Jakie byłoby społeczeństwo bez Boga?
Kategoria:
Kościół
środa, 1 grudnia 2010 13:51
- Chrześcijanie są szczęśliwsi, popełniają mniej przestępstw i rzadziej popierają skrajne ideologie –
przekonuje niemiecki politolog, dr Andreas Püttmann, w rozmowie z portalem Fronda.pl.
Fronda.pl: Jak chrześcijańskie są właściwie jeszcze Niemcy?
Dr Andreas Püttmann*: Na to pytanie należy oczywiście zawsze odpowiadać w porównaniu do innych
państw. W tym kontekście wiara w Niemczech jest rozpowszechniona nieco poniżej przeciętnej. Według
ostatniego wielkiego badania Komisji Europejskiej w Boga wierzyło 52 proc. wszystkich obywateli Unii
Europejskiej, 47 proc. w samych Niemczech. Oczywiście strukturalnie kościoły chrześcijańskie są w
Niemczech nadal silne. Jednak chrześcijańskość wykazuje się przede wszystkim w żywej wierze
chrześcijańskiej, a tu obserwujemy wyraźny trend spadkowy, który doprowadził do spadku liczby
protestantów od 1950 roku z 43 mln do 24 mln – w kontekście historycznym jest to ogromny spadek.
Liczba katolików spadła w porównaniu z 1950 rokiem w niewielkim stopniu. Najpierw wzrastała,
ponieważ katolicy mają więcej dzieci, a także mają większy udział w imigracji, mniej też osób występuje z
Kościoła; jednak od lat zmniejsza się także Kościół katolicki, który liczy obecnie ok. 24 mln osób. Co trzeci
Niemiec nie należy już do żadnego kościoła chrześcijańskiego.
Dr Andreas Püttmann.
Jak to możliwe, że 2/3 Niemców należą do którejś z chrześcijańskich wspólnot, a nawet połowa nie
wierzy w Boga?
Created with novaPDF Printer (
). Please register to remove this message.
Do kościołów należy duży procent ochrzczonych pogan. Pozostają członkami kościoła z czystej tradycji
lub wygody, jednocześnie nie popierając chrześcijańskich prawd wiary. Brak zgody z nauką wiary i
moralności sięga głęboko we wspólnoty. Ostatnie wielkie badanie na zlecenie niemieckich biskupów,
„Monitor Trendów Komunikacji Religijnej firmy Allensbach”, wykazuje, że także w tak istotnych
kwestiach etycznych, jak aborcja, większość katolików nie jest zadowolona z nauki Kościoła. Przede
wszystkim w odniesieniu do moralności seksualnej duża część praktykujących katolików nie naśladuje
swojego Kościoła. Ogólnie rzecz biorąc mamy tu problem wewnętrznych misji, zarówno na płaszczyźnie
kognitywnej – czyli tego, by ludzie znali treść wiary, potrafili ją „przeliterować” - ale także ideologicznej,
czyli tego, by zgadzać się z tą treścią i być gotowym do publicznego jej reprezentowania.
Mamy tu więc do czynienia z dwoma problemami. Po pierwsze ze spadkiem liczby oficjalnych
katolików, po drugie z utratą treści wiary.
Należy przy tym jednak zauważyć, że spadek liczebności partii politycznych i związków zawodowych jest
jeszcze większy, niż w przypadku kościołów. Nie jest to więc typowo kościelny problem, mamy raczej
ogólną tendencję społeczną do indywidualizacji. Ludzie nie chcą się wiązać długoterminowo. Także
demokracja ma z tym problem, ponieważ zmniejsza się trwałe zaangażowanie na rzecz spontanicznego
zaangażowania w kierunku zapobiegania rozwojowi wypadków.
Kto lub co jest winien dechrystianizacji Niemiec?
Moim zdaniem główną przyczyną jest trwający od dziesiątek lat masowy dobrobyt. Religia opiera się na
doświadczeniu konieczności, przyjęciu ludzkiej ograniczoności, słabości, zależności. Religia nigdy nie
zyskiwała na tym, że ludzie dzięki trwałemu masowemu dobrobytowi mogli odgrodzić się od wynikającej
z tego niepewności. Widać to na całym świecie: religia staje się słabsza tam, gdzie przez długi czas
doświadczamy dobrobytu. Jednocześnie w Stanach Zjednoczonych, które też należą do zachodniej
cywilizacji, religijność jest znacznie większa, niż w Europie. Także w państwach europejskich, takich jak
Polska, Słowacja, Irlandia, jest ona nadal wysoka. Tu dochodzimy także do aspektu wyznaniowego:
okazało się, że państwa Wschodniej Europy, które są bardziej katolickie (lub prawosławne, jak wciąż
bardzo religijna Rumunia), mocniej trzymały się religii, gdy były rządzone przez ateistyczne dyktatury.
