1
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Dziwy Indji
Helena.P.Bławatska
I
Akurat sze dziesi t cztery lata temu t. j. w ko cu 1818 r. we wrze niu, niedaleko
Malabarskiego wybrze a Indji południowych i raptem o 350 mil (ang,) od piekła Drawidyjskiego,
zwanego Madrasem, dokonano przypadkowo odkrycia całkiem nieoczekiwanego rodzaju. Wydało
si ono wtedy wszystkim do tego stopnia dziwne, wprost nie prawdopodobnem, e z pocz tku
nikt w to nie wierzył. W jednej chwili powstały m tne, fantastyczne słuchy, naprzód ród ludu,
potem i w wy szych sferach. Lecz kiedy dostały si do gazet miejscowych i zamieniły w
rzeczywisto oficjaln , gor czka wyczekiwania przeszła u wszystkich w stan zgoła febryczny.
W wolno poruszaj cych si i z powodu upału prawie zanikaj cych w bezczynno ci
mózgach madraskich Anglików dokonała si perturbacja molekularna, mówi c j zykiem znanych
fizjologów. Wszystko, z wyj tkiem limfatycznych mudiljarów, ł cz cych w sobie temperamenty
aby i salamandry, poruszyło si , zakotłowało i j ło nagłos bredzi o jakim cudnym chłodnym
edenie, w samem łonie ,,Gór Bł kitnych"
(po ind.-ang. Nilgluri), odkrytym rzekomo przez dwóch
dzielnych my liwców. Wedle ich informacji, jest tam raj ziemski: wonne zefiry i chłodek, jak rok
długi; kraina, ponad mgłami Coimbatore *), gdzie szumi wspaniałe wodospady, gdzie od
stycznia do grudnia panuje wieczna europejska wiosna, kwitn dzikie ró e i heliotropy, pachn
wielkie jak dzbany lilje **), gdzie bujaj na swobodzie, s dz c po ich wielko ci, przedpotopowe
bawoły i mieszkaj guliwerowscy olbrzymi i lilipuci; ka da dolina, ka dy przesmyk górski tej
cudnej indyjskiej Szwajcarji przedstawia sob oddzielony od reszty wiata zak tek raju
ziemskiego itp.
Od tych opowie ci w wielce szanownych ojcach „Wschodnio-Indyjskiej Kompanji"
poruszyła si senna i niemniej od mózgów w stanie atrofji b d ca w troba, i linka poszła im do
ust. Z pocz tku nikt nie wiedział, gdzie mianowicie odkryto takie cuda, ani
*) Jak przypuszczaj , wskutek silnego upału w paruj cych błotnistych miejscowo ciach mgła ciele si na
wysoko ci 3—400 stóp nad póz. morza wzdłu całego ła cucha gór Coimbatorskich.— stały bł kitny tuman,
niezwykle ywej barwy, zamieniaj cy si w okresie mtisonów w chmury deszczowe.
**) Nie jest to przesadzony opis najznamienniejszej, by mo e, na wiecie, florv: krze ró wszelkich
barw wyrastaj ponad dachy domów, heliotropy dosi gaj 20 stóp wysoko ci; lecz najciekawsze s lilje, o
kielichach wielkich, jak karafka, odurzaj cej woni, rosn ce k pami, w szczelinach nagich skał, nie ni ej 7000 stóp
nad póz. morza; najpi kniejsze, na cyplu Toddawcckim (około 9000 stóp) kwitn przez dziesi miesi cy w roku.
dok d i jak jecha po tak n c cy we wrze niu chłód. Wreszcie „ojcowie" zadecydowali, e nale y
wzmocni odkrycie drog oficjaln i wywiedzie si przedewszystkiem, co to mianowicie
odkryto. My liwców zaproszono do Głównego Zarz du Prezydentury i wówczas dowiedziano si ,
e w pobli u Coimbatore zdarzyła si rzecz taka.
Lecz, naprzód, co to jest Coimbatore?
Coimbatore — to główne miasto powiatu tej nazwy, a sam powiat le y o trzysta mil od
Madrasu, stolicy Indji południowych, i wyró nia si pod wielu wzgl dami. Przedewszystkiem,
2
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
był on ziemi obiecan dla my liwych, poluj cych na słonie i tygrysy, jak równie na drobniejsz
zwierzyn , bowiem ten powiat, poza innemi urokami, słynie z moczarów i kniej. Czuj c mier ,
słonie, niewiadome dlaczego, zawsze wychodz z puszczy w błota. Tam wła w gł boki ił, gdzie
w spokoju gotuj si do nirwany. Dzi ki takiemu szczególnemu ich przyzwyczajeniu moczary
obfituj w kły słoniowe, które wydobywa si tam (lub raczej wydobywało si ongi ) do łatwo.
Mówi „wydobywało si " w przeszło ci. Niestety, dla biednych Indji wszystko od tego
czasu zmieniło si ! Teraz w nich nic si nie wydobywa i nikt nie mo e niczego wydoby , chyba
tylko wicekról, któremu wicekrólowanie daje honory monarsze i szalone pieni dze, zreszt
niekiedy z domieszk zgniłych jaj od sierdzistych Indo-Anglików. Mi dzy „ongi" a „teraz" legła
przepa bryta skiego „presti u",
wpoprzek której stoi widmo lorda Beaconsfielda... *) Ongi
„ojcowie Kompanji" wydobywali, kupowali, odkrywali i zachowywali. Teraz, rada
wicekrólewska otrzymuje, pobiera, odbiera i niczego nie zachowuje. Ongi „ojcowie" byli sił
p dn w kr eniu zastygaj cej krwi Indji, któr , chocia ssali, lecz niekiedy i od wie ali,
dolewaj c nowej krwi w prastare yły tej krainy. Teraz za wicekról ze sw rad dolewaj chyba
tylko ółci. Wicekról jest rodkowym punktem ogromnego imperjum, z którem nie ma nic wspól-
nego, nawet sympatji. „Ojcowie", je li byli w pewnym sensie chwastem ojczyzny po wi tnej
krowy, byli jednak i soczystym łopianem, ywi cym miljony łagodnych osłów. A wicekról to
wspaniały kwiat, sztucznie zaszczepiony na ro linie, zwanej Cesarstwem Indji, który wyczerpuj c
jej siły, zabija powoli sam ro lin . Według poetycznego wyra enia sir Ryszarda Temple'a
„wicekról—to mocna o , dokoła której winno si kr ci koło Cesarstwa..." Przypu my: tylko e
owo koło od pewnego czasu zacz ło si kr ci z tak szalon szybko ci , e ka dej chwili grozi
strzaskaniem si .
Lecz, jak ongi tak i teraz, Coimbatore słynie nie tylko ze swych puszcz i błot, lecz był 5
jest uwa any za rozsadnik tr du, febry i elefantiazisu (słoniowa-lo nóg). Powiat, nosz cy t
nazw , to wła ciwie
*) Jak wiadomo, yda, Benjamina Disraeli, wyznawc idei „protekcjonizmu" (eleganckie słowo dla
oznaczenia rabunku), przeciwnika politycznego wodza liberałów, szlachetnego Gladstone’a.
wyniosła kotlina górska, dwie cie mil długa a zaledwie dwadzie cia szeroka; wrzyna si ona
ostrym klinem w Góry Słoniowe, ł cz c si jednym z boków z dziewiczemi prawie lasami i
d unglami, drugim wznosz c si stopniowo ku dalszym wy ynom. To tropikalna, wiecznie
zielona od wyparów błot, pustelnia słonia i dzi ju wymieraj cego boa-dusiciela. Od strony
Madrasu wygl da na górzysty trójk t, gdzie wej cia do kotliny jakby strzegło przez natur
postawionych dwóch olbrzymów-szyldwachów: ostre szczyty Nilghiri i Mukkartebet (8760 i 8380
stóp), przezwane w miejscowej anglo-indyjskiej geografji „Teneryfami Indji".
Od niepami tnych czasów góry te słyn ły jako niedost pne dla zwykłych miertelników.
Taka ich sława przeszła w podania miejscowe, i cała kraina, do której broniły wst pu, uwa ana
była za dziedzin po wi tn i przez to zaczarowan ; jej rubie e przest pi , nawet mimowolnie,
było wi tokradztwem, godnem mierci. Siedlisko to bowiem bogów i wy szych duchów
(dewów). Tam jest s warga (raj) i tam równie naraka (piekło), pełne „a urów" *) i „piza-czów"
**). W ten sposób, pod osłon religijnego podania, okolica Nilghiri przez ci g długich wieków
była zupełnie nieznana reszcie Indji. Tem mniej w owych odległych czasach istnienia
„czcigodnej" (Right Honourable) Wschodnio-Indyjskiej Kompanji,
*) A ury — duchy- piewacy, sprawiaj cy rozkosz uszom bogów pieniami.
**) Pizaczt — duchy-wampiry.
t. j, w drugim dziesi tki! lat ub. wieku, mogło przyj do głowy komukolwiek z Europejczyków
zbadanie zamkni tej ze wszystkich stron wewn trznej miejscowo ci w górach; nie dlatego, eby
kto z nich wierzył w piewaj ce duchy, lecz dlatego, e, wierz c w nie-dost pno tych wy yn,
nikt nawet nie podejrzewał istnienia tam tak uroczych zak tków, do tego zamieszkiwanych przez
3
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
inne stworzenia prócz dzikich zwierz t i w ów. Zdarzało si czasem, e Anglik-sportsmen lub
my liwy z eurazjatów (mieszaniec Europejczyka z Indusem), doszedłszy do podnó a tych
zaczarowanych wy yn, nalegał, eby tubylec-szikari (my liwiec) powiódł go kilkaset stóp wy ej.
Pod tym lub owym pozorem przewodnicy zawsze wymawiali si od tego. Najcz ciej
upewniali saaba (pana), e dalej wogóle i niemo na: niema tam bowiem ani lasów, ani
zwierzyny, a s jeno przepa cie, skały do chmur i wertepy, zamieszkane przez złe licha —
przedni stra dewów. I aden szikari, za adne pieni dze nie zgadzał si i powy ej pewnej
rubie y na tych górach.
Co to jest „szikari"? Współczesny przedstawiciel tej klasy ludno ci pozostał tem samem,
czem był w legendowych czasach króla Ramy. W Indjach ka da profesja staje si dziedziczna, a
potem przechodzi do kasty. Czem był ojciec, tem b dzie i syn. Całe pokolenia krystalizuj si i
jakgdyby zastygaj w tej samej socjalnej formie. Szikari zazwyczaj odziany jest w strój zło ony z
kordelasów, rogów bawolich z prochem i staro ytnej skałkówki, dziewi razy na dziesi
strzałów pal cej na panewce — na zupełnie nagiem ciele. Cz sto ma on wygl d zgrzybiałego
starca, z niemo liwie zapadni tym brzuchem, jakgdyby obolałym. Lecz nie dlatego szikari ledwie
wlecze si , zgi ty we troje: jest to wynik długiego, z racji jego fachu, przyzwyczajenia. Niech
tylko przywoła go saab-sportsmen, poka e mu i zaproponuje kilka rupji — szikari momentalnie
prostuje si i zacznie si targowa o pój cie na wszelkiego zwierza. Ugodziwszy si , znów zegnie
si w kabł k, opasze si pachn cemi trawami, eby nie zdradzi si przed zwierzem kształtem, i
eby ten nie poczuł człowieka, i przesiedzi szereg nocy, schowany, niby drapie ny ptak, w
g stwinie li ci na drzewie, mi dzy „wampirami" mniej drapie nemi od niego. Nie zdradzaj c
swej obecno ci nawet półwestchnieniem, w tły z pozoru Nemrod gotuje si z zimn krwi ledzi
ko-nanie, uwi zanego przeze do drzewa, na przyn t dla tygrysa nieszcz snego kozła lub
bawolika. A potem, wyszczerzywszy z by na widok bestji od ucha do ucha, pocznie
przysłuchiwa si , bez drgnienia jednego muskułu, ałosnemu bekowi i wchłania z rozkosz
zapach wie ej krwi, zmieszany z dobrze mu znanym ostrym specyficznym odorem pr gowalego
kata puszczy. Rozchyliwszy ostro nie i bezszele-stnie gał zie, b dzie długo i czujnie obserwowa
ucztuj cego tygrysa — i gdy zwierz, ci ko st paj c okrwawionemi łapami po wyschłej ziemi,
oblizuj c si i ziewaj c, obróci si raz jeszcze, zwyczajem wszystkich pr gowatych, by popatrze
na resztki swej ofiary, wówczas szikari wypali ze swej skalkówki i napewno poło y bestj
trupem od jednego strzału. „Strzelba szikari nigdy nie pali w panewce przy strzale do
tygrysa" mówi starodawna gadka, która mi dzy my liwcami przeszła w aksjomat, A je eli
saab ma ochot zabawi si sam strzelaniem do le nego „bara — saaba" (wielkiego pana) *),
wtedy szikari, wy ledziwszy z drzewa, dok d tygrys udał si na legowisko, skoro wit, zeskoczy
ze swej gał zi, pop dzi co tchu do wsi, najmie ludzi, urz dzi obław i b dzie cały dzie , pod
pal cemi promieniami sło ca, biega od jednej grupy do drugiej ,wydawa rozkazy, krzycze ,
giestykulowa , póki „saab" Nr, \ nie zrani z bezpiecznej wysoko ci swego słonia „saaba" Nr, 2,
którego jednak b dzie musiał dobi , ze swej starodawnej broni, szikari. Dopiero wtenczas, o ile
nie zajdzie nic szczególnego, my liwiec uda si pod pierwszy napotkany kierz, gdzie jednocze nie
i jednorazowo zje wspaniałe niadanie, obiad, podwieczorek i wieczerz , zło one z gar ci
st chłego ry u i błotnistej wody,
•
Otó z trzema, takiemi zuchami — szikarami, jak si rzekło, we wrze niu 1818 r„ pod
koniec wakacji letnich, dwóch Anglików, geometrów, urz dników
*) To przezwisko daj krajowcy zarówno ka demu angielskiemu urz dnikowi lub my liwemu, jak i
tygrysowi. Dla łagodnego Indusa niema znów mi dzy jednym a drugim tak wielkiej ,. ró nicy, chyba ta, e
przy strzale do pierwszego, na jego niezasłu one szcz cie, strzelba nieszcz snego tubylca, przy ka dej
próbie narodowej, zawsze paliła na panewce.
Kompanji, udało si na polowanie do Coimbatore, zabł dziło i doszło do ówczesnych kra ców
my liwskiej okolicy, do wodospadu Colacambe (680 stóp wysokiego). Nad niemi, daleko i
wysoko pod obłokami, wyrywaj c si z modrawej rzadkiej mgły, widniały skaliste cyple Nilghiri
4
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
i Mukkartebetu. To terra inco-gnita, wiat zaczarowany, tajemnicze Góry Bł kitne, siedziba bóstw
nieznanych.
Skoczybrózdom angielskim zachciało si spróbowa szcz cia i rozkazali szikarom
prowadzi ich dalej. Lecz dzielni szikarowie, jak nale ało si tego spodziewa , kategorycznie
odmówili. Z raportu tych dwóch Anglików dowiadujemy si , e ci starzy, do wiadczeni i odwa ni
my liwi, t piciele tygrysów i słoni, na pierwsze słowo o tem, eby i dalej, za wodospad, rzucili
si do ucieczki. Schwytani i sprowadzeni z powrotem •—- wszyscy trzej padli na twarz przed
grzmi cym potokiem i według naiwnego wyznania jednego z geometrów, Kindersley'a „poł czo-
ne usiłowania naszych dwóch t gich harapów nie mogły postawi ich na nogi".,, dopóki nie
uko czyli swych gło nych modłów błagalnych do dewów, by nie karali i nie gubili ich,
niewinnych szikarów, za takie przest pstwo. Dr eli jak li osiny, tarzali si po mokrej trawie
brzegu, jakby w ataku epilepsji — „Nikt nigdy nie postawił stopy za rubie wodospadu
Colacambe" — mówili — i, kto wkroczy w te wertepy, ten nigdy yw stamt d nie wróci".
Tak oto tym razem, a raczej tego dnia, Anglikom nie udało si przekroczy linji górskiej
za wodospadem. Nie było rady: musieli powróci do wsi, z której wyruszyli rankiem. Bez
przewodników Anglicy bali si zabł dzi , i dlatego ust pili krajowcom. Lecz poprzysi gli sobie
zmusi innym razem szikarów i dalej. Powróciwszy na nocleg, wezwali prawie cał wie i
odbyli ze starszyzn narad . To, co usłyszeli, jeszcze bardziej rozpaliło ich ciekawo .
W ród ludu kr yły o zaczarowanych górach niewiarogodne słuchy, i wielu drobnych
„zeminda-rów" (rolników) powoływano si na miejscowych plantatorów i urz dników—
eurazjatów, jako na osoby, wiedz ce prawd o wi tej miejscowo ci i pojmuj ce dobrze
niemo no dostania si tam. Opowiedzieli cał epopej o pewnym plantatorze indy-ga,
posiadaj cym wszelkie cnoty, prócz wiary w bogów indyjskich. Pewnego dnia mr. D,, cigaj c
zwierza, niebaczny na ostrze enia powa nych braminów, zapu cił si za wodospad, i odt d
wszelki słuch o nim zagin ł. Dopiero po tygodniu dowiedziały si władze o jego
prawdopodobnym losie, i to jeno dzi ki starej „ wi tej" małpie z s siedniej pagody, .Szanowne
małpisko miało, jak wida , zwyczaj składania w wolnym od zaj religijnych czasie wizyt w
okolicznych plantacjach, gdzie je fetowali nabo ni kulisi. Pewnego ranka stara małpa zjawiła si z
butem na głowie. Okazało si , e jest to but z nogi plantatora; wła ciciel buta nie znalazł si
nigdy. „Bez najmniejszej w tpliwo ci zuchwalec został rozszarpany w sztuki przez „pizacze"
— zadecydował lud. Coprawda, Kompanja podejrzewała o ten akt zemsty
bogów braminów
pagody, którzy zdawna procesowali si z przepadłym bez wie ci o ziemi , lecz ,,to saaby zawsze
i o wszystko podejrzewaj tych wi tych m ów, osobliwie w Indjach południowych"— mówiła
zebrana starszyzna wioskowa.
Podejrzenie nie przeobraziło si jednak w ledztwo. Biedny plantator przeszedł na wieki w
daleki i w one czasy jeszcze mniej od Gór Bł kitnych zbadany przez władze i uczonych wiat,
wiat bezcielesnej my li; a na ziemi przemienił si w podanie, o którem pami wiekuista, pod
postaci starego buta, stoi i po dzi dzie za szkłem, w szafie kan-celarji policji powiatowej.
Mówiono... có jeszcze mówiono na radzie? Aha: z tej strony „chmur deszczowych" góry
s niezamieszkane; dotyczy to oczywi cie jeno zwykłych, dla ka dego widzialnych
miertelników; za po tamtej strony „gniewnej wody", wodospadu, t. j. na wysoko ci wi tych
szczytów mieszka nieziemskie plemi , plemi czarodziejów i półbogów.
Tam panuje wieczna wiosna, niema ani deszczów, ani suszy, ani upału, ani zimna.
Czarodzieje tego plemienia nietylko e si nie eni , lecz i nie umieraj , nawet nie rodz si :
niemowl ta ich spadaj gotowe z podniebia. Nikomu ze miertelnych nie udało si jeszcze by na
tych wy ynach i nie uda si — chyba po mierci. Wówczas stanie si to mo liwe, poniewa , jak
dobrze wiedz o tem bramini — a któ to ma lepiej od nich wiedzie ? — niebia scy
mieszka cy
Gór Bł kitnych, ze czci dla boga Brahmy, odst pili mu cz
swej góry pod swarg (raj).
Pewnego razu szikari z ich sioła, po pijanemu, udał si noc ledzi tygrysa i niechc cy zabrn ł za
wodospad. Nazajutrz znaleziono go u podnó a góry nie ywego.
5
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Podnieceni takiemi opowie ciami, a co najwa niejsza, widocznemi przeszkodami i
trudami wyprawy, nasi dwaj my liwi postanowili dowie raz jeszcze krajowcom, e dla
„wy szej", panuj cej nad niemi rasy, słowo „niemo liwo " nie istnieje. Dla bry-ta skiego
„presti u" było niezb dne za wiadcza o sobie zawsze, w przeciwnym razie mogliby ludzie o nim
zapomnie .
Dostawszy si mi dzy dwa ognie: „presti u" władców ziemskich i zabobonnego strachu
przed władcami piekieł i ich zemst , nieszcz ni Drawidzi poczuli si jakby ci ni ci w
kleszczach strasznego dylematu. Nie min ł i tydzie , gdy oto angielscy saa-bi razili mieszka ców
wioski jak gromem o wiadczeniem, e za trzy dni, po przybyciu kilku ołnierzy z najbli szego
garnizonu i geometrów, cały oddział zamierza wyruszy na zbadanie wi tych szczytów Gór
Bł kitnych.
Usłyszawszy straszn dla siebie nowin , kilku zemindarów ofiarowało si na dcharn , t, j.
mier głodow u drzwi saabów, póki ci nie zmiłuj si i nie wyrzekn si swego przedsi wzi cia.
Wioskowi munsyfowie (sołtysi) rozdarłszy szaty, co przyszło im Z łatwo ci , ogolili głowy swym
onom i kazali im na znak powszechnej ałoby i nieszcz cia drapa sobie ( onom, oczywista)
twarze do krwi. Bramini wymawiali nagłos zakl cia, w których posyłali Anglików do wszystkich
djabłów. Wie rozbrzmiewała zawodzeniem rozpaczliwem całe trzy dni. Nic to nie po-mogło.
Uczyniono, jak zapowiedziano. Wyszykowawszy oddział z wybranych ród pracowników Kom-
panji zuchów, nowi Kolumbowie zdecydowali si wyruszy w drog nawet bez przewodników.
Sioło opu-stoszało, jak po pogromie wojennym; mieszka cy rozbiegli si i poukrywali, ł
geometrom, kierownikom ekspedycji, nie pozostało nic innego, jak i samym odszukiwa drog .
Zbł kali si jednak i powrócili. Lecz badacze nie upadli na duchu. Udało im si pochwyci dwóch
Malabarczyków; wzi li ich jako je ców i postawili im ultimatum: „Albo prowad cie — i oto
macie złoto; albo odmawiajcie i mimo to pójdziecie, bo was poprowadz sił — lecz w tym wy-
padku zamiast złota czeka was wi zienie". A w owe błogosławione dla Kompanji czasy słowo
„wi zienie" było synonimem, nietylko w obwodzie Madraskim, tortury. Gro ba poskutkowała.
Biedni Malabarczycy opu cili głowy i pół ywi, powiedli Europejczyków do Colakambe.
Dziwne, je li stało si potem to, co opowiadaj : a e tak było, por cza nam to oficjalnie
dwóch geometrów.
Zanim wyprawa doszła do wodospadu, na postoju, jednego z Malabarczyków, mimo jego
niepon tnej chudo ci, porwał tygrys, zanim ktokolwiek
z my liwych zauwa ył bestj . Krzyki
nieszcz liwego zwróciły ich uwag , gdy było ju za pó no: „strzały albo chybiły, albo te zabiły
ofiar , która wraz z rabusiem znikn ła z oczu, jak gdyby ziemia si pod niemi rozst piła"
powiedziano w raporcie. A drugi tubylec, przeprawiwszy si przez bystry potok na tamten
„zakazany" brzeg, o mil od wodospadu, gdzie oddział zanocował w pierwszym dniu wyprawy,
nagle zmarł, najprawdopodobniej ze strachu. Ciekawa jest opinja naocznego wiadka o tym dziw-
nym zbiegu okoliczno ci. Opisuj c ten wypadek (w Madras Courrier z 3 listopada 1818 r.)
urz dnik Kindersley pisze tak:
„Przekonawszy si o niesymulowanej mierci drugiego murzyna (nigger) nasi ołnierze,
szczególniej zabobonni Irlandczycy, mocno si tem stropili. Lecz my z Whish'em (nazwisko
drugiego geometry) powzi li my odrazu decyzj : cofn si — znaczyłoby okry siebie ha b
bez korzy ci, sta si na zawsze po miewiskiem towarzyszów i zamkn na wieki dost p do gór
Nilghirskich i ich cudowno ci (je li tam one si znajduj ) wszystkim innym Anglikom., Posta-
nowili my tedy ruszy dalej bez przewodników, tem-bardziej, e ani obaj zmarli Malabarczycy,
ani inni ywi nie lepiej od nas znali drog po drugiej stronie wodospadu".
Z dalszego opisu notujemy nast puj ce wa niejsze epizody:
Posun wszy si wy ej, daleko za rubie mgieł nasi awanturnicy natkn li si na ogromnego boa-
dusiciela. Jeden z nich niespodziewanie upadł na „co liskiego i mi kkiego". Owo „co "
poruszyło si , za-szele ciało, wstało i okazało si tem, czem było w istocie, t. j. nader
nieprzyjemnym towarzyszem. Dusiciel na powitanie owin ł si dokoła jednego z zabobonnych
Irlandczyków i zd ył, przed otrzymaniem kilku kuł w rozwart paszcz , cisn „Patryka" w
6
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
swych zimnych obj ciach z tak sił , e nieszcz nik w kilkana cie minut potem zako czył ycie.
Nie bez trudu ubiwszy potwora i zmierzywszy zdart skór , podró nicy zobaczyli ze
zdziwieniem, e boa miał 26 stóp długo ci! Nale ało potem wykopa dla biednego Irlandczyka
grób, czego dokonali z du ym wysiłkiem, ledwie zdoławszy ocali zwłoki od zlatuj cych si ze
wszystkich stron białych s pów. Mogił t pokazuj do dzi dnia. Znajduje si ona pod skał ,
nieco powy ej Kunnuru.
Pierwsi osadnicy angielscy zrobili składk i ozdobili mogił przyzwoitym nagrobkiem, dla
upami tnienia „pierwszego pioniera, który zgin ł podczas wyprawy w góry".
Nad dwoma „murzynami" nic nie postawili, cho oni to wła nie byli pierwszemi ofiarami
ekspedycji i pierwszemi, aczkolwiek wbrew woli, pionierami. Lecz je li w oczach Anglika nawet
zawsze nienawistny mu Irlandczyk jest jednak czem w rodzaju człowieka, krajowiec w Indjach
— to nawet nie bydl : w przeciwnym razie uj łoby si za nim Towarzystwo opieki nad
zwierz tami, czego, jak wszystkim wiadomo, nie czyni. Straciwszy dwóch czarnych
pionków i
jednego białego człowieka, Anglicy pole li dalej i spotkali si ze stadem walcz cych ze sob
słoni. Słonie na szcz cie nie zauwa yły ich, wi c i nie tchn ły, lecz wywołały rozsypk
przera onego oddziału. Gdy chcieli si zebra na nowo, okazało si , e rozbili si na grupki, po
dwóch, trzech ludzi w jednej. Po całonocnem bł kaniu si po lesie, siedmiu powróciło nast pnego
dnia o ró nych porach do wioski, z której ekspedycja wyruszyła. Trzech europejczyków
przepadło bez ladu. Pozostawieni sami sobie, Kindersley i Whish tłukli si jeszcze przez kilka
dni i nocy po zboczach gór, to wdrapuj c si na wyniosło ci, to spuszczaj c si w w wozy. Cały
czas musieli ywi si jagodami i grzybami, znajdowanemi w obfito ci. Co wieczór ryk tygrysów
i słoni zmuszał ich do szukania schronu na wysokich drzewach i sp dzania nocy bez snu,
czuwaj c kolejno i oczekuj c co chwila mierci.
Niefortunni poszukiwacze kilkakrotnie usiłowali zawróci z powrotem; lecz, mimo
wszelkie wysiłki, cho szli prosto nadół, co chwila napotykali takie przeszkody, i z konieczno ci
musieli skr ca w bok i, szukaj c obej cia skały lub wzgórza, znajdywali siebie znowu w
wertepie bez wyj cia. Narz dzia ich, a nawet bro , z wyj tkiem wisz cych na nich strzelb i
pistoletów, pozostały w r kach reszty uczestników wyprawy. Nie byli w stanie ani si
zorjentowa , ani znale drogi wdół i mogli uczyni tylko jedno: wdr .-pywa si coraz wy ej.
Je li we miemy pod uwag , e od strony Coimbatore Nilghiri tworzy drabin olbrzymich
prostopadłych skał od 5000 do 7000 stóp wysoko ci, e wiele tych skał tworzy straszne przepa ci
i e geometrzy wybrali wła nie t drog — to łatwo sobie wyobrazi , z jakiemi trudno ciami
przyszło im si zmaga , W miar ich posuwania si wzwy natura jakgdyby zamykała im odwrót.
Cz sto musieli wdrapywa si na wierzchoły drzew, eby stamt d przeskakiwa urwiska.
Nareszcie, dziewi tego dnia w drówki, straciwszy wszelk nadziej znalezienia w tych
górach czegokolwiek prócz mierci, postanowili raz jeszcze spróbowa powrotu, spuszczaj c si
prosto zgóry i unikaj c o ile mo na, wszelkich skr tów w bok. Wskutek takiej decyzji, uplanowali
dosta si na najwy sze wzniesienie przed sob , eby stamt d rozejrze si po okolicy i lepiej
zorjentowa co do powrotnej drogi. Znajdowali si wówczas na polanie, w niewielkiej odległo ci
od wysokiego, niezbyt stromego wzgórza, z niedu emi, na oko, skałami na szczycie. eby dotrze
do nich, zdawało si , wystarczy wbiedz na wzgórze, co, s dz c z jego wygl du, nie było rzecz
trudn . Ku ich zdumieniu, goni c resztkami sił, gramolili si tam około dwóch godzin. Pokryte
g st traw , któr tu nazywaj „atłasow " (satin grass), wzgórze okazało si , było tak lizkie, e
odrazu od pierwszych kroków musieli posuwa si prawie pełzaj c i chwytaj c si trawy i
krzaków, by nie stoczy si w dół. Wdrapywa si po takiej trawie, to jakby chcie wej na
szklan gór . Dobrn wszy wreszcie, po niesłychanych wysiłkach do szczytu,
obadwaj padli do
cna wyczerpani i byli przygotowani, jak pisze Kindersley, na gorsze.
To było obecnie znane powszechnie w tych stronach, słynne „wzgórze grobowców", które
geometrzy wzi li z pocz tku za skały. To, jak i wiele innych wzgórz ła cucha Nilghirskiego, jest
usiane temi zabytkami nieznanej lecz gł bokiej staro ytno ci.
7
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Kiedy w dwadzie cia lat potem zacz to rozkopywa grobowce, w ka dym z nich
znaleziono du ilo elaznych, bronzowych i glinianych naczy , niezwykłych kształtów pos ki
i metalowe, grubej roboty ozdoby. Ani pos ki, zapewne bałwanki, ani naczynia i ozdoby w
niczem nie przypominaj tego rodzaju przedmiotów, u ywanych w innych cz ciach Indji i ród
innych narodów wiata. Zwłaszcza wyró niaj si sw form wyroby gliniane: jakby prawizerun-
ki gadów, które pełzały w chaosie przy stworzeniu wiata. Co si tyczy samych grobowców,
kiedy i przez kogo były one pobudowane, dla jakiej rasy ludzkiej słu yły za ostatni schron na
ziemi, równie nic powiedzie niemo na, ani nawet przypu ci , gdy ka da hy-poteza rozbija si
o ten lub ów szkopuł. Co oznaczaj te dziwne figury geometryczne, kamienne, ko ciane i
gliniane, te trójk ty, pi cio, sze cio i o miok ty, jak-najbardziej prawidłowej formy, te wreszcie,
figurki z gliny o baranich i o lich głowach na ptasiem ciele? Grobowce, t. j. otaczaj cy mogił
mur, ma zaw
=
sze kształt owalny, jest na dwa do trzech metrów wysoki i zło ony z du ych,
nieobciosanych głazów bez
wapna "). ciana ta jest zawsze obramowaniem gł bokiej niekiedy do
sze ciu jardów (około 5 i pół metrów) mogiły, pokrytej sklepieniem i wyło onej niekiedy, jak
sklepienie, gładkiemi kamieniami, cho przewa nie sklepienia trudno rozpozna pod warstw
ziemi, głazów i korzeniami drzew. Kształt grobowców przypomina w ogólnych zarysach
staro ytne mogiły w innych cz ciach wiata, lecz sam przez si mało rzuca wiatła na ich
pochodzenie. Takie zabytki spotyka si w Bretanji, w Walji, w Anglji, zarówno jak w górach
Kaukazu, Oczywi cie u angielskich uczonych i tym razem nie obeszło si bez wsz dy obecnych
Scytów i Fartów, Tylko, e zachowane w tutejszych grobowcach szcz tki archeologiczne w
adnym razie nie s scytyjskie; przytem dotychczas nie znajdywano w nich nigdy ani szkieletów,
ani czegob d , podobnego do or a. Napisów równie niema adnych, cho wydobyto kamienne
tablice, gdzie w naro nikach były wydrapane jakby hieroglify, w rodzaju spotykanych na
wykopaliskach w Meksyku. ród wszystkich pi ciu szczepów, zamieszkuj cych góry Nilghirskie,
ludzi całkiem odmiennych ras (o czem b dzie dalej), nie znalazł: si nikt, ktoby mógł da
jak kolwiek wskazówk , co do pochodzenia tych nieznanych nikomu grobów, Toddowie,
najstaro yt-niejsze z tych pi ciu plemion, równie nic o nich nie wiedz . „Nie nasze i nie mo emy
powiedzie , czyje,
*) Murowaniu z kamieni bez wapna (plerrfs Uchei) znane były w staro ytno ci. Mówi o nich Flaubert w
„Salambo". Przyp. tłom.
