Rozdział 3
PWE
Wyjrzałem przez okno, bo syreny słychać było coraz bliżej. Dwa samochody zaparkowały na parkingu,
z których wysiadło trzech policjantów. Po cholerę ich tyle do jednej dziewczyny? Przecież nie
wyskoczy do nich z bronią.
Drzwi windy otworzyły się i wyszli z niej funkcjonariusze. Podszedłem bliżej.
- Czy to pan wzywał policję? - Zapytał jeden z nich. Był to postawny blondyn o przenikliwych, czarnych
oczach.
- Tak, to ja – odezwałem się. – Ona leży tam. – Wskazałem na biurko, przy którym kłębił się tłum ludzi.
- Proszę opowiedzieć, co dokładnie się wydarzyło - poprosił drugi z nich, niski brunet.
- Wyszedłem właśnie ze swojego gabinetu w poszukiwaniu mojej sekretarki, gdy nagle zobaczyłem... -
przerwałem, bo nie wiedziałem, co właściwie powiedzieć. Przecież nie mogłem wyjawić, że widziałem
jak dziewczyna wchodzi przez drzwi, które stały na środku podłogi! Od razu wzięliby mnie za wariata.
- Proszę mówić dalej – zachęcał mnie mężczyzna.
- Zobaczyłem, że skrada się po cichu w stronę mojego gabinetu; tak, że nikt jej nie widział -
dokończyłem niemrawo. Spojrzałem na policjanta, który zapisywał wszystko w notatniku.
- Dobrze, zabierzemy ją, ale i tak będzie pan musiał przyjechać na komisariat, aby złożyć zeznania. –
odparł.
Przytaknąłem. Znałem procedury i nie miałem nic przeciwko. W końcu to nie pierwszy raz...
Moje rozmyślania przerwał głośny krzyk dziewczyny, która nagle wstała z biurka i biegła w stronę
wyjścia. Dwóch policjantów złapało ją w mocny uścisk i skuło kajdankami.
- Jest pani aresztowana za wtargnięcie na teren prywatny. Wszystko, co pani powie... – Policjant
wygłaszał zwyczajową formułkę.
Dziewczyna szarpała się i krzyczała. Spojrzała na mnie brązowymi, przestraszonymi oczami i
wyszeptała:
- Dlaczego pan mi to robi? Przecież nie zrobiłam niczego złego. Nie wiem jak się tu dostałam, mówię
prawdę. Proszę, nie chcę iść do więzienia, zagłodzą mnie tam! Szczury mnie pogryzą! – teraz już
krzyczała.
- Proszę się nie obawiać. Mamy jedzenie, a szczurów żadnych tam nie widziałem. – Odrzekł
funkcjonariusz i spojrzał na mnie. Skinąłem mu głową.
- Proszę ją zabrać – powiedziałem tylko, po czym wróciłem do gabinetu.
Czułem się podle. Tak jakbym zrobił coś złego. Niedorzeczne. Ona tu wtargnęła. Pytanie, w jakim
celu? Nie miała aparatu ani kamery. I to jej dziwne ubranie? Dopiero teraz zwróciłem na nie uwagę.
Wyglądała jak służąca z jakiegoś filmu kostiumowego. A włosy? Długie i kręcone, wyglądały jakby żyły
własnym życiem. Kobiety teraz takich nie noszą. I żadnego śladu makijażu na drobnej twarzy.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie odgłos otwieranych drzwi. Lisa wróciła. Dobrze, trzeba będzie to
zakończyć. Wstałem i udałem się do jej pokoju.
- Lisa, musimy poważnie porozmawiać...
PWB
Zaczęli mnie ciągnąć w stronę podwójnych drzwi, które nagle same się otworzyły! Wepchnęli mnie do
środka, po czym sami weszli. Nagle poczułam, że spadamy. Próbowałam się czegoś złapać, ale tu
wszędzie były tylko lustra. Trzech policjantów w ogóle nie reagowało.
