)
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Zo
ey
Długo patrzyłam w ś
l
ad za Auroksem.
"Co to miało u licha znaczyć?"
Wytarłam znowu nos
,
pokręciłam głową i spojrzałam na
m
okrą pogniecioną chusteczkę w ręku
.
W co pogrywa ta
kreatura? Czyżby Neferet wysłała go za mną celowo
,
żeb
y
dał
mi chusteczkę i zamącił jeszcze bardziej w już i tak kom-
pl
etnie zamąconej głowie?
Nie, to niemożliwe. Neferet nie mogła wiedzieć, że poda-
ni
e chusteczki przypomni mi Heatha
.
Nikt tego nie wiedział
o
prócz Heatha. No i Starka.
Czyli to musiał być po prostu przypadek
.
Pewnie
,
Au-
r
o
x to stworzenie Neferet
,
co nie znaczy
,
że jest odporny na
d
ziewczęce łzy. W końcu to facet
-
a przynajmniej tak mi
s
i
ę w
y
dawało
.
Zresztą być może wcale nie był w stu procen-
t
ach bezmózgim sługusem Neferet
.
Może był w porządku -
t
o znaczy wtedy
,
kiedy nie zmieniał się w tę maszynkę do
z
abijania przypominającą wyglądem byka. Cholera, przecież
S
tevie Rae znalazła sobie dobrego Kruka Prześmiewcę. Kto
wie
,
czy ..
.
Nagle zdałam sobie sprawę z tego
,
co robię: patrzę na nie-
go jak na Kalonę. Widzę dobroć tam
,
gdzie jej nie ma.
119
-
O nie, do licha ciężkiego! Na pewno tak nie będę robić!
–
skarciłam się na głos.
-
Czego nie będziesz robić, Zo? - zapytał Stark
,
wcho-
dząc na dziedziniec z pudełkiem chusteczek higienicznych
.
- O
,
widzę
,
że tym razem byłaś przygotowana
-
powie-
dział, pokazując na zgniecioną białą kulkę w mojej dłoni.
- Uhm, ale wezmę jeszcze jedną. Dzięki. - Wyciągnę-
łam z pudełka kilka chusteczek
,
po czym znowu wytarłam
sobie twarz
.
-
To czego nie chcesz robić
?
- powtórzył pytanie, sia
-
dając obok na ławce. Otarł się o mnie ramieniem, a ja opar-
łam na nim głowę
.
- Napominam siebie
,
żeby to wszystko
,
co się dzieje do-
okoła
,
nie doprowadziło mnie do szaleństwa
.
A przynajmniej
nie do większego niż obecnie.
- Nie jesteś szalona, Zoo Przechodzisz przez trudny
okres, ale wszystko będzie dobrze
.
- Mam nadzieję
,
że się nie mylisz - mruknęłam
,
po
czym przyszła mi do głowy jeszcze jedna, bardziej depresyj-
na myśl
.
- Powiedziałeś reszcie, że mają mnie traktować jak
idiotkę z powodu mojej mamy?
-
Nie musiałem im niczego mówić. To twoi przyjaciele,
Zoo Będą cię traktować odpowiednio, bo się o ciebie troszczą
i wcale nie myślą
,
że jesteś idiotką.
- Wiem
,
wiem. Ja tylko .
..
- zawiesiłam głos
.
Nie wie-
działam, jak przesiać i przerobić na słowa ból
,
poczucie winy
i potworne osamotnienie
,
które czułam po tym
,
jak opuściła
mnie mama.
-
Hej, nie jesteś sama - rzekł Stark, patrząc na mnie.
-
Słuchasz moich myśli? Wiesz, że nie lubię, kiedy ..
.
Chwycił mnie za ramiona i lekko mną potrząsnął
.
- Nie trzeba związanego przysięgą strażnika, żeby zro-
zumieć, jak samotna się czujesz
.
Nie znam nikogo w naszym
wieku
,
kto nie miałby już mamy
,
a ty?
120
- Ja też. Tylko siebie
.
- Przygryzłam wargę, żeby się
nie poryczeć. Znowu
.
- Widzisz, to wcale nie jest takie trudne do zrozumie-
nia - powiedział i pocałował mnie. Nie namiętnie jednak
,
z języczkiem, na zasadzie pocałunku, po którym miałoby
być coś więcej, tylko de
l
ikatnie. Było to słodkie i pociesza-
jące. - Ale jak mówiłem wcześniej
-
odezwał się z uśmie-
chem, kiedy nasze usta się rozdzieliły - wyjdziesz z tego
wszystkiego i wcale nie oszalejesz, bo jesteś inteligentna, sil-
na, piękna i zajefajna
.
Zachichotałam wbrew sobie.
-
Zajefajna? Naprawdę tak powiedziałeś?
- No jasne, że tak. Jesteś wspaniała, Zol
- Ale zajefajna? - zaśmiałam się znowu, czując, że
ucisk w żołądku zaczyna słabnąć.
