ludziesredniowiecza

background image

Kraków 2009

Wydawnictwo WAM

Robert Fossier

Ludzie sredniowiecza

przekład Aneta Czupa

LS tytulowe.indd 2

2009-06-23 01:12:21

background image

4

Tytuł oryginału
CES GENS DU MOYEN âGE

«Ces gens du Moyen Âge» de Robert Fossier
World copyright © LIBRAIRIE ARTHÈME FAYARD, 2007

© Wydawnictwo WAM, 2009

Redaktor naukowy

Prof. dr hab. Stanisław Szczur

Korekta

Zofia Palowska

Projekt okładki

Sebastian Stachowski

ISBN 978-83-7505-301-2

WYDAWNICTWO WAM
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 012 62 93 200 • faks 012 42 95 003
e-mail: wam@wydawnictwowam.pl

DZIAŁ HANDLOWY
tel. 012 62 93 254-256 • faks 012 43 03 210
e-mail: handel@wydawnictwowam.pl
Zapraszamy do naszej

KSIĘGARNI INTERNETOWEJ
http://WydawnictwoWAM.pl
tel. 012 62 93 260, 012 62 93 446-447
faks 012 62 93 261

Drukarnia Wydawnictwa WAM
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

wydawnictwowam.pl

background image

391

Spis treści

Przedmowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5

Część pierwsza

CZŁOWIEK I ŚWIAT

1. Człowiek nagi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11
Istota krucha . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 11

Brzydkie stworzenie, Raczej zadowolony z samego siebie,
Czy jednak widzi niuanse?

Byt jednak zagrożony . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19

Czy naprawdę zna sam siebie? Anormalny atak na człowieka,
Czyhające choroby, Czarna śmierć, Czy można zliczyć tych ludzi?

2. Etapy życia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44
Od dziecka do dorosłego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44

Oczekując dziecka, Dziecko przyszło na świat, Różne „dzieciństwa”,
Dziecko w gronie najbliższych

Życie prywatne. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 58

Czas, który płynie, Ciało, które musi się żywić, Nad smakiem należy
pracować, Ciało należy przystroić

Mężczyzna, kobieta i pozostali . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 83

Dwie płci twarzą w twarz, Sprawy seksu, Pod jednym dachem,Więzy
małżeńskie, Przepisy matrymonialne, Rodzice, Więzi „rodzinne”

Podejmowane wysiłki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 113

Dom, Co można tam znaleźć, Człowiek żyje, by pracować,
Ale jaka praca? Narzędzia,

Koniec życia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 135

Starcy, Przejście, Po śmierci

background image

392

3. Natura . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 149
Pogoda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 149

Informacje o środowisku naturalnym w paleolicie,
Co zobaczyli lub wyczuli?

Ogień i woda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 158

Ogień, symbol życia i śmierci, Woda zbawienna i dobroczynna,
Morze pociągające i przerażające

Owoce ziemi. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 168

Poskromić ziemię, Sprawić, aby ziemia wydała plony,
Winnice i trawy

Drzewa i las . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 179

Las święty i druzgocący, Las konieczny i dostarczający pożywienie,
Co z ludźmi lasu?

4. Zwierzęta? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 190
Człowiek wobec zwierzęcia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 191

Strach i wstręt, Szacunek i sympatia

Poznać i zrozumieć . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 199

Czym są zwierzęta? Przeniknąć ten świat

Użyć i zniszczyć . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 207

Do czego służy zwierzę, Zabijanie jest właściwością człowieka,
Bilans pełen kontrastów

Część druga

CZŁOWIEK SAM W SOBIE

1. Człowiek i inny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 227
Żyć w grupie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 228

Po co się gromadzić? Jak się gromadzić? Gdzie się osiedlać?
Śmiać się i bawić

Środki ostrożności i dewiacje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 256

Porządek i stany, Pokój i honor, Prawo i władza,
Ciemne strony, Obcy

SPIS TREŚCI

background image

393

2. Wiedza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 297
To, co wrodzone. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 298

Pamięć, Wyobraźnia, Miara

To, co nabyte . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 315

Gest, obraz, słowo, Pismo, Czego się uczyć? I gdzie?

Wyrażenie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 341

Kto pisze i co? Dla kogo i po co pisać? Ślad artysty

3. Dusza . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 354
Dobro i zło . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 356

Koniec dualizmu, Cnota i pokusa, Grzech i przebaczenie

Wiara i zbawienie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 371

Dogmat i rytuały średniowiecznej wiary chrześcijańskiej,
Kościół, Niebo

Konkluzje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 388

SPIS TREŚCI

background image

5

Przedmowa

„My, ludzie średniowiecza, my to wszystko wiemy” kazał powie-

dzieć jednemu ze swych bohaterów pewien autor z poprzedniego
wieku. To zabawne zdanie miało wywoływać uśmiech uczonych. Czy
u innych także? W zbiorowej pamięci średniowiecze jest szerokim
polem o ginących w mgle granicach, z wędrującymi, między katedrą
a zamkiem z basztą, królami, mnichami, rycerzami, kupcami, kobie-
tami, mężczyznami. Wszystko to zanurzone w atmosferze przemocy,
pobożności i świętowania, słowem, w duchu średniowiecza. Ci, któ-
rych oglądamy na co dzień: politycy, dziennikarze i ludzie mediów,
tym się inspirują, na ogół nieświadomie, formułując przedwczesne
i stanowcze sądy. Pozostawmy im czerpanie z repertuaru teatru
Châtelet i określenie „ciemnogród”, a używajmy nazwy „średniowie-
cze” lub „wieki średnie”.

Dziesiątki lat wcześniej Lucien Febvre, a po nim Fernand Braudel,

choć mniej agresywnie, drwili z tych, którzy twierdzili, że rozumie-
ją i wiernie przedstawiają tych średniowiecznych mężczyzn i kobie-
ty, zmieniających się i różnych na przestrzeni tysiąclecia. Zgadza-
li się z tym, co raz na zawsze zostało ustalone przez Marca Blocha,
iż terenem badawczym historii jest rzeczywistość ludzka; człowiek,
ludzie w społeczeństwie. Ale uważali, że czystą fi kcją jest szukanie
niezmiennego prototypu na tak długi okres i że „człowiek średnio-
wiecza” nie istnieje. Tymczasem to właśnie określenie wybrał Jacqu-
es Le Goff , mniej więcej 20 lat temu, na tytuł eseju, którego podjął
się wraz dziesiątką renomowanych uczonych. Umiał jednak uniknąć

background image

6

PRZEDMOWA

generalizowania, robiąc przegląd, jak w galerii, prostych „typów spo-
łecznych”: mnich, żołnierz, mieszczanin, rolnik, intelektualista, arty-
sta, kupiec, święty, człowiek z marginesu... i kobieta na łonie swojej
rodziny. Te portrety zawdzięczały swój kunszt i koloryt ujęciu ekono-
micznemu, socjologicznemu, gestom i wyobraźni, sposobom przed-
stawienia i tłu. Wyłaniała się z tych opisów średniowieczna typologia
w specyfi cznym kształcie, dostępnym ludziom współczesnym, takim
jak my, zawierająca jednocześnie elementy trochę pomagające zrozu-
mieć problemy, z którymi borykamy się dzisiaj.

Nie jest to moje podejście. Zresztą, po co kontynuować ten fresk

czy nawet wracać do niego, dorzucając inne „typy” bądź dodając
niuanse i nowości? Taka analiza, krok po kroku, byłaby nużąca, nie-
kończąca się i nie przyniosłaby większego pożytku, ponadto znacznie
wykroczyłaby poza moje kompetencje. Jestem natomiast zdziwiony,
że w tej pracy, jak i w innych o mniejszych ambicjach, ewidentne
jest, i ich autorzy nie wydają się tym zaskoczeni, że wszyscy ci ludzie
wszelakiego pochodzenia jedzą, śpią, chodzą, wydalają, kopulują,
a nawet myślą tak jak my. My także jemy przy pomocy palców, ukry-
wamy nasze organy płciowe, robiąc z nich jednakże taki sam użytek,
chronimy się przed deszczem, śmiejemy się bądź krzyczymy tak jak
w czasach Karola Wielkiego, św. Ludwika czy Napoleona.

Naturalnie dobrze rozumiem, czym jest specyfi ka dnia codzien-

nego czy epoki, znaczenie poglądów czy mody. Ale przyglądając się
zwyczajnemu życiu wczoraj i dziś, stwierdzamy, że człowiek pozo-
staje tylko dwunożnym ssakiem, który potrzebuje tlenu, wody, wap-
nia i białka, aby przetrwać na wynurzonej części kuli z żelaza i niklu,
której trzy czwarte powierzchni pokrywa słona woda, a pozostałą
część ocean roślin zaludniony miliardami innych gatunków. W su-
mie, człowiek jest tam tylko „bestią ludzką”. To ona mnie interesuje
i Lucien Febvre mylił się, sądząc, że dziesięć czy dwanaście wieków
mogło ją zmienić. Być może to wyda się czytelnikowi prowokacyjne
i wzbudzi w nim pewien gniew, jednakże irytacja, którą może od-
czuć, doskonale zilustrowałaby to, co piszę. Ten negatywny odbiór

background image

7

PRZEDMOWA

pokazałby w istocie myśl leżącą u podstaw jego refl eksji, z którą trud-
no jest mu się rozstać: człowiek jest bytem wyjątkowym, ponieważ
jest chciany przez Boga bądź – jeśli odrzucamy ten popularny po-
stulat – ponieważ jest zwierzęciem obdarzonym wyższymi zdolno-
ściami. Tymczasem nie widzi on, że jego życiu nieustannie zagrażają
woda, rośliny i zwierzęta, które go oblegają; że jest ono ciągłą walką
o przetrwanie i że być może w długiej, bardzo długiej historii naszej
planety, jego istnienie nie będzie miało znaczenia większego od ist-
nienia celakantów czy dinozaurów setki milionów lat temu. Bądźmy
więc skromniejsi i przestańmy obserwować się z upodobaniem.

