1
Powieść o Niedoli-Złym Losie
[Повесть о Горе-Злочастии]
Z woli Boga i Zbawcy naszego,
Wszechmocnego Jezusa Chrystusa,
Zacząć trzeba tę naszą opowieść
Od ludzkiego rodzaju początków.
A z początku wieku doczesnego
Stworzył Pan Bóg niebo i ziemię.
Potem stworzył Adama i Ewę,
W raju żyć im rozkazał w świętości.
Dał im jednak przykazanie takie:
Nie kosztujcie winnego owocu,
Co na drzewie tym rajskim dojrzewa.
Lecz natura człowiecza ułomna,
Dusza ludzka niemądra i krnąbrna;
Dając posłuch podszeptom szatana
Adam z Ewą buntują się w raju:
Przykazanie Boże przekraczają,
Winorośli owocu kosztują,
Co na drzewie edeńskim dojrzewa.
Za postępek Adama i Ewy
Stwórca słusznie się gniewa na ludzi,
Sprawiedliwą im karę wymierza:
Ze świętego ogrodu, z Edenu,
Prarodziców oboje wypędził,
Żyć przykazał na ziemskim padole.
Tu ród ludzki ma teraz się mnożyć,
Tu ma rosnąć i pokarm zdobywać
Ciężkim trudem i potem, i znojem,
Matkę-ziemię swą czynić poddaną,
Pozyskiwać z niej wszystko do życia.
Jeszcze jedną rzecz Bóg zapowiedział:
Ma mężczyzna niewiastę pojmować
I w małżeńskim z nią stadle wieść życie,
By przez dziatki w tym związku płodzone
Ród człowieczy bez przerwy mógł istnieć.
Lecz rodziców tych pierwszych potomstwo
Od początku ku złemu się skłania:
Rodzicielskiej nauki nie słucha,
Woli ojca ulegać nie myśli,
Matki rady i prośby odtrąca,
Na przyjaźni głos głuche zostaje
2
Potomkowie Adama i Ewy
Nie szukają więc dobra i prawdy,
Zapomnieli, co rozum i cnota,
Życie wiodą w rozterkach i sporach,
Nieposłuszni, niezgodni, kłótliwi.
Zasłużyło potomstwo Adama
Na gniew Stwórcy i srogie karanie.
Zsyła przeto Bóg na nie rozliczne
Dokuczliwe zmartwienia, kłopoty,
Klęski, wojny, choroby, zarazy,
Nieprzyjaciół, powietrze, głód, wodę,
Niedostatek wszelaki i nędzę,
Która zmusza do pójścia pod kościół,
Czyni głodnym i nagim, i bosym.
A to wszystko nie tylko za karę,
Ale też ku przestrodze, nauce,
Sprowadzeniu na drogę zbawienia.
Każdy człowiek na ziemskim padole
Od niewiasty i męża zrodzony
Z takim na świat przychodzi ciężarem.
Żył raz w pewnej rodzinie młodzieniec,
Ukochany syn ojca i matki.
Tak go uczą rodzice troskliwi,
Chcąc ku dobru i prawdzie nakłonić:
<<Synu miły, dziecko nasze drogie,
Chciej wysłuchać rodziców nauki.
Jeśli przyjmiesz nasze dobre słowa,
Rady mądre, rozumne, życzliwe,
Nie odczujesz w życiu biedy, troski,
Nie popadniesz w nędzę czy nieszczęście.
Stroń więc pilnie od uczt i hulanek,
Za stół siadasz - zajmuj miejsce niższe,
Nigdy nie pij dwóch kieliszków naraz!
Twe spojrzenie niechaj skromne będzie,
Na niewiasty zacne, młode, hoże
Nie patrz nigdy okiem pożądliwym.
Miejsc nieznanych na nocleg unikaj,
Nie zadawaj się z głupcem, lecz z mądrym
Jak najczęściej z korzyścią przestawaj.
Towarzystwo złe zgubą zagraża:
Ludzie niecni nam ujmę przynoszą,
Zhańbić mogą oraz czci pozbawić,
Ale także potrafią ograbić,
Suknie zedrzeć, do cna ogołocić.
A już zwłaszcza strzeż się, synu drogi,
3
Towarzystwa wesołków, hulaków,
Tych, co w kości lub karty grywają.
Jak najdalej się trzymaj od karczmy
I pijaka unikaj jak ognia.
