BLASK
FANTASTYCZNY
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
2
2
Prze∏o˝y∏
Piotr W. Cholewa
3
3
BLASK
FANTASTYCZNY
Tytu∏ orygina∏u
THE LIGHT FANTASTIC
Copyright © Terry Pratchett 1986
First published by Colin Smythe Ltd, Great Britain
All rights reserved
Projekt graficzny serii
Z
ombie
S
putnik
C
orporation
Ilustracja na ok∏adce
Copyright © Josh Kirby / via Thomas Schlück GmbH
Redakcja
Maria Zych
Redakcja techniczna
Hanna Balcer
Ma∏gorzata Kozub
Korekta
Teresa Pajdziƒska
¸amanie
Ma∏gorzata Wnuk
ISBN 978-83-7648-140-1
Fantastyka
Wydawca
Prószyƒski Media Sp. z o.o.
02-651 Warszawa, ul. Gara˝owa 7
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
ABEDIK S.A.
61-311 Poznaƒ, ul. ¸ugaƒska 1
KOLOR MAGII
H
BLASK FANTASTYCZNY
H
RÓWNOUMAGICZNIENIE
H
MORT
H
CZARODZICIELSTWO
H
ERYK
H
TRZY WIEDèMY
H
PIRAMIDY
H
STRA˚! STRA˚!
H
RUCHOME OBRAZKI
H
NAUKA ÂWIATA DYSKU I i II
H
KOSIARZ
H
WYPRAWA CZAROWNIC
H
POMNIEJSZE BÓSTWA
H
PANOWIE I DAMY
H
ZBROJNI
H
MUZYKA DUSZY
H
CIEKAWE CZASY
H
MASKARADA
H
OSTATNI BOHATER
H
ZADZIWIAJÑCY MAURYCY I JEGO
UCZONE SZCZURY
H
NA GLINIANYCH NOGACH
H
WIEDèMIKO¸AJ
H
WOLNI CIUTLUDZIE
H
BOGOWIE, HONOR,
ANKH-MORPORK
H
OSTATNI KONTYNENT
H
CARPE JUGULUM
H
PIÑTY ELEFANT
H
PRAWDA
H
Z¸ODZIEJ CZASU
H
ZIMISTRZ
H
STRA˚ NOCNA
H
POTWORNY REGIMENT
H
PIEK¸O POCZTOWE
H
Tego samego autora polecamy:
6
6
∏oƒce wschodzi∏o powoli, jakby nie by∏o pewne, czy w ogóle warto
si´ wysilaç.
Nad Dyskiem wstawa∏ kolejny dzieƒ... ale wstawa∏ niezwykle wolno.
Oto dlaczego:
Kiedy Êwiat∏o napotyka silne pole magiczne, traci wszelki zapa∏.
Zwalnia natychmiast. A nad Âwiatem Dysku magia by∏a deprymujàco
silna, co oznacza∏o, ˝e delikatny ˝ó∏ty blask p∏ynà∏ nad Êpiàcà krainà
niczym ∏agodna pieszczota kochanka albo te˝, jak wolà niektórzy, jak
z∏ocisty syrop. Przystawa∏, by wype∏niç doliny. Pi´trzy∏ si´ na górskich
∏aƒcuchach. Dotar∏ do Cori Celesti, dziesi´ciomilowej iglicy z szarego
kamienia i zielonego lodu, która znaczy∏a oÊ Dysku i by∏a mieszka-
niem bogów. Wtedy spi´trzy∏ si´ wielkimi zwa∏ami, by runàç w pejza˝
na dole niby ogromne leniwe tsunami, bezg∏oÊne jak aksamit.
Takiego widoku nie mo˝na obejrzeç na ˝adnym innym Êwiecie.
OczywiÊcie ˝aden inny Êwiat w drodze przez gwiezdnà nieskoƒ-
czonoÊç nie spoczywa na grzbietach czterech s∏oni, które z kolei stojà
na skorupie gigantycznego ˝ó∏wia. Imi´ Jego – lub Jej, wed∏ug opinii
innej szko∏y filozoficznej – brzmia∏o A’Tuin, ale nie odegra On – czy
te˝ Ona, co byç mo˝e – g∏ównej roli w opisywanych tu wypadkach.
7
7
S
Jednak kluczem do zrozumienia Dysku jest fakt, ˝e On – lub Ona
– tam jest, ni˝ej ni˝ kopalnie, mu∏ dna morskiego i fa∏szywe skamieli-
ny, podrzucone przez Stwórc´, który nie mia∏ nic lepszego do roboty
ni˝ denerwowaç archeologów i podsuwaç im g∏upie pomys∏y.
Wielki A’Tuin, ˝ó∏w gwiazd, ze skorupà oszronionà zamro˝onym
metanem, poznaczonà kraterami meteorów, zasypanà py∏em astero-
id... Wielki A’Tuin z oczami jak pradawne morza i mózgiem rozmia-
rów kontynentu, w którym myÊli sunà niby lÊniàce lodowce... Wielki
A’Tuin o powolnych mrocznych p∏etwach i skorupie polerowanej
gwiazdami, pod brzemieniem Dysku p∏ynàcy przez galaktycznà noc...
Wielki jak Êwiaty. Stary jak Czas. Cierpliwy jak ceg∏a.
Tu jednak filozofowie mylà si´ ca∏kowicie. W istocie Wielki A’Tu-
in jest w znakomitym nastroju.
Wielki A’Tuin jest bowiem w ca∏ym wszechÊwiecie jedynà istotà,
która dok∏adnie wie, dokàd zmierza.