-
To naj idiotyczniejsza
rzecz, jaką kiedykolwiek powiedziałeś.
Stark chwycił się za serce, jakbym ugodziła go nożem.
- Zo
,
to bolało. Ja tylko chciałem być romantyczny
.
-
Dobrze, że próbowałeś - oświadczyłam
.
,
-
Jednak
proszę
,
powiedz
,
że sam tego nie wymyśliłeś.
- Nieee. - Stark spojrzał na mnie, uśmiechając się za-
wadiacko. - Słyszałem
,
jak laski z trzeciego roku mówią
,
że
jestem cały w czymś takim ... no wiesz, kiedy przez ostatnią
godzinę patrzyły
,
jak wypuszczam strzały.
-
Doprawdy? - uniosłam brew i spojrzałam na niego
nienawistnie
.
- Laski z trzeciego roku?
Zawadiackość zniknęła z jego twarzy.
- Chciałem powiedzieć: n i e a t rak c y j n e laski z trze-
ciego roku.
-
O tak, jestem pewna, że to właśnie chciałeś powiedzieć
.
-
Zazdrosna? - aż zaświeciły mu się oczy.
-
Skąd! - skłamałam
,
prychając.
- Nie musisz być zazdrosna
.
Nigdy. Bo ty nie jesteś za
j
efajna.
Jesteś jedną wielką zajefajnością.
121
- Naprawdę?
-No.
- Przysięgasz?
- Pewnie.
Przytuliłam się do Starka.
-
No dobra
,
wierzę ci
,
palancie
-
powiedziałam, opie-
rając gło
w
ę na jego ramieniu
,
a on mnie objął
.
- Możemy
w
r
a
c
a
ć do domu
?
-
J
asne. Twoja pr
z
ykrótka żółta limuzyna już czeka
wype
ł
niona po brzegi. - Wstał i pociągnął mnie za sobą.
Trzymając się za ręce
,
ruszyliśmy w stronę parkingu.
Rzuciłam w jego stronę ukradkowe spojrzenie: wyglądał na
zadowolonego z siebie (i jakiego przystojnego!). Oczywiście
ta jego debilna gra słowna miała na celu wyciągnięcie mnie
z dołka
,
w który zaczęłam wpadać
.
Stark pewnie też go wyczuł, ale nie dlatego
,
że "wsłuchi
-
wał" się nieprzyzwoicie w moje myśli - tylko dlatego
,
że
był moim strażnikiem
,
wojownikiem i jeszcze kimś więcej.
-
Dzięki - ścisnęłam go za rękę
.
Popatr
z
ył na mnie
,
u
ś
miechnął się i podniósł moją dłoń
do ust
.
-
Nie ma sprawy
-
odparł
.
- Tylko poczekaj
,
aż usły-
szy
sz określenie
,
które zamierzam wymyślić
,
żeby opisać
t
w
oj
e cy
cki. Tym razem to będzie wyłącznie moje dzieło
.
Nie
będ
ę
do tego potrzebował pomocy żadn
y
ch nieatrakcyjnych
lasek
z
trzec
i
ego roku
.
-
Nie. I jeszcze raz nie
.
~
Ale prz
y
da ci
s
ię jeszcze trochę rozweselenia
.
-
Nie
, w
sz
ys
tko gra. Nie trzeba gadać o moich cyckach.
-
No dobrze
,
pamiętaj jednak
,
że w razie czego
t
u je
-
s
tem
-
odparł z uśmiechem.
-
Chętny i gotowy
.
- C
óż za pocies
z
enie
.
Dzięki
.
-
To tylko element moich obowiązków wymienionych
w
opisie stanowi
s
ka.
122
Tym razem uniosłam wysoko brwi
.
- Naprawdę dostałeś opis stanowiska?
- Coś w tym stylu
.
Seoras powiedział:
"
Opiekuj się
swoją królową albo dokończę rzeźbić te drobne kreseczki na
twoim
c
iele
"
- odparł Stark
.
Zabrzmiało to nadzwyczaj po-
dobnie do starego szkockiego wojownika.
- D r o b n e? - aż się w
z
drygnęłam
,
przypominając sobie
krwawe rany wycięte nożem na jego klatce piersiowej.
Czy ja to kiedykolwiek będę w stanie zapomnieć
?
Różowe
b
lizny nadal wyglądały na świeże pomimo uzdrawiającej
mocy moich żywiołów
.
- Na pewno nie nazwa
ł
abym ich
drobnymi
.
- Ech
,
panienko - ciągnął Stark ze szkockim akcen
t
em.
- To nic gorszego od zadrapania przez futrzaka
.
Otworzyłam szeroko oczy
,
a potem dałam mu kuksańca
.
- Przez futrzaka!
Potarł ramię i już swoim normalnym głosem rzekł:
.
