Życie filozofa
«The Philosopher's Life»
by Sławomir Popławski
Source:
The Sign (Znak), issue: 648 / 2009, pages: 132138, on
.
132
Z
D
A
R
Z
E
N
IA – K
S
IĄ
Ż
K
I – L
U
DZ
IE
S
Ł
AW
O
M
IR
P
O
P
Ł
AW
S
K
I
współczesnej kulturze nie wystarczy jedy-
nie pouczenie: „Nie kłam”, potrzeba jesz-
cze ostrożności, a więc wskazówka: „Nie
daj się okłamać”. Nie daj się okłamać –
myśl. Parafrazując św. Augustyna: „Myśl –
i rób, czego chcą inni”.
Milgram nie wypowiada się przeciw
autorytetowi. Narzędziami eksperymen-
talnymi dowodzi jego paradoksalności,
którą wskazywał także Ricoeur. „Ze dwo-
jej złożony natury” autorytet lokuje się
w polu napięcia: przechowuje tradycję,
zmuszając do zmian; jest źródłem wiedzy
i kryterium jej prawdziwości; można go
przeciwstawić przymusowi, ale i perswa-
zji; to więcej niż porada, ale mniej niż roz-
kaz
5
. Paradoksalność autorytetu powodu-
je, że refleksja nad nim jeszcze długo nie
pozostanie jałowa.
Posłuszeństwo wobec autorytetu to
książka specjalistyczna. Jej struktura
podporządkowuje się specyfice opraco-
wań z zakresu psychologii. Dokładne opi-
sy eksperymentów, dane liczbowe, tabele,
wykresy, rysunki, zdjęcia – czytelnik przy-
zwyczajony do narracji lub czystego dys-
kursu może się zniechęcić, wstępnie prze-
glądając tekst. Ale jeśli nie zniechęci go ani
tytuł, ani tabele i wykresy, zostanie przy-
gotowany do próby odpowiedzi na pyta-
nie, jak „ludzie mogli podawać coraz bar-
dziej niebezpieczne wstrząsy elektrycz-
ne drugiemu człowiekowi tylko dlatego,
że zostali o to poproszeni przez profeso-
ra odpowiedzialnego za eksperyment”
6
.
A tego pytania nie można dołączyć do ze-
stawu pytań retorycznych. Eksperymen-
talny konkret otwiera pole namysłu dla
niejednej nieeksperymentalnej profesji.
Stanley Milgram
Posłuszeństwo wobec autorytetu
TŁUM. MAŁGORZATA HOŁDA
WAM, KRAKÓW 2008
5 Zob. H. Arendt, dz. cyt., s. 115.
6 J.S. Bruner, Słowo wstępne, w: S. Milgram, Posłuszeństwo wobec autorytetu, s. 9.
Żywot
filozofa
S Ł AWOM I R P OPŁ AWSK I
Biografia Artura Schopenhauera pełna
jest paradoksów i sprzeczności. Rysem
głównym jego postaci wydaje się jednak
szydercza maska, z jaką się obnosił w po-
czuciu braku przynależności do swego
czasu i dominujących w nim idei. Odpo-
wiadał temu zupełny brak odzewu na je-
go główne dzieło filozoficzne, co trudno
uznać za okoliczność szczególnie sprzyja-
jącą i podbudowującą własny pogląd na
świat. Samotność Schopenhauera jest ra-
żąca tym bardziej, że I połowa XIX wie-
ku to w filozofii okres erupcji sił twór-
czych i wielkiego rozmachu myśli. W tym
raju dla filozofów następowało przesile-
nie w kulturze – rodził się nasz dzisiej-
szy ogląd świata: pooświeceniowa kry-
tyka religii owocowała demitologizacją
chrześcijańskich prawd wiary, zmieniały
się zadania i przesuwały perspektywy fi-
lozofii, z „krytyki nieba” filozofia przecho-
SŁAWOMIR
POPŁAWSKI,
absolwent
fi lozofi i PAT.
133
Z
D
A
R
Z
E
N
IA – K
S
IA
Ż
K
I – L
U
DZ
IE
ŻY
W
O
T
F
IL
O
Z
O
F
A
dziejów w ostrych szczegółach, w któ-
rych czuć krytyczną namiętność do wy-
czynów filozoficznych herosów, wyzna-
ną we wstępie książki.
