BENTE PEDERSEN
CÓRKA SZAMANA
1
- Nie tak sobie wyobrażałaś nasze życie, prawda? - Dłoń Grigorija na mokrym od potu
policzku Antonii wydawała się szorstka. W jego głosie dźwięczał smutek. I ten nieco żałosny
ton, który skłonił Antonię do zastanawiania się, czy dokonała słusznego wyboru. - Mała
Antonetto - ciągnął. - Nie tak to sobie umyśliłem.
Wcześniej Antonia wiele płakała. Teraz brakowało jej już łez, przynajmniej tak jej się
wydawało. Oczy miała do tego stopnia suche, że aż piekły. Z trudem patrzyła na światło. Przez
cały czas musiała je mrużyć, spoglądać jakby przez dwie wąskie szparki.
- Nigdy nie powinienem był pozwolić, żebyś jechała ze mną.
Powtarzał to już tyle razy wcześniej. Słowa wprost ociekały melancholią. Grigorij
mówił z przekonaniem, Antonia wiedziała, że sam w to wierzy. Wierzy, że dla niej byłoby o
niebo lepiej, gdyby została w Archangielsku.
- Nie dla ciebie włóczęga z człowiekiem wyjętym spod prawa, w dodatku z kimś, kto
nie jest w stanie radzić sobie sam. Powinnaś mieć mężczyznę, który mógłby się zająć tobą, nie
takiego, którym ty musisz się zajmować...
- Przecież teraz ty się mną opiekujesz. Roześmiał się. Odrzucił głowę w tył i śmiał się
chrapliwym śmiechem. Poprzedniej zimy przeszedł zapalenie gardła i od tamtej pory jego głos
nie odzyskał już normalnej barwy.
- Kobiety potrafią wybaczyć mężczyźnie wszystko! Absolutnie wszystko!
Antonia pokiwała głową, lecz on i tak nie mógł tego zobaczyć. Kiedyś jeszcze miał
nadzieję, ponieważ dostrzegał pasma światła, ponieważ widział przed sobą mgłę, nie zaś
kompletną ciemność. Skończyło się jednak na próżnych nadziejach. Niczego więcej nie mógł
już oczekiwać. Później wszystko zaczęło toczyć się w drugą stronę. Światło przestało dla niego
istnieć. Grigorij żył w mroku.
- Sama prosiłam, żeby z tobą jechać - przypomniała Antonia, łapiąc go za rękę.
Nie zdołała uścisnąć jej tak mocno, jak by tego chciała, nie potrafiła go wspierać tak, jak
w tej chwili tego potrzebował. Antonii samej brakowało sił. Teraz nie miała ich skąd czerpać.
- Zmusiłam was, żebyście to zaakceptowali - powiedziała z goryczą. - Nie mieliście zbyt
wielkiego wyboru, kochany Grigoriju. Beze mnie może by was złapano. Beze mnie mógłbyś
umrzeć. A ja nie potrafiłabym żyć z poczuciem, że to moja wina.
Grigorij milczał. Zwykłe nie miał nic do dodania na ten temat. Rozmawiali wszak o tym
już wcześniej, wielokrotnie. Antonia usprawiedliwiała przed nim swoją decyzję, powtarzała to
raz po raz. Usprawiedliwiała się przed mężczyzną, dla którego zdobyła się na ten krok. Powinna
raczej wypowiedzieć te słowa przed innymi, lecz do tego zapewne nigdy nie dojdzie. Musiała z
tym żyć, podobnie jak Grigorij musiał żyć ze świadomością jej nieskończenie wielkiego
poświęcenia w imię tego, co ich łączyło.
- Nie potrafię cię nawet przekonywać, że kiedyś będzie lepiej - westchnął, całując ją w
czoło. Płakał teraz po cichu. - Sam nie wierzę, że będzie lepiej. Zmarnowałem swoje życie dla
marzenia, zmarnowałem je na walkę, która nic nie dała. W imię tego marzenia pociągnąłem za
sobą innych, posłałem ich na śmierć. I to do niczego nie doprowadziło. Do niczego, Antonio.
Kompletnie do niczego. Wciągnąłem w to ludzi, których najbardziej kochałem, zniszczyłem im
życie. Tobie również...
Potrafił rozpamiętywać te sprawy w nieskończoność.
- To minie - pocieszyła go.
Czy wszystkim kobietom z taką łatwością przychodzi wypowiadanie równie
troskliwych słów? Takich, w które same raczej nie wierzą? Czy wszystkie kobiety godzą się żyć
w cieniu tych, których kochają?
- Chcesz powiedzieć, że gorzej już być nie może? - spytał.
Jego głos brzmiał teraz głucho.
- No tak, chyba rzeczywiście - powiedział cicho po długiej chwili milczenia. - Nie
wiedziałem, że to może tak boleć, Antonio. Nie domyślałem się nawet, że to może sprawiać taki
ból...
Otoczył ją ramionami i płakał z twarzą wtuloną w jej włosy. Antonia pozwalała na to,
nie umiała jednak płakać wraz z nim. Suche oczy tylko piekły.
Grigorij obejmował ją przez całą noc. Była to być może najdłuższa noc w jej życiu.
Momentami Antonia zapadała w sen, nawet przez chwilę jednak nie spała spokojnie. Budziła
się oszołomiona i jeszcze bardziej zmęczona niż przedtem. Czuwała otoczona jego ramionami.
Było jej zimno do tego stopnia, że niekiedy aż trzęsła się od chłodu. A on ją trzymał, silny i
mocny. Spoza jego bólu wyzierała radość, że może być tym silnym, tym, co wspiera. Nie mogli
oboje załamać się jednocześnie. Ostatecznie mieli jedynie siebie nawzajem.
Dla tego mężczyzny Antonia, postanawiając wyruszyć razem z nim, zrezygnowała ze
wszystkiego. Ten człowiek był jej pierwszą prawdziwą miłością. Wcześniej nie znała nikogo
takiego jak on. W pewnym sensie pozwoliła sobie o nim zapomnieć, aż do chwili gdy w ciemną
noc stanął pod jej drzwiami i okazało się, że jej potrzebuje.
Grigorij również poniósł wielką ofiarę, lecz poświęcił się nie dla niej. On wierzył w
pewną ideę, wierzył, że jest w stanie poprowadzić uciskany, udręczony i zniewolony lud ku
lepszemu jutru. Niestety, poszło za nim niewielu. Masy się nie odważyły, nie dostrzegały dla
siebie żadnych korzyści, widziały jedynie karę i cierpienia. I jak się okazało, to właśnie one się
nie myliły.
Grigorij stał się wyjętym spod prawa.
Podobnie stało się z Antonią, gdy się do niego przyłączyła.
Mieli za sobą ciężką żeglugę w maleńkiej łódce, tak blisko lądu, jak tylko ośmielili się
podpłynąć, z Archangielska do ujścia rzeki Mezen. Antonia sądziła, że ta przeprawa zabierze
im noc, tymczasem trwała pół tygodnia.
Ludzie Grigorija przewidzieli, że tak będzie. Oczekiwali ich na lądzie. Czekali z
wypoczętymi końmi, nerwy mieli napięte jak postronki. Za każdym krzakiem, poruszającym się
na wietrze, widzieli carskich żołnierzy.
Grigorij jednak nie zdołałby się wyrwać z Archangielska w sposób inny, aniżeli ten
obmyślony przez Antonię. I tak dość mieli trudów w podróży dalej na wschód.
Rany Grigorija, o dziwo, się goiły. Antonia wiele myślała o Raiji, wspominała ją z
głęboką wdzięcznością. Grigorij też niekiedy o niej mówił, choć na ogół starał się unikać
przypominania Antonii o Archangielsku. Nie chciał, by myślała o pozostawionych tam
ludziach. Takie myśli kradły ją jemu.
Jechali potem wzdłuż wybrzeża, choć wsunęli się nieco w głąb otwartego lądu. Przecięli
małą Tundrę Małoziemieiską, dotarli do Narjan Mar, stanęli twarzą w twarz z Tundrą
Bolszeziemielską. Ziemia tu, na północnym wschodzie, była zimna i zmarznięta.
Przemieszczali się mniejszymi grupami, widok wielu mężczyzn podróżujących razem nie był
rzeczą zwyczajną. Nikt nie uznałby ich za osadników. Owszem, może za łowców futer i
myśliwych, choć i na to stanowili zbyt liczną grupę. Antonia była wśród nich jedyną kobietą,
lecz nosiła się jak mężczyzna. Napotykani po drodze ludzie na ogół brali ją za młodego
chłopaka, uciekinierzy zaś nie robili nic, by wyprowadzić ich z błędu.
Na zachód od Uralu, olbrzymiego łańcucha górskiego, usłyszeli o grupach żołnierzy,
przemierzających pustkowia. Wyraz oczu tych, którzy im o tym mówili, świadczył, że ci ludzie
wiedzą, rozumieją, iż oni przed czymś uciekają. Nigdy jednak nie pytali, przed czym. Mówili
im tylko, że w razie spotkania z żołnierzami źle być obcymi w lesie. Tam tak łatwo zniknąć,
tyle jest miejsc, w których spocząć może ciało. A ślady szybko zarastają...
Jakiś czas jechali wzdłuż rzeki Peczory. Przez to ich podróż jeszcze bardziej się
wydłużała, lecz w ten sposób przynajmniej zdołali unikać takich, którzy zadają pytania.
Nocowali w lasach. Rozpalali nie więcej ognisk, niż to absolutnie konieczne. Nigdy nie było
ich dość, by przetrzymać w cieple najchłodniejszą porę doby, ogniska jednak odpędzały dzikie
zwierzęta. Nie dawały też przy tym tyle dymu, który zwabiłby innych ludzi do ich obozowisk.
Byli ostrożni. I kierowali się wciąż na wschód. W miejscu, gdzie Peczora łączy się z
rzeką Usą, porzucili Peczorę. Od miejscowości Ust - Usa jechali wzdłuż Usy, potem skręcili na
północ. Nie chcieli przeprawiać się przez góry, chociaż im bardziej się kierowali ku północy,
tym było zimniej. Cierpieli jednak i stawiali czoło przeciwnościom. Gór się bali. Wprawdzie
nie rozmawiali o tym między sobą, to jednak wszyscy wiedzieli, że Grigorij nie przetrzyma
przejścia przez góry. To była nieznana kraina, zbyt wielki wysiłek dla wierzchowca,
dźwigającego zarówno Grigorija, jak i Tonie, a w pojedynkę na końskim grzbiecie Grigorij nie
byłby w stanie sam przejechać przez Ural. Musieli ominąć góry, skręcić na północ niemal aż do
Ust - Kara. Dopiero gdy ujrzeli wybrzeże, mogli skierować się na południe. Dotarli do Zatoki
Obskiej, nim ośmielili się powiedzieć sobie, że mogą wreszcie odpocząć. Nadeszła ich pierwsza
w tych stronach zima. Zdążyli wybudować sobie coś w rodzaju domów. Zdążyli się osiedlić
koło Nydy niedaleko rzeki Nadym. Spotkali życzliwych ludzi, którzy pytali, jak minęła im
podróż, ani słowem jednak nie dając wyrazu ciekawości, skąd pochodzą. Niejeden wyciągał w
ich stronę pomocną dłoń. Zetknęli się z wielką serdecznością.
Antonia kolejny już dom nazwała swoim. Tym razem była to prosta, zbudowana z
drewnianych bali chata z jedną tylko izbą. Dach miała nieszczelny i taki też miał pozostać przez
całą zimę, w porze bowiem, gdy przybyli w te strony, zdobycie torfu do jego pokrycia okazało
się niemożliwe. Musieli się zadowolić wyłataniem go korą i gałęziami, dopiero na wiosnę mieli
możliwość temu zaradzić.
Antonia zresztą tak bardzo przemarzła podczas podróży, że teraz już samo posiadanie
dachu nad głową i dookoła siebie czterech ścian, napawało ją szczęściem. Niewiele myślała o
wszystkim, co miała już za sobą. Nie myślała o podróży ani o Archangielsku, nie myślała o
tych, których tam zostawiła.
Nadszedł rok 1740.
Po nim 1741.
Również i ten rok chylił się teraz ku końcowi.
Dom miał już dach z torfu, nigdy jednak nie pojawiła się w nim żadna kolejna izba. Tu,
u ujścia Obu, ludzie utrzymywali się z rybołówstwa i myślistwa. Ślepy nie miał takiej samej
swobody jak ci, którzy widzieli.
Grigorij nastawiał sidła, wypływał łodzią na połów, zastawiał więcierze w rzece.
Niewiele jednak mógł robić sam, utracił samodzielność, a to z kolei złamało jego
godność. Stali się maluczkimi ludźmi żyjącymi w swej chatce z bali. Nie mogli marzyć o
niczym więcej, ani Antonia, ani Grigorij.
I znów nadciągnęła zima. Pełna trzaskających dźwięków, z nieskończonym niebem,
wypełnionym deszczem iskrzących gwiazd.
Tej nocy Antonia ujrzała zorzę polarną i pomyślała o Raiji. Po raz pierwszy od dawna.
Nie zamierzała mówić o tym Grigorijowi, to by go tylko zasmuciło. Antonia myślała również o
Oldze.
O tym również nie miała zamiaru wspominać Grigorijowi. W ogóle nie rozmawiali o
Oldze, a już na pewno nie teraz na to pora. Na pewno nie teraz...
Antonia już dawno wiedziała, że nie powinna marzyć o dziecku. Nie umiała jednak się
przed tym powstrzymać, jakby odzywał się w niej pierwotny popęd. Kiedy po miłosnych
uściskach wciąż rozpalona leżała w ramionach Grigorija, zdarzało się czasami, że szeptała: „Jak
sądzisz, czy tym razem coś z tego będzie? Myślisz, że poczęliśmy życie?”
On być może się bał tej rozedrganej mocy w jej głosie. Domyślał się znaczenia
kryjącego się w tym gorącym pragnieniu, z którego ona sama nie do końca zdawała sobie
sprawę. I bał się tego.
- Jesteś tutaj - powtarzał za każdym razem. - Mam ciebie, moja Antonetto. Jesteś jedyną
osobą, która coś dla mnie znaczy.
Ale ona wsłuchiwała się w niego i wychwytywała niemy żal, kryjący się za takimi
słowami.
Antonia wiedziała, że Grigorij pragnie mieć syna. Wiedziała, że właśnie takie jest owo
marzenie, którego nie chciał zdradzić nawet przed nią. Za dobrze już go znała.
Zaszła w ciążę.
Ciężko ją znosiła. Obawiała się, że będzie krwawić. Lękała się utracić ten skarb, który
miał się stać ich dzieckiem. Bała się przez cały czas.
Tego wieczoru urodziła. Poród był bardzo ciężki, dzień przepełniony bólami. Takimi
bólami, które zapamiętała. Przed oczami stanęła jej Olga. I ból się zmienił, stał się nowy.
Czuwały przy niej kobiety z wioski. Grigorijowi także pozwoliły zostać, on przecież i
tak nic nie widział. A Antonia cała się w niego wczepiła, wprost wpiła się palcami w jego ręce,
gdy w pierwszej chwili kazały mu wyjść.
Pozwoliły mu zostać.
Dziecko umarło.
To był syn, żył jednak tak krótko, że Antonia ledwie zdążyła spojrzeć mu w oczy. Tak
krótko, że ledwie zdążyła w ciemnym spojrzeniu zobaczyć odbicie ich obojga. Grigorij
pogładził maleństwo po główce, pokrytej gęstymi, czarnymi włoskami.
A potem dziecko umarło.
Pozostał po nim jedynie ból.
Przez całą noc na przemian czuwali i zapadali w półsen, dzielili się tym bólem. Grigorij
płakał, Antonia nie potrafiła.
Myślała o imieniu, które mogłaby nadać synkowi, o imieniu, o którym nawet nie zdążyli
porozmawiać. Antonia miała jedynie pewność, że gdyby to była dziewczynka, nazwałaby ją
Raisa. Grigorij dał na to swe milczące przyzwolenie, ale on nigdy nie wierzył, że to będzie
dziewczynka.
I miał rację.
Antonia uważała, że to jej lęk zabił dziecko, że stało się tak jedynie dlatego, iż kiedy
nosiła je w łonie, tak strasznie o wszystko się bała. Gdyby była mniej lękliwa, dziecko by
przeżyło. Ich syn...
Myślała o tym, że spotkało ich to za karę. Nigdy nie powinna była stać się częścią życia
Grigorija...
Jednak wśród tego nieludzkiego bólu Antonia mimo wszystko czuła, równie w pełni i
mocno jak zawsze, że nigdy nie mogłaby z niego zrezygnować.
Za żadną cenę.
To przerażające, że takie uczucia istnieją. Lecz ono w niej tkwiło, należało do niej.
- Możemy mieć więcej dzieci - oświadczyła Grigorijowi mocnym głosem.
Nastał już ranek, oboje przemarzli, żadnemu z nich bowiem nie w głowie było
utrzymywanie ognia przez noc.
- Może i tak - odparł. Sprawiał wrażenie, jakby starał się unikać Antonii.
Jak gdyby to dziecko było jego jedyną nadzieją.
- Grigorijewicz Antonów - rzucił rozmarzonym głosem w powietrze. - Grigorijewicz
Antonów...
Antonia zamknęła oczy. Nie miała siły na niego patrzeć, gdy wyglądał tak jak w tej
chwili. Jego dobra twarz była ściągnięta i zszarzała. Zawsze był chudy, nigdy jednak odkąd go
znała, przez cały ten czas, jaki z nim dzieliła, nie załamał się tak jak teraz. Ale przecież
przebywała z nim krótko, może więc nie powinna tak się tym przejmować.
Spędziła z nim tamto lato, kiedy stała się kobietą. Kilka wypełnionych gorączką
tygodni, z których wydarli tyle zmysłowych przeżyć, ile tylko zdołali.
Później Antonia zrozumiała, że weszła w życie Grigorija, znacznie je przy tym
utrudniając. Koniarz z okolic Wielikiego Ustiuga nie miał czasu na kobiety. W swoim życiu nie
przewidywał miejsca dla miłości. Nic nie mogło odgrodzić go od celów, jakie sobie wyznaczył.
W jego marzeniach nie było miejsca na żonę i dzieci.
Takie marzenia pojawiły się o wiele później. Wówczas, kiedy już nie mógł sobie na nie
pozwolić. Gdy postąpiłby niewłaściwie, wciągając kobietę w swój świat i w to życie, które stało
się jego udziałem, będące zarazem jedynym, jakie potrafił ofiarować. Kiedy czymś jeszcze
straszniejszym byłoby pragnienie posiadania dziecka.
A potem w jego życie od nowa wkroczyła Tonią. On zakradł się w jej świat, żeby być
bliżej prawdy. Tonią wiodła uporządkowane życie w Archangielsku, z mężczyzną, będącym
właścicielem statków i kapitanem. Prowadziła swój własny interes, zajmowała się przewozami
konnymi. I miała też córkę, Olgę.
Grigorij wykorzystał jej dom jako kryjówkę przed ludźmi gubernatora, kiedy ziemia
zaczęła mu się palić pod stopami. Był ranny i stracił wzrok.
Antonia porzuciła wszystko i uciekła wraz z nim. Stało się to przed dwoma laty. Tyle
właśnie czasu spędzili ze sobą. Dwa lata i parę krótkich letnich miesięcy.
Był to okres wielkiej, bezgranicznej miłości i choć los wystawił ich na ciężkie próby,
żadne z nich nie żałowało swej decyzji. Żadne z nich na dłużej nie cofnęło się myślą w
przeszłość. To, co ich łączyło, było zbyt cenne. Pragnęli w pełni przeżyć swoje szczęście,
stracili tak wiele czasu...
A teraz stracili coś więcej niż czas.
Antonia straciła krew. Wiele krwi. Nie czuła się dostatecznie silna, żeby wstać. Bardzo
tego chciała, zawsze czuła, że jej miejsce jest u boku Grigorija, miała mu pomagać, przecież
właśnie po to była...
- Ja mogę napalić! - Grigorij niemal warknął, kiedy ostrożnie napomknęła, że jest
zimno.
Zaraz potem jednak osunął się przy niej prawie bez sił. Ukrył twarz na jej brzuchu, a
dłonie zacisnął na jej chłodnych, pobielałych palcach.
- Wybacz mi, Antonio! Wybacz! Bóg jeden wie, co złego musiałaś zrobić, by dostał ci
się taki mężczyzna jak ja. Nie zasługuję na taką dobrą kobietę, nie zasługuję w ogóle na miłość
żadnej kobiety...
Antonia przyłożyła policzek do jego jasnych, wypłowiałych włosów. Grigorij je obciął,
bo długie zanadto rzucały się w oczy. Wystrzępiony koński ogon stał się znakiem szczególnym,
na który mogliby zwrócić uwagę poszukujący ich żołnierze. Włosy ostatnio bardzo mu się
przerzedziły, odrobinę może również posiwiały.
Próbowała go pocieszać.
Grigorij podniósł się wreszcie, przygotował do napalenia w piecu i do zrobienia czegoś
do zjedzenia.
Znał ten ich domek, każdy jego kąt. Zawsze jednak chyba uważał, że jest coś
przerażającego w zabawie z ogniem. Ciągle się bal, że się poparzy, i bardzo się tego wstydził.
Silny mężczyzna taki jak on nie powinien się bać. Utracony wzrok, zdaniem Grigorija, nie
stanowił w tym wypadku żadnego wytłumaczenia.
Wziął się w garść, uczynił to dla niej. Ona przecież tyle dla niego zrobiła. Zawdzięczał
jej życie.
Kiedy przyszedł Anastas, poranek przywdział już słoneczny płaszcz. Brzegi tego
płaszcza obramowane były mrozem, ale słońce świeciło nad równiną, zdradziecko żółciło niebo
nad horyzontem. Można się było dać oszukać i uwierzyć, że jest ciepło, tymczasem powietrze
aż kłuło lodowymi igiełkami. Przy każdym oddechu piekło głęboko w płucach. Każde zaczerp-
nięcie tchu sprawiało ból.
Był to jeden z tych zimnych dni, które potrafią zabić starych ludzi. Jeden z tych
zimnych dni, które wbijają się niczym nóż w pierś wielu tych, którzy już długo chodzą po tym
świecie. Jeden z tych zimnych dni, kiedy powinno się siedzieć w domu.
Anastas z zakłopotaniem ściągnął czapkę. Stanął w izbie i od razu pojął, jak oboje
cierpią, zanim jeszcze niechętnie jął rozpinać olbrzymie futro. Wyglądał w nim na dwa razy
potężniejszego, niż był w rzeczywistości. Przydawało mu ono męskości, której zapewne nie
uzyska nawet jako dorosły. Owszem, Anastas był mężczyzną, lecz w jego twarzy rysowała się
jakaś niedokończoność, wciąż na pierwszy rzut oka zauważało się w nim chłopca, a dopiero
później, przy uważniejszym spojrzeniu, dostrzegało mężczyznę. Zauważało się, że pod
zewnętrzną, wręcz kruchą warstwą tkwi siła. W duszy tego chłopaka z pewnością kryło się wię-
cej, niż mogło wydawać się z pozoru. Jego oczy widziały wiele rzeczy, których nikt nie
powinien oglądać.
- Za zimno na kopanie grobu - powiedział wprost.
Patrzył przy tym na Antonię, do niej kierował swój żal i współczucie w spojrzeniu.
Grigorij słyszał jego głos, wychwytywał dźwięczące w nim zmiany o wiele wyraźniej, niż
Antonia byłaby kiedykolwiek w stanie dostrzec. Trudno było go oszukać, chociaż nie widział.
Kalectwo wyostrzyło mu słuch.
Antonia zamknęła oczy. Miała wrażenie, że powieki same się zaklejają. Ten ból nigdy
się nie skończy. I przyjdzie go jeszcze więcej, nim udręka odnajdzie swój kres.
- Możemy go pochować pod stosem kamieni, jeśli uda nam się znaleźć dostatecznie
dużo...
- Tak wiele znów ich nie trzeba - cierpko zauważył Grigorij.
Przełamał suchą szczapę na pół. Ręce mu drżały. Anastas widywał go takim już
wcześniej, po tego rodzaju przeżyciach zawsze trudno było dawać sobie z nim radę, ale tak się
działo, nim nastała Antonia. Ona posiadała niezwykłą zdolność powściągania Grigorija,
potrafiła nakłonić go, by słuchał raczej głosu rozsądku niż płomiennych uczuć. Po dwakroć
przydała mu rozumu.
Niekiedy Anastas zastanawiał się, co mógłby osiągnąć Grigorij, gdyby od samego
początku miał u swego boku tę kobietę. Głośno jednak nigdy na ten temat nie mówił.
- Można go pochować na wiosnę - ciągnął Anastas. Udawał, że nie słyszał, co
powiedział Grigorij. Z wyjątkiem Antonii chłopak był chyba jedyną osobą, która mogła sobie
na to pozwolić. Ludzie wciąż bardzo szanowali jasnowłosego ślepca. Ciągnęła się za nim sława,
że potrafi stać się niebezpieczny.
- Róbcie sobie, co chcecie - westchnęła Antonia. - On tak czy owak nie żyje. Nie żyje,
maleńki! I tak nic z tego nie poczuje. Nie możecie wyrządzić mu żadnej krzywdy, nikt już tego
nie potrafi...
Jej głos brzmiał tak martwo, że Anastas się przeraził.
- Chcę przy tym być - oświadczył Grigorij. Stanął przy palenisku, górował nad nim,
wysoki i bardzo szczupły. Zawsze chyba tak wyglądał, lecz Anastas dopiero teraz dostrzegł
zmarszczki i cienie na jego twarzy i zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo Grigorij wychudł. Tak
źle nie było jeszcze nigdy.
- Oczywiście - powiedział Anastas.
Wciąż stał, trzymając w rękach swoje futro. Uszyto je ze skór wielu wilków, nie było
cieplejszego odzienia na zimowe chłody.
- Spotkałem pewną kobietę - wydusił wreszcie. Zawiesił głos i w końcu udało mu się
pochwycić spojrzenie Antonii. Nawet Grigorij zdawał się wyczuwać, że Anastas nie przyszedł
ze zwykłymi pogaduszkami. - Przyjechała razem z mężczyzną w czerwonej pelerynie - dodał,
obserwując Antonię.
Kobieta sprawiała wrażenie, że kurczy się w łóżku, mocniej naciągnęła na siebie
okrycie, jak gdyby wystraszyła się tego, co teraz nastąpi.
- Szukali ciebie.
- Mnie? - Antonia wypowiedziała to szeptem. Jej piwne oczy były okrągłe jak paciorki.
- Niemożliwe, żeby wytropili nas aż tutaj! - Grigorij już był przy niej. Przysiadł na
brzegu posłania, obejmując ją za ramiona. Antonia jakby tego nie czuła.
- Ta kobieta wiedziała, że dzisiejszej nocy straciłaś dziecko - ciągnął Anastas. -
Wiedziała też, że to był chłopiec, i mówiła, że cię zna. Powiedziała, że powinnaś ich odszukać.
Mówiła, że o nich wiesz, bo przed tobą już ktoś był. Twierdziła, że masz potężnego
sprzymierzeńca w kobiecie o kruczych włosach...
Antonia przymknęła oczy. Pochyliła głowę i zacisnęła dłonie tak mocno, że aż zabolały
ją kostki i koniuszki palców.
- Raija - szepnęła. - Dobry Boże, ona wie o Raiji! Jak to możliwe? Kim ona jest? -
Antonia wpatrywała się w Anastasa. W oczach miała mroczne szaleństwo. - Jesteś pewien, że
ten mężczyzna nosił czerwoną pelerynę, Anastas?
Potwierdził.
- Daliśmy im grosik. Zbierali daninę na jakiegoś boga. Ludzie tutaj wierzą we wszystko,
co im się wmówi. Odkąd najstarsi sięgają pamięcią, nie było tu żadnego mnicha, a co dopiero
księdza. Skąd więc ci ludzie mają wiedzieć, w co wierzyć?
- Czy oni wciąż czekają na to, żeby ze mną pomówić? - Antonia wypowiedziała pytanie
szeptem, suchymi, pobielałymi wargami. - Chcę z nimi porozmawiać. Muszę.
To był sen Raiji. Teraz dopadł ją.
2
Grigorij nie chciał się zgodzić na spotkanie Antonii z nieznajomą kobietą. Antonia
nigdy nie opowiadała mu o niezrozumiałych podróżach Raiji. Nigdy mu nie mówiła o złotej
kobiecie z czarką w dłoniach.
- Co to ma znaczyć? - spytał teraz Antonię. Nie pozwolił nawet odejść Anastasowi.
- Ty z nią porozmawiaj - polecił przyjacielowi. - Powiedz jej, że Antonia nie jest w
stanie przyjąć teraz gości, że nie może teraz rozmawiać z obcymi. Przecież zaledwie wczoraj
rodziłaś, kobieto! Zaledwie wczoraj straciłaś dziecko!
Antonia uścisnęła go za rękę. Cieszyła się, że Grigorij nie może widzieć jej twarzy.
Anastas ją zobaczył i to go przeraziło.
- Wydaje ci się, że o tym zapomniałam? - spytała. Ale to nie był jej głos, to nie był głos
tej Antonii, którą znał Grigorij. To mówiła jakaś inna kobieta. Kobieta, która zmieniła się w
ciągu tej jednej jedynej nocy.
- Ona o mnie wiedziała - rzekła cicho Antonia, prawie szeptem. - To jeden z powodów,
Grigorij. To nie jest osoba, której odmawia się spotkania, najdroższy.
- Czy są jakieś inne powody? - spytał. Również Grigorij mówił szeptem, również jego
głos nie chciał go słuchać. Mocno obejmował Antonię. Bał się, że być może ją traci. Nie mógł
na to pozwolić, wolałby raczej umrzeć.
Antonia kiwnęła głową w taki sposób, że wyczuł to ramieniem. Słowa były tu zbędne.
- Kobieta o kruczych włosach to ona? - spytał. - Ta, która miała gorące dłonie?
- Tak.
- Skąd ta kobieta mogła o niej wiedzieć? Czy ona pochodzi stąd? Wydawało mi się, że
jej imię jest fińskie...
- Tu niektórzy mówią językiem, który przypomina fiński - wtrącił się Anastas. -
Niewielu ich jest, ale są.
- I ta kobieta należy do nich? - głos Grigorija wyraźnie się zaostrzył.
- Tak - odparł Anastas.
- Raija nie pochodzi stąd - rzekła Antonia głucho. - Nie mogę tego wyjaśnić. I tak byście
mi nie uwierzyli. Teraz rozumiem, że tak było. Nie potrafię nic wyjaśnić, ale tak było. To się
wydarzyło. To się wydarzyło Raiji, a ja widziałam, jak się to działo. Z zewnątrz. Ona
opowiedziała mi o wszystkim. Nie uwierzylibyście w to. Chcę się spotkać z tą kobietą, może
ona potrafi powiedzieć mi coś, co będzie dla mnie pociechą. Dlaczego akurat z nią nie
miałabym się spotkać?
Grigorij wreszcie ustąpił. Słyszał upór w głosie Antonii. Wiedział, że sprzeciw na
niewiele się zda. Zdawał sobie sprawę, że ona ma w sobie dość siły, by postawić na swoim,
nawet gdyby w tej chwili jej zabronił. Nie był w stanie nad nią zapanować. Nie wiedział także,
czy właśnie tego pragnął. Wówczas Antonia przestałaby już być kobietą, którą kochał.
- Przyprowadzimy ją do ciebie - oznajmił krótko. Miał to wprawdzie zrobić Anastas,
lecz Grigorij często mówił „my” zamiast „ja”. Nikt też go w tym nie poprawiał. Pozwalano mu
zachować poczucie własnej wartości. Jego ludzie pamiętali, kim był, a szacunkiem, jaki mu
okazywali, zarazili i tych, którzy mieszkali tutaj jeszcze przed ich przybyciem.
Być może dobrze się stanie, że Antonia będzie mogła zająć myśli czymś innym,
oderwać się od wspomnienia utraconego dziecka. Grigorij na samą myśl o zmarłym dzieciątku
poczuł ukłucie w piersi.
Miało skórę taką gładziutką, ciałko tak niepojęcie drobniutkie. Koniuszkami palców
dotknął maleńkich rzęs, wciąż czuł, jak bardzo są miękkie i kruche. Nawet muśnięcie
najdelikatniejszym piórkiem nie mogłoby być lżejsze i bardziej delikatne.
Jego syn.
Tak wiele imion mogli nadać małemu, ale teraz nie pamiętał żadnego z nich.
Zastanawiał się, czy niewinna duszyczka, której nie zdążono ochrzcić ani nawet nadać jej
imienia, odnajdzie kiedyś spokój. Ta niewiedza sprawiała mu udrękę. Już na pewno nie mógł
pytać o to Antonii, nikogo innego zresztą również. To takie dziwne. Nigdy dotąd nie
przejmował się wiarą, kościół zawsze stał po stronie tych, którzy dzierżyli władzę. Car i kościół
to jedno i to samo. Dom boży nie był też miejscem, do którego maluczcy mieli swobodny
dostęp. Księża i mnisi służyli przede wszystkim wielkim panom.
W dzieciństwie musiał mieć jakieś wyobrażenie Boga, teraz poszło już w zapomnienie.
Tamte lata usunął z pamięci, myślenie o nich sprawiało ból. Nie pamiętał twarzy rodziców,
wyrządził im tyle zła.
Grigorij wybrał wiarę w istnienie przestrzeni pełnej światła, w której znajdzie się jego
zmarły syn. Postanowił wierzyć, że istnieje jakieś ciepło. Maleńki chłopczyk nie uczynił nic
złego, po prostu narodził się i ich opuścił, był aniołem, który zajrzał do ich zimowego świata i
zawrócił, nim drzwi całkiem zdążyły się za nim zamknąć.
Właśnie w to postanowił wierzyć Grigorij.
To było piękne.
Dotarł na miejsce razem z Anastasem. Zgromadziło się już tam wielu jego ludzi.
Nazbierali kamieni, tam gdzie wciąż można je było znaleźć, dokopali się do nich nad brzegiem
Obu. Grigorij czuł wdzięczność palącą go w gardle, kiedy ściskali go za ręce. Wraz z tymi
mężczyznami prowadził walkę, ci ludzie potrafili zabijać, to byli mężczyźni, których ręce spla-
miła krew, lecz potrafili odłożyć broń, kiedy tak należało. Chwile takie jak ta były dla nich
zupełną nowością. Wiele się odmieniło, gdy przyłączyła się do nich Antonia. Z początku
wszyscy co do jednego burzyli się przeciwko niej, żadnemu nie podobało się, że będzie im
towarzyszyć kobieta.
Wszyscy jednak ją polubili. Kolejno zdobywała sobie ich serca, Grigorij nie wiedział
nawet, czy kosztuje ją to wiele wysiłku. Antonia była osobą, którą się lubiło albo nie lubiło, a
ulepiona została z takiej gliny, że wśród jego ludzi zyskała powszechną sympatię.
Teraz wielu z nich znalazło sobie kobiety pochodzące stąd. Mieli domy takie jak jego.
W wielu chatach spodziewano się narodzin dziecka, w niektórych nawet bujano kołyski. To już
nie byli ci sami ludzie, z którymi wspólnie walczył.
Założyli własny nieduży cmentarz. Być może nie został on poświęcony w należny
sposób, ale dotychczas Grigorij nigdy nie znalazł powodów, by się nad tym zastanawiać. Teraz
ta myśl przyszła mu do głowy, lecz i tym razem się nie dopytywał. Wiedział, że właśnie tam go
prowadzą, poznawał to po ścieżce, którą czuł pod stopami.
Niósł dziecko w ramionach, owinięte w czysty kocyk. Zostało umyte i oporządzone.
Ważyło tak niewiele, wydawało się leciuteńkie jak piórko.
Układali kamienie w kręgu, robili to w milczeniu. Panowało kąsające zimno. Grigorij
czuł, jak zimno szczypie policzki. Osunął się na kolana na zmrożoną ziemię, poły kurty z
reniferowej skóry odgrodziły go od śniegu. Policzek wtulił w maleńką główkę, odsunął brzeg
kocyka. Musiał to zrobić. Takie pożegnanie było niczym otwieranie wrót do piekła. Pierś
sznurowała mu się z żalu, że Antonia nie może uczestniczyć w pogrzebie, lecz odkładanie tego
smutnego obowiązku nie uprościłoby niczego dla żadnego z nich.
Grigorij ucałował skrawek maleńkiego czółka, które odsłonił. Potem wygładził okrycie.
- Krąg jest na wprost przed tobą - powiedział Anastas.
Grigorij słyszał wzruszenie w jego głosie. Przeczuwał, że Anastas nigdy już nie będzie
taki jak przedtem. Był czas, kiedy obchodziły go wyłącznie konie, Antonia odmieniła również i
to.
- Możesz go teraz położyć. Jak łatwo jest wypowiedzieć takie słowa! Grigorij przytulił
zawiniątko do piersi. W środku była krew z jego krwi i kość z jego kości. Owoc jego jedynej
prawdziwej miłości. Tyle szczęścia przyniosło to dziecko! Tyle szczęścia mogło sprawić tak
wielki ból.
Podpełzł w przód na kolanach. Skórzana kurta utrudniała mu ruchy, ale jedno kolano
natknęło się na coś twardego. Wiedział, że dotarł do pierwszego rzędu kamieni.
- Stiepan, tak właśnie powinniśmy cię nazwać. Nazywałbyś się Stiepan Grigorijewicz
Antonów. To byłoby dobre imię dla ciebie, synu...
Żaden z ludzi zgromadzonych wokół niego nie odezwał się ani słowem. Żaden nie
spytał, dlaczego wybrał akurat to imię. Wszyscy pamiętali tego, który wystąpił zbrojnie przeciw
carskim wojewodom i zdobył kilka miast, lecz ostatecznie musiał przypłacić to życiem. Wiele
zimnych nocy spędzili wokół ogniska, śpiewając o Stieńce Razinie.
W oczach władz był zdrajcą, dla ludu bohaterem. To oczywiste, że syn Grigorija
powinien nosić jego imię. To było jak najbardziej słuszne.
Grigorij położył małego. Czyniąc to zrywał wszelkie łączące ich więzy. Wraz z
dzieckiem grzebał własne nadzieje, na które sobie pozwolił.
Pozostał na klęczkach w czasie, gdy jego ludzie kamieniami okładali małe ciałko. Sypali
kolejne ich warstwy, żadne zwierzę nie może mieć tu dostępu. Na wiosnę pochowają go jak
przystoi, obiecali Grigorijowi, że to zrobią. Postawią na grobie maleńki domek, a w głowach
krzyż.
Teraz cały czas milczeli. Pomimo zimowego chłodu pościągali czapki z głów. Nie mogli
patrzeć na Grigorija, chociaż wiedzieli, że on i tak nie wyczuje ich spojrzeń. Jego żałoba była
taka naga, niczym nie osłonięta. Powinien zachować ją dla siebie. Zauważanie jej,
zapamiętywanie byłoby zbytnim wdzieraniem się w jego wnętrze.
W końcu Anastas przerwał krąg. Nasunął czapkę na głowę, wcisnął też czapkę
Grigorijowi na uszy i pomógł mu wstać.
- Nic już tu po nas, Grigorij - powiedział cicho. - Jak chcesz, możesz przyjść tu później.
Możesz przychodzić co dzień.
- Po co? - spytał Grigorij. - Przecież on i tak nie żyje.
- Znajdziemy tę kobietę, z którą chciała rozmawiać Antonia.
Anastas wyprowadził Grigorija z małego cmentarza, za ich plecami mężczyźni rozeszli
się do swoich zajęć.
- Pozwoliłem im zostać u mnie - oznajmił Anastas. Grigorij się nie odezwał. Anastas też
nie tłumaczył niczego dokładniej, nie zdradził, co myśli, a Grigorij nie pytał. Po prostu szedł za
chłopakiem.
W chacie było ciepło. Chałupka Anastasa była mniejsza od domu Grigorija. Młody
chłopak wzruszał ramionami, gdy ją budowali. Twierdził, że nie potrzeba mu więcej miejsca,
niż tyle, ile konieczne, by się najeść i wyspać. Był zdania, że nie warto dla niego marnować
cennego drewna.
Teraz, gdy weszli do środka, rozległ się szelest spódnicy. Kobieta mówiła po rosyjsku,
miała jednak inny akcent niż ten, do którego przywykł Grigorij. Przemknęło mu przez głowę, że
jest on nieco podobny do akcentu przyjaciółki Antonii z Archangielska.
- Czy mogę tam pójść? - spytała. Grigorij słyszał, że nie jest to stara kobieta. Sam nie
zdawał sobie sprawy, skąd o tym wie, bardzo łatwo było się pomylić, gdy próbowało się
odgadywać po głosie. Ale on po prostu to wiedział.
- Ona chce z tobą mówić - odparł.
Anastas milczał. Jemu nie wypadało odpowiadać w imieniu Antonii.
- Przykro mi, że straciliście dziecko - westchnęła kobieta. - Jej widać nie tak łatwo jest
rodzić dzieci...
Grigorij nie odpowiedział. Nie wiedział. Nigdy nie pytał Antonii, jak było poprzednim
razem. Nigdy nie chciał myśleć o córce, którą zostawiła w Archangielsku, pragnął żyć tak,
jakby ich życie rozpoczęło się w chwili, gdy znów się spotkali. Liczyć się miał jedynie czas,
jaki spędzili razem.
- Mogę cię tam zaprowadzić - oświadczył Anastas.
Dziewczyna pokręciła głową. Była młoda, dość ładna. Młodsza od Anastasa, lecz tkwiło
w niej coś specyficznego, może pewność siebie, jakiej brakowało większości młodych kobiet,
spokój i poczucie bezpieczeństwa, które zdawała się ze sobą nieść. Miała jasne blond włosy, nie
takie jednak jak Grigorij. Kolor jej włosów miał w sobie więcej złocistego blasku dojrzałych w
słońcu kłosów zboża. Była w niej pewna łagodność, a w szarych, spokojnych oczach jakaś
wiedza.
- Sama tam trafię - odparła.
- Nie możesz tego wiedzieć! - wybuchnął Grigorij. - Nigdy w to nie uwierzę!
Uśmiechnęła się. Anastas to zobaczył i na policzki wypełzł mu rumieniec. Żadna
dziewczyna nie powinna uśmiechać się tak ciepło, tak pięknie i szczerze. Nie do obcego...
- Wypytywałam o drogę, kiedy tu przybyłam - powiedziała. - Nie znałam jej wcześniej.
Ja nie wiem wszystkiego, chociaż wiem dużo...
- Gdzie ten człowiek, z którym przyszłaś? - dopytywał się Anastas.
Nieznajoma czekała na nich sama.
- On odszedł - odparła z uśmiechem, lecz z oczu biła jej powaga. Powaga, której
Anastas wówczas nie rozumiał. Zrozumienie tej dziewczyny wymagało bardzo długiego czasu.
- Nie był tu już do niczego potrzebny - dodała jeszcze przed wyjściem.
- Dziwna osoba - mruknął Anastas.
- Piękna? - spytał Grigorij, odnalazłszy drogę do krzesła stojącego przy stole. Anastas
miał ich tylko dwa. Wyciosane były z grubych pni drzewa, Grigorij pomagał mu je zrobić.
Kiedy tu siedział, miał wrażenie, że odpoczywa na własnym krześle.
Usłyszał, że Anastas otwiera dzban. Słyszał, że chłopak nalewa dla nich obu. Wypił rum
jednym haustem.
- Jeszcze? Kiwnął głową. Alkohol rozgrzewał przynajmniej na krótką chwilę.
Pełniejszego ciepła musiał szukać w inny sposób. Głębszej pociechy zawartość dzbanów nie
potrafiła przynieść, był już na tyle dorosły, że zrozumiał to przed wielu laty.
- Ona jest piękna - powiedział Anastas niemal ze zdziwieniem. - Prawie jak te
dziewczyny, które można znaleźć nad Bałtykiem...
- Nigdy się z nimi nie zadawałem - odezwał się Grigorij. - Pamiętaj, że z nas dwóch to
ty pochodzisz z wyższych sfer. Reszta z nas nigdy nie była w Sankt Petersburgu.
Anastas zachichotał.
- Tak łatwo zapominam, że to ja dźwigam na swoich barkach kulturę. Pewnie
zaszkodziło mi złe towarzystwo, w które wpadłem. Ty tak nie uważasz? Ale, do diabła, ta
dziewczyna jest naprawdę śliczna! I może wcale nie taka młoda? Sprawiała wrażenie jakby
wszechwiedzącej ...
- Rzeczywiście, zaszkodziło ci złe towarzystwo - uznał Grigorij. - Nie masz więcej tego
rumu?
Pierwszą rzeczą, jaka uderzyła Antonię, było to, że ma do czynienia zaledwie z
dziewczyną. Wcześniej wyobrażała ją sobie jako starszą kobietę. Nie umiała wyjaśnić,
dlaczego. Cóż, tak po prostu się chyba myśli. Skoro miała to być osoba, posiadająca wiedzę,
umiejętności i doświadczenie, to powinna też dźwigać na karku ciężar lat.
- Teraz dam już sobie radę - oznajmiła Antonia kobietom z sąsiedztwa, które siedziały
przy niej w czasie, gdy mężczyźni zajmowali się pochówkiem dziecka.
Kobiety wymieniły spojrzenia. Zmierzyły nowo przybyłą wzrokiem. Wiek przemawiał
przeciwko niej.
- Wszystko będzie dobrze - powtórzyła Antonia. - Czekałam na nią.
Popatrzyły na położnicę z nadzieją. Ciekawe, co też powie im o nieznajomej. Ale
Antonia nic nie mówiła, a obca dziewczyna podeszła do samego łóżka, uklękła przy nim, ujęła
dłoń Antonii i ucałowała ją.
- Przysyła mnie moja matka - powiedziała. - Bardzo się o ciebie niepokoiła.
Sąsiadki westchnęły głośno. To znaczy, że dziewczyna nie przybyła tu na własną rękę.
Słowa o matce, która ją przysłała, zabrzmiały pocieszająco. Jedna po drugiej zaczęły opuszczać
Antonię.
- Kim ty jesteś? - spytała Antonia nieznajomą. Obca wciąż siedziała na podłodze przy
łóżku.
Uśmiechnęła się do Toni, wyraz jej twarzy był taki dorosły, jak gdyby żyła nie wiadomo
już jak długo.
- Jestem Kati - powiedziała. - Mam osiemnaście lat. Przybywam z Konda. To niedaleko
od Endyr.
- Kim był ten mężczyzna w czerwonej pelerynie? - dopytywała się Antonia, nie
spuszczając oczu z dziewczyny. W spojrzeniu obcej widać było niezwykłą ufność.
- To mój brat - odparła takim tonem, jakby to przez cały czas było oczywiste, jak gdyby
Antonia sama powinna się tego domyślać. - On jest poborcą danin - rzekła wprost. - Zbiera
ofiary dla naszego najwyższego bóstwa.
Antonia z drżeniem wypuściła powietrze z płuc. Ból ciała przestał już jej tak mocno
dokuczać, lecz oblewał ją pot, a siedzenie sprawiało ból. Bolesne też było przekręcanie się z
boku na bok. Gdy próbowała unieść głowę, czuła, jak bardzo jest słaba. Wszystko to jednak sta-
ło się teraz takie nieważne, odpływało gdzieś daleko.
- Skąd o mnie wiedziałaś? - wydusiła z siebie. - Skąd wiedziałaś o Raiji? Nie mogłaś
być tam, gdzie była ona...
Kati pokręciła głową. Wszystko, co robiła, wykonywała z takim spokojem, tak bardzo
cicho.
- Ona się pojawiła w snach mojej matki - odparła. - Ta kobieta o kruczych włosach. Ma
więc na imię Raija? Miała wiele innych imion. - Po twarzy przebiegł jej uśmiech. - Wszystkie
zaczynały się tak samo. Czy to nie dziwne?
Antonię przeszedł dreszcz. Właściwie nie chciała tego wiedzieć, nie chciała w to
wierzyć. Najbardziej pragnęła o tym nie myśleć, jednocześnie zaś była ciekawa. To dawało jej
szansę myślenia o czymś innym niż o dziecku, które utraciła.
- Moja matka śniła o tobie. Ona do niej przyszła.
Kobieta o czarnych włosach przyszła do mojej matki we śnie. Bardzo się o ciebie
niepokoiła. Czuła twój ból, bała się o ciebie. A moja matka wiedziała, gdzie jesteś. Matka
poprosiła, żebym tu przyjechała. Mówiła, żebym została i pomogła ci stanąć na nogi. Moja
matka powiedziała, że twoje dni nie dobiegną kresu tutaj, na wschód od Uralu. Nie przybyłaś tu
po to, żeby umrzeć. Lecz być może również nie po to, by być tu szczęśliwa. Może nie
powinnam o tym mówić, ale nie lubię kłamać. Lubię, żeby ludzie wiedzieli, jaka jestem.
- Nie stać mnie na to, żeby płacić służącej - powiedziała Antonia. - Nie mam miejsca,
żeby ktoś mógł tu mieszkać. Jest tylko ta jedna izba - pokazała ręką. Wzrokiem omiotła cztery
ściany i skromne umeblowanie.
- To się jakoś załatwi - zapewniła Kati. - I nie przyszłam tu wcale po zapłatę. Przyszłam,
ponieważ tak nakazała mi moja matka.
- Kim jest twoja matka? - spytała Antonia. Nie była przekonana, czy i to chce wiedzieć.
- Ty nie doniesiesz wojskowym - uśmiechnęła się Kati tym swoim dziecinnym
uśmiechem, który potrafił tak wprowadzić w błąd.
Przecież to dorosła kobieta. Pod wieloma względami o wiele bardziej dorosła niż
większość dziewcząt w jej wieku. Widziała i słyszała znacznie więcej, uświadomiła sobie
Antonia. Kati wiedziała, czego może oczekiwać. Być może dokładnie wiedziała, co...
Na tę myśl Antonię przeszedł dreszcz.
- Oni za coś takiego obcinają głowy - ciągnęła Kati spokojnie. - Albo wieszają. Na ogół
jednak obcinają głowy. Mogą potem nabić je na żerdź, ku przestrodze. Wydaje im się, że to
pomaga. Sami są bez wiary, nie pojmują, że wielu gotowych jest oddać życie za naszą świętość.
Nie rozumieją jej wielkości...
Antonia wiedziała, że Kati nie mówi teraz o swej matce, lecz o złotej bogini.
- Mój ojciec jest naczelnym szamanem - wyjaśniła Kati. - Matka również jest szamanką,
ale on jest głównym szamanem w całym rejonie Konda. Matka potrafi równie wiele co on, lecz
jest kobietą, a wiedza mężczyzn i kobiet nie jest równoważna, nawet dla Jumali. Moja matka
mówi, że wy staniecie się częścią naszej historii. Nie tylko dlatego, że ty znasz tę kobietę o
kruczych włosach. Moja matka widzi w was osoby ważne dla naszej bogini.
Antonia opadła na poduszkę i przymknęła oczy.
Z Archangielska do ujścia wielkiej rzeki, Obu, było daleko. Niewyjaśnione sny Raiji od
tego, co działo się tutaj, dzieliła cala wieczność. Tymczasem opowiadała jej o nich prawdziwa
żywa kobieta. Kobieta z krwi i kości. Antonia gotowa była to przysiąc. Mówiła takie rzeczy,
które odbijały się echem we wnętrzu Antonii, mówiła o tym, o czym nie miała prawa wiedzieć.
- Twoja córka miewa się dobrze - oświadczyła Kati. Antonię zakłuło w sercu.
- Matka prosiła, żebym ci to przekazała. Miałam powiedzieć, że wciąż jest u tej kobiety
o czarnych włosach. Dobrze jej tam. O niczym innym nie słyszałam.
Nikt z tutejszych ludzi nie wiedział, że Antonia miała już jedno dziecko, a tym bardziej
nikt nie mógł się domyślać, że to dziewczynka. Nikt nie mógł wiedzieć, że zaopiekowała się nią
Raija.
To była groźna nierzeczywistość. Przerażająca, a zarazem niebezpiecznie pociągająca.
To, co niebezpieczne, często miewa swój własny czar, osobliwą zdolność przyciągania do
siebie również tych, którzy się lękają.
- Poprosiła cię tak po prostu, żebyś tu została? - spytała Antonia z niedowierzaniem.
Miała wielką ochotę poznać matkę Kati, pragnęła spojrzeć na nią własnymi oczyma.
Kati nazwała ją szamanką, od tego niedaleko już do czarownicy. Antonię przeszedł dreszcz.
Wsunęła się głębiej pod okrycie. Siennik na łóżku był twardy, lecz okrycie miękkie i cieple.
Mogła się pod nim schować.
- Masz niewidomego męża - powiedziała Kati. - Minie nieco czasu, nim znów wrócisz
do sił. Nie, nie sprzeciwiaj mi się, moja matka wie takie rzeczy. Ona to widzi. Widziała, że
mogę się tu przydać. Nie prosiłaby mnie, żebym tu przyjechała, gdyby tak nie było. Nie mogę
wrócić, bo nie wypełniłabym wtedy obietnicy, którą jej złożyłam. Nie wywiązałabym się z tego,
czego się ode mnie oczekuje.
