1
Opowieści
Z Krainy
Odmętu
2
Grzegorz Pietrzak
Opowieści
Z Krainy
Odmętu
Księga pierwsza:
Ciemność mroku
Wydawnictwo New You Edition
Łukowica 2008
3
Tytuł oryginału:
Opowieści Z Krainy Odmętu
Copyright © 2008 by Grzegorz Pietrzak
Redakcja:
Tomasz Pietrzak
Ilustracja i opracowanie graficzne okładki:
Grzegorz Pietrzak
Wydanie I
ISBN 978-83-927410-6-0
Wydawca:
Wydawnictwo New You Edition
Łukowica 276
34-606 Łukowica
4
Rozdział I
Diabli urząd
Miasteczko w środku lata kipiało turystami.
Puk, puk. Puk, puk.
- Proszę petencie.
-Pokój nr 18 w miejscowym urzędzie cywilnym był rzadko odwiedzany przez ludność.
Większość mieszkańców albo się stąd wyniosła, albo pracuje zatrudniona w turystyce.
- Cofamy się - krzyknął Forkarus. Człowiek o takim przezwisku - Jeszcze dwie minuty
do otwarcia. Proszę czekać. Nie umiesz czytać. Na zewnątrz jest wywieszka !!-
Wrzeszczał i kwikał wywijając cyrografem i jakąś kociubą.
-Jaka wywieszka…?
- tablica ogłoszeń i przetargów - a po chwili. - Pokuć cię widłami. - Rozzłościł się nie
na żarty.
-Ty jesteś diabłem? - Zapytał żartobliwe klient.
Czort wyjmował coś z zanadrza.
-Wynocha dziad.- Klient wywrócił się o stertę kartek i staroci rozwalonych po
podłodze.
-Pójdziesz do diabła zafajdany petenci - gadał jak najęty.
-Zrobisz mi krzywdę nadęty śmierdzielu?
-Bo cię dźgnę paździorem..
W trakcie gdy rozmawiali wchodził drugi petent.. lekko, cicho na paluszkach.
-Co u licha?
-Chciałbym załatwić podanie o cyrograf…- Odpowiedział.
-Musisz zepchnąć tego wypierdka inaczej ni hu, hu z tego co załatwimy.
A proszę bardzo zjeżdżaj zafajdańcu. Chwycił konsumenta za nogi i wyciągnął na
zewnątrz. Klientus się opierał i wydzierał. Po namyśle chwycił go za kołnierz i
wepchał do kibla dla personelu, a następnie zamknął kluczem. Poczepał rękami i
krzyknął..
-Co u diabła. Zamknięte? spróbuję jeszcze raz. No nic uwidzimy jutro.- Gdy odchodził
od drzwi w zamku do pokoju urzędnika słychać było zgrzyt. Nagle coś wyszło z drzwi.
-A panus gdzie? Proszę wejść, jeszcze otwarte.
5
-Przecież…
-Zatkaj się i wchodź…
Czort podrapał się po brodzie i spytał:
-Więc chce petent podanie . Zaraz poszukamy - Zaczął szperać w stercie zgrzybiałych
dokumentów leżących wyrozwalanych na licznych szafkach.
-Ale u pana jest porządek…
-No staram się jak mogę..
-Pomóc Panu?
-Przestańmy z tymi panami, panusami i petentami, jestem Forkarus.. Piekielny
wysłannik.
-Kto u diabła?
O mam podanie o cyrograf. Ale ty do czego chciał to, bo mam podanie do notariusza,
jakiś
testament oraz zaświadczenie o niekaralności.
Pokój zaczął się palić, na głowie petenta wyrastały różki, rogi stawały się coraz
większe…
-Ja chciał cyrograf z Notariuszem.
-To cza przynieś zaświadczenie o poczytalności.
-Oj… nie będę miał.
-Oooo… to niedobrze, ale mam inny. Chcesz podpisać. Ty jak ci tam miernoto
czy inna chabeto.
-Muszę się zastanowić, a będę mógł później podpisać ten mój.
-Jak jeden to nie drugi. Podpisujesz ostańcu skalny?
-Dobrze….
-Tak więc masz tu to o to papierzysko i podpisujesz…
-No nie wiem….mnmn - Podrapał się po głowie.
Tymczasem czort wydostał z szafki widełki.
-Będziesz podpisywał bo cię dźgnę.
-Mógłbym wyjść do ubikacji?
-A po co?
-Załatwić potrzebę.
-Ja cię zaraz przetrzebię…- zaczerwienił się piekielny odźwierny i począł piszczeć.
Tymczasem z kibla jakimś cudem wydostał się pierwszy klient.
-Ja się z nimi rozprawię zrobię zadymę. Przecież nie na wyrost nazywam się
Twardawa.
Nagle z wrzaskiem huknęły drzwi..
Po chwili ostaniec uczepił się płaszcza Twardawy.
-Ratuj błagam cię, ratuj mnie przed nim.
Tymczasem belzebub podbiegł do Twardawy.
-Trzeba było tu przyłazić. Zaczął go dźgać widłami tak jakby trenował fechtunek, przy
tym wrzeszcząc: a masz!, a masz!
Dało się również słyszeć piski ostańca. Po chwili Twardawa osunął się na kolana
Ostańca.
Teraz na ciebie pora - krzyknął diabeł.
-Ja chciałbym jednak podpisać.
-To podpisuj cudoku i przygotuj się do dźgania.
6
-Ty masz ogon jak u kozy!!!
-Jesteś dowcipny. Może chciałbyś zobaczyć konsystencje włosia
-A mógłbym?
-Nie krępuj się
Po chwili ogon siedział na łapie Ostańca. Nagle ogon zaczął się owijać wokół jego łapy
zatykając dopływ krwi. Po czym w mgnieniu oka zaczął opatulać ciało klienta coraz
mocniej, aż wreszcie chłopina się zaczął dusić. Wtórował mu przy tym głośnym
śmiechem Forkarusa.
Nieeeee. Głośny wrzask obudził z głębokiego snu pracowników firmy budowlanej.
-Co się stało Fred?
-Coś mnie dusiło we śnie…Chciało jakiś cyrograf i nazywało mnie petentem…
-Eeee, coś ty dziecko….- zwracał się do innych. - Jakiś sen.. mu się śnił. Chodźmy
spać….
Wstali jak zwykle do pracy o ósmej rano. Dziś mieli zborojnować poziome sufity. Po
południu budowali apartament dla bogaczy. Miał tam mieszkać jeden z pracowników
Microsoftu. Coś jednak wieczorem pojawiło się w budynku przygotowanym do
rozbiórki.
Po schodach na pierwsze piętro wlókł się pijany pracownik firmy.
Tymczasem wynajęta pracownica Creed odpowiedzialna za czystość w nowo
budowanych pomieszczeniach sprzątała ubikacje dla malarzy i budowlańców .
Zszokował ją wielki nieporządek i olbrzymi smród. Kibel był zdewastowany, pełen
grzybów i pleśni na ścianach. Tam, gdzie ich nie było powierzchne ścian uzupełniały
napisy i rysunki wandali. Kobieta ubrana w łachmany oderwana od monotonnej pracy
hałasem w poczekalni wyszła z łazienki. Ujrzała człowieka chwiejącego się na nogach i
podchodzącego do niej. Postanowiła działać.
-A pan czego tu chciał, dzisiaj nieczynne, wynocha już !
-A co jestem pracownikiem, cza mi udostępnić urząd, cza mi wiza do kibla.
-Zaraz wierzgniesz tu sobie, co najwyżej możesz dostać kopa, już wynocha pijaku
jeden. - Pracownik nie wiedział co gada, był tak pijany, że nie zwracał uwagi że Creed
kopała go i biła po głowie. On jakby tego nie czuł.
Po chwilowych utarczkach miedzy nimi dało się usłyszeć muzykę.
- Co to za muzyka - odezwał się Barton, tak miał na nazwisko pracownik Bud-non.
-Po co ci ta wiza pewnie jesteś niezadowolony z sytuacji na rynku pracy.
-Oj tak jestem budowlańcem, a tu w są niskie zarobki.
-Niskie…przecież pracuje po dwunastu godzin dziennie. Przecież nieźle tu zarabiacie…
-Ta muzyka jest taka dziwna, a do tego taka głośna zaraz mi pękną bębenki, chyba
dochodzi zza tamtych drzwi obok pokoju urzędnika.
Po chwili zwrócili się w kierunku dochodzącej muzyki ku drzwiom stanęli przed nimi.
Hałas narastał. Kobieta nie mogła wytrzymać i otworzyła drzwi. W twarz buchnął ją
powiew wiatru i stęchlizny. W tym samym momencie ucichła muzyka
Jak tu ponuro - odezwał się Borton.
Zaczęli się rozglądać, był to jakby jakiś stary strych pełen rupieci.
Podłoga podczas chodzenia skrzypiała. Gdy posuwali się dalej, zaczął ich ogarniać
niepokój. Znienacka zatrzasnęły i zamknęły się drzwi wyjściowe. Kociubowa kątem
oka ujrzała jakieś cieni posuwające się po podłodze. Jęknęła gdy uwidziała coś
włochatego, jakieś monstrum wisiało nad szafą, a w plecach miało wbitą siekierę
7
zaczęła wrzeszczeć, obleciał ją pot, strach i ogromne przerażenie. Budowlaniec na
szczęście nie dostrzegał nic, wszystko widział podwójnie i zawsze mu się wydawało,
że to co widzi to wymysł fantazji. Kobieta podeszła bliżej mając nadzieję że to tylko
zwidy, zobaczyła rogatego Forkarusa , czarnego pół czorta przybitego do szafy jako
trofeum, ale siekiery, która przedtem była wbita w jego plecy teraz już nie było, były
za to za kanapą na podłodze dwa ciała mężczyzn straszliwie pokiereszowanych.
-Ja go widziałem we śnie…- wrzasną przeraźliwie Barton.
Nagle trzasnęła okiennica, której nie powinno tam być, z zewnątrz w ogóle jej nie
było widać. Za tą okiennicą przewijały się czarne chmury. Na parapecie pojawił się
kruk do którego zlatywały się następne, i następne. Anna próbując się cofać
przewróciła się o kant dziwnie zabarwionego stołu i tak niefortunnie upadła że
zwichnęła rękę.
Gdy wstała ujrzała nad głową demona okrytego czarnym płaszczem rozpostartym
jak do lotu ptaka, jego oczy iskrzyły i żarzyły się na czerwono.
W ręce trzymał ni to topór ni to maczetę. Buchnął wiatr, rozszalała się wichura i
błyskawica. Ostrze toporu zagłębiło się w ciele kobiety.
Tymczasem alkoholik widząc co się święci, biorąc rozpęd z całej siły wyskoczył przez
okno do innego wymiaru.
Urząd potrzebuje nowego pracownika do pomocy dla nowego urzędnika - tak brzmiało
ogłoszenie zachęcające do podjęcia pracy przez chętne osoby.
Nadszedł czas kontroli urzędu przez służby specjalne, izbę pracy oraz sanepid
Pierwszy badał sanepid dokumentował ekspertyzę środowiskową oraz warunki i
higienę pracy ekspertyza wyszła katastrofalnie. Decyzja - natychmiastowe zamknięcie
budynku.
Komandosi spotkali się osobiście w gabinecie dyrektora urzędu.
-Proszę o dowód tożsamości i potwierdzenie warunków kontraktu z pracodawcą -
odezwał się jeden z agentów.
-Nie rozumiem - odezwał się starszy Pan po sześćdziesiątce . Włosy i broda z nerwów
zaczęły mu się trząść, ręce mu dygotały a dramatyzmu dodawały to, że były
opuchnięte i posiniaczone.
- Proszę o dowód, inaczej pójdzie Pan z nami.
- Nazywam się Robert Ilvins, czy to Panom wystarczy.
- My nie gramy w kotka i myszkę, brać go..
- Nie pożałowanie moje - człowiek ów wściekły ze złości począł się ślinić, na plecach ni
to z tego ni z owego wyrósł mu garb, ręce się wydłużyły, paznokcie przemieniły się w
szpony chwycił jednego agenta i rozszarpał go na strzępy.
Inspektor wydostał broń krótką i rozwalili padalca.
Agenci i lekarze wynieśli się , budynek ma iść do rozbiórki.
Do czasu wyburzenia budynku będzie go pilnowało dwóch funkcjonariuszy.
Rozdział II
Kraina Ziela
Minął tydzień od tego niefortunnego zdarzenia.
-Ty Tom wiesz kiedy ten budynek mają rozwalić?
8
-Ty nie wiem, im tam nie zależy nie mają czasu go rozwalać na początku podejmują
decyzję a później cicho wszędzie, głucho wszędzie.
-Robi się chłodno może wejdziemy do środka.
Gdy otworzyli drzwi ich oczom ukazał się mężczyzna, ubrany w zielony szlafrok.
- Zapraszam państwa do mojego pokoju .
-Co Pan tu robi.
- Proszę panów herbata czy kawa.
Jego pokój był zapchany różnymi roślinami był to istny ogród botaniczny.
- Nazywam się Eduard Korol de Ziele, jestem arystokratą przybyłem do skromnego
budynku na wakacje z mojej krainy aby zapobiec zburzeniu mojej ostatniej ostoi w
tym świecie oraz aby pokonać mojego największego wroga Kata Flavenbira a wy mi w
tym nie przeszkodzicie ahhhha…ahhhha....
-Dość tego cyrku - odezwał się funkcjonariusz.
-Panowie witajcie w moim królestwie jesteśmy na płytkiej mieliźnie wśród bagien.
-Mark spójrz co się rozpościera za oknem to niemożliwe , jesteśmy w miejscu
wiecznej ciemności na moczarach czasu.
-Ja się stąd zabieram powiedział Mark.
-A proszę bardzo tylko nie wiem gdzie Pan zamierza się wybierać chyba nie na bagna.
Nagle ich oczom ukazał się kościotrup o złotej czaszce , który przechodził do pokoju o
drzwiach hebanowych okutych srebrem .
Salon w którym Ziel gościł policjantów był malowany , ściany pokrywały malowidła i
polichromia . Znajdował się tam pozłacany kaflowy komin . Z sufitu zwisał miedziane
żyrandole .Pokój wypełniały marmurowe i alabastrowe rzeźby oraz obrazy .Ze ścian
zwisały pnącza i łodygi roślin w wazonach rosły ciekawe rośliny.
