1977 12 Pojedynek pod piramidami

background image

Sławomir Klimkiewicz

POJEDYNEK POD PIRAMIDAMI

Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej

Warszawa 1977

Okładkę projektował: Witold Chmielewski

Redaktor: Wiesława Zaniewska

Redaktor techniczny: Zofia Szymańska

background image

POWRÓT MAJORA CIENCI

Słońce powoli wstawało nad pustynią i rozpraszało rześki chłód poranka. Upłynęła szósta, potem i ósma

godzina rano, a zapowiedzianego samochodu z Kompanii Auto-Sahara nie było. Cienci wyjął z futerału
lornetkę i jeszcze raz omiótł ginący w rozedrganym powietrzu kraniec wyschniętego wadi *. Pusto. Zszedł z
wydmy po skrzypiącym piasku do samochodu. Wóz stał w niszy utworzonej przez dwie wysokie, usypane
przez wiatr, diuny. Był całkowicie zasłonięty, a jednocześnie z miejsca, w którym stał, można było
obserwować długi odcinek wyschniętego koryta rzeki, która teraz pozbawiona kropli wody służyła jako
droga. Cienci włożył lornetkę do futerału i sięgnął po manierkę z wodą. Pociągnął długi łyk i skrzywił się z
niesmakiem, była już ciepła i miała niemiły, metaliczny smak. Pomyślał z żalem: to nie to samo, co filiżanka
pachnącej i aromatycznej kawy, jaką pił jeszcze trzy dni temu w Kairze. Opuścili Kair wczesnym
popołudniem, chcąc wykorzystać chłód nocy na jazdę. Robi tak wiele osób jadących na południe, więc nie
wzbudziło to niczyich podejrzeń. Cóż zresztą mogło być dziwnego, że właściciel jednego z większych
magazynów wyrobów skórzanych, i przy tym ich dostawca dla jednostek armii brytyjskiej stacjonujących w
delcie Nilu, jak co roku udaje się do Sudanu po zapas nowych skór.

Lewantyńczyk Dżalid znany był z obrotności i znakomitej intuicji kupieckiej. Zabierał zwykle ze sobą

swoją prawą rękę w przedsiębiorstwie kuzyna Ahmeda, ale tym razem w samochodzie obok niego siedział
znajomy, który przyjechał do Kairu kilka tygodni temu. Dżalid przedstawiał go hurtownikom jako
przedstawiciela jednej z tureckich kompanii, zajmujących się handlem skórami.

Gymyr Radszyn — tak przedstawił się przybysz — robił wrażenie człowieka bardzo obrotnego i

przedsiębiorczego. W bardzo krótkim czasie nawiązał kontakty z wieloma przemysłowcami i kupcami,
swobodnie czuł się również w klubach i kabaretach, gdzie zbierała się finansowa elita Kairu. Nie stronił
również od spotkań z oficerami brytyjskimi, którzy wieczorami zbierali się w Tarf i Mohamed Pasza Club.
Nie liczył się zbytnio z pieniędzmi, ale nie pozwolił się również oszukać na jednego nawet plastra. Był hojny
ale nie lubił marnować pieniędzy. Podkreślał, że celem jego wizyty w Kairze jest rozpoznanie możliwości
nawiązania długofalowej transakcji dostaw znakomitych skór sudańskich. Dawał przy tym do zrozumienia,
iż zamówienia będą znaczne i obliczone na dłuższy czas. Nikogo zatem nie zdziwiło, kiedy oznajmił, iż
wybiera się razem z Dżalidem na wyprawę do Sudanu w celu zorientowania się na miejscu, jak
najkorzystniej zorganizować zakupy skór. Dżalid podróżował swoim znakomicie przystosowanym do
długich podróży samochodem terenowym, którym przemierzył niejedną setkę mil Kotliny Górnego Nilu.

Tym razem zapowiadała się dłuższa wyprawa. Po nocnej jeździe zatrzymali się na dzień w Asjut. Po

kilkugodzinnym odpoczynku, gdy upał już zelżał, ruszyli dalej. Upewniwszy się, że szosa jest pusta. skręcili
na zachód, zamiast na południe, w kierunku Sudanu. W tym miejscu pustynia ma bardzo twardą
nawierzchnię, toteż jazda byta szybka i nim zapadł zmierzch, zjechali z płaskowyżu w gąszcz kotlin
wyrzeźbionych przez wiatr i potoki wody, która zmieniała wyschnięte koryta w rwące potoki raz w roku w
czasie tropikalnej ulewy. Dżalid znał okolicę dobrze, gdyż jechał dalej, mimo gęstniejącego mroku. Wreszcie
stanęli i w świetle reflektorów wybrali kotlinę, w której ukryli samochód. Nazajutrz o szóstej rano miał w
tym miejscu zjawić się patrol Kompanii Auto-Sahara, wysłany z włoskiej bazy wojskowej, najdalej
wysuniętej na południowy wschód włoskiej placówki rozpoznawczo-ochronnej, mieszczącej się w oazie
Kufra.

Tymczasem płynęła godzina za godziną, a u wjazdu do wadi nie pojawił się oczekiwany pustynny

patrol. Radszyn kilkakrotnie nagabywał Dżalida, czy jest całkowicie pewien, że dotarli do właściwego
miejsca. Dżalid nie zwracał specjalnej uwagi na poirytowanego swojego towarzysza. Leżąc w cieniu
rzucanym przez samochód, odpowiadał za każdym razem rozleniwionym przez upał głosem:

— Ależ tak, naturalnie, jestem pewien.
Nie pozostawało nic innego, jak czekać. Wreszcie, kiedy słońce przekroczyło zenit, u wejścia do wadi

coś zamajaczyło. Radszyn szybko sięgnął po lornetkę i przypadł za brzegiem wydmy. W obiektywie,
poprzez rozedrgane upałem powietrze, zobaczył, jak dnem żlebu, powoli, jechał samochód terenowy,
pomalowany w żółtordzawe ochronne plamy. Z takiej odległości trudno było rozpoznać — włoski czy
brytyjski. Jedno było pewne, nikt z cywilów, oprócz przypadkowej ekspedycji geograficznej, nie zapuszczał
się w te rejony. Szybko zbudził Dżalida. Na wszelki wypadek wyjął z pojemnika dwa granaty i wsunął je do
kieszeni. Obydwaj zarepetowali pistolety, które wsunęli za pas. Samochód zbliżał się nieustannie, a zza
zakrętu, po chwili, pojawił się drugi. Po kilku minutach niepokój Radszyna zniknął. Bez trudu rozpoznał

* Wadi — suche łożyska rzek na pustyniach płd.-zach Azji i płn. Afryki, wypełniające się wodą tylko w porze

deszczowej.

background image

markę i znaki na masce samochodu. To nie byli Anglicy ani Egipcjanie. Po chwili był już pewien. Długo
oczekiwany patrol zjawił się.

Pierwszy samochód zatrzymał się. Wysiadł z niego człowiek ubrany w mundur włoskiego oficera. Po

chwili, podobnie jak Radszyn, wszedł na stok spadzistego brzegu wąwozu i położywszy się na brzegu,
obserwował przez lornetkę płaskowyż. Obydwaj podróżni byli już teraz zupełnie spokojni. Ani Anglicy, ani
Egipcjanie nie zachowywali się na terytorium Egiptu w ten sposób. Dżalid wyjął z kieszeni lusterko. Odbity
promień słońca wylądował na twarzy oficera leżącego na przeciwległym stoku. Ten w mgnieniu oka
ześliznął się ze skarpy. Gdy Radszyn wyszedł na środek wąwozu, oficer był już przy samochodzie i w stronę
idącego skierował lufę karabinu maszynowego, stojącego na masce samochodu. Radszyn machając
chusteczką szedł powoli naprzód. Zachęcony tym oficer oderwał się od samochodu i wyszedł mu kilka
kroków naprzeciw. Po krótkiej chwili stanęli przed sobą.

— Czy inżynier Ciello? — zapytał cywila.
— Tak — odpowiedział zapytany. — Najlepsze są wina toskańskie — dodał po chwili.
Oficer z uśmiechem odpowiedział:
— Nalewka na ziołach jest zdrowsza — i wyjął z kieszeni swój znak rozpoznawczy.
Po kilku minutach z samochodu Dżalida wyładowano trzy torby. On sam oddalił się do drugiego

wąwozu, aby nikt z członków patrolu go nie zobaczył.

W ostatnich miesiącach szefowie wywiadu włoskiego zarządzili nadzwyczajne zaostrzenie konspiracji.

Z otrzymywanych meldunków wynikało, że gadatliwość wielu agentów lub żołnierzy stacjonujących w Libii
naprowadziła Brytyjczyków na niejeden ślad. Stąd Dżalid unikał spotkania z członkami patrolu pustynnego.

Na pożegnanie uścisnęli sobie dłonie z Radszynem i samochód odjechał na wschód, w kierunku szosy,

by potem jechać dalej na południe, do Sudanu, gdzie już czekał pomocnik Ahmed, który do Chartumu dotarł
koleją. Dżalid po powrocie do Kairu oświadczył swoim znajomym, że przedsiębiorczy Turek pojechał dalej
do Erytrei.

Tymczasem samochody patrolu pustynnego przekroczyły Wielkie Morze Piasków i na trzeci dzień

dotarły do oazy Kufra. Stamtąd Radszyn, który występował teraz pod nazwiskiem Ciello, po długiej podróży
lotniczej znalazł się w Tripolisie. Na lotnisku czekał na niego samochód Po pół godzinie dotarli do
kompleksu budynków, w których mieścił się sztab marszałka lotnictwa Balbe, głównodowodzącego
wojskami włoskimi w Libii.

Ciello wrócił do swojego nazwiska Cienci. Nie był on bynajmniej handlarzem skór, mimo że znał się na

nich dobrze. Od ponad 10 lat pracował we włoskim wywiadzie wojskowym. Do Egiptu został przerzucony w
celu zebrania materiałów opracowanych przez działające tam niezależnie od siebie trzy siatki wywiadu i
poczynienia własnych obserwacji. Jego zadaniem było opracowanie kompleksowego raportu na temat siły
jednostek brytyjskich stacjonujących w Egipcie, ich uzbrojenia i mobilności, nastrojów ludności arabskiej.
Zdawał sobie sprawę, iż polecenie opracowania takiego raportu oznacza podjęcie przygotowań do realizacji
planów duce, tj. utworzenia Włoskiego Imperium Afrykańskiego poprzez zajęcie Egiptu uderzeniem z Libii i
Sudanu z Abisynii.

W sztabie powitał go pułkownik Bertollo.
— Witam, majorze — powiedział wyciągając szczupłą opaloną dłoń. — Cieszę się, że już pan wrócił.

Mamy pomyślne dla nas wiadomości: wczoraj skapitulowała Belgia i wojska naszego niemieckiego
sojusznika odcięły we Flandrii znaczna część najlepszych sił brytyjsko-francuskich. Upadek Francji jest
sprawą już tylko dni. Włochy muszą podjąć decyzje. Mamy znakomitą okazję, aby rozszerzyć granice
Królestwa nie tylko na Egipt i Sudan, ale wypędzić również Francuzów z Tunezji i Algierii. Dlatego z
niecierpliwością czekamy na pełny i możliwie wyczerpujący meldunek. Kiedy dotarła do nas szyfrówka, że
wylecieliście z Kufry, natychmiast zawiadomiliśmy Rzym, iż raport o sytuacji w Egipcie zostanie
dostarczony najpóźniej za 48 godzin. Wiem, że jest pan zmęczony. Nie, nie, proszę nie protestować, chodzi
mi o jakość raportu. Proszę przespać się kilka godzin, i do roboty. Maszynistka jest gotowa do pisania o
dowolnej porze.

Cienci zrozumiał, że rozmowa jest skończona. Odruchowo zasalutował — w dalszym ciągu był jeszcze

ubrany w kombinezon lotniczy, który dostał w Kufrze, i wyszedł z pokoju. Szefostwo wywiadu ulokowało
go w dwuosobowym apartamencie przeznaczonym dla wyższych oficerów. Z przyjemnością wziął prysznic i
wyciągnął się na łóżku. Ale sen, mimo zmęczenia, nie przychodził. Po chwili wrócił myślami do wyjazdu z
Kairu. Jemu udało się powrócić bezpiecznie, ale niepokoił się, czy nie naprowadził kontrwywiadu
brytyjskiego na ślad trzech siatek włoskich. W ten sposób wywiad włoski pozbawiony by został napływu
świeżych wiadomości. Odrzucił tę myśl od siebie, zachował przecież maksimum ostrożności.

Cienci był zwolennikiem koncepcji Wielkich Włoch, przypominających zasięgiem imperium rzymskie.

Na rok przed agresją przeciw Abisynii w 1935 r., występując w charakterze kupca, zjeździł cały kraj wzdłuż

background image

i wszerz prowadząc rozpoznanie terenu i miejscowych stosunków.

Nawiązał kontakty z przedstawicielami kilku rodów arystokratycznych przeciwnych Hajle Sellasje i

gotowych sprzymierzyć się z każdym, aby sięgnąć po tron w Addis Abebie. Wyniki działania Cienciego i
innych podobnych mu agentów ułatwiły w dużym stopniu Włochom wykorzystanie waśni wewnętrznych do
podboju Abisynii. Wbrew pozorom nie było to łatwe. Mimo iż armia abisyńska nie dysponowała żadnym
uzbrojeniem poza zwyczajnymi karabinami, podbój zajął wiele miesięcy. Przeciwko bezbronnym rzucono
czołgi, samoloty i artylerię, a mimo to zwycięstwo zostało okupione dużymi stratami. Zresztą kraj nie został
nigdy pokonany do końca — w górach niepodzielnie królowała partyzantka abisyńska.

Cienci podobnie jak wielu jego współpracowników z wywiadu i wojska w napięciu obserwował

przebieg działań wojennych po napadzie Niemiec hitlerowskich na Polskę. Wypowiedzenie wojny przez
Francję i Wielką Brytanię odczytano w pierwszej chwili jako zapowiedź początku końca III Rzeszy. Ale
obydwa mocarstwa wbrew obietnicom nie tylko nie pospieszyły Polsce z pomocą, lecz również nie podjęły
rzeczywistych działań przeciwko Niemcom. Przedłużanie się „dziwnej wojny” ugruntowało przekonanie w
elicie partii faszystowskiej i Naczelnym Dowództwie, iż zwycięstwo Niemiec hitlerowskich jest tylko
kwestią czasu. Duce na posiedzeniach Wielkiej Rady Faszystowskiej snuł plany zajęcia znacznej części
śródziemnomorskiego wybrzeża Francji, Grecji, Egiptu, krajów Maghrebu i Sudanu.

— Zbliża się okres radykalnego zwrotu w historii Włoch. Nie możemy przegapić właściwego momentu

— grzmiał duce, wsłuchując się z zadowoleniem w ton własnego głosu.

Gospodarkę Włoch przestawiono na tory wojenne, dążono do powiększania produkcji zbrojeniowej, ale

brakowało wszystkiego — surowców, pieniędzy na ich stałe zakupy. Kraj boleśnie odczuwał wysiłek
zbrojeniowy.

W Libii lądowały ciągle nowe jednostki, a przez Kanał Sueski płynęły statki z wojskiem, sprzętem i

zaopatrzeniem dla formowanych armii w graniczącej z Sudanem Erytrei i na przygraniczu somalijsko-
-kenijskim. Czynione przygotowania były widoczne, a ich rozmiary znane dowództwu wojsk brytyjskich
stacjonujących w strefie Kanału.

Niejednokrotnie zwracano się z zapytaniem do Londynu, czy nie należałoby zamknąć Kanału dla

włoskich transportów wojskowych. Ale za każdym razem odpowiedź była negatywna. Mimo wkroczenia
Niemiec do Francji, Belgii i Holandii, Włochy nie wypowiedziały wojny i dlatego w Londynie uważano, że
im dłużej uda się utrzymać ten stan, tym lepiej. Stąd nie podejmowano kroków, które Włochy mogłyby
potraktować jako pretekst do zerwania stosunków.

Rzym odczytał brak reakcji brytyjskiej jako objaw słabości i ugrupowania prące ku wojnie

wykorzystywały to jako argument przemawiający za wykorzystaniem sytuacji dla zajęcia Egiptu i Sudanu
jednoczesnym uderzeniem.

Cienci do wieczora przeglądał i porządkował przywiezione materiały, a potem przy filiżance kawy

zasiadł do pisania raportu. Był zadowolony z realizacji zadań, których się podjął. Działające od kilku lat
siatki włoskie zdołały dość dobrze rozpoznać strukturę i uzbrojenie jednostek brytyjskich stacjonujących w
Egipcie, sieć dróg i lotnisk, portów oraz system zabezpieczenia Kanału Sueskiego. Jednym z najcenniejszych
kontaktów dla wywiadu włoskiego, którego utrzymanie kosztowało bardzo wiele, był pracownik kartoteki
policji kryminalnej w Kairze. Dostarczył on wielu cennych informacji o osobistościach świata kairskiego i
dworu króla Faruka. Za jego pośrednictwem trafiono również do kilku oficerów brytyjskich zaplątanych w z
góry przygotowane afery. Cienci zabrał ze sobą listę potencjalnych kandydatów do werbunku. Byli to ci,
którzy popełnili wykroczenia finansowe, zatajone przy pomocy znacznej łapówki, albo też prowadzili
nielegalne transakcje. Korupcja panująca w administracji króla Egiptu Faruka stanowiła wodę na młyn
wywiadu włoskiego. Nie było to zadanie zbyt skomplikowane, ponieważ sam król był cichym zwolennikiem
Włoch.

Penetrację agentur włoskich, a później jak się okazało i niemieckich, ułatwiała sytuacja w Egipcie. Do

1936 roku kraj pozostawał pod okupacją Wielkiej Brytanii. Układ z 26 sierpnia 1936 roku zapewnił
Egiptowi niepodległość, która miała jednak jedynie formalny charakter, nadal pozostały tu wojska brytyjskie
pod pretekstem ochrony Kanału Sueskiego. Ponadto miały one prawo do korzystania z lotnisk, dróg i
zasobów materialnych kraju. Stan ten w pełni odpowiadał królowi Farukowi, o którym wiadomo było, że jest
zainteresowany jedynie swoim bogatym życiem osobistym. W dniu 3 września 1939 roku Egipt zerwał
stosunki dyplomatyczne z Niemcami hitlerowskimi i Włochami, deklarując jednocześnie swoją neutralność.

Ambasada włoska w Kairze oraz konsulaty w Aleksandrii i Port Saidzie musiały zamknąć swoje

podwoje. Od tej pory informacje zbierać mogły tylko agentury szeroko rozbudowanego wywiadu.

Nazajutrz w południe Cienci zameldował się z gotowym raportem. Składał się on z kilku części,

poświęconych ocenie sytuacji politycznej w Egipcie, sile i wyposażeniu jednostek brytyjskich, a także
zawierał plan podjęcia na tyłach frontu działalności dywersyjnej oraz sabotażowej. Całość dopełniały opisy

background image

lotnisk cywilnych i wojskowych oraz głównych arterii komunikacyjnych wraz z planem zablokowania ich
przez grupy dywersyjne. Pułkownik Bertollo przedyskutował z ich autorem nasuwające się wnioski, wniósł
kilka własnych poprawek i raport w zalakowanej kopercie z napisem „ściśle tajne” znalazł się na biurku
marszałka lotnictwa Balbo, szefa Comando Superiore in Libia, jednego z nielicznych dowódców włoskich,
którzy nie ulegali magii cyfr, przedstawiających potęgę armii włoskiej. Balbo zamyślił się nad raportem.

— Dowództwo brytyjskie jest obecnie w stanie skierować w rejon przygraniczny z Libią nie więcej niż

piętnaście, dwadzieścia tysięcy ludzi. Całość sił brytyjskich, stacjonujących w Egipcie i Iraku, nie przekracza
pięćdziesiąt, sześćdziesiąt pięć tysięcy ludzi.

Marszałek z zaciekawieniem przerzucił kilka kartek i zatrzymał wzrok na opisie sił lotniczych.
— No cóż, wszystko wskazuje na to, że nasza Regia Aeronautica ma więcej maszyn, ale czy

rzeczywiście jesteśmy silniejsi, na to sam nie potrafię odpowiedzieć.

Podszedł do olbrzymiej mapy zajmującej całą ścianę.
— Dwadzieścia, no powiedzmy, trzydzieści tysięcy ludzi do utrzymania frontu o długości trzystu

kilometrów — powiedział sam do siebie. — Ale z drugiej strony nie należy zapominać, iż najkrótsza droga
do Kairu wiedzie wzdłuż wybrzeża, co bardzo skraca front i ułatwia obronę, a nam utrudnia atak.

Ciszę, która zapanowała w gabinecie, przerwał dzwonek telefonu.
— Panie marszałku —- w słuchawce rozległ się głos adiutanta — nasłuch donosi, iż we Francji wojska

niemieckie przełamały linię obrony i spychają siły francuskie ku pozycjom na rzekach Somma i Aisne.
Ponadto w przedpokoju czeka oficer dyżurny z pilnym szyfrogramem z Rzymu.

— Dobrze, niech wejdzie — powiedział Balbo.
Po chwili miał przed sobą zieloną kartkę papieru przekreśloną czerwonym paskiem, przez który biegły

słowa: Natychmiastowy przylot z materiałami do Rzymu.

Były to ostatnie dni maja 1940 roku.

NA PIĘĆ PRZED DWUNASTĄ

Samolot wylądował miękko na wojskowym lotnisku pod Rzymem. Przy schodkach na marszałka Balbo

i towarzyszące mu osoby czekała grupa oficerów z Naczelnego Dowództwa. Przybysze z Afryki z
przyjemnością wchłaniali rześkie i chłodne powietrze czerwcowe.

Nie to co w Trypolisie — pomyślał Cienci.
W sztabie Comando Supremo, zostali przyjęci przez głównodowodzącego marszałka Pietro Badoglio.

Wysłuchał on z uwagą zwięzłego raportu Balbo. W skupieniu przeczytał raz jeszcze wręczone mu
memorandum na temat sytuacji militarnej w Afryce Północnej.

— Marszałku — zwrócił się do Balbo. — Sprowadziłem tutaj pana wraz z grupą najbliższych

współpracowników i ekspertów po to, abyśmy wspólnie przeanalizowali sytuację na pograniczu libijsko-
-egipskim oraz w Afryce Wschodniej. Dzień przed panem do Rzymu przyleciał wysłannik wicekróla, księcia
d'Aosta, dowódcy naszych wojsk w Erytrei i Abisynii. Znam obecnie pański punkt widzenia i zgadzam się z
szeregiem wniosków, w szczególności dotyczących stanu przygotowań wojsk brytyjskich. Wydaje mi się, iż
dzieli nas pogląd w sprawie słuszności podejmowania w najbliższym czasie działań ofensywnych. Za trzy
godziny przyjmie nas duce, który znając pański pogląd na sprawę wyraził życzenie spotkania się z panem i
wysłannikiem wicekróla. Teraz prześlę mu pański raport. Tymczasem proszę zapoznać się z ostatnimi
meldunkami z działań wojennych we Francji: Wojska francuskie i brytyjskie zamknięte w rejonie Dunkierki
albo przedostały się do Anglii, albo trafiły do niewoli. Wynik całej batalii nie powinien już budzić
wątpliwości.

Gabinet Mussoliniego w Pallazzo Venezia był urządzony z przepychem. Stylowe meble tonęły w

olbrzymiej sali, która swoim rozmiarem miała wzmacniać w gościach wrażenie potęgi jej właściciela.

Mussolini, po krótkim powitaniu, przystąpił natychmiast do sedna sprawy.
— Panowie — powiedział donośnym głosem, wzmocnionym przez echo sali. — Nasz niemiecki

sojusznik zdecydowanie przechylił szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Nie tylko dla tak wytrawnych
strategów jak wy jest rzeczą oczywistą, iż dni Francji są policzone. Siły brytyjskie we Francji zostały rozbite,
z Dunkierki na Wyspy dotarły już nie jednostki, ale grupy rozbitków. Cały ciężki sprzęt pozostał na polach
bitewnych. Armia brytyjska przestała się praktycznie liczyć. Te jednostki, które stoją obecnie na wyspie, za
żadną cenę nie zostaną z niej wycofane. Jestem głęboko przekonany, że już niedługo i one znajdą się w
ogniu.

Mussolini wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po miękkim puszystym dywanie.
— Włochy nie mogą przeoczyć — podjął dalej — nie wykorzystać najlepszej okazji, jaka się nam

background image

obecnie nadarza. Możemy za jednym zamachem poprawić granicę z Francją i rozbudować nasze imperium
afrykańskie. Marszałku Badoglio, proszę przejść do mapy i krótko zreferować sytuację w Afryce
Wschodniej i na pograniczu egipsko-libijskim.

Badoglio wstał, wyjął z neseseru kilka stron maszynopisu i podszedł do mapy. Zaczął mówić:
— Generalnie rzecz biorąc sytuacja militarna jest dla nas korzystna. Zaczynając od Africa Settetionale

w Libii należy stwierdzić, że w wyniku konsekwentnych wysiłków datujących się od 1936 roku
rozbudowaliśmy sieć dróg i lotnisk oraz wznieśliśmy w rejonach przygranicznych pas umocnień. Droga
nadmorska pozwoli na szybkie przerzucenie rezerw. Przez porty morskie w Tobruku, Barce i Dernie można
bezpośrednio dostarczać wyposażenie z Włoch. W chwili obecnej mamy w Libii pod bronią dwieście siedem
tysięcy ludzi. Piąta armia osłania Trypolitanię i granicę z Tunezją na wypadek ataku wojsk francuskich. W
Cyrenajce, w rejonie graniczącym z Egiptem, stacjonują jednostki piątej armii. Południe osłania specjalnie
sformowana dywizja saharyjska. Wojska te dysponują osiemdziesięcioma czterema nowoczesnymi
bombowcami, sto czterdziestoma czterema myśliwcami i sto trzynastoma maszynami transportowymi i
rozpoznawczymi. Dysponujemy również wystarczającą ilością sprzętu zmechanizowanego. Pewnym
niedostatkiem jest słabość naszej artylerii przeciwpancernej, zrównoważymy to silami zmotoryzowanymi.

Mussolini przerwał niecierpliwie.
— Pomyślcie, panowie, że gdy wkroczyliśmy do Libii w celu pokonania oporu, wystarczało nam

osiemdziesiąt tysięcy ludzi. Teraz mamy tam dwa i pół raza więcej. Marszałku, proszę nie wchodzić w
szczegóły, znamy je dobrze sami. Chodzi o ustalenie podstawowych faktów. A teraz Afryka wschodnia. —
Mussolini na moment przerwał, pociągnął łyk soku ze szklanki.

— I tutaj w ciągu krótkiego czasu zdołaliśmy zgromadzić znaczne siły, które w moim przekonaniu są w

pełni zdolne nie tylko do połączenia się z jednostkami, które dotrą do Kairu, ale i również zajmą całe Somali
Brytyjskie i Kenię. Łącznie nasze siły liczą tam aż trzysta pięćdziesiąt tysięcy ludzi.

— Marszałku Balbo, raport jest znakomity — ciągnął duce. — Należą się panu za to słowa uznania.

Zdaję sobie sprawę, że duża zasługa jest w tym również majora Cienci. Myślę, że już niedługo będziemy
mogli tytułować go pułkownikiem. Marszałku Badoglio, proszę przygotować odpowiedni rozkaz.