- Czy ona, ta bogini, naprawdę istnieje? - spytała Antonia. - Czy ona jest prawdziwa?
Jest ze złota?
Kati cały czas się uśmiechała.
- Ja jestem tylko dziewczyną - powiedziała. - A jej strzegą młodzi mężczyźni. Wśród
wtajemniczonych najwięcej jest mężczyzn.
- Czy twoja matka nie jest wtajemniczona? - zdziwiła się Antonia.
Kati nie odpowiedziała jej na żadne z poprzednich pytań.
Teraz dziewczyna kiwnęła głową.
- Niewiele jest kobiet, muszą sobie na to bardzo zasłużyć. Muszą być bardzo mądre.
Muszą oddać bogini wielkie przysługi...
Antonia przełknęła ślinę. Znów próbowała wyobrazić sobie matkę Kati. Ta kobieta nie
mogła być bardzo stara. Tutejsze dziewczęta prędko wychodziły za mąż, wcześnie rodziły
dzieci. Matka Kati nie mogła mieć więcej niż czterdzieści pięć lat. Antonia liczyła, że może być
jeszcze młodsza. Nie przemogła się, by spytać Kati, jakie to przysługi oddała jej matka Jumali.
Wiele niedopowiedzeń zawisło w powietrzu, ale Kati nie była ani trochę zaskoczona
tym, że Antonia tak dużo wie o jej ludzie i o złotej bogini.
- Moja matka nazywa się Glikeria - powiedziała Kati. Mówiąc o niej, uśmiechała się.
Wyraźnie było widać, że wysoko ją ceni. - Rodzice mają tylko mnie i mojego brata. Powiadają
jednak, że on odejdzie młodo. Oni wiedzą takie rzeczy. Mój ojciec stale mi powtarza, że nie
mogę pozwolić, aby nasz ród wymarł. To bardzo ważne, by nasza krew żyła dalej.
- Możesz zostać - oznajmiła Antonia córce szamana. A Kati uśmiechnęła się tak, jakby
już wcześniej wiedziała, że Tonią jej nie odrzuci.
- Powiem o tym twojemu mężowi - rzekła. - Możesz na krótką chwilę zostać sama?
Antonia kiwnęła głową.
- Płakałam, kiedy usłyszałam o twoim dziecku - powiedziała Kati.
Antonia milczała. Wpatrywała się w drzwi.
Z Endyr tutaj było daleko. Kati nie mogła odbyć tej podróży w ciągu jednej nocy.
Antonię przeszył dreszcz. Ta dziewczyna znała jej los, jeszcze zanim się dopełnił.
W inny sposób nie dało się tego wytłumaczyć.
3
- Możesz wracać do swojej żony - oznajmiła Kati Grigorijowi. - Już z nią rozmawiałam.
Zostaję.
- Co takiego? - zdumiał się Grigorij.
- Ona się zgodziła - dodała Kati. W jej słowach nie krył się żaden pośpiech, wszystko
było starannie przemyślane. Jak gdyby miała czas zaplanować każde wypowiadane zdanie. Jak
gdyby wiedziała, w jaki sposób powita ją każdy z nich. Jak gdyby wiedziała, kogo tu spotka.
Grigorij podniósł się ciężko. Odrzucił propozycję Anastasa, że ten go odprowadzi.
- Nie potrzebuję jeszcze, żeby ktoś mnie podpierał w drodze stąd do domu - rzekł
zgryźliwie. - Ten dzień na razie nie nadszedł, Anastas.
Dziewczyna stała przy drzwiach. Uśmiechała się w charakterystyczny dla siebie sposób,
nieśmiało. Była delikatna niczym jeden z najpierwszych wiosennych kwiatów, pieszczonych
słońcem.
Anastas przełknął ślinę.
Już wcześniej miał okazję widzieć piękne dziewczęta, niektóre z nich zdarzyło mu się
również obejmować. Nigdy nie przywiązywał do tego żadnego znaczenia. Nie pozwalał, by coś
znaczyło. Bardzo często wiele zależało od tego, jakie drzwi pozwoli się innym otworzyć. Na
razie żadnej kobiecie nie udało się pchnąć tych położonych najgłębiej w jego wnętrzu. Nie
chciał, żeby to się stało tutaj, nie w tej zmrożonej krainie, położonej tak daleko od rodzinnych
stron...
Nie snuł marzeń, by kiedykolwiek tam wrócić. Teraz już nie. Najchętniej jednak
chciałby umrzeć w okolicach, w których zdzierał dziecinne buciki. Nie było mowy, żeby
pozwolono mu biegać na bosaka po trawie, ale na myśl o tamtych łąkach w jego sercu
wzbierało ciepło.
Jeśliby kiedykolwiek wziął sobie kobietę, będzie musiała pochodzić stamtąd. To zaś jest
niemożliwe, o tym Anastas dobrze wiedział. Oswoił się już z myślą, że przyjdzie mu przeżyć
życie w samotności.
- Ty nie jesteś całkiem taki jak wszyscy, prawda? To rozległ się jej głos, przypominał
ptasi śpiew.
Chyba jeszcze nigdy Anastasowi nie zdarzyło się myśleć podobnie. Nigdy nie
wypowiadał takich słów o kobietach. Wywołało to w nim dziwne uczucie.
- Jak to, nie całkiem taki jak inni? - dopytywał się ze swego krzesła przy stole.
Blaszany kubek Grigorija wciąż stał na drugim końcu stołu, przy drugim krześle. Może
właśnie ten kubek wstrzymywał ją przed tym, by usiadła? Było to nieuprzejme, lecz Anastas
nawet się nie ruszył, by go stamtąd zabrać. Musiał walczyć ze wszystkim, czego się nauczył o
zachowaniu w stosunku do kobiet, lecz ona przecież nie była żadną damą, to po prostu
dziewczyna. Bóg jeden wie, skąd pochodzi. Anastas nie zamierzał uczynić nic, co mogłoby ją w
jakikolwiek sposób zachęcić.
- Nie urodziłeś się po to, by żyć jako wyjęty spod prawa - powiedziała.
- Ile zdążyłaś omówić z Antonią? - zdziwił się, mrużąc oczy.
Nie mogła się tego dowiedzieć w żaden inny sposób, jedynie ludzie Grigorija znali
prawdę o nim. Nawet ich żony niczego się nie domyślały. Antonia była wyjątkiem, a ona
nikomu by nic nie zdradziła, to bardzo do niej niepodobne.
- Antonia tylko zadawała mi pytania - odparła dziewczyna.
Dopiero teraz przysiadła na wolnym krześle. Łokcie oparła na stole, dłonie złożyła pod
brodą i patrzyła prosto na niego. Nietrudno było pochwycić jego wzrok. Anastas na to pozwolił.
Nie chciał okazać się tchórzem przed tak młodą dziewczyną jak ona.
- Mam na imię Kati - wyjaśniła. - Jestem córką szamanów. Nie wiem, jak się nazywasz,
ale wiem, kim jesteś. Słyszałam o tobie. Różnisz się od innych. Nie mam przy tym nic złego na
myśli. Po prostu jesteś inny, inny również niż ja.
- Zostajesz? - spytał Anastas, chcąc zmienić temat rozmowy.
Dziewczyna kiwnęła głową. Jej szare spojrzenie wciąż przytrzymywało go w bezradnej
niewoli. Anastas nie mógł tego pojąć, jej oczy miały jakąś moc. Ta moc tkwiła również w
słowach, w każdym jej ruchu.
- Przyjechałam tu, żeby zostać - odparła takim samym tonem, jakim inni mówią o
pogodzie. - Takie jest moje zadanie. Takie jest moje przeznaczenie. Nie było mi pisane
pozostanie w Konda. Tam źle się będzie działo, stracimy wielu ludzi, ale oni nigdy nas nie
zwyciężą.
Anastasa przeszył dreszcz. Nie wiedział, o czym mówi dziewczyna, lecz już sam
sposób, w jaki wypowiadała słowa, wystarczył, by ciarki przeszły mu po plecach.
Było w niej również coś przerażającego. Córka dwojga szamanów? To znaczy, że
kościołowi nie wszędzie udało się wygrać. Domyślał się, że okolice na wschód od Uralu
stanowią bastion rozmaitych pogańskich wierzeń. Obszary były tu olbrzymie, nie poznane. Po
stronie mieszkańców tych okolic stała przyroda. Ludzie cara mogli tu przybywać z bronią,
przynosząc rozkazy imperatora, zabijać wyznawców innych bogów i palić ich świętości, toczyli
jednak nierówną walkę. Być może ta Kati miała rację, możliwe, że druga strona nigdy nie zdoła
wygrać.
- Zostaję tutaj - oświadczyła. - Możesz mi powiedzieć, jak się nazywasz?
- Anastas - odparł, zająknąwszy się, i zaraz uczepił się tego, co mówiła wcześniej. -
Zostajesz tutaj? Tu?
Kati skinęła głową. Siedziała spokojnie, jak gdyby to było jej miejsce, jej własne krzesło
w jej własnej izbie. Już je sobie przywłaszczyła.
- Tutaj - oświadczyła. - Matka powiedziała mi, że to ciebie los mi przeznaczył.
Anastas... Podoba mi się to imię. To takie imię, które trzeba długo trzymać w ustach. Miło je
wypowiadać. Łaskocze, zanim je wymówisz, a potem zeskakuje z koniuszka języka. Czy
kiedykolwiek się nad tym zastanawiałeś? Potrzebne mi miejsce, gdzie mogłabym zamieszkać.
U innych chyba jest za ciasno. Nie ma powodu, żeby nie mogło to być właśnie tutaj. Ty jesteś
moim przeznaczeniem, Anastas. Tak samo jak ja twoim. Nie ma sensu z tym walczyć.
Anastas przyglądał jej się z niedowierzaniem. Nie chciał przyjąć do wiadomości tego,
co mówiła. Nie chciał pogodzić się z jej spokojem, z oczywistością jej działań.
- Nie chcę cię tutaj! - wykrzyknął, rozkładając ręce. Czuł, że narasta w nim panika.
Tracił panowanie nad sobą. Lubił wiedzieć, którą drogą zmierza i dokąd go ona zaprowadzi. Co
prawda życie u boku Grigorija nigdy nie wiodło ich prostą ścieżką, zawsze jednak mieli przed
sobą cel. Zawsze wiedzieli, dlaczego są w drodze. Domyślali się, przynajmniej mniej więcej,
dokąd zmierzają.
- Nie chcę żadnych bab w domu, słyszysz? A już na pewno żadnej obcej kobiety, o
której nic nie wiem! Przybywasz tutaj i opowiadasz wszystkim jakąś szaloną historię, ale to nie
wystarczy. Nie wystarczy, że nazwiesz się Kati, i powiesz, że jesteś córką szamanów. Nie chcę
być wykorzystywany, nie potrzebuję cię do niczego!
Wziął głęboki oddech i w tym momencie przyszło mu do głowy, że być może obszedł
się z nią zbyt surowo. Ta dziewczyna była bez wątpienia najdelikatniejszą istotą, jaką potrafił
sobie wyobrazić. Tak jak wrzeszczał na nią przed chwilą, nie ośmieliłby się krzyknąć nawet na
konia.
- Dzisiaj możesz tu przenocować - oświadczył, próbując nad sobą zapanować. - Ale w
niczym nie pomogą ci ani odrobinę żadne sztuczki, których byś próbowała. Raczej przeciwnie.
Ja będę spal u przyjaciela. Zawsze u kogoś znajdzie się dla mnie miejsce na podłodze. Jutro
poszukasz sobie innego noclegu. Miłe z ciebie dziecko, Kati, ale mnie niepotrzebna taka
kobieta jak ty, niepotrzebna mi taka, która zapuściłaby tu korzenie. Chcę żyć sam, pojmujesz
to?
Uśmiechnęła się, jak gdyby nie skrzyczał jej z całych sił zaledwie przed chwilą.
- Matka mówiła, że będziesz się sprzeciwiał - rzekła z uśmiechem. Oczy pod grzywką
przyciętą prosto nad brwiami rozbłysły. - Ale przecież największą radość sprawiają te konie,
które najtrudniej ujeździć, prawda? - spytała żartobliwym tonem.
Anastas nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie spodobało mu się porównywanie go do
konia.
Rzeczywiście odstąpił Kati dom na tę noc. Przed wyjściem urządził jeszcze wielką
scenę, wyjaśniając jej, w jaki sposób ma dbać o ogień na palenisku.
Szczupły kobiecy palec odgarnął lok, który spadł mu na czoło. Ona naprawdę się z
niego śmiała, i to prosto w oczy! Odrobinę przekrzywiała przy tym głowę, ręce opierała na
biodrach. Nie była wcale tak smukła, jak się w pierwszej chwili wydawało, zauważył Anastas.
Łuki bioder szczodrze rozchodziły się od talii.
- Jesteś inny niż my, Anastas - zapewniła go. - Gdybyś był jednym z nas, to wiedziałbyś,
że żadnej dziewczynie z ubogiej rodziny nie trzeba tłumaczyć, jak należy przypilnować ognia.
Jak myślisz, kto jest odpowiedzialny za ogień, jeśli nie kobiety? Jesteś inny niż my, ale mnie się
to podoba.
Uciekł.
Spał na ławie o wiele dla niego za krótkiej, będącej spadkiem, jaki żona jednego z ludzi
Grigorija przyniosła ze sobą do swojej prostej chaty.
Wokół stołu zapanowały śmiechy, gdy dowiedziano się o kłopotach Anastasa. Niektórzy
byli zdania, że nie chodzi tu wcale o kłopoty, lecz raczej o możliwości. Znaleźli się też i tacy,
którzy dali do zrozumienia, że być może wybiorą się na nocne zaloty, skoro Anastas odrzucił
takie zaproszenie.
Zapewne był to tylko dowcip, lecz Anastas przyrzekł każdemu, kto by tylko się na to
poważył, że porachuje mu kości pięściami i nożem. Wszystko obróciło się w żart, nie obyło się
jednak bez porozumiewawczych mrugnięć między mężczyznami, gdy tylko Anastas na nich nie
patrzył.
Ten dzień przyniósł ze sobą żałobę i smutek. Mieszkańcy wioski byli sobie tacy bliscy.
Nawet śmierć nowo narodzonego dziecka wywołała ból, chociaż śmierć nie była tu rzeczą
niezwyczajną. To gość, który ma swoje humory. Niekiedy podczas jednej zimy potrafił zawitać
do nich wielokrotnie po to, by później zapomnieć o nich na kilka lat. Mimo to jednak był to
gość znajomy. Nie zaskakiwał ich niczym nowym. Śmierć pod wieloma względami stanowiła
część życia, bez względu na to, jak gorzko mogło to zabrzmieć. Ci, którzy żyli, musieli żyć
dalej. Kiedyś nadejdzie również ich kolej. Kiedy to nastąpi, tego obliczyć nie umieli. Mogli
jedynie żyć.
A teraz ta nieznajoma dziewczyna pojawiła się niczym świeże tchnienie gdzieś z daleka.
Gdyby udało jej się wprowadzić jakieś zamieszanie w uporządkowane życie Anastasa, wszyscy
obserwowaliby to z napięciem. Mieszkańcy zszarzałych chat zaczęli już robić zakłady.
Nie zastał jej po powrocie do domu. Właściwie odrobinę go to poruszyło, miał już w
głowie przygotowane zdania, które chciał jej powiedzieć. Wszystko sobie poukładał,
tymczasem poszło to na marne, kiedy okazało się, że chata jest pusta.
Wewnątrz było wysprzątane, a na palenisku płonął ogień. Przed wyjściem musiała
dołożyć drew od serca.
Wzrok Anastasa padł na futrzany płaszcz. Ten nie należał do niego, to było lisie futro.
Pogładził je dłonią. Czuł, że jest gęste i delikatne, prawie nie widział szwów. Zostało
uszyte przez kogoś, kto zna się na rzeczy.
Ona je tu zostawiła.
To musiało coś oznaczać. Anastas doskonale zdawał sobie sprawę, co. Nie zamierzał
jednak pozwolić, by wyszła z tej potyczki zwycięsko. Zdecydowanym ruchem zarzucił należące
do dziewczyny futro na ramię i ruszył w stronę domu Grigorija.
Dobrze wiedział, dokąd mogła pójść. Powiedziała przecież, że właśnie dlatego tu
przybyła. Nie chciał uwierzyć, że mogła zadać sobie tyle trudu jedynie po to, by spotkać swoje
przeznaczenie w jego postaci. Przecież i tam, skąd przybyła, w Konda, musieli mieć jakichś
mężczyzn.
Nie miał zamiaru pozwolić tak łatwo się złamać.
A Kati powinna już wiedzieć, że nie należy dzielić skóry na niedźwiedziu. Tym bardziej
że miś, z którym teraz miała do czynienia, był z natury dość przebiegły. Oparł się już przecież
wcześniej tylu pułapkom, a i tym razem również zamierzał przeżyć.
Anastas położył futro na stole u Grigorija. Antonia patrzyła na niego szeroko otwartymi
ze zdumienia oczyma. Grigorij dopytywał się, co się stało. Kati wyrabiała ciasto na chleb.
- Ta pani zapomniała swego futra - rzucił beztrosko Anastas.
- To u ciebie nocowała? - spytała Antonia z odrobiną ostrości w głosie, której z całą
pewnością nie wywołał w niej strach o cnotę Anastasa ani też gniew urażonej moralności.
Anastas przypuszczał, że Kati nie do końca trzymała się prawdy.
- Użyczyłem jej domu na dzisiejszą noc - rzekł Anastas z chichotem i przysiadł na
brzegu łóżka Antonii.
Przelotnie pogłaskał ją po policzka Wystarczyło jedno spojrzenie, by stwierdzić, że tej
nocy również niewiele spala. Jakież to niesprawiedliwe, że właśnie jej musiało się przydarzyć
takie nieszczęście! Znał mnóstwo ludzi, którzy nie byli nawet w połowie tak z głębi serca
dobrzy jak Antonia. Czy, uściślając, również jak Grigorij. Tamci jednak mogli wieść spokojne
życie, pławiąc się w blasku słońca, jak gdyby wszystkie wyższe moce obdarzyły ich
szczególnymi przywilejami.
- Ale przecież Kati mówiła, że załatwiła sobie mieszkanie - odezwała się Antonia.
- Zapewne czegoś nie zrozumiała - odparł Anastas swobodnie.
Jego spojrzenie napotkało przejrzyste szare oczy. Wciąż tkwił w nich śmiech. I
wyzwanie. Dziewczyna się nie poddawała. Nie udało mu się także jej zdenerwować.
- Mówiłam, że to się na pewno jakoś ułoży - powiedziała Kati miękko. - Rozumiem, że
nie wypada, by w domu młodego, przystojnego mężczyzny jak Anastas spała dziewczyna w
wieku sposobnym do małżeństwa. Dużo byłoby z tego gadania. A jakiś dom dla mnie się
znajdzie, ja to wiem...
Zaczęła cicho nucić piosenkę nieznaną Anastasowi, nieznaną również innym. Melodia
brzmiała melancholijnie, w każdej nucie wyczuwało się drżenie tęsknoty. Śpiewała w swoim
własnym języku, oni go nie rozumieli. To były tajemnicze słowa, których znaczenia nie miała
zamiaru im zdradzać.
- Czy twój lud przywędrował z zachodu? - spytała nieoczekiwanie Antonia.
Kati przestała formować chleb, popatrzyła na Antonię.
- Sądziłam, że to wiesz - powiedziała cicho. - Uciekliśmy od tego wielkiego, pokrytego
śniegiem morza. Wędrowaliśmy na wschód, cały czas na wschód. Wielu naszych straciliśmy po
drodze, ale nigdy nas nie złapali. Wysyłali za nami mnichów, którzy mieli nas nawracać, i
żołnierzy, by nas zabijali, ale my przeszliśmy przez góry. Znaleźliśmy dom. Daleko musieliśmy
uciekać, przeżyli jedynie najsilniejsi. Ale też i dlatego jesteśmy silnym ludem. A nasi książęta
pochodzą od tych, którzy przybyli z zachodu. Wywodzą się z najstarszych rodów, z najlepszych
z nas.
Dziewczyna mówiła z dumą. To były wyuczone słowa, takie, których wysłuchiwała
przy ogniu w długie, późne wieczory. Historia rodu, historia jej ludu. Te opowieści napełniały
ją dumą i spokojem. Świadomość, że ma gdzieś swoje korzenie. Ludzie, z których rodu się
wywodziła, dokonali wielkich czynów, uciekli z daleka, od ogromnego, pokrytego śniegiem
morza. Udało im się dotrzeć aż tutaj.
- Tą samą drogą co my - wyrwało się Anastasowi. Kati znów poszukała jego wzroku. W
jej szarych oczach krył się milczący triumf. Tak jakby chciała mu powiedzieć, że bardzo są do
siebie podobni i wiele może ich ze sobą łączyć. On się temu opierał.
- Czy istnieją jakieś historie o tym, skąd ona pochodzi? - dopytywała się Antonia. - Skąd
pochodzi bogini, Jumala?
- Jumala nie pochodzi znikąd - odparła Kati zdecydowanie. - Jumala po prostu jest.
Zawsze była. Jak mogłaby skądś przybyć? Jest naszą najwyższą boginią.
- Czy nie została stworzona przez ludzi? - spytała Antonia.
Zarówno Anastas, jak i Grigorij przysłuchiwali się tej rozmowie z wielką uwagą. Nie
mogli pojąć, skąd Antonia czerpie swoją wiedzę. Nie rozumieli, o czym rozmawiają te dwie
kobiety.
Kati oddychała prędko. Była wyraźnie wzburzona i wypowiedziała jakąś długą litanię
we własnym języku. Wyglądało to na tekst wyuczony na pamięć i Anastas nabrał przekonania,
że musiała to być modlitwa.
- Macie przecież innych bogów stworzonych przez ludzi - przerwała jej Antonia. - Nie
pamiętam już ich imion, ale przecież są tacy. Na przykład gęś. Gęś z brązu. Ona musi być
dziełem człowieka.
- Ale nie Jumala! - bardzo zdecydowanie zaprotestowała Kati. Rzuciła się teraz na
chlebowe ciasto, jak gdyby chciała je zamordować. - Jumala stoi ponad wszystkimi. Ona
przemawia. Wydaje polecenia swoim wybranym.
- Takim jak twój ojciec? - spytała Antonia. Kati kiwnęła głową. Twarz miała czerwoną,
ale nie powiedziała na głos wszystkiego, o czym myślała. Nauczono ją również milczeć wtedy,
gdy to było ważne. O Jumali nie wolno mówić w gniewie czy we wzburzeniu. Oni wszyscy
podlegali Jumali. Bogini była najważniejsza. Złota bogini stała ponad nimi wszystkimi. Antonię
przeszedł dreszcz, gdy zobaczyła twarz Kati. Gdzieś tu kryła się jakaś moc, wyczuwała ją. A
Jumala istniała naprawdę. Antonia jednak nie przypuszczała, by ta moc pochodziła od niej. Jej
zdaniem Jumala była dziełem człowieka. Bogini miała zachwycać, nie zaś chronić cały lud.
- Kim jest to coś, ta Jumala? - dopytywał się Grigorij. - W jaki sposób się o niej czy o
nim, czy o tym, do pioruna, dowiedziałaś?
- To najwyższe bóstwo ludu Kati - odparła Antonia. Była zmęczona. Wciąż oblewał ją
pot. Czoło jej lśniło, a policzki pokrywały czerwone plamy. Oczy jej pałały. - To błyszcząca
złota bogini. Ich największa obrończyni. Lud Kati musiał uciekać z uwagi na nią. Wiele dla niej
porzucili.
- Sądziłem, że również na obszarach Konda są kościoły - ostrożnie zauważył Anastas.
Tym razem odpowiedziała mu Kati.
- Rzeczywiście, zbudowano tam kościoły i podczas nabożeństw są pełne. Później
natomiast ludzie znikają w lesie. Później właśnie w Jumali pokładają swoją ufność.
- Skąd ty o tym wiesz, Antonio? Czy to również ma jakiś związek z nią, z Raiją?
- Może i tak... - odparła Antonia zmęczonym głosem. - Doszłam do wniosku, że
rzeczywiście sporo wiem. Podczas naszej ucieczki tutaj o tym nie pomyślałam. Ale może wcale
nie przypadkiem tu trafiliśmy, może los nam trochę pomógł? No i Kati nie przybyłaby tutaj,
gdybym ja nic nie wiedziała...
- Nie wolno ci w to wierzyć! - zagrzmiał Grigorij. - To tylko sposób, żeby nad nami
zapanować. Stale każą nam uginać kolana, jak nie przed właścicielem ziemskim, to przed
jakimś durnym bogiem! Nam, dorosłym, nie potrzeba rodziców. A już na pewno nie po to, by
za nas decydowali! Żaden kwiat rosnący w cieniu innego nie będzie równie duży i równie
piękny jak ten pierwszy. Tak po prostu jest, Antonio. Nam nie potrzeba żadnej bogini, nawet ze
złota. Chyba że po to, by ją stopić i sprzedać!
Kati ugniatała ciasto jak opętana. Jej szczęki poruszały się w gniewie. Dziewczyna
miała wiele siły.
- Kati przybyła tutaj - powiedziała Antonia. - Jest mi wielką pomocą w domu, mój
Grigoriju. Dzięki niej myśli mam zajęte czym innym. Może tu spać. Przynajmniej do czasu,
kiedy znów stanę na nogi. Ława powinna być dla niej dostatecznie długa i szeroka. No a dzięki
temu Anastas zachowa w spokoju swoje łóżko i cnotę. Co ty na to?
Antonia zdobyła się na słaby uśmiech. W oczach Anastasa wyglądał on zaledwie jak
blady cień, on przecież widział, jak bardzo promienne potrafią być jej uśmiechy. Nie mogło się
z nimi równać nawet letnie niebo.
Nie chciał, żeby Kati tu zostawała. Skoro jednak Antonia sobie tego życzyła, to on nie
będzie tą osobą, która odbierze jej radość. Być może w istocie potrzebowała kobiety, z którą
mogła porozmawiać. Kogoś, kto miałby choć odrobinę inne myśli aniżeli mieszkanki z wioski.
Kati powiedziała, że on jest inny.
Antonia również była inna.
Dziewczyna spełniła oczekiwania Antonii. Wyglądało na to, że utrzymywanie porządku
w domu nie sprawia jej bodaj odrobiny wysiłku. Smaczne dania przygotowywała niemal z
niczego.
- Potrafiłabyś ugotować zupę nawet na kurzu wymiecionym z kątów i też byłaby
smaczna - żartował z niej Grigorij. Nawet jego opór przyblakł. Kati wniosła ciepło między te
ściany, niemalże w taki sam sposób, jak wcześniej uczyniła to Antonia. Jednakże od Antonii
różniła się usposobieniem. Odczucia Kati - tak się przynajmniej wydawało - znajdowały się na
jednakowym poziomie, nigdy nie podnosiła głosu, nawet wtedy, gdy pouczała Grigorija:
- Gdybyś miał dobre oczy, to wiedziałbyś, że w tym domu nie ma kurzu po kątach. Ale
gdyby w istocie tak było, chętnie ugotowałabym z niego zupę dla ciebie, gospodarzu.
Grigorijowi nie podobało się tytułowanie go przez nią gospodarzem, choć tak naprawdę
nim był. Wolałby, aby traktowała go jak kogoś w rodzaju krewnego, sądził, że wioska właśnie
tak to postrzega.
Antonia po porodzie długi czas nie wstawała z łóżka. Minęły całe tygodnie, nim nogi
wreszcie zdołały ją utrzymać. Trzeba było ją dźwigać i przenosić, a to była ciężka praca,
chociaż Grigorij pomagał Kati w najtrudniejszych obowiązkach. Kati nie wymawiała się jednak
nigdy, że sama nie będzie w stanie z czymś sobie poradzić. Antonia zrozumiała, że dziewczyna
nie przywykła nikogo prosić o pomoc, miała w sobie upór i niezłomną dumę, czym przypo-
minała Raiję.
Upłynęło też sporo czasu, nim Antonii wrócił apetyt. Kati musiała w nią wmuszać
cienki rosół. Później rozdrabniała mięso na malusieńkie kawałeczki, siekała też starannie kaszę,
tak by Antonia nie wyczuła jej w wywarze z mięsa.
Gdy Antonia stanęła wreszcie na nogi, żaden z mieszkańców wioski nie miał
wątpliwości, komu należy się chwała za to. Kati wprawdzie była obca, lecz ją polubili. Nawet
dobrze jej nie znając, przytulili ją do serca, zaakceptowali bez mrugnięcia okiem. Tu, nad
brzegiem wielkiej rzeki, było to rzadkie zjawisko. Wiele pokoleń musiało spocząć w tej ziemi,
nim tutejsi ludzie uznali kogoś za swojego, albo przynajmniej trzeba się było wżenić w rodzinę
mocno wrośniętą w ten grunt.
Kiedy nadeszła wiosna i rok już od dawna nazywał się 1742, mogli wreszcie wykopać
maleńkiemu synkowi porządny grób. Trudno było poruszyć ziemię, lecz długo palili ognisko na
maleńkim spłachetku, by dostać się dostatecznie głęboko. Nad grobem wybudowali nieduży
domek z okienkiem wyglądającym na świt. W głowach ustawili krzyż, prawosławny. Nad
grobem znów pościągali czapki z głów, jeszcze raz. Chłopczyk nie został ochrzczony, lecz oni
na zawsze mieli zapamiętać, że w tej mogile spoczywa Stiepan Grigorijewicz Antonów. Ten,
który nie przeżył nawet godziny. Tak krótkie potrafiło być życie, lecz mimo wszystko było to
życie.
Antonia stała wspierana przez Grigorija i Kati. Dwie ubrane w czerń kobiety trzymały
się blisko siebie. Jedna jasnowłosa jak świt, druga ciemna jak noc. Antonia jeszcze nie
podźwignęła się z żałoby.
Połowa mieszkańców wioski była zdania, że powinna urodzić jeszcze jedno dziecko, i to
jak najszybciej. Druga połowa przemawiała mniej buńczucznie. Zdaniem tych ludzi Antonia
miała zbyt wąskie biodra, by urodzić dziecko, lepiej, by w ogóle ich nie miała. Ten jeden raz to
i tak dla niej za dużo.
Antonia nic nie mówiła. Nawet teraz nie płakała. Odkąd chłopczyk przybył do nich, by
tak prędko odejść, nie uroniła ani jednej łzy. Nie przypuszczała, by kiedykolwiek jeszcze
potrafiła płakać. Łatwiej było jej się śmiać, choć to mogło wydawać się niemożliwe.
Kati nie chciała wdzierać się w ów ból, który Antonia i Grigorij dzielili ze sobą w ciszy.
Delikatnie uwolniła się od Antonii, ruszyła za gromadką żałobników. Znalazła wśród nich
Anastasa, szedł nieco z boku, a gdy ludzie spostrzegli, kto się do niego zbliża, szybko
zatroszczyli się o to, by nikt inny nie dołączył do tych dwojga. W wiosce wciąż jeszcze było
wiele nierozstrzygniętych zakładów.
- Osiągnęłaś już chyba to, po co przybyłaś? - spytał Anastas nieco kwaśnym tonem, z
ukosa zerkając na dziewczynę.
Rozpoznał na niej ubranie Antonii. Nie przypuszczał, że obie kobiety mogą być
równego wzrostu, że Kati jest w stanie tak wypełnić sobą stroje Antonii. Być może jednak tak
naprawdę Kati lepiej pasowała do ubrań Antonii niż ona sama. Zima i żałoba bardzo
wychudziły Antonię, Anastas cieszył się, że Grigorij nie widzi, jak źle wygląda jego ukochana.
Sprawiłoby mu to jeszcze więcej bólu, a dość już zaznał cierpień.
- Pewnie wyruszysz teraz z powrotem do domu - ciągnął Anastas. - Antonia właściwie
już cię nie potrzebuje i chyba najwyższy czas, by ona i Grigorij mogli żyć ze sobą jak mąż z
żoną. Wiem, że nie powinnaś spać u nich na ławie przez całą wieczność.
Być może te słowa zabrzmiały w jego ustach grubiańsko, ale nie mógł oprzeć się
pokusie. W tej dziewczynie tkwiło coś, co poruszało również jego ciemne strony.
- Rzeczywiście, Antonia już tak bardzo mnie nie potrzebuje - przyznała Kati, wsuwając
mu rękę pod ramię. Anastas nie mógł jej odtrącić ot, tak, na oczach ludzi, nie chciał jej przecież
upokarzać. - Ale ty musisz przestać walczyć, Anastas. Ja już nie wrócę do domu. Już znalazłam
dom, rozumiesz? Powiedziałam przecież, że tu odnajdę swoje przeznaczenie. Mówiłam ci, że to
ty nim jesteś. Ja nie wracam. Przenoszę się do ciebie. Teraz.
Wyglądało na to, że Kati naprawdę myśli to, co mówi.
Anastasowi odebrało mowę.
4
Anastas nazywał to czarami. Nie powstrzymał się przed mówieniem jej o tym wprost.
- Rzucasz na mnie czary, dziewczyno! Nie twierdziłaś, że jesteś córką szamana? Może
sama też coś potrafisz?
- Nie szamana - poprawiła go pogodnie. - Tylko dwojga szamanów. Ja nic nie umiem.
Po prostu mam to w sobie.
Nigdy nie potrafił powiedzieć, dlaczego pozwolił jej się wprowadzić. Mówił, że zgodził
się po to, by Antonia i Grigorij mieli czas dla siebie. Twierdził, że na to zasługują i
niepotrzebna im nieustanna obecność obcego człowieka w domu. Nie chciał też wysyłać dziew-
czyny nie wiadomo dokąd, aż taki bez serca nie był.
Ale ona wróci do domu. Latem.
Kati stawiała w jego izdebce kwiaty w kubkach, szorowała podłogę i ściany. Stała nad
garnkiem, tak jak zdaniem Anastasa kobiety spędzały cały swój czas. Rozmawiała i śmiała się z
innymi niewiastami.
Anastas wyprawiał się na polowania w towarzystwie mężczyzn. Zdarzało się, że nie
było ich przez kilka dni. Musiał znosić wiele dobrodusznych żartów i przycinków. Ci
mężczyźni nie starali się wprawdzie z butami wedrzeć w jego życie, lecz Anastas i tak milczał z
uśmiechem. Niech sobie myślą, co im się podoba. Walka, którą toczył, rozgrywała się tylko po-
między nim a Kati.
Zapewnił jej dach nad głową. Nie zamierzał dawać nic więcej.
Ale na polowaniach tęsknił za domem.
Opuścił Zatokę Obską razem z mężczyznami z wioski. Wyprawili się na morze, na
północ, ku twardym brzegom Morza Karskiego.
Spędzili na łowiskach całe tygodnie.
Żarty wśród mężczyzn nie ustawały. Anastas nazywał Kati pomocą domową, a przecież
nikt nie bierze służącej za żonę. I znów rozbrzmiewał śmiech.
Tęsknił za domem.
Odczuwał coś na kształt radości na myśl, że ona, pozostawiona samej sobie, niczego nie
osiągnie. Owszem, zajęła jego chatę, lecz jego serce wciąż należało tylko do niego. Niech sobie
snuje te swoje rozmyślania o przeznaczeniu. Traktował je jako wynikające z przeczulenia
fantazje. Myślał tak jak Grigorij, ufał jedynie samemu sobie. Oczywiście jakaś część nauk
otrzymanych w dzieciństwie gdzieś w nim tkwiła, ale głęboko w sercu. Pozostały w nim ślady
dziecięcej wiary, wbitej mu do głowy przez ojca o ciężkiej ręce i surową guwernantkę.
Bardziej jednak wątpił niż wierzył. I z takim samym niedowierzaniem traktował
przeznaczenie, co figury przedstawiające Boga. Nie chciał być oszukiwany, pragnął dotrzeć do
samego jądra, chciał ujrzeć wszystko, co tylko możliwe, zanim wyrobi sobie jakąkolwiek
opinię.
Nadeszło prawdziwe lato, nim wrócili do domów. Połowy udały się nieźle, mężczyźni
już się cieszyli na spokojniejsze życie w chatach. Niektórzy spodziewali się, że podczas długiej
nieobecności zostali ojcami, z napięciem myśleli o ujrzeniu potomka. Jeszcze inni ze śmiechem
mówili, że będą musieli się bardziej postarać, by zapewnić rodowi przynajmniej jedno
pokolenie w przód.
Spojrzeń rzucanych z ukosa Anastasowi przybywało.
- Osiągnąłeś już chyba stosowny wiek - czynili aluzje. - Chyba już wiesz, jak to się robi,
prawda?
- A jak nie, to chętnie ci wyjaśnimy, tylko spytaj. Moglibyśmy nawet ci pokazać, jeśli
nas dopuścisz do Kati. No i żeby tylko nasze baby się o niczym nie dowiedziały.
Anastas pozostawał milczący. Nie zdołali go rozdrażnić. Nie zdołali przedrzeć się do
niego, dowiedzieć się, co tak naprawdę dzieje się w jego wnętrzu. Milczał. Towarzysze
wiedzieli równie niewiele o jego stosunkach z Kati niż wcześniej.
Nazywał ją pomocą domową. Nic ponadto między nimi nie było.
A w jego piersi rosło nieznane dotąd, pełne radości uczucie.
To było niemal jak powrót do domu, do rodziny. Anastas poczuł nagle, co czują inni.
Zrozumiał, że dobrze mieć kogoś, kto czeka. Kogoś, z kim się jest związanym. Zrozumiał, że
samotny człowiek być może jest silny, ale jest sam.
To były nowe myśli.
Graniczące z niebezpieczeństwem.
Anastas nigdy nie pragnął uzależnić się od jakiejkolwiek innej osoby. Wszyscy go
zawiedli. Wszyscy z wyjątkiem Grigorija. Ale Grigorij potrzebował go w takim samym stopniu,
jak Anastas potrzebował jego. To się wyrównywało. Byli od siebie zależni nawzajem.
Uzależnienie od kobiety zawsze poczytywał za słabość. A on przecież nie był słaby.
Miał dostatecznie dużo siły, by żyć sam. Był dostatecznie silny, by wytrzymać samotność. Nie
potrzebował nikogo.
Nawet Kati nie zdoła przekonać go o tym, że jest inaczej. Na pewno nie Kati o włosach
złocistych jak zboże i szarych oczach. Szarość zawsze przypominała mu kolor kamieni i
jesiennego nieba, barwę sztormu.
A kiedy pojawiła się Kati, szarość nabrała miękkości.
Obejmując ją, czułby miękkość.
Ale nie poważył się na to. Mężczyźni i reszta wioski mogą sobie myśleć, co chcą, on i
Kati wiedzieli, jak jest naprawdę.
Nie obejmował jej. Nie sypiał z nią. Nawet jej nie dotknął.
Anastas zastał drzwi zamknięte na klucz. To było dziwne. W wiosce rzadko zamykano
chaty. Nie we wszystkich domach były zamki. On taki miał, głównie dlatego, że był tym, kim
był. Podejrzliwość głęboko zapuściła w nim korzenie.
Od dzieciństwa nie da się uciec.
Pomacał pod progiem, dużym płaskim kamieniem, który przyniósł z brzegu rzeki.
Właściwie nie trzeba zamka, kiedy i tak wszyscy wiedzą, gdzie leży klucz. Cóż, zamykanie
drzwi było głównie jednym z przyzwyczajeń, od których nie potrafił uciec.
Klucz leżał pod progiem.
Anastas wszedł do środka.
W chacie było czysto, panował porządek. Zbyt wielki porządek. Na palenisku nie było
popiołu, lecz obok złożono drewno i suszony torf.
Na palenisku powinien leżeć popiół.
W środku unosił się zapach dawno nie wietrzonego pomieszczenia.
Popatrzył na otwory okienne. Okien nie miał, tak jak i wszyscy w wiosce. Były tylko
nieduże otwory w ścianach, które się odsłaniało, by wpuścić do środka powietrze i światło.
Poza tym musieli przywyknąć do życia w wiecznym półmroku panującym w chatach.
Zapach nie wietrzonego pomieszczenia.
Ciężkim krokiem wszedł do izby. Odstawił swoje rzeczy, powiesił wierzchnie ubranie.
Usiadł w roboczym stroju, którego nie zdejmował niemal przez cały sezon.
Wiedział, że ma czyste ubranie. Powinien przynieść wodę ze studni, powinien jej
nagrzać, przygotować sobie kąpiel. Porządnie się umyć. Za tym właśnie najbardziej tęsknił
zawsze, gdy był na polowaniu albo na łowiskach. To właśnie budziło w nim największe
obrzydzenie, gdy gnał konno z Grigorijem.
Anastas nie lubił czuć się brudny.
Rozległo się pukanie do drzwi. Podniósł głowę. Nasłuchiwał całym sobą.
- Wejść! - rzucił gniewnie. Do chaty wślizgnęła się Antonia. Ucieszyło go, gdy
zobaczył, że przytyła. Nie była już taka biało - czarno - szara, jak ją zapamiętał sprzed wyjazdu
na Morze Karskie. Jej włosy też odzyskały dawny połysk.
- Witaj w domu! - powiedziała.
W chwili gdy to usłyszał, uświadomił sobie, że pragnął, by te słowa wypowiedział inny
głos.
Kiwnął głową. Nie przestawał wpatrywać się przed siebie. Złożył dłonie, a łokcie oparł
na kolanach. Wokół nich panowała szarość. Anastas nie zapalił lampy. Chciał, żeby było tak
szaro, lecz nie łagodnie szaro, tylko po jesiennemu.
- Kati wyjechała - oświadczyła Antonia. Nic więcej nie dodała, czekała, aż on coś
powie, okaże jakieś uczucia.
- No, tak.
- Przybył po nią jej brat i zabrał ją stąd - wyjaśniła Antonia. - Ten człowiek w czerwonej
pelerynie.
- Nie żądał żadnych opłat na swoją boginię? - spytał Anastas drwiąco.
Antonia pokręciła głową.
- Kati chciała ci zostawić pozdrowienia - wyjaśniła. - Ale ona nie umie pisać.
Chyba o tym wiedział, chociaż nigdy się nad tym nie zastanawiał. Ale to w zasadzie
było oczywiste. Lud, który ucieka przed carem i kościołem, raczej nie posyła swoich dzieci do
szkół.
- Chciała wyjechać? - spytał Anastas. Nie potrafił się przemóc, żeby popatrzeć na
Antonię. Nie poznawał sam siebie, nie rozumiał siebie. Nie chciał też rozumieć. Pragnął ukryć
to przed Antonią. Pojął jednak, że nie potrafi.
- Kati mówiła, że jej obowiązkiem jest wyjechać - powiedziała Antonia.
- Te jej przeklęte obowiązki! - wyrwało mu się.
To go zdradziło. Podobnie jak zdradziły go zaciśnięte pięści. I tak jak dawno już
zdradziły go drżące szczęki i pociemniały wzrok.
Antonia zrozumiała.
- Ona jest dobrą córką - powiedziała Antonia z uśmiechem. - Gdybyś sam miał dzieci,
Anastas, na pewno byś to dostrzegł. Spróbuj przypomnieć sobie te dziewczęta, znane ci z życia,
o którym nie chcesz mówić. Kati być może nie została wychowana dokładnie tak jak one, ale
wychowano ją w poszanowaniu dla rodziców. Nauczono ją, że ma być posłuszną córką, i taka
jest. A ty nie błagałeś jej, żeby została, Anastas. Nigdy nie okazałeś, że tego pragniesz. Raczej
wprost przeciwnie.
Nie mógł nawet powiedzieć, że Antonia jest w błędzie.
- Mogłaś napisać list za nią. Antonia pokiwała głową.
- Proponowałam, ale ona odmówiła. Poprosiła mnie jednak, żebym ci przekazała
pozdrowienia i powiedziała, że ona wciąż wierzy w przeznaczenie. Twierdziła, że ty to
zrozumiesz. Czy tak jest?
Anastas przytaknął. Słowa Antonii wcale go nie uspokoiły. Nie wierzył ślepo w wyroki
losu, uważał, że każdy człowiek jest kowalem własnego szczęścia. A teraz ona wyjechała.
Zniknęła. Znalazła się poza jego zasięgiem.
Ale pozdrowiła go słowami, że wciąż wierzy w przeznaczenie. Anastas doskonale
wiedział, co miała nadzieję przez to osiągnąć.
- Nigdy nie próbowała mnie przekonać - rzekł Anastas. Uśmiechnął się półgębkiem. -
Zasmuciła się, gdy jej powiedziałem, że nie wierzę również w chrześcijańskie niebo, że na nic
się nie zda przedstawienie mi jej bogów, bo nie miałem ufności nawet wobec bogów mego
własnego ludu. Powiedziałem jej, że mnie niepotrzebni są żadni bogowie, a ona na to, że jest jej
mnie żal!
Umilkł. Przed oczami stanęła mu twarz dziewczyny tak jak wyglądała podczas tamtej
rozmowy.
- Co ty wiesz o tej Jumali, Antonio? Co wiesz o jej ludzie?
Antonia zapaliła lampę zwisającą z sufitowej belki nad drzwiami.
- To długa i dziwna historia, Anastas. Nie jest nawet moja. To historia Raiji. Pamiętasz
ją?
Twierdząco pokiwał głową.
- Raija miewała sny, czy też raczej przeżycia. Wszystkie krążyły wokół figury ze złota.
Figury kobiety, która klęczała, trzymając w dłoniach czarę.
- To była Jumala? Antonia potwierdziła.
- Tak, Jumala. Jej lud zamieszkiwał nad Morzem Białym, ale to musiało być dawno
temu, nieskończenie dawno temu. Raija widziała miejsca, gdzie ją przechowywano. Widziała
jej skarbiec. Zawsze był pilnie strzeżony. Trafiały tam daniny, monety, skóry, kosztowności
wszelkiego rodzaju. Lud ten miał również innych bogów: kamienie niezwykłych kształtów,
drewniane lalki o gładkich twarzach, gęś z brązu. Najpotężniejsza jednak wśród nich była
Jumala. Ona do nich przemawiała. - Antonia nabrała drżąco powietrza. - Raija przeżyła wiele
fragmentów historii tego ludu. Nie łączyły się one ze sobą. To były tylko przebłyski. Ludzie
przybyli z innych miejsc rabowali skarby Jumali, o dziwo jednak, nigdy nie zabrali samej
bogini. Wielu dla niej Zginęło. Kościołowi się to nie podobało, wysyłano księży i żołnierzy. A
kiedy lud był już zbyt mocno prześladowany, uciekł, zabierając ze sobą swoje bóstwo. Uciekli
na wschód, tak jak opowiadała o tym Kati. Uciekli mniej więcej tą samą drogą, jaką
podążyliśmy i my. Teraz mieszkają nad rzeką Konda. Jest tak już od dawna, przypuszczam, że
od stuleci. Raija zapamiętała stale zmieniających się carów. Żołnierze nieustannie usiłowali
wyplenić pogańskie wierzenia w tych odległych stronach. Nie tylko lud Konda miał swoich
bogów, inni również mieli swoich. Wielu z nich odnaleziono i spalono. Ludzi podejrzewanych
o to, że są szamanami lub czcicielami bóstw, zabijano, jeśli nie chcieli wyrzec się swej wiary i
pozwolić się ochrzcić. Kościół i państwo działały ręka w rękę, a nosili na nich żelazne
rękawice. Ale Jumali nigdy nie odnaleziono. Lud Konda wiele wycierpiał z tego powodu, lecz
oni jej strzegą tak, jak inni strzegliby rodzonego dziecka...
- Wiesz to wszystko od swojej przyjaciółki?
- Rozmawiałam również z Kati - przyznała Antonia. - Musiałam się dowiedzieć, ile z
tego, co mówiła Raija, się zgadza. I większość się zgadzała. Trochę się tego boję.
- Nie możesz wierzyć, że zwyczajna figura ma taką moc! Nawet jeśli jest ze złota!
- Nie - przyznała wreszcie Antonia. - Ale ona istnieje. Raija odnalazła miejsce w głębi
lądu, niedaleko Archangielska, gdzie w odległej, bardzo odległej przeszłości stał jej skarbiec.
Przechowywano tam pieniądze, głęboko w lesie, wśród bagien. Daleko od ludzi. Były tam
prastare monety... A Kati przysięga, że Jumala istnieje. Jej rodzice należą do najbliższego kręgu
bogini. Ojciec jest naczelnym szamanem wszystkich wyznawców Jumali w rejonie Konda.
Matka również jest szamanką, lecz nie zajmuje takiej pozycji jak ojciec. To z całą pewnością
jest prawda. Wciąż, nawet dzisiaj, są ludzie, którzy w nią wierzą, Anastas. Czczą ją i składają
jej ofiary, chociaż udają zwyczajnych dobrych chrześcijan. Noszą maskę po to, by
pozostawiono ich w spokoju, bo plotki o posągu ze złota nie przestają krążyć. Kati mówiła, że
dystrykt Konda patrolują grupki żołnierzy. To ludzie, których jedynym zadaniem jest
wytropienie bogini. Są nagradzani za odnalezienie wizerunków innych bogów, lecz zarówno w
Moskwie, jak i w Petersburgu najbardziej pragną odnaleźć właśnie ją. Jumalę. Kobietę ze złota.
Lud Kati ma jedną, lecz wielką i niebezpieczną tajemnicę.
- Kati mówiła, że nigdy jej nie widziała - odezwał się Anastas. - Czy to nie dziwne? Jej
rodzice są kimś w rodzaju najwyższych kapłanów, brat jest poborcą danin. To wszystko nie
pasuje do tego, że akurat jej nie pozwalają się zbliżyć do bogini.
Antonia długo milczała. Jej twarz przybrała tak dziwny wyraz, że Anastas niemal się
wystraszył. Miał wrażenie, jak gdyby rozważała, czy zdradzić mu to, co wie, czy też raczej
milczeć. W końcu postanowiła mówić.
- Kati powiedziała mi o tym tuż przed wyjazdem. Twierdziła, że rodzice wiedzą, iż jej
brat umrze młodo. Wcześnie uzyskał wtajemniczenie i został zaliczony do czerwonych peleryn.
To poborcy danin, wszyscy noszą czerwone peleryny, to ich znak charakterystyczny. Miał
przysłużyć się Jumali, kiedy jeszcze mógł. Wiedzieli o tym od jego dzieciństwa. On również o
wszystkim wie. Los Kati ujrzeli równie wyraźnie. Kati jest jednym z nielicznych dzieci w ich
wiosce, które nie widziały Jumali. Rodzice całkiem świadomie trzymają ją z dala od bogini.
Sporo o niej wie, nie wie jednak, gdzie jej szukać. I nigdy nie będzie w stanie nikomu
powiedzieć, jak wygląda Jumala. Może podać wyłącznie drugorzędne informacje. Tłumaczyli
to tym, że Kati ma ponieść ich krew dalej, lecz mimo to nie można na niej w pełni polegać.
Przeznaczony jest jej mężczyzna z zewnątrz. Człowiek nie wywodzący się z ich ludu. Dlatego
Kati zawsze trzymana jest z dała od tajemnicy. Dlatego uważana jest za osobę, której nie można
do końca zaufać. Anastasa ogarnęło oszołomienie. To były, doprawdy, silne słowa.
- Ona mogła to wszystko zmyślić - powiedział w końcu, ale jego głos należał jakby do
innej osoby.
Antonia się z nim zgodziła.
- To wcale nie muszę być ja! - dodał. Anastas nie chciał być w to wplątany. Ta historia
wprowadzała w jego życie niezwyczajne wzory, ścieżki prowadzące w głąb nieznanej krainy.
Nie chciał nimi podążać. Dostatecznie długo już uciekał. Lepiej zostać tu, w tym miejscu, przez
całe życie. Mógł tkwić tutaj, u ujścia Obu, tęsknić i marzyć o powrocie na zachód. Do innych
rzek i bardziej gościnnych okolic. Do słońca, letnich łąk i opętanych wiosną koni, galopujących
po rozległych równinach.
Tu tkwili już przynajmniej na tyle długo, by nikt nie chciał szukać wyjętego spod prawa
Grigorija Antonowa i jego bandy dzikusów.
Tutaj byli bezpieczni.
Nie tak wprawdzie wyobrażał sobie własną przyszłość, lecz lepsze to, aniżeli mieć
głowę oddzieloną od ciała toporem carskich katów.
Tak mało obchodziła go wielka polityka, że nawet nie był teraz pewien, kto zasiada u
władzy. Jeszcze kilka lat temu carycą była Anna. To właśnie jej żołnierze deptali im po piętach,
nim skierowali się na wschód. Wydawało mu się jednak, że słyszał, iż ona już umarła. Nie miał
pojęcia, kto po niej objął tron. Rodzina Romanowów była wielka, a koligacje skomplikowane.
Z całą pewnością znalazł się wśród nich niejeden dostatecznie miłujący władzę, by zostać
carem. Albo carycą. Nigdy przecież nie wiadomo. Kobiety tego rodu były żądne władzy i
równie krwiożercze jak spokrewnieni z nimi mężczyźni. W każdym razie były to cechy bardzo
charakterystyczne dla całej dynastii.