Najbardziej zdechrystianizowanymi strefami Europy są: była NRD, Czechy i Estonia. To wynika z tego, że
wyznanie ewangelickie (które jest w Czechach co prawda mniejszością, jednak zdążyło katolicyzm
czasowo „sprotestantyzować”, podobnie zresztą jak w krajach niemieckojęzycznych) ma instytucjonalną
słabość – kościół odgrywa u protestantów inną i mniejszą rolę. Protestant jest, jak powiedział kiedyś
francuski socjolog Jean Baubérot, „z Bogiem na Ty”, jednak nie zawsze otrzymuje z góry bezpośrednią,
jasną odpowiedź. W związku z tym mamy do czynienia z zagrożeniem albo fundamentalizacją, lub też
rozwadniającą liberalizacją w kierunku czystego „protestantyzmu kulturowego”, który nie jest
ukierunkowany na transcendencję.
Która tendencja jest silniejsza w niemieckim protestantyzmie?
Większość protestantów należy zaliczyć do nurtu liberalnego, który zapomina o transcendencji.
Mniejszość jest jednak bardzo aktywna i nastawiona na misyjność. Proporcje będą się moim zdaniem w
przyszłości zmieniać. Chrześcijanie ewangelikalno-konserwatywni będą rozwijać swoją tradycję, a
liberalny protestantyzm będzie się dalej kurczył. Dziś jedynie 3 proc. niemieckich protestantów uczęszcza
do kościoła, wśród katolików jest to 10-15 proc. Mamy do czynienia z sytuacją, w której publiczny
wizerunek protestantyzmu jest lepszy (stawia bowiem mniej surowych wymagań), zaś jednocześnie w
większym stopniu traci na liczebności.
Wróćmy do przyczyn dechrystianizacji.
Created with novaPDF Printer (
). Please register to remove this message.
Kolejnym powodem jest to, że śmierć zepchnięto do gett. Największe doświadczenie konieczności, czyli
konieczności umierania, zostało zepchnięte do szpitali i domów starców. Po trzecie – same kościoły są
winne dechrystianizacji. Kościół ewangelicki wydał w 1945 roku oświadczenie, w którym przyznawał się
do winy za sytuację w Niemczech, w której bardzo dobrze opisał także dzisiejszą sytuację: „Oskarżamy
się o to, że nie głosiliśmy odważniej, nie modliliśmy się bardziej wiernie, nie wierzyliśmy radośniej i nie
kochaliśmy goręcej”. Te cztery pary pojęciowe określają właściwie sedno tego, czego chrześcijanin
potrzebuje. Szczególnie odważne głoszenie jest dziś skrajnie deficytowe, przede wszystkim z powodu
strachu przed głoszeniem: obawa, że się stanie częścią mniejszości, odbiera odwagę, by mówić o wierze.
Niemiecka socjolog Elisabeth Noelle-Neumann mówiła o spirali milczenia. Gdy jakaś grupa zauważa, że
jest w mniejszości, tendencja do eksponowania siebie staje się mniejsza. Gdy się mniej eksponuje,
powstaje wrażenie, że jest jeszcze mniejsza, niż w rzeczywistości. Z tego powodu mówi jeszcze mniej.
Mamy wtedy do czynienia z dołującym spiralnym procesem. To jednak nie wszystko, mamy też lenistwo
głoszenia: rozmawianie z ateistami o Bogu jest męczące. Po trzecie, występuje też niechęć do głoszenia,
która ma u swych korzeni błędną teologię: niektórzy myślą, że można głosić jedynie „dobrym
przykładem”, czyli: nie narzucając się!
Przyznawanie się do chrześcijaństwa, bez wymieniania imienia Chrystusa?
Tak, takie chrześcijaństwo niewyrażalne. Maksymę wielkiego króla Prus Fryderyka, „każdy powinien
dążyć do świętości na swój sposób”, uczyniono maksymą z zakresu teologii misyjnej. W końcu, po
czwarte, mamy do czynienia z nieumiejętnością głoszenia, co oznacza, że większość chrześcijan nie
potrafi przyznawać się do swojej wiary, ponieważ sami jej nie znają.
Jezuita, o. Klaus Mertes stwierdził na przykład, że „politycy nie powinni nosić przed sobą swojej wiary
jak monstrancji”.
