BENTE PEDERSEN
CHŁODNY BLASK
1
- Witaj w domu, Raiju Kesaniemi! Reijo uśmiechnął się łagodnie, objął żonę mocniej i
na moment przytulił się czołem do jej czoła.
Tego grudniowego dnia 1751 roku rankiem wzięli ślub. W obecności pastora złożyli
uroczystą przysięgę małżeńską. Z rodziny towarzyszyli im jedynie Ida i Matti, bo Raija, która
nigdy nie przejmowała się tym, co powiedzą ludzie, nie zgodziła się, by zabierać z sobą
dzieci. O tej porze roku wyprawa na drugą stronę fiordu nie należała do przyjemności.
- A więc znów powróciliśmy do punktu wyjścia - powiedziała Raija, kiedy łódź
przybiła do wschodniego brzegu fiordu Lyngen. Na niewielkim pagórku na cyplu stała
drewniana chata, która od teraz miała stać się także jej domem, tak jak była już kiedyś, dawno
temu, w innym życiu, zanim po raz pierwszy została panią Kesaniemi.
Miała nadzieję, że tym razem ich związek przetrwa po grób, choć niczego już nie była
pewna. Z południowego wschodu wiał silny, kłujący w policzki wiatr od lądu. Lodowaty
oddech Finlandii. Taki wiatr sprowadza siarczysty mróz i przywołuje zorzę polarną, barwiącą
pastelami pogodne niebo. Mieniąca się kolorami przejrzysta poświata rozbłyska na
granatowym aksamicie nieba jakby w odpowiedzi na błagania ciemnej nocy.
Raija ocknęła się z chwilowego zamyślenia. Przepełniona oczekiwaniem podała
mężowi otuloną rękawicą dłoń i odciskając w śniegu głębokie ślady, razem ruszyli pod górkę
w stronę zabudowań.
Tego pierwszego wieczoru nie zamierzali urządzać hucznego przyjęcia. Ale gdy zeszli
się najbliżsi, niewielka chata ożywiła się gwarem. Przy starym, wysłużonym stole zasiadła
rodzina, dość liczna, by wypełnić chatę na cyplu.
- Weselisko możecie urządzić na Boże Narodzenie - stwierdził Sedolf i mrugnął do
Idy. - Na święta i tak przyrządza się dużo jedzenia, więc się nie wykosztujecie...
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Ogólna wesołość i pogodny nastrój zdawały się
rozjaśniać wnętrze starej chaty.
- Ale za to noc poślubną spędzicie tu tylko we dwoje - uśmiechnęła się Ida, a w jej
oczach pojawiły się błyski. Dla niej ten dzień był wyjątkowy. Przecież pobrali się jej rodzice!
Co prawda formalnie poślubieni byli już wcześniej, ale po tak długich latach rozłąki
postanowili uczynić to na nowo. Raija wystąpiła w kościele w Lyngen jako Raisa Bykowa,
Rosjanka. Odbyło się to niezupełnie zgodnie z prawem, być może dopuścili się grzechu, w
którym i ona miała swój udział, ale ta świadomość nie rzucała cienia na jej radość. Nic nie
przesłaniało jej uczucia spełnienia, uczucia, że oto w jej domu wszystko znalazło się wreszcie
na swoim miejscu.
- Niepotrzebnie postanowiliście uciec stąd na noc - uśmiechnął się łagodnie Reijo, a
jego dłoń przykrywająca ufnie dłoń Raiji najlepiej uzewnętrzniała łączącą ich wspólnotę.
Przyjaźń. Przynależność do siebie, której nie były w stanie zniszczyć nawet długie lata
rozłąki.
- Nie bądź tego taki pewien! - odparł Sedolf znany z poczucia humoru. Zawsze był
duszą towarzystwa. Słowa płynęły z jego ust niczym na wiosnę lawiny w górach. - Kto wie?
Może żenisz się już po raz ostatni? Postaraj się, byś miał co wspominać na stare lata, kiedy
pokręci cię reumatyzm i nie będziesz mógł pozwolić sobie na te sprawy.
- Już ja zadbam o to, by żelazo nie zardzewiało - zapewniła Raija, podchwytując
ż
artobliwy ton. - A co do reumatyzmu, to podejrzewam, że niejednego młodzika pokręci
wcześniej niż mojego Reijo.
Ś
miali się z tego, kiedy już zostali we dwoje, Raija i Reijo. Siedzieli przytuleni przy
ogniu, wpatrując się w czerwonozłote płomienie i grzejąc się w ich cieple.
- Nie powinniśmy się byli zgodzić, by zabrali Ivara - rzekła Raija. - Tak tu cicho bez
niego! Nie chciałabym, żeby mały odniósł wrażenie, że go wypędziłam z domu.
- Ależ on jest szczęśliwy! Dla niego to prawdziwe święto, że może przenocować u
Idy.
Reijo ścisnął ramię Raiji. Nie było takie krągłe, jak zapamiętał.
- Trzeba cię trochę podtuczyć. Obiecuję, że jak tylko znów będziemy mieli mleko od
krowy, codziennie na śniadanie dostaniesz śmietankę. Co ty na to, mamuśka?
- Może jeszcze tran? - dodała z błyskiem w oku. Nie chciała, by w ich wzajemne
relacje wkraczała zbytnia powaga. - Wiesz co, Reijo - odezwała się po chwili, chwytając
myśl, która ją nagle naszła, pewna, że Reijo zrozumie, o co jej chodzi. - Spośród wszystkich
mężczyzn, z którymi przyszło mi żyć, najpogodniejsze wspomnienia zachowałam o tobie. To
prawda, choć nie raz przeżywaliśmy ciężkie chwile. Te wspomnienia mnie uskrzydlają. A
teraz po latach znów rozświetliłeś moje życie i uczyniłeś mnie szczęśliwą.
- Naprawdę? - Reijo objął ją, nie zamykając jej jednak w uścisku. Kąciki jego ust
zrazu uniosły się lekko, a potem wargi rozchyliły się w szerokim uśmiechu.
Ten mężczyzna miał takie szczere serce. Było w nim tyle ciepła.
- Jak myślisz, czy czeka nas pogodna starość, Raiju? - zapytał. - Tyle już różnych pór
roku przeżyliśmy! Zawsze marzyłem o tym, żeby u schyłku mojego życia zapanowała
łagodna wiosna, nadzieja na słońce i ciepło. Nie jesień, z którą często kojarzy się starość. Jak
myślisz, czy uda nam się uczynić z naszej starości wiosnę, Raiju Kesaniemi?
- Podoba mi się ta myśl - odpowiedziała cicho, dojrzalsza niż za czasów ich pierwszej
wiosny życia.
Ten nowy początek jest inny. Oboje są bowiem bogatsi o doświadczenia, które
ofiarowało im życie. Ubożsi zaś o marzenia, którymi wypełnione są głowy młodych ludzi.
Odarci z tylu złudzeń. Raija za wszystko zapłaciła wysoką cenę. Pogodziła się z tym, że u
Wielkiego Kupca nie można mieć kredytu. Walczyła o przetrwanie jak kwiat wyrosły wśród
skał, nawet z cierpienia czerpiąc pożywienie. Powstawała za każdym razem, gdy spadały na
nią nieszczęścia. Odpowiedzią na ciosy były nowe pąki. Kwitła na przekór wszystkiemu
nawet podczas ciemnej polarnej nocy. Podnosiła głowę do gwiazd, zadowalając się nikłym
blaskiem, jaki od nich bił, i zawsze dodawało jej to sił.
Ale teraz potrzebuje słońca! Będzie nadal wypuszczać pąki i rozkwitać. Jednak swe
kwiaty pragnie przekazać wiośnie.
- Nie będziemy, Reijo, przez cały czas oglądać się za siebie! Byłoby co wspominać,
ale to przecież już przeszłość. Nie wiem, czy chciałabym do tego sięgać...
Od czasu gdy Raija wróciła nad fiord, musieli ożywić wiele upiorów i spojrzeć im
prosto w oczy. Dobrze by było więc w ciemnościach polarnej nocy zapalić świecę, skupić się
na tym, co jest teraz, i popatrzeć przed siebie.
Trudno jednak całkiem przestać oglądać się wstecz, gdy wokół tylu ludzi, którzy
wiązali ich z przeszłością, ludzi wprost z ich wspólnych wspomnień, i przebłyski życia, jakie
dzielili.
- Tyle jest różnych odmian miłości - uśmiechnął się Reijo, wtulając twarz we włosy
ż
ony, świadom, że używa jej własnych słów. Może wyrzekł je do otaczających ich cieni,
pragnąc, by zblakły pod wpływem owej magicznej formuły? - Potem nastanie wiosna i
pójdziemy w stronę światła, Raiju. Jak myślisz, zdążymy ze wszystkim, co powinniśmy
zrobić?
- Ty także czujesz, że nie pozostało nam dużo czasu? - Pytanie padło znienacka,
dotykając tego, czego Reijo nie chciał wiedzieć.
- Dość dawno już mieliśmy po piętnaście i siedemnaście lat, kochanie! Wprawdzie z
tobą czas obszedł się łaskawie, ale nie ma co się oszukiwać.
Nie pomyślała o tym. Minęły czasy kłamstw, przemilczeń, zdrady. To był nowy
początek, otwarcie ku światłu, ku harmonii.
- Mało komu dane jest spróbować tylu odmian życia - rzekła Raija, uśmiechając się
lekko. I chociaż nie chciała oglądać się wstecz, to przecież miała w pamięci wszystkie swoje
początki, a także schyłki każdej z tych rzeczywistości.
Rany.
Nie pielęgnowała ich, a jednak udało jej się uniknąć zakażenia i bólu.
Zrastały się i zabliźniały za każdym razem, gdy postanawiała o nich zapomnieć i
zacząć wszystko od nowa.
Ż
yła, istniała, oddychała - na przekór wszystkiemu.
Zachrzęścił śnieg, rozległy się kroki na schodach, a potem usłyszeli pukanie.
Raija nie ruszyła się z miejsca, Reijo niechętnie skierował się do drzwi. Nocny chłód
uderzył go w twarz. Naoliwione świeżo zawiasy nie sprzeciwiły się głośnym jękiem.
Na progu stali zakłopotani dwaj mężczyźni, Nikołaj i Henrik. Dotknęli czapek, ale nie
zdjęli ich, bo na dworze panował siarczysty mróz. Obaj mężczyźni byli dostatecznie leciwi,
by pamiętać zdarzenia sprzed wielu lat. Na ich oczach Reijo wyrósł na mężczyznę. Dobrze
znali Anttiego Kesaniemi. Należeli do załogi Kristiana Elvejorda. Pamiętali nieszczęście,
jakie dotknęło jego syna. Pamiętali też dziewczynę, którą wzięło na wychowanie stare
bezdzietne małżeństwo z wioski. Dziewczyna żyła we wspomnieniach miejscowych ludzi
przez minione lata.
Nikołaj i Henrik rozpoznali ją. I nie oni jedyni.
- Przyszliśmy tutaj, żeby życzyć wam szczęścia - odezwał się Henrik, odchrząknąwszy
kilkakrotnie. Zwykle był bardzo rozmowny, ale trudno mu było dobrać właściwe słowa w tak
podniosłej chwili. Mimo przejmującego mrozu czuł, jak ogarnia go uroczysty nastrój.
Reijo stał nieporuszony i wpuszczał do środka mroźną noc. Zima pieściła ściany z
drewnianych bali. Do otwartych drzwi powoli podeszła Raija. Na schodach zobaczyła dwóch
mężczyzn w podeszłym wieku. Z nimi związane były jej pierwsze wspomnienia ze Skibotn.
- Postąpiłeś, Reijo, odważnie i pięknie! Twój ojciec byłby z ciebie dumny - rzekł
Nikołaj bardziej z podziwem niż z przekonaniem.
- Chcieliśmy wam powiedzieć, że wieś stoi po waszej stronie - dodał Henrik. - Nikt z
zewnątrz nie dowie się o niczym.
- Potrafimy troszczyć się o swoich - wtrącił Nikołaj. Zwykle niezbyt rozmowny, teraz
w ciemności wyraźnie rozgadał się.
Reijo uścisnął mocno dłoń Raiji. Poczuła ciepło płynące od niego, a także od tych
dwóch staruszków, którzy pomimo skrępowania przybyli z taką wieścią.
Raija i Reijo mieli nadzieję, że wieś ich nie odrzuci, czuli to, słyszeli krążące
opowieści. Zaryzykowali, zresztą nie mogli postąpić inaczej.
- Dzięki! - rzekła Raija wzruszona i ucałowała zarówno Henrika, jak i Nikołaja,
wprawiając ich w jeszcze większe zakłopotanie.
- Tak, no to właściwie tyle chcieliśmy rzec...
Czarno odziani, już się zbierali, by zatopić się ponownie w ciemnościach grudniowej
nocy. Wrócić do domu, zanim całkiem wygaśnie żar w palenisku. Obaj byli wdowcami. Nikt
już na nich nie czekał w chałupie. Może chłód w żołądku rozgrzeją kilkoma łykami
lodowatego ognia z butelki.
- O, nie wypuścimy was bez weselnego toastu! - wyrzekł Reijo zbawienne słowa,
które rozładowały sytuację.
Pośpiesznie podszedł do szafki w kącie izby, gdzie specjalnie na tę okazję ukrył coś
mocniejszego.
- Wejdźcie, chłopy!
Krygując się nieco, przyjęli zaproszenie. Zatrzymali się jednak tuż za progiem,
tłumacząc, że nie chcą zadeptać wyszorowanej do białości podłogi.
- Jeszcze by tego brakowało, żeby gospodyni w noc poślubną czyściła po nas plamy! -
oznajmił Henrik stanowczo i obaj zaśmiali się serdecznie z tych śmiałych słów.
Raija roześmiała się wraz z nimi. Podała im kubki, które Reijo napełnił
wspaniałomyślnie po brzegi.
- Nie co dzień człek się żeni - wyjaśnił. Sam przechylił butelkę i dodał: - Chociaż ja
nie mogę narzekać, bo dostałem więcej niż przeciętni śmiertelnicy.
Wznieśli toast za szczęście i powodzenie. Za ryby w morzu i dobre plony. Za smołę z
drewna i sidła pełne zwierzyny. Potem jeszcze dołączyli toast za upadek wójta i za to, by
szlag trafił poborców podatkowych.
W mrocznych ścianach chaty zrobiło się jakby jaśniej.
- A może doczekamy, że na cyplu znów rozlegnie się dziecięcy gwar? Reijo przecież
jeszcze jest taki dziarski i młody! - rzucił Nikołaj lekko już podchmielony weselnym
bimbrem.
- Chyba nie powinniście robić sobie zbytnich nadziei - odparła Raija. - Tym razem
Reijo wziął sobie ciut za starą żonę.
Zaśmiali się szczerze, po czym goście ruszyli ku drzwiom, nie czekając, aż Reijo
zakorkuje butelkę.
- Nie będziemy wam przeszkadzać przez całą noc - mrugnął Henrik, wyraźnie
ożywiony wizytą, przed którą tak się wzbraniał. - Dobrze cię znów widzieć, Raiju - wyrwało
mu się. - Dobrze, że wróciłaś. Przecież tu jest twoje miejsce! Tutaj, wśród swoich.
- Tego się nie spodziewałam! - powiedziała Raija, chuchając w okno. Biały obłoczek
pary zblakł powoli, rozpuszczając kwiaty namalowane przez mróz. Dłońmi potarła szybę i
wyjrzała przez okrągły prześwit, jaki się utworzył. W izbie panowała ciemność, więc można
było dokładnie zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz.
Fiord mienił się granatowo, a fale, jakby gawędząc cicho, uderzały o czarny po
ostatnim przypływie brzeg. Okryte białą śnieżną szatą szczyty u podnóża ściskała obręcz
ponurego sosnowego lasu.
- Spodziewałem się tego, pamiętasz? - Reijo uznał, że powinien przypomnieć Raiji
swoje słowa.
- Rzeczywiście - odparła, dotykając zarostu na jego policzkach. - Może powinnam
wymazać z pamięci niektóre przykre wspomnienia związane ze Skibom. Pozwolić, by okryły
się mgłą. Może powinnam myśleć o przeszłości jak o pogodnej nocy rozświetlonej blaskiem
księżyca w pełni, gdzieniegdzie tylko nad polami zasnutej oparami mgły...
- Nie mam nic przeciwko temu, bylebyś nie patrzyła mgliście w przyszłość, Raiju.
Miałem rację, przekonując cię, że tu, nad fiordem Lyngen, czas także nie zatrzymał się w
miejscu. Nie trzeba wcale wyjeżdżać daleko, kochanie, żeby posunąć się do przodu. Inaczej
byłoby to szyderstwem wobec tych wszystkich, którzy nigdy nie dotarli dalej, niż dociera ich
wzrok z miejsca, gdzie przyszli na świat.
- Zawsze potrafiłeś wyrazić słowami to, o czym myślę.
Przez moment wywołała w wyobraźni obraz Mikkala.
Mikkala ze snu, prawdziwego Mikkala z przeszłości. W jednej chwili znalazł się tak
blisko niej. Magia myśli także może być niebezpieczna.
Poczuła na policzku zarost Reijo. Tak, Reijo był rzeczywisty. On był życiem i
teraźniejszością.
Otoczył ją ramionami. Ich dłonie splotły się na jej piersi. Gorące wargi dotknęły jej
ucha. Jego pocałunek przypominał muśnięcie letniego wietrzyka. Nad szczytami falowała
ognista wstęga, prowadząc ją do miejsc, do których udać się nie chciała.
Nie teraz.
Raija znalazła się twarzą w twarz z Reijo. Był jej kotwicą. Gdyby nie on, niczym łódź
bez wioseł popłynęłaby niesiona falami daleko, daleko. Może dotarłaby na inne wody, może
pochłonęłaby ją toń. Reijo ją tutaj zatrzymał, w spokojnej przystani, za którą tak tęskniła i
której potrzebowała. W ciszy, którą wyczuwała między skalistymi wzniesieniami.
- Zmęczona? - zapytał w samym środku tego, co zdawało się ich z wolna oplatać
niczym miękka pajęcza nić.
Raija skinęła głową. Była znużona, czuła zmęczenie w nogach i w rękach. Ciepło
rozleniwiało ją, usypiało. Na przekór temu, co powinna czuć. Noce poślubne winny
przywoływać całkiem inne oczekiwanie.
- Idziemy spać! Światło polarnej zorzy, która utopiła niebo w lodowatym złocie,
pozwoliło Raiji zobaczyć każdy rys twarzy męża. W jego oczach dostrzegła wesołe ogniki.
- Nie musimy przecież zdawać nikomu relacji z tego, jak nam upłynęła ta noc -
powiedział ze śmiechem i pocałował czubek jej nosa. - Mamy wystarczająco dużo dzieci, by
nawet najmniej rozgarnięci domyślili się, że wiemy, jak to jest. Zdaje się, że ubrałem w słowa
to, o czym myślałaś - rzekł i wziąwszy ją na ręce, wniósł do alkierza. - A to, żeby tradycji
stało się zadość - wyjaśnił, zapalając lampę.
Wpatrzeni w siebie, zdjęli ubrania, ale nie wyczuwało się między nimi zmysłowego
napięcia. Położyli się, okryli, ułożyli wygodnie głowy na poduszkach.
- Są rzeczy, które czynią życie wygodniejszym - westchnął Reijo, dotykając z lubością
pierzyny, którą miał od niedawna. - Można bez nich żyć, ale kiedy już człowiek sobie je
sprawi, trudno mu się później bez nich obejść.
- Pod pierzyną rzeczywiście dobrze się śpi - uśmiechnęła się Raija, delikatnie wodząc
palcem wzdłuż mężowskiego policzka. Spływał na nią taki spokój, gdy wkroczyła znów na
znajome, choć prawie zapomniane ścieżki. - Ale jeśli, mój mężu, ułożymy się w łożu spra-
gnieni innych przyjemności, to nie ukryjesz się przede mną pod żadną pierzyną. Musisz
bowiem wiedzieć, że dostała ci się bardzo wymagająca małżonka, Reijo Kesaniemi! Nie
zadowolę się byle czym. Muszę widzieć i czuć, dotykać twojego ciała i ocierać się o nie. Chcę
poznać jego smak i zapach. I wsłuchać się w każde słowo, jakie będziesz mi szeptał...
Reijo wybuchnął niepohamowanym śmiechem, aż zadudniło pod powałą. Nagie
ramię, na którym się ociera ich wzrok z miejsca, gdzie przyszli na świat.
- Zawsze potrafiłeś wyrazić słowami to, o czym myślę.
Przez moment wywołała w wyobraźni obraz Mikkala.
Mikkala ze snu, prawdziwego Mikkala z przeszłości. W jednej chwili znalazł się tak
blisko niej. Magia myśli także może być niebezpieczna.
Poczuła na policzku zarost Reijo. Tak, Reijo był rzeczywisty. On był życiem i
teraźniejszością.
Otoczył ją ramionami. Ich dłonie splotły się na jej piersi. Gorące wargi dotknęły jej
ucha. Jego pocałunek przypominał muśnięcie letniego wietrzyka. Nad szczytami falowała
ognista wstęga, prowadząc ją do miejsc, do których udać się nie chciała.
Nie teraz.
Raija znalazła się twarzą w twarz z Reijo. Był jej kotwicą. Gdyby nie on, niczym łódź
bez wioseł popłynęłaby niesiona falami daleko, daleko. Może dotarłaby na inne wody, może
pochłonęłaby ją toń. Reijo ją tutaj zatrzymał, w spokojnej przystani, za którą tak tęskniła i
której potrzebowała. W ciszy, którą wyczuwała między skalistymi wzniesieniami.
- Zmęczona? - zapytał w samym środku tego, co zdawało się ich z wolna oplatać
niczym miękka pajęcza nić.
Raija skinęła głową. Była znużona, czuła zmęczenie w nogach i w rękach. Ciepło
rozleniwiało ją, usypiało. Na przekór temu, co powinna czuć. Noce poślubne winny
przywoływać całkiem inne oczekiwanie.
- Idziemy spać! Światło polarnej zorzy, która utopiła niebo w lodowatym złocie,
pozwoliło Raiji zobaczyć każdy rys twarzy męża. W jego oczach dostrzegła wesołe ogniki.
- Nie musimy przecież zdawać nikomu relacji z tego, jak nam upłynęła ta noc -
powiedział ze śmiechem i pocałował czubek jej nosa. - Mamy wystarczająco dużo dzieci, by
nawet najmniej rozgarnięci domyślili się, że wiemy, jak to jest. Zdaje się, że ubrałem w słowa
to, o czym myślałaś - rzekł i wziąwszy ją na ręce, wniósł do alkierza. - A to, żeby tradycji
stało się zadość - wyjaśnił, zapalając lampę.
Wpatrzeni w siebie, zdjęli ubrania, ale nie wyczuwało się między nimi zmysłowego
napięcia. Położyli się, okryli, ułożyli wygodnie głowy na poduszkach.
- Są rzeczy, które czynią życie wygodniejszym - westchnął Reijo, dotykając z lubością
pierzyny, którą miał od niedawna. - Można bez nich żyć, ale kiedy już człowiek sobie je
sprawi, trudno mu się później bez nich obejść.
- Pod pierzyną rzeczywiście dobrze się śpi - uśmiechnęła się Raija, delikatnie wodząc
palcem wzdłuż mężowskiego policzka. Spływał na nią taki spokój, gdy wkroczyła znów na
znajome, choć prawie zapomniane ścieżki. - Ale jeśli, mój mężu, ułożymy się w łożu spra-
gnieni innych przyjemności, to nie ukryjesz się przede mną pod żadną pierzyną. Musisz
bowiem wiedzieć, że dostała ci się bardzo wymagająca małżonka, Reijo Kesaniemi! Nie
zadowolę się byle czym. Muszę widzieć i czuć, dotykać twojego ciała i ocierać się o nie. Chcę
poznać jego smak i zapach. I wsłuchać się w każde słowo, jakie będziesz mi szeptał...
Reijo wybuchnął niepohamowanym śmiechem, aż zadudniło pod powałą. Nagie
ramię, na którym się opierała, zatrzęsło się. Raija nie pojmowała, co go tak rozbawiło. Nie
dostrzegała w swoich słowach niczego, co mogłoby wywołać taką salwę śmiechu.
Powoli jednak, jak każdy żywioł, ucichł także śmiech Reijo. Tylko jeszcze na twarzy
malowało się rozbawienie. Otarłszy łzy, które mu popłynęły, gdy śmiał się tak serdecznie,
wstał i chwycił pierzynę, po czym wyszedł z alkierza, pozostawiając na łóżku nic nie
rozumiejącą Raiję. Po chwili wrócił już z pustymi rękami. Stanął w drzwiach bosy i spojrzał
na żonę, która przeczesywała palcami włosy.
- Wszystko przez ten twój niewyparzony język! - uśmiechnął się Reijo. Sięgał głową
prawie do futryny. Tu nad fiordem domy budowało się według wzrostu mieszkańców, a
Kesaniemi nigdy nie należeli do najwyższych. - Powinienem już spać, kobieto. Byłem taki
zmęczony i myślałem tylko o tym, by przyłożyć głowę do poduszki. A tymczasem zobacz,
jakie myśli zasiałaś mi w głowie.
Zobaczyła.
I zaśmiała się głośno, odrzucając w tył głowę w charakterystyczny dla siebie sposób.
Ten gest podziałał dodatkowo na jego zmysły. Czy Raija uczyniła to nieświadomie, czy z
premedytacją?
Nagle wydała mu się bardziej zagadkowa, mimo że przecież tak dobrze ją znał i
rozumiał.
Bez zadawania dalszych pytań chwyciła do ręki lampę i podążyła za nim. W kuchni
nadal było ciepło.
Rozłożona przy palenisku pierzyna przypominała równinę, niemal niewidocznie
pofalowany krajobraz, który zapraszał, by się weń zanurzyć.
Reijo zdjął spodnie i podał Raiji dłoń. Poczekał chwilę, aż żona uwolni się z miękkiej
flanelowej koszuli.
- Czy moja wymagająca małżonka pozwoli - odezwał się dwornie - że wraz z nią
ułożę się na pierzynie?
Uśmiechał się, mrużąc oczy.
Raija zamknęła Reijo w objęciach, wodząc zaś dłońmi po jego ciele, wyraźnie dawała
do zrozumienia, jak bardzo jest wymagającą kobietą.
- A ja marzyłem tylko o tym, by położyć się spać - wyszeptał Reijo i utopił resztkę
zdumienia w pocałunku.
Kiedyś, dotykając się ustami, nie odczuwali żaru. Pożar uczuć szalał gdzieś poza nimi,
rozchodził się w przeciwnych kierunkach.
Teraz zaś pocałunki były zwiastunem prawdziwej burzy. Już porwały ich pierwsze
gwałtowne porywy zawieruchy. Ich ciała zanurzyły się w tym, co było i równiną, i morzem:
miękkie, falujące, ciepłe. Jakby żyło.
Zdawało się, że niewidzialne skrzydła uniosły ich na wietrze, że płyną po niebie wśród
obłoków.
A potem pierzyna stała się pierwszym upragnionym śniegiem, który z miłością
okrywał wszystko białym puchem.
Zasnęli wtuleni w siebie. Obudzili się zmarznięci, skostniali z zimna, gdy już świtało.
W błękicie poranka kryła się obietnica słonecznego dnia.
Wiatr zawiewał zza węgła chaty, zacierając ślady na śniegu, zapis wydarzeń minionej
nocy.
- Do łóżka! - odezwała się Raija, drżąc z zimna i wspinając się na palce, bo od podłogi
strasznie ciągnęło.
- Biegnij szybko! - zawołał Reijo, okrywając ją pierzyną. Sam czym prędzej rozpalił w
piecu, dołożył polan, a potem pospieszył ogrzać się do żony.
- Tu jest stanowczo zbyt cicho - stwierdziła Raija, kiedy już oboje przestali szczękać
zębami z zimna.
Spletli dłonie.
- Nigdy więcej nie powinno być tutaj tak cicho, Reijo. Nie chcę, żebyśmy byli sami!
Te izby muszą wypełnić się gwarem.
- Obiecuję, że tak się stanie - odparł, unosząc się na łokciach. Popatrzył na jej twarz
okoloną bujnymi włosami, noszącą ślady tego, co przeżyła. Na żar i siłę bijącą z jej
spojrzenia.
- Pojedziemy do Finlandii, Raiju, ty i ja. Słowa cięły niczym ostrze noża. Z otwartej
rany popłynęła struga krwi.
- Dobrze - odpowiedziała Raija, patrząc w bok. Rana broczyła krwią.
2
W wypowiedzianych słowach kryła się chyba jakaś magia, bo podziałały niczym
zaklęcie, otwierając drzwi, których dotąd nikt nie ośmielił się nawet tknąć.
Kolejne tygodnie upłynęły na układaniu planów. Nawet święta Bożego Narodzenia
zeszły w cień wobec czekającej ich podróży do Finlandii. Jadą do Finlandii! Tyle razy już
powtarzali te słowa, że stały się przygodą samą w sobie.
Reijo usuwał cierpliwie wszystkie piętrzone przez Raiję trudności, niemożliwe, jej
zdaniem, do pokonania. Rozbierał niczym wieżę cegła po cegle.
Nadeszły święta, a potem nowy 1752 rok. Swój inwentarz Reijo umieścił w oborze u
Mattiego i Elise. Wprawdzie Matti zdążył przed zimą wykończyć oborę tylko częściowo, ale
miejsca w niej było dość dla większej liczby zwierząt. Reijo gotów był pomóc Mattiemu przy
budowie, ale nie narzucał się. Dobrze znał dumę rodu Alatalo. Rozumiał, że Matti chce tego
dokonać sam.
Ida zadeklarowała, że do ich powrotu zaopiekuje się Ivarem, utrzymując, że taka
podróż jest dla małego dziecka zbyt uciążliwa. Wiedziała, co mówi, bo przecież przebyła ten
szlak z małym Mikkalem, nikt więc nie traktował jej słów jako próby wtrącania się w nie
swoje sprawy. Ale ani Raija, ani Reijo nie dali się przekonać. Nie zamierzali jechać bez Ivara
i nie ustąpili pomimo przekonujących argumentów córki. Obiecali jednak, że nie będą
pokonywać zbyt długich odcinków w ciągu jednego dnia, że będą poruszać się wzdłuż rzek i
zatrzymywać na nocleg w gościnnych domostwach. Mają przecież czym zapłacić. Wezmą
broń, by się w razie czego obronić, ale są na tyle rozsądni, by trzymać się z dala od
najgorszych głupstw.
- Na pogodę nie mamy żadnego wpływu! - Reijo odpierał argumenty swej upartej
córki. - Nie raz już pokonywaliśmy ten szlak. Podróżowaliśmy z Raiją w takie zawieruchy, o
jakich wam się nawet nie śniło. Mamy swoje lata. Znamy życie.
- Pojadę z wami! - postanowił Matti po naradzie z Elise. - Ja także mam liczną rodzinę
w tamtych stronach - dodał, napotykając wzrok Reijo.
Reijo nie zaprotestował, przeciwnie - w głębi serca ucieszył się, że przybędzie im
towarzysz podróży.
- Ale czy Elise poradzi sobie z dziećmi? - zapytał zatroskany.
- Sedolf pomoże jej w najcięższych pracach w gospodarstwie - odrzekł Matti,
zdradzając, że ta sprawa została wcześniej omówiona w szerszym gronie.
- Namawiają się za naszymi plecami, staruszko - mrugnął Reijo do żony. - Nie ma już
dziś szacunku dla siwych włosów.
- Przecież nasza matka mieszka w tamtych stronach - rzucił Matti do Raiji. - No i
przyrodni brat. Ciekaw jestem, co wyrosło z Kariego!
Maja spała niespokojnie, rzucała się na łóżku i mamrotała coś bez związku w trzech
różnych językach.
Williama obudził jej głos. Nie rozumiał dokładnie, co mówi żona, bo w większości
była to mieszanka lapońskiego i norweskiego. Nie mógł uchwycić w jej słowach żadnego
sensu. Żadnego wątku. Bał się jednak zbudzić Maję. Nigdy nie był w stanie pojąć jej
dziwnych snów i nadzwyczajnych zdolności.
Ale choć napełniało go to lękiem i ściskało za serce, musiał się z tym pogodzić, skoro
należało do jej życia.
- Maju, Maju! - wyszeptał, dotykając leciutko jej ramienia, nadal nie do końca
przekonany, czy powinien ją budzić.
Z drugiej strony wydawało mu się, że nie może tak zostawić żony. Przerażał go potok
obcych słów płynący w ciemnościach z jej ust.
Wzdrygnęła się, stopniowo wracała jej świadomość, jak zwykle gdy otrząsała się ze
zbyt natrętnych snów, które próbowały ją pochłonąć.
- Coś ci się śniło, Maju, kochanie.
William objął ją mocno. Uwielbiał ją tulić w ramionach i nigdy nie miał tego dość. W
ciągu dnia musiał się nią dzielić z innymi, a noce wydawały mu się zbyt krótkie. Kiedy tak
leżała w jego objęciach, zawsze żałował, że nie spotkał jej wcześniej. Żałował, że tyle czasu
stracili, gdy musiał uchodzić za granicę.
- Śniła mi się matka - powiedziała Maja spocona i drżąca. Mrugała powiekami,
próbując odpędzić resztki snu, ale nadal była tak przerażona, że najchętniej skryłaby się pod
jego skórą.
- Już dobrze, obudziłaś się - szeptał jej do ucha William i muskał wargami jej
policzek, całował i pieścił szramę. - Jestem przy tobie, mogę cię wysłuchać - dodał.
Wiedział aż nazbyt dobrze, że Maję trzeba nakłonić do zwierzeń. Nie należała
do tego
typu ludzi, którzy chętnie odkrywają własne tajemnice.
- Właściwie nie ma co opowiadać - odparła Maja, uchylając się od pocałunku. William
czuł jednak, że nadal drży na całym ciele. Sen kompletnie wytrącił ją z równowagi.
Maja jednak nie chciała się do tego przyznać, choć musiała chyba pojmować, że mąż
się wszystkiego domyślił. Siedziała przez chwilę otoczona jego opiekuńczymi ramionami,
póki jej oddech nie stał się spokojniejszy. Wtedy uwolniła się z jego objęć i wstała.
Kiedy William zobaczył, że Maja się ubiera, oniemiał. Tymczasem ona związała
włosy na karku. W jej oczach żarzył się płomień, błysnęła miodowa otoczka wokół źrenicy.
Spojrzenie wyrażało zdecydowanie, choć znać w nim było resztki strachu i niepewności.
Maja ukrywała w oczach obraz samotnego dziecka.
- Muszę porozmawiać z Ailo.
- Teraz? Ależ, Maju, kochanie, w środku nocy?
- Muszę porozmawiać z Ailo - powtórzyła z uporem. Nic nie skłoniłoby jej do zmiany
postanowienia.
Uznał, że pocieszanie Mai i przekonywanie, iż nie powinna sobie tym zaprzątać
głowy, nie ma sensu. Nie powiedział więc już ani słowa. Zbyt dobrze ją znał. Zbyt mocno
kochał. Wiedział, że straciłby ją, gdyby tylko poczuła się osaczona. Opuściłaby go w jednej
chwili, gdyby nie zostawił jej swobody. Maja może sama nawet nie była tego świadoma, ale
William miał co do tego niezachwianą pewność.
- Jest środek nocy - powtórzył bez przekonania, dobrze jednak wiedział, że Maja nie
przywiązuje znaczenia do zasad, które jemu wpajano od dziecka.
- Przecież idę do Ailo - odpowiedziała i odwrócona do Williama plecami
zasznurowała trzewiki.
- Załóż chociaż ciepły kaftan.
Przynajmniej w tym posłuchała męża. A potem zarzuciła na ramiona ciemną pelerynę
i zniknęła w mroku nocy.
Ailo nie spał. Siedział i przy migotliwym płomieniu lampy odtwarzał obrazy kwiatów
zapamiętane z dzieciństwa. Ich kształty nanosił na białe arkusze papieru. Tworzył
kompozycje, jakich nie spotkałby w naturze wśród zarośli i wrzosowisk Rysował kwietne
kobierce. Kłamał na papierze, ale dobrze wiedział, że i tak obcy tu, na południu, nie dopatrzą
się żadnej nieścisłości.
- Czekałem na ciebie - powiedział, gdy Maja stanęła w progu chaty. Nie wydawał się
zdziwiony jej przybyciem. Mai także nie zaskoczyły otwarte drzwi.
Zaczerwieniona od chłodu, zdjęła z siebie pelerynę i kaftan, zsunęła z głowy szal,
którym się otuliła.
- Zimno - stwierdziła, grzejąc dłonie przy kamiennym palenisku.
Ailo pokiwał głową, ale nie przerywał rysowania. Wiedział, że noc jest mroźna. Był
wcześniej na dworze i podziwiał księżyc, który wyglądał tak, jakby miał się stoczyć z
nieboskłonu.
- Co to będzie? - Maja zerknęła mu przez ramię. - Ładne - pochwaliła brata,
rozpoznając znajome kwiaty. - Choć w rzeczywistości są trochę inne.
Ailo roześmiał się. Pozbawiona rysów twarz wykrzywiła się, a oczy rozbłysły.
- Zamierzam opleść nimi dno półmiska. Chciałem sprawdzić, czy to będzie pasowało.
- Powinieneś podpatrzyć wzory na kołnierzach swetrów - podpowiedziała Maja. - Są
piękne!
Nie odpowiedział. Narysował nowe liście. Cieszył się, że ma przy sobie Maję, która,
choć czasem bardzo zgryźliwa, była na wskroś lojalną siostrą i przyjacielem. W ich żyłach
płynęła ta sama krew, ich myśli błądziły tymi samymi rozdrożami. Oboje mieli równie
mroczną naturę.
- Śniła mi się mama - odezwała się Maja, sadowiąc się przy stole naprzeciwko brata.
Wpatrywała się w niego intensywnie, póki nie podniósł wzroku i nie napotkał jej spojrzenia.
- Do mnie też przemówiła - odparł Ailo. - A może to nie ona? Nie wiem, to było takie
niejasne. Może to ojciec. W każdym razie chodziło o nią.
Po chwili milczenia powiedział na głos to, o czym myślała Maja.
- Nie wierzę, że ona umarła. Sądzę, że jest w drodze do nas.
- Skąd wiesz? - wyrwało się Mai.
- Nie wiem - odrzekł z niezmąconym spokojem. - Ale tak mi się zdaje. Czuję to.
Słyszę głosy. Ona mi to mówi, ojciec także.
- Przecież on nie żyje!
- To tylko nam się tak wydaje.
- Śniła mi się, jak wchodzi po schodach. Maja była oszczędna w słowach. Nie
opisywała szczegółów, jak to czynił Ailo. Oboje byli do siebie podobni, a zarazem całkowicie
różni.
- Ona przybędzie - rzekł Ailo.
- Mam nadzieję, że się mylisz! - Maja poczuła dreszcz przebiegający jej po całym
ciele. Nie była w stanie zaakceptować nawet takiej myśli. - Ida napisałaby - dodała
pośpiesznie. - Gdyby ona... mama... żyła. Reijo by napisał. Dobry Boże! Biedny Reijo!
Maja nieświadomie zaprzeczała samej sobie. Ailo zwrócił na to uwagę, ale nie
wytknął jej tego.
- Dlaczego stąd tak daleko do domu? - westchnęła Maja, dudniąc palcami w blat stołu.
- Kiedyś błogosławiliśmy tę odległość - przypomniał jej Ailo, nadal pochłonięty
rysowaniem linii, które układały się w kwiaty i liście.
- Często powracasz tam myślami? - spytała Maja, wpatrując się w niego. Szukała jego
spojrzenia i nie ustąpiła, póki nie podniósł wzroku.
- Codziennie - odparł Ailo. - Myślami jestem na równi tam, jak i tu. Czasem mi się
zdaje, że kiedyś ode mnie ulecą i uwiją tam, na północy, gniazdo wśród skał nad fiordem.
Może na jakiejś starej sośnie, na wzgórzach od strony morza? Uspokaja mnie to. Moje myśli
krążą niczym złoty ptak. Jak czujne oko nad nimi... nad moim synem...
- To ciebie męczy - rzuciła Maja. Zauważyła, że pióro w dłoni Ailo znieruchomiało, a
na papier skapnęła, niczym czarna łza, kropla atramentu. Może uda się ją przerobić w kroplę
rosy na płatkach kwiatów z najdalszych północnych zakątków świata?
- Trapi cię, Ailo, że nie możesz pilnować swojego stada. Pomyśl, gdybyś dokonał
innego wyboru... - Umilkła na krótką chwilę, a potem spytała: - Czy gdybyś wiedział o
dzieciach, zadecydowałbyś inaczej?
- Wiedziałaś o nich? - Ailo skierował na nią przenikliwe spojrzenie. Sposób, w jaki
Maja do niego mówiła, zrodził w jego sercu niepewność. Ale na twarzy Mai nie wyczytał
odpowiedzi. Błyskały tylko jej oczy, jej miodowe źrenice. Dziedzictwo ich wspólnego ojca.
- Skąd mogłabym wiedzieć? - odrzekła, a Ailo nabrał pewności, że nigdy nie otrzyma
od niej odpowiedzi. Nie ma więc sensu tego drążyć. Ale w jego głowie zrodziły się nowe
wątpliwości. Natrętnie powracało pytanie, jak mogłoby potoczyć się jego życie, gdyby...
Wiedział, że nie da mu ono spokoju.
- No tak, skąd mogłabyś wiedzieć... - powtórzył, urywając temat, a po chwili dodał: -
Ida na pewno by napisała. Chyba pozwalamy ponosić się fantazji, Maju. Gdyby ktoś z
Lyngen wybierał się do nas, z pewnością uprzedziłby o tym wcześniej. Nie przybyłby tak bez
zapowiedzi. Nie stamtąd. Nie ona...
- Powinieneś ją namalować pod postacią Maryi Dziewicy i umieścić na którejś ze
swych waz - prychnęła Maja. - Albo na świeczniku. Mógłbyś go podarować kościołowi.
Znalazłaby się wówczas naprawdę na ołtarzu, na tym samym miejscu, jakie zajmuje w twoich
myślach. Nie, Ailo! Aż taka troskliwa to ona nie była.
- Zdawało mi się, że odnalazłaś spokój, Maju.
- Mnie też się tak zdawało - odparła z goryczą, nie wstając z miejsca, choć jej nogi
poruszały się niespokojnie pod stołem. W oczach czaiła się bezradność i ból. Odrzuciła
głowę. Odgarnęła z czoła włosy. Ukryła twarz w dłoniach.
Ailo już kiedyś widział te same gesty. U niej.
U Idy.
U Raiji...
Tak, wszystkie tropy prowadziły ku niej. Istniała między nimi wszystkimi silna więź,
a zarazem każde stanowiło indywidualność. Tyle ich było, rozproszonych niczym liście na
wietrze. Kiedy zniknęła Raija, tak niewiele mogło ochronić jej dzieci przed uderzeniami
wichru. To Raija była centralną postacią. Ona była słońcem, w którego promieniach się grzali.
Troszczyła się o nich wszystkich - pomimo wszystko.
Kiedy była.
Pustka, którą po sobie pozostawiła, wydawała się bezmierna. Dlatego też siedzieli
teraz z Mają tacy zatrwożeni, oddaleni o wiele tygodni zimowej podróży od Lyngen. Tylko
dlatego, że sny przepowiadały im, że ona niebawem przybędzie, że jest w drodze, że żyje i ich
odwiedzi...
- A jeśli ona naprawdę żyje... Jeśli przybędzie... - odezwał się Ailo. Odłożył rysunki
na bok. Nie patrzył na nie, chyba nawet nie zauważył tej plamy atramentu, która spłynęła na
papier.
- Nie wiem.
- W czym ona może ci zaszkodzić, Maju? Czegoś od niej oczekujesz?
- Nie wiem.
- Wyjaśnienia? - podpowiedział Ailo. - Nie poprosiłabyś jej, by ci wszystko
wytłumaczyła? Nie przyniosłoby ci to ulgi? Czy potrafiłabyś jej wybaczyć, gdybyś
zrozumiała?
- Może. - Maja patrzyła na swoje dłonie, którymi stukała w blat stołu.
- Nie zabrzmiało to jak gorąca modlitwa! - stwierdził Ailo z uśmiechem w głosie. Jego
twarz nie odzwierciedlała od dawna takich nastrojów.
- Dawno już się nie modliłam - odparła Maja ponuro. - Nie wiem, Ailo. Nie potrafię
określić, czego oczekuję, jeśli ona żyje. Jeśli przybędzie. I nie wiem, czego mogę od niej
żą
dać. Nie wiem, czego od niej chcę, czego ona chce ode mnie.
- Twój sen był tak intensywny, że w niego uwierzyłaś - stwierdził Ailo. Nie dodał, co
sam o tym sądzi, ale łatwo dało się to wyczuć. - Tak, Maju, ty wierzysz, że Raija żyje!
Wierzysz, że tutaj przybędzie. Czekasz na to.
- Tak.
- Czy taka myśl nie pojawiła ci się w głowie przez wszystkie te lata, które minęły od
jej wyjazdu?
Maja pokręciła przecząco głową.
- Jeśli więc mamy rację? - zawiesił głos Ailo. - Niech Bóg ma nas wszystkich w
opiece. Jej powrót oznaczałby w życiu wielu ludzi gwałtowne zmiany.
- Mama zawsze siała zamęt - stwierdziła Maja cynicznie. - Rozpętywała burzę,
zrywała cumy łodzi i gnała je na pełne morze. Dlaczego więc nagle miałaby się okazać inna?
- A przyszło ci do głowy, że może przybywa po to, by się z nami pogodzić?
- Oczywiście.
- Czy to niczego nie zmienia? Maja westchnęła:
- Ta myśl jest dla mnie całkiem nowa, Ailo. Zrodziła się w mojej głowie dzisiejszej
nocy. Przybiegłam do ciebie, nim zdołałam się porządnie obudzić. Nie mogłam zostać i
pozwolić na to, by William mnie pocieszał. On nie rozumie źródeł moich skomplikowanych
uczuć do matki. Co prawda jako dziecko żył w cieniu dorosłych, których kochał, a którzy nie
okazywali mu zbytniego zainteresowania, ale oni mimo wszystko istnieli w jego życiu.
William nie potrafi więc zrozumieć, co czuję wobec mamy. Ale ty rozumiesz, bo ty to
widziałeś. Ty znałeś ją lepiej niż ja, bo jesteś synem człowieka, którego ona ukochała ponad
wszystko. Nikogo nie obdarzyła tak wielką miłością. Nas wszystkich przysłaniał jego cień. Ja
dorastałam w cieniu Mikkala.
- Raija kochała cię bardziej, Maju, niż przypuszczasz.
- Tak, dlatego, że byłam jego dzieckiem, córką Mikkala! Dzieckiem zrodzonym z ich
miłości. Wolałabym, żeby mnie ominęła taka miłość! To napawa mnie największą goryczą.
Być kochana ze względu na kogoś innego!
- Raija kochała cię ze względu na ciebie samą, Maju - rzekł Ailo, choć wiedział, że
ż
adne wyjaśnienia nie poskutkują. Nie było w jego mocy przekonać Maję.
Raija sama będzie musiała to uczynić. Dreszcz przebiegł mu po plecach.
- Jesteśmy tak daleko od domu - wyrwało mu się.
Chlupnął atrament w kałamarzu, gdy Ailo gwałtownie odsunął stół, żeby wstać.
Bezradny krążył wokół izby: od drzwi do paleniska i do okna. Gdyby nie kamienna posadzka,
pewnie wydeptałby ścieżkę.
- Wszystko to napawa mnie okropnym strachem, Maju!
Zatrzymał się i gestami usiłował wyrazić to, na co nie znajdował słów, a czego też nie
potrafiła wyrazić okaleczona twarz.
- Gdybyśmy byli w rodzinnych stronach, łatwiej byłoby mi to zaakceptować. Tam
otaczaliby mnie ludzie, którzy dostrzegają często to, co niewidoczne dla oka. Którzy miewają
prorocze sny, którzy potrafią opuszczać swoje ciało, którzy w rytm bębna wprawiają się w
trans i wędrują do świata, niedostrzegalnego dla innych. Kiedy wśród mojego ludu Raija
opuściła swoje ciało, nikt, kto ją znał, nie okazał najmniejszego zdziwienia. Tam daleko na
północy takie rzeczy są możliwe, Maju. Tam takie nadzwyczajne zdolności, jakie posiadasz,
jakie i ja odkrywam w sobie, nie są przyjmowane z niedowierzaniem. To, co miała w sobie
Raija, a może co nadal ma. To, co ma w sobie Ida. Stykałem się z tym, żyjąc we wspólnocie,
a także już później, gdy pomieszkiwałem w wioskach nad fiordem. Nie wydawało mi się to
wtedy ani dziwne, ani groźne. Było wszak trwałym elementem tamtej rzeczywistości. Tam
czuło się, jak bije serce ziemi. Może dlatego, że powietrze tam klarowniejsze, ludzie
postrzegają więcej.
Ailo wzdrygnął się.
- Ja tu marznę - wyznał.