•
ojcowie nasi i pierwsze pokolenia zastały je lulaj, i nikt ich nie budował za naszej pami ci" — oto
stała odpowied Toddów na indagacje archeologów. Je li przy tem zwa y si , jak gł bok
staro ytno przypisuj swemu plemieniu sami Toddowie, wyniknie, e w tych grobowcach
chowano praojców Adama i Ewy. Obrz dy pogrzebowe u tych pi ciu szczepów całkowicie si
ró ni mi dzy sob : Toddowie pal swych nieboszczyków wraz z ich ulubionemi bawołami; Muł-
łu-Kurumbowie chowaj ich w wodzie; Erullarowie przywi zuj do wierzchołków drzew i t, d.
Gdyby zbł kani w drowcy, przyszedłszy do siebie, wstali i zacz li rozgl da si po
okolicy, roz cie-łaj cej si przed niemi dokoła na wiele dziesi tków mil (ang.), to zapewne
uprzedziliby mnie w opisie jednej z najwspanalszych panoram Indji *).
Na tej wy ynie panuje wieczna wiosna. Nawet grudniowe i styczniowe mro ne noce nie
potrafi wygna jej st d w południe. Tutaj wszystko wie e i zielone, wszystko kwitnie i pachnie,
jak rok długi, i Góry Bł kitne jawi si tutaj w całym uroku u miechaj cego si nawet przez łzy
dzieci cia, pi kniejsze by mo e, w okresie deszczów, ni w innej porze roku **). I wogóle, na
tych wy ynach wszystko jakgdyby dopiero si rodziło, jawiło si pierwsze na wiat bo y,
l,*) Blawatska zwiedzała Góry Bł kitne i opisuje „wzgórze grobowców" i widok st d z własnych wra e ;
podaj z tego opisu tylko wyj tki. (W. R.)
*") Gdy u stóp gór pada deszcz ulewny, tutaj tylko kropi par godzin i to z przerwami.
8
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Gniewny potok górski tutaj jest w kolebce. By je z pod rodzimego głazu cienk smug , biegn c
dalej szumi cym strumykiem, na którego przezroczystem dnie le atomy przyszłych gro nych
złomów skalnych. W swym podwójnym obrazie natura jawi si tutaj jako symbol całokształtu
ycia ludzkiego: czysta i jasna, jak wiek dzieci cy, na tych wysoko ciach; surowa i poszarpana,
jak samo ycie w walce ywiołowej — ni ej. Lecz wszystko, i na górze i w dole, kwitnie o
wszystkich porach roku, wszystkiemi t czowe-mi farbami czarodziejskiej palety Indjł. W tych gó-
rach przybyszowi z dolin wszystko wydaje si niezwykłem, obcem, pot nem. Tu ogorzały,
piernikowej barwy kulis zamienia si w bladolicego, rosłego Tod-da, który niby zjawa
staro ytnego Greka czy Rzymianina, z dumnym profilem, dostojnym ruchem drapuj c si w biał
lnian tog , niemaj c w sobie podobie stwa do adnego stroju w Indjach, patrzy na Indusa z
yczliw pogard byka, wpatrzonego z zadum w czarn ropuch . Tu ółtonogi pstrokaty jastrz b
nizin zjawia si w postaci pot nego skalnego orła; a wyschłe byliny i przysmalony arem łopian
pól ma-draskich wyrasta w gigantyczn traw , w całe lasy trzciny, gdzie sło miało mo e si
bawi w chowanego, nie boj c si ludzkiego oka. Tu piewa nasz słowik ł kukułka składa jaja w
gnie dzie ółtodziobej majny (rodzaj szpaka), zamiast gniazda swej północnej przyjaciółki,
głupiej wrony, która w tych lasach obraca si w srogiego czarnego kruka. Tutaj wsz dzie kontrast;
gdziekolwiek rzucisz okiem — anomalja, Z g stego listowia dzikiej jabłoni wylatuj w wietlane
południe melodyjne d wi ki, wierkanie i piew nieznanych w dolinach Indji ptaków; a z mro-
cznego boru dochodzi niekiedy złowieszczy ryk tygrysa i porykiwania dzikiego bawola. Raz wraz
uroczyst cisz , panuj c na wy ynach, przerywaj ciche, tajemnicze d wi ki, to znów dziki,
chrapliwy krzyk. Poczem znowu wszystko milknie, zamiera w wonnych falach czystego
górskiego powietrza i z powrotem rozgaszcza si nieprzerywane adnym d wi kiem milczenia.
Tak. Niełatwo zapomnie o Bł kitnych Nilghiri temu, kto w nich przebywał! W tym
cudnym klimacie, macierz-przyroda, zebrawszy swe rozproszone siły, zł czyła je w jedno dla
powołania do ycia wszystkich wzorów swej wielkiej twórczo ci. Jakby naprzemiany ukazuje si
w przejawach to północnych, to południowych stref globu ziemskiego. Dlatego to o ywia si ,
budz c si do działania, to znów zamiera, znu ona i leniwa. Widzisz j dumn i dzik , przypo-
minaj c o swej mocy kolosalnemi ro linami lasów tropikalnych i rykiem zwierz t-olbrzymów;'a
odejdziesz krok w przeciwn stron — ł oto pada ona. jakgdyby wyczerpana ostatecznym
wysiłkiem, i słodko zasypia na kobiercu północnych fijołków, niezapominajek i konwalji, pod
rojem nigdzie niewidywa-nych czarodziejsko-pi knych motyli....
Obecnie podnó e Nilghiri otacza potrójny pas gajów eukaliptusowych, zasianych tu r k
wczesnych plantatorów — Europejczyków. To australijskie
drzewo, rozrastaj ce si w ci gu
trzech, czterech lat tak bujnie jak inne i w ci gu dwudziestu nie zdoła, jako rodek znakomicie
oczyszczaj cy powietrze od wszelkich miazmatów, czyni klimat Gór Bł kitnych jeszcze
zdrowszym. Wszyscy przedstawiciele Europy w okr gu Madraskim, wyczerpani zbyt
monotonnemi gor cemi pieszczotami przyrody indyjskiej, rw si w poszukiwaniu wytchnienia i
ozdrowienia na łono tych gór; zł czywszy jakby w jeden bukiet wszystkie klimaty, flor , zoologi
ornitologj pi ciu cz ci wiata, duch gór ofiaruje to wszystko w imieniu swej władczyni —
Natury, ka demu znu onemu w drowcowi, który wybrał si w Nilghiri.
Góry Bł kitne to karta wizytowa z całkowitym wykazem zasług i tytułów, któr przyroda,
zła macocha Europejczyka w Indjach, zostawia na znak zupełnego pojednania si , swemu, przez
ni sam um czonemu pasierbowi.
Godzina takiego pojednania wybiła i dla naszych biednych bohaterów. Zupełnie rozbici,
ledwie mogli utrzyma si na nogach. Silniejszy i mniej od Whisha wyczerpany Kindersley,
odpocz wszy, zacz ł obchodzi wzgórze. Starał si wypatrze st d, w chaosie skał i lasów,
roztaczaj cym si przed nim, najdogodniejsz do powrotu drog . Wydało mu si , e widzi w
pewnem miejscu dym i spiesznie wrócił do towarzysza, by mu obwie ci t nowin — gdy naraz
zatrzymał si , jak ra ony gromem. Przed nim stał, wpół obrócony plecami, blady miertelnie i
dygoc cy jak w febrze Whish. Wyci gn wszy r k , wskazywał palcem w dal. Wówczas
Kindersley spojrzał w kierunku palca i w odległo ci zaledwie kilkuset stóp od nich, w parowie, u
9
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
podnó a wyniosło ci, ujrzał z pocz tku jak sadyb , a dalej — i ludzi. Widok ten, który
kiedyindziej uradowałby ich niesłychanie, teraz, niewiadomo dlaczego, napełnił obydwóch
przera eniem. Coprawda, budowla była jaka dziwna, o niewidzianej dot d przez nich nigdzie
strukturze. Nie miała ani okien, ani drzwi, była okr gła jak baszta, z piramidalnym, cho
zaokr glonym u Szczytu dachem. Co za si tyczy ludzi, to na pierwszy rzut oka obaj urz dnicy
wahali si nawet, czy to s ludzie. Instynktownie rzucili si za poblizkie krzaki i, rozchyliwszy
gał zie, wytrzeszczali oczy na osobliwe ruszaj ce si przed niemi figury. To, co ujrzeli, opisuje
Kindersley, jako „grup olbrzymów, a wpobli u nich— kilka grup niesłychanie poczwarnych
karzełków". Niepomni całej swej dawnej brawury i wy miewa , gotowi byli serjo wzi ich za
bo ków i gnomów tych gór, lecz wkrótce okazało si , e byli to poprostu ogromni Toddowie, ich
lennicy ł czciciele — Badcla-gowie i słudzy tych lenników, najpotworniejsze w wiecie karły-
dzikusy, Mułłu-Kurumbowie,
Straciwszy cał amunicj , zgubiwszy jedn ze strzelb i nie czuj c si na siłach, w swem
kra cowem osłabieniu, stawi opór napadowi nawet takich liliputów, geometrzy zamierzali da
drapaka, staczaj c si , jak kł bek, cichaczem ze wzgórza, gdy naraz zauwa yli zachodz cego im
tyły drugiego nieprzyjaciela. Podkradły si ku nim i zasiadły powy ej nich, na drzewie małpy i
stamt d rozpocz ły kanonad bardzo nieprzyjemnemi pociskami — grudkami błota. Ich jazgot i
wojownicze krzyki ci gn ły uwag pas cego si w pobli u stada ogromnych bawołów.
Teraz.zary-czały bawoły, podnosz c wysoko łby ku szczytowi pagórka, a wreszcie i ludzie
widocznie dostrzegli w drowców, gdy niebawem pojawiły si przed niemi wstr tne karły i bez
najmniejszego oporu wzi ły do niewoli dwóch pół ywych bohaterów. Kindersley, jak twierdził,
„zemdlał od samego smrodu, wydzielanego przez potwornych dzikusów". Ku ich wielkiemu
zdumieniu karzełki jednak ich nie po arły i nawet niebardzo poturbowały: „Skakali jeno przed
nami i pl sali, miej c si na całe gardło" — pisze Kindersley. „Olbrzymi, to jest Toddowie,
znale li si jak d entelmeni (sic!)". Zaspokoiwszy sw zrozumiał ciekawo na widok
dotychczas, jak si okazało, nieznanych im ludzi białych, Toddowie napoili ich wy-bornem
bawołem mlekiem, nakarmili serem i potraw z grzybów, a potem uło yli na spoczynek w zau-
wa onym przez w drowców piramidalnym domku, gdzie było „ciemno lecz ciepło i sucho, ł
gdzie te spali jak zabici a do rana". Cał noc, jak si potem okazało, Toddowie sp dzili na
walnej naradzie. Po latach, kiedy mister Sullivan, którego dotychczas nazywaj „bratem
ojcowskim" — najszanowniejsze po „ojcu" miano *) — zaskarbił sobie ich szczer miło
*) Toddowie nie uznaj adnych krewnych, prócz ojca, a i to nawet najcz ciej nominalnie. Dla Todda
ten jest ojcem, kto go usynowi.
i zaufanie, Toddowie, opowiadaj c mu o tej pami tnej dla nich nocy, mówili, e ju oddawna
spodziewali si u siebie, w górach „ludzi od strony zachodz cego sło ca". Na pytanie Sullivana,
sk d o tem mogli wiedzie , odpowiadali niezmiennie tem samem zdaniem: „tak nam oddawna
oznajmiły bawoły, a one zawsze i wszystko wiedz ".
Tej nocy starcy rozstrzygn li los Anglików i równie odwrócili now kart w ksi dze
swych własnych dziejów. Nazajutrz, widz c, e Anglicy ledwie powłócz nogami, Toddowie
rozkazali swym lennikom sporz dzi dla chorych co w rodzaju noszy, na których te ponie li ich
Baddagowie, Anglicy zauwa yli, e Toddowie z samego rana gdzie wysłali karłów. „Od tej
chwili i a do powrotu z wyprawy nie zetkn li my si z niemi i nawet nigdzie my ich nie
widzieli", opowiada Kindersley. Jak dowiedziano si pó niej, szczególniej z opowiada
misjonarza Metza, Toddowie nie bez przyczyny obawiali si dla swych go ci wrogiej obecno ci
Mułłu-Kurumbów: wysłali ich z powrotem w ich le n głusz, surowo zakazuj c im patrzenia na
białych w drowców. Taki, nieco dziwny, zakaz motywowali wobec misjonarza tem, e „spoj-
rzenie Kurumba zabija nieprzywykłego do i l kaj cego si go człowieka", a e boja liwy wstr t
Anglików do tych karłów oczywi cie nie uszedł uwagi Toddów od chwili ich pojawienia si ,
wskutek tego zabronili Kurumbom patrze na przybyszów.
10
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Biedni, szlachetni Toddowie! Kto wie, jak cz sto potem ałowali ich starcy, e nie
pozostawili na pastw złego oka Mułłu-Kurumbów tych ludzi, od których powrotu do Madrasu i
raportu zale ały dalsze losy Nilghiri!..,. Lecz „tak oddawna zdecydowały bawoły... a one
wiedz !..." Wolno i ostro nie niesieni przez Baddagów, dziwi c si i oczywi cie ciesz c si ze
swego niespodziewanego, szcz liwego ocalenia, Anglicy mieli teraz okazj lepiej przyjrze si
drodze i okolicy. Zdumiewała ich sw Ogromn rozmaito ci tutejsza flora, ł cz ca w sobie
prawie wszystkie gatunki podzwrotnikowe a wraz z tem i klimatu północnego.
Nierzadko napotykali gigantyczne stare sosny, których sp kane pnie gin ły u korzeni w
aloesach i kaktusach. Fijołki kwitły u stóp palm, a białokora brzoza ł dr ca osina odbijały si w
ciemnych cichych wodach jeziorka obok królewskiego kwiatu Egiptu i Indji, dumnego lotusa. W
drodze widywali drzewa owocowe wszystkich krajów, jagody wszelkich odmian, od bananów do
jabłoni i od ananasów do malin i poziomek. Kraina obfito ci, błogosławiony zak tek ziemi! Góry
Bł kitne najwidoczniej zostały wybrane przez przyrod , jako jedno z miejsc jej wszech wiatowej
wystawy.
Przez cały czas spuszczania si z gór dokoła w drowców szumiały setki strumieni; ze
szczelin skalnych biła zdrowa woda kryniczna, wznosiła si para ze ródeł mineralnych, a wsz dy
wiało miłym chłodem, o którym dawno zapomnieli w upalnych Indjach.
Podczas pierwszej nocy w powrotnej drodze spotkała ich zabawna przygoda. Baddagowie,
po
krótkiej naradzie gwałtem chwycili ich, rozebrali do naga i, nie zwa aj c na ich rozpaczliwy
opór, zanurzyli w ciepł wod mineraln bajorka, gdzie obmyli im rany i zadra ni cia. Poczem,
trzymaj c ich kolejno na skrzy owanych r kach wy ej poziomu wody i akurat nad ciepł par ,
j li zawodzi co w rodzaju zakl , przy akompanjamencie takich okropnych grymasów i dzikich
pokrzyków, pisze Kindersley, „ e w pewnej chwili byli my przekonani, i gotuj si zło y nas
na ofiar jednemu z bóstw le nych".
Lecz Anglicy byli w bł dzie, cho dopiero nad ranem przekonali si , jak niesprawiedliwe
było ich podejrzenie. Natarłszy im obolałe nogi jakim ciastem z gliny i ziół, Baddagowie
zawin li ich w ciepłe opo cze i „literalnie u pili nad ciepł par ródła". Zbudziwszy si nazajutrz
rano, w drowcy uczuli nadzwyczajn ulg w całem ciele a szczególniej krzep-ko w muskułach.
Wszelki lad bólu w nogach i stawach znikł, jakby pod działaniem czarów. Stali si zupełnie
zdrowi i wzmocnieni. Uczuli my popro-stu wstyd wobec tych, tak niesłusznie pos dzonych przez
nas, dzikusów" — mówi Whish w li cie do przyjaciela. Koło południa opu cili si tak nisko, e
zacz ło im by do gor co, i zauwa yli, e przekroczyli Hnj mgieł i znajduj si ju po stronie
Coimba-tore. Whish pisze, e jednemu nie mogli si do nadziwi : przy wchodzeniu na góry
spotykali wci lady obecno ci ró nych dzikich zwierz t: musieli dobrze wytrzeszcza oczy
dokoła i zachowywa wszelkie ro
dki ostro no ci, by nic wpa na legowisko tygrysa, nie natkn si na słonie lub stado czytt.., *)
„Teraz za w powrotnej drodze, las jakby wymarł: nawet ptaki szczebiotały, zda si , w oddali, nie
podlatuj c ku nam... Nie przebiegł nam drogi nawet rudy zaj c". Baddagowie wiedli ich wdół
w ziutk , kr t i ledwie widoczn cie k , nie przecinan , najwidoczniej, adnemi przeszkodami.
Przed samym zachodem sło ca wyszli z lasu i niebawem zacz li spotyka mieszka ców
siół podgórskich. Lecz nie doszło do zapoznania ich z przewodnikami. Dostrzegłszy zdaleka
gromad powracaj cych z roboty kulisów, Baddagowie znikn li w okamgnieniu, skacz c ze skały
na skał , niby stado wystraszonych małp. W tak cudowny sposób ocaleni Anglicy zostali znowu
sami. Lecz teraz znajdowali si na skraju lasu i wszelkie niebezpiecze stwo min ło.
Przywołali ludzi i dowiedzieli si od nich, e s prawie w Malabarze, w Uindi, t.j. w
okolicy djame-tralnie przeciwległej w stosunku do Coimbatore. Cały ła cuch górski odgradzał ich
w ten sposób od wodospadu Colacambe i wsi, z której wyruszyli. Malabar-czycy wyprowadzili
ich na trakt, i na odwieczerz znale li si ju pod go cinnym dachem munsyfa (sołtysa) małej
wioski. Nazajutrz wystarali si o konie i wieczorem pomy lnie przybyli do znanej im wsi, tej sa-
mej, z której pu cili si w drog w zakl te góry akurat dwana cie dni temu.
11
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
*) Czytta — ptak drapie ny z gatunku s pów.
Wie o pomy lnym powrocie blu nierczych saa-bów z siedliska bogów rozeszła si po
wsi i jej okolicach lotem strzały, „Dewy nie ukarały zuchwalców — nie tkn ły nawet feringów
(obcych), którzy tak miało wdarli si w ich, od wieków zamkni te przed reszt wiata,
dzier awy... Co to znaczy? Czy by oni byli wybra cami Saddu?..." Oto co szeptano, opowiadano
sobie i komunikowano z sioła do sioła, póki fakt ten nie stał si niezwykłym wypadkiem dnia.
Bramini zachowywali złowrogie milczenie. „Taka tym razem — mówili starcy — wola
błogosławionych dewów; lecz co poka e przyszło ? To tylko im samym (t. j. bogom) wiadome".
Poruszenie umysłów rozszerzyło si daleko poza granice powiatu. Całe tłumy zabobonnych
Drawidów ci gały, by pada plackiem przed Anglikami i składa im wszystkie przewidziane dla
„wybra ców bogów" honory. Geometrzy tryumfowali. „Brytyjski presti " pu cił gł bokie ko-
rzenie i utrwalił si na długie lata u podnó a Gór Bł kitnych.
II
Dotychczas, nie bacz c na dane, zaczerpni te prze eranie z drukowanych opowiada
Kindersleya i Whisha, cała ta historja wygl da jednak na bajk . Nie chc c, by mnie pos dzono
nawet o przesad , prowadz dalszy opis wedle słów samego coimbatorskie-go zarz dcy, „wielce
szanownego" (Hight Honourable) J. Sullivan'a, z ogłoszonych w owym roku drukiem jego
raportów dla Wschodnio-Indyjskiej Kompanji. W ten sposób nasza opowie nabierze czysto
oficjalnego charakteru. Nie b dzie ju , jak to si mogło wydawa dot d, wyci giem z napoły
fantastycznej relacji ledwie ywych, głodnych my liwców, w paro-ksyzmie wywołanej
przej ciami maligny, ani te powoływaniem si na bajdy zabobonnych Drawidów — lecz
dosłownem powtórzeniem doniesie urz dnika angielskiego ł wywodem z jego pó niejszych prac
statystycznych, dotycz cych Gór Bł kitnych, Mr, J, Sul-livan mieszkał w Nilghiri i rz dził jego
pi ciu szczepami długi czas. Pami o tym sprawiedliwym i dobrym człowieku nie zniknie tu
jpszcze przez wiele lat — jak yje dotychczas w tych górach, uwieczniona przez wybudowany
przeze Utta-Camand, ze swojem uroczem jeziorem i kwitn cemi ogrodami, a jogo ksi ki,
dost pne dla ka dego, słu za wiadectwo i potwierdzenie tego, co czytelnik znajdzie dalej.
Sprawdziwszy w czasie własnego pobytu w górach dokładno bada nad Toddami i
Kurumbami całej gromady urz dników i misjonarzy i porównawszy spostrze enia ich z danemi z
ksi ek Mr, Sulli-vana oraz z ustnych informacji generała Morgana i jego ony — r cz za
autentyczno wiadomo ci o tych zagadkowych plemionach górskich Indji. Kronik prowadz
dalej od tego dnia, gdy po swem ocaleniu geometrzy powrócili do Madrasu,
Słuchy o nowoodkrytej ziemi i jej mieszka cach, go cinno ci, a szczególnie o przysłudze,
wy wiadczonej przez Toddów bohaterom pierwszego rozdziału, urosły dzi ki stug bnej famie do
takich rozmiarów, e władze W,-I, Kompanji ockn ły si i zabrały wreszcie energicznie do dziel .
Posłali umy lnego z Madrasu do Coimbatore. Teraz podró t mo na odby w dwana cie
godzin, lecz wówczas wymagała ona dwunastu dni. Przyszedł rozkaz od władz naczel-
nych do naczelnika powiatu (t, zw, kolektora)': „Poleca si panu kolektorowi, Mr. Johnowi
Sulliyanowi, zbada i sprawdzi brednie o „Górach Bł kitnych"
1 niezwłocznie zło y raport władzy przeło onej".
Nie trac c czasu, kolektor zorganizował wypraw *).
*) Opis tej nowej ekspedycji w krain Toddów, ogłoszenie jej za posiadło Imperjum
Bryta skiego oraz dane natury
12
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Wreszcie wpadli na lad istotnych mieszka ców i władców gór Nilghitskich, Toddów i
Kurumbów. eby nie wraca do tego przedmiotu, powiemy ju teraz, e Baddagowie pojawiali
si niekiedy na polanach Coimbatore, gdzie mieszka pokrewny im szczep — natomiast ani
Toddów, ani Kurumbów krajowcy podgórza zupełnie nie znali. I teraz, (autorka pisze to w r.
1882), gdy oddawna istnieje prawidłowa, codzienna komunikacja mi dzy Uttacamandem a
Madrasem, olbrzymy i karły nigdy nie schodz ze swych gór. Długo nie wiedziano, czemu
przypisa takie nienaturalne milczenie Baddagów o istnieniu dwóch, razem z niemi
mieszkaj cych ras. Teraz doszli Anglicy do przekonania i zdaje si , całkiem słusznego, e tajem-
nic t nale y sobie tłomaczy jedynie przes dem, którego ródło i przyczyna wci zreszt s dla
Europejczyka niepoj te — dla ka dego za tubylca zupełnie zrozumiałe. Nie mówili Baddagowie
o Tod-dach dlatego, poniewa Toddowie to dla nich istoty nieziemskie, które ubóstwiaj ; a
wymawia imiona swych familijnych, raz obranych bóstw *) to w oczach
fizjograficznej z raportu Suliivana — wobec wyznaczonej obj to ci polskiego przekładu — opuszczam i podejmuj
opowiadanie autorki od miejsca, w którem wyprawa wpadła na lady siedlisk prawowitych władców Nilghiri. Przyp. tłom.
*) Ka da rodzina Indusów, cho by nale ała do jednej kasty i jednej sekty z innemi rodzinami, wybiera sobie swoje własne, familijne bóstwo,
z 33 milionów narodowego panteonu; i o tem bóstwie, cho wszystkim członkom rodziny jest ono wiadome, nie mówi nigdy, uwa aj c
ka de wymówione o niem słowo za pTnfanarj .
Indusa najwy sza dla tych bóstw znirwaga, wyszydzanie, na co nie wa y si aden krajowiec,
nawet pod groz mierci. A Kurumbów nienawidz oni, l kaj c si ich tak, jak Toddów
ubóstwiaj . Samo cho by cicho wymówione imi „Kurumb" ci ga, według ich mniemania,
nieszcz cie na tego, kto je wymawia.
Gdy uczestnicy wyprawy znale li si na wysoko ci 7000 stóp i weszli na falist rozległ
polan , znale li tu u podnó a skały grup budowli, w których Kindersley i Whish natychmiast
rozpoznali widziane ju przez nich domy Toddów. Kamienne budynki bez okien i drzwi, z ich
piramidalnetni dachami, zbyt dobrze utkwiły im w pami ci, by mogli je zapomnie . Zajrzawszy
wewn trz przez jedyny otwór, słu cy w tych domach wraz za okno i wej cie, nie znale li w nich
nikogo, cho wyra nie były one zamieszkałe. Dalej, o jakie dwie mile od tej pierwszej „wsi",
ujrzeli:
„...Obraz, godny p dzla malarza, przed którym zatrzymali my si w nieopisanem
zdumieniu, a towarzysz cy nam krajowcy-sipaje w wielkim zabobonnym strachu" — doniósł
kolektor. — „Przed naszymi oczyma ukazała si scena jakby z ycia patrjarchów zamierzchłych
czasów. W ró nych miejscach rozległej, obramowanej dokoła urwiskami doliny pasły si stada
ogromnych bawołów z dzwonkami i srebrnemi grzechotkami na nogach.., A dalej — grupa
długowłosych, z siwemi brodami, o dostojnym wygl dzie starców, zawini tych w białe
opo cze..."
To była, jak dowiedzieli si potem, starszyzna,
oczekuj cych na nich Toddów i po wi tne bawoły To-uela (zagrody chramu) tego plemienia.
Wokół nich wpółle eli, siedzieli, chodzili i stali, „w pozach, od których bardziej malowniczych
nie mo na sobie wyobrazi ", m czy ni z odkrytemi głowami. Było ich z osiemdziesi ciu. Na
sam widok takich „pi knych, rosłych Goljatów", pierwsz my l , jaka błysn ła w głowie
szanownego Anglika i patrjoty, była ewentualna mo liwo „sformowania z tych zuchów spe-
cjalnego oddziału i posłania go do Londynu, jako podarek dla króla!..," Pó niej sam Sullivan
ujrzał nie-praktyczno takiej my li; lecz w pierwszych dniach Toddowie ol nili go i całkowicie
oczarowali sw uderzaj c , zgoła nie induskiego typu, pi kno ci ", O jakich dwie cie kroków od
m czyzn siedziały ich kobiety, z długiemi, gładko zaczesanemi z przodu i roz-puszczonemi na
plecach włosami i w takich samych opo czach. Naliczył ich z pi tna cie, a z niemi z pół-tuzina
dzieciaków, zupełnie gołych, nie bacz c na chłód styczniowy.
W innym opisie gór*) towarzysz Sulłivana, pułkownik Hennesey rozwodzi si na
dziesi ciu stronicach o ró nicy mi dzy Toddami a wła ciwemi Indusami, z któremi wobec
nieznajomo ci j zyka i obrz dów Toddów długi czas ich mieszano.
13
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
„Jak Anglik ró ni si od Chi czyka, tak Todd odró nia si we wszystkiem od innych
krajowców" — pisze, — „Teraz, gdy poznałem ich lepiej, staje si dla mnie prawie zrozumiałem,
dlaczego Beddagowie, któ-
* The Tribes of the Nilgfierry Hllls.
rym pokrewny szczep spotykali my i przedtem, w górach Majsuru, patrz na tych ludzi,
jak na wy sz , niemal bosk ras ... Toddowie istotnie podobni s do bogów, tak, jak ich
przedstawiali staro ytni Grecy. ród kilkuset junaków (fine men) tego szczepu nic widziałem
jeszcze ani jednego, któryby miał mniej ni 6 i jedna czwarta stóp wzrostu. Zbudowani s wspa-
niale i rysy twarzy maj czysto klasyczne... Prosz doda czarne, l ni ce, g ste włosy, obci te
równo na czole, a za uszami spadaj c na plecy ci k mas k dziorów — a otrzyma si pewne
wyobra enie o ich urodzie. W sy ich i brody, których nigdy nie strzyga, s te krucze. Wielkie
czarne, czasem ciemnotalowe a nawet niebieskie oczy patrz na was gł bokiem, miłem, prawie
kobiecem wejrzeniem... Usta, nawet u s dziwców, ozdabiaj mocne, białe, cz sto wspaniałe z by.
Cera twarzy ja niejsza, ni gdziekolwiek w Indjach. Ubieraj si wszyscy jednakowo: rodzaj
rzymskiej białej togi z płótna; jeden koniec zarzucony naprzód pod prawe rami a potem wtył na
lewe, W r kach laska z fantastycznemi wyci ciami. Gdy dowiedziałem si o jego mistycznem
przeznaczeniu i wierze wła cicieli w jego magiczn sił , ten mały, długo ci półtrzeciej stopy
bambus nieraz wywoływał we mnie nieprzyjemne uczucie. Lecz nie miem, nie mam prawa,
widz c nieraz to, co widziałem, zaprzecza słuszno ci takiego ich o wiadczenia i wiary.
v
Pomimo i w oczach chrze cijanina wiara w magj zawsze winna si wydawa grzeszn , nie
poczuwam, si w prawie obala i wy miewa to, co uwa am, nie bacz c na wstr t, za fakt
niezbity".
Słowa te zostały napisane przed wielu laty. Zarówno Sullivan jak i Hermesey widzieli
wtedy Toddów po raz pierwszy i odzywali si o nich oficjalnie. Lecz nawet w tej urz dowej
relacji o faktach słyszy 4g si niepewno , przegl da z niej to samo pow ci gliwe zdziwienie i
ciekawo w stosunku do tego tajemniczego szczepu, które wida i we wszystkich innych
publikacjach.
„Co to za jedni?" — zastanawia si Sullivan w swym raporcie. — „Cho widzieli białych ju po
raz wtóry, ich imponuj cy spokój i dumna postawa zbiły mnie z tropu, tak mało ich zachowanie
si było podobne do tego, co my przywykli widzie w przypodchlebnych manierach induskich
krajowców. Oni jak gdyby oczekiwali naszego przybycia. Z gromady wyst pił wysoki starzec i
ruszył na nasze spotkanie; za nim szło dwóch jeszcze, nios c w r kach czary
z kory, napełnione mlekiem. O kilkana cie kroków od nas zatrzymali si i zacz li do nas
przemawia w nieznanym nam zupełnie j zyku. Widz c, e nie zrozumieli my ani słowa,
natychmiast zamienili go na
W mało-jalimski, a potem na kanarezyjski, (którym mówi Baddagowie), poczem rozmówili my
si łatwiej. Dla tych dziwnych tuziemców my byli my jakgdyby lud mi z innej planety. „Wy nie
jeste cie z naszych gór. Nasze sło ce to nie wasze sło ce i nasze bawoły s wani nieznane" —
mówili do mnie starcy. — „Wy rodzicie si , jak rodz si Baddagowie, a nie my" (?!) —
zauwa ył drugi, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, Z ich słów slawało si dla ims jasne, e
byli my dla nich mieszka cami ziemi, o której co nieco wiedzieli, cho dotychczas nigdy nie
widzieli ani jej, ani ludzi, tam yj cych, lecz, e samych siebie uwa ali za szczególn , osobliw
ras ".
Kiedy wszyscy przybysze zasiedli na g stej trawie, w pobli u starców, a reszta Toddów
stan ła zdała, o wiadczono Anglikom, e spodziewano si ich ju od kilku dni. Baddagowie,
słu cy Toddom do owej chwili za jedyny ł cznik mi dzy niemi, a reszt wiata t. j. Indjami,
zd yli ju ich uprzedzi , e biali rad owie, dowiedziawszy si od dwóch ocalonych przez
Toddów my liwców o „siedzibie bawołów", id do nich w góry. Oznajmili jednocze nie Mr.
Sullivanowi, e od wielu ju pokole istniało u nich proroctwo, głosz ce, e przyjd do nich
ludzie zza morza i osiedl si u nich, jak przedtem osiedlili si Baddagowie; e b d musieli
14
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
ust pi im cz
posiadło ci i y z niemi, jak bracia, tworz c jedn rodzin . „Taka ich wola"—
dodał jeden ze starców, wskazuj c bawoły— „oni lepiej wiedz , co dla ich dzieci dobre a co złe".