- Futrzaka. Kota znaczy.
- Ty
-
popatrzyłam na niego groźnie
.
- Facet!
Z jakiegoś niezrozumiałego powodu zaczął się śmiać
,
po
c
zym objął mnie z całej siły.
- Taaa
...
Jestem facetem. Twoim facetem
.
I chcę, żeb
y
ś
p
amiętała, że mimo tego wszystkiego - odsunął się na tyle,
by pokazać na Dom Nocy i mikrobus czekający w niewielkim
oddaleniu - mimo całej tej sprawy wojownika i nawet
st
rażnika kocham cię, Zo
o i
zawsze będę przy tobie
,
kied
y
m
nie będziesz potrzebowała
.
Znowu znalazłam się w jego ramionach i westchnęłam
z
ulgą.
- Dziękuję
.
-
Mam ją! - usłyszałam okrzyk Kramishy i znowu
w
estchnęłam
,
domyślając się
,
że to ja jestem tą
"
nią
"
,
o której
mówi Kramisha
.
Podniosłam wzrok i faktycznie
,
Krami-
s
h
a stała przed pełnym mikrobusem razem ze Ste
v
ie Rae
,
123
Afrodytą, Bliźniaczkami, Erikiem i jeszcze jakąś czerwoną
adeptką
,
której n
i
e rozpoznałam. Podeszłam do nich
,
nie wy-
puszczając ręki Starka
.
-
Przykro mi z powodu twojej mamy - powiedziała
Kramisha na powitanie
.
-
Dzięki .
.
.
-
wyjąkałam.
Pomyślałam
,
że muszę wynaleźć jakąś sensowną odpowiedź
,
kiedy ludz
i
e będą mi mówili, że jest im przykro z powodu
śmierci mojej mamy
,
lecz Kramisha ciągnęła:
- Wiem, że to nie jest dobra pora, ale mamy problem
.
Powstrzymałam kolejne westchnienie
.
- My jak "ja
"
czy my jak "wy"? - zapytałam.
-
Sądzimy, że problem może dotyczyć nas wszystkich
- odparła Stevie Rae.
-Cudownie.
- Zoey
,
to jest Shaylin - przedstawił mnie Erik nie
-
znajomej
;
która przyglądała mi się tak, jakby marzyła o tym,
żeby zbadać mnie pod mikroskopem. Jezu
,
poznawanie no-
wych osób to jakiś koszmar
.
-
Cześć
,
Shaylin - powiedziałam
,
starając się, by za
-
brzmiało to normalnie, i jednocześnie ignorując jej wnikliwe
spojrzenie.
- Fiolet - rzekła.
- Wydawało mi się, że Erik powiedział Shaylin - od-
parłam. Miałam ochotę wrzasnąć: "Tak
,
to ja! Ta dziewćzyna
o niespotykanych tatuażach!
".
- Mam na imię Shaylin
-
przytaknęła i uśmiechnęła
się naprawdę miło i ciepło. - Ty jesteś fioletem
.
- Nie mówimy na nią
"
fiolet"
.
To Zoey
.
- Stark był tak
samo zdezorientowany jak ja
.
- I jeszcze plamki srebra
.
- Shaylin przestała się
wreszcie na mnie gapić i przeniosła spojrzenie na Starka.
-
A ty jesteś czerwono-złoty i masz odrobinę czerni
.
Hm. To
dziwne.
124
- Nie jestem .
.
.
-
Ja pierdzielę! - przerwała Afrodyta.
-
Ta dziewczy-
na ma na imię Shaylin i nie przypisuje wam nazw kolorów.
Ona w i d z i wasze kolory.
- Moje kolory? Nic z tego nie rozumiem
. -
Skrzywi-
łam się, po czym spojrzałam pytająco na nową dziewczynę.
- Ja też tego nie rozumiem - odparła Shaylin. - To mi
się stało po tym, jak zostałam naznaczona.
- Sądzę, że Shaylin została obdarzona czymś, co nazy-
wa się darem prawdziwego widzenia - odezwał się Damien.
- To rzadkość. Chyba coś jest na ten temat w podręczniku
dla zaawansowanych adeptów, ale tylko zerknąłem, więc nie
znam szczegółów. - Wydawał się zakłopotany. - Nie czy-
tałem tego dokładnie.
- Damien, jesteś na czwartym formatowaniu, przecież
w ogóle nie musiałeś tego czytać - zauważyła Stevie Rae
.
- Halo, rozmawiamy o kimś, kto ma obsesję zadań do-
mowych - mruknęła Erin pod nosem
.
- I to poważną - dodała Shaunee.
- Słuchajcie - podniosłam głos
,
żeby wszyscy prze-
nieśli na mnie wzrok, zamiast zaczynać sprzeczkę, która już
wisiała w powietrzu
.
- Nie wiem
,
czym jest prawdziwe wi-
dzenie, jednak skoro to dar, a zakładam, że od Nyks
,
to gdzie
tu problem?