Zasadniczo to, co o. Mertes mówi, jest prawdą. Jednak dziś nie jest to największym problemem. Dziś
problemem nie jest to, że wiarą obnosi się jak monstrancją, ale to, że się milczy. Gdyby Mertes
powiedział to 50 czy 60 lat temu, byłoby to bliższe prawdy. Nadal nie należy pielęgnować religijnej
pychy. Ale w Piśmie Świętym jest napisane: „My nie możemy nie mówić tego, co zobaczyliśmy i co
usłyszeliśmy” (Dz 4,20). Nam, chrześcijanom w Niemczech, brakuje właśnie tej „niemożności nie
mówienia”.
To wszystko może prowadzić do „społeczeństwa bez Boga”. Pan napisał książkę pod tym tytułem.
Dlaczego obawia się Pan takiego rozwoju wydarzeń? Ateiści uważają przecież, że także bez Boga
można być szczęśliwym.
Created with novaPDF Printer (
). Please register to remove this message.
To prawda, pojedyncza osoba może być szczęśliwa bez Boga. To jednak nie znaczy, że całe
społeczeństwo może być w dłuższej perspektywie szczęśliwe bez idei Boga. Badanie „Monitor Trendów
Komunikacji Religijnej” wykazało, że wierzący – tu badano jedynie katolików – którzy regularnie chodzą
do kościoła, 15 proc. częściej podają, że są szczęśliwi w życiu, niż ci, którzy nigdy lub rzadko uczęszczają
na nabożeństwa. To oznacza, że im częściej ludzie chodzą do kościoła - a to zazwyczaj oznacza, że im
bardziej są religijni, tym potencjalnie są szczęśliwsi - tym częściej doświadczają sensu. Widać też, że u
osób, które są daleko od kościoła, lub nie należą do żadnej wspólnoty, częstsze są rozwody, alkoholizm i
używanie narkotyków. Sondaże pokazują też, że ci ludzie czują się mniej wolni. A gdy ktoś prywatnie
czuje się nieswojo, ma to także swoje społeczne skutki, ponieważ osobiste frustracje i załamania
biograficzne często są przypisywane komuś innemu – społeczeństwu, innym ludziom. Zgeneralizowana
osobista frustracja przenoszona jest na niezadowolenie systemowe. Gdy wielu ludzi jest osobiście
nieszczęśliwych, niezadowolonych, cierpi na tym spokój społeczny.
Czy to jedynie problem niezadowolenia?
Jeszcze silniejsze jest osłabienie orientacji na normy. Już gdy pisałem swój doktorat w latach 90-tych
(„Obywatelskie nieposłuszeństwo i chrześcijańska lojalność obywatelska. Wyznanie i podejście do
państwa w demokracji ustawy zasadniczej”) zauważyłem, że wszystkie przypadki „codziennych
wykroczeń”, takie jak oszustwa podatkowe, oszustwa ubezpieczeniowe, jazda na gapę, nie oddawanie
pieniędzy, które się znalazło, nie zgłaszanie szkód, które wyrządziło się bez wiedzy właściciela, są rzadziej
odrzucane, im dalej ktoś stoi od Kościoła. Także w przypadku przestępstw motywowanych politycznie,
takich jak radykalne formy protestu, obywatele obcy kościołowi są wyżej reprezentowani. Wierzący
częściej popierają pogląd, iż istnieje jasne rozgraniczenie między tym, co dobre, a tym, co złe, niż
niewierzący. U nich dominuje indyferentyzm i relatywizm, pogląd, iż to, co jest dobre i co złe, zależy
zawsze od warunków. Gdy osłabia się orientację na normy etyczne, może dojść do tego, o czym pisał
Dostojewski: „Gdzie nie ma Boga, wszystko jest dozwolone”.
Czy można z tego wyciągnąć wniosek, że społeczeństwo bez Boga nie jest możliwe?
Created with novaPDF Printer (
). Please register to remove this message.
Ono jest możliwe, ale większe jest niebezpieczeństwo, że będzie deficytowe. Widać to przykładowo przy
świadomości odnośnie prawa do życia. Każde życie jest warte tego, by je chronić, także, jeśli jest to
słabe, chore lub niepełnosprawne życie. Widać to teraz przy okazji dyskusji na temat diagnostyki
preimplantacyjnej przy zapłodnieniu in vitro, widać to było przy dyskusji o komórkach macierzystych, a
dawno temu przy debacie na temat aborcji i eutanazji: wierni kościołowi chrześcijanie stanowili wręcz
wyjątek, różniąc się w 30-40 proc. w swoich poglądach na kwestie moralne w odniesieniu do obrony
życia. Tu dochodzi nam jeszcze trzeci, bardzo ważny temat: podatność na ludzkie ideologie, polityczne
cudowne rozwiązania, które funkcjonują kompensacyjnie jako zastępstwo dla religii. To ogromne
zagrożenie. Poparcie dla nazistów było tym słabsze, im większa była wierność kościołowi. Szczególnie
katolicy rzadziej głosowali na NSDAP w ostatnich wolnych wyborach w Republice Weimarskiej (1932).
