)
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Zoey
- Wzywa cię? O czym ty do diabła mówisz? Nic nie słyszę.
- Rozglądałam się dookoła, spodziewając się, że w każ-
dej chwili ten jego cudowny tatuś skoczy na mnie z jakiegoś
kąta.
- I nie usłyszysz. - Rephaim pokręcił głową. - Ja też
tego nie słyszę uszami. Ojciec woła mnie przez nie śmiertelną
krew, która płynie w naszych żyłach. Nie myślałem, że to
będzie możliwe po tym, jak Nyks mnie zmieniła. - Zapatrzył się
w jakiś odległy punkt. Wyglądał na nieszczęśliwego.
- Ale nie jestem w pełni człowiekiem. Nadal stanowię
mieszankę bestii, człowieka i nieśmiertelnego. Nadal płynie
we mnie jego krew.
- Hej, nie martw się. Dobrze sobie radzisz. Widzę, jak
patrzysz na Stevie Rae. Wiem, że ją kochasz. A Nyks ci wybaczyła.
Rephaim skinął głową i przesunął ręką po twarzy. Wtedy
zauważyłam, że zaczął się pocić. I to mocno.
Oczywiście zauważył, że zauważyłam.
- Ciężko mi nie reagować na to wołanie. Nigdy wcześniej
nie opierałem się ojcu.
- Słuchaj, zostań tutaj. Pójdę po Starka, Dariusa i Stevie
Rae. Wtedy będziesz mógł odpowiedzieć na wołanie Kalany.
189
Pójdziemy wszyscy z tobą, pokażesz mu, że naprawdę jesteś
jednym z nas. Że ma cię zostawić w spokoju.
- Nie! Nie chcę, żeby wszyscy się dowiedzieli, że on tu
jest. Zwłaszcza Stevie Rae. Ona uważa, że powinienem całkowicie
się od niego odwrócić, ale to takie trudne! - Rephaim złożył ręce,
jakby błagał mnie o zrozumienie. - To nadal mój ojciec.
Chociaż wcale tego nie chciałam, zaczynałam rozumieć,
o co mu chodzi.
- Moja mama też wszystko spaprała. Wybrała faceta
zamiast mnie, ale w głębi duszy cały czas ją kochałam i pragnęłam
jej miłości. Takiej prawdziwej. Chyba najgorsze w jej śmierci
jest to, że już nie ma żadnej szansy, by jeszcze kiedykolwiek
była dla mnie mamą.
- A więc rozumiesz mnie.
- W pewnym stopniu tak, chociaż zgadzam się też ze
Stevie Rae. Bo widzisz, Rephaim, możesz mieć wrażenie, że
jesteś po prostu jednym z wielu nastolatków, który ma kłopot
z rodzicem, tylko że twoim ojcem nie jest jakiś tam Zenek
Srenek z sąsiedniej ulicy. To niebezpieczny nieśmiertelny,
który w prawdziwej wojnie pomiędzy. dobrem i złem stoi po
niewłaściwej stronie.
Rephaim zamknął oczy, jakby to, co powiedziałam, sprawiło
mu fizyczny ból. Po chwili pokiwał jednak głową, otworzył
oczy i popatrzył na mnie.
- Masz rację. - W jego spojrzeniu dostrzegłam
siłę kryjącą się za podjętą właśnie decyzją. - Muszę
się mu przeciwstawić, dać do zrozumienia, że naprawdę
poszliśmy różnymi drogami. Chodź ze mną, Zoe. Proszę.
- No dobrze. Pójdę po Starka i ...
- Tylko ty. Wiem, że to głupie, ale nie chcę upokorzyć
ojca, a gdybym powiedział mu wszystko przy Starku, byłoby
to zniewagą.
190
- Rephaim, nie pójdę z tobą sama. Zapomniałeś już, że
twój ojciec próbował mnie zabić?
- Neferet go uwięziła, zmusiła, żeby poszedł za tobą
w zaświaty. On tego wcale nie chciał. Nigdy nie chciał cię
skrzywdzić. Zoey, ojciec powiedział mi, że nie wolno mi zabić
ciebie ani żadnej najwyższej kapłanki Nyks.
- Zejdź na ziemię, Rephaim. - Pokręciłam głową
z niedowierzaniem. - Kalona nie zawaha się przed zabiciem
nikogo, kto stanie mu na drodze.
- Byłaś blisko niego, kiedy uciekł z ziemi. Czy zaprzeczysz,
że nigdy nie widziałaś w nim choćby cienia dawnego
wojownika Nyks?
Zawahałam się, bo nie chciałam przypominać sobie, jaką
byłam idiotką przed śmiercią Heatha. Uniosłam wysoko pod-
bródek.
- Kalona zabił Heatha, ponieważ byłam na tyle głupia,
że przestałam być ostrożna w jego obecności.
- Heath nie był najwyższą kapłanką w służbie Nyks.
A ty nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Powiedz prawdę.
Widziałaś w nim tego, kim był kiedyś, prawda?
Już chyba po raz tysiąc pięćsetny żałowałam, że nie potrafię
lepiej kłamać.
- No dobra - westchnęłam. - Wydawało mi się, że
widzę, kim mógłby być. Myślałam, że widzę wojownika Nyks
- przyznałam uczciwie, a potem dodałam: - Ale myliłam się.
- Nie sądzę, żebyś się myliła, a przynajmniej nie całkowicie.
Uważam, że nadal tkwi w nim wojownik. W końcu
dał mi wolność wyboru własnej drogi.
- I nie pozwala ci się od siebie uwolnić. Jest tutaj, wzywa cię.
- A jeśli mnie woła, bo za mną tęskni? - zawołał Rephaim
i przejechał ręką po napiętej spoconej twarzy. - Proszę, Zoey
- dodał już bardziej opanowany.