Anastas czuł, że w pewnym sensie osiadł tu na dobre. Dałby sobie radę bez kogoś
takiego jak Kati, pochodzącej z wciąż uciekającego ludu. Ludu, mającego swoje tajemnice i
rytuały, o których on nie chciał nic wiedzieć.
- To nie jest kilkudniowa wyprawa - rzekł z wysiłkiem. - Czy ten jej brat przypłynął
łodzią?
- To było wkrótce po tym, jak wy się wyprawiliście - powiedziała Antonia. - Mam
wrażenie, że Kati o tym wiedziała. Nie uważam, żeby to było zaplanowane, lecz ona to
przeczuwała. Niektórzy ludzie to potrafią. Niektórzy ludzie potrafią zachować więzi z osobami,
które kochają, nawet na wielką odległość. Sądzę, że Kati jest właśnie takim człowiekiem. Kiedy
kogoś pokocha, nigdy tak naprawdę nie opuści tej osoby.
- Za sprawą Jumali? - spytał Anastas, a każde jego słowo ociekało niedowierzaniem.
- Za sprawą samej Kati - odparła Antonia.
Rozcierała czoło. Słońce przydało jej policzkom trochę życia. Lato to błogosławiona
pora. Antonia nie powinna mieć szarych zmarszczek na białej twarzy. Powinna być opalona i
mieć rumiane policzki. Jej wargi powinny przybrać barwę czerwonych owoców jesieni.
- Kati w dziwny sposób przypomina mi Raiję. Jest coś takiego w jej wyglądzie. Jakiś
rys. Czasami wydaje mi się, że chodzi o tę powagę w spojrzeniu, innym razem, że o dumne
czoło, sposób podnoszenia głowy...
Anastas czekał.
- Niektórzy ludzie widzą więcej niż inni. Czują więcej niż inni, przewidują przyszłość.
Wychwytują rzeczy, na które my jesteśmy ślepi. Nie potrafię tego wytłumaczyć, chociaż już to
widziałam. U Raiji. Być może zobaczyłam to również u Kati, choć się tego boję, nie chcę
akceptować. Myślę jednak, że Kati ma to coś. Na pewno dotarła już do domu, upłynęło kilka
tygodni od jej wyjazdu. Podróż łodzią w górę Obu nie powinna trwać dłużej niż kilka tygodni.
Mówiła, że z Chanty - Mansyjska pojadą konno.
Nazwa ta nic Anastasowi nie powiedziała. To były zupełnie nieznane mu rejony. Nigdy
dotąd nie zapuszczał się tak daleko na południe po wschodniej stronie łańcucha wielkich gór.
Tutejsi ludzie tak daleko nie podróżowali. Łowili ryby w Morzu Karskim, polowali w głębi
lądu wzdłuż rzeki Nadym. Niekiedy zapuszczali się na wschód aż do rzeki Taz. Ale w wiosce
nie znalazłoby się nikogo, kto wybrałby się dalej na południe niż do Bieriezowa. To była
największa osada w ich okolicy, wpływy stamtąd sięgały zarówno na północ, jak i na południe,
również w rejony, z których pochodziła Kati.
Bieriezowo znajdowało się w połowie drogi do jej świata.
- Lato potrwa jeszcze długo - stwierdził Anastas. - Nikt mnie tutaj nie trzyma, prawda?
A ona przesłała mi pozdrowienia...
Antonia spodziewała się, że sprawy przybiorą taki obrót, i nie była do końca pewna, czy
jej się to podoba. Kati to śliczna dziewczyna, bardzo kochana osoba, mogła być naprawdę
wspaniałą żoną, również dla Anastasa.
A jednocześnie we wnętrzu Antonii zaczynał tworzyć się mur. Coś się burzyło.
Uprzedzenia?
Tego Tonią nie wiedziała. Aż tak bardzo nie zagłębiała się w siebie. Pamiętała Raiję.
Pamiętała żywe obrazy, jakie później malowały przed nią słowa Raiji. Przerażające motywy,
zabarwione krwią i ciemnością. I ta lśniąca złota bogini, którą należało chronić i strzec jej za
wszelką cenę.
Antonia nie była pewna, czy te obrazy przypadły jej do gustu. Przerażało ją, że ktoś
może mieć tak silną wiarę. A podwójnie przerażające było to, że ci ludzie oddawali cześć
rzeczy, przedmiotowi.
Czuła lęk przed ludem, który całą swą ufność pokładał w figurze, będącej dziełem
ludzkich rąk. Jumala musiała skądś się wziąć. Jumala nie została zrobiona po to, by oddawać jej
cześć i ją wielbić. Miała cieszyć oczy.
Wszystko inne było przerażające, a dla Antonii niezrozumiałe.
- Kati mówiła, że ja już istnieję w historii jej ludu - powiedziała Antonia. Nie dało się
nie zauważyć, że głos jej przy tym odrobinę zadrżał.
Anastas rozsznurował obuwie. Wciąż było sztywne od słonej morskiej wody.
Niewygodnie mieć je na nogach. Turzyca wprawdzie trzymała ciepło, lecz nie była już miękka.
Nie spojrzał na Antonię, dopóki bosy nie zaczął rozpinać bluzy.
- Nie możesz jeszcze w niej być - stwierdził Anastas.
- Powiedziała, że będę stanowić część historii jej ludu - poprawiła się wtedy Antonia. -
Grigorij także. Mówiła, że właśnie dlatego przysłano ją, żeby mi pomogła. I rzeczywiście się
przydała. Kiedy patrzę wstecz, widzę, że gdyby Kati się nie zjawiła, stalibyśmy się ciężarem dla
wszystkich innych. Nie umiem tego wyjaśnić. To część tego, co po prostu muszę zaakceptować.
To, o czym wiem, że się zdarzyło, lecz czego sensu nie widzę...
- Nie wspominała, że ja również będę stanowił część wielkiej historii ludu Konda? -
spytał Anastas, który siedział już goły od pasa w górę nad stosem brudnej odzieży.
- Mówiła przecież, że ty staniesz się jej przeznaczeniem - przypomniała cicho Antonia. -
A jej zadaniem jest utrzymać ród - dodała w zamyśleniu. W jej spojrzeniu pojawiła się odrobina
wesołości. - Można powiedzieć, że będziesz ważny w ich historii, jeśli pomożesz jej wypełnić
to zadanie.
Anastas zaczerwienił się. Zarumienił się jak chłopczyk, a to rozzłościło go do tego
stopnia, że policzki jeszcze bardziej mu zapałały, zwłaszcza że uśmiech Antonii stawał się
coraz szerszy, coraz bardziej rozweselony.
- Wiem, że zrobiłeś wszystko, żeby jej nie ulec - stwierdziła Antonia. - Może więc
najlepiej zrobisz, dziękując Stwórcy za to, że Kati odeszła. Za to, że nie było jej tutaj, kiedy
wróciłeś. Zamierzałeś chyba zrobić ten krok, który was dzielił, prawda?
Anastas kiwnął głową.
- Może nie powinieneś tego robić. Może raczej trzeba powiedzieć sobie, że tak, jak się
stało, jest najlepiej. Zapomnieć o Kati.
Zapomnieć o Kati?
Te słowa na trwałe utkwiły mu w głowie.
Zajrzał do skrzyni z ubraniem i znalazł koszulę, którą szybko naciągnął. Umyć mógł się
później. To nic, że czuć od niego potem i morzem, nocami spędzonymi w lesie i na bagnach.
Zmienił spodnie, nie przejmując się obecnością Antonii. Ta kobieta nie była nieśmiałym
kwiatuszkiem znad Bałtyku czy znad brzegów Morza Czarnego. Wyrosła wśród wichrów
wiejących z północy. Już wcześniej miała okazję oglądać rozebranych mężczyzn.
Zapomnieć o Kati.
Rzeczywiście, to jakieś wyjście. Mógł usiąść i patrzeć jedynie w przyszłość. Mógł
nazywać ją dziwną dziewczyną, którą kiedyś poznał. Podobno córką szamana. Z rejonów
bardziej na południe nad Obem.
Mógł zapomnieć o Kati.
Anastas spróbował ją sobie wyobrazić. Widział jej nieśmiały uśmiech, prosty nos i czoło
wznoszące się ponad brwiami. Widział jej jasne szare oczy, które nie miały zwyczaju
ustępować. Usta uśmiechające się ostrożnie, policzki, które zawsze wydawały się miększe od
jedwabiu i miększe od aksamitu. Wciąż pamiętał dotyk tych materii na skórze. Jedwab był taki
chłodny i ciężki, aksamit jak delikatna pieszczota, niemal jak futerko rozbawionego kociaka.
Tak, wciąż to pamiętał.
I pamiętał też Kati.
Jej włosy, sięgające aż do wąskiej talii. Prostą grzywkę wiszącą nad brwiami. Brwi
również miała proste. Biodra rozkładały się bujnie i jako wytrawny znawca koni w myślach
bezczelnie nazywał ją rozpłodową klaczą.
Pamiętał, że jej bluzki zrobiły się ciasne po tym, jak zbyt długo je gotowała. Guziki
musiały toczyć ciężką walkę.
O, tak, pamiętał.
I nagle zaczął się zastanawiać, jak też ona zapamiętała jego. Czy jako stosunkowo
wysokiego mężczyznę o ciemnych, prostych włosach i długich nogach?
Zastanawiał się, czy jest piękny w jej wspomnieniach. Czy zapamiętała jego głos? On
doskonale pamiętał barwę jej głosu. Pamiętał jej śmiech. Wciąż rozbrzmiewał mu w głowie.
Nigdy nie widział, żeby płakała. Nigdy nie widział, jak jej twarz staje się obca w
pożądaniu.
Właściwie jej nie znał, co więcej - świadomie do tego dążył. To on nie dał im szansy, by
się naprawdę poznali.
Zapomnieć o Kati?
- Nie mogę jej zapomnieć, Antonio - oświadczył. Chyba w pełni zrozumiał to dopiero
teraz. - Pojadę za nią. Ona stała się moim przeznaczeniem.
5
- To szaleństwo pozwolić Anastasowi jechać tam samemu - oświadczył Grigorij. - On
nie wie, na co się porywa. W gruncie rzeczy wciąż jest zielony.
Antonia znalazła powód zwątpienia.
- Zielony? - powtórzyła. - Tak wiele przeżył razem z tobą, a ty nazywasz go zielonym?
Sądziłam, że po tym wszystkim zdążył dojrzeć.
- To w niczym nie pomaga - upierał się Grigorij. - Anastas pozostanie zielony bez
względu na to, jak wielu dramatycznych wydarzeń był świadkiem. On nie wie, w co się
wplątuje. Nie wie, co go tam spotka. Dla człowieka z zewnątrz mieszanie się w ich sprawy jest
niebezpieczne. Czy wyście nigdy nie słuchali Kati? Owszem, to miła dziewczyna, lecz gdy
chodziło o Jumalę, nie była skłonna ustąpić nawet o cal. Sądzicie, że ci starzy ustąpią?
Myślicie, że pozwolą, zęby ktoś z zewnątrz zanadto się do bogini zbliżył?
Antonia nie umiała zaprotestować.
- Anastas mówi poważnie.
Grigorij westchnął. Splótł swoje palce z jej palcami. Antonia na pewno ma rację.
Zwykle ją miewała. Trudno żyć z kimś, kto tak rzadko się myli. Ale dla niego była jedyną.
- Dla nas wszystkich byłoby najlepiej, gdyby tego nie robił. - Grigorij potrafił patrzeć
daleko, chociaż jego oczy nie widziały. - Czy wciąż jesteś odważna, moja Antonetto? - spytał,
ściskając ją za rękę. - Czy masz w sobie tyle odwagi, żeby pojechać do Konda? Zaryzykujesz
narażenie się na gniew Jumali?
- Nie musisz bluźnić - stwierdziła Antonia. - Chociaż my nie umiemy w nią uwierzyć, to
przecież ona wiele znaczy dla innych.
- Potrafię szanować ludzi - powiedział Grigorij, poważniejąc. - Bez względu na to, w co
wierzą. Jeśli żyją i czynią godnie. Jeśli troszczą się o innych. Ale w chwili, gdy depczą po
innych, żeby samemu iść naprzód, to wtedy przestaję dostrzegać w nich wielkość. W wierze,
która mówi, że ktoś jest więcej wart od innych, nie dostrzegam żadnego sensu...
Antonia już kiedyś to słyszała. O innych sprawach. Grigorij widział świat w kolorach
czarnym i białym. Widział tylko dobro i zło. Dla niego nie istniały żadne odcienie. Kierował się
uczuciami - a te zawsze były w nim silne, ponad wszystko inne stawiał poczucie spra-
wiedliwości. Zawsze mówił to, co myślał. Nigdy nie wybierał drogi na skróty. Niewielu ludzi
potrafiło tak żyć.
- Nie możemy pozwolić, żeby Anastas wyjechał sam - powiedziała Antonia.
Bała się jechać. Bała się, że Grigorij zechce się do niego przyłączyć. Bała się nie tyle o
Anastasa, co o Grigorija. Chłopaka Kati mimo wszystko polubiła. Grigorij zaś ze swymi
skrajnymi opiniami na pewno nie zostanie zaakceptowany przez wyznawców Jumali.
Mimo to nie mogli pozwolić, aby Anastas wyruszył samotnie. Stał się dla nich niemal
jak brat.
- Jestem już dostatecznie dorosły, żeby radzić sobie bez opiekunki - stwierdził Anastas.
Chciał jechać sam.
- Warto zabrać ze sobą rodzinę, skoro się wybierasz w zaloty - stwierdził Grigorij. Ani
słowem nie wspomniał, że niepokoi się o chłopaka. Obaj bardzo się pilnowali, by szanować
nawzajem swoją dumę, by przypadkiem nie urazić drugiego. - Może ci się przydać starszy,
mądrzejszy brat, gdy będziesz rozmawiał z krewnymi przyszłej żony. Czyjej ojciec nie jest na-
czelnym szamanem? To moja jedyna szansa poznać kogoś takiego. Chcesz mnie pozbawić tej
radości?
Udało im się zdobyć miejsce na statku towarowym, żeglującym na południe wzdłuż
Obu. Statek zmierzał aż do Tobolska. Musieli wysiąść przed Chanty - Mansijskiem. Tam
należało zdobyć konie. Na środku Niziny Zachodniosyberyjskiej nie powinno to stanowić
problemu.
Czuli, że stanęli na ziemi należącej do książąt Konda. Czuli, że są tu obcy. Czuli na
sobie rzucane ukradkiem spojrzenia.
- Wszędzie ludzie tak patrzą na obcych - stwierdził Grigorij trzeźwo, kiedy Antonia
usiłowała mu to opisywać. Nie pozwalał sobie ulegać żadnym nastrojom.
Anastas usiłował dogadać się w sprawie koni z człowiekiem, którego im wskazano.
Antonia obejrzała zwierzęta, Grigorij zbadał je dotykiem. Anastas nie był głupcem, gdy
chodziło o konie. Wszyscy troje wiedzieli, jakich wierzchowców chcą i dlaczego. Lokalny
handlarz koni również pojął, że ma do czynienia z ludźmi, którzy znają się na rzeczy. Ale próby
oszukania się nawzajem należały do zwyczaju, ani sprzedający, ani kupujący nie byliby
zadowoleni, nie podjąwszy prób ubicia jeszcze lepszego interesu.
- Ty nie rozumiesz - powiedziała Antonia do Grigorija. Rozglądała się w koło. Domy
były tu niskie, stały zbite w gromadki, podobnie jak w innych miejscach. Te domy wcale nie
wyglądały inaczej, ludzie także nie mieli w sobie nic osobliwego. Po podwórkach biegały psy i
kury. Dzieciaki gapiły się na nich bez cienia zażenowania. Stawały przed nimi, beztrosko
dłubały w zadartych nosach i wpatrywały się w nich bez słowa. Dorośli nauczyli się skrywać
ciekawość. Nauczyli się spoglądać ukradkiem, zerkać z ukosa, odwracać wzrok, gdy sądzili, że
zostali odkryci. Tak działo się wszędzie, co do tego Grigorij miał rację, lecz mimo wszystko
tutaj było inaczej.
- To trochę tak, jakby oni wiedzieli, kim jesteśmy - stwierdziła Antonia po chwili.
Sprzedający szeroko uśmiechał się do Anastasa. Widać dobijali targu.
- Tak jakby na nas czekali, Grigoriju!
- Masz jakieś wizje - rzekł łagodnie. - Coś sobie wmawiasz, moja kochana. Ci ludzie nie
są bardziej jasnowidzami niż gdzie indziej. To jest całkiem po prostu niemożliwe.
Antonia ze swej strony nie uważała, aby to miało jakikolwiek związek z
jasnowidzeniem. Czuła, że oni wiedzą.
Transakcja została zakończona. Mieli teraz trzy konie pod wierzch, czwartego jucznego.
Sprzedawca wyglądał na dość zadowolonego. Wprost biła od niego życzliwość, gdy pomagał
Anastasowi doprowadzić zwierzęta do miejsca, gdzie czekali Grigorij i Antonia.
- Podróżujecie na wschód? - dopytywał się mężczyzna. - Niewielu obcych się tu
zatrzymuje. Większość jedzie na południe, wzdłuż Irtysza. Albo podąża dalej wzdłuż Obu.
Mówił po rosyjsku, lecz miał taki sam akcent jak Kati. Antonia była pewna, że Grigorij
również go wychwycił. Anastas także powinien zwrócić na to uwagę.
- No tak. - Grigorij spojrzał w tę stronę, z której dochodził głos.
Większość obcych unikała rozmowy z nim. Nie wiedzieli, jak mają go traktować.
Ludzie bali się jego ślepoty. Handlarz koni nie był wyjątkiem. Zakłopotał się i prędko odwrócił
wzrok, nie zastanawiając się nad tym, że Grigorij nie może zobaczyć jego gestu.
- Można powiedzieć, że jesteśmy tu przejazdem - ciągnął Grigorij. - Szukamy.
- Przybywacie zza gór? - spytał mężczyzna z pewnym napięciem.
Antonia dostrzegła w jego spojrzeniu lekkie wahanie. Człowiek wydawał się zmieszany.
- Z Moskwy? A może z Jekaterynburga? Żołnierze cara stacjonowali również w mieście
wśród gór. Nie było wątpliwości, że ten człowiek usiłował się czegoś dowiedzieć. Chciał
wiedzieć/kim oni są. Chciał potwierdzenia, że nie służą carowi.
- Przybywamy z północy, z północnych rejonów nad rzeką Nadym - odparł Grigorij.
Teraz Antonia wyraźnie dostrzegła wyraz ulgi, który przemknął po twarzy mężczyzny.
Zorientowała się, że on zrozumiał. Zresztą gdyby oceniać ich po wyglądzie, wyglądali chyba
jak najdziwniejsi szpiedzy, jakich tylko mogła wysłać armia.
- Szukamy pewnej kobiety - odezwał się Anastas. Antonia chciała go przestrzec,
powiedzieć, że nie powinien wyjawiać zbyt wiele, że zbyt wcześnie jeszcze o tym mówić, lecz
było już za późno.
- Glikerii Judiny - dodał Anastas. Antonia nigdy nie poznała nazwiska Kati, nigdy
zresztą jej o to nie pytała, a Kati sama go nie wyjawiła. Jednakże Anastas je znał. A więc coś
dla niej znaczył, na tyle, że mu zaufała.
- Ach, tak? - powiedział mężczyzna, żując prymkę. Długo na nich patrzył. Nie był to
stary człowiek, lecz wiatr i słońce pomarszczyły mu skórę, która wyglądała jak wygarbowany
rzemień. Oczy miał bystre, żywe, wiele widzące. Antonii przyszło do głowy, że z całą
pewnością wyrósł pod gołym niebem. Dobrze znał się na koniach. Traktował zwierzęta z
naturalnością, jaką niewielu mogło się pochwalić.
- Zwykle ludzie pytają o samego starego Judina - rzekł w końcu, przeżuwając.
Patrzył na nich, jak gdyby spodziewał się, że któreś z nich coś powie. Oni jednak
milczeli. Antonia zmusiła się, żeby popatrzeć na niego ze swobodą, wyczekująco.
- Tak, tak, Glikeria... - Pauzy między słowami były dłuższe niż słowa. - Nie zawsze
dobrze jest pytać nie w czas o nią albo o jej rodzinę.
- Jesteśmy tu obcy - przypomniał Anastas. - Bez pytania trudno by nam było ją
odnaleźć.
Mężczyzna roześmiał się, jakby wyjaśnienia Anastasa ogromnie go rozbawiły. Antonia
nie bardzo potrafiła zrozumieć, co w tym takiego zabawnego.
- Rzeczywiście, jesteście tu obcy - powiedział w końcu mężczyzna. - I jako obcy
musicie mieć bardzo istotny powód, jeśli chcecie odwiedzić tę rodzinę. Bez tego nikt wam nie
powie, gdzie ich szukać. My tutaj trzymamy się razem. Właściwie jesteśmy jedną wielką ro-
dziną. Chronimy się nawzajem.
- Mój brat zakochał się w ich córce - wyjaśnił Grigorij. Potrafił nadać swemu głosowi
ton chłodniejszy od mroźnego powiewu polarnych wichrów w środku zimy. - Jedziemy w
konkury. Starszym braciom na nic się nie zda opieranie się woli młodości - dodał, żeby
podkreślić, iż jego zachwyt jest równie niewielki jak ten, którego oczekiwał tutaj. - Kati to
piękna dziewczyna - ciągnął. - A ten młody kozioł uparł się, że nie znajdzie równie dobrej
narzeczonej na północy, nad Zatoką Obską. W naszej rodzinie nie zmuszamy młodych do
żeniaczki wbrew własnej woli. Przyrzekłem mu, że spróbujemy przynajmniej rozpytać. Niech
jej rodzina decyduje. Z całą pewnością nie będzie to dla nich łatwiejsze niż dla nas. My
wolelibyśmy, żeby znalazł sobie dziewczynę, którą znamy. Ze znajomej rodziny...
Antonia podziwiała Grigorija. Wypowiedział imię Kati. Dał do zrozumienia, że jest
przeciwny temu związkowi. Już lepiej nie mógł przedstawić sprawy, z którą przybywał.
Również mężczyzna od koni się namyślił.
- Rodzina Judinów nie przepada za niespodziewanymi wizytami - rzekł w końcu. - Ale
wy nie będziecie takimi gośćmi.
Nie wyjaśnił, dlaczego, lecz Antonia i tak miała swoje podejrzenia.
- Możecie pojechać na wschód - ciągnął handlarz, ręką wskazując jakieś miejsce gdzieś
poza miastem. - Prosto na wschód. Nie musicie się spieszyć. Rzeki płyną tu dziwnymi
zakolami. Bez względu na wszystko, trzymajcie się południowego brzegu. Rozbijcie obóz i
posilcie się, na pewno zgłodniejecie.
- A co potem? - spytał Grigorij. - Jak długo mamy czekać?
- Jeśli oni będą chcieli się z wami zobaczyć, to was znajdą. Jeszcze przed wieczorem.
Anastas w napięciu kiwnął głową. On to zaakceptował. Przystałby chyba na każdy
warunek, byleby tylko doprowadziło to do ponownego spotkania z Kati.
Zrobili tak, jak powiedział handlarz koni. Pojechali na wschód, trzymając się Obu. Tu i
ówdzie do wielkiej, potężnej rzeki wpadały boczne odnogi.
Przez cały czas trzymali się południowego brzegu Obu, jak i południowych brzegów
mniejszych rzek, płynących w tym samym kierunku co Ob.
Grigorij jechał sam. Jeszcze w domu ćwiczył, by dać sobie radę. Tam nie potrzebował
nikogo za przewodnika, znal swego konia, a koń znał teren. Teraz przywiązali jego
wierzchowca do konia Antonii, tak było najbezpieczniej, bo chociaż poruszali się tu po terenie
płaskim i otwartym, to jednak obcym.
Jechali równym tempem dość długo, aż do późnego popołudnia. Może celowo się nie
spieszyli.
- Nie powinniśmy zapuszczać się zbyt daleko - zauważył Anastas.
Oczyma wodził nieustannie dokoła. Szukał śladów życia, szukał ludzi. Czuł, że ktoś ich
obserwuje, lecz nie potrafił pokazać palcem i powiedzieć dokładnie, gdzie się ukrywa.
- Nic im nie zaszkodzi, jeśli trochę się porozglądają, nim nas znajdą - powiedział
Grigorij leniwie. Ta jazda przypominała mu dawne dni i wywoływała przyjemne uczucia.
Wypełniło go coś na kształt poczucia wolności i oczekiwania.
- Porozglądają? - spytała Antonia zgryźliwie. - Nie sądzisz, że przez cały czas mają nas
na oku? Nie sądzisz, że zatrzymaliby nas w jakikolwiek sposób, gdybyśmy próbowali zapuścić
się zbyt daleko?
Żaden z mężczyzn jej nie odpowiedział.
Dotarli do zielonej równiny nad rzeką, z kępą zarośli nad zakolem w miejscu, gdzie
równina się kończyła, i tu postanowili się zatrzymać.
Kiedy już przywiązali konie, Antonia stanęła, marszcząc brwi. Mężczyźni znieśli
jedzenie i garnki na kamienisty brzeg, tuż za zakolem Obu. Na drugim brzegu rósł gęsty
liściasty las. Każdy zdołałby się w nim ukryć. Ale Tonią miała swobodny widok aż na środek
przełomu rzeki.
Ta okolica wydawała się taka znajoma, cały ten obraz, jaki się przed nią roztaczał. Jak
gdyby już tu kiedyś była...
Ona albo...
Raija.
Antonia zamknęła oczy, jakby z nadzieją, że gdy znów je otworzy, ujrzy coś zupełnie
innego.
Pamiętała historię Raiji. Pamiętała brzmienie jej głosu, gdy o tym opowiadała. Gdy
mówiła o dziewczynie, która straciła nad rzeką ukochanego.
To mogła być jakakolwiek rzeka, nie musiała być wcale ta. Rosja pełna była wijących
się rzek.
Ale oni znaleźli się na łąkach Jumali.
Antonia nie chciała przyjąć tego do wiadomości.
To by było za wiele, za dużo zbiegów okoliczności. Nie chciała uznać, że za tym
wszystkim kryje się po prostu przypadek. Jej rozum opierał się jednak przed tym
przeświadczeniem tak bardzo, że aż ciarki przechodziły jej po plecach.
Antonia rozwiązała wstążkę, którą nosiła we włosach, i zawiązała ją od nowa. Miała
teraz wytłumaczenie swojej opieszałości.
Nie mogła powiedzieć o swych odczuciach ani Grigorijowi, ani Anastasowi.
Upiekli na ogniu suszone mięso, trochę je przypalili. Zjedli razem z kwaśnym chlebem,
popili kwasem wprost z glinianego dzbana. Oblizali tłuszcz z palców. W ciszy popołudnia
ogarnęło ich rozleniwienie. Ułożyli się w trawie i wpatrywali się w niebo. Patrzyli na chmury,
sunące w górze niczym kłębki wełny albo zbłąkane owce.
Antonia zapamiętywała każde drzewo. Zapamiętywała wszystko. W myślach dobierała
słowa tak, by mogła później opisać to miejsce tak dokładnie, by inni potrafili je sobie
wyobrazić. Nie tylko sądzić, że je widzą.
Najprawdopodobniej robiła to zupełnie niepotrzebnie. Antonia doskonale wiedziała,
komu chce to opisać i dlaczego.
I równie mocną świadomość miała, że zapewne już nigdy w życiu nie zobaczy Raiji.
Mimo to jednak musiała to zrobić.
Grigorij spał.
- Myślisz, że przyjdą? - Anastas przetoczył się na brzuch. Zerwał źdźbło trawy i wsunął
je między zęby. - Wyglądałem ich, ale widzę tylko drzewa, rzekę i równinę. A jestem w tym
wyćwiczony. Pół życia spędziłem na wypatrywaniu wroga wśród drzew i zarośli...
- Kati niemal wręcz prosiła, żebyś za nią przyjechał - powiedziała Antonia, nie
odrywając oczu od chmur. W czytaniu z nich tkwiło prawie wyzwanie. Dopatrywanie się w
nich figur przenosiło ją niemal w rodzaj baśni, pozwalało poznać mowę stojącą ponad
wszystkimi mowami, ponieważ to sama natura stworzyła niebo. - Oczywiście, że przyjdą -
dodała.
Teraz i ona obróciła się na brzuch, oparła głowę na złożonych dłoniach.
- Ale oni dają nam również do zrozumienia - ciągnęła - że Kati nie należy do zwyczajnej
rodziny. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Anastas kiwnął głową. Piwne oczy znów rozejrzały się wkoło, również teraz nic nie
znalazły. I nikogo.
- W domu chyba trochę się podśmiewaliśmy z tego, że jest córką szamana... -
westchnęła Antonia.
- Córką dwojga szamanów - poprawił ją Anastas. Nie powiedział tego dla żartu.
Również on, podobnie jak Antonia, wyczuwał, że tutaj miało to znaczenie. Przydawało rangi.
- Nie zauważyłam żadnych żołnierzy, kiedy jechaliśmy przez Chanty - Mansyjsk -
rzekła Antonia zamyślona. - Ale ten człowiek, od którego kupiliśmy konie, był bardzo
podejrzliwy. Myślisz, że ktoś tu niedawno był? I że dlatego są tacy ostrożni? Czy też zawsze
tak mają w zwyczaju?
- To ostatnie przeraża mnie najbardziej - odparł Anastas zachrypniętym głosem. - Może
miałaś rację, Toniu, może powinienem o niej zapomnieć. Nie wiem jednak, czy bym potrafił.
Zastanawiam się nad tym i tyle mnie tu przeraża. Czy ty również tego nie czujesz? Nie masz
wrażenia, że tu jest jakoś dziwnie? Antonia kiwnęła głową.
- Ale nawet jeśli bym o tym wiedział, to i tak bym tu przyjechał. Nigdy dotąd nie
spotkałem kogoś takiego jak ona. Dopiero gdy byłem od niej daleko, naprawdę się do niej
zbliżyłem. Rozumiesz, o czym mówię? Zdaję sobie sprawę, że to nie brzmi zbyt rozsądnie...
- Nigdy wcześniej nie zakochałeś się w żadnej dziewczynie - stwierdziła Antonia. -
Jesteś z rodzaju tych, którzy wpadają po same uszy, aż im się w głowie kręci. A wtedy jesteś
stracony i nie ma dla ciebie ratunku. Poszedłbyś za Kati bodaj w ogień piekielny, gdyby tak
było trzeba, mój drogi. Ale nie sądzę, że jest aż tak źle. Chociaż są bardzo ostrożni. Pamiętasz
chyba, jak mówiła, iż jej ojciec jest naczelnym szamanem całego rejonu Konda. Jasne więc, że
musi zachować ostrożność w tym, z kim się zadaje. Zapewne byłby niezłym piórkiem do
kapelusza armii, czyż nie? I... zapewne on jest jednym z tych, którzy wiedzą, gdzie jest Jumala.
W ciszy, jaka nastąpiła, wydawało się, że przez korony drzew rosnących nad brzegiem
przeszedł szum. Zarówno Antonia, jak i Anastas drgnęli. W tym otoczeniu łatwo dać się uwieść
przesądom.
- Nie zamierzam prosić, żeby mi ją pokazał - cierpko zauważył Anastas. - Mam
przynajmniej trochę taktu. To właściwie dość nieprawdopodobne, ile w człowieku zostaje z
tego, czego nauczył się jako dzieciak.
Ponieważ Antonia się nie odezwała, podjął:
- Myślisz, że i ja będę nosił czerwony strój, jeździł po całej okolicy i zbierał monety dla
bogini? Nie wiem, czy bym się do tego nadawał. Nie najlepiej idzie mi zmuszanie do zapłaty
tych, którzy nic nie mają. Ciekaw jestem, czy od wszystkich żądają tyle samo. To by było
niesprawiedliwe. Ta wiara mogłaby być równie dobra jak inne, jeśli tylko dbaliby o to, by brać
dużo od tych, którzy mają dużo, a mało od tych, którzy mają mało...
Anastas mówił i mówił. Słowa sypały się jak groch. Widać był zdenerwowany.
- Jak myślisz, a może mam być dla nich tylko rozpłodowym ogierem? Może za bardzo
krzyżują się we własnym stadzie...?
- Nie mów tak o ludziach! - rozgniewała się Antonia. - Owszem, o koniach możesz
sobie tak mówić, ale w wypadku ludzi to brzmi bezwstydnie.
- Od kiedy zrobiłaś się taka wrażliwa? - Anastas uniósł w górę ciemne brwi. - Jesteś tak
samo obeznana z końmi jak ja, a ja, szczerze powiedziawszy, napotkałem więcej koni, które
polubiłem, niż ludzi. Aż ciarki mnie przechodzą na myśl o rym, że tylko tego mogą ode mnie
chcieć. Powiedziała przecież kiedyś, że jej zadaniem jest zapewnienie przyszłości rodowi.
Oczywiście uważają to za ważne, Kati jest wszak dzieckiem dwojga szamanów. Wierzą, że jej
brat umrze młodo, on więc nie będzie mógł podtrzymać rodu. Kati stanowi jedyną możliwość,
ich krew ma żyć dalej, ale nie chcą mieszać jej z byle czym. Potrafię sobie wyobrazić, że to już
mogło przynieść rezultaty w postaci potomstwa, jakiego oni sobie nie życzą...
- ...i dlatego pragną młodego, silnego, pełnego wigoru mężczyzny, wywodzącego się z
rosyjskiej szlachty - cierpko uzupełniła Antonia. - Czy ty słyszysz, co mówisz, Anastas? Czy ty
słyszysz słowa, które wypowiadasz? Czy też po prostu tak sobie pleciesz?
Nie rozumiał, o co jej chodzi.
- Anastas walczył o naszą sprawę - sucho zauważył przebudzony właśnie Grigorij. - Ale
był już zbyt dojrzały, kiedy się do nas przyłączył. Zbyt długo żył w świecie innym od naszego.
To nie jego wina. Chłopak nie chciał być arogancki, on jest po prostu uczciwy, Antonetto.
Bezwzględnie uczciwy. Ponadto wydaje mi się, że ma rację.
Anastas przełknął ślinę.
- Oni potrzebują świeżej krwi - stwierdził Grigorij z mocą. - Ja nie wierzę w
przepowiednie. Sądzę jednak, że rodzice Kati to sobie wyliczyli i nie przypadkiem posłali ją na
północ. Wystarczyło jedynie porozmawiać trochę z ludźmi. Wszyscy wiedzieli, że tamtej nocy
straciłaś dziecko. Nikt w całej naszej wiosce nie potrzebował pomocnej ręki bardziej niż ty, a
Anastas był przystojnym młodym mężczyzną, który mógł wpaść Kati w oko...
Jego tłumaczenie było takie proste, takie rozsądne. Antonia nie poprosiła go, by
wyjaśnił, skąd Kati mogła wiedzieć o Raiji. Jak mogła ona, obca w tamtych stronach, wiedzieć
o czymś, o czym Antonia nie powiedziała nawet Grigorijowi?
- To w niczym nie wadzi temu, by Kati pokochała Anastasa - orzekła Antonia.
Z przykrością patrzyła, jak na twarzy młodego chłopaka maluje się coraz większe
przygnębienie, w miarę jak dokładniej zaczynał pojmować, że został zredukowany do roli
rozpłodowego ogiera, jak sam to w przypływie cynizmu określił.
- Rzeczywiście - przyznał Grigorij. Próbował zbytnio nie okazywać wątpliwości. Nie
zdołał jednak sprawić, by jego słowa zabrzmiały tak, jakby naprawdę w nie wierzył. Czekali.
Zjawili się o zmierzchu, kiedy niebo przybrało barwę dymu, a ich ognisko zmieniło się
w gwiazdę wśród mroczniejącego krajobrazu. Tętent kopyt mieszał się z szumem rzeki, z
lekkim szmerem wiatru szepczącego tajemnice koronom drzew.
Było ich trzech. Przybyli z drugiego brzegu. Popędzili konie przez rzekę w miejscu,
gdzie była najpłytsza, lecz mimo to woda sięgała im do połowy ud, choć ich wierzchowce nie
zaliczały się do najmniejszych.
Zatrzymali się w pewnej odległości od ogniska. Grigorij szeptem ostrzegł Anastasa, by
nie wstawał.
- Od ich decyzji zależy, co się dalej stanie.
- Szukacie Judina? - spytał jeden z nich. Potwierdzili.
- Przybywacie we własnym imieniu?
- Gdyby żołnierze nas schwytali, ucieszyliby się mniej więcej tak samo jak z pojmania
Judina - odparł Grigorij.
Jeden z przybyłych zeskoczył z konia i podszedł do nich długimi krokami. Obmacał ich
w poszukiwaniu broni, zabrał noże.
- Judin nie lubi ryzykować - z uśmiechem wyjaśnił Antonii.
Był to młody, silny człowiek, podobnie jak i dwóch pozostałych. Widać do kręgu
szamana nie wybierano słabeuszy. Antonia zastanawiała się, czego może brakować temu
mężczyźnie, co sprawia, że nie nadaje się do przedłużenia rodu.
- Dostaniecie swoje noże z powrotem, gdy będziecie stąd wyjeżdżać - powiedział
młodzieniec. - Albo kiedy uznają, że tak będzie bezpiecznie. Możecie teraz osiodłać konie i
ruszyć za mną. - Popatrzył na Grigorija. - Czy on może jechać sam? Przejazd przez rzekę to nie
żarty...
- Potrafi jechać sam - odparł Grigorij zgryźliwie. - Jechał sam już wcześniej. Już
wcześniej przekraczał rzeki.
- Nie ma powodu do urazy - bronił się chłopak. - Myślałem o twoim bezpieczeństwie.
Dno tu nierówne...
- A czyż nie jest tak w wypadku większości rzek? - spytał Grigorij drwiąco i bez
niczyjej pomocy dosiadł konia.
Antonia cieszyła się, że ich wierzchowce są ze sobą związane. Czuła, że Grigorij
pragnął zademonstrować swą samodzielność przed tym młodzieniaszkiem, a to nie
przyniosłoby nic dobrego.
- Nie pozwól się rozdrażnić - szepnęła, dosiadłszy swego konia. Pociągnęła za łączący
ich sznur, zmuszając go, by podjechał bliżej. - Potrzebny nam będziesz, jak już znajdziemy się
na miejscu, Grigoriju, mój ty kogucie! Więcej masz w sobie z mężczyzny, niż kiedykolwiek
będzie miał ten chłopczyk. Dobrze mu się przypatrzyłam, a przecież wiesz, że znam się na
mężczyznach!
Grigorij roześmiał się, ale Antonia słyszała, jak bardzo jest spięty. Klepnął ją jednak w
pośladek, wymacawszy uprzednio, gdzie ma szukać tej części ciała.
- No i jak? Przejeżdżamy przez tę przeklętą rzekę? - spytał. - Nigdy dotychczas nie
miałem okazji poznać żadnych szamanów!
6
Przeprawa przez rzekę poszła gładko. Przemokli do suchej nitki, lecz okazało się, że
woda wcale nie jest lodowata, pomimo iż zapadł już wieczór. Dzień jednak był życzliwie
ciepły, a na grzbietach koni ich ciała wciąż pozostawały w ruchu, później więc również nie
zmarzli.
Dwóch z mężczyzn posuwało się przodem, jeden za nimi. Anastas podążał przed
Antonią i Grigorijem jadącymi obok siebie. Po ciemku niewiele dało się zobaczyć, lecz Antonia
jak umiała najlepiej starała się opowiedzieć Grigorijowi, co jest przed nimi. Nie dało się jednak
uniknąć gałązek, znienacka uderzających go w twarz, ani niespodzianek, jakie sprawiały
nierówności terenu. Mimo to Grigorij trzymał się w siodle z wielką godnością. W pełni
udowodnił, że przez całe swoje życie miał do czynienia z końmi. Antonię wypełniła gorąca
duma. Utrata wzroku mogła uczynić go gorszym człowiekiem, mogła odsłonić najmroczniejsze
strony jego charakteru. Zamiast tego jednak wydobyła z jego duszy wiele z tego, co miał w
sobie najlepsze, sprawiając, że mężczyzna, którego tak gorąco kochała, stał się jeszcze
wspanialszy.
Posuwali się wolno. Antonia podejrzewała, że przewodnicy kluczą, że, wykorzystując
ciemności, nie zmierzają bezpośrednio do celu. Z pewnością byli to ludzie, którzy nie podejmą
zbytecznego ryzyka. Obserwowała ich zachowanie, widziała, że cały czas są czujni. Widziała,
jak nasłuchują. Obudził się w niej strach. Przecież już sama rozmowa o czymś, czego nie w
pełni rozumieli, czego zarysów mogli się jedynie domyślać dzięki słowom Kati, była
dostatecznie przerażająca. Antonii nie ułatwiało sprawy jeszcze i to, że pamiętała niewyjaśnione
wędrówki Raiji w przeszłość. Teraz wydawały się one jeszcze straszniejsze, jakby nabrały ciała.
W ciemności stały się rzeczywistością. Na granicy tego, co Antonia nazwałaby rozsądkiem. Ci
ludzie mogli używać tych samych słów co ona, lecz nie miała pewności, czy zło i dobro
znaczyło dla nich to samo co dla niej. Ta świadomość sprawiała, że Antonii otaczająca ich
ciemność wydawała się jeszcze gęściejsza.
Ani Antonia, ani Anastas nie byliby w stanie poprowadzić nikogo drogą, którą jechali.
Antonia uważała, że mężczyźni przesadzają. To był mroczny, obcy świat. Nie mogłaby
przejechać tej drogi wraz z żołnierzami, nawet gdyby ich przewodnicy nie zadali sobie trudu,
by tak długo z całą premedytacją błądzić. Stanowczo przesadzali.
Ale ona nic tu nie miała do powiedzenia.
Znów musieli przejechać przez jakąś rzekę, równie głęboką jak tamta pierwsza. Antonia
usiłowała ustalić, czy po raz drugi przekraczają Ob, czy wracają na ten jego brzeg, z którego
przyjechali, czy też tym razem była to inna rzeka, zlewająca się z potężnym Obem w jakimś
innym miejscu. To jednak również okazało się niemożliwe.
Najzupełniej nieznajome trakty.
Wciąż uważała, że ich przewodnicy przesadzają.
Ponieważ jednak ani Anastas, ani Grigorij nie odzywali się ani słowem, Antonia
również milczała.
Jechali dalej, trwało to już naprawdę długo. Antonia poczuła, że ciało zaczyna jej
sztywnieć. Od dawna nie siedziała na koniu, członki nieprędko przyzwyczajały się do
końskiego grzbietu. I już dwukrotnie się zmoczyli. Zastanawiała się z goryczą, czy będą
przekraczać kolejne rzeki. Nieustannie zadawała sobie pytanie, ile celowego błądzenia
zadowoli prowadzących ich młodych mężczyzn.
Nareszcie wydało jej się, że czuje zapach dymu. Zapach ogniska. Stawał się on coraz
bardziej intensywny. W końcu mogła dostrzec między drzewami przebłyski światła. Zarośla
nieco się przerzedziły. Teraz usłyszała także głosy. Spokojne, nie nerwowe.
Wjechali w krąg świateł, czerwonego blasku ogniska i pochodni, wbitych w ziemię
wokół okrągłego placyku.
Tu się zatrzymali.
Antonia nie bardzo wiedziała, czego powinna się spodziewać. W duchu być może
widziała już, jak ściągają ich z koni i wiążą, nim pozwolą im wreszcie zbliżyć się do ojca Kati.
Bez trudu przychodziło jej snuć takie fantazje. Miała wrażenie, że boją się już nawet
cieni.
Od niedużej gromadki mężczyzn odłączył się siwowłosy człowiek. Bardzo szczupły, na
granicy wychudzenia. Szeroka koszula była dla niego stanowczo zbyt obszerna, rękawy
zaczynały się mniej więcej tam, gdzie miał łokcie. Pod zniszczonym ubraniem zaznaczały się
szczupłe, kościste barki. Hafty na koszuli wyblakły, Antonia mogła się jedynie domyślać, że
kiedyś, dawno temu, były czerwone. Spodnie, które nosił ten człowiek, również były
zniszczone. Szerokie. Wsunięte w buty do konnej jazdy, sięgające do połowy łydki, w pasie
przytrzymywane szeroką taśmą.
- Trafiliście - powiedział z czymś w rodzaju uśmiechu, wyciągając rękę, żeby pomóc
Antonii zsiąść. Niemal zawstydzona ujęła ją i pozwoliła się podeprzeć. Anastas już pomagał
Grigorijowi zejść na ziemię.
Nieznajomego człowieka otaczała aura życzliwości i ciepła. Wprost nimi jaśniał.
Nie zgadzało się to z wyobrażeniami Antonii. Nie zgadzało się to z tą podróżą poprzez
noc i las. Nie zgadzało się ani trochę. Ale on naprawdę stał przed nimi i kolejno ściskał ich za
ręce. Szczególnie długo przytrzymał dłoń Anastasa. Jasne oczy badawczo przyglądały się
młodemu chłopakowi.
- A więc to ty jesteś tym młodzieńcem - powiedział tonem, w którym pobrzmiewało
zadowolenie.
- Jesteś ojcem Kati? - W głosie Anastasa dało się słyszeć niepewność, wyczekiwanie i
odrobinę niedowierzania. Być może on również wmówił sobie, że spotka się z kimś naprawdę
niesamowitym.
- Jestem Judin - odparł mężczyzna, uśmiechając się łagodnie, po ojcowsku. - I
rzeczywiście jestem ojcem Kati.
Nie taki obraz naczelnego szamana ludu Konda sobie stworzyli.
To sprawiło, że oniemieli.
- Musieliśmy wycofać się w lasy - wyjaśnił Judin, nie pytany. - Po okolicy krążą patrole.
Kilka tygodni temu pojmali mojego syna. Obawiamy się, że załamał się podczas przesłuchania.
Wygląda na to, że znają już szczegóły, których nie znali wcześniej. Takie rzeczy, o których
wiedział mój syn.
Twarz stojącego przed nimi mężczyzny zasmuciła się, pokryła zmarszczkami.
- Sądziłem, że on jest ulepiony z twardszej gliny. Ale żołnierze z całą pewnością
potrafią nakłonić każdego nieboraka do mówienia. Może nie powinienem go obwiniać...
Widać jednak było wyraźnie, że mimo wszystko ma do syna żal.
Antonię ścisnęło w żołądku. Pojawił się w nim twardy jak kamień supeł. Zimny jak lód.
Prawie zaczęła już rozumieć, dlaczego są tacy ostrożni. Niemal żal jej się zrobiło tego
niewielkiego, zasuszonego człowieczka. W uszach zaszumiało.
- A Kati? - spytał Anastas. Antonia wykorzystała tę chwilę, by przyjrzeć się
zgromadzonym. Byli to sami mężczyźni, głównie młodzi wiekiem.
W ustach jej zaschło.
To była ich armia, ich żołnierze. Żołnierze Jumali.
- Kati czeka - odparł ojciec dziewczyny spokojnie. - Wciąż ma czas, żeby czekać. A
poza tym młodej pannie nie wypada rzucać się na szyję obcym.
Antonia musiała spuścić wzrok. Przysunęła się do Grigorija, który objął ją w pasie i
uścisnął na pociechę, dodając odwagi. Być może również on wychwycił nieuprzejmą drwinę w
słowach ojca Kati. Ten człowiek wszak wyprawił córkę z domu, dotychczas nie pilnował zbyt
uważnie, co Kati wypada, a co nie wypada. Teraz jednak zmienił ton. Antonia wychwyciła tę
niekonsekwencję, tak by Judin nie uwiódł jej swoją łagodnością i niemal delikatnością. Był
najwyższym szamanem całego tego regionu. Czarownikiem. Z pewnością na taki tytuł nie
zasłużył sobie wrażliwością i dobrotliwością. Nie wolno jej o tym zapominać.
Poza kręgiem światła zbudowali szałasy, nie domy. Zapewne ludzie Konda krótko tu
przebywali. Być może nie liczyli, że zostaną w tym miejscu dostatecznie długo, by opłacało się
stawiać domy. Oni również uciekali.
Antonia poczuła ów niepokój, jaki towarzyszył jej podczas podróży na wschód. Nie
przyzwyczaiła się do niego, inaczej niż Grigorij i jego ludzie - oni przywykli do życia pełnego
napięcia, w stałej gotowości.
Coś podobnego Antonia rozpoznała w twarzach tych młodych mężczyzn. Oni byli
wojownikami, a ich przeciwnikami żołnierze carscy, którym gotowi byli stawić czoło. Mieli
coś, czego gotowi byli bez wahania bronić.
Budzili przerażenie i wydawali się niemal nierzeczywiści. Antonia tak to właśnie
widziała i odczuwała.
- Musicie być głodni - stwierdził ojciec Kati i gestem dłoni wskazał na duże ognisko na
środku placyku.
Antonia zobaczyła, że pieką nad ogniem jakieś zwierzę. Wcześniej nie zwróciła uwagi
na zapach pieczeni.
W jednej chwili do ust napłynęła jej ślina, lecz nawet to nie złagodziło poczucia lęku.
Pieczonym od dawna na ogniu zwierzęciem było prosię. Smakowało przyjemnie, lecz
obco. Ziół, którymi przyprawili pieczyste, a w każdym razie takiej ich mieszanki, Antonia nie
znała. Mięso nie było zbyt słone ani też aż tak pikantne, by piekło w gardle. Dostali także chleb,
lecz bez masła, a czarki z kwasem również tutaj krążyły z rąk do rąk.
W kręgu ludzi zebranych wokół ogniska Antonia była jedyną kobietą. To takie dziwne.
Podczas ucieczki na wschód przyzwyczaiła się do tego, że jest sama wśród mężczyzn. Teraz od
dawna już stanowiła część kobiecej wspólnoty, tym dziwniejszy był więc widok samych
mężczyzn wokół. Na tyle jednak, na ile zdołała, nie pokazała po sobie niepewności. Kolanem
dotykała uda Grigorija. Sprawiało jej to przyjemność. Dzięki temu bliższa też była
rzeczywistość w chwili, gdy jej zdaniem cienie zaczynały podpełzać zbyt blisko.
Ojciec Kati nie pytał ich o nic. Nie zachęcał też do zwierzeń. Nie mówił również o
niczym, co mogło być ważne.
Podobnie zachowywali się jego ludzie. Jedli. Śmiali się z historii, które równie dobrze
mogłyby być opowiadane gdzie indziej. Z historii nie opisujących nic szczególnego.
To było niegroźne.
Ale cienie sprawiły, że plac stał się mniejszy. Płomienie ogniska zniżyły się, rzucały
teraz krótsze światło niż poprzednio.
Antonia zaczynała pojmować, że spodziewano się ich tutaj już od dawna. Że prosiak
piekł się przez cały dzień. Zarżnąć musieli go wcześniej. Musiał kruszeć, żeby osiągnąć taką
miękkość. Zęby nie musiały się z nim mocować. O tej porze roku nie zarzyna się prosiąt, jeśli
nie chce się uczcić jakiegoś szczególnego wydarzenia, na przykład przyjazdu ważnych gości.
Starała się nie myśleć. Po prostu jadła. Wkładała wiele wysiłku w rozpoznawanie roślin,
którymi musieli natrzeć mięso. Kilka zdołała rozróżnić, lecz na pewno nie wszystkie. Kilka też
z całą pewnością było jej wcześniej nieznanych. Może będzie mogła spytać o to Kati, bo
jedzenie naprawdę jej smakowało. Nie miałaby nic przeciwko temu, by samej umieć
przyrządzić coś podobnego.
Droga do chaty z bali, będącej jej domem, wydawała się teraz nieskończenie długa.
Przed oczami zamigotał jej widok na Zatokę Obską, lecz zaraz zniknął wśród szarego dymu
ogniska.
Wokół nich wieczór zrobił krok w noc, nie oglądając się w tył.
Nasycili się. Ciała mieli ciężkie, odprężyli się. Czujność z wolna przygasała. Już nie
wpijała swych szponów tak mocno, lekko się tylko trzymała. Dusze otwierały się, promieniały
większą życzliwością. Niektórzy z młodych ludzi opuścili krąg wokół ogniska, z kuszami na ra-
mionach i włóczniami w rękach wtopili się w mrok.
Robili to niemal niezauważenie. Znikali w ciszy. Antonia dostrzegła to, Anastas
również. Grigorij mógł się jedynie domyślać, ale przecież słyszał ich lepiej niż oni. I już zdążył
odgadnąć, że mężczyźni nie będą tu siedzieć przez całą noc. Mieli przecież swoje zadania.
Mieli wytyczony cel działania. Nie przybyli tu po to, by dotrzymywać towarzystwa obcym
przybyszom.
W końcu wraz z Judinem i gośćmi pozostała ich jedynie garstka.
Jedna po drugiej gasły pochodnie. Jaśniało już tylko ognisko. Antonia poczuła się
zmęczona.
- Nasza bogini żąda teraz od was ofiary - oświadczył nagle Judin.
Antonia gwałtownie się ocknęła.