Jak zatem prezentuje się wedle Sa-
franskiego Schopenhauer na tle swych
współczesnych? Bez wątpienia był wyjąt-
kiem: jego jednoznacznie negatywna re-
akcja na spekulatywną metafizykę upra-
wianą przez Fichtego, Schellinga i Hegla,
którzy całkowicie zajęli dla siebie miej-
sce w umysłach współczesnych, sprawi-
ła, że sam pozbawił się wpływu na filo-
zofię swego czasu. Żył niejako na uboczu
głównego nurtu życia filozoficznego, sko-
ro w najmniejszym nawet stopniu nie po-
dzielał wiary w nieograniczoną moc ro-
zumu żywioną przez wspomnianą trójkę,
prowadzącą ich aż do utożsamienia bytu
i myślenia oraz prawdy i dobra w Absolu-
cie. Nie chciał się nigdy zgodzić, iż: „Praw-
da jest jak dionizyjskie upojenie, w któ-
rym żaden uczestnik nie jest niepijany”
(Hegel). Zanim następne pokolenie roz-
pocznie krytykę „zwyrodnienia roman-
tycznej pojęciowości” (Runge) Schopen-
hauer przeciwstawia jej swój perfekcyjnie
nieomal wycyzelowany styl filozofii, jas-
ny i ostry jak kryształ, a zarazem oparty
na żywej naoczności. Safranski, mówiąc
o stylu filozofowania wielkiego pesymisty,
tego „najbardziej racjonalnego spośród fi-
lozofów irracjonalności” (Mann), używa
formuły Wittgensteina o milczeniu o tym,
o czym nie można mówić jasno. Schopen-
hauer jest jednak dla Safranskiego zara-
zem krytykiem nowoczesnego, naukowe-
go obrazu świata, całkowicie zanurzonego
w materii i wypierającego wszelkie meta-
fizyczne pytania. W sumie oba te fakty,
zdyskredytowanie spekulatywnego idea-
lizmu absolutnego i jego optymistycznej
dziła w „krytykę ziemi”, zstępując z niebo-
tycznych wyżyn idealizmu absolutnego na
grunt pracowitego empiryzmu i teorii spo-
łeczeństw, zaczynał coraz bardziej domi-
nować naukowy obraz świata. W wydanej
niedawno w polskim przekładzie biogra-
fii Schopenhauer. Dzikie czasy filozofii Rü-
diger Safranski przedstawia filozofa pesy-
mizmu na tle rozmaitych nurtów myślenia
i kierunków filozoficznych: racjonalizmu
i antyracjonalizmu, romantycznej, speku-
latywnej metafizyki i realizmu stechnicy-
zowanych czasów współczesnych itd. Sa-
franski urodzony w 1945 roku historyk fi-
lozofii niemieckiej i romantyzmu znany
jest w Polsce z dwóch książek: Zło. Dra-
mat wolności oraz Nietzsche. Biografia
myśli. Jego obszerna, licząca 400 stron
hybryda nieomal na równi udziela uwa-
gi osobie i dziełu Artura Schopenhaue-
ra oraz historii nabierającej od I połowy
XIX wieku niebywałego rozpędu. Safran-
ski nie omija więc różnych wątków po-
bocznych: historycznoliterackiej analizy
romantyzmu, prezentacji tzw. filozoficz-
nych scenariuszy, będących miniwykłada-
mi z historii filozofii omawianego okresu
(oraz nawiązaniami do przyszłych losów
„dzikich czasów filozofii”, na przykład do
nurtu heglowskiego – Feuerbacha, Mar-
ksa i ich XX-wiecznych kontynuatorów);
są tu też barwne opisy osób i relacji mię-
dzyludzkich w nurcie przemian kultural-
no-ideowych I połowy XIX wieku, portre-
ty niemieckich miast i uniwersytetów, ale
także mitycznych miast słonecznej Italii;
wreszcie last but not least przypomnienie
wielkich wydarzeń historycznych od re-
wolucji francuskiej, poprzez wojny napo-
leońskie i kongres wiedeński, aż do Wios-
ny Ludów. Szeroka erudycja nie prze-
szkadza Safranskiemu pokazać epopeję
134
Z
D
A
R
Z
E
N
IA – K
S
IĄ
Ż
K
I – L
U
DZ
IE
S
Ł
AW
O
M
IR
P
O
P
Ł
AW
S
K
I
w wyrazie metafizyki oraz odrzucenie
czystego materializmu nauk, tłumaczą
według autora status filozofii Schopen-
hauera odmienny od wszelkich bliższych
mu i dalszych współczesnych. Safranski
podsumowuje: „skończył ze wszystkimi
substytutami boskości – rozumem w na-
turze, rozumem historycznym, materia-
lizmem, pozytywizmem – w momencie,
kiedy tak naprawdę dopiero zaczyna-
no uciekać w te nowe »religie wytwarza-
nia«”. Nie sposób dokładnie tu opisywać
niełatwej do jednoznacznego określenia,
łączącej wiele sprzecznych nieraz wąt-
ków filozofii Schopenhauera – książka
nie jest i nie mogła być zgodnie z autor-
ską formułą tekstem filozoficznym par ex-
cellence. Sama bezkompromisowa filozo-
fia mędrca z Frankfurtu nie mogła być tu
jednak całkiem pominięta.