191
- Przysięgam, że nie pozwolę ojcu, żeby cię skrzywdził,
tak samo jak nie pozwolę, żeby zrobił krzywdę Stevie Rae.
Proszę, chodź ze mną i bądź świadkiem tego, że z nim zerwałem,
żeby nikt w Domu Nocy nie mógł podać w wątpliwość mojej
lojalności. - I dodał coś, co przechyliło szalę i dało mi tytuł królowej
idiotek: - Ojciec nie widział mnie, odkąd stałem się człowiekiem.
Może kiedy zobaczy dowód na to, że Nyks mi wybaczyła,
obudzi się w nim wojownik. Czy Nyks nie chciałaby dać mu
jeszcze jednej szansy?
Popatrzyłam na niego i zrozumiałam, co sprawiło, że Stevie Rae
się w nim zakochała - był naprawdę słodkim chłopakiem,
który pragnął miłości ojca.
- Do diabła - zaklęłam. - Dobrze, pójdę z tobą, ale
nie wyjdziemy z terenu szkoły. I musisz wiedzieć, że jeśli się
wystraszę albo zdenerwuję, albo coś takiego, Stark to poczuje
i przybiegnie z łukiem, z którego nigdy nie chybia. Mogę
ci obiecać, że będzie strzelał, a ja mu nie zabronię.
Rephaim chwycił mnie za rękę i zaczął praktycznie ciągnąć
w stronę wschodniego muru.
- Nie narażę cię na niebezpieczeństwo. Nie poczujesz
nic z tego, co wymieniłaś.
Już miałam powiedzieć coś o' kaktusie i dłoni, ale ostatecznie
ugryzłam się w język i przyspieszyłam, żeby dotrzymać mu kroku.
Oczywiście wiedziałam, dokąd zmierzamy. To nawet było logiczne.
- Debilne drzewo przy debilnym murze - wydyszałam.
- Wcale mi się to nie podoba.
- Łatwo tam się dostać i nikt tam nie chodzi - wyjaśnił Rephaim.
- Dlatego on jest właśnie tam.
- Tym bardziej mi się to nie podoba.
Przebiegliśmy przez trawnik. Obejrzałam się przez ramię:
widziałam lampy gazowe stajni, która rozciągała się
w tę stronę. Pomyślałam sobie, że być może powinnam
192
porzucić moją rolę królowej idiotek i wysłać wielkie przerażone
SOS do Starka, kiedy Rephaim nagle zwolnił i zatrzymał się.
Znowu skupiłam uwagę i wzrok na tym, co znajdowało
się przede mną, i wtedy zauważyłam Kalonę stojącego pod
zniszczonym drzewem. Był odwrócony do nas plecami -
dopiero później miałam czas pomyśleć o tym, że powinien
przecież patrzeć w stronę, z której jak wiedział, przyjdzie
Rephaim. Jego obecność przytłaczała wszystko, wiedziałam
jednak, że tak będzie. Był wysoki, silny i zgodnie ze swoim
zwyczajem nagi od pasa w górę. Te swoje niesamowite czarne
skrzydła miał złożone - wyglądały, jakby jakiś bóg utkał
je z kawałków nocnego nieba.
Już zapomniałam, jaki jest piękny, potężny i majestatyczny.
Zacisnęłam zęby i potrząsnęłam sobą w duchu. Nie zapomniałam
bowiem, jaki jest niebezpieczny.
- Jestem tu, ojcze - odezwał się Rephaim głosem tak
słabym i przypominającym głos dziecka, że położyłam dłoń
na ręce, którą nadal trzymał na mojej.
Kalona się odwrócił. Otworzył szeroko bursztynowe
oczy. Przez chwilę jego twarz była całkowicie pozbawiona
wyrazu, a potem pojawiło się na niej bezbrzeżne zdumienie.
- Rephaim? To naprawdę ty, mój synu?
Poczułam, że przez ciało Rephaima przeszło potężne
drżenie, więc ścisnęłam mocniej jego rękę.
- Tak, ojcze - odpowiedział silniejszym głosem. - To ja, Rephaim.
Twój syn.
Wiedziałam, że Kalona wiele rzeczy udawał. Miałam
świadomość tego, że zadawał się z ciemnością, był mordercą,
kłamcą i zdrajcą. Ale chyba do końca życia nie zapomnę
miny, jaka pojawiła się na jego twarzy na widok Rephaima.
Zaraz się uśmiechnął się i całe jego jestestwo ogarnęła
tak czysta radość, że aż puściłam Rephaima. Stałam tylko
z opadniętą szczęką i gapiłam się zdumiona na szczęście Kalony.
193
Zdałam sobie sprawę, że podobny wyraz miłości widziałam
u niego, gdy patrzył w Zaświatach na Nyks.
- Nyks mi wybaczyła - odezwał się Rephaim.
Te trzy słowa zdmuchnęły całą radość Kalony.
- A następnie obdarzyła cię ludzką postacią? - zapytał
pozbawionym emocji głosem.
Wyczułam wahanie Rephaima i już wiedziałam, że zrobi
to, co ja sama robiłam zbyt często - powie całą prawdę,
chociaż powinien trzymać gębę na kłódkę.
- Tak, jest teraz chłopakiem i jest z nami - rzuciłam
zamiast niego skróconą odpowiedź.
Kalona przeniósł na mnie spojrzenie swoich bursztynowych
oczu.
- Zoey, dobrze wyglądasz. A ja sądziłem, że mój syn
jest partnerem Czerwonej. Dzielisz się nim z nią?
- Matko, nie. To nie jest t a k a szkoła. Jestem jego koleżanką
i tyle - powiedziałam, spychając chwilowo w zapomnienie
wzruszenie Kalony na widok Rephaima. To jest prawdziwy
Kalona, przypomniałam sobie. - I nie musisz się tak zachowywać.
