Ostatnie słowa roz 14

"Ostatnie słowa"

 

           Starszy Jacob leżał na kanapie pół godziny później, otulony kocem. Emely próbowała mu obniżyć gorączkę, choć wiedzieliśmy, że nieuniknione będzie wezwać Carlisle'a. Gdy tylko usłyszał, że znaleźliśmy Amy, przestał się opierać i nawet nie obchodziło go to, kim jesteśmy. Ważne było, by mógł zobaczyć swoją córeczkę. Siedziałem obok niego, spoglądając na jego zalaną potem twarz, do której przyklejały się co chwilę ciemne włosy.

          Ojciec Amy nie był Indianinem. Bardziej przypominał Europejczyka, ale jak dotąd o nic się go nie wypytałem, pozwalając, by nacieszył się córką. Trzymał mocno rękę Amy, nie spuszczając z niej wzroku, jakby bał się, że za chwilę znów zniknie gdzieś bez śladu. Sam stał z założonymi rękami, wpatrując się w milczeniu w przybysza.Odchrząknął cicho i podszedł do niego.

          - Potrzebujesz pomocy lekarza - zaczął Sam. - Gorączka jest zbyt duża.

          - To nie pierwsza gorączka w moim życiu - machnął ręką Jacob.

          - Ale być może ostatnia... - odparłem tak cicho, że poza przybyszem i Samem nikt tego nie usłyszał.

          Starszy Jacob skrzywił się odrobinę.

          - Być może. Jednakże tylko Bóg jest w stanie o tym zadecydować.

          Sam spojrzał na mnie porozumiewawczo.

          - Ze względu na ciebie... i twoją córkę, uprzedzamy cię, że pewien wampir odwiedzi nasz dom.

          Wszyscy zamarli zaskoczeni, prócz mnie. Leah wydała z siebie oburzenie:

          - Jak to? A co z paktem?!

          - W tym wypadku jest nieważny - mruknał Sam.

          - Wampir?! - wykrzyknął starszy Jacob. - Czy wy sobie ze mnie żarty robicie?

          - Jest najlepszym lekarzem w okolicy - odparłem spokojnie.

          - A więc żarty - zaśmiał się nerwowo przybysz. - Wampir lekarzem. I co jeszcze?! Może jego żoną jest człowiek?

          - To akurat nie jest prawdą. Jednakże możesz być spokojny, gdyż z tymi istotami zawarliśmy pakt, dawno, dawno temu. Nie żywią się krwią ludzi, tylko krwią zwierząt. Poza tym próbujemy nawiązać z nimi jak najlepsze stosunki. Jacob - Sam wskazał na mnie palcem wskazującym. - jest wpojony w córce wampirów.

          - Od kiedy wampiry mogą mieć dzieci? I co to znaczy wpojenie? Ech, nic nie rozumiem, być może majaczę w gorączce, ale wasze słowa są dla mnie niezrozumiałe.

          - Nie tylko dla ciebie - prychnęła Leah.

          Nikt nie skomentował jej uwagi. Ja natomiast poprosiłem Emely, by zabrała Amy do sąsiedniego pokoju. Widząc wampira, mogłaby się przestraszyć. Choć z drugiej strony i tak poczuje jego zapach... co również nie jest miłą rzeczą. Czekaliśmy na Carlisle'a i patrzyliśmy jak starszy Jacob odprowadza córkę wzrokiem. Tyle pytań kłębiło się w mojej głowie: co tu robili, czemu nie uciekli, czując teren wampirów. I po co angażowali w to dziecko - córkę. Czy ten ojciec był na tyle niepoważny, by narażać ją na tyle niebezpieczeństw? Gdybyto nie byli Cullenowie, to przecież... Nie umiałem dokończyć.

          Jednakże zachowałem te pytania dla siebie. Nie chciałem denerwować chorego. Samo przyjście Carlisle'a zagwarantuje mu przeżycia na długie lata... Chociaż prawdę powiedziawszy, nie zapowiadało się na to, by Jacob miał jeszcze długo żyć...  To cud, że był przytomny.