Na początek Safranski wspomina o jej
inspirujących źródłach: „nieprawdopo-
dobny Kant”, przewodnik filozofa wpro-
wadzający go w arkana sztuki myślenia
razem z „boskim Platonem”. Wedle Scho-
penhauera Kant wskazał na prymat woli
nad intelektem w naszych metafizycznych
poszukiwaniach. Niemniej w punkcie wyj-
ścia swej filozofii odrzuca on Kantowskie
postulaty rozumu praktycznego, mające
usensownić nasze doświadczenie. Scep-
tyczny wobec mocy intelektu nad ukry-
tymi motywacjami woli filozof proponuje
nowe spojrzenie na tę ostatnią, opierając
swój metafizyczny wgląd na paralelizmie
wewnętrznych poruszeń woli oraz cieles-
nego działania, danego obiektywnie od
zewnętrz. W rezultacie nasz zjawiskowy
świat zyskuje swój rewers: pozazjawisko-
wą, bezosobową Wolę życia, która jako
ślepy pęd i nieskończone dążenie odpo-
wiada za ten świat jako jej uprzedmioto-
wienie. A jest on według filozofa, jeśli bez
uprzedzeń na niego patrzymy, kosmiczną
walką wszystkich elementów bytu – od
materii nieorganicznej począwszy, po-
przez materię organiczną i świat zwierzę-
cy, na człowieku skończywszy. Nie może
być inaczej: jedna Wola rozbita na wielość
swych indywidualnych przejawów pod-
daje się konieczności zabiegania o prze-
strzeń i pokarm – a nawet o przetrwanie
w imię samego bycia, jak w świecie nie-
organicznym – a więc musi być Wolą po-
żerającą i pożeraną, rozszarpującą samą
siebie, umęczoną. Filozof dobitnie pod-
kreśla tę właśnie jego zdaniem irracjonal-
ną siłę sprawczą zjawisk, czego owocem
jest wszechobecne w świecie zło i tragizm
ludzkiego istnienia. Żyjąc pod „haniebnym
naporem woli” – jak każdy jej zjawiskowy
przejaw na wszelkich szczeblach uprzed-
miotowienia – także bowiem i my wikłamy
się w iluzji principium individuationis ste-
rującej bezwiednym mechanizmem na-
szych pragnień. Interesowna motywacja
do tego stopnia opanowuje jednostkę, że
ta nie dostrzega już innych jednostek i wy-
klucza je wręcz na drodze do własnych
egoistycznych celów. Samooszukiwanie
się jest tu podwójne, bo potwierdzająca
siebie jednostka sądzi, że spełnia wyższą
konieczność i swoim działaniom nie przy-
pisuje egoistycznych motywacji; ponadto
mimo wszelkich niedających się usunąć
przeszkód, niezłomnie uważa szczęście
za możliwe do osiągnięcia, gdy tymcza-
sem jednostkowe istnienie, jakie chciało-
by w nieskończoność per fas et nefas za-
chować, każdorazowo jedynie przedłuża
trwanie gatunku. Do tego jeszcze każde
zaspokojenie pragnienia rodzi przesyt
i nudę, kładąc się na nas ciężkim brzemie-
niem. W tym świetle pretensje ludzkiego
135
Z
D
A
R
Z
E
N
IA – K
S
IA
Ż
K
I – L
U
DZ
IE
Ż
Y
W
O
T
F
ILO
Z
O
FA
rozumu w jego funkcji obiektywnego od-
wzorowania rzeczywistości czy – tym bar-
dziej – nadawania jej sensu są bezzasad-
ne: wyrażając jedynie motywy zamiesz-
kałej w człowieku niezniszczalnej woli,
ludzki rozum nie jest panem we własnym
domu, lecz – wedle Schopenhauera – epi-
fenomenem życia, z na wskroś praktycz-
ną orientacją służącą wyłącznie nasze-
mu biologicznemu przetrwaniu. Dopiero
więc przeniknięcie principium individu-
ationis we współczuciu, jak głosi filozof,
które potrafi nie odróżniać ja własnego
od cudzego – rodząc grozę i pomieszanie,
bo konfrontując nas z cierpieniem innych
jak ze swoim własnym – stanowi istotny
wyłom w rozwoju woli, będąc jakby przy-
gotowaniem do ostatniego aktu woli, jej
samozaprzeczenia.
