedy chcesz

kogoś nabrać, powinien ci uwierzyć, więc najlepiej mówić prawdę.

- Ja zapytałam o coś na seks - z grzesznym uśmieszkiem

przyznała się Trina. - Coś, co by działało na odmienną płeć.
Opowiedziałam, że mam bardzo stresującą pracę. Ciągle jestem

spięta i poirytowana. Poprosiłam o jakiś indywidualny środek bez
względu na cenę.

- Mają tam mnóstwo mieszanek - przejęła opowieść Mavis. -

Nie zauważyłam niczego nielegalnego. Ta bogini powiedziała nawet,

że narkotyki nie są odpowiedzią na nasze problemy, że
potrzebujemy naturalnego lekarstwa.

- Tak, naturalnego - potwierdziła Trina. - Naciskałyśmy na nią,

podtykałyśmy pod nos żetony kredytowe, ale nie dała się podejść.

- W końcu królowa amazonek poszła znowu na zaplecze -

ciągnęła Mavis. - I wróciła z tą miksturą. - Strzepując z czoła

rozwiane włosy, dziewczyna sięgnęła do torby i wyciągnęła z niej
mniejszą torebkę. - Powiedziała, że daje mi to na próbę, za darmo,

background image

żebym przetestowała lekarstwo. Nie sądzę, żeby zawierało coś
nielegalnego.

- Kto wam wróżył?
- Isis. Nie wyglądała na bardzo zadowoloną, kiedy nas zoba-

czyła. - Mavis zastukała w dno kieliszka. - Trochę żeśmy przesadziły
z grą. Ja robiłam wielkie oczy i wybuchałam głośnym śmiechem.

Same ochy i achy.

Eve popatrzyła na torby ze sklepu.

- Widzę, ze poprowadziłaś grę do końca.
- Podobały mi się te rzeczy - wykrzywiła się, ale bez cienia

żalu. - Potem egzotyczna bogini oprowadziła nas po sklepie.
Upatrzyłam sobie taką zieloną kryształową kulę. Jak ona ją nazwała,

Trina?

- Turma coś.

- Turmalinowa - pomógł Roarke.
- No właśnie. Turmalinowa. Ale Isis powiedziała, że ta kula nie

jest dla mnie tylko dla osób, które chcą się zrelaksować. A mnie
zaproponowała pomarańczową, dodającą energii i witalności.

- Pewnie była droższa? - domyśliła się Eve.
- Nie, tańsza. O wiele tańsza. Powiedziała, że ta zielona nie

jest przeznaczona dla mnie. Powiedziała, że mam przyjaciółkę, która
mogłaby ją wykorzystać. Bliską przyjaciółkę, bardzo zestresowaną.

Ale że ta przyjaciółka musi sama się zdecydować na kupno kuli,
kiedy już będzie na to gotowa.

Eve mruknęła coś pod nosem i zmarszczyła czoło.

background image

- Potem nam powróżyła. Za darmo. Zaczęła od tego, że jest

szczęśliwa, że do niej przyszłyśmy, bo potrzebowała pozytywnej

energii. Polubiłam ją, Dallas. Nie wygląda na oszustkę.

- W porządku, dzięki. Zabiorę tę mieszankę do analizy. - W

duchu myślała, że Isis ucieka się do bardzo sprytnego sposobu, by
zapewnić sobie stałą klientelę. Po prostu uzależnia ludzi.

- Idziemy wypróbować maść - zapowiedziała Mavis, wstając i

zbierając torby. - Kupiłam specjalną świecę, której zapach rozbudza

miłosne uczucia. Ciekawe, czy zadziała. Zobaczymy się we wtorek
wieczorem.

- We wtorek?
Mavis tupnęła nogą w podłogę.

- Zapomniałaś o moim przyjęciu na Halloween, Dallas?

Powiedziałaś, że przyjdziesz.

- Musiałam być pijana.
- Wcale nie. Dziewiąta wieczór, u mnie. Wszyscy przychodzą.

Namówiłam nawet Feeneya. Do zobaczenia.

- Wyluzuj się - poradziła Trina - i włóż jakiś kostium.

- Nigdy w życiu - odburknęła Eve i pomachała małą torebką. -

Podejrzewam, że to zwykła strata czasu.

- Dziewczyny miały dobrą zabawę. Ty też poczujesz się lepiej,

kiedy zbadasz mieszankę.

- Mam nadzieję, bo jak na razie nic mi się nie udaje. - Eve

odstawiła torebkę na stolik. - Wchodzę w ślepe uliczki. Czuję to.

- Kilka takich pomyłek i wreszcie trafisz na odpowiednie

miejsce. Jak zawsze. - Roarke położył jej ręce na ramionach i zaczął

background image

je masować. - Mavis ma koleżankę, która jest zestresowana. -
Masował mocniej. - Ciekawe, o kogo chodziło?

- Zamknij się.
Zachichotał, a potem pocałował ją w szyję.

- Pięknie pachniesz.
- To ta maź, którą wysmarowała mnie Trina.

- Coś mi o tym wspominała. Powiedziała, że będę zadowolony.

- Znowu powąchał jej szyję. - Miała rację. Mówiła też, że udało jej

się przetrzymać cię na czas całej sesji. Mam zwrócić szczególną
uwagę na twój tyłeczek.

- Rzeczywiście, udało jej się. Próbowała namówić mnie na

tatuaż. Pączek róży na prawym policzku. - Ziewnęła, ale zaraz

zebrała się w sobie i wstała energicznie. - Powiedziałam, żeby to
sobie wybiła z głowy. Chyba nie zrobiła mi niespodzianki i nie

znajdę gdzieś na ciele idiotycznego rysuneczku.

Roarke uśmiechnął się i wstał.

- Sam to sprawdzę.

background image

18

Eve ze wściekłością oglądała w lustrze małą różyczkę wyta-

tuowaną na pośladku.

- Mogę ją za to zamknąć - burknęła.

- Za podstępne upiększenie twojej pupy? - zapytał Roarke,

wchodząc.

- Widzę, że cię to ubawiło, co? - żachnęła się, zrywając z

wieszaka szlafrok.

- Kochanie. Wydawało mi się, że wczoraj dałem całkiem jasno

do zrozumienia, że jestem po twojej stronie. Czy nie starałem się ze

wszystkich sił wyssać tatuaż?

Przygryzła usta, postanawiając, że nie będzie się śmiała. Nie

widziała powodu do śmiechu.

- Muszę to jakoś wywabić.

- Po co się tak spieszyć? Ten kwiatek jest taki... słodki.
- A co zrobię, kiedy się zranię i będzie trzeba zdezynfekować

ranę? Albo kiedy będę musiała wziąć prysznic lub się przebrać na
służbie? Czy zdajesz sobie sprawę, przez co mogę przejść z powodu

tego tatuażu?

Wsunął ręce pod jej szlafrok.

- Dzisiaj nie idziesz do biura.
- Nie, ale popracuję w domu. Muszę sprawdzić, czy Feeney nie

przesłał mi jakichś danych.

- Nic się nie stanie, jeśli odłożysz to do poniedziałku rano.

Mamy jeden dzień wolny.

background image

- I co będziemy robić?
Uśmiechnął się i pogładził dłonią pośladek z tatuażem.

- Może to samo co przed chwilą? Nie mam nic przeciwko

powtórce. Chociaż proponuję co innego. Na przykład leniwy dzień

nad basenem, co ty na to?

Leniwy dzień nad basenem? Zabrzmiało ciekawie.

- Cóż, może...
- Na Martynice. Nie trać czasu na pakowanie - dopowiedział,

całując ją w usta. - Wystarczy to, co masz na sobie.

Spędziła dzień na Martynice, nie mając na sobie nic więcej

oprócz uśmiechu i wytatuowanej na pośladku różyczki. Zapewne z

tego powodu w poniedziałkowy poranek guzdrała się z wyjściem do
pracy bardziej niż zwykle.

- Wygląda pani na zmęczoną, pani porucznik. - Peabody

wyciągnęła ze służbowej teczki torebkę z dwoma świeżutkimi

pączkami. Nadal jeszcze promieniała z radości, że udało jej się
przenieść je przez dyżurkę i psy ich nie wyczuły. - I chyba opaloną.

- Przyjrzała się. - A może to jakieś uczulenie?

- Nie. Rzeczywiście opalałam się wczoraj, to wszystko.

- Wczoraj cały dzień padało.
- Nie tam, gdzie ja byłam - odburknęła Eve, nadgryzając

ciastko. - Muszę popracować nad danymi dla komendanta. Feeney
przerobił je w komputerze i choć nadal procent nie jest wysoki,

zwrócę się z prośbą o przydzielenie nam funkcjonariuszy do
obserwowania podejrzanych.

background image

- Wątpię, czy ci się powiedzie. Z samego rana przyszła notatka

przypominająca o oszczędnościach.

- Pieprzę ich oszczędności. Whitney musi przekonać

burmistrza, że mamy tu dochodzenia w sprawie poważnych

morderstw, którymi interesują się wszystkie media. Musimy dostać
pomoc, jeśli chcemy zamknąć sprawę.

Peabody zaryzykowała uśmiech.
- Myślisz, że przejmą się mediami?

- Może. - Westchnęła głośno. - Gdyby komputer wykazał

wyższe prawdopodobieństwo moich przypuszczeń, nie musiałabym

się uciekać do szantażowania ich prasą. Kłopot w tym, że mamy
zbyt wiele osób wplątanych w te zabójstwa. - Przycisnęła dłonie do

oczu. - Trzeba wprowadzić do komputera dane o każdym członku
obydwu wyznań. To ponad dwieście osób. Powiedzmy, że jeśli z

góry wyeliminujemy połowę, nadal pozostanie setka do
sprawdzenia.

- To nam zajmie tygodnie - osądziła Peabody. - Przypuszczam,

ze komendant przydzieli nam kilku funkcjonariuszy, którzy przejdą

się po mieszkaniach, popytają sąsiadów i w ten sposób
pozbędziemy się jeszcze kilku osób, które z pewnością nie były

wplątane w zabójstwa.

- Obawiam się, że takie nie istnieją. - Eve odepchnęła się od

biurka. - Do przewiezienia ciała Lobara i drewnianej konstrukcji, do
której go przywiązali, potrzebne było parę osób, no i duży

samochód.

background image

- Żaden z głównych podejrzanych nie ma pojazdu na tyle

dużego, żeby zmieściło się w nim ciało i pentagram.

- Może któryś z członków ma bagażówkę. Sprawdzimy dowody

rejestracyjne ich pojazdów. Jeśli to nic nie da, przejdziemy się po

salonach wypożyczających samochody i przejrzymy wykaz pojazdów
skradzionych w noc morderstwa. - Przesunęła dłonią po włosach. -

A i tak jest możliwe, że ukradli samochód zostawiony na dłużej na
jakimś strzeżonym parkingu i nikt nawet tego nie zauważył.

- A więc co, zabieramy się do roboty?
- Tak, zabieramy się. Poproszę Feeneya, żeby dał nam kogoś

od siebie do pomocy. Ty zaczynaj, a ja idę błagać komendanta. -
Rozległ się dzwonek wideofonu. - Dallas, wydział zabójstw.

Słucham.

- Muszę z tobą pomówić.

- Louis?
Eve zmarszczyła czoło.

- Jeśli chcesz złożyć skargę w imieniu swojej klientki, pogadaj

z wydziałem wewnętrznym.

- Muszę z tobą porozmawiać - powtórzył. Podniósł dłoń do ust

i zaczął ogryzać wypielęgnowane paznokcie. - Prywatnie. Sami. Jak

najszybciej.

Opuściła dłoń, dając znak Peabody, żeby trzymała się poza

zasięgiem ekranu.

- O czym?

background image

- Nie mogę ci teraz tego powiedzieć. Rozmawiam z kieszon-

kowego wideofonu, ale nawet to jest ryzykowne. Muszę być

ostrożny.

Eve zastanawiała się, czy adwokat dowiedział się, że śledzi go

funkcjonariusz, którego przydzielił mu Feeney, czy może po prostu
wpadł w jakąś paranoję.

- Ktoś cię śledzi?
- Musisz się ze mną spotkać - nalegał. - W moim klubie.

Nazywa się „Luxery”. Piąte piętro. Zostawię w recepcji twoje
nazwisko.

- Podaj mi jakieś szczegóły, Louis. Mam pełen grafik.
- Wydaje mi się, że... wydaje mi się, że widziałem morderstwo.

Nie będę rozmawiał z nikim innym, tylko z tobą, Eve. Niech nikt cię
nie śledzi. Pospiesz się.

Obraz z ekranu znikł. Eve zacisnęła usta.
- Cóż, nie mogę go zignorować. Peabody, robimy przerwę.

Uśmiechnij się do Feeneya, żeby dał ci dodatkową parę rąk do
pomocy.

- Nie pójdziesz tam sama - zaprotestowała podwładna, kiedy

Eve chwyciła torebkę.

- Poradzę sobie z jednym wystraszonym prawnikiem. - Po-

chyliła się i sprawdziła mały pistolecik przytwierdzony do kostki. -

Zresztą przed klubem stoi nasz człowiek. Nie wyłączam nadajnika.
Bądź w kontakcie.

- Tak jest. Uważaj na siebie.

background image

Na piątym piętrze klubu „Luxery” znajdowało się dwadzieścia

prywatnych apartamentów przeznaczonych do dyspozycji członków

klubu. Odbywały się w nich prywatne lub oficjalne spotkania. Każdy
apartament był urządzony w innym stylu, ale każdy miał kompletnie

wyposażone zaplecze biurowe i pokój przyjęć.

Na specjalne polecenie członka klubu dyrekcja zapewniała

wyszukane posiłki i napoje, a za niewielką dodatkową opłatą u
recepcjonisty można było zamówić towarzystwo płatnej panienki.