Czy on wstrzymywał się z tym celowo? Czyżby chciał jak najmocniej ich wystraszyć?
W takim razie nieźle mu się to udało.
Wciąż, nawet teraz, gdy bacznie im się przyglądał, wyglądał jak miły dziadek. Wąskie
usta rozciągały się w uśmiechu. Twarz pokrywała gęsta siateczka zmarszczek. Opowiadała
własną historię o życiu tego dziwnego człowieka.
- Ofiary? - podejrzliwie odezwał się Grigorij. Anastas starał się udawać, że na nim
słowa Judina nie zrobiły żadnego wrażenia. Nie było to wcale dla niego łatwe. Aż do tej pory
zajmowano się nimi bardzo troskliwie. Przykre wyobrażenia i wątpliwości niemal całkowicie
ustąpiły. Dopiero teraz pojawiło się pierwsze żądanie.
Oświadczenie Judina bardziej pasowało do takiego jego obrazu, jaki sobie wcześniej
wytworzyli. Gospodarze bardziej przypominali teraz zamknięty krąg ludzi, którzy wciąż trwali
w pogańskiej wierze i mistycznych rytuałach.
- To słowo w twoich ustach wydaje się haustem żmijego jadu - stwierdził ojciec Kati.
Złożył ręce na podołku. Dłonie miał drobne. Doprawdy, dziwne się wydawało, że
posiadł taką władzę. Antonia nie przypuszczała, by kiedykolwiek w życiu się bił. Z drugiej
strony nie było wcale pewne, czy kiedykolwiek był do tego zmuszony, i od tej myśli ciarki
przechodziły po plecach.
- A jak ty to nazwiesz? - spytał Grigorij. Antonia nie mogła pojąć, jak on w ogóle może
się nie bać. Być może wynikało to z faktu, iż zawsze ośmielał się chodzić własnymi drogami.
Nic nie mogło go pognębić. Tym, którzy tego próbowali, nie udało się. Być może inni to
widzieli, może wyczuwali siłę tkwiącą w Grigoriju. Ludzie szanowali takie rzeczy, chociaż nie
zawsze zgadzali się ze wszystkim, co mówił. A on rzadko uciekał się do drwiny. Ze wszystkimi
rozmawiał jak równy z równym. Nikogo nie umniejszał.
- Troskliwie się wami zajęto - powiedział Judin. - Dostaliście pożywienie. Powitaliśmy
was z życzliwością, z jaką witamy przyjaciół. Dostaniecie na noc dach nad głową. A jutro
porozmawiamy o tym, po co tu przybyliście. Teraz się z tym nie spieszy. Wszyscy musimy być
wypoczęci, kiedy będziemy rozstrzygać ważne sprawy. Nic złego wam się nie stało. Nasza
bogini ochroniła was swoją złotą ręką. Nasza bogini nie widzi w was groźby. Milczała i
zaakceptowała was. Wypada wobec tego złożyć jej ofiarę. Wszyscy, którzy podróżują przez
krainę naszej bogini, składają jej daniny.
Grigorij zaczął grzebać w kieszeniach. Wyciągnął monetę i rzucił ją w stronę Judina.
Pieniążek upadł na brzegu ogniska. Leżał w gorących węglach, sczerniał i pokrył się sadzą. Żar
jednak nie był dostatecznie mocny, by go stopić.
- Starczy? - spytał Grigorij niewinnie.
Antonia ściągnęła brwi, zastanawiając się, czy próbował trafić w ogień. Miał na tyle
dobry słuch, że prawdopodobnie mógł uniknąć wrzucenia monety prosto w żar. Ale całkowitej
pewności nie miała.
- Starczy - odparł Judin. - Sądzę, że twój dar był znakiem, przyjacielu. Myślę, że ogień
poliże ci kostki. Obawiam się, że nie mogę ci wróżyć wyłącznie szczęścia. Sądzę jednak, że
jesteś na tyle mężczyzną, byś umiał przyjąć również taką wróżbę.
- Ogień od dawna przypieka mi podeszwy - odparł Grigorij spokojnie. - Nie będzie to
więc żadne nowe przeżycie.
Judin nic na to nie powiedział. Anastas przeszukiwał kieszenie. Antonia wiedziała, że w
swoich kieszeniach nie ma czego szukać.
- To nie musi być nic kosztownego - poinformował ojciec Kati. - Wystarczy nitka
wyrwana z waszego ubrania.
Popatrzyli na niego zdziwieni, a potem Antonia wyciągnęła nić z rękawa koszuli. Judin
przyjął ją z wielkim nabożeństwem. Anastas postanowił jednak podejść do sprawy poważniej.
Poświęcił swoją apaszkę - była jedwabna, miała więc pewną wartość. Za wszelką cenę nie
chciał wywrzeć złego wrażenia.
Judin był ojcem Kati. Anastas nie zapominał o tym nawet przez moment.
Judin wskazał im jeden z najmniejszych szałasów, stojący na skraju półkola podobnych
budowli. Było ich zaledwie pięć czy sześć, dwa większe od pozostałych.
- Tam możecie spać. Na podłodze leżą świeże gałęzie. W dachu jest dymnik. Opał przy
palenisku. Możecie zabrać rozżarzoną głownię.
To było hasło do odwrotu. Judin nie poprosił, żeby poszli się położyć, a przynajmniej
nie zrobił tego wprost. Zaś jako gospodarz był zbyt uprzejmy, by odejść pierwszy. Jasne jednak
było, o co mu chodzi. Wzięli więc ze sobą zwinięte koce i juki i przeszli do wskazanego przez
Judina szałasu. Anastas zadbał o to, by mieli również ogień.
Judin nie życzył im dobrej nocy. Został przy ognisku. Gdy jednak Antonia przed
wejściem do szałasu jeszcze się obejrzała, już go tam nie było. Przy ogniu zostało jedynie
trzech młodych ludzi.
Zadrżała i zamknęła za sobą wejście.
Rozścielili koce na podłodze. Anastas rozniecił ogień. Powoli w szałasie robiło się jasno
i ciepło. Siedzieli razem w milczeniu. Grigorij i Antonia objęci, Anastas z ramionami wokół
kolan. Było cicho. Na zewnątrz. Między nimi. Tak jakby cały las nasłuchiwał.
- A więc dotarliśmy na miejsce - odezwał się w końcu Grigorij ze spokojem. Był to żart
z odcieniem wisielczego humoru.
- Absolutnie nie jest tak, jak przypuszczałam, że będzie - oznajmiła Antonia.
- On jest inny - cicho stwierdził Anastas.
- Nie mów tak - rzekł Grigorij. - Słyszałem starego lisa. Spodziewałem się znaleźć
starego lisa. A niełatwo jest szczekać inaczej, kiedy już się jest starym lisem...
- On wygląda jak... Jezus - szepnęła Antonia. Grigorij nie zdołał powstrzymać się od
śmiechu.
Cały się trząsł, a jego długie ciało dygotało. Nawet Anastas się uśmiechnął.
- Jeśli chcesz chwalić tego człowieka, moja kochana, to nie są to akurat te słowa, które
powinnaś wybrać - wydusił z siebie w końcu Grigorij. Bez przerwy przy tym chichotał. - Nie
spodobałoby mu się, gdyby wiedział, że użyłaś takiego porównania...
Antonia westchnęła.
- Można by pomyśleć, że jest starym nauczycielem. Ale nim nie jest.
- Chyba właśnie jest czymś w rodzaju nauczyciela - rzekł Anastas z wysiłkiem.
Ściszył głos. Wszyscy zresztą mówili cicho, zupełnie odruchowo, bez zastanowienia,
jak gdyby przyjęli za oczywiste, że ktoś może ich podsłuchiwać.
- Albo księdzem.
Antonia zadrżała.
- Coś wisi w powietrzu - powiedziała z tak niezachwianą pewnością, jaką tylko ona
potrafiła mieć. - Coś w nim drga. Możecie mówić, że jestem przewrażliwiona i że sobie
wmawiam rozmaite rzeczy, że mam omamy wzrokowe i słuchowe, ale w powietrzu wokół tego
miejsca coś się kryje.
- Oczywiście - odparł Grigorij. Jego palce w roztargnieniu bawiły się lokami Antonii.
Pieściły jej skroń, uspokajały ją, choć nawet on nie był tego świadomy. - Oni wciąż uciekają.
Wiemy o nich akurat dostatecznie dużo, by reagować na to z napięciem. Po ciemku mało
widzimy. Ten miły dziadek mówi łagodnie i miękko. Zarośla szeleszczą od poruszających się w
nich silnych młodych mężczyzn z bronią. A my się zastanawiamy, co on, u diabła, zrobił z żoną
i z Kati. On nam mówi, że syn został pojmany przez wojsko i torturowany, prawdopodobnie nie
żyje. Dowiadujemy się, że być może wokoło są żołnierze. Wiemy również o złotej bogini i
wręcz czujemy zapach obecności tej pani. Jednocześnie zaś wydaje mi się, że ten prosiak został
przyprawiony w niezwykle szczególny sposób.
- Ale przecież oni wszyscy go jedli! - zaprotestowała Antonia. - Widziałam to na własne
oczy - dodała, zapominając o Grigoriju.
- Ten stary również? - spytał niewinnie. Antonia i Anastas popatrzyli na siebie. W
myślach odtwarzali sobie scenę posiłku przy ognisku. W końcu Anastas wolno pokręcił głową.
Antonia, widząc to, zadrżała. Ona tego nie zauważyła. Uznała za oczywiste, że wszyscy
się posilali. Sama była taka głodna.
- On nie jadł - powiedział Anastas. - On tylko pił. Nie tknął niczego z wyjątkiem kwasu,
ale i do niego miał własną czarkę. Zwróciłem na to uwagę, myślałem, że to z racji
dostojeństwa...
- Zapewne nie zaszkodzi, aby i jego straże wychwytywały tę magię tkwiącą w powietrzu
- stwierdził Grigorij. - Nawet jeśli zobaczą o jeden cień więcej, niż jest w rzeczywistości, nawet
i to nie jest groźne. Dzięki temu będą bardziej czujni.
- Jakiś ty zimny - powiedziała Antonia, czując przenikający ją dreszcz.
- Dzięki temu przeżyłem tak długo - odparł sucho. - To nie jest chłód, to wola życia.
- Wydaje mi się, że Kati tu nie ma - powiedziała Antonia po chwili.
Żaden z mężczyzn nie zareagował.
- Teraz jej tu nie ma.
- Pewnie tak - przyznał Anastas. - Szałasy wyglądały na puste. Z żadnego nie unosił się
dym. I chyba usłyszelibyśmy jakieś odgłosy, skoro już tak mocno pobudzone zostały nasze
zmysły...
- Kati na pewno przybędzie - stwierdził Grigorij, położył się i naciągnął okrycie. - Jak
również jej matka. Ogromnie jestem ciekaw tej kobiety. Może będzie Antonii przypominała
jakąś świętą.
Antonia tylko prychnęła, ale przytuliła się do niego, ciesząc się całym ciepłem, jakiego
tylko chciał jej użyczyć.
Z ognia pozostał jedynie żar. Noc pojaśniała. W królestwie Jumali nie mieli żadnych
snów.
7
Następnego ranka wyszli z szałasu zesztywniali, lecz wypoczęci. Nikt nie mógł im
zarzucić, że spali za długo. Wciąż jeszcze było dość wcześnie, poznawali to po położeniu
słońca na niebie, po ożywionym śpiewie ptaków, dobiegającym z gęstej zieleni, otaczającej
prosty obóz.
Polana była naturalna, Antonia spostrzegła to teraz. Sądziła, że być może wypalili dość
miejsca, by zbudować tu swoje szałasy, że powiększyli w ten sposób odległości między
drzewami. Nie było to wcale niemożliwe, podobnie postępowano również bardziej na zachodzie
kraju.
Ta polana jednak była dziełem czasu i wieczności. Nie zrobiono wcale nowego otworu
w koronach drzew, który mogłoby wyśledzić bystre oko. Antonia domyślała się, że wielu
mieszkańców tych okolic otrzymuje sowitą zapłatę za czujność. I to od obu stron.
To przerażające.
Żadne inne słowo nie mogłoby tego lepiej opisać.
Las gęsto otaczał polanę. Przy samej krawędzi rosły wysokie do kolan zarośla, potem
coraz wyższe, aż wreszcie zmieniały się w las. Gęsty, liściasty las.
Czuła też inny zapach, nie tylko świeży aromat lasu. Zapach cięższy, bardziej wilgotny.
Moczary.
O ile dobrze się orientowała, jadąc tu, nie przejeżdżali przez moczary, tymczasem
rozciągały się one przynajmniej z jednej strony. Rzeki nie było słychać, a to zdaniem Antonii
było bardzo dziwne, Ob miał przecież taki silny głos.
- Kati - szepnął Anastas.
Spiął się, gotów już do niej pobiec. Antonia mocno go przytrzymała.
A więc zjawiła się Kati. Stała obok jakiejś starszej kobiety, która musiała być jej matką.
Kobieta miała tę samą wyprostowaną postawę co Kati, lecz włosy ciemniejsze, niemal brązowe.
Nosiła je splecione w krzywy warkocz, sięgający aż do pasa. Z ruchów przypominała Kati.
Były równie spokojne, tak samo pełne dostojeństwa.
Dostrzegł ich Judin. Antonia wyczuła, że naczelnemu szamanowi nie wypada biec w
stronę obcych. Raczej ci obcy muszą podejść ku niemu. Szeptem wyjaśniła Grigorijowi, co
widzi. Powiedziała też, co myśli. Z uznaniem pokiwał głową. Antonia wsunęła więc jedną rękę
pod ramię Grigorija, drugą pod ramię Anastasa i skierowała się ku gospodarzowi.
Kati i jej matka nosiły proste suknie z samodziału z szerokimi bluzkami pod spodem.
Kati wzrokiem poszukała Anastasa. On cały wysiłek wkładał w to, by na nią nie patrzeć.
Antonia uznała, że zbyt surowo odnosi się do Kati, lecz doszła do wniosku, że być może
najbardziej surowy jest w stosunku do siebie.
Antonia miała wrażenie, że ta chwila przeciąga się w nieskończoność. Na zawsze miała
zapamiętać, ile myśli zdążyło przelecieć jej przez głowę, nim zbliżyli się do Judina i dwóch
jego kobiet.
Powitali szamana.
W świetle wydawał się jeszcze drobniejszy, jeszcze bardziej wysuszony wiatrem niż
poprzedniej nocy. Antonia jednak zauważyła również, że w jego jasnych oczach pojawił się
cień twardości. Ów szary ton jeszcze bardziej przypominał kamień aniżeli oczy Kati.
Judin przedstawił ich swojej żonie. Tej, która nosiła osobliwe imię Glikeria.
- Współczujemy ci z powodu utraty syna - zaczęła Antonia. Zauważyła, że zarówno
Kati, jak i jej matka noszą we włosach czarne krajki. Poza tym nic w ich stroju nie wskazywało
na żałobę.
- Ułożyło się tak, jak było postanowione, że ma się ułożyć - powiedziała Glikeria.
Bez twardości, bez rozgoryczenia. Już się pogodziła z tym, co się stało. Głos miała
miękki, odrobinę zbyt głęboki jak na kobietę. Antonia zwróciła na to uwagę, ponieważ jej samej
ludzie często powtarzali, że ma głęboki głos. Teraz spotkała niewiastę o jeszcze odrobinę
ciemniejszym głosie, która jednak nie traciła przez to nic ze swej kobiecości.
- Wywiązywał się ze swoich zadań, dopóki mógł - ciągnęła matka. - Więcej nie można
wymagać.
Długo przypatrywała się trojgu nieznajomym. W przeciwieństwie do męża nie
zatrzymała się wzrokiem na Anastasie, ledwie na niego, zerknęła. Bacznie natomiast
obserwowała Grigorija i Antonię.
- Nie sądziłam, że jesteś taka zwyczajna - oświadczyła w końcu.
Kłopotliwa cisza zaczynała niemal namacalnie ciążyć. Mało brakowało, a Antonia
uciekłaby sprzed oczu szamanki.
W głosie Glikerii zabrzmiał ton rozczarowania.
- Byłaś tak blisko tamtej drugiej. Tej, która podróżowała w czasie. Sądziłam, że ty
również posiadasz jej zdolności. Ona tak gorąco się za tobą wstawiała. Cóż, przynajmniej masz
potężnych przyjaciół, kobieto. Ale w niczyjej mocy nie leżało ocalenie twojego dziecka.
Antonia przełknęła ślinę.
Nie mogła się tłumaczyć przed matką Kati, nie mogła powiedzieć, że przykro jej, iż jest
zwyczajna. Że przykro jej, iż tamta zmarnowała na nią tyle czasu. Może nie było co ratować.
Potem sobie uświadomiła, że przecież w to nie wierzy. Usiłowała sobie przypomnieć, co też
takiego mówiła Kati. O tylu rzeczach rozmawiały. Dobrze było móc dzielić z kimś myśli, nie
tylko wydarzenia i codzienne troski. Kati oczywiście przekazała to dalej. Nie tak wiele znów
trzeba, by Antonia mogła poczuć, że Glikeria dobrze ją zna. To właściwie dość proste. Gdyby
Antonia miała odpowiednich pomocników, również potrafiłaby osiągnąć coś podobnego.
Być może.
- Jestem wdzięczna - •• rzekła Antonia tylko. Grigorij delikatnie nacisnął jej ramię, jak
gdyby chciał powiedzieć, że świetnie sobie radzi. Dodało jej to otuchy, lecz jednak wciąż tutaj
nie opuszczał jej lęk.
Trochę pomogło, kiedy uściskała Kati, kiedy z całego serca mogła jej wyznać, jak
bardzo się cieszy, że ją widzi.
Mężczyźni usiedli osobno. Antonia słyszała głos Grigorija, cichy i suchy ton Judina. Od
czasu do czasu odzywał się również Anastas.
Ona sama siedziała razem z Kati i Glikeria i zanurzała kawałeczki chleba w tłustej
zupie. Kati opowiadała o podróży do domu. Wypytywała o ich wyprawę.
Jej wzrok stale kierował się ku mężczyznom. Ku prostym plecom Anastasa. Chłopak
usiadł tak, że nie mógł widzieć Kati, ona zaś wyraźnie przez to cierpiała. Jej oczy zapewne
chętnie spotkałyby się z jego oczami.
- Jak długo ta czarnowłosa podróżowała w nasz czas?
To Glikeria zadała pytanie. Antonia, słysząc je, niemal drgnęła. W końcu zrozumiała,
czego chce starsza z kobiet. Miała już na ustach imię Raiji, lecz w porę ugryzła się w język. Z
jakiegoś powodu nie mogła zdradzić Glikerii imienia przyjaciółki. Czuła, że postąpiłaby
nielojalnie, że nie miała do tego prawa, to imię bowiem nie należało do niej.
- Około roku - powiedziała Antonia. Nie była pewna, czy nawet o tym powinna mówić.
- Siedmiokrotnie? - spytała Glikeria. Antonię zakłuło w sercu. Nie mogła pojąć, skąd
matka Kati może to wiedzieć. Kiwnęła tylko głową.
- I zawsze pojawia się czarnowłosa kobieta, która kocha młodego mężczyznę? Kogoś o
słonecznych oczach i kruczych włosach?
I znów Antonia tylko kiwnęła głową. To było okropne. Zadrżała. Jedna noga zdrętwiała
jej pod własnym ciężarem, lecz nie śmiała się nawet poruszyć.
Ptaki uciekły z drzew i zarośli rosnących najbliżej obozowiska. Wiedziała, dlaczego.
Rozumiała, że wystraszyli je ludzie.
Ale cisza, jaką po sobie pozostawiły, również przerażała. Ta cisza wprost ogłuszała,
było tak okropnie cicho, powietrze ani drgnęło i nawet liście dygotem nie słały milczących
pozdrowień niebu, którego nigdy nie osiągną.
A zapach moczarów wydawał się taki bliski, jak gdyby Antonia znalazła się pośrodku
bagien. Był ostry i zgniły, mocniejszy niż zapach ogniska. Mocniejszy niż zapach mięsnego
wywaru z zupy. Złowieszczy.
- W wielu naszych opowieściach występuje taka kobieta - powiedziała Glikeria,
uśmiechając się.
Nawet gdy okazywała życzliwość, w głębi jej spojrzenia kryło się coś groźnego.
Antonia starała się zwalczyć nieprzyjemne uczucie.
To była całkiem zwyczajna kobieta. Zwykła. Spojrzenie miała bystre, lecz nie była
jedyną osobą, obdarzoną taką cechą. Potrafiła mówić. Nic bardziej osobliwego w niej nie
tkwiło. Antonia wiedziała, że okłamuje samą siebie.
Głęboki głos Glikerii znów do niej dotarł. Antonia nie mogła też od niego uciec, przed
tym głosem nie było ucieczki. Został stworzony do odmawiania modłów, których nikt
niewtajemniczony nie byłby w stanie zrozumieć. Antonia nie mogła uciec od jej oczu. To
spojrzenie miało unieruchamiać tych, na których ta kobieta skierowała swój wzrok...
- Jest pewna historia - zaczęła Glikeria z namysłem. - Być może najstarsza z nich
wszystkich, jeszcze z czasów, gdy nasz lud był zaledwie maleńkim wędrownym plemieniem.
Wówczas pojawia się wśród nich taka kobieta. Niepodobna do wszystkich innych. Ma skórę
połyskującą złociście, jak żadna inna z kobiet. I ma krucze włosy. Pozostałe nieliczne z kobiet
są jasnowłose, tak jak Kati. Tak jest w wypadku większości kobiet z naszego ludu. Te inne ko-
biety mają jasną skórę i blade oczy. Niebieskie, szare bądź lekko zielone. Ona ma oczy jak
węgiel. Ona nie jest jedną z nich. Została porwana z dalekiej krainy, w której słońce zabarwiło
jej skórę. Marznie tym bardziej, im dalej zapuszczają się na północ. Cierpi, lecz musi iść z nimi.
Została porwana jako zdobycz wojenna. Za tym kryła się jakaś walka, lecz to nie należy do
historii. Wszystko zaczęło się później, po tym, jak zagrabili kosztowności i kobiety. Tę kobietę
jako łup wojenny wziął jeden z książąt, w domu ma żonę i dzieci. Ale pędzi swoją niedużą
armię, omijając rodzinne wybrzeże. Gna na północ, coraz dalej na północ, tam gdzie wszystko
zmienia się w noc i mrok, gdzie jest tylko śnieg i zmrożona ziemia. Ciemnowłosa kobieta
płacze, nienawidzi tego mężczyzny, brzydzi się go i nic nie pomaga to, że on obsypuje ją
podarkami i nazywa księżną. Ona nie chce być królową w kraju mrozu. Woli umrzeć i próbuje
targnąć się na własne życie. Jest ciemna noc. Pogodna noc zimowa, a z lasów dobiegają pełne
skargi wołania. To Jumala chce oszczędzić życie nieszczęsnej. Pragnie przeszkodzić jej w
śmierci.
Kobieta idzie na brzeg lodu. Na sam ostatni kraniec białego skraju morza. Spogląda w
czarną wodę i tylko moment dzieli ją od chwili, gdy zimna głębia obejmie ją i położy kres
wszystkiemu. Właśnie wtedy pojawia się on, młody chłopak o czarnych włosach. Ten, który ma
oczy jak ogień. Przytrzymuje ją, zaś ona w jego oczach widzi słońce, niebo bowiem rozświetla
zorza polarna. Chłopiec ratuje ją od śmierci, ogrzewa jej zmarznięte dłonie w swoich, ona widzi
własne odbicie w jego oczach. Widzi gwiazdy na własnej twarzy. On również nie wywodzi się
z naszego ludu, jego plemię mieszkało wokół pokrytego śniegiem morza od niepamiętnych
czasów, zanim nasi ludzie przybyli. Kobieta i chłopak nie potrafili ze sobą rozmawiać, lecz
wciąż się spotykali. Kochali się. A książę to odkrył. Jest lato. Znajduje ich razem w lesie. Jego
czarnowłosa kobieta zdradziła go. Książę zabija kochanka, zabija też ją. I oboje wrzuca do
morza.
Jumala płakała przez cały dzień i całą noc po tej zbrodni. Płakała za każdym razem, gdy
książę próbował zbliżyć się do miejsca, gdzie ją ukrywali. W taki oto sposób okazało się, że
nikt niewtajemniczony nie może się zbliżyć do Jumali. Nawet książęta. Tylko jej szamani.
Tylko najbliższy krąg ludzi.
Glikeria umilkła.
Antonia czuła, jak mocno wali jej serce. Słyszała wszak historie opowiadane przez
Raiję. Miała wrażenie, jakby sama je śniła.
I znała życie Raiji.
Nawet zorza polarna znalazła się w tej opowieści.
- W większości pokoleń mieliśmy kobietę o kruczych włosach i mężczyznę, w którego
oczach błyszczało słońce. Teraz tak nie jest. Nie jest tak już od pewnego czasu. Sądziłam, że to
ty jesteś tym ogniwem...
- To nie ja - powiedziała Antonia słabym głosem, muskając ręką własne czarne loki. -
To się zapewne prędzej czy później pojawi - dodała nerwowo. - Chyba może opuścić kilka
pokoleń, a potem znów powrócić.
Glikeria nic nie odpowiedziała. Straciła zainteresowanie Antonią. Wstała i podeszła do
mężczyzn. Usiadła z nimi. Antonia żałowała, że nie może się do niej przyłączyć. Nikt jednak
nie musiał jej mówić tego wprost, by zrozumiała, że powinna raczej zostać tu, gdzie jest.
- Czy Anastas poprosi o moją rękę? - prędko spytała szeptem Kati. - Czy był
zawiedziony, kiedy mnie nie zastał po powrocie? Antonia uśmiechnęła się.
- A jak myślisz? Że przybył tutaj po to, by obserwować ptaki?
- Czekałam. Czekałam z nadzieją. I modliłam się - powiedziała Kati, gryząc paznokieć.
Antonia spostrzegła, że dziewczyna ogryzła już wszystkie paznokcie tak bardzo, jak
tylko było możliwe. Kiedy Kati mieszkała u nich na północy u ujścia Obu, nie miała tego
brzydkiego zwyczaju. Jej dłonie też nie poruszały się tak nerwowo. Nie była taka lękliwa.
Antonia chciała spytać, co takiego zaszło od tamtego czasu, ale nie mogła się przemóc.
- Nie śmiałaś zaufać przepowiedniom? - spytała, odrobinę może zbyt ostro. - Nie
mogłaś złożyć wszystkiego w ręce Jumali?
- Nie bluźnij - powiedziała Kati. Były to równie wyuczone słowa jak podziękowanie za
posiłek, wypowiedziane z taką samą obojętnością.
Antonia zmarszczyła brwi.
- Wszystko się odmieniło, odkąd Dimi został pojmany.
Antonia zrozumiała, że Kati mówi o bracie.
- Obudziłam się w nocy i usłyszałam, jak wykrzykuje moje imię. Zobaczyłam, że leży
zakrwawiony i pobity. Widziałam, jak walczy z torturującymi go ludźmi, a oni nadal go kopią.
Biją go i przypalają. Kroją go i grożą. I widzę też twarz, której nie poznaję. Słyszę głos, który
nie należy do Dimiego... Słyszę tylko jedno słowo. Imię wypowiadane z krzykiem. To moje
imię, chociaż trudno je zrozumieć. Poznaję jego oczy, aż do chwili, gdy wbijają rozżarzone
żelazo...
Głos Kati się załamał, ukryła twarz w dłoniach. Ramiona jej drżały.
Antonia cieszyła się, że Anastas nie może jej teraz widzieć.
Kati wzięła się w garść. Oczy miały czerwone obwódki.
- A potem słyszę ów głuchy dźwięk. Ten, który nie jest głosem Dimiego. To nie jest
krzyk Dimiego. To Jumala zawodzi nad mokradłami. I wiem już, że Dimi nie żyje. Że umarł dla
niej. Dla Jumali...
Głos dziewczyny zmienił się w szept. Kati wbiła oczy w Antonię. Wzrokiem pytała: Za
co?
Nie była to odpowiednia chwila na potwierdzenie wątpliwości Kati. Na brutalne
powiedzenie dziewczynie, że jej wahania są słuszne. Nie mogła tego rzucić Kati w twarz, to
musiało poczekać, aż czas odpowiednio dojrzeje. Wyczekać chwilę, gdy Glikerii i Judina nie
będzie tak blisko, by przy odrobinie wysiłku mogli ją usłyszeć. Antonia nie była pewna, jak
nagrodziliby ją za takie informacje. Bała się też o Kati. To nie było odpowiednie miejsce na
wyrażanie zastrzeżeń.
- Nie wolno ci tak mówić - czym prędzej odszepnęła Antonia. - Nie tutaj.
Kati wysiliła się na uśmiech. Wypadł nędznie i blado.
- Czy Anastas zabierze mnie na północ? - spytała z nadzieją w głosie. - Nie może
dopuścić do tego, że nakłonią go do pozostania tutaj.
- Anastas powinien zabrać cię na zachód, za góry. Tak byłoby dobrze - powiedziała
Antonia. - Tam nikt stąd nie zdołałby cię dosięgnąć. Również głos bogini.
Na twarzy Kati pojawił się cień wdzięczności. Nie utrzymał się jednak długo. Uczucia
malujące się na jej obliczu prędko znikały. Stale zerkała na rodziców. Słała spojrzenia pełne
wstydu, wątpliwości i rozpaczy. A nadzieja wprost lepiła się do barków Anastasa.
- Pomówię z nim - powiedziała Antonia. - Nie przypuszczam, żeby zgodził się złożyć;
jakiekolwiek obietnice, które przywiążą go do jakiegoś miejsca. I nie mogą tego od niego
żądać, Kati.
- Mają już tylko mnie - powiedziała dziewczyna cienkim głosikiem. - Tylko ja mogę
zapewnić przyszłość rodowi...
Antonia się wystraszyła.
- Nie wolno ci tak myśleć - szepnęła prędko. W myślach przeklinała się za ten szept.
Zrobiono z nich parę niegrzecznych dzieciaków, którym nie wolno zasiadać w kręgu dorosłych.
Dwoje dzieci, które nie miały śmiałości używać mocy głosu do tego, co chciały powiedzieć.
- Masz prawo do szczęścia. Do swego własnego życia - ciągnęła Antonia przygnębiona.
- Oni mogą myśleć, że jesteś jedynym dzieckiem, jakie im zostało, i że to prawdopodobnie ty
poprowadzisz ród dalej. Ale żądać tego od ciebie nie mogą. Nie mają prawa czynić z tego
twojego życiowego zadania. Nikt nie może cię o to prosić. Takiego prawa nie ma nikt.
- To moi rodzice - powiedziała Kati, zginając kark. Nie przypominała teraz tej
dziewczyny, która przybyła do Antonii i zarządzała jej domem. Takie zachowanie nie pasowało
do tej, która podbiła serca całej wioski. Przed Antonią siedziała teraz przerażona i wystraszona
dziewczynka.
- Muszę ich szanować. Muszę słuchać moich rodziców. To oni poświęcili wszystko dla
mnie.
Antonia zadrżała.
- Porozmawiam z Anastasem - oświadczyła. Wciąż tkwił w niej gniew, kiedy wstawała i
otrzepywała pył ze spodni. Nie przebrała się. W jukach miała jedną spódnicę, lecz jakby na
przekór postanowiła pozostać w spodniach, w których jeździła konno. Nie było to zbyt kobiece,
lecz Antonia nie potrzebowała stroju, który by potwierdzał, że jest kobietą. Mówił jej o tym
dotyk Grigorija. To jej w zupełności wystarczało.
Antonia podała Kati rękę i pomogła dziewczynie wstać. Objęła ją w pasie i pociągnęła
w stronę towarzyszy.
- Nie możemy! - wyrwało się Kati. Antonia nie zareagowała. Ona tego chciała. Ona
mogła.
- Już się zastanawialiśmy, czy w ogóle do nas nie przyjdziecie - powiedziała Glikeria,
kiedy Antonia usadowiła się obok Grigorija, tak jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Kati, bardziej niepewna, uklękła tuż za Antonią, również ona jednak, usłyszawszy słowa
matki, przesunęła się tak, by zasiadać w kręgu. I zdołała ukryć swoje zmieszanie. Zmusiła się,
by odpowiedzieć na spojrzenie Anastasa. Zarumieniła się w ostrożnej radości na widok jego
twarzy. Na nic się zdały jego próby ukrywania uczuć. Dziewczyna wie, kiedy ktoś ją kocha.
Zna się na najmniejszych oznakach, a Anastas zdradził się na sto sposobów.
Kati cieplej zrobiło się na sercu.
I odrobinę ją to wystraszyło.
Nie śmiała patrzeć na rodziców, nie teraz. Odepchnęła myśli o Dimim.
Dimi mówił jej, że powinna odrzucić wszelkie myśli o tym obcym. Że to sprowadzi
jedynie nieszczęście, nie tylko na nią, lecz na cały ród. Również nieszczęście na Jumalę.
Kati nie chciała o tym myśleć. Szczerze żałowała brata, lecz to nie oznaczało przecież,
że musi wierzyć we wszystko, co on powiedział.
Kati chciała miłości Anastasa. Owszem, spotkała młodych mężczyzn przystojniejszych
od niego, lecz on był inny. Nigdy żadnego nie pragnęła tak, jak pragnęła teraz jego. Pragnęła,
by dostrzegł jej urodę, żeby ją kochał. Nie tylko twarz i to, co widział, lecz również to, co tkwi-
ło w jej wnętrzu. To, czego nie zdradzała przed innymi. On miał ją kochać właśnie tak.
Wydawało jej się, że ona już go kocha. Kochałaby go, gdyby ją stąd zabrał.
Kati nie chciała słuchać płaczu Jumali.
- Ten młody człowiek jest tobą zachwycony... To zabrzmiał cierpki głos ojca. Kati cała
drgnęła.
Patrzyła na jego ręce. Nie była w stanie podnieść wzroku i spojrzeć mu w oczy, bała się,
że on przeniknie ją na wskroś. Zajrzy w jej myśli. A one były jej własne. Jemu nie wolno ich
dotykać...
- Powiedziałem mu, że za wcześnie jest na spełnianie jakichkolwiek życzeń - ciągnął
ojciec.
Niekiedy mówił tak, jakby był samym bogiem. Jak gdyby uważał się za równie
potężnego jak Jumala. Kati wiedziała, że grzechem jest myśleć w ten sposób o innym
człowieku. A jeszcze gorzej, gdy takie myśli dotyczą rodzonego ojca.
On jednak niekiedy zachowywał się tak, jakby wszystko, co najlepsze, pochodziło od
niego. Jak gdyby do niego należały wszystkie skarby. Jak gdyby również Jumala była jego
własnością.
Kati się oczywiście myliła. Musiała się mylić. Ojciec nie był taki. Po prostu z powagą
traktował swoje powołanie. Całe swoje życie poświęcił Jumali. To jasne, że musiał ją
szanować. Był jej najwyższym kapłanem, najważniejszą osobą z kręgu wtajemniczonych.
Górował niemalże jak niebo ponad takimi jak ona. I był jej ojcem.
Nigdy nie powinna pozwolić sobie na to, by o tym zapomnieć.
Zawdzięczała mu wszystko.
Rodzice poświęcili wszystko dla niej.
- Nie znam tego młodzieńca - ciągnął ojciec. Potrafił nadać głosowi taki ton, że stawał
się bardziej miękki od masła, które zbyt długo leżało w słońcu. Potrafił pokazać światu
łagodność, która z całą pewnością zaskakiwała również jego samego. - Nie znam go ja ani
twoja matka. Na razie jednak nie dostrzegamy w nim nic złego. Chcemy, żeby został tu przez
kilka dni, tak abyśmy mogli z nim pomówić, trochę lepiej go poznać. Tak, byście wy mieli
trochę więcej czasu. Z tego, co rozumiem, ty, Kati, nie będziesz się sprzeciwiać. I nasze
rozważania nie będą wbrew twojej woli. On proponuje ci małżeństwo. To bardzo poważna
decyzja. Jesteś naszym jedynym dzieckiem. Nie chcemy, byś była nieszczęśliwa. Nie masz nic
przeciwko temu, aby ten obcy młody człowiek został?
W głowie Kati rozległ się głos Dimiego, tak głośny, że czaszka mało jej nie pękła.
Usłyszała jego krzyk.
„Niech on jedzie! Niech stąd odjedzie!”
- I jak, córko? - spytał ojciec. - Nie odpowiadasz?
- Nie mam nic przeciwko temu - odparła Kati suchymi wargami.
Jej głos ledwie dał się słyszeć. Musiała bardzo się wysilić, by słowa zabrzmiały głośno,
gdy powtarzała:
- Nie mam nic przeciwko temu, by Anastas został. Bardzo go lubię.
W oczach matki błysnęło zadowolenie. Kati poczuła mdłości. Spuściła głowę tak, by
nikt tego nie zauważył. Usłyszała śmiech ojca, pełen ulgi. Usłyszała, jak mówi, że wszystko jest
w porządku.
Tak było przez cały czas. A ona się temu poddawała. Dawała się ponieść prądowi.
Jeszcze przez jakiś czas.
Anastas ją stąd zabierze.
8
Niewiele przebywali w samotności. Antonia miała wrażenie, że wciąż słyszy szczęk
kajdan. Nie dlatego, że ktoś ich pilnował, przynajmniej nie jawnie. Stale jednak widywała
jakieś oczy. Nie potrafiła tego udowodnić, lecz nie opuszczało jej paskudne uczucie, że
wszędzie są również uszy, które wszystko słyszą.
Nigdy nie byli całkiem sami. A kontrola, nawet pełna życzliwości, zawsze pozostaje
kontrolą. Brak zaufania wprost piekł, tworzył rany. Widziała, jak strażnicy przychodzą i
odchodzą. Witała ich lekkim skinieniem głowy, czasami pozdrawiała. Niekiedy odpowiadali na
jej pozdrowienia. Najczęściej jednak na nią nie patrzyli.
Przerażało ją, jak bardzo są do siebie podobni. Mniej więcej równego wzrostu,
jednakowo silni, mieli takie same fryzury, włosy obcięte pod miskę. Była pewna, że na głowy
nakładano im wręcz to samo naczynie, nim ktoś ich ostrzygł.
Poruszali się jednakowym krokiem. Śmiali się z tych samych rzeczy, a w ich oczach
pojawiał się żar, gdy zaczynali mówić o swym zadaniu.
Znajdowali się tu po to, by chronić Jumalę i jej najwyższego szamana.
Ich rodzin nie było w obozowisku, lecz być może nie należało się tego spodziewać,
skoro się ukrywali.
Antonia zastanawiała się, czy mają rodziny. Musieli gdzieś mieć przynajmniej matki i
ojców.
Czy w oczach ich rodziców również płonął ten sam blask? Czy oni również gotowi byli
oddać wszystko Jumali?
Anastas mógł rozmawiać z Kati. Na ogół jednak albo jej matka, albo ojciec śledzili
rozmowę młodych z odległości kilku długości wyciągniętej ręki. Czujne spojrzenia nie
odrywały się od młodych. Zdaniem Antonii w tej drobiazgowej kontroli była jakaś sztuczność.
Wyglądało to niemalże na grę, w której Anastas był jedynym nie znającym swojej roli.
Nie zawsze jednak udawało się utrzymać ich pod ścisłą obserwacją. Natura miała swoje
prawa, mimo wszystko znalazły się momenty, kiedy zostawiano ich samych.
Raz zdarzyło się, że Antonia oddaliła się od obozu bardziej niż zwykle. Popołudnie było
takie piękne. Leniwie ciepłe. Liście nad jej głową rysowały na niebie niezwykły wzór. Plamki
zieleni mieszały się z plamkami błękitu, a wśród tej zieloności i niebieskości gdzieniegdzie
żeglował obłoczek. Niemal zakręciło jej się w głowie na myśl, że jest tak małym człowiekiem i
stoi z zadartą głową, spoglądając w korony drzew.
Spostrzegła, że im dalej idzie, tym ziemia staje się wilgotniejsza. Obudziła się w niej
ciekawość.
Czy to tutaj, w tej stronie, trafi na bagna, które zapewne znajdują się gdzieś w pobliżu?
Antonia czuła, że musi się tego dowiedzieć, choć tak naprawdę nie miała ku temu żadnego
rozsądnego powodu. Nie popędzało jej nic poza ciekawością. I może jeszcze małym
diabełkiem, który usadowił się gdzieś za uchem.
Nie lubiła, gdy ktoś jej mówił, co ma robić. Nie lubiła, by ktokolwiek ograniczał jej
wolność. Sama pragnęła wyznaczać sobie granice.
Poruszała się cicho, ostrożnie. O tej porze dnia śpiewało niewiele ptaków. W gęstych
szarozielonych cieniach panowała niezwykła cisza. Ziemię porastały paprocie, wielkie paprocie
sięgające jej do kolan, ale też i Antonia nie zaliczała się do najwyższych.
Buty przesiąkły jej wilgocią. Za każdym razem, gdy unosiła stopę, ziemia wydawała z
siebie ciche, mokre kląskanie. Coraz mocniej dawał się wyczuć zapach stojącej wody. W końcu
straciła orientację, gdzie jest. Nie miała już pewności, skąd przyszła, a tu nie było ścieżek,
którymi mogłaby iść.
Antonia zerknęła przez ramię, by stwierdzić, które drzewa mijała, lecz tutaj jeden pień
nie różni! się od drugiego. Przez moment omal nie zawładnął nią strach, początek narastającej
paniki. W końcu jednak zagryzła zęby i spokojnie szła dalej. Zaciskała dłonie tak mocno, że
paznokcie aż wbijały się w ciało. Musiała zaciskać dłonie po to, by nie drżały.
Las znów stał się niższy, zmienił się w gęste, dziko rosnące zarośla. Wydawało się, że
wcześniej nikt tędy nie chodził.
Antonia musiała przedzierać się przez niski gąszcz. Gałęzie były cienkie, lecz sprężyste.
Niełatwo ustępowały, gdy krzaki już złapały człowieka swoimi mackami korzeni i gałęzi.
Dookoła unosił się zapach zgnilizny. Nagle zorientowała się, że przed nią się przejaśnia.
Domyślała się, że dociera do otwartej zielonej przestrzeni.
Mogła przynajmniej się przekonać, że rzeczywiście są tu moczary. Nie miała jednak
pojęcia, w jakim kierunku powinna pójść, by trafić do obozowiska. Przekona się o tym, kiedy
będzie wracać.
Antonii nie przyszło do głowy, że mogła zabłądzić. Ze nie jest wcale pewne, czy
odnajdzie powrotną drogę. Czarnowidztwo nie leżało w jej charakterze.
Nagle usłyszała głosy.
Zrozumiała, że nie może zostać tu odkryta. Była przekonana, że ani Glikerii, ani
samemu Judinowi bardzo się to nie spodoba.
Opadła na kolana wśród zarośli. Ledwie się przy tym poruszała. Zdołała jakoś się
wsunąć pod i pomiędzy giętkie, wijące się gałęzie. Mogła przez nie patrzeć. Widziała
fragmenty otaczającego świata. Gdyby jednak udało jej się tkwić całkiem nieruchomo, być
może nikt jej tu nie zauważy.
Spodnie nasiąkały wodą. Wkrótce była już tak samo mokra jak wtedy, gdy przekraczali
rzeki, a teraz dodatkowo jeszcze pachniała bagnem. Zmarszczyła nos. Zmarzła i zdrętwiała, nie
zamierzała jednak ruszać się z tego miejsca. Lepszej kryjówki i tak by nie znalazła. Na pewno
każda z nich miałaby te same wady jak ta. Nie można ukryć się na skraju moczarów i przy tym
się nie zmoczyć.
To byli dwaj strażnicy. Wędrowali, nie okazując nawet cienia napięcia. Jeden miał przez
ramię przerzuconą kuszę, drugi, o ile Antonia dobrze widziała, uzbrojony był jedynie w nóż.
Ich twarzy nie mogła dojrzeć wyraźnie. Siedziała zbyt nisko, a oni szli za blisko niej.
Być może mieli swoją ścieżkę, która dla niej pozostawała niewidoczna.
Głosy były ciche, lecz nie dbali w jakiś szczególny sposób o ostrożność. Mieli pewność,
że nikogo tu nie ma.
- Kati wczoraj nie przyszła? - spytał jeden.
- Nie, wczoraj nie. Nie było jej, odkąd się pojawił ten przeklęty Rosjanin. Co, u diabła,
w nim takiego jest? Chudy i cherlawy, i nie ma nawet tyle rozumu, żeby zostać z nią sam na
sam...
- Pilnują jej - stwierdził drugi.
Na moment się zatrzymali. Stali tak blisko Antonii, iż była pewna, że odkryją jej
obecność. Nie mogli jej nie zauważyć. Widziała splot tkaniny ich spodni. Zauważyła, że jeden
ma łatę na wewnętrznej stronie łydki. Zastanawiała się, w jaki sposób można zniszczyć spodnie
w takim miejscu.
- Pilnują cnoty Kati - dodał któryś. Chyba ten, który wcześniej mówił głosem pełnym
rozczarowania i wściekłości.
Obaj się roześmiali, bardzo wymownie.
- Chcą męża dla Kati - powiedział pierwszy. - A żaden z nas im nie pasuje.
Zmarnowaliśmy nasze szanse, braciszku. Nie udało ci się zrobić jej dziecka. A nie zaprzeczysz
chyba, że bardzo gorąco się starałeś, prawda? Tylko nic z tego nie wychodzi. A Judin pragnie
potomków.
- Mają pecha, że Aleks umarł. Ona go kochała, a on przecież gdzie indziej udowodnił,
że może mieć dzieci...
Antonia zacisnęła oczy. Serce waliło jej tak mocno, iż groziło, że wyrwie się z piersi.
Anastas, Anastas, powtarzała w myślach z żalem. Przed oczami miała dziewczęcą buzię
Kati. Zrozumiała, że za tym wszystkim kryje się jakieś oszustwo, lecz bała się spojrzeć
prawdzie w oczy. Nie chciała tak myśleć o Kati.
- Aleks był ciotecznym bratem Kati - powiedział któryś z głosów. - Nie dopuściliby do
tego. Przecież wiesz, że stary i Glikeria też są ciotecznym rodzeństwem. To by było za dużo
tego dobrego, mogłyby się urodzić dzieciaki, z którymi nie dałoby się zrobić nic innego, jak
tylko potopić je w bagnie. Stary jest na to za sprytny. Na pewno uda im się tak namotać w gło-
wie temu Rosjaninowi, że nie zdoła się powstrzymać i w ciągu godziny ożeni się z naszą małą
księżniczką.
- Kati chyba też nie może się powstrzymać - drwiąco powiedział ten, w którego głosie
pobrzmiewała zazdrość. - Nie miała mężczyzny, odkąd wzięli Dimiego. A to już jakiś czas
temu, nie? Może moglibyśmy dziś wieczorem znów zaofiarować jej naszą pomoc? Powiedzmy
jej, że w skarbcu jest bezpiecznie i przytulnie. Wcześniej nie miała nic przeciwko temu. W
blasku Jumali, co ty na to...?
Śmiech zabrzmiał ochryple.
- Bacznie jej pilnują. Matka nie odstępuje jej na krok. Na pewno nie chcą, żeby
wymyśliła jakiś figiel. Pragną mieć pewność, kto jest ojcem, jeśli rzeczywiście tego lata
zostanie spłodzone dziecko...
Strażnicy poszli dalej. Wciąż rozmawiali o Kati, lecz ich głosy cichły w miarę, jak
oddalali się od Antonii.
A ona drżała w swojej kryjówce. Ciało wychłodziło się, przemokła. Poza tym to, co
usłyszała, przyprawiało ją o dreszcze.
Nie wiedziała, czy powinna w to wierzyć.
Nie wiedziała jednak również, czy może w to wątpić.
Musiała też jakoś wrócić.
Antonia czekała. Czekała długo. Pięć razy liczyła tak długo, jak tylko zdołała. Potem
ostrożnie podniosła się z zarośli.
Wokół niej panowała cisza.
Kiedy przesunęła stopy, leciutko chlupnęło. W jednej nodze ją kłuło, wysoko aż do
łydki, jak gdyby stała na igłach. Gałązki wierzby drapały o materiał spodni. Antonii ten dźwięk
wydawał się wręcz hukiem w panującej dookoła ciszy.
Mało brakowało, a od stania w takim napięciu chwyciłby ją kurcz. Jej oczy przez cały
czas przesuwały się po zaroślach, usiłowały sięgnąć między pnie drzew. Raz w kierunku, z
którego nadeszli strażnicy, to znów tam, dokąd poszli.
Nic nie słyszała.
Rozsądek podszeptywał jej, że to znaczy również, iż nie ma tu nikogo, kto mógłby
usłyszeć ją.
Pokusa była wielka. Wprost płonęła z chęci, by pójść tam, skąd nadeszli. Wszystko
podpowiadało jej, że właśnie tam przetrzymywana jest Jumala.
Gdzieś po drugiej stronie bagna.
Ach, gdyby mogła powiedzieć Raiji, że widziała boginię! Złotą boginię...
Ale przecież ona nigdy już nie zobaczy Raiji.
W obozie zaczną jej szukać. Trudno będzie wytłumaczyć, gdzie była. Chociaż potrafiła
zupełnie nieźle kłamać, to mimo wszystko mogło jej być niełatwo.
Tutejsi ludzie są tacy podejrzliwi. Wprost chorobliwie podejrzliwi.
Już i tak zbyt długo jest nieobecna.
Antonia podjęła szybką decyzję. Nie zabiją jej, przynajmniej dopóki Anastas nie poślubi
Kati albo... Ta myśli była znacznie bardziej brzydka, lecz być może wcale nie daleka od
prawdy: albo przynajmniej dopóki nie wejdzie Kati pod spódnicę.
Jak ona zdoła mu o tym powiedzieć?
Czy w ogóle powinna mu mówić?
Antonia zaszła tak daleko w stronę moczarów, jak tylko mogła. Bagno było rozległe,
zielone. Rozciągało się dalej, niż sięgał jej wzrok. Wyglądało też na niegroźne, choć ona
wiedziała, że wzrok może mamić. Było to bagno z rodzaju tych, które trzeba znać, by móc je
przejść. Zieleń zasłaniała ukryte zdradliwe jamy bez dna. Takie, które zdolne są wessać
człowieka w głąb w ciągu kilku krótkich chwil.
Antonia zadrżała na myśl o tym, co może kryć takie mokradło.
Uświadomiła sobie także, że kryjówka Jumali musiała znajdować się tu już od dawna.
Strażnicy mówili o skarbcu.
W obozowisku stały szałasy. Zbudowanie domów wymagało znacznie więcej czasu,
nawet jeśli - a tak z całą pewnością uważali - ważniejsze jest zadbanie o Jumalę niż o innych.
Przypuszczała, że Judin z rodziną i strażnikami uciekli tutaj, w pobliże bogini.
Kryjówka była dobra dla Jumali, a więc będzie dobra dla nich jeszcze przez jakiś czas. A gdyby
żołnierze zaczęli krążyć zbyt blisko, to Jumala również znajdowała się w pobliżu.
Antonia była przekonana, że będą ratować boginię, nim pomyślą o własnym życiu.
Przeniknął ją dreszcz. Cóż to za zimna wiara! Ale Jumala również została zrobiona z
zimnego metalu. Jedynie jej blask wydawał się ciepły.
Antonia złapała pęk gałęzi wierzby i wysunęła jedną nogę. Poczuła, że się zapada, że
bagno ją wciąga, otacza, jakby chciało wessać ją w głąb.
Jeszcze mocniej uchwyciła się gałęzi. Jedną z nich oplatała wokół nadgarstka.
Nie wiedziała, czy jest odważna.
A to wymagało odwagi. Było to jednak najprawdopodobniej najlepsze kłamstwo, jakie
mogła wymyślić. Oni tutaj nawykli do odkrywania kłamstw. Sami tkali takie delikatne sieci. A
jeśli oczka okażą się za duże, na pewno się zorientują. To zaś mogło obcych przybyszów zbyt
drogo kosztować.
Antonia dostawiła drugą nogę.
I pod tą stopą nie było wcale twardszego gruntu.
Ufała, że korzenie wierzby sięgają dostatecznie głęboko. Że dostatecznie mocno
trzymają się ziemi.
Jeśli tak nie jest, z Antonią mogło być bardzo źle.
Teraz zaczęła krzyczeć:
- Ratunku! Pomocy! Tonę! Na pomoc! Do diabła! Wierzyła, że jej głos poniesie się
daleko. Że okaże się dostatecznie donośny, by zagłuszyć piosenkę ptaków.
I prędko wyliczyła sobie, że niemożliwe, by strażnicy dotarli do obozowiska. Na to
kroczyli zbyt leniwie.
Bagno mocno trzymało ją już za kolana.
Antonię zaczynała ogarniać panika.
Wokół niej panowała taka cisza.
Będą udawać, że jej nie słyszeli. Pozwolą jej utonąć. Ona przepadnie w bagnie. Nie
zostanie po Antonii nawet kępka włosów. Może i przyjdą w to miejsce, ale wszelkie ślady
znikną. W tym podmokłym terenie nastąpi to bardzo, bardzo szybko.