Cienci poczuł, jak rumieniec zalał mu twarz. Ale Mussolini zmienił temat.
— Co mogą przeciwstawić nam Francuzi i Brytyjczycy? Myślimy bowiem o zrealizowaniu marzenia

Rady Faszystowskiej, utworzeniu w Afryce drugich Włoch. Okazja jest niepowtarzalna. Wojska francuskie
w Tunezji są wstrząśnięte kolejnymi porażkami w metropolii. Ponadto znaczny procent jedynej dywizji
„Sousse” stanowią Tunezyjczycy, na ogół niechętnie ustosunkowani do Francuzów. Z kolei całe siły
brytyjskie na Bliskim Wschodzie, według naszych obliczeń, nie przekraczają stu tysięcy ludzi wraz z siłami
policyjnymi. Anglicy ani w Sudanie, ani w Egipcie nie mogą liczyć na poparcie ze strony miejscowej
ludności. Wprost przeciwnie, jak sam pan pisze w swoim raporcie colonello Cienci, istnieją duże szanse na
wzniecenie powstania poza liniami frontu. Wnioski są zatem jednoznaczne, musimy uderzyć teraz. Ani
chwili później. Żeby zasiąść za stołem zwycięzców, musimy równocześnie uderzyć na Francję oraz w
Afryce. Nasze postanowienie musimy przedstawić naszym sojusznikom niemieckim. Obecnie możemy
mówić o tym, jak to najskuteczniej zrobić. Słucham — zwrócił się do obu marszałków.

Badoglio wiedział, że decyzja została już podjęta. Nie było więc nad czym dyskutować. Mussolini parł

do wojny za wszelką cenę. Ale dobrze zdawał sobie sprawę, że sytuacja nie wygląda tak różowo, jak
wynikałoby to z wymowy samych cyfr. Postanowił przemilczeć i wystawić na pierwszą linię Balbo:

— Duce, zgadzam się z generalną linią rozumowania. Podzielam pogląd, iż obecna sytuacja jest

wyjątkową okazją. Ale wysłuchajmy opinii marszałka Balbo i wysłannika księcia d'Aosta.

Ładny unik — pomyślał Balbo — zostałem sam. Wiedział, że nie zdoła przekonać Mussoliniego o

konieczności przesunięcia terminu ataku.

— Duce — powiedział głębokim głosem. — Pragnę zwrócić pana uwagę na fakt, iż naszym wojskom w

Trypolitanii i Cyrenajce brakuje artylerii przeciwpancernej i przeciwlotniczej oraz czołgów, które mogłyby z
powodzeniem stawić czoła Brytyjczykom. Ustępują oni nam liczbą, przewyższają natomiast siłą ognia i
jakością sprzętu. Ponadto sprawą najważniejszą jest brak dostatecznego wyposażenia, począwszy od
środków pędnych po amunicję, co uniemożliwia prowadzenie dłuższej kampanii. Wyszkolenie nowo
wcielonych żołnierzy też pozostawia wiele do życzenia. W tej sytuacji, jeżeli chcemy wyjść nad brzeg
Kanału Sueskiego, musimy otrzymać wzmocnienie w postaci przynajmniej jednej dywizji pancernej. Jedyna
formuła działań w tych warunkach to wojna błyskawiczna i to pod warunkiem znacznych posiłków z Włoch
wraz z przerzuceniem większych sił z Trypolitanii pod granicę z Egiptem.

Mussolini skrzywił się i spojrzał na Balbo z niechęcią.
— Marszałku, wszyscy dowódcy frontów powtarzają tę samą starą melodię, nie możemy podjąć działań

bez posiłków, nowej broni i czołgów. Ale posłuchajmy, co ma do powiedzenia przedstawiciel naszych sił w

background image

Afryce wschodniej, gdzie sytuacja również nie jest łatwa. Oddalenie od Włoch utrudnia panowanie nad
olbrzymim terytorium.

Furri mówił powoli, akcentując dobitnie każde słowo:
— Na trzysta pięćdziesiąt tysięcy ludzi (wojska), jakie mamy obecnie pod rozkazami, Włosi stanowią

tylko sześćdziesiąt tysięcy. Reszta to jednostki miejscowe, na które nie możemy liczyć w całej rozciągłości.
Odczuwamy podobne braki jak marszałek Balbo, ale wszyscy, z księciem d'Aostą, wierzymy, iż pokonamy
wojska brytyjskie w Somali i przejdziemy Sudan. Mamy do pokonania nie tylko przeciwnika, ale i dystans
prawie dwóch tysięcy kilometrów w bardzo trudnym terenie. Dlatego też wynik końcowy naszej misji będzie
uzależniony od tego, jak szybko marszałek Balbo dotrze do Nilu i wyprze z Egiptu resztki wojsk brytyjskich.
Rozumiem, że jest już za późno, abyśmy mogli liczyć na jakieś większe dostawy. Musimy jednak mieć
więcej lotnictwa, a w szczególności myśliwców. Książę d'Aosta jest zdania, iż można przerzucić
przynajmniej jedną dywizję przez Libię i Sudan.

Mussolini poweselał.
— Bravissimo — powiedział do Furriego.
— W Libii stacjonują dwie nasze najlepsze dywizje faszystowskie: Czarne Koszule i Strzelcy Alpejscy

oraz dwie dywizje libijskie, które swoją lojalność i bitność sprawdziły w Abisynii — zareplikował Balbo.

— Nie, marszałku, argumenty przedstawione przez pana wcale mnie nie przekonują — nie ustępował

Furri.

— Otóż to — podchwycił od razu Mussolini. — Rozważymy możliwość przerzucenia części eskadr

stacjonujących aktualnie na wyspach Dodekanezu i zwiększymy dostawy paliwa. Ale nie zapominajcie, że
artyleria i ciężka broń piechoty jest po drugiej stronie granicy w Tunezji. Wystarczy po nie sięgnąć ręką.
Marszałku Badoglio — duce podniósł głos. — Odprawę uważam za zamkniętą. Proszę o przygotowanie
właściwych rozkazów. Nasze wojska na granicy z Francją oraz w Libii i Abisynii należy postawić w stan
gotowości alarmowej. Stosownie do przedstawionych tu postulatów proszę przygotować ogólny zarys
działań zaczepnych. Czasu mamy niewiele. Wypowiedzenie przez nas wojny Francji i Anglii jest kwestią
dni, jeżeli nie godzin. Całe faszystowskie Włochy patrzą na was.

Nie pozostawało nic innego, jak wstać i opuścić olbrzymi, tchnący chłodem, nieprzytulny gabinet. W

drodze do sztabu generalnego Badoglio starał się pocieszyć swoich afrykańskich podwładnych.

— Wierzcie mi, jestem w pełni świadomy waszych trudności i ich przyczyn. Postaramy się w

najbliższym czasie przerzucić do Cyrenajki kilkadziesiąt czołgów. Sztab w Rzymie również zdaje sobie
sprawę, że kampanię libijską można rozstrzygnąć tylko szybkim i silnym uderzeniem. Czołgi, które
otrzymacie, będą grotem waszej strzały.

Balbo spędził resztę dnia na rozmowach w sztabie.
Na Cienciego czekali przedstawiciele wywiadu wojskowego. Gratulowano mu awansu, wiadomość o

tym rozeszła się lotem błyskawicy. Powierzono mu jeszcze jedną tajemnicę, która z początku zaskoczyła go,
ale po chwili wprawiła w dobry humor. Do tej pory niezbyt głęboko wierzył w możliwość szybkiego i
całkowitego zwycięstwa na froncie w Cyrenajce. Teraz wiedział, iż Włosi mają jeszcze jeden silny atut w
ręku. Mimo że znał wiele tajemnic, został jeszcze raz zaprzysiężony. Zobowiązany był do zachowania
powierzonej mu informacji tylko dla siebie.

W związku z tym, iż sztab dowództwa wojsk włoskich miał przenieść się bliżej teatru przyszłych

działań, to jest do Benghazi, trzy dni później wylądował tam samolot z Rzymu. Na jego pokładzie oprócz
załogi i trzech osób były skrzynie z aparaturą, które wyładowano z największą ostrożnością. Całą operację
opatrzono kryptonimem „Drago” — smok.

Miała ona już w najbliższym czasie być powodem niejednego zmartwienia Brytyjczyków w Kairze i

Port Saidzie.

W dniu 9 czerwca 1940 roku wojska hitlerowskie spychając jednostki francuskie wycofujące się po

przegranej bitwie nad Sommą dotarły do Sekwany i Marny oraz przełamały obronę francuską na rzece
Aisne. Sytuacja armii francuskiej była ciężka. Mussolini uznał, iż nadszedł odpowiedni moment. Odrzucił on
wszystkie argumenty tych, którzy wskazywali na słabość militarną i gospodarczą Włoch.

— Potrzeba mi tylko kilku tysięcy zabitych, abym mógł zasiąść za stołem zwycięzców — powtarzał

wszystkim oponentom.

Tuż po wybiciu przez liczne dzwony Wiecznego Miasta godziny dwunastej oficjalna agencja włoska

„Stefani” ogłosiła komunikat stwierdzający, iż od 11 czerwca 1940 roku Włochy pozostają w stanie wojny z
Francją i Wielką Brytanią.

Jednostki włoskiej armii „Zachód”, stacjonującej na granicy alpejskiej (w tzw. Alpi Occidentali),

background image

rozpoczęły działania. Na froncie libijskim przesunięto na razie w pobliże granicy około dwóch dywizji.
Balbo nie podjął działań ofensywnych, tłumacząc się przed Rzymem brakiem dostatecznej ilości czasu na
przygotowanie wojsk do działań. Poprzestał na wzmocnieniu patroli granicznych. Armia włoska w Erytrei,
mimo uprzednich zapewnień wysłannika księcia d'Aosta, również nie była gotowa. Taki był wstęp do
kampanii afrykańskiej.

PIERWSZE AKORDY

Wypowiedzenie wojny przez faszystowskie Włochy nie było zaskoczeniem dla Brytyjczyków. Minister

spraw zagranicznych Włoch i zięć Mussoliniego w jednej osobie, hrabia Ciano, na kilka dni przed
komunikatem w rozmowie z ambasadorem Turcji dał wyraźnie do zrozumienia, iż wybuch wojny włosko-
-francuskiej jest sprawą kilku dni. Odpowiednie sygnały zostały przekazane z Londynu do Kairu i nad
granicę libijską skierowano pospiesznie kilka jednostek pancernych z zadaniem osłony i prowadzenia
rozpoznania. W dniu 8 czerwca do Kairu dotarł radiowy meldunek agenta z Trypolisu, iż stacjonujące tam
jednostki załadowywane są na statki. Następnego dnia agent działający w Tobruku informował, iż w
godzinach rannych zeszła na ląd włoska jednostka pancerna, która do tej pory stacjonowała nad granicą
tunezyjską. Dalsze posiłki napływały etapami autostradą nabrzeżną nazwaną na cześć marszałka — Via
Balbia.

Ciano zaprosił 10 czerwca 1940 roku do Palazzo Chigi ambasadora Wielkiej Brytanii we Włoszech na

godzinę 16.45. Zakomunikował mu, iż obydwa państwa pozostają w stanie wojny. W godzinę później
wiadomość o wypowiedzeniu wojny oraz relacja z przebiegu rozmowy dotarła do Londynu. Wkrótce po tym
sztab wojsk brytyjskich w Kairze otrzymał długi szyfrogram. Został on nagrany przez włoską stację nasłuchu
radiowego w Tobruku, ale mimo sprowadzenia z Rzymu najlepszych kryptografów szyfru nie zdołano
złamać.

Dowódca sił stacjonujących na Pustyni Zachodniej generał Richard O'Connor postanowił wykorzystać

moment zaskoczenia. Należało się liczyć, iż Włosi dopiero za kilkanaście dni mogą rozpocząć ofensywę. Za
zgodą Kairu postanowił uderzyć pierwszy. Nie dysponował siłami, które byłyby w stanie doprowadzić do
znaczniejszych rozstrzygnięć strategicznych, ale liczył, że śmiały atak zachwieje morale wojsk włoskich.
Włosi wznieśli w ubiegłym roku wzdłuż granicy libijsko-egipskiej linię zasiek. Brytyjska jednostka
pancerna, po przygotowaniu przez saperów przejść, głęboką nocą z 10 na 11 czerwca dotarła do obozu wojsk
włoskich pod Sidi Omar. W kilkanaście minut później szwadron przestarzałych samochodów pancernych i
czołgów otoczył półkolem drugi obóz pod Sidi Azeis. Punktualnie o 1.30 Włosi śpiący głębokim snem po
wyczerpującym dniu spędzonym na patrolowaniu rejonu granicznego obudzeni zostali ogniem z dział i
karabinów maszynowych. Zaskoczenie było kompletne. Po krótkiej próbie stawiania oporu żołnierze zaczęli
rzucać broń i wymykać się z obozu na pustynię. Obydwie grupy wypadowe zdołały dotrzeć do magazynów z
paliwem oraz amunicją i wysadziły je w powietrze. Wycofujące się czołgi brytyjskie pozostawiły za sobą
łunę pożaru. Cztery czołgi i cztery samochody pancerne odjechały na południe i ukryły się w głębokim wadi.
Reszta powróciła na drugą stronę granicy. Podpalone zbiorniki z paliwem płonęły do rana, a kanonada
wybuchającej amunicji dotarła aż do odległej o 10 kilometrów największej włoskiej bazy nadgranicznej —
Bardii.

Marszałek Balbo na wieść o brawurowym wypadzie Brytyjczyliów wpadł w gniew. Poza tym obawiał

się cierpkich wymówek i konsekwencji z Rzymu. Zdegradował dowódców obydwu placówek i zarządził
wprowadzenie zaostrzonej dyscypliny oraz podjęcie szczególnych środków ostrożności w całym rejonie
nadgranicznym. Ale tego dnia Balbo otrzymał jeszcze jedną, niemiłą dla niego, wiadomość. W godzinach
popołudniowych konwój, złożony z kolumny samochodów przewożących posiłki do Bardii, został
zaatakowany na Via Balbia i całkowicie zniszczony. Czołgi brytyjskie wycofały się na terytorium Egiptu,
zabierając ze sobą kilku wziętych do niewoli oficerów. Jedyną pomyślną wiadomością dla Włochów tego
dnia był komunikat o zbombardowaniu Malty. Rychło mieli się jednak przekonać, iż wojska brytyjskie
postanowiły nie wypuścić inicjatywy z rąk.

Porannym brzaskiem samoloty RAF zaatakowały wojskowe lotnisko El Adem pod Tobrukiem, niszcząc

na ziemi wszystkie znajdujące się tam maszyny.

Atak na port w Tobruku wyrządził też znaczne straty wśród zgromadzonych tam statków. Marszałek

Balbo chcąc ratować swoją sytuację wysłał nad Aleksandrię dywizjon najnowocześniejszych włoskich
bombowców z silną osłoną myśliwców. Dywizjon włoski w zetknięciu z Gladiatorami, brytyjskimi
myśliwcami, nie poniósł tym razem żadnych strat. Dowództwo brytyjskie doszło do wniosku, iż Balbo,
będąc sam lotnikiem, w najbliższych dniach będzie starał się powstrzymać wojska przeciwnika stacjonujące

background image

na Pustyni Zachodniej od wszelkich zaczepnych działań za pośrednictwem lotnictwa. Przerzucono dwa
skrzydła myśliwców na lotnisko nadgraniczne w Sidi Barani i na gwałt zaczęto wzmacniać obronę
przeciwlotniczą, wykorzystując do tych celów ciężkie karabiny maszynowe, wchodzące w skład uzbrojenia
piechoty. Rozumowanie to okazało się słuszne. Już następnego dnia nad Sidi Barani pojawiły się
charakterystyczne sylwetki bombowców Caproni. Czternastego czerwca czołgi i pancerne samochody
brytyjskie przeszły ponownie przez granicę i omijając posterunki libijskie, tym razem zapuściły się głębiej.
Nad ranem z zaskoczenia opanowały dwa umocnione forty Capuzzo i Maddalena, a następnie po stoczeniu
boju z włoskim batalionem pancernym powróciły do bazy.

Starcie to, ze względu na miejscowość, nazwane bojem pod Ghirbą, uświadomiło obydwu stronom

własne braki. Na pustynnym piasku pozostały płonące wraki lekkich czołgów włoskich, natomiast
Brytyjczycy nie stracili ani jednego. Działa włoskie nie były w stanie wyrządzić żadnej szkody pancerzowi
czołgów brytyjskich. Prawdą okazało się to, co mówił uprzednio Balbo. Brak odpowiedniej broni
przeciwpancernej uniemożliwiał osłonę kolejnych konwojów przed atakami brytyjskich wozów bojowych.
Ponadto, już pierwsze dni starć wykazały, że Libijczycy, siłą wcieleni do armij włoskiej, nie mają wcale
chęci umierania pod sztandarami okupantów ich ojczyzny. Wielu dobrowolnie przekroczyło granicę. W kilka
miesięcy później, w miarę napływu uciekinierów, utworzono z nich specjalną jednostkę, która obok walki na
froncie włączyła się do szeregu akcji sabotażowych i rozpoznawczych.

Włosi przerzucili teraz nad granicę prawie wszystkie siły pancerne, którymi dysponowali w Libii, oraz

całą artylerię ciężką i przeciwpancerną. Liczyli, iż w ten sposób będą w stanie stawić czoła siłom brytyjskim.
Zgrupowanie artylerii okazało się istotnie dość skuteczną barierą. Anglicy zostali zmuszeni do zaprzestania
otwartych ataków przeciwko nadgranicznym fortecom. Nie przestali natomiast dokonywać wypadów
przeciwko pojedynczym posterunkom czy konwojom.

W Rzymie bezustannie wywierano nacisk na Balbo, domagając się ofensywy. Marszałek dwoił się i

troił, podciągając oddziały z Tripolitanii i przygotowując je do zajęcia pozycji wyjściowych. Działania te
przerwała jego śmierć. W końcu czerwca Balbo wracał z inspekcji znad rejonu granicznego. Gdy wiozący go
samolot zbliżył się do lotniska w Tobruku, został zaatakowany przez grupę bombowców i myśliwców
brytyjskich. Nie mieli już prawie paliwa, dlatego nie było odwrotu. Na rozkaz Balbo samolot zniżył się do
lądowania. W parę chwil później został dosłownie rozniesiony na kawałki, ale... przez dwie włoskie baterie
przeciwlotnicze, które wzięły go za samolot brytyjski.

Badoglio mianował marszałka Grazianiego na miejsce omyłkowo zabitego.
Marszałek Graziani brał udział w napaści na Abisynię i w oczach Mussoliniego wsławił się jako

człowiek bezwzględny i nie mający żadnych skrupułów. Był inicjatorem i wykonawcą pomysłu rzucenia
gazów bojowych przeciwko bosonogim żołnierzom abisyńskim. Pierwszym posunięciem Grazianiego było
odwołanie terminu ataku wyznaczonego na 15 lipca przez jego poprzednika przeciwko pozycjom brytyjskim.
Zasypał on Badoglio i samego Mussoliniego listą postulatów, dotyczących poprawy zaopatrzenia oraz
dostarczenia większej liczby czołgów i broni przeciwpancernej. Po długich dyskusjach termin ofensywy
został przesunięty na sierpień. Mussolini wywierał nacisk na Grazianiego, ponieważ nie udało mu się
zrealizować żadnego z roszczeń terytorialnych. Niemcy, po pokonaniu Francji, ani myśleli o oddawaniu
Włochom Tunisu czy francuskiej Riwiery. Wojskom włoskim, wbrew buńczucznym zapowiedziom, nie
udało się przełamać frontu w Alpach, nie mówiąc już o planowanym spotkaniu się z wojskami niemieckimi
na terenie Francji w rejonie Chambery. Trzydzieści dwie dywizje zdołały jedynie zająć otoczenie Abries i
uzdrowisk Mantona. Francusko-włoski układ rozejmowy zapewnił Włochom przejęcie centrum francuskiego
Somali — miasto Dżibuti oraz linię kolejową Addis Abeba—Dżibuti, a zamiast Riwiery Niceę.

W związku z przystąpieniem Niemiec do przygotowań operacji „Lew Morski”, mającej na celu

wylądowanie w Anglii, Mussolinii postanowił, iż tym razem nie może dopuścić, ażeby sojusznik oszukał go
przy podziale łupów. Postanowił, że posiadłości brytyjskie w Afryce muszą należeć do niego. Na szczęście
plany te nigdy nie zostały zrealizowane. Niemieckie Naczelne Dowództwo nie osiągnęło zamierzonych
celów i zostało zmuszone do przerwania ofensywy powietrznej oraz zrezygnowania z planu inwazji.

Tymczasem dowództwo wojsk brytyjskich w Egipcie stanęło w obliczu wielu bardzo złożonych

problemów. Głównodowodzący generał Archibald Wavell zdawał sobie sprawę z tego, że stacjonujące na
terenie Egiptu 36 tysięcy żołnierzy brytyjskich nie jest w stanie długo opierać się siłom włoskim, jeżeli tamte
otrzymają posiłki jednostek pancernych. Na Pustyni Zachodniej stacjonowała brytyjska dywizja piechoty i
dywizja pancerna uzbrojona w 169 wozów bojowych starszych już typów. Włosi mieli ich więcej —
spodziewali się zresztą nowych dostaw — ale jakość tych czołgów, wyłącznie lekkich, była niska i co
najwyżej mogły one walczyć z piechotą. W warunkach pustynnych poważną rolę odgrywał jednak czynnik

background image

psychologiczny. Masa nawet tych słabo uzbrojonych i opancerzonych czołgów, atakujących w tumanach
piasku z kilku stron, mogła spowodować paraliż obrońców i rzucić ich do odwrotu. W początkowym okresie
wojny w Afryce wszystkie działania przebiegały pod znakiem takich „doskoków” i „odskoków” na dużych
przestrzeniach.

Wavell zbyt dobrze znał trudne położenie Wielkiej Brytanii po klęsce pod Dunkierką, aby mógł liczyć

na szybką pomoc. Niemcy przygotowywali się do przekroczenia kanału La Manche, ich bombowce
atakowały Londyn. Broń była potrzebna przede wszystkim tam, w metropolii. Ale premier Winston
Churchill okazał się wytrawnym graczem. Mimo wiszącej nad Wyspami groźby inwazji, świadomie
dezorientując Niemców, którzy byli pewni, że Brytyjczycy odczuwają dotkliwy brak ciężkiej broni,
skierował do Wavella „prezent”, jakiego ten w ogóle się nie spodziewał. Pod koniec drugiej dekady sierpnia
porty brytyjskie opuścił konwój. Pod pokładami statków znajdowały się czołgi, działa przeciwpancerne i
przeciwlotnicze. Konwój skierowano dłuższą drogą naokoło Afryki. Wavell wolał poczekać kilka tygodni
dłużej, niż ryzykować utratę posiłków, w sytuacji gdyby statki skierowane zostały przez Morze Śródziemne,
które opanowane było przez lotnictwo włoskie i niemieckie okręty podwodne. Trzeba było zatem przeczekać
ten najgorszy moment, licząc, że Włosi nie rozpoczną ofensywy na pełną skalę.

Sprawą, która stanowiła poważne źródło trosk, było niedostateczne rozpoznanie sił włoskich i siatek

wywiadu włoskiego w Egipcie. Brytyjczycy zdawali sobie sprawę z tego, że wywiad włoski ma na terenie
Egiptu licznych informatorów. Sami natomiast dysponowali dwoma siatkami wywiadowczymi w Trypolisie i
jednym agentem w Tobruku. Nie wiedzieli, czy Włosi przygotowują się do ofensywy, jakie jednostki pójdą
w pierwszej linii, i najważniejsze, co wywiad włoski wiedział o siłach brytyjskich?

Ponadto dowódcy angielscy byli świadomi tego, iż Egipcjanie traktują ich z niechęcią, a nawet

nienawiścią. Od dziesiątków lat sprawowali władzę w Egipcie i nawet po traktacie z 1936 roku pod pozorem
ochrony Kanału Sueskiego utrzymywali w kraju jednostki wojskowe podporządkowując sobie administrację
i gospodarkę. Stąd też Egipcjanie nie byli bynajmniej skłonni walczyć razem z Anglikami przeciwko
Włochom. Z drugiej strony nie kwapili się jednak do współpracy z Włochami, mimo ich zabiegów, widząc w
nich okupantów Libii, sąsiedniego kraju arabskiego. Egipt, zrywając stosunki z faszystowskimi Włochami i
Niemcami, był zdecydowany trzymać się na uboczu.

Wavell z energią przystąpił do działań mających na celu zreorganizowanie istniejących sekcji wywiadu i

kontrwywiadu oraz postanowił stworzyć wyspecjalizowaną jednostkę, która obok działalności
wywiadowczej prowadziłaby działalność sabotażowo-dywersyjną. Wkrótce miała się narodzić grupa
głębokiego rozpoznania.

Na pokładzie jednego ze statków, któremu udało się szczęśliwie przedostać przez Morze Śródziemne,

dotarł do Aleksandrii major Ralph Bagnold. Był on jednym z najlepszych brytyjskich znawców Bliskiego
Wschodu, a w szczególności Pustyni Libijskiej i kamienistej pustyni, znajdującej się w zachodniej części
Trypolitanii, Hamada el-Hamra.

Generał Wavell przyjął go jeszcze tego samego dnia. Major znał się z generałem z dawniejszych

czasów. Przy szklaneczce whisky, na którą zaproszono również i szefa wywiadu, doszło do porozumienia.
Bagnold miał w możliwie krótkim czasie stworzyć samodzielny oddział rozpoznawczy. Jego zadaniem były
działania wywiadowczo-sabotażowe na Pustyni Libijskiej. Poszukiwania odpowiednich ludzi zaczęły się od
przejrzenia kartotek wywiadu i kontrwywiadu, aby wyłowić ludzi, znających język arabski lub tych, którzy
spędzili w tym rejonie świata dłuższy okres. Następnie zwrócono się do dowódców poszczególnych
jednostek z prośbą o wskazanie, ich zdaniem, najbardziej odpowiednich żołnierzy i oficerów, którzy mają
przygotowanie i umiejętność radzenia sobie samodzielnie w trudnych, pustynnych warunkach. Bagnold
osobiście rozmawiał z ochotnikami. Odrzucił wszystkich tych, którzy wydawali mu się mało odporni
psychicznie lub nadmiernie pewni siebie. Wybierał ludzi zdecydowanych, cieszących się doskonałym
zdrowiem. Między innymi w szeregach znalazł się oficer-spadochroniarz, kilku Szkotów znanych ze
zdecydowania i uporu, jeden nawigator z Royal Navy, grupa żołnierzy z oddziałów zwiadu dywizji
pancernej i piechoty oraz strzelec wyborowy, były myśliwy, utrzymujący się z polowania na krokodyle.
Wywiad podrzucił jeszcze jednego sierżanta z dobrą znajomością arabskiego, który spędził ostatnie dziesięć
lat, podróżując jako przedstawiciel firmy handlowej po krajach Afryki Północnej. On i Bagnold mówili
płynnie po arabsku i włosku.

Oddział zakwaterowano w wydzielonym obozie tuż nad Jeziorem Gorzkim. Major przystąpił do bardzo

intensywnego treningu. Obok zaprawy fizycznej, walki wręcz uczono zasad poruszania się na terenach
pustynnych, maskowania, topografii Libii oraz wykorzystywania ukształtowania terenu dla skrytego
podchodzenia do pozycji nieprzyjaciela. Codziennie ćwiczono na strzelnicy — major chciał, aby wszyscy
żołnierze zostali bardzo dobrymi strzelcami, ponieważ na wyprawy na pustynię można zabierać tylko
ograniczoną ilość amunicji. Dużo czasu zajęło opanowanie trudnej sztuki poruszania się po obszarach

background image

pustynnych i określania swego miejsca przy pomocy sekstansu, podobnie jak na morzu czy w powietrzu.
Okazało się, iż wybór nawigatora z Królewskiej Marynarki Wojennej był w pełni uzasadniony. Był on nie
tylko znakomitym fachowcem, ale przy tym dobrym pedagogiem. Już po tygodniu otrzymali sprzęt i
samochody. Bagnold stał teraz na czele oddziału złożonego z 30 żołnierzy i dwóch oficerów. Do swojej
dyspozycji mieli 11 znakomitych łazików pustynnych, każdy wyposażony w 2 sprzężone karabiny
maszynowe.