Louis zawsze wynajmował apartament 5 - C. Podobał mu się

bogaty wystrój pokoi nawiązujący do francuskiego osiemnasto-

wiecznego stylu. Grube materiały obiciowe na rzeźbionych krzesłach
i welurowe sofy zaspokajały jego smak estetyczny. Lubił ciężkie,

ciemne zasłony w oknach i kryształowe lustra w złoconych ramach.
W wysokim i szerokim łożu zabawiał się z żoną i równie często z

innymi kobietami.

Uważał, że ten styl wyraża pochwałę dla ziemskich

przyjemności.

Arystokracja wiedziała, jak się bawić, ale także przez

umiłowanie komfortu, stawała się swoistym mecenasem sztuki. Cóż
z tego, że poddani głodowali za murami. Takie są prawa naturalnej

selekcji. Dzięki niej on, trzysta lat później, będąc w samym sercu
Manhattanu, może rozkoszować się zbytkiem dawnej magnaterii.

Jednak w tej chwili nie miał nastroju do napawania się

bogactwem. Chodził nerwowo po pokoju, popijając dużymi łykami

czystą whisky. Na jego twarzy rysowało się przerażenie. Czuł kłucie
w żołądku, a serce podchodziło mu do gardła. Nie przestawał się

background image

zastanawiać, czy rzeczywiście widział morderstwo. Pamiętał, że
wszystko wydawało mu się takie nierealne i niewyraźne, jakby się

znalazł w wirtualnym świecie.

Tajemniczy pokój, dym, głosy - w tym jego własny - zlewające

się w nucenie. Dziwny smak w ustach. Smak ciepłego, kwaśnego
wina.

W rzeczywistości znał tę scenerię. Stanowiła część jego życia

już od trzech lat. Dołączył do kultu, ponieważ wierzył w jego

podstawowe zasady gloryfikujące oddanie się przyjemnościom.
Podobały mu się rytuały, długie szaty, maski, recytacja zaklęć.

I seks. Seks był wprost niesamowity.
Ale coś mu w tym przeszkadzało. Zauważył, że wręcz

obsesyjnie myśli o spotkaniach, nie mogąc się doczekać pierwszego
łyku ceremonialnego wina. Złapał się na tym, że miewa zaniki

pamięci, a dzień po ceremonii jest ospały i nie może się
skoncentrować.

Ostatnio pod paznokciami dostrzegł krew, ale nie umiał sobie

przypomnieć, skąd się tam znalazła. Zdjęcia, które pokazała mu

Eve, uczyniły wyłom w jego pamięci. Przeraził się. Przed oczami
zaczęły pojawiać się zapomniane obrazy. Dym, śpiew. Lśniące od

potu ciała poskręcane w wyuzdanych pozach. Jęki i charczenia.
Rozwiane czarne włosy, nagie piersi.

Potem fontanna krwi, która wytrysnęła nagle, jakby na zakoń-

czenie seksualnego aktu. I dziko uśmiechnięta Selina trzymająca w

ręku nóż ociekający krwią. Lobar - Boże, to był Lobar - ześlizgujący
się z ołtarza, z gardłem ziejącym jak otwarte usta.

background image

Morderstwo. Uchylił nerwowo zasłonę i wyjrzał na ulicę. Był

świadkiem oddawania krwawej ofiary, i to nie była ofiara z kozła.

Czy zanurzył palce w tym otwartym gardle? Czy wsunął je potem w
usta, żeby poczuć smak krwi? Czy naprawdę uczynił coś tak

straszliwego? Mój Boże, dobry Boże, czy były inne ofiary? W inne
noce, podczas innych ceremonii? Czyje widział, ale tak jak teraz

wymazał z pamięci?

Jest człowiekiem cywilizowanym, powiedział sobie w myśli i

zasunął zasłonę. Jest mężem i ojcem. Jest szanowanym praw-
nikiem, a nie mordercą. To niemożliwe. Nie mogąc złapać oddechu,

nalał sobie jeszcze jedną szklaneczkę whisky i spojrzał w lustro.
Zobaczył mężczyznę, który nie spał, nie jadł i nie widział swojej

rodziny od wielu dni.

Bał się spać. Bał się, że we śnie obrazy staną się wyraźniejsze.

Bał się jeść, przekonany, że pożywienie utkwi mu w gardle i go
zadusi. Śmiertelnie bał się swojej rodziny.

Na ceremonii był Wineburg. Stał obok niego i widział to samo

co on.

Wineburg nie żyje. Wineburg nie miał żony, nie miał dzieci. Ale

on je ma. Bał się, że jeśli pójdzie do domu, to wróg pójdzie tam za

nim. Podczas tych długich bezsennych nocy, kiedy jego
towarzyszem był tylko alkohol, zaczynał rozumieć, jak straszliwie się

wstydzi tego, w co się wplatał. Ogarniało go przerażenie na myśl, że
jego dzieci dowiedzą się, w czym uczestniczył, co praktykował. Musi

je ochraniać. Musi ochraniać siebie. Tutaj jest bezpieczny, zapewniał
sam siebie. Nikt nie wejdzie do apartamentu bez jego zgody.

background image

Skarcił się za wyolbrzymianie powagi sytuacji. Przetarł czoło

mokrą od potu chusteczką. Stres, praca ponad siły, zarwane noce.

Może przechodzi małe załamanie. Powinien udać się do lekarza.
Tak, zrobi to. Pójdzie się przebadać. Wyjedzie z rodziną na kilka

tygodni. Wakacje, czas na relaks, na odreagowanie. Oderwie się od
sekty. Najwyraźniej mu ona nie służy. Bóg wie, że członkostwo

kosztuje go małą fortunę. Nie wiedząc kiedy, zabrnął za daleko.
Zapomniał, że poszedł tam z ciekawości, szukając odmiany.

To przez ten dym i wino zaczął sobie wyobrażać różne rzeczy.

Ale przecież miał krew pod paznokciami.

Louis zakrył twarz dłońmi, wstrzymał oddech. To nieważne,

pomyślał. Nic nie jest ważne. Nie powinien był dzwonić do Eve.

Niepotrzebnie spanikował. Pewnie uważa go za szaleńca albo co
gorsza podejrzewa go o udział w morderstwie.

Selina jest jego klientką. Winien jej jest lojalność. Ale przecież

widział ją z nożem ociekającym krwią, widział, jak przesuwała nim

po gardle Lobara.

Potykając się przeszedł przez pokój do łazienki, opadł na

kolana i zwymiotował. Podciągnął się i oparł o umywalkę.
Charczącym głosem nakazał automatowi otworzyć strumień wody.

Skropił nią rozgorączkowaną twarz. Przez chwilę łkał, a jego płacz
odbijał się od lśniących kafelków. Potem uniósł głowę i zmusił się,

by jeszcze raz spojrzeć w lustro.

Czas przestać się oszukiwać. Był świadkiem popełnienia

morderstwa i musi opowiedzieć o wszystkim Eve. Zrzuci z siebie ten
koszmarny ciężar. Na krótką chwilę ogarnęła go niewymowna ulga.

background image

Chciał zadzwonić do żony, usłyszeć głosy dzieci, zobaczyć ich
twarze. Nagle kątem oka dostrzegł jakieś poruszenie. Serce mu

zamarło.

- Jak tu weszłaś?

- Obsługa hotelowa, sir. - Ciemna kobieta w biało - czarnym

mundurku pokojówki trzymała w rękach miękkie ręczniki. Uśmie-

chała się.

- Nie chcę żadnej obsługi. - Przesunął drżącą dłonią po twarzy.

- Zaraz będę miał gościa. Zostaw ręczniki i... - Powoli opuścił rękę. -
Ja cię znam. Znam cię.

Pamięć sprowadziła przerażenie. Jedna z twarzy w dymie.
- Oczywiście, Louis. - Dziewczyna nie przestawała się uśmie-

chać, choć upuściła ręczniki, a w jej ręku zalśnił

athame. -

Pieprzyliśmy się niecały tydzień temu.

Otworzył usta do krzyku, ale nie zdążył wydobyć z siebie

głosu, bo nóż zatopił się w nim głęboko.

Eve wybiegła z windy, wściekle przeklinając. Recepcjonista na

dole sprawdzał jej dokumenty całe pięć minut. Potem pouczał, że
nie wolno wnosić broni na teren klubu. Już zamierzała jej użyć,

kiedy pojawił się kierownik zmiany z przeprosinami.

Fakt, że przepraszał żonę Roarke'a, a nie Eve Dallas, jeszcze

bardziej ją poirytował.

Postanowiła, że policzy się z nim później. Ciekawe, jak

właściciele klubu reagują na inspekcję sanitarną i urzędu skar-
bowego. Wiedziała, za jakie sznurki pociągnąć, żeby zapewnić

background image

dyrekcji kilka dni piekła. Zwróciła się w stronę apartamentu 5 - C.
Wcisnęła dzwonek pod ekranem. Wpatrywała się w migające

światełko alarmu. Było zielone, co oznaczało, ze alarm jest
wyłączony.

Wyciągnęła broń.
- Peabody.

- Jestem.
- Drzwi są otwarte. Wchodzę.

- Potrzebujesz wsparcia?
- Jeszcze nie. Nie wyłączaj się.

Bez szmeru wsunęła się do środka i zamknęła za sobą drzwi.

Poruszała się powoli, omiatając wzrokiem pomieszczenie. Nowo-

bogackie meble, przytłaczające i brzydkie jej zdaniem. Zsunięte
zasłony. Cisza.

Trzymając się ściany przeszła w głąb pokoju. Sprawdziła, czy

nikt nie kryje się za meblami i za zasłonami. Mała kuchnia była

pusta. Nikt jej z pewnością nie używał. Stanęła w wejściu do
sypialni. Zasłane łóżko pokrywały dekoracyjne poduchy. Jego też

nikt nie używał. Przeniosła wzrok na szafę. Była zamknięta.

Już chciała do niej podejść, gdy usłyszała dźwięki dochodzące

z łazienki. Szybki i ciężki oddech, jakby od dużego wysiłku i kobiecy
kaszel. Przemknęło jej przez myśl, że Louis zabawia się z panienką.

Zacisnęła zęby ze złości. Jednak postanowiła dalej zachować
ostrożność. Zrobiła krok w stronę łazienki, przeniosła ciężar na

wysuniętą nogę i skoczyła do drzwi. Natychmiast uderzył ją dziwny
zapach.

background image

- Jezu! Jezu Chryste!
- Pani porucznik? - Z jej kieszeni dobiegło przestraszone

wołanie Peabody.

- Odsuń się. - Eve uniosła pistolet. - Rzuć nóż i odsuń się.

- Przysyłam wsparcie. Proszę mi podać swoją sytuację, pani

porucznik.

- Mam tu zabójstwo. Zupełnie świeże. Do cholery, powiedzia-

łam, cofnij się.

Kobieta tylko się uśmiechnęła. Siedziała okrakiem na Louisie, a

raczej na tym, co po nim pozostało. Krew była wszędzie; na

posadzce, na białych kafelkach, rękach i twarzy oprawczyni. Zapach
krwi był silny jak gęsty dym.

Eve szybko oceniwszy sytuację uznała, że Louis nie ma już

szans. Jego wnętrzności leżały na podłodze.

- Nie żyje - uprzejmie poinformowała dziewczyna.
- Widzę. Odłóż nóż. - Eve zrobiła krok do przodu, dając znak

bronią. - Odłóż go i odsuń się. Powoli. Połóż się twarzą do podłogi,
ręce na plecach.

- To musiało się stać. - Dziewczyna zeszła z ciała i uklękła przy

nim. - Nie poznajesz mnie?

- Poznaję. - Nawet przez maskę z krwi Eve rozpoznała jej

twarz. Pamiętała też słodki głos. - Mirium, prawda? Czarownica

pierwszego stopnia. A teraz rzuć ten pieprzony nóż i pocałuj
podłogę. Ręce za siebie.

background image

- W porządku. - Mirium posłusznie odłożyła nóż, nie patrząc,

jak Eve kopie go na bezpieczną odległość. - Powiedział mi, żebym

się spieszyła. Ale go nie posłuchałam.

Eve wyciągnęła z tylnej kieszeni kajdanki i zarzuciła jej na

nadgarstki.

- Kogo?

- Chasa. Powiedział, że mogę to zrobić sama, ale muszę się

spieszyć. - Westchnęła. - Zdaje się, że nie byłam dość szybka.

Z zaciętą twarzą Eve pochyliła się nad Louisem Trivane'em.
- Notujesz to, Peabody?

- Tak jest.
- Wezwij Charlesa Forte'a na przesłuchanie. Jedź po niego

osobiście i weź dwóch policjantów do obstawy. Nie zbliżaj się do
niego sama.

- Tak jest. Czy sytuacja jest pod kontrolą, pani porucznik?
Eve odsunęła się od strużki krwi spływającej w jej stronę.

- Tak - powiedziała. - Pod kontrolą.

Przed przesłuchaniem wykąpała się i przebrała. Musiała po-

święcić te dziesięć minut dla siebie. Była cała we krwi Louisa. Nawet

jeśli ktoś w szatni zobaczył małą elegancką różyczkę na jej
pośladku, nikt nie odważył się na komentarz.

Wieść o zbrodni rozeszła się już po komendzie.
- Najpierw porozmawiam z Mirium - poinformowała Feeneya,

który przyglądał się morderczyni przez weneckie lustro.

background image

- Mogłabyś zrobić sobie przerwę, Dallas. Mówią, że było tam

dość ostro.

- Zazwyczaj wydaje nam się, że widzieliśmy już wszystko -

mruknęła. - Ale tak nie jest. Zawsze coś jeszcze zostaje. -

Odetchnęła. - Chcę to zrobić teraz. Chcę to zamknąć.

- W porządku, W duecie czy solo?

- Solo. Będzie mówiła. Ona coś brała... - Eve potrząsnęła

głową. - Może po prostu jest szalona, ale mam wrażenie, że coś

zażyła. Każę ją przebadać. Wydział wewnętrzny nie uznaje zeznań
naćpanych świadków.