         Nagle poczułem znajomy zapach. Zauważyłem, że ojciec Amy spiął się zaalarmowany ów wampirzą wonią. Uspokoiłem go gestem, patrząc jak Seth otwiera drzwi. Usłyszałem ciche powitanie Carlisle'a, a potem jego sylwetka pojawiła się w salonie. Doktor sprawiał wrażenie niepewnego, pośród wilkołaków i to w La Push. Za nim wkroczyła jeszcze jedna postać, której na początku nie zauważyłem. Renesmee. Odwróciłem wzrok od dziewczyny, koncentrując się na doktorze i nowym przybyszu.

         - A więc to jest poszkodowany - oznajmił Carlisle cichym głosem. - Nazywam się Carlisle Cullen. Jeżeli pozwolisz, chciałbym cię przebadać. Widzę wiele obrażeń, trzeba cię zawieść do szpitala.

        - Nie pojadę z tobą do żadnego szpitala, a już na pewno nie dam ci się zbadać - syknął przybysz, obdarzając Cullena złowrogim spojrzeniem.

        Jednak na wampirze nie zrobiło to żadnego wrażenia i splótwszy ręcę z tyłu, rzekł:

        - Na rzut oka widać, że jesteś w ciężkim stanie. Muszę cię zbadać, udzielić pierwszej pomocy.

         Jacob nie zareagował, zaciskając zęby. Renesmee cichy poruszyła się na palcach w stronę przybysza i ignorując fakt, że się od niej raptownie odsunał, uklękła obok niego.

        - Panie Jacobie - zaczęła melodyjnym głosem. Już prawie zapomniałem tego cudownego dźwięku, który mnie na chwilę rozproszył. - Czy przypominamy panu typowych wampirów o szkarłatnych oczach, z nienawistnym wzrokiem? - Odpowiedziała jej cisza. Nikt nigdy nie umiał się oprzeć jej urokowi. - Sam pan widzi... Jest pan bardzo ranny, pana córka na pewno się bardzo martwi. Tu może chodzić o jej dalsze losy.

      - Mam propozycję - odezwał się Sam. - W chwili, kiedy doktor Cullen spróbuje rozpoznać obrażenia, opowiedz nam swoją historię. Jak tu trafiliście, co się stało...? Być może to pomoże w diagnozie.

      Jacob westchnął.

      - Skoro już i tak nie mogę upaść niżej... - wykrztusił ochrypłym głosem. Jego stan był coraz gorszy. - Niech pan czyni swoją powinność, panie wampirze - zwrócił się do Carlisle'a z grymasem na twarzy.

       To stało się kilka miesięcy temu - opowiadał. - Moja żona, Stacey, zginęła w pewnym wypadku. Mój brat, wilkołak, niechcący ją popchnął, a ta utopiła się w pobliskiej rzece. Nie zdążyliśmy jej pomóc... Mimo to nie miałem żalu do brata. Sam często musiałem zaciekle ze sobą walczyć - w końcu taka jest nasza natura. Mieszkamy w małym kraju Słowenii, choć z narodowości jesteśmy Brytyjczykami. Amy ciężko było się pozbierać po śmierci matki, dlatego postanowiłem, byśmy podróżowali z kraju do kraju. Amy miała w końcu już pięć lat i była silnym wilkołakiem.

       Tak więc podróżowaliśmy tak przez równo dwa miesiące. Potem jednak, gdy dotarliśmy do południowej Kanady, natknęliśmy się przypadkiem na stado prawdziwych wilkołaków, tzw. dzieci księżyca. Jak wiecie, nie tolerują one nikogo, kto stanie im na drodzę. Dlatego też zostałem przez cieżko okaleczony - wyżęził. - Jednak zdołałem uratować Amy, tylko to się liczyło. Dotarliśmy już właśnie tutaj, do Forks, kiedy poczułem zapach wampirów i wilkołaków, czyli was. Chciałem ją jakoś ukryć, nie miałem już sił do walki, a przecież spodziewałem się kolejnego ataku.

       Jednak byłem już tak słaby, że trudno było mi się nawet poruszać. Wtedy to Amy uciekła... Chciała znaleźć dla mnie pomoc. Byłem załamany, tym bardziej, że rany co raz bardziej dawały o sobie znać... Resztę już znacie.

