Wejd na stronê
i zobacz, jak wiele mo¿liwoci daje interaktywna wersja szkolnej biblioteki
internetowej Wolne Lektury.
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje siê w domenie publicznej, co oznacza, ¿e mo¿esz go
swobodnie wykorzystywaæ, publikowaæ i rozpowszechniaæ.
Molière
wiêtoszek
Tartuffe
Komedia w piêciu aktach wierszem
OSOBY
Pani Pernelle
Orgon jej syn
Elmira ¿ona Orgona
Damis, Marianna dzieci Orgona
Walery
Kleant szwagier Orgona
Tartuffe
1
Doryna garderobiana Marianny
Loyal s³uga s¹dowy
Urzêdnik
Flipote s³u¿¹ca pani Pernelle
MIEJSCE I CZAS:
Rzecz dzieje siê w Pary¿u, w domu Orgona, 1667 r.
MIEJSCE I CZAS:
AKT PIERWSZY
SCENA I
Pani Pernelle, Elmira, Marianna, Kleant, Damis, Doryna, Flipote
1. (przyp. edyt.) tartuffe z fr. hipokryta.
Szkolna biblioteka internetowa Wolne Lektury tworzona jest dziêki pracy Wolontariuszy oraz wsparciu Ministerstwa
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Fundacji Rozwoju Spo³eczeñstwa Informacyjnego i Fundacji Kronenberga przy Citi
Handlowy. Reprodukcja cyfrowa wykonana przez Bibliotekê Narodow¹ z egzemplarza pochodz¹cego ze zbiorów BN.
Sk³ad automatyczny tekstu zrealizowa³ Marek Ryæko przy u¿yciu systemu X E TEX i fontu Antykwa Pó³tawskiego.
Molière, wiêtoszek
1
P. PERNELLE
Chod, Flipoto, doæ mam ju¿ niemi³ych mi osób.
ELMIRA
Biegniesz pani tak prêdko, ¿e zd¹¿yæ nie sposób.
P. PERNELLE
Zostañ, moja synowo, skróæ sobie tê drogê,
Bez takich ceregieli
2
ja siê obyæ mogê.
ELMIRA
Czciæ pani¹, to powinnoæ i chêæ nasza szczera;
Lecz dlaczego siê pani tak prêdko wybiera?
P. PERNELLE
Bo nie mogê ju¿ patrzeæ na nie³ad w tym domu,
Gdzie, aby mnie dogodziæ, nie przesz³o nikomu
Przez g³owê. Ka¿dy by siê nieporz¹dkiem zra¿a³!
Na to com ja mówi³a nikt tu nie uwa¿a³;
Nikogo nie szanuj¹, naraz
3
mówi wielu,
Jednym s³owem, porz¹dek, jak w wie¿y Babelu
4
.
DORYNA
Gdy
P. PERNELLE
Ty jest pokojówka niezbyt w pracy prêdka;
Lecz za to mocna w gêbie i impertynentka
5
;
O wszystkim umiesz gadaæ, k³ócisz siê za¿arcie
6
.
DAMIS
Lecz
P. PERNELLE
Ty bo jeste g³upiec, mówiê to otwarcie
Jako babka, mój wnuku; to jest moje zdanie.
Mówi³am twemu ojcu, ¿e nie bêdzie w stanie
Dochowaæ siê niczego z ciebie: jeste trzpiotem
7
,
Nicponiem
8
. Sam w przysz³oci przekonasz siê o tem.
2. (przyp. edyt.) ceregiele (lp. ceregiela) zachowywanie siê w sposób zgodny z konwencjami, zbyt grzeczny.
3. (przyp. edyt.) naraz tu: jednoczenie.
4. (przyp. edyt.) wie¿a Babel wed³ug biblijnej opowieci (por. Rdz 11) wie¿a ta mia³a w zamierzeniu swych
budowniczych siêgaæ szczytem nieba i sta³a siê symbolem przeciwstawienia siê ludzi Bogu. Aby udaremniæ
ludzkie plany, Bóg pomiesza³ jêzyki budowniczych, którzy nie mog¹c siê ze sob¹ porozumieæ, nie mogli tak¿e
dokoñczyæ budowy.
5. (przyp. edyt.) impertynentka osoba zuchwa³a i bezczelna, lekcewa¿¹ca innych.
6. (przyp. edyt.) za¿arcie uparcie.
7. (przyp. edyt.) trzpiot osoba beztroska, niepowa¿na.
8. (przyp. edyt.) nicpoñ ³obuz.
Molière, wiêtoszek
2
MARIANNA
S¹dzê
P. PERNELLE
Ty jego siostra, udajesz skromniutk¹,
Potuln¹, tak¹ grzeczn¹, us³u¿n¹, milutk¹,
Lecz wiesz, ¿e cicha woda, to mówi¹, rwie brzegi,
Wiem ja, jak trzeba s¹dziæ te twoje wybiegi.
ELWIRA
Jednak
P. PERNELLE
Moja synowo, przepraszam ciê bardzo,
Ale chocia¿ w tym domu moim zdaniem gardz¹,
Muszê powiedzieæ, ¿e ty, zamiast do ostatka
Dawaæ im dobry przyk³ad z siebie, jak ich matka
Nieboszka, rozrzutnic¹ jeste i co rani
Moje serce, ubierasz siê jak wielka pani.
Gdy mê¿owi siê tylko chce podobaæ ¿ona,
Nie chodzi jak ksiê¿niczka wietnie wystrojona.
KLEANT
Ale¿ pani, wszak tak¿e winna mieæ w rachubie
P. PERNELLE
Pana, jako jej brata, oceniam i lubiê,
Ale jej m¹¿, a mój syn, zrobi³by rozumnie,
Gdyby powiedzia³ panu: przestañ bywaæ u mnie.
Zdania, które pan ci¹gle wyg³aszaæ siê trudzi,
Wstrêt tylko sprawiaæ mog¹ u poczciwych ludzi.
¯e nazbyt szczer¹ jestem, mo¿e mi pan powie,
Lecz u mnie prosto z mostu, co w myli, to w mowie.
DAMIS
Tartuffe babuni, który pragnie jak najszczerzéj
P. PERNELLE
To zacny cz³owiek, jego rad s³uchaæ nale¿y
I najbardziej mnie z³oci, jeszcze do tej pory,
By taki jak ty wariat mia³ z nim wodziæ spory.
DAMIS
Wiêc ja siê mo¿e wcale nie bêdê opiera³,
By ten ba³wan tyraniê nade mn¹ wywiera³.
Tu rozrywki nie szukaj, nie myl o zabawie,
Chyba, ¿e ten pan na ni¹ zezwoli ³askawie.
DORYNA
Gdyby chcieæ sk³oniæ g³owê przed tak¹ pochodni¹,
Molière, wiêtoszek
3
To wszystko co siê robi od razu jest zbrodni¹.
Wszêdzie siê wtr¹ci, wyrok da na ka¿d¹ stronê.
P. PERNELLE
Co on os¹dzi, to jest dobrze os¹dzone.
On chce was zbawiæ, wspieraæ, gdy siê które chyli;
Mój syn powinien kazaæ, bycie go lubili.
DAMIS
Nikt i nawet mój ojciec, nie ma takiej si³y,
A¿eby ten jegomoæ sta³ siê dla mnie mi³y,
Z wstrêtnego. K³amaæ nie chcê i wyznajê szczerze,
¯e na jego zrzêdzenie z³oæ mnie wciek³a bierze.
Ja ju¿ od dawna chwilê tê przeczuwam w duchu,
Jak do strasznego dojdê z tym ³otrem wybuchu.
DORYNA
A to¿ to skandal! gdyby opowiedzieæ komu!
Za³o¿y³ tu kwaterê, jak we w³asnym domu;
£apserdak
9
, co jak przyszed³, buty mia³ podarte,
A ubranie szel¹gów
10
dziesiêciu nie warte;
Dzi ju¿ do tego doszed³, ¿e siê zapomina,
Wszystkim rz¹dzi i pana udawaæ zaczyna.
P. PERNELLE
Klnê siê ¿yciem, ¿e dobrze by tu rzeczy sta³y,
Gdyby pobo¿ne jego chêci rz¹dziæ mia³y.
DORYNA
Zdaniem pani, on wiêtym zostanie nied³ugo,
Hipokryta, ob³udnik, razem z swoim s³ug¹.
P. PERNELLE
To jêzyk!
DORYNA
Jego razem z Wawrzyñcem tak ceniê,
¯e nic bym im nie da³a, jak na porêczenie
11
.
P. PERNELLE
S³ugi nie znam, wiêc nie chcê o niego wieæ
12
wojny,
Za pana rêczê, ¿e jest zacny i spokojny;
A z was ka¿de na niego sro¿y siê
13
i boczy
14
9. (przyp. edyt.) £apserdak kto, kto chodzi podarty, w zniszczonych ubraniach lub potocznie: nicpoñ, ³obuz.
10. (przyp. edyt.) szel¹g dawn. drobna moneta miedziana.
11. (przyp. edyt.) nic bym im nie da³a, jak na porêczenie tylko za porêczeniem czyim, na znak nieufnoci
w³anie.
12. (przyp. edyt.) wieæ tutaj: prowadziæ.
13. (przyp. edyt.) sro¿yæ siê gniewaæ siê.
14. (przyp. edyt.) boczyæ siê byæ obra¿onym, okazywaæ komu swoj¹ niechêæ.
Molière, wiêtoszek
4
Za to, ¿e on wam prawdê gorzk¹ rzuca w oczy:
¯e przeciwko grzechowi opornie staæ trzeba.
Jedynym jego celem, zas³uga dla nieba.
DORYNA
Tak! dlaczegó¿, szczególniej od pewnego czasu,
Gdy kto tu przyjdzie, on wnet narobi ha³asu?
Za ka¿de odwiedziny niebo tak surowe
Z ust tego pana gromy ciska nam na g³owê.
A mówi¹c miêdzy nami, nieba nas tak strasz¹
Za to, ¿e on zazdrosny jest o pani¹ nasz¹.
P. PERNELLE
Milcz, nie wiesz o czym mówisz, przecie¿ twojej pani
Te odwiedziny nie on jeden tylko gani.
Ci¹g³a stacja powozów od nocy do rana
I czereda
15
lokajów przed drzwiami zebrana
Waszego domu, co siê na chwilê nie zmienia,
Na s¹siadach nie robi¹ dobrego wra¿enia.
Przypuszczam, w gruncie rzeczy, ¿e z³e st¹d nie spadnie;
Lecz wreszcie mówi¹ o tym, a to ju¿ nie³adnie.
KLEANT
Jak to? Chcesz pani wstrzymaæ gawêdy i plotki?
A to¿ by ciê¿ar ¿ycia dopiero by³ s³odki,
Gdy kto w uprzedzeniu tak g³upim siê zaci¹³,
By dlatego mia³ zrzekaæ siê swoich przyjació³.
Przypuæmy, ¿e w ten sposób kto swe ¿ycie zmienia,
S¹dzisz pani, ¿e wszystkich zmusi do milczenia?
Przeciw obmowie nie ma na wiecie warowni,
Wiêc niechaj robi¹ plotki ludzie zbyt wymowni;
Zostawmy im swobodê, niech glêdz¹ od rzeczy,
W³asna nasza niewinnoæ obmowie zaprzeczy.
DORYNA
Czy to nie Dafne czasem, z t¹ liczniutk¹ lal¹,
Swoim mê¿em, tak piêknie za oczy
16
nas chwal¹?
Dziwna rzecz, co siê dzieje z tych plotkarzów rzesz¹;
¯e ci najg³oniej krzycz¹, co najwiêcej grzesz¹;
A osoby najbardziej w obmowie za¿arte
S¹ te, których uczynki tylko miechu warte.
Z najmniejszego uczucia wnet ich jêzyk kreli
Taki obraz, by wiat w tym dopatrzy³ z³ej myli
I ciesz¹ siê na innych kiedy potwarz
17
rzuc¹,
¯e tym uwagê wiata od siebie odwróc¹;
Lub ¿e ciê¿ar opinii, co ich barki t³oczy,
Spadnie, kiedy na innych b³otem cisn¹ w oczy.
15. (przyp. edyt.) czereda gromada.
16. (przyp. edyt.) za oczy tu: za oczami (por. zaocznie), za plecami.
17. (przyp. edyt.) potwarz oszczerstwo.
Molière, wiêtoszek
5
P. PERNELLE
Z waszych gadanin skutek ¿aden nie wyrasta.
Wszak pani Oronte pewno jest zacna niewiasta,
Modlitw¹ wci¹¿ zajêta; a s³yszê od ludzi,
¯e to, co siê tu dzieje zgorszenie w niej budzi.
DORYNA
Ta pani jest wyborna, przyk³ad mnie zachwyca!
Wiemy, ¿e dzisiaj ¿yje tak jak pustelnica,
Lecz to z wiekiem sp³ynê³y na ni¹ ³aski bo¿e,
Jest skromn¹, bo niestety, ju¿ grzeszyæ nie mo¿e.
Mia³a doæ wielbicieli, a choæ dzisiaj poci,
Jednak dobrze umia³a korzystaæ z m³odoci;
Dopiero kiedy uciech zamknê³a siê brama,
Od wiata, co j¹ rzuci³, niby stroni sama,
By pod szumn¹ zas³on¹ skromnoci bez granic
Schowaæ resztki urody, co ju¿ dzisiaj na nic.
Kokietka
18
w pobo¿n¹ siê zamienia nieznacznie;
Gdy grono wielbicieli dezertowaæ
19
zacznie
I, aby ciê¿k¹ stratê z poddaniem przenios³a,
W smutnej chwili zostaje dewotk¹ z rzemios³a.
Wtedy w swoim zadaniu ostrym i surowem
Nikomu nie przebaczy, wszystko skarci s³owem,
Nic nie mo¿e byæ skrytym dla takiej jejmoci,
G³ono gromi za wszystko, lecz tylko z zazdroci,
¯e innej siê umiecha ta rozkoszy czara,
Do której, ona czuje sama, ¿e za stara.
P. PERNELLE
do Elmiry
Otó¿ synowo! jakie ciebie bawi¹ banie,
Ty sama w ich tworzeniu pierwsz¹ jeste w³anie,
A ci, co chc¹ zaprzeczyæ, tu siê mówiæ boj¹,
Ale i ja z kolei wypowiem myl moj¹.
Powiem, ¿e syna mego podwójnie st¹d ceniê,
I¿ tak zacnej osobie da³ tu pomieszczenie;
¯e go niebo w swej ³asce zes³a³o w te stronê,
Aby wam naprostowa³ g³owy przewrócone;
¯e jego nauk s³uchaæ powinnicie radzi
20
,
Bo on was do zbawienia najprociej prowadzi.
Ci gocie, to czereda nic a nic nie warta;
Te bale, odwiedziny, to pokusy czarta,
Tam pobo¿nej rozmowy nie us³yszysz s³owa,
Tam piewy i dowcipy, w których grzech siê chowa.
A jeli siê wypadkiem od zgorszeñ ustrzeg¹,
To ju¿ co najmniej musz¹ obmawiaæ bliniego.
Na koniec, nikt rozs¹dny nie wemie udzia³u,
W tych zebraniach, bo g³owê straci³by poma³u:
Tu siê tysi¹ce plotek w jednej chwili tworzy,
I bardzo s³usznie mówi³ jeden s³uga bo¿y,
18. (przyp. edyt.) Kokietka kobieta, która pragnie swoimi wdziêkami wzbudziæ zainteresowanie.
19. (przyp. edyt.) dezertowaæ dezerterowaæ, uciekaæ.
20. (przyp. edyt.) radzi zadowoleni, z radoci¹.
Molière, wiêtoszek
6
Doktor, ale nabo¿ny mimo medycyny,
¯e te wszystkie zebrania, to diabelskie m³yny,
Na których siê na pytel
21
czarta m¹kê miele,
I wnet nam opowiedzia³, nie straciwszy wiele
Czasu, historiê o tym
wskazuje na Kleanta
Ju¿ siê pan wymiewa!
miej siê pan sobie z dudków
22
u których pan bywa.
do Elmiry
I bez
Moja synowo, ¿egnam, nic nie powiem
Wiêcej. Gdy te wizyty mam przyp³acaæ zdrowiem,
Ju¿ tutaj moja noga wiêcej nie postanie.
daj¹c policzek Flipocie
Có¿ to
czy ty chcesz wróbla po³kn¹æ na niadanie.
Tak gêbê rozdziawi³a. No, chod ty papugo,
I piesz siê; ju¿ i tak tu bawi³am za d³ugo.
SCENA II
Kleant, Doryna
KLEANT
O ja nie pójdê za ni¹, wolê tu pozostaæ,
Ni¿ jeszcze reprymandê
23
przy drzwiach od niej dostaæ,
A to sobie staruszka, co jeszcze wytrzyma
DORYNA
Czemu¿ tego nie s³yszy! Szkoda ¿e jej nie ma!
Powiedzia³aby panu z min¹ zagniewan¹:
Jeszcze nie jestem w wieku, aby mnie tak zwano.
KLEANT
A to furia
24
! doprawdy, jaka dziwna zmiana;
Snaæ
25
przez tego Tartuffea taka opêtana.
DORYNA
Z tego niech pan pojêcie o synu wytworzy.
Jak go zobaczysz, powiesz: no tutaj to gorzéj!
W s³u¿bie królewskiej dawa³ dowody odwagi,
By³ pe³en powiêcenia i mêskiej rozwagi;
Teraz ten cz³owiek chodzi jakby og³upia³y,
Tak tym nêdznym Tartuffem zajêty jest ca³y.
21. (przyp. edyt.) pytel odsiewacz.
22. (przyp. edyt.) dudek g³upek.
23. (przyp. edyt.) reprymanda (dzi: reprymenda) skarcenie, upomnienie.
24. (przyp. edyt.) furia w mit. rz. Furie (nosz¹ce w mit. gr. nazwê Erynii) by³y uosobieniem zemsty, ciga³y
przestêpców (szczególnie morderców, np. Orestesa), drêcz¹c ich poczuciem winy i doprowadzaj¹c do ob³êdu.
25. (przyp. edyt.) Snaæ zapewne.
Molière, wiêtoszek
7
Nazywa go swym bratem i kocha go wiêcéj
Stokroæ ni¿ ¿onê, dzieci. Od kilku miesiêcy
Wszystkie swoje sekreta
26
zwierza mu najszczerzéj;
Co on ka¿e, to robi; jak w wiêtego wierzy;
Pieci go i ca³uje, ¿e, s¹dz¹c najprociéj,
Dla kochanki nie mo¿na mieæ wiêkszej mi³oci.
Przy stole pierwsze miejsce daje mu jak ksiêciu
I cieszy siê, gdy ¿ar³ok zjada za dziesiêciu;
A gdy na odbijanie tamtemu siê zbiera,
Ten wo³a w tej¿e chwili: niech ciê Pan Bóg wspiera.
Prawie szaleje za nim, w nim widzi wiat ca³y,
Bez przestanku
27
na ustach ma jego pochwa³y;
To jest jego bohater, jego serce, g³owa,
Uwielbia go, powtarza tylko jego s³owa;
Ka¿dy wyraz wyroczni¹, tak z nim myli zgodnie;
A cokolwiek on zrobi, to cud niezawodnie.
Tamten zna sw¹ ofiarê, wiêc siê te¿ wysila,
Aby go pozorami omamiaæ co chwila,
Wy³udzaj¹c u niego pieni¹dze nieznacznie.
Có¿ dopiero gdy na nas wszystkich zrzêdziæ zacznie,
Nie daruje nikomu. Lecz nie dosyæ jeszcze;
Ten ba³wan, jego lokaj, chwyci³ nas w swe kleszcze;
Prawi nam reprymandy miesznie nies³ychanie.
I wyrzuca ró¿, muszki nasze i ubranie;
Hultaj ten tak siê wczoraj ju¿ zapomnia³ przecie,
¯e podar³ chustkê, któr¹ znalaz³ w wiêtych Kwiecie,
Mówi¹c, ¿e to jest zbrodnia straszna, nies³ychana,
Mieszaæ ze wiêtociami przybory szatana.
SCENA III
Elmira, Marianna, Damis, Kleant, Doryna
ELMIRA
do Kleanta
Dziêkuj Bogu, ¿e zosta³; minê³a ciê ca³a
Nauka, co siê przy drzwiach nam jeszcze dosta³a.