- Wydam zaraz rozkaz.
- Dzięki.

Przeszła obok kolegi i weszła do pokoju. Na twarzy Mirium nie

było już krwi. Mimo że miała na sobie ubiór aresztanta, nadal

wyglądała jak wdzięczna młoda wróżka. Eve włączyła rekorder.

- Złapałam cię na gorącym uczynku, Mirium, więc możemy

sobie oszczędzić wstępów. Zamordowałaś Louisa Trivane'a.

- Tak.

- Co brałaś?
- Co?

- Nie wygląda to tylko na Zeusa, jesteś zbyt otępiała. Zgodzisz

się na badanie na obecność narkotyków?

- Nie chcę. - Dziewczyna po dziecięcemu wydęła piękne usta. -

Może później zmienię zdanie. - Opuściła głowę i pociągnęła za cienki

materiał koszuli. - Czy mogę dostać z powrotem swoje ubrania? To
drapie i jest brzydkie.

background image

- Tak, to teraz nasze największe zmartwienie. Dlaczego zabiłaś

Louisa Trivane'a?

- On był zły. Chas tak powiedział.
- Mówiąc Chas, masz na myśli Charlesa Forte'a?

- Tak, ale nikt nie nazywa go Charles, tylko Chas.
- I to on powiedział ci, że Louis jest zły. Czy prosił cię, żebyś

go zabiła?

- Powiedział, że mogłabym to zrobić. Przy innych okazjach

tylko patrzyłam. Ale tym razem mogłam zrobić to sama. Było dużo
krwi. - Podniosła dłoń i uważnie się jej przyjrzała. - Już jej nie ma.

- Przy jakich innych okazjach, Mirium?
- Przy innych ofiarach. - Wzruszyła ramionami. - Krew oczy-

szcza.

- Czy asystowałaś albo byłaś świadkiem innych morderstw?

- Jasne. Śmierć to przejście. Musiałam pomóc temu

prawnikowi. Zabiłam w nim demona. Demony istnieją, a my z nimi

walczymy.

- Zabijając ludzi, w których one zamieszkują?

- Tak. Chas mówił mi, że pani jest sprytna. - Mirium popatrzyła

na nią z ukosa. - Ale nigdy go pani nie dostanie. Jest poza

zasięgiem pani prawa.

- Wróćmy do Louisa. Opowiedz mi o tym.

- No, mam znajomego w obsłudze klubu. Wystarczyło, że się z

nim przespałam. Lubię się pieprzyć. Potem ukryłam w kieszeni

jeden z wzorcowych kluczy. Za jego pomocą można się dostać
niemal wszędzie. Włożyłam mundurek pokojówki, żeby nikt nie

background image

zwracał na mnie uwagi, i poszłam prosto do apartamentu Louisa.
Zaniosłam mu ręczniki. Był w łazience. Wymiotował wcześniej,

czułam to. Potem go ugodziłam. Poderżnęłam mu gardło, tak jak
miałam zrobić. Potem, niestety, mnie wzięło.

Znowu wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się złośliwie do

Eve.

- To trochę jak przebijanie nożem poduszki. I jest taki sam

odgłos, wsysania. Potem wypędziłam z niego demona i przyszłaś ty.

Ale swoje zadanie spełniłam.

- Tak, zdaje się, że tak. Jak długo znasz Chasa?

- Och, kilka lat. Lubimy robić to w parku, w dzień.
- A co na to Isis?

- Ona nic nie wie. - Mirium przekręciła oczami. - Nie podobało-

by się jej.

- A co ona myśli o morderstwach? Mirium zmarszczyła czoło.
- Morderstwach? Ona nie wie. Prawda? Nie, nie powiedzieliśmy

jej o nich.

- A więc wiecie tylko ty i Chas.

- Tak. - Zamrugała powiekami. - Chyba tylko my.
- Nie powiedzieliście nikomu ze zgromadzenia?

- Ze zgromadzenia? - Położyła palec na ustach. - Nie, nie. To

nasz sekret. Nasza mała tajemnica.

- A co z Wineburgiem?
- Kim?

- Zabójstwo w garażu, tego bankiera. Nie pamiętasz?

background image

- Nie brałam w tym udziału. - Zagryzła wargę i potrząsnęła

głową. - On to zrobił. Miał mi przynieść serce, ale nie przyniósł.

Powiedział, że nie było czasu.

- A Lobar?

- Lobar, Lobar. - Stukała palcami po ustach. - To było co

innego, ale nie pamiętam. Zaczyna mnie boleć głowa. - Jej głos

jakby zamierał. - Nie chcę już rozmawiać, jestem zmęczona. -
Położyła ramiona na stole, oparła na nich głowę i zamknęła oczy.

Eve patrzyła na nią przez chwilę, po czym uznała, że nie ma

sensu dalej naciskać. To, co usłyszała, na razie wystarczy.

Dała znak policjantowi. Mirium zamruczała jak kotka, kiedy

zakładała jej kajdanki.

- Zaprowadź ją na dół do poradni psychologicznej. Niech Mira

ją przebada, jeśli to będzie możliwe; zrób notatkę z prośbą o

badanie na obecność narkotyków.

- Tak jest. - Eve poszła za odchodzącymi do drzwi i wcisnęła

przycisk interkomu. - Przyprowadźcie Forte'a do sali przesłuchań C.

Zdała sobie sprawę, że sama z chęcią położyłaby głowę na

ramionach. Zamiast tego przeszła korytarzem do pokoju obser-
wacyjnego. Stali tam już Peabody i Feeney.

- Chcę, żebyś przy tym była, Peabody. Co o niej myślisz,

Feeney?

- Dziwaczka. - Podniósł torebkę z orzeszkami. - Nie wiem, czy

to przez narkotyki, czy po prostu jest wariatką. Wygląda, że to

mieszanka obydwu.

background image

- Ja też tak przypuszczam. Jak to możliwe, że tamtego

wieczoru zachowywała się zupełnie normalnie? - Przeciągnęła

rękami po włosach i roześmiała się. - Co ja mówię? Jak mogła być
normalna, jeśli stała tam naga, w środku lasu, a Forte całował jej

krocze. - Opuściła ręce i przycisnęła je do oczu. - Jego ojciec nigdy
nie miał wspólnika, przynajmniej tego nie stwierdzono. Pracował

samotnie.

- Syn wybrał inny styl - rzucił Feeney. - Wariatka czy nie,

dziewczyna wskazała na Forte'a.

- Coś mi tu nie pasuje - mruknęła Peabody, na co Eve

odwróciła się do niej.

- Co pani nie pasuje, pani posterunkowa?

Wyczuwając sarkazm, Peabody uniosła dumnie głowę.
- Wiccanie nie zabijają.

- Nie wszyscy odnoszą się poważnie do swojej religii -

przypomniała jej Eve. - Jadłaś ostatnio mięso?

Rumieniec rozchodzący się po twarzy dziewczyny wymownie

świadczył o jej nieczystym sumieniu. Jako wyznawczyni Wolnej Ery

nie powinna jadać zwierzęcych produktów.

- To co innego.

- Złapałam Mirium na gorącym uczynku - krótko stwierdziła

Eve. - Dziewczyna wskazała na Charlesa Forte'a jako swojego

wspólnika. To fakt. Nie chcę, byś brała pod uwagę cokolwiek innego
niż czyste fakty. Zrozumiano?

- Tak jest. - Peabody zesztywniała. - Doskonale. - Ale nie od

razu poszła za Eve do pokoju przesłuchań.

background image

- Miała kiepski poranek - pocieszył ją Feeney. - Widziałem już

pierwsze zdjęcia z miejsca zbrodni. Trudno o coś paskudniejszego.

- Wiem. - Jednak potrząsała głową, widząc, jak do pokoju

wprowadzają Charlesa Forte'a. - Ale i tak coś mi tu nie gra.

Odwróciła się i weszła do sali przesłuchań, w chwili gdy Eve

odczytywała przesłuchiwanemu jego prawa.

- Nie rozumiem.
- Nie rozumie pan swoich praw i obowiązków?

- Nie, nie, to rozumiem. Nie rozumiem tylko, dlaczego się tu

znalazłem. - Odwrócił do Peabody oczy pełne wyrzutu. - Jeśli

chciałyście znowu ze mną porozmawiać, wystarczyło mi o tym
powiedzieć. Spotkałbym się z wami lub przyszedł tu z własnej woli.

Nie było potrzeby wysyłać po mnie trzech umundurowanych
policjantów.

- Ja uznałam to za konieczne - krótko odpowiedziała Eve. - Czy

życzy pan sobie adwokata, panie Forte?

- Nie. - Wzdrygnął się nerwowo, starając się zapomnieć, że

znajduje się w policyjnym komisariacie. - Proszę powiedzieć, o co

chodzi. Postaram się pomóc.

- Proszę mi powiedzieć o Lousie Trivanie.

- Przykro mi. - Potrząsnął głową. - Nie znam nikogo o tym

nazwisku.

- Czy

zawsze wysyła pan swoje podopieczne, by mordowały

nieznajomych?

- Słucham? - Pobladł i wstał. - O czym pani mówi?

background image

- Proszę usiąść - warknęła Eve. - Dwie godziny temu Mirium

Hopkins zamordowała Louisa Trivane'a.

- Mirium? To niedorzeczne. Wprost niemożliwe.
- Jak najbardziej możliwe. Przyłapałam ją, kiedy wycinała mu

wątrobę.

Chas zachwiał się, po czym opadł na krzesło.

- Zaszła jakaś pomyłka. To niemożliwe.
- Sądzę, że popełnił pan błąd. - Eve wstała, obeszła Forte'a i

pochyliła się nad jego plecami. - Trzeba było być bardziej ostrożnym
w wyborze wspólnika.

- Nie mam pojęcia, o czym pani mówi. Czy mogę się czegoś

napić? Nic z tego nie rozumiem.

Eve ruchem ręki dała znać Peabody, żeby nalała mu wody.
- Mirium wszystko mi powiedziała, Chas. Powiedziała, że

jesteście kochankami, że nie przyniosłeś jej serca Wineburga, mimo
że przyrzekłeś, i że pozwoliłeś jej wykonać egzekucję na Trivanie.

Krew oczyszcza.

- Nie. - Mimo że podnosił szklankę obydwiema dłońmi i tak

rozlał wodę na biurko. - Nie.

- Twój ojciec lubił zarzynać ludzi. Czy pokazał ci, jak to się

robi? Kogo jeszcze wciągnąłeś do współpracy? Kto ci pomagał?

Rzucała w niego oskarżeniami, a on milczał i tylko wolno kręcił

głową.

- Czy to twoja wersja wojny religijnej, Chas? Wyeliminować

wroga? Twój ojciec był satanistą i uczynił z twojego życia piekło.
Nie mogłeś go zabić, nie możesz go dostać teraz. Ale są inni. Czy

background image

zastępują ojca? Czy gdy ich zabijasz, tak naprawdę zabijasz ojca?
Rozdzierasz go na kawałki, ponieważ zniszczył ci życie?

Chas zacisnął oczy i zaczął się huśtać na krześle.
- Boże. Mój Boże! Och, Boże!

- Lamentowanie nic nie da. Powiedz mi, dlaczego i jak.

Wytłumacz to, Chas. Mogę ci pomóc. Opowiedz mi o Alice, o

Lobarze.

- Nie. Nie. - Uniósł na nią zbolałe oczy. - Nie jestem moim

ojcem.

Eve nie cofnęła się ani nie odwróciła wzroku od jego

błagalnego spojrzenia.

- Nie jesteś? - Odsunęła się, pozwalając mu łkać.

background image

19

Pracowała nad nim przez godzinę; naciskała na niego

nieustępliwie, potem się wycofywała, zmieniała kierunek
przesłuchania. Rozłożyła na stole zdjęcia zamordowanych.

Ilu jeszcze, pytała. Ile jeszcze zdjęć tu brakuje?
Chas zaprzeczał, płakał, zaprzeczał lub milczał.

Kiedy skończyła, kiedy go wyprowadzali, patrzył jej prosto w

oczy. Nie przejęła się tym, natomiast zaintrygował ją wyraz oczu

podwładnej.

- Jakiś problem, Peabody.

Dziewczyna nabrała powietrza i otuliła się ramionami. Bała się

powiedzieć na głos, że przesłuchanie przypominało bezduszne

igraszki wilka ze zranioną sarną.

- Tak, pani porucznik. Nie podobała mi się techniczna strona

przesłuchania.

- Nie?

- Było niepotrzebnie okrutne. To ciągłe przypominanie mu ojca

i te zdjęcia.

Eve miała ściśnięty żołądek, w środku cała się trzęsła, ale

dłonie, którymi zbierała zdjęcia, nawet nie drgnęły.

- Szkoda, że po prostu nie poprosiłam go grzecznie, żeby się

przyznał. Mogłybyśmy wtedy wrócić spokojnie do domu i do

naszego wygodnego życia. Nie wiem, dlaczego o tym nie pomyśla-
łam. Wykorzystam tę technikę przy następnym przesłuchaniu.

Peabody powstrzymała grymas niezadowolenia.

background image

- Pomyślałam tylko, pani porucznik, że skoro podejrzany nie

miał adwokata...

- Posterunkowa Peabody, czy nie przeczytałam mu jego praw?
- Tak, ale...

- Czy nie potwierdził, że je rozumie?
Peabody wolno skinęła głową.

- Tak.
- Czy możesz mi powiedzieć, Peabody, ile przesłuchań w spra-

wie morderstw przeprowadziłaś?

- Pani porucznik, ja...

- Ja tego powiedzieć nie mogę - odwarknęła Eve, a jej oczy z

zimnych stały się gorące. - Nie umiem zliczyć, ile takich przesłuchań

przeprowadziłam, ponieważ, do cholery, było ich tak wiele. Jeszcze
raz przyjrzyj się zdjęciom. Popatrz na wnętrzności Trivane'a

walające się po podłodze łazienki. Może to cię uczyni twardszą
Peabody? Bo jeśli mój sposób przesłuchiwania podejrzanego ci nie

odpowiada, bardzo prawdopodobne, że po postu wybrałaś zły
zawód.