OczywiÊcie, filozofowie przez ca∏e lata debatowali nad kwestià
celu w´drówki Wielkiego A’Tuina. Cz´sto powtarzali, jak bardzo si´
martwià, ˝e mogà nigdy owego celu nie poznaç.
Poznajà go za jakieÊ dwa miesiàce. A wtedy naprawd´ zacznà si´
martwiç.
Co jeszcze martwi∏o obdarzonych wyobraênià filozofów Dysku, to
problem p∏ci Wielkiego A’Tuina. Podejmowano ogromne wysi∏ki, by
ustaliç jà raz na zawsze.
A gdy olbrzymi ciemny kszta∏t p∏ynie przez pustk´ jak nieskoƒczo-
ny szylkretowy grzebieƒ, pojawia si´ w∏aÊnie rezultat ostatniego z tych
przedsi´wzi´ç. To wirujàcy, ca∏kowicie niesterowny kad∏ub „Âmia∏ego
W´drowca”, czegoÊ w rodzaju neolitycznego kosmolotu. Zosta∏ skon-
struowany i wypchni´ty za kraw´dê przez kap∏anów-astronomów kra-
iny Krull, wygodnie usytuowanej na samym brzegu Êwiata. „Âmia∏y W´-
drowiec” dowiód∏, ˝e – niezale˝nie od ludzkich przesàdów – istnieje
coÊ takiego jak darmowa przeja˝d˝ka.
We wn´trzu statku przebywa Dwukwiat, pierwszy turysta Dysku.
Zwiedza∏ go pilnie przez ostatnie kilka miesi´cy, a teraz opuszcza w po-
Êpiechu z powodów doÊç skomplikowanych, ale – najogólniej rzecz
ujmujàc – majàcych zwiàzek z próbà ucieczki z Krulla.
Ta próba zakoƒczy∏a si´ tysiàcprocentowym sukcesem.
I chocia˝ wiele faktów Êwiadczy o tym, ˝e Dwukwiat mo˝e byç rów-
nie˝ ostatnim turystà Dysku, w tej chwili podziwia on widoki.
Â
Â
W
W IIA
AT
T
D
D
Y
YS
SK
KU
U
8
8
Dwie mile ponad nim spada w otch∏aƒ mag Rincewind, przy-
odziany w coÊ, co na Dysku uchodzi za skafander kosmiczny. Strój ten
mo˝na sobie wyobraziç jak kombinezon do nurkowania, projektowany
przez ludzi, którzy nigdy nie widzieli morza.
SzeÊç miesi´cy temu Rincewind by∏ zwyk∏ym nieudanym magiem.
Potem spotka∏ Dwukwiata i zosta∏ wynaj´ty jako przewodnik z niewia-
rygodnie wysokà pensjà. Wi´kszà cz´Êç czasu, jaki od tej pory up∏ynà∏,
sp´dzi∏, b´dàc ostrzeliwany, zastraszany i Êcigany, wiszàc nad otch∏ania-
mi bez ˝adnej nadziei na ratunek oraz – jak w tej chwili – spadajàc w te
otch∏anie.
Nie podziwia widoków, gdy˝ jego ˝ycie przewija mu si´ przed ocza-
mi i wszystko zas∏ania. W∏aÊnie si´ przekonuje, dlaczego wk∏adajàc ko-
smiczny skafander, w ˝adnym razie nie nale˝y zapominaç o he∏mie.
Wiele mo˝na by jeszcze powiedzieç dla wyjaÊnienia, czemu ci
dwaj odlatujà ze swego Êwiata i czemu Baga˝ Dwukwiata – po raz
ostatni widziany, gdy na setkach ma∏ych nó˝ek rozpaczliwie usi∏owa∏
doÊcignàç swego pana – nie jest zwyczajnym kufrem. Jednak takie wy-
jaÊnienia wywo∏ujà na ogó∏ wi´cej k∏opotów ni˝ po˝ytku. Na przyk∏ad:
podobno kiedyÊ na przyj´ciu ktoÊ zapyta∏ s∏ynnego filozofa Ly Tin
Weedle’a „Po co przyszed∏eÊ?” i odpowiedê zaj´∏a mu trzy lata.
Wa˝niejsze jest wydarzenie, które rozgrywa si´ o wiele wy˝ej, po-
nad A’Tuinem, s∏oniami i konajàcym szybko magiem. Same w∏ókna
czasu i przestrzeni majà w∏aÊnie trafiç do zgrzeblarki.
Powietrze g´ste by∏o od wyraênego napi´cia magicznego i gryzàce od
dymu Êwiec odlanych z czarnego wosku, o którego pochodzenie cz∏o-
wiek rozsàdny nie powinien pytaç.
By∏o coÊ niezwyk∏ego w tej komnacie, ukrytej g∏´boko w podzie-
miach Niewidocznego Uniwersytetu, g∏ównej magicznej uczelni Dys-
ku. Przede wszystkim zdawa∏o si´, ˝e ma ona zbyt wiele wymiarów nie
ca∏kiem widzialnych – raczej unoszàcych si´ tu˝ poza zasi´giem wzro-
ku. Âciany pokrywa∏y okultystyczne symbole, a wi´kszà cz´Êç pod∏ogi
zajmowa∏a OÊmiokrotna Piecz´ç Bezruchu. W kr´gach magów pano-
wa∏a opinia, ˝e Piecz´ç zdolna jest powstrzymywaç wszelkie formy
mocy, a jej skutecznoÊç dorównuje celnie wymierzonej ceg∏ówce.