- A ja po nocach wychodzę z domu - odparła Maja. Jej głos także zabrzmiał głucho.
Ailo pogłaskał ją po głowie, zatrzymując na chwilę dłoń na jej policzku.
- Siostro moja - westchnął. - To wszystko nas zanadto przytłacza. Musimy powiedzieć
o tym Knutowi.
- Knut jest taki rozsądny - odparła Maja z szyderczą nutą w głosie. - On jest synem
rybaka, Ailo! On wierzy w to, co widzi. Jest moim bratem, ale nie jest podobny do nas.
- Ale mnie łączy z nim braterstwo krwi! - Głos Ailo nabrał ciepła. - Nie masz racji,
Maju, Knut nie zawsze jest taki na wskroś rozsądny. Nadal dostrzegasz tylko to, co chcesz.
Wyrabiasz sobie opinię, nim otworzysz dobrze oczy. To twoja największa wada.
- Z taką łatwością przychodzi ci upominanie innych, Ailo synu Mikkala. Nie jestem
wcale pewna, czy to jest wada. Powiedz lepiej, co z tobą! Ukrywasz się pod tą twoją cienką
nową skórą. Unikasz wszystkiego, z czym inni muszą się zmagać. Czy swojej żonie
pokazujesz te strony samego siebie, które odsłaniasz przede mną? Czy przed nią też się
chowasz?
- Anna Kajsa nie narzeka - odparł Ailo i odwrócił się do niej plecami. Podszedł do
okna. Nie przejmował się tym, że w szybie odbija się jego twarz.
Maja miała rację.
Ukrywał się za swoją twarzą pozbawioną rysów. Niewiele go to kosztowało. W
pewnym sensie łagodziło to jego ból. Tłumiło gorączkę, która nadal w nim tkwiła. Usuwało w
kąt wiele wspomnień. Bez nich łatwiej mu było żyć.
- Czasami szukam tego Ailo, którego znałam - powiedziała Maja. - I nie znajduję
mojego brata. Obce wydają mi się pewne strony twojego charakteru. Sama nie wiem, kiedy
ich nabyłeś.
- Wszystko to, co we mnie wydaje ci się obce, Maju, to przebranie, kostium, który
nałożyłem, żeby stłumić cierpienia. Nie potrafię nazwać wszystkiego. Są takie, które odczuwa
ciało, ale są i inne.
- Dlaczego o tym nie rozmawiasz?
- A po co?
Maja zdarła do krwi kawałek paznokcia. Ale nie dość zabolało.
- Moje życie zamknięte jest tutaj, Maju! Ailo oparł czoło o zimną szybę i poczuł na
skórze dotyk nocy.
- Nie jestem niewdzięcznikiem. Nie myśl tak, proszę! Ty i William tak wiele dla mnie
uczyniliście. Nigdy nie zdołam się wam odwdzięczyć. Twoją też zasługą jest to, że żyję,
Maju. Że mam ten dom. Jest mi tutaj jak u Pana Boga za piecem. Mam widok na morze i na
ląd. Kiedy pracuję w srebrze, czuję się jak Stwórca. Pod moimi palcami z zimnego metalu
wyrastają kwiaty i liście, a na zimne niebo wzlatują ptaki. Pozwalam moim dłoniom
wyczarowywać piękno. Żyję dzięki temu. Ale nie jestem użyteczny, Maju!
- Jak możesz tak mówić? - oburzyła się.
Nie chciała dłużej tego słuchać. Te ich nocne rozmowy były niebezpieczne. Nawzajem
wdzierali się na bardzo drażliwe obszary. Cierpieli, ale szczerość bardzo ich ze sobą wiązała i
chroniła przed obłędem.
- Przecież tworzysz piękno! - głos Mai brzmiał cicho, ale intensywnie. - Sam to
powiedziałeś, Ailo. Jak więc możesz za chwilę zaprzeczać sobie i twierdzić, że nie jesteś
użyteczny?
- A kto korzysta z tego, co tworzę? - zapytał. - Chodzi mi o pożytek, Maju. Nie mówię
o radości. Srebro cieszy oczy. Jest dla ozdoby. Błyska bogactwem. Nie jestem pewien, czy to
lubię.
- Mam broszkę z twojego rodowego srebra, po twoim ojcu, po moim ojcu.
Maja poczuła rumieniec na policzkach. Ailo nie patrzył na nią, ale słuchał, co mówiła.
Zauważył w jej głosie wzruszenie.
Maja nic nie mogła na to poradzić. Dla niej Mikkal był bardziej ojcem Ailo niż jej
własnym. Taki podział istniał w jej głowie. Dobrze wiedziała, że łączące ją z Mikkalem
pokrewieństwo krwi jest tak samo silne jak związek Ailo z ojcem, ale nie zgadzało się to z
rzeczywistością, w której dorastała. Z którą nadal była do bólu związana.
- Nawet twój lud, wędrujący po płaskowyżu w zgodzie z porami roku, potrafi docenić
piękno. Nawet oni, Ailo, mają srebro. Rozumieją, że nie wszystko musi być użyteczne. Że
istnieje jeszcze radość. Piękno. W pięknie także ukryty jest sens, Ailo, mój bracie. Nie
znaczysz mniej tylko dlatego, że zamiast wypasać renifery, tworzysz ozdobne przedmioty.
- Mój lud? - spytał ze smutkiem, westchnąwszy głęboko. - Czy to tylko mój lud,
Maju? - Odwrócił się i spojrzał na nią. - Czy ty czasem też nie oddaliłaś się od tego, co
ważne? Czy i ty w drodze do tych salonów, które nazywasz swoimi, nie utraciłaś praw-
dziwych wartości?
- Lapończycy nigdy nie byli moim ludem - odparła hardo Maja. - Ja mieszkałam nad
fiordem, wdychałam słone morskie powietrze. Wspinałam się po skałach. Miałam nad głową
czubki sosen, słyszałam szum w ich koronach. Noszę w swoim sercu wspomnienia, ale nie
czuję tego niepokoju. Nie muszę bez przerwy wędrować.
- Ja byłem bardziej użyteczny, pilnując stada na równinie - odrzekł Ailo bez goryczy.
Już dawno uświadomił sobie tę prawdę.
- Ale tu mieszka ktoś, za kogo jesteś odpowiedzialny - wtrąciła Maja. - Masz przecież
Annę Kajsę.
Ailo pokiwał głową.
- Tak, mam Annę Kajsę.
Maja nagle zawahała się. Kierując się nagłym impulsem, rzekła:
- Przecież równina jest taka ogromna. Może to by się dało jakoś urządzić. Ida ma
dokument potwierdzający twój zgon. Daleko na wschodzie odnalazłbyś swoich krewnych.
Stare nieporozumienia może zostały ci już zapomniane. Wziąłbyś ze sobą trochę złota na
początek. Przecież dobrobyt i bogactwo cenione jest także wśród twojego ludu, Ailo!
Drażniła go, roztaczając przed nim taką wizję.
W oczach Ailo pojawiła się rozpacz granicząca z szaleństwem. Chciał z powrotem
zamknąć się w sobie. Bezskutecznie. Maja pokazała mu jego własne marzenie. Udowodniła,
ż
e nie jest wcale niemożliwe do spełnienia, jak sobie zwykł wmawiać.
- Mam Annę Kajsę i życie tutaj - rzekł. - A tamto to są tylko mrzonki, na krótką
chwilę, by uciszyć tęsknotę, by ogrzać nią serce. Nic poza tym. Nie może być niczym więcej.
Ż
yję tu w dobrobycie i mam swoje radości. To więcej niż dane jest innym. Wiem o tym.
Jestem wdzięczny...
- Twój język jest gładszy niż zużyte wiosło - uśmiechnęła się Maja.
- A może życie się odmieni? - rzucił, pragnąc zmienić temat rozmowy.
- Może przyjedzie mama? - dodała Maja.
3
Zatrzymywali się po drodze w wielu miejscach. Wszędzie chętnie udzielano im
gościny i odstępowano na noc izbę. Mogli więc wypocząć po trudach podróży, a i koniom
dawali wytchnąć.
Płacili za siebie, choć często gospodarze wzbraniali się przed przyjęciem zapłaty. Tak
już było w tych stronach, że drzwi zawsze stały otworem dla wędrowców. Ci, którzy nie mieli
grosza przy duszy, zadowalali się miejscem w stajni, nie odważając się prosić o więcej.
Bogatsi zwykle wchodzili do chaty bez pukania i korzystali z wygód, często nawet się
nie rozliczając.
Podróżnych, którzy grzecznie pytali o nocleg, miło rozmawiali z gospodarzami, a do
tego jeszcze zostawiali zapłatę, przyjmowano więc serdecznie i przyjaźnie. Mieszkańcy
południowych traktów wiodących ku Zatoce Botnickiej, choć z pozoru chłodni, w
rzeczywistości okazywali się bardzo gościnni. Chętnie słuchali nowin ze świata. Obojętnie
czy przynoszono je z południa, czy z dalekiej północy.
Dobrze znali takie nazwy miejscowości, jak Jykeanpera i Skibotn, gdzie z dawien
dawna odbywały się jarmarki. Tutejsi ludzie jeździli w stronę morza, by wymienić się swoimi
wyrobami. Nie traktowali więc przybyszów stamtąd jako całkiem obcych.
Stali przy grobie. Odgarnęli śnieg z prostego drewnianego krzyża, tu i ówdzie
spróchniałego.
- Musimy ustawić na grobie ojca krzyż z żelaza - oznajmiła Raija. - To wstyd, żeby
nie można było nawet odczytać jego nazwiska. Przecież matka nie jest znów taka biedna! Stać
ją, by zadbać o grób pierwszego męża. Tak łatwo o nim zapomniała? Jeśli krzyż do reszty
spróchnieje, całkiem zginie pamięć o ojcu...
- Nie bądź taka surowa, Raiju - upomniał ją Reijo, obejmując za ramię. Usadowiony
na jego drugim ramieniu Ivar uśmiechał się, nie bardzo pojmując, co się wokół niego dzieje.
Tyle czasu już jechali, a ciągle nie byli na miejscu. - Nie osądzaj jej życia! Nie wiesz, jaki
musiała dźwigać los. Przecież ciebie tutaj nie było. Ona także wiele poświęciła.
- Nie ona jedyna - odparła twardo Raija.
Odsłoniętymi palcami dotykała krzyża, bezskutecznie usiłując wyczuć wyryte litery.
Gdyby tu wcześniej nie była, nie domyśliłaby się, że to grób ojca.
- Jesteśmy ich dziećmi, nie wyłącznie jego - odezwał się cicho Matti, gdy Rei jo nie
zdołał udobruchać Raiji. Ukucnął obok siostry, tłumacząc: - Nie zapominaj, że jako kobieta
nie miała większego wpływu na bieg zdarzeń. Decydowali za nią mężczyźni. Nie mogła
inaczej postąpić, kiedy została sama. Nie miała wyboru. Ja byłem za młody, żeby prowadzić
gospodarkę, za młody, żeby zarobić na codzienną strawę. Mama zajmowała się domem, ale
nie potrafiłaby pracować u obcych i wykonywać cudzych poleceń. Nie lubiła, kiedy jej
rozkazywano. Nie pamiętasz?
Raija pokręciła głową.
- Wyszła więc za mąż. Gdyby miała mniej szczęścia, zostałaby znów żoną wyrobnika.
A tu wtedy panowała taka bieda! Dobrze pamiętam. Ty niewiele o tym wiesz, bo mieszkałaś
wówczas już w Ruiji, a tam przynajmniej nie brakowało jedzenia. Mieliście ryby, mięso z
reniferów. My tu tylko mogliśmy liczyć na łaskę Boga, który kapryśnie obdzielał nas plonami
z nieurodzajnych spłachetków ziemi, na których harowaliśmy nieludzko. Nigdy nie miało się
pewności, czy ten trud przyniesie pożytek. Mama wyszła za mąż z rozsądku, żeby zapewnić
sobie i mnie przetrwanie.
- Czyżbyś już zapomniał chłopca, który ukradkiem opuścił dom, by pojechać razem ze
mną i Mikkalem? - zapytała Raija już bez goryczy.
- Ten mały chłopiec dorósł i wiele zrozumiał - odparł Matti, dotykając dłońmi krzyża,
który niegdyś sam wykonał. - Masz rację, Raiju, trzeba ustawić na grobie ojca porządny
krzyż.
Mogli się zatrzymać na nocleg gdzieś bliżej, tym bardziej że dzień chylił się ku
końcowi. Ale zdecydowali, że pojadą jeszcze kawałek. Choć żadne z nich nie powiedziało
tego na głos, wiadomo było, gdzie spożyją wieczorną strawę.
Dotarli na miejsce późnym wieczorem. Matti pierwszy wyskoczył z sań i pomógł
wysiąść Raiji.
Trzymając się za ręce, rodzeństwo podeszło do obszernego budynku. Rozejrzeli się
wokół, obserwując obejście. Raija dostrzegła wiele zmian, Matti nieco mniej, ale i on potrafił
wyczytać z nich historię tego dworu.
- Byłem tu razem z Elise w drodze na południe - powiedział. - Owszem, pozwolili
nam przenocować, ale nic poza tym. Wydaje mi się, że mamie Elise nie przypadła do gustu.
Może uznała, że jest zbyt urodziwa? A może po prostu nie potrafiła mi wybaczyć, że wtedy
uciekłem? - Westchnął. - Niewiele miłych wspomnień pozostało mi z tego miejsca, Raiju.
Zresztą w ogóle w Tornedalen czuję się obco. Właściwie żadna cząstka mnie nie tęskni do
tych stron. To przerażające...
Zapukał do drzwi. Objąwszy Raiję ramieniem, czekał, aż ktoś im otworzy. Drzwi się
uchyliły i stanęła w nich młoda dziewczyna w wykrochmalonym fartuchu. Popatrzyła na nich
pytająco. Nie poznała, kim są. Zresztą nie płacono jej za zbytnią ciekawość.
- Czy zastaliśmy Marję Kivijarvi? - zapytał Matti.
- Pani nie czuje się dobrze - odparła służąca, nie wpuszczając gości do środka.
Spojrzała na nich jednak w taki sposób, jakby powiedzieli coś niewłaściwego, wręcz
obraźliwego.
- A Kari? - zapytał Matti.
- Jest w stajni - odparła dziewczyna, ale zaraz zacisnęła usta, jakby zreflektowała się,
ż
e nie powinna za wiele mówić.
- W takim razie zajdziemy tam do niego. Korona nam z głowy nie spadnie! - Matti
mrugnął do dziewczyny w fartuszku, która oblała się rumieńcem i pośpiesznie zniknęła za
drzwiami. - Mój urok osobisty wciąż działa - stwierdził Matti i ruszył w stronę stajni, ciągnąc
za sobą Raiję. - Rozumiem Kariego. Ja też się czułem zawsze najlepiej wśród koni - dodał. -
Zauważyłaś, Raiju, że on tu nic specjalnie nie rozbudował? Kiedy byłaś z Mikkalem,
wyglądało tu właściwie tak samo. Jedynie spichlerz jest nowy i wędzarnia. Nic poza tym. Nie
ś
wiadczy to najlepiej o synu Akiego Kivijarvi! Nie pomnożył dziedzictwa po swoim ojcu!
- Nie bądź taki złośliwy, bracie! Matti uśmiechnął się do Raiji i odparł:
- Ho, ho, kobieto! Widzę tę samą złośliwą satysfakcję w twoich oczach! Na dnie
swojej grzesznej duszy z pewnością odczuwasz zadowolenie, że Kari nie spełnił oczekiwań
swojego ojca. A przypomnij sobie, jakie nadzieje pokładał w nim Aki!
Zastali swojego przyrodniego brata przy koniach. W stajni stało ich sześć. Musieli w
duchu sprawiedliwie przyznać, że konie są zadbane, a w stajni panuje porządek, co
przemawiało na korzyść Kariego.
- Dobry wieczór, bracie! - przywitał się Matti, wychodząc z mroku.
Na twarzy Kariego odmalowało się zdumienie.
Gdy ostatnio Matti odwiedził dwór matki, Kari był wyrostkiem. Urodziwym na swój
sposób, ale jego aroganckie zachowanie wydawało się nie do zniesienia.
Teraz stał przed nim wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w wieku około
dwudziestu trzech lat. Szeroki w barkach i silny w rękach. Pod obcisłymi spodniami
odznaczały się umięśnione uda. Odgarnął z czoła jasną grzywkę, z uwagą przyglądając się
nieoczekiwanym gościom. Rozpoznał Mattiego.
- Co ty tu, u diabła, robisz? - zapytał, odkładając na bok to, co miał w ręce. Poklepał
konia, wytarł dłonie w spodnie, po czym wyszedł Mattiemu na spotkanie. Wtedy dopiero
zauważył Raiję i popatrzył ze zdziwieniem.
- Wydawało mi się, że twoja żona miała jasne włosy - rzekł, witając się z Mattim.
Uścisk jego dłoni był równie mocny, a spojrzenie błękitnych oczu zdecydowane. - Co to, nie
powiodło ci się na południu?
- Nie obawiaj się, bracie, nie przyjechałem się tu o nic upominać. - Matti uśmiechnął
się szeroko. - Nie zamierzam się starać o kawałek ziemi. Potrzebuję jedynie schronienia na
jedną noc dla siebie i dla moich towarzyszy podróży. Chyba nie odmówisz tego rodzinie,
Kari?
Kari uśmiechnął się, ale jego twarz wyrażała raczej zdziwienie niż pewność siebie.
Nie pojmował triumfalnej miny Mattiego.
- A co się stało z tą drobną blondynką, którą przedstawiłeś jako swoją żonę, kiedy tu
byłeś ostatnio?
- Ta drobna blondynka ma na imię Elise. Została w Ruiji razem z czworgiem naszych
dzieci. Wróciliśmy tam.
- Więc co ty tu robisz?
- Przyjechałem odwiedzić rodzinę - odparł Matti, a na jego twarzy nie drgnął ani jeden
mięsień.
Chwycił Raiję za rękę i pociągnął lekko przed siebie.
- Zobacz, jaki mężczyzna wyrósł z tego brzdąca - zwrócił się do niej, przytrzymując
jej ramiona. - No, co o nim sądzisz?
- Uważam, że mam bardzo przystojnych braci - odparła Raija, wyciągając dłoń na
powitanie. - Jesteś podobny do mamy, Kari! Nie znasz mnie. Kiedy ostatnio was
odwiedziłam, byłeś jeszcze maleńkim dzieckiem. Raija, twoja siostra - przedstawiła się.
- Przecież ty nie żyjesz - odparł Kari, nie cofając dłoni. - Tak przynajmniej mówił
Matti... I Maja. - Popatrzył zdezorientowany na brata, nic nie pojmując.
- Żyję, choć rzeczywiście zniknęłam na wiele lat - odparła Raija. - Spotykasz się z
Mają? A z Knutem?
- Czasami - odparł, wzruszając ramionami. - Zimą rzadko bywają w tych stronach.
Poza tym oni obracają się teraz w wyższych sferach. My w porównaniu z nimi jesteśmy
ubogimi chłopami.
Wychodząc ze stajni, nie przestawał kręcić głową z niedowierzaniem. W mężczyźnie,
który stał przy koniach, rozpoznał Reijo.
- Reijo jest nadal moim mężem - wyjaśniła Raija. - Ale chłopiec jest jego synem, nie
moim.
- Czy tam na północy wszyscy mają tak zawikłane relacje rodzinne? - zdziwił się Kari.
Przypomniał sobie, jaki zamęt wprowadziła Maja, kiedy przybyła w te strony. Zresztą
nadal krążą o niej różne plotki. Przez arystokrację, do której od pokoleń należy ród
Runefeltów, nigdy nie została zaakceptowana. Zresztą chyba niewiele ją to obchodziło. Kari
nie pojmował, jak ona może z tym żyć.
- Nie, tylko Raija i jej dzieci - odpowiedział na pytanie Kariego Reijo, uśmiechając się
serdecznie. - Ale Matti też jest niespokojnym duchem. W nich wszystkich daje o sobie znać
krew Alatalo.
- Tobie, szczęśliwie, zostało to zaoszczędzone - Matti nie bez złośliwości pocieszył
przyrodniego brata i poklepał po ramieniu.
- Mamo! - zawołał nagle Kari i podbiegł do stąpającej ostrożnie po podwórzu ubranej
na czarno kobiety, która nie miała na sobie ani płaszcza, ani ciepłego kaftana, a na nogach
jedynie lekkie trzewiki.
- Ona nie jest taka jak dawniej - rzucił Kari pośpiesznie i pobiegł w stronę matki.
Otoczył ją ramieniem i skierował w stronę domu. Każdy jego gest zdradzał głęboką troskę.
- On ją kocha - stwierdziła Raija wzruszona.
Marja postarzała się. Niegdyś szczupła i wyprostowana, teraz zaokrągliła się i
przygarbiła. Na widok matki z Raiji uszła gorycz. By przywołać pielęgnowaną w sobie przez
lata niechęć, przypomniała sobie ów mroźny dzień, kiedy smagana przez wiatr brnęła w
głębokim śniegu pokrytym warstwą lodu, wbijającym się jej w kumagi. Zapamiętała plecy
ojca i jego znikającą w oddali postać, czarny punkt na białym śniegu. Obraz rozmyty za
zasłoną łez.
To było tak dawno. Marzenia matki o szczęściu czekającym na Raiję na wybrzeżu
Ruiji okazały się tylko mrzonkami.
Minęły trzydzieści cztery lata. Raija nie mogła sobie darować, że nie zdążyła
powiedzieć ojcu, iż go rozumie i mu wybacza. Matce nie potrafiła jednak wybaczyć.
- Weź Ivara! - Reijo podał Raiji śpiące dziecko. - Muszę wprowadzić konie pod dach.
A ty idź już do środka, jeśli chcesz.
- Poczekam na was - odparła. Nie chciała sama wchodzić do tego domu. Nie mogła.
Poszła więc za Reijo do stajni. Domyślała się, czemu Matti czuł się najlepiej właśnie tam.
Zwierzęta nie są zakłamane, niczego nie udają. Nie sprawiają zawodu.
Marja Kivijarvi nie była już tą samą osobą co kiedyś. Przywitała się, bardzo uważnie
im się przyglądając, ale ich nie rozpoznała, mimo że długo nie spuszczała z nich swoich
jasnych oczu.
- Raija? - zdziwiła się, podając rękę. - To piękne imię. Rzadkie. Tak nazwałam swoją
córkę. Ale jej już nie ma przy mnie. Nie wiem, jak potoczyły się jej losy. Erkki coś wiedział.
Erkki to mój pierwszy mąż, prawda, Kari? Kari to mój syn. Wiedziała pani? To dobry
chłopak, jest jeszcze młody, ale dobrze opiekuje się swoją matką. Tylko on mi pozostał.
Pomrugała przez chwilę powiekami, bezradna i zdezorientowana. Spojrzała na
Mattiego.
On także się przedstawił.
- Czy to nie dziwne, Kari? - Marja rozpromieniła się. Kiedy się uśmiechała, była
piękna. Miała takie szczere i czyste spojrzenie.
- Straciłam także syna - wyjaśniła. - Nazywał się właśnie Matti. - Wspięła się na palce
i pogłaskawszy Mattiego po głowie, dodała: - Miał najjaśniejsze włosy w całym Tornedalen, a
tak brązowych oczu jak jego jeszcze nie widziałam. Pewnie jest już dorosły. Nie mam
pojęcia, gdzie teraz jest. Może razem z Erkkim? Bo Erkki także zniknął. Wszyscy znikają,
jedynie Kari mi pozostał!
- Nie martw się, mamo, zawsze będę przy tobie - powiedział Kari i poprowadził
staruszkę do stojącego przy piecu fotela. - Raija jest razem z mężem, Reijo Kesaniemi, i ich
synem, Ivarem.
- Ach, tak? Czemu mu nie dali jakiegoś porządnego fińskiego imienia?
- Nazywa się Ivar Antti po moim ojcu - odparł Reijo z uśmiechem. Podniósł syna, by
Marja mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Długo patrzyła na dziecko.
- Podobny jest do swojego ojca - stwierdziła w końcu. - Niewiele ma z matki, z tego
co widzę.
Raija uśmiechnęła się, nie mogąc się powstrzymać.
- Moje pozostałe dzieci są podobne do mnie - rzekła. - Czas więc, by któreś
odziedziczyło wygląd po ojcu. Pochodzę z silnego rodu, ale mamy jedną słabość: nosi nas po
ś
wiecie.
Spojrzeniem napotkała wzrok Mattiego, a potem Kariego. Na jego twarzy malowała
się wdzięczność. Rodzaj ulgi, że nie prostowali tego, co mówiła matka, i nie zmuszali jej do
poznania prawdy. Ona wszak i tak nie była w stanie jej przyjąć. Żyła odgrodzona od
rzeczywistości we własnym świecie.
- Masz dużo dzieci? - zapytała Marja, przyciągając Raiję bliżej. Nabrała ochoty, by
porozmawiać z tą obcą kobietą.
- Jedną dziewczynkę wzięłam na wychowanie po śmierci jej rodziców. Wyszła potem
za mąż za mojego brata. Urodziło im się sześcioro dzieci, ale przeżyło czworo. Jestem więc
już babcią.
Starsza kobieta roześmiała się.
- Poza tym mam dwie córki - ciągnęła dalej Raija. - Jedna osiadła w Finlandii.
- Naprawdę? Może ją znam? Wyszła za mąż?
- Tak, poślubiła Williama Runefelta.
- Runefelt? O, to wysoko postawiona rodzina! Zrobiła dobrą partię. Możesz być z niej
dumna.
- Ona mnie także uczyniła babcią. Ma synka - uśmiechnęła się Raija, z trudem
powstrzymując łzy. - Druga córka mieszka w Norwegii, gospodaruje razem z mężem. Też
mają synka. Tu, w Finlandii, mieszka również jeden z moich synów, on ma dwoje dzieci. A
drugi syn jest szyprem na żaglowcu. Miałam jeszcze jedną córeczkę, najmłodszą. Była taka
ś
liczna... Taka mała - Raija pokazała ręką. - Niestety, umarła.
- No, no - Marja nie kryla podziwu dla Raiji. - Nie próżnowałaś, moja droga! A przy
tym nadal jesteś piękną kobietą. Jeszcze możesz urodzić niejedno dziecko!
- Nie, już chyba wystarczy - roześmiała się Raija.
- Nie mów tak. Może jeszcze dobry Bóg cię pobłogosławi. Mnie został już tylko Kari.
Ciężko jest staremu człowiekowi, który wszystkich stracił. Nie wiem, co się z nimi stało. Po
prostu zniknęli. Nie wiem, dlaczego nie zabrali ze sobą mnie i Kariego. Nie rozumiem...
Po kolacji służąca zaprowadziła Marję do sypialni, mimo że staruszka miała ochotę
jeszcze zostać. Policzki jej się zaróżowiły, oczy błyszczały. Miło spędziła czas. Brała udział
w toczącej się przy stole rozmowie, goście słuchali tego, co mówiła, i sami opowiadali różne
historie. Podzieliła się najwspanialszymi wspomnieniami ze swojego życia.
- Tak rzadko przyjmujemy gości - westchnęła. - Proszę, nie odjeżdżajcie jutro, zanim
wstanę!
Obiecali, że nie wyjadą bez pożegnania.
- Dzięki za zrozumienie - odezwał się Kari blady i spocony. Poczęstował ich miodem
pitnym.
- Od dawna jest z nią tak źle?
- Od roku - odpowiedział, nie patrząc na nikogo. Spojrzenie utkwił w mocnym,
zaprawionym goryczką trunku. - Choroba posuwała się szybko. Z początku mama zapominała
o drobiazgach. Potem nie poznawała ludzi, codziennych spraw, przeszłości. Nie wiem, ile
pamięta z tego, co wydarzyło się poprzedniego dnia. Nigdy nie mam pewności, co pamięta.
Nie rozumiem, dlaczego tak się stało. Zresztą ona też tego nie pojmuje.
- Gorzej by było, gdyby zdawała sobie z tego sprawę - odparła mu Raija tak samo
blada. Gdzieś ulotniła się z niej cała złość i gorycz. Trudno było nienawidzić matkę
bezbronną jak dziecko.
Spojrzenie, jakie Kari posłał Raiji, połączyło ich bardziej niż więzy krwi.
- Ona nie mogłaby was sobie przypomnieć, nawet gdyby się starała.
- A co z tobą? Nie ożeniłeś się? - zapytała Raija już później, kiedy opowiedziała
znaczną część swoich dziejów. Ominęła jedynie te najboleśniejsze ze zdarzeń, z których
zwierzyć się mogła jedynie Reijo.
- Mężczyzna, który musi opiekować się starą matką, nie jest traktowany jako
interesująca partia - odparł Kari lakonicznie. W czasie tego wieczoru wypił sporo miodu, ale
jego wzrok pozostał niezmącony. Podniósł oczy na Raiję i westchnął z podziwem: - Rosja! -
Starsza siostra, której ani nie pamiętał, ani nie darzył sympatią, wyraźnie urosła w jego
oczach. - Szkoda, że mama nie jest taka jak kiedyś. Ciągle o was opowiadała. Matti i Raija,
tylko wy się liczyliście. Tacie się to nie podobało, więc wychodził, gdy zbierało jej się na
wspomnienia. Nie mogła z nim rozmawiać o was, więc to ja musiałem jej wysłuchiwać.
Wciąż tylko powtarzała: Matti i Raija...
Kari uśmiechnął się. Uniósł kąciki ust i potrząsnął głową. Zupełnie jak Matti.
Matti poczuł ukłucie w sercu. Rozpoznał w tym grymasie przyrodniego brata cząstkę
siebie.
- Ja nigdy nie byłem dla mamy dość dobry - ciągnął Kari. - Dzieci, które straciła, były
dla niej o wiele cenniejsze. Karmiła się wciąż tym, co o was słyszała. Dumna z możliwości,
jakie się przed wami otworzyły. Snuła fantazje o waszym życiu. Westchnął i wypił kilka
łyków.
- Z tego co wiem, nadal żyje marzeniami. Nigdy was tutaj nie było, ale bardziej ją
absorbowaliście niż ja. Ja nigdy nie byłem dość mądry, dość zdolny, dość zręczny, by móc się
zmierzyć z waszym obrazem, jaki ona nosi w swoim sercu. Dla mamy jestem dzieckiem
drugiej kategorii. Synem, który nigdy nie dorastał do jej wyobrażeń...
- A twój ojciec? - zapytała Raija ostrożnie. Już od dawna nie moczyła ust w miodzie,
który na jej głowę był stanowczo zbyt mocny.
- Ojciec umarł - odparł Kari. - On z kolei chciał, żebym był najlepszy. Ale nie wiem,
czy sprostałem jego oczekiwaniom. Pewnie jego też zawiodłem, chociaż nigdy mi tego nie
powiedział. Ale przecież nie mówi się takich rzeczy swojemu synowi, prawda?
- Zazdrościłeś nam? - spytała Raija.
- Pewnie, że tak! Kari potrząsnął długą grzywką i uśmiechnął się.
Był przystojny. Ale inaczej niż Matti. Matti był zbyt podobny do swojego ojca, żeby
podobieństwo między przyrodnimi braćmi rzucało się od razu w oczy. Ale to podobieństwo
istniało.
Rysy twarzy, okolice ust, policzki. Uśmiech.
Bardziej dostrzegalne było jednak pomiędzy Karim a Raiją. Oboje mieli w oczach
przekorne błyski. Prostowali plecy w taki sam sposób. Nosili w sobie tę samą dumę.
- Mama nie pamięta ojca - rzucił Kari nieoczekiwanie, wlewając w siebie resztki
zawartości karafki.
Przełknął miód. Otarł rękawem koszuli usta. Nie przywiązywał wagi do manier.
- Ona nie wie, kim był Aki Kivijarvi - ciągnął podniesionym głosem i zaśmiał się
przez łzy. - Tak, ojciec zniknął z jej życia jeszcze bardziej niż wszyscy pozostali. Kiedy
matka patrzy na mnie, jest przekonana, że jestem synem Erkkiego Alatalo. Nie może
zrozumieć, dlaczego zmieniliśmy nazwisko. Powiedziałem jej, że pochodzi ono od nazwy
dworu, ale nie była z tego zadowolona. Ludziom mówi, że nazywa się Marja Alatalo. Tak
słabo zapisał się jej w pamięci mój ojciec, tak niewiele po sobie zostawił.
- To nie jej wina, że straciła pamięć! - Raija bezwiednie wzięła matkę w obronę.
- Mawia się, że poruszając się na nartach, każdy pozostawia po sobie jakiś ślad. I tak
samo jest z ludzkim życiem - rzekł Kari Kivijarvi. - Ale w przypadku mojego ojca to się nie
sprawdziło.
- Ważne, że ty pamiętasz - wtrącił spokojnie Reijo. - Twój ojciec pozostawił po sobie
ciebie, Kari. Pomyśl, ilu jest mężczyzn, którzy umierają bezpotomnie! Syn zaś zachowuje nie
tylko pamięć o swym ojcu, ale i nazwisko.
Kari westchnął zmęczony. Nie przywykł do takich rozmów. Nieoczekiwanie zamknął
się w sobie. Jakby obawiał się, że powiedział zbyt wiele, znów ukrył się za długą grzywką,
wyraźnie zawstydzony.
Reijo pierwszy dostrzegł tę zmianę, mrugnął porozumiewawczo do Raiji i
zaproponował, że czas się położyć.
- Przed nami jeszcze długa droga - wyjaśnił. - Dobrze jest spotkać się z rodziną, ale
nie znaczy to, że mamy przesiedzieć całą noc. Kariego czeka jutro ciężki dzień, my jedziemy
dalej...
Matti poderwał się i podziękował za gościnę. Raija wychodziła z salonu ostatnia.
Pogasiła lampy i pogłaskawszy po głowie Kariego, który przysypiał na krześle, zapytała
łagodnie:
- Nie powinieneś się także położyć? Obudził w niej macierzyńskie uczucia ten brat,
młodszy wiekiem niż jej własne dzieci.
- Tak - odparł i wstał, lekko się chwiejąc. Na szczęście utrzymał się na nogach. Jednak
duża ilość wypitego miodu nie pozostała całkiem bez wpływu, choć Kari przez cały wieczór
tak dobrze się maskował. - Wydaje mi się, że cię lubię - rzekł, starając się nie wykonywać
zbyt gwałtownych ruchów.
Raija trochę się o niego martwiła. Był jeszcze taki młody i taki sympatyczny, a przy
tym bliski jej jako przyrodni brat! Bardzo jej zależało na tym, żeby ułożyło mu się jakoś w
ż
yciu.
- To dobrze, Kari! - odparła, starając się podnieść go na duchu. - Ja także cię lubię.
Cieszę się, że jesteś moim bratem. Wspaniale opiekujesz się mamą. Nikt nie uczyniłby tego
lepiej. Poza tym jestem przekonana, że nikt nie poprowadziłby tak dobrze gospodarstwa jak
ty.
- O, Matti z pewnością uczyniłby to lepiej. Raija pokręciła głową.
- Matti jest zbyt niespokojnym duchem. Nie zauważyłeś? W jego żyłach płynie także
krew Alatalo. Naprawdę nie zwróciłeś na to uwagi?
Pomogła mu położyć się do łóżka, a potem znalazła izbę, w której posłano dla gości.
To był ten sam pokój, który kiedyś, całe wielki temu, dzieliła z Mikkalem. Stanęła w
drzwiach, nasłuchując przez chwilę. Ivar oddychał miarowo. Zawsze z obawą nasłuchiwała
oddechu śpiących dzieci, lękając się, że niespodziewanie ustanie. A przecież Natalię straciła
w inny sposób.
Reijo nie spał. W milczeniu czekał w ciemnościach, aż Raija się rozbierze. Przytuliła
się do niego i od razu zrobiło jej się cieplej. Czując spokojne uderzenia jego serca, i ona się
uspokoiła. W końcu ich serca zrównały się rytmem. Było to cudowne uczucie.
- Nie tak to sobie wyobrażałaś, prawda? - zapytał w końcu.
Przez cały wieczór trzymał się na uboczu, pozostawał w cieniu. Ale był przy niej i ją
wspierał. Raija czuła emanujący z niego spokój.
- Okazuje się, że jest zupełnie inna, prawda, Raiju? Nikt z nas tego nie przypuszczał.
- Ogarnia mnie wzruszenie, gdy o niej myślę - wyszeptała Raija. - Troska... Tak jakby
to ona stała się moim dzieckiem. Chociaż gdzieś głęboko w moim sercu tli jeszcze niechęć do
niej. Mam nadzieję jednak, że wnet zgaśnie. Wstyd mi! Jak mogłam tak źle o niej myśleć?
Przecież ona nawet nie może się bronić. Nie wie, kim jestem. Mogłabym jej wykrzyczeć całą
prawdę. Mogłabym ją oskarżyć o najgorszą krzywdę. Mogłabym jej zadawać pytania i
wygrażać, ale przecież ona nic by nie rozumiała. Tylko by się zasmuciła. Tak... zasmuciła,
Reijo. Doprawdy, wstyd mi!
- Ona ma najlepszego obrońcę! Kari ją kocha. Troszczy się o to, by była zadbana i
syta. Niewiele więcej można jej pomóc.
- Gdybym nadal czuła do niej żal, musiałabym być podłym człowiekiem. Nie można
nienawidzić matki, która jest bezbronna jak dziecko.
- A więc przestań ją nienawidzić. Nie pojmujesz, jakie to niszczące uczucie?
- Skąd w tobie tyle łagodności? - westchnęła Raija, wtulona w jego szyję. Wsunięta
pod wełniane koce czuła jego zapach. Zapachy zawsze silnie działały na jej zmysły.
- O, to przyszło z czasem - wyjaśnił Reijo.
- Spałam w tym łożu razem z Mikkalem - wyznała nieoczekiwanie Raija. - Mikkal
nigdy wcześniej nie spał pod pierzyną. A oni już wtedy je mieli. Dobry Boże, jak to było
strasznie dawno! Dlaczego mnie nie przytulasz, Reijo?
- Myślałem, że wolałabyś sobie w spokoju powspominać Mikkala.
Raija uniosła głowę i spojrzała na niego w ciemnościach.
- Wiesz, Reijo, mój mężu, jesteś wspaniałomyślny, ale na stare lata trochę pomieszało
ci się w głowie. Czy ja kiedykolwiek byłam taka subtelna?
- Może Mikkal mi wybaczy - rzekł Reijo, rozpinając płócienną koszulę Raiji i
dotykając rozgrzanej skóry. - W końcu wtedy byłaś przecież moją żoną - dodał, nie przestając
pieścić Raiji.
Kochali się po cichu, łagodnie, i zasnęli ciasno przytuleni.
Byli w domu matki Raiji, nazajutrz mieli ruszyć w dalszą drogę.
4
- Ale odwiedzicie nas w drodze powrotnej? - upewniał się Kari.
Raija pokiwała głową twierdząco i obiecała w imieniu wszystkich, że zajrzą na pewno.
Bardzo żałowała, że nie mogą zostać dłużej. Nie były to tylko puste słowa. Ją samą
zaskoczyła własna reakcja. Naprawdę chętnie zatrzymałaby się tu na parę dni, żeby lepiej
poznać przyrodniego brata, któremu do tej pory nie poświęcała żadnej uwagi. Oczywiście
wiedziała o jego istnieniu, ale traktowała go jedynie jako element nowego życia matki. Nigdy
nie myślała o nim jak o odrębnej osobie.
Popełniła błąd.
- Mamę bardzo ucieszyła wasza wizyta - rzekł Kari. - Wprawiliście ją w taki dobry
nastrój. A ona bywa czasami kapryśna, ma swoje humory...
Raija pokiwała głową. Zrozumiała, że jej przyrodni brat nie żartował, mówiąc, że
okoliczne panny nie uważają go za atrakcyjnego kandydata na męża. Przecież ludzie
wiedzieli, co się dzieje z Mar ją. Tego nie dało się ukryć. A gospodarstwo nie było na tyle du-
ż
e, by zaślepione bogactwem dziewczęta nie dostrzegały ujemnych stron małżeństwa z
Karim, który, skądinąd przystojny i urodziwy, miał jedną słabość: bardzo kochał swoją
matkę.
Raiję niezmiernie tym wzruszył. Była dumna z młodszego brata i serce jej rosło na
myśl o nim. Zdawała sobie jednak sprawę, że niełatwo mu będzie znaleźć żonę. Kto wie, czy
nie przyjdzie mu się zadowolić pierwszą lepszą.
Miała nadzieję, że los uśmiechnie się w końcu do tego młodzieńca.
Zapragnęła coś dla niego uczynić. Niestety, czuła, że jej zdolności są jakby uśpione.
Nie zniknęły całkiem, ale pewnie nie dałoby się ich teraz przywołać.
Zresztą nie ona o tym decydowała.
- Czy ja też stanę się kiedyś taka jak mama? - zastanawiała się Raija, kiedy już jechali
dalej w stronę Tornio. - Skoro ty, Matti, który widziałeś się z mamą stosunkowo niedawno,
nie przypuszczałeś, że może się tak zmienić, to skąd mnie miało to przyjść do głowy?
Matti, przepełniony uczuciem bezradności, rozmyślał, jaka matka była zawsze dla
niego dobra, jak się starała. Niestety, Raija nie miała takich wspomnień.
Podróż zimą była o tyle dogodna, że jej tempo nie zależało od przeprawy promowej.
Na Zatoce Botnickiej, pokrytej grubą warstwą lodu, sanie wiozące gości z wybrzeży Ruiji
sunęły bezpiecznie, pozostawiając niezbyt głębokie ślady, które szybko zacierała śnieżna
zadymka.
Zatrzymali się na nocleg w Tornio. Reijo zaproponował żartobliwie, by zapukać do
pałacu Runefeltów, ale Raija posłała mu gniewne spojrzenie i kazała Mattiemu poszukać w
miarę porządnego zajazdu, gdzie mogliby przenocować. Ich uszy musiały ścierpieć niejedno
tej nocy, ale Raija nawet nie uniosła brwi. Matti zaś zapewniał, że to najporządniejsze
miejsce, jakie udało mu się znaleźć, a zabrało mu to sporo czasu. Raija i Reijo
wspaniałomyślnie nie czynili mu wyrzutów, że kiedy wrócił, cuchnęło od niego piwem.
- Znów przypominasz mi nicponia, jakim niegdyś byłeś - stwierdziła tylko Raija.
Brat w odpowiedzi uśmiechnął się czarująco, ale powaga w spojrzeniu świadczyła o
tym, że od dawna nie jest już niesfornym młodzieńcem, którego starsza siostra musiała od
czasu do czasu wytargać za uszy.
- Czy to tutaj? - zapytała Raija, ujrzawszy dom otulony białą pierzyną, wokół którego
rosły ośnieżone drzewa. A gdy dostrzegła letnią altanę z kolorowymi szybami, ów magiczny
ogród z kawałków szkła, ścisnęła Reijo za ramię i westchnęła:
- Nawet w Archangielsku nie mieszkałam tak pięknie. Ależ się wybiła ta nasza Maja!
Słysząc te słowa, Reijo poczuł, że spływa nań radość. Sam zawsze traktował Maję jak
swoje dziecko, ale Raija często dawała mu odczuć, że to nieprawda.
- Może nie powinniśmy tu jednak przyjeżdżać! - rzekła nagle Raija, wczepiając się
palcami w ramię Reijo. - Chyba trzeba było wysłać z Tornio wiadomość!
- Już tu jesteśmy - odparł Reijo. - Nie obawiaj się! Przecież żadna córka nie
zamknęłaby drzwi przed matką w samym środku zimy.
Raija roześmiała się z przymusem.
- Własnoręcznie przełożę twoją córkę przez kolano i spiorę na kwaśne jabłko, jeśli nas
wyrzuci - obiecał Reijo. - Ale ona tego nie zrobi. Zapewniam cię, Raiju. Przynajmniej tyle
przyzwoitości zdążyłem jej wpoić.
Maja dostrzegła moment ich przybycia. Przez tydzień odczuwała niepokój. Czekała.
Prawie się nie kładła spać.
Całymi dniami przesiadywała przy oknie i obserwowała drogę. Domyślała się, z której
strony nadjadą. Uznała, że Reijo wybierze tę samą trasę co ostatnio. Bo co do tego, że i on
przybędzie, nie miała żadnych wątpliwości.
Jeśli bowiem ma się tu zjawić Raija, on musi przy tym być.
William, zaniepokojony dziwnym zachowaniem żony, zastanawiał się już, czy nie
wezwać lekarza. Tłumaczył, że niepotrzebnie ulega lękom z powodu jakiegoś snu.
Tak niewiele z tego wszystkiego pojmował!
Tymczasem, proszę, goście stoją niemal u progu.
Maja posłała chłopaka ze służby z wiadomością do Ailo. Kazała mu powtórzyć, że
przybyła ta, której oczekiwali.
Sama zaś wezwała Williama, który siedział w swoim gabinecie i, jak twierdził,
zajmował się interesami. Maja podejrzewała, że tak naprawdę mąż zamyka się tam, żeby
wypalić fajkę. Nie pochwalała tego obyczaju, dlatego William wymykał się do pokojów, do
których rzadko zaglądała. Maja udawała, że niczego się nie domyśla, i nie zabierała na ten
temat głosu.
Henrik bawił się poza domem. Konie kochał ponad wszystko, chodził więc krok w
krok za stajennym.
- Mamy gości - oznajmiła Maja, kiedy nadszedł William, roztaczając aromatyczną
woń tytoniu. Domysły Mai nie były więc bezpodstawne.
- Gości? - zdziwił się, unosząc brew, i pospiesznie zbliżył się do okna. -
Zapraszaliśmy kogoś?
Maja uśmiechnęła się znacząco.
- Dobrze, że zatroszczyłam się o to, by uprzątnąć pokoje gościnne! Przecież już od
ponad tygodnia mówię ci, Williamie, że będziemy mieć gości. I oto przybyli.
Przemknęła obok niego niczym wiosenna powódź, pozostawiając drzwi otwarte na
oścież. William ruszył za nią, ciągle nie wiedząc, co o tym wszystkim sądzić. Prawdę
mówiąc, nie traktował poważnie jej snów...
Maja zbiegła po schodach, wyprostowana, z dumnie uniesioną głową. Jeszcze jej
takiej nie widział, choć przecież przy wielu okazjach dane mu było poznać jej upór i dumę.
Na dziedziniec wjechały właśnie sanie zaprzężone w małe koniki z północy. Wysiadło
troje dorosłych.
Wśród nich kobieta.
William zatrzymał się na szczycie schodów, jakby nie był w stanie dać kroku w dół.
Jego spojrzenie zatrzymała o się na dwóch kobietach. Na Mai i na tej drugiej.
Raija dostrzegła córkę i rozpoznała. Jej policzki nadal szpeciły blizny, ale poznałaby
Maję i bez nich. Włosy miała gładko uczesane, a wokół głowy upiętą koronę z ciasno
splecionego warkocza. Była taka podobna do Mikkala...
Raija ujrzała w córce ukochanego mężczyznę, Mikkala w młodości. Może nie
odziedziczyła po ojcu owej niezwykłej urody, ale miała w sobie jego siłę i to coś
nieuchwytnego, na co trudno znaleźć określenie, a co odróżniało ją od innych.
- Oczekiwałam cię - powiedziała Maja, zatrzymując się przed Raiją. Glos miała
identyczny jak ona w młodości.
Maja, ich córka. Córka Mikkala.
- Miałam nadzieję, że odbierzesz wiadomość - odpowiedziała Raija, poruszając
drżącymi wargami.
Stały naprzeciwko siebie. Jednakowo niewysokie. Tak samo ciemnowłose, równie
dumnie wyprostowane.
- Witaj! - Maja wyciągnęła rękę na przywitanie, ale zachowała dystans.
Raija zdjęła rękawicę i uścisnęła dłoń córki, nie próbując zburzyć muru, jakim
odgrodziła się od niej.
Jakże miała ochotę przytulić swoją córkę! Maja jednak wyraźnie sobie tego nie
ż
yczyła. Przypominało to jako żywo spotkanie z Idą. Raija miała nadzieję, że tym razem
szybciej puszczą lody, a odzyskanie zaufania córki nie będzie wymagać od niej takiego
wysiłku. Była zbyt stara, by ryzykować życie dla każdego ze swych dzieci.
Tymczasem Reijo chwycił Maję w objęcia, nie zważając na jej chłodną rezerwę. Ona
też go mocno objęła, jakby nie chciała wypuścić. I pewnie by nie wypuściła, gdyby nie Ivar.
- Tato! - zawołał malec, pragnąc mieć Reijo z powrotem dla siebie. Patrzył szeroko
otwartymi oczami na obcą kobietę, która, nie wiedzieć czemu, rościła sobie jakieś prawa do
jego taty.
- To twoja siostra, syneczku - wyjaśnił mu Reijo. - Ivar, to właśnie jest Maja.
- Słodki brzdąc - powiedziała Maja i dwoma palcami pogładziła go po policzku. A
zerknąwszy ukradkiem na Raiję, zapytała: - Co na to wszystko Helena?
Twarz Reijo stężała.
- Helena nie żyje - odparł cicho. - Porozmawiamy o tym później.