Na to Mr. Sullivan czyni tak uwag w swej relacji: „Wówczas nie zrozumieli my tego
zagadkowego zdania o bawołach ł w przyszło ci dopiero dowiedzieli my si jego znaczenia. A
sens, chocia dziwny, lecz zgoła nie nowy dla nas — w Indjach, gdzie na krow patrz , jako na
istot wi t i nietykaln ",
W Toddach, nie bacz c na ich własne podania,przy których trwaj uporczywie, angielscy
etnolodzy pragn liby widzie szcz tki „pewnego dumnego plemienia", którego zreszt ani nazwa,
ani cechy nie s im wiadome. Na takiej mocnej podstawie buduj swoj hypotez , polegaj c na
tem, e to dumne plemi „prawdopodobnie" zajmowało ongi (a mianowicie kiedy —
niewiadome) nadrzeczne niziny Dekkanu; pasło swoje po wi tne stada bawołów, (które, nie od
rzeczy tu doda , nigdy w Indjach nie były uwa ane za po wi tne), nadługo przed epok , w której
ich pó niejsze rywalki, krowy, zmonopolizowały pobo no narodow . Nast pnie przypuszcza
si , e to samo dumne plemi „w okrutny sposób odpierało i powstrzymywało inwazj
przychodz cych wci zza północnych gór (t. j. Himalajów) plemion aryjskich lub Max-
Mullerowskłch brahmanów „z Oksusu".
Ta wdzi czna i na pierwszy rzut oka prawdopodobna hypoteza, niestety, rozlatuje si w
kawałki wobec znanego faktu, e Toddowie, cho istotnie s „dumnem plemieniem" nietylko
sami nie nosz adnej broni, lecz nie zachowali o niej nawet najsłabszego wspomnienia. A skoro,
jak powiedziano, nie maj przy sobie no a dla obrony przed dzikim zwierzem, ani nawet psa dla
nocnej ochrony, to widocznie posiadaj oni inne sposoby odpierania wroga, ni sil or a.
Zdaniem Mr. Sullivana, Toddowie zupełnie słusznie zgłaszaj prawa do Gór Bł kitnych, jako do
swej odwiecznej posiadło ci. Głosz je, a mieszkaj cy obok nich od stuleci s siedzi potwierdzaj
to prawo dawno ci własn wiadomo ci . Wykazuj
jednogło nie, e Toddowie władali ju
górami, gdy zjawili si najwcze niejsi osadnicy z innych plemion, mianowicie, Mułłu-
Kurumbowie, za niemi Baddago-wie, a za Baddagami Chottowle i Erullarzy; e wszystkie te
plemiona prosiły Toddów, którzy poprzednio mieszkali tu sami, i otrzymali od nich pozwolenie
osiedlania si w górach. Za to przyzwolenie wszystkie cztery szczepy zawsze płaciły Toddom
danin , nie pieni dzmi, gdy do czasu zjawienia si Anglików pieni dze były nieznane w górach,
lecz w naturze: pewn ilo ziarna z ka dego uprawianego pola od Baddagów; narz dzia elazne,
niezb dne do budowy domów i gospodarstwa domowego, od Chottów: korzenie jadalne, jagody i
owoce od Kurumbów i t.d.
Wszystkie te pi ras we wszystkiem jaskrawo ró ni si jedna od drugiej, jak to zaraz
zobaczymy poni ej. Ich j zyki, wierzenia, obyczaje, tak samo jak typy, nie maj za sob nic
wspólnego. Według wszelkiego prawdopodobie stwa wszystkie te plemiona to resztki
przedhistorycznych ras autochtonów Indji Południowych, lecz, je li i dowiedziano si czego o
Bad-dagach, Chottach, Kurumbach i Erullarach, na Tod-dach historja ugrz zła, jak na mieli nie.
S dz c ze staro ytnych grobowców na „wzgórzu" oraz niektórych ruin gontyn, nie tylko
Toddowie, lecz i Kurum-bowie zapewne osi gn li jeszcze w czasach przedhistorycznych pewien
stopie cywilizacji: Toddowie maj niew tpliwie co w rodzaju pisma, jakie znaki,*,
przypominaj ce napisy klinowe staro ytnych Persów.
Ale czemkolwiek byli Toddowie w zamierzchłej przeszło ci, teraz s ludem zgoła
patryarchalnym, którego całe ycie ogniskuje si na jego po wi tnych bawołach,
Z tego wielu pisz cych o Toddach wyci gn ło wniosek, e czcz bawoły jako bóstwa, to
jest wyznaj zoolatrj . Lecz jest to zapatrywanie bł dne. O ile nam wiadomo, religja ich ma
charakter o wiele wznio lejszy, ni zwykłe i ordynarne ubóstwianie zwierz t.
Drugi i dalsze raporty Mr. Sullivana s jeszcze bardziej interesuj ce. Lecz, poniewa
cytuj słowa szanownego urz dnika angielskiego tylko dla potwierdzenia własnych spostrze e i
uwag, nie tu miejsce na powtarzanie ich. Pozwalam sobie jedynie przedstawi jeszcze niektóre
uwagi statystyczne, zarówno jego, jak i innych urz dników, o pi ciu szczepach Nilghiri.
Oto zwi złe informacje z pracy statystycznej o nich pułkownika Torntona:
15
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
„1) Pierwszych, na zboczach gór, za rubie wodospadu, spotyka si Erullarów. Mieszkaj
oni w istotnych norach ziemnych i ywi si korzonkami. Teraz, po przybyciu Anglików, stali si
mniej dzikie-mi. yj skupinami, po trzy do czterech rodzin, i licz ich na tysi c głów.
2) Powy ej mieszkaj Kurumbowłe. Ci dziel si na dwa rozgał zienia: a) poprostu
Kurumbowie, zamieszkuj cy lepianki, które tworz osiedla, i b) MuŁ-łu-Kurumbowie, o
ohydnym wygl dzie i niezwykle małego wzrostu ludzie, yj cy w przedziwnych gniazdach na
drzewach i podobni bardziej do du ych małp, ni do istot ludzkich".
Uwaga. Cho i w innych okolicach Indji s szczepy, podobne w ogólnych rysach i nawet
nosz ce takie miana, ró ni si one jaskrawo od tych dwóch szczepów, szczególnie od
Kurumbów, straszydeł i złych duchów, unikanych przez wszystkie inne plemiona, prócz Toddów,
królów i władców w Górach Bł kitnych.
;
Kurumban — wyraz tamilski, znaczy „karzeł"; lecz, gdy Kurumbowie nizin to poprostu
mali tubylcy, nilghirscy Kurumbowie cz sto nie przewy szaj trzech stóp wysoko ci. Oba te
szczepy (Kurumbowie gór i Erullarzy) nie maj nawet poj cia o niezb dnych,
najelementarniejszych potrzebach yciowych i nie wyszły ze stanu zupełnych dzikusów,
wykazuj c cechy najpierwotniejszej rasy ludzko ci. Mówi j zykiem, bardziej przypominaj cym
szczebiot ptaków i gardłowe d wi ki małp, ni li mow ludzk , cho niekiedy trafiaj si u nich
słowa z wielu starych narzeczy drawidyjskich Indji. Liczebno Erullarów i Kurumbów nie
przenosi tysi ca w ka dym szczepie..
3) Kochtarzy albo Choty to jeszcze dziwniejsza rasa. Nie maj poj cia o rozró nianiu kast
i nie s podobni ani do innych plemion górskich, ani do krajow-ców-Indusów. Równie dzicy i
pierwotni jak Erullarzy i Kurumbowie, mieszkaj c jak krety w norach i na drzewach, s —rzecz
szczególna—wybornemi złotnikami, płatnerzami i garncarzami. Posiadaj oni sekret wyrabiania
stali i elaza; ich no e i inna bro spr ysto ci , wyostrzeniem i sw prawie niezniszczaln
trwało ci przewy szaj wszystk wyrabian kiedykolwiek w Azji łub Europie. Kochtar nie u y-
wa innej broni prócz wa kiego obosiecznego jakby ro na. Idzie z nim i na dzika i na tygrysa,
nawet na słonia i zawsze pokonywa zwierza *). Kochtarzy nie wyjawiaj swej tajemnicy za
adne pieni dze. aden szczep w górach nie zajmuje si takiem rzemiosłem. Gdzie mogli oni
zapozna si z niem, to jeszcze jedna z zagadek dla naszych etnologów. Religja ich nie ma nic
wspólnego z religjami innych autochtonów, Kochtarzy nie maj wyobra enia o bogach
braminów i oddaj cz
jakim fantastycznym bóstwom, nie maj cym swych wizerunków.
Liczba Kochtarów, według zebranych przez nas wiadomo ci, nie przekracza półtrzecia tysi ca,
4) Baddagowie albo „biirgerzy". Najliczniejsze, najbogatsze i najbardziej
cywilizowane ze wszystkich pi ciu górskich plemion Nilghiri, S to brami-mi ci i dziel si
na kilka klanów. Jest ich około dziesi ciu tysi cy i prawie wszyscy trudni si rolnictwem,
Baddagowie niewiadomo dlaczego oddaj cze bosk Toddom; stoj oni w oczach Baddagów
daleko wy ej od ich boga Sziwy.
5) Toddowie, nazywani tak e Todduwarami, Ci
") Teraz, gdy dawno stało si wiadome, e Kochtarzy posiadaj takł sekret, wszyscy staraj si
zamawia u nich no e i daj bro do wyostrzenia. Za zwykły, z ordynarn r koje ci nó , zrobiony przez
Kochtara, płaci si kilka razy wi cej ni za nó z najlepszej szeffildskiej stali.
dziel si na dwie du e kasty. Pierwsza z nich, kasta kapłanów, znana jest pod nazw teralli;
nale cy do niej Toddowie po wi caj si słu eniu bawołom, skazali si na bez e stwo i
wykonywuj jakie niepoj te obrz dy, które bardzo starannie ukrywaj przed Europejczykami i
nawet przed wszystkiemi, nienale ce-mi do ich szczepu, krajowcami. Druga kasta to kutto-wie,
zwykli miertelnicy. O ile nam wiadomo, pierwsi stanowi arystokracj plemienia. W tem
nielicznem plemieniu narachowali my siedemset osób i, s dz c z informacji Toddów, liczebno
ich nigdy nie przewy szała tej cyfry".
16
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
eby pokaza , i temat tej opowie ci zasługuje bezwzgl dnie na uwag , dodam do
powy szych rewelacji opinj autorów ksi ki, wydanej w r. 1853 na zlecenie Wschodnio-
Indyjskłej Kompanji „The States of India". W rozd/iale, traktuj cym o Nilghiri, mówi si
o Toddach co nast puje:
„To male kie plemi ci gn ło w ostatnich latach na siebie pełn zachwytu uwag
nietylko odwiedzaj cych Nilghiri, lecz i londy skich etnologów. Zainteresowanie, wzbudzone
przez Toddów, jest nader znamienne. Zjednali sobie oni niezwykł (in no ordinary degree)
sympatj władz madraskich. Tych dzikusów opisuj jako wspaniale zbudowan atletyczn ras ol-
brzymów, znalezionych w zgoła nieoczekiwany sposób w łonie gór. Ich zachowanie si jest pełne
wdzi ku
i godno ci, a powierzchowno mo na opisa tak". Tu nast puje ju znany opis
powierzchowno ci Todów.
Ust p o nich ko czy si zaznaczeniem faktu, na który umy lnie kład nacisk, wobec jego
znamiennego i bezpo redniego stosunku do wyja nienia zdarze , jakich byli my wiadkami, i
zarazem przyznaniem si do zupełnej niewiedzy co do ich dziejów i pochodzenia:
„Toddowie nie u ywaj adnej broni, prócz krótkiej trzciny bambusowej, której nigdy nie
wypuszczaj z prawej r ki. Wieloletnie starania, by dowiedzie si czego o ich przeszło ci, o
j zyku i religji, nie doprowadziły do adnych wyników. Jest to najbardziej tajemnicze plemi ze
wszystkich narodowo ci Indji" (tam e, str. 692).
W krótkim czasie Mr. Sullivana zupełnie podbili „Nilghirscy Adonisi", jak Toddów
przezwali osadnicy i plantatorzy w Górach Bł kitnych. Był to pierwszy, by mo e, jedyny
przykład w Indjach angielskich, eby wysoki urz dnik, bar-saab, otwarcie bratał si , nawi zywał
tak bliskie, przyjacielskie stosunki z pod-władnemi mu autochtonami, jak to czynił coimbator-ski
kolektor. W nagrod za podarowanie Kompanji jeszcze kawałka terytorjum w Indjach,
niezwłocznie awansowano go na „głównego administratora Gór Bł kitnych". Tam Mr. Sullivan
prze ył około trzydziestu lat; tam te umarł.
Co go tak poci gn ło do tych ludzi? Co mógł mie w samej rzeczy wspólnego
cywilizowany Europejczyk z lud mi tak zupełnie prymitywnemi, jak Toddowie? Na to pytanie,
jak i na wiele innych, nikt nam jeszcze nie mógł da odpowiedzi. Czy nie mo na tego obja ni
tem, e wszystko, nieznane, tajemnicze, poci ga nas, niby pusta przestrze i, wywołuj c zawrót
głowy, wabi ku sobie, jak otchła ? Z praktycznego punktu widzenia, oczywi cie, Toddowie nie s
niczem wi cej jak dzikusami, nieznaj cemi si na podstawowych zasadach naszej cywilizacji i
nawet z wygl du, nie bacz c na sw fizyczn pi kno , dosy brudnemi. Lecz idzie tu nie o ich
zewn trzno , a o wewn trzny, duchowy wiat tego ludu. Po pierwsze, Toddom obce jest zupełne
kłamstwo. W ich j zyku niema nawet zupełnie takich słów, jak „nieprawda" lub „kłamstwo".
Kradzie lub cho by przywłaszczenie sobie czego , co do nich nie nale y, równie s im
nieznane. Wystarczy przeczyta , co o nich mówi kapitan Harkness w ksi ce swojej,
zatytułowanej „Dziwne plemi autochtonów": *)
„...Prze yłem około dwudziestu lat w Uttacaman-dzie i twierdz stanowczo, e nie
spotkałem nigdy ludu, zarówno w krajach cywilizowanych, jak i w pierwotnych, któryby ywił
takie religijne poszanowanie prawa „meum et tuum", jak Toddowie. Wdra aj to poczucie
dzieciom od male ko ci. My (Anglicy) nie znale li my ród nich jeszcze ani jednego zlqdzieja!.„
Oszustwo i kłamstwo s im nieznane „wydaj si niemo liwe" (Str. 18). I dalej: „Jak i u
krajowców nizinnych okolic Indji Południowych, kłamstwo w przekonaniu tego plemienia to
najnikczemniejszy, niewybaczalny wyst pek. Za praktyczny dowód tego, wrodzonego im uczucia
słu y mo e ich jedyna wi tynia na cyplu Toddabet, po wi cona bóstwu - Prawdzie
*) „A itrange aborigenal race" by captain Herkness, str. 37.
17
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
(Tempie of Truth). Podczas gdy ród mieszka ców dolin zarówno symbol, jak i samo bóstwo zbyt
cz sto s zapominane, Toddowie oddaj cze obydwóm, ywi c i dla idei i dla symbolu, w teorji
i w praktyce, najszczersze, niewzruszone uczucie szacunku"... .
Otó wła nie taka czysto moralna Toddów i ich
rzadkie zalety duchowe poci gn ły
nietylko Mr. Sulli-vana, lecz i wielu misjonarzy. Nale y wzi pod uwag znaczenie takiej
pochwały w ustach ludzi, nieprzywykłych do odzywania si z uznaniem o tych, na których oni
sami nie wywarli najmniejszego wra enia *). A na Toddach przybycie misjonarzy i wogóle
Anglików od pierwszego do ostatniego dnia wywarło nie wi ksze wra enie, ni gdyby te dzikusy
były kamien-nemi pos gami, nie ywemi lud mi. Znali my misjonarzy, a nawet jednego biskupa,
którzy nie zawahali si stawia moralno ci Toddów za przykład swej, „wysokourodzonej"
owczarni, publicznie w ko ciołach na niedzielnem kazaniu.
Lecz jest w nich istotnie co jeszcze wi cej poci gaj cego, je li nie dla publiczno ci
wogóle a statystyków w szczególno ci, to dla tych, którzy po wi cili si całkowicie zbadaniu
bardziej oderwanej strony natury ludzkiej: mianowicie, tajemniczo , któr czuj wszyscy w
Toddach, i ta siła psychiczna, jak posiadaj w niezwykłym stopniu. O lem b dziemy mieli dalej
du o do powiedzenia.
*) Dotychczas, t. j. do r. 1883, mimo wszelkie wysiłki misji, nie było ani jednego przykładu nawrócenia
Todda na wiar chrze cija sk .
Kolektor, sp dziwszy w górach dziesi dni, wrócił do Coimbatore, a stamt d udał si do
Madrasu, eby osobi cie zło y całkowite sprawozdanie głównemu zarz dowi Kompanjł ze swej
podró y w Góry Bł kitne. Dopełniwszy tego obowi zku, Sulliwan niezwłocznie powrócił do
n c cej go krainy i do mocno go ju interesuj cych Toddów. Tam on pierwszy zbudował sobie
dom europejski, „na który ka dy kamie przynie li mu Toddowie".
Od pierwszego dnia kolektor stał si druhem, opiekunem i protektorem Toddów i w ci gu
lat trzydziestu kruszył o nich kopje, broni c tych ludzi i ich interesów przed chciwo ci i
wyzyskiem Wschodnio-Indyjskiej Kompanji, Nie mówił o nich w papierach urz dowych
inaczej.jak o „prawnych wła cicielach ziemi" (the legał lords of the soil) i zmusił „szanow-
t
nych
ojców" do liczenia si z Toddami, W ci gu długich lat Kompanja płaciła im czynsz dzier awny za
odst pione przez nich lasy i ł ki. Póki ył Sullivan, nikomu nie było wolno krzywdzi i zagarnia
ziemi na terenach, które Toddowie uprzednio wskazali Anglikom, jako swe po wi tne pastwiska
i zawarowali sobie ich nietykalno w umowach.
Efekt relacji Mr. Sullivana w Madrasie był olbrzymi. Kto tylko skar ył si na klimat, kto
cierpiał na w trob , febr i inne choroby, któremi lak hojnie obdarzaj Europejczyków zwrotniki,
a miał rodki na podró — wszystko to rzuciło si w kierunku Coimbatore. Z n dznej osady
Coimbatore stało si w kilka lat miastem powiatowem. Zaprowadzono wnet regu-larn
komunikacj mi dzy Metopollamem, u podnó a Nilghiri a Uttacamandem *), miasteczkiem,
zało onem w roku 1822 na wysoko ci 7500 stóp. Niebawem zacz ła si tam przenosi na czas od
marca do listopada cała biurokracja madraska. Willa za will , dom za domem, zacz ły wyrasta
na kwietnych stokach gór, niby grzyby po deszczu. Po mierci Mr. Sullłvana plantatorzy
zawładn li prawie cał okolic mi dzy Kochtaghiri a Utti. Korzystaj c z tego, e „wła ciciele
gór" wymówili sobie najwy sze miejsca na Nilghiri na pastwiska dla „ wi tych" bawołów,
Anglicy zagarn li dla siebie dziewi dziesi tych Gór Bł kitnych. Misjonarze skorzystali z okazji,
eby wyszydzi krajowców i ich zabobonne wiar w bóstwa i duchy górskie. Nic to nie pomogło.
Baddagowie w dalszym ci gu .trzymali si swych specjalnych pogl dów na ras Tod-dów, cho
ci w krótkim czasie musieli zadowoli si nagiemi szczytami skał. „Ojcowie" kompanji, a po nich
i biurokraci pa stwowi, cho nadal na papierze tytułowali Toddów „prawnemi wła cicielami
ziemi", w samej rzeczy i podchmieliwszy sobie, j li podawa siebie, jak zawsze, za „lordów nad
baronami" *).
Na Kurumbów narazie nie zwracali uwagi. Przy pierwszem pojawieniu si Anglików,
Kurumbowie,
18
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
*) Wszyscy je nazywaj w skróceniu „Utli". Tak w dalszym ci gu i my b dziemy je nazywa .
*) Tak nazywaj Anglików v Rad ystanie, gdzie oni oficjalnie tytułuj rad ów „baronami" — Ihe feuJal barons of
Raji-ilan — a sami przy ka dej sposobno ci przypominaj im, e s tylko ich wasalami.
jakgdyby istotnie byli tem, na co wygl dali, ohydne-mi gnomami, przepadł i bez ladu. Nie
słyszano o nich, ani nie widziano ich zupełnie w pierwszych latach po odkryciu. Potem zacz li
powoli ukazywa si i osiedla na moczarach i pod okapami wilgotnych skał. Jednak e niebawem
dali zna o sobie. W jaki sposób — o tem potem; obecnie zajmiemy si naprzód Toddami i
Baddagami.
Gdy Anglicy zacz li porz dkowa i opisywa nowe gospodarstwo, etnolodzy natkn li si
na nieprzewidziane trudno ci i po raz pierwszy bodaj tutaj musieli wyzna , e w sprawie
pochodzenia Toddów dowiedzie si o nich co kolwiek pewnego jest równie niemo liwe, jak i
zaliczy ich do któregokolwiek z innych plemion Indji. „Łatwiej dotrze do bieguna północnego,
ni do duszy Todda" pisze misjonarz Metz. Na co odpowiada pułk. Hennesey: „Jedyna
wiadomo , jak zdołali my wydrze z nich po tylu latach, wygl da tak: Toddowie twierdz , e
od czasu gdy „król Wschodu" (?) darował im te góry, mieszkaj w nich i ani razu nie schodzili z
tych wy yn'. Lecz do jakiego mianowicie okresu mamy zaliczy epok tego niewiadomego króla
Wschodu? Odpowiadaj nam, e mieszkaj na „Górach Bł kitnych" oto ju sto dziewi dziesi te
siódme pokolenie! Liczmy po trzy pokolenia na ka de stulecie (cho widzimy, e Toddowie s
wyj tkowo długowieczni) — oka e si , je li im wierzy , i osiedlili si tutaj około 7000 lat temu.
Upieraj si przy tem, e praszczury ich przy-byli na wysp Lank w tem jak i w innych imionach
niema bł du — to jest widoczne) ze Wschodu,
„od strony wschodz cego sło ca", i słu yli praojcom króla Rawany, legendowego króla - demona,
pokonanego przez niemniej legendowego króla Ram , około dwudziestu pi ciu pokole wstecz;
to znaczy,licz c według przyj tej rachuby około 1000 lat, e je li dodamy t cyfr do poprzedniej,
rodowód ich obejmuje 8000 lat! Okazuje si , i albo musimy przyj t bajk , albo otwarcie
wyzna , e prócz tych niema
adnych innych ladów ich zagadkowej przeszło ci!
Có to wi c koniec ko ców za ludzie? Zadanie, oczywi cie, trudne, gdy si we mie pod
uwag , e kwestja ta nie posun ła si ani na krok naprzód od r. 1822. Po dzi dzie starania wielu
zje d aj cych tu z Londynu i z Pary a w ró nych czasach filologów, etnologów, antropologów i
wszelkich innych logów nie zostały uwie czone najmniejszem powodzeniem. Przeciwnie, im
wi cej starali si
o nich -wywiedzie , tem mniej otrzymywane wiadomo ci nadawały si do
wy wietlenia kwestji. Cały zdobyty materjał daje si stre ci tak: Toddowie nie nale do zwykłej
ludzko ci. Rodz si i umieraj tylko pozornie; ich misj na ziemi jest osłania ich wiernych sług,
Baddagów, od podst pów złych Ku-rumbów itd.
Rzecz zrozumiała, i takie dane nie mogły zna-
*) Cejlon.
*
) The Nilgherri TaJJas,
le dla siebie miejsca w „Ilislorji ludów Indji". W braku pewniejszych wiadomo ci pp. uczeni
pocieszyli si hypotezami własnego wynalazku.
Oto niektóre z nich.
W ród teoretyków tego zagadnienia pierwszym chronologicznie jest przyrodnik
Lechenault de la Tour, botanik króla francuskiego. Jego listy w tej kwestji s bardzo interesuj ce
ze wzgl du na swoj oryginalno (cz
ich drukowała w latach 1820—21 „Gazeta Madraska").
Szanowny uczony, wskutek jakich , jemu tylko wiadomych, rozwa a , widzi w Toddach
wyrzuconych przez rozbicie si statku na brzeg malabarski breto skich czy te normandzkich
krzy owców. W górach kaukaskich znale li si przecie krzy owcy, uznani w Chewsurach i
Tuszy -cach: dlaczego by wi c nie miało ich by i w górach malabarskich? Z pocz tku my l ta
u miechn ła si wielu badaczom.
19
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Niestety rychło została wyja niona pewna okoliczno , która odrazu zniweczyła takie
poetyczne przypuszczenie: Toddowie nie posiadaj nie tylko w swym j zyku, lecz nawet i w
my lach takich słów, jak: Bóg, krzy , modlitwa, religja, grzech lub jakiego podobnego
wyra enia, wskazuj cego bodaj na monoteizm i deizm, ni mówi c ju o chrze cija stwie.
Toddów niemo na nazwa nawet poganami, poniewa nie ubóstwiaj nikogo i niczego, prócz
własnych bawołów, tylko własnych, gdy bawoły cudze, innych plemion, nie s przez nich wcale
czczone. Nabiał oraz owoce i jagody z ich lasów stanowi jedyne po ywienie tych górali; raczej
umr z głodu ni tkn mleka, sera lub masła od innych bawolic prócz ich własnych, wi tych
karmicielek. Nigdy nie jedz mi sa, nie siej i nie orz , uwa aj c wszelk prac poza dojeniem
bawolic i pasterstwem za co w rodzaju ha by.
Ju taki tryb ycia dostatecznie wskazuje, jak mało jest wspólnego mi dzy
redniowiecznemi krzy owcami a Toddami. Przytem, jak było ju powiedziane, nie umiej oni
włada broni i nigdy nie przelewaj krwi, wzbudzaj cej w nich niejako wi t odraz . Kaukascy
górale na północo-wschód od Ty-flisu, zarówno Pszawy i Chewsury *), jak i Tuszy -cy,
zachowali u siebie wiele redniowiecznego or a i sprz tów: równie widzimy u nich pewne
obyczaje chrze cija skie. Tymczasem u Toddów nie znajdziemy nietylko redniowiecznego, ale
nawet zwykłego, współczesnego no a. Wszystko to w zwi zku z głównym, wy ej zaznaczonym
faktem, e Toddo-wie nie maj najmniejszego wyobra enia o bóstwie, czyni teorj Lechenault de
la Tour'a zupełnie niewła ciw .
Potem poszła w kurs cho oklepana, lecz ulubiona i zbawienna w takich wypadkach teorja
o Celto-Scytach. Lecz i ta, jak zwykle, padła. Gdy Todd umiera, pal jego zwłoki z zachowaniem
ciekawych obrz -
*) Bli sze szczegóły o tem osobliwem plemieniu na Kaukazie znajdzie czytelnik w mojej impresji „U
progów Azji", w miesi czniku „Naokoło wiata" n-r pa dziernikowy z r. b.'* _j
Przyp. tłom.
dów, wraz z jego ulubionym bawołem, a je li nieboszczyk nale ał do kasty kapła skiej, na ofiar
całopalenia idzie od siedmiu do siedemnastu sztuk tych zwierz t. Lecz bawoły to jednak nie
konie; a typ twarzy Toddów, zupełnie europejski, mocno przypominaj cy południowych
Włochów lub Francuzów, dosy trudno uzgodni z typem Scyta, o ile o nim wiemy. Lechenault
de la Tour walczył uporczywie z przeszkodami, lecz gdy go o mieszono, porzucił natychmiast
sw teorj j hypoteza za o Scytach, mimo całego bezsensu takiego przypuszczenia, trzyma si w
pewnych kołach dotychczas.
Nast pnie pojawiła si na scenie wci pobijana i znowu od ywaj ca teorja o dziesi ciu
„zaginionych plemionach Izraela". Misjonarz, Niemiec Metz, przy pomocy niektórych swych
współbraci z po ród Anglików, obdarzonych równie bujn wyobra ni , zacz ł z entuzjazmem
opracowywa t teorj . Lecz, dla obalenia tej fantazji wystarczy powtórzy nieraz ju wy ej
powiedziane, e Toddowie nigdy nie mieli i nie maj adnego boga — tem mniej boga Izraela.
Trzydzie ci trzy lata mieszkał ród Toddów i borykał si z niemi biedny, poczciwy Niemiec, ył
ich yciem codziennem, przenosz c si wraz z niemi z miejsca na miejsce*); mył si raz do roku,
ywił si wył cznie nabiałem, wreszcie roztył si i do-
*) Chocia Toddowie nie s plemieniem koczowniczem i mieszkaj w domach, jednak, wybieraj c dla
swych bawołów jaknajlepsze pastwiska, cz sto przenosz si z jednego osiedla do drugiego.
stał wodnej puchliny. Przywi zał si do nich cał moc swej miłuj cej zacnej duszy i chocia nie
ochrzcił ani jednego Todda, chwalił si , e wyuczył si doskonale ich j zyka i zapoznał trzy
pokolenia Toddów z religj Chrystusa. Lecz gdy zasi gni to informacji, okazało si , e rzecz
przedstawia si zgoła inaczej.
Po pierwsze, dowiedziano si , e Metz nie znał ani słowa z ich j zyka. Toddowie
wyuczyli go narzecza kanarezyjskiego, którym sami mówi z Bad-dagami i z kobietami swego
szczepu. Lecz z tego tajemnego j zyka, w którym starszyzna prowadzi obrady na swych
20
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
zgromadzeniach i którego u ywaj podczas swych nieznanych nikomu obrz dów w tiri-ri *).
Metz nie rozumiał ani jednego d wi ku. Tego j zyka nie rozumiej kobiety Toddów, lub mo e
nie wolno im u ywa go. Co si za tyczy chrze cija skiego o wiecenia Toddów, biedny Metz,
przywieziony do Utti chory, prawie umieraj cy, wyznał z cał szczero ci , e podczas tych
trzydziestu trzech lat obcowania z niemi nie udało mu si ochrzci nawet jednego Todda, ani
dorosłego, ani dziecka. Zreszt , miał jednak nadziej , e „ e posiał w nich ziarna przyszłej
o wiaty".
Lecz i tu czekało go rozczarowanie. Przybyli tu z zachodniego brzegu malabarskiego
ojcowie Jezuici, ywi cy znów nadziej wykrycia w Toddach kolonj
*) wi te i bardzo surowo strze one przez nich miejsce, niekiedy pod ziemi , za obor bawołów,
tirieri jest chramem, po wi conym zupełnie nieznanemu nikomu, prócz Toddów, kultowi.
staro ytnych chrze cijan syryjskich lub przynajmniej Manichejczyków *), bardzo długo zbierali
informacje. Ze zwykł im zr czno ci zdołali wej w stosunki z Taddami. Pozyskali oni
zaufanie, zawarli znajomo z temi zazwyczaj małomówieniami, powa nemi dzikusami i
potrafili dowiedzie si od nich, ku swej wielkiej rado ci, — gdy wol oni pogan ni prote-
stantów— e Metz mógł był prze y z niemi wiek cały w naj ci lejszej przyja ni a jednak nie
sprawiłby na nich adnego wra enia, „Słowa białego człowieka to to samo, co gadanie majny
(rodzaj szpaka) lub jazgot małpy" mówili starzy Toddowłe Jezuitom, darz c ich obosiecznym
komplimentem. „Słuchamy i u miechamy si . Na co nam wasze dewy, skoro mamy nasze
wspaniałe bawoły?" dodawali, opowiadaj c, jak Metz proponował im zamiast wiary w bawoły —
wiar w boga tych, którzy zagarniali im pastwiska i krzywdzili ich codziennie. **)
Nie bacz c na ten sam los, który spotkał Metza, Jezuici o mieszyli rywala i rozpu cili o
nim anegdoty po całych Indjach Południowych.
Działo si to dziesi lat temu. Odt d misjona-
*) Przez pewien czas Jezuici starali si dowie , e Toddowie, jak staro ytni Manichejczycy, czcz
„ wiatło" słoneczne, ksi ycowe a nawet zwykłej lampy. Lecz, zreszt to wcale nie dowodzi ich
manicheizmu. Toddowie miali si z tej idei w rozmowach z generałow Morgan i ze mn . Przeciwnie, maj
wstr t do wiatła ksi yca.
**) Oeuorts tl traoaux dti miaslonairei Ptris Jtitiittt sur lit ctles Ju Malakar (str. 233),
rze obydwóch wyzna zostawili Toddów w spokoju. Teraz oddawna ju stało si wiadomem, e
wszelkie usiłowania nawrócenia ich byłyby tylko strat czasu. Nie bacz c na brak w tem
plemieniu jakiegokolwiek uczucia religijnego, według jednogło nych wiadectw pisarzy i
wszystkich mieszka ców Utti, niemasz w całych Indjach uczciwszego, moralniejszego i lepszego
ludu. A przytem Toddowie nietylko nie s t pi, czego dowodem łatwo mówienia w kilku
j zykach, lecz nawet bardzo poj tni. Sullivan wspomina w swych notatkach, e rozmawiał z
niemi godzinami i e zdumiewał si , słysz c jak odzywali si o Anglikach, „jak szybko i trafnie
poj li nasz charakter narodowy i dostrzegli wszystkie nasze wady".
Zaznajomiwszy czytelników z Toddami w ogólnych rysach, opowiedziawszy wszystko
lub prawie wszystko, co wiadomo o nich w Indjach, mog przyst pi do opowie ci o swych
własnych przygodach i spostrze eniach ród tego, tak mało znanego i zagadkowego plemienia.