- Ona jest czerwoną adeptką
-
stwierdziła Afrodyta.
- No i? Tu stoi autobus pełen czerwonych adeptów
-
pokazałam ręką.
-
Tak, ale każdy
'
l- nas musiał umrzeć, a potem wrócić
dożycia, zanim na naszych czołach pojawiło się coś takiego
.
- Kramisha dotknęła palcem czerwonego zarysu księżyca
n
a swoim czole.
Popatrzyłam na nią
,
następnie na tę nową dziewczynę
i
w końcu mój umysł zaczął doganiać wzrok
.
- Naznaczyłeś ją na czerwono? - zapytałam Erika
.
125
- Nie .
..
Tak
... -
Erik potrząsnął głową
.
Wy
d
awał się
c
ho
l
ernie zden
e
r
w
o
w
an
y
. - Nie ch
c
iałem
.
.
.
w
łaści
w
ie na
-
znacz
y
łem ją
,
ale nie wsz
y
stko poszło zgodni
e
z planem
,
bo ona b
y
ła niewidoma i to mnie zaskoczyło
.
-
Popa
t
rzyli-
ś
m
y
wsz
y
scy na
E
rik
a,
któr
y
przeczesał ręką ciemne włosy.
Zw
iesił ramion
a i
dodał: - Spieprz
y
łem spra
w
ę
i
dlatego
on
a
je
s
t
c
zer
w
oną adeptką i
w
idz
i
kolory.
- N
ie
s
pieprzyłe
ś
niczego
,
Erik
. -
Shaylin sprawiała
w
ra
ż
enie
,
jakby chciała poklepać go po ręce
,
lecz w p
o
łowie
dr
o
g
i
zmieniła
z
danie
.
Przenio
s
ła
w
zrok na mnie
.
- Zanim
mn
ie na
z
nacz
ył,
b
y
łam nie
w
idoma. Od dziecka. A po na
-
z
n
ac
zeniu od razu
ws
z
ys
tko
w
idziałam, więc jak tu mówić
o
sp
ieprzeniu? To niesamowite
.
- A
ch
,
tak m
i s
ię
wy
dawało
,
że w
y
czułam nowego
ad
e
p
t
a
!
N
a d
źw
ięk głosu
N
eferet podskoczyliśm
y
wsz
y
sc
y
, jakby
nas potraktowała paralizatorem
.
Zmierzała w naszą stronę,
a
j
e
j dług
a,
z
i
elona ak
s
am
i
tna suknia omiatała ziemię tak
,
że
wyg
lądał
o t
o
, ja
kb
y
frunęła
,
a nie szła
(
co sprawiało up
i
orne
wraże
nie
)
.
-
B
ą
dź po
z
dro
w
iona. Jestem Neferet, twoja na
j
wyższa
k
a
płanka
-
powiedziała
,
po czym spojrzała na moment na
E
ri
k
a i zau
w
a
żył
am
w
jej oczach bł
y
sk niezadowolenia
.
-
P
rofe
s
orze
Ni
g
ht
,
n
ie
po
w
in
i
eneś prz
y
pro
w
adzać tu
t
aj tej
dzi
e
w
cz
y
n
y.
- W
y
konała z
w
dziękiem przepraszający gest
.
- M
łoda adeptko
,
łowca po
w
inien był poinstruować cię,
ż
e
b
y
ś uda
ł
a
s
i
ę
do
s
krz
y
d
ła dla dziewcząt
,
gdzie będziesz
mo
g
ł
a do
łąc
z
yć
do ..
.
- przer
w
ała
,
bo
w
końcu zau
w
ażyła
cz
e
rw
on
y z
nak na czole Sha
y
l
i
n.
- T
ak
,
jest czer
w
ona
-
nie zdołałam się dłużej po
-
wst
rzy
mać
. -
Co oznacza
,
że znajduje się we właściwym
mi
e
jscu
.
- A
j
ej
naj
wy
ższ
ą
kapłanką je
s
tem ja
,
a nie ty
-
dokoń
czył
a
z
a
m
nie
St
e
v
ie Rae.
126
- Och! Jesteś .
.
. och ... słabo mi! - Shaylin wpatrywała
się w Neferet i nagle osunęła się na ziemię. Erik chwycił ją,
zanim uderzyła się w głowę, i udało mu się jednocześnie wy
-
glądać na przerażonego i na bohatera (z niego jest naprawdę
świetny aktor).
- Wiele przeszła - powiedziała Afrodyta i stanęła na
wprost Neferet
.
- Trzeba ją zabrać do domu. Do tuneli. Do
nas. Teraz.