To ty wezwałeś Rephaima, a nie odwrotnie.
- Tak, wezwałem swojego syna. Ale nie kapłankę adeptów.
- Poprosiłem ją, żeby przyszła ze mną - wyjaśnił Rephaim.
- Poprosiłeś Zoey, a nie Czerwoną. Czyżbyś już był nią
znużony?
- Nie. I to nie jest Czerwona, tylko Stevie Rae. Jestem
jej partnerem i będę nim. - Byłam zadowolona, że z głosu
Rephaima zniknął ten debilny ton z gatunku "tatuś jest moim
bohaterem". - Dlatego odpowiedziałem na twoje wołanie.
Muszę ci powiedzieć to samo, co powiedziałem Nisrocowi:
kroczę ścieżką bogini wraz ze Stevie Rae. Tego chcę teraz
i tego będę chciał zawsze.
194
- Zawsze to bardzo długo - zauważył Kalona.
- Wiem. Sporo tego czasu spędziłem, wypełniając twoje
polecenia.
- Przez ten czas byłeś moim synem!
- Nie, ojcze. Niezupełnie. Zaczynam rozumieć, że istnieje
tylko jedna różnica pomiędzy ciemnością i światłem
i jest nią dar miłości. Kiedy wykonywałem twoje polecenia,
pomiędzy nami było poczucie obowiązku, strach i onieśmielenie,
ale bardzo niewiele miłości.
Oczekiwałam, że Kalona wybuchnie, lecz on zwiesił ramiona
i odwrócił wzrok, jakby nie mógł już patrzeć Rephaimowi w oczy.
- Być może okoliczności nie dały mi szansy na to, żeby
być ojcem - rzekł powoli. - Byłeś owocem wściekłości,
rozpaczy i żądzy. To chyba ukształtowało nasze relacje.
Od razu poczułam, jak w Rephaimie budzi się nadzieja-
miałam wrażenie, że komunikuje ją i ciałem, i głosem.
- Ale nie musi kształtować dalej - odparł Rephaim tak
samo powoli.
Aż się wzdrygnęłam, bo nagle dotarło do mnie, że ci dwaj
mówią tak niewiarygodnie podobnie do siebie. Rzuciłam
ukradkowe spojrzenie na Rephaima i rozpoznałam kształt
jego oczu, wykrój ust, zarys szczęki, a kiedy już dostrzegłam
całe to podobieństwo, zaczęłam się zastanawiać, jak mogłam
go wcześniej nie widzieć. Nic dziwnego, że Rephaim był taki
przystojny - po prostu był podobny do ojca!
- Życzysz sobie, żebyśmy zaczęli od nowa, tak samo jak
ty zacząłeś ze swoim nowym życiem - powiedział Kalona.
Nie było to pytanie, lecz Rephaim i tak mu odpowiedział:
- Tak, ojcze.
Kalona spojrzał na mnie.
- A twoi nowi przyjaciele? - zapytał. - Nie wierzę, że
zaakceptują fakt, że nie jesteśmy wrogami.
195
- Nie mogę mówić za wszystkich, ale mnie osobiście
nie obchodzi, jak wyglądają wasze relacje, o ile zostawisz
nas w spokoju - oznajmiłam. - Większym problemem jest
Neferet. Jeżeli nie będziesz stał po jej stronie, mogę przysiąc,
że nie pogodzi się z tym, że ty i Rephaim nie jesteście już
wrogami.
- Neferet nie ma nade mną kontroli! - Potężny głos
Kalony otarł mi się o skórę i aż zadrżałam pod jego znajomym
lodowatym dotykiem.
- Niech ci będzie - powiedziałam nonszalancko.
- Tyle że ja nie mówię o kontroli. Mówię o tym, że i ty,
i ona stoicie po tej samej stronie, a ona ma konszachty
z ciemnością. Nie pozwoli, żeby ktoś tak potężny jak ty stał z boku.
- Neferet zaprzepaściła wszelkie możliwości wzajemnego
porozumienia, kiedy uwięziła moje ciało i wykorzystała
mojego ducha. Powinnaś wiedzieć, Zoey Redbird, że Neferet
ma nowego partnera.
Przewróciłam oczami.
- Aurox nie jest jej partnerem. To tylko sługus.
- Nie mówiłem o jej nowym stworzeniu, lecz o białym
byku.
Wbiłam wzrok w Kalonę.
- Mówisz poważnie.
- Owszem - potwierdził Rephaim.
- Po co mi to właściwie mówisz? Nie jesteśmy przyjaciółmi.
Ani sojusznikami - odparłam ze stanowczością
w głosie.
- Ale moglibyśmy być. Mamy wspólnego wroga - odpowiedział
Kalona.
- Nie sądzę. Jesteś wkurzony na Neferet, przynajmniej teraz,
w tym ułamku sekundy. Ja walczę ogólnie z ciemnością.
A to strona, po której ty zwykle stoisz.
- On mówił o nowym początku - zauważył Rephaim.
196
Popatrzyłam na tego śliczniutkiego, pełnego nadziei i wyjątkowo
naiwnego chłopaka, który stał obok mnie.
- Rephaim, Kalona nie zmieni się nagle na dobre - po-
wiedziałam, ale myślałam o jednym: Stevie Rae mnie zabije,
jeśli przyprowadzę jej chłopaka, który będzie myślał, że
jego tatuś jest taki cudowny, piękny i w ogóle idealny. - Nie
zmienimy nikogo w to, w co chcemy, tylko dlatego, że bardzo
tego pragniemy.
- Wcale nie zamierzam być dobry - sprostował Kalona.
- Nie zamierzam też być zły. Interesuje mnie wyłącznie
upadek Tsi Sgili. Zraniła mnie, więc dokonam zemsty.