Jedyne umeblowanie tej komnaty stanowi∏ pulpit z ciemnego
drewna, rzeêbiony w kszta∏t ptaka... a raczej, szczerze mówiàc, w kszta∏t
skrzydlatego stworzenia, któremu prawdopodobnie lepiej si´ nie przy-
B
B
L
L A
A S
S K
K F
F A
A N
N T
T A
A S
S T
T Y
Y C
C Z
Z N
N Y
Y
9
9
glàdaç zbyt dok∏adnie. Na pulpicie, umocowana do niego ci´˝kim ∏aƒ-
cuchem z wieloma k∏ódkami, le˝a∏a ksi´ga.
Nie wyglàda∏a szczególnie imponujàco. Inne ksi´gi w bibliotece
uniwersytetu mia∏y ok∏adki wysadzane rzadkimi klejnotami i cennym
drewnem albo zrobione ze smoczej skóry. Ta by∏a oprawiona w zwyczaj-
nà, doÊç wytartà skór´. Wyglàda∏a jak ksià˝ka, którà w bibliotecznych
katalogach okreÊla si´ jako „lekko podniszczona”, choç uczciwoÊç na-
kazuje przyznaç, ˝e sprawia∏a wra˝enie nadniszczonej, przedniszczonej,
zaniszczonej, a prawdopodobnie równie˝ Êródniszczonej.
Spina∏y jà metalowe klamry. Nie by∏y zdobione, jedynie bardzo
ci´˝kie – podobnie jak ∏aƒcuch, który nie tyle mocowa∏ ksi´g´ do pul-
pitu, ile jà do niego przykuwa∏. Klamry wyglàda∏y jak dzie∏o cz∏owieka,
który myÊla∏ o czymÊ bardzo konkretnym i który wi´kszà cz´Êç ˝ycia
poÊwi´ci∏ wyrabianiu uprz´˝y do uje˝d˝ania s∏oni.
Powietrze g´stnia∏o i wirowa∏o. Karty ksi´gi zaczyna∏y si´ marsz-
czyç w okropny, zdecydowanie Êwiadomy sposób. Cisza w komnacie
nabiera∏a mocy niby z wolna zaciskana pi´Êç.
Pó∏ tuzina magów w nocnych koszulach kolejno zaglàda∏o do
Êrodka przez ma∏e okratowane okienko w drzwiach. ˚aden z nich nie
móg∏by zasnàç, gdy dzia∏o si´ coÊ takiego. Spi´trzenie pierwotnej ma-
gii zalewa∏o uniwersytet jak fala.
– Ju˝ jestem! – zawo∏a∏ jakiÊ g∏os. – O co chodzi? I czemu mnie
nie wezwano?
Galder Weatherwax, Najwy˝szy Wielki Mag Obrzàdku Srebrnej
Gwiazdy, Lord Imperator UÊwi´conej Laski, Impissimus Ósmego
Stopnia i 304 Rektor Niewidocznego Uniwersytetu, nie by∏ postacià
zwyczajnie imponujàcà nawet w czerwonej nocnej koszuli w r´cznie
haftowane magiczne runy, w d∏ugiej szlafmycy z chwoÊcikiem i ze Êwie-
cà w kszta∏cie krasnoludka w d∏oni. By∏ postacià imponujàcà nawet
w pluszowych kapciach z pomponami.
SzeÊç przera˝onych twarzy zwróci∏o si´ ku niemu.
– Ehm... Wezwano ci´, panie – zauwa˝y∏ jeden z podmagów. –
Dlatego tu jesteÊ – doda∏ tonem przypomnienia.
– Chcia∏em powiedzieç: dlaczego nie wezwano mnie wczeÊniej? –
warknà∏ Galder, przeciskajàc si´ do drzwi.
– Ee... wczeÊniej ni˝ kogo, panie? – nie zrozumia∏ mag.
Galder spojrza∏ na niego groênie, po czym zaryzykowa∏ szybki
rzut oka przez kratk´.
Â
Â
W
W IIA
AT
T
D
D
Y
YS
SK
KU
U
1
10
0
Powietrze w komnacie migota∏o od maleƒkich rozb∏ysków – to
drobiny kurzu p∏on´∏y w strumieniu pierwotnej magii. Piecz´ç Bezru-
chu zaczyna∏a puchnàç i zwijaç si´ przy kraw´dziach.
Ksi´g´, o której mowa, nazywano Octavo. Najwyraêniej nie by∏a
to zwyk∏a ksi´ga.
Naturalnie, istnieje wiele s∏ynnych ksiàg magii. Niektórzy wymie-
niajà tu Necrotelicomnicon o kartach ze skóry pradawnych jaszczu-
rów; inni wskazujà Ksi´g´ WyjÊcia Ko∏o Jedenastej, spisanà przez ta-
jemniczà i doÊç leniwà sekt´ lamaistycznà; inni jeszcze wspominajà
o Grimoire Skuterów, zawierajàcej podobno jedyny oryginalny dow-
cip, jaki pozosta∏ jeszcze we wszechÊwiecie. Wszystkie one jednak to
zwyk∏e pamflety wobec Octavo. Legenda g∏osi, ˝e Stwórca – z typowym
dla siebie roztargnieniem – pozostawi∏ jà na Dysku wkrótce po zakoƒ-
czeniu swego g∏ównego dzie∏a.