Wstrzymałam oddech. Neferet zmrużyła oczy i jej spoj
-
rzenie powędrowało do każdego z nas po kolei. Wszystkie
wampiry cechują się doskonałą intuicją
,
lecz Neferet potrafi
coś więcej: umie czytać w myślach. To znaczy w myślach
większości adeptów - przynajmniej tych powierzchow-
nych. Wysłałam w duchu szybko modlitwę do naszej bogi-
ni: Błagam, niech każdy z nich myśli o wszystkim, tylko nie
o tym, że ta dziewczyna może być obdarzona prawdziwym
widzeniem - cokolw
i
ek to jest.
Nagle podejrzliwy wyraz twarzy Neferet się zmienił i ka-
płanka wybuchnęła śmiechem. Naprawdę zaczęła się śmiać.
Nie wiem, jak to możliwe, ale jej śmiech brzmiał strasznie
,
okrutnie i sarkastycznie. Jak śmiech może być tak paskud-
ny?
- Była niewidoma. To dlatego została naznaczona na
czerwono
.
Jest rozbita. Nie musiała umierać, żeby dojść do
takiego stanu. A przynajmniej na razie jeszcze nie umarła.
Kramisha stała tuż obok mnie, więc zauważyłam, jak
wstrząsnęło nią z przerażenia. Nie uszło to też uwadze Ne
-
feret
.
Pretendująca do roli najwyższej kapłanki wampirka
uśmiechnęła się do naszej poetki.
- A co? Czyżbyś wierzyła, że czerwony znak gwarantu-
je ci Przemianę? - Neferet przechyliła głowę, przypomina-
jąc mi gada
.
- Tak, wyczuwam twoje zaszokowanie i strach.
Nie pomyślałaś o tym, prawda? Twój organizm nadal może
odrzucić Przemianę.
127
- Pewn
o
ści nigdy nie ma - powiedziała Stevie Rae
,
stając obok Kramish
y.
-
Czyżb
y? -
Neferet znowu się zaśmiała tym podłym
,
okropnym śmiechem i
w
skazała brodą na Sha
y
lin
,
która na
-
dal leżała zemdlona
w
ramionach
E
rika. - Ta w
y
daje mi
się jakaś dziwna.
-
Przeniosła spojrzenie na Afrodytę
.
Za
-
uważyłam
,
że Afrodyta kładzie na biodrach dłonie zwinięte
w pięści, jak
b
y sz
y
kował
a
się do przyjęcia fiz
y
cznego ciosu.
-
Tr
o
chę tak jak ty
,
a przecież nawet nie jesteś teraz a
d
eptką.
-
Nie
,
nie jestem
,
ale jestem zadowolona ze swoje
j
roli.
A ty
,
Neferet?
-
Zabierzc
i
e tę nową adeptkę ze sobą
-
odparła Ne
-
feret
.
-
Masz rację co do jednego
,
A
f
rod
y
to
:
jej dom jest
u
w
as
,
j
ej miej
s
ce z re
s
ztą dz
i
wakó
w,
a nie tutaj. Co jeszcze,
na litość
w
sz
y
stk
i
ch bogó
w, wy
m
y
śli znowu Nyks
? -
Za
-
ś
miała się
,
le
k
ce
w
ażąco od
w
róciła się do nas plecami i ode
-
sz
ła.
Led
w
o znala
z
ła się na t
y
l
e
daleko
,
żeb
y
nas nie słyszeć
,
wy
puściłam z p
ł
uc po
w
ie
t
r
z
e
.
- Dobra robot
a,
m
us
zę
w
as
w
sz
y
stkich poch
w
alić
,
że
nie m
y
śleli
śc
ie o
ty
m pra
w
dzi
wy
m
wi
dzeniu
.
- Ja
s
ię jej boję
-
po
wi
edziała Kramisha głosem
,
który
zabrzmiał bardzo
,
bard
z
o młodo.
Ste
v
ie Rae objęła ją ramieniem
.
-
Nic dziwnego
.
Po prostu będziemy musieli mocniej
z
nią walczyć.
-
Al
b
o s
z
y
b
c
i
ej uciekać
-
wtrącił Erik ponuro
.
-
Niektór
z
y
z
nas nie
u
cieka
j
ą
-
odparła Stevie Rae.
-
Jesteś pe
w
n
a? - z
ap
y
tała Sha
y
lin.
- Hej
,
wróciłaś do nas
?
-
zapyta
ł
ją Erik
.
-
Cały c
z
as z
w
ami b
y
łam
.
Hm .
..
Możesz mnie puścić.
Proszę.
-
A
,
tak
.
Jasne
. - E
rik delikatnie posta
w
ił dzie
w
cz
y
nę
.
N
adal
t
rz
y
mał r
ę
kę n
a
j
e
j ramieni
u
,
jakb
y
ni
e
b
ył
pewien
,
128
czy nie zachwieje
s
ię i n
i
e upa
d
nie
,
jednak s
t
ała całk
i
em sta
-
bilnie
.
-
A więc uda
w
ała
ś
zem
dl
enie
.