- Spadamy! Nie czujecie? Zaraz się rozbijemy i zginiemy! – krzyczałam.
Popatrzyli na mnie podejrzliwie, ale nic nie zdążyli powiedzieć, bo nagle szarpnęło nami i
zatrzymaliśmy się. Zasłoniłam oczy przerażona.
Jakby nigdy nic, drzwi się otworzyły. Po drugiej stronie stała kobieta z dzieckiem. Wyszliśmy, a ona
zamierzała wejść. Złapałam ją za rękę.
- Proszę tam nie wchodzić – szeptałam gorączkowo – spadnie pani! Nam się jakoś udało, ale proszę
mieć na uwadze dziecko! Proszę nie wchodzić!
Kobieta spojrzała na mnie i na moje zakute ręce przestraszonym wzrokiem, po czym poszła w innym
kierunku.
- Chyba zamiast na posterunek, trzeba będzie ją zawieźć do szpitala, na badania – odezwał się jeden
z policjantów.
- Nie, na razie zawieźmy ją tam, gdzie mieliśmy. Może to tylko chwilowe. – Odrzekł drugi, a następnie
skierował pytanie do mnie – Jak się pani nazywa?
Podniosłam dumnie głowę.
- Jestem Bella Swan, córka XIV barona Dunshite. Proszę zważać na słowa i czyny, bo możecie
panowie ponieść poważne konsekwencje – kłamałam w żywe oczy, mając nadzieję, że to pomoże.
- No dobrze baronowo, a może baronówno? Czeka na waszą mość królewski pokój. – Zaśmiał się
głośno wysoki brunet.
Wyszliśmy na dwór i stanęłam oniemiała. Budynek, z którego mnie wyprowadzili, był wyższy od
wszystkich pałaców i zamków, jakie widziałam do tej pory! A ile okien! Doliczyłam się 48, zanim nie
złapali mnie za rękę i zaczęli ciągnąć.
Stanęli przed wielkim czymś z kołami, koloru białego, z niebieskim napisem NYPD. Nagle ze środka
odezwał się głos! Podskoczyłam przestraszona.
- Do wszystkich jednostek! W Chinatown na Canal Street 32 zgłoszono napad z bronią w ręku, w
sklepie monopolowym Jerry & Kelly.
- Tu 4458, zgłaszam się. Wiozę podejrzaną o wtargnięcie na teren prywatny na komisariat. Nie mogę.
Funkcjonariusz otworzył drzwiczki i kazał mi wsiąść. Usiadłam na bardzo wygodnym, miękkim fotelu i
zamknęłam oczy. Poczułam, że się poruszamy. Otworzyłam przymknięte powieki, by spojrzeć przez
okno. Mój Boże! Jak szybko! Wszystko migało mi przed oczami. Byłam zafascynowana.
- Proszę pana, skąd macie takie szybkie powozy? - zapytałam. – Nie widzę żadnych koni, więc jak są
napędzane?
Mężczyźni spojrzeli na siebie, a następnie wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Czary, droga pani, to czary. – Odezwał się jeden i znów się roześmiał.
Nie wiedziałam kompletnie, o co im chodzi, ale nie zdążyłam się odezwać, bo nagle się zatrzymaliśmy.
Kazali mi wysiąść i prowadząc mnie, weszli do niskiego budynku.
W środku znajdowało się bardzo dużo biurek, cały czas coś dzwoniło, ludzie chodzili tam i z
powrotem. Rozglądałam się oszołomiona wokół. Wszędzie było czuć zapach kawy i potu, było bardzo
duszno.
Jeden z policjantów zaprowadził mnie pod ścianę i usadowił na ławce, na której siedziały dwie kobiety.
Usiadłam niepewnie, przyglądając im się kątem oka. Były ubrane bardzo skąpo, miały wyzywający
makijaż, kolorowe włosy i święcące buty na wielkich obcasach. Od razu zorientowałam się, kim są.
