P
P
P
o
o
o
m
m
m
n
n
n
i
i
i
k
k
k
1
1
1
0
0
0
-
-
-
3
3
3
-
-
-
7
7
7
2
2
2
r
r
r
.
.
.
s
s
s
t
t
t
r
r
r
.
.
.
-
-
-
2
2
2
8
8
8
9
9
9
Była to wczesna, wiosenna pora.
Z ulic miasta niepostrzeżenie szybko znikały ślady resztek brudnego śniegu i choć niebo
pogodne przecież w powietrzu czuło się chłód i wilgoć a oddalone w perspektywie szeregi
domów ginęły w rzadkiej, szarej mgle.
W istocie, nie zapowiadało się na słoneczną pogodę
Brudnowska dzielnica, przez którą przechodziliśmy była – jak zawsze – ruchliwa i głośna,
tworzyła atmosferę pełną życia i niepokoju. Minęliśmy żelazną bramę cmentarną i tuż
koło małego, drewnianego kościółka, skręciliśmy w prawo gdzie wyraźnie między
grobami, zarysowała się wąska – ale dość prosta i równa alejka.
O tej porze roku rzadko kto odwiedza groby swych najbliższych, toteż – na ogół – były one
szare i smutne, jakby z tęsknotą czekały odwiedziny rodzin i przyjaciół oraz na świeże
kwiaty. Gdzie niegdzie widać było pozgarniane przez służbę cmentarną – w kopce stare
zeschłe wieńce i kwiaty z grobów oraz opadłe liście z drzew, opornie sperliły się,
wydzielając kłęby niebieskawego dymu, który unosił– jak słup – pionowo ku górze, w tym
zacisznym bezwietrzu, niosąc z sobą tłusty smrodliwy zapach. Ten dym gryzący wżerał się
nam w oczy i w nos zmuszając nas do wymijania go bądź wręcz ucieczki z tych miejsc.
Wśród stłoczonych gęsto grobów, nie było widać nigdzie nawet śladów odchodzącej zimy
w postaci resztek śniegu, ukrytych gdzieś w cieniu, w zakamarkach licznych pomników.
Na wąskich ścieżkach, gliniaste podłoże cmentarnego terenu połyskiwało gdzie niegdzie
kałużami brudnej wody. Szczególnie przykre były przejścia tam gdzie wyraźnie widać było
koleiny wozu, który tędy przeszedł oraz stratowaną drogę kopytami koni, które dokładnie
przemaszerowały glinę. Lekkie podmuchy wiatru, chłodne i wilgotne, niespodziewanie
ściągnęły na cmentarz mgłę idącą górą ,ponad konarami nagich, bezlistnych drzew i
stopniowo opadając, rozścielały się rzadką smugą na otaczające nas groby. Idąc gęsiego
,staraliśmy się unikać na drodze błota, ,które czepiało się naszych butów, co z
konieczności zmuszało nas do skupienia uwagi na wyszukiwaniu lepszej i suchszej drogi.
Szliśmy w milczeniu lecz od czasu do czasu, robiłaś jakąś uwagę obojętna, nic nie
znaczącą, jakieś zapytanie, spostrzeżenia Twoje, na które sama sobie odpowiadałaś. I
znów wciskaliśmy obuwie w lepka glinę i znów szukaliśmy twardszego gruntu pod
nogami. W pewnej chwili uderzyła mnie myśl ,jakaś uporczywa, natrętna ,że ja nie
odpowiadam na Twoje słowa, zapytania, nie reaguję na dźwięk Twego głosu, a myśl moja
jakby oderwana, wlokła się ciężko za mną, tłumiąc nawet odgłos mych kroków. Na
drodze naszej byliśmy całkowicie odizolowani od reszty świata. Blade słońce, mdłe , ledwo
widoczne, przesłonięte welonem mgły, jak gdyby wstydziło się podpatrywania, skryło się
po chwili zupełnie, pozostawiając nas na łasce losu. Chociaż była dopiero godzina
południowa, opadająca mgła spowodowała szarość, jakby przedwieczorną. Zostaliśmy
sami, opuszczeni i zapomniani w tej ciszy w tej ciszy przedwiecznej, głuchej, która nas
ogarnęła i wchłonęła bez reszty .Ciche przyziemne sylwetki grobów kreśliły symetryczne
linie wokół nas, a wyłaniające się z mgły jedynie szczyty pomników robiły wrażenie jakby
Str.290
zawisłych w powietrzu i krzyży, , jak krzyk bólu nagle urwany. I zdawało mi się ,że
wraz zapadającą mgłą czołga się po ziemi jakiś dźwięk niby śpiew, jak stłumiony jęk w
bolesnej męce. Na chwilę stanąłem, wyprostowałem plecy, nadstawiłem ucho, jak bym
chciał wyraźne ten dźwięk usłyszeć. Wpiłem wzrok w mgłę, wstrzymałem oddech w piersi
i czekałem słuchając. Wokół mnie milczące, zawisłe w powietrzu szczyty pomników,
otulone chłodną zdradziecko przyczajoną mgłą. Jaka tu cisza, cisza nie do wiary wprost.