Jednak zanim jeszcze Safranski przed-
stawi pełny system metafizyczny Schopen-
hauera, stara się odszukać źródła pesymi-
zmu filozofa. Nie jest jednak przekonujący
psychoanalityczny chwyt autora upatrują-
cego przyczyn pesymizmu filozofa w do-
świadczeniach dzieciństwa i dającym się
wyraźnie odczuć braku macierzyńskiej
miłości. Domniemany uraz miałby odpo-
wiadać za cały szereg cech filozofa: eg-
zystencjalną niepewność i fundamental-
ną nieufność wobec życia (ciała i seksu
zwłaszcza), a także wcześnie wykształ-
cony zmysł krytycznej obserwacji świata
i ludzi itd. To zbyt łatwa racjonalizacja, co
ewidentnie pokazuje w posłowiu Maria
Janion. Zachowane zresztą świadectwa
w przytoczonej przez Safranskiego ko-
respondencji między matką a synem, jej
wspomnieniach, a nawet w dzienniku pi-
sarza wskazują raczej objawy czegoś może
wręcz odwrotnego: nieokiełznanego po-
czucia Ja filozofa, który daremnie stara się
dorosnąć do swych wzniosłych etycznie
przekonań (o czym za chwilę). Niemało
dowodów życiowego pesymizmu filozofa
znajdujemy wszakże w listach jego matki,
Joanny. Notabene Joanna Schopenhau-
er, osobowość nietuzinkowa i o licznych
talentach, autorka poczytnych w swoim
czasie dzienników z podróży, wspomnień
i romansów oraz twórczyni salonu lite-
rackiego w Weimarze, skupiającego gro-
no osobistości z Goethem na czele – wy-
wrze niemały wpływ na filozofa. Ale nie
tylko ona. Ważne znaczenie miała śmierć
(prawdopodobnie samobójcza) ojca, gdy
Artur ma 17 lat i kontynuuje rodzinną tra-
dycję kupiecką u Jenischa w Hambur-
gu. Autorytet ojca, człowieka światowego
i zagorzałego republikanina, ale też miz-
antropa z charakteru (po aneksji Gdańska
w 1793 roku przez Prusy przenosi się z ro-
dziną do innego wolnego, hanzeatyckie-
go miasta – Hamburga), jest jednak tak
wielki, że młody Schopenhauer potrze-
buje aż trzech lat, aby porzucić znienawi-
dzony kupiecki kantor. Filozof odziedziczy
po ojcu odwagę i silną wolę oraz rygory-
stycznie moralny pogląd na świat. Wedle
opinii Safranskiego to jednak matka filo-
zofa „wyzwala” młodego praktykanta od
słowa danego ojcu. Pamięć o „biednym
ojcu” wywołuje jednak wyrzuty sumienia
w synu, które potęgują się na skutek mat-
czynych sukcesów towarzyskich, obecno-
ści nowego przyjaciela domu i sporów ma-
jątkowych – i przeradza się w stopniowo
narastający konflikt z matką. W końcu po
jednej z wielu kłótni – to drugi z istotnych
faktów z życia rodziny Schopenhauerów –
dochodzi do definitywnego zerwania sto-
sunków (Artur ma wtedy 26 lat). Safranski
przytacza listy Joanny do Artura, rzucają-
ce wiele światła na przekorny i świadomie
136
Z
D
A
R
Z
E
N
IA – K
S
IĄ
Ż
K
I – L
U
DZ
IE
S
Ł
AW
O
M
IR
P
O
P
Ł
AW
S
K
I
prowokacyjny charakter młodego filozo-
fa. Napomnienia i prośby matki o umiar
w słowach i zachowaniu okazywały się
niezmiennie daremne. Oto fragment li-
stu matki:
Świadomość, że jesteś szczęśliwy, jest warun-
kiem mojego własnego szczęścia, ale nie mu-
szę być tego świadkiem. Mówiłam Ci zawsze,
że bardzo trudno byłoby mi żyć z Tobą (…).