Osiem zakl´ç uwi´zionych na kartach ksi´gi ˝y∏o w∏asnym, tajem-
nym i z∏o˝onym ˝yciem. Powszechnie wierzono, ˝e...
Galder zmarszczy∏ brwi, widzàc panujàcy w komnacie chaos. Na-
turalnie, teraz pozosta∏o w ksi´dze tylko siedem zakl´ç. JakiÊ m∏ody
idiota, student magii, zdo∏a∏ kiedyÊ zerknàç do ksi´gi i jedno z zakl´ç
wyrwa∏o si´ i utkwi∏o mu w pami´ci. Nikt nie zdo∏a∏ do koƒca pojàç,
jak do tego dosz∏o. Jak on si´ nazywa∏? Winswand?
Na grzbiecie ksi´gi zapala∏y si´ oktarynowe i fioletowe iskry.
Z pulpitu unios∏a si´ cienka smu˝ka dymu, a spinajàce ok∏adki ci´˝kie
metalowe klamry wyglàda∏y na bardzo wyczerpane.
– Dlaczego zakl´cia sà takie niespokojne? – zapyta∏ jeden z m∏od-
szych magów.
Galder wzruszy∏ ramionami. Nie móg∏ tego okazaç, ale zaczyna∏ si´
naprawd´ niepokoiç. Jako wytrawny czarnoksi´˝nik ósmego stopnia do-
strzega∏ na wpó∏ wyimaginowane kszta∏ty, które pojawia∏y si´ przelotnie
w rozedrganym powietrzu, przymila∏y si´ i kiwa∏y do niego. Jak burza
Êciàga komary, tak ci´˝kie spi´trzenia magii zawsze przywabiajà stwory
z chaotycznych Wymiarów Piekie∏ – paskudne stwory, ca∏e ze Êluzu i po-
sk∏adanych byle jak organów. Szuka∏y szczeliny, by wÊliznàç si´ do Êwiata
ludzi
*
.
B
B
L
L A
A S
S K
K F
F A
A N
N T
T A
A S
S T
T Y
Y C
C Z
Z N
N Y
Y
1
11
1
* Nie b´dà tu opisywane, gdy˝ nawet najpi´kniejsze wyglàdajà jak pomiot oÊmior-
nicy i roweru. Wiadomo, ˝e stwory z niepo˝àdanych wszechÊwiatów zawsze usi∏ujà wtarg-
nàç do naszego, gdy˝ stanowi on psychiczny mieszkaniowy odpowiednik bliskich skle-
pów i lepszych po∏àczeƒ autobusowych.
Trzeba temu zapobiec.
– Potrzebny mi ochotnik – oznajmi∏ stanowczo.
Nagle zapad∏a cisza. Tylko zza drzwi dobiega∏y jakieÊ dêwi´ki. By-
∏y to nieprzyjemne ciche trzaski ust´pujàcego pod naciskiem metalu.
– No dobrze – rzek∏ Galder. – W takim razie potrzebuj´ srebr-
nych szczypiec, kwarty kociej krwi, ma∏ego bicza i krzes∏a...
Mówi si´, ˝e cisza jest przeciwieƒstwem ha∏asu. Nieprawda. Cisza
jest tylko brakiem ha∏asu. Cisza by∏aby straszliwym harmidrem w po-
równaniu z nag∏à, cichà implozjà bezdêwi´cznoÊci, która trafi∏a ma-
gów z si∏à wybuchu dmuchawca.
Z ksi´gi wystrzeli∏a gruba kolumna ostrego blasku, w fali ognia
uderzy∏a o sklepienie i znikn´∏a.
Galder spojrza∏ w otwór, nie zwracajàc uwagi na tlàce si´ kosmyki
brody. Dramatycznym gestem wyciàgnà∏ r´k´.
– Na wy˝sze pi´tra! – krzyknà∏ i ruszy∏ biegiem po kamiennych
stopniach, klapiàc kapciami i powiewajàc po∏ami nocnej koszuli.
Inni magowie ruszyli za nim, przewracajàc si´ jeden o drugiego
w swej gorliwoÊci pozostania w tyle.
Mimo to wszyscy zdà˝yli zobaczyç, jak ognista kula magicznego
potencja∏u znika w suficie komnaty.
Pomieszczenie to by∏o kiedyÊ cz´Êcià biblioteki, ale przep∏ywajàca
magia odmieni∏a na swej drodze wszystkie czàstki prawdopodobieƒ-
stwa. Dlatego rozsàdne wydawa∏o si´ za∏o˝enie, ˝e ma∏e fioletowe
traszki by∏y wczeÊniej elementem pod∏ogi, a ananasowy budyƒ – ksià˝-
kami. Kilku magów przysi´ga∏o, ˝e siedzàcy poÊród tego chaosu nie-
du˝y sm´tny orangutan przypomina∏ g∏ównego bibliotekarza.
Galder spojrza∏ w gór´.
– Do kuchni! – ryknà∏ i pobrnà∏ przez budyƒ ku schodom.
Nikt nigdy nie wykry∏, w co zmieni∏ si´ wielki piec z lanego ˝elaza,
poniewa˝ wybi∏ dziur´ w Êcianie i zdà˝y∏ uciec, zanim do kuchni wpad-
∏a gromada magów w rozwianych koszulach. G∏ównego specjalist´
przyrzàdzania jarzyn odkryto póêniej w kotle na zup´. Be∏kota∏ jakieÊ
s∏owa bez zwiàzku, w stylu „K∏ykcie! Straszliwe k∏ykcie!”.