III
Scena w Madrasie, w pierwszej połowie lipca 1883 roku. Dmie wiatr zachodni,
poczynaj c od 7-ej rano, t. j, niebawem po wschodzie sło ca, i cichn c dopiero około 5-ej
popołudniu. Dmie tak ju sze tygodni, a ko ca nale y si spodziewa dopiero u schyłku
sierpnia. e u nas mało kto wie, co to jest wiatr „zachodni" w Indjach Południowych, postaram
si da o tym nieubłaganym wrogu Europejczyka cho słabe poj cie. Wszystkie drzwi i okna, w
21
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
których kierunku idzie ten równy, stały, aksamitnie mi kki wietrzyk, zasłoni te s g stemi tatti,
matami z wonnej trawy. Wszystkie szczeliny i otwory poutykane wat , uwa an niewiadomo
dlaczego, za najlepsz zapor dla działania zachodniego wiatru. Jednak to mu bynajmniej nie
przeszkadza przenika wsz dzie nawet poprzez takie substancje, które byłyby dostatecznie
nieprzenikalne dla wody. Wiatr ten przedostaje si nawet przez ciany, i jego równe, spokojne
tchnienie wywołuje takie ciekawe zjawisko: na drodze wiatru., zachodniego, ksi ki, gazety,
r kopisy i wszelki papier poruszaj si jak ywe. Karta za kart powstaje,niby podnoszona
niewidzialn r k , i pod naporem nie do wytrzymania upalnego tchnienia ka da kartka zaczyna
skr ca si coraz bardziej, póki si nie skr ci w cienk rurk ; poczem kartki jeno si kołysz ,
drgaj c pod ka dym nowym powiewem. Na meble i rzeczy kładzie si z pocz tku ledwie
dostrzegalny pył, coraz g stszy. Je li pokryje materje, nie wytrze-pie jej ju stamt d adna
szczotka. A na meblach, o ile ich si nie wyciera raz wraz, pod wieczór nagromadzi si takiego
kurzu na dwa centymetry.
W taki czas, jedyny ratunek — „panka": otworzy szeroko usta, odwróci si twarz ku
wschodowi i siedzie lub le e bez ruchu, wchłaniaj c powietrze ochłodzone sztucznie przez
kołysanie si olbrzymiego, przeci gni tego wpoprzek pokoju wachlarza. Dopiero po zachodzie
sło ca mo na oddycha czystem, cho mocno nagrzanem, powietrzem.
W marcu, europejskie towarzystwo madraskie, ladem władz miejscowych, zawsze
przenosi si na Góry Bł kitne — do listopada. I ja zdecydowałam si emigrowa na czas pewien,
lecz nie na wiosn , a wła nie w połowie lipca, kiedy wiatr zachodni zd ył ju wysuszy mnie do
szpiku ko ci. Otrzymawszy zaproszenie w go cin od przyjaciół, rodziny generała Mor-gana,
siedemnastego lipca, nawpół uduszona skwarem, zebrałam raz dwa trzy manatki i o szóstej wie-
czorem wsiadłam do poci gu. Nazajutrz przed południem byłam ju w Metopolamie, u podnó a
Nilghiri.
Tutaj zetkn łam si , oko w oko, z angloindyjsk eksploatacj , która u nas zwie si
cywilizacj ,
a jednocze nie i z Mr, Sullivanem, synem zmarłego coimbatorskiego kolektora, członkiem rady
rz dowej. Eksploatacja ukazała si w postaci podłego pudła na dwóch kołach z płócienn bud
nad niem, za które zapłaciłam ju z góry w Madrasie, pod jego pseudonimem „zamkni tej,
wygodnej karety na resorach". A Mr. Sullivan wydał mi si duchem opieku czym gór, z du ym
wpływem, oczywi cie na pi trz cych si przed nami wy ynach, lecz jak i ja, bezsilnym wobec
eksploatacji prywatnych bryta skich spekulantów u podnó a Nilghiri. Mógł mnie tylko po-
ciesza . Przedstawiwszy si i opowiedziawszy, e powraca na wezwanie rz du na jego łono, z
własnej gdzie tam plantacji, dora nie dał mi przykład pokory, siadaj c bez protestu i jak mógł w
drugiej dwu-kółce. Wielcy „wy szej rasy", tak wynio li wobec braminów, robi si małemi i
cz sto dr przed ni -szemi swego narodu — w Indjach. Zauwa yłam to nieraz. By mo e,
l kaj si zdemaskowania z ich strony, a bardziej jeszcze, zapewne, jadowitego j zyka i
wszechmocnej obmowy.
' ,
Tak sobie wytłomaczyłam zachowanie si członka rady gubernatorskiej, który nie o mielił
si powiedzie marnego słowa brudnemu funkcjonarjuszowi „agentury do przewozu pasa erów i
baga u z Madrasu na Nilghiri", Gdy ten zuchwale oznajmił, e w górach pada deszcz i nie b dzie
ryzykował nowego lakieru zamkni tych pojazdów, poniewa pasa erowie mog jecha i w
otwartych wózkach dwukołowych, ani Mr. Sullivan, ani inni jad cy do Utti bryta czycy nie
znale li dla jednego bodaj z tych angloindyjskich giestów i spojrze , które rzucaj na kolana
najwy szego urz dem krajowca.
Nie było rady. Siadłszy bokiem na taratajk , wobec której tonga na drodze do Simli jest
jak wagon królewski wobec komórki w wagonach kolei elaznych, gdzie zamyka si psy,
zacz li my pi si pod gór . Dwukółk ci gn ły dwa ałosne szkielety niegdy pocztowych
kobył. Nie zd yli my odjecha i pół mili, gdy jeden ze szkieletów, słabo podrygawszy tylnemi
ko mi, zwalił si z nóg, obaliwszy na siebie dwukółk , a razem z ni i mnie. Wszystko to stało
22
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
si o kilka cali od przepa ci, na szcz cie nie zbyt gł bokiej, do której zreszt nie run łam. Sko -
czyła si cała afera na nieprzyjemnem zdumieniu i podarciu ubrania.
Bardzo uprzejmie skoczył mi na pomoc jaki Anglik, któremu wózek ugrz zł w czerwonej
glinie; i gniew swój wywarł na wo nicy, do którego nie nale ała ani taratajka, ani zdechły na
miejscu ko . Wo nica był krajowcem i zjednywa go sobie byłoby daremne. Trzeba było czeka
na inn dwukółk i dwie inne kobyły ze stacji. Lecz nie ałowałam straconego czasu.
Zaznajomiwszy si z członkiem rady, w obliczu wspólnego zgn bienia nas przez agenta przewo-
zowego, rozgadałam si i z drugim Anglikiem. Przez t godzin sp dzon w oczekiwaniu sukursu
ze stacji, dowiedziałam si du o nowych szczegółów o odkryciu Nilghiri, o ojcu Mr. Sullivana i o
Toddach. Pó niej widywałam si cz sto w Utti z obu „dygnitarzami".
Po godzinie lun ł deszcz, i moja dwukółka szybko zamieniła si w wann z prysznicem.
Na dobitk , w miar jak wznosili my si , chłód zwi kszał si dotkliwie. Po przyje dzie do
Kochtaghiri, sk d mieli my jeszcze godzin jazdy, dr ałam z zimna pod szub . Wje d ałam w
Góry Bł kitne podczas okresu deszczów. G sta, czerwona od rozmi kłej ziemi woda potokami
lała si ku nam, i przepyszn panoram z obydwóch stron drogi przesłoniła mgła. Lecz widok był
czaruj cy nawet w tak fatalnych warunkach podró y, a powietrze, chłodne i wilgotne, po dusznej
atmosferze Madrasu sprawiało prawdziw rozkosz. Przesycał je zapach fijołków i drzew
ywicznych. Las pokrywał wszystkie stoki gór szmaragdowym pokrowcem. Ta szybka zmiana
klimatu, otoczenia i całej przyrody wydała mi si czarnoksi stwem. Zapomniałam o chłodzie,
deszczu, o wstr tnym wózku z bud , pod któr siedziałam na swych zachlapanych błotem,
roztrz sionych walizkach — nabierałam w, płuca tego czystego, cudnego powietrza, którym nie
oddychałam ju wiele lat.,. Dopiero koło szóstej wieczorem podjechali my do Utti.
Była niedziela, i niebawem zacz li my spotyka tłumy, powracaj ce z nieszporów. Byli to
przewa nie eurazjaci, ci rozcie czeni „czarn " krwi Europejczycy, chodz ce paszporty ze
„znakami szczególnemi", które nosz na sobie od urodzenia do grobu, w paznogciach, profilu,
włosach i cerze. Nie znam nic mieszniejszego i wstr tniejszego od eurazjaty w modnym
akieciku i w melonie na male kiem czole, prócz chyba eurazjatki w kapeluszu z piórami, w
którym wygl da jak karawaniarski ko pod czarn kap , w strusich piórach na łbie. aden Anglik
nie odczuwa a zwłaszcza nie okazuje takiej pogardy dla Indusa, jak eurazjata. Ów nienawidzi
krajowca nienawi ci proporcjonaln do ilo ci wzi tej z autochtona krwi. Indusi płac eurazjatom
t sam monet , jeszcze z dodatkiem du ego procentu. „Łagodny" poganin przemienia si w
okrutnego tygrysa na samo imi eurazjaty.
Lecz ja patrzyłam nie na niezdarnych miesza ców, grz zn cych w butach po kolana w
gestem uttakamandzkiem błocie, zalewaj cem krwawem morzem ulice miasteczka. Z chwil
zbli enia si do Utti, wzrok mój zatrzymywał si na gładko wygolonych misjonarzach,
prawi cych kazanie pod parasolami i wymachuj cych patetycznie woln r k przed lej -cemi łzy
drzewami. Nie, tych, których szukałam, nie było tutaj: Toddowie nie spaceruj po ulicach i nie
zbli aj si do miasta. Ciekawo moja, jak si niebawem dowiedziałam, była jałowa.
Zaspokoiłam j dopiero po kilkunastu dniach.
Poprzedni noc sp dziłam w wagonie i dusiłam si od niezno nego gor ca i braku
powietrza. A teraz, nieprzyzwyczajona do chłodu, trz słam si pod pierzyn , i w moim pokoju
paliło si na kominku do rana.
Prawie przez trzy miesi ce, do ko ca pa dziernika, pracowałam nad zdobyciem nowych
wiadomo ci o Toddach i Kurumbach. Je dziłam na noclegi do pierwszych i poznałam prawie cał
starszyzn tych dwóch niezwykłych szczepów. Pani Morgan i jej córki, które wszystkie urodziły
si w tych górach i mówi j zykiem Baddagów, i po temilsku, bardzo mi w mych badaniach
pomagały i starały si wzbogaca codziennie nasz zapas faktów. Wszystko, cze-gom si osobi cie
dowiedziała od nich i od innych osób, a tak e dane, zaczerpni te z dostarczonych mi r kopisów,
zebrałam tutaj. Oddaj te fakty czytelnikom do rozpatrzenia si w nich.
Mo na si zało y , i nie spotka si na kuli ziemskiej plemienia podobnego do Toddów,
Gdzie i kiedy, pytam, bywało plemi , o którem najbli si jego s siedzi, nawet współmieszka cy
23
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
zak tka w górach, Baddagowie wiedzieliby równie mało, jak Dra-widzi z odległych brzegów
oceanu Indyjskiego, którzy nigdy nawet nie słyszeli o istnieniu Toddów do czasu ich odkrycia
przed sze dziesi ciu laty? Baddagowie nietylko nie mog udzieli adnych wskazówek co do
przeszło ci Toddów przed ich własnem przybyciem w te góry, lecz nie rozumiej nawet j zyka
tych, których uwa aj za swych suwerenów, tytułuj c ich ze czci „władcami gór". Cz
plemie-
nia Baddagów, która przesiedliła si tutaj z nizin, zacz ła pa liczne stada toddyjskich bawołów,
pracowa na Toddów, słu y im dobrowolnie i bezinteresownie; od pierwszego dnia, jak sami
twierdz , j li si modli do tych władyków, patrz c na nich, jako na wy sze, boskie istoty. Na
wszelkie pytania Anglików odpowiadaj r. przekonaniem: „Toddowie to de-wy, posłani przez
Brahni na ziemi bogowie". I tego si trzymaj . Odkrycie „wewn trznej miejscowo ci" w górach
nad Coimbatore bylo ongi dla Madrasn tem czem odkrycie Ameryki dla Starego wiata. Ani
Europejczycy, ani tubylcy nie podejrzewali na pocz tku XIX-go stulecia, e nad samemi, e tak
si wyra , głowami ich rozpalonych miast i wsi znajduje si taka kraina; e zaledwie o par
tysi cy stóp nad ich piekłem jest prawdziwa Szwajcarja, z równym pogodnym klimatem, tem od
niej ró na, e posiada osobliw w Indjach flor , faun i plemi , niepodobne do adnego innego.
W ród wielu przeczytanych przezemnie dzieł, traktuj cych o Nilghiri, nie znalazłam jeszcze ani
jednego, któreby si nie ko czyło zrozumiale intryguj cem pytaniem: „Kim mog by ci
Toddowie?" Sk d si wzi li w istocie? Z jakiej krainy przybyli ci olbrzymi Gulliwerowscy? Z
którego wyschłego 5 dawno obróconego w popioły odłamu ludzko ci spadł w Góry Bł kitne ten
dziwny, nikomu nieznany owoc"? Przypu my, e dla krajowców wogóle, a dla zabobonnych
Malabarczyków z podgórza w szczególno ci Toddowie s potomkami w prostej linji dewów,
bóstw tych uroczych gór, którym, podobnie jak staro ytni Krete czycy swym „Ka-birom" oddaj
cze bosk , nie pytaj c o ich pochodzenie. Lecz dla mieszkaj cych w Indjach Południowych
Europejczyków stanowczo s niewyja nionem zjawiskiem, pytaniem, na które nie mo na
otrzyma
odpowiedzi. .Jak wy ej była mowa, na temat Toddów twrzono najniemo liwsze, dzikie
hipotezy, które wreszcie porzucono, pozostawiaj c kwestje otwart . A teraz, gdy Anglicy prze yli
pod ich bokiem zgó-r lat czterdzie ci, dowiedziawszy si o nich wszystkiego, co mo na było, t. j.
bardzo niewiele, władze w Madrasie nieco si uspokoiły i zmieniły taktyk . „ adnej tajemnicy w
Toddach niema, a wi c nikt nie mógł jej rozwi za " — powiadaj teraz. — „Niema, ani nie było
w nich nic zagadkowego,,. Ludzie, jak ludzie. Nawet ich, na pierwszy rzut oka niepoj ty wpływ
na Baddagów i Kurumbów obja ni mo na w bardzo prosty sposób: zabobonnym l kiem ciem-
nych tubylców i potwornych karłów przed urod fizyczn , wspaniałym wzrostem i sił moralnie
innego szczepu. Wniosek: Toddowie to bardzo pi kni, cho brudni, dzicy, bez religji i bez
wiadomej przeszło ci. Poprostu niepomne pokrewie stwa plemi , pół-zwłerz ta, jak zreszt i
wszyscy tubylcy Indji, ild. i t. d.
Zato wszyscy pracownicy administracji, wła ciciele ziemscy, plantatorzy, słowem cała
napływowa ludno od lat zamieszkała w Utti, Kochtaghiri i innych miasteczkach i osadach na
stokach Nilghiri, patrzy na t spraw nieco inaczej. Wiedz oni niejedno,o czem si jeszcze nie
niło wie o przybyłym angielskim „czynownikom", lecz roztropnie milcz . Co za przyjemno
sta si po miewiskiem dla innych? Lecz s -i tacy, którzy nie boj si mówi otwarcie
i
gło no o tem, co wiadome jest jako prawda.
Do nich nale y goszcz ca mnie rodzina, która od przeszło czterdziestu lat nie opuszczała
Utti. Ta rodzina, poczynaj c od zasłu onego generała Rho-desa E, Morgana i jego miłej i
wykształconej ony, a ko cz c na o miu zam nych córkach i onatych synach, ma swój własny,
dawno ustalony pogl d na Toddów i na Kurumbów, szczególnie na ostatnich.— ona i ja —
mawiał nieraz szanowny generał angielski, zestarzeli my si na tych wzgórzach. My i nasze
dzieci władamy j zykiem Baddagów i rozumiemy narzecza innych szczepów miejscowych.
Baddagowie i Kurumbowie setkami pracuj na naszych plantacjach. Przywykli do nas, lubi nas i
uwa aj za swoich, za przyjaciół i obro ców. Czyli, je li kto zna ich ycie domowe, obyczaje,
obrz dy i wierzenia, to my wła nie: ona, ja i najstarszy syn, który, piastuj c tutaj urz d kolektora
(starosty), wci ma z niemi do czynienia. Dlatego te , opieraj c si na niejednokrotnie
24
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
dowiedzionych w s dzie faktach, mówi wprost: Toddowie i Kurumbowie istotnie i bezspornie
posiadaj jak sił , obdarzeni s moc , o jakiej nasi m drcy nie maj poj cia. Gdybym był
człowiekiem zabobonnym*), rozwi załbym t zagadk w bardzo prosty sposób. Powiedziałbym,
naprzykład, jak mówi nasi misjonarze: „Mułłu — Kurumbowie— pomiot piekieł i zrodził ich
sam szatan, Toddowie za , cho poganie, stanowi ich odtrutk : s oni naj-
*) Szanowny generał jest „wolnomy licielem", wyznawc t. zw. naukowego agnoslycyimu Herberta
Spencera i podobnych mu filozofów.
widoczniej, narz dziem, posłanem przez Boga dla osłabienia władzy i sideł djabelskich
Kurumbów", Lecz nie wierz c w djabła, oddawna doszedłem do innego rodzaju prze wiadczenia:
nie nale y odrzuca w człowieku i w przyrodzie wszystkich tych sił, których nie pojmujemy.
Nast pnie, je li nasza, dufna w siebie, nauka nierozumnie zaprzecza ich istnieniu, to tylko
dlatego, e nie umie ich obja ni i sklasyfikowa , „Zbyt wiele zdarzyło mi si widzie przykła-
dów, wprost wskazuj cych na istnienie i obecno takiej, nieznanej nam siły, ebym mógł nie
gani sceptycyzmu w tym wzgl dzie nawet samej nauki" *).
To co widział i słyszał mój szanowny gospodarz i przyjaciel ród Toddów i Kurumbów,
mogłoby zapełni całe tomy. Zacytuj narazi jeden wypadek. R cz za jego prawdziwo
zarówno generał, jak ona jego i cała rodzina. Opowie ta dowodzi, jak gł boko wierz ci
wykształceni ludzie w czary i sił nieczyst Mułłu — Kurumbów.
„Mieszkaj c długie lata na Nilghiri — pisze Mrs. Morgan (córka gen, gubernatora z
Trawankoru, urodzona w Indjach) w swej ksi ce „Witchcraft on the Nilghiris" (Czary na
Nilghiri") — otoczona setkami ró noplemiennych tubylców, których najmowałam do robót na
naszych plantacjach, i dobrze znaj c ich j zyk, miałam sposobno obserwowa latami ich ycie
*) Ust p z r kopisu gen. Morgana, zło onego Komitetowi „badania wierze , zabobonów, obrz dów
i obyczajów drawi-dyjskich plemion górskich", powołanemu przez rad naczeln
i obyczaje. Wiem, e cz sto uciekaj si oni do demonologji i czarnoksi stwa mi dzy sob ,
szczególniej Kurumbowie. Plemi to dzieli si na trzy odnogi. Pierwsza, poprostu Kurumbowie,
osiadli mieszka cy lasów, którzy cz sto wynajmuj si do robót; druga — Teny - Kurumbowie
(od słowa tejn, miód), ywi cy si miodem i korzonkami, i trzecia — Mułłu-Kurumbowie. Tych
spotyka si cz ciej od Tenów w cywilizowanych miejscowo ciach gór, t. j. w osadach
europejskich i jest ich bardzo du o w lasach w dół Winjadu. U ywaj łuków i strzał ł lubi polo-
wa na tygrysy i słonie. Istnieje u ludu tutejszego przekonanie, nieraz poparte faktami, e Mułłu-
Kurumbowie (jak i Toddowie) maj władz nad wszy-stkiemi dzikiemi zwierz tami, szczególniej
nad słoniami i tygrysami, i mog nawet przyjmowa na siebie obraz tych zwierz t w razie
potrzeby. Zapomoc likantropji (wilkołactwa) popełniaj bezkarnie wiele przest pstw. S bardzo
m ciwi i li. Inni Kurumbowie stale uciekaj si do ich pomocy. Gdy tubylec chce zem ci si na
wrogu, udaje si do Mułłu - Ku-rumba...
Kiedy ród robotników na mej plantacji w Utta-kamandzie znajdowała si cała partja
Baddagów, ludzi młodych, zdrowych, którzy co do jednego wyro li w naszych posiadło ciach,
gdzie ju pracowali ich ojcowie i matki. Nagle, bez adnej widocznej przyczyny, zacz ło ich
ubywa . Prawie codziennie stwierdzałam brak to tego, to owego robotnika. Po zbadaniu rzeczy
zawsze okazywało si , e nieobecny nagle zachorowywał i niebawem umierał.
W pewien dzie targowy spotkałam monegara (sołtysa) wsi, do której nale ała moja parlja
robotników. Ujrzawszy mnie, zatrzymał si i podszedł w pokłonach.
— Matko — rzekł do mnie, — jestem strapiony i wpadłem w wielk niedol ! — i
rozpłakał si .
— Có si stało? Mów- e pr dzej...
— Wszyscy moi parobcy umieraj jeden za drugim, a ja nie jestem w stanie ani pornódz
im, ani powstrzyma kl ski.„
25
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Zabijaj ich Kurumbowie!
Zrozumiałem i zapytałem o przyczyn takiego ich rozw cieczenia.
Domagaj si pieni dzy bez ko ca... Oddajemy im prawie cały nasz zarobek. Lecz wci
s niezadowoleni. Zeszłej zimy powiadani im, e nie mamy ju pieni dzy, nie mog da wi cej, a
oni na to: „Dobrze,., jak wam si podoba, a my swoje otrzymamy!.,. Je li tak odpowiadaj , to my
zgóry wiemy, co to znaczy. Takie słowa poci gaj za sob niechybn mier kilkunastu ludzi z
naszej parafji... Noc , gdy wszystko dokoła nas we nie pogr one, wszyscy budzimy si raptem i
widzimy, e mi dzy nami stoi Kurumb. Nasza partja pi przecie społem, w du ej szopie.
— Dlaczegó wi c nie zawieracie na noc mocniej drzwi na zasuwy? — zapytałam
sołtysa,
— Zawieramy; lecz na có si zdadz zasuwy?
eby si nie wiem jak zamkn , Kurumb dostanie si wsz dzie, nawet przez mur... Patrzysz,
obudziwszy si w strachu, a on ju jest tutaj, ród naszych: stoi i przypatruje si ka demu.
Podniesie tak palec i wskazuje nim to na tego, to na owego, na Mad , na Kurir , na D ogi
(imiona trzech ostatnich ofiar...) sam nie otwiera g by, milczy i tylko pokazuje — a potem
raptem przepada z oczu. Ani ladu! Po kilku dniach ci, na których on pokazał palcem,
zapadaj na zdrowiu, dostaj gor czki, brzuchy zaczynaj im si wzdyma , jak góry, i trzeciego
dnia albo te trzynastego, umieraj . Tak pomarło mi, w ci gu kilku ostatnich miesi cy,
osiemnastu chłopaków na trzydziestu... Ot, i zastała nas gar zaledwie!
I gorzko zapłakał.
— Dlaczegó wi c nie wniesienie skargi do rz du? — zapytałem,
— A czy saaby uwierz ? Któ potrafi schwyta Mułłu - Kurumba?
— Wi c dajcie tym okropnym karłom to, czego daj , te dwie cie rupji, i niech zło
obietnic , e cho pozostałych zostawi w spokoju...
— Tak, trzeba b dzie tak zrobi — powiedział z westchnieniem. I zło ywszy pokłon,
odszedł".
Ten przykład jest jednym z wielu, cytowanych przez pani Morgan, kobiet rozumn i powa n .
Dowodzi on jasno, e wiar w czary dzieli z „przes dnemi", krajowcami nawet wielu Anglików,
— Mieszkam ród tych plemion przeszło czterdzie ci lat — nieraz mówiła mi
generałowa. — Obserwowałam ich długo i starannie. Był czas, gdym i ja nie wierzyła w t sił ,
nazywaj c j absurdem. Lecz, przekonawszy si o jej istnieniu, uwierzyłam, jak i wielu innych.
— Lecz, pani wiadomo, e t wasz wiar w czarnoksi stwo wy miewaj ? —
zaznaczyłam mimochodem,
— Wiem i dawno si o tem przekonałam. Lecz opinja publiczna, s dz ca
powierzchownie, nie mo e zmieni mojej opinji, skoro jest ona oparta na faktach,
— Mr. Butten mówił mi wczoraj przy obiedzie, miej c si , e dwa miesi ce temu
zetkn ł si z Ku-rumbami, lecz, e pomimo ich pogró ek, dotychczas yje,
— Co mianowicie opowiedział pani? — spytała z o ywieniem, zdejmuj c okulary i
odło ywszy robot .
— e na polowaniu zranił słonia, lecz ten uszedł w g szcz. Zwierz było wspaniałe i nie
chciał go straci . Miał ze sob o miu bfirgerów-Baddagów i nakazał im towarzyszy sobie w
pogoni za rannym słoniem. Lecz zwierz zawiódł ich bardzo daleko'w puszcz , tak daleko, e
gdyby nie byli ujrzeli wreszcie trupa jego, szikarowie (my liwcy) nie poszliby dalej, pod
pretekstem, e mog natkn si na Kurumbów, Ale to im nie pomogło, gdy i tak spotkali si z
niemi nos w nos, podszedłszy do słonia. Kurumbowie o wiadczyli, e sło jest ich i e
dopiero co go zabili, pokazuj c na dowód z tuzin swych strzał w jego ciele. Lecz Butten odnalazł
i ran od swej kuli. Wyszło na to, e Kurumbowie nie zabili słonia, lecz jeno do
bili ci ko ranione
zwierz . Karły jednak upierały si przy swem prawie do zdobyczy. Wówczas, według słów Buttena,
nie bacz c na ich przekle stwa, rozp dził ich i, odci wszy nog i kły, powrócił do domu... „No i oto
26
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
do dzi dnia jestem zdrów i cały" — miał si — a urz dnicy — Indusi w moim departamencie ju
byli pogrzebali mnie, usłyszawszy o mem spotkaniu z Kurumbami!"
Pani Morgan wysłuchała cierpliwie mej relacji i zapytała tylko:
— Nic wi cej pani nie mówił?
— Nie.
Obiad si ko czył i zawi zała si ogólna rozmowa.
— A wi c ja sama dopowiem pani, to, co on przepu cił; a potem przywołam wiadka,
jedynego prócz Buttena, który prze ył to nieprzyjemne spotkanie. A czy mówił pani, e przy
pierwszej jego próbie zabrania kłów słonia Kurumbowie krzykn li mu: „ten, kto tknie naszego słonia,
ujrzy nas u siebie przed swoj mierci "?,.. To jest zwykła ich formuła przy gro eniu komu
mierci ... Gdyby jego Baddagowie pochodzili z tych stron, to raczej daliby mu si ubi na miejscu,
ni zlekcewa yliby te pogró ki. Lecz on przywiózł ich ze sob z Majsuru. Butten zabił słonia, lecz,
jak sam si do tego przyznaje, brzydzi si krajaniem na sztuki martwego zwierza. To tylko półmy-
liwy, londy ski cockney (lalu ) — dodała pogardliwie. — Odci li nog i wyr n li kły jego
majsurscy szikarowie i oni te , uwi zawszy do erdzi, zanie li je
do domu. Było ich o miu. A teraz
chce pani wiedzie , ilu ich zostało przy yciu?
Klasn ła w dłonie, przywołuj c słu cego, któremu kazała natychmiast sprowadzi Purn .
Zjawił si Purna, starzec-my liwiec, w stanie wielkiego osłabienia. Jego malutkie czarne oczy
z ółtemi białkami, jak per rozlaniu ółci, l kliwe biegały od jego pani do mnie. Najwidoczniej nie
mógł zrozumie po co go wezwano do salonu saabów.
— Powiedz mi, Purno — zacz ła stanowczym tonem generałowa, — ilu was, szikarów,
chodziło dwa miesi ce temu z Butten-saabem na słonia?
— O miu, mam-saab, D otti chłopiec, dziewi ty — wychrypiał z trudem starzec, kaszl c.
— Ilu was teraz zostało?
— Ja sam tylko, mam-saab — westchn ł szi-kari,
— Co? — zawołałam z nieudanem przera eniem — czy wszyscy inni, nawet chłopiec,
pomarli?
— Murcze (pomarli), wszyscy pomarli!
c
— wy-j czał stary my liwiec.
— Opowiedz mam-saab, jak i z czego pomarli, — rozkazała generałowa,
— Mułłu-Kurumbowie ich zabili, brzuchy spuchły jednemu po drugim, i tak wszyscy
poumierali, ostatni — pi tygodni temu.
— No, a jak e ten ocalał? — zwróciłam si do „ pani domu.
— Posłałam go natychmiast do Toddów na wyleczenie — obja niła pani Morgan, — Innych
nie przyj li.-., pij cych oni nie podejmuj si leczy i zawsze odsyłaj z powrotem: dlatego te i moi
dobrzy robotnicy pomarli... — jeden za drugim, ze dwudziestu ludzi, — dodała z westchnieniem, w
formie dygresji. — A ten starzec wyzdrowiał: przytem nie dotykał si słonia i niósł tylko strzelb , jak
powiada. Butten, jak słyszałam od niego samego i od innych, groził szikarom, e je li nie zanios
trofeów słoniowych do domu, zmusi ich do zanocowania w puszczy z Kurumbami. Przera eni tak
perspektyw , czem pr dzej odci li nog , wyr n li kły i zanie li do domu.
Purna, który długo słu ył u mego syna w Majsurze, przybiegł do mnie i natychmiast odesłałam go
razem z towarzyszami do Toddów. Lecz ci nie przyj li nikogo, oprócz Purny, który nigdy nie pije. No,
a inni
zacz li od tego dnia kw ka . Chodzili w naszych oczach, jak widma, zieleni, wychudli, z
ogromnemi brzuchami i przed upływem miesi ca pomarli jeden
po drugim, na febr , wedle opinji
lekarza wojskowego.
— Ale to biedny chłopiec nie mógł by jeszcze pijakiem? — zapytałam, — Dlaczegó cho
jego nie
ocalili wasi Toddowie?
— Tutaj teraz pi cioletnie dzieci a ju pij — odparła z wyrazem wstr tu w rysach. — Przed na-szem
przybyciem w te góry w Nilghiri nigdy nie pachniało spirytualjami. To jedno z dobrodziejstw
wniesionej przez nas cywilizacji. Teraz....
— Có , teraz?
— Teraz wódka u nas gubi tylu ludzi co i Kurumbowie. To ich najlepsza wspólniczka... W
przeciwnym razie Kurumbowie w tak bliskiem s siedztwie z Toddami byliby nieszkodliwi.
27
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Na tem si nasza rozmowa zako czyła. Generałowa kazała zaprz dz dwa ogromne woły do karety i
zaproponowała mi przeja d k z ni do jej wioski, po zioła. Wyruszyły my.
,
W drodze cały czas opowiadała mi o Toddach i Kurumbach. Pani Morgan to kobieta z
zadziwiaj cym zmysłem spostrzegawczym i pami ci , kobieta energiczna, nadzwyczaj czynna i
odwa na, A trzeba mie du y zapas tych zalet by walczy , w ci gu lat czterdziestu, jak to ona czyniła,
z anglo-indyjskiemi poj ciami społeczno-towarzyskiemi i ustalonemi normami ycia.. Jeszcze wtedy,
gdy była on biednego kapitana Wschodnio-Indyjskiej Kompanji, któremu, jak ka demu z
urz dników, niewolno było prowadzi interesów prywatnych, postanowiła, widz c coroczne
powi kszanie si rodziny, zdoby dla m a i dzieci maj tek. Zakupiła obszary ziemi i lasów,
sprzedawanych przed czterdziestu laty za bezcen na wie o odkrytych górach i zacz ła gospodarowa .
Sprowadzała nasiona, obsiała pierwsza kilkaset dziesi cin pustkowia eukaliptusem, krzewami herbaty
i kawy, zaj ła si hodowl bydła, i w ci gu wielu lat mleko, masło i ser od jej dwóchset wspaniałych
krów zapełniały wszystkie targi Nilghiri. Prowadziła w dalszym ci gu to rozległe gospodarstwo, nie
bacz c na wyrzekania dumnego anglo-indyjskiego towarzystwa, nawet, gdy jej m z kapitana został
generałem. Na uwag na
czelnego dowódcy, odpowiedziała mu wprost, e poniewa m jej nie
jest złodziejem a własnego maj tku nie posiada, rz d nie ma prawa pu ci jej o mioro dzieci na
ebry, zabraniaj c jej, osobie prywatnej, troszczy si o ich byt. Widziała owoce swej pracy.
