1
Człowiek został stworzony, aby Boga, naszego Pana, wielbił, okazywał Mu cześć i
służył Mu - i dzięki temu zbawił duszę swoją (św. Ignacy z Loyoli, ĆD 23).
RELACJA DO BOGA I CEL STWORZENIA (W SZCZEGÓLNOŚCI: CZŁOWIEKA)
Relacja do Boga jako relacja stworzenia do Stwórcy
Warto rozpocząć od przywołania dwóch istotnych wizji stosunku człowieka do
Boga:
Św. Augustyn: [podstawowy kierunek, Centrum orientujące życie ludzkie] Pragnie
Cię sławić człowiek, cząsteczka tego, co stworzyłeś. (…) Ty sprawiasz sam, że sławić
Cię jest błogo. Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest
serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie
(Wyznania, 1).
Św. Ignacy: [doświadczenie Manresy – wizja „przezroczystego” świata:] Pewnego
razu przedstawił się jego umysłowi sposób, w jaki Bóg stworzył świat; a towarzyszyła
temu wielka radość duchowa. Zdawało mu się, że widzi jakąś rzecz białą, z której
wytryskiwało kilka promieni i z których Bóg uczynił światłość. Ale tych rzeczy nie umiał
wytłumaczyć ani już sobie nie przypominał dobrze oświeceń duchowych, których Bóg
wtedy udzielił jego duszy (OP 29). [Zapis doświadczenia:] Zwrócić uwagę na to, jak
Bóg przebywa w stworzeniach: żywiołom daje istnienie, roślinom - życie i rozwój,
zwierzętom - czucie, a ludziom - rozum. W podobny sposób [przebywa] we mnie,
ożywiając mnie, dając mi czucie i sprawiając, że mam władzę rozumowania. Ponadto
czyni ze mnie świątynię, jestem bowiem stworzony na podobieństwo i na obraz Jego
Boskiego Majestatu (ĆD 235) …Bóg się dla mnie trudzi i działa we wszystkich rzeczach
stworzonych na powierzchni ziemi, czyli (…) się zachowuje tak, jakby pracował (ĆD
236) (…) wszystkie te dobra i dary zstępują z góry (…) tak, jak promienie ze słońca, a
wody ze źródła (ĆD 237).
Wizje owe mają poniekąd charakter mistyczny, a w każdym razie wybiegają poza
nasze zwyczajne postrzeganie świata. Perspektywę takiego spojrzenia na nasze życie
otwiera przed nami wiara. Z kolei przyjęcie takiego sposobu widzenia naszego
istnienia może nam pomóc inaczej rozumieć wiele z naszych codziennych
doświadczeń i przeżyć. Cóż więc oznacza to, że jesteśmy stworzeni? Nade wszystko,
cztery sprawy:
bycie chcianym, tzn. bycie otrzymanym i otrzymywanym w darze – swoisty rys
darmowości naszego istnienia – Ef 1,4b-5: Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako
przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli…
Truizmem jest stwierdzenie, że nasze istnienie stanowi najpierw dar: nikt z nas nie
wybierał miejsca ani czasu swojego przyjścia na świat itd. Ale nie był to jedynie
jednorazowy fakt: nieustannie otrzymujemy coraz to nowe możliwości i szanse,
uczestniczymy w zdarzeniach i okolicznościach, które są nam jakoś dane, których sami
nie wybieramy. Widać to znakomicie w relacjach, których rozwój i dojrzewanie
2
niekiedy nas zaskakuje, jest dla nas niespodzianką. Jesteśmy stale stwarzani przez to,
co nas spotyka, czy też przez osoby, które spotykamy. Darmowość daru zawsze
wyprzedza naszą nań odpowiedź. Cokolwiek by się rzekło, to, że istniejemy, znaczy, że
jesteśmy chciani. Dar naszego istnienia nie ma nic wspólnego z przypadkiem:
przypadek przytrafia się komukolwiek; dar naszego istnienia jest niepowtarzalnym
skarbem dla świata, skarbem, który nosi imię. Nasze imię. Nasza indywidualna
historia stanowi unikatowe bogactwo w skali świata. Istnienie każdej i każdego z nas
jest pomnożeniem jego wspaniałej różnorodności, a zatem jest dziełem Miłości. Tylko
Miłość bowiem zdolna jest pomnażać dobro w świecie – to dobro, które my sobą
(swoją osobą) wnosimy – zarazem zachowując indywidualność każdego, strzegąc jego
odrębności. Jesteśmy stworzeni z Miłości.
zależność, która tym niemniej czyni wolność możliwą (cząstkowe poznanie
wobec absolutnego chcenia):
Od chwili poczynań pierwszych rodziców w Edenie nie traci na wadze pytanie o to,
co nam wolno jako stworzeniu. Innymi słowy, jakie są granice naszej wolności?