Ostatnie smugi magii, teraz ju˝ powolniejsze, znika∏y w suficie.
– Do G∏ównego Holu!
Schody by∏y tu o wiele szersze i lepiej oÊwietlone. Zasapani i pach-
nàcy ananasem co sprawniejsi magowie dotarli na miejsce, gdy ognista
kula wzlecia∏a do po∏owy wysokoÊci przewiewnej sali, b´dàcej holem
Â
Â
W
W IIA
AT
T
D
D
Y
YS
SK
KU
U
1
12
2
wejÊciowym Niewidocznego Uniwersytetu. Tu zawis∏a nieruchomo,
jeÊli nie liczyç drobnych wypustków, które strzela∏y z powierzchni i na-
tychmiast zapada∏y si´ z powrotem.
Jak powszechnie wiadomo, magowie palà. To zapewne t∏umaczy
chór grobowych kaszlni´ç i zgrzytów podobnych do dêwi´ku pi∏y, któ-
re wybuch∏y nagle za Galderem. On zaÊ sta∏ nieruchomo, ocenia∏ sy-
tuacj´ i myÊla∏, czy oÊmieli si´ rozejrzeç za jakàÊ kryjówkà. Chwyci∏ za
rami´ przera˝onego studenta.
– Sprowadê mi widzàcych, przysz∏owidzàcych, patrzàcych w krysz-
ta∏owe kule i zerkajàcych do wn´trza – warknà∏. – Niech to przebadajà.
W ognistej kuli tworzy∏a si´ jakaÊ forma. Galder zmru˝y∏ oczy
i obserwowa∏ niewyraêny kszta∏t. Nie móg∏ si´ myliç; to powstawa∏
wszechÊwiat.
By∏ tego ca∏kiem pewien, poniewa˝ w swojej pracowni mia∏ jego
model i wszyscy uwa˝ali, ˝e wyglàda on o wiele bardziej imponujàco
ni˝ orygina∏. Stwórca gubi∏ si´ wobec mo˝liwoÊci drobnych pere∏
i srebrnego filigranu.
Ale maleƒki wszechÊwiat w kuli ognia by∏ nieprzyjemnie... no...
rzeczywisty. Brakowa∏o mu tylko koloru. Pozostawa∏ pó∏przejrzyÊcie
mglisto bia∏y.
Galder widzia∏ Wielkiego A’Tuina, cztery s∏onie i sam Dysk. Ze
swego miejsca nie rozró˝nia∏ szczegó∏ów powierzchni, ale mia∏ lodo-
watà pewnoÊç, ˝e zosta∏a wymodelowana z absolutnà dok∏adnoÊcià.
Dostrzega∏ jedynie miniaturowà replik´ Cori Celesti, na którego szczy-
cie szczytów ˝yjà k∏ótliwi, drobnomieszczaƒscy bogowie Êwiata. Miesz-
kajà w pa∏acu, w wy∏o˝onych marmurem, alabastrem i pluszem trzypo-
kojowych apartamentach, które zechcieli nazwaç Dunmanifestin.
Obywateli Dysku z pretensjami do wy˝szej kultury zawsze irytowa∏a
myÊl, ˝e rzàdzà nimi bogowie, dla których przyk∏adem wznios∏ego
prze˝ycia artystycznego jest dzwonek do drzwi z melodyjkà.
Maleƒki, embrionalny wszechÊwiat poruszy∏ si´ lekko, przechyli∏...
Galder próbowa∏ krzyknàç, lecz g∏os odmówi∏ mu pos∏uszeƒstwa.
Spokojnie, ale z niepowstrzymanà si∏à eksplozji kszta∏t si´ rozrós∏.
Mag patrzy∏ ze zgrozà, a potem ze zdumieniem, jak przenika
przez niego lekko niby myÊl. Wyciàgnà∏ r´k´ i obserwowa∏ blade wid-
ma warstw skalnych, w pracowitej ciszy cieknàce mu przez palce.
Wielki A’Tuin, wi´kszy ju˝ od domu, opad∏ wolno poni˝ej pozio-
mu pod∏ogi.
B
B
L
L A
A S
S K
K F
F A
A N
N T
T A
A S
S T
T Y
Y C
C Z
Z N
N Y
Y
1
13
3
Magowie za Galderem stali zanurzeni po piersi w morzach. Jego
uwag´ zwróci∏a na moment ∏ódka nie wi´ksza od kolca ostu. Po chwili
znikn´∏a w Êcianie i odp∏yn´∏a.
– Na dach! – wykrztusi∏, dr˝àcym palcem wskazujàc w niebo.
Magowie, którym zosta∏o jeszcze doÊç rozumu, by myÊleç, i doÊç
tchu, by biegaç, ruszyli za nim. P´dzili przez kontynenty, g∏adko wsu-
wajàce si´ w lity kamieƒ.
Wcià˝ trwa∏a noc zabarwiona obietnicà Êwitu. Zachodzi∏ ksi´-
˝yc. Ankh-Morpork, najwi´ksze miasto na ziemiach wokó∏
Okràg∏ego Morza, spa∏o.
To zdanie nie jest ca∏kiem prawdziwe.