Postrzeg³am mê¿a, on mnie nie widzia³, wiêc skrycie
Pójdê na górê czekaæ na jego przybycie.
KLEANT
Ja tu, by go powitaæ, oczekiwaæ bêdê,
Bo nie mam czasu zostaæ na d³u¿sz¹ gawêdê.
SCENA IV
Kleant, Damis, Doryna
DAMIS
Niechaj wuj mu co wspomni i o mojej siostrze,
O jej lubie z Walerym; chocia¿ tu najprostsze
26. (przyp. edyt.) sekreta dzi: sekrety.
27. (przyp. edyt.) Bez przestanku bezustannie.
Molière, wiêtoszek
8
Snuje siê przypuszczenie, ¿e Tartuffe le wp³ywa
Na ojca. Wszak z Walerym by³aby szczêliwa
I gdyby na mój zwi¹zek chcia³ zezwoliæ jeszcze,
To siostra Walerego, t¹ myl¹ siê pieszczê,
By³aby
DORYNA
Wchodzi. Cicho.
SCENA V
Orgon, Kleant, Doryna
ORGON
A, dzieñ dobry, szwagrze.
Cieszê siê, ¿e ciê widzê.
KLEANT
Ja siê cieszê tak¿e.
W³anie mia³em wychodziæ, lecz teraz zostanê.
Có¿ tam na wsi, czas piêkny, zbo¿e ju¿ zasiane?
ORGON
do Kleanta
Doryna. Pozwól, szwagrze, na chwileczkê ma³¹,
Muszê siê jej wypytaæ, co siê w domu dzia³o.
do Doryny
No! niechaj¿e mi panna nowiny opowié;
Przez te dwa dni co s³ychaæ, czy wszyscy tu zdrowi?
DORYNA
Pani dosta³a jakiej gor¹czki nerwowéj,
Mia³a dreszcze, bezsennoæ i straszny ból g³owy.
ORGON
A Tartuffe?
DORYNA
W jego zdrowiu nie ma ¿adnej zmiany;
Zawsze jest t³usty, gruby, wie¿utki, rumiany.
ORGON
Biedny cz³owiek!
DORYNA
Os³ab³a z tego i poblad³a.
Wieczorem przy kolacji nic a nic nie jad³a,
Ten ból g³owy tak wielki snaæ wp³yw na ni¹ czyni.
Molière, wiêtoszek
9
ORGON
A Tartuffe?
DORYNA
Do wieczerzy sam jeden siad³ przy niéj
I z ca³¹ pobo¿noci¹ w sposób dosyæ ³atwy,
Zjad³ potrawkê cielêc¹ i dwie kuropatwy.
ORGON
Biedny cz³owiek!
DORYNA
W gor¹czce tak noc przesz³a ca³a,
¯e ani jednej chwili do rana nie spa³a;
Mia³a poty gwa³towne i w strasznej obawie
Czuwalimy nad pani¹, a¿ do rana prawie.
ORGON
A Tartuffe?
DORYNA
Po jedzenia nazbyt ciê¿kim znoju
28
,
Przeszed³ wprost od kolacji do swego pokoju,
A czuj¹c, i¿ sen wkrótce ju¿ morzyæ go zacznie,
W wygrzanym ³ó¿ku przespa³ a¿ do rana smacznie.
ORGON
Biedny cz³owiek!
DORYNA
Gdy tak noc przesz³a prawie ca³a,
Na nasze proby rano krwi upuciæ da³a;
Skutek nast¹pi³ prêdko, ul¿y³o zupe³nie.
ORGON
A Tartuffe?
DORYNA
Wyspawszy siê w puchu i bawe³nie,
A¿eby skróciæ smutek, który serce rani,
I pokryæ krew, co rankiem utraci³a pani,
Cztery kieliszki wina wypi³ na niadanie.
ORGON
Biedny cz³owiek!
28. (przyp. edyt.) znój trud.
Molière, wiêtoszek
10
DORYNA
Teraz ju¿ wszystko w dobrym stanie
I biegnê, by uprzedziæ pani¹; niech siê dowie,
Z jak¹ pan troskliwoci¹ pyta³ o jej zdrowie.
SCENA VI
Kleant, Orgon
KLEANT
W nos ci siê mieje, szwagrze i powiem najprociéj,
Nie chc¹c ciê jednak wcale pobudzaæ do z³oci,
¯e ma s³usznoæ zupe³n¹. Bo¿ to rzeczy nowe,
By kto kaprysem takim nabi³ sobie g³owê.
Cz³owiek ten tak myl twoj¹ zaj¹³ bez podzia³u,
¯e o wszystkim dla niego zapomnia³ poma³u.
I on, co siê pieniêdzmi twymi wzmóg³
29
po stracie
Swego i z nêdzy tutaj
ORGON
Wstrzymaj siê, mój bracie!
Nie znasz tego, o którym mówisz wiêc w tym wzglêdzie
KLEANT
Nie znam go, kiedy tak chcesz, zgoda, niech tak bêdzie;
Wiêc có¿ to jest za cz³owiek? to¿ na wszystkie strony
ORGON
Bracie mój! poznawszy go, by³by zachwycony,
Nie chcia³by siê z nim rozstaæ do zawarcia powiek
30
.
To jest cz³owiek
który
ach
cz³owiek
to jest cz³owiek!
Trzyma siê zasad, w których spokój siê zamyka,
I na wiat ca³y patrzy jak gdyby z dymnika
31
.
Tak, ja siê zmieniam, gdy mnie jego rady strzeg¹,
On mnie uczy sk³onnoci nie mieæ do niczego;
Przez niego wszelka mi³oæ w mej duszy siê star³a;
Móg³by brat umrzeæ, dzieci, matka by umar³a,
Lub ¿ona, to mnie wszystko obchodzi, ot tyle
KLEANT
A to uczucia ludzkie, w ca³ej swojej sile.
ORGON
Gdyby go pozna³, bracie, jak ja go pozna³em,
To by go pewno równie¿ kocha³ sercem ca³em.
Do kocio³a modliæ siê przychodzi³ co rana
I tu¿ przy mnie bliziutko pada³ na kolana;
A zebrane osoby wci¹¿ okiem zañ wiod³y,
29. (przyp. edyt.) pieniêdzmi twymi wzmóg³ wzbogaci³ siê twoimi pieniêdzmi.
30. (przyp. edyt.) do zawarcia powiek do zamkniêcia powiek, tj. do mierci.
31. (przyp. edyt.) dymnik malutkie okienko w dachu, które s³u¿y do wentylacji.
Molière, wiêtoszek
11
By widzieæ, z jak¹ skruch¹ zasy³a swe mod³y
Do nieba. Bo westchnienia wci¹¿ wydaj¹c srogie,
Co chwila bi³ siê w piersi, lub czo³em w pod³ogê,
A kiedym ja wychodzi³, on bieg³ niestrudzony
Uprzedziæ mnie, by podaæ mi wody wiêconéj.
Jego ch³opiec mi wszystko szczerze opowiada³
Kim by³; a gdym ubóstwo jego ju¿ wybada³,
Podawa³em mu wsparcie, lecz skromny bez miary,
Chcia³ mi zawsze oddawaæ czêæ mojej ofiary;
Odbierz po³owê, mówi³, to nadto wspaniale,
By tak¹ wzbudzaæ litoæ jam niegodny wcale.
A gdym uparcie twierdzi³, ¿e przeciwnie s¹dzê,
On w mych oczach rozdziela³ biednym te pieni¹dze.
Niebo go w koñcu zsy³a do mego siedliska
I odt¹d dom mój ca³y pomylnoci¹ b³yska;
On tu wszystko poprawia, nawet moj¹ ¿onê,
O mój honor staranie ma nieocenione;
Zazdroniejszy ni¿ ja sam o ni¹; mej czci broni
I wskazuje mi wszystkich, co siê wdziêcz¹ do niéj.
Gdyby wiedzia³, jak zacnie jego myli bieg¹!
Lada drobnostka grzechem wielkim jest u niego,
O jedno nic, oskar¿yæ siê przychodzi skromnie.
Ot, niedawno, ze skruch¹ wielk¹ przyszed³ do mnie,
Z wyznaniem, tym ciê pewno rozczulê i zdziwiê,
¯e, modl¹c siê, z³apan¹ pch³ê zabi³ z³oliwie.
KLEANT
Mój bracie, skoñcz te ¿arty. Kpisz ze mnie t¹ mow¹,
Albo bêdê przypuszcza³, ¿e sam pokpi³ g³ow¹.
Czy ty mylisz, ¿e jaki wp³yw na kogo czyni
ORGON
Mój szwagrze, tak przemawiaæ zwykli libertyni
32
.
Ja wiem, ¿e ty siê w duszy nosisz z tak¹ plam¹.
Ju¿em ci z dziesiêæ razy powtarza³ to samo,
¯e to ci jakie przykre zajcie kiedy wzbudzi.
KLEANT
Oto sposób mówienia takich jak ty ludzi.
Ka¿dy z was chce, by jak on wszyscy byli lepi,
A ten jest libertynem, który patrzy lepiéj:
Kto przed waszym ba³wanem czo³em nie uderzy,
Ten nie uznaje wiêtych, ten ju¿ w nic nie wierzy.
Lecz taki cz³owiek jak ja o trwogê nie pyta,
Wiem co mówiê, a Pan Bóg w moim sercu czyta.
Wasze gadania we mnie nie obudz¹ skruchy,
S¹ ob³udnie nabo¿ni, jak udane zuchy;
Nie ten odwa¿ny, który nazbyt wiele gada,
Ale ten, co dowody swej odwagi sk³ada.
Tak samo podziwienia we mnie nie obudzi
Ten, co z wielkim efektem modli siê dla ludzi.
32. (przyp. edyt.) libertyn osoba g³osz¹ca pogl¹dy skierowane przeciwko autorytetowi kleru, religii i tradycyjnej
obyczajowoci. Libertyznim to ruch umys³owy, który w XVII w. rozwija³ siê we Francji.
Molière, wiêtoszek
12
A wiêc ciebie ka¿demu ok³amaæ siê uda?
Wszystko jedno, pobo¿noæ szczera, czy ob³uda,
Jednakow¹ w pojêciu twym znajduj¹ ³askê,
I jednakowo cenisz twarz cz³eka i maskê?
Sztuka i szczeroæ, jedno uczucie wyrodzi
33
,
A pozór czy¿ dla ciebie za prawdê uchodzi?
Wiêc ró¿nicy osoby od widma nie czujesz,
A fa³szywe pieni¹dze za dobre przyjmujesz?
Ludzie po wiêkszej czêci dziwn¹ id¹ drog¹,
Nic prawie nigdy s³usznie oceniæ nie mog¹,
Miara rozs¹dku nadto ich si³y obarczy,
Im granica rozumu nigdy nie wystarczy.
Musz¹ koniecznie popsuæ rzecz w zasadzie piêkn¹,
Chc¹c w niej iæ tak daleko, ¿e a¿ ramy pêkn¹.
Ja ci szwagrze nawiasem mówiê moje zdanie.
ORGON
Tak, ty jeste doktorem wielkim nies³ychanie,
wiat ci dowód uznania le na wszystkie strony
Ty jeden jeste m¹dry, ty jeden uczony,
Wyrocznia, Katon drugi, i w tobie siê kupi
Ca³y rozum, a wszyscy s¹ przy tobie g³upi.
KLEANT
Nie, uczonym doktorem ja nie jestem wcale,
Zbytni¹ moj¹ nauk¹ tak¿e siê nie chwalê,
W sobie tylko ró¿nicê tê od innych widzê,
¯e umiem poznaæ prawdê, a fa³szem siê brzydzê.
Ja oceniam cz³owieka z przekonaniem szczerem,
Kto jest zacny, pobo¿ny, ten mi bohaterem,
Równie dobrym, jak ka¿dy inny; bo choæ skrycie
On tak¿e dla ludzkoci powiêca swe ¿ycie.
Ale za to pogardy godzien, nie uznania
Ten, kto siê pobo¿noci¹ udan¹ zas³ania.
Nikczemni komedianci, szarlatani podli,
Z których ka¿dy po to siê tak namiêtnie modli,
A¿eby tej modlitwy u¿yæ za narzêdzie
Do swych celów niegodnych i to, co jest wszêdzie
Najszczytniejszym dla ludzi, wielkim i podnios³em,
U nich sta³o siê handlem, nikczemnym rzemios³em.
Pieni¹dze i godnoci, oto s¹ ich cele,
Za to siê bij¹ w piersi i modl¹ w kociele,
Aby w zrêcznie osnutym tej ob³udy w¹tku,
Id¹c niebieskim szlakiem dojæ a¿ do maj¹tku.
Ka¿dy, modl¹c siê, poszcz¹c, przy tym ¿ebrze dzielnie,
A bêd¹c w wicie króla zaleca pustelnie.
Pod zas³on¹ pokory zasypuj¹ b³otem;
Mciwoæ, gwa³townoæ, sk¹pstwo zwyk³ym ich przymiotem.
Zgubi¹ kogo, lub straszn¹ dokucz¹ mu mêk¹,
Dowodz¹c, ¿e to Pan Bóg kierowa³ ich rêk¹
I przekonaj¹ wszystkich, ¿e zgubiæ potrzeba
Kogo, bo to jest wielka zas³uga dla nieba.
33. (przyp. edyt.) wyrodzi rodzi
Molière, wiêtoszek
13
A tym niebezpieczniejsza jest ta broñ zdradziecka,
¯e schylaæ g³owê przed ni¹ ucz¹ nas od dziecka,
I ta zemsta straszliwa musi im ujæ p³azem,
Bo oni powiêcanym morduj¹ ¿elazem.
Taki oszust zbyt czêsto na oko ci wpadnie,
Lecz uczciwych odró¿nisz od nich bardzo snadnie
34
,
A nasz wiek s³usznie szczyciæ mo¿e siê w tej mierze,
¯e ma ludzi uczciwych, co siê modl¹ szczerze.
We, bracie, Arystona, patrz na Peryandra,
Oronta, Alcydama, spojrzyj na Klitandra,
Oto ludzie pobo¿ni, zacni w samej rzeczy,
Którym nikt uczciwoci pewno nie zaprzeczy;
Ci komedi¹ ob³udn¹ na lep ciê nie schwyc¹,
Nie pyszni¹ siê z modlitwy, ze skruchy nie szczyc¹;
Ka¿dy czyn nasz na pewno ich krytyk nie wzbudzi,
Z cnoty siê nie wywy¿sz¹ ponad innych ludzi;
W pogardzie s³ów, za tamtych nie zmierzaj¹ ladem
I nawracaj¹ innych tylko swym przyk³adem.
Wiedz¹, ¿e w s¹dzie swoim czêsto ludzie b³¹dz¹,
Prêdzej dobrze z pozorów ni¿li le os¹dz¹,
Plotek, intryg nie robi¹ pewnie w ka¿dej chwili,
I o to siê staraj¹, by uczciwie ¿yli.
Ich zasada ¿yciowa tylko siê zamyka
W tym, by mieæ wstrêt do grzechu, lecz nie do grzesznika,
S³usznie myl¹, ¿e grzech siê przez pokutê zma¿e,
Wiêc nie nale¿y karaæ sro¿ej, jak Bóg karze.
Oto s¹ w³anie ludzie, jakich ja znam du¿o,
Tacy s³usznie za przyk³ad wszystkim innym s³u¿¹.
Ale ten twój jegomoæ, to ci powiem szczerze,
Chocia¿ ty jego cnotê chwalisz w dobrej wierze,
Nie jest takim, sprawdzisz to nie czekaj¹c d³ugo.
ORGON
Czy ju¿ skoñczy³e?
KLEANT
Tak jest.
ORGON
odchodz¹c
Zostajê twym s³ug¹.
KLEANT
Pozostañ, szwagrze, dajmy pokój tej rozmowie,
Mam tu do niej inny przedmiot: pamiêtasz o s³owie,
Które da³ Waleremu? Wszak¿e narzeczony
Twej córki?
ORGON
Tak.
34. (przyp. edyt.) snadnie ³atwo.
Molière, wiêtoszek
14
KLEANT
Dzieñ lubu ju¿ by³ naznaczony?
ORGON
Prawda.
KLEANT
Czemu¿ opóniasz ten zwi¹zek serc cis³y?
ORGON
Nie wiem.
KLEANT
Czy¿by mia³ w g³owie przeciwne zamys³y?
ORGON
Byæ mo¿e.
KLEANT
Z³amaæ s³owo mia³¿eby powody?
ORGON
Tego nie mówiê.
KLEANT
Zatem, gdy nie ma przeszkody,
Dotrzymasz obietnicy, wszystko ju¿ gotowe.
ORGON
To wzglêdne.
KLEANT
Wykrêtami na co suszyæ g³owê!
A¿ebym ciê wybada³ prosi³ mnie Walery.
ORGON
Dziêki niebu.
KLEANT
Daj s³ówko odpowiedzi szczeréj.
Có¿ mu mam zanieæ?
ORGON
Co chcesz.
KLEANT
K³amstwem siê nie zma¿ê.
Molière, wiêtoszek
15
Twoja wola?
ORGON
Zrobiæ to, co mi niebo ka¿e.
KLEANT
Ja ci wprost i otwarcie zapytanie czyniê,
Da³e mu s³owo, zechcesz dotrzymaæ, tak czy nie?
ORGON
¯egnam.
KLEANT
sam
A! to Walery spotka siê z k³opotem;
Muszê iæ, aby wczenie uprzedziæ go o tem.
AKT DRUGI
SCENA I
Orgon i Marianna
ORGON
Marianno!
MARIANNA
S³ucham ojca.
ORGON
Zbli¿ siê, moje dzieciê.
MARIANNA
do Orgona, który zagl¹da do gabinetu
Czy ojciec szuka czego?
ORGON
Nie, ale w sekrecie
Chcia³bym pomówiæ z tob¹, wiêc patrzê doko³a,
Czy kto nas tu z ukrycia pods³uchaæ nie zdo³a,
Lecz jestemy bezpieczni. Otó¿ uwa¿ sobie,
¯e ja zawsze ³agodnoæ ocenia³em w tobie
I zawszem w tobie widzia³ dziecko dla mnie drogie.
MARIANNA
Za to ja ojcu wdziêczn¹ jestem, ile mogê.
ORGON
Dobrze mówisz; lecz by ta mi³oæ by³a trwa³a,
Molière, wiêtoszek
16
Potrzeba, by mej woli we wszystkim s³ucha³a.
MARIANNA
Pos³uszeñstwo, to córki najwiêksza ozdoba.
ORGON
licznie. Powiedz, jak ci siê pan Tartuffe podoba?
MARIANNA
Komu? Mnie?
ORGON
Tak jest, tobie. Wnet siê rzecz poka¿e,
Mów zatem.
MARIANNA
Ja to powiem, co mi ojciec ka¿e.
SCENA II
Orgon, Marianna, Doryna
Doryna wchodzi po cichu i staje niepostrze¿ona za Orgonem.
ORGON
To rozumna odpowied. A wiêc mów w ten sposób,
¯e nie znasz przyjemniejszych i uczciwszych osób
Nad niego, ¿e w twym sercu nosisz jego postaæ
I chcia³aby z mej woli ¿on¹ jego zostaæ.
Có¿?
MARIANNA
Co?
ORGON
Hê?
MARIANNA
Jak?
ORGON
No przecie.
MARIANNA
Chyba s³uch mnie myli?
ORGON
Jak to?
Molière, wiêtoszek
17
MARIANNA
Ja mam powiedzieæ, ojciec chcia³ w tej chwili,
¯e czyj¹ w sercu moim mam wyryt¹ postaæ,
I czyj¹ to ja ¿on¹ pragnê³abym zostaæ?
ORGON
Tartuffea.
MARIANNA
Nie, w ten sposób ja mówiæ nie zacznê,
Na có¿ k³amstwa powtarzaæ i takie dziwaczne!
ORGON
Owszem powinna mówiæ prawdê, prawdê ca³¹,
Bo ja chcê, by to prawd¹ dla ciebie siê sta³o.
MARIANNA
Jak to, ty mylisz ojcze
ORGON
Tak jest, córko, mylê
Tartuffea z naszym domem z³¹czyæ przez to cile,
Wiêc ma³¿eñstwo, gdyby go za mê¿a przyjê³a,
Czego pragnê
gdy¿ ja chcê
spostrzegaj¹c Dorynê
Sk¹de
35
siê tu wziê³a?