-Co to za stwór.
-To mój wierny sługus pójdziecie z nim na bagna szukać bagiennej hieny, która jest
postrachem mojej krainy, ale najpierw coś zjecie zapraszam was za godzinę do
jadalni.
-A teraz Alfo, portier zaprowadzi was do pokojów, znaleźć mi Lasquez natychmiast
Nastał w pokoju wieczór , pokój spowił się mgłą tliło się tylko światełko planetarne.
-Tak Panie co się stało.
Okozim wystawił armię, zbliża się do naszej krainy musicie wyruszyć wraz z
wodzidłem na front
Po suficie zaczął się posuwać drewniany obleczony czerstwą skórą stwór o żółtych
oczach, jego ruchy były gibkie i nieprzyjemne.
-Mój odział jest gotowy.
-Znakomicie dziś musicie wyruszyć.
Po ścianie zszedł stwór.
-Widzidło wiesz o wszystkim, Sawoj z częścią pułku idzie okrężną droga w tył obozu
wojsk Okozima ktoś musi go zastąpić w głównym dowodzeniu będziecie to wy
dodatkowo trzeba wyekspediować nasza główne bronie ołowianą bioarmatę i
żelbetową machinę.
Podwładni odchodzą od Ziela zbliża się do niego szkieletor.
-Smiergoldis idziesz z nimi na bagna.
-Tak jest władco.
-Bordos i Forkarusa zostali unicestwieni, należałoby wysłać Zmorę aby zapełniła
9
lukę i pilnowała oraz ochraniała biobudynek.
-Smiergoldis masz mnie nie zawieźć.
-Nie zawiodę Panie.
Wieczór upłynął w nadzwyczaj miłej atmosferze , jedzenie gościom smakowało.
Rozmawiano na nurtujące wszystkich zagadnienia oraz na temat wyprawy na bagna.
Zaczyna się świetlista noc.
-Macie zabrać maczety nędznicy , droga jest niebezpieczna.
-Po co mamy teraz szukać hieny.
-Aby mogła zaspokoić głód.
Policjanci przełknęli ślinę .Wyruszyli zaraz potem biorąc do pomocy dwóch
niewolników, weszli na trasę, materialną drogę znaleźli się we mgle, w nicości
odmętu .Jeden z niewolników wpadł do jakiejś dziury
-Należy go szybko wydostać.
-Zmij pewnie się nim już zajął.
-Nie mogę na to pozwolić- odezwał się Tom i wskoczył w jar.
-Nie mamy chyba wyboru musimy zmykać stąd jak najszybciej Żmijowi apetyt rośnie w
miarę jedzenia.
-Głupcy co wy robicie, będę musiał wyjąć kosę i was dobić w tej dziurze.
Tom, Mark i Daculi, jeden z niewolników ciężko szli przez ciemny jar.
-Popatrzcie tędy go wlókł tu jest pełno krwi on się wykrwawi-powiedział Mark
-On się zachowuje jak mrówkolew-odparł Daculim.
Widzieli po drodze wiele szkieletów.
-To Zmij tak urządził naszego przewodnika ledwo cośmy go odratowali jednak skóra
mu nie odrosła
Trzewioczaszka została mu przebarwiona złotem. Zmij to groźny gad dzieli się swoimi
ofiarami z innymi mieszkańcami podziemi między innymi ze starym tfórzem i
przędłami więcej istot tutaj nie znam ale jest ich tu cała plejada.
-A właśnie gdzie Smiergoldis, chyba nie został na górze.
-Cicho ktoś się zbliża.
To był jakiś duży kret, szybko uciekli jakimiś tylnymi korytarzami znaleźli się w
mrocznej sieni
Cos mi się tu nie podoba, spójrzcie tam jest jakiś kanał
Następnie wszyscy do niego weszli, w środku niego roiło się od różnych odpadków,
kości, ścieków
-Chodźmy dalej tam jest jakieś światło-zauważył Daculi
-Posuwamy się coraz głębiej do wnętrza ziemi-odparł Tom
-Popatrzcie tu dochodzi światło z zewnątrz. Tędy przepływa powietrze.
To są żyły skalne-odparł Daculi.
-A czegoście się spodziewali ja stąd mam podgląd rzeczywistości- odezwał się ktoś z
zewnątrz korytarza łączącego się z kanałem .Kogo to widzę w moich skromnych
progach ,jestem baron Maherdo . Wasi przyjaciele u góry walczą z ziemnymi
potworami a wy tutaj. Pomogę wam zniszczyć
Tą wyleniałą budę ale musicie zostawić jednego człowieka z waszej wyprawy na moje
usługi. Musi być to dobrowolna decyzja.
Podróżnicy rozważali tę propozycję, po dłuższym namyśle się zgodzili .Wydostali się
na wyższe partie podziemi.
10
-Spójrzcie jakie robactwo to sprawka Bambiuko, ta kreatura z robakami we łbie nasłał
na mnie swoje dziadostwo żeby mnie wykończyć, a przy okazji i Ziela.
Ale nie doczekanie jego .Tędy prowadzi ścieżka do ich głównej kryjówki należy
zniszczyć gniazdo
Zmija i jego legowisko, wypełnione złą zgnilizną.
Nagle zaczęło coś za tyłek chwytać hrabiego, po czym jakieś zębiska zaczęły go
pożerać, nagle pojawił się Smiergoldis i swoją kosę zagłębił w cielsku robaka.
Ciężko rannego barona zostawił pół martwego.
-Jeszcze pożałujecie zdrajcy ja wam pokażę, naruszyliście mój teren, przynieśliście ze
sobą destrukcyjne powietrze i demoniczne bakterie , moi wysłannicy będą was śledzić
i nie zmrużą oka miejcie się na baczności, nie jestem osamotniony jak by się to mogło
wydawać, robactwo mi nigdy nic nie zrobi ono jest w mojej mocy, jest mi posłuszne.
Nie wyjdziecie z tego cało ,ta przygoda będzie waszą ostatnią.
Nagle hrabia zniknął tak jak się pojawił.
-Będę was musiał zniszczyć głupcy to wyście nas wprowadzili w te tarapaty i musicie
ponieść karę.
-Ja także poniosę karę.
Jednak trójka bronił się zaciekle, zwiodła go później korytarzem i bocznymi drogami
wyszła z labiryntu ale tu ją czekało wielkie niebezpieczeństwo oto bowiem pojawił się
wężowaty łuskowaty i
obrośnięty włosiem Zmij rozdziawił on krwawą paszczę i chwycił Marka a i inne
potwory nie próżnowały i zajęły się Daculim. Tylko Tom ostatkiem sił dostał się do
wyjścia.
Tymczasem szkieletom tułał się po korytarzach i wydostał spod peleryny złote lustro i
wszedł
w jego powierzchnię, teleportował się na bagna.
Tymczasem wojska Okozima przygotowywały się do decydującej ofensywy , oddziały
zajęły swoje miejsca . Tymczasem naprzeciw frontu część wojska Sawoj zaatakowały
tyły wojsk Okozima i jego
syna Aivmarowa zwanego czarnym bandażem .Jednak ataki słabo uzbrojonych wojsk
Sawoj na nic się zdały, słabo rozegrany plan dał o sobie znać .Wielu żołnierzy
znalazło się w niewoli. Z pola bitwy uszli co wybitniejsi dowódcy . Późniejsze
wsparcie Lasquez i Widzidła w osobach główno dowodzących nie dało zamierzonego
rezultatu, chociaż w ostatnich dniach walki , bitwa nabrała zaciętości . Ranny został
Lasquez, zginął Sawoj. Widzidło uszło w las materializując się w postaci mgły i
wtapiając się w otoczenie. Przegrana była druzgocąca . Ustalono pokój, z ramienia
Ziela
podpisał go jego wierny sojusznik Hogoplim z drugiej strony zaś sam Okozim .Warunki
pokoju okazały się dla Ziela bardzo niekorzystne musiał oddać tereny spornych
mglistych łąk a także krainę Ścierwojadów i bure oczodoły.
Lasquez szybko wyzdrowiał i zajął się ochroną przygranicznych terenów a także
kierowaniem gwardią przyboczną Króla Ziela .Nowym dowódcą został mianowany
Rarar , potworkowiec.
- Pomocy ratunku, pomóżcie mi ludzie- darł się Tom, gdy uwidział na skraju lasu
jakiegoś Szamana
grającego na bębnie, ale nie zdążył do niego dojść bo drogę zagrodził mu Smiergoldis
11
-Ostrzegałem, trzeba było mnie słuchać nędzarzu zbliża się pozorny poranek minęło
sporo czasu przeszedłeś sporo drogi od naszego ostatniego spotkania i poradziłeś sobie
z niebezpieczeństwami , chyba wziąłeś sobie do serca swoje błędy.
-Ty szaman co tu robisz widziałeś gdzieś jakieś zwierzęta, jakoś ich tu nie widzę.
-Wy nie idźcie dalej, tam coś się dzieje, coś niedobrego tam jest łowca.
Nagle w poszyciu leśnym przebiegł mysi lis.
-A może słyszałeś o hienie bagiennej.
-Nic wam więcej nie powiem.
-Może lepiej wracajmy.
-Teraz jak jesteśmy tak blisko celu.
-Gdy nie zważając na ostrzeżenia szamana posuwali się dalej muzyka grana przez
niego narastała z coraz większa siłą. Poczuli odór rozkładających się ciała za gąszczem
uwidzieli wielkie mnóstwo
martwych zwierząt.
-To ta hiena prawda-z bólem odezwał się Tom.
Nagle zza mokradeł i gąszczu spowitym mgłą wyskoczyła ogromna hiena. Policjant i
szkieletor czym prędzej wspięli się na jak najwyższe drzewo.
-Gdzie ona się podziała-powiedział funkcjonariusz.
-Ona się tu gdzieś czai, nie opuści nas, uzbrój się, ubierz hełm- ponaglił go
współpodróżnik.
Tom nieszczęśliwym przypadkiem opuścił się lekko z pnia kosztowało go to poranieniu
ciała
Musiał całkowicie zejść nastała głucha cisza, Tom wstrzymał oddech .Nie zdołał nic
powiedzieć
Hiena rzuciła się na niego. Jednak szkieletor był w pogotowiu i sztucerem atomowym
rozwalił jej część łba i zszedł z pnia drzewa.
-Możemy chyba wracać, chyba się nie podniesie.
Ale czuli jakby im ciągle coś towarzyszyło ,podnieśli się i szybko ruszyli przez siebie
czemu te trawy tak dziwnie falują.
-Coś tu jest, obserwuje nas coś .Szybko tą hienę wyśledziliśmy nie podoba mi się ten
szaman
Od tyłu zbliżał się do nich Szaman zbliżył się na tyle że pod uchem krzyknął do nich:
-To jest mój teren.
Zaczął się przeobrażać w hienę ale nie zdążył nic uczynić . Smiergoldis go łatwo
unieszkodliwił
-Skąd masz tą broń nam dałeś jakieś maczety.
-Musiałem się uzbroić nikt w mojej rozprawie z bestią miał mi nie przeszkadzać więc
wolałem się upewnić.
Uważaj!- krzyknął Smiergoldis, Ścierwojad porwał Toma w przestworza.
Daleko od bagien na skraju jeziora pod chatką łowił ryby Czarny Rybak, jego twarz
zdradzała przebyte życie, skóra jego była naznaczona bliznami i kurzajkami. Na
głowie miał ciekawie zaprojektowany kapelusz.
Podszedł do niego Skazisz, brodacz o niebieskich włosach i siadł obok niego ,zaczął
rozmowę, cichym głosem nanosił swoje uwagi przy tym nadając im wyrazistość machał
chudymi rękami ,ustalił z nim podział wpływów i łupów gangu gniewoszy, chciał
współpracować wraz z rybakami jeziora.
12
Tymczasem po przestworzach podróżował na rydwanie Baksbit, pan koni ognistych
Jego ogromny rydwan żarzył się różnymi kolorami tęczy. Baksbit właśnie wyruszał na
poranny
przejazd zwiadowczy .Wygląd stwora poruszającego się po nieboskłonie był dla
obserwatora
być może ostatnim momentem życia, od każdego ruchu zależało jego życie . Każde
stworzenie musiało oszacować swoje szanse w walce z tą istotą, która nie cofała się
przed najgorszym brzydactwem.
Nawet znachorzy i kapłoni mieli niewielki szanse. Często na niebie rozgrywała się
widowiskowa bitwa pomiędzy Baksbitem a Ścierwojadami.
Natomiast w jego zamku pod chmurami pracował Obrado, złotnik i rzemieślnik
kończył właśnie złotą komnatę. Która miała być ukoronowaniem jego pracy twórczej.
W zamku krzątało się wiele jego sług . Na podwórzu znajdowały się hangary i baraki.
Zmęczony po całym dniu położył się spać we własnym pokoju, zasnął głębokim snem
znalazł się w środku snu na tajemniczej mglistej drodze potem jego sen się tak
urealnił że własnym umysłem przeniósł się do wizyjnej krainy, o niematerialnych
kształtach spowitych gęstym powietrzem
Znajdowało się tam kilka dziwnych drzwi, o ciekawym wzornictwie ciekawości
postanowił zrobić zadość wchodząc do jednych z nich.
Znalazł się w dziwnym, ciemnym mieści .Którego ulice były pokryte brukiem. A
oświetlały go stylowe neonowe lampy.
Miasto to było opuszczone, nie było żywego ducha . Frank idąc zaułkiem pod górę
zobaczył za miastem jadący wóz, nie posiadał on jednak koła, nie pchały go żadne
konie Postanowił iść w tamtym kierunku.
Z wozu jednak spadł woźnica i zaczął biec w jego kierunku .
Frank był zdezorientowany ,poczuł niepokój, zauważył że bezpiecznie jest się gdzieś
schronić szukał wejścia ale wszystkie drzwi były pozamykane zobaczył piwniczne
okno i rozbijając go wskoczył do środka.
Piwnica spowita była kurzem i ciemnością , postanowił chwilę odpocząć
Krótki sen był bardzo niewygodny , bowiem Frank leżał na najtwardszym minerale
świata sajwicynie, którego twardość w skali mohsa wynosiła czternaście . Obłożone
nim były płytki w piwnicy. Nagle w mieście rozdarł się jakiś zwierz , jego głos sięgał
kilkudziesięciu decybeli . Mężczyzna obudził się w swoim pokoju oblany potem.