Ruszyła do drzwi, ale zanim wyszła, jeszcze raz odwróciła się

do podwładnej, która stała w pozycji na baczność, sztywno

wyprostowana.

- Oczekuję od pomocnicy wsparcia, a nie podważania mojego

postępowania. Nic mnie nie interesuje, że masz słabość do adeptów
magii. Jeśli nie umiesz poradzić sobie z tą sytuacją, Peabody,

podpiszę twoją prośbę o przeniesienie. Zrozumiano?

background image

- Tak jest. - Dziewczyna pozwoliła sobie na westchnięcie, kiedy

tylko Eve z hukiem zatrzasnęła za sobą drzwi. - Zrozumiano -

powiedziała do siebie i zacisnęła oczy.

- Potraktowałaś ją trochę za ostro - zauważył Feeney,

dołączając do Eve.

- Przynajmniej ty nie zaczynaj.

Uniósł dłoń.
- Przed chwilą zgłosiła się Isis. Dobrowolnie. Umieściłem ją w

sali B.

Eve potrząsnęła głową i natychmiast zmieniła kierunek

marszu. Otworzyła drzwi sali B.

Isis przerwała nerwowe chodzenie i odwróciła się do

wchodzącej.

- Jak mogłaś mu to zrobić? Jak mogłaś go tu sprowadzić? On

boi się takich miejsc.

- Charles Forte został zatrzymany jako podejrzany w sprawie o

zamordowanie Louisa Trivane'a. Między innymi. - W przeciwieństwie
do podniesionego, przepełnionego furią głosu Isis, Eve mówiła

spokojnie i ozięble. - Nie został jeszcze oskarżony.

- Oskarżony? - Złota twarz wróżki pobladła. - Chyba nie

wierzysz, że Chas miał coś wspólnego z jakimkolwiek morderstwem?
Trivane? Nie znam żadnego Louisa Trivane'a.

- Ale może Forte go znał. - Eve odłożyła na stół teczkę z

aktami i przykryła je ręką, jakby dla przypomnienia, co się w nich

znajduje. - Tak dobrze pani wie o wszystkim, co robi i myśli pani
partner?

background image

- Jesteśmy ze sobą tak blisko, jak to tylko możliwe między

ludźmi. Także w sensie duchowym. Nie ma w nim cienia zła. -

Gniew już ją opuścił i mówiła drżącym głosem. - Pozwól mi zabrać
go do domu, proszę.

Eve patrzyła prosto w błagające oczy, nie pozwalając sobie

nawet na najmniejsze współczucie.

- Skoro byliście ze sobą tak blisko, z pewnością wie pani, że

Chas postanowił nawiązać równie bliski stosunek cielesny z Mirium?

- Mirium? - Isis zamrugała i omal nie wybuchła śmiechem. - To

idiotyczne.

- Sama mi to powiedziała, i to z uśmiechem na twarzy. Śmiała

się także w chwili, gdy siedziała okrakiem na tym, co pozostało po

Trivanie, cała wymazana w jego krwi.

Isis czując miękkość w nogach, chwyciła oparcie fotela.

- Mirium kogoś zabiła? To niemożliwe.
- Sądziłam, że w pani świecie wszystko jest możliwe. Osobiście

przeszkodziłam w odprawianiu do końca jej małej ceremonii. -
Znowu dotknęła teczki z aktami, ale jednak jej nie otworzyła. Mimo

wszystko żałowała Isis, która przecież była zakochana i zaufała
swojej miłości. - Mirium bardzo chętnie przystała na współpracę z

nami. Z radością opowiedziała mi, jak to Forte pozwolił jej zabić
Trivane'a. Poprzednie zbrodnie mogła jedynie obserwować.

Trzymając poręcz już obydwiema rękami, Isis obeszła fotel i

opadła nań ciężko.

- Ona kłamie. Chas nie miał nic wspólnego z tą sprawą.

Dlaczego nie przejrzałam jej na wskroś? - Zamknęła oczy i zaczęła

background image

się lekko kołysać. - Dlaczego niczego nie dostrzegłam? Przyjęliśmy
ją do naszego zgromadzenia. Zrobiliśmy z niej jedną z nas.

- Nie jest pani w stanie zobaczyć wszystkiego, co? - Eve

przechyliła na bok głowę. - Uważam, że powinna pani bardziej

przyjrzeć się swojemu partnerowi.

- Nie. - Otworzyła oczy. Widać w nich było udrękę, ale za nią

krył się stalowy upór, który Eve tak dobrze znała. - Nikogo nie
postrzegam tak jasno jak Chasa. Ona kłamie.

- Mirium zostanie poddana testom na prawdomówność, a pani

radzę przemyśleć, czy nadal chce służyć Forte'owi za alibi. Zawiódł

pani zaufanie - przypomniała Eve, zbliżając się do stołu. - Równie
dobrze to mogła być pani, Isis. Mirium jest młodsza i

prawdopodobnie bardziej podatna na wpływy. Ciekawe, jak długo
jeszcze udawałby, że pozwala pani na przewodzenie.

- Czyżby nie rozumiała pani tego, co łączy mnie z Chasem,

skoro jest pani w podobnym związku? Sądzi pani, że słowa jakiejś

młodej, niezrównoważonej kobiety każą mi zwątpić w mężczyznę,
którego kocham? Czy pani zwątpiłaby w swojego męża?

- To nie moje osobiste życie jest na cenzurowanym - spokojnie

odparła Eve. - Jeśli tak bardzo zależy pani na Chasie, powinna pani

z nami współpracować. To jedyna droga, by go powstrzymać i mu
pomóc.

- Pomóc? - Wykrzywiła usta. - Pani nie chce mu pomóc. Pani

chce, żeby był winny, chce go ukarać za jego pochodzenie. Za jego

ojca.

background image

Eve spojrzała na teczkę z aktami, na czystą okładkę, za którą

kryły się straszliwe zdjęcia.

- Myli się pani - odpowiedziała cicho, prawie sama do siebie. -

Chciałabym, żeby był niewinny. Właśnie ze względu na jego ojca.

Uniosła wzrok i spojrzała w oczy wróżki.
- Nakaz pewnie jest już podpisany. Przeszukamy pani sklep i

mieszkanie. Cokolwiek tam znajdziemy może zostać użyte także
przeciwko pani.

- To nieważne. - Isis wstała z wysiłkiem. - Zresztą i tak nic

pani nie znajdzie.

- Ma pani prawo być obecna w czasie przeszukiwania.
- Nie, zostanę tutaj. Chcę się zobaczyć z Chasem.

- Nie jest pani jego krewną ani żoną...
- Dallas - przerwała jej cicho. - Wiem, że masz serce. Proszę,

wsłuchaj się w nie i pozwól mi zobaczyć Chasa.

Tak, ma serce. I jej serce cierpiało, kiedy zobaczyła błaganie w

oczach mocnej kobiety.

- Pięć minut przez szybę. - Wychodząc z pokoju, rzuciła z

gniewem przez zęby. - Na litość boską zmuś go, żeby wziął sobie
adwokata.

W sklepie i w mieszkaniu ekipa policjantów znalazła setki

buteleczek i pojemników wypełnionych różnorodnymi cieczami,
proszkami, liśćmi i nasionami. Na wszystkich podany był szcze-

gółowy skład i sposób użycia.

Eve kazała wysłać je do laboratorium i poddać analizie.

background image

W mieszkaniu znajdowała się też cała kolekcja noży. Jedne

miały kunsztownie rzeźbione trzonki, inne były zupełnie proste.

Różniły się też długościami ostrzy. Eve wezwała specjalistę od
daktyloskopii i poprosiła o odszukanie śladów krwi. Kazała zbadać

ceremonialne szaty i codzienne ubrania. Aby nie słyszeć rozmów
policjantów, skoncentrowała się na swojej pracy.

Na dnie szafy pachnącej rozmarynem i cedrem, pod porządnie

poskładanymi ubraniami, znalazła zwiniętą w kłębek czarną długą

szatę. Była cała utytłana we krwi.

- Tutaj - zawołała. - Zbadajcie to.

- Ładna próbka. - Ekspert przesunął końcówką przenośnego

testera po ubraniu. - Większość plam znajduje się na rękawach. -

Oczy policjanta zasłonięte ochronnymi okularami wydawały się
lekko znudzone. - Ludzka krew - potwierdził. - A Rh( - ). Na razie

więcej nie mogę nic powiedzieć.

- To wystarczy. - Eve zawinęła suknię i zamknęła ją w torebce,

którą ometkowała jako dowód rzeczowy. - Wineburg miał A Rh( - ).
- Spojrzała na Peabody i podała jej torebkę. - Wielka nieostrożność

ze strony Forte'a, prawda?

- Tak jest. - Podwładna schowała torebkę do podręcznej

teczki. - Na to wygląda.

- Lobar miał grupę zerową. - Eve przeszła do następnej szafy.

- Szukaj dalej.

Kiedy wsiadała z powrotem do samochodu zapadał już

zmierzch. Ponieważ nadal była zła na Peabody, nie odezwała, się
tylko włączyła pokładowy wideofon.

background image

- Porucznik Dallas do doktor Miry.
- Doktor Mira ma sesję - uprzejmie odpowiedziała sekretarka. -

Mogę nagrać pani wiadomość.

- Czy doktor badała już Mirium Hopkins?

- Proszę poczekać, sprawdzę. - Sekretarka spojrzała na bok. -

Ta sesja została przełożona na jutro rano na ósmą trzydzieści.

- Przełożona, dlaczego?
- Z notatek wynika, że pacjentka skarżyła się na silne bóle

głowy i w czasie wizyty u lekarza podano jej środki przeciwbólowe.

- Jaki lekarz miał dyżur? - zapytała Eve przez zaciśnięte zęby.

- Doktor Arthur Simon.
- Simon, rozumiem. - Eve zdegustowana włączyła się do

ruchu. - Simon, ten to potrafi przepisać podwójną dawkę środków
uspokajających na ból paznokcia.

Recepcjonistka uśmiechnęła się współczująco.
- Przykro mi, pani porucznik, ale pacjentka otrzymała

lekarstwo przed planowaną sesją. Doktor Mira musi zaczekać z
badaniem do jutra.

- Wspaniale. Proszę jej przekazać, żeby się do mnie odezwała,

jak tylko je skończy. - Przerwała połączenie. - Sukinsyn. Pojadę i

sama ją sobie obejrzę. Peabody, zawieź znalezione przedmioty do
laboratorium, powiedz, że konieczny jest pośpiech, jeśli cokolwiek to

pomoże. Są już po pracy.

- Będziesz jeszcze dzisiaj przesłuchiwała Forte'a.

- Tak.
- Proszę o pozwolenie na uczestniczenie w przesłuchaniu.

background image

- Odmawiam - krótko odpowiedziała Eve, wjeżdżając do

garaży komendy. - Jesteś wolna. - Wysiadła z samochodu i odeszła.

Dochodziła już północ, kiedy wymęczona potworną migreną

wróciła wreszcie do domu. Panowała w nim kompletna cisza. Eve
nie zdziwiła się, widząc, że Roarke siedzi jeszcze w sypialni przy

wideofonie. Zerknęła na monitor, na którym widniała twarz młodego
i przedsiębiorczego inżyniera zajmującego się Olympus Resort.

Przypomniała sobie ostatnie dni swojego miesiąca miodowego.

Wtedy też dopadła ją śmierć. Normalka, pomyślała, pochylając się

nad umywalką i skrapiając twarz zimną wodą. Śmierć pójdzie za nią
wszędzie.

Wytarła twarz, potem przeszła do sypialni i usiadła na krześle,

żeby zdjąć buty. Kiedy upadły na podłogę, poczuła, że nie ma już

sił, by ściągnąć resztę ubrania. Przeczołgała się na łóżko i położyła
na nim twarzą do dołu.

Roarke, słuchając relacji pracownika, nie odrywał wzroku od

żony. Wiedział, co oznaczają jej blada twarz, podkrążone oczy i

powolne ruchy. Znowu pracowała do granic wytrzymałości, zawsze
go to fascynowało, ale też irytowało.

- Oddzwonię jutro - powiedział i nagle przerwał rozmowę. -

Paskudna sprawa, co, pani porucznik?

Nie poruszyła się, kiedy pochylił się nad nią i zaczął masować

kark.

- Widziałam gorsze zbrodnie - mruknęła. - Tylko nie mogę

sobie przypomnieć kiedy.

background image

- Wszystkie media mówiły o zamordowaniu Louisa Trivane'a.
- Cholerne sępy.

Roarke zdjął z niej kaburę z bronią i odłożył na bok.
- Znany prawnik zostaje poćwiartowany w prywatnym klubie.

To dopiero sensacja. - Umiejętnie masował jej kręgosłup. - Nadine
dzwoniła już kilkakrotnie.

- Tak, do centrali też; Nie mam dla niej czasu. Wyciągnął

koszulkę ze spodni.

- Weszłaś na samą zbrodnię?
- Tak. Może gdyby ten idiotyczny android w recepcji nie... -

Przerwała i pokręciła głową. - Spóźniłam się. Zdążyła go już
rozpruć. Kiedy weszłam, patroszyła go jak dziecko rozbierające jakiś

mechanizm. Wskazała na Charlesa Forte'a jako swojego wspólnika.

- O tym też mówili w mediach.

- Naturalnie - westchnęła. - Nie da się uciąć wszystkich

przecieków.

- Przymknęłaś go?
- Przesłuchujemy go. Ja go przesłuchuję. Wszystkiemu

zaprzecza. Znalazłam w jego mieszkaniu niepodważalny dowód, a
on i tak zaprzecza.

Zaprzecza, pomyślała, i wygląda na zszokowanego,

zagubionego i przerażonego.