To dopiero musisz byæ stworzeniem ciekawem,
By a¿ tu pods³uchiwaæ, no, i jakim prawem?
DORYNA
Doprawdy nie wiem jeszcze sk¹d siê to zaczyna,
Lecz to o tym zamiarze nie pierwsza nowina,
Ju¿ mi kto o tym wspomnia³, nie pamiêtam w³anie
Kto; ale uwa¿a³am to za prost¹ baniê
36
.
ORGON
Có¿ to, wieæ niemo¿liwa?
DORYNA
I pró¿no siê szerzy,
Chocia¿ pan sam to mówisz, nikt ci nie uwierzy.
ORGON
Uwierz¹ mi; jest rodek na to doæ utarty.
35. (przyp. edyt.) Sk¹de skrócone: sk¹d ¿e.
36. (przyp. edyt.) baniê popr. bañ.
Molière, wiêtoszek
18
DORYNA
Tak, tak, my wiemy, ¿e pan mówisz to na ¿arty.
ORGON
¯adnych ¿artów w tym nie ma, to nie jest udanie
37
.
DORYNA
Strachy!
ORGON
Tak, moja córko, to siê wkrótce stanie.
DORYNA
Niech panienka nic ojcu nie wierzy w tej chwili,
¯artuje.
ORGON
Ale¿ mówiê
DORYNA
Pró¿no siê pan sili,
Nikt panu nie uwierzy.
ORGON
Bo ciê mój gniew strwo¿y
38
DORYNA
Dobrze, ju¿ ci wierzymy, ale to tym gorzéj
Dla pana. Jak to, pan chcesz by za pañsk¹ zgod¹
Takie rzeczy siê dzia³y? cz³owiek z siw¹ brod¹,
Taki jak pan, ¿e siê tak powiedzieæ omielê
ORGON
S³uchajno, ty tu sobie pozwalasz za wiele,
Wiedz o tym, ¿e ja takiej mia³oci nie znoszê.
DORYNA
Mówmy bez gniewu, panie, o cierpliwoæ proszê,
Czy pan sobie kpisz z ludzi, nawet myleæ o tem,
Pañska córka ma z³¹czyæ siê z takim bigotem
39
!
On ma inne zajêcia, pobo¿ne rzemios³o,
A potem to ma³¿eñstwo có¿by ci przynios³o?
Jeli nawet maj¹tek od pana otrzyma,
Toæ braæ ziêcia go³ego
37. (przyp. edyt.) udanie udawanie.
38. (przyp. edyt.) strwo¿yæ przestraszyæ.
39. (przyp. edyt.) bigot dewot; cz³owiek przywi¹zuj¹cy przesadn¹ wagê do zewnêtrznych form pobo¿noci,
w istocie za hipokryta.
Molière, wiêtoszek
19
ORGON
Milcz! jeli nic nie ma,
St¹d zas³ugi dla niego i szacunku ¿niwo,
Bo jego nêdza, pewno jest nêdz¹ uczciw¹
I ka¿da wielkoæ na ni¹ chêtnie siê zamienia.
Jeli pozwoli³ obraæ siê ze swego mienia,
To dlatego ¿e nie chcia³ doczesnych dóbr wiata,
A myl jego w wiecznoci przestworzach ulata.
Lecz moja pomoc wkrótce tak rzeczy rozstrzygnie,
¯e wróci do maj¹tku, z k³opotów siê dwignie.
Jego dobra s¹ znane w stronach sk¹d pochodzi,
A on sam, jak go widzisz, ze szlachty siê rodzi.
DORYNA
Tak, on to utrzymuje; mo¿e prawda, ale
Ta pró¿noæ z pobo¿noci¹ nie zgadza siê wcale.
Kto staraniom o niebo oddaje siê ca³y,
Ten z urodzenia swego nie po¿¹da chwa³y,
Nazwiskiem siê nie szczyci w nierozs¹dnej dumie,
Bo ambicja z pokor¹ z³¹czyæ siê nie umie.
Na co ta pycha?
Widzê, ¿e ju¿ siê pan z³oci,
Wiêc o samym ju¿ bêdê mówiæ jegomoci.
Pan wyrzuty sumienia mia³by nieustanne,
Za takiego niezdarê wydaæ tak¹ pannê.
A potem pomyl¿e pan, ¿e w czas bardzo krótki,
Z tego ma³¿eñstwa jakie wynik³yby skutki?
Wiedz pan, ¿e siê kobiety cnotê tym nara¿a,
Gdy przeciwko swej woli idzie do o³tarza
I kiedy siê jej sk³onnoæ gwa³tem przezwyciê¿a.
Cnota ¿ony zale¿y od przymiotów mê¿a,
A wymiani, których wiat wytyka palcami,
¯ony swoje tym czym s¹, uczynili sami
I niewiernoæ w tym razie wcale nie jest zdro¿na,
Gdy mê¿a w ¿aden sposób pokochaæ nie mo¿na.
A kto córkê chce gwa³tem przymusiæ w tej mierze,
Ten rachunek przed Bogiem za jej b³êdy bierze.
Pomyl pan jaki ciê¿ar uczujesz w tym wzglêdzie.
ORGON
A toæ ona rozumu mnie dzi uczyæ bêdzie!
DORYNA
Lepiej by pan tu rz¹dzi³ id¹c za mym zdaniem.
ORGON
Zostaw j¹, moja córko, z jej g³upim gadaniem.
Co dla dziecka potrzeba ojciec wie najlepiéj,
Ten Walery niechaj siê od ciebie odczepi;
Da³em mu wprawdzie s³owo, ale jego wina,
¯e jest graczem i maj¹ go za libertyna.
Nie modli siê, w kociele widuj¹ go ma³o.
Molière, wiêtoszek
20
DORYNA
Chcesz pan, by nabo¿eñstwa godzinê mia³ sta³¹.
Po to, by go widziano, ma bywaæ w kociele?
ORGON
Proszê ciê przestañ i tak gada³a za wiele.
Tamtemu niebo sprzyja i ³aski ma bo¿e,
Jakie¿ bogactwo ziemskie z tym zrównaæ siê mo¿e?
Wasz zwi¹zek, gdy otrzymasz miano jego ¿ony,
Przyjemnoci¹, s³odycz¹ bêdzie przepe³niony,
¯ycie wam jakby w raju na modlitwie zleci,
Jak turkawki
40
bêdziecie ¿yæ, jak ma³e dzieci;
Nigdy zajæ miêdzy wami, nigdy k³ótni plama,
Na koniec zrobisz z niego to, co zechcesz sama.
DORYNA
Ona to zrobi z niego, ¿e koz³em zostanie.
ORGON
Oj, to gada!
DORYNA
Wygl¹da na to powo³anie.
Mimo cnoty panienki, ja najmocniej wierzê,
¯e przeznaczenie jego spe³ni siê w tej mierze.
ORGON
Przestañ¿e mi przerywaæ i przez mi³oæ nieba,
Nie sadzaj tam jêzyka, gdzie go nie potrzeba.
DORYNA
Je¿eli przez ¿yczliwoæ pañskiej sprawy broni¹
ORGON
Za wiele ¿yczliwoci, nie proszê ciê o ni¹.
DORYNA
Z przywi¹zania
ORGON
Ja nie chcê. Gdy kto nie pozwoli
DORYNA
A ja chcê pana kochaæ mimo pañskiej woli.
ORGON
Ach!
40. (przyp. edyt.) turkawka ptak podobny do go³êbia
Molière, wiêtoszek
21
DORYNA
Tak czci pañskiej broniê jakby w³asnej g³owy,
Nie chcê by siebie rzuca³ na pastwê obmowy.
ORGON
Przestaniesz ty mi gadaæ?
DORYNA
To jest obowi¹zek,
Broniæ panu, by córce doradza³ ten zwi¹zek.
ORGON
Bêdziesz milczeæ ty wê¿u? bo zuchwalstwa znaki
DORYNA
Ach! pan jeste pobo¿ny i w gniew wpadasz taki.
ORGON
Bo ju¿ mnie w wciek³oæ wprawia ta historia ca³a;
Ka¿ê ci najsurowiej, a¿eby milcza³a.
DORYNA
Dobrze, lecz bêdê myleæ; to pana nie z³oci?
ORGON
Myl sobie, kiedy tak chcesz, ale myl w cichoci.
do córki
I nie mów ani s³owa. Ja wszystko w tej mierze
Obmyla³em rozwa¿nie.
DORYNA
A to wciek³oæ bierze,
Nie móc mówiæ.
ORGON
Z urody choæ siê nie przechwala,
Tartuffe jest jednak wcale
DORYNA
Tak jest piêkna lala.
ORGON
Przystojny i sympatiê obudziæ jest w stanie,
Jego cnoty
Molière, wiêtoszek
22
DORYNA
licznego mê¿ulka dostanie.
Orgon obraca siê do Doryny i z rêkami za³o¿onymi wpatruje siê w ni¹.
Gdyby ze mn¹ mê¿czyzna spe³ni³ tak¹ zbrodniê,
Po lubie karê za gwa³t mia³by niezawodnie,
I zaraz po weselu doszed³by sekretu,
¯e kobieta ma zawsze pole do odwetu.
ORGON
do Doryny
Wiêc moja wola za nic tu jest uwa¿ana.
DORYNA
Czego pan chcesz, wszak¿e ja nie mówiê do pana.
ORGON
A có¿ teraz robi³a?
DORYNA
Do pana nic a nic,
Ja do siebie mówi³am.
ORGON
Zuchwalstwo bez granic,
Lecz wnet je têgim razem skrócê w sposób znany.
przygotowywa siê do dania policzka Dorynie i za ka¿dym wyrazem, który wymawia,
obraca siê do Doryny, która stoi nic nie mówi¹c
Moja córko, powinna potwierdziæ te plany,
I jeli wybór mê¿a dla ciebie siê zmienia,
do Doryny
Mów¿e co!
DORYNA
Nie mam sobie nic do powiedzenia.
ORGON
Tylko s³óweczko.
DORYNA
Ja chcê milczeæ.
ORGON
To nie sztuka,
Czeka³em tylko s³ówka.
Molière, wiêtoszek
23
DORYNA
Niech pan g³upiej szuka.
ORGON
do córki
Na koniec ojca wolê bêdziesz mieæ na wzglêdzie,
I s¹dzê, ¿e ma³¿eñstwo wkrótce siê odbêdzie.
DORYNA
uciekaj¹c
Ja za niego nie posz³abym za nic na wiecie.
ORGON
po daremnej próbie dania policzka Dorynie
Ty zarazê przy sobie trzymasz moje dzieciê;
Bez grzechu nie móg³bym tu wytrzymaæ z ni¹ d³u¿éj,
Tak mnie strasznie zmêczy³a. K³ótnia umys³ nu¿y,
Pali mnie g³owa, czujê, mówi³bym od rzeczy,
Pójdê wolne powietrze mo¿e mnie uleczy.
SCENA III
Marianna, Doryna
DORYNA
Có¿ znaczy³ ten w milczeniu upór nieustanny?
Czy¿ to mnie wypada³o przyj¹æ rolê panny?
cierpieæ by pannie zwi¹zek radzono szalony,
Bez ¿adnego oporu, bez s³ówka z twej strony.
MARIANNA
Przeciwko woli ojca có¿ pocz¹æ w potrzebie?
DORYNA
Po prostu, tak¹ grobê odwróciæ od siebie.
MARIANNA
Jak?
DORYNA
Mówiæ, ¿e w wyborze gusta same bieg¹,
Wiêc ¿e dla siebie za m¹¿ chcesz iæ, nie dla niego;
Poniewa¿ to dla ciebie ten zwi¹zek siê sk³ada,
Wiêc tobie, a nie ojcu wybieraæ wypada.
Gdy dla niego jest Tartuffe przystojny i m³ody,
To mo¿e siê z nim ¿eniæ bez ¿adnej przeszkody.
MARIANNA
Przyznajê, w³adza ojca przejmuje mnie trwog¹,
S³owa oporu z ust mych wyrwaæ siê nie mog¹.
Molière, wiêtoszek
24
DORYNA
Rezonujmy
41
: Walery kocha ciebie szczerze,
A panienka go kocha? có¿?
MARIANNA
Rozpacz mnie bierze!
Nawet i ty Doryno i ty jeste w stanie
Zrobiæ w sposób powa¿ny, tak dziwne pytanie?
Czy ¿em ci ze sto razy o tym nie mówi³a,
¯e go kocham i jaka jest mych uczuæ si³a?
DORYNA
Albo¿ ja wiem, czy serce mówi³o przez usta?
Czy to mi³oæ prawdziwa, czy zabawa pusta?
MARIANNA
Krzywdzisz mnie, kiedy w¹tpisz o tym choæ na chwilê,
Ja ukrywaæ tê mi³oæ nawet siê nie silê.
DORYNA
Wiêc panna myli o nim?
MARIANNA
Stale, nieustannie.
DORYNA
Jak siê zdaje, on równie¿ zakochany w pannie.
MARIANNA
Tak s¹dzê.
DORYNA
Wiêc rzecz ³atwa jest do przewidzenia,
¯e chcecie siê po³¹czyæ.
MARIANNA
O tak, bez w¹tpienia.
DORYNA
A z tym drugim co bêdzie, by skoñczyæ ambaras?
MARIANNA
Jak mi gwa³t zrobiæ zechc¹, zabijê siê zaraz.
DORYNA
licznie! ¿emy te¿ dot¹d o tym nie myla³y!
41. (przyp. edyt.) rezonowaæ tu: rozumowaæ; czêciej w znaczeniu pejoratywnym: mêdrkowaæ, wym¹drzaæ siê.
Molière, wiêtoszek
25
Zabije siê panienka rodek doskona³y,
Lekarstwo przecudowne. Cz³owiek w wciek³oæ wpada,
Gdy us³yszy, jak mu kto takie rzeczy gada.
MARIANNA
Mój Bo¿e! czym siê w tobie wspó³czucie obudzi,
Kiedy nie masz litoci nad nieszczêciem ludzi.
DORYNA
Nie mam wspó³czucia, gdy kto s³owa sk³ada zgrabnie,
A jak przyjdzie do rzeczy, to jak panna s³abnie.
MARIANNA
Jestem nadto trwo¿liwa.
DORYNA
I to mnie te¿ z³oci,
Bo mi³oæ w sercu wielkiej wymaga sta³oci.
MARIANNA
Tak, a dla Walerego có¿ siê pozostanie;
Otrzymaæ mnie od ojca, to jego zadanie.
DORYNA
Je¿eli ojciec panny jest dzikim cz³owiekiem,
Nabiwszy sobie g³owê Tartuffem jak æwiekiem,
Chce teraz cofaæ s³owo i krêciæ zaczyna,
To na kochanka panny st¹d ma spadaæ wina?
MARIANNA
Jeli tamtym zbyt g³ono wzgardziæ siê omielê,
Dowiodê, ¿e mam w sercu mi³oci za wiele
Dla Walerego, ¿e on jeden tam siê mieci;
A gdzie powinnoæ córki, a gdzie wstyd niewieci?
Chcesz, by wiedzieli wszyscy
bo wiat siê nie nagnie
DORYNA
Nie, ja nic nie chcê. Widzê, ¿e panienka pragnie
Nale¿eæ do Tartuffe'a i po mojej stronie,
B³¹d wielki, ¿e od tego zwi¹zku pannê broniê.
Co ja mam za interes zwalczaæ twoje chêci,
To jest wyborna partia, s³usznie pannê nêci.
Pan Tartuffe! ho, ho! có¿ to, bior¹c rzecz inaczéj,
Pewno pan Tartuffe tak¿e du¿o w wiecie znaczy.
Ludzie go ceni¹, jego przyjani¹ siê szczyc¹,
To wielkie szczêcie zostaæ jego po³owic¹.
Nie ma czym tak wycieraæ ust, jego osoba
Znakomita, jest szlachcic, przy tym siê podoba,
Bo ma uszy czerwone, cerê te¿ czerwon¹
I szczêliw¹ zostaniesz, bêd¹c jego ¿on¹.
Molière, wiêtoszek
26
MARIANNA
Mój Bo¿e!
DORYNA
Pró¿no mówiæ, jêzyk siê wytê¿a,
Jaki los wietny dostaæ tak piêknego mê¿a!
MARIANNA
Ulituj siê nade mn¹ i skoñcz ju¿ te ¿arty,
Aby wynaleæ rodek, mów w sposób otwarty.
Wszystko zrobiê, co ka¿esz, by zerwaæ ten zwi¹zek.
DORYNA
Nie! pos³uszeñstwo ojcu córki obowi¹zek,
Choæby ci da³ za mê¿a ma³pê, nie cz³owieka,
Czego siê panna skar¿y? wietny los ciê czeka.
Do miasta, sk¹d pochodzi, w nowym koczobryku
42
Pojedziecie z nim razem; tam znajdziesz bez liku
Wujów, kuzynów jego, a co pójdzie za tem,
Wkrótce poznasz siê w miecie z ca³ym wielkim wiatem;
Z ³awnikiem, burmistrzow¹, z ca³¹ miejsk¹ w³adz¹,
Przez szacunek miejsce ci na kanapie dadz¹.
Póniej, mo¿esz nadziejê mieæ, ¿e w karnawale
W takim miecie dla ciebie bêd¹ dawaæ bale,
Gdzie do tañca przygrywaæ bêd¹ kobzy ³adnie,
A mo¿e i fagoty sprowadziæ wypadnie.
Z mê¿em, by ta rozrywka nie by³a jedyn¹,
Pójdziesz na marionetki
43
czasem
MARIANNA
O Doryno!
Porad mi, zamiast mêczyæ.
DORYNA
Jestem panny s³ug¹.
MARIANNA
Przez litoæ, chcesz mnie zabiæ, mêcz¹c mnie tak d³ugo.
DORYNA
Nie, za karê potrzeba, aby siê tak sta³o.
MARIANNA
Moja droga!
DORYNA
Nie!
42. (przyp. edyt.) koczobryk bryczka z drzwiami.
43. (przyp. edyt.) Pójæ na marionetki pójæ na przedstawienie teatrzyku lalkowego.
Molière, wiêtoszek
27
MARIANNA
Duszê odkrywam ci ca³¹.
DORYNA
Nie chcê, pró¿ne b³agania bêd¹ z panny strony;
Pokosztujesz Tartuffe'a, dla panny stworzony.
MARIANNA
Wszak jam ci wszystko by³a powierzyæ gotow¹,
Zrób to.
DORYNA
Nie, bêdziesz panna pani¹ Tartuffe'ow¹.
MARIANNA
Dobrze, kiedy niedola moja ciê nie wzrusza,
Zostaw mnie, a w rozpaczy pogr¹¿ona dusza
Wynajdzie sobie rodek: tak jest, w samej rzeczy
Znam lekarstwo, które mnie z wszystkiego uleczy.
chce odchodziæ
DORYNA
Wróæ siê panna. Po có¿ braæ moj¹ z³oæ tak cile,
Mimo to co mówi³am, pomagaæ ci mylê.
MARIANNA
Gdyby siê wola ojca gwa³tem w tym upar³a,
Potrzeba, widzisz sama, a¿ebym umar³a.
DORYNA
Niech siê panna nie martwi, znajdziemy w tej biedzie
Sposób. Ach! pan Walery w³anie tutaj idzie.
SCENA IV
Walery, Marianna, Doryna
WALERY
Dosz³a mnie tu przed chwil¹ nowina weso³a
Proszê pani, o której nie wiedzia³em zgo³a.
MARIANNA
Co?
WALERY
¯e w pani Tartuffe'a mam powitaæ ¿onê.
Molière, wiêtoszek
28
MARIANNA
To zamiary przez mego ojca u³o¿one.
WALERY
Przez ojca pani
MARIANNA
Tak jest i wskutek tej zmiany,
Przed chwil¹ mi przedstawia³ nowe swoje plany.
WALERY
Na serio?
MARIANNA
O! nie by³o tu mowy o ¿arcie,
Zaleca³ mi ten zwi¹zek g³ono i otwarcie.
WALERY
A jaki¿ wola pani obrót w tym przybiera?
MARIANNA
Ja nie wiem.
WALERY
To odpowied uczciwa i szczera.
