strona 1
____________________________________________________
Tragiczna historia kilkupokoleniowej rodziny jeży
Mieszkamy na peryferiach Poznania w jego południowo-zachodniej
części w pobliżu dużego kompleksu leśnego. Jest tu dużo starych ogrodów (także
niezabudowanych). Nasz 50-letni ogród, gęsto obsadzony drzewami i krzewami
(1400 m
2
) graniczy z innymi ogrodami domów jednorodzinnych.
W maju 2003 roku na terenie ogrodu przy biurze, w którym
pracowałam kolega znalazł dwa małe jeże. Kręciły się po ogrodzie i piszczały. Pod
schodami, gdzie prawdopodobnie miały gniazdo, ich matki nie było. Na terenie
ogrodu leżały inne małe ale już martwe jeżyki. W czasie sprzątania biura,
sprzątaczka znalazła jeszcze jednego żywego. Jeże te były wygłodzone i
zapchlone. Pojechaliśmy z nimi do prywatnej lecznicy. Tam weterynarz je
odpchlił, ale powiedział, że są bardzo słabe i mogą nie przeżyć.
Postanowiliśmy je uratować i odchować w domu. W internecie szukaliśmy
informacji na temat karmienia takich maleństw i nic nie znalazłszy, pozostaliśmy
przy karmie dla małych kotków, bo innym jedzeniem się nie interesowały. Cząstki
roladek kroiliśmy na małe kawałeczki i podawaliśmy je do pyszczków. Gdy
zaczęły same jeść z miseczki wiedzieliśmy, że jednak przeżyją.
strona 2
____________________________________________________
Dopóki były małe, mieszkały w kartoniku w domu. Kiedy podrosły,
wypuściliśmy do ogrodu w zagrodzonym miejscu, przykrytym od góry siatką, żeby
nic ich nie upolowało. Wychowane w domu, odwiedzały nas wieczorami w celach
konsumpcyjnych i dla zabawy.
Jesienią ważyły 450-500 G i uznaliśmy, że nie przezimują w ogrodzie.
Postanowiliśmy na zimę zorganizować im miejsce w piwnicy. W przewróconej i
postawionej na cegłach szafie odzieżowej w dużej ilości słomy przezimowały -
podsypiając i żerując co jakiś czas.
Następnego roku wiosną w maju zostały wypuszczone do ogrodu -
ważyły 700-800 G. Kiedy jeże buszowały w ogrodzie, znikły ślimaki.
Dokarmialiśmy je więc karmą z puszki dla psów i kotów - na zmianę z mielonym
mięsem wołowym lub drobiowym (gotowanym). Dostawały także odzywkę
„Ensure” zmieszaną z łyżeczką jogurtu. Odwiedzały także kompostownik, w
którym były kalifornijki.
strona 3
____________________________________________________
Mąż zbudował im w ogrodzie domki ze starych szafek - wypełnionych
słomą. Ustawiliśmy je w narożnikach ogrodu i przykryliśmy gałązkami
świerkowymi. Do zimowania jeży w ogrodzie, mąż przygotował miejsce pod
altanką, zostawiając 15 cm otwory w murze. W podłodze altanki zrobiliśmy
otwór, żeby można było co roku jeżom wymieniać słomę. Na zimę podłoga była
przykrywana starymi dywanami. Od 2004 roku jeże z powodzeniem tam
zimowały - zagrzebując się w kopcach ze słomy.
Nazywaliśmy je następująco:
· "Juras" - największy, ale najzabawniejszy i skory do psot i zabaw.
· "Misia" - nasza pupilka, zrobiła sobie gniazdo na tarasie w wiklinowym
koszu. Kiedy pracowaliśmy w ogrodzie, pojawiała się przy nas i nam
towarzyszyła bez obaw. Co roku potem przyprowadzała do nas swoje
młode potomstwo, które już jednak nie było tak ufne, ale jedzeniem nie
gardziły. Często przez drzwi tarasowe wchodziła sama do naszego
mieszkania.