Święta rzecz, co do bliźnich należy -
Kraść czy grabić to najcięższe grzechy.
Równie ciężkie przewiny czynimy,
Kiedy kłamstwo, oszustwo nas plami
Bądź świadczenie w niesłusznej też sprawie.
Niech cię złoto czy srebro nie nęci;
Zgromadzone największe bogactwa
Z krzywdą ludzką - nie dodadzą ci szczęścia.
W sercu nie żyw niechęci czy złości
Do nikogo - swego czy obcego;
Patrz na wszystkich jak na sobie równych,
Czy bogaty, czy biedny to człowiek -
A na pewno będzie błogosławił
Tobie Bóg i chronił cię od złego.
I pamiętaj, synu nasz kochany:
Poprzestawaj z ludźmi rozumnymi,
Swych przyjaciół wybieraj starannie,
Nie dowierzaj w życiu byle komu,
Byś nie odniósł szwanku i nie zbłądził!>>
Syn wysłuchał rad dobrych rodziców,
Lecz że mały był jeszcze, za młody,
Niezbyt mądry, życia nie znał wcale -
Nie w smak poszła mu nauka taka.
Rady ojca przyjąć bez szemrania,
Przed matczyną ukorzyć się wolą -
To wydało mu się czymś nieznośnym:
Postanowił żyć całkiem inaczej,
Tak, jak jemu się będzie podobać.
Zdobył młodzian pięćdziesiąt rubelków,
I od razu zyskał tyluż druhów.
Zyskał także rozgłos, wzięcie, sławę,
A przyjaciół miał teraz na kopy,
I to takich serdecznych i bliskich,
Że zdawali się niczym rodzina.
Wśród nich jeden szczególnie był wierny -
Ten mu bratem się stał podług serca.
Brat ów wiedzie młodzieńca do karczmy,
Pochlebstwami go nęci i kusi,
Sadza w izbie karczemnej za stołem,
Nie żałując pieniędzy częstuje:
4
To gorzałki kieliszek podsunie,
To znów piwa w szklanicę doleje,
A do tego ci tak przygaduje:
<<Pij, na zdrowie, bracie mój wybrany,
Niech ci służy, serce rozwesela!
Wychyl do dna smaczną gorzałeczkę,
Popraw jeszcze miodeczkiem syconym!
Jeśli nawet w głowie się zakręci,
Jeśli, bracie, upijesz się całkiem,
Nic to, tu gdzieś pił - legnąć możesz.
Spuść się na mnie, zbądź strachu próżnego -
Siedzieć będę i baczenie dawać,
By cię krzywda jaka nie spotkała!
Jeszcze ci wygodzę, miły druhu:
U wezgłowia masz tu czarkę miodu,
Tu, pod ręką prawą - gorzałeczka,
Z drugiej strony - miodek słodki w szklance.
Popilnuję cię dobrze, troskliwie,
Gdy się zbudzisz już ze snu smacznego,
To do domu cię twego odwiodę!>>
I uwierzył młodzieniec druhowi,
I posłuchał brata wybranego.
Siadł za stołem, by pić i ucztować:
Najpierw wypił gorzałki kieliszek,
Zapił wódkę miodkiem słodziuteńkim,
Potem piwa jeszcze pokosztował.
Nic dziwnego, że upił się całkiem
I że sen go tam zmorzył, gdzie siedział;
Zasnął smacznie tym bardziej bez obaw,
Że przyjaciel-brat strzec go obiecał.
Oto dzień już kończy, noc idzie,
Na zachodu już stronie słoneczko
A młodzieniec nasz teraz dopiero
Przebudził się i spojrzał dokoła.
Patrzy, maca - i oczom nie wierzy:
Po odzieży wykwintnej i drogiej
Ani śladu; brak butów i pończoch,
Bez koszuli, bez spodni tak leży,
Ni kubraka już nie ma, ni czapki.
Pod nieszczęsną pod jego głowinę
Podłożono mu twardą cegiełkę,
Nagie ciało przykryto łachmanem,
W nogach leżą dwa łapcie schodzone.
Oj, niemiłe to, nie, przebudzenie!
Wstaje młodzian na nogi swe rącze
I zaczyna się stroić niebożę:
Obuł łapcie zniszczone, zdeptane,
5
Na grzbiet wciągnął guńkę, istny łachman,
Okrył nagie ciało jako tako,
Potem wodą się nieco opłukał
I w zmartwieniu tak do siebie mówi:
<<Tak mi było w domu ojca mego,
Że żyć tylko, nigdy nie umierać;
A tu teraz ni grosza przy duszy,
Ni ubrania, ni kęsa też chleba.