- Pomocy! - wrzasnęła.
Teraz nie było w tym już żadnego udawania, tylko przerażenie, śmiertelne przerażenie.
Bagno ledwie zauważalnie, lecz nieustannie wciągało ją w głąb. W równym tempie
pożerało coraz większe części jej nóg.
- Na pomoc! Czy nie mogła raczej wymyślić jakiejś historii?
Przecież nie raz wcześniej bywała do tego zmuszona i wypadała przy rym doskonale.
Słynęła z tego, że z łatwością omija prawdę.
- Pomocy!
Czy nikt tu nie przyjdzie?
Przecież niemożliwe, żeby w całym lesie znajdowali się tylko dwaj nędzni strażnicy!
Musiało ich być więcej niż pół tuzina, wiedziała to z całą pewnością. Ogółem mieszkało ich tu
około dwudziestu, a po obiedzie w obozowisku nie zostało nawet dziesięciu. Za to głowę
dałaby sobie uciąć.
- Pomóżcie mi! Ja tonę! Pomocy! Zapadam się w bagno!
Rozsądek podpowiadał jej, że większość strażników musi znajdować się w pobliżu
moczarów. W tych okolicach wszak ukrywali Jumalę. To nie mogło być tak daleko stąd.
Strażnicy szli przecież całkiem spokojnie, rozmawiali o zabraniu Kati do skarbca, musiała więc
zdążyć w ciągu jednej nocy przebyć drogę tam i z powrotem, w dodatku nie po to, by spędzić w
skarbcu zaledwie chwilę.
- Pomocy!
Bagno ściskało ją już w pasie. Antonia walczyła. Wymachiwała nogami z całej siły, lecz
to, doprawdy, nie było proste. Spływała potem. Pot kapał jej do oczu, piekł tak, że momentami
wręcz oślepiał.
Koniuszki palców bolały. Zaczynała tracić w nich czucie. Gałązka wierzby owijała
nadgarstek tak mocno, że palce całkiem jej zbielały.
- Pomocy! Głos zaczynał stawać się szorstki jak pień sosny.
Antonia na przemian to śmiała się, to znów płakała.
Antonia, umarła dla kłamstwa. W kłamstwie. To naprawdę byłaby niezła historia.
Szkoda tylko, że nikt nie będzie mógł jej opowiedzieć.
Utonie, zanim ktokolwiek się tu zjawi.
Im bardziej zmagała się z bagnem, tym szybciej wciągało ją ono w głąb.
Rozumu, rozumu, rozumu...
Powtarzała to słowo szeptem niczym modlitwę:
- Rozumu, rozumu, rozumu...
- Ratunku! - znów zaczęła krzyczeć. - Ratunku!
Nic więcej. Nie miała głosu na więcej słów. Nie pamiętała, jak wymawia się inne słowa.
To jedyne pozostało w jej świadomości. Jedyne słowo, jakie były w stanie uformować jej usta.
- Ratunku!
Dobry Boże, czy nikt się nie zjawi? Antonia chciała jeszcze raz zawalczyć z bagnem.
Chciała zmagać się z nim do ostatka sił.
Opanowała się jednak.
Im mocniej walczyła, tym prędzej zapadała się w głąb.
Sama osłabiała swoje siły. Własnymi rękami kopała sobie grób.
Rozumu...
Antonia zaczęła poruszać kolejno poszczególnymi palcami. Musiała wrócić im nieco
życia. Starała się oddychać spokojnie i cały czas mocno się trzymała. Na nic więcej nie mogła
sobie pozwolić.
- Ratunku! - wrzasnęła znów.
Krzyk wydawał się taki próżny. Oni jej nie słyszeli. Nie chcieli jej słyszeć. Była jedynie
obcą. Była kimś, kto do niczego im się nie przyda. Stanowiła zagrożenie.
Pozwolą jej utonąć.
- Ratunku! - krzyknęła jeszcze raz i sama usłyszała, jak bardzo głos jej osłabł.
Nie do końca wierzyła, że bagno już przy brzegu może być takie niebezpieczne. O wiele
prościej byłoby tłumaczyć się z tego, że zawędrowała tak daleko.
Grigorij... Jak on sobie da radę, kiedy ona zginie? A Olga nigdy się nie dowie, że matka
utopiła się w bezdennym bagnisku gdzieś na wschód od Uralu...
- Ratunku! I wtedy to usłyszała. Z początku sądziła, że to echo jej własnego krzyku,
istniejące jedynie w jej głowie. Że nie jest to nic rzeczywistego, lecz coś, co jedynie ona jest w
stanie usłyszeć.
A potem usłyszała wiatr. Wcześniej nie wiało, niemal cały dzień był bezwietrzny. Na
ogół jednak pod wieczór zrywał się wiatr.
Antonia nie zdawała sobie sprawy, że pora jest już tak późna, chociaż wiatr na ogół nie
pojawiał się o żadnej stałej porze. Trudno było zawierać z nim jakieś umowy.
Usłyszała wiatr.
I krzyk.
Mało brakowało, a wypuściłaby z ręki gałązki wierzby.
Ten krzyk jednak nakłonił ją, by jeszcze mocniej się ich uchwyciła. Zamknęła oczy, nie
mogąc w to uwierzyć.
Nad moczarami niósł się głuchy, przenikliwy dźwięk. Wznosił się ponad lasem, sięgał
niemalże do samego nieba.
Trzeba było być martwym, by go nie usłyszeć.
Bezduszny krzyk.
Antonia nasłuchiwała. Wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie go zapomnieć. Nie
wyglądało wprawdzie na to, by jej życie miało trwać szczególnie długo, widoki na przyszłość
miała dosyć marne. Gdyby jednak ją ocalono, to tego krzyku nigdy nie zapomni. Żaden czło-
wiek, usłyszawszy go, nie potrafiłby go zapomnieć.
Nie był to ludzki krzyk. Nie był to również krzyk najwyższej męki.
Był bezduszny.
Antonia nie wierzyła w to. Figury nie przemawiają, nie wydają żadnych dźwięków.
W tym momencie jednak z niezłomną pewnością wiedziała, że to krzyczy Jumala.
Krzyk trwał długo. W końcu ucichł.
I teraz krzyczeć zaczęła Antonia.
- Ratunku!
Znaleźli ją dwaj strażnicy. Jednego z nich rozpoznała po łacie na spodniach. Bagno
sięgało już jej wtedy ponad ramiona. Powoli zaczęła się godzić z losem. Nacisk na ciało był tak
wielki, że miała wrażenie, iż wszystkie kości ma dawno pogruchotane. To przestało mieć już
jakiekolwiek znaczenie. Tęskniła za tym, by wolno jej wreszcie było się poddać. Tęskniła za
tym, żeby palce mogły puścić gałązki wierzby.
- Czego tu szukałaś? - burknął jeden ze strażników, łapiąc ją za oba nadgarstki.
Antonia wciąż nie puszczała gałęzi. Nie mogła. Palce zesztywniały jej w uścisku.
- Czego, do pioruna, tu szukałaś? - powtórzył strażnik, próbując ją wyciągnąć. Ale to
łatwiej było powiedzieć niż zrobić.
- Byłaś sama? Antonii udało się wyprostować kark. Popatrzyła mu w twarz. W jego
oczach dostrzegła człowieczeństwo. Ogromnie ją to zaskoczyło.
Kiwnęła głową. Dwukrotnie, tak by na pewno to zrozumieli. Na więcej ruchów nie było
jej stać. Nie miała na to siły. Ale jedno kiwnięcie głową nie wystarczyło, jeszcze by pomyśleli,
że po prostu broda jej opadła.
- Sama... - szepnęła. Zauważyła, że wymieniają spojrzenia.
- Wołałam...
Ten drugi zdołał wsunąć jej ręce pod pachy. Musiał przy tym zanurzyć ręce w bagnie,
lecz wcześniej zatroszczył się o to, by przywiązać się mocno do drzewa, rosnącego kawałek
dalej na brzegu. Znał humory mętnej głębi.
Próbowali ją ratować.
Antonia czuła, że jakaś siła ciągnie ją jednocześnie w dół, tak samo jak mężczyźni
usiłowali wydostać ją na brzeg. Miała wrażenie, że ciało jej się wydłuża. Była przekonana, że
pęknie na pół i na brzeg wyciągną tylko górną połowę Antonii, podczas gdy jej nogi znikną w
bezdennej głębinie... A w takim razie nie ma sensu jej ratować.
- Słyszeliśmy - wystękał jeden z nich. - Słyszeliśmy...
- Wcale nie ciebie - uzupełnił drugi ze złością. Wyciągnęli już ją do piersi, ale bagno za
nic nie chciało wypuścić swojej zdobyczy.
- Słyszeliśmy Jumalę. To Jumala cię ocaliła, obca kobieto! To Jumala okazała ci swoją
troskę. Bez jej opieki przepadłabyś bez śladu...
Antonia kiwnęła głową. Ona również słyszała tamten krzyk. Nie miała zresztą sił ani
odwagi, by protestować.
Dopiero całą wieczność później udało im się uwolnić jej nogi z bagna.
Antonia leżała na bezpiecznym gruncie, jak zatrwożone ptasie pisklę. Policzki miała
białe, całe ciało aż do szyi pokrywał jej czarny, lepki szlam. Oba buty bagno zatrzymało dla
siebie.
- Czego tu szukałaś? - spytał ten, który siedział w kucki tuż przy niej. Nawet przez
moment nie spuszczał z niej oka.
- Chciałam siusiu - szepnęła Antonia i zamknęła oczy. Nie pytali o nic więcej. Jeden z
nich wziął ją na ręce i poniósł przez tajemniczy las. Do obozu.
Antonia nabrała pewnej wartości. Bo to Jumala ją ocaliła.
9
Antonia pamiętała jedynie przebłyski. Fragmenty nieba nad jej głową. To, jak przez cały
czas się zmieniało. Gałęzie uderzające ją w twarz. Pamiętała kołysanie ramion strażnika.
Pamiętała jego kuszę. Była ona największym przedmiotem, jaki znajdował się w polu jej
widzenia. Zwisała mu z ramienia. Antonia opierała o nią policzek.
Przebłyski.
Potem pojawiły się głosy. Anastas, który wziął ją na ręce. Zaniepokojenie Grigorija.
Ciemność w ich szałasie. Dłonie Grigorija. Chlupotanie wody w drewnianym kuble. Grigorij,
który zdejmował z niej ubranie. Antonia miała wrażenie, jakby rozbierał ją z bagna. Jego głos
był najmiększy na świecie.
Same kawałki.
Słowa nie chciały zachować się na trwałe.
Grigorij naciągnął na nią suknię. Buty do konnej jazdy na szczęście zostawiła w obozie,
inaczej również one zniknęłyby w bezdennej gardzieli, a to były takie dobre, porządnie szyte
buty. Zabrała je ze sobą z Archangielska.
Zasnęła.
Gdy się obudziła, wciąż była zmęczona. Tak zmęczona, że nawet samo siadanie
przyprawiało ją o udrękę.
- Nie śpisz? - spytał Grigorij. Leżał na plecach obok niej.
Antonii cieplej się zrobiło na sercu. A więc nie odstąpił od jej boku. Jego miłość była
najcenniejsza na świecie.
- Nie, już nie - odpowiedziała i ścisnęła go za rękę.
- Co, u diabła, tam robiłaś? - spytał.
- Poszłam za potrzebą - zapewniła. - I chyba zawędrowałam za daleko od obozu.
Umilkła.
- Jest sporo rzeczy, które muszę omówić z tobą i z Anastasem...
- Za dużo zobaczyłaś?
- Może niedokładnie zobaczyłam... Nic więcej Antonia nie chciała powiedzieć. Wciąż
wyczuwała ów chłód, który się pojawił, gdy usłyszała tamten krzyk.
- Czy wy to słyszeliście? - dopytywała się. - Słyszeliście ten krzyk?
Grigorij kiwnął głową.
- Nie wiedziałem, że masz taki mocny głos - rzekł z uśmiechem. - Ten krzyk przenikał
aż do szpiku kości.
- To nie ja krzyczałam. Potrzebował czasu, by to przetrawić. Antonia powtórzyła
jeszcze raz:
- To nie ja, Grigoriju. Ja również go słyszałam. Już się poddawałam. Tkwiłam w bagnie
po szyję, gdy go usłyszałam. Sama nie miałam już siły wołać... Jak oni to nazwali?
- Krzykiem Jumali - odparł. - To mógł być ktoś inny - dodał po chwili milczenia. - Na
pewno nie był to ptak. Ani też z całą pewnością zwierzę. Dostatecznie długo żyłem w puszczy,
by poznać głosy większości zwierząt i ptaków. Nigdy dotąd nie słyszałem, żeby cokolwiek
zanosiło się takim krzykiem. To musiał być człowiek, a skoro nie byłaś to ty, znaczy, że krzy-
czał ktoś inny.
Antonia jednak nie przyjęła tego do wiadomości.
Bolała ją każda część ciała, każdy staw. W ramionach jej pulsowało. Oba nadgarstki
miała poranione. Odcisnęły się na nich gałązki wierzby. Na dłoniach również widniały rany po
zdartych pęcherzach. Czuła, że wargi ma spuchnięte, musiała je widać przygryzać. Nawet
mówienie sprawiało jej ból. Gardło bolało od krzyków na bagnie.
Nie była pewna, jak długo to trwało, ale, doprawdy, miała za co być wdzięczna - znowu
mogła znajdować się u boku Grigorija.
Niedługo pozostali we dwoje. Zjawiła się Glikeria i sam Judin. Antonia czuła, że
nieczęsto się zdarza, by osobiście odwiedzali chorych. Widać jednak nie liczyli, że Antonia
przyjdzie do nich o własnych siłach.
- Twoje życie wisiało na włosku - oświadczyła Glikeria, klękając przed nią. Obejrzała
rany Antonii. Powiedziała, że przyniosła jej maść.
Antonia podziękowała. Była zmęczona, tak zmęczona, że w głowie jej się mąciło.
Glikeria z pewnością zna się na rzeczy. Maść na rany nie może być chyba niebezpieczna.
- Moje życie wisiało na gałązce wierzby - powiedziała Antonia.
- Miałaś szczęście, że zdążyłaś się czegoś złapać - odezwał się Judin.
Antonia tylko kiwnęła głową. To wciąż w niej tkwiło. Wychwyciła drwinę w jego
głosie, wiedziała, że wątpił w jej słowa. Liczyła się z tym, że nie będą jej wierzyć. Mieliby
jeszcze większe wątpliwości, gdyby wróciła późno, a w dodatku nie potrafiła powiedzieć, gdzie
była.
- Zabłądziłam - wyznała. Dobrze dla niej, że przyszli, gdy jeszcze była tak zmęczona, że
nie miała sił zbyt szybko się tłumaczyć. Mówiła tak wolno, że tym samym budziła zaufanie.
- Nie miałam pojęcia, że w pobliżu jest bagno - zapewniła. - Zorientowałam się dopiero,
gdy wyczułam jego zapach. I nagle się zapadłam.
Spróbowała się zaśmiać, lecz to nie wypadło najlepiej.
- Jumala ocaliła ci życie - wyjaśnił jej Judin. - Twój kruchy ludzki głos nie niósł się
dostatecznie daleko. Las go zdusił. Jumala krzyczała w twoim imieniu. Tylko w taki sposób
strażnicy mogli cię usłyszeć i uratować.
- Oni też tak mówili...
Antonia była blada. Roztrzęsła się, gdy o tym pomyślała.
- Ten krzyk był wszędzie - szepnęła. Mówiła prawdę. - Wszędzie. Nic straszniejszego
wcześniej nie słyszałam. Ten krzyk nie miał duszy.
- Jumali niepotrzebna jest dusza - stwierdził Judin. W jego głosie zabrzmiała niemalże
duma. - Jumala jest najpotężniejsza. Jedynie nam, nędznym ludzkim robakom, potrzebna jest
dusza. Oczywiście jej głos różni się od ziemskich głosów, jest zupełnie do nich niepodobny.
Głos Jumali jest nadziemski, kobieto. Głos Jumali jest głosem bogów. To ona cię ocaliła,
chociaż jesteś tu obca. Wciąż nie pojmuję, dlaczego.
- Jeśli to może być jakąkolwiek pociechą, ja również tego nie rozumiem - westchnęła
Antonia. Pożałowała jednak, gdy tylko te słowa padły. - Przepraszam, nie chciałam bluźnić.
Jeśli Judin jej to wybaczył, to w każdym razie nigdy się z tym nie zdradził. Tylko
mięsień na policzku mu drgnął. Bardzo mocno.
- Niemądrze postąpiłam - ciągnęła Antonia cicho. - Ale drzewa były takie podobne
jedno do drugiego.
W odpowiedzi zetknęła się jedynie z niedowierzaniem.
- Antonia nigdy nie umiała zorientować się w stronach świata - powiedział Grigorij
ciepło, na poły z uśmiechem. W taki sposób, w jaki kochankowi wolno żartować ze słabostek
wybranki.
Antonii przeleciało przez głowę, że nie powinien mówić nic więcej, bo wtedy oni się
domyśla, iż on robi to po to, by ją chronić. Że chce ją tłumaczyć. Dojdą do wniosku, że ona ma
coś do ukrycia. A niczego bardziej nie pragnęła, niż przekonać Judina i jego żonę, że jest
niewinna. Czysta jak świeżo spadły śnieg.
Bo w myślach chyba nie potrafią czytać!
Grigorij był dostatecznie mądry, by nie dodawać nic więcej. Niekiedy zastanawiała się,
czy on przypadkiem nie potrafi odgadywać jej myśli. Tak często się zdarzało, że rozmaite
rzeczy postrzegali identycznie.
- Powinnaś podziękować Jumali, gdy tylko wypoczniesz - powiedziała Glikeria.
Antonię ogarnęło nieprzyjemne uczucie, że nie jest to jedynie propozycja, lecz rozkaz.
- Musisz jej złożyć ofiarę - ciągnęła kobieta. Stale była mowa o ofiarach. Już na sam
dźwięk tego słowa Antonię przenikał dreszcz. Wiedziała, że tu nie jest tak, w każdym razie nie
tutaj i nie teraz, lecz zawsze przychodziła jej na myśl krwawa ofiara. Przed oczyma stawały jej
kamienie, czarne od zakrzepłej krwi. Oni nigdy dotychczas o tym nie wspomnieli. Mówili
wszak o czymś tak niewielkim jak nitka z ubrania.
- Nie należę do waszego ludu - oświadczyła Antonia. - I nie wyznaję waszej wiary. Nie
potrafię udawać. Moja wiara jest inna...
Judin wstał.
- Wiemy o tym - powiedział bez wyrazu. - Od dawna już wiemy, że jesteś innej wiary.
Dziś jednak Jumala ocaliła życie niewiernej. Nie potrafimy zrozumieć wszystkich zamiarów
Jumali. Jesteśmy na to zbyt mali. Nie możemy nawet zgadywać, do tego stopnia jesteśmy
niegodni. Ale byłoby bluźnierstwem wobec Jumali, gdybyśmy sądzili, że bogini rozpostarła nad
tobą chroniącą rękę, nie mając ku temu powodów. Ona widziała w tym sens. To wszystko, co
mogę powiedzieć. A w takiej sytuacji nie zaszkodzi, jeśli jej podziękujesz. Jumala wie, że jesteś
niewierna.
Jumala wie.
Antonia wciąż czuła się nieswojo. Gdy tylko Judin wypowiadał imię bogini, w uszach
znów dźwięczał jej ten krzyk. Doskonale rozumiała, że mógł dręczyć Kati w snach.
Czuła też po sobie, że nie będzie mogła wykręcić się od ofiary, od podziękowania.
Antonia czuła również, że ofiara ta wymaga czegoś naprawdę wartościowego.
Judin odszedł.
Glikeria została i nasmarowała rany Antonii. Owinęła je również czystymi gałgankami.
Wyglądało na to, że podarła na bandaże halkę, a to wywołało w Antonii histerię, którą z trudem
udało jej się ukryć. Tak więc Glikeria również poniosła ofiarę. W dodatku dla niewiernej. Dla
osoby tak mało znaczącej, jak Antonia Jurkowa.
- Musisz teraz odpocząć i zapomnieć o tym, co dziś przeżyłaś - rzekła Glikeria cichym,
niemal natrętnym szeptem. - Masz odpocząć i odzyskać siły. Twoje rany się zagoją. Będziesz
spała i śniła. Twoje sny nie będą złe. Nie będą cię dręczyć wątpliwości. I zapomnisz o
wszystkim, co przeżyłaś.
Antonia czuła się niemal wzruszona pięknymi życzeniami. Miała wrażenie, że znów jest
małą dziewczynką, która upadła i rozbiła kolano, a matka tuli ją i przemawia ciepłym,
przyjaznym głosem.
Cofnęła kilka raczej nieprzychylnych myśli na temat Glikerii. Wszystko jedno,
szamanka czy nie szamanka, Glikeria była również kobietą i matką. Miała uczucia. Inna wiara
nie powinna stanowić dostatecznego powodu na to, by w myślach Antonii uczynić z niej upiora.
Inna wiara nie powinna być dostatecznym powodem, by ludzie budowali pomiędzy sobą takie
mury. Glikeria wszak chciała dobrze...
- Kati przyniesie jedzenie - oznajmiła szamanka, wychodząc. - Musisz jeść. To było dla
ciebie straszne przeżycie. Niebezpiecznie wkraczać na ścieżki, których się nie zna. Człowiek
nie wie, co go czeka, kiedy postawi dalej nogę.
Zdaniem Antonii było to dziwne stwierdzenie, puściła je jednak mimo uszu. Miała tylko
nadzieję, że Kati nie będzie zbyt długo zwlekać z przyniesieniem jej czegoś do jedzenia.
Antonia czuła, że jest głodna.
Grigorij również nic nie powiedział. Ale zmarszczył brwi tak mocno, jak nigdy dotąd.
Czekali.
Kati przyszła razem z Anastasem. Na policzkach miała rumieńce, w oczach zaś
niepokój. A gdyby nie to, że musiała nieść miskę z zupą, nie byłaby w stanie utrzymać rąk z
dala od chłopaka.
Antonia patrzyła na nią. Widziała.
To była ta sama Kati, która zajęła się jej domem i jej życiem, kiedy Antonia najbardziej
tego potrzebowała. Kati, z którą wymieniały tajemnice, z którą razem się śmiały i prowadziły
poważne rozmowy.
Ta sama Kati.
A zarazem inna.
To była inna Kati niż ta, która szeptem wyznawała Antonii swój strach.
Ta Kati wyglądała na szczęśliwą. Pełną nadziei.
Jak kot, który się oblizuje, ukradkiem wypiwszy śmietankę.
Nie, to paskudna myśl.
Ale w kącikach ust czaiła się jej jakaś chciwość. Tak samo jak w spojrzeniach, które
zatrzymywały się na Anastasie.
Była zakochana.
Antonia jadła. Chyba jeszcze nigdy nie była tak głodna.
- Jak mogło ci przyjść do głowy, żeby iść na bagno? - spytała Kati. Patrzyła na nią
bardzo poważnie. - To przecież niebezpieczne!
- Nie widziałam go - odparła. - Nie zauważyłam, że bagno tam się zaczyna.
Kati pokręciła głową.
- Nie powinnaś się zapuszczać tak daleko sama. To się mogło bardzo źle skończyć.
Jumala cię ocaliła.
Antonia nie spodziewała się, że Kati będzie wychwalać boginię. Zauważyła wszak u
dziewczyny niechęć i wątpliwości. Tym razem jednak wydawało się, że nie ma w niej żadnego
zwątpienia.
- Złego diabli nie biorą - zażartował Anastas, wichrząc Antonii włosy.
Antonia miała wrażenie, że w oczach Kati dostrzega płomień. A to przecież był taki
niewinny gest.
Zastanawiała się, czy taka Kati naprawdę istnieje. Taka, o której mówili strażnicy. Taka,
którą dałoby się nakłonić na nocne zabawy w skarbcu Jumali.
W takim razie Kati skłamała.
Kati twierdziła, że nigdy nie widziała Jumali. Tymczasem grubiańskie żarty strażników
wskazywały na coś zupełnie innego.
Jeśli naprawdę taka Kati istniała... to wiele rzeczy było tu nieprawdziwych.
Antonia poczuła rozleniwienie ogarniające ciało.
Taka jest zmęczona, taka rozgrzana. Chciała tylko spać. Tylko odpoczywać.
Niedługo chyba już będzie noc.
Spytała.
- Jest późny wieczór - odparła Kati. Zachichotała i posłała przelotne spojrzenie
Anastasowi.
Miska z zupą był pusta. Kati oświadczyła, że zabierze ją do domu, a potem się położy. I
jej szelmowskie spojrzenie znów pobiegło ku Anastasowi.
Antonia czuła, że w powietrzu wisi coś ciężkiego. Anastas miał zapał wymalowany na
twarzy. Nigdy dotąd nie widziała chłopaka w takim stanie. Gotów był całować ślady
pozostawione przez stopy Kati.
Antonia była taka zmęczona.
Położyła się z powrotem na posłanie. Zamknęła oczy. Ciało jej drgnęło, usłyszała
dobiegające gdzieś z oddali głosy. Kati, Anastasa, Grigorija.
Poczuła powiew świeżego powietrza.
To Kati wyszła z szałasu.
Pozostały jedynie głosy mężczyzn.
Sen mocno ją pochwycił w swoje objęcia. Kołysał miękko w ramionach. Tak łatwo było
mu się poddać. I to ciepło, które ogarnęło ciało, było takie przyjemne...
I nagle sobie przypomniała...
Z całych sił usiłowała się wyrwać z objęć snu. Podczas tej walki musiała mocno
wymachiwać rękami, gdy bowiem otworzyła wreszcie oczy, Grigorij delikatnie ją
przytrzymywał.
- Co się stało? - spytał zatroskany. - Śniło ci się coś złego, pomimo że nasz domowy
szaman zaklinał złe sny i paskudne zmory?
Antonia patrzyła na niego zdumiona.
Upłynęło trochę czasu, zanim jego słowa do niej dotarły. W głowie jej szumiało,
wirowało, jakby już spała. Ciało było ciężkie, rozleniwione. Jeszcze nigdy nie była aż tak
senna.
Ale też i nigdy dotychczas nie miała w walce o życie bezdennego bagniska za
przeciwnika.
Zaklinanie?
Antonia zadrżała.
Podrapała się, usiłując zedrzeć bandaże, którymi Glikeria tak starannie obwiązała jej
dłonie i nadgarstki. Rozpłakała się, nie mogąc rozplatać supłów. Ogarnęły ją mdłości, zakręciło
jej się w głowie. A przy tym ciało miała tak ospałe, że ruchy były powolne i niepewne.
- Pomóż mi - szepnęła, patrząc na Anastasa. Tylko on mógł jej teraz pomóc, on, który
widział.
- Pomóż mi je zdjąć!
Popatrzył na nią zdumiony, ale zrobił to, o co prosiła. Antonię zabolało, kiedy musiał
mocno ciągnąć pasma materiału, by ją od nich uwolnić, nie zdołał bowiem rozplatać węzłów.
Ale Antonia zacisnęła tylko zęby. Nie było nic gorszego od tkwienia w bagnie. Ból, jaki
odczuwała teraz, to ledwie błahostka.
Przymykała oczy, gdy cierpienie się wzmagało. Wiedziała, że ono minie, gdy tylko
uśnie. Wtedy dookoła wszystko będzie przyjazne, ciepłe i leniwe. Będzie unosić się na
chmurach...
Zakołysze się w powietrzu. Zapomni o tym, co złe... Nie, zapomni o tym, co przeżyła...
Zapomni...
Antonia zerwała bandaże. Sięgnęła po wiadro z wodą i zanurzyła w nim poranione ręce
aż po nadgarstki. Tarła je aż do krwi. Ścierała kleistą maść, która grubą warstwą wciąż
pokrywała skórę. Paznokciami rozdrapywała rany, zrywała cienkie strupy, które już zaczynały
się tworzyć.
Ta substancja przeniknęła w rany. Weszła do krwi. Ale przecież nie mogła wyssać krwi
z ciała. Zapewne poczuje działanie maści, chyba już czuła.
Głowa zrobiła się taka ciężka, pragnęła jedynie ułożyć się na którymś z ramion. Antonia
musiała walczyć, by trzymać ją prosto. Szyję miała taką słabą.
Kati zwlekała z odejściem, dopóki Antonia nie zasnęła, a przynajmniej dopóki nie
wydawało jej się, że tak się stało.
- Ta maść - szepnęła Antonia. - Maść Glikerii. Grigoriju, ona naprawdę zaklinała. Nie
zrozumiałam tego, ale w tej maści coś jest. Czuję się taka śpiąca, a ona mówiła, że mam
zapomnieć...
- Rzeczywiście, miałaś zapomnieć to, co dziś przeżyłaś - przyznał Grigorij. Dotknął
rękami poranionych nadgarstków Antonii. Pieścił je palcami. Pocałował ją w skroń, tulił
mocno, chciał chronić. - Znalazłaś się zbyt blisko Jumali, Antonetto? To dlatego tak się ciebie
boją? Co ma zmazać sen? Co chcą, żebyś zapomniała?
- Ciii... - szepnęła Antonia. Wiedziała, że już niedługo uśnie. Czuła to w ciele.
Czuła, że nie jest zdolna dłużej się opierać.
- Muszę o rym opowiedzieć - szepnęła. I chociaż powieki ciążyły jej tak mocno, jakby
ktoś przywiązał do nich kamienie, zdołała unieść je na tyle, by odnaleźć wzrok Anastasa. Na
krótką chwilę. - O Kati - dodała.
I słowo po słowie, tak zwięźle, jak tylko była w stanie, powtórzyła, o czym rozmawiali
strażnicy. Opowiedziała o Kati.
Pod koniec tej opowieści nie była już w stanie utrzymywać oczu otwartych. Słowa
napływały tak wolno.
Urwała w połowie zdania.
- Kati ma poprowadzić...
- To nieprawda! - wyrwało się Anastasowi. - Słyszysz, Toniu? To nieprawda! Ja ci nie
wierzę!
- Pst! - uciszył go Grigorij i ułożył Antonię na posłaniu. Starannie otulił ją przykryciem.
- Ona już śpi, nie słyszy cię, Anastas.
- Ja w to nie wierzę! - powtórzył Anastas z takim samym uporem. - I wcale nie muszę w
to wierzyć. Kati nie jest taka. Kati to porządna dziewczyna. Nie pozwoliłaby się tak
wykorzystywać...
Grigorij milczał. Siedział z pochyloną głową.
- Endyr leży na zachód od Uralu - powiedział w końcu.
- Co takiego? - Anastas nie bardzo zrozumiał.
- Nie pamiętasz, jak ona mówiła, że przybyła z Endyr? - powtórzył Grigorij cicho. - A
kiedy wyjeżdżała, mówiła, że wraca do domu. Że to niedaleko od Chanty - Mansyjska. To nie
ma tak wielkiego znaczenia, to po prostu znaczy, że ona się zapomniała. Przypuszczam, że oni
rzeczywiście pochodzą z Endyr, z zachodniej strony Uralu, a to znaczy, że musieli uciekać już
wcześniej, już w czasach Kati. To znaczy, że są silni w swej wierze, Anastas. Czy ty masz jakąś
wiarę? Pamiętasz, jak to było? To coś w rodzaju miłości. Być może silniejszej, aniżeli jesteśmy
w stanie pojąć. I dla nich ofiary to nic nadzwyczajnego.
- To po prostu znaczy, że ona kłamała - stwierdził Anastas. - Ale to mało ważne.
Grigorij wzruszył ramionami.
- Być może - odparł. - Okazali wielką ostrożność wobec Antonii. Postanowili za
wszelką cenę sprawić, żeby nic nie pamiętała. Żeby nic nie mogła nam opowiedzieć. Może ma
zapomnieć o drodze na moczary? Może sądzą, iż słyszała, skąd dobiegał krzyk Jumali? Jeśli te
wrzaski to rzeczywiście głos Jumali. Może strażnicy pamiętali, o czym rozmawiali, kiedy szli
przez las? W każdym razie przypuszczam, że opowiedzieli o tym Judinowi. Oni nie mają przed
nim tajemnic. A Judin jest bardzo ostrożnym człowiekiem.
- Musiało chodzić o drogę - mruknął Anastas, uderzając zaciśniętymi pięściami o
kolana. - Musiało chodzić o drogę. To nie mogło być nic innego. Oni przecież nie mogą
wiedzieć, że Antonia ma naprawdę kurzy móżdżek, jeśli chodzi o wyczucie kierunków. Nawet
mnie nie uwierzą, jeśli ich o tym zapewnię. Chodziło im o drogę, słyszysz, Grigorij? Nie mogą
pozwolić, abyśmy my, niewtajemniczeni, wiedzieli, jak dojść do Jumali.
- W nocy masz .się spotkać z Kati, prawda? - spytał Grigorij.
Anastas kiwnął głową.
- Tak - odrzekł cicho, przypominając sobie, że Grigorij przecież nie mógł tego
zobaczyć.
- Spróbuj ją nakłonić, żeby ukradła dla ciebie nóż - nakazał Grigorij. - Może się nam
przydać.
Anastas nic na to nie odpowiedział.
Szałas pogrążył się w ciszy.
A nad obozowiskiem zapadła spokojna noc.
10
Anastas leżał z ramieniem pod głową i gapił się w otwór w dachu. Niewiele dymu
wydobywało się przez dymnik. Ogień się wypalił. Może powinien dołożyć szczapę albo dwie.
Noc jednak nie była zimna.
Środek lata. Niebo pełne gwiazd. Pogodny, ciepły, letni wieczór.
Już niedługo będzie na niego czekać piękna, młoda dziewczyna.
Kochał ją. Niemal miał tego pewność. Uczucie rozpierające mu pierś było wielkie i
potężne. Nie dało się znaleźć słów, którymi można je opisać.
Kiedyś pytał Antonię, czym jest miłość. Jakie to uczucie kochać. Naprawdę kochać.
Antonia odpowiedziała mu serdecznym, głośnym śmiechem, lecz nie śmiała się z niego. To był
śmiech szczęścia, śmiech wtajemniczenia.
- Dowiesz się, gdy to poczujesz - powiedziała. - Będziesz miał wtedy pewność, Anastas.
Od tamtej pory czuł się jakby oszukany, ponieważ ona wiedziała, ale nie chciała mu nic
więcej zdradzić. A przecież zapewne nie tak trudno to wyjaśnić.
Teraz zastanawiał się, czy właśnie takie uczucie miała na myśli. Nie mógł jej jednak
spytać. Antonia spała, a poza tym nie potrafił opisać, co się w nim dzieje.
Ona zresztą była przeciwko Kati.
Anastas nie miał ochoty wierzyć Antonii, ale ona go nie okłamywała. Owszem,
doświadczył jej półprawd, lecz Antonia nigdy nie oszukiwała ludzi, którzy byli jej bliscy. Pod
tym względem miała własną moralność.
Nie chciał też wierzyć, że Kati go okłamuje. Kati przez cały ten tydzień trzymała go na
dystans wyciągniętej ręki. Rzucała przestraszone spojrzenia przez ramię za każdym razem, gdy
jej dotknął. I zapewne miała ku temu powody, gdzieś w pobliżu zawsze znalazły się czujne
oczy. Anastas czuł się obserwowany i oceniany. Wciąż nie wiedział, co myślą jej rodzice. Nie
powiedzieli mu, czy go lubią. I wcale nie zbliżył się do małżeństwa.
Czy ojciec Kati ich sobie poślubi?
Zamyślił się.
Anastas nie był zanadto bogobojnym człowiekiem, raczej chyba należałoby go nazwać
bezbożnikiem. Ale nie czułby, że zostali sobie formalnie poślubieni, gdyby nie nastąpiło to w
kościele. Gdyby nie połączył ich prawdziwy ksiądz.
Doszedł do wniosku, że możliwy chyba będzie dwukrotny ślub. Rodzice Kati nie muszą
nawet wiedzieć o tym drugim. O tym prawdziwym.
Jeśli w ogóle do tego dojdzie...
Czy ona teraz na niego czeka?
Powiedziała, że musi czekać, aż w obozie zapanuje cisza. Aż rodzice zasną. Aż
strażnicy rozproszą się po lesie.
Na noc w obozowisku zostawała ich zaledwie garstka. Spali w szałasach. Łańcuch, jaki
pozostali tworzyli w ciemności wokół obozu, wystarczył do odkrycia obecności obcych, nim
zanadto by się zbliżyli. Wystarczył, by ostrzec pozostałych i zjawić się na posterunku. Byli na
to przygotowani.
W każdym momencie doby oczekiwali wroga.
Zdaniem Anastasa działali naprawdę umiejętnie. Z niechętnym podziwem patrzył, w
jaki sposób się organizują, jak zmieniają się straże, jak sprawnie się to wszystko odbywa. On i
Grigorij spędzili w ten sposób całe lata, pół życia, i rzeczywiście się na tym znali.
Kochał Kati. W jej spojrzeniu kryły się obietnice. Tak wiele obietnic, że nie starczało
mu palców u rąk, by wszystkie je policzyć. Pragnął całować jej uśmiech.
Mówiła, że go lubi. Powtarzała to z radością, a jej oczy nie przestawały obiecywać
wszystkiego tego, o czym nie mogła mówić na głos w obecności siedzącej w pobliżu matki czy
ojca.
Ale on i tak zrozumiał.
Przynajmniej wydawało mu się, że rozumie.
Kati nie mówiła, że go kocha.
Anastas pragnął wierzyć, że fakt ten ma związek ze skromnością, z jej wychowaniem.
Trudno wypowiedzieć takie słowa, zostawiały po sobie niewiele przestrzeni, w którą się można
było wycofać. Człowiek, wypowiadając je, za każdym razem oddaje cząstkę samego siebie.
Jemu również nie przychodziły one z łatwością. Ale powiedział je właśnie jej.
Raz.
Dziś po południu.
Na moment zostali sami, kiedy rodzice dziewczyny poszli zajrzeć do Antonii.
Właśnie wtedy wyznał, że ją kocha. Że pragnie ją poślubić, i to jak najszybciej. Obiecał
jej dom wielkości tego, w którym sam wyrósł. Ona na szczęście nie potraktowała tego
poważnie. Mówił jej, że za nią tęsknił, że pragnie jej dotykać...
A jej oczy odpowiedziały obietnicami. Niebezpiecznie kuszącymi obietnicami.
Nie chciał dać się im porwać, dopóki Kati nie będzie oficjalnie do niego należeć.
Uczucia, jakie dla niej żywił, obudziły w nim również szacunek i rycerskość. Nigdy dotąd nie
szanował tak żadnej dziewczyny.
Nie chciał zhańbić Kati. I czuł, że myśli słusznie.
Ale tak bardzo za nią tęsknił.
Dziewczyna, czerwieniąc się, szepnęła mu, że z całą pewnością zdoła się jakoś wyrwać.
Nocą, gdy wszyscy zasną. Rodzice mają twardy sen. Mogą się spotkać za jego szałasem.
Tyle się kryło w tych słowach. Tyle, że Anastas nie miał odwagi nawet o tym myśleć.
A potem Antonia opowiedziała mu historię, w którą nie chciał wierzyć. Wstrętną,
obrzydliwą historię.
Czy ona już na niego czeka?
Anastasowi brakło już sił, by dłużej zwlekać. Słyszał oddech Antonii, spała dziwnym,
jakby leniwym snem. Nie wątpił w to, że maść Glikerii była doprawdy wyjątkowego rodzaju.
Nie wątpił też, że Glikeria miała swoje powody.
Glikeria była ostrożna. Tak ostrożna, że zapewne nawet od własnego cienia żądała
przysięgi milczenia na temat tego, co poczynał sobie w ciągu dnia.
Ale Glikeria to nie Kati.
Anastas nie chciał o tym myśleć.
Grigorij najwyraźniej również spał. Oddychał tak spokojnie. Anastas na chwilę
przysiadł, żeby na nich popatrzeć.
Grigorij jedną rękę wsunął pod głowę Antonii, drugą obejmował ją w pasie. Twarz
wtulił w czarne loki ukochanej.
Anastas wiedział, że łączy ich miłość. Nie wątpił w to przynajmniej wtedy, gdy na nich
patrzył. Rozpoznawał ją u innych. Grigorij i Antonia wprost nią promienieli.
Trudniej było stwierdzić, czy sam promienieje.
Cicho uklęknął i wyczołgał się z szałasu. Zamknął wejście za sobą tak bezszelestnie jak
potrafił. Rozejrzał się dokoła, ale nic nie było widać.
Nawet ognisko na środku polany już się wypaliło. Szałasy na tle lasu wyglądały niczym
milczące półokrągłe ciemne trolle. Na suficie nieba zapłonęły lampy z gwiazd.
Lekkim krokiem przemknął za szałas, na tył, od strony lasu. Serce waliło mu w piersi.
Mocno, rytmicznie, niczym doświadczony drwal.
A ona już czekała.
Kati z blaskiem gwiazd we włosach i żarem na policzkach czekała na niego. Z
przelotnymi uśmiechami i oczyma ciemniejącymi w nocnym mroku.
Chciał coś do niej powiedzieć, lecz ona zaraz położyła mu palec na wargach. Pocałował
go, a ona się uśmiechnęła.
Znów jej oczy składały obietnice. Nie przestawały ich składać...
Prędkim ruchem wskazała głową na ciemność między drzewami.
- Strażnicy? - szepnął.
Kati uśmiechnęła się. Pokręciła głową. Włosy miała rozpuszczone. Musiała poświęcić
dużo czasu, by uczesać je tak, by błyszczały. Zrobiła to dla niego.
I Anastas nie stawiał oporu, pozwolił się pociągnąć w las, między gęste drzewa. Byle
dalej od obozu.
Tak, to jest to samo.
Wszystko złożył w jej ręce. Nie wierzył, by Kati mogła uczynić cokolwiek, co mogło go
zranić. Anastas traktował tę nocną schadzkę jako znak, że dziewczyna czuje do niego coś
więcej niż tylko sympatię, o której mówiła. Wierzył, że go kocha.
Kati poruszała się tak lekko. Zaczął też przypuszczać, że widzi w ciemności jak sowa.
Przemykając się wśród najgęstszych zarośli, nie nadepnęła na żadną gałązkę. Poprowadziła ich
tam, gdzie las był najczarniejszy. Znalazła ciasno rosnące iglaste drzewa, które gałęziami
zamiatały ziemię. Znalazła drzewa liściaste o ciężkich gałęziach, tworzące najprawdziwsze
zasłony z bujnego listowia. Do takiego właśnie zielonego namiotu go poprowadziła.
Kiedy podniósł głowę, mógł dojrzeć gwiazdy. Wokół nich była jedynie ciemność, a pod
nimi najmiększy, najdelikatniejszy mech, jakiego można sobie zażyczyć na posłaniu.
Zrobiła to, ponieważ go kochała. Anastas nie chciał wierzyć w nic innego. Przeszło mu
przez głowę, że i ona może go pragnąć, ale to pragnienie miało przecież swe korzenie w
miłości.
W tym, co usłyszała Antonia, nie było ziarnka prawdy.
Nie zastanawiał się, skąd Kati zna to miejsce. Byli tu osłonięci, niewidzialni.
- Kocham cię, Kati - szepnął lekko w jej szyję.
Wargami poznawał jej smak. Poczuł uderzenia pulsu, gdy wyciągnęła szyję w jego
stronę.
- Zabierzesz mnie stąd? - spytała szeptem.
Anastas objął ją za ramiona. W ciemności szukał wzroku Kati, ale miała spuszczoną
głowę. Pytanie wydało mu się dziwne, ale też i Kati nie była zwykłą dziewczyną.
- Zabiorę - obiecał Anastas uroczyście. - Ożenię się z tobą, Kati. Zabiorę cię na północ.
Albo za góry, jak zechcesz. Na zachód, do morza. Zabiorę cię tam, dokąd tylko będziesz
chciała. Przysięgam.
Dziewczyna westchnęła, uszczęśliwiona. Siedząc, oparła się o pień drzewa, odchyliła
głowę i przymknęła oczy. Uśmiechała się. To był uśmiech szczęścia.
Kati promieniała.
Anastas doszedł do wniosku, że widzi miłość. Rzeczywiście rozpoznał ją, gdy ją ujrzał.
Rzeczywiście zrozumiał, co to jest, gdy miał ją już w rękach.
Na kolanach pochylił się w stronę dziewczyny. Jego wargi delikatnie dotknęły jej
powiek, a potem brwi i rzęs. Całował jej policzki. Jej skóra przypominała aksamit. Miękki, tak
miękki, że nawet najwspanialsze płaszcze podbijane tą materią nie mogły się równać z
policzkami Kati.
Pocałował ją w usta, lekko. Było to raczej muśnięcie niż pocałunek. Anastas pragnął
czegoś więcej. Pragnął rozdzielić te kuszące, wilgotne wargi językiem, poszukać w środku jej
języka, bawić się nim.
Wargi załaskotały go na samą myśl o tym i pocałunek stał się twardszy, bardziej
zdecydowany. Kati ustąpiła, uchyliła przed nim usta.
Objęła go za szyję. Ogromnie go to ucieszyło. A potem jej palce splotły się u nasady
jego włosów i Kati przyciągnęła go mocniej do siebie. Miękkie kobiece ręce nabrały siły, były
niczym wijące się węże, które go pochwyciły. Żyły kierowane własną wolą i nie chciały się
poddać jemu.
Zdziwiło to Anastasa.
A potem rozległ się jej śmiech.
Po kociemu miękki.
Oczy Kati błyszczały, gdy oparła dłonie o pierś Anastasa i lekko go od siebie
odepchnęła. Nie pozwalała mu się zbliżyć.
Ta dziewczyna wprawiała go w zdumienie.
W jej oczach niby w zwierciadłach odbijały się gwiazdy. Nad nimi szumiał wiatr.
Ogłuszał Anastasa.
Przez moment miał wrażenie, że gdzieś wokół nich zapaliły się jakieś oczy. Że błysnęły
zęby odsłonięte w uśmiechu. Że otaczają ich jakieś istoty, które się im przyglądają i ostrzą sobie
na nich kły.
Kati przyłożyła palec do własnych warg. Dmuchnięciem przesłała mu pocałunek z
dłoni.
A potem palce dziewczyny zaczęły rozpinać stanik bluzki. Robiąc to, patrzyła na
Anastasa. Badała wyraz jego twarzy. Kąciki ust ostrożnie unosiły jej się w górę, a na jej obliczu
odmalował się wyraz zatracenia.
Anastas go rozpoznał.
Ona się bała. To kochane dziecko bało się, co on o niej pomyśli. Bała się, że okaże się
zbyt śmiały, że posunie się za daleko.
Spotkał już w życiu kobiety, które rozbierały się dla niego. Takie, które zdzierały z
siebie ubranie i rozkładały nogi, nim on zdążył zdjąć kurtkę. I za każdym razem, gdy tak się
działo, czuł się nie na miejscu. Ale to były kobiety, które nie miały czasu na udawanie.
Chwytały zapłatę i odwracały się plecami, gdy tylko przez jego ciało przebiegły ostatnie
drgania.
Teraz było inaczej.
Podobało mu się, że Kati jest wyzywająca. Skromnie wyzywająca. Bo taka właśnie była.
Delikatny rumieniec na policzkach czynił ją jeszcze bardziej godną pożądania.
Rozsznurowała stanik, który nosiła pod bluzką. Potem na pół się uniosła, odwróciła do
niego tyłem.
Anastas widział, że podnosi spódnicę z przodu, że mocuje się z tasiemkami. Zrzuciła
białe majtki i z powrotem opuściła spódnicę.
Osunęła się przed nim na kolana, opuściła ręce. Odszukała wzrokiem jego oczy,
półotwarte usta drżały z niepewności.
Anastas mocno złapał ją w pasie i pocałował. Pocałował mocno.
- Nie powinniśmy - szepnął bez tchu. - Tylko łotry tak postępują z dziewczętami, które
kochają!
- Bądź łotrem! - odpowiedziała mu gorącym oddechem prosto w skroń. - Bądź taki,
Anastas! Zrób to ze mną! To będzie słuszne. To nie może być złe. I noc jest taka piękna. Nawet
gwiazdy świecą dla nas.
- Chcę się z tobą ożenić - wyszeptał. Musiał jej to powiedzieć. Musiał się upewnić, czy
Kati to rozumie. Nie chciał się dręczyć myślą, że ją tylko wykorzystał. Rzeczywiście zachował
się tak w stosunku do wielu dziewcząt, ale z Kati było inaczej.
- Najpierw mnie kochaj! - poprosiła. Pociągnęła go lekko za włosy, przycisnęła jego
twarz do własnej piersi. Usta Anastasa jęły się przesuwać po miękkiej skórze. Pięknej,
pachnącej, kuszącej skórze. Nie pojmował, jak ona może tak pięknie pachnieć, tu, w środku
lasu. Ale ona pachniała jak ukwiecone łąki. A może to z mchu, na którym leżeli, unosił się taki
aromat?
Anastas nie zorientował się wcześniej, że leżą na mchu. Pewnie w zauroczeniu wciągnął
ją pod siebie. Nie przyszło mu do głowy, że to Kati mogła go za sobą pociągnąć.
Całował jej piersi, które sam odsłonił. A potem jego ręce wsunęły się pod jej spódnicę,
podwinąwszy ją do góry. Musiał unieść własne ciało, by się do niej zbliżyć. Kati ułożyła się
tak, żeby było mu wygodnie. Spódnica skłębiła jej się w pasie. Anastas dłońmi gładził gładkie
wnętrze ud Kati. Przycisnął się do jej ciała. Nawet przez ubranie czuł, jak bardzo jest gorąca.
A jej piersi były niczym pączki wierzby na wiosnę, w porannych godzinach, nim słońce
nakłoni je, by pękły, zmieniając się w pulchne bazie.
Całował je i kąsał. Westchnienia dziewczyny dochodziły do niego jak z oddali. Słyszał
ją wypowiadającą słowa, których ona w ogóle nie powinna, jego zdaniem, znać, lecz one
przepłynęły obok niego. To nie miało żadnego znaczenia. Ona była życiem i ciepłem. Jej
kruche ręce posiadały siłę. Prowadziły go tam, gdzie ledwie śmiał pomyśleć, że mógłby ją
dotknąć. Ku swemu zdumieniu stwierdził, że to sprawia jej rozkosz.
To przypominało grę na instrumencie. Grał na nim ustami i dłońmi. Dźwięki
wydobywające się z jej ust były najpiękniejszą melodią, a ruchy przeistoczyły się w taniec.
Anastas poczuł, że kręci mu się w głowie. Nie wiedział, że jest w stanie to zrobić. Nie
uważał się wprawdzie za kompletnie niedoświadczonego, lecz nie miał też o sobie opinii
kochanka, o którego kobiety mogą walczyć.
A teraz robił to z Kati...
Jej ręce zdarły z niego spodnie. Nie traciła nawet czasu na rozpinanie paska. Wsunęła
jego męskość tam, gdzie chciała. Tam, gdzie i on pragnął się znaleźć.
Teraz główną rolę przejęły instynkty.
Noc była pogodna, gwiaździsta.
Anastas obejmował Kati tak jak Grigorij Antonię, kiedy zostawiał ich w szałasie. Kati
obciągnęła spódnicę, on odrobinę poprawił spodnie.
U nasady włosów perlił jej się pot.
Anastas spostrzegł to, gdy odgarnął jej grzywkę. Chciał wiedzieć, jak wygląda z
włosami ułożonymi w taki sposób. Chciał poznać całą jej twarz.
- Jesteś piękna - powiedział. - Najpiękniejsza ze wszystkich, jakie znam.
W tych słowach zabrzmiała wielka powaga.
Kati przyjęła je z uśmiechem. Polubiła jego dłonie. Obdarzały ją takimi przyjemnymi
pieszczotami.
Takie ręce jak jego nie mogą bić, przeleciało jej przez głowę. Uznała, że nie byłby z
niego dobry żołnierz ani wojownik. A mimo to miał w sobie tyle nieodgadnionego. Wiedziała,
że i on się ukrywa. Wiedziała, że jest wyjęty spod prawa, chociaż jej o tym nie mówił.
Nie potrafiła jednak wyobrazić go sobie w tej roli. On był za miękki. Wydawał się za
słaby.
Co innego Grigorij. Ten miał wokół ust wypisaną jakąś brutalność. Coś, co Kati
widziała u wielu innych mężczyzn.
Anastas tego nie miał. On był dobry.
- Byłaś wspaniała - powiedział jej cicho. Nie bał się już mówić. Nie drżał przestraszony
na najmniejsze tchnienie wiatru w koronach drzew, na odgłos gałęzi szorującej po suchym pniu.
- Najwspanialsza, jaką miałem.
Kati nic nie mówiła. Tylko się uśmiechała. Zamknęła oczy. Nie lubiła rozmawiać o tym,
co właśnie przeżyła.
Co było, to było.
Ten moment już się skończył.
Nie lubiła ważyć i mierzyć. Nie lubiła być mierzona i ważona.