Nie wiesz?
MARIANNA
Nie.
WALERY
Nie?
MARIANNA
Niech pañskie rady drogê wska¿¹.
WALERY
Ja radzê pójæ za niego, gdy tak pani ka¿¹.
MARIANNA
Radzisz mi pan?
WALERY
Tak.
MARIANNA
Szczerze?
Molière, wiêtoszek
29
WALERY
Nie mo¿na uczciwiéj;
Zwi¹zek ten, tak zaszczytny, pani¹ uszczêliwi.
MARIANNA
Przyjmujê pañsk¹ radê.
WALERY
Cokolwiek wypadnie,
Spe³niæ tê radê przyjdzie pani bardzo snadnie
44
.
MARIANNA
Tak jak jej udzielenie pañsk¹ duszê rani.
WALERY
Jam to powiedzia³, aby spodobaæ siê pani.
MARIANNA
Jam j¹ tak¿e dlatego wype³niæ gotowa.
DORYNA
schodz¹c w g³¹b sceny
Zobaczmy, jak siê skoñczy ca³a ta rozmowa.
WALERY
Tak siê to kocha! Oto mi³oci rozkosze!
Kiedy ty
MARIANNA
Och! przestañmy o tym mówiæ, proszê.
Powiedzia³ pan otwarcie, s³owa siê nie zma¿¹,
¯e powinnam iæ za m¹¿, tak jak mi rozka¿¹;
A ja znowu owiadczam, ¿e jestem gotowa
Tê radê tak zbawienn¹ spe³niæ co do s³owa.
WALERY
Nie trzeba siê t³umaczyæ win¹ z mojej strony,
Ten zamiar by³ przez pani¹ dawno u³o¿ony
I nasun¹³em tylko sposobnoæ przyjemn¹,
¯eby z niej korzystaj¹c, mog³a zerwaæ ze mn¹.
MARIANNA
Prawda! dobrze pan mówisz.
WALERY
W tym przyczyna ca³a,
44. (przyp. edyt.) snadnie ³atwo.
Molière, wiêtoszek
30
¯e pani nigdy dla mnie nic w sercu nie mia³a.
MARIANNA
Niestety! wolno panu s¹dziæ mnie w tym wzglêdzie.
WALERY
Wolno mi; lecz w tej sprawie inny koniec bêdzie
I chocia¿em siê pani da³ uprzedziæ bardzo,
Znajdê takie, które te¿ mym sercem nie wzgardz¹.
MARIANNA
O! pan ³atwo wzajemnoæ pozyskasz kobiety.
Wszak¿e pañskie zalety
WALERY
Porzuæmy zalety.
Mam ich za ma³o, pani za dowód mi stanie;
Lecz jeszcze znajdê tak¹, mam to przekonanie,
Co zechce szczery udzia³ przyj¹æ w mej niedoli,
I po mej stracie kochaæ siê jeszcze pozwoli.
MARIANNA
Strata nie jest tak wielk¹ i ta losu zmiana,
Bardzo siê ³atwo w radoæ zamieni dla pana.
WALERY
Bêdê siê o to staraæ; bo godnoæ siê k³adzie
W tym, aby jak najprêdzej zapomnieæ o zdradzie;
A ten, którego szczêcie w ten sposób siê z³amie,
Gdy nie mo¿e zapomnieæ, niech pozorem k³amie;
Niechaj na obojêtnoæ udan¹ siê sili,
Bo to hañba kochaæ tych, co nas porzucili.
MARIANNA
Takie uczucie dla mnie szczytnym siê wydaje.
WALERY
S³usznie, bo je wiat ca³y za takie uznaje.
Jak to? s¹dzi³a pani, ¿e ju¿ w g³êbi duszy
Nic nigdy mej mi³oci dla ciebie nie skruszy,
¯e kiedy mnie porzucasz, pokocham tym bardziéj,
Nie oddam innej serca, którym pani gardzi?
MARIANNA
Moje myli, jak widzê, znasz pan bardzo ma³o;
Ja bym chcia³a, przeciwnie, by siê ju¿ tak sta³o.
WALERY
Chcia³aby pani?
Molière, wiêtoszek
31
MARIANNA
Tak jest.
WALERY
Nazbyt ostro rani¹
Te s³owa, a wiêc idê zadowoliæ pani¹.
zwraca siê do wyjcia
MARIANNA
Bardzo dobrze.
WALERY
zwracaj¹c siê
Ja tylko s³ucham pani zdania,
Proszê pamiêtaæ, ¿e to jedynie mnie sk³ania.
MARIANNA
Tak.
WALERY
jak wy¿ej
I ¿e pani zamiar spe³ni³em w tym wzglêdzie.
To pani przyk³ad.
MARIANNA
Przyk³ad mój, niech i tak bêdzie.
WALERY
odchodz¹c
A zatem idê spe³niæ treæ pani rozkazu.
MARIANNA
Tym lepiej.
WALERY
wracaj¹c
Ju¿ mnie w ¿yciu nie ujrzysz ni razu.
MARIANNA
Dobrze.
WALERY
wracaj¹c
Co?
MARIANNA
Co?
Molière, wiêtoszek
32
WALERY
Mówi³a i s³owo ³askawsze
MARIANN¥
Nic nie mówi³am.
WALERY
Zatem odchodzê na zawsze.
¯egnam pani¹, i
MARIANNA
¯egnam pana.
DORYNA
do Marianny
A ja wnoszê,
¯ecie oboje rozum stracili po trosze.
Da³am siê wam spokojnie wyk³óciæ do woli,
By wiedzieæ, co wyniknie z ca³ej tej swawoli.
Hola! panie Walery!
zatrzymuj¹c go za rêkê
WALERY
udaj¹c ¿e siê opiera
Czego chcesz, Doryno?
DORYNA
Wróæ siê pan.
WALERY
Nie, przez wzgardê i uczucia gin¹.
Nie wstrzymuj mnie, wype³niê to, co ka¿e ona.
DORYNA
Wstrzymaj siê pan.
WALERY
Nie, to ju¿ rzecz postanowiona.
DORYNA
Ach!
MARIANNA
na stronie
Dra¿ni go mój widok, wiêc odejæ st¹d wolê.
Tak, ust¹piê, bêdzie mia³ tutaj wolne pole.
Molière, wiêtoszek
33
DORYNA
puszczaj¹c Walerego i biegn¹c za Mariann¹
Teraz drugie; dok¹d¿e?
MARIANNA
Puæ mnie.
DORYNA
Ale¿ przecie!
MARIANNA
Nie mogê tu pozostaæ, nie, za nic na wiecie.
WALERY
na stronie
Jej wstrêt do mnie objawia siê na ka¿dym kroku;
Potrzeba j¹ uwolniæ od mego widoku.
DORYNA
puszcza Mariannê i biegnie za Walerym
Dosyæ do licha, skoñczcie raz te niepokoje.
Zaprzestaæ mi tych ¿artów! chodcie tu oboje.
bierze za rêce Walerego i Mariannê i prowadzi ich razem
WALERY
do Doryny
Jaki¿ twój zamiar?
MARIANNA
do Doryny
Co chcesz w tym wszystkim odmieniæ?
DORYNA
Najprzód chcê was pogodziæ, a potem po¿eniæ.
do Walerego
Czy pan zwariowa³, dzisiaj zwodziæ tak¹ k³ótniê!
WALERY
Nie widzia³a, jak do mnie mówi³a okrutnie.
DORYNA
do Marianny
To szaleñstwo, dzi gdy siê tworzy taki przedzia³.
MARIANNA
Chyba ¿e nie s³ysza³a, co do mnie powiedzia³.
Molière, wiêtoszek
34
DORYNA
do Walerego
To g³upstwo obustronne. Pragnie jak najszczerzéj
Dla pana siê zachowaæ, niech¿e mi pan wierzy.
do Marianny
Zostaæ twym mê¿em, jego pragnienie jedyne,
On o tym jednym marzy tylko, niechaj zginê.
MARIANNA
do Walerego
Kto kochaj¹c, podobn¹ radê dawaæ bêdzie
WALERY
do Marianny
Kto kochaj¹c, o radê pyta w takim wzglêdzie
DORYNA
Oboje zwariowali i przyznaæ siê boj¹.
Dajcie mi rêce.
WALERY
daj¹c rêkê, do Doryny
Na co?
DORYNA
do Marianny
Daj mi panna swoj¹.
MARIANNA
daj¹c rêkê
Lecz na co siê to przyda?
DORYNA
By skoñczyæ rzecz ca³¹.
Wy siê bardziej kochacie, ni¿ wam siê zdawa³o.
Walery i Marianna trzymaj¹ siê za rêce nie patrz¹c na siebie.
WALERY
Na co ten przymus, s¹dzê, ¿e mo¿na najprociéj
Popatrzeæ w moje oczy, w twarz, bez ¿adnej z³oci.
Marianna obraca siê do Walerego umiechaj¹c siê.
DORYNA
Widzieæ takich szaleñców rzecz bardzo ciekawa.
Molière, wiêtoszek
35
WALERY
do Marianny
Bo skar¿yæ siê na ciebie, czyli¿ nie mam prawa?
Czy¿ nie jeste z³oliw¹, nazywam rzecz skromnie,
A¿eby takie rzeczy dzisiaj mówiæ do mnie.
MARIANNA
A ty! czyli¿ niewdziêcznoæ dalej siêgaæ mo¿e
DORYNA
Dokoñczycie tych sporów, ale w innej porze.
Pomylmy, z ojcem panny jak rzecz skoñczyæ ³adnie.
MARIANNA
Tak! powiedz, jakich rodków u¿yæ nam wypadnie.
DORYNA
Bêdziem siê broniæ w sposób skryty i otwarty.
do Marianny
Ojciec panny kpi sobie.
do Walerego
To s¹ czyste ¿arty.
do Marianny
Jednak najlepiej bêdzie, wed³ug mego zdania,
Niechaj panna do jego zamiarów siê sk³ania,
Aby w razie nacisku mog³a z swojej strony
Powstrzymaæ na jaki czas zwi¹zek zamierzony.
Byle czas by³, z wszystkiego mo¿na wybrn¹æ snadnie.
Najprzód jaka choroba na pannê wypadnie,
Potem, gdy ju¿ cierpienia panienki ustan¹,
Znajdziemy now¹ zw³okê i niespodziewan¹,
Na któr¹ bardzo ³atwo wszyscy siê dzi ³api¹,
Oto, przeczucia smutne wci¹¿ panienkê trapi¹:
Spotka³a pogrzeb wczoraj, dzi zbi³a zwierciad³o,
To znów o mêtnej wodzie w nocy niæ wypad³o.
Na koniec, masz najprostsze do zw³oki powody,
Bo do lubu koniecznie potrzeba twej zgody.
A zatem rzecz siê uda, ale nie inaczej
Tylko gdy nikt was od dzi razem nie zobaczy.
do Walerego
Id pan, swoich przyjació³ u¿ywaj w potrzebie,
By do nas upominaæ siê przyszli za ciebie.
My tutaj pobudzimy brata do dzia³ania
I macocha siê równie¿ bardziej do nas sk³ania.
A teraz do widzenia.
Molière, wiêtoszek
36
WALERY
do Marianny
Cokolwiek b¹d zrobiê,
Ca³a moja nadzieja jedynie jest w tobie.
MARIANNA
do Walerego
Nie wiem, czy wolê ojca me proby rozbroj¹,
Lecz niczyj¹ nie bêdê, Walery, jak twoj¹.
WALERY
Twe s³owa jak rozkosznie moje serce ceni
DORYNA
Kochankowie w rozmowie s¹ nienasyceni!
Wychod pan.
WALERY
Ale
DORYNA
Proszê nie gadaæ tak d³ugo;
Ruszaj pan w jedn¹ stronê, a panna chod w drog¹.
Doryna wypycha ich i zmusza do roz³¹czenia.
AKT TRZECI
SCENA I
Damis, Doryna
DAMIS
Niechaj piorun w tej chwili na miejscu mnie spali,
Chcê, a¿eby mnie ostatnim z ludzi nazywali,
Je¿eli mnie szacunek, lub w³adza powstrzyma
Od skandalu kiedy ju¿ innych rodków nie ma.
DORYNA
Przez litoæ! miarkuj siê pan. Tak le siê nie stanie,
Ojciec pañski dopiero objawi³ swe zdanie;
Przecie¿ zamiary swoje czêsto cz³owiek zmienia,
Od projektów daleko jeszcze do spe³nienia.
DAMIS
Ja ³atwo tego ³otra do ustêpstwa sk³oniê,
Tylko dwa s³owa w ucho szepnê mu na stronie.
DORYNA
Przeciw niemu i ojcu, bardzo pana proszê
Niechaj pan pozostawi dzia³anie macosze;
Molière, wiêtoszek
37
Nad umys³em Tartuffe'a wielki wp³yw posiada,
On chêtnie s³ucha tego, co ona powiada,
Zdaje siê, ¿e on s³aboæ dla niej w sercu skrywa.
By³oby licznie, gdyby rzecz by³a prawdziwa.
Na koniec tu ma zejæ siê z nim, bo w sprawie waszéj
Chce go zbadaæ, by zmieni³ zamiar, co was straszy,
Poznaæ jego uczucia rzecz¹ bêdzie snadn¹
45
I wskazaæ mu, jak smutne skutki st¹d wypadn¹,
Je¿eli siê do naszych planów nie przychyli.
S³uga mówi³ mi, ¿e on modli siê w tej chwili,
Lecz ¿e wnet zejdzie, jeli kto na niego czeka;
Wiêc ja zostanê, a pan niechaj st¹d ucieka.
DAMIS
Chcê, by przy mnie odby³a siê ca³a rozmowa.
DORYNA
Nie mo¿na.
DAMIS
Ja do niego nie wyrzeknê s³owa.
DORYNA
Kpisz pan! wszak znane wszystkim wietne pañskie czyny,
A na popsucie sprawy to rodek jedyny.
Wyjd pan.
DAMIS
Nie, uniesienie poskromiê m³odzieñcze.
DORYNA
Nieznony otó¿ idzie. Wychod pan!
Damis ukrywa siê w gabinecie w g³êbi.
SCENA II
Doryna, Tartuffe
TARTUFFE
mówi g³ono do s³u¿¹cego za scenê, jak tylko spostrzega Dorynê
Wawrzeñcze!
Dyscyplinê
46
z w³osiank¹
47
z³ó¿ do moich rzeczy
I módl siê, aby niebo mia³o ciê w swej pieczy.
Odwiedziny dzi wszelkie do mnie bêd¹ pró¿ne,
Bo idê wiêniom skromn¹ rozdzielaæ ja³mu¿nê.
45. (przyp. edyt.) snadn¹ ³atw¹.
46. (przyp. edyt.) dyscyplina krótki bat z rzemieniami
47. (przyp. edyt.) w³osianka w³osienica, rodzaj tkaniny z w³osiem koñskim, szorstkiej, s³u¿¹cej do umartwiania
cia³a.
Molière, wiêtoszek
38
DORYNA
na stronie
Ile tu udawania i ile ob³udy!
TARTUFFE
Czego chcesz?
DORYNA
Mam powiedzieæ
TARTUFFE
wyci¹gaj¹c chustkê z kieszeni.
Ach mój Bo¿e, wprzódy
Nim co powiesz, tê chustkê we!
DORYNA
A na có¿ to mnie?
TARTUFFE
A¿eby przykryæ piersi odkryte nieskromnie.
Takim przedmiotem duszê blinich ranisz srogo,
Bo grzeszne myli przez to do g³owy przyjæ mog¹.
DORYNA
Musisz pan na pokusê byæ niezmiernie s³aby,
Gdy cia³o ma dla ciebie tak silne powaby.
Nie wiem, jaka tam w panu wyradza siê chêtka,
Lecz ja do po¿¹dania nie jestem tak prêdka;
Gdyby tu stan¹³ nago od do³u do góry,
Nie skusi³by mnie widok ca³ej pañskiej skóry.
TARTUFFE
Proszê ukróciæ w s³owach nieskromn¹ swawolê,
Bo wyjdê zostawiaj¹c pannie wolne pole.
DORYNA
Nie, jam pana w spokoju zostawiæ gotowa,
Tylko pani przeze mnie przysy³a dwa s³owa,
Które wed³ug wyranej powtarzam osnowy:
¯e prosi pana tutaj o chwilkê rozmowy.
TARTUFFE
Ach! bardzo chêtnie.
DORYNA
na stronie
Jak siê udobrucha³ ³adnie.
Dobrzem zgad³a, choæ nie wiem, co z tego wypadnie.
Molière, wiêtoszek
39
TARTUFFE
Czy prêdko przyjdzie?
DORYNA
Szelest s³yszê po pod³odze.
Ona! zatem zostawiam pañstwa i odchodzê.
SCENA III
Elmira, Tartuffe
TARTUFFE
Niech w wszechmocnoci swojej wiêta niebios si³a
Zdrowie duszy i cia³a zawsze pani zsy³a;
Niechaj b³ogos³awieñstwa tyle ci przymno¿y,
Ile pragnie dla ciebie nêdzny s³uga bo¿y.
ELMIRA
To pobo¿ne ¿yczenie wdziêcznoæ we mnie budzi;
Lecz si¹dmy, w ten sposób nas rozmowa nie strudzi.
TARTUFFE
Jak¿e siê pani czuje? nie boli ju¿ g³owa?
ELMIRA
Gor¹czka przesz³a, jestem najzupe³niej zdrowa.
TARTUFFE
Moje pacierze pewno nie maj¹ tej si³y,
By tak szczêliwy skutek w górze wymodli³y,
A jednak ka¿de moje do nieba westchnienie
Mia³o za cel jedyny, pani wyzdrowienie.
ELMIRA
Zanadto siê pan trudzi³.
TARTUFFE
Tego nikt nie powie,
Czy mo¿na nadto ceniæ takie drogie zdrowie?
By je zachowaæ, z mego zrobi³bym ofiarê.
ELMIRA
Pan mi³oæ chrzeciañsk¹ posuwa nad miarê.
I za tyle dobroci wdziêcznoæ ¿yw¹ czujê.
TARTUFFE
Mniej robiê, nili pani na to zas³uguje.
Molière, wiêtoszek
40
ELMIRA
W sekrecie chcê przedstawiæ panu o co chodzi
I cieszê siê, ¿e nikt nam tutaj nie przeszkodzi.
TARTUFFE
To mnie równie¿ zachwyca. Uwierzyæ siê bojê,
¯e sam na sam jestemy tu z pani¹ we dwoje.
B³aga³em nieba, by tê sposobnoæ przywiod³y,
Lecz dot¹d daremnymi by³y moje mod³y.
ELMIRA
Dla mnie do tej rozmowy powód st¹d siê bierze,
¯e chcê, aby mi serce swoje odkry³ szczerze.
Damis nie pokazuj¹c siê uchyla drzwi od gabinetu, aby s³yszeæ rozmowê.
TARTUFFE
Dla mnie równie¿ pragnienia gorêtszego nie ma,
Jak odkryæ ca³¹ duszê przed twymi oczyma.
Chcê, by pani¹ przysiêga zapewni³a szczera,
¯e gdy gromiê
48
wizyty, co pani odbiera,
To nie przez niechêæ ¿adn¹ dla pani z mej strony,
Ale przez zapa³ niczym nieprzezwyciê¿ony
I przez uczucie czyste
ELMIRA
Tak je równie¿ ceniê,
¯e siê pan tylko troszczy o moje zbawienie.
TARTUFFE
bior¹c rêkê Elmiry i ciskaj¹c jej palce
Tak pani, bez w¹tpienia i w mym sercu goci
ELMIRA
Aj! za mocno pan ciska
TARTUFFE
Zbytek gorliwoci;
Wszak¿e ból zadaæ pani dla mnie równa mêka
I prêdzej bym
k³adzie rêkê na kolanach Elmiry
ELMIRA
Co robi tutaj pañska rêka?
TARTUFFE
Macam sukniê, jak miêkki materia³.
48. (przyp. edyt.) gromiæ ostro napominaæ.
Molière, wiêtoszek
41
ELMIRA
O proszê!
Przestañ pan ju¿, ja ¿adnych ³askotek nie znoszê.
Elmira cofa siê z fotelem, Tartuffe przysuwa siê do niej.