To co zniszczył , przeszło przez ścianę nicości, jednak przemiana stworzyła w nim
potwora.
Droga jaką szedł okazała się niebywałym trudem .Strach wzmacniał w nim zło,
zmęczenie
zagłuszyło sumienie, trzepnął po głowie niewinne dzieci skulone w bojaźni .Chwycił
je w wór i zabrał ze sobą w odmęt koszmaru do innego wymiaru, jednak po drodze do
krainy spotkał
Flavenbira, który ukrócił jego poczynania niszcząc jego wolę czynienia zła kończąc
jego żywot.
Witou poszedł w odmęt zapomnienia niszcząc wybujały wymiar.
13
Rozdział III
Wioska
Wieś Matrywa położona bardzo malowniczo znajdowała się u ujścia trzech
rzek.Zamieszkiwał ją hrabia Teharczicz dziedzic na ugorze, który obmyślając podstęp
chciał uwolnić mieszkańców od bestii , która była postrachem wsi a także od wrogich
wojsk stacjonujących na terenie
miejscowości ,współdziałał wraz z wójtem Hezwerukiem a także z innymi
mieszkańcami .Kiedyś jego ród haniebnie zapisał się w historii ojczyzny.
Tymczasem w gospodarstwie ludzie zaganiają świnie do chlewa po tym jak wróciły z
pastwiska, które znajdowało się w bagnistym korycie na wzgórzu cieni .Świnie te
zapędzone
w miejsce pobytu otrzymały cios w kark, aby nie odżyły w nich nocne igraszki .Rano
zawsze się budziły, okazując straszliwą walkę jaka w nich rozgorzała.
Pawan idąc przez las od pracy u kowala gdy zaczęło się ściemniać zauważył stojącego
na drodze jakiegoś człowieka, który stał nieruchomo. Mężczyzna zaczął na niego
krzyczeć, lecz ten nic. W ogóle ten las był ciekawie usytuowany na jakimś starym
grodzisku, gdzie były dobre warunki do oglądania widoków oraz gwiazd czy wybuchów
supernowych .Znajdowano tam ślady budowli oraz
szlachetne kamienie ,wyrób garncarski, przedmioty codziennego użytku a także
meteoryty i złoto.
-Kim jesteś odezwij się człowieku czemu się po lesie plątasz.
Ten natomiast stojąc dalej zaczął ryczeć i burczeć.
-Jestem kapłanem pogańskich obrzędów i proszę mi nie przeszkadzać.
-Ty poganinie wynocha mi stąd bo poszczuje psami jakie mam w zagrodzie.
Zaczął wyć wiatr, wręcz trzęsło konarami, nie opacznie jeden z konarów uderzył
Pawana.
Wleczony do nory przez kilku pogan zniknął w gąszczu zielonych wężowideł.
Gdzieś w ostępach leśnych czaił się ryś rdzawoszyi , muskularny kot o długim ogonie,
zamieszkujący niedostępne chaszcze i wykroty .Przez mieszkańców okolicznych
terenów był uważany za bestię.
Wastilfio, znany okoliczny znachor przygotowywał zielarskie napoje i mikstury ,często
był podejrzewany o posługiwanie się czarną magią i alchemią
Rozdział IV
Powstańcy
14
Wojska wrogich wojsk stacjonujące na wsi dawały się ich mieszkańcom we znaki
Swoją destrukcją niszczyli i grabili wszystko co popadnie.
Powstańcy, którzy zbuntowali się przeciw zaborcom swoją miłością do ojczyzny
przypłacali więzieniami i zsyłkami. Jednak nadal garstka powstańców ukrywała się w
okolicznych lasach planując przygotowywaną od dłuższego czasu rebelię, werbując
przy okazji okolicznych mieszkańców. Wśród nich był Jadaniz, dyktator poprzedniego
powstania.
Softasziewic, namiestnik miejscowości rozkazał żołdakom rozwinąć akcję plądrowania
a po wzmożeniu pojedynczych ataków rebeliantów także wzmocnić wartę
stacjonującego obozu.
Jednak wśród powstańców narastały bojowe nastroje, przywództwo przejął Velmin,
młody żądny walki młodzieniec, wykazujący się odwagą . Już od pewnego czasu
poparcie w szeregach
powstańców zdobywało młode stronnictwo. We wsi walce na śmierć i życie
sprzeciwiał się Hołwyżec, pełniący funkcję plebana a także Eustach, eremita
mieszkający na wzgórzu; którzy raczej propagowali pokojowe rozwiązanie konfliktu
na dogodnych warunkach i opuszczeniu wsi
przez żołnierzy. Na wzgórzu mieszkał także Adostos, znakomity strzelec i myśliwy.
Przez opustoszałą wieś szedł chłopiec rozglądając się po zrujnowanych budynkach,
była to sierota jaka pozostała ze zmasowanej niszczycielskiej siły wroga .po wsi
rozglądała się stara poszywaczka.
Kobieta w osadzie do wszystkiego do porodów, do porad, do pracy.
Nad wsią wznosił się gród, powstały jeszcze za czasów plemiennych i związany z
pobliskim grodziskiem. Jego serce stanowił niewielki rynek, od którego odchodziły
cztery ulice.
Kamienice na rynku były niewielkie, zbudowane z kamienia i z piaskowca .
Poza nim znajdowały się ceglane baraki i drewniane chałupy. Jednak przyjezdnych
fascynował
zamek gubernatora, pokryty zdobieniami i rzeźbami z alabastru, wnętrza budynku
pokryte były freskami i mozaiką a także starą bronią, dywanami, arrasami i tkaninami
z atłasu i adamaszku.
Gród był ufortyfikowany kamiennymi murami wznosił się na jednym ze wzgórz
zbudowanymi z wapienia. Brama pokryta była złoconymi pinaklami i pilastrami.
Miasto pokryte było mgłą, jakby zawieszone w powietrzu, ponad chmurami.
nad miastem łączyły się wymiary, tak jak płyty tektoniczne, znajdowało się tam
wysoko zjonizowane pole magnetyczne.
We wsi chłopiec szukał pomieszczenia aby mógł się schronić, powoli zbliżał się
zmierzch.
Postanowił przenocować w starej baszcie, rozwalił drewniane rozwalające się drzwi i
wszedł
do środka, było tam ciemno, ale przytulnie, po schodach wszedł na wyższe
kondygnacje
u góry usłyszał rozmowę dwóch ludzi, okazało się że byli to rabusie. Na zewnątrz
rozszalał się wichura, postanowił wejść do małej izdebki.
Tymczasem po wsi przechadzał się wójt, uwidział wchodzące do domu jakąś istotę
okrytą
15
czarnym płótnem. Postanowił zawitać do sąsiadów. Wszedł do środka, uwidział
kobietę
przelewającą mleko na ganku. Kobieta zaprosiła go dalej.
W kuchni siedział mężczyzna, popijający kawę, wójt usiadł koło niego.
Zaczęli rozmowę o nurtujących ich problemach . Za szybą w pokoju ukazała się blada
twarz.
Gospodarz zaczął wyrzucać wójtowi dlaczego daniny są takie wysokie, ledwo wiązali
koniec z końcem. Wójt wzdrygiwał się że to nie od niego zależy, mając nadzieje że to
wnet się zmieni
Mówił że dzieci nie mają co jeść, ledwo co utrzymują krowę.
Do pokoju wszedł człowiek opatulony czarnym strojem i siadł obok nich na kanapie,
nalewając
sobie soku do szklanki i rozkazał kobiecie zamknąć drzwi.
Zaczął tańczyć i podrygiwać. Wójt prasnął go łopatką, kostuch znikł rozpływając się w
powietrzu.
Szybko wójt zaczął się zbierać, jednak po schodach coś tupało. Kobieta pomogła mu
wyjść
tylnym wyjściem. Znalazł się na zewnątrz domu.
Zmierzchycl chodził często po domostwach i drogach strasząc ludzi, jego cień posuwał
się po ścianach. Raz podawał się za obrońcę domu, raz za strażnika porządku.
Wieś leżąca nad rzeką utulała się w odgłosach sowy do snu.
Tymczasem w gospodarstwie zniknęły dwie świnie, była to poważna sprawa bo mogły z
tego wyniknąć niemiłe konsekwencje, to tego dwa dni później zniknęły kolejne świnie
tym razem trzy. Nie było żadnych śladów szamotaniny ani innych widocznych oznak
uprowadzenia.
Jednak ta sprawa robiła się coraz poważna, znając naturę żarłocznych świń wiele osób
znajdowało się w opałach. Dlatego wójt zebrał naradę i postanowiono się z tym
uporać.
-Księże plebanie przyszedł hrabia- odezwała się gospodyni.
-Witam hrabiego, co go sprowadza w moje skromne progi.
-Wisielec leży na drzewie, potrzebna ostatnia posługa.
-A więc nie traćmy czasu- z drżącym głosem odpowiedział pleban.
Przyszli na miejsce tragedii był tam już Flecik, gospodarz folwarku oraz dwaj
chłopi z widłami i wójt.
-Panie gospodarzu człowiek ten ustrzelił świnię- odezwał się chłop.
-..która próbowała go dorwać , było to prawdopodobnie wieczorem. Człowiek ów
uciekając w bezpieczne jego zdaniem miejsce, czyli na drzewo zabił świnię a przy
okazji uwiązł na gałęzi-począł dopowiadać zbliżający się w ich kierunku człowiek.
a pan skąd to wiesz-odezwał się wójt. Człowiek ten o kruczych włosach, zrośniętych
brwiach .
oraz brodzie związanej w kucki , budził we wsi powszechny szacunek ale i posłuch.
-Jestem Abluck Liszer , swego czasu niezły detektyw i kryptozoolog.
-Ja jestem wójtem tej wsi moje nazwisko Janusz Hezweruk, a pan tu widzi jeszcze
gospodarza Romana Flecika, hrabiego Saimona Teharczicza, kapłana Adama Puchla.
Tamci dwaj to chłopi.
-Spójrzmy prawdzie w oczy ta wieś jest nawiedzona-stwierdził detektyw.
16
-Co też pan opowiada - odpowiedział mu pleban.
-tu są ślady, muszą dokądś prowadzić-począł gmerać chłop po krzakach - tu są ślady
kopytek świń.
-A więc musiały tutaj być- żachnął się hrabia.
-Ziemia zryta jest za pagórek, prowadzi do chałupy Trzyska, tego psychicznego
wariata, który był wychowywany ze świniami w korycie- zasugerował wójt.
-Nie mamy innego wyjścia trzeba iść- zachęcił ich Flecik.
Narastała cisza; zgraja ważniaków przesuwała się w kierunku chałupy wariata.
Jeden z chłopów zawadził o wystający z ziemi korzeń i się wywrócił tak niefortunnie
że uderzając lekko w kamień sturlał się z pagórka.
-Pomóc temu niedorajdzie- odezwał się wójt-flecik pójdziesz z chłopem i
przywleczecie go tutaj
trzeba będzie go opatrzyć, oby mu się nic nie stało.
-Tu się kończą ślady-odezwał się kapłan.
-Ciekawe, zapowiada się fascynująca sprawa, ogarnia mnie podniecenie-odpowiedział
Liszer.
-Dosyć tej fascynacji i zabawy-zadrżał ze złości wójt, po czym krzyknął jakby go łupili.
-Wyłaź popaprańcu z chaty wuja Sama.
-Mocne słowa- zdziwionym głosem odpowiedział hrabia.
Tymczasem z pagórka schodzili gospodarz i chłop.
-Widzisz go gdzieś Myrcik-odezwał się pan.
-No, a ty widzi- odrzekł chłop.
Chłop usłyszał z tyłu chrumkanie.
-Panie tu są świnie.
-Teraz nie są takie groźne, ale mogły uprowadzić Naszlika.
Jedna ze świń rzuciła się na chłopa. Gospodarz pozostawał w trudnej sytuacji,
kopniakiem zasadził świni w brzuchal, ta jednak odwróciła się w jego stronę, wójt
widząc rozsierdzoną świnię chwycił
leżące obok chłopa widły i zaczął nimi manewrować jak wytrawny samuraj.
Świnia jednak była inteligentna i wycofała się. Bokiem oka uwidział dwóch
rzezimieszków w potoku jak szybko wokół czegoś przebierali rękami. Postanowił się
do nich zbliżyć , podkradł się do nich i jak nie wrzaśnie:
-Ładnie tak rabować bezbronnego chłopa.
-On jest nasz pierwsi my go zobaczyli, wiec nam się należy.
-To mój kompan-i wyciągając ostre jak brzytwa widły pogonił rabusiów.
Rannych i poturbowanych chłopów zawłóczył na kupę, przykrywając ich okryciem.
Następnie się cofnął i poleciał po pomoc.
Pierwszy do chałupy wszedł hrabia, był to mężczyzna trochę podstarzały chudy i blady
jak śmierć.
Za nim wszedł detektyw, zaś od tyłu poszli wójt i pleban.
-Ten dom mi wygląda podejrzanie ładnie- zasugerował detektyw.
-Jest tu jakiś pamiętnik z rysunkami i szkicami - odrzekł hrabia.
-Chodźmy na górę tam na pewno coś znajdziemy, oj mi się wydaje że nie tam jest
strych i stodoła w jednym, trzeba mieć drabinę.
Od tyłu weszli wójt i pleban.
-Tam jest zatkane wejście, trzeba będzie dmuchawy inaczej ni hu hu.
17
Nagle z zewnątrz dało się słyszeć Flecika:
-Pomocy, te świnie tam są, być może już robią sobie ucztę z chłopów .
Na strychu zaś słychać było tupanie oraz głosy i wrzaski.
-Nie ruszać tych świń to moja rodzina.
Słońce już zachodziło za horyzont ukazując paletę barw, tymczasem na niebie pokazał
się
Księżyc który robił śmieszne figle, lawirując z chmurami. Powietrze przebarwiało się
kolorami krwi ukazując złowieszcze grymasy biegających po drodze mlecznej gwiazd.
-Ty, kim jesteś, przyznaj się-odburknął Hezweruk.
-Nikt się nie odzywa, to nie ma większego sensu zwiewajmy stąd ; trzeba
przedsięwzięć odpowiednie kroki-przeciągał się pleban.