Z jednej strony ci obywatele miasta, którzy zwykle zajmujà si´, na
przyk∏ad, sprzeda˝à warzyw, podkuwaniem koni, rzeêbieniem wyszu-
kanych ozdób z nefrytu, wymianà pieni´dzy czy produkcjà sto∏ów –
ogólnie rzecz bioràc, spali. Chyba ˝e cierpieli na bezsennoÊç. Albo
wstali nocà – co si´ zdarza – ˝eby wyjÊç do toalety. Z drugiej strony wie-
lu mniej praworzàdnych mieszkaƒców by∏o ca∏kiem przytomnych i –
na przyk∏ad – przechodzili przez cudze okna, podrzynali gard∏a, toczyli
ze sobà bójki i w ogóle znacznie lepiej si´ bawili. Spa∏a za to wi´kszoÊç
zwierzàt, z wyjàtkiem szczurów. I nietoperzy, ma si´ rozumieç. JeÊli
chodzi o owady...
Rzecz w tym, ˝e takie opisowe zdania niezwykle rzadko precyzyj-
nie oddajà stan faktyczny. Za panowania Olafa Quimby II, Patrycjusza
Ankh, wydano odpowiednie prawa ograniczajàce u˝ycie tego typu wy-
ra˝eƒ i wprowadzajàce do opowieÊci pewnà dok∏adnoÊç. Stàd te˝, gdy
legenda mówi∏a o znanym bohaterze, ˝e „wszyscy s∏awili jego m´stwo”,
ka˝dy ceniàcy swe ˝ycie bard dodawa∏ szybko: „z wyjàtkiem kilku osób
z rodzinnej wioski, które uwa˝a∏y go za k∏amc´, oraz tych – a by∏o ich
niema∏o – którzy wcale o nim nie s∏yszeli”. Poetyckie metafory zosta∏y
ÊciÊle ograniczone do sformu∏owaƒ typu: „jego wspania∏y rumak by∏
chy˝y jak wiatr w doÊç spokojny dzieƒ, powiedzmy – wiatr o sile trzech
stopni”. Ka˝da przypadkowa uwaga o pi´knolicej, której twarz tysiàc
okr´tów wyprawi∏a w morze, musia∏a zostaç poparta dowodem, ˝e
obiekt po˝àdania istotnie przypomina butelk´ szampana.
Quimby zginà∏ w koƒcu z r´ki niech´tnego poety podczas próby
przeprowadzonej na terenie pa∏acu. Eksperyment mia∏ wykazaç wàt-
pliwà precyzj´ przys∏owia „Pióro mocniejsze jest od miecza”. Dla
Â
Â
W
W IIA
AT
T
D
D
Y
YS
SK
KU
U
1
14
4
uczczenia pami´ci w∏adcy zmieniono je, uzupe∏niajàc zdaniem: „wy-
∏àcznie jeÊli miecz jest bardzo ma∏y, a pióro bardzo ostre”.
Do rzeczy. Oko∏o szeÊçdziesi´ciu siedmiu, mo˝e szeÊçdziesi´ciu
oÊmiu procent miasta spa∏o. Co nie znaczy, ˝e inni obywatele, zaj´ci
swymi na ogó∏ przest´pczymi sprawami, zauwa˝yli bladà fal´ zalewajà-
cà ulice. Jedynie magowie, przyzwyczajeni do widzenia tego, co niewi-
dzialne, obserwowali, jak pieni si´ na odleg∏ych polach.
Dysk, jako ˝e jest p∏aski, nie posiada prawdziwego horyzontu.
Niektórzy ˝àdni przygód ˝eglarze, którym od d∏ugiego wpatrywania
si´ w jajka i pomaraƒcze przychodzà do g∏owy g∏upie pomys∏y, próbo-
wali czasem dop∏ynàç na antypody. I szybko si´ przekonywali, dlaczego
odleg∏e statki wyglàdajà czasem tak, jakby gin´∏y za kraw´dzià Êwiata.
Dlatego mianowicie, ˝e ginà za kraw´dzià Êwiata.
Jednak˝e w zapylonej i mglistej atmosferze nawet wzrok Galdera
podlega∏ pewnym ograniczeniom. Mag podniós∏ g∏ow´. Wysoko nad
uniwersytetem wznosi∏a si´ pos´pna i staro˝ytna Wie˝a Sztuk, podob-
no najstarsza budowla Dysku, ze s∏ynnymi spiralnymi schodami
o oÊmiu tysiàcach oÊmiuset osiemdziesi´ciu oÊmiu stopniach. Z jej da-
chu, otoczonego blankami i b´dàcego siedzibà kruków i niepokojàco
czujnych maszkaronów, mag potrafi∏ si´gnàç wzrokiem do samej kra-
w´dzi Dysku. OczywiÊcie po dziesi´ciu mniej wi´cej minutach przeraê-
liwego kaszlu.
– Niech to... – mruknà∏ Galder. – W koƒcu po co jestem magiem?
Aviento, thessalous! B´d´ lata∏! Do mnie, duchy powietrza i ciemnoÊci!
Wyciàgnà∏ pomarszczonà d∏oƒ i wskaza∏ fragment pokruszonego
parapetu. Spod poplamionych nikotynà palców strzeli∏ oktarynowy
p∏omieƒ i uderzy∏ o nadgni∏y kamieƒ w górze.
Kamieƒ runà∏. Dzi´ki precyzyjnie wyliczonej wymianie p´dów
Galder uniós∏ si´ w gór´, a nocna koszula trzepota∏a mu wokó∏ chu-
dych nóg. Wy˝ej, wcià˝ wy˝ej wzlatywa∏, p´dzàc przez bladà poÊwiat´
niczym... no dobrze, niczym podstarza∏y, ale pot´˝ny mag, unoszony
dzi´ki mistrzowskiemu pchni´ciu kciukiem wagi wszechÊwiata.