Leżała z podciągniętymi kolanami, starając się trzymać pośladki uniesione lekko ponad
ziemią, ale tak, by on tego nie zauważył. Próbowała się rozluźnić, jednocześnie mocno
zaciskając wszystkie mięśnie tam, na dole. Wstrzymywała jak potrafiła najlepiej. On miał tego
nie dostrzec.
Była dobra.
On też był dobry. Kiedy już zrozumiał, czego pragnęła. Nie każdy mężczyzna pozwalał
się prowadzić. Niektórzy wiedzieli wszystko o kobietach. Wiedzieli wszystko o kryciu kobiet.
Robili to z taką brutalnością, że później przez kilka dni chodzenie sprawiało ból.
Kati znała kilku takich.
Znała również takich, którzy się bali. Takich, którzy nigdy nie pozwalali sobie na pełne
rozprężenie z wyjątkiem tych kilku sekund szczytowej rozkoszy. Później się wycofywali i
odchodzili, odwracając wzrok.
Matka mówiła jej, że ma utrzymywać płyny. Powinna leżeć z uniesionymi biodrami i
nie puszczać Anastasa aż do rana. Nie powinna wstawać przed nadejściem świtu, a nogi
trzymać uniesione do góry.
Gdyby zechciał, powinna go przyjąć kilka razy.
Kati nie wiedziała, czy do tego dojdzie.
Anastas był dziwny, w taki niezwykły dobry sposób. Głaskał ją po policzkach, jak
gdyby miał do czynienia z dzieckiem. W oczach błyszczały mu łzy, a w uśmiechu szczęście.
Naprawdę ją kochał. On ją szanował.
To było dziwne.
Niewielu przed nim obdarzało ją szacunkiem, a w każdym razie na pewno nie dlatego,
że ona była Kati. Większość z nich się jej bala, ponieważ należała do rodziny szamana.
Anastas był taki prostolinijny. Widziała, że ma wyrzuty sumienia. Ze wolałby poczekać,
aż nad ich głowami zostanie odmówione błogosławieństwo.
Dziwak.
Kati czuła, że bardzo go polubiła. Było to nawet silniejsze niż sympatia. Nie marudził,
nie dopytywał się jej, co czuje. O nic nie pytał. Przecież w powietrzu dawało się wyczuć, że ona
pragnie go poślubić, tymczasem on nigdy nie spytał jej, jakie ma ku temu powody.
Nigdy nie była przez nikogo tak bezwarunkowo kochana. Innych kochali rodzice, ona
od swoich nie otrzymała takiej miłości. Jej rodzice stawiali wymagania, dopiero potem
obdarzali ciepłem. Kati zaś zawsze miała wrażenie, że przed czymś się wstrzymują, że
pozbawiają ją czegoś, co jest ważne. Ze nie stanie się w pełni człowiekiem, dopóki nie dowie
się, co to jest, i jakie to uczucie.
Tym właśnie obdarzył ją Anastas.
Uczynił ją pełną.
Kati nie wiedziała, czy jest dla niego tym samym. Tyle wciąż było niejasności, co do
tylu rzeczy nie mogła mieć absolutnej pewności.
Ale noc była pogodna, gwiaździsta.
- Dlaczego pojechałaś na południe? - spytał Anastas, pieszcząc jej ucho.
W głowie utkwiła mu szalona myśl, że musi się nauczyć tej dziewczyny na pamięć.
- Przecież wiedziałaś, że wrócę - ciągnął. - Musiałaś zauważyć, że zaczynam mięknąć,
że mój opór słabnie. Musiałaś się domyślać, że wrócę po to, by poprosić cię o rękę...
- Nie mogłam tego wiedzieć - odrzekła ta, która wiedziała tak wiele. - Byłam sama.
Pojawił się Dimi. Nie mogłam odmówić tego, o co mnie prosił. Był moim bratem. Starszym
ode mnie. Oczywiście musiałam być mu posłuszna.
To mówiła uległa Kati. Nie rozpoznawał jej w owej rozpalonej kobiecie, z którą kochał
się tak namiętnie.
- Dimi prosił, żebym wróciła do domu - ciągnęła Kati. - Mówił, że tu jestem bardziej
potrzeba niż tam na północy. Uznałam, że to matka i ojciec go przysłali. Sądziłam, że to ich
życzenie. A rodziców przecież trzeba słuchać.
- Żałuję, że nie zostałaś.
- Ale przecież ty przyjechałeś - uśmiechnęła się do niego. - Przyjechałeś i teraz jesteśmy
już razem, Anastas. Nie ma sensu wracać do tego, co należy do przeszłości. I tak nie możemy
tego odmienić. Nie będzie inaczej. Rzeczywistości nie da się zmienić, nawet gdybyśmy tego
bardzo chcieli. Żadne pragnienia nie są na to dostatecznie silne.
Wykazywała się mądrością, która go zaskoczyła. W krótkich przebłyskach wykazywała
się mądrością starej kobiety. To niezwykłe jak na tak młodą dziewczynę. Nieustannie się
zmieniała. Pozostawała taka sama zaledwie na krótką chwilę.
Nie potrafił zrozumieć Kati.
Ale wpadł już w jej sieci. Śmiertelnie pociągały go te jej nieoczekiwane zmiany. Była
niczym wiosna na wybrzeżu. Nieobliczalna, lecz nigdy nudna.
- Nie mam ochoty cię puścić - mruknął i pocałował ją w czoło.
Leżała na plecach, a on przysunął się do niej jeszcze bliżej. Tulił ją mocno, bardzo
mocno, lecz w każdej chwili gotów był się od niej oderwać. Gotów był wrócić do szałasu i
słuchać tak różniących się rytmem oddechów Grigorija i Antonii.
Nie mógł spać w taką noc. Nie po tym, jak trzymał Kati w ramionach.
- Nie mam ochoty od ciebie odchodzić, Kati. Pragnę cię obejmować również wtedy, gdy
się zbudzę. Chcę czuć zapach twoich włosów, kiedy przebudzę się nocą...
- Nie musisz ode mnie odchodzić - szepnęła.
Anastas nagle oprzytomniał. Uniósł się na łokcia Zapatrzył na nią. Musiał się
przekonać, czy Kati mówi poważnie. Zapewne mówiła przez sen, inaczej być nie mogło. Nie
mógł jej usłuchać, odkryją ich przecież, a Judin natychmiast odrzuci go jako kandydata na
zięcia.
- Dosypałam im pewnego proszku do herbaty - szepnęła. - Tej nocy będą mocno spać.
Uśmiechała się przy tym niewinnie. Anastas nie pojmował, jak mogła być tak
przebiegła.
- Dziś w nocy możemy spać tutaj, Anastas. Razem. Na pewno nie będzie tak chłodno,
żebyśmy zmarzli. Słońce zbudzi nas w porę...
Pozwolił się przekonać. To takie kuszące. A noc była pogodna, gwiaździsta.
11
O świcie przekradli się z powrotem do obozowiska. Było już tak jasno, że nie zdołaliby
się skryć przed czujnym spojrzeniem. O dziwo jednak, w obozie panował niezwykły spokój.
Może istniały jakieś dobre moce, które trzymały ich stronę?
Anastas nie mógł otrząsnąć się z oszołomienia. Był bardzo szczęśliwy. To takie
cudowne uczucie trzymać ją za rękę, a przebudzenie się wraz z nią było niczym spełnienie snu.
Cóż z tego, że trochę przemarzł w ciągu nocy? To tylko dostarczyło mu powodu, by jeszcze
mocniej tulić Kati, by przysunąć się jeszcze bliżej do dziewczyny.
Rozdzielili się w lesie za szałasami. Przeciągali chwilę rozstania. Ręce nie chciały
wyrwać się z uścisku, jeszcze skradli kilka pospiesznych pocałunków, przelotnych pieszczot.
- Kocham cię, Kati - powiedział Anastas. - Bardziej niż kiedykolwiek.
Uśmiechnęła się. Uśmiech Kati... Takiego uśmiechu nie miał nikt inny na świecie.
Należał wyłącznie do niej.
- Idź już teraz - poprosiła cicho, odsuwając jego rękę. Sama zaczęła się cofać, nie
spuszczając wzroku z Anastasa. W jej oczach zabłysła żartobliwa pieszczota, kiedy zdmuchnęła
mu z dłoni pocałunek.
Piersi Anastasa mało nie rozsadziło szczęście. Był tak szczęśliwy, że mógłby ulecieć
ponad wierzchołki drzew.
Potykając się, wsunął się do szałasu. Nie sądził jednak, by ktokolwiek na polanie go
dostrzegł. Chociaż, prawdę powiedziawszy, nie tracił czasu na to, by bacznie się rozejrzeć.
Wolał myśleć, że to bardzo niezwykły poranek.
Ptaki ledwie zdążyły strzepnąć piórka, nic więc dziwnego chyba, że strażnicy nie
zmienili się jeszcze na posterunkach. Ogniska również nie rozpalano o tak wczesnym świcie.
Grigorij nie spał. Rozniecił ogień na palenisku. Anastasowi przez głowę przeleciała
myśl, że Grigorij nie powinien się tym zajmować na własną rękę, nie był jednak w stanie się na
niego rozgniewać. Zresztą w wypadku Grigorija nic by to również nie pomogło. Odniosłoby
taki sam skutek, jak próby dodawania wody do masła. Grigorij, kiedy nie chciał, nie słuchał.
- Dobrze się miewasz? - spytał Grigorij. Mówił cicho, lecz w jego głosie nie wyczuwało
się tonu oskarżenia.
- Tak.
- Wciąż chcesz się z nią ożenić?
- Tak.
- A ona? Cóż to za pytanie? Czyżby Kati miała zmienić swoją decyzję? Z powodu tej
nocy?
- Oczywiście - odparł Anastas z irytacją. - Prosiła, żebym ją stąd zabrał. Sądzisz, że
bezpiecznie będzie dla mnie wyruszyć na zachód? Nie do domu, ale przynajmniej za góry...
- Pewnie już tam o nas zapomnieli - stwierdził Grigorij głosem, w którym dało się
słyszeć zmęczenie. - Pewnie ścigają tam teraz innych przestępców, nie uważasz? Albo
prowadzą jakąś wojnę. Czy nie z Turkami właśnie walczą? A może się mylę? Z tego co wiem,
ta wojna już się skończyła. Tak, na pewno możesz wyruszyć na zachód, Anastas. Jesteś za
młody, żeby się tutaj zakopać.
Nie mówił nic o Kati. A to, zdaniem Anastasa, było dość osobliwe. Ale pewnie tylko on
pragnął wymawiać jej imię w każdym oddechu. Właściwie nic dziwnego, że Grigorij nie
odczuwał takiej samej potrzeby.
- Na twoim miejscu nie wspominałbym ani Judinowi, ani Glikerii o tym, że zamierzasz
zabrać Kati na zachód - powiedział Grigorij.
- Myślisz, że ona sama im o tym nie powie?
- Nie - odparł Grigorij. - Kati to mądra dziewczyna. Sądzę, że ostatnio widziała to i owo,
czego nie widziało żadne z jej rodziców.
Grigorij nabrał oddechu.
- Nie bierz sobie tak bardzo do serca tego, o czym wczoraj mówiła Antonia.
- Ja w to ani trochę nie wierzę! - wykrzyknął Anastas ze wzburzeniem. Głos lekko mu
przy tym drżał, co było do niego bardzo niepodobne. Anastas nie ulegał łatwo wielkiemu
wzburzeniu. Do tej pory żył ukryty w swoim wnętrzu. To Kati przebudziła w nim ochotę
przeżywania życia w pełni, odbierania zmysłami i napełniania dni czymś więcej niż tylko tym,
co niezbędnie konieczne.
Grigorij udał, że nie słyszał wybuchu Anastasa.
- Bez względu na to, co Kati robiła wcześniej, właśnie to uczyniło z niej tę osobę, którą
jest dzisiaj.
A taką ją pokochałeś, Anastas. Bez względu na to, jak wcześniej wyglądało jej życie,
nie masz powodu, by ją potępiać. Rozumiesz mnie? Kati bez względu na wszystko pozostanie
Kati. Jeśli kochasz tę Kati, którą widzisz dzisiaj, to nic, co tkwi w przeszłości, nie może
zniszczyć tego uczucia. Nie masz prawa do jej przeszłości, podobnie jak ona do twojej. Bez
względu na to, co zrobiła bądź czego nie zrobiła, nie możesz jej o nic obwiniać. Nie masz też
prawa pytać, dlaczego tak się stało. Musisz ufać, że miała swoje powody. Musisz zamknąć uszy
na plotki, one cię nie dotyczą. To przeszłość. Jeśli kochasz Kati, nie wolno ci o tym zapominać.
Jeśli naprawdę ją kochasz, coś, co wydarzyło się wczoraj, nie może cię z nią rozdzielić. To, co
uczyniła wczoraj, nie jest zdradą wobec ciebie, Anastas. Czy jesteś dostatecznie wielkoduszny,
by się z tym uporać? Czy naprawdę kochasz ją tak bardzo?
Anastas poczuł, że w ustach mu zaschło. W każdym razie nagle zrozumiał głębię
miłości Grigorija: on właśnie tak kochał Antonię, bez odrobiny wymagań i zazdrości.
Nie wierzył w to, co usłyszała Antonia. Nie wierzył w to ani trochę.
Kati nie była taka.
Znał Kati. Kochał ją, ona nie była taka.
Czy kochał ją na tyle mocno, że nie miałoby to znaczenia, gdyby mimo wszystko
okazało się prawdą?
Czy potrafił być aż tak wielkoduszny?
Nie musiał zajmować stanowiska. Nie przypuszczał, by Grigorij spodziewał się
jakiejkolwiek odpowiedzi na swoje pytanie. Anastas jednak pragnął odpowiedzieć. Z uwagi na
samego siebie.
Przypuśćmy, że to prawda.
Nie!
Przypuśćmy, że to, co wydawało się niemożliwe, jest jednak prawdą. Czy myślałby o jej
przeszłości?
Oczywiście, że by myślał!
Grigorij twierdził, że nie ma do tego prawa. Zdaniem Grigorija, nie kochałby Kati,
gdyby pozwolił, aby coś to dla niego znaczyło.
Ale nie chciał zostać wykorzystany!
Nie był rozpłodowym ogierem. Nie chciał, by wykorzystywano go w tej roli. Nie chciał
być oglądany i oceniany na wszystkie możliwe sposoby, nim uznają go w końcu za godnego, by
pokryć klacz.
Anastasa przeszył dreszcz.
Czy właśnie przed chwilą tego nie zrobił?
Przez tydzień go poznawali. Matka Kati i sam Judin. Rozmawiali z nim i oceniali go.
Wcale się nie spieszyli. On krążył wokół Kati, starając się pokazać od jak najlepszej strony. Nie
powiedział ani nie zrobił nic, co mogłoby odwrócić ich sympatię. Nie chciał zmarnować żadnej,
nawet najmniejszej szansy.
Prawdopodobnie zdołał przejść przez ucho igielne.
Ta noc...
Nie, nie mógł tak myśleć. Przecież kochał Kati, pragnął zabrać ją ze sobą na zachód.
Chciał się z nią ożenić i uciec z tej krainy pełnej przesądów i zabobonów. Pragnął wieść
spokojne, zwyczajne życie, mieć niedużą zagrodę, gdzie hodowałby konie...
- Kocham Kati - oświadczył stanowczym głosem. - Nie obchodzi mnie, co się zdarzyło
wcześniej, lecz nawet gdyby okazało się to prawdą, i tak nie ma to żadnego znaczenia...
W każdym razie powiedział te słowa na głos, choć miały zdecydowanie gorzki smak.
Anastas nie wiedział, czy kłamie. Po prostu musiał tak powiedzieć. Grigorij nie może odnieść
wrażenia, że mniej ma w sobie mężczyzny niż on.
Więcej do tej sprawy nie wracali.
W obozie tego dnia zapanował niezwykły nastrój. Może stało się tak za sprawą pogody?
Do tej pory dni były promiennie piękne, niebo jasnobłękitne, letnie, dużo słońca. Teraz nad
lasem zebrały się gęste, szare chmury. Byli jakby zamknięci w ciasnej przestrzeni. Chmury się
zniżyły, unosiły się ledwie ponad wierzchołkami drzew. Całkowicie przesłoniły niebo.
Nie było jednak zimno. Raczej ciepło i duszno. Panowała taka wilgoć, że ubrania
ciążyły i wszyscy zlewali się potem.
Duchota.
Antonia wciąż była senna. Musieli ją zbudzić, kiedy nastał dzień, ale ona mogłaby dalej
spać. Całe ciało wciąż jej ciążyło. Bolały wszystkie stawy.
- Mam wrażenie, jakbym wczoraj cały dzień ścinała drzewa - zażartowała.
Glikeria na widok Antonii przy ognisku na środku polany wydawała się zdumiona.
- Zdjęłaś bandaże - stwierdziła.
- Przesiąkły - natychmiast odparła Antonia. - Ręce mnie bolały, kiedy się obudziłam.
Chyba właśnie przez to nie mogłam spać. Inaczej spałabym przez tydzień. Wrzuciłam bandaże
w ognisko.
Antonia poruszyła palcami i pokazała dłonie Glikerii.
- Dobrą maść mi dałaś - powiedziała. - Widzisz, jak się goją?
Glikeria nie zaproponowała Antonii dalszej kuracji. Odebrało jej mowę. Jej oczy długo
spoczywały na Antonii, pełne wątpliwości i badawcze. Wystraszył się nawet Anastas.
Antonia nabrała już teraz pewności, że w ogóle nie planowano, by kiedykolwiek więcej
miała się obudzić. Może to ona była tą ofiarą, którą zamierzali złożyć Jumali?
Teraz zaś Glikeria straciła pewność siebie.
Mimo wszystko to krzyk Jumali ocalił Antonię od pewnej śmierci.
Być może nie uprzedzili bogini, co zamierzają uczynić z Antonią. Wskazywał na to
wyraz twarzy Glikerii i jej wątpliwości. Nie poradzili się Jumali.
Tymczasem Antonia wciąż żyła i wciąż pamiętała, co zdarzyło się dzień wcześniej. Być
może nie z taką samą jasnością, jak jeszcze przed zaśnięciem, lecz najistotniejsze szczegóły
zatrzymały się w jej pamięci. A rany już zaczęły się goić.
Glikeria wyraźnie się wystraszyła. Pojęła, że ta obca kobieta znajduje się pod ochroną
mocy wyższej, aniżeli się tego spodziewali. Chroniła ją bogini Glikerii.
- Co tu się będzie dzisiaj działo? - dopytywała się Antonia na widok dwóch strażników,
przygotowujących jeszcze jedno ognisko. Nieśli również dwie zwierzęce tusze. Jasne było, że
zamierzano je upiec nad ogniem, przywiązali je bowiem do dwóch pozbawionych wcześniej
gałęzi pniaków młodych drzew w taki sposób, by zwierzęta znalazły się dość wysoko nad
ogniem.
- Czy będzie jakaś uczta? Czy to jedno z waszych świąt?
Glikeria pokręciła głową. Znów się uśmiechała, rym uśmiechem, który krył w sobie
tajemnice nie do przeniknięcia.
- To żadne takie święto - powiedziała. - Ale miałaś przecież dzisiaj podziękować Jumali.
Zapomniałaś już o tym? Przecież wczoraj otrzymałaś życie w podarunku!
Dzisiaj również, pomyślała Antonia z goryczą, ale pokiwała głową, udając, że wierzy
słowom szamanki.
- Będziemy również świętować z innego powodu - oznajmiła Glikeria. Patrzyła teraz na
Anastasa. - Judin odda dzisiaj Kati Anastasowi za żonę.
Antonia zdumiona popatrzyła na Anastasa. Wyglądał na równie zaskoczonego jak i ona.
Powstrzymała się więc od pytania, dlaczego ich o tym nie uprzedził.
On również o niczym nie wiedział.
- Ogromnie się z tego cieszę - rzekł wreszcie. Upłynęła dobra chwila, nim odzyskał
mowę.
- My również - powiedziała Glikeria z nieoczekiwaną życzliwością. - Kati jest naszym
jedynym dzieckiem. Nie chcieliśmy jej oddawać pierwszemu lepszemu mężczyźnie. Wygląda
jednak na to, że ty na nią zasługujesz. Sądzimy, że będziesz potrafił się nią zająć jak najlepiej.
Staniesz się godnym jej mężem. Damy wam ziemię i zagrodę. Niczego wam nie będzie
brakować...
- Ale... - zająknął się Anastas. Grigorij szturchnął go w bok. Anastas umilkł.
Wciąż przełykał ślinę, ale cały czas miał sucho w ustach. Za nic na świecie nie był w
stanie ich nawilżyć. Tyle kawałeczków zagadkowej układanki nagle zaczęło do siebie pasować.
Nie chciał, by tak nim rządzono. Właśnie w taki sposób obchodzono się z końmi, sam przecież
to robił. Z początku wabiło się je pieszczotami, a potem używało ciężkiej ręki.
Ale on przecież nie był koniem. Nie był dzikim ogierem, którego można ujeździć i
oswoić.
- Takie dary zawsze trudno jest przyjąć - rzekła Glikeria z uśmiechem, który był w
istocie matczyny. - Musisz jednak zrozumieć, że my po prostu pragniemy dla Kati wszystkiego,
co najlepsze. Nie pozwolimy, by zadowoliła się czymś pomniejszym. Musisz pojąć, że chcemy
się o nią zatroszczyć jak najlepiej. Tacy już są rodzice. A ona jest ostatnią z naszego rodu.
Wszystkie nasze nadzieje są związane z Kati. Damy wam podstawy bytowania, a już od was
będzie zależało, co z tym zrobicie. To nie jest dobroczynność, to podarek z rąk matki i ojca,
którzy mają tylko to jedno jedyne dziecko. Pragniemy jej to ofiarować. Tak jak oddajemy ją
pod twoją opiekę, Anastas. Chwila taka jak ta jest niezwykle trudna dla matki i ojca. I ciężko
jest dać córkę mężczyźnie nie pochodzącemu z naszego ludu. Nie wywodzącemu się z rodu,
który znamy. Takiemu, który nawet nie wyznaje naszej wiary. Robimy to jednak, ponieważ
uważamy, że jesteś jedynym człowiekiem, który będzie w stanie uszczęśliwić Kati.
To była długa przemowa i brzmiała tak, jak gdyby każde wypowiadane przez Glikerię
słowo było samą tylko prawdą. Anastas jednak nie mógł się oprzeć wątpliwościom.
Oni go do siebie przywiązywali. Darowali mu gospodarstwo, zapewniając, że będzie
należało do niego. Oddawali mu Kati, ale wciąż mocno ją trzymali, równie mocno jak
dotychczas. O, nie, nie zamierzali zrezygnować ze swojej boskiej córki. To ona była nadzieją
rodu. On tylko środkiem, dzięki któremu ród miał przetrwać. Kati nie była w stanie
samodzielnie spłodzić dziecka.
Anastas poczuł, jak w jego wnętrzu zaciska się bolesny węzeł.
Ale przynajmniej chcieli oddać mu rękę Kati. Przynajmniej więc w ich rozumieniu
zostanie jego żoną. On jednak nie poczuje się prawdziwie żonaty.
Postanowił mimo wszystko, że pozwoli im przeprowadzić tę ceremonię, chętnie na to
przystanie. Poślubi Kati. Kocha Kati. Będzie udawał, że zgadza się na wszystko, czego od
niego żądają.
A gdy nadarzy się odpowiednia okazja, ucieknie razem z nią. Pojął już, że nie będzie to
zwyczajne pożegnanie i zwykły wyjazd. Znów będzie musiał uciekać.
A potem poślubi Kati naprawdę.
Uwolni ją od tych szponów, w których trzymali ją rodzice. Ona nigdy nie dorośnie, jeśli
nie puszczą jej od siebie.
- Co się teraz będzie działo? - spytał. To było bardzo dziwne: za chwilę miał wystąpić w
roli pana młodego, a tymczasem nie miał świadomości, co go czeka.
Glikeria uśmiechnęła się.
- Judin i Kati poszli po Jumalę - powiedziała. Antonii dech zaparło w piersiach. W
jednej chwili nabrała ostatecznego przekonania, że nie miała być świadkiem tego, co będzie się
działo. Tak też by się stało, gdyby wszystko potoczyło się wedle planu Glikerii i jej męża. Dla
Judina widok Toni z całą pewnością okaże się szokiem.
- Nie możemy urządzić takiego wesela, jakie obchodzimy zazwyczaj - powiedziała
Glikeria szybko, niemal przepraszając. - Nie mamy możliwości sprowadzenia tu kogokolwiek z
naszej rodziny. Nie możemy wyprawić tak hucznego wesela, na jakie zasłużyła Kati. Ale ślub
tak czy owak będzie ważny, Anastas. W naszym rozumieniu będzie obowiązywał aż do śmierci.
Po chwili milczenia dodała:
- Gdy nadejdzie czas, który pozwoli nam wrócić do miasta, trzeba będzie połączyć was
również w kościele. Nie oznacza to, że zamierzamy ugiąć kolana przed bogiem, w którego nie
wierzymy. Nie możemy was jednak narażać na niepotrzebne pytania i niebezpieczeństwo.
Kobietę, która bez ślubu żyje z mężczyzną, wysyła się do klasztoru, wtrąca się do więzienia.
Mężczyzna zaś musi płacić surowe grzywny. Nie możemy narażać na to Kati.
Anastas pokiwał głową. Rozumiał. Ale oświadczenie Glikerii sprawiło mu również
ulgę.
- Wówczas też będziemy mogli wyprawić ucztę - ciągnęła Glikeria z rozmarzeniem w
oczach. - Wtedy zaprowadzicie już porządek u siebie i będzie można zaprosić całą rodzinę...
I znów układała plany dotyczące Kati i jego. Nie zamierzała zrezygnować z władzy nad
córką. Kati przez całe życie miała trzymać się matczynej spódnicy.
Anastas czuł narastającą bezradność, lecz budził się w nim również gniew.
Nie zamierzał pozwolić im na wszystko, czego chcieli. Nie wiedzieli jeszcze, kogo
wybrali na męża dla swojej córki. Wydawało im się, że dobrze go znają, lecz przekonają się, że
potrafi jeszcze ich zaskoczyć. Jest na to dostatecznie przebiegły.
- Muszę chyba zmienić koszulę - stwierdził Anastas, wstając. Nic jeszcze nie jadł, ale
nie czul głodu. - Nie chcę być brudny, kiedy będę brał ślub z Kati.
- Tuż za szałasami jest strumień. Znajdziesz go, jak pójdziesz prosto i nie zabłądzisz na
inne ścieżki - powiedziała Glikeria.
Najwyraźniej piła do Antonii. Ona jednak postanowiła nie zwracać uwagi na jej
przycinki.
- Dzisiaj nie zabłądzę za nic na świecie - obiecał Anastas.
Uśmiechał się przy tym tak szeroko, że na ten widok Glikerii zdawało się mięknąć
serce. Szczera twarz chłopaka była tak piękna. I nic nie pozwalało wątpić, że naprawdę kocha
Kati. To musiało poruszyć serce każdej matki, a Glikeria również była matką. Wprawdzie w jej
życiu najbardziej liczyła się wiara, lecz od matczynych uczuć nie mogła uciec.
- Skąd taki pośpiech? - Antonia spytała Grigorija ściszonym głosem.
Glikeria pozostawiła ich samych sobie przy ognisku. Nigdy tego nie robiła, widać
jednak czekało na nią dużo innych zajęć.
Pomimo wszystko mająca nastąpić ceremonia, oznaczała dla niej prawdziwy ślub Kati.
Kościelny ślub, który będzie musiał odbyć się później, dla zachowania pozorów przed
otoczeniem, dla nich zupełnie się nie liczył.
- Anastas spał tej nocy z Kati - odparł Grigorij. - A oni w tej rodzinie chcą mieć dzieci z
prawego łoża. Spłodzone w prawym łożu. - Skrzywił się przy tym. - Nie bardzo wiem, czy
dobrze zrozumiałem, ale gdy wczoraj się zgubiłaś, Antonetto, moja ty nieszczęsna ptaszyno, to
niepokoiło ich również coś innego. Stałem dość blisko Judina, gdy jeden z jego strażników
składał mu raport. Mną się najwyraźniej nie przejmowali. Gdy człowiek jest ślepcem, wszyst-
kim się wydaje, że jednocześnie jest głuchy. Na dobrą sprawę staje się niewidzialny... - Musiał
zrobić przerwę. - Odnoszę wrażenie, że po lasach krąży jakiś patrol. Jest gdzieś niedaleko stąd.
Oni wydają się bardzo wystraszeni. Judin mówił coś o odejściu z tego miejsca, o przeniesieniu
Jumali głębiej na bagna. Muszą ją mieć w pobliżu, żeby w razie konieczności wraz z nią
uciekać.
- Nie mogłam być zbyt daleko od skarbca... Antonię przeszedł dreszcz.
- To prawda - przyznał Grigorij. - Kocham cię, moje dziecko. Nie wiem, co się teraz z
nami stanie, Antonio. Mam nadzieję, że uda nam się stąd wyrwać, nim do czegoś dojdzie. Mam
nadzieję, że będą się starali odesłać Kati i Anastasa z powrotem do miasta i że dlatego tak im
się spieszy z tym ślubem... Może i nas też puszczą. Nie zdołają zatrzymać Anastasa, jeśli nas
spotka coś złego.
Antonia zadrżała.
- Ach, wejść w taką rodzinę! Nie wiem, czy jeszcze lubię Kati...
- Kati nie jest temu winna - oświadczył Grigorij wielkodusznie. - Ona się w tym
urodziła. Nie możesz nie lubić kogoś tylko za to, że przyszedł na świat w takiej a nie innej
rodzinie. Człowiek nie wybiera sobie rodziców, moja kochana. Traktuj raczej Anastasa jako
jedyną szansę Kati na wyrwanie się stąd. Wygląda na to, że ona tego pragnie. Jak gdyby nie
czuła się tu już najlepiej. Jak gdyby ochrona i błogosławieństwo Jumali naprawdę jej ciążyły.
- On ją rzeczywiście kocha - słabym głosem powiedziała Antonia. - Jeszcze nigdy nie
widziałam tego chłopaka w takim stanie. Kati jest dla niego ważniejsza nad życie. Nie będę
wobec tego nikogo potępiać. Ale obawiam się o naszą przyszłość. Boję się dzisiejszego dnia.
Czy ty nie czujesz, jakie ciężkie jest powietrze, Grigorij? Coś jakby nas okrążało. Coś poza tym
ciepłem i wilgocią, coś, od czego wszystko robi się lepkie i duszne. Boję się tej ciszy dookoła.
Mam wrażenie, jakby las również czekał, że coś się stanie...
- Gdybyś była w jakimś innym miejscu, uważałabyś, że jest ciepły, przyjemny dzień.
Może nieco pochmurny, ale przecież do zniesienia - uśmiechnął się Grigorij. - Czy mogę być
weselnym gościem, tak jak wyglądam? - spytał. - Jesteś kobietą, znasz się na takich rzeczach.
Antonia przeczesała mu włosy, ogoliła go. Ręce jej się trzęsły, lecz ani razu go nie
zacięła. Nóż musiała zwrócić Glikerii. Wcześniej musiała o niego prosić. To było bardzo
upokarzające.
W obozie panowała cisza. Wszystko było ciche. Antonia, Grigorij i Anastas czekali.
Anastas naciągnął skórzane spodnie. Nie były one być może zbyt uroczyste, lecz o wiele
czyściejsze od tych, w których chodził niemal nieprzerwanie od czasu, gdy opuścili okolice na
północy u ujścia Obu. Koszula, którą w nie wsunął, była czysta. Trochę pognieciona i z ledwie
widocznymi łatami na łokciach, lecz rękawy miała tak szerokie, że łaty na pewno znikną wśród
fałd. Dostał też od Antonii chustkę, którą przewiązał się w pasie. Na nogach zatrzymał buty do
konnej jazdy, w innym obuwiu nigdy się dobrze nie czuł. Odkąd samodzielnie zrobił pierwsze
kroki, zawsze chodził w butach do konnej jazdy.
Zresztą nikt inny nie będzie tu dzisiaj lepiej ubrany.
Wiele razy dorzucali torfu do ogniska. Kawałki nie były zupełnie suche, ogień trzaskał
nieco, nim się porządnie rozpaliły.
Antonia od czasu do czasu podchodziła do mięsiwa i obracała je. Nie było nikogo
innego, kto by dopilnował, żeby się nie spaliło. Uznała to niemalże za swój obowiązek.
Glikeria gdzieś zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu.
Nigdzie też nie było widać strażników.
Wszelkie życie w obozie jakby zamarło. Zostali w nim jedynie oni. Nikt inny.
- Gdyby nie był to taki wielki dzień - rzekł Grigorij, uśmiechając się nieco krzywo -
mogłaby to być niezła okazja do ucieczki.
- Nie jesteśmy tu więźniami - zaoponował Anastas.
- Doprawdy? - spytał Grigorij. Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Dzień wciąż był
pochmurny i duszny. Pokrywa chmur równie gęsta.
A las wciąż nie zdradzał tajemnic, które skrywał w swym wnętrzu. Las zawsze był
sprzymierzeńcem, któremu można ufać.
W tak pochmurny dzień prędko zaczęło zmierzchać. Szarość stała się jeszcze bardziej
szara, cienie gęste i krótkie, jak gdyby wśród drzew objawił się świat pełen szarych karłów i
stworów. Jak gdyby las pełen był małych trolli.
W końcu usłyszeli głosy. W lesie objawiło się życie. Odległy szmer stawał się coraz
głośniejszy.
- Nadchodzą od tej samej strony, z której przyszli wczoraj z tobą - powiedział Anastas
do Antonii. Jego twarz wyrażała przygnębienie. W jego sercu kłębiło się teraz wiele
skomplikowanych uczuć.
- Na pewno zanadto się zbliżyłam do Jumali - stwierdziła Antonia. - Ale celowo
weszłam na moczary. Chciałam mieć jakąś wymówkę, dlaczego zabawiłam tam tak długo.
Dopiero teraz powiedziała prawdę.
- To chyba najgorsza ze wszystkich twoich wymówek - cierpko zauważył Grigorij. -
Mało brakowało, a przypłaciłabyś ją życiem.
Antonia położyła dłoń na ramieniu Anastasa i lekko go uścisnęła.
- Bez względu na to, co się teraz stanie, Anastas, pamiętaj: przede wszystkim masz być
szczęśliwy. Wszystko jedno, kim oni są, czy czym są, oddają ci teraz swoją córkę. Kochasz
Kati. To ją dostaniesz, a nie jej rodziców. I nie może być w tym nic bardziej przerażającego od
tego, w co wciągnął cię Grigorij w ciągu tych lat. Byłeś mężczyzną na tyle, by przyjmować
wszystko z podniesioną głową. Teraz również sobie poradzisz. Nie wolno nam okazywać
strachu. Oni nie mogą nam nic zrobić. Poślubisz ich córkę. Jeśli spotka cię coś złego, będzie to
bolało Kati. A bez względu na to, co o nich myślisz, oni nie chcą jej krzywdy.
- Dziękuję ci, Antonio.
Anastas uścisnął jej rękę. Wpatrywał się w las. W każdej chwili spodziewał się, że ich
zobaczy. Na razie jednak wzmagały się tylko dźwięki.
- Nie wiem, czy zgadzam się z tobą we wszystkim, co powiedziałaś - dodał. - Lecz i tak
miło było to usłyszeć. I rzeczywiście pragnę Kati. Chcę ją poślubić. Muszę przez to przejść dla
niej.
Jednostajny szum się zbliżał. Było to coś w rodzaju pieśni w języku, z którego nic a nic
nie rozumieli. Nawet rytm różnił się od rosyjskiego.
To Judin śpiewał.
Albo odprawiał modły.
Antonia tak właśnie to określiła. Nie był to zwyczajny, codzienny ton. Nie nuciłby takiej
melodii podczas normalnej pracy.
To była modlitwa.
Szedł przodem.
Był najwyższym kapłanem, szamanem.
Za nim kroczyło czterech strażników z drewnianą skrzynią. Spoczywała na okrągłych
drągach, które mieli na ramionach. Skrzynia nosiła ślady starości, drewno nasmarowane
tłuszczem pociemniało na brąz. Wieko było zaokrąglone, okucia z błyszczącego metalu, który
na brzegach zmienił kolor, zrobił się zielonoczarny. A z przodu widniał zamek wielkości pięści.
Nie było wątpliwości, jaki skarb jest przechowywany w skrzyni.
Za skrzynią kroczyła Kati razem z Glikerią.
- Ona wyszła im na spotkanie - szepnęła Antonia. - Widać musiała im powiedzieć, że
jestem jak najbardziej żywa. Ciekawe, jak Judin na to zareagował. Teraz oczywiście udaje, że
nic się nie stało.
- Pst! - uciszył ją Grigorij. - Nie psuj tej chwili Anastasowi. Przecież mimo wszystko on
się teraz żeni, moja śliczna. Pogańska ceremonia również może kryć w sobie piękno w tak
ważnych momentach, kochana. Pozwólmy mu ją przeżyć.
Antonia przełknęła ślinę. Poruszyła ją panująca tu atmosfera, nie dało się temu
zaprzeczyć. Monotonna pieśń wypełniła powietrze czymś osobliwym. Czymś pełnym nadziei i
przerażającym jednocześnie.
Zapadał zmrok.
Weszli na polanę.
Pierwszy Judin. Ubrany był w szkarłatnoczerwony płaszcz, podobny do tego, który nosił
brat Kati. Szata Judina jednak była złocona na brzegach. Czerwień w kontraście z białą skórą
mężczyzny budziła grozę. Mogło się wydawać, że kąpał się we krwi.
Antonia drgnęła, próbując otrząsnąć się z takich fantazji. Nie powinna zanadto
popuszczać wodzy wyobraźni... Strażnicy kroczący za Judinem również mieli czerwone
peleryny, takie jak te, jakie wkładali poborcy danin. Może i ci mężczyźni pełnili taką funkcję?
To by wyjaśniało, dlaczego wolno im było nieść skrzynię Jumali. Antonia była przekonana, że
trzeba należeć do najbliższego kręgu bogini, by móc dostąpić takiego zaszczytu.
Z godnością kroczyli za Judinem. Gdy on stanął, oni również się zatrzymali.
Powoli unieśli drągi z ramion i opuścili skrzynię. Antonia zauważyła, że jej nie dotykali.
Odtoczyli kije spod niej i odstawili je na bok.
Judin podszedł do skrzyni, wyjął klucz i przekręcił go w zamku. Dłońmi popieścił
wieko.
A potem otworzył skrzynię.
Strażnicy cofnęli się jeszcze o kilka kroków. Wydawało się, że westchnęli albo może
jęknęli.
Judin wyjął coś ze środka z delikatnością taką, z jaką matka trzyma nowo narodzone
dziecko.
Antonia również przełknęła ślinę. Drżała teraz na całym ciele. Dobrze, że mogła
przytulić się do Grigorija.
- On wyjmuje teraz tę figurę, prawda? - szepnął jej do ucha.
Wprawdzie nic nie widział, lecz i on uległ nastrojowi, temu napięciu tkwiącemu w
powietrzu. Potrafił się domyślić, co się dzieje.
Antonia kiwnęła głową. Grigorij policzkiem tulił się do jej włosów, mógł więc to
poczuć. Głos nie chciał jej słuchać. W ustach zaschło jej tak, że język lepił się do podniebienia.
Zdołała jednak szepnąć:
- Jest mniejsza, niż przypuszczałam. Ale rzeczywiście cała ze złota. Musi być ze złota.
Nigdy w życiu nie widziałam nic, co by bardziej błyszczało. Odbijają się w niej płomienie
ogniska. Chyba muszą ją polerować. Na pewno. Inaczej nie byłaby taka lśniąca...
Nieustannie przełykała ślinę w czasie, gdy Judin podnosił Jumalę ku niebu. Glikeria
wystąpiła w przód. Zamknęła skrzynię kluczem, który jej mąż rzucił na ziemię. A potem
postawiła ją na krótszym boku i rozłożywszy kawałek materiału, nakryła nim skrzynię. Materiał
również był czerwony.
- Ona przygotowuje ołtarz - ochrypłym głosem szepnął Anastas.
- Jumala to figura nagiej kobiety - cicho powiedziała Antonia do Grigorija. Miał prawo
widzieć jej oczami. - Klęczy, a w dłoniach trzyma czarę. Włosy upięte z tyłu w coś w rodzaju
węzła. Nigdy u żadnej kobiety nie widziałam podobnej fryzury. To stosunkowo młoda kobieta,
bardzo zgrabna. Sięgałaby mi pewnie do kolan... Wygląda dokładnie tak, jak widziała ją Raija,
Grigorij. Dokładnie tak samo!
Judin ustawił Jumalę na skrzyni nakrytej czerwonym obrusem. Stanął przed nią jako
kapłan. Potem odwrócił się do obcych, popatrzył na nich pierwszy raz.
Antonia musiała lekko uścisnąć Anastasa za rękę. Popchnęła go naprzód.
Ceremonia się rozpoczęła.
12
Anastas szedł naprzód jak pijany. Przed nim wznosił się ołtarz, który zbudowali ze
skrzyni. Na nim nierzeczywista, niepojęta, złocista statuetka kobiety.
Jumala.
Nie przewidział tego, bo wcale nie chciał odczuć takiego wzruszenia na widok
pogańskiego bożka. Był dostatecznie oświecony, by wiedzieć, że ten posążek jest dziełem
ludzkich rąk. Widział, że jest stary. W głowie pojawiły mu się słowa z innego życia. Ktoś
zapewne nazwałby tę statuetkę klasyczną, jej linie były takie czyste i proste. Kobieta klęczała w
sposób naturalny, tak jak uklękłaby żywa kobieta. Ale nieznany artysta z dalekiej przeszłości
nie ujął wszystkich szczegółów: kobieca postać była gładsza i zimniejsza od rzeczywistej
kobiety. Mimo to jednak coś w niej sprawiało wrażenie, że jest żywa...
Niech Bóg go od tego broni, lecz przejął się tym, co widzi. Czuł, że podniosłość tej
chwili niemal go paraliżuje. A na ową podniosłość składała się również statuetka, sposób, w
jaki się do niej odnosili, ów uroczysty język, ruchy powolne i nienaturalne...
Judin zatrzymał Anastasa gestem ręki, nim chłopak zanadto zbliżył się do ołtarza.
Anastasowi dech zaparło w piersiach. W jednej chwili powrócił do rzeczywistości.
Wciąż był tu jedynie obcym przybyszem, niewiernym. To oczywiste, że nie mógł zanadto się
zbliżyć do ich największej świętości.
Judin gestem nakazał mu paść na kolana. Anastas usłuchał.
Wypełniało go podniosłe uczucie.
Niezwykle, niemal nierzeczywiste, lecz bardzo uroczyste.
Ujrzał, że Glikeria staje u boku męża. Za nią podążali dwaj strażnicy w płaszczach.
Między sobą dźwigali balię, całkiem zwyczajną balię z drewna. Ustawili ją przy ołtarzu.
Anastas spostrzegł, że jest w niej woda.
Kati wciąż stała na skraju placyku. Ledwie ośmielał się na nią spojrzeć. Coś mu
podpowiadało, że to nie wypada, że będzie mu wolno na nią patrzeć dopiero wówczas, gdy
zostaną sobie poślubieni.
W każdym razie zdążył dostrzec, że dziewczyna wygląda pięknie. Ubrana była w białą
suknię, miękko otulającą jej ciało. W talii przepasała się czerwonym pasem, zawiązanym na
biodrze, a jego krańce opadały niemal do kraju sukni. We włosach miała podobną krajkę, a pod
nią wsunięty żółty kwiat, z rodzaju tych, które rosły na bagnach.
Była piękna.
Judin odwrócił się do Anastasa plecami. Stanął przodem do statuetki ze złota i
monotonnie wypowiadał słowa, których Anastas nie rozumiał. Trochę go to przerażało.
Ta chwila miała być dla niego taka ważna, tymczasem nawet nie rozumiał słów. Ale też
i nie był to prawdziwy ślub.
Kolana rozbolały go od długiego klęczenia, ale wytrzymał. Wytrzymał dla Kati.
Po tej ceremonii przynajmniej w ich oczach będzie jego żoną. To pierwszy krok.
Później musi uczynić ją swą małżonką w oczach reszty świata. Wszystko należy czynić
stopniowo. Na nic się nie zda wiara, że wszystkiego da się dokonać jednym skokiem wprost w
niepewność. Niekiedy trzeba tak działać; tu musiał przy każdym kroku uważnie patrzeć, gdzie
stawia nogę.
Glikeria padła na kolana obok męża. Oboje na przemian odprawiali modlitwy, chyląc
głowy przed Jumalą.
Niebo nad nimi wciąż ciemniało.
O ogniska prawdopodobnie zadbała Antonia. Płonęły, a Anastas nie widział, by
ktokolwiek inny dokładał torfu.
Znów zerknął na Kati. Dziewczyna wciąż stała z pochyloną głową. Dłonie złożyła. W
sercu go zapiekło, chociaż nazywał się bezbożnikiem. Może gdzieś głęboko w jego wnętrzu
tkwiły resztki dziecięcej wiary? Miał wrażenie, że ten widok kłuje go w oczy...
Wreszcie szamani powstali. Anastas delikatnie się poruszył, a rodzice Kati na szczęście
nie zwrócili na to uwagi. Co do strażników nie miał takiej samej pewności, stali nieruchomo i
przynajmniej z pozoru wydawało się, że patrzą wprost przed siebie. Trudno jednak było
stwierdzić, co widzą, a czego nie widzą. Podejrzewał, że mimo iż ich twarze pozostają bez
wyrazu, to jednak mężczyźni ci mają baczenie na każdy szczegół.
Zastanawiał się, czy nogi utrzymają go, gdy pozwolą mu się w końcu podnieść.
Nie, nie trzeba o tym myśleć...
Judin zdjął statuetkę z ołtarza. Anastas nie wierzył własnym oczom, kiedy szaman
umieścił Jumalę w naczyniu z wodą.
Potem złożył dłonie, ukląkł przy naczyniu i zaczął śpiewać z twarzą zwróconą ku niebu.
Przyłączyła się do niego Glikeria.
Mało brakowało, a Anastas uszczypnąłby się w ramię. Jakiż sens mogło mieć kąpanie
bogini podczas takiej ceremonii?
Miał nadzieję, że przynajmniej on i Kati unikną zanurzania w wodzie. Ale cóż, skoro
będzie trzeba, na pewno podda się kąpieli.
Tylko że to może zaszkodzić skórze, z której uszyte były jego buty do konnej jazdy. Nie
miał okazji nasmarować ich tłuszczem, odkąd przekraczali rzeki, by się tu dostać. I już
zauważył, że zrobiły się sztywniejsze i utraciły swój blask.
Wielkie nieba, jakież to myśli przychodzą mu do głowy! Można tylko mieć nadzieję, że
szamani nie potrafią w nich czytać. Bo jeśli tak, to może się pożegnać z marzeniem o zostaniu
ich zięciem. Te myśli zapewne są bluźniercze, Jumala wszak nie ma żadnego związku z tak
przyziemnymi sprawami, jak stan jego butów. Fakt, że uważał Jumalę za przedmiot równie
zwyczajny, na pewno tylko pogorszyłby jego sytuację.
Bez wątpienia mogli znaleźć lepszego zięcia wśród mężczyzn z własnego ludu. Anastas
wciąż nie mógł pojąć, dlaczego wybrali właśnie jego.
Bo był to wybór rodziców, przynajmniej co do tego nie miał żadnych wątpliwości.
Owszem, Kati go polubiła, lecz to z całą pewnością nie wystarczało szamanowi Judinowi i jego
żonie.
Musiało być w Anastasie coś takiego, z czego sam nie zdawał sobie sprawy.
Tymczasem Jumalę wyciągnięto z wody. Teraz wyraźne się stało, że nie o wszystkim
pomyśleli przed ceremonią, nie przygotowali bowiem nic, w co można by wytrzeć posążek. A
widać niemożliwe było odstawienie statuetki wciąż ociekającej wodą.
Glikeria poświęciła swój płaszcz.
Osuszona bogini stanęła na powrót na swoim miejscu. Świeżo wymyta błyszczała teraz
jeszcze mocniej, zaś do czarki, którą trzymała w rękach, Judin wsypał garść monet.
Anastasowi przeleciało przez głowę, że dla szamana nie było to nic trudnego. Mógł
wziąć sobie to, co wcześniej ofiarowali już inni. Wszak to on zawiadywał skarbami, a Jumala z
całą pewnością nie zwracała uwagi na to, czy otrzymuje w darze pieniądze, które raz już
dostała.
Nazwaliby Anastasa niewiernym, bezbożnym.
Z całą pewnością taki właśnie był. Nie stracił jednak zdolności do ironii, umiejętności
jasnego widzenia spraw.
Nadeszła wreszcie ta chwila, kiedy Judin odwrócił się do córki. Uśmiechnął się do niej,
a przynajmniej Anastasowi wydało się, że tak uczynił. Odniósł wrażenie, że na twarzy szamana
dostrzega ojcowską dumę. Było jednak ciemno, możliwe więc, że się mylił.
Płomienie ogniska sprawiały, że cienie magicznie migotały. Nie każdy więc mógł
widzieć wszystko z taką samą jasnością.
Judin podszedł do córki i podprowadził ją do ołtarza. Kati padła tam na kolana.
Glikeria podprowadziła Anastasa.
Kolana naprawdę porządnie go bolały, kiedy wstawał, żeby przejść te kilka kroków.
Potem znów musiał uklęknąć. Tym razem obok Kati.
Teraz czuł się o wiele lepiej.
Zerknął na dziewczynę. Głowę trzymał uniesioną wysoko, lecz Judin zaraz posłał mu
karcące spojrzenie. Anastas skłonił ją więc tak, by wyglądało to na chylenie czoła.
Nie miał zamiaru bluźnić, lecz to była gra, w której to tamci mieli w rękach wszystkie
atuty. On zaś nawet nie znał jej zasad. A nie stać go było na zbyt wiele błędnych posunięć.
Napotkał też przelotne spojrzenie Kati. Kąciki ust leciutko uniosły jej się w górę, lecz
również tylko na moment. Zaraz potem twarz znów jej spoważniała.
Ostatniej nocy spała w jego objęciach.
Wówczas nie wyobrażał sobie, że sprawy potoczą się tak szybko. Nastawiał się na
długie czekanie. Przypuszczał, że ona również nie znała planów matki i ojca, inaczej by mu
przecież powiedziała.
Czy jej rodzice wiedzieli, że oni ze sobą spali? Czy Kati się do tego przyznała?
Anastasa na moment przeszył lodowaty dreszcz.
Ale w takim razie nie odprawialiby chyba podobnej ceremonii? Trudno mu było
uwierzyć, że przyjmą go jako zięcia z otwartymi ramionami, gdyby o tym wiedzieli...
Owszem, na pewno pragnęli wnuków, ale nie mogli się domyślać, że on już próbował
im je zapewnić.
Teraz Judin popatrzył na Kati. Zadał jej jakieś pytanie. Kati kiwnęła głową i
powiedziała coś w tym języku, którego Anastas nie znał.
Potem Judin zwrócił się do niego.
- Jumala i my oddajemy ci tę kobietę za żonę. Czy chcesz ją przyjąć i wziąć pod opiekę,
którą do tej pory my nad nią sprawowaliśmy?
Anastas czekał, aż padnie więcej słów. Więcej pouczeń. Przywykł do tego podczas
kościelnych ślubów. Wprawdzie nie uczestniczył w zbyt wielu podobnych uroczystościach, lecz
w każdym razie pamiętał, że mówiło się o czymś więcej. Czul się niemal oszukany, kiedy
zrozumiał, że to już wszystko.
- Tak - powiedział.
Kati uśmiechnęła się do niego zadowolona. Przypomniał sobie cień strachu, widoczny
na jej twarzy zaledwie przed chwilą. Musiał więc na nią zerknąć w oczekiwaniu na dalszy ciąg
słów Judina, które nigdy nie padły.
Kati wstała, poszedł w jej ślady. Ona wszak nie mogła się mylić, tutaj się urodziła.
Podeszli do posążka.
Judin ujął dłonie obojga i położył je na zimnej, gładkiej skórze bogini. Swoją ręką
nakrył ich dłonie. Znów modlił się monotonnie z zamkniętymi oczami. Anastas nie mógł się
powstrzymać przed spoglądaniem na szamana. Uznał, że to bezpieczne, skoro Judin ma
zamknięte oczy.
Modlitwa, którą odmawiał, była zapewne błogosławieństwem dla tego małżeństwa,
błaganiem o szczęście i płodność.
Anastas się skrzywił.
Judin skończył. Odsunął ich dłonie od bogini, potem zaś wyjął nóż.
Anastas zmarszczył brwi, ale Kati stała zupełnie spokojna. Na jej twarzy nie widać było
nawet cienia strachu. Nie dotykała go, on również nie śmiał jej nawet musnąć. To zapewne nie
było dozwolone, przynajmniej na razie.
Anastas pojął wreszcie, że ceremonia wcale nie dobiegła jeszcze końca, jak mu się
wydawało.
A więc nie odbywa się to tak szybko, chociaż pytania, jakie Judin mu zadawał, były
proste i krótkie.