TARTUFFE
poruszaj¹c chusteczkê Elmiry
Jakie to jest przeliczne! Dzi nikt nie zaprzeczy,
¯e prawdziwie cudownie robi¹ takie rzeczy.
Jaki postêp we wszystkim czas nam teraz niesie.
ELMIRA
Prawda. Ale o naszym mówmy interesie:
Mówi¹, ¿e mój m¹¿ dawniej dane s³owo zrywa
I chce panu daæ córkê; czy to wieæ prawdziwa?
TARTUFFE
Tak, przyznajê, ¿e co tam wspomnia³ mi o tem,
Ale ten zamiar nie jest mych marzeñ przedmiotem,
Inne wdziêki posiadaæ, których urok nêci,
Szczêciem by nape³ni³o wszystkie moje chêci.
ELMIRA
Pan nie pragniesz mi³oci doczesnych omamieñ.
TARTUFFE
Wszak¿e i ja mam w piersiach serce, a nie kamieñ.
ELMIRA
Pod³ug mnie, pañskie myli tylko w niebo bieg¹,
Na ziemi nie po¿¹dasz pan pewno niczego.
TARTUFFE
Uczucie, co nam ka¿e wzdychaæ do wiecznoci,
Nie zabija w nas wcale doczesnej mi³oci,
Zmys³y nasze po¿¹daæ mog¹ ca³¹ si³¹
Cudowne dzie³a, które niebo wytworzy³o;
Ono swym w³asnym wdziêkiem zdobi ród niewieci,
Lecz najwiêcej siê w tobie jego darów mieci;
Na twojej twarzy piêknoæ rozla³ rozkaz bo¿y,
Która oczy zadziwia, która serce trwo¿y
I widz¹c ciê, czy¿ mog³em nie wielbiæ z zapa³em
R¹k Stwórcy, których dzie³em jeste doskona³em?
Czy¿ dziwne, ¿e o tobie moje serce marzy,
Gdy on sam w³asny obraz nada³ twojej twarzy!
Zrazum s¹dzi³, ¿e mi³oæ ta skryta, uparta,
Jest wymys³em szatañskim, jest pokus¹ czarta,
Chcia³em ju¿ poddaæ serce roz³¹czenia próbie,
Bom myla³, ¿e kochaj¹c ciebie duszê zgubiê;
Molière, wiêtoszek
42
Lecz na koniec pozna³em, cudowna istoto!
¯e ta namiêtnoæ mo¿e siê pogodziæ z cnot¹,
¯e mo¿e byæ niewinn¹ i dlatego mia³o
Postanowi³em oddaæ siê jej dusz¹ ca³¹.
Jest to wielka odwaga, wyznajê to szczerze,
Omieliæ siê to serce ponieæ ci w ofierze,
Lecz znana dobroæ twoja, niechaj mnie t³umaczy,
Na ni¹ liczê; bo mój wp³yw nic tutaj nie znaczy.
W tobie moja nadzieja, dobro, wiara ca³a,
Ty siê dla mnie zbawieniem, albo smutkiem sta³a;
Na koniec z twych ust wyrok ma wypaæ prawdziwy.
Zechcesz, bêdê szczêliwy, ka¿esz, nieszczêliwy.
ELMIRA
Owiadczenie kunsztowne, forma wyszukana,
Lecz prawdê mówi¹c, dziwi mnie ze strony pana.
S¹dzi³am, ¿e pan serca swego strze¿e ciléj
I nim taki plan zrobi, wpierwej rzecz obmyli
Rozwa¿niej; wszak pobo¿ny winien byæ dalekim
TARTUFFE
Czy¿ za to ¿em pobo¿ny, nie mam byæ cz³owiekiem?
Kto choæ raz wdziêk twój, pani, móg³ podziwiaæ z bliska,
Ten ju¿ sercem nie w³adnie, tam rozwaga pryska.
By tak mówiæ, dziwisz siê, sk¹d odwagi wzi¹³em,
Lecz cile mówi¹c, ja te¿ nie jestem anio³em.
Jeli pani potêpisz to moje wyznanie,
W³asny urok i wdziêki ukarz pani za nie;
Gdym ciê ujrza³, gdy jedno wymówi³a s³owo,
Od tej chwili mej duszy sta³a siê królow¹.
Cudnej s³odyczy oczu niezrównana si³a
Opór mojego serca ³atwo zwyciê¿y³a,
Nie pomog³y ³zy, posty, modlitwy i wiêci,
Ty jedna by³a celem wszystkich moich chêci.
Mówi³y moje oczy, westchnienia i p³acze
Tysi¹ckrotnie to, co dzi s³owami t³umaczê:
¯e jeli w twoim sercu wspó³czucie spotyka
Tê mi³oæ niegodnego twego niewolnika,
Jeli twa dobroæ moj¹ odwagê wybaczy
I ³aska do nicoci mej zni¿yæ siê raczy,
To bêdê mia³ dla ciebie, o piêknoci wzorze,
Uwielbienie, z którym nic zrównaæ siê nie mo¿e.
Honor twój pozostanie równie¿ nieska¿ony,
Bo nie mo¿esz siê lêkaæ obmowy z mej strony.
Ci ulubieñcy kobiet, ci dworscy panowie
S¹ ha³aliwi w czynach i zbyt pró¿ni w mowie;
Oni siê nie zastrasz¹ o s³awê niczyj¹,
Sami, chwal¹c siê, wszystkim swój sekret odkryj¹
I t¹ mani¹ nieznon¹ siebie równie¿ podl¹,
Bo bezczeszcz¹ tym o³tarz, przed którym siê modl¹.
Lecz tacy jak my ludzie, w przekonaniach stali,
¯aden z nas z powodzenia g³ono siê nie chwali,
Z w³asnego interesu musi zostaæ niemy,
Bo tym sposobem w³asnej opinii broniemy
Molière, wiêtoszek
43
I z nami tylko mo¿na, nie doznaj¹c ¿alu
Mieæ przyjemnoæ bez trwogi, mi³oæ bez skandalu.
ELMIRA
S³ucham pana, bo zrobiæ nie mogê inaczéj.
Pan w doæ wyrany sposób rzecz ca³¹ t³umaczy.
Czy siê nie lêkasz ci¹gn¹æ tym na siebie burzê,
Jeli pañskie wyznanie mê¿owi powtórzê?
W ten sposób ostrze¿ony bêd¹c najwyraniej,
Nie czu³by ju¿ dla pana tak wielkiej przyjani.
TARTUFFE
Ja wiem, jaka w twym sercu litoæ, dobroæ goci
I czujê, ¿e przebaczysz tak wielkiej mia³oci.
Na karb s³aboci ludzkiej zechcesz z³o¿yæ pani
Wyznanie tej mi³oci, która ciebie rani;
Widz¹c siebie przebaczysz to, co tu siê sta³o.
Wszak¿e jestem cz³owiekiem, mam oczy, krew, cia³o.
ELMIRA
Nie wiem, jakby kto inny pocz¹³ w takiej sprawie,
Ale ja chcê dzi z panem post¹piæ ³askawie,
Dla mê¿a ca³a ta rzecz zostanie nieznana,
Lecz w zamian za to ¿¹dam czego i od pana;
Oto bêdziesz siê stara³ w sposób ³atwy, szczery,
By móg³ prêdko zalubiæ Mariannê Walery.
Niechaj siê twoja wola do mych ¿yczeñ nagnie,
By nie po¿¹da³ tego, czego inny pragnie
I
SCENA IV
Elmira, Tartuffe, Damis
DAMIS
wychodzi z gabinetu gdzie by³ ukryty
Nie, pani, ja zdania twego nie podzielê,
Przeciwnie, ta rzecz musi mieæ rozg³osu wiele;
Na szczêcie ja tu by³em i nic nie pominê
Z tego, com s³ysza³. Muszê zdeptaæ tê gadzinê!
Niebo samo odkry³o mi do zemsty drogê.
Tego ³otra ob³udê dzisiaj odkryæ mogê,
Owiecê mego ojca, niechaj pozna z bliska
Duszê tego nêdznika, co siê w nasz dom wciska.
ELMIRA
Nie, Damisie, przysz³oæ nam za niego odpowie,
Teraz polegaæ mo¿e mia³o na mym s³owie,
Któremu twoje pewno czynem nie zaprzeczy.
Nie potrzeba ha³asu robiæ z takich rzeczy;
Zacna kobieta miechem zaczepkê zwyciê¿a,
Po có¿ ma takim g³upstwem niepokoiæ mê¿a.
Molière, wiêtoszek
44
DAMIS
Masz pani mo¿e s³usznoæ i powody swoje.
By inaczej post¹piæ ja mam równie¿ moje.
Jego mia³bym oszczêdzaæ! nigdy! nawet ¿artem.
Dumny zuchwalec, bigot ten z czo³em wytartem
Za d³ugo sobie ¿arty z mojej z³oci stroi³,
Za wiele w naszym domu bezkarnie nabroi³.
Ten oszut rz¹dzi ojcem i ci¹gle mu k³amie,
Walerego obmówi³, sierdzi
49
ojca na miê.
Gdy przez niego serc naszych dzi ¿yczenia gin¹,
By go ojcu pokazaæ, sposobnoæ jedyn¹
Mam rzuciæ? Nie! To niebo samo j¹ zes³a³o
I u¿yjê jej dzisiaj z gorliwoci¹ ca³¹.
Zas³u¿y³bym, aby j¹ utraciæ na zawsze,
Gdybym usposobienie okaza³ ³askawsze.
ELMIRA
Damisie!
DAMIS
Daruj pani, proba mnie nie wzruszy,
Z tego wypadku radoæ za wielk¹ mam w duszy,
Wymowa pani nic na to nie wp³ynie,
Bo mnie przyjemnoæ zemsty o¿ywia jedynie
I zaraz ca³¹ sprawê tu za³atwiæ wolê;
Otó¿ sposobnoæ, w³anie mam gotowe pole.
SCENA V
Orgon, Elmira, Damis, Tartuffe
DAMIS
Czeka ciê tu, mój ojcze, nowina weso³a,
Która s¹dzê, ¿e mocno zadziwiæ ciê zdo³a.
licznie wynagrodzony za swoje starania!
Ten pan, chc¹c ci daæ dowód swego przywi¹zania,
Tak dalece posun¹³ sw¹ dobroæ ³askaw¹,
¯e przez wdziêcznoæ, zapragn¹³ okryæ ciê nies³aw¹.
Zasta³em go tu w³anie przy mi³osnej scenie,
Kiedy pani najtkliwsze robi³ owiadczenie.
Ona, usposobienie maj¹c zbyt ³askawe,
Postanowi³a ukryæ przed tob¹ tê sprawê;
Lecz ja karê wymierzyæ czujê siê w potrzebie,
Bo zmilczeæ to, by³oby obraz¹ dla ciebie.
ELMIRA
Tak, w moim przekonaniu inna myl zwyciê¿a,
¯e nie nale¿y pró¿no niepokoiæ mê¿a;
Nies³usznie, aby honor ponosi³ st¹d plamê,
To wystarcza, kiedy siê obronimy same.
49. (przyp. edyt.) sierdziæ (lub: rozsierdziæ) rozgniewaæ, tu: buntuje ojca przeciwko mnie.
Molière, wiêtoszek
45
Nie trzeba nierozwa¿nie takiej rzeczy szerzyæ,
By³by milcza³, Damisie, gdyby chcia³ mi wierzyæ.
SCENA VI
Orgon, Damis, Tartuffe
ORGON
To co s³ysza³em, nieba, czy¿ prawd¹ byæ mo¿e?
TARTUFFE
Tak, mój bracie, jam winny, z³oliwy; w pokorze
Wyznajê, ¿em jest grzesznik nikczemny i z³oci
Pe³en, ¿em ³otr najwiêkszy, niegodny litoci.
Ka¿da chwila w mym ¿yciu, to jest zbrodnia nowa,
Stek grzechów, nieprawoci w mej duszy siê chowa
I moje nêdzne ¿ycie przyjmuj¹c w rachubie,
Niebo za karê dzi mnie podda³o tej próbie.
To¿ pod zarzutem wszelkim, chêtnie sk³aniam g³owê,
Bo, broni¹c siê, przestêpstwo pope³nia³bym nowe.
Wierz temu co on mówi, uzbrój gniew twój srogi
I jak przestêpcy ka¿ mi opuciæ twe progi;
Wypêd mnie. Wstyd ten, choæby praw swoich nadu¿y³,
Jeszcze nie zrówna karze na jak¹m zas³u¿y³.
ORGON
do syna
Zdrajco, ty siê omielasz w nikczemnoci szale,
Czystoæ tak szczytnej cnoty oczerniaæ zuchwale.
DAMIS
Co! udan¹ s³odycz¹ czyli¿ ciê opêta?
Ta ob³uda
mój ojcze!
ORGON
Milcz, ¿mijo przeklêta!
TARTUFFE
Ach! pozwól mu, niech mówi, b³¹d pope³niasz znowu;
Lepiej by zrobi³, gdyby wierzy³ jego s³owu.
Dlaczegó¿ w takiej rzeczy masz mi byæ powolny,
Zreszt¹, czy¿ mo¿esz wiedzieæ do czegom ja zdolny?
Powierzchownoæ ciê moja, byæ mo¿e, zalepi,
Bracie! czyli¿ od innych postêpujê lepiéj?
Nie, nie, niechaj pozory twym zdaniem nie rz¹dz¹,
Niestety takim jestem, jak oni mnie s¹dz¹.
Ca³y wiat w uczciwoci szatê mnie ubiera,
Lecz ja nic nie wart jestem, to jest prawda szczera.
zwracaj¹c siê do Damisa
Tak jest, mój drogi synu, mów ¿em jest nêdznikiem,
Molière, wiêtoszek
46
Zdrajc¹, z³odziejem, ³otrem, pod³ym rozbójnikiem,
Choæby wstrêtniejszych jeszcze wymys³ów tu u¿y³,
Niczemu nie zaprzeczê, bom na nie zas³u¿y³;
Na kolanach wys³ucham, niech je gniew twój miota,
Bo to kara nale¿na za zbrodnie ¿ywota.
ORGON
do Tartuffe'a
Mój bracie to za wiele! (do syna) Serce ci nie pêka,
Ty ³otrze!
DAMIS
Ojcze! jak to? czy¿ za to ¿e klêka
ORGON
podnosz¹c Tartuffe'a
Milcz, wisielcze! Mój bracie, powstañ, ja ciê proszê.
do syna
Ty hultaju!
DAMIS
Lecz
ORGON
Milczeæ zaraz!
DAMIS
Ja to znoszê
ORGON
Jak jedno s³owo powiesz, koci ci po³amiê.
TARTUFFE
Bracie! na mi³oæ Boga! powstrzymaj twe ramiê.
Wola³bym znieæ katusze, straciæ nogê, rêkê,
Ni¿by on mia³ najmniejsz¹ za mnie ponieæ mêkê.
ORGON
do syna
Niewdziêczny!
TARTUFFE
Daj mu pokój, b³agam ciê w pokorze
Na kolanach, o litoæ!
ORGON
klêka równie¿ i ca³uje Tartuffe'a
O dobroci wzorze!
Molière, wiêtoszek
47
do syna
Patrz ³otrze!
DAMIS
Wiêc
ORGON
Milcz! cicho!
DAMIS
Lecz
ORGON
Cicho raz jeszcze!
Ja wiem, przez co wznosicie te g³osy z³owieszcze,
Przez nienawiæ. Lecz dzisiaj przebra³a siê miara;
¯ona, dzieci i s³u¿ba, ka¿de z was siê stara
Dokuczyæ mu; wszystkim wam by³oby przyjemnie
Osobê tak¹ zacn¹ oddaliæ ode mnie.
Lecz im wiêcej bêdziecie trwaæ w pod³ym uporze
Tym wiêcej, by go wstrzymaæ, ja starañ do³o¿ê.
Spiesznie mu oddam rêkê mej córki jedynéj,
W ten sposób dumê ca³ej podepczê rodziny.
DAMIS
Zmuszona chyba przyjmie udzia³ w tym zamiarze.
ORGON
Tak, wyrodku, dzi w wieczór zrobi, co ja ka¿ê.
Wyzywam wszystkich dzisiaj, dowiodê wam snadnie,
¯em ja tu panem, ¿e mnie s³uchaæ wam wypadnie.
Zaraz wszystko odwo³aj, ³otrze bez imienia,
Klêkn¹wszy u nóg jego b³agaj przebaczenia.
DAMIS
Jak to! ja? tego ³otra co nas chwyci³ w kleszcze.
ORGON
Opierasz siê ³ajdaku i miesz go l¿yæ jeszcze.
Kija, kija!
do Tartuffea
Nie bêdziesz mnie powstrzymaæ w stanie.
do syna
Dalej! natychmiast opuæ moje pomieszkanie
50
!
Wynosiæ mi siê z domu i bez zw³oki czasu
50. (przyp. edyt.) pomieszkanie mieszkanie.
Molière, wiêtoszek
48
DAMIS
Wyniosê siê, lecz
ORGON
Prêdko! nie robiæ ha³asu,
Wydziedziczam, ciê ¿mijo! nic ci nie zostaje,
A w dodatku przekleñstwo ojcowskie ci dajê.
SCENA VII
Orgon, Tartuffe
ORGON
Tak¹ wiêt¹ osobê mie zniewa¿aæ w szale!
TARTUFFE
Mêkê, któr¹ mi zada³, przebacz mu wspaniale.
Nie wiesz, co to za straszna boleæ idzie za tem!
Widzieæ, jak mnie oczerniæ chc¹ przed moim bratem.
ORGON
Ach!
TARTUFFE
O tej niewdziêcznoci sama myl straszliwa
Tak duszê moj¹ rani, tak piersi rozrywa,
Czujê ból tak okropny, serce mi tak bije!
Nie mogê mówiæ, chyba tego nie prze¿yjê!
ORGON
biegn¹c sk³opotany do drzwi, którymi wypêdzi³ syna
£ajdaku, ¿al mi, ¿em ciê wypuci³ st¹d ca³o,
Bo zabiæ ciê na miejscu tutaj wypada³o.
do Tartuffe'a
Uspokój siê, mój bracie, b³agam ciê w pokorze.
TARTUFFE
Tak, przestañmy ju¿ mówiæ o tym przykrym sporze.
Widzê, ¿e ja niepokój wnoszê tutaj srogi;
Trzeba, abym opuci³ domu twego progi.
ORGON
Jak to? ¿artujesz!
TARTUFFE
Wszyscy mnie tu nienawidz¹
I podejrzeñ w twym sercu budziæ siê nie wstydz¹
Molière, wiêtoszek
49
Przeciwko mnie.
ORGON
Wszak widzisz, nie s³ucham ich wcale.
TARTUFFE
Lecz oni nie ustan¹ w namiêtnym zapale,
A doniesienie, które dzi ciê nie poruszy,
Kto wie, czy innym razem nie trafi do duszy.
ORGON
Nigdy! mój bracie, nigdy!
TARTUFFE
Ach, mój bracie, ¿ona
O czym chce tylko mê¿a z ³atwoci¹ przekona.
ORGON
Nie, nie.
TARTUFFE
Puæ mnie, puæ prêdko, jam odejæ gotowy,
Wychodz¹c st¹d usunê im powód obmowy.
ORGON
Musisz zostaæ, bez ciebie jutra bym nie do¿y³.
TARTUFFE
W takim razie potrzeba, bym siê upokorzy³.
Jednak¿e, gdyby ty chcia³?
ORGON
Ach!
TARTUFFE
Niech i tak bêdzie.
Lecz ja wiem, jak potrzeba post¹piæ w tym wzglêdzie,
Honor jest bardzo czu³y i przyjañ mi ka¿e
Usuwaæ powód plotek, uprzedzaæ potwarze.
Twojej ¿ony unikaæ bêdê, jak to czyni
ORGON
Nie, na z³oæ wszystkim, pragnê aby siedzia³ przy niéj.
Gdy siê wiat wcieka, radoæ mam niewys³owion¹.
Niechaj ciê w ka¿dej chwili widz¹ z moj¹ ¿ona,
Nie doæ tego, dzi jeszcze bardziej im pochlebiê,
Bo nie chc¹c mieæ innego dziedzica, jak ciebie,
W tej chwili zapis mego maj¹tku ci zrobiê
I wszystko, co mam tylko prawnie oddam tobie.