Po co
? -
zapy
t
ała Afro
-
d
y
ta
,
ubiegając mnie.
- Nie b
y
ło to tr
u
dn
e. -
Sha
y
lin
s
po
j
rzała na Krami
-
shę
.
-
Zgadzam
s
ię z tobą
.
Mnie ona też przeraża. Zacho
-
wywałam się tak
,
jakb
y
m zem
d
lała
,
bo mogłam zrobić a
lb
o
to
,
albo uciec od n
i
ej z k
r
z
y
kiem.
-
Spojrzała na Erika.
-
Z tobą też s
i
ę zgadzam - dodała i wzr
u
szyła ra
m
i
o
nami
.
- Po
w
iedziała
,
że jest naj
wy
ższą kapłanką. Nie zna
m
s
i
ę
za bardzo na wampirach
,
a
l
e wsz
ys
cy wie
d
zą
,
że na
j
wyż
-
sze kapłanki rzą
d
zą
.
Cz
y
l
i g
d
y
b
y
m
w
p
i
er
w
sz
y
m dni
u
ucie
-
kła od niej z
w
r
z
askie
m
, nie byłoby to na
j
lepsze rozw
i
ąza
-
me.
- A więc uznałaś
,
że odegr
a
sz oposa
-
po
d
sumowała
Stevie Rae
.
-
Co odegram
?
- To taki wieśniacki sposób na po
w
iedzenie
,
że udawa
-
ł
aś omdlenie
,
że
b
y Neferet zosta
w
iła cię w spokoju
-
wyja
-
śn
i
ła Afrodyta.
-
Tak
.
Właśnie to zro
b
iłam!
-
Nie naj gorsz
y
plan
-
st
w
i
erd
z
ił Stark
.
-
Naznacze
-
nie i spotkanie Neferet je
d
nego dnia to beznadzieja
.
-
Co zobaczyłaś
?
-
Moje pytanie zaskoczyło chyba
w
szy
s
tkich oprócz Shayli
n
. Popatrzyła mi prosto
w
oczy
,
bez
mrugmęcia
.
- Zan
i
m st
r
aciłam wzrok
,
był
a
m z mamą
w
Na
m
H
i
, to
t
aki wielki wietnamski supermarket na rogu Gamett i Dw
u
-
d
ziestej Pi
e
rwszej. W wielkim kub
l
e lodu mie
l
i całe d
u
że
r
yby
.
Przeraz
i
ły mnie okropnie
,
pamiętam, że ty
l
ko stałam
i
wpatry
w
ałam się
w
ich mlecz
n
e martwe oczy i okropnie
r
ozcięte brzuc
h
y.
-
Neferet
m
a kolor brzucha
m
artwej ryb
y? -
zapytała
S
tevie Rae
.
129
- Nie. Ma taki kolor jak oczy martwych ryb. To jej je-
dyny kolor
.
- Z tego nie może wyniknąć nic dobrego - stwierdziła
Kramisha
.
- Z czego? - zapytał Darius
,
dołączając do grupy
i chwytając Afrodytę za rękę.
- Darius, jurny wojown
i
ku
,
poznaj Shaylin, świeżo na-
znaczoną czerwoną adeptkę, która nie musiała umrzeć, żeby
stać się czerwona
,
i jest obdarzona prawdziwym widzeniem
- powiedziała Afrod
y
ta.
-
Shaylin przed chwilą zobaczy-
ła - w tym miejscu Afrodyta pokazała w powietrzu cudzy-
słów - Neferet i jak się okazuje
,
jej pra
w
dziw
y
kolor przy-
pomina kolor oczu martwej r
y
by
.
Darius bez wahania pokłonił się nowej dziewczynie.
-
Bądź pozdrowiona
,
Shaylin
-
powiedział
.
Albo był
imponująco opanowany, albo świadczyło to tylko o t
y
m
,
że
nasze życie stało się kompletnie pokręcone
.
-
Musimy się dowiedzieć czego
ś w
ięcej na temat daru
prawdziwego widzenia - rzekł Damien
.
-
To z programu
szóstego formatowania
,
wiedza wykraczająca ponad nasz
poziom. Może ty coś wiesz na ten temat
? -
zwrócił się do
Dariusa
.
- Nie za bardzo
.
Skupiałem się głównie na broni
,
a nie
na socjologii wampirskiej
.
- Mam ten debilny podręcznik
-
ode
z
wała się Afro-
dyta, a kiedy wszyscy wbiliśmy w nią spojrzenie
,
skrzy
w
i-
ła się
.
- No co? Przecież byłam na szóstym formatowaniu
,
zanim to się stało - wyjaśniła
,
pokazując na swoje pozba
-
wione znaku czoło.
-
Niestety
,
musiałam dzisiaj
w
rócić do
dawnego planu lekcji
. -
Ponieważ nadal gapiliśmy się na nią
w milczeniu
,
prze
w
róciła oczami. - Ja
s
na dupa
.