Jedna z nich spojrzała na mnie krzywo.
- Co się patrzysz, laluniu? - odezwała się. – Dziwki żeś, kurna, nie widziała? A ty co? Z cyrku się
urwałaś? – Zarechotała głośno, na co druga jej zawtórowała.
Ostentacyjnie je zignorowałam, co chyba niezbyt im się spodobało, bo jedna z nich szturchnęła mnie
mocno.
- Ty, laleczko, nie udawaj tu wielkiej pani. Siedzisz w kiciu tak samo jak my, bo sądząc po kajdankach,
nie jesteś tu w odwiedzinach.
- Nie dotykaj mnie tymi grzesznymi łapskami! – zawarczałam, odpychając ją.
- Ohoho, że niby co? Grzesznymi powiadasz? Zaraz te łapska wydrapią ci cholerne oczy! –
Wrzasnęła, po czym rzuciła się na mnie łapiąc za włosy.
O nie, nie dam się tak łatwo. W końcu nie raz musiałam się bronić przed natrętnymi stajennymi czy
lokajami. Złapałam ją za szyję i zaczęłam dusić. Puściła moje włosy i próbowała oderwać moje dłonie.
W końcu jeden z policjantów zauważył naszą szarpaninę i oddzielił nas.
- Spokojnie, miłe panie. Musicie się pogodzić, bo nie mamy dziś miejsca i będziecie w jednej celi.
- Ale szefuniu, to może wypuścisz mnie i Sashę? Obiecuję, że będziemy grzeczne – przymilała się ta
nierządnica.
- Nie pieprz Lauren, tylko idźcie za mną. Przecież bardzo lubisz tą celę, to prawie twój drugi dom. –
Złapał nas za ręce i zaczął prowadzić w jej kierunku. Otworzył drzwi, rozkuł nasze kajdanki i zamknął
w środku.
W pomieszczeniu znajdowały się 3 łóżka, umywalka i coś, co wyglądało jak duży, kamienny nocnik.
W tej chwili cały dzień wrażeń dał mi o sobie znać i poczułam się bardzo zmęczona. Położyłam się na
łóżku, które było bardzo niewygodne. Nie minęła godzina, gdy nagle poczułam mocnego szturchańca.
Otworzyłam szybko oczy i zobaczyłam, że Lauren, jeśli się nie mylę, znowu jest chętna do walki.
- No, szmatko, teraz już nikt cię uratuje. Dostaniesz za swoje – powiedziała, po czym zamachnęła się i
uderzyła mnie w twarz. Poczułam smak krwi w ustach, a policzek piekł niemiłosiernie.
Wściekła do granic możliwości krzyknęłam głośno, po czym rzuciłam się na nią, przytwierdzając ją do
ściany. Uderzyłam ją z całej siły pięścią w twarz. Kobieta osunęła się po ścianie i upadła na podłogę.
Uśmiechnęłam się mimo woli. Cóż, pewnie umiejętności przydają się w każdych okolicznościach.
Położyłam się na łóżku i sama nie wiem, kiedy usnęłam. Obudziły mnie głosy na zewnątrz.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam policjanta po drugiej stronie krat, który patrzył rozbawiony w moją
stronę. W końcu odezwał się.
- Widzę, że poradziłaś sobie z niegrzeczną Lauren. Powinienem coś powiedzieć, ale zasłużyła sobie.
A ty masz szczęście, bo wychodzisz.
- Jak to? - Nie rozumiałam, przecież byłam oskarżona. A teraz mnie wypuszczają?
- Ktoś tu w nocy widocznie zmienił zdanie. A teraz czeka na ciebie.
- Witaj Bello, tak masz na imię, prawda? - Usłyszałam znajomy męski głos, a za chwilę moim oczom
ukazał się zielonooki mężczyzna, który wcześniej kazał mnie aresztować.
Wpatrzyłam się w niego zaskoczona.