Próbując w ten sposób zachwiać „oczywiste prawdy”, chciałbym

tylko sprowokować ewentualnego czytelnika do refl eksji nad nimi,
nie zamykając drogi powrotu do nich, jeśli okażą się lepsze. Nie ukry-
wam, że ten dyskurs ma swoje słabe strony. Przede wszystkim czło-
wiek, którego będę starał się opisać z jego ciałem, duszą, mózgiem,
otoczeniem, musi być umieszczony przeze mnie na terenie, który
dobrze znam. Nie czuję się kompetentny, by opisywać fellaha z cza-
sów faraonów czy mnicha tybetańskiego ani dworzanina z Wersalu
czy górnika z Germinal. Swobodnie poruszam się tylko w tematyce
średniowiecznej. Oczywiście z racji zawodu zdarzyło mi się spotykać
z ateńskim hoplitą czy kirasjerem z Reichshoff en, ale tylko na chwilę.
Tymczasem średniowiecze ma swoją specyfi kę, jak każdy inny etap
przygody człowieczeństwa: nie będę mógł tego ukryć, uśmierzając
w ten sposób pośmiertny gniew Luciena Febvre’a. A poza tym trzeba
by jeszcze dojść do porozumienia co do określenia „średniowiecze”,
stworzonego przez Guizota czy nawet Bossueta. Czy jest to odcinek
czasu, kiedy ekonomia i społeczeństwo mają pewne charakterystycz-
ne cechy „feudalizmu” Marksa? Jednak czy dziś można żyć w ten sam
sposób, co w czasach feudalnych? Czas triumfu wojującego chrze-
ścijaństwa? „Ogień świętego Antoniego” jest efektem Ewangelii św.
Jana? Zakończmy tę bezproduktywną dyskusję. Moja dokumentacja,
jak i zresztą większość prac, które będę plagiatować lub na które będę
się powoływać, plasuje się pomiędzy Karolem Wielkim a Francisz-

background image

8

PRZEDMOWA

kiem I. Wybiorę nawet, tak jak inni i opierając się na tych samych
kontrowersyjnych argumentach, okres od XII do XIV wieku; czas
uczt i defi lad „średniowiecznych” w negatywnym znaczeniu, organi-
zowanych przez ubogie merostwa. Gorzej: posłużę się przykładami
z Francji, północy Francji, ponieważ ta jest mi najbliższa.

To jeszcze nie koniec próby rozbrojenia łatwej krytyki. Człowiek,

o którym będę mówił, nie jest rycerzem, mnichem, biskupem, kimś
„wielkim” ani tym bardziej mieszczaninem, kupcem, panem czy kimś
wykształconym. To człowiek, którego zajmuje deszcz, wilk i wino,
kufer, płód czy ogień, siekiera, sąsiad, kazanie, zbawienie, wszystko
to, o czym napomyka się przy okazji bądź kwituje niedopowiedze-
niem, widziane przez deformujący pryzmat instytucji politycznych,
hierarchii społecznej, prawa czy zasad wiary. Nie znajdzie się więc
tutaj exposé ekonomicznego, przeglądu technik, walki klas; jest tylko
biedny człowiek i jego codzienność.

Ostatnie słowo: prawie wszystko wziąłem od innych; nie cytując.

Ale, tak jak to się mówi w pospiesznym podziękowaniu, sami się roz-
poznają. Tu i tam dorzuciłem kilka uwag od siebie odnośnie znacze-
nia „natury” i „biedy” ludzkiej. Biorę za to odpowiedzialność, jak i za
wszystkie streszczenia, uproszczenia oraz lekceważenie szczegółów
chronologicznych i geografi cznych, co na pewno wskażą „specjali-
ści”. Cóż, to cena, jaką się płaci za plagiat.

Czy dobrze wyznaczyłem mój cel? Teraz pozostaje go osiągnąć.

background image

9

Część pierwsza

CZŁOWIEK I ŚWIAT

Oto istota żywa, na ogół żyjąca w środowisku powietrznym, zło-

żonym głównie z tlenu, azotu i wodoru. Należy do podtypu kręgow-
ców i jest ssakiem o regularnym cyklu reprodukcyjnym, zwyczajnie
wynikającym z połączenia dwóch płci. Poznanie jego pochodzenia
i etapów ewolucji wydaje się niezbędne, by prześledzić, jakimi droga-
mi jego „myśl” krok po kroku zdominowała zupełnie malutką część
stworzenia. Dzisiaj nawet ci spośród ludzi, którzy mają skromność
i pokorę konieczną, by spróbować odpowiedzieć na to pytanie, wa-
hają się i kłócą. Zaciskając szczęki, podskakując na kościach ogono-
wych, w chaosie, z którego rodzi się każde nowe odkrycie, sprzeczają
się, usiłując zrozumieć, jak przeszliśmy od szympansa do Zygmunta
Freuda.

Ludzie średniowiecza nie zadawali sobie pytań tego typu, zresztą

ci z kolejnych wieków, prawie do naszych czasów, też nie: człowiek
był istotą, której zapragnął Byt Najwyższy, jako ukoronowania dzieła
stworzenia świata na Swoje podobieństwo. Niedługo potem pojawiła
się kobieta jako rodzaj korekty do tego, co miało być perfekcyjne.
W takim ujęciu pochodzenie człowieka nie stanowi problemu, zaś
to, co widzi się w nim nieprzyjemnego, może być tylko karą boską za
jakiś grzech pierworodny. Wszystko jasne!

background image

11

1. Człowiek nagi

Czytelnik proszony jest teraz o chwilową rezygnację z myślenia

tradycyjnymi schematami – zadanie trudne, przyznaję – i o próbę
opisu oraz ocenę istoty ludzkiej.

Istota krucha

Br z y d ki e st w or z e ni e

Bez wątpienia powyższy tytuł szokuje, ale jest on owocem poszu-

kiwań archeologicznych, tekstowych, fi zycznych, chciałoby się po-
wiedzieć zoologicznych. Znalezione ciała, zachowane w stanie niena-
ruszonym w lodzie lub torfi e mumie świętych i wielkich osobistości,
szkielety, całe lub nie, których dostarczają cmentarze, resztki ubrań
czy narzędzi; miejsca, daty, warunki konserwacji są tylko nieznaczą-
cymi szczegółami. Od tych pozostałości sztuka – malowidła czy rzeź-
by – różni się tylko chęcią wychwalania szczegółów: gestów, budowy,
spojrzenia. Właściwie różnice z nam współczesnymi są małej wagi:
być może niższy wzrost, jeśli sądzić według przedmiotów codzien-
nego użytku, ale większa jędrność mięśni, co obrazują zaskakujące
wyczyny wojowników czy drwali. Czy to kwestia odżywiania? Czy
być może sposobu życia? Zresztą, któż odróżni na cmentarzu pisz-
czel żwawego pańszczyźnianego chłopa od chorego możnowładcy?

background image

12

CZŁOWIEK I ŚWIAT

Przestańmy więc kontemplować sami siebie z zachwytem od ty-

siącleci, płeć żeńska w szczególności. I powiedzmy brutalnie, że czło-
wiek jest stworzeniem brzydkim i słabym. Oczywiście można uznać
pewien urok kształtów i krągłości, choć zależy to od naszych kry-
teriów piękności, lecz ile jest elementów ciała nieładnych, a nawet
śmiesznych: nasze stopy i ich bezużyteczne palce, pomarszczone,
nieruchome uszy, głowa o wiele za mała w stosunku do reszty cia-
ła (co próbowali tuszować rzeźbiarze greccy – miłośnicy harmonii),
organy płciowe mężczyzny i piersi kobiety! Zależy od estetyki? Ależ
jest gorzej: dwunożny człowiek chodzi, biega i skacze na stopach du-
żo gorzej niż czworonogi, jego kończyny przednie są tak słabe, że
rozśmieszyłyby każdego mięsożercę; jego paznokcie niczemu nie
służą, podobnie zresztą jak to co mu zostało jako uzębienie; nędzne
owłosienie nie zabezpiecza go przed kaprysami pogody; kopulacja
zmusza do przybierania różnych groteskowych pozycji podobnych,
to prawda, jak u wielu innych ssaków. Z wiekiem ciało zapada się
i garbi, a członki stają się nieposłuszne. Co gorsza, słabość jego zmy-
słów jest przygnębiająca: w ogóle nie widzi zbyt daleko, a w nocy
wcale; postrzega nikłą część otaczających go dźwięków czy fal, jego
węch jest beznadziejny, a zmysł dotyku jeden z najmniej wrażliwych.
Mówi się także, że ma mdłe i za słone mięso, obrzydliwy zapach. Ale
to jest zdanie innych zwierząt, tych, których urok, giętkość, wzrok,
postrzeganie zadziwiają nas i urzekają, takich jak szybujący ptak, ry-
ba w wodzie, kot gotowy do skoku. Jeśli przestalibyśmy się podzi-
wiać, sprawa byłaby jasna: człowiek został poszkodowany w trakcie
tworzenia. A tymczasem...

Tymczasem, jak zaprzeczyć, iż pozostawił trwały ślad na wynu-

rzonej części planety? Musiał mieć jakaś cechę nadzwyczajną, re-
kompensującą nieszczególne początkowe wyposażenie. Jeśli uzna się,
że chodzi o wyjątkowe stworzenie, którego zapragnął Byt Najwyższy,
inne wyjaśnienie nie jest konieczne. Średniowiecze wcale nie zada-
wało sobie pytań w rodzaju: dlaczego są na świecie biali, czarni, żółci,
mali, duzi, dobrzy, źli, geniusze, głupcy, a nawet chrześcijanie, Żydzi,

background image

13

CZŁOWIEK NAGI

muzułmanie. Wszystko uważano za część wyższego planu, którego
celowość wymykała się człowiekowi tu na ziemi, a który być może
będzie mu wyjawiony w górze. Nie ma śladów, by w tamtych czasach
szukano, a tym bardziej znaleziono, te dwa kryteria, pozytywne i ne-
gatywne, które czynią z człowieka wyjątkowy przypadek zoologiczny.
Dziś mało jest osób, nawet o głębokich przekonaniach religijnych,
które by się z tym zgadzały.