- Okej, a co to dokładnie ma oznaczać? - zapytałam.
- To, że mamy wspólnego wroga. Pomogę wam pozbyć
się Tsi Sgili, która udaje najwyższą kapłankę Nyks, oraz jej
stworzenie, tego Auroksa.
- Ojcze, porozmawiasz z Najwyższą Radą? Powiesz jej,
co wiesz o Neferet?
- A co by to dało? - zapytał Kalona ostro. - Nie mam
żadnych dowodów na poparcie moich słów. Wyprze się, jeśli
oskarżę ją o to, że ma białego byka za partnera. Bo zakładam,
że swoje stworzenie przedstawiła jako dar od bogini, czyż nie?
- Owszem - odparłam. - Aurox niby jest darem od Nyks.
- Niech zgadnę: bogini się nie objawiła, żeby wyrzec
się tego stworzenia czy nawet Neferet.
- Dobrze wiesz, że nic takiego nie miało miejsca.
- Oczywiście, że nie. - Kalona pokręcił głową z wyraźną
odrazą. - A ponieważ wasza bogini milczy, nie ma żadnego
dowodu ze strony Nyks. To byłoby moje słowo przeciwko
słowu Neferet, a Najwyższa Rada wierzy, że Neferet
mnie odtrąciła, więc uznają, że kłamię, by się zemścić.
- A nie jest tak? - zapytałam. - To znaczy, czy nie
pragniesz właśnie zemsty?
197
- Nie chcę, żeby Najwyższa Rada ją skarciła, uderzyła
po łapkach i w imię służby bogini zesłała w odosobnienie.
Pragnę ją zniszczyć.
Zadrżałam, słysząc w jego głosie czystą nienawiść, lecz
to, co mówił, brzmiało całkiem logicznie. Matko, nie chciałam
nikogo zabijać. W głębi duszy jednak wiedziałam, że dopóki
Neferet nie zostanie zniszczona, będzie zadawała nam
wszystkim niewyobrażalny ból i cierpienie.
- No dobra, postawmy sprawę jasno. Czy mówisz o
zabiciu Neferet?
- Nie mogę jej zabić, stała się nieśmiertelna - odparł,
patrząc mi prosto w oczy. - Tylko sama może siebie zniszczyć.
Miałam wrażenie, że mój umysł zaraz eksploduje.
- Nie mam pojęcia, jak ją do tego nakłonić.
- Za to ja być może mam. Ma białego byka za partnera.
Wierzy, że może kontrolować jego moc. Myli się, i to bardzo.
- To stanowi klucz do jej zagłady - odezwał się Rephaim.
- Być może. Powinniśmy na razie obserwować ją i czekać.
Przekonać się, o co jej chodzi i jaki będzie jej następny krok
- mówił Kalona. - To powinno być łatwe, skoro mieszkacie
razem z nią w Domu Nocy. Obserwuj ją dobrze, mój synu.
- Nie mieszkamy tam - rzekł Rephaim, zanim zdołałam
go powstrzymać. - Jestem ze Stevie Rae, Zoey i resztą
grupy w tunelach pod dworcem.
- Naprawdę? To ciekawe. Wszyscy czerwoni adepci są
tam z wami?
- Nie, Neferet przyprowadziła do szkoły grupę innych
czerwonych adeptów, nie należących do grupy Stevie Rae.
Oni mieszkają na terenie campusu - wyjaśnił Rephaim.
198
Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie w rodzaju: "Czy mógłbyś się
przymknąć, bardzo proszę?".
- To może być istotne. Oni przechylają szalę równowagi
między światłem i ciemnością.
- Tak - przyznał Rephaim, - I jest jeszcze ....
- ... ktoś, kto nie potrafi się przymknąć i przestać wygadywać
innym nasze sprawy - zakończyłam i rzuciłam Rephaimowi
wściekłe spojrzenie.
- Nie ufasz mi, moja mała A-yo? - Kalona uśmiechnął
się porozumiewawczo.
Poczułam, że serce mi martwieje.
- Nie, nie ufam ci. I nigdy więcej nie nazywaj mnie tym
imieniem. Nie jestem A-yą.
- Ona tkwi w tobie. Wyczuwam ją.
- To tylko fragment tego, kim jestem, więc wrzuć na
luz. Twój czas z nią dawno się skończył.
- Być może nadejdzie dzień, kiedy się przekonasz, że
przeszłość zatacza krąg i łączy się z teraźniejszością.
- Może więc ugryziesz się w język i tak zostaniesz do
tego czasu? - zapytałam z udawaną słodyczą.
Kalona się zaśmiał.
- Nadal mnie bawisz - powiedział.
- A ty wywołujesz we mnie obrzydzenie.
- Czy moglibyśmy zawrzeć coś w rodzaju pokoju? -
zapytał Rephaim.
- Ewentualnie rozejm. - Spojrzałam na Rephaima
i zmusiłam go wzrokiem, żeby popatrzył mi w oczy. - Ale
nie pokój. Nie zaufam mu i nie będę mu się zwierzała z naszych
spraw. Musisz to sobie wbić do głowy albo lepiej od
razu z nim odejdź.
- Zostaję ze Stevie Rae.
- W takim razie pamiętaj, po czyjej jesteś stronie.
- Możesz być pewna, że nie pozwolę mu tego zapomnieć
- obiecał Kalona.
199
- Jasne. Musisz wiedzieć, że Rephaim ma mnóstwo
przyjaciół, którzy się o niego troszczą i nie pozwolą, żebyś
go wykorzystał.