- Cholera! - Wcisnęła twarz w pościel. - Cholera!
- No, no - delikatnie pocałował ją w czubek głowy. - Roz-

bierzemy cię teraz i zapakujemy do łóżka.

- Nie obchodź się ze mną jak z dzieckiem.

background image

- Spróbuj mnie powstrzymać.
Poruszyła się, żeby wyrwać się mężowi, ale w ostatnim

momencie, pod wpływem impulsu, zarzuciła mu ramiona na szyję i
mocno się w niego wtuliła. Zaciskała oczy, jakby niczego nie chciała

widzieć.

- Zawsze czuję twoją obecność. Nawet gdy cię przy mnie nie

ma.

- Nie jesteśmy już samotni. Żadne z nas. - Objął ją mocniej. -

Opowiadaj. Mam wrażenie, że leży ci na sercu coś więcej niż tylko
morderstwo.

- Nie jestem dobrym człowiekiem - wyrzuciła z siebie, zanim

pomyślała, co mówi. - Jestem dobrą policjantką, ale złym czło-

wiekiem. Nie mogę sobie pozwolić na współczucie.

- To nonsens, Eve.

- To prawda. Tylko ty nie chcesz tego dostrzec. - Odsunęła się,

żeby popatrzeć mu w twarz. - Kiedy się kogoś kocha, znosi się jego

mniejsze wady, a dużych się nie widzi. Nie chcemy nawet pomyśleć,
do czego zdolna jest bliska nam osoba. Udajemy więc, że wszystko

jest w porządku.

- Do czego jesteś zdolna, a ja tego nie widzę?

- Przemieliłam Forte'a. Nie fizycznie - ciągnęła, odsuwając

włosy z twarzy. - To zbyt proste i czyste. Rozdarłam go na części

emocjonalnie. Chciałam tego. Chciałam, żeby wyznał, co zrobił,
żebym mogła zakończyć sprawę. A kiedy Peabody odważyła się

powiedzieć mi, że nie podoba jej się mój sposób przesłuchiwania,
nakrzyczałam na nią. Kazałam jej iść do domu, żebym mogła

background image

spokojnie znowu przesłuchać Forte'a i znowu go powalić. Roarke
przez chwilę milczał, potem wstał i zaciągnął zasłony.

- Pozwól, że streszczę twoją opowieść. Przyłapałaś dzisiaj

mordercę na gorącym uczynku i zabrałaś go do aresztu. Morderca

wyznał, że jego wspólnikiem jest Charles Forte, że dokonali już
razem kilku zabójstw. Niedawno znalazłaś pokiereszowane ciało za

murem własnego domu.

- Nie wolno mi podchodzić do sprawy osobiście.

- Proszę mi wybaczyć, pani porucznik, ale gada pani bzdury.

Dalej - zbliżył się i zaczął rozpinać jej bluzkę - wezwałaś Charlesa

Forte'a na przesłuchanie. Człowieka, którego masz podstawy
podejrzewać o dokonanie kilku przerażających zbrodni. Byłaś

twarda, co twoja podopieczna, którą sama szkoliłaś i która jest
kompetentną policjantką, ale ma o wiele mniejsze doświadczenie od

ciebie, pozwoliła sobie skrytykować. Peabody nie widziała, jak tamta
kobieta patroszy Trivane'a. Znam szczegóły z wieczornych

wiadomości. I - ciągnął, nie dając jej dojść do słowa - skarciłaś
podopieczną za krytykowanie twojej pracy, po czym odesłałaś ją do

domu, żeby móc dalej spokojnie prowadzić przesłuchanie. Czy tak
mniej więcej było?

Eve ze zmarszczonym czołem wpatrywała się w czubek jego

głowy, kiedy się pochylił, by ściągnąć z niej spodnie.

- Przedstawiłeś wszystko w biało - czarnych barwach. A to nie

tak.

- Nigdy tak nie jest. - Pchnął ją delikatnie na łóżko. - Powiem

ci, co ta sytuacja mówi mi o tobie, Eve. Dowodzi, że jesteś dobrą i

background image

oddaną policjantką. A także bardzo ludzką. - Rozebrał się i wsunął
do łóżka obok niej. - I z tego powodu najlepiej się stanie, jeśli się z

tobą rozwiodę. - Przyciągnął ją do siebie. - Oczywiście, do tej pory
byłem ślepy i nie widziałem twoich okropnych cech charakteru.

- Robisz ze mnie idiotkę.
- I dobrze. Taki miałem zamiar. - Pocałował jej skroń i nakazał

wygaszenie świateł. - A teraz śpij.

Odwróciła do niego głowę, żeby zasypiając, czuć zapach jego

skóry.

- Chyba się nie zgodzę na ten rozwód - powiedziała z wes-

tchnieniem.

- Nie?

- Uhu. Nie ma mowy, żebym zrezygnowała z prawdziwej kawy.

Eve dotarła do pracy o ósmej rano. Przedtem zdążyła jeszcze

zajrzeć do laboratorium, żeby popędzić laborantów. Kiedy wchodziła

do swojego biura, wideofon już dzwonił.

Przy biurku na baczność stała Peabody.

- Wcześnie przyszłaś. - Eve podeszła do wideofonu i włączyła

odtwarzanie wiadomości. - Rozpoczynasz pracę dopiero za pół

godziny.

- Chciałam porozmawiać z panią przed służbą, pani porucznik.

- W porządku. - Wyłączyła automatyczną sekretarkę i od-

wróciła się do podopiecznej.

Ta patrzyła jej prosto w oczy. Wyglądała tak, jakby nie jadła i

nie spała przez całą dobę. Spotykało ją to zawsze, kiedy zrywała z

background image

którymś ze swoich partnerów. Jednak to, co teraz przeżywała, było
sto razy gorsze od rozstania z ukochanym mężczyzną.

- Chciałabym złożyć formalne przeprosiny, pani porucznik, za

moje zachowanie po przesłuchaniu Forte'a. To była niesubordyna-

cja. Nie miałam prawa podważać metod pani pracy. Mam nadzieję,
że mój brak zrozumienia sytuacji nie każe pani wyłączyć mnie ze

sprawy ani przenieść z wydziału.

Eve usiadła w krześle, które zaskrzypiało przeraźliwie, doma-

gając się natychmiastowego naoliwienia.

- Czy to wszystko, posterunkowa Peabody?

- Tak, ale oprócz tego...
- Jeśli to wszystko, co chciałaś powiedzieć, to proponuję, żebyś

najpierw wypluła z siebie ten sztywny kołek. Nie jesteś na służbie i
nie rozmawiamy oficjalnie.

Ramiona Peabody lekko opadły, jednak nie dlatego, że jej

ulżyło, a raczej ponieważ poczuła się jeszcze bardziej przegrana.

- Przepraszam. Kiedy zobaczyłam, jak Forte się załamał,

zrobiło mi się go żal. Nie umiałam zachować obiektywizmu. Nie

wierzyłam... nie chciałam uwierzyć - poprawiła się - że jest winny.
To mnie zmyliło.

- Obiektywizm jest podstawowym wymogiem w naszym fachu.

I najczęściej, choć rzadko kto z nas to przyznaje, jest niemożliwy do

osiągnięcia. Ja także nie byłam do końca obiektywna i dlatego z
przesadą zareagowałam na twoją krytykę. Przepraszam cię za to.

Peabody ogarnęło zdziwienie i ulga.
- Nie wyrzuci mnie pani?

background image

- Zainwestowałam w ciebie. - Uznając, że rozmowa powinna

się na tym zakończyć, odwróciła się do wideofonu.

Za jej plecami Peabody zacisnęła oczy, wyprostowała się i

głośno przełknęła ślinę.

- Czy to znaczy, że jesteśmy kwita?
Eve rzuciła krótkie spojrzenie na uśmiechniętą, pełną nadziei

twarz podopiecznej.

- Dlaczego nie mam jeszcze kawy? - Włączyła odtwarzanie

wiadomości. Była już pierwsza po południu, gdy Peabody postawiła
na stole parujący kubek.

- No, Dallas. Nie bądź taka. Mogę się zgłosić do ciebie o każdej

porze, w nocy lub w dzień. Oddzwoń do mnie, do cholery.

Potrzebuję tylko kilka szczegółów.

- Nie masz o czym marzyć, Nadine - mruknęła Eve i przeszła

do następnych wiadomości. Większość pochodziła od zdespero-
wanych dziennikarzy.

Był tam też komunikat na temat raportu z autopsji. Eve

przeniosła go do komputera i kazała wydrukować. Ostatnia

wiadomość przyszła z laboratorium. Potwierdzali, że krew na szacie
należała do Wineburga.

- Nie jest to dla mnie jasne - cicho powiedziała Peabody. -

Dlaczego nie jest? Wszystko niby się zgadza. - Uniosła ramiona, a

potem je opuściła.

- Oskarżymy Forte'a i zamkniemy. - Eve pocierała palcem

czoło. - Najpierw za zabicie Wineburga. Wstrzymamy się z oskar-
żeniem o współudział w zamordowaniu Trivane'a, dopóki Mira nie

background image

przebada Mirium. Potem znowu przesłuchamy Forte'a. Zobaczymy,
co jeszcze ma na sumieniu.

- Ale dlaczego Alice? - zapytała Peabody. - Dlaczego Frank?
- Ich zabił ktoś inny.

- Ktoś inny? Uważasz, że to dzieło Seliny?
- Jestem pewna, ale mamy długą drogę przed sobą, żeby jej to

udowodnić.

Cały dzień poświęciła na wertowanie i pisanie raportów. W

południe, kiedy stanęła twarzą w twarz z Charlesem, miała już

opracowaną nową strategię przesłuchania.

Przyglądała się wybranej przez zatrzymanego adwokatce,

młodej kobiecie o smutnych oczach. Nawet nie westchnęła, kiedy
rozpoznała w niej jedną z uczestniczek ceremonii inicjacyjnej.

Prawniczka i na dodatek wiedźma, dumała.
- Pański adwokat, panie Forte?

- Tak. - Twarz mężczyzny była ciemnoszara ze zmęczenia. -

Leila zgodziła się mi pomóc.

- Wspaniale. Jest pan oskarżony o morderstwo, panie Forte.
- Zgłosiłam prośbę o rozprawę w sprawie wypuszczenia

mojego klienta za kaucją - zaczęła Leila, podsuwając Eve jakieś
dokumenty. - Ustalono, że odbędzie się o czternastej.

- Nie otrzyma pani zezwolenia. - Eve przekazała papiery

Peabody. - I nie odwleczecie w ten sposób niczego.

- Nawet nie znałem człowieka, który został zabity - odezwał się

drżącym głosem Forte. Nabrał powietrza i położył dłoń na dłoni

background image

Leili, jakby szukając u niej wsparcia. - Nigdy w życiu nikogo nie
skrzywdziłem. To wbrew wszystkiemu, w co wierzę i kim się stałem.

Powiedziałem już, że niczego przed panią nie ukrywałem, wierząc,
że pani mnie zrozumie.

- Czy ma pan długą czarną szatę z naturalnego jedwabiu?
- Posiadam wiele takich szat, ale żadna nie jest czarna.

Eve podniosła rękę, czekając, aż Peabody położy na stole

zapieczętowany w torbie dowód rzeczowy.

- A więc nie rozpoznaje pan tej?
- Nie należy do mnie. - Wyglądał tak, jakby się nieco rozluźnił.

- To nie moje.

- Nie? A jednak została znaleziona w szafie w mieszkaniu,

które dzieli pan z Isis. Była wepchnięta w wyraźnym pośpiechu pod
stertę innych ubrań. Jest na niej krew, panie Forte. Krew

Wineburga.

- Nie - na chwilę zaniemówił. - To niemożliwe.

- To fakt. Pański adwokat może przeczytać raport z laborato-

rium. Zastanawiam się, czy Isis ją rozpozna. Może... zobaczywszy ją

odświeży sobie pamięć.

- Ona nie ma z tym nic wspólnego. Nic. - Widać było, że

ogarnęła go panika. - Nie możecie podejrzewać jej o...

- O co? - Eve przekrzywiła na bok głowę. - O współudział?

Mieszka z panem, pracuje, sypia. Nawet jeśli tylko pana ochrania,
jest winna.

- Nie macie prawa jej w to wciągać. Nie może przez to

przechodzić. - Pochylił się do przodu, kładąc drżące dłonie na stole.

background image

- Zostawcie ją w spokoju. Jeśli mi to przyrzekniecie, powiem wam
wszystko, co tylko będziecie chcieli.

- Chas. - Leila wstała i złapała go silnie za ramię. - Usiądź i

milcz. Mój klient nie ma już nic więcej do powiedzenia, pani

porucznik. Muszę z nim porozmawiać na osobności.

Eve zmierzyła ją wzrokiem. Kobieta nie wyglądała już tak

młodo ani smutno, wręcz przeciwnie była chłodna i stanowcza.

- Nie dojdzie do ugody, pani mecenas, nie w tej sprawie. -

Wstała, dając znak Peabody. - Jednak gdyby pani klient do
wszystkiego się przyznał, może dostałby nakaz umieszczenia w

zakładzie psychiatrycznym, a nie w celi śmierci. Proszę to
przemyśleć.

Kiedy tylko znalazła się poza pokojem przesłuchań, zaklęła pod

nosem.

- Ta Leila każe mu teraz milczeć. A on zrobi wszystko, co ona

powie, bo jest wystraszony. - Zaczęła krążyć po korytarzu. - Muszę

zadzwonić do Miry. Pewnie skończyła już badanie. Ty skontaktuj się
z prokuraturą. Potrzebujemy tu kogoś od nich. Może kiedy prawnicy

pogadają ze sobą, Forte się otworzy.

- Załamał się, kiedy usłyszał o Isis. - Peabody zerknęła na

drzwi do sali przesłuchań. - On ją naprawdę kocha.

- Istnieją różne rodzaje miłości.