Wszystko oddaliło się od nas. Nikogo nie było na świecie, tylko Ty ija, tylko mój wzrok
płonący i przenikliwy jak gdyby szukał jakiegoś zaczepienia. Tylko serce łomoczące w
piersi. Czyżby w nim tkwiło to źródło jedyne ,wydające ten cichy jakby pieściwy dźwięk
czy szept? Gęsta mgła tworzy krople osiadając na mych rzęsach. A może to krople deszczu
padają na ten grób nad którym stoję pochylony. A może to mój ból łkający jakby gwałtem
duszony w gardle iści aga brwi nabrzmiałe bólem. Bierność, bezwola każą mi tak trwać w
tej świętej wszechmocnej tajemnicy bólu. Przez jakiś moment widziałem sylwetkę Twą ,
schyloną, krzątająca się nad grobem. Dlaczego tak daleko jesteś ode mnie? Widziałem
Twą wyciągnięta rękę, trzymającą kwiatek, który wolno i ostrożnie stawiałaś na grobie.
Ach , gdzie ja jestem? Wytężam swój wzrok la. jakbym chciał przebić mur mgły, który nas
rozdziela .Stoję i oniemiały patrzę wokoło, jakbym obejmował wzrokiem nieskończony
horyzont. Jakbym znajdował się na cmentarzysku świata. Tu gdzie stoję, dotykam ręką
grobu i gdziekolwiek rzucę okiem, od tego miejsca aż po kres najdalszy, wszędzie widzę
groby i groby. To wszystko, to doczesne, ale widome ślady ludzkiego bólu, smutku
,nieszczęść, tęsknoty. To , co pozostało, jest najgorsze, wiecznie szarpiące trzewia,
wiecznie przywołujące na pamięć ból, który się skończy jeszcze jednym grobem, jeszcze
jednym pomnikiem nad którym unosić się będzie fałszywe, złudne niesłyszalne ,chwilowe
echo minionego szczęścia. Nieskończonemu nigdy smutkowi, wiecznej żałosnej tęsknocie,
na samoudręczenie serdeczne stawiamy pomniki, po to by nigdy nie wygasł żarzący się
ból i nieskończona tęsknota. Ból ten staje się patyną, pokrywającą znikomy ślad błysku
szczęścia, które zostało już tylko cichym i złudnym wspomnieniem, niezmiernie rzadko
goszczącym wśród nas. Szczęście nie ma pomników na ziemi. O ,czy przyjdzie kiedyś taki
dzień w którym ujrzą ludzie piękny ,wspaniały ,niepokalany pomnik szczęścia i radości,
wystrzelający w niebo wysoko , ku słońcu, pomnik górujący nad pomnikami bólu,
niespełnionych marzeń, tęsknot i wiecznego smutku… Jeszcze jeden dzień przeżyłem
wśród pomników i grobów w ciężkim żalu w bólu w żarn ej tęsknocie , które mimo
wszystko, są tak drogie i kochane, jak bolesne łzy, wyciśnięte z oczu w wiecznej tęsknocie,
wypatrujące gdzieś hen daleko Tą, której już nigdy, nigdy nie ujrzę… Dziwne to; jak
można jednocześnie” być gdzieś i nie być”. Pamiętam , pochyleni oboje nad grobem w
wilgotnej mgle uprzątaliśmy grób Twojej Matki. Byłem z Toba, a jednak tak daleko od
Ciebie. Wracaliśmy znów tą aleją z której już wiatr przedmuchał mgłę, otwierając nam
drogę tak samo pustą i cichą i tak samo samotną jaką była droga nasza we mgle wiodąca
ku tonowi smutku.
Naci – Bolek