       Zapadło głuche milczenie. Wiedziałem to, co wszyscy wiedzieli - dla Jacoba lekarz był niepotrzeny. On i tak umierał. Carlisle chyba również doszedł do tego wniosku, bo przez tą krótką historię nawet nie dotknął rannego. Patrzył tylko intensywnie, analizując go. Jacob się poruszył, jednak od razu syknął z bólu. Wszyscy spojrzeli na niego ze współczuciem. Zamknąwszy oczy, rzekł:

       - Powinienem też wam podziękować, a zwłaszcza tobie - Skinął na mnie. - za znalezienie Amy. Bez was wszystkich nie wiem, jakby to wszystko się potoczyło.

        Skinąłem głową, przyjmując podziękowania. Ojciec Amy spojrzał swoimi szklistymi oczami w moją stronę.

        - Ile właściwie masz lat?

        - Dwadzieścia jeden - odparłem, zdziwiony pytaniem.

        - Naprawdę? - Teraz to on się zdziwił. - Nie wyglądasz na tyle. Widzę przed sobą bardziej szesnastolatka niż dorosłego mężczyzne.

        Ta odpowiedź jeszcze bardziej mnie zbiła z tropu. Chyba jasne, że nie wyglądam na swój wiek skoro się nie starzeję! Cóż, może w ostatnich chwilach swego życia nie myśli racjonalnie. Jacob popatrzył z niesmakiem na Carlisle'a.

        - Wiesz już co mi jest? - wychrypiał.

        - Niedużo czasu mi zajęło na stwierdzenie, że umierasz - odpowiedział smutnym głosem doktor.

        - Podejrzewałem to, ale, że nie jestem lekarzem mogłem się mylić. - Na chwilę złapał się za serce, zaciskając mocno zęby. - Proszę was, zaopiekujcie się godnie moją córką. Nie proszę was o to, byście ją zaadoptowali, tylko znaleźli jej dach nad głową. Proszę was też, byście się postarali znaleźć mojego brata... Sam czuję, że niewiele mi pozostało - mówił coraz ciszej.

        Nagle Amy podbiegła do taty, przytulając go delikatnie. Emely posłała bezradny wzrok, co znaczyło, że Amy nie mogła usiedzieć w pokoju.

        - Tatusiu, co ci jest? Czy czujesz się lepiej.

        Jacob spojrzał na nią czułym wzrokiem.

        - Posłuchaj mnie uważnie, Amy. Już niedługo nie będzie mnie nic boleć... Widzisz, pan Bóg stwierdził, że nie jestem mu już potrzebny na ziemi i chce mnie zabrać tam, na górę.

        - Do nieba?

        - Tak kochanie...

       - A ja też tam z tobą pójdę?

       Jacob spojrzał na nas bolesnym wzrokiem. W końcu jej odpowiedział.

       - Nie, ty najwidoczniej jesteś jeszcze tutaj potrzebna. I dlatego zostaniesz tutaj. Ale pamiętaj: jeszcze się zobaczymy. Tylko w tym innym świecie...

      Jacob powiedziawszy to, zamknął oczy. I już ich nie otworzył.

      Umarł.

      A po policzku Amy spłynęła samotna łza.

 




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Słowa...słowa...słowa...., ■RÓŻNOŚCI, WIERSZE
roz-14, 14
Ostatnie Slowa, Pomoce dla MG
KNR 2 02 tom 2 roz 14 szklenie
Ostatnie slowa II, Pomoce dla MG
Ostatnie słowa usłyszane tuż przed śmiercią, smieszne teksty
Gonzalo Munévar, Theory of Wonder, roz 6, s 1 14
Lab 14 - rozszerzalność, wsp.ciep.roz.14
Szyjewski A - Etnologia religii - skrypt, roz.14
KNR 2 02 tom 2 roz 14 szklenie
OSTATNIE SŁOWA
Ostatnie słowa
Merry Gentry 07 roz 14
200011 ostatnie slowa
Stoner Kierowanie roz 14, 19

więcej podobnych podstron