Analizując przebieg i wyniki ataków wojsk brytyjskich na jednostki włoskie w pierwszych dniach po

wybuchu wojny — Bagnold doszedł do wniosku, iż jedną z przyczyn tak druzgocących klęsk nieprzyjaciela
był brak broni przeciwpancernej. Dlatego też, chcąc uniknąć podobnego losu w przypadku zetknięcia się z
kolumną pancerną przeciwnika, wyposażył co drugi samochód w rusznice przeciwpancerne. Oprócz broni
osobistej każda załoga dysponowała jednym ręcznym karabinem maszynowym. W ten sposób obok
ruchliwości pluton dysponował znaczną siłą ognia. Okazało się jednak po kilku próbnych jazdach przez
Pustynię Synajską, rozciągającą się po drugiej stronie Kanału, iż samochody wymagają przeróbki.
Dobudowane niewielkie uchwyty pozwoliły na umieszczenie na nich karabinów maszynowych, co
zwiększyło celność ognia seryjnego nawet w ruchu. Każdy wóz otrzymał dodatkowe kanistry z paliwem oraz
pojemniki z żywnością, lekarstwami i zbiorniki z wodą. Zabierany zapas musiał wystarczyć aż na trzy
tygodnie. Dzienne racje były jednakowe dla wszystkich.

W półtora miesiąca po otrzymaniu rozkazu sformowania oddziału major Bagnold mógł zameldować

generałowi Wavellowi, iż jest on gotowy do zadań. Zbliżał się już koniec grudnia i Wavell dobrze wiedział,
że uderzenie włoskie musi nastąpić w najbliższym czasie. Otrzymał on z Londynu najbardziej poufną
wiadomość, iż Graziani pod presją Mussoliniego, który zagroził mu dymisją, uderzy w najbliższym czasie.
Chodziło teraz o ustalenie, czy Włosi otrzymali zapowiadane uzupełnienia, a w szczególności broń
przeciwpancerną i czołgi. Przechwycenie tej informacji pomogłoby dokładnie ustalić plany przeciwnika i
rozmiary planowanej ofensywy. Grupa majora Bagnolda otrzymała teraz zadanie przekroczenia granicy i
obserwowania ruchów wojsk włoskich w rejonie nadbrzeżnej drogi strategicznej. Ludzie Bagnolda
dysponowali dwoma silnymi radiostacjami, mogli więc przekazywać meldunki do Kairu. Było to zadanie
trudne, Włosi zaostrzyli środki bezpieczeństwa i szosa oraz przylegle do niej rejony patrolowane były z
powietrza. Należało zatem nie dać się zaskoczyć na otwartej przestrzeni i dobrze się maskować. Bagnold po
dotarciu do pasma skalistych wzgórz Dżel El-Akhar, u stóp których wiła się nadmorska Via Balbia, postawił
kilka stanowisk obserwacyjnych. Samochody były ukryte w głębokich grotach, obowiązywał zakaz palenia
ognia i pojawiania się na otwartej przestrzeni. Po dwóch dniach doszedł jednak do wniosku, iż wystarczy,
aby obserwację prowadziła jedna lub dwie załogi. Za zgodą Kairu podzielił oddział na dwie sekcje, jedna
pozostawała na miejscu i miała prowadzić obserwację oraz wykonywać wypady zwiadowcze w kierunku
większych zgrupowań sił włoskich. Natomiast z drugą postanowił przeprowadzić kilka akcji dywersyjnych i
przy okazji złapać języka. Osiem samochodów wykonało głęboki łuk na południowy zachód. Chodziło o
zdezorientowanie nieprzyjaciela i zasugerowanie mu, iż jednostki te dotarły z Czadu, gdzie stacjonowały
wojska Wolnych Francuzów. Niepostrzeżenie, przy zachowaniu maksymalnych środków ostrożności, grupa
pojazdów przecięła Cyrenajkę i dotarła w rejon miasta Agedabia, leżącego nad zatoką Sirte. W odległości 30
km od miasta, przez które biegła autostrada strategiczna, znajdowało się jedno z najgłębszych wadi w tej
części kraju, noszące nazwę El-Faregh. Bagnold wybrał go jako kryjówkę i drogę ucieczki. Wiedział, że
musi się gdzieś ukryć na kilka dni, gdyż Włosi po ataku postawią lotnictwo w stan pogotowia i mogą
wytropić oddział na pozbawionej większych wzniesień pustyni.

Atak nastąpił nad ranem. Samochody stały ukryte w rozpadlinie tuż przy szosie, przez całą noc nie było

żadnego ruchu i Bagnold czuł się zawiedziony. Najpóźniej za pół godziny trzeba będzie wycofać się w
kierunku kryjówki. Miał już wydać rozkaz odwrotu, gdy obserwujący drogę żołnierz zasygnalizował
zbliżanie się kolumny samochodów nieprzyjaciela. Istotnie, z zachodu posuwał się w ich kierunku niewielki
konwój złożony z osobowego Fiata i dwóch samochodów osłony. W ten sposób mógł podróżować tylko
oficer wyższej rangi. Natychmiast przekazał sygnał załogom stojącym po drugiej stronie drogi. Samochody
były tak rozstawione, iż mogły skutecznie zablokować przejazd ogniem swoich karabinów. Major wezwał
gestem ręki jednego ze swoich żołnierzy przebranych w mundur włoskiej policji wojskowej. Mundur był
jednak bardzo wygnieciony. Ostatnie kilkanaście dni chłopak leżał w podrożnym worku płóciennym. Ale
pocieszał się, iż nad ranem nikt nie zwróci uwagi na taki szczegół. Samochody włoskie zbliżały się, było
wyraźnie widać, iż na burcie każdego z nich znajduje się karabin maszynowy. Ralph, mający naramienniki
sierżanta, otrzymał zadanie zlikwidowania kierowcy pierwszego samochodu wiozącego najwidoczniej
oficerów. Fałszywy żandarm był już na drodze trzymając w podniesionej ręce lizak. Kierowca pierwszego ze
zbliżających się samochodów zaczął zwalniać, ale wszystko wskazywało na to, że nie ma zamiaru się
zatrzymać. Otrzymał prawdopodobnie rozkaz od jadącego z nim oficera, gdyż zahamował gwałtownie i

background image

stanął. Za Fiatem zatrzymały się dwa samochody wypełnione żołnierzami obstawy. Ralpti powoli zbliżał się
do stojącego samochodu. Bagnold wiedział, iż w kieszeni ma granat, który powinien wrzucić do środka.
Tymczasem, gdy był na dwa kroki przed maską oficerskiego Fiata, z drugiego samochodu obstawy padły
strzały, ponieważ jeden z żołnierzy włoskich dostrzegł wysuwający się zza wydmy wóz zwiadowców. Był on
tak charakterystyczny i odmienny od innych wojskowych pojazdów włoskich, że nie pozostawiał żadnych
wątpliwości. Na szczęście seria z karabinu maszynowego, wymierzona w stronę wynurzającego się
samochodu, była niecelna. „Żandarm” wyrwał z kieszeni granat, jednym ruchem zerwał zawleczkę i rzucił w
przednią szybę Fiata. Sam padł jednak na jezdnię. Rzucony z dużą siłą granat rozbił szybę i wpadł do środka.
Kierowca włoski, który na huk wystrzałów instynktownie uruchomił silnik, zawahał się przez moment —
wyskoczyć z samochodu czy szukać granatu. Wahanie kosztowało go życie. Rozpętała się strzelanina. Dwa
samochody grupy zatarasowały szosę z przodu i z tyłu, odcinając w ten sposób drogę ucieczki. Włosi, mimo
zaciętej walki, byli na straconej pozycji, wystawieni z obydwu stron na strzały Brytyjczyków. Część z nich
zdołała dostać się pod koła samochodów i prowadziła stamtąd silny ogień. Szala przechyliła się ostatecznie
na korzyść Anglików, gdy strzał z rusznicy przeciwpancernej oddany w silnik jednego z samochodów
postawił go w płomieniach. Po chwili języki ognia zaczęły unosić się znad maski drugiej maszyny. Ogień ze
sprzężonych karabinów maszynowych odebrał żołnierzom z osłony ochotę do dalszej walki. Po chwili ci,
którzy zostali przy życiu, zaczęli rzucać broń. Bagnold wraz z dwoma żołnierzami trzymając broń gotową do
strzału podbiegł do Fiata. W trakcie walki padło z niego kilka strzałów, które ostrzegały, iż nie wszyscy
zginęli od wybuchu granatu. Samochodu nie ostrzelano ogniem karabinów maszynowych, chcąc wziąć do
niewoli pozostałych przy życiu. Major gwałtownie otworzył drzwi, na siedzeniu leżał oficer włoski z
dystynkcjami pułkownika. Z rany na głowie spływała krew. W samochodzie znaleziono dużą skórzaną torbę
opasaną stalową taśmą zamkniętą na solidny zamek. Oficer wraz z teczką został przeniesiony do wozu
Bagnolda. Żołnierze brytyjscy zabrali pozostałym przy życiu Włochom książeczki wojskowe i posiadane
przez nich dokumenty. Odebrano im również zamki z karabinów maszynowych. Dopiero teraz zorientowali
się, iż ich przeciwnikami byli żołnierze jednej z dwóch stacjonujących w Libii dywizji, złożonych z
najbardziej nieprzejednanych faszystów, tzw. Czarnych Koszul. Bagnold już w samochodzie zwrócił się do
grupki jeńców:

— Jesteśmy regularnym oddziałem wojsk brytyjskich. Odchodzimy, wy macie zająć się swoimi

rannymi.

Upłynęło szesnaście minut od momentu pierwszych strzałów. Bagnold zdawał sobie sprawę, że to

bardzo dużo czasu i w każdej chwili może pojawić się nowy konwój albo posiłki niosące Włochom pomoc.
Na szczęście wszystkie samochody brytyjskie były zdatne do jazdy. Trzej ranni z oddziału Bagnolda zostali
w nich rozlokowani. Niestety, żołnierz udający żandarma włoskiego zginął w momencie, gdy poderwał się z
ziemi po wybuchu, trafiony serią pistoletu maszynowego jednego z żołnierzy Czarnych Koszul.

Pojazdy brytyjskie oddalały się od miejsca starcia z maksymalną szybkością.
— Szybciej — Bagnold ponaglał niecierpliwie kierowcę. — Musimy za czterdzieści minut znaleźć się

w rejonie wadi El-Faregh. Tam będziemy bezpieczni.

I tym razem szczęście sprzyjało grupie. Do wadi dojechali w spokoju. Szybko minęli most wzniesiony

nad głębokim wąwozem i skręcili z szosy, kierując się na zachód w stronę Trypolitanii. Po kilkunastu
minutach zjechali do wąwozu. Teraz mogli pędzić tak szybko, jak pozwalał na to stan nawierzchni. Major
spojrzał na zegarek. Upłynęło już półtorej godziny od opuszczenia Via Balbia. Włosi na pewno wszczęli
poszukiwania.

— Najprawdopodobniej skoncentrują się na kierunku wschodnim, licząc, że wycofujemy się w stronę

granicy egipskiej. Potem, kiedy nas tam nie odkryją, zrobią rekonesans nad wadi. Mam nadzieję, że nie
wpadnie im do głowy, iż jedziemy na zachód, w stronę skupisk włoskich — dzielił się z kierowcą swoimi
myślami Bagnold.

Wadi, ciągnące się 80 km, zachodnim wejściem dotykało wybrzeża i miasta El Agheila, natomiast drugi

kraniec wybiegał w skalistą pustynię, która przechodzi w Wielkie Morze Piasków.

Po półgodzinnej jeździe Bagnold zatrzymał samochód.
— Tak, to tutaj, musimy przejechać jeszcze dwieście, trzysta metrów i wjedziemy do małego

odgałęzienia wadi z całym ciągiem głębokich jaskiń i korytarzy. Odkryłem je w tysiąc dziewięćset
trzydziestym czwartym roku podczas wyprawy na te tereny — zwrócił się do siedzącego obok niego
porucznika. — Pamiętam, jak bardzo Włosi byli niechętni naszej obecności tutaj.

Bagnold nie wspomniał ani słowem, iż cała wyprawa była zainicjowana przez wywiad brytyjski, który

chciał dysponować dokładnymi mapami tych terenów.

Po dziesięciu minutach wszystkie samochody ukryte zostały w jaskiniach. Jedna z nich miała długość

kilkuset metrów. Od tej pory obowiązywała cisza, palić wolno było tylko w wyznaczonym miejscu. Ostatni

background image

samochód zamykający kolumnę ciągnął za sobą specjalnie skonstruowany trał, który miał na celu zatarcie
śladów kół na piasku. Razem z dwoma żołnierzami poszedł sprawdzić, czy ślady, które przecież mogły
pozostać na piasku, nie prowadzą w sposób wyraźny do kotliny. Był przekonany, że Włosi nic nie wiedzą o
pieczarach. Zanim wyruszył na wyprawę, spędził wiele godzin w siedzibie wydziału kartograficznego
placówki wywiadu brytyjskiego w Kairze, analizując zdobyczne mapy włoskie. Pewnym
niebezpieczeństwem było to, że Włosi mogli włączyć do poszukiwań oddziały z dywizji libijskiej i ktoś
pochodzący z tych terenów mógł znać tajemnicę wąwozu. Ale na to nic już nie można było poradzić. Na
wszelki wypadek zabarykadowano właz i przy wejściu do groty ustawiono karabiny maszynowe. Na
zewnątrz pozostał jeden z żołnierzy ukryty w cienistej rozpadlinie skalnej na szczycie wzniesienia z
zadaniem prowadzenia obserwacji. Ostrożny major uprzedził go, aby pamiętał, iż bardzo łatwo jest zdradzić
swoją obecność odblaskiem słońca odbitego w szkłach lornetki. W godzinę później nad wadi przeleciał
samolot włoski. Powrócił on jeszcze w ciągu dnia kilkakrotnie. Lecąc na bardzo małej wysokości obserwator
wnikliwie lustrował wszystkie zakamarki i nawisy skalne szukając ukrytych tam samochodów.

Zapadła przejmująca chłodna noc. Włoski oficer wzięty do niewoli nie był poważnie ranny. Odłamki

granatu dosięgły go w niewielkim stopniu, natomiast oszołomiony był wybuchem. W teczce, otwartej zresztą
z niemałym trudem, była zdobycz, na widok której Bagnoldowi zabłysły oczy. Były to plany włoskich pól
minowych w rejonach przygranicznych oraz sieci awaryjnych dróg do poszczególnych baz rozsianych w
Cyrenajce. Nie przekazano jednak tej nocy meldunku do Kairu, obawiając się, iż Włosi postawili w stan
pogotowia służbę radiopelengacyjną. Krótką informację nadano dopiero w dwa dni później, nie podano
jednak miejsca postoju grupy również w obawie przed złamaniem kodu przez Włochów.

Meldunki grupy głębokiego rozpoznania umożliwiły sztabowi brytyjskiemu podjęcie przygotowań do

stawienia czoła ofensywie wojsk włoskich. Udało się ustalić, iż marszałek Graziani nie otrzymał żadnych
znacznych posiłków pancernych. Wavell odetchnął z ulgą. Oznaczało to, że nawet jeżeli wojska włoskie
ruszą do ataku, to nie będą miały sił na kontynuowanie działań zaczepnych przez dłuższy czas. Dlatego
postanowiono, iż po krótkim boju wojska brytyjskie nie będą broniły przełęczy Halfya, przez którą
prowadziła droga w głąb Egiptu, lecz wycofają się w rejon miasta Mersa Matruh, co nie tylko skróci linie
dowozu, ale i uczyni obronę łatwiejszą.

W kilka dni po powrocie grupy do Kairu z wyprawy do Cyrenajki cztery dywizje włoskie ruszyły do

ataku. Był on poprzedzony silnym ogniem artyleryjskim, który nie wyrządził jednak Brytyjczykom
większych strat, ponieważ dzień wcześniej wycofali większość sił na głębokość kilkunastu kilometrów od
granicy. Słabe oddziały osłonowe ustąpiły pod naciskiem włoskiej dywizji Cirene. Tylko u wejścia do
przełęczy toczyły się walki przez kilka godzin. W trzy dni po rozpoczęciu ofensywy wojska włoskie dotarły
do nadmorskiego miasteczka Sidi Barani. Tempo posuwania się było bardzo wolne. Cała przełęcz była
zaminowana, droga zniszczona na znacznych odcinkach, a poza tym brytyjskie jednostki pancerne nie
rezygnowały z nagłych ataków na mniejsze oddziały włoskie. Po dotarciu do Sidi Barani marszałek Graziani
zatrzymał wojsko. Tłumaczył to niedostatkiem materiałów pędnych i amunicji oraz złymi warunkami
atmosferycznymi. Brytyjczycy wycofali się aż do Marsa Matruh i obydwie armie oddzielał 130-kilometrowy
pas ziemi niczyjej. Armia marszałka Grazianiego przystąpiła do budowy umocnionych obozów i wznoszenia
fortyfikacji oraz budowy drogi, którą miała pójść w przyszłości ofensywa.

Waveil odetchnął z ulgą, zyskał w ten sposób kilka bezcennych miesięcy, które postanowił wykorzystać

na wzmocnienie sił. Grupa głębokiego rozpoznania za dostarczenie cennych informacji otrzymała kilka
odznaczeń i sporo nowego sprzętu. Zdecydowano się na rozbudowę tej jednostki i powierzono jej nowe
zadania dywersyjno-rozpoznawcze.

TAJEMNICZA RADIOSTACJA

Szef oddziału wywiadu i kontrwywiadu brytyjskiego w Kairze nie był zadowolony z pracy podległych

mu jednostek. Sygnały, które docierały do niego za pośrednictwem innych siatek, wyraźnie wskazywały, iż
Włosi mają w Kairze i Port Saidzie liczne grupy wywiadowcze. Świadczyła o tym także liczba meldunków
przekazywanych drogą radiową. Generał Wavell na odprawie dowódców poszczególnych rodzajów wojsk
stwierdził, że jedną z przesłanek powodzenia przygotowywanej ofensywy przeciwko siłom włoskim jest
obok nadejścia posiłków zachowanie kompletnej tajemnicy i zaskoczenie przeciwnika. O tym, że Włosi nie
ruszą się w najbliższym czasie, świadczył fakt wznoszenia licznych umocnień oraz rozpoczęcia działań
przeciwko Grecji.

— Jestem pewny, że Mussolini nie prześle Grazianiemu ani jednego czołgu, ani jednego transportu

amunicji. Mamy więc przed sobą kilka miesięcy, które powinniśmy wykorzystać na wzmocnienie naszych

background image

pozycji i to nie tylko w sensie ściśle militarnym.

W tym momencie Wavell wymownie spojrzał na szefa Military Intelligence Service.
Kairska placówka kontrwywiadu zabrała sję wkrótce z energią do pracy. Wraz z dostawą broni dotarło z

Londynu kilka samochodów radiopelengacyjnych, które każdego wieczoru prowadziły poszukiwania
pracujących radiostacji. Ponadto zaczęto zwracać większą uwagę na lokale, w których żołnierze i oficerowie
brytyjscy mogli kontaktować się z miejscową ludnością. Roztoczono dyskretną opiekę nad klubami,
kabaretami, restauracjami i hotelami. Były to tradycyjne miejsca nawiązywania kontaktów i zawierania
znajomości.

Po pewnym czasie udało się zlokalizować dwie radiostacje pracujące w centrum Kairu. Jedna z nich

zamilkła na kilka dni, by potem odezwać się ponownie ze zdwojoną energią. Radiotelegrafista musiał być
fachowcem dużej klasy, potrafiącym pracować szybko, gdyż czas emisji był bardzo krótki. W takich
warunkach wykonanie dokładnego namiaru nie było rzeczą łatwą. Ponadto w grę wchodziły również
względy konspiracji. Dłuższe przebywanie charakterystycznego samochodu radiopelengacyjnego w jednym
miejscu stanowiłoby sygnał ostrzegawczy dla pracującego agenta.

W pewnym momencie ślad się urwał. Prawdopodobnie radiostacja zmieniła godzinę i miejsce

nadawania, gdyż żaden z radiotelegrafistów w punkcie nasłuchu nie zdołał złapać wieczorem jej meldunku.
Wreszcie ostatniego października samochód patrolujący Stary Kair odnotował meldunek nadawany przez
tego samego radiotelegrafistę.

Major Sampson, któremu powierzono zadanie kierowania pracami sekcji kontrwywiadu w Kairze, bez

trudu rozpoznał starego znajomego. Tym razem namiar byl dokładny i jednoznacznie wskazywał na
Heliopolis, dzielnicę bogatych willi. Skierowano tam wszystkie samochody radiopelengacyjne, którymi
aktualnie dysponowała komendantura kairska. Ale tajemniczy radiotelegrafista zamilkł na kilka dni.
Sampson postanowił utrzymywać posterunek w Heliopolis jeszcze przez tydzień przynajmniej. Po pięciu
pełnych napięcia dniach, gdy w powodzenie zwątpili już nawet radiotelegrafiści obsługujący stację
nasłuchową, tajemniczy aparat odezwał się. Ale ku zaskoczeniu wszystkich tym razem radiostacja pracowała
nie w Heliopolis, a w innej dzielnicy Kairu. Meldunek był długi i aż dwie stacje zdołały w przybliżeniu
określić miejsce emisji. Sampson został wyciągnięty w nocy z łóżka. Obydwa namiary wskazywały na
Zamalk, dzielnicę Kairu położoną na nilowej wyspie. Wynikało z tego, że siatka jest rozgałęziona i zapewnia
radiotelegrafiście odpowiednie warunki pracy.

Po dwóch tygodniach wytężonej pracy biuro szyfrów zdołało odczytać część meldunku. Okazało się, że

składa się on z dwóch partii szyfrowanych odmiennym kodem. Część pierwsza dotyczyła pogody w Kairze i
delcie Nilu i jej przeznaczenie było znane. Informacje na temat warunków meteorologicznych miały
ogromne znaczenie nie tylko dla wojsk włoskich prowadzących od czasu do czasu naloty na ośrodki miejskie
Egiptu, ale przede wszystkim dla liczących obecnie 500 maszyn eskadr Luftwaffe zgrupowanych na kilku
lotniskach sycylijskich, które bezustannie bombardowały Maltę i atakowały konwoje brytyjskie na Morzu
Śródziemnym.

Radiostacja znów zamilkła na dwa dni. Dyżurni z brytyjskiej służby nasłuchu tym razem potraktowali

ustalenie miejsca położenia nadajnika jako sprawę honoru. Mieli już dosyć cierpkich uwag, których nie
szczędzili im przełożeni i major Sampson. Wreszcie w niedzielę o godzinie jedenastej rano w domu majora
zadzwonił telefon.

— Wysyłamy samochód pod dom, prosimy o jak najszybsze przybycie.
Tym razem, dzięki zastosowaniu najnowocześniejszego sprzętu, który dotarł z Londynu na pokładzie

samolotu, dwa namiary były bardzo dokładne. Sampson zaskoczony spojrzał na plan Kairu.

— Dzielnica Sheubran, to całkiem możliwe. Ale na tym odcinku ulicy znajduje się tylko kościół

katolicki i duży ogród. Gdzie zatem może być ukryty nadajnik?

Zarządzono ciągłą obserwację kościoła. Jednocześnie w pobliżu wynajęto mieszkanie z dużym tarasem

na dachu i zamontowano tam, możliwie najdyskretniej, urządzenia radiopelengacyjne. Dwa samochody
miały od tej pory krążyć w najbliższym sąsiedztwie po drugiej stronie Nilu. Postanowiono też prowadzić
stałą obserwację ulicy i w tym celu wynajęto następne mieszkania w dwóch narożnych domach. W oknach
wychodzących na wejście do kościoła i front posesji zainstalowano kamery filmowe, które umożliwiały
wykonywanie zdjęć wchodzących i wychodzących osób.

Sampson odetchnął z ulgą, gdy dowiedział się, że kościół jest raczej mało uczęszczany, w przeciwnym

wypadku trudno byłoby zidentyfikować obcego przybysza. Na ulicę Shukr, taką nosiła nazwę, skierowano
grupę agentów kontrwywiadu z Aleksandrii i Port Saidu, którzy mieli po zerwaniu nawierzchni
przygotowywać rowy pod kanalizację. Ale szef połączonej komórki wywiadu i kontrwywiadu nie uznał tego
ostatniego pociągnięcia za najrozsądniejsze.

— Mamy przecież do czynienia z przeciwnikiem doświadczonym i dobrze znającym swoje rzemiosło.

background image

Najlepiej o tym świadczy fakt, że mimo sprzętu i grupy rutynowanych pracowników skierowanych do
prowadzenia tej sprawy, nie możemy się pochwalić żadnymi konkretnymi wynikami. Na ulicy Shukr nie
prowadzono nigdy żadnych większych robót, kanalizacja jest lokalna, toteż pojawienie się grupy mężczyzn
wzbudzi podejrzenie agenta, który na pewno prowadzi wnikliwą obserwację otoczenia i analizuje każdy
swój krok. Dlatego robotników należy wycofać.

— Ale pułkowniku — odpowiedział Sampson — zerwali już część nawierzchni.
— Nie szkodzi. Jutro rano zasypią wykopane doły, wyrównają nawierzchnię i niech się żaden z nich nie

waży tam pokazać. Gdyby któryś ze stałych mieszkańców pytał ich, co robią i dlaczego dzisiaj niszczą to, co
wczoraj zrobili, mają odpowiedzieć, że władze magistrackie pomyliły ulice.

Rozpoczęła się nowa runda z niewidzialnym przeciwnikiem.
Ulica po dawnemu była niepozorna i mało uczęszczana. Analiza dokumentów wykazała, że kościół

został założony przez misjonarzy austriackich prawie 50 lat temu i odwiedzało go nie więcej niż kilka osób
dziennie. Do kościoła przylegał domek wikarego z małym ogrodem, mającym połączenie z drugą,
równoległą ulicą. Wynikało z tego, że pierwsza koncepcja, zgodnie z którą skoncentrowano uwagę na
głównym wejściu, była błędna. Przecież z drugiej strony można było dotrzeć do domku wikarego nie
wzbudzając niczyjej uwagi. Zainteresowano się zatem i drugim wejściem.

Wieczorem operatorzy nagrali komunikat nadany ze zidentyfikowanego już poprzednio rejonu w

Heliopolis. Nie odwołano jednak stanu pogotowia przy ulicy Shukr, licząc, iż wszystkie te radiostacje muszą
być ze sobą wzajemnie powiązane. Co prawda teraz nadawał inny radiotelegrafista, ale szyfr dotyczący
wiadomości o pogodzie był taki sam. Radiotelegrafista z Heliopolis pracował przez dwa dni z rzędu. Był
mniej wprawny od swego poprzednika i to pozwoliło na bardziej precyzyjne umiejscowienie aparatu
nadawczego. Po wyeliminowaniu kilku możliwości ustalono, iż w grę może wchodzić jedynie dwupiętrowy
dom czynszowy pod numerem 68. Analiza listy mieszkańców pozwalała sądzić, iż najprawdopodobniej
aparat nadawczy znajduje się w mieszkaniu na drugim piętrze, zajmowanym przez Amuela Lerkisa, maklera
dużej centrali dostawczej, która pracowała na potrzeby jednostek armii brytyjskiej stacjonującej w Egipcie.
Obserwacja lokatorów nie wniosła nic nowego. Wszyscy byli pracownikami spółek i firm handlowych, a w
czasie pracy mieli nieograniczone możliwości kontaktowania się z różnymi ludźmi. Mimo to postanowiono
w dalszym ciągu obserwować najbardziej podejrzanego, Amuela Lerkisa.

Po kilku dniach nagrano komunikat nadany przez radiostację zainstalowaną w kościele. Dom w

Heliopolis milczał. Po przejrzeniu zdjęć wszystkich osób, które zjawiły się tego dnia w kościele lub
kontaktowały się z Lerkisem w ciągu ostatnich dni, wyselekcjonowano zdjęcie starszej siwej kobiety. Była
ona w kościele i rozmawiała przez kilka minut w europejskiej kompanii z Lerkisem. Przejrzano też akta
Lerkisa. Wynikało z nich, iż osiadł on w Kairze przed dwoma laty. Jako ostatnie miejsce swojego
zamieszkania podawał Durban Południową Afrykę. Natychmiast wysłano szyfrówkę do Johannesburga,
prosząc o potwierdzenie danych personalnych oraz o podanie charakterystyki osoby, jej upodobań i
dotychczasowego trybu życia.