· "Gucio" - łakomczuch, nie pogardził żadnym jedzeniem. Odwiedzał też
kompostownik i tam szukał jedzenia. Lubił też wyciągać robaki z trawnika.
Odwiedzały nas też i obce jeże. Postanowiliśmy nie ingerować w życie
jeży i nie brać ich na ręce, ograniczając się do dokarmiania i przygotowania
miejsca do zimowania.
Nasza „Misia” odwiedzała nas przez cztery kolejne lata. Zimowała w
altance, a latem mieszkała w ogrodzie, ale zawsze blisko naszego domu. Nie
przeszukiwaliśmy ogrodu w poszukiwaniu gniazda, żeby jej nie płoszyć.
Pierwszego roku miała 5 młodych, z którymi chodziła po ogrodzie. W następnych
latach prowadzała tylko po jednym.
Co roku na wiosnę czekaliśmy, czy się obudzi i czy się pojawi? Zawsze
przychodziła na taras, gdzie czekała na nią miska z jedzeniem. Po posiłku
odpoczywała na tarasie lub wchodziła do domu, dlatego wystawiliśmy koszyk
wiklinowy z sianem i tam pomieszkiwała. Kiedy miały urodzić się młode, znikała
gdzieś w ogrodzie i pojawiała się dopiero po kilku tygodniach.
strona 4
____________________________________________________
Niestety przyroda rządzi się swoimi prawami. Coraz częściej, co roku,
znajdowaliśmy w naszym ogrodzie zagryzione jeże. Podejrzewamy, że to sprawa
kun, ponieważ kilka razy zaobserwowaliśmy ich obecność. Kuny bardzo hałasują i
zostawiały w ogrodzie swoje odchody o niemiłym zapachu, pozostawiane na
wyższym miejscu (kamieniach, kępach traw). Kuny zaatakowały także okoliczne
koty, co widzieliśmy.
Jeździliśmy z rannymi jeżami po weterynarzach, ale nie chcieli nam
pomóc i radzili, żeby zostawić je tam gdzie znaleźliśmy. W końcu pojechaliśmy do
Miejskiej Lecznicy Weterynaryjnej. Tam także nie chciano udzielić pomocy, a
weterynarz stwierdził, że nikt nie będzie leczył jeża ze względu na strach przed
strona 5
____________________________________________________
wścieklizną. Po ostrej wymianie zdań - weterynarz w końcu odebrał rannego jeża
na nocną obserwację. Kiedy jednak następnego dnia zadzwoniłam powiedziano,
że jeż zdechł. Potem, gdy była potrzeba pomocy jeżom, jeździliśmy po
prywatnych klinikach, gdzie wprawdzie udzielano pomocy, lecz patrzono na nas
jak na dziwaków.
Na początku czerwca 2009 r. dokarmialiśmy ostatnie dwa „nasze” jeże.
Pewnego dnia jeden z nich się nie pojawił, a po kilku dniach nie pojawił się i
drugi. Wcześniej nie zauważyliśmy dziwnego zachowania zwierząt, dlatego nic
nas nie zaniepokoiło i nie szukaliśmy ich. Po kilku jednak tygodniach znaleźliśmy
je w ogrodzie - niestety martwe. Może gdybyśmy od razu zaczęli przeszukiwać
ogród, można by im pomóc? Może gdyby stowarzyszenie NASZE JEŻE powstało
pół roku wcześniej, udałoby się je uratować? Bardzo nam brak tych jeży.
Cieszymy się, że są i inni ludzie, którzy tak jak my, chcą tym
sympatycznym zwierzętom pomagać. W naszej okolicy wcześniej nie było jeży,
ale od czasu bytowania „naszych” pojawiały się w okolicy i inne. Ślady ich
obecności często widzę w ogrodzie i na sąsiedniej ulicy. Będziemy dalej
opiekować się nimi.
Elżbieta Skrzypczak, Poznań
fotografie Elżbieta i Krzysztof Skrzypczak