Oniemiała Maja wpatrywała się w niego. Nagle poczuła na ramionach czyjeś dłonie, a
obróciwszy się, stanęła twarzą w twarz z roześmianym i rozradowanym Mattim.
- I co, może mi powiesz, że nie jesteś zaskoczona? - zawołał.
- Jestem!
Przywitali się serdecznie.
Raija przyglądała się temu pociemniałym wzrokiem. Spodziewała się wprawdzie
niechęci córki, ale mimo to Maja zraniła ją do żywego swoim zachowaniem. Raija zawsze
bardzo cierpiała, gdy ją odtrącano.
Tymczasem nadszedł William, prowadząc synka. Żeby wyciągnąć go ze stajni, musiał
użyć podstępu. Mały dał się przekonać dopiero wówczas, gdy usłyszał, że na dziedzińcu stoją
konie z samej Ruiji.
William został przedstawiony. Jego tytuły i nazwisko, które w tych stronach wiele
znaczyło, zawsze trochę ich wszystkich peszyły. Na szczęście sam William był bardzo
serdeczny i bezpośredni.
Teraz nie mógł oderwać oczu od Raiji. Wiedział, kim jest. Był pewien jednak, że
przykułaby jego wzrok, gdziekolwiek by ją spotkał.
Włosy i karnacja zupełnie jak u Mai, tak samo dumna sylwetka, to samo spojrzenie,
które przenikało na wskroś. W jej postawie zauważało się królewskie dostojeństwo.
William teraz już wiedział, po kim Maja odziedziczyła wygląd i charakter. Zaczynał
się domyślać, dlaczego jego żona nie przywitała się serdecznie z matką.
- A ja mam przyjemność... - zaczął kurtuazyjnie, wywołując uśmiech na niezwykłej
urody twarzy Raiji.
Taka uroda nie blaknie wraz z upływem czasu. Bo stanowią o niej nie tylko piękne
rysy, ale przede wszystkim wnętrze. Tak... ta kobieta emanowała wewnętrzną urodą,
dokładnie tak samo jak Maja. Obie miały w sobie rzadkie połączenie czaru i siły.
- Wyszłam za niego za mąż wyłącznie dla pieniędzy i dla nazwiska - wtrąciła Maja,
ś
miejąc się sztucznie.
Uchwyciła wolne ramię Williama, a drugą ręką poprawiła ubranko syna. William nie
poznawał jej.
- Oto mój mąż William Samuli Hugo Runefelt. Moja mama, Raija... Nie wiem, jakie
teraz nosisz nazwisko?
Raija z uśmiechem odebrała kolejny cios, nie dając po sobie poznać, jak bardzo córka
ją uraziła.
- Kesaniemi - odparła.
- Oczywiście - Maja uśmiechnęła się niemal lustrzanym odbiciem matki. - Przecież
nie przestaliście być małżeństwem.
- Pobraliśmy się ponownie - wyjaśnił Reijo. - Na wszelki wypadek - dodał, otaczając
Raiję ramieniem, by w ten sposób dać Mai do zrozumienia, po czyjej
jest stronie.
Maja domyśliła się, co chciał jej powiedzieć. Zastanawiała się tylko, czy Rei jo nadal
wierzy, że ktoś może mieć Raiję na własność.
- Domyślam się, że list od nas zaginął gdzieś po drodze i do was nie dotarł - odezwał
się Reijo. - Wszystko wam jednak wyjaśnimy.
- Rozumiem, że właśnie w tym celu przybyliście - odpowiedziała Maja, obrzucając ich
chłodnym spojrzeniem.
Jej słowa zmroziły ich.
- Dlatego - odparła Raija, domyślając się, że odpychające zachowanie córki wypływa
z jej zagubienia i niepewności.
- A gdzie Knut i Anjo? - zapytał Matti. - A Ailo?
- Ailo zaraz się zjawi - odparła Maja łagodniej niż wówczas, gdy zwracała się do
Raiji. - Wysłałam po niego, gdy tylko zobaczyłam, że jedziecie. Czekałam na was. Knut i
Anjo natomiast wyjechali w listopadzie. Nie mogli sobie tutaj znaleźć miejsca. Zwłaszcza
Knut. Potrzebował zająć się czymś konkretnym. Pożytecznym.
- Knut próbuje swych sił jako właściciel zajazdu w Kengis - wtrącił William. - Jaka
szkoda, że go tu dzisiaj nie ma!
- Posłałam po niego - oznajmiła lakonicznie Maja. - Uprzedziłam, że jesteście w
drodze.
- A skąd mogłaś wiedzieć? Skoro nie dostałaś listu... - przerwał jej Matti.
- Wiedziałam - odparła Maja, nie wyjaśniając. - Wyślę im ponownie wiadomość.
- Możemy się u nich zatrzymać w drodze powrotnej do domu - zaproponował Reijo. -
Musimy stać na dworze, Maju? Co to, nie zapraszasz na pokoje takich skromnych gości jak
my, dziecko? Czy tak cię wychowałem?
Maja żachnęła się, ale widząc łagodne spojrzenie Reijo, uśmiechnęła się i
wprowadziła gości do pałacu.
Raija widywała równie bogate wnętrza. Przedmioty nigdy nie wywoływały w niej
przesadnego uwielbienia. Nigdy nie odczuwała w sobie potrzeby posiadania czegokolwiek.
Przeciwnie, gdy miała zbyt dużo, czuła się osaczona. Ale teraz, widząc, jakie możliwości
otworzyły się przed jej dzieckiem, poczuła przypływ dumy. Maja z taką swobodą poruszała
się w tych wspaniałych salonach, odziana w szeleszczącą suknię, jakby nigdy innych nie nosi-
ła. Kryształowe kieliszki podawała z taką samą naturalnością, z jaką brała do ręki cynowe
naczynia, gdy była dzieckiem.
Maja zawsze szybko się uczyła, naśladując innych. Przydało jej się to w życiu. Raiję
rozpierała matczyna duma, mimo że córka nadal odnosiła się do niej bardzo chłodno i mroziła
ją spojrzeniem.
Ale oto zapanowało poruszenie, bo w drzwiach pojawił się Ailo. Miał na sobie ubranie
ze skóry i ciemną pelerynę na ramionach. Poruszał się zupełnie jak Mikkal. Gdy zdjął
zsunięty na czoło skórzany kapelusz, Raija zachwiała się, ujrzawszy zakrytą maską twarz.
Wbiła paznokcie w dłonie, żeby nie krzyknąć. Ailo tymczasem odłożył na bok kapelusz i
rękawice, stanął na szeroko rozstawionych nogach, osłoniętych butami, które sięgały mu do
pół łydki, i odpiął pelerynę.
Raija o niczym nie wiedziała. Nikt jej nie uprzedził. Przypomniała sobie jednak słowa
opowiadanej przez Idę baśni o mężczyźnie w masce. Była to baśń bez szczęśliwego
zakończenia. Nikt z jej bohaterów wprawdzie nie zginął, ale nie żyli też razem długo i
szczęśliwie. Teraz dopiero Raija pojęła sens tej baśni. Ida co prawda odnalazła swoje
szczęście u boku Sedolfa, ale czy Ailo potrafił sobie jakoś ułożyć życie? Raija nie miała
pewności.
Spotkali się na środku pokoju. Raija ujęła w dłonie okryte maską policzki, a z jej oczu
popłynęły łzy. Ailo nie odgrodził się od niej murem. Przytulił się do niej mocno i rozpłakał
się wraz z nią.
- Tak się cieszę, że udało ci się ujść z życiem - powiedziała Raija.
- Byłem pewien, że żyjesz - odparł jej na to po lapońsku. Odwykł trochę od tego, bo
nieczęsto trafiała mu się sposobność mówienia w rodzinnym języku. Ale Raija zrozumiała i
odpowiedziała mu w jego mowie. Słowa w języku, który darzyła miłością, zmysłowo pieściły
jej usta.
- Co z twoją twarzą? Ailo lekko pokręcił głową. Dobrze wiedział, jak przerażająco
wygląda.
- Mogłabym być twoją matką, chłopcze! Popatrzyła na niego surowo, wywołując jego
uśmiech. Poprowadził ją więc do sąsiedniego pokoju, a kiedy zamknął za sobą drzwi, zdjął
maskę.
Raija oniemiała. Opadła na krzesło, które na szczęście stało obok. Ścisnęła Ailo za
ręce, tak że był zmuszony siąść na oparciu.
- Może lepiej by było, gdybym umarł - rzucił Ailo. - Nieładnie to wygląda, prawda? A
przecież kiedyś byłem dość urodziwy. Okazuje się, że czasem trzeba doświadczyć jednego i
drugiego.
Raija pogłaskała pomarszczoną twarz, która w żaden sposób nie przypominała
ludzkiego oblicza.
Usiłowała wyobrazić sobie ból, poparzone do żywego ciała rany, swąd spalenizny. Nie
była w stanie. Przekraczało to jej możliwości.
Wspomnienia, które zamknęła głęboko, do których nie chciała wracać, znów
wynurzyły się na powierzchnię. Za każdym razem, gdy je w sobie tłumiła, traciła jakąś
cząstkę siebie.
W pewnym sensie Raija także doświadczyła dwoistości życia, choć inaczej niż Ailo.
- Powinnam była tu być! - westchnęła ciężko.
- A co, może potrafiłabyś odtworzyć moje dawne rysy twarzy? - zapytał Ailo ze
smutkiem. - A może umiałabyś sprawić, że pokryłaby ją skóra równie gładka jak kiedyś?
Raija musiała przyznać z pokorą, że to nie leży w ludzkiej mocy.
- Gdybym nie znalazł się tutaj, u Mai, dawno już bym nie żył. A co u Idy? - dorzucił,
zawieszając głos. - Jak chłopiec?
Raija tylko pokiwała głową. Wyczuła napięcie w jego głosie, domyśliła się, jak trudno
przeszły mu te słowa przez gardło. Nie miała sumienia mówić o tym, jak pełny miłości dom
stworzyli Ida i Sedolf. O łączącej ich bliskości i szczerości.
Raija kochała Ailo. Był jej równie bliski jak jej własne dzieci.
- Wszystko u nich dobrze - odparła. - Opowiem ci później o Mikkalu. To wspaniałe
dziecko. Takie radosne. Ma rysy twarzy Idy i moje, ale z usposobienia podobny jest bardziej
do ciebie. Mam nadzieję, że nie odziedziczył po Mikkalu skłonności do melancholii. Tak,
twój ojciec czasami zamykał się w sobie.
- Wiem o tym. Ze mną jest podobnie - odrzekł Ailo z powagą w oczach. - Czasami
najchętniej schowałbym się w wydrążonej w skale jaskini i w ogóle stamtąd nie wychodził.
Na Hailnoto też mam swoje kryjówki, choć tutejszy krajobraz nie stwarza wielu możliwości
ucieczki. Chowam się czasem w lesie, przemierzam plaże i ulatuję stąd myślami. Rozumiesz
mnie, Raiju? Czy także kochałaś tak mocno płaskowyż?
- Chętnie pobiegałabym boso po tamtejszych pastwiskach - uśmiechnęła się Raija, nie
przestając dotykać twarzy Ailo okrytej przezroczystą, cienką niczym jedwab skórą. Zdawało
się, że lekkie muśnięcie palców może ją niechcący przerwać.
- Mieszkam w kamiennej chacie, Raiju. Mam dom, cztery ściany, dach - ciągnął Ailo,
na przemian śmiejąc się i płacząc. Wiedział, że ona potrafi spojrzeć na to jego oczami. - Mogę
się poruszać, ale nie żyję w zgodzie z tradycją mojego ludu. Słońce wędruje po niebie, a ja
siedzę przy oknie i rysuję cienie. Utrwalam wspomnienia z północnego płaskowyżu, póki
jeszcze jestem w stanie je uchwycić. Obawiam się bowiem, że któregoś dnia utoną w gęstej
mgle. Najbliższy memu sercu krajobraz zastyga w srebrze. Ozdabiam pałace arystokracji.
Drogo sprzedaję moje łąki, po których oni sami nigdy nie będą stąpać, do których nie mają
ż
adnego prawa, chociaż ich królowie ciągle nazywają krainę na północy swoim państwem...
- Miałeś wiele czasu na rozmyślanie. Może człowiek musi wyjechać gdzieś daleko, by
zrozumieć to, co najważniejsze? - odrzekła Raija, pobladłszy. - Kiedy wraz z zorzą polarną
wróciła mi pamięć, także moja głowa napełniła się nowymi myślami. To niemal przekleństwo
być do tego zdolnym. Często pragnęłam, by tyle nie rozmyślać. Znajdowałam wytchnienie w
tkaniu. Ty masz swoje srebro.
- Maja także tka - powiedział Ailo, podnosząc się. - Poza tym po kryjomu szoruje
podłogi. Kłóci się z kucharką, żeby jej pozwoliła coś ugotować. We własnej kuchni musi
prosić o pozwolenie! Dlatego często przychodzi do nas i piecze razem z Anną Kajsą.
Wygląda wówczas jak mała dziewczynka z policzkami białymi od mąki. Maja także znalazła
się w sidłach, ale ona nie ma za czym tęsknić, dlatego z nią jest inaczej.
Raija milczała. Ailo odsłonił przed nią tajemnicę Mai. Raija potrzebowałaby wiele
czasu, by ją odkryć.
- Ona nadal mnie nienawidzi - odezwała się ze smutkiem.
- Nie, to nie nienawiść - odrzekł Ailo, przesuwając srebrny półmisek, który, jak Raija
się domyśliła, sam wykonał.
Skinieniem poprosiła, by jej pokazał.
Kiedy uchwyciła w dłonie naczynie, w jednej chwili pojęła bezmiar jego tęsknoty.
Dostrzegła ból i głęboki niemy smutek w tych wszystkich detalach, nad których pięknem
rozpływali się inni.
- Mikkal powinien zobaczyć, jak wysoko uleciały jego ptaki - uśmiechnęła się Raija.
Przypomniała sobie tego najpierwszego ptaka, którego Mikkal wyrzeźbił w kości renifera,
kiedy pilnował stada. Rzeźbił dla zabicia czasu. Tak dobrze pamiętała tamte dni. Niemal
czuła, jak jej twarz smaga letni wiatr. Kiedy Mikkal udawał, że wyrzeźbiona figurka
przeznaczona jest dla Siggi, ogarnęła ją straszliwa zazdrość.
Opowiedziała tę historię Ailo. Pewnie Mikkal też mu ją opowiadał. Musiał to zrobić.
- Uczyniłem ptaka symbolem naszej tęsknoty, naszej ucieczki, naszych marzeń. Ptak z
rozpostartymi skrzydłami uosabia wolność, za którą tak tęsknię. Uosabia poniekąd mnie,
ojca... My wszyscy, którzy jesteśmy z tobą związani, nosimy w sobie tę wielką tęsknotę,
niepokój, który nie pozwala nam osiąść w jednym miejscu.
- Nie mam Mikkalowego ptaka. Zrobisz go dla mnie?
- Już zrobiłem. Frunie na rozpostartych złotych skrzydłach. Właściwie chciałem go
wyrzeźbić w macicy perłowej, bo uważam, że powinnaś mieć białego ptaka, ale w tak
krótkim czasie nie udało mi się zdobyć tworzywa. - A po chwili znacząco dodał: - Wziąłem
się do pracy, gdy tylko Maja odebrała wiadomość. Do mnie także docierały znaki, choć nie
tak wyraźne. Inaczej niż kiedyś postrzegam teraz otaczający mnie świat, ale nadal potrafię
odbierać ledwie uchwytne cienie, ruchy, symbole...
- Mikkal mówił, że mój ptak powinien być czarny - uśmiechnęła się Raija znużona.
Uchyliły się drzwi i Rei jo, wsunąwszy tylko głowę, powiedział:
- Chodźcie już, czekamy na was.
Nie upomniał jej, ale w jego głosie wyczuła cień zawodu.
Raija dobrze wiedziała, o co mu chodzi. Znów potraktowała niejednakowo dzieci
Mikkala. Zawsze tak postępowała. Ale też Ailo nie był tak skomplikowany jak Maja, łatwo
nawiązywało się z nim kontakt. Zawsze lepiej rozumiała się z Ailo niż z Mają. Bo Maja
nawet jako małe dziecko zamykała się w sobie.
Może właśnie dlatego Maja i Ailo tak do siebie przylgnęli. Byli tak odmienni, że
wzbudzali w sobie nawzajem ciekawość. Uzupełniali się.
Oczywiście pomijając pokrewieństwo, które niewątpliwie także miało znaczenie.
- Maja nie czuje do ciebie nienawiści - powiedział Ailo, odstawiając półmisek na
miejsce. - Ale wiesz, że niełatwo ją zrozumieć. Zawsze żyła w cieniu: Elise, Idy, ale
najbardziej w twoim cieniu. Wszyscy aż nadto dobrze pamiętali, czyją jest córką. Ale
nienawiści z pewnością do ciebie nie czuje.
5
Zima nie była najlepszą porą roku na prowadzenie zajazdu, a tym bardziej na
rozkręcanie interesu. A jednak Knut i Anjo wyruszyli z Hailuoto w krótkim czasie po
otrzymaniu tej propozycji, na którą Knut zgodził się bez wahania. Czuł, że otwierają się przed
nim nowe możliwości. Ktoś inny może uznałby ją za jałmużnę ojca Williama,
wszechmocnego Marcusa Runefelta, ale Knut stwierdził, że nie pora dawać się ponosić
fałszywym ambicjom.
Do grona starych znajomych Runefelta należał Johan Grapę, sędzia z Nederkalix.
Poniekąd był osobiście zainteresowany zakładami hutniczymi w Kengis, jako że jego dziadek
ze strony ojca, Arendt Grapę, był jednym z pierwszych ich właścicieli. Niestety, nie dopisało
mu szczęście. Kiepski był z niego fabrykant, choć przyświecały mu dobre chęci, co
ś
wiadczyło na jego korzyść.
Johan Grapę martwił się, że trudno znaleźć chętnych do prowadzenia zajazdu. Nie
dość że brakowało fachowej siły roboczej do pracy przy wytopie rudy, to jeszcze zajazd przez
długi czas pozostawał bez właściciela. A przecież właśnie ów zajazd ożywiał tę niewielką
społeczność daleko na końcu świata, gdyż, jak wiadomo, złoża rud rzadko znajdują się w
pobliżu ludzkich osad.
Złoża rudy żelaza w Junosuando nad rzeką Tornio zostały odkryte w 1644 roku. W
okresie toczących się wojen zapotrzebowanie na żelazo było ogromne. Nie bacząc więc na to,
ż
e nowo odkryte złoża znajdują się na odległych krańcach Norrland, nakazano ich wydobycie
i pozyskiwanie.
Jako pierwszy został zobowiązany do tego zwierzchnik dystryktu, Frans Crusebiórn.
Ale urzędnicy rzadko miewają zmysł do interesów. Crusebiórn przyczynił się do
uruchomienia pierwszej odlewni, ale w kilka lat później przekazał ją obywatelom miasta
Tornio, którzy być może byli zdolnymi kupcami, ale na wydobyciu rudy i wytopie żelaza nie
bardzo się znali. Dlatego też równie gorliwie szukali kogoś, kto przejąłby od nich hutę, która
według nich nie rokowała zysków. Rzeczywiście, Junosuando leżało daleko od portu w
Tornio. W tamtych rejonach brakowało dróg. Zimą trudno było dowieźć surowiec do portów,
skąd mógłby popłynąć na rynki do odbiorców, którzy się go wręcz domagali.
Rudy z północy uznane zostały mianowicie za jedne z najlepszych na świecie. Znawcy
twierdzili, że tylko hiszpańskie rudy żelaza z Bilbao są lepsze od tych z północnych zakątków
Szwecji.
Frans Crusebiórn pochodził z Lubeki, starego hanzeatyckiego miasta. Jego dziadek był
tam kupcem. Kiedy więc obywatele miasta Tornio zrezygnowali z kopalni, Crusebiórn był
zmuszony znaleźć chętnych, którzy potrafiliby poprowadzić taki interes. Polecając
sztokholmskiego kupca Arendta Grape'a, był przekonany, że trafił na właściwego człowieka.
Młody Grapę, syn kupca i właściciela gorzelni w Lubece, przybył do Sztokholmu jako
siedemnastolatek, by nauczyć się kupiectwa. Już w dwanaście lat później został obywatelem
Sztokholmu, a gdy miał trzydzieści cztery lata, otrzymał od królowej Krystyny listy
uwierzytelniające, które go uprawniały do przejęcia kopalni w Junosuondo.
Ale w sześć lat później Arendt Grapę musiał szukać wsparcia obcego kapitału i
obcych fachowców. Sprowadził z Holandii braci Abrahama i Jakoba Momma, których
później Korona szwedzka uhonorowała szlachectwem, nadając im herb Reenstierna.
Właśnie Grapę założył późniejsze Masugnsbyn. Sprowadził specjalny piec hutniczy
do wytopu żelaza skonstruowany na wzór francuski. Dalsze uszlachetnianie żelaza
następowało w kuźniach około siedemdziesiąt kilometrów na południe w okolicach
Tornionjoki, mniej więcej tam, gdzie rzeka Tornio łączy się z Muonjonjoki, w niewielkiej
osadzie zwanej Kengis.
Ale hutnictwo nie było jednak powołaniem Arendta Grape'a, a współpraca z braćmi
herbu Reenstierna skończyła się licznymi procesami i nieporozumieniami. Wyroki ogłoszone
w tych sprawach okazały się zawikłane i nawet spadkobiercy zwaśnionych stron nie byli w
stanie ich pojąć. Zresztą niewielu ich było. Urodzony w Lubece kupiec, który zamieszkał na
północy, dokończył swego żywota jako nadzorca hodowli renów i wójt dziesiątki kilometrów
od Kengis.
Ale nie ma ludzi niezastąpionych. Kengis ostało się. Znaleziono innych zarządców,
zwłaszcza że nadal istniało duże zapotrzebowanie na żelazo.
W Europie wciąż toczyły się wojny.
Ostatni odcinek długiej drogi Anjo i Knut zmuszeni byli pokonać zaprzęgiem
reniferów. Ale nie narzekali z tego powodu. Dobrze wiedzieli, na co się porwali. Nie
zaskoczyły ich ani zaspy, ani mróz. Wiedzieli, jak daleko od siebie bywają położone osady w
Laponii. Przemierzyli już kiedyś niezaludnione północne trakty i w obojgu na całe życie
pozostał sentyment do podobnych krajobrazów.
Inni na ich miejscu westchnęliby ciężko, narzekając, że z tego pustkowia trudno
będzie się wyrwać do Tornio, zwłaszcza zimą. Ale im taka myśl nawet nie zaświtała.
Dotarłszy do kresu podróży owego zimowego poranka, wysiedli z pułków i stanęli
wpółobjęci. Dzieci spały starannie otulone skórami.
Popatrzyli na lekko pofałdowaną, otwartą przestrzeń, szeroką, skutą lodem rzekę
Tornio i zakochali się w Kengis. Była to miłość od pierwszego wejrzenia.
Przeszli się na sam cypel, gdzie spotykały się rzeki z północy i zachodu, i wyobrazili
sobie, jaką siłę mogą ujawnić masy wody, kiedy ruszą wiosenne roztopy.
Ciemne świerkowe lasy wznosiły się dumnie, a nagie brzozy wyciągały ku niebu
gałęzie, w ściśniętych pąkach ukrywając zalążki, które wraz z wiosną ożyją na nowo.
Anjo i Knut zachwycili się okolicą i nawet jeśli wcześniej odczuwali lekki niepokój,
ż
e może zbyt pochopnie przyjęli propozycję, to w tym momencie pozbyli się wszelkich
wątpliwości.
Byli pewni, że chcą tu zostać i osiąść na stałe.
Wyobrazili sobie, jak o różnych porach roku będą spoglądać ku horyzontowi. Staną
się częścią tego pejzażu. Zapuszczą korzenie w tej żyznej ziemi u zbiegu rzek.
Zajazd, który mieli objąć, nie wydawał im się taki duży. Byli pewni, że z pomocą
kilku par najemnych rąk z łatwością sobie poradzą. Żadne z nich nie bało się ciężkiej pracy.
Dysponowali też pewnymi środkami na początek. Knut miał wewnętrzne przekonanie, że w
ten interes warto włożyć złoto i związać z zajazdem przyszłość. Czuł, że to coś dla niego.
Po raz pierwszy od bardzo dawna pragnął czegoś tak gorąco. Pierwszy raz od czasów
poszukiwania złota w Finnmarku znów rozpierał go zapał. Dostrzegł sens życia, który w
ostatnich latach zniknął mu z oczu.
- Czy nie powinniśmy napisać paru słów do Mai? - zapytał Knut wczesnym rankiem.
Jak zwykle zdawał się na rozsądek i takt żony. Nie lubił podejmować decyzji bez
porozumienia z Anjo. Chciał znać jej punkt widzenia. Uważał, że lepiej wspólnie decydować
o czymś, niż każde z nich miałoby to czynić osobno. - Maja musiała być bardzo poruszona,
skoro zdecydowała się wysłać wiadomość przez posłańca aż tutaj. Uważam, że przesadza.
Ż
eby sen tak wytrącił ją z równowagi?!
- Z Kengis do Tornio regularnie jeżdżą transporty żelaza. Twoja siostra dobrze o tym
wie. Nie jest głupia ani naiwna, mój drogi. Już ona wszystko sprawdziła - odparła spokojnie
Anjo.
- To co, wysłać jej krótki list?
- Oczywiście. Napisz, że przyjedziesz natychmiast, gdy tylko u niej zjawią się
oczekiwani goście - odpowiedziała, nawet nie mrugnąwszy powieką. Zawsze znajdowała
właściwe rozwiązania, a przy tym imponowała opanowaniem.
- Skąd się bierze w tobie taki spokój? - uśmiechnął się Knut i pocałował ją w nos.
Musnął także wargami jej zmarszczki. Kochał ją, czego nie omieszkał jej wyznać.
- Ja także cię kocham, Knucie Elvejord, ale chyba nie za twoją mądrość.
- Pewnie pociąga cię bardziej moje ciało? - zażartował.
- Nie, twoja młodość - odparła ze śmiechem, pozwalając się pocałować.
Poczucie humoru stanowiło mocny filar ich związku. Knut miał dwadzieścia cztery
lata, a ona trzydzieści osiem, a mimo to układało im się cudownie i wierzyli, że nic tego nie
zmieni.
Anjo krzątała się po kuchni, ugotowała posiłek i zaniosła furmanom, którzy nocowali
w zajeździe. Zimą na przejechanie trasy z Kengis do Tornio potrzeba było całego dnia, ale z
ładunkiem dzień czasem okazywał się za krótki. Nikt jednak nie ośmieliłby się zatrzymać po
drodze, żeby się przespać.
Knut biedził się nad listem do siostry. Nie lubił kreślić liter i przelewać myśli na
papier. Posiadł tę sztukę tylko dlatego, że Reijo się uparł, iż jego dzieci muszą umieć czytać i
pisać.
Knut czynił to niechętnie i niezbyt starannie, ale w razie potrzeby nie musiał nikogo
prosić o pomoc.
Zdążył już w połowie napisać list do Mai, gdy nagle z hukiem otworzyły się drzwi i
wtargnął jakiś człowiek, wpuszczając do środka zawieję. Podłoga między stołem a ławami
pokryła się cienką warstwą śniegu. - Kuźnia się pali! - wrzasnął przybysz. - Rozpętało się
czerwone piekło!
Rzeczywiście, to było czerwone piekło.
Zdawało się niemożliwe, by w mroźnym styczniu pożar mógł być taki groźny. Ale
czasem żywioł potrafi zaskoczyć i to, co z pozoru niemożliwe, staje się rzeczywistością.
Mieszkańcy tych stron zwykli przyjmować wszystko, co zsyłał im los, bez zadawania
zbędnych pytań.
Nastał sądny dzień.
Ludzie walczyli z pożarem przez całe przedpołudnie aż do wieczora. Trzymali się
ostatkiem sił, ale nie dane im było odpocząć, bo wiatr zmienił kierunek i powiał w stronę
lasów i zabudowań.
Ogień nie odpoczywał. Wiatr także nie zamierzał ustąpić. Sprzysięgły się dwa
niszczące żywioły. Zespoliły swoje siły i pokazały swą moc.
Kto żyw, rzucił się do walki z pożarem. Nakładano śnieg do wiader i ciskano go w
płomienie. Świerki porastające zbocza ogołocono z gałęzi.
Ludzie kopali rowy, by zatrzymać ogień, ale wiatr niweczył ich wysiłki, śmiejąc im
się lodowato w twarze. Rowy nie spełniały swojego zadania, bo wicher pluł ognistymi kulami
na wierzchołki okolicznych drzew. I zdawało się, że nie nic go już nie powstrzyma przed
zajęciem zabudowań huty.
Knut myślał tylko o tym, by zdusić płomienie. Okiełznać je, jak się ujarzmia dzikiego
konia, a może raczej niebezpiecznego drapieżnika. Ciskał wiadra śniegu, tracąc powoli wiarę
w zwycięstwo nad żarłocznymi językami ognia. W niebo unosił się czarny gęsty dym,
ciemniejszy niż noc.
Pożar wciąż malował na nim czerwone smugi, grożąc, że pochłonie wszystko,
rozprzestrzeni się, zniszczy, unicestwi.
Czerwone i złote płomienie! Jakby na ziemię zstąpiła polarna zorza. Ale polarna zorza
nie jest groźna dla nikogo poza głupimi wyrostkami, którzy igrają z niebezpieczeństwem,
wymachując czymś białym. Tych zorza może poparzyć w ręce. Tak przynajmniej powtarzały
z powagą mądre kobiety, które w osadach nad fiordem Lyngen opowiadały zimową porą
podobne historie w ciasnych izbach, grzejąc się przy palenisku.
Ale ten ogień był ziemski i prawdziwy. Buchał od niego żar taki, że Knut stał na
dworze w ten styczniowy dzień w samej tylko cienkiej koszuli z podwiniętymi do łokcia
rękawami. Oczy go piekły i łzawiły, policzki paliły jak poparzone do żywego ciała. Pot żłobił
w skórze słone ścieżki.
Stali ramię w ramię: mężczyźni, trochę kobiet, wyrostki.
Nieważne, czy to był zarządca, czy ten, który uderzał w kowadło. Wszyscy walczyli z
ż
ywiołem: buchalterzy, stajenni, ci, co dmuchali w miechy, i palacze. Walczyli o hutę, której
częścią była ta kuźnia, o podstawę swej egzystencji. Łączył ich wspólny cel. Walczyli z tą
samą desperacją wypisaną na twarzach, czarnych, osmolonych, spoconych, wykrzywionych
grymasem, śmiertelnie zmęczonych.
Przerażeni i bezsilni wobec tego wroga, który nie dawał się okiełznać.
Zdesperowani i gotowi na wszystko, narażali własne życie, żeby powstrzymać
niszczące płomienie, które zajęły kuźnię i próbowały przenieść się na pozostałe zabudowania
huty. Robili wszystko, by ocalić podstawę swego utrzymania i dom na tym odludziu.
Zima była najgorszą porą na utratę pracy. Piekielną porą, by zostać bez dachu nad
głową.
Do zajazdu przyniesiono trzynastu ciężko poparzonych mężczyzn w stanie
zawieszenia między życiem a śmiercią. Wyli z bólu w chwilach, gdy wracała im świadomość.
Nieprzytomni, wcale nie zaznawali ukojenia.
W izbie unosił się swąd niemal identyczny, ale jeszcze intensywniejszy niż w lochach
twierdzy Vardo, gdzie przesłuchiwano i torturowano kobiety podejrzane o czary.
Anjo powstrzymywała mdłości, a okropne wspomnienia z przeszłości powróciły ze
zdwojoną siłą. Z własnym bólem umiała sobie poradzić, gorzej znosiła ból innych. Zawsze
odznaczała się wielką wrażliwością na ludzką krzywdę. Na szczęście nie odebrało jej to
rozsądku i woli działania.
Teraz jednak czuła się bezradna, bo jedyne, co mogła, to być przy tych biedakach i
pielęgnować ich, by złagodzić nieco ich cierpienia. Łzy cisnęły jej się do oczu, gdy
pomyślała, ilu ludzi walczących z pożarem pochłonęły płomienie. Ilu zginęło w tym
piekielnym ogniu. Bała się ich liczyć, choć czyniła to mimo woli. Ale wiedziała, że nawet
największa rozpacz nie wróci im życia.
Minęło popołudnie i zapadł wieczór, ale od płomieni jaśniało jak w dzień. Ogień nie
dał się zdusić, choć ludzie nie przestawali z nim walczyć.
Anjo uznała, że nie może dłużej siedzieć bezczynnie. Zawiązała na plecach chustę, w
której umieściła Ailę, i trzymając mocno za rączkę małego Karla, ruszyła na poszukiwanie
Knuta. Nie miała odwagi zostawić dzieci pod opieką obcych. Nie wiadomo, co się jeszcze
może stać. Dzieci kochała ponad wszystko. Były jej droższe niż własne życie.
Musi odnaleźć Knuta i poradzić się, co robić w tej sytuacji.
Wszyscy mężczyźni z osmolonymi twarzami wyglądali tak samo. Mieli czarne,
przemoczone nogawki spodni, przepocone na grzbietach koszule i swetry. Anjo rozglądała się
zdesperowana, potykając się o leżące na ziemi kapelusze, rzucone na bok, a może zgubione
przez mężczyzn. Przypominały wielkie grzyby na udeptanym śniegu: czarne, szare, brązowe.
Przez cały czas słyszała krzyki i jęki cierpiących, choć od zajazdu, który zamienił się
w lazaret, odeszła już spory kawałek. Prześladowały ją nawet wśród gwaru i wrzasków
walczących z pożarem ludzi. Przedzierały się przez głośny trzask płomieni, które, zdawało
się, szeptały ostrzegawczo, zanosiły się złowieszczym śmiechem, ochrypłym wołaniem
groziły, że wnet wielkie czerwone gardło pochłonie wszystko.
Anjo nie wiedziała już, czy te krzyki dochodzą z zewnątrz, czy są w niej.
Tak jak zapach.
Nosiła w sobie swąd spalenizny i związany z nim ból.
Wbiegła pomiędzy ludzi. Wpatrywała się w ich czarne od sadzy twarze, szukając tej
jedynej, ukochanej. Zdawało jej się, że to jakieś szyderstwo. Zawsze sądziła, że Knuta
rozpoznałaby wszędzie. Że ich miłość, tak silna, sprawiłaby, iż ukochany mężczyzna
błyszczałby niczym Gwiazda Polarna na niebie, tłumiąc swym blaskiem wszystkie inne.
Tymczasem ów mroźny styczniowy wieczór uświadomił jej, że gwiazdy są
zadziwiająco podobne do siebie.
Anjo była zdesperowana, w ustach czuła smak krwi. Niosła na plecach śpiącą
córeczkę, a synka mocno trzymała za rękę. Nie miała pojęcia, czy mały Karl da radę nadążyć
za nią. Jeśli nie, będzie musiała i jego wziąć na ręce.
A nie wiedziała, czy temu podoła. Czyż jednak miała inne wyjście?
To są przecież jej dzieci, jest za nie odpowiedzialna, nie może ich stracić. Cierpła na
samą myśl, co by się stało, gdyby wypuściła je z rąk. W tym tłumie, ślepym na wszystko poza
ogniem, nie miałyby żadnych szans.
Mężczyźni, niczym jeden organizm, zmagali się z ognistym potworem rozrzucającym
iskry i płomienie, plującym czerwonym żarem. Bijąca od niego złota poświata sprawiała, że
blakły gwiazdy.
Wydawali się identyczni. Jakby już nie byli pojedynczymi ludźmi, ale kończynami
wielkiego cielska, usiłującego pokonać ognistego bożka, który, nienasycony, pożerał nawet
ś
nieg.
- Knut! - wypróbowała swego głosu Anjo. Miała nadzieję, że mąż ją usłyszy, ale jej
wiara okazała się daremna. Ponownie zawołała go po imieniu: - Knut!
W jej stronę odwróciły się zdumione twarze. Tu, na lapońskich pustkowiach w
granicach szwedzkiej Korony, mężczyźni najczęściej nosili inne imiona:
Henrik, Nils, Jon czy Jons. Spotykało się też Larsów, Johanów czy Jakobów. Imię
Knut w tych stronach brzmiało obco.
- Knut! - wołała Anjo.
- Tato! - wtórował jej mały Karl, ale jego cienki głosik ledwie dochodził do niej.
Zresztą z trudem też słyszała własny głos, mimo że krzyczała z całej siły.
Znalazła męża niemal przy samej ścianie ognia. Gdy tylko go ujrzała, zrozumiała, że
niepotrzebnie wołała go wcześniej. Znała przecież Knuta na tyle, by się domyślić, że kto jak
kto, ale on się nie oszczędza.
Stał oczywiście w
pierwszym szeregu. Tam gdzie groziło największe
niebezpieczeństwo i potrzebna była odwaga i determinacja.
Powinna była wiedzieć.
Przepychając się naprzód, krzyczała w złości i rozpaczy, by się do niego przebić.
Nawet nie słyszała tego, co wykrzykuje. W ogóle nie zastanawiała się nad słowami, na
zmianę fińskimi, szwedzkimi, norweskimi. Były niczym ostrze dzidy torujące jej drogę
naprzód.
Szeroko rozpychała się łokciami, nie pozwalając, by ścisnął ją tłum. Gotowa pazurami
bronić dziecka uczepionego jej spódnicy. Nawet w tych okolicznościach nie darowałaby
nikomu, kto by przez nieuwagę zrobił krzywdę jej pociechom.
Anjo uchwyciła się Knuta, zanim zdążył zauważyć jej obecność. W jego oczach
odbijał się blask płomieni, gdy się odwrócił, a na twarzy malowała irytacja. Ściągnął
gniewnie brwi, usiłując uwolnić się od Anjo. Dopiero po chwili zreflektował się, że to ona.
- Gdzie dzieci? - wyczytała z ruchu jego warg. Anjo bardziej widziała słowa, niż je
słyszała. Stali zbyt blisko ognia. Nie dało się tam rozmawiać. Płomienie, jakby chciały mieć
ostatnie słowo, zagłuszały ich głosy trzaskiem.
Anjo pokazała więc na migi, że na plecach ma Ailę. Dziewczynka spała najspokojniej
w świecie, trzymając w buzi kciuk. Mały Karl stał zaś uczepiony matczynej nogi, nie widział
nawet polowy tego co Anjo, ale bał się dwa razy mocniej.
- O mój Boże! Uciekaj stąd! - wyczytała z ust Knuta, który popatrzył na nią błagalnie.
Anjo szarpnęła nim, denerwując się, że on jej nie rozumie. Przecież przyszła z nim
porozmawiać!
Knut niechętnie poszedł za nią. Ciągnęła go za rękę przez tłum na tyły. Ale choć i tam
ż
ar bił tak mocny, że zdawało się upalnie jak w noc świętojańską, Knut trząsł się z zimna i
musiał zabijać ręce, by się rozgrzać. Bo przecież tam, skąd go Anjo odciągnęła, przez cały
czas gotowało się powietrze.
- To beznadziejne - powiedział, prostując się.
Wiedział, że musi wracać z powrotem gasić płomienie. Nie wolno mu zrezygnować!
Nikomu nie wolno! Toczyli przecież bój o przetrwanie.
- Ludzie gadają, że takiego pożaru nie było tu od tysiąc siedemset siedemnastego roku,
kiedy to Rosjanie, którzy zajęli te tereny, podpalili wszystko - rzucił, uśmiechając się
półgębkiem.
A może to wcale nie był uśmiech, a jedynie grymas zmęczenia, jaki odmalował się
przelotnie na jego twarzy.
- Wtedy ocalały tylko wychodki. Wyraził tym zdaniem swoje najczarniejsze myśli.
Anjo rozejrzała się wokół siebie, nie chcąc uwierzyć, że to wszystko, co tu widziała,
może zostać pochłonięte przez ogień.
Przecież dopiero co tutaj przybyli. Tu chcieli osiąść. Chcieli się stać cząstką tej
społeczności, chcieli, by ich przyjęto i zaakceptowano. To w tych ramach miał powstać obraz
ich wspólnego życia.
- W zajeździe leży trzynastu ciężko poparzonych mężczyzn. Umierają mi na rękach. -
Anjo mówiła szybko, nie upiększając prawdy. - Co z nimi robić, Knut? Nie ma żadnych
lekarstw. Jest zima. W żaden sposób nie mogę pomóc!
Gdyby nie gruba warstwa śniegu przykrywająca wrzosowiska, Anjo nazbierałaby ziół.
Nie powiedziała tego, ale Knut zrozumiał, o czym myślała. Anjo potrafiła pomóc sobie i
najbliższym, choć się nie afiszowała z tego rodzaju umiejętnościami, zwłaszcza po tym, jak
została oskarżona o czary.
Nie była czarownicą, posiadła jedynie rozległą mądrość. A dla kobiety niebezpiecznie
jest być mądrą. Mężczyźni sprawujący władzę obawiają się mądrych kobiet.
- Już posłano po pomoc do Junosuando - powiedział jej Knut. - Myślenie przychodziło
mu z trudem. Zdawało mu się, że składa się jedynie z ciała, cały wysiłek koncentrując na tym,
by stawić czoło pożarowi.
„Zatrzymać ogień, zatrzymać” - dudniło mu w skroniach. Zabijał ręce, bo kiedy stał
choćby przez chwilę nieruchomo, potwornie marzł.
Nie miał czasu z nią rozmawiać. Nie pojmował, po co tu przyszła i zabierała mu czas.
Chyba rozumie, że oni tam go potrzebują, że tam z przodu większy jest z niego pożytek niż
tu.
Nie czas na odpoczynek. Jeśli on stanie z boku, inni mogą pomyśleć, że im też się
należy chwila oddechu. Nie może tu zostać. Czego ona od niego chce?
Jacy ranni?
Powoli docierał do niego sens słów wypowiedzianych przez żonę.
- Trzynastu ludzi? Jest dla nich jakaś nadzieja? - zapytał wreszcie. Był tak zmęczony,
ż
e ledwie widział na oczy żonę zza mgły. Knut bardziej słyszał niż dostrzegał jej gniew. Bo
Anjo mówiła po fińsku, kiedy była bardzo zdenerwowana.
- Nadzieja? Knucie Elvejord! Mam w izbie trzynastu mężczyzn wyjących z bólu.
Jeszcze żyją, ale strasznie cierpią. Rozumiesz, człowieku? Nie pytaj mnie, czy jest dla nich
jakaś nadzieja! Ja niewiele mogę im pomóc. Doszło to wreszcie do ciebie?
Nie był pewien, czy ją rozumie. Nie pojmował, dlaczego Anjo tak się piekli. Zupełnie
jak wulkan ciskający rozżarzoną lawę.
Ogień dosięgał go ze wszystkich stron. Knuta rozśmieszyła ta myśl i uniósłszy kąciki
ust, roześmiał się.
Anjo nie miała ani czasu, ani cierpliwości. Pojmowała, ile przeszedł jej mąż, jaki był
ś
miertelnie zmęczony. Ale przecież nie on jeden! Ona też padała już z nóg, chociaż nie
walczyła bezpośrednio ze ścianą ognia.
Wymierzyła mu siarczysty policzek, jeden, drugi. I biła go po twarzy, póki nie przestał
się śmiać. Wreszcie, mrużąc oczy, popatrzył na nią zdziwiony, jakby dopiero teraz ją
naprawdę zobaczył.
- Przepraszam - powiedziała Anjo. - Ale nie ma czasu. Co mam zrobić z rannymi,
Knut?
- Nie ma innych kobiet do pomocy?
Potrzebowała innej rady. Nagle nabrała wątpliwości, czy mąż jej może udzielić. Może
się myliła, sądząc, że on zdoła wypełnić tę pustkę, którą czuła w sobie. Miał dość swoich
kłopotów.
- Nie ma lekarstw, Knut! Inne kobiety więc nic nie poradzą. Pastor też nic nie pomoże.
Skąd wziąć anioły, które ześlą zapomnienie i ukoją ból tym trzynastu cierpiącym? Jestem
sama, nie mogę znieść ich krzyków i jęków. Nie mogę nic dla nich zrobić, Knut. Czy ten
lekarz z Junosuando przywiezie lekarstwa?
Knut nie wiedział.
- A z Tornio nikt nie przyjedzie z pomocą? Knut nie miał pojęcia, czy ktoś wysłał do
miasta posłańca. Może z uwagi na odległość uznano, że to nie ma sensu? Pomoc stamtąd
mogłaby dotrzeć najwcześniej następnego dnia wieczorem. Tym bardziej że drogi zawiało i
gdzieniegdzie trzeba się było przekopywać przez głębokie zaspy.
Ale nazwa „Tornio” niczym klucz otworzyła Knuta na nową myśl. Może i Anjo
przyszło to do głowy, ale nie miała odwagi wymówić tego na głos?
- Napisz do Mai! - powiedział nagle. - Trzeba ją tu sprowadzić.
- Do Hailuoto jest jeszcze dalej niż do Tornio! - sprzeciwiła się, ale zaraz umilkła.
Czy właśnie to chciała usłyszeć? Czy dlatego odszukała Knuta wśród zmagających się
z pożarem mężczyzn?
- Maja - powtórzyła tylko i uśmiechnęła się do męża. Pokiwała głową. Pocałowała go
w oba policzki, nim go z powrotem wysłała na pierwszą linię do walki z płomieniami, tam
gdzie pomimo nocy panowała jasność jak w letni poranek.
Anjo wróciła do zajazdu, przemknęła się między pojękującymi rannymi. Trzęsącymi
się rękoma wyszukała papier. Poplamiła go palcami czarnymi od sadzy, ale nawet tego nie
zauważyła.
Drapiącą stalówką skreśliła pośpiesznie cztery linijki. Pomieszały jej się słowa w kilku
językach, które znała. Złożyła papier i zapieczętowała lakiem.
Starała się nie słuchać krzyków poparzonych. Chciała ochronić przed nimi też swoje
dzieci, Ailę i Karla. Ochronić je przed cierpieniem. Ale czyż była w stanie?
Ż
ycie czasem bywa brzydkie i straszne. Nie mogła im opowiadać bajek, kiedy za
ś
cianą ludzie krzyczeli, wijąc się z bólu.
Wyjść stąd jak najszybciej i zanurzyć się w mroku wieczoru!
Wyjść.
Anjo znów ruszyła na poszukiwanie.
Teraz musiała znaleźć kogoś, kto potrafiłby znieść trudy podróży nocą, wysiłek i
mróz. Kogoś, kto umie poruszać się według gwiazd, odnajdując drogę pomimo zasp. Kogoś,
komu za kompas służy mapa nieba, kto potrafi stawić czoło wichrom i zamieci.
Znów przeciskała się przez ciżbę, kotłującą się niczym morskie fale. Zdawało się jej,
ż
e jest łupiną przemykającą się pomiędzy innymi łodziami.
Znalazła go przy ścianie ognia, tam gdzie wcześniej odnalazła Knuta. Stał
nieustraszony w ubraniu ze skór, nie zważając na gorąco i żar. Gasił płomienie gałęziami,
nadpalonymi niemal do dłoni nie okrytych rękawicami.
Anjo bez słowa wyjaśnienia pociągnęła go za sobą. Przemknęło jej tylko przez myśl,
ż
e powinni go widzieć teraz ci wszyscy, którzy szydzili z Lapończyków, twierdząc, że nie ma
z nich pożytku w kuźni, bo boją się ognia.
- Masz zaprzęg? - zapytała, a on tylko pokiwał twierdząco głową, tak samo
wyczerpany jak Knut.
Pomachała mu przed nosem listem.
- Chcę, żebyś dostarczył go siostrze Knuta. Lapończyk nabrał powietrza w płuca, ale
nim zdążył cokolwiek rzec, Ailo odpowiedziała mu:
- Pojedziesz do Mai na Hailuoto. Słyszałeś kiedyś o niej? Pamiętasz wypadek podczas
spławu drewna przed czterema czy pięcioma laty? A tę kobietę, która ocaliła życie tylu
poszkodowanym tamtej strasznej nocy i ukoiła ich ból? Tu także umierają mężczyźni.
Potrzebujemy jej tutaj.
- Maja na Hailuoto? Maja Runefelt? - upewnił się Lapończyk chrapliwym głosem.
Wziął list i schował za pazuchę.
Anjo pokiwała głową, pewna już, że odnalazła właściwego człowieka.
- Nie spocznę, póki jej tu nie sprowadzę - zapewnił.
- Sowicie cię za to wynagrodzę - obiecała Anjo.
- Za taką przysługę Johan nie weźmie zapłaty!
6
Odnosili się do siebie uprzejmie. Skrywali prawdziwe uczucia, by się wzajemnie nie
ranić. Nie tylko Ailo nosił maskę w te dni.
Opowiedzieli o swoim życiu, jedni barwnie, inni powściągliwie, zostawiając
słuchaczom pole do domysłów.
Starali się do siebie zbliżyć, ale tylko na tyle, by nie rozdrapywać ran.
Raija spała niespokojnie, rzucała się przez sen. Na szczęście łóżko było dostatecznie
szerokie, że mogła odsunąć się na brzeg, żeby nie zbudzić Reijo.
Czuła nasilający się lęk.
Jej myśli krążyły wokół ognia.
Nie wiedziała, skąd się biorą. Wywoływały jednak coraz większy niepokój.
Nie chciała budzić męża, wstała więc i nie zapalając lampy, sięgnęła po ułożone przy
łóżku ubrania. Po cichu założyła je, przeczesała palcami włosy i z butami w ręce wymknęła
się z pokoju.
Niech sobie spokojnie śpią, pomyślała, zerkając jeszcze na Reijo i Ivara.
Dni na Hailuoto dostarczały wielu wrażeń, więc wieczorami, gdy kładli się spać, byli
bardzo zmęczeni. A przecież już niebawem, choć starała się nie liczyć dni, wyruszą w drogę
powrotną. Dlatego potrzebny im wypoczynek.
Sama jednak nie mogła spać.
W jej głowie tłukły się myśli i przewijały obrazy związane z pożarem.
Ostrożnie wymknęła się na korytarz i w półmroku zeszła na dół, do salonów, gdzie
zawsze było nieco zimniej.
Potrzebowała ochłody.
Maja obudziła się zlana potem. Wyswobodziła się z wełnianych koców, ale po chwili
zaczęła szczękać zębami z zimna. Obok spał spokojnie William.
Gdzieś głęboko, niczym cierń róży, tkwił w niej niepokój. Niepokój wywołany snem.
Sen, taki niepojęty, z pogranicza koszmaru, niejasny, trudny do wyrażenia słowami,
był ważny. Co do tego miała pewność.
Niemal fizycznie doświadczała ognia, odczuwała ból, jakby parzyły ją płomienie.
Ostatnie dni bardzo ją zmęczyły. Cierpiała, ukryta za murem, który sama wzniosła.
Nie potrafiła otworzyć się przed matką. Zastanawiała się, czy Raija także otoczyła się
skorupą, ale nie miała odwagi przyjrzeć się matce dokładniej.
Wydawało jej się, że pozostali członkowie rodziny wspaniale się rozumieją. William
nie ustawał w zachwytach nad Raiją. Chwalił jej mądrość, ciepło, wyrozumiałość, czar.
No i urodę.
To Maja słyszała już wcześniej. Słowa te powróciły niczym echo z dzieciństwa.
Wszyscy znajdowali się pod urokiem Raiji, tylko Maja czuła w sobie gorycz jak po wypiciu
wina.
Cierpiała.
A równocześnie gdzieś głęboko, za murami, które sama wzniosła, skrywała tęsknotę.
Czuła się taka zraniona.
Maja ubrała się. Wiedziała aż nadto dobrze, że tej nocy już nie zmruży oka.
Wytrącona raz ze snu, nie potrafiła zasnąć ponownie. Sen nie wróci. Przypominał ptaka, który
wyleciał przez otwarte okno. Nie było nadziei, by z powrotem zwabić go w niewolę.
Maja nie rozumiała, czemu właśnie ogień przenika wszystkie jej myśli. Sen nie
wyjaśniał niczego.
Po cichu przemknęła się po schodach na dół do salonu. Do eleganckiego
pomieszczenia, którego nawet nie potrafiłaby sobie wyobrazić, kiedy jako dziecko wędrowała
po lesie i po górach nad fiordem Lyngen.
Maja wzdrygnęła się, natychmiast wyczuwając w salonie czyjąś obecność.
Raija podkręciła lampę. Wiedziała jednak, zanim jeszcze zrobiło się jaśniej, kto
wszedł do pomieszczenia. Nie zaskoczyło jej to wcale, raczej potwierdziło wcześniejsze
przypuszczenia.
Maja żyła w jej, Raiji, cieniu. Tak to ujął Ailo.
Córka odziedziczyła także po matce brzemię ponadnaturalnych zdolności.
- Jakiś wielki ogień - odezwała się Raija.
- Ogień - powtórzyła Maja. - Też go wyczuwasz? Raija pokiwała głową. Siedziała w
fotelu niespokojna. Odsłoniła zasłony, mimo że od okien ciągnęło chłodem. Pragnęła wpuścić
do środka trochę światła, gdy tylko wstanie świt.
Maja, przepełniona lękiem, zapaliła pozostałe lampy.
- Nie potrafię tego dokładnie określić - odezwała się Raija. - Czuję ogień większy, niż
jestem w stanie sobie wyobrazić. Ścianę ognia. Parzą mnie policzki, dłonie, ale kiedy ich
dotykam, są chłodne. Takie jak zwykle...
Maja pokiwała głową, doskonale rozumiejąc, o czym mówi matka. Sama odbierała
podobne doznania.
- Ja z kolei się pocę - rzekła bezbarwnym tonem, rozpalając w kominku. Dmuchała
lekko w lichy płomyk. - Tak, to jakiś wielki ogień - powtórzyła słowa matki.
Mimo że otrząsnęła się ze snu, nadal nie mogła pozbyć się wrażenia, że wznosi się
przed nią ściana płomieni. Pociła się i marzła na przemian. Bała się.
- Ogień często boleśnie doświadczał naszą rodzinę - odezwała się Raija,
przypominając sobie zdarzenia z przeszłości. Zawsze lękała się niszczycielskiej siły tego
ż
ywiołu.
- Wydaje mi się, że to może mieć jakiś związek z Knutem - rzekła Maja, ale jej głos
brzmiał niepewnie. Przypuszczenia te dyktował jej bowiem bardziej rozum niż intuicja.
Wiedziała, że w Kengis, dokąd udał się Knut z rodziną, znajdują się zakłady hutnicze,
gdzie od dziesiątków lat wytapia się i uszlachetnia żelazo.
- Tak, tu chyba chodzi o kogoś z nas - zgodziła się Raija, bo nigdy nie odbierała tak
intensywnych przekazów, gdy nieszczęście dotykało ludzi, z którymi nie łączyły jej więzy
krwi. - Ale pewności nie ma - dodała, gestem zachęcając Maję, by usiadła obok niej. Maja
usiadła. Raija pogłaskała ją delikatnie po plecach. Wiedziała, co czuje córka. Ostatecznie żyła
z tym brzemieniem dłużej niż ona.
- Pewności nie ma - powtórzyła. - Możemy się tylko domyślać i czekać.
- Jakiś Lapończyk stoi w progu!
Młodziutka służąca sprawiała wrażenie bardzo poruszonej. Ubrana była w błękitną
spódnicę i bluzkę, biały fartuszek, a włosy miała zaczesane gładko w kok.
- Mówi, że chce rozmawiać z Mają z Hailuoto - wyjąkała.
Tylko najbliżsi zwracali się do pani: „Maja”, obcy mówili o niej „pani Maria”. Może
jedynie z wyjątkiem Josefa Hapali i jego bliskich. Ale oni w hierarchii zajmowali
pocześniejsze miejsce niż reszta służby. Przybyli tu razem z panią. Łączyły ich niemal
rodzinne stosunki...
Maja i Raija, które zasnęły przytulone do siebie, zdążyły się ocknąć, nim do salonu
weszła służąca. Mimo że przemarznięte, nadal czuły bliskość ognia.
Maja zerwała się na równe nogi. Nawet nie poprawiła fryzury ani nie wygładziła
sukni.
- Gdzie on jest? Nie miałaś dość rozumu, by go wpuścić do środka? Boże drogi, czy za
was wszystkich trzeba ciągle myśleć? - ofuknęła dziewczynę, wprawiając ją w jeszcze
większe zakłopotanie.
- Przecież to Lapończyk - wydukała służąca, odsuwając się na bok, by zrobić Mai
przejście. - Musimy być ostrożni i uważać na to, kogo wpuszczamy do środka - usiłowała się
bronić, ale robiła to tak nieśmiało, że Maja pewnie wcale nie usłyszała jej wyjaśnień.
- Nie zrobiłaś nic złego - odezwała się Raija i uśmiechnęła się do służącej. - Możesz
odejść. Zachowałaś się tak, jak należało. Jest jeszcze bardzo wcześnie. - Dziewczyna usunęła
się z wdzięcznością, pocieszona uśmiechem, jakim obdarowała ją matka pani Marii.
Zupełnie pojąć nie mogła, że obie kobiety wiąże tak bliskie pokrewieństwo. Z
wyglądu owszem, matka i córka były do siebie bardzo podobne. Ale na tym kończyło się
podobieństwo. Raiję Kesaniemi wszyscy uwielbiali. Może nie była wysoko urodzona, nie wy-
wodziła się z arystokracji, ale potrafiła się zachować bardzo wytwornie. A przy tym
troszczyła się o wszystkich jednakowo i zwracała się do każdego niezwykle przyjacielsko.
Oczarowała mieszkańców Hailuoto swoją dobrocią, która równoważyła brak
arystokratycznych korzeni i nazwiska. Raija Kesaniemi nie potrzebowała eleganckich,
drogich toalet, by wybić się z tłumu. Nie sposób było jej nie dojrzeć i nie pokochać.
Ż
ona pana Williama była z natury bardziej nieprzystępna, nie zwykła okazywać
ciepła. Nie każdego obdarzała uśmiechem. Ludzie to zauważali.
Maja wróciła do salonu, prowadząc śmiertelnie zmęczonego mężczyznę w skórzanym
dorku i nagolennikach. Utkane z kolorowych wełen taśmy pokryte były warstwą lodu.
Maja posadziła gościa na miękkim fotelu i podała mu w kryształowym kieliszku
koniak.
Napił się.
- Maja Runefelt? - upewnił się po paru łykach.
Pokiwała głową.
Wsunął za pazuchę drżącą rękę i wyjął schowany pod ubraniem list, dla którego
pokonał długą drogę aż z Kengis.
- Jechałem całą noc - wyjaśnił chrapliwie. Maja złamała pieczęć.
- Pali się kuźnia - wyjaśnił Lapończyk.
- Co z Knutem? - spytała Raija. Przybyły dopiero teraz ją zauważył.
- Knut nie jest ranny? - powtórzyła pytanie po lapońsku i podeszła do fotela, w którym
siedział. Zdjęła mu z głowy czapkę i przyłożyła dłonie do policzków.
- Musisz powoli i ostrożnie rozgrzewać skórę - rzekła. - Mało brakowało, a byś sobie
całkiem odmroził twarz.
- Anjo prosi, żebym przyjechała - oznajmiła Maja, podsuwając matce list. Raija
pośpiesznie przebiegła wzrokiem parę linijek. Zrozumiała podobnie jak córka, że list pisany
był w wielkim pośpiechu. Plamy sadzy na papierze wyjaśniały niejedno.
- Kto to jest? - zapytał mężczyzna wpatrzony w Raiję.
- Moja mama - odparła Maja. - I matka Knuta - dodała.
- Ona zna mój język.
Raija uśmiechnęła się, nie odrywając dłoni od policzków Lapończyka.
- Żyłam wśród twojego ludu i pokochałam go. Stałam się jego częścią. Ale to było
dawno, na północy, w Norwegii.
- Potrafisz to samo, co twoja córka?
- Mama potrafi więcej - odpowiedziała Maja.
Dwie pary oczu spotkały się ponad głową przybysza, reagując na to samo słowo:
„mama”. Raija uśmiechnęła się do Mai. Choć wiedziała, że teraz nie miejsce ani pora na
wielkie wzruszenia, zrobiło jej się cieplej na sercu. Maja zwróciła się do niej w ten sposób
bez przymusu, z własnej woli. Ta noc je do siebie zbliżyła. Już nie były sobie tak bardzo
obce.
- To proszę jechać z nami do Kengis! Na miłość boską, proszę jechać! Ludzie
umierają. Bóg raczy wiedzieć, co się tam jeszcze wydarzyło od wczorajszego wieczora. Kiedy
stamtąd wyjeżdżałem, ciągle się paliło, w niebo buchał straszliwy żar.
- A co z Knutem? - dopytywała się Raija.
- Na pewno wszystko dobrze! - prychnęła Maja. - Gdyby mu się coś stało, Anjo
błagałaby, by mu pomóc. Tymczasem nie wspomniała o nim nawet słowem. Jedziesz?
Raija przytaknęła. Przecież to oczywiste. Pomyślała jednak, że Maja słusznie ją
upomniała. Nie powinna myśleć tylko o swoim synu, gdy nieszczęście dotknęło tak wielu
innych. Maja myślała szybciej niż ona.
Kiedyś i ona była młoda i bystra. Miała ten sam ognisty temperament co córka.
- Musisz odpocząć - zwróciła się do Lapończyka, który kazał mówić na siebie
„Johan”.
- Nie mogę! - jęknął i wlał w siebie resztkę koniaku. Czuł, jak go rozgrzewa od
ś
rodka. - Obiecałem, że bez zwłoki przywiozę Maję z Hailuoto. Przyrzekłem, że nigdzie się
nie będę zatrzymywał na odpoczynek.
- Potrzebujemy trochę czasu, żeby się przygotować do podróży - odparła Raija. - A ty
wypocznij i najedz się!
Maja już zdążyła zadzwonić po służbę i zarządziła, by podano gościowi gorący i
pożywny posiłek oraz by posłano mu łóżko.
- Łóżko? - zapytała służąca w błękitnym stroju, zerkając ukradkiem na przybysza. -
Czy pan o tym wie?
- Poślij łóżko! - Raija uśmiechnęła się do dziewczyny, pokonując w jednej chwili jej
opór.
Ale służąca Emma myślała swoje, kiedy wyszła z salonu, by dopilnować wszystkiego,
co nakazała jej pani domu.
Hailuoto straciło swoją klasę! Nazwisko Runefelt nie brzmi już równie dostojnie jak
kiedyś, zanim pani Maria poślubiła młodego pana Williama.
Maja! Prychnęła w duchu. Takie imię noszą służące, a nie arystokratki. A teraz jeszcze
ten wymysł, żeby zawszawionego Lapończyka kłaść w pościeli! Trzeba będzie potem
gruntownie wyszorować i przewietrzyć pokój, w którym spał. Przypilnować, żeby pchły nie
rozeszły się po całym domu. Dopiero by to było, gdyby w pałacu Runefeltów pojawiło się
robactwo. Dopiero rozniosłyby się plotki!
Zachichotała cicho. Bała się, że straciłaby pracę, gdyby pani domyśliła się, co o niej
myśli.
Ale ta mama pani Marii jest czarującą damą, mimo wszystko. Zresztą od niej nie
można zbyt wiele wymagać. To prosta kobieta, jej jeszcze jakoś uchodzi zadawać się z
Lapończykami, chociaż porządni ludzie tego nie robią. Ale to tylko potwierdzenie na to, że
pani Raija ma dobre serce dla wszystkich.
- Nie możecie jechać same! - Reijo i William byli co do tego zgodni. Matti zresztą też
podzielał ich zdanie, ale w przeciwieństwie do mężów obu kobiet wiedział, że z osobami płci
pięknej lepiej nie wdawać się w sprzeczki.
- Pomyślcie, Johan jechał przez całą noc. Z dwoma dodatkowymi osobami w pułkach
pokonanie tej samej drogi zajmie mu więcej czasu. Jest środek zimy i pogoda się pogarsza.
Popatrzcie przez okno, to się przekonacie!
Reijo i William na zmianę przekonywali żony, gwałtownie protestując przeciwko
planowanej przez nie wyprawie.
Ponieważ czas był na wagę złota, Raija ucięła dyskusję.
- Ty, Reijo, nie możesz jechać z nami. A co z Ivarem Anttim? To jeszcze małe
dziecko. Znalazł się w nowym miejscu i nie można go zostawić pod opieką obcych. Do
Kengis tym bardziej go nie zabierzemy.
Zapadła cisza. Reijo, choć niechętnie, musiał przyznać jej rację. Ustąpił.
- Anjo nie prosi o liczną pomoc - tłumaczyła Maja, podczas gdy list z Kengis krążył z
rąk do rąk, wywołując poruszenie i chęć pomocy.
- Anjo prosi mnie, bym przybyła - podkreśliła Maja. - Chyba rozumiecie, dlaczego
właśnie mnie.
Rozumieli.
- Pojedzie ze mną mama. Z nikogo więcej nie będzie pożytku. Nie takiego, o jaki teraz
tam chodzi.
- Bardzo dziękujemy za uznanie! - stwierdził sarkastycznie William, ale zdobył się na
uśmiech.
Nie chciał puścić Mai w tak ciężką podróż i narażać jej na niebezpieczeństwo, ale nie
miał wyboru.
- Wyślij do Kengis lekarstwa i opatrunki! - odparła na to Maja, stanowczo trwając
przy swoim. - Wyjedziemy, zanim je przygotują. Musimy ruszać. Obie z mamą czułyśmy, że
coś się stało. Czekałyśmy tylko na wiadomość.
Reijo i William wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Każdy z nich znał swoją
towarzyszkę życia. Wiedzieli, co Maja miała na myśli.
- Tylko mama i ja możemy być w jakiś sposób pomocne tym ludziom.
William i Reijo ustąpili, choć nie do końca pozbyli się wątpliwości. Nie szczędzili
więc upomnień dwóm dzielnym kobietom, nie mając, niestety, wpływu na ich decyzję.
Wyruszyli za dnia, a kiedy zostawili za sobą pokrytą lodem Zatokę Botnicką i
położone u jej brzegów miasto Tornio, miało się już ku wieczorowi. Droga nie była łatwa, w
wielu miejscach natykali się na głębokie zaspy. Johan okazał się doskonałym przewoźnikiem.
Starał się, jak mógł. Anjo wyłuskała z tłumu właściwego człowieka.
Był nieustraszony. Nie lękał się ani buchającego żaru, ani mrozu. Ani ciężkiej
harówki, ani duchów.
Wyskakiwał z sań i pchał je, gdy śnieg był za głęboki, a ciężar za duży. Kierował
renifery tam, gdzie znajdowały się ścieżki, a gdzie ich nie było, wyszukiwał zlodowaciałą
powierzchnię albo miejsca, gdzie leżała najcieńsza warstwa śniegu.
Gdy Raija chciała mu pomóc, kazał jej czym prędzej wracać do pułków i dobrze okryć
się skórami. Nie podnosił głosu, ale jego słowa brzmiały bardzo stanowczo.
- Kiedy będę potrzebował pomocy, poproszę - wyjaśnił, wdrapując się z powrotem do
sań. - Na razie to niepotrzebne. Tym bardziej że musicie mieć siły, żeby sprostać temu, co
tam zastaniecie. Kuźnia spłonęła doszczętnie, a kto wie, czy pożar nie rozprzestrzenił się na
inne budynki. Przy takim wietrze!
Maja i Raija też się tego obawiały, bo i one czuły wyraźnie, że wiatr zaczął mocniej
smagać. Na szczęście mróz jakby nieco zelżał.
Odnosiły wrażenie, że zrobiło się dużo cieplej, choć nie miały odwagi wypowiedzieć
tego na głos. Zapadła czarna noc. Na niebie lśniły gwiazdy, gdzieniegdzie kryjąc się za
chmurami. Jednak Johan nawet wtedy nie tracił orientacji w terenie.
Raija czekała na zorzę polarną.
Ale ona się nie pojawiała na niebie.
Pozostawiła ją w wielkiej pustce.
Nie pojmowała tego. Przecież zawsze towarzyszyła jej zorza. Przypomniała sobie
obietnicę, jaką Mikkal złożył jej we śnie podczas ostatniej podróży, jaką odbyła.
Uprzedził, że nie zobaczą się przez dłuższy czas.
Przybędzie dopiero, gdy wypełni się czas, by towarzyszyć Raiji w jej ostatniej długiej
drodze.
Czuła się taka osamotniona. Nie miała pojęcia, czy nie straciła swojej mocy. Jeśli tak,
to może stanowi tylko zbędny ciężar w saniach?
Raija rozmyślała, wpatrzona w mrok, czując ogarniający ją chłód, i nie mogła pozbyć
się lęku.
Nie zdążyła powiedzieć Reijo czegoś ważnego, nim wyjechała. Nie rozstała się z nim
tak, jak powinna. To nie było właściwe pożegnanie.
Raija nie wiedziała, co ją czeka. Nigdy nie odmawiała nikomu pomocy. Nie mogłaby
odmówić, gdyby miała świadomość, że jest w stanie pomóc.
Pozostaje pytanie, jaką będzie musiała za to zapłacić cenę. Na granatowym niebie, w
które wpatrywała się intensywnie, nie wyczytała odpowiedzi.
Czterech spośród pielęgnowanych przez Anjo rannych umarło.
W miejscu, gdzie wcześniej stała kuźnia, nadal tlił się żar, ale nadludzkim wręcz
wysiłkiem zdołano ugasić pożar. Z położonych na północ od Kengis osad Junosuando i
Masugnsbyn, oddalonych o siedemdziesiąt kilometrów wzdłuż rzeki Tornio, przybyli na
pomoc tamtejsi robotnicy. Dzięki ich wsparciu udało się ugasić pożar.
Po kuźni pozostały tylko osmalone zgliszcza.
Aż trudno było uwierzyć, że to ta sama okolica, która tak urzekła Anjo i Knuta owego
ranka, gdy tu przybyli.
Nim rozpętało się piekło.
Anjo nie potrafiła wyrazić tego, co czuje. Wydarzenia minionych dni, cierpienie i
ś
mierć, o które się ocierała, całkiem ją zdruzgotały.
Milczała, tłumiąc w sobie rozpacz i ból.
Ale nie siedziała bezczynnie. Robiła to, co w takiej chwili nakazywało jej sumienie.
Była przez cały czas na nogach i doglądała ciężko rannych. Widząc, jak nieludzko jest
zmęczona, Knut zmusił ją, by położyła się na parę godzin. Tłumaczył, że powinna trochę
odpocząć, wyspać się, nabrać sił.
Położyła się, ale nawet we śnie prześladowały ją krzyki cierpiących i swąd spalenizny.
Wstała, kiedy już dłużej nie mogła tego znieść. Czuła się odpowiedzialna za ludzi,
którzy znaleźli się pod jej dachem.
Zwłoki czterech robotników owinięto w płócienne prześcieradła i ułożono w
trumnach. Miejscowi mieli nadal pełne ręce roboty, mimo że pożar został stłumiony. Pastor
odmawiał modlitwy nad zmarłymi. A spod zgliszcz wydobywano wciąż kolejne zwłoki ludzi,
którzy zginęli w płomieniach. Niektórych nawet nie dało się rozpoznać.
Anjo walczyła z mdłościami. Bała się, a zarazem miotała nią wściekłość.
Wszyscy byli tacy zmęczeni, bez trudu dało się to wyczytać z ich twarzy.
Nie odzywali się do siebie.
Nikt nie wiedział, dlaczego wybuchł pożar. Wszyscy się nad tym zastanawiali, ale
mało kto mówił, co myśli, chyba że w bardzo wąskim gronie przyjaciół.
W zajeździe podawano strawę dla górników, którzy przybyli z pomocą aż z kopalni w
Masugnsbyn. Śmiertelnie wyczerpanych ludzi nie można było przecież puścić w drogę
powrotną bez posiłku i odpoczynku.
Wodzili nieprzytomnym wzrokiem, bezradni, przyglądając się swoim czarnym od
sadzy twarzom.
Zza ściany dochodziły jęki i krzyki ciężko poparzonych kolegów. Mimowolnie
myśleli, że to oni mogli się znaleźć na ich miejscu, że otarli się o śmierć.
Jedli w milczeniu, bez apetytu. Posilali się, by zebrać w sobie siły. Ci twardzi ludzie
wiedzieli, że nie wolno im popadać w przygnębienie. Muszą na nowo stawić czoło
codzienności.
Nic im nie da bezczynne siedzenie z rękami złożonymi do modlitwy.
Kopalnia i huta nie przerwie przecież pracy. Robotnicy są potrzebni. Wnet pożar
pozostanie tylko we wspomnieniach.
Już od dłuższego czasu widzieli wzbijający się w niebo słup dymu. Kiedy dotarli na
miejsce, nadal czuło się tam żar.
Pobliskie świerki miały osmalone
wierzchołki, a spod szarej brei wokół pogorzeliska
wystawała goła ziemia.
Johan podjechał zaprzęgiem pod sam zajazd. Raija nawet nie zdążyła się przyjrzeć
budynkowi, nie wiedziała, kiedy znalazła się w środku wśród swądu spalenizny i jęków
cierpiących.
- Boże święty! Mama.' - zawołał Knut z niedowierzaniem, wychodząc im na
spotkanie.
Słaniał się ze zmęczenia. Mrugał powiekami, niepewny, czy to, co widzi, jest prawdą,
czy tylko wytworem jego wyobraźni.
Raiji chciało się spać. Podczas jazdy jedynie drzemała, chociaż w pułkach można się
było w miarę wygodnie ułożyć.
Uśmiechnęła się jednak na widok syna. Doznała niewiarygodnego wręcz uczucia
szczęścia.
A więc to jest
Knut, mój syn! pomyślała. Oczywiście, że tak właśnie powinien
wyglądać! Nie jak Kalle w młodości ani jak spadkobierca jej urody. Ale właśnie tak, jak
wysoki mężczyzna, który otwierał przed nią ramiona i nazywał „mamą”!
Knut.
Do oczu napłynęły jej długo tłumione łzy. Były wyrazem nadziei i tęsknoty, bólu z
powodu rozstania, nie opuszczającego jej poczucia winy.
- Teraz nie czas na to - wydobyła wreszcie z siebie, oswobodziwszy się z objęć syna
pachnącego dymem. Popatrzyła w jego zmęczoną twarz i zauważyła, że na nogach utrzymuje
się wyłącznie siłą woli.
- Zabrałam ją ze sobą - odezwała się Maja i zwichrzyła Knutowi czuprynę w
siostrzanym geście. Blada, wodziła niespokojnie wzrokiem.
- Wyruszyłyśmy z mamą, gdy tylko nadeszła wiadomość o pożarze. A ty dostałeś list,
w którym opisywałam ci mój sen?
Knut potwierdził, ciągle nie mogąc uwierzyć w to, co widział. Zdawało mu się to tak
samo nierzeczywiste, jak to, co oglądał w ciągu ostatnich dób.
- Jak to się stało? Przecież podobno umarłaś! - zapytał wpatrzony w matkę. Przez
wszystkie te lata tłumił w sobie wszelkie pytania i wątpliwości. Nie miał siły doszukiwać się
ich teraz. Interesowało go tylko jedno: Dlaczego?
- Później ci wszystko opowiem - obiecała Raija, kładąc mu dłoń na ramieniu, i
uśmiechnęła się tak jak mama, którą zapamiętał z dzieciństwa.
- Nie zmieniłaś się wiele - wymknęło mu się, a w jego głosie zabrzmiała synowska
duma.
- Zmieniłam się bardziej, niż możesz przypuszczać - odparła Raija, której twarz
ż
łobiły zmarszczki. - Ale teraz nie ma czasu, by ci wszystko opowiedzieć.
Zdjęły z Mają z siebie wierzchnią odzież: futrzane kurtki i ciepłe spodnie, czapki,
ż
akiety i szale.
- Tam w środku jest Anjo - rzekł Knut, wskazując skinieniem głowy.
Nie miał ochoty tam wchodzić. Nie lubił widoku ran i krwi. I choć wiele przeżył, nie
potrafił nad tym zapanować.
Ale matka z córką, nie zwlekając, weszły do środka i stanęły twarzą w twarz z
niewyobrażalnym cierpieniem.
7
Straciły poczucie czasu, wszystko przestało istnieć. Teraz najważniejsi byli poparzeni
i ranni. Stały tak ramię przy ramieniu, raz po raz wymieniając spojrzenia, kiwając albo kręcąc
lekko głową.
Raija uważnie przyglądała się poczynaniom Mai. Domyśliła się, jaką trudną drogę
musiała przejść córka, by zaakceptować tkwiące w niej siły, a potem nauczyć się nimi
kierować.
Obserwowała dłonie Mai, które podlegały przedziwnej przemianie: żarzyły się i biło
od nich gorąco. Raija czuła, że mają one moc uzdrawiania, i budziło to w niej głęboki respekt.
Ona sama zupełnie nie była w stanie wykrzesać swojej mocy, choć niczego mocniej
nie pragnęła. Tak bardzo chciała koić ból i sprawić, by rany szybciej się goiły.
Dotykała dłońmi poparzonych dotkliwie biedaków, którzy kurczowo trzymali się
ż
ycia. Dla każdego znajdowała dobre słowo, pocieszała, żartowała, uśmiechała się, spoglądała
z powagą, napełniała nadzieją. Ale choć niczego nie obiecywała, oni czuli, że gotowa jest ich
wspierać, i uczyni wszystko, by im ulżyć w cierpieniu.
Anjo tymczasem nie dała za wygraną i udała się wprost do zarządców zakładu
hutniczego. Nie miała zamiaru nikogo obwiniać. Ustalenie przyczyny pożaru kuźni
pozostawiła tym, którzy się na takich sprawach znali. Jej chodziło o coś innego. W imieniu
nieszczęśników, którzy znaleźli się pod jej dachem, błagała na wszystkie świętości, by
sprowadzono do nich lekarza.
- Pani chyba rozumie - tłumaczyli się zarządcy. - Do tej pory najważniejsze było
gaszenie kuźni. Należało przede wszystkim powstrzymać ogień, by nie zajęły się pozostałe
budynki. Nikt nie miał czasu na nic innego!
- Ja zdążyłam zawiadomić przez posłańca krewnych z Hailuoto i sprowadziłam ich
tutaj - odpowiedziała im Anjo. - Mój posłaniec powiadomił o pożarze także w Tornio. Czemu
tam nikt nie potraktował go poważnie?
Anjo wiedziała, dlaczego tak się stało! Dlatego, że wiadomość nie nadeszła od
zarządców huty.
- Czy kazaliście sprowadzić lekarza? - zapytała wprost, nie speszona, że rozmawia z
najważniejszymi osobami w tych stronach.
Nie znosiła tytułów. Dość poznała w swym życiu takich, którzy nadużywali tytułów i
nazwisk.
Odpowiedziano jej, że lekarz został wezwany, ale kiedy Anjo dalej naciskała, wyszło
na jaw, że posłano po niego dopiero co.
- Jak mogliście tak długo zwlekać? - zapytała oburzona. Nie miała siły wysłuchiwać
mętnych wyjaśnień, którymi chcieli się usprawiedliwić.
- Na was spada odpowiedzialność za śmierć tych nieszczęśników - powiedziała tylko
przez zaciśnięte zęby i wyszła, trzaskając drzwiami. Po tym zdarzeniu Anjo urosła w oczach
niewielkiej społeczności Kengis. Wszyscy zapamiętali, kto w obronie poszkodowanych
odważył się podnieść głos na miejscowych dostojników.
Anjo zaś nie mogła się pogodzić z taką nieodpowiedzialnością i brakiem wrażliwości
na ludzkie cierpienie.
W nocy umarło trzech kolejnych poparzonych. Ani Maja, ani Raija nie mogły temu
zaradzić. Ulżyły im nieco w cierpieniach, ale zmienić wyroków losu się nie dało. Obrażenia
były zbyt rozległe.
Uwolnienie ich od męczarni wydawało się większym miłosierdziem ze strony
Stwórcy.
Z trzynastu rannych w pożarze mężczyzn pozostało przy życiu sześciu. Raija miała
nadzieję, że pięciu uda się uratować, szósty doznał jednak bardzo rozległych poparzeń na
całym ciele łącznie z twarzą. Bała się, że jego godziny są policzone.
Kiedy na niego patrzyła, mimowolnie przywoływała w myślach Ailo. Pojmowała
teraz, co zobaczyła Maja, kiedy wezwano ją do rannego brata.
- Musicie trochę odpocząć - rzekła Anjo, kładąc Raiji dłoń na ramieniu. - Nie możecie
czuwać przy nich bez przerwy na sen.
Nikt ich sobie nie przedstawił.
Anjo pamiętała Raiję z twierdzy Vardo. Ale Raija nic nie wiedziała o Anjo, mimo to
od pierwszej chwili poczuła do niej sympatię. Była od niej tylko o trzy lata starsza. Obie
pochodziły z ubogich rodzin. Wprawdzie Anjo nie przybyła do Ruiji jako dziecko, ale i ona
znalazła się tam w nadziei na lepsze życie. Obie przeszły w młodości przez piekło,
doświadczając na własnym ciele okrucieństwa inkwizytora.
Polubiłyby się nawet bez pośrednictwa Kmita, ale dzięki niemu stały się rodziną.
Raija błądziła wzrokiem po jęczących nieszczęśnikach i czuła, że powinna uczynić dla
nich coś
więcej. Nie potrafiła jednak wykrzesać z siebie mocy, która przecież w niej tkwiła, a
której już nie raz używała.
Tak bardzo chciała pomóc, ale nie miała wpływu na tę pochodzącą z niewiadomego
ź
ródła siłę.
- Przeżyliście tu koszmar - stwierdziła Raija.
- Mam wrażenie, że ten dzień nie ma końca. Od chwili, kiedy wybuchł pożar, prawie
nie spałam. Gdy ugaszony został ogień, Knut był taki wyczerpany, że zasypiał na stojąco. -
Anjo uśmiechnęła się i dodała: - A kiedy się obudził, znów, jak to on, gotów był oddać
wszystko, by pomóc innym.
Raija nie spodziewała się, że Knut okaże się bardziej podobny z charakteru do
Kristiana Elvejorda niż do własnego ojca. A może Kalle przez całe swoje życie zmagał się z
poczuciem, że nie dorównuje swojemu ojcu? Kto wie, czy nie lepiej jest drzewu, które
wyrosło w miejscu, gdzie nikt nie zna jego przodków. Nie dojrzewa bowiem w niczyim
cieniu. Może swobodnie wyciągać swoje konary ku niebu roztaczającemu się nad jego
koroną.
- Tak mało można dla nich zrobić - rzekła cicho Anjo, odwracając się plecami do
leżących, jakby chciała ukryć swoją rozpacz przed tymi, którzy byli na tyle przytomni, że
słyszeli i rozumieli, co się wokół nich dzieje.
- Potrzebny jest lekarz i lekarstwa! - odpowiedziała Raija.
Anjo pokiwała głową. Myślała o tym samym. Zatrzymała spojrzenie na siedzącej przy
jednym z łóżek Mai. Szwagierka miała zamknięte oczy, a na jej bladej twarzy malowała się
zaciętość. Gdyby jej wola mogła ratować życie, nie straciliby tylu rannych. Niewiele się
odzywała. Każdą chwilę poświęcała sześciu poparzonym. Zdawało się, że nie dostrzega
niczego poza nimi.
- To ją wyczerpuje - wyjaśniła Raija bezbarwnym tonem. - Widziałaś już kiedyś, jak
ona to robi?
Anjo pokiwała głową, nie ukrywając, że i ją to przeraża.
- Nie miałam wyboru - usprawiedliwiła się cicho. - Nie wiedziałam, do kogo się
zwrócić. Nie mogłam przyglądać się bezczynnie cierpieniu tych ludzi. Od razu pomyślałam o
Mai. Podobno ktoś z tutejszych robotników posłał po szamanów. Niestety, żaden nie przybył.
Ale może pomagają na swój sposób, wiesz...
Raija westchnęła głęboko.
- Lapońscy szamani powtarzają zaklęcia i uderzeniami w bęben wprawiają się w trans.
Przepełnia ich silna wiara w bóstwa.
- Maja łączy szamańskie zaklęcia z uzdrawiającą mocą - wtrąciła Anjo. - Nie potrafi
wyjaśnić, skąd bierze właściwe słowa. Ale i ona czerpie siłę z głębokiej wiary.
- Maja? - zdumiała się Raija, nie dowierzając, że Anjo mówi o jej córce. Nigdy by się
nie domyśliła takiej duchowości u dziecka, które zostało poczęte z wielkiej miłości jej i
Mikkala.
- To ujawniało się w niej stopniowo - wyjaśniała Anjo. - Potrzebowała jakiegoś
oparcia. W Norwegii Reijo był dla niej opoką. Ale tutaj musiała znaleźć coś innego,
potężniejszego. Szukała w sobie.
Raija słuchała w milczeniu.
Ona też szukała jakiejś ostoi przez całe swoje życie. Ale w odróżnieniu od Mai nigdy
nie znalazła.
Teraz wróciła do Reijo. Ale ona nie widziała w nim skały, opoki. Widziała w nim
mężczyznę, przyjaciela, kochanka i człowieka. Chyba najbardziej tego ostatniego. Znalazła
kogoś równie ludzkiego jak ona sama. Z wieloma wadami, ale i z równoważącymi je
zaletami.
Reijo - opoka Mai.
Raija poczuła, jak oblewa ją gorąco.
Doznała olśnienia.
- Sprawiam wam zawód - odezwała się wreszcie cicho, myśląc nie tylko o
nieszczęściu, które ich otaczało.
Anjo wiele rozumiała. Raiji zdawało się, że zna ją od dawna.
- To nie ja kieruję tą siłą - wyjaśniła, spoglądając na swoje dłonie, ale nie dostrzegła w
nich nic szczególnego.
Kiedyś spływało z nich uzdrawiające ciepło, teraz jednak nie czuła żadnych oznak, by
miało to nadejść.
- To cena, jaką płacę - dodała z lekką goryczą.
Uzdrawiające zdolności nie przyniosły Raiji wiele radości, to pewne. Co prawda
dzięki nim mogła pomóc najbliższym i uratować życie tym, których kochała. Zdarzało jej się
też parę razy uratować obcych, którzy potem znaczyli coś w jej życiu. Ale ile ją to
kosztowało! Za każdym razem traciła jakby cząstkę siebie. Walczyła z tym, co nazywała
swoim brzemieniem. Wielokrotnie pragnęła, by moc nie spływała na nią znienacka, kiedy
indziej zaś błagała na kolanach, by nauczyć się nią kierować. Modliła się, by móc pomagać
innym, bo życie uważała za największą świętość.
Ale i ona swój czas tu, na ziemi, zawdzięczała poświęceniu innych ludzi. Pocieszało ją
jedynie, że nie ona o tym decydowała. Widocznie taki los był jej pisany. Stanowiło to nędzne
usprawiedliwienie. Nadal przywołując wspomnienia z niedalekiej przeszłości, odczuwała
gorycz.
- Tylko Maja może tu coś zdziałać - westchnęła Raija. - Pragnęłabym to z nią dzielić,
ale nie znajduję w sobie siły. Nie potrafię nic wykrzesać z tych rąk, nie ma w nich nic
nadzwyczajnego. Nie mogę uczynić więcej niż ty, Anjo...
- I to musi ktoś robić...
- Ale ja powinnam pomóc inaczej! Anjo uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- Dlaczego to dla was takie ważne? Dlaczego musicie robić zawsze dwa razy więcej
niż inni? Przecież nikt tego od was nie wymaga. Wy sami bierzecie na własne barki
najcięższe brzemię! Maja, Knut, ty. Żaden człowiek nie może uczynić więcej, niż leży to w
jego mocy. Ale dla was to za mało.
Pokręciła głową.
- Rozsądek też mi tak podpowiada - odpowiedziała z głęboką powagą Raija. - Ale w
sercu... - położyła rękę na piersi - ...czuję inaczej.
Raiji zdawało się, że nie spełnia pokładanych w niej oczekiwań.
- Idź się trochę przewietrzyć! - zaproponowała Anjo, niemal wypychając Raiję za
drzwi.
Knut wyszedł za matką, przyniósł szal i okrył ją.
Raija oparła się o jeden z drewnianych słupów podtrzymujących ganek. Fasada chaty
miała swój urok, ale w niczym nie była podobna do bogato zdobionych rzeźbionymi
kolumnami i licznymi ornamentami budynków w Rosji. Tam drewniane chaty przypominały
baśniowe pałace.
Tu, na północy, budownictwo było solidne. Dominowały proste linie. Znać w nim
było większą surowość, daleką od słowiańskiej radości.
- Możesz być dumny ze swojej żony, Knut. Gdybym mogła doradzać, nie wybrałabym
ci lepszej towarzyszki życia, synu.
- Żadnej innej też nie chciałbym mieć - odparł Knut, stanąwszy obok Raiji.
Nie przypuszczała, że urośnie taki wysoki. Kalle był przecież, tak jak ona,
niewysokiego wzrostu. Zdawało jej się, że sylwetką Knut przypominał bardziej jej ojca.
Postanowiła zapytać Mattiego, czy ma rację. Zdumiewające było odkrywać we własnych
dzieciach cechy przodków.
- Kiedy opowiesz mi o sobie? - zapytał. - Bardzo się cieszę, że nie umarłaś, ale tyle
pytań rodzi się w mojej głowie. Dlaczego poświęciłaś nas i wybrałaś Rosję?
- Straciłam pamięć. Od przeszłości oddzieliła mnie czarna ściana.
Raija oparła się o słup i nie spuszczając wzroku z syna, opowiedziała mu wszystko.
- Mnie także trudno byłoby uwierzyć w taką historię - rzekła, widząc w jego oczach
powątpiewanie. - Nigdy tak naprawdę nie uwierzyłam w zanik pamięci Kallego. Myślałam, że
nie mógł już dłużej wytrzymać ze mną. Pogodziłam się z tym, że szukał ucieczki od
dotychczasowego życia, ale nie mogłam zrozumieć, dlaczego wymyślił taką historię. Teraz
wiem, że to mogła być prawda. Ja w każdym razie nie kłamię.
- Ale teraz wróciła ci pamięć?
Raija tak bardzo pragnęła rozwiać jego wątpliwości, odpowiedzieć na pytania, które
czytała w jego oczach.
Był przecież krwią z jej krwi. Jej rodzonym synem.
Musi jej uwierzyć. Nie można kogoś kochać, nie mając do niego zaufania.
- Tak, odzyskałam pamięć.
W jej życiu roiło się od niewiarygodnych wydarzeń, ale przecież może o nich
zaświadczyć. Kto wie jednak, czy i jej nie naszłyby wątpliwości, gdyby o tym wszystkim
usłyszała od kogoś innego.
Może też doszukiwałaby się w tym wybujałej fantazji. Może kazałaby sobie
przedstawić dowody.
- Jewgienij nie żyje - powiedziała. - W Rosji zostawiłam syna. Pochowałam tam córkę
i dwóch mężczyzn, których bardzo kochałam. Wszystko to zostawiłam i wróciłam, a to także
było moje życie.
- I co teraz?
- Helena, żona Reijo, nie żyje. Reijo i ja na nowo się pobraliśmy.
- Jak to? - Knut nie dowierzał własnym uszom. - Co na to, u diabła, pastor? - wyrwało
mu się. - Wybacz, że tak się wyrażam! A ludzie w Skibotn? Pewnie musieliście stamtąd
wyjechać? Boże święty! Reijo żył zawsze tak spokojnie.
Raija wyjaśniła, do jakich musieli się uciec wybiegów. Wyraźnie wzruszona
opowiedziała o tym, jak cała wieś ujęła się za nią.
- A co na to Maja? Raija popatrzyła Knutowi w oczy, pragnąc dotrzeć do jego serca.
Był taki otwarty i bezpośredni. Poczuła dumę, że jej syn odznacza się takimi
wspaniałymi cechami. Reijo ofiarował jej dzieciom solidne podstawy. I choć to ona była ich
rodzoną matką, ona wydała je na świat, to tak naprawdę z Reijo łączyła dzieci silniejsza więź.
- Utrzymywałyśmy chłodny dystans aż do chwili, gdy przybył posłaniec z Kengis -
odparła Raija, czując przypływ znużenia. - Ale Ailo mówi, że ona nie żywi do mnie
nienawiści.
- Ailo zna ją lepiej niż ktokolwiek. Łącznie z jej wszystkimi wadami i mrocznymi
stronami osobowości. Ailo wie więcej niż William. Łączą go z Mają bardzo silne więzy.
Wydaje mi się, że dzielą się ze sobą każdą swoją myślą. Przez wszystkie te lata nawzajem
podtrzymywali się na duchu.
- Jak ona radzi sobie z tymi nadprzyrodzonymi zdolnościami? - zainteresowała się
Raija.
- No cóż, nie może się przecież tak po prostu od nich uwolnić - odparł Knut.
On także bardzo kochał Maję. Dorastał wśród sióstr i czul się za nie odpowiedzialny.
- Nie chciałam przekazać żadnemu z moich dzieci tego dziedzictwa. Lepiej byłoby,
gdyby umarło wraz ze mną. Ty też zostałeś obciążony?
Knut pokręcił głową.
- Nie, tylko Maja. Ida z kolei wyczuwa nastroje, ale to coś innego. Ja nic nie potrafię.
- Misza także nie - rzekła Raija i wyjaśniła zaraz: - Mój syn. Ale Natalia miała wizje.
Natalia wiedziała zbyt wiele. Była niczym anioł, którego nam na chwilę użyczono...
Knut nie domagał się wyjaśnień. Po prostu wsłuchiwał się w to, co matka sama chciała
mu opowiedzieć. Zauważył, jak jej twarz tężeje, gdy wspomina Natalię. Zrozumiał, że
sprawia jej to wielki ból i nie potrafi o tym mówić. Na razie.
- Co z tymi ludźmi? - zapytał, żeby zmienić temat na bezpieczniejszy.
- Wszystko w rękach Boga - odparła Raija, która dla jednego z najciężej rannych nie
widziała już ratunku. - No i może w rękach Mai. Ja niestety nie jestem w stanie sterować
mocą uzdrawiania. Mam wrażenie, że Anjo bardziej pomaga tym nieszczęśnikom niż ja.
- Pomimo tego wszystkiego, co się tu wydarzyło... - zaczął Knut i zaczerpnął parę razy
rześkiego powietrza - ...mimo wszystko chcę tu zostać. Ta okolica mnie urzekła. Kiedy
przyjechaliśmy tu z Anjo, poczuliśmy się jak w domu. Oboje odnieśliśmy wrażenie, że to
miejsce czekało na nas.
- Na pewno jest tu pięknie latem - odrzekła Raija, rozglądając się wokół. Tam, gdzie
jeszcze parę dni temu stała kuźnia, nadal tlił się żar. Robotnicy na zmianę pilnowali, by ogień
nie buchnął z nową siłą. - Rzeczywiście jest tu swojsko - uśmiechnęła się. - Ale prawdę mó-
wiąc, tyle było domów w moim życiu, Knut.
- Gdzie czułaś się najlepiej?
Ten chłopak był wyjątkowo bystry. Potrafił pytać o to, co naprawdę ważne, i nie
obawiał się tego. Nie cofał się nawet przed trudnymi, bardzo osobistymi pytaniami.
- Mój dom jest tam, gdzie ja - odparła Raija i to była najszczersza odpowiedź, jakiej
mogła udzielić. - Ale ze wszystkich krajobrazów, wśród których przyszło mi żyć, najbardziej
ukochałam płaskowyż. Wszędzie indziej brakowało mi przestrzeni, nawet na wschodzie, w
Rosji, mimo że i tam ciągnęły się rozległe równiny. Tylko na płaskowyżu rosną mchy, po
których w dzieciństwie biegałam boso. Do tamtych stron często wracam myślami. Gdybym
umarła, chciałabym być pochowana właśnie tam.
- A nie w morzu? - zapytał Knut. Raija pokręciła gwałtownie głową. Nie zapytała
jednak, skąd mu to przyszło do głowy, a Knut wolał jej tego nie wyjaśniać.
Westchnęła. Dobrze było zaczerpnąć rześkiego powietrza, mimo że w powietrzu nadal
unosił się zapach spalenizny. Doprawdy, straszna historia z tym pożarem.
- Muszę wracać - powiedziała niechętnie, myśląc o tych nieszczęśnikach, którzy
pojękiwali w izbie.
- Może najpierw coś zjedz! - poprosił Knut i poprowadził ją do kuchni.
W zajeździe nie mieli teraz wielu gości. Większość wróciła już do Junosuando i
Masugnsbyn. Ci, którzy mieszkali w Kengis, spali teraz we własnych łóżkach. Część
robotników została tymczasowo przeniesiona do Masugnsbyn. W najbliższych tygodniach
Kengis opustoszeje i ucichnie.
Kuźnię trzeba będzie odbudować. Ona bowiem była sercem zakładu.
Knut przyniósł Raiji pieczonego łososia, chleb, masło i piwo. Usiadł przy stole
naprzeciwko matki i posilał się razem z nią. Nie mógł się nacieszyć jej widokiem.
- A gdzie są wasze dzieci? - zapytała Raija.
- Umieściliśmy je u żony buchaltera - wyjaśnił Knut. - Tu jest tak niespokojnie.
Woleliśmy oszczędzić im widoku umierających.
Raija uznała, że postąpili mądrze, chroniąc dzieci przed cierpieniem.
Nie mogła jeść. Straciła apetyt, kiedy pomyślała, że za ścianą wiją się w bólach ludzie,
a jeden z nich nie jest w stanie niczego wziąć do ust. Kiedy próbowały go napoić, krzyczał
rozdzierająco, bo poparzone wargi przy najlżejszym dotknięciu sprawiały mu taki ból, jakby
go torturowano.
Raija pomyślała, że oddałaby część swoich dni, żeby mu tylko przynieść ulgę w
cierpieniu, żeby uratować mu życie.
Ale jakiś wewnętrzny głos zapytał ją, jakiego życia pragnie dla tego nieznajomego
mężczyzny. Czy takiego, jakie jest udziałem Ailo?
Nie potrafiła odpowiedzieć.
Ale wiedziała jedno: życie jest święte.
- Czy ci ludzie nie mają rodzin? - zapytała gwałtownie.
Przecież przy nich powinni teraz siedzieć najbliżsi. Nie zauważyła jednak ani
pomocnych dłoni, ani zatroskanych twarzy.
- Większość to samotni mężczyźni - odpowiedział Knut. - Tylko ci, którzy sprawują
nadzór nad produkcją, mają własne domy i mieszkają tu z rodzinami. Robotnicy przybywają
do Kengis przeważnie sami i nie zagrzewają nigdzie miejsca. To poszukiwacze przygód.
Wywodzą się spośród chłopskich synów. Bardzo trudno pozyskać fachową siłę roboczą,
zwłaszcza że niechętnie przyjmuje się tu do pracy Lapończyków. - Knut wzruszył ramionami.
- Panuje powszechna opinia, że Lapończycy nie nadają się do pracy w kuźni, bo są za niscy i
boją się gorąca. Tak słyszałem, ale nie sądzę, by można było dawać temu wiarę - dodał tonem
usprawiedliwienia.
- A więc ci ludzie są tu zupełnie sami - westchnęła Raija. - I zostaną pochowani z dala
od swoich rodzinnych stron.
- Mamy tu bardzo ładny cmentarz - rzekł Knut, uświadamiając sobie, że wyraził się
już jako członek miejscowej społeczności.
- Są jeszcze tacy młodzi... - westchnęła ze smutkiem Raija i poczuła ucisk w piersiach.
- To prawda. Starych tu nikt nie przyjmie. Praca przy wytopie i uszlachetnianiu żelaza
to ciężka harówka.
Raija podziękowała za jedzenie i wstała. Zjadła niewiele, ale Knut, zajęty rozmową,
nie zwrócił na to uwagi. Nie miała siły udać się wprost od stołu do izby, gdzie ulokowano
rannych.
Chciała jeszcze przez chwilę odwlec ten moment. Wyszła przed dom, by popatrzeć na
mrok okrywający krajobraz. Było mroźno i klarownie.
Objęła czworokątny słup podtrzymujący ganek. Pod wpływem jej ciepłych dłoni
roztopił się pokrywający go szron.
Nad ich głowami rozpościerało się rozgwieżdżone niebo. Lśniące i bajeczne, igrało z
granatem zapadającej nocy. Pofalowany krajobraz pod lampami wieczności wtopił się w
mrok. Zdawało się, że słychać szept pociemniałego lasu.
Raija wpatrywała się z zachwytem, chłonąc ten widok wszystkimi zmysłami.
Nagle na północnym zachodzie, gdzie rzeka Tornio niknęła w ciemnościach, a
wzgórza opierały się o aksamit nieba, Raija dostrzegła jakiś zielonkawy blask.
Serce jej zamarło.
Otwartymi ustami łapczywie wdychała powietrze, a ręką szukała po omacku oparcia.
Upadłaby, gdyby nie Knut.
- Widzisz to co ja? - wyszeptała, bojąc się oderwać wzrok od zielonkawego blasku
jakby w obawie, że zniknie. Zastanawiała się gorączkowo, czy to jest znak dla niej.
- Mówisz o zorzy polarnej? - zapytał. Kochany chłopak! Jej przyziemny syn, który ją
podtrzymywał, który ją wspierał. Nie pojmował, dlaczego dłonie matki stały się nagle takie
gorące, a krew w nich pulsuje jak u młodej dziewczyny.
Knut nigdy nie był w stanie pojąć tej strony osobowości matki.
- Tak, o zorzy - odpowiedziała.
- Jest piękna - rzekł Knut. - Może nie tak ruchliwa jak w naszych stronach, ale piękna.
Niech Bóg ma cię w swojej opiece, pomyślała Raija, ściskając mocno syna. Przytuliła
twarz do jego piersi, wyczuwając spokojne bicie serca.
Knut nie miał powodów do egzaltacji, on nie rozumiał znaczenia faktu, że właśnie
teraz pojawiła się zorza.
Raija wyprostowała się.
- Muszę wracać - rzekła bardziej do połyskującej zielenią i bladym złotem wstęgi
daleko na zachodzie niż do syna.
Ale wtedy zorza jakby ożyła. Rozbłysła, zaiskrzyła się, a pastelowe odcienie żółci i
zieleni stały się bardziej soczyste. Oświetliły okryte śniegiem wzgórza, a potem przesunęły
się na niebie ku wschodowi, jakby rozwierając świetliste ramiona.
- Nie tak ruchliwa jak w naszych stronach? - zaśmiała się Raija.
- Cudowna! - odparł Knut i podążył za Raiją, która wyszła na dziedziniec, by lepiej się
przyjrzeć niezwykłemu zjawisku.
Zorza rozciągnęła się nad nimi i niczym lśniąca pajęczyna pokryła całe niebo nad
Kengis.
Knut gotów był przysiąc, że jest żywa. Wiła się jak świetlisty wątek na krosnach z
granatową osnową. Połyskujące barwne ramiona splotły się i zatrzymały tuż nad ich głowami,
układając we wzór, jakiego jeszcze nigdy nie oglądali.
Knut poczuł się jak król. Obudziło się w nim dziecko, które uwierzyło, że zorza
rozpaliła niebo wyłącznie dla niego i dla mamy.
Uchwycił się tej cudownej myśli, doznając wrażeń nieskończonego piękna.
Jaka szkoda, że Anjo nie ogląda tego razem z nami, pomyślał.
I to przywołało go do rzeczywistości.
Polarna zorza rozświetlała niebo nad Kengis. Ale przecież nie był wybrańcem. Ten
widok przeznaczony był tak samo dla jego, jak i dla oczu innych. Ot, taki kaprys natury.
Nad ich głowami rozpościerała się lśniąca korona mieniąca się chłodnym żółtym i
zielonym blaskiem, wysadzana klejnotami z migoczących gwiazd.
Stali w milczeniu, nie czując mrozu. Matka i syn. Objęci, zapatrzeni w niebo.
Dopiero gdy zorza zblakła i zmatowiała, Raija wyrwała się spod jej uroku.
- Muszę wracać, Knut! - oznajmiła stanowczo. Jej oczy błyszczały, jakby w nich nadal
odbijała się zorza, a głos przemawiał z mocą, jaką zapamiętał z dzieciństwa.
Posłusznie ruszył za Raiją, nadal oszołomiony pięknem, które stało się też jego
udziałem.
8
W izbie zmienionej na lazaret nie zaszły żadne zmiany. Maja i Anjo nie pytały,
dlaczego Raija tak długo nie wracała. Rozumiały, że każdy w pewnym momencie może mieć
dość widoku krwi i odoru ropiejących ran. Czasem trudno zapanować nad własnymi
reakcjami.
Raija, wnosząc rześki chłód, skierowała się wprost do łóżka najciężej poparzonego
młodego mężczyzny, który trząsł się cały, a opatrunki wciąż na nowo przesiąkały mu krwią.
Przy każdej zmianie bandaży zadawano nieszczęśnikowi nowe cierpienie. Ale i tak
większości rozległych poparzeń nie dało się osłonić. Jego twarz była jedną wielką raną.
- Boję się, że wda się zakażenie - odezwała się po cichu Anjo, patrząc razem z Mają na
Raiję, która uklęknęła obok łóżka poparzonego.
- Ona zawsze wybiera sobie tych, którzy najbardziej potrzebują pomocy... -
wyszeptała Maja.
Anjo w duchu przyznała jej rację. Raija przez całe życie kierowała się tą zasadą.
Ranny stracił przytomność, ale ból mimo to nie dawał mu wytchnienia. Nieszczęśnik
majaczył, jęczał, raz po raz wydając z siebie zwierzęcy niemal skowyt.
Raija wiedziała, że jeśli ten człowiek natychmiast nie uzyska pomocy, umrze jeszcze
tej nocy.
Poczuła się silna.
Napełniona mocą.
Uniosła dłonie, szukając wzrokiem jakiegoś nienaruszonego skrawka skóry na jego
twarzy. Ale dopiero gdy odgarnęła na bok mokre od potu włosy, znalazła gładką skórę za
uszami.
Opuszkami palców dotknęła właśnie tych miejsc. Działała instynktownie, nie próbując
niczego dociekać.
Stała się znów narzędziem, tak jak już niejednokrotnie wcześniej. Otworzyła się na to,
co niepojęte, pogodzona z tym, co przerasta jej rozum, i pozwoliła nieznanym siłom działać
poprzez siebie.
Nie potrafiła nimi sterować, ale tak bardzo pragnęła, by spłynęły na nią, że jej prośby
zostały wysłuchane. Pochyliła głowę i przymknęła oczy. Czoło oparła o drewniany kant
łóżka, a łokcie ułożyła na miękkim kocu. Ranny drżał, a jego jęki zdawały się coraz słabsze.
Dochodziły jakby z oddali.
Raija czuła, jak przez zaciśnięte na głowie nieszczęśnika palce przechodzą, biorące się
nie wiadomo skąd, fale światła, ciepła, gorące prądy. Kierowała je dalej, dalej, dalej...
Oślepił ją niezwykły blask.
W jasności rozległ się głos:
- Nie powinnaś tu przybywać. Umówiliśmy się przecież! Sądziłem, że zrozumiałaś.
Raija nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Nic nie czuła, zanurzona w chłodnym
blasku.
Nie powinno tak być! Nigdy tak nie było!
Słyszała jednak głos.
Jego głos.
Głos Mikkala...
Dziwnie blisko, a zarazem jakby z oddali.
Ona sama unosiła się pośród jasności uwolniona od własnego ciała. Nie miała pojęcia,
gdzie się kończy, a gdzie zaczyna.
Nie była pewna, kim jest.
Ale znała jego głos.
Głos Mikkala...
- Nie powinnaś tu była przybywać, Mały Kruku. Jest za wcześnie! Nie wolno ci igrać
z tkwiącymi w tobie siłami. Nie możesz przywoływać ich nie w porę...
Jak to nie w porę? Przecież chodzi o życie!
Wprawdzie nie zna poszkodowanego w pożarze mężczyzny, ale bardzo pragnie mu
przyjść z pomocą. Nie robi tego dla poklasku.
- A nie pomyślałaś, że śmierć może być dla niego wybawieniem?
Głos Mikkala otaczał ją ze wszystkich stron, płynął z jej wnętrza niczym głos
sumienia.
- Wówczas nie musiałabyś zapłacić tak wysokiej ceny!
Nie troszczyła się o to. Wpłynęła wprost w świetlisty tunel. Przejmujący chłód
przeniknął ją na wskroś.
- Nie spodziewałem się tego! Nie brałem pod uwagę. Dlaczego zawsze poświęcasz się
dla tych, dla których już nie ma nadziei? Czy nie mogłaś wybrać sobie kogoś, komu można
by pomóc? Następnym razem... o ile będzie jakiś następny raz...
Nie zwracała uwagi na to, co mówi głos, mimo że dudnił jej w uszach. Wypływał
jakby z jej własnego gardła. Miał jej za złe, że zrobiła to, co uważała za słuszne, tylko
dlatego, że szukała pomocy na zewnątrz.
Ale nie troszczyła się o to. Nie słuchała upomnień. W tej chwili Mikkal nie był dla
niej najważniejszy.
Pragnęła tylko jednego: zanurzyć się całkowicie w chłodnym blasku...
Maja pierwsza zorientowała się, co się dzieje. Bez słowa zostawiła rannego, któremu
właśnie zmieniała opatrunki.
Raija z palcami zaciśniętymi na ocalałych kawałkach skóry umierającego opierała się
czołem o kant łóżka. Blada i zimna, oddychała ledwo wyczuwalnie...
Po raz pierwszy Maja zobaczyła to, czego w związku z jej osobą doświadczali inni.
Przeraziło ją to bardziej, niż dała po sobie poznać. Nie chciała wywoływać paniki.
- Sprowadź Knuta - poprosiła, odszukawszy wzrokiem Anjo.
Anjo po jej głosie poznała, że sytuacja jest poważna. Knut przybiegł natychmiast
rozdygotany, a za nim Anjo.
- Połóżcie ją gdzieś w osobnej izbie i otulcie ciepło - poprosiła Maja. - Widziałeś już
coś takiego wcześniej - dodała, uchwyciwszy spojrzenie brata.
Pokiwał głową i, nie kryjąc strachu, przełknął ciężko ślinę. Nie ogarniał tego
rozumem.
- To nic groźnego - uspokajała go Maja, choć wcale nie była tego pewna. - Mama
zrobiła, co było w jej mocy. W tym stanie nie może już więcej zdziałać. A lepiej chyba, żeby
nikt jej teraz nie oglądał, prawda?
Knut przyznał jej rację. Wziął matkę na ręce i przeniósł do izby, w której sypiał z
Anjo. Położył ją w ich łóżku, okrył dokładnie kilkoma kocami i usiadł przy niej.
- Zatroszcz się, żeby sprowadzić do pomocy kobiety z osady - zwrócił się do Anjo. - I
nie rozpowiadaj o tym, co się stało. Powiedz tylko, że wy musicie odpocząć. Zresztą, wymyśl
cokolwiek. Byle tylko ktoś przyszedł nas wesprzeć. Do diabła, przecież inni także mogą
pielęgnować rannych! Maja jest mi potrzebna tutaj.
Anjo pobiegła.
- Na pewno powiesz mi, że nie ma się czego bać - odezwał się Knut, poznając po
krokach, że do pokoju weszła siostra.
Siedział w ciemnościach.
Nie chciał zapalać lampy, bo kiedy widział, że matka leży niezmiennie nieruchoma i
zimna, czuł jeszcze większy strach.
- A ja i tak się boję - dodał przygnębiony. - Jak sądzisz, jak zareaguje Reijo, jeśli coś
jej się stanie? Boże, Maju, nigdy sobie tego nie wybaczę!
- Ciii - uspokajała go Maja. Pochyliła się nad Raiją, dotknęła jej czoła i policzków.
Przez chwilę trzymała wnętrze dłoni przy jej ustach. Poczuła słaby oddech. - Co się stało,
kiedy wyszła z izby, w której leżą ranni? - zapytała Maja Knut dostrzegł, jak błysnęła
miodowa otoczka jej źrenic.
- Jak to, co się stało? - nie pojmował jej pytania Knut. - Nic się nie stało.
Rozmawialiśmy. Jedliśmy. Poszliśmy się przewietrzyć na dwór. Co miało się stać?
- Zanim wyszła, niewiele była w stanie zdziałać - wyjaśniła Maja opanowanym
głosem. - Dobrze to widziałam. Tych nieszczęśników cieszyło jednak, że troszczy się o nich,
ż
e do nich przemawia... Pod tym względem była wspaniała. Sprawiła, że każdy z nich czuł się
najważniejszy na świecie. Nawet ten siedemnastolatek, który tam leży, patrzył na nią z
uwielbieniem. Ale prócz tego, że zdołała odciągnąć ich myśli od bólu, niewiele mogła im
pomóc. - Maja westchnęła. - A potem wyszła, długo jej nie było, a kiedy wróciła, w jednej
chwili jakby odpłynęła...
- Naprawdę nic się nie wydarzyło! - zapewniał Knut nieszczęśliwy.
- Rozmawialiście z kimś?
- Nie, z nikim.
- Opowiedz po kolei - poprosiła raz jeszcze cierpliwie Maja.
Knut dobrze znal ten jej pozorny spokój, doskonale wiedział, jaka po nim następuje
reakcja. Maja aż tak bardzo nie zmieniła się przez te wszystkie lata.
- Tylko dokładnie! - powtórzyła.
Knut opowiedział więc ze szczegółami, co się zdarzyło od chwili, kiedy wyszedł z
Raiją na dwór. Powtórzył treść ich rozmowy. Potem wspomniał o wspólnym posiłku i o
pogawędce przy stole. Na koniec dodał, że mama miała ochotę raz jeszcze zaczerpnąć
ś
wieżego powietrza.
- Było strasznie zimno - mówił. - Może zmarzła? Uwierz mi, Maju, nie wydarzyło się
nic nadzwyczajnego. Czyżbyś nie mogła się pogodzić z faktem, że twoja matka doświadcza
tego samego co ty? Nigdy nie pytałaś, jak to wygląda. Teraz sama widzisz. Wydaje mi się, że
nie ma czego zazdrościć.
- To wszystko? - zapytała Maja, nie reagując na złośliwy ton Knuta.
- Potem jeszcze podgrzałem jej wodę, bo chciała umyć ręce. Ale krótko przed tym
staliśmy razem na dziedzińcu i przyglądaliśmy się zorzy polarnej. Falująca wstęga na niebie
ułożyła się nad nami na kształt korony i zajaśniała wszystkimi odcieniami zieleni.
Niesamowity widok. Taki obraz zostaje w pamięci na zawsze. Szkoda, że nie widziałaś. Na
pewno też byś się zachwyciła.
- Zorza polarna... - rzekła Maja z namysłem.
- Nie fantazjuj - uprzedził jej dalsze słowa Knut. - Nie jesteśmy już dziećmi, by
wierzyć w baśnie, których słuchaliśmy, gdy byliśmy mali.
- O łabędzich skrzydłach? - spytała łagodnie Maja.
- Albo o duszach umarłych powracających pod postacią polarnej zorzy. - Knut
wspomniał swoją ulubioną baśń, jedną z tych, które często opowiadano w długie zimowe
wieczory w ubogich chatach w Ruiji.
- A zatem nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego - stwierdziła Maja, choć w głębi serca
poczuła niepewność. W jej bowiem snach bardzo często pojawiała się roztańczona zorza
polarna...
Podeszła do okna i odsłoniła zasłony. Ale na niebie usłanym gęsto gwiazdami niczym
leśne poszycie borówkami w rodzinnym Skibotn nie jaśniała falująca wstęga. Maja poczuła
się zawiedziona.
Przecież i ona zapadała w ów chłodny sen, ale nigdy jeszcze z tego powodu zorza
polarna nie ułożyła się w królewską koronę.
Skarciła się jednak w myślach. Knut miał rację. Nie było czego zazdrościć. Pod
ż
adnym względem.
Wiedziała najlepiej, jak to wyczerpuje. Już teraz czuła się bardzo zmęczona, a przecież
bardzo pilnowała, by nie stracić kontroli.
- Musi być ciepło okryta - powiedziała. - Na pewno się wkrótce obudzi. Przecież ja też
zawsze się budziłam, a wyglądało to tak samo, prawda?
Knut milczał.
Następnego dnia przed południem z Tornio przybył wreszcie lekarz, po którego
posłano.
Kiedy w zajeździe zobaczył Maję, uniósł brwi. Oczywiście wiedział, z kim ma
przyjemność. Doskonale znał wszystkie krążące na jej temat plotki.
Ludzie z Tornio pamiętali wypadek na rzece podczas spławu drewna w 1747 roku.
Gdy Heino Aalto wrócił z Ruiji z czarnowłosą żoną, spadały na niego same nieszczęścia.
Co prawda uratowała życie wielu poszkodowanym, ale czyż jego nie pozostawiła bez
opieki tamtej nocy, sama krążąc wśród umierających? Jedni nazwali ją aniołem, wdzięczni, że
koiła ich ból. Inni potępiali ją i obwiniali za paraliż męża.
A potem Heino spłonął podczas pożaru domu. Jego żona także omal nie zginęła w
płomieniach. Ludzie zachodzili w głowę, skąd wziął się ogień, ale nie rozpowiadali tego na
głos. Jednak kiedy wdowa po świętej pamięci Heino Aalto w parę dni po pogrzebie męża
poślubiła jedynego syna Runefelta, Williama, zahuczało od plotek.
Jak się można domyślić, na niego także sprowadziła nieszczęście, bo wkrótce musiał
uciekać z kraju podejrzany o największą zdradę, o udział w spisku przeciwko królowi.
Z czasem plotki ucichły, a po kilku latach, dzięki znajomościom ustosunkowanego
ojca, William mógł powrócić do domu. Marcus Runefelt nie chciał, by jego jedyny syn
przebywał na emigracji w Europie nękanej kolejnymi wojnami.
Tak, lekarz dobrze wiedział, z kim ma do czynienia.
- Czy to pani zajmowała się rannymi? - zapytał, obejrzawszy sześciu
poszkodowanych.
Zbyt wielki żywił szacunek dla nazwiska Runefelt, a przede wszystkim dla teścia tej
damy, by ośmielić się nazwać jej działalność szarlatanerią. Ale tak właśnie pomyślał.
Zwłaszcza że nie pojmował, jak to możliwe, by poparzenia tak szybko zaczęły się goić.
- Owszem - odparła Maja. Knut i Anjo zauważyli, jak prostuje się dumnie i unosi
głowę. Poznali, że Maja nie pozwoli temu człowiekowi na przypuszczenie ataku.
- Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy.
- O, z pewnością - lekarz skrzywił się lekko. - Nie mam co do tego wątpliwości. Pani...
hm... w tych okolicznościach... zadowalająco wywiązała się z zadania.
- No cóż, nie było na miejscu nikogo innego, kto mógłby to zrobić za mnie - rzekła
spokojnie Maja.
Knut i Ailo wymienili spojrzenia. Oni dostrzegli złotawe błyski w oczach Mai i chłód
ziejący od niej. Lekarz jej nie znal. Wyraźnie zbiła go z tropu i wywołała w nim pewną
nerwowość.
Zapewne przywykł, że jego słowa przyjmowano z nabożnym szacunkiem.
- Przyjechałem, gdy tylko dotarła do mnie wiadomość o tym, co się stało.
- Ach, tak? - spytała Maja, która potrafiła jak mało kto nadawać słowom ukryte
znaczenie. - To ciekawe. Posłaniec z Kengis, który przybył po mnie do Hailuoto, zatrzymał
się po drodze w Tornio - mówiła dalej z udawaną słodyczą. - Spodziewałam się więc zastać
na miejscu lekarza, ale gdy tu dotarłam, nikogo takiego nie było. Bardzo mnie to zdziwiło. -
Zamilkła. - Zresztą nadal się dziwię - ciągnęła, modulując głos i przerywając znacząco. - Ale
może da się to jakoś wytłumaczyć?
- Siedmiu ludzi nie żyje? - zapytał lekarz, zwracając się do Knuta.
- Zarządca fabryki poda panu wszystkie dane - rzekł zwięźle Knut, skinąwszy głową. -
Nie ja jestem za nich odpowiedzialny. Ułożyliśmy rannych w zajeździe, ponieważ tu było
najbliżej. Poza tym stały puste łóżka.
- Rozumiem.
- Do pana, doktorze, nie dotarło pierwsze wezwanie? - drążyła Maja, opierając ręce na
biodrach. Jej głos brzmiał spokojnie, Knut jednak obawiał się, że za chwilę rozpęta się
huragan. - A może w Tornio jest więcej lekarzy? - pytała szyderczo. - Czy może wstrzymała
pana pacjentka skarżąca się na dolegliwości żołądkowe? Wiem, że czasem problemy z trawie-
niem bywają uciążliwe.
- Przybyłem natychmiast, gdy tylko otrzymałem formalne wezwanie - odparł lekarz
krótko. - Poza tym niełatwo było znaleźć kogoś, kto by mnie tutaj przywiózł. Kengis leży na
uboczu i końskim zaprzęgiem trudno się tu dostać. Musieliśmy czekać, aż będzie w te strony
jechał jakiś Lapończyk zaprzęgiem reniferów. Odległości między osadami są tu bardzo duże,
jak pani zapewne wiadomo.
Na jego twarzy ukazał się wymuszony uśmiech.
- Rzeczywiście odległości są tu duże - potwierdziła Maja. - Przez to aż siedmiu ludzi
straciło życie, bo pomoc nie dotarła do nich na czas.
- Może pani się także do tego przyczyniła - odparł lekarz, nie panując dłużej nad sobą.
- Nie mam pojęcia, jakie pani zastosowała leczenie. Umarłych przecież o to nie spytam. Kto
wie, czy bardziej im pani nie zaszkodziła, aniżeli pomogła swoimi niewiele mającymi
wspólnego z medycyną metodami.
- Myślę, że odpowiedzialność za śmierć tych siedmiu ludzi możemy rozdzielić -
odrzekła cicho Maja. - Znalazłoby się jeszcze paru współwinnych ich śmierci. Ale pan jest
jednym z nich, doktorze. Pytam, dlaczego pan nie przybył na pierwsze wezwanie!
- Co pani sugeruje? Maja nie należała do tych, którzy uginają karku.
Napotkała wzrok uczonego medyka.
On nie pochodził z tych stron. Nie kończył też studiów w Uppsali.
Miała wrażenie, że ten człowiek w ogóle nie rozumie, jakie jest zadanie lekarza.
Interesowali go przede wszystkim pacjenci, którzy mogli sowicie zapłacić.
- Nic nie zamierzam sugerować - odparła Maja i poczuła się nagle strasznie zmęczona.
Miała dość tej gry. Zbyt dobrze znała jej reguły. W salonach rodziny Williama z uprzejmym
uśmiechem wypowiadano słowa, które mogłyby zabić. Przybierano pozy, przestrzegano
konwenansów, ale przynajmniej połowa z zebranych gości najchętniej wydrapałaby sobie
oczy.
- Powiem wprost - rzekła. - Sądzę, że pan, doktorze, nie przybył na pierwsze
wezwanie dlatego, że posłańcem był Lapończyk. - Ton, jakim to powiedziała, wyraził więcej
niż słowa. - Poza tym nie przysyłali go zarządcy huty. Nie miał przy sobie odpowiedniego
papieru ze stemplami i podpisami. Jak pan myśli, doktorze, kto ma czas na biurokrację w
obliczu takiego nieszczęścia?
Głos Mai drżał ze złości i usprawiedliwionego gniewu.
- Siedział pan sobie spokojnie w Tornio, wiedząc, że tutaj szaleje pożar i wielu
robotników doznało ciężkich obrażeń. Nie pojmuję tego! Wybaczy pan, ale nie jestem w
stanie zrozumieć takiego sposobu myślenia...
- Nie mam obowiązku odpowiadać na te impertynencje! Tylko ze względu na pani
stosunki rodzinne zapomnę o wszystkim, co tu zostało powiedziane - zareagował gniewnie
lekarz, oblewając się potem. Sięgnął do torby i odwracając się do Anjo, wyjaśnił: - Niewiele
można pomóc teraz poparzonym, ale zostawię morfinę, która uśmierza ból. Reszta w rękach
Boga.
Dokładnie poinstruował Anjo, w jaki sposób podawać proszek, i jej powierzył
lekarstwa, demonstracyjnie pomijając Maję.
- Nic więcej nie mogę dla nich zrobić - powtórzył, pakując swoją torbę. Prześliznął się
spojrzeniem po sześciu ciężko poparzonych, dłużej zatrzymując wzrok na ostatnim.
- Nie do wiary, że ten człowiek jeszcze żyje. Musi być bardzo silny. - Wzruszył
ramionami. - Widać Bóg miał w tym jakiś cel. To on wszak rządzi życiem i śmiercią. My,
ludzie, nie potrafimy dokonywać cudów. Szkoda. Niestety, nie można nic na to poradzić.
Doktor pakował się pospiesznie, pragnąc najwyraźniej czym prędzej opuścić zajazd.
Maja uśmiechnęła się złośliwie, ale się nie odezwała. Tym razem udało jej się
utrzymać język za zębami.
Zresztą nie miała ochoty na kłótnie. To i tak nie pomoże poparzonym robotnikom.
Poza tym dość jasno wyłożyła temu ważniakowi z Tornio, co o nim myśli. On chętnie
odpłaciłby się jej pięknym za nadobne, jednak przed jego zemstą chroniło ją nazwisko Wil-
liama, nazwisko Marcusa. Ponieważ była członkiem rodziny, na stosunkach z którą bardzo
doktorowi zależało, musiał i wobec niej zachować uniżoność.
W innych okolicznościach Maja roześmiałaby się na głos, ale teraz ledwie miała siłę
unieść kąciki ust. Była taka zmęczona! Nie spała już prawie trzy doby.
Knut, blady i przerażony, położył jej rękę na ramieniu.
- I co? Bez zmian? - domyśliła się, spojrzawszy na brata.
- Niestety! Ale musimy za wszelką cenę jej pomóc! - szepnął.
Maja uchwyciła jego spojrzenie. Żałowała, że nie potrafi na niego wpłynąć. Tylko
Anjo udawało się go ściągnąć na ziemię, kiedy się zanadto upierał, przekonany o swojej racji.
Tylko Anjo, łagodnością i miłością, potrafiła zmusić go do zmiany zdania.
- Nie rób tego! - poprosiła cicho, lecz zdecydowanie. Knut potrząsnął swoją jasną
czupryną.
- Nie zamierzam rezygnować. Boję się, Maju! Nie ruszając się z miejsca, Maja
patrzyła, jak brat zwraca się do doktora, który pakował się pospiesznie, by jak najszybciej
opuścić zajazd.
Knut ufał rozumowi i wiedzy. Tak trudno mu było zaakceptować coś, czego nie mógł
dotknąć, czego nie dało się wyjaśnić.
Maja westchnęła ciężko.
Czasami wprost nie wierzyła, że Knut jest jej bratem. Nie dlatego, by go nie kochała,
ale dlatego, że tak bardzo się od siebie różnili. Z Idą już było inaczej. Godziła się z tym, że
pewnych rzeczy i zjawisk nie da się wyjaśnić. Akceptowała cuda, nie dociekając, ani czemu
się wydarzyły, ani jak. Wyczuwała to, co nieuchwytne dla zmysłów. Czasami trudno było
zrozumieć, że Knut jest jednym z rodzeństwa. Że i on jest dzieckiem Raiji...
- Chodzi o moją matkę - zagadnął doktora Knut, zerkając przez jego ramię na Maję.
Pokręciła głową, ale nie zdołała powstrzymać brata, choć wiedziała, że nic nie
osiągnie.
Jedyne, co mogli zrobić, to cierpliwie czekać.
Ż
aden lekarz nie sprowadzi Raiji z powrotem ze świata, w którym teraz przebywała.
Ż
aden lekarz tego nie zrozumie.
A już zwłaszcza ten!
Doktor spodziewał się ujrzeć podstarzałą kobiecinę, cierpiącą na jakieś starcze
dolegliwości, zwłaszcza że Knut nie potrafił wyjaśnić, na co skarży się matka.
Ale to nie staruszka leżała w łóżku, otulona w miękkie koce. W pokoju, do którego go
wprowadzono, było bardzo ciepło.
Anjo rozebrała Raiję z sukni i poluzowała tasiemki w bieliźnie. Rozsypane na
poduszce kruczoczarne włosy tworzyły jakby wachlarz wokół urodziwej, ale prawie białej
twarzy, i spadały poza krawędź łóżka.
Doktor jeszcze nigdy nie widział tak pięknej kobiety. Kogoś mu zresztą przypominała.
Ale kogo? Nie potrafił sobie uświadomić. I to nie dawało mu spokoju. Lekarz był
zwolennikiem porządku, lubił mieć wszystko poukładane. Porządkował nawet myśli i
diagnozy.
Większość rzeczy dawała się zaszufladkować.
- Sam pan widzi, doktorze - odezwał się Knut cicho.
- Co jej dolega? - zapytał lekarz, dotykając zimnej, bardzo bladej twarzy. Gdyby nie
to, że wyczuł słaby oddech, pomyślałby nawet, że kobieta nie żyje. - Jak długo już jest w
takim stanie?
- Od wczorajszego wieczora - odpowiedział Knut.
- Czy to skutek jakiejś choroby? - pytał dalej lekarz i zajrzał pod koc, jakby szukając
na ciele nieprzytomnej jakichś śladów, które by coś wyjaśniały.
Kobieta była nienormalnie chłodna. Widywał już ludzi tak zimnych, ale oni wkrótce
potem umierali. Próbował odszukać z pamięci nazwę choroby, która by pasowała do tego
przypadku.
Urzekła go jej uroda. Pomyślał, że byłoby głęboko niesprawiedliwe, gdyby ta kobieta
umarła.
- Nie, mama nie choruje - odparł Knut.
Lekarz podniósł głowę i spojrzał na niego. Zrozumiał, że ten mężczyzna coś ukrywa.
Ciekawe, skąd w ogóle pochodzi! Jego nazwisko wskazuje na norweski rodowód, ale przecież
by zostać właścicielem zajazdu, musiał mieć odpowiednie znajomości. Doprawdy, nigdy by
go o to nie podejrzewał!
- Pan, doktorze, powiedział, że nie wie, jak to się stało, że najbardziej poparzony
spośród poszkodowanych przeżył... - Knut podjął próbę wyjaśnienia. Niestety w ten sposób
wprowadził jeszcze większy zamęt w głowie lekarza. - Mama ma pewne zdolności - ciągnął
Knut niechętnie, jakby ktoś go pod groźbą tortur zmuszał do mówienia. Nie wiedział, gdzie
zatrzymać wzrok, by to, co mówi, zabrzmiało wiarygodnie. Nie był w stanie spojrzeć
doktorowi prosto w oczy, pewny, że ten weźmie go za skończonego głupca.
- A co, zatrzymuje krwotoki, leczy ziołami, pomaga rodzącym, łagodzi bóle? - zapytał
ironicznie lekarz, zerkając na nieprzytomną kobietę. Mimowolnie jednak pomyślał, że
przypomina kogoś takiego, chociaż znachorki, z którymi się zetknął, były przeważnie żonami
ubogich chłopów. Przyswoiły sobie pewną wiedzę praktyczną o ziołach, o tym, na co
pomagają i jak je stosować. Oczywiście brakowało im rzetelnej teorii, ale podpierały się
przesądami i pobożnością. W swoich społecznościach zajmowały wysoką pozycję.
Ludzie, niestety, są bardzo podatni na magię i przesądy, co wydaje się doprawdy
godne pożałowania.
- No, niezupełnie - odpowiedział Knut wymijająco. - Raczej chodzi o coś innego... -
Odetchnąwszy głęboko, zaczął wyjaśniać. Z każdym słowem uświadamiał jednak sobie, że
Maja miała rację. - Mama pomaga ludziom - mówił. - Zapadała już wcześniej w taki stan, ale
po jakimś czasie odzyskiwała świadomość. Tym razem jednak obawiamy się o nią, bo
wygląda, jakby umarła...
Lekarz zgadzał się ze słowami Knuta, ale przecież nie mógł mu tego powiedzieć.
Popatrzył znowu na kobietę i całym sobą poczuł, że nie chce wnikać w jej tajemnicę.
W głowie kołatała mu jedna myśl, do której nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą:
to czarownica...
- Niestety, póki leży nieprzytomna, nie mogę jej w żaden sposób pomóc - powiedział,
odwracając wzrok, bo nagle pomyślał sobie, że jej uroda jest pułapką. Musi uważać, by nie
dać się omamić. Był przerażony, ale nawet przed sobą nie przyznawał się do tego. - Kiedy już
odzyska przytomność, może uda się ustalić, co się stało. Teraz jest to absolutnie niemożliwe.
Myślę, że pan to rozumie.
Knut skinął głową. Maja miała rację.
- Zajrzę tu jeszcze, nim wyruszę w drogę powrotną do Tornio - obiecał lekarz z
gorliwością, której nie wykazał, oglądając poparzonych.
Knut zwrócił na to uwagę i zrozumiał gniew Mai.
- Bardzo proszę - odparł zrezygnowany. Lekarz w niczym nie pomógł, wiedzieli tyle
samo co przedtem.
- Doprawdy trudno pojąć, że ten tak silnie poparzony człowiek przeżył - wyrwało się
lekarzowi pewnie tylko dlatego, że dowiedział się od Knuta, iż to jego matka go uratowała.
Gdyby to było zasługą Mai, prędzej ugryzłby się w język, niż powiedziałby cokolwiek, co
można by było uznać za pochwałę. - Zauważył pan, że rany zaczęły się goić? To niepojęte. W
całej mojej praktyce lekarskiej nie spotkałem się z czymś podobnym. Zwykle natychmiast
wdaje się zakażenie.
Zapiął płaszcz i skierował się do drzwi. Nie mógł się jednak oprzeć, by raz jeszcze nie
spojrzeć na matkę właściciela zajazdu.
Doprawdy była olśniewająco piękna. Taka uroda nie powinna zgasnąć.
- Dlaczego pan posłał po żonę Williama Runefelta? - zapytał doktor, kiedy już
schodzili po schodach.
- To moja siostra - odparł Knut.
Lekarz zamilkł i więcej już się nie odezwał. Odsunął od siebie natrętne myśli i czym
prędzej opuścił zajazd.
Knut z ciężkim sercem przyznał, że Maja miała rację.
9
- Starałam się dotrzeć do Ailo i Reijo - powiedziała Maja.
Kiedy dzień się chylił już ku wieczorowi, weszła na górę i usiadła na brzegu łóżka, na
którym leżała matka.
Knut nie odszedł od Raiji ani na chwilę po wyjeździe lekarza.
- To już trwa prawie całą dobę! - rzucił po cichu chrapliwym głosem. - Nie podoba mi
się to, Maju. Nie mogłabyś tu trochę przy niej posiedzieć?
- Tam na dole także mnie potrzebują, Knut! Choćby sprowadzić nie wiem ile kobiet
do pomocy, to przecież one nie zastąpią moich dłoni.
- A ten proszek, który zostawił lekarz? - podpowiedział Knut.
- Ja uśmierzam nie tylko ból - rzekła Maja. - Próbuję czegoś więcej, staram się goić
rany...
- Jak to możliwe, że mama uratowała tego mężczyznę? - zastanawiał się Knut, czując
ogarniającą go bezsilność.
- Trudno znaleźć na to jakąś odpowiedź - odparła krótko Maja. - Ale wnet przybędzie
Reijo i Ailo. Co według ciebie powinnam jeszcze zrobić? Czego ode mnie oczekujesz?
- Zrób coś, żeby ona się wybudziła - odpowiedział bez ogródek - Nie pojmował
zachowania Mai. Uważał, że dokonuje niezrozumiałych wyborów. - Nie pora okazywać
swoją niechęć i gorycz! - wyrwało mu się.
Maja wyglądała tak, jakby ją spoliczkował, ale zaraz wyprostowała się pod
spojrzeniem błękitnych oczu brata.
- Gdybym tylko mogła, Knut, na pewno bym jej pomogła. Dla mnie nie jest ważne,
kim jest osoba, która mnie potrzebuje. Bardzo bym chciała móc coś zrobić dla Raiji, także
dlatego, że to moja matka. Ale nie mogę. Przykro mi, Knut, nie mogę. Nie mogę...
Maja wyszła, po cichu zamykając za sobą drzwi.
Knut nie zdążył wypowiedzieć słów przeprosin, które miał już na końcu języka. Czuł
się jak ostatni nędznik.
Kiedy lekarz pojawił się u Raiji następnego ranka, nic więcej nie potrafił wyjaśnić.
Zresztą Knut już się tego po nim nie spodziewał. Zdążył zrozumieć, że wiedza medyka jest
ograniczona.
Maja miała rację.
Był tak przygnębiony, że nie cieszyło go nawet to, że ranni powoli wracają do
zdrowia.
Do nich doktor też zajrzał na chwilę, ale uczynił to z większą niechęcią, niż odwiedzał
nieprzytomną Raiję. Nie wydawał się mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Widocznie
takowe są udziałem jedynie przedstawicieli klasy niższej...
Wyjeżdżał do Tornio w przekonaniu, że pięciu poparzonych wróci do zdrowia, a
niewykluczone, że i ten szósty wydobrzeje. Ale w jego przypadku nie miał odwagi rokować.
Nikt, kto widział najciężej poparzonego jeszcze przed przyjazdem Raiji, nie wierzył,
ż
e nieszczęśnik przeżyje. Jego koledzy zbili już nawet trumnę i czekali, gotowi wynieść ciało,
gdy tylko po nich poślą.
Doktor nikomu nie powiedział, co zobaczył w zajeździe. Odsuwał od siebie natrętne
myśli i modlił się, by jak najszybciej udało mu się wymazać z pamięci kobietę o czarnych
włosach.
Nie chciał wiedzieć, co się z nią dalej działo. Dziękował niebiosom, że nie odzyskała
przytomności przy nim, bo wówczas znalazłby się w bardzo kłopotliwej sytuacji.
Knut poczuł ulgę, gdy późnym wieczorem usłyszał odgłos podjeżdżającego zaprzęgu.
Był zmęczony, spał tylko krótko przed południem. Wciąż uparcie powracał lęk, że stało się
najgorsze.
Teraz ktoś jeszcze wraz z nim dźwignie to brzemię. Czekał na przybyszy, nie ruszając
się z miejsca. Zapalił lampę, dorzucił drew do pieca. Siedział w cienkiej koszuli z
podwiniętymi rękawami i pocił się, ale może wciąż było nie dość ciepło, skoro Raija ani
trochę się nie rozgrzała.
Jak długo ona może tak leżeć, zupełnie niby pogrążone w zimowym odrętwieniu
zwierzę?
Knut bał się.
Usłyszał stąpającego ciężko po schodach ojczyma. Poznał go po krokach. Dobrze, że
będzie tu z nimi. Reijo, niczym skała, zawsze był im oparciem i przy nim czuli się
bezpiecznie.
- Jak to się stało? - zapytał Reijo.
Nie zdążył zdjąć wierzchniego okrycia ze skór i wyglądał potężniej niż zwykle.
Uklęknął przy Raiji, zdjął rękawice i pogładził jej czoło, zamknięte oczy. Podniósł powieki,
ale źrenice patrzyły martwo. Kiedy musnął posiniałe wargi, poczuł lekkie tchnienie. Odszukał
puls na szyi.
Raija była taka zimna! Wiele razy widywał ją w tym stanie, widywał też Maję, której
się coś takiego również przydarzało. Właściwie powinien do tego przywyknąć, a jednak
wciąż na nowo budziło to w nim lęk.
- Czy znów cię stracę? - szepnął, przywierając wargami do policzka Raiji.
Podniósł głowę i wstał. Zdjął wierzchnie okrycie i popatrzył na Knuta, który,
pogrążony w rozpaczy, siedział przy piecu z twarzą ukrytą w dłoniach.
- Jak długo to trwa? - zapytał Reijo.
- Niebawem minie druga doba - odparł Knut. - Czy ona umrze?
- Gdzie, u diabła, jest Maja?
- Na dole - odpowiedział Knut. Reijo, nie pytając o nic więcej, zbiegł po schodach.
Czasami reagował gwałtownie.
Ailo tymczasem odszukał Maję. Wyczuwał, że przyrodnia siostra bardzo go
potrzebuje. Znalazłszy się wśród poparzonych, na nowo przeżywał własną tragedię.
- Pamiętam ten odór - rzekł ponuro.
- Mama go uratowała. - Maja wskazała najciężej poszkodowanego mężczyznę,
którego rany powoli zaczynały się goić.
Ailo przypomniał sobie rozmowę z Raiją, kiedy oskarżała siebie, że nie było jej przy
nim, gdy jej potrzebował.
Tym razem Raija pokazała, na co ją stać.
Ailo pamiętał swędzenie powoli odnawiającej się skóry. To też bolało, choć już
inaczej.
- Dostał morfinę - wyjaśniła Maja.
Jemu także podawano ów proszek, który wywoływał sny otulone w miękkie obłoki,
który przynosił zapomnienie i krótkotrwałe ukojenie.
- Może lepiej byłoby mu pozwolić umrzeć - odezwał się cicho. - Ale skoro już
przeżył, odrysuję szablon mojej maski. Będzie jej potrzebował.
- Jesteś taki zgorzkniały. - Maja pogładziła brata po sztywnych czarnych włosach.
- Tak - odparł. - Tutaj to uczucie jeszcze bardziej się we mnie nasiliło.
Skinieniem głowy wskazał na poparzonego, dla którego Raija tak się poświęciła.
- Ten biedak wiele razy będzie się modlił o śmierć. Będzie przeklinał matkę, że nie
pozwoliła mu umrzeć. Raija powinna była sobie to darować. Wystarczyłoby, żeby uśmierzyła
ból. A w ten sposób tylko przedłużyła mu piekło.
Maja nie była pewna, czy się zgadza z Ailo. Co innego mówić, a co innego pozostawić
kogoś na pastwę losu ze świadomością, że można mu było pomóc.
Chciała już stanąć w obronie Raiji, ale nie zdążyła.
Do izby wpadł bowiem Reijo i nawet się z nią nie przywitał, tylko od progu rzucił
oskarżycielsko:
- Dlaczego nie jesteś przy matce? Zabolało.
- Maja robi więcej, niż ktokolwiek mógłby od niej oczekiwać - wtrąciła się Anjo i
pośpiesznie wyprowadziła Maję, Ailo i Reijo z izby zamienionej w szpital. Uznała, że zbyt
wiele tu ciekawskich spojrzeń i nasłuchujących uszu.
Do zajazdu zgłosiły się dobrowolnie kobiety, ofiarując swą pomoc przy
pielęgnowaniu rannych. Dzięki temu odpowiedzialność rozłożyła się na więcej osób. Anjo
podzieliła kobiety na dwie grupy, które na przemian zajmowały się chorymi i odpoczywały.
Anjo i Maja zaś nie oszczędzały się i doglądały cierpiących prawie bez przerwy.
Anjo zdawała sobie sprawę, że nieuchronnie zbliża się granica jej wytrzymałości. Od
wybuchu pożaru prawie nie spala. To już była piąta doba. Kręciło jej się w głowie i mdliło ją.
Zaczynała mieć przywidzenia. W ciągu tych kilku dni ledwo znajdowała chwilę, by ułożyć do
snu swoje dzieci, które na jej widok płakały, marudziły i wcale nie chciały zasypiać. Czepiały
się jej kurczowo i nie puszczały. Ale nie prosiły, żeby je zabrała do domu, i to wydawało jej
się ze wszystkiego najboleśniejsze.
- Moi kochani - zwróciła się do trojga bliskich. - Jeśli macie ochotę się kłócić, to
róbcie to na górze! Knut i ja zamierzamy tu osiąść na dłużej i nie mamy ochoty, by ludzie
zaczęli o nas gadać.
- Przecież my się nie kłócimy, Anjo... - Reijo podniósł ją do góry w geście przeprosin.
- Ale tak to wygląda - odparowała. - Jestem śmiertelnie zmęczona, Reijo. Maja też
pada z nóg. Jeśli jeszcze raz odezwiesz się do niej w taki sposób jak przed chwilą, wymierzę
ci policzek. Nie żartuję! - Nabrała powietrza i nim pozostali zdążyli się pozbierać, by
zareagować na jej słowa, mówiła dalej: - Maja nie jest winna temu, co się stało. Raija
siedziała przy najciężej poparzonym i w jednej chwili straciła przytomność. Byłam przy tym.
W tym rozgardiaszu trudno się było nawzajem pilnować, Reijo. Widziałeś tych ludzi. Raija
uratowała jednemu z nich życie, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Lekarz z Tornio
wyleciał stąd jak przerażone pisklę wrony, powtarzając, że nic z tego nie pojmuje. Że przy
takich oparzeniach ludzie umierają.
Zamilkła. Pozostali milczeli wraz z nią. Reijo zawstydził się jak dziecko, które
oberwało burę.
- Knut sprowadził do Raiji lekarza, ale doktor wyszedł przestraszony, bo rozumiał z
tego jeszcze mniej niż Maja i my. Uciekał stąd, jakby go ktoś gonił. Gdyby nie był tak
wykształcony, pewnie by rozgłosił, że mamy tu czarownicę. Poznałam po nim, że tak myśli,
ale biedaczysko sam nie mógł w to uwierzyć. To nie jest wina Mai, Reijo. Ta dziewczyna pa-
da z nóg, ale krąży między sypialnią, gdzie ułożyliśmy Raiję, a izbą, gdzie jęczą chorzy.
Spała mniej niż ja, odkąd tu przybyła. A nikt mi nie powie, że to, co robi, jej nie wyczerpuje.
Wszyscy jesteśmy jej za to wdzięczni, ale to przecież wysiłek, za który słono płaci. Kto jak
kto, ty powinieneś być ostatni, który oskarża Maję!
- Masz rację - odparł Reijo. Wyciągnął ramiona i uściskał Anjo, uśmiechnął się do niej
i zwichrzył jej włosy. - Dziękuję, że na mnie nakrzyczałaś. Należało mi się.
- Podziękuj lepiej jej! Reijo przytulił mocno Maję.
- Dziękuję ci, dziecino. Wybacz mi! Byłem taki zrozpaczony. Dwie doby! To dużo.
- Tak, to dużo - odparła Maja. - Ale ja nic nie mogę zrobić. Uwierz mi, próbowałam.
Oczekujesz, że narażę własne życie, żeby ją sprowadzić z powrotem?
Reijo pokręcił powoli głową.
- Nie, tego nigdy bym od ciebie nie żądał.
- Nawet nie wiem, czy to możliwe - dodała Maja, pobladłszy gwałtownie. Nie patrzyła
na nikogo.
Ailo próbował uchwycić jej spojrzenie.
- A może coś w tym jest? - odezwał się cicho. Nikt tego nie skomentował.
- Może ona właśnie to uczyniła? - odezwał się Ailo, gdy cisza zaczęła mu ciążyć. -
Wymieniła życie za życie.
- To byłby doprawdy szatański handel - odparł chrapliwie Reijo, pobladłszy na twarzy.
- Proszę, nie mówcie o niczym Knutowi! - poprosiła Anjo. - On bardzo to przeżywa i
czuje się odpowiedzialny za to, co się stało z Raiją.
Otoczyła ją wielka jasność.
Przestała odczuwać chłód, ciepło... Jakby wszystko przestało istnieć.
Tylko te połyskujące fale, na których się unosiła.
Bezmierny ocean światła.
Wpłynęła na ten ocean.
Było jej tak dobrze.
Nie dochodziły tu żadne dźwięki.
Już dawno nie słyszała żadnych głosów. Głosu...
Był przecież tylko ten jeden głos! Daremnie próbowała sobie przypomnieć potok
słów, który spływał na nią ze wszystkich stron, wdzierał się do środka.
Tak jej się przynajmniej zdawało.
Wspomnienia były niejasne.
Wszystko płynęło.
Było tak przyjemnie.
Nie pragnęła niczego innego. Niczego więcej nie pożądała. Tylko wypłynąć na ocean
ś
wiatła i stać się jego częścią.
Być i nie być.
Zanurzona w chłodnym blasku.
Kiedy później o tym rozmawiali, nikt nie przyznawał się, że ją do czegoś przymuszał.
Nikomu taka myśl nie przyszła nawet do głowy. Może jedynie ona jej się uczepiła.
Przed oczami Mai przesunął się obraz różanego ogrodu przy szklanej altanie na
Hailuoto.
Róże matki Williama.
Jej róże.
Tak bardzo chciała je znowu zobaczyć.
Wraz z nadejściem lata róże zakwitną przepychem barw, by nieść jej radość. Będzie
się rozkoszować ich cudowną wonią, odbierać ją wszystkimi zmysłami aż do szaleństwa.
Powinna wrócić do domu.
Do Williama i Henrika.
Henrik był dla niej także takim różanym krzewem. Chciała patrzeć, jak rośnie rok za
rokiem i staje się mężczyzną.
Nikt niczego od niej nie oczekiwał.
To w jej umyśle zrodziła się ta myśl, ona sama postawiła sobie taki cel.
Nikomu z pozostałych nie przyszłoby nawet do głowy, by wymagać od niej
podobnego poświęcenia. Nikt nie miałby do niej żalu, że nie podjęła równie ryzykownej
próby.
A jednak Maja zdecydowała się.
Najbliżsi, zgromadzeni wokół Raiji, nasłuchiwali jej płytkiego oddechu i gładzili po
zimnej jak lód twarzy.
Maja widziała, że nie zaszła żadna zmiana. Mogłaby im to powiedzieć.
Ale może oni jej nie ufali?
Może sądzili, że powinna zrobić więcej, by pomóc matce?
Nie mogła znieść widoku Rei jo, który zwiesił głowę zrozpaczony. Nie mogła znieść
smutku i rezygnacji, które wyryły się na jego twarzy.
Po stracie Heleny Raija wniosła w jego życie nowe światło, udało jej się rozdmuchać
stary żar.
Rozpacz Reijo była prawdziwa. On nie udawał. Maja zbyt dobrze go znała, by mógł ją
zwieść. Znała go lepiej, niż przypuszczał. Był dla niej zbyt ważny, by mogła bezczynnie
przyglądać się temu, jak cierpi.
Reijo poświęcił dla nich całe swoje życie. Nigdy się nie oszczędzał.
Zrezygnował z wielu okazji, jakie otwierały się przed nim, bo na pierwszym miejscu
stawiał gromadkę dzieci. Takiego dokonał wyboru.
Maja patrzyła na ojczyma i odczytała z jego twarzy, że teraz najważniejsza dla niego
jest Raija. Nigdy nie przypuszczała, że można wybaczyć to, co on jej wybaczył. Ale kiedy go
obserwowała, jak ogrzewa w dłoniach ręce Raiji, jak muska wargami jej palce, szepcząc
słowa przeznaczone wyłącznie dla niej, zrozumiała, że nie związał się z nią na nowo jedynie z
powodu swej wrodzonej dobroci, jak przez moment sądziła.
Reijo nie pamiętał zdrady.
Reijo wybaczył i kochał.
Maja zamknęła oczy. Nikt na nią nie patrzył. Nikt nie zauważył walki, jaką toczyła ze
sobą.
Zapragnęła mieć tu przy sobie Williama. Dobrze byłoby go chwycić za rękę. Chociaż
wcale nie przyszłoby jej łatwiej podjąć decyzję. William okazał jej tyle serca. To on ją tu
zatrzymał, stanowił przeciwwagę dla tego wszystkiego, od czego uciekała.
Odfruwała - powiedziałby może Ailo.
Maja dostrzegła pod powiekami ptaka na rozpostartych skrzydłach.
Ptaka Ailo.
Ptaka Mikkala.
Jej ptaka. Zawsze to wiedziała. Jednak nie miała odwagi przyznać się i wypowiedzieć
tego na głos. Ale przecież w jej żyłach płynęła ta sama krew. Ptak stanowił więc także jej
dziedzictwo.
Oparła się o ścianę, żeby nie upaść.
Ptak był jej duszą. Był jej siłą. Był więzią łączącą ją z tym wszystkim, czego się bała
utracić, ale także więzią z przeszłością.
Ona sama była tylko ogniwem w łańcuchu pokoleń, ptakiem wśród wielkiego stada.
Wolnym, by szybować na skrzydłach, by unosić się na wietrze.
Wolnym, by fruwać i by powrócić.
W jej myślach błysnęły czarne skrzydła.
Nie złote, jak u ptaka, którego nosiła na szyi, nie srebrne, jak u ptaków, które tworzył
Ailo dla obcych.
Czarne skrzydła. Ptak Raiji. Mikkala...
- Pozwólcie mi spróbować - odezwała się. Wszyscy jak na komendę odwrócili się do
niej i utkwili w niej wzrok. Maja stała sama naprzeciwko nich.
- Nie możesz - odrzekła Anjo.
- Zabraniam ci - dorzucił Knut.
- Nikt tego od ciebie nie oczekuje, Maju! - Reijo podszedł do niej i potrząsając głową,
chwycił ją za ramiona.
Maja nie mogła znieść rozpaczy w jego oczach.
- Nikt z nas by tego od ciebie nie żądał, Maju! Nawet Raija kazałaby cię powstrzymać.
Nigdy nie pozwoliłaby ci na takie próby. Nie wiadomo, co może z tego wyniknąć.
- Chcę spróbować - odrzekła z przekonaniem. Nie mogła im tego wyjaśnić, ale czuła,
ż
e postępuje słusznie, i pragnęła tego całą sobą.
Nie czyniła tego w obawie, że ktoś jej kiedyś zarzuci, iż nie zrobiła wszystkiego, by
uratować matkę. Z takimi oskarżeniami mogłaby żyć.
Nikt nie był w stanie jej zrozumieć. Pojąć, jakie to dla niej ważne. Oni nie mogli
przecież zobaczyć czarnego kruka.
- Masz swoje życie - przekonywał ją Reijo. Maja zrozumiała, że on wierzy w ten
osobliwy handel dusz, choć nigdy nie widział wylatującego z zorzy polarnej ptaka. Naprawdę
wierzy, że można ofiarować życie za życie.
- Nie możesz mnie od tego odwieść - oznajmiła Maja i dwoma palcami musnęła
policzek Reijo. W tej jednej chwili poczuła się starsza i mądrzejsza od swojego ojczyma.
- Pomyśl o Henriku! - prosił. Maja położyła mu palec na ustach.
- Nic więcej nie mów! Ty nie możesz dla niej nic zrobić. A ja mogę. Nie powstrzymuj
więc mnie! Może to wcale nie jest takie niebezpieczne? Może niesłusznie zgadujemy? Nie
wiadomo zresztą, czy w ogóle uda mi się do niej dotrzeć, prawda?
- Ja uważam, że to bardzo niebezpieczne - rzekł Reijo. - A ty zbyt wiele dla mnie
znaczysz, Maju, bym mógł ci pozwolić na takie ryzyko. Z tymi siłami nie wolno igrać.
Widziałem już niejedno, dlatego nie kryję lęku. Masz małe dziecko. Jesteś jeszcze młoda. Ra-
ija już przeżyła wiele...
Maja uśmiechnęła się do Reijo. Jej twarz, zwykle taka zamknięta, rozpromieniła się.
Emanowała z niej miłość.
- Moje róże odżywają co roku, Reijo. Umierają na jesieni, a potem wiosną
wypuszczają znowu pąki, by latem zakwitnąć. Może my, ludzie, nie różnimy się tak bardzo
od kwiatów? Chcę i muszę to zrobić. Nie rozumiesz tego?
Pokręcił powoli głową.
Maja ucałowała go w oba policzki i odeszła, głucha na jego błagania. Usiadła na
posłaniu matki w tym samym miejscu, gdzie on siedział przed chwilą, u wezgłowia łóżka.
- Jest taka piękna - odezwała się łagodnie, głaszcząc jej włosy. - Ale przecież nie
prosiła o to, by mieć anielską twarz. Nie prosiła o to, by być motylem.
- Maju! - nie ustawał w prośbach Reijo. - Proszę cię, Maju, kochana!
- Chciałabym, żeby wszyscy stąd wyszli - rzekła. - Wszyscy z wyjątkiem Ailo. Jego
potrzebuję.
- Dlaczego? - zapytał Reijo.
- Ponieważ jest moim bratem, jest synem Mikkala - odparła krótko.
Niechętnie opuścili pomieszczenie. Reijo upierał się, by pozostać, nie przestając przy
tym powtarzać swojej prośby. Wreszcie Ailo zdecydowanie wyprowadził go na korytarz.
- Zejdź na dół! - nakazał. - Nie widzisz, że przed tym nie ma już odwrotu?
- Dzięki. - Maja uchwyciła dłoń Ailo i długo ją ściskała. - Dzięki, że jesteś, i za to, że
rozumiesz!
- Wcale nie rozumiem więcej niż pozostali - odparł łagodnie i zdjął z twarzy maskę.
Nie wiedział właściwie, dlaczego. Zrobił to pod wpływem jakiegoś wewnętrznego nakazu. -
Ale widzę twój upór, Maju. Poza tym wspierałaś mnie w najtrudniejszych chwilach. Nie
mogę więc odmówić ci teraz pomocy.
Uśmiechnęła się, a jej twarz przepełniał spokój.
- Nikt mi nie był bliższy niż ty, Ailo. Nie mogłabym pragnąć lepszego brata. Myślisz,
ż
e to nasze wspólne, Mikkalowe, dziedzictwo tak nas ze sobą związało?
- Może - odparł Ailo, odgarniając kosmyk z jej czoła. - Zawsze odnajdywałem w tobie
bliskie mi cechy, siostro.
- Mam nadzieję, że przekazałam je Henrikowi - odparła Maja z powagą.
- Jesteś młoda. Możesz przekazać je jeszcze wielu dzieciom. Z tego, co wiem, William
nie miałby nic przeciwko temu.
Maja nie odpowiedziała.
- Ptak nie jest złoty - odezwała się w końcu.
- Nie - odparł Ailo. - To kruk. Nie wiedziałaś? Oczywiście, że wiedziała.
- Czarny ptak wylania się z zorzy polarnej - rzekła Maja, uśmiechając się
młodzieńczo. Na oczach Ailo przemieniała się, odmłodniała. Ale on przecież wiedział, że to
ułuda. Maja jako młoda dziewczyna nigdy nie śmiała się tak promiennie.
- Myślisz, że można sprowadzić czyjąś duszę z powrotem ze świata umarłych? -
zapytała Maja. - Czy wielcy noaidzi potrafili tego dokonać?
Ailo pokręcił głową.
- Nie wiem - odpowiedział szczerze. - Ale myślę, że ich wędrówki miały inne
znaczenie. Niestety, nie pamiętam wszystkiego z dzieciństwa, zresztą nie rozumiałem
wówczas tego, a nim dorosłem, szamanom kazano spalić magiczne bębny.
- Nie wszyscy je spalili - odparła Maja. Nie zapytał jej, skąd może o tym wiedzieć.
- Tak, to ptak - powtórzyła znowu Maja. - Wznosi się na rozpostartych, lśniących
czarno skrzydłach. Wylatuje wprost z polarnej zorzy. Nigdy nie zobaczysz takiej pięknej
zorzy, Ailo.
Usiadła na podłodze. Potem uklęknęła. Ujęła dłonie Raiji i z przekonaniem, że
postępuje słusznie, ścisnęła je mocno.
- Chwyć mnie za ramiona, Ailo - poprosiła. Zrobił tak, jak mu kazała.
- Nosimy w sobie elementy tej samej mocy - wyjaśniła. - Ty także jesteś jego
dzieckiem. W naszych żyłach płynie ta sama krew. Nie dałoby się tego dokonać bez ciebie.
Maja zamknęła oczy, starając się odnaleźć ptaka.
Ten krążył nad jej głową. Kilkakrotnie zataczał wielkie kręgi wysoko pod niebem
rozświetlonym polarną zorzą.
A potem runął w dół, wprost w jej oczy.
10
Nie chciał w tym brać udziału.
Potem żałował, że nie cofnął rąk. Maja nie mogłaby go przecież zmusić, by trzymał ją
za ramiona.
Zastanawiał się, czy to by coś zmieniło. W głowie dźwięczały mu wciąż jej słowa o
tym, że jest potrzebny, że bez niego nic nie zdziała.
Z ust Mai nie popłynęły żadne zaklęcia czy tajemne formuły. Siedziała w milczeniu,
trzymając Raiję za ręce, a Ailo wspierał ją uściskiem, bliskością i ciepłem.
Nie była sama.
W ich żyłach płynęła ta sama krew.
Ailo nie pojmował tego i nawet nie starał się zrozumieć. Właściwie nie czuł nic
niezwykłego. Ścierpły mu jedynie nogi od długiego kucania.
W piecu płonął ogień i ogrzewał pomieszczenie. Panowała całkowita cisza.
Maja ściskała Raiję za ręce.
Miały identyczne dłonie. Ailo nigdy wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Zastanawiał
się, czy on też ma takie same dłonie jak Mikkal. Nagle sprawa więzów krwi wydala mu się
niezwykle ważna. Wszystko, co powiedziała Maja, a także odkryte podobieństwo tych dwóch
bliskich mu kobiet obudziło w jego sercu silną tęsknotę za ojcem.
Nie zdarzyło się nic takiego, o czym, w jego mniemaniu, warto by opowiedzieć
pozostałym. Przestraszył się dopiero, kiedy oddech Mai się zwolnił, a jej serce zaczęło słabiej
bić.
Ailo chciał ją puścić, ale zabrakło mu odwagi. Skąd miał wiedzieć, czy to jej nie
zaszkodzi?
Jego własne serce łomotało. Bał się potwornie, w uszach słyszał jednostajny szum.
Przyglądał się Raiji, próbując się dopatrzyć oznak poprawy, ale daremnie.
Powoli rozluźnił uścisk wokół ramion siostry. Osunęła się bezwładnie, gdy już jej nie
podtrzymywał, ale nadal kurczowo ściskała dłonie Raiji. Ailo zerwał się na równe nogi.
Ogarnął go strach. Nie spuszczając kobiet z oczu, cofnął się do drzwi. Po omacku odszukał
klamkę. Bał się zawołać głośno po pomoc, lękał się zakłócić ciszę. Obawiał się najgorszego i
nie chciał być z tym zupełnie sam.
Nim Ailo dokończył mówić, co się stało, Reijo wbiegł już na schody.
- Wiedziałem! Nigdy nie powinienem był jej na to pozwolić! Nie wolno tak igrać! To
niebezpieczne.
Klnąc i dygocząc ze strachu, z trudem rozdzielił kurczowo splecione dłonie Mai i
Raiji. Zdawało mu się, że to trwa za długo.
Podniósł wreszcie Maję z podłogi. Jej ciało było ciężkie i bezwładne. Dotknął
policzkiem jej policzka naznaczonego bliznami. Miała taką delikatną skórę, włosy łaskotały
jego wargi.
Pocałował ją w czoło. Nie wyszukiwał palcami tętnicy na jej szyi. Sprawdzanie pulsu
zdawało się zbędne. Maja nie oddychała.
- Nie żyje - stwierdził beznamiętnie, nie odwracając się w stronę drzwi, gdzie,
stłoczeni, stali najbliżsi. - Tutaj nie możemy jej zostawić.
Przepuścili go. Reijo poczekał, aż Anjo otworzy drzwi do sąsiedniej izby. W zajeździe
było jeszcze wiele wolnych pokoi.
Reijo ostrożnie położył Maję na łóżku i splótł jej na piersi dłonie. Oczu nie musiał jej
zamykać.
Stał tak przy niej, gdy nadszedł Ailo, a potem Knut z Anjo.
- Ta nasza uparta Maja - rzekł Knut głosem pełnym miłości.
- Czy ona wiedziała? - zapytała Anjo, ściskając mocno dłoń męża, bez którego nie
zdołałaby stawić temu czoła.
- A ja na nią nakrzyczałem, że nic nie robi, żeby pomóc mamie - rzekł cicho Knut.
- Ja też - dodał ciężko Reijo. - Ale ona pewnie i tak by to zrobiła.
Ailo zachwiał się i Reijo musiał go podtrzymać. Nikt nie kierował do niego pretensji,
ale jemu ta sprawa nie dawała spokoju.
- Czy mogłem postąpić inaczej? - zapytał.
- Nie, ona i tak by postawiła na swoim. Nikt nie odwiódłby jej od tego, co postanowiła
- odparł Reijo przekonany, że na tyle ją znał, by mógł to stwierdzić.
Ailo nie był jednak tego pewien. Ciągle dźwięczały mu w uszach słowa Mai.
Naturalnie, wygodniej było wierzyć Reijo. Ale przecież nigdy nie dowiedzą się prawdy. Maja
zabrała
,
ze sobą swoje tajemnice.
- Dlaczego to zrobiła? - zapytał Ailo.
- Ponieważ nie potrafiła pozostać wobec tego obojętna - odparł Reijo i przygarbiony
opuścił pokój, by wrócić do Raiji.
Ailo i Rnut z Anjo zatopili się we własnych myślach. Ciemne niebo nad Kengis
rozświetlała polarna zorza.
Blask był ten sam. To ona się zmieniała.
Z wolna wracało jej czucie, napływały do niej jej własne myśli, poznawała siebie.
Panowała kompletna cisza. Nie dochodziły żadne głosy. Nikt do niej nie przemawiał, nikt jej
nie szukał. Było cicho. Zimno. Płynęła pośród światła...
Reijo nikogo nie wpuścił do Raiji. Kiedy zaglądali przez szparę w drzwiach, kazał im
odejść.
- Nie ma na co patrzeć! - prychał. - Nic tu nie pomoże nawet tłum gapiów.
Pozwolili mu pozostać sam na sam z Raiją, sam na sam z ponurymi myślami i z
ż
ałobą, której sobie jeszcze w pełni nie uświadamiał. Siedział przy Raiji, trzymając ją za rękę,
i czuł, jak powoli robi się coraz cieplejsza. Myślami powrócił w przeszłość.
Przypomniał sobie ów wiosenny dzień, kiedy urodziła się Maja. Nie był przy tym, ale
znał relacje obu stron, Raiji i Kallego.
Pamiętał dobrze swoją kłótnię z Kallem. Stali na brzegu, obaj zakochani po uszy w
Raiji, ale to Kalle był jej mężem. Przyjaciel był bardzo wzburzony, bo w dziecku, którego, jak
sądził, był ojcem, dostrzegł podobieństwo do Mikkala.
Wtedy po raz pierwszy Reijo dostrzegł cień szansy dla siebie. Powiedział, że stać go
na to, by zachować się, jak przystało na prawdziwego mężczyznę. Zagroził, że jeśli Kalle
wyrzeknie się dziecka i zostawi Raiję, on publicznie przyzna się do ojcostwa.
Bez wahania wesprze ją, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
Wówczas też Reijo zrozumiał, że ani on, ani Kalle nie zdołają nigdy wyprzeć Mikkala
z serca Raiji. I jeśli miałby istnieć między nimi jakiś związek, to tylko na warunkach Raiji.
Kalle bardziej niż ludzkich języków i złośliwych uśmieszków obawiał się tego, że
Reijo zawróci Raiji w głowie. Dlatego nie zostawił jej. Ludzie domyślali się prawdy, Maja
przecież w ogóle nie była podobna do Kallego.
Wracało tyle bolesnych wspomnień, ale też wiele dobrych.
Jego ojciec, Antti, za Maję oddał życie. Walczył na noże, by ją obronić. Uratował
także honor Raiji.
Reijo czuł się nierozerwalnie związany z Raiją, choć nie połączyła ich szalona,
namiętna miłość. Nie był to ten typ związku, który prędzej czy później pozostawia popiół i
zgliszcza. Oboje niczego przed sobą nie udawali.
To była zupełnie inna odmiana miłości.
Połączyła ich przyjaźń i zdrada. Poświęcenie i zrozumienie.
Tylko oni jedyni ze starego pokolenia pozostali wśród żywych, oni jedyni pamiętali
wszystkie zdarzenia i razem mogli utkać całą historię.
Chcieli być ze sobą, bo żadne z nich z osobna nie mogło liczyć na to, że spotka
przyjaciela, który byłby tym, czym oni dla siebie nawzajem. Byli zbyt starzy, by szukać
bratniej duszy. Nie chcieli już nikogo dopuszczać tak blisko.
Ocaleli oboje: on i Raija. Razem będą musieli unieść jeszcze jedno brzemię.
Siedział przy Raiji, nasłuchując jej oddechu, który powoli wracał do normy.
Zauważył, że zaróżowiły jej się policzki i zaczyna się pocić pod warstwą kilku koców.
Po kolei zdejmował z niej przykrycia.
A kiedy poruszyła się przez sen, uśmiechnęła lekko i wyprostowała rękę, wsunął się
do łóżka i przytulił do niej. Objął ją, wierząc, że niebawem się obudzi. Bo i on potrzebował
kogoś, kto weźmie go w ramiona. Potrzebował kogoś bliskiego, z kim będzie mógł dzielić
swój wielki smutek.
Ręka jej ścierpła, a kiedy próbowała ją wyprostować, poczuła ukłucia. Poruszała
jednak palcami po kolei. Przestała marznąć. Otworzyła oczy niepewnie, jakby na próbę.
Ujrzawszy mrok, szybko z powrotem zacisnęła powieki.
Coś ją chciało zatrzymać. Coś w niej krzyczało niemo, że powinna wracać do światła.
Ż
e będzie żałować tego, iż wróciła na padół cierpienia...
Obok usłyszała spokojny oddech i poczuła czyjeś ciepłe ciało. Ktoś obejmował ją w
pasie. Było tak przyjemnie...
Ale co tu robi Reijo? Przecież jego nie powinno tu być! uświadomiła sobie
zszokowana. Przybyła do Kengis tylko z Mają.
Czy stało się coś złego? Dlaczego tu przyjechał?
- Obudziłaś się, Raiju? Usłyszała cichy głos męża, a na policzku poczuła muśnięcie
jego palców.
Nie mogła dłużej udawać przed Reijo. Otworzyła oczy.
- Dzięki Bogu! - westchnął. - Tym razem długo nie wracałaś.
Raija nagle sobie wszystko przypomniała.
Zorza polarna.
Poczuła się taka silna, zdolna do wszystkiego. Próbowała zrobić coś dla tego biedaka,
który został najdotkliwiej poparzony.
Co było potem, nie pamięta.
Tylko oślepiający blask.
- Jak się czuje ten młody chłopak? - zapytała.
- Wraca do zdrowia - odparł Reijo, mając nadzieję, że się nie myli. Już od długiego
czasu nie zaglądał w ogóle do poparzonych. - Wędrowałaś po Saivo?
Raija pokręciła głową, trudno jej było się pozbyć nieprzyjemnego uczucia.
Męczyło ją, że wróciła. Ale równocześnie przerażało ją wspomnienie chłodnego
blasku.
- Dlaczego tu jesteś? Gdzie Ivar?
Reijo wsunął się pod koc, nie przestając głaskać Raiji po włosach i po twarzy. Mrok
nie był już taki gęsty. Raiji zadawało się, że zza zasłon, a właściwie z niewielkiej szpary
pomiędzy nimi, wpada do izby blask.
Czyżby to była zorza polarna?
- Straciłaś przytomność - wyjaśnił Reijo. - Maja mnie wezwała. Przybyliśmy tu obaj z
Ailo. Nigdy nie leżałaś tak długo bez świadomości. Już myśleliśmy, że cię stracimy... A Ivar
został pod opieką Anny Kajsy. Nic mu nie będzie. To osoba wyjątkowej łagodności. Zresztą
na Hailuoto został też Matti. I my musimy tam wracać, kochanie.
- Wrócimy, kiedy się z Mają uporamy tu ze wszystkim.
- Odpocznij teraz!
- Nie, muszę pomóc Mai! To dla niej zbyt duży wysiłek. Dobrze wiesz, Reijo, jak to
wyczerpuje.
- Odpocznij! - powtórzył Reijo stanowczo, przytrzymując ją z uśmiechem.
- Coś się stało? - spytała Raija, wyczuwając niepokój męża.
- Bałem się o ciebie - wyjaśnił. - Prawie trzy doby leżałaś bez przytomności. A
pamiętałem, co mi powiedziałaś ostatnio. Myślałem, że to już koniec, że on przyszedł po
ciebie.
- Mikkala tam nie było - odparła. - Tylko chłodny martwy blask.
Leżała wtulona w szyję Reijo, ale oczy miała szeroko otwarte.
Wdychała jego zapach, bezpieczna, znów w jego ramionach. Dobrze tak było
odpoczywać w ciemnościach, czując ciepło w każdym skrawku ciała.
Przypomniała sobie wróżbę, która wciąż na nowo jej dosięgała, niejednokrotnie
przekraczając granice. Wróżbę tę usłyszała w lapońskiej jurcie na płaskowyżu. Do Raiji
powróciły znów słowa starej kobiety wypowiedziane w mroku, w oparach unoszącego się dy-
mu:
„Szybko staniesz się dorosła. Widzę w twoim życiu wielu mężczyzn. Niektórzy są
potężni, dzierżą władzę, żaden nie jest miernotą. Będą wśród nich tacy, dla których staniesz
się przyczyną nieszczęść. Szczęście nie jest ci pisane. Będziesz musiała o nie walczyć.
Ludzie zwrócą się przeciwko tobie, niektórzy cię znienawidzą, odwrócą się do ciebie
plecami i dziwić się będą tym, którzy staną po twojej stronie. Ale nie widzę wiele łez. Jesteś
dumna, dziecko. Widzę ludzi, którzy cię wspierają, ale tylko jeden człowiek będzie dla ciebie
znaczył coś szczególnego. Ten jeden będzie ci przyjacielem i pozostanie wierny przez całe
ż
ycie. Dzieci? Nie będziesz miała dużo dzieci. Widzę więcej mężczyzn niż dzieci, ale te,
które urodzisz, przysporzą ci tyleż trosk, co radości. Widzę zimne światło, Raiju... Widzę, że
poświęcasz dziecko...
Twoje życie nie zawsze będzie piękne. Ale musisz je przeżyć. Dla wielu ludzi staniesz
się kimś ważnym. Zapamiętają cię nie tylko z powodu twej urody”.
Raija bezbarwnym głosem powtórzyła słowo w słowo przepowiednię Elle, jak czyniła
już po wielokroć.
- Zimne światło... - powiedziała niepewnie. - Zdawało mi się, że chodziło o zimny
blask złota. Sądziłam, że ja i moi najbliżsi mamy to już za sobą. Myliłam się, Reijo?
Nie odpowiedział jej, co tylko upewniło ją w przekonaniu, że ma rację.
- Co się stało? Czego ty mi nie chcesz powiedzieć? Nie był w stanie wydobyć z siebie
głosu.
- Moje dzieci! - Raija uniosła się na łokciach i popatrzyła uważnie na twarz Reijo. On
jednak uciekł od niej spojrzeniem.
- Knut? - drążyła Raija. - Nie, Boże święty, to nie może być Knut. Maja! Coś się stało
Mai! Gdzie ona jest, Reijo?
Reijo wstał i przytulił ją w milczeniu. Słowa nie przechodziły mu przez gardło.
A potem, trzymając ją za rękę, poprowadził przez korytarz do drzwi, za którymi leżała
Maja. Otworzył je i wszedł do pokoju pierwszy. Do pomieszczenia wpadało skąpe światło.
Raiję przeszły ciarki. Stała oblana zimnym potem. Patrzyła, nie dowierzając własnym
oczom. Puściła dłoń Reijo i podeszła do swojego dziecka.
Zrozumiała, że to ona powinna tu leżeć.
Tak, to miała być ona, Raija.
Zanurzyła się przecież w złotym chłodnym blasku. Przekroczyła granicę.
Głos Mikkala ostrzegał, że nie będzie mógł jej pomóc.
A więc unosiła się w martwym świetle stracona.
Gdyby nie Maja! Raija usiadła przy niej i pogłaskała zupełnie zimny już policzek.
Dotknęła złożonych dłoni.
Oczywiście, tylko ona mogła tego dokonać!
Tylko Maja mogła ją sprowadzić z powrotem! Tylko ona mogła odwrócić los.
Gdyby nie Maja, jej ciało leżałoby tu teraz, a dusza pogrążałaby się w nicości.
To niewiarygodne, jak dokładnie Elle przepowiedziała jej przyszłość. A było to tyle
lat temu! Czy siedzi może teraz gdzieś w Saivo przy ognisku i przygląda się, jak krok po
kroku wypełnia się wróżba?
Raija była pewna, że Elle boleje wraz z nią.
Skąpe światło rzucało cień na twarz Mai, która zdawała się być żywa.
Raija uśmiechnęła się. W tych zastygłych rysach znać było zdecydowanie, ale i
wewnętrzny spokój. A może to tylko jej się tak zdawało? Może wmawia to sobie, żeby
uciszyć wyrzuty sumienia?
- Ona sama tego chciała - odezwał się Reijo z mrocznego kąta. - Przyznaję, że
naskoczyłem na nią, iż nie stara się ci pomóc. Knut także miał jej to za złe. Ale nie sądzę, by
w jakikolwiek sposób wpłynęło to na jej decyzję.
- Maja nigdy nie robiła niczego wbrew własnej woli - stwierdziła Raija.
- Maja, którą znałem, także nie - dodał Reijo, choć w duchu nadal obwiniał się o to, co
się stało. - Wydaje mi się, że ona przeczuwała grożące jej niebezpieczeństwo. Błagaliśmy ją,
by tego nie robiła.
Raija pokręciła głową. Zrozumiała dobrze sens jego słów. Reijo ma rację! To Maja
powinna tu teraz stać, a nie ona!
- Ailo powiedział mi, że Maja nie czuje do mnie nienawiści - odezwała się cicho. Z jej
oczu płynęły łzy, ale płakała bezgłośnie.
- Chodźmy stąd! - powiedział Reijo, kładąc dłoń na jej głowie.
- Zaraz - odparła. - Jeszcze tylko chwilkę.
- Chcesz zostać z nią sama? Raija pokiwała głową. Bała się poprosić Reijo o to w
obawie, że poczuje się zraniony. A jego za nic w świecie nie chciała urazić.
- Zapalę ci lampę - powiedział i wyszedł.
Zrobiło się tak cicho.
Raija wstała i odsłoniła zasłony. Nie myliła się.
Na niebie falowała cudowna zorza polarna. Barwne wstęgi w różnych odcieniach
zieleni, pastelowo żółte, niemal białe, wiły się i przeplatały. Nie przypominały tych, które
oglądała wraz z Knutem. Kiedy dokładnie to było, nie wiedziała. Straciła rachubę czasu.
Reijo wspominał coś, że leżała nieprzytomna trzecią dobę. Chciało jej się jedynie pić.
Głodna nie była. Ale jakie to mogło mieć znaczenie?
Zorza polarna była taka piękna.
Po Maję jednak nie wyciągnęły się dłonie z wijącej się po niebie zorzy. Ale wróżba się
wypełniła.
Raija odsunęła się na bok, pozwalając, by blask zorzy wniknął do izby i przesunął się
z pieszczotą po leżącej nieruchomo Mai. Ogień zorzy musnął blade, zimne policzki jej córki,
jej dziecka.
- Dość już dzieci musiałam poświęcić - odezwała się cicho Raija, sama nie wiedząc,
do kogo właściwie się zwraca. - Czy wierzyłaś w tę wróżbę, Elle? - szepnęła w mrok. Na
podłodze tańczyły cienie, tworząc wzory, które znikały, nim zdążyła odgadnąć, co mogą
przedstawiać. - Czy przypuszczałaś, że to, co mi przepowiedziałaś, wydarzy się naprawdę?
Czy zdawałaś sobie sprawę, że odsłoniłaś przede mną tajemnice mojego życia? A może coś
przemilczałaś, Elle? Widziałaś wszystkie moje błędy! Dlaczego mnie nie ostrzegłaś?
Ciemności nie udzieliły odpowiedzi. Nie rozległ się nawet najcichszy szept z
wyjaśnieniem, którego tak pragnęła.
Zasłoniła okno i usiadła na brzegu łóżka. Nie pozwoli, by świetlne smugi harcowały
po spokojnej twarzy jej martwego dziecka.
Maja dożyła wieku dwudziestu pięciu lat. Brzmiało to jak szyderstwo.
W Raiji wszystko krzyczało i protestowało przeciwko takiemu wyrokowi losu.
Ponownie pogłaskała palcami miękkie, ciemne włosy Mai. Przesiała je między
palcami, tak jak kiedyś Mikkal bawił się jej włosami. Przypomniała sobie, jak tamtego
wieczoru, gdy w mrocznym lapońskim namiocie usłyszała wróżbę, Mikkal poprosił ją o
pukiel włosów i schował go w skórzanym woreczku, który aż do śmierci nosił na szyi.
- Jesteś tam przy niej, Mikkalu? - wyszeptała. - To moje pierwsze dziecko. I twoje też.
Czy zaopiekowałeś się nią? Prowadzisz ją przez porośnięte trawą wzgórza? Wskaż jej,
proszę, drogę. Ona nie powinna być tam sama. Nie powinna pozostać w chłodnym martwym
blasku. Była na to zbyt dobra, ta nasza Maja...
Raija zdążyła umilknąć, gdy drzwi uchyliły się i stanął w nich Ailo. Właściwie nie
było tu dla niego teraz miejsca, ale Raija nie miała serca go wyrzucić.
Ailo usiadł z drugiej strony na brzegu łóżka. On także dotknął włosów Mai.
- Ona nie wygląda na umarłą - rzekł, tłumiąc w sobie rozsadzający go gniew. - Byłem
z nią do końca. Trzymałem ją za ramiona w tamtej chwili - ciągnął, dotykając delikatnie
powiek Mai. - Powiedziała mi, że bez mojej pomocy nie byłoby to możliwe. Dlatego że i w
moich żyłach płynie krew Mikkala. Czy rozumiesz coś z tego, Raiju?
Raija pokiwała głową. Czuła pieczenie w opuszkach palców. Krew ją rozgrzała.
- Powiedziała coś więcej? - zapytała.
- Powiedziała, że ptak, który wyfruwa z zorzy polarnej, nie jest ani złoty, ani srebrny,
lecz czarny.
- Przecież wiesz, że to czarny kruk! Raija uchwyciła spojrzenie Ailo. Światło lampy,
łagodne i migotliwe, wygładzało rysy twarzy.
Chłodny blask mroźnej zimowej nocy odkrywał inną prawdę.
Demaskował i obnażał.
- Maja musiała także słyszeć o kruku - odparł Ailo krótko. - Wszyscy wiedzą, że tata
nazywał cię Małym Krukiem. Nie potrafię jednak uwierzyć w duszę, która przyjmuje postać
kruka i wyfruwa z zorzy, by zabrać inną duszę. Nie wierzę, że ten czarny kruk zamienia życia
i dusze w blasku polarnej zorzy. To nie może być prawda!
- Chcę wierzyć, że Mai jest teraz dobrze - odparła Raija. - Ja wróciłam, choć unosiłam
się w martwym blasku. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale przecież mnie się to zdarzyło, a więc
wiem, że to prawda.
- My wszyscy ją do tego nakłoniliśmy - rzucił Ailo z goryczą.
- Powinnam była zostać w Rosji - wyznała Raija. - Po co w ogóle wracałam?
Sprowadzam jedynie nieszczęścia, Ailo. Miej się na baczności, nim spotka cię coś złego!
- Jeśli o to chodzi, zło spadło na mnie już dawno - odparł gorzko.
- Ja mimo wszystko przeżyłam kawał życia - westchnęła Raija. - Czy nie mogliście jej
przeszkodzić?
Miała dla kogo żyć. Osierociła małe dziecko. - Raija pokręciła głową. - Nikomu nie
ż
yczę takiego losu.
- To wszystko przez ciebie! Ailo wyraził na głos to, co powiedziała mu kiedyś Maja.
- Tak. Ja żyję, a Maja leży martwa. I nie tylko ja, ale wielu myśli, że powinno być na
odwrót. Ona miała jeszcze tyle do zrobienia. Pozostawiła po sobie więcej łez i cierpienia, niż
gdybym to ja umarła. Zresztą zdążyliście przywyknąć, że nie żyję.
- Ale ona w ten sposób udowodniła, że nie czuje do ciebie nienawiści.
Raija westchnęła ze smutkiem.
- A czy ja zdążyłam jej okazać, jak bardzo ją kocham? Ailo nie umiał jej
odpowiedzieć. Pozostało to na zawsze tajemnicą Mai.
11
Pod płozami skrzypiał śnieg. Krajobraz ukryty pod diamentowym puchem, hojną ręką
rozrzuconym przez Stwórcę, iskrzył się od błękitu aż po ogień w zależności od kąta padania
słonecznych promieni.
Nawet najlżejsze tchnienie wiatru nie mąciło ciszy. Jak okiem sięgnąć, ciągnęła się
równina.
Wyjechali wczesnym świtem, kiedy wzgórza dotykały jeszcze złotoczerwonej kuli, a
drżące na mrozie obłoki stroiły się w promienie słońca, pragnąc jak najszybciej roztopić się w
ich cieple. Niebo zabarwiło się wszystkimi odcieniami złota i czerwieni. Gdzieniegdzie,
niczym maźnięcie pędzla wrażliwego artysty, ciągnęła się turkusowa lub fioletowa smuga.
Mieszkańcy tych stron przywykli o tej porze roku do takich widoków.
Dzień powoli zblakł. Błyszczące diamenty stały się lodowato błękitne. Chmury
przybrały barwy szarości. Artysta odłożył paletę i sięgnął po grubszy pędzel. Rozcieńczył
farby, jakby je oszczędzał, wykonał kilka pociągnięć i zmienił obraz nieba, na którym do-
minowały teraz pastelowe błękity, chłodne zielenie, przejrzyste biele, najjaśniejsze szarości i
ż
ółć tak rozmyta, że niemal drżąca z chłodu.
Pogoda była bezwietrzna, ale mróz trzymał siarczysty. Wbijał bezlitośnie igiełki w
nieosłonięte partie ciała. Niechby ktoś spróbował nie okazać respektu przed tą porą roku! Nie
zdołałby jej przetrwać!
A potem powoli zaczęło się ściemniać. Szafirowa szklana kula zawisła nad polami i
zajarzyła się srebrnymi błyskami, świetlnymi pocałunkami przesłanymi z nieba, które
zdawało się nieskończenie odległe.
Już od świtu byli w drodze. Zarządca huty sam postarał się o transport. Johan, który
przyjechał z wieścią o pożarze, zgłosił się pierwszy, by odwieźć Maję z powrotem na
Hailuoto.
- Sowicie cię wynagrodzimy - obiecał mu Reijo.
- Nie wezmę ani grosza! - odezwał się Lapończyk wyraźnie urażony i dumnie uniósł
głowę.
Nie ulegało wątpliwości, że w jego ustach nie są to puste słowa.
Kiedy przybyli do Tornio, był już wieczór. Pewnie zdołaliby jechać dalej, ale uznali,
ż
e nierozsądnie byłoby narażać ludzi i zwierzęta, tym bardziej że nocą mróz się jeszcze
nasilał.
- Zajedźmy do ojca Williama - zaproponował Ailo, którego nigdy nie peszyła ani
pozycja, ani majątek teścia Mai.
- Co ty tu robisz? - zapytał Marcus Runefelt, patrząc niechętnie na gościa, którego
zawsze traktował z góry. Dostojny i nieprzystępny, wlepił w niego swój świdrujący wzrok,
choć oczy wraz z upływem lat stały się, jak u wszystkich starych ludzi, bardziej prze-
zroczyste. Siwe włosy tworzyły wokół głowy aureolę.
- Przybywam prosić o nocleg dla siebie i moich towarzyszy podróży - odpowiedział
Ailo. - Wracamy na Hailuoto z Kengis. Zapewne słyszał pan o pożarze huty.
- Owszem, słyszałem - rzekł Marcus Runefelt. - Czyżby posłano stamtąd po
czarownicę, z którą ożenił się mój syn? I co? Jej sztuczki pomogły?
Ailo nie odpowiedział. Stał niewzruszony.
- O ile mi wiadomo, w Tornio jest dość zajazdów, gdzie można zatrzymać się na noc -
ciągnął Marcus Runefelt. - Wydają się bardziej odpowiednie na postój dla takich podróżnych.
Nawet jeśli wśród was jest moja synowa. Ale skoro sama nie pofatygowała się, by przyjść i
poprosić o nocleg, to może już znalazła gdzie indziej dach nad głową.
- Moja siostra nie żyje - odezwał się bezbarwnym głosem Ailo i spojrzał Runefeltowi
prosto w oczy. - Wieziemy jej ciało na Hailuoto. Proszę więc raz jeszcze, Marcusie Runefelt,
o udzielenie na noc schronienia mnie i moim towarzyszom!
Runefelt aż się cofnął. A potem nabrał powietrza i kiwając głową, rzekł:
- Sami oporządźcie zwierzęta. Woźnice mogą się przespać tam, gdzie parobcy. Zmarłą
wnieście do domu...
Nawet nie podziękowawszy, Ailo odszedł do pozostałych. Pokazał woźnicom stajnię i
miejsce na nocleg. Prowiant mieli własny.
Ponieważ trumna nie zmieściłaby się w pułkach, dlatego Ailo, Knut i Reijo przed
wyjazdem zadbali o to, by zwłoki Mai dokładnie owinąć w lniane płótno oraz skóry i owiązać
sznurem. Teraz Ailo wraz z Reijo wnieśli je do pałacu, a Runefelt osobiście wskazał im
pokój, w którym pozwolił ulokować zmarłą. Uciekał jednak wzrokiem przed podłużnym
pakunkiem.
Raija weszła do środka za mężczyznami. Blada, ubrana ciepło w futrzane okrycia.
Gospodarz domu nie od razu ją dostrzegł. Ale gdy po dłuższej chwili zahaczył o nią
wzrokiem, oniemiał.
- Dobry Boże - szepnął, patrząc to na drzwi, w których zniknęli Reijo i Ailo, to na nią.
- Nazywam się Raija Kesaniemi - przedstawiła się, a jej głos także wydał mu się
znajomy.
Zebrał się w sobie, podszedł bliżej i nie bez ulgi stwierdził, że to jednak nie Maja...
Ta kobieta była starsza i dużo piękniejsza.
Przywitał się z nią, jak zwykł się witać z damami. Ona zaś z równą gracją i
uprzejmością odpowiedziała na jego powitanie.
Wydała mu się intrygująca i oszałamiająca.
Marcus Runefelt nie wezwał nikogo ze służby, by wziął od przybyłej wierzchnie
okrycia. Sam przytrzymał kożuch i jej ciepłą zewnętrzną garderobę.
Zaskoczył samego siebie, proponując gościom ciepły posiłek. W duchu co prawda
zaraz tego pożałował, przypominając sobie, że wśród przybyłych jest także Ailo, szwagier
jego syna. Nie da się ukryć, że to bardzo uzdolniony artystycznie Lapończyk. Niestety,
pochodzenie oraz fakt, iż ożenił się z Anną Rajsa, całkowicie go przekreślały w jego oczach.
Marcusowi Runefeltowi zależało na tym, by swoim dzieciom - wszystko jedno, czy z
prawego, czy z nieprawego loża, zapewnić odpowiednią przyszłość. Nie miał takiego
poczucia w przypadku młodziutkiej Anny Kajsy, mimo że ona sama sprawiała wrażenie
szczęśliwej.
To małżeństwo zawarte zostało całkowicie wbrew jego woli. Wybrał dla córki
znacznie lepszą partię, prawie już zaaranżował zaręczyny, ale dziewczyna w ostatniej chwili
uparła się, z całą pewnością zbuntowana przez żonę Williama.
- Ma pani ochotę na kieliszek koniaku? - zapytał, kiedy już odwiesił podróżną odzież
gościa. - A może sherry lub wino, żeby się trochę rozgrzać?
Raija podziękowała.
- Chętnie jednak spocznę - odrzekła uprzejmie i podążyła za gospodarzem do salonu.
Omiotła spojrzeniem wystawne wnętrze, ale nawet nie drgnęła jej powieka.
Marcus Runefelt był na tym punkcie przeczulony i zawsze ukradkiem obserwował
gości. Nieraz zresztą świetnie się przy tym bawił. Zwykle wszyscy wzdychali, wpatrywali się
oniemiali w cenne przedmioty albo wygłaszali zabawne komentarze. Raija Kesaniemi ro-
zejrzała się wokół, ale nie wyglądała na kogoś, komu by to zaimponowało. Sprawiała raczej
wrażenie bywałej w salonach osoby, którą nudzi bogactwo i przepych.
- Ma pani obcy akcent!
Marcus Runefelt starał się podtrzymać konwersację. Chętnie popisywał się
znajomością języków obcych. Znał doskonale niemiecki, nieźle porozumiewał się po
francusku, a od biedy radził sobie też z angielskim. Oczywiście mówił i pisał po szwedzku i
fińsku, oba języki traktując jako ojczyste.
- Mieszkałam w Archangielsku. W Rosji spędziłam niemal pół życia - odparła Raija
obojętnie i dodała: - Urodziłam się w Finlandii, dorastałam wśród Lapończyków, młodość
przeżyłam w Norwegii.
Marcus Runefelt był pod wrażeniem. Okazało się bowiem, że ta kobieta także zna
kilka języków. Wprawdzie fiński i lapoński nie może się równać z francuskim czy
niemieckim! Ale rosyjski! Wiedział, że Rosjanie posługują się innym alfabetem niż reszta
Europy, a to znaczy, że opanowanie tego języka jest znacznie bardziej skomplikowane.
- Co pani robi w tych stronach? - zapytał z galanterią, nalewając sobie kieliszek
koniaku. - Odwiedza pani rodzinę?
Zastanawiał się w duchu, jakie są jej korzenie. Zapewne zapamiętałby tę kobietę,
gdyby ją kiedyś spotkał. Takich kobiet się nie zapomina. Miała w sobie jakąś taką
arystokratyczną wyniosłość, ale nie był pewien, czy rzeczywiście wywodzi się z wyższych
sfer.
- Odprowadzam ciało mojej zmarłej córki do domu - odpowiedziała i ze spokojem
napotkała jego spojrzenie. - Jestem matką Mai, Marcusie Runefelt, teściową Williama.
Dopiero teraz zauważył.
A przecież powinien był domyślić się od razu, tym bardziej że od pierwszej chwili
uderzyło go podobieństwo do synowej. Oślepiony urodą nieznajomej, na moment stracił
głowę.
Nie dał jednak po sobie poznać, jak bardzo jest zaskoczony, i ze swobodą światowca
kontynuował rozmowę.
Marcus Runefelt nigdy w pełni nie rozeznał się w relacjach panujących w rodzinie
Mai. Teraz dodatkowo okazało się, że opiekun Mai jest mężem jej matki. Żadne z nich nie
jest rodzicem Ailo, który ponoć jest bratem Mai, ale oboje traktują go jak syna.
- Nie tylko wśród szlachetnie urodzonych zdarzają się związki na boku - odezwał się
Ailo cynicznie w próbie wyjaśnienia. - Maluczkim też się to zdarza. Ostatecznie wszyscy
jesteśmy tylko ludźmi.
Maja nigdy nie powiedziała matce złego słowa o swoim teściu, ale Raija domyśliła się
od razu, że córka go nie lubiła, a i on nie żywił cieplejszych uczuć do żony swojego syna.
- Nie darzyłeś Mai sympatią? - zapytała Raija wprost, gdy przy okrągłym stole podano
im żeberka jagnięce. Z naturalną swobodą zwróciła się do gospodarza po imieniu.
Przechyliwszy lekko głowę, patrzyła na niego przenikliwym wzrokiem. Przypomniało mu się,
jak po raz pierwszy załatwiał interesy z Mają. Też tak na niego wówczas spojrzała.
- Miałem inne plany wobec syna - odparł surowo, niemal odpychająco. - William był
zaręczony z córką mojego bliskiego przyjaciela. Niestety, dziewczyna straciła głowę dla
jakiegoś awanturnika i jego poślubiła. Uciekli z kraju, gdy został oskarżony o zdradę wobec
króla i korony. Nieszczęsna, dokonała godnego ubolewania wyboru, dla wszystkich
zainteresowanych stron...
Na moment pogrążył się we wspomnieniach. Nie zauważył spojrzeń, jakie wymienili
między sobą goście. Reijo pobladł, mocniej zacisnął zęby, ale jakoś zdołał się opanować i nic
nie powiedział.
- Maria i ja nie tolerowaliśmy się - westchnął Marcus Runefelt, a spojrzawszy na Ailo,
dodał: - Dwóm ze swych córek wybrałem małżonków, ale ten wybór okazał się niezbyt
udany. Niestety, nawet ci, którzy dobrze się zapowiadają, mogą zawieść. Dwójka pozostałych
dzieci sama wybrała sobie towarzyszy życia. Są szczęśliwsze... Zostałeś tylko ty, Ailo - dodał
znużonym głosem. - Może powinniśmy zawrzeć zgodę.
- Nigdy nie panowała między nami niezgoda - odpowiedział Ailo. - Ale nie oszukuj
się, że kiedykolwiek zbliżymy się do siebie. Jesteś ojcem Anny Kajsy i z tego powodu winien
ci jestem szacunek. Trudno byłoby mi się zdobyć na więcej. Proszę cię tylko, byś przestał
mieć córce za złe, że wybrała mnie. U mojego boku jest szczęśliwsza, niż byłaby z
jakimkolwiek innym mężczyzną. Możesz być o to spokojny. Runefelt westchnął ciężko.
- William jeszcze o tym nie wie? - zapytał nagle.
- Nie - odparł Ailo.
- To będzie dla niego straszny cios! - rzucił zgnębiony. - A jaka tragedia dla dziecka!
Malec był taki przywiązany do matki...
Maja została pochowana w grobowcu, w którym spoczywała matka Williama. Ciało
ułożono w ciężkiej dębowej trumnie. William nie zgodził się, by zabrać skóry, w które była
zawinięta żona.
- To część jej życia - rzekł.
- Ona bardzo kochała Hailuoto - wyjaśnił William Raiji tego samego wieczoru, kiedy
już wspólnie ułożyli do snu Henrika.
Malec był taki zagubiony, zadawał tyle pytań, nie mogąc zrozumieć tego, co się stało.
Przecież mama nie mogła tak po prostu zniknąć, powtarzał. Nie wierzył, kiedy mu
powiedzieli, że już nigdy jej nie zobaczy. Mama na pewno wróci do domu!
- Maja kochała to miejsce - powtórzył William, bezradnie krążąc od okna do okna. Na
zewnątrz dawno zapadł już zmrok, w którym nic się nie dało rozróżnić.
Ale on wciąż szukał wzrokiem Mai, jakby za chwilę miała się wyłonić z ciemności.
- Ja chyba jeszcze w to nie wierzę - rzucił ciężko, opierając czoło o chłodną ramę
okna. Dłonie przycisnął do zimnej szyby, rozpuszczając szron.
Raija bardzo chciała mu pomóc, ale wiedziała najlepiej, że przez taki smutek trzeba
przejść samemu. Inni mogą być jedynie w pobliżu, ale na tej drodze żałoby każdy zdany jest
tylko na siebie. Musi upłynąć trochę czasu, nim człowiek się pogodzi z taką stratą.
- Powinna była mnie zostawić - rzekła Raija. - Nawet nie wiesz, Williamie, jak
strasznie nad tym boleję. Przecież ona miała więcej w życiu do zrobienia!
William nie zaprzeczył.
- Bardzo się cieszę, że Maja spotkała ciebie - ciągnęła Raija. - Cieszę się też, że ciebie
poznałam. Byłeś dla niej taki dobry.
- Tak - odparł William i usiadł. Popatrzył na Raiję przeciągle, próbując zrozumieć
osobliwe relacje łączące Maję z matką, matką, która przez ponad połowę życia swojej córki
pozostawała nieobecna. Mimowolnie przyszło mu na myśl, że lepiej by się stało, gdyby Raija
nie wróciła z Archangielska.
- Ona mnie z początku nie kochała - wyznał William Raiji. - To przyszło z czasem.
Nigdy nie spotkałem tak bystrej i mądrej kobiety. Załatwiała interesy jak mężczyzna i
odznaczała się wielką odwagą. Nie zawahała się przyjść mi z pomocą, kiedy ją o to po-
prosiłem, mimo że sama mogła zapłacić za to głową. A jak zajęła się poszkodowanymi tamtej
nocy, gdy doszło do wypadku przy spławie drewna! Dobry Boże, minęły zaledwie cztery lata,
odkąd pojawiła się w moim życiu. Połowę tego czasu musiałem spędzić bez niej, choć
towarzyszyła mi w myślach w każdej minucie. Uważasz mnie za głupca? - zapytał na koniec i
westchnął ciężko. Raija pokręciła głową.
- Cieszę się, że tak bardzo ją kochałeś. Ona potrzebowała właśnie tak wielkiej miłości.
Nigdy nie dowiedziała się, że i ja ją mocno kochałam. Nie chciała w to uwierzyć.
- Przecież cię nigdy nie było - odparł William bezlitośnie.
- Tak, nigdy mnie nie było - wyznała Raija bolesną prawdę.
- Wiedziałem, że muszę się stać dla niej kimś ważnym - rzekł William. - Od pierwszej
chwili! Nie miałem nawet cienia wątpliwości, choć przecież wówczas była ona żoną Heino
Aalto. To była najbardziej fascynująca kobieta, jaką kiedykolwiek spotkałem, z którą
rozmawiałem... Odkąd ją ujrzałem, wszystkie inne przestały dla mnie istnieć. Nie mógłbym
pokochać nikogo innego.
William ujął Raiję tym stwierdzeniem.
Każdy inny mężczyzna powiedziałby, że wiedział, iż musi mieć Maję. On zaś rzekł, że
wiedział, iż musi się stać dla niej kimś ważnym...
Był dobrym człowiekiem.
- Co teraz? - zapytała i przypomniała sobie, jak kiedyś też znajdowała się w tym
samym punkcie. Pogrążona w rozpaczy i mroku, nie dostrzegała nic poza tym. - Co teraz
zrobisz, Williamie? Co będzie z Henrikiem?
- Pytasz, czy mogę pokochać inną?
- To też. Rozejrzał się wokół. Każde miejsce kojarzyło mu się z Mają, która
wprawdzie nie kazała poprzestawiać mebli, ale to jej ręka uczyniła z tego pałacu prawdziwy
dom, a nie monumentalny pomnik ku czci jego matki.
Maja nie żyła w cieniu innej kobiety.
Pozostawiła po sobie pustkę.
- W tej chwili wydaje mi się to niemożliwe - odrzekł z ciężkim sercem. - Nie potrafię
sobie tego nawet wyobrazić. Czy można zapomnieć kogoś, kogo się tak bardzo kochało? Czy
można pokochać inną osobę równie mocno? Czy po takiej stracie człowiek jest jeszcze zdolny
do miłości?
- Nie wiem, czy ty będziesz umiał. Raija, zapatrzona gdzieś w przestrzeń, nawinęła na
palec pukiel włosów.
William wiedział, że to niezwykła osoba. Wydała na świat Maję, Knuta, Idę, a Ailo
kochał ją z takim oddaniem, jakby był jej rodzonym synem.
Reijo poświęcił najlepsze lata swojego życia, by zaopiekować się gromadką jej dzieci.
Można by sądzić, że znienawidzi ją za to. Każdy by zrozumiał i usprawiedliwił jego gorycz.
On tymczasem poślubił Raiję ponownie. Doprawdy łączyła ich osobliwa więź!
- Tyle jest odmian miłości - odparła Raija, wypowiadając najgłębszą prawdę swojego
ż
ycia. William słyszał to już z ust Mai, która też tak czasem mawiała, uśmiechając się przy
tym lekko. To samo powtarzał Ailo.
Oboje, poranieni przez życie, brali przykład z Raiji. Stanowiła dla nich symbol
przetrwania. Nosili w sercu jej wiarę w miłość.
Raija uśmiechała się do Williama, mówiąc te słowa, ale w jej głosie pobrzmiewał
smutek. Nie ulegało wątpliwości, że nadal głęboko w nie wierzy, choć zna też ciemne strony
tej prawdy. Róże były najpiękniejszymi kwiatami, ale i one miały kolce.
William przypuszczał, że Raija wie o cierpieniu tyle samo, co o miłości i o
przetrwaniu.
- Każda miłość jest inna - ciągnęła Raija. - Pojawia się w różnych okresach twojego
ż
ycia i rozpala cię z różną intensywnością. Za każdym razem jesteś inny. Ty też już nigdy nie
będziesz tym samym Williamem, jakim byłeś za życia Mai.
Miał tego świadomość.
- Życie jest wędrówką. Człowiek znajduje się nieustannie w drodze, odpoczywa w
wielu miejscach, a gdy dociera do celu, okazuje się, że to już kres życia.
Uśmiechnął się. Takie przemyślenia w ustach tej kobiety brzmiały wiarygodnie. Cale
ż
ycie Raiji przypominało bowiem wyprawę ku nowym miejscom postoju. Za każdym razem
chwytała oburącz nowe możliwości i w pewnym sensie w każdym miejscu zaczynała nowe
ż
ycie.
Maja także miała niepokój we krwi, ale silniejszy był w niej strach przed nieznanym.
Ś
niła o miejscach, których nigdy nie widziała. Uwielbiała powtarzać obce słowa i nazwy,
które tak przyjemnie łaskotały jej język. Ale lęk powstrzymywał ją przed podejmowaniem
radykalnych kroków.
Maja odnalazła spokój na Hailuoto. Wyspa stała się jej małym światem.
Tu granice były wyraźne. Morskie fale uderzały o plaże, opłukiwały piasek.
Wiedziała, gdzie się kończy jej świat, a gdzie zaczyna.
- Ja także byłem bardzo samotny jako dziecko - rzekł William. - Miałem rodziców, ale
oni rzadko poświęcali mi swój czas. To chyba jeszcze bardziej przykre, niż gdyby byli gdzieś
daleko. Kiedy dziecko przekonuje się, że jest dla rodziców nieważne, coś w nim umiera.
Gdyby przebywali daleko, zawsze można by sobie pomarzyć, że kiedy wrócą...
- Kiedy wrócą... - rzekła Raija. Zrozumiała. Była równie bystra jak Maja, rozumiała
nawet to, co nie zostało dopowiedziane. Tak łatwo się z nią rozmawiało. Łatwo było się przed
nią otworzyć.
- Henrik nie zazna samotności! - przyrzekł William z naciskiem. - Zawsze znajdę dla
niego czas. Zawsze będę przy nim.
- Mam nadzieję, że uda ci się dotrzymać tej obietnicy. - Westchnęła. - Maja była zbyt
odważna, zbyt dumna. Gotowa do poświęceń. Kochała tak intensywnie. Odczuwała tak
mocno. To nasza rodzinna słabość. Tę samą cechę odnajdziesz we mnie, a jeszcze silniej
uwidaczniała się u Mikkala. Ailo też to odziedziczył po ojcu, ale chyba w mniejszym stopniu.
W ten sposób Raija chciała wyjaśnić Williamowi, że rozumie ostatni czyn Mai:
wielkość, siłę i miłość w nim zawartą.
- Moje życie było mniej warte niż jej - dodała z goryczą, w pełni to sobie
uświadamiając. - Maja na pewno o tym wiedziała, ale nawet to nie powstrzymało tej mojej
upartej, niepoprawnej córki. Pamiętam, jak się urodziła. Wbrew moim nadziejom zbyt
szybko, by uwiarygodnić kłamstwo. Wydawało mi się, że zdołam przekonać Kallego, że to
jego córka. Jasnowłosego Karla o jasnej karnacji, łagodnego i ugodowego. Jakaż byłam
naiwna!
Raija cofnęła się w przeszłość. Patrzyła i nie dowierzała, że młoda dziewczyna, która
nigdy nie uginała karku, to ona. Nie rozpoznawała się w niej. Doznała w życiu wiele
cierpienia i z czasem złagodniała. Ale nadal niechętnie się poddawała.
Raija odgarnęła włosy z czoła. Nie zauważyła, że William odwrócił wzrok. Nie
zdawała sobie sprawy, że w każdym drobnym nawet geście przypomina mu zmarłą żonę.
- Maja przyszła na świat w kwietniową noc, wtedy rozległ się jej głośny krzyk. Nie
miałam pojęcia, że rodzenie dzieci jest związane z takim bólem. Nikt mnie nie uprzedził.
Kalle uciekł w gniewie, kiedy ją zobaczył. Mój Boże, był jeszcze chłopcem! Maja miała
kruczoczarne włosy i słoneczne błyski w oczach. Takie oczy, żółte z brązowymi żyłkami,
miał Mikkal. Przypominały kawałki bursztynu. Mikkal zwykł mówić, że za długo wpatrywał
się w słońce, gdy po długiej polarnej nocy pojawiało się na nieboskłonie. Albo że jest
spokrewniony ze słońcem. Tyle miał ciepła w oczach.
- Bardzo go kochałaś?
- Był moją pierwszą miłością - odparła Raija, zaskoczona, jak w ogóle może o to
pytać.
- Silniejszą niż inne?
- Inną. - Długo milczała, zanim dodała: - Może silniejszą, sama nie wiem. Tyle mam
różnych wspomnień. Byłam wtedy inną Raiją, młodszą.
- Czy Maja byłaby inna, gdyby dane wam było ze sobą żyć?
William zauważył, że Maja miała inne oczy niż Raija. Może sprawiała to owa żółtawa
otoczka wokół źrenic, a może to, że we wzroku Raiji odbijał się jej wiek, jej losy i zebrane
gorzkie doświadczenia.
- Z Mikkalem nie mogłabym żyć - wyznała. - Próbowałam tego tu, w Finlandii.
Uciekliśmy wówczas z Norwegii. Przez całą zimę, a właściwie prawie rok, żyliśmy wśród
obcych. Między nami wszystko się dobrze układało, ale ja nie mogłam zaznać spokoju. Tę-
skniłam za dziećmi. Nie mogłam tego znieść. Dlatego zdecydowałam się wrócić do domu.
- Do Lyngen? Pokiwała głową.
- Zapewne wielokrotnie słyszałeś tę historię, Williamie! I każda z nich zawierała
cząstkę tego, co ci teraz opowiadam. Chociaż dzieci były takie małe... Nie mogły wszystkiego
pamiętać. Nie mogły zrozumieć... Wracałam do domu. Oboje z Mikkalem wiedzieliśmy, że
nie możemy pozostać razem. Wracałam do Lyngen, a Mikkal do Finnmarku do swojej
wspólnoty. Miałam dzieci, nie mogłam wybrać jego.
William pojął to, czego Maja nigdy nie zrozumiała.
- Dopadła mnie moja przeszłość - dodała Raija krótko. Największe cierpienie, jakiego
doznała w życiu, opisywała zwykle lakonicznie. - Szaleniec, który poprzysiągł mi odebrać
ż
ycie, zabił Mikkala. Musiałam uciekać. W fiordzie stała zacumowana rosyjska szkuta, której
kapitanem był stary przyjaciel...
- Jakże bym pragnął, by Maja dowiedziała się o tym. Pozwoliłoby to jej zrozumieć, że
wybrałaś swoje dzieci. Knut także tego nie wie.
- Wystarczy, że wie o tym Reijo, wiem ja, wiedział Mikkal. Teraz powiedziałam to
jeszcze tobie. Po tylu latach jest za późno, by upiększać barwy na obrazie. Mogłabym zostać
podejrzana o fałszowanie przeszłości.
- Przejdziesz się ze mną? - zapytał nieoczekiwanie William i wyjaśnił: - Na mrozie nie
można płakać.
Raija pokiwała głową.
Wyszli razem w nocny mrok. W ciemnościach bielała para ulatująca im z ust. Wysoko
na niebie jaśniał blado sierp księżyca. Nie pokazywał całego swojego oblicza. Gwiazdy na
niebie były tu inaczej ułożone niż w Lyngen czy w Archangielsku.
Maja zdążyła pokazać Raiji swoje ulubione miejsce na Hailuoto: szklaną altanę. Z
pewnością spędziłyby w niej obie wiele radosnych chwil. Zapiszczały drzwi i Raija weszła
tam z Williamem. W środku panował gęsty mrok i było zimniej niż na zewnątrz.
- Bardzo ją cieszyły białe i czerwone róże, które rosną wokół pawilonu - rzekł
William. - Latem posadziła kilka nowych krzaków, które dla niej zdobyłem. Nigdy nie
zobaczy, jak zakwitną na bladoróżowo.
Długo tak razem siedzieli i rozmawiali o Mai. Ze wspomnień ułożyli wielki bukiet.
Zimowy bukiet róż.
A kiedy zmarznięci opuszczali altanę, na niebie ukazały się delikatne wielobarwne
smugi.
- Niesamowite! - wyrwało się Williamowi. - Zdawało mi się, że na tle zorzy frunął
czarny ptak.
Raija nie odezwała się. Ale nie czuła już goryczy. Ona też widziała ptaka. Ptaka
Mikkala.
12
Na początku marca wrócili do Skibotn, do rodzinnej osady położonej w głębi fiordu
Lyngen.
Było ich sześcioro.
Na północ w kierunku wybrzeża ciągnęło o tej porze roku mnóstwo wędrowców.
Wszyscy dobrze wiedzieli, że zimowy trakt jeszcze tylko przez kilkanaście tygodni będzie
przejezdny, bo gdy ustąpi mróz i stopnieje śnieg, wielu miejsc nie da się przebyć aż do
następnej zimy.
W stronę Skibotn, gdzie co roku odbywał się wielki jarmark zimowo - wiosenny,
zjeżdżali ludzie z różnych zakątków: z południa i ze wschodu, z zachodu, a także nieliczni z
północy. Na kilka dni ta osada stawała się centralnym punktem rozległego pustkowia
zwanego Nordkalotten.
- Jakie to wszystko dziwne - rzekł Ailo, który, przytłoczony wrażeniami, z wielkim
trudem wyrażał swoje uczucia.
Siedział otulony futrem z wilczej skóry. Twarz do połowy zakrył wysokim
kołnierzem, a futrzaną czapkę spuścił nisko na czoło, niemal do samych oczu. W ten sposób
osłaniał zniekształcone rysy przed wścibskimi, ale też chronił delikatną skórę przed mrozem i
wiatrem.
William odstąpił Ailo konie i sanie. Podróżowali więc w dwa zaprzęgi.
Ailo zmieniał się z Mattim na koźle, ponieważ było zbyt zimno, by powoził sam,
mimo że dziennie pokonywali niezbyt długie dystanse. Powrót do domu zajął im znacznie
więcej czasu niż dwa miesiące wcześniej ta sama droga na Hailuoto.
Niełatwo było o nocleg w tym czasie wzmożonego ruchu, chociaż gospodarze
domostw położonych przy trakcie naprawdę się starali, by wszystkim pomóc i użyczyć dachu
nad głową. Podróżni wdzięczni byli nawet za kawałek miejsca na podłodze na skórach wśród
innych wędrowców.
Nic dziwnego. W porze jarmarków dochodziło czasem do nieszczęść. Krążyły historie
o ludziach, którzy zamarzli w wygrzebanych w śniegu jamach, gdzie usiłowali się osłonić
przed mrozem i wiatrem. W kalendarzu był już wprawdzie marzec, ale w tych stronach
wiosna, o czym niektórzy zapominali, przychodziła znacznie później.
W porównaniu do innych Reijo i Raija wraz z najbliższymi podróżowali po
wielkopańsku. Zatrzymywali się na noc w zajazdach, a bardziej na północ, gdzie o takie było
trudno, odstępowano im osobną izbę w prywatnych domach. Czasami zatrzymywali się u
pastorów na plebanii albo u wójtów.
List polecający z pieczęcią Runefelta, który William wręczył im przed wyjazdem,
otwierał przed nimi większość drzwi.
Raija trochę się podśmiewała z tego gestu zięcia, ale przestała, gdy zorientowała się,
ż
e William czyni to w dobrej wierze. Okazało się, że list ten bardzo ułatwiał im podróż. Mieli
ze sobą przecież małe dziecko, a także Ailo, którego twarz wzbudzała grozę, nawet gdy miał
na sobie maskę. Dobrze więc było móc wypocząć we własnym gronie, z dala od tych, którzy
stawialiby kłopotliwe pytania.
Dojeżdżając do Skibotn, skręcili i ominęli skutą lodem rzekę, żeby nie wstępować po
drodze do Idy i Sedolfa.
Postanowili, że najpierw zawiozą gości z południa do chaty na cyplu, a dopiero potem
zawiadomią najbliższych o ich przybyciu.
- Czy słusznie uczyniłem, przyjeżdżając tutaj? - zapytał Ailo chrapliwym głosem, ale
rozglądał się wokół z zachwytem, jakby nie mógł się nasycić znajomym widokiem.
Zatoka Botnicka pod żadnym względem nie mogła się równać z fiordem Lyngen. To
prawda, że oglądana z plaży na Hailuoto sprawiała wrażenie oceanu. Ale za to tu roztaczał się
widok na okalające Skibotn i dolinę dzikie szczyty po zachodniej stronie fiordu.
Wysokie i majestatyczne.
Jakże tęskniły jego oczy za tym widokiem przez wszystkie lata spędzone w Finlandii!
Tylko płaskowyż mógł się jeszcze z nim równać.
Ale by ujrzeć rozległe łąki i pastwiska, musiał poczekać parę miesięcy.
Odetchnął głęboko, nabierając w nozdrza słonego zapachu morskiej wody i
wodorostów. Chciało mu się krzyczeć ze szczęścia, ale wtulony w futro, siedział w milczeniu.
- Oczywiście, że słusznie - przekonywała go Raija. - Nie denerwuj się! Przecież nikt
cię tutaj nie rozpozna, a my cię na pewno nie zdradzimy. Zostaniesz tu krótko. Zresztą, czy
coś was trzymało tam, na południu?
Ailo uścisnął dłoń Anny Kajsy otuloną w grubą rękawicę.
- To prawda - odrzekł z sercem przepełnionym wzruszeniem. Doskonale rozumiał,
dlaczego ci, którzy się urodzili w tych stronach, niechętnie stąd wyjeżdżali, a jeśli już, to
tęsknotę za tym krajobrazem nosili w sercach do końca swych dni. - Podoba ci się tutaj? -
zapytał Annę Kajsę.
Rozejrzała się wokół zalękniona. Zauważyła jednak wzruszenie Ailo i jego błyszczące
radością oczy.
- Tu wszystko wydaje się takie potężne - odrzekła wymijająco.
- Przytłaczające - potwierdził Ailo.
- Dom - oznajmił Ivar stanowczo i rączką otuloną w rękawicę wskazał w stronę cypla.
Rzeczywiście, widać już było chatę.
- Dlaczego nie wstąpiliście do nas po drodze? - zawołała Ida, wpadając do środka
niczym wiosenna burza. - Mamy się domyślać po dymie ulatującym z komina, że już
wróciliście?!
Zamilkła, zatrzymała się w progu, ale po chwili opanowała się i podeszła do Ailo.
- Witaj, Ailo! - rzekła.
- Nie zostanę tutaj długo - wyjaśnił pośpiesznie, przytrzymując jej dłoń i wpatrując się
tak, jakby chciał utrwalić każdy najdrobniejszy szczegół jej wyglądu i zachowania, by potem
w samotności móc rozpamiętywać tę chwilę.
- Co słychać na Hailuoto? Jak tam Maja? Knut? A dzieciaki? - zasypała ich pytaniami
Ida.
W odpowiedzi usłyszała ciszę.
Gwałtownie umilkła, wyczuwając napięcie u przybyłych. Zauważyła, że Matti nie
wrócił jeszcze do swojej chaty, i wydało jej się to dziwne.
- Stało się coś złego? - zapytała ostro, patrząc po twarzach bliskich. - Coś z Mają?
- Maja nie żyje - odpowiedziała Raija. Ailo w jednej chwili był przy Idzie, posadził ją
na ławie i siadł obok. Przypomniał sobie, ile razy tak tu siedzieli razem. Objął Idę ramieniem i
pogłaskał po włosach. Tak, dobrze pamiętał, jakie są miękkie...
Jego serce napełniło się czułością. Na krótki moment zapomniał o wszystkim. Ale
zaraz ocknął się i rozejrzał dokoła.
Wyczytał ostrzeżenie w twarzy Reijo.
Troskę w twarzy Raiji.
Matti spoglądał zrezygnowany.
A Anna Kajsa...
Ailo puścił Idę i zerwał się na równe nogi. Stanął przy palenisku z rękami
skrzyżowanymi na piersi, nie patrząc na nikogo.
- Jak to się stało? - zapytała Ida i wybuchnęła płaczem, choć nie znała jeszcze całej
prawdy.
Reijo i Raija popatrzyli po sobie, po czym Reijo usiadł przy córce i uczynił to, czego
nie mógł Ailo: wziął ją w ramiona i głaszcząc po głowie, rzekł:
- Mama ci wszystko opowie, Ido!
Raija przełknęła ślinę, czując, jak zasycha jej w gardle, ale opowiedziała wszystko po
kolei do momentu, do którego sięgała pamięcią. Dalej opowieść przejął Ailo, a na koniec
Reijo, który odchrząknął i niskim głosem odtworzył ostatnie zdarzenia, potrzebne, by
uzyskała obraz całości.
Ida płakała, a kiedy zabrakło jej łez, wychlipała:
- Nikt tego nie mógł przewidzieć. Ale wydaje mi się takie niesprawiedliwe, że to
zdarzyło się teraz, kiedy Maja wreszcie była szczęśliwa... Powinna żyć długie lata i zestarzeć
się w tym pałacu. Tak, by w końcu „panią na Hailuoto” nazywali ją nawet ci, którzy ciągle
wypominali jej pochodzenie. - Ida uśmiechnęła się, mrużąc powieki. - Pomyślcie, jaką byłaby
cudowną staruszką!
- Starszą panią - poprawił ją Ailo, który opanował już pierwsze wzruszenie na tyle, że
mówił z większą swobodą. Dobrze wiedział, że nie wolno mu pogrążać się w marzeniach.
Znał swoje miejsce. - Doprowadzałaby służbę do szaleństwa - dodał. - Nadal by bowiem
osobiście szorowała piaskiem podłogi ta „pani na Hailuoto”.
Rozbawieni, uśmiechnęli się przez łzy, wspominając Maję.
- Co on tu robi? - zapytał Sedolf, rozgrzebując żar, by podłożone brzozowe polana
rozpaliły się płomieniem.
Kiedy Ida wróciła z chaty na cyplu, przyniosła do domu wiele nowin, którymi musiała
się natychmiast podzielić z mężem.
- Czyżbyś był zazdrosny? - zapytała, patrząc na Sedolfa ze zdumieniem znad robótki.
Dziergała właśnie na drutach sweter dla niego.
Sedolf nie traktował tego jednak jako dowodu miłości, gdyż uważał, że kobieta, która
nie umie szyć i dziergać ubrań dla swojego męża, nie nadaje się na żonę.
- Masz ku temu jakieś powody, Sedolfie?
- Mam? - zapytał, wzruszając ramionami.
- Kiedy byliśmy na Hailuoto, zdawałeś się taki wspaniałomyślny...
Sedolf przyznał jej w duchu rację, przypominając sobie własną postawę. Ale
wówczas, w Finlandii, byli w gościnie. Prawda, że odkrycie, iż Ailo żyje, stanowiło dla nich
duży szok. Zdążyli przecież dopiero co po długim czasie pogodzić się z jego śmiercią. Ale to
działo się daleko od domu, w innym kraju. W innym świecie. Bo Hailuoto i arystokratyczna
rodzina Runefeltów to dla prostych rolników, jak Ida i Sedolf, inny świat. Na co dzień żyli
wszak skromnie, zadowalając się tym, co potrafili wytworzyć pracą swoich rąk, i nie mieli ja-
kichś szczególnych wymagań. Podobnie jak żyjący w ich otoczeniu sąsiedzi, rodzina,
mieszkańcy wioski.
Na wyspie w Zatoce Botnickiej znajdował się inny świat, w którym Ailo siedział
uwięziony przez własny los. Sam zrezygnował ze swojego wcześniejszego życia. Dla Sedolfa
mężczyzna, który zażądał, by uważać go za zmarłego, który wybrał obcy port, nie stanowił
zagrożenia.
Wiedział przecież, że on wnet wyjedzie z Idą i jej synkiem stamtąd, a Ailo zostanie na
Hailuoto i nie pojawi się w ich codzienności.
Teraz, kiedy Ailo powrócił i przebywał na cyplu, sprawy się miały inaczej.
Sedolf jednak, mimo że czuł się zagrożony, lubił Ailo. Kiedyś przyjaźnili się nawet, a
i teraz w pewnym sensie był mu przyjacielem.
W pewnym sensie.
Prawdziwym bliskim przyjacielem nie stanie się nigdy. Bo zawsze będzie stać
pomiędzy nimi Ida.
- Ailo wydawał się tak blisko związany z Williamem - rzekł Sedolf. - Dziwi mnie
więc, że zdecydował się wyjechać z Hailuoto w tak trudnej dla Williama chwili.
- Powiedział, że opuścił Zatokę Botnicką na zawsze - odparła Ida, nie podnosząc
wzroku znad drutów. Sedolf przez cały czas sądził, że chodzi tylko o krótką wizytę.
Doskonale wiedziała więc, jak przyjmie tę wiadomość.
- Przecież on nie może się tutaj osiedlić! - zawołał wzburzony.
- Nie - przyznała mu rację Ida, choć Bogiem a prawdą nie wiedziała, jakie Ailo ma
plany. Wydawało jej się, że dopytywanie się o to byłoby niestosowne. Dziwne... Kiedyś
mówili sobie wszystko.
Czasami trudno jej było sobie wyobrazić, że w ogóle istniało jakieś kiedyś. Jakby
chodziło o dwoje zupełnie obcych ludzi.
- Z pewnością będzie chciał zobaczyć Mikkala - rzekła Ida. - Nie możemy mu tego
zabronić.
- Oczywiście - odparł Sedolf, akurat w tym nie widząc problemu. Umówili się wszak,
ż
e kiedyś, gdy Mikkal dorośnie, dowie się, kto jest jego prawdziwym ojcem.
- On chce też zobaczyć grób małej Raiji. Sedolf rozumiał Ailo, ba, cenił jego
charakter.
- Czy mógłbyś tam z nim pojechać? - zapytała nieoczekiwanie Ida, podnosząc na męża
błagalny wzrok. - Ja nie dam rady, Sedolfie, przeżywać tego raz jeszcze. Z takim trudem
uporałam się z mrocznym smutkiem i żałobą po stracie małej. Nie chcę do tego wracać. A te-
raz, kiedy dowiedziałam się o śmierci Mai, i tak wszystko we mnie na nowo odżyło. Znam
Ailo, dla niego to także będzie trudne. Nie mogę jechać z nim na cmentarz Karnes. Albo
pojedziesz ty, albo tata. Ale uważam, że ty jesteś najbardziej powołany, by z nim to dzielić.
- Pojadę na Karnes z Ailo - odrzekł Sedolf, wzruszony prośbą Idy.
Chyba zresztą miała rację, uważając go za najodpowiedniejszą osobę.
- Czy żałujesz tego, co było między wami? - zapytał nagle, przystawiając bliżej stołek
i siadając naprzeciwko niej. Ich kolana dotykały się. Lubił być blisko żony.
Ida pokręciła głową.
- On jest już kimś innym. I nie chodzi tylko o zmienioną przez poparzenia twarz. On
stał się innym człowiekiem tam, na południu. Gdybym tęskniła za tym, co było między nami,
nie zostałabym z tobą, tylko odeszłabym do niego.
Sedolf spuścił głowę, zawstydzony tkwiącą gdzieś w nim głęboko zazdrością. Nie
wiedział, czy kiedykolwiek zdoła się z nią uporać. Ostatecznie, tłumaczył sobie w myślach,
jestem tylko człowiekiem.
Odebrał Idzie robótkę i odłożył na podłogę. Chwycił ją za ręce i pogładził z czułością
wnętrze jej dłoni.
Przypomniało mu się, jak podśmiewał się z niej na Hailuoto, że jeśli tam dłużej
pobędą, to zmieni się w wielką panią i będzie miała jedwabiste dłonie, jakich pozazdroszczą
jej nawet arystokratki.
Ida nadal miała miękkie dłonie. Może nie jak jedwab, ale najgładsze, jakich
kiedykolwiek dotykał.
- Dlaczego wybrałaś właśnie mnie? - zapytał z nagłą powagą, a jego brązowe oczy
zalśniły, odbijając dręczącą go niepewność. Wyglądał jak młody chłopak.
- Uznałam, że ujdziesz w tłoku - odpowiedziała Ida jak zwykle i uśmiechnęła się.
Takie rozmowy bowiem stanowiły element gry, jaką ze sobą prowadzili. Ida nie
pojmowała jednak, dlaczego Sedolf wyciąga to teraz, w takim momencie. Czy nie rozumie, że
ona nie ma ochoty na takie zabawy? Nie pojmuje, jak głęboką rozpacz nosi w sercu?
Przecież Maja nie żyje!
- Wybacz, Sedolfie, ale tego nie da się obrócić w żart - rzekła. - Proszę, nie teraz!
Przepełnia mnie taki smutek! Wydawało mi się, że wreszcie dorosłeś i potrafisz to zrozumieć!
Puścił jej dłonie i zerwał się gwałtownie, przewracając stołek, na którym siedział.
Odszedł bez słowa, ze spuszczoną głową. Nie spojrzał nawet na nią, otwierając drzwi
do pokoju gościnnego.
Zwykle nie ogrzewali tego pomieszczenia w czasie zimy, ale ostatnio Ida paliła tam
raz po raz w piecu, by utrzymać znośną temperaturę. Spodziewała się bowiem, że niebawem,
gdy zacznie się jarmark, ktoś może poprosić o nocleg.
Gościnność Ida wyniosła z domu. Drzwi chaty na cyplu zawsze stały otworem dla
tych, którzy szukali schronienia. Reijo nigdy nie brał zapłaty za gościnę, nigdy też nie
ż
ałował, że kogoś przygarnął.
Jego chata rozbrzmiewała głosami ludzi i czuło się w niej ciepło i przyjaźń.
Sedolf uśmiechnął się pod nosem.
Dobrze wiedział, że nie dorównuje ojcu Idy. Reijo potrafił wytworzyć taką atmosferę,
ż
e w chacie na cyplu wszyscy czuli się dobrze, a goście potrafili to docenić i nigdy nie
uczynili niczego, co mogłoby przyczynić strat gospodarzowi. Reijo zaprzyjaźnił się z
przeróżnymi ludźmi i wszystkich traktował jednakowo. Nie zwracał uwagi na to, czy ktoś jest
biedny, czy bogaty ani jakim mówi językiem.
Sam posługiwał się trzema językami i umiał dostrzec coś dobrego w każdym
człowieku, którego gościł w swoich czterech ścianach.
W swoim domu był królem i ludzie to rozumieli.
Podobało im się to.
Sedolf położył się na ławie. W izbie nie było ciepło, ale też nie panował chłód.
Czuł się dotknięty tym, że Ida źle go zrozumiała. Zwykle to się nie zdarzało. Czyżby
tak pochłonął ją przyjazd Ailo, że nie zwracała uwagi na męża?
Przecież on też cierpiał z powodu śmierci Mai! Lubił ją. Była to szczególna osoba, ale
szanował ją i cenił.
Kiedyś Sedolf nie rozumiał Simona. Wiadomo było wszystkim, że Simon został
zmuszony do małżeństwa z Mają. Nikt nie ośmieliłby się zadzierać z Reijo, zwłaszcza gdy ten
wpadał w gniew. Simon także nie ośmielił się mu sprzeciwić, grzecznie więc poprowadził do
ołtarza Maję, która spodziewała się jego dziecka. Sedolf był wtedy wyrostkiem, ale pamiętał
jak dziś, że nie potrafił zrozumieć, jak Simon w ogóle mógł zbliżyć się do Mai.
Uważał, że jest strasznie brzydka, a jeszcze dodatkowo szpeciły ją blizny na
policzkach. On sam nie spojrzałby dwa razy na taką dziewczynę.
A tymczasem Simon pomylił się co do Mai. Odcisnęła na nim swoje tak silne piętno,
ż
e nie potrafił o niej zapomnieć. A ona, ta brzydula, z którą zabawiał się tylko z nudów,
odkochała się i przestała żywić do niego gorące uczucia.
Sedolf nie miał pojęcia, że można kogoś tak bardzo kochać. O pożądaniu i
zaspokajaniu zmysłów wiedział wszystko. Uganiał się za dziewczynami i czerpał z tego
nieograniczone rozkosze. Miał ich wiele.
I wtedy pojawiła się Ida.
I nadeszła wielka miłość.
Wówczas dopiero Sedolf zrozumiał swojego kuzyna, Simona, bo też poza Idą już nie
widział świata. A ponieważ tak bardzo pokochał Idę, inaczej też spojrzał na Maję i dopatrzył
się także w niej wewnętrznego piękna. A jeszcze później polubił Maję.
Taką jaka była. Jedyną w swoim rodzaju.
Był pewien, że nigdy już nie spotka kogoś takiego jak ona.
Reijo zwykł powtarzać, że swą wyjątkowość jego córki zawdzięczają gorącej krwi
Alatalo, płynącej w ich żyłach, i było w tym dużo prawdy.
Zaskrzypiały drzwi. Sedolf nie ruszył się z miejsca. Leżał, zakrywając ręką oczy. Nie
zaskoczyło go przyjście Idy. Zawsze przychodziła. Musiałaby to być jakaś wyjątkowa kłótnia,
ż
eby pierwsza nie wyciągnęła ręki na zgodę. A takie im się rzadko zdarzały.
Sedolf pomyślał nagle, że Ida ze swym gwałtownym temperamentem mogłaby
postępować zupełnie inaczej. Mogłaby długo nosić w sercu urazę, nie dążąc wcale do zgody.
Przeraziła go taka możliwość.
- Sedolf?
Stała przez chwilę cicho. W izbie było tak ciemno, że w pierwszej chwili go nie
dostrzegła, a on nie należał do tych, co odpowiadają od razu.
- Do diabła, Sedolf! Nie zachowuj się jak dziecko i odezwij się wreszcie! Co ty sobie
myślisz? Mam tu może biegać i cię szukać?
Kiedy się rozgniewała, przypominała furię. Cokolwiek zresztą robiła, wkładała w to
całą siebie.
Chyba to lubił w niej najbardziej.
Równocześnie uświadomił sobie, że jest głupcem. Przecież znał dobrze Idę. Wiedział,
czego może się po niej spodziewać. Nie była typem człowieka, który potrafi żyć w kłamstwie
i przemilczeniach.
Właśnie dlatego zawsze szukała pojednania po każdej sprzeczce. Dlatego, na przekór
wrodzonej dumie, wyciągała rękę na zgodę.
- Ja nie zawsze żartuję, Ido - odezwał się cicho, nadal zasłaniając oczy. Słyszał jednak
jej kroki i czuł, że stoi nad nim. - A ty nie zawsze masz rację. Czasem zapominasz, że mnie
dobrze znasz, i patrzysz na mnie oczami innych. Nagle przypomina ci się to wszystko, co
słyszałaś na mój temat. Jak cię ostrzegano przed tym nieznośnym Sedolfem Bakkenem.
Ida usiadła przy mężu. Westchnęła i pogłaskała go po grzywce. Odsunęła jego rękę, z
powagą napotkała jego spojrzenie i odpowiedziała:
- Bardzo mi przykro, Sedolfie, z tego powodu. Jesteśmy tacy różni. Ja w smutku
zamykam się w sobie, ty szukasz innych. Rozpaczamy tak samo, tylko w różny sposób to
okazujemy. Zdarza się, że o tym zapominam. Ale nie chciałam cię urazić. Wybacz mi,
Sedolfie!
Pocałowała wnętrze jego dłoni, a on zacisnął ręce, jakby chciał zatrzymać te
pocałunki.
- Mnie też będzie bardzo brakowało Mai - rzekł. - A przybycie Ailo napełnia mnie
lękiem. Odnoszę wrażenie, że wdarł się na nasz grunt, na mój... Tyle mam do stracenia, Ido!
To naturalne, że się boję. Nie waham się tego wyznać, mimo że nie przystoi mężczyźnie
przyznawać się do strachu.
Ida pogłaskała go po twarzy. Wydawało mu się, że widzi, jak się uśmiecha.
- Łatwo było być wspaniałomyślnym daleko od domu, prawda? Teraz jest trudniej?
Póki Ailo trzymał się z daleka, mogłeś udawać, że cię to nie dotyczy. Tak, Sedolfie?
- Nie wiem - odparł ponuro, mocno ściskając jej dłoń. - Wiem tylko, że wolałbym
umrzeć niż stracić ciebie, Ido. Ty i Mikkal jesteście całym moim światem. Może nie uchodzi,
by mężczyzna czynił takie wyznania, ale mówię to, co czuję.
- Uważam, że takie wyznania ani trochę nie uchybiają twojej męskości, kochany.
Nachyliła się i objęła go mocno za szyję.
- Jesteś jedynym mężczyzną, którego pragnę. Wybrałam cię nie dlatego, że wydałeś
mi się miły, nie dlatego, że udowodniłeś, iż masz w spodniach, co trzeba, i potrafisz się tym
posługiwać, nie dlatego, że umiesz gładko przemawiać. Nie! Wybrałam cię, Sedolfie, po-
nieważ cię pokochałam. Bóg jeden wie, jak to się stało, ale naprawdę cię pokochałam.
Wybrałam cię dlatego, że nikt inny nie uczynił mnie szczęśliwszą, radośniejszą i kochaną, a
czasami wściekłą. Wybrałam cię przekonana, że życie u twego boku nigdy mi się nie znudzi,
ż
e będziesz wiedział zawsze, co powiedzieć, kiedy mnie zabraknie tematu... Więc, do cholery,
powiedz coś, człowieku! Bo jeszcze pomyślę, że się pomyliłam!
- Słowo się rzekło! Za późno, żeby żałować - rzekł Sedolf, pocałował ją i przyciągnął
do siebie. Obrócił się, trzymając ją w ramionach, tak że teraz ona leżała na ławie.
Włosy upięte w kok poluzowały się, ale pozostawił je takie potargane, nie zważając na
spinki i szpilki wystające niebezpiecznie z ognistej czupryny.
- Noszę w sobie poczucie winy wobec Ailo - wyznał, pochylając głowę, bo wydawało
mu się, że zabrzmiało to głupio. - Pamiętasz, wtedy na płaskowyżu nie wiedzieliśmy jeszcze,
ż
e on nie żyje. Ten zupełnie pierwszy raz, kiedy się kochaliśmy. Nie zważałem na nic.
Pragnąłem cię, chciałem cię mieć za wszelką cenę. Dlatego tak tym wszystkim pokierowałem.
Nie myślałem w ogóle, co będzie potem. Nie myślałem o żadnym potem. Chciałem ciebie w
tamtej chwili. Niezależnie czy byłaś jego, czy niczyją żoną. Rozumiesz, Ido? Wziąłem to, co
należało do niego.
Ida nie wyśmiała go, ale położyła mu palec na ustach, uciszając go w ten sam sposób,
jak uciszała synka.
- Rozmawialiśmy już kiedyś o tym - rzekła po cichu z powagą. Ona też nie żartowała.
- Nie pamiętasz, Sedolfie?
Oczywiście, że pamiętał. Pocałował jej policzki, czoło, ale ona odsunęła go od siebie
na odległość ramion. Chciała mu wyjaśnić wszystko do końca. Musiała.
- Niczego nie wziąłeś. Dostałeś to. To duża różnica. Nie powinieneś czuć się winny
wobec Ailo. Nie jestem już związana z Ailo, ale z tobą. Twoje i moje życie to jedno.
Dobrze było usłyszeć to od niej, ale czuł, że nigdy do końca nie zdoła pozbyć się w
pełni poczucia winy, że wszedł na cudzy grunt.
- A poza tym, Sedolfie, nie jestem niczyją własnością. Ja to ja - oznajmiła Ida
stanowczo. - A teraz, jeśli natychmiast czegoś nie przedsięweźmiesz, to stracę kompletnie
ochotę na to, po co tu przyszłam.
- Stracisz ochotę? Ty? - zapytał i podwinąwszy jej spódnicę, przesunął dłonią po
wewnętrznej stronie uda żony.
Uśmiechnął się, rozpiął spodnie i wszedł w nią gładko.
Potem wziął Idę na ręce i zaniósł do małżeńskiego łoża. Rozebrał ją i sam zdjął
ubranie. A kiedy przykryli się kocami, zapytał cicho:
- Czy nadal obawiasz się, że stracisz ochotę?
- Proszę cię, kochaj mnie! I pozwól mi kochać siebie - wyszeptała.
Kiedy Sedolf już zasnął, leżała z głową opartą na jego piersi, nawijając na palce jego
ciemne loki, i wsłuchiwała się w jego spokojny oddech.
Wiedziała, że go kocha.
Zrozumiała też, jak cenna jest każda spędzona we dwoje chwila. Poczucie wspólnoty.
Dom, który razem tworzyli.
Leżała tak i odświeżała wspomnienia schowane głęboko na dnie serca. Wszystkie jego
uśmiechy, od tego zupełnie pierwszego, kiedy żadne z nich nie miało pojęcia, jak wielka
połączy ich miłość. Myśli, jakie z nią dzielił, chwile słabości, kiedy odważył się przed nią
odsłonić. Chwile, kiedy się wzajemnie wspierali i obdarowywali siłą.
Może dopiero teraz w pełni sobie uświadomiła, jak bardzo go kocha. Teraz, gdy tak
znienacka spadła na nią wiadomość o śmierci Mai. Bo przecież Maja też była kochana, sama
darzyła miłością, była matką.
Nikt nie wie, jak długo będzie mu dane żyć. Nikt nie może zaplanować sobie, ile
jeszcze w życiu zrobi.
Nikt nie dostał nieograniczonego czasu.
Ida zrozumiała to i przyrzekła sobie, że w każdej chwili u boku Sedolfa będzie żyła
pełnią życia. Nie chce zapominać, że każdy dzień jest darem.
- Kocham cię, Sedolfie - rzekła i postanowiła powtórzyć mu to samo, kiedy się obudzi.
13
Na jarmark ludzie zjeżdżali się ze wszystkich stron i sprzedawali wszystko, co tylko
potrzebne było w gospodarstwie: mięso i ryby, dziczyznę, futerka, rękawice i skarpety,
poroża i skóry z renów, sól, masło, tkane barwne taśmy i odzież, chustki, suszone owoce
południowe, cukier, śledzie.
I bimber.
- Przykro patrzeć - stwierdził Rei jo, przemierzając plac targowy razem z Ailo.
Panował ostry mróz, więc ludzie nie zwracali uwagi na to, że towarzysz Reijo ma
twarz do połowy zakrytą maską. Tym bardziej że Ailo postawił wysoko kołnierz, zza którego
prawie nie było go widać. A jeśli ktoś zatrzymał się, by się przywitać, Reijo, przedstawiał
Ailo jako znajomego z Finlandii, który uległ ciężkiemu poparzeniu. Ludzie przyjmowali
wyjaśnienie ze zrozumieniem, nie wnikając w szczegóły. Znali Reijo i ufali mu. Wiedzieli, że
potrafi dobierać przyjaciół. Zresztą nieznajomy wydawał się sympatyczny, a ponieważ na
jarmarku tyle różności przyciągało spojrzenie, długo nie zaprzątali sobie obcym głowy.
- Wódka tu, na północy, stała się wielkim problemem - rzekł Reijo zatroskany.
Ailo pokiwał głową. Smutno było patrzeć, jak niektórzy większość zarobku za
sprzedane towary topią w alkoholu. Była to ich jedyna rozrywka. Wlewali w siebie tyle
bimbru, ile się dało.
Na ogół odwiedzający targowisko nie zwracali na nich uwagi, jeśli było trzeba, omijali
ich albo wprost przechodzili po nich, gdy zagradzali drogę, a jeśli usłyszeli za sobą wiązkę
przekleństw, udawali, że nie słyszą.
- Tylu pijanych Lapończyków - odezwał się Ailo zdruzgotany, rozglądając się wokół.
Ubrani w dorki i spodnie ze skórzanymi nagolennikami mężczyźni zataczali się lub leżeli,
ś
ciskając butelki po bimbrze i wodząc nieprzytomnym spojrzeniem.
To był bardzo przykry widok.
Ailo uświadomił sobie naraz, że długo nie było go w rodzinnych stronach. Wiele się
od tego czasu zmieniło, zapanowały nowe obyczaje. Pamiętał, że i za jego czasów wśród
Lapończyków kosztowało się mocniejszych trunków, ale nie w taki sposób.
- Nie tylko Lapończyków, ale też wielu ubogich rybaków i rolników - uświadomił mu
Reijo. - Nie wszyscy mają na sobie futrzane dorki.
- Dlaczego tak się dzieje?