Charuj c dzie i, noc, lubiona przez krajowców, a przez to maj c dobr pomoc w robotnikach, w
dwana cie lat, jak powiada, zarobiła sw prac pi leków (lek—100000 rupji czyli 250000
franków). Sprzedawała, kupowała i zebrała ogromne pieni dze. Dom jej, przez ni sam
wystawiony, jest najwi kszy i najokazalszy w Utti,
Dobra Mrs. Morgan bardzo lubi swe góry i dumna jest z nich. Z yła si z niemi i uwa a
wszystkich Toddów, a nawet najemników—Baddagów jakby za cz
swej rodziny. Nie mo e
darowa rz dowi nieuznawania „czarów" i ich okropnych skutków.
— Rz d nasz jest po prostu głupi — mówiła w podnieceniu. — Odmawia powołania
komisji do przeprowadzenia ledztwa i nie chce wierzy w to, w co wierz wszyscy krajowcy, bez
ró nicy kast, u ywaj c tych okropnych rodków do popełnienia bezkarnych zbrodni daleko
cz ciej, ni mogłoby to komu przyj do głowy! L k przed czarami jest tak wielki w naszych
stronach, e nieraz ludzie gotowi s zabi cały tuzin niewinnych osób czarnoksi stwem innego
rodzaju, byleby wyleczy jednego chorego człowieka, podejrzanego o niemoc od złego oka
Kurum-ba... Pewnego razu jechałam konno; nagle mój wierzchowiec, chrapi c i parskaj c,
niespodziewanie
rzucił si w bok i o mało nie wysadził mnie z siodła. Przyjrzawszy si ,
zobaczyłam po rodku drogi bardzo dziwn rzecz. Był to du y, płaski koszyk, w którym le ała,
wytrzeszczaj c na przechodniów martwe oczy, oder ni ta głowa barania, oraz orzech kokosowy,
dziesi rupji srebrem, ry i kwiaty. Koszyk ten był postawiony w górnym k cie trójk tu,
zło onego z trzech cienkich nitek, przywi zanych do trzech kołków. Wszystko to było urz dzone
tak, e ka dy, przechodz cy po tej lub tamtej stronie drogi, musiał koniecznie natkn si na te
nitki, porwa je i w ten sposób otrzyma cios w całej jego mocy od zabójczego sunniumu, jak ten
rodzaj czarów nazywa si u nich. Ten rodek jest powszechnie u ywany przez tubylców. Uciekaj
si do bardzo cz sto w wypadkach chorób, gro cych mierci . Wtedy przygotowuj sun-nium.
Kto dotknie si do niego, cho by do jednej nitki, przejmie w sobie chorob , a chory wyzdrowieje.
Sunnium, na który o mało co si nie natkn łam, ustawiono pod wieczór na drodze do klubu,
któr dy najwi cej chodz po ciemku. Ocalił mnie ko , lecz utraciłam go: na trzeci dzie zdechł.
Prosz po tem nie wierzy w sunniumy i czary. A co mnie najbardziej irytuje, — ci gn ła — to
to, e mier wskutek czarnoksi stwa lekarze nasi zawsze przypisuj jakiej , o niewiadomych
własno ciach febrze. Osobliwa musi to by febra, która tak m drze i bez omyłki umie wybiera
swe ofiary. Nigdy nie atakuje tych,
v
którzy nie maj nic wspólnego z Kurumbami. Pojawia si
tylko wskutek nieprzyjemnego spotkania z niemi,kłótni lub ich zło ci na ofiar . A
przedewszystkiem w Nilghiri niema i nigdy nie było adnej febry. To jest najzdrowsza na kuli
ziemskiej miejscowo . Dzieci moje nie chorowały od urodzenia ani przez jeden dzie . Niech
pani popatrzy na Edyt i Klar , na sił i cer tych dziewcz t — powiedziała, wskazuj c na córki,
28
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Istotnie, ka da matka mogłaby by dumna z takiego kwitn cego zdrowia swych dzieci.
Nie znalazłszy miejsca w karecie, obie panny, biegn ce przeszło cztery mile bez odpoczynku
obok jej drzwiczek, brały udział w naszej rozmowie z takim spokojem, jak-gdyby siedziały na
miejscu. Ich ogromne, chłopczy -skie skoki przez rowy i kanały, w ci gu godziny, tylko
zarumieniły silniej i bez tego ró owe policzki. Lecz pani Morgan nie słuchała moich szczerych
komplimentów pod adresem córek, W dalszym ci gu ur gała lekarzom. Wreszcie przerwała swe
wyrzekania okrzykiem:
— Niech pani popatrzy! Oto jedno z najładniejszych murrti, osiedli Toddów. Tu mieszka
ich najstarszy i wi ty kapłan, Toddowie, jak było ju powiedziane, s plemieniem nawpół
koczowniczem. Od Rangasuarni do Toddabetti cala powierzchnia ła cucha górskiego usiana jest
ich murrtami, osiedlami lub wioskami, je li grupa trzech, czterech piramidalnych domostw mo e
by uwa ana za wiosk .
Takie domostwa stoj niedaleko jedno od drugiego, a mi dzy niemi, wyró niaj c si
wielko ci i staranniejsz pobudow , zawsze wynosi si tiriri
„po wi tna bawołownia"). W nim za pierwsz „izb ", nocnem schroniskiem dla bawołów i
oddzielnie dla bawolic, obor ogromnych rozmiarów, wybudowana jest zawsze druga izba. Ta
izba, w której panuj ciemno ci, poniewa niema ona ani okien, ani drzwi, a jedyne wej cie to
poprostu dziura na metr kwadratowy, nie wi cej—to wła nie jest, jak si zdaje, wi tynia
Toddów, ich Sancta Sanctorum, gdzie odprawiane s nieznane nikomu, tajemnicze obrz dy. Na-
wet powy sza dziura znajduje si w najciemniejszym k cie i bez tego ciemnej obory, tam, gdzie
pragn cym dosta si do chramu przyszłoby długo szuka tego wej cia. Tam nie mo e posta
noga kobiety ani onatego Todda, t. j. nikogo z kasty ludzi wieckich czyli kutów. Tylko teralli
(kapłani) maj wolny wst p do wewn trznego tiriri.
Sam budynek zawsze jest otoczony w pewnej odległo ci do wysokim murem z
kamienia; podwórze wewn trz tego ogrodzenia te uwa ane jest za po wi tne. Domki,
zgrupowane dokoła tiriri, z oddali przypominaj swym kształtem jurty Kirgizów. Lecz wszystkie
s z kamienia, na mocnym cemencie. Budowle te maj zazwyczaj od 12 do 15 stóp długo ci i od 8
do 10 szeroko ci; wysoko ich od ziemi do brzegu piramidalnego dachu wynosi nie wi cej ni
10 stóp.
Toddowie nie przebywaj w tych budynkach we dnie: nocuj w nich tylko. Bez wzgl du
na pogod ,., podczas wichury w okresie mussonów i ulewy, mo na ich widzie , jak siedz
grupami lub przechadzaj si po dwóch. Zaraz po zachodzie sło ca wła w malutkie otwory
swych miniaturowych piramid. Jedna wielka figura za drug zaczyna znika w nich; po-czem,
zawarłszy wej cie od wewn trz pot nej grubo ci okiennic , bardzo pomysłowo obracaj c si na
zawiasie, a zamykaj c si za pomoc mocnej zasuwy i dwóch wy łobie w cianie, Todd ju nie
pokazuje si a do rana. Niemo na go ani widzie , ani wywabi z mieszkania po zachodzie
sło ca.
Toddowie dziel si na siedem klanów lub rodów; ka dy klan liczy po setce m czyzn i ze
dwa tuziny kobiet. Według ich własnego zapewnienia, liczebno ta si nie zmienia i nie mo e si
zmienia , istniej c ju od pierwszej epoki ich osiedlenia si w górach. Statystyka potwierdza to w
okresie pi dziesi ciu ostatnich lat. Według opinji Anglików, ten dziwny fakt niezmienno ci
stosunku ich urodzin do miertelno ci, który jakgdyby zamkn ł liczb Toddów w siedem setek na
wiele wieków, nale y przypisa poliandrji: Toddowie maj jedn on na wszystkich braci jednej
rodziny, cho by ich było dwunastu.
Znaczn mniejszo płci e skiej w corocznej ilo ci narodzin przypisywano z pocz tku
bardzo rozpowszechnionemu w ród plemion Indji dzieciobójstwu. Lecz tego nigdy nie
dowiedziono. Pomimo wszelkich zarz dze i niezmordowanego szpiegostwa, mimo nawet
nagrody za denuncjacj , obiecanej przez Anglików, pałaj cych w jakim celu dz schwytania
Toddów na przest pstwie i udowodnienia im takiego czynu, dotychczas nie było mo na wy ledzi
ani jednego takiego wypadku. Toddowie jeno u miechaj si pogardliwie na wszystkie
podejrzenia.
29
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
— Poco mieliby my zabija male kie matki? — powiadaj . — Gdyby nam nie były
potrzebne, nie mieliby my ich. My wiemy, ilu m czyzn nam jest niezb dnych a ile matek, i
zbytecznych nie b dziemy mieli.
Ten dziwny argument ka e statystykowi i geografowi, Tomowi, pisa w swojej ksi ce o
Nilghiri z jak w ciekło ci : „Te dzikusy to idjoci... kpi sobie z nas"—o wiadcza sam nie
widz c, e przypisuje idjotom zdolno tak zr cznego mistyfikowania wy szej, intelektualnej
rasy.
Lecz ludzie, którzy dawno znaj Toddów i badali ich byt latami, s dz , e Toddowie
składaj swe zeznania całkiem serjo i e wierz gł boko w podany fakt. Id oni jeszcze dalej i
otwarcie czyni przypuszczenia, e Toddowie, jak i wiele innych plemion, yj cych, e tak
powiem, wprost na łonie przyrody, znaj daleko wi cej jej tajemnic a przez to obznajmieni s i z
fizjologj praktyczn lepiej ni nasi lekarze. Ludzie ci s najgł biej przekonani, e powołuj c si
na bezcelowo uciekania si do dzieciobójstwa, skoro liczba „matek" ich plemienia jest do ich
dyspozycji, Toddowie mówi szczer prawd , chocia ich modus operandi w tej ciemnej kwestji
fizjologicznej stanowi dla wszystkich niewyja nion tajemnic .
W j zyku Toddów słowa: „kobieta", „dziewczynka" lub „dziewczyna" nie istniej . Poj cie
płci e skiej zwi zane jest u nich nierozerwalnie z poj ciem
macierzy stwa; dlatego te nie maj dla wyra enia jej innej nazwy. Czy mówi o starej
kobiecie, czy
o rocznej dziewczynce, Toddowie zawsze j nazywaj „matk ", u ywaj c tylko dla
jasno ci okre lenia takich przymiotników, jak „stara", „młoda" lub „male ka".
— Nasze bawoły — powiadaj — oznaczyły raz na zawsze liczb naszych ludzi; od nich te
zale y liczba matek.
Toddowie nigdy długo nie siedz na jednym murrcie, lecz przenosz si z jednego na
drugrj w miar zu ycia pastwisk przez bawoły. Dzi ki własno ciom gleby i obfito ci ro lin w
tych górach pasza ta nie ma sobie równej w ludjach. Dlatego, zapewne, ich bawoły przewy szaj
te wielko ci i sił wszystkie, spotykane nietylko w innych cz ciach kraju, lecz i wiata, rasy. I
Baddagowie, i plantatorzy maj bawoły, karmione równie doskonał pasz : dlaczegó wi c,
nasuwa si pytanie, te bawoły s daleko mniejszego wzrostu i słabsze od tego samego bydła w
„po wi tnych" stadach Toddów? Ich zwierz ta s literalnie gigantycznej wielko ci, rzekłby , s to
ostatnie okazy ich przedpotopowych prarodziców. Wszystkim wiadomo, e pomimo wszelkich
ulepsze rasy, zabiegi hodowców-plantatorów nie zostały uwie czone powodzeniem: ich bawoły
nigdy nie mog dorówna bawołom Toddów, którzy przytem z uporem odmawiaj wypo yczania
swego bydła dla skrzy owania ras. Zreszt , dzi ki warunkom klimatu, brakowi much i b ków,
wszystkie rasy bawołów i byków, jak
równie baranów, w tych górach s wspaniałe i stanowi
wyj tek w Indiach.
Ka dy klan, których, jak powiedziano, jest siedem, dzieli si na kilka du ych rodzin:
ka da rodzina, zale nie od liczby osób, posiada swój osobny domek, nawet dwa lub trzy domki w
murrcie, na ka dem pastwisku, W ten sposób ka da rodzina ma gotowe domostwo, na
którekolwiek pastwisko by si przeniosła, a czasem i kilka takich do niej jednej nale cych osad,
z nieuniknionym tiriri, chramem-bawołowni . Przed przyj ciem Anglików, zanim, jak pasorzyty,
rozplenili si po całej powierzchni Nilghiri, Toddowie, uchodz c z jednego murrta na drugi,
zostawiali tiriri puste, jak i inne budynki. Lecz, zauwa ywszy nieprzyzwoite w cibstwo nowych
przybyszów, którzy od pierwszego dnia swego wtargni cia tutaj starali si dosta do ich
po wi tnych budowli, Toddowie stali si ostro niejsi. Ju nie dowierzaj , jak dowierzali
przedtem, i wynosz c si , zostawiaj przy tiriri kapłana—teralli"), który obecnie znany jest pod
nazw pollola **), z jego asystentem — kapillolem i dwiema bawolicami.
„Całe sto dziewi dziesi t siedem pokole yli my w spokoju na naszych górach"—
skar yli si Toddowie władzom — „i nikt, prócz naszych teralli, nie wa ył si przest pi
potrzykro wi tego progu tiriri. Bawoły gniewaj si ... zabro cie białym braciom
* Bezcenny asceta, pustelnik,
30
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
** Pollol — stra nik, a kapillol — dosłownie„mniejszy stra nik".
podchodzi do tuaelu (po wi tnej zagrody); inaczej b dzie le, bardzo le !"
I władze roztropnie zabroniły osadnikom z dolin, w szczególno ci ciekawym i jeszcze
cz ciej bezczelnym Anglikom i ich misjonarzom wdziera si do tuaelów i nawet podchodzi
do nich. Lecz uspokoili si oni dopiero wtedy, gdy dwóch z nich w ró nych czasach zostało
zabitych przez bawoły: wzi ły ich na ostre ogromne rogi i zmia d yły ci kiemi racicami na
mier . To zwierz lekcewa y nawet tygrysa, którzy rzadko o miela si zmierzy z niem.
Tak oto, dotychczas nikt si nie dowiedział, jaka tajemnica kryje si w izbie za
bawołowni . Nawet misjonarz Metz nie zdołał rozwi za zagadki przez trzydzie ci lat
współ ycia z Toddami. Opisy i wiadomo ci w tym zakresie majora Tresera *) i innych etno-
logów i pisarzy okazało si , s całkiem fantastyczne. Major „wlazł do izby za bawołowni i
znalazł w tym, tak interesuj cym wszystkich chramie, brudn i zupełnie pust izb ", poprostu
dlatego, e parcel razem z budynkami na niej, Toddowie odst pili miastu, wza-mian za inne
pastwisko, odleglejsze, lecz daleko wi ksze. Wszystko, co było w domkach i w wi tyni,
zostało wyniesione i budynki pozostawione do rozbiórki.
Poza swemi bawołami Toddowie nie zajmuj si adn inn hodowl bydła lub
gospodarstwem. Nie trzymaj ani krów, ani baranów, ani kóz, nawet a-
*) The Toddas what si known of them. („Toddowie — co o nich wiadomo").
dnego ptactwa. Nie znosz kur, poniewa „koguty zachowuj si niespokojnie w nocy i budz
swem pianiem zm czone bawoły" — obja nił mnie pewien starzec. Toddowie, jak było ju
powiedziane, nie trzymaj nawet psów, cho w domu ka dego Baddaga mo na znale to
po yteczne i nawet niezb dne w takich lesistych wertepach zwierz , Toddowie i teraz, jak przed
przybyciem Anglików nie zajmuj si adn prac : nie siej i nie zbieraj zbo a, a jednak, zda si ,
maj wszystkiego w bród, cho nie paraj si sprawami pieni nemi i na pieni dzach wogóle si
nie znaj , z wyj tkiem niewielu starców. Kobiety ich, bardzo ładnie i oryginalnie wyszywaj
brzegi swych białych, obszernych chust, jedynego okrycia ciała; lecz m czy ni otwarcie
pogardzaj wszelk r czn i wogóle fizyczn prac . Wszystka ich miło , wszystkie my li i
uczucia religijne skupiaj si na wspaniałych bawołach. Lecz kobiet nie dopuszczaj do nich;
dojenie i obrz dek przy bawolicach nale y wył cznie do m czyzn.
W kilkana cie dni po mym przyje dzie, 'w towarzystwie tylko pa ł dzieci, udali my si
na zwiedzenie murrti, le cego o pi mil od miasta, W tem siole mieszkało teraz kilka rodzin
Toddów i starzec teralli z cał wit „adeptów wi tynnych", jak mi mówiono. Miałam ju
sposobno widzie kilku Toddów, lecz nie widziałam jeszcze ani ich kobiet, ani obrz dów^ z
bawołami. Jechali my z zamiarem przyjrzenia si , je li nam pozwol , ceremonji zap dzania
bawołów do obory, o czem mi tak du o opowiadano i któr miałam wielk ochot zobaczy .
Było ju około pi tej po południu, i sło ce miało si ku zachodowi, gdy zatrzymali my si
na skraju lasu i wysiadłszy z karet, poszli my pieszo ku wielkiej polanie. Toddowie byli zajad
sp dzaniem bawołów i nie zwrócili na nas uwagi, nawet kiedy podeszli my do nich do blisko.
Lecz bawoły zaryczały. Jeden z nich, widocznie główny, ze srebrnemi dzwoneczkami na
ogromnych, zakr conych rogach, odł czył si od stada i podszedł do samego brzegu drogi.
Zwróciwszy ku nam wysoko wzniesiony łeb, wlepił w nas swe błyszcz ce, ogniste oczy i
dono nie zaryczał, jak-gdyby si pytał: Co cie za jedni?...
Powiadaj , e bawoły s głupie i leniwe, i e oczy ich nic nie wyra aj . W zupełno ci
podzielałam ten s d, pókim si nie zapoznała z bawołami Toddów, a zwłaszcza z tem, jakby
odzywaj cem si do nas w swym j zyku, zwierz ciem. lepia mu płon ły jak dwa w gle i z jego
kosego, niespokojnego wejrzenia wyra nie prze wiecało uczucie jakby zdumienia i wraz
niedowierzania...
31
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
— Prosz nie podchodzi do ! — zawołali na mnie towarzysze. — To ich prowodyr,
najbardziej czczony z całego stada... Jest bardzo niebezpieczny!
Lecz mnie ani si niło podchodzi ; przeciwnie, zacz łam rejterowa , gdy młodzieniec wysoki i
zgrabny, niby Hermes ród byków Jupitera, znalazł si jednym skokiem pomi dzy bawołem a
nami. Zło ywszy r ce, zgi ty przed „po wi tnym" pyskiem, szybko na chylił si do ucha
zwierz cia i j ł szepta półgłosem dla nikogo nie zrozumiałe słowa. Wówczas stało si co bardzo
dziwnego, tak dziwnego, e, gdyby tego faktu nie potwierdzili mi inni, uznałabym go za ha-
lucynacj , wskutek mnóstwa słyszanych przeze mnie w owe dni historji i anegdot o tych
po wi tnych zwierz tach.
Bawół na pierwsze słowa młodego teralli, obrócił ku niemu głow i jakby słuchał i
rozumiał. Spojrzawszy w nasz stron , jakby chc c nas obejrze jeszcze uwa niej, zacz ł kiwa
głow , wypuszczaj c krótkie, urywane, mo naby rzec, maj ce swój sens, poryki, niby
odpowiadaj c na pełne uszanowania uwagi teralli. Poczem, obrzuciwszy nasze towarzystwo ju
oboj tnym wzrokiem, bawół odwrócił si do drogi tyłem i powoli odszedł z powrotem do swego
stada.
Cała ta scena była do tego stopnia komiczna i tak ywo przypominała rozmow
rosyjskiego chłopa z nied wiedziem na ła cuchu, ze znanej bajki, e o mało nie wybuchn łam
miechem.
Spojrzawszy na powa ne i nieco zmieszane twarze mych towarzyszek, powstrzymałam
si .
— Widzi pani, e mówi prawd !,.. — pół tryumfuj co, pół boja liwie szepn ła mi do
ucha pi tnastoletnia panienka. — Bawoły i teralli rozumiej jeden drugiego, oni rozmawiaj ze
sob , jak ludzie.
Ku memu zdumieniu, matka nie powstrzymała panienki, nie zrobiła jej adnej uwagi. Na
me pytaj ce, zdziwione spojrzenie odpowiedziała tylko, jakby
równie nieco zmieszana: Toddowie s pod ka dym wzgl dem dziwnem plemieniem,.. Rodz si
i yj mi dzy bawołami. Tresuj je latami, i rzeczywi cie mo naby pomy le , e nawet prowadz
ze sob rozmowy..,
Poznawszy Mrs. T. i jej rodzin , kobiety Toddów wyszły na drog i otoczyły nas. Było ich
pi : jedna z dzieckiem, zupełnie nagiem, pomimo chłodnego, zwiastuj cego deszcz wiatru, trzy
młode i bardzo urodziwe i jedna stara baba, wcale jeszcze przystojna, lecz zato bardzo ju brudna.
Ta podeszła wprost do mnie i zapytała, zapewne po kanarezyjsku, com za jedna. Pytania,
oczywi cie, nie zrozumiałam, wi c odpowiedziała za mnie jedna z panienek. Lecz, gdy
przetłomaczono mi i pytanie i odpowied , la wydała mi si nader oryginaln , cho i niebardzo
prawdopodobn . W odpowiedzi tej zostałam przedstawiona publiczno ci, jako „cudzoziemska
matka i kochaj ca córka bawołów", wedle zapewnienia tłomaczki. Widocznie ten opis uspokoił i
nawet ucieszył brudn bab , gdy bez takiej rekomendacji, jak si dowiedziałam pó niej, nie
byłabym wogóle dopuszczona do asystowania przy wieczornych obrz dach z bawołami. Starsza
zaraz pobiegła i zapewne powtórzyła wiadomo drugiemu, starszemu teralli, który, otoczony
gromadk młodych adeptów kapła skich, stał w oddali, w malowniczej pozie, oparłszy si
łokciem o czarny l ni cy grzbiet ju nam znanego bawoła-prowodyra. Natychmiast przyszedł do
nas i zacz ł rozmawia z mrs. S., znaj c ich j zyk nie gorzej od
tubylca. Co za wspaniały starzec,
jaka prezencja! Mi-mowoli porównywałam tego ascet -górala z lakiemi ascetami Indusami i
muzułmanami. O ile ci wydaj si osłabionemi, zmumifikowanemi, o tyle teralli-Todd uderzał nas
zdrowiem i sił swego pot nego, wysokiego i krzepkiego, jak stuletni d b, ciała. Siwizna ledwie
srebrzyła jego brod i g ste, spadaj ce ci kie-mi puklami na kark, włosy. Prosty jak strzała, pod-
chodził do nas, nie spiesz c si i zdało mi si , e zbli a si ku nam posta Belizarjusza, który o ył
i wyszedł ze swej ramy. Na widok tego, cudnie malowniczego, dumnego starca, wygl daj cego
jak król, przebrany w siermi g , i jego sze ciu, ol niewaj co rosłych i pi knych kapillolów,
zbudziło si we mnie z now sił uczucie pal cej ciekawo ci, nienasycone pragnienie
32
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
dowiedzenia si wszystkiego, co tyko było mo na, o jego plemieniu, a w szczególno ci o jego
tajemnicach.
Lecz było to daremne i, w owej chwili zgoła nie daj ce si zaspokoi pragnienie. Nie
mówiłam nawet, jak wielu z mych europejskich znajomych, ich j zykiem. Nie pozostało mi nic
innego, jak czeka -cierpliwie i bez szemrania, obserwowa i przyjmowa do wiadomo ci
wszystko, co mi b dzie dane zobaczy . Tego wieczora zobaczyłam tylko nast puj c cere-monj ,
któr Toddowie powtarzaj codziennie.
IV
Zmuszona w tem opowiadaniu opiera si w stosunku do fenomenalnych cech Toddów i
Kurumbów na wiadectwie pani Morgan i jej rodziny, czuj , e w oczach niewierz cej
publiczno ci jest to oparcie bardzo niepewne. Powiedz nam prawdopodobnie: „Teozofowie,
psychi ci, spiryty ci — to jedno licho, wy wszyscy wierzycie w to, w co nauka nietylko nie
wierzy, lecz co zawsze odrzucała z nale yt pogard .,. Wasze fakty to halucynacja, któr
podzielacie wzajem, lecz w któr nie uwierzy aden rozs dny człowiek".
Na to jeste my oddawna przygotowani. Je eli wiat naukowy, a za nim i tłum, pragn cy
popisa si w jej wietle, bezceremonjalnie odrzucili wyniki bada w tej materji niektórych swycli
wielkich uczonych, to nie my mo emy mie nadziej przekonania publiczno ci; je li wiadectwo
profesorów Hare'a, Wallace'a, Zollnera, Crookesa i tylu innych luminarzów nauki poszło na
marnej skoro wiemy, jak te same tłumy, które jeszcze wczoraj wymawiały uni enie imiona swych
wielkich uczonych, twórców wa nych odkry
w nauce, mówi o nich teraz nieomal z u miechem
pogardliwego współczucia, jako o ludziach niespełna rozumu — to nasz spraw uwa a musimy
za zgóry przegran . mieszne jest spodziewa si , e zainteresujemy sceptyków, e zmusimy ich
popatrze powa nie na „czary" dwóch półdzikich plemion, skoro wiadectwo i
do wiadczenia naukowe w dziedzinie zjawisk spirytystycznych wy ej wymienionych uczonych
były wy miane. Kto z interesuj cych si zagadnieniami psychologicznemi nie pami ta, jak
powa nie i sumiennie badał te wszystkie zagadnienia przez szereg lat chemik Crookes?
Dowiódłszy niedaj cemi si obali do wiadczeniami zapomoc aparatów naukowych, e
fenomeny niepoj tego charakteru dziej si niekiedy w obecno ci tak zwanych medjów, dowiódł
tem samem i istnienia takich niezbadanych sił i zdolno ci w człowieku, o czem si jeszcze nie
niło królewskiemu towarzystwu *), Za to odkrycie, które w swoim czasie wywołało wielkie
wra enie w całej wierz cej a zwłaszcza niewierz cej Europie i Ameryce, wspomniane
towarzystwo, jak Akademja Francuska w stosunku do Charcota'a, **) omal nie wygnała prof.
Crokes'a ze swego rodowiska, głuchego i lepego na wszelkie przejawy wiata duchowego i psy-
chicznego. Nie pomogły ani jego słynny wynalazek radiometru, ani odkrycie materji
promienistej.
- . , ^
*) Bada Psychicznych w Londynie. Przyp. tłum,
*) Dr. Charcot, znakomity neuropatolog paryski, europejskiej sławy badacz chorób nerwowych
(1825—1893). Przyp. tłum.
Doszedłszy do tego punktu, b dziemy jednak musieli uczyni pewne zastrze enie.
Zechce czytelnik pami ta , e to opowiadanie nie jest bynajmniej propagand spirytyzmu. Popro-
stu podajemy do wiadomo ci fakty i próbujemy otworzy oczy publiczno ci na realno wielu
nienormalnych, dziwnych, jeszcze nie wyja nionych, lecz wcale nie nadprzyrodzonych zjawisk.
Wierz c w fenomeny medjów, t. j. w ich istotne, nie sfałszowane wła ciwo ci, które, niestety,
stanowi przeszło 70 proc, przejawów medjumicznych, wi kszo teozofów odrzuca teorj
„duchów". Osobi cie, pisz ca te słowa nie wierzy ani w materjalizacj dusz zmarłych, ani w
obja nienia spirytystów; a najmniej w ich tak zwan filozofj . Prawie wszystkie fenomeny, o
33
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
których tyle si mówiło w ostatniem wier wieczu, s równie niew tpliwe, jak istnienie samych
medjów. Lecz charakter tych zjawisk tyle ma w sobie tego, co si nazywa „spirytualite", co owi
poczciwi kowale i cie le, przedstawiaj cy w widowiskach pasyjnych w południowych Niemczech
i Francji apostołów, a którzy wybór swój nrzez sołtysów zawdzi czaj ylastym r kom i
wysokiemu wzrostowi.
Tak wiar w jedno i niewiar w drugie podziela ze mn , jak powiedziano, wi kszo
współczesnych tak zwanych spirytualistów i członków towarzystwa teozoficznego: z jednej
strony — indyjscy bramini, z drugiej — kilkaset bardzo do wiadczonych w sprawach spirytyzmu
i uczonych osób w Europie; do tych uczonych nale y i wielki chemik, Crookes — n'en de-plaise
aux spirites, którzy mówi zupełnie co innego, wskazuj c na we wszystkich swych publikacjach,
jako na zdecydowanego spirytyst . Spiryty ci grubo si myl . Przez pewien czas, póki nie znałem
osobi cie Mr. Crookes'a, te legendy wywoływały we mnie w tpliwo ci. Lecz w kwietniu 1884
roku, w jego domu, w Londynie, postawiłem mu przy wielu wiadkach a potem i bez wiadków,
to proste pytanie. Crookes odparł bez wahania, e w opisane przeze zjawiska z medjami wierzy
równie silnie, jak w swoj „materj promienist ", któr nam wtedy pokazywał i obja niał; lecz e
w po rednictwo duchów nie wierzy oddawna, cho przez pewien czas skłaniał si ku temu.
— Wi c któ to był „Katie King"? — zapytali my,
— Nie wiem; najpewniej sobowtór miss. F. Cook (medjum)—odparł, dodaj c, e jest
powa na nadzieja, i fizjologja i biologja w krótkim czasie przekonaj si o istnieniu takiego
nawpółmaterjalnego sobowtóra w człowieku.
.
Na to nam znowu, według wszelkiego prawdopodobie stwa, rzekn , e istnienie takich
uczonych, którzy wierz w sobowtóry i nawet w spirytyzm, nie dowodzi jeszcze realno ci ani
sobowtórów, ani fenomenów medjów. Powiedz nam, e w ka dej rodzinie znajdzie si wyrodek,
e tacy uczeni stanowi wreszcie mniejszo , a tacy, co odrzucaj w rumel wszystko
niedowiedzione jeszcze przez współczesn nauk , s w ogromnej wi kszo ci. Nie b dziemy si
sprzeczali. Zauwa ymy tylko, e argument mniejszo ci niczego nie dowodzi. Wi kszo ma jedn
jedyn widoczn przewag nad mniejszo ci : przewag brutalnej zwierz cej siły. Siada ona na
mniejszo i stara si j zmia d y lub przynajmniej zagłuszy jej głos. Widzimy to wsz dzie.
Królewskie towarzystwa i akademje szykanuj uczonych, o mielaj cych si przekracza — w
imi sponiewieranej prawdy '-— wyra nie zakre lone przez nie rubie e dokoła ich ciasnego ma-
terjalistycznego programu.
Przekonawszy si ostatecznie, e tak powa ne instytucje jak Królewskie Tow.
Psychiczne i europejskie akademje nauk nigdy (przynajmniej niepr dko jeszcze, nie za naszego
ycia) nie przyjd nam z pomoc ; e wi kszo uczonych postanowiła, zdaje si , wygna na
zawsze ze sfery swych bada wszelkie tego rodzaju zjawiska psychologiczne; e o wszyst-kiem
powierzchownie s dz ca publiczno pi tnuje stemplem grubego zabobonu wszystko to, czego
nie rozumie (wielu zapewni , boj c si zrozumie ); e wreszcie wszyscy oni zgodz si ,,
nazywa prawd i faktem wył cznie własne, dla jakich przyczyn przez nich przyj te
wnioski—chocia wi kszo teo-rji naukowych, przy ka dym kroku naprzód wiedzy od wieków
p kała kolejno: widz c to wszystko i przekonawszy si , jak pró ne s nasze wysiłki, by
zmieni ducha czasów, postanowili my działa i szuka wyja nie sami.
Dwa lata zbierali my wiadomo ci i studjowali my „czarnoksi stwo" Kurumbów i
przeszło pi lat
podobne przejawy tej samej siły u ró nych plemion Indji, Rada naczelna
Towarzystwa*) powołała w tym celu komitet i przedsi wzi ła wszelkie rodki przeciw mo liwym
oszustwom. Nasi członkowie, wybrani z po ród najzawzi tszych sceptyków, jednogło nie doszli
do takiego wniosku: „Wszystko, co opowiadaj o tych plemionach, oparte jest na prawdziwych
faktach. Odrzuciwszy oczywi cie, przesad zabobonn masy ludowej — fakty te niejednokrotnie
były dowiedzione. Czem si to dzieje, na zasadzie jakich wła ciwo ci, Toddowie, Kurum-bowie,
Jannadowie i inne plemiona oddziaływuj w pewien sposób na ludzi — nie wiemy i nie
podejmujemy si tego obja ni . Zeznajemy tylko to, co my sami widzieli". Tak mówili nasi
członkowie — Indusi, wychowani we współczesnym duchu cywilizacji angielskiej, tj. materjali ci
34
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
w całem znaczeniu tego słowa, nie wierz cy ani we własnych bogów, ani w duchy spirytystów.