- Nie rozumiem, dlaczego sypiał z Mirium.
- Istnieją też różne rodzaje seksu. Niektóre to czysta manipula-

cja. - Weszła do swojego biura, żeby zadzwonić do Miry.

background image

20

Osobowość niespójna, ze skłonnościami do uzależnień,

socjopatyczna i łatwo poddająca się wpływom.

Eve odrzuciła na bok raport Miry. Nie potrzebowała psychiatry,

żeby stwierdzić, że Mirium jest pozbawioną sumienia wariatką,
obsesyjnie zainteresowaną okultyzmem, o niskim poziomie

inteligencji, za to wysokim - agresywności.

Rekomendacje Miry, by poddać pacjentkę dalszym badaniom i

leczeniu, być może są słuszne, ale niczego nie zmieniają. Mirium z
zimną krwią wypatroszyła człowieka, a mimo to ma resztę życia

spędzić w spokoju i ciszy sal szpitala psychiatrycznego?

Test na prawdomówność także nie przyniósł rewelacji.

Wynikało z niego, że Mirium nie kłamie i że to, co widziała, zdarzyło
się w rzeczywistości. Choć wykryto też u niej luki w pamięci.

Nic dziwnego skoro po badaniu na obecność narkotyków

okazało się, że dziewczyna miała w sobie ponad pół tuzina

zakazanych substancji.

- Pani porucznik? - Do pokoju weszła Peabody. - Właśnie

zaczepił mnie Schultz z prokuratury.

- No i co, dogadali się?

- Nie bardzo. Adwokatka Forte'a upiera się przy teście na

prawdomówność, ale sam Forte się na niego nie zgadza. Schultz

sądzi, że prawniczka gra na zwłokę. Domaga się czterdziestu ośmiu
godzin na przejrzenie raportów i dowodów. Forte zostanie w

areszcie, ponieważ nie uzyskał pozwolenia na wyjście warunkowe.

background image

Schultz uważa, że Forte jest na pograniczu złamania się, ale jego
adwokatka krótko go trzyma.

- Schultz ci to wszystko powiedział?
- Tak, chyba mu się nudziło. Jest świeżo po rozwodzie.

- O - Eve uniosła brew. - I podobają mu się kobiety w mun-

durach.

- Powiedziałabym raczej, że podoba mu się wszystko, co

posiada biust. Tak czy inaczej, stwierdził, że dzisiaj już nic więcej

nie wskóra. Odłożył rozmowy do rana i wyszedł.

- W porządku. Będą mieli czas na przemyślenia, a my poje-

dziemy do mieszkania Isis. Spróbujemy nią trochę potrząsnąć.

- Dobrze się składa, że mamy wolny wieczór - zaczęła

Peabody, idąc za Eve. - Zrelaksujesz się na przyjęciu.

- Na przyjęciu? - Eve zatrzymała się. - Ach, u Mavis. To dzisiaj?

Do diabła, zapomniałam.

- Ja się bardzo cieszę na dzisiejsze przyjęcie - oświadczyła

Peabody. - Ten tydzień był gówniany.

- Halloween to święto dla dzieciaków, żeby się mogły opychać

niezdrowym jedzeniem. Dorośli ludzie w śmiesznych kostiumach to
zawstydzający widok.

- Przebieranie się na Halloween to stara i szacowna tradycja

mająca swoje korzenie w pradawnych wierzeniach.

- Tylko nie zaczynaj mi z tymi religijnymi wywodami - ostrzegła

Eve, spoglądając podejrzliwie na podopieczną. - Chyba nie

zamierzasz się przebrać?

- A jak inaczej dostanę swoją porcję słodyczy?

background image

W sklepie i w mieszkaniu było ciemno. Nikt nie odpowiadał na

pukanie do drzwi. Eve spojrzała na zegarek.

- Poczekam tu przez jakiś czas. Chcę jeszcze dzisiaj złapać Isis.
- Prawdopodobnie jest na jakimś sabacie czarownic.

- Nie sądzę, żeby w tych okolicznościach miała ochotę na

tańce nago. Ja zostaję, a ty musisz złapać stąd jakiś transport.

- Mogę też zaczekać.
- Nie ma potrzeby. Jeśli Isis nie pokaże się w ciągu kilku

godzin, pojadę prosto do Mavis.

- Ubrana tak jak teraz? - Peabody przemknęła wzrokiem po

wytartych dżinsach, zniszczonych botkach i skórzanej kurtce
przełożonej. - Nie masz ochoty ubrać się w coś bardziej...

wystrzałowego?

- Nie, spotkamy się u Mavis. - Eve wskoczyła do samochodu i

opuściła szybę okna. - A ty co wkładasz?

- To niespodzianka - odpowiedziała z tajemniczym uśmiesz-

kiem i odeszła.

- Zawstydzające - burknęła Eve i rozsiadła się wygodnie, po

czym włączyła wideofon. Połączyła się z biurem Roarke'a w mieście.

- Zdążyłaś mnie złapać - przywitał się, dostrzegając w rogu

ekranu rąbek kierownicy. - Oczywiście nie jesteś w domu i nie
stroisz się na przyjęcie.

- Oczywiście, że nie. Muszę tu poczekać kilka godzin, więc

spotkamy się na miejscu. Może wymkniemy się wcześniej.

- Widzę, że jesteś bardzo podniecona na myśl o ekscytującym

wieczorze.

background image

- Halloween. - Zerknęła przez okno na przechodzącego przez

ulicę upiora w towarzystwie różowego królika. - Po prostu tego nie

łapię.

- Kochanie, dla niektórych to tylko okazja do wygłupiania się,

dla innych bardzo poważne święto. Samhain, początek celtyckiej
zimy. Przejście od starego roku do narodzin nowego. Tej nocy

rozgraniczająca je zasłona tajemnicy jest bardzo cienka.

- Chłopie. - Wzdrygnęła się z kpiną. - Teraz dopiero się boję.

- My ten wieczór wykorzystamy na zabawę. Nie masz ochoty

na upicie się, a potem na dziki seks?

- Tak - zazgrzytała zębami. - To brzmi bardzo interesująco.
- Możemy zacząć już teraz. Trochę seksu przez telefon.

- To zabronione. Jesteśmy na linii służbowej. Ktoś może mnie

podsłuchiwać.

- W takim razie nawet nie wspomnę o tym, jak bardzo pragnę

cię dotykać. Jak pożądam twoich ust. Jakie to wspaniałe uczucie

mieć cię pod sobą być w tobie, gdy ty się wyginasz, łapiąc
powietrze i zaciskając ręce na moich włosach.

- Lepiej nie wspominaj - zgodziła się, czując w lędźwiach miłe

ciepło. - Zobaczymy się za kilka godzin u Mavis. Urwiemy się

wcześniej do domu i wtedy dokończysz opowieść.

- Eve?

- Tak?
- Ubóstwiam cię. - Wyłączył się, posyłając jej wcześniej

jedwabisty, zadowolony uśmiech.

Odetchnęła głośno.

background image

- Kiedy ja się do tego przyzwyczaję? - zapytała samą siebie na

głos.

Zanim poznała Roarke'a, uważała seks za czynność potrzebną i

przynoszącą względną przyjemność. Roarke sprawił, że obudziła się

w niej namiętność. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, by rozbudzić
w niej podniecenie. Jeszcze większą władzę posiadał nad jej

sercem. Cieszyła się z tego, ale też trochę obawiała.

Nigdy nie rozumiała potęgi miłości.

Marszcząc czoło, spojrzała w stronę sklepu. Czy nie miłość

właśnie widziała w tamtym mieszkaniu? Miłość i siłę? Isis jest silną

kobietą. Czy miłość mogła ją tak całkowicie zaślepić?

Wprost nie do pomyślenia, ale wszystko wskazywało na to, że

tak się stało. Sama jest żoną człowieka, który nie zawsze działał
zgodnie z prawem. Można powiedzieć, że następował na prawo

twardą stopą.

Wiedziała, że kradł, oszukiwał, manipulował prawdą.

Wiedziała, że zabijał. Osierocone dziecko ulic Dublina nie cofało się
przed niczym, by przetrwać. Potem, gdy dorósł, zamarzyło mu się

dostatnie życie. Nie mogła tak do końca winić go za to.

Jak by się zachowała, gdyby dzisiaj użył swojej władzy i

pozycji, żeby zabić? Czy przestałaby go kochać? Nie umiała
odpowiedzieć na to pytanie teraz, ale była przekonana, że we

właściwym momencie znalazłaby słuszną odpowiedź. Zasady, jakimi
kierowała się w życiu, nie pozwoliłyby jej przymknąć oczu na

morderstwo.

background image

Może reguły rządzące życiem Isis nie są aż tak niewzruszone?

Eve nie potrafiła tego ocenić. Forte prawie przyznał się do

popełnienia zabójstw. Złamał się, kiedy zobaczył pokrwawioną
szatę. Nie, złamał się w chwili, gdy rozmowa zeszła na Isis.

Ochraniał ją. Chciał się dla niej poświęcić.

Pod wpływem nagłej myśli Eve wysiadła z samochodu i

przeszła przez ulicę.

Kręciło się po niej wielu przebranych w kostiumy

przechodniów. Grupa nastolatków z krzykiem, który obudziłby
zmarłego, przebiegła tuż obok Eve. Nikt nie zwracał uwagi na

samotną kobietę w skórzanej kurtce, wspinającą się po schodach
prowadzących do ciemnego mieszkania.

Przystanęła na chwilę przed drzwiami i przyjrzała się ulicy i

sąsiednim budynkom. Uznała, że ludzie w tej okolicy wolą zajmować

się swoimi sprawami i nawet, gdy widzą coś szczególnego, wolą
odwrócić głowę.

Chcąc się przekonać, czy jej przypuszczenia są prawdziwe,

pchnęła drzwi. Były zamknięte, więc sięgnęła do kieszeni po

wzorcowy klucz. Użyła go i czekała, aż odezwie się alarm.

Cisza.

Mieszkanie nie miało żadnych zabezpieczeń. Pohamowała chęć

wejścia do środka. Przeciętny obywatel nie ma dojścia do klucza

wzorcowego, ale istnieją inne sposoby wyłamywania zamków.
Poprzedniego dnia mieszkanie też stało puste. Isis i Forte byli na

komendzie. Ktoś z łatwością mógł włamać się do mieszkania i
podrzucić zakrwawioną szatę.

background image

Zamknęła drzwi, sprzeczając się w myśli sama ze sobą. Mirium

wskazała na Forte'a. Mówiła o nim, siedząc okrakiem na wypat-

roszonych zwłokach.

Socjopatyczna osobowość, łatwo poddająca się wpływom.

Do diabła! Eve zbiegła schodami do samochodu. To prawda,

że posiada niezaprzeczalne dowody. Jest też motyw. Sytuacja

niemal jak z podręcznika. Jest nawet wspólniczka w areszcie.

Wspólniczka, z którą Forte podobno sypiał, a potem na

dodatek wprowadził do zgromadzenia tuż pod nosem oficjalnej
kochanki.

Wszystko do siebie pasuje. I w tym cały problem. Wszystko

wskakuje na miejsce, jakby ktoś naoliwił części układanki. Należało

jedynie pozostawić na boku kwestię miłości - miłości
bezwarunkowej, pełnej oddania i nie zadającej pytań. Inaczej cała

teoria się rozpadała, krzyczała w proteście.

Eve postanowiła sprawdzić, czy przypadkiem nie padła ofiarą

ukartowanej i z góry zaplanowanej sytuacji. Pomyślała o za-
dzwonieniu do Peabody i już sięgała do wideofonu, kiedy usłyszała

krzyk. Chwytając za broń wyskoczyła z samochodu. Zobaczyła jakąś
postać w czarnej szacie ciągnącą za sobą kobietę.

- Policja. Odsunąć się - rozkazała.
Czarno odziany osobnik uczynił więcej, niż kazała. Uciekł. Eve

dobiegła do kobiety leżącej twarzą do chodnika. Schowała broń i
pochyliła się nad jęczącą ofiarą.

background image

- Czy coś się pani stało? - Przekręcając kobietę, dostrzegła

błysk ostrza. Nóż wycelowany był w jej brzuch. Dopiero teraz

spojrzała w twarz nieznajomej. To była Selina.

- Wystarczy, że pchnę. Tylko trochę - ostrzegła z uśmiechem. -

Zrobię to z przyjemnością. Ale na razie... - Chwyciła Eve za gardło i
w tej chwili ta poczuła lekkie ukłucie. Wzrok jej się zamglił.

- A teraz pomożesz mi dojść do samochodu, a przynajmniej

ma to tak wyglądać dla przechodniów. - Nadal się uśmiechając,

objęła Eve ramieniem. - Jeśli nie będziesz robiła dokładnie tego, co
ci mówię, twoje flaki wypadną na chodnik, nim się spostrzeżesz, że

nie żyjesz. Eve czuła, że ma miękkie nogi, a głowa jej faluje.

- Wsiadaj - rozkazała Selina.

Posłusznie wykonywała polecenia, choć gdzieś w środku siebie

słyszała okrzyki protestu.

- Nie jesteś już taka sprytna, co, Dallas? Ani taka twarda.

Podeszliśmy cię, tak jak chcieliśmy, głupia dziwko. Jak się to

ustawia na automatycznego pilota?

- Ja... - Nie mogła myśleć. Do otępiałego umysłu nie przedo-

stawały się ani strach, ani gniew, ani doświadczenie lat treningu.
Popatrzyła błędnym wzrokiem na kontrolkę. - Auto?

To wystarczyło. Samochód zadrżał, rozległ się szum silnika.
- Nie nadajesz się do prowadzenia - Selina odrzuciła w tył

głowę i wybuchła śmiechem. - Podaj adres mojego mieszkania.
Przygotowaliśmy dla ciebie specjalną ceremonię.