Kalona ignorując mnie, odezwał się bezpośrednio do
syna:
- Gdybyś mnie potrzebował, spojrzyj na zachód i kieruj
się krwią. - Rozłożył skrzydła. - Pamiętaj, że jesteś moim
synem, bo możesz być pewien, że ci, którymi się otaczasz,
nigdy o tym nie zapomną. - To powiedziawszy, Kalona wybił
się do góry i po kilku potężnych machnięciach skrzydłami
zniknął w czeluściach nocy.
)
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Zoey
Skończyło się na tym, że nie poszłam na pierwszą lekcję.
Poważnie. Nie było mowy, żebym siedziała w ławce i pozwalała
Neferet na pasywno-agresywne atakowanie mnie po całej tej
sprawie z Kaloną i Rephaimem. Wysłałam więc Rephaima
do klasy (i kazałam mu powiedzieć, że był w łazience),
a potem znalazłam sobie zacienione miejsce w pobliżu
stajni. Potrzebowałam posiedzieć i pomyśleć. W samotności.
Kalona powiedział, że interesuje go rozejm, co - jak
uznałam - było jedną wielką ścierną. Najprawdopodobniej
chciał wykorzystać Rephaima, żeby przeniknął w nasze szeregi
i szerzył dywersję - brzmiało to tak, jakbym uważała
naszą gromadkę za jakiś lokalny oddział paramilitarny.
Westchnęłam. Czemu te oddziały nie mogą być fajniejsze?
Co przypomniało mi ludzi-pantery z serialu Czysta krew
i totalną głupotę Jasona. O matko, muszę koniecznie obejrzeć
jeszcze raz sezon trzeci. Mam zaległości z czwórką ...
- Halo, Zoey. Skup się - napomniałam samą siebie.
A więc Kalona udaje, że interesuje go rozejm. Rephaim
oczywiście mu wierzy, bo ten chłopak cierpi na wyjątkowo
paskudny syndrom nieodwzajemnionej miłości tatusia. Stevie Rae
chyba się wścieknie, kiedy się dowie, że Kalona rozmawiał z
201
Rephaimem - i ja ją doskonale rozumiem. Chciała
tylko chronić Rephaima, a niestety, Kalona plus nowa ulepszona
wersja Rephaima równa się katastrofa.
No i jeszcze ta sprawa z powrotem do szkoły złych czerwonych
adeptów, którzy teraz udają, że wcale nie są kompletnymi
popaprańcami i mordercami. Uch. Po prostu uuuuuch.
Już na samą myśl o nieuniknionych awanturach na szkolnych
korytarzach zaczęła mnie boleć głowa.
Do tego trzeba było jeszcze dorzucić fakt, że Stark na-
dal źle sypia, partner Neferet jest bykiem (ble, to chyba nie
oznacza tego, co się samo nasuwa?), Aurox, kimkolwiek
jest, sprawia, że czuję się mega dziwnie - zdenerwowana
przestraszona i ogólnie skołowana - a cała szkoła siedzi na
bombie gotowej eksplodować w każdej chwili. Popatrzyłam
na księżyc.
- A do tego - dodałam cicho, jakbym zwracała się
bezpośrednio do srebrzystego rogalika na niebie - za sześć
dni będę musiała poprowadzić rytuał oczyszczenia na ziemi
babci, ponieważ tam właśnie moja mama została zabita.
Zamrugałam kilkakrotnie. Nie, nie będę płakała. Już nie.
Będę tu sobie siedziała w świetle księżyca, dopóki nie przyjdzie
czas, żeby iść na drugą lekcję, na dramat.
Jakby w moim życiu mało było dramatów.
- Cóż - oświadczyłam księżycowi. - Dobrze chociaż..
że moja dusza nie jest już rozbita na kawałki i nie błądzę
po Zaświatach jak na wpół uśpiony niby-duch. - I dodałam
coś, o czym właśnie pomyślałam: - Tak bardzo brakuje
Heatha.
Słowa jeszcze niosły się w powietrzu, kiedy poczułam
ciepło na piersi. Intuicyjnie wiedząc, że zaraz stanie się
coś niedobrego, odwróciłam wzrok od spokojnego księżyc
i spojrzałam na mur otaczający Dom Nocy. Wzdłuż niego
biegł właśnie Aurox. Nawet z tej odległości widać było, że
202
jest czujny i przepatruje okolicę w poszukiwaniu ewentuych
problemów. Momentami wyglądał wręcz, jakby węszył.
Biegł w moją stronę, chociaż nie bezpośrednio na mnie.
Ławka, na której siedziałam, była oddalona od muru o kilka
metrów, a do tego znajdowała się w cieniu rozłożystych
drzew. Aurox nie widział mnie. Jednak nie krył się w mroku.
wybiegł na otwarty teren i chociaż wcale nie było pełni, noc
była pogodna, a tłusty rogal dawał dość srebrzystego niebie-
-kiego światła, żebym mogła dostrzec twarz Auroksa, kiedy
już znalazł się bliżej.
Jestem pewna, że każda dziewczyna nazwałaby go nie-
złym ciachem. To znaczy każda dziewczyna, która nie wie-
działaby, że Aurox jest morderczą bestią w ludzkiej skórze.
Przypomniałam sobie nagle, jak niektóre adeptki śliniły się
na jego widok po tym, jak zabił Kruka Prześmiewcę. Chyba
było im wszystko jedno, czy jego ludzka skóra stanowi wy-
łącznie wdzianko, czy też jest prawdziwa. Miałam wrażenie,
że coś pełznie mi po plecach, i aż się wzdrygnęłam. Mnie
wcale nie było wszystko jedno. Obchodziło mnie, i to bardzo,
co tkwi pod jego skórą.
Miał super dziwne oczy, już wcześniej je zauważyłam.
I jak na ironię w tym świetle przypominały mi księżyc -
albo opalizujące kamienie - tylko że błyszczały, niemal
świeciły w ciemności.
Moja ręka powoli przesunęła się do kamienia proroczego.