Jak nie stało brzęczących pieniążków,
To i druhów-przyjaciół zabrakło,
Do braterstwa się już nie przyznają,
Nie uświadczysz żadnego, uciekli>>.
Młodzieńcowi wstyd wracać do domu,
Ojcu, matce pokazać na oczy,
Spotkać krewnych, sąsiadów, przyjaciół.
Ruszył w drogę, gdzie oczy poniosą,
Poszedł w świat, w obce strony, nieznane.
Szedł tak długo, daleko, aż trafił
Na zagrodę niczym dwór bogatą,
A w zagrodzie na dom niczym pałac.
W owym domu akurat w tym czasie
Hucznie uczta się toczy wspaniała:
Goście piją, weselą się, jedzą.
Wchodzi młodzian do izby, gdzie uczta,
Znakiem krzyża naznacza oblicze,
Pokłon składa przed świętym obrazem,
Czołem bije przed zacną kompanią,
Nie pomija witając nikogo.
Ucztujący poznali od razu,
Że przybyły to człowiek pobożny,
Że się umie zachować, jak trzeba,
Postępuje, jak księgi nas uczą.
Więc go biorą pod ręce i wiodą,
By posadzić za stołem dębowym.
Nie sadzają go ani u szczytu,
Ani z końca - na miejscu mniej znacznym -
Dają miejsce uznane za średnie,
Tam, gdzie siedzą synowie kupieccy.
Uczta dalej się toczy wesoło,
Biesiadnicy wypili już sporo,
Każdy humor ma, rad się też chwali.
Lecz nasz młodzian przy stole jest chmurny,
Nie raduje się, śmiać mu się nie chce,
Ani jadła, napoju nie tyka,
Nie rozmawia, nie chwali się niczym.
6
<<Co ci jest - zagadują go ludzie -
Że tak siedzisz, młodzieńcze, milcząco,
Że nie cieszysz się zacną kompanią,
Że niemiłe ci jadło, napoje,
Że się niczym przy stole nie chwalisz?
Może miejsce dostałeś niezgodne
Z stanem swoim, godnością i rodem?
Może, krążąc, nie doszedł do ciebie
Puchar z winem pieniącym i słodkim?
Może ktoś z biesiadników niemądrych
Brzydkim słowem uraził twe ucho?
Może dzieci też nasze nieletnie
Naśmiewały się z ciebie czy kpiły?>>
Nasz młodzieniec zza stołu tak rzecze:
<<Dobrzy ludzie, mościwi panowie!
Chcę powiedzieć wam wszystko o sobie,
Szczerze wyznać, niczego nic taić:
O swej biedzie i nędzy dzisiejszej,
O rodziców zbawiennych przestrogach,
O pijaństwie, hulankach, swawoli.
Kiedym zaczął po karczmach się włóczyć,
Zlekceważył rodziców przestrogi,
Błogosławieństw matczynych się zbyłem,
Boży gniew na swą głowę ściągnąłem,
W biedę wpadłem, zostałem nędzarzem.
Niedostatek, zgryzota i smutek
Pozbawiły mnie dawnej wymowy,
Oduczyły wysławiać się pięknie.
Przez zmartwienia, choroby i troski
Jestem chudy, twarz mi zeszpetniała,
Stąd i dusza, i serce me smutne,
Na obliczu już uśmiech nie gości,
Oczy blask swój straciły dawniejszy,
Innym jestem niż dawniej człowiekiem:
Bez godności, honoru i sławy,
Utraciłem też wigor junacki.
Ludzie dobrzy, mościwi panowie,
Raczcie radę dać dobrą, pouczyć,
Jak żyć teraz tu, w obcej krainie?
Spośród obcych, nie znanych mi ludzi
Jak pozyskać mam nowych przyjaciół?"
Ludzie dobrzy mu na to tak rzekną:
<<Dobry z ciebie, rozsądny młodzieniec,
W kraju obcym hardości zbyć musisz
I pokornym być, słuchać przyjaciół
7
Równie pilnie jak tych, co nam wrodzy,
Kark uginać przed starym i młodym.