Człowiek jest jedynym ssakiem, który może dotknąć kciukiem

pozostałe palce swoich górnych kończyn, co jest koniecznym i jedy-
nym warunkiem, by chwytać, przetwarzać i posługiwać się ogniem
i narzędziami, od krzemienia po komputer. Jest to niezaprzeczalnym
powodem jego wyższości nad innymi zwierzętami. Pan ognia i ota-
czających go przedmiotów jest natomiast jedynym spomiędzy ssa-
ków, jeśli nie jedynym spośród wszelkich istot żyjących, który nisz-
czy i zabija kierowany nienawiścią bądź dla przyjemności, nie będąc
popchnięty do tego przez lęk, głód czy jakiś instynkt seksualny. Jest
najstraszliwszym i najbardziej bezlitosnym z drapieżników.

R ac z e j z ad ow ol ony z s ameg o si ebi e

Przekonany, że jest tym, czego chciał Bóg, człowiek średniowiecza

nie mógł tłumaczyć brzydoty i słabości wokół siebie niczym innym
jak właśnie Jego wolą. Ułomności fi zyczne czy psychiczne są stygma-
tami Boskiego niezadowolenia: jeśli ma się niecną duszę, cierpiące
ciało, ciężko na sumieniu, tzn. że popełniło się grzech i bez wątpienia
jest się brzydkim bądź kalekim, w ten sposób malowanym i opisy-
wanym. Malarstwo i literatura świecka nie pozostawia wątpliwości:
Żydzi, „Saraceni”, kalecy są z zasady „brzydcy”: wykrzywione twa-
rze, zdeformowane sylwetki, nieproporcjonalne członki, odpychają-
ce skazy na skórze, przesadne owłosienie lub kolor skóry; nos, oczy,
uszy nienormalne bądź niepokojące. Przedstawienie takie w efekcie
mogło tylko odebrać ochotę do miłosierdzia czy próby zrozumienia.
Świat średniowieczny nie ma litości dla niepełnosprawnych w do-

background image

14

CZŁOWIEK I ŚWIAT

słownym tego terminu znaczeniu: śmieje się z potknięć ślepego, wy-
klucza chorych, pogardza słabymi. Nie stara się zrozumieć ani Żyda,
ani niewiernego, w najlepszym przypadku boi się i unika ich, w naj-
gorszym eksterminuje, „wpychając miecz w brzuch tak głęboko, jak
tylko jest to możliwe”, jak mówił święty król Ludwik. Nie żeby nie da-
ło się zauważyć pomocy, zwłaszcza ze strony Kościoła, ale miłosier-
dzie rzadko oznaczało uznanie: w najlepszym przypadku była to jał-
mużna spowodowana resztkami litości lub pobłażliwości. Drobnym
znakom otwarcia na drugą osobę towarzyszy zawsze pewna powścią-
gliwość, nawet wyrzuty sumienia, ponieważ ofi ary Bożego gniewu
są na pewno winne. Winne tego, że nie rozpoznają prawdziwej wia-
ry bądź że nią wzgardziły. Nie tędy wiedzie droga do zbawienia, ale
przez osobiste życie wiarą i nadzieją; lepiej dać winnicę Kościołowi
niż pocałunek trędowatemu. Odrzuca się ich nie tylko moralnie, ale
i społecznie. Zarówno malarstwo jak literatura adresowane są do lu-
dzi „dobrych”; do XII wieku tylko do arystokracji, następnie także
do mieszczaństwa. Tchórzliwy rycerz, zdeprawowany duchowny czy
grubiański chłop przedstawiani są jako „brzydcy” lub, w najlepszym
wypadku, śmieszni.

Idee dobra i zła, piękna i brzydoty nie są bynajmniej uniwersalne.

Zaprzeczając tej oczywistości, człowiek naraża się na liczne rozczaro-
wania, zwłaszcza dziś, gdy jesteśmy skonfrontowani z innymi kultura-
mi i sposobami myślenia. Różne hierarchie wartości narażają nas jak
i, bez wątpienia, Innych, na poważne pomyłki w ocenie, przedwcze-
sne oskarżenia, niebezpieczne zamieszanie. Wśród średniowiecznych
chrześcijan na zachodzie Europy, długo zamkniętych w raczej jedno-
litej przestrzeni geografi cznej ludów pochodzenia indoeuropejskie-
go, celtyckiego, germańskiego czy śródziemnomorskiego, ideał Pięk-
ności mógł być ten sam: pomiędzy celtyckim jeźdźcem a rzymskim
legionistą, grecką Afrodytą a germańską Madonną różnice są nie-
wielkie. Kanony Praksytelesa czy Apellesa podobne są do wzorców
malarzy prerensansu lub sztuki gotyckiej z Amiens: wzrost do 1,75 m,
jeśli chodzi o mężczyznę, głowa stanowiąca 1/7 ciała, twarz owal-

background image

15

CZŁOWIEK NAGI

na, głębokie oczodoły, wydatny nos i wąskie usta, skóra jasna, raczej
różowa niż śniada, smukłe palce, niezbyt mocne owłosienie całego
ciała, ale gęste włosy na głowie. Naturalnie wiem, że jest się wyższym
na północy niż na południu kontynentu, ciemniejszym na południu
niż na północy, więcej jest okrągłych czaszek na zachodzie i połu-
dniu niż na wschodzie i północy, ale uważam te niuanse „etniczne”
za mało ważne w zestawieniu z jakimikolwiek Semitami, Azjatami
czy czarnoskórymi. Uderzające jest, że ideały opiewane przez poetów
języka oc i pisarzy oïl czy widoczne na freskach i miniaturach mają
właśnie te cechy. Ignorując czasem rzeczywistość, przypisuje się je
nawet innym typom, nie chcąc się do tego przyznać.

Piękno jest takie, jak chciał Bóg, a ponieważ uczynił człowieka

na swoje podobieństwo, ten ostatni posiada prawdopodobnie Jego
rysy: aniołowie, Jan Chrzciciel, Jezus i Dziewica Maryja w ciągu wie-
ków są przedstawiani podobnie. Dochodzi do ciekawego paradok-
su: wszyscy wiedzą, że według Ewangelii wcielenie Boga dokonało
się wśród Żydów. Prorocy, apostołowie, św. Paweł byli Żydami, tzn.
byli „brzydcy” w oczach Zachodu, tymczasem na żadnym wizerun-
ku ani Chrystus, ani dwunastu apostołów, ani archaniołowie czy ich
poprzednicy nie mają cech semickich. Lokalne wzorce zatuszowały
rzeczywistość. Chyba że przyjmie się, iż oni wszyscy nie są już ani
Żydami, ani brzydkimi, ponieważ umieli rozpoznać Mesjasza.

C z y j ednak w id z i niu an s e ?

Jeśli człowiek wychodzi poza swój świat chrześcijanina o białej

skórze, traci natychmiast zdrowy rozsądek. Nie żeby nie znajdywał
czasem zalet u jakiegoś Saladyna czy Awicenny, nawet u uczonego
rabina, ale widzi w nich jedynie cechy etyczne. Patrząc z zewnątrz,
wszyscy są „czarni”, ponieważ czarny oznacza noc, nieznane, niebez-
pieczeństwo: Turcy, Saraceni, Mongołowie mają skórę czarną. Żydzi
nie, bo choć bogobójcy, zawarli przymierze z Bogiem. Wszyscy mają
jednak postać ludzką. Gdy tymczasem, idąc dalej, istoty, które rzeźbi

background image

16

CZŁOWIEK I ŚWIAT

artysta z Vézelay, wyobraża sobie Mandeville w swoim londyńskim
gabinecie, spotykają Jan di Plano Carpini czy Marco Polo na szla-
kach Azji Środkowej, są przerażające. Prawdziwy ludzki zwierzyniec:
twory zdeformowane, z niektórymi częściami ciała przerośniętymi
bądź zadziwiającymi. Skóra, rogi, uszy, stopy, wiele twarzy to owoc
zachodniej imaginacji oraz legend perskich, indyjskich i chińskich.