Czułam, że serce wali mi coraz szybciej. "Co w Auroksie tak
mnie przeraża?" Nie miałam pojęcia, ale wiedziałam, że po-
winnam zwalczyć ten strach. Wiedziałam, że muszę spojrzeć
wreszcie przez kamień i sprawdzić, co mi pokaże - czy to
będzie ciemność, czy światło. Już podnosiłam kamień, kiedy
nagle coś zauważyłam.
Jego cień padający na kamienny mur wokół terenu szkoły
nie odzwierciedlał wcale jego wysokiej muskularnej ludzkiej
sylwetki. Cień Auroksa był bykiem.
203
Musiałam wydać z siebie zduszony okrzyk albo jakiś inny
dźwięk, bo natychmiast na mnie spojrzał. Zmienił kierunek
i ruszył w moją stronę.
Schowałam kamień pod bluzką, próbując zapanować nad
pulsem i nie pozwolić, by serce mi wyskoczyło z piersi.
Kiedy znalazł się kilka metrów ode mnie, nie mogłam
się już powstrzymać. Wstałam i przeszłam za żelazną ławkę.
Wiem, że to głupie, ale jakoś poczułam się lepiej, wiedząc,
że coś - cokolwiek - nas oddziela.
Aurox się zatrzymał i przez chwilę patrzył na mnie bez
słowa. Miał na twarzy wypisane dziwaczne zaintrygowanie,
jakby nigdy wcześniej nie widział na oczy dziewczyny
i próbował odgadnąć, kim ja u licha jestem - analogia była
w tym miejscu dość ironiczna.
- Tej nocy nie płaczesz - powiedział w końcu.
- Nie.
- Powinnaś być na lekcjach. Neferet zarządziła, że
wszyscy adepci mają iść do swoich klas.
- Dlaczego rzucasz cień byka? - wyrwało mi się jak
idiotce i od razu miałam ochotę stuknąć się w czoło. "Co jest
ze mną nie tak?"
Zmarszczył czoło i obejrzał się za siebie, a jego cień -
zupełnie normalny i całkiem ludzki - odwrócił głowę wraz z nim.
- Mój cień nie jest bykiem.
- Ale był, kiedy biegłeś pod murem. Sama widziałam
- odparłam, zastanawiając się, jakim cudem mój głos brzmi
tak spokojnie i pewnie, skoro sama sobie wydawałam się totalną
debilką.
- Byk jest częścią mnie - wyjaśnił, po czym wydał się
tak samo zdziwiony własną odpowiedzią, jak ja wcześniej
zdumiałam się swoim pytaniem.
- Biały byk czy czarny? - drążyłam.
- A jaki kolor miał mój cień?
204
Zmarszczyłam nos i spojrzałam na ciemny ludzki kształt na ziemi.
- No czarny oczywiście.
- W takim razie mój byk też jest czarny. Powinnaś wrócić na lekcje.
Neferet kazała.
- Zoey, wszystko w porządku?
Podskoczyłam na dźwięk głosu Starka. Odwróciłam się
i zobaczyłam, że zmierza szybko w moją stronę, trzymając
w ręku nonszalancko łuk z nałożoną strzałą.
- Tak, w porządku. Aurox mi właśnie mówił, że mam
wracać na lekcje.
Stark rzucił mu ostre spojrzenie.
- Nie wiedziałem, że jesteś tu profesorem.
- Wypełniam polecenie Neferet - odparł Aurox.
Jego głos brzmiał tak samo jak wcześniej, zanim zjawił
się Stark, lecz zmieniła się całkowicie mowa jego ciała. Wydawał
się teraz większy, bardziej agresywny, niebezpieczny.
Na szczęście zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec
pierwszej lekcji.
- Ups, coś mi się wydaje, że na pierwszą lekcję już nie
zdążę. Muszę się pospieszyć, żeby załapać się na drugą -
powiedziałam, po czym odwróciłam się plecami do Auroksa,
podeszłam do Starka i chwyciłam go pod rękę. - Odprowadzisz
mnie do szkoły?
- Zdecydowanie.
Żadne z nas nie odezwało się do Auroksa.
- Boisz się go - rzekł Stark, kiedyśmy się oddalili.
- Tak.
Stark otworzył główne drzwi szkoły prowadzące do korytarza,
w którym znajdowała się większość sal lekcyjnych.
Wszędzie panował ruch, adepci przechodzili z klasy do klasy,
ale Stark trzymał się blisko mnie i mówił szeptem tak,
żebym tylko ja mogła go usłyszeć.
- Dlaczego? Zrobił coś?
205
- Rzuca ...
Przerwałam, bo z sali Neferet wyszła wysoka ciemnowłosa
wampirka. Zatrzymaliśmy się ze Starkiem w miejscu.
Początkowo nie wierzyłam własnym oczom i miałam ochotę
je przetrzeć, by odzyskać wzrok. Stark jednak przyłożył do
serca rękę zwiniętą w pięść i skłonił się nisko, co przywróciło
mnie do rzeczywistości i poszłam jego śladem.
- Bądź pozdrowiona, Tanatos - powiedział Stark.
- Ach, Stark i Zoey, miło was widzieć w tak doskonałej
kondycji.
- Co tu robisz? - zapytałam o wiele bardziej bezceremonialnie,
niż wypadało.
Tanatos uniosła ciemne brwi, choć wydawała się raczej
rozbawiona niż urażona.
- Jestem tutaj, ponieważ Najwyższa Rada uznała, że
wyjątkowi adepci - tu spojrzała na Starka - oraz wampir
z Domu Nocy wymagają dodatkowej uwagi.
- A co to oznacza? - zapytałam. Mijający nas adepci
gapili się i szeptali do siebie. Widziałam, jak Damien wychylał
głowę z klasy, a kiedy zauważył Tanatos, jego usta przybrały
kształt okrągłego zdziwionego "Ooo!".