Nie rozgłaszaj cudzych sekretów,
Jeśli wiesz coś o kim, nie gadaj;
Schlebiać także nie trzeba nikomu
Ni w przyjaźni, ni obcym też ludziom.
Strzeż się intryg, podstępów i kłótni,
Bądź spokojny, posłuszny, życzliwy.
Gdy żyć będziesz tak w prawdzie i zgodzie,
Zyskasz wkrótce u ludzi uznanie.
Najpierw poznać cię muszą, młodzieńcze,
Potem zaczną poważać, szanować,
Bo zobaczą, że żyjesz uczciwie,
Żeś jest prawy, solidny i grzeczny.
Wtedy znajdziesz przyjaciół prawdziwych,
Co ci braćmi się staną, rodziną!>>
Młodzian rusza na nową wędrówkę;
Znów widzimy go w innej krainie.
Tu już życie prowadzi mądrzejsze,
Bo nauki nie poszły na marne.
Rozumowi i pracy zawdzięcza
Swój majątek, sławę i znaczenie.
Przyszła pora, że żenić się trzeba:
Znalazł pannę stosownie do stanu,
Na przyjęcie mnóstwo gości sprasza.
I wesoła już uczta się toczy:
Każdy z gości przyjęty jest godnie
I uczczony tak, jak grzeczność każe,
Bo młodzieniec na wszystko ma oko,
Drogich gości wita, karmi, poi.
Lecz tu nowe nieszczęście nań spada,
Widać kara to za jego grzechy.
Otóż - Bóg to widocznie tak zrządził -
Z diabelskiego podszeptu niecnego
Młodzian zaczął się chełpić i chwalić
Wobec całej kompanii wesołej,
Wobec gości na uczcie i druhów
(A chełpienie się nieraz gubiło,
Samochwalstwo jest zawsze naganne,
Zwłaszcza kiedy się chwalić nie w porę!):
<<Teraz ze mnie Fortuny wybraniec,
A majątku mam więcej niż przedtem,
Kiedym dostał od własnych rodziców!>>
Usłyszało to Licho zawistne,
Co niedolą, nieszczęściem człowieka,
O chełpliwym młodzieńcu tak myśli:
8
<<Oj, nie trzeba się chwalić swym szczęściem,
Ani chełpić bogactwem, znaczeniem!
Już nie takich widziałem ja, Licho,
I mądrzejszych, i bardziej obrotnych,
A umiałem ich jednak przechytrzyć:
Ich złym losem się stałem, nieszczęściem,
Już do śmierci im folgi nie dając.
Tak się ze mną, swym losem, męczyli,
Tak szarpali, a uciec nie mogli,
Aż się sami do grobu wpędzili,
By przede mną pod ziemię się schować.
Tam dopiero zbyli nędzy, głodu,
Ja zaś, Licho, przestałem ich dręczyć,
Zły ich los - odczepiłem się wreszcie,
Ich niedola, nieszczęście - zostałem
Sam, sierota - na świeżej mogile.
Lecz na nowom się zrywał ochoczo,
Nie próżnować mi przecie, nie gnuśnieć,
Licho musi przebywać wśród ludzi,
Towarzyszyć im na tym padole,
Być niedolą, złym losem człowieka.
Nic mnie z nimi nie może rozłączyć,
A już ci, co się w wódce lubują,
To najbliżsi są mi przyjaciele,
Moje gniazdo, rodzina, dom stały!>>
Zastanawia się Licho, niebożę,
Nieszczęsnego młodzieńca niedola,
Jak powinno się jemu dać poznać.
Po namyśle na podstęp się bierze,
Senną marą zwiduje się, zjawą:
<<Nie bierz panny kochanej za żonę,
Otruć zechce cię jeszcze przed ślubem,
Jako żona na pewno udusi,
Zamorduje, zagrabi majątek!
Lepiej wybierz się, bracie, do karczmy,
Przepuść mienie, nie żałuj niczego.
Zrzuć odzienie ozdobne, kosztowne,
Narzuć na grzbiet dziadowskie łachmany,
Wtedy minie cię zły los-niedola,
Wtedy Licho-nieszczęście odstąpi,
Bo się w karczmie pożywić nie zdoła,
Bo o nagich i bosych nie stoi:
Kto nic nie ma - nic stracić nie może!>>
Nie uwierzył młodzieniec w sen-marę,
Nie posłuchał podszeptów złej siły.
