Pacyfikacja Żydów w Leżajsku
DROGI CZYTELNIKU
Z Leżajskiem związany jestem od kilkunastu pokoleń przeto jest mi on szczególnie
bliski. W czasie pacyfikacji miasta w 1943 r. miałem piętnaście lat. W różnych
okolicznościach i z wielu przyczyn musiałem być świadkiem szeregu jej epizodów.
Niektóre z nich pamiętam jak gdyby miały miejsce kilka lat temu. Do dziś mam przed
oczyma sceny wydarzeń, których się nie zapomina, a wśród nich: zwłoki
najbliższych sąsiadów tj. Antoniny Czajki i Stanisławy Markiewicz zastrzelonych
pod własnymi domami, mieszkańców miasta zaaresztowanych i prowadzonych do
sądu w konwojach, patrol żandarmów idących od sąsiada do sąsiada z
nieznanymi zamiarami, Wawrzyńca Kozyrę wiozącego na ręcznym wózku
"biedce" zwłoki zamordowanego syna Mieczysława, przewóz furmankami zwłok
osób pomordowanych i końcowe fragmenty ich grzebania na cmentarzu, miejsce
egzekucji po zabraniu rozstrzelanych z kałużami krwi rozdeptanej butami, rocznicowe
uroczystości na miejscu straceń itp.
Dotychczas ukazało się niewiele publikacji na temat pacyfikacji, a w wielu z
nich znajduje się szereg błędów w odniesieniu do faktów, czasu i nazwisk. To
stało się początkiem chęci poznania i opisania prawdy o najtragiczniejszym
zdarzeniu naszego miasta w okresie okupacji.
Może właśnie ta proponowana Tobie Czytelniku forma opracowania, pozwoli Ci
poznać i zrozumieć przyczyny powielania wśród społeczeństwa często sprzecznych
wiadomości.
Jeżeli w opisie tych zdarzeń nie udało mi się ustrzec przed drobnymi omyłkami czy
błędami to zapewniam, że nie uczyniłem tego świadomie.
Wszystkich zawiedzonych, którzy nie "zdobędą" niniejszego opracowania
serdecznie przepraszam. Nakład wydania jest skromny bo tylko na miarę moich
możliwości.
PO PIĘĆDZIESIĘCIOLECIU
Każdego roku, w ostatnich dniach maja, wykruszeni czasem nieliczni mieszkańcy
Leżajska, głównie wśród starszego pokolenia, powracają pamięcią do tamtego dnia.
W scenerii młodej, rozbudzonej wiosną przyrody, w tragizmie ciężkich, okupacyjnych
dni, dokonał się kolejny akt terroru i przemocy na mieszkańcach leżajskiej ziemi.
Od stuleci "upodobały" ją sobie losy historii do pozostawiania trwałych śladów
zgliszcz, krwi, cierpienia i ofiar.
1
Nieubłagany czas wykrusza świadków. Zaciera w ich pamięci fakty zdarzeń, ale
spotyka się i takich, którzy nieświadomie a może z premedytacją a może i celowo
przypisują sobie przeżycia, które tylko w ich mniemaniu pozwoliły im otrzeć się o
konspirację, społeczne zaangażowanie i bohaterstwo. W różnych publikacjach
spotkałem relacje i zeznania świadków, które po rozpoznaniu i konfrontacji
muszą być odrzucone jako niezgodne z prawdą. Niektórzy z nich obrażają się
kiedy udowadnia im się, że są w błędzie, a szczególnie wtedy kiedy maleje
możliwość eksponowania ich czynów. Gorzka to prawda, że zawsze byli
bohaterowie bez bohaterstwa, ale za to z orderami na wypiętych piersiach.
Prawda nie zawsze docierała do naszej wiadomości i świadomości.
Najczęściej zwykliśmy pomijać milczeniem to wszystko co nam w pewnych
okolicznościach i sytuacjach jest niewygodne.
Pacyfikacja była dziełem jednostek policji i wojska niemieckiego, które miały za
zadanie zrealizować nakreślone cele polityczne, a także zastraszyć i sterroryzować
społeczeństwo polskie. Niestety w wykonaniu tego zadania swój udział mieli też
nieliczni ludzie z galerii miejscowych, małych przestępców wojennych. Wykazywali
oni w swym działaniu wiele inicjatywy i gorliwości bez której trudne byłoby
wykonanie tak wielkiej zbrodni. Ale współpraca z okupantem to także udział w
komisjach kontygentowych, kwalifikacji do służby w "Junakach" (Baudienscie) i
do robót przymusowych, likwidacja i wyprzedaż sklepów pożydowskich itp.
W pacyfikacji zginęli nie tylko członkowie podziemia w wyniku zdrady ale i
wielu innych z osobistych porachunków i donosów wszelkich mętów, które
znalazły wspólny język z okupantem. Starsze pokolenie pamięta ich twarze,
nazwiska i zdarzenia z ich udziałem.
W karty historii miasta zostały wpisane fakty. Zapewne jest to nieprzyjemne dla
najbliższych, że ojciec, brat czy ktoś z rodziny z najniższych pobudek stał się zdrajcą
własnego narodu i tylko los szczęścia, a może zawahanie sprawiły, że uniknęli
hańbiącego lecz sprawiedliwego wyroku. Ale prawdy tej nikt nie może zmienić. Tak jak
nie można zmienić faktu, że współczesna nasza tragedia rozegrała się u stóp
wzniesienia, które przed laty wybrali nasi pradziadowie na miejsce, na którym miało
powstać nowe miasto, a jego mieszkańcy mieli istnieć i żyć w szczęściu i spokoju.
Jeszcze w okresie międzywojennym, ze szczytu wzniesienia można było ujrzeć
wieże kościoła, bazylikę, kopułę cerkwi i dachy bożnic. Ten mariaż kościelno-
cerkiewno-bożniczy łączący przez wiele lat na różnych płaszczyznach wszystkich
mieszkańców, potrafił nagle przemienić się w konflikt i nienawiść. Stało się to między
innymi za sprawą działania "ludzi" którzy na wieki przeklętymi zostali przez ich ofiary.
Lecą lata, siwieją głowy i rokrocznie coraz mniej uroczyście i coraz mniej świadków
tamtych zdarzeń uczestniczy w rocznicowych obchodach. Jeszcze parę lat i
2
wspominać będą ten epizod z historii leżajszczyzny tak jak my wspominamy dawne
najazdy Tatarów, klęski pomorów i powstań przed dawnymi laty.
Wśród wielu paradoksów naszego życia jeden skłania do refleksji. Po tych samych
leżajskich ulicach udając, że nic o sobie nie wiedzą, chodzą wnukowie ofiar i
prześladowców.
WOJNA I OKUPACJA
Zapewne nikt z mieszkańców Leżajska nie przewidywał, że zbliżająca się wojna w 1939r.
będzie tak okrutna w swej formie, że śmiertelnym wrogiem może być też sąsiad, kolega z
ławy szkolnej lub znajomy.
Być może, że najbliższymi prawdy, w swych przewidywaniach byli leżajscy Żydzi
bowiem pierwszego września, w piątkowy wieczór szabatowych modłów, grozę
rozpoczętej wojny potęgował wydający się z miejscowych synagog krzyk nie do opisania i
lament córek i synów ich narodu, który już poznał smak hitlerowskich pogromów, a czego
sami doświadczyć mieli już za kilka dni.