Nie ukrywam, że dopóki jesteś, jaki jesteś, go-
towa byłabym ponieść wszelkie ofiary, byle się
na to nie decydować. Nie lekceważę Twoje-
go dobra, i to, co mnie od Ciebie odstrasza,
nie leży w Twoim (…) wnętrzu, ale w Two-
im zachowaniu i sposobie wyrażania, Twoich
poglądach, Twoich sądach, Twoich przyzwy-
czajeniach, krótko mówiąc: nie mogę się z To-
bą zgodzić w niczym, co dotyczy świata ze-
wnętrznego, także Twój zły humor ciąży mi
i gasi mój wesoły nastrój, co Tobie w niczym
nie pomaga. Spójrz, drogi Arturze, bywałeś
u mnie tylko z kilkudniowymi wizytami, i za-
wsze dochodziło do gwałtownych scen, bez
żadnego powodu, i zawsze mogłam swobod-
nie odetchnąć dopiero wtedy, gdy wyjecha-
łeś, ponieważ Twoja obecność, Twoje skargi
na nieuchronność rzeczy, Twoje ponure miny,
Twoje dziwaczne sądy, które wypowiadasz ni-
czym wyrocznia, nie dopuszczając najmniej-
szego głosu sprzeciwu, męczyły mnie, a bar-
dziej jeszcze wieczna walka, jaką toczyłam
w sobie, powstrzymując się gwałtem przed
wysuwaniem zastrzeżeń, aby tylko nie dać
powodu do kolejnego sporu (s. 108).
Jednocześnie niemiecki badacz cytu-
je odnoszący się do ostatecznego zerwa-
nia stosunków rodzinnych, równoległy
w czasie fragment w dzienniku Artura,
brzmiący jednoznacznie jak przyznanie
się do winy:
Podążamy w kierunku ciemności, za dzikim
popędem naszej woli życia, idziemy głębiej
i głębiej w podłość i grzech, w śmierć i nicość –
aż powoli zaciekłość życia zwraca się przeciw
samej sobie, dostrzegamy, jaką drogę wybrali-
śmy, jakiego świata pragnęliśmy, aż przez ból,
zgrozę i przerażenie docieramy do siebie, za-
głębiamy się w sobie i z cierpienia rodzi się lep-
sze poznanie (s. 193).
Miną cztery lata, przynosząc pełny
system filozofa, Świat jako wolę i przed-
stawienie i dyskursywny wyraz zupeł-
nego wygaśnięcia Woli w idealnie poję-
tej, ascetycznej świętości: jest jednak ja-
sne, że łatwiej uczynić ją przedmiotem
teoretycznego zainteresowania niż same-
mu urzeczywistnić. Nieosiągalny własny-
mi siłami filozofa szczyt i zwieńczenie ca-
łej myślowej konstrukcji, samozaprzecze-
nie Woli w prawdziwej cnocie i świętości,
to już nie efekt poznania ani chcenia, ale
dar i łaska, wydarzenie w bycie, zmienia-
jące diametralnie bieg spraw tego świata.
Nawet najwznioślejsza i najbardziej etycz-
nie wyczulona filozofia nie zniweluje za-
tem różnicy między słowem i znaczeniem,
teorią i praktyką, filozofią i egzystencją.
Schopenhauer nie zachowywał pokory
w osądzaniu innych ludzi, niedorównu-
jących mu talentem czy inteligencją lub
których po prostu nie rozumiał, nie umiał
też wyzbyć się miłości własnej czy próżno-
ści. Jego demonem była jednak quasi-gno-
stycka mądrość wyczerpująca się w walce
z fałszem ignorancji, złem niewiedzy, po-
zostająca wszak czysto ludzką mądrością
nawet wtedy, gdy wysławiał przewyższa-
jącą wszelką wiedzę miłość i współczucie.
