Wywiad z Katarzyną
Lewkowicz-Siejką, dziennikarką i propagatorką dietoterapii,
autorką wykładu
na temat leczniczej Diety Alleluja, która doświadczyła jej
dobroczynnego działania.
Słowo „Alleluja”
tłumaczone z języka hebrajskiego znaczy – ‘wychwalajcie Jahwe’.
Dieta Alleluja nawiązuje do biblijnych zaleceń żywieniowych, jakie
Stworzyciel przekazał na samym początku ludziom. Dieta ta może
czynić cuda… Historia Katarzyny jest na to dowodem.
-
Dlaczego zdecydowałaś się "spróbować" Diety
Alleluja?
Miałam poważny problem zdrowotny.
Cierpiałam na pewną dysfunkcję jelita grubego od ponad 20 lat. To
się pogłębiało. Lekarze byli bezsilni, naturaliści właściwie
też. W moim przypadku nie sprawdzały się metody, które powinny
działać. Mówiąc wprost, czekał mnie albo rak, albo pęknięcie
jelita. W każdym razie funkcjonowałam coraz gorzej, organizm był
zatruwany dzień po dniu. Próbowałam różnych sposobów, środków,
diet. Dawno zrezygnowałam z mięsa - gdyby nie to, pewnie byłoby
jeszcze gorzej... W zasadzie stosowałam zdrową dietę, ale problem
się nie rozwiązał. Aż do czasu, gdy dowiedziałam się o Diecie
Alleluja.
- Co wyróżnia tę dietę od innych diet?
Dieta Alleluja opiera się na dwóch filarach -
surowej wegańskiej żywności i świeżych sokach warzywnych. To
jest odtruwanie organizmu i dożywianie. Bynajmniej nie o kalorie tu
chodzi, lecz witaminy, pierwiastki, enzymy i setki, a właściwie
tysiące fitoskładników, które nauka wciąż odkrywa. Enzymy są
tu niezwykle ważne, dlatego żywności w tej diecie się nie
podgrzewa powyżej 42 stopni Celsjusza. Je się sporo sałatek i
surówek, blendowanych zup, a także surowe słodycze – czego jako
wieloletni łasuch jestem szczególną fanką. Ale kluczową rolę w
zdrowieniu organizmu odgrywają soki. Taką klasyczną surową dietę
prowadziłam już dwa lata temu. Nie piłam wtedy soków, po prostu
jadłam surówki (z orzechami i nasionami), blendowane zupy i piłam
szejki. Czuliśmy się z mężem dużo lepiej, energia nas
rozpierała, ale mój problem nie zniknął. Teraz - gdy podjęłam
drugą próbę diety surowej żywności, ale opartą na sokach - to
był strzał w dziesiątkę! Chociaż musiałam czekać dwa i pół
miesiąca, aż coś się ruszy. Czytałam świadectwa innych osób,
opisane w książce George'a Malkmusa, i po dwóch miesiącach
zaczęłam się martwić - większość tych ludzi odczuwała poprawę
zdrowia po miesiącu lub dwóch, a byli bardziej chorzy niż ja. U
mnie żadnej zmiany... Ale cierpliwość i konsekwencja - wsparte
modlitwą - się opłaciły. Po kolejnych dwóch tygodniach jelito
ruszyło! I tak jest do dziś. Dlatego mówię: alleluja!
-
Skąd czerpałaś informacje o właściwym prowadzeniu Diety
Alleluja?
Przede wszystkim z książki Malkmusa
"Lecznicza Dieta Alleluja", ale to mi nie wystarczyło.
Jego stowarzyszenie Hallelujah Acres prowadzi szeroką edukacyjną
działalność w USA. Mają też swoją stronę w internecie
www.hacres.com, gdzie uczą np. przygotowywać posiłki (robią to
przed kamerą) i przekazują podstawowe informacje. Wydają swoje
książki "kucharskie". Uczestniczyłam w takim 60-dniowym
internetowym programie i był on sporą podporą dla mnie. Mogłam
obserwować, jak wyciska się soki, robi surowy chlebek, lody czy
surowe ciasto, bo zobaczyć ten proces, a przeczytać przepis to co
innego. Pytałam, a oni odpisywali. Są też na Facebooku grupy osób
stosujących tę dietę i dzielących się doświadczeniami. Poza tym
na ich stronie jest cała masa informacji - od przepisów
kulinarnych, przez ćwiczenia i urządzenia do ćwiczeń, po
doskonałe suplementy (choć właściwiej byłoby to nazwać
żywnością) i sprzęt kuchenny niezbędny w tej diecie.