Więc się Licho za podstęp znów bierze -
9
W Archanioła Gabriela postaci
Tak mu we śnie przedkłada i radzi:
<<Czyś nie zaznał już biedy i nędzy,
Nie był nagi i bosy, i głodny,
Stracił wszystko, już nie miał niczego?
Ten, co nie ma - nie troszczy się o nic;
Jesteś goły - a jakoś wciąż żyjesz!
Dla takiego, co nagi i bosy,
Żaden złodziej i zbójca niegroźny;
Tych to nawet na tamten świat wpuszczą,
Bo to dla nich jest raj przeznaczony!"
Teraz sen ten młodzieńca przekonał
I rad siły nieczystej posłuchał;
Poszedł, przepił swój cały majątek,
Zrzucił odzież stosowną do stanu,
Okrył ciało łachmanem żebraczym.
Nie mógł teraz powrócić do ludzi,
Wstyd mu było tych, którzy go znali,
Więc wyruszył na nową wędrówkę.
Szedł, aż doszedł do rzeki głębokiej.
Nad tą rzeką przewoźnicy siedzą -
Na brzeg drugi wędrowców przewożą,
Lecz przewoźne zapłacić im trzeba.
Nie ma czym im zapłacić nasz młodzian,
Musi siedzieć i czekać na brzegu.
Czeka więc do wieczora dzień cały.
Minął dzień - a obiadu nie było,
Nie wziął nawet do ust kromki chleba.
Wstaje junak na swe rącze nogi,
Głośno słowo skargi wypowiada:
<<Biada mi, nieszczęsna moja dola!
Licho-los do zguby mnie prowadzi:
Morzy mnie, skazuje na śmierć z głodu -
Trzeci dzień już tej mordęgi mojej,
A do ust nie wziąłem kęsa chleba!
Rzucę się, nieszczęsny, w nurty rzeki -
Niech obmyje ciało bystra woda,
Ryby niech się żywią ciałem białym,
Lepsze to niż życie me haniebne.
Może tak od Licha się uwolnię?>>
A tu nagle Licho wyskakuje
Zza kamienia, co nad rzeką leży;
Nagie, bose, nie przykryte niczym,
Jeno łykiem Licho przepasane,
Ale gromko, silnym głosem woła:
10
<<Stój, młodzieńcze, bo próżne twe próby!
Mnie, niedoli swej, nie ujdziesz nigdzie,
Nie skacz więc do rzeki tej, do bystrej.
Ale się nie frasuj, nie rozpaczaj;
W smutku, w biedzie, w nieszczęśliwej doli,
Kto w nieszczęściu smutny - ten już zginął!
Wspomnij, młody, życie swe poprzednie,
Ojca słowa, matki upomnienia:
Czemuś, młody, dobrych rad nie słuchał?
Kornie ulec woli ich nie chciałeś,
Wstyd ci było skłonić się przed starszym,
Chciałeś żyć inaczej, po swojemu,
Tylko tak, jak tobie się zachciało!
Ale kto rodziców swych nie słucha,
Tego dola zła rozumu uczy.
Kto przed sobie bliskim się nie korzy,
Musi ulec woli swego wroga!>>
I dodało jeszcze Licho słowa:
<<Ukorz się przede mną, swoją dolą,
Pokłoń mi się, biedzie twej, nieszczęściu,
Hołd mi oddaj, bo na całym świecie
Brak takiego, co Lichu by sprostał,
Co by mu w mądrości mógł dorównać.
Wtedy cię przewiozą przez tę rzekę,
Ludzie dobrzy nakarmią, napoją>>.
Widzi młodzian, że wyjścia już nie ma,
Korzy się przed siłą tą nieczystą
Skłonił się przed Lichem aż do ziemi.
Idzie sobie, skacze nasz młodzieniec,
Zbiega z brzegu stromego nad rzekę,
Chodzi, brodzi w piaseczku złocistym,
Lubo, miło patrzeć na świat Boży.
Poweselał, zmartwień, trosk już nie ma,
Bo niedolę Licho udobruchał.
Idzie, skacze i tak sobie myśli:
<<Kiedym zbył już wszystkiego, co moje,
To żałować też nie mam już czego!>>
Tak raduje go, cieszy brak zmartwień,
Tak się poczuł mądry, doświadczony,
Że aż piosnkę wesołą zanucił:
<<Porodziła mnie matka beztroska,
Grzebykiem kędziory rozczesała,
W szatki drogie, piękne przyodziała,
Patrzy, napatrzyć się nie może:
Czy też ładnie dziecku w takim stroju?