-Tak pewnie i co mamy zrobić-szczeknął hrabia.
-Flecik pójdziesz, tylko uważaj . Spróbuj pozbierać kilku rebeliantów -znów rozkazał
wójt
Tymczasem Flecik zagroził że sprzeda farmę i wyjedzie. Był to mężczyzna niskiej
postury, jego włosy były przyprószone siwizną, nos miał zawsze czerwony. Do drzwi
zaczął pukać jakiś człowiek.
-Proszę otworzyć, to ja znachor.
-A on czego tu, a kyż diabelski pomiocie bo zaduszę -zagroził pleban.
-Trzeba, być wyrozumiałym i miłosiernym względem bliźnich, trzeba wybaczać.
on tu przychodzi w szczytnym celu, tylko nie wiem kto go tu wzywał-upomniał go wójt
Znachor wszedł i się nisko ukłonił
-Witam zaszczytnie dostojnych panów.
dobra dość tego, idziesz w potok, ale najpierw dostań się do tego dziada na górę.
Znachor nadnaturalnie podskoczył do góry uchwycił się jakiegoś drąga po czym
rozwalając
zabezpieczenie wlazł na strych. Następnie dłuższą chwilę porządkował bajzel.
Tymczasem do chaty zawitali Jadaniz i Velmin, przedstawiciele powstańców wraz z
kilkoma
rebeliantami .Zbierając ekipę wyruszyli w potok, przygotowując strzelby wodorowe
Z potoku wojowie przyprowadzili zmasakrowanych chłopów
Trzeba ich odstawić znachorowi- odrzekł wójt.
Odchodząc dalej widzieli jak z chałupy zostawały tylko zgliszcza. Hałasowi wtórowały
krzyki
wariata. Natomiast świnie nadal gdzieś się czaiły w okolicy, będąc ciągle postrachem
chłopów.
Patson Goreli, gubernator postanowił wysłać szpiega nad las cieni, gdzie na wzgórzu
donoszono o panoszeniu się praktyk pogańskich i działań paktu więzi.
Z terenu został pogorzelisk, dostojnicy przenieśli się do chałupy wójta omówić
naglące sprawy
-Głupcze, nie spełniłeś swojej misji musisz zginąć-odezwał się Abluck do Trzyska.
Detektyw wysłannik paktu więzi, zaczął iść swoja ścieżką do tajemniczych bunkrów.
Tymczasem w oberży karczmarz podawał piwo żarłokom i obtargańcom, pod karczmą
żebrał biedak. W karczmie rozgorzała bójka. W kącie osłoniętym cieniem siedział
mężczyzna
przy kuflu piwa, iskrząc złowrogo oczami. W tym zamieszaniu korzystali tylko rabusie,
18
ale i oni pod wpływem niewidocznych żazideł ulegli pomieszaniu zmysłów.
W dzielnicy mokradeł znajdowały się dwa mosty kamienny oraz drewniany, była tam
również świątynia oraz barak, pełniący funkcję teatru. Ponadto znajdowało się tam
kilka zrujnowanych dymarek oraz zamczysko o którym chodziły słuchy że przechadzają
się tam duchy.
Rabusie przywlekli sierotę do lasu, próbując tu zrobić z nim porządek, dzieciak
kończąc się ostatkiem sił wołał o pomoc, mieli go sprzedać ale wymyślili lepszy plan.
Mieli go wymrozić na hibernatusa, zostawiając na noc w mroźnym gruncie. Jednak
chodząc jak co dzień pustelnik, zobaczył zamarznięte dziecko i wziął go do swojej
pustelni, był ubrany we włosiennicę, spał na deskach, przywiązując się łańcuchem do
żelaznych krat.
-Chłopcze nie stękaj, będziesz musiał cierpieć wiele więcej, nie moja wina że nie
chciałeś wody ani bulw, śpisz na desce dębowej opatulony szmatą więc nie stękaj,
mogło być gorzej.
Słychać było tylko przytłumiony kaszel i pojękiwania chłopca.
Ktoś zapukał do drzwi. Weszła Senszilda, poszywaczka ze wsi.
-Pustelniku wzywałeś mnie, stało się coś.
-Ten chłopiec znalazłem go wczoraj w lesie, chyba źle z nim.
-Oj, niedobrze należy mu podać zioła dać ciepły posiłek, materac i okrycie.
Rozdział V
Pakt Więzi
Na tronie siedział Flavenbir, władca sekty paktu więzi, tym razem wściekły zabawiał
się więziami i z jeńcami był zły , pazury jego nacinały skórę kolejnego jeńca, , przy
tym zajadał się wykwintnym daniem z pieczonego gryfa i pełnokrwistego byka, długie
włosy koloru krwistego opadały mu na ramiona w plecy miał wbita siekierę
nieodłączny jego atrybut
Otwarły się drzwi do komnaty wszedł Abluck, jego wierny sługa i prawa ręka.
-Ten wariat zniszczył prosty plan, znachor wydobył z niego wiedzę i życie, musiałem
go dobić.
-Wiem o tym mam nową kulę mocy, nic przede mną nie ucieknie.
-Panie musimy działać władza jest blisko nas, ale gubernator cos planuje on nie siedzi
bezczynnie.
-Ty głupcze będziesz musiał kogoś wysłać nad rzekę siarkową i zamienić tych jeńców
w mostury.
-Gainamar jest we wsi nie wiem czy zdoła się przedostać do grodu i zniszczyć go, tym
bardziej że woźnica wykrył nasz plan i manewruje polem wyładowań, wprowadza
przez sen zagubione istoty manewrując ich genami, przy tym usypiając ich.
Bladnąc Abluck przeobraził się w demona o kruczoczarnych włosach z bokobrodami,
przy nim zaraz pojawił się ryś, chwycił truchło w łapy po czym zarzucił na rysia i
wskoczył na niego wznosząc się wraz z nim w powietrze.
Musimy dokonać znaczącej rewolucji w naszym postrzeganiu w walce z zaborcom, on
prowadził wobec nas restrykcje, więzienie, zsyłki, prześladowania musimy walczyć,
19
tylko nasza wioska jeszcze podejmuje walkę, mamy siłę walki, posiadamy miecz
celtis, którym straszymy wrogów.
-Wielu z nas przeszło na ich stronę, lub podpisało z nimi tajne porozumienie.
-Ale nie będziemy walczyć wiecznie, przecież ich nie pokonamy. To i tak nam nic nie
da, oni mają nawet wśród nas szpiegów.
-Gubernator prowadzi własną politykę coraz bardziej odległą od zarządzeń Rasykija,
władcy Cesarstwa Magadji.
-Ten cesarz magduchów , natomiast jest w opałach gdyż na jego plecach czuć oddech
niejakiego Ziela, potężnego króla wszelkiego zielstwa.
-Daj spokój o czym my tu gadamy, podobno u żyda Baislesa w jego domu handlowym,
przy ulicy kupieckiej na podgrodziu ,zawitał w nocy jakiś zwierz, on mówi że był to
wilkołak
-Nie bym był tego taki pewien, dawno tu nie widziano czegoś podobnego
-Ty Adostos masz psa , spróbujcie odszukać i załatwić tego zwierza, ja już dość się
uganiałem za świniami, dam ci do pomocy Tojmira. Velmin, wy szykujcie ostateczną
walkę.
Powstańcy uzbroili się w najlepszą broń, siekiery, dubeltówki, noże. Założyli na siebie
kolczugi a co niektórzy koźle skóry.
Przywódca powstania Velmin miał brązowe włosy, był wysoki i postawny. Oczy jego
miały odcień nikłej szarości i zieloności.
Natomiast Jadaniz, był nieco niższy, włosy miał przyprószone siwizną, posiadał zarost
na brodzie. Wyróżniały go bokobrody, oczy miał przewlekle czarne, cerę śniadą.
Wieś znajdowała się pod grodem, była to umowna nazwa gdyż bardziej miała
charakter miejski, dzieliła się na trzy rejony: podgrodzie, osada i pasmówka.
Najbardziej rozległa była ta pierwsza mając charakter prawie miejski, znajdowały się
tam : dom handlowy, sklep, poczta, rada,
Mieszkało tam koło trzysta osób, dwa razy mniej niż w grodzie.
W osadzie, znajdowała się oberża, szkoła, biblioteka. Za osadą droga prowadziła do
dzielnicy mokradeł.
Najbardziej wiejski charakter miała pasmówka, której zabudowania rozciągały się
wzdłuż rzeki.
Miała mieszkańców dwa razy mniej niż osada, czyli około sto osób.
Ponadto kilka domów było rozsianych po okolicznych łąkach i wzgórzach.
Za pasmówką rozciągał się rozległy las składający się w większości z buku, dębu i
sosny, w którym żyły wilki, były one uzbrojone w blaszane hełmy. Żyły tam również
gryfy, jednorożce, wilkołaki, rysie i wszelki zwierz.
W osadzie robił się wieczór. Kirtił, dezerter szedł przez dzielnicę, postanowił zawitać
do oberży. Należał do wojska gubernatora ale uciekł z pola walki ukrywał się.
Pochodził z tej wsi.
-Co u licha nikogo nie ma, dziwne; drzwi są otwarte, ale ani żywej duszy.
Był strasznie głodny od kliku dni nic nie jadł. Zobaczył stygnącą zupę na ladzie,
postanowił skosztować, wziął ją i położył na stoliku, do tego pozwolił sobie wziąć
pajdę chleba.
Zaczął jeść, nagle w zupie zaczęły pojawiać się twarze ludzi, widział leżących, kilku
natomiast się kłóciło. Ujrzał to co go przeraziło w zupie pojawiła się twarz
mężczyzny, na której odmalowany był wyraz bólu, niemocy i strachu. Nerwowymi
20
rękami zaczął mieszać zupę. W kącie ściany zobaczył człowieka, którego jakoś
wcześniej nie dostrzegał a może go nie było. Mężczyzna ten siedział nieruchomo,
przez dłuższą chwilę. Począł wstawać i zbliżać się do drzwi. Kirtiła roztrzęsło na
całym ciele, jego ręce drżały tak aż zwaliły talerz na ziemię.
Huk jednak nie przyćmił bicia jego serca .Mężczyzna zbliżał się do wyjścia, nagle
odwrócił się w jego stronę. Był to mężczyzna stary o srebrzystych włosach i ślepych
oczach. Które świdrowały w niematerialny świat, nie patrzyły się w żołnierza, tylko
gdzieś daleko.
Twarz miał pełną zmarszczek jakby to były koryta rzek. Zasunął kaptur na głowę i
zniknął za drzwiami. Kirtił siedział jeszcze kilka minut, po czym drżącymi rękami
zaczął wstawać i zbliżać się do wyjścia. Otworzył drzwi na zewnątrz nikogo nie było.
Wyszedł i zaczął iść, pojawił się księżyc, którego minęły chmury. Zobaczył dwóch
pijaków idących w jego kierunku, jeden z nich próbował go chwycić. Jednak on się
cofnął przy okazji wpadając na jakąś idącą dziewczynę. Gdy chwilę później odsłoniła
twarz, była ona bardzo blada, miała krwawiącą ranę na policzku.
Chłopak począł uciekać uwidział jadący wóz a na nim starca, który zniknął w
ciemności.
-Ja wariuje, co się ze mną dzieje.
W powietrzu pojawił się tupacz, wielki nocny ptak. Chłopak się zagapił a tymczasem
obok niego przeszedł jakiś rzezimieszek, rabując go a przy okazji dźgając go nożem.
Wykrwawiający się chłopak leżał na środku ulicy, ludzie przechodzili obok niego, tak
jakby go nie widzieli. Na szczęście rannego uwidziała poszywaczka i zawlekła go do
ustronnej chałupy.
Ludzie opowiadali że do wsi zawitał książę Olmintis, z pobliskiej niepodległej krainy
ogrodowej,
a także szlachcic Pirmienko, jego doradca. Wójt postanowił go zaprosić do sali
jadalnej.
-Mopusz, jesteś moim doradcą i powinieneś dowiedzieć się gdzie przebywa książę.
-Według mnie on ma tutaj rodzinę i do niej przyjechał, chyba do Badzwieców.
-No to szybko wysyłam cię do nich, masz go zaprosić.
Książe pojawił się w domu wójta, który pełnił funkcję ratusza.
-Proszę księcia do stołu przygotowaliśmy skubaną kurę, pieczoną w wędzarni.
-Bardzo dziękuję, ale ja długo nie zostanę, dzisiaj musze wyjeżdżać.
-To się dobrze składa bo my nie zamierzamy władcy długo trzymać, też mamy swoje
obowiązki
Po usadowieniu się całej piątki osób, wśród nich także hrabiego.
-A czy nie mógłbyś opowiedzieć się po naszej stronie, za nami, za naszą walką.
-Wiesz że nie mogę, jesteśmy księstwem neutralnym, nie możemy nikomu pomagać bo
byśmy
stracili swoją uprzywilejowaną pozycje.
-Nasz miłościwy władco, czy nie mógłbyś wspomóc naszą egzystencje swoimi
skromnymi datkami.
-A na co jeśli można wiedzieć.
-Na operację powstańczą.
-Żadnej pomocy, to nam może zaszkodzić.
-Nie mówię oficjalnie, ale nieoficjalnie tak do łapy.
21
-Zastanowię się, nie wiem co z tego wyjdzie, ale nie obiecuję za wiele.
Jeszcze przez pewien czas zaczęli rozmawiać to o zagrożeniach ze strony dzikich
zwierząt , to o dawnych czasach, to o sytuacji politycznej.
-Dziękuję, za zaproszenie i za poczęstunek.
Książe opuścił dom wójta wszedł, wraz ze sługą do karocy i wyruszyli do swojego
królestwa.
Kraina się stała się tak sławna że Bambiuko, pan robactwa postanowił tutaj otworzyć
punkt pomocy robaczanej. Miał na pieńku z wszystkimi i postanowił pomóc
powstańcom.
Tymczasem Gainamar podchodził pod gród, był to człowiek, który chciał odpłacić się
gubernatorowi za śmierć rodziców, wstąpił do paktu więzi. Chciał zbadać atmosferę
na wsi, jednak tam nic się nie zmieniło wśród zwykłych mieszkańców, zauważył ze
wzgórza jak z daleka jadą odziały sklawingów, krwawych wojowników, którzy mieli
wspomóc powstańców, on im życzył szczerze jak najlepiej chociaż został kiedyś przez
nich wyrzucony za własną wizje walki.