- To oznacza, że jeśli w poniedziałki zamierzasz opuszczać
pierwszą lekcję, będziesz opuszczała właśnie zajęcia
z Tanatos - powiedziała Neferet, wychodząc ze swojej klasy.
W jej głosie nie było większej surowości niż w głosie każdego
innego nauczyciela, który przyłapał ucznia na wagarach,
lecz jej wzrok mówił co innego. Stark cały się spiął, toteż
domyśliłam się, że Neferet jest otoczona przez ciemność.
- Wierzę, że Zoey jest na tyle dojrzała, że musiała mieć
ważne powody, by nie przyjść na lekcję. - Tanatos uśmiechnęła
się do Neferet, a w jej głosie czuć było pewną protekcjonalność.
Neferet zastygła. Po chwili uśmiechnęła się z trudem.
206
- Ja również chciałabym w to wierzyć. Tak czy inaczej w
poniedziałki będziesz miała pieczę nad Zoey i innymi
szczególnymi uczniami, których chciałabyś widzieć w swojej
grupie. Na końcu korytarza, po prawej stronie, znajduje się
wolna sala. A teraz jeśli wybaczysz, muszę przygotować
ci pokój na czas nieokreślony.
- Ależ oczywiście, idź. Jeszcze raz przepraszam, że
zjawiłam się bez zapowiedzi i nie wiem, jak długo zostanę
w tym uroczym Domu Nocy. Nastały niezwykłe czasy. Bądź
pozdrowiona, Neferet.
Neferet przyłożyła zwiniętą dłoń do serca i skłoniła się
nieznacznie, a odchodząc, wymruczała pod nosem słowa pożegnania.
- Nie jest zadowolona z mojego przyjazdu - powiedziała Tanatos.
- Wiedziałaś, że tak będzie - odparłam cicho. Stark
podczas pobytu na wyspie Skye powiedział mi, że znaleźli
w Tanatos sprzymierzeńca, i to na tyle, że tę wampirkę z darem
komunikacji ze śmiercią wtajemniczyli we wszystko, co
wiedzieli o Neferet.
Tanatos skinęła głową.
- To prawda, mimo to z radością zgłosiłam się na ochotnika
do tej misji. Równowaga dobra i zła na świecie została
poważnie zachwiana, Wierzę, że odpowiedzi można znaleźć
tutaj, w tym Domu Nocy.
W tej samej chwili zadzwonił dzwonek.
- Do diabła! - rzuciłam, a potem dodałam szybko: -
Przepraszam, ale spóźnię się na lekcję.
- Idź na resztę lekcji, Zoey. Spotkamy się w poniedziałek
na pierwszych zajęciach. - Tanatos uśmiechnęła się do
Starka. - Młody wojowniku, mam kilka walizek w samo-
chodzie. Zechciałbyś mi pomóc?
- Oczywiście - odparł Stark. Z uśmiechem pomachał
mi ręką, a ja przyłożyłam dłoń do serca, pokłoniłam się
Tanatos i ruszyłam biegiem przez korytarz. Wpadłam na lekcję
dramatu i spojrzałam na Erika przepraszająco.
Popatrzył na mnie zmrużonymi oczyma, na szczęście
jednak nic nie powiedział. Co więcej, przez całą lekcję mnie
ignorował, pozwalając, żebym siedziała i gapiła się w przestrzeń.
Zastanawiałam się, czy powinnam z niecierpliwością
wyczekiwać końca szkoły czy raczej obawiać się, co mnie
znowu spotka.
Zaczynałam się przechylać ku tej drugiej opcji ...
Popatrzyłam na talerz z obiadem i mimo całego tego beznadziejnego
stresu aż się uśmiechnęłam.
- Spaghetti - westchnęłam z poczuciem prawdziwego
szczęścia. - A do tego cola i chleb czosnkowy. Pychota.
- Wiem .. Brakowało mi tego szkolnego żarcia - zaśmiała
się Stevie Rae i przesunęła się, żebyśmy mogli ze Starkiem
zająć miejsca obok niej i Rephaima. Dostrzegłam, że Rephaim
ma usta pełne makaronu i przeżuwa go pośpiesznie.
Zauważył, że na niego patrzę, uśmiechnął się i ukazując
jak na mój gust za dużo spaghetti w środku, powiedział:
- Dobre.
- To ptaki jedzą spaghetti? - zapytała Afrodyta, siadając
na ławie naprzeciwko naszej czwórki.
- On nie jest ptakiem - oświadczyła stanowczo Stevie Rae.
- W tej chwili nie - zgodziła się Afrodyta.
Damien podszedł do nas i trącił ją łokciem, skrzywiła się.
ale przesunęła.
- O matko, już się nie mogłem doczekać, kiedy z wami
porozmawiam. Co Tanatos tu robi? - zapytał.
- Halo! Sprawdzasz czasem pocztę? - Afrodyta machnęła mu
przed nosem kartką papieru, która wyglądała jak
oficjalne pismo szkolne. - Jak się domyślam, wszyscy macie
takie same zmiany w planie. Zrosłomóżdżki też to dostały.
208
- Nie nazywaj nas tak - powiedziała Shaunee, która
właśnie podeszła.
- No właśnie. Nie mamy wspólnego mózgu, tylko duszę.
A to dwie różne sprawy - dodała Erin.
- W takim razie dwie zrosłoduszki. - Afrodyta potrząsnęła
głową i przewróciła oczami.
- Od następnego poniedziałku Tanatos będzie miała
na pierwszej lekcji specjalne zajęcia - wtrąciłam się, zapobiegając
kłótni. - Prawdopodobnie mamy wszyscy zmiany w planie.