Mus
z
ę zro
-
bić zadanie domo
w
e
,
palanci
, w
ięc mam tę książkę
w
mojej
wyjątko
w
o atrakc
y
jnej torbie od Anhat
y
Joy Katkin w auto-
busie dla do
w
nów
.
130
- Przestań tak to naz
yw
ać!
-
wrzasnęła na nią Stevie
Rae
.
-
Przysięgam
,
że powinnaś zajrzeć na stronę slowo
-
-
na
-
d. com
.
Może wtedy zrozumiesz, że niektórych może
urazić to
,
jak ich nazywasz
.
Afrodyta zamrugała kilkakrotnie, po czym zmarszczyła
nos.
- Jest taka strona? Poważnie
?
- Owszem
.
Mówiłam ci już milion pięćset tys
i
ęcy razy
,
że używanie słowa na "d" jest obraźliwe i po prostu podłe .
.
Afrodyta wzięła głęboki oddech.
-
A co powiesz na stronę internetową slowo
-
na
-
p jak
"pipa
",
które opisuje połowę ludzkości? Albo nie
,
niech zo
-
stanie strona slowo
-
na
-
d, tylko niech tym słowem będzie
"d
u
pa do rżnięcia"
,
co z pewnością urazi uczucia mamusiek
z wyższych formatowań. Albo ..
.
- Wyluzujcie obie
-
wtrąciłam
,
stając pomiędzy Afro
-
dytą a Ste
v
ie Rae
.
-
Rozumiem
y
. Możem
y
wrócić do kwe-
stii Shaylin i jej prawdziwego widzenia?
-
Taaa ...
-
zgodziła się Afrodyta
,
zarzucając grzywą
,
-
Afrodyta to pa
l
antka
,
ale ma rację w
j
ednym - po
-
wiedziała Erin
.
Popatrzyłam wściekle na Shaunee
,
lecz tylko pokiwała
ent
u
zjastycznie głową
i
nie wtrąciła się. Miałam wrażenie,
że zaraz eksploduje mi czaszka
.
-
Cholera jasna. -
U
niosłam ręce w geście frustracji.
-
Nie pamiętam
,
o czym gadaliśmy
,
zanim pojawiła się ta
kwestia downów
.
-
O tym, że informacje na temat prawdziwego widzenia
są w autobusie
-
odezwał się Rephaim
,
zaskakując wszyst
-
kich. Uśmiechnął się nieśmiało
. -
Szczerze mówiąc
,
nie
zrozumiałem zbyt wiele z reszty rozmowy
.
Dotarło jedynie
do mnie, że Afrodyta jest podła, ale to już wiedziałem wcze
-
śniej.
131
Stojąc
y
obok mnie Stark zakaszlał
,
by ukryć wybuch
śmiechu
.
Westchnęłam.
- Dobra
,
wsiadamy do autobusu i wracamy do tuneli.
Afrodyta i Damien
,
spotykamy się w kuchni z podręczni
-
kiem - powiedziałam, po czym spojrzałam na Stevie Rae
,
która trzymała Rephaima za rękę. - Przyłączysz się do nas,
jak ... no, jak słońce wzejdz
i
e i tak dalej?
-
Zo, naprawdę nie musisz tak tego obchodzić. Ow
-
szem, Rephaim zamieni się w ptaka o wschodzie słońca, a do
tego czasu chciałabym z nim pobyć - odparła Stevie i spoj-
rzała na Rephaima
.
Uśmiechał się do niej tak
,
jakby obcho-
dził urodziny, a ona była superhiperprezentem, który właśnie
odpakował.
- Naprawdę? - usłyszałam
,
jak Shaylin pyta Erika.
-
Tak
.
To długa historia.
-
Nic dziwnego, że ma taki dziwny kolor
-
powiedzia-
ła.
Zaintrygował mnie kolor Rephaima, lecz wiedziałam
,
że
to nie pora, by zadawać pytania.
-
Kramisha
-
po
w
iedziałam - mogłabyś rozpraco
-
wać
,
gdzie Shaylin zamieszka?
- Nie dzielę się swoim pokojem!
-
zaprotestowała
Kramisha i zaraz spojrzała przepraszająco na nową dziew-
czynę.
-
Sorry
,
nie chciałam być niemiła.
-
Nie ma sprawy. Musiałam znosić
l
udzi wokół siebie,
odkąd oślepłam
,
więc też wolałabym mieć własny pokój
.
- To super
-
uśmiechnęła się Kramisha. - Lubię nie-
zależne babki
.
Pomogę ci znaleźć jakieś lokum
.
- Umowa stoi
-
odparła Shaylin
.
- Yhm
...
- chrząknął Erik, by zwrócić na siebie uwa
-
gę. Pomyślałam, że wydaje się zdenerwowany i nienaturalnie
niepewny siebie.