Następnego dnia odnotowano komunikat nadany przez radiotelegrafistę z kościoła i ustalono, iż

radiostacja mieści się w kościelnej wieży. W końcu udało się też sfotografować w ogrodzie przy plebanii
mężczyznę, którego dostrzeżono kilkakrotnie wcześniej przez uchylone okna. Na Kair uderzyła fala upałów i
agent szeroko otworzył okna.

Odpowiedź z Johannesburga potwierdziła dane personalne Lerkisa, widniejące w kairskiej książce

meldunkowej, i zawierała dość dziwny passus.

Wynikało z niej, że przy okazji dochodzenia w sprawie wydawania paszportów na fałszywe nazwiska

przez jednego z urzędników Biura Paszportowego w Durbanie padło również nazwisko Lerkisa. Sampson
zadepeszował do Johannesburga:

— Szukajcie dalej, sprawa bardzo ważna.
Tego samego dnia zidentyfikowano siwą kobietę, która po południu przyszła na plebanię. Kiedy

opuściła ją, za rogiem czekało już kilku funkcjonariuszy, w tym dwie kobiety. Pracownicy kontrwywiadu
dotarli jej śladem do mieszkania przy ulicy el-Bihar i tu okazało się, że jest to Ann Margow, wdowa,
mieszkająca wspólnie z synem. Do Kairu przeprowadziła się przed rokiem z Aleksandrii. Syn był
pracownikiem kapitanatu portu w Port Saidzie i przebywał z matką tylko podczas weekendów.

Sprawa posunęła się do przodu. Sampson czuł, że stanął na pewniejszym gruncie. Mógł nawet

natychmiast zaaresztować Lerkisa i wszystkich mieszkańców plebanii, ale wiedział, że byłby to krok
przedwczesny. W sieci pozostałyby same plotki. A przecież należało dotrzeć do rezydenta wywiadu. Polecił
więc swym pracownikom, aby zebrali informacje o synie Margow. Na pozór nie wniosły one nic
rewelacyjnego. Był to trzydziestopięcioletni mężczyzna, kawaler, dobrze zarabiający i prowadzący szerokie
życie towarzyskie. W Port Saidzie miał wielu znajomych w zarządzie portu, znało go też wielu oficerów ze

background image

statków i brytyjskich okrętów, stacjonujących w tym rejonie Morza Śródziemnego. Miejsce pracy pana
Margow było idealne do zbierania informacji o ruchach brytyjskich okrętów wojennych, konwojach
morskich, dostawach sprzętu i broni. Następnego dnia jeden z podwładnych Sampsona, idąc tropem Ann
Margow, dotarł do dużego pensjonatu w sercu ekskluzywnej dzielnicy Kairu. Funkcjonariusz wiedział, że
budynek ma drugie wyjście na przeciwległą ruchliwą ulicę. Natychmiast więc połączył się z kierownikiem
grupy obserwacyjnej i zażądał pomocy. Kilka minut później w cieniu drzew czekało kilku agentów.

Margow wyszła z pensjonatu po upływie pół godziny. Jak spodziewał się „jej opiekun”, skorzystała z

drugiego wyjścia.

Teraz on pospieszył do pensjonatu, aby ustalić, w którym apartamencie gościła Margow. Portier udawał,

że nic nie wie, i dopiero pięciofuntowy banknot przywrócił mu pamięć. Otworzył książkę meldunkową i
wskazał nazwisko Arthur van Habb. Brytyjczyk nie chciał zdradzać się, iż reprezentuje kontrwywiad, gdyż
podejrzewał, iż portier za sowitą opłatą przekaże sygnał ostrzegawczy Habbowi, dlatego sięgnął po następny
banknot i w ten sposób zdobył dane personalne interesującego go mężczyzny. Zastanowił go fakt, że on,
podobnie jak Lerkis, podawał Afrykę Południową jako miejsce urodzenia i zamieszkania. Do Egiptu przybył
w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku. Kontrwywiad mógł zatem wydobyć z archiwum policji kairskiej jego
zdjęcie i być może zebrać pewne dane. Chodziło teraz o to, aby nie wzbudzić podejrzeń portiera, który mógł
się przecież wygadać, iż Habbem ktoś się interesuje. Sprytny pracownik Sampsona dał mu do zrozumienia,
że jest przedstawicielem Bractwa Byka, jednego z największych gangów działających w Kairze. Skutek był
piorunujący. Gang miał ugruntowaną opinię, iż wszelkie wypadki zdrady czy rozmyślnego działania na jego
niekorzyść karał w sposób bezlitosny. Portier zapewniał gorąco iż będzie milczał jak grób i gotów jest
wyświadczyć Bractwu kolejne przysługi, jeśli sobie tego zażyczy. Agent postanowił zaryzykować. Raz
jeszcze sięgnął do portfela i z pliku banknotów wyjął dziesięciofuntowy. Był pewien, iż rozbiegane oczka
portiera dostrzegły zawartość portfela i właściwie go oceniły.

— Oto na początek — powiedział, wsuwając mu w rękę banknot. — Od dzisiaj będziesz zbierał nawet

najdrobniejsze i, twoim zdaniem, pozbawione znaczenia informacje o Habbie. Ten człowiek miesza się w
interesy Bractwa, dlatego chcemy o nim wiedzieć dosłownie wszystko. Każdego dnia będzie zgłaszał się do
ciebie mój człowiek po informacje. Ponadto masz tutaj numer telefonu, pod którym zastaniesz zawsze kogoś
z moich ludzi. Pamiętaj, fałszywe informacje rodzą takie same konsekwencje jak zbyt długi język.

Ryzyko, na jakie poszedł pracownik Sampsona, opłaciło się. Od tej pory kairska placówka

kontrwywiadu otrzymywała co kilka godzin telefon z wiadomościami o interesującym go człowieku.
Odszukano również jego zdjęcia w archiwum i zwrócono się do placówki kontrwywiadu brytyjskiego w
Południowej Afryce z prośbą o informacje. Wkrótce okazało się, że deptanie po piętach Habbowi jest rzeczą
bardzo trudną. Był niezwykle ostrożny, cząsto nawet odruchowo sprawdzał w oknach wystawowych, czy
nikt za nim nie idzie. Pierwszego dnia już po półgodzinnym spacerze w centrum miasta zniknął sprzed oczu
„opiekunom”. Następnego dnia towarzyszyła mu kilkuosobowa, najlepsza ekipa, która śledziła go tak zwaną
metodą sztafety, polegającą na towarzyszeniu obserwowanemu tylko na krótkich odcinkach i bardzo często
przed nim.

Habb podawał się za handlowca i istotnie obracał się w tych kręgach. Sprawdzono, że w kontaktach z

tym światem przedstawiał się jako przedstawiciel dużej firmy eksportowej z Południowej Afryki, firmy
zajmującej się dostawami towarów przemysłowych tak bardzo potrzebnych obecnie w Egipcie. Jednak w
ciągu ponad rocznego pobytu w tym kraju nie dokonał żadnej większej transakcji, co stawiało pod znakiem
zapytania wiarygodność jego profesji.

Drugiego dnia obserwacji odnotowano kontakt Habba z człowiekiem, który w przekonaniu

kontrwywiadu był na usługach wywiadu włoskiego, ale od kilku miesięcy pozostawał w stanie zamrożenia i
nie podejmował żadnej działalności.

Chcąc zdobyć jak najwięcej wiadomości o obserwowanym, wynajęto sąsiednio mieszkanie,

przylegające do zajmowanego przez Habba, i zainstalowano w jego lokalu aparaturę podsłuchową. Jednak
nie odnotowano nic, co by wskazywało na powiązanie tego człowieka z wywiadem włoskim lub
niemieckim. Był albo niewinny, albo bardzo ostrożny. Uwagę Sampsona zwrócił jednak fakt, iż prawie nigdy
nie telefonował od siebie z domu, a zawsze z jakiejś kawiarni. Fakt ten wskazywał, że albo obawia się, albo
liczy z podsłuchem.

Konsekwentna obserwacja Margow pozwoliła na ustalenie następnego źródła ewentualnych informacji.

Była to rodzina włoska, która schroniła się w Egipcie przed kilkoma laty, rzekomo uciekając przed
prześladowaniami reżimu faszystowskiego. Członkowie tej rodziny prowadzili dużą farmę warzywną nad
Nilem i teraz, kiedy rozpoznano ich twarze, ustalono, iż Margow pozostaje z nimi w codziennym kontakcie.
Próba przeszukania farmy spełzła na niczym. Strzegł jej stróż z kilkoma wilczurami, więc nie mogło być
mowy o niepostrzeżonym przeszukaniu zabudowań. Z pomocą przyszło lotnictwo. Specjalny samolot

background image

przeleciał kilkakrotnie nad zabudowaniami i dokładnie je obfotografował. Powiększenie dwóch zdjęć
wykazało, iż w środku farmy, w miejscu niewidocznym z drogi, znajdowała się stacja meteorologiczna
Ponadto znajdowały się tam urządzenia do pomiarów siły i kierunku wiatru. Rodzina Marronich, bo tak się
nazywali, mogła zatem dostarczać komunikaty meteorologiczne, przekazywane przez obydwie radiostacje.

Mimo że zebrano wystarczającą liczbę dowodów pozwalających na aresztowanie obserwowanych i

przeprowadzenie rewizji w. domach Lerkisa, Margow i Marronich, zdecydowano się jeszcze poczekać na
rozszyfrowanie Habba i ustalenie listy kontaktów Lerkisa i młodego Margowa. W domu matki tego
ostatniego zainstalowano urządzenia podsłuchowe, ale podobnie jak w wypadku Habba nie spełniły one
pokładanych nadziei.

W czwartek wieczorem Margow zadzwonił do matki, zawiadamiając ją, iż przyjedzie na wolną sobotę

i niedzielę.

Na wszelki wypadek całą grupę skierowano do akcji i postawiono w stan ostrego pogotowia. Należało

liczyć się z nieprzewidzianym obrotem spraw i koniecznością aresztowania wszystkich członków siatki.

Margow w kilkanaście minut po telefonie syna wyszła z domu. Przecięła ulicę i weszła do małej trafiki.

Sledzący ją funkcjonariusz zobaczył przez szybę, iż skierowała się prosto do telefonu, wykręciła jakiś numer
i przez kilka minut rozmawiała. Następnie wróciła do domu.

Sampson liczył, że następny dzień może przynieść rozwiązanie zagadki. Na wszelki wypadek uzyskał

zgodę swoich przełożonych na aresztowanie wszystkich podejrzanych, oczywiście z zastrzeżeniem, że
uczyni to tylko wówczas, gdy nie będzie już innego wyjścia. Ostatecznie zidentyfikowano dość znaczną
liczbę osób, które współpracowały z wywiadem nieprzyjaciela.

Sampson miał niejasne przeczucie, iż Habb zaczął coś podejrzewać. Być może zauważył, iż jest

obserwowany. W ciągu ostatnich dwóch dni kilkakrotnie postępował tak, jak gdyby chciał pozbyć się
postępujących jego śladami osób, uciekał się do manewru z domami o dwóch bramach. Raz zniknął z oczu
funkcjonariuszom niemal na trzy godziny. To było niepokojące.

W czwartek wieczorem, kiedy tylko do Sampsona dotarła wiadomość o przyjeździe Margowa,

postanowił, że jego ludzie będą obserwować młodego człowieka już od momentu wejścia do pociągu w Port
Saidzie. Pomysł okazał się słuszny. Na kilka minut przed wjazdem na stację w Kairze do przedziału, w
którym samotnie podróżował Margow, wszedł młody mężczyzna. Człowiek Sampsona, który w tym czasie
stał na korytarzu, udając, że obserwuje panoramę miasta, musiał odczekać chwilę i dopiero mógł wejść do
przedziału. Niestety, w drzwiach minął przybysza, który już wychodził. O czym rozmawiał Margow ze
swoim gościem — pozostało tajemnicą.

Zbliżali się do Kairu. Margow otworzył swoją dużą torbę podróżną, wyjął dość pękatą kopertę i wsunął

ją do kieszeni. Za chwilę pociąg zatrzymał się pod arkadami dworca. Margow wyszedł z wagonu, przeszedł
przez halę dworcową i znalazł się na ulicy. Nie oglądając się przeciął jezdnię i ruszył w kierunku centrum.
Doszedł do Placu Opery i tutaj zginąłby idącym za nim funkcjonariuszom w tłumie mieszkańców Kairu
ubranych w długie, sięgające aż do ziemi, galabije, gdyby nie to, iż w tym momencie był na placu jednym z
nielicznych Europejczyków.

Dalsze postępowanie Margowa wyraźnie wskazywało, iż stara się on zgubić obstawę. Kierujący akcją

zarządził zmianę ekipy. Istotnie, Margow upewnił się jeszcze dwukrotnie, czy nie jest śledzony, następnie
szybkim krokiem przeciął ulicę i wszedł do arabskiej kawiarni, wypełnionej po brzegi mężczyznami
grającymi w warcaby i tik-tak. Margow zamówił kawę, ale jej nawet nie tknął. Cały czas wpatrywał się w
wejście. Po kilkunastu minutach wyszedł, raz jeszcze dyskretnie się rozejrzał i, w dalszym ciągu zachowując
ostrożność, ruszył w stronę dzielnicy Sharia Faud, pełnej sklepów dla bogatych biznesmenów i członków
rodzin szejków z naftowych emiratów. Po chwili wstąpił do trafiki i wyszedł stamtąd z paczką papierosów.
Jednak obserwujący go funkcjonariusz był pewien, że ponad kontuarem Margow podał dyskretnie
właścicielowi żółtą kopertę, którą miał w kieszeni. Po dość długim marszu dotarł do domu matki. Nagrano
ich rozmowę. Przez pewien czas mówili przyciszonymi głosami, co wyraźnie wskazywało, iż Margow jest
czymś zdenerwowany. Kilkakrotnie powtarzał, iż jest zmęczony tym wszystkim i należy mu się dobry i długi
wypoczynek.

Tymczasem ludzie Sampsona obserwowali trafikę. Po godzinie zjawił się w niej mężczyzna, którego

zidentyfikowano jako częstego rozmówcę Habba. Nadszedł wieczór, a wraz z nim zaciemnienie, i, niestety,
wkrótce zgubiono dopiero co uchwycony trop. Wtedy przypomniano sobie o portierze w pensjonacie. Jakąż
odczuli ulgę i radość, gdy portier przyciszonym głosem szepnął do słuchawki:

— Właśnie jakiś człowiek wszedł do mieszkania Habba.
Postanowiono w dalszym ciągu pilnować trafiki. Był to dobry pomysł, mimo że na początku nie spotkał

się z uznaniem zwierzchników. Łącznik — bo tak nazwano Egipcjanina, który przeniósł kopertę z trafiki do
Habba — pojawił się w sklepiku rankiem dnia następnego. Czekała tu już grupa funkcjonariuszy, aby pójść

background image

jego śladem. W pobliżu trafiki pozostawiono jedynie wzmocniony posterunek. W pokoju Sampsona przy
mapie Kairu zasiadła grupa oficerów kontrwywiadu. Wyglądało na to, iż zbliżał się moment decydującej
rozgrywki.

Kilka minut po dziewiątej posterunek obserwujący mieszkanie Margow zameldował, iż jego

właścicielka wyszła z domu. Idący jej śladami zespół przekazał po kilku minutach informację, iż zbliża się
ona do dzielnicy Sharia Faud. Po kwadransie zjawiła się przed trafiką, rozejrzała dookoła i weszła do środka.
Po chwili była już na ulicy. W ręku trzymała gazetę, którą wkrótce potem włożyła do torby. Po kilku
minutach kluczenia — widać, że okoliczne zaułki znała bardzo dobrze — wsiadła do tramwaju. Po
półgodzinnej jeździe wysiadła i pieszo już dotarła do kościoła przy ulicy El-Bihar, w którym już od pół
godziny przebywał Lerkis. Punktualnie o dziesiątej rozległ się sygnał wywoławczy nadajnika znajdującego
się w kościele.

Kierujący grupą operacyjną, mieszczącą się w dwóch domach zamykających ulicę, zwrócił się z

pytaniem do zwierzchników:

— Co mamy robić? Aresztować zebranych, czy kontynuować obserwację?
— Obserwować — padła zdecydowana odpowiedź.
Szefowie kairskiej placówki kontrwywiadu uznali, że pozostało jeszcze do rozszyfrowania kilka

kanałów, których poznanie może ułatwić likwidację wszystkich odgałęzień siatki. W pięć minut później
przyszedł jednak nowy rozkaz.

— Wszystkich aresztować na miejscu. Unikać ofiar w ludziach. Habb spalony.
Podobny rozkaz przekazano grupie obserwującej Lerkisa, który wymknął się niepostrzeżenie z kościoła

i teraz spokojnie siedział w domu. Przyczyną, która zmusiła kontrwywiad brylyjski do zmiany planów i
aresztowania rozszyfrowanych członków siatki, były wypadki, które rozegrały się w kawiarni Mahmud
Pasza.

Margow wyszedł z domu pół godziny po matce. Kluczył czas jakiś po mieście i w końcu dotarł do

kawiarni Mahmud Pasza. Usiadł przy stoliku i przez kilka minut siedział samotnie. Obserwująca go grupa
ulokowała się po drugiej stronie ulicy. Jeden z funkcjonariuszy miał wejść do kawiarni dopiero za kilka
minut. Gdy znajdował się przy wejściu, do stolika Margowa przysiadł się jakiś Europejczyk. Człowiek
Sampsona usiadł przy barze i dyskretnie zerkał na zajętych rozmową mężczyzn. Po chwili przy
interesującym go stoliku znalazł się Habb. I wtedy funkcjonariusz popełnił błąd. Wyszedł z cienia rzucanego
przez daszek przy barku. Szedł wolno w stronę rozmawiającej trójki. Wtedy zobaczył go ów Europejczyk.
Zobaczył i poznał. Pół roku temu był on aresztowany przez tego właśnie funkcjonariusza w okolicznościach
wskazujących, iż brał udział w aferze szmuglerskiej, z którą wiązały się podejrzenia wywożenia z Egiptu
wiadomości wojskowych. Nic mu wówczas nie udowodniono. Sąd poprzestał na dość wysokiej grzywnie,
którą oskarżony zapłacił bez zmrużenia oka. Zaskoczenie z powodu ponownego spotkania oraz świadomość,
że tym razem naprawdę bierze udział w niebezpiecznej grze, spowodowało, iż zerwał się od stolika,
wyciągnął z kieszeni pistolet i strzelił w kierunku zbliżającego się mężczyzny. Następnie rzucił się w
panicznej ucieczce do wyjścia.

Reakcja Habba była jeszcze bardziej nerwowa. Sięgnął pod marynarkę, wyrwał stamtąd pistolet i

strzelił do uciekającego współpracownika. Ten ugodzony pociskiem padł na stoliki przewracając je.
Następnie Habb odwrócił się i jednym susem wybiegł na zaplecze kawiarenki. Zaskoczony i oszołomiony
niespodziewanym rozwojem sytuacji Margow zerwał się od stolika i wybiegł na ulicę. Tutaj wpadł w ręce
pracowników kontrwywiadu brytyjskiego. Pogoń za Habbem nie przyniosła rezultatów. Zniknął.

Szefowie kairskiej placówki kontrwywiadu na wieść o niespodziewanym wypadku zadecydowali, że

trzeba natychmiast aresztować wszystkich pozostałych członków siatki, ponieważ Habb może ich ostrzec.
Kościół i plebania zostały natychmiast otoczone pierścieniem uzbrojonych funkcjonariuszy, żandarmerii i
policji egipskiej. Wyznaczono dwie grupy szturmowe. Pierwsza wkroczyła do kościoła i zatrzymała zebrane
tam osoby, druga, po sforsowaniu zamkniętej furtki, dotarła przez ogród na plebanię. W chwili gdy uzbrojeni
ludzie podbiegali do drzwi, z okna posypały się strzały. Jeden z oficerów biegnących nieco z tyłu złapał się
obydwoma rękami za brzuch i osunął na ziemię. Strzelec, chcąc wykorzystać zamieszanie, rzucił do ogrodu
granat i odczekawszy moment wyskoczył z okna. Strzelając seriami z pistoletu maszynowego zaczął szybko
biec w kierunku sąsiedniego ogrodu. Wydawało się, że uda mu się umknąć. Zamierzał już przeskoczyć płot,
gdy nagle z jękiem padł na ziemię. Sierżant Gamzawi, cieszący się sławą najlepszego strzelca policji
kairskiej, i tym razem nie zawiódł. Uciekinier leżał z roztrzaskanym kolanem. Natychmiast go rozbrojono.
Po wyważeniu drzwi członkowie grupy szturmowej wtargnęli do mieszkania wikarego. W bawialni siedziała
stężała z przerażenia Anna Margow i wikary.

Nagle z kościoła buchnęły strzały. Okazało się, że jeszcze jeden z członków siatki szukał ratunku w

ucieczce.

background image

Najtrudniej było dostać się na wieżę, gdzie znajdowała się radiostacja. Zaskoczony radiotelegrafista nie

miał zamiaru poddać się bez walki. Widocznie wierzył, że uda mu się przebić przez pierścień okrążenia i
uciec. Pierwszy biegnący wąskimi i krętymi schodami znalazłszy się na szczycie zginął od celnego strzału.
Dowodzący akcją kapitan postanowił trzymać okienka wieży pod ostrzałem, by w ten sposób pozbawić
radiotelegrafistę nadziei na szukanie ratunku w ucieczce przez dach. Na schody rzucono dwa granaty z
gazem łzawiącym i świecę dymną. Po chwili wieża wypełniła się gryzącym dymem. Rzucono jeszcze dwa
granaty. I wtedy rozległ się strzał. Dwaj funkcjonariusze wstrzymując oddech wpadli do niewielkiego
pomieszczenia. Na podłodze leżał mężczyzna i zanosił się spazmatycznie kaszlem. Jeden z funkcjonariuszy
wyważył okno, do środka wdarło się świeże powietrze i dopiero teraz mogli zobaczyć, że mężczyzna miał
skrwawioną pierś. Szybko wyniesiono go na dwór.

Przeprowadzona na plebanii i w zakamarkach kościoła rewizja dostarczyła niezbitych dowodów

działalności szpiegowskiej. Najbardziej przekonującym dowodem był aparat nadawczy, mieszczący się w
pokoiku na wieży. Niestety, radiotelegrafista spalił szyfry i mając wystarczająco dużo czasu nadał zapewne
sygnał o zdemaskowaniu siatki. W ten sposób została zaprzepaszczona możliwość przekazywania
przeciwnikowi fałszywych meldunków.

Aresztownie Lerkisa przebiegło dużo sprawniej. Zastosowano wybieg z doręczycielem telegramu, który

po otworzeniu drzwi przez maklera obezwładnił go jednym uderzeniem karate. Rewizja przeprowadzona w
domu Lerkisa była nad wyraz owocna. W przemyślnej skrytce znaleziono aparat nadawczo-odbiorczy i, co
ważniejsze, komplety materiałów wywiadowczych, które pozwoliły na rozszyfrowanie kilku informatorów
wywiadu włoskiego, pracujących w ważnych przedsiębiorstwach i mających dostęp do czujnie strzeżonych
tajemnic. Nigdzie jednak nie odnaleziono szyfrów. I tym razem okazało się, że przenikliwość kierującego
operacją kapitana Lotta dała dobre rezultaty.

Natychmiast po ucieczce Habba kapitan skierował do jego mieszkania w pensjonacie kilku

funkcjonariuszy. Odwołano na moment portiera, tak że zdołali oni wejść nie zauważeni. Czekając na Habba
przeprowadzono szczegółową rewizję. Dopiero po kilku godzinach poszukiwań, gdy zaczęto zdejmować
klepki parkietu, trafiono na dźwignię skrytki. Znajdował się w niej komplet szyfrów i materiałów
dostarczonych przez młodego Margowa. Habb był jednak wytrawnym graczem. Nie trzymał u siebie w
domu żadnych innych materiałów, które mogłyby naprowadzić na ślad siatki. Najważniejsze dokumenty
musiały być ukryte w bezpiecznym schowku poza mieszkaniem. Musiał też rozszyfrować intencje
Brytyjczyków, gdyż mimo cierpliwego wyczekiwania w zasadzce przez dziesięć dni nikt się tam nie zjawił.
Co prawda kapitan Lott był przekonany, że gdyby nie popełnił jednego błędu, być może Habb wpadłby w
zasadzkę.

Pięć dni siedzieli już ludzie kapitana w pustym mieszkaniu, gdy nagle rozległo się pukanie.

Funkcjonariusze gwałtownie otworzyli drzwi i wciągnęli do środka stojącego na korytarzu mężczyznę.
Okazało się, iż był to listonosz z pilną przesyłką dla Habba. Listonosza zatrzymano, podejrzewając, że jest to
trick ze strony sprytnego szpiega, mający na celu sprawdzenie, czy może bezpiecznie powrócić do
mieszkania, aby zabrać szyfry i swoje rzeczy. Drobiazgowe śledztwo, próba pójścia tropem listu, nie
przyniosło żadnego rezułtatu. Listonosza zwolniono po dwóch tygodniach, wypłacając mu rekompensatę.
Szansa została jednak zaprzepaszczona.

Po tygodniu żmudnego przesłuchiwania wszystkich zatrzymanych szef placówki kontrwywiadu

brytyjskiego miał przed sobą dokładny obraz rozmieszczenia informatorów. Okazało się, że przed rokiem
nastąpiło połączenie dwóch siatek wywiadowczych — włoskiej i niemieckiej. Włosi mieli wiele kontaktów
w Egipcie, natomiast Niemcy skierowali z Afryki Południowej kilku znakomicie wyszkolonych agentów. Do
nich należeli właśnie Margow i Habb, którzy przeszli intensywne przeszkolenie w Niemczech i następnie
pod płaszczykiem działalności handlowej przenieśli się do Egiptu.

Siatka dysponowała znacznymi środkami finansowymi i miała rozgałęzioną sieć informatorów.

Ostrożny Habbe podzielił ją na ogniwa, które trzymał z dala od siebie. Tylko on dysponował szyfrem i
osobiście kodował oraz rozszyfrowywała meldunki, które przekazywał radiotelegrafista z plebanii oraz
Lerkis. Margow była łączniczką. Zbierała opracowane już informacje i przekazywała je Habbowi. Wikary
był również szpiegiemi niemieckim. To on wpadł na pomysł, aby radiostację zainstalowano na plebanii.
Radiotelegrafista oraz mężczyzna postrzelony w ogrodzie byli kadrowymi pracownikami włoskiego
wywiadu wojskowego przerzuconymi do Egiptu przez Pustynię Zachodnią.

Siatka funkcjonowała skutecznie przez dłuższy czas i dostarczyła Włochom wielu cennych informacji.

Teraz w eterze zapadła cisza.

Sampson zdawał sobie sprawę z tego, że nie udało mu się uchwycić wielu nici, że kilku drobnych

informatorów pozostało na wolności. Najbardziej irytowała go jednak ucieczka Habbego, który dosłownie
zapadł się pod ziemię. Sampson wiedział, że odszukanie nawet Europejczyka w czteromilionowym Kairze

background image

nie było zadaniem łatwym. Na pewno miał przygotowaną kryjówkę, w której teraz przebywał i czekał, aż
sprawa przycichnie. Hipotezę tę potwierdzały pojawiające się od czasu do czasu w eterze sygnały nie
zidentyfikowanej radiostacji. Meldunki były jednak tak krótkie, iż nie zdołano ustalić miejsca ich nadawania.