- Ja mam. - Rephaim nadal miał usta pełne makaronu.
- Sprawdziłem przed lekcjami.
- A więc dlatego się spóźniłeś - rzekł Damien. - Nie
chciałem pytać.
- Spóźniłeś się? - zapytała Stevie Rae. - Przecież
wiesz, że nauczyciele tego nie tolerują.
Rephaim popatrzył na mnie.
Ja na niego.
Przełknął makaron.
- Mój ojciec tu był.
- Co? Kalona? Tutaj? - Stevie Rae podniosła głos tak,
że adepci przy sąsiednim stole spojrzeli na nas z zainteresowaniem.
- Racja - powiedziała Afrodyta głośno, przybierając
typową dla niej wkurzoną minę. - Barcelona. Tam są najlepsze
sklepy z butami, nie tutaj, wieśniaro. - Pochyliła głowę
i dodała szeptem: - Rozmawiać o tym publicznie to nie
najlepszy pomysł. Czyli zostają nam tunele.
- Wszystko w porządku, Rephaim? - zapytała Stevie Rae
zdecydowanie ciszej.
- Tak. Nie byłem sam. Zoey była ze mną - odparł
szeptem.
Stevie Rae zamrugała ze zdziwienia.
- Zo?
209
- Tak. Byłam z nim cały czas. Wszystko okej. To znaczy
na tyle okej, na ile może być, jeśli w grę wchodzi Ten,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać - wyszeptałam.
- Ja pierniczę, to nie Hogwart - powiedziała Afrodyta.
- A szkoda - skomentowała Erin.
A potem Shaunee powiedziała coś, co zaskoczyło mnie
bardziej niż wizyta Kalony.
- Nadal go kochasz, prawda? - zapytała cienkim, bardzo
niepodobnym do swojego głosem.
Rephaim skinął nieznacznie głową.
- Bliźniaczko, co jest? - Erin była oszołomiona.
- To jest ważniejsze, bliźniaczko. - Shaunee spojrzała
Rephaimowi w oczy. - Ojcowie są ważni.
- Nie wiedziałam, że byłaś tak związana ze swoim tatą
- powiedziała Stevie Rae.
- Nie byłam. I dlatego właśnie rozumiem. Jeżeli ojciec
nie zwraca na ciebie uwagi, to nie znaczy, że nie chcesz, żeby
było inaczej.
- Hm ... - Erin nadal wydawała się zdezorientowana.
- Nie wiedziałam, że cię to dręczy, bliźniaczko.
Shaunee wzruszyła ramionami i poczuła się chyba zakłopotana.
- Nie lubię o tym rozmawiać.
- Zachowywał się podle? - wypytywała Erin Rephaima.
- Nie, nie bardzo - odpowiedział, patrząc na mnie.
- Afrodyta ma rację. Porozmawiamy o tym, kiedy nie
będzie mógł nas nikt podsłuchać. Teraz skończmy obiad,
a potem każdy powinien odebrać pocztę i sprawdzić zmiany
w planie, które dotyczą czerwonych adeptów.
- Grupa Dallasa już swoje odebrała. Słyszałam, jak
rozmawiali o tym na zajęciach ze sztuki - oznajmiła Afrodyta.
Zerknęłam na Stevie Rae: zbladła jak ściana.
210
- Będziemy z tobą - powiedziałam. - Tanatos to potężna
wampirka, należy do Najwyższej Rady. Nie pozwoli,
żeby cokolwiek się stało.
- Szechina była przywódczynią Najwyższej Rady, a została
zabita pierwszego dnia - przypomniała Stevie Rae.
- Ale przez Neferet, a nie przez jakiegoś totalnie durnowatego
czerwonego faceta - zauważyłam.
- Te laski mi też działają na nerwy - powiedziała
Afrodyta. - Tej suce Nicole najchętniej wyrwałabym włosy
ze łba razem z korzeniami, które tak na marginesie mówiąc,
na pewno mają inny kolor niż ta sieczka na jej głowie.
- Nie cierpię, kiedy muszę się z tobą zgodzić - przyznała
Stevie Rae.
- No widzisz, wieśniaro? Ty też miewasz czasem rację.
- Możemy przestać i skończyć spaghetti? - powiedziałam.
- Zostały już tylko dwie lekcje, a potem wracamy do
tuneli i będziemy mieli cały weekend na obgadanie wszystkiego.
- Dobry pomysł - stwierdził Damien. - Na następnej lekcji
zamierzam poszperać w książkach i dokumentach,
może znajdę odpowiedzi na pytania, które nas nurtują.
Dostałem pozwolenie od profesor Garmy, żeby iść do sali
komputerowej w czasie hiszpańskiego. Jestem dobry w odmianie
czasowników, a tym się dzisiaj będziemy zajmować.
- Uch ... - sapnęłam i wszyscy przy stole (oprócz Damiena)
pokiwali głowami na znak, że zgadzają się ze mną.
To, że hiszpańskie czasowniki są "uch", nawet Bliźniaczki
przyznały jednomyślnie, chociaż wydawały się rozkojarzone.
Erin spoglądała na Shaunee ze złością przechodzącą
w zdezorientowanie i z powrotem.
I to w zasadzie stanowiło idealne podsumowanie reszty
dnia: dezorientujący, wkurzający i po prostu "uch".
JEST TO TŁUMACZENIE OFICJALNE
SKOPIOWANE Z KSIĄŻKI A WIĘC
NIE ODPOWIADAM ZA BŁĘDY W
TEKŚCIE JAK RÓWNIEŻ BŁĘDY
ORTOGRAFICZNE ITP. LILI2412
CODZIENNIE NOWY ROZDZIAŁ LUB NAWET KILKA
ROZDZIAŁÓW
POZDRAWIAM CHOMICZKI
LILI2412