Wylàdowa∏ wÊród starych gniazd, odzyska∏ równowag´ i spojrza∏
na osza∏amiajàcà wizj´ Êwitu na Dysku.
O tej porze d∏ugiego roku Morze Okràg∏e znajdowa∏o si´ niemal
dok∏adnie po stronie zachodu s∏oƒca od Cori Celesti. I kiedy Êwiat∏o
dnia Êcieka∏o na krainy wokó∏ Ankh-Morpork, cieƒ góry rozcina∏ wid-
nokràg jak gnomon s∏onecznego zegara Boga. Jednak od strony nocy,
B
B
L
L A
A S
S K
K F
F A
A N
N T
T A
A S
S T
T Y
Y C
C Z
Z N
N Y
Y
1
15
5
Êcigajàcej si´ z powolnym blaskiem a˝ do kraƒca Êwiata, nadal k∏´bi∏a
si´ linia bia∏ej mg∏y.
Za plecami us∏ysza∏ trzask suchych ga∏àzek. Obejrza∏ si´ – to nad-
szed∏ Ymper Trymon, drugi co do wa˝noÊci w Obrzàdku i jedyny mag,
który potrafi∏ nadà˝yç za mistrzem.
Galder zignorowa∏ go chwilowo. Dba∏ tylko o to, by mocno trzymaç
si´ kamieni i wzmacniaç personalne zakl´cia ochronne. Awanse nie
zdarza∏y si´ cz´sto w fachu, który tradycyjnie gwarantowa∏ d∏ugie ˝ycie.
Nikt wi´c nie mia∏ pretensji do m∏odszego maga, jeÊli próbowa∏ zajàç
miejsce swego mistrza – uprzednio usunàwszy stamtàd poprzedniego lo-
katora. Poza tym by∏o w Trymonie coÊ niepokojàcego. Nie pali∏ i pi∏ wy-
∏àcznie przegotowanà wod´. Galder ˝ywi∏ niemi∏e podejrzenie, ˝e jest
sprytny. Nie uÊmiecha∏ si´ zbyt cz´sto, lubi∏ liczby i przedziwne schema-
ty struktur organizacyjnych, na których by∏a masa kwadracików i strza-
∏ek wskazujàcych inne kwadraciki. Krótko mówiàc, by∏ takim cz∏owie-
kiem, który potrafi u˝yç s∏owa „personel” i nie ˝artowaç.
Ca∏y widzialny Dysk okrywa∏a teraz migotliwa bia∏a skóra. Pasowa-
∏a idealnie.
Galder spojrza∏ na w∏asne d∏onie. Przes∏ania∏a je blada sieç lÊnià-
cych nitek, które podà˝a∏y za ka˝dym ruchem palców.
Rozpozna∏ to zakl´cie. Sam takich u˝ywa∏. Ale jego by∏y s∏absze...
o wiele s∏absze.
– To czar Przemiany – oÊwiadczy∏ Trymon. – Ca∏y Êwiat ulega
zmianie.
Niektórzy, pomyÊla∏ niech´tnie Galder, mieliby doÊç przyzwoito-
Êci, ˝eby na koƒcu takiego zdania umieÊciç wykrzyknik.
Zabrzmia∏ delikatny, czysty dêwi´k, wysoki i ostry, jakby myszy
p´k∏o serce.
– Co to by∏o? – spyta∏ Galder.
Trymon pochyli∏ g∏ow´.
– Chyba ton cis.
Rektor milcza∏. Bia∏a mg∏a znikn´∏a i do obu magów zaczyna∏y
docieraç pierwsze odg∏osy budzàcego si´ miasta. Wszystko wydawa∏o
si´ dok∏adnie takie samo jak poprzednio. Wi´c tyle wysi∏ku tylko po
to, ˝eby nic si´ nie zmieni∏o?
Galder poklepa∏ si´ po kieszeniach nocnej koszuli, a po chwili
odnalaz∏ obiekt poszukiwaƒ za uchem. Wsunà∏ do ust wilgotny niedo-
pa∏ek, wezwa∏ magiczny ogieƒ spomi´dzy palców i zaciàgnà∏ si´ dy-
Â
Â
W
W IIA
AT
T
D
D
Y
YS
SK
KU
U
1
16
6
mem tak mocno, a˝ niebieskie Êwiate∏ka rozb∏ys∏y mu przed oczami.
Raz czy dwa zakaszla∏.
Zastanawia∏ si´ g∏´boko.
Próbowa∏ sobie przypomnieç, czy jacyÊ bogowie nie majà wobec
niego d∏ugu wdzi´cznoÊci.
Tymczasem bogowie byli równie zdziwieni jak magowie. Byli
te˝ bezsilni i w tej kwestii niezdolni do jakiegokolwiek dzia∏a-
nia. Zresztà i tak zajmowa∏a ich trwajàca ca∏e eony wojna
z Lodowymi Gigantami, którzy nie chcieli im zwróciç po˝yczonej ko-
siarki do trawy.
JakàÊ wskazówk´ dotyczàcà sensu tych zdarzeƒ mo˝na dostrzec
w fakcie, ˝e Rincewind stwierdzi∏, i˝ wcale nie kona, ale zwisa g∏owà
w dó∏ z ga∏´zi sosny. I to w chwili, gdy jego przesz∏e ˝ycie dotar∏o w∏a-
Ênie do ca∏kiem interesujàcego fragmentu, kiedy mia∏ pi´tnaÊcie lat.