Powracający do swego świata chrześcijanin opisując ludzi nie jest

obojętny na różnice, o których mówiłem, bądź zaślepiony przez pro-
totypy, ale jego obserwacje rzadko oddają cechy fi zyczne. Poeci języ-
ka d’oc, pisarze langue d’oïl, wojownicy w sagach lub chansons de geste
zwracają uwagę na wzrost, włosy, karnację, ale trudno jest im uniknąć
toposów: broda zawsze jest bujna, włosy złote, usta purpurowe, cera
różowa, mięśnie giętkie, talia smukła; a kiedy młodzieniec skacze na
koniu lub piękna dziewica podaje kwiat swemu oblubieńcowi, koło
przyjaciół nie jest zaskoczone, lecz pełne podziwu i cieszy się hałaśli-
wie. Oczywiście, jako że nigdy nie opisuje się chłopa w polu lub tka-
cza przy pracy, historyk jak zwykle pozostaje niemy co do nich. Aby
rozbudzić ciekawość, trzeba wyjątkowych okoliczności, takich jak
niezwykłe wyczyny towarzyszy Rolanda czy poszukiwaczy Graala,
przekraczających granice wszelkiego prawdopodobieństwa, nawet
najszerzej rozumianego. Te sztuczki, które niewątpliwie wywoływały
dreszczyk emocji wśród wojowniczego młodego pokolenia, miały za
zadanie być może wyłącznie wychowywanie, a nie opis. W ostatecz-
nym rozrachunku wydaje się, że chodzi raczej o ogólne zachowanie
jednostki. Powiedziałoby się, że punkt widzenia jest tu socjologiczny,
a nie fi zjologiczny. Jeśli zapisuje się nadwagę króla bądź ubolewa nad
nią, to nie po to, by robić aluzję do jego nieumiarkowanej diety lub
w trosce o jego zdrowie, ale dlatego, że funkcja, w tym przypadku pu-
bliczna, oraz działalność – jeździectwo i wojowanie – są zdeprecjo-
nowane. Otyłość jest wtedy grzechem, błędem, „nieszczęściem”. Pod
tym względem przywiązuje się znaczną wagę do sposobu patrzenia.
Oczy są zwierciadłem duszy, ukazują, co jest w człowieku, którego się
opisuje bądź przedstawia, lepiej, niż zrobi to gest czy kostium. Prawdą

background image

17

CZŁOWIEK NAGI

jest, że specyfi ka czasów może mieć wpływ na artystę: zauważono, że
postaci na freskach i rzeźbach sztuki romańskiej nie śmieją się, jakby
ciążył na tej epoce strach przed teraźniejszością. Oczy ich często są
wybałuszone, przestraszone, jakby zachowały odbicie dawnych „lę-
ków roku 1000”, którym dziś tak gwałtownie się zaprzecza lub usiłuje
je zatuszować. Natomiast czytamy pokój z rysów rzeźby „pięknego
Boga” czy pogodnych twarzy na miniaturach z XIII wieku. „Uśmiech
z Reims” nie jest efektem genialnego uderzenia dłutem natchnionego

artysty, jest odbiciem jego modeli.

Tymczasem należałoby, aby kronikarz znalazł jakąś charaktery-

styczną cechę swoich bohaterów. Jako że mało przejmuje się formą,
szuka zachowań, w których cechy fi zyczne wspierają lub oświetlają
aspekt moralny. I nie zawsze zdając sobie z tego sprawę, zadowala
się Galenem i Hipokratesem: człowiek ma „temperament”, „humor”,
owoc różnych kombinacji czterech składników, uznanych przez me-
dycynę antyczną, później arabską: jest fl egmatykiem, melancholi-
kiem, cholerykiem lub sangwinikiem. Poeta pozostawia lekarzom
poszukiwanie powodów. Interesują go efekty w życiu codziennym
i relacjach społecznych: pożywienie, działalność, reakcje psychiczne
i fi zyczne, cały wachlarz zalet i wad.

Ostatni problem, dziś dobrze znany: krew. Nieistotne, że w tam-

tych wiekach lało się jej tyle samo, a nawet więcej niż dzisiaj. Ówcze-
sny widz jednak na jej widok wydaje się nieporuszony. Artyści mnożą
odcięte głowy, z których tryska krew, otwarte rany Chrystusa, pocięte
członki na polach bitwy, z których płynie czerwony strumień, pan-
cerze, z których strzelają krwiste fontanny. Poeci nie pozostają dłuż-
ni: rozrąbane czaszki, odcięte ręce, przebite brzuchy, mógłbym wy-
mieniać dalej. Czy jest to ignorancja, przynajmniej częściowa, co do
roli krwi w życiu? Mniejsza wrażliwość na ból spowodowany przez
ranę? Rezygnacja przed bliskim końcem, możliwym lub nieuniknio-
nym? Nic nie przypomina emocji, które wzbudza dzisiaj lejąca się
krew, przynajmniej w niektórych częściach świata, tych, na szczęście,
gdzie my żyjemy. Gdzie indziej natomiast... Krew nie była obojętna

background image

18

CZŁOWIEK I ŚWIAT

ludziom tamtych czasów, ale widzieli w niej przede wszystkim ele-
ment przekazujący życie, a nawet cnoty. Być może opowiadanie pew-
nego kronikarza o germańskim zwyczaju picia krwi konia wojenne-
go, aby posiąść jego odwagę i siłę, jest czystym wymysłem. Jednakże
waga przywiązywana do cyklów menstruacyjnych kobiety jest ewi-
dentna: zachowywano krew z pierwszej miesiączki, uroczyście bło-
gosławiono kobietę po narodzinach dziecka, zakazane były relacje
seksualne podczas okresu.

Postęp w dziedzinie serologii w naszych czasach umożliwia biolo-

gom poszukiwanie związku między grupą krwi a reakcją organizmu
ludzkiego na atakujące go bakterie i wirusy. W czasach średniowiecz-
nych notowano przypadki chorób, niestety tylko jeśli chodzi o ludzi
wysoko urodzonych, jeśli ktoś wykazywał ich oznaki nieznane sąsia-
dom. W czasach epidemii stawały się one jeszcze bardziej widoczne:
w czasie największego nasilenia choroby niektóre grupy wydawały się
nietknięte, i to bez żadnego powodu. Pod tym względem uderzający
jest przykład pandemii dżumy w wieku XIV i XV, do którego jeszcze
powrócę: zachowały się zdrowe „wyspy” na środku oceanu zarazy.
Na nieszczęście dla historyka te obserwacje rzadko były precyzyjne
i wyrażone w liczbach. Być może stąd wynikają niewątpliwe różni-
ce. Być może to właśnie jest przyczyna sporych rozbieżności, jakie
zachodzą w dokonywanych przez uczonych szacunkowych ocenach
strat ludzkich z powodu epidemii. W tamtych czasach, jak zresztą do
niedawna, nie wiedziano np., że ludzie z grupą krwi B nie są podatni
na bakterie dżumy i tam gdzie grupa ta była najliczniejsza, choćby
na Węgrzech, epidemia nie pojawiła się wcale lub prawie wcale. Od
tamtego czasu miało miejsce przemieszanie się ludów na wielką ska-
lę, co uniemożliwia stworzenie satysfakcjonującego obrazu podziału
populacji według grup krwi w średniowieczu. Hipotez jednakże nie
brakowało, ryzykownych bez wątpienia, jak np. te w Wielkiej Bry-
tanii, tłumaczące w ten sposób etapy i warunki przemieszczania się
ludu saksońskiego na archipelagu.

background image

19

CZŁOWIEK NAGI

Byt jednak zagrożony

C z y napraw d ę z na s am siebi e ?

Te z naszych społeczeństw, które uważają, że „ewoluowały”, po-

padły w rodzaj kultu ciała, paniki przed starzeniem się i czci wobec
specyfi ków, którymi wypełnione są gabinety kosmetyczne. Zapełnia-
ją miejsca „odnowy biologicznej” i ciągną przed trybunały lekarzy,
którzy nie dotrzymali danych obietnic. Świat śródziemnomorski, za-
równo antyczny jak i nasz współczesny, wykazuje taką tendencję bar-
dziej niż jakikolwiek inny. Dysponujemy dzisiaj znajomością chorób
i personelem lekarskim wielkiej wartości, który na ogół rozprasza
nasze obawy i niewiedzę. Historycy, od około wieku porwani przez
falę nozologii, mnożą poszukiwania odnośnie średniowiecza, tropiąc
ślady chorób, badając ich efekty psychologiczne. Nawet wypromo-
wali niektóre z nich, jak oczywiście dżumę, obserwując czynniki de-
mografi czne, ekonomiczne i społeczne i ich zmiany na przestrzeni
wieków średnich. W ten sposób przedstawili choroby wielkich tego
świata, epidemie tłumów, naukę judeo-grecką i arabską. Sklasyfi ko-
wali objawy, zapisane bądź nie, postawili poważne diagnozy, opisali
ewolucje. I cała ta praca jest godna podziwu.

Godna podziwu, lecz sztuczna. Ponieważ w tamtych czasach, po-

dobnie jak dziś, jeśli jest się „zestresowanym” (to znaczenie słowa
pojawiło się w 1953 roku!) przez atak dżumy czy gwałtowny rozwój
AIDS – będzie to wyglądało tak samo, z drugiej strony nic nie wiemy
o odcisku na stopie, o nosie, z którego się leje, lub o leniwym jeli-
cie, o tych małych „nieszczęściach”, które równie dobrze zaburzają
harmonię organizmu. Nie mogę wypowiadać się w imieniu naszych
czasów na pytanie, które otwiera ten rozdział, ale jeśli chodzi o śre-
dniowiecze, odpowiedź jest zdecydowanie negatywna. Zresztą, jak ci
ludzie mieli mieć dostęp, przed XII wiekiem, do traktatów medycz-
nych, które powstają, są pisane lub tłumaczone w Kordobie, Paler-
mo, Salerno, a wkrótce w Montpellier? Nie jesteśmy nawet pewni czy

background image

20

CZŁOWIEK I ŚWIAT

mnisi, począwszy od Piotra Czcigodnego w połowie XII wieku, lub
książęta, którym doradzali physici, byli naprawdę świadomi wyma-
gań i słabych stron własnych ciał. Jeśli chodzi o innych, jak mogliby
zastanawiać się nad tym, co oczywiście zgodne jest z Bożym planem:
martwo urodzonym, upośledzonym od urodzenia, chronicznie cho-
rym, głuchym, ślepym lub niemym? To efekty Bożego gniewu. Natu-
ralnie, wszyscy oni zostali ukarani za grzech popełniony przez nich
bądź przez ich rodziców, ponieważ dziedziczy się winę tak jak piętno
niewolnika. Nie ma lekarstwa na ten osąd ani od niego odwołania.
Jeśli chodzi o nagłą śmierć w walce, na skraju lasu lub przez przypa-
dek, wyraża straszliwe potępienie: bez spowiedzi nie ma zbawienia.