Tak mówi i ja, cho mam silne podejrzenie, równaj ce si przekonaniu, e ta sil w nilghirskich
czarownikach jest to nasza stara znajoma: „siła psychiczna" d-rów Carpentera i Crookesa. Długi
czas przygl dałam si temu stulicemi Proteuszowi, który, zdarzało si , owładał i mn . Czyniłam
do wiadczenia, równie skrupulatne, powa ne i bezstronne nad sob jak i nad innemi. Przyszłam
do wniosku, e tak jak przed d-rami Charcotem i Croo-kesem, Zollnerem, tak samo przed mojemi
oczyma— działała ta sama siła; lecz e ró norodno jej przejawów zale y głównie od takiej
ró norodno ci ludzkich organizmów; dalej od rodowiska i otoczenia, w jakich si przejawia; w
du ym stopniu od warunków klimatycznych j, wreszcie, od kierunku umysłowego tak zwanych
„medjów".
Mówi c w dalszym ci gu o „czarach" i opieraj c si na wiadectwie mnóstwa osób, nie
samej tylko rodziny Morganów, oczywi cie, u ywam tego terminu w przeno ni. Zrozumiałe
jest te , e powołuj c si na innych wiadków, chc tem samem odgrodzi własne zeznania od
niezasłu onego podejrzenia nawet o przesad . Innemi słowy, raczej l kam si przygany: a
beau mentir qui vient de Ioin (łatwo temu łga , co przybywa zdaleka), ni szukam
usprawiedliwienia wobec sceptyków. Niema we mnie ani szacunku dla wszechprzecz cego
ducha wiedzy współczesnej, ani strachu przed nim. Bior c za fundament, za kanw e tak
powiem, mego opowiadania zarówno owoce bada i hypotezy innych osób, jak i wyniki
własnych spostrze e , mam na celu raczej prawd ni le ju'en dira-t-on (co o tem powiedz )
zaprzeczaj cych. Dlatego te w dalszym ci gu zapełniam t kanw faktami, przenosz c je nad
wieczne hypotezy, wiecznie p kaj ce jak ba ki mydlane *),
*) Tu nast puje pełna zdumiewaj cej erudycji egzegeza „Ramajamy", „Mahabharaty" i „Bhagawat-
Ghity" i zestawienie elementów symboliczno-mistycznych z literatury sanskryckiej z danemi naukowemi z
antropologii, archeologii, paleontologii etc. — jako próba rzucania wiatła na pochodzenie Toddów,
Kurumbów i Baddagów. Cały ten ust p, b, ciekawy, lecz zbyt specjalny, dla ogółu czytelników, opuszczamy.
W. R.
V
O ile mogli my si wywiedzie , Toddowie nie przedstawiaj sobie bóstwa i nawet
odrzucaj dewów, których czcz ich s siedzi, Baddagowie. Dlatego, skoro nic podobnego do
tego, co przywykli my nazywa religj , nie istnieje u tego dziwnego plemienia, mówi o jego
religji jest do trudno. Stosowa do nich w tym wypadku przykład buddystów, którzy równie
nie uznaj idei Boga, niepodobna: buddy ci, b d co b d , maj bardzo zawił filozof je, gdy
tymczasem, je li Toddowie maj nawet jak filozof je — nikt nic o niej nie wie.
Sk d e wi c zjawiły si u nich takie wysokie poj cia o moralno ci, rzadkie i prawie
nieznane u innych, bardziej cywilizowanych ludów, surowe zastosowanie do ycia wszystkich
oderwanych cnót, jak na-przykład, miło prawdy, sprawiedliwo ci, poszanowania prawa
własno ci i dotrzymywanie danego słowa? Czy mamy traktowa serjo hypotez pewnego
misjonarza - unitarzysty, e Toddowie to przedpotopowa reszta rodziny Enocha, „bezgrzesznych
miertelników"? Toddowie, o ile zdołali my wykry , maj
osobliwe poj cia o yciu
pozagrobowem. Na pytanie, co czeka Todda, gdy ciało jego zamieni si na stosie w popiół, jeden
z teralli odpowiedział:
— Ciało jego wyro nie traw na tych górach i b dzie karmiło bawoły. A miło do
dzieci i brata zamieni si w ogie , wzniesie si na sło ce i b dzie gorzała w niem wiecznym
płomieniem, grzej c bawoły i innych Toddów.
Poproszony o ja niejsze wytłomaczenie, dodał, wskazuj c sło ce:
— Wszystek ogie tego składa si z ogni miło ci. — Ale czy tam płonie miło
jedynie Toddów? — zauwa ył jego rozmówca.
35
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
— Tak — odparł teralli — tylko Toddów, gdy ka dy dobry człowiek, biały czy czarny,
jest Toddem; a li nie miłuj , dlatego nie mo e ich tam by .
I materjalizm, i transcendentalny mistycyzm Ró okrzy owców, strz pek, wyrwany z
pogl du na wiat staro ytnych egipskich hierofantów... Ou la philosophie va-t-elle se wicher!.
Raz do roku na wiosn w ci gu trzech dni jeden kłam Toddów za drugim odprawia
pielgrzymk na cypel Toddabecki, gdzie teraz le y w ruinach wi tynia Prawdy. W tej wi tnicy
dopełniaj aktu w rodzaju publicznego kajenia si i wzajemnej spowiedzi. Tam radz i wyznaj
sobie grzechy wiadome i mimowolne. Powiadaj , e w pierwszych latach po przybyciu An-
glików jeszcze składano tam ofiary: winny zatajenia prawdy (prostego kłamstwa nie znaj ) dawał
bawolika; za uczucie gniewu na brata — bawoła, którego
niekiedy skrapiano krwi z lewej r ki
kaj cego si Todda *). Wszystkie te obrz dy i strz pki ukrywanej przez nich filozofji, je li co
podobnego istnieje u nich, ka ludziom, obeznanym ze staro ytn chaldejsk , egipsk , a nawet
redniowieczn magj , podejrzewa ich o znajomo je li nie całego systematu, to cz ci tak
zwanych nauk tajemnych, czyli okultyzmu. Jedynie ten systemat, który dziel od niepami tnych
czasów na biał i czarn magj , mo e da logiczne obja nienie takiego, godnego zazdro ci,
uczucia szacunku dla prawdy i moralno ci u prawie pierwotnego półdzikiego plemienia, bez
religji i bez przykładu czego podobnego u innych, znanych mu narodów i plemion. Według
naszej opinji — a przeszła ona teraz w niewzruszone przekonanie — Toddowie s wyznawcami
zwyrodniałem! i by mo e, nawpół nie wia-domemi, staro ytnej wiedzy, białej magji, a Mułłu-
Kurumbowie to wstr tni wyznawcy czrnej magji, czyli czarnoksi stwa.
A oto dowody.
Nietrudno przytoczy wiadectwa całego szeregu znanych w historji i literaturze m ów,
od Pytagorasa i Platona do Paracelsa i Elifasa Lewi'ego, którzy, po wi ciwszy si studjowaniu tej
staro ytnej wiedzy, ucz , e biała czyli boska magja nie mo e by dost pna tym, kto oddaje si
wyst pkowi lub cho by skłonny jest do , w jakiejkolwiek postaci przejawiałby si
*) Pisze o tem kpt. Harkness w swej 'pracy z r. 1837. Nie mogli my odnale ruin tego chramu; pani
Morgan s dzi, e autor pomieszał Toddów z Baddagami.]
wyst pek. Rzetelno , czysto obyczajów, brak egoizmu i miło bli niego — oto pierwsze
niezb dne cechy maga. Jedynie czy ci dusz „widz Boga" mówi aksjomat Ró okrzy owców,
Zarazem magja nie była nigdy czem nadprzyrodzonem.
T nauk posiadaj Toddowie w pełni. Do ich teralli przynosz chorych, i oni przywracaj
im zdrowie. Cz sto nawet nie ukrywaj swego sposobu leczenia. Chorego kład nawznak na
sło cu i zostawiaj tak na kilka godzin, podczas których Todd-lekarz wodzi po nim r koma, kre li
sw pałeczk ró ne niepoj te figury po ró nych cz ciach ciała, szczególniej w chórem miejscu i
dmucha na pacjenta. Potem bierze czark mleka, wymawia nad ni zakl cia, to jest spełnia
zupełnie te same ceremonje i obrz dy co nasi znachorzy i znachorki, dmucha na czark i nast -
pnie poi mlekiem swego pacjenta. Niema prawie przykładu, eby Todd, zgodziwszy si leczy ,
nie wyleczył chorego. A zgadzaj si oni rzadko. Do pijaka i rozpustnika nie dotkn si za nic.
„Leczymy miło ci , która leje si ze sło ca" — powiadaj — „a na takiego złego człowieka ona
nie podziała". eby odró ni zepsutego, czyli jak oni mówi , złego człowieka od dobrego w ród
przyniesionych chorych, kład ich przed bawołem-przodownikiem: je li chorego nale y leczy ,
bawół zacznie go obw chiwa ; je li za nie nadaje si do leczenia, bawół si rozjusza, i chorego
czempr dzej zabieraj .
Drugi dowód: magowie, zarówno jak ich nast pcy, teurgowie, surowo pot piali
wywoływanie dusz zmarłych". Nie niepokój i nie wywołuj jej (duszy), i by uchodz c nie zabrała.
ze sob czego ziemskiego" — mówi Pselliusz w Wyroczniach Chaldejskich. Toddowie wierz w
co , prze ywaj cego ciało, poniewa , według zezna Baddagów, zabraniaj im zadawa si z
bhutami (widmami) i nakazuj unika ich tak, jak Kurumbów, słyn cych jako wielcy nekro-
manci.
36
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Słusznie zaznacza prof. Molitor (w swej Filozofji historji i poda ) *), e jedynie rzetelne
przestudjowanie poda wszystkich narodów i plemion mo e doprowadzi wiedz współczesn do
wła ciwej oceny wiedzy staro ytnej... Do tej wiedzy i tajemnicy—mówi— nale ała staro ytna
magja, której uczył si sam prorok Daniel, i która była dwojaka: boska inagja i szkodliwa magja
czyli czarnoksi stwo. Zapomoc pierwszej człowiek szuka kontaktu ze wiatem duchowym i
niewidzialnym; studjuj c drugi rodzaj magji stara si posi
władz nad ywemi i umarłemi.
Adept białej magji d y do spełniania dobrych uczynków; adept czarnej wiedzy troszczy si tylko
o to, eby spełnia przeró ne djabelskie, zwierz ce post pki. Tutaj, wielebny biskup bardzo jasno
przeprowadza ró nic mi dzy Toddami a Kurumbami — jak i mi dzy okultysta-mi wszystkich
wieków a dzisiejszemi medjami, które gdy nie s oszustami i szarlatanami, staj si nie wiadomie
nekromantami i czarownikami.Odrzuciwszy, dla satysfakcji materialistów, hypc-
*) Philoicphy o/ hislory and Iradllirm. Str. 285.
tez o białej i czarnej magji, czem i jak obja ni te tysi ce nieuchwytnych w swej abstrakcyjno ci,
lecz zupełnie wyra nych i niedaj cych si zaprzeczy działa i wzajemnych stosunków mi dzy
Toddami a Muł-łu-Kurumbami? — zapytamy, dlaczego naprzykład Toddowie lecz we dnie i na
sło cu, a Mułłu - Kurum-bowie wykonywuj swe szkodliwe zakl cia tylko przy ksi ycu i w
nocy? Dlaczego jedni lecz a drudzy zabijaj i nasyłaj choroby? Dlaczego wła nie Kurumb tak
strasznie boi si Todda, e na widok jednego z tych ludzi, którzy nie tkn i nie zrobi krzywdy
nawet psu, co ich ugryzł (gdyby jakiekolwiek zwierz mogło ugry Todda), ten odra aj cy
karzeł, zbieraj c swe zioła, pada na ziemi , jak przy epilepsji? To zauwa yłam nie ja jedna, lecz
wielu niewierz cych ani w biał , ani w czarn magj sceptyków. O tem pisało wielu autorów.
Oto, co mówi, mi dzy innemi, misjonarz Metz:
...„Mi dzy Toddami a Kurumbami istnieje jaka wroga siła, zmuszaj ca Kurumbów do
posłusze stwa Toddom wbrew woli. Przy spotkaniu z niemi karzeł pada na ziemi w ataku,
podobnym do padaczki. Wije si po ziemi, jak robak, dr y z przera enia i wykazuje wszystkie
cechy raczej moralnego, ni fizycznego strachu, Czemkolwiek byłby zaj ty wtedy, gdy zbli a si
ku niemu Todd, — a Kurumb rzadko bywa zaj ty czem godziwem, wystarczy, eby Todd
nietylko dotkn ł go si , lecz nawet pomachał w jego stron sw bambusow lask (bamboorod),
by zmusi Mułłu-Kurumba *) do ucieczki co sił w nogach. Lecz najcz ciej karzeł potyka si i
pada, czasem jak nie ywy, trwaj c a do odej cia Todda w transie miertelnym (dead trance), —
czego nieraz byłem wiadkiem...**)"
Evans w swym dzienniku: „Lekarz weterynarji na Nilghiri", mówi c o tem samem,
ko czy zacz ty przez Metza obraz i dodaje: •—„Przyszedłszy do siebie po pa-roksyzmie, Kurumb
zacz ł pełza na brzuchu, jak w ł zjada , zrywaj c z bami, wybierane przeze na ziemi trawy, a
nast pnie trze i twarz o ziemi — czynno , która słabo przyczyniała si do powi kszenia jego
wrodzonej urody. Mocno przesycon elazem i ochr ziemi bradzo trudno zmy z ciała.
Wskutek tego, gdy mój nowy znajomy (Kurumb, usiłuj cy go okra ) powstał, zataczaj c si jak
pijany po niepo -danem spotkaniu, zjawił si przed nami, podobny do cyrkowego klowna, cały
upstrzony ółto-czerwone-mi plamami i smugami"...
A oto jeszcze jeden fakt. Jak ju było powiedziane, Toddowie nie maj ani or a do
obrony przed dzikiemi bestjami, ani nawet psa, coby uprzedził o gro cem niebezpiecze stwie.
Mimo to nie znajdziecie we wspomnieniach najstarszych mieszka ców Utti ani
*) Poniewa Kurumbowie dziel si na kilku gał zi i otrzymali sw nazw wskutek drobnego wzrostu, szczep
Kurumbów nilghiryjskich nazwano dla odró nienia od innych karlich szczepów „Mułłu-Kurumbami" czyli karty-tlernle,
gdy yj zazwyczaj w niedost pnych le nych matecznikach, gdzie przewa aj ciernie (mułłu).
**) Remlnlicencet of llfe among Toddas, („Wspomnienia z ycia w ród Toddów"). Str. 114
jednego wypadku zabicia lub nawet poranienia Todda przez tygrysa -czy słonia. Po arty przez
dzikie zwierz ta bawolik—o bawole nawet mowy niema—ze stad Toddów jest wielk rzadko ci ;
porwanie przez tygrysa ich dziecka lub kobiety to rzecz niesłychana. I to, prosz zwróci uwag ,
37
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
dzieje si w okolicach, gdzie jeszcze i teraz, w 1883 roku, kiedy Góry Bł kitne s g sto
zamieszkałe, niema tygodnia, eby obyło si bez nieszcz liwego wypadku z lud mi, a jedna
trzecia tabunów i stad zgóry uwa ana jest za przepadła, jako pastwa drapie nych bestii. Kulisi,
pastuchy, dzieci tubylców, a i ojcowie ich równie mniej lub wi cej nara eni s na okrutn
mier , zadan przez krwio erczego tygrysa lub bł dz cego samopas, oszalałego słonia. Tylko
Todd potrafi siedzie po całych dniach na skraju puszczy i drzema spokojnie, oboj tny i pewny
swego całkowitego bezpiecze stwa. Jak e wi c mamy obja ni sobie ten wszystkim wiadomy,
przez wszystkich zauwa ony fakt? Przypadkiem, jak obja nia si u nas wszystko, czego
niemo na obja ni ? Dziwny jednak przypadek; taki zbieg okoliczno ci powtarza ss , w oczach
Anglików, oto ju od sze dziesi ciu zgór lat; i w ka dym razie, je li go trudno sprawdzi , a
jeszcze trudniej dowie w epoce przed przybyciem Europejczyków, obecnie sprawdzono go
całkowicie. Nawet przysi gli statystycy wzi li pod uwag i zanotowali ten fakt, cho i tutaj
sprawa nie obeszła si bez naiwno ci.
„Toddowie prawie (?) nigdy nie podlegaj napadom dzikich zwierz t"—czytamy w
„Uwagach do tablic statystycznych" za r, 1881 — „prawdopodobnie dzi ki jakiej , im tylko
wła ciwej, specyficznej woni, odpychaj cej zwierza"!
Bo e, có za naiwno !,..
To „prawdopodobie stwo" specyficznej woni zasługuje na wydrukowanie złotemi
literami!.,. Lecz nawet taka specyficzna bzdura milsza jest przysi głym sceptykom, ni kłój cy
ich w oczy niezbity fakt.
W tej niezaprzeczalno ci faktów, przed któr Europejczyk, jak stru zamyka oczy i
chowaj c głow , łudzi si nadziej , e nie zobacz jej inni, le y wła nie rozwi zanie zagadki,
dlaczego Toddowie budz z jednej strony zbo n cze , z drugiej l k, prawie we wszystkich
innych plemionach, zaludniaj cych te góry. Baddagowie ich ubóstwiaj , a Mułłu-Kurumbowie
dr przed niemi. Je eli przy spotkaniu twarz.w twarz ze spokojnie id cym Toddem, który
trzyma w r ku tylko nieszkodliw i niewinn z pozoru laseczk , — strach rzuca Kurumba na
ziemi , uczucie zbo nej miło ci i oddania ka e Baddagowi czyni to samo, lecz dobrowolnie.
Bacldag, zdaleka ujrzawszy Tódda, pada przed nim plackiem i w milczeniu czeka na po-
zdrowienie i błogosławie stwo; i Baddag jest zupełnie szcz liwy, gdy jego dew, musn wszy
bos nog głow swego czciciela, nakre li w powietrzu dla niego samego tylko zrozumiały znak i
potem spokojnie oddali si „z obliczem dumnem i beznami tnem, jak
w
u greckiego boga"
wedle wyra enia kapitana O'Gredy.
Lecz jak e patrz na to fanatyczne uczucie zbo nej czci Baddagów dla Toddów Anglicy i
jak je obja niaj ? W sposób zgol naturalny i prosty. Odrzucaj jako głupi bajd , podanie
Baddagów o tem, jak i dlaczego zrodził si w ich praszczurach taki stosunek, i obja niaj t
legend po swojemu. Pułkownik Marschall, naprzykład pisze w swej pracy:
„Uczucie to jest tem dziwniejsze, e według statystyki, Baddagów wykazywano od
pocz tku jedena cie razy wi cej, ni Toddów. Jest to proporcja dziesi ciu tysi cy do siedmiuset.
Lecz nikt i nic nie odbierze przes dnemu Baddagowi przekonania o tem, e Todd jest istot
nadprzyrodzon , Toddowie fizycznie s olbrzymami, a Baddagowie to ludzie niezbyt ro li, cho
nadzwyczaj muskularni i silni, W tem cały sekret".
Wcale nie cały. Dlaczego naprzykład, ani Kochtarzy (Chotty), ani Erullarzy — oba
plemiona bardzo małego wzrostu i słabej budowy w porównaniu z Baddagami — chocia szanuj
Toddów i zawsze s z niemi w przyjaznych stosunkach, nie wykazuj jednak wobec nich adnej
uni ono ci? eby poj t zagadk , trzeba zna historj Baddagów i wierzy im, je li nie
bezwzgl dnie, to w ka dym razie nie odrzucaj c ich dobrowolnych zezna . Cala rzecz, naszem
zdaniem, w tem, e Baddagowie to bramini, chocia bardzo spłowiali i zwyrodniali; Erullarzy za
i Kochlarzy to popro tu par jasi. Jako bramini z przedmuzułma skich czasów w Indjach,
Baddagowie wiedz wiele z tego, co dla innych pozostaje martw liter . Co mianowicie,
wyja nimy w nast pnym rozdziale; a narazie pomówimy troch o Baddagach i ich religji. Jak
wszystko na Górach Bł kitnych, nosi ona cechy oryginalno ci i niespodzianki.
38
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Na nagiej wy ynie Rangasuamskiej turni stoi ich jedyna opuszczona wi tnica. Cała ich
religja składa si z obrz dów, których sens dawno zatracili. Ta turnia to ich Mekka, dok d udaj
si dwa, trzy razy do roku wymawia zakl cia przeciw wi kszo ci wła nie brami skich bóstw.
Zdaniem pułkownika Aughtorle-ya, wielkorz dcy gór, Baddagowie to jedna z najbardziej
tchórzliwych i zabobonnych ras Indji,.,. „ yj oni w nieustannym strachu przed złemi duchami,
kr
ce-mi w ich wyobra ni ustawicznie dokoła nich, i w ta-kiem bezgranicznem przera eniu na
sam my l o Ku-rumbach. Przera enie, jakie w karłach budz Toddowie, karły z kolei budz w
Baddagach",
Posłuchajmy, co do wiadczony pułkownik mówi w swem uczonem dziele o zabobonach
biednych Baddagów:
„Chorob ród ludzi, czy pomór bydła, słowem ka dy przykry wypadek w ich rodzinach,
zw'łaszcza rujnuj cy Baddagów nieurodzaj, natychmiast przypisuj oni urokom złych
czarowników, Kurumbów; i lec szuka pomocy w przeciwdziałaj cych zakl ciach dobrego
Todda... Do takiego stopnia zakorzenił si we wszystkich plemionach Nilghiri ten głupi zabobon,
e ju musieli my bardzo cz sto oddawa pod s d Baddagów za wymordowanie do nogi całych
rodzin Ku- " rumbów, jak równie za spalenie ich osiedli. W takich wypadkach niema nic
trudniejszego, jak wydoby zeznania przeciw Baddagom z innych plemion. Skoro tylko oka e si ,
e ofiar był Kurumb, a przest pc Baddag, prawie niepodobna rozwi za j zyk wiadka.
Morderc trzeba zawsze wiesza z wielkiemi rodkami ostro no ci, eby nie wywoływa
wzburzenia krajowców. Oburzenie i zdumienie plemion ntlghirskich z powodu wyroku jest
jeszcze zrozumiałe. Wszczepione im przez religj zasady ucz ich, e jedyny rodek, by
u mierzy gniew bogów, wywołany mierciono ne-mi czarami przeciw ludziom, bydłu lub
zasiewom Ku-rumbów i innych złych czarowników, polega na tem, eby winowajc zło y na
ofiar bóstwu „zemsty".
Lecz jak poj lub obja ni l k przed Toddami innych tubylców Indji, pochodz cych z
dolin, l k, wywołany zabobonn czci Baddagów",
„Baddagowie zarazem nierzadko sami uciekaj si do pomocy i współdziałania
Kurumbów, zwłaszcza gdy idzie o jaki nieczysty lub nieprawny nabytek. Wówczas zwracaj si
oni, za po rednictwem karłów, do wyobra anych sobie u podległych Kurunbom złych duchów"...
(Statistical Records of Nilgherry).
Tak wi c pisze wielkorz dca i pisze słusznie, cho nie wdaje si w szczegóły, w które
stara si nie wierzy . O jednem zreszt nawet Anglicy musieli si przekona : w takie „nieczyste"
sprawy nigdy jeszcze nie był zamieszany aden Todd. Pomocy, której Bad-dagowie nierzadko
szukaj i zawsze j znajduj u Kurumbów, nie mogliby si spodziewa od po rycersku
prawychToddów i w tych razach zawsze przekupuj czarowników...
Takie, zupełnie nienormalne i pełne wzajemnego antagonizmu uczucia Baddagów do
Kurumbów s nad zwyczaj interesuj ce z psychicznego punktu widzenia. Baddagowie
nienawidz Kurumba, dr przed nim z przera enia a, mimo to, ustawicznie potrzebuj go.
Chciwo i dza zysku przezwyci aj w nich i wrodzony strach, i zakaz Toddów u ywania
czarowników w ciemnych sprawach. aden posiew, adna sprawa u Baddagów nie obejdzie si
bez pomocy „czarnego zaklinacza", jak nazywaj oni to wstr tne stworzenie — Mułłu-Kurumba...
„Na wiosn , w czasie siewów, adna robota polna nie rozpocznie si , póki Kurumb nie
po wi ci jej ofiar z ko l cia lub koguta (zawsze czarnych) na polu, lub póki nie rzuci pierwszej
gar ci ziarna, wymawiaj c wiadome zakl cia. eby mie dobry urodzaj, Baddagowie zwracaj si
do Kurumba o rozpocz cie bronowania, a podczas niw i wogóle zbiorów o skoszenie pierwszego
snopu lub zerwanie pierwszego owocu .
Dalej, tytułem uczonego obja nienia, autor stara si wskaza przyczyn takiego godnego
uwagi zabobonu. Na stronicach 65 i 66 czytamy co nast puje:
„Kurumb jest miesznie (ridiculously) małego wzrostu. Jego chuderlawa, zwi dła
powierzchowno z całym lasem nieczcsanych i zwi zanych w wielki p k na czubku głowy
włosów; jego wogóle budz ca obrzydzenie posta w zupełno ci obja niaj głupi przed nim strach
39
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
tchórzliwego Baddaga. Potkawszy
si z nim niespodzianie na drodze, Baddag umyka przed
nim, jak przed dzik bestj *). I je li nie zdołał uj w por od tak zwanego „ mijowego
spojrzenia" (viper's glance) czarownika, Baddag natychmiast wraca do domu i, z bezradno ci
skazanej nieodwołalnie ofiary, poddaje si nieuniknionemu, według niego, losowi. Wykonywa
nad sob wszystkie, przepisane rytuałem obrz dy i przed miertne ceremonje: rozdziela, je li
posiada jak maj tno , swe nieruchomo ci, pieni dze i pola mi dzy krewnych; kładzie si i
gotuje na mier , która (niedorzecznie nawet pomy le o tem!) nast puje mi dzy trzecim a
trzynastym dniem po spotkaniu! „Taka jest moc przes dnej imaginacji, — naiwnie obja nia autor
— e prawie nieuchronnie zabija w wyznaczonym czasie głupiego biedaka,.." Wspominam tak e
o silnie zakorzenionym w ród ludu takim samym zabobonie, dotycz cym Toddów. Ci, według ich
poj , posiadaj jeszcze godniejsz uwagi moc w dziedzinie magji: tylko e Toddowie
uwa ani s za zacnych, dobrych czarowników (d addu). Mi dzy te-mi dwoma plemionami
Baddagowie maj równie niełatwe ycie, jak osioł w stajni mi dzy dwoma ko mi. Musz płaci
danin Toddom, na znak swego dla nich szacunku, a zarazem i Kurumbom, eby ten nie zepsuł
zasiewu. Zreszt Kurtimbowie, o ile rz d zdołał
*) Autor powinien był zreszt doda , e Baddag ucieka tylko przed Kurumbami, wrogo usposobionymi dla . Przed
innymi Kurtimbami nie ma powodu ucieka . Lecz je li Kururnb zły jest na kogo , to, jak zaraz poka emy, staje si rzeczywi cie
niebezpieczny.
zbada ich byt, yj c tyle wieków w lasach, zdobyli du o wiadomo ci w zakresie własno ci
ró nych ziół i korzeni. Umiej oni wyleczy nawet takich chorych, których kurowa sami
Toddowie nie podejmuj si *), przyczem oczywi cie, cz sto i zabijaj —„nie czarami i
zamawianiem a poprostu jadem ro linnym i przez pomyłk ".
Tem uczonem obja nieniem kładzie si trupem na miejscu wszelki „przes d". Prosz
zwróci uwag na podkre lone wy ej ust py. W rozdziale trzecim czytali my opinj o tych
sprawach pani Morgan i zdarzenia z Butstenem. Oto drugi wypadek, bardzo podobny do tamtego,
tylko e z zupełnie innym wynikiem. Je eli sama moc przes dnej imaginacji zabija lub zdolna jest
zabi w wyznaczonym czasie, nastraszonego biedaka, to jak szanowny autor obja ni nast puj cy
wypadek? Zdarzył si on bardzo niedawno i w Nilghiri pami taj go. Anglo-indyjscy „bar-
saabowie" maj okazj spotykania si z pół-dzikiemi, brudnemi Kurumbami tylko w puszczy, to
znaczy w dziewi ciu wypadkach na dziesi podczas polowania. Dlatego te i powtórne' starcie
mi dzy angielskim urz dnikiem a Kurumbami wynikło równie z powodu słonia.
Bohaterem tego wydarzenia był człowiek na do wysokiem oficjalnem stanowisku. Znali go
wszyscy, jako jednego z tuzów towarzystwa, a rodzina jego, zdaje si jeszcze dotychczas nie
opu ciła Kalkuty, gdzie młoda wdowa po nim mieszka u jego starszego brata,
*) T. j. pijaków, z zara on i zepsut krwi (patrz. Rozdz. III).
Bardzo j lubiła generałowa Morgan, i to jest jedynym powodem, dlaczego nie mog , jak w
pierwszym wypadku, poda jego całkowitego nazwiska. Obiecałam
e nie b d go nazywała,
cho w opisie tego zdarzenia poznaj go wszyscy, którzy bywali w Madrasie... Mr, K., jak go
nazwiemy, pojechał na polowanie z kilku znajomemi,, kilkunastu szikarami (my liwcami —
tubylcami) i liczn słu b . Słonia zabito, i dopiero wtedy my liwi zauwa yli, i zapomnieli zabra
ze sob specjalny nó do wycinania kłów. Postanowili zostawi zwierz pod dozorem czterech
my liwców — Baddagów, eby zabezpieczy je przed dzikiemi bestiami, i uda si na niadanie
do s siedniej plantacji. Stamt d K, miał powróci za dwie godziny po kły.
Program, zdawało si , nietrudny do wykonania. Mimo to, nie zd ył K. powróci , a ju
powstała mała przeszkoda. Na słoniu zastał z dziesi ciu siedz cych Kurumbów, gorliwie
pracuj cych nad wyj ciem kłów. Nie zwracaj c uwagi na dygnitarza, oznaimili mu z zimn krwi ,
e poniewa sło został zabity na ich ziemi, uwa aj i samo zwierz za swoj własno . Istotnie,
lepianki ich znajdowały si o kilkadziesi t kroków stamt d. Łatwo zrozumie , jak musiało
rozw cieczy takie zuchwalstwo wyniosłego Anglika. Rozkazał im wynosi si , póki s cali; w
40
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
przeciwnym razie ka e swym ludziom przep dzi ich harapami. Kurumbowie roze mieli si
bezczelnie i robili dalej swoje, nie spojrzawszy nawet na bar-saaba.
Wówczas K. krzykn ł na słu b , eby rozp dziła karłów sił .
Było z nim ze dwudziestu my liwców uzbrojonych; sam K, był to rosły, przystojny
m czyzna, trzydziestopi cioletni, znany zarówno ze swego kwitn cego zdrowia i wielkiej siły,
jak i zapalczywo ci. Kurumbów było zaledwie dziesi ciu, prawie nagich i bez adnej broni.
Czterej Baddagowie, pozostawieni przy słoniu, rozbiegli si , podczas nieobecno ci reszty my-
liwych, na pierwsze danie Kurumbów, Zdawało si , wystarczyłoby trzech ludzi eby rozp dzi
rabusiów— karłów. Jednakowo rozkaz K, został bez skutku: nikt si nie ruszył z miejsca.,.
Wszyscy stali, dygoc c ze strachu, zzieleniali, z opuszczonemi głowami. Cz
my liwców w tej liczbie kryj cy si po krzakach Baddagowie, rzuciła si do ucieczki i znikn ła w
g stwinie le nej,
Kurumbowie, pokrywaj cy, niby uki, trup słonia, patrzyli na Anglika miało, szczerz c z by i
jak-gdyby wyzywaj c go na rozpraw .
Mr. K, ostatecznie stracił panowanie nad sob .
— Czy przep dzicie wreszcie tych włócz gów, podii tchórze?!... — krzykn ł.
,
— Niemo na, saabie, — zauwa ył siwy szikari— niemo na: to dla nas pewna mier ...
Oni s na swej ziemi.,..
— Na gniewne zakl cie spiesznie zsiadaj cego z konia K., wódz Kurumbów,
potworny, jak wcielony grzech, nagle stan ł na łbie słonia i j ł w łama cach skaka po niej,
szczerz c z by i zgrzytaj c niemi, jak _ szakal. Potrz saj c ohydn głow i kułakami, wypro-
stowany teraz, Mulłu-Kurumb powiódł ziemi, wiec cemi jak u miji, wpadłemi oczkami po
zebranych i krzykn ł: Kto pierwszy dotknie si naszego słonia, rychło wspomni nas w dzie swej
mierci. Nie ujrzy nowiu!...
Pogró ka ta była zreszt zbyteczna. Słu ba urz dnika jakby si zamieniła w kamienne
pos gi.
Wówczas rozw cieczony K., pior c po drodze grubym harapem winnych i niewinnych,
rzucił si z przekle stwami na Kurumba, chwycił go za włosy i szmyrgn ł het od siebie na ziemi .
Pozostałych, którzy, czepiaj c si jak wampiry uszu i kłów martwego słonia, stawiali opór,
poturbował nahajem i rozp dził w minut .
Uchodz c, zatrzymali si o jakie dziesi kroków od K., który sam zabrał si do
wyrzynania kłów. Według słów jego słu by, podczas całej operacji karły nie spuszczały z niego
oka.