Cios zadany przez kontrwywiad brytyjski był jednak bardzo silny. Do pułkownika Cienci, kierującego

pracą dużego ośrodka rozpoznawczo-nasłuchowego w Dernie, przestały docierać informacje. Stąd też
podjęta w dniu 9 grudnia 1940 roku przez wojska brytyjskie ofensywa była całkowitym zaskoczeniem dla
włoskiego Comando Supremo i marszałka Grazianiego. Generał Wavell wykorzystał bierność Włochów,
ściągnął posiłki i umocnił siły pancerne. Anglicy w dalszym ciągu ustępowali Włochom liczebnie. W
umocnionych obozach rozlokowanych na stukilometrowym odcinku Włosi mieli ponad dwieście pięćdziesiąt
tysięcy żołnierzy. Dowódca wojsk brytyjskich na Pustyni Zachodniej O'Connor po otrzymaniu posiłków w
postaci hinduskiej dywizji piechoty oraz dywizji pancernej miał pod swoimi rozkazami zaledwie 31 tysięcy
żołnierzy, 120 dział i 275 czołgów. Włosi mieli przewagę również w broni pancernej i działach, których
posiadali ponad 400, ale jakość ich czołgów była dużo niższa. Generał O'Connor postanowił uderzyć na tyły
umocnionych obozów i atakując je od przeciwnej strony odciąć załogom linię odwrotu. Mimo że z Egiptu
nie dotarł nawet jeden sygnał o przygotowywanej ofensywie, Włosi musieli zauważyć wzmożoną aktywność
jednostek brytyjskich w rejonie przyfrontowym. Ósmego grudnia na dzień przed ofensywą włoski samolot
patrolowy powracający do bazy dostrzegł w tumanach piasku, wznoszonego przez wiatr i nadciągającą
burzę, kolumnę kilkuset pojazdów. Była to brytyjska dywizja pancerna, która zajmowała pozycje wyjściowe.
Meldunek został przekazany dowódcom umocnionych obozów, ale oni zlekceważyli to ostrzeżenie. Również
nie wzbudziły niepokoju nasilające się ataki lotnictwa brytyjskiego przeciwko portom nabrzeżnym i
lotniskom włoskim. Graziani potraktował to jako dowód, iż Brytyjczycy nie zamierzają podjąć działań
ofensywnych ograniczając się tylko do pojedynczych ataków. Takie samo stanowisko zajmował generał
Cavallere, który zastąpił marszałka Badoglio na stanowisku głównodowodzącego włoskimi siłami
zbrojnymi.

Generał Cavallere miał nie lada kłopoty. Włochy nie tylko nie zdołały pokonać i zająć Grecji, co

obiecywał sobie Mussolini, ale wprost przeciwnie, wyparte z Epiru musiały przejść do obrony przed atakami
bitnych jednostek greckich. Dlatego też Naczelne Dowództwo w Rzymie zbagatelizowało doniesienia o
wyładowaniu w Port Saidzie posiłków brytyjskich. Uznano, iż Wielka Brytania utrzymując status quo na
pograniczu z Libią, chce w pierwszej kolejności pomóc wojskom greckim, które nie mogły kontynuować
dalej ofensywy bez dostaw ciężkiej broni i amunicji.

Plan brytyjski powiódł się w całości. Wojska przeszły przez lukę pomiędzy dwoma umocnionymi

obozami Nibeiwa oraz Rabia i zaatakowały je od drugiej strony. O zwycięstwie zadecydowały między
innymi: przewaga w broni pancernej oraz zaskoczenie. Najszybciej ruszyła do ucieczki dywizja Czarnych
Koszul stacjonująca w Sidi Barani. W sześć dni od rozpoczęcia ofensywy przez Brytyjczyków Włosi zaczęli
odwrót. W dniu 5 lutego 1941 roku jednostki pancerne zablokowały nieprzyjaciela pod Beda Fromm. Włosi
skapitulowali w dwa dni później, ich 10 armia przestała istnieć. Brytyjczycy opanowali całą Cyrenajkę,
likwidując 10 dywizji i biorąc do niewoli 130 tysięcy ludzi. Dalsza ofensywa została jednak przerwana z
powodu pogarszającej się sytuacji na Bałkanach. Do Grecji zaczęto kierować wycofane z Libii jednostki
wojsk brytyjskich.

Równocześnie z ofensywą w Libii wojska brytyjskie podjęły natarcie w Afryce Wschodniej. W sierpniu

1940 roku Włosi opanowali Somali Brytyjskie oraz kilka miejscowości przygranicznych w Kenii i Sudanie.
Nie wykorzystali pierwszego momentu zaskoczenia i podobnie jak Graziani przeszli do obrony. Już wkrótce
zaczęli odczuwać stale rosnące braki dostaw materiałów pędnych i amunicji. Ponadto partyzantka etiopska,
zasilana regularnymi dostawami broni przez karawany docierające z Sudanu, przystąpiła do ofensywy. W
styczniu 1941 roku zgrupowanie wojsk brytyjskich pod dowództwem generała Platta zaatakowało pozycje
włoskie w Sudanie i następnie wyparło je do Erytrei. W tym samym czasie przystąpiły do działań wojska
zgrupowane w Kenii, które kilkoma głębokimi manewrami oskrzydliły jednostki włoskie na pograniczu,
zmuszając je do kapitulacji. Front erytrejski zatrzymał się na pewien czas pod łańcuchem górskim Karren,
który stanowił znakomite miejsce do prowadzenia długotrwałej obrony. Karren został sforsowany 3 marca
1941 roku. Obszar panowania wojsk księcia d'Aosta atakowanych z obydwu stron stałe się kurczył.

Generał Wavell po otrzymaniu z Londynu rozkazów przerzucenia do Grecji swoich najlepszych

jednostek, po rozbiciu włoskiej 10 armii, postanowił pozbawić wroga oparcia na południu Libii. Miał on tam
bowiem kilka silnie umocnionych punktów fortyfikacyjnych ulokowanych w oazach, które mogły stać się
bazą wypadową przeciwko osłabionym siłom brytyjskim w Egipcie czy nawet Sudanie. W walkach na
pustyni odnosi zwycięstwo ten, kto panuje w powietrzu lub dysponuje przewagą w siłach pancernych.

background image

Niesłychanie ważnym elementem jest woda oraz dysponowanie na bezludnych terenach pustyń
piaszczystych czy kamienistych punktami oparcia w jej zasięgu. Dlatego też należało, nie zwlekając,
przystąpić do działania. Zadanie to zostało powierzone grupie głębokiego rozpoznania.

W tym czasie niewielki oddział rozrósł się i został podzielony na pięć jednostek patrolowych

działających niezależnie od siebie.

— Majorze — zwrócił się Wavell do Bagnolda — bardzo wysoko oceniam działalność rozpoznawczą i

dywersyjną prowadzoną przez pańską jednostkę, która, jak widzę, stale rośnie w siłę. Chciałbym jednak
powierzyć panu dość trudne zadanie. Jeżeli popatrzymy na Cyrenajkę — w tym momencie Wavell podszedł
do olbrzymiej mapy wiszącej na ścianie — to widzimy, że Włosi skoncentrowali swoje siły w rejonie
wybrzeża. Idąc na południe, w kierunku granicy z Czadem, mają tylko trzy punkty oparcia — oazę Kufra,
Jalo i daleko, aż pod granicą z Nigrem, oazę Murzuk. Wszystkie one są dość dobrze umocnione i połączone
szosami z twierdzami na wybrzeżu. Stanowią potencjalne zagrożenie dla naszych sił w Libii i Sudanie. Jak
pan się dobrze orientuje, w tej części Sudanu mamy tylko jeden pluton meharystów, straży granicznej na
wielbłądach. Zajęcie tych baz będzie oznaczało odcięcie Włochów od jedynych źródeł wody w tym rejonie i
wyparcie ich z południa. Zadanie to jest trudne, ale myślę, że grupa głębokiego rozpoznania korzystając z
pomocy oddziałów Wolnych Francuzów zgrupowanych w forcie Lamy w Czadzie zdoła pokonać pustynię i
Włochów.

Wavell dotrzymał słowa i grupa otrzymała sporo nowego sprzętu, w tym również samochody. Bagnold

zdawał sobie sprawę, że zadanie nie było łatwe. Pustynia w tej części Cyrenajki przechodziła z płaszczyzny
nużącej monotonią falowych piasków w ciągle rosnące w kierunku południowym skaliste wzgórza. Włosi
dysponowali lotnictwem, dlatego też nie można było dać się zaskoczyć na odkrytej przestrzeni. Rajd został
starannie przygotowany. Za cel pierwszego ataku wybrano oazę Murzuk, położoną głęboko na południu w
odległości 1600 km od Kairu i ponad 450 km od najbliższych posterunków Wolnych Francuzów w Nigrze.
Najtrudniejszą częścią zadania wydawał się być odwrót przez odkrytą pustynię. Mimo tych trudności
Bagnold uważał, iż wyprawa jest celowa. Nawet jeżeli nie udałoby się utrzymać oazy przez dłuższy okres,
byłby do bolesny cios w morale wojsk włoskich, które na południu daleko od linii frontu czuły się
całkowicie bezpieczne.

Na wyprawę wyruszyło 76 żołnierzy na 24 pojazdach dostosowanych do warunków pustynnych.

Przejście przez Wielkie Morze Piasków, rozciągające się wzdłuż granicy libijsko-egipskicj, nie nastręczyło
większych problemów. Ale tym razem trzeba było pójść jeszcze dalej na południe omijając głębokim łukiem
oazę Kufra, która miała być zaatakowana w drodze powrotnej. Najwięcej trudności związanych było ze
znalezieniem przejścia z pustyni piaszczystej na skalistą. W rejonie, do którego dotarła grupa głębokiego
rozpoznania, pustynia kamienista zaczynała się wysokim na kilkadziesiąt metrów progiem skalnym. Jedyne
przejście odległe prawie o 40 km było pod stałą obserwacją włoskich patroli lotniczych. Wreszcie po
poszukiwaniach odkryto żleb, którym samochody wydostały się na płaszczyznę. Teren był jednak bardzo
trudny do jazdy, pełen kamienistych odłamów skalnych, rozpadlin, stanowiących pułapkę dla
niedoświadczonego kierowcy. Najbardziej jednak męczące okazały się raptowne zmiany temperatury.
Żołnierze z grupy głębokiego rozpoznania przyzwyczaili się już do tego, że całodzienny
czterdziestostopniowy skwar znikał wraz z zachodem słońca. W nocy temperatura spadała do 6—8 stopni, a
na pustyni kamienistej, połączonej z pasmem wzgórz, w nocy występowały przymrozki. Były to tereny
urzekająco piękne, ale jednocześnie bezludne i dzikie. Wreszcie po dziesięciu dniach dotarli do małego wadi,
gdzie oczekiwała już grupa żołnierzy francuskich z Czadu. Oaza i fort Murzuk leżały w odległości jednego
dnia jazdy. Uzgodniono, że podstawowym zadaniem jest opanowanie lotniska i zniszczenie znajdujących się
na nim samolotów. Gwarantowało to bezpieczny odwrót. Oddział został podzielony na kilka sekcji, którym
przydzielono konkretne zadania. Następnego dnia zbliżyli się na odległość 30 kilometrów od oazy.

Atak został przypuszczony w południe w czasie sjesty, liczono się z tym, że posterunki włoskie będą

mniej uważne, rozleniwione lejącym się z nieba żarem. Istotnie sekcja, która miała zaatakować lotnisko,
zdążyła zbliżyć się do niego niepostrzeżenie. Okazało się jednak, że Włosi wyciągnęli wnioski z
dotychczasowych wypadów i zmienili w Cyrenajce oazę w fortecę mocno nasyconą bronią maszynową. Bez
artylerii nie można było myśleć o sforsowaniu potężnych murów, zza których na atakujących spadała lawina
ognia. Mimo silnego ostrzału lotnisko zostało opanowane. W hangarach stało kilka bombowców i
myśliwców. Najcenniejszą zdobyczą było opanowanie dużych składów paliwa i amunicji. Po czterech
godzinach walki dowódca grupy zdecydował się na odwrót. Zamknięci w fortecy Włosi patrzyli z
wściekłością na olbrzymi grzyb dymu wznoszący się nad magazynami z paliwem. Pastwą płomieni padły
wszystkie samoloty, a następnie ogień dotarł do składów z amunicją. Zniszczono studnie artezyjskie oraz
system pomp. Tuż po piątej ostatnia grupa trzymająca pod ostrzałem fort wycofała się.

Wszystkie pojazdy grupy głębokiego rozpoznania wycofały się na wschód. Chodziło o to, aby oderwać

background image

się jak najdalej od fortu i wjechać ponownie w rejon pustyni kamienistej, gdzie w razie potrzeby łatwiej było
się bronić. Następnego dnia ruszyli jeszcze przed brzaskiem. Wieczorem grupa dotarła do gór. Samoloty
włoskie nie pojawiły się. Widocznie ogień uszkodził również radiostację. Po trzech dniach wytężonej jazdy
wszystkie samochody dotarły do Tibesti, gdzie spotkały się z patrolem Wolnych Francuzów i drugim
plutonem grupy głębokiego rozpoznania. Po raz pierwszy od dwóch tygodni powracający z wyprawy na
Murzuk mogli się umyć i pić wodę bez żadnych ograniczeń. Połączone siły przygotowywały się do ataku na
Kufrę.

Generał Wavell słusznie przewidywał, że atak przeciwko bazie położonej tak daleko na zapleczu będzie

dla Włochów wielkim ciosem, boleśnie godzącym w ambicję marszałka Grazianiego. Mimo trudności na
froncie w Cyrenajce na wiadomość o tym, co się wydarzyło w Murzuk, marszałek wydał rozkaz stawiający
załogi wszystkich pustynnych fortów w stan pogotowia. Do Kufry nadleciały posiłki lotnicze oraz
skierowano tam włoskie jednostki będące odpowiednikami grupy głębokiego rozpoznania, tzw. Compania
Auto-Sahara.

Stacjonująca w Czadzie grupa brytyjsko-francuska postanowiła przed wyruszeniem zasadniczych sił

skierować w rejon Kufry jeden patrol w celu rozpoznania sytuacji. Nie była to wyprawa pomyślna. W
odległości 90 kilometrów od Kufry znajdowała się baza osłonowa w Gebel Sherif, której załoga została
wzmocniona kilkoma jednostkami Companii Auto-Sahara i lotnictwem. Późniejsza analiza wykazała, iż
wiadomość o przygotowywaniu operacji dotarła do Włochów. Zresztą Bagnold nie dziwił się temu, wiedział
bowiem, że jego francuscy koledzy nie przywiązują odpowiedniej wagi do zachowania tajemnicy. Wieść o
przygotowywaniu wyprawy i jej celu była znana wielu mieszkańcom Zouar, gdzie stacjonowały wspólne
siły. Mimo że patrol grupy głębokiego rozpoznania ukrył się w głębokim wadi i zamaskował samochody,
został on zauważony z powietrza. Włosi ruszyli do frontalnego ataku chcąc przeciąć drogę odwrotu.
Samochody Companii Auto-Sahara zostały zatrzymane ogniem sprzężonych karabinów, ale atak samolotów
przekreślił możliwość wycofania się. Maszyny stanęły w ogniu. Przy życiu zostało tylko kilku żołnierzy.
Wtedy odleciały samoloty, a do ataku przystąpiły ponownie samochody Companii. Tylko czterech żołnierzy
brytyjskich nie odniosło ran. Wykorzystując, mimo ataków z powietrza, karabiny maszynowe odparli atak
włoski. Mieli teraz do wyboru — albo się bronić lub też próbować wycofać się i wracać na piechotę do
Czadu oddalonego o 450 kilometrów.

Z nastaniem ciemności udało im się wyrwać z okrążenia i oddalić od fatalnego wadi na bezpieczną

odległość. Włosi nie zdecydowali się na kontynuowanie pościgu obawiając się zasadzki. Postanowili
zlikwidować grupę przy pomocy lotnictwa. Ale czterej żołnierze ubrani w maskujące brązowożółte mundury
byli z powietrza niewidoczni. Wśród rozbitych samochodów znaleźli jedną manierkę wody. Aby dotrzeć do
bazy w Czadzie, musieli iść ponad tydzień. Oznaczało to po jednym łyku wody dziennie. Z samochodu
zabrali tzw. żelazną porcję, która w najlepszym wypadku mogła starczyć na podtrzymanie sił przez 3—4 dni.
Mimo to byli zdecydowani wracać do Czadu. Przez pierwsze pięć dni posuwali się dość szybko, wszyscy
mieli za sobą odpowiedni trening i doświadczenie. Ale z wolna siły zaczęły się wyczerpywać. Straszliwy
upal w południe zmuszał do szukania schronienia w cieniu skał. Maszerowali śladami swoich samochodów
od brzasku do południa i kontynuowali marsz po przerwie aż do zupełnego zmroku. Ósmego dnia
najsilniejszy z nich, sierżant Moore, zdecydował się zostawić współtowarzyszy i pójść przodem w celu
sprowadzenia pomocy. Poprzedniego dnia w koleinie pozostawionej przez koła samochodów ich grupy
znaleźli zgubioną puszkę marmolady. Zjedli ją dopiero wieczorem, gdy kąsający chłód oziębił jej zawartość,
co dało iluzję, że pije się chłodną wodę. Moore został zauważony dziesiątego dnia przez samolot francuski z
Czadu. Załoga zrzuciła mu jedzenie i to, co miała na pokładzie — butelkę lemoniady. Niestety, butelka
rozbiła się i w skorupie denka było tylko kilka kropel napoju. Pozostali trzej towarzysze nie byli już w stanie
się ruszać i zostali uratowani dopiero następnego dnia, gdy do Moore'go dotarły samochody patrolu
zaalarmowanego przez samolot.

Utrata Cyrenajki spowodowała, że Graziani wycofał jednostki Auto-Sahary z Kufry, zlecając im zadanie

osłony pozycji włoskich przed atakami grupy głębokiego rozpoznania operującej w tym rejonie.

Francusko-brytyjski atak na Kufrę dokonany z zaskoczenia i po wprowadzeniu do oazy grupy

Libijczyków, którzy opanowali od wewnątrz kilka kluczowych pozycji, zakończył się sukcesem. Południowa
brama do Libii została otwarta, a ponadto komunikacja z wojskami Wolnych Francuzów w Czadzie i Nigrze
mogła odbywać się bez większych przeszkód.

Tymczasem sytuacja militarna na Bałkanach uległa pogorszeniu, zaś od połowy lutego 1941 roku w

portach Trypolitanii zaczęły lądować jednostki niemieckiego Afrika Korps, na którego czele Hitler postawił
generała Edwina Rommla. Mussolini zaniepokojony tak niepomyślnym rozwojem sytuacji własnych wojsk
też skierował do Trypolitanii dywizję pancerną „Arriette”. Stosunek sił uległ pogorszeniu na niekorzyść
Brytyjczyków.

background image

General Wavell otrzymał poufną informację z Londynu, iż nie należy się spodziewać ataku sił włosko-

-niemieckich w najbliższych dwóch miesiącach. Źródłem tej wiadomości była super-tajemnica, tj. maszyna
szyfrowa „Enigma”. Londyn dysponował niezwykłym atutem — zespół polskich inżynierów odtworzył
niemiecką maszynę szyfrową, która służyła do łączności pomiędzy ścisłym dowództwem niemieckim na
najwyższych szczeblach. Jak wynikało z rozszyfrowanego ostatnio meldunku, Hitler zabronił generałowi
Rommlowi podejmowania działań ofensywnych przed dotarciem wszystkich transportów i oddziałów.
Najbliższe tygodnie pokazały, iż Rommel niezbyt brał sobie do serca rozkazy swoich przełożonych.

POJEDYNEK LISÓW PUSTYNI

Trzydziestego pierwszego marca 1940 roku o trzeciej nad ranem ostry dzwonek telefonu obudził

generała Wavella. Dzwonił generał Neame, dowódca wojsk brytyjskich, stacjonujących pod El-Agejla, gdzie
zatrzymał się front po zimowej ofensywie. Generał Neame miał pod swoimi rozkazami tylko dwie niepełne
dywizje i zdawał sobie sprawę, że w razie ataku połączonych sił niemiecko-włoskich nie ma szans na opór
przez dłuższy czas. Wiedział, że Rommel nie otrzymał jeszcze wszystkich obiecanych mu posiłków i nie
miał prawa podejmować przed zgromadzeniem odpowiednich sił działań ofensywnych. Rommel nie
zamierzał jednak czekać na koncentrację wszystkich sił i wykorzystując zaskoczenie, zaatakował. Generał
Neame zameldował, iż przed pół godziną niemiecko-włoskie jednostki pancerne i piechoty zmotoryzowanej
uderzyły na jego pozycje i posuwają się wzdłuż Via Balbia. Wavell był tą wiadomością zaskoczony w nie
mniejszym stopniu niż Neame. Polecił stawić zdecydowany opór wojskom przeciwnika, ponieważ należało
się liczyć, że atak miał na celu rozpoznanie sił pierwszej linii wojsk brytyjskich. Jednak po południu
meldunek Neame nie pozostawiał już żadnych wątpliwości — nacisk wojsk niemiecko-włoskich rósł z każdą
chwilą. Ponadto samolot rozpoznawczy wysłany z zadaniem obserwacji ruchów wojsk nieprzyjaciela
dostarczył informacji, która zelektryzowała cały sztab. W połowie Półwyspu Cyrenajskiego w odległości 5
km od miejscowości El-Mechili odkryto kolumnę kilkuset czołgów niemieckich i włoskich. Za nimi
posuwała się piechota zmotoryzowana. Jeden rzut oka na mapę uświadomił wszystkim, iż przeciwnik ominął
pozycje, których załoga została związana działaniami pozorującymi, i przecinając półwysep w poprzek
zamierza zamknąć w kotle brytyjską 2 dywizję pancerną i australijską 9 dywizję piechoty. Wojska brytyjskie
otrzymały rozkaz stosowania działań opóźniających i wycofywania się w kierunku na Tobruk, wykorzystując
dla zwiększenia szybkości manewru Via Balbia. Kluczem do całej operacji było utrzymanie Tobruku. Z
chwilą gdyby nieprzyjaciel go opanował, zamknąłby drogę odwrotu, a także mógłby podciągnąć drogą
morską posiłki oraz dokonać następnego uderzenia.

Kontratak przeciwko wojskom pancernym Rommla nie zdołał zatrzymać wojsk na długo. Umożliwił

jednak dotarcie wycofującym się wojskom brytyjskim do Derny, gdzie starano się stworzyć rubież obrony,
która jednym skrzydłem obejmowała miejscowość El-Mechili. Pospiesznie umacniano fortyfikacje Tobruku.
Atak wojsk Afrika Korps był tak silny, iż zdołał przerwać linię obrony po jednym dniu walk. W dniu 9
kwietnia wojska Rommla przecięły półwysep i dotarły do małego portu Timimi, próbując kontynuować
marsz na Tobruk odległy tylko o 45 km. Ale okazało się, że na pokonanie tej odległości trzeba było aż trzech
dni. Pozostałe na pustyni wojska brytyjskie zaatakowały z tyłu i zdołały się przebić do Tobruku. Rommel
próbował zająć go bez powodzenia atakiem z marszu. W dniu 13 kwietnia czołgi niemieckie dotarły do
Sollum leżącego na granicy libijsko-egipskiej. Brytyjczycy rozwinęli przeciwuderzenie, zostało ono jednak
przez siły włosko-niemieckie odparte. Strony zaniechały działań ofensywnych ze względu na wyczerpanie
wojsk i przeszły do obrony chcąc wykorzystać czas na przygotowanie się do nowych zmagań. Za liniami
niemiecko-włoskimi pozostał obsadzony Tobruk, który z niepozornego miasta stał się twierdzą. Broniły jej
również jednostki Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich.

Wavell zdawał sobie sprawę z sytuacji, nieprzyjaciel zbliżył się niebezpiecznie do granic Egiptu i

zbierał siły do uderzenia, które miało go zaprowadzić nad Kanał Sueski. Sytuacja w Grecji od chwili agresji
niemieckiej w dniu 9 kwietnia stała się krytyczna. Brytyjski 17 ekspedycyjny korpus otrzymał rozkaz
ewakuowania się na Kretę i do Egiptu. Obydwie strony obok rozbudowy pozycji obronnych i ściągania
posiłków starały się teraz wykraść jak najwięcej sekretów i tajemnic. Szef brytyjskiego wywiadu
wojskowego postanowił najpierw odbudować siatkę zdezorganizowaną niespodziewanym atakiem wojsk
Rommla. Z Kairu wydano polecenie jednemu 2 plutonów grupy głębokiego rozpoznania, która operowała za
linią frontu, aby zabrał z umówionego miejsca w Trypolitanii i przewiózł do oazy Kufra mężczyznę, który
jako znak rozpoznawczy przedstawi sztylet z wygrawerowanym na rękojeści napisem Verita — prawda.

Porucznik Hanson, dowódca patrolu, był poirytowany kilkugodzinnym oczekiwaniem. Siedział w cieniu

rzucanym przez skałę, którą zmiany temperatury i wiatr wyrzeźbiły na kształt olbrzymiego grzyba. Dwa

background image

samochody stały zamaskowane siatką pod sąsiednim głazem. Upłynęło już kilka godzin i tajemniczy
wysłannik nie pojawił się. Hanson raz jeszcze przeczesał lornetką leżącą u jego stóp szarordzawą równinę
pełną głazów i kamieni. Nic nie wskazywało na to, iż w pobliżu znajduje się jakaś żywa istota. W pewnej
chwili drgnął, gdy poczuł na plecach chłodny metalowy przedmiot. Jakaś ręka sięgnęła i wyjęła mu z
futerału pistolet, Hanson był zbyt doświadczonym żołnierzem, aby wykonać w tej chwili jakiś gwałtowny
ruch. Wkrótce usłyszał wypowiedziane po angielsku zdanie:

— Czy to porucznik Hanson?
Intonacja nie pozostawiała wątpliwości, iż mówiący był Anglikiem. Przez zaschnięte z wrażenia gardło

wykrztusił:

— Tak.
Wtedy nieznajomy szepnął:
— Loch Ness.
Hanson automatycznie odpowiedział:
— Windsor.
Za jego plecami zabrzmiało już głośniej:
— Proszę oto sztylet.
Przed Hansonem upadł długi i wąski inkrustowany sztylet. Hanson odszukał napis, złożony z

fantazyjnych ozdobnych liter. Podniósł wzrok i zobaczył przed sobą Beduina, ubranego, mimo upału, w
abaję, szeroki luźny płaszcz bez rękawów z wielbłądziej wełny.

— Jestem kapitan Mallroy — powiedział wyciągając rękę. — Proszę się nie gniewać za takie powitanie,

ale ciągle się obawiałem, czy nie jesteście przypadkiem przebranymi ludźmi z Afrika Korps lub Auto-
-Sahara. Wiem, że od dwóch tygodni taki oszukańczy patrol kręci się w tym rejonie niewątpliwie polując na
was.

Mallroy szybko przebrał się w dostarczony mu przez porucznika mundur. Nie mógł bowiem zwracać na

siebie uwagi niecodziennym strojem. Podróż do Kufry była bardzo męcząca. Wyraźnie wzrosła liczba
samolotów patrolujących pustynię, kilkakrotnie musieli szukać schronienia przed pokrytym żółto-szarymi
plamami samolotem rozpoznawczym Afrika Korps. Na drugi dzień zerwał się chamsim — wiatr, który wiał
bez przerwy, aż do końca podróży. Hanson znów przekonał się, jak potrafi on destrukcyjnie wpływać na
psychikę ludzką. Sam, mimo już prawie dwuletniej służby na pustyni, i przeżycia kilku okresów chamsima,
czuł się potwornie zmęczony i wewnętrznie rozdygotany. W tym okresie wszelkie działania ofensywne w
rejonach pustynnych zamierają, ludzie są niezdolni do większego, długotrwałego wysiłku. Ale na Mallroyu
chamsim zdawał się nie robić większego wrażenia. Z Kufry odleciał w godzinę po dotarciu do oazy. W
Kairze wziął jeszcze prysznic i był gotów do stawienia się u przełożonych. W sztabie powitał go szef
wywiadu.