Niemniej jednak chrześcijaninowi trudno się pogodzić z takim

stawianiem przez dogmat wszystkiego na jedną kartę. Nie wyka-
zując zbytnio niechęci wobec kategoryczności Nieba, szuka jednak
pomocy. Po pierwsze, są pośrednicy, do których można dotrzeć, by
złagodzić surowość Sędziego. Cześć dla relikwii oraz pielgrzymki
w święte miejsca potęgują się jednocześnie z wpływem Kościoła. Jak
zwykle, przynajmniej w Europie Zachodniej, umie on pochwycić tę
interesowną pobożność, mającą swe korzenie w przeszłości. Leczące
bóstwo, cudowne kamienie lub źródła zostają zwerbowane pod egi-
dę jakiegoś świętego, rzeczywistego bądź wymyślonego, o którym są-
dzi się, że pomaga. Każdy ma swoją „specjalność” ilustrowaną przez
szczegóły życia lub męczeńskiej śmierci: jeden wyleczy z krost, inny
z gorączki i bóli cudem, którego chciwie się szuka. Zastanawiano się
nawet, czy z odnowy takich dodatkowych kultów w XI wieku i póź-
niej można wnioskować o dominacji takiej czy innej choroby. W każ-
dym razie dokonane cuda, opisywane z upodobaniem w licznych,
przynajmniej w tym wypadku, tekstach, ofi arują przegląd najpo-
wszechniejszych infekcji: więcej spotyka się tu chorób wynikających
z niedoboru żywności niż ran czy uszkodzeń organicznych. Jeśli cho-
dzi o Matkę Boską, której kult szerzy się stymulowany przez cyster-
sów, interweniuje ona, by uzdrowić raczej choroby duszy niż ciała.
Prosi się ją bardziej jako matkę niż cudotwórczynię. Prawdą jest, że

background image

21

CZŁOWIEK NAGI

Kościół nie pozwolił na rozwinięcie się jej kultu do stopnia matki-
-bogini, chrześcijańskiej Kybele. Maryja jest dziewicą, nie może być
więc symbolem płodności.

Pielgrzymka, jałmużna są pobożnymi czynami, a mnisi się z nich

cieszą. Ale czy ich modlitwy będą skuteczne? Czy nie lepiej byłoby
zwrócić się, po kryjomu rzecz jasna, do ekspertów w sztuce wypy-
tywania gwiazd, co z pewnością może mieć efekt ponadczasowy,
bądź do specjalisty od przygotowywania specyfi ków z pogranicza
diabelskiej etiologii? Znachorzy i czarownice są dziś szczególnie do-
ceniani przez wszelkich historyków szczycących się swą znajomością
antropologii i socjologii. Ten świat „alternatywny” zachwyca oczywi-
ście wszystkich uczniów, bliskich lub nie, Freuda, Maussa czy Levi-
-Straussa. Ponadto liczne między XV a XIX wiekiem procesy przeciw
osobom paktującym ze złowrogimi siłami dostarczają materiału do
obfi tych komentarzy. Mamy jednak na ogół tylko akta strony oskar-
żenia. Tymczasem exempla dominikanów z XIII wieku, oczywiście
oskarżające, wykazują jednocześnie ich pierwszorzędną rolę przede
wszystkim w świecie wiejskim: specjalne gesty, chiropraktyka, po-
wtarzanie formuł i wezwań, rytuały związane z roślinami czy wodą.
Zdecydowanie więcej jest zabiegów dotyczących ciała niż duszy, Ko-
ściół natomiast uznaje, że praktyki te godzą w wolę Bożą, należy więc
skazać, a nawet spalić tych, którzy stawiając się na miejscu Stwórcy,
zwalczają bóle przez Niego wywołane. Jeśli trzeba, cień oskarżenia
o herezję uzasadni stos dla czarownicy. W rzeczywistości więcej spa-
la się znachorów niż złych duchów.

Dominikańskie exempla czy fabliaux przypisują raczej kobietom,

na ogół starszym, rolę pośredniczek między światem magii i cho-
robami ciała. To one uważane były za najbardziej otwarte na tego
rodzaju praktyki, co długo wywoływało uśmiech umysłów „racjo-
nalnych” tzw. czasów „nowoczesnych”. Dziś natomiast to uciekanie
się do metod „naturalnych” przebrane w „medycynę niekonwencjo-
nalną”, fi toterapię, seanse odnowy biologicznej, cieszy się wielką po-
pularnością. Kremy, balsamy, herbatki ziołowe, środki przeczyszcza-

background image

22

CZŁOWIEK I ŚWIAT

jące, wizyty u kinezyterapeuty i masaże rywalizują z „konsultacjami
u psychologa” i seansami grup wsparcia, przyzywanymi wręcz gro-
teskowo przez nasze przerażone ego. Wykorzystuje się wszystko, co
dobre w roślinach, i tworzy specjalne diety pokarmowe. Zresztą, od
średniowiecza większość przepisów kulinarnych odnajdziemy także
w traktatach medycznych.

Kobi e t y m aj ą tu rol ę pi e r w s z opl an ow ą , p on i e w a ż Ew a

by ł a w p o ł ow i e czarownicą, zaś każda matka zna sposoby na wy-
leczenie swego dziecka. Jeśli chodzi o mężczyzn, raczej obserwato-
rów niż tradycjonalistów, wnoszą oni doświadczenie zdobyte przy
stadach bądź – rzadziej – w podróży. Z jednym wyjątkiem tymcza-
sem: Żydzi. Ci chodzą od wioski do wioski, od ulicy do ulicy, rozno-
szą fi olki, woreczki, amulety. Umieją badać mocz, puszczać krew, wy-
wołać przeczyszczenie. Wiedzą jak złożyć złamanie, postawić bańki,
zmierzyć puls. Tę wiedzę i praktykę zgromadzili dzięki ponadtysiąc-
letnim kontaktom z kulturami śródziemnomorskimi i wschodnimi.
Przyswoili sobie syntetyzujące hipotezy medycyny grekoromańskiej,
analityczne doświadczenie doktorów hinduskich i irańskich, mieli
kontakty z również z islamem i przekazywali następnie swoją wiedzę
kolejnym wspólnotom. Najlepiej wykształceni tłumaczą Awicennę,
Galena, komentują Konstantyna Afrykańczyka, idą w ślady Maj-
monidesa, nauczają Awerroesa. Inni, skromniejsze produkty nauki
– zajmują się leczeniem. Prawdą jest, że dość szybko za to zapłaci-
li. Ponieważ posiadają wiedzę i szuka się ich rady w każdej sprawie,
ich los staje się zależny od trafności diagnoz. Są wtajemniczeni, więc
gdy zawodzą (na przykład, gdy szaleje epidemia), uważa się, że to ich
wina.

Aby odstawić „metody babci” i leczyć innymi środkami, należy

wiedzieć jak zbudowane jest ciało. Na to nie ma co liczyć. Żołnierz
widział otwarte brzuchy i krwawiące rany, chłop ma niejakie pojęcie
o szkielecie zwierząt, które kroi, wszystkie kobiety są ginekologami,
ale brakuje wizji globalnej. Być może nie zdawano sobie nawet spra-
wy z roli serca czy mózgu. Nawet w przypadku epidemii nie istnieje

background image

23

CZŁOWIEK NAGI

świadomość zarażenia i istnienia przenosiciela, w związku z czym nie
przeciwdziała się im. Ta ignorancja medycyny ludowej zostaje poko-
nana dopiero w XIX wieku. Nie była ona jednak całkowita. Dzięki
doświadczeniu lub intuicji, nazwijmy to, jak chcemy, podejmuje się
różne odpowiednie działania terapeutyczne: trepanację, kauteryzację
ogniem, nastawianie złamanych kości, zakładanie gipsu, znieczulenie
opium, ponadto używa się opasek uciskających, stawia bańki, stosuje
środki i metody wymiotne. Wszystko to przynosi efekty, a co waż-
niejsze, pozwala uczynić kilka trafnych spostrzeżeń także odnośnie
krwi, kości, skóry. Prawdą jest, że często potrzebna bywa interwencja
medyków, physicus, którzy najlepiej się na tym znają. Udało im się
nawet ofi cjalnie zatwierdzić wykaz roślin leczniczych w kapitularzu
z 800. roku. Długo pozostają jednak na poziomie teorii humorów Hi-
pokratesa, Galena i Orybazjusza. Pod koniec XII wieku przez Salerno
i Montpellier przybywają z Hiszpanii i Balearów perskie idee na temat
harmonii funkcji organicznych, krążenia krwi, roli szpiku kostnego,
a nawet kryteriów dziedziczności. Ale spotykają się one z zakazami
Kościoła, np. w Troyes w 1163 roku czy Lateranie w 1215. Zakazana
jest ingerencja skalpela w ludzkie ciało. Jest to utożsamiane z czarną
magią, choć

ćwiartowanie zwierząt nie jest już tylko zajęciem rzeźni-

ka, lecz także poszukiwaniem naukowym. Od kiedy są wykonywane
autopsje na ludzkich zwłokach? Potajemne na ekshumowanych cia-
łach odbywają się w Wenecji od 1190 lub 1230 roku. Trochę później
zdarzają się autopsje na skazańcach, także we Włoszech. Od 1240
Fryderyk II, jak zwykle bardzo innowacyjny, życzy sobie praktyko-
wać je na Sycylii. Po 1290 autopsja jest legalna w Bolonii i Padwie.
Zafascynowani naukowcy oddają się rozkoszom nauki eksperymen-
talnej raczej w Europie Północnej (co zasługiwałoby na dłuższy ko-
mentarz): św. Albert Wielki, Neckam, Tomasz z Cantimpre, Bacon.
Zerwanie z empiryzmem starej daty stanowi nowy rozdział w histo-
rii nauki. XIV i XV wiek ujrzą narodziny medycyny naukowej. A co
oznacza to dla zwykłych ludzi?

background image

24

CZŁOWIEK I ŚWIAT

Anor malny atak na c z ł ow i eka

Odurzeni medycznym żargonem, który daje nam iluzję wiedzy, ła-

two tracimy z oczu chorobę w jej najprostszej postaci. W naszym roz-
regulowanym społeczeństwie alergia może być diagnozą na wszystko
i na nic; lub stres, praktyczne uzasadnienie jakiejkolwiek dolegliwo-
ści, natomiast gdy lekarze załamują ręce, musi chodzić o jakąś mu-
tację wirusa. Tymczasem na co dzień przytrafi a nam się po prostu
katar, biegunka, wysypka, ból nerek lub głowy. Nie zastanawiamy
się nad tym. Dlaczego więc mieliby robić to ludzie średniowieczni,
żyjący w społeczeństwie dużo bardziej pogodzonym z różnymi ko-
lejami losu? Bóle brzucha różnego rodzaju, katar i inne wydzieliny,
apatia, epidemia, gorączka nie mają ścisłych określeń medycznych.
Nie leczy się, nawet nie zastanawia nad kalectwem od urodzenia czy
nabytym. Pozostaje: laska dla inwalidy, ręka w trąbkę dla głuchego,
drwiny z gestykulacji niemego. Jeśli chodzi o ślepych, bez wątpienia
migotliwe światło paleniska czy świecy jeszcze zwiększało ich liczbę,
a ich pomyłki rozśmieszały, ale od ametystu Nerona do lupy Bacona
w XIII wieku nic nie zrobiono, aby im pomóc.