Dziś także mamy ultrakonserwatywne i skrajnie prawicowe partie, które jednak rzadko cieszą się
poparciem związanych z kościołem chrześcijan; oni sympatyzują wyraźnie rzadziej z partiami skrajnie
lewicowymi i prawicowymi. Ważne jest także to, że wiara i gotowość do poświęceń wspierają siłę
gospodarczą. Świadomość, że życie „jest zadaniem, dla którego jestem i dla realizacji którego angażuję
swoje siły, nawet jeśli to ciężkie i trudne”, częściej posiadają chrześcijanie, niż niewierzący. Ci raczej
wybierają stanowisko: „Chcę cieszyć się życiem i nie wysilać się bardziej, niż to konieczne”. Chrześcijanie
popierają też częściej stanowisko: „Nie chcę pytać, co państwo dla mnie zrobi, ale co ja zrobię dla
państwa?”. Dominuje tu więc bardziej inwestujące rozumienie państwa i myślenie subsydiarne, które
wymaga wpierw aktywizacji własnych sił, zanim się zawoła państwo. Mamy więc całą grupę idei, w
wyznawaniu których wierzący różnią się od niewierzących - i to z bardziej prospołecznego, korzystnego
punktu widzenia.
Jakie ideologie wybierają Niemcy jako „religie zastępcze”?
Na szczęście nie ma tendencji do popierania ekstremistycznych partii. Niemiecki popyt na ideologię
skupia się w ekologizmie. Ekologia stała się w pewnym sensie religią zastępczą, w znacznie większym
stopniu, niż w innych państwach. To może co prawda być problematyczne z gospodarczego punktu
widzenia – Niemcy należą do tych niewielu krajów w Europie, które całkowicie chcą zrezygnować z
energii atomowej – nie prowadzi jednak do politycznego ekstremizmu. Z zatratą wiary wzrosła
jednocześnie przesądność: wielu ludzi naprawdę wierzy, że czarny kot, przebiegający z lewej strony
drogę, przynosi pecha, czterolistna koniczynka szczęście, i tym podobne. Wzrasta też tendencja do
czytania horoskopów i kierowania się nimi. Jednocześnie mniej znaczące, niż wydawałoby się to na
podstawie przekazów medialnych, są ezoteryka i buddyzm. Warto wspomnieć także ideologizację
niektórych tematów w myśl zasady politycznej poprawności. Ona ogranicza wolność dyskusji i stanowi
rodzaj „moralności zastępczej” dla w przeważającej mierze odrzucanej moralności chrześcijańskiej.
Czy islam stanowi także rodzaj „zastępczego chrześcijaństwa”?
Co prawda mamy konwertytów na islam, więcej niż kiedyś, ale nadal niewielu. Jako że liczba urodzeń u
muzułmanów jest wyższa – choć także spada pod wpływem dobrobytu – wśród dzieci i młodzieży
zamieszkującej regiony dużych miast, takich jak Frankfurt, czy Hamburg – muzułmanie stanowią ok. 40
proc. Ponadto namiętność wiary jest większa u muzułmanów. Młodzi muzułmanie w Niemczech częściej
niż młodzi chrześcijanie wierzą w raj i piekło, częściej cierpią z tego powodu, że nasze czasy są tak
Created with novaPDF Printer (
). Please register to remove this message.
pozbawione wiary. Z obu czynników może powstać pewna dynamika. Największą pogardę chrześcijanie
ściągną na siebie, jeśli nie będą poważnie traktowali swojej wiary.
Co właściwie można zrobić przeciwko dechrystianizacji? Mówił Pan o wewnętrznej misji.
Pierwszym krokiem będzie nieoszukiwanie się, jeśli chodzi o stan rzeczy. Dlatego też jest ważne – to jest
też cel mojej książki – by radykalnie uświadomić sobie diagnozę i prognozę. Drugim krokiem powinno
być podjęcie przez pozostałych jeszcze chrześcijan trudu kształcenia, by przez jakość wyrównać to, co
stracono na ilości. Z jednej strony należy się kognitywnie otworzyć na treść wiary. Sukcesem będzie już,
gdy będzie można ją zadeklamować, należy jednak także lepiej umieć ją wyjaśniać, także w
kontrowersyjnej rozmowie. Religia w szkołach musi być znów katechezą, a nie „bla bla” na temat
ogólnych problemów życiowych. W ostatnich dziesięcioleciach religia w szkołach stała się czystą lekcją
etyki lub nauki o życiu, nie będąc jednocześnie szczególnie chrześcijańską. Należy także ukrócić ciągłą
krytykę Kościoła, szczególnie Rzymu, która jest bardzo charakterystyczna dla niemieckiego katolicyzmu.