Eve mechanicznie wypowiedziała nazwę ulicy, patrząc tępo

przed siebie, kiedy samochód ruszał z miejsca.

background image

- To nie Forte - z trudem wydobyła z siebie. - To nie on.
- Ta patetyczna wymówka mężczyzny? Nie potrafiłby zabić

muchy, nawet gdyby usiadła mu na fiucie. Jeśli w ogóle go ma. Ale
on i ta jego dzikuska zapłacą nam. Dopilnowałaś tego, prawda?

Myśleli, że mogą uratować biedną małą Alice. Tak samo uważał ten
jej głupi dziadek. Widzisz, dokąd go to zaprowadziło. Każdy, kto

staje na mojej drodze, musi umrzeć. Już wkrótce się przekonasz,
jaką posiadam moc. Będziesz błagała, żebym cię zabiła i zakończyła

twoje cierpienie.

- To ty zabiłaś ich wszystkich.

- Każdego po kolei. - Selina przybliżyła się. - Było ich więcej.

Dużo więcej. Najbardziej lubię dzieci. Są takie... świeże. Z dziadkiem

też nie miałam kłopotu. Wykorzystałam jego słabość do kobiet.
Płakałam i skarżyłam się, że boję się o swoje życie, że Alban mnie

zabije. Potem wsypałam mu do drinka narkotyki. To go zabiło.
Chciałam krwi, ale cóż, musiałam zadowolić się widokiem jego oczu,

kiedy zrozumiał, że umiera. Ty wiesz, Dallas, że oczy umierają
pierwsze, prawda?

- Tak. - Mgła w jej umyśle zaczynała powoli rzednąć. Czuła

łaskotanie powracających do życia kończyn. - Tak, to prawda.

- A Alice. W sumie to żałowałam, kiedy się okazało, że musimy

z nią skończyć. Torturowanie jej dzień po dniu było takie

podniecające. Jak ona skakała na widok kota albo ptaka. Roboty.
Łatwo je programować. Tamtej nocy wykorzystaliśmy kota, który

mówił do niej moim głosem. Czekaliśmy na nią, mieliśmy co do niej

background image

swoje plany, ale wybiegła na ulicę i się zabiła. Tak więc zrobimy z
tobą to, co planowaliśmy zrobić z nią. No, jesteśmy na miejscu.

Eve spróbowała zacisnąć dłoń w pięść. Udało się. Natychmiast

posłała Selinie mocny cios. W tej samej chwili ktoś otworzył drzwi

samochodu i złapał ją za gardło.

Straciła przytomność.

- Powinna już tu być. - Choć mieszkanie pełne było gości i

hałaśliwej muzyki, Mavis z niezadowoleniem wydymała usta. -
Przyrzekła.

- Zaraz przyjedzie. - Roarke usunął się z drogi czerwono

odzianemu człowiekowi z głową byka, który szaleńczo wykrzykiwał

toro, toro.

Obok w piruetach przemknął anioł bez głowy.

- Tak bardzo chciałam, żeby zobaczyła, jak dzięki mnie i

Leonardowi zmieniło się to miejsce. - Mavis z dumą obrzuciła
wzrokiem pokój. - Nie pozna swoich starych śmieci.

Roarke popatrzył na ściany upstrzone plamami i smugami

rażących oczy kolorów. Zamiast mebli w mieszkaniu leżały stosy

poduszek oraz szklane tuby, służące za stoliki. Wokół nich tańczyli
ludzie poprzebierani za kościotrupy, wiedźmy i czarne koty.

- Nie pozna - zgodził się z przekonaniem. - Dokonałaś tu...

cudu.

- Uwielbiamy je. I mamy najwspanialszego gospodarza na

świecie. - Ucałowała go entuzjastycznie.

Uśmiechnął się, zastanawiając się w duchu, czy zostawiła mu

na twarzy fioletowy znak po szmince.

background image

- A wy jesteście moimi ulubionymi lokatorami.
- Czy mógłbyś się z nią porozumieć, Roarke? - Pociągnęła go

za rękaw. - Troszkę ją pospiesz.

- Oczywiście, idź do gości i o nic się nie martw. Sprowadzę ją

tu.

- Dzięki. - Odpłynęła na lśniących pantoflach o czerwonych

wysokich obcasach.

Roarke okręcił się dokoła, szukając jakiegoś miejsca, w którym

mógłby spokojnie uzyskać połączenie. Nagle zamrugał, jakby
zobaczył zjawę.

- Peabody?
Starannie wymalowana twarz dziewczyny posmutniała.

- Rozpoznałeś mnie?
- Z trudem. - Podszedł bliżej, żeby lepiej się przyjrzeć. Jasne

włosy policjantki spływały luźno na gołe ramiona. Piersi okrywał
skąpy staniczek. Jej ciało od pasa w dół zasłaniała połyskująca i

szeleszcząca zielona tkanina.

- Jesteś piękną nimfą.

- Dzięki. - Rozchmurzyła się. - Włożenie tego kostiumu zajęło

mi całe wieki.

- Jak ty w tym możesz chodzić?
- Mam wycięcie na nogi, ale jest zakryte ogonem. - Okręciła

się. - Nie widzę Dallas? - Rozejrzała się po pokoju. - Chciałam, żeby
mnie zobaczyła. Dopiero się uśmieje.

- Jeszcze nie przyszła.

background image

- Nie? - Nie miała zegarka, więc spojrzała na zegarek Roarke'a.

- Jest już prawie dziesiąta. Mówiła, że będzie czekać na Isis tylko

kilka godzin, a potem miała się tu zjawić.

- Właśnie zamierzałem nawiązać z nią kontakt.

- Dobry pomysł - uznała, próbując zignorować ukłucie niepo-

koju. - Jak ją znam, zrobi wszystko, żeby przyjść jak najpóźniej.

Nienawidzi takich okazji.

- Zapewne masz rację - zgodził się, choć pomyślał, że Eve

wołałaby się nie spóźniać ze względu na Mavis, no i na niego.

Najpierw wystukał numer wideofonu w samochodzie żony, ale

nie odpowiadał. Potem spróbował połączyć się z jej wideokomem.
Wyglądało na to, że nie jest wyłączony, ale także nie odpowiadał.

- Coś mi tu nie gra - poinformował Peabody, podchodząc do

niej. - Nie odbiera.

- Wezmę torebkę i spróbuję połączyć się z nią.
- Już próbowałem - odrzekł krótko. - Nie podnosi go. Miała

stać przed „Mocą Ducha”?

- Tak. Chciała porozmawiać z Isis. Pomóż mi pozbyć się tego

kostiumu. Pojedziemy sprawdzić.

- Nie mogę na ciebie czekać. - Ruszył przed siebie, przepy-

chając się przez tłum, a Peabody, walcząc z kostiumem, szukała
wzrokiem Feeneya.

Ocknęła się, czując, że jest cała spocona i oszołomiona. Miała

wrażenie, że śni. W głowie jej wirowało, a kiedy chciała podnieść
rękę, stwierdziła, że nie może się poruszyć.

background image

Najpierw ogarnęła ją panika. Ma związane ręce. Ojciec często

ją związywał, kiedy była dzieckiem. Przywiązywał do łóżka, a potem

zasłaniał jej usta dłonią żeby nie było słychać krzyków, kiedy ją
gwałcił.

Pociągnęła rękę i poczuła ból. Lina wrzynała się w nadgarstki.

Poruszyła stopami. Też były związane. Spróbowała unieść głowę,

chcąc się rozejrzeć. W pokoju panował półmrok przecinany
migoczącymi światełkami wielu świec. Widziała swoje odbicie w

ścianie z ciemnego szkła.

Nie jest dzieckiem i to nie ojciec ją związał, napomniała się w

myśli stanowczo.

Zdusiła panikę, wiedząc, że to uczucie tylko ją osłabi. Doszła

do wniosku, że została nafaszerowana narkotykami, następnie
rozebrana i przywiązana do marmurowego postumentu jak jakiś

kawałek mięsa.

Selina Cross planuje ją torturować, a potem zabić. Eve skon-

centrowała się na więzach unieruchamiających ręce. Szarpała je
systematycznie. Jednocześnie zastanawiała się, gdzie jest. Praw-

dopodobnie w mieszkaniu Seliny, chociaż nie pamiętała, jak się tu
znalazła. Nie sądziła, że Selina mogłaby zaryzykować zabranie jej do

klubu, w którym ktoś mógłby ich podejrzeć. Mieszkanie jest
bezpieczniejsze. To pewnie w tym pokoju Alice widziała

morderstwo.

Która to godzina? Boże, jak długo była nieprzytomna? Roarke

się wścieknie. Zagryzła mocno zęby, żeby powstrzymać przypływ

background image

histerii. Zaczną się o nią niepokoić, zastanawiać, gdzie jest. Peabody
powie, gdzie ją zostawiła, i tam z pewnością zaczną poszukiwania.

Tylko co to da? Zamknęła oczy, starając się uspokoić

rozbiegane myśli. Uświadomiła sobie, że może liczyć tylko na siebie.

A zamierzała przeżyć.

Szklana ściana rozsunęła się i do pokoju weszła Selina w

rozpiętej czarnej szacie.

- Ach, obudziłaś się. To się dobrze składa. Chciałam, żebyś

była przytomna, zanim zaczniemy.

Pojawił się Alban. Miał na sobie podobną szatę i maskę dzika.

Nic nie mówiąc, wziął grubą świecę i postawił ją między nogami
Eve. Odsunął się, a następnie złapał nóż z rączką z kości słoniowej.

- Zaczynamy - powiedział.
Roarke otworzył drzwi samochodu i w tej samej chwili odezwał

się jego kieszonkowy wideofon.

- Eve?

- Tu Jamie. Wiem, gdzie ona jest. Porwali ją. Musisz się

spieszyć.

- Gdzie ona jest? - Wskakiwał z powrotem za kierownicę.
- U tej dziwki Cross. Zabrali ją do mieszkania. Tak sądzę.

Straciłem z nią kontakt. Połączenie się urwało, kiedy wyciągnęli ją z
samochodu.

Roarke nie czekał, tylko nacisnął pedał gazu.
- Jakie połączenie?

- Założyłem podsłuch na jej samochodzie. Chciałem wiedzieć,

co się dzieje. Słyszałem, jak kazała jej włączyć automatycznego

background image

pilota i podała adres jej mieszkania. Dallas była chyba naćpana albo
coś w tym stylu, bo dziwnie mówiła. Cross opowiedziała, jak zabiła

dziadka i Alice. - Głos chłopaka zagłuszył płacz. - Zabiła ich
obydwoje. I jakieś dzieci. I Jezu...

- Gdzie jesteś?
- Stoję przed ich domem. Wchodzę.

- Nie rób tego. Do diabła, słuchaj, co mówię. Nie wchodź tam.

Wezwij policję. Zgłoś włamanie albo pożar, cokolwiek, ale ściągnij

gliny. Zrozumiałeś?

- Zabiła moją siostrę - Głos Jamiego stał się nagle spokojny i

chłodny. - A ja zabiję ją.

- Nie wchodź tam - powtórzył Roarke, klnąc, bo rozmowa się

przerwała. Zadzwonił do Mavis. W słuchawce usłyszał dziki śmiech.
Zaklął i kazał połączyć się z Peabody.

Podjeżdżał pod dom Seliny, kiedy wreszcie się zgłosiła.
- Roarke. Jedziemy z Feeneyem prosto do „Mocy Ducha”.

- Jej tam nie ma. Porwała ją Cross. Są u niej w domu. Ja też

tu już jestem i wchodzę.

- Jezu, nie zrób czegoś szalonego. Zawołam ekipę. Za chwilę

będziemy.

- W środku jest też młody chłopak. Lepiej się pospieszcie.

Wbiegł do domu, nie pamiętając, że nie ma przy sobie żadnej broni.

Pozostał mu tylko spryt i determinacja, żeby uwolnić Eve.

background image

Stali nad nią, śpiewając. Alban rozpalił ogień w czarnym kotle,

z którego zaczął się unosić gęsty i słodkawy dym. Selina zdjęła

szatę i nacierała nagie ciało olejkiem.

- Czy byłaś kiedyś zgwałcona przez kobietę? Zamierzam

sprawić ci ból. On także. Nie zabijemy cię szybko. Zrobimy z tobą to
samo, co z Lobarem, to samo, co kazaliśmy zrobić Mirium z

Trivane'em. To będzie powolna i niewypowiedzianie bolesna śmierć.

Eve była już całkowicie przytomna. Brutalnie przytomna.

Nadgarstki jej płonęły, bo nie przestawała zdzierać sznurów, które
poprzecinały skórę do krwi.

- To w ten sposób wzywacie swoje demony? Wasza religia to

zwykłe oszustwo. Po prostu lubicie gwałcić i zabijać. Jesteście takimi

samymi degeneratami jak ci nędzarze w rynsztoku.

Selina podniosła dłoń i mocno uderzyła Eve w twarz.

- Chcę ją zabić już teraz.
- Wkrótce, moja miłości - uspokajał ją Alban. - Nie ma

potrzeby się spieszyć.

Sięgnął do pudełka i wyciągnął czarnego koguta, który

skrzeczał i gdakał, trzepocząc skrzydłami, podczas gdy Alban
trzymał go nad ciałem Eve i melodyjnie recytował jakieś słowa po

łacinie. Potem wziął nóż i odciął ptakowi głowę. Trysnęła krew,
obryzgując Eve. Selina jęknęła w ekstazie.

- Krew dla Pana.
- Tak, moja najmilsza. - Zwrócił się do niej. - Pan potrzebuje

krwi. - Bardzo spokojnie i bez chwili zawahania poderżnął Selinie
gardło. - Tak bardzo mnie już... nudziłaś - mruknął, kiedy kobieta

background image

charcząc, złapała się za szyję. - Byłaś użyteczna, ale śmiertelnie
nudna.

Kiedy upadła, przeszedł nad nią, ściągnął maskę i odrzucił ją.
- Wystarczy tego pogaństwa. Jej się to podobało. Dla mnie

było nużące. - Uśmiechnął się uroczo. - A tobie nie zamierzam
zadawać bólu. Nie ma takiej potrzeby.