Także sam pakt nie był zadowolony z działalności powstańców, który głównie był
skupiony na zniszczeniu grodu, który był zalążkiem działalności Meriża, tajemniczego
woźnicy, który planował powrotu rozwoju władzy nad wymiarami oraz władzy nad
tańczącym księżycem, sytuacja ta zagrażała paktowi, który raz już zniszczył synapsę
wymiarową. Początkowo Flavenbir myślał że to powrócił Witou, jednak nowym
wrogiem okazał się ktoś inny. Ale on musiał współpracować z kimś.
Z gubernatorem współdziałał Fryżec, zły widmyk czający się w knajpach i zaułkach,
bardzo niebezpieczny dla zwykłych obywateli, który śledził i badał ich nastroje
powstańcze.
Gainamar szedł ku wzgórzu, którego pilnowali strażnicy. Brama była zamknięta, wlókł
ze sobą tajemniczy dźwiękowy ładunek, który ma tymczasowo zniszczyć płyty
wymiarowe a także zagłuszyć orientacje ludzi Woźnika , którzy mając specjalnie
wyposażone oczy i uszy wszystko widza i wszystko słyszą . Nagle jakaś strzała
ugodziła go plecy, upadł w przepaść.
Wieś znowu zapadała w ciemności , ale sytuacja robiła się coraz bardziej napięta,
wzrastały nastroje wśród ludności. Do wsi zaczęły zaglądać gibony z pobliskich lasów.
Zaczął padać śnieg, zamieć zaczęła zasypywać drzwi wejściowe do domów.
Walka wyzwoleńcza weszła w decydującą fazę po stronie powstańców , postawili się
rewolucjoniści pod dowództwem Sklawa, pakt więzi, część wojsk księcia Olmintisa,
Bambiuko z robactwem a także biedota, poganie i rabusie. Po stronie gubernatora
opowiedziały się wojska i sprzymierzeńcy Okozima, magduchy, wojska Rasykija oraz
Meriża. Bitwa rozgorzała na całego, była ona najkrwawszą z dotychczasowych i
zakończyła się rozejmem, który dał dużą autonomię dla tej
jednej wsi i od niej zaczęło się jednoczenie z innymi wsiami, a następnie złączenie z
krainą
ogrodową księcia Olmintisa, tworząc nowe księstwo, czyli krainę odmętu. Tak się
skończyła ostatnia potyczka między powstańcami a wojskami zbrojnymi ale minęło już
sporo czasu od
niej i wiele się zmieniło.
22
Kirtił się przebudził, rana na boku pulsowała, przewrócił się na bok.
-Gdzie pani jest-Kirtił próbował wstać.
W pokoju pojawił się chłopiec, a następnie dziewczyna, zauważył że była ona tą na
która wpadł
podczas feralnej podróży przez ulicę. Na zewnątrz wył wiatr, w pokoju było bardzo
zimno.
Do drzwi zaczął ktoś pukać.
-Otwierać w imię gubernatora-wrzasnął żołnierz-przyszedłem po cotygodniową
daninę.
Do strażnika podeszła kulejąca kobieta, polemizując coś z nim. Nagle mężczyzna w
przypływie gniewu rzucił ja na ziemię zaczynając przetrząsać leżące najbliżej rzeczy.
Pozabierał kilka szmat i wyszedł.
Dezerter zrozumiał ze był to sen na jawie. Żadnego powstania nie było i raczej nie
będzie w najbliższym czasie, były to tylko pobożne życzenia.
-Marcin, będziesz przy nim czuwał- w drzwiach stanęła poszywaczka.
Myśliwy zapukał do domu towarowego mieścił się on za zapchlonym zaułku.
-Co nie macie klientów.
-Zamknęliśmy, była dzisiaj u mnie jakaś wstrętna baba z kosturem, wyglądała
podejrzliwie, zaczęła nim wymachiwać , a tymczasem jej kumpel mnie okradał,
napychał rzeczy pod pazuchę.
-Nie masz szczęścia ostatnimi czasy.
-Tym bardziej że coś mnie zaczęło morzyć, coś mnie chwyta, jakaś grypa.
-Chyba nie tylko ciebie, ta zima nas wszystkich zaskoczyła pospieszyła się o trzy
miesiące.
-Więc co z tym wilkołakiem, widziałeś go w minionych dniach.
-On się pojawia tylko podczas pełni a dzisiaj właśnie się ona zdarzy. Zacznie się za
trzy godziny.
-Zaraz tu przyjdzie Tojmir z moim psem-upewnił się myśliwy.- mam przy sobie
dubeltówkę, on ma karabin.
-Wilkołaka nie można złościć, on to czuje, tu trzeba innej broni.
-To co masz na myśli.
-Topór srebrny nasmarowany czosnkiem, poza tym wilkołak powinien zostać
naszpikowany śrutem osikowym w postaci igiełek w serce.
-To są starodawne zabobony jemu trzeba rozwalić ryj i spokój.
Zbliżała się noc. Wszyscy trzej mężczyźni siedzieli przy kawie. Wyczekując nerwowo
na pojawienie się wilkołaka.
-A po co ten wilkołak do ciebie przychodzi, zrobiłeś mu coś- zaciekawił się Tojmir
wiercąc się na krześle.
Coś za parawanem zaczęło się ruszać. Pies zaczął szczekać.
-Jest tam ktoś, proszę się natychmiast odezwać -mówiąc to myśliwy podszedł bliżej.
-To on brońcie mnie, ratunku-krzyknął żyd.
Zza parawanu wyskoczył wilkołak z zakrwawionym pyskiem, wyjąc w niebogłosy.
Adostos prasnął go kolbą, po czym on rzucił się na niego. Zakotłowało się. Broń
wystrzeliła.
Wilkołak wystawił język, w oczach pojawiło się błagające spojrzenie wołające o
pomoc.
23
-Mam tu ten topór teraz trzeba go dobić, szybko zanim się opamięta.
-Hola, hola żydku. Ty mi nic nie rozkażesz co mam robić zostawimy go tak jak leży,
uwidzimy co się stanie jak tego nie zrobimy.- myśliwemu wtórował wyszczerzający kły
pies.
-Nie pozwolę na to, wy mi nie przeszkodzicie go zniszczyć pewnie z nim
współpracujecie -żyd zaczął się wiercić i wymachiwać siekierą.
Tojmir chwycił deskę i przygłuszył starca. Jednak ten jeszcze bardziej się wściekł i
zdołał ciupnąć go lekko siekierą na szczęście było to tylko draśnięcie.
Zza kotary wyszedł jeszcze jeden mężczyzna i strzelił do rzucającego się na żyda psa.
Ale Tojmir zdołał rzucić się na niego był od szybszy i go unieszkodliwił. Jednak żyd też
nie próżnował rzucił
się na wilkołaka, kończąc jego marny żywot. Myśliwy go chwycił i związał żydowi ręce.
-To był rosołak, zwierz roślinożerny, żywił się miodem, bulwami i jarzynami. Ryj mu
skwasił
przed sklepem sługusa żyda-tłumaczył po wszystkim powstańcowi myśliwy.-Żyd
prowadził nielegalną sprzedaż futer tych rosołaków, wabiąc je tutaj do swojej dziury
swoimi sposobami.
Znalazłem pewne skóry w pudle, więc domyśliłem się ze nie mogą pochodzić z innego
źródła jak z kłusownictwa. Dostarczał osiki i czosnku aby skóra była trwalsza i
piękniejsza.
-To dlaczego nas wzywał- odezwał się Tojmir.
-Bo akurat kręcił się tu jeszcze jakiś inny zwierz , który mógł mu odstraszyć ten jego
łatwy łup a poza tym chciał dostać odszkodowanie za ewentualne szkody.
-A dlaczego rosołak się na ciebie rzucił.
-Bo chciał się ratować, przed swoją nieuchronną śmiercią.
Żyd ze sługą poszli do mrocznego więzienia, które znajdowało się w piwnicach pod
grodem.
A wójt odznaczył bohaterów kwiatem zasługi
.
Rozdział VI
Spisek
24
Wieś budziła się do życia. Nagle runęło wszystko co zapowiadało spokojny jak zwykle
dzień.
-Co to jest-rozdarła się przekupka na targu
-Tylko takie mi zostało, jestem biedny-odezwał się kupiec, sąsiadujący straganem z
przekupką.
-Nie stać cię to wynocha, ciebie należy odseparować, bo roznosisz jakąś zarazę, zaraz
wezwę patrol
Kukułcarzy i on z tobą zrobi porządek. Ze mną lepiej nie zadzierać; chciałeś mnie
okraść oferując
trefny towar. Jak się zamieniamy towar za towar to muszą panować jakiś zasady.
Kobieta krzyknęła niecenzuralne słowa do podchodzącego do niej kukułcarza.
-Ty pierdoła, mam tu fikającego gnojka, proszę go stąd zabrać.
On tymczasem używając parpuzatora unieszkodliwił rzucającego się na niego chłopca.
Słońce jeszcze nie wzeszło; przychodzili kolejni kupcy , znienacka wrzasnął chłop
sprzedający owies
W trawie leżał mężczyzna a na straganie obok były wymalowane jakieś wzory i pasy
Miciurin, bazarowy strażnik podszedł do wydzierającego się chłopa i trzepnął go po
łbie
-Zamknij się, wśród sprzedawców jest morderca nie można go przestraszyć , nikt nie
może się o tym dowiedzieć co tu się zdarzyło, bo inaczej marny twój los.
Na trupa zlatywały się muchy. Z pobliskiej gałęzi spoglądały wrony.
Przez targ przejechał jeździec na koniu, wywijając czapką i pozdrawiając ludzi.
Jeden z kukułcarzy zauważył patową sytuację na końcu bazaru.
-Hej co się tu dzieje.
-Nie nic ten typek miał jakiś problem, ale już po kłopocie. Prawda koleżko.
-Tak… już wszystko w porządku-chłop czując się niepewnie, zgodził się z jego
stwierdzeniem.
-No mam nadzieję, bo nie chciałbym żeby praca tu przebiegała z zakłóceniami.
Policjant oddalił się, przechodząc minął się z harcerzem.
Bazar to było codzienne spotkanie mieszkańców wsi, bijące serce miejscowości.
-Rzodkiewki chrupiące, masełko pachnące-zachęcała jedna z przekupek.
Inna z przekupek przedrzeźniała ją krzycząc:
-Kalafior po niskiej cenie, prosto z ogródka
Nagle w jej kark uderzył drąg. Nieprzytomna osunęła się na ziemię. ktoś zawlókł ją
pod namiot.
Następnie obrabował ze stoiska co się dało i zwiał.
Rupert , kukułcarz cudził chłopca oblewając go co jakiś czas wodą.
- Marnie z tym bazarem, opucuję go do kości, nie zostanie kamień na kamieniu.
-Stul dziób bo z tobą będzie tak samo-groził Rupert, staremu wydze włóczącemu się
po targu
w otoczeniu dwóch szemrzących koleszków.
Kilka stoisk się zwijało dziś handel im nie szedł.
Findel, drugi z kukułcarzy, który patrolował teren zauważył opustoszałe stoisko, nieco
zrabowane i uszkodzone. Zbliżył się i wychylił się za ladę z pod materiału na ziemi
25
wystawały nogi, ktoś zaczął stękać. Mężczyzna przeskoczył przez ladę i odsunął
okrycie, pod nim leżała obolała kobieta ocucił ją. Ona zaczęła z trudnościami mówić
oddychając ciężko, plując zeschniętą krwią.
-Znowu mnie napadli.
-Kto taki-zaciekawił się Findel.
-Rabusie, mnoży się ich jak szczurów są na każdym kroku.
Findel pomógł jej wstać i opatrzyć rany i zadraśnięcia w tym opatrzył chyba jej
złamaną kość
Szczęki, która się złamała od uderzenia pałki.
Gang rabusi miał rozwiniętą strukturę organizacyjną. Na jego czele siedział Krziser
Rajer.
Mężczyzna ów miał bliznę na twarzy, włosy mu wypadały były lekko przyprószone
siwizną, jednak często farbował na bordowo.
Nieopodal bazaru wznosił się trochę zrujnowany o grubych murach szpital
psychiatryczny przywodzący na myśl charakter stylu renesansowego.
Rejon ten znajdował się pomiędzy osadą a prawobrzeżną pasmówka.
W parku obok szpitala dwóch wędrowców piekło rumianego dzika nad ogniskiem.
Jeden z nich miał sześćdziesiąt lat, ogorzałą twarz a na głowie brązowy kapelusz, na
sobie nosił strój traperski, skórzane buty z ostrogami.
traperskim powrócił właśnie z Wrzaskliwego Wschodu. Nazywał się Robert Sitlanurd,
był
wyborowym strzelcem.
Drugi z mężczyzn wyraźnie młodszy koło trzydziestki, miał na sobie koźlą skórę,
turban na głowie
a na nogach kierpce, powracał z krainy Mrocznych Książąt.
Zaczął się do nich zbliżać mężczyzna ze strzelbą był to Adostos Zarituni, miał na sobie
zieloną kapotę. Jego niebieskie oczy świdrowały przybyszów na wylot, rękami skręcał
to fajkę to swoje
sumiaste wąsy.
-Co panowie tu robią; wiedzą panowie że tu nie wolno przesiadywać to niebezpieczne
dla was i dla potencjalnych napotkanych ludzi.
-A co pana to obchodzi- Sitlanurd wyjął rewolwer z kieszeni.
-Dobra spokojnie, nie wiedzieliśmy jedziemy z daleka, nie mieliśmy gdzie odpocząć
umówiliśmy się tutaj przed tym jak każdy miał wyruszyć…
-Przestań mamrotać i zawijać brednie kim jesteś.
-Nazywam się Stephen Jungalow.
Tymczasem Gabriel Mopusz i Tojmir Waitold w tym samym czasie z drugiej strony
bazaru zapukali do szpitala, w comiesięcznej inspekcji z ramienia urzędu wójta. Mieli
sprawdzać higienę pracy, prawo pracy, zasady zachowania w pracy.
Otworzyła im stara kobieta trzymająca w ręce pilot od telewizaka.
-A panowie czego tu- zapytała kobieta.