Szaman zanurzył nóż w naczyniu z wodą, potem zaś stanął pomiędzy córką a
Anastasem.
Kati wysunęła lewą rękę. Anastas, idąc w ślad za nią, również wyciągnął rękę, ale
prawą.
Judin cierpko poprosił go o wyciągnięcie drugiej ręki.
Dlaczego to takie istotne? zastanawiał się Anastas.
Kiedy Judin ledwie przytknął ostrze do nadgarstka Kati, delikatnie go nacinając,
odpowiedź sama przyszła mu do głowy. Przecież po lewej stronie jest serce!
Pozwolił, by Judin naciął skórę i jemu, nawet się przy tym nie skrzywił. Szaman nie
mógł wątpić w to, że jest dzielny. W dodatku Anastas nieraz zaznał już gorszego bólu. To była
naprawdę błahostka.
Judin zetknął nadgarstki młodych w taki sposób, by ich krew się zmieszała.
Anastas uznał, że w tym rytuale jest coś śmiesznego. Takie rzeczy robili z kolegami,
kiedy byli jeszcze chłopcami, kiedy chcieli stać się braćmi krwi i składali uroczyste przysięgi, o
których tak łatwo później zapominali.
To wyglądało na dziecinne zabawy, lecz musiał się z tym pogodzić.
Dla Kati.
Teraz przyszła Glikeria, niosąc niedużą drewnianą czarkę. Wypowiedziała nad nią kilka
słów, a później zanurzyła ją w dużej balii, w której kąpali Jumalę.
Nabrała pełną czarkę wody i podała ją Anastasowi.
- Wypij - szepnęła Kati. - Do dna.
Anastas ujrzał w wodzie własne odbicie. Ujrzał własne oczy, szeroko otwarte, chyba ze
zdumienia. I wody w miseczce wydawało się bardzo dużo. Ale zaczął pić.
Opróżnił czarkę.
Judin położył mu rękę na głowie.
Teraz Kati dostała naczynie. Ona również je opróżniła. Trwało to dłużej niż w wypadku
Anastasa.
Gdy opróżniła miseczkę, Judin drugą rękę położył na głowie córki. Znów monotonnym
głosem zaczął wyśpiewywać modlitwę całkowicie niezrozumiałą dla Anastasa. Trwało to
długo.
Kiedy skończył, jego rolę przejęła Glikeria. Ona również nakryła ich głowy dłońmi. Jej
pieśń jednak była krótsza W dodatku, zdaniem Anastasa, Glikeria miała lepszy glos.
Z całą pewnością to również były bluźniercze myśli, lecz pojawiały się w jego głowie
nie wiadomo skąd, nie potrafił nad nimi zapanować.
Kiedy Glikeria się cofnęła, Judin podał im ręce. Wstali. A Kati objęła Anastasa w pasie.
Odczuł ulgę. Zrozumiał, że to już wszystko, że ceremonia dobiegła nareszcie końca.
- Jesteś teraz moją żoną? - spytał cicho. Głośne wypowiadanie słów wydawało się
niemożliwe w takiej bliskości złotego posążka.
Kati kiwnęła głową, wyraźnie szczęśliwa.
- Jestem twoja - powiedziała. Były to najpiękniejsze słowa, jakie Anastas kiedykolwiek
usłyszał.
Za ich plecami Judin podniósł posążek. Glikeria ułożyła skrzynię na ziemi, otworzyła ją.
Włożyli Jumalę do środka i nakryli płaszczem Judina. Potem znów zamknęli skrzynię na klucz.
Strażnicy z powrotem wsunęli pod nią drągi, również tym razem nie dotykając świętości nawet
palcem.
- To przerażające, lecz również bardzo piękne. Uroczyste - szepnęła Antonia
Grigorijowi, gdy ceremonia niemal dobiegła już końca.
Stali przy ognisku. W milczeniu zrozumieli, że ich obecność jest tolerowana, chociaż
byli niewiernymi. Grigorij wszak i tak nie mógł zobaczyć bogini, natomiast jeśli chodziło o
Antonię, to uważali chyba, że Jumala wzięła ją pod swoją ochronę, pomimo iż była niewierna.
W pewnym sensie przyznano im prawo do obecności w tym miejscu, przynajmniej dopóki
trzymali się z tyłu, wśród cieni, dopóki w żaden sposób w niczym nie przeszkadzali.
- To oczywiste, że chwila jest uroczysta - odszepnął Grigorij. - Wszyscy czynią chwile
takie jak ta uroczystymi. Sądzisz, że nasi dalecy przodkowie nie traktowali uroczyście faktu
znalezienia kobiety, z którą pragną żyć?
Antonia nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad podobnymi problemami. Dopiero
Grigorij zmusił ją, by jej myśli wkroczyły na ścieżki, na które bez niego nigdy by się nie
zapuściły. Przy nim stała się innym człowiekiem. Patrzyła dalej, aniżeli czyniła to niegdyś w
Archangielsku.
- Żałuję, że nie mogłeś zobaczyć Jumali - dodała Antonia. - Na miłość boską, tak bardzo
bym chciała opowiedzieć o niej Raiji! Powiedzieć jej, że Jumala jest dokładnie taka, jaka jawiła
się Raiji w jej snach. Powiedzieć, że ją widziałam. Ze widziałam lud, który wciąż oddaje jej
cześć. Nigdy nie przypuszczałyśmy, że to możliwe. Sądziłyśmy, że ta wiara dawno już
wymarła, że kościół zdołał ją całkiem pokonać.
- Wiele rzeczy jest możliwych - uznał Grigorij. Odpowiedział jej dziwnie krótko,
Antonia zdała sobie sprawę, że powodem tego była jej wzmianka o Raiji.
To oczywiście bezmyślne z jej strony, ale tak łatwo było się zapomnieć. A odkąd tu
przybyli, Antonia wręcz nieustannie myślała o Raiji. To stało się nieuniknione. Antonia była
szczerze przekonana, że gdyby nie Raija i jej niezwykłe sny, nigdy by tutaj nie trafili.
Kati objęła Anastasa. Strażnicy tymczasem chwycili za drągi, gotowi podnieść skrzynię
do góry.
- Nie będą jej przechowywać tutaj - szepnęła Antonia.
- Chyba się tego nie spodziewałaś - odparł Grigorij. - Ale nie odniosą jej z powrotem do
skarbca. Nie potrwa długo, nim tu znów wrócą. Przekonasz się! Ukryją ją w lesie, domyślam
się, że niedaleko od obozowiska. Znają ten las lepiej niż własną kieszeń, Antonetto! Nic nie
robią przypadkiem.
- Powinniśmy życzyć młodym szczęścia. Antonia poderwała się na nogi i pomogła
wstać Grigorijowi. Ich palce się splotły.
- Żałuję, że to nie my - powiedziała smutnym głosem, cicho wzdychając. - Nawet w taki
sposób - dodała.
Grigorij na krótką chwilę objął ją, usta musnęły czoło. Potem wargi.
- Nie mamy prawa tego pragnąć, Antonio - rzekł zasmucony. - Skradliśmy czas, który
razem spędzamy. Ale ja potrafię z tym żyć. Potrafię być z tobą szczęśliwy, dopóki nie myślę o
tym, jak mogłoby być.
Tego nam nie wolno. Kochamy się i niebiosa o tym wiedzą. Wiedzą o tym ptaki i
drzewa wokół nas. Ty mi to mówisz, a ja powtarzam to tobie, najmilsza Antonetto. Tylko nie
możemy poprosić księdza, żeby nas połączył. Nikt nie może uczynić nic, aby więzi, które nas
łączą, były jeszcze mocniejsze. To my je tworzymy, moja kochana. My. Nie powinniśmy tęsk-
nić za niczym więcej, to powinno nam wystarczyć. Kocham cię, wyraźniej nie mogę tego
powiedzieć. Mocniej nie mogę się z tobą związać.
Antonia przełknęła ślinę. Grigorij tak pięknie radził sobie ze słowami. Tak świetnie
umiał przemawiać. Musiał zresztą, całe jego życie polegało na przekonywaniu ludzi do idei, w
które wierzył. Musiał umieć mówić.
- Kocham cię - powiedziała. - Tyle że pozwoliłam się porwać tej uroczystości, była
naprawdę piękna, bez względu na to, co myślisz i mówisz, najmilszy. Naprawdę piękna.
Grigorij otarł jej łzy. Usłyszał, że płakała. Ucałował cieniutką skórę pod oczami.
- Chyba mieliśmy życzyć im szczęścia - przypomniał, lekko się śmiejąc. - Wydaje mi
się, że nie bardzo wypada, aby weselni goście próbowali się zjeść, jeszcze zanim podadzą do
stołu...
Objęli Anastasa, uściskali Kati. Oczy obydwojga młodych błyszczały szczęściem.
- Pięknie wyglądasz - powiedziała Antonia do Kati, ostrożnie dotykając cienkiej,
wełnianej materii jej sukni. - Nigdy nie widziałam nic piękniejszego - stwierdziła. - Wyglądasz
jak prawdziwa księżniczka.
- To ślubna suknia, którą noszą wszystkie panny młode w naszej rodzinie - wyjaśniła
Kati, skromnie zerkając na swój strój. - Jest bardzo stara. Jako pierwsza włożyła ją prababka
mojej matki, a materiał utkała i uszyła z niego suknię jej matka. Tylko krajki są nowe, każda
panna młoda musi sama utkać je dla siebie. Kati zdjęła krajkę, którą nosiła na głowie. Kwiat
upadł na ziemię, a Antonia, wiedziona impulsem, podniosła go i wsunęła do kieszeni, nie zdając
sobie sprawy z tego, co robi.
- Jedną z krajek zawsze dajemy mężowi - powiedziała Kati, czerwieniąc się. Wciąż
widać nie potrafiła uświadomić sobie w pełni, że Anastas jest jej mężem. Na oczach wszystkich
patrzyła na niego ostrożnie i nieśmiało. Tak samo też go dotykała.
Chłopak miał w pasie przewiązaną chustkę Antonii, Kati więc nie mogła mu zawiązać
swojej krajki jako paska.
Zarzuciła mu ją na szyję i owinęła dwukrotnie, potem zaś zawiązała, czyniąc z niej
swego rodzaju ozdobę.
- Teraz jesteś ze mną jeszcze mocniej związany - powiedziała niemal zawstydzona. - Na
nic nie zda się żadna próba ucieczki, Anastas. Nosisz na szyi moją krajkę, tylko ja taką tkam.
Każdy, kto ją zobaczy, będzie wiedział, że należysz do mnie.
Anastas wzruszony ucałował ją w czoło.
- A co ja mogę tobie dać, kochana? - zachodził w głowę. - Nie mam nic ze sobą. Nie
mam cię czym obdarować. Tak być nie powinno...
- Nie myśl o tym - powiedziała z uśmiechem. - Już i tak dałeś mi dosyć.
Zapadła wielka cisza. Jakby zgęstniała. Anastas wreszcie zebrał się na odwagę i
pocałował Kati w usta. Długo smakował jej miękkie wargi. Cały czas mocno ją obejmował. A
ona tuliła się do niego. Oparła się o Anastasa całym swoim ciężarem, by móc stać jak najbliżej
niego. Gładziła go po piersi w sposób, jakiego nie dało się błędnie odczytać.
Antonia odwróciła się w bok i pociągnęła za sobą Grigorija, choć bliskość, jaką
okazywali sobie młodzi, jego nie wprawiała w zakłopotanie.
I wtedy ich zobaczyła. Mocno szarpnęła Grigorija za rękę. Chciała krzyknąć, lecz nie
była w stanie. W gardle całkiem jej zaschło, język zrobił się suchy i ciężki. Spomiędzy jej warg
nie wydobył się żaden dźwięk.
- Co się stało? - spytał Grigorij, kiedy pchnęła go przed sobą, próbując biec. Starała się
go nakłonić, by ruszył za nią. Z polany w głąb lasu, w ciemność pomiędzy cienie, droga nie
była daleka. Musiała istnieć możliwość, by się tam ukryć.
Pozostali ujrzeli ich tuż potem. Antonia usłyszała przenikliwy krzyk Kati. Usłyszała, że
Anastas coś do niej woła, ale słowa do niej nie dotarły. Usłyszała też, że Judin krzyczy w
swoim własnym języku.
Słów nie rozumiała, brzmiały jednak jak przekleństwo. Nic nie mogło dźwięczeć z
równą nienawiścią, z taką wściekłością. Zawtórował mu głos Glikerii, a ona przeklinała już
zarówno we własnym języku, jak i po rosyjsku.
- Żołnierze? - dopytywał się Grigorij.
Antonia zdołała zaciągnąć go przez polanę za szałasy. Nie była pewna, na jak długo
znaleźli schronienie. Bardzo prawdopodobne, że zostali otoczeni. Polana była częściowo
oświetlona, żołnierze musieli przeczekać ceremonię, wstrzymali się do czasu, aż strażnicy
odeszli i w obozowisku zostało zaledwie kilka osób. Zaatakowali w chwili nieuwagi, w jedy-
nym właściwym momencie.
- Jest ich na pewno jakichś dwunastu, piętnastu - szepnęła Antonia.
Leżała na brzuchu i próbowała stopić się w jedno z mchem. Strój miała ciemny, mogło
się to więc udać. Gorzej było z Grigorijem, jego jasne włosy przyciągały do siebie nawet blask
gwiazd.
- Naprawdę sprawni - pochwalił Grigorij. - Musieli oszukać któregoś ze strażników z
kręgu wokół obozu. Albo może przekupić. Czy ten, który się tak zachwycał Kati, był wśród
tych czterech?
- Chyba nie - odparła Antonia cicho. Usiłowała sobie przypomnieć, jak wyglądał tamten
młodzieniec, lecz sprawiało jej to trudność. Wszyscy młodzi mężczyźni byli do siebie tak
bardzo podobni. Niezbyt dokładnie pamiętała rysy twarzy tamtego. W pamięć wryła jej się
jedynie łata na spodniach, a to przecież niezbyt istotna wskazówka.
Nie widziała dokładnie, co dzieje się na polanie. Słyszała krzyki i przekleństwa miotane
przez Glikerię. Nie przypuszczała, że ta święta kobieta jest w stanie wykrzykiwać takie słowa.
Nie sądziła, że szamanka Jumali może je w ogóle znać. Słyszała też głos Anastasa.
I Judina.
Jego zachowanie przerażało najbardziej. Przy wtórze szczęku mieczy Judin donośnym
głosem odmawiał modlitwę. Nawet na moment nie ustawał. Wypowiadał słowa w swoim
własnym języku. Modlitwa była drwiną ze wszystkich niewiernych.
- Przybyło kilku strażników - szepnęła Antonia, zauważywszy powiewający czerwony
płaszcz.
Zobaczyła, że jeden z młodych mężczyzn uwolnił się z okrycia i dopiero wtedy pobiegł
do obozu podjąć walkę z żołnierzami.
- Pst - szepnął Grigorij. Leżał nieruchomo jak martwy, nasłuchiwał całym ciałem. - Tu
są konie - szepnął wreszcie samym tylko oddechem. - Słyszę, że są.
Antonia przełknęła ślinę. Bała się tutaj zostać, lecz bała się również poruszać w
ciemności. Śmiertelnie się lękała, że mogą zostać odkryci.
Przypuszczała, że ten żołnierski patrol nie będzie się zastanawiał, kogo chwyta jako
jeńca albo zakłuwa włócznią. Widzieli ich przecież na placyku w obozowisku. Nie bacząc na
tłumaczenia, uznają ich za wyznawców Jumali. Antonia nie miała zaufania do ludzi
reprezentujących władzę.
Jeśli ich schwytają, w najlepszym razie wtrącą do więzienia. Postawią przed sądem za
coś, czego nie zrobili. Na pewno skażą. Kto zechce ich wysłuchać? Nie mogli nawet się
przyznać, kim naprawdę są.
- Widzisz cokolwiek wyraźnie? - spytał Grigorij. Wciąż mówił tak cicho, że musiała się
wysilać, by usłyszeć jego słowa.
Czy widziała wyraźnie?
Antonia zmrużyła oczy i wpatrzyła się w ciemność. Mrok był gęsty, wełnisty. Tej nocy
należało zapomnieć o blasku księżyca i o pogodnym niebie, to jedno było pewne.
Ciemność stała się jeszcze ciemniejsza niż zwykle. Noc zapowiadała się czarniejsza niż
którakolwiek z nocy, jaką oglądała, a przynajmniej z tych, które miała w pamięci.
- Jako tako - odparła.
Nie zamierzała karmić Grigorija fałszywymi nadziejami. Wiedziała, o czym myślał, i to
napawało ją jeszcze większym strachem. Nie miała w sobie tyle odwagi co on, nie była
ulepiona z tej samej gliny.
- Nie przybyliśmy tutaj po to, żeby umrzeć dla głupiego posągu ze złota - szepnął
Grigorij. - Ty widzisz, musisz więc czołgać się pierwsza. Będziesz pełznąć przede mną, a ja cię
będę trzymał za kostki, moja Antonetto! Nigdy nie spotkałem takiej kobiety jak ty. Nigdy nie
spotkałem kogoś, z kim chciałem dzielić życie. Ono nie może zakończyć się tutaj. Odwagi,
ukochana! Musimy przedostać się w głąb lasu, chyba słuch zdoła doprowadzić mnie do koni.
Jeśli trzeba będzie zmienić kierunek, pociągnę cię za właściwą nogę. Nie będziemy musieli
wtedy rozmawiać. Głos tak przeklęcie się niesie, Antonetto...
- Dobrze - zgodziła się Antonia. Przełknęła strach i prędko się obróciła. Zarzuciła
Grigorijowi ręce na szyję i obsypała pocałunkami całą jego twarz. Pocałowała też w usta.
- Kocham cię, Grigoriju - szepnęła z wargami przy jego ustach. - Kocham cię tak
mocno, że to aż boli. Słyszysz? Gdybym umarła, nigdy nie wolno ci o tym zapominać.
Obiecujesz? Nikt nigdy nie kochał cię równie mocno jak ja.
- Wiem - mruknął ledwie słyszalnie i uwolnił się z jej uścisku. - Musimy próbować.
Niebezpiecznie jest leżeć tutaj, moja droga. Oni musieli nas zobaczyć. Widzieli, gdzie
zniknęliśmy. Trzeba stąd odejść.
Antonia zrozumiała powagę sytuacji. Serce i tak miała już w gardle, udusi ją, jeśli
pozwoli mu podskoczyć jeszcze wyżej.
Ostrożnie zaczęła pełznąć, pozwoliła Grigorijowi złapać się za kostki u nóg.
- W las - szepnął. - Do diabła z kierunkiem! Tylko w głąb lasu!
Skryli się już między drzewami, gdy usłyszeli glos Judina. Jego ostatni krzyk.
Przeraźliwy wrzask ostatniego cierpienia.
Być może ta chwila po dwakroć przydała szamanowi jasności widzenia.
- Glikerio! - krzyknął. - To ty poprowadzisz ród dalej!
Później rozległo się jedynie pozbawione słów zawodzenie, coraz głośniejsze. Potem zaś
nastąpiła cisza.
Antonia na moment musiała ukryć twarz w mchu. Cała się trzęsła. Zdjął ją przenikliwy
chłód i jednocześnie napłynęły mdłości. Wciąż musiała przełykać ślinę, by nie zwymiotować.
Nawet gdy umierał, myślał o rodzie. Cóż to za człowiek!
Grigorij pociągnął ją za lewą stopę. Antonia wzięła się w garść. Wolno popełzła dalej.
Nie było to wcale łatwe, lecz tyle mieli do stracenia, że nie mogła się poddać. Również Grigorij
złożył życie w jej ręce. Musiała myśleć nie tylko o sobie.
Czołgali się długo, wiele razy zmieniali kierunek. Antonia z wysiłku spływała potem.
Bardzo też przemokła, bo ziemia przesiąkła wilgocią. Nie była to jednak odpowiednia chwila na
to, by się skarżyć.
Rozmyślała o losie Anastasa i Kati. Bezsilność niemal ją paraliżowała. A potem znów
zacisnęła zęby.
Wolno jej myśleć jedynie o tym, że muszą dać sobie radę.
Anastas nie jest przecież niemowlęciem w pieluszkach. Pół życia spędził na zmaganiu
się z niebezpieczeństwami, czyhającymi za jego plecami. Potrafił zadbać o własną skórę. A
odpowiedzialność za Kati również należała do niego.
Takie rozumowanie nie leżało w charakterze Antonii. Wprost sprawiało jej ból.
Walczyła z płaczem, z paskudną kulą w brzuchu. Walczyła ze strachem i rezygnacją. I tak
donikąd nie dojdą. To bez sensu. Nie zdołają umknąć żołnierzom.
Było ich tak wielu. Czym mieli walczyć przeciwko całemu patrolowi nawykłemu do
przeczesywania lasów?
Grigorij pociągnął ją za obie kostki.
Antonia się zatrzymała.
Za późno.
Miała oczy, lecz patrzyła w głąb siebie, zamiast spoglądać w przód. Grigorij usłyszał
niebezpieczeństwo, zanim ona je zobaczyła.
Poczuła, że ją puścił w tej samej chwili, w której ujrzała skrzynię.
Ledwie zdążyła uklęknąć, gdy spostrzegła, że mężczyzna rzuca się do ataku na
Grigorija.
To był jeden ze strażników.
Oczywiście jeden z nich został przy skrzyni. Jeden zawsze musiał wiedzieć, gdzie
znajduje się Jumala. Jeden, bez względu na to, co się działo, musiał jej strzec.
To Jumala była najważniejsza dla całego ich ludu. Znaczyła więcej aniżeli jej poddani.
Z niczyich ust nie wydobył się żaden dźwięk.
Zarówno strażnik, jak i Grigorij wiedzieli, że nie wolno im ściągać na siebie uwagi
żołnierzy. Wciąż dochodziły do nich odgłosy walki z obozowiska. A to oznaczało, że nie mogli
się od niego zanadto oddalić. Nie było też żadnej pewności, że wszyscy żołnierze z patrolu
zgromadzili się właśnie tam. Kilku prawdopodobnie zostało przy koniach.
Strażnik miał nóż. Nosił również kuszę, lecz tej broni nie mógł użyć. Przynajmniej nie
w takiej walce.
Grigorij był nieuzbrojony. Walczył gołymi rękami, posługując się wszelkimi
podstępnymi sztuczkami, których nauczył się w ciągu życia. Mimo ślepoty dotrzymywał poła
młodszemu mężczyźnie. Wprawdzie Grigorij nie był równie mocnej budowy, lecz w jego
żylastym ciele tkwiła siła. Miał doskonały słuch i zwinność kota. Niełatwo było zaatakować go
nożem.
Żaden z nich dwóch nie zwracał uwagi na Antonię. Ona zaś, cały czas klęcząc,
dostrzegła wśród mchu połyskujący przedmiot.
Strażnik nie zauważył, że coś wypadło mu z kieszeni w momencie, gdy wyciągał nóż.
Klucz.
Złoty klucz do skrzyni.
Antonia usiłowała zrobić się tak maleńka, jak tylko mogła. Ułożyła się na brzuchu i w
milczeniu modliła się o to, by Grigorij wytrzymał do chwili, gdy jej uda się podejść. Podpełzła
do gwiazdy lśniącej w mchu.
Jej palce zagłębiły się w ziemię, zacisnęły na kluczu.
Strażnik był odwrócony do niej plecami. Chyba jej nie usłyszał.
Czym prędzej wsunęła klucz we właściwe miejsce. Poszło zupełnie gładko. Widać
niedawno naoliwili zamek. Przekręciła klucz, uniosła wieko skrzyni. Było dosyć ciężkie.
Czerwony płaszcz odrzuciła na bok.
Strażnik wciąż nie widział jej poczynań. Zastanawiała się, czy Grigorij ją słyszy. I czy
domyśla się jej zamiarów.
Nie miała jednak czasu, by dłużej to rozważać.
Ręce ujęły posążek. W geście tym nie było namaszczenia. To tylko statuetka.
Straszliwie ciężka.
Antonia zrozumiała, dlaczego figurka nie jest większa. Gdy jednak przykucnęła i w obie
ręce włożyła całą siłę, jaką miała, zdołała ją wyciągnąć ze skrzyni. Musiała mocno nabrać
oddechu przed kolejnym wysiłkiem, lecz jakoś się obróciła, unosząc złocistą boginię nad
głową. Musiała to zrobić, by uderzyć dostatecznie mocno. Ręce jej drżały.
Upuściła posążek na czaszkę strażnika.
Mężczyzna nie miał żadnych szans. Umarł, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Cały
tył czaszki miał zmiażdżony.
Antonia odsunęła złoty posążek na bok, później odciągnęła strażnika.
Grigorij jęknął cicho, gdy próbowała go podnieść.
Dopiero wtedy to zobaczyła.
Nóż strażnika tkwił głęboko w piersi Grigorija. Strażnik i posążek upadli wprost na
niego, wbijając ostrze jeszcze głębiej.
- Nie chciałam - szepnęła, wyciągając nóż. Trysnęła krew, czym prędzej więc
przyłożyła obie dłonie do rany. Nacisnęła. Położyła się całym swym ciężarem na ranie, nie
zdołała jednak wstrzymać krwi, rytmicznie tryskającej z ciała Grigorija.
- Kocham cię - szepnął. - Wracaj do domu, Antonetto. Do Archangielska...
- Ja także cię kocham - odszepnęła z płaczem. - Kocham cię, Grigoriju! Ty nie możesz
mi umrzeć!
- Ciii - powiedział, z wysiłkiem tuląc policzek do jej policzka.
I nagle jego ciało zrobiło się ciężkie. Wysunął się z jej objęć i upadł na mech.
Antonia cicho płakała. Nie wiedziała, jak długo to trwało. Siedziała przy nim ze
świadomością, że jest martwy. Wiedziała, że znów została na świecie całkiem sama.
Przynajmniej tu, na wschód od Uralu, a to właściwie oznaczało cały świat. Las dookoła
pełen był żołnierzy i strażników Jumali, a żaden z nich nie okazałby jej łaski.
Pocałowała martwe wargi Grigorija. Przez długą chwilę jeszcze na niego patrzyła. Na
zawsze miała zapamiętać, jak w tę gęstą, ciemną noc jaśniały jego włosy.
Potem otarła o mech nóż z krwi, wsunęła go pod spódnicę i weszła w las.
13
Nie było już nikogo, kto by ją nazywał Antonettą. Tylko taka myśl tkwiła w głowie
Antonii, gdy zapuszczała się coraz głębiej w obcy, nieznajomy las. Nie słyszała koni, lecz nie
czuła także zapachu bagniska. Akurat w tej chwili nie przejęłaby się ani jednym, ani drugim.
Gdyby wpadła teraz w bagno, nie walczyłaby. Pozwoliłaby wciągnąć się w głąb,
zatopić. Cieszyłaby się z nastania końca wszystkiego.
Miała nóż.
Czuła go przez spódnicę. Wystarczyłoby jedno potknięcie, a mogła się nim zranić. Być
może noszenie noża przymocowanego do paska pod ubraniem było lekkomyślnością.
Ale i to jej nie obchodziło.
Miała broń.
I nie była w stanie użyć jej przeciwko sobie. Wiedziała, że potrafiłaby skierować ją na
innego człowieka, gdyby jej zagroził. Teraz już to wiedziała. Ale uciekać w taki sposób, o, nie!
Mogą sobie nazywać ją tchórzem, mówić, że zabrakło jej odwagi, wszystko jedno.
Antonia po prostu nie mogła.
Nie miała pojęcia, dokąd idzie. Właściwie też nie starała się zachowywać cicho.
Rozgrzewała się marszem, szła, szła i szła...
Na niebie nie było gwiazd, którymi mogłaby się kierować. Niebo tutaj zresztą różniło
się od tego, jakie znała z Archangielska, niepodobne było także do nieba, które widywała nad
ujściem Obu. Anastas opowiadał jej o gwiazdach na północy, a podczas podróży na południe
nocami często stawał obok niej i Grigorija i objaśniał, jakie gwiazdy mogli oglądać po drodze i
gdzie się one znajdują.
Wiele z nich otrzymało nazwy związane z legendami dalekiej Grecji, z zadziwiającymi
historiami o bogach i boginiach, którzy znieruchomieli na sklepieniu niebieskim. Kilka z nich
pokazał jej też w obozowisku. Wiedziała, w której części nieba szukać znajomych
gwiazdozbiorów. To by mogło jej pomóc.
Ale niebo było zachmurzone, pokryte szaroczarną postrzępioną warstwą chmur. Nie
pomogło jej ani odrobinę.
Z drugiej” jednak strony nie mogło też się przysłużyć nikomu innemu.
Żołnierze, uznawszy napaść na obóz za zakończoną, na pewno się domyślali, że w lesie
musi ukrywać się więcej ludzi. Nie odnaleźli też w obozowisku żadnego wizerunku bożka, a z
daleka mieli okazję oglądać złocistą statuetkę. Wiedzieli więc o jej istnieniu, lecz czciciele
posągu zdołali się go pozbyć, nim patrol dotarł na miejsce.
Żołnierze przeszukiwali las.
Byli też strażnicy, którym udało się uciec. Tacy, którzy się pochowali. Tacy, którzy
obawiali się, że obcy przybysze będą szukać żołnierzy, ich zaś zdradzą. Oni też przeszukiwali
las.
Antonia wędrowała, aż kompletnie opadła z sił. Usiadła wtedy wprost na mchu, by
odpocząć. Nie zawracała sobie głowy szukaniem kryjówki. Nikogo nie widziała. O niczym
innym nie myślała. Nogi ją rozbolały, jakby maszerowała przez całe życie. Czuła się też śpiąca,
trucizna zawarta w maści wciąż krążyła w jej żyłach. Przez cały dzień była senna, a poza tym
nic nie jadła.
Kiedy zamknęła powieki, przed oczami stanęły jej dwie zwierzęce tusze piekące się nad
ogniskiem. Zapomniała spytać, co to za mięso. Może jeleń? A może świnia albo owca?
W myślach zadawała sobie pytanie, czy wciąż wiszą nad ogniem. Czy ktoś znalazł czas,
żeby je zjeść? Czy też ptaki i drapieżne zwierzęta będą mogły wyprawić sobie ucztę, gdy tylko
zgasną resztki żaru? To trochę potrwa. Pamiętała, że dołożyła sporo torfu.
Ale to działo się całą wieczność temu.
Nie nasyciła się też myślą o jedzeniu, które nigdy nie miało trafić do jej ust.
Antonia podniosła się z wysiłkiem. Zachwiała się na nogach i musiała przytrzymać się
drzewa. Upłynęła chwila, nim była gotowa do dalszej wędrówki.
W uszach jej zaszumiało.
Antonia momentalnie znieruchomiała.
To nie mogło dziać się tylko w jej głowie. To było zbyt rzeczywiste!
Wstrzymała oddech i nasłuchiwała.
Szumiało.
Szumiało jak wiatr. Jak woda... Jak rzeka...
Z trudem stawiając nogi, skierowała się w tę stronę, z której, jak jej się wydawało,
dochodził ów odgłos. Nieraz wpadała na drzewa, podrapała twarz, a rany na nadgarstkach znów
się otworzyły. Szła jednak, kierując się dźwiękiem. Raz po raz musiała zatrzymywać się i
nasłuchiwać. Słuchała całą sobą.
Nie chciała podejmować ryzyka, że tym razem zabłądzi. Musi trafić do tej rzeki. Musi ją
znaleźć. Rzeki prowadziły do ludzi, a dla niej ludzie byli ratunkiem. Uczyniłaby wszystko, byle
tylko wydostać się z tego lasu, który odebrał jej to, co kochała.
Nigdy więcej już nie poczuje się dobrze w lesie. Nigdy więcej jej oczy nie zaznają
spokoju, spoczywając na niekończącej się linii drzew. Las oznaczał dla niej śmierć. I
szaleństwo czające się w wierze, która zatraciła wszelkie granice.
Jej wzrok dawno już przywykł do ciemności. Płakała jednak tak długo, że oczy jej
zapuchły, patrzyła więc właściwie przez dwie wąskie szparki. Oczy piekły, bolały od ocierania
łez rękawem bluzki.
Raz po raz przeklinała też spódnicę, czepiającą się wszystkiego, co tylko wystawało z
ziemi. To jakieś fatalne zrządzenie losu, że tego dnia nie miała na sobie spodni, w których czuła
się o niebo lepiej. Spódnica żadną miarą nie nadaje się na wyprawy przez las, doszła do
wniosku Antonia.
Człowiek, który wymyślił, że kobiety powinny nosić spódnice, zapewne nie przewidział
ich pragnienia wędrówek i żądzy przygód. Przecież strój jest mi teraz jedną z największych
przeszkód, pomyślała z goryczą.
Rozważania o innych rzeczach trochę pomagały, chociaż Antonia nie potrafiła na zbyt
długo oderwać myśli od Grigorija. Te inne myśli były niczym drobne przebłyski w świecie jej
umysłu, niczym przelotne uderzenia ptasich skrzydeł, odrywające ją od rzeczywistości. Potem
rzeczywistość znów do niej wracała, a z jej serca upuszczano jeszcze trochę krwi.
Przez cały czas potykała się, szła i przedzierała naprzód Nóż trzymała teraz w ręku.
Skaleczyła się nim w udo, gdy upadła za pierwszym razem, i to wystarczyło, by rozsądek
podpowiedział jej, co powinna zrobić.
Przez głowę przeleciała jej pewna myśl, właściwie nawet dość zabawna: gdyby teraz
spotkała na swej drodze samego diabła, to przestraszyłby się jej i rzucił do ucieczki. Antonii
natomiast nic już chyba by nie przeraziło.
Zbyt wiele przeszła. Dość się napatrzyła.
Odgłos płynącej wody wzmagał się. Nie były to więc fantazje ani też szumy nocnego
wiatru szeleszczącego w koronach drzew. Nie szumiało jej też w głowie ze zmęczenia. To
szemrała woda, choć nie płynąca ostrym nurtem, tylko spokojna woda, leniwie posuwająca się
naprzód.
Szeroka rzeka, pomyślała Antonia.
Czyżby dotarła do Obu?
Czy to właśnie w tym miejscu parł na północ, czy może też była to ta jego część, która
zakręcała na wschód, do krainy, w której nie miała czego szukać?
Nie mogła tego wiedzieć.
Akurat w tej chwili było to bez znaczenia. Antonia myślała jedynie o tym, by odnaleźć
rzekę. Odczuwała pragnienie, a rzeka pozwoli jej się napić. Wiedziała, że jeśli tylko będzie
miała trochę wody, długo wytrzyma. Kiedy uciekali z Archangielska, wiele dni musiała przeżyć
bez jedzenia.
To było inne życie.
Życie, w którym dużo się nauczyła. Mogła przetrwać. Wiedziała, że woli życia jej
wystarczy. Nie załamywała się i nie uznawała sytuacji za beznadziejną, w każdym razie nie na
długo. Potrafiła wziąć się w garść nawet wówczas, gdy najbardziej się bała.
Przecież uratowała się od śmierci w bagnie.
Widać był w tym jakiś sens. A świadomość, że jedynym sensem mogła być śmierć w
chłodzie i samotności, w wycieńczeniu i głodzie w tutejszych lasach, wywoływała w niej
jedynie śmiech. Wszystko wydawało się jednym wielkim żartem.
Antonia nie chciała w to wierzyć.
Musi odnaleźć rzekę.
Dalej nie sięgała myślą. Nie była w stanie patrzeć bardziej w przyszłość.
Znalazła się na środku otwartej równiny. W jedną stronę, jak okiem sięgnąć, ciągnęła się
rzeka, szeroka i leniwa. W drugą stronę, jak okiem sięgnąć, rozciągała się rzeka, tak samo
szeroka i tak samo leniwa.
Na drugim brzegu było płasko. Dostrzegała jakieś mroczniejsze cienie. Przypuszczała,
że jest tam las, tak samo jak na tym brzegu, na którym się znajdowała.
Rzeka, las i niebo.
Jak okiem sięgnąć.
Osunęła się na kolana. W jednej chwili nogi nie chciały jej dłużej nieść. Dotarcie do
rzeki ją przytłoczyło. Miała w uszach szum wody, a ta woda płynęła blisko. Widziała rzekę.
Wcześniej szum był jedynie odległym szeptem, teraz rzeka do niej przemawiała, życzliwa i
bliska. Gdyby zdołała przejść jeszcze kilka kroków, mogłaby się z niej napić.
Antonia usiłowała stanąć na nogi, lecz one nie miały już sił. Poniosły ją przez las, teraz
zaprotestowały.
Wycieńczona nie podnosiła się z kolan.
Czuła, jak bardzo jest spragniona. W dusznym lesie zlewała się potem. Szła i biegła, aż
w ustach czuła smak krwi. Ciało wprost krzykiem domagało się wody, wody, która była tak
blisko.
Antonia znów wsunęła nóż za pasek spódnicy. Kiedy człowiek się czołga, nie może się
potknąć.
Wbiła palce w ziemię i popełzła w stronę brzegu. Zatrzymała się dopiero wówczas, gdy
dłońmi dotknęła rzecznego piasku w miejscu, gdzie woda rzeki łagodnie lizała brzeg.
Przyniosło to ulgę poranionym nadgarstkom. Chłodna woda przynosiła ukojenie. Antonia
położyła się na brzuchu i piła. Piła prosto z rzeki, niczym spragnione zwierzę, które przez całą
noc szukało jamy wypełnionej wodą. Piła tak długo, aż w żołądku jej zaciążyło i nie wierzyła,
że kiedykolwiek uda jej się podnieść. Musiała przetoczyć się w gęstą, wysoką trawę, rosnącą
wzdłuż brzegu.
Trawa o tej porze roku rosła bujnie. Susza też nie dała się jej we znaki.
Antonia położyła się na plecach i poczuła, że odzyskuje siły. W gardle już jej nie
zasychało, usta się nawilżyły, żołądek nie był pusty. Z twarzy spłukała słony pot i ślady
pozostawione przez łzy. Dotarła do rzeki.
Teraz nie wiedziała już, czego pragnie. W głowie nie było więcej myśli. Panowała w
niej ciężka pustka. Antonia zasłoniła oczy ręką i zasnęła.
Obudziło ją słońce. Skore do żartów promienie słoneczne, które wybrały się na
przedpołudniową wędrówkę przez stepy i lasy. Pogłaskały ją po koniuszku nosa, a ona nawet
tego nie zauważyła. Połaskotały ją w czoło i pogładziły po zabawnych lokach. Omiotły je i
przesunęły się na policzki.
Antonia wciąż spała.
Musiały więc przypuścić szturm, żeby zbudzić tę dziwną ludzką istotę. Na ogół ludzie
wstawali o świcie, niemal jeszcze zanim słońce zdążyło wyjrzeć zza grzbietów wzgórz, żeby
życzyć im dobrego dnia.
Ta istota leżała tak nieruchomo, jakby już nie żyła, lecz to przecież niemożliwe, bo
oddychała.
Promienie słońca połaskotały ją mocniej w powieki. Nie było lepszego sposobu na to,
żeby zmusić do wstania opornych śpiochów.
Tym razem sposób ten również nie zawiódł.
Antonia zaczęła się krzywić. Próbowała odgrodzić się od światła, zasłaniając oczy
rękami, lecz maleńkie promyki potrafią się przedrzeć nawet przez najmniejszą szparkę. Nie
zostawiły jej więc w spokoju i w niczym nie pomogło burczenie niezrozumiałych słów ani
obracanie się plecami. Po krótkiej chwili znów się pojawiały, tańczyły radośnie na powiekach,
dopóki ich nie podniosła.
Gdzie ona jest? Dobry Stwórco, co to ma znaczyć?
Antonia usiadła w miękkiej trawie. W powietrzu wyczuwało się ciepło, niebo było
najbłękitniejszym błękitem. Słyszała szum rzeki, szerokiej jak jezioro.
W jaki sposób się tu znalazła?
W końcu sobie przypomniała.
Antonia osunęła się z powrotem na trawę. Zamknęła oczy na wspomnienia, lecz one
pozostawały równie wyraźne, równie natrętne. Tkwiły w obrazach i dźwiękach, w zapachach.
W nosie aż kręcił zapach mchu. Miała go nigdy nie zapomnieć.
Nikt już nie będzie jej nazywał Antonettą.
Długo leżała nieruchomo, pozwalając obrazom napływać. Zalewać ją. Deptać po niej.
Nie zdołała z nimi walczyć. Zresztą i tak pojawiłyby się później. Nie mogła zamknąć ich w
żadnym pokoju, do którego nie prowadziły żadne drzwi. A drzwi zawsze dało się otworzyć.
Zawsze mogły znów wyjść.
Obrazy zalewały ją strumieniem. Gwałtowniejsze niż lód na rzece, który kruszył się
wiosną i spływał do morza. Bolesne. Straszne. I takie wyraźne...
Słyszała też krzyki, jęki, szczęk mieczy. I głosy. Słyszała trzask pękającej czaszki
strażnika, odgłos ciała upadającego na mech. Łoskot upadającej Jumali. Słyszała głos Grigorija
i słowa, które stały się jego ostatnimi słowami.
Dlaczego?
Dlaczego Grigorij?
- Chyba mogłam go zatrzymać? - spytała cicho, patrząc w niebo szeroko otwartymi
oczyma. W taki dzień nie powinno być aż tak niebieskie, raczej krwistoczerwone. Dzień
następujący po tak krwawej nocy powinien zalewać się łzami.
Dzień jednak uśmiechał się słonecznie. Antonia również nie potrafiła płakać. Oczy
wciąż ją bolały. Palce nadal były opuchnięte. Prawdopodobnie przedstawiała sobą dziwaczny
widok, tym jednak się nie przejmowała. Nie było już nikogo, dla kogo chciała być piękna.
Prosił, żeby wróciła do domu. Mówił o Archangielsku.
Grigorij równie dobrze mógł ją prosić, żeby się wyprawiła na Księżyc. Albo do Grecji.
Archangielsk był równie daleko.
Grigorij powinien wiedzieć, że to jedyne miejsce, do którego nigdy nie mogła wrócić.
Antonia wstała. Ręką obmacała pasek spódnicy. Nóż zniknął! Zgubiła nóż!
Umysł powoli zaczynał pracować.
Czy miała go przy sobie, kiedy odnalazła rzekę? Tak, chyba tak. Pamiętała, że myślała o
tym, iż nie potknie się, jeśli będzie pełznąć. A musiał istnieć jakiś powód tak idiotycznej myśli.
Jedynym, oprócz, rzecz jasna, tego, że oszalała, był nóż. Antonia nie uważała się jednak za
szaloną, przynajmniej na razie. Musiała mieć wtedy nóż.
Ale chyba tylko sam diabeł pamięta, w którym miejscu piła i którędy dokładnie się
czołgała. Równina była tu rozległa, otwarta. Spanie w tym miejscu to istne szaleństwo. Każdy
mógł tutaj przyjść.
Podeszła nad brzeg i przykucnęła. Dzisiaj napiła się już wody czerpanej ręką.
Nóż leżał tuż przy brzegu. To prawdziwy cud, że rzeka nie zabrała go w ciągu nocy i
poranka. Pewnie był zbyt ciężki. Antonia obmyła go w wodzie z rzeki. Nie chciała go stracić.
Zapewne znaleźliby się tacy, których na widok jej poczynań przeszedłby dreszcz, ale od
tego noża zginął Grigorij. Nóż był ogniwem, które ją z nim łączyło, bez względu na to, jak
przerażające i paskudne mogło się to wydawać. Antonia była przy nim w chwili jego śmierci.
To ona wyciągnęła nóż z jego ciała. Nie mogła się go teraz pozbyć.
W dodatku potrzebna jej była broń. Bóg jeden wie, jak długo będzie musiała wędrować,
nim trafi do ludzi. A tu mogły być dzikie zwierzęta, przed którymi należy się bronić. O dzikiej
zwierzynie poruszającej się na dwóch nogach myśleć nie chciała.
Nie miała zamiaru kolejny raz odbierać nikomu życia. Zresztą wszystko i tak poszło na
marne.
Gdy chodziło o obronę Grigorija, nie wahała się.
To być może usprawiedliwiało jej czyn, ale w głębi duszy czuła się źle. Potrzeba będzie
jej wiele czasu, by znaleźć usprawiedliwienie przed samą sobą. Ostatecznie to ona była swoim
najsurowszym sędzią.
Drugi brzeg rzeki był kamienisty. Antonia aż przełknęła ślinę, gdy to zobaczyła. Bez
wątpienia wyglądało na to, że czuwa nad nią jakaś opiekuńcza dłoń. Osoby znające teren
uznałyby to miejsce za nieodpowiednie do przekroczenia rzeki, konie na przeciwległym brzegu
z trudem dałyby sobie radę. A przecież żołnierze przyjechali konno. Nigdy nie zdecydowaliby
się na wybór tego miejsca, by ponownie przeprawić się przez rzekę, a już na pewno nie
zrobiliby tego nocą. Jeśli w ogóle chcieli dostać się na drugi brzeg.
Antonia nawet tego nie mogła wiedzieć.
Przyroda nie podpowiadała jej, w którą stronę powinna pójść. Postanowiła zaryzykować
kierowanie się nurtem. Założyła, że rzeką jest Ob, a nie jeden z jego licznych mniejszych
dopływów. Antonia zdecydowała się ruszyć w tym samym kierunku, w którym płynęła rzeka.
Prędzej czy później musi dojść do ludzi. Po drodze może wymyślić jakąś historię, zdawała
sobie sprawę, że powinna to być bardzo wiarygodna wymówka.
Nie ośmieliła się podejść na sam brzeg, trzymała się zarośli. W każdej chwili mogła tu
przykucnąć i skryć się w zieleni. Nie chciała ryzykować. Gdyby w istocie natknęła się na ludzi,
wolała zobaczyć ich pierwsza. Upewnić się, czy z ich strony nic jej nie zagraża.
Od czasu do czasu zagłębiała się bardziej w las. Wśród cieni panował przyjemny chłód.
Miło było choć na chwilę uciec spod palącego, gorącego słońca.
Zanadto w głąb zapuszczać się jednak nie śmiała, nie miała odwagi oddalać się od rzeki.
Rzeka stanowiła klucz do jej dalszej wędrówki, bez niej skazana była na zatracenie.
Znalazła jakieś jagody, które zjadła. Nie były jeszcze dojrzałe, lecz smakowały inaczej
niż woda. W pewien sposób syciły. Znalazła też grzyby. W ustach były paskudnie miękkie, ale
niektóre miały przyjemny smak. Te gorzkie od razu wypluła. Nie znała tutejszych grzybów.
Niektóre pamiętała z Kotlasu, ale tamte były inne. Antonia wiedziała, że istnieją również
trujące grzyby, miała jednak nadzieję, że natura urządziła to na tyle dogodnie, że trujące były
właśnie te gorzkie. Te natomiast, przyjemne na języku i podniebieniu, można swobodnie jeść.
Szła dalej. Ledwie poświęcała czas na odpoczynek. Zawadzającą jej spódnicę zaczepiła
w pasie, tak że sięgała kolan. To przecież nie miało żadnego znaczenia. I tak nikt jej tu nie
widział. O wiele łatwiej się teraz poruszała. A buty do konnej jazdy sięgały na tyle wysoko, że
nie kaleczyła sobie łydek.
Mimo wszystko jednak Antonia czuła wyraźnie, że buty nie były przeznaczone do tak
długich wędrówek.
Słońce zaczęło zniżać się na niebie, intensywny błękit przyblakł, ale wieczór również
nie chciał dla niej krwawić. Widać rozlano już dość krwi. Przyroda nie widziała powodu, by
odzwierciedlać wszystko złe, co się stało. W pewnym sensie Antonia również się zgadzała, że
to niepotrzebne.
Im ciemniej się robiło, tym dalej ośmielała się wyjść z lasu. Kiedy była taka zmęczona,
mniej się też bała. Wciąż zachowywała niezwykłą czujność, lecz nie lękała się już tak bardzo
wszystkich drobnych dźwięków, które rozlegają się wszędzie tam, gdzie są drzewa.
Po ciemku łatwiej było wślizgnąć się w cienie. W dodatku wędrowała cały dzień, nie
widząc nic, co choćby przypominało człowieka. Nie słyszała ludzkiego głosu z wyjątkiem
własnego.
Któż więc krążyłby po takim pustkowiu o tej porze doby?
Antonia zaczynała zdawać sobie sprawę również z innej prawdy, która żarzyła się w niej
właściwie przez cały dzień. Nie chciała się nad nią zastanawiać, bo ta świadomość mogła jej
odebrać tę ostatnią iskierkę nadziei, jaka w niej jeszcze tkwiła. Nie chciała się poddawać. Nie
chciała zasiewać ziarna niewiary.
Na rzece powinny być łodzie.
To właśnie dręczyło Antonię przez cały dzień podczas wędrówki. Ta rzeka była szeroka,
bardzo szeroka. Płynęła leniwie i powoli.
Antonia zakładała, że to Ob. Całą ufność pokładała w tym, że idzie wzdłuż Obu.
Ale na Obie powinny być łodzie. Nie można cały dzień maszerować wzdłuż Obu, nie
widząc ani jednej łodzi.
Nie mógł to również być Irtysz. Także na tej rzece panował ruch.
A ona szła wzdłuż rzeki, którą nic nie pływało.
Musiała jednak podążać brzegiem bez względu na to, jaką nazwę nosiły te wody. Być
może nigdy się tego nie dowie. Prędzej czy później i tak musi dotrzeć do O b a Antonia szła
naprzód.
Pod wieczór zaszyła się w zarośla, wcześniej zaspokoiła pragnienie. Na brzegu rzeki nie
pozostał po niej żaden ślad, uważnie to sprawdziła. Noc zapowiadała się pogodna. Na niebie
ledwie się trzymał sierp księżyca. W miarę jak stawało się ciemniej, jaśniały gwiazdy,
wyglądało na to, że ich przybyło. Anastas mówił, że po prostu świecą tu jaśniej. On tyle wie-
dział. Kiedy był mały, miał nauczycieli, mężczyzn, którzy studiowali, jeździli po świecie. Po
Europie...
Antonia siedziała zapatrzona w niebo. Tej nocy wspomnienia już tak jej nie dręczyły.
Nie dlatego, że się od nich oddalała, to niemożliwe. Odległość dzieląca ją od miejsca, w którym
się to zdarzyło, nie była w stanie umniejszyć bólu. Z bólem natomiast można nauczyć się żyć.
Antonia zorientowała się, że zalicza się do ludzi, którzy potrafią wiele znieść.
Zasnęła niemal na siedząco, śniąc rozmaite baśnie, które opowiadał jej Anastas.
Bogowie z dalekiej Grecji stali się dla niej rzeczywiści. Okazywali jej życzliwość, byli niemal
ludzcy, w odróżnieniu od tego ciężkiego posągu...
Ból zabił sen.
Antonia poruszyła się niespokojnie. Głosy ze snu stały się takie prawdziwe.
Rozbrzmiewały tak blisko, lecz jakby poza jej głową.
Poderwała się gwałtownie i popełzła w gęste liściaste zarośla. Oczy przeszukiwały
mrok. Usiłowały zorientować się, z której strony nadciągnęły głosy. Bo te głosy naprawdę nie
rozbrzmiewały w jej wnętrzu. Były prawdziwe.
Ludzie.
Czy to strażnicy Jumali? Czyżby usiłowali uciec? Glikeria? Musieli znaleźć nową
kryjówkę dla skrzyni. Antonia wiedziała, że bez niej nigdzie nie pójdą. Zapewne odkryli
strażnika, którego zabiła. Sposób, w jaki tego dokonała, z całą pewnością sprawił, że w ich
przekonaniu zasługiwała na karę śmierci. Najwyższej bogini nie dało się zbezcześcić bardziej,
niż ona to zrobiła. Gdyby to od nich zależało, spadłby na nią gniew Jumali. Choć może nie w aż
tak dosłowny sposób, w jaki spadł na strażnika.
Jeśli znaleźli Jumalę, wiedzieli już, że Grigorij nie żyje. Wiedzieli, że Antonia ucieka
sama.
Tkwiła nieruchomo.
- Rzeka powinna być gdzieś tutaj - rozległ się głos, niemal nierozpoznawalny ze
zmęczenia. - To pętla, którą tworzy Ob, nim popłynie na północ.
Kroki nadciągnęły od strony lasu. Ci ludzie nie spodziewali się, że może tu być ktoś
jeszcze. Antonia prędko zdała sobie z tego sprawę.
Podniosła się z zarośli. Płakała, aż łzy płynęły strumieniem, i śmiała się tak, że całe
ciało jej się trzęsło.
Zatrzymali się, gdy ją usłyszeli. Zawołała ich po imieniu. Ona też nie dbała już o
zachowanie ostrożności. Kiedy wyszli z cieni, stała już z rozpostartymi ramionami, gotowa
pochwycić ich w objęcia. Kati w wybrudzonej sukni i Anastasa, na którego twarzy więcej było
widać brudu niż skóry.
- Żyjecie! - zapłakała Antonia, obejmując ich oboje jednocześnie.
Wczepili się w siebie nawzajem, śmiali się i płakali na przemian.
- A Grigorij? - spytał Anastas wreszcie. Napotkał spojrzenie Antonii ponad głową Kati.
- Nie żyje - odparła Antonia. - Jestem teraz sama.
- Nie jesteś sama - zaprzeczył Anastas. - Jesteśmy razem. Damy sobie radę. Na pewno
sobie poradzimy.
14
Usiedli w zaroślach tak blisko siebie, jak tylko było to możliwe. Do Antonii nie całkiem
docierało, że naprawdę ma przy sobie Kati i Anastasa. Znajdowali się tak blisko, że mogła ich
dotknąć. Łzy płynęły jej z oczu, a ona nie była w stanie ich powstrzymać. Odrobinę się
odprężyła. To, co wydawało się takie trudne w samotności, łatwiej dawało się znieść, kiedy
miała przy sobie tych dwoje.
- Musiałaś jako pierwsza dostrzec żołnierzy - powiedział do niej cicho Anastas. -
Zobaczyłem, jak ciągniesz Grigorija w las, i nie mogłem zrozumieć, dlaczego. Dopiero potem
ich usłyszałem, wcześniej niż zobaczyłem.
- Nie dałam rady krzyczeć - odparła Antonia. - Krzyk uwiązł mi w gardle.
Kati cała trzęsła się z zimna. Anastas objął ją, ogrzewał własnym ciałem.
Trawa na równinie, ciągnącej się ku rzece, leciutko się poruszała. Sięgała Antonii
niemal do pasa, szumiała rozmarzona, gdy wiatr przemykał się przez nią w nocnej porze.
Niedaleko szemrała rzeka. Jakiż to spokojny, bezpieczny odgłos, pomyślała Antonia. Ta rzeka
zawsze tu płynęła. Antonia nie potrafiła sobie wyobrazić, by kiedykolwiek mogła zniknąć.
Rzeka była wieczna.
Patrzenie na coś wiecznego przynosiło ulgę. Odbierało pierwszy ból tego ciernia, który
utkwił w sercu.
- Nie wiem, czy w ogóle was zobaczyli - zwrócił się Anastas do Antonii. Zrozumiała, że
mówił do niej już od jakiegoś czasu, a ona tego nie słyszała. - W pierwszej chwili zapanował
chaos, wszyscy tylko krzyczeli. Nie potrafiliśmy myśleć jasno. A potem pojawiło się kilku
strażników. Żołnierze chcieli pochwycić Judina, to było najzupełniej oczywiste. On zaś nawet
nie walczył. Tylko się modlił. Zakłuli go, ot, tak. Kati tak strasznie krzyczała, że mało jej nie
udusiłem, chcąc zmusić do milczenia. Ale to ona poprowadziła mnie przez las. Uciekliśmy
przez bagna. Moczarów jest tu więcej, Antonio. Byłem pewien, że utoniemy. Tak jak mało
brakowało, a stałoby się z tobą.
Wypuścił powietrze z płuc.
- Ja znam mokradła - krótko oznajmiła Kati.
A potem ukryła twarz na piersi chłopaka. Na pewno ogromnie ciężko jej było słuchać
opowieści Anastasa o śmierci ojca.
- Na moczarach byliśmy bezpieczni przed żołnierzami - z ciężkim sercem rzekł Anastas.
Jego spojrzenie mówiło więcej. Antonia zrozumiała, że wielu rzeczy nie mógł
powiedzieć w czasie, gdy słuchała go Kati. Przynajmniej na razie.
- Myślę, że mama uszła z życiem - odezwała się Kati. Powiedziała to beznamiętnie, bez
żadnych uczuć. - Prędzej czy później by tam przyszła. Jedynie na bagnach mogliśmy czuć się
bezpieczni. Nikt inny nie odważy się zapuścić na moczary. Nikt inny nie zna ich tak, jak my je
znamy.
- Liczyliśmy się z tym, że najpierw odnajdą Jumalę - powiedział Anastas,
odchrząknąwszy. - Chyba zdołali ją ukryć, nim żołnierze zaatakowali. Nie mogli pozwolić, by
ją znaleźli.
- Ja ją znalazłam - oświadczyła Antonia. Teraz również Kati wbiła w nią wzrok. Antonia
czuła się jak martwa.
- Zabiłam nią strażnika - powiedziała. - On chciał zabić Grigorija. I zabił go. To było
takie bezsensowne...
- Ty... zabiłaś... strażnika? - spytała Kati. - Posążkiem Jumali?
- Niczego innego nie mogłam użyć - odparła Antonia. - Uczyniłabyś to samo, gdyby
ktoś na twoich oczach próbował uśmiercić Anastasa. Nie miałam w czym wybierać, do diabła!
Anastas tylko kręcił głową.
Kati miała o wiele poważniejszą minę.
- Oni odgadną, że to ty - stwierdziła. - Zbezcześciłaś Jumalę. Będą cię szukać, dopóki
cię nie odnajdą. Nikogo nie słyszałaś?
Antonia pokręciła głową.
- Przed waszym nadejściem nikogo. Kati lękliwie rozejrzała się w ciemności, lecz nie
było widać nic poza chylącą się trawą i niskimi zaroślami wierzby przed wejściem do lasu.
- My też nikogo nie słyszeliśmy - rzekł Anastas. - Kati wiedziała, jak dojść do Obu.
Stwierdziliśmy, że musimy dotrzeć na północ, w taki czy inny sposób znaleźć statek, który nas
tam zabierze.
- Ja myślałam jedynie o przejściu przez rzekę - westchnęła Antonia.
Kati nie powiedziała jej nic, o czym wcześniej sama by nie pomyślała. Do tej pory
jednak tak naprawdę się nie bała. Dopiero teraz poczuła prawdziwy strach. Teraz Antonii
zaczęło się wydawać, że w lesie dostrzega całe hordy ludzi w czerwonych płaszczach. Wszyscy
szukali tylko jej. Wszyscy otrzymali rozkaz, by ją zabić. To ona była tą obcą, która ośmieliła się
znieważyć Jumalę.
Antonia przypomniała sobie jeszcze, jak Kati i Glikeria mówiły, że ona i Grigorij staną
się częścią historii ludu Konda. Do tej pory nie bardzo w to wierzyła.
Teraz zrozumiała, że oni nie zapomną żadnego z nich. To, co się stało, zapamiętają jako
najstraszniejsze świętokradztwo w całej ich historii. Antonia zabiła, używając bogini jako
broni...
- Po drugiej stronie też nie byłabyś bezpieczna. Wieści rozchodzą się tutaj lotem
błyskawicy - powiedziała Kati.
W jej głosie słychać było zmęczenie, lecz również strach. Antonię przeszyło wrażenie,
że to jej Kati tak się boi. Niemal bardziej niż prześladowców, którzy musieli się gdzieś kryć.
- Nasi ludzie mieszkają również na drugim brzegu. Jest nas też trochę na zachód od
Uralu. Musisz jechać daleko, Antonio, by przed nimi umknąć. Bardzo daleko. I oni na pewno
wiedzą o tobie wszystko. Takie rzeczy prędko się roznoszą.
Antonia w to nie wątpiła. Nie mogła się jednak poddawać. Musiała iść naprzód.
- Zechcecie zabrać mnie ze sobą? - spytała.
- Dobry Boże! - krzyknął Anastas. - Cóż to znowu za pytanie? Mało się nie
rozpłakałem, widząc, że cię odnaleźliśmy, a ty jeszcze pytasz, czy cię ze sobą zabierzemy!
Myślisz, że moglibyśmy cię tu zostawić? Zostawić całkiem samą? W takim razie nie znasz
mnie tak dobrze, jak mi się wydawało! Gniewasz mnie, kobieto!
- Słyszałeś, co powiedziała Kati - zaprotestowała Antonia. - Trzeba się liczyć z tym, że
mnie szukają. Przebywanie ze mną może wam zaszkodzić.
Anastas tylko pokręcił głową i zmierzwił Antonii włosy.
- Od tego, co się stało, chyba już zupełnie ci się pomieszało. Nie pojmuję, jak w ogóle
możesz tak myśleć! Jesteś dla mnie jak siostra, nie rozumiesz? Ty i Kati jesteście jedyną
rodziną, jaką mam. A rodziny nie pozostawia się na pewną śmierć. - Wykrzywił się w gryma-
sie, który miał przypominać uśmiech. - Wygląda też na to, Antonio, że twojej spódnicy uczepił
się jakiś anioł stróż. W ciągu ostatnich dni kilkakrotnie byłaś już bliska śmierci, lecz się
wyrwałaś z jej szponów... Niemądrze z naszej strony byłoby tego nie dostrzegać. Może i na nas
skapnie coś z twojego szczęścia? Przyda nam się całe to szczęście, na jakie tylko możemy
liczyć.
- Na Boga, mam nadzieję, że wy się tym nie zarazicie - twardo odparła Antonia. - Nie
wyszłam z tego bez szkody, Anastas. W tym lesie pozostawiłam to, co miało dla mnie
największą wartość. Nie nazwałabym tego szczęściem. Owszem, żyję, lecz być może lepiej by
było, gdybym umarła.
- Chyba o tym nie myślałaś? - spytał Anastas przerażony.
- Oczywiście, że myślałam - odparła Antonia po prosta - Ale nie mogłam się na to
zdobyć. Nie jestem taka.
Wyjęła nóż spod spódnicy i podała go chłopakowi rękojeścią do przodu.
- Możesz go teraz wziąć. Ty najlepiej będziesz wiedział, jak go użyć, Anastas. Ale
później, gdy ujdziemy z tego z życiem, chcę, byś mi go zwrócił.
- Skąd go masz? - spytał Anastas, który tego nie zrozumiał, a przynajmniej nie od razu.
Pojął wszystko dopiero, gdy ujrzał wyraz jej twarzy i usłyszał słowa, jakie wypowiedziała:
- Odebrałam go strażnikowi przy skrzyni Jumali. Anastas więcej nie pytał. Ale wziął
nóż.
- Nas też będą szukać - stwierdziła Kati. Najwyraźniej nóż nie obchodził jej ani trochę. -
Odkryją, że byliśmy na bagnach. Mogliśmy tam zaczekać. Ale ja błagałam Anastasa, żeby mnie
stąd zabrał. Żeby zabrał mnie z Konda. Oni zrozumieją, że uciekliśmy. Jestem w ich oczach
odszczepieńcem, a to również należy karać.
- W ciągu tych lat musiało być więcej takich, którzy uciekli od tej wiary - powiedziała
Antonia zamyślona. - I nie mów mi, że wszystkich odszukano i ukarano.
Kati pokręciła głową.
- Nie wszystkich. Jedynie tych, którzy byli ważni. Takich, którzy coś znaczyli. A ja
jestem córką szamana - oznajmiła, podnosząc głowę.
W jej głosie kryła się duma. Fakt, iż jest córką szamana, przydawał jej godności. Czynił
z niej osobę, odróżniającą się od pozostałych.
- Tatę zabito - ciągnęła Kati. - Jumala jedna wie, gdzie może być mama. W każdym
razie już niedługo będzie za stara, żeby mieć więcej dzieci. Zresztą to i tak nie byłyby dzieci
taty. Pozostałam jedynie ja. Jestem córką szamana. To oczywiste, że będą mnie szukać. Jestem
jedyną, która może zapewnić przyszłość tej ważnej gałęzi rodu.
Kati zaniosła się chichotem, Anastas gładził ją po włosach. Próbował ją uspokoić.
Wzrokiem błagał Antonię o milczenie. Prośbę tę wcale nietrudno było spełnić. Antonia była
zbyt wstrząśnięta, by powiedzieć coś więcej. Przez głowę przeleciało jej tylko, że jak najprędzej
powinni wyjść z tych lasów.
Muszą znaleźć Ob, dostać się na jakąś łódź, na której ludzie zgodzą się ich zabrać. I
popłynąć na północ, uciec przez góry. Pozwolić, by jak największy obszar oddzielał ich od ludu
Konda.
Dla dobra Kati.
Innego wyjścia nie było. Antonia poważnie się już bała o stan umysłu dziewczyny.
- Jestem córką szamana - mruknęła Kati i zasnęła w ramionach Anastasa.
Zapadła wielka cisza. W niebie odbijała się nieskończoność. Anastas upewnił się, czy
Kati naprawdę śpi. Teraz mógł mówić.
- Śmierć Judina była dla niej strasznym wstrząsem - powiedział cichym przygnębionym
głosem.
- Bez względu na to, kim w ogóle był, to przecież jej ojciec - przypomniała Antonia. -
Nie ma się czemu dziwić.
- Wiesz, Antonio, na bagnach był skarbiec. - Anastas przeskakiwał z tematu na temat. -
Taki dom z drewnianych bali. Bóg jeden wie, skąd je wzięli. Ani na bagnach, ani w okolicy nie
ma takich drzew.
Z czułością popatrzył na Kati. Delikatnie przeciągnął palcem po czole dziewczyny.
Antonia zrozumiała, że bez względu na to, co przeżył z Kati na bagnach, jego miłość do niej ani
trochę nie przygasła.
Anastas miał w sobie tyle dobra. Tak wiele ciepła.
- To zupełne szaleństwo! - podjął. - Stały tam naczynia pełne monet. Niektóre stare jak
diabli. Widziałem monety pochodzące jeszcze ze starożytnego Rzymu. Na wielu z nich
widniały podobizny władców, którzy już dawno obrócili się w proch. Był tam zbiór klejnotów,
jakiego nie jesteś w stanie nawet sobie wyobrazić, Antonio! Bransolety, naszyjniki i pierścienie.
Srebro w takich ilościach, że biedaka mogło wprost kłuć w oczy. I dość złota, by każdemu
carskiemu poborcy danin zakręciło się w głowie. Cały by się zaślinił na ten widok. Pozbawili
cara i kościół przeogromnych bogactw. Chociaż to i tak bez znaczenia, te skarby i tak
przepadłyby na wojny albo na budowę kościołów. Ale, doprawdy, to szaleństwo, taki widok!
Tyle skarbów zgromadzonych i ukrytych na moczarach. Tam były całe masy futer, niektóre
zniszczyła już wilgoć i przechowywanie w stosach sięgających dachu nie wiadomo już jak
długo. To zakrawało na obłęd, Antonio! Kati powiedziała, że używanie skarbów Jumali to
świętokradztwo. One bowiem są własnością bogini. Jedynie w największej potrzebie można z
nich skorzystać. Jedynie w najczarniejszej godzinie bogini może pomóc swemu ludowi w tak
konkretny sposób.
Anastas urwał na chwilę. Zaschło mu w ustach.
- To mnie przeraziło, Antonio. Wystraszyło niemal do szaleństwa. Wyznawców Jumali
musi być wielu. To są zwykli ludzie, nie ma wśród nich wielu bogaczy, którzy mogą zapewnić
Jumali takie skarby. Zresztą bogacze by tego nie zrobili. To ubodzy oddają wszystko, co mają
najcenniejszego. Bogaci nigdy nie ofiarują tego, co najlepsze.
Urażony nabrał powietrza.
- Tym ludziom, ludowi Jumali, bardzo przydałyby się te skarby. Lecz oni chętnie
ściągną ostatnią koszulę z grzbietu i oddadzą ją posągowi. Modlą się, wierząc, że mają w niej
ochronę, a to takie okropne kłamstwo, Antonio, że robi mi się od niego niedobrze! Ci tak zwani
szamani muszą o tym wiedzieć, a wobec tego z ich strony to potworne oszustwo. Oni oszukują
lud. Wyzyskują go. Nie są bodaj o włos lepsi od cara, od właścicieli ziemskich i od kościoła.
Wysysają krew najuboższych. Kupują sobie władzę za garstkę wiary. Nie ma na to słów. Po
prostu nie znajduję słów, by to nazwać!
- Musisz dać Kati dość czasu - stwierdziła Antonia niemal z czułością.
Uśpiona Kati wyglądała tak młodo i bezbronnie. Twarz miała taką czystą, jak gdyby
niczego jeszcze nie doświadczyła. Ale wrażenie może mamić, Antonia doskonale zdawała sobie
z tego sprawę.
Anastas kiwnął głową.
- Na mokradłach przeżyła ciężkie chwile. W jednej chwili klęczała przede mną,
błagając, bym ją stąd zabrał, tak daleko, by nikt nigdy jej nie odnalazł. W następnej zaś mówiła,
że jest jedynym potomkiem szamana w prostej linii. Mówiła o tym, że jej dzieci także będą
szamanami. Wyrosną na ważnych ludzi, posiadających władzę. Zmroziła mnie tymi słowami.
Wystraszyłem się tak, że zęby mi dzwoniły.
- Tak ją wychowano - stwierdziła Antonia. - To nie jej wina. Kati nie znała innego
życia, zanim przybyła do nas. Tam była inna, pamiętasz?
Anastas znów kiwnął głową.
- Stanie się na powrót taką dziewczyną - obiecał. - Siłą zaciągnąłem ją do łodzi,
mówiłem ci o tym? Musieliśmy wsiąść do płaskodennej łodzi i, odpychając się wiosłem od dna,
przepłynąć przez ostatni odcinek dzielący nas od skarbca Jumali. Oni nigdy nie zdają się na
przypadek Doskonale wiedzieli, gdzie powinni wystawić bogini ołtarz. Kati się boi, że nas
znajdą. Boi się też myśli, że w ogóle jej nie szukają - ciągnął Anastas, odetchnąwszy głębiej.
Czule kołysał przy tym Kati w ramionach. Dziewczyna spała, kompletnie wycieńczona.
- Zabiję ich, zanim mi ją odbiorą! Antonia nie była pewna, czy powinna go o to pytać,
lecz to było nieuniknione.
- Czy ona usłyszała, co krzyknął Judin? Anastas przymknął oczy.
- Nie chcę o tym myśleć - szepnął. - To budzi we mnie strach. Wolę wierzyć, iż
wiedział, że Kati stąd odejdzie. Inaczej musiałbym myśleć, że umrze...
- Albo że nie może mieć dzieci - powiedziała Antonia.
- To również przykra dla niej myśl.
- Dla Kati? - zdziwiła się Antonia. Anastas nic na to nie powiedział. Pewnie nie chciał,
by mu o tym przypominano.
- Chyba nie mogła tego nie słyszeć - westchnął Anastas ciężko. - Sądzisz, że ona o tym
nie myśli? Ale ze mną nie rozmawiała, a ja nie śmiem naciskać. Przypuszczam jednak, że jej
strach w dużej mierze wynika właśnie z tego powodu.
Długo patrzył na gwiazdy. Może i on rozmyślał o związanych z nimi legendach. Może i
on wspominał wielu dalekich greckich bogów. Zastanawiał się, czy byli równie przerażający
dla ludzi, którzy w nich wierzyli albo nie wierzyli.
Do tej pory te mity jawiły się tylko jako piękne historie, właściwie baśnie, lecz zawarta
była w nich również śmierć, gwałt i przemoc wprost trudne do pojęcia.
Może w swoim czasie ci bogowie byli równie przerażający, jak teraz dla nich Jumala.
- Zabiorę ją stąd! - oświadczył Anastas. - Nawet gdyby miała to być ostatnia rzecz,
jakiej dokonam.
I znów na dłuższą chwilę zapadła cisza, wypełniona jedynie szumem rzeki i lekkimi
podmuchami wiatru.
Ani Antonia, ani Anastas nie mogli zasnąć.
- Grigorij prosił, żebym wracała do domu - powiedziała w końcu Antonia. - Przed
śmiercią prosił, żebym wracała do Archangielska.
Anastas czekał na dalsze słowa, lecz do powiedzenia nie było już nic więcej.
- Chcesz tam wracać? - spytał.
- Czy chcę? - zaśmiała się Antonia głucho. - Cóż tam po mnie? Sądzisz, że przyjmą
mnie z otwartymi ramionami? Kamieniami wypędziliby mnie z miasta. To, co uczyniłam
wtedy, Anastas, jest równie niewybaczalne, jak to, co robi Kati, uciekając od swego plemienia.
W moim świecie jestem tak samo wyklęta jak ona w swoim. Doprawdy, w towarzystwie
dziwnych kobiet się obracasz, mój chłopcze!
- Masz przecież córeczkę...
O tym Antonia wiedziała.
Nigdy nawet na moment nie zapomniała o Oldze.
Grigorij chyba też cały czas o niej pamiętał. Antonia dopiero teraz zaczynała to
rozumieć. Bali się oboje, by zanadto nie wdzierać się w życie drugiego, tak bardzo obawiali się
popsuć to, co ich łączyło. Nie mogli więc o tym rozmawiać. Nie mogli zwierzać się z tęsknot,
które oboje musiały dręczyć.
Wystarczało, że się kochają. Że mogą być razem. Przynajmniej przez jakiś czas.
Zaznali szczęścia, jakie się rzadko spotyka.
Oboje jednak wiele musieli poświęcić po drodze do niego. Oboje ukrywali tęsknoty.
- Nie wiem, czy mam jeszcze jakiekolwiek prawa do Olgi - powiedziała cicho Antonia. -
Mojej małej córeczce niepotrzebna taka matka jak ja...
Anastas nic nie powiedział. Antonia niezmiernie się z tego cieszyła. Nie chciała słuchać
niczyich opinii. Niepotrzebne jej były słowa pociechy.
- Ty też powinnaś teraz zasnąć, Antonio - powiedział chłopak. - Jutro znajdziemy Ob.
Kati twierdziła, że nie może być daleko stąd. Może już jutro dotrzemy do wielkiej rzeki.
Antonia westchnęła. Ułożyła się w trawie. Noc stała się odrobinę chłodniejsza, ale ona
nie marzła, nie tak naprawdę. Dziwne, jak człowiek prędko się do wszystkiego przyzwyczaja,
przebiegło jej przez głowę.
Zasnęła.
To był również pewien rodzaj ucieczki.
Wstali w deszczu. Antonia ledwie powstrzymała się od śmiechu. Wszyscy troje
wyglądali jak na wpół utopione kocięta. Niebo wprost wylewało na nich wodę, siekło ich
strugami deszczu, mocnego deszczu głośno bębniącego w liście.
- Do lasu! Anastas wprost zagnał je na skraj lasu pod korony drzew.
Antonia cały czas się śmiała.
Kati miała łzy tuż pod powiekami. Wargi jej drżały, a w przemoczonej sukni trzęsła się
z zimna. Wełna chłonęła wodę, nie zapewniała teraz ani odrobiny ciepła.
Pod koronami drzew na poły w ukryciu Antonia pomogła jej podciągnąć suknię. Krajkę
tak mocno zawiązały w pasie, żeby zdołała przytrzymać dolną krawędź sukni.
Kati gładziła delikatną wełnianą materię. Płakała za tą sukienką.
- Tyle pokoleń przede mną - łkała. - I wszystkie potrafiły tak pięknie się z nią
obchodzić. Wszystkie mogły dalej przekazać ją swoim córkom. Tak było, dopóki ja jej nie
dostałam...
- Ty również będziesz mogła dać ją córce - powiedziała Antonia przygnębiona. - Może
sukienka trochę się zbiegnie, ale miejmy nadzieję, że twoja córka będzie szczupła i wiotka na
tyle, by mimo wszystko mogła ją nosić...
Kati nie zdobyła się na uśmiech. Cały czas tylko płakała.
Deszcz nie ustawał. Nie mogli stać tutaj i czekać, aż przestanie padać. Musieli iść dalej.
Musieli ruszać naprzód, pomimo iż Kati płakała.
Anastas objął ją mocno i niemal poniósł.
Antonia szła przodem. Sporo czasu zabierało im przedzieranie się przez zarośla,
unikanie czepliwych gałęzi, których prawie się nie widziało. Nie była to przyjemna wędrówka,
wszystko było mokre i ciężkie. Spódnica lepiła się Toni do nóg, za każdym krokiem mocno o
nie uderzając. Cienka bluzka również przemokła na wskroś. Antonia musiała iść szybko, żeby
utrzymać ciepło, lecz cały czas się bała, żeby tempo nie było zbyt szybkie dla Kati.
Na dodatek buty wcale nie zrobiły się wygodniejsze. Miała wrażenie, że w każdym z
nich płynie oddzielna rzeka. Antonia popatrzyła na nie z żalem. Była tak dumna z tych butów
do konnej jazdy, mięciutkich jak rękawiczka, uszytych na miarę dla niej, zapewne z miłością,
przez człowieka, który tak samo kochał konie jak ona.
Doszła do wniosku, że nigdy nie odzyskają dawnej świetności.
W następnej chwili przez głowę przeleciało jej, że to przecież nie jest takie ważne.
Najważniejsze, by podeszwy wytrzymały, dopóki oni stąd nie odejdą.
Buty jeszcze będzie mogła sobie później kupić, jeśli w ogóle zdoła ocalić życie.
Wędrowali niemal przez cały dzień. Posuwali się znacznie wolniej niż wtedy, gdy
Antonia szła sama, lecz ani razu się nie poskarżyła. Bez nich czułaby się taka samotna. Cieszyła
się, że Kati i Anastas są razem z nią.
Z trudem szli przez las. Niewiele znaleźli do jedzenia. Od czasu do czasu tylko schodzili
do rzeki, żeby się napić. Był jasny dzień i musieli zachować ostrożność.
Byli akurat przy brzegu, kiedy Antonia uznała, że daleko w przodzie rzeka przed nimi
wygląda jakoś inaczej. Pobiegła wzdłuż brzegu. Nie zwracała uwagi na to, że Anastas za nią
woła. Zapomniała o wszelkiej ostrożności, nie czuła już, jak źle się biega w tych butach.
Kiedy dotarła w upatrzone miejsce, osunęła się na kolana. Bardziej mokra i tak już być
nie mogła. Siedziała w rzece po pas w wodzie i pluskała się jak dziecko. Deszcz wciąż lał się z
nieba. Włosy oblepiły Antonii głowę jak czarny czepiec.
- Znaleźliśmy Ob! - krzyknęła do Anastasa, który zbliżał się, dźwigając Kati.
Przed nią rzeka, wzdłuż której wędrowali, wpadała do innej, jeszcze większej, jeszcze
szerszej, płynącej jeszcze bardziej leniwie. Antonia ją poznała. Widziała ją już wcześniej.
Znaleźli Ob.
15
Wędrowali wzdłuż wielkiej rzeki aż do wieczora. Antonia szła tuż przy brzegu, buty zaś
niosła w ręce. Lepiej było iść na bosaka po miękkim rzecznym piasku, aniżeli wciskać stopy w
ciasne buty.
Kati trzeba było nieść, i to na długich odcinkach. Antonia nie mogła pojąć, skąd Anastas
czerpie siły. Przecież już od kilku dni wędrowali, nie jedząc nic porządnego. Skutki stawały się
widoczne u wszystkich. Kati nigdy dotąd nie przeżyła niczego podobnego. Była przecież córką
szamana, zawsze coś dla niej zostawało. Nawet wówczas, gdy brakowało jedzenia dla jej ludu.
Ta sytuacja była dla niej najzupełniej nowa.
Gdy się ściemniło, Anastas zostawił kobiety, by odpoczęły, sam zaś ruszył dalej
brzegiem. Chciał sprawdzić, co jest przed nimi. Po ciemku mógł to zrobić, nie narażając się na
niebezpieczeństwo, że ktoś go zobaczy.
- Wydaje mi się, że wszyscy umrzemy - wyrwało się naraz Kati. Leżała na plecach w
mokrej trawie, oczy miała zamknięte. - Nie powinniśmy byli odchodzić. Na moczarach byliśmy
bezpieczni. Nie powinniśmy byli odchodzić...
- Nie wolno tracić odwagi - powiedziała jej Antonia, choć i jej daleko było do pogody
ducha. - Dotarliśmy do Obu, prawda? Wszyscy troje żyjemy. Nie zauważyliśmy nikogo, kto by
szedł naszym śladem, no i przez cały czas mamy wodę...
Kati śmiała się tak, że aż dostała czkawki.
Antonia naprawdę zaczynała się o nią bać. Miała świadomość, że Kati niewiele więcej
zniesie. Nigdy nie powinna była zostać wystawiona na tak ciężką próbę. Pomimo
najszczerszych chęci Antonia nie potrafiła skłamać i zapewnić dziewczynę, że najgorsze mają
już za sobą. Nie śmiała w to wierzyć. Od Zatoki Obskiej wciąż dzieliły ich jeszcze tygodnie
tułaczki, w dodatku tygodnie żeglugi. A przecież nie wiedzieli, czy kiedykolwiek znajdą jakąś
łódź.
Nie potrafiła pocieszyć Kati żadnymi kłamstwami ani tym bardziej żadną prawdą.
Antonia milczała więc.
- Wiesz - odezwała się Kati, szeroko otwierając oczy. Niebo przestało już płakać, lecz
wszystko dookoła było mokre. Wśród ciemności lekko świeciły gwiazdy. - Wiesz, odkąd
skończyłam dwanaście lat, próbowali mnie nakłonić, żebym wywiązała się ze swoich
obowiązków wobec rodu. Sprowadzali do mnie młodych mężczyzn z rodziny. Kolejno, jeden
po drugim, musieli udowadniać swoją męskość. Nie liczyło się, czy ich lubię, czy nie. Ojciec po
prostu wybierał najlepszych. Najmądrzejszych, najsilniejszych, najsprawniejszych. I
najpiękniejszych. Ze wszystkich rodów, które miały jakąś wartość. Wszystkich synów z
wtajemniczonych rodów. Wszystkich synów, którzy już dojrzeli...
Mówiła z płaczem, a Antonia miała ogromną ochotę poprosić ją, by zamilkła, lecz Kati
nie dało się już powstrzymać. Musiała to z siebie wyrzucić, zbyt długo już to w sobie nosiła.
Krzywdzili ją w imię Jumali, dla dobra rodu. Takie było jej życiowe zadanie.
- Miałam ich wszystkich - szepnęła Kati, a w głosie słychać było obrzydzenie. -
Każdego bez wyjątku. Niektórzy byli jeszcze dziećmi. To nie wydawało się takie straszne, gdy
sama byłam dzieckiem. Potem zrobiło się wstrętne. Inni byli niemal starzy. Niektórych nawet
lubiłam. Tak, niektórych lubiłam. A czasami robiłam to ze złości. Z mężczyznami, których oni
dla mnie nie wybrali. Tylko po to, by ich ukarać. Ich albo samą siebie. Klękałam przed Jumalą,
modląc się, by właśnie tym razem pozwoliła mi spłodzić dziecko. Błagałam, aby stało się to z
człowiekiem, którego oni uznali za niegodnego. Dlatego nigdy nie zaszłam w ciążę. Zostałam
ukarana za swoją nieodpowiedzialność. Za swoje myśli...
Antonia pogładziła ją po włosach. Nie potrafiła nic powiedzieć. Nie znajdywała słów.
- Oni nie rezygnowali. A potem mama oznajmiła, że moim przeznaczeniem jest obcy
mężczyzna. Że przeznaczono mi bezbożnika. Żadnego z naszego ludu nie dało się tak nazwać.
To miał być obcy, z zewnątrz. Wysokiego rodu, ale z zewnątrz. Anastas. On jest wysokiego
rodu, prawda?
Antonia kiwnęła głową.
- Anastas pochodzi ze szlachty, Kati. Wiele mógł osiągnąć, lecz los nie okazał się dla
niego łagodny.
Nie miała prawa ujawniać niczego więcej z życia Anastasa. Nawet przed Kati. Jeśli
Anastas zechce, by się dowiedziała, może jej o wszystkim powiedzieć sam. Do tej pory na
pewno się to nie stało, nie mieli na to czasu. Ta odrobina, jaka im była dana, wypełniona została
większym dramatem, aniżeli wielu ludzi doświadcza podczas całego życia.
- Pewnego dnia on ci wszystko opowie, Kati - stwierdziła Antonia. - Będziesz miała
dzieci wysokiego rodu, moja kochana. W ich żyłach popłyną krople błękitnej krwi.
Kati lekko się uśmiechała.
Antonia nigdy nie przypuszczała, że tak będzie wychwalać królewską krew. Lecz Kati
się ucieszyła, a to w tej chwili było najważniejsze.
Tak więc i ze szlachty może wyniknąć coś dobrego.
Wrócił Anastas, dźwigał całe naręcze ubrań. Szeroko uśmiechał się do kobiet.
- Nie chcecie wierzyć, że umiem czarować?
- Gdzie, u diabła, to wszystko znalazłeś? - dopytywała się Antonia, wyciągając mu z rąk
spódnice, kurtki i koszule. - Ukradłeś pranie biedakom?
Anastas wzruszył ramionami.
- Nie wszystko wziąłem od jednej osoby - usprawiedliwiał się. - Te rzeczy nie są zresztą
suche. Nie do pojęcia, że ludzie wywieszają pranie w taki deszczowy dzień!
Antonia przewróciła oczami.
- Tutaj są ludzie? - spytała Kati. Znów się bała.
- Niedaleko stąd - wyjaśnił Anastas. - Nad brzegiem rzeki stoi kolonia chat. Jest też
kilka spłachetków ziemi, które wyglądają na dość ubogie. Kilka niedużych łodzi, jakaś obora.
Mieli też konie. Ale ukraść ubrania to jedno, ukraść konie zaś to zupełnie co innego. Na tyle nie
jestem jeszcze złodziejem. Owszem, mam pewną wprawę, ale chyba nigdy porządnie nie
opanuję tego fachu.
Kati drżała.
Anastas popatrzył na Antonię.
- W dole widziałem więcej świateł, jakąś większą miejscowość po drugiej stronie rzeki.
Wydaje mi się też, że widziałem światła na łodzi. Na statku.
Antonia bezustannie przełykała ślinę. Miała wrażenie, że sama to widzi. Widziała już
przecież tyle statków. Tyle razy oglądała latarnie na masztach. Ciągnęło ją ku morzu.
Nie urodziła się do życia w głębi lądu. Przychodząc na świat, poczuła w nosie zapach
słonej wody...
Rzeka była tu szeroka, prąd łagodny. Płynęła leniwie, tylko szeroko się rozlewała.
Antonię, gdy się w nią wpatrywała, ogarnął lęk.
- Jest jakaś tratwa? - spytała Anastasa.
- Musimy się przeprawić na drugi brzeg? - to odezwała się Kati. Dziewczyna uniosła
głowę znad podciągniętych kolan. Popatrzyła na Anastasa, potem przeniosła wzrok na Antonię i
z powrotem na chłopaka. - Musimy?
- Chyba nie odważę się iść do ludzi, którzy tu mieszkają - stwierdził Anastas. - Na
ścianie jednej z obór wyryta była gęś.
- Nie, nie możemy tam iść - stwierdziła Kati beznamiętnie. - To nasi ludzie. Oni wiedzą
o gęsi z brązu. Na pewno więc wiedzą też i o nas. Tam iść nie możemy.
W jednej chwili prześladowcy znaleźli się tak blisko.
Antonia znów zapatrzyła się w rzekę.
Nie mogli zostać tu do jutra. Nie mogli tu być, kiedy nadejdzie jasny dzień.
Do tego czasu ludzie odkryją kradzież ubrań. Zrozumieją, co to oznacza. Będą szukać. I
przecież znają te lasy lepiej niż obcy.
Nie mogli tu zostać.
- Umiesz pływać, Antonio? - spytał Anastas. - Wiem, że Kati potrafi. To nasza jedyna
szansa.
Antonia kiwnęła głową. Dawno już nie pływała, ale potrafiła poruszać się w wodzie.
Takich sztuk chyba się nie zapomina? To trochę jak chodzenie.
- Ciemno jest - stwierdziła Kati. Wyraźnie było widać, że dziewczyna się boi. -
Pogubimy się. Do drugiego brzegu tak daleko.
- Rzeczywiście - przyznał Anastas. - Daleko. Ale innej szansy nie mamy, najdroższa.
Obejmował ją. Ukucnął przy niej i mocno ją tulił. Usiłował przekazać jej choć trochę
swojej siły i choć trochę swego ciepła.
Antonia wciąż nie rozumiała, skąd sam je czerpał. Wydawało się, że nic się go nie ima.
- Nie chcesz odejść stąd razem ze mną, Kati, najdroższa moja? Nie chcesz, żebyśmy
zaczęli wszystko od nowa, już razem? Daleko stąd... będziemy mieli dom, który będzie nasz.
Nasze dzieci. I nikt nigdy nie będzie od nas żądał więcej, niż będziemy w stanie z siebie dać.
Mówił o wiele więcej. Wypowiadał słowa o miłości i więzi. Słowa, których Grigorij być
może nigdy nie powiedział Antonii, lecz które cały czas miał w głowie.
Antonia nie wiedziała, że Anastas potrafi tak przemawiać. Nie podejrzewała, że potrafi
wyczarowywać takie czułe, pełne miłości słowa niczym kwiaty.
Kati pozwoliła się przekonać.
- Musimy zdjąć buty - oświadczył Anastas. - Będą nas wciągać w głąb. Wy być może
powinnyście zawiązać spódnice całkiem w pasie, tak żeby wam nie przeszkadzały, nie zrobiły
się ciężkie i nie utrudniały ruchów.
- Strasznie zimno - powiedziała Kati, cała się trzęsąc.
Antonia podniosła spódnicę i mocno się nią obwiązała. Zacisnęła węzły szala, aż
poczuła ból. Ale była gotowa.
Zaraz też pomogła Kati.
Dziewczyna nie przestawała drżeć. Trzęsła się tak, że dzwoniły jej zęby. Nie odrywała
oczu od czarnej rzeki.
Anastas zawinął ich buty w jedną ze skradzionych koszul, podobnie postąpił ż resztą
ubrań. Zrobił z nich tłumoczek, zawiązał koszulę tak, by się nie rozwiązała, chociaż wiadomo
było, że nabierze wody.
- Dam sobie z tym radę - oświadczył. Przymocował tobołek do spodni chustką, którą
nosił w pasie.
- To powinno wystarczyć, jeśli prąd nie okaże się zbyt mocny.
Ale rzeka wydawała się tu spokojna. Płynęła sennie i leniwie.
- Chyba na nic się nie zda odkładanie tej chwili - stwierdziła Antonia.
Weszła do wody. Zadrżała.
Rzeka była zimna, przynajmniej co do tego Kati miała rację. Mógł ich złapać kurcz...
Ale nie była to odpowiednia chwila, by o tym myśleć. Anastas wiedział, co mówi.
Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że miał rację. To ich jedyna szansa.
- Będę płynąć kawałek przed wami - rzuciła Antonia przez ramię. - Wy się możecie
trzymać razem. Umiem dobrze pływać. I nie tak łatwo pójdę na dno.
Ruszyła naprzód. Szła przez wodę, dopóki mogła. Po chwili równe, delikatne
piaszczyste dno zmieniło się w gruby żwir i kamienie.
Nieprzyjemnie było po nim chodzić. Antonia jednak postanowiła iść tak długo, jak
sięgnie dna nogami.
Gdy poczuła wodę na karku, musiała zacząć płynąć. Rzuciła się w przód i poczuła, jak
woda ją unosi. Jak gdyby w jednej chwili przestała ważyć.
Rzeka sama ją utrzymywała na powierzchni.
Wystarczyło leżeć i dać się nieść. Płynąć i czuć, że nie trzeba się wcale wysilać.
Antonia usiłowała zerknąć do tyłu, lecz nie zdołała nigdzie dojrzeć Anastasa i Kati.
Było na to za ciemno.
Wydawało jej się, że słyszy ich głosy, a to znaczyło, że przynajmniej tam są. Musieli
zresztą posuwać się mniej więcej w tym samym kierunku, nikt nie zdołałby swobodnie unosić
się pod prąd. Przynajmniej to było pewne.
Antonia poczuła, że ciało jej sztywnieje, i zrozumiała, że nie może jedynie pozwolić
dźwigać się wodzie. Musiała płynąć, musiała porządnie machać rękami i trochę powalczyć z
wodą, nie mogła bezwolnie poddawać się nurtowi.
Tak wprawdzie było łatwiej, lecz może ją złapać skurcz. Prędzej czy później. I
zamarznie na śmierć.
A jeśli szczęście przestanie jej sprzyjać, to prąd mógł ją znieść na brzeg przy
zabudowaniach, które Anastas okradł.
Antonia dostrzegła światełka dochodzące stamtąd. Nie było ich wiele. Ludzi nie stać na
to, by zapalać lampy nocą. Ale też nie było jeszcze bardzo późno. Również i te światła z
czasem zgasną.
Antonia mocniej zaczerpnęła powietrza. Wzmocniła się kilkoma haustami wody z rzeki
i płynęła dalej, starając się przeciąć na ukos słaby prąd, który okazał się dostatecznie silny, gdy
się zmęczyła. Prędzej czy później musiała dotrzeć na drugi brzeg.
Był tak daleko.
Ale to widziała, jeszcze zanim zdecydowali się na ten krok. Nie wolno jej teraz się
poddawać.
Niedługo będzie na drugiej stronie.
Niedługo.
Jeszcze tylko kilka ruchów.
I jeszcze parę...
Płynąc, nuciła stare znajome piosenki. Zapewne wytracała w ten sposób siły, lecz
jednocześnie nabierała otuchy.
Śpiew zagłuszał też walenie serca. Zagłuszał strach, który wciąż w niej tkwił.
Śpiewała.
Nie przestawała płynąć.
Walczyła z prądem, starając się go przeciąć. Przeklinała, wmawiała sobie samej, że jest
cholernie dobrą pływaczką, więc na pewno się nie utopi. Jedynie źli pływacy toną.
A ona miała żyć.
W końcu Antonia nie pamiętała już więcej piosenek. Kiedy usiłowała dopasować
oderwane słowa do melodii, której również nie pamiętała, wszystko jej się plątało niczym
ramiona lepkich wodorostów.
Ale zrezygnować nie mogła.
Antonia płynęła aż do momentu, gdy kolanami zaczęła szorować o żwir. Dopiero wtedy,
na pół przytomna, uświadomiła sobie, że dotarła do drugiego brzegu rzeki. Nogi miała zbyt
zdrętwiałe, by móc na nie stanąć. Przeczołgała się więc przez odcinek, dzielący ją od lądu.
Wypełzła na piasek, ułożyła się wśród wrzosów i mchu. Brzeg był tutaj inny.
Wyczuwała to dłońmi. Po tej stronie nie rosła trawa, a ziemia była bardziej kamienista.
Dotarła na drugi brzeg.
Długo leżała, z wolna odzyskując siły. To było niemal jak walka z bagniskiem, ale znów
udowodniła, że jest ulepiona z mocnej gliny. I że, widać, nie dane jej jeszcze żegnać się z rym
światem.
Tyle było wokół niej niebezpieczeństw, zresztą jeszcze wciąż im zagrażały. Wciąż
znajdowali się w kraju Konda.
Czas zaczynał się już dłużyć. Antonia niecierpliwie oczekiwała Kati i Anastasa. To
trwało zbyt długo, choć z całą pewnością dla Kati musiała to być ciężka próba.
Powinni już tu być.
Oczywiście mogło się zdarzyć, że dobili do brzegu gdzieś powyżej lub może poniżej.
Antonia przyjęła, że tak właśnie jest.
Anastas być może pozwolił im unosić się z prądem dłużej, niż ona miała śmiałość. Jeśli
chciał oszczędzić Kati, mógł tak zrobić, chociaż to było ryzykowne. Ale on przecież płynął przy
niej, mógł więc jej pomóc, gdyby chwycił ją kurcz.
Antonia podjęła decyzję. Na bosaka powędrowała wzdłuż brzegu rzeki, kierując się ku
światłom. Zostało ich zaledwie dwa czy trzy. To przynajmniej dodawało otuchy.
Podjęła ryzyko i zaczęła wołać towarzyszy. Nie głośno, lecz wystarczająco, by głos
choć trochę poniósł się w przód.
Szła długo. Zaczęła już przypuszczać, że dopłynęli do brzegu znacznie powyżej miejsca,
w którym ona wyszła na ląd, i że szukają jej, tak jak i ona bezładnie usiłowała ich odnaleźć.
I nagle usłyszała głos Anastasa.
- Tutaj, Toniu! Tutaj! Dobiegał gdzieś z przodu!
Serce Antonii zaczęło mocno walić ze szczęścia. Tak strasznie się bała, że utonęli.
Starała się nie dopuszczać do siebie tej myśli.
Teraz biegła, ile sił w nogach. W tej małej wiosce i tak nie mogli jej usłyszeć. Na pewno
wszyscy są już w chałupach. Była wszak noc i każdy porządny człowiek powinien już spać.
Biegnąc, raniła sobie nogi, lecz na to nie zważała. Wcześniej zaznała tyle cierpienia, że
teraz trzeba było czegoś więcej, by poczuła ból.
I wreszcie dotarła na miejsce. Anastas siedział na brzegu. Podniósł głowę, gdy do niego
podeszła, lecz nie zdołała pochwycić jego wzroku. Twarz miał białą.
- Glikeria musi dalej poprowadzić ród - oznajmił beznamiętnie.
- Kati? - wydyszała Antonia.
Rozejrzała się w koło. Zdjął ją chłód, wystraszyła się. Chciała płakać, ale nie potrafiła.
- Kati złapał kurcz - mówił Anastas. - Tam były silne wiry. Z naszego brzegu nie było
ich widać, nawet w dzień. Nie doceniłem rzeki, Antonio. Wciągnął ją wir. Był jak kocioł.
Chciałem ją ratować, ale wessało ją pod wodę. Mnie też. Musiałem ją puścić, gdy mi zabrakło
powietrza...
Ciężko odetchnął, kiedy już jej o tym powiedział. Wyrzucił z siebie wszystkie słowa,
ani razu nie nabierając tchu.
- Nie wiem, jak się z tego wydostałem. Ale wynurzyłem się z dala od wirów. Odciąłem
węzełek z ubraniami, innego wyboru nie miałem. Zanurkowałem za nią, wiele razy. Ale jej nie
znalazłem...
Antonia usiadła przy Anastasie i objęła jego szerokie ramiona. Długo tak siedzieli,
żadne z nich się nie odzywało.
Cóż mieli mówić?
- Ona już nie wróci - westchnął w końcu Anastas. Wysunął się z objęć Antonii i wstał.
Pociągnął i ją w górę. - Kati już nie wróci. Być może niesłuszne było podejmowanie próby
uwolnienia jej od tej krainy. Może Kati ją kochała? Może ta kraina kochała ją...
Znów westchnął, a potem ujął Antonię za rękę.
- Musimy iść dalej, Toniu. Nie możemy tu zostać. Kati już nas nie potrzebuje.
Dzisiejszej nocy musimy zajść daleko. Myślisz, że zdążymy dotrzeć do tego statku? Sądzisz, że
jest w nas dość siły, Toniu?
- Musi być - odparła.
To była długa wędrówka w ciemności. Wcześniej oboje przeklinali buty do konnej
jazdy, teraz jednak, gdy byli zmuszeni boso iść brzegiem rzeki, którego prawie nie widzieli,
gorąco pragnęli je odzyskać.
- Odważna jesteś? - spytał Anastas, gdy zaczął zbliżać się świt.
Dawno już minęli gromadkę domów na przeciwległym brzegu.
- Niewiele mnie już obchodzi - odparła Antonia. - Na jakie niebezpieczeństwo chcesz
nas tym razem wystawić?
- Tak będzie szybciej niż marsz piechotą. I nóg nie będziemy kaleczyć.
- Ale się przemoczymy. Nie wiem, czy dam radę płynąć, Anastas. Jestem już bardzo
zmęczona.
- Nie chodzi mi o pływanie - odparł. Pociągnął ją za sobą. Antonia zobaczyła, co spo-
strzegł wcześniej niż ona.
Przy brzegu utkwił gruby drewniany bal, zapewne leżał tu, odkąd spławiano drewno
wczesnym latem.
- Starczy ci odwagi? - spytał i jeszcze nim zdążyła mu odpowiedzieć, zaczął staczać
kłodę do wody.
Owszem, Antonii starczyło odwagi. Całym ciężarem ciała oparła się o bal i pomogła go
wypchnąć tak daleko, aż nie mieli już dna pod stopami. Prąd pochwycił bal, a ich wraz z nim.
- Trzymaj się mocno! - wrzasnął Anastas do Antonii.
Miała w sobie jeszcze dość woli życia, że uchwyciła się z całych sił, nim jej to polecił.
Wczepili się w bal. Rzeka ich poniosła.
Płynęli niemal środkiem, Antonia miała nadzieję, że nie natkną się na łodzie żeglujące
w przeciwną stronę. Bo wtedy nikt już nigdy nie usłyszy o Antonii i Anastasie.
Nastała szarówka, a po niej jasny poranek.
Wtedy Antonia ujrzała statek. Zobaczyła maszty. I od razu je pokochała.
Serce wypełniło się radością, ale wciąż nie mogła puścić drewnianej kłody.
Powoli zbliżali się do domów, do portu, do statku.
Gdy byli już tak blisko, że mogli widzieć ludzi w porcie, Anastas puścił bal. Antonia
czym prędzej poszła w jego ślady. Znalazła się w wodzie tuż obok niego.
- Musisz znaleźć siły, żeby dopłynąć do brzegu - nakazał. - Bez względu na wszystko,
nie wolno ci się teraz utopić, Toniu!
Kiwnęła głową.
- Wyrzuć nóż - powiedziała.
Popatrzył na nią przez moment i usłuchał. Nie pytał, dlaczego. Rozumieli się bez słów.
Nadbiegli ludzie i wyciągnęli ich na brzeg, mokruteńkich, ale przede wszystkim
śmiertelnie zmęczonych.
- Skąd, na miłość boską, się tu wzięliście? - pytali. Ze wszystkich stron otaczały ich
obce twarze. Antonia zamknęła oczy. Wyznawcy Jumali również wyglądali zwyczajnie.
W głowie za bardzo jej szumiało, by mogła wychwycić, czy i ci ludzie mówią z tym
samym obcym akcentem. Bała się odezwać. Mogło się okazać, że wpadli z deszczu pod rynnę.
Z tego, co wiedziała, ci ludzie również wyznawali wiarę w złotą boginię.
Anastas próbował coś powiedzieć, lecz i dla niego okazało się to zbyt wielkim
wysiłkiem. Był tak zmęczony, że nie mógł mówić.
- Sprowadźcie kapitana - powiedział ktoś, a Antonia usłyszała odgłos oddalających się
w biegu kroków.
Ktoś zdjął kurtki i nakrył ich, lekkie ciepło było prawdziwym błogosławieństwem. Ktoś
inny zwrócił uwagę na nadgarstki Antonii.
- Jezus Maryja! - wykrzyknął. - Widzieliście coś podobnego? Ale oni przecież nie
wyglądają na łajdaków...
Tłum wokół nich umilkł. Antonia widziała, że ludzie wymieniają między sobą
spojrzenia.
A potem znów rozległy się kroki. Odgłos skórzanych butów.
Wyrósł nad nimi mężczyzna w mundurze.
- Dzięki Bogu - szepnęła Antonia. - Dzięki Bogu!
Nieustannie przełykała ślinę, a w końcu zdołała zmusić się, by usiąść. Anastas zemdlał z
wycieńczenia.
Udało jej się utkwić wzrok w mężczyźnie, który stał przed nią. Mówili, że to kapitan.
Wysoka ranga.
Na chwilę opuściła powieki. Przed oczami stanął jej Grigorij. Zdecydowała, że będzie
mówić.
Kati już nie żyła.
Wśród jej ludu nie było nikogo, na kim Antonii by zależało. W dodatku to, co nazywali
wiarą, nie było słuszne, lecz niebezpieczne.
- Uciekliśmy - szepnęła, lecz głos nie chciał jej słuchać. Ale mężczyzna przykucnął
przed nią i wsłuchiwał się z powagą w to, co mówiła.
- Trafiliśmy w niewłaściwe rejony - ciągnęła Antonia. Była na tyle przytomna, iż
wiedziała, że powinna teraz dobierać odpowiednie słowa. Muszą jej uwierzyć. Ten człowiek
musi jej pomóc. Bez tego będą zgubieni. - Był atak na obóz Konda - ciągnęła. Spostrzegła, że
kapitan mruży oczy. - Zabili naczelnego szamana...
- Nazwisko?
- Judin - szepnęła Antonia. - Byliśmy tam. Uciekliśmy.
Długo patrzyła mu w oczy.
- Oni nas ścigali. Za dużo wiedzieliśmy. Musimy się stąd wydostać.
Pokiwał głową. Przez jakiś czas się w nią wpatrywał. Antonia zdawała sobie sprawę, że
przypomina teraz przemoczone pisklę. Anastas także nie wyglądał na wojownika.
- Mogę opowiedzieć o złocistej bogini - powiedziała Antonia tak cicho, że usłyszał ją
jedynie kapitan.
To przeważyło. Kapitan wstał, chrząknął, rozejrzał się dokoła. Znalazł kogoś wśród
zgromadzonych, gestem przywołał ich do siebie.
- Zanieście mężczyznę do baraków. Z kobietą sam sobie poradzę. Wygląda na to, że nie
waży więcej niż pisklę.
Antonia uśmiechnęła się.
- Dokąd popłyniemy?
- Muszę was zabrać do Jekaterynburga - odparł. - Przypłynęliśmy tu po zapasy drewna.
Wyruszamy dziś po południu. Jesteście pod naszą ochroną.
Jekaterynburg leżał w środku gór. Tam za nimi nie pójdą.
Byli ocaleni.