Zarówno znana opowieść o rajskim drzewie poznania jak i Pawłowy hymn o miłości
mówią zgodnie: granicą naszej wolności jest nasze poznanie. Poznajemy jakby w
zwierciadle, niejasno. Nasze ludzkie poznanie jest bardzo szczątkowe. Nie tylko nie
obejmujemy naszym umysłem całokształtu wydarzeń rozgrywających się na naszym
globie, ale często zakryte są przed nami motywy działania najbliższych nam osób. W
tym między innymi wyraża się nasza zależność od Stwórcy: nie wiemy i wszystkiego
wiedzieć nie możemy, dlatego zaufanie staje się dla nas nieodzowne. Tym niemniej
wolność jest możliwa, gdyż nasze chcenie bez przerwy „wybiega przed szereg”,
inspirując nas do penetrowania tego, co nieznane. Gdyby nie ten dynamizm naszej
woli, która stale chce więcej, nie moglibyśmy się rozwijać. Tkwi w tym jednak pewne
niebezpieczeństwo: nasze chcenie nie daje się nigdy (na ziemi) zaspokoić w swych
dążeniach (jest absolutne), dlatego też w swym biegu naprzód (ciągłym „chcę tego,
tamtego, owego itd.”) ryzykuje oderwanie od miarodajnej pomocy rozumu. Skutki
takiego pędu woli bywają opłakane: życie w oderwaniu od rzeczywistości, w
urojonym świecie wyobraźni itp. To rozum przypomina nam, „skąd spadliśmy” (Ap
2,5), tj. o naszej zależności, i utrzymuje w nas zdolność do trzeźwego osądu
(humilitas).
Takie jest również sens modlitwy medytacyjnej: nadać i wzmocnić właściwy
kierunek naszego chcenia, ożywić dobre pragnienia w nas. Temu ukierunkowaniu woli
przewodzi rozum, on stanowi dlań miarę: potrzeba przemiany myślenia (i odczuwania
– słowem: nawrócenia), a więc medytowania i raz jeszcze: medytowania, aby nasza
wola nie dała się zwieść ułudom.
3
własne granice, które wszelako pozwalają na kreatywność („kowalstwo”
swojego losu – bycie „na obraz” Stwórcy)
Rozum trzyma w ryzach wybujałą fantazyjność naszej woli. On także pozwala nam
rozsądnie oszacować nasze możliwości i ograniczenia. Znajomość własnych granic
(somatycznych, intelektualnych, zdrowotnych, charakterologicznych itp.) jest
stworzeniu, którym jesteśmy, niezbędna. Nie jesteśmy wszechmogący jak nasz
Stwórca, ale jesteśmy ukształtowani na Jego obraz, a zatem możemy to i owo. Co
więcej, będąc Jego obrazem, jesteśmy zaproszeni do naśladowania Jego twórczości,
tzn. do kreatywnego przeżywania naszej ludzkiej kondycji. Dając nam zadanie
„panowania nad ziemią”, „czynienia jej sobie poddaną” (Rdz 1,26.28), Bóg powołuje
nas do bycia poniekąd „kowalem swojego losu”. Tak, tyle że w pewnych granicach.