Odór krwi przywoływał nudności. Zbierając wszystkie siły, Eve

utkwiła wzrok w twarzy Albana.

- Dlaczego ją zabiłeś?
- Przestała być użyteczna. To wariatka. Narkomanka i

psychopatka. Lubiła, kiedy ją biłem przed seksem. - Potrząsnął
głową. - Czasami naprawdę mi się to podobało. Przynajmniej samo

bicie. Umiała używać narkotyków. - Z nieobecnym wzrokiem
przesuwał ręką po nodze Eve. - Przekonałem się też, że kiedy nią

dobrze pokierować, potrafi robić interesy. Przez ostatnie kilka lat
zebraliśmy mnóstwo forsy. Nie licząc oczywiście datków od naszych

członków. Ludzie zapłacą każdą sumę za seks i za nieśmiertelność.

- A więc to było oszustwo.

- No, Dallas. Przywoływanie demonów, sprzedawanie duszy. -

Zachichotał z radością. - Genialne oszustwo, ale nadszedł koniec.

Teraz Selina... - Spojrzał w dół i potarł podbródek. - Zaczynała brać
to wszystko na poważnie. Naprawdę uwierzyła, że posiada moc. -

Przyglądał się ciału z wyrazem rozbawienia i współczucia zarazem -
Uwierzyła, że widzi w dymie i może wzywać szatana. - Uśmiechnął

się i popukał w czoło.

background image

Oszustwo, myślała Eve. Od samego początku nic więcej tylko

oszustwo dla zysków.

- Oszuści zazwyczaj nie składają ofiar z ludzi.
- Nie jestem zwykłym oszustem, a Selina chciała mieć praw-

dziwe ceremonie. Polubiła rozlew krwi. Ja też - przyznał. -
Uzależniłem się od tego. Odbieranie komuś życia, to bardzo

podniecające i wzniosłe wydarzenie.

Przesunął wzrokiem po jej ciele. Widać było, że go podnieca.

- Mogę najpierw cię wziąć. Szkoda by było tego nie zrobić. Eve

poczuła natychmiastową odrazę.

- To ty sypiałeś z Mirium i to ty kazałeś jej zabić Trivane'a.

Kazałeś jej dołączyć do wyznawców Wicca.

- Mirium jest najbardziej podatną na wpływy kobietą, jaką

znam. Po narkotykach i kilku sugestiach podanych w czasie hipnozy

robiła wszystko, co chciałem.

- A ja podejrzewałam Selinę. Dałam się zwieść. Myślałam, że

to ona tobą rządzi, a było odwrotnie.

- Bardzo trafnie powiedziane. Już jakiś czas temu zauważyłem,

że traci nad sobą kontrolę. Tego policjanta zabiła bez mojej zgody. -
Zacisnął zęby z irytacji. - To był początek końca, początek jej końca.

Staruszek nigdy by do nas nie dotarł. Trzeba było zostawić go w
spokoju, aż by mu się znudziło.

- Mylisz się. Frank był uparty.
- Nie ma to teraz większego znaczenia, prawda? - Odwrócił się

i sięgnął po małą fiolkę i strzykawkę. - Dam ci tylko trochę. Jesteś
naprawdę ładna. Mogę ci sprawić przyjemność, gwałcąc cię.

background image

- Wszystkie narkotyki świata tego nie sprawią.
- No nie wiem - mruknął i ruszył w jej stronę.

Roarke w ostatnim momencie uprzytomnił sobie, że nie może

zbiegu wpaść do mieszkania. Jeśli Eve tam jest i ma kłopoty, to jego
nagłe wejście mogłoby pogorszyć sytuację. Cicho zamknął za sobą

drzwi. Alarm nie działał, co oznaczało, że Jamie też jest już w
środku.

Dostrzegł z boku jakieś poruszenie i poczuł, jak serce

podchodzi mu pod gardło.

- To ja. Jamie. Nie mogę wejść do pokoju. Zainstalowali nowy

alarm, którego nie potrafię wyłączyć.

- Gdzie oni są?
- Za tamtą ścianą. Nie słyszę ich, ale muszą tam być.

- Wyjdź na zewnątrz. - Nie, szkoda czasu.
- W takim razie trzymaj się z boku - rozkazał Roarke. Podszedł

do ściany i przemknął po niej palcami, nakazując sobie
metodyczność i powolność, choć każdy nerw w ciele rwał się do

działania.

Jeśli w ścianie zainstalowano jakieś urządzenie, jest dobrze

ukryte. Sięgnął do kieszeni i wyjął elektroniczny notatnik. Coś na
nim wystukał. Nagle wydało mu się, że słyszy odległy odgłos syren

policyjnych.

- Co to jest? - zapytał Jamie. - Jezu, to elektroniczny wytrych.

Nigdy nie widziałem takiego wbudowanego w kieszonkowy notatnik.

background image

- Nie tylko ty znasz się na sztuczkach. - Ruszył wzdłuż ściany,

przeklinając się za to, że jest taki powolny. W pewnej chwili z

notatnika wydobył się niski szum, a potem rozległ dwukrotny
przeciągły dzwonek. - Tu jest ten mały sukinsyn.

Kiedy drzwi się rozsunęły, zacisnął zęby i przygotował do

skoku.

Eve napięła mięsień, ale Alban tylko pochylił się nad nią ze

strzykawką i nagle odsunął.

- Nie. - Odłożył strzykawkę z głośnym śmiechem. - Nie

wstrzyknę ci tego. To by było nieuczciwe w stosunku do ciebie, a i
ja czułbym się poniżony. Uśpię cię dopiero po stosunku, żebyś nie

czuła noża. Tyle przynajmniej mogę dla ciebie zrobić.

- Po prostu mnie zabij, ty skurwysynu. - Eve pociągnęła ostatni

raz za sznur, wyrwała jedną rękę i natychmiast wycelowała pięścią
w twarz Albana. Jednak kiedy sięgnęła po leżący obok nóż, ten

zsunął się na podłogę.

W tej chwili pomyślała, że demony piekieł naprawdę urwały się

z uwięzi.

Alban poderwał się z ziemi i rzucił do niej z wyszczerzonymi

zębami jak wygłodniały wilk. W tym samym momencie od tyłu
zaatakował go Roarke, strącając po drodze ze ściany kilka świec,

które z sykiem gasły w kałuży krwi.

Eve uwalniała drugą rękę, z przerażeniem patrząc na wejście,

w którym pojawił się Jamie.

background image

- Pospiesz się, na Boga. Łap nóż i mnie odetnij. Szybciej.

Chłopak czuł, jak kurczy mu się żołądek, ale przeskoczył przez ciało

Seliny i pochwycił nóż. Przeciął sznur na ręce Eve.

- Daj mi go. - Patrzyła na desperacką walkę toczącą się na

zlanej krwią podłodze. W rogu pokoju rozgorzał ogień - Przyjechała
policja - powiedziała, słysząc syreny. - Idź ich wpuścić.

- Drzwi są otwarte - spokojnie i twardo odpowiedział chłopak,

uwalniając jej stopy.

- Zrób coś z tym ogniem - rozkazała, zeskakując z katafalku.
- Nie, niech się pali. Niech to przeklęte miejsce spłonie do cna.

- Zgaś go - warknęła, potem jak szalona rzuciła się na plecy

Albana. - Ty draniu, ty sukinsynu. - Odciągnęła go za włosy do tyłu,

a Roarke wymierzył mu cios prosto w twarz.

- Odsuń się do cholery - krzyknął. - On jest mój. Po chwili

okazało się, że Alban zemdlał.

- Skrzywdził cię? - zapytał Roarke, chwytając żonę za ramię z

dzikim wyrazem w oczach. - Czy cię dotknął?

- Nie. - Musiała zachować spokój za nich oboje. Nie wiedziała,

do czego Roarke jest zdolny w takim stanie. - Nawet mnie nie
dotknął. Przeszkodziłeś mu. Wszystko jest w porządku.

- To ty mu przeszkodziłaś. - Podniósł jej zakrwawioną rękę do

ust. - Zabiję go za to. Choćby tylko za to.

- Przestań. To część mojej pracy.
Z trudem przyjął jej słowa. Zdjął zniszczoną w czasie walki

marynarkę i zarzucił jej na ramiona.

- Jesteś naga.

background image

- Tak, zauważyłam. Nie wiem, gdzie są moje ciuchy, ale muszę

coś włożyć, zanim zjawi się ekipa.

Wstała energicznie, ale nie czuła się do końca pewnie na

nogach.

- Nafaszerowali mnie narkotykami - wyjaśniła, potrząsając

głową. Roarke pomógł jej przejść i usiąść na kawałku czystej

podłogi.

- Wstrzymuj oddech. Muszę zdusić ogień.

- Dobry pomysł. - Nabrała kilka oczyszczających oddechów, a

Roarke, używając szat ceremonialnych, przydusił płomienie

pełzające po podłodze. Wtedy Eve podskoczyła na równe nogi. -
Nie, Jamie, nie. - Rzuciła się przed siebie, ale było za późno.

Jamie wyprostował się, podnosząc na nią pobladłą twarz. W

ręku trzymał nóż ociekający krwią Albana.

- Zabili moją rodzinę. - Jego oczy były duże, kiedy oddawał

nóż Eve. - Nic mnie nie obchodzi, co ze mną zrobicie. On już nigdy

nie zabije niczyjej siostry.

Eve usłyszała kroki na schodach i instynktownie złapała nóż,

tak żeby pozostały na nim jej odciski.

- Zamknij się. Po prostu, do cholery, się zamknij. Peabody -

powiedziała do podopiecznej, która weszła do komnaty z wyce-
lowaną przed siebie bronią. - Zdobądź mi jakieś ubranie.

Policjantka obrzuciła pokój jednym szybkim spojrzeniem i wy-

puściła głośno powietrze.

- Tak jest. Czy nic się pani nie stało?

background image

- Wszystko w porządku. Cross i Alban podeszli mnie. Zrobili mi

zastrzyk z jakimś narkotykiem i przywieźli tutaj. Przyznali się do

zabicia Franka Wojinskiego i Alice Lingstrom, Lobara, Wineburga
oraz do współudziału przy zabiciu Trivane'a. Alban zabił Selinę z

powodów, które podam w raporcie. Sam zginął w czasie walki. Nie
bardzo wiem, jak do tego doszło. Nie sądzę, żeby miało to

znaczenie.

- Nie. - Obok Peabody stanął Feeney. Patrzył na pobladłą

twarz Jamiego i Eve. Wiedział. - Nie uważam, że ma to teraz jakieś
znaczenie. Chodź, Jamie, nie powinieneś tu być.

- Pani porucznik, z całym szacunkiem, ale uważam, że najlepiej

będzie, jeśli wraz z mężem udacie się do domu i zrobicie sobie

gorącą kąpiel. Można powiedzieć, że aż zanadto dostosowała się
pani do dzisiejszego święta.

Eve spojrzała na Roarke'a i skrzywiła usta z obrzydzeniem.

Twarz męża była pokryta krwią i smugami dymu.

- Wyglądasz obrzydliwie.
- Szkoda, że nie widzisz siebie. - Objął ją ramieniem. -

Peabody ma rację. Znajdziemy jakiś koc. To powinno wystarczyć,
żebyś nie zamarzła w drodze do domu albo nie została

aresztowana.

Tak bardzo pragnęła się wykąpać, że była bliska płaczu.

- Dobrze. Wracam za godzinę.
- Dallas, nie musisz już dzisiaj wracać.

- Jestem za godzinę - powtórzyła. - Zabezpieczcie to miejsce i

wezwijcie lekarza. Skontaktujcie się z Whitneyem. Będzie chciał

background image

wiedzieć, co się tu wydarzyło. Muszę jak najszybciej zwolnić
Charlesa Forte'a.

Eve szczelniej otuliła się kurtką Roarke'a.
- Miałaś rację, Peabody. Twój instynkt cię nie zawiódł.

- Dziękuję, pani porucznik.
- Używaj go tak dalej. Jeśli ten chłopiec będzie mówił coś, co

się nie zgadza z moim krótkim raportem z przebiegu wydarzeń,
zignorujcie go. Jest w szoku. Nie chcę, by ktokolwiek go dzisiaj

przesłuchiwał.

Policjantka skinęła głową.

- Tak jest. Dopilnuję, żeby zaraz odwieziono go do domu.

Zostanę tu do pani powrotu.

- Dobrze.
- A przy okazji, Dallas.

- O co chodzi, Peabody?
- Masz ładny tatuaż. Nowy?

Eve zacisnęła zęby i ruszyła do drzwi z największą godnością,

na jaką w tej chwili było ją stać.

- Widzisz? - Wbiła palec w pierś męża, kiedy przechodzili

korytarzem. - Mówiłam, że ta różyczka przysporzy mi kłopotów.

- Zostałaś nafaszerowana narkotykami, porwana, związana,

rozebrana do naga i prawie zabita, a wstydzisz się tatuażu?

- Tamto to praca. Tatuaż to prywatna sprawa.
Śmiejąc się, objął ją ramieniem i przytulił.

- Chryste, pani porucznik, kocham panią.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Roberts Nora (Robb J D ) In Death 05 Czarna ceremonia
Odnowienie nat Olsza czarna
Close Quarers Battle Czarna Taktyka
Ceremonia ku czci Jaruzelskiego
2011 08 KGP Ceremonial policyjn projektid 27380
Między Czerwonym Smokiem a Czarną Panterą-Ukraina, Ideologie totalitarne
japanese tea ceremony
Krwawa ceremonia w mrocznej piwnicy ku czci Starszych Bogów
Ceremoniarz
Afryka Czarna
Michaels Tanya Grzechy młodości 03 Czarna owca
Komendy ceremoniarza, Religijne, Różne
Czarna dziura
8cwiat+astralny +czarna+magia YMSNIFHC76UDTTLJKQVU4Q27QFDN6EMAA7CZRRY

więcej podobnych podstron