Molière, wiêtoszek
50
Dobry przyjaciel i ziêæ jest dla mnie najpewniéj
Wart wiêcej, ni¿ syn, ¿ona i ni¿ wszyscy krewni.
Wszak dar mój odrzucony przez ciebie nie bêdzie?
TARTUFFE
Niechaj siê wola nieba spe³ni w ka¿dym wzglêdzie.
ORGON
Biedny cz³owiek! chod, wszystko opiszemy piêknie,
A zazdroæ patrz¹c na to, niech ze z³oci pêknie.
AKT CZWARTY
SCENA I
Kleant, Tartuffe
KLEANT
Tak wszyscy o tym mówi¹, a jak mnie siê zdaje,
Ten odg³os wcale panu s³awy nie dodaje
I ¿em pana tu spotka³ na rêkê mi w³anie,
Bo mój sposób mylenia równie¿ ci wyjaniê.
Z gruntu tej sprawy teraz wcale nie oceniê
I z góry jak najgorsze przyjmê po³o¿enie.
Nie chcê siê tu Damisa zajmowaæ obron¹,
Przypuszczam, ¿e potwarczo
51
pana oskar¿ono;
Czy¿ dobry chrzecianin nie zrzeka siê z³oci,
Gasz¹c pragnienie zemsty, jakie w sercu goci?
A w panu czy¿ przewa¿a gniewu chêæ jedyna,
By za ciebie mia³ ojciec z domu wygnaæ syna?
Mo¿esz pan wierzyæ w pe³n¹ otwartoæ z mej strony,
¯e wiat takim postêpkiem mocno jest zgorszony.
S¹dzê, ¿e pan krañcowym nie bêdziesz w tej mierze,
¯e odt¹d inny obrót ta sprawa przybierze;
Powiêcaj¹c gniew Bogu niech pan postanowi
Sprawiæ to, aby ojciec przebaczy³ synowi.
TARTUFFE
Niestety! ja sam pragn¹³bym tego najszczerzéj,
Nie mam do niego ¿alu, niechaj mi pan wierzy;
Przebaczam mu, oskar¿aæ go nie mylê wcale
I chêtnie bym mu pomóg³, choæ siê tym nie chwalê:
Ale wyranej woli niebios nie naruszê
I gdyby on powróci³, ja st¹d odejæ muszê.
Po tym postêpku jego, z niczym niezrównanym
Stosunek miêdzy nami by³by podejrzanym,
Bóg wie, jakbym przez ludzi zosta³ os¹dzony.
Wziêto by to za zrêczn¹ taktykê z mej strony,
Bo przekonanie winy ten pewno podziela,
Kto udaje ³askawoæ dla oskar¿yciela,
I ¿e moje sumienie w³asny b³¹d ocenia,
51. (przyp. edyt.) potwarczo rzucaj¹c oszczerstwo, potwarz.
Molière, wiêtoszek
51
Chc¹c go zrêcznie w ten sposób zmusiæ do milczenia.
KLEANT
Ja s¹dzi³em, ¿e inn¹ odpowied dostanê.
Wszystkie wymówki pañskie s¹ zbyt naci¹gane:
Po co siê pan ogl¹dasz na nieba zamiary,
Czy¿ ono w twoje rêce k³adzie prawo kary?
Pozostaw mu, pozostaw zatem pomstê ca³¹,
Bo przebaczaæ bliniemu ono nam kaza³o;
A i na wzglêdy ludzkie uwa¿aæ nie trzeba,
Gdy siê we wszystkim spe³nia wy¿sz¹ wolê nieba.
Jak to? innej wymówki dla pana ju¿ nie ma?
W dobrym uczynku bojañ obmowy ciê wstrzyma!
Nie, nie, mia³o spe³niajmy tylko wolê bo¿¹,
Wtedy ludzkie jêzyki pewno nas nie strwo¿¹.
TAKTUFFE
Ja mu z serca przebaczam, panie, i w tej mierze,
To co nam Bóg zaleca, wype³ni³em szczerze;
Ale po tej zniewadze, która wstydem pali,
Niebo wcale nie ka¿e, abym z nim ¿y³ daléj.
KLEANT
Czy równie¿ z woli nieba nieznanych obrotów
Pan kaprysowi ojca ulec by³e gotów,
Zapis wszystkich dóbr jego przyjmuj¹c ³askawie?
Choæ wprost przeciwny przepis znajduje siê w prawie.
TARTUFFE
W tych, co mnie znaj¹, pewno z³a myl nie zagoci,
A¿ebym ja móg³ dzia³aæ pod wp³ywem chciwoci.
Za doczesnymi wcale nie goniê dobrami,
A ich urok zwodniczy pewno mnie nie zmami;
Je¿eli za siê wola moja upokarza,
By przyj¹æ zapis, którym gwa³tem mnie obdarza,
To czyniê to w zamiarze tylko, Bóg mi wiadkiem,
By maj¹tek w z³e rêce nie popad³ wypadkiem;
Aby go nie obróci³ ten, co odziedziczy
Na jaki cel niegodny, a mo¿e zbrodniczy,
Gdy w mojem rêku przez to rodki siê pomno¿¹
Na wspieranie mych blinich i na chwa³ê bo¿¹.
KLEANT
Ech, panie! rozstañ siê pan z t¹ zbyteczn¹ trwog¹,
Któr¹ prawi
52
dziedzice s³usznie ganiæ mog¹.
Ich maj¹tek niechaj ci nie bêdzie k³opotem,
Jak go u¿yj¹, póniej przekonasz siê o tem,
A chocia¿by mia³ zmarnieæ w rêku spadkobiercy;
To lepiej, ni¿ ¿e tobie da miano wydziercy
53
.
Co do mnie, ja siê dziwiê, nawet nies³ychanie,
52. (przyp. edyt.) prawy szlachetny; prawowity.
53. (przyp. edyt.) wydzierca od: wydzieraæ, czyli zabieraæ co przemoc¹.
Molière, wiêtoszek
52
Jak pan tê propozycjê przyj¹æ by³e w stanie;
Czy¿ pobo¿noæ siê tak¹ zasad¹ zaszczyca,
Która ka¿e obdzieraæ prawego dziedzica?
Je¿eli nieprzepart¹ za niebios rozkazem
Masz przeszkodê, by zostaæ tu z Damisem razem,
Lepiej by by³o, aby bez wstydu i sromu,
Jako cz³owiek uczciwy wyszed³ z tego domu,
Ni¿ ¿eby wiat powiedzia³, ¿e to twoja wina
I ¿e ojciec dla ciebie wypêdzi³ st¹d syna.
Wierz mi pan, ¿e zgodzi siê z tym chyba wytarty
Honor
TARTUFFE
Przepraszam pana, ju¿ jest wpó³ do czwartéj,
Rozmawiaæ z panem dla mnie przyjemnoæ prawdziwa,
Lecz pobo¿ne zajêcie na górê mnie wzywa.
KLEANT
A!
SCENA II
Elmira, Marianna, Doryna, Kleant
DORYNA
Panie! niech nas poprze twa wymowa dzielna!
Patrz pan, jaka j¹ boleæ ogarnia miertelna,
A zamiar, co dzi w wieczór ma siê spe³niæ jeszcze,
Co chwila wywo³uje w niej rozpaczy dreszcze.
Pan nadchodzi, u¿yjmy podstêpu lub si³y,
A¿eby tylko plany jego siê zmieni³y.
Ten nieszczêliwy projekt, co nas wszystkich rani
SCENA III
Orgon i poprzedni
ORGON
Cieszê siê, ¿ecie razem w tej chwili zebrani,
do Marianny
W tym kontrakcie dla ciebie niosê opisan¹
Rzecz, z której tak serdecznie mia³a siê dzi rano.
MARIANNA
klêkaj¹c przed Orgonem
O mój ojcze! przez litoæ b³agam w imiê bo¿e,
Zaklinam ciê na wszystko, co ciê wzruszyæ mo¿e,
Rozluzuj wêz³y, co nas tak mocno z³¹czy³y
I nie ka¿ mi pos³uszn¹ byæ nad moje si³y.
Nie zmuszaj mnie, mój ojcze, a¿ebym w potrzebie
A¿ do Boga musia³a nieæ skargê na ciebie,
Molière, wiêtoszek
53
A¿ebym mia³a spêdzaæ w nêdzy i w ¿a³obie
To ¿ycie, które przecie¿ ja zawdziêczam tobie.
Jeli ka¿esz zapomnieæ o marzeniach duszy,
Je¿eli moj¹ mi³oæ twoja wola kruszy,
Zrób to tylko, o co ciê na kolanach proszê,
Nie ka¿ mi ¿yæ z cz³owiekiem, którego nie znoszê,
I jeli postanowiæ nie mo¿esz inaczéj,
Nie chciej rzucaæ przynajmniej mnie na ³up rozpaczy.
ORGON
na stronie wzruszony
Odwa¿nie moje serce, trzymajmy siê stale.
MARIANNA
Twoja dobroæ dla niego nie martwi mnie wcale;
Oddaj mu twój maj¹tek, sw¹ spuciznê ca³¹,
Oddaj mój, jeli tego bêdzie mu za ma³o,
Zgadzam siê na to chêtnie, ale w zamian przecie,
Gdy mu wszystko oddajesz, ocal twoje dzieciê
I pozwól, bym w klasztornej przepêdzi³a celi
Resztê dni, których niebo jeszcze mi udzieli.
ORGON
Otó¿ to, zakonnica wylaz³a na prêdce,
Kiedy ojciec w mi³osnej przeszkadza jej chêtce.
Powstañ. Wstrêt twój i upór zwyciê¿yæ potrzeba,
A umartwienie zmys³ów zas³uga dla nieba.
By zaskarbiæ te ³aski masz sposób gotowy
I proszê nie zawracaæ mi ju¿ wiêcej g³owy.
DORYNA
Jak to? lecz
ORGON
Niech ciê znowu nie trapi chêæ pusta,
Gadaj z równymi sobie, tu zaknebluj usta.
KLEANT
Jeliby mojej rady chcia³ wys³uchaæ przecie
ORGON
Mój bracie, twoje rady s¹ najlepsze w wiecie,
Jestem dla nich z szacunkiem, ceniê je i chwalê,
Lecz daruj, ale spe³niæ ich nie mylê wcale.
ELMIRA
do Orgona
Widz¹c to, co ja widzê, ju¿ nie wiem prawdziwie
Co mówiæ, zalepieniu twojemu siê dziwiê
Tylko. Jakie¿ ciê wp³ywy oplot³y z³owieszcze,
Gdy po dzisiejszym czynie nie wierzysz nam jeszcze?
Molière, wiêtoszek
54
ORGON
Dziêkujê, ale prostych pozorów w tym wina;
Ja wiem, jak¹ ty s³aboæ masz dla mego syna,
Tego ³otra; przez niego ta historia ca³a
U³o¿ona, a ty jej zaprzeczyæ nie chcia³a,
By biednego cz³owieka zgubiæ przez te banie.
Ale twoja spokojnoæ zdradzi³a ciê w³anie.
ELMIRA
Czy¿ potrzeba mieæ na tak dziwne owiadczenie
Zaraz obelgê w ustach i w oczach p³omienie?
Gdy nasz¹ czeæ kto dotknie, potrzeba¿ w tej chwili,
Abymy mu zniewagê najwiêksz¹ rzucili?
Ja wybuch w takiej rzeczy najwyraniej ganiê,
miech tu kar¹ najlepsz¹, oto moje zdanie.
Uczciwoæ z ³agodnoci¹ pogodziæ siê mo¿e,
Nie jak u kobiet strasznych, których w ka¿dej porze
Gniew uzbrojony tylko sposobnoci czeka,
By paznokciami drapaæ, lub pogryæ cz³owieka.
Mnie tym postêpowaniem pewno nie zachwyc¹,
Pragnê zostaæ cnotliw¹, ale nie diablic¹
I w tej mierze tej prostej trzymam siê taktyki,
¯e pogarda jest lepsz¹, ni¿ gwa³towne krzyki.
ORGON
Ja siê zwieæ nie pozwolê, niechaj co chce bêdzie.
ELMIRA
Powtórnie twoj¹ s³aboæ podziwiam w tym wzglêdzie,
Ale mo¿eby wreszcie zdanie zmieniæ raczy³,
Gdyby na w³asne oczy rzecz ca³¹ zobaczy³.
ORGON
Zobaczy³!
ELMIRA
Tak.
ORGON
Gadanie!
ELMIRA
Bêdziesz w¹tpi³ d³u¿éj,
Gdy to sprawiê, ¿e wszystko przy tobie powtórzy?
ORGON
Banie!
Molière, wiêtoszek
55
ELMIRA
Có¿ to za cz³owiek! Rozwa¿ me zamiary:
Nie ¿¹dam ju¿ z twej strony dla nas nawet wiary,
Lecz przypuæmy, ¿e w miejscu tym, tak by siê sta³o,
¯e móg³by ³atwo widzieæ i s³yszeæ rzecz ca³¹;
Có¿ by powiedzia³ na to, czy trwa³by w uporze?
ORGON
Powiedzia³bym nic wcale, bo to byæ nie mo¿e.
ELMIRA
B³¹d trwa za d³ugo, zatem nie spocznê dopóty,
A¿ przestaniesz oszczerstwa robiæ mi zarzuty.
W tej chwili siê ta sprawa tu zakoñczy ca³a,
Bêdziesz wiadkiem wszystkiego, com ci powiedzia³a.
ORGON
Zgoda. Trzymam za s³owo. Tw¹ zrêcznoæ oceniê,
Czy bêdziesz mog³a spe³niæ swoje przyrzeczenie.
ELMIRA
do Doryny
Sprowad go do mnie.
DORYNA
do Elmiry
Dzia³aæ potrzeba powoli,
To lis chytry, ³atwo siê z³apaæ nie pozwoli.
ELMIRA
Nie! ludzi kochaj¹cych zwieæ mo¿em najlepiéj,
A mi³oæ w³asna bardziej jeszcze go zalepi.
Popro go. (do Kleanta i Marianny) Wy odejdcie.
SCENA IV
Orgon, Elmira
ELMIRA
Stó³ ten przysuniemy,
Wejd tu i proszê ciebie, sied cicho jak niemy.
ORGON
Jak to?
ELMIRA
Gdy siê tam schowasz, prawdy ci dowiodê.
Molière, wiêtoszek
56
ORGON
Dlaczegó¿ pod stó³?
ELMIRA
Proszê, zostaw mi swobodê.
Sam os¹dzisz, czy dobrze osnute mam plany.
No wejd tam; a pamiêtaj, jak bêdziesz schowany,
Aby ciê nie widziano, ani nie s³yszano.
ORGON
No przyznaj, ¿e ³agodnoæ mam nieporównan¹,
Lecz chcê widzieæ do koñca, jak pójdzie wyprawa.
ELMIRA
S¹dzê, ¿e do wyrzutów nie nada ci prawa.
do Orgona, który siedzi pod sto³em
Cokolwiek bêdê mówiæ i w jakim sposobie,
Niechaj to oburzenia nie wywo³a w tobie,
Bo przez ciebie do tego jestem przymuszona,
A zreszt¹, wszak to jedno tylko ciê przekona.
Przez udan¹ ³askawoæ, nie bêdzie mi trudno
Zmusiæ do otwartoci tê duszê ob³udn¹,
A podniecona mi³oæ w namiêtnym zamiarze
Z³o¿y maskê i ca³e zuchwalstwo oka¿e.
Gdy z twej woli, dla twego tylko przekonania,
Moja chêæ do tej smutnej komedii siê sk³ania,
To¿ gdy siê wiara twoja ju¿ do mnie nachyli,
S¹dzê, ¿e bêdê mog³a zaprzestaæ w tej chwili
I kiedy sam ju¿ sprawdzisz wszystko doskonale,
Bêdziesz go umia³ wstrzymaæ w namiêtnym zapale;
Oszczêdzisz twojej ¿onie daremnych przykroci,
Gdy ju¿ rozczarowanie w twej duszy zagoci.
Zreszt¹ to twój interes, ty tu jeste panem,
Nadchodzi. Skryj siê i sied cicho pod dywanem.
SCENA V
Turtuffe, Elmira, Orgon
Orgon pod sto³em.
TARTUFFE
Kaza³a mnie tu pani wezwaæ na rozmowê.
ELMIRA
Tak jest, bo mam zwierzenie dla pana gotowe,
Zamknij pan drzwi i wko³o rozejrzyj siê wszêdzie,
Czy znów kto nie widziany s³uchaæ nas nie bêdzie.
Tartuffe idzie zamkn¹æ drzwi i wraca.
Nie chcê, by siê poprzednie zajcie powtórzy³o,
Molière, wiêtoszek
57
Bo to dla nas obojga nie by³oby mi³o.
Z tej niespodzianki dot¹d och³on¹æ nie mogê,
Damis w straszn¹ o pana przyprawi³ mnie trwogê;
Pewno pan s³usznie moje starania ocenia,
Com robi³a, aby go zmusiæ do milczenia.
Niepokój, trwogê moj¹ za przyczynê biorê,
¯e nie umia³am jeszcze zaprzeczyæ mu w porê,
Lecz, dziêki niebu, spór ten zosta³ zakoñczony,
Niebezpieczeñstwo z ¿adnej nie grozi nam strony.
Szacunek, który wzbudzi³, ³atwo burzê wstrzyma,
M¹¿ na pana ¿adnego podejrzenia nie ma,
Przeciwnie, chce wiat wyzwaæ, za jego rozkazem
W ka¿dej chwili mo¿emy znajdowaæ siê razem
I wiem, ¿e to nie bêdzie równie¿ le widzianem,
¯e sam na sam zamkniêta rozmawiam tu z panem.
To mi dozwala odkryæ serce, duszê ca³¹,
Które wzruszyæ zbyt prêdko panu siê uda³o.
TARTUFFE
Myl pani nie doæ jasno dla mnie siê t³umaczy;
Niedawno s³owa twoje brzmia³y tu inaczéj.
ELMIRA
Ach, jeli w panu one nies³uszny gniew niec¹,
To pan ma³o znasz jeszcze naturê kobiec¹;
Nie wiesz pan, jak to serce biæ nam musi w ³onie,
Gdy tak s³abo walczymy w pozornej obronie.
Wstyd nasz walczy do koñca, zawsze w takiej chwili
Serce, by przezwyciê¿yæ go, darmo siê sili;
Choæ najsilniejsza mi³oæ do tej walki stanie,
Ze wstydem zawsze pierwsze robi siê wyznanie.
Wszak¿e broniæ siê trzeba, ale z odpowiedzi
Ka¿dy serc tajemnicê z ³atwoci¹ wyledzi,
¯e choæ wed³ug s³ów naszych mi³oæ ta jest zdro¿na,
To z tej obrony w³anie nadziejê mieæ mo¿na.
Nazbyt swobodnie mo¿e moje owiadczenie
Przekonywa, ¿e ma³o mój w³asny wstyd ceniê;
Lecz, gdy do tego dosz³o, to zapytam pana,
Po com Damisa dzisiaj wstrzymywa³a z rana?
Sk¹d¿e siê ta cierpliwoæ we mnie wziê³a rzadka,
By zwierzenia twych uczuæ s³uchaæ do ostatka?
Czy¿bym ja tak ³agodnie przyjê³a rzecz ca³¹.
Gdyby pañskie wyznanie mnie nie poci¹ga³o?
Wreszcie gdym pana zmusiæ pragnê³a za karê,
Aby z swego ma³¿eñstwa zrobi³ mi ofiarê,
Czy¿ nie mog³e pan poznaæ ju¿ w tym samym czynie,
¯e to w³asny interes rz¹dzi mn¹ jedynie;
Bo smutno by mi by³o, gdyby zwi¹zki trwa³e,
Podzieli³y to serce, które chcê mieæ ca³e.
TARTUFFE
Poj¹æ mojej radoci nikt nie bêdzie w stanie,
Gdy z ust kochanych s³yszê podobne wyznanie,
Molière, wiêtoszek
58
S³odycz jego nape³nia b³ogoci¹ nieznan¹,
Napaja mnie rozkosz¹ z niczym niezrównan¹;
Szczêcie, abym siê tobie podoba³ nawzajem,
Jest marzeniem mej duszy, jest mych chêci rajem,
Lecz daruj pani, mo¿e mia³oci zbyt wiele,
Gdy powiem, ¿e ja jeszcze w¹tpiæ siê omielê.