-Inspekcja-powiedział Mopusz
-A więc proszę do mojego pokoju-zaprosiła staruszka
-W korytarzu zauważyli faceta bijącego głową w mur
-A temu co-zapytał Waitold.
-Szef w pracy znęcał się nad nim psychicznie i fizycznie, chłop się załamał nerwowo i
26
nie miał siły przeciwstawić się ogarniającej go chronicznej schizofrenii paranoidalnej-
odpowiedziała babina.
-Nie trzymacie go w klatce, w kaftanie-zdziwił się Mopusz.
-A po co jest nie szkodliwy, po za tym cele mamy przepełnione.
-A tamten-zapytał się Mopusz o faceta leżącego w kupie gnoju.
-Lubi tak leżeć co tydzień jest mu dostarczana nowa porcja, ale starej się nie
pozbywa, to jakaś psychoza maniakalna-powiadomiła ich.
Tojmir przybliżył się do niego, ale ten wstał i zaczął wrzeszczeć jak opętany
przytulając do siebie nawóz. Powstaniec się wzdrygnął a następnie natychmiast
wycofał.
Proszę za mną zaprowadzę was do kibitki, gdzie będziecie chwilowo rozrządzać.
Tymczasem sklep Żyda został straszliwie splądrowany i to chyba nie przez rabusiów.
Drzwi zostały wywarzone wszędzie walał się tynk ze zniszczonych ścian. Wszystkie
towary rozgrabione i przypalone .Sklep poszedł z dymem.
ładnie to wygląda- powiedział Gawiel Mendiez, szef biura walki z przestępstwami
przy gubernatorstwie podnosząc resztki tynku.
-To sprawka tego całego wójta, przysłał tu patałachów, nic nie zabezpieczyli
żyda wysłali nam za kratki. Robili wszystko na własną rękę. Trzeba ich wszystkich
zapakować do kicia będą sobie lawirowali z żydem-powiedział stojący nad nim Marian
Rubak, szef korporacji handlowej współdziałającej swego czasu z firmą żyda.
-To znakomicie, ten wójt mi wchodził w drogę; to się dobrze składa że już mi nie
będzie przeszkadzał. W błahej sprawie pójdzie do pudła.
-To sprawka wampirosów, zbadałem ślady futra na drzwiach-powiedział Ryan Malus,
spiktrolog.
-Zfajcyła się cała pobliska drewniana zabudowa-pozwolił sobie powiedzieć Rubak-
budynki nie były ubezpieczone, były to głównie magazyny własności potentata
włókienniczego Dastmisza Fostmena.
-Przepraszam nie chcę przeszkadzać ale tu chyba rozwinęły się grzyby, tam na
spleśniałej podłodze jest dziura zaś w niej oprócz tej pleśni są jakieś larwy, czuć ich
niemiły zapach-powiedział jeden
z komendarzy stojący z psem policyjnym.
Zwiewamy stąd , nic tu nie poradzimy - żachnął się Mendiez.
Tymczasem na bazarze Findel stał dalej z przekupką Kortewrą bandażując uszkodzoną
szczękę.
Na koniu zza gąszczu zaczął zbliżać się jeździec, który przedtem pozdrawiał
zgromadzony tłum.
Nagle galopem koń podbiegł do kupującego a jeździec wysunął wielki jęzor dusząc
nieszczęśnika.
-Co u diabła kto to jest co on wyprawia-odezwał się Findel.
Tymczasem jeździec spadł z konia z gęby wyłaził mu oblazły stwór.
Jednak na nieszczęście macka potwora chwyciła go od tyłu za krocze i powlokła w
swoją stronę.
W stronę szpitala uciekły pozostałe osoby biegły były to: trzech klientów, dwie
przekupki, dwóch rabusiów, strażnik bazaru, żebrak, szewc, harcerz, chłop,
kukułcarz, chłopiec i kupiec.
-Otwierać !-wydarł się na cały głos Miciurin.
27
Otworzyła baba, którą Miciurin popchnął i wparował do środka za nim cała hołota
rozdziewając gębę krzyknął.
-Rannych i starców wyrzucić na zewnątrz będą za potrawkę dla potwora, musimy
oszczędzać przestrzeń i jedzenie a i potwór się pożywi i da nam chwilowy spokój a tą
chuderlawą babę
też wyrzucić-pokazał na portierkę szpitala.
Tymczasem hałas zbudził inspektorów.
-Co wy tu robicie jesteście pracownikami placówki.
-Nie ma czasu na gadanie, zrobił się niezły bajzel- krzyknął na cały głos harcerz.
Drzwi się zamknęły kilka osób pozostało na zewnątrz po chwili krzyków i rozrywania
drzwi hałas ustał.
Tymczasem myśliwy z wędrowcami leżeli przy ognisku racząc się wyśmienitą gorzałką.
-Ty popatrz co tam po oknie idzie jakiś obślizły wąż-zauważył Jungalow.
-Daj spokój tyleż żeś się nachlał tej wódy, że nie wiesz gdzie masz tyłek a gdzie
pysk-zaśmiał się Zarituni.
Tymczasem do okna na trzecie piętro szpitala wlazła jakaś obrzydliwa hybryda.
Szpital się pali- krzyczy stara kobieta która przechadzała się po parku -Ludzie
ratunku.
Kilku pacjentów wyskoczyło z okna. Nagle obok babiny pojawił się dziwnie
wyglądający strażak, który szybkim biegiem pobiegł w kierunku straży, z pod butów
wydobywał mu się iskrzący dym. Po chwili zajechał wóz strażacki ale zanim to
nastąpiło na miejscu zjawił się
Hezweruk i Teharczicz.
Strażacy wypuścili pompy gasząc już chyba zgliszcza.
Do środka szpitala wpadło dwóch z nich .Wszystko się waliło .Ciała były zwęglone.
Tylnym wejściem wyskoczył kierownik szpitala Nikodem Kupeć na którego twarzy było
widać ślady sadzy , które były wynikiem podpalenia jakiego się dopuścił Miciurin. Sam
był w ciężkim stanie psychicznym po tym jak zauważył oblazłego gada wijącego się po
korytarzu i pożerającego pacjentów postanowił niezdarnie podpalić znienawidzony
szpital a przy okazji i kreaturę jednak jego fantazyjna głowa zamiast zająć się
podpalaniem lał wodą.
Gdy uciekał tylnym wyjściem dopadł go jeszcze Miciurin za którym podążał gad .
Szamotali
się za .Szli łeb w łeb tylko jeden z nich mógł przeżyć ale aby czy na pewno. Dla
Miciurina była to przygrywka aby osłabić czujność Kupecia. Gad się już do nich zbliżał
Ogień zaprószony przez Miciurina się rozprzestrzeniał ale nie mógł go dosięgnąć.
Miciurin nie mógł jednak wytrzymać i wyjął z kieszeni butelkę z gazem i oblał ją
benzyną a następnie wraz z palącymi się zapałkami rzucił ją w stronę stwora .
Wyskoczył przez okno.
Nagle zawaliła się ruina powstał wielki rumor i hałas.
Jeden ze strażaków zdążył uciec jakimś wejściem do piwnicy.
Rozdział VII
28
Noga która nie chodzi
Za szpitalem była łąka. Na środku rozleglej ukwieconej łące usadowił się domek
otoczony ogrodem w którym znajdowały się warzywa, kwiaty, rośliny ozdobne w tym
krzewy, krzewinki, drzewa, paprocie, róże. Drzwiami do ogrodu były hebanowe
wrota. Ogród był otoczony mahoniowym płotem, który obrósł winoroślą, bluszczem i
chmielem.
Ogród był poprzecinany trawnikami i dróżkami, które prowadziły do małych chatek i
pieczar. Wokół dróżek znajdowało się mnóstwo rzeźb i skał. Na jednym z dębów
znajdował się kominek obrosły bluszczem komin, odchodziły od niego dwie rury jakby
dwie ręce, był obłożony srebrzoną płytką i zaprawą .U podstaw dęba znajdował się
głęboki otwór w
którym palono a dym wydobywał się przez komin. Obok znajdował się stara czereśnia
na której usadowiono stracha na wróble, niedaleko zaś bardzo wysoka sekwoja i
bardzo stara dzika grusza na której było mnóstwo dziupli i budek. Jednak
wyróżniającym się drzewem był
grab, który doznał jakiejś nieznanej ale bardzo wyniszczającej choroby. Ale jeszcze
bardziej dziwne było to że od suchego drzewa wyrastały nowe gałęzie, które nie były
grabowymi.
Pod drzewem często palono śmieciami, odpadkami i starociami to jeszcze na tym
drzewie słońce przygrzewało najmocniej gdyż przed sobą nie miało żadnego cienia
rzucanego przez inne drzewa czy budynki .
Drzewo się w czasie palenia pod nim się nieco przypalało dzięki czemu ogień się
szybko rozprzestrzeniał po drzewie ale ponieważ od wewnątrz był pokryty miedzianą
blachą także nic poważniejszego mu się nie działo.
Na to stare drzewo schodziły się wszystkie koty z okolicy i siadywały obok komina
zbudowanego z gliny i desek. Często na drzewie siadywały także wrony i kruki, które
miały
na nim gniazda.
Na pobliskim grabie egzystował wąż.
Dwóch powstańców postanowiło wejść do ogrodu i podkraść trochę malin i jagód.
Przeszli przez płot .
Zaczęli się objadać malinami.
-Spójrz co to za wielki odcisk w tym bagnie.-zauważył Nelestisz.
-Chodźmy może zobaczyć co jest w tym domku.-odparł Saczek.
-Mieliśmy wykryć czy przypadkiem w tym domu nie ukrywa się banda handlarzy
zapomniałeś.
Szli przez alejkę później zawitali do upraw warzywnych na drzewie skrzeczały kruki.
-Nie podoba mi się tu
-Nie marudź otwieraj drzwi
-Są zamknięte na klucz.
-Zobaczmy od tyłu.
Obeszli dom dookoła ale nic nie zauważyli. Dom był zbudowany z cegły i belek trochę
przyprószony starością i zapachem żurawin.
Niczym się nie wyróżniał chyba tylko tym że był na odludziu.
Wyszli z ogrodu. Po łące skakało coś na jednej nodze.
29
-Spójrz czy to nie kierownik bazaru,… no jak on się nazywa
-Chodzi ci o Miciurina
-No właśnie, co on tu robi i w dodatku zmierza w kierunku ogrodu
-Nie słyszałeś co się działo, podobno zlikwidowano bazar, były na nim jakieś zamieszki
jest wiele ofiar, spalił się też szpital ranni zostali Mopusz i Tojmir byli tam podobno
na jakiejś inspekcji.
Poszli za Micurinem. On zaś zaczął się zbliżać do jednej z grot .
-Szybko bo go zgubimy.
-Wchodzimy.
-Nie mamy innego wyboru.
-Jak tu ciemno
-Popatrz to jakiś istny labirynt jaskinia rozgałęzia się na trzy odnogi.
-Słyszę jakieś głosy, przybliżmy się to chyba za tą ścianą
-Przystaw ucho
-Nie słyszę wyraźnie ale ten głos rozpoznałbym wszędzie to głos Kostera, tego
strażaka który gnębił naszą rodzinę. Słychać i głos Miciurina. Ale jest tam ktoś jeszcze
trzeci. Nie mogę rozszyfrować co mówią słyszę pojedyncze słowa, które do niczego się
mają.
-Może poczekamy na nich.
-To na twoją odpowiedzialność.
-Nic nie słychać.
-Może skierujmy się do wyjścia.
-A wy dokąd-nagle jakby spod ziemi pojawił się Miciurin
-Nie wiecie że nie wolno podsłuchiwać to nieładnie .Będę zmuszony was unicestwić
tak jak kilku innych nieładnych ciekawskich.
Obok Miciurina pojawili się Smiergoldis i Koster.
-Jesteśmy tu aby dbać o interesy Króla Ziela.-dalej mówił.
-Wiem że nie powinienem tego mówić ale Goreli próbuje nas zniszczyć wysyłając to
Szynara, obrzydliwego gada to Fryżeca, który nawiasem mówiąc u was we wsi robi
niemałe zamieszanie zresztą obydwaj są zagrożeniem dla wszystkich. Gad wcale się
nie spalił zamienił się w ogromną hybrydę naprawdę będąc rozmiarów człowieka tak
że nikt go nie wykryje, wyleciał przez dach, na nic się więc przydała ta moja butelka.
-Ty nikczemniku -odezwał się Nelestisz.
-Daj spokój, Koster wrzuć ich do studni, zabole też muszą coś jeść. Przy okazji
przyprowadź Czarnego Rybaka.
Koster ocierając ręce rozpalił ogień, a następnie stalowym lassem zawiązał
nieszczęśników i wyprowadził ich w głąb ciemnej dziury.
Z jednej z drożyn jaskini wyłaniał się jakiś osobnik.
-Witaj Miciurin poco mnie wzywałeś
-Jak Hogoplim, gdzie reszta. Musimy porozmawiać przy ośmiokątnym stole.
Lasquez i Witou zaraz się pojawią.
-Musimy omówić potyczki z czterema największymi wrogami. To znaczy z Okozimem,
Flavenbirem, Meriżem i Gorelim.
-Któż to zajechał.
-To chyba Król Ziel.
-Usiądźmy przy stole, proszę tymi drzwiami.
30
Wnet pojawili się wszyscy i osiem krzeseł było zajętych.
Na najwyższym tronie zasiadał Ziel, król zielstwa, chwastów i moczarów.
Był ubrany w wykwintny zielony płaszcz z szewiotu oraz zieloną czapkę krymkę.
W ogóle jego twarz przywodziła na myśl jakąś żabę.
Obok niego po prawej stronie siedział Miciurin po twarzy wyglądający jak jakiś
zbrodniarz i rzeczywiście nim będący odwalający najcięższą robotę twarz miał usianą
bliznami po ranach kłutych i ciętych, miał nieco dłuższe kasztanowe włosy.
Następnie za nim siedział Smiergoldis, szkieletor o pomalowanej na złoto czaszce.
Kolejno siedział Koster, łysy strażak o białych oczach.
Z Drugiej strony siedział Witou, starzec o pomarszczonej żółtej twarzy mający nasobie
szarą kapotę oraz Czarny Rybak mający czarne włosy i oczy a na głowie szary
kapelusz był zawsze tajemniczy i małomówny obok nich siedział Lasquez, którego
wyróżniały granatowe włosy i zęby oblepione puchem oraz orzechowe oczy.