Nie ma bowiem stabilnej wiary w konflikcie z Kościołem. Oczywiście jednostki mogą przeżywać religię
bez odniesienia do Kościoła; jednak z demoskopii wiemy, że wiara chrześcijańska bez pozytywnego
odniesienia do instytucji chrześcijaństwa i wspólnoty wiernych w dłuższej perspektywie nie funkcjonuje.
Tylko ten, kto się wewnętrznie wzmocni i uzbroi, może ofensywnie i skutecznie iść i prowadzić w
społeczeństwie działalność misyjną. Usunięcie się do getta „stuprocentowych” prowadziłoby do
fundamentalizmu i głupoty. Francuzi znają pojęcie „inteligencji wiary” – do niej potrzeba otwartości na
zsekularyzowany świat. W historii często mieliśmy przypadki, w których dobre impulsy do humanizacji
warunków życia wychodziły także od niewierzących. Kościół musi pozostać Kościołem otwartym, który
szuka rozmowy z kulturą sekularną.
Jak ocenia Pan próby rozwiązania tego problemu przez Papieża?
Wydaje mi się, że Papież poczynił bardzo jasną, błyskotliwą analizę sytuacji. Nie należy do tych, którzy
kochają pozory i nie robi na nim wrażenia, gdy w Światowych Dniach Młodzieży bierze udział milion
osób. Przy ŚDM w Kolonii większość nie pochodziła z Niemiec, ale innych krajów. Papież jest
błyskotliwym analitykiem i już zinstytucjonalizował inicjatywę na rzecz reewangelizacji Europy. Uważam
także za słuszne to, że ten papież stara się popchnąć do przodu także stronę kognitywną, czyli ponowne
przysposobienie i pogłębienie wiary w katechezie. Benedykt XVI nie posiada co prawda takich cech
charyzmatycznych, jakie miał Jan Paweł II. Pewien młody człowiek powiedział kiedyś: Jan Paweł II nas
zachwycił, Benedykt XVI pracuje teraz teologicznie nad naszą głębią. Benedykt jest nauczycielem wiary,
który dzięki zastosowaniu środków rozumu i rozsądku jest szczególnie atrakcyjny dla intelektualistów.
Zauważył, że wierni wpierw muszą umieć przeliterować swoją wiarę, to jest bardzo ważne. Jest także
stanowczy w tzw. „tematach reformatorskich”, jak moralność seksualna, celibat, rola kobiety w Kościele,
w których mocno naciska się na Kościół, by zmienił swoje stanowisko. Widzieliśmy, że Kościół
ewangelicki spełnił wszystkie te liberalne wymagania – teraz dzieje mu się gorzej, niż Kościołowi
katolickiemu.
Czy ma to wpływ na niemieckich biskupów?
Mniejszy, niż można by tego wymagać. Zawsze mówi się, że Kościół kierowany jest centralistycznie, na
zasadzie pionowej, ale to tak nie funkcjonuje. Na podstawie niektórych nominacji biskupich w młodszym
pokoleniu można zauważyć, że poglądy, które są bliższe Rzymowi, wzmocniły się w episkopacie. To
zawsze trwa, zanim korekta z góry dotrze do bazy. „Liberalny”, protestantyzujący katolicyzm okazuje się
nietrwały i będzie z pokolenia na pokolenie słabszy, podczas gdy radosny, szczęśliwy w swoim Kościele
katolik będzie lepiej potrafił swoje dzieci i otoczenie przekonać i zachwycić. Kościół w przyszłości będzie
mniejszy, ale bardziej zdecydowany.
Created with novaPDF Printer (
). Please register to remove this message.
Rozmawiał Stefan Sękowski.
* Dr Andreas Püttmann jest niemieckim politologiem i publicystą. Był doradcą Konferencji Episkopatu
Niemiec ds. polityki i spraw społecznych. Jest autorem książki „Gesellschaft ohne Gott. Risiken und
Nebenwirkungen der Entchristlichung Deutschlands” („Społeczeństwo bez Boga. Ryzyko i skutki uboczne
dechrystianizacji Niemiec”).
Created with novaPDF Printer (
). Please register to remove this message.