-
To może ja pojadę za wami autem i
z
a
-
biorę Shaylin? Po drodze mógłbym opowiedzieć jej o Repha-
imie i ogólnie o czerwonych adeptach.
132
-
Łowcy mają tylko łowić i naznaczać - powiedziała
Afro
d
yta
.
- Taaa
.
.. A adepci mają mieć niebieski znak
,
po czym
przejść przemianę a
l
bo umrzeć.
-
Myślę, że Erik ma rację
-
odezwała się Stevie Rae,
czym mnie zaskoczyła
,
bo wiedziałam, że nie należy do jego
fanklubu
.
- Co o tym sądzisz, Zo?
-
Może być
-
wzruszyłam ramionami.
Erik skinął nieznacznie głową i ruszył z Shaylin w stronę
swojego zaparkowanego auta
.
-
Gotowi? - zapytał Darius.
- Chyba tak, a przynajmniej za chwilę będziemy, kie
-
dy twój supermiluśki kierowca dotrze do nas - powiedzia
-
łam.
-
W takim razie mówisz o mnie - uśmiechnął się Da
-
rius. - Powiedziałem Christopherow
i
, że odtąd zajmę się
dojazdami do szkoły i powrotem do tuneli.
Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie spojrzeć na Afro
-
dytę. Zastygła i wybałuszyła oczy.
- Hej! Afrodytka chodzi z kierowcą autobusu! - zawo-
łała Shaunee. Erin wyglądała, jakby już miała dodać jakiś su-
percięty komentarz
,
lecz Afrodyta podeszła do Bliźniaczek
.
- Darius nie jest żadnym kierowcą. To wojownik
,
Syn
Ereba
.
Mógłby was
z
abić
,
ale jest dobry i szlachetny, więc
tego nie zrobi. Ja za to nie jestem ani wojownikiem, ani oso-
bą szlachetną
.
Więc zabiję was, a przynajmniej porachuję
wam kości tak mocno, że nie dotrzecie na następną wyprze-
da
ż
w Miss Jackson.
Bliźniaczki wciągnęły gwałtownie powietrze, a ja szybko
wtrąciłam się do sprzeczki
:
- No dobra
,
wracamy do tuneli. Mamy przed sobą
naukę
,
Chwyciłam Afrodytę za nadgarstek i pociągnęłam
w s
tronę autobusu
.
W
y
rwała mi rękę, kiedy jednak weszłam
133
na schodki, ruszyła za mną
.
W tej samej chwili pomarańczo-
wa kulka sierści rzuciła mi się w ramiona
.
- Nalal - zawołałam i o mało nie upuściłam jej z za-
skoczenia. - Moja kochana! Tak za tobą tęskniłam! - Za-
częłam ją głaskać i całować i zaśmiałam się głośno, kiedy
kichnęła na mnie, a potem zaczęła marudzić coś swoim gło
-
sem staruszki, miaucząc i jednocześnie mrucząc z zadowole-
nia jak wariatka.
Kiedy tuliłam do siebie Nalę, z autobusu dotarło do mnie
okropne piszczenie i chwilę później Afrodyta zaczęła się
przepycha
ć
.
- Diabolina! - wołała. - Mamusia już do ciebie
idzie!
Wszędzie było widać białe futro. Adepci usuwali szybko
ręce i nogi, bo naj brzydszy, największy, najwredniejszy kot
z najbardziej spłaszczonym pyskiem na świecie szedł wła-
śnie przez środek autobusu, sycząc i parskając. Afrodyta
'
za
-
trzymała się, podniosła kotkę i zaczęła mówić jej, jaka to jest
piękna i mądra
.
- Ten kot nie jest normalny - powiedziała Kramisha,
zerkając mi przez ramię
.
- Ale Afrodyta też nie jest, więc
pasują do siebie.
Kramisha spojrzała na Nalę, która nadal mruczała mi
w ramionach.
- Wszystkie te koty są nienormalne.
-
Wszystkie? - Podniosłam wzrok znad pomarańczo-
wego łebka mojej kotki i tak jak podejrzewałam, cały żół-
ty bus był pełen czerwonych adeptów i k o t ó w.
~
Kiedy tu
przyszły?
- Były już, jak wsiadaliśmy - odparła Kramisha.
-
Mówiłam, one nie są normalne
.
-
Hm. To chyba oznacza, że tunele pod dworcem fak-
tycznie są naszym nowym domem
-
stwierdziłam i po raz
pierwszy poczułam, że to może być prawda
.
134
-
Zo
,
dom jest tam
,
gdzie ty jesteś - zauważył Stark
i
podrapał Nalę po głowie.
Uśmiechnęłam się do niego i poczułam w środku ciepło
-
na tyle
,
żeby zapomnieć na chwilę o opalizujących oczach
i
o
tym
,
że ciągle ktoś obok mnie umiera
.
.
.
135