Nieperfekcyjny Kościół
Perfekcjonistów
Wyznawca Boga Perfekcjonistów
odczuwa ciągłą potrzebę zarabiania na
akceptację. Wartość własną oraz innych
najczęściej mierzy miarą pożyteczności i
osiągnięć. Tyle jesteś wart, ile Twoja
praca. Całe życie więc obraca się wokół
działania. Perfekcjonista pyta więc wciąż:
co mam zrobić? Żeby być lepszym, żeby się uwolnić od jakieś słabości, żeby
jeszcze więcej osiągnąć. Co mam zrobić? Oczekuje prostej recepty,
magicznego przepisu na poprawę siebie, własnej rodziny, Kościoła i świata.
Wciąż więc odwołuje się do tego, co podlega jego władzy i kontroli, czyli do
własnego działania.
Perfekcjonista dąży do zdobycia nagrody - obiecanego cukierka w niebie -
potrzebuje więc jasnych zasad gry i arbitra. Tego, który na koniec życia
podsumuje dokonania i przyzna punkty. No właśnie… Bóg nie tyle JEST, co
spełnia funkcję. Jest potrzebny do tego, by był zachowany porządek i ład. Z
takiego przeżywania wiary wyłania się obraz Kościoła, jako pola gry, a prosta
bliskość z Innymi i z Bogiem pozostaje dla Perfekcjonisty sprawą dość mglistą.
Logika gry...
A gra zaczyna się, rzecz jasna, w dzieciństwie. Sam pamiętam, jak będąc
dzieckiem stawałem na głowie, żeby zdobyć wszystkie obrazki rekolekcyjne i
na koniec dostać nagrodę za gorliwe uczestnictwo, albo za najwięcej dobrych
uczynków, albo żeby mieć najwięcej punktów za służenie, jako ministrant. I
właściwie nie ma w tym nic złego. System wychowawczy oparty na nagrodach
jest bez wątpienia lepszy, niż oparty na karach i koresponduje z etapami
rozwoju dziecka. Potem, w świecie dorosłych, miejsce cukierków zajmują
premie, nagrody i dodatki motywacyjne - one też korespondują z odpowiednimi
etapami rozwoju (choć mogłyby korespondować lepiej :). Jednak cała ta gra o
uznanie i nagrodę rozgrywa się wciąż w świecie naszego aktywizmu.
Nie mając specjalnie alternatywy, przenosimy tę logikę gry i osiągnięć także w
świat relacji z bliskimi i oczywiście na własne rozumienie Kościoła. W Kościele
Perfekcjonistów każdy jakoś gra o cukierka. A ponieważ gra zakłada
konkurencję, dlatego Perfekcjoniści mają zwyczaj porównywania się z innymi.
Tak zresztą, jak zostali tego nauczeni. Zerkają niepewnie wokół siebie i widzą
konkurentów. Dzielą Wspólnotę na lepszych od siebie i gorszych, stojących
bliżej i dalej od ołtarza, lepiej i gorzej ubranych, prawdziwych i fałszywych
Katolików, prawowiernych i lewaków… Ten podział jest dla Perfekcjonistów
niezbędny, bo bez niego nie ma konkurencji, a bez konkurencji nie ma gry, ani
wygranej. Czasami złoszczą się na tych, którzy w tej grze nie chcą brać
udziału, a czasem przyjmują rolę funkcjonariuszy porządku moralnego. Ktoś
musi wygrać, a ktoś musi “beknąć”.
Niekiedy szukają potwierdzenia własnego poglądu na rzeczywistość duchową
w różnych, bardziej lub mniej wiarygodnych opisach prywatnych objawień,
zwracając uwagę przede wszystkim na niezwykle barwne opisy piekła. Niestety
nierzadko staje się to głównym źródłem do budowania własnego obrazu Boga.
Problem w tym, że często interpretują Ewangelię i nauczanie Kościoła w
świetle takich lektur, nie zaś te lektury w świetle Ewangelii i nauczania
Kościoła. Rezultat jest taki, że wciąż pozostają jedynie na fabularnej i
sensacyjnej powierzchni tych opisów, a we własnym życiu na poziomie prostej
kalkulacji uczynków: dobry - zły; cukierek albo do kąta, premia, albo “po
premii”. W ogóle całe doświadczenie wiary i Woli Bożej staje się kalkulacją
uczynków, a Kościół czymś w rodzaju korporacji moralnej.
Gdyby jeszcze był to obraz gry drużynowej… Ale Perfekcjonista dąży do
osobistej doskonałości moralnej. Wkłada dużo wysiłku w samo-kontrolę i
samo-doskonalenie, dlatego gra raczej w dyscyplinę indywidualną. Stąd też
Kościół perfekcjonistów jest bardziej grupą ludzi wewnętrznie samotnych, niż
Wspólnotą. Perfekcjonista ma raczej mało zrozumienia dla własnej słabości,
więc trudno oczekiwać, żeby miał zrozumienie dla słabości innych. A bez tego
nie da się tworzyć bliskich relacji. W relacjach potrzeba zwykle więcej
szacunku dla słabości, niż aktywizmu i dążenia do zmiany innych. A przecież
wiara i Kościół to właśnie relacje.
Logika Wspólnoty...
Po to, by mogła zaistnieć Wspólnota, trzeba w ogóle wyjść poza logikę gry. W
miejsce zdobywania i zasługiwania trzeba pozwolić się obdarować i zaskoczyć
przez Pana Boga i Innych ludzi. Trzeba odkryć raczej logikę bierności, niż
aktywizmu. Bierności, czyli gotowości przyjęcia Innego. Ale Inny, to nie obcy,
którego mijam na przejściu dla pieszych, nie zwracając na niego uwagi. To
Bliźni. Bliźni, który inaczej myśli, inaczej czuje, ma inny światopogląd, inną
historię, ma w ogóle INNE życie! Wspólnota tworzy się wtedy, gdy
pozwalam sobie na bycie sobą, z moimi słabościami, wobec
Bliźniego i być Bliźniemu Innym, z innymi słabościami, wobec Mnie.
A na koniec kilka zdań z Antony’ego de Mello o niedziałaniu:
- Co muszę robić, by zostać oświeconym?
- Nic. - Jak to?
- Oświecenie nie wypływa z działania... Oświecenie po prostu przychodzi.
- Nie można go więc zdobyć? - Ależ można.
- W jaki sposób? - Przez niedziałanie.
- A co trzeba robić, by osiągnąć taki stan?
[dzień 17] - Nieperfekcyjny Kościół Perfekcjonistów
http://www.facebook.com/home.php?sk=lf
1 z 2
2010-12-17 15:52
- A co trzeba robić, by osiągnąć taki stan?
- A co trzeba robić, żeby zasnąć albo żeby się przebudzić?
[dzień 17] - Nieperfekcyjny Kościół Perfekcjonistów
http://www.facebook.com/home.php?sk=lf
2 z 2
2010-12-17 15:52