Anomalie w zachowaniu bardziej przyciągają uwagę. Zauważa się

je u wielkich tego świata, lecz ich nie leczy. Iluż grubasów napiętno-
wanych w kronikach! Pokpiwa się jednak raczej z ich niezdolności
do jazdy konnej niż z łakomstwa. I podkreśla się z upodobaniem, że
sami mieli tego świadomość, np. Ludwik VI i jego przeciwnik, Wil-
helm Zdobywca, drwili z siebie nawzajem, ale poza dokuczaniem
sobie niczemu to nie służyło. Jeśli chodzi o alkohol, sprawa jest, by
tak rzec, z tej samej beczki. Bogaci czy biedni – wielu pije za dużo,
aż do utraty świadomości. Wnioskujemy to z ilości wina lub innych
alkoholi wypijanych przez osobę dorosłą niezależnie od płci, klasy
społecznej czy wieku. Średnio od jednego do półtora litra dziennie –
to wiele tłumaczy. Prawdą jest jednak, iż nie wiemy, iluprocentowe są
to alkohole. Poza tym w krajach, gdzie uprawia się winorośl, opinia
publiczna była zawsze pobłażliwa, jeśli chodzi o pijaństwo, pod wa-
runkiem że nie prowadziło ono to hańbiącego zachowania. Dobrze

background image

25

CZŁOWIEK NAGI

wiemy, że zarówno Jan bez Ziemi jak i jego wróg Filip II August za
dużo pili, a sądząc po ich zachowaniu, dość łatwo postawić diagno-
zę o marskości wątroby. Alkohol będzie później powodem śmierci
Karola Zuchwałego, pijanego co drugi dzień. Co do świętego Ludwi-
ka, znanego ze swej ascetycznej pobożności, który rozkazał na siłę
zamykać i opróżniać wieczorami paryskie tawerny, czy zawsze sam
przestrzegał abstynencji?

Przesadne picie i jedzenie pociąga za sobą nieobyczajne zacho-

wanie, które przypisuje się słabości charakteru, ubolewając nad tym
i drwiąc jednocześnie. Pewne działania i praktyki seksualne, do któ-
rych jeszcze wrócę, również powodują zaburzenia potęgowane dodat-
kowo zbytnim spożyciem afrodyzjaków. Nie są one jednak uważane
za chorobę, nie bardziej zresztą niż nadużywanie alkoholu czy jedze-
nia. Dwa inne zachowania, już od tamtych czasów, podobnie jak dzi-
siaj, z usprawiedliwieniem psychosomatycznym, poważnie naruszają
Hipokratesową harmonię organizmu. Prawdę mówiąc, jedno z nich
doszło obecnie do rozmiarów katastrofy społecznej. Chodzi o stoso-
wanie narkotyków i jego konsekwencje psychiczne, nerwowe i fi zycz-
ne. Niestety, utrata samokontroli będąca efektem zażywania narko-
tyków była w dawnych czasach kojarzona z poddaniem się działaniu
złowrogich sił. Uważało się to raczej za wadę i grzech, o których nie
należy mówić, niż za uzależnienie psychologiczne, z którym należy
walczyć. Nieujawniane, więc i nieopisywane, w znacznym stopniu
wymyka się poszukiwaniom. Tymczasem stosowanie narkotyków nie
podlega wątpliwości. W państwach frankijskich na Bliskim Wscho-
dzie i na terenach graniczących z wyznawcami islamu żucie i palenie
konopi indyjskich praktykowano z pewnością nie tylko w muzuł-
mańskich sektach na terenie Libanu czy Atlasu. W Europie znany
jest pochodzący z Azji mak. Jeszcze przed 1200 lub 1250 rokiem we
Włoszech przechodzi on z woreczków z przyprawami do fi olek lekar-
skich. Dziwne wizje, psychodeliczne doznania, dewiacje psychicz-
ne spowodowane konsumpcją maku rzadko były opisywane przez
osobę ich doznającą, chyba że posługiwała się ona pędzlem, wtedy

background image

26

CZŁOWIEK I ŚWIAT

efektem będą fantasmagoryczne wizje Hieronima Boscha. Narkotyki
mogły być spożywane bez intencji osiągnięcia specjalnych efektów
wewnętrznych. Wydaje się dziś, że przykładem takiej nieświadomej
konsumpcji jest ergotyzm. Jeśli chodzi o to zjawisko, nie można na-
rzekać na brak źródeł historycznych. Zupełnie nie rozumiano jego
powodów ani nie widziano na nie lekarstwa, jednak wszystkich,
w tym kronikarzy, poruszał do żywego charakter epidemiologiczny
„ognia świętego Antoniego”. Od 872 roku notowany w Europie Pół-
nocnej, w X wieku w środkowej Francji, bardzo powszechny pod ko-
niec XI wieku we Francji śródziemnomorskiej. Źródłem tej choroby,
nie ma co do tego żadnych wątpliwości, były właściwości halucyno-
genne sporyszu, mikroskopijnego grzyba z rodziny smardzowatych,
niewidocznego dla oka, zagnieżdżającego się w kłosach zbóż, szcze-
gólnie w życie, zarażającego całe pola. Ktokolwiek go spożywa, zo-
staje zarażony, a opinia publiczna widzi w tym „diabelską” chorobę:
zawroty, mętlik w głowie, majaczenie, pieczenie i wysoka gorączka
przypominają działanie narkotyku i epidemię. Ergotyzm nie zawsze
jest śmiertelny, pod koniec średniowiecza, w miarę jak zmniejsza się
uprawa żyta, ustępuje i on, całkowicie zaś kapituluje przed nawozami
azotowymi.

Podobnie jak mylono się, uważając ergotyzm za klęskę epidemii,

a używanie haszyszu za naganną praktykę, nie rozumiano również
źródeł astenii układu nerwowego, tego uczucia lęku, paraliżu, fru-
stracji i zmęczenia, na który skarżą się nam współcześni, nazywając
je „napięciem nerwowym” (stresem). Terminy używane w średnio-
wieczu pokazują, że zwracano uwagę raczej na przygnębienie chore-
go, nazywane langor, stupor, indolentia, niż na nienormalne pobudze-
nie. Dzisiaj zdenerwowanie, zbytnie poruszenie, pracoholizm uważa
się za wystarczające powody do osłabienia odporności nerwowej.
W czasach średniowiecznych zwracano na to mniejszą uwagę, szu-
kano źródeł przygnębienia raczej w tendencjach charakteru. Osoba
nieaktywna jest bezużyteczna i nie może być inaczej. Zresztą, nie by-
ło wtedy wakacji, rozrywek, domów wypoczynkowych. Ktoś taki nie

background image

27

CZŁOWIEK NAGI

był traktowany jak chory, którego należy leczyć, czy słaby, któremu
się pomaga. Jest odrzucany, nawet się nim pogardza. Bezczynność
jest luksusem możnowładcy lub powołaniem mnicha.

C z y haj ące choroby

Niemniej jednak nie wszyscy ci ludzie są kulawi, pijani, przygnę-

bieni lub pod wpływem narkotyku, lecz chorują tak jak my – lub ra-
czej chorują, ale na inne choroby. Zadziwiające, że rak, który dziś,
jeśli nie może zająć naszych organów, zżera przynajmniej naszą pod-
świadomość, nie jest nigdy przywoływany. A przecież musiał doty-
kać zarówno uczonych jak i zwykłych ludzi, zaś jego główną zasadą
jest zakłócenie równowagi komórkowej, to znaczy naruszenie idei
harmonii organizmu, która przyszła do nas z antyku; tymczasem –
cisza! Oczywiście, kilka opisów mogłoby być, lub raczej są na pewno,
opisami symptomów raka. Pojawia się słowo tumor i nawet słowo
cancer (rak), ale w znaczeniu opuchlizny, a nawet brodawek. Jeśli
chodzi o zakażenie innych organów, metastazę, używając dzisiejsze-
go słownictwa, zaprzecza się jej, podobnie jak zarażeniu od innych
osób. Innego zdania są może uczeni, i to raczej pokroju Arystotelesa.
Brak wzmianek o raku, co nie mniej ciekawe, o chorobach dróg od-
dechowych, bo słowem catarrhe określa się wszystko. I choć w tam-
tych czasach nie wyciera się nosa, nie pluje się, nie kaszle, a raczej
nie wspomina się o tym, to chusteczka do nosa jest wynalazkiem śre-
dniowiecznym.