A przez szmatki te kosztowne, barwne
Na dzieciaka nawet nie ma ceny.
11
Gdybyż było tak samo do teraz!
Wiem ja sam, niestety, i rozumiem:
Do szkarłatu się bez mistrza nie bierz,
Dziecka nie ukoi się bez matki,
Pijak do bogactwa nie dochodzi,
Dobrej sławy kostera nie zyska!
Miałem się urodzić mojej matce
Bieluteńki, czysty jak śnieg świeży,
A na świat przyszedłem niby głownia:
Osmolony, ciemny, czarniuteńki!>>
Usłyszeli piosnkę przewoźnicy
I młodzieńca przez rzekę przewieźli,
Przewoźnego od niego nie biorąc.
Ludzie dobrzy jeść i pić mu dali,
Zdjęli łachman, koszulę żebraczą,
A przywdziali go w odzież wieśniaczą.
A na drogę taką radę dali:
<<Wracaj, młodzieńcze, w swe rodzinne strony,
Do rodzicieli swoich zacnych starych,
Ojca mądrego, matki ukochanej.
Proś ich gorąco o win przebaczenie,
Niech błogosławią ciebie świętym krzyżem!>>
Młodzian kieruje swe kroki do domu.
Kiedy przez pola szczere tak wędrował,
Drogę zachodzi mu Licho-niecnota,
Wcześniej mu bowiem już wyszło naprzeciw.
Łapie więc w szczerym polu kawalera
I niby wrona nad sokołem kracze:
<<Stój, nie uciekaj, młodzieńcze mój miły:
Nie na czas krótki przystałem do ciebie!
Już mi do śmierci z tobą taka męka,
Nie jestem zresztą, Licho-niedola,
Samo na świecie, mam także krewniaków,
Jest nas rodzinka cała dobrana:
Kto więc się z nami raz zada w życiu -
Przepadł z kretesem, zamęczy się całkiem,
Taki najlepszy los u nas go czeka!
Chociażbyś nawet ptakiem w niebo wzbił się
Czy w morzu sinym ukrył się jak ryba,
Ja będę z tobą, na krok nie odstąpię!>>
Sokołem jasnym młodzieniec wzlata -
A Licho bierze postać białozora;
Jak gołąb siny wzbija się w powietrze -
A Licho za nim jako jastrząb szary;
Umknął młodzieniec szarym wilkiem w polu -
Licho tuż za nim - z sforą psów myśliwskich.
Zmienił się wreszcie w łan stepowej trawy -
12
Licho zaś zaraz staje z kosą ostrą,
Jeszcze do tego ta nieczysta siła,
Niedola, los zły, śmieje się z ofiary:
<<Oj, będziesz, będziesz, traweczko, skoszona,
Poleżysz sobie, trawko ma, pocięta,
Bujne cię wichry rozwieją po świecie!>>
Dał nura młodzian w sine morza fale -
A Licho za nim gęstą sieć zapuszcza
I jeszcze siła nieczysta kpi sobie:
<<Oj, rybko, rybko, złapią cię przy brzegu,
Z sieci wyciągną, usmażą i zjedzą:
Nie szkoda ginąć, umierać tak marnie?>>
Wrócił młodzieniec do swojej postaci,
Rusza jak piechur dalej w swoją drogę,
A Licho tuż, pod ramię prawe wiedzie
I nowe rady mu do ucha szepce:
Jak zdobyć środki na żywot bogaty,
Jak napaść kogoś, zabić i ograbić,
Aby nasz biedak zasłużył na karę -
Więzienie, topór, stryczek lub tortury.
Ostatnia, zda się, przyszła nań godzina.
Ale, na szczęście, wspomniał młodzian sposób,
Odnalazł drogę wyjścia z tej opresji:
Skierował swoje kroki do klasztoru,
Aby na służbę Bogu się poświęcić.
Teraz już na nic Licha chytre sztuki:
Przed świętą bramą do przybytku Boga
Nieczysta siła traci swoją władzę,
Musi pozostać, młodziana uwolnić!
Tu już się kończy historia młodzieńca,
To o nim wiemy - resztę Bóg zna tylko.
Zachowaj, Panie, nas od mąk wieczystych,
Daj nam dostąpić światła Twego raju
Teraz i zawsze, i na wieki wieków. Amen.