Bez trudu znalaz∏ si´ na ziemi, spadajàc z jednej ga∏´zi na drugà, a˝
wylàdowa∏ na stosie sosnowych igie∏. Le˝a∏ tam nieruchomo, dysza∏
ci´˝ko i ˝a∏owa∏, ˝e nie by∏ lepszym cz∏owiekiem.
Wiedzia∏, ˝e gdzieÊ istnieje absolutnie logiczne wyt∏umaczenie
faktu, ˝e ktoÊ w jednej chwili umiera, spadajàc z brzegu Êwiata, a w na-
st´pnej wisi g∏owà w dó∏ na drzewie.
I – jak zwykle w takich chwilach – w myÊlach wezbra∏o mu Zakl´cie.
Nauczyciele na ogó∏ uwa˝ali wrodzony talent Rincewinda do ma-
gii za równy wrodzonym talentom ryb do górskich wspinaczek. Pew-
nie i tak zosta∏by usuni´ty z Niewidocznego Uniwersytetu – nie potra-
fi∏ spami´taç zakl´ç, a od papierosów dostawa∏ md∏oÊci. Ale prawdziwe
k∏opoty sprowadzi∏a na niego dopiero ta g∏upia historia, kiedy to
zakrad∏ si´ do komnaty, gdzie przykute do pulpitu le˝a∏o Octavo.
I otworzy∏ je.
Spraw´ jeszcze bardziej gmatwa∏o to, ˝e nikt w∏aÊciwie nie wie-
dzia∏, dlaczego na t´ chwil´ wszystkie zamki zosta∏y otwarte.
Zakl´cie nie by∏o k∏opotliwym lokatorem. Po prostu siedzia∏o
w pami´ci jak stara ropucha na dnie stawu. Ale kiedy tylko Rincewind
czu∏ si´ wyjàtkowo zm´czony albo przestraszony, Zakl´cie próbowa∏o
zostaç wypowiedziane. Nikt nie wiedzia∏, co nastàpi, gdy jedno
z OÊmiu Wielkich Zakl´ç wypowie si´ samo z siebie. Wyra˝ano jednak
zgodne opinie, ˝e najlepszym miejscem do obserwacji efektów by∏by
sàsiedni wszechÊwiat.
B
B
L
L A
A S
S K
K F
F A
A N
N T
T A
A S
S T
T Y
Y C
C Z
Z N
N Y
Y
1
17
7
To doÊç niezwyk∏a myÊl, skoro przysz∏a mu do g∏owy, gdy le˝a∏ na
stosie igie∏, ledwie spad∏ za kraw´dê Êwiata... ale Rincewind mia∏ uczu-
cie, ˝e Zakl´cie dba o jego ˝ycie.
To mi odpowiada, pomyÊla∏.
Usiad∏ i rozejrza∏ si´. By∏ miejskim magiem. Wiedzia∏ wprawdzie,
˝e rozmaite gatunki drzew ró˝nià si´ mi´dzy sobà, dzi´ki czemu ich
ukochani i najbli˝si potrafià je rozpoznaç. Ale sam by∏ pewien tylko
jednego: ˝e koniec bez liÊci powinien tkwiç w ziemi. Wokó∏ znajdowa-
∏o si´ zbyt wiele drzew, ustawionych w ca∏kowitym bez∏adzie. Od wie-
ków chyba nikt tu nie sprzàta∏.
Przypomina∏ sobie niejasno, ˝e aby poznaç, gdzie cz∏owiek si´ znalaz∏,
nale˝y sprawdziç, którà stron´ pnia porasta mech. Te drzewa mia∏y mech
ze wszystkich stron, a prócz tego bulwiaste naroÊle i s´kate stare konary.
Gdyby drzewa by∏y ludêmi, tutejsze siedzia∏yby w fotelach na biegunach.
Rincewind kopnà∏ najbli˝sze. Z bezb∏´dnà dok∏adnoÊcià zrzuci∏o
na niego ˝o∏àdê.
– Au – mruknà∏.
Drzewo odpowiedzia∏o g∏osem podobnym do dêwi´ku otwiera-
nych bardzo starych drzwi.
– Dobrze ci tak.
Na d∏ugà chwil´ zapad∏a cisza.
– Ty to powiedzia∏eÊ? – zapyta∏ wreszcie Rincewind.
– Tak.
– I to te˝?
– Tak.
– Aha. – Zastanowi∏ si´. Po czym spróbowa∏: – A mo˝e przypad-
kiem wiesz, jak wyjÊç z tego lasu?
– Nie. Nie podró˝uj´ zbyt cz´sto – odpar∏o drzewo.
– To chyba nie bardzo ciekawe zaj´cie: byç drzewem.
– Nie mam poj´cia. Nigdy nie by∏em niczym innym.
Rincewind przyjrza∏ si´ drzewu uwa˝nie. Wyglàda∏o dok∏adnie
tak jak wszystkie inne drzewa, które dotàd widywa∏.
– JesteÊ magiczne? – spyta∏.
– Nikt mi tego nie mówi∏ – stwierdzi∏o drzewo. – Ale chyba tak.
Nie mog´ rozmawiaç z drzewem, myÊla∏ Rincewind. Gdybym roz-
mawia∏ z drzewem, by∏bym szaleƒcem. A nie jestem szaleƒcem, zatem
drzewa nie mówià.
– Do widzenia – rzek∏ stanowczo.
Â
Â
W
W IIA
AT
T
D
D
Y
YS
SK
KU
U
1
18
8
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie