Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 28 Córka Szamana

background image

BENTE PEDERSEN

CÓRKA SZAMANA

background image

1

- Nie tak sobie wyobrażałaś nasze życie, prawda? - Dłoń Grigorija na mokrym od potu

policzku Antonii wydawała się szorstka. W jego głosie dźwięczał smutek. I ten nieco żałosny

ton, który skłonił Antonię do zastanawiania się, czy dokonała słusznego wyboru. - Mała

Antonetto - ciągnął. - Nie tak to sobie umyśliłem.

Wcześniej Antonia wiele płakała. Teraz brakowało jej już łez, przynajmniej tak jej się

wydawało. Oczy miała do tego stopnia suche, że aż piekły. Z trudem patrzyła na światło.

Przez cały czas musiała je mrużyć, spoglądać jakby przez dwie wąskie szparki.

- Nigdy nie powinienem był pozwolić, żebyś jechała ze mną.

Powtarzał to już tyle razy wcześniej. Słowa wprost ociekały melancholią. Grigorij

mówił z przekonaniem, Antonia wiedziała, że sam w to wierzy. Wierzy, że dla niej byłoby o

niebo lepiej, gdyby została w Archangielsku.

- Nie dla ciebie włóczęga z człowiekiem wyjętym spod prawa, w dodatku z kimś, kto

nie jest w stanie radzić sobie sam. Powinnaś mieć mężczyznę, który mógłby się zająć tobą,

nie takiego, którym ty musisz się zajmować...

- Przecież teraz ty się mną opiekujesz. Roześmiał się. Odrzucił głowę w tył i śmiał się

chrapliwym śmiechem. Poprzedniej zimy przeszedł zapalenie gardła i od tamtej pory jego

głos nie odzyskał już normalnej barwy.

- Kobiety potrafią wybaczyć mężczyźnie wszystko! Absolutnie wszystko!

Antonia pokiwała głową, lecz on i tak nie mógł tego zobaczyć. Kiedyś jeszcze miał

nadzieję, ponieważ dostrzegał pasma światła, ponieważ widział przed sobą mgłę, nie zaś

kompletną ciemność. Skończyło się jednak na próżnych nadziejach. Niczego więcej nie mógł

już oczekiwać. Później wszystko zaczęło toczyć się w drugą stronę. Światło przestało dla

niego istnieć. Grigorij żył w mroku.

- Sama prosiłam, żeby z tobą jechać - przypomniała Antonia, łapiąc go za rękę.

Nie zdołała uścisnąć jej tak mocno, jak by tego chciała, nie potrafiła go wspierać tak,

jak w tej chwili tego potrzebował. Antonii samej brakowało sił. Teraz nie miała ich skąd

czerpać.

- Zmusiłam was, żebyście to

zaakceptowali - powiedziała z goryczą. - Nie mieliście

zbyt wielkiego wyboru, kochany Grigoriju. Beze mnie może by was złapano. Beze mnie

mógłbyś umrzeć. A ja nie potrafiłabym żyć z poczuciem, że to moja wina.

background image

Grigorij milczał. Zwykłe nie miał nic do dodania na ten temat. Rozmawiali wszak o

tym już wcześniej, wielokrotnie. Antonia usprawiedliwiała przed nim swoją decyzję,

powtarzała to raz po raz. Usprawiedliwiała się przed mężczyzną, dla którego zdobyła się na

ten krok. Powinna raczej wypowiedzieć te słowa przed innymi, lecz do tego zapewne nigdy

nie dojdzie. Musiała z tym żyć, podobnie jak Grigorij musiał żyć ze świadomością jej

nieskończenie wielkiego poświęcenia w imię tego, co ich łączyło.

- Nie potrafię cię nawet przekonywać, że kiedyś będzie lepiej - westchnął, całując ją w

czoło. Płakał teraz po cichu. - Sam nie wierzę, że będzie lepiej. Zmarnowałem swoje życie dla

marzenia, zmarnowałem je na walkę, która nic nie dała. W imię tego marzenia pociągnąłem

za sobą innych, posłałem ich na śmierć. I to do niczego nie doprowadziło. Do niczego,

Antonio. Kompletnie do niczego. Wciągnąłem w to ludzi, których najbardziej kochałem,

zniszczyłem im życie. Tobie również...

Potrafił rozpamiętywać te sprawy w nieskończoność.

- To minie - pocieszyła go.

Czy wszystkim kobietom z taką łatwością przychodzi wypowiadanie równie

troskliwych słów? Takich, w które same raczej nie wierzą? Czy wszystkie kobiety godzą się

ż

yć w cieniu tych, których kochają?

- Chcesz powiedzieć, że gorzej już być nie może? - spytał.

Jego głos brzmiał teraz głucho.

- No tak, chyba rzeczywiście - powiedział cicho po długiej chwili milczenia. - Nie

wiedziałem, że to może tak boleć, Antonio. Nie domyślałem się nawet, że to może sprawiać

taki ból...

Otoczył ją ramionami i płakał z twarzą wtuloną w jej włosy. Antonia pozwalała na to,

nie umiała jednak płakać wraz z nim. Suche oczy tylko piekły.

Grigorij obejmował ją przez całą noc. Była to być może najdłuższa noc w jej życiu.

Momentami Antonia zapadała w sen, nawet przez chwilę jednak nie spała spokojnie. Budziła

się oszołomiona i jeszcze bardziej zmęczona niż przedtem. Czuwała otoczona jego

ramionami. Było jej zimno do tego stopnia, że niekiedy aż trzęsła się od chłodu. A on ją

trzymał, silny i mocny. Spoza jego bólu wyzierała radość, że może być tym silnym, tym, co

wspiera. Nie mogli oboje załamać się jednocześnie. Ostatecznie mieli jedynie siebie

nawzajem.

Dla tego mężczyzny Antonia, postanawiając wyruszyć razem z nim, zrezygnowała ze

wszystkiego. Ten człowiek był jej pierwszą prawdziwą miłością. Wcześniej nie znała nikogo

background image

takiego jak on. W pewnym sensie pozwoliła sobie o nim zapomnieć, aż do chwili gdy w

ciemną noc stanął pod jej drzwiami i okazało się, że jej potrzebuje.

Grigorij również poniósł wielką ofiarę, lecz poświęcił się nie dla niej. On wierzył w

pewną ideę, wierzył, że jest w stanie poprowadzić uciskany, udręczony i zniewolony lud ku

lepszemu jutru. Niestety, poszło za nim niewielu. Masy się nie odważyły, nie dostrzegały dla

siebie żadnych korzyści, widziały jedynie karę i cierpienia. I jak się okazało, to właśnie one

się nie myliły.

Grigorij stał się wyjętym spod prawa.

Podobnie stało się z Antonią, gdy się do niego przyłączyła.

Mieli za sobą ciężką żeglugę w maleńkiej łódce, tak blisko lądu, jak tylko ośmielili się

podpłynąć, z Archangielska do ujścia rzeki Mezen. Antonia sądziła, że ta przeprawa zabierze

im noc, tymczasem trwała pół tygodnia.

Ludzie Grigorija przewidzieli, że tak będzie. Oczekiwali ich na lądzie. Czekali z

wypoczętymi końmi, nerwy mieli napięte jak postronki. Za każdym krzakiem, poruszającym

się na wietrze, widzieli carskich żołnierzy.

Grigorij jednak nie zdołałby się wyrwać z Archangielska w sposób inny, aniżeli ten

obmyślony przez Antonię. I tak dość mieli trudów w podróży dalej na wschód.

Rany Grigorija, o dziwo, się goiły. Antonia wiele myślała o Raiji, wspominała ją z

głęboką wdzięcznością. Grigorij też niekiedy o niej mówił, choć na ogół starał się unikać

przypominania Antonii o Archangielsku. Nie chciał, by myślała o pozostawionych tam

ludziach. Takie myśli kradły ją jemu.

Jechali potem wzdłuż wybrzeża, choć wsunęli się nieco w głąb otwartego lądu.

Przecięli małą Tundrę Małoziemieiską, dotarli do Narjan Mar, stanęli twarzą w twarz z

Tundrą Bolszeziemielską. Ziemia tu, na północnym wschodzie, była zimna i zmarznięta.

Przemieszczali się mniejszymi grupami, widok wielu mężczyzn podróżujących razem nie był

rzeczą zwyczajną. Nikt nie uznałby ich za osadników. Owszem, może za łowców futer i

myśliwych, choć i na to stanowili zbyt liczną grupę. Antonia była wśród nich jedyną kobietą,

lecz nosiła się jak mężczyzna. Napotykani po drodze ludzie na ogół brali ją za młodego

chłopaka, uciekinierzy zaś nie robili nic, by wyprowadzić ich z błędu.

Na zachód od Uralu, olbrzymiego łańcucha górskiego, usłyszeli o grupach żołnierzy,

przemierzających pustkowia. Wyraz oczu tych, którzy im o tym mówili, świadczył, że ci

ludzie wiedzą, rozumieją, iż oni przed czymś uciekają. Nigdy jednak nie pytali, przed czym.

Mówili im tylko, że w razie spotkania z żołnierzami źle być obcymi w lesie. Tam tak łatwo

zniknąć, tyle jest miejsc, w których spocząć może ciało. A ślady szybko zarastają...

background image

Jakiś czas jechali wzdłuż rzeki Peczory. Przez to ich podróż jeszcze bardziej się

wydłużała, lecz w ten sposób przynajmniej zdołali unikać takich, którzy zadają pytania.

Nocowali w lasach. Rozpalali nie więcej ognisk, niż to absolutnie konieczne. Nigdy nie było

ich dość, by przetrzymać w cieple najchłodniejszą porę doby, ogniska jednak odpędzały

dzikie zwierzęta. Nie dawały też przy tym tyle dymu, który zwabiłby innych ludzi do ich

obozowisk.

Byli ostrożni. I kierowali się wciąż na wschód. W miejscu, gdzie Peczora łączy się z

rzeką Usą, porzucili Peczorę. Od miejscowości Ust - Usa jechali wzdłuż Usy, potem skręcili

na północ. Nie chcieli przeprawiać się przez góry, chociaż im bardziej się kierowali ku

północy, tym było zimniej. Cierpieli jednak i stawiali czoło przeciwnościom. Gór się bali.

Wprawdzie nie rozmawiali o tym między sobą, to jednak wszyscy wiedzieli, że Grigorij nie

przetrzyma przejścia przez góry. To była nieznana kraina, zbyt wielki wysiłek dla

wierzchowca, dźwigającego zarówno Grigorija, jak i Tonie, a w pojedynkę na końskim

grzbiecie Grigorij nie byłby w stanie sam przejechać przez Ural. Musieli ominąć góry, skręcić

na północ niemal aż do Ust - Kara. Dopiero gdy ujrzeli wybrzeże, mogli skierować się na

południe. Dotarli do Zatoki Obskiej, nim ośmielili się powiedzieć sobie, że mogą wreszcie

odpocząć. Nadeszła ich pierwsza w tych stronach zima. Zdążyli wybudować sobie coś w ro-

dzaju domów. Zdążyli się osiedlić koło Nydy niedaleko rzeki Nadym. Spotkali życzliwych

ludzi, którzy pytali, jak minęła im podróż, ani słowem jednak nie dając wyrazu ciekawości,

skąd pochodzą. Niejeden wyciągał w ich stronę pomocną dłoń. Zetknęli się z wielką

serdecznością.

Antonia kolejny już dom nazwała swoim. Tym razem była to prosta, zbudowana z

drewnianych bali chata z jedną tylko izbą. Dach miała nieszczelny i taki też miał pozostać

przez całą zimę, w porze bowiem, gdy przybyli w te strony, zdobycie torfu do jego pokrycia

okazało się niemożliwe. Musieli się zadowolić wyłataniem go korą i gałęziami, dopiero na

wiosnę mieli możliwość temu zaradzić.

Antonia zresztą tak bardzo przemarzła podczas podróży, że teraz już samo posiadanie

dachu nad głową i dookoła siebie czterech ścian, napawało ją szczęściem. Niewiele myślała o

wszystkim, co miała już za sobą. Nie myślała o podróży ani o Archangielsku, nie myślała o

tych, których tam zostawiła.

Nadszedł rok 1740.

Po nim 1741.

Również i ten rok chylił się teraz ku końcowi.

background image

Dom miał już dach z torfu, nigdy jednak nie pojawiła się w nim żadna kolejna izba.

Tu, u ujścia Obu, ludzie utrzymywali się z rybołówstwa i myślistwa. Ślepy nie miał takiej

samej swobody jak ci, którzy widzieli.

Grigorij nastawiał sidła, wypływał łodzią na połów, zastawiał więcierze w rzece.

Niewiele jednak mógł robić sam, utracił samodzielność, a to z kolei złamało jego

godność. Stali się maluczkimi ludźmi żyjącymi w swej chatce z bali. Nie mogli marzyć o

niczym więcej, ani Antonia, ani Grigorij.

I znów nadciągnęła zima. Pełna trzaskających dźwięków, z nieskończonym niebem,

wypełnionym deszczem iskrzących gwiazd.

Tej nocy Antonia ujrzała zorzę polarną i pomyślała o Raiji. Po raz pierwszy od dawna.

Nie zamierzała mówić o tym Grigorijowi, to by go tylko zasmuciło. Antonia myślała również

o Oldze.

O tym również nie miała zamiaru wspominać Grigorijowi. W ogóle nie rozmawiali o

Oldze, a już na pewno nie teraz na to pora. Na pewno nie teraz...

Antonia już dawno wiedziała, że nie powinna marzyć o dziecku. Nie umiała jednak się

przed tym powstrzymać, jakby odzywał się w niej pierwotny popęd. Kiedy po miłosnych

uściskach wciąż rozpalona leżała w ramionach Grigorija, zdarzało się czasami, że szeptała:

„Jak sądzisz, czy tym razem coś z tego będzie? Myślisz, że poczęliśmy życie?”

On być może się bał tej rozedrganej mocy w jej głosie. Domyślał się znaczenia

kryjącego się w tym gorącym pragnieniu, z którego ona sama nie do końca zdawała sobie

sprawę. I bał się tego.

- Jesteś tutaj - powtarzał za każdym razem. - Mam ciebie, moja Antonetto. Jesteś

jedyną osobą, która coś dla mnie znaczy.

Ale ona wsłuchiwała się w niego i wychwytywała niemy żal, kryjący się za takimi

słowami.

Antonia wiedziała, że Grigorij pragnie mieć syna. Wiedziała, że właśnie takie jest owo

marzenie, którego nie chciał zdradzić nawet przed nią. Za dobrze już go znała.

Zaszła w ciążę.

Ciężko ją znosiła. Obawiała się, że będzie krwawić. Lękała się utracić ten skarb, który

miał się stać ich dzieckiem. Bała się przez cały czas.

Tego wieczoru urodziła. Poród był bardzo ciężki, dzień przepełniony bólami. Takimi

bólami, które zapamiętała. Przed oczami stanęła jej Olga. I ból się zmienił, stał się nowy.

background image

Czuwały przy niej kobiety z wioski. Grigorijowi także pozwoliły zostać, on przecież i

tak nic nie widział. A Antonia cała się w niego wczepiła, wprost wpiła się palcami w jego

ręce, gdy w pierwszej chwili kazały mu wyjść.

Pozwoliły mu zostać.

Dziecko umarło.

To był syn, żył jednak tak krótko, że Antonia ledwie zdążyła spojrzeć mu w oczy. Tak

krótko, że ledwie zdążyła w ciemnym spojrzeniu zobaczyć odbicie ich obojga. Grigorij

pogładził maleństwo po główce, pokrytej gęstymi, czarnymi włoskami.

A potem dziecko umarło.

Pozostał po nim jedynie ból.

Przez całą noc na przemian czuwali i zapadali w półsen, dzielili się tym bólem.

Grigorij płakał, Antonia nie potrafiła.

Myślała o imieniu, które mogłaby nadać synkowi, o imieniu, o którym nawet nie

zdążyli porozmawiać. Antonia miała jedynie pewność, że gdyby to była dziewczynka,

nazwałaby ją Raisa. Grigorij dał na to swe milczące przyzwolenie, ale on nigdy nie wierzył,

ż

e to będzie dziewczynka.

I miał rację.

Antonia uważała, że to jej lęk zabił dziecko, że stało się tak jedynie dlatego, iż kiedy

nosiła je w łonie, tak strasznie o wszystko się bała. Gdyby była mniej lękliwa, dziecko by

przeżyło. Ich syn...

Myślała o tym, że spotkało ich to za karę. Nigdy nie powinna była stać się częścią

ż

ycia Grigorija...

Jednak wśród tego nieludzkiego bólu Antonia mimo wszystko czuła, równie w pełni i

mocno jak zawsze, że nigdy nie mogłaby z niego zrezygnować.

Za żadną cenę.

To przerażające, że takie uczucia istnieją. Lecz ono w niej tkwiło, należało do niej.

- Możemy mieć więcej dzieci - oświadczyła Grigorijowi mocnym głosem.

Nastał już ranek, oboje przemarzli, żadnemu z nich bowiem nie w głowie było

utrzymywanie ognia przez noc.

- Może i tak - odparł. Sprawiał wrażenie, jakby starał się unikać Antonii.

Jak gdyby to dziecko było jego jedyną nadzieją.

- Grigorijewicz Antonów - rzucił rozmarzonym głosem w powietrze. - Grigorijewicz

Antonów...

background image

Antonia zamknęła oczy. Nie miała siły na niego patrzeć, gdy wyglądał tak jak w tej

chwili. Jego dobra twarz była ściągnięta i zszarzała. Zawsze był chudy, nigdy jednak odkąd

go znała, przez cały ten czas, jaki z nim dzieliła, nie załamał się tak jak teraz. Ale przecież

przebywała z nim krótko, może więc nie powinna tak się tym przejmować.

Spędziła z nim tamto lato, kiedy stała się kobietą. Kilka wypełnionych gorączką

tygodni, z których wydarli tyle zmysłowych przeżyć, ile tylko zdołali.

Później Antonia zrozumiała, że weszła w życie Grigorija, znacznie je przy tym

utrudniając. Koniarz z okolic Wielikiego Ustiuga nie miał czasu na kobiety. W swoim życiu

nie przewidywał miejsca dla miłości. Nic nie mogło odgrodzić go od celów, jakie sobie

wyznaczył. W jego marzeniach nie było miejsca na żonę i dzieci.

Takie marzenia pojawiły się o wiele później. Wówczas, kiedy już nie mógł sobie na

nie pozwolić. Gdy postąpiłby niewłaściwie, wciągając kobietę w swój świat i w to życie,

które stało się jego udziałem, będące zarazem jedynym, jakie potrafił ofiarować. Kiedy czymś

jeszcze straszniejszym byłoby pragnienie posiadania dziecka.

A potem w jego życie od nowa wkroczyła Tonią. On zakradł się w jej świat, żeby być

bliżej prawdy. Tonią wiodła uporządkowane życie w Archangielsku, z mężczyzną, będącym

właścicielem statków i kapitanem. Prowadziła swój własny interes, zajmowała się

przewozami konnymi. I miała też córkę, Olgę.

Grigorij wykorzystał jej dom jako kryjówkę przed ludźmi gubernatora, kiedy ziemia

zaczęła mu się palić pod stopami. Był ranny i stracił wzrok.

Antonia porzuciła wszystko i uciekła wraz z nim. Stało się to przed dwoma laty. Tyle

właśnie czasu spędzili ze sobą. Dwa lata i parę krótkich letnich miesięcy.

Był to okres wielkiej, bezgranicznej miłości i choć los wystawił ich na ciężkie próby,

ż

adne z nich nie żałowało swej decyzji. Żadne z nich na dłużej nie cofnęło się myślą w

przeszłość. To, co ich łączyło, było zbyt cenne. Pragnęli w pełni przeżyć swoje szczęście,

stracili tak wiele czasu...

A teraz stracili coś więcej niż czas.

Antonia straciła krew. Wiele krwi. Nie czuła się dostatecznie silna, żeby wstać.

Bardzo tego chciała, zawsze czuła, że jej miejsce jest u boku Grigorija, miała mu pomagać,

przecież właśnie po to była...

- Ja mogę napalić! - Grigorij niemal warknął, kiedy ostrożnie napomknęła, że jest

zimno.

Zaraz potem jednak osunął się przy niej prawie bez sił. Ukrył twarz na jej brzuchu, a

dłonie zacisnął na jej chłodnych, pobielałych palcach.

background image

- Wybacz mi, Antonio! Wybacz! Bóg jeden wie, co złego musiałaś zrobić, by dostał ci

się taki mężczyzna jak ja. Nie zasługuję na taką dobrą kobietę, nie zasługuję w ogóle na

miłość żadnej kobiety...

Antonia przyłożyła policzek do jego jasnych, wypłowiałych włosów. Grigorij je

obciął, bo długie zanadto rzucały się w oczy. Wystrzępiony koński ogon stał się znakiem

szczególnym, na który mogliby zwrócić uwagę poszukujący ich żołnierze. Włosy ostatnio

bardzo mu się przerzedziły, odrobinę może również posiwiały.

Próbowała go pocieszać.

Grigorij podniósł się wreszcie, przygotował do napalenia w piecu i do zrobienia

czegoś do zjedzenia.

Znał ten ich domek, każdy jego kąt. Zawsze jednak chyba uważał, że jest coś

przerażającego w zabawie z ogniem. Ciągle się bal, że się poparzy, i bardzo się tego wstydził.

Silny mężczyzna taki jak on nie powinien się bać. Utracony wzrok, zdaniem Grigorija, nie

stanowił w tym wypadku żadnego wytłumaczenia.

Wziął się w garść, uczynił to dla niej. Ona przecież tyle dla niego zrobiła. Zawdzięczał

jej życie.

Kiedy przyszedł Anastas, poranek przywdział już słoneczny płaszcz. Brzegi tego

płaszcza obramowane były mrozem, ale słońce świeciło nad równiną, zdradziecko żółciło

niebo nad horyzontem. Można się było dać oszukać i uwierzyć, że jest ciepło, tymczasem

powietrze aż kłuło lodowymi igiełkami. Przy każdym oddechu piekło głęboko w płucach.

Każde zaczerpnięcie tchu sprawiało ból.

Był to jeden z tych zimnych dni, które potrafią zabić starych ludzi. Jeden z tych

zimnych dni, które wbijają się niczym nóż w pierś wielu tych, którzy już długo chodzą po tym

ś

wiecie. Jeden z tych zimnych dni, kiedy powinno się siedzieć w domu.

Anastas z zakłopotaniem ściągnął czapkę. Stanął w izbie i od razu pojął, jak oboje

cierpią, zanim jeszcze niechętnie jął rozpinać olbrzymie futro. Wyglądał w nim na dwa razy

potężniejszego, niż był w rzeczywistości. Przydawało mu ono męskości, której zapewne nie

uzyska nawet jako dorosły. Owszem, Anastas był mężczyzną, lecz w jego twarzy rysowała się

jakaś niedokończoność, wciąż na pierwszy rzut oka zauważało się w nim chłopca, a dopiero

później, przy uważniejszym spojrzeniu, dostrzegało mężczyznę. Zauważało się, że pod

zewnętrzną, wręcz kruchą warstwą tkwi siła. W duszy tego chłopaka z pewnością kryło się

więcej, niż mogło wydawać się z pozoru. Jego oczy widziały wiele rzeczy, których nikt nie

powinien oglądać.

- Za zimno na kopanie grobu - powiedział wprost.

background image

Patrzył przy tym na Antonię, do niej kierował swój żal i współczucie w spojrzeniu.

Grigorij słyszał jego głos, wychwytywał dźwięczące w nim zmiany o wiele wyraźniej, niż

Antonia byłaby kiedykolwiek w stanie dostrzec. Trudno było go oszukać, chociaż nie widział.

Kalectwo wyostrzyło mu słuch.

Antonia zamknęła oczy. Miała wrażenie, że powieki same się zaklejają. Ten ból nigdy

się nie skończy. I przyjdzie go jeszcze więcej, nim udręka odnajdzie swój kres.

- Możemy go pochować pod stosem kamieni, jeśli uda nam się znaleźć dostatecznie

dużo...

- Tak wiele znów ich nie trzeba - cierpko zauważył Grigorij.

Przełamał suchą szczapę na pół. Ręce mu drżały. Anastas widywał go takim już

wcześniej, po tego rodzaju przeżyciach zawsze trudno było dawać sobie z nim radę, ale tak

się działo, nim nastała Antonia. Ona posiadała niezwykłą zdolność powściągania Grigorija,

potrafiła nakłonić go, by słuchał raczej głosu rozsądku niż płomiennych uczuć. Po dwakroć

przydała mu rozumu.

Niekiedy Anastas zastanawiał się, co mógłby osiągnąć Grigorij, gdyby od samego

początku miał u swego boku tę kobietę. Głośno jednak nigdy na ten temat nie mówił.

- Można go pochować na wiosnę - ciągnął Anastas. Udawał, że nie słyszał, co

powiedział Grigorij. Z wyjątkiem Antonii chłopak był chyba jedyną osobą, która mogła sobie

na to pozwolić. Ludzie wciąż bardzo szanowali jasnowłosego ślepca. Ciągnęła się za nim

sława, że potrafi stać się niebezpieczny.

- Róbcie sobie, co chcecie - westchnęła Antonia. - On tak czy owak nie żyje. Nie żyje,

maleńki! I tak nic z tego nie poczuje. Nie możecie wyrządzić mu żadnej krzywdy, nikt już

tego nie potrafi...

Jej głos brzmiał tak martwo, że Anastas się przeraził.

- Chcę przy tym być - oświadczył Grigorij. Stanął przy palenisku, górował nad nim,

wysoki i bardzo szczupły. Zawsze chyba tak wyglądał, lecz Anastas dopiero teraz dostrzegł

zmarszczki i cienie na jego twarzy i zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo Grigorij wychudł.

Tak źle nie było jeszcze nigdy.

- Oczywiście - powiedział Anastas.

Wciąż stał, trzymając w rękach swoje futro. Uszyto je ze skór wielu wilków, nie było

cieplejszego odzienia na zimowe chłody.

- Spotkałem pewną kobietę - wydusił wreszcie. Zawiesił głos i w końcu udało mu się

pochwycić spojrzenie Antonii. Nawet Grigorij zdawał się wyczuwać, że Anastas nie

background image

przyszedł ze zwykłymi pogaduszkami. - Przyjechała razem z mężczyzną w czerwonej pele-

rynie - dodał, obserwując Antonię.

Kobieta sprawiała wrażenie, że kurczy się w łóżku, mocniej naciągnęła na siebie

okrycie, jak gdyby wystraszyła się tego, co teraz nastąpi.

- Szukali ciebie.

- Mnie? - Antonia wypowiedziała to szeptem. Jej piwne oczy były okrągłe jak

paciorki.

- Niemożliwe, żeby wytropili nas aż tutaj! - Grigorij już był przy niej. Przysiadł na

brzegu posłania, obejmując ją za ramiona. Antonia jakby tego nie czuła.

- Ta kobieta wiedziała, że dzisiejszej nocy straciłaś dziecko - ciągnął Anastas. -

Wiedziała też, że to był chłopiec, i mówiła, że cię zna. Powiedziała, że powinnaś ich

odszukać. Mówiła, że o nich wiesz, bo przed tobą już ktoś był. Twierdziła, że masz potężnego

sprzymierzeńca w kobiecie o kruczych włosach...

Antonia przymknęła oczy. Pochyliła głowę i zacisnęła dłonie tak mocno, że aż

zabolały ją kostki i koniuszki palców.

- Raija - szepnęła. - Dobry Boże, ona wie o Raiji! Jak to możliwe? Kim ona jest? -

Antonia wpatrywała się w Anastasa. W oczach miała mroczne szaleństwo. - Jesteś pewien, że

ten mężczyzna nosił czerwoną pelerynę, Anastas?

Potwierdził.

- Daliśmy im grosik. Zbierali daninę na jakiegoś boga. Ludzie tutaj wierzą we

wszystko, co im się wmówi. Odkąd najstarsi sięgają pamięcią, nie było tu żadnego mnicha, a

co dopiero księdza. Skąd więc ci ludzie mają wiedzieć, w co wierzyć?

- Czy oni wciąż czekają na to, żeby ze mną pomówić? - Antonia wypowiedziała

pytanie szeptem, suchymi, pobielałymi wargami. - Chcę z nimi porozmawiać. Muszę.

To był sen Raiji. Teraz dopadł ją.

background image

2

Grigorij nie chciał się zgodzić na spotkanie Antonii z nieznajomą kobietą. Antonia

nigdy nie opowiadała mu o niezrozumiałych podróżach Raiji. Nigdy mu nie mówiła o złotej

kobiecie z czarką w dłoniach.

- Co to ma znaczyć? - spytał teraz Antonię. Nie pozwolił nawet odejść Anastasowi.

- Ty z nią porozmawiaj - polecił przyjacielowi. - Powiedz jej, że Antonia nie jest w

stanie przyjąć teraz gości, że nie może teraz rozmawiać z obcymi. Przecież zaledwie wczoraj

rodziłaś, kobieto! Zaledwie wczoraj straciłaś dziecko!

Antonia uścisnęła go za rękę. Cieszyła się, że Grigorij nie może widzieć jej twarzy.

Anastas ją zobaczył i to go przeraziło.

- Wydaje ci się, że o tym zapomniałam? - spytała. Ale to nie był jej głos, to nie był

głos tej Antonii, którą znał Grigorij. To mówiła jakaś inna kobieta. Kobieta, która zmieniła się

w ciągu tej jednej jedynej nocy.

- Ona o mnie wiedziała - rzekła cicho Antonia, prawie szeptem. - To jeden z

powodów, Grigorij. To nie jest osoba, której odmawia się spotkania, najdroższy.

- Czy są jakieś inne powody? - spytał. Również Grigorij mówił szeptem, również jego

głos nie chciał go słuchać. Mocno obejmował Antonię. Bał się, że być może ją traci. Nie mógł

na to pozwolić, wolałby raczej umrzeć.

Antonia kiwnęła głową w taki sposób, że wyczuł to ramieniem. Słowa były tu zbędne.

- Kobieta o kruczych włosach to ona? - spytał. - Ta, która miała gorące dłonie?

- Tak.

- Skąd ta kobieta mogła o niej wiedzieć? Czy ona pochodzi stąd? Wydawało mi się, że

jej imię jest fińskie...

- Tu niektórzy mówią językiem, który przypomina fiński - wtrącił się Anastas. -

Niewielu ich jest, ale są.

- I ta kobieta należy do nich? - głos Grigorija wyraźnie się zaostrzył.

- Tak - odparł Anastas.

- Raija nie pochodzi stąd - rzekła Antonia głucho. - Nie mogę tego wyjaśnić. I tak

byście mi nie uwierzyli. Teraz rozumiem, że tak było. Nie potrafię nic wyjaśnić, ale tak było.

To się wydarzyło. To się wydarzyło Raiji, a ja widziałam, jak się to działo. Z zewnątrz. Ona

opowiedziała mi o wszystkim. Nie uwierzylibyście w to. Chcę się spotkać z tą kobietą, może

background image

ona potrafi powiedzieć mi coś, co będzie dla mnie pociechą. Dlaczego akurat z nią nie

miałabym się spotkać?

Grigorij wreszcie ustąpił. Słyszał upór w głosie Antonii. Wiedział, że sprzeciw na

niewiele się zda. Zdawał sobie sprawę, że ona ma w sobie dość siły, by postawić na swoim,

nawet gdyby w tej chwili jej zabronił. Nie był w stanie nad nią zapanować. Nie wiedział

także, czy właśnie tego pragnął. Wówczas Antonia przestałaby już być kobietą, którą kochał.

- Przyprowadzimy ją do ciebie - oznajmił krótko. Miał to wprawdzie zrobić Anastas,

lecz Grigorij często mówił „my” zamiast „ja”. Nikt też go w tym nie poprawiał. Pozwalano

mu zachować poczucie własnej wartości. Jego ludzie pamiętali, kim był, a szacunkiem, jaki

mu okazywali, zarazili i tych, którzy mieszkali tutaj jeszcze przed ich przybyciem.

Być może dobrze się stanie, że Antonia będzie mogła zająć myśli czymś innym,

oderwać się od wspomnienia utraconego dziecka. Grigorij na samą myśl o zmarłym

dzieciątku poczuł ukłucie w piersi.

Miało skórę taką gładziutką, ciałko tak niepojęcie drobniutkie. Koniuszkami palców

dotknął maleńkich rzęs, wciąż czuł, jak bardzo są miękkie i kruche. Nawet muśnięcie

najdelikatniejszym piórkiem nie mogłoby być lżejsze i bardziej delikatne.

Jego syn.

Tak wiele imion mogli nadać małemu, ale teraz nie pamiętał żadnego z nich.

Zastanawiał się, czy niewinna duszyczka, której nie zdążono ochrzcić ani nawet nadać jej

imienia, odnajdzie kiedyś spokój. Ta niewiedza sprawiała mu udrękę. Już na pewno nie mógł

pytać o to Antonii, nikogo innego zresztą również. To takie dziwne. Nigdy dotąd nie

przejmował się wiarą, kościół zawsze stał po stronie tych, którzy dzierżyli władzę. Car i ko-

ś

ciół to jedno i to samo. Dom boży nie był też miejscem, do którego maluczcy mieli

swobodny dostęp. Księża i mnisi służyli przede wszystkim wielkim panom.

W dzieciństwie musiał mieć jakieś wyobrażenie Boga, teraz poszło już w

zapomnienie. Tamte lata usunął z pamięci, myślenie o nich sprawiało ból. Nie pamiętał

twarzy rodziców, wyrządził im tyle zła.

Grigorij wybrał wiarę w istnienie przestrzeni pełnej światła, w której znajdzie się jego

zmarły syn. Postanowił wierzyć, że istnieje jakieś ciepło. Maleńki chłopczyk nie uczynił nic

złego, po prostu narodził się i ich opuścił, był aniołem, który zajrzał do ich zimowego świata i

zawrócił, nim drzwi całkiem zdążyły się za nim zamknąć.

Właśnie w to postanowił wierzyć Grigorij.

To było piękne.

background image

Dotarł na miejsce razem z Anastasem. Zgromadziło się już tam wielu jego ludzi.

Nazbierali kamieni, tam gdzie wciąż można je było znaleźć, dokopali się do nich nad

brzegiem Obu. Grigorij czuł wdzięczność palącą go w gardle, kiedy ściskali go za ręce. Wraz

z tymi mężczyznami prowadził walkę, ci ludzie potrafili zabijać, to byli mężczyźni, których

ręce splamiła krew, lecz potrafili odłożyć broń, kiedy tak należało. Chwile takie jak ta były

dla nich zupełną nowością. Wiele się odmieniło, gdy przyłączyła się do nich Antonia. Z

początku wszyscy co do jednego burzyli się przeciwko niej, żadnemu nie podobało się, że

będzie im towarzyszyć kobieta.

Wszyscy jednak ją polubili. Kolejno zdobywała sobie ich serca, Grigorij nie wiedział

nawet, czy kosztuje ją to wiele wysiłku. Antonia była osobą, którą się lubiło albo nie lubiło, a

ulepiona została z takiej gliny, że wśród jego ludzi zyskała powszechną sympatię.

Teraz wielu z nich znalazło sobie kobiety pochodzące stąd. Mieli domy takie jak jego.

W wielu chatach spodziewano się narodzin dziecka, w niektórych nawet bujano kołyski. To

już nie byli ci sami ludzie, z którymi wspólnie walczył.

Założyli własny nieduży cmentarz. Być może nie został on poświęcony w należny

sposób, ale dotychczas Grigorij nigdy nie znalazł powodów, by się nad tym zastanawiać.

Teraz ta myśl przyszła mu do głowy, lecz i tym razem się nie dopytywał. Wiedział, że właśnie

tam go prowadzą, poznawał to po ścieżce, którą czuł pod stopami.

Niósł dziecko w ramionach, owinięte w czysty kocyk. Zostało umyte i oporządzone.

Ważyło tak niewiele, wydawało się leciuteńkie jak piórko.

Układali kamienie w kręgu, robili to w milczeniu. Panowało kąsające zimno. Grigorij

czuł, jak zimno szczypie policzki. Osunął się na kolana na zmrożoną ziemię, poły kurty z

reniferowej skóry odgrodziły go od śniegu. Policzek wtulił w maleńką główkę, odsunął brzeg

kocyka. Musiał to zrobić. Takie pożegnanie było niczym otwieranie wrót do piekła. Pierś

sznurowała mu się z

żalu, że Antonia nie może uczestniczyć w pogrzebie, lecz odkładanie

tego smutnego obowiązku nie uprościłoby niczego dla żadnego z nich.

Grigorij ucałował skrawek maleńkiego czółka, które odsłonił. Potem wygładził

okrycie.

- Krąg jest na wprost przed tobą - powiedział Anastas.

Grigorij słyszał wzruszenie w jego głosie. Przeczuwał, że Anastas nigdy już nie będzie

taki jak przedtem. Był czas, kiedy obchodziły go wyłącznie konie, Antonia odmieniła również

i to.

- Możesz go teraz położyć. Jak łatwo jest wypowiedzieć takie słowa! Grigorij przytulił

zawiniątko do piersi. W środku była krew z jego krwi i kość z jego kości. Owoc jego jedynej

background image

prawdziwej miłości. Tyle szczęścia przyniosło to dziecko! Tyle szczęścia mogło sprawić tak

wielki ból.

Podpełzł w przód na kolanach. Skórzana kurta utrudniała mu ruchy, ale jedno kolano

natknęło się na coś twardego. Wiedział, że dotarł do pierwszego rzędu kamieni.

- Stiepan, tak właśnie powinniśmy cię nazwać. Nazywałbyś się Stiepan Grigorijewicz

Antonów. To byłoby dobre imię dla ciebie, synu...

Ż

aden z ludzi zgromadzonych wokół niego nie odezwał się ani słowem. Żaden nie

spytał, dlaczego wybrał akurat to imię. Wszyscy pamiętali tego, który wystąpił zbrojnie

przeciw carskim wojewodom i zdobył kilka miast, lecz ostatecznie musiał przypłacić to

ż

yciem. Wiele zimnych nocy spędzili wokół ogniska, śpiewając o Stieńce Razinie.

W oczach władz był zdrajcą, dla ludu bohaterem. To oczywiste, że syn Grigorija

powinien nosić jego imię. To było jak najbardziej słuszne.

Grigorij położył małego. Czyniąc to zrywał wszelkie łączące ich więzy. Wraz z

dzieckiem grzebał własne nadzieje, na które sobie pozwolił.

Pozostał na klęczkach w czasie, gdy jego ludzie kamieniami okładali małe ciałko.

Sypali kolejne ich warstwy, żadne zwierzę nie może mieć tu dostępu. Na wiosnę pochowają

go jak przystoi, obiecali Grigorijowi, że to zrobią. Postawią na grobie maleńki domek, a w

głowach krzyż.

Teraz cały czas milczeli. Pomimo zimowego chłodu pościągali czapki z głów. Nie

mogli patrzeć na Grigorija, chociaż wiedzieli, że on i tak nie wyczuje ich spojrzeń. Jego

ż

ałoba była taka naga, niczym nie osłonięta. Powinien zachować ją dla siebie. Zauważanie jej,

zapamiętywanie byłoby zbytnim wdzieraniem się w jego wnętrze.

W końcu Anastas przerwał krąg. Nasunął czapkę na głowę, wcisnął też czapkę

Grigorijowi na uszy i pomógł mu wstać.

- Nic już tu po nas, Grigorij - powiedział cicho. - Jak chcesz, możesz przyjść tu

później. Możesz przychodzić co dzień.

- Po co? - spytał Grigorij. - Przecież on i tak nie żyje.

- Znajdziemy tę kobietę, z którą chciała rozmawiać Antonia.

Anastas wyprowadził Grigorija z małego cmentarza, za ich plecami mężczyźni

rozeszli się do swoich zajęć.

- Pozwoliłem im zostać u mnie - oznajmił Anastas. Grigorij się nie odezwał. Anastas

też nie tłumaczył niczego dokładniej, nie zdradził, co myśli, a Grigorij nie pytał. Po prostu

szedł za chłopakiem.

background image

W chacie było ciepło. Chałupka Anastasa była mniejsza od domu Grigorija. Młody

chłopak wzruszał ramionami, gdy ją budowali. Twierdził, że nie potrzeba mu więcej miejsca,

niż tyle, ile konieczne, by się najeść i wyspać. Był zdania, że nie warto dla niego marnować

cennego drewna.

Teraz, gdy weszli do środka, rozległ się szelest spódnicy. Kobieta mówiła po rosyjsku,

miała jednak inny akcent niż ten, do którego przywykł Grigorij. Przemknęło mu przez głowę,

ż

e jest on nieco podobny do akcentu przyjaciółki Antonii z Archangielska.

- Czy mogę tam pójść? - spytała. Grigorij słyszał, że nie jest to stara kobieta. Sam nie

zdawał sobie sprawy, skąd o tym wie, bardzo łatwo było się pomylić, gdy próbowało się

odgadywać po głosie. Ale on po prostu to wiedział.

- Ona chce z tobą mówić - odparł.

Anastas milczał. Jemu nie wypadało odpowiadać w imieniu Antonii.

- Przykro mi, że straciliście dziecko - westchnęła kobieta. - Jej widać nie tak łatwo jest

rodzić dzieci...

Grigorij nie odpowiedział. Nie wiedział. Nigdy nie pytał Antonii, jak było poprzednim

razem. Nigdy nie chciał myśleć o córce, którą zostawiła w Archangielsku, pragnął żyć tak,

jakby ich życie rozpoczęło się w chwili, gdy znów się spotkali. Liczyć się miał jedynie czas,

jaki spędzili razem.

- Mogę cię tam zaprowadzić - oświadczył Anastas.

Dziewczyna pokręciła głową. Była młoda, dość ładna. Młodsza od Anastasa, lecz

tkwiło w niej coś specyficznego, może pewność siebie, jakiej brakowało większości młodych

kobiet, spokój i poczucie bezpieczeństwa, które zdawała się ze sobą nieść. Miała jasne blond

włosy, nie takie jednak jak Grigorij. Kolor jej włosów miał w sobie więcej złocistego blasku

dojrzałych w słońcu kłosów zboża. Była w niej pewna łagodność, a w szarych, spokojnych

oczach jakaś wiedza.

- Sama tam trafię - odparła.

- Nie możesz tego wiedzieć! - wybuchnął Grigorij. - Nigdy w to nie uwierzę!

Uśmiechnęła się. Anastas to zobaczył i na policzki wypełzł mu rumieniec. Żadna

dziewczyna nie powinna uśmiechać się tak ciepło, tak pięknie i szczerze. Nie do obcego...

- Wypytywałam o drogę, kiedy tu przybyłam - powiedziała. - Nie znałam jej

wcześniej. Ja nie wiem wszystkiego, chociaż wiem dużo...

- Gdzie ten człowiek, z którym przyszłaś? - dopytywał się Anastas.

Nieznajoma czekała na nich sama.

background image

- On odszedł - odparła z uśmiechem, lecz z oczu biła jej powaga. Powaga, której

Anastas wówczas nie rozumiał. Zrozumienie tej dziewczyny wymagało bardzo długiego

czasu.

- Nie był tu już do niczego potrzebny - dodała jeszcze przed wyjściem.

- Dziwna osoba - mruknął Anastas.

- Piękna? - spytał Grigorij, odnalazłszy drogę do krzesła stojącego przy stole. Anastas

miał ich tylko dwa. Wyciosane były z grubych pni drzewa, Grigorij pomagał mu je zrobić.

Kiedy tu siedział, miał wrażenie, że odpoczywa na własnym krześle.

Usłyszał, że Anastas otwiera dzban. Słyszał, że chłopak nalewa dla nich obu. Wypił

rum jednym haustem.

- Jeszcze? Kiwnął głową. Alkohol rozgrzewał przynajmniej na krótką chwilę.

Pełniejszego ciepła musiał szukać w inny sposób. Głębszej pociechy zawartość dzbanów nie

potrafiła przynieść, był już na tyle dorosły, że zrozumiał to przed wielu laty.

- Ona jest piękna - powiedział Anastas niemal ze zdziwieniem. - Prawie jak te

dziewczyny, które można znaleźć nad Bałtykiem...

- Nigdy się z nimi nie zadawałem - odezwał się Grigorij. - Pamiętaj, że z nas dwóch to

ty pochodzisz z wyższych sfer. Reszta z nas nigdy nie była w Sankt Petersburgu.

Anastas zachichotał.

- Tak łatwo zapominam, że to ja dźwigam na swoich barkach kulturę. Pewnie

zaszkodziło mi złe towarzystwo, w które wpadłem. Ty tak nie uważasz? Ale, do diabła, ta

dziewczyna jest naprawdę śliczna! I może wcale nie taka młoda? Sprawiała wrażenie jakby

wszechwiedzącej ...

- Rzeczywiście, zaszkodziło ci złe towarzystwo - uznał Grigorij. - Nie masz więcej

tego rumu?

Pierwszą rzeczą, jaka uderzyła Antonię, było to, że ma do czynienia zaledwie z

dziewczyną. Wcześniej wyobrażała ją sobie jako starszą kobietę. Nie umiała wyjaśnić,

dlaczego. Cóż, tak po prostu się chyba myśli. Skoro miała to być osoba, posiadająca wiedzę,

umiejętności i doświadczenie, to powinna też dźwigać na karku ciężar lat.

- Teraz dam już sobie radę - oznajmiła Antonia kobietom z sąsiedztwa, które siedziały

przy niej w czasie, gdy mężczyźni zajmowali się pochówkiem dziecka.

Kobiety wymieniły spojrzenia. Zmierzyły nowo przybyłą wzrokiem. Wiek przemawiał

przeciwko niej.

- Wszystko będzie dobrze - powtórzyła Antonia. - Czekałam na nią.

background image

Popatrzyły na położnicę z nadzieją. Ciekawe, co też powie im o nieznajomej. Ale

Antonia nic nie mówiła, a obca dziewczyna podeszła do samego łóżka, uklękła przy nim,

ujęła dłoń Antonii i ucałowała ją.

- Przysyła mnie moja matka - powiedziała. - Bardzo się o ciebie niepokoiła.

Sąsiadki westchnęły głośno. To znaczy, że dziewczyna nie przybyła tu na własną rękę.

Słowa o matce, która ją przysłała, zabrzmiały pocieszająco. Jedna po drugiej zaczęły

opuszczać Antonię.

- Kim ty jesteś? - spytała Antonia nieznajomą. Obca wciąż siedziała na podłodze przy

łóżku.

Uśmiechnęła się do Toni, wyraz jej twarzy był taki dorosły, jak gdyby żyła nie

wiadomo już jak długo.

- Jestem Kati - powiedziała. - Mam osiemnaście lat. Przybywam z Konda. To

niedaleko od Endyr.

- Kim był ten mężczyzna w czerwonej pelerynie? - dopytywała się Antonia, nie

spuszczając oczu z dziewczyny. W spojrzeniu obcej widać było niezwykłą ufność.

- To mój brat - odparła takim tonem, jakby to przez cały czas było oczywiste, jak

gdyby Antonia sama powinna się tego domyślać. - On jest poborcą danin - rzekła wprost. -

Zbiera ofiary dla naszego najwyższego bóstwa.

Antonia z drżeniem wypuściła powietrze z płuc. Ból ciała przestał już jej tak mocno

dokuczać, lecz oblewał ją pot, a siedzenie sprawiało ból. Bolesne też było przekręcanie się z

boku na bok. Gdy próbowała unieść głowę, czuła, jak bardzo jest słaba. Wszystko to jednak

stało się teraz takie nieważne, odpływało gdzieś daleko.

- Skąd o mnie wiedziałaś? - wydusiła z siebie. - Skąd wiedziałaś o Raiji? Nie mogłaś

być tam, gdzie była ona...

Kati pokręciła głową. Wszystko, co robiła, wykonywała z takim spokojem, tak bardzo

cicho.

- Ona się pojawiła w snach mojej matki - odparła. - Ta kobieta o kruczych włosach.

Ma więc na imię Raija? Miała wiele innych imion. - Po twarzy przebiegł jej uśmiech. -

Wszystkie zaczynały się tak samo. Czy to nie dziwne?

Antonię przeszedł dreszcz. Właściwie nie chciała tego wiedzieć, nie chciała w to

wierzyć. Najbardziej pragnęła o tym nie myśleć, jednocześnie zaś była ciekawa. To dawało

jej szansę myślenia o czymś innym niż o dziecku, które utraciła.

- Moja matka śniła o tobie. Ona do niej przyszła.

background image

Kobieta o czarnych włosach przyszła do mojej matki we śnie. Bardzo się o ciebie

niepokoiła. Czuła twój ból, bała się o ciebie. A moja matka wiedziała, gdzie jesteś. Matka

poprosiła, żebym tu przyjechała. Mówiła, żebym została i pomogła ci stanąć na nogi. Moja

matka powiedziała, że twoje dni nie dobiegną kresu tutaj, na wschód od Uralu. Nie przybyłaś

tu po to, żeby umrzeć. Lecz być może również nie po to, by być tu szczęśliwa. Może nie

powinnam o tym mówić, ale nie lubię kłamać. Lubię, żeby ludzie wiedzieli, jaka jestem.

- Nie stać mnie na to, żeby płacić służącej - powiedziała Antonia. - Nie mam miejsca,

ż

eby ktoś mógł tu mieszkać. Jest tylko ta jedna izba - pokazała ręką. Wzrokiem omiotła cztery

ś

ciany i skromne umeblowanie.

- To się jakoś załatwi - zapewniła Kati. - I nie przyszłam tu wcale po zapłatę.

Przyszłam, ponieważ tak nakazała mi moja matka.

- Kim jest twoja matka? - spytała Antonia. Nie była przekonana, czy i to chce

wiedzieć.

- Ty nie doniesiesz wojskowym - uśmiechnęła się Kati tym swoim dziecinnym

uśmiechem, który potrafił tak wprowadzić w błąd.

Przecież to dorosła kobieta. Pod wieloma względami o wiele bardziej dorosła niż

większość dziewcząt w jej wieku. Widziała i słyszała znacznie więcej, uświadomiła sobie

Antonia. Kati wiedziała, czego może oczekiwać. Być może dokładnie wiedziała, co...

Na tę myśl Antonię przeszedł dreszcz.

- Oni za coś takiego obcinają głowy - ciągnęła Kati spokojnie. - Albo wieszają. Na

ogół jednak obcinają głowy. Mogą potem nabić je na żerdź, ku przestrodze. Wydaje im się, że

to pomaga. Sami są bez wiary, nie pojmują, że wielu gotowych jest oddać życie za naszą

ś

więtość. Nie rozumieją jej wielkości...

Antonia wiedziała, że Kati nie mówi teraz o swej matce, lecz o złotej bogini.

- Mój ojciec jest naczelnym szamanem - wyjaśniła Kati. - Matka również jest

szamanką, ale on jest głównym szamanem w całym rejonie Konda. Matka potrafi równie

wiele co on, lecz jest kobietą, a wiedza mężczyzn i kobiet nie jest równoważna, nawet dla

Jumali. Moja matka mówi, że wy staniecie się częścią naszej historii. Nie tylko dlatego, że ty

znasz tę kobietę o kruczych włosach. Moja matka widzi w was osoby ważne dla naszej

bogini.

Antonia opadła na poduszkę i przymknęła oczy.

Z Archangielska do ujścia wielkiej rzeki, Obu, było daleko. Niewyjaśnione sny Raiji

od tego, co działo się tutaj, dzieliła cala wieczność. Tymczasem opowiadała jej o nich

prawdziwa żywa kobieta. Kobieta z krwi i kości. Antonia gotowa była to przysiąc. Mówiła ta-

background image

kie rzeczy, które odbijały się echem we wnętrzu Antonii, mówiła o tym, o czym nie miała

prawa wiedzieć.

- Twoja córka miewa się dobrze - oświadczyła Kati. Antonię zakłuło w sercu.

- Matka prosiła, żebym ci to przekazała. Miałam powiedzieć, że wciąż jest u tej

kobiety o czarnych włosach. Dobrze jej tam. O niczym innym nie słyszałam.

Nikt z tutejszych ludzi nie wiedział, że Antonia miała już jedno dziecko, a tym

bardziej nikt nie mógł się domyślać, że to dziewczynka. Nikt nie mógł wiedzieć, że

zaopiekowała się nią Raija.

To była groźna nierzeczywistość. Przerażająca, a zarazem niebezpiecznie pociągająca.

To, co niebezpieczne, często miewa swój własny czar, osobliwą zdolność przyciągania do

siebie również tych, którzy się lękają.

- Poprosiła cię tak po prostu, żebyś tu została? - spytała Antonia z niedowierzaniem.

Miała wielką ochotę poznać matkę Kati, pragnęła spojrzeć na nią własnymi oczyma.

Kati nazwała ją szamanką, od tego niedaleko już do czarownicy. Antonię przeszedł dreszcz.

Wsunęła się głębiej pod okrycie. Siennik na łóżku był twardy, lecz okrycie miękkie i cieple.

Mogła się pod nim schować.

- Masz niewidomego męża - powiedziała Kati. - Minie nieco czasu, nim znów wrócisz

do sił. Nie, nie sprzeciwiaj mi się, moja matka wie takie rzeczy. Ona to widzi. Widziała, że

mogę się tu przydać. Nie prosiłaby mnie, żebym tu przyjechała, gdyby tak nie było. Nie mogę

wrócić, bo nie wypełniłabym wtedy obietnicy, którą jej złożyłam. Nie wywiązałabym się z

tego, czego się ode mnie oczekuje.

- Czy ona, ta bogini, naprawdę istnieje? - spytała Antonia. - Czy ona jest prawdziwa?

Jest ze złota?

Kati cały czas się uśmiechała.

- Ja jestem tylko dziewczyną - powiedziała. - A jej strzegą młodzi mężczyźni. Wśród

wtajemniczonych najwięcej jest mężczyzn.

- Czy twoja matka nie jest wtajemniczona? - zdziwiła się Antonia.

Kati nie odpowiedziała jej na żadne z poprzednich pytań.

Teraz dziewczyna kiwnęła głową.

- Niewiele jest kobiet, muszą sobie na to bardzo zasłużyć. Muszą być bardzo mądre.

Muszą oddać bogini wielkie przysługi...

Antonia przełknęła ślinę. Znów próbowała wyobrazić sobie matkę Kati. Ta kobieta nie

mogła być bardzo stara. Tutejsze dziewczęta prędko wychodziły za mąż, wcześnie rodziły

dzieci. Matka Kati nie mogła mieć więcej niż czterdzieści pięć lat. Antonia liczyła, że może

background image

być jeszcze młodsza. Nie przemogła się, by spytać Kati, jakie to przysługi oddała jej matka

Jumali.

Wiele niedopowiedzeń zawisło w powietrzu, ale Kati nie była ani trochę zaskoczona

tym, że Antonia tak dużo wie o jej ludzie i o złotej bogini.

- Moja matka nazywa się Glikeria - powiedziała Kati. Mówiąc o niej, uśmiechała się.

Wyraźnie było widać, że wysoko ją ceni. - Rodzice mają tylko mnie i mojego brata.

Powiadają jednak, że on odejdzie młodo. Oni wiedzą takie rzeczy. Mój ojciec stale mi po-

wtarza, że nie mogę pozwolić, aby nasz ród wymarł. To bardzo ważne, by nasza krew żyła

dalej.

- Możesz zostać - oznajmiła Antonia córce szamana. A Kati uśmiechnęła się tak, jakby

już wcześniej wiedziała, że Tonią jej nie odrzuci.

- Powiem o tym twojemu mężowi - rzekła. - Możesz na krótką chwilę zostać sama?

Antonia kiwnęła głową.

- Płakałam, kiedy usłyszałam o twoim dziecku - powiedziała Kati.

Antonia milczała. Wpatrywała się w drzwi.

Z Endyr tutaj było daleko. Kati nie mogła odbyć tej podróży w ciągu jednej nocy.

Antonię przeszył dreszcz. Ta dziewczyna znała jej los, jeszcze zanim się dopełnił.

W inny sposób nie dało się tego wytłumaczyć.

background image

3

- Możesz wracać do swojej żony - oznajmiła Kati Grigorijowi. - Już z nią

rozmawiałam. Zostaję.

- Co takiego? - zdumiał się Grigorij.

- Ona się zgodziła - dodała Kati. W jej słowach nie krył się żaden pośpiech, wszystko

było starannie przemyślane. Jak gdyby miała czas zaplanować każde wypowiadane zdanie.

Jak gdyby wiedziała, w jaki sposób powita ją każdy z nich. Jak gdyby wiedziała, kogo tu

spotka.

Grigorij podniósł się ciężko. Odrzucił propozycję Anastasa, że ten go odprowadzi.

- Nie potrzebuję jeszcze, żeby ktoś mnie podpierał w drodze stąd do domu - rzekł

zgryźliwie. - Ten dzień na razie nie nadszedł, Anastas.

Dziewczyna stała przy drzwiach. Uśmiechała się w charakterystyczny dla siebie

sposób, nieśmiało. Była delikatna niczym jeden z najpierwszych wiosennych kwiatów,

pieszczonych słońcem.

Anastas przełknął ślinę.

Już wcześniej miał okazję widzieć piękne dziewczęta, niektóre z nich zdarzyło mu się

również obejmować. Nigdy nie przywiązywał do tego żadnego znaczenia. Nie pozwalał, by

coś znaczyło. Bardzo często wiele zależało od tego, jakie drzwi pozwoli się innym otworzyć.

Na razie żadnej kobiecie nie udało się pchnąć tych położonych najgłębiej w jego wnętrzu. Nie

chciał, żeby to się stało tutaj, nie w tej zmrożonej krainie, położonej tak daleko od rodzinnych

stron...

Nie snuł marzeń, by kiedykolwiek tam wrócić. Teraz już nie. Najchętniej jednak

chciałby umrzeć w okolicach, w których zdzierał dziecinne buciki. Nie było mowy, żeby

pozwolono mu biegać na bosaka po trawie, ale na myśl o tamtych łąkach w jego sercu

wzbierało ciepło.

Jeśliby kiedykolwiek wziął sobie kobietę, będzie musiała pochodzić stamtąd. To zaś

jest niemożliwe, o tym Anastas dobrze wiedział. Oswoił się już z myślą, że przyjdzie mu

przeżyć życie w samotności.

- Ty nie jesteś całkiem taki jak wszyscy, prawda? To rozległ się jej głos, przypominał

ptasi śpiew.

Chyba jeszcze nigdy Anastasowi nie zdarzyło się myśleć podobnie. Nigdy nie

wypowiadał takich słów o kobietach. Wywołało to w nim dziwne uczucie.

background image

- Jak to, nie całkiem taki jak inni? - dopytywał się ze swego krzesła przy stole.

Blaszany kubek Grigorija wciąż stał na drugim końcu stołu, przy drugim krześle.

Może właśnie ten kubek wstrzymywał ją przed tym, by usiadła? Było to nieuprzejme, lecz

Anastas nawet się nie ruszył, by go stamtąd zabrać. Musiał walczyć ze wszystkim, czego się

nauczył o zachowaniu w stosunku do kobiet, lecz ona przecież nie była żadną damą, to po

prostu dziewczyna. Bóg jeden wie, skąd pochodzi. Anastas nie zamierzał uczynić nic, co

mogłoby ją w jakikolwiek sposób zachęcić.

- Nie urodziłeś się po to, by żyć jako wyjęty spod prawa - powiedziała.

- Ile zdążyłaś omówić z Antonią? - zdziwił się, mrużąc oczy.

Nie mogła się tego dowiedzieć w żaden inny sposób, jedynie ludzie Grigorija znali

prawdę o nim. Nawet ich żony niczego się nie domyślały. Antonia była wyjątkiem, a ona

nikomu by nic nie zdradziła, to bardzo do niej niepodobne.

- Antonia tylko zadawała mi pytania - odparła dziewczyna.

Dopiero teraz przysiadła na wolnym krześle. Łokcie oparła na stole, dłonie złożyła

pod brodą i patrzyła prosto na niego. Nietrudno było pochwycić jego wzrok. Anastas na to

pozwolił. Nie chciał okazać się tchórzem przed tak młodą dziewczyną jak ona.

- Mam na imię Kati - wyjaśniła. - Jestem córką szamanów. Nie wiem, jak się

nazywasz, ale wiem, kim jesteś. Słyszałam o tobie. Różnisz się od innych. Nie mam przy tym

nic złego na myśli. Po prostu jesteś inny, inny również niż ja.

- Zostajesz? - spytał Anastas, chcąc zmienić temat rozmowy.

Dziewczyna kiwnęła głową. Jej szare spojrzenie wciąż przytrzymywało go w

bezradnej niewoli. Anastas nie mógł tego pojąć, jej oczy miały jakąś moc. Ta moc tkwiła

również w słowach, w każdym jej ruchu.

- Przyjechałam tu, żeby zostać - odparła takim samym tonem, jakim inni mówią o

pogodzie. - Takie jest moje zadanie. Takie jest moje przeznaczenie. Nie było mi pisane

pozostanie w Konda. Tam źle się będzie działo, stracimy wielu ludzi, ale oni nigdy nas nie

zwyciężą.

Anastasa przeszył dreszcz. Nie wiedział, o czym mówi dziewczyna, lecz już sam

sposób, w jaki wypowiadała słowa, wystarczył, by ciarki przeszły mu po plecach.

Było w niej również coś przerażającego. Córka dwojga szamanów? To znaczy, że

kościołowi nie wszędzie udało się wygrać. Domyślał się, że okolice na wschód od Uralu

stanowią bastion rozmaitych pogańskich wierzeń. Obszary były tu olbrzymie, nie poznane. Po

stronie mieszkańców tych okolic stała przyroda. Ludzie cara mogli tu przybywać z bronią,

przynosząc rozkazy imperatora, zabijać wyznawców innych bogów i palić ich świętości,

background image

toczyli jednak nierówną walkę. Być może ta Kati miała rację, możliwe, że druga strona nigdy

nie zdoła wygrać.

- Zostaję tutaj - oświadczyła. - Możesz mi powiedzieć, jak się nazywasz?

- Anastas - odparł, zająknąwszy się, i zaraz uczepił się tego, co mówiła wcześniej. -

Zostajesz tutaj? Tu?

Kati skinęła głową. Siedziała spokojnie, jak gdyby to było jej miejsce, jej własne

krzesło w jej własnej izbie. Już je sobie przywłaszczyła.

- Tutaj - oświadczyła. - Matka powiedziała mi, że to ciebie los mi przeznaczył.

Anastas... Podoba mi się to imię. To takie imię, które trzeba długo trzymać w ustach. Miło je

wypowiadać. Łaskocze, zanim je wymówisz, a potem zeskakuje z koniuszka języka. Czy

kiedykolwiek się nad tym zastanawiałeś? Potrzebne mi miejsce, gdzie mogłabym zamieszkać.

U innych chyba jest za ciasno. Nie ma powodu, żeby nie mogło to być właśnie tutaj. Ty jesteś

moim przeznaczeniem, Anastas. Tak samo jak ja twoim. Nie ma sensu z tym walczyć.

Anastas przyglądał jej się z niedowierzaniem. Nie chciał przyjąć do wiadomości tego,

co mówiła. Nie chciał pogodzić się z jej spokojem, z oczywistością jej działań.

- Nie chcę cię tutaj! - wykrzyknął, rozkładając ręce. Czuł, że narasta w nim panika.

Tracił panowanie nad sobą. Lubił wiedzieć, którą drogą zmierza i dokąd go ona zaprowadzi.

Co prawda życie u boku Grigorija nigdy nie wiodło ich prostą ścieżką, zawsze jednak mieli

przed sobą cel. Zawsze wiedzieli, dlaczego są w drodze. Domyślali się, przynajmniej mniej

więcej, dokąd zmierzają.

- Nie chcę żadnych bab w domu, słyszysz? A już na pewno żadnej obcej kobiety, o

której nic nie wiem! Przybywasz tutaj i opowiadasz wszystkim jakąś szaloną historię, ale to

nie wystarczy. Nie wystarczy, że nazwiesz się Kati, i powiesz, że jesteś córką szamanów. Nie

chcę być wykorzystywany, nie potrzebuję cię do niczego!

Wziął głęboki oddech i w tym momencie przyszło mu do głowy, że być może obszedł

się z nią zbyt surowo. Ta dziewczyna była bez wątpienia najdelikatniejszą istotą, jaką potrafił

sobie wyobrazić. Tak jak wrzeszczał na nią przed chwilą, nie ośmieliłby się krzyknąć nawet

na konia.

- Dzisiaj możesz tu przenocować - oświadczył, próbując nad sobą zapanować. - Ale w

niczym nie pomogą ci ani odrobinę żadne sztuczki, których byś próbowała. Raczej

przeciwnie. Ja będę spal u przyjaciela. Zawsze u kogoś znajdzie się dla mnie miejsce na

podłodze. Jutro poszukasz sobie innego noclegu. Miłe z ciebie dziecko, Kati, ale mnie

niepotrzebna taka kobieta jak ty, niepotrzebna mi taka, która zapuściłaby tu korzenie. Chcę

ż

yć sam, pojmujesz to?

background image

Uśmiechnęła się, jak gdyby nie skrzyczał jej z całych sił zaledwie przed chwilą.

- Matka mówiła, że będziesz się sprzeciwiał - rzekła z uśmiechem. Oczy pod grzywką

przyciętą prosto nad brwiami rozbłysły. - Ale przecież największą radość sprawiają te konie,

które najtrudniej ujeździć, prawda? - spytała żartobliwym tonem.

Anastas nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie spodobało mu się porównywanie go do

konia.

Rzeczywiście odstąpił Kati dom na tę noc. Przed wyjściem urządził jeszcze wielką

scenę, wyjaśniając jej, w jaki sposób ma dbać o ogień na palenisku.

Szczupły kobiecy palec odgarnął lok, który spadł mu na czoło. Ona naprawdę się z

niego śmiała, i to prosto w oczy! Odrobinę przekrzywiała przy tym głowę, ręce opierała na

biodrach. Nie była wcale tak smukła, jak się w pierwszej chwili wydawało, zauważył Anastas.

Łuki bioder szczodrze rozchodziły się od talii.

- Jesteś inny niż my, Anastas - zapewniła go. - Gdybyś był jednym z nas, to

wiedziałbyś, że żadnej dziewczynie z ubogiej rodziny nie trzeba tłumaczyć, jak należy

przypilnować ognia. Jak myślisz, kto jest odpowiedzialny za ogień, jeśli nie kobiety? Jesteś

inny niż my, ale mnie się to podoba.

Uciekł.

Spał na ławie o wiele dla niego za krótkiej, będącej spadkiem, jaki żona jednego z

ludzi Grigorija przyniosła ze sobą do swojej prostej chaty.

Wokół stołu zapanowały śmiechy, gdy dowiedziano się o kłopotach Anastasa.

Niektórzy byli zdania, że nie chodzi tu wcale o kłopoty, lecz raczej o możliwości. Znaleźli się

też i tacy, którzy dali do zrozumienia, że być może wybiorą się na nocne zaloty, skoro

Anastas odrzucił takie zaproszenie.

Zapewne był to tylko dowcip, lecz Anastas przyrzekł każdemu, kto by tylko się na to

poważył, że porachuje mu kości pięściami i nożem. Wszystko obróciło się w żart, nie obyło

się jednak bez porozumiewawczych mrugnięć między mężczyznami, gdy tylko Anastas na

nich nie patrzył.

Ten dzień przyniósł ze sobą żałobę i smutek. Mieszkańcy wioski byli sobie tacy

bliscy. Nawet śmierć nowo narodzonego dziecka wywołała ból, chociaż śmierć nie była tu

rzeczą niezwyczajną. To gość, który ma swoje humory. Niekiedy podczas jednej zimy potrafił

zawitać do nich wielokrotnie po to, by później zapomnieć o nich na kilka lat. Mimo to jednak

był to gość znajomy. Nie zaskakiwał ich niczym nowym. Śmierć pod wieloma względami

stanowiła część życia, bez względu na to, jak gorzko mogło to zabrzmieć. Ci, którzy żyli,

background image

musieli żyć dalej. Kiedyś nadejdzie również ich kolej. Kiedy to nastąpi, tego obliczyć nie

umieli. Mogli jedynie żyć.

A teraz ta nieznajoma dziewczyna pojawiła się niczym świeże tchnienie gdzieś z

daleka. Gdyby udało jej się wprowadzić jakieś zamieszanie w uporządkowane życie Anastasa,

wszyscy obserwowaliby to z napięciem. Mieszkańcy zszarzałych chat zaczęli już robić

zakłady.

Nie zastał jej po powrocie do domu. Właściwie odrobinę go to poruszyło, miał już w

głowie przygotowane zdania, które chciał jej powiedzieć. Wszystko sobie poukładał,

tymczasem poszło to na marne, kiedy okazało się, że chata jest pusta.

Wewnątrz było wysprzątane, a na palenisku płonął ogień. Przed wyjściem musiała

dołożyć drew od serca.

Wzrok Anastasa padł na futrzany płaszcz. Ten nie należał do niego, to było lisie futro.

Pogładził je dłonią. Czuł, że jest gęste i delikatne, prawie nie widział szwów. Zostało

uszyte przez kogoś, kto zna się na rzeczy.

Ona je tu zostawiła.

To musiało coś oznaczać. Anastas doskonale zdawał sobie sprawę, co. Nie zamierzał

jednak pozwolić, by wyszła z tej potyczki zwycięsko. Zdecydowanym ruchem zarzucił

należące do dziewczyny futro na ramię i ruszył w stronę domu Grigorija.

Dobrze wiedział, dokąd mogła pójść. Powiedziała przecież, że właśnie dlatego tu

przybyła. Nie chciał uwierzyć, że mogła zadać sobie tyle trudu jedynie po to, by spotkać

swoje przeznaczenie w jego postaci. Przecież i tam, skąd przybyła, w Konda, musieli mieć

jakichś mężczyzn.

Nie miał zamiaru pozwolić tak łatwo się złamać.

A Kati powinna już wiedzieć, że nie należy dzielić skóry na niedźwiedziu. Tym

bardziej że miś, z którym teraz miała do czynienia, był z natury dość przebiegły. Oparł się już

przecież wcześniej tylu pułapkom, a i tym razem również zamierzał przeżyć.

Anastas położył futro na stole u Grigorija. Antonia patrzyła na niego szeroko

otwartymi ze zdumienia oczyma. Grigorij dopytywał się, co się stało. Kati wyrabiała ciasto na

chleb.

- Ta pani zapomniała swego futra - rzucił beztrosko Anastas.

- To u ciebie nocowała? - spytała Antonia z odrobiną ostrości w głosie, której z całą

pewnością nie wywołał w niej strach o cnotę Anastasa ani też gniew urażonej moralności.

Anastas przypuszczał, że Kati nie do końca trzymała się prawdy.

background image

- Użyczyłem jej domu na dzisiejszą noc - rzekł Anastas z chichotem i przysiadł na

brzegu łóżka Antonii.

Przelotnie pogłaskał ją po policzka Wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że tej

nocy również niewiele spala. Jakież to niesprawiedliwe, że właśnie jej musiało się przydarzyć

takie nieszczęście! Znał mnóstwo ludzi, którzy nie byli nawet w połowie tak z głębi serca

dobrzy jak Antonia. Czy, uściślając, również jak Grigorij. Tamci jednak mogli wieść

spokojne życie, pławiąc się w blasku słońca, jak gdyby wszystkie wyższe moce obdarzyły ich

szczególnymi przywilejami.

- Ale przecież Kati mówiła, że załatwiła sobie mieszkanie - odezwała się Antonia.

- Zapewne czegoś nie zrozumiała - odparł Anastas swobodnie.

Jego spojrzenie napotkało przejrzyste szare oczy. Wciąż tkwił w nich śmiech. I

wyzwanie. Dziewczyna się nie poddawała. Nie udało mu się także jej zdenerwować.

- Mówiłam, że to się na pewno jakoś ułoży - powiedziała Kati miękko. - Rozumiem,

ż

e nie wypada, by w domu młodego, przystojnego mężczyzny jak Anastas spała dziewczyna

w wieku sposobnym do małżeństwa. Dużo byłoby z tego gadania. A jakiś dom dla mnie się

znajdzie, ja to wiem...

Zaczęła cicho nucić piosenkę nieznaną Anastasowi, nieznaną również innym. Melodia

brzmiała melancholijnie, w każdej nucie wyczuwało się drżenie tęsknoty. Śpiewała w swoim

własnym języku, oni go nie rozumieli. To były tajemnicze słowa, których znaczenia nie miała

zamiaru im zdradzać.

- Czy twój lud przywędrował z zachodu? - spytała nieoczekiwanie Antonia.

Kati przestała formować chleb, popatrzyła na Antonię.

- Sądziłam, że to wiesz - powiedziała cicho. - Uciekliśmy od tego wielkiego,

pokrytego śniegiem morza. Wędrowaliśmy na wschód, cały czas na wschód. Wielu naszych

straciliśmy po drodze, ale nigdy nas nie złapali. Wysyłali za nami mnichów, którzy mieli nas

nawracać, i żołnierzy, by nas zabijali, ale my przeszliśmy przez góry. Znaleźliśmy dom.

Daleko musieliśmy uciekać, przeżyli jedynie najsilniejsi. Ale też i dlatego jesteśmy silnym

ludem. A nasi książęta pochodzą od tych, którzy przybyli z zachodu. Wywodzą się z

najstarszych rodów, z najlepszych z nas.

Dziewczyna mówiła z dumą. To były wyuczone słowa, takie, których wysłuchiwała

przy ogniu w długie, późne wieczory. Historia rodu, historia jej ludu. Te opowieści napełniały

ją dumą i spokojem. Świadomość, że ma gdzieś swoje korzenie. Ludzie, z których rodu się

wywodziła, dokonali wielkich czynów, uciekli z daleka, od ogromnego, pokrytego śniegiem

morza. Udało im się dotrzeć aż tutaj.

background image

- Tą samą drogą co my - wyrwało się Anastasowi. Kati znów poszukała jego wzroku.

W jej szarych oczach krył się milczący triumf. Tak jakby chciała mu powiedzieć, że bardzo są

do siebie podobni i wiele może ich ze sobą łączyć. On się temu opierał.

- Czy istnieją jakieś historie o tym, skąd ona pochodzi? - dopytywała się Antonia. -

Skąd pochodzi bogini, Jumala?

- Jumala nie pochodzi znikąd - odparła Kati zdecydowanie. - Jumala po prostu jest.

Zawsze była. Jak mogłaby skądś przybyć? Jest naszą najwyższą boginią.

- Czy nie została stworzona przez ludzi? - spytała Antonia.

Zarówno Anastas, jak i Grigorij przysłuchiwali się tej rozmowie z wielką uwagą. Nie

mogli pojąć, skąd Antonia czerpie swoją wiedzę. Nie rozumieli, o czym rozmawiają te dwie

kobiety.

Kati oddychała prędko. Była wyraźnie wzburzona i wypowiedziała jakąś długą litanię

we własnym języku. Wyglądało to na tekst wyuczony na pamięć i Anastas nabrał

przekonania, że musiała to być modlitwa.

- Macie przecież innych bogów stworzonych przez ludzi - przerwała jej Antonia. - Nie

pamiętam już ich imion, ale przecież są tacy. Na przykład gęś. Gęś z brązu. Ona musi być

dziełem człowieka.

- Ale nie Jumala! - bardzo zdecydowanie zaprotestowała Kati. Rzuciła się teraz na

chlebowe ciasto, jak gdyby chciała je zamordować. - Jumala stoi ponad wszystkimi. Ona

przemawia. Wydaje polecenia swoim wybranym.

- Takim jak twój ojciec? - spytała Antonia. Kati kiwnęła głową. Twarz miała

czerwoną, ale nie powiedziała na głos wszystkiego, o czym myślała. Nauczono ją również

milczeć wtedy, gdy to było ważne. O Jumali nie wolno mówić w gniewie czy we wzburzeniu.

Oni wszyscy podlegali Jumali. Bogini była najważniejsza. Złota bogini stała ponad nimi

wszystkimi. Antonię przeszedł dreszcz, gdy zobaczyła twarz Kati. Gdzieś tu kryła się jakaś

moc, wyczuwała ją. A Jumala istniała naprawdę. Antonia jednak nie przypuszczała, by ta moc

pochodziła od niej. Jej zdaniem Jumala była dziełem człowieka. Bogini miała zachwycać, nie

zaś chronić cały lud.

- Kim jest to coś, ta Jumala? - dopytywał się Grigorij. - W jaki sposób się o niej czy o

nim, czy o tym, do pioruna, dowiedziałaś?

- To najwyższe bóstwo ludu Kati - odparła Antonia. Była zmęczona. Wciąż oblewał ją

pot. Czoło jej lśniło, a policzki pokrywały czerwone plamy. Oczy jej pałały. - To błyszcząca

złota bogini. Ich największa obrończyni. Lud Kati musiał uciekać z uwagi na nią. Wiele dla

niej porzucili.

background image

- Sądziłem, że również na obszarach Konda są kościoły - ostrożnie zauważył Anastas.

Tym razem odpowiedziała mu Kati.

- Rzeczywiście, zbudowano tam kościoły i podczas nabożeństw są pełne. Później

natomiast ludzie znikają w lesie. Później właśnie w Jumali pokładają swoją ufność.

- Skąd ty o tym wiesz, Antonio? Czy to również ma jakiś związek z nią, z Raiją?

- Może i tak... - odparła Antonia zmęczonym głosem. - Doszłam do wniosku, że

rzeczywiście sporo wiem. Podczas naszej ucieczki tutaj o tym nie pomyślałam. Ale może

wcale nie przypadkiem tu trafiliśmy, może los nam trochę pomógł? No i Kati nie przybyłaby

tutaj, gdybym ja nic nie wiedziała...

- Nie wolno ci w to wierzyć! - zagrzmiał Grigorij. - To tylko sposób, żeby nad nami

zapanować. Stale każą nam uginać kolana, jak nie przed właścicielem ziemskim, to przed

jakimś durnym bogiem! Nam, dorosłym, nie potrzeba rodziców. A już na pewno nie po to, by

za nas decydowali! Żaden kwiat rosnący w cieniu innego nie będzie równie duży i równie

piękny jak ten pierwszy. Tak po prostu jest, Antonio. Nam nie potrzeba żadnej bogini, nawet

ze złota. Chyba że po to, by ją stopić i sprzedać!

Kati ugniatała ciasto jak opętana. Jej szczęki poruszały się w gniewie. Dziewczyna

miała wiele siły.

- Kati przybyła tutaj - powiedziała Antonia. - Jest mi wielką pomocą w domu, mój

Grigoriju. Dzięki niej myśli mam zajęte czym innym. Może tu spać. Przynajmniej do czasu,

kiedy znów stanę na nogi. Ława powinna być dla niej dostatecznie długa i szeroka. No a

dzięki temu Anastas zachowa w spokoju swoje łóżko i cnotę. Co ty na to?

Antonia zdobyła się na słaby uśmiech. W oczach Anastasa wyglądał on zaledwie jak

blady cień, on przecież widział, jak bardzo promienne potrafią być jej uśmiechy. Nie mogło

się z nimi równać nawet letnie niebo.

Nie chciał, żeby Kati tu zostawała. Skoro jednak Antonia sobie tego życzyła, to on nie

będzie tą osobą, która odbierze jej radość. Być może w istocie potrzebowała kobiety, z którą

mogła porozmawiać. Kogoś, kto miałby choć odrobinę inne myśli aniżeli mieszkanki z

wioski.

Kati powiedziała, że on jest inny.

Antonia również była inna.

Dziewczyna spełniła oczekiwania Antonii. Wyglądało na to, że utrzymywanie

porządku w domu nie sprawia jej bodaj odrobiny wysiłku. Smaczne dania przygotowywała

niemal z niczego.

background image

- Potrafiłabyś ugotować zupę nawet na kurzu wymiecionym z kątów i też byłaby

smaczna - żartował z niej Grigorij. Nawet jego opór przyblakł. Kati wniosła ciepło między te

ś

ciany, niemalże w taki sam sposób, jak wcześniej uczyniła to Antonia. Jednakże od Antonii

różniła się usposobieniem. Odczucia Kati - tak się przynajmniej wydawało - znajdowały się

na jednakowym poziomie, nigdy nie podnosiła głosu, nawet wtedy, gdy pouczała Grigorija:

- Gdybyś miał dobre oczy, to wiedziałbyś, że w tym domu nie ma kurzu po kątach.

Ale gdyby w istocie tak było, chętnie ugotowałabym z niego zupę dla ciebie, gospodarzu.

Grigorijowi nie podobało się tytułowanie go przez nią gospodarzem, choć tak

naprawdę nim był. Wolałby, aby traktowała go jak kogoś w rodzaju krewnego, sądził, że

wioska właśnie tak to postrzega.

Antonia po porodzie długi czas nie wstawała z łóżka. Minęły całe tygodnie, nim nogi

wreszcie zdołały ją utrzymać. Trzeba było ją dźwigać i przenosić, a to była ciężka praca,

chociaż Grigorij pomagał Kati w najtrudniejszych obowiązkach. Kati nie wymawiała się

jednak nigdy, że sama nie będzie w stanie z czymś sobie poradzić. Antonia zrozumiała, że

dziewczyna nie przywykła nikogo prosić o pomoc, miała w sobie upór i niezłomną dumę,

czym przypominała Raiję.

Upłynęło też sporo czasu, nim Antonii wrócił apetyt. Kati musiała w nią wmuszać

cienki rosół. Później rozdrabniała mięso na malusieńkie kawałeczki, siekała też starannie

kaszę, tak by Antonia nie wyczuła jej w wywarze z mięsa.

Gdy Antonia stanęła wreszcie na nogi, żaden z mieszkańców wioski nie miał

wątpliwości, komu należy się chwała za to. Kati wprawdzie była obca, lecz ją polubili. Nawet

dobrze jej nie znając, przytulili ją do serca, zaakceptowali bez mrugnięcia okiem. Tu, nad

brzegiem wielkiej rzeki, było to rzadkie zjawisko. Wiele pokoleń musiało spocząć w tej

ziemi, nim tutejsi ludzie uznali kogoś za swojego, albo przynajmniej trzeba się było wżenić w

rodzinę mocno wrośniętą w ten grunt.

Kiedy nadeszła wiosna i rok już od dawna nazywał się 1742, mogli wreszcie wykopać

maleńkiemu synkowi porządny grób. Trudno było poruszyć ziemię, lecz długo palili ognisko

na maleńkim spłachetku, by dostać się dostatecznie głęboko. Nad grobem wybudowali

nieduży domek z okienkiem wyglądającym na świt. W głowach ustawili krzyż, prawosławny.

Nad grobem znów pościągali czapki z głów, jeszcze raz. Chłopczyk nie został ochrzczony,

lecz oni na zawsze mieli zapamiętać, że w tej mogile spoczywa Stiepan Grigorijewicz

Antonów. Ten, który nie przeżył nawet godziny. Tak krótkie potrafiło być życie, lecz mimo

wszystko było to życie.

background image

Antonia stała wspierana przez Grigorija i Kati. Dwie ubrane w czerń kobiety trzymały

się blisko siebie. Jedna jasnowłosa jak świt, druga ciemna jak noc. Antonia jeszcze nie

podźwignęła się z żałoby.

Połowa mieszkańców wioski była zdania, że powinna urodzić jeszcze jedno dziecko, i

to jak najszybciej. Druga połowa przemawiała mniej buńczucznie. Zdaniem tych ludzi

Antonia miała zbyt wąskie biodra, by urodzić dziecko, lepiej, by w ogóle ich nie miała. Ten

jeden raz to i tak dla niej za dużo.

Antonia nic nie mówiła. Nawet teraz nie płakała. Odkąd chłopczyk przybył do nich,

by tak prędko odejść, nie uroniła ani jednej łzy. Nie przypuszczała, by kiedykolwiek jeszcze

potrafiła płakać. Łatwiej było jej się śmiać, choć to mogło wydawać się niemożliwe.

Kati nie chciała wdzierać się w ów ból, który Antonia i Grigorij dzielili ze sobą w

ciszy. Delikatnie uwolniła się od Antonii, ruszyła za gromadką żałobników. Znalazła wśród

nich Anastasa, szedł nieco z boku, a gdy ludzie spostrzegli, kto się do niego zbliża, szybko

zatroszczyli się o to, by nikt inny nie dołączył do tych dwojga. W wiosce wciąż jeszcze było

wiele nierozstrzygniętych zakładów.

- Osiągnęłaś już chyba to, po co przybyłaś? - spytał Anastas nieco kwaśnym tonem, z

ukosa zerkając na dziewczynę.

Rozpoznał na niej ubranie Antonii. Nie przypuszczał, że obie kobiety mogą być

równego wzrostu, że Kati jest w stanie tak wypełnić sobą stroje Antonii. Być może jednak tak

naprawdę Kati lepiej pasowała do ubrań Antonii niż ona sama. Zima i żałoba bardzo

wychudziły Antonię, Anastas cieszył się, że Grigorij nie widzi, jak źle wygląda jego

ukochana. Sprawiłoby mu to jeszcze więcej bólu, a dość już zaznał cierpień.

- Pewnie wyruszysz teraz z powrotem do domu - ciągnął Anastas. - Antonia właściwie

już cię nie potrzebuje i chyba najwyższy czas, by ona i Grigorij mogli żyć ze sobą jak mąż z

ż

oną. Wiem, że nie powinnaś spać u nich na ławie przez całą wieczność.

Być może te słowa zabrzmiały w jego ustach grubiańsko, ale nie mógł oprzeć się

pokusie. W tej dziewczynie tkwiło coś, co poruszało również jego ciemne strony.

- Rzeczywiście, Antonia już tak bardzo mnie nie potrzebuje - przyznała Kati,

wsuwając mu rękę pod ramię. Anastas nie mógł jej odtrącić ot, tak, na oczach ludzi, nie chciał

jej przecież upokarzać. - Ale ty musisz przestać walczyć, Anastas. Ja już nie wrócę do domu.

Już znalazłam dom, rozumiesz? Powiedziałam przecież, że tu odnajdę swoje przeznaczenie.

Mówiłam ci, że to ty nim jesteś. Ja nie wracam. Przenoszę się do ciebie. Teraz.

Wyglądało na to, że Kati naprawdę myśli to, co mówi.

Anastasowi odebrało mowę.

background image

4

Anastas nazywał to czarami. Nie powstrzymał się przed mówieniem jej o tym wprost.

- Rzucasz na mnie czary, dziewczyno! Nie twierdziłaś, że jesteś córką szamana? Może

sama też coś potrafisz?

- Nie szamana - poprawiła go pogodnie. - Tylko dwojga szamanów. Ja nic nie umiem.

Po prostu mam to w sobie.

Nigdy nie potrafił powiedzieć, dlaczego pozwolił jej się wprowadzić. Mówił, że

zgodził się po to, by Antonia i Grigorij mieli czas dla siebie. Twierdził, że na to zasługują i

niepotrzebna im nieustanna obecność obcego człowieka w domu. Nie chciał też wysyłać

dziewczyny nie wiadomo dokąd, aż taki bez serca nie był.

Ale ona wróci do domu. Latem.

Kati stawiała w jego izdebce kwiaty w kubkach, szorowała podłogę i ściany. Stała nad

garnkiem, tak jak zdaniem Anastasa kobiety spędzały cały swój czas. Rozmawiała i śmiała się

z innymi niewiastami.

Anastas wyprawiał się na polowania w towarzystwie mężczyzn. Zdarzało się, że nie

było ich przez kilka dni. Musiał znosić wiele dobrodusznych żartów i przycinków. Ci

mężczyźni nie starali się wprawdzie z butami wedrzeć w jego życie, lecz Anastas i tak milczał

z uśmiechem. Niech sobie myślą, co im się podoba. Walka, którą toczył, rozgrywała się tylko

pomiędzy nim a Kati.

Zapewnił jej dach nad głową. Nie zamierzał dawać nic więcej.

Ale na polowaniach tęsknił za domem.

Opuścił Zatokę Obską razem z mężczyznami z wioski. Wyprawili się na morze, na

północ, ku twardym brzegom Morza Karskiego.

Spędzili na łowiskach całe tygodnie.

Ż

arty wśród mężczyzn nie ustawały. Anastas nazywał Kati pomocą domową, a

przecież nikt nie bierze służącej za żonę. I znów rozbrzmiewał śmiech.

Tęsknił za domem.

Odczuwał coś na kształt radości na myśl, że ona, pozostawiona samej sobie, niczego

nie osiągnie. Owszem, zajęła jego chatę, lecz jego serce wciąż należało tylko do niego. Niech

sobie snuje te swoje rozmyślania o przeznaczeniu. Traktował je jako wynikające z

przeczulenia fantazje. Myślał tak jak Grigorij, ufał jedynie samemu sobie. Oczywiście jakaś

część nauk otrzymanych w dzieciństwie gdzieś w nim tkwiła, ale głęboko w sercu. Pozostały

background image

w nim ślady dziecięcej wiary, wbitej mu do głowy przez ojca o ciężkiej ręce i surową

guwernantkę.

Bardziej jednak wątpił niż wierzył. I z takim samym niedowierzaniem traktował

przeznaczenie, co figury przedstawiające Boga. Nie chciał być oszukiwany, pragnął dotrzeć

do samego jądra, chciał ujrzeć wszystko, co tylko możliwe, zanim wyrobi sobie jakąkolwiek

opinię.

Nadeszło prawdziwe lato, nim wrócili do domów. Połowy udały się nieźle, mężczyźni

już się cieszyli na spokojniejsze życie w chatach. Niektórzy spodziewali się, że podczas

długiej nieobecności zostali ojcami, z napięciem myśleli o ujrzeniu potomka. Jeszcze inni ze

ś

miechem mówili, że będą musieli się bardziej postarać, by zapewnić rodowi przynajmniej

jedno pokolenie w przód.

Spojrzeń rzucanych z ukosa Anastasowi przybywało.

- Osiągnąłeś już chyba stosowny wiek - czynili aluzje. - Chyba już wiesz, jak to się

robi, prawda?

- A jak nie, to chętnie ci wyjaśnimy, tylko spytaj. Moglibyśmy nawet ci pokazać, jeśli

nas dopuścisz do Kati. No i żeby tylko nasze baby się o niczym nie dowiedziały.

Anastas pozostawał milczący. Nie zdołali go rozdrażnić. Nie zdołali przedrzeć się do

niego, dowiedzieć się, co tak naprawdę dzieje się w jego wnętrzu. Milczał. Towarzysze

wiedzieli równie niewiele o jego stosunkach z Kati niż wcześniej.

Nazywał ją pomocą domową. Nic ponadto między nimi nie było.

A w jego piersi rosło nieznane dotąd, pełne radości uczucie.

To było niemal jak powrót do domu, do rodziny. Anastas poczuł nagle, co czują inni.

Zrozumiał, że dobrze mieć kogoś, kto czeka. Kogoś, z kim się jest związanym. Zrozumiał, że

samotny człowiek być może jest silny, ale jest sam.

To były nowe myśli.

Graniczące z niebezpieczeństwem.

Anastas nigdy nie pragnął uzależnić się od jakiejkolwiek innej osoby. Wszyscy go

zawiedli. Wszyscy z wyjątkiem Grigorija. Ale Grigorij potrzebował go w takim samym

stopniu, jak Anastas potrzebował jego. To się wyrównywało. Byli od siebie zależni

nawzajem.

Uzależnienie od kobiety zawsze poczytywał za słabość. A on przecież nie był słaby.

Miał dostatecznie dużo siły, by żyć sam. Był dostatecznie silny, by wytrzymać samotność.

Nie potrzebował nikogo.

background image

Nawet Kati nie zdoła przekonać go o tym, że jest inaczej. Na pewno nie Kati o

włosach złocistych jak zboże i szarych oczach. Szarość zawsze przypominała mu kolor

kamieni i jesiennego nieba, barwę sztormu.

A kiedy pojawiła się Kati, szarość nabrała miękkości.

Obejmując ją, czułby miękkość.

Ale nie poważył się na to. Mężczyźni i reszta wioski mogą sobie myśleć, co chcą, on i

Kati wiedzieli, jak jest naprawdę.

Nie obejmował jej. Nie sypiał z nią. Nawet jej nie dotknął.

Anastas zastał drzwi zamknięte na klucz. To było dziwne. W wiosce rzadko zamykano

chaty. Nie we wszystkich domach były zamki. On taki miał, głównie dlatego, że był tym, kim

był. Podejrzliwość głęboko zapuściła w nim korzenie.

Od dzieciństwa nie da się uciec.

Pomacał pod progiem, dużym płaskim kamieniem, który przyniósł z brzegu rzeki.

Właściwie nie trzeba zamka, kiedy i tak wszyscy wiedzą, gdzie leży klucz. Cóż, zamykanie

drzwi było głównie jednym z przyzwyczajeń, od których nie potrafił uciec.

Klucz leżał pod progiem.

Anastas wszedł do środka.

W chacie było czysto, panował porządek. Zbyt wielki porządek. Na palenisku nie było

popiołu, lecz obok złożono drewno i suszony torf.

Na palenisku powinien leżeć popiół.

W środku unosił się zapach dawno nie wietrzonego pomieszczenia.

Popatrzył na otwory okienne. Okien nie miał, tak jak i wszyscy w wiosce. Były tylko

nieduże otwory w ścianach, które się odsłaniało, by wpuścić do środka powietrze i światło.

Poza tym musieli przywyknąć do życia w wiecznym półmroku panującym w chatach.

Zapach nie wietrzonego pomieszczenia.

Ciężkim krokiem wszedł do izby. Odstawił swoje rzeczy, powiesił wierzchnie ubranie.

Usiadł w roboczym stroju, którego nie zdejmował niemal przez cały sezon.

Wiedział, że ma czyste ubranie. Powinien przynieść wodę ze studni, powinien jej

nagrzać, przygotować sobie kąpiel. Porządnie się umyć. Za tym właśnie najbardziej tęsknił

zawsze, gdy był na polowaniu albo na łowiskach. To właśnie budziło w nim największe

obrzydzenie, gdy gnał konno z Grigorijem.

Anastas nie lubił czuć się brudny.

Rozległo się pukanie do drzwi. Podniósł głowę. Nasłuchiwał całym sobą.

background image

- Wejść! - rzucił gniewnie. Do chaty wślizgnęła się Antonia. Ucieszyło go, gdy

zobaczył, że przytyła. Nie była już taka biało - czarno - szara, jak ją zapamiętał sprzed

wyjazdu na Morze Karskie. Jej włosy też odzyskały dawny połysk.

- Witaj w domu! - powiedziała.

W chwili gdy to usłyszał, uświadomił sobie, że pragnął, by te słowa wypowiedział

inny głos.

Kiwnął głową. Nie przestawał wpatrywać się przed siebie. Złożył dłonie, a łokcie

oparł na kolanach. Wokół nich panowała szarość. Anastas nie zapalił lampy. Chciał, żeby

było tak szaro, lecz nie łagodnie szaro, tylko po jesiennemu.

- Kati wyjechała - oświadczyła Antonia. Nic więcej nie dodała, czekała, aż on coś

powie, okaże jakieś uczucia.

- No, tak.

- Przybył po nią jej brat i zabrał ją stąd - wyjaśniła Antonia. - Ten człowiek w

czerwonej pelerynie.

- Nie żądał żadnych opłat na swoją boginię? - spytał Anastas drwiąco.

Antonia pokręciła głową.

- Kati chciała ci zostawić pozdrowienia - wyjaśniła. - Ale ona nie umie pisać.

Chyba o tym wiedział, chociaż nigdy się nad tym nie zastanawiał. Ale to w zasadzie

było oczywiste. Lud, który ucieka przed carem i kościołem, raczej nie posyła swoich dzieci

do szkół.

- Chciała wyjechać? - spytał Anastas. Nie potrafił się przemóc, żeby popatrzeć na

Antonię. Nie poznawał sam siebie, nie rozumiał siebie. Nie chciał też rozumieć. Pragnął

ukryć to przed Antonią. Pojął jednak, że nie potrafi.

- Kati mówiła, że jej obowiązkiem jest wyjechać - powiedziała Antonia.

- Te jej przeklęte obowiązki! - wyrwało mu się.

To go zdradziło. Podobnie jak zdradziły go zaciśnięte pięści. I tak jak dawno już

zdradziły go drżące szczęki i pociemniały wzrok.

Antonia zrozumiała.

- Ona jest dobrą córką - powiedziała Antonia z uśmiechem. - Gdybyś sam miał dzieci,

Anastas, na pewno byś to dostrzegł. Spróbuj przypomnieć sobie te dziewczęta, znane ci z

ż

ycia, o którym nie chcesz mówić. Kati być może nie została wychowana dokładnie tak jak

one, ale wychowano ją w poszanowaniu dla rodziców. Nauczono ją, że ma być posłuszną

córką, i taka jest. A ty nie błagałeś jej, żeby została, Anastas. Nigdy nie okazałeś, że tego

pragniesz. Raczej wprost przeciwnie.

background image

Nie mógł nawet powiedzieć, że Antonia jest w błędzie.

- Mogłaś napisać list za nią. Antonia pokiwała głową.

- Proponowałam, ale ona odmówiła. Poprosiła mnie jednak, żebym ci przekazała

pozdrowienia i powiedziała, że ona wciąż wierzy w przeznaczenie. Twierdziła, że ty to

zrozumiesz. Czy tak jest?

Anastas przytaknął. Słowa Antonii wcale go nie uspokoiły. Nie wierzył ślepo w

wyroki losu, uważał, że każdy człowiek jest kowalem własnego szczęścia. A teraz ona

wyjechała. Zniknęła. Znalazła się poza jego zasięgiem.

Ale pozdrowiła go słowami, że wciąż wierzy w przeznaczenie. Anastas doskonale

wiedział, co miała nadzieję przez to osiągnąć.

- Nigdy nie próbowała mnie przekonać - rzekł Anastas. Uśmiechnął się półgębkiem. -

Zasmuciła się, gdy jej powiedziałem, że nie wierzę również w chrześcijańskie niebo, że na nic

się nie zda przedstawienie mi jej bogów, bo nie miałem ufności nawet wobec bogów mego

własnego ludu. Powiedziałem jej, że mnie niepotrzebni są żadni bogowie, a ona na to, że jest

jej mnie żal!

Umilkł. Przed oczami stanęła mu twarz dziewczyny tak jak wyglądała podczas tamtej

rozmowy.

- Co ty wiesz o tej Jumali, Antonio? Co wiesz o jej ludzie?

Antonia zapaliła lampę zwisającą z sufitowej belki nad drzwiami.

- To długa i dziwna historia, Anastas. Nie jest nawet moja. To historia Raiji. Pamiętasz

ją?

Twierdząco pokiwał głową.

- Raija miewała sny, czy też raczej przeżycia. Wszystkie krążyły wokół figury ze

złota. Figury kobiety, która klęczała, trzymając w dłoniach czarę.

- To była Jumala? Antonia potwierdziła.

- Tak, Jumala. Jej lud zamieszkiwał nad Morzem Białym, ale to musiało być dawno

temu, nieskończenie dawno temu. Raija widziała miejsca, gdzie ją przechowywano. Widziała

jej skarbiec. Zawsze był pilnie strzeżony. Trafiały tam daniny, monety, skóry, kosztowności

wszelkiego rodzaju. Lud ten miał również innych bogów: kamienie niezwykłych kształtów,

drewniane lalki o gładkich twarzach, gęś z brązu. Najpotężniejsza jednak wśród nich była

Jumala. Ona do nich przemawiała. - Antonia nabrała drżąco powietrza. - Raija przeżyła wiele

fragmentów historii tego ludu. Nie łączyły się one ze sobą. To były tylko przebłyski. Ludzie

przybyli z innych miejsc rabowali skarby Jumali, o dziwo jednak, nigdy nie zabrali samej

bogini. Wielu dla niej Zginęło. Kościołowi się to nie podobało, wysyłano księży i żołnierzy.

background image

A kiedy lud był już zbyt mocno prześladowany, uciekł, zabierając ze sobą swoje bóstwo.

Uciekli na wschód, tak jak opowiadała o tym Kati. Uciekli mniej więcej tą samą drogą, jaką

podążyliśmy i my. Teraz mieszkają nad rzeką Konda. Jest tak już od dawna, przypuszczam,

ż

e od stuleci. Raija zapamiętała stale zmieniających się carów. Żołnierze nieustannie usiło-

wali wyplenić pogańskie wierzenia w tych odległych stronach. Nie tylko lud Konda miał

swoich bogów, inni również mieli swoich. Wielu z nich odnaleziono i spalono. Ludzi

podejrzewanych o to, że są szamanami lub czcicielami bóstw, zabijano, jeśli nie chcieli wy-

rzec się swej wiary i pozwolić się ochrzcić. Kościół i państwo działały ręka w rękę, a nosili na

nich żelazne rękawice. Ale Jumali nigdy nie odnaleziono. Lud Konda wiele wycierpiał z tego

powodu, lecz oni jej strzegą tak, jak inni strzegliby rodzonego dziecka...

- Wiesz to wszystko od swojej przyjaciółki?

- Rozmawiałam również z Kati - przyznała Antonia. - Musiałam się dowiedzieć, ile z

tego, co mówiła Raija, się zgadza. I większość się zgadzała. Trochę się tego boję.

- Nie możesz wierzyć, że zwyczajna figura ma taką moc! Nawet jeśli jest ze złota!

- Nie - przyznała wreszcie Antonia. - Ale ona istnieje. Raija odnalazła miejsce w głębi

lądu, niedaleko Archangielska, gdzie w odległej, bardzo odległej przeszłości stał jej skarbiec.

Przechowywano tam pieniądze, głęboko w lesie, wśród bagien. Daleko od ludzi. Były tam

prastare monety... A Kati przysięga, że Jumala istnieje. Jej rodzice należą do najbliższego

kręgu bogini. Ojciec jest naczelnym szamanem wszystkich wyznawców Jumali w rejonie

Konda. Matka również jest szamanką, lecz nie zajmuje takiej pozycji jak ojciec. To z całą

pewnością jest prawda. Wciąż, nawet dzisiaj, są ludzie, którzy w nią wierzą, Anastas. Czczą

ją i składają jej ofiary, chociaż udają zwyczajnych dobrych chrześcijan. Noszą maskę po to,

by pozostawiono ich w spokoju, bo plotki o posągu ze złota nie przestają krążyć. Kati

mówiła, że dystrykt Konda patrolują grupki żołnierzy. To ludzie, których jedynym zadaniem

jest wytropienie bogini. Są nagradzani za odnalezienie wizerunków innych bogów, lecz

zarówno w Moskwie, jak i w Petersburgu najbardziej pragną odnaleźć właśnie ją. Jumalę.

Kobietę ze złota. Lud Kati ma jedną, lecz wielką i niebezpieczną tajemnicę.

- Kati mówiła, że nigdy jej nie widziała - odezwał się Anastas. - Czy to nie dziwne?

Jej rodzice są kimś w rodzaju najwyższych kapłanów, brat jest poborcą danin. To wszystko

nie pasuje do tego, że akurat jej nie pozwalają się zbliżyć do bogini.

Antonia długo milczała. Jej twarz przybrała tak dziwny wyraz, że Anastas niemal się

wystraszył. Miał wrażenie, jak gdyby rozważała, czy zdradzić mu to, co wie, czy też raczej

milczeć. W końcu postanowiła mówić.

background image

- Kati powiedziała mi o tym tuż przed wyjazdem. Twierdziła, że rodzice wiedzą, iż jej

brat umrze młodo. Wcześnie uzyskał wtajemniczenie i został zaliczony do czerwonych

peleryn. To poborcy danin, wszyscy noszą czerwone peleryny, to ich znak charakterystyczny.

Miał przysłużyć się Jumali, kiedy jeszcze mógł. Wiedzieli o tym od jego dzieciństwa. On

również o wszystkim wie. Los Kati ujrzeli równie wyraźnie. Kati jest jednym z nielicznych

dzieci w ich wiosce, które nie widziały Jumali. Rodzice całkiem świadomie trzymają ją z dala

od bogini. Sporo o niej wie, nie wie jednak, gdzie jej szukać. I nigdy nie będzie w stanie

nikomu powiedzieć, jak wygląda Jumala. Może podać wyłącznie drugorzędne informacje.

Tłumaczyli to tym, że Kati ma ponieść ich krew dalej, lecz mimo to nie można na niej w pełni

polegać. Przeznaczony jest jej mężczyzna z zewnątrz. Człowiek nie wywodzący się z ich

ludu. Dlatego Kati zawsze trzymana jest z dała od tajemnicy. Dlatego uważana jest za osobę,

której nie można do końca zaufać. Anastasa ogarnęło oszołomienie. To były, doprawdy, silne

słowa.

- Ona mogła to wszystko zmyślić - powiedział w końcu, ale jego głos należał jakby do

innej osoby.

Antonia się z nim zgodziła.

- To wcale nie muszę być ja! - dodał. Anastas nie chciał być w to wplątany. Ta historia

wprowadzała w jego życie niezwyczajne wzory, ścieżki prowadzące w głąb nieznanej krainy.

Nie chciał nimi podążać. Dostatecznie długo już uciekał. Lepiej zostać tu, w tym miejscu,

przez całe życie. Mógł tkwić tutaj, u ujścia Obu, tęsknić i marzyć o powrocie na zachód. Do

innych rzek i bardziej gościnnych okolic. Do słońca, letnich łąk i opętanych wiosną koni,

galopujących po rozległych równinach.

Tu tkwili już przynajmniej na tyle długo, by nikt nie chciał szukać wyjętego spod

prawa Grigorija Antonowa i jego bandy dzikusów.

Tutaj byli bezpieczni.

Nie tak wprawdzie wyobrażał sobie własną przyszłość, lecz lepsze to, aniżeli mieć

głowę oddzieloną od ciała toporem carskich katów.

Tak mało obchodziła go wielka polityka, że nawet nie był teraz pewien, kto zasiada u

władzy. Jeszcze kilka lat temu carycą była Anna. To właśnie jej żołnierze deptali im po

piętach, nim skierowali się na wschód. Wydawało mu się jednak, że słyszał, iż ona już umar-

ła. Nie miał pojęcia, kto po niej objął tron. Rodzina Romanowów była wielka, a koligacje

skomplikowane. Z całą pewnością znalazł się wśród nich niejeden dostatecznie miłujący

władzę, by zostać carem. Albo carycą. Nigdy przecież nie wiadomo. Kobiety tego rodu były

background image

żą

dne władzy i równie krwiożercze jak spokrewnieni z nimi mężczyźni. W każdym razie były

to cechy bardzo charakterystyczne dla całej dynastii.

Anastas czuł, że w pewnym sensie osiadł tu na dobre. Dałby sobie radę bez kogoś

takiego jak Kati, pochodzącej z wciąż uciekającego ludu. Ludu, mającego swoje tajemnice i

rytuały, o których on nie chciał nic wiedzieć.

- To nie jest kilkudniowa wyprawa - rzekł z wysiłkiem. - Czy ten jej brat przypłynął

łodzią?

- To było wkrótce po tym, jak wy się wyprawiliście - powiedziała Antonia. - Mam

wrażenie, że Kati o tym wiedziała. Nie uważam, żeby to było zaplanowane, lecz ona to

przeczuwała. Niektórzy ludzie to potrafią. Niektórzy ludzie potrafią zachować więzi z

osobami, które kochają, nawet na wielką odległość. Sądzę, że Kati jest właśnie takim

człowiekiem. Kiedy kogoś pokocha, nigdy tak naprawdę nie opuści tej osoby.

- Za sprawą Jumali? - spytał Anastas, a każde jego słowo ociekało niedowierzaniem.

- Za sprawą samej Kati - odparła Antonia.

Rozcierała czoło. Słońce przydało jej policzkom trochę życia. Lato to błogosławiona

pora. Antonia nie powinna mieć szarych zmarszczek na białej twarzy. Powinna być opalona i

mieć rumiane policzki. Jej wargi powinny przybrać barwę czerwonych owoców jesieni.

- Kati w dziwny sposób przypomina mi Raiję. Jest coś takiego w jej wyglądzie. Jakiś

rys. Czasami wydaje mi się, że chodzi o tę powagę w spojrzeniu, innym razem, że o dumne

czoło, sposób podnoszenia głowy...

Anastas czekał.

- Niektórzy ludzie widzą więcej niż inni. Czują więcej niż inni, przewidują przyszłość.

Wychwytują rzeczy, na które my jesteśmy ślepi. Nie potrafię tego wytłumaczyć, chociaż już

to widziałam. U Raiji. Być może zobaczyłam to również u Kati, choć się tego boję, nie chcę

akceptować. Myślę jednak, że Kati ma to coś. Na pewno dotarła już do domu, upłynęło kilka

tygodni od jej wyjazdu. Podróż łodzią w górę Obu nie powinna trwać dłużej niż kilka tygodni.

Mówiła, że z Chanty - Mansyjska pojadą konno.

Nazwa ta nic Anastasowi nie powiedziała. To były zupełnie nieznane mu rejony.

Nigdy dotąd nie zapuszczał się tak daleko na południe po wschodniej stronie łańcucha

wielkich gór. Tutejsi ludzie tak daleko nie podróżowali. Łowili ryby w Morzu Karskim,

polowali w głębi lądu wzdłuż rzeki Nadym. Niekiedy zapuszczali się na wschód aż do rzeki

Taz. Ale w wiosce nie znalazłoby się nikogo, kto wybrałby się dalej na południe niż do

Bieriezowa. To była największa osada w ich okolicy, wpływy stamtąd sięgały zarówno na

północ, jak i na południe, również w rejony, z których pochodziła Kati.

background image

Bieriezowo znajdowało się w połowie drogi do jej świata.

- Lato potrwa jeszcze długo - stwierdził Anastas. - Nikt mnie tutaj nie trzyma, prawda?

A ona przesłała mi pozdrowienia...

Antonia spodziewała się, że sprawy przybiorą taki obrót, i nie była do końca pewna,

czy jej się to podoba. Kati to śliczna dziewczyna, bardzo kochana osoba, mogła być naprawdę

wspaniałą żoną, również dla Anastasa.

A jednocześnie we wnętrzu Antonii zaczynał tworzyć się mur. Coś się burzyło.

Uprzedzenia?

Tego Tonią nie wiedziała. Aż tak bardzo nie zagłębiała się w siebie. Pamiętała Raiję.

Pamiętała żywe

obrazy, jakie później malowały przed nią słowa Raiji. Przerażające motywy,

zabarwione krwią i ciemnością. I ta lśniąca złota bogini, którą należało chronić i strzec jej za

wszelką cenę.

Antonia nie była pewna, czy te obrazy przypadły jej do gustu. Przerażało ją, że ktoś

może mieć tak silną wiarę. A podwójnie przerażające było to, że ci ludzie oddawali cześć

rzeczy, przedmiotowi.

Czuła lęk przed ludem, który całą swą ufność pokładał w figurze, będącej dziełem

ludzkich rąk. Jumala musiała skądś się wziąć. Jumala nie została zrobiona po to, by oddawać

jej cześć i ją wielbić. Miała cieszyć oczy.

Wszystko inne było przerażające, a dla Antonii niezrozumiałe.

- Kati mówiła, że ja już istnieję w historii jej ludu - powiedziała Antonia. Nie dało się

nie zauważyć, że głos jej przy tym odrobinę zadrżał.

Anastas rozsznurował obuwie. Wciąż było sztywne od słonej morskiej wody.

Niewygodnie mieć je na nogach. Turzyca wprawdzie trzymała ciepło, lecz nie była już

miękka. Nie spojrzał na Antonię, dopóki bosy nie zaczął rozpinać bluzy.

- Nie możesz jeszcze w niej być - stwierdził Anastas.

- Powiedziała, że będę stanowić część historii jej ludu - poprawiła się wtedy Antonia. -

Grigorij także. Mówiła, że właśnie dlatego przysłano ją, żeby mi pomogła. I rzeczywiście się

przydała. Kiedy patrzę wstecz, widzę, że gdyby Kati się nie zjawiła, stalibyśmy się ciężarem

dla wszystkich innych. Nie umiem tego wyjaśnić. To część tego, co po prostu muszę za-

akceptować. To, o czym wiem, że się zdarzyło, lecz czego sensu nie widzę...

- Nie wspominała, że ja również będę stanowił część wielkiej historii ludu Konda? -

spytał Anastas, który siedział już goły od pasa w górę nad stosem brudnej odzieży.

- Mówiła przecież, że ty staniesz się jej przeznaczeniem - przypomniała cicho

Antonia. - A jej zadaniem jest utrzymać ród - dodała w zamyśleniu. W jej spojrzeniu pojawiła

background image

się odrobina wesołości. - Można powiedzieć, że będziesz ważny w ich historii, jeśli pomożesz

jej wypełnić to zadanie.

Anastas zaczerwienił się. Zarumienił się jak chłopczyk, a to rozzłościło go do tego

stopnia, że policzki jeszcze bardziej mu zapałały, zwłaszcza że uśmiech Antonii stawał się

coraz szerszy, coraz bardziej rozweselony.

- Wiem, że zrobiłeś wszystko, żeby jej nie ulec - stwierdziła Antonia. - Może więc

najlepiej zrobisz, dziękując Stwórcy za to, że Kati odeszła. Za to, że nie było jej tutaj, kiedy

wróciłeś. Zamierzałeś chyba zrobić ten krok, który was dzielił, prawda?

Anastas kiwnął głową.

- Może nie powinieneś tego robić. Może raczej trzeba powiedzieć sobie, że tak, jak się

stało, jest najlepiej. Zapomnieć o Kati.

Zapomnieć o Kati?

Te słowa na trwałe utkwiły mu w głowie.

Zajrzał do skrzyni z ubraniem i znalazł koszulę, którą szybko naciągnął. Umyć mógł

się później. To nic, że czuć od niego potem i morzem, nocami spędzonymi w lesie i na

bagnach.

Zmienił spodnie, nie przejmując się obecnością Antonii. Ta kobieta nie była

nieśmiałym kwiatuszkiem znad Bałtyku czy znad brzegów Morza Czarnego. Wyrosła wśród

wichrów wiejących z północy. Już wcześniej miała okazję oglądać rozebranych mężczyzn.

Zapomnieć o Kati.

Rzeczywiście, to jakieś wyjście. Mógł usiąść i patrzeć jedynie w przyszłość. Mógł

nazywać ją dziwną dziewczyną, którą kiedyś poznał. Podobno córką szamana. Z rejonów

bardziej na południe nad Obem.

Mógł zapomnieć o Kati.

Anastas spróbował ją sobie wyobrazić. Widział jej nieśmiały uśmiech, prosty nos i

czoło wznoszące się ponad brwiami. Widział jej jasne szare oczy, które nie miały zwyczaju

ustępować. Usta uśmiechające się ostrożnie, policzki, które zawsze wydawały się miększe od

jedwabiu i miększe od aksamitu. Wciąż pamiętał dotyk tych materii na skórze. Jedwab był

taki chłodny i ciężki, aksamit jak delikatna pieszczota, niemal jak futerko rozbawionego

kociaka. Tak, wciąż to pamiętał.

I pamiętał też Kati.

Jej włosy, sięgające aż do wąskiej talii. Prostą grzywkę wiszącą nad brwiami. Brwi

również miała proste. Biodra rozkładały się bujnie i jako wytrawny znawca koni w myślach

bezczelnie nazywał ją rozpłodową klaczą.

background image

Pamiętał, że jej bluzki zrobiły się ciasne po tym, jak zbyt długo je gotowała. Guziki

musiały toczyć ciężką walkę.

O, tak, pamiętał.

I nagle zaczął się zastanawiać, jak też ona zapamiętała jego. Czy jako stosunkowo

wysokiego mężczyznę o ciemnych, prostych włosach i długich nogach?

Zastanawiał się, czy jest piękny w jej wspomnieniach. Czy zapamiętała jego głos? On

doskonale pamiętał barwę jej głosu. Pamiętał jej śmiech. Wciąż rozbrzmiewał mu w głowie.

Nigdy nie widział, żeby płakała. Nigdy nie widział, jak jej twarz staje się obca w

pożądaniu.

Właściwie jej nie znał, co więcej - świadomie do tego dążył. To on nie dał im szansy,

by się naprawdę poznali.

Zapomnieć o Kati?

- Nie mogę jej zapomnieć, Antonio - oświadczył. Chyba w pełni zrozumiał to dopiero

teraz. - Pojadę za nią. Ona stała się moim przeznaczeniem.

background image

5

- To szaleństwo pozwolić Anastasowi jechać tam samemu - oświadczył Grigorij. - On

nie wie, na co się porywa. W gruncie rzeczy wciąż jest zielony.

Antonia znalazła powód zwątpienia.

- Zielony? - powtórzyła. - Tak wiele przeżył razem z tobą, a ty nazywasz go zielonym?

Sądziłam, że po tym wszystkim zdążył dojrzeć.

- To w niczym nie pomaga - upierał się Grigorij. - Anastas pozostanie zielony bez

względu na to, jak wielu dramatycznych wydarzeń był świadkiem. On nie wie, w co się

wplątuje. Nie wie, co go tam spotka. Dla człowieka z zewnątrz mieszanie się w ich sprawy

jest niebezpieczne. Czy wyście nigdy nie słuchali Kati? Owszem, to miła dziewczyna, lecz

gdy chodziło o Jumalę, nie była skłonna ustąpić nawet o cal. Sądzicie, że ci starzy ustąpią?

Myślicie, że pozwolą, zęby ktoś z zewnątrz zanadto się do bogini zbliżył?

Antonia nie umiała zaprotestować.

- Anastas mówi poważnie.

Grigorij westchnął. Splótł swoje palce z jej palcami. Antonia na pewno ma rację.

Zwykle ją miewała. Trudno żyć z kimś, kto tak rzadko się myli. Ale dla niego była jedyną.

- Dla nas wszystkich byłoby najlepiej, gdyby tego nie robił. - Grigorij potrafił patrzeć

daleko, chociaż jego oczy nie widziały. - Czy wciąż jesteś odważna, moja Antonetto? - spytał,

ś

ciskając ją za rękę. - Czy masz w sobie tyle odwagi, żeby pojechać do Konda? Zaryzykujesz

narażenie się na gniew Jumali?

- Nie musisz bluźnić - stwierdziła Antonia. - Chociaż my nie umiemy w nią uwierzyć,

to przecież ona wiele znaczy dla innych.

- Potrafię szanować ludzi - powiedział Grigorij, poważniejąc. - Bez względu na to, w

co wierzą. Jeśli żyją i czynią godnie. Jeśli troszczą się o innych. Ale w chwili, gdy depczą po

innych, żeby samemu iść naprzód, to wtedy przestaję dostrzegać w nich wielkość. W wierze,

która mówi, że ktoś jest więcej wart od innych, nie dostrzegam żadnego sensu...

Antonia już kiedyś to słyszała. O innych sprawach. Grigorij widział świat w kolorach

czarnym i białym. Widział tylko dobro i zło. Dla niego nie istniały żadne odcienie. Kierował

się uczuciami - a te zawsze były w nim silne, ponad wszystko inne stawiał poczucie spra-

wiedliwości. Zawsze mówił to, co myślał. Nigdy nie wybierał drogi na skróty. Niewielu ludzi

potrafiło tak żyć.

- Nie możemy pozwolić, żeby Anastas wyjechał sam - powiedziała Antonia.

background image

Bała się jechać. Bała się, że Grigorij zechce się do niego przyłączyć. Bała się nie tyle o

Anastasa, co o Grigorija. Chłopaka Kati mimo wszystko polubiła. Grigorij zaś ze swymi

skrajnymi opiniami na pewno nie zostanie zaakceptowany przez wyznawców Jumali.

Mimo to nie mogli pozwolić, aby Anastas wyruszył samotnie. Stał się dla nich niemal

jak brat.

- Jestem już dostatecznie dorosły, żeby radzić sobie bez opiekunki - stwierdził

Anastas. Chciał jechać sam.

- Warto zabrać ze sobą rodzinę, skoro się wybierasz w zaloty - stwierdził Grigorij. Ani

słowem nie wspomniał, że niepokoi się o chłopaka. Obaj bardzo się pilnowali, by szanować

nawzajem swoją dumę, by przypadkiem nie urazić drugiego. - Może ci się przydać starszy,

mądrzejszy brat, gdy będziesz rozmawiał z krewnymi przyszłej żony. Czyjej ojciec nie jest

naczelnym szamanem? To moja jedyna szansa poznać kogoś takiego. Chcesz mnie pozbawić

tej radości?

Udało im się zdobyć miejsce na statku towarowym, żeglującym na południe wzdłuż

Obu. Statek zmierzał aż do Tobolska. Musieli wysiąść przed Chanty - Mansijskiem. Tam

należało zdobyć konie. Na środku Niziny Zachodniosyberyjskiej nie powinno to stanowić

problemu.

Czuli, że stanęli na ziemi należącej do książąt Konda. Czuli, że są tu obcy. Czuli na

sobie rzucane ukradkiem spojrzenia.

- Wszędzie ludzie tak patrzą na obcych - stwierdził Grigorij trzeźwo, kiedy Antonia

usiłowała mu to opisywać. Nie pozwalał sobie ulegać żadnym nastrojom.

Anastas usiłował dogadać się w sprawie koni z człowiekiem, którego im wskazano.

Antonia obejrzała zwierzęta, Grigorij zbadał je dotykiem. Anastas nie był głupcem, gdy

chodziło o konie. Wszyscy troje wiedzieli, jakich wierzchowców chcą i dlaczego. Lokalny

handlarz koni również pojął, że ma do czynienia z ludźmi, którzy znają się na rzeczy. Ale pró-

by oszukania się nawzajem należały do zwyczaju, ani sprzedający, ani kupujący nie byliby

zadowoleni, nie podjąwszy prób ubicia jeszcze lepszego interesu.

- Ty nie rozumiesz - powiedziała Antonia do Grigorija. Rozglądała się w koło. Domy

były tu niskie, stały zbite w gromadki, podobnie jak w innych miejscach. Te domy wcale nie

wyglądały inaczej, ludzie także nie mieli w sobie nic osobliwego. Po podwórkach biegały psy

i kury. Dzieciaki gapiły się na nich bez cienia zażenowania. Stawały przed nimi, beztrosko

dłubały w zadartych nosach i wpatrywały się w nich bez słowa. Dorośli nauczyli się skrywać

ciekawość. Nauczyli się spoglądać ukradkiem, zerkać z ukosa, odwracać wzrok, gdy sądzili,

background image

ż

e zostali odkryci. Tak działo się wszędzie, co do tego Grigorij miał rację, lecz mimo

wszystko tutaj było inaczej.

- To trochę tak, jakby oni wiedzieli, kim jesteśmy - stwierdziła Antonia po chwili.

Sprzedający szeroko uśmiechał się do Anastasa. Widać dobijali targu.

- Tak jakby na nas czekali, Grigoriju!

- Masz jakieś wizje - rzekł łagodnie. - Coś sobie wmawiasz, moja kochana. Ci ludzie

nie są bardziej jasnowidzami niż gdzie indziej. To jest całkiem po prostu niemożliwe.

Antonia ze swej strony nie uważała, aby to miało jakikolwiek związek z

jasnowidzeniem. Czuła, że oni wiedzą.

Transakcja została zakończona. Mieli teraz trzy konie pod wierzch, czwartego

jucznego. Sprzedawca wyglądał na dość zadowolonego. Wprost biła od niego życzliwość,

gdy pomagał Anastasowi doprowadzić zwierzęta do miejsca, gdzie czekali Grigorij i Antonia.

- Podróżujecie na wschód? - dopytywał się mężczyzna. - Niewielu obcych się tu

zatrzymuje. Większość jedzie na południe, wzdłuż Irtysza. Albo podąża dalej wzdłuż Obu.

Mówił po rosyjsku, lecz miał taki sam akcent jak Kati. Antonia była pewna, że

Grigorij również go wychwycił. Anastas także powinien zwrócić na to uwagę.

- No tak. - Grigorij spojrzał w tę stronę, z której dochodził głos.

Większość obcych unikała rozmowy z nim. Nie wiedzieli, jak mają go traktować.

Ludzie bali się jego ślepoty. Handlarz koni nie był wyjątkiem. Zakłopotał się i prędko

odwrócił wzrok, nie zastanawiając się nad tym, że Grigorij nie może zobaczyć jego gestu.

- Można powiedzieć, że jesteśmy tu przejazdem - ciągnął Grigorij. - Szukamy.

- Przybywacie zza gór? - spytał mężczyzna z pewnym napięciem.

Antonia dostrzegła w jego spojrzeniu lekkie wahanie. Człowiek wydawał się

zmieszany.

- Z Moskwy? A może z Jekaterynburga? Żołnierze cara stacjonowali również w

mieście wśród gór. Nie było wątpliwości, że ten człowiek usiłował się czegoś dowiedzieć.

Chciał wiedzieć/kim oni są. Chciał potwierdzenia, że nie służą carowi.

- Przybywamy z północy, z północnych rejonów nad rzeką Nadym - odparł Grigorij.

Teraz Antonia wyraźnie dostrzegła wyraz ulgi, który przemknął po twarzy mężczyzny.

Zorientowała się, że on zrozumiał. Zresztą gdyby oceniać ich po wyglądzie, wyglądali chyba

jak najdziwniejsi szpiedzy, jakich tylko mogła wysłać armia.

- Szukamy pewnej kobiety - odezwał się Anastas. Antonia chciała go przestrzec,

powiedzieć, że nie powinien wyjawiać zbyt wiele, że zbyt wcześnie jeszcze o tym mówić,

lecz było już za późno.

background image

- Glikerii Judiny - dodał Anastas. Antonia nigdy nie poznała nazwiska Kati, nigdy

zresztą jej o to nie pytała, a Kati sama go nie wyjawiła. Jednakże Anastas je znał. A więc coś

dla niej znaczył, na tyle, że mu zaufała.

- Ach, tak? - powiedział mężczyzna, żując prymkę. Długo na nich patrzył. Nie był to

stary człowiek, lecz wiatr i słońce pomarszczyły mu skórę, która wyglądała jak wygarbowany

rzemień. Oczy miał bystre, żywe, wiele widzące. Antonii przyszło do głowy, że z całą

pewnością wyrósł pod gołym niebem. Dobrze znał się na koniach. Traktował zwierzęta z

naturalnością, jaką niewielu mogło się pochwalić.

- Zwykle ludzie pytają o samego starego Judina - rzekł w końcu, przeżuwając.

Patrzył na nich, jak gdyby spodziewał się, że któreś z nich coś powie. Oni jednak

milczeli. Antonia zmusiła się, żeby popatrzeć na niego ze swobodą, wyczekująco.

- Tak, tak, Glikeria... - Pauzy między słowami były dłuższe niż słowa. - Nie zawsze

dobrze jest pytać nie w czas o nią albo o jej rodzinę.

- Jesteśmy tu obcy - przypomniał Anastas. - Bez pytania trudno by nam było ją

odnaleźć.

Mężczyzna roześmiał się, jakby wyjaśnienia Anastasa ogromnie go rozbawiły.

Antonia nie bardzo potrafiła zrozumieć, co w tym takiego zabawnego.

- Rzeczywiście, jesteście tu obcy - powiedział w końcu mężczyzna. - I jako obcy

musicie mieć bardzo istotny powód, jeśli chcecie odwiedzić tę rodzinę. Bez tego nikt wam nie

powie, gdzie ich szukać. My tutaj trzymamy się razem. Właściwie jesteśmy jedną wielką ro-

dziną. Chronimy się nawzajem.

- Mój brat zakochał się w ich córce - wyjaśnił Grigorij. Potrafił nadać swemu głosowi

ton chłodniejszy od mroźnego powiewu polarnych wichrów w środku zimy. - Jedziemy w

konkury. Starszym braciom na nic się nie zda opieranie się woli młodości - dodał, żeby

podkreślić, iż jego zachwyt jest równie niewielki jak ten, którego oczekiwał tutaj. - Kati to

piękna dziewczyna - ciągnął. - A ten młody kozioł uparł się, że nie znajdzie równie dobrej

narzeczonej na północy, nad Zatoką Obską. W naszej rodzinie nie zmuszamy młodych do

ż

eniaczki wbrew własnej woli. Przyrzekłem mu, że spróbujemy przynajmniej rozpytać. Niech

jej rodzina decyduje. Z całą pewnością nie będzie to dla nich łatwiejsze niż dla nas. My

wolelibyśmy, żeby znalazł sobie dziewczynę, którą znamy. Ze znajomej rodziny...

Antonia podziwiała Grigorija. Wypowiedział imię Kati. Dał do zrozumienia, że jest

przeciwny temu związkowi. Już lepiej nie mógł przedstawić sprawy, z którą przybywał.

Również mężczyzna od koni się namyślił.

background image

- Rodzina Judinów nie przepada za niespodziewanymi wizytami - rzekł w końcu. - Ale

wy nie będziecie takimi gośćmi.

Nie wyjaśnił, dlaczego, lecz Antonia i tak miała swoje podejrzenia.

- Możecie pojechać na wschód - ciągnął handlarz, ręką wskazując jakieś miejsce

gdzieś poza miastem. - Prosto na wschód. Nie musicie się spieszyć. Rzeki płyną tu dziwnymi

zakolami. Bez względu na wszystko, trzymajcie się południowego brzegu. Rozbijcie obóz i

posilcie się, na pewno zgłodniejecie.

- A co potem? - spytał Grigorij. - Jak długo mamy czekać?

- Jeśli oni będą chcieli się z wami zobaczyć, to was znajdą. Jeszcze przed wieczorem.

Anastas w napięciu kiwnął głową. On to zaakceptował. Przystałby chyba na każdy

warunek, byleby tylko doprowadziło to do ponownego spotkania z Kati.

Zrobili tak, jak powiedział handlarz koni. Pojechali na wschód, trzymając się Obu. Tu

i ówdzie do wielkiej, potężnej rzeki wpadały boczne odnogi.

Przez cały czas trzymali się południowego brzegu Obu, jak i południowych brzegów

mniejszych rzek, płynących w tym samym kierunku co Ob.

Grigorij jechał sam. Jeszcze w domu ćwiczył, by dać sobie radę. Tam nie potrzebował

nikogo za przewodnika, znal swego konia, a koń znał teren. Teraz przywiązali jego

wierzchowca do konia Antonii, tak było najbezpieczniej, bo chociaż poruszali się tu po

terenie płaskim i otwartym, to jednak obcym.

Jechali równym tempem dość długo, aż do późnego popołudnia. Może celowo się nie

spieszyli.

- Nie powinniśmy zapuszczać się zbyt daleko - zauważył Anastas.

Oczyma wodził nieustannie dokoła. Szukał śladów życia, szukał ludzi. Czuł, że ktoś

ich obserwuje, lecz nie potrafił pokazać palcem i powiedzieć dokładnie, gdzie się ukrywa.

- Nic im nie zaszkodzi, jeśli trochę się porozglądają, nim nas znajdą - powiedział

Grigorij leniwie. Ta jazda przypominała mu dawne dni i wywoływała przyjemne uczucia.

Wypełniło go coś na kształt poczucia wolności i oczekiwania.

- Porozglądają? - spytała Antonia zgryźliwie. - Nie sądzisz, że przez cały czas mają

nas na oku? Nie sądzisz, że zatrzymaliby nas w jakikolwiek sposób, gdybyśmy próbowali

zapuścić się zbyt daleko?

Ż

aden z mężczyzn jej nie odpowiedział.

Dotarli do zielonej równiny nad rzeką, z kępą zarośli nad zakolem w miejscu, gdzie

równina się kończyła, i tu postanowili się zatrzymać.

background image

Kiedy już przywiązali konie, Antonia stanęła, marszcząc brwi. Mężczyźni znieśli

jedzenie i garnki na kamienisty brzeg, tuż za zakolem Obu. Na drugim brzegu rósł gęsty

liściasty las. Każdy zdołałby się w nim ukryć. Ale Tonią miała swobodny widok aż na środek

przełomu rzeki.

Ta okolica wydawała się taka znajoma, cały ten obraz, jaki się przed nią roztaczał. Jak

gdyby już tu kiedyś była...

Ona albo...

Raija.

Antonia zamknęła oczy, jakby z nadzieją, że gdy znów je otworzy, ujrzy coś zupełnie

innego.

Pamiętała historię Raiji. Pamiętała brzmienie jej głosu, gdy o tym opowiadała. Gdy

mówiła o dziewczynie, która straciła nad rzeką ukochanego.

To mogła być jakakolwiek rzeka, nie musiała być wcale ta. Rosja pełna była wijących

się rzek.

Ale oni znaleźli się na łąkach Jumali.

Antonia nie chciała przyjąć tego do wiadomości.

To by było za wiele, za dużo zbiegów okoliczności. Nie chciała uznać, że za tym

wszystkim kryje się po prostu przypadek. Jej rozum opierał się jednak przed tym

przeświadczeniem tak bardzo, że aż ciarki przechodziły jej po plecach.

Antonia rozwiązała wstążkę, którą nosiła we włosach, i zawiązała ją od nowa. Miała

teraz wytłumaczenie swojej opieszałości.

Nie mogła powiedzieć o swych odczuciach ani Grigorijowi, ani Anastasowi.

Upiekli na ogniu suszone mięso, trochę je przypalili. Zjedli razem z kwaśnym

chlebem, popili kwasem wprost z glinianego dzbana. Oblizali tłuszcz z palców. W ciszy

popołudnia ogarnęło ich rozleniwienie. Ułożyli się w trawie i wpatrywali się w niebo. Patrzyli

na chmury, sunące w górze niczym kłębki wełny albo zbłąkane owce.

Antonia zapamiętywała każde drzewo. Zapamiętywała wszystko. W myślach

dobierała słowa tak, by mogła później opisać to miejsce tak dokładnie, by inni potrafili je

sobie wyobrazić. Nie tylko sądzić, że je widzą.

Najprawdopodobniej robiła to zupełnie niepotrzebnie. Antonia doskonale wiedziała,

komu chce to opisać i dlaczego.

I równie mocną świadomość miała, że zapewne już nigdy w życiu nie zobaczy Raiji.

Mimo to jednak musiała to zrobić.

Grigorij spał.

background image

- Myślisz, że przyjdą? - Anastas przetoczył się na brzuch. Zerwał źdźbło trawy i

wsunął je między zęby. - Wyglądałem ich, ale widzę tylko drzewa, rzekę i równinę. A jestem

w tym wyćwiczony. Pół życia spędziłem na wypatrywaniu wroga wśród drzew i zarośli...

- Kati niemal wręcz prosiła, żebyś za nią przyjechał - powiedziała Antonia, nie

odrywając oczu od chmur. W czytaniu z nich tkwiło prawie wyzwanie. Dopatrywanie się w

nich figur przenosiło ją niemal w rodzaj baśni, pozwalało poznać mowę stojącą ponad

wszystkimi mowami, ponieważ to sama natura stworzyła niebo. - Oczywiście, że przyjdą -

dodała.

Teraz i ona obróciła się na brzuch, oparła głowę na złożonych dłoniach.

- Ale oni dają nam również do zrozumienia - ciągnęła - że Kati nie należy do

zwyczajnej rodziny. Zdajesz sobie z tego sprawę?

Anastas kiwnął głową. Piwne oczy znów rozejrzały się wkoło, również teraz nic nie

znalazły. I nikogo.

- W domu chyba trochę się podśmiewaliśmy z tego, że jest córką szamana... -

westchnęła Antonia.

- Córką dwojga szamanów - poprawił ją Anastas. Nie powiedział tego dla żartu.

Również on, podobnie jak Antonia, wyczuwał, że tutaj miało to znaczenie. Przydawało rangi.

- Nie zauważyłam żadnych żołnierzy, kiedy jechaliśmy przez Chanty - Mansyjsk -

rzekła Antonia zamyślona. - Ale ten człowiek, od którego kupiliśmy konie, był bardzo

podejrzliwy. Myślisz, że ktoś tu niedawno był? I że dlatego są tacy ostrożni? Czy też zawsze

tak mają w zwyczaju?

- To ostatnie przeraża mnie najbardziej - odparł Anastas zachrypniętym głosem. -

Może miałaś rację, Toniu, może powinienem o niej zapomnieć. Nie wiem jednak, czy bym

potrafił. Zastanawiam się nad tym i tyle mnie tu przeraża. Czy ty również tego nie czujesz?

Nie masz wrażenia, że tu jest jakoś dziwnie? Antonia kiwnęła głową.

- Ale nawet jeśli bym o tym wiedział, to i tak bym tu przyjechał. Nigdy dotąd nie

spotkałem kogoś takiego jak ona. Dopiero gdy byłem od niej daleko, naprawdę się do niej

zbliżyłem. Rozumiesz, o czym mówię? Zdaję sobie sprawę, że to nie brzmi zbyt rozsądnie...

- Nigdy wcześniej nie zakochałeś się w żadnej dziewczynie - stwierdziła Antonia. -

Jesteś z rodzaju tych, którzy wpadają po same uszy, aż im się w głowie kręci. A wtedy jesteś

stracony i nie ma dla ciebie ratunku. Poszedłbyś za Kati bodaj w ogień piekielny, gdyby tak

było trzeba, mój drogi. Ale nie sądzę, że jest aż tak źle. Chociaż są bardzo ostrożni. Pamiętasz

chyba, jak mówiła, iż jej ojciec jest naczelnym szamanem całego rejonu Konda. Jasne więc,

ż

e musi zachować ostrożność w tym, z kim się zadaje. Zapewne byłby niezłym piórkiem do

background image

kapelusza armii, czyż nie? I... zapewne on jest jednym z tych, którzy wiedzą, gdzie jest

Jumala.

W ciszy, jaka nastąpiła, wydawało się, że przez korony drzew rosnących nad brzegiem

przeszedł szum. Zarówno Antonia, jak i Anastas drgnęli. W tym otoczeniu łatwo dać się

uwieść przesądom.

- Nie zamierzam prosić, żeby mi ją pokazał - cierpko zauważył Anastas. - Mam

przynajmniej trochę taktu. To właściwie dość nieprawdopodobne, ile w człowieku zostaje z

tego, czego nauczył się jako dzieciak.

Ponieważ Antonia się nie odezwała, podjął:

- Myślisz, że i ja będę nosił czerwony strój, jeździł po całej okolicy i zbierał monety

dla bogini? Nie wiem, czy bym się do tego nadawał. Nie najlepiej idzie mi zmuszanie do

zapłaty tych, którzy nic nie mają. Ciekaw jestem, czy od wszystkich żądają tyle samo. To by

było niesprawiedliwe. Ta wiara mogłaby być równie dobra jak inne, jeśli tylko dbaliby o to,

by brać dużo od tych, którzy mają dużo, a mało od tych, którzy mają mało...

Anastas mówił i mówił. Słowa sypały się jak groch. Widać był zdenerwowany.

- Jak myślisz, a może mam być dla nich tylko rozpłodowym ogierem? Może za bardzo

krzyżują się we własnym stadzie...?

- Nie mów tak o ludziach! - rozgniewała się Antonia. - Owszem, o koniach możesz

sobie tak mówić, ale w wypadku ludzi to brzmi bezwstydnie.

- Od kiedy zrobiłaś się taka wrażliwa? - Anastas uniósł w górę ciemne brwi. - Jesteś

tak samo obeznana z końmi jak ja, a ja, szczerze powiedziawszy, napotkałem więcej koni,

które polubiłem, niż ludzi. Aż ciarki mnie przechodzą na myśl o rym, że tylko tego mogą ode

mnie chcieć. Powiedziała przecież kiedyś, że jej zadaniem jest zapewnienie przyszłości

rodowi. Oczywiście uważają to za ważne, Kati jest wszak dzieckiem dwojga szamanów.

Wierzą, że jej brat umrze młodo, on więc nie będzie mógł podtrzymać rodu. Kati stanowi je-

dyną możliwość, ich krew ma żyć dalej, ale nie chcą mieszać jej z byle czym. Potrafię sobie

wyobrazić, że to już mogło przynieść rezultaty w postaci potomstwa, jakiego oni sobie nie

ż

yczą...

- ...i dlatego pragną młodego, silnego, pełnego wigoru mężczyzny, wywodzącego się z

rosyjskiej szlachty - cierpko uzupełniła Antonia. - Czy ty słyszysz, co mówisz, Anastas? Czy

ty słyszysz słowa, które wypowiadasz? Czy też po prostu tak sobie pleciesz?

Nie rozumiał, o co jej chodzi.

- Anastas walczył o naszą sprawę - sucho zauważył przebudzony właśnie Grigorij. -

Ale był już zbyt dojrzały, kiedy się do nas przyłączył. Zbyt długo żył w świecie innym od

background image

naszego. To nie jego wina. Chłopak nie chciał być arogancki, on jest po prostu uczciwy,

Antonetto. Bezwzględnie uczciwy. Ponadto wydaje mi się, że ma rację.

Anastas przełknął ślinę.

- Oni potrzebują świeżej krwi - stwierdził Grigorij z mocą. - Ja nie wierzę w

przepowiednie. Sądzę jednak, że rodzice Kati to sobie wyliczyli i nie przypadkiem posłali ją

na północ. Wystarczyło jedynie porozmawiać trochę z ludźmi. Wszyscy wiedzieli, że tamtej

nocy straciłaś dziecko. Nikt w całej naszej wiosce nie potrzebował pomocnej ręki bardziej niż

ty, a Anastas był przystojnym młodym mężczyzną, który mógł wpaść Kati w oko...

Jego tłumaczenie było takie proste, takie rozsądne. Antonia nie poprosiła go, by

wyjaśnił, skąd Kati mogła wiedzieć o Raiji. Jak mogła ona, obca w tamtych stronach,

wiedzieć o czymś, o czym Antonia nie powiedziała nawet Grigorijowi?

- To w niczym nie wadzi temu, by Kati pokochała Anastasa - orzekła Antonia.

Z przykrością patrzyła, jak na twarzy młodego chłopaka maluje się coraz większe

przygnębienie, w miarę jak dokładniej zaczynał pojmować, że został zredukowany do roli

rozpłodowego ogiera, jak sam to w przypływie cynizmu określił.

- Rzeczywiście - przyznał Grigorij. Próbował zbytnio nie okazywać wątpliwości. Nie

zdołał jednak sprawić, by jego słowa zabrzmiały tak, jakby naprawdę w nie wierzył. Czekali.

Zjawili się o zmierzchu, kiedy niebo przybrało barwę dymu, a ich ognisko zmieniło

się w gwiazdę wśród mroczniejącego krajobrazu. Tętent kopyt mieszał się z szumem rzeki, z

lekkim szmerem wiatru szepczącego tajemnice koronom drzew.

Było ich trzech. Przybyli z drugiego brzegu. Popędzili konie przez rzekę w miejscu,

gdzie była najpłytsza, lecz mimo to woda sięgała im do połowy ud, choć ich wierzchowce nie

zaliczały się do najmniejszych.

Zatrzymali się w pewnej odległości od ogniska. Grigorij szeptem ostrzegł Anastasa,

by nie wstawał.

- Od ich decyzji zależy, co się dalej stanie.

- Szukacie Judina? - spytał jeden z nich. Potwierdzili.

- Przybywacie we własnym imieniu?

- Gdyby żołnierze nas schwytali, ucieszyliby się mniej więcej tak samo jak z pojmania

Judina - odparł Grigorij.

Jeden z przybyłych zeskoczył z konia i podszedł do nich długimi krokami. Obmacał

ich w poszukiwaniu broni, zabrał noże.

- Judin nie lubi ryzykować - z uśmiechem wyjaśnił Antonii.

background image

Był to młody, silny człowiek, podobnie jak i dwóch pozostałych. Widać do kręgu

szamana nie wybierano słabeuszy. Antonia zastanawiała się, czego może brakować temu

mężczyźnie, co sprawia, że nie nadaje się do przedłużenia rodu.

- Dostaniecie swoje noże z powrotem, gdy będziecie stąd wyjeżdżać - powiedział

młodzieniec. - Albo kiedy uznają, że tak będzie bezpiecznie. Możecie teraz osiodłać konie i

ruszyć za mną. - Popatrzył na Grigorija. - Czy on może jechać sam? Przejazd przez rzekę to

nie żarty...

- Potrafi jechać sam - odparł Grigorij zgryźliwie. - Jechał sam już wcześniej. Już

wcześniej przekraczał rzeki.

- Nie ma powodu do urazy - bronił się chłopak. - Myślałem o twoim bezpieczeństwie.

Dno tu nierówne...

- A czyż nie jest tak w wypadku większości rzek? - spytał Grigorij drwiąco i bez

niczyjej pomocy dosiadł konia.

Antonia cieszyła się, że ich wierzchowce są ze sobą związane. Czuła, że Grigorij

pragnął zademonstrować swą samodzielność przed tym młodzieniaszkiem, a to nie

przyniosłoby nic dobrego.

- Nie pozwól się rozdrażnić - szepnęła, dosiadłszy swego konia. Pociągnęła za łączący

ich sznur, zmuszając go, by podjechał bliżej. - Potrzebny nam będziesz, jak już znajdziemy

się na miejscu, Grigoriju, mój ty kogucie! Więcej masz w sobie z mężczyzny, niż

kiedykolwiek będzie miał ten chłopczyk. Dobrze mu się przypatrzyłam, a przecież wiesz, że

znam się na mężczyznach!

Grigorij roześmiał się, ale Antonia słyszała, jak bardzo jest spięty. Klepnął ją jednak w

pośladek, wymacawszy uprzednio, gdzie ma szukać tej części ciała.

- No i jak? Przejeżdżamy przez tę przeklętą rzekę? - spytał. - Nigdy dotychczas nie

miałem okazji poznać żadnych szamanów!

background image

6

Przeprawa przez rzekę poszła gładko. Przemokli do suchej nitki, lecz okazało się, że

woda wcale nie jest lodowata, pomimo iż zapadł już wieczór. Dzień jednak był życzliwie

ciepły, a na grzbietach koni ich ciała wciąż pozostawały w ruchu, później więc również nie

zmarzli.

Dwóch z mężczyzn posuwało się przodem, jeden za nimi. Anastas podążał przed

Antonią i Grigorijem jadącymi obok siebie. Po ciemku niewiele dało się zobaczyć, lecz

Antonia jak umiała najlepiej starała się opowiedzieć Grigorijowi, co jest przed nimi. Nie dało

się jednak uniknąć gałązek, znienacka uderzających go w twarz, ani niespodzianek, jakie

sprawiały nierówności terenu. Mimo to Grigorij trzymał się w siodle z wielką godnością. W

pełni udowodnił, że przez całe swoje życie miał do czynienia z końmi. Antonię wypełniła

gorąca duma. Utrata wzroku mogła uczynić go gorszym człowiekiem, mogła odsłonić

najmroczniejsze strony jego charakteru. Zamiast tego jednak wydobyła z jego duszy wiele z

tego, co miał w sobie najlepsze, sprawiając, że mężczyzna, którego tak gorąco kochała, stał

się jeszcze wspanialszy.

Posuwali się wolno. Antonia podejrzewała, że przewodnicy kluczą, że, wykorzystując

ciemności, nie zmierzają bezpośrednio do celu. Z pewnością byli to ludzie, którzy nie

podejmą zbytecznego ryzyka. Obserwowała ich zachowanie, widziała, że cały czas są czujni.

Widziała, jak nasłuchują. Obudził się w niej strach. Przecież już sama rozmowa o czymś,

czego nie w pełni rozumieli, czego zarysów mogli się jedynie domyślać dzięki słowom Kati,

była dostatecznie przerażająca. Antonii nie ułatwiało sprawy jeszcze i to, że pamiętała

niewyjaśnione wędrówki Raiji w przeszłość. Teraz wydawały się one jeszcze straszniejsze,

jakby nabrały ciała. W ciemności stały się rzeczywistością. Na granicy tego, co Antonia

nazwałaby rozsądkiem. Ci ludzie mogli używać tych samych słów co ona, lecz nie miała

pewności, czy zło i dobro znaczyło dla nich to samo co dla niej. Ta świadomość sprawiała, że

Antonii otaczająca ich ciemność wydawała się jeszcze gęściejsza.

Ani Antonia, ani Anastas nie byliby w stanie poprowadzić nikogo drogą, którą jechali.

Antonia uważała, że mężczyźni przesadzają. To był mroczny, obcy świat. Nie mogłaby

przejechać tej drogi wraz z żołnierzami, nawet gdyby ich przewodnicy nie zadali sobie trudu,

by tak długo z całą premedytacją błądzić. Stanowczo przesadzali.

Ale ona nic tu nie miała do powiedzenia.

background image

Znów musieli przejechać przez jakąś rzekę, równie głęboką jak tamta pierwsza.

Antonia usiłowała ustalić, czy po raz drugi przekraczają Ob, czy wracają na ten jego brzeg, z

którego przyjechali, czy też tym razem była to inna rzeka, zlewająca się z potężnym Obem w

jakimś innym miejscu. To jednak również okazało się niemożliwe.

Najzupełniej nieznajome trakty.

Wciąż uważała, że ich przewodnicy przesadzają.

Ponieważ jednak ani Anastas, ani Grigorij nie odzywali się ani słowem, Antonia

również milczała.

Jechali dalej, trwało to już naprawdę długo. Antonia poczuła, że ciało zaczyna jej

sztywnieć. Od dawna nie siedziała na koniu, członki nieprędko przyzwyczajały się do

końskiego grzbietu. I już dwukrotnie się zmoczyli. Zastanawiała się z goryczą, czy będą

przekraczać kolejne rzeki. Nieustannie zadawała sobie pytanie, ile celowego błądzenia

zadowoli prowadzących ich młodych mężczyzn.

Nareszcie wydało jej się, że czuje zapach dymu. Zapach ogniska. Stawał się on coraz

bardziej intensywny. W końcu mogła dostrzec między drzewami przebłyski światła. Zarośla

nieco się przerzedziły. Teraz usłyszała także głosy. Spokojne, nie nerwowe.

Wjechali w krąg świateł, czerwonego blasku ogniska i pochodni, wbitych w ziemię

wokół okrągłego placyku.

Tu się zatrzymali.

Antonia nie bardzo wiedziała, czego powinna się spodziewać. W duchu być może

widziała już, jak ściągają ich z koni i wiążą, nim pozwolą im wreszcie zbliżyć się do ojca

Kati.

Bez trudu przychodziło jej snuć takie fantazje. Miała wrażenie, że boją się już nawet

cieni.

Od niedużej gromadki mężczyzn odłączył się siwowłosy człowiek. Bardzo szczupły,

na granicy wychudzenia. Szeroka koszula była dla niego stanowczo zbyt obszerna, rękawy

zaczynały się mniej więcej tam, gdzie miał łokcie. Pod zniszczonym ubraniem zaznaczały się

szczupłe, kościste barki. Hafty na koszuli wyblakły, Antonia mogła się jedynie domyślać, że

kiedyś, dawno temu, były czerwone. Spodnie, które nosił ten człowiek, również były

zniszczone. Szerokie. Wsunięte w buty do konnej jazdy, sięgające do połowy łydki, w pasie

przytrzymywane szeroką taśmą.

- Trafiliście - powiedział z czymś w rodzaju uśmiechu, wyciągając rękę, żeby pomóc

Antonii zsiąść. Niemal zawstydzona ujęła ją i pozwoliła się podeprzeć. Anastas już pomagał

Grigorijowi zejść na ziemię.

background image

Nieznajomego człowieka otaczała aura życzliwości i ciepła. Wprost nimi jaśniał.

Nie zgadzało się to z wyobrażeniami Antonii. Nie zgadzało się to z tą podróżą poprzez

noc i las. Nie zgadzało się ani trochę. Ale on naprawdę stał przed nimi i kolejno ściskał ich za

ręce. Szczególnie długo przytrzymał dłoń Anastasa. Jasne oczy badawczo przyglądały się

młodemu chłopakowi.

- A więc to ty jesteś tym młodzieńcem - powiedział tonem, w którym pobrzmiewało

zadowolenie.

- Jesteś ojcem Kati? - W głosie Anastasa dało się słyszeć niepewność, wyczekiwanie i

odrobinę niedowierzania. Być może on również wmówił sobie, że spotka się z kimś naprawdę

niesamowitym.

- Jestem Judin - odparł mężczyzna, uśmiechając się łagodnie, po ojcowsku. - I

rzeczywiście jestem ojcem Kati.

Nie taki obraz naczelnego szamana ludu Konda sobie stworzyli.

To sprawiło, że oniemieli.

- Musieliśmy wycofać się w lasy - wyjaśnił Judin, nie pytany. - Po okolicy krążą

patrole. Kilka tygodni temu pojmali mojego syna. Obawiamy się, że załamał się podczas

przesłuchania. Wygląda na to, że znają już szczegóły, których nie znali wcześniej. Takie rze-

czy, o których wiedział mój syn.

Twarz stojącego przed nimi mężczyzny zasmuciła się, pokryła zmarszczkami.

- Sądziłem, że on jest ulepiony z twardszej gliny. Ale żołnierze z całą pewnością

potrafią nakłonić każdego nieboraka do mówienia. Może nie powinienem go obwiniać...

Widać jednak było wyraźnie, że mimo wszystko ma do syna żal.

Antonię ścisnęło w żołądku. Pojawił się w nim twardy jak kamień supeł. Zimny jak

lód.

Prawie zaczęła już rozumieć, dlaczego są tacy ostrożni. Niemal żal jej się zrobiło tego

niewielkiego, zasuszonego człowieczka. W uszach zaszumiało.

- A Kati? - spytał Anastas. Antonia wykorzystała tę chwilę, by przyjrzeć się

zgromadzonym. Byli to sami mężczyźni, głównie młodzi wiekiem.

W ustach jej zaschło.

To była ich armia, ich żołnierze. Żołnierze Jumali.

- Kati czeka - odparł ojciec dziewczyny spokojnie. - Wciąż ma czas, żeby czekać. A

poza tym młodej pannie nie wypada rzucać się na szyję obcym.

Antonia musiała spuścić wzrok. Przysunęła się do Grigorija, który objął ją w pasie i

uścisnął na pociechę, dodając odwagi. Być może również on wychwycił nieuprzejmą drwinę

background image

w słowach ojca Kati. Ten człowiek wszak wyprawił córkę z domu, dotychczas nie pilnował

zbyt uważnie, co Kati wypada, a co nie wypada. Teraz jednak zmienił ton. Antonia

wychwyciła tę niekonsekwencję, tak by Judin nie uwiódł jej swoją łagodnością i niemal

delikatnością. Był najwyższym szamanem całego tego regionu. Czarownikiem. Z pewnością

na taki tytuł nie zasłużył sobie wrażliwością i dobrotliwością. Nie wolno jej o tym zapominać.

Poza kręgiem światła zbudowali szałasy, nie domy. Zapewne ludzie Konda krótko tu

przebywali. Być może nie liczyli, że zostaną w tym miejscu dostatecznie długo, by opłacało

się stawiać domy. Oni również uciekali.

Antonia poczuła ów niepokój, jaki towarzyszył jej podczas podróży na wschód. Nie

przyzwyczaiła się do niego, inaczej niż Grigorij i jego ludzie - oni przywykli do życia pełnego

napięcia, w stałej gotowości.

Coś podobnego Antonia rozpoznała w twarzach tych młodych mężczyzn. Oni byli

wojownikami, a ich przeciwnikami żołnierze carscy, którym gotowi byli stawić czoło. Mieli

coś, czego gotowi byli bez wahania bronić.

Budzili przerażenie i wydawali się niemal nierzeczywiści. Antonia tak to właśnie

widziała i odczuwała.

- Musicie być głodni - stwierdził ojciec Kati i gestem dłoni wskazał na duże ognisko

na środku placyku.

Antonia zobaczyła, że pieką nad ogniem jakieś zwierzę. Wcześniej nie zwróciła uwagi

na zapach pieczeni.

W jednej chwili do ust napłynęła jej ślina, lecz nawet to nie złagodziło poczucia lęku.

Pieczonym od dawna na ogniu zwierzęciem było prosię. Smakowało przyjemnie, lecz

obco. Ziół, którymi przyprawili pieczyste, a w każdym razie takiej ich mieszanki, Antonia nie

znała. Mięso nie było zbyt słone ani też aż tak pikantne, by piekło w gardle. Dostali także

chleb, lecz bez masła, a czarki z kwasem również tutaj krążyły z rąk do rąk.

W kręgu ludzi zebranych wokół ogniska Antonia była jedyną kobietą. To takie

dziwne. Podczas ucieczki na wschód przyzwyczaiła się do tego, że jest sama wśród

mężczyzn. Teraz od dawna już stanowiła część kobiecej wspólnoty, tym dziwniejszy był więc

widok samych mężczyzn wokół. Na tyle jednak, na ile zdołała, nie pokazała po sobie

niepewności. Kolanem dotykała uda Grigorija. Sprawiało jej to przyjemność. Dzięki temu

bliższa też była rzeczywistość w chwili, gdy jej zdaniem cienie zaczynały podpełzać zbyt

blisko.

Ojciec Kati nie pytał ich o nic. Nie zachęcał też do zwierzeń. Nie mówił również o

niczym, co mogło być ważne.

background image

Podobnie zachowywali się jego ludzie. Jedli. Śmiali się z historii, które równie dobrze

mogłyby być opowiadane gdzie indziej. Z historii nie opisujących nic szczególnego.

To było niegroźne.

Ale cienie sprawiły, że plac stał się mniejszy. Płomienie ogniska zniżyły się, rzucały

teraz krótsze światło niż poprzednio.

Antonia zaczynała pojmować, że spodziewano się ich tutaj już od dawna. Że prosiak

piekł się przez cały dzień. Zarżnąć musieli go wcześniej. Musiał kruszeć, żeby osiągnąć taką

miękkość. Zęby nie musiały się z nim mocować. O tej porze roku nie zarzyna się prosiąt, jeśli

nie chce się uczcić jakiegoś szczególnego wydarzenia, na przykład przyjazdu ważnych gości.

Starała się nie myśleć. Po prostu jadła. Wkładała wiele wysiłku w rozpoznawanie

roślin, którymi musieli natrzeć mięso. Kilka zdołała rozróżnić, lecz na pewno nie wszystkie.

Kilka też z całą pewnością było jej wcześniej nieznanych. Może będzie mogła spytać o to

Kati, bo jedzenie naprawdę jej smakowało. Nie miałaby nic przeciwko temu, by samej umieć

przyrządzić coś podobnego.

Droga do chaty z bali, będącej jej domem, wydawała się teraz nieskończenie długa.

Przed oczami zamigotał jej widok na Zatokę Obską, lecz zaraz zniknął wśród szarego dymu

ogniska.

Wokół nich wieczór zrobił krok w noc, nie oglądając się w tył.

Nasycili się. Ciała mieli ciężkie, odprężyli się. Czujność z wolna przygasała. Już nie

wpijała swych szponów tak mocno, lekko się tylko trzymała. Dusze otwierały się,

promieniały większą życzliwością. Niektórzy z młodych ludzi opuścili krąg wokół ogniska, z

kuszami na ramionach i włóczniami w rękach wtopili się w mrok.

Robili to niemal niezauważenie. Znikali w ciszy. Antonia dostrzegła to, Anastas

również. Grigorij mógł się jedynie domyślać, ale przecież słyszał ich lepiej niż oni. I już

zdążył odgadnąć, że mężczyźni nie będą tu siedzieć przez całą noc. Mieli przecież swoje

zadania. Mieli wytyczony cel działania. Nie przybyli tu po to, by dotrzymywać towarzystwa

obcym przybyszom.

W końcu wraz z Judinem i gośćmi pozostała ich jedynie garstka.

Jedna po drugiej gasły pochodnie. Jaśniało już tylko ognisko. Antonia poczuła się

zmęczona.

- Nasza bogini żąda teraz od was ofiary - oświadczył nagle Judin.

Antonia gwałtownie się ocknęła.

Czy on wstrzymywał się z tym celowo? Czyżby chciał jak najmocniej ich wystraszyć?

W takim razie nieźle mu się to udało.

background image

Wciąż, nawet teraz, gdy bacznie im się przyglądał, wyglądał jak miły dziadek. Wąskie

usta rozciągały się w uśmiechu. Twarz pokrywała gęsta siateczka zmarszczek. Opowiadała

własną historię o życiu tego dziwnego człowieka.

- Ofiary? - podejrzliwie odezwał się Grigorij. Anastas starał się udawać, że na nim

słowa Judina nie zrobiły żadnego wrażenia. Nie było to wcale dla niego łatwe. Aż do tej pory

zajmowano się nimi bardzo troskliwie. Przykre wyobrażenia i wątpliwości niemal całkowicie

ustąpiły. Dopiero teraz pojawiło się pierwsze żądanie.

Oświadczenie Judina bardziej pasowało do takiego jego obrazu, jaki sobie wcześniej

wytworzyli. Gospodarze bardziej przypominali teraz zamknięty krąg ludzi, którzy wciąż

trwali w pogańskiej wierze i mistycznych rytuałach.

- To słowo w twoich ustach wydaje się haustem żmijego jadu - stwierdził ojciec Kati.

Złożył ręce na podołku. Dłonie miał drobne. Doprawdy, dziwne się wydawało, że

posiadł taką władzę. Antonia nie przypuszczała, by kiedykolwiek w życiu się bił. Z drugiej

strony nie było wcale pewne, czy kiedykolwiek był do tego zmuszony, i od tej myśli ciarki

przechodziły po plecach.

- A jak ty to nazwiesz? - spytał Grigorij. Antonia nie mogła pojąć, jak on w ogóle

może się nie bać. Być może wynikało to z faktu, iż zawsze ośmielał się chodzić własnymi

drogami. Nic nie mogło go pognębić. Tym, którzy tego próbowali, nie udało się. Być może

inni to widzieli, może wyczuwali siłę tkwiącą w Grigoriju. Ludzie szanowali takie rzeczy,

chociaż nie zawsze zgadzali

się ze wszystkim, co mówił. A on rzadko uciekał się do drwiny.

Ze wszystkimi rozmawiał jak równy z równym. Nikogo nie umniejszał.

- Troskliwie się wami zajęto - powiedział Judin. - Dostaliście pożywienie.

Powitaliśmy was z życzliwością, z jaką witamy przyjaciół. Dostaniecie na noc dach nad

głową. A jutro porozmawiamy o tym, po co tu przybyliście. Teraz się z tym nie spieszy.

Wszyscy musimy być wypoczęci, kiedy będziemy rozstrzygać ważne sprawy. Nic złego wam

się nie stało. Nasza bogini ochroniła was swoją złotą ręką. Nasza bogini nie widzi w was

groźby. Milczała i zaakceptowała was. Wypada wobec tego złożyć jej ofiarę. Wszyscy, którzy

podróżują przez krainę naszej bogini, składają jej daniny.

Grigorij zaczął grzebać w kieszeniach. Wyciągnął monetę i rzucił ją w stronę Judina.

Pieniążek upadł na brzegu ogniska. Leżał w gorących węglach, sczerniał i pokrył się sadzą.

Ż

ar jednak nie był dostatecznie mocny, by go stopić.

- Starczy? - spytał Grigorij niewinnie.

background image

Antonia ściągnęła brwi, zastanawiając się, czy próbował trafić w ogień. Miał na tyle

dobry słuch, że prawdopodobnie mógł uniknąć wrzucenia monety prosto w żar. Ale

całkowitej pewności nie miała.

- Starczy - odparł Judin. - Sądzę, że twój dar był znakiem, przyjacielu. Myślę, że ogień

poliże ci kostki. Obawiam się, że nie mogę ci wróżyć wyłącznie szczęścia. Sądzę jednak, że

jesteś na tyle mężczyzną, byś umiał przyjąć również taką wróżbę.

- Ogień od dawna przypieka mi podeszwy - odparł Grigorij spokojnie. - Nie będzie to

więc żadne nowe przeżycie.

Judin nic na to nie powiedział. Anastas przeszukiwał kieszenie. Antonia wiedziała, że

w swoich kieszeniach nie ma czego szukać.

- To nie musi być nic kosztownego - poinformował ojciec Kati. - Wystarczy nitka

wyrwana z waszego ubrania.

Popatrzyli na niego zdziwieni, a potem Antonia wyciągnęła nić z rękawa koszuli.

Judin przyjął ją z wielkim nabożeństwem. Anastas postanowił jednak podejść do sprawy

poważniej. Poświęcił swoją apaszkę - była jedwabna, miała więc pewną wartość. Za wszelką

cenę nie chciał wywrzeć złego wrażenia.

Judin był ojcem Kati. Anastas nie zapominał o tym nawet przez moment.

Judin wskazał im jeden z najmniejszych szałasów, stojący na skraju półkola

podobnych budowli. Było ich zaledwie pięć czy sześć, dwa większe od pozostałych.

- Tam możecie spać. Na podłodze leżą świeże gałęzie. W dachu jest dymnik. Opał

przy palenisku. Możecie zabrać rozżarzoną głownię.

To było hasło do odwrotu. Judin nie poprosił, żeby poszli się położyć, a przynajmniej

nie zrobił tego wprost. Zaś jako gospodarz był zbyt uprzejmy, by odejść pierwszy. Jasne

jednak było, o co mu chodzi. Wzięli więc ze sobą zwinięte koce i juki i przeszli do

wskazanego przez Judina szałasu. Anastas zadbał o to, by mieli również ogień.

Judin nie życzył im dobrej nocy. Został przy ognisku. Gdy jednak Antonia przed

wejściem do szałasu jeszcze się obejrzała, już go tam nie było. Przy ogniu zostało jedynie

trzech młodych ludzi.

Zadrżała i zamknęła za sobą wejście.

Rozścielili koce na podłodze. Anastas rozniecił ogień. Powoli w szałasie robiło się

jasno i ciepło. Siedzieli razem w milczeniu. Grigorij i Antonia objęci, Anastas z ramionami

wokół kolan. Było cicho. Na zewnątrz. Między nimi. Tak jakby cały las nasłuchiwał.

- A więc dotarliśmy na miejsce - odezwał się w końcu Grigorij ze spokojem. Był to

ż

art z odcieniem wisielczego humoru.

background image

- Absolutnie nie jest tak, jak przypuszczałam, że będzie - oznajmiła Antonia.

- On jest inny - cicho stwierdził Anastas.

- Nie mów tak - rzekł Grigorij. - Słyszałem starego lisa. Spodziewałem się znaleźć

starego lisa. A niełatwo jest szczekać inaczej, kiedy już się jest starym lisem...

- On wygląda jak... Jezus - szepnęła Antonia. Grigorij nie zdołał powstrzymać się od

ś

miechu.

Cały się trząsł, a jego długie ciało dygotało. Nawet Anastas się uśmiechnął.

- Jeśli chcesz chwalić tego człowieka, moja kochana, to nie są to akurat te słowa, które

powinnaś wybrać - wydusił z siebie w końcu Grigorij. Bez przerwy przy tym chichotał. - Nie

spodobałoby mu się, gdyby wiedział, że użyłaś takiego porównania...

Antonia westchnęła.

- Można by pomyśleć, że jest starym nauczycielem. Ale nim nie jest.

- Chyba właśnie jest czymś w rodzaju nauczyciela - rzekł Anastas z wysiłkiem.

Ś

ciszył głos. Wszyscy zresztą mówili cicho, zupełnie odruchowo, bez zastanowienia,

jak gdyby przyjęli za oczywiste, że ktoś może ich podsłuchiwać.

- Albo księdzem.

Antonia zadrżała.

- Coś wisi w powietrzu - powiedziała z tak niezachwianą pewnością, jaką tylko ona

potrafiła mieć. - Coś w nim drga. Możecie mówić, że jestem przewrażliwiona i że sobie

wmawiam rozmaite rzeczy, że mam omamy wzrokowe i słuchowe, ale w powietrzu wokół

tego miejsca coś się kryje.

- Oczywiście - odparł Grigorij. Jego palce w roztargnieniu bawiły się lokami Antonii.

Pieściły jej skroń, uspokajały ją, choć nawet on nie był tego świadomy. - Oni wciąż uciekają.

Wiemy o nich akurat dostatecznie dużo, by reagować na to z napięciem. Po ciemku mało

widzimy. Ten miły dziadek mówi łagodnie i miękko. Zarośla szeleszczą od poruszających się

w nich silnych młodych mężczyzn z bronią. A my się zastanawiamy, co on, u diabła, zrobił z

ż

oną i z Kati. On nam mówi, że syn został pojmany przez wojsko i torturowany,

prawdopodobnie nie żyje. Dowiadujemy się, że być może wokoło są żołnierze. Wiemy

również o złotej bogini i wręcz czujemy zapach obecności tej pani. Jednocześnie zaś wydaje

mi się, że ten prosiak został przyprawiony w niezwykle szczególny sposób.

- Ale przecież oni wszyscy go jedli! - zaprotestowała Antonia. - Widziałam to na

własne oczy - dodała, zapominając o Grigoriju.

background image

- Ten stary również? - spytał niewinnie. Antonia i Anastas popatrzyli na siebie. W

myślach odtwarzali sobie scenę posiłku przy ognisku. W końcu Anastas wolno pokręcił

głową.

Antonia, widząc to, zadrżała. Ona tego nie zauważyła. Uznała za oczywiste, że

wszyscy się posilali. Sama była taka głodna.

- On nie jadł - powiedział Anastas. - On tylko pił. Nie tknął niczego z wyjątkiem

kwasu, ale i do niego miał własną czarkę. Zwróciłem na to uwagę, myślałem, że to z racji

dostojeństwa...

- Zapewne nie zaszkodzi, aby i jego straże wychwytywały tę magię tkwiącą w

powietrzu - stwierdził Grigorij. - Nawet jeśli zobaczą o jeden cień więcej, niż jest w

rzeczywistości, nawet i to nie jest groźne. Dzięki temu będą bardziej czujni.

- Jakiś ty zimny - powiedziała Antonia, czując przenikający ją dreszcz.

- Dzięki temu przeżyłem tak długo - odparł sucho. - To nie jest chłód, to wola życia.

- Wydaje mi się, że Kati tu nie ma - powiedziała Antonia po chwili.

Ż

aden z mężczyzn nie zareagował.

- Teraz jej tu nie ma.

- Pewnie tak - przyznał Anastas. - Szałasy wyglądały na puste. Z żadnego nie unosił

się dym. I chyba usłyszelibyśmy jakieś odgłosy, skoro już tak mocno pobudzone zostały

nasze zmysły...

- Kati na pewno przybędzie - stwierdził Grigorij, położył się i naciągnął okrycie. - Jak

również jej matka. Ogromnie jestem ciekaw tej kobiety. Może będzie Antonii przypominała

jakąś świętą.

Antonia tylko prychnęła, ale przytuliła się do niego, ciesząc się całym ciepłem,

jakiego tylko chciał jej użyczyć.

Z ognia pozostał jedynie żar. Noc pojaśniała. W królestwie Jumali nie mieli żadnych

snów.

background image

7

Następnego ranka wyszli z szałasu zesztywniali, lecz wypoczęci. Nikt nie mógł im

zarzucić, że spali za długo. Wciąż jeszcze było dość wcześnie, poznawali to po położeniu

słońca na niebie, po ożywionym śpiewie ptaków, dobiegającym z gęstej zieleni, otaczającej

prosty obóz.

Polana była naturalna, Antonia spostrzegła to teraz. Sądziła, że być może wypalili

dość miejsca, by zbudować tu swoje szałasy, że powiększyli w ten sposób odległości między

drzewami. Nie było to wcale niemożliwe, podobnie postępowano również bardziej na

zachodzie kraju.

Ta polana jednak była dziełem czasu i wieczności. Nie zrobiono wcale nowego otworu

w koronach drzew, który mogłoby wyśledzić bystre oko. Antonia domyślała się, że wielu

mieszkańców tych okolic otrzymuje sowitą zapłatę za czujność. I to od obu stron.

To przerażające.

Ż

adne inne słowo nie mogłoby tego lepiej opisać.

Las gęsto otaczał polanę. Przy samej krawędzi rosły wysokie do kolan zarośla, potem

coraz wyższe, aż wreszcie zmieniały się w las. Gęsty, liściasty las.

Czuła też inny zapach, nie tylko świeży aromat lasu. Zapach cięższy, bardziej

wilgotny.

Moczary.

O ile dobrze się orientowała, jadąc tu, nie przejeżdżali przez moczary, tymczasem

rozciągały się one przynajmniej z jednej strony. Rzeki nie było słychać, a to zdaniem Antonii

było bardzo dziwne, Ob miał przecież taki silny głos.

- Kati - szepnął Anastas.

Spiął się, gotów już do niej pobiec. Antonia mocno go przytrzymała.

A więc zjawiła się Kati. Stała obok jakiejś starszej kobiety, która musiała być jej

matką. Kobieta miała tę samą wyprostowaną postawę co Kati, lecz włosy ciemniejsze, niemal

brązowe. Nosiła je splecione w krzywy warkocz, sięgający aż do pasa. Z ruchów

przypominała Kati. Były równie spokojne, tak samo pełne dostojeństwa.

Dostrzegł ich Judin. Antonia wyczuła, że naczelnemu szamanowi nie wypada biec w

stronę obcych. Raczej ci obcy muszą podejść ku niemu. Szeptem wyjaśniła Grigorijowi, co

widzi. Powiedziała też, co myśli. Z uznaniem pokiwał głową. Antonia wsunęła więc jedną

rękę pod ramię Grigorija, drugą pod ramię Anastasa i skierowała się ku gospodarzowi.

background image

Kati i jej matka nosiły proste suknie z samodziału z szerokimi bluzkami pod spodem.

Kati wzrokiem poszukała Anastasa. On cały wysiłek wkładał w to, by na nią nie patrzeć.

Antonia uznała, że zbyt surowo odnosi się do Kati, lecz doszła do wniosku, że być może

najbardziej surowy jest w stosunku do siebie.

Antonia miała wrażenie, że ta chwila przeciąga się w nieskończoność. Na zawsze

miała zapamiętać, ile myśli zdążyło przelecieć jej przez głowę, nim zbliżyli się do Judina i

dwóch jego kobiet.

Powitali szamana.

W świetle wydawał się jeszcze drobniejszy, jeszcze bardziej wysuszony wiatrem niż

poprzedniej nocy. Antonia jednak zauważyła również, że w jego jasnych oczach pojawił się

cień twardości. Ów szary ton jeszcze bardziej przypominał kamień aniżeli oczy Kati.

Judin przedstawił ich swojej żonie. Tej, która nosiła osobliwe imię Glikeria.

- Współczujemy ci z powodu utraty syna - zaczęła Antonia. Zauważyła, że zarówno

Kati, jak i jej matka noszą we włosach czarne krajki. Poza tym nic w ich stroju nie

wskazywało na żałobę.

- Ułożyło się tak, jak było postanowione, że ma się ułożyć - powiedziała Glikeria.

Bez twardości, bez rozgoryczenia. Już się pogodziła z tym, co się stało. Głos miała

miękki, odrobinę zbyt głęboki jak na kobietę. Antonia zwróciła na to uwagę, ponieważ jej

samej ludzie często powtarzali, że ma głęboki głos. Teraz spotkała niewiastę o jeszcze

odrobinę ciemniejszym głosie, która jednak nie traciła przez to nic ze swej kobiecości.

- Wywiązywał się ze swoich zadań, dopóki mógł - ciągnęła matka. - Więcej nie można

wymagać.

Długo przypatrywała się trojgu nieznajomym. W przeciwieństwie do męża nie

zatrzymała się wzrokiem na Anastasie, ledwie na niego, zerknęła. Bacznie natomiast

obserwowała Grigorija i Antonię.

- Nie sądziłam, że jesteś taka zwyczajna - oświadczyła w końcu.

Kłopotliwa cisza zaczynała niemal namacalnie ciążyć. Mało brakowało, a Antonia

uciekłaby sprzed oczu szamanki.

W głosie Glikerii zabrzmiał ton rozczarowania.

- Byłaś tak blisko tamtej drugiej. Tej, która podróżowała w czasie. Sądziłam, że ty

również posiadasz jej zdolności. Ona tak gorąco się za tobą wstawiała. Cóż, przynajmniej

masz potężnych przyjaciół, kobieto. Ale w niczyjej mocy nie leżało ocalenie twojego dziecka.

Antonia przełknęła ślinę.

background image

Nie mogła się tłumaczyć przed matką Kati, nie mogła powiedzieć, że przykro jej, iż

jest zwyczajna. Że przykro jej, iż tamta zmarnowała na nią tyle czasu. Może nie było co

ratować. Potem sobie uświadomiła, że przecież w to nie wierzy. Usiłowała sobie

przypomnieć, co też takiego mówiła Kati. O tylu rzeczach rozmawiały. Dobrze było móc

dzielić z kimś myśli, nie tylko wydarzenia i codzienne troski. Kati oczywiście przekazała to

dalej. Nie tak wiele znów trzeba, by Antonia mogła poczuć, że Glikeria dobrze ją zna. To

właściwie dość proste. Gdyby Antonia miała odpowiednich pomocników, również potrafiłaby

osiągnąć coś podobnego.

Być może.

- Jestem wdzięczna - •• rzekła Antonia tylko. Grigorij delikatnie nacisnął jej ramię, jak

gdyby chciał powiedzieć, że świetnie sobie radzi. Dodało jej to otuchy, lecz jednak wciąż

tutaj nie opuszczał jej lęk.

Trochę pomogło, kiedy uściskała Kati, kiedy z całego serca mogła jej wyznać, jak

bardzo się cieszy, że ją widzi.

Mężczyźni usiedli osobno. Antonia słyszała głos Grigorija, cichy i suchy ton Judina.

Od czasu do czasu odzywał się również Anastas.

Ona sama siedziała razem z Kati i Glikeria i zanurzała kawałeczki chleba w tłustej

zupie. Kati opowiadała o podróży do domu. Wypytywała o ich wyprawę.

Jej wzrok stale kierował się ku mężczyznom. Ku prostym plecom Anastasa. Chłopak

usiadł tak, że nie mógł widzieć Kati, ona zaś wyraźnie przez to cierpiała. Jej oczy zapewne

chętnie spotkałyby się z jego oczami.

- Jak długo ta czarnowłosa podróżowała w nasz czas?

To Glikeria zadała pytanie. Antonia, słysząc je, niemal drgnęła. W końcu zrozumiała,

czego chce starsza z kobiet. Miała już na ustach imię Raiji, lecz w porę ugryzła się w język. Z

jakiegoś powodu nie mogła zdradzić Glikerii imienia przyjaciółki. Czuła, że postąpiłaby

nielojalnie, że nie miała do tego prawa, to imię bowiem nie należało do niej.

- Około roku - powiedziała Antonia. Nie była pewna, czy nawet o tym powinna

mówić.

- Siedmiokrotnie? - spytała Glikeria. Antonię zakłuło w sercu. Nie mogła pojąć, skąd

matka Kati może to wiedzieć. Kiwnęła tylko głową.

- I zawsze pojawia się czarnowłosa kobieta, która kocha młodego mężczyznę? Kogoś

o słonecznych oczach i kruczych włosach?

I znów Antonia tylko kiwnęła głową. To było okropne. Zadrżała. Jedna noga

zdrętwiała jej pod własnym ciężarem, lecz nie śmiała się nawet poruszyć.

background image

Ptaki uciekły z drzew i zarośli rosnących najbliżej obozowiska. Wiedziała, dlaczego.

Rozumiała, że wystraszyli je ludzie.

Ale cisza, jaką po sobie pozostawiły, również przerażała. Ta cisza wprost ogłuszała,

było tak okropnie cicho, powietrze ani drgnęło i nawet liście dygotem nie słały milczących

pozdrowień niebu, którego nigdy nie osiągną.

A zapach moczarów wydawał się taki bliski, jak gdyby Antonia znalazła się pośrodku

bagien. Był ostry i zgniły, mocniejszy niż zapach ogniska. Mocniejszy niż zapach mięsnego

wywaru z zupy. Złowieszczy.

- W wielu naszych opowieściach występuje taka kobieta - powiedziała Glikeria,

uśmiechając się.

Nawet gdy okazywała życzliwość, w głębi jej spojrzenia kryło się coś groźnego.

Antonia starała się zwalczyć nieprzyjemne uczucie.

To była całkiem zwyczajna kobieta. Zwykła. Spojrzenie miała bystre, lecz nie była

jedyną osobą, obdarzoną taką cechą. Potrafiła mówić. Nic bardziej osobliwego w niej nie

tkwiło. Antonia wiedziała, że okłamuje samą siebie.

Głęboki głos Glikerii znów do niej dotarł. Antonia nie mogła też od niego uciec, przed

tym głosem nie było ucieczki. Został stworzony do odmawiania modłów, których nikt

niewtajemniczony nie byłby w stanie zrozumieć. Antonia nie mogła uciec od jej oczu. To

spojrzenie miało unieruchamiać tych, na których ta kobieta skierowała swój wzrok...

- Jest pewna historia - zaczęła Glikeria z namysłem. - Być może najstarsza z nich

wszystkich, jeszcze z czasów, gdy nasz lud był zaledwie maleńkim wędrownym plemieniem.

Wówczas pojawia się wśród nich taka kobieta. Niepodobna do wszystkich innych. Ma skórę

połyskującą złociście, jak żadna inna z kobiet. I ma krucze włosy. Pozostałe nieliczne z kobiet

są jasnowłose, tak jak Kati. Tak jest w wypadku większości kobiet z naszego ludu. Te inne

kobiety mają jasną skórę i blade oczy. Niebieskie, szare bądź lekko zielone. Ona ma oczy jak

węgiel. Ona nie jest jedną z nich. Została porwana z dalekiej krainy, w której słońce

zabarwiło jej skórę. Marznie tym bardziej, im dalej zapuszczają się na północ. Cierpi, lecz

musi iść z nimi. Została porwana jako zdobycz wojenna. Za tym kryła się jakaś walka, lecz to

nie należy do historii. Wszystko zaczęło się później, po tym, jak zagrabili kosztowności i

kobiety. Tę kobietę jako łup wojenny wziął jeden z książąt, w domu ma żonę i dzieci. Ale

pędzi swoją niedużą armię, omijając rodzinne wybrzeże. Gna na północ, coraz dalej na

północ, tam gdzie wszystko zmienia się w noc i mrok, gdzie jest tylko śnieg i zmrożona

ziemia. Ciemnowłosa kobieta płacze, nienawidzi tego mężczyzny, brzydzi się go i nic nie

pomaga to, że on obsypuje ją podarkami i nazywa księżną. Ona nie chce być królową w kraju

background image

mrozu. Woli umrzeć i próbuje targnąć się na własne życie. Jest ciemna noc. Pogodna noc

zimowa, a z lasów dobiegają pełne skargi wołania. To Jumala chce oszczędzić życie

nieszczęsnej. Pragnie przeszkodzić jej w śmierci.

Kobieta idzie na brzeg lodu. Na sam ostatni kraniec białego skraju morza. Spogląda w

czarną wodę i tylko moment dzieli ją od chwili, gdy zimna głębia obejmie ją i położy kres

wszystkiemu. Właśnie wtedy pojawia się on, młody chłopak o czarnych włosach. Ten, który

ma oczy jak ogień. Przytrzymuje ją, zaś ona w jego oczach widzi słońce, niebo bowiem roz-

ś

wietla zorza polarna. Chłopiec ratuje ją od śmierci, ogrzewa jej zmarznięte dłonie w swoich,

ona widzi własne odbicie w jego oczach. Widzi gwiazdy na własnej twarzy. On również nie

wywodzi się z naszego ludu, jego plemię mieszkało wokół pokrytego śniegiem morza od

niepamiętnych czasów, zanim nasi ludzie przybyli. Kobieta i chłopak nie potrafili ze sobą roz-

mawiać, lecz wciąż się spotykali. Kochali się. A książę to odkrył. Jest lato. Znajduje ich

razem w lesie. Jego czarnowłosa kobieta zdradziła go. Książę zabija kochanka, zabija też ją. I

oboje wrzuca do morza.

Jumala płakała przez cały dzień i całą noc po tej zbrodni. Płakała za każdym razem,

gdy książę próbował zbliżyć się do miejsca, gdzie ją ukrywali. W taki oto sposób okazało się,

ż

e nikt niewtajemniczony nie może się zbliżyć do Jumali. Nawet książęta. Tylko jej szamani.

Tylko najbliższy krąg ludzi.

Glikeria umilkła.

Antonia czuła, jak mocno wali jej serce. Słyszała wszak historie opowiadane przez

Raiję. Miała wrażenie, jakby sama je śniła.

I znała życie Raiji.

Nawet zorza polarna znalazła się w tej opowieści.

- W większości pokoleń mieliśmy kobietę o kruczych włosach i mężczyznę, w którego

oczach błyszczało słońce. Teraz tak nie jest. Nie jest tak już od pewnego czasu. Sądziłam, że

to ty jesteś tym ogniwem...

- To nie ja - powiedziała Antonia słabym głosem, muskając ręką własne czarne loki. -

To się zapewne prędzej czy później pojawi - dodała nerwowo. - Chyba może opuścić kilka

pokoleń, a potem znów powrócić.

Glikeria nic nie odpowiedziała. Straciła zainteresowanie Antonią. Wstała i podeszła do

mężczyzn. Usiadła z nimi. Antonia żałowała, że nie może się do niej przyłączyć. Nikt jednak

nie musiał jej mówić tego wprost, by zrozumiała, że powinna raczej zostać tu, gdzie jest.

- Czy Anastas poprosi o moją rękę? - prędko spytała szeptem Kati. - Czy był

zawiedziony, kiedy mnie nie zastał po powrocie? Antonia uśmiechnęła się.

background image

- A jak myślisz? Że przybył tutaj po to, by obserwować ptaki?

- Czekałam. Czekałam z nadzieją. I modliłam się - powiedziała Kati, gryząc

paznokieć.

Antonia spostrzegła, że dziewczyna ogryzła już wszystkie paznokcie tak bardzo, jak

tylko było możliwe. Kiedy Kati mieszkała u nich na północy u ujścia Obu, nie miała tego

brzydkiego zwyczaju. Jej dłonie też nie poruszały się tak nerwowo. Nie była taka lękliwa.

Antonia chciała spytać, co takiego zaszło od tamtego czasu, ale nie mogła się

przemóc.

- Nie śmiałaś zaufać przepowiedniom? - spytała, odrobinę może zbyt ostro. - Nie

mogłaś złożyć wszystkiego w ręce Jumali?

- Nie bluźnij - powiedziała Kati. Były to równie wyuczone słowa jak podziękowanie

za posiłek, wypowiedziane z taką samą obojętnością.

Antonia zmarszczyła brwi.

- Wszystko się odmieniło, odkąd Dimi został pojmany.

Antonia zrozumiała, że Kati mówi o bracie.

- Obudziłam się w nocy i usłyszałam, jak wykrzykuje moje imię. Zobaczyłam, że leży

zakrwawiony i pobity. Widziałam, jak walczy z torturującymi go ludźmi, a oni nadal go

kopią. Biją go i przypalają. Kroją go i grożą. I widzę też twarz, której nie poznaję. Słyszę

głos, który nie należy do Dimiego... Słyszę tylko jedno słowo. Imię wypowiadane z krzykiem.

To moje imię, chociaż trudno je zrozumieć. Poznaję jego oczy, aż do chwili, gdy wbijają

rozżarzone żelazo...

Głos Kati się załamał, ukryła twarz w dłoniach. Ramiona jej drżały.

Antonia cieszyła się, że Anastas nie może jej teraz widzieć.

Kati wzięła się w garść. Oczy miały czerwone obwódki.

- A potem słyszę ów głuchy dźwięk. Ten, który nie jest głosem Dimiego. To nie jest

krzyk Dimiego. To Jumala zawodzi nad mokradłami. I wiem już, że Dimi nie żyje. Że umarł

dla niej. Dla Jumali...

Głos dziewczyny zmienił się w szept. Kati wbiła oczy w Antonię. Wzrokiem pytała:

Za co?

Nie była to odpowiednia chwila na potwierdzenie wątpliwości Kati. Na brutalne

powiedzenie dziewczynie, że jej wahania są słuszne. Nie mogła tego rzucić Kati w twarz, to

musiało poczekać, aż czas odpowiednio dojrzeje. Wyczekać chwilę, gdy Glikerii i Judina nie

będzie tak blisko, by przy odrobinie wysiłku mogli ją usłyszeć. Antonia nie była pewna, jak

background image

nagrodziliby ją za takie informacje. Bała się też o Kati. To nie było odpowiednie miejsce na

wyrażanie zastrzeżeń.

- Nie wolno ci tak mówić - czym prędzej odszepnęła Antonia. - Nie tutaj.

Kati wysiliła się na uśmiech. Wypadł nędznie i blado.

- Czy Anastas zabierze mnie na północ? - spytała z nadzieją w głosie. - Nie może

dopuścić do tego, że nakłonią go do pozostania tutaj.

- Anastas powinien zabrać cię na zachód, za góry. Tak byłoby dobrze - powiedziała

Antonia. - Tam nikt stąd nie zdołałby cię dosięgnąć. Również głos bogini.

Na twarzy Kati pojawił się cień wdzięczności. Nie utrzymał się jednak długo. Uczucia

malujące się na jej obliczu prędko znikały. Stale zerkała na rodziców. Słała spojrzenia pełne

wstydu, wątpliwości i rozpaczy. A nadzieja wprost lepiła się do barków Anastasa.

- Pomówię z nim - powiedziała Antonia. - Nie przypuszczam, żeby zgodził się złożyć;

jakiekolwiek obietnice, które przywiążą go do jakiegoś miejsca. I nie mogą tego od niego

żą

dać, Kati.

- Mają już tylko mnie - powiedziała dziewczyna cienkim głosikiem. - Tylko ja mogę

zapewnić przyszłość rodowi...

Antonia się wystraszyła.

- Nie wolno ci tak myśleć - szepnęła prędko. W myślach przeklinała się za ten szept.

Zrobiono z nich parę niegrzecznych dzieciaków, którym nie wolno zasiadać w kręgu

dorosłych. Dwoje dzieci, które nie miały śmiałości używać mocy głosu do tego, co chciały

powiedzieć.

- Masz prawo do szczęścia. Do swego własnego życia - ciągnęła Antonia

przygnębiona. - Oni mogą myśleć, że jesteś jedynym dzieckiem, jakie im zostało, i że to

prawdopodobnie ty poprowadzisz ród dalej. Ale żądać tego od ciebie nie mogą. Nie mają

prawa czynić z tego twojego życiowego zadania. Nikt nie może cię o to prosić. Takiego

prawa nie ma nikt.

- To moi rodzice - powiedziała Kati, zginając kark. Nie przypominała teraz tej

dziewczyny, która przybyła do Antonii i zarządzała jej domem. Takie zachowanie nie

pasowało do tej, która podbiła serca całej wioski. Przed Antonią siedziała teraz przerażona i

wystraszona dziewczynka.

- Muszę ich szanować. Muszę słuchać moich rodziców. To oni poświęcili wszystko

dla mnie.

Antonia zadrżała.

background image

- Porozmawiam z Anastasem - oświadczyła. Wciąż tkwił w niej gniew, kiedy

wstawała i otrzepywała pył ze spodni. Nie przebrała się. W jukach miała jedną spódnicę, lecz

jakby na przekór postanowiła pozostać w spodniach, w których jeździła konno. Nie było to

zbyt kobiece, lecz Antonia nie potrzebowała stroju, który by potwierdzał, że jest kobietą.

Mówił jej o tym dotyk Grigorija. To jej w zupełności wystarczało.

Antonia podała Kati rękę i pomogła dziewczynie wstać. Objęła ją w pasie i pociągnęła

w stronę towarzyszy.

- Nie możemy! - wyrwało się Kati. Antonia nie zareagowała. Ona tego chciała. Ona

mogła.

- Już się zastanawialiśmy, czy w ogóle do nas nie przyjdziecie - powiedziała Glikeria,

kiedy Antonia usadowiła się obok Grigorija, tak jakby to była najoczywistsza rzecz na

ś

wiecie.

Kati, bardziej niepewna, uklękła tuż za Antonią, również ona jednak, usłyszawszy

słowa matki, przesunęła się tak, by zasiadać w kręgu. I zdołała ukryć swoje zmieszanie.

Zmusiła się, by odpowiedzieć na spojrzenie Anastasa. Zarumieniła się w ostrożnej radości na

widok jego twarzy. Na nic się zdały jego próby ukrywania uczuć. Dziewczyna wie, kiedy ktoś

ją kocha. Zna się na najmniejszych oznakach, a Anastas zdradził się na sto sposobów.

Kati cieplej zrobiło się na sercu.

I odrobinę ją to wystraszyło.

Nie śmiała patrzeć na rodziców, nie teraz. Odepchnęła myśli o Dimim.

Dimi mówił jej, że powinna odrzucić wszelkie myśli o tym obcym. Że to sprowadzi

jedynie nieszczęście, nie tylko na nią, lecz na cały ród. Również nieszczęście na Jumalę.

Kati nie chciała o tym myśleć. Szczerze żałowała brata, lecz to nie oznaczało przecież,

ż

e musi wierzyć we wszystko, co on powiedział.

Kati chciała miłości Anastasa. Owszem, spotkała młodych mężczyzn

przystojniejszych od niego, lecz on był inny. Nigdy żadnego nie pragnęła tak, jak pragnęła te-

raz jego. Pragnęła, by dostrzegł jej urodę, żeby ją kochał. Nie tylko twarz i to, co widział, lecz

również to, co tkwiło w jej wnętrzu. To, czego nie zdradzała przed innymi. On miał ją kochać

właśnie tak. Wydawało jej się, że ona już go kocha. Kochałaby go, gdyby ją stąd zabrał.

Kati nie chciała słuchać płaczu Jumali.

- Ten młody człowiek jest tobą zachwycony... To zabrzmiał cierpki głos ojca. Kati

cała drgnęła.

background image

Patrzyła na jego ręce. Nie była w stanie podnieść wzroku i spojrzeć mu w oczy, bała

się, że on przeniknie ją na wskroś. Zajrzy w jej myśli. A one były jej własne. Jemu nie wolno

ich dotykać...

- Powiedziałem mu, że za wcześnie jest na spełnianie jakichkolwiek życzeń - ciągnął

ojciec.

Niekiedy mówił tak, jakby był samym bogiem. Jak gdyby uważał się za równie

potężnego jak Jumala. Kati wiedziała, że grzechem jest myśleć w ten sposób o innym

człowieku. A jeszcze gorzej, gdy takie myśli dotyczą rodzonego ojca.

On jednak niekiedy zachowywał się tak, jakby wszystko, co najlepsze, pochodziło od

niego. Jak gdyby do niego należały wszystkie skarby. Jak gdyby również Jumala była jego

własnością.

Kati się oczywiście myliła. Musiała się mylić. Ojciec nie był taki. Po prostu z powagą

traktował swoje powołanie. Całe swoje życie poświęcił Jumali. To jasne, że musiał ją

szanować. Był jej najwyższym kapłanem, najważniejszą osobą z kręgu wtajemniczonych.

Górował niemalże jak niebo ponad takimi jak ona. I był jej ojcem.

Nigdy nie powinna pozwolić sobie na to, by o tym zapomnieć.

Zawdzięczała mu wszystko.

Rodzice poświęcili wszystko dla niej.

- Nie znam tego młodzieńca - ciągnął ojciec. Potrafił nadać głosowi taki ton, że stawał

się bardziej miękki od masła, które zbyt długo leżało w słońcu. Potrafił pokazać światu

łagodność, która z całą pewnością zaskakiwała również jego samego. - Nie znam go ja ani

twoja matka. Na razie jednak nie dostrzegamy w nim nic złego. Chcemy, żeby został tu przez

kilka dni, tak abyśmy mogli z nim pomówić, trochę lepiej go poznać. Tak, byście wy mieli

trochę więcej czasu. Z tego, co rozumiem, ty, Kati, nie będziesz się sprzeciwiać. I nasze

rozważania nie będą wbrew twojej woli. On proponuje ci małżeństwo. To bardzo poważna

decyzja. Jesteś naszym jedynym dzieckiem. Nie chcemy, byś była nieszczęśliwa. Nie masz

nic przeciwko temu, aby ten obcy młody człowiek został?

W głowie Kati rozległ się głos Dimiego, tak głośny, że czaszka mało jej nie pękła.

Usłyszała jego krzyk.

„Niech on jedzie! Niech stąd odjedzie!”

- I jak, córko? - spytał ojciec. - Nie odpowiadasz?

- Nie mam nic przeciwko temu - odparła Kati suchymi wargami.

Jej głos ledwie dał się słyszeć. Musiała bardzo się wysilić, by słowa zabrzmiały

głośno, gdy powtarzała:

background image

- Nie mam nic przeciwko temu, by Anastas został. Bardzo go lubię.

W oczach matki błysnęło zadowolenie. Kati poczuła mdłości. Spuściła głowę tak, by

nikt tego nie zauważył. Usłyszała śmiech ojca, pełen ulgi. Usłyszała, jak mówi, że wszystko

jest w porządku.

Tak było przez cały czas. A ona się temu poddawała. Dawała się ponieść prądowi.

Jeszcze przez jakiś czas.

Anastas ją stąd zabierze.

background image

8

Niewiele przebywali w samotności. Antonia miała wrażenie, że wciąż słyszy szczęk

kajdan. Nie dlatego, że ktoś ich pilnował, przynajmniej nie jawnie. Stale jednak widywała

jakieś oczy. Nie potrafiła tego udowodnić, lecz nie opuszczało jej paskudne uczucie, że

wszędzie są również uszy, które wszystko słyszą.

Nigdy nie byli całkiem sami. A kontrola, nawet pełna życzliwości, zawsze pozostaje

kontrolą. Brak zaufania wprost piekł, tworzył rany. Widziała, jak strażnicy przychodzą i

odchodzą. Witała ich lekkim skinieniem głowy, czasami pozdrawiała. Niekiedy odpowiadali

na jej pozdrowienia. Najczęściej jednak na nią nie patrzyli.

Przerażało ją, jak bardzo są do siebie podobni. Mniej więcej równego wzrostu,

jednakowo silni, mieli takie same fryzury, włosy obcięte pod miskę. Była pewna, że na głowy

nakładano im wręcz to samo naczynie, nim ktoś ich ostrzygł.

Poruszali się jednakowym krokiem. Śmiali się z tych samych rzeczy, a w ich oczach

pojawiał się żar, gdy zaczynali mówić o swym zadaniu.

Znajdowali się tu po to, by chronić Jumalę i jej najwyższego szamana.

Ich rodzin nie było w obozowisku, lecz być może nie należało się tego spodziewać,

skoro się ukrywali.

Antonia zastanawiała się, czy mają rodziny. Musieli gdzieś mieć przynajmniej matki i

ojców.

Czy w oczach ich rodziców również płonął ten sam blask? Czy oni również gotowi

byli oddać wszystko Jumali?

Anastas mógł rozmawiać z Kati. Na ogół jednak albo jej matka, albo ojciec śledzili

rozmowę młodych z odległości kilku długości wyciągniętej ręki. Czujne spojrzenia nie

odrywały się od młodych. Zdaniem Antonii w tej drobiazgowej kontroli była jakaś

sztuczność. Wyglądało to niemalże na grę, w której Anastas był jedynym nie znającym swojej

roli.

Nie zawsze jednak udawało się utrzymać ich pod ścisłą obserwacją. Natura miała

swoje prawa, mimo wszystko znalazły się momenty, kiedy zostawiano ich samych.

Raz zdarzyło się, że Antonia oddaliła się od obozu bardziej niż zwykle. Popołudnie

było takie piękne. Leniwie ciepłe. Liście nad jej głową rysowały na niebie niezwykły wzór.

Plamki zieleni mieszały się z plamkami błękitu, a wśród tej zieloności i niebieskości

background image

gdzieniegdzie żeglował obłoczek. Niemal zakręciło jej się w głowie na myśl, że jest tak

małym człowiekiem i stoi z zadartą głową, spoglądając w korony drzew.

Spostrzegła, że im dalej idzie, tym ziemia staje się wilgotniejsza. Obudziła się w niej

ciekawość.

Czy to tutaj, w tej stronie, trafi na bagna, które zapewne znajdują się gdzieś w

pobliżu? Antonia czuła, że musi się tego dowiedzieć, choć tak naprawdę nie miała ku temu

ż

adnego rozsądnego powodu. Nie popędzało jej nic poza ciekawością. I może jeszcze małym

diabełkiem, który usadowił się gdzieś za uchem.

Nie lubiła, gdy ktoś jej mówił, co ma robić. Nie lubiła, by ktokolwiek ograniczał jej

wolność. Sama pragnęła wyznaczać sobie granice.

Poruszała się cicho, ostrożnie. O tej porze dnia śpiewało niewiele ptaków. W gęstych

szarozielonych cieniach panowała niezwykła cisza. Ziemię porastały paprocie, wielkie

paprocie sięgające jej do kolan, ale też i Antonia nie zaliczała się do najwyższych.

Buty przesiąkły jej wilgocią. Za każdym razem, gdy unosiła stopę, ziemia wydawała z

siebie ciche, mokre kląskanie. Coraz mocniej dawał się wyczuć zapach stojącej wody. W

końcu straciła orientację, gdzie jest. Nie miała już pewności, skąd przyszła, a tu nie było

ś

cieżek, którymi mogłaby iść.

Antonia zerknęła przez ramię, by stwierdzić, które drzewa mijała, lecz tutaj jeden pień

nie różni! się od drugiego. Przez moment omal nie zawładnął nią strach, początek narastającej

paniki. W końcu jednak zagryzła zęby i spokojnie szła dalej. Zaciskała dłonie tak mocno, że

paznokcie aż wbijały się w ciało. Musiała zaciskać dłonie po to, by nie drżały.

Las znów stał się niższy, zmienił się w gęste, dziko rosnące zarośla. Wydawało się, że

wcześniej nikt tędy nie chodził.

Antonia musiała przedzierać się przez niski gąszcz. Gałęzie były cienkie, lecz

sprężyste. Niełatwo ustępowały, gdy krzaki już złapały człowieka swoimi mackami korzeni i

gałęzi. Dookoła unosił się zapach zgnilizny. Nagle zorientowała się, że przed nią się

przejaśnia. Domyślała się, że dociera do otwartej zielonej przestrzeni.

Mogła przynajmniej się przekonać, że rzeczywiście są tu moczary. Nie miała jednak

pojęcia, w jakim kierunku powinna pójść, by trafić do obozowiska. Przekona się o tym, kiedy

będzie wracać.

Antonii nie przyszło do głowy, że mogła zabłądzić. Ze nie jest wcale pewne, czy

odnajdzie powrotną drogę. Czarnowidztwo nie leżało w jej charakterze.

Nagle usłyszała głosy.

background image

Zrozumiała, że nie może zostać tu odkryta. Była przekonana, że ani Glikerii, ani

samemu Judinowi bardzo się to nie spodoba.

Opadła na kolana wśród zarośli. Ledwie się przy tym poruszała. Zdołała jakoś się

wsunąć pod i pomiędzy giętkie, wijące się gałęzie. Mogła przez nie patrzeć. Widziała

fragmenty otaczającego świata. Gdyby jednak udało jej się tkwić całkiem nieruchomo, być

może nikt jej tu nie zauważy.

Spodnie nasiąkały wodą. Wkrótce była już tak samo mokra jak wtedy, gdy

przekraczali rzeki, a teraz dodatkowo jeszcze pachniała bagnem. Zmarszczyła nos. Zmarzła i

zdrętwiała, nie zamierzała jednak ruszać się z tego miejsca. Lepszej kryjówki i tak by nie

znalazła. Na pewno każda z nich miałaby te same wady jak ta. Nie można ukryć się na skraju

moczarów i przy tym się nie zmoczyć.

To byli dwaj strażnicy. Wędrowali, nie okazując nawet cienia napięcia. Jeden miał

przez ramię przerzuconą kuszę, drugi, o ile Antonia dobrze widziała, uzbrojony był jedynie w

nóż.

Ich twarzy nie mogła dojrzeć wyraźnie. Siedziała zbyt nisko, a oni szli za blisko niej.

Być może mieli swoją ścieżkę, która dla niej pozostawała niewidoczna.

Głosy były ciche, lecz nie dbali w jakiś szczególny sposób o ostrożność. Mieli

pewność, że nikogo tu nie ma.

- Kati wczoraj nie przyszła? - spytał jeden.

- Nie, wczoraj nie. Nie było jej, odkąd się pojawił ten przeklęty Rosjanin. Co, u diabła,

w nim takiego jest? Chudy i cherlawy, i nie ma nawet tyle rozumu, żeby zostać z nią sam na

sam...

- Pilnują jej - stwierdził drugi.

Na moment się zatrzymali. Stali tak blisko Antonii, iż była pewna, że odkryją jej

obecność. Nie mogli jej nie zauważyć. Widziała splot tkaniny ich spodni. Zauważyła, że jeden

ma łatę na wewnętrznej stronie łydki. Zastanawiała się, w jaki sposób można zniszczyć

spodnie w takim miejscu.

- Pilnują cnoty Kati - dodał któryś. Chyba ten, który wcześniej mówił głosem pełnym

rozczarowania i wściekłości.

Obaj się roześmiali, bardzo wymownie.

- Chcą męża dla Kati - powiedział pierwszy. - A żaden z nas im nie pasuje.

Zmarnowaliśmy nasze szanse, braciszku. Nie udało ci się zrobić jej dziecka. A nie

zaprzeczysz chyba, że bardzo gorąco się starałeś, prawda? Tylko nic z tego nie wychodzi. A

Judin pragnie potomków.

background image

- Mają pecha, że Aleks umarł. Ona go kochała, a on przecież gdzie indziej udowodnił,

ż

e może mieć dzieci...

Antonia zacisnęła oczy. Serce waliło jej tak mocno, iż groziło, że wyrwie się z piersi.

Anastas, Anastas, powtarzała w myślach z żalem. Przed oczami miała dziewczęcą

buzię Kati. Zrozumiała, że za tym wszystkim kryje się jakieś oszustwo, lecz bała się spojrzeć

prawdzie w oczy. Nie chciała tak myśleć o Kati.

- Aleks był ciotecznym bratem Kati - powiedział któryś z głosów. - Nie dopuściliby do

tego. Przecież wiesz, że stary i Glikeria też są ciotecznym rodzeństwem. To by było za dużo

tego dobrego, mogłyby się urodzić dzieciaki, z którymi nie dałoby się zrobić nic innego, jak

tylko potopić je w bagnie. Stary jest na to za sprytny. Na pewno uda im się tak namotać w

głowie temu Rosjaninowi, że nie zdoła się powstrzymać i w ciągu godziny ożeni się z naszą

małą księżniczką.

- Kati chyba też nie może się powstrzymać - drwiąco powiedział ten, w którego głosie

pobrzmiewała zazdrość. - Nie miała mężczyzny, odkąd wzięli Dimiego. A to już jakiś czas

temu, nie? Może moglibyśmy dziś wieczorem znów zaofiarować jej naszą pomoc?

Powiedzmy jej, że w skarbcu jest bezpiecznie i przytulnie. Wcześniej nie miała nic przeciwko

temu. W blasku Jumali, co ty na to...?

Ś

miech zabrzmiał ochryple.

- Bacznie jej pilnują. Matka nie odstępuje jej na krok. Na pewno nie chcą, żeby

wymyśliła jakiś figiel. Pragną mieć pewność, kto jest ojcem, jeśli rzeczywiście tego lata

zostanie spłodzone dziecko...

Strażnicy poszli dalej. Wciąż rozmawiali o Kati, lecz ich głosy cichły w miarę, jak

oddalali się od Antonii.

A ona drżała w swojej kryjówce. Ciało wychłodziło się, przemokła. Poza tym to, co

usłyszała, przyprawiało ją o dreszcze.

Nie wiedziała, czy powinna w to wierzyć.

Nie wiedziała jednak również, czy może w to wątpić.

Musiała też jakoś wrócić.

Antonia czekała. Czekała długo. Pięć razy liczyła tak długo, jak tylko zdołała. Potem

ostrożnie podniosła się z zarośli.

Wokół niej panowała cisza.

Kiedy przesunęła stopy, leciutko chlupnęło. W jednej nodze ją kłuło, wysoko aż do

łydki, jak gdyby stała na igłach. Gałązki wierzby drapały o materiał spodni. Antonii ten

dźwięk wydawał się wręcz hukiem w panującej dookoła ciszy.

background image

Mało brakowało, a od stania w takim napięciu chwyciłby ją kurcz. Jej oczy przez cały

czas przesuwały się po zaroślach, usiłowały sięgnąć między pnie drzew. Raz w kierunku, z

którego nadeszli strażnicy, to znów tam, dokąd poszli.

Nic nie słyszała.

Rozsądek podszeptywał jej, że to znaczy również, iż nie ma tu nikogo, kto mógłby

usłyszeć ją.

Pokusa była wielka. Wprost płonęła z chęci, by pójść tam, skąd nadeszli. Wszystko

podpowiadało jej, że właśnie tam przetrzymywana jest Jumala.

Gdzieś po drugiej stronie bagna.

Ach, gdyby mogła powiedzieć Raiji, że widziała boginię! Złotą boginię...

Ale przecież ona nigdy już nie zobaczy Raiji.

W obozie zaczną jej szukać. Trudno będzie wytłumaczyć, gdzie była. Chociaż

potrafiła zupełnie nieźle kłamać, to mimo wszystko mogło jej być niełatwo.

Tutejsi ludzie są tacy podejrzliwi. Wprost chorobliwie podejrzliwi.

Już i tak zbyt długo jest nieobecna.

Antonia podjęła szybką decyzję. Nie zabiją jej, przynajmniej dopóki Anastas nie

poślubi Kati albo... Ta myśli była znacznie bardziej brzydka, lecz być może wcale nie daleka

od prawdy: albo przynajmniej dopóki nie wejdzie Kati pod spódnicę.

Jak ona zdoła mu o tym powiedzieć?

Czy w ogóle powinna mu mówić?

Antonia zaszła tak daleko w stronę moczarów, jak tylko mogła. Bagno było rozległe,

zielone. Rozciągało się dalej, niż sięgał jej wzrok. Wyglądało też na niegroźne, choć ona

wiedziała, że wzrok może mamić. Było to bagno z rodzaju tych, które trzeba znać, by móc je

przejść. Zieleń zasłaniała ukryte zdradliwe jamy bez dna. Takie, które zdolne są wessać

człowieka w głąb w ciągu kilku krótkich chwil.

Antonia zadrżała na myśl o tym, co może kryć takie mokradło.

Uświadomiła sobie także, że kryjówka Jumali musiała znajdować się tu już od dawna.

Strażnicy mówili o skarbcu.

W obozowisku stały szałasy. Zbudowanie domów wymagało znacznie więcej czasu,

nawet jeśli - a tak z całą pewnością uważali - ważniejsze jest zadbanie o Jumalę niż o innych.

Przypuszczała, że Judin z rodziną i strażnikami uciekli tutaj, w pobliże bogini.

Kryjówka była dobra dla Jumali, a więc będzie dobra dla nich jeszcze przez jakiś czas. A

gdyby żołnierze zaczęli krążyć zbyt blisko, to Jumala również znajdowała się w pobliżu.

Antonia była przekonana, że będą ratować boginię, nim pomyślą o własnym życiu.

background image

Przeniknął ją dreszcz. Cóż to za zimna wiara! Ale Jumala również została zrobiona z

zimnego metalu. Jedynie jej blask wydawał się ciepły.

Antonia złapała pęk gałęzi wierzby i wysunęła jedną nogę. Poczuła, że się zapada, że

bagno ją wciąga, otacza, jakby chciało wessać ją w głąb.

Jeszcze mocniej uchwyciła się gałęzi. Jedną z nich oplatała wokół nadgarstka.

Nie wiedziała, czy jest odważna.

A to wymagało odwagi. Było to jednak najprawdopodobniej najlepsze kłamstwo, jakie

mogła wymyślić. Oni tutaj nawykli do odkrywania kłamstw. Sami tkali takie delikatne sieci.

A jeśli oczka okażą się za duże, na pewno się zorientują. To zaś mogło obcych przybyszów

zbyt drogo kosztować.

Antonia dostawiła drugą nogę.

I pod tą stopą nie było wcale twardszego gruntu.

Ufała, że korzenie wierzby sięgają dostatecznie głęboko. Że dostatecznie mocno

trzymają się ziemi.

Jeśli tak nie jest, z Antonią mogło być bardzo źle.

Teraz zaczęła krzyczeć:

- Ratunku! Pomocy! Tonę! Na pomoc! Do diabła! Wierzyła, że jej głos poniesie się

daleko. Że okaże się dostatecznie donośny, by zagłuszyć piosenkę ptaków.

I prędko wyliczyła sobie, że niemożliwe, by strażnicy dotarli do obozowiska. Na to

kroczyli zbyt leniwie.

Bagno mocno trzymało ją już za kolana.

Antonię zaczynała ogarniać panika.

Wokół niej panowała taka cisza.

Będą udawać, że jej nie słyszeli. Pozwolą jej utonąć. Ona przepadnie w bagnie. Nie

zostanie po Antonii nawet kępka włosów. Może i przyjdą w to miejsce, ale wszelkie ślady

znikną. W tym podmokłym terenie nastąpi to bardzo, bardzo szybko.

- Pomocy! - wrzasnęła.

Teraz nie było w tym już żadnego udawania, tylko przerażenie, śmiertelne

przerażenie.

Bagno ledwie zauważalnie, lecz nieustannie wciągało ją w głąb. W równym tempie

pożerało coraz większe części jej nóg.

- Na pomoc! Czy nie mogła raczej wymyślić jakiejś historii?

Przecież nie raz wcześniej bywała do tego zmuszona i wypadała przy rym doskonale.

Słynęła z tego, że z łatwością omija prawdę.

background image

- Pomocy!

Czy nikt tu nie przyjdzie?

Przecież niemożliwe, żeby w całym lesie znajdowali się tylko dwaj nędzni strażnicy!

Musiało ich być więcej niż pół tuzina, wiedziała to z całą pewnością. Ogółem mieszkało ich

tu około dwudziestu, a po obiedzie w obozowisku nie zostało nawet dziesięciu. Za to głowę

dałaby sobie uciąć.

- Pomóżcie mi! Ja tonę! Pomocy! Zapadam się w bagno!

Rozsądek podpowiadał jej, że większość strażników musi znajdować się w pobliżu

moczarów. W tych okolicach wszak ukrywali Jumalę. To nie mogło być tak daleko stąd.

Strażnicy szli przecież całkiem spokojnie, rozmawiali o zabraniu Kati do skarbca, musiała

więc zdążyć w ciągu jednej nocy przebyć drogę tam i z powrotem, w dodatku nie po to, by

spędzić w skarbcu zaledwie chwilę.

- Pomocy!

Bagno ściskało ją już w pasie. Antonia walczyła. Wymachiwała nogami z całej siły,

lecz to, doprawdy, nie było proste. Spływała potem. Pot kapał jej do oczu, piekł tak, że

momentami wręcz oślepiał.

Koniuszki palców bolały. Zaczynała tracić w nich czucie. Gałązka wierzby owijała

nadgarstek tak mocno, że palce całkiem jej zbielały.

- Pomocy! Głos zaczynał stawać się szorstki jak pień sosny.

Antonia na przemian to śmiała się, to znów płakała.

Antonia, umarła dla kłamstwa. W kłamstwie. To naprawdę byłaby niezła historia.

Szkoda tylko, że nikt nie będzie mógł jej opowiedzieć.

Utonie, zanim ktokolwiek się tu zjawi.

Im bardziej zmagała się z bagnem, tym szybciej wciągało ją ono w głąb.

Rozumu, rozumu, rozumu...

Powtarzała to słowo szeptem niczym modlitwę:

- Rozumu, rozumu, rozumu...

- Ratunku! - znów zaczęła krzyczeć. - Ratunku!

Nic więcej. Nie miała głosu na więcej słów. Nie pamiętała, jak wymawia się inne

słowa. To jedyne pozostało w jej świadomości. Jedyne słowo, jakie były w stanie uformować

jej usta.

- Ratunku!

Dobry Boże, czy nikt się nie zjawi? Antonia chciała jeszcze raz zawalczyć z bagnem.

Chciała zmagać się z nim do ostatka sił.

background image

Opanowała się jednak.

Im mocniej walczyła, tym prędzej zapadała się w głąb.

Sama osłabiała swoje siły. Własnymi rękami kopała sobie grób.

Rozumu...

Antonia zaczęła poruszać kolejno poszczególnymi palcami. Musiała wrócić im nieco

ż

ycia. Starała się oddychać spokojnie i cały czas mocno się trzymała. Na nic więcej nie mogła

sobie pozwolić.

- Ratunku! - wrzasnęła znów.

Krzyk wydawał się taki próżny. Oni jej nie słyszeli. Nie chcieli jej słyszeć. Była

jedynie obcą. Była kimś, kto do niczego im się nie przyda. Stanowiła zagrożenie.

Pozwolą jej utonąć.

- Ratunku! - krzyknęła jeszcze raz i sama usłyszała, jak bardzo głos jej osłabł.

Nie do końca wierzyła, że bagno już przy brzegu może być takie niebezpieczne. O

wiele prościej byłoby tłumaczyć się z tego, że zawędrowała tak daleko.

Grigorij... Jak on sobie da radę, kiedy ona zginie? A Olga nigdy się nie dowie, że

matka utopiła się w bezdennym bagnisku gdzieś na wschód od Uralu...

- Ratunku! I wtedy to usłyszała. Z początku sądziła, że to echo jej własnego krzyku,

istniejące jedynie w jej głowie. Że nie jest to nic rzeczywistego, lecz coś, co jedynie ona jest

w stanie usłyszeć.

A potem usłyszała wiatr. Wcześniej nie wiało, niemal cały dzień był bezwietrzny. Na

ogół jednak pod wieczór zrywał się wiatr.

Antonia nie zdawała sobie sprawy, że pora jest już tak późna, chociaż wiatr na ogół

nie pojawiał się o żadnej stałej porze. Trudno było zawierać z nim jakieś umowy.

Usłyszała wiatr.

I krzyk.

Mało brakowało, a wypuściłaby z ręki gałązki wierzby.

Ten krzyk jednak nakłonił ją, by jeszcze mocniej się ich uchwyciła. Zamknęła oczy,

nie mogąc w to uwierzyć.

Nad moczarami niósł się głuchy, przenikliwy dźwięk. Wznosił się ponad lasem, sięgał

niemalże do samego nieba.

Trzeba było być martwym, by go nie usłyszeć.

Bezduszny krzyk.

Antonia nasłuchiwała. Wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie go zapomnieć. Nie

wyglądało wprawdzie na to, by jej życie miało trwać szczególnie długo, widoki na przyszłość

background image

miała dosyć marne. Gdyby jednak ją ocalono, to tego krzyku nigdy nie zapomni. Żaden czło-

wiek, usłyszawszy go, nie potrafiłby go zapomnieć.

Nie był to ludzki krzyk. Nie był to również krzyk najwyższej męki.

Był bezduszny.

Antonia nie wierzyła w to. Figury nie przemawiają, nie wydają żadnych dźwięków.

W tym momencie jednak z niezłomną pewnością wiedziała, że to krzyczy Jumala.

Krzyk trwał długo. W końcu ucichł.

I teraz krzyczeć zaczęła Antonia.

- Ratunku!

Znaleźli ją dwaj strażnicy. Jednego z nich rozpoznała po łacie na spodniach. Bagno

sięgało już jej wtedy ponad ramiona. Powoli zaczęła się godzić z losem. Nacisk na ciało był

tak wielki, że miała wrażenie, iż wszystkie kości ma dawno pogruchotane. To przestało mieć

już jakiekolwiek znaczenie. Tęskniła za tym, by wolno jej wreszcie było się poddać. Tęskniła

za tym, żeby palce mogły puścić gałązki wierzby.

- Czego tu szukałaś? - burknął jeden ze strażników, łapiąc ją za oba nadgarstki.

Antonia wciąż nie puszczała gałęzi. Nie mogła. Palce zesztywniały jej w uścisku.

- Czego, do pioruna, tu szukałaś? - powtórzył strażnik, próbując ją wyciągnąć. Ale to

łatwiej było powiedzieć niż zrobić.

- Byłaś sama? Antonii udało się wyprostować kark. Popatrzyła mu w twarz. W jego

oczach dostrzegła człowieczeństwo. Ogromnie ją to zaskoczyło.

Kiwnęła głową. Dwukrotnie, tak by na pewno to zrozumieli. Na więcej ruchów nie

było jej stać. Nie miała na to siły. Ale jedno kiwnięcie głową nie wystarczyło, jeszcze by

pomyśleli, że po prostu broda jej opadła.

- Sama... - szepnęła. Zauważyła, że wymieniają spojrzenia.

- Wołałam...

Ten drugi zdołał wsunąć jej ręce pod pachy. Musiał przy tym zanurzyć ręce w bagnie,

lecz wcześniej zatroszczył się o to, by przywiązać się mocno do drzewa, rosnącego kawałek

dalej na brzegu. Znał humory mętnej głębi.

Próbowali ją ratować.

Antonia czuła, że jakaś siła ciągnie ją jednocześnie w dół, tak samo jak mężczyźni

usiłowali wydostać ją na brzeg. Miała wrażenie, że ciało jej się wydłuża. Była przekonana, że

pęknie na pół i na brzeg wyciągną tylko górną połowę Antonii, podczas gdy jej nogi znikną w

bezdennej głębinie... A w takim razie nie ma sensu jej ratować.

- Słyszeliśmy - wystękał jeden z nich. - Słyszeliśmy...

background image

- Wcale nie ciebie - uzupełnił drugi ze złością. Wyciągnęli już ją do piersi, ale bagno

za nic nie chciało wypuścić swojej zdobyczy.

- Słyszeliśmy Jumalę. To Jumala cię ocaliła, obca kobieto! To Jumala okazała ci swoją

troskę. Bez jej opieki przepadłabyś bez śladu...

Antonia kiwnęła głową. Ona również słyszała tamten krzyk. Nie miała zresztą sił ani

odwagi, by protestować.

Dopiero całą wieczność później udało im się uwolnić jej nogi z bagna.

Antonia leżała na bezpiecznym gruncie, jak zatrwożone ptasie pisklę. Policzki miała

białe, całe ciało aż do szyi pokrywał jej czarny, lepki szlam. Oba buty bagno zatrzymało dla

siebie.

- Czego tu szukałaś? - spytał ten, który siedział w kucki tuż przy niej. Nawet przez

moment nie spuszczał z niej oka.

- Chciałam siusiu - szepnęła Antonia i zamknęła oczy. Nie pytali o nic więcej. Jeden z

nich wziął ją na ręce i poniósł przez tajemniczy las. Do obozu.

Antonia nabrała pewnej wartości. Bo to Jumala ją ocaliła.

background image

9

Antonia pamiętała jedynie przebłyski. Fragmenty nieba nad jej głową. To, jak przez

cały czas się zmieniało. Gałęzie uderzające ją w twarz. Pamiętała kołysanie ramion strażnika.

Pamiętała jego kuszę. Była ona największym przedmiotem, jaki znajdował się w polu jej

widzenia. Zwisała mu z ramienia. Antonia opierała o nią policzek.

Przebłyski.

Potem pojawiły się głosy. Anastas, który wziął ją na ręce. Zaniepokojenie Grigorija.

Ciemność w ich szałasie. Dłonie Grigorija. Chlupotanie wody w drewnianym kuble. Grigorij,

który zdejmował z niej ubranie. Antonia miała wrażenie, jakby rozbierał ją z bagna. Jego głos

był najmiększy na świecie.

Same kawałki.

Słowa nie chciały zachować się na trwałe.

Grigorij naciągnął na nią suknię. Buty do konnej jazdy na szczęście zostawiła w

obozie, inaczej również one zniknęłyby w bezdennej gardzieli, a to były takie dobre,

porządnie szyte buty. Zabrała je ze sobą z Archangielska.

Zasnęła.

Gdy się obudziła, wciąż była zmęczona. Tak zmęczona, że nawet samo siadanie

przyprawiało ją o udrękę.

- Nie śpisz? - spytał Grigorij. Leżał na plecach obok niej.

Antonii cieplej się zrobiło na sercu. A więc nie odstąpił od jej boku. Jego miłość była

najcenniejsza na świecie.

- Nie, już nie - odpowiedziała i ścisnęła go za rękę.

- Co, u diabła, tam robiłaś? - spytał.

- Poszłam za potrzebą - zapewniła. - I chyba zawędrowałam za daleko od obozu.

Umilkła.

- Jest sporo rzeczy, które muszę omówić z tobą i z Anastasem...

- Za dużo zobaczyłaś?

- Może niedokładnie zobaczyłam... Nic więcej Antonia nie chciała powiedzieć. Wciąż

wyczuwała ów chłód, który się pojawił, gdy usłyszała tamten krzyk.

- Czy wy to słyszeliście? - dopytywała się. - Słyszeliście ten krzyk?

Grigorij kiwnął głową.

background image

- Nie wiedziałem, że masz taki mocny głos - rzekł z uśmiechem. - Ten krzyk przenikał

aż do szpiku kości.

- To nie ja krzyczałam. Potrzebował czasu, by to przetrawić. Antonia powtórzyła

jeszcze raz:

- To nie ja, Grigoriju. Ja również go słyszałam. Już się poddawałam. Tkwiłam w

bagnie po szyję, gdy go usłyszałam. Sama nie miałam już siły wołać... Jak oni to nazwali?

- Krzykiem Jumali - odparł. - To mógł być ktoś inny - dodał po chwili milczenia. - Na

pewno nie był to ptak. Ani też z całą pewnością zwierzę. Dostatecznie długo żyłem w

puszczy, by poznać głosy większości zwierząt i ptaków. Nigdy dotąd nie słyszałem, żeby

cokolwiek zanosiło się takim krzykiem. To musiał być człowiek, a skoro nie byłaś to ty,

znaczy, że krzyczał ktoś inny.

Antonia jednak nie przyjęła tego do wiadomości.

Bolała ją każda część ciała, każdy staw. W ramionach jej pulsowało. Oba nadgarstki

miała poranione. Odcisnęły się na nich gałązki wierzby. Na dłoniach również widniały rany

po zdartych pęcherzach. Czuła, że wargi ma spuchnięte, musiała je widać przygryzać. Nawet

mówienie sprawiało jej ból. Gardło bolało od krzyków na bagnie.

Nie była pewna, jak długo to trwało, ale, doprawdy, miała za co być wdzięczna -

znowu mogła znajdować się u boku Grigorija.

Niedługo pozostali we dwoje. Zjawiła się Glikeria i sam Judin. Antonia czuła, że

nieczęsto się zdarza, by osobiście odwiedzali chorych. Widać jednak nie liczyli, że Antonia

przyjdzie do nich o własnych siłach.

- Twoje życie wisiało na włosku - oświadczyła Glikeria, klękając przed nią. Obejrzała

rany Antonii. Powiedziała, że przyniosła jej maść.

Antonia podziękowała. Była zmęczona, tak zmęczona, że w głowie jej się mąciło.

Glikeria z pewnością zna się na rzeczy. Maść na rany nie może być chyba niebezpieczna.

- Moje życie wisiało na gałązce wierzby - powiedziała Antonia.

- Miałaś szczęście, że zdążyłaś się czegoś złapać - odezwał się Judin.

Antonia tylko kiwnęła głową. To wciąż w niej tkwiło. Wychwyciła drwinę w jego

głosie, wiedziała, że wątpił w jej słowa. Liczyła się z tym, że nie będą jej wierzyć. Mieliby

jeszcze większe wątpliwości, gdyby wróciła późno, a w dodatku nie potrafiła powiedzieć,

gdzie była.

- Zabłądziłam - wyznała. Dobrze dla niej, że przyszli, gdy jeszcze była tak zmęczona,

ż

e nie miała sił zbyt szybko się tłumaczyć. Mówiła tak wolno, że tym samym budziła

zaufanie.

background image

- Nie miałam pojęcia, że w pobliżu jest bagno - zapewniła. - Zorientowałam się

dopiero, gdy wyczułam jego zapach. I nagle się zapadłam.

Spróbowała się zaśmiać, lecz to nie wypadło najlepiej.

- Jumala ocaliła ci życie - wyjaśnił jej Judin. - Twój kruchy ludzki głos nie niósł się

dostatecznie daleko. Las go zdusił. Jumala krzyczała w twoim imieniu. Tylko w taki sposób

strażnicy mogli cię usłyszeć i uratować.

- Oni też tak mówili...

Antonia była blada. Roztrzęsła się, gdy o tym pomyślała.

- Ten krzyk był wszędzie - szepnęła. Mówiła prawdę. - Wszędzie. Nic straszniejszego

wcześniej nie słyszałam. Ten krzyk nie miał duszy.

- Jumali niepotrzebna jest dusza - stwierdził Judin. W jego głosie zabrzmiała niemalże

duma. - Jumala jest najpotężniejsza. Jedynie nam, nędznym ludzkim robakom, potrzebna jest

dusza. Oczywiście jej głos różni się od ziemskich głosów, jest zupełnie do nich niepodobny.

Głos Jumali jest nadziemski, kobieto. Głos Jumali jest głosem bogów. To ona cię ocaliła,

chociaż jesteś tu obca. Wciąż nie pojmuję, dlaczego.

- Jeśli to może być jakąkolwiek pociechą, ja również tego nie rozumiem - westchnęła

Antonia. Pożałowała jednak, gdy tylko te słowa padły. - Przepraszam, nie chciałam bluźnić.

Jeśli Judin jej to wybaczył, to w każdym razie nigdy się z tym nie zdradził. Tylko

mięsień na policzku mu drgnął. Bardzo mocno.

- Niemądrze postąpiłam - ciągnęła Antonia cicho. - Ale drzewa były takie podobne

jedno do drugiego.

W odpowiedzi zetknęła się jedynie z niedowierzaniem.

- Antonia nigdy nie umiała zorientować się w stronach świata - powiedział Grigorij

ciepło, na poły z uśmiechem. W taki sposób, w jaki kochankowi wolno żartować ze słabostek

wybranki.

Antonii przeleciało przez głowę, że nie powinien mówić nic więcej, bo wtedy oni się

domyśla, iż on robi to po to, by ją chronić. Że chce ją tłumaczyć. Dojdą do wniosku, że ona

ma coś do ukrycia. A niczego bardziej nie pragnęła, niż przekonać Judina i jego żonę, że jest

niewinna. Czysta jak świeżo spadły śnieg.

Bo w myślach chyba nie potrafią czytać!

Grigorij był dostatecznie mądry, by nie dodawać nic więcej. Niekiedy zastanawiała

się, czy on przypadkiem nie potrafi odgadywać jej myśli. Tak często się zdarzało, że rozmaite

rzeczy postrzegali identycznie.

- Powinnaś podziękować Jumali, gdy tylko wypoczniesz - powiedziała Glikeria.

background image

Antonię ogarnęło nieprzyjemne uczucie, że nie jest to jedynie propozycja, lecz rozkaz.

- Musisz jej złożyć ofiarę - ciągnęła kobieta. Stale była mowa o ofiarach. Już na sam

dźwięk tego słowa Antonię przenikał dreszcz. Wiedziała, że tu nie jest tak, w każdym razie

nie tutaj i nie teraz, lecz zawsze przychodziła jej na myśl krwawa ofiara. Przed oczyma

stawały jej kamienie, czarne od zakrzepłej krwi. Oni nigdy dotychczas o tym nie wspomnieli.

Mówili wszak o czymś tak niewielkim jak nitka z ubrania.

- Nie należę do waszego ludu - oświadczyła Antonia. - I nie wyznaję waszej wiary.

Nie potrafię udawać. Moja wiara jest inna...

Judin wstał.

- Wiemy o tym - powiedział bez wyrazu. - Od dawna już wiemy, że jesteś innej wiary.

Dziś jednak Jumala ocaliła życie niewiernej. Nie potrafimy zrozumieć wszystkich zamiarów

Jumali. Jesteśmy na to zbyt mali. Nie możemy nawet zgadywać, do tego stopnia jesteśmy

niegodni. Ale byłoby bluźnierstwem wobec Jumali, gdybyśmy sądzili, że bogini rozpostarła

nad tobą chroniącą rękę, nie mając ku temu powodów. Ona widziała w tym sens. To

wszystko, co mogę powiedzieć. A w takiej sytuacji nie zaszkodzi, jeśli jej podziękujesz.

Jumala wie, że jesteś niewierna.

Jumala wie.

Antonia wciąż czuła się nieswojo. Gdy tylko Judin wypowiadał imię bogini, w uszach

znów dźwięczał jej ten krzyk. Doskonale rozumiała, że mógł dręczyć Kati w snach.

Czuła też po sobie, że nie będzie mogła wykręcić się od ofiary, od podziękowania.

Antonia czuła również, że ofiara ta wymaga czegoś naprawdę wartościowego.

Judin odszedł.

Glikeria została i nasmarowała rany Antonii. Owinęła je również czystymi

gałgankami. Wyglądało na to, że podarła na bandaże halkę, a to wywołało w Antonii histerię,

którą z trudem udało jej się ukryć. Tak więc Glikeria również poniosła ofiarę. W dodatku dla

niewiernej. Dla osoby tak mało znaczącej, jak Antonia Jurkowa.

- Musisz teraz odpocząć i zapomnieć o tym, co dziś przeżyłaś - rzekła Glikeria

cichym, niemal natrętnym szeptem. - Masz odpocząć i odzyskać siły. Twoje rany się zagoją.

Będziesz spała i śniła. Twoje sny nie będą złe. Nie będą cię dręczyć wątpliwości. I zapomnisz

o wszystkim, co przeżyłaś.

Antonia czuła się niemal wzruszona pięknymi życzeniami. Miała wrażenie, że znów

jest małą dziewczynką, która upadła i rozbiła kolano, a matka tuli ją i przemawia ciepłym,

przyjaznym głosem.

background image

Cofnęła kilka raczej nieprzychylnych myśli na temat Glikerii. Wszystko jedno,

szamanka czy nie szamanka, Glikeria była również kobietą i matką. Miała uczucia. Inna wiara

nie powinna stanowić dostatecznego powodu na to, by w myślach Antonii uczynić z niej

upiora. Inna wiara nie powinna być dostatecznym powodem, by ludzie budowali pomiędzy

sobą takie mury. Glikeria wszak chciała dobrze...

- Kati przyniesie jedzenie - oznajmiła szamanka, wychodząc. - Musisz jeść. To było

dla ciebie straszne przeżycie. Niebezpiecznie wkraczać na ścieżki, których się nie zna.

Człowiek nie wie, co go czeka, kiedy postawi dalej nogę.

Zdaniem Antonii było to dziwne stwierdzenie, puściła je jednak mimo uszu. Miała

tylko nadzieję, że Kati nie będzie zbyt długo zwlekać z przyniesieniem jej czegoś do jedzenia.

Antonia czuła, że jest głodna.

Grigorij również nic nie powiedział. Ale zmarszczył brwi tak mocno, jak nigdy dotąd.

Czekali.

Kati przyszła razem z Anastasem. Na policzkach miała rumieńce, w oczach zaś

niepokój. A gdyby nie to, że musiała nieść miskę z zupą, nie byłaby w stanie utrzymać rąk z

dala od chłopaka.

Antonia patrzyła na nią. Widziała.

To była ta sama Kati, która zajęła się jej domem i jej życiem, kiedy Antonia

najbardziej tego potrzebowała. Kati, z którą wymieniały tajemnice, z którą razem się śmiały i

prowadziły poważne rozmowy.

Ta sama Kati.

A zarazem inna.

To była inna Kati niż ta, która szeptem wyznawała Antonii swój strach.

Ta Kati wyglądała na szczęśliwą. Pełną nadziei.

Jak kot, który się oblizuje, ukradkiem wypiwszy śmietankę.

Nie, to paskudna myśl.

Ale w kącikach ust czaiła się jej jakaś chciwość. Tak samo jak w spojrzeniach, które

zatrzymywały się na Anastasie.

Była zakochana.

Antonia jadła. Chyba jeszcze nigdy nie była tak głodna.

- Jak mogło ci przyjść do głowy, żeby iść na bagno? - spytała Kati. Patrzyła na nią

bardzo poważnie. - To przecież niebezpieczne!

- Nie widziałam go - odparła. - Nie zauważyłam, że bagno tam się zaczyna.

Kati pokręciła głową.

background image

- Nie powinnaś się zapuszczać tak daleko sama. To się mogło bardzo źle skończyć.

Jumala cię ocaliła.

Antonia nie spodziewała się, że Kati będzie wychwalać boginię. Zauważyła wszak u

dziewczyny niechęć i wątpliwości. Tym razem jednak wydawało się, że nie ma w niej

ż

adnego zwątpienia.

- Złego diabli nie biorą - zażartował Anastas, wichrząc Antonii włosy.

Antonia miała wrażenie, że w oczach Kati dostrzega płomień. A to przecież był taki

niewinny gest.

Zastanawiała się, czy taka Kati naprawdę istnieje. Taka, o której mówili strażnicy.

Taka, którą dałoby się nakłonić na nocne zabawy w skarbcu Jumali.

W takim razie Kati skłamała.

Kati twierdziła, że nigdy nie widziała Jumali. Tymczasem grubiańskie żarty

strażników wskazywały na coś zupełnie innego.

Jeśli naprawdę taka Kati istniała... to wiele rzeczy było tu nieprawdziwych.

Antonia poczuła rozleniwienie ogarniające ciało.

Taka jest zmęczona, taka rozgrzana. Chciała tylko spać. Tylko odpoczywać.

Niedługo chyba już będzie noc.

Spytała.

- Jest późny wieczór - odparła Kati. Zachichotała i posłała przelotne spojrzenie

Anastasowi.

Miska z zupą był pusta. Kati oświadczyła, że zabierze ją do domu, a potem się położy.

I jej szelmowskie spojrzenie znów pobiegło ku Anastasowi.

Antonia czuła, że w powietrzu wisi coś ciężkiego. Anastas miał zapał wymalowany na

twarzy. Nigdy dotąd nie widziała chłopaka w takim stanie. Gotów był całować ślady

pozostawione przez stopy Kati.

Antonia była taka zmęczona.

Położyła się z powrotem na posłanie. Zamknęła oczy. Ciało jej drgnęło, usłyszała

dobiegające gdzieś z oddali głosy. Kati, Anastasa, Grigorija.

Poczuła powiew świeżego powietrza.

To Kati wyszła z szałasu.

Pozostały jedynie głosy mężczyzn.

Sen mocno ją pochwycił w swoje objęcia. Kołysał miękko w ramionach. Tak łatwo

było mu się poddać. I to ciepło, które ogarnęło ciało, było takie przyjemne...

I nagle sobie przypomniała...

background image

Z całych sił usiłowała się wyrwać z objęć snu. Podczas tej walki musiała mocno

wymachiwać rękami, gdy bowiem otworzyła wreszcie oczy, Grigorij delikatnie ją

przytrzymywał.

- Co się stało? - spytał zatroskany. - Śniło ci się coś złego, pomimo że nasz domowy

szaman zaklinał złe sny i paskudne zmory?

Antonia patrzyła na niego zdumiona.

Upłynęło trochę czasu, zanim jego słowa do niej dotarły. W głowie jej szumiało,

wirowało, jakby już spała. Ciało było ciężkie, rozleniwione. Jeszcze nigdy nie była aż tak

senna.

Ale też i nigdy dotychczas nie miała w walce o życie bezdennego bagniska za

przeciwnika.

Zaklinanie?

Antonia zadrżała.

Podrapała się, usiłując zedrzeć bandaże, którymi Glikeria tak starannie obwiązała jej

dłonie i nadgarstki. Rozpłakała się, nie mogąc rozplatać supłów. Ogarnęły ją mdłości,

zakręciło jej się w głowie. A przy tym ciało miała tak ospałe, że ruchy były powolne i nie-

pewne.

- Pomóż mi - szepnęła, patrząc na Anastasa. Tylko on mógł jej teraz pomóc, on, który

widział.

- Pomóż mi je zdjąć!

Popatrzył na nią zdumiony, ale zrobił to, o co prosiła. Antonię zabolało, kiedy musiał

mocno ciągnąć pasma materiału, by ją od nich uwolnić, nie zdołał bowiem rozplatać węzłów.

Ale Antonia zacisnęła tylko zęby. Nie było nic gorszego od tkwienia w bagnie. Ból, jaki

odczuwała teraz, to ledwie błahostka.

Przymykała oczy, gdy cierpienie się wzmagało. Wiedziała, że ono minie, gdy tylko

uśnie. Wtedy dookoła wszystko będzie przyjazne, ciepłe i leniwe. Będzie unosić się na

chmurach...

Zakołysze się w powietrzu. Zapomni o tym, co złe... Nie, zapomni o tym, co

przeżyła...

Zapomni...

Antonia zerwała bandaże. Sięgnęła po wiadro z wodą i zanurzyła w nim poranione

ręce aż po nadgarstki. Tarła je aż do krwi. Ścierała kleistą maść, która grubą warstwą wciąż

pokrywała skórę. Paznokciami rozdrapywała rany, zrywała cienkie strupy, które już

zaczynały się tworzyć.

background image

Ta substancja przeniknęła w rany. Weszła do krwi. Ale przecież nie mogła wyssać

krwi z ciała. Zapewne poczuje działanie maści, chyba już czuła.

Głowa zrobiła się taka ciężka, pragnęła jedynie ułożyć się na którymś z ramion.

Antonia musiała walczyć, by trzymać ją prosto. Szyję miała taką słabą.

Kati zwlekała z odejściem, dopóki Antonia nie zasnęła, a przynajmniej dopóki nie

wydawało jej się, że tak się stało.

- Ta maść - szepnęła Antonia. - Maść Glikerii. Grigoriju, ona naprawdę zaklinała. Nie

zrozumiałam tego, ale w tej maści coś jest. Czuję się taka śpiąca, a ona mówiła, że mam

zapomnieć...

- Rzeczywiście, miałaś zapomnieć to, co dziś przeżyłaś - przyznał Grigorij. Dotknął

rękami poranionych nadgarstków Antonii. Pieścił je palcami. Pocałował ją w skroń, tulił

mocno, chciał chronić. - Znalazłaś się zbyt blisko Jumali, Antonetto? To dlatego tak się ciebie

boją? Co ma zmazać sen? Co chcą, żebyś zapomniała?

- Ciii... - szepnęła Antonia. Wiedziała, że już niedługo uśnie. Czuła to w ciele.

Czuła, że nie jest zdolna dłużej się opierać.

- Muszę o rym opowiedzieć - szepnęła. I chociaż powieki ciążyły jej tak mocno, jakby

ktoś przywiązał do nich kamienie, zdołała unieść je na tyle, by odnaleźć wzrok Anastasa. Na

krótką chwilę. - O Kati - dodała.

I słowo po słowie, tak zwięźle, jak tylko była w stanie, powtórzyła, o czym rozmawiali

strażnicy. Opowiedziała o Kati.

Pod koniec tej opowieści nie była już w stanie utrzymywać oczu otwartych. Słowa

napływały tak wolno.

Urwała w połowie zdania.

- Kati ma poprowadzić...

- To nieprawda! - wyrwało się Anastasowi. - Słyszysz, Toniu? To nieprawda! Ja ci nie

wierzę!

- Pst! - uciszył go Grigorij i ułożył Antonię na posłaniu. Starannie otulił ją

przykryciem.

- Ona już śpi, nie słyszy cię, Anastas.

- Ja w to nie wierzę! - powtórzył Anastas z takim samym uporem. - I wcale nie muszę

w to wierzyć. Kati nie jest taka. Kati to porządna dziewczyna. Nie pozwoliłaby się tak

wykorzystywać...

Grigorij milczał. Siedział z pochyloną głową.

- Endyr leży na zachód od Uralu - powiedział w końcu.

background image

- Co takiego? - Anastas nie bardzo zrozumiał.

- Nie pamiętasz, jak ona mówiła, że przybyła z Endyr? - powtórzył Grigorij cicho. - A

kiedy wyjeżdżała, mówiła, że wraca do domu. Że to niedaleko od Chanty - Mansyjska. To nie

ma tak wielkiego znaczenia, to po prostu znaczy, że ona się zapomniała. Przypuszczam, że

oni rzeczywiście pochodzą z Endyr, z zachodniej strony Uralu, a to znaczy, że musieli

uciekać już wcześniej, już w czasach Kati. To znaczy, że są silni w swej wierze, Anastas. Czy

ty masz jakąś wiarę? Pamiętasz, jak to było? To coś w rodzaju miłości. Być może silniejszej,

aniżeli jesteśmy w stanie pojąć. I dla nich ofiary to nic nadzwyczajnego.

- To po prostu znaczy, że ona kłamała - stwierdził Anastas. - Ale to mało ważne.

Grigorij wzruszył ramionami.

- Być może - odparł. - Okazali wielką ostrożność wobec Antonii. Postanowili za

wszelką cenę sprawić, żeby nic nie pamiętała. Żeby nic nie mogła nam opowiedzieć. Może

ma zapomnieć o drodze na moczary? Może sądzą, iż słyszała, skąd dobiegał krzyk Jumali?

Jeśli te wrzaski to rzeczywiście głos Jumali. Może strażnicy pamiętali, o czym rozmawiali,

kiedy szli przez las? W każdym razie przypuszczam, że opowiedzieli o tym Judinowi. Oni nie

mają przed nim tajemnic. A Judin jest bardzo ostrożnym człowiekiem.

- Musiało chodzić o drogę - mruknął Anastas, uderzając zaciśniętymi pięściami o

kolana. - Musiało chodzić o drogę. To nie mogło być nic innego. Oni przecież nie mogą

wiedzieć, że Antonia ma naprawdę kurzy móżdżek, jeśli chodzi o wyczucie kierunków.

Nawet mnie nie uwierzą, jeśli ich o tym zapewnię. Chodziło im o drogę, słyszysz, Grigorij?

Nie mogą pozwolić, abyśmy my, niewtajemniczeni, wiedzieli, jak dojść do Jumali.

- W nocy masz .się spotkać z Kati, prawda? - spytał Grigorij.

Anastas kiwnął głową.

- Tak - odrzekł cicho, przypominając sobie, że Grigorij przecież nie mógł tego

zobaczyć.

- Spróbuj ją nakłonić, żeby ukradła dla ciebie nóż - nakazał Grigorij. - Może się nam

przydać.

Anastas nic na to nie odpowiedział.

Szałas pogrążył się w ciszy.

A nad obozowiskiem zapadła spokojna noc.

background image

10

Anastas leżał z ramieniem pod głową i gapił się w otwór w dachu. Niewiele dymu

wydobywało się przez dymnik. Ogień się wypalił. Może powinien dołożyć szczapę albo dwie.

Noc jednak nie była zimna.

Ś

rodek lata. Niebo pełne gwiazd. Pogodny, ciepły, letni wieczór.

Już niedługo będzie na niego czekać piękna, młoda dziewczyna.

Kochał ją. Niemal miał tego pewność. Uczucie rozpierające mu pierś było wielkie i

potężne. Nie dało się znaleźć słów, którymi można je opisać.

Kiedyś pytał Antonię, czym jest miłość. Jakie to uczucie kochać. Naprawdę kochać.

Antonia odpowiedziała mu serdecznym, głośnym śmiechem, lecz nie śmiała się z niego. To

był śmiech szczęścia, śmiech wtajemniczenia.

- Dowiesz się, gdy to poczujesz - powiedziała. - Będziesz miał wtedy pewność,

Anastas.

Od tamtej pory czuł się jakby oszukany, ponieważ ona wiedziała, ale nie chciała mu

nic więcej zdradzić. A przecież zapewne nie tak trudno to wyjaśnić.

Teraz zastanawiał się, czy właśnie takie uczucie miała na myśli. Nie mógł jej jednak

spytać. Antonia spała, a poza tym nie potrafił opisać, co się w nim dzieje.

Ona zresztą była przeciwko Kati.

Anastas nie miał ochoty wierzyć Antonii, ale ona go nie okłamywała. Owszem,

doświadczył jej półprawd, lecz Antonia nigdy nie oszukiwała ludzi, którzy byli jej bliscy. Pod

tym względem miała własną moralność.

Nie chciał też wierzyć, że Kati go okłamuje. Kati przez cały ten tydzień trzymała go

na dystans wyciągniętej ręki. Rzucała przestraszone spojrzenia przez ramię za każdym razem,

gdy jej dotknął. I zapewne miała ku temu powody, gdzieś w pobliżu zawsze znalazły się czuj-

ne oczy. Anastas czuł się obserwowany i oceniany. Wciąż nie wiedział, co myślą jej rodzice.

Nie powiedzieli mu, czy go lubią. I wcale nie zbliżył się do małżeństwa.

Czy ojciec Kati ich sobie poślubi?

Zamyślił się.

Anastas nie był zanadto bogobojnym człowiekiem, raczej chyba należałoby go nazwać

bezbożnikiem. Ale nie czułby, że zostali sobie formalnie poślubieni, gdyby nie nastąpiło to w

kościele. Gdyby nie połączył ich prawdziwy ksiądz.

background image

Doszedł do wniosku, że możliwy chyba będzie dwukrotny ślub. Rodzice Kati nie

muszą nawet wiedzieć o tym drugim. O tym prawdziwym.

Jeśli w ogóle do tego dojdzie...

Czy ona teraz na niego czeka?

Powiedziała, że musi czekać, aż w obozie zapanuje cisza. Aż rodzice zasną. Aż

strażnicy rozproszą się po lesie.

Na noc w obozowisku zostawała ich zaledwie garstka. Spali w szałasach. Łańcuch,

jaki pozostali tworzyli w ciemności wokół obozu, wystarczył do odkrycia obecności obcych,

nim zanadto by się zbliżyli. Wystarczył, by ostrzec pozostałych i zjawić się na posterunku.

Byli na to przygotowani.

W każdym momencie doby oczekiwali wroga.

Zdaniem Anastasa działali naprawdę umiejętnie. Z niechętnym podziwem patrzył, w

jaki sposób się organizują, jak zmieniają się straże, jak sprawnie się to wszystko odbywa. On i

Grigorij spędzili w ten sposób całe lata, pół życia, i rzeczywiście się na tym znali.

Kochał Kati. W jej spojrzeniu kryły się obietnice. Tak wiele obietnic, że nie starczało

mu palców u rąk, by wszystkie je policzyć. Pragnął całować jej uśmiech.

Mówiła, że go lubi. Powtarzała to z radością, a jej oczy nie przestawały obiecywać

wszystkiego tego, o czym nie mogła mówić na głos w obecności siedzącej w pobliżu matki

czy ojca.

Ale on i tak zrozumiał.

Przynajmniej wydawało mu się, że rozumie.

Kati nie mówiła, że go kocha.

Anastas pragnął wierzyć, że fakt ten ma związek ze skromnością, z jej wychowaniem.

Trudno wypowiedzieć takie słowa, zostawiały po sobie niewiele przestrzeni, w którą się

można było wycofać. Człowiek, wypowiadając je, za każdym razem oddaje cząstkę samego

siebie.

Jemu również nie przychodziły one z łatwością. Ale powiedział je właśnie jej.

Raz.

Dziś po południu.

Na moment zostali sami, kiedy rodzice dziewczyny poszli zajrzeć do Antonii.

Właśnie wtedy wyznał, że ją kocha. Że pragnie ją poślubić, i to jak najszybciej.

Obiecał jej dom wielkości tego, w którym sam wyrósł. Ona na szczęście nie potraktowała

tego poważnie. Mówił jej, że za nią tęsknił, że pragnie jej dotykać...

A jej oczy odpowiedziały obietnicami. Niebezpiecznie kuszącymi obietnicami.

background image

Nie chciał dać się im porwać, dopóki Kati nie będzie oficjalnie do niego należeć.

Uczucia, jakie dla niej żywił, obudziły w nim również szacunek i rycerskość. Nigdy dotąd nie

szanował tak żadnej dziewczyny.

Nie chciał zhańbić Kati. I czuł, że myśli słusznie.

Ale tak bardzo za nią tęsknił.

Dziewczyna, czerwieniąc się, szepnęła mu, że z całą pewnością zdoła się jakoś

wyrwać. Nocą, gdy wszyscy zasną. Rodzice mają twardy sen. Mogą się spotkać za jego

szałasem.

Tyle się kryło w tych słowach. Tyle, że Anastas nie miał odwagi nawet o tym myśleć.

A potem Antonia opowiedziała mu historię, w którą nie chciał wierzyć. Wstrętną,

obrzydliwą historię.

Czy ona już na niego czeka?

Anastasowi brakło już sił, by dłużej zwlekać. Słyszał oddech Antonii, spała dziwnym,

jakby leniwym snem. Nie wątpił w to, że maść Glikerii była doprawdy wyjątkowego rodzaju.

Nie wątpił też, że Glikeria miała swoje powody.

Glikeria była ostrożna. Tak ostrożna, że zapewne nawet od własnego cienia żądała

przysięgi milczenia na temat tego, co poczynał sobie w ciągu dnia.

Ale Glikeria to nie Kati.

Anastas nie chciał o tym myśleć.

Grigorij najwyraźniej również spał. Oddychał tak spokojnie. Anastas na chwilę

przysiadł, żeby na nich popatrzeć.

Grigorij jedną rękę wsunął pod głowę Antonii, drugą obejmował ją w pasie. Twarz

wtulił w czarne loki ukochanej.

Anastas wiedział, że łączy ich miłość. Nie wątpił w to przynajmniej wtedy, gdy na

nich patrzył. Rozpoznawał ją u innych. Grigorij i Antonia wprost nią promienieli.

Trudniej było stwierdzić, czy sam promienieje.

Cicho uklęknął i wyczołgał się z szałasu. Zamknął wejście za sobą tak bezszelestnie

jak potrafił. Rozejrzał się dokoła, ale nic nie było widać.

Nawet ognisko na środku polany już się wypaliło. Szałasy na tle lasu wyglądały

niczym milczące półokrągłe ciemne trolle. Na suficie nieba zapłonęły lampy z gwiazd.

Lekkim krokiem przemknął za szałas, na tył, od strony lasu. Serce waliło mu w piersi.

Mocno, rytmicznie, niczym doświadczony drwal.

A ona już czekała.

background image

Kati z blaskiem gwiazd we włosach i żarem na policzkach czekała na niego. Z

przelotnymi uśmiechami i oczyma ciemniejącymi w nocnym mroku.

Chciał coś do niej powiedzieć, lecz ona zaraz położyła mu palec na wargach.

Pocałował go, a ona się uśmiechnęła.

Znów jej oczy składały obietnice. Nie przestawały ich składać...

Prędkim ruchem wskazała głową na ciemność między drzewami.

- Strażnicy? - szepnął.

Kati uśmiechnęła się. Pokręciła głową. Włosy miała rozpuszczone. Musiała poświęcić

dużo czasu, by uczesać je tak, by błyszczały. Zrobiła to dla niego.

I Anastas nie stawiał oporu, pozwolił się pociągnąć w las, między gęste drzewa. Byle

dalej od obozu.

Tak, to jest to samo.

Wszystko złożył w jej ręce. Nie wierzył, by Kati mogła uczynić cokolwiek, co mogło

go zranić. Anastas traktował tę nocną schadzkę jako znak, że dziewczyna czuje do niego coś

więcej niż tylko sympatię, o której mówiła. Wierzył, że go kocha.

Kati poruszała się tak lekko. Zaczął też przypuszczać, że widzi w ciemności jak sowa.

Przemykając się wśród najgęstszych zarośli, nie nadepnęła na żadną gałązkę. Poprowadziła

ich tam, gdzie las był najczarniejszy. Znalazła ciasno rosnące iglaste drzewa, które gałęziami

zamiatały ziemię. Znalazła drzewa liściaste o ciężkich gałęziach, tworzące najprawdziwsze

zasłony z bujnego listowia. Do takiego właśnie zielonego namiotu go poprowadziła.

Kiedy podniósł głowę, mógł dojrzeć gwiazdy. Wokół nich była jedynie ciemność, a

pod nimi najmiększy, najdelikatniejszy mech, jakiego można sobie zażyczyć na posłaniu.

Zrobiła to, ponieważ go kochała. Anastas nie chciał wierzyć w nic innego. Przeszło

mu przez głowę, że i ona może go pragnąć, ale to pragnienie miało przecież swe korzenie w

miłości.

W tym, co usłyszała Antonia, nie było ziarnka prawdy.

Nie zastanawiał się, skąd Kati zna to miejsce. Byli tu osłonięci, niewidzialni.

- Kocham cię, Kati - szepnął lekko w jej szyję.

Wargami poznawał jej smak. Poczuł uderzenia pulsu, gdy wyciągnęła szyję w jego

stronę.

- Zabierzesz mnie stąd? - spytała szeptem.

Anastas objął ją za ramiona. W ciemności szukał wzroku Kati, ale miała spuszczoną

głowę. Pytanie wydało mu się dziwne, ale też i Kati nie była zwykłą dziewczyną.

background image

- Zabiorę - obiecał Anastas uroczyście. - Ożenię się z tobą, Kati. Zabiorę cię na

północ. Albo za góry, jak zechcesz. Na zachód, do morza. Zabiorę cię tam, dokąd tylko

będziesz chciała. Przysięgam.

Dziewczyna westchnęła, uszczęśliwiona. Siedząc, oparła się o pień drzewa, odchyliła

głowę i przymknęła oczy. Uśmiechała się. To był uśmiech szczęścia.

Kati promieniała.

Anastas doszedł do wniosku, że widzi miłość. Rzeczywiście rozpoznał ją, gdy ją

ujrzał. Rzeczywiście zrozumiał, co to jest, gdy miał ją już w rękach.

Na kolanach pochylił się w stronę dziewczyny. Jego wargi delikatnie dotknęły jej

powiek, a potem brwi i rzęs. Całował jej policzki. Jej skóra przypominała aksamit. Miękki,

tak miękki, że nawet najwspanialsze płaszcze podbijane tą materią nie mogły się równać z

policzkami Kati.

Pocałował ją w usta, lekko. Było to raczej muśnięcie niż pocałunek. Anastas pragnął

czegoś więcej. Pragnął rozdzielić te kuszące, wilgotne wargi językiem, poszukać w środku jej

języka, bawić się nim.

Wargi załaskotały go na samą myśl o tym i pocałunek stał się twardszy, bardziej

zdecydowany. Kati ustąpiła, uchyliła przed nim usta.

Objęła go za szyję. Ogromnie go to ucieszyło. A potem jej palce splotły się u nasady

jego włosów i Kati przyciągnęła go mocniej do siebie. Miękkie kobiece ręce nabrały siły,

były niczym wijące się węże, które go pochwyciły. Żyły kierowane własną wolą i nie chciały

się poddać jemu.

Zdziwiło to Anastasa.

A potem rozległ się jej śmiech.

Po kociemu miękki.

Oczy Kati błyszczały, gdy oparła dłonie o pierś Anastasa i lekko go od siebie

odepchnęła. Nie pozwalała mu się zbliżyć.

Ta dziewczyna wprawiała go w zdumienie.

W jej oczach niby w zwierciadłach odbijały się gwiazdy. Nad nimi szumiał wiatr.

Ogłuszał Anastasa.

Przez moment miał wrażenie, że gdzieś wokół nich zapaliły się jakieś oczy. Że

błysnęły zęby odsłonięte w uśmiechu. Że otaczają ich jakieś istoty, które się im przyglądają i

ostrzą sobie na nich kły.

Kati przyłożyła palec do własnych warg. Dmuchnięciem przesłała mu pocałunek z

dłoni.

background image

A potem palce dziewczyny zaczęły rozpinać stanik bluzki. Robiąc to, patrzyła na

Anastasa. Badała wyraz jego twarzy. Kąciki ust ostrożnie unosiły jej się w górę, a na jej

obliczu odmalował się wyraz zatracenia.

Anastas go rozpoznał.

Ona się bała. To kochane dziecko bało się, co on o niej pomyśli. Bała się, że okaże się

zbyt śmiały, że posunie się za daleko.

Spotkał już w życiu kobiety, które rozbierały się dla niego. Takie, które zdzierały z

siebie ubranie i rozkładały nogi, nim on zdążył zdjąć kurtkę. I za każdym razem, gdy tak się

działo, czuł się nie na miejscu. Ale to były kobiety, które nie miały czasu na udawanie.

Chwytały zapłatę i odwracały się plecami, gdy tylko przez jego ciało przebiegły ostatnie

drgania.

Teraz było inaczej.

Podobało mu się, że Kati jest wyzywająca. Skromnie wyzywająca. Bo taka właśnie

była. Delikatny rumieniec na policzkach czynił ją jeszcze bardziej godną pożądania.

Rozsznurowała stanik, który nosiła pod bluzką. Potem na pół się uniosła, odwróciła do

niego tyłem.

Anastas widział, że podnosi spódnicę z przodu, że mocuje się z tasiemkami. Zrzuciła

białe majtki i z powrotem opuściła spódnicę.

Osunęła się przed nim na kolana, opuściła ręce. Odszukała wzrokiem jego oczy,

półotwarte usta drżały z niepewności.

Anastas mocno złapał ją w pasie i pocałował. Pocałował mocno.

- Nie powinniśmy - szepnął bez tchu. - Tylko łotry tak postępują z dziewczętami, które

kochają!

- Bądź łotrem! - odpowiedziała mu gorącym oddechem prosto w skroń. - Bądź taki,

Anastas! Zrób to ze mną! To będzie słuszne. To nie może być złe. I noc jest taka piękna.

Nawet gwiazdy świecą dla nas.

- Chcę się z tobą ożenić - wyszeptał. Musiał jej to powiedzieć. Musiał się upewnić,

czy Kati to rozumie. Nie chciał się dręczyć myślą, że ją tylko wykorzystał. Rzeczywiście

zachował się tak w stosunku do wielu dziewcząt, ale z Kati było inaczej.

- Najpierw mnie kochaj! - poprosiła. Pociągnęła go lekko za włosy, przycisnęła jego

twarz do własnej piersi. Usta Anastasa jęły się przesuwać po miękkiej skórze. Pięknej,

pachnącej, kuszącej skórze. Nie pojmował, jak ona może tak pięknie pachnieć, tu, w środku

lasu. Ale ona pachniała jak ukwiecone łąki. A może to z mchu, na którym leżeli, unosił się

taki aromat?

background image

Anastas nie zorientował się wcześniej, że leżą na mchu. Pewnie w zauroczeniu

wciągnął ją pod siebie. Nie przyszło mu do głowy, że to Kati mogła go za sobą pociągnąć.

Całował jej piersi, które sam odsłonił. A potem jego ręce wsunęły się pod jej spódnicę,

podwinąwszy ją do góry. Musiał unieść własne ciało, by się do niej zbliżyć. Kati ułożyła się

tak, żeby było mu wygodnie. Spódnica skłębiła jej się w pasie. Anastas dłońmi gładził gładkie

wnętrze ud Kati. Przycisnął się do jej ciała. Nawet przez ubranie czuł, jak bardzo jest gorąca.

A jej piersi były niczym pączki wierzby na wiosnę, w porannych godzinach, nim

słońce nakłoni je, by pękły, zmieniając się w pulchne bazie.

Całował je i kąsał. Westchnienia dziewczyny dochodziły do niego jak z oddali. Słyszał

ją wypowiadającą słowa, których ona w ogóle nie powinna, jego zdaniem, znać, lecz one

przepłynęły obok niego. To nie miało żadnego znaczenia. Ona była życiem i ciepłem. Jej

kruche ręce posiadały siłę. Prowadziły go tam, gdzie ledwie śmiał pomyśleć, że mógłby ją

dotknąć. Ku swemu zdumieniu stwierdził, że to sprawia jej rozkosz.

To przypominało grę na instrumencie. Grał na nim ustami i dłońmi. Dźwięki

wydobywające się z jej ust były najpiękniejszą melodią, a ruchy przeistoczyły się w taniec.

Anastas poczuł, że kręci mu się w głowie. Nie wiedział, że jest w stanie to zrobić. Nie

uważał się wprawdzie za kompletnie niedoświadczonego, lecz nie miał też o sobie opinii

kochanka, o którego kobiety mogą walczyć.

A teraz robił to z Kati...

Jej ręce zdarły z niego spodnie. Nie traciła nawet czasu na rozpinanie paska. Wsunęła

jego męskość tam, gdzie chciała. Tam, gdzie i on pragnął się znaleźć.

Teraz główną rolę przejęły instynkty.

Noc była pogodna, gwiaździsta.

Anastas obejmował Kati tak jak Grigorij Antonię, kiedy zostawiał ich w szałasie. Kati

obciągnęła spódnicę, on odrobinę poprawił spodnie.

U nasady włosów perlił jej się pot.

Anastas spostrzegł to, gdy odgarnął jej grzywkę. Chciał wiedzieć, jak wygląda z

włosami ułożonymi w taki sposób. Chciał poznać całą jej twarz.

- Jesteś piękna - powiedział. - Najpiękniejsza ze wszystkich, jakie znam.

W tych słowach zabrzmiała wielka powaga.

Kati przyjęła je z uśmiechem. Polubiła jego dłonie. Obdarzały ją takimi przyjemnymi

pieszczotami.

Takie ręce jak jego nie mogą bić, przeleciało jej przez głowę. Uznała, że nie byłby z

niego dobry żołnierz ani wojownik. A mimo to miał w sobie tyle nieodgadnionego.

background image

Wiedziała, że i on się ukrywa. Wiedziała, że jest wyjęty spod prawa, chociaż jej o tym nie

mówił.

Nie potrafiła jednak wyobrazić go sobie w tej roli. On był za miękki. Wydawał się za

słaby.

Co innego Grigorij. Ten miał wokół ust wypisaną jakąś brutalność. Coś, co Kati

widziała u wielu innych mężczyzn.

Anastas tego nie miał. On był dobry.

- Byłaś wspaniała - powiedział jej cicho. Nie bał się już mówić. Nie drżał

przestraszony na najmniejsze tchnienie wiatru w koronach drzew, na odgłos gałęzi szorującej

po suchym pniu.

- Najwspanialsza, jaką miałem.

Kati nic nie mówiła. Tylko się uśmiechała. Zamknęła oczy. Nie lubiła rozmawiać o

tym, co właśnie przeżyła.

Co było, to było.

Ten moment już się skończył.

Nie lubiła ważyć i mierzyć. Nie lubiła być mierzona i ważona.

Leżała z podciągniętymi kolanami, starając się trzymać pośladki uniesione lekko

ponad ziemią, ale tak, by on tego nie zauważył. Próbowała się rozluźnić, jednocześnie mocno

zaciskając wszystkie mięśnie tam, na dole. Wstrzymywała jak potrafiła najlepiej. On miał

tego nie dostrzec.

Była dobra.

On też był dobry. Kiedy już zrozumiał, czego pragnęła. Nie każdy mężczyzna

pozwalał się prowadzić. Niektórzy wiedzieli wszystko o kobietach. Wiedzieli wszystko o

kryciu kobiet. Robili to z taką brutalnością, że później przez kilka dni chodzenie sprawiało

ból.

Kati znała kilku takich.

Znała również takich, którzy się bali. Takich, którzy nigdy nie pozwalali sobie na

pełne rozprężenie z wyjątkiem tych kilku sekund szczytowej rozkoszy. Później się

wycofywali i odchodzili, odwracając wzrok.

Matka mówiła jej, że ma utrzymywać płyny. Powinna leżeć z uniesionymi biodrami i

nie puszczać Anastasa aż do rana. Nie powinna wstawać przed nadejściem świtu, a nogi

trzymać uniesione do góry.

Gdyby zechciał, powinna go przyjąć kilka razy.

Kati nie wiedziała, czy do tego dojdzie.

background image

Anastas był dziwny, w taki niezwykły dobry sposób. Głaskał ją po policzkach, jak

gdyby miał do czynienia z dzieckiem. W oczach błyszczały mu łzy, a w uśmiechu szczęście.

Naprawdę ją kochał. On ją szanował.

To było dziwne.

Niewielu przed nim obdarzało ją szacunkiem, a w każdym razie na pewno nie dlatego,

ż

e ona była Kati. Większość z nich się jej bala, ponieważ należała do rodziny szamana.

Anastas był taki prostolinijny. Widziała, że ma wyrzuty sumienia. Ze wolałby

poczekać, aż nad ich głowami zostanie odmówione błogosławieństwo.

Dziwak.

Kati czuła, że bardzo go polubiła. Było to nawet silniejsze niż sympatia. Nie marudził,

nie dopytywał się jej, co czuje. O nic nie pytał. Przecież w powietrzu dawało się wyczuć, że

ona pragnie go poślubić, tymczasem on nigdy nie spytał jej, jakie ma ku temu powody.

Nigdy nie była przez nikogo tak bezwarunkowo kochana. Innych kochali rodzice, ona

od swoich nie otrzymała takiej miłości. Jej rodzice stawiali wymagania, dopiero potem

obdarzali ciepłem. Kati zaś zawsze miała wrażenie, że przed czymś się wstrzymują, że

pozbawiają ją czegoś, co jest ważne. Ze nie stanie się w pełni człowiekiem, dopóki nie dowie

się, co to jest, i jakie to uczucie.

Tym właśnie obdarzył ją Anastas.

Uczynił ją pełną.

Kati nie wiedziała, czy jest dla niego tym samym. Tyle wciąż było niejasności, co do

tylu rzeczy nie mogła mieć absolutnej pewności.

Ale noc była pogodna, gwiaździsta.

- Dlaczego pojechałaś na południe? - spytał Anastas, pieszcząc jej ucho.

W głowie utkwiła mu szalona myśl, że musi się nauczyć tej dziewczyny na pamięć.

- Przecież wiedziałaś, że wrócę - ciągnął. - Musiałaś zauważyć, że zaczynam mięknąć,

ż

e mój opór słabnie. Musiałaś się domyślać, że wrócę po to, by poprosić cię o rękę...

- Nie mogłam tego wiedzieć - odrzekła ta, która wiedziała tak wiele. - Byłam sama.

Pojawił się Dimi. Nie mogłam odmówić tego, o co mnie prosił. Był moim bratem. Starszym

ode mnie. Oczywiście musiałam być mu posłuszna.

To mówiła uległa Kati. Nie rozpoznawał jej w owej rozpalonej kobiecie, z którą

kochał się tak namiętnie.

- Dimi prosił, żebym wróciła do domu - ciągnęła Kati. - Mówił, że tu jestem bardziej

potrzeba niż tam na północy. Uznałam, że to matka i ojciec go przysłali. Sądziłam, że to ich

ż

yczenie. A rodziców przecież trzeba słuchać.

background image

- Żałuję, że nie zostałaś.

- Ale przecież ty przyjechałeś - uśmiechnęła się do niego. - Przyjechałeś i teraz

jesteśmy już razem, Anastas. Nie ma sensu wracać do tego, co należy do przeszłości. I tak nie

możemy tego odmienić. Nie będzie inaczej. Rzeczywistości nie da się zmienić, nawet

gdybyśmy tego bardzo chcieli. Żadne pragnienia nie są na to dostatecznie silne.

Wykazywała się mądrością, która go zaskoczyła. W krótkich przebłyskach

wykazywała się mądrością starej kobiety. To niezwykłe jak na tak młodą dziewczynę.

Nieustannie się zmieniała. Pozostawała taka sama zaledwie na krótką chwilę.

Nie potrafił zrozumieć Kati.

Ale wpadł już w jej sieci. Śmiertelnie pociągały go te jej nieoczekiwane zmiany. Była

niczym wiosna na wybrzeżu. Nieobliczalna, lecz nigdy nudna.

- Nie mam ochoty cię puścić - mruknął i pocałował ją w czoło.

Leżała na plecach, a on przysunął się do niej jeszcze bliżej. Tulił ją mocno, bardzo

mocno, lecz w każdej chwili gotów był się od niej oderwać. Gotów był wrócić do szałasu i

słuchać tak różniących się rytmem oddechów Grigorija i Antonii.

Nie mógł spać w taką noc. Nie po tym, jak trzymał Kati w ramionach.

- Nie mam ochoty od ciebie odchodzić, Kati. Pragnę cię obejmować również wtedy,

gdy się zbudzę. Chcę czuć zapach twoich włosów, kiedy przebudzę się nocą...

- Nie musisz ode mnie odchodzić - szepnęła.

Anastas nagle oprzytomniał. Uniósł się na łokcia Zapatrzył na nią. Musiał się

przekonać, czy Kati mówi poważnie. Zapewne mówiła przez sen, inaczej być nie mogło. Nie

mógł jej usłuchać, odkryją ich przecież, a Judin natychmiast odrzuci go jako kandydata na

zięcia.

- Dosypałam im pewnego proszku do herbaty - szepnęła. - Tej nocy będą mocno spać.

Uśmiechała się przy tym niewinnie. Anastas nie pojmował, jak mogła być tak

przebiegła.

- Dziś w nocy możemy spać tutaj, Anastas. Razem. Na pewno nie będzie tak chłodno,

ż

ebyśmy zmarzli. Słońce zbudzi nas w porę...

Pozwolił się przekonać. To takie kuszące. A noc była pogodna, gwiaździsta.

background image

11

O świcie przekradli się z powrotem do obozowiska. Było już tak jasno, że nie

zdołaliby się skryć przed czujnym spojrzeniem. O dziwo jednak, w obozie panował

niezwykły spokój. Może istniały jakieś dobre moce, które trzymały ich stronę?

Anastas nie mógł otrząsnąć się z oszołomienia. Był bardzo szczęśliwy. To takie

cudowne uczucie trzymać ją za rękę, a przebudzenie się wraz z nią było niczym spełnienie

snu. Cóż z tego, że trochę przemarzł w ciągu nocy? To tylko dostarczyło mu powodu, by

jeszcze mocniej tulić Kati, by przysunąć się jeszcze bliżej do dziewczyny.

Rozdzielili się w lesie za szałasami. Przeciągali chwilę rozstania. Ręce nie chciały

wyrwać się z uścisku, jeszcze skradli kilka pospiesznych pocałunków, przelotnych pieszczot.

- Kocham cię, Kati - powiedział Anastas. - Bardziej niż kiedykolwiek.

Uśmiechnęła się. Uśmiech Kati... Takiego uśmiechu nie miał nikt inny na świecie.

Należał wyłącznie do niej.

- Idź już teraz - poprosiła cicho, odsuwając jego rękę. Sama zaczęła się cofać, nie

spuszczając wzroku z Anastasa. W jej oczach zabłysła żartobliwa pieszczota, kiedy

zdmuchnęła mu z dłoni pocałunek.

Piersi Anastasa mało nie rozsadziło szczęście. Był tak szczęśliwy, że mógłby ulecieć

ponad wierzchołki drzew.

Potykając się, wsunął się do szałasu. Nie sądził jednak, by ktokolwiek na polanie go

dostrzegł. Chociaż, prawdę powiedziawszy, nie tracił czasu na to, by bacznie się rozejrzeć.

Wolał myśleć, że to bardzo niezwykły poranek.

Ptaki ledwie zdążyły strzepnąć piórka, nic więc dziwnego chyba, że strażnicy nie

zmienili się jeszcze na posterunkach. Ogniska również nie rozpalano o tak wczesnym świcie.

Grigorij nie spał. Rozniecił ogień na palenisku. Anastasowi przez głowę przeleciała

myśl, że Grigorij nie powinien się tym zajmować na własną rękę, nie był jednak w stanie się

na niego rozgniewać. Zresztą w wypadku Grigorija nic by to również nie pomogło.

Odniosłoby taki sam skutek, jak próby dodawania wody do masła. Grigorij, kiedy nie chciał,

nie słuchał.

- Dobrze się miewasz? - spytał Grigorij. Mówił cicho, lecz w jego głosie nie

wyczuwało się tonu oskarżenia.

- Tak.

- Wciąż chcesz się z nią ożenić?

background image

- Tak.

- A ona? Cóż to za pytanie? Czyżby Kati miała zmienić swoją decyzję? Z powodu tej

nocy?

- Oczywiście - odparł Anastas z irytacją. - Prosiła, żebym ją stąd zabrał. Sądzisz, że

bezpiecznie będzie dla mnie wyruszyć na zachód? Nie do domu, ale przynajmniej za góry...

- Pewnie już tam o nas zapomnieli - stwierdził Grigorij głosem, w którym dało się

słyszeć zmęczenie. - Pewnie ścigają tam teraz innych przestępców, nie uważasz? Albo

prowadzą jakąś wojnę. Czy nie z Turkami właśnie walczą? A może się mylę? Z tego co

wiem, ta wojna już się skończyła. Tak, na pewno możesz wyruszyć na zachód, Anastas. Jesteś

za młody, żeby się tutaj zakopać.

Nie mówił nic o Kati. A to, zdaniem Anastasa, było dość osobliwe. Ale pewnie tylko

on pragnął wymawiać jej imię w każdym oddechu. Właściwie nic dziwnego, że Grigorij nie

odczuwał takiej samej potrzeby.

- Na twoim miejscu nie wspominałbym ani Judinowi, ani Glikerii o tym, że

zamierzasz zabrać Kati na zachód - powiedział Grigorij.

- Myślisz, że ona sama im o tym nie powie?

- Nie - odparł Grigorij. - Kati to mądra dziewczyna. Sądzę, że ostatnio widziała to i

owo, czego nie widziało żadne z jej rodziców.

Grigorij nabrał oddechu.

- Nie bierz sobie tak bardzo do serca tego, o czym wczoraj mówiła Antonia.

- Ja w to ani trochę nie wierzę! - wykrzyknął Anastas ze wzburzeniem. Głos lekko mu

przy tym drżał, co było do niego bardzo niepodobne. Anastas nie ulegał łatwo wielkiemu

wzburzeniu. Do tej pory żył ukryty w swoim wnętrzu. To Kati przebudziła w nim ochotę

przeżywania życia w pełni, odbierania zmysłami i napełniania dni czymś więcej niż tylko

tym, co niezbędnie konieczne.

Grigorij udał, że nie słyszał wybuchu Anastasa.

- Bez względu na to, co Kati robiła wcześniej, właśnie to uczyniło z niej tę osobę,

którą jest dzisiaj.

A taką ją pokochałeś, Anastas. Bez względu na to, jak wcześniej wyglądało jej życie,

nie masz powodu, by ją potępiać. Rozumiesz mnie? Kati bez względu na wszystko pozostanie

Kati. Jeśli kochasz tę Kati, którą widzisz dzisiaj, to nic, co tkwi w przeszłości, nie może

zniszczyć tego uczucia. Nie masz prawa do jej przeszłości, podobnie jak ona do twojej. Bez

względu na to, co zrobiła bądź czego nie zrobiła, nie możesz jej o nic obwiniać. Nie masz też

prawa pytać, dlaczego tak się stało. Musisz ufać, że miała swoje powody. Musisz zamknąć

background image

uszy na plotki, one cię nie dotyczą. To przeszłość. Jeśli kochasz Kati, nie wolno ci o tym

zapominać. Jeśli naprawdę ją kochasz, coś, co wydarzyło się wczoraj, nie może cię z nią

rozdzielić. To, co uczyniła wczoraj, nie jest zdradą wobec ciebie, Anastas. Czy jesteś

dostatecznie wielkoduszny, by się z tym uporać? Czy naprawdę kochasz ją tak bardzo?

Anastas poczuł, że w ustach mu zaschło. W każdym razie nagle zrozumiał głębię

miłości Grigorija: on właśnie tak kochał Antonię, bez odrobiny wymagań i zazdrości.

Nie wierzył w to, co usłyszała Antonia. Nie wierzył w to ani trochę.

Kati nie była taka.

Znał Kati. Kochał ją, ona nie była taka.

Czy kochał ją na tyle mocno, że nie miałoby to znaczenia, gdyby mimo wszystko

okazało się prawdą?

Czy potrafił być aż tak wielkoduszny?

Nie musiał zajmować stanowiska. Nie przypuszczał, by Grigorij spodziewał się

jakiejkolwiek odpowiedzi na swoje pytanie. Anastas jednak pragnął odpowiedzieć. Z uwagi

na samego siebie.

Przypuśćmy, że to prawda.

Nie!

Przypuśćmy, że to, co wydawało się niemożliwe, jest jednak prawdą. Czy myślałby o

jej przeszłości?

Oczywiście, że by myślał!

Grigorij twierdził, że nie ma do tego prawa. Zdaniem Grigorija, nie kochałby Kati,

gdyby pozwolił, aby coś to dla niego znaczyło.

Ale nie chciał zostać wykorzystany!

Nie był rozpłodowym ogierem. Nie chciał, by wykorzystywano go w tej roli. Nie

chciał być oglądany i oceniany na wszystkie możliwe sposoby, nim uznają go w końcu za

godnego, by pokryć klacz.

Anastasa przeszył dreszcz.

Czy właśnie przed chwilą tego nie zrobił?

Przez tydzień go poznawali. Matka Kati i sam Judin. Rozmawiali z nim i oceniali go.

Wcale się nie spieszyli. On krążył wokół Kati, starając się pokazać od jak najlepszej strony.

Nie powiedział ani nie zrobił nic, co mogłoby odwrócić ich sympatię. Nie chciał zmarnować

ż

adnej, nawet najmniejszej szansy.

Prawdopodobnie zdołał przejść przez ucho igielne.

Ta noc...

background image

Nie, nie mógł tak myśleć. Przecież kochał Kati, pragnął zabrać ją ze sobą na zachód.

Chciał się z nią ożenić i uciec z tej krainy pełnej przesądów i zabobonów. Pragnął wieść

spokojne, zwyczajne życie, mieć niedużą zagrodę, gdzie hodowałby konie...

- Kocham Kati - oświadczył stanowczym głosem. - Nie obchodzi mnie, co się

zdarzyło wcześniej, lecz nawet gdyby okazało się to prawdą, i tak nie ma to żadnego

znaczenia...

W każdym razie powiedział te słowa na głos, choć miały zdecydowanie gorzki smak.

Anastas nie wiedział, czy kłamie. Po prostu musiał tak powiedzieć. Grigorij nie może odnieść

wrażenia, że mniej ma w sobie mężczyzny niż on.

Więcej do tej sprawy nie wracali.

W obozie tego dnia zapanował niezwykły nastrój. Może stało się tak za sprawą

pogody? Do tej pory dni były promiennie piękne, niebo jasnobłękitne, letnie, dużo słońca.

Teraz nad lasem zebrały się gęste, szare chmury. Byli jakby zamknięci w ciasnej przestrzeni.

Chmury się zniżyły, unosiły się ledwie ponad wierzchołkami drzew. Całkowicie przesłoniły

niebo.

Nie było jednak zimno. Raczej ciepło i duszno. Panowała taka wilgoć, że ubrania

ciążyły i wszyscy zlewali się potem.

Duchota.

Antonia wciąż była senna. Musieli ją zbudzić, kiedy nastał dzień, ale ona mogłaby

dalej spać. Całe ciało wciąż jej ciążyło. Bolały wszystkie stawy.

- Mam wrażenie, jakbym wczoraj cały dzień ścinała drzewa - zażartowała.

Glikeria na widok Antonii przy ognisku na środku polany wydawała się zdumiona.

- Zdjęłaś bandaże - stwierdziła.

- Przesiąkły - natychmiast odparła Antonia. - Ręce mnie bolały, kiedy się obudziłam.

Chyba właśnie przez to nie mogłam spać. Inaczej spałabym przez tydzień. Wrzuciłam

bandaże w ognisko.

Antonia poruszyła palcami i pokazała dłonie Glikerii.

- Dobrą maść mi dałaś - powiedziała. - Widzisz, jak się goją?

Glikeria nie zaproponowała Antonii dalszej kuracji. Odebrało jej mowę. Jej oczy

długo spoczywały na Antonii, pełne wątpliwości i badawcze. Wystraszył się nawet Anastas.

Antonia nabrała już teraz pewności, że w ogóle nie planowano, by kiedykolwiek

więcej miała się obudzić. Może to ona była tą ofiarą, którą zamierzali złożyć Jumali?

Teraz zaś Glikeria straciła pewność siebie.

Mimo wszystko to krzyk Jumali ocalił Antonię od pewnej śmierci.

background image

Być może nie uprzedzili bogini, co zamierzają uczynić z Antonią. Wskazywał na to

wyraz twarzy Glikerii i jej wątpliwości. Nie poradzili się Jumali.

Tymczasem Antonia wciąż żyła i wciąż pamiętała, co zdarzyło się dzień wcześniej.

Być może nie z taką samą jasnością, jak jeszcze przed zaśnięciem, lecz najistotniejsze

szczegóły zatrzymały się w jej pamięci. A rany już zaczęły się goić.

Glikeria wyraźnie się wystraszyła. Pojęła, że ta obca kobieta znajduje się pod ochroną

mocy wyższej, aniżeli się tego spodziewali. Chroniła ją bogini Glikerii.

- Co tu się będzie dzisiaj działo? - dopytywała się Antonia na widok dwóch

strażników, przygotowujących jeszcze jedno ognisko. Nieśli również dwie zwierzęce tusze.

Jasne było, że zamierzano je upiec nad ogniem, przywiązali je bowiem do dwóch pozba-

wionych wcześniej gałęzi pniaków młodych drzew w taki sposób, by zwierzęta znalazły się

dość wysoko nad ogniem.

- Czy będzie jakaś uczta? Czy to jedno z waszych świąt?

Glikeria pokręciła głową. Znów się uśmiechała, rym uśmiechem, który krył w sobie

tajemnice nie do przeniknięcia.

- To żadne takie święto - powiedziała. - Ale miałaś przecież dzisiaj podziękować

Jumali. Zapomniałaś już o tym? Przecież wczoraj otrzymałaś życie w podarunku!

Dzisiaj również, pomyślała Antonia z goryczą, ale pokiwała głową, udając, że wierzy

słowom szamanki.

- Będziemy również świętować z innego powodu - oznajmiła Glikeria. Patrzyła teraz

na Anastasa. - Judin odda dzisiaj Kati Anastasowi za żonę.

Antonia zdumiona popatrzyła na Anastasa. Wyglądał na równie zaskoczonego jak i

ona. Powstrzymała się więc od pytania, dlaczego ich o tym nie uprzedził.

On również o niczym nie wiedział.

- Ogromnie się z tego cieszę - rzekł wreszcie. Upłynęła dobra chwila, nim odzyskał

mowę.

- My również - powiedziała Glikeria z nieoczekiwaną życzliwością. - Kati jest naszym

jedynym dzieckiem. Nie chcieliśmy jej oddawać pierwszemu lepszemu mężczyźnie. Wygląda

jednak na to, że ty na nią zasługujesz. Sądzimy, że będziesz potrafił się nią zająć jak najlepiej.

Staniesz się godnym jej mężem. Damy wam ziemię i zagrodę. Niczego wam nie będzie

brakować...

- Ale... - zająknął się Anastas. Grigorij szturchnął go w bok. Anastas umilkł.

Wciąż przełykał ślinę, ale cały czas miał sucho w ustach. Za nic na świecie nie był w

stanie ich nawilżyć. Tyle kawałeczków zagadkowej układanki nagle zaczęło do siebie

background image

pasować. Nie chciał, by tak nim rządzono. Właśnie w taki sposób obchodzono się z końmi,

sam przecież to robił. Z początku wabiło się je pieszczotami, a potem używało ciężkiej ręki.

Ale on przecież nie był koniem. Nie był dzikim ogierem, którego można ujeździć i

oswoić.

- Takie dary zawsze trudno jest przyjąć - rzekła Glikeria z uśmiechem, który był w

istocie matczyny. - Musisz jednak zrozumieć, że my po prostu pragniemy dla Kati

wszystkiego, co najlepsze. Nie pozwolimy, by zadowoliła się czymś pomniejszym. Musisz

pojąć, że chcemy się o nią zatroszczyć jak najlepiej. Tacy już są rodzice. A ona jest ostatnią z

naszego rodu. Wszystkie nasze nadzieje są związane z Kati. Damy wam podstawy bytowania,

a już od was będzie zależało, co z tym zrobicie. To nie jest dobroczynność, to podarek z rąk

matki i ojca, którzy mają tylko to jedno jedyne dziecko. Pragniemy jej to ofiarować. Tak jak

oddajemy ją pod twoją opiekę, Anastas. Chwila taka jak ta jest niezwykle trudna dla matki i

ojca. I ciężko jest dać córkę mężczyźnie nie pochodzącemu z naszego ludu. Nie

wywodzącemu się z rodu, który znamy. Takiemu, który nawet nie wyznaje naszej wiary.

Robimy to jednak, ponieważ uważamy, że jesteś jedynym człowiekiem, który będzie w stanie

uszczęśliwić Kati.

To była długa przemowa i brzmiała tak, jak gdyby każde wypowiadane przez Glikerię

słowo było samą tylko prawdą. Anastas jednak nie mógł się oprzeć wątpliwościom.

Oni go do siebie przywiązywali. Darowali mu gospodarstwo, zapewniając, że będzie

należało do niego. Oddawali mu Kati, ale wciąż mocno ją trzymali, równie mocno jak

dotychczas. O, nie, nie zamierzali zrezygnować ze swojej boskiej córki. To ona była nadzieją

rodu. On tylko środkiem, dzięki któremu ród miał przetrwać. Kati nie była w stanie

samodzielnie spłodzić dziecka.

Anastas poczuł, jak w jego wnętrzu zaciska się bolesny węzeł.

Ale przynajmniej chcieli oddać mu rękę Kati. Przynajmniej więc w ich rozumieniu

zostanie jego żoną. On jednak nie poczuje się prawdziwie żonaty.

Postanowił mimo wszystko, że pozwoli im przeprowadzić tę ceremonię, chętnie na to

przystanie. Poślubi Kati. Kocha Kati. Będzie udawał, że zgadza się na wszystko, czego od

niego żądają.

A gdy nadarzy się odpowiednia okazja, ucieknie razem z nią. Pojął już, że nie będzie

to zwyczajne pożegnanie i zwykły wyjazd. Znów będzie musiał uciekać.

A potem poślubi Kati naprawdę.

Uwolni ją od tych szponów, w których trzymali ją rodzice. Ona nigdy nie dorośnie,

jeśli nie puszczą jej od siebie.

background image

- Co się teraz będzie działo? - spytał. To było bardzo dziwne: za chwilę miał wystąpić

w roli pana młodego, a tymczasem nie miał świadomości, co go czeka.

Glikeria uśmiechnęła się.

- Judin i Kati poszli po Jumalę - powiedziała. Antonii dech zaparło w piersiach. W

jednej chwili nabrała ostatecznego przekonania, że nie miała być świadkiem tego, co będzie

się działo. Tak też by się stało, gdyby wszystko potoczyło się wedle planu Glikerii i jej męża.

Dla Judina widok Toni z całą pewnością okaże się szokiem.

- Nie możemy urządzić takiego wesela, jakie obchodzimy zazwyczaj - powiedziała

Glikeria szybko, niemal przepraszając. - Nie mamy możliwości sprowadzenia tu kogokolwiek

z naszej rodziny. Nie możemy wyprawić tak hucznego wesela, na jakie zasłużyła Kati. Ale

ś

lub tak czy owak będzie ważny, Anastas. W naszym rozumieniu będzie obowiązywał aż do

ś

mierci.

Po chwili milczenia dodała:

- Gdy nadejdzie czas, który pozwoli nam wrócić do miasta, trzeba będzie połączyć

was również w kościele. Nie oznacza to, że zamierzamy ugiąć kolana przed bogiem, w

którego nie wierzymy. Nie możemy was jednak narażać na niepotrzebne pytania i niebez-

pieczeństwo. Kobietę, która bez ślubu żyje z mężczyzną, wysyła się do klasztoru, wtrąca się

do więzienia. Mężczyzna zaś musi płacić surowe grzywny. Nie możemy narażać na to Kati.

Anastas pokiwał głową. Rozumiał. Ale oświadczenie Glikerii sprawiło mu również

ulgę.

- Wówczas też będziemy mogli wyprawić ucztę - ciągnęła Glikeria z rozmarzeniem w

oczach. - Wtedy zaprowadzicie już porządek u siebie i będzie można zaprosić całą rodzinę...

I znów układała plany dotyczące Kati i jego. Nie zamierzała zrezygnować z władzy

nad córką. Kati przez całe życie miała trzymać się matczynej spódnicy.

Anastas czuł narastającą bezradność, lecz budził się w nim również gniew.

Nie zamierzał pozwolić im na wszystko, czego chcieli. Nie wiedzieli jeszcze, kogo

wybrali na męża dla swojej córki. Wydawało im się, że dobrze go znają, lecz przekonają się,

ż

e potrafi jeszcze ich zaskoczyć. Jest na to dostatecznie przebiegły.

- Muszę chyba zmienić koszulę - stwierdził Anastas, wstając. Nic jeszcze nie jadł, ale

nie czul głodu. - Nie chcę być brudny, kiedy będę brał ślub z Kati.

- Tuż za szałasami jest strumień. Znajdziesz go, jak pójdziesz prosto i nie zabłądzisz

na inne ścieżki - powiedziała Glikeria.

Najwyraźniej piła do Antonii. Ona jednak postanowiła nie zwracać uwagi na jej

przycinki.

background image

- Dzisiaj nie zabłądzę za nic na świecie - obiecał Anastas.

Uśmiechał się przy tym tak szeroko, że na ten widok Glikerii zdawało się mięknąć

serce. Szczera twarz chłopaka była tak piękna. I nic nie pozwalało wątpić, że naprawdę kocha

Kati. To musiało poruszyć serce każdej matki, a Glikeria również była matką. Wprawdzie w

jej życiu najbardziej liczyła się wiara, lecz od matczynych uczuć nie mogła uciec.

- Skąd taki pośpiech? - Antonia spytała Grigorija ściszonym głosem.

Glikeria pozostawiła ich samych sobie przy ognisku. Nigdy tego nie robiła, widać

jednak czekało na nią dużo innych zajęć.

Pomimo wszystko mająca nastąpić ceremonia, oznaczała dla niej prawdziwy ślub

Kati. Kościelny ślub, który będzie musiał odbyć się później, dla zachowania pozorów przed

otoczeniem, dla nich zupełnie się nie liczył.

- Anastas spał tej nocy z Kati - odparł Grigorij. - A oni w tej rodzinie chcą mieć dzieci

z prawego łoża. Spłodzone w prawym łożu. - Skrzywił się przy tym. - Nie bardzo wiem, czy

dobrze zrozumiałem, ale gdy wczoraj się zgubiłaś, Antonetto, moja ty nieszczęsna ptaszyno,

to niepokoiło ich również coś innego. Stałem dość blisko Judina, gdy jeden z jego strażników

składał mu raport. Mną się najwyraźniej nie przejmowali. Gdy człowiek jest ślepcem, wszyst-

kim się wydaje, że jednocześnie jest głuchy. Na dobrą sprawę staje się niewidzialny... -

Musiał zrobić przerwę. - Odnoszę wrażenie, że po lasach krąży jakiś patrol. Jest gdzieś

niedaleko stąd. Oni wydają się bardzo wystraszeni. Judin mówił coś o odejściu z tego miejsca,

o przeniesieniu Jumali głębiej na bagna. Muszą ją mieć w pobliżu, żeby w razie konieczności

wraz z nią uciekać.

- Nie mogłam być zbyt daleko od skarbca... Antonię przeszedł dreszcz.

- To prawda - przyznał Grigorij. - Kocham cię, moje dziecko. Nie wiem, co się teraz z

nami stanie, Antonio. Mam nadzieję, że uda nam się stąd wyrwać, nim do czegoś dojdzie.

Mam nadzieję, że będą się starali odesłać Kati i Anastasa z powrotem do miasta i że dlatego

tak im się spieszy z tym ślubem... Może i nas też puszczą. Nie zdołają zatrzymać Anastasa,

jeśli nas spotka coś złego.

Antonia zadrżała.

- Ach, wejść w taką rodzinę! Nie wiem, czy jeszcze lubię Kati...

- Kati nie jest temu winna - oświadczył Grigorij wielkodusznie. - Ona się w tym

urodziła. Nie możesz nie lubić kogoś tylko za to, że przyszedł na świat w takiej a nie innej

rodzinie. Człowiek nie wybiera sobie rodziców, moja kochana. Traktuj raczej Anastasa jako

jedyną szansę Kati na wyrwanie się stąd. Wygląda na to, że ona tego pragnie. Jak gdyby nie

czuła się tu już najlepiej. Jak gdyby ochrona i błogosławieństwo Jumali naprawdę jej ciążyły.

background image

- On ją rzeczywiście kocha - słabym głosem powiedziała Antonia. - Jeszcze nigdy nie

widziałam tego chłopaka w takim stanie. Kati jest dla niego ważniejsza nad życie. Nie będę

wobec tego nikogo potępiać. Ale obawiam się o naszą przyszłość. Boję się dzisiejszego dnia.

Czy ty nie czujesz, jakie ciężkie jest powietrze, Grigorij? Coś jakby nas okrążało. Coś poza

tym ciepłem i wilgocią, coś, od czego wszystko robi się lepkie i duszne. Boję się tej ciszy

dookoła. Mam wrażenie, jakby las również czekał, że coś się stanie...

- Gdybyś była w jakimś innym miejscu, uważałabyś, że jest ciepły, przyjemny dzień.

Może nieco pochmurny, ale przecież do zniesienia - uśmiechnął się Grigorij. - Czy mogę być

weselnym gościem, tak jak wyglądam? - spytał. - Jesteś kobietą, znasz się na takich rzeczach.

Antonia przeczesała mu włosy, ogoliła go. Ręce jej się trzęsły, lecz ani razu go nie

zacięła. Nóż musiała zwrócić Glikerii. Wcześniej musiała o niego prosić. To było bardzo

upokarzające.

W obozie panowała cisza. Wszystko było ciche. Antonia, Grigorij i Anastas czekali.

Anastas naciągnął skórzane spodnie. Nie były one być może zbyt uroczyste, lecz o

wiele czyściejsze od tych, w których chodził niemal nieprzerwanie od czasu, gdy opuścili

okolice na północy u ujścia Obu. Koszula, którą w nie wsunął, była czysta. Trochę

pognieciona i z ledwie widocznymi łatami na łokciach, lecz rękawy miała tak szerokie, że łaty

na pewno znikną wśród fałd. Dostał też od Antonii chustkę, którą przewiązał się w pasie. Na

nogach zatrzymał buty do konnej jazdy, w innym obuwiu nigdy się dobrze nie czuł. Odkąd

samodzielnie zrobił pierwsze kroki, zawsze chodził w butach do konnej jazdy.

Zresztą nikt inny nie będzie tu dzisiaj lepiej ubrany.

Wiele razy dorzucali torfu do ogniska. Kawałki nie były zupełnie suche, ogień trzaskał

nieco, nim się porządnie rozpaliły.

Antonia od czasu do czasu podchodziła do mięsiwa i obracała je. Nie było nikogo

innego, kto by dopilnował, żeby się nie spaliło. Uznała to niemalże za swój obowiązek.

Glikeria gdzieś zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu.

Nigdzie też nie było widać strażników.

Wszelkie życie w obozie jakby zamarło. Zostali w nim jedynie oni. Nikt inny.

- Gdyby nie był to taki wielki dzień - rzekł Grigorij, uśmiechając się nieco krzywo -

mogłaby to być niezła okazja do ucieczki.

- Nie jesteśmy tu więźniami - zaoponował Anastas.

- Doprawdy? - spytał Grigorij. Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Dzień wciąż był

pochmurny i duszny. Pokrywa chmur równie gęsta.

background image

A las wciąż nie zdradzał tajemnic, które skrywał w swym wnętrzu. Las zawsze był

sprzymierzeńcem, któremu można ufać.

W tak pochmurny dzień prędko zaczęło zmierzchać. Szarość stała się jeszcze bardziej

szara, cienie gęste i krótkie, jak gdyby wśród drzew objawił się świat pełen szarych karłów i

stworów. Jak gdyby las pełen był małych trolli.

W końcu usłyszeli głosy. W lesie objawiło się życie. Odległy szmer stawał się coraz

głośniejszy.

- Nadchodzą od tej samej strony, z której przyszli wczoraj z tobą - powiedział Anastas

do Antonii. Jego twarz wyrażała przygnębienie. W jego sercu kłębiło się teraz wiele

skomplikowanych uczuć.

- Na pewno zanadto się zbliżyłam do Jumali - stwierdziła Antonia. - Ale celowo

weszłam na moczary. Chciałam mieć jakąś wymówkę, dlaczego zabawiłam tam tak długo.

Dopiero teraz powiedziała prawdę.

- To chyba najgorsza ze wszystkich twoich wymówek - cierpko zauważył Grigorij. -

Mało brakowało, a przypłaciłabyś ją życiem.

Antonia położyła dłoń na ramieniu Anastasa i lekko go uścisnęła.

- Bez względu na to, co się teraz stanie, Anastas, pamiętaj: przede wszystkim masz

być szczęśliwy. Wszystko jedno, kim oni są, czy czym są, oddają ci teraz swoją córkę.

Kochasz Kati. To ją dostaniesz, a nie jej rodziców. I nie może być w tym nic bardziej prze-

rażającego od tego, w co wciągnął cię Grigorij w ciągu tych lat. Byłeś mężczyzną na tyle, by

przyjmować wszystko z podniesioną głową. Teraz również sobie poradzisz. Nie wolno nam

okazywać strachu. Oni nie mogą nam nic zrobić. Poślubisz ich córkę. Jeśli spotka cię coś

złego, będzie to bolało Kati. A bez względu na to, co o nich myślisz, oni nie chcą jej krzywdy.

- Dziękuję ci, Antonio.

Anastas uścisnął jej rękę. Wpatrywał się w las. W każdej chwili spodziewał się, że ich

zobaczy. Na razie jednak wzmagały się tylko dźwięki.

- Nie wiem, czy zgadzam się z tobą we wszystkim, co powiedziałaś - dodał. - Lecz i

tak miło było to usłyszeć. I rzeczywiście pragnę Kati. Chcę ją poślubić. Muszę przez to

przejść dla niej.

Jednostajny szum się zbliżał. Było to coś w rodzaju pieśni w języku, z którego nic a

nic nie rozumieli. Nawet rytm różnił się od rosyjskiego.

To Judin śpiewał.

Albo odprawiał modły.

background image

Antonia tak właśnie to określiła. Nie był to zwyczajny, codzienny ton. Nie nuciłby

takiej melodii podczas normalnej pracy.

To była modlitwa.

Szedł przodem.

Był najwyższym kapłanem, szamanem.

Za nim kroczyło czterech strażników z drewnianą skrzynią. Spoczywała na okrągłych

drągach, które mieli na ramionach. Skrzynia nosiła ślady starości, drewno nasmarowane

tłuszczem pociemniało na brąz. Wieko było zaokrąglone, okucia z błyszczącego metalu, który

na brzegach zmienił kolor, zrobił się zielonoczarny. A z przodu widniał zamek wielkości

pięści.

Nie było wątpliwości, jaki skarb jest przechowywany w skrzyni.

Za skrzynią kroczyła Kati razem z Glikerią.

- Ona wyszła im na spotkanie - szepnęła Antonia. - Widać musiała im powiedzieć, że

jestem jak najbardziej żywa. Ciekawe, jak Judin na to zareagował. Teraz oczywiście udaje, że

nic się nie stało.

- Pst! - uciszył ją Grigorij. - Nie psuj tej chwili Anastasowi. Przecież mimo wszystko

on się teraz żeni, moja śliczna. Pogańska ceremonia również może kryć w sobie piękno w tak

ważnych momentach, kochana. Pozwólmy mu ją przeżyć.

Antonia przełknęła ślinę. Poruszyła ją panująca tu atmosfera, nie dało się temu

zaprzeczyć. Monotonna pieśń wypełniła powietrze czymś osobliwym. Czymś pełnym nadziei

i przerażającym jednocześnie.

Zapadał zmrok.

Weszli na polanę.

Pierwszy Judin. Ubrany był w szkarłatnoczerwony płaszcz, podobny do tego, który

nosił brat Kati. Szata Judina jednak była złocona na brzegach. Czerwień w kontraście z białą

skórą mężczyzny budziła grozę. Mogło się wydawać, że kąpał się we krwi.

Antonia drgnęła, próbując otrząsnąć się z takich fantazji. Nie powinna zanadto

popuszczać wodzy wyobraźni... Strażnicy kroczący za Judinem również mieli czerwone

peleryny, takie jak te, jakie wkładali poborcy danin. Może i ci mężczyźni pełnili taką funkcję?

To by wyjaśniało, dlaczego wolno im było nieść skrzynię Jumali. Antonia była przekonana,

ż

e trzeba należeć do najbliższego kręgu bogini, by móc dostąpić takiego zaszczytu.

Z godnością kroczyli za Judinem. Gdy on stanął, oni również się zatrzymali.

Powoli unieśli drągi z ramion i opuścili skrzynię. Antonia zauważyła, że jej nie

dotykali. Odtoczyli kije spod niej i odstawili je na bok.

background image

Judin podszedł do skrzyni, wyjął klucz i przekręcił go w zamku. Dłońmi popieścił

wieko.

A potem otworzył skrzynię.

Strażnicy cofnęli się jeszcze o kilka kroków. Wydawało się, że westchnęli albo może

jęknęli.

Judin wyjął coś ze środka z delikatnością taką, z jaką matka trzyma nowo narodzone

dziecko.

Antonia również przełknęła ślinę. Drżała teraz na całym ciele. Dobrze, że mogła

przytulić się do Grigorija.

- On wyjmuje teraz tę figurę, prawda? - szepnął jej do ucha.

Wprawdzie nic nie widział, lecz i on uległ nastrojowi, temu napięciu tkwiącemu w

powietrzu. Potrafił się domyślić, co się dzieje.

Antonia kiwnęła głową. Grigorij policzkiem tulił się do jej włosów, mógł więc to

poczuć. Głos nie chciał jej słuchać. W ustach zaschło jej tak, że język lepił się do

podniebienia. Zdołała jednak szepnąć:

- Jest mniejsza, niż przypuszczałam. Ale rzeczywiście cała ze złota. Musi być ze złota.

Nigdy w życiu nie widziałam nic, co by bardziej błyszczało. Odbijają się w niej płomienie

ogniska. Chyba muszą ją polerować. Na pewno. Inaczej nie byłaby taka lśniąca...

Nieustannie przełykała ślinę w czasie, gdy Judin podnosił Jumalę ku niebu. Glikeria

wystąpiła w przód. Zamknęła skrzynię kluczem, który jej mąż rzucił na ziemię. A potem

postawiła ją na krótszym boku i rozłożywszy kawałek materiału, nakryła nim skrzynię.

Materiał również był czerwony.

- Ona przygotowuje ołtarz - ochrypłym głosem szepnął Anastas.

- Jumala to figura nagiej kobiety - cicho powiedziała Antonia do Grigorija. Miał

prawo widzieć jej oczami. - Klęczy, a w dłoniach trzyma czarę. Włosy upięte z tyłu w coś w

rodzaju węzła. Nigdy u żadnej kobiety nie widziałam podobnej fryzury. To stosunkowo

młoda kobieta, bardzo zgrabna. Sięgałaby mi pewnie do kolan... Wygląda dokładnie tak, jak

widziała ją Raija, Grigorij. Dokładnie tak samo!

Judin ustawił Jumalę na skrzyni nakrytej czerwonym obrusem. Stanął przed nią jako

kapłan. Potem odwrócił się do obcych, popatrzył na nich pierwszy raz.

Antonia musiała lekko uścisnąć Anastasa za rękę. Popchnęła go naprzód.

Ceremonia się rozpoczęła.

background image

12

Anastas szedł naprzód jak pijany. Przed nim wznosił się ołtarz, który zbudowali ze

skrzyni. Na nim nierzeczywista, niepojęta, złocista statuetka kobiety.

Jumala.

Nie przewidział tego, bo wcale nie chciał odczuć takiego wzruszenia na widok

pogańskiego bożka. Był dostatecznie oświecony, by wiedzieć, że ten posążek jest dziełem

ludzkich rąk. Widział, że jest stary. W głowie pojawiły mu się słowa z innego życia. Ktoś

zapewne nazwałby tę statuetkę klasyczną, jej linie były takie czyste i proste. Kobieta klęczała

w sposób naturalny, tak jak uklękłaby żywa kobieta. Ale nieznany artysta z dalekiej

przeszłości nie ujął wszystkich szczegółów: kobieca postać była gładsza i zimniejsza od

rzeczywistej kobiety. Mimo to jednak coś w niej sprawiało wrażenie, że jest żywa...

Niech Bóg go od tego broni, lecz przejął się tym, co widzi. Czuł, że podniosłość tej

chwili niemal go paraliżuje. A na ową podniosłość składała się również statuetka, sposób, w

jaki się do niej odnosili, ów uroczysty język, ruchy powolne i nienaturalne...

Judin zatrzymał Anastasa gestem ręki, nim chłopak zanadto zbliżył się do ołtarza.

Anastasowi dech zaparło w piersiach. W jednej chwili powrócił do rzeczywistości.

Wciąż był tu jedynie obcym przybyszem, niewiernym. To oczywiste, że nie mógł zanadto się

zbliżyć do ich największej świętości.

Judin gestem nakazał mu paść na kolana. Anastas usłuchał.

Wypełniało go podniosłe uczucie.

Niezwykle, niemal nierzeczywiste, lecz bardzo uroczyste.

Ujrzał, że Glikeria staje u boku męża. Za nią podążali dwaj strażnicy w płaszczach.

Między sobą dźwigali balię, całkiem zwyczajną balię z drewna. Ustawili ją przy ołtarzu.

Anastas spostrzegł, że jest w niej woda.

Kati wciąż stała na skraju placyku. Ledwie ośmielał się na nią spojrzeć. Coś mu

podpowiadało, że to nie wypada, że będzie mu wolno na nią patrzeć dopiero wówczas, gdy

zostaną sobie poślubieni.

W każdym razie zdążył dostrzec, że dziewczyna wygląda pięknie. Ubrana była w białą

suknię, miękko otulającą jej ciało. W talii przepasała się czerwonym pasem, zawiązanym na

biodrze, a jego krańce opadały niemal do kraju sukni. We włosach miała podobną krajkę, a

pod nią wsunięty żółty kwiat, z rodzaju tych, które rosły na bagnach.

Była piękna.

background image

Judin odwrócił się do Anastasa plecami. Stanął przodem do statuetki ze złota i

monotonnie wypowiadał słowa, których Anastas nie rozumiał. Trochę go to przerażało.

Ta chwila miała być dla niego taka ważna, tymczasem nawet nie rozumiał słów. Ale

też i nie był to prawdziwy ślub.

Kolana rozbolały go od długiego klęczenia, ale wytrzymał. Wytrzymał dla Kati.

Po tej ceremonii przynajmniej w ich oczach będzie jego żoną. To pierwszy krok.

Później musi uczynić ją swą małżonką w oczach reszty świata. Wszystko należy

czynić stopniowo. Na nic się nie zda wiara, że wszystkiego da się dokonać jednym skokiem

wprost w niepewność. Niekiedy trzeba tak działać; tu musiał przy każdym kroku uważnie

patrzeć, gdzie stawia nogę.

Glikeria padła na kolana obok męża. Oboje na przemian odprawiali modlitwy, chyląc

głowy przed Jumalą.

Niebo nad nimi wciąż ciemniało.

O ogniska prawdopodobnie zadbała Antonia. Płonęły, a Anastas nie widział, by

ktokolwiek inny dokładał torfu.

Znów zerknął na Kati. Dziewczyna wciąż stała z pochyloną głową. Dłonie złożyła. W

sercu go zapiekło, chociaż nazywał się bezbożnikiem. Może gdzieś głęboko w jego wnętrzu

tkwiły resztki dziecięcej wiary? Miał wrażenie, że ten widok kłuje go w oczy...

Wreszcie szamani powstali. Anastas delikatnie się poruszył, a rodzice Kati na

szczęście nie zwrócili na to uwagi. Co do strażników nie miał takiej samej pewności, stali

nieruchomo i przynajmniej z pozoru wydawało się, że patrzą wprost przed siebie. Trudno

jednak było stwierdzić, co widzą, a czego nie widzą. Podejrzewał, że mimo iż ich twarze

pozostają bez wyrazu, to jednak mężczyźni ci mają baczenie na każdy szczegół.

Zastanawiał się, czy nogi utrzymają go, gdy pozwolą mu się w końcu podnieść.

Nie, nie trzeba o tym myśleć...

Judin zdjął statuetkę z ołtarza. Anastas nie wierzył własnym oczom, kiedy szaman

umieścił Jumalę w naczyniu z wodą.

Potem złożył dłonie, ukląkł przy naczyniu i zaczął śpiewać z twarzą zwróconą ku

niebu. Przyłączyła się do niego Glikeria.

Mało brakowało, a Anastas uszczypnąłby się w ramię. Jakiż sens mogło mieć kąpanie

bogini podczas takiej ceremonii?

Miał nadzieję, że przynajmniej on i Kati unikną zanurzania w wodzie. Ale cóż, skoro

będzie trzeba, na pewno podda się kąpieli.

background image

Tylko że to może zaszkodzić skórze, z której uszyte były jego buty do konnej jazdy.

Nie miał okazji nasmarować ich tłuszczem, odkąd przekraczali rzeki, by się tu dostać. I już

zauważył, że zrobiły się sztywniejsze i utraciły swój blask.

Wielkie nieba, jakież to myśli przychodzą mu do głowy! Można tylko mieć nadzieję,

ż

e szamani nie potrafią w nich czytać. Bo jeśli tak, to może się pożegnać z marzeniem o

zostaniu ich zięciem. Te myśli zapewne są bluźniercze, Jumala wszak nie ma żadnego

związku z tak przyziemnymi sprawami, jak stan jego butów. Fakt, że uważał Jumalę za

przedmiot równie zwyczajny, na pewno tylko pogorszyłby jego sytuację.

Bez wątpienia mogli znaleźć lepszego zięcia wśród mężczyzn z własnego ludu.

Anastas wciąż nie mógł pojąć, dlaczego wybrali właśnie jego.

Bo był to wybór rodziców, przynajmniej co do tego nie miał żadnych wątpliwości.

Owszem, Kati go polubiła, lecz to z całą pewnością nie wystarczało szamanowi Judinowi i

jego żonie.

Musiało być w Anastasie coś takiego, z czego sam nie zdawał sobie sprawy.

Tymczasem Jumalę wyciągnięto z wody. Teraz wyraźne się stało, że nie o wszystkim

pomyśleli przed ceremonią, nie przygotowali bowiem nic, w co można by wytrzeć posążek. A

widać niemożliwe było odstawienie statuetki wciąż ociekającej wodą.

Glikeria poświęciła swój płaszcz.

Osuszona bogini stanęła na powrót na swoim miejscu. Świeżo wymyta błyszczała

teraz jeszcze mocniej, zaś do czarki, którą trzymała w rękach, Judin wsypał garść monet.

Anastasowi przeleciało przez głowę, że dla szamana nie było to nic trudnego. Mógł

wziąć sobie to, co wcześniej ofiarowali już inni. Wszak to on zawiadywał skarbami, a Jumala

z całą pewnością nie zwracała uwagi na to, czy otrzymuje w darze pieniądze, które raz już

dostała.

Nazwaliby Anastasa niewiernym, bezbożnym.

Z całą pewnością taki właśnie był. Nie stracił jednak zdolności do ironii, umiejętności

jasnego widzenia spraw.

Nadeszła wreszcie ta chwila, kiedy Judin odwrócił się do córki. Uśmiechnął się do

niej, a przynajmniej Anastasowi wydało się, że tak uczynił. Odniósł wrażenie, że na twarzy

szamana dostrzega ojcowską dumę. Było jednak ciemno, możliwe więc, że się mylił.

Płomienie ogniska sprawiały, że cienie magicznie migotały. Nie każdy więc mógł

widzieć wszystko z taką samą jasnością.

Judin podszedł do córki i podprowadził ją do ołtarza. Kati padła tam na kolana.

Glikeria podprowadziła Anastasa.

background image

Kolana naprawdę porządnie go bolały, kiedy wstawał, żeby przejść te kilka kroków.

Potem znów musiał uklęknąć. Tym razem obok Kati.

Teraz czuł się o wiele lepiej.

Zerknął na dziewczynę. Głowę trzymał uniesioną wysoko, lecz Judin zaraz posłał mu

karcące spojrzenie. Anastas skłonił ją więc tak, by wyglądało to na chylenie czoła.

Nie miał zamiaru bluźnić, lecz to była gra, w której to tamci mieli w rękach wszystkie

atuty. On zaś nawet nie znał jej zasad. A nie stać go było na zbyt wiele błędnych posunięć.

Napotkał też przelotne spojrzenie Kati. Kąciki ust leciutko uniosły jej się w górę, lecz

również tylko na moment. Zaraz potem twarz znów jej spoważniała.

Ostatniej nocy spała w jego objęciach.

Wówczas nie wyobrażał sobie, że sprawy potoczą się tak szybko. Nastawiał się na

długie czekanie. Przypuszczał, że ona również nie znała planów matki i ojca, inaczej by mu

przecież powiedziała.

Czy jej rodzice wiedzieli, że oni ze sobą spali? Czy Kati się do tego przyznała?

Anastasa na moment przeszył lodowaty dreszcz.

Ale w takim razie nie odprawialiby chyba podobnej ceremonii? Trudno mu było

uwierzyć, że przyjmą go jako zięcia z otwartymi ramionami, gdyby o tym wiedzieli...

Owszem, na pewno pragnęli wnuków, ale nie mogli się domyślać, że on już próbował

im je zapewnić.

Teraz Judin popatrzył na Kati. Zadał jej jakieś pytanie. Kati kiwnęła głową i

powiedziała coś w tym języku, którego Anastas nie znał.

Potem Judin zwrócił się do niego.

- Jumala i my oddajemy ci tę kobietę za żonę. Czy chcesz ją przyjąć i wziąć pod

opiekę, którą do tej pory my nad nią sprawowaliśmy?

Anastas czekał, aż padnie więcej słów. Więcej pouczeń. Przywykł do tego podczas

kościelnych ślubów. Wprawdzie nie uczestniczył w zbyt wielu podobnych uroczystościach,

lecz w każdym razie pamiętał, że mówiło się o czymś więcej. Czul się niemal oszukany,

kiedy zrozumiał, że to już wszystko.

- Tak - powiedział.

Kati uśmiechnęła się do niego zadowolona. Przypomniał sobie cień strachu, widoczny

na jej twarzy zaledwie przed chwilą. Musiał więc na nią zerknąć w oczekiwaniu na dalszy

ciąg słów Judina, które nigdy nie padły.

Kati wstała, poszedł w jej ślady. Ona wszak nie mogła się mylić, tutaj się urodziła.

Podeszli do posążka.

background image

Judin ujął dłonie obojga i położył je na zimnej, gładkiej skórze bogini. Swoją ręką

nakrył ich dłonie. Znów modlił się monotonnie z zamkniętymi oczami. Anastas nie mógł się

powstrzymać przed spoglądaniem na szamana. Uznał, że to bezpieczne, skoro Judin ma

zamknięte oczy.

Modlitwa, którą odmawiał, była zapewne błogosławieństwem dla tego małżeństwa,

błaganiem o szczęście i płodność.

Anastas się skrzywił.

Judin skończył. Odsunął ich dłonie od bogini, potem zaś wyjął nóż.

Anastas zmarszczył brwi, ale Kati stała zupełnie spokojna. Na jej twarzy nie widać

było nawet cienia strachu. Nie dotykała go, on również nie śmiał jej nawet musnąć. To

zapewne nie było dozwolone, przynajmniej na razie.

Anastas pojął wreszcie, że ceremonia wcale nie dobiegła jeszcze końca, jak mu się

wydawało.

A więc nie odbywa się to tak szybko, chociaż pytania, jakie Judin mu zadawał, były

proste i krótkie.

Szaman zanurzył nóż w naczyniu z wodą, potem zaś stanął pomiędzy córką a

Anastasem.

Kati wysunęła lewą rękę. Anastas, idąc w ślad za nią, również wyciągnął rękę, ale

prawą.

Judin cierpko poprosił go o wyciągnięcie drugiej ręki.

Dlaczego to takie istotne? zastanawiał się Anastas.

Kiedy Judin ledwie przytknął ostrze do nadgarstka Kati, delikatnie go nacinając,

odpowiedź sama przyszła mu do głowy. Przecież po lewej stronie jest serce!

Pozwolił, by Judin naciął skórę i jemu, nawet się przy tym nie skrzywił. Szaman nie

mógł wątpić w to, że jest dzielny. W dodatku Anastas nieraz zaznał już gorszego bólu. To

była naprawdę błahostka.

Judin zetknął nadgarstki młodych w taki sposób, by ich krew się zmieszała.

Anastas uznał, że w tym rytuale jest coś śmiesznego. Takie rzeczy robili z kolegami,

kiedy byli jeszcze chłopcami, kiedy chcieli stać się braćmi krwi i składali uroczyste przysięgi,

o których tak łatwo później zapominali.

To wyglądało na dziecinne zabawy, lecz musiał się z tym pogodzić.

Dla Kati.

Teraz przyszła Glikeria, niosąc niedużą drewnianą czarkę. Wypowiedziała nad nią

kilka słów, a później zanurzyła ją w dużej balii, w której kąpali Jumalę.

background image

Nabrała pełną czarkę wody i podała ją Anastasowi.

- Wypij - szepnęła Kati. - Do dna.

Anastas ujrzał w wodzie własne odbicie. Ujrzał własne oczy, szeroko otwarte, chyba

ze zdumienia. I wody w miseczce wydawało się bardzo dużo. Ale zaczął pić.

Opróżnił czarkę.

Judin położył mu rękę na głowie.

Teraz Kati dostała naczynie. Ona również je opróżniła. Trwało to dłużej niż w

wypadku Anastasa.

Gdy opróżniła miseczkę, Judin drugą rękę położył na głowie córki. Znów

monotonnym głosem zaczął wyśpiewywać modlitwę całkowicie niezrozumiałą dla Anastasa.

Trwało to długo.

Kiedy skończył, jego rolę przejęła Glikeria. Ona również nakryła ich głowy dłońmi.

Jej pieśń jednak była krótsza W dodatku, zdaniem Anastasa, Glikeria miała lepszy glos.

Z całą pewnością to również były bluźniercze myśli, lecz pojawiały się w jego głowie

nie wiadomo skąd, nie potrafił nad nimi zapanować.

Kiedy Glikeria się cofnęła, Judin podał im ręce. Wstali. A Kati objęła Anastasa w

pasie. Odczuł ulgę. Zrozumiał, że to już wszystko, że ceremonia dobiegła nareszcie końca.

- Jesteś teraz moją żoną? - spytał cicho. Głośne wypowiadanie słów wydawało się

niemożliwe w takiej bliskości złotego posążka.

Kati kiwnęła głową, wyraźnie szczęśliwa.

- Jestem twoja - powiedziała. Były to najpiękniejsze słowa, jakie Anastas kiedy-

kolwiek usłyszał.

Za ich plecami Judin podniósł posążek. Glikeria ułożyła skrzynię na ziemi, otworzyła

ją. Włożyli Jumalę do środka i nakryli płaszczem Judina. Potem znów zamknęli skrzynię na

klucz. Strażnicy z powrotem wsunęli pod nią drągi, również tym razem nie dotykając

ś

więtości nawet palcem.

- To przerażające, lecz również bardzo piękne. Uroczyste - szepnęła Antonia

Grigorijowi, gdy ceremonia niemal dobiegła już końca.

Stali przy ognisku. W milczeniu zrozumieli, że ich obecność jest tolerowana, chociaż

byli niewiernymi. Grigorij wszak i tak nie mógł zobaczyć bogini, natomiast jeśli chodziło o

Antonię, to uważali chyba, że Jumala wzięła ją pod swoją ochronę, pomimo iż była

niewierna. W pewnym sensie przyznano im prawo do obecności w tym miejscu, przynajmniej

dopóki trzymali się z tyłu, wśród cieni, dopóki w żaden sposób w niczym nie przeszkadzali.

background image

- To oczywiste, że chwila jest uroczysta - odszepnął Grigorij. - Wszyscy czynią chwile

takie jak ta uroczystymi. Sądzisz, że nasi dalecy przodkowie nie traktowali uroczyście faktu

znalezienia kobiety, z którą pragną żyć?

Antonia nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad podobnymi problemami. Dopiero

Grigorij zmusił ją, by jej myśli wkroczyły na ścieżki, na które bez niego nigdy by się nie

zapuściły. Przy nim stała się innym człowiekiem. Patrzyła dalej, aniżeli czyniła to niegdyś w

Archangielsku.

- Żałuję, że nie mogłeś zobaczyć Jumali - dodała Antonia. - Na miłość boską, tak

bardzo bym chciała opowiedzieć o niej Raiji! Powiedzieć jej, że Jumala jest dokładnie taka,

jaka jawiła się Raiji w jej snach. Powiedzieć, że ją widziałam. Ze widziałam lud, który wciąż

oddaje jej cześć. Nigdy nie przypuszczałyśmy, że to możliwe. Sądziłyśmy, że ta wiara dawno

już wymarła, że kościół zdołał ją całkiem pokonać.

- Wiele rzeczy jest możliwych - uznał Grigorij. Odpowiedział jej dziwnie krótko,

Antonia zdała sobie sprawę, że powodem tego była jej wzmianka o Raiji.

To oczywiście bezmyślne z jej strony, ale tak łatwo było się zapomnieć. A odkąd tu

przybyli, Antonia wręcz nieustannie myślała o Raiji. To stało się nieuniknione. Antonia była

szczerze przekonana, że gdyby nie Raija i jej niezwykłe sny, nigdy by tutaj nie trafili.

Kati objęła Anastasa. Strażnicy tymczasem chwycili za drągi, gotowi podnieść

skrzynię do góry.

- Nie będą jej przechowywać tutaj - szepnęła Antonia.

- Chyba się tego nie spodziewałaś - odparł Grigorij. - Ale nie odniosą jej z powrotem

do skarbca. Nie potrwa długo, nim tu znów wrócą. Przekonasz się! Ukryją ją w lesie,

domyślam się, że niedaleko od obozowiska. Znają ten las lepiej niż własną kieszeń,

Antonetto! Nic nie robią przypadkiem.

- Powinniśmy życzyć młodym szczęścia. Antonia poderwała się na nogi i pomogła

wstać Grigorijowi. Ich palce się splotły.

- Żałuję, że to nie my - powiedziała smutnym głosem, cicho wzdychając. - Nawet w

taki sposób - dodała.

Grigorij na krótką chwilę objął ją, usta musnęły czoło. Potem wargi.

- Nie mamy prawa tego pragnąć, Antonio - rzekł zasmucony. - Skradliśmy czas, który

razem spędzamy. Ale ja potrafię z tym żyć. Potrafię być z tobą szczęśliwy, dopóki nie myślę

o tym, jak mogłoby być.

Tego nam nie wolno. Kochamy się i niebiosa o tym wiedzą. Wiedzą o tym ptaki i

drzewa wokół nas. Ty mi to mówisz, a ja powtarzam to tobie, najmilsza Antonetto. Tylko nie

background image

możemy poprosić księdza, żeby nas połączył. Nikt nie może uczynić nic, aby więzi, które nas

łączą, były jeszcze mocniejsze. To my je tworzymy, moja kochana. My. Nie powinniśmy

tęsknić za niczym więcej, to powinno nam wystarczyć. Kocham cię, wyraźniej nie mogę tego

powiedzieć. Mocniej nie mogę się z tobą związać.

Antonia przełknęła ślinę. Grigorij tak pięknie radził sobie ze słowami. Tak świetnie

umiał przemawiać. Musiał zresztą, całe jego życie polegało na przekonywaniu ludzi do idei,

w które wierzył. Musiał umieć mówić.

- Kocham cię - powiedziała. - Tyle że pozwoliłam się porwać tej uroczystości, była

naprawdę piękna, bez względu na to, co myślisz i mówisz, najmilszy. Naprawdę piękna.

Grigorij otarł jej łzy. Usłyszał, że płakała. Ucałował cieniutką skórę pod oczami.

- Chyba mieliśmy życzyć im szczęścia - przypomniał, lekko się śmiejąc. - Wydaje mi

się, że nie bardzo wypada, aby weselni goście próbowali się zjeść, jeszcze zanim podadzą do

stołu...

Objęli Anastasa, uściskali Kati. Oczy obydwojga młodych błyszczały szczęściem.

- Pięknie wyglądasz - powiedziała Antonia do Kati, ostrożnie dotykając cienkiej,

wełnianej materii jej sukni. - Nigdy nie widziałam nic piękniejszego - stwierdziła. -

Wyglądasz jak prawdziwa księżniczka.

- To ślubna suknia, którą noszą wszystkie panny młode w naszej rodzinie - wyjaśniła

Kati, skromnie zerkając na swój strój. - Jest bardzo stara. Jako pierwsza włożyła ją prababka

mojej matki, a materiał utkała i uszyła z niego suknię jej matka. Tylko krajki są nowe, każda

panna młoda musi sama utkać je dla siebie. Kati zdjęła krajkę, którą nosiła na głowie. Kwiat

upadł na ziemię, a Antonia, wiedziona impulsem, podniosła go i wsunęła do kieszeni, nie

zdając sobie sprawy z tego, co robi.

- Jedną z krajek zawsze dajemy mężowi - powiedziała Kati, czerwieniąc się. Wciąż

widać nie potrafiła uświadomić sobie w pełni, że Anastas jest jej mężem. Na oczach

wszystkich patrzyła na niego ostrożnie i nieśmiało. Tak samo też go dotykała.

Chłopak miał w pasie przewiązaną chustkę Antonii, Kati więc nie mogła mu zawiązać

swojej krajki jako paska.

Zarzuciła mu ją na szyję i owinęła dwukrotnie, potem zaś zawiązała, czyniąc z niej

swego rodzaju ozdobę.

- Teraz jesteś ze mną jeszcze mocniej związany - powiedziała niemal zawstydzona. -

Na nic nie zda się żadna próba ucieczki, Anastas. Nosisz na szyi moją krajkę, tylko ja taką

tkam. Każdy, kto ją zobaczy, będzie wiedział, że należysz do mnie.

Anastas wzruszony ucałował ją w czoło.

background image

- A co ja mogę tobie dać, kochana? - zachodził w głowę. - Nie mam nic ze sobą. Nie

mam cię czym obdarować. Tak być nie powinno...

- Nie myśl o tym - powiedziała z uśmiechem. - Już i tak dałeś mi dosyć.

Zapadła wielka cisza. Jakby zgęstniała. Anastas wreszcie zebrał się na odwagę i

pocałował Kati w usta. Długo smakował jej miękkie wargi. Cały czas mocno ją obejmował. A

ona tuliła się do niego. Oparła się o Anastasa całym swoim ciężarem, by móc stać jak

najbliżej niego. Gładziła go po piersi w sposób, jakiego nie dało się błędnie odczytać.

Antonia odwróciła się w bok i pociągnęła za sobą Grigorija, choć bliskość, jaką

okazywali sobie młodzi, jego nie wprawiała w zakłopotanie.

I wtedy ich zobaczyła. Mocno szarpnęła Grigorija za rękę. Chciała krzyknąć, lecz nie

była w stanie. W gardle całkiem jej zaschło, język zrobił się suchy i ciężki. Spomiędzy jej

warg nie wydobył się żaden dźwięk.

- Co się stało? - spytał Grigorij, kiedy pchnęła go przed sobą, próbując biec. Starała się

go nakłonić, by ruszył za nią. Z polany w głąb lasu, w ciemność pomiędzy cienie, droga nie

była daleka. Musiała istnieć możliwość, by się tam ukryć.

Pozostali ujrzeli ich tuż potem. Antonia usłyszała przenikliwy krzyk Kati. Usłyszała,

ż

e Anastas coś do niej woła, ale słowa do niej nie dotarły. Usłyszała też, że Judin krzyczy w

swoim własnym języku.

Słów nie rozumiała, brzmiały jednak jak przekleństwo. Nic nie mogło dźwięczeć z

równą nienawiścią, z taką wściekłością. Zawtórował mu głos Glikerii, a ona przeklinała już

zarówno we własnym języku, jak i po rosyjsku.

- Żołnierze? - dopytywał się Grigorij.

Antonia zdołała zaciągnąć go przez polanę za szałasy. Nie była pewna, na jak długo

znaleźli schronienie. Bardzo prawdopodobne, że zostali otoczeni. Polana była częściowo

oświetlona, żołnierze musieli przeczekać ceremonię, wstrzymali się do czasu, aż strażnicy

odeszli i w obozowisku zostało zaledwie kilka osób. Zaatakowali w chwili nieuwagi, w jedy-

nym właściwym momencie.

- Jest ich na pewno jakichś dwunastu, piętnastu - szepnęła Antonia.

Leżała na brzuchu i próbowała stopić się w jedno z mchem. Strój miała ciemny, mogło

się to więc udać. Gorzej było z Grigorijem, jego jasne włosy przyciągały do siebie nawet

blask gwiazd.

- Naprawdę sprawni - pochwalił Grigorij. - Musieli oszukać któregoś ze strażników z

kręgu wokół obozu. Albo może przekupić. Czy ten, który się tak zachwycał Kati, był wśród

tych czterech?

background image

- Chyba nie - odparła Antonia cicho. Usiłowała sobie przypomnieć, jak wyglądał

tamten młodzieniec, lecz sprawiało jej to trudność. Wszyscy młodzi mężczyźni byli do siebie

tak bardzo podobni. Niezbyt dokładnie pamiętała rysy twarzy tamtego. W pamięć wryła jej

się jedynie łata na spodniach, a to przecież niezbyt istotna wskazówka.

Nie widziała dokładnie, co dzieje się na polanie. Słyszała krzyki i przekleństwa

miotane przez Glikerię. Nie przypuszczała, że ta święta kobieta jest w stanie wykrzykiwać

takie słowa. Nie sądziła, że szamanka Jumali może je w ogóle znać. Słyszała też głos

Anastasa.

I Judina.

Jego zachowanie przerażało najbardziej. Przy wtórze szczęku mieczy Judin donośnym

głosem odmawiał modlitwę. Nawet na moment nie ustawał. Wypowiadał słowa w swoim

własnym języku. Modlitwa była drwiną ze wszystkich niewiernych.

- Przybyło kilku strażników - szepnęła Antonia, zauważywszy powiewający czerwony

płaszcz.

Zobaczyła, że jeden z młodych mężczyzn uwolnił się z okrycia i dopiero wtedy

pobiegł do obozu podjąć walkę z żołnierzami.

- Pst - szepnął Grigorij. Leżał nieruchomo jak martwy, nasłuchiwał całym ciałem. - Tu

są konie - szepnął wreszcie samym tylko oddechem. - Słyszę, że są.

Antonia przełknęła ślinę. Bała się tutaj zostać, lecz bała się również poruszać w

ciemności. Śmiertelnie się lękała, że mogą zostać odkryci.

Przypuszczała, że ten żołnierski patrol nie będzie się zastanawiał, kogo chwyta jako

jeńca albo zakłuwa włócznią. Widzieli ich przecież na placyku w obozowisku. Nie bacząc na

tłumaczenia, uznają ich za wyznawców Jumali. Antonia nie miała zaufania do ludzi

reprezentujących władzę.

Jeśli ich schwytają, w najlepszym razie wtrącą do więzienia. Postawią przed sądem za

coś, czego nie zrobili. Na pewno skażą. Kto zechce ich wysłuchać? Nie mogli nawet się

przyznać, kim naprawdę są.

- Widzisz cokolwiek wyraźnie? - spytał Grigorij. Wciąż mówił tak cicho, że musiała

się wysilać, by usłyszeć jego słowa.

Czy widziała wyraźnie?

Antonia zmrużyła oczy i wpatrzyła się w ciemność. Mrok był gęsty, wełnisty. Tej

nocy należało zapomnieć o blasku księżyca i o pogodnym niebie, to jedno było pewne.

Ciemność stała się jeszcze ciemniejsza niż zwykle. Noc zapowiadała się czarniejsza

niż którakolwiek z nocy, jaką oglądała, a przynajmniej z tych, które miała w pamięci.

background image

- Jako tako - odparła.

Nie zamierzała karmić Grigorija fałszywymi nadziejami. Wiedziała, o czym myślał, i

to napawało ją jeszcze większym strachem. Nie miała w sobie tyle odwagi co on, nie była

ulepiona z tej samej gliny.

- Nie przybyliśmy tutaj po to, żeby umrzeć dla głupiego posągu ze złota - szepnął

Grigorij. - Ty widzisz, musisz więc czołgać się pierwsza. Będziesz pełznąć przede mną, a ja

cię będę trzymał za kostki, moja Antonetto! Nigdy nie spotkałem takiej kobiety jak ty. Nigdy

nie spotkałem kogoś, z kim chciałem dzielić życie. Ono nie może zakończyć się tutaj.

Odwagi, ukochana! Musimy przedostać się w głąb lasu, chyba słuch zdoła doprowadzić mnie

do koni. Jeśli trzeba będzie zmienić kierunek, pociągnę cię za właściwą nogę. Nie będziemy

musieli wtedy rozmawiać. Głos tak przeklęcie się niesie, Antonetto...

- Dobrze - zgodziła się Antonia. Przełknęła strach i prędko się obróciła. Zarzuciła

Grigorijowi ręce na szyję i obsypała pocałunkami całą jego twarz. Pocałowała też w usta.

- Kocham cię, Grigoriju - szepnęła z wargami przy jego ustach. - Kocham cię tak

mocno, że to aż boli. Słyszysz? Gdybym umarła, nigdy nie wolno ci o tym zapominać.

Obiecujesz? Nikt nigdy nie kochał cię równie mocno jak ja.

- Wiem - mruknął ledwie słyszalnie i uwolnił się z jej uścisku. - Musimy próbować.

Niebezpiecznie jest leżeć tutaj, moja droga. Oni musieli nas zobaczyć. Widzieli, gdzie

zniknęliśmy. Trzeba stąd odejść.

Antonia zrozumiała powagę sytuacji. Serce i tak miała już w gardle, udusi ją, jeśli

pozwoli mu podskoczyć jeszcze wyżej.

Ostrożnie zaczęła pełznąć, pozwoliła Grigorijowi złapać się za kostki u nóg.

- W las - szepnął. - Do diabła z kierunkiem! Tylko w głąb lasu!

Skryli się już między drzewami, gdy usłyszeli glos Judina. Jego ostatni krzyk.

Przeraźliwy wrzask ostatniego cierpienia.

Być może ta chwila po dwakroć przydała szamanowi jasności widzenia.

- Glikerio! - krzyknął. - To ty poprowadzisz ród dalej!

Później rozległo się jedynie pozbawione słów zawodzenie, coraz głośniejsze. Potem

zaś nastąpiła cisza.

Antonia na moment musiała ukryć twarz w mchu. Cała się trzęsła. Zdjął ją

przenikliwy chłód i jednocześnie napłynęły mdłości. Wciąż musiała przełykać ślinę, by nie

zwymiotować.

Nawet gdy umierał, myślał o rodzie. Cóż to za człowiek!

background image

Grigorij pociągnął ją za lewą stopę. Antonia wzięła się w garść. Wolno popełzła dalej.

Nie było to wcale łatwe, lecz tyle mieli do stracenia, że nie mogła się poddać. Również

Grigorij złożył życie w jej ręce. Musiała myśleć nie tylko o sobie.

Czołgali się długo, wiele razy zmieniali kierunek. Antonia z wysiłku spływała potem.

Bardzo też przemokła, bo ziemia przesiąkła wilgocią. Nie była to jednak odpowiednia chwila

na to, by się skarżyć.

Rozmyślała o losie Anastasa i Kati. Bezsilność niemal ją paraliżowała. A potem znów

zacisnęła zęby.

Wolno jej myśleć jedynie o tym, że muszą dać sobie radę.

Anastas nie jest przecież niemowlęciem w pieluszkach. Pół życia spędził na zmaganiu

się z niebezpieczeństwami, czyhającymi za jego plecami. Potrafił zadbać o własną skórę. A

odpowiedzialność za Kati również należała do niego.

Takie rozumowanie nie leżało w charakterze Antonii. Wprost sprawiało jej ból.

Walczyła z płaczem, z paskudną kulą w brzuchu. Walczyła ze strachem i rezygnacją. I tak

donikąd nie dojdą. To bez sensu. Nie zdołają umknąć żołnierzom.

Było ich tak wielu. Czym mieli walczyć przeciwko całemu patrolowi nawykłemu do

przeczesywania lasów?

Grigorij pociągnął ją za obie kostki.

Antonia się zatrzymała.

Za późno.

Miała oczy, lecz patrzyła w głąb siebie, zamiast spoglądać w przód. Grigorij usłyszał

niebezpieczeństwo, zanim ona je zobaczyła.

Poczuła, że ją puścił w tej samej chwili, w której ujrzała skrzynię.

Ledwie zdążyła uklęknąć, gdy spostrzegła, że mężczyzna rzuca się do ataku na

Grigorija.

To był jeden ze strażników.

Oczywiście jeden z nich został przy skrzyni. Jeden zawsze musiał wiedzieć, gdzie

znajduje się Jumala. Jeden, bez względu na to, co się działo, musiał jej strzec.

To Jumala była najważniejsza dla całego ich ludu. Znaczyła więcej aniżeli jej poddani.

Z niczyich ust nie wydobył się żaden dźwięk.

Zarówno strażnik, jak i Grigorij wiedzieli, że nie wolno im ściągać na siebie uwagi

ż

ołnierzy. Wciąż dochodziły do nich odgłosy walki z obozowiska. A to oznaczało, że nie

mogli się od niego zanadto oddalić. Nie było też żadnej pewności, że wszyscy żołnierze z

patrolu zgromadzili się właśnie tam. Kilku prawdopodobnie zostało przy koniach.

background image

Strażnik miał nóż. Nosił również kuszę, lecz tej broni nie mógł użyć. Przynajmniej nie

w takiej walce.

Grigorij był nieuzbrojony. Walczył gołymi rękami, posługując się wszelkimi

podstępnymi sztuczkami, których nauczył się w ciągu życia. Mimo ślepoty dotrzymywał poła

młodszemu mężczyźnie. Wprawdzie Grigorij nie był równie mocnej budowy, lecz w jego

ż

ylastym ciele tkwiła siła. Miał doskonały słuch i zwinność kota. Niełatwo było zaatakować

go nożem.

Ż

aden z nich dwóch nie zwracał uwagi na Antonię. Ona zaś, cały czas klęcząc,

dostrzegła wśród mchu połyskujący przedmiot.

Strażnik nie zauważył, że coś wypadło mu z kieszeni w momencie, gdy wyciągał nóż.

Klucz.

Złoty klucz do skrzyni.

Antonia usiłowała zrobić się tak maleńka, jak tylko mogła. Ułożyła się na brzuchu i w

milczeniu modliła się o to, by Grigorij wytrzymał do chwili, gdy jej uda się podejść.

Podpełzła do gwiazdy lśniącej w mchu.

Jej palce zagłębiły się w ziemię, zacisnęły na kluczu.

Strażnik był odwrócony do niej plecami. Chyba jej nie usłyszał.

Czym prędzej wsunęła klucz we właściwe miejsce. Poszło zupełnie gładko. Widać

niedawno naoliwili zamek. Przekręciła klucz, uniosła wieko skrzyni. Było dosyć ciężkie.

Czerwony płaszcz odrzuciła na bok.

Strażnik wciąż nie widział jej poczynań. Zastanawiała się, czy Grigorij ją słyszy. I czy

domyśla się jej zamiarów.

Nie miała jednak czasu, by dłużej to rozważać.

Ręce ujęły posążek. W geście tym nie było namaszczenia. To tylko statuetka.

Straszliwie ciężka.

Antonia zrozumiała, dlaczego figurka nie jest większa. Gdy jednak przykucnęła i w

obie ręce włożyła całą siłę, jaką miała, zdołała ją wyciągnąć ze skrzyni. Musiała mocno

nabrać oddechu przed kolejnym wysiłkiem, lecz jakoś się obróciła, unosząc złocistą boginię

nad głową. Musiała to zrobić, by uderzyć dostatecznie mocno. Ręce jej drżały.

Upuściła posążek na czaszkę strażnika.

Mężczyzna nie miał żadnych szans. Umarł, nie wydając z siebie żadnego dźwięku.

Cały tył czaszki miał zmiażdżony.

Antonia odsunęła złoty posążek na bok, później odciągnęła strażnika.

Grigorij jęknął cicho, gdy próbowała go podnieść.

background image

Dopiero wtedy to zobaczyła.

Nóż strażnika tkwił głęboko w piersi Grigorija. Strażnik i posążek upadli wprost na

niego, wbijając ostrze jeszcze głębiej.

- Nie chciałam - szepnęła, wyciągając nóż. Trysnęła krew, czym prędzej więc

przyłożyła obie dłonie do rany. Nacisnęła. Położyła się całym swym ciężarem na ranie, nie

zdołała jednak wstrzymać krwi, rytmicznie tryskającej z ciała Grigorija.

- Kocham cię - szepnął. - Wracaj do domu, Antonetto. Do Archangielska...

- Ja także cię kocham - odszepnęła z płaczem. - Kocham cię, Grigoriju! Ty nie możesz

mi umrzeć!

- Ciii - powiedział, z wysiłkiem tuląc policzek do jej policzka.

I nagle jego ciało zrobiło się ciężkie. Wysunął się z jej objęć i upadł na mech.

Antonia cicho płakała. Nie wiedziała, jak długo to trwało. Siedziała przy nim ze

ś

wiadomością, że jest martwy. Wiedziała, że znów została na świecie całkiem sama.

Przynajmniej tu, na wschód od Uralu, a to właściwie oznaczało cały świat. Las

dookoła pełen był żołnierzy i strażników Jumali, a żaden z nich nie okazałby jej łaski.

Pocałowała martwe wargi Grigorija. Przez długą chwilę jeszcze na niego patrzyła. Na

zawsze miała zapamiętać, jak w tę gęstą, ciemną noc jaśniały jego włosy.

Potem otarła o mech nóż z krwi, wsunęła go pod spódnicę i weszła w las.

background image

13

Nie było już nikogo, kto by ją nazywał Antonettą. Tylko taka myśl tkwiła w głowie

Antonii, gdy zapuszczała się coraz głębiej w obcy, nieznajomy las. Nie słyszała koni, lecz nie

czuła także zapachu bagniska. Akurat w tej chwili nie przejęłaby się ani jednym, ani drugim.

Gdyby wpadła teraz w bagno, nie walczyłaby. Pozwoliłaby wciągnąć się w głąb,

zatopić. Cieszyłaby się z nastania końca wszystkiego.

Miała nóż.

Czuła go przez spódnicę. Wystarczyłoby jedno potknięcie, a mogła się nim zranić.

Być może noszenie noża przymocowanego do paska pod ubraniem było lekkomyślnością.

Ale i to jej nie obchodziło.

Miała broń.

I nie była w stanie użyć jej przeciwko sobie. Wiedziała, że potrafiłaby skierować ją na

innego człowieka, gdyby jej zagroził. Teraz już to wiedziała. Ale uciekać w taki sposób, o,

nie! Mogą sobie nazywać ją tchórzem, mówić, że zabrakło jej odwagi, wszystko jedno.

Antonia po prostu nie mogła.

Nie miała pojęcia, dokąd idzie. Właściwie też nie starała się zachowywać cicho.

Rozgrzewała się marszem, szła, szła i szła...

Na niebie nie było gwiazd, którymi mogłaby się kierować. Niebo tutaj zresztą różniło

się od tego, jakie znała z Archangielska, niepodobne było także do nieba, które widywała nad

ujściem Obu. Anastas opowiadał jej o gwiazdach na północy, a podczas podróży na południe

nocami często stawał obok niej i Grigorija i objaśniał, jakie gwiazdy mogli oglądać po drodze

i gdzie się one znajdują.

Wiele z nich otrzymało nazwy związane z legendami dalekiej Grecji, z

zadziwiającymi historiami o bogach i boginiach, którzy znieruchomieli na sklepieniu

niebieskim. Kilka z nich pokazał jej też w obozowisku. Wiedziała, w której części nieba

szukać znajomych gwiazdozbiorów. To by mogło jej pomóc.

Ale niebo było zachmurzone, pokryte szaroczarną postrzępioną warstwą chmur. Nie

pomogło jej ani odrobinę.

Z drugiej” jednak strony nie mogło też się przysłużyć nikomu innemu.

Ż

ołnierze, uznawszy napaść na obóz za zakończoną, na pewno się domyślali, że w

lesie musi ukrywać się więcej ludzi. Nie odnaleźli też w obozowisku żadnego wizerunku

background image

bożka, a z daleka mieli okazję oglądać złocistą statuetkę. Wiedzieli więc o jej istnieniu, lecz

czciciele posągu zdołali się go pozbyć, nim patrol dotarł na miejsce.

Ż

ołnierze przeszukiwali las.

Byli też strażnicy, którym udało się uciec. Tacy, którzy się pochowali. Tacy, którzy

obawiali się, że obcy przybysze będą szukać żołnierzy, ich zaś zdradzą. Oni też przeszukiwali

las.

Antonia wędrowała, aż kompletnie opadła z sił. Usiadła wtedy wprost na mchu, by

odpocząć. Nie zawracała sobie głowy szukaniem kryjówki. Nikogo nie widziała. O niczym

innym nie myślała. Nogi ją rozbolały, jakby maszerowała przez całe życie. Czuła się też

ś

piąca, trucizna zawarta w maści wciąż krążyła w jej żyłach. Przez cały dzień była senna, a

poza tym nic nie jadła.

Kiedy zamknęła powieki, przed oczami stanęły jej dwie zwierzęce tusze piekące się

nad ogniskiem. Zapomniała spytać, co to za mięso. Może jeleń? A może świnia albo owca?

W myślach zadawała sobie pytanie, czy wciąż wiszą nad ogniem. Czy ktoś znalazł

czas, żeby je zjeść? Czy też ptaki i drapieżne zwierzęta będą mogły wyprawić sobie ucztę,

gdy tylko zgasną resztki żaru? To trochę potrwa. Pamiętała, że dołożyła sporo torfu.

Ale to działo się całą wieczność temu.

Nie nasyciła się też myślą o jedzeniu, które nigdy nie miało trafić do jej ust.

Antonia podniosła się z wysiłkiem. Zachwiała się na nogach i musiała przytrzymać się

drzewa. Upłynęła chwila, nim była gotowa do dalszej wędrówki.

W uszach jej zaszumiało.

Antonia momentalnie znieruchomiała.

To nie mogło dziać się tylko w jej głowie. To było zbyt rzeczywiste!

Wstrzymała oddech i nasłuchiwała.

Szumiało.

Szumiało jak wiatr. Jak woda... Jak rzeka...

Z trudem stawiając nogi, skierowała się w tę stronę, z której, jak jej się wydawało,

dochodził ów odgłos. Nieraz wpadała na drzewa, podrapała twarz, a rany na nadgarstkach

znów się otworzyły. Szła jednak, kierując się dźwiękiem. Raz po raz musiała zatrzymywać się

i nasłuchiwać. Słuchała całą sobą.

Nie chciała podejmować ryzyka, że tym razem zabłądzi. Musi trafić do tej rzeki. Musi

ją znaleźć. Rzeki prowadziły do ludzi, a dla niej ludzie byli ratunkiem. Uczyniłaby wszystko,

byle tylko wydostać się z tego lasu, który odebrał jej to, co kochała.

background image

Nigdy więcej już nie poczuje się dobrze w lesie. Nigdy więcej jej oczy nie zaznają

spokoju, spoczywając na niekończącej się linii drzew. Las oznaczał dla niej śmierć. I

szaleństwo czające się w wierze, która zatraciła wszelkie granice.

Jej wzrok dawno już przywykł do ciemności. Płakała jednak tak długo, że oczy jej

zapuchły, patrzyła więc właściwie przez dwie wąskie szparki. Oczy piekły, bolały od

ocierania łez rękawem bluzki.

Raz po raz przeklinała też spódnicę, czepiającą się wszystkiego, co tylko wystawało z

ziemi. To jakieś fatalne zrządzenie losu, że tego dnia nie miała na sobie spodni, w których

czuła się o niebo lepiej. Spódnica żadną miarą nie nadaje się na wyprawy przez las, doszła do

wniosku Antonia.

Człowiek, który wymyślił, że kobiety powinny nosić spódnice, zapewne nie

przewidział ich pragnienia wędrówek i żądzy przygód. Przecież strój jest mi teraz jedną z

największych przeszkód, pomyślała z goryczą.

Rozważania o innych rzeczach trochę pomagały, chociaż Antonia nie potrafiła na zbyt

długo oderwać myśli od Grigorija. Te inne myśli były niczym drobne przebłyski w świecie jej

umysłu, niczym przelotne uderzenia ptasich skrzydeł, odrywające ją od rzeczywistości. Potem

rzeczywistość znów do niej wracała, a z jej serca upuszczano jeszcze trochę krwi.

Przez cały czas potykała się, szła i przedzierała naprzód Nóż trzymała teraz w ręku.

Skaleczyła się nim w udo, gdy upadła za pierwszym razem, i to wystarczyło, by rozsądek

podpowiedział jej, co powinna zrobić.

Przez głowę przeleciała jej pewna myśl, właściwie nawet dość zabawna: gdyby teraz

spotkała na swej drodze samego diabła, to przestraszyłby się jej i rzucił do ucieczki. Antonii

natomiast nic już chyba by nie przeraziło.

Zbyt wiele przeszła. Dość się napatrzyła.

Odgłos płynącej wody wzmagał się. Nie były to więc fantazje ani też szumy nocnego

wiatru szeleszczącego w koronach drzew. Nie szumiało jej też w głowie ze zmęczenia. To

szemrała woda, choć nie płynąca ostrym nurtem, tylko spokojna woda, leniwie posuwająca

się naprzód.

Szeroka rzeka, pomyślała Antonia.

Czyżby dotarła do Obu?

Czy to właśnie w tym miejscu parł na północ, czy może też była to ta jego część, która

zakręcała na wschód, do krainy, w której nie miała czego szukać?

Nie mogła tego wiedzieć.

background image

Akurat w tej chwili było to bez znaczenia. Antonia myślała jedynie o tym, by odnaleźć

rzekę. Odczuwała pragnienie, a rzeka pozwoli jej się napić. Wiedziała, że jeśli tylko będzie

miała trochę wody, długo wytrzyma. Kiedy uciekali z Archangielska, wiele dni musiała

przeżyć bez jedzenia.

To było inne życie.

Ż

ycie, w którym dużo się nauczyła. Mogła przetrwać. Wiedziała, że woli życia jej

wystarczy. Nie załamywała się i nie uznawała sytuacji za beznadziejną, w każdym razie nie

na długo. Potrafiła wziąć się w garść nawet wówczas, gdy najbardziej się bała.

Przecież uratowała się od śmierci w bagnie.

Widać był w tym jakiś sens. A świadomość, że jedynym sensem mogła być śmierć w

chłodzie i samotności, w wycieńczeniu i głodzie w tutejszych lasach, wywoływała w niej

jedynie śmiech. Wszystko wydawało się jednym wielkim żartem.

Antonia nie chciała w to wierzyć.

Musi odnaleźć rzekę.

Dalej nie sięgała myślą. Nie była w stanie patrzeć bardziej w przyszłość.

Znalazła się na środku otwartej równiny. W jedną stronę, jak okiem sięgnąć, ciągnęła

się rzeka, szeroka i leniwa. W drugą stronę, jak okiem sięgnąć, rozciągała się rzeka, tak samo

szeroka i tak samo leniwa.

Na drugim brzegu było płasko. Dostrzegała jakieś mroczniejsze cienie. Przypuszczała,

ż

e jest tam las, tak samo jak na tym brzegu, na którym się znajdowała.

Rzeka, las i niebo.

Jak okiem sięgnąć.

Osunęła się na kolana. W jednej chwili nogi nie chciały jej dłużej nieść. Dotarcie do

rzeki ją przytłoczyło. Miała w uszach szum wody, a ta woda płynęła blisko. Widziała rzekę.

Wcześniej szum był jedynie odległym szeptem, teraz rzeka do niej przemawiała, życzliwa i

bliska. Gdyby zdołała przejść jeszcze kilka kroków, mogłaby się z niej napić.

Antonia usiłowała stanąć na nogi, lecz one nie miały już sił. Poniosły ją przez las,

teraz zaprotestowały.

Wycieńczona nie podnosiła się z kolan.

Czuła, jak bardzo jest spragniona. W dusznym lesie zlewała się potem. Szła i biegła,

aż w ustach czuła smak krwi. Ciało wprost krzykiem domagało się wody, wody, która była

tak blisko.

Antonia znów wsunęła nóż za pasek spódnicy. Kiedy człowiek się czołga, nie może

się potknąć.

background image

Wbiła palce w ziemię i popełzła w stronę brzegu. Zatrzymała się dopiero wówczas,

gdy dłońmi dotknęła rzecznego piasku w miejscu, gdzie woda rzeki łagodnie lizała brzeg.

Przyniosło to ulgę poranionym nadgarstkom. Chłodna woda przynosiła ukojenie. Antonia

położyła się na brzuchu i piła. Piła prosto z rzeki, niczym spragnione zwierzę, które przez całą

noc szukało jamy wypełnionej wodą. Piła tak długo, aż w żołądku jej zaciążyło i nie wierzyła,

ż

e kiedykolwiek uda jej się podnieść. Musiała przetoczyć się w gęstą, wysoką trawę, rosnącą

wzdłuż brzegu.

Trawa o tej porze roku rosła bujnie. Susza też nie dała się jej we znaki.

Antonia położyła się na plecach i poczuła, że odzyskuje siły. W gardle już jej nie

zasychało, usta się nawilżyły, żołądek nie był pusty. Z twarzy spłukała słony pot i ślady

pozostawione przez łzy. Dotarła do rzeki.

Teraz nie wiedziała już, czego pragnie. W głowie nie było więcej myśli. Panowała w

niej ciężka pustka. Antonia zasłoniła oczy ręką i zasnęła.

Obudziło ją słońce. Skore do żartów promienie słoneczne, które wybrały się na

przedpołudniową wędrówkę przez stepy i lasy. Pogłaskały ją po koniuszku nosa, a ona nawet

tego nie zauważyła. Połaskotały ją w czoło i pogładziły po zabawnych lokach. Omiotły je i

przesunęły się na policzki.

Antonia wciąż spała.

Musiały więc przypuścić szturm, żeby zbudzić tę dziwną ludzką istotę. Na ogół ludzie

wstawali o świcie, niemal jeszcze zanim słońce zdążyło wyjrzeć zza grzbietów wzgórz, żeby

ż

yczyć im dobrego dnia.

Ta istota leżała tak nieruchomo, jakby już nie żyła, lecz to przecież niemożliwe, bo

oddychała.

Promienie słońca połaskotały ją mocniej w powieki. Nie było lepszego sposobu na to,

ż

eby zmusić do wstania opornych śpiochów.

Tym razem sposób ten również nie zawiódł.

Antonia zaczęła się krzywić. Próbowała odgrodzić się od światła, zasłaniając oczy

rękami, lecz maleńkie promyki potrafią się przedrzeć nawet przez najmniejszą szparkę. Nie

zostawiły jej więc w spokoju i w niczym nie pomogło burczenie niezrozumiałych słów ani

obracanie się plecami. Po krótkiej chwili znów się pojawiały, tańczyły radośnie na

powiekach, dopóki ich nie podniosła.

Gdzie ona jest? Dobry Stwórco, co to ma znaczyć?

Antonia usiadła w miękkiej trawie. W powietrzu wyczuwało się ciepło, niebo było

najbłękitniejszym błękitem. Słyszała szum rzeki, szerokiej jak jezioro.

background image

W jaki sposób się tu znalazła?

W końcu sobie przypomniała.

Antonia osunęła się z powrotem na trawę. Zamknęła oczy na wspomnienia, lecz one

pozostawały równie wyraźne, równie natrętne. Tkwiły w obrazach i dźwiękach, w zapachach.

W nosie aż kręcił zapach mchu. Miała go nigdy nie zapomnieć.

Nikt już nie będzie jej nazywał Antonettą.

Długo leżała nieruchomo, pozwalając obrazom napływać. Zalewać ją. Deptać po niej.

Nie zdołała z nimi walczyć. Zresztą i tak pojawiłyby się później. Nie mogła zamknąć ich w

ż

adnym pokoju, do którego nie prowadziły żadne drzwi. A drzwi zawsze dało się otworzyć.

Zawsze mogły znów wyjść.

Obrazy zalewały ją strumieniem. Gwałtowniejsze niż lód na rzece, który kruszył się

wiosną i spływał do morza. Bolesne. Straszne. I takie wyraźne...

Słyszała też krzyki, jęki, szczęk mieczy. I głosy. Słyszała trzask pękającej czaszki

strażnika, odgłos ciała upadającego na mech. Łoskot upadającej Jumali. Słyszała głos

Grigorija i słowa, które stały się jego ostatnimi słowami.

Dlaczego?

Dlaczego Grigorij?

- Chyba mogłam go zatrzymać? - spytała cicho, patrząc w niebo szeroko otwartymi

oczyma. W taki dzień nie powinno być aż tak niebieskie, raczej krwistoczerwone. Dzień

następujący po tak krwawej nocy powinien zalewać się łzami.

Dzień jednak uśmiechał się słonecznie. Antonia również nie potrafiła płakać. Oczy

wciąż ją bolały. Palce nadal były opuchnięte. Prawdopodobnie przedstawiała sobą dziwaczny

widok, tym jednak się nie przejmowała. Nie było już nikogo, dla kogo chciała być piękna.

Prosił, żeby wróciła do domu. Mówił o Archangielsku.

Grigorij równie dobrze mógł ją prosić, żeby się wyprawiła na Księżyc. Albo do Grecji.

Archangielsk był równie daleko.

Grigorij powinien wiedzieć, że to jedyne miejsce, do którego nigdy nie mogła wrócić.

Antonia wstała. Ręką obmacała pasek spódnicy. Nóż zniknął! Zgubiła nóż!

Umysł powoli zaczynał pracować.

Czy miała go przy sobie, kiedy odnalazła rzekę? Tak, chyba tak. Pamiętała, że myślała

o tym, iż nie potknie się, jeśli będzie pełznąć. A musiał istnieć jakiś powód tak idiotycznej

myśli. Jedynym, oprócz, rzecz jasna, tego, że oszalała, był nóż. Antonia nie uważała się

jednak za szaloną, przynajmniej na razie. Musiała mieć wtedy nóż.

background image

Ale chyba tylko sam diabeł pamięta, w którym miejscu piła i którędy dokładnie się

czołgała. Równina była tu rozległa, otwarta. Spanie w tym miejscu to istne szaleństwo. Każdy

mógł tutaj przyjść.

Podeszła nad brzeg i przykucnęła. Dzisiaj napiła się już wody czerpanej ręką.

Nóż leżał tuż przy brzegu. To prawdziwy cud, że rzeka nie zabrała go w ciągu nocy i

poranka. Pewnie był zbyt ciężki. Antonia obmyła go w wodzie z rzeki. Nie chciała go stracić.

Zapewne znaleźliby się tacy, których na widok jej poczynań przeszedłby dreszcz, ale

od tego noża zginął Grigorij. Nóż był ogniwem, które ją z nim łączyło, bez względu na to, jak

przerażające i paskudne mogło się to wydawać. Antonia była przy nim w chwili jego śmierci.

To ona wyciągnęła nóż z jego ciała. Nie mogła się go teraz pozbyć.

W dodatku potrzebna jej była broń. Bóg jeden wie, jak długo będzie musiała

wędrować, nim trafi do ludzi. A tu mogły być dzikie zwierzęta, przed którymi należy się

bronić. O dzikiej zwierzynie poruszającej się na dwóch nogach myśleć nie chciała.

Nie miała zamiaru kolejny raz odbierać nikomu życia. Zresztą wszystko i tak poszło

na marne.

Gdy chodziło o obronę Grigorija, nie wahała się.

To być może usprawiedliwiało jej czyn, ale w głębi duszy czuła się źle. Potrzeba

będzie jej wiele czasu, by znaleźć usprawiedliwienie przed samą sobą. Ostatecznie to ona była

swoim najsurowszym sędzią.

Drugi brzeg rzeki był kamienisty. Antonia aż przełknęła ślinę, gdy to zobaczyła. Bez

wątpienia wyglądało na to, że czuwa nad nią jakaś opiekuńcza dłoń. Osoby znające teren

uznałyby to miejsce za nieodpowiednie do przekroczenia rzeki, konie na przeciwległym

brzegu z trudem dałyby sobie radę. A przecież żołnierze przyjechali konno. Nigdy nie

zdecydowaliby się na wybór tego miejsca, by ponownie przeprawić się przez rzekę, a już na

pewno nie zrobiliby tego nocą. Jeśli w ogóle chcieli dostać się na drugi brzeg.

Antonia nawet tego nie mogła wiedzieć.

Przyroda nie podpowiadała jej, w którą stronę powinna pójść. Postanowiła

zaryzykować kierowanie się nurtem. Założyła, że rzeką jest Ob, a nie jeden z jego licznych

mniejszych dopływów. Antonia zdecydowała się ruszyć w tym samym kierunku, w którym

płynęła rzeka. Prędzej czy później musi dojść do ludzi. Po drodze może wymyślić jakąś

historię, zdawała sobie sprawę, że powinna to być bardzo wiarygodna wymówka.

Nie ośmieliła się podejść na sam brzeg, trzymała się zarośli. W każdej chwili mogła tu

przykucnąć i skryć się w zieleni. Nie chciała ryzykować. Gdyby w istocie natknęła się na

ludzi, wolała zobaczyć ich pierwsza. Upewnić się, czy z ich strony nic jej nie zagraża.

background image

Od czasu do czasu zagłębiała się bardziej w las. Wśród cieni panował przyjemny

chłód. Miło było choć na chwilę uciec spod palącego, gorącego słońca.

Zanadto w głąb zapuszczać się jednak nie śmiała, nie miała odwagi oddalać się od

rzeki. Rzeka stanowiła klucz do jej dalszej wędrówki, bez niej skazana była na zatracenie.

Znalazła jakieś jagody, które zjadła. Nie były jeszcze dojrzałe, lecz smakowały inaczej

niż woda. W pewien sposób syciły. Znalazła też grzyby. W ustach były paskudnie miękkie,

ale niektóre miały przyjemny smak. Te gorzkie od razu wypluła. Nie znała tutejszych

grzybów. Niektóre pamiętała z Kotlasu, ale tamte były inne. Antonia wiedziała, że istnieją

również trujące grzyby, miała jednak nadzieję, że natura urządziła to na tyle dogodnie, że

trujące były właśnie te gorzkie. Te natomiast, przyjemne na języku i podniebieniu, można

swobodnie jeść.

Szła dalej. Ledwie poświęcała czas na odpoczynek. Zawadzającą jej spódnicę

zaczepiła w pasie, tak że sięgała kolan. To przecież nie miało żadnego znaczenia. I tak nikt jej

tu nie widział. O wiele łatwiej się teraz poruszała. A buty do konnej jazdy sięgały na tyle wy-

soko, że nie kaleczyła sobie łydek.

Mimo wszystko jednak Antonia czuła wyraźnie, że buty nie były przeznaczone do tak

długich wędrówek.

Słońce zaczęło zniżać się na niebie, intensywny błękit przyblakł, ale wieczór również

nie chciał dla niej krwawić. Widać rozlano już dość krwi. Przyroda nie widziała powodu, by

odzwierciedlać wszystko złe, co się stało. W pewnym sensie Antonia również się zgadzała, że

to niepotrzebne.

Im ciemniej się robiło, tym dalej ośmielała się wyjść z lasu. Kiedy była taka

zmęczona, mniej się też bała. Wciąż zachowywała niezwykłą czujność, lecz nie lękała się już

tak bardzo wszystkich drobnych dźwięków, które rozlegają się wszędzie tam, gdzie są

drzewa.

Po ciemku łatwiej było wślizgnąć się w cienie. W dodatku wędrowała cały dzień, nie

widząc nic, co choćby przypominało człowieka. Nie słyszała ludzkiego głosu z wyjątkiem

własnego.

Któż więc krążyłby po takim pustkowiu o tej porze doby?

Antonia zaczynała zdawać sobie sprawę również z innej prawdy, która żarzyła się w

niej właściwie przez cały dzień. Nie chciała się nad nią zastanawiać, bo ta świadomość mogła

jej odebrać tę ostatnią iskierkę nadziei, jaka w niej jeszcze tkwiła. Nie chciała się poddawać.

Nie chciała zasiewać ziarna niewiary.

Na rzece powinny być łodzie.

background image

To właśnie dręczyło Antonię przez cały dzień podczas wędrówki. Ta rzeka była

szeroka, bardzo szeroka. Płynęła leniwie i powoli.

Antonia zakładała, że to Ob. Całą ufność pokładała w tym, że idzie wzdłuż Obu.

Ale na Obie powinny być łodzie. Nie można cały dzień maszerować wzdłuż Obu, nie

widząc ani jednej łodzi.

Nie mógł to również być Irtysz. Także na tej rzece panował ruch.

A ona szła wzdłuż rzeki, którą nic nie pływało.

Musiała jednak podążać brzegiem bez względu na to, jaką nazwę nosiły te wody. Być

może nigdy się tego nie dowie. Prędzej czy później i tak musi dotrzeć do O b a Antonia szła

naprzód.

Pod wieczór zaszyła się w zarośla, wcześniej zaspokoiła pragnienie. Na brzegu rzeki

nie pozostał po niej żaden ślad, uważnie to sprawdziła. Noc zapowiadała się pogodna. Na

niebie ledwie się trzymał sierp księżyca. W miarę jak stawało się ciemniej, jaśniały gwiazdy,

wyglądało na to, że ich przybyło. Anastas mówił, że po prostu świecą tu jaśniej. On tyle wie-

dział. Kiedy był mały, miał nauczycieli, mężczyzn, którzy studiowali, jeździli po świecie. Po

Europie...

Antonia siedziała zapatrzona w niebo. Tej nocy wspomnienia już tak jej nie dręczyły.

Nie dlatego, że się od nich oddalała, to niemożliwe. Odległość dzieląca ją od miejsca, w

którym się to zdarzyło, nie była w stanie umniejszyć bólu. Z bólem natomiast można nauczyć

się żyć.

Antonia zorientowała się, że zalicza się do ludzi, którzy potrafią wiele znieść.

Zasnęła niemal na siedząco, śniąc rozmaite baśnie, które opowiadał jej Anastas.

Bogowie z dalekiej Grecji stali się dla niej rzeczywiści. Okazywali jej życzliwość, byli niemal

ludzcy, w odróżnieniu od tego ciężkiego posągu...

Ból zabił sen.

Antonia poruszyła się niespokojnie. Głosy ze snu stały się takie prawdziwe.

Rozbrzmiewały tak blisko, lecz jakby poza jej głową.

Poderwała się gwałtownie i popełzła w gęste liściaste zarośla. Oczy przeszukiwały

mrok. Usiłowały zorientować się, z której strony nadciągnęły głosy. Bo te głosy naprawdę nie

rozbrzmiewały w jej wnętrzu. Były prawdziwe.

Ludzie.

Czy to strażnicy Jumali? Czyżby usiłowali uciec? Glikeria? Musieli znaleźć nową

kryjówkę dla skrzyni. Antonia wiedziała, że bez niej nigdzie nie pójdą. Zapewne odkryli

strażnika, którego zabiła. Sposób, w jaki tego dokonała, z całą pewnością sprawił, że w ich

background image

przekonaniu zasługiwała na karę śmierci. Najwyższej bogini nie dało się zbezcześcić bardziej,

niż ona to zrobiła. Gdyby to od nich zależało, spadłby na nią gniew Jumali. Choć może nie w

aż tak dosłowny sposób, w jaki spadł na strażnika.

Jeśli znaleźli Jumalę, wiedzieli już, że Grigorij nie żyje. Wiedzieli, że Antonia ucieka

sama.

Tkwiła nieruchomo.

- Rzeka powinna być gdzieś tutaj - rozległ się głos, niemal nierozpoznawalny ze

zmęczenia. - To pętla, którą tworzy Ob, nim popłynie na północ.

Kroki nadciągnęły od strony lasu. Ci ludzie nie spodziewali się, że może tu być ktoś

jeszcze. Antonia prędko zdała sobie z tego sprawę.

Podniosła się z zarośli. Płakała, aż łzy płynęły strumieniem, i śmiała się tak, że całe

ciało jej się trzęsło.

Zatrzymali się, gdy ją usłyszeli. Zawołała ich po imieniu. Ona też nie dbała już o

zachowanie ostrożności. Kiedy wyszli z cieni, stała już z rozpostartymi ramionami, gotowa

pochwycić ich w objęcia. Kati w wybrudzonej sukni i Anastasa, na którego twarzy więcej

było widać brudu niż skóry.

- Żyjecie! - zapłakała Antonia, obejmując ich oboje jednocześnie.

Wczepili się w siebie nawzajem, śmiali się i płakali na przemian.

- A Grigorij? - spytał Anastas wreszcie. Napotkał spojrzenie Antonii ponad głową

Kati.

- Nie żyje - odparła Antonia. - Jestem teraz sama.

- Nie jesteś sama - zaprzeczył Anastas. - Jesteśmy razem. Damy sobie radę. Na pewno

sobie poradzimy.

background image

14

Usiedli w zaroślach tak blisko siebie, jak tylko było to możliwe. Do Antonii nie

całkiem docierało, że naprawdę ma przy sobie Kati i Anastasa. Znajdowali się tak blisko, że

mogła ich dotknąć. Łzy płynęły jej z oczu, a ona nie była w stanie ich powstrzymać. Odrobinę

się odprężyła. To, co wydawało się takie trudne w samotności, łatwiej dawało się znieść, kie-

dy miała przy sobie tych dwoje.

- Musiałaś jako pierwsza dostrzec żołnierzy - powiedział do niej cicho Anastas. -

Zobaczyłem, jak ciągniesz Grigorija w las, i nie mogłem zrozumieć, dlaczego. Dopiero potem

ich usłyszałem, wcześniej niż zobaczyłem.

- Nie dałam rady krzyczeć - odparła Antonia. - Krzyk uwiązł mi w gardle.

Kati cała trzęsła się z zimna. Anastas objął ją, ogrzewał własnym ciałem.

Trawa na równinie, ciągnącej się ku rzece, leciutko się poruszała. Sięgała Antonii

niemal do pasa, szumiała rozmarzona, gdy wiatr przemykał się przez nią w nocnej porze.

Niedaleko szemrała rzeka. Jakiż to spokojny, bezpieczny odgłos, pomyślała Antonia. Ta rzeka

zawsze tu płynęła. Antonia nie potrafiła sobie wyobrazić, by kiedykolwiek mogła zniknąć.

Rzeka była wieczna.

Patrzenie na coś wiecznego przynosiło ulgę. Odbierało pierwszy ból tego ciernia,

który utkwił w sercu.

- Nie wiem, czy w ogóle was zobaczyli - zwrócił się Anastas do Antonii. Zrozumiała,

ż

e mówił do niej już od jakiegoś czasu, a ona tego nie słyszała. - W pierwszej chwili

zapanował chaos, wszyscy tylko krzyczeli. Nie potrafiliśmy myśleć jasno. A potem pojawiło

się kilku strażników. Żołnierze chcieli pochwycić Judina, to było najzupełniej oczywiste. On

zaś nawet nie walczył. Tylko się modlił. Zakłuli go, ot, tak. Kati tak strasznie krzyczała, że

mało jej nie udusiłem, chcąc zmusić do milczenia. Ale to ona poprowadziła mnie przez las.

Uciekliśmy przez bagna. Moczarów jest tu więcej, Antonio. Byłem pewien, że utoniemy. Tak

jak mało brakowało, a stałoby się z tobą.

Wypuścił powietrze z płuc.

- Ja znam mokradła - krótko oznajmiła Kati.

A potem ukryła twarz na piersi chłopaka. Na pewno ogromnie ciężko jej było słuchać

opowieści Anastasa o śmierci ojca.

- Na moczarach byliśmy bezpieczni przed żołnierzami - z ciężkim sercem rzekł

Anastas.

background image

Jego spojrzenie mówiło więcej. Antonia zrozumiała, że wielu rzeczy nie mógł

powiedzieć w czasie, gdy słuchała go Kati. Przynajmniej na razie.

- Myślę, że mama uszła z życiem - odezwała się Kati. Powiedziała to beznamiętnie,

bez żadnych uczuć. - Prędzej czy później by tam przyszła. Jedynie na bagnach mogliśmy czuć

się bezpieczni. Nikt inny nie odważy się zapuścić na moczary. Nikt inny nie zna ich tak, jak

my je znamy.

- Liczyliśmy się z tym, że najpierw odnajdą Jumalę - powiedział Anastas,

odchrząknąwszy. - Chyba zdołali ją ukryć, nim żołnierze zaatakowali. Nie mogli pozwolić, by

ją znaleźli.

- Ja ją znalazłam - oświadczyła Antonia. Teraz również Kati wbiła w nią wzrok.

Antonia czuła się jak martwa.

- Zabiłam nią strażnika - powiedziała. - On chciał zabić Grigorija. I zabił go. To było

takie bezsensowne...

- Ty... zabiłaś... strażnika? - spytała Kati. - Posążkiem Jumali?

- Niczego innego nie mogłam użyć - odparła Antonia. - Uczyniłabyś to samo, gdyby

ktoś na twoich oczach próbował uśmiercić Anastasa. Nie miałam w czym wybierać, do

diabła!

Anastas tylko kręcił głową.

Kati miała o wiele poważniejszą minę.

- Oni odgadną, że to ty - stwierdziła. - Zbezcześciłaś Jumalę. Będą cię szukać, dopóki

cię nie odnajdą. Nikogo nie słyszałaś?

Antonia pokręciła głową.

- Przed waszym nadejściem nikogo. Kati lękliwie rozejrzała się w ciemności, lecz nie

było widać nic poza chylącą się trawą i niskimi zaroślami wierzby przed wejściem do lasu.

- My też nikogo nie słyszeliśmy - rzekł Anastas. - Kati wiedziała, jak dojść do Obu.

Stwierdziliśmy, że musimy dotrzeć na północ, w taki czy inny sposób znaleźć statek, który

nas tam zabierze.

- Ja myślałam jedynie o przejściu przez rzekę - westchnęła Antonia.

Kati nie powiedziała jej nic, o czym wcześniej sama by nie pomyślała. Do tej pory

jednak tak naprawdę się nie bała. Dopiero teraz poczuła prawdziwy strach. Teraz Antonii

zaczęło się wydawać, że w lesie dostrzega całe hordy ludzi w czerwonych płaszczach.

Wszyscy szukali tylko jej. Wszyscy otrzymali rozkaz, by ją zabić. To ona była tą obcą, która

ośmieliła się znieważyć Jumalę.

background image

Antonia przypomniała sobie jeszcze, jak Kati i Glikeria mówiły, że ona i Grigorij

staną się częścią historii ludu Konda. Do tej pory nie bardzo w to wierzyła.

Teraz zrozumiała, że oni nie zapomną żadnego z nich. To, co się stało, zapamiętają

jako najstraszniejsze świętokradztwo w całej ich historii. Antonia zabiła, używając bogini

jako broni...

- Po drugiej stronie też nie byłabyś bezpieczna. Wieści rozchodzą się tutaj lotem

błyskawicy - powiedziała Kati.

W jej głosie słychać było zmęczenie, lecz również strach. Antonię przeszyło wrażenie,

ż

e to jej Kati tak się boi. Niemal bardziej niż prześladowców, którzy musieli się gdzieś kryć.

- Nasi ludzie mieszkają również na drugim brzegu. Jest nas też trochę na zachód od

Uralu. Musisz jechać daleko, Antonio, by przed nimi umknąć. Bardzo daleko. I oni na pewno

wiedzą o tobie wszystko. Takie rzeczy prędko się roznoszą.

Antonia w to nie wątpiła. Nie mogła się jednak poddawać. Musiała iść naprzód.

- Zechcecie zabrać mnie ze sobą? - spytała.

- Dobry Boże! - krzyknął Anastas. - Cóż to znowu za pytanie? Mało się nie

rozpłakałem, widząc, że cię odnaleźliśmy, a ty jeszcze pytasz, czy cię ze sobą zabierzemy!

Myślisz, że moglibyśmy cię tu zostawić? Zostawić całkiem samą? W takim razie nie znasz

mnie tak dobrze, jak mi się wydawało! Gniewasz mnie, kobieto!

- Słyszałeś, co powiedziała Kati - zaprotestowała Antonia. - Trzeba się liczyć z tym,

ż

e mnie szukają. Przebywanie ze mną może wam zaszkodzić.

Anastas tylko pokręcił głową i zmierzwił Antonii włosy.

- Od tego, co się stało, chyba już zupełnie ci się pomieszało. Nie pojmuję, jak w ogóle

możesz tak myśleć! Jesteś dla mnie jak siostra, nie rozumiesz? Ty i Kati jesteście jedyną

rodziną, jaką mam. A rodziny nie pozostawia się na pewną śmierć. - Wykrzywił się w gryma-

sie, który miał przypominać uśmiech. - Wygląda też na to, Antonio, że twojej spódnicy

uczepił się jakiś anioł stróż. W ciągu ostatnich dni kilkakrotnie byłaś już bliska śmierci, lecz

się wyrwałaś z jej szponów... Niemądrze z naszej strony byłoby tego nie dostrzegać. Może i

na nas skapnie coś z twojego szczęścia? Przyda nam się całe to szczęście, na jakie tylko

możemy liczyć.

- Na Boga, mam nadzieję, że wy się tym nie zarazicie - twardo odparła Antonia. - Nie

wyszłam z tego bez szkody, Anastas. W tym lesie pozostawiłam to, co miało dla mnie

największą wartość. Nie nazwałabym tego szczęściem. Owszem, żyję, lecz być może lepiej

by było, gdybym umarła.

- Chyba o tym nie myślałaś? - spytał Anastas przerażony.

background image

- Oczywiście, że myślałam - odparła Antonia po prosta - Ale nie mogłam się na to

zdobyć. Nie jestem taka.

Wyjęła nóż spod spódnicy i podała go chłopakowi rękojeścią do przodu.

- Możesz go teraz wziąć. Ty najlepiej będziesz wiedział, jak go użyć, Anastas. Ale

później, gdy ujdziemy z tego z życiem, chcę, byś mi go zwrócił.

- Skąd go masz? - spytał Anastas, który tego nie zrozumiał, a przynajmniej nie od

razu. Pojął wszystko dopiero, gdy ujrzał wyraz jej twarzy i usłyszał słowa, jakie

wypowiedziała:

- Odebrałam go strażnikowi przy skrzyni Jumali. Anastas więcej nie pytał. Ale wziął

nóż.

- Nas też będą szukać - stwierdziła Kati. Najwyraźniej nóż nie obchodził jej ani trochę.

- Odkryją, że byliśmy na bagnach. Mogliśmy tam zaczekać. Ale ja błagałam Anastasa, żeby

mnie stąd zabrał. Żeby zabrał mnie z Konda. Oni zrozumieją, że uciekliśmy. Jestem w ich

oczach odszczepieńcem, a to również należy karać.

- W ciągu tych lat musiało być więcej takich, którzy uciekli od tej wiary - powiedziała

Antonia zamyślona. - I nie mów mi, że wszystkich odszukano i ukarano.

Kati pokręciła głową.

- Nie wszystkich. Jedynie tych, którzy byli ważni. Takich, którzy coś znaczyli. A ja

jestem córką szamana - oznajmiła, podnosząc głowę.

W jej głosie kryła się duma. Fakt, iż jest córką szamana, przydawał jej godności.

Czynił z niej osobę, odróżniającą się od pozostałych.

- Tatę zabito - ciągnęła Kati. - Jumala jedna wie, gdzie może być mama. W każdym

razie już niedługo będzie za stara, żeby mieć więcej dzieci. Zresztą to i tak nie byłyby dzieci

taty. Pozostałam jedynie ja. Jestem córką szamana. To oczywiste, że będą mnie szukać.

Jestem jedyną, która może zapewnić przyszłość tej ważnej gałęzi rodu.

Kati zaniosła się chichotem, Anastas gładził ją po włosach. Próbował ją uspokoić.

Wzrokiem błagał Antonię o milczenie. Prośbę tę wcale nietrudno było spełnić. Antonia była

zbyt wstrząśnięta, by powiedzieć coś więcej. Przez głowę przeleciało jej tylko, że jak

najprędzej powinni wyjść z tych lasów.

Muszą znaleźć Ob, dostać się na jakąś łódź, na której ludzie zgodzą się ich zabrać. I

popłynąć na północ, uciec przez góry. Pozwolić, by jak największy obszar oddzielał ich od

ludu Konda.

Dla dobra Kati.

Innego wyjścia nie było. Antonia poważnie się już bała o stan umysłu dziewczyny.

background image

- Jestem córką szamana - mruknęła Kati i zasnęła w ramionach Anastasa.

Zapadła wielka cisza. W niebie odbijała się nieskończoność. Anastas upewnił się, czy

Kati naprawdę śpi. Teraz mógł mówić.

- Śmierć Judina była dla niej strasznym wstrząsem - powiedział cichym

przygnębionym głosem.

- Bez względu na to, kim w ogóle był, to przecież jej ojciec - przypomniała Antonia. -

Nie ma się czemu dziwić.

- Wiesz, Antonio, na bagnach był skarbiec. - Anastas przeskakiwał z tematu na temat.

- Taki dom z drewnianych bali. Bóg jeden wie, skąd je wzięli. Ani na bagnach, ani w okolicy

nie ma takich drzew.

Z czułością popatrzył na Kati. Delikatnie przeciągnął palcem po czole dziewczyny.

Antonia zrozumiała, że bez względu na to, co przeżył z Kati na bagnach, jego miłość do niej

ani trochę nie przygasła.

Anastas miał w sobie tyle dobra. Tak wiele ciepła.

- To zupełne szaleństwo! - podjął. - Stały tam naczynia pełne monet. Niektóre stare jak

diabli. Widziałem monety pochodzące jeszcze ze starożytnego Rzymu. Na wielu z nich

widniały podobizny władców, którzy już dawno obrócili się w proch. Był tam zbiór klejno-

tów, jakiego nie jesteś w stanie nawet sobie wyobrazić, Antonio! Bransolety, naszyjniki i

pierścienie. Srebro w takich ilościach, że biedaka mogło wprost kłuć w oczy. I dość złota, by

każdemu carskiemu poborcy danin zakręciło się w głowie. Cały by się zaślinił na ten widok.

Pozbawili cara i kościół przeogromnych bogactw. Chociaż to i tak bez znaczenia, te skarby i

tak przepadłyby na wojny albo na budowę kościołów. Ale, doprawdy, to szaleństwo, taki

widok! Tyle skarbów zgromadzonych i ukrytych na moczarach. Tam były całe masy futer,

niektóre zniszczyła już wilgoć i przechowywanie w stosach sięgających dachu nie wiadomo

już jak długo. To zakrawało na obłęd, Antonio! Kati powiedziała, że używanie skarbów

Jumali to świętokradztwo. One bowiem są własnością bogini. Jedynie w największej

potrzebie można z nich skorzystać. Jedynie w najczarniejszej godzinie bogini może pomóc

swemu ludowi w tak konkretny sposób.

Anastas urwał na chwilę. Zaschło mu w ustach.

- To mnie przeraziło, Antonio. Wystraszyło niemal do szaleństwa. Wyznawców

Jumali musi być wielu. To są zwykli ludzie, nie ma wśród nich wielu bogaczy, którzy mogą

zapewnić Jumali takie skarby. Zresztą bogacze by tego nie zrobili. To ubodzy oddają

wszystko, co mają najcenniejszego. Bogaci nigdy nie ofiarują tego, co najlepsze.

Urażony nabrał powietrza.

background image

- Tym ludziom, ludowi Jumali, bardzo przydałyby się te skarby. Lecz oni chętnie

ś

ciągną ostatnią koszulę z grzbietu i oddadzą ją posągowi. Modlą się, wierząc, że mają w niej

ochronę, a to takie okropne kłamstwo, Antonio, że robi mi się od niego niedobrze! Ci tak

zwani szamani muszą o tym wiedzieć, a wobec tego z ich strony to potworne oszustwo. Oni

oszukują lud. Wyzyskują go. Nie są bodaj o włos lepsi od cara, od właścicieli ziemskich i od

kościoła. Wysysają krew najuboższych. Kupują sobie władzę za garstkę wiary. Nie ma na to

słów. Po prostu nie znajduję słów, by to nazwać!

- Musisz dać Kati dość czasu - stwierdziła Antonia niemal z czułością.

Uśpiona Kati wyglądała tak młodo i bezbronnie. Twarz miała taką czystą, jak gdyby

niczego jeszcze nie doświadczyła. Ale wrażenie może mamić, Antonia doskonale zdawała

sobie z tego sprawę.

Anastas kiwnął głową.

- Na mokradłach przeżyła ciężkie chwile. W jednej chwili klęczała przede mną,

błagając, bym ją stąd zabrał, tak daleko, by nikt nigdy jej nie odnalazł. W następnej zaś

mówiła, że jest jedynym potomkiem szamana w prostej linii. Mówiła o tym, że jej dzieci

także będą szamanami. Wyrosną na ważnych ludzi, posiadających władzę. Zmroziła mnie

tymi słowami. Wystraszyłem się tak, że zęby mi dzwoniły.

- Tak ją wychowano - stwierdziła Antonia. - To nie jej wina. Kati nie znała innego

ż

ycia, zanim przybyła do nas. Tam była inna, pamiętasz?

Anastas znów kiwnął głową.

- Stanie się na powrót taką dziewczyną - obiecał. - Siłą zaciągnąłem ją do łodzi,

mówiłem ci o tym? Musieliśmy wsiąść do płaskodennej łodzi i, odpychając się wiosłem od

dna, przepłynąć przez ostatni odcinek dzielący nas od skarbca Jumali. Oni nigdy nie zdają się

na przypadek Doskonale wiedzieli, gdzie powinni wystawić bogini ołtarz. Kati się boi, że nas

znajdą. Boi się też myśli, że w ogóle jej nie szukają - ciągnął Anastas, odetchnąwszy głębiej.

Czule kołysał przy tym Kati w ramionach. Dziewczyna spała, kompletnie wycieńczona.

- Zabiję ich, zanim mi ją odbiorą! Antonia nie była pewna, czy powinna go o to pytać,

lecz to było nieuniknione.

- Czy ona usłyszała, co krzyknął Judin? Anastas przymknął oczy.

- Nie chcę o tym myśleć - szepnął. - To budzi we mnie strach. Wolę wierzyć, iż

wiedział, że Kati stąd odejdzie. Inaczej musiałbym myśleć, że umrze...

- Albo że nie może mieć dzieci - powiedziała Antonia.

- To również przykra dla niej myśl.

background image

- Dla Kati? - zdziwiła się Antonia. Anastas nic na to nie powiedział. Pewnie nie chciał,

by mu o tym przypominano.

- Chyba nie mogła tego nie słyszeć - westchnął Anastas ciężko. - Sądzisz, że ona o

tym nie myśli? Ale ze mną nie rozmawiała, a ja nie śmiem naciskać. Przypuszczam jednak, że

jej strach w dużej mierze wynika właśnie z tego powodu.

Długo patrzył na gwiazdy. Może i on rozmyślał o związanych z nimi legendach. Może

i on wspominał wielu dalekich greckich bogów. Zastanawiał się, czy byli równie przerażający

dla ludzi, którzy w nich wierzyli albo nie wierzyli.

Do tej pory te mity jawiły się tylko jako piękne historie, właściwie baśnie, lecz

zawarta była w nich również śmierć, gwałt i przemoc wprost trudne do pojęcia.

Może w swoim czasie ci bogowie byli równie przerażający, jak teraz dla nich Jumala.

- Zabiorę ją stąd! - oświadczył Anastas. - Nawet gdyby miała to być ostatnia rzecz,

jakiej dokonam.

I znów na dłuższą chwilę zapadła cisza, wypełniona jedynie szumem rzeki i lekkimi

podmuchami wiatru.

Ani Antonia, ani Anastas nie mogli zasnąć.

- Grigorij prosił, żebym wracała do domu - powiedziała w końcu Antonia. - Przed

ś

miercią prosił, żebym wracała do Archangielska.

Anastas czekał na dalsze słowa, lecz do powiedzenia nie było już nic więcej.

- Chcesz tam wracać? - spytał.

- Czy chcę? - zaśmiała się Antonia głucho. - Cóż tam po mnie? Sądzisz, że przyjmą

mnie z otwartymi ramionami? Kamieniami wypędziliby mnie z miasta. To, co uczyniłam

wtedy, Anastas, jest równie niewybaczalne, jak to, co robi Kati, uciekając od swego ple-

mienia. W moim świecie jestem tak samo wyklęta jak ona w swoim. Doprawdy, w

towarzystwie dziwnych kobiet się obracasz, mój chłopcze!

- Masz przecież córeczkę...

O tym Antonia wiedziała.

Nigdy nawet na moment nie zapomniała o Oldze.

Grigorij chyba też cały czas o niej pamiętał. Antonia dopiero teraz zaczynała to

rozumieć. Bali się oboje, by zanadto nie wdzierać się w życie drugiego, tak bardzo obawiali

się popsuć to, co ich łączyło. Nie mogli więc o tym rozmawiać. Nie mogli zwierzać się z

tęsknot, które oboje musiały dręczyć.

Wystarczało, że się kochają. Że mogą być razem. Przynajmniej przez jakiś czas.

Zaznali szczęścia, jakie się rzadko spotyka.

background image

Oboje jednak wiele musieli poświęcić po drodze do niego. Oboje ukrywali tęsknoty.

- Nie wiem, czy mam jeszcze jakiekolwiek prawa do Olgi - powiedziała cicho

Antonia. - Mojej małej córeczce niepotrzebna taka matka jak ja...

Anastas nic nie powiedział. Antonia niezmiernie się z tego cieszyła. Nie chciała

słuchać niczyich opinii. Niepotrzebne jej były słowa pociechy.

- Ty też powinnaś teraz zasnąć, Antonio - powiedział chłopak. - Jutro znajdziemy Ob.

Kati twierdziła, że nie może być daleko stąd. Może już jutro dotrzemy do wielkiej rzeki.

Antonia westchnęła. Ułożyła się w trawie. Noc stała się odrobinę chłodniejsza, ale ona

nie marzła, nie tak naprawdę. Dziwne, jak człowiek prędko się do wszystkiego przyzwyczaja,

przebiegło jej przez głowę.

Zasnęła.

To był również pewien rodzaj ucieczki.

Wstali w deszczu. Antonia ledwie powstrzymała się od śmiechu. Wszyscy troje

wyglądali jak na wpół utopione kocięta. Niebo wprost wylewało na nich wodę, siekło ich

strugami deszczu, mocnego deszczu głośno bębniącego w liście.

- Do lasu! Anastas wprost zagnał je na skraj lasu pod korony drzew.

Antonia cały czas się śmiała.

Kati miała łzy tuż pod powiekami. Wargi jej drżały, a w przemoczonej sukni trzęsła

się z zimna. Wełna chłonęła wodę, nie zapewniała teraz ani odrobiny ciepła.

Pod koronami drzew na poły w ukryciu Antonia pomogła jej podciągnąć suknię.

Krajkę tak mocno zawiązały w pasie, żeby zdołała przytrzymać dolną krawędź sukni.

Kati gładziła delikatną wełnianą materię. Płakała za tą sukienką.

- Tyle pokoleń przede mną - łkała. - I wszystkie potrafiły tak pięknie się z nią

obchodzić. Wszystkie mogły dalej przekazać ją swoim córkom. Tak było, dopóki ja jej nie

dostałam...

- Ty również będziesz mogła dać ją córce - powiedziała Antonia przygnębiona. - Może

sukienka trochę się zbiegnie, ale miejmy nadzieję, że twoja córka będzie szczupła i wiotka na

tyle, by mimo wszystko mogła ją nosić...

Kati nie zdobyła się na uśmiech. Cały czas tylko płakała.

Deszcz nie ustawał. Nie mogli stać tutaj i czekać, aż przestanie padać. Musieli iść

dalej. Musieli ruszać naprzód, pomimo iż Kati płakała.

Anastas objął ją mocno i niemal poniósł.

Antonia szła przodem. Sporo czasu zabierało im przedzieranie się przez zarośla,

unikanie czepliwych gałęzi, których prawie się nie widziało. Nie była to przyjemna

background image

wędrówka, wszystko było mokre i ciężkie. Spódnica lepiła się Toni do nóg, za każdym

krokiem mocno o nie uderzając. Cienka bluzka również przemokła na wskroś. Antonia

musiała iść szybko, żeby utrzymać ciepło, lecz cały czas się bała, żeby tempo nie było zbyt

szybkie dla Kati.

Na dodatek buty wcale nie zrobiły się wygodniejsze. Miała wrażenie, że w każdym z

nich płynie oddzielna rzeka. Antonia popatrzyła na nie z żalem. Była tak dumna z tych butów

do konnej jazdy, mięciutkich jak rękawiczka, uszytych na miarę dla niej, zapewne z miłością,

przez człowieka, który tak samo kochał konie jak ona.

Doszła do wniosku, że nigdy nie odzyskają dawnej świetności.

W następnej chwili przez głowę przeleciało jej, że to przecież nie jest takie ważne.

Najważniejsze, by podeszwy wytrzymały, dopóki oni stąd nie odejdą.

Buty jeszcze będzie mogła sobie później kupić, jeśli w ogóle zdoła ocalić życie.

Wędrowali niemal przez cały dzień. Posuwali się znacznie wolniej niż wtedy, gdy

Antonia szła sama, lecz ani razu się nie poskarżyła. Bez nich czułaby się taka samotna.

Cieszyła się, że Kati i Anastas są razem z nią.

Z trudem szli przez las. Niewiele znaleźli do jedzenia. Od czasu do czasu tylko

schodzili do rzeki, żeby się napić. Był jasny dzień i musieli zachować ostrożność.

Byli akurat przy brzegu, kiedy Antonia uznała, że daleko w przodzie rzeka przed nimi

wygląda jakoś inaczej. Pobiegła wzdłuż brzegu. Nie zwracała uwagi na to, że Anastas za nią

woła. Zapomniała o wszelkiej ostrożności, nie czuła już, jak źle się biega w tych butach.

Kiedy dotarła w upatrzone miejsce, osunęła się na kolana. Bardziej mokra i tak już być

nie mogła. Siedziała w rzece po pas w wodzie i pluskała się jak dziecko. Deszcz wciąż lał się

z nieba. Włosy oblepiły Antonii głowę jak czarny czepiec.

- Znaleźliśmy Ob! - krzyknęła do Anastasa, który zbliżał się, dźwigając Kati.

Przed nią rzeka, wzdłuż której wędrowali, wpadała do innej, jeszcze większej, jeszcze

szerszej, płynącej jeszcze bardziej leniwie. Antonia ją poznała. Widziała ją już wcześniej.

Znaleźli Ob.

background image

15

Wędrowali wzdłuż wielkiej rzeki aż do wieczora. Antonia szła tuż przy brzegu, buty

zaś niosła w ręce. Lepiej było iść na bosaka po miękkim rzecznym piasku, aniżeli wciskać

stopy w ciasne buty.

Kati trzeba było nieść, i to na długich odcinkach. Antonia nie mogła pojąć, skąd

Anastas czerpie siły. Przecież już od kilku dni wędrowali, nie jedząc nic porządnego. Skutki

stawały się widoczne u wszystkich. Kati nigdy dotąd nie przeżyła niczego podobnego. Była

przecież córką szamana, zawsze coś dla niej zostawało. Nawet wówczas, gdy brakowało

jedzenia dla jej ludu. Ta sytuacja była dla niej najzupełniej nowa.

Gdy się ściemniło, Anastas zostawił kobiety, by odpoczęły, sam zaś ruszył dalej

brzegiem. Chciał sprawdzić, co jest przed nimi. Po ciemku mógł to zrobić, nie narażając się

na niebezpieczeństwo, że ktoś go zobaczy.

- Wydaje mi się, że wszyscy umrzemy - wyrwało się naraz Kati. Leżała na plecach w

mokrej trawie, oczy miała zamknięte. - Nie powinniśmy byli odchodzić. Na moczarach

byliśmy bezpieczni. Nie powinniśmy byli odchodzić...

- Nie wolno tracić odwagi - powiedziała jej Antonia, choć i jej daleko było do pogody

ducha. - Dotarliśmy do Obu, prawda? Wszyscy troje żyjemy. Nie zauważyliśmy nikogo, kto

by szedł naszym śladem, no i przez cały czas mamy wodę...

Kati śmiała się tak, że aż dostała czkawki.

Antonia naprawdę zaczynała się o nią bać. Miała świadomość, że Kati niewiele więcej

zniesie. Nigdy nie powinna była zostać wystawiona na tak ciężką próbę. Pomimo

najszczerszych chęci Antonia nie potrafiła skłamać i zapewnić dziewczynę, że najgorsze mają

już za sobą. Nie śmiała w to wierzyć. Od Zatoki Obskiej wciąż dzieliły ich jeszcze tygodnie

tułaczki, w dodatku tygodnie żeglugi. A przecież nie wiedzieli, czy kiedykolwiek znajdą jakąś

łódź.

Nie potrafiła pocieszyć Kati żadnymi kłamstwami ani tym bardziej żadną prawdą.

Antonia milczała więc.

- Wiesz - odezwała się Kati, szeroko otwierając oczy. Niebo przestało już płakać, lecz

wszystko dookoła było mokre. Wśród ciemności lekko świeciły gwiazdy. - Wiesz, odkąd

skończyłam dwanaście lat, próbowali mnie nakłonić, żebym wywiązała się ze swoich

obowiązków wobec rodu. Sprowadzali do mnie młodych mężczyzn z rodziny. Kolejno, jeden

po drugim, musieli udowadniać swoją męskość. Nie liczyło się, czy ich lubię, czy nie. Ojciec

background image

po prostu wybierał najlepszych. Najmądrzejszych, najsilniejszych, najsprawniejszych. I

najpiękniejszych. Ze wszystkich rodów, które miały jakąś wartość. Wszystkich synów z

wtajemniczonych rodów. Wszystkich synów, którzy już dojrzeli...

Mówiła z płaczem, a Antonia miała ogromną ochotę poprosić ją, by zamilkła, lecz

Kati nie dało się już powstrzymać. Musiała to z siebie wyrzucić, zbyt długo już to w sobie

nosiła. Krzywdzili ją w imię Jumali, dla dobra rodu. Takie było jej życiowe zadanie.

- Miałam ich wszystkich - szepnęła Kati, a w głosie słychać było obrzydzenie. -

Każdego bez wyjątku. Niektórzy byli jeszcze dziećmi. To nie wydawało się takie straszne,

gdy sama byłam dzieckiem. Potem zrobiło się wstrętne. Inni byli niemal starzy. Niektórych

nawet lubiłam. Tak, niektórych lubiłam. A czasami robiłam to ze złości. Z mężczyznami,

których oni dla mnie nie wybrali. Tylko po to, by ich ukarać. Ich albo samą siebie. Klękałam

przed Jumalą, modląc się, by właśnie tym razem pozwoliła mi spłodzić dziecko. Błagałam,

aby stało się to z człowiekiem, którego oni uznali za niegodnego. Dlatego nigdy nie zaszłam

w ciążę. Zostałam ukarana za swoją nieodpowiedzialność. Za swoje myśli...

Antonia pogładziła ją po włosach. Nie potrafiła nic powiedzieć. Nie znajdywała słów.

- Oni nie rezygnowali. A potem mama oznajmiła, że moim przeznaczeniem jest obcy

mężczyzna. Że przeznaczono mi bezbożnika. Żadnego z naszego ludu nie dało się tak

nazwać. To miał być obcy, z zewnątrz. Wysokiego rodu, ale z zewnątrz. Anastas. On jest

wysokiego rodu, prawda?

Antonia kiwnęła głową.

- Anastas pochodzi ze szlachty, Kati. Wiele mógł osiągnąć, lecz los nie okazał się dla

niego łagodny.

Nie miała prawa ujawniać niczego więcej z życia Anastasa. Nawet przed Kati. Jeśli

Anastas zechce, by się dowiedziała, może jej o wszystkim powiedzieć sam. Do tej pory na

pewno się to nie stało, nie mieli na to czasu. Ta odrobina, jaka im była dana, wypełniona

została większym dramatem, aniżeli wielu ludzi doświadcza podczas całego życia.

- Pewnego dnia on ci wszystko opowie, Kati - stwierdziła Antonia. - Będziesz miała

dzieci wysokiego rodu, moja kochana. W ich żyłach popłyną krople błękitnej krwi.

Kati lekko się uśmiechała.

Antonia nigdy nie przypuszczała, że tak będzie wychwalać królewską krew. Lecz Kati

się ucieszyła, a to w tej chwili było najważniejsze.

Tak więc i ze szlachty może wyniknąć coś dobrego.

Wrócił Anastas, dźwigał całe naręcze ubrań. Szeroko uśmiechał się do kobiet.

- Nie chcecie wierzyć, że umiem czarować?

background image

- Gdzie, u diabła, to wszystko znalazłeś? - dopytywała się Antonia, wyciągając mu z

rąk spódnice, kurtki i koszule. - Ukradłeś pranie biedakom?

Anastas wzruszył ramionami.

- Nie wszystko wziąłem od jednej osoby - usprawiedliwiał się. - Te rzeczy nie są

zresztą suche. Nie do pojęcia, że ludzie wywieszają pranie w taki deszczowy dzień!

Antonia przewróciła oczami.

- Tutaj są ludzie? - spytała Kati. Znów się bała.

- Niedaleko stąd - wyjaśnił Anastas. - Nad brzegiem rzeki stoi kolonia chat. Jest też

kilka spłachetków ziemi, które wyglądają na dość ubogie. Kilka niedużych łodzi, jakaś obora.

Mieli też konie. Ale ukraść ubrania to jedno, ukraść konie zaś to zupełnie co innego. Na tyle

nie jestem jeszcze złodziejem. Owszem, mam pewną wprawę, ale chyba nigdy porządnie nie

opanuję tego fachu.

Kati drżała.

Anastas popatrzył na Antonię.

- W dole widziałem więcej świateł, jakąś większą miejscowość po drugiej stronie

rzeki. Wydaje mi się też, że widziałem światła na łodzi. Na statku.

Antonia bezustannie przełykała ślinę. Miała wrażenie, że sama to widzi. Widziała już

przecież tyle statków. Tyle razy oglądała latarnie na masztach. Ciągnęło ją ku morzu.

Nie urodziła się do życia w głębi lądu. Przychodząc na świat, poczuła w nosie zapach

słonej wody...

Rzeka była tu szeroka, prąd łagodny. Płynęła leniwie, tylko szeroko się rozlewała.

Antonię, gdy się w nią wpatrywała, ogarnął lęk.

- Jest jakaś tratwa? - spytała Anastasa.

- Musimy się przeprawić na drugi brzeg? - to odezwała się Kati. Dziewczyna uniosła

głowę znad podciągniętych kolan. Popatrzyła na Anastasa, potem przeniosła wzrok na

Antonię i z powrotem na chłopaka. - Musimy?

- Chyba nie odważę się iść do ludzi, którzy tu mieszkają - stwierdził Anastas. - Na

ś

cianie jednej z obór wyryta była gęś.

- Nie, nie możemy tam iść - stwierdziła Kati beznamiętnie. - To nasi ludzie. Oni

wiedzą o gęsi z brązu. Na pewno więc wiedzą też i o nas. Tam iść nie możemy.

W jednej chwili prześladowcy znaleźli się tak blisko.

Antonia znów zapatrzyła się w rzekę.

Nie mogli zostać tu do jutra. Nie mogli tu być, kiedy nadejdzie jasny dzień.

background image

Do tego czasu ludzie odkryją kradzież ubrań. Zrozumieją, co to oznacza. Będą szukać.

I przecież znają te lasy lepiej niż obcy.

Nie mogli tu zostać.

- Umiesz pływać, Antonio? - spytał Anastas. - Wiem, że Kati potrafi. To nasza jedyna

szansa.

Antonia kiwnęła głową. Dawno już nie pływała, ale potrafiła poruszać się w wodzie.

Takich sztuk chyba się nie zapomina? To trochę jak chodzenie.

- Ciemno jest - stwierdziła Kati. Wyraźnie było widać, że dziewczyna się boi. -

Pogubimy się. Do drugiego brzegu tak daleko.

- Rzeczywiście - przyznał Anastas. - Daleko. Ale innej szansy nie mamy, najdroższa.

Obejmował ją. Ukucnął przy niej i mocno ją tulił. Usiłował przekazać jej choć trochę

swojej siły i choć trochę swego ciepła.

Antonia wciąż nie rozumiała, skąd sam je czerpał. Wydawało się, że nic się go nie

ima.

- Nie chcesz odejść stąd razem ze mną, Kati, najdroższa moja? Nie chcesz, żebyśmy

zaczęli wszystko od nowa, już razem? Daleko stąd... będziemy mieli dom, który będzie nasz.

Nasze dzieci. I nikt nigdy nie będzie od nas żądał więcej, niż będziemy w stanie z siebie dać.

Mówił o wiele więcej. Wypowiadał słowa o miłości i więzi. Słowa, których Grigorij

być może nigdy nie powiedział Antonii, lecz które cały czas miał w głowie.

Antonia nie wiedziała, że Anastas potrafi tak przemawiać. Nie podejrzewała, że

potrafi wyczarowywać takie czułe, pełne miłości słowa niczym kwiaty.

Kati pozwoliła się przekonać.

- Musimy zdjąć buty - oświadczył Anastas. - Będą nas wciągać w głąb. Wy być może

powinnyście zawiązać spódnice całkiem w pasie, tak żeby wam nie przeszkadzały, nie zrobiły

się ciężkie i nie utrudniały ruchów.

- Strasznie zimno - powiedziała Kati, cała się trzęsąc.

Antonia podniosła spódnicę i mocno się nią obwiązała. Zacisnęła węzły szala, aż

poczuła ból. Ale była gotowa.

Zaraz też pomogła Kati.

Dziewczyna nie przestawała drżeć. Trzęsła się tak, że dzwoniły jej zęby. Nie odrywała

oczu od czarnej rzeki.

Anastas zawinął ich buty w jedną ze skradzionych koszul, podobnie postąpił ż resztą

ubrań. Zrobił z nich tłumoczek, zawiązał koszulę tak, by się nie rozwiązała, chociaż wiadomo

było, że nabierze wody.

background image

- Dam sobie z tym radę - oświadczył. Przymocował tobołek do spodni chustką, którą

nosił w pasie.

- To powinno wystarczyć, jeśli prąd nie okaże się zbyt mocny.

Ale rzeka wydawała się tu spokojna. Płynęła sennie i leniwie.

- Chyba na nic się nie zda odkładanie tej chwili - stwierdziła Antonia.

Weszła do wody. Zadrżała.

Rzeka była zimna, przynajmniej co do tego Kati miała rację. Mógł ich złapać kurcz...

Ale nie była to odpowiednia chwila, by o tym myśleć. Anastas wiedział, co mówi.

Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że miał rację. To ich jedyna szansa.

- Będę płynąć kawałek przed wami - rzuciła Antonia przez ramię. - Wy się możecie

trzymać razem. Umiem dobrze pływać. I nie tak łatwo pójdę na dno.

Ruszyła naprzód. Szła przez wodę, dopóki mogła. Po chwili równe, delikatne

piaszczyste dno zmieniło się w gruby żwir i kamienie.

Nieprzyjemnie było po nim chodzić. Antonia jednak postanowiła iść tak długo, jak

sięgnie dna nogami.

Gdy poczuła wodę na karku, musiała zacząć płynąć. Rzuciła się w przód i poczuła, jak

woda ją unosi. Jak gdyby w jednej chwili przestała ważyć.

Rzeka sama ją utrzymywała na powierzchni.

Wystarczyło leżeć i dać się nieść. Płynąć i czuć, że nie trzeba się wcale wysilać.

Antonia usiłowała zerknąć do tyłu, lecz nie zdołała nigdzie dojrzeć Anastasa i Kati.

Było na to za ciemno.

Wydawało jej się, że słyszy ich głosy, a to znaczyło, że przynajmniej tam są. Musieli

zresztą posuwać się mniej więcej w tym samym kierunku, nikt nie zdołałby swobodnie unosić

się pod prąd. Przynajmniej to było pewne.

Antonia poczuła, że ciało jej sztywnieje, i zrozumiała, że nie może jedynie pozwolić

dźwigać się wodzie. Musiała płynąć, musiała porządnie machać rękami i trochę powalczyć z

wodą, nie mogła bezwolnie poddawać się nurtowi.

Tak wprawdzie było łatwiej, lecz może ją złapać skurcz. Prędzej czy później. I

zamarznie na śmierć.

A jeśli szczęście przestanie jej sprzyjać, to prąd mógł ją znieść na brzeg przy

zabudowaniach, które Anastas okradł.

Antonia dostrzegła światełka dochodzące stamtąd. Nie było ich wiele. Ludzi nie stać

na to, by zapalać lampy nocą. Ale też nie było jeszcze bardzo późno. Również i te światła z

czasem zgasną.

background image

Antonia mocniej zaczerpnęła powietrza. Wzmocniła się kilkoma haustami wody z

rzeki i płynęła dalej, starając się przeciąć na ukos słaby prąd, który okazał się dostatecznie

silny, gdy się zmęczyła. Prędzej czy później musiała dotrzeć na drugi brzeg.

Był tak daleko.

Ale to widziała, jeszcze zanim zdecydowali się na ten krok. Nie wolno jej teraz się

poddawać.

Niedługo będzie na drugiej stronie.

Niedługo.

Jeszcze tylko kilka ruchów.

I jeszcze parę...

Płynąc, nuciła stare znajome piosenki. Zapewne wytracała w ten sposób siły, lecz

jednocześnie nabierała otuchy.

Ś

piew zagłuszał też walenie serca. Zagłuszał strach, który wciąż w niej tkwił.

Ś

piewała.

Nie przestawała płynąć.

Walczyła z prądem, starając się go przeciąć. Przeklinała, wmawiała sobie samej, że

jest cholernie dobrą pływaczką, więc na pewno się nie utopi. Jedynie źli pływacy toną.

A ona miała żyć.

W końcu Antonia nie pamiętała już więcej piosenek. Kiedy usiłowała dopasować

oderwane słowa do melodii, której również nie pamiętała, wszystko jej się plątało niczym

ramiona lepkich wodorostów.

Ale zrezygnować nie mogła.

Antonia płynęła aż do momentu, gdy kolanami zaczęła szorować o żwir. Dopiero

wtedy, na pół przytomna, uświadomiła sobie, że dotarła do drugiego brzegu rzeki. Nogi miała

zbyt zdrętwiałe, by móc na nie stanąć. Przeczołgała się więc przez odcinek, dzielący ją od

lądu. Wypełzła na piasek, ułożyła się wśród wrzosów i mchu. Brzeg był tutaj inny.

Wyczuwała to dłońmi. Po tej stronie nie rosła trawa, a ziemia była bardziej

kamienista.

Dotarła na drugi brzeg.

Długo leżała, z wolna odzyskując siły. To było niemal jak walka z bagniskiem, ale

znów udowodniła, że jest ulepiona z mocnej gliny. I że, widać, nie dane jej jeszcze żegnać się

z rym światem.

Tyle było wokół niej niebezpieczeństw, zresztą jeszcze wciąż im zagrażały. Wciąż

znajdowali się w kraju Konda.

background image

Czas zaczynał się już dłużyć. Antonia niecierpliwie oczekiwała Kati i Anastasa. To

trwało zbyt długo, choć z całą pewnością dla Kati musiała to być ciężka próba.

Powinni już tu być.

Oczywiście mogło się zdarzyć, że dobili do brzegu gdzieś powyżej lub może poniżej.

Antonia przyjęła, że tak właśnie jest.

Anastas być może pozwolił im unosić się z prądem dłużej, niż ona miała śmiałość.

Jeśli chciał oszczędzić Kati, mógł tak zrobić, chociaż to było ryzykowne. Ale on przecież

płynął przy niej, mógł więc jej pomóc, gdyby chwycił ją kurcz.

Antonia podjęła decyzję. Na bosaka powędrowała wzdłuż brzegu rzeki, kierując się ku

ś

wiatłom. Zostało ich zaledwie dwa czy trzy. To przynajmniej dodawało otuchy.

Podjęła ryzyko i zaczęła wołać towarzyszy. Nie głośno, lecz wystarczająco, by głos

choć trochę poniósł się w przód.

Szła długo. Zaczęła już przypuszczać, że dopłynęli do brzegu znacznie powyżej

miejsca, w którym ona wyszła na ląd, i że szukają jej, tak jak i ona bezładnie usiłowała ich

odnaleźć.

I nagle usłyszała głos Anastasa.

- Tutaj, Toniu! Tutaj! Dobiegał gdzieś z przodu!

Serce Antonii zaczęło mocno walić ze szczęścia. Tak strasznie się bała, że utonęli.

Starała się nie dopuszczać do siebie tej myśli.

Teraz biegła, ile sił w nogach. W tej małej wiosce i tak nie mogli jej usłyszeć. Na

pewno wszyscy są już w chałupach. Była wszak noc i każdy porządny człowiek powinien już

spać.

Biegnąc, raniła sobie nogi, lecz na to nie zważała. Wcześniej zaznała tyle cierpienia,

ż

e teraz trzeba było czegoś więcej, by poczuła ból.

I wreszcie dotarła na miejsce. Anastas siedział na brzegu. Podniósł głowę, gdy do

niego podeszła, lecz nie zdołała pochwycić jego wzroku. Twarz miał białą.

- Glikeria musi dalej poprowadzić ród - oznajmił beznamiętnie.

- Kati? - wydyszała Antonia.

Rozejrzała się w koło. Zdjął ją chłód, wystraszyła się. Chciała płakać, ale nie potrafiła.

- Kati złapał kurcz - mówił Anastas. - Tam były silne wiry. Z naszego brzegu nie było

ich widać, nawet w dzień. Nie doceniłem rzeki, Antonio. Wciągnął ją wir. Był jak kocioł.

Chciałem ją ratować, ale wessało ją pod wodę. Mnie też. Musiałem ją puścić, gdy mi zabrakło

powietrza...

background image

Ciężko odetchnął, kiedy już jej o tym powiedział. Wyrzucił z siebie wszystkie słowa,

ani razu nie nabierając tchu.

- Nie wiem, jak się z tego wydostałem. Ale wynurzyłem się z dala od wirów.

Odciąłem węzełek z ubraniami, innego wyboru nie miałem. Zanurkowałem za nią, wiele razy.

Ale jej nie znalazłem...

Antonia usiadła przy Anastasie i objęła jego szerokie ramiona. Długo tak siedzieli,

ż

adne z nich się nie odzywało.

Cóż mieli mówić?

- Ona już nie wróci - westchnął w końcu Anastas. Wysunął się z objęć Antonii i wstał.

Pociągnął i ją w górę. - Kati już nie wróci. Być może niesłuszne było podejmowanie próby

uwolnienia jej od tej krainy. Może Kati ją kochała? Może ta kraina kochała ją...

Znów westchnął, a potem ujął Antonię za rękę.

- Musimy iść dalej, Toniu. Nie możemy tu zostać. Kati już nas nie potrzebuje.

Dzisiejszej nocy musimy zajść daleko. Myślisz, że zdążymy dotrzeć do tego statku? Sądzisz,

ż

e jest w nas dość siły, Toniu?

- Musi być - odparła.

To była długa wędrówka w ciemności. Wcześniej oboje przeklinali buty do konnej

jazdy, teraz jednak, gdy byli zmuszeni boso iść brzegiem rzeki, którego prawie nie widzieli,

gorąco pragnęli je odzyskać.

- Odważna jesteś? - spytał Anastas, gdy zaczął zbliżać się świt.

Dawno już minęli gromadkę domów na przeciwległym brzegu.

- Niewiele mnie już obchodzi - odparła Antonia. - Na jakie niebezpieczeństwo chcesz

nas tym razem wystawić?

- Tak będzie szybciej niż marsz piechotą. I nóg nie będziemy kaleczyć.

- Ale się przemoczymy. Nie wiem, czy dam radę płynąć, Anastas. Jestem już bardzo

zmęczona.

- Nie chodzi mi o pływanie - odparł. Pociągnął ją za sobą. Antonia zobaczyła, co spo-

strzegł wcześniej niż ona.

Przy brzegu utkwił gruby drewniany bal, zapewne leżał tu, odkąd spławiano drewno

wczesnym latem.

- Starczy ci odwagi? - spytał i jeszcze nim zdążyła mu odpowiedzieć, zaczął staczać

kłodę do wody.

background image

Owszem, Antonii starczyło odwagi. Całym ciężarem ciała oparła się o bal i pomogła

go wypchnąć tak daleko, aż nie mieli już dna pod stopami. Prąd pochwycił bal, a ich wraz z

nim.

- Trzymaj się mocno! - wrzasnął Anastas do Antonii.

Miała w sobie jeszcze dość woli życia, że uchwyciła się z całych sił, nim jej to polecił.

Wczepili się w bal. Rzeka ich poniosła.

Płynęli niemal środkiem, Antonia miała nadzieję, że nie natkną się na łodzie żeglujące

w przeciwną stronę. Bo wtedy nikt już nigdy nie usłyszy o Antonii i Anastasie.

Nastała szarówka, a po niej jasny poranek.

Wtedy Antonia ujrzała statek. Zobaczyła maszty. I od razu je pokochała.

Serce wypełniło się radością, ale wciąż nie mogła puścić drewnianej kłody.

Powoli zbliżali się do domów, do portu, do statku.

Gdy byli już tak blisko, że mogli widzieć ludzi w porcie, Anastas puścił bal. Antonia

czym prędzej poszła w jego ślady. Znalazła się w wodzie tuż obok niego.

- Musisz znaleźć siły, żeby dopłynąć do brzegu - nakazał. - Bez względu na wszystko,

nie wolno ci się teraz utopić, Toniu!

Kiwnęła głową.

- Wyrzuć nóż - powiedziała.

Popatrzył na nią przez moment i usłuchał. Nie pytał, dlaczego. Rozumieli się bez

słów.

Nadbiegli ludzie i wyciągnęli ich na brzeg, mokruteńkich, ale przede wszystkim

ś

miertelnie zmęczonych.

- Skąd, na miłość boską, się tu wzięliście? - pytali. Ze wszystkich stron otaczały ich

obce twarze. Antonia zamknęła oczy. Wyznawcy Jumali również wyglądali zwyczajnie.

W głowie za bardzo jej szumiało, by mogła wychwycić, czy i ci ludzie mówią z tym

samym obcym akcentem. Bała się odezwać. Mogło się okazać, że wpadli z deszczu pod

rynnę. Z tego, co wiedziała, ci ludzie również wyznawali wiarę w złotą boginię.

Anastas próbował coś powiedzieć, lecz i dla niego okazało się to zbyt wielkim

wysiłkiem. Był tak zmęczony, że nie mógł mówić.

- Sprowadźcie kapitana - powiedział ktoś, a Antonia usłyszała odgłos oddalających się

w biegu kroków.

Ktoś zdjął kurtki i nakrył ich, lekkie ciepło było prawdziwym błogosławieństwem.

Ktoś inny zwrócił uwagę na nadgarstki Antonii.

background image

- Jezus Maryja! - wykrzyknął. - Widzieliście coś podobnego? Ale oni przecież nie

wyglądają na łajdaków...

Tłum wokół nich umilkł. Antonia widziała, że ludzie wymieniają między sobą

spojrzenia.

A potem znów rozległy się kroki. Odgłos skórzanych butów.

Wyrósł nad nimi mężczyzna w mundurze.

- Dzięki Bogu - szepnęła Antonia. - Dzięki Bogu!

Nieustannie przełykała ślinę, a w końcu zdołała zmusić się, by usiąść. Anastas zemdlał

z wycieńczenia.

Udało jej się utkwić wzrok w mężczyźnie, który stał przed nią. Mówili, że to kapitan.

Wysoka ranga.

Na chwilę opuściła powieki. Przed oczami stanął jej Grigorij. Zdecydowała, że będzie

mówić.

Kati już nie żyła.

Wśród jej ludu nie było nikogo, na kim Antonii by zależało. W dodatku to, co

nazywali wiarą, nie było słuszne, lecz niebezpieczne.

- Uciekliśmy - szepnęła, lecz głos nie chciał jej słuchać. Ale mężczyzna przykucnął

przed nią i wsłuchiwał się z powagą w to, co mówiła.

- Trafiliśmy w niewłaściwe rejony - ciągnęła Antonia. Była na tyle przytomna, iż

wiedziała, że powinna teraz dobierać odpowiednie słowa. Muszą jej uwierzyć. Ten człowiek

musi jej pomóc. Bez tego będą zgubieni. - Był atak na obóz Konda - ciągnęła. Spostrzegła, że

kapitan mruży oczy. - Zabili naczelnego szamana...

- Nazwisko?

- Judin - szepnęła Antonia. - Byliśmy tam. Uciekliśmy.

Długo patrzyła mu w oczy.

- Oni nas ścigali. Za dużo wiedzieliśmy. Musimy się stąd wydostać.

Pokiwał głową. Przez jakiś czas się w nią wpatrywał. Antonia zdawała sobie sprawę,

ż

e przypomina teraz przemoczone pisklę. Anastas także nie wyglądał na wojownika.

- Mogę opowiedzieć o złocistej bogini - powiedziała Antonia tak cicho, że usłyszał ją

jedynie kapitan.

To przeważyło. Kapitan wstał, chrząknął, rozejrzał się dokoła. Znalazł kogoś wśród

zgromadzonych, gestem przywołał ich do siebie.

- Zanieście mężczyznę do baraków. Z kobietą sam sobie poradzę. Wygląda na to, że

nie waży więcej niż pisklę.

background image

Antonia uśmiechnęła się.

- Dokąd popłyniemy?

- Muszę was zabrać do Jekaterynburga - odparł. - Przypłynęliśmy tu po zapasy

drewna. Wyruszamy dziś po południu. Jesteście pod naszą ochroną.

Jekaterynburg leżał w środku gór. Tam za nimi nie pójdą.

Byli ocaleni.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 28 Córka Szamana
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 10 Wyroki losu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 23 Złoty ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 40 Obcy ptak odlatuje
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 18 Posłaniec śmierci
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 22 Mężczyzna w masce
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 11 Pod obcym niebem
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 34 Lato grzechu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 07 Statek ze wschodu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 39 Chłodny blask
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 37 Syn armatora
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 38 Wędrowny ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 29 Droga do domu
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 38 Wędrowny ptak
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 17 Przerwany lot
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 26 Wyjęty spod prawa
Pedersen Bente Raija ze śnieżnej krainy 08 Czarownica

więcej podobnych podstron