Sko czywszy robot , K. oddał kły ludziom, by zanie li je do domu, a sam ju miał wło y nog
w strzemi , gdy wzrok jego znowu spotkał si ze wzrokiem pokonanego przeze przywódcy
Kurumbów.
— lepia tej gadziny zrobiły na mnie wra enie spojrzenia ohydnej ropuchy... Uczułem
dosłownie mdło ci — opowiadał tego wieczora przy obiedzie zebranym u niego go ciom. — Nie
mogłem powstrzyma si — dodał z drganiem wstr tu w głosie — i uderzyłem go jeszcze kilka
razy harapem... Karzeł, le cy dotychczas bez ruchu w trawie, tam, gdzie go cisn łem, szybko
skoczył na równe nogi, lecz, kmojemu zdumieniu, nie uciekł, a tylko odszedł nieco dalej i wci
patrzył na mnie uporczywie....
— Szkoda, e pan si nie powstrzymał — kto zauwa ył — te potwory rzadko
przebaczaj ,
K. wybuchn ł miechem:
— Upewniali mnie co do tego i szikarowie. Jechali do domu, jakby ich skazano na
mier ,.. Oka si boj !,.. Głupi, przes dny lud. Dawno nale ało im otworzy oczy na to oko.
Sławetny „wzrok bazyliszkowy" wzbudził we mnie tylko lepszy apetyt,..
I w dalszym ci gu wy miewał zabobon Indusów przez cały wieczór.
41
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Nazajutrz, pod pretekstem, e bardzo si zm czył poprzedniego dnia, K. wstaj cy, jak wszyscy w
Indjach, bardzo wcze nie, przespał południe. Wieczorem mocno go rozbolała prawa r ka.
— Zastarzały reumatyzm — rzekł, — za kilka dni przejdzie.
Lecz nast pnego dnia rano uczuł si tak słaby, e ledwie mógł chodzi , a na trzeci dzie —
poło ył si do łó ka nadobre. Lekarze nie znale li u niego adnej choroby. Nie było nawet
gor czki, tylko niepoj te osłabienie i jakie dziwne znu enie we wszystkich członkach.
— Zupełnie jakby wlano we mnie ołowiu, zamiast krwi — mówił do znajomych.
Apetyt, podniecony, jego zdaniem, przez „wzrok bazyliszkowy", odrazu przepadł;
chorego zacz ła meczy bezsenno . Nie pomagały adne rodki usypiaj ce. Zdrowy, jak byk,
rumiany i atletyczny K. prze-mienił si po czterech dniach w szkielet. Pi tej nocy, któr sp dzał,
jak zwykle od dnia polowania, z otwartemi oczyma, zbudził domowników i pi cego w s siednim
pokoju lekarza gło nym krzykiem:
— Wyp d cie t plugaw gadzin !.,. — wołał.— Kto miał wpuszcza do mnie to
zwierz ?... Czego ono chce?... Czemu tak patrzy?.,.
Zebrawszy reszt sił, cisn ł w kierunku dla tylko widzialnego przedmiotu ci kim
lichtarzem, trafił w lustro i rozbił je w kawałki.
Lekarz orzekł, e chory zacz ł bredzi . K. krzyczał i j czał do samego rana, upewniaj c,
e widzi w nogach łó ka pobitego przez niego Kurumba. Nad ranem zjawa znikn la, lecz K,
upierał si przy s wojem:
— To nie była maligna — szeptał z trudem, — Karzeł w jaki sposób zakradł si .,.
Widziałem go w ywem ciele, nie w wyobra ni.
Nast pnej nocy, cho czuł si jeszcze gorzej i zacz ł istotnie majaczy , nie widział ju
nikogo. Lekarze zachodzili w głow , nic nie rozumiej c, i zadecydowali, e była to jedna z
licznych, nieuchwytnych odmian „febry błotnej" (jungle fever) Indji,
Dziewi tego dnia K, stracił mow , a trzynastego dnia zmarł. Je eli „moc przes dnej
imaginacji zabija w wyznaczonym czasie głupiego biedaka", jaka to siła zabiła niewierz cego w
nic, bogatego i wykształconego d entelmena?
Dziwny zbieg okoliczno ci, odpowiedz nam, prosty przypadek. Wszystko jest mo liwe.
Tylko, e
ju zbyt jest wiele takich przypadków w kronikach Nilghiri. eby nie przedstawiały one
arcydziwnego zjawiska, dziwniejszego od samej prawdy w tych sprawach. Niechaj niewierz cy
rozpylaj przód serjo takich dawno osiadłych mieszka ców tych gór, jak generał Morgan i inni,
naoczni wiadkowie, a dopiero potem niech wyprowadzaj swe wnioski. Je li bywały wypadki, e
ludzie umierali wskutek samego strachu i imaginacji, to przecie niemo na i nie nale y
zamienia wyj tków w niezłomn zasad . A w tem wła nie le y cała trudno zadania, e,
według zezna wielu Anglików, nie było jeszcze wypadku, eby tubylec a zwłaszcza Baddag,
który dostał si pod działanie „złego oka" rozdra nionego Kurumba, wyszedł z tego cało.
Według ich słów, w takich razach jeden jest tylko ratunek: „uda si w ci gu pierwszych trzech
godzin po spotkaniu do Toddów i błaga ich o ratunek. Wówczas, je eli teralli da swe przy-
zwolenie, ka dy Todd mo e z łatwo ci wyci gn jad z zatrutego okiem człowieka. Lecz biada
temu, kto si znajduje wtedy dalej ni w trzygodzinnej odległo ci od Todda, lub je eli Todd,
popatrzywszy na urzeczonego okiem, z jakiegokolwiek powodu odmówi „wyci gni cia jadu".
W takim wypadku choremu grozi pewna mier . Ten fakt, e Toddowie zawsze wylecz , gdy
wezm si do tego, i e urzeczeni okiem, którym odmówi leczenia, zawsze umie- " raj ,
dowodzi, e nie jest to pusta gadka ludowa.
Jak obja ni tak osobliwo ?
(Tu autorka, ul ywszy swemu bojowemu temperamentowi jedn z wielu napastliwych,
sarkastycznych dygresji pod adresem nauki oficjalnej, usiłuje dowie , e skoro ta nauka traktuje
powa nie m-smeryzm i hypnotyzm, winna równie powa nie traktowa ludowe czarnoksi stwo —
synonim tamtych sił, istniej ce od czasów przedhistorycznych u ludów wszystkich ras, z
jednakowemi zasadniczemi przejawami i z pokrewn technik zamawia , urzekania, zakl i t. d.
42
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Przy sposobno ci krytykuje teorj znakomitego neuropatologa Charcot'a, urz dzaj cego z
niezliczonych rozgał zie tej tajemnej siły (hypno-tyzmu), „skład wielkich i małych histerji".
Pozostawiaj c na stronie polemiczne wywody Bławatskiej, jak to czynili my dotychczas,
dla nadania jednolitego, o ile tylko było mo na, charakteru temu opowiadaniu, zacytujemy z tego
rozdziału jedynie znamienne zachowywanie si władz angielskich w wypadkach zbrodni mi dzy
krajowcami na tle wiary w czary. W. R.).
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wszyscy tu pami taj straszn tragedj na wy ynach nilghirskich, jaka rozegrała si we
wsi Ebanaudzie, wszystkiego o kilkana cie mil od Utti. Sołtysowi zachorowało dziecko i zacz ło
powoli zamiera . Poniewa było ju kilka tajemniczych wypadków mierci w ci gu poprzedniego
miesi ca — chorob tego dziecka Baddagowie przypisali natychmiast „wzrokowi mijowemu"
Kurumba. Zrozpaczony sołtys upadł do nóg s dowi, t. j. podał skarg . Anglo-indusi za miewali
si z niej przez trzy dni, a monegara wygnali z s du na zbity łeb. Wówczas Baddagowie
zdecydowali si na samos d: spali sioło Kurumbów do ostatniego człowieka. Zwrócili si do
jednego z Toddów, błagaj c, eby poszedł razem z niemi podpala : bez Todda bowiem aden
Kurumb ani w ogniu nie spłonie, ani w wodzie nie utonie. Taka ju jest fama ludowa, i wierz w
ni wi cie. Zwoławszy narad , Toddowie zgodzili si : zapewne, ich „bawoły tak postanowiły".
W towarzystwie jednego Todda wyruszyli Baddagowie, i oto pewnej ciemnej, wietrznej nocy
podpalili z kilku stron osiedle-karłów. Ani jeden nie ocalał. Wyskakuj cych z płomieni
Kurumbów chwytali na widły i wrzucali w ogie z powrotem lub zabijali siekierami.
Zgin ło 167 czarowników ze swemi czarownicami i bachorami. Ocalała tylko jedna stara
wied ma, która w czasie popłochu ukryła si w krzakach. Ona te zadenuncjowała podpalaczy.
Aresztowano wielu Baddagów i z niemi Todda, pierwszego przest pc od zało enia Utti, z tego
plemienia. Lecz nie udało si Anglikom powiesi go, W wilj egzekucji Todd przepadł gdzie , a
ze dwudziestu Baddagów zd yło umrze w wi zieniu „na rozd cie brzucha". Było to kilka
miesi cy temu; a taki sam akurat dramat rozegrał si przed trzema laty w Kataghiri. Na-pró no
obro cy i nawet prokurator kładli nacisk na okoliczno ci łagodz ce, gł bok wiar wszystkich
krajowców w czary i zło, jakie Kurumbowie bezkarnie, wyrz dzali pods dnym. dali, je li nie
uniewinnienia, to przynajmniej nie skazywania oskar onych na kar mierci. Wszystko było
daremne. Uczeni angielscy mog jeszcze uwierzy , pod bardziej naukowym terminem, w istnienie
„złego oka" i psucia czego zapomoc uroku. S dy angielskie — nigdy. A jednakowo prawo,
które raptem dwie cie lat temu skazywało rokrocznie tyle tysi cy czarowników i czarownic na
stos i tortury, po dzi dzie yje w Anglji. Z prawa tego nie czyni si w zasadzie u ytku, ale nie
jest ono jeszcze skasowane. To te , gdy zjawi si konieczno , w rodzaju ch ci zado uczynienia
głupiej i zarozumiałej publiczno ci, w osobach wi toszków i takich ateistów, jak prof. Lancaster,
ukaraniem ameryka skiego medjum (Sleeda) — to staro ytne prawo dobywa si z kurzu
zapomnienia i stosuje do „przest pcy", którego cał win jest nie-popularno . Lecz w Indjach
prawo to jest niepotrzebne. Przeciwnie, mogłoby si sta nawet szkodliwe, pokazuj c krajowcom,
i był czas, kiedy i ich władcy podzielali ich „zabobony". Pot ga opinji publicznej w Anglji jest
tak wielka, e przed ni nawet prawo siedzi cicho!
VI
Rozumie si samo przez si , e urz dnicze lub oficjalne Anglo-Indje, zarówno jak i
wszyscy sceptycy — Europejczycy, nie zwracaj adnej uwagi na niepodlegaj ce do wiadczeniu
cechy „psychizmu"— jakby si wyraził dr. Carpenter — Toddów i Kurumbów. Dla nich te cechy
nie istniej . Sceptycy albo pomijaj ka dy taki wypadek milczeniem, albo te , w wypadkach
43
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
najbardziej ra cych, przypisuj zagadkow mier tego, kto ci gn ł na siebie zemst
Kurumbów: je li to był Europejczyk — febrze błotnej *) Je li ofiar stał si krajowiec —
przypadkowemu p kni ciu ledziony. Jest to bardzo oryginalny w Indjach organ ciała
człowieczego Je eli nauka w Europie nie zdołała jeszcze oznaczy do jasno funkcji ledziony,
to anglo-indyjscy urz dnicy poznali j doskonale. ledziona gra tutaj we wszystkich podejrzanych
wypadkach nagłej mierci, zwłaszcza
*) Ten rodzaj febry nie cina człowieka z nóg do ostatniej chwili. Choroba objawia si
nieustannem działaniem w organizmie pal cego pragienia. Chory, mo na powiedzie , umiera na nogach
wskutek bójek i kiedy zwyci zc został Anglik, tak sam uniwersaln rol , jak we Francji gra w
zjawiskach jasnowidzenia le grand boyau hysteri ue (histeryczna kiszka gruba). Rozstrzygaj c
łatwo i szybko najzawilsze dylematy w umysłach uczonych we Francji i s dziów w Indjach, oba
te organy wy wiadczaj tym sposobem nadzwyczajn przysług ludzko ci. Nie bez kozery
nilghirscy lekarze z ich wieczn febr błotn tak irytuj szanown pani Morgan!
Do jakiego stopnia dochodzi u s dziów pogarda dla prawdy, i jak łatwo człowiekowi
dosta si w Indjach do kryminału, je li jest krajowcem, wida z nast puj cego zdarzenia, które
si stało niedawno w Galaghacie (Assam). Mowa, oczywi cie, znowu
o czarach *).
Jakiego bramina okradli. Mimo wszelkich stara , nie mógł on znale ani złodzieja, ani
rzeczy. Postanowił tedy uciec si do wró by, znanej w As-samie pod nazw Chuka-mella, czyli
„ruszaj cy si kij". Posłał po znanego w mie cie czarownika imieniem Machidchar, który,
przyszedł do do domu, uci ł na miejscu kij bambusowy, stan ł na progu
1 czekał na przechodniów, W tym samym czasie przechodził ulic pisarz komisjonera, niejaki
Rochpar. Przywołał go i, oznajmiwszy, o co chodzi, zapytał: czy chce pomódz braminowi w
odszukaniu skradzionych rzeczy. Rochpar zgodził si i zaraz wzi ł
*) Palrz Assan Neto*, z 29 maja 1884 r.
do r ki kij, nad którym Machidchar dopiero co wymówił cały szereg zakl ...
Nie zd ył Rochpar dotkn si bambusu — ju jakgdyby zawładn ła nim jaka moc.
Zacz ł bied , krzycz c, e kij przyrósł mu do r ki i ci gnie go. Za nim oczywi cie pobiegł tłum i
okradziony bramin. Przybiegłszy do niewielkiego tanku (woda stoj ca w cysternie), Rochpar
odrazu wetkn ł trzcin w nie-gł bok wod i powiedział: szukajcie tutaj. Spu cili wod , zacz li
grzeba i znale li cz
skradzionych srebrnych rzeczy. Zach cony powodzeniem, bramin
zapragn ł znale reszt , Machidchar wymówił znowu swoje zakl cia nad trzcin i ponownie
wło ył j w r k Rochpara. Ta sama scena, to samo niepowstrzymane parcie naprzód. Tym razem
pisarz pobiegł w innym kierunku, do drzewa, niedaleko od domu bramina.
— Kopcie tutaj! — krzykn ł na ludzi. Zacz li kopa i znale li reszt *). Zaczem policja,
prawdopodobnie niezadowolona z takiego łatwego sposobu odnalezienia skradzionyph rzeczy,,
przy którym nic z nich u niej nie przepadło, aresztowała Rochpara, oskar aj c jego samego o t
kradzie . Wsadzili go do kozy na zasadzie tylko podejrzenia i, przetrzymawszy tam jaki czas,
powiedli do s du, przed gro ne oblicze s dziego, Mr. Try-
*) Podobne sceny widziałem w osadzie D ewad, na pograniczu Kaukazu i Persji, w stepie
Muha skim. Tam popisywali si zapomoc „ci gn cej erdzi" w drowni derwisze - szyici. Przyp, tłom.
borna. Oskar ony, oczywi cie, nie przyznawał si .
Wobec publiczno ci i całego s du opowiedział, jak było; mówił, e przechodził koło
domu bramina, którego nie znał, i e zgodził si na do wiadczenie, nawet nie wierz c w nie. W
ka dym razie, mówił, gdyby on był złodziejem, z pewno ci nie poszedł by t ulic i nie
zgodziłby si zosta łapaczem. Nast pnie opowiadał, e wzi wszy czarodziejski kij do r ki, tracił
za ka dym razem wiadomo ; e nie on niósł kij, lecz sam kij wlókł go i t. d. Nie bacz c na to,
44
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
e prócz policji, nikt go nie oskar ał, a przeciwnie, wielki tłum obecny przy „chuka-melli"
zeznawał na jego korzy , e jego zwierzchnik r czył za , s dzia skazał nieszcz snego
młodzie ca-bramina na rok i trzy miesi ce wi zienia!
Rochpar apelował do wy szego s du. Lecz Mr. Luttmann Johnson, nowy s dzia,
zatwierdził wyrok pierwszej instancji, na tej m drej podstawie, e skoro odnalazł rzeczy nie
wahaj c si , to znaczy, wiedział naprzód, gdzie one si znajduj ; a skoro wiedział, to niema
najmniejszej w tpliwo ci, „ e jest on albo samym złodziejem, albo paserem".
W ten sposób karjera młodego człowieka została nazawsze zwichni ta, a materjalista
triumfuje.
Samo przez si jest zrozumiałe, e nie wierz ani w czarodziejskie laski, ani we wró by w
tej formie, w jakiej widzimy je w Indjach wogóle a w Górach Bł kitnych — w szczególno ci.
Lecz wierz w sił magnetyczn , w jasnowidztwo i w somnambulizm. A kto wierzy w nie, ma
prawo pot pia s dziego, który, przecz c wszystkiemu, nie dopuszcza mo no ci tego nagle
owładaj cego człowiekiem stanu, który magnetyzerowie nazywaj elat lucide *). W ka dym b d
razie ludzi pakuj do wi zienia na rok za niedowiedzione przest pstwo tylko w Indjach
(Rosjanka, pani Bławatska, b d c zdaleka od ojczyzny... zagalopowała si ! W. R.). Nie s dz ,
ebym si bardzo myliła, wyra aj c opinj , e półdzicy Kurumbowie władaj całym arsenałem tej
siły, której dopiero cz
narazi odkryli uczeni hypno-tyzerowie szpitala Salperiere, i któr w
mniejszym lub wi kszym stopniu dysponuj magnetyzerowie. To samo dotyczy Toddów;
przechowali oni t nauk , nabyt prawdopodobnie przez ich praojców w czasach zamierzchłych.
Idzie zreszt nie o to, czy oba te plemiona władaj tak sił , czy nie. Zaprzecza w
czambuł zeznaniom tylu niezainteresowanych w tem osób, e zarówno Toddowie, jak i
Kurumbowie obdarzeni s „dziwn sił psychiczn ", według wyra e-
*) Tem mocniej wierz w niewinno Rochpara, e' zapoznałam si w Indjach z tym rodzajem
czarnoksiestwa. Ukradziono mi złoty zegarek i broszk , i odnalazła je tego dnia pi cioletnia dziewczynka,
której fakir przywi zał do r ki taki kij. Dziewczynk umy lnie przywie li w tym celu ze wsi, poniewa była
subjektem (un siujet). A fakir czyli tawa (ojciec) nie wzi ł nawet wynagrodzenia. Przyp. autorki.
e dar jasnowidzenia istnieje niezale nie od szeroko ci geogr., epoki i rodowiska, dowodem znany z tego w Warsza-
wie pan O„ w którym przejawy tej siły s bodaj bardziej zdumiewaj ce, ni owe indyjskie. Przyp. tłom.
ni gen. Morgana, staje si rzecz trudn , je eli nie niemo liw . Dla nas, mieszkaj cych w
Indjach, kwestja ta jest oddawna rozstrzygni ta.
Lecz teraz pozostaje nam dowiedzie si : jaka istnieje ró nica (prócz oczywistych, z
jednej strony dobroczynnych, z drugiej zabójczych jej rezultatów) mi dzy t sił , tak jak ona
przejawia si u Toddów, a jak ujawnia si u Kurumbów, Nast pnie, po rozstrzygni ciu tej kwestji,
o ile to si uda, wypadnie nam wybiera mi dzy wiar b d w czary, b d te w mo liwo tego,
w co sama nauka zaczyna wierzy .
We wiadomo ciach, zebranych przez nas o Tod-dach i Kurumbach, jest wiele
pojedynczych wypadków, gdzie mamy wyra ne objawy tego, co nazywamy mesmeryzmem, a
obecnie hypnotyzmem. Je li Toddowie lecz , jak leczył niekiedy Hipokrates i staro ytni
hierofanci wi ty egipskich, działaniem sło ca, korzystaj c z własno ci elektrycznych jego
promieni, zapomoc magnetycznych passów r kami lub magnetyzmu zwierz cego — Mułła-
Kurumbowie, podczas swych zakl i czarów, u ywaj istotnie wszystkich praktyk tessalskich
czarownic, o ile o nich wiemy z klassyków. U ywaj do tego ksi yca i jego szkodliwych w
pewnych porach roku promieni, zbieraj zioła i gotuj z nich odwary czarnoksi skie, u ywaj
krwi, posiadaj wreszcie sekret, lecz najprawdopodobniej wrodzon im, jak w om, własno
oczarowywania wybranej ofiary wzrokiem. Magnetyzer robi to samo. Ró nica mi dzy uczonym
hypnotyzerem, który daje rozkaz subjektowi w my li i zmusza biedn uczciw dziewczyn do
popełnienia, słowem i czynem bezwiednych spro no ci publicznie *), a Kurumbem, który,
opanowawszy podst pnie łatwowiernego Baddaga, zmusza go do kradzie y i popełniania
wszelkich innych przest pstw, „jakby w paro-ksyzmie kompletnej niepoczytalno ci, lub upoje-
45
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
nia"**) — ró nica, powiadamy, jest niewielka. Mi dzy wykształconym pary aninem —
hypnotyzerem a czarownikiem — Mułła-Kurumbem znajdujemy j tylko w stopniu napi cia siły.
Francuz b dzie potrzebował jeszcze dwustu lat, zanim dojdzie do wiedzy Mułłu-
Kurumba, do jego sztuki rz dzenia po swojemu my leniem i działaniem arcysłabego w
porównaniu z nim organizmu ludzkiego. Sztuka architektury rozwijała si w ludzko ci przez
tysi ce lat. Kret nie uczył si w uniwersytetach, a podwodne budowle bobra posłu yły ludziom za
wzór. Przyroda bywa cz sto najm drzejszym z profesorów. Niejedno dzieło budownictwa
redniowiecznego poniewiera si , zakopane w kurzu bruków
*) Widziałam to osobi cie w Pary u, a blizka krewna, zwiedzaj c Salpetriere, oburzona była na dwóch
uczniów d-ra Char-cofa, którzy w ten sposób bawili si biedn , bezbronn dziewczyn . To nazywa si u nich ac/p.i
por suagesfion.
) Słowa z protokółu w sprawie, tocz cej si w Kosza-*-girskim s dzie, w której oskar ano Baddaga o
kradzie . Bad-dag przytaczał ten fakt na swe usprawiedliwienie.
włoskich; mury cyklopów dotychczas stoj niewzruszone...
eby unaoczni , do jakiego stopnia praktyki Europejczyka — hypnotyzera i Kurumba —
czarownika podobne s do siebie, i e w zjawiskach, wywołanych przez obu, działa ta sama siła,
przytocz dwa przykłady: jeden — 2 do wiadcze naukowych lekarza francuskiego; drugi — z
obserwowanych przez nas wypadków w Nilghiri. „Ale to w Indjach!" — powiedz nam — „w
kraju ciemnoty i zabobonów!" Zaczniemy tedy od przykładu, który zdarzył si we Francji, prawie
w naszych oczach, zaledwie ubiegłej wiosny i wobec wielu wiadków. W dziennikach
francuskich a potem i w szwedzkich, w przekładzie, pojawił si nadzwyczaj ciekawy artykuł, po
którym nast pił szereg dalszych; a potem lekarz, co je nadsyłał do gazety (zdaje si Temps)
raptem — zamilkł. Ów lekarz — magnetyzer w Lilie, ju od szeregu lat czyni godne uwagi
do wiadczenia pod kierunkiem Char-cofa i innych luminarzów paryskich. W do wiadczeniach
swych doszedł do tego, e kierował u pionym subjektem my lowo, tj. nie wyra ał polecenia
nagłos, a poprostu pomy lał je lub napisał na papierze i oddawał na przechowanie trzeciej osobie.
Jak zapewniał, w ten sposób był w stanie spowodowa nast puj ce, jeszcze niewidziane zjawisko,
które Charcot nazwałby acte par suggestion, niekiedy nawet nie zaraz, a w do-
wolnie wyznaczonym czasie, po miesi cu, nawet po kilku miesi cach. Robił naprzykład, tak
rzecz: stoj c przed u pionym subjektem, albo mówił mu cicho, prawie niedosłyszalnie, do ucha,
albo te poprostu powtarzał w my li, lub wreszcie, dla zaspokojenia sceptycyzmu przyjaciół,
zapisywał takie zdanie:
„Za miesi c (lub za tyle a tyle dni), tego a tego dnia i godziny rozkazuj mu (subjektowi)
uczyni to lub owo". Dalej szła tre rozkazu i szczegóły jego wykonania. Subjekt budził si , nic
nie pami taj c. Po miesi cu, tego a tego dnia i w oznaczonej przez hypnotyzera godzinie i
minucie, czemkolwiek byłby subjekt wówczas zaj ty, wypełniał rozkaz dosłownie, z niesłychan
dokładno ci i nie bacz c na adne przeszkody. Wykonywał to machinalnie, sam nie wiedz c, w
jakim celu, i, cho na minut przedtem nie wiedział, e wykona to lub owo, po spełnieniu aktu
m tnie pami tał wszystko, aczkolwiek nie mógł obja ni , dlaczego to wła nie uczynił.
Te interesuj ce lecz i niebezpieczne eksperymenty doprowadziły do dramatu, i nast pnie
zostały przerwane, zdaje si , na długo. W S. mieszkał i teraz jeszcze mieszka, gdy to wszystko
wydarzyło si na wiosn 1884 roku, agent policyjny, un agent de surete, jak ich nazywaj , znany
lekarzowi. Był to zdrowy jak rydz, t gi człowiek, trzydziestopi cioletni, nadzwyczaj nabo ny
i poza słu b bardzo łagodnego charakteru. Lekarz znalazł w nim wyborny subjekt. Po-
chwyciwszy biednego agenta w szpony swej władzy, robił z nim najrozmaitsze do wiadczenia.
Oto co, po uprzedniem porozumieniu z przyjaciółmi, wreszcie urz dził: Agent spał. Ani
roz arzone korki, ani gł bokie ukłucia szpilk pod paznogcie, ani wystrzał z pistoletu nad samem
uchem nie mogły go rozbudzi . Jednem słowem, znajdował si w stanie kataleptycznym.
Wówczas lekarz wyszedł z trzema przyjaciółmi do drugiego pokoju, i jeden z nich, napisawszy na
kawałku papieru rozkaz, oddał go magnetyzerowi. Ów powrócił do subjektu, przeczytał sobie po-
46
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
cichu to, co było napisane, i my lowo kazał agentowi spełni ci le za trzy tygodnie, o drugiej po-
południu nast puj ce przest pstwo:
„Oto ostry malajski nó " — rzekł do w my li, podaj c mu niewielk drewnian linj , —
„Chowam go do tej oto szafy. Tego a tego dnia, o godzinie drugiej po południu we mie go pan,
nie bacz c na zamki i zapory. Pójdzie pan z tym no em do ogrodu publicznego i zobaczy pan w
(tej a tej) alei, przy siódmem drzewie ogrodnika, schylonego nad kwietnikiem i polewaj cego ro-
liny. Zakradnie si pan niepostrze ony i zabije go, zatapiaj c ten nó potrzykro w plecy ofiary.
Nast pnie we mie pan szpadel, wykopie u stóp drzewa dół, zakopie ciało i uda si do prefektury
policji, gdzie opowie pan swemu zwierzchnikowi
o zbrodni, nie wydaj c jednak siebie, lecz
zwalaj c win na Niemca — rze nika, który, póki pan b dzie zakopywał ciało, sta b dzie koło
pana ł mia si "...
Agent ockn ł si , obudzony przez lekarza, oczywi cie, nic nie pami taj c. Jak byłby prze-
ra ony i oburzony poczciwy policjant, gdyby wiedział o danem mu poleceniu. W oznaczonym
dniu magnetyzer, ze miej cemi si z góry z tego eksperymentu przyjaciółmi, przygotowywał si
do oczekiwanej sceny i ulokował w pokoju, gdzie w szafie była schowana linijka. Tego dnia,
punkt o drugiej, biedny stró porz dku publicznego był na słu bie. Opu ciwszy swój posterunek
na ulicy, zdezerterował, według wyra enia jego surowego naczelnika. On, najlepszy z agentów
policyjnych, stawiany za wzór innym, popełnił tego dnia przest pstwo Nr. 1. Akurat na pi minut
przed drug na ulicy wynikła bójka. Gdy przebrzmiało drugie uderzenie na najbli szym zegarze
miejskim, policjant zapisywał w swym carnet de police nazwiska awanturników. Ku zdumieniu
zebranej gawiedzi i dwóch łobuzów, którzy ju szykowali si wobec sporz dzenia protokółu, do
sp dzenia nocy w ulu, agent naraz upu cił swój notatnik, wytrzeszczył oczy i szybko, jak automat,
który puszczono w ruch, obrócił si na pi cie, poszedł ulic , i skr ciwszy w przecznic , zgin ł z
oczu obecnym. Wszystko to stało si tak szybko, e gdy, ochłon wszy ze zdumienia, tłum pobiegł
za nim, nie znalazł ju ani ladu policjanta. Agent znikn ł, i wszyscy doszli do wniosku, e
zwarjował.
W tej samej chwili wchodził on do domu lekarza, nie przez drzwi, które znalazł umy lnie
zamkni te, lecz przez furtk od ogrodu, któr bez namysłu wyłamał. To było przest pstwo Nr. 2.
Wszedłszy do pokoju, gdzie siedział magnetyzer z przyjaciółmi, agent, w swym gł bokim
stanie hypnotycznym nawet ich nie zauwa ył. Skierował si prosto do szafy, gdzie le ała linijka,
w jego wyobra ni „nó malajski"; e szafa była zamkni ta, wyj ł z kieszeni elazne policyjne
kleszcze i złamał zamek. Wszystko to robił automatycznie, nie spiesz c si , ale szybko. Wyj wszy
linijk , schował j pod mundur i, rozgl daj c dokoła jakby w obawie, by go nie zauwa ono,
ukradkiem wyszedł na ulic . Było to przest pstwo Nr, 3. i Doktor z przyjaciółmi, oczywi cie po-
szedł za nim i trzymał si bardzo blizko policjanta, gdy ten, oczywi cie, nie widział nikogo.
Potem agent udał si do oznaczonego przez magnetyzera ogrodu publicznego. W ogrodzie
pełno było bon i dzieci; lecz ta aleja, w któr skierował si dla dokonania czwartego i
najstraszniejszego w tym dniu przest pstwa, była, ku zadowoleniu czterech obserwatorów, pusta...
Imaginowany dramat stawał si coraz bardziej interesuj cy...
U wej cia do alei agent zatrzymał si i zacz ł liczy drzewa. Wida było, e jest teraz
zdezorjentowany. Według opinji lekarza, my l, podana przeze agentowi, niedo jasno odbiła si
w głowie subjektu: nie wiedział, po której stronie alei powinien był zobaczy ofiar . Lecz wahał
si niedługo. Nie znalazłszy tego, czego szukał, z prawej strony, zacz ł liczy drzewa po lewej
stronie i nagle, schyliwszy si , przywarł do ziemi. Prawdopodobnie zobaczył ogrodnika i
szykował si do zabicia go...
W owej chwili wygl dał, jak dziki zwierz — opowiadali naoczni wiadkowie. Jego mocno
zaci ni te z by i wpółotwarte usta, jego szeroko rozwarte oczy, wyra aj ce mimo ich szklan nie-
ruchomo , co dzikiego, okrutnego i zdecydowanego: wszystko to razem przestraszyło swym
realizmem eksperymentatorów. Lecz ich strach niebawem przeszedł w przera enie, gdy ich sub-
jekt j ł odgrywa z uderzaj c wierno ci akt imaginowanego zwierz cego morderstwa. Pocz ł
skrada si ku niewidzialnemu dla wszystkich, prócz niego samego, ogrodnikowi, cicho i
47
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
ostro nie, to przypadaj c do ziemi, to prostuj c si .i daj c ogromne susy. Wreszcie dosi gn !
oznaczonego drzewa i, dobywszy linijk zza pazuchy, run ł na ofiar i wbił trzy razy linijk w
powietrze. Nachyliwszy si jakby nad ciałem, długo patrzył na nie, ocieraj c cały czas linijk ze
krwi, która dla niego była, prawdopodobnie, tak sam realno ci , jak on sam był dla
obserwuj cych go osób.
Jednem słowem, wykonał do najmniejszych szczegółów pomy lany przez lekarza
dramat. Wykopawszy wyobra an łopat wyobra any dół, pochował w nim nieistniej ce ciało.
Potem wyszedł z ogrodu i poszedł w kierunku prefektury policji. Lecz tutaj dramat urwał si , i
uło ony epilog nie mógł by rozegrany. Spotkał si oko w oko ze swym zwierzchnikiem, którego
zreszt nie poznał. Komisarz, widz c, e agent nie zwraca na uwagi i nie odpowiada na jego
wezwanie, przywołał dwóch policjantów i kazał go aresztowa , I wtedy ujawniła si w całej swej
realno ci siła mesmeryzmu, hypnotyzmu, czarnoksi stwa — nazwijmy to, jak nam si podoba.