— Witam, kapitanie Haselden — powiedział, wyciągając na powitanie dłoń.
John Haselden, bo tak naprawdę brzmiało jego nazwisko, był absolwentem wydziału arabistyki w

Oxford, ukończył ponadto fakultet filologii arabskiej na uniwersytecie w Aleksandrii. Miał ciemne włosy,
brązowe oczy i pociemniałą od słońca cerę, toteż trudno go było odróżnić od autentycznego Araba. Do
wywiadu wstąpił jeszcze na ostatnim roku studiów. Władał arabskim tak biegle, iż nikt nie był w stanie
rozpoznać w nim Europejczyka. Na dwa lata przed wybuchem wojny, na polecenie władz, został głęboko
zakonspirowany. Wywiad brytyjski zdawał sobie doskonale sprawę, iż Włosi i Niemcy interesują się tego
rodzaju ekspertami. W razie wybuchu konfliktu zbrojnego Haselden miał być wykorzystany do zadań
specjalnych. Wywiadowi brytyjskiemu zależało na tym, aby nie został rozszyfrowany. Jego rzekome odejście
z padołu ziemskiego starannie wyreżyserowano. Zginął rzekomo w wypadku, który był tak nieszczęśliwy, iż
samochód spłonął wraz ze zwłokami. Firma handlowa, w której pracował, wyprawiła mu pogrzeb. Przybyło
nań kilku kolegów ze studiów, w tym dwóch, którzy ponad wszelką wątpliwość byli informatorami wywiadu
włoskiego. Haselden na pewien czas, pod nowym nazwiskiem i z nową biografią, został przerzucony do
Syrii i Iraku, a po pół roku, gdy placówka kairska doszła do wniosku, iż wywiad włoski połknął podsunięty
mu haczyk, przez Tunezję dostał się do Libii. Osiadł w Trypolisie, gdzie założył spółkę, zajmującą się
dostawami produktów żywnościowych dla stacjonujących tam wojsk. Dzięki uzdolnieniom językowym
opanował włoski bardzo szybko. W rozmowach posługiwał się jednak nieporadnym językiem, stąd do jego
uszu dotarła niejedna, ważna wiadomość. Teraz wezwano go na konsultacje.

Dowództwo żądało maksymalnej ilości aktualnych informacji, dotyczących liczby, nazw i

przeznaczenia jednostek włoskich i niemieckich przybywających do Libii, oraz prowadzenia stałej
obserwacji wojsk nieprzyjaciela w celu uniknięcia niespodziewanego ataku z zaskoczenia, który
kosztowałby Brytyjczyków dość drogo. Haselden otrzymał znaczną ilość pieniędzy, w tym złotych monet,
które w oczach Libijczyków i Włochów stanowiły największą wartość. Wavell na pożegnanie powiedział

background image

Haseldenowi:

— Kapitanie, proszę pamiętać, iż obecnie każda, pozornie najdrobniejsza, informacja będzie miała dla

nas ogromną wartość.

Po dwóch dniach odpoczynku, który Haselden wykorzystał głównie na spanie i kąpiele, wsiadł do

samolotu na podkairskim lotnisku. To, co w mieście wyraźnie sygnalizowało zmiany, to liczniejsze gniazda
karabinów maszynowych i stanowiska artylerii przeciwlotniczej.

Lot nad pustynią po przekroczeniu linii frontu nużył monotonią. Chamsim przestał wiać i noc była

widna. W zimnym świetle księżyca pustynia odpychała przejmującym chłodem i zimnem. Raz jeszcze
sprawdził z nawigatorem kierunek lotu i miejsce zrzutu. Po kilkunastu minutach byli na miejscu. Wyskoczył
ze spadochronem w srebrzysty chłód nocy. Za nim z luku bombowego posypały się ciemne przedmioty, nad
którymi po chwili wykwitły białe czasze spadochronów. Po wylądowaniu szybko odczepił szelki
spadochronu i po złożeniu go w małą paczkę zakopał pod kamieniem. Szum silników oddalającego się
samolotu słabł coraz bardziej i po chwili nad pustynią zapanowała całkowita cisza. Zza wzgórza dotarł do
niego dźwięk przewróconego kamienia. Szybko sięgnął po worek, który wylądował razem z nim
przytroczony do nogi długą linką. Szybkimi ruchami wyjął pistolet maszynowy i rozłożył kolbę. Przypadł za
kamieniem, nasłuchując. Po chwili w srebrnej poświacie księżyca zobaczył, jak zza fałdy terenu wynurzyła
się najpierw głowa, a potem cały wielbłąd. W siodle siedział ubrany w galabiję Beduin. Na moment
zatrzymał się, rozejrzał dookoła i przyłożył do ust mały przedmiot, który trzymał w ręku. Powietrze przeszył
przeraźliwy, płaczliwy jęk hieny. Haselden odetchnął z ulgą, to był jego współpracownik. Ale nie wynurzył
się zza kamienia do momentu, gdy wielbłąd zbliżył się na odległość, która pozwoliła na rozpoznanie rysów
twarzy jeźdźca. Odszukanie pojemników z materiałami zajęło im sporo czasu i do namiotu Al-bair dotarli
dopiero ze wschodem słońca, natomiast materiały dotarły do Trypolisu dopiero partiami po kilku dniach.

Haselden z energią przystąpił do działania. Dysponował grupą dziesięciu młodych Libijczykow, którzy

nienawidzili Włochów i podjęli współpracę z Anglikami.

Najcenniejszym współpracownikiem był Abdullach, który pracował jako kelner w oficerskiej kantynie.

Władał dobrze włoskim i codziennie przynosił jakieś nowinki i ploteczki, które często okazywały się
cennymi wskazówkami. Z rozmów oficerów włoskich można było ustalić wiele szczegółów, ale wciąż
brakowało, niestety, bezpośredniego dotarcia do stacjonujących jednostek Afrika Korps.

W kilka dni później do Haseldena zgłosił się Antonio Povieri, podobnie jak i on zakonspirowany

Brytyjczyk, który od kilku lat mieszkał w Trypolisie uchodząc za reemigranta z włoskiej kolonii w Egipcie.
Władał niemieckim w stopniu umożliwiającym mu swobodne rozumienie rozmów prowadzonych przez
żołnierzy i oficerów odwiedzających jego bar. Haselden nawet nie podejrzewał, że ten starszy mężczyzna,
sprawiający na pierwszy rzut oka wrażenie safanduły, był od lat pracownikiem Intelligence Service. Razem
mieli rozwiązać zadanie, które zostało im przekazane przez przełożonych. Na podstawie informacji
otrzymanych od siatki Haseldena wywiad brytyjski zdołał ustalić, iż w sztabie generała Rommla pracuje
oficer Hans Suchert, który przed kilkoma laty pod presją karcianych długów sprzedał kilka tajemnic. W
zawierusze wojennej zniknął on z oczu wywiadu i dopiero teraz zdołano ustalić miejsce jego służby.
Dysponowano wystarczającą ilością dowodów, przy pomocy których można było nakłonić go do
współpracy.

Najtrudniejszym zadaniem było dotarcie do Sucherta, aby nie wzbudzić podejrzeń. Długo zastanawiano

się nad znalezieniem najlepszego rozwiązania. Z pomocą przyszedł przypadek. Do Haseldena dotarła
informacja, iż Rommel przyjedzie za kilka dni do Trypolisu. Jak przypuszczano, miała się tam odbyć
konferencja z nowo mianowanym dowódcą wojsk włoskich w Libii, generałem Bastico, który formalnie
stanął na czele połączonych sił włosko-niemieckich. Przekazał tę wiadomość przełożonym i otrzymał
polecenie niezwłocznego skontaktowania się za pośrednictwem Povieriego z Suchertem.

Przedsiębiorczy restaurator miał swoje kontakty wśród personelu wojskowego hotelu garnizonowego w

Trypolisie, w którym zatrzymali się Niemcy. Udało się również ustalić, że Suchert wszedł w skład grupy
towarzyszącej Rommlowi. Nazajutrz rano Haselden znał już numer jego pokoju. Już pierwszego wieczoru
Rommel wysłał, za pośrednictwem maszyny szyfrowej „Enigma”, drugi meldunek do Oberkommando der
Wehrmacht, relacjonujący przebieg rozmów z generałem Bastico. Jego pobyt w Trypolisie miał jeszcze
potrwać kilka dni. Polecono Haseldenowi szybkie i rozważne działanie.

Suchert ze zdziwieniem spojrzał na białą kopertę, którą znalazł na swoim łóżku po powrocie wieczorem

do hotelu. Szybkim ruchem rozerwał i zaczął czytać. W miarę lektury czuł, jak przenika go lodowaty chłód.
Szybko przebiegł wzrokiem ostatnie linijki i zaczął czytać list raz jeszcze, tym razem uważnie analizując
każde zdanie. Kiedy skończył, sięgnął po kopertę i dokładnie ją obejrzał. Nie było na niej żadnego śladu

background image

nadawcy. Usiadł ciężko na łóżku. Odżył epizod, o którym wolał nie myśleć i który chciał zapomnieć. Za
cenę 10 tysięcy dolarów sprzedał Anglikom fotokopię planu uzbrojenia północnej części linii Zygfryda,
ciągnącej się wzdłuż Renu. Chwilę zastanawiał się w skupieniu. A jeżeli ten list wydobywający na światło
dzienne historię, o której chciał na zawsze zapomnieć, i nakazujący mu stawienie się w dniu jutrzejszym w
kasynie o godzinie 16.00 był tylko trickiem ze strony Abwehry lub gestapo, które rozszyfrowało go i szukało
potwierdzenia. Ciszę panującą w pokoju przerwał dzwonek polowego telefonu. Suchert nerwowo podniósł
słuchawkę.

Nieznajomy glos powiedział:
— Herr major, czy może pan mówić swobodniej?
Suchert wiedział już, kto dzwonił. Powstrzymał się, aby nie odłożyć słuchawki.
— Tak, ale kto mówi?
— Przekazuję panu pozdrowienia od starych znajomych, kłaniają się i pamiętają o panu. Czy otrzymał

pan list?

— Tak.
— To dobrze. Rozumiem, że spotkamy się nazajutrz, chyba że ze względów służbowych musi pan

przesunąć godzinę. Mogę zgodzić się tylko na to. I proszę nie próbować żadnych sztuczek. Więc co,
potwierdza pan godzinę i miejsce? Tak, a więc do jutra! — Głos w słuchawce był chłodny i rozkazujący.
Suchert usłyszał suchy trzask. Rozmowa była skończona. Nazajutrz po krótkich poszukiwaniach znalazł się
we włoskiej kantynie oficerskiej. Zamówił kieliszek białego wina i usiadł przy stole obserwując oficerów.
Do Włochów czuł niechęć, drażnili go hałaśliwością i nadmierną gestykulacją. Była czwarta. Wkrótce
wskazówki zegara wiszącego na ścianie wskazały kwadrans, a później dwadzieścia po czwartej. Suchert
poczuł rosnącą w sercu nadzieję, że może wszystko to, co było wczoraj, jest nieprawdą. Ale po chwili
zreflektował się. Być może to wszystko potwierdza jego podejrzenia o pułapce Abwehry. Dopił wino do
końca i w tym momencie zbliżył się do niego kelner.

— Czy major Suchert? — zapytał i po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi położył przed nim kopertę.
Suchert z niecierpliwością otworzył ją. W środku była połówka kartki, na której widniało tylko jedno

zdanie: „Czekam przed wejściem w samochodzie”.

Suchert włożył kartkę do kieszeni i zostawiając banknot na stole wyszedł z kantyny. Na podwórzu przed

bramą stał łazik, przy kierownicy siedział mężczyzna w średnim wieku, ubrany we włoski mundur. Wykonał
on zapraszający gest w stronę Sucherta.

— Prego siniore majoro — powiedział głośno — mogę pana podwieźć.
Suchert tłumiąc rosnącą w sobie złość przeciął podwórze i wszedł do samochodu.
— Majorze, pojedziemy na małą wycieczkę — powiedział już po niemiecku prowadzący samochód. —

Muszę powtórzyć wczorajsze ostrzeżenie, proszę nie próbować żadnych sztuczek.

Szybko przejechali przez miasto i zatrzymali się nad brzegiem morza. Rozmowa była długa i burzliwa.
Suchert złagodniał w końcu, gdy zobaczył i zrozumiał, że ten człowiek ma nie tylko dowody w ręku, ale

również przewiduje jego reakcje i myśli. Z bezradną wściekłością wpatrywał się w fotokopię pisma
głoszącego, że on, Hans Maria Suchert, urodzony 10 grudnia 1907 roku, dobrowolnie podejmuje współpracę
z wywiadem brytyjskim. Pod zobowiązaniem widniał jego własny podpis.

— Z Trypolisu odlatujecie razem z Rommlem za trzy dni — powiedział na zakończenie jego rozmówca.

— My spotkamy się pojutrze i ustalimy wszelkie szczegóły w sprawie warunków i zakresu naszej nowej
umowy. Stawka za informacje będzie taka, jak poprzednio, a w razie dobrych i ważnych wiadomości może
pan liczyć na premię. Aha — powiedział na zakończenie — chyba się rozumiemy, że wizyta w Abwehrstelle
czy w gestapo nic by nie przyniosła, oprócz podpisania na samego siebie wyroku skazującego.

Suchert po przemyśleniu całej sprawy doszedł do wniosku, iż istotnie obcy ma go w ręku. Uznał, że nie

ma wyboru i musi spełnić rozkazy mocodawców. Do Benghazi odleciał wyposażony w mikroskopijny aparat
i szereg instrukcji.

Pozyskanie Sucherta było celnym pociągnięciem. W skrzynce założonej dla niego pod siedzeniem

kamiennej ławy znalazło się kilka informacji, które wywołały uśmiech zadowolenia na twarzy Haseldena
mieszkającego teraz pod pretekstem załatwiania interesów w Benghazi. Wraz z Haseldenem przeniósł się
również Smair Sukr, młody Libijczyk, który przeszedł intensywne przeszkolenie radiotelegrafisty. Przy
obecnym rozbudowaniu siatki informacje do Centrali płynęły z trzech źródeł.

Sztab za pośrednictwem „Enigmy” był dość dobrze zorientowany w rozmieszczeniu sił włosko-

-niemieckich, ich sile bojowej i planach. Na front libijski dotarły wojska brytyjskiego korpusu
ekspedycyjnego, który uratował się z kampanii greckiej i klęski na Krecie. Korpus stracił jednak cały ciężki
sprzęt, stąd też dalsze losy kampanii afrykańskiej były uzależnione od ilości i terminu dotarcia nowego
uzbrojenia.

background image

W dniu 22 czerwca 1941 roku Niemcy hitlerowskie napadły na Związek Radziecki. Rozpoczął się nowy

etap II wojny światowej, który miał przesądzić o jej dalszym przebiegu. Hitler rzucił przeciwko ZSRR
najlepsze siły, obiecując sobie, że kampania afrykańska oraz inwazja na Wyspy Brytyjskie nastąpi po
rozgromieniu Związku Radzieckiego. Brytyjczycy natychmiast odczuli to, że wojska niemiecko-włoskie nie
mogły obecnie liczyć na żadne znaczące posiłki. Również i wywiad niemiecki zwrócił baczniejszą uwagę na
Iran, graniczący ze Związkiem Radzieckim. Przez jego terytorium przebiegały ważne szlaki komunikacyjne i
opanowanie tego kraju stanowiłoby poważne zagrożenie dla południowej części ZSRR, odcięcie go od ropy
naftowej w Baku. Przerwałoby to również połączenie wojsk brytyjskich na Bliskim Wschodzie z Indiami i
pozostałą częścią imperium.

Zimą 1941 roku organizacje proniemieckie w Iranie uaktywniły swoją działalność. Z Niemiec płynęły

potoki broni, amunicji i materiałów wybuchowych. Tylko od stycznia do lipca 1941 roku Niemcy przerzucili
do tego kraju ponad 11 tysięcy ton broni i amunicji, przebywało tam tysiące agentów i wysłanników,
zmobilizowano dość liczną kolonię niemiecką. O rozmiarze zainteresowania Iranem najlepiej świadczy fakt,
iż sam admirał Canaris złożył tam potajemną wizytę. Na lotniskach polowych bez przerwy lądowały
samoloty z grupami dywersyjnymi, którym parokrotnie udało się przekroczyć granicę i dokonać zamachów
sabotażowych na polach naftowych Baku i w Turkiestanie. Niemcy prowadzili działalność dywersyjną w
Iraku, licząc na ciche poparcie wojsk Vichy stacjonujących w Syrii.

W tej sytuacji rząd radziecki i brytyjski wystosowały do rządu irańskiego notę, wzywającą go do

zaprzestania tolerowania na terenie swojego kraju działalności agentur i kolonii niemieckiej. Rząd irański
początkowo nie zareagował, ale gdy wkroczyły na jego teren wojska obydwu państw, zobowiązał się do
zerwania stosunków z Niemcami, Włochami i faszystowskim rządem rumuńskim. W ten sposób państwa osi
pozbawione zostały zasadniczego oparcia i odskoczni do prowadzenia działalności dywersyjnej,
szpiegowskiej i sabotażowej. Naciski i wpływy niemieckie były jednak tak silne, że agentury wywiadowcze
nie zaprzestały od razu swojej działalności. Szeroko rozbudowany aparat dywersyjny zlikwidowały dopiero
wojska radzieckie i brytyjskie, które wkroczyły do Teheranu 17 września. Stłumiony został również bunt w
Iraku, a wojska Vichy wyparto z Syrii przez oddziały Wolnych Francuzów. W ten sposób zlikwidowane
zostało źródło istotnego zagrożenia tyłów.

Po niepowodzeniu w Iranie Canaris chciał się zrehabilitować w oczach Hitlera za wszelką cenę. Zaczęto

tworzyć nowe siatki w krajach Bliskiego Wschodu, ponieważ Rommel stale nalegał o aktualne i prawdziwe
informacje na temat wojsk brytyjskich. Wywiad włosko-niemiecki dysponował znakomitym źródłem
informacji w Egipcie, dzięki posiadaniu klucza do szyfru attachatu wojskowego ambasady amerykańskiej.
Codziennie stacja nasłuchowa w Dernie, kierowana przez pułkownika Cienci, sporządzała obszerny
meldunek, który lądował na biurku generała Bastico i Edwina Rommla. Zdawano sobie jednak sprawę, że
prędzej czy później Brytyjczycy lub Amerykanie zorientują się i zmienią szyfr stosownie zresztą do
istniejących w tym zakresie przepisów, nakazujących przechodzenie na nowe kody, co jakiś czas. Rommel,
który do kwestii rozpoznania wywiadowczego przykładał olbrzymią wagę, udał się do Berlina. Po
dyskusjach i konferencjach zadecydowano, że Afrika Korps zostanie włączony do centrum wywiadowczego.

Agenci Abwehry nawiązali kontakt w Budapeszcie ze znanym geografem — afrykanistą Laszlo

Almaszy. Ten były oficer monarchii austro-węgierskiej do 1938 roku był pracownikiem kairskiego Instytutu
Kartograficznego. Z tytułu swojej pracy zjeździł zarówno Egipt, jak i Libię wzdłuż i wszerz. Jego wiedza i
umiejętności były teraz bardzo Niemcom potrzebne. Ponadto miał wielu znajomych w obydwu państwach.
Almaszy przyjął propozycję współpracy, popartej zresztą znaczną sumą pieniędzy. Awansowany do stopnia
kapitana wylądował w Trypolisie w celu rozpoznania terenu i odszukania starych znajomych. Wraz z grupą
oficerów wywiadu ze sztabu Rommla opracował memorandum wskazujące na konieczność podjęcia szeroko
zakrojonych przedsięwzięć mających na celu wznowienie działalności informatorów włoskich i stworzenie
zupełnie nowej i niezależnej siatki oraz na wzór brytyjski jednostek rozpoznawczo-dywersyjnych, które
zastąpiłyby nieudolną w ostatnim okresie Companię Auto-Sahara.

Najpierw spróbowano przerzucić do Egiptu dobrego radiotelegrafistę, który przekazywałby meldunki

siatki włosko-niemieckiej, kierowanej przez porucznika Nani. Wybrano najbardziej odpowiedniego
kandydata, wyposażono go w najlepszy odbiornik, jaki został wyprodukowany przez zakłady specjalizujące
się w realizacji zamówień dla Abwehry. Dysponował on znaczną sumą funtów szterlingów, które były
bardzo pomocne w rozbudowaniu aparatu informacyjnego.

Rommel oprócz informacji o sytuacji w Egipcie oraz potencjale stacjonujących tam wojsk brytyjskich

domagał się codziennych komunikatów o stanie pogody, co ułatwiłoby kierowanie akcjami specjalnymi oraz
nalotami na Kair, Port Said i Aleksandrię. Miałoby to duże znaczenie dla powodzenia kampanii na Morzu
Śródziemnym przeciwko konwojom brytyjskim i na Malcie. Agent miał dotrzeć do wybrzeży na pokładzie
okrętu podwodnego i opuścić go na jeziorze Berollo tuż u wejścia do delty Nilu. Tu mieli czekać na niego

background image

członkowie siatki Naniego. Na przeszkodzie w realizacji tego planu stanął patrolowiec Royal Navy, który
reflektorem wyłowił z ciemności małą łódkę, sunącą w kierunku brzegu. Radiotelegrafista próbował
ucieczki. Patrolowiec został ostrzelany z brzegu morza przez członków siatki czekających na wysłannika.
Celna seria roztrzaskała reflektor i na moment zapanowały ciemności. Jednak w świetle wystrzelonej rakiety
załoga zdołała zatopię łódkę i zmusić do milczenia napastników na brzegu. Na dnie spoczęła radiostacja i
wszystkie materiały, które następnego dnia wyciągnęli płetwonurkowie. Jak wynikało z analizy śladów,
płynący w łódce zdołał przedostać się do brzegu, gdzie pozostawił ślady krwi. Ponadto zginął jeden człowiek
z grupy odbierającej przybysza. Jego twarz zmasakrowana została wybuchem granatu spowodowanym przez
jego kompanów, tak by nie można było go rozpoznać. Kontrwywiad ostrzegł wszystkich lekarzy i szpitale o
obowiązku natychmiastowego zameldowania władzom, jeżeli zjawi się szukający pomocy człowiek z ranami
postrzałowymi. Niestety, ślad ten prowadził donikąd. Nieznajomy przybysz prawdopodobnie zmarł i został
potajemnie pochowany lub też leczył się w jakimś zakonspirowanym szpitaliku.

Almaszy, gdy dotarła do niego wiadomość o przebiegu lądowania, uznał, iż należy wybrać inną,

bardziej bezpieczną, drogę przerzutu agentów. Po namyśle zdecydował się na drogę powietrzną. Ze
specjalnego oddziału pułkownika Rittera, stacjonującego w Dernie, wybrano dwóch Niemców, którzy przez
szereg lat zamieszkiwali na Bliskim Wschodzie. Obydwaj znali teren i stosunki, mogli więc liczyć na oparcie
i pomoc siatki istniejącej w Kairze. Wyposażeni w dwa aparaty nadawcze i pieniądze zostali wezwani na
odprawę przed odlotem do Almaszego i Rittera. Tutaj skrupulatnie sprawdzono, czy znają swoje zadania i
czy nie zdekonspirują się w razie przypadkowego zatrzymania przez Brytyjczyków. Ich garnitury nie mogły
wzbudzać żadnych podejrzeń: wykonano je w Egipcie, co potwierdzały naszywki. W kieszeniach mieli
egipskie papierosy, zapałki i banknoty oraz angielskie funty, które znajdowały się w normalnym obiegu na
terenach, dokąd ich kierowano. Ponieważ żaden z nich nie przeszedł przeszkolenia spadochronowego,
zadecydowano więc, że samolot wyląduje na pustyni w odległości dwóch dni marszu od linii kolejowej,
którą mieli dotrzeć do Kairu. Klein i Muhlenbruch zostali wypasażeni w dokumenty, spreparowane przez
odpowiednią komórkę Abwehry, stwierdzające, iż powracają z podróży służbowej do Sudanu, dokąd udali
się na polecenie intendentury wojsk brytyjskich.

Pewnego lipcowego popołudnia samolot z dwoma agentami na pokładzie wystartował z lotniska w

Dernie. Wylądować miał tuż przed zmrokiem, aby w ten sposób zmniejszyć możliwość zauważenia go przez
jednostki zwiadowcze lub patrole mehadrystów. Czas przelotu znacznie się jednak przedłużył z powodu
burzy piaskowej, która szalała nad pustynią. W zapadającym zmroku pilot nie był w stanie wypatrzyć
kamiennej półki skalnej, która według zapewnień Almaszego niczym nie ustępowała betonowemu pasowi
startowemu na lotnisku. W tej sytuacji, obawiając się kapotażu, zawrócił do Derny. Ale i tym razem nie
opuszczał go pech. Znużony wielogodzinnym i niełatwym lotem już na dalekim podejściu do macierzystej
bazy zaczął wytracać wysokość, zdumiony nieco rozbłyskami na ziemi. Dziwnym zbiegiem okoliczności
akurat w tym czasie bombowce i myśliwce RAF atakowały lotnisko. Niemiec poderwał więc maszynę,
przechodząc na krąg. Zorientował się wtedy, że na skutek braku paliwa zdoła utrzymać się w powietrzu
najwyżej 10—15 minut. W obawie przed zestrzeleniem skierował się nad pobliskie morze. Czas jednak
szybko uciekał i gdy wracał nad ląd, aby wreszcie wylądować, dopadli go Brytyjczycy. Kilka celnych serii
zapaliło obydwa silniki. Załoga od razu wyskoczyła ze spadochronami, ale z agentów — nie znających
praktycznie tej sztuki — uratował się tylko Klein, przeżywając w chwili opuszczania samolotu paraliżujący
lęk. Po dwunastu godzinach wyłowiła ich z morza włoska łódź patrolowa.

Gdy Rommeł dowiedział się o niepowodzeniu, nie omieszkał powiedzieć kilku cierpkich słów pod

adresem Almaszego. Ten jednak nie dał za wygraną, postanowił powrócić do najbardziej wypróbowanego
sposobu przerzucania agentów przez pustynię samochodem. Akcja została opatrzona kryptonimem
„Condor”. W dwa tygodnie później generał Rommel poprosił do siebie dwóch następnych agentów, którzy
mieli być przerzuceni do Egiptu. Dowieziono ich do jego kwatery z zachowaniem maksymalnych środków
ostrożności. Zatroszczono się o to, by nie mogli być dostrzeżeni przez nikogo nawet w najbliższym
otoczeniu generała. Nikt przecież nie wykluczał, że i w tym gronie, sprawdzonym i zaufanym, może
znajdować się wtyczka wywiadu brytyjskiego, a wtedy cały plan wziąłby zwyczajnie w łeb.

— Panowie — zwrócił się do nich Rommel, gdy znaleźli się w jego gabinecie przy stole, na którym

znajdowała się butelka koniaku i trzy kieliszki. — Nie muszę wam tłumaczyć, jak bardzo jesteście nam
potrzebni tam, po drugiej stronie frontu. Przekonany jestem, że już wkrótce, najwyżej za kilka tygodni,
dostaniemy świeże posiłki i nowe czołgi, a od tego uzależniony jest sukces naszej ofensywy. Muszę
bezwzględnie wiedzieć, co się dzieje u wroga, czym dysponuje i co zamierza. Ale nie tylko to jest ważne.
Spodziewam się, że zorganizowana przez was sieć będzie skutecznie paraliżować tyły wojsk brytyjskich w
okresie, kiedy przystąpię do natarcia. To będzie, dzięki wam, podwójny nokaut.

Generał przerwał i raz jeszcze napełnił kieliszki. Po chwili podjął:

background image

— Interesowałyby nas również informacje, które przyczyniłyby się do natychmiastowego przejęcia

władzy w Kairze, po wkroczeniu naszych wojsk. Nie chcę nawet wspominać o komunikatach
meteorologicznych. Sami zdajecie sobie sprawę z ich wagi.