Z drugiej jednak strony czy nie jest już sam
w sobie cenny i godny szacunku wielki wy-
siłek opracowania w systematycznym po-
137
Z
D
A
R
Z
E
N
IA – K
S
IA
Ż
K
I – L
U
DZ
IE
ŻY
W
O
T
F
IL
O
Z
O
F
A
wiązaniu pojęć tak frapującego obrazu
świata i ludzkiego istnienia?
Pomiędzy najbardziej pospolitą igno-
rancją milionów a całkowitym wyzwole-
niem w świętości bardzo niewiele pozo-
staje miejsca dla sztuki pełniącej niejako
rolę pośredniego czy chwilowego wyzwo-
lenia spod władzy Woli. To jednak właśnie
sztuka wydaje się kluczem zarówno do ca-
łego systemu myśli filozofa, jak i zrozumie-
nia jej szerszego oddziaływania na czytel-
ników. Także do sukcesu wydanych w 1850
roku Aforyzmów, których celem jest: jak
„stojąc na zwykłym, empirycznym stanowi-
sku i podzielając jego błędność”, wybierać
w życiu mniejsze zło. Łagodniejszą tona-
cję pism ostatnich dziesięciu lat życia Scho-
penhauer zawdzięcza sztuce, która ma być
zdolna unieszkodliwić nieodłączną od po-
wagi życia powszechną wrogość partyku-
larnych przejawów jednej Woli, wciągają-
cej nas w przymus zabiegów o społeczne
„zaistnienie” (posiadać tyle co inni i być ta-
kim jak inni). Zdystansowana, estetyczna
ironia pozwala bowiem w korowodzie ży-
cia dostrzec grę i teatr, nas zaś na jego sce-
nie jak marionetki poruszane zza kulis nie-
widzialną ręką. Bo czy widząc swoją bez-
przytomną pogoń za marnościami tego
świata – stając się aktorami świadomymi
gry, jak by powiedział Gombrowicz – nie
powinniśmy stracić też ochoty do prowa-
dzenia rzeczywistych wojen? Co wyróż-
nia koncepcję sztuki Schopenhauera spo-
śród innych teorii jego czasu? Po pierwsze,
Schopenhauer myśli po platońsku i konser-
watywnie: rzeczywiście nie ma w nim nic
z romantycznego kultu własnego Ja; za-
miast „poszukiwania narcystycznych roz-
koszy” w sztuce Schopenhauer ceni regu-
larny tryb życia, poruszanie się w ściśle
określonych ramach, co ma sprzyjać spon-
tanicznej i spokojnej pracy myśli skupionej
na spektaklu Woli i kontemplacji Platoń-
skich idei jako jej uprzedmiotowień w spo-
strzeganych przedmiotach sztuki bądź na-
tury. Po drugie, nowa i skrajnie oryginal-
na jest Schopenhauerowska „głębia” sztuki,
która najpierw daje najbardziej adekwatny
i obiektywny obraz tego świata, a zarazem
odrealnia go w kontemplacji, bo jest swoi-
stą antycypacją śmierci, a w tym sensie wy-
zwoleniem sensu stricto. Dlatego też stano-
wi dla Schopenhauera wzór doświadcze-
nia metafizycznego, jest poznaniem bytu
jako bytu. W oczach Schopenhauera cał-
kowite oderwanie się od woli i interesu
jednostki w bezinteresownej kontemplacji
już samo w sobie jest wystarczającym po-
wodem, by sztukę zachwalać. Powstaje tu
naturalnie pytanie: jak wytłumaczyć este-
tyczne zadowolenie płynące z obserwacji
czegoś, co jednak odrzuca się w sobie ja-
ko zniewolenie, czyli innymi słowy przej-
ście od woli-popędu do spektaklu woli? Sa-
franski tłumaczy, że wznosząc się „ponad
ziemię”, czerpiemy przyjemność z patrze-
nia z daleka, które gubi drobiazgi i chaos
świata w dole, a widzi tylko wielkość (czy
może względność tej kategorii). Zamienić
się w samo czyste patrzenie czy uczynić ze
świata obraz znaczy tu po prostu przestać
cierpieć. Co prawda siła ciążenia sprawia,
że podążanie wzwyż ku oderwanej i swo-
bodnej obserwacji świata jest wędrówką
w trudzie, jednak ekstaza świadomości,
jeśli się już pojawi, nie jest już środkiem
do niczego, nie służy Woli. Wrażliwość na
sztukę skłaniała przy tym Schopenhaue-
ra do dostrzegania w dziele sztuki rzeczy-
wistości, której nie da się ująć w ogólnych,
abstrakcyjnych pojęciach.