Reasumując, normalny człowiek wydaje się zwracać uwagę tylko

na to, co przyciąga wzrok – skórę, co wywołuje niepokój – brzuch,
co wydaje się być znakiem nadchodzącej choroby – gorączkę. Bóle
brzucha są jednym z najczęściej wspominanych powodów śmierci
wielkich, lecz bez wątpienia dotyczy to też maluczkich. Co się za tym
kryje? Proste problemy jelitowe czy żołądkowe? W XV wieku mówi
się o oczyszczaniu organizmu, zakładaniu gipsu, piciu olejków, a tak-
że, z pewnym poczuciem rzeczywistości, o brudnej wodzie, którą się

background image

28

CZŁOWIEK I ŚWIAT

wypiło, lub o zatrutym powietrzu na ulicy. Ma się także świadomość,
że zdarzają się poważne formy choroby, które uważa się nawet cza-
sem za zakaźne, ale czy odróżnia się czerwonkę, dur brzuszny i szkor-
but? Wysoka gorączka, biegunka, pragnienie, dotkliwe bóle są często
odnotowywane i dość słusznie sądzi się, że ich powodem mogą być
insekty, niestrawność lub po prostu używanie brudnych rzeczy czy
płynów. Ponadto rozpoznaje się chorobę zaraźliwą, ponieważ dotyka
ona całe grupy ludzi żyjących w niehigienicznych warunkach, bied-
nych w miastach, żołnierzy podczas wojny, wygłodniałych chłopów.
Mówi się nawet o epidemiach. Pisano o nich szeroko w VI wieku, po-
dobnie jak w XII pośród armii we Włoszech, Akwitanii czy tam, gdzie
panuje głód. Aż 30 000 ofi ar w Anglii w 1406? Ta ogromna liczba,
podobnie jak inne, świadczy raczej o lęku kronikarza niż o rzeczywi-
stym rozmiarze epidemii. Upuszcza się krew, zażywa środki na prze-
czyszczenie, co raczej wspomaga chorobę. Używa się maści i utartych
ziół, co już lepsze, ale nie uratuje jednak ani świętego Ludwika ani
Jana XXII.

Gorączka jest tylko łatwo zauważalnym objawem u chorego. Ale

gdy jest podwyższona, chroniczna, towarzyszą jej bóle i wymioty,
musi chodzić o jakąś konkretną chorobę. Żółta febra, angielskie po-
ty, czwartaczka wszystkie te choroby, rozróżniane szczegółowo przez
dzisiejszą medycynę, w średniowieczu były traktowane tylko jako
odmiany febry, malarii, paludyzmu z gorących krajów, wilgotnych
i niezdrowych. Możliwe jest, że dobrze widziano związek między
tymi różnymi chorobami a użądleniami owadów, niemniej jednak
powtarzająca się gorączka czy infekcje wątroby leczone były tylko
powierzchownie kompresami, napojami z opium, i ludzie na nie
umierali, tak jak wielu krzyżowców w Lewancie czy nadmorskich
chłopów. Natomiast jeśli chodzi o grypę pochodzenia wirusowego,
którą cechuje kaszel, ból głowy i szczególnie dotkliwy charakter, nie
jest ona wyraźnie rozróżniana. Odnotowywano ją od 972 roku, dwa
lub trzy inne przypadki w XII wieku, więcej w XIV, ale z wyjątkiem
ataków kaszlu i ostrego kataru nic nie wskazuje na to, że umiano ją

background image

29

CZŁOWIEK NAGI

odróżnić od „klasycznej” gorączki. Jeśli chodzi o przerywającą kaza-
nia „czkawkę”, na którą skarży się Mieszczanin paryski ok. 1420 roku,
był to raczej koklusz.

Człowiek może zataić ból, zbić gorączkę, ale nie może ukryć cho-

rób skóry. Wspominałem już o znaczeniu, choćby symbolicznym,
powłoki cielesnej, która była i dziś jest coraz bardziej odzwierciedle-
niem zdrowia, bogactwa, piękna fi zycznego, a nawet moralnego. Pu-
dry i kremy mają zniwelować znaki czasu lub niedoskonałości uro-
dy. W dziedzinie kosmetyki średniowiecze nie musi niczego uczyć
się od dzisiejszych spektakularnych reklam. Niestety, likwidowanie
zmarszczek czy ożywianie koloru cery na nic się zda, jeśli uderza wi-
doczna dla wszystkich choroba. Krosty, brodawki, zapalenie skóry
nie umknęły malarzom nie tylko w XV wieku, gdy pędzlem kierowa-
ła skłonność do realizmu. Jednak w zbiorowej świadomości to trąd
pozostaje symbolem średniowiecza. Ileż obrazów i komentarzy, po-
wtarzających się opowieści o chorych pokrytych odrażającymi stru-
pami, łuszczącymi się (po grecku lepra) ohydnie, odzianych w łach-
many i stukających kołatkami, zmuszonych do samotności w swych
zakażonych barłogach. Historycy twierdzą, że od 2 do 3 procent lud-
ności było nim zarażonych, ponad 4000 schronisk, ok. 1300 lazare-
tów, leprozoriów, przytułków istniało w samej Francji i, od IX wieku,
nieskończona liczba instrukcji jak izolować osobę podejrzaną o tę
chorobę, począwszy od spalenia domu, ubrań, wszelkich dóbr, me-
bli, których dotknęła. Dziś jednak mamy wątpliwości co do takiego
stanu rzeczy, ponieważ choroba wciąż zbiera plon w Azji i zauwa-
żyliśmy różne jej oblicza. Średniowieczni chorzy chodzą do miast,
otrzymują dobra i zarządzają nimi, niektórzy zajmują się handlem
lub sprawują funkcje na dworach aż do pozycji króla Jerozolimy – jak
Baldwin IV. W pewnym momencie nagle ginie słuch o trądzie. Być
może ustępuje miejsca gruźlicy, z którą jest nie do pogodzenia? Co
do tej ostatniej, rzeczywiście nic o niej nie wiadomo do końca XIV
wieku. Aż do XVII wieku wspomina się o wyrzutkach społeczeństwa,
ale chodzi raczej o banitów niż chorych. Co o tym wszystkim myśleć?

background image

30

CZŁOWIEK I ŚWIAT

Objawy trądu są znane: plamy na skórze, zapalenie węzłów chłon-
nych, guzy niszczące stawy i chrząstki rąk lub nosa, ataki gorączki,
aż do stopniowego paraliżu. Ale te znaki, które mogą prowadzić do
śmierci, rzadko były stwierdzane wszystkie naraz. Czy więc nie my-
lono trądu z innymi spektakularnymi zapaleniami skóry, takimi jak
róża, wyprysk, częstymi ze względu na brak higieny, czy łuszczycą
i zmamionami, z których żadne nie jest zaraźliwe? Można zapytać,
czy straszna renoma, jaką ma trąd, nie wynika przede wszystkim ze
znaczenia psychologicznego: odrażający trędowaci, niekontrolujący
popędu seksualnego (czy nie chciano wydać im Izoldy?), noszący na
twarzy znamię swych grzechów, oskarżani o zarażanie studni, zboża
i nawet bydła. Trędowaci są pariasami chrześcijańskiego Zachodu,
symbolem zła, grzechu, nieczystości. Trzeba więc ich trzymać z dala
od wiernych.

Z wszystkich tych schorzeń pozostaje jedno, o którym zarówno

starożytni jak i ludzie średniowiecza mówili zawsze ściszając głos
i którego nadzwyczajny charakter dotyka nas również dzisiaj. Wyglą-
da to następująco: mężczyzna, kobieta zresztą też, mówi i zachowuje
się normalnie w gronie ludzi, nagle gwałtownie sztywnieje, blednie,
pada na ziemię w konwulsjach, później zapada w rodzaj śpiączki. Po
godzinie lub dwóch wstaje i nie pamięta nic z tego, co się stało. Zde-
cydowanie osoba ta musiała być nawiedzona przez ducha. „Choroba
święta”, „choroba bogów” wskazuje wybrańca, który na chwilę staje
się depozytariuszem nadprzyrodzonych mocy. Aż do czasu odkryć
medycyny w XIX wieku epilepsja była traktowana jako znak łaski
bogów, zaś chory uważany za posłańca zaświatów. Nie współczuje
mu się ani nie leczy, za to szanuje i obawia się go, bez względu na to,
czy chodzi o samego Cezara, czy o biednego rolnika.

C z ar na śmi e rć

W naszych czasach, gdy życie liczy się tym mniej, im bardziej cho-

dzi o ubogich czy ludzi z krajów Trzeciego Świata, różnie reagujemy

background image

31

CZŁOWIEK NAGI

na katastrofy demografi czne. Zresztą nasze środki informacji, media,
bardzo się starają, abyśmy je odczuli: dwóch żołnierzy zabitych z za-
skoczenia, 200 zamordowanych w zamachu lub 2000 ofi ar pogrzeba-
nych w gruzach zawalonego wieżowca, oto co bardzo porusza „cywi-
lizowany” świat. Ale że 700 autochtonów wybija się naszą bronią lub
że tysiące giną podczas trzęsienia ziemi, to nas nie obchodzi – to tak
daleko od nas. Trzeba żebyśmy mierzyli tą samą miarą i z rozwagą
używali mocnych słów, spośród których najbardziej nadużywane jest
„ludobójstwo”. W czasie 5 lat trwania dwóch najstraszniejszych i naj-
głupszych wojen światowych z pierwszej połowy XX wieku zginęło
50-60 milionów osób. To w sumie niewiele w porównaniu z 120 mi-
lionami Indian zamordowanych przez alkohol, bakterię ospy i odry
przyniesione przez dumnych zdobywców Meksyku i Ameryki Połu-
dniowej. Prawda, że ci, którzy zginęli, bronili kraju lub idei, a resz-
ta, która przetrwała, otrzymała prawdziwą wiarę. Ale co powiedzieć
o zmarłych na „czarną śmierć”? 20-25 milionów chrześcijan leżących
na ulicach, z czarnawymi obrzękami, którzy o nic nie prosili i nic nie
otrzymali…