Rommel zamilkł i podniósł kieliszek do ust. Z zainteresowaniem patrzył na siedzących przed nim

dwóch mężczyzn. Przed rozmową zapoznał się dokładnie z ich biografią. Wyglądali na ludzi twardych i
doświadczonych. Nie byli jednak zbyt rozmowni. Wznosząc pożegnalny toast Rommel powiedział:

— Pamiętajcie, za dobre wywiązanie się z obowiązków macie zapewniony, oprócz przyrzeczonej

nagrody, Krzyż Żelazny z rąk führera.

Nazajutrz rano dwa terenowe łaziki Afrika Korps obładowane kanistrami z wodą, paliwem i

prowiantem wyruszyły na południe. Przed nimi była droga równa dystansowi dzielącemu Madryt i Moskwę.
Almaszy zdecydował się bowiem na przejście do Egiptu przez zupełnie bezludne tereny. Agenci mieli
dotrzeć do Assitt nad Nilem, gdzie była pierwsza stacja kolei. Przeprawa przez pustynię zabrała trzy
tygodnie i Almaszy, mimo wielu lat praktyki, uznał ją za najtrudniejszą w życiu. Zdołał doprowadzić
kolumnę, składającą się z dwóch samochodów, niepostrzeżenie aż do doliny Nilu. Następnie samochody
zawróciły, by zniknąć w wadi wiodącym na zachód. Obydwaj agenci po przebraniu się w galabije wmieszali
się w tłum pasażerów czekających na pociąg. Rankiem następnego dnia przez okno pociągu mogli zobaczyć
wieże słynnej kairskiej Cytadeli.

Po zakończeniu kampanii w Afryce Wschodniej, której decydującym akordem była kapitulacja

największego zgrupowania wojsk włoskich wraz z ich dowódcą księciem d'Aosta, wojska brytyjskie
wzmocniły się. Siły pancerne zostały zwiększone do 455 wozów. Wszystkie oddziały uległy reorganizacji i
znacznej rozbudowie. Stworzono z nich 8 armię, na której czele stanął generał Allan Cunningham.
Podporządkowano mu także polską Samodzielną Brygadę Strzelców Karpackich. Na podstawie raportów
przesyłanych przez Haseldena — często przesadzonych i nieścisłych — Cunningham doszedł do wniosku, że
połączone siły włosko-niemieckie nadal górują nad Brytyjczykami liczbą armat przeciwpancernych i
samolotów. Ponieważ RAF nie mógł jeszcze wydzielić nowych jednostek do działań w Afryce,
postanowiono rozwinąć akcje przeciwko bazom Luftwaffe na ziemi. W tym celu utworzono Specjalną
Służbę Powietrzną — nieliczną formację, która miała wykonywać te trudne i ryzykowne zadania. Jej nazwa
była w istocie kamuflażem, dezorientującym nawet własnych lotników. Dowódcą tej służby został
pułkownik David Stirling, do niedawna spadochroniarz, wyeliminowany ze swego rodzaju wojsk po
nieszczęśliwym wypadku. Jego oddział wszedł w skład istniejącej już grupy głębokiego rozpoznania
zachowując jednak swoją autonomię. Stirling był człowiekiem o niespożytej energii i pomysłowości. Nawet
Winston Churchill nazwał go w swoich pamiętnikach „szalonym Stirlingiem”.

Pułkownik po kilkunastu dniach skompletował swój oddział składający się w większości ze

zwiadowców i spadochroniarzy. Po miesiącu intensywnego treningu i zajęć, w których brali udział bardziej
doświadczeni członkowie grupy, byli gotowi. Nikt jednak nie chciał wierzyć, iż oddział złożony nawet z
najbardziej sprawnych i doświadczonych ludzi będzie w stanie niszczyć na ziemi samoloty przeciwnika.
Stirling założył się ze swoim oponentem, dowódcą lotniska wojskowego w Kairze, iż tej nocy 40 ludzi z jego
oddziału przedostanie się na pilnie strzeżone lotnisko i przyklei do kadłubów samolotów plaster o ustalonym
kolorze. Obydwie strony potraktowała zakład bardzo serio. Wygrał go oddział Stirlinga. Rano, podczas
wspólnie przeprowadzonej inspekcji lotniska, naliczono aż 45 maszyn z naklejonym plastrem. Posterunki,
mimo wzmożonej czujności, nic nie dostrzegły. Wydarzenie to utrzymano w tajemnicy, gdyż w przeciwnym
razie oddział zostałby zdekonspirowany.

Pierwsza wyprawa zakończyła się niepowodzeniem. Grupa została zrzucona na spadochronach w

odległości kilkunastu kilometrów od rejonu Timimi—Gazala, gdzie były zlokalizowane dwa lotniska
włoskie. Jednak desant dokonany w fatalnych warunkach atmosferycznych — po raz pierwszy od dłuższego
czasu przez całą noc padał ulewny deszcz — zakończył się niepowodzeniem. Oddział rozproszył się w
ciemnościach, a ponadto zaginął pojemnik z zapalnikami do ładunków, którymi miano wysadzać samoloty.
Do Kairu powróciła mniej niż połowa składu, ale Stirling, mimo niepowodzenia, był dobrej myśli. Wzorem
grupy głębokiego rozpoznania jako środków lokomocji użyto samochodów przystosowanych do warunków
pustynnych. Rajd przeciwka lotnisku niemieckich myśliwców w Benghazi przyniósł wreszcie długo
oczekiwany sukces. Oddział podzielił się na dwie grupy i na dwóch sąsiednich lotniskach przyczepił
magnetyczne bomby do boków samolotów. Działały one z opóźnionym zapalnikiem, pozwalając na
oddalenie się od lotniska. Całkowite zniszczenie kilkunastu maszyn wywołało popłoch na obydwu
lotniskach. Sądzono, iż jest to nocny nalot RAF. Stirling i jego ludzie obserwowali ze szczytu wzniesienia
łunę wysoko bijącą w niebo.

Po każdej takiej akcji grupa musiała oddalić się na bezpieczną odległość, aby przeczekać falę

poszukiwań. Rozpoznanie prowadzone przez Haseldena okazało się bardzo pomocne. Grupa Stirlinga

background image

otrzymywała szczegółowe informacje o liczbie maszyn i systemie ochrony na lotniskach w rejonie Benghazi
i Derny. Mimo zastosowanych środków bezpieczeństwa, Niemcy rzucili przeciwko grupie kilka kolumn
zmotoryzowanych współdziałających z lotnictwem. Trzeba było się ratować szybką ucieczką i wracać do
Egiptu. Oddział Stirlinga uzyskał rozgłos u Brytyjczyków, o zaszczyt wstąpienia w jego szeregi ubiegało się
wielu żołnierzy i oficerów z regularnych jednostek. Stirling stosował jednak bardzo surowe kryteria wyboru.
Jednym z jego zastępców został syn premiera Wielkiej Brytanii Randolph Churchill.

POLOWANIE

Pod koniec pierwszej dekady listopada 1941 roku Haselden otrzymał od Sucherta wiadomość, że w

najbliższym czasie będzie mógł dostarczyć plan ataku sił włosko-niemieckich na Tobruk. Rommel w
dalszym ciągu uważał, że powodzenie dalszej kampanii jest uzależnione od zlikwidowania przyczółka
brytyjskiego na tyłach jego linii. Niemcy hitlerowskie i Włochy były obecnie zaangażowane w wojnę
przeciwko Związkowi Radzieckiemu i wszystkie memoranda Rommla w sprawie konieczności dostaw
czołgów, dział i sprzętu pozostawały bez odpowiedzi. Suchert uzależniał dostarczenie planu ataku od
otrzymania wysokiej kwoty dolarów amerykańskich, które miały być przelane na jego konto w Szwajcarii.

Głównodowodzący brytyjską 8 armią zadecydował, iż gra jest warta świeczki, i odpowiedni sygnał

został przekazany Suchertowi. W kilka dni później po wywołaniu mikrofilmu Cunningham miał przed sobą
fotografię własnoręcznego szkicu Edwina Rommla, przedstawiającego założenia i kolejne etapy ataku
przeciwko twierdzy Tobruk. Suchert informował, że atak planowany jest na 16—18 listopada. Inne sygnały,
które dotarły do Brytyjczyków, potwierdzały również intensywne przygotowanie wojsk włosko-niemieckich
do operacji tobruckicj. Dzięki przedłużeniu linii kolejowej z Kairu tuż prawie pod linię frontu 8 armia w
krótkim czasie zgromadziła na pozycji wyjściowej swoje najlepsze siły. Niemcy zaniepokoili się tą
koncentracją, którą dostrzegli, ale po kilku dniach uspokoili się, uważając, że ruchy wojsk podyktowane są
zmianą oddziałów na pierwszej linii. Poprzestali tylko na wysłaniu patroli pustynnych z zadaniami
dywersyjnymi. Ponadto okręt podwodny wysadził w rejonie Mersa Matruh oddział dywersyjny z dywizji
„Brandenburg” z zadaniem zniszczenia stacji przeładunkowej i uszkodzenia linii kolejowej. Oddział nie
dotarł jednak do miejsca przeznaczenia i został odkryty przez patrol zwiadowczy oraz całkowicie
zniszczony.

Londyn po analizie meldunków, które otrzymał z dowództwa wojsk brytyjskich na Bliskim Wschodzie,

oraz przechwyconej za pośrednictwem „Enigmy” korespondencji pomiędzy Rommlem a sztabem w Berlinie
uznał, iż nadszedł optymalny czas dla podjęcia próby odepchnięcia nieprzyjaciela znad granicy egipskiej. W
grę wchodził również atut polityczny. Wielka Brytania jako sojusznik Związku Radzieckiego —
utrzymującego na swych barkach główny wysiłek zmagań zbrojnych z III Rzeszą i jej satelitami — chciała
wykazać się wreszcie konkretnymi działaniami na tym drugorzędnym teatrze wojny. Ze względów
prestiżowych i psychologicznych taki sukces był jej wówczas bardzo potrzebny.

Plan ataku mający na celu odblokowanie Tobruku i wyparcie sił włosko-niemieckich z Cyrenajki został

opatrzony kryptonimem „Crusader”. Obok działań na linii frontu plan ten zawierał bardzo ważny element,
którego pomyślna realizacja mogła w sposób decydujący zaważyć na dalszych działaniach na tym teatrze
wojny. Postanowiono równocześnie z ofensywą, która miała nastąpić w momencie ataku niemiecko-
-włoskiego przeciwko Tobrukowi, dokonać zamachu na generała Rommla. Był on groźnym przeciwnikiem i
wyeliminowanie go osłabiłoby siły nieprzyjacielskie. Formalny dowódca połączonych sił, włoski generał
Bastico, praktycznie się nie liczył.

Haselden otrzymał zadanie możliwie szczegółowego rozpoznania budynku, w którym mieścił się sztab

Rommla, otoczenia, zwyczajów straży oraz opracowania kilku wariantów planu akcji. Ze względu na bliski
termin ofensywy zdecydowano się na przerzucenie oddziału zwiadowców drogą morską.

Sztab i jednocześnie kwatera Rommla mieściła się w małej miejscowości Beda Littoria położonej przy

Via Balbia w połowie drogi między Barką a Derną. Było to niewielkie arabskie miasteczko z małym rynkiem
otoczonym czworobokiem sklepów i dość dużym bazarem. Budynek, w którym mieścił się sztab włosko-
-niemieckiej grupy pancernej i kwatera Edwina Rommla, należał do najokazalszych w całym mieście.

Na podstawie zdjęć, wykonanych przez ludzi Haseldena, oraz dokładnego opisu sporządzony został

duży model budynku i jego najbliższego otoczenia. Przygotowaniami do akcji kierował admirał, Roger
Keyes, który był odpowiedzialny za operacje kombinowane w tej części Morza Śródziemnego. Dokonano
bardzo starannej selekcji członków oddziału, który nie mógł liczyć więcej niż 50 osób. Wszyscy zdawali
sobie sprawę, iż szansa wyjścia cało z operacji jest stosunkowo niewielka. Ostatnie dni przed wypłynięciem
w morze polegały na bardzo intensywnym treningu pozorowanego ataku na kwaterę Rommla oraz

background image

zapamiętaniu wszystkich ulic miasteczka, tak aby oddział mógł swobodnie poruszać się w całkowitych
ciemnościach. Na czele oddziału stanął pułkownik Laycock, zaś grupą, która miała przypuścić bezpośredni
atak na budynek sztabu, kierował syn admirała, pułkownik Keyes.

W dniu 10 listopada oddział podzielony na dwie grupy znalazł się pod pokładem dwóch okrętów

podwodnych „Torbay” i „Talisman”. Zgodnie ze szczegółowo ustalonym planem okręty dotarły do wybrzeży
koło małego miasteczka Apollonia i resztę dnia spędziły leżąc na dnie. Rejon ten został wybrany na
kryjówkę rozmyślnie, ponieważ było tu głębokie morze, co wykluczało niebezpieczeństwo wypatrzenia ich
przez samolot nieprzyjaciela. O wyznaczonym czasie obydwa okręty podpłynęły do określonego miejsca na
wybrzeżu i wynurzyły się na powierzchnię. Na mostkach stali tylko kapitanowie i dwaj dowódcy oddziału.
Okręty podwodne były gotowe do natychmiastowego zanurzenia się i odpłynięcia na wypadtek, gdyby na
brzegu było jakieś niebezpieczeństwo. Na nieszczęście morze było bardzo wzburzone i fale z łoskotem
rozbijały się o skaliste brzegi. Punktualnie o 12.30 na brzegu zapaliło się zielone światło. Zgasło ono po
chwili, by pojawić się ponownie i przekazać znakami Morse'a umówiony sygnał. Dowódca zespołu w
odpowiedzi zapalił na ułamek sekundy latarkę, by potwierdzić odbiór sygnału. Obawiano się, że światło z
morza może być przypadkowo dostrzeżone przez nieprzyjaciela, choć teren był bezludny, a ze względu na
bardzo wysokie i prawie niedostępne skaliste brzegi nawet nie patrolowany w tej części wybrzeża. Okazało
się, iż istotnie brzegi były niedostępne. Olbrzymia fala przypływu przewróciła w ciemnościach jedną z
nadmuchiwanych łodzi i na skałach znalazło się zaledwie 30 komandosów. Część z załogi zatopionej łodzi
dopłynęła do „Talismana”, kilku walcząc ze zdradliwymi wirami i kamieniami zdołało wdrapać się na brzeg.
Na oddział czekał John Haselden, który miał posłużyć za przewodnika w części przybrzeżnej. Należało się
spieszyć, aby pokonać odkryty teren pod osłoną nocy. Po upływie pół godziny oddział pokonał zbocze i
znalazł się na wysokim skalistym brzegu. Haselden znał te tereny znakomicie, prowadził ich mimo
nieprzeniknionych ciemności bez momentu wahania. Gdy pierwsze smugi światła zaczęły rozjaśniać niebo,
dotarli do groty znajdującej się w połowie drogi do Beda Littoria. Haselden pożegnał się z nimi. Był zbyt
cennym agentem, aby można było go narażać na bezpośredni udział w tak ryzykownej akcji. Pożegnał się ze
wszystkimi mocnym uściskiem dłoni i dosłownie po chwili zniknął w mroku. Był ubrany w biały tradycyjny
strój arabski, ale tym razem narzucił na niego czarny płaszcz.

Grota była duża. Oddział ukrył się w jej końcowej części. Wyznaczone straże pilnowały wejścia, a

Keyes, jeszcze przed pełnym brzaskiem, dokonał zwiadu w najbliższej okolicy. Było tutaj zupełnie pusto i
cicho, rozlegał się tylko ryk morza bijącego o skaliste brzegi. Rankiem nastąpiło zupełne załamanie pogody,
uporczywy deszcz z silnym wiatrem zmienił pustynię w jedno grzęzawisko. Suche wadi, które do tej pory
służyło jako droga, było obecnie strumieniem rwącej wody. Po południu grupa, pozostawiwszy dwóch ludzi
na wypadek dotarcia reszty oddziału, który pozostał pod pokładem okrętu podwodnego, ruszyła w głąb lądu.
W dwie godziny później spotkali się z grupą partyzantów libijskich uzbrojonych w zdobyczną broń włoską.
Sierżanci Diori i Campbell, mówiący płynnie po arabsku, zebrali najbardziej aktualne informacje. Libijczycy
nie orientowali się, czy Rommel jest w Beda Littoria ale potwierdzili, iż w największym gmachu miasteczka
mieści się sztab niemiecki. Dom jest strzeżony przez silne straże, a w jego pobliżu kręcą się starsi
oficerowie. Po zjedzeniu pierwszego ciepłego posiłku od momentu wylądowania na brzegu oddział
pomaszerował dalej. Libijczycy przydzielili im przewodnika, który doprowadził ich w pobliże miejscowości.
Od Beda Littoria dzieliło ich obecnie tylko dwie — trzy godziny marszu. Zgodnie z rozkazem atak miał być
przypuszczony na dwie godziny przed ofensywą brytyjską. Musieli więc spędzić wśród skał jeszcze jedną
noc. Następnego dnia grupa wraz z zapadnięciem zmroku zbliżyła się do miasteczka. Tu podzielili się na
dwie podgrupy. Pierwsza złożona z 6 osób, zabrawszy ze sobą materiały wybuchowe, poszła w kierunku na
wschód w celu wysadzenia w powietrze linii wysokiego napięcia, zniszczenia centrali telefonicznej oraz
poprzecinania drutów telefonicznych. Pozostali ruszyli w kierunku rynku. W zupełnych ciemnościach zostali
zatrzymani przez patrol włoski. Niezastąpiony Diori szybko rozwiał wątpliwości i obawy Włochów,
zwracając im głośno, po włosku, z silnym niemieckim akcentem, uwagę na niedbałe wypełnianie
obowiązków.

— Musimy za was pełnić nawet służbę patrolową — zakończył tyradę.
Włosi zaskoczeni tym atakiem zrezygnowali z ustalenia personaliów napotkanej grupy i odeszli,

złorzecząc na Niemców w swoim ojczystym języku. W kilka minut później ludzie Keyesa stanęli na miejscu,
na placyku przed kwaterą Rommla.

Godfrey Keyes wiedział, że zbliża się decydująca chwila. Nie wątpił, iż rajd powiedzie się. Być może

ich akcja przyczyni się do odwrócenia przebiegu kampanii w Libii. Stali przez chwilę w ciemności
nasłuchując. Z miasteczka nie dochodzimy już prawie żadne odgłosy, wszystko tłumił padający deszcz.
Keyes, Campbell, sierżant Terry i jeszcze jeden żołnierz mieli wtargnąć do środka. Keyes wyjął z kieszeni
dwa związane granaty przeciwpancerne. Najpierw należało unieszkodliwić wartownika, którego sylwetka

background image

majaczyła w ciemnościach. Jeden z uczestników akcji, idąc skulony wzdłuż ogrodzenia z drutów kolczastych
odgradzających budynek od ulicy, dotarł po chwili do budki. Na wszelki wypadek trzymali ją cały czas na
muszkach, gdyby zaistniała ewentualność, że spostrzegł niebezpieczeństwo. Z budki dobiegło tylko głuche
uderzenie i stłumiony jęk. Po chwili do uszu Keyesa dobiegło psyknięcie —- znak, że droga jest wolna.
Skuleni szybko przebiegli przez placyk, trzymając gotowe do strzału pistolety maszynowe. W dwóch
skokach dopadli małego ganku, który prowadził do drzwi wejściowych, gdy nagle zderzyli się ze stojącym w
drzwiach żołnierzem niemieckim. Był to drugi wartownik, o którego obecności nie wiedzieli. Keyes
odskoczył odrzucony impetem, zanim się zorientował w sytuacji, tamten się rzucił na niego. Niemiec był
olbrzymiego wzrostu i znakomicie znał dżu-dżitsu. Zaczęli ze sobą walczyć w ciemności. Campbell nie
mając innego wyjścia sięgnął do kabury i przyłożywszy lufę colta do boku Niemca pociągnął dwa razy za
spust. Keyes poczuł jak uścisk nieprzyjaciela zelżał, odtrącił go jednym ruchem i wbiegł do środka.
Tymczasem zza zakrętu wybiegł jeszcze jeden wartownik. Ale z tym dość szybko poradził sobie sierżant
Terry. Po chwili zbiegł za dowódcą do wnętrza. W korytarzu było ciemno, trzeba było zatem zapalić latarkę.
Wiedzieli, że drzwi na prawo wiodą do gabinetu Rommla. Keyes w milczeniu pokazał trzeciemu żołnierzowi
schody wiodące na górę i gwałtownym ruchem otworzył drzwi. Przez moment mrużył oczy od bijącego
ostrego światła.

W pokoju spostrzegł kilku oficerów ze stalowymi hełmami na głowach. Zerwał zawleczkę wiązki

granatów i wrzucił ją do pokoju. Jeden z oficerów uzbrojonych w pistolet maszynowy zdążył wystrzelić
serię w jego kierunku. Keyes poczuł bolesne uderzenie w pierś rozrywające mu ciało. Ostatkiem woli
zamknął drzwi i padł na podłogę. Za chwilę rozległ się silny wybuch. Campbell przeskoczył przez ciało
leżącego Keyesa i wystrzelał w pokój prawie cały magazynok. Następnie podbiegł do drugich drzwi. Były
zamknięte, jednym strzałem rozbił zamek i wrzucił do środka granat. Na górze również rozległy się strzały
przerwane wybuchem granatu. Terry zapalił latarkę i oświetlił twarz i pierś dowódcy. Był cały zbroczony
krwią. Wraz z żołnierzami, którzy zbiegli z góry, wynieśli Keyesa przed dom. Po chwili wiedzieli, że już nie
żył. W tym momencie zaskoczyła ich seria z karabinu maszynowego. To nadciągały posiłki zaniepokojone
nagłą strzelaniną. Campbell nagle poczuł bolesne uderzenie w nogę, odbite rykoszetem kule złamały mu
kość piszczelową. Leżąc na ziemi krzyknął do pozostałych żołnierzy:

— Wrzućcie granaty do okien i wycofujcie się, będę was osłaniał.
Sierżant chciał go zabrać, ale Campbell zaprotestował.
— To jest nierealne, nie zdołacie mnie nieść przez czterdzieści kilometrów po górach. Uciekajcie!
Huk eksplodujących granatów zbiegł się z ogniem prowadzonym przez Campbella, który zatrzymał

Niemców na kilka minut tak potrzebnych jego kolegom na oddalenie się od miejsca akcji i przebiegnięcie
opustoszałymi ulicami. Ciężko dysząc biegli na miejsce spotkania z grupą, która wysadziła w powietrze
instalacje. W mieście panowało piekło, strzały z karabinów maszynowych zmieszały się z okrzykami. Po
chwili wszystko ucichło. Teraz biegli potykając się o niewidoczne w ciemnościach kamienie. Przed
brzaskiem dotarli do jaskini, gdzie czekał na nich pułkownik Laycock. Szybkim marszem szli w kierunku
brzegu morskiego. Okręt podwodny „Tornby” wynurzył się o umówionej godzinie, ale morze było zbyt
wzburzone, aby można było myśleć o spuszczeniu dinghy. Sygnałami świetlnymi umówiono się na godzinę
dwunastą w nocy.

Grupa musiała wrócić w głąb lądu, aby przeczekać dzień. Z oddziału zostało już tylko 12 ludzi. Po

południu usłyszeli odgłosy zbliżającej się obławy. Niemcy i Włosi otoczyli mały wadi szczelnym
pierścieniem. Nie dopuścili ich jednak bliżej ogniem swoich pistoletów maszynowych. Niemcy czekali na
posiłki do zapadnięcia zmroku. Członkowie grupy postanowili przebić się dwoma oddziałami — jeden miał
iść na wschód w stronę linii brytyjskich, drugi w głąb pozycji włosko-niemieckich. Nacisk pierścienia
nieprzyjacielskiego rósł z każdą chwilą. Laycock zadecydował, iż nie ma już na co czekać, mogą nie dotrwać
do zmroku. Na dany sygnał uderzyli równocześnie z dwóch stron. Wraz ze swoją grupą Laycock atakował na
trudniejszym odcinku, bo wiodącym w głąb pozycji niemieckich. Zakładał, iż linia obławy będzie tutaj
cieńsza. Udało im się przebiec przez odkrytą przestrzeń, tracąc jednego żołnierza. Sierżant Terry jednym
rzutem granatu zlikwidował blokujący drogę karabin maszynowy. Jeszcze kilka serii i już byli poza kołem.
Po godzinie biegu pomiędzy załomami skalnymi z depczącym im po piętach pościgiem Laycock i Terry
zdołali zgubić prześladowców. Teraz po wykonaniu głębokiego łuku wrócili na szlak wiodący w kierunku
linii brytyjskich. W dzień Bożego Narodzenia, w 41 dni od wypłynięcia z Aleksandrii, spotkali się z
patrolem zwiadowczym grupy głębokiego rozpoznania. Byli zaledwie o kilkanaście kilometrów od linii
brytyjskich.

Zasadniczy cel ich pełnej poświęcenia i okupionej dużymi stratami misji nie został zrealizowany.

Rommla nie było tego dnia w ogołe w Libii — przedłużył o jeden dzień wizytę w Rzymie, gdzie konferował
na temat dostaw sprzętu. Już następnego dnia powrócił do Trypolitanii na wieść o ofensywie wojsk

background image

brytyjskich. Operacja „Crusader” była całkowitym dla niego zaskoczeniem. Co prawda 20 listopada udało
mu się zorganizować przeciwuderzenie, ale po kilku bitwach 7 grudnia zaniechał oblężenia Tobruku i
wycofał się w głąb Cyrenajki, pozostawiając na pastwę losu włoskie załogi umocnionych fortów. Tym razem
jednak niepowodzenie Rommła wzbudziło zaniepokojenie w Berlinie. Na lotniskach sycylijskich
wylądowały nowe samoloty niemieckie, mające przeprowadzać bardziej skuteczne akcje przeciwko
konwojom brytyjskim. Ponadto dzięki zapewnieniu sobie przewagi w powietrzu i pod wodą z portów
sycylijskich oddalonych od portów libijskich o około 150 km docierało coraz więcej zaopatrzenia broni
ciężkiej, a także czołgów. Rommel wykorzystał skrócenie linii dowozu i już 21 stycznia 1942 roku rozpoczął
przeciwuderzenie. Dzięki skoncentrowaniu wojsk pancernych zdołał przełamać pozycje brytyjskie i
zepchnąć je z nabrzeżnej autostrady Via Balbia. Opanowanie dużych składów brytyjskich paliw umożliwiło
dalsze kontynuowanie marszu na wschód i opanowanie Benghazi. Front ustabilizował się na linii El-Ghazala
i Bir Hakeim — 40 kilometrów od Tobruku.

Obydwie strony wykorzystywały przerwę w działaniach na ściągnięcie posiłków, by uprzedzić

uderzenia przeciwnika. Znów na pierwsze miejsce wysunęły się jednostki grupy pustynnej oraz Specjalnej
Służby Powietrznej Stirlinga, która urządziła kilka wypraw w celu zniszczenia urządzeń portowych
Benghazi. W odpowiedzi Włosi zaatakowali miniaturowymi okrętami podwodnymi port w Aleksandrii
zatapiając kilka statków. Nad Morzem Śródziemnym trwała zacięła wojna o panowanie w powietrzu.
Rommel uprzedził jednak wojska brytyjskie, które planowały uderzenie na dzień 6 czerwca 1942 roku.