Wedle Safranskiego Schopenhauer do-
skonale przeczuł nadchodzącego ducha
138
Z
D
A
R
Z
E
N
IA – K
S
IĄ
Ż
K
I – L
U
DZ
IE
PA
W
E
Ł T
A
R
A
N
C
Z
E
W
S
K
I
czasu, w którym człowiek zafascynowa-
ny swym wytworem, a nawet samą zdol-
nością tworzenia, tracić będzie zdolność
bezinteresownej kontemplacji i stawia-
nia metafizycznych pytań. Prometejska
pycha dzikich czasów rozumu zawierała
już bowiem w sobie zaczątek nowoczes-
nej skłonności do samousprawiedliwia-
nia się i racjonalizacji własnych, moral-
nych przedsięwzięć, obywającej się bez
jakiejkolwiek wyższej instancji. Swoją
drogą, czy nie mówią o tym dobrze nam
znane dwudziestowieczne totalitaryzmy?
A także dzisiejsze powstałe z nudy i prze-
sytu dobrobytem „społeczeństwo spekta-
klu”, niezastanawiające się już nad sen-
sem i etyką przedstawienia, które samo
sobie serwuje?
Rüdiger Safranski
Schopenhauer. Dzikie czasy filozofii
PRÓSZYŃSKI I S-KA, WARSZAWA 2008
Teatrum
Zofii
Stryjeńskiej
PAW E Ł TA R A NC Z E WSK I
Pamiętam z poznańskiego dzieciństwa
w latach czterdziestych zeszłego wieku
wszechobecne kartki świąteczne z obraz-
kami Stryjeńskiej, jakieś reprodukcje z gó-
ralami i chłopami, które – owszem – podo-
bały mi się, ale Ojciec zakazywał… Przy-
pominam: był malarzem. Potem uległem
aurze domowej. Zresztą Stryjeńska nie
znajdowała aprobaty nie tylko mego Oj-
ca, ale także Tytusa Czyżewskiego (choć
i on malował górali), Hanki Cybisowej, Ja-
na Cybisa, Eugeniusza Eibischa, Stanisła-
wa Szczepańskiego, Zygmunta Waliszew-
skiego, Józefa Czapskiego… Z pewnością
nie była ulubienicą Władysława Strzemiń-
skiego, Katarzyny Kobro, Teresy Żarnowe-
równy, Mieczysława Szczuki… Strzemiń-
ski w 1935 ironizował: „Wiemy, jak dzi-
siejszy chłop namalowany na obrazach
Stryjeńskiej staje się Piastem (czy Chje-
no-Piastem)”
1
. Nie byli jej wielbicielami
Henryk Berlewi i Henryk Stażewski oraz
ci wszyscy artyści, którzy pojawiają się na
kartach książki Andrzeja Turowskiego Bu-
downiczowie świata
2
jako jego budowni-
czowie właśnie. A artyści, których nie spo-
sób uznać za budowniczych – Witkacy na
przykład? Nie sądzę, aby byli wielbiciela-
mi Stryjeńskiej. Dla jednych powierzchow-
na, manierystyczna, lukrująca prawdziwe
problemy społeczne tak bardzo leżące na
sercu Strzemińskiemu i jego łódzkim kole-
gom, dla drugich – duchowych krewnych
Witkacego – ponadto jeszcze naiwnie opty-
mistyczna. Tenże Andrzej Turowski zesta-
wia chłodno „Witebską twórczość Chagalla
i warszawską Stryjeńskiej”, twierdząc, że
to „dwa bieguny o nierównym ciężarze”
3
.
Efektowna i powierzchowna w ujęciu spo-
PAWEŁ
TARANCZEWSKI,
malarz
i rysownik,
fi lozof, profesor
ASP w Krakowie
i wykładowca
PAT.
1 W. Strzemiński, Hasło przeciw stabilizatorom sztuki, „Tygodnik Artystów” 1935, nr 14, s. 2.
2 A. Turowski, Budowniczowie świata, Kraków 2000.
3 Tamże, s. 39.