- Niektórym na rękę jest płacić wódką - odrzekł Reijo, a w jego głosie pobrzmiewał
gniew. - Biedacy nie są świadomi, że to jest skierowane przeciwko nim. Gdy ktoś haruje od
ś
witu do nocy, to kusi go, by choć na chwilę zapomnieć. A kiedy nałóg nim zawładnie, jest
już za późno. Niejeden przez wódkę stracił to niewiele, co posiadał. Będzie takich coraz
więcej. A to, co tutaj widzisz, Ailo, nie daje jeszcze pełnego obrazu sytuacji. O wiele trudniej
się z tym pogodzić, gdy widzi się tu pijanych na co dzień. Bo na jarmarku, jak świat światem,
zawsze ludzie lubili sobie wypić. Przepijano udany handel, świętowano ze znajomymi,
których nie spotykano o innych porach roku.
- Niczego takiego nie pamiętam - rzekł Ailo zdruzgotany. - A przecież nie byłem
aniołem.
Reijo uśmiechnął się.
- My też sobie wychylimy kieliszek. W końcu mamy jarmark i trzeba to uczcić -
obiecał. - Posmakujemy bimbru, chłopcze. Ale nie tu i nie tego, który tu sprzedają.
- Muszę się rozejrzeć za czymś dla Anny Kajsy - rzekł Ailo. - Może kupię jej
jedwabną chustkę z frędzlami? Zasłużyła na coś ładnego.
- Czy dokonaliście słusznego wyboru? - zapytał nieoczekiwanie Reijo. - Dla Anny
Kajsy to duża zmiana. Czy zdoła przywyknąć?
- Do Hailuoto także musiała się przyzwyczaić - odparł Ailo krótko.
- Ale tu będzie jej trudniej. Tam jednak miała krewnych. Tu wszystko jest dla niej
nieznane.
- Ale równocześnie otrzyma szansę, by życie zacząć od nowa.
- Nie będzie to dla niej zbyt trudne?
- Nie wiem. Ailo był całkowicie szczery.
- Kiedy zaraz po śmierci Mai wyjaśniłem jej, co zamierzam, powiedziała mi: „Pójdę
tam, dokąd ty idziesz”. Złożyła w moje ręce całe swoje życie. Zaufała mi ślepo, wierząc, że
podejmę właściwą decyzję. A ja sam nie wiem, czy słusznie postępuję. Czy dokonałem
dobrego wyboru, tak dla niej, jak i dla siebie... Do lata na szczęście zostało jeszcze trochę
czasu - rzekł Ailo. - Zdążymy się oswoić z tą myślą.
Reijo poszedł razem z Ailo szukać prezentu dla Anny Kajsy. Ailo wybrał
jaskrawozieloną chustkę. Reijo również był zdania, że w tym kolorze będzie do twarzy
przyrodniej siostrze Williama, choć powątpiewał, czy ona sama wybrałaby właśnie tę barwę.
Była taka ostrożna i cicha, nie lubiła rzucać się w oczy. Stanowiła dokładne przeciwieństwo
Idy.
Reijo, patrząc na chustę, pomyślał mimo woli, że jego córka prezentowałaby się w niej
wspaniale. Zastanawiał się nawet, czy Ailo też doszedł do takiego wniosku.
Reijo przypomniał sobie spotkanie Ailo i Idy poprzedniego dnia i zadrżał. Przyszło
mu na myśl, że może nie było rozsądne z ich strony pozwolić Ailo i jego nowej żonie wrócić
tu razem z nimi. Na Hailuoto nie wydawało się to niebezpieczne. Lękali się jedynie, że ktoś
może rozpoznać Ailo, zapomnieli zaś o niebezpieczeństwie tkwiącym w nim samym.
Reijo postanowił pomówić o tym z Raiją. Szczęścia Idy gotów był bronić wszelkimi
ś
rodkami.
- Reijo Kesaniemi, a niech to! - usłyszał nagle z daleka. Odwrócił się w stronę
brzmiąco znajomo głosu i spojrzał wprost na Andersa syna Pawy, rodzonego brata Siggi.
Wuja Ailo.
Reijo otworzył usta, by wyrazić zaskoczenie i radość lub powiedzieć cokolwiek, aby
uprzedzić, jaką ma dla niego wielką niespodziankę. Ale Anders w tej samej chwili zauważył
Ailo.
Podszedł do niego wolnym krokiem i nie rzekł słowa, póki nie znalazł się tuż przy
nim.
Ailo także milczał.
- A więc to tak - rzekł Anders, w tych paru słowach stwierdzając, że rozpoznał
siostrzeńca i zaakceptował to, co zdawało się niemożliwe. - Słyszałem, że podobno umarłeś -
dodał tym samym tonem. - Tymczasem stoisz tu przede mną. Masz sylwetkę swojego ojca,
identyczny chód, a oczy mojej siostry. Miałbym nie rozpoznać krewnego?
- Nie mylisz się - odparł Ailo i opuścił kołnierz, pokazując maskę. - Pod spodem
niewiele zostało - wyjaśnił. - Jestem prawie umarły. W każdym razie ten, którym byłem, nie
ż
yje...
- Do diabła! - Anders podszedł blisko i rozłożył ramiona. Nic więcej nie mówiąc,
uściskał swojego siostrzeńca, który tak długo był nieobecny.
- Dobrze cię widzieć, kimkolwiek jesteś. Tak czy inaczej pozostałeś synem Siggi.
Jestem twoim wujem niezależnie od wszystkiego. Czyżbyś zapomniał o więzach krwi?
Zapomniałeś swój lud?
Ailo pokręcił głową ze smutkiem w oczach.
- Jesteś sam? - zapytał Andersa Reijo. Okazało się, że nie. Przybył z kilkoma
ziomkami z siidy z północnego wschodu.
- Ale nie prowadzamy się za rączkę - zaśmiał się. - Nigdy nie odmawiałem, kiedy
Reijo Kesaniemi zapraszał mnie do siebie na cypel. Tym razem także nie odmówię.
Domyślam się, że tam się zatrzymał mój siostrzeniec?
- Tak, tam się zatrzymałem. Maja nie żyje, Anders. Pamiętasz ją?
- Córka Mikkala i Raiji? Twoja siostra? Ailo pokiwał głową.
- Miałeś żonę, Ailo. Zdaje się, że ona po tym wszystkim wyszła za mąż. Co się dzieje
na ścieżkach, po których stąpasz?
- Mów do mnie Axel - poprawił go Ailo. - Tutaj Ailo nie żyje.
Anders zamilkł. A Reijo wyprowadził ich z targowiska, gdzie kręciło się wiele osób.
Uznał, że za dużo tu ciekawskich uszu. Bał się, że jeśli ktoś ich podsłucha, zaczną się duże
kłopoty.
Anders zaniemówił, kiedy, zasiadłszy przy solidnym stole w chacie Reijo, usłyszał, co
się naprawdę zdarzyło.
Ale największego szoku doznał, kiedy z ciemnego kąta za piecem wyłoniła się kobieta
i powoli podeszła ku niemu. Wyciągając obie ręce, uśmiechnęła się szeroko i zapytała:
- Pamiętasz mnie, Antę?
Czy pamiętał?
Anders spojrzał na Reijo, który udawał obojętnego, ale kąciki ust unosiły się mu
figlarnie. Z trudem powstrzymywał się przed wybuchem śmiechu.
- Masz dla mnie jeszcze więcej niespodzianek? - zapytał Anders oszołomiony. - Może
jeszcze ktoś z umarłych wrócił z zaświatów?
- Póki co, nie - przyrzekł Reijo.
- Nie dasz mi nawet buziaka! - pożaliła się Raija.
- Oczywiście, że dam, i to chętnie, Raiju Mikkala... Kiedy już się uściskali i nasycili
oczy swoim widokiem.
Anders zreflektował się i powiedział przepraszająco:
- Wiem, że nie jesteś już Raiją Mikkala, ale zawsze o tobie tak myślę i chyba nigdy w
ż
yciu nie nazwę cię inaczej.
- Raija jest moją żoną - oznajmił Reijo.
- Nie może być! - Anders po raz kolejny pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Chyba już nic więcej nie jest mnie w stanie zdziwić - rzekł. - Ale wszystko jedno.
Niech sobie będzie nawet twoją żoną! Raiją Reijo jej i tak nie nazwę. Zresztą to nawet
kiepsko brzmi. Można sobie język połamać.
- Nie, Raiją Reijo to ona nie jest - rzekł cicho Reijo.
Anders nie zamierzał go zranić, po prostu wyrwało mu się to, co uważał za oczywistą,
aczkolwiek może bolesną prawdę.
- Raija zawsze była sobą - rzekł Anders. Niechętnie wypuścił ją z objęć. - Zdaje się, że
czeka nas dzisiaj długa noc bez snu - stwierdził. - Musicie mi wszystko opowiedzieć. Gdzieś
ty była? - pytał, nie spuszczając wzroku z Raiji.
- O, to długa historia - odparła. - Opowiem ci ją później. Najpierw musisz wysłuchać
innych. A i ty musisz nam opowiedzieć o sobie, Antę.
Używała lapońskiego zdrobnienia jego imienia. Jakąż radością dla niej było spotkanie
z kimś, kto dorastał wraz z nią. Z nim mogła się zanurzyć w krainę dzieciństwa. On pamiętał
zapewne zdarzenia, o których ona sama zdążyła zapomnieć. Zdawało jej się to cudem.
- Jesteś ciągle tak samo piękna - oznajmił Anders. Dotknął dłonią policzka Raiji i
musnął jej włosy. - Przecież przez ten czas przybyło ci także lat, ale nie widać tego po tobie.
Mój brat oglądał się już za tobą, kiedy byłaś trzynastoletnim dziewczęciem. On i Mikkal
patrzyli na siebie bykiem, wzajemnie się pilnując. Ty wtedy nic z tego nie rozumiałaś. Aslak
dobrze wiedział, czego chce, a Mikkal sam siebie oszukiwał. To było tak dawno, Raiju. A ty
ciągle jesteś równie piękna! Nawet Reijo się roześmiał.
- Teraz to już przesadzasz, Antę - rzekła Raija, ale jego podziw mile ją połechtał. Był
dla niej szczególnie cenny, bo wiedziała, że płynął wprost ze szczerego serca.
- Pamiętam, jak Aslak poszedł za tobą tamtego ostatniego lata, kiedy wypasaliśmy
renifery na naszych pastwiskach na płaskowyżu. Przypominasz sobie?
Raija pokiwała głową, niemal czując w ustach słodki smak moroszek, bagiennych
malin. Była sama, gdy nadszedł Aslak. Miał siedemnaście lat. Może i był przystojny, nie
pamiętała, nie potrafiła odtworzyć z pamięci jego twarzy. Zapytał, czy zauważyła, że ku niej
spogląda. Wiedziała, owszem. Ze wie zapewne, czego od niej chce. Tego akurat nawet się nie
domyślała.
Miała trzynaście lat.
Tylu spraw nie rozumiała.
Przestała już być dzieckiem, ale jeszcze nie była dorosła.
Dojrzewała w niej kobieta, która jeszcze nie dotknęła owej tajemnicy.
Nie miała pojęcia, czego Aslak od niej chce. Lubiła go, ale nie bardziej niż innych. A
nawet nie w połowie tak bardzo, jak lubiła Mikkala.
Mikkal był jej przybranym bratem.
Aslak próbował ją pocałować. Pewnie by się to mu nawet udało, gdyby nie nadszedł
Mikkal.
Szarpnął wówczas Aslaka i w jej obronie rzucił się na niego z pięściami.
Raija pamiętała słowa Aslaka. Były takie prawdziwe, chociaż do niej nie docierał
wówczas ich głębszy sens. A Mikkal zaprzeczał im, jakby chciał oszukać samego siebie. On
był już dostatecznie dorosły. Miał dziewiętnaście lat.
„Chcesz ją mieć dla siebie!” - rzucił mu Aslak ostro i niechętnie.
„Nigdy więcej tak nie mów, Aslak!” - warknął Mikkal, powaliwszy go na ziemię. W
tamtym czasie tak łatwo wpadał w gniew. Później nauczył się bardziej panować nad sobą. -
„Nawet tak nie myśl! Raija jest moją młodszą siostrą i masz się od niej trzymać z daleka. Ona
jest o wiele za dobra dla ciebie. Najlepiej będzie, jeśli to sobie zapamiętasz...”
- Aslak w każdym razie więcej nie próbował - uśmiechnął się Anders,
opowiedziawszy pokrótce tę historię, którą znał od brata, a którą Raija przeżyła raz jeszcze
we wspomnieniach.
- A ja się wtedy zastanawiałem, co, u diabła, jest w tobie ładnego - roześmiał się. - Nie
rozumiałem, dlaczego Aslak dał się tak sprać za jeden pocałunek, którego nawet nie zdążył
skosztować.
- Miałeś wtedy piętnaście lat - odparła krótko Raija. - Oboje byliśmy jeszcze za
młodzi, by to zrozumieć.
- No, wiesz, z czasem to do mnie doszło - mrugnął do niej. - Ale wtedy to ty już byłaś
Raiją Mikkala.
Westchnął i odwrócił wzrok na swojego siostrzeńca.
- Co ukrywasz pod maską? - zapytał. Ailo rozwiązał rzemyki i pozwolił masce opaść.
Wszyscy obecni w chacie przywykli do widoku jego twarzy, ale Anders pobladł.
- A taki byłeś urodziwy - wyrwało mu się. Ailo poszukał spojrzeniem Anny Kajsy i
rzekł:
- Pamiętasz, mówiłem ci, że kiedyś byłem urodziwy. A teraz sama słyszałaś, że mój
wuj to potwierdza.
- Czy sądzono, że umrzesz? - zapytał Anders. - Noaida, którego Ida wysłała na
poszukiwanie ciebie, mówił, że spotkał Roto. Mówił też o jakiejś ścianie nie do przebycia.
- To Maja utworzyła wokół mnie taki mur - rzekł Ailo. - Była w końcu córką Raiji i
mojego ojca. Wiele potrafiła.
Anders pokiwał głową. On dużo pojmował. Wiedział też, że Mikkal był blisko
spokrewniony ze starą Elle. Ludzie z siida nadal pamiętali, jakie miała nadzwyczajne
zdolności.
- Ale że zrezygnowałeś z Idy! - Anders długo wpatrywał się w niego i omiótł
spojrzeniem Annę Kajsę.
- Choć nie mam nic przeciwko twojej żonie.
- Zostawmy to! Nie mam ochoty o tym rozmawiać - odparł Ailo stanowczo. - Jest, jak
jest. Nie ruszajmy tego. Ida dostała dokumenty potwierdzające, że Ailo syn Mikkala nie żyje.
Wyszła za mąż już jako wdowa. Ida jest szczęśliwa, ma dobrego męża i swoje życie. Ja mam
swoje z Anną Kajsą. - Ailo odetchnął głęboko i dodał: - Nie zamierzam tutaj pozostać, wuju.
Myśleliśmy oboje, by ruszyć na wschód, a potem na północ. Wróciliśmy na dobre z Finlandii!
- Zamierzasz wrócić? - zapytał Anders. - Do swoich?
- Tak, do swoich!
- Planowaliśmy ich wyprawić do was latem - wyjaśniła Raija łagodnie. - Mój syn
zabierze ich na pokład.
- A co, wypływa kutrem na połowy? - zainteresował się Anders. - Tam niewiele
złowi...
- Nie kutrem, lecz szkutą - wyjaśniła Raija. - Jeszcze wielu rzeczy nie wiesz, Anders. I
nie dowiesz się, jeśli nie będziesz miał dość rozumu, by trzymać język za zębami i pozwolić
nam opowiedzieć wszystko.
- Czy dobrze, że to wszystko tak szybko się toczy? - zastanawiał się później Reijo,
kiedy razem z Raiją przechadzali się między jarmarcznymi budami, w których dokonywano
ostatnich pośpiesznych transakcji. Nadal kręciło się sporo ludzi, którzy nie mieli jeszcze
ochoty na spoczynek. Spotkani znajomi chcieli koniecznie opowiedzieć sobie nawzajem, co
się wydarzyło od ostatniego razu, kiedy się widzieli na tym jarmarku bądź w Bossekopp, a
może za granicą, na terenach zwanych przez ludzi Finlandią, przez rządzących uparcie
nazywanych Szwecją.
- Nie wiem - odparła Raija, która także miała wrażenie, że ostatnie zdarzenia
potoczyły się lawinowo.
- Ale przecież nie mamy na to wpływu. W przedziwny sposób wątki zaczynają się
znowu splatać. Gdyby to zależało ode mnie, postanowiłabym inaczej, ale przecież nie ja tym
wszystkim kieruję.
- Myślisz, że słusznie postąpiliśmy, przyzwalając, by Ailo z Anną Kajsą przenieśli się
na czas jarmarku do Idy i Sedolfa?
Raija wsunęła rękę pod ramię Reijo. Rozbawił ją swoim szczerym zatroskaniem.
Najchętniej pobiegłby sprawdzić, czy wszystko jest w należytym porządku, i uporczywie
szukał pretekstu.
- Sądzisz, że Ida z Sedolfem tego nie przemyśleli?
- zapytała. - Nie zauważyłeś, że twoja córka jest już dorosła? Nie potrzebuje ciągłej
opieki taty.
- Na szczęście do końca jarmarku nie zostało wiele czasu - przyznał Reijo. - Nagle ze
wszystkim trzeba się spieszyć!
- Słyszę w twoim głosie ulgę! - Raija przejrzała go. - Zaczynałeś się, Reijo, obawiać.
Myślisz, że się tego nie domyśliłam? W głębi serca nie miałeś ochoty, by Ailo pozostał tu tak
długo, ale nie wiedziałeś, jak z tego wybrnąć, prawda?
- Rzeczywiście - przyznał Reijo. - Ale to dlatego, że Ailo nie uporał się do końca z
uczuciem do Idy. Nie miałem o tym pojęcia. Znałem przecież tylko wersję Idy. A ty to
przewidziałaś?
- Przyjrzałam się dobrze Ailo na wyspie, poza tym, nie zapominaj, że znałam jego
ojca.
- Jakże mógłbym zapomnieć? - Reijo uśmiechnął się i uścisnął jej ramię. - Przecież
nawet Anders nazywa cię Raiją Mikkala.
- Antę spadł nam z nieba, nieprawdaż? - zapytała zagadkowo.
- Czyżbyś miała z tym coś wspólnego? Raija nie odpowiedziała. Ale Reijo, nie
zważając na przechadzających się przyjezdnych z różnych krańców Nordkalotten, chwycił w
ramiona swoją żonę i przytulił twarz do jej miękkiego policzka.
- Raiju - rzekł cicho, szukając ustami jej ucha ukrytego pod grubym szalem i burzą
włosów. - Nie pojmuję cię, Raiju, i pewnie nigdy cię do końca nie zrozumiem. Wraz z
upływem lat stajesz się coraz bardziej zagadkowa. Przysięgam, że nigdy nie spotkałem dru-
giej takiej jak ty.
- Uuu, Reijo, czyżbyś za dużo wypił? - wymamrotał jeden z miejscowych, który w
ciągu dnia nie wylewał za kołnierz. Teraz zatrzymał się przy Reijo na chwiejnych nogach,
poklepał go po ramieniu ze zrozumieniem. - Ale przynajmniej twoja kobita się na ciebie nie
wścieka! A do tego jaka jest ładna. Szczęściarz z ciebie, Kesaniemi! - rzucił zazdrośnie i zata-
czając się lekko, podążył dalej swoją drogą. Nawet nie zorientował się, że Reijo mu nie
odpowiedział. Może zresztą wcale tego nie oczekiwał?
- Rzeczywiście jestem szczęściarzem - przyznał Reijo.
Wypuścił Raiję na chwilę z objęć, zrzucił rękawice i ująwszy w dłonie jej twarz,
uchwycił wzrok ukochanej żony.
- Odnaleźliśmy się, Raiju - odezwał się w ciszy mroźnego wieczoru. - Każde z nas
ż
yło własnym życiem, a na koniec się odnaleźliśmy. To doprawdy wielkie szczęście. Kocham
cię.
Delikatnie dotknął wargami jej ust, a potem poszukał językiem jej języka.
Spierzchnięte wargi zmiękły, rozgrzane zmysłowym pocałunkiem.
Wokół nich rozległ się śmiech i wesołe komentarze.
- On ciągle zachowuje się jak młody żonkoś! A tu już wiosna za pasem!
- Widać w starym drzewie krążą soki! Raija zaśmiała się cicho. W jej oczach odbijały
się gwiazdy. Nic dziwnego, że Anders uważał, że jest piękna.
Reijo odnalazł rękawice, ale zanim je włożył, już skostniały mu dłonie.
- Nigdy nie dałem ci nic ładnego - powiedział do niej i nagle poczuł chłopięce
podniecenie.
- Jak to nie? Reijo, nie tracąc czasu na wyjaśnienia, pociągnął ją za sobą. Koniecznie
chciał odnaleźć kram z jedwabnymi chustami. Z Ailo odnaleźli go bez trudu, ale teraz, po
ciemku, wszystko wyglądało inaczej, niż zapamiętał.
W końcu jednak znalazł właściwą budę, kiedy już przez pomyłkę zajrzeli do
kilkunastu. Wszędzie zamykano.
Reij o zaczął gorąco przekonywać sprzedawcę, by jeszcze na chwilę otworzył. Raija
tymczasem roześmiana czekała na zewnątrz. Próbowała wytłumaczyć Reijo, że niczego nie
potrzebuje, że ma wszystko, czego pragnie jej serce, a rzeczy nigdy jej nie uszczęśliwiały. Na
próżno.
Kupiec wreszcie uległ. Pieklił się trochę, ale dał się ułagodzić, kiedy Reijo go
zapewnił, że nie pożałuje. Obiecał dobry handel i kieliszek.
Dopiero gdy kupiec zapalił lampę i zobaczył Raiję, jego twarz rozpromieniła się w
uśmiechu.
- Dla takiej kobiety i ja bym stracił głowę - orzekł.
- Wybierz przynajmniej dwie chusty - powiedział Reijo, wyciągając zza pazuchy
butelkę, o której Raija nawet nie wiedziała.
Wybrała czerwoną i granatową. Przez chwilę palce jej gładziły także pastelowo żółtą,
utkaną z najdelikatniejszego jedwabiu, barwą przypominającą zorzę. Białe frędzle na
brzegach wyglądały jak lodowe sople...
Reijo kazał zapakować także żółtą, a potem wybrał jeszcze sześć innych, nawet ich
dokładnie nie oglądając.
- Wszystkie? - zapytał kupiec.
- Wszystkie - odrzekł Reijo bez zmrużenia oka. - Mam córki, mam wnuczki. Nie tylko
babcia będzie elegancka.
Kupiec pokręcił głową, ale podliczył należność i odebrał pieniądze od Reijo.
- Weź jeszcze butelkę! - rzucił Reijo wspaniałomyślnie.
Wtedy kupiec uznał, że ma do czynienia z szaleńcem. A szaleńcowi lepiej się nie
sprzeciwiać.
Wracali na cypel na skróty. Szli objęci, co nie było proste, gdyż wąska ścieżka nie
mieściła dwóch osób.
- Niepotrzebnie tu skręciliśmy - uznał Reijo. - Zapomniałem, że tędy trzeba iść
gęsiego.
Zatrzymywali się co chwila, by się wzajemnie ogrzać. Ich usta spotykały się w
pocałunku.
- Czuję się jak młokos - przyznał Reijo, kiedy byli już blisko chaty i dostrzegli cienką
smużkę dymu unoszącą się z komina. - Właściwie nigdy się do ciebie tak naprawdę nie
zalecałem - dodał. - Obserwowałem tylko niezdarne umizgi Kallego. Wiedziałem bowiem, że
nie mam żadnych szans... Ja, Kwen, nie byłem dość dobry...
- Zawsze byłeś moim najlepszym przyjacielem! Zawsze byłeś mi bliski.
- Ale chętnie bym się do ciebie pozalecał - rzekł. - Właściwie bardzo chciałem, ale nie
miałem odwagi. Jedyne, na co się ośmieliłem, to zatańczyć z tobą na twoim weselu!
Raija pamiętała. To było jedno z boleśniejszych wspomnień. Tańczyła wtedy razem z
Reijo, mając nadzieję, że pozbędzie się w ten sposób dziecka Mikkala.
Kiedy wreszcie dotarli na cypel, Reijo pociągnął ją za budynek w cień rzucany przez
zarośla na wypadek, gdyby gwiazdy zechciały ich podglądać.
- Może już jesteśmy trochę za starzy - stwierdził - ale po ciemku nikt nas nie zobaczy.
Wargami musnął jej policzek.
Zmysłowo.
Znów zdjął rękawice i już po raz drugi tego wieczoru rzucił je w zaspę. Pospiesznie,
nim zgrabiały mu palce, rozpiął futro Raiji. Wsunął się pod jego poły i rozpiął kolejne guziki.
Usta pieściły jej szyję i kawałek ramienia, który udało mu się odsłonić. Szorstkimi palcami
musnął piersi i pogłaskał je.
- Jesteś szalony - szepnęła.
- Z pewnością - odparł i czując gorąco, przywarł mocniej do jej ciała. Odpowiedziała
mu tym samym, kołysząc biodrami.
Reijo rozpiął swoje futro z wilczej skóry, dość obszerne, by okryć ich oboje. Przylgnął
do żony ciasno i pocałował ją zachłannie, namiętnie, długo...
Obejmowała go za szyję. Czuł, jaka jest gorąca. Gorętsza niż niejedna młoda
dziewczyna, które obejmował w młodości. Żadna z takich ukradkowych chwil nie mogła się
równać z tą.
Dłonie wsunął pod spódnicę i halki, szukając nagiej skóry. Pomogła mu odwiązać
tasiemki. Podczas gdy jedną dłonią sięgnął na dół, drugą wsunął za bluzkę. Raija
poprowadziła obie we właściwym kierunku.
Nie padło już między nimi ani jedno słowo więcej. Na mrozie, pod gwiaździstym
nocnym niebem, ciasno objęci, uwalniali ciała od namiętności. Raija, oparta plecami o ścianę
chaty, obejmowała udami jego biodra. A on, stojąc na szeroko rozstawionych nogach,
podtrzymywał ją i był równie szybki jak młodzik, którego przez chwilę udawał.
Ze śmiechem wpadli do chaty, gdzie w palenisku przygasł ogień, ale w porównaniu z
mrozem na dworze wydawało im się gorąco.
- Kocham cię - powiedział Reijo, zamykając drzwi. - Ale chyba zgubiłem rękawice -
dodał.
A nad szczytami falowała zorza polarna, tej nocy jednak w ogóle nie zwrócili na nią
uwagi.
14
Tego dnia ze Skibotn na zachodnią stronę fiordu Lyngen płynęła tylko jedna łódź.
Siedziało w niej dwóch mężczyzn.
- Nagle okazało się, że jest tak mało czasu - odezwał się Ailo. - Nie sądziłem, że będę
miał tylko kilka dni na załatwienie tego wszystkiego, co sobie postanowiłem. Planowałem tu
pobyć parę miesięcy.
- A może to i lepiej? - uznał Sedolf. - Przynajmniej nie zdążymy zadać sobie nowych
ran, a i starych nie rozjątrzymy.
Tego dnia ociepliło się, fiord był spokojny, tylko słaba bryza dmuchała lekko w żagiel.
W nocy przyszła odwilż. Kapało z dachów, a topniejący z wierzchu śnieg zrobił się mokry i z
trudem się w nim brnęło.
Słońce, które na chwilę wyjrzało zza chmur, przyjemnie grzało w twarz. Aż miało się
ochotę zrzucić grube zimowe ubrania i zostać tylko w cienkiej koszuli.
Ale takie chwile bywają złudne.
Pogoda zwykle o tej porze roku potrafi kaprysić. Wiadomo, w marcu jak w garncu!
Ale i kwiecień miewał humory, na przemian zsyłając ciepłe promienie słońca i mroźny
powiew zimy.
Teraz też poszarzało, ale na szczęście niebo nie zaciągnęło się ciężkimi deszczowymi
chmurami. Puchate obłoki przepływały nad szczytami z południa i przesuwały się w stronę
Kafjordu jakby w pogoni za nowymi widokami i dolinami, nad którymi zamierzały
podrzemać leniwie.
Ailo siedział w łodzi i spoglądał na fiord. Było tak cicho! Tak pięknie! Powierzchnia
wody fałdowała się lekko i mieniła niebieskozieloną barwą. Zdawało się, że to łąka, po której
można pospacerować.
Ale fiord Lyngen nie zawsze był taki spokojny.
- Widzę, że i ciebie naszły wspomnienia? - odezwał się Sedolf zapatrzony na brzeg,
który zawsze budził w nim swojskie uczucia, mimo że przyszedł na świat i dorastał po tej
stronie fiordu, ku której płynęli.
- Trudno się im oprzeć - przyznał Ailo. - Kto wie, czy nie tamtego właśnie wieczoru
przestałem lękać się śmierci. Spojrzeliśmy jej wtedy prosto w twarz. Pamiętam, jak strasznie
bałem się o Idę.
Sedolf wiele razy myślał o tamtym wieczorze, gdy mało brakowało, a straciłby Idę,
chociaż dopiero później zrozumiał, że była mu pisana.
- Minęły prawie cztery lata - rzekł Sedolf. - To kawał czasu. Od tamtej pory jeszcze
parę razy fiord się tak burzył. Ale wtedy to nie fala, ale gwałtowne porywy wiatru zakręciły
łodzią. Bywają takie zdradliwe, zwłaszcza gdy zsuną się po szczycie przy cypla Cóż to był za
okropny wieczór! Na dodatek panowała kompletna ciemność.
- Trudno sobie wyobrazić bardziej emocjonującą podróż poślubną - stwierdził Ailo. -
A kiedy ty wiozłeś Idę do kościoła, było spokojniej?
Sedolf pokiwał głową, ale nic nie odpowiedział. Nie miał ochoty dzielić tych
wspomnień z Ailo. Uznał, że nie powinno go to obchodzić. W tym czasie od dawna przestał
istnieć w życiu Idy.
- Doprawdy dziwne, że siedzimy tak razem - wyrwało się Ailo. - W tej samej łodzi...
- Dziwne? - podchwycił Sedolf. - Niektórzy powiedzieliby, że nieprzyzwoite!
Ailo wybuchnął śmiechem niemal tak samo radosnym jak za dawnych czasów. A
przecież teraz niełatwo go było rozśmieszyć, choć kiedyś ciągle żartował i zarażał innych
swoją wesołością.
Sedolf popatrzył na Ailo przeciągle. Niełatwo było przejrzeć syna Mikkala. Wysoką
cenę zapłacił za to, by nie musiał ukrywać swoich uczuć. W jego twarzy i tak nic nie dało się
wyczytać, nawet kiedy zdjął maskę.
- Jon, pewien szwedzki Lapończyk, który latem wypasa swoje stada tu, w okolicy,
powiada, że wszyscy Lapończycy mają swój joik. Ty też śpiewasz joik?
- Czasami - odpowiedział Ailo. - Kiedyś robiłem to częściej, ale teraz każda moja
pieśń przybiera żałosny ton. Dlatego unikam śpiewu, by nie rozdzierać starych ran. W końcu
nikt nie chce szkodzić samemu sobie.
- Ułożyłeś joik dla Idy?
- A ty nie chciałbyś jej podarować tego, co najpiękniejsze? - Ailo odpowiedział
pytaniem na pytanie.
Sedolf musiał przyznać mu w duchu rację.
- Nie ułożyłem joiku dla Idy
- poprawił go Ailo, patrząc na skaliste szczyty, które
majestatycznie strzegły fiordu Lyngen, zerkając ku Finlandii i tamtejszym rozległym
pustkowiom. - Ułożyłem joik, który wyraża Idę.
To duża różnica. - Odetchnął głęboko i
ciągnął dalej: - Kiedy musiałem uchodzić na emigrację, wraz z Williamem zatrzymaliśmy się
w Europie w posiadłościach rodziny i przyjaciół Runefeltów. Zauważyłem, że w każdym
pałacu, w którym przebywaliśmy, znajdowała się galeria obrazów. W przestronnych
pałacowych wnętrzach zamieszkanych przez arystokratyczne rody łatwo się było zagubić.
Czasami członkowie rodziny zajmujący ten sam pałac w ogóle się nie spotykali. Może i
dobrze, dlatego że większość z nich była ze sobą skłócona. Oczywiście brali udział w życiu
towarzyskim i udawali przyjaźń, ale to była tylko taka gra, bo gdy już nikt nie patrzył, w
ogóle nie potrafili okazać sobie serca. Za to na ścianach mieli wszystkich swoich krewnych.
Płacili malarzom za wykonanie portretów osób, których nie lubili ani nawet nie cenili.
Codziennie patrzyli na wierne kopie ludzi, którym nie mieli ochoty pomagać ani wspierać w
potrzebie. Kosztowne obrazy w cennych złoconych ramach...
Pokręcił głową.
- We wspólnocie, z której się wywodzę, było nas w sumie koło trzydziestu osób,
czasami trochę mniej. Co rusz ktoś umierał. Zwykle też, choć nie co roku, przychodziły na
ś
wiat dzieci. Bywały takie zimy, że więcej członków wspólnoty umarło, niż się narodziło.
Mieszkaliśmy blisko siebie i wiedzieliśmy o sobie wszystko. Nie było więc sensu niczego
udawać. Ponieważ jednak wszyscy nawzajem byliśmy od siebie zależni, musieliśmy się
nauczyć wzajemnego szacunku, nawet jeśli niektóre cechy u towarzyszy nas drażniły. W
końcu nikt nie jest doskonały. Nie mieliśmy ani przestronnych pomieszczeń, ani malowideł.
Ale jeśli chcieliśmy wspomnieć kogoś, kogo nie widzieliśmy długo, można było przypomnieć
tę osobę w jej joiku. I przez to zbliżyć się do niej na chwilę. Każdy otrzymywał swój jojk tuż
po narodzeniu. Joik może się zmieniać, tak samo jak zmienia się człowiek. Ale nie na tyle, by
inni nie rozpoznali danej osoby w jej joiku. Takie obrazy mają większą wartość niż te w
złotych ramach, Sedolfie. Dla mnie joik jest jedynym prawdziwym obrazem człowieka,
wymyślonym przez drugiego człowieka.
- Jaki jest joik Idy?
Ailo przez chwilę siedział w milczeniu, nadal unikając wzrokiem Sedolfa.
Przebywając tak blisko siebie, czuli, jak przestrzeń między nimi gęstnieje od
nagromadzonych emocji. Na szczęście niebo nad ich głowami pozwalało zaczerpnąć tchu.
Wreszcie Ailo otworzył usta i zaczął śpiewać. Zrazu cicho, następnie głośniej i
głośniej, aż jego głos, jakby uskrzydlony, przebił chmury i odsłonił tuż nad nimi kawałek
błękitnego nieba.
A potem ton ucichł. Stał się bardziej uładzony, choć równocześnie zawierał w sobie
nieposkromioną silę. Był intensywny, a zarazem delikatny. Zdawało się, że walczą ze sobą
dwa żywioły, że sypią się iskry, płonie ogień i huczy wodospad. I nagle znowu harmonia. A
potem pieśń urwała się niedokończona.
- Joik powinien łączyć się i przenikać z innym - wyjaśnił Ailo. - Właściwie nie ma
końca, toczy się jak życie. Niczym początek, który zmierza ku końcowi, a właściwie ku
nowemu początkowi, odradzając się wciąż na nowo.
- To Ida - orzekł Sedolf. - Nie wyznaję się na tego rodzaju pieśniach - dodał z
ociąganiem. - Nawet nie rozumiem, w jaki sposób wydobywasz z siebie takie dźwięki.
Ś
piewasz inaczej, niż ja bym zaśpiewał. Ale wyraźnie słyszałem w tej pieśni Idę.
- Oczywiście, że to ona - odpowiedział Ailo ze smutkiem. - Nie zapominaj, że kiedyś
bardzo dobrze ją znałem.
Zamilkli i aż do Karnas nie zamienili wielu słów.
Sedolf zwrócił uwagę na niszczejący krzyż i zanotował w pamięci, że trzeba go
wymienić na nowy. Dawno już sobie przyrzekł, że póki ma dwie zdrowe, zdolne do pracy
ręce, grób małej Raiji będzie zawsze wyglądał porządnie.
Ailo nie mówił wiele. Ta chwila była dla niego bardzo bolesna.
Stał po łydki w mokrym śniegu, ubrany w strój podobny do tego, jaki nosili wszyscy
mieszkańcy wioski, tyle że bardziej elegancki. Nie był uszyty przez pracowitą żonę, lecz
przez krawca z Ulenborg.
Chciał zostawić te ubrania na Hailuoto, ale William prosił, by zabrał ze sobą
wszystko, bo i tak nikt inny z tego nie skorzysta.
Ailo poczuł się nagle obco, jakby zatracił cząstkę siebie, własne dziedzictwo.
Zgarnął śnieg z grobu, dokopał się brązowożółtej zgniłej trawy z poprzedniego roku.
Sedolf pokiwał głową, kiedy Ailo spojrzał na niego pytająco, czy odsłonił dość. Ailo zaś
stanął przy grobie córeczki, która, jak mu mówiono, była wierną kopią swojego ojca. Przy
grobie dziecka, którego nigdy nie zobaczył, chociaż to on tchnął w nie życie.
Wcześniej próbował narysować córeczkę. Ołówkiem naszkicował twarz, podobną do
swojej w dzieciństwie, i wszyscy zgodnie osądzili, że dziecko na rysunku przypomina małą
Raiję.
On jednak nigdy się nie dowie, jak wiernie zdołał ją odtworzyć. Przecież jej nie
widział. Nigdy nie trzymał na rękach. A i ona też nie zobaczyła go na własne oczy.
- Ona mnie nie pozna, tam, po tamtej stronie - odezwał się cicho.
Sedolf nie dociekał, co Ailo miał na myśli.
Ailo stał długo przy grobie małej Raiji. Dotykał kępek trawy, dotykał krzyża. Stał
obok ciemnej plamy odsłoniętej spod śniegu i długo się w nią wpatrywał.
Rozejrzał się po otoczeniu, starał się zapamiętać każdy szczegół, by później utrwalić
to na rysunku, po który zawsze będzie mógł sięgnąć, gdy z upływem lat zblakną
wspomnienia.
Przykrył grób na powrót śniegiem i ubił kopczyk.
- No to zobaczyłem - rzekł w końcu. - Możemy wracać.
Dopiero gdy wypłynęli na środek fiordu, z jego oczu popłynęły łzy.
Jarmark dobiegł końca. Wielu przyjezdnych wyjechało.
Odwilż, jaka nastała w czasie trwania targu, ustąpiła i zrobiło się chłodniej. Zresztą
ludzie nie ufali pogodzie, z doświadczenia wiedząc, że w każdej chwili może powiać
lodowaty wiatr z południa, a wówczas „święty Boże nie pomoże”.
Nordkalotten najłatwiej było przemierzyć po zamarzniętych drogach i wyjeżdżonych
w śniegu traktach. Natomiast prawdziwą męką było pokonywanie pustkowia w wiosennej
odwilży.
Połowę Laponii bowiem pokrywają bagna i torfowiska. Jakikolwiek więc obierze się
kierunek, zawsze trafi się na mokradła.
Latem traciło się czasem parę dni, by okrążyć bagno, po którym zimą przejeżdżało się
gładko jak po śnieżnej pierzynie.
Ci, którzy przybyli na jarmark z daleka, nie czekali na kolejną odwilż, tylko czym
prędzej brali kurs na dom. Ludzie korzystali z mrozu, który w tym przypadku był im
sprzymierzeńcem.
Opustoszał plac targowy położony pomiędzy skalistymi szczytami, lasem i morzem.
Na udeptanym terenie zostało tylko parę prostych, zbitych z desek bud, postawionych przez
kupców z Tromso, które, o ile nie zniszczą ich gwałtowne wiatry, przetrwają do następnego
jarmarku.
Kupcy z Tornio i innych miast położonych za granicami Norwegii musieli rozebrać
swoje kramy, zabrać namioty i różnej konstrukcji stoiska.
Miejscowe władze niechętnie patrzyły na każdą próbę stawiania czegoś na kształt
chaty przez obcych.
Skibom leżało w pasie przygranicznym. Wprawdzie na tych terenach pojawiali się na
przestrzeni lat poborcy podatkowi zarówno szwedzkiego, jak i duńskiego władcy, ale daleko
na południu wykreślono na mapie linię graniczną, o czym zainteresowani dowiedzieli się już
po fakcie. Granice zostały oznakowane, tak by nawet prosty człowiek widział je na własne
oczy. Takie przedsięwzięcie było dość kosztowne, a przecież północne tereny zamieszkiwało
tak niewiele ludzi. Nie próbowali nawet wpływać na podejmowane na południu, w stolicach
obu mocarstw, ustawy. Większość tutejszych ludzi żyła w zgodzie i w pokoju, nie zważając
na granice. Nie bali się siebie, nie upatrywali w sobie wrogów. Dobrze się rozumieli i
pomagali sobie nawzajem.
Spotykali się podczas jarmarków, które były radosnym wydarzeniem w codziennym
ż
yciu ludzi północy. Gawędzili wówczas przyjaźnie, przekazywali sobie nowiny i handlowali
ze sobą. Czasem dochodziło do sprzeczki, czasem do bójki. To puszczano w niepamięć stare
nieporozumienia, to wywoływano nowe. Zaciągano pożyczki. Ludzie spotykali się i
rozstawali. Znajdowali miłość na całe życie bądź tylko na chwilę. Ileż to dzieci poczęło się w
tym czasie, zarówno w świętym stanie małżeńskim, jak i poza nim!
A wszystko w przeciągu tych kilku krótkich tygodni.
Ludzie z rozległej krainy zwanej Nordkalotten.
Tak samo różni i barwni jak krajobraz, w którym przyszło im żyć: od morskiego
wybrzeża na północy po płaskowyż, równiny, wzgórza porośnięte wrzoścami, doliny i odnogi
fiordów, żyzne brzegi rzek, wyspy...
Od maleńkich osad po handlowe miasta, jak Tromso czy Tornio. Prości ubodzy
gospodarze, rybacy, chłopi, Lapończycy nadmorscy i górscy, Norwegowie, Finowie,
Szwedzi.
Każdy stanowił cząstkę barwnej tkaniny.
Teraz większość z nich wyjechała. Rozjechali się we wszystkie strony rozległego,
pięknego pejzażu.
Do Skibotn znów wróci spokój. Wioska położona wśród szczytów odpocznie. Dojdzie
do siebie po najeździe tylu gości.
Umilkł gwar na placu targowym nad brzegiem morza. Wydawało się tu tak pusto.
Wkrótce nadejdzie wiosna, a wraz z topniejącym śniegiem zatrą się też wspomnienia.
Bo wtedy wszyscy znów będą czekać.
Tym razem na lato, na noc świętojańską i nowy jarmark.
Anders zwlekał z wyjazdem tak długo, jak tylko się dało. Ale nie był przecież sam.
Towarzyszący mu mężczyźni mieli swoje rodziny, które ich oczekiwały w zimowych
siedliskach na północnym wschodzie.
Byli za nie odpowiedzialni i mieli wobec nich obowiązki. Nikt nie chciał narażać
swoich bliskich na niepokój.
Nadszedł dzień powrotu.
- Nie chcę się żegnać kilka razy - wyjaśniła Ida. Razem z Sedolfem i Mikkalem
przyszła na cypel, towarzysząc Ailo i Annie Kajsie.
Anders wraz ze swoimi towarzyszami nocowali u Reijo na cyplu przez cały jarmark.
Było im tam dość ciasno, ale serce i ciepło gospodarza rekompensowały wszelkie niewygody.
- Nie chcę się żegnać, a potem patrzeć, jak znowu przejeżdżacie obok naszego
gospodarstwa, by skręcić na skutą lodem rzekę. Pożegnamy się wszyscy tutaj, na cyplu, i stąd
będziemy obserwować, jak zaprzęgi nikną w oddali.
Na twarzy Idy znać było ślady nieprzespanej nocy. Poprzedniego wieczora długo
rozmawiali. Wszystko, co tłumili w sobie, z czym zwlekali, nagle musieli sobie wyjaśnić.
Gwałtownie zbliżyli się do siebie, pilnując, by nie przekroczyć ustalonych wcześniej granic.
Granic, które musieli utrzymać dla własnego dobra. Ważniejszych niż wszystkie linie na
mapie.
Ailo żegnał się ze wszystkimi po kolei. Było mu ciężko. Nawet nie przypuszczał, że
tak trudne będzie dla niego to rozstanie. Ale wiedział, że to jedyne wyjście z tej sytuacji. I
jedyna kontynuacja, jakiej pragnął. Nie miał pojęcia, jak potoczy się jego dalsze życie. Był
pewien jednego: los kieruje go na wschód.
Tam, gdzie dorastał.
Tam, gdzie ciągnęła się rozległa równina.
Tam, gdzie niebo z ziemią tworzyło kochającą się parę.
Mały Mikkal czuł się wybrańcem, bo zauważył, że Ailo - Axel lubi go bardziej niż
innych.
Malec był dumny, że jest odważniejszy od swoich kuzynów w Finlandii, którzy bali
się mężczyzny w masce, mimo iż wiedzieli, że jest miły.
Zapewne niemały wpływ miały zasłyszane baśni o bestiach, zbójnikach oraz
czających się w lasach i w jaskiniach olbrzymach.
Przy pożegnaniu Mikkal pokazał wszystkim, jaki jest dzielny. Objął Ailo mocno za
szyję i pocałował go. Mimo że Ailo nie miał na sobie maski i wyglądał straszniej, Mikkal się
go nie bał.
- Kocham cię - powiedział, uśmiechając się promiennie.
Ailo z trudem powstrzymał łzy wzruszenia, jakie napłynęły mu do oczu. Nie chciał
jednak, by syn zapamiętał, że płacze.
- Ja także bardzo cię kocham, Mikkalu - odpowiedział zmienionym głosem. - Nie
wiem, czy tu jeszcze kiedyś przyjadę, ale mam nadzieję, że kiedy ty podrośniesz, odwiedzisz
mnie na płaskowyżu. Będziesz mógł wtedy pomieszkać ze mną i Anną Kajsą w namiocie.
Dobrze?
- Mieszkasz w namiocie? - zapytał mały, szeroko otwierając oczy.
- Już wkrótce znowu zamieszkam. Ale kiedy byłem w twoim wieku, mieszkałem. Ty
też będziesz mógł spróbować, jeśli zechcesz.
Mikkal pokiwał z zapałem głową.
Nad głową chłopca Ailo napotkał wzrok Idy. Ida też skinęła lekko i uśmiechnęła się
przez łzy. Nigdy nie potrafiła ukrywać swoich uczuć.
- A jak będzie następny jarmark, przyślę ci nóż, który zrobię specjalnie dla siebie.
Mama przypilnuje, żebyś dostał go, kiedy już będziesz dość duży, by go sam używać.
- Chyba lepiej, żeby tata przypilnował, bo mama może się skaleczyć - odpowiedział
mu z powagą Mikkal.
Ailo roześmiał się rozbawiony i przytaknął:
- Dobrze, niech tata przypilnuje!
Popatrzył na Sedolfa przekonany, że ten mężczyzna zadba o Idę i syna. Wiedział, że
Sedolf jest dobrym ojcem.
A potem, z synkiem na ramieniu, pożegnał się z pozostałymi. Z kieszeni wyjął
wisiorek i kładąc na dłoni Raiji, powiedział łagodnie:
- To dla ciebie, Mały Kruku, od ojca i ode mnie. To był ptak. Ptak Mikkala, Ailo, jej
ptak.
- Czarny? Z czego go wyrzeźbiłeś? - zdziwiła się Raija, nie mogąc nacieszyć oczu.
- To onyks - rzekł Ailo. - Tak nazywa się ten minerał. Przysłano mi go tuż przed
wyjazdem z Hailuoto. Ptak dla ciebie nie może być odlany ze złota czy srebra, Raiju. Twój
ptak musi być czarny.
Kiedy zawiesił Raiji na szyi umieszczony na cieniutkim, prawie niewidocznym
łańcuszku ze złota wisiorek, zdawało się, że ptak frunie, wolny.
- Dziękuję ci, Ailo! - Pocałowała go w oba policzki. - Ja też mam coś dla ciebie, coś,
co przed wyjazdem wręczył mi William.
Z niewielkiej szkatułki wyjęła skórzany woreczek, a z niego pokrytą śniedzią srebrną
broszę.
- Nie zatrzymam tej broszki, Ailo. Ida też powiedziała, że nie chce jej dla Mikkala.
Broszkę tę mężczyźni z twojego rodu wręczali w dowód miłości swoim żonom. Uważam, że
należy się ona Annie Kajsie.
Ailo uśmiechnął się, zauważywszy, jak bardzo słowa Raiji uradowały Annę Kajsę. Jak
się rozpromieniła, kiedy Raija wręczyła jej woreczek z broszą. Nie miał jednak odwagi
spojrzeć na Idę.
- Mam nadzieję, że nie zajdzie całkiem śniedzią - rzekła Raija. - Ma być noszona i
błyszczeć. To podarunek dla żony Ailo od Ailo i jego ojca...
- Jesteś wyjątkowa - odparł jej Ailo i ucałował ją w oba policzki.
A potem oddał jej na ręce swojego syna.
- Ucałuję od ciebie płaskowyż, Raiju - obiecał. - Pozdrowię i powiem, jak bardzo
tęsknisz za porośniętą mchem równiną!
- Koniecznie - przykazała mu Raija, tuląc w ramionach małego Mikkala.