W dniu 26 maja jednostki pancerne i zmotoryzowane po obejściu linii obronnych pod Bir Hakeim w

trakcie ciężkich bitew pancernych opanowały Sidi Rezegh, nadmorską miejscowość leżącą na tyłach
Tobruku. Na dwa tygodnie znów zapadła na froncie cisza, którą obydwie strony wykorzystywały na
ściągnięcie posiłków. Dwunastego czerwca wojska niemiecko-włoskie uderzyły ponownie. Brytyjczycy
musieli wycofać się na granicę egipską. Rommel zatrzymał natarcie i uderzył na Tobruk, w którym
dowodzący 8 armią generał Ritchie zostawił silną załogę. Stało się coś, czego dowódcy brytyjscy nie mogli
zrozumieć, a Winston Churchill nazwał „jednym z najboleśniejszych ciosów”. Tobruk padł, w ręce Niemców
dostały się ogromne zapasy materiałów wojskowych oraz 33 tysiące jeńców. Wykorzytując zaskoczenie
czołgi Afrika Korps uderzyły na pozycje brytyjskie i 8 armia wycofała sią na linię Mersa Metruh, a 30
czerwca opuściła ją zajmując pozycje obronne w rejonie El-Alamejn. Aleksandria oddalona była tylko o 100
kilometrów.

Wojska brytyjskie miały dogodną pozycję do obrony. Linia frontu była bardzo krótka. Z jednej strony

dotykała brzegu Morza Śródziemnego, z drugiej niemożliwej do przebycia przez czołgi depresji El-Kattara,
zajmującej powierzchnię ponad 16 tys. km

2

i mającej w najniższym punkcie 134 m.

Obie strony znów zaczęły gorączkowo ściągać posiłki.

PIĘKNA TANCERKA

Placówka kontrwywiadu brytyjskiego w Kairze od pewnego czasu dysponowała wieloma faktami,

wyraźnie wskazującymi, iż tuż pod jej bokiem działa siatka wywiadowcza, pracująca na rzecz nieprzyjaciela.
Nasłuch donosił, że od kilku miesięcy w mieście znajduje się nadajnik, którego komunikaty są jednak
krótkie i stąd nie sposób go zlokalizować. Z kolei analiza materiałów sztabu 21 dywizji pancernej,
wchodzącej w skład Afrika Korps, które dostały się do rąk brytyjskich w czasie kontrataku pod Tobrukiem,
wyraźnie wskazywała, iż Niemcy muszą dysponować dobrym źródłem informacji. Wiedzieli oni dokładnie,
gdzie Brytyjczycy rozmieścili swoje baterie przeciwpancerne i pola minowe. Czołgi i zmotoryzowana
piechota Rommla mogły uderzać pewnie, unikając tych miejsc. Dzięki tym manewrom nieprzyjaciel
wdzierał się niejednokrotnie na głębokie tyły, niszcząc tam składnice, bazy remontowe i rejony
zakwaterowania, aby później wycofać się bezpiecznie na stronę własnych wojsk. Upłynęło wiele czasu,
zanim Brytyjczycy dowiedzieli się, że jednym ze źródeł tajnych wiadomości, które docierały do wroga, był
attachat wojskowy ambasady USA w Kairze. Niemcy znali po prostu szyfr wykorzystywany przez
Amerykanów w łączności radiowej. Dopiero 11 grudnia 1941 roku, gdy Stany Zjednoczone wypowiedziały
wojnę państwom osi, szyfr został zmieniony i w ten sposób kanał przecieku ważnych informacji przestał
istnieć.

Kolejnym sygnałem potwierdzającym fakt działania w Kairze i Port Saidzie siatki nieprzyjacielskiego

wywiadu było zatrzymanie przez patrol nowozelandzki w trakcie przekraczania linii frontu w pobliżu Mersa
Matruh jednego z pracowników Zarządu Kolei Kairskich. Miał on ze sobą walizkę, wypełnioną kilkoma
kompletami mundurów brytyjskich oraz policji egipskiej. Kiedy przewożono go do siedziby kontrwywiadu,
zabił uderzeniem w krtań konwojującego go żandarma i korzystając z zamieszania zniknął w tłumie na

background image

bazarze Mamzawi. Rewizja w jego mieszkaniu nie przyniosła żadnych rezultatów. Wnikliwa analiza listy
znajomych i osób, z którymi się kontaktował, nie dała również spodziewanych wyników. Było rzeczą pewną,
że przeprowadzona w ostatnim okresie, szeroko zakrojona, akcja internowania wszystkich obywateli
egipskich pochodzenia włoskiego i niemieckiego pozbawiła siatkę oparcia.

W dniu 31 sierpnia 1942 roku wojska niemiecko-włoskie rozpoczęły nową ofensywę.
Nowy dowódca 8 armii, marszałek Bernard Montgomery, zdołał zapanować nad sytuacją. Nie dał się

tak jak jego poprzednik ponieść panice i odpowiednio dozując twardą obronę i kontrataki siłami pancernymi
doprowadził do załamania ofensywy wojsk włosko-niemieckich na pozycjach obronnych usytuowanych
wzdłuż wzgórz Alamel Halfa stanowiących naturalną pozycję ryglową depresji Kattara. Przeciwnik został
zmuszony do wycofania się na pozycje wyjściowe. Ale jednocześnie sytuacja związana z kilkudniowym
kryzysem na froncie, gdy ważyły się losy niemieckiej kampanii, spowodowała uaktywnienie siatki
dywersyjnej. Kilku jej członków próbowało zniszczyć rozdzielnię linii kolejowej wiodącej z Kairu na front.
Zamach nie udał się i po dłuższej strzelaninie pozostałych przy życiu dwóch członków grupy wzięto do
niewoli. Jak się okazało, jeden z nich należał do dywersyjnej formacji „Brandenburg”, drugi pochodził z
lokalnej kolonii niemieckiej.

„Brandenburczyk” był dosyć rozmowny, widocznie widział w tym szansę uratowania życia. Podał adres

lokalu kontaktowego, mieszczącego się w Starym Kairze niedaleko Cytadeli. Dom pod wskazanym przez
niego adresem został otoczony przez żandarmerię, ale niestety, nikogo w nim już nie zastano.

Założony w mieszkaniu kocioł zupełnie niespodziewanie przyniósł rezultat. Zatrzymano łącznika, który

najwyraźniej nie wiedział o rozszyfrowaniu lokalu kontaktowego. Po kilku dniach przesłuchań załamał się i
wskazał adresy dwóch innych punktów kontaktowych. Teraz major Sampson postanowił działać bardzo
ostrożnie. Obydwa lokale obserwowano. Trzeciego dnia zauważono mężczyznę, który przeszedł w pobliżu
obserwowanego domu, wyraźnie sprawdzając, czy nie jest śledzony. Zrobiono mu kilka zdjęć i przydzielono
obstawę. Nieznajomy wrócił w to samo miejsce po dwóch godzinach. Jeszcze raz upewnił się, czy wokół nie
dzieje się nic podejrzanego, i wszedł na ganek. Z kieszeni wyjął klucz, otworzył drzwi i zniknął we wnętrzu
domu. Wyszedł na ulicę po kilkunastu minutach. W tym czasie z placówki żandarmerii ściągnięto
najlepszych funkcjonariuszy, aby tym razem nie zgubić śladu. Mężczyzna po wyjściu z domu pokluczył po
zaułkach, aby upewnić się, czy nikt go nie śledzi, i wsiadł do tramwaju. Po drodze zmieniał kilkakrotnie linię
i wreszcie dotarł do małej kawiarenki na bulwarze Muhammeda Alego. Wkrótce do stolika, przy którym
usiadł, podszedł wysoki mężczyzna o jasnych falujących włosach. Rozmowa była krótka. Mężczyźni rozstali
się. Ale nowo przybyłemu zdołano zrobić zdjęcie. I nic poza tym, bo na dworcu głównym zgubił depczących
mu po piętach obserwatorów. Zarządzone poszukiwania nie przyniosły rezultatów. Sampson doszedł do
wniosku, iż musiano popełnić jakiś błąd. Zachowanie przypuszczalnego łącznika wyraźnie wskazywało, że
zdaje sobie sprawę z tego, iż jest śledzony. Kontynuowano jednak obserwację, zakładając, że po pewnym
czasie nie wytrzyma i spróbuje nawiązać kontakt z pozostałymi członkami siatki.

Sampson otrzymał raport, który go zastanowił. W Kairze obowiązywały funty egipskie. Tymczasem od

kilkunastu dni w mieście znajdowała się znaczna ilość funtów sterlingów. Mogły one pochodzić z czarnego
rynku albo też płacili nimi przerzucani przez linię frontu agenci niemieccy. Rzecz działa się bowiem w
momencie krytycznej sytuacji pod El-Alamejn, kiedy żaden z czarno-rynkowych waluciarzy nie chciał
słyszeć o wymianie, będąc przekonanym, iż wkroczenie wojsk niemieckich do Kairu jest już kwestią
najbliższych dni. Analiza wpływów funtów sterlingów, przekazywanych przez pobierające je
przedsiębiorstwa władzom brytyjskim w celu wymiany na walutę miejscową, pozwoliła sporządzić listę
lokali rozrywkowych i kabaretów, w których pojawiały się najczęściej. Kilku barmanów i kasjerów,
współpracujących z kontrwywiadem, zostało zobowiązanych do natychmiastowego poinformowania biura
operacyjnego o każdym wypadku płacenia przez gościa funtami sterlingami.

Major Sampson wydał wszystkie te polecenia i czekał na wyniki. Po kilku dniach, późnym wieczorem,

kiedy miał zamiar położyć się już do łóżka, rozległ się telefon. Dzwonił barman z klubu Turf.

— Od pół godziny w klubie przebywa młodszy oficer z dywizji piechoty. Postawił on już różnym i

raczej nie znanym mu gościom kilka kolejek płacąc funtami. Przypominam sobie, iż widziałem go już tutaj
kilkakrotnie.

Sampson pojechał do klubu, ale oficera już w nim nie było. Chcąc za wszelką cenę rozwiązać zagadkę,

pracownicy kontrwywiadu postanowili skontaktować się ze wszystkimi młodszymi oficerami piechoty,
którzy przebywali tego dnia w Kairze. Sprawa była dość prosta. Wystarczyło przejrzeć meldunki w hotelach,
kasynie oficerskim. Jak się okazało, dywizja prawie w całości przebywała na pozycjach El-Alamejn i w
Kairze tego dnia był tylko jeden oficer. Dostarczył on jednak niezbitych dowodów, że o godzinie podanej
przez barmana przebywał z kolegami w barze hotelowym, znajdującym się na przeciwległym krańcu miasta.
Wniosek mógł być tylko jeden: ktoś podszywał się pod oficera. Mogła być to sprawa zakładu, ale w takim

background image

razie, w jaki sposób żartowniś zdobył mundur oficera piechoty?

Dowodem, który ostatecznie przekonał kontrwywiad brytyjski, iż pojawiające się funty sterlingi mają

powiązanie z wywiadem niemieckim, była ekspertyza banku Wielkiej Brytanii. Kilka egzemplarzy
banknotów oraz wykaz numerów przekazano do Londynu. Po kilku dniach nadeszła odpowiedź. Część
banknotów jest oryginalna, pozostałe są fałszywe. Stosowana technika wskazywała, iż fałszerstwa dokonano
w Niemczech. Przez długi okres nie zdołano wpaść na trop posiadacza funtów. Niewykluczone, że przestał je
wydawać.

Sampson spędzał kolejne wieczory w różnych kabaretach i restauracjach. Postanowił za wszelką cenę

rozwiązać nurtującą go zagadkę.

Pewnego wieczoru, jak zwykle w takich okolicznościach w cywilnym ubraniu, ruszył w turę po

kairskich lokalach. Tego dnia był już bardzo zmęczony i postanowił wpaść jedynie na pół godziny do
słynnego na całym Bliskim Wschodzie kabaretu „Kit-Kat”. W lokalu nie działo się nic ciekawego i major
zamierzał już udać się do domu, gdy zauważył gest barmana współpracującego z kontrwywiadem. Wskazał
on wesołe towarzystwo siedzące w kącie baru. Liderem grupy wydawał się silnie zbudowany mężczyzna
wyglądający na Egipcjanina. Sampson założył ciemne okulary, co jest w Egipcie rzeczą normalną nawet w
godzinach wieczornych, i zdecydował przysiąść się do wesołej grupy. Jego uwagę zwrócił fakt, że barczysty
mężczyzna przypalił sobie i towarzyszącej mu fordanserce papierosa banknotem funta sterlinga. Major
zamówił u barmana butelkę szampana i podszedł do grupy nieznajomych.

— Czy dołączycie się do mnie? — zapytał po arabsku, wskazując na tacę z butelką i kieliszkami.
— Cóż to za okazja, czyżby urodziny — odezwał się mężczyzna palący papierosa.
Pozostali jego kompani z zadowoleniem przyjęli poczęstunek.
Sampson był w tym okresie najlepszym brytyjskim ekspertem od spraw arabskich. Znał prawie

wszystkie dialekty arabskie. To, że nie był Arabem, zdradzały oczy, dlatego też musiał je ukryć za
okularami.

Sampson dopił kieliszek szampana i zamówił następną kolejkę dla całego grona. Postanowił

wykorzystać tę jedyną szansę i zainteresować swoją osobą barczystego mężczyznę. Zakładał, iż jest to
właśnie ów agent, który dysponując w nadmiarze funtami sterlingami, nie może ich wymienić na walutę
miejscową z powodu braku chętnych na czarnym rynku.

Po wychyleniu kolejki wszyscy z wyjątkiem lidera zaczęli domagać się następnej. Sampson był

zadowolony. Wykonał ruch ręką w kierunku barmana i nachylił się do ucha nieznajomego.

— Zrobiłem dzisiaj dobry interesik z wymianą dewiz, można zupełnie nieźle żyć.
Zauważył żywe zainteresowanie w oczach partnera, który wzniósł kieliszek.
— Napijmy się, ale następną kolejkę ja stawiam.
Sampson podniósł szklaneczkę do ust i pociągnął spory łyk. Niezawodny barman, podobnie jak i

poprzednio, rozcieńczył jego porcję wodą.

W kabarecie zgasły światła i na scenie pojawiła się tancerka Hekmet. Gdy schodziła ze sceny, nowo

poznany mężczyzna zwrócił się do Sampsona:

— Nazywam się Hussein Gaafer. Oto moja dłoń. Jeżeli masz ochotę, możemy zaprosić Hekmet, znam

ją dobrze, do naszego stolika.

Sampsonowi nie pozostawało nic innego, jak przystać na propozycję, chociaż obawiał się, czy nie

rozpozna go tancerka, która widziała go już w kabarecie. Odmowa wzbudziłaby podejrzenie Husseina.

Tancerka z przyjemnością przyjęła zaoferowany jej kieliszek szampana.
Major oddalił się od stolika, aby uregulować rachunek. W lustrzanej szybie baru zauważył, jak Hussein

szybko mówił coś do tancerki. Barman Mahmoud zainkasował pieniądze i wydał mu resztę z wyrazem
twarzy świadczącym, że widzi Sampsona po raz pierwszy w życiu. Major spojrzał mu w oczy i poprawił
okulary. Wiedział, że wystarczy to Mahmoudowi. Za kilka minut przed kabaretem będzie czekać grupa
operacyjna, która nie spuści Husseina i Hekmet z oczu.

Gdy wrócił do stolika, uderzyła go zmiana w zachowaniu tancerki. Powitała go najbardziej czarującym

uśmiechem, na jaki było ją stać. Po chwili powiedziała:

— Wpadnijmy do mnie na małego drinka. Nie jest jeszcze zbyt późno, a uwolnimy się od tego hałasu.

Mieszkam na swoim jachcie na Nilu.

Major mógł sobie pogratulować. Był przekonany, że ryba połknęła haczyk.
Wyszli z kabaretu i wsiedli do czekających taksówek. Sampson z Hekmet, a Hussein z drugim

kompanem. Po kilku minutach jazdy byli już na miejscu. Hekmet powiedziała do kompana Husseina:

— Nalej nam po małej whisky.
W jasnym świetle Sampson mógł po raz pierwszy przyjrzeć się dokładnie milczącemu dotychczas

współtowarzyszowi Husseina. Po chwili uświadomił sobie, iż teraz już wie, co go męczyło przez cały czas

background image

rozmowy w barze, kiedy to nie mógł sobie przypomnieć, gdzie widział tego człowieka. Teraz już wiedział.
Nieznajomy był owym mężczyzną, który spotkał się z łącznikiem, a następnie uciekł śledzącym go
funkcjonariuszom. Zmienił tylko kolor włosów i to utrudniło rozpoznanie go. Teraz Hekmet przeszła na
angielski:

— Czy mówisz po angielsku? — zwróciła się do Sampsona. — Nasz przyjaciel, Amerykanin Sandy, nie

zna arabskiego.

Sampson musiał włożyć trochę wysiłku, aby nie poznali po wymowie, że jest Anglikiem. Był z siebie

zadowolony. Wiedział, że maskarada powiodła się w całej rozciągłości. Gdyby Hekmet go poznała, na
pewno nie przywiozłaby go do siebie razem z agentem poszukiwanym przez policję.

W pewnej chwili Sandy podniósł się z sofy:
— Tańczcie dalej — powiedział do Hekmet i majora. — Muszę skoczyć na nasz jacht i przynieść nową

butelkę whisky.

Sampson rzucił okiem na barek. Wykręt nie był najlepszy. Przez szklaną szybę widać było dwie

zaledwie do połowy opróżnione butelki. Widocznie Sandy miał coś do załatwienia o tej porze. Rzucił okiem
na wiszący zegar. Była za pięć dwunasta. Jeżeli szedł nadać codzienny meldunek, to znaczy, że nadajnik był
na sąsiednim jachcie.

Tancerka była coraz bardziej czarująca. Widocznie jej szef, Hussein, był w dość krytycznej sytuacji i

chciał wymienić funty jak najszybciej. A on miał mu w tym pomóc. Udawał, że jest zbyt pijany, aby zwracać
uwagę na piękną dziewczynę. Po kilkunastu minutach wrócił Sandy z nową butelką whisky.

— Ahmedzie, mój przyjacielu — powiedział w pewnej chwili Hussein — czy mógłbyś wyrządzić mi

przysługę? Wiem, że masz kontakty na rynku, a jeden z moich przyjaciół chciałby wymienić znaczną kwotę
funtów sterlingów na walutę egipską. Czy możemy na ciebie liczyć?

Major wyraził zgodę, ale dał do zrozumienia, że liczy na jakiś procent od transakcji.
Po godzinie, wymawiając się zmęczeniem, opuścił pokład jachtu, mając w portfelu 100 funtów, które

dostał od Husseina. Czekał na zaproszenie na drugi jacht, ale Hussein ani o tym nie myślał. Uzgodnili, iż
kabaret „Kit-Kat” będzie służył jako miejsce kontaktów.

Nazajutrz w południe zorganizowano spotkanie szefów kairskiej i aleksandryjskiej placówki

kontrwywiadu. Poproszono również przedstawiciela sztabu generalnego. Na podstawie zdjęcia zrobionego
Husseinowi szybko go zidentyfikowano. Był on pasierbem jednego z bardziej wpływowych przemysłowców
egipskich, ale w rzeczywistości był Niemcem. Całe życie spędzie w Kairze i dlatego władał świetnie
arabskim. Podczas wspomnianej narady ustalono, iż obydwaj kamraci i tancerka pozostaną pod ścisłą
obserwacją i jeszcze przez pewien czas będą na wolności. Aresztowanie ich oznaczałoby zlikwidowanie
siatki.

W ciągu następnych dni Sampson spotkał się dwukrotnie z Husseinem, którego prawdziwe nazwisko

brzmiało Eppler. Wywiad przeprowadzony w środowisku, w którym się obracał, wykazał, iż przez przeszło
osiem miesięcy przebywał poza Kairem i, jak należało sądzić, również poza Egiptem.

Sandy po dwóch tygodniach uznał widocznie, iż kontrwywiad brytyjski przestał się nim interesować,

gdyż skontaktował się z łącznikiem, który przez cały ten czas przysparzał wiele pracy śledzącym go
funkcjonariuszom. Agenci spotkali się na jednym z najbardziej ruchliwych bazarów, licząc, iż w tłoku zgubią
osoby próbujące ich śledzić. Obstawiono jednak wszystkie cztery wyjścia i w ten sposób obaj oddalili się z
miejsca spotkania, ciągnąc za sobą ogon. Sampson podejrzewał, iż Rommel domaga się zwiększenia
informacji i dlatego Eppler zdecydował się na uruchomienie zamrożonej części siatki.

Major nie zrezygnował z okresowych spotkań z Epplerem, wymieniając mu za każdym razem jakąś

sumę funtów sterlingów. Nigdy jednak nie udało mu się uzyskać zaproszenia na pokład jachtu zajmowanego
przez Sandiego. Mimo iż zależało mu na tym bardzo, nie mógł nalegać, gdyż wzbudziłoby to podejrzenie
ostrożnego Epplera. Chcąc poznać plan łodzi, która z zewnątrz wyglądała na bardzo przestronną,
zdecydował się na podsunięcie Sandiemu współpracującej z kontrwywiadem tancerki kabaretowej.
Dziewczyna okazała się spostrzegawcza i sprytna. Po jednej nocy, spędzonej na pokładzie, określiła
miejsce, w którym mógł być ukryty nadajnik. Jak wyjaśniała w swoim sprawozdaniu, Sandy na dziesięć
minut przed dwunastą zostawił ją i zamknął się w małym sąsiednim pomieszczeniu. Nocą, szukając toalety,
próbowała się tam dostać, ale drzwi były zamknięte. Zainstalowane w ukryciu urządzenia radiopelengacyjne
tym razem zdołały ustalić, iż nadajnik znajduje się między dwoma stojącymi obok siebie jachtami.

Tymczasem idący tropem łącznika funkcjonariusze dotarli do pozostałego ogniwa siatki. Okazało się, że

zarówno Włosi, jak i Niemcy zdołali pozyskać dwóch pracowników zarządu kolei, obsługujących linię z
Kairu do Mersa Matruh, którą przewożono większość transportów na front. Było to znakomite miejsce do
zbierania informacji o posiłkach, dostawach zaopatrzenia i sprzętu, ruchach oddziałów. Wiadomości, płynące
z tego źródła, trafiały do sztabu Rommla za pośrednictwem nadajnika obsługiwanego przez Sandiego.

background image

Przygotowania do ofensywy pod El-Alamejn były w toku i przeciekanie do nieprzyjaciela tak ważnych

informacji mogło mieć negatywny wpływ na przebieg działań. Należało zlikwidować siatkę, aresztując
wszystkich rozpoznanych jej członków. Sprawą bardzo istotną było przechwycenie księgi szyfrów i kodów,
które musiały znajdować się na pokładzie jachtu Epplera. Nad ranem, gdy upewniono się, że wszyscy
rozszyfrowani członkowie byli w domach, aresztowano ich jednocześnie.

Akcją na jachcie Epplera kierował Sampson. Otoczono cały teren, ustawiając w dole i górze nurtu

motorówki, których załogi miały za zadanie zatrzymanie wszystkich usiłujących wydostać się wpław z
interesującego Brytyjczyków rejonu. Sampson w ciemnościach nocy wsunął się na pokład jachtu i
wytrychem otworzył zamknięte drzwi przestronnej kajuty Epplera. Ten musiał usłyszeć jakiś szmer, gdyż
zerwał się z łóżka i wyciągnął spod poduszki rewolwer. W tym momencie major, myśląc z wdzięcznością o
swoim nauczycielu karate, wytrącił mu broń. Znacznie trudniej poszło z Sandim, który zabarykadował się w
swojej kajucie. Ale po wyważeniu drzwi nie próbował się już bronić. Gdy go wyprowadzono do saloniku, w
którym stał już skuty Eppler, spojrzał na niego znacząco. W pierwszej chwili żaden z członków grupy
operacyjnej nie wiedział, co to znaczy. Po chwili zrozumieli. Nigdzie nie było książki szyfrów. A jednak
Sampsonowi dopisywało szczęście tej nocy. Kilka minut później zjawił się jeden z członków załogi
motorówki, ubezpieczającej operację, z dużą książką napęczniałą od wody. Zguba znalazła się. Zapalono
światło i w tym momencie Eppler poznał majora. Spojrzał na niego z nienawiścią:

— Król waluciarzy — powiedział przez zaciśnięte zęby.
Sampson nie był mu dłużny.
— Playboy Bliskiego Wschodu — rzucił.
Zlikwidowanie siatki Epplera pozbawiło siły włosko-niemieckie najbardziej cennego źródła informacji.

Na wolności pozostali tylko nieliczni agenci pozbawieni aparatów nadawczych. Cienci przez szereg dni
bezskutecznie nasłuchiwał, czy nie nadejdzie sygnał z radiostacji „Condor”, którą Eppler i Monkaster (tak
nazywał się Sandy) przewieźli przez pustynię z Almaszym.

Brunatna sieć, w którą próbowano spowić Bliski Wschód, została zniszczona.
Do portów w Port Saidzie i Aleksandrii docierały teraz bez przerwy transporty nowych wozów

bojowych, zwłaszcza amerykańskich czołgów Sherman, armat przeciwpancernych i samolotów. Generał
Montgomery po dwóch wizytach premiera Churchilla w Egipcie przygotowywał się niezwykle starannie do
ofensywy. Jego wojska były teraz lepiej uzbrojone i poważnie wzrosła ich siła ognia. Wiedział, że oddziały
włosko-niemieckie nie mogą liczyć na żadne posiłki, gdyż RAF i Royal Navy zatapiały jeden po drugim
konwoje wiozące uzupełnienia dla Afrika Korps.

W tym czasie rozgorzała bitwa stalingradzka, która stała się punktem zwrotnym w przebiegu II wojny

światowej. Hitler rzucając na front wschodni prawie wszystkie nowo produkowane czołgi i działa pancerne
nie chciał nawet słuchać o uzupełnieniach i posiłkach dla Rommla. A Włosi nie dysponowali już żadnymi
dywizjami pancernymi. Armia posłana przez Mussoliniego na wschód została zniszczona.

Po starannym przygotowaniu 23 października 1942 roku wojska brytyjskie ruszyły do natarcia. Bitwa

pod El-Alamejn była niesłychanie zacięta i pociągnęła duże ofiary z obydwu stron. Warto przy tym zwrócić
uwagę, iż jednostki Afrika Korps, które przez wiele miesięcy przysparzały tyle kłopotów dowództwu
brytyjskiemu i były o dwa dni marszu od Kanału Sueskiego, stanowiły zaledwie 1/22 sił hitlerowskich,
znajdujących się w tym czasie na froncie radzieckim.

W dniu 3 listopada Rommel dał rozkaz do odwrotu. 13 listopada czołgi brytyjskie wkroczyły do

Tobruku, 20 wyparły jednostki Afrika Korps z Benghazi, a 28 stycznia 1943 roku z Trypolisu. Resztki wojsk
niemieckich i włoskich wycofały się do Tunisu, gdzie dotrwały zaledwie do maja. Jednocześnie z ofensywą i
pościgiem prowadzonym przez 8 armię wzdłuż wybrzeża z przeciwnej strony, w kierunku Tunezji, zmierzały
oddziały amerykańskie, które wylądowały w Afryce Północnej.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Napoleon, pod piramidami
Napoleon, pod piramidami
1985 12 Czołgi pod Mokrą
Komnata zapisków i groty pod piramidami, W ஜ DZIEJE ZIEMI I ŚWIATA, ●txt RZECZY DZIWNE
Komnata zapisów i groty pod piramidami
pod piramidą
2017 12 14 Pod pretekstem
wykład (9) 11c i 12, Niezbędnik leśnika, WYDZIAŁ LEŚNY, Urządzanie, Wykłady, pojedyncze
Wywłaszczenie nieruchomości pod inwestycje EURO 12
Powt. Pr. 18 w.9-12 POD JAKIM ZNAKIEM, Wiersze Teokratyczne, Wiersze teokratyczne w . i w .odt
1 6 12 wzor strony tytulowej s pod
BN 8931 12 1977 Drogi samochodowe Oznaczanie wskaźnika zageszczenia gruntu
Pod.przep.BHP-03.12, BHP
12 ZŁO UKRYTE POD POZOREM DOBRA
Powt Pr 18 w 9 12 POD JAKIM ZNAKIEM
wykład (12) 15, Niezbędnik leśnika, WYDZIAŁ LEŚNY, Urządzanie, Wykłady, pojedyncze
Sp asp cz VI 2010 Pod St PR 18 12 09

więcej podobnych podstron