Wkrótce nad miastem ukazały się nieprzyjacielskie samoloty, zwiastuny zła. Byli też
pierwsi zabici i ranni. Dramat potęgowały fale cywilnych uciekinierów będących w
chaotycznej i tragicznej wędrówce do "nikąd", a także oddziały polskiego żołnierza
podążającego w przeciwnym kierunku prawdopodobnego frontu. Trzeba było uświadomić
sobie, że "stało się".
W samych działaniach wojennych 1939r. miasto nie poniosło jeszcze zbyt wielkich strat.
Zanotowano nieliczne ofiary nalotów bombowych wśród mieszkańców i niewielkie zniszczenia
domostw. Na czas nalotów, dziwnym zbiegiem okoliczności, malał przepływ
uchodźców i wycofujących się wojsk, co zmniejszało zainteresowanie lotnictwa
nieprzyjacielskiego, a zamierzone i przeprowadzone naloty były ku szczęściu
mieszkańców i miasta mało skuteczne. Próba przygotowanej przez nasze wojsko
czasowej obrony przeprawy przez most na Sanie w Starym Mieście mogła mieć dla
miasta fatalne skutki. Prawidłowa ocena dowództwa o minimalnych szansach
powodzenia przeprawy i podjęta decyzja o opuszczeniu miasta bez walki,
spowodowała uchronienie go od totalnego zniszczenia.
Wszelkimi drogami, w tumanach opadającego kurzu, wśród szpalerów popielatych
przydrożnych drzew, w przepięknej słonecznej i upalnej pogodzie, w kierunku
Sanu, za cofającą się naszą armią, jechali lub szli żołnierze w obcych mundurach,
mówiący obcym językiem. Byli już znienawidzeni, choć czasem stwarzali pozory
zwycięzców szanujących pokonanych.
Na miejskiej tablicy ogłoszeniowej przy ulicy Rzeszowskiej, powitał ich w całej
okazałej krasie, budzący w narodzie tyle nadziei, wymowny w szacie graficznej
3
afisz. Jego treść "Silni -Zwarci - Gotowi" w zaistniałej sytuacji była już tylko
testamentem do spełnienia przez następne pokolenia. W tym zgiełku tragicznych
odczuć i skojarzeń dla nas Polaków, dziwnym i niezrozumiałym był przypadek kiedy
sąsiad czy znajomy radował się na widok obcego munduru. Nagle zapominał polskiej
mowy bełkocząc coś nieopanowanym niemieckim lub ukraińskim językiem. Później
wszystko stało się zrozumiałe.
Niemiecka okupacja rozpoczęła się w Leżajsku w środę, 13 września 1939r. Od
wczesnych godzin rannych, za ostatnimi wycofującymi się za linię Sanu żołnierzami
Armii "Kraków" do miasta wjechały zmotoryzowane oddziały wojsk niemieckich.
Natychmiast ujawniła swą działalność, miejscowa V Kolumna. Już 15 września,
oficjalną delegację armii niemieckiej z pierwszym Komendantem Miasta przyjął
wraz z miejscowymi Volksdeutscherami w Zarządzie Miasta, ubrany w mundur
członka SA, inż. Weissbrott. Od 1939r. zatrudniony był w Leżajsku przez władze
wojewódzkie, w charakterze geodety jako człowiek godny zaufania i szacunku. Do
współpracy przystąpili także niektórzy Ukraińcy.
W wyniku nowego podziału administracyjnego Generalnego Gubernatorstwa, Leżajsk
znalazł się w starostwie jarosławskim. Przez powstałą w Jarosławiu placówkę Gestapo
przeszło później wielu leżajszczan zanim trafili do więzień, obozów
koncentracyjnych lub miejsc straceń. Miejscowy posterunek żandarmerii niemieckiej
policji granatowej i ukraińskiej mający siedzibę w budynku sądu, przez całą okupację
terroryzował mieszkańców. Stałymi gośćmi tej placówki byli znani z okrucieństwa
jarosławscy gestapowcy.
Jako pierwsi skutków okupacji doświadczyli leżajscy Żydzi. 15 września spłonęły bożnice. W
pierwszych dniach października poza linią demarkacyjną, przebiegającą 11 km od
miasta, wypędzono większość ludności żydowskiej. Ta, która pozostała w mieście i ta
która po wypędzeniu powróciła do miasta, stała się obiektem prześladowań. Praktycznie, z
nielicznymi wyjątkami została wymordowana. Ostatnich dwóch Zeibli, zamieszkałych przy
Placu Szkolnym zastrzelono późną wiosną 1944 r. Znaleziono ich na strychu sąsiedzkiego
pożydowskiego domu zamienionego na magazyn soli, w którym ukrywali się po ucieczce
z obozu pracy w Stalowej Woli.
3 listopada 1939r. przed rocznicowym świętem niepodległości, rozpoczęły się
aresztowania Polaków. Wśród nich znaleźli się nauczyciele szkół średnich i podstawowych.
Była to pierwsza akcja mająca na celu zastraszenie ludności. Wprowadzono obowiązek
okresowego meldowania się na Komendzie Miasta wszystkich oficerów i podoficerów byłej
armii polskiej. Przez całą okupację zmuszano ludność do poniżających prac i wywożono na
roboty przymusowe do Niemiec. Obowiązywał głodowy system kartkowy. Na kontyngent
zabierano praktycznie wszystko. Ograniczono szkolnictwo bez podręczników.
Aresztowania połączone z torturowaniem, rozstrzeliwania, stały się już rzeczą codzienną
w życiu mieszkańców.
4
Najtragiczniejszym dla ludności polskiej był piątek, 28 maja 1943 roku. Sama nazwa
represji "pacyfikacja" jest jednoznacznym określeniem przeprowadzonych działań, bez
względu na ilość ofiar, była działaniem przeciwko narodowi polskiemu, przeciwko
mieszkańcom zaangażowanym w działalność konspiracyjną.
Leżajsk od pierwszych dni okupacji stał się terenem konspiracyjnej,
antyhitlerowskiej działalności. W późniejszym okresie, w najbliższej okolicy,
zbrojne oddziały partyzanckie bardzo niepokoiły okupacyjne władze. Pierwsze
ślady zorganizowanej konspiracji, to miesiąc listopad lub grudzień 1939r. Pierwszą
prasę podziemną przywoził i kolportował Adam Rycek-Koszacki. Po aresztowaniu,
świadom grożącego mu niebezpieczeństwa zdecydował się na zażycie stale
noszonej trucizny. Taki był koniec, nieznanego bliżej ogółowi, pierwszego żołnierza
leżajskiego podziemia.
Dziś, z perspektywy kilkudziesięciu lat można wyraźniej ocenić jak trudna była to
działalność w skomplikowanej sytuacji narodowościowej, bowiem w Leżajsku
społeczeństwo podzielone było na cztery grupy, tj.: Polaków, Żydów, Ukraińców i
Niemców z mieszanymi małżeństwami. Dokładne rozeznanie środowiska było
zarówno utrudnieniem jak i ułatwieniem tak dla obrony jak i dla akcji represyjnych.
Z polskiej grupy narodowościowej poza nawias społeczny zostali wyrzuceni wszyscy,
ci którzy znaleźli się wśród szpicli, konfidentów, prostytutek itp. Nie ponieśli oni
zasłużonej kary bo czym było ogolenie kilku głów „panienek" lub zbicie kilku tyłków i
likwidacja jednego agenta Kazimierza Trybki.
Dla sprawiedliwej i rzeczowej oceny tego okresu, aby nie uczynić nikomu krzywdy,
koniecznym jest stwierdzenie o nieszkodliwej postawie wobec ludności polskiej kilku
Ukraińców i Niemców.
PACYFIKACJA
Ciąg pewnych wydarzeń poprzedzających pacyfikację Leżajska był powodem
różnych domysłów społeczeństwa, sztabowych narad okupanta i prawdopodobnie
władz konspiracyjnych.
Niewtajemniczeni byli autorami najprzedziwniejszych komentarzy. Okupant po stracie
swego współpracownika K. Trybki, uaktywnił służby wywiadowcze i skutecznym
uderzeniem chciał zlikwidować powstałe zagrożenie. Konspiracja, po złudnym
zwycięstwie jakim była likwidacja kolaboranta zapłaciła najwyższą cenę.
Jakiekolwiek usprawiedliwienia czy krytyki są dziś zbyteczne. Pozostaje natomiast
wiele pytań a wśród nich: jak oceni historia konspiracyjną działalność leżajskiego
dowództwa AK zaaresztowanego w najprostszy sposób. Zostali przecież
zaskoczeni przez okupanta we własnych domach.
5
Uporządkujmy wydarzenia poprzedzające pacyfikację:
4 maja podziemie zlikwidowało Michała Wania,
4 maja Jan Raźnikiewicz ps. „Konik" w ostatniej chwili uniknął aresztowania
opuszczając zagrożony teren,
20 maja na folwarku w Wierzawicach Gestapo, w nieustalonych okolicznościach,
aresztowało kpt. Tadeusza
Nowakowskiego ps. „Sęp",
21 maja zlikwidowano w lesie k/Stojadła groźnego konfidenta K. Trybkę. Mimo
wielokrotnych ostrzeżeń
nie zaprzestał kolaboranckiej działalności. Przed wykonaniem wyroku przyznał
się z kim współpracował i co robił, licząc na darowanie życia. Podstawowym zadaniem
agenta było sporządzanie list członków organizacji niepodległościowych, ich
sympatyków i podejrzanych o współpracę z ruchem oporu.
24 maja komentowano wiadomość o zastrzeleniu też koło Stojadła Waleriana Mirka,
późniejszego sprawcę pacyfikacji. W kursującej i chyba celowo podsycanej plotce
powtarzano, że zabiła go organizacja wojskowa.
Podobno wiedziano, że sytuacja dla członków konspiracji była bardzo groźna a mimo tego, nie
doceniano sprytu Gestapo, wierząc w szczęście i przeznaczenie.
Pacyfikacja Leżajska, została przez okupanta w największej tajemnicy, bardzo dokładnie
przygotowana i zorganizowana, ale mimo tego kilka dni wcześniej powtarzane już były
dyskretne informacje o rzekomych przygotowaniach do większych aresztowań. Informacje te
chyba znowu zbagatelizowano, tym bardziej, że wiedziano już o podobnych akcjach w
najbliższym sąsiedztwie gdyż np. 7 maja w skali nieporównywalnej do Leżajska
spacyfikowano pobliską Giedlarowę i 8 maja Przewrotne. A przecież członkowie
ruchu oporu dysponowali dokładniejszą informacją aniżeli przeciętni obywatele.
26 maja nie bez znaczenia był wyjazd w tym dniu większości niemieckiego garnizonu
wojskowego stacjonującego w Leżajsku. Może liczono się z możliwością kontaktu
mieszkańców z wojskiem gdyż żołnierzami byli często Polacy z Pomorza przymusowo
wcieleni do wojska, Austriacy lub Ślązacy a ich stosunek do ludności był
zróżnicowany. Kontakty z żołnierzami były ułatwione poprzez znajomość języka
niemieckiego gdyż większość starszego pokolenia wychowywała się w byłym zaborze
austriackim, a wiele młodzieży posiadało tę umiejętność dzięki nauce w tutejszym
gimnazjum.
27 maja po godzinie 22 Komendant Miejskiej Straży Ochronnej Ludwik Maruszak zwolnił
osobiście z posterunków wszystkie obywatelskie „warty nocne" (Nachwachy) pilnujące w
6
ustalony sposób i w określonych miejscach miasto. Po godzinie 23 podwożono pod miasto
samochodami z wygaszonymi światłami, z kierunków Jarosławia, Łańcuta, Rudnika i
Sokołowa -jednostki Wehrmachtu, które szczelnym kordonem do godziny 1 otoczyły
miasto. Gęstą tyralierą podeszli w najbliższe sąsiedztwa domów zajmując punkty
obserwacyjne na drzewach, płotach itp. Tuż po północy specjalny pociąg przywiózł oddział
SS, który po rozładowaniu, rozszedł się po mieście na wcześniej wyznaczone rejony
działania. Do oddziału tego dołączyła kompania „Kałmuków". Miasto podzielono na rejony
wzdłuż ulic: Klasztorna, Sanowa, Rzeszowska i tor kolejowy od „czerwonego mostu" do
Lip. Spodziewano się ucieczek przez kordon osób szczególnie zagrożonych. W
zaroślach, ogrodach, zbożach i w gęstej zabudowie posterunki rozstawiono w
maksymalnym zagęszczeniu; po dwóch żołnierzy w odstępach kilkunastu metrów, co
ułatwiało wzrokową kontrolę terenu przed i za posterunkami. Zamaskowane gniazda
karabinów maszynowych były uzupełnieniem szczelnego kordonu, który praktycznie był
nie do przebycia. A jednak miały miejsca przypadki jego przejścia zakończone w
większości przykrymi konsekwencjami. Szansę ukrycia mieli tylko ci, którzy dotarli do swych
przygotowanych uprzednio kryjówek.
Nastał dzień 28 maja 1943 roku.
Akcja pacyfikacyjna przeprowadzona została siłami około 2000 żołnierzy
Wehrmachtu ze 154 dywizji gen. por. Friedricha Altrichtera. Pojedyncze
ugrupowania piechoty, której oddziały stacjonowały w całym dystrykcie krakowskim,
szkoliły żołnierzy dla potrzeb frontu wschodniego. Pełniły one równocześnie służbę
ochronną, wspierając z całym swym okrucieństwem władze policyjne w akcjach
pacyfikacyjnych. Ponadto stwierdzono udział w pacyfikacji jednostki kawalerii liczącej
120 - 150 koni, kompani „Kałmuków" i SS żandarmerii ze wszystkich satelitarnych
posterunków (tj. Rudnika, Sokołowa, Jarosławia, Łańcuta, Rzeszowa i
Przeworska), Gestapo (z Jarosławia, Rzeszowa i Przemyśla), miejscowego
posterunku policji granatowej i ukraińskiej oraz niektórych strażników Straży Miejskiej.
Łącznie w pacyfikacji uczestniczyło 2800 - 3000 ludzi. Jak dotąd nie wyjaśniono, w jakich
okolicznościach nastąpił przyjazd i odjazd rozkładowego pociągu osobowego do
Leżajska około godziny 4-tej z Rozwadowa do Przeworska. Na stacji wsiadło do
niego 1 2- 1 5 osób. Wysiadający natomiast, w większości pracownicy Huty Stalowa
Wola powracający z drugiej zmiany, ostrzeżeni przez wsiadających odjechali w
kierunku Przeworska. Idących do pociągu kilkakrotnie zatrzymywały patrole wojskowe
i policyjne. Nie stwierdzono przypadków zatrzymania lub zawrócenia do domów. Na
peronie stacji kilkuosobowy patrol żołnierzy tylko obserwował przyjazd i odjazd
pociągu. Prawdopodobnie pociąg ten został odprawiony ze stacji przez dyżurnego
ruchu z „przyśpieszeniem" na interwencję jednego z wsiadających. Idący do pociągu
patrol żandarmerii nie zdążył wykonać planowanego zadania. Służbowy zegar w
biurze dyżurnego ruchu, celowo przyśpieszony, był doskonałym alibi. Przybyły
patrol zaraz opuścił stację. W ciągu dnia na przejeżdżające pociągi towarowe
zdołało podobno wskoczyć kilku młodych ludzi, którzy w ten sposób uciekli z miasta.
7
Bezkarność pozwalała oprawcom na demonstrowanie siły. Rękawy bluz
podwinięte do łokci, za pasem i cholewami butów granaty, w rękach broń gotowa do
strzału. Obsługi karabinów maszynowych z taśmami naboi przewieszonymi przez ramiona,
hełmy maskowane uliścionymi gałązkami. W otrzymanych przedakcyjnych instrukcjach
mieli wyłapać niebezpiecznych bandytów i ludzi ukrywających się przed robotami
przymusowymi w Rzeszy.
Do budynku sądu, gdzie urzędowało dowództwo akcji, doprowadzano wszystkich
zatrzymanych na podstawie sporządzonych list, zatrzymanych przy próbie przejścia
kordonu na zewnątrz i tych do których miano jakiekolwiek zastrzeżenia.
Kilkanaście wieloosobowych grup, w których zawsze byli pracownicy Gestapo,
systematycznie kontrolowało wszystkie domostwa i zabudowania. Nie znane są do dziś
przyczyny ominięcia kilku domów w różnych częściach miasta i nie kontrolowania ich
mieszkańców. Zatrzymanych, figurujących na listach odprowadzano w grupach lub
odwożono do sądu.
Żandarmeria i Gestapo wzmocnione żołnierzami SS w kilku grupach rozpoczęły działalność od
aresztowania osób szczególnie niebezpiecznych. Do osób poszukiwanych, doprowadzani
byli przez funkcjonariuszy policji granatowej, ukraińskiej i strażników Straży Miejskiej, a
nawet przez przygodnych obywateli.
Obmyślana i perfekcyjnie zaplanowana akcja, w pewnych przypadkach także zawodziła.
Zaistniały bowiem okoliczności, które przy dozie szczęścia mogły ocalić poszukiwanych. Np.
po „Lamparta" poszli bez świadków i nie wiedząc, że Rudolf Jaszowski mieszka u Heleny
Kuczek, szukali go w jego domu rodzinnym. Natomiast Antoniego Śliwińskiego poszukiwali
na Waldstrasse zamiast na Wallstrasse.
Akcja pacyfikacyjna rozpoczęła się około godziny 3.15 -3.30 i miała wstrząsający
przebieg szczególnie na ulicach Podzamcze (28 Maja), Wałowej i Ogrodowej.
Pomimo prób zaskoczenia społeczeństwa rozpoczęta akcja wybudziła wielu
mieszkańców, powodując tym samym działania zmierzające do ukrycia lub
uchronienia osób najbardziej zagrożonych. Temu celowi służyły kryjówki
wykonywane w przedziwnych warunkach i w różnych miejscach. W wielu wypadkach
były one kunsztem robót murarskich i stolarskich. Podstawowym warunkiem, który
miały spełniać, to możliwość dyskretnego dotarcia do nich, a wiedza o ich
istnieniu mogła dotyczyć jak najmniejszej ilości osób. Najczęściej znane były kryjówki
tylko ich właścicielom a ich istnienie utrzymywano w największej tajemnicy szczególnie
przed dziećmi, bo w każdym przypadku przeszukiwań przez policję, szczególnie
dzieci były o nie rozpytywane. Urządzano je najczęściej w obejściach i
zabudowaniach niezamieszkałych, które były poza kręgiem podejrzeń policji, np.
w lesie, ogrodach i w najdziwniejszych miejscach. W wielu przypadkach nie spełniły
one swej roli, właściciel, zaskoczony przez policję nie mógł do niej dotrzeć. Tak było z
„Lampartem". Przemyślna kryjówka, zbudowana w formie ziemnego „bunkra"
8
dokładnie zamaskowanego w ogrodzie rodzinnego domu, nie spełniła swego
zadania. Z wielu innych kryjówek szczęśliwie korzystano do końca okupacji i później.
Niektóre z nich pozostały do dziś jako relikty tamtych czasów.
Do wystraszonych, najczęściej uciekających strzelano, ukrytych zaś wyciągano i
dołączano do konwojów, które zmierzały do sądu, siedziby komendy akcji. Tu,
maltretowania nie było końca.
Aresztowanych bito, zmuszając do klękania, leżenia, podnoszenia rąk itp. W
tragicznym stanie doprowadzony został Rudolf Jaszowski.
Mieczysław Kozyra, którego w czasie ucieczki postrzelono w brzuch, został
przez współaresztowanych przyniesiony na zabranej komuś krótkiej drabinie. Tu
na oczach zatrzymanych zabito go strzałami z pistoletu w głowę. Wszyscy
zatrzymani od kilku do kilkunastu godzin oczekiwali na przesłuchanie przez
komisję stwarzającą pozory sądu. Dziś znana jest przyczyna jej zaaranżowania.
Różny był los 270 - 300 zatrzymanych w tym dniu. Wywołani na „przesłuchanie"
najczęściej bici i kopani, obrzucani obelgami, musieli przejść między rzędami
żandarmów i żołnierzy stojących na klatkach schodowych i korytarzach na drugie
piętro budynku sądu. Tu na sali, przystosowanej do tego celu decydował się ich los.
Stąd wracali już z przeznaczeniem do poszczególnych więziennych cel. Stół, przy
którym zasiadała komisja w składzie 4 -5 gestapowców i jedna niewiasta miał stanowić
kamuflaż, bowiem decyzje zapadały za zasłoną wykonaną z szarego koca, która
ukrywała sprawcę tragedii mieszkańców Leżajska.
Był nim Walerian Mieczysław Mirek s. Jana, zdrajca kolegów, znajomych,
współobywateli, narodu, własnego ojca, który też zginął z rąk tych, którym służył
syn.
Wystarczyły cztery palce u podniesionej ręki, aby w umówiony sposób, stojącego
rzekomo przed sądem skazać na śmierć, obóz lub lochy jarosławskiego Gestapo.
Każdy doprowadzony przed oblicze komisji, często wcześniej pobity a przynajmniej
zelżony, po wymienieniu swojego nazwiska został zakwalifikowany przez osobnika
znajdującego się za zasłoną. Dla porządku, niewiasta, uczestniczka komisji,
wypisywała kartkę z numerem 1 do 4, którą wręczano dyżurującym żandarmom. Ci,
na ich podstawie, odprowadzali „zasądzonych" do odpowiednich cel więziennych.
Tajemnica znaków podawanych przez osobnika za zasłoną została rozpoznana.
Jeden palec - wolność, dwa palce - obóz, trzy palce -śmierć, cztery palce - do
dyspozycji Gestapo. Osądu dokonywała też komisja wg własnego uznania, często na
podstawie uprzednich zaleceń i sugestii otrzymywanych ze strony innych osób lub
urzędów.
Dramat mieszkańców miasta rozgrywał się nie tylko w gmachu sądu, ale
także na ulicach, między zabudowaniami, w ogrodach, na łąkach, jednym słowem
9
wszędzie. Oddziały pacyfikacyjne szukały swoich ofiar. Tragiczna była m.in. ucieczka
Bogusława Busia.
Akcja odszukania zbiega rozegrała się na terenie położonym między torem
kolejowym, a ul. Sanową, Mickiewicza i Podzamcze (28 Maja). Wydawało się, że
podmokłe łąki przecięte kilkoma odwadniającymi rowami, porośnięte bujną trawą i
krzakami, wierzby i olchy, stanowiły doskonałą kryjówkę tym bardziej, że w pościgu
za zbiegiem uczestniczył patrol policyjny bez psów. Rzecz jasna, że przy większej
liczbie przeszukującej teren, szansę ukrycia malały do zera. Zbieg okoliczności
sprawił, że w tym samym rejonie nieco wcześniej ukrył się Edward Gdula. Skrył się
przed idącym za nim żołnierzem. Dramat tych ludzi miał się rozegrać za chwilę, a
spowodował go Franciszek Miś, człowiek o ograniczonej poczytalności. Rąbiący
drzewo w obejściu Michała Gduli, który zobaczywszy zbliżających się żołnierzy zaczął
uciekać do domu. Ukryty na łąkach B. Buś, prawdopodobnie uczynił to samo,
biegnąc w kierunku zabudowań Gdulów. Zaczęto za nim strzelać, a
prawdopodobnie jeden z pocisków ciężko ranił zupełnie przypadkowo żołnierza grupy
operacyjnej, który stał na posterunku obok furtki obejścia Marii i Klemensa
Szkodzińskich. Rannego żołnierza wniesiono do domu Szkodzińskich i położono na
łóżku.
Bez głębnej analizy faktów posądzono, że strzał padł z domu Gdulów, i w
odwecie stojące najbliżej posterunki ostrzelały dom i wrzuciły granat, powodując
bardzo szybko rozprzestrzeniający się
pożar. Z płonącego domu wybiegł Edward Gdula i wyprowadzono chorych
Agnieszkę i Michała Gdulów. Chciano także palić sąsiednie domy.
Równocześnie od strony łąk, w kierunku płonących zabudowań, kilkunastu
żołnierzy kopiąc i bijąc, prowadziło i wlekło po ziemi B. Busia posądzonego
również o strzelanie do żołnierzy.
Żyjący świadkowie stwierdzili, że do dnia dzisiejszego mają przed oczyma jego
makabryczny wygląd i słyszą przeraźliwy krzyk będący wynikiem cierpienia i bólu.
Bezbronnego człowieka, ze związanymi sznurkiem rękoma, biło kilkunastu
żołnierzy parkanowymi sztachetami. Kiedy upadł straciwszy przytomność, "położyli obok
palącej się stodoły, a potem trzymając za ręce i nogi wrzucili w pobliże ognia. Tu za chwilę
odzyskał przytomność, zaczął znowu krzyczeć, czołgając się na brzuchu w kierunku
stojących żołnierzy. Znowu zaczęli go bić. Do bijących podjechał na motocyklu gestapowiec
i strzałami z pistoletu dobił leżącego. Przybyli nieco później do pożaru strażacy zmuszeni
zostali do zakopania zabitego obok zgliszcz domostwa i do starannego zatarcia śladów,
ale pozostawione buty pomogły w ustaleniu tożsamości. Zastrzelonego B. Busia
zwłoki znalazła matka i następnego dnia, kiedy pozwolono na pochówek rozstrzelanych,
odkopano i pochowano go na cmentarzu. Drugi uciekinier E. Gdula po zatrzymaniu, został
doprowadzony do sądu a następnie rozstrzelany wraz z najbliższymi sąsiadami tj. z
Michałem Posobcem, Marianem Pomianowskim i Władysławem Gielecińskim. W tej
tragedii, zginął także Franciszek Miś, w ogniu palącego się domostwa. Kilkanaście dni po
10
pożarze, wśród zgliszcz znaleziono resztki spopielałego ludzkiego ciała, które również
przewieziono na cmentarz.
W tym dniu ludzie ginęli od wczesnych godzin rannych, ginęli w różnych
okolicznościach, podobnie jak w różnych sytuacjach ratowali swoje życie. Stefan Babiarz
zginął w czasie ucieczki. Antonina Czajka, u której w tym dniu spał ukrywający się
Mieczysław Kozyra, zapłaciła życiem za dwa słowa „Mietek uciekaj". Może nieświadomie, a
może z najgłębszych pobudek tak zareagowała na jego ucieczkę. Podobny los spotkał
Stanisławę Markiewicz, która przekonywała przybyłych żandarmów i gestapowców, że
poszukiwany syn Zygmunt, po którym zastali jeszcze ciepłe łóżko - wyszedł do pracy. Ten
zaś wraz z kolegą Karolem Kisielewiczem, kilka kroków od Niemców znaleźli schronienie w
gołębniku, do którego dwukrotnie zaglądał żandarm. Zadziałało chyba przeznaczenie, że mają
żyć dalej. I tak się stało bo obaj przeżyli wojnę.
Dla Waleriana Gduli za kryjówkę wystarczył stojący w sieni domu szeroki komin.
Marian Kozyra w czasie ucieczki, ostrzelany ogniem karabinu maszynowego i kilku
pistoletów, przebiegł około 350 metrów. Przeskoczył 2 parkany i znalazł skuteczne
schronienie w dole kloacznym na podwórku Marii i Michała Deców. Około 12 godzin
zanurzony po szyję w fekaliach, z głową nakrytą papierami wiadomego pochodzenia,
duszony fetorem zatykającym oddech -przeżył i ocalał. W tym czasie kilkakrotnie z ustępu
korzystali właściciele, nie wiedzący o ukrytym człowieku.
Stanisław Makosik przeżył dzięki swej kryjówce znajdującej się o krok od poszukującego
go żandarma. Dzieliła ich tylko ściana pozorująca drewnianą półkę.
Bogusław Buś, który zginął tak tragiczną śmiercią, rozpoczął ucieczkę wraz z bratem
Zbigniewem i kolegą Stanisławem Białkowskim. Kiedy zostali ostrzelani przez
posterunki pacyfikacyjne, bez uzgadniania, każdy wiedziony nieznaną siłą, wybierał dla
siebie (w ich mniemaniu) najlepszą formę ratunku. Wybrane drogi rozdzieliły ich na długo.
Bogusław znalazł śmierć, Zbigniew - obóz, a Stanisław wolność w okupacyjnej formie.
Zatrzymana rodzina Depowskich Maria i Wojciech wraz z synem Augustynem zginęła
rzekomo za znalezione w ich domu w czasie rewizji łuski od pocisków karabinowych, które
rzeczywiście używane były do wyrobu zapalniczek. Przyniósł je 2 dni wcześniej Augustyn i
położył w widocznym miejscu pod ścianą domu. Bardziej prawdopodobną przyczyną ich
śmierci był „zatarg" między Wojciechem Depowskim a miejscowym Volkdeutschem
Fryderykiem Keiperem, który publicznie odgrażał się, że musi „wsadzić" go do obozu.
Zemsta czy zezwierzęcenie zaprowadziło ojca i syna przed pluton egzekucyjny, a
matkę zastrzelono w kidałowickim lesie k/Jarosławia. Tak więc, w jednym dniu 18
letnia dziewczyna, córka Izabela straciła wszystkich swoich najbliższych, W sierocej doli
musiały wysychać jej łzy wśród ludzi obcych ale i życzliwych.
11
W godzinach popołudniowych zakończyła swą działalność komisja „sądząca"
zatrzymanych. W całym mieście opłakiwano już pierwszych zabitych. Władza
pacyfikacyjna czyniła przygotowania do ostatniego aktu tragedii. Miejscowy
Volkdeutsch Johan Keiper Inspektor Policji Miejskiej dostarczył do sądu dwa motki
grubego papierowego sznurka, którym powiązano skazańców. W międzyczasie
gestapowcy oglądali miejsce w którym planowali rozstrzelać skazanych. Wybór padł
na małą, proboszczańską łąkę u stóp wzniesienia, na którym stoi były zamek
starościński. Około godz. 15.00 opuścili sąd wszyscy zatrzymani, którym w tym dniu
dane było powrócić do swoich bliskich. Tuż po nich wywieziono do Pustkowa
„zasądzonych" na pobyt w obozie. Natomiast Rudolfa Jaszowskiego wraz z
siedmioma współtowarzyszami, wywieziono do więzienia jarosławskiego Gestapo. W
różnych częściach miasta leżeli zabici, śmierć nie wybierała miejsca. W celach
więziennych sądu pozostało jeszcze 28 ludzi, którzy z czynionych przygotowań mogli
wnioskować co ich czeka. Pogrupowano ich po trzech lub czterech i powiązano im
ręce. Na tę ostatnią drogę życia powiązano ojca z synem, teścia z zięciem, brata z
bratem. Nie oszczędzono też inwalidy wojennego mjr. Tadeusza Nizińskiego z
trudem chodzącego o lasce.
Około godz. 17.00, na oczach oczekujących przed sądem nielicznych członków
rodzin i znajomych, wyprowadzono skazańców. Znajdowali się oni między
szeregami żołnierzy i żandarmów, którzy izolowali ich od najbliższych. Odkryte
samochody osobowe z karabinami maszynowymi otwierały i zamykały
makabryczną kolumnę. Gdy milczący pochód skręcił z ulicy Mickiewicza w ulicę
Podzamcze (obecna 28 Maja) zniknęły wszelkie złudzenia. Dodatkowy kordon
zamknął dostęp towarzyszącym cywilom. Jeszcze kilkadziesiąt kroków i z drogi
widzieli stojący w dolinie pluton egzekucyjny. Kilkadziesiąt metrów dalej dopalały
się resztki domostwa. Każdy krok przybliżał nieubłagalny koniec ludzi, w pełni
świadomych, co się stanie w najbliższych minutach. W oknach mijanych domów
widzieli znajome twarze, które wyrażały - dramat, rozpacz, pożegnanie.
Między skarpą wzgórza zamkowego a plutonem egzekucyjnym znaleźli się skazani.
Ustawieni twarzą do oprawców, bohaterscy, bez płaczu, spazmów i jakichkolwiek
gestów czy próśb o darowanie życia. Dowódca plutonu egzekucyjnego czyta
kilkuwyrazową formułkę. Pierwsza salwa połączyła się z okrzykiem T. Nizińskiego
„bracia, giniemy za Polskę!". A potem już bardzo szybko następne serie i
pojedyncze dobijające strzały, aby czasem los szczęścia nie pozwolił komuś przeżyć.
Ktoś zapamiętuje drgające i poruszające się w agonii ciała, świst zachłystujących się
krwią, ręce zaciskające źdźbła traw. Nawet ciężko ranni musieli umrzeć. Dla nich
też nie było żadnej pomocy. Sącząca się krew tworzyła wśród rozdeptanej trawy
rdzawe plamy. Zniknęły one dopiero po kilku dniach, po ulewnym deszczu.
Kiedy padły pierwsze strzały mieszkańcy pobliskiego domu Kochmańskich i wszyscy
tam obecni uklękli i głośno się modlili. Ktoś z obecnych spojrzał na zegarek, była
godzina 17.45.
12
Pracownicy niemieckiej firm Gebauer z zainteresowaniem oglądali egzekucję ze
wzgórza zamkowego.
Jeszcze tego samego dnia do ciał pomordowanych, na miejsce egzekucji
przychodziły rodziny i znajomi aby odszukać i rozpoznać swoich. Zabici byli
powiązani za ręce, ciała podkurczone, wszystko zabrudzone krwią i ziemią. Małe
otwory od kul na głowach świadczyły o dobijaniu rannych. Położenie zwłok Albina i
Krzysztofa Zawilskich mogło sugerować, że przed egzekucją albo próbowali
ucieczki, która nie mogła mieć żadnego powodzenia, albo przed dobiciem zdołali
odczołgać się od
pozostałych. U bardzo wielu, którzy rozpoznali najbliższych, ból po ich stracie
uzewnętrzniał się tylko kilkoma łzami na policzkach.
Wieczorem jednostki pacyfikacyjne bardzo szybko opuściły miasto. Pozostały tylko
siły porządkowe, żandarmeria, Gestapo i niewielki oddział SS. Nieco później w
pobliskiej restauracji mieszczącej się w zabytkowym zajeździe, prowadzonej przez
Kristine Szozda nieustawały śmiechy i śpiewy żandarmów i gestapowców.
Towarzyszyły one wspólnym komentarzom o wielkiej przygodzie i handlu
zrabowanymi w akcji przedmiotami (rzeczy Markiewiczów).
Przed godziną policyjną, nieliczni, ostatni członkowie rodzin pomordowanych
opuścili miejsce straceń i udali się do domów. Jeszcze nie wiedzieli, że władza
okupacyjna zezwoli im na przeniesienie zwłok na cmentarz. Późną porą
posterunki żandarmerii wystawione przy rozstrzelanych wycofały się z tego miejsca
aby nie widzieć makabrycznej sceny. Nie przeszkadzało to jednak mocno
„wstawionym" żandarmom i gestapowcom, którzy po zamknięciu restauracji przyszli tu
jeszcze raz aby nacieszyć oczy widokiem miejsca kaźni.
Nazajutrz, po egzekucji, władze okupacyjne zezwoliły na pogrzeb ofiar na
miejscowym cmentarzu. Zastrzeżono jedynie ograniczenie uczestnictwa do 2 - 3
osób z najbliższej rodziny.
Miejscowy Volksdeutsch Friedrich Keiper zdołał przygotować na ten dzień 45
trumien. Jak cyniczne było jego zachowanie wobec żony zamordowanego Jana
Kisielewicza kiedy ta przyszła do niego celem dokonania zakupu trumny. Pokazał jej
pełną garść banknotów mówiąc „bodaj jeden dzień w miesiącu mieć taki".
Białe trumny z niemalowanych desek wiezione na zwykłych konnych wozach,
kołyszące się na wybojach brukowej drogi wytrzepywały ostatnie krople krwi
znaczące drogę na cmentarz. Za nimi, w całkowitym milczeniu, szły tylko najbliższe
rodziny osób pomordowanych. Taka była sceneria czterogodzinnej uroczystości
pogrzebowej zakończonej cichą modlitwą nad otwartymi mogiłami prowadzoną przez
ówczesnego proboszcza ks. Józefa Gorczycę.
13
W pewnej chwili, zebranych na cmentarzu żałobników otoczyła grupa SS-manów i
gestapowców z postrachem leżajszczyzny Schmidtem na czele. Weszli pomiędzy
zebranych cywili szukając być może dalszych ofiar. „Goście" wkrótce opuścili
cmentarz. Wspólnie kończono grzebanie zmarłych. Mieszkający w sąsiedztwie tej
tragicznej uroczystości, ze znacznej odległości słyszeli głośne dudnienie, gdy na
kilkanaście trumien równocześnie spadały grudy gliniastej ziemi. Rok później tak
bardzo podobne dudnienie, ale armat zbliżającego się frontu było sygnałem
nieuchronnego końca niemieckiej okupacji.
Oni nie doczekali.
W pierwszą rocznicę pacyfikacji, jeszcze pod okupacją na miejscu straceń
kolorowym kobiercem zakwitły łąkowe kwiaty. Wśród nich, tam gdzie leżeli
pomordowani, nieznane ręce położyły maleńką biało-czerwoną chorągiewkę, które
zdaje się szeptała: „Niech się Polska przyśni Tobie".
W pamięci mieszkańców miasta pozostał na długo obraz ludzkich dramatów, ale
okupacja był to drobny epizod, jak innych tysiące, które zasługiwał na skromną
notatkę.
Urzędowy meldunek Wehrkreiskommando Generalgouvernement stwierdzał:
„28.05.1943 r. Nordwest Jaroslau gróssere Bandę duch Wehrmacht und Polizei
Vernichtet. Eigene Verluste 2 Verwundete, Verluste der Bandę 39 tot, 1 Verwundet".
Tłumaczenie: 28.05.1943 r. na północny wschód Jarosławia większa banda przez
wojsko i policję zniszczona. Własne straty dwóch rannych, straty bandy 39 zabitych,
1 ranny.
Był więc suchy meldunek o przeprowadzonej akcji i współudziale Wehrmachtu w
zbrodni ludobójstwa, połączony z sugestią analizy faktów. Bilans „dokonań" był
imponujący: straty Niemców zaledwie 2 rannych, a po drugiej stronie 39
zastrzelonych Polaków.
Rannymi Niemcami prawdopodobnie byli: żołnierz z posterunku pacyfikacyjnego
obok domostwa Szkodzińskich postrzelony przypadkiem, w czasie pościgu za B.
Busiem oraz żołnierz, który spadł z konia w „Dołach Niemieckich" i doznał pewnych
obrażeń.
Wśród rozstrzelanych Polaków bez jakichkolwiek pomyłek ustalono 38 nazwisk.
Pozostaje pytanie, kogo rannego zaliczyli do 39 ofiary? A może stan wywiezionego na
Gestapo do Jarosławia R. Jaszowskiego pozwalał im na zaliczenie go już do
nieżyjących. Pytaniem jest także kogo uznano za rannego bandytę.
- Mieczysława Kozyre; w czasie sporządzania meldunku już nie żył,
14
- Józefa Matuszko; ranny zmarł jeszcze w czasie akcji,
- Mariana Kisielewicza; został ranny w czasie ucieczki.
Po interwencji Komendanta Kripo Wołosa, który mieszkał w domu Kisielewiczów
zezwolono na przewiezienie go do szpitala. A może miano na uwadze kogoś innego.
Pacyfikacja Leżajska dobiegła końca. Ale zanim nastąpił koniec wojny zginęło
jeszcze wielu innych mieszkańców naszego grodu.
O wszystkich musimy pamiętać.
OFIARY PACYFIKACJI
1. Ataman Stefan s. Bolesława, ur. 1914r. w Leżajsku, kawaler, agronom,
wywieziony do Pustkowa a później do Sachsenhausen. Po likwidacji obozu zginął
w nieznanych okolicznościach.
2. Babiarz Stefan s. Tomasza, ur. 24.10.1915r. w Leżajsku, kawaler, zaw. podof. WP,
zastrzelony w czasie ucieczki
3.BauerJan s. Antoniego, ur. 15.05.1909r. w Leżajsku, żonaty, urzędnik,
wywieziony do Pustkowa a później do Sachsenhausen. Po likwidacji obozu
zginął w nieznanych okolicznościach.
4. Błądek Józef s. Sebastiana, ur. 06.11.1906r. w Nisku, żonaty, szewc,
rozstrzelany.
5. Buś Bogusław s. Józefa, ur. 04.10.1919r. w Starzawie, kawaler, absolwent
gimnazjalny, bity i torturowany, zastrzelony przy pożarze domostwa Anieli i
Michała Gdulów. Zakopany na ich obejściu, a podczas pogrzebu pozostałych
pomordowanych, przeniesiony na cmentarz.
6. Czajka Antonina c. Michała, ur. 21.08.1882r. w Leżajsku, wdowa, gospodyni
domowa, zastrzelona przed własnym domem za ukrywanie Mieczysława Kozyry.
7. Depowska Maria ur. 08.09.1902r. w USA, zamężna , gospodyni domowa,
wywieziona na Gestapo do Jarosławia. Po śledztwie zamordowana w kidałowickim
lesie. Kidałowice k/Jarosławia.
8. Depowski Augustyn s. Wojciecha ur. 01.01.1927r. kawaler, uczeń
gimnazjalny, rozstrzelany.
9. Depowski Wojciech s. Michała, ur. 08.02.1900r. w Łopuchowej, żonaty,
nauczyciel, rozstrzelany.
10. Dubas Jan zam. Rzuchów, rolnik, zastrzelony na ulicy.
15
11. Gdula Edward s. Michała ur. 25.09.1918r. w Leżajsku, kawaler, rolnik,
rozstrzelany.
12. Gieleciński Władysław s. Jana, ur. 25.07.1912r. w Leżajsku, kawaler, stolarz,
rozstrzelany.
13. Gwóźdź Stanisław s. Jana ur. 13.10.1892r. w Korniaktowie, żonaty, urzędnik,
rozstrzelany.
14. Jaszowska Helena c. Stanisława ur. 20.02.1907r. w Leżajsku, panna,
nauczycielka. Po śledztwie na Gestapo w Jarosławiu wywieziona do Tarnowa,
później do Oświęcimia, gdzie zmarła 29.03.1944r.
15. Jaszowski Edmund s. Stanisława ur. 17.11.1915r. w Leżajsku, kawaler,
student, po śledztwie na Gestapo w Jarosławiu wywieziony do Tarnowa, później
do Oświęcimia gdzie zmarł w 1944r.
16. Jaszowski Rudolf s. Stanisława ur. 16.04.1912r. w Leżajsku, żonaty, inżynier
hutnik, w czasie aresztowania katowany, po ciężkim śledztwie na Gestapo w
Jarosławiu zmarł w więzieniu 16.06.1943r.
17. Kasprzak Jan ur. w Starym Mieście, zastrzelony na ulicy.
18. Kisielewicz Jan s. Józefa ur. 02.12.1908r. w Leżajsku, żonaty, urzędnik,
rozstrzelany.
19. Kondraczyk Michał ur. w Starym Mieście, zastrzelony na ulicy.
20. Kozyra Mieczysław s. Wawrzyńca, ur. 10.09.191 l r. w Leżajsku, kawaler, murarz,
ranny w czasie ucieczki, przyniesiony do sądu i tam zastrzelony.
21. Kubin Edward s. Stanisława, ur. 10.10.1913 r. w Przemyślu, kawaler,
urzędnik, wywieziony do Pustkowa później do Sachsenhausen. Po likwidacji obozu
zginął w nieznanych okolicznościach.
22. Larendowicz Mieczysław s. Franciszka, ur. 11.08.1912r. w Leżajsku,
kawaler, urzędnik, rozstrzelany.
23. Lichtenberg Zygmunt s. Franciszka ur. 28.08.1912r. w Leżajsku, żonaty,
urzędnik, rozstrzelany.
24. Łuczak Michał s. Andrzeja, ur. 22.09.191l r. w Piskorowicach, żonaty, robotnik,
rozstrzelany.
25. Marchut Czesław s. Józefa ur. 10.05.1909 w Baranówce, żonaty, prof.
gimnazjalny, aresztowany w Baranówce, przywieziony do Leżajska, rozstrzelany.
16
26. Markiewicz Stanisława c. Franciszka ur. 19.09.1884r. w Leżajsku,
zamężna, gospodyni domowa, zastrzelona przed własnym domem za odmowę
wskazania miejsca ukrycia syna Zygmunta.
27. Martula Michał s. Wojciecha ur. 14.08.1909 w Przychojcu, żonaty, rolnik,
rozstrzelany.
28. Matuszko Józef s. Antoniego, ur. 04.02.1922r. w Przychojcu, kawaler, służba
klasztorna, postrzelony w czasie próby ukrycia się w pomieszczeniach klauzury. Zmarł
w wyniku odniesionych ran.
29. Miś Franciszek ur. w Grodzisku Dolnym, kawaler, wyrobnik, zastrzelony w
domu Anieli i Michała Gdulów, spalony wraz z zabudowaniami.
30. Niezgoda Eugeniusz s. Stanisława ur. 08.04.1915r. w Leżajsku, żonaty, urzędnik,
rozstrzelany.
31. Niziński Tadeusz s. Franciszka ur. 15.01.1895r. w Uhnowie, żonaty,
emerytowany major WP, ostatni burmistrz Leżajska okresu międzywojennego,
inwalida wojenny, kawaler krzyża Virtuti Militari, rozstrzelany.
32. Nowacki Michał ur. 29.08.1871 r. kawaler, wyrobnik, rozstrzelany.
33. Ostrowicz Mieczysław s. Józefa, ur. 31.05.1898r. w Krakowie, ukrywający się
pod przybranym nazwiskiem Gebel Bogumił, żonaty, ppłk. WP, rozstrzelany.
34. Piziak Władysław s. Franciszka, ur. 1 1.05.1898r. w Leżajsku, żonaty, murarz,
rozstrzelany.
35. Pomianowski Marian s. Tomasza ur. 10.02.1920r. w Leżajsku, kawaler, uczeń
gimnazjalny, rozstrzelany.
36. Posobiec Michał s. Marcina ur. 21.09.1890r. w Leżajsku, żonaty, strażnik
miejski, rozstrzelany.
37. Raróg Kazimierz s. Władysława ur. 20.07.1905r. w Leżajsku, żonaty, robotnik,
rozstrzelany.
38. Sieńko Bronisław s. Ignacego ur. 15.11.1894r. w Leżajsku, żonaty, rolnik,
rozstrzelany.
39. Skiba Jan s. Franciszka ur. 14.06.1893r. w Grodzisku Dolnym, żonaty, kolejarz,
rozstrzelany.
40. Sośnicki Stefan s. Jana ur. 22.12.1912r. w Leżajsku, żonaty, podof. WP, po
śledztwie na Gestapo w Jarosławiu wywieziony do Oświęcimia gdzie zmarł.
41. Szepelak Dominik s. Walentego, ur. 07.11.1906r. w Leżajsku, żonaty, murarz,
rozstrzelany.
17
42. Śliwiński Antoni s. Spirydona ur. 01.06.1906r. w Łańcucie, żonaty,
emerytowany podoficer WP, po śledztwie na Gestapo w Jarosławiu wywieziony do
Oświęcimia gdzie zmarł 29.11.1943r.
43. Tryczyński Jan s. Karola ur. 21.12.1895r. w Leżajsku, żonaty, murarz,
rozstrzelany.
44. Wikiera Franciszek ur. 10.06.1905r. w Jelnej, żonaty, kolejarz, rozstrzelany.
45. Witkowski Stanisław s. Jana, ur. 13.04.1902r. w Ulanowie, żonaty, podoficer
WP, rozstrzelany.
46. Zawilski Albin s. Władysława ur. 10.04.1915r. w Leżajsku, kawaler, student,
sportowiec, rozstrzelany.
47. Zawilski Krzysztof s. Władysława ur. 09.08.1917r. w Leżajsku, kawaler, inż.
chemik, ukończył studia w wieku 22 lat, stypendysta prof. Ignacego Mościckiego,
rozstrzelany.
ZESTAWIENIE OSÓB REPRESJONOWANYCH W AKCJI
PACYFIKACYJNEJ
28 - rozstrzelanych w egzekucji,
10 - zabitych w różnych okolicznościach na terenie miasta.
21 - wywiezionych do obozu w Pustkowie,
8 - wywiezionych do Gestapo w Jarosławiu, Razem 67 - osób w
tym: 62 mężczyzn i 5 kobiet.
ZDRAJCA CZY AGENT
Mieczysław Walerian Mirek urodził się 2 października 1910r. w Leżajsku, syn Jana
Mirka z Grzęski k/Przeworska i Marianny Bronisławy Podgórskiej z Leżajska.
W okresie międzywojennym i w czasie okupacji mieszkał w Leżajsku przy ul. Żwirki
i Wigury 2. Akt urodzenia sporządzony 9 października 1910r. pod numerem 109
rocznika 1910, w Urzędzie Parafialnym „Fara" w Leżajsku przez ks. Jana Dykiela.
Zachowana kolejność i sposób zapisu jednakowym charakterem pisma wyklucza
18
jakiekolwiek podejrzenia o fałszerstwo dokumentu, który obala tym samym powtarzaną
w środowisku plotkę, że urodził się w USA i dlatego odmówiono jego ekstradycji.
Po roku 1942, w czasie okupacji posługiwał się również dokumentami o nazwisku
Marian Wiśniewski z Sanoka i Marian Miechowski z Miechowa.
Wydział Dokumentacji Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce
potwierdził jego współpracę z Gestapo przy ustalaniu listy osób przeznaczonych do
aresztowania i udział w pacyfikacji Leżajska w dniu 28 maja 1943r. (pismo z dnia
17.01.1983r. L.dz. Ul/441 o/3/83 w zbiorach autora).
Nieznane są przyczyny nie wszczęcia postępowania ekstradycyjnego przeciwko
niemu, jak również nie potwierdziła się informacja o jego rzekomym zabójstwie na
terenie USA.
Do konspiracji został wprowadzony przez kolegów, którzy potem w czasie pacyfikacji
zostali wywiezieni do obozu, tj. Franciszka Przybylskiego do Pustkowa i Antoniego
Lewickiego do Oświęcimia.
Mimo usilnych starań nie zdołano ustalić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie
postawione w tytule niniejszego rozdziału ponieważ:
- nie wchodziły w grę sprawy materialne z uwagi na dostatnią zamożność,
- ojciec jego także zginął, zamordowany przez Niemców,
- nie było dekonspiracji organizacji i nie był on zagrożony aresztowaniem,
- a może przed wstąpieniem do ruchu oporu był już współpracownikiem
Gestapo.
Jeżeli „Podziemie" rozpoznało wcześniej jego dwulicowość, to niekonsekwencja w
postępowaniu w takich przypadkach musiała być przyczyną tego co społeczeństwo
przeżyło. Tłumaczenie, że jego likwidacja przyniosłaby większe konsekwencje niż
pacyfikacja wydają się być mocno przesadzone. Istniał przecież projekt usunięcia
osób zagrożonych z terenu miasta przez ich wyjazd w inne strony lub przeniesienie
do grup partyzanckich. Rozważano możliwość jego likwidacji np:
- upozorowaniem ucieczki do partyzantki z rzekomym zamiarem pomszczenia
śmierci ojca itp.
Rozpatrywano również możliwość jego likwidacji np.:
- w czasie podróży do Jarosławia (w lesie k. Tryńczy) ale propozycja ta
została odrzucona, z uwagi na możliwość ustalenia przez Gestapo świadków jego
likwidacji.
- w czasie pobytu w lokalu leżajskiej jajczarni (do której często przychodził)
gdzie miano go ogłuszyć ciężarkiem wagowym i wywieźć w uprzednio
przygotowanej skrzyni,
- podjęto też próbę wykonania wyroku śmierci w prywatnym mieszkaniu, lecz
grupa likwidacyjna zastała w domu Niemców i nierozpoznana wycofała się z akcji
(relacja Ernesta Wodeckiego ps. „Szpak" opowiedziana przez Bolesława Czyża).
19
20