-
Wiem, że zakupiłaś taki sprzęt kuchenny. Czy jest on rzeczywiście
konieczny w Diecie Alleluja?
Podstawowy sprzęt to
wyciskarka. Bez niej nie ma soków, a to muszą być świeże soki.
Jak powiedziałam, to one leczą organizm. Na rynku jest spory wybór,
ale to drogi zakup. Jeśli ktoś jest chory na poważną chorobę,
np. raka, powinien kupić wyciskarkę dwuślimakową - to wydatek ok.
2000-3000 zł. Ja zakupiłam właśnie taką i mogę potwierdzić,
jaką moc mają soki z niej wyciskane. Przewaga nad jednoślimakową
polega na tym, że z wyciskarki dwuślimakowej uzyskamy więcej soku
z tej samej ilości warzyw, a więc jest ekonomiczniejsza, mniej
pestycydów przedostaje się do soku, więcej zostaje w miąższu i
skórce, a sok jest bardziej klarowny. To ma znaczenie, bo im mniej w
soku grudek miąższu, tym pełniejsze wchłanianie, a więc
działanie soku, a dokładnie - zawartych w nim składników
odżywczych. Poza tym doskonale wyciska sok z zielonolistnych warzyw
i traw. Niektórzy jeszcze dodatkowo filtrują sok przez specjalne
drobne sito lub lniany worek. Z kolei plusy wyciskarki
jednoślimakowej to cena (średnio od 700 do 1200 zł) oraz
łatwiejsza obsługa, szczególnie w przypadku wyciskarek
pionowych.
Przyda się oczywiście dobry blender - w diecie
surowej żywności używa się wysokoobrotowego sprzętu, niestety
też jest drogi (ponad 2000 zł), ale nie potrzeba już w kuchni
niczego więcej. Taki sprzęt miksuje, mieli, sieka, miesza, ugniata
- robi dosłownie wszystko. Jest przydatny szczególnie w przypadku
surowych ciast. Jeśli nie mamy takiego sprzętu, potrzebny jest
młynek do ziaren i orzechów oraz zwykły blender czy mikser. A już
szczytem marzeń jest sprzęt do wyrobu surowego mleka z orzechów -
na naszym rynku są takie produkty, jednak wytwarzając z ziaren czy
orzechów mleko, gotują je. Sprzęt, o którym mówię, ma opcję
wyłączania temperatury, a mleko zachowujące wszelkie wartości
robi się w dwie minuty! To jednak znów droga zabawa, poza tym
niedostępna na polskim rynku. Ja robię mleko w wysokoobrotowym
blenderze, mieląc orzechy lub migdały i odsączając przez
specjalny woreczek.
Osoby na surowej diecie używają też
dehydryzatorów - w nich "pieką" np. kotlety z warzyw czy
nasion, chleb, a także podgrzewają do 40 stopni posiłek. To sprzęt
dla zaawansowanych, ale też drogi - kosztuje ponad 1000 zł. Ja
kupiłam tańszy zamiennik, czyli suszarkę do grzybów (z
termostatem - jest niezbędny, by ustawić temperaturę suszenia
poniżej 42 stopni) za 100 zł. Latem suszę kotlety na słońcu - po
kilku godzinach są gotowe.
- Dlaczego akurat soki mają
tak silne działanie terapeutyczne?
Mądrzy naukowcy
jednym głosem mówią, że aby dziś dostarczyć organizmowi tylu
składników odżywczych, ilu potrzebujemy, musielibyśmy zjadać
takie ilości warzyw i owoców, że nasz układ pokarmowy by temu nie
podołał. Z powodu zubożenia gleby, rośliny nie są tak bogate w
minerały jak dawniej. Z witaminami też jest problem, szczególnie z
witaminą C – kluczową dla zdrowia. Rozwiązaniem są soki lub
dobre naturalne suplementy diety - oczywiście te drugie nie
dorównują skutecznością świeżym sokom. Pozbawiony błonnika sok
wchłania się szybko i niemal w całości. Nasze komórki są
zalewane składnikami odżywczymi, które nie tylko je dożywiają,
ale i wypierają z chorych komórek toksyny. I dlatego zdrowiejemy.