Mo¿e to tylko podstêp szlachetny z twej strony,
A¿ebym zerwa³ zwi¹zek dzisiaj u³o¿ony.
Odwa¿am siê myl moj¹ wypowiedzieæ szczerze,
¯e ja w tak mi³e s³owa pani nie uwierzê,
Póki dowód twej ³aski zw¹tpienia nie skruszy
I wiary w moje szczêcie nie zaszczepi w duszy.
ELMIRA
kaszln¹wszy kilka razy, aby ostrzec mê¿a
Czy¿ taka panem szybkoæ powoduje rzadka,
Aby wyczerpaæ tkliwoæ serca do ostatka?
Gubi siê kto, gdy prawdê wyznaje ci ca³¹,
A to wyznanie jeszcze dla pana za ma³o.
I to wszystko dla ciebie nie przyda siê na nic,
Dopóki rzecz nie dojdzie do ostatnich granic.
TARTUFFE
Im mniej zas³ugi, tym mniej dla nadziei prawa,
A wyznanie dla serca zbyt w¹t³a podstawa.
Cz³owiek szybko naprzeciw swego szczêcia bie¿y,
Lecz wprzód chce go u¿ywaæ zanim w nie uwierzy.
Na zas³ugi siê w³asne liczyæ nie omielê,
W dobry skutek mych chêci nie ufam zbyt wiele
I dot¹d ta w¹tpliwoæ nie ust¹pi z ³ona,
Póki jej rzeczywistoæ s³odka nie pokona.
ELMIRA
Pañska mi³oæ z tyrani¹ ³¹czy siê najciléj
I w dziwne pomiêszanie wprawia moje myli
Nad sercem chce panowaæ ta straszliwa w³adza!
I jak gwa³townie swoje chêci przeprowadza!
Pañskim pragnieniom czy¿ nic oprzeæ siê nie zdo³a?
Aby odetchn¹æ, czasu nie zostawiasz zgo³a.
Czy¿ mo¿na tak uparcie przeladowaæ srogo
I ¿¹daæ w jednej chwili wszystkiego od kogo?
Nadu¿ywasz pan teraz w zbyt ³atwym sposobie
Uczucia, które wiesz pan, ¿e ¿ywiê ku tobie.
TARTUFFE
Je¿eli moje ho³dy pragniesz przyj¹æ szczerze,
Dlaczegó¿ mi dowodów odmawiasz w tej mierze?
ELMIRA
Lecz jak¿e mogê chêci okazaæ ³askawsze,
Nie obra¿aj¹c nieba, którym straszysz zawsze.
Molière, wiêtoszek
59
TARTUFFE
Gdyby tu tylko niebo na zawadzie sta³o,
Znieæ tê przeszkodê, dla mnie rzecz¹ bardzo ma³¹;
Niech ona serca twego obaw¹ nie mrozi.
ELMIRA
Jak to! A kara niebios, któr¹ pan tak grozi?
TARTUFFE
Mogê pani rozproszyæ tê mieszn¹ obawê,
Bo w zwalczeniu skrupu³ów ja posiadam wprawê.
Jest w takim czynie niby dla nieba rzecz zdro¿na,
Ale porozumienie z nim wynaleæ mo¿na.
Jest nauka, co w miarê potrzeb siê przemienia,
By rozluzowaæ wêz³y naszego sumienia.
Z³e w uczynku chocia¿by wielkiego rozmiaru,
Naprawia siê czystoci¹ naszego zamiaru;
Tê tajemnicê razem zg³êbiamy do woli,
Niech mi siê pani tylko prowadziæ pozwoli.
Bez obawy chciej spe³niæ moje chêci skore,
Ja odpowiem i wszystko sam na siebie biorê.
Elmira kaszle mocniej.
Ma pani mocny kaszel.
ELMIRA
Tak, p³uca mi rani.
TARTUFFE
Cukier z sokiem lukrecji mo¿e ul¿y pani.
ELMIRA
Nie, to katar uparty mêczy mnie tak srogo
I ¿adne soki na to pomóc mi nie mog¹.
TARTUFFE
To przykre.
ELMIRA
Bardzo przykre, gdy kto nazbyt czu³y.
TARTUFFE
Na koniec ³atwo bêdzie zniszczyæ te skrupu³y.
Wszak tajemnicy naszej z pewnoci¹ obronim,
A z³e jest wtedy tylko, kiedy wiat wie o nim;
Tylko zgorszenie za b³¹d trzeba liczyæ w ¿yciu,
A ten wcale nie grzeszy, kto grzeszy w ukryciu.
ELMIRA
kaszl¹c jeszcze i uderzaj¹c kilka razy w stó³
Molière, wiêtoszek
60
Na koniec widzê, ¿e siê trzeba bêdzie poddaæ
I zezwoliæ, a¿eby wszystko panu oddaæ,
Bo inaczej oporu chêæ le oceniona,
Zadowolniæ nie mo¿e, ani nie przekona.
Przykro mi, ¿e przekracza to moj¹ rachubê,
Mimo woli zapewne przechodzê tê próbê,
Ale kiedy tak wielk¹ jest uporu si³a,
¯e nie chc¹ wcale wierzyæ temu, com mówi³a,
Dowód tylko stanowczy zbudzi przekonanie,
Niechaj¿e siê ¿¹daniom twym zadosyæ
54
stanie.
A jeli ja b³¹d jaki pope³niê w tej chwili,
Tym gorzej dla tych, co mnie do niego zmusili,
Odpowiedzialnoæ za to nie mnie braæ nale¿y.
TARTUFFE
Tak pani, ja j¹ przyjmê, niech mi pani wierzy.
ELMIRA
Uchyl pan drzwi i zobacz proszê w tamtej stronie,
Czy nie ma mego mê¿a przy drzwiach lub w salonie.
TARTUFFE
O co siê pani troszczy, po có¿ mam tam chodziæ?
To jest cz³owiek stworzony, by go za nos wodziæ.
Wszak bymy z sob¹ byli, pragnie jak najszczerzej
I choæby wszystko widzia³, to w nic nie uwierzy,
Takem go usposobi³.
ELMIRA
To mnie nie powstrzyma
W obawie. Wyjd pan proszê, zobacz, czy go nie ma?
SCENA VI
Orgon, Elmira
ORGON
wychodz¹c spod sto³u
A to jest, muszê przyznaæ, nikczemnik nie lada!
Jak pa³ka, tak mi nagle to na g³owê spada.
ELMIRA
Jak to! ju¿ chcesz wychodziæ; chyba stroisz ¿arty,
Wracaj pod dywan, dalej, czemu tak uparty,
Do wydawania s¹du nie b¹d jeszcze skory,
Czekaj do koñca, to znów mog¹ byæ pozory.
ORGON
Nie! piek³o nic gorszego stworzyæ nie jest w stanie!
54. (przyp. edyt.) zadosyæ zadoæ.
Molière, wiêtoszek
61
ELMIRA
Zawsze zanadto lekko chcesz wydawaæ zdanie.
Daj siê przekonaæ, zanim bêdziesz s³usznie s¹dzi³,
I nie piesz siê z obawy, a¿eby nie zb³¹dzi³.
Elmira chowa Orgona poza siebie.
SCENA VII
Tartuffe, Elmira, Orgon
TARTUFFE
nie widz¹c Orgona
Na przeszkodzie nic moim chêciom ju¿ nie stanie,
Przepatrzy³em uwa¿nie ca³e pomieszkanie,
Nikogo nie ma; zatem mo¿emy tu skrycie
Kiedy Tartuffe podchodzi do Elmiry chc¹c j¹ uciskaæ, ona siê usuwa i ods³ania Orgona.
ORGON
wstrzymuj¹c Tartuffea
Powstrzymaj siê, mój panie, w mi³osnym zachwycie,
Przez zbytek namiêtnoci mo¿esz g³upstwo zbroiæ.
Acha! zacny cz³owieku! chcia³e mnie ustroiæ.
Na pokusy tak ma³o jeste uzbrojony,
¯e zalubiasz m¹ córkê, a po¿¹dasz ¿ony.
Przez d³ugi czas krêci³em siê jak w b³êdnym kole,
S¹dz¹c, ¿e lada chwila zamieni¹ siê role,
Lecz ta próba a¿ nadto moje zmys³y ³echce,
Wyznajê, ¿e mam dosyæ i wiêcej ju¿ nie chcê.
ELMIRA
do Tartuffe'a
Co do mnie, ta komedia jest moj¹ obron¹,
A¿eby j¹ odegraæ by³am przymuszon¹.
TARTUFFE
do Orgona
Jak to! Wierzysz?
ORGON
No dalej! na co ten ambaras,
Bez ¿adnej ceremonii wynosiæ siê zaraz!
TARTUFFE
Mój zamiar
ORGON
Nie czas teraz na ¿adne gadania,
Natychmiast mi wychodziæ z mojego mieszkania.
Molière, wiêtoszek
62
TARTUFFE
Ty sam st¹d wyjdziesz, tak, ty, który z nies³ychanem
Zuchwalstwem chcesz przemawiaæ, jakby tu by³ panem.
Ten dom do mnie nale¿y, moj¹ jest w³asnoci¹,
Daremnie chcesz podstêpem walczyæ, albo z³oci¹.
A kto siê ze mn¹ k³óci, obelgi wymierza,
Ten po¿a³uje; ja mam czym skarciæ szalbierza
55
,
Pomciæ obrazê niebios i obudziæ ¿ale
W tym, co mi dom swój kaza³ opuciæ zuchwale.
SCENA VIII
Elmira, Orgon
ELMIRA
Co to za mowa i te odgró¿ki
56
z³owrogie?
ORGON
Wyznajê, ¿e ja z tego ¿artowaæ nie mogê.
ELMIRA
Jak to?
ORGON
S³ysz¹c co mówi³, b³¹d mój ka¿dy przyzna,
¯e teraz le wypad³a moja darowizna.
ELMIRA
Darowizna!
ORGON
Tak. Jeszcze mog³oby byæ gorzéj,
Jest w tym pewna szkatu³ka, co mnie mocno trwo¿y.
ELMIRA
Jak to?
ORGON
Wszystko zrozumiesz, wszystko ci powtórzê,
Tylko pójdê zobaczyæ, mo¿e jest na górze.
AKT PI¥TY
SCENA I
Kleant, Orgon
55. (przyp. edyt.) szalbierz oszust.
56. (przyp. edyt.) odgró¿ki od: odgra¿aæ siê.
Molière, wiêtoszek
63
KLEANT
Dok¹d chcesz biec?
ORGON
Czy¿ ja wiem.
KLEANT
Wiêc najprostsza rada,
¯e przecie porozumieæ siê najprzód wypada,
Mo¿e siê znajd¹ jeszcze jakie rodki nowe.
ORGON
Przez tê szkatu³kê teraz straci³em ju¿ g³owê,
Ona bardziej ni¿ wszystko przejmuje mnie trwog¹.
KLEANT
Jakie¿ to tajemnice odkryæ siê z niej mog¹?
ORGON
Jest to w³asnoæ Argasa; on w chwili rozstania
Da³ mi j¹ w tajemnicy wielkiej do schowania,
A jak wiesz o tym, to by³ mój przyjaciel szczery,
Wiêc przyj¹³em. Mówi³ mi, ¿e s¹ tam papiery
Wielkiej wa¿noci, jam by³ zbyt skory w us³udze.
KLEANT
A na có¿e j¹ potem odda³ w rêce cudze?
ORGON
To z powodu skrupu³ów sumienia siê sta³o,
Bom temu zdrajcy zaraz powiedzia³ rzecz ca³¹,
A on ³atwo nak³oni³ mnie do swego zdania,
A¿ebym mu szkatu³kê da³ do przechowania,
Bo wtedy mnie z pewnoci¹ kara nie docignie,
W razie ledztwa, przysiêga moja rzecz rozstrzygnie;
A fa³szyw¹ nie bêdzie, bo przysiêgnê szczerze,
¯e jej nie mam, gdy on j¹ do siebie zabierze.
KLEANT
le z tob¹, jeli rzeczy z pozorów oceniê:
Najprzód ta darowizna, póniej to zwierzenie.
Choæbym ju¿ wszystko inne odrzuci³ na stronê,
S¹ rzeczy nazbyt lekko przez ciebie spe³nione.
Maj¹c te rodki w rêku, mo¿e ciê zatrwo¿ê.
Gdy powiem, ¿e daleko prowadziæ ciê mo¿e.
Nie dra¿niæ go, przeciwnie z roztropnoci¹ ca³¹
Jaki ³agodny rodek znaleæ wypada³o.
ORGON
Rzecz straszna! pod tak piêknym pobo¿noci god³em
Molière, wiêtoszek
64
Spotkaæ siê z niecn¹ dusz¹ i z sercem tak pod³em.
¯ebraka wzi¹³em za to, ¿e mówi³ pacierze;
Sta³o siê, w zacnych ludzi, w pobo¿nych nie wierzê.
Od dzi nienawiæ dla nich ogarnia mnie wciek³a
I bêdê dla nich gorszy, ni¿ sam diabe³ z piek³a.
KLEANT
Znowu ci uniesienie na przeszkodzie stanie,
A¿eby w s¹dach swoich mia³ umiarkowanie,
Nigdy siê w zdrowym zdaniu nie utrzymasz d³ugo,
Z jednej ostatecznoci zaraz wpadasz w drug¹.
Ta udana pobo¿noæ s³usznie ci obrzyd³a,
B³¹d spostrzeg³e, gdy oszust z³apa³ ciê ju¿ w sid³a;
Poprawi³e siê, dobrze, ale czy¿ w te pêdy,
Gdy siê raz uleczy³e, w nowe wpadaæ b³êdy?
Za to, ¿e jeden oszust nikczemnie ciê zmami,
To ju¿ wszyscy pobo¿ni maj¹ byæ ³otrami?
¯e tamten nazbyt zrêcznie u¿y³ maski pod³ej,
¯e ciê jego oszustwa nazbyt ³atwo zwiod³y,
To wszystkich chcesz ju¿ s¹dziæ w namiêtnym zapale
I uczciwie pobo¿nych nie uznajesz wcale.
Pozostaw libertynom ten dowód g³upoty,
Umiej rozró¿niæ pozór od prawdziwej cnoty,
Szacunkiem nie otaczaj ludzi nazbyt wczenie,
Aby siê znowu, jak dzi, nie zawiód³ bolenie.
Trzymaj siê redniej drogi, patrz na b³êdy cudze,
Ale obelg nie rzucaj prawdziwej zas³udze.
A jeli w ostatecznoæ masz ju¿ wpadaæ stale,
To lepiej wierzyæ w ludzi, ni¿ nie wierzyæ wcale.
SCENA II
Orgon, Kleant, Damis
DAMIS
Jak to? mój ojcze! czy mnie dosz³a wieæ prawdziwa,
¯e ten ³otr twojej ³aski za broñ dzi u¿ywa
I nikczemny niewdziêcznik w sposób tak zuchwalczy
Twymi dobrodziejstwami przeciw tobie walczy?
ORGON
Tak, synu! Tote¿ boleæ straszn¹ czujê w duszy.
DAMIS
Ja mu natychmiast pójdê obci¹æ oba uszy
57
,
Takiej zdrady nie mo¿na puszczaæ tak powolnie.
Nie bój siê ojcze, ja ciê od niego uwolniê.
Zgniotê z nim razem wszelkich przykroci powody.
KLEANT
Otó¿ to! chcesz post¹piæ tak jak cz³owiek m³ody.
57. (przyp. edyt.) oba uszy dzisiaj: oboje uszu.
Molière, wiêtoszek
65
Miarkuj twoje zapêdy, wybuchy dziecinne,
Innego mamy króla, czasy s¹ dzi inne,
Trudno ju¿ gwa³townoci¹ walczyæ, albo zwad¹.
SCENA III
Pani Pernelle, Orgon, Elmira, Kleant, Marianna, Damis, Doryna
P. PERNELLE
Jakie¿ to straszne rzeczy w uszy mi tu k³ad¹!
ORGON
To nowiny, którem sam sprawdzi³ na m¹ szkodê,
Za moje trudy, matko, piêkn¹ mam nagrodê.
Biorê cz³owieka, s¹dz¹c, ¿e biedny prawdziwie,
Jak brata rodzonego w swym domu go ¿ywiê;
Mych dobrodziejstw dla niego nieprzerwany w¹tek,
Dajê mu w³asn¹ córkê, ca³y mój maj¹tek
I to nêdzne stworzenie tym nienasycone
W tym samym czasie pragnie uwieæ moj¹ ¿onê.
Nie dosyæ tego, jeszcze niezadowolony
Grozi mi w³anie ³ask¹, co dozna³ z mej strony;
Chce mnie zgnêbiæ t¹ broni¹, któr¹ tkniêty sza³em
Sam w pe³nym zaufaniu, w rêce mu odda³em.
Zbrojny w me dobrodziejstwa, ³otr z wytartym czo³em,
Chce mnie tam zepchn¹æ w³anie, sk¹d go wyci¹gn¹³em.
DORYNA
Biedny cz³owiek!
P. PERNELLE
Mój synu, temu nie dam wiary,
A¿eby on chcia³ spe³niæ tak czarne zamiary.
ORGON
Co?
P. PERNELLE
Uczciwi s¹ zawsze zazdroci przedmiotem!
ORGON
Sk¹d¿e to matce przysz³o teraz mówiæ o tem?
P. PERNELLE
W twoim domu, mój synu, dziwny nie³ad goci,
On tu by³ zawsze celem niechêci i z³oci.
ORGON
A có¿ ma znaczyæ niechêæ w tym zdarzeniu ca³ym?
Molière, wiêtoszek
66
P. PERNELLE
Powtarza³am ci czêsto, gdy by³ dzieckiem ma³ym:
¯e cnota rzadko bardzo zyskuje uznanie,
Zawistni umr¹, ale zawiæ pozostanie.
ORGON
No, ale co ma znaczyæ ta mowa w tej chwili?
P. PERNELLE
To, ¿e ci jakie plotki na niego zrobili.
ORGON
Kiedy ja sam widzia³em wszystko dzisiaj z rana.
P. PERNELLE
Przebieg³oæ z³ych jêzyków jest niewyczerpana.
ORGON
Matka mnie do najwiêkszej doprowadzi z³oci!
Kiedy¿ wszystko siê dzia³o w mojej obecnoci.
P. PERNELLE
Jad ludzki zawsze zwalaæ ka¿dego gotowy
I nikt siê nie uchroni od ciosów obmowy.
ORGON
Taki upór granicê rozs¹dku przekroczy!
Widzia³em, sam widzia³em ja, na w³asne oczy
Widzia³em. No widzia³em tak, co siê nazywa,
Czy mam krzyczeæ sto razy, ¿e to rzecz prawdziwa?
P. PERNELLE
Mój Bo¿e! czêsto pozór w³anie nas omami.
Nie zawsze to jest prawd¹, co widzimy sami.
ORGON
Wciekam siê!
P. PERNELLE
W podejrzeniu s¹dzimy inaczéj
I najczêciej rzecz dobra le siê wyt³umaczy.
ORGON
Tak, zapewne, by zyskaæ zas³ugê dla nieba,
Chcia³ moj¹ ¿onê ciskaæ dzi rano.
P. PERNELLE
Potrzeba,
Molière, wiêtoszek
67
Aby oskar¿aæ s³usznie, mieæ wiêksze powody;
Nale¿a³o na lepsze czekaæ ci dowody.
ORGON
Gdybym to nie z ust matki s³ucha³ takiej mowy,
Nie wiem, co bym z wciek³oci zrobiæ by³ gotowy.
DORYNA
do Orgona
Jak¹ miar¹ kto mierzy³, tak¹ mu odmierz¹;
Pan wprzód nie chcia³e wierzyæ, tu panu nie wierz¹.
KLEANT
Na pró¿nych korowodach czas daremnie bie¿y,
Gdy nam rodki na przysz³oæ obmyleæ nale¿y,
Wszak¿e jego pogró¿ki nie s¹ ¿artem wcale.
DAMIS
Czy¿ on mia³by post¹piæ z nami tak zuchwale!
ELMIRA
Ja s¹dzê, ¿e nic z³ego z tego nie wypadnie,
W³asna jego niewdziêcznoæ obroni nas snadnie.