Gdzie przebiegają granice naszej ludzkiej kreatywności?
zamiar Stwórcy a własne pragnienia (niesprzeczność)
Jeśli nasze istnienie jest chciane przez Boga, to jest ono chciane w jakimś
konkretnym kształcie, nie tylko tak ogólnie, abstrakcyjnie. Gdy jesteśmy przez Niego
stwarzani, to dzieje się to nie w jakimś „bezczasie”, na jakimś „odludziu”, lecz bardzo
konkretnie: w realnych sytuacjach, spotkaniach, wśród realnych osób, zdarzeń, które
nas spotykają. Nasuwa się w związku z tym pytanie: czy Bóg tego wszystkiego chciał
(albo chce) w tej właśnie postaci, którą te zajścia przybrały czy mogą przybrać w
naszym życiu? Inaczej mówiąc, czy On ma jakiś konkretny zamiar wobec mnie, wobec
mojego życia? I jak ewentualnie mają się do tego Bożego zamiaru moje pragnienia,
wizje, plany dotyczące mojego życia, mojej przyszłości? Można by zapytać: na ile ja
sam(a) decyduję o kształcie mojego życia: na ile je odkrywam jako już w pewien
sposób przewidziane, a na ile je sam(a) projektuję, tworzę?
Przywołajmy raz jeszcze słowa św. Augustyna: Ty sprawiasz sam, że sławić Cię jest
błogo. Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce
nasze, dopóki w Tobie nie spocznie. W podobnym kierunku idą wypowiedzi niektórych
proroków (np. Jeremiasza; por. 31,33) o Nowym Przymierzu, którego prawo miało być
wypisane na ludzkich sercach. Św. Paweł podkreśla, że nasz „wewnętrzny człowiek”
(to, co jest w głębi nas samych) cieszy się Bożym prawem (Rz 7,22). Innymi słowy, nie
ma rozdźwięku między tym, czego rzeczywiście, w głębi naszego serca pragniemy, a
zamiarami Boga względem nas. Bóg stwarza nas konkretnie, wraz z tymi najbardziej
autentycznymi pragnieniami, które w nas są. Nie ma dylematu w postaci: iść za
Bożym powołaniem czy ułożyć sobie życie po swojemu? Dylemat przedstawia się
następująco: czy pragnienia, za którymi w życiu podążam, są naprawdę moimi
najbardziej własnymi czy też są przejmowaniem rozmaitych mód, uleganiem presjom,
przyzwyczajeniu, przeciętności? Ignacy miał kiedyś powiedzieć w związku z tym: Jest
bardzo mało ludzi, którzy przeczuwają, co Bóg uczyniłby z nich, gdyby zaparli się siebie
4
i całkowicie oddali się Chrystusowi Panu, aby On ukształtował ich dusze w swych
dłoniach.
W jaki sposób tak widziana nasza relacja do Boga jako Stwórcy rozjaśnia sens
naszego istnienia?
Cel życia stworzonego człowieka (Boga wielbić, okazywać Mu cześć i służyć Mu –
i zbawić duszę swoją)
perspektywa miłości (wzajemnego obdarowywania się) i wdzięczności – chwała
Boga jako Jego obecność:
Odwołajmy się ponownie do ignacjańskiej wizji „przezroczystego” stworzenia. To,
co powiedzieliśmy o byciu chcianym i nieustannie otrzymywanym w darze,
wprowadza nas w perspektywę miłości, tzn. wzajemnego obdarowywania się
kochających się osób. Odkrywanie konkretnych – mniejszych i większych – Bożych
darów może się stać naszą codziennością, jeśli tylko uwierzymy, że Jemu na nas zależy
i że On się z nami komunikuje, prowadzi ciągły dialog. Nie ma relacji miłości bez
porozumiewania się – to samo dotyczy naszej więzi z Bogiem. Gdy nauczymy się
odczytywać te znaki Jego dobroci, będziemy się stawać coraz bardziej wdzięczni za
nie. Nasze życie może się przemienić w chwalenie Pana. Św. Ireneusz mówił, że
chwałą Boga (…) jest żyjący człowiek, zaś życiem człowieka jest oglądanie Boga. Co
właściwie znaczy to powiedzenie? Chwała Boga już w ST oznaczała Jego obecność
(por. Neuner). Skoro tą chwałą jest człowiek, to dlatego, iż stanowi on Jego świątynię,
miejsce przebywania Boga. Nie co innego, lecz właśnie nasze człowieczeństwo, nasza
cielesność, nasza historia stają się odtąd Namiotem Spotkania – tą przestrzenią, w
której możemy spotkać Boga.
wiara (zaufanie i powierzenie się, uznanie Jego obecności) Bogu jako cześć; lęk
– bojaźń Boża:
Znaki Bożej dobroci w naszym życiu są wprawdzie uchwytne, lecz Pan działa
dyskretnie, z niezwykłą delikatnością (m. in. z uwagi na naszą wolność). Dlatego
postawa wiary nie kończy się na dostrzeżeniu Jego obecności w codziennych
sytuacjach, ale nadto na jej uznaniu i zaufaniu, powierzeniu się Jemu. W ten sposób
akceptujemy naszą zależność od Niego, a jednocześnie okazujemy Mu cześć lub to, co
Pismo Św. nazywa bojaźnią Bożą. Bojaźń owa – która jest początkiem mądrości i która
jest ze wszech miar pożądana – niewiele ma wspólnego z naszym potocznym
doświadczeniem lęku. Różni się od lęku zasadniczo odwrotnymi proporcjami
czynników afektywnych i rozumowych: w lęku góruje afekt, w bojaźni – rozum. To
rozsądek przecież, a nie uczucie (a czasem nawet wbrew uczuciu), nam podpowiada,
by zaufać i powierzyć się Komuś takiemu jak Bóg.
5
życie w świecie według logiki dobra i miłości jako służba (otwartość i
darowanie siebie)
Poczucie naszych ograniczonych możliwości nie niweczy tego, iż możemy wziąć
nasze życie w swoje ręce. Powierzenie się Bogu oznacza przekonanie o prawdzie i
postępowanie według Janowych słów: Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma
ku nam. Bóg jest miłością (…) W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk,
ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości.
My miłujemy, ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował (1J 4,16a.18-19). Uznanie
tego odsłania drogę inną niż trwanie w zamknięciu i skupieniu na sobie: drogę
otwartości i darowania siebie. Trochę tak, jak to wyraził św. Paweł w Rz 14,7-8a: Nikt
(…) z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy
dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. Wejście w życie logiką miłości
zakłada wolność. Trzeba bowiem być wolnym, by móc najpierw wyjść z koncentracji
na sobie i by następnie o sobie decydować, by móc siebie drugiemu (Drugiemu)
podarować. A miłość uwolni nasze twórcze zdolności, naszą kreatywność, dając jej
ogromne pole do działania – to, co zawarte jest w określeniu: „wyobraźnia
miłosierdzia” (Jan Paweł II).
zbawienie jako droga ku pełni człowieczeństwa:
Te dotychczasowe rozważania można oddać krótko: naszym celem jest żyć
naprawdę. Takie jest również pragnienie Boga względem nas. Jan Paweł II tak to
wyraził w jednej ze swoich książek: Bóg chce zbawienia człowieka, chce spełnienia
człowieczeństwa według tej miary, jaką on sam w nim zamierzył, i Chrystus miał
prawo powiedzieć, że ciężar, który On nakłada, jest słodki, a brzemię w gruncie rzeczy
jest lekkie (por. Mt 11,30). Jest rzeczą bardzo ważną, ażeby przekroczyć próg nadziei,
nie zatrzymywać się przed nim, ale pozwolić się prowadzić. Inaczej mówiąc chodzi o
to, by „wejść w obszar nadziei”, by zacząć żyć tym, czego ta nadzieja dotyczy, dzięki
wierze już oglądać jej spełnienie, czyli zbawienie. Dobrze, powiecie, ale co to
praktycznie oznacza? Znamy podstawowy kierunek naszego życia – Ef 1,4: wybrał nas
przed założeniem świata, abyśmy byli święci i niewinni wobec Niego w miłości… przed
nami droga, której w szczegółach nie znamy. Istotne jest jedno: nie idziemy nią sami.
Paweł nas zapewnia: (…) zostaliście naznaczeni pieczęcią Ducha Świętego (…) On jest
zadatkiem naszego dziedzictwa w oczekiwaniu na odkupienie (Ef 1,13b-14a). Pozwolić
się prowadzić oznacza, że odtąd nasza droga jest życiem w Duchu Świętym, pod Jego
kierownictwem. W naszym życiu nie chodzi najpierw o to, że mamy przestrzegać
jakiegoś kodeksu moralności, choćby był on najwspanialszym z możliwych. Chodzi o
to, by słuchać, co mówi Duch do Kościołów (Ap 2,7.11.17.29), co mówi do nas. Byśmy
weszli w dialog z Duchem Pana na co dzień.
Robert Grzywacz SJ