Zaś naprzeciwko Ziela siedział Hogoplim o rzucających się czarnych zębach, oczach
świdrujących na wylot na sobie miał wykonany ze skóry dyni płaszcz zeszyt resztkami
jakiegoś materiału.
-Zebraliśmy się tu aby omówić naglące sprawy.- rozpoczął Miciurin.
-Tak masz rację pyszałku.-odezwał się Ziel. Tylko my nie możemy wiecznie walczyć.
Z Okozimem podpisaliśmy rozejm. Flavenbir nie stanowi zagrożenia jest w gorszych
opałach. Ja bym proponował aby wraz z nami Bambukiemi, sklawingami i
powstańcami walczył przeciwko Meriżowi i cesarstwu Magadji.
-Ja się nie zgadzam.-krzyknął Miciurin.
-W takim razie zginiesz. Brać go.
Witou wystawił sztylet na Ziela a ten machnął go lokulą. Teraz było wiadomo że
powstały dwa obozy. Do tego drugiego dołączył Czarny Rybak. Drugi obóz chciał
niezależności i powrotu do pierwotnych czynności rabunkowych i destrukcyjnych.
Ale po ogrodzie wciąż chodziło coś o jednej nodze, czy był właściciel ogrodu.
Tymczasem Flecik prowadził praktyki w swoim gospodarstwie, miał dwóch
praktykantów których wysłał pod nadzorem drwala Bandana Lipszefena, do stodoły.
No chłopcze gdzie masz brata mieliście skończyć i razem wrócić-niecierpliwi się
Flecik.
Znowu pewnie nie może się odnaleźć on zawsze jest taki dokładny szukałem go chwilę
czekałem ale nic- mówi jeden z praktykantów.
Co chcesz kawę czy herbatę?- pyta gospodarz.
Flecik pokazał mu książkę o prowadzeniu gospodarstwa. Zaczął mu tłumaczyć
podstawy funkcjonowania farmy.
Drwal zostawił praktykantów i pojechał załatwić pilną potrzebę kazał im w stodole
poukładać stosy słomy a obok w szopie porąbać drwa.
Praktykant wraz z gospodarzem i drwalem który właśnie się pojawił gdyż był
wypadem swoim rowerem i teraz właśnie wrócił
-Siadajcie Bandan załatwiłeś sobie domek myśliwski na polowanie-spytał Flecik
-Tak było miejsce domek jest wolny, ej a gdzie jest ten drugi praktykant to podobno
jego brat czy sąsiad sam zresztą nie wiem.
-Tak, nie wiedziałem.
31
-Gdzie on jest.
-Tu jest w łazience.
Witam panie drwal.-zza zasłony wyszedł praktykant.
W przedpokoju bawiło się dwoje dzieci.
Praktykant nagle wstał i obszedł siedzących mężczyzn Lipszefen z pode łba się mu
przyglądał niezrozumiałym wzrokiem próbował odgadnąć jego zamiary .
Praktykant szedł w stronę przedpokoju i zniknął w jego wnętrzu drwal stanął
natychmiast na nogi i porwał się w jego stronę Gospodarz stał częściowo bokiem i był
zaprzątnięty rozmową więc nie zwracał baczniejszej uwagi.
W przedpokoju rozdarły się krzyki Flecik odwrócił się w tamta stronę był strwożony
jego twarz była biała. Tyle ostatnio przeszedł choroba żony , utrata pracy w cegielni.
Na jego twarzy odbijało się smutek i pogodzenie z losem ale gdy usłyszał glosy dzieci
obudziła się w nim walka chęć do życia że nie wszystko stracone że jeszcze ma szansę
na poprawę tak jakby Sie obudził z jakiegoś snu ,marazmu. Zaczerwienił się jego
twarz nabrała barwy kriwstoczerownej obrócił się w drzwi. A tam praktykant
szamotał się z dziećmi mało powiedziane on robił im krzywdę. Jednak drwal już się z
nim mocował i odciągnął od dzieci.. Praktykant siadł na krześle.
-Co robisz z moimi dziećmi widzę że chcesz szybko opuścić chałupę, wynocha stąd
pedofilu czy jak cię tam zwą. Ja już się z tobą rozprawię.-krzyknął gospodarz.
-To nie są dzieci to pomiot diabła.-odpowiedział praktykant łamanym głosem.
Daj spokój odwiozę cię do twojego domu rowerem-rzekł nerwowym głosem Lipszefen
-Zachowałeś się karygodnie jesteś może jakiś chory na umyśle. Pokazałeś
zaświadczenie lekarski o możliwości podjęcia praktyk.
-Nie wiem o się ze mną dzieje to nie moja wina.-rzekł już ledwo trzymający się na
nogach praktykant Rabsieperre.
-Trzeba będzie podjąć odpowiednie kroki i zawiadomić organy ścigania, wezwij
odpowiednie służby Bandan.-rzekł rozsierdzony Flecik.
-Nie ja już sobie idę proszę zostawcie mnie w spokoju już nie będę.-zaczął bać
Rabsieperre.
Wycofał się wszystko wirowało wokół niego
Gospodarzowi i drwalowi wyrastały zęby i futro. Krzyczeli na niego .Upadł na ziemię.
Zbudził się w stodole. Szukał kolegę praktykanta znalazł go w kącie leżał on z wbitymi
widłami. Był wykrwawiony. Teraz uzmysłowił sobie sytuację że jest zabójcą!
Rozdział VIII
Powrót Manhaina
Wioska na znajdowała się z drugiej strony wzgórza obok poprzedniej wioski.
Las usypiał się wieczorem w mgle i słabej poświacie księżyca. Dziś o zmierzchu
powiewał chłodny wiatr, który mroził wszystko dookoła.
Przed podróżnikiem przybyłym do wioski rozlegał się szeroki krajobraz na niedalekie
32
zalesione szczyty; stał on na pobliskim wzgórzu rozglądając się ciekawie nad swoją
nową ojczyzną. Jego oczy świdrowały krzątających się ludzi, którzy przed
domostwami porządkowali obejścia. Przybył do wioski z prowiantem dla akcji
charytatywnej, pomocy dla ubogich i opóźnionych cywilizacyjnie rodzin. Wraz z
wcześniej przybyłą koleżanką, która miała uczyć w szkole dzieci zamierzał prowadzić
szeroko zakrojoną akcję pomocy i wsparcia.
Wędrowiec przybył przed jedno z domostw i nieśmiało zapukał kosturem za sobą
trzymał niewielki wóz z żywnością. W chacinie usłyszał jakiś szloch, to mała dziatwa
tak wylewała łzy. Drzwi się rozwarły i w nich ukazał się pokaźnych rozmiarów
mężczyzna.
-Nareszcie pan jest panie, przepraszam jakie nazwisko?
-Witold Marczak, ja z pomocy humanitarnej.
-Tak wiem proszę do środka.
Marczak wygodnie rozsiadł się na starym płóciennym tapczanie po męczącej podróży.
-Musi zorganizować akcję badania bo coś siedzi w lesie dzieci to wyczuwają coś po nas
przyszło.
-A daj pan spokój mam tu dla was skromny prowiant mam was wydajniej pracować
pomagać wam w życiu upraszczając pewne rzeczy a nie biegać po lesie kukać czy tam
coś nie siedzi.
-Ale to wymaga interwencji tak mówi stary schorowany kapłan światowida a on jest
dla nas jedynym autorytetem i znawcą.
-Przyszedłem was nawrócić pomyleni poganie nie będę chodził po lesie sprawdzać czy
tam nie ma przypadkiem niedźwiedzia.
-Ale my wierzymy w Boga, ten nasz kapłan to taki nasz astrolog, znawca przyrody i sił
nimi rządzący i taka nazwa do niego przylgnęła nie wiemy skąd on do nasz przyszedł
kilka lat temu, ale jest nam bardzo pomocny.
-To mam konkurencję
Dzieci uczyły się w prowizorycznej szkole. Był zbudowana z cegieł i kamieni obita
palami i deskami dawniej był to spichlerz ,obok niej znajdował się po lewej stronie
dom rady, piękny duży murowany i otynkowany budynek. Pani Joanna Wamonik była
jedyną nauczycielką oprócz niej w szkole zatrudniono woźną i dyrektorkę. Dawniej
znajdowała się tu jeszcze szkoła robót wynajmowała ona jedno z pomieszczeń od
zarządu spichlerza na salę lekcyjną.
W niej to uczył lekcji prac polnych dziwny nauczyciel którego zachowanie
pozostawiało wiele do życzenia podobno powiesił się w lesie ale wielu mówiło że nic
mu się nie stało i do teraz chodzą słuchy że on żyje i błąka się po lesie w głębokiej
dziczy coraz bardziej wariuje i dziczeje w samotności. Nazywał się Joniusz Lukiulius.
Pani postanowiła dziś zrobić lekcję biologii.
Dzieci co żyje w lesie – pyta pani.
Sarenki, łasice, myszki, zajączki-krzyczy chłopiec
-Coś jeszcze?
-Motylki, węże, jaszczurki, sowy - mówią dzieci
-A jakieś większe - pyta nauczycielka.
Dzieci popatrzyły po sobie oczami
-Niedźwiedzie, wilki, rysie, żubry, jelenie i łosie-chwali się swoją wiedzą jeden z
chłopców.
33
-Ale głębiej też coś jesz żyje -wybałuszyła oczy jedna z dziewczynek, przy tym
zgrzytnęła zębami i przekrzywiła głowę.
-Co? - zaciekawiła się pani Wamonik.
-Biały wilkołak, Manhain.
W klasie nastała cisza.
-A co to za zwierz, gdzie mieszka powiedz nam o tym coś więcej
-Nie wiem dokładnie gdzie ale tam-przy tym pokazała w stronę lasu. -gdzieś w środku
tego gąszczu on mieszka.
On jest be on chce zrobić nam krzywdę ale ja się nie dam.
-Dziecko co ty wygadujesz za bzdury.
Pewien chłopiec szedł przez las zbierając jagody…-podśpiewywała dziewczynka.
Wszystkich ta melodia strwożyła.
-Przestań-krzyknęło jedno z dzieci.
Zadzwonił prowizoryczny dzwonek. Dzieci pozbierały zeszyty i włożyły do tobołka.
Przy wychodzeniu nauczycielka spojrzała na dziewczynkę ta się obróciła w jej stronę
i nagle posmutniała.
Tymczasem na skraju lasu hasała sarenka, ale nagle upadła w niewielki rów nie mogła
wyjść wpadła do bagna od spodu coś szczypało jej kopytka był to plorz, duży
chrząszcz.
Lasu pilnował faun, pół-baran, pół –człowiek, mieszkał on w dziupli starego dębu.
Często zajadał korzonki i gałązki młodych drzewek, zjadał także owady i gryzonie.
Pięciu chłopców poszło do lasu, Marek, Bartek, Szymon, Czesiek i Kamil.
Postanowili przynieść chrust i jedzenie dla rodziny, która przymierała głodem.
Od roku był zakaz wstępu do lasu od czasu jak zaginęło w nim dwóch chłopców.
Wieczorem nie wracali, ktoś ich podobno widział jak chodzili koło lasu i ostrzegł
ich kilka razy aby nie wchodzili do niego.
Tymczasem wójt wioski zebrał kilku chłopów, zgodził się także w końcu iść
wędrowiec dla dobra dzieci rozwikłania raz na zawsze tej sprawy.
Zabrano potrzebny sprzęt w tym maczety i siekierę oraz kostury.
Las był bardzo zarośnięty gąszczem lian i bluszczy, brak było jakiejkolwiek ścieżki czy
drożyny.
Był ranek, chłopcy do lasu poszli pod wieczór.
Było słychać tylko pogwizdywania ptaków.
Nad ich głowami latały jastrzębie i głuszce.
W lesie roiło się do jarów i grzęzawisk, w które wpadali; były tak wąskie przejścia
wśród
skałek i gęstych krzaków że postanowili się rozdzielić.
Część poszła dalej w większy gąszcz, a część została na miejscu i tam się rozglądała.
Jednak ci co zostali usłyszeli krzyki gdzieś z daleka a tam z gąszczu.
Wśród tych co pozostali na miejscu pozostał wójt ,kapłan i chłop.
Błądzili tak pół dnia aż wreszcie doszli na jakąś polanę śródleśną.
Tam zauważyli szałas zbudowany z konarów. Podeszli bliżej i zauważyli owłosionego
ubranego
we włosiennicę mężczyznę, który siedział na legowisku.
Począł się na ich widok wydzierać i wyrywać kłaki z głowy był nim owy nieżywy
Lukiulius.
34
-Uciekajcie stąd natychmiast zaraz tu przyjdzie biały wilkołak. Ale ów wilk się już
zbliżał.
Nagle szaleniec się rozebrał i zaczął się drapać, skakać i drzeć. Wyleciał z szałasu i
poleciał w las w przeciwną stronę tej skąd oni przyszli. Patrzyli na niego zdumieni.
-Zwiewajmy stąd jak najprędzej-zaproponował Palewicz, wójt.
-Ja zostaję, przyszedłem tu zniszczyć wilkołaka i tego dokonam- odparł Cistur, chłop.
Rób co chcesz my wracamy.
Chłop był blady na twarzy. Na nogach miał skórzane mokasyny a na głowie czapkę z
szopa.
-Ale ja się nie dam nie myślcie że potwór mnie zniszczy ja się nie dam-głos mu się
załamywał
Na zewnątrz się chmurzyło. Między drzewami skakał kocbaran.
Drzewostan lasu składał się głównie z buka, dębu, sosny, jesionu i graba.
Wyszli z szałasu.
-Nie uważasz, że krajobraz tak się zmienił.
Mężczyźni się wycofali i przeszli do miejsca gdzie zaczynały się gęste zarośla i
namorzyny.
Przechodzimy dalej nie mamy wyboru- powiedział szaman.
-Ja tu zostaję odparł wójt.
I ty też, a siedźcie i tak was dorwie-rzekł szaman.
Szaman wszedł w gąszcz, przesuwał się mozolnie obok bluszczu, chmielu i czerniny.
Nagle usłyszał płacz dzieci zdawało mu się że były chyba gdzieś niedaleko ale szybko
się opamiętał i rozpoznał głos zaftirza, sępiego ptaka żyjącego w gąszczu trzmieliny,
tam ma uwite gniazdo i tylko tam przebywa, żywiąc się padliną, owadami i ssakami.