KLEANT
do Orgona
Nie ufaj w to, on rodki wynajdzie w potrzebie,
Które mu dopomog¹ do zwalczenia ciebie;
Ty wiesz, ¿e zarzut spisku nie jest lekki zgo³a
I jak smutne nastêpstwa sprowadziæ ci zdo³a.
Powtarzam ci, ¿e wiedz¹c, jak jest uzbrojony,
Dra¿niæ go, nieroztropnie by³o z twojej strony.
ORGON
Przyznajê, ¿e gwa³townoæ moja by³a zdro¿na,
Ale czy¿ z takim ³otrem powstrzymaæ siê mo¿na?
KLEANT
Pragn¹³bym wyszukania jakiego sposobu
Aby chocia¿ pozornie, pogodziæ was obu.
ELMIRA
Gdyby mi by³a znana, jak dzi sprawa ca³a
Nigdy bym by³a do niej powodów nie da³a
I przez
ORGON
do Doryny spostrzegaj¹c wchodz¹cego Loyala
Co chce ten cz³owiek? niech ci prêdko powie,
Tak¿e mi odwiedziny teraz siedz¹ w g³owie.
Molière, wiêtoszek
68
SCENA IV
Poprzedni i Loyal
LOYAL
do Doryny w g³êbi sceny
Dzieñ dobry, droga siostro! zrób to z ³aski swojéj,
Abym móg³ mówiæ z panem.
DORYNA
Zajêty tam stoi
I w¹tpiê, aby teraz chcia³ przyjmowaæ goci.
LOYAL
Moje przybycie pewno nie zrobi przykroci,
Przeciwnie, s¹dzê, ¿e mu powinno byæ mi³em.
Z bardzo dobr¹ dla niego nowin¹ przyby³em.
DORYNA
Pañskie nazwisko?
LOYAL
Niech mu panienka doniesie,
¯em od pana Tartuffea przyby³ w interesie.
DORYNA
do Orgona
To jaki cz³owiek, który mówi doæ ³askawie,
¯e od pana Tartuffea przyszed³ w jakiej sprawie,
Która pana ucieszy.
KLEANT
do Orgona
Jestem tego zdania
A¿eby go wys³ucha³, jakie ma ¿¹dania.
ORGON
do Kleanta
A jeli ten jegomoæ przyszed³ tu w zamiarze
Zgodzenia nas, jakie¿ mu uczucia oka¿ê?
KLEANT
Powstrzymaj rozdra¿nienie, to bêdzie najlepiéj,
Jeli siê w zgodny sposób od ciebie odczepi.
LOYAL
do Orgona
Witam pana. Niech niebo twoich wrogów skruszy,
A panu niech tak sprzyja, jak ja pragnê z duszy.
Molière, wiêtoszek
69
ORGON
po cichu, do Kleanta
Ten wstêp naszej rozmowy doæ siê dobrze sk³ada
I pojednawcze chêci zda siê zapowiada.
LOYAL
Pañski dom ca³y równie¿ w sercu noszê d³ugo,
Bo ja ojca pañskiego jeszcze by³em s³ug¹.
ORGON
Daruj pan, lecz doprawdy serce mi siê ciska,
¯em nie zna³ pana dot¹d i nie wiem nazwiska.
LOYAL
Moje nazwisko Loyal, z Normandii
58
ród wiodê,
Jestem wonym od rózgi
59
na zawistnych szkodê;
Od lat czterdziestu urz¹d ten w mym rêku kwitnie,
Spe³niam go z woli nieba ze wszech miar zaszczytnie
I przychodzê tu w³anie z urzêdu i stanu
Mojego, pewien nakaz zapowiedzieæ panu.
ORGON
Jak to! pan tu
LOYAL
Nie uno siê, ³askawy panie,
To tylko prosty nakaz, zwyczajne wezwanie:
Aby ten dom opuci³ wraz z domownikami,
Rodzin¹, s³u¿¹cymi, wyniós³ siê z meblami
Bez zw³oki, by w³aciciel móg³ go zaj¹æ prawy
60
.
ORGON
Mam st¹d wyjæ, wynosiæ siê!
LOYAL
Jeli pan ³askawy.
Dom ten, jak pan wiesz zreszt¹, w³aciciela zmienia,
Zacny pan Tartuffe jest nim dzi bez zaprzeczenia,
Jak i ca³ych dóbr pañskich; a to w tym sposobie,
Jak opiewa umowa, któr¹ mam przy sobie.
Jej forma ju¿ wy³¹cza nawet myl o sporze.
DAMIS
To zuchwalstwo, z jakim nic zrównaæ siê nie mo¿e.
58. (przyp. edyt.) Normandia kraina we Francji, po³o¿ona nad kana³em La Manche.
59. (przyp. edyt.) wony kiedy pracownik s¹dowy, który pilnowa³ porz¹dku i roznosi³ pocztê, dorêcza³ wyroki.
60. (przyp. edyt.) w³aciciel prawy tutaj: w³aciciel z mocy prawa; faktycznie posiadaj¹cy prawo w³asnoci.
Molière, wiêtoszek
70
LOYAL
do Damisa
Ja z panem nie mam sprawy.
pokazuj¹c Orgona
A za pana ceniê,
Bo rozum i ³agodne ma usposobienie;
Pojêcia obowi¹zków da³ tutaj dowody,
Sprawiedliwoci ¿adnej nie czyni¹c przeszkody.
ORGON
Lecz
LOYAL
Tak, panie, pan ¿adnych przeszkód mi nie stawia,
Wiem, ¿e za milion pan by nie spe³ni³ bezprawia;
Jak cz³owiek zacny zniesiesz to z spokojem ca³ym,
Bym wype³ni³ rozkazy, które odebra³em.
DAMIS
Gdyby siê tak zmieni³a nagle rzeczy postaæ,
Móg³by wony od rózgi kijem tutaj dostaæ.
LOYAL
do Orgona
Spraw pan, by syn twój milcza³ lub by³ oddalony,
Protokó³ z niego spisaæ by³bym przymuszony,
A przyjemniej mi bêdzie, jeli go pominê.
DORYNA
na stronie
Ten pan Loyal ma bardzo nielojaln¹ minê.
LOYAL
Dla zacnych ludzi jestem wylany i szczery,
Tote¿ dlatego tylko wzi¹³em te papiery,
By pana zobowi¹zaæ i zdziwiæ przyjemnie.
Bo któ¿ wie, jakby rzeczy posz³y tu beze mnie?
Gdyby ca³ej tej sprawy podj¹³ siê kto inny,
Czyby zechcia³ tak dzia³aæ w sposób dobroczynny?
ORGON
Pytam siê, co gorszego jeszcze pozostaje,
Jak wypêdzaæ mnie z domu.
LOYAL
Ja panu czas dajê.
Do tego stopnia dobroæ posuwam dla pana,
¯e ci udzielam zw³oki a¿ do jutra rana
I a¿eby k³opotu nie sprawiæ nikomu,
Molière, wiêtoszek
71
Z dziesiêciu mymi ludmi przepiê noc w tym domu;
Dla formy tylko, któr¹ panu nie dokuczê.
Trzeba mi przed wieczorem oddaæ wszystkie klucze.
W nocy mo¿ecie pañstwo wszyscy spaæ bezpiecznie,
Bêdê czuwa³, by wszystko odby³o siê grzecznie;
Za to jutro od rana bêdzie pan zajêty:
Potrzeba dom opró¿niæ, wynieæ wszystkie sprzêty,
Moi ludzie pomog¹, a mocnych wybiorê,
A¿eby dopomogli wszystko zrobiæ w porê.
S¹dzê, ¿e siê w ten sposób ³atwo k³opot przetnie;
A poniewa¿ ja z panem dzia³am tak szlachetnie,
Zaklinam pana, abym i ja z pañskiej strony
W spe³nieniu obowi¹zków, nie by³ przeszkodzony.
ORGON
na stronie
Z ca³ego serca, z tego co mi pozostaje
Najpiêkniejszych luidorów
61
sto w tej chwili dajê,
Bylem móg³ tylko waln¹æ w ten pysk jego mi³y
Jeden raz tylko piêci¹, ale z ca³ej si³y.
KLEANT
do Orgona
Powstrzymaj siê! nie psujmy nic.
DAMIS
Na to gadanie
Rêka mnie swêdzi, wstrzymaæ siê nie bêdê w stanie.
DORYNA
Panie Loyal, masz plecy, ¿e a¿ spojrzeæ mi³o;
S¹dzê, ¿e parê kijów by im nie szkodzi³o.
LOYAL
Za te s³owa nikczemne ukaraæ ciê mog¹,
Moja panno; kobiety s¹dz¹ równie¿ srogo.
KLEANT
do Loyala
Skoñczmy ju¿. Niech pan z³o¿y papiery tej sprawy
I pozostawiæ samych nas, b¹d pan ³askawy.
LOYAL
Do widzenia. Niech z nieba zdrój ³ask na was spadnie.
ORGON
Z tym co ciê przys³a³, ¿eby w piekle siedzia³ na dnie.
61. (przyp. edyt.) luidor z³ota moneta we Francji XVII i XVIIIw.; luidory zwano te¿ ludwikami.
Molière, wiêtoszek
72
SCENA V
Orgon, pani Pernelle, Elmira, Kleant, Marianna, Damis, Doryna
ORGON
S¹dzê, ¿e zdanie matki ju¿ siê do mnie sk³ania,
Z tego faktu wszak mo¿na nabraæ przekonania,
¯e jest ³otr. Czyli¿ wiêkszych dowodów potrzeba?
P. PERNELLE
Jestem jak og³upia³a i spadam jak z nieba!
DORYNA
Nies³usznie siê pan skar¿y, bo bior¹c rzecz ciléj,
To w³anie potwierdzenie wszystkich jego myli.
On z mi³oci bliniego tak nad panem czuwa:
Wie, ¿e czêsto maj¹tek pokusy nasuwa,
Z litoci pragnie obraæ ciê z ca³ego mienia,
Bo to mo¿e przeszkodziæ panu do zbawienia.
ORGON
Cicho b¹d! zawsze jedno mówiæ ci wypada.
KLEANT
do Orgona
Pójdmy, mo¿e siê jeszcze znajdzie jaka rada.
ELMIRA
Tak, wszak¿e macie rodek pod rêk¹ gotowy,
Jego niewdziêcznoæ niszczy wa¿noæ tej umowy.
Nikczemnoæ taka przecie jest nazbyt zuchwa³¹,
Aby jego ¿¹danie skutek odnieæ mia³o.
SCENA VI
Poprzedni i Walery
WALERY
Musz¹c zasmuciæ pana, ¿al czujê g³êboki,
Ale przynoszê wieci nie cierpi¹ce zw³oki.
Przyjaciel mój z uczuciem dla mnie niezachwianem,
Wiedz¹c, jak cis³e wêz³y z³¹czy³y mnie z panem
Przez jego córkê, z czym siê przed wszystkimi szczycê,
Zdradzi³ z przyjani dla mnie wa¿n¹ tajemnicê
Stanu, na skutek której koniecznoæ wyrasta,
By natychmiast ucieczk¹ ratowa³ siê z miasta.
Oszust, który siê dot¹d cieszy³ twym zajêciem
Przed godzin¹ oskar¿yæ ciê umia³ przed ksiêciem
I z³o¿y³ w jego rêce, by zaszkodziæ panu,
Jak¹ wa¿n¹ szkatu³kê, w³asnoæ zdrajcy stanu,
Któr¹ pan ukrywa³e, jak twierdzi niegodnie,
Molière, wiêtoszek
73
Chocie wiedzia³, ¿e czyni¹c to pope³niasz zbrodniê.
Zreszt¹ w szczegó³ach sprawa ta nie jest mi znan¹,
Lecz wiem, ¿e przeciw panu rozkaz ju¿ wydano;
Dla popiechu on sam ma aresztowaæ pana,
Tylko mu zbrojna pomoc zosta³a dodana.
KLEANT
Otó¿ siê wyda³ zdrajca nawet i w tym wzglêdzie,
Jakim sposobem praw swych poszukiwaæ bêdzie.
ORGON
Muszê przyznaæ, ¿e cz³owiek jest nikczemne zwierzê.
WALERY
Najmniejsza zw³oka smutny obrót tu przybierze.
Powóz czeka na dole, w nim ciê odwieæ mogê,
A tysi¹c luidorów przynios³em na drogê;
Nie traæmy zatem czasu; chocia¿by bez winy
W ucieczce szybkiej rodek dla pana jedyny.
W ten sposób pan przynajmniej pierwsz¹ przejdzie grozê,
A na bezpieczne miejsce ja sam ciê odwiozê.
ORGON
Nie wiem, jak mam zawdziêczyæ panu to staranie!
Dzi nawet podziêkowaæ ci nie jestem w stanie
I b³agam tylko nieba, by zes³a³o chwilê,
W której móg³bym zap³aciæ ci za przys³ug tyle.
¯egnam was
ale zróbcie tutaj
KLEANT
piesz, czas bie¿y;
B¹d spokojny, zrobimy, co zrobiæ nale¿y.
SCENA VII
Tartuffe, Urzêdnik i poprzedni
TARTUFFE
wstrzymuj¹c Orgona
Nie tak spieszno, mój panie! niechaj pan przystanie,
Niedaleko bêdziesz mia³ wygodne mieszkanie.
Z rozkazu ksiêcia areszt tu na pana k³adê.
ORGON
Ha, ³otrze! na ostatek chowa³e mi zdradê!
Tym ciosem pragniesz mnie siê pozbyæ jak najprêdzéj,
Uwieñczasz tw¹ nikczemnoæ, dope³niasz mej nêdzy.
TARTUFFE
W s³uchaniu pañskich obelg mogê byæ powolny,
Bo dla nieba wycierpieæ wiêcej jestem zdolny.
Molière, wiêtoszek
74
KLEANT
Zaiste, to szczyt cnoty dzia³aæ w tym sposobie.
DAMIS
Nikczemnik jeszcze z nieba mie ur¹gaæ sobie.
TARTUFFE
Waszymi wymys³ami wzruszaæ siê nie mylê,
Bo ja mój obowi¹zek tylko spe³niam cile.
MARIANNA
Za to te¿ pana s³awa i nagroda czeka,
Prawdziwie to zajêcie zacnego cz³owieka.
TARTUFFE
Tak, to zajêcie w którym jest s³awa niema³a,
Gdy pochodzi z tej rêki, która mi je da³a.
ORGON
Gdzie¿ u ciebie wdziêcznoci tak s³awiona cnota?
Wszak ja ciê w³asn¹ rêk¹ wyci¹gn¹³em z b³ota.
TARTUFFE
Wyznajê, da³e mi pan dowody zajêcia,
Lecz pierwszym obowi¹zkiem jest s³u¿ba dla ksiêcia;
Ten wiêty obowi¹zek wszystko we mnie g³uszy,
Jego poczucie wdziêcznoæ niszczy w mojej duszy.
Ja bym wszystko powiêci³ dla niego w potrzebie,
Przyjació³, ¿onê, krewnych, a nawet i siebie.
ELMIRA
K³amca!
DORYNA
Nikczemnych ludzi w tym zrêcznoæ prawdziwa,
P³aszczem wietnych pozorów pod³oæ siê okrywa.
KLEANT
Lecz jeli tak¹ wielk¹ ma byæ pañska cnota
I tak szczytna gorliwoæ teraz panem miota,
Czemu¿e nie u¿ywa³ ich w ksiêcia obronie,
Póki Orgon nie podszed³ ciê przy swojej ¿onie?
I dot¹d denuncjacji nie zanios³e komu,
Póki ciê w oburzeniu nie wypêdzi³ z domu?
A jeszcze jednej strony chcê dotkn¹æ w tej sprawie;
Wszak darowiznê jego przyj¹³e ³askawie,
Wiedzia³e ju¿ o winie i pragn¹³e kary,
Dlaczegó¿ od przestêpcy przyjmowa³e dary?
Molière, wiêtoszek
75
TARTUFFE
do Urzêdnika
Pró¿nymi mnie krzykami tutaj niepokoj¹,
Skróæ pan to i powinnoæ chciej wype³niæ swoj¹.
URZÊDNIK
Czeka³em, a¿ wyznanie od pana odbiorê,
Teraz ju¿ dalsza zw³oka by³aby nie w porê;
Wiêc a¿eby wype³niæ rozkazy, mój panie,
Pójd ze mn¹ do wiêzienia, gdzie znajdziesz mieszkanie.
TARTUFFE
Kto? ja panie?
URZÊDNIK
Tak, ty sam.
TARTUFFE
Za co mnie pan bierze?
URZÊDNIK
Nie tobie t³umaczenie mam zdawaæ w tej mierze.
do Orgona
Dla pañskiego spokoju w¹tpliwoæ rozwi¹¿ê.
Pod³oci znieæ nie mo¿e panuj¹cy ksi¹¿ê;
Jego wzroku pozorem k³amca nie oszuka,
I nie zwiedzie go ca³a ob³udników sztuka,
Jemu pojêcie cnoty oczu nie zamyka,
Ceni¹c zacnych, odró¿nia ³atwo nikczemnika.
I tu go nie z³udzi³y pozory z³owieszcze,
Bo zawik³añsze sprawy odkrywa on jeszcze.
Kiedy go ksi¹¿ê bada³ na gruncie zbyt liskim,
Pozna³ w nim ju¿ znanego pod innym nazwiskiem
£otra, którego przestêpstw szereg ju¿ wiadomy,
Móg³by histori¹ zbrodni pozape³niaæ tomy.
Tote¿ monarcha, s³usznie bêd¹c oburzony
Tak czarn¹ niewdziêcznoci¹ dla was z jego strony,
Inne jego uczynki przyjmuj¹c w rachubê,
Przys³a³ mnie z nim do pana, lecz tylko na próbê,
By oceniæ, gdzie w chêciach nikczemnych dojæ mo¿e
I abym go zatrzyma³ w odpowiedniej porze;
Wreszcie niepokój pañski równie maj¹c w cenie,
By ci da³ ze wszystkiego zadoæuczynienie.
Tak, wszystko mam odebraæ temu jegomoci,
Zwróciæ panu papiery, tytu³y w³asnoci;
Ksi¹¿ê w moc w³adzy sobie ustaw¹ nadanéj
Niszczy akt darowizny przez pana zeznany,
Na koniec przebaczenie wspania³e udziela
Za skrywanie szkatu³ki twego przyjaciela.
W ten sposób wola ksiêcia nagrodê stanowi
Molière, wiêtoszek
76
Za zas³ugi, co niegdy odda³e krajowi;
W niespodziewanej chwili, dzisiaj jego w³adza
Dawn¹, zaszczytn¹ s³u¿bê pañsk¹ wynagradza,
By wiedzia³, ¿e zasada przez niego przyjêta
Mo¿e o z³ym zapomnieæ, lecz dobre pamiêta.
DORYNA
Niech bêdzie chwa³a niebu!
P. PERNELLE
Ju¿ baæ siê przestanê.
ELMIRA
To szczêliwe zdarzenie!
MARIANNA
I nieprzewidziane!
ORGON
do Tartuffe'a, którego Urzêdnik wyprowadza
Ha! masz ³otrze nareszcie!
SCENA VIII
Pani Pernelle, Orgon, Elmira, Marianna, Kleant, Walery, Damis, Doryna
KLEANT
Wstrzymaj te wyrzuty,
Tak postêpuje cz³owiek z godnoci wyzuty.
Zostaw losowi karê tego nikczemnika,
Nie powiêkszaj boleci, która go przenika;
¯ycz lepiej, aby zmieni³ swe postêpowanie,
Aby prawdziw¹ cnotê ukochaæ by³ w stanie,
A mo¿e byæ, w poprawie, przekonania nowe
Z³agodz¹ mu wyroki s³uszne, choæ surowe.
Ty za id, by dobremu ksiêciu z³o¿yæ dziêki,
Za otrzymane dzisiaj ³aski z jego rêki.
ORGON
Tak, dobrze powiedzia³e! To powinnoæ mi³a
Z³o¿yæ dziêki za radoæ, któr¹ wytworzy³a
Jego wspania³oæ dla nas. Spe³niê to najszczerzéj;
Lecz po tym obowi¹zku drugi mi nale¿y
Spe³niæ, wiêc Walerego dzi uwieñczê cele
I kochankom w nagrodê sprawimy wesele.
KONIEC
Molière, wiêtoszek
77