Agent jednym zamachem r ki odrzucił precz od siebie dwóch towarzyszy, daleko od niego
silniejszych, i szedł dalej tak spokojnie, jakby go nic nie zatrzymywało. W owym momencie, na
szcz cie, zd ył zainterwenjowa doktor - magnetyzer: wstrzymał r k komisarza, który
zamierzał strzeli do zbuntowanego policjanta z rewolweru, i błagał go by poczekał jeszcze
troch .
Podbiegłszy do swego subjektu, zapomoc kilkunastu passów wyprowadził go ze stanu
hypnozy. Lecz ci ył na nim daleko trudniejszy obowi zek: uratowa agenta od powa nych
konsekwencji jego zachowania si , przekonawszy jego zwierzchnika, e istotnie policjant od
dwóch godzin znajdował si w stanie niepoczytalnym; e, je-dnem słowem, dopu cił si w
szeregu innych imaginowanych przest pstw wykrocze słu bowych nie wiadomie i wskutek tego
powinien by uwolniony od odpowiedzialno ci.
Na tem wła nie polegała trudno a zarazem tryumf mesmeryzmu. Do wiadczony
hypnotyzer zwyci sko wyszedł z niełatwej sytuacji, Wykony-wuj c nad agentem to, co w j zyku
magnetyzerów nazywa si passes contraires, nakazał mu pami ta nawet na jawie jego instrukcje.
„Pami taj pan— rozkazywał mu w my li, — e masz zwali zbrodni na rze nika. Poka swemu
zwierzchnikowi narz dzie mierci, nó malajski. Pan wie, jak i wszyscy znajomi rze nika, e ten
nó jest jego własno ci ".
Teraz nast piła tragikomedja. Zupełnie rozbudzony A. (agent) naraz oszołomił zebran pu-
bliczno formalnym raportem przed naczelnikiem, e opu cił swój posterunek dla zapobie enia
przest pstwu, lecz, niestety, zjawił si zapó no: wpadłszy do ogrodu, zastał tam rze nika nad
zwłokami nieszcz snego ogrodnika i zd ył jeno wyrwa mu nó , który oto składa władzy
przeło onej.
I wyj wszy linijk , z powag , uroczy cie podał j komisarzowi. Ów, rzecz prosta, jak i
wszyscy obecni, wiedz c, e „ce malheureux" nigdy nie pił, orzekł, e agent dostał pomieszania
zmysłów; Wówczas lekarz i jego trzej przyjaciele wyst pili naprzód i, prosz c naczelnika o
zwłok w wydaniu rozkazów, zacz li wyrzuca policjantowi kłamstwo. „Do ohydnej zbrodni —
mówil
— dodaje pan jeszcze gorsze przest pstwo: oszczerstwo, rzucone na niewinnego
człowieka. To pan sam zabił ogrodnika. ledzili my pana, widzieli my, jak pan trzykrotnie wbił
mu w plecy ten okropny nó malajski... Niech pan lepiej przyzna si do zbrodni... To jedno mo e
złagodzi pa ski los". Teraz ju ani komisarz, ani rosn cy wci tłum nic z tego wszystkiego nie
rozumieli. Przez chwil uwa ali tych wszystkich czterech ludzi za warjatów. Lecz co musiał
uczu naczelnik, gdy jego ulubiony agent, padłszy przed nim na kolana, gło no przyznał si do
swej strasznej zbrodni. Komisarz, powiadaj , pobladł i koniec ko ców uwierzył mu. Kazał si
„przest pcy" zaprowadzi na miejsce morderstwa, co ten bez wahania uczynił, raz jeszcze
powtórzywszy, e zakopał zwłoki pod drzewem, i e widział to rze nik, na którego dlatego te
chciał zwali win ...
48
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
,,Malheureux! malheureux!" powtarzał jego strapiony naczelnik, gdy podszedł lekarz i
obja nił mu halucynacj jego agenta. Wówczas komisarz strasznie si rozgniewał i nie uwierzył
słowom magne-tyzera. Dopiero gdy, rozp dziwszy gapiów, znalazł si z kilku policjantami na
„miejscu zbrodni", i ujrzał, jak agent, wci jeszcze pod wpływem halucynacji, wskazał mu na
nietkni te miejsce pod drzewem, upewniaj c, e „oto krew.,, a oto i trup", i jak potem pienił si ,
nie rozumiej c, dlaczego inni nie widz trupa, komisarz poj ł, e to nie jest art lekarza, lecz e
pod tem kryje
si co powa niejszego, cho nie mo e jeszcze zrozumie , jak si to wszystko stało.
Gdy zapytali agenta, udaj c, e mu wierz , dlaczego on, uczciwy, zasłu ony sier ant, popełnił
tak okropn bezcelow zbrodni , odpowiedział, zwiesiwszy głow , e nie wie. „Wlokła mnie
nieprzemo ona siła — mówił, — siła, której nie byłem w stanie si oprze , i która zmuszała mnie
my le i czu , e post puj dobrze i e tak wła nie powinno si sta ". Gdy kto wspomniał mu o
starej matce, której był jedynym synem, agent gorzko zapłakał, lecz w dalszym ci gu widział
przed sob zwłoki zamordowanego i oboj tnie potr cał je nog . Trwało to, dopóki nie
sprowadzono rzekomo zabitego ogrodnika. Gdy ten podszedł do policjanta i zapytał, dlaczego
spotwarza siebie, agent padł bez zmysłów.
— To nic, to nic — powtarzał zafrasowany lekarz. — Natychmiast u pi go znowu i ,ka
mu zapomnie o wszystkich zdarzeniach dnia dzisiejszego... Wierzcie mi, e to nie pozostawi po
sobie adnych smutnych nast pstw...
Lecz mylił si . Gdy agent przyszedł do siebie, ukazały si wszystkie objawy białej
gor czki. Przele ał w szpitalu trzy miesi ce i niedawno dopiero wyszedł z niego. Z
dobrodusznego, wesołego i dobrego chłopa stał si ywym szkieletem, chorobliwym, l kliwym,
nerwowym i podejrzliwym. Wedle słów barona de G., naocznego wiadka całego tego dramatu,
,,1'impression fut tel-le, que la mort seule pourrait l'effacer du cerveau du pauvre diable!"
Wzi ty w ognie zemsty komisarza i całej policji, skarg klerykałów i arcybiskupa, którzy widzieli
w takiej przemocy jednego człowieka nad drugim djabelsk spraw , biedny lekarz miał za swoje.
Widział si zmuszonym opu ci miasto rodzinne i przeniósł si do Pary a. Opowiadaj , jakoby
publikacja tego wydarzenia była wstrzymana staraniem klerykałów i policji — pour 1'honneur du
corps.
Lecz to nie- przeszkodziło niesamowitej historji wypłyn na wiat bo y. Popl tali j ,
zmienili szczegóły i, staraniem osób zainteresowanych, zrobili andarma z policjanta, a z ogrodu
publicznego w Lilie — ogród szpitalny w Pary u, Ale nawet gdyby my mieli si zadowoli
oficjaln i nieco złagodzon relacj *), to i tego byłoby a nadto dla naszego porównania mi dzy
praktykami hypnotyzerów a czarowników. ^ Gazety, rozwodz c si o tem wydarzeniu ł cytuj c
wiele innych cudów hypnotyzacji, dokonanych przez znanego w Pary u lekarza pod okiem J. B.
Korrea, upro ciły opowie . „ andarma u pili — mówi one — i lekarz rozkazuje mu popełni
przest pstwo. andarm budzi si , chwyta linijk i zakrada si do ogrodu; lecz
*) Patrz: Journal of Medcdne (Londyn, za sierpie ), New-Yotk Home Journal (sierpie 1884) i
gazety londy skie.
my ledzimy go z okna i widzimy, jak podchodzi do drzewa" itd. itd. Wróciwszy do pokoju leka-
rza, w klinice, woła: „Aresztujcie mnie! Jestem morderc i łajdakiem!,,. Splamiłem swe, dotych-
czas nienaganne, ycie niepotrzebnem zabójstwem. Zar n łem człowieka!.,." — „Dlaczego to pan
uczynił"? — „Nie wiem, co mnie pchało. On nic mi nie zrobił, ale patrzał (tj, drzewo) na mnie w
sposób wyzywaj cy. Miałem w r ku nó (linijk ) i wbiłem mu go w plecy,,. Słyszałem, jak nó
zaskrzypiał na jego ebrach! Ratunku, ratunku!" I andarm padł bez zmysłów.
Baron de G. był wiadkiem całej historji; był on jednym z przyjaciół lekarza, którzy byli
obecni przy tej sprawie od pocz tku do ko ca. Oczywi cie, policja nie chciała, eby taki skandal,
zrobiony cho by w stanie niepoczytalnym przez jednego ze „swoich", dostał si w cało ci na
łamy pism. Wskutek tego zaszła drobna zmiana dekoracji. Je li nawet rzecz odbyła si tak, jak j
opowiadaj gazety i sam J, -B. Korrea (a zdarzyło nam si widzie jeszcze wi ksze dziwy) , to
jednak jaka jest ró nica mi dzy tak władz hypnolyzera a czarami?
49
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Jako fakt równoległy, opisz praktyki czarnoksi skie pewnego Mułłu-Kurumba,
dokonywane na chłopcu, którego znałam osobi cie w Górach Bł kitnych, a
potem poprosz o porównanie -obydwóch historji.
Mi dzy Kattaghiri a Utli mieszka rodzina eurazjatów, ludzi do zamo nych.
Składała si ona przed kilku laty z matki w podeszłym wieku, dwóch synów i siostrze ca,
wychowanego od kołyski przez staruszk , przez pami o jej zmarłej młodszej siostrze.
Pani Simpson była to kobieta dobra i bardzo nabo na. Synowie słu yli w kancelarji guber-
natora, a chłopiec, wówczas jedenastoletni, chodził do szkoły misjonarzy. Innemi słowy, po-
południu miał czas zupełnie wolny i robił, co mu si podobało.
Jak i wszystkim dzieciom w zdrowych, malowniczych górach Nilghiri, pozwalano mu wa-
ł sa si po alejach i g szczach „miasta" do-woli. Utti jest miastem tylko na mapach Madra-su; w
europejskiem znaczeniu słowa jest to miasto tylko z imienia. Prócz małej dzielnicy krajowców w
du ym w wozie, na którego dnie ci gn si dwoma rz dami drewnianych szop sklepy i bazar, a
dokoła, niby jaskółcze gniazda, widniej poprzylepiane do stromych zboczy w wozu chatynki
tubylców, w Utti niema ani jednej ulicy. Jest tam wspaniały ratusz, ko ciół, szpitale, kluby i nawet
europejskie magazyny latem, ale ulic niema. Wille i cottage'e rozrzucone s , jak oazy, tam i sam,
na nierównej powierzchni wzgórz, pokrytych du emi drzewami, a miejscami prawdziwym lasem.
Budynki stoj przewa nie u stóp pagórka lub skały, dla
M
ochrony od wiatru, ród wielkich
ogrodów, parków i plantacji, ogrodzonych ywopłotem. Od tyłów domów prywatnych cie ki
wiod cz sto do nieprzebytych prawie g szczy na stokach s siedniej góry, dok d rzadko zachodzi
noga Europejczyka.
Wieczorami i w nocy jest dosy niebezpiecznie wychodzi z domu, zwłaszcza bez broni ł
przechodzi przez te g szcze. — Nieoczekiwane spotkanie z lampartem a niekiedy i z tygrysem,
nie mówi c ju o za artych dzikich kotach, zatrzymuje w domu wszystkich, kto mieszka daleko
od centrum miasta lub nie ma ekwipa u.
Dom starej pani Simpson znajdował si daleko od głównych alei Utti, i akurat za domem
zaczynała si taka g stwina. Chłopcu zabroniono tam chodzi . Lecz smyk przepadał za ptakami.
Miał cał szop , o wietlon du emi oknami i zastawion ro linami w kubłach, gdzie urz dził
sobie ptaszarni . Znajdowały si łam wszelkie odmiany ptasiego rodu, od papug do kolibrów Gór
Bł kitnych, male kich jujmu. Brak było tylko nilghłrskiej jaskółki. To malutkie ółte stworzenie,
nadzwyczaj dzikie i czujne, lata bardzo wysoko, i prawie niepodobna zwabi je w sidła.
Pewnego dnia, uniesiony sw nami tno ci , zabrn ł daleko od domu, w gł b lasu. Przed
nim skakała z drzewa na drzewo „jaskółka" i on staraj, si schwyci ptaka. Tak uganiał si za ni ,
a do zachodu sło ca.
Je li zmierzchu niema w dolinach Indji, to
w Utti, otoczonem ze wszech stron du emi
górami
i skałami, przej cie od dnia do ciemnej nocy dokonywa si prawie momentalnie.
Zobaczywszy siebie w g stym lesie, prawie w zupełnej mgle, chłopiec zl kł si i po pieszył do
domu. Lecz w drodze stało si z jego obuwiem co , co go zmusiło do zatrzymania si na chwil . Siadł na
kamieniu, zdj ł trzewik i zacz ł szuka w nim kolki, która go ura ała. Podczas tego
.
z drzewa zeskoczyła, prawie mu na głow , dzika
kotka. Wówczas, widz c, jak niemniej od niego samego wystraszony bik, z małem w pysku, zje- ył si ,
gotów do ataku, nieszcz sny malec strasznie si przeraził i krzykn ł na całe gardło. Ale w tej e chwili dwie
strzały wbiły si w bok zwierza, i bik, wypu ciwszy z pyska kociaka, stoczył si koziołkuj c, w gł boki
rów. Dwaj Kurumbowie, brudni, półnadzy, wstr tni, wyskoczywszy z zasadzki, wnet zabrali
upolowan
zdobycz i zagadali z chłopcem, miej c si z jego tchórzostwa.
.
Mulłu-Kurumbowie nie s osobliwo ci w Utti.
Mo na ich zawsze spotka na bazarze. Podczas gdy „miodowy" Tejna-Kurumb nigdy nie podchodzi do
sadyb ludzkich, „cierniowy" (Mułłu) jakgdyby szukał stosunków z białemi, u których mo-
e zdoby jakie anny i pejsy (drobne monety) za najpo ledniejsz robot i usługi. Dlatego te i mały
eurazjata, zamiast przestrachu, uczuł wdzi czno dla dwóch karłów, którzy tak w por wybawili go z
pazurów bika.
Chłopiec władał ich narzeczem, jak i wszyscy eurazjaci, urodzeni w tych górach. Boj c si i da-
lej sam, zaproponował im, eby odprowadzili go do domu, obiecuj c wzamian da im ry u i wódki.
50
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
Zgodzili si , i wszyscy trzej poszli wdół. W drodze opowiedział im o swych trudno ciach w zdobyciu
jaskółki, i Kurumbowie obiecali mu, e za niewielkie wynagrodzenie zwabi kilka tych ptaszków w jego
sieci, Kurumbowie słyn ze swego łowieckiego kunsztu: z równ łatwo ci chwytaj małego ptaka i
zwierz tko, jak zabijaj tygrysa i słonia. Jako łowcy zwierz t prym trzymaj w górach. Uło yli si , e zaraz
nazajutrz spotkaj si w dolinie i pójd na łów ptaszków. Słowem, zaprzyja nili si .
Po powrocie do domu chłopiec opowiedział ciotce o przysłudze, wy wiadczonej mu przez karłów.
Ta dała im troch drobnych i wódki, lecz natychmiast odprawiła ich. Pani Simpson, jak i wszyscy
eurazjaci, brzydziła si „czarnemi" wogófe, Esprit fort, nazywała wszelkie opowie ci o pot dze „cza-
rowników" bajdami, ale jej odraza do małych potworów, tym razem zgoła naturalna, była bardzo silna.
Zabroniła siostrzanowi jakichkolwiek stosunków z niemi, i chłopak, boj c si straci sposobno zdobycia
wreszcie dla swej kolekcji upragnionego okazu, nie powiedział jej ani słowa o uło onej na dzie nast pny
wyprawie po ptaki. Spotkali si , i tego wieczora powrócił do domu z par
ółtych jaskółek. Ogarni ty
sw nami tno ci do ptaków i podniecony łowami, biedny chłopiec zapomniał tego dnia o
wszelkim wstr cie do karłów i nawet nie zauwa ył, jak cz sto jego r ce były w kontakcie z
r kami Kurumbów, którzy kilkakrotnie dotykali go si . Pod pretekstem wychwalania jego
jaskrawej kurtki w krat , wodzili r kami kilka razy po plecach chłopca. Biedne dziecko! Maj c
dotychczas bardzo mało styczno ci z tubylcami, któremi od najmłodszych lat uczono go gardzi ,
jako bałwochwalcami, i „negrami", prawdopodobnie nawet nie słyszał o tem, do jakiego stopnia
boj si tych karłów ci, czyjej krwi płyn ło pi dziesi t procent i w ich yłach.
Tu nale y opowiedzie , jak Kurumbowie chwytaj ptaki. Dla powierzchownego
obserwatora sposób ten jest bardzo prosty, dla uwa nego — przedstawia ciekawe zjawisko.
Karzeł bierze niewielk tyk , kr ci j w r kach, jakgdyby polerował, i umocowuje na jakie dwie
stopy od ziemi, poziomo, na pierwszym lepszym krzaku. Nast pnie kładzie si na ziemi w pewnej
odległo ci, na brzuchu i, utkwiwszy oczy w wybranego przeze ptaka, je li tylko •skacze on tam,
gdzie Kurumb mo e go widzie , czeka cierpliwie. Oto co opowiada C. Butlor, który nieraz był
wiadkiem takiego polowania.
„Wtedy oczy Kurumba przyjmuj dziwny wyraz... Widziałem taki sam tylko we wzroku
w a, gdy, czyhaj c na zdobycz, wpija go w ofiar , oczarowuj c j a równie w lepiach czarnych
ropuch Majasuru. Nieruchomy, szklany ten wzrok płonic jakby wewn trznym zimnem wiatłem,
przyci ga do siebie i wraz odpycha. Za kilka rupji pewien Kurumb zgodził si bym asystował
przy jego łowach. Ptak wierka ł fruwa, beztrosko czynny, wesoły. Raptem zatrzymuje si i
jakgdyby nasłuchuje. Przekr ciwszy główk w bok, trwa kilkana cie sekund bez ruchu; potem
zatrzepoce si i wyra nie usiłuje odlecie . Niekiedy istotnie odlatuje, lecz bardzo rzadko.
Zazwyczaj, co jakby go wci gało w zaczarowany kr g, i ptak boczkiem zaczyna zbli a si do
dr ka. Piórka ma ustroszone; cicho i ało nie piszczy, a jednak wci po
si posuwa naprzód
nerwowemi, krótkiemi skokami... Wreszcie jest obok „zaczarowanego" dr ka, jednym
podskokiem przeskakuje na — i los jogo rozstrzygni ty!... Ju teraz nie mo e ruszy si z
miejsca i siedzi na dr ku, jak przyklejony. Kurumb rzuca si na biedne, oczarowane stworzenie z
szybko ci , jakiej pozazdro ciłaby mu mija; dajcie mu tylko troch miedzianych groszy
naddatku do umówionej zapłaty, a po re ptaka ywego na miejscu!...*)
W ten sposób dwóch Kurumbów złowiło par ółtych jaskółek dla małego Simpsona,
Lecz wraz
') Butlor — znany w Madrasie my liwy, rodem z Kanady. Razem z W. Dawidsonem podró owali kilka
lat z polecenia Tow. Ornitologicznego. Patrz: czasopismo Stray Fealhers, wydawane przez to Tow, i Birds of India.
z tem złowili i samego chłopca. Jeden z Kurumbów „oczarował go", jak oczarowywał ptaka. Opa-
nował jego wol , zacz ł kierowa my lami, uczyniwszy ze poprostu nie wiadom siebie rzecz,
której te u ywał jako swe narz dzie, według własnej woli, jak francuski hypnotyzer uczynił z
agentem policyjnym. Cała ró nica mi dzy dwoma procesami polegała na tem, e doktor zaczynał
od widzialnych passów i u ywał naukowej metody hypnotyzowania. Kurumb nie czynił nic
51
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
podobnego: on, prawdopodobnie, tylko popatrzał na chłopca podczas łowienia ptaka, dotkn ł go
si .
Od tego dnia w chłopcu zaszła widoczna zmiana. Zacz ł si nudzi , stał si
ospałym, przestał bawi si i biega . Stan jego zdrowia nie zmienił si i apetyt mu dopisywał;
lecz jak-gdyby postarzał o kilka lat, i domownicy cz sto spostrzegali, e chodzi jak we nie.
Niebawem w domu zacz ły gin srebrne rzeczy, ły ka,cukiernice, nawet srebrny krucyfiks, a
potem i złote przedmioty pani Simpson, ród domowników powstał alarm. Pomimo wszelkich
rodków przezorno ci i stara schwytania złodzieja, rzeczy gin ły jedna za drug z dobrze
zamkni tej szafy, od której klucz pani S. zawsze miała przy sobie..,. Policja, do której si
zwrócono, była bezsilna w wytropieniu złodzieja. Podejrzenie padało na •wszystkich, a nie mogło
zatrzyma si na nikim. Słu ba w domu była dawna, i pani domu r czyła za ni , jak za siebie.
Kiedy wieczorom, po otrzymaniu z Madrasu przesyłki z ci kim złotym pier cieniem,
pani S., schowawszy pakiet do elaznej szafki i wło ywszy klucz od niej pod poduszk .,
postanowiła nie spa cał noc. eby to si ; lepiej udało, wyrzekła si wypicia swej zwykłej
szklanki piwa przed snem. Zauwa yła od pewnego czasu, ze wypicie jej sprowadzało na ni
oci ało , i e zaraz zasypiała.
Chłopiec spał w alkierzyku, obok jej sypialni. Koło drugiej w nocy drzwi z alkierza
otworzyły si , i przy wietle nocnej lampki ujrzała wchodz cego siostrze ca. Omal nie zapytała
gło no, czego chce; lecz zapanowała nad sob i z zapartym tchem czekała, co b dzie dalej.
Chłopiec działał, niby we nie. Oczy jego były szeroko rozwarte, a twarz miała, jak polem /e/na-
wała w s dzie, wyraz surowy, prawie zwierz cy. Poszedł wprost do jej łó ka, ostro nie wyj ł
klucz z pod poduszki, tak ostro nie i zr cznie, e ona raczej widziała ni czuła jego r k pod
głow . Polem otworzył szafk , pogrzebał w niej, zamkn ł, .zaniósł klucz z powrotem pod
poduszk i wrócił do alkierza.
Pani Simpson miała tyle przytomno ci umysłu, e trwała nieruchoma jaki czas potem. Jej
ukochany siostrzeniec, dziecko — złodziejem! Lecz gdzie on podziewał skradzione rzeczy?
Postanowiła czeka do ko ca i pozna tajemnic w całej pełni.
Ubrała si szybko, pocichu i zajrzała do alkierza. Siostrze ca tam nie było, lecz drzwi na
dwór były otwarte. Id c po jego wie ych ladach, ujrzała cie chłopca koło ptaszarni. Noc była
jasna, ksi ycowa. Zobaczyła wyra nie, jak schylony pod oknem, co zakopywał w ziemi . Wów-
czas zdecydowała si czeka do rana, „Chłopiec jest lunatykiem — pomy lała sobie, — zapewne i
reszta rzeczy tam si znajdzie. Budzi go i przestrasza teraz niema potrzeby".
Wróciła do siebie, lecz dopiero gdy si przekonała, e dziecko powróciło do swego
alkierza.
Przechodz c obok jego komórki, przekonała si , e pi mocno, cho oczy miał równie
szeroko rozwarte, jak wtedy gdy podszedł do jej po cieli po klucz. To j zdumiało i strasznie
przeraziło. Długo stała nad nim, lecz postanowienie „czeka do rana" nie opu ciło jej.
Nazajutrz rano wezwała synów i opowiedziała im szczegółowo nocn scen . Poszli z ni
do zauwa onego miejsca koło ptaszarni i znale li miejsce wie o rozkopane. Najwyra niej
chłopiec miał spólników.
Jak tylko wrócił ze szkoły, rozumna stara kobieta, poj wszy, e rozpytuj c go si ,
niezawodnie nie dowie si niczego i tylko jeszcze bardziej utrudni wyja nienie tej ciemnej
sprawy, przyj ła go jak zwykle, dała mu drugie niadanie, i jeno czujnie obserwowała. Wstaj c po
niadaniu, eby umy r ce, zdj ła pier cionek i umy lnie zostawiła go na stole. Na widok złotego
przedmiotu oczy chłopca rozgorzały, i, odwróciwszy si troch , pani Simpson wyra nie widziała,
jak wsun ł pier cionek szybko do kieszeni. Poczem wstał i oboj tnie wyszedł z domu. Lecz teraz,
schwyciwszy na gor cym uczynku, zatrzymała.
— Gdzie mój pier cionek, Tom? — zapytała— Dlaczego go wzi ł?
— Jaki pier cionek? — oboj tnie odparł chłopiec. — Nie widziałem pier cionka ciotki....
52
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
— Masz go przecie w kieszeni, mały nicponiu! — krzykn ła, wyci wszy mu
naodlew policzek. I rzuciwszy si na stoj cego spokojnie malca, wyj ła mu z kieszeni
pier cionek i pokazała. Chłopiec nie stawiał oporu.
— To jest pier cionek?.,, gniewnie zwrócił si do starej, — To garsteczka złotego
ziarna... wzi łem j dla swoich ptaków.,. Za co mnie ciotka bije?...
— A wszystkie srebrne i złote rzeczy, które mi ukradł w ci gu ostatnich dwóch
miesi cy, to te tylko ziarna, według ciebie, nikczemny łgarzu i złodziejaszku! Gdzie je
podział?,.. Gadaj mi tu zaraz — inaczej, po l po policj ! — krzyczała rozsierdzona starucha,
— adnych rzeczy ciotce nie kradłem... Nigdy nic nie brałem bez pozwolenia, prócz
trochy ziarna i chleba... dla ptaków...
— Gdzie kradł ziarno?
— Z szafy... Ale przecie ciotka sama pozwoliła mi bra je. Takiego złotego ziarna
niema na targu; gdyby było, nie prosiłbym i o to...
Pani Simpson zrozumiała, e zetkn ła si oko w oko z jak niepoj t dla niej zagadk , ze
straszn tajemnic , której wyja ni sobie nie mo e, lecz zrozumiała równie , e chłopiec — czy
jest to w nim paroksyzm obł du, czy te chroniczny somnambulizm — mówi tylko prawd lub to,
w co sam najzupełniej wierzy,..
Domy liła si , e spudłowała. Tajemnica bynajmniej si nie wy wietliła. Chłopiec musi
mie spólników, i ona ich wykryje... Udała, e omyliła si i przyznaje si do omyłki. Serce
krwawiło jej si , lecz doprowadziła swe do wiadczenie do ko ca.
— Powiedz mi, Tom, — podj ła ju łagodnie — czy ty nie pami tasz, kiedy dałam ci
pozwolenie bra dla swych ptaków złote ziarno z elaznej szafki?...
— Tego dnia, gdy zdobyłem swe ółte ptaszki, — surowo obja nił chłopiec. — Za có
mnie ciotka zbiła?.,. Sama mi powiedziała: bierz klucz u mnie pod poduszk , gdy ci
b dzie potrzebny; bierz złote ziarno, ono zdrowsze dla twych ptaków, ni srebrne,.. No, wi c
brałem,., ale ju go si mało tam zostało — dodał ze smutkiem, — a bez niego wszystkie moje
ptaszki poumieraj !
— Kto ci to powiedział?
— ,,On", ten, który schwytał dla mnie ptaszki i pomaga mi karmi je.
— Któ to jest ten „on"?
— Nie wiem — z wysiłkiem odpowiedziało dziecko, tr c czoło. — Nie wiem...
„on", widziała go
przecie ciotka nieraz... Był tutaj, trzy dni temu, w czasie obiadu, gdy wzi łem z
talerza wuja srebrne ziarno, które on poło ył tam dla mnie... On powiedział: bierz; wuj kiwn ł mi
głow , i ja wzi łem. Pani Simpson przypomniała sobie, e trzy dni temu w tajemniczy sposób
zgin ło ze stołu dziesi rupji srebrem, które jej syn wła nie wyj ł, eby zapłaci rachunek. Była
to zguba najbardziej tajemnicza i niepoj ta.
— Komu oddałe ziarno?,.. Przecie wieczorem nie karmi si ptaków.,.
— Oddałem jemu, za drzwiami. On wyszedł przed ko cem obiadu. Tego dnia
przecie jedli my obiad we dnie, nie wieczorem.
— Jakto, we dnie? O ósmej wieczorem — to dzie ?
— Nie wiem, lecz to było we dnie... nocy wcale nie było... i ju dawno jej
niema!
— O Bo e! — rozpłakała si stara kobieta, plasn wszy r koma w przera eniu.
— Dziecko zwarjowało, zupełnie straciło rozum!...
,
Lecz nagle o wieciła j pewna my l.
— No, to we i to złote ziarno — rzekła, podaj c mu swoj broszk . — We i nakarm
ptaki, a ja si przypatrz ...
Chłopiec pochwycił broszk i z rado ci pobiegł do ptaszarni. Tam, według
opowiadania jego ciotki, odbyła si scena, która przekonała j • ostatecznie o rozstroju
władz umysłowych jej małego siostrze ca. Biegał dokoła klatek i sypał wyobra ane sobie
ziarno. Wiele klatek było pustych. Widocznie, ptaki cz sto były karmione w ten sposób. Lecz
53
www.teozofia.org
– Teozofia w Polsce
chłopiec, oczywi cie, nie dostrzegał nieobecno ci ptaków: tarł broszk mi dzy palcami, jakby
zsypuj c z niej ziarno, rozmawiał z nieistniej cemi ptakami, gwizdał im i cieszył si .
-— Teraz, cioteczko, zanios reszt na przechowanie jemu... Dawniej kazał rai zakopywa
resztki o tutaj, pod oknem, lecz dzisiaj rano kazał przynosi mu tam... Tylko, prosz nie i za
mn ... bo on nie przyjdzie...
— Dobrze, mój kochany. Pójdziesz sam.
— Zatrzymawszy go pod jakim pozorem na pół godziny, pani Simpson w sekrecie
przed chłopcem posłała po łapacza targowego i, obiecuj c hojne wynagrodzenie, kazała mu
ledzi chłopca, nie spuszczaj c go ani na chwil z oczu, gdziekolwiekby poszedł.
— Je eli on odda co komu — zarz dziła — prosz aresztowa tego człowieka: to
jest złodziej.
Łapacz, wzi wszy sobie do pomocy towarzysza, cały dzie szpiegował chłopca. Pod
wieczór zobaczyli, e idzie w kierunku le nej głuszy. Nagle zza krzaków wyskoczył potworny
karzeł i zacz ł kiwa na chłopca, który natychmiast poszedł ku niemu, jak automat. Ujrzawszy, e
dziecko sypie mu co na r ce, łapacze wyskoczyli ze swej zasadzki i aresztowali Kurumba z
corpus delicti — złot broszk w r kach,
Kurumb zreszt wykpił si z całej sprawy kilkunastu dniami aresztu. Przeciw niemu nie było
adnych dowodów, prócz broszki, któr chłopiec, jak o wiadczył oskar ony, oddawał mu
dobrowolnie: „niewiadomo z jakiego powodu", W s dzie zeznania małego Simpsona, który
bredził o „złotem ziarnie" i nie poznawał Kurumba, uznane zostały za niemiarodajne. Po
pierwsze, był nieletni, a po drugie, lekarz uznał go za nieuleczalnego idjot . Jego wiadectwo, jak
równie powikłane zeznanie pani Simpson, która wiedziała to tylko, co jej mówił ten
niepoczytalny chłopiec, nie zawa yły na szali oskar enia. Nawet wiadectwo łapacza, które
miałoby wag , gdy on znał tego Kurumba, jako pasera, nie mogło by w s dzie przedstawione.
W dniu aresztowania karła łapacz zaniemógł i po tygodniu, na kilka dni przed spraw , zmarł.
Widocznie „ ledziona p kła"! Towarzysz jego, skonfrontowany z Kurumbem, przysi gał si , e
nic nie widział i dlatego nic nie mo e powiedzie . Łapacz kazał aresztowa człowieka, a on
pomógł aresztowa . Pozatem absolutnie nic 'zezna nie mo e. Tem si cała sprawa sko czyła.
Widziałam nieszcz snego chłopca, który ma, zreszt , teraz dwadzie cia lat. Gdy mi go
pokazano, ujrzałam grubego, z obwisłemi wargami eurazjat ; siedział na ławce za bram i strugał
pr ty na klatki (biedny szambelan z „Pana Jowialskiego" — gdzie to ma „dusze pokrewne!" W.
R.), Ptaki wci jeszcze, jak i dawniej, — jego główna nami tno . Wydaje si umysłowo
zdrowym w stosunku do wszystkiego, prócz pieni dzy i złotych i srebrnych przedmiotów, których
nie przestaje nazywa „ziarnem". Zreszt po wysłaniu go przez rodzin do Bombaju, gdzie
sp dził pod dozorem lekarskim kilka lat, i ta manja zaczyna u niego wygasa . Nie wygasa tylko
jedno: jego niepowstrzymane pragnienie bratania si z Kurumbami. Znajduje si , cho na
swobodzie, lecz pod surowym dozorem krewnych.
Zdaje si , byłoby zbyteczne dowodzi , e „warjacja", nasyłana na człowieka przez
Kurumba, i „hypnotyzacja" francuskiego lekarza to jedna i ta sama siła — niechaj j nazywaj ,
jak si komu podoba.
KONIEC.