Istotnie, należy zatrzymać się przy dżumie. Tyle już wylano atra-

mentu na jej temat, że nie mogę się łudzić, iż powiem cokolwiek no-
wego. Dzięki tekstom źródłowym wiemy na jej temat prawie wszyst-
ko. Skupię się więc tylko na kilku aspektach, które zostaną uznane za
drugorzędne. Po pierwsze, nad samą naturą tej plagi. Zarzewie dżu-
my przetrwało do dziś w Azji Środkowej i Wschodniej, co pozwoliło,
począwszy od Yersina w końcu XIX wieku, na dokładną analizę tej
choroby. Jej dwie formy zakaźne – płucna, w 100 procentach śmier-
telna, i dymienicza, z której jeden na czterech pacjentów może wyjść
w ciągu czterech dni, są różnej wagi i mają różne objawy zewnętrzne.
Jeśli chodzi o epidemię w XIV wieku, ale już nie o jej nawroty, musia-
ła to być pierwsza forma – stąd tak wielki strach przed nią – fatalna
w skutkach po kilku dniach lub godzinach od inkubacji. Tymcza-
sem, o ile w ogóle te niuanse były zanotowane, bardziej obawiano się
i częściej opisywano raczej dżumę „czarną” (słowo pochodzi z XVI

background image

32

CZŁOWIEK I ŚWIAT

wieku), czyli cechującą się dymienicami zapalnymi, mniej groźną,
a ponadto dającą odporność tym, którzy wyzdrowieli. To właśnie ona
powraca aż do końca XV wieku i pozostawia po sobie coraz więcej
ocalonych.

Następnie weźmy pod uwagę sposoby zarażenia. Sądzono, że po-

dobnie jak w przypadku innych chorób uważanych za zakaźne wy-
starczy dotknąć chorego lub jego ubrań, by zostać zainfekowanym.
Nic dziwnego, że nikłe efekty przynosiło palenie ubrań czy przed-
miotów należących do zmarłego. Nikt nie odważył się palić zwłok,
ponieważ w społeczeństwie chrześcijańskim było to zabronione. Jeśli
chodzi o rozpoznanie przenosicieli choroby, fi asko było kompletne.
Zwykli ludzie uważali, że zależy to od koniunkcji planet, Żydów, któ-
rzy wrzucili truciznę do studni, lub po prostu Bożego gniewu. Ucze-
ni, przynajmniej ci, którzy władali piórem, nic innego nie zauważyli.
Ani zarażonych pcheł przenoszonych przez szczury, ani tym bardziej
ich ukąszeń. W ten sposób wszystkie środki terapeutyczne, które
podejmowano, były dokładną przeciwnością tego, co należało robić.
Upuszczano krwi, otwierano obrzęki, co mogło tylko potęgować cho-
robę i zrazić leczących. Kompresy z opium czy okłady z ptasich orga-
nów nie miały żadnego wpływu na wilgotny oddech chorego, źródło
zarażenia formą płucną. Podobnie jeśli chodzi o masowe ściąganie
do miast w ucieczce przed ogniskami dżumy – oczywiście należało
postępować dokładnie na odwrót.

Na skutek złej obserwacji choroby i bezsilności profi laktyki epi-

demia w latach 1348-1351 zabrała ok. 30 procent ludności Zacho-
du. Zbyt szybko przechodzi się nad tym do porządku. Po pierwsze,
historyka uderza ekstremalna dysproporcja szkód w różnych regio-
nach. To jest duży problem. Nasze źródła, choć dość równomiernie
rozmieszczone, nie donoszą jednak, co dzieje się w krajach sąsied-
nich. Gdzieniegdzie choroba nie była znana, a ponieważ żadne środ-
ki zaradcze nie mogły wchodzić w grę, szukano powodów lokalnych,
takich jak izolacja z powodu braku dróg (tymczasem bakcyl prze-
skoczył kanał La Manche w mniej niż 10 dni!), mała koncentracja

background image

33

CZŁOWIEK NAGI

miast, ale wiele jest przykładów tym tezom zaprzeczających. Dziś
mamy raczej tendencję do stwierdzania, że człowiek musi posia-
dać specyfi czne dla siebie cechy uodparniające. Powroty epidemii
w latach 1372-1375, 1399-1400, 1412 i do końca XV wieku są mniej
spektakularne, więc rzadziej opisywane, pomimo tej samej intensyw-
ności. Odnosi się jednak wrażenie, że powracająca choroba wybiera
swoje ofi ary. Będą nimi dzieci, starcy, kobiety w ciąży. Oprócz pew-
nego uodpornienia, o którym świadczy nieprzerywanie działalności
ekonomicznej i zwiększanie się liczby ludności w tych czasach, mógł
zadziałać jeszcze jeden czynnik: niektóre osoby mogą nie ulegać tej
chorobie dzięki swoistym właściwościom serologicznym. Wspomi-
nałem wcześniej, że grupa krwi B jakby opierała się bakterii dżumy.
Dominowanie tej grupy pośród ludów pochodzenia czysto celtyckie-
go bądź azjatyckiego, jak Węgrzy, tłumaczy być może „białe plamy”
na mapie epidemii.

Jeszcze dwie inne obserwacje. Po pierwsze, nawet jeśli pojawie-

nie się plagi i jej piorunujące rozprzestrzenianie zaskakiwało nagło-
ścią i wywoływało bezsensowną panikę, rozpiętość strat nie mogła
wynikać wyłącznie z zajadłości bakterii. Ludzie tamtych czasów nie
zauważyli tego. Szukali niekorzystnego ułożenia planet, być mo-
że związku ze zmianami klimatycznymi. Historyk dzisiaj znajduje
w dokumentach archiwalnych inne powody: niepokojące dane de-
mografi czne i księgowe, niekorzystną koniunkturę ekonomiczną, na-
gromadzenie trudności społecznych sprawiające, że lata 1310-1340
były czasem kryzysu wynikającego z klęsk naturalnych i problemów
politycznych. Jedynym dokumentem demografi cznym, niezwykłym
zabytkiem, który przetrwał do naszych czasów, jest rejestr urodzin
i zgonów małej burgundzkiej wioski w gminie Givry, leżącej na po-
łudnie od Dijon. Ten słynny dokument poświadcza, że umieralność
zwiększała się już od 1320 roku, chociaż widać jej wyraźny skok
w momencie, gdy nadchodzi epidemia. Chorobowe objawy widocz-
ne także w sztuce i wykolejonych zachowaniach religijnych są wcze-
śniejsze od dżumy. Również przed tymi datami wymordowano wielu

background image

34

CZŁOWIEK I ŚWIAT

Żydów. W każdym razie dżuma uderzyła w ludzi osłabionych, być
może już nawet chorych. I na odwrót – stopniowe cofanie się „czar-
nej śmierci” nie wynikało wyłącznie z osłabienia zajadłości bakterii,
lecz również z poprawy sytuacji ekonomicznej, rozbudzenia ludności
ponownie zajmującej opuszczone ziemie i osady. Ogólnie na Zacho-
dzie to polepszenie widoczne jest w latach 1430-1480, w zależności
od regionów. Choroba będzie jednak długo jeszcze obecna.

Druga obserwacja jest zbyt często pomijana. Mamy wyjątkowo

bogate źródła, jeśli chodzi o dżumę w XIV wieku. Z tej racji mini-
malizuje się znaczenie jej wcześniejszych przejawów w starożytności
czy, przede wszystkim, w VI i VII wieku, kiedy spustoszyła wybrzeże
Morza Śródziemnego. Tymczasem, nawet jeśli o tych epidemiach nie
wiemy prawie nic, zgadzamy się dzisiaj, aby ten moment uznać za
początek głębokiego i długotrwałego kryzysu, zarówno politycznego
jak ekonomicznego, a nawet duchowego na południowych fl ankach
młodego chrześcijaństwa. W konsekwencji tak też można wytłu-
maczyć brutalną ekspansję islamu na zubożałych ziemiach, pośród
osłabionych mieszkańców. To zjawisko ma kapitalne znaczenie w hi-
storii świata. Należy więc zadać sobie podobne pytania, jeśli chodzi
o epidemie w XIV i XV wieku. Zwykle podkreślamy tylko koniec
względnego przeludnienia Europy, reorganizację wiejskich zabudo-
wań, zmiany w cenach i płacach, co niekoniecznie jest negatywne,
lub nieszczęścia systemu feudalnego. Przyglądając się bliżej, stwier-
dzimy, że społeczne przewroty, gorączka złota, będące konsekwen-
cjami choroby, mają dużo większe znaczenie niż to, że zmniejszyła
się liczba ludności. Podobnie jak dżuma, głupio nazywana „justy-
niańską”, musi być jednym z fi larów fenomenu muzułmańskiego, ta
z końca średniowiecza leży u podstaw kolonialnej ekspansji Europy
od XVI wieku. Tak zwany „renesans” starożytności nie ma tu nic do
rzeczy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ludzie
baciary jak się bawią ludzie
fr ks młodzi ludzie i starzy ludzie
Jak ludzie średniowiecza wyobrażali sobie śmierć i jakie odc, wypracowania
Ludzie najsłabsi i najbardziej potrzebujący w życiu społeczeństwa, Konferencje, audycje, reportaże,
Znaniecki - Ludzie teraźniejsi, Etnologia i Antropologia kultury, Antropologia kulturowa
Ludzie?zdomni
Fiodor Dostojewski Biedni Ludzie
Niech ludzie się dowiedzą
LALKA-LUDZIE BEZDOMNI-różne sposoby naracji, Szkoła, Język polski, Wypracowania
Ludzie istnieją dla siebie nawzaje1
Ludzie w Czerni, spiskowe teorie itp
STARZY LUDZIE W AUTOBUSIE, J. Kaczmarski - teksty i akordy
Jakie slowa ludzie najczesciej wypowiadaja przed smiercia, !!!Na Wesoło-HUMOR-DOWCIPY-ŚMIESZNE

więcej podobnych podstron