Może być groźny nawet dla człowieka.
Ptak ten nie umie latać, jest bardzo ciężki, ale umie naśladować różne głosy.
Szybko cofnął głowę i natychmiast poszedł naprzód ,wzdrygnął się na widok człowieka
leżącego pod spróchniałym drzewem był to jeden z jego towarzyszy.
Odwrócił głowę, twarz jego tak jakby pożółkła i posmutniała.
-Pomocy ratunku napadła nas niedźwiedzica-odezwał się jeden z wieśniaków co z nimi
poszedł.
-Gdzie jesteś-spytał go Gumajan.
-Tu na drzewie
Podszedł do niego.
-A gdzie reszta.
-Jeden nie żyje -pokazał na martwego-wojownik, wędrowiec i gospodarz uciekli przed
niedźwiedziem o w tamtą stronę.
Przysypali ziemią martwego towarzysza i poszli dalej.
Za nimi pomiędzy drzewami kukał w rytm ruchu piły kocbaran, kot o rogach
barana i zębach jak szable.
Tymczasem troje myśliwych przy ognisku opiekali upolowaną wściekłą niedźwiedzicę.
Podeszli do nich obaj i chłop i wędrowiec.
-Widzę że się posilacie- powiedział Lipiak, jeden z chłopów.
-A może tak skosztujecie-odpowiedział Marczak
Cicho-z łuku Rodberger, wojownik wystrzelił strzałę w kierunku kocbarana. A
gospodarz podbiegł do zwierza i mozolnie przyciągnął go do ogniska.
35
-Rzuć go w ogień, upieczemy dwie ofiary przy jednym ogniu-poradził mu Dariusz.
Robiło się ciemno.
Chodźmy się chwilę zdrzemnąć, dwóch na warcie, jeden w pogotowiu.. Później
zmiana.
Po obfitym posiłku zasnęli.
Na warcie stanęli chłop i gospodarz.
Chwilę tak przespali. Obudził ich przerażający krzyk.
Co u licha?- pytał sam siebie Zyciscek, gospodarz..
Pobudka!- krzyknął chłop. Nie chcą się obudzić. Coś tu się złego dzieje.
Zaczął ich kopać.
-No nie, Zyciscek chodź tu, gdzie jesteś.
Zyciscekowi zaczęło się kręcić w głowie. Wszystko się waliło, nagle runął na ziemię.
Lipiak biegnął z całej siły chciał stąd jak najszybciej uciekać.
Słyszał mnóstwo głosów jak go napastowały, było i słychać głos wójta i dzieci. Ze
zmęczenia i nieuwagi zawadził o korzeń wystający z ziemi i tracąc równowagę spadł
na ziemię.
Z tyłu ktoś do niego podchodził i klaskał.
-Pięknie -odpowiedział przykryty kapotą mężczyzna. Teraz przyszedł czas na
ciebie i tak długo już pożyłeś. Odsunął kaptur i jego oczom ukazał się Malczak.
Z drugiej strony zaszedł go Rodberger. Zaś obok niego pojawili się Palewicz,
Zyciscek i Gumajan.
-Ty zdrajco chciałeś nas wykiwać, ty mieszkałeś w tym lesie. Wcale z nami nie
szedłeś.
Chciałeś nas otruć-dalej mówił Malczak.
Nagle obok nich pojawiło się dwoje dzieci, które zaczęły gryźć jak popadnie na
początku Zyciscka, Lipiaka i Palewicza.
-Co im się dzieje- zastanowił się Malczak-To jest szajka, to taki teatrzyk.
Pojawił się Lukiulius, Faun i Cistur oraz dwoje pozostałych dzieci.
To jesteśmy wszyscy w komplecie ale gdzie ten Manhai- odezwał się Malczak.
Musi być wśród nas bo inaczej wszyscy byśmy się tu nie spotkali oprócz martwego
Ficzaka- rzekł Rodberger. Wilkołak chciał nas zebrać do kupy żeby mu nikt nie uciekł.
teraz potworze możesz się ujawnić.
Z dalsza uwidzieli hasającą dziewczynkę jak coś niosła w torbie, nagle znikła tak jakby
się
rozpłynęła w powietrzu.
To ona-krzyknął Marek- Przyszła po nas. Teraz nawet tu nas nic nie uratuje.
-Jeszcze nic straconego -rzekł szaman.
Lukiulius zwariował; to wyrywał kłaki z głowy to stawał na niej.
-Gdzie się podział Palewicz-spytał Zyciscek. A Lipiak i Cistur tez się gdzieś podziali.
-Leżą tam-pokazał palcem Malczak-zmasakrowani. Ona tu już była widziałem ją, ale
nic
nie mogłem poradzić. Wszystkich nas wykończy. Ta wioska jest przeklęta.
Troje nieobecnych wisiało na drzewie głową w dół bez rąk, które leżały na ziemi.
Nagle na oczach wszystkich Zyciscka coś chwyciło i zawlekło w dzicz.
Kolejno los kompanów podzielili dzieci.
Musimy się uzbroić w cierpliwość może odejdzie-rzekł Rodberger.
36
Zaczęła się trząść ziemia drzewa wylatywały z korzeniami. Rozstąpiła się ziemia.
Malczak wpadł do rozpadliny i tak jakby zapadł się pod ziemię. Ziemia pochłonęła
również Fauna. Na Rodbergera zawalił się konar drzewa.
Lukiulius i Gumajan trzymali się skarpy i przy własnej pomocy wydostali się na
zewnątrz.
W ziemię zapadła się hasająca dziewczynka, która próbowała dorwać Lukiuliusa.
-Chodź pomóżmy Rodbergerowi jest w ciężkim stanie- zaproponował Gumajan.
Opatrzyli rannego wojownika, miał zmiażdżoną głowę i rany cięte głowy, wzięli go na
barana.
Uszli kawałek Po czym przystanęli. Byli przed jakimś legowiskiem.
-Odpocznijmy-rzekł Rodberger.
-Nie mamy wyboru – uśmiechnął się Lukiulius.
Potaknął mu Gumajan.
- Po wszystkim opuszczam tę wieś i wracam w moje rodzinne strony.
Na niebie zajaśniał księżyc, zawył wilk.
Manhai powraca on tu na was czeka ja muszę się zbierać.
-Jak to on już zginął-rzekł.
-Nie, nie zginęło jego wcielenie, on tu ciągle jest czuwa.
Wycofali się w pobliskie zadrzewienia.
-Jak myślisz stary Lukiuliusie czy ten las może być schronieniem, czy da się z niego
wyjść.
Szaleniec zapatrzał się na niego i nic nie odpowiedział.
Gdzie jest droga powrotna-odezwał się wojownik, który powracał już do sił, ale
ranna noga bardzo mu ciążyła.
-Podam ci zioła, które uśmierzą ci ból.
Tymczasem Malczak wpadając do uskoku chwycił się jakiegoś korzenia, sędziwego
drzewa, które szeroko zapuściło korzenie.
Malczak był wysokim, ciemnookim brunetem o rzadkiej brodzie, ubrany był w płowy
strój traperski, a pod nim miał flanelową koszulę, na nogach zaś mokasyny z
ostrogami.
Jego nieodłącznym atrybutem był tomahawk, który skrzętnie ukrywał za skórzanym
pasem na plecach.
Był bardzo silny i odważny, z pozoru wyglądał na trochę otępiałego, ale pozory mylą.
Nie miał dokładnego planu aby wyjść z tej patowej sytuacji w jakiej się znalazł.
Pocieszała go sytuacja że nic mu nie dolegało.
Fakt że dziewczę wleciało do głębokiej skarpy napawał go początkowo smutkiem, ale
widząc zatrważający widok jak dziecię przemienia się w obrzydłą mieszaninę zła,
brzydoty i dzikości sprzeczne uczucia go opuściły. Nie mógł sobie uzmysłowić jak takie
coś w krótkim czasie pozbawiło życia jego kompanów w tak podstępny sposób, że nikt
nie mógł tego zauważyć.
Może to im się coś stało, może coś miał z tym wspólnego Lipiak może ktoś inny
wreszcie pytał się skąd się tu wziął ten niespodziewany kataklizm w tej chwili trudno
było mu się nad tym zastanawiać.
Na drzewie Palewicz otworzył oczy i spozierał wokoło, stał się teraz straszydłem
leśnym.
Przeszedł hibernację poprzez zaatakowanie przez grzyby i porosty. Opanowały go
37
wszczepiając dodatkowo wirus.
-Ale ten las mroczny nigdy takiego nie widziałem-odezwał się szaman.
Zadzwonił dzwoneczek
-No cóż to las dziewiczy-spojrzał mu prosto w oczy Lukiulius.
Teraz dźwięk zaczął się przybliżać.
-Co to? to jakiś dzwonek .
-To koza szuka swego pana dosyć często ją tu słychać, podobno dawniej mieszkał tu
pasterz skazany na banicję i on miał właśnie tą kozę.
-A skąd to wiesz
-Mówią o tym wszystkie zwierzęta. Ja znam ich język. Faun był moim przyjacielem.
Pokażę ci coś chodź ze mną do mojej prywatnej groty.
Rodberger niech tu zaczeka, nie za długo obmywa tę ranę nad tym strumykiem.
Przedzierali się przez gąszcz czerniny.
Co to za rozległe drzewo.
Te drzewo podobno zostało zasadzone od gałązki drzewa poznania dobra i zła. Słynne
było z tego że owocem z tego drzewa wąż skusił Ewę. A Ewa później Adama. Ale to
chyba jakieś podanie.
Nagle ich oczom ukazała się kolejna jaskinia.
Weszli do środka.
Szaleniec szedł pierwszy. Gdy znaleźli się w rozległej komnacie, Lukiulius gestem ręki
Pokazał Gumajnowi aby ten zaczekał tu na niego.
Po chwili z powrotem przyszedł do niego tym razem z obszernym workiem.
-Umiesz odplątać ten worek.-spytał się szamana.
Wywlekli wór na zewnątrz. Chwilę się z nim tarmosili, ale na nic to wyszło sznur był
chyba cynowy. Postanowili go chwilę powlec i rozedrzeć o ostre kolce cierni.
A co w tym worze jest- spytał ciekawy szaman.
A tam siedzi Szydło, moje oczy i uszy. Musiałem go włożyć do wora bo sprawiał mi
problemy - odpowiedział szaleniec. Był on średniego wzrostu szatynem o świdrujących
niebieskich oczach, ogorzałej i suchej twarzy poprzetykanej licznymi zmarszczkami.
Na sobie miał kapotę zszytą z kawałków różnobarwnych materiałów a także lekko
przewiewną włosiennicę. Na nogach miał drewniane chodaki.
Natomiast szaman miał na sobie przewiewny kożuch ze skóry rysia oraz mnóstwo
pazurów i zębów dzikich zwierząt oplecione sznurkiem i przywiązane do szyi. Na
nogach miał sandały.
Był dość wysokim rudzielcem z bokobrodami i bródką oraz zielonych oczach.
-Na, co ci potrzebne te Szydło.
-Potrzebny mi do tego, aby wskazał niebezpieczną drogę do Galfiesza, który mieszka
na szczycie góry w zarośniętym zamczysku. Niestety w tych okolicach przebywa
szalone ciele bez głowy.
A tylko Szydło może go zwieść na manowce.
Nagle z wora wygramolił się zręcznymi ruchami włochaty stworek z zębami jak
brzytwy i czupryna z piór. W umyśle szamana wzrastał niepokój. Strach wzmógł się w
nim tym bardziej że
stworek patrzył na niego złowrogim wzrokiem przy tym klaskając i ocierając z energią
ręce.
Jego ogon wyglądał jak bicz i w przeciwieństwie do reszty ciała, które były pokryte
38
sierścią on był pokryty łuskami.
-Idziemy po Rodbergera. Mam nektar i maściło one pomogą wojownikowi, znalazłem
je w starej szafie wszędzie ich szukałem i akurat dziś znalazłem.
Nagle nadleciała sowa co patrolowała teren na usługach Lukiuliusa. Siadła mu na
ramieniu.
Trzasnęły gałęzie zza drzewa wyszedł Malczak.
Opowiedział im jak to zdołał się uchwycić jakiegoś zwierza, który kopal norę i jak go
zaprowadził w wyższe kondygnację. Ale musiał go zaczepić kawałkiem liany. Gdy
dostał się wyżej stad już było bliżej do wyjścia i po niewielkich korzeniach i konarach
dostał się na zewnątrz, musiał się spieszyć bo uskok się zrastał.
Poszli po Rodbergera.
Zebrani wszyscy na brzegu rzeki ustalili że pójdzie z nimi upiór leśny jaki się pojawił
obok
Rodbergera na drzewie. Był to Palewicz. Który nieźle namieszał w głowie i nastraszył
wojownika.
Musimy się dostać do zamku bo tylko Galfiesz może nam pomóc przywrócić ład i
porządek
Na tym wielkim terenie i we wsiach, w lesie i na połoninach.
Straszydło uciekło w las po drzewach, Szydło oraz Milc, sowa szaleńca również.
Wojownicy wyjęli potrzebne bronie wśród których Rodberger, łysawy blondyn z
rogatym hełmem miał potężny topór i żelazny miecz, Malczak miał tomahawk i tarczę
, Lukiulius kościany harpun, Gumajan kostur i łuk.
Na pierwszy rzut postanowili chwycić złotą sarnę, która przebiegła im pod nosem
Ale on ją już ktoś ścigał. Łowcą był Galfiesz, który przy sobie miał rusznicę a na
głowie
czarny kapelusz , jechał na pstrym koni. Włosy mężczyzny miał jakby odcień lekko
granatowy.
Głowa jego była okrągła, lekko łysiejąca.
-Zapraszam was do mojego zamku.
Pojawiło się stado koni, których garstkę wędrowcy szybko schwytali i ujeździli.
Galfiesz był ubrany w skórzano-aksamitny płaszcz, który powiewał w chłodnym
wietrze
Prowadził grupę naprzód do swojego rozległego miasta, które rozlegało się po
drugiej stronie góry.
-Miasto moje tętni życiem na pewno znajdziecie tam miejsce do zamieszkania.
Obserwowałem was od dłuższego czasu i będziecie moją gwardią przyboczną.
To on- krzyknął Lukiulius-To Manhain.