Osobie, która nie cierpi na poważne dolegliwości, zaleca się trzy
szklanki soku warzywnego dziennie oraz dwie, trzy szklanki soku z
trawy jęczmiennej. Sok z młodego jęczmienia, ekologiczny i
bezglutenowy, jest dostępny w formie proszku - rozpuszcza się
łyżeczkę preparatu w niecałej szklance wody. To duże ułatwienie,
bo ileż trzeba by wyhodować tej trawy, żeby uzyskać dziennie tyle
soku - to wręcz niemożliwe w warunkach domowych. Sproszkowany
jęczmień jest dostępny w wielu sklepach ze zdrową żywnością,
warto jednak zwrócić uwagę, by był to suszony sok z trawy, a nie
suszona trawa, i sprawdzić, czy technologia suszenia nie przekracza
42 stopni Celsjusza. Jeśli ktoś jest chory, powinien zastosować
program "Recovery Diet" - należy pić szklankę soku
warzywnego co godzinę na zmianę z sokiem z trawy jęczmiennej.
Oprócz tego jemy oczywiście normalne trzy posiłki z przewagą
surowej żywności.
- A co z chemizacją rolnictwa?
Wielu wątpi w to, czy w erze pestycydów można jeszcze leczyć się
roślinami...
To ciekawe, czego się doczytałam. Z
czystej logiki wiadomo, że skoro zwierzęta są na górze łańcucha
pokarmowego, to kumulują więcej chemii w swoich komórkach, niż
jest jej w roślinach, którymi się żywią. Ale liczba mnie
poraziła - stężenie pestycydów w ciele zwierząt jest większe aż
o 800 proc.! Wniosek więc prosty - w diecie wegańskiej zjadamy
mniej chemii. Jednak rzeczywiście pestycydy są problemem -
szczególnie dla chorego na raka, bo to one w ogromnej mierze go
powodują. Taki pacjent powinien ich unikać jak ognia, podobnie jak
każdy z nas - by na raka nie zachorować. Dlatego w Diecie Alleluja
zaleca się spożywanie produktów z ekologicznych upraw. Ale
pestycydy to nie jedyna trucizna. Jeśli jemy żywność wegańską,
ale przetworzoną (czyli gotowe produkty ze sklepu), to jemy też
masę związków chemicznych stosowanych przez przemysł spożywczy.
One też mają swój udział w szalejącej epidemii raka. Dlatego
posiłki powinniśmy przygotowywać sami i tego w Diecie Alleluja
uczą - jak, co i z czego zrobić. Gdy nabierzemy wprawy, przestaje
być to tak czasochłonnym problemem.
Oczywiście rośliny
ekologiczne są droższe od konwencjonalnych, więc nie każdego
będzie na nie stać. Mam więc taką radę, by sprawdzić, które
warzywa i owoce kumulują najwięcej chemii, i te kupować od
rolników ekologicznych. Poza tym skoro wyciskarka odsiewa większość
pestycydów z soku, można w tym przypadku korzystać z warzyw
konwencjonalnych (tylko pamiętać o ich obraniu - w przeciwieństwie
do ekologicznych, bo te tylko szorujemy pod bieżącą wodą), ale do
sałatek kupować rośliny ekologiczne. Gdy jednak i na to nie możemy
sobie pozwolić, lepiej stosować Dietę Alleluja, używając
zwykłych roślin, niż nie stosować jej wcale.
-
Jakie pozytywne zmiany niesie ze sobą stosowanie tej diety? Warzywa
działają alkalizująco na nasz zakwaszony tradycyjną dietą
organizm.
No właśnie, a odkwaszony organizm ma
lepszą odporność i lepiej radzi sobie z intruzami. Nie mówiąc o
samopoczuciu. Co ciekawe, dr Young, autor książek o cudzie pH,
doszedł do wniosku, że doskonale wspiera to odchudzanie. Zakwaszony
organizm to chory organizm. To nie tylko sprzyja nowotworom, ale też
osteoporozie, grzybicy, zmęczeniu, osłabieniu itd. Podstawa
przeciętnej diety to chleb i mięso oraz produkty odzwierzęce, a
więc pokarmy kwasotwórcze. Najbardziej brakuje nam w diecie warzyw.
Ale ile możemy ich w siebie wtłoczyć, i to surowych? Tu z pomocą
idą soki. Przecież nigdy nie zjadłabym dziennie 2-3 kg warzyw, a z
tylu wyciskam sok. Dzięki temu nie tylko mam alkalizującą dietę,
ale i niskokaloryczną przy całym bogactwie odżywczym. A dieta
niskokaloryczna (tzw. dieta niedoborowa) to dieta długowieczności.
Choć trzeba przyznać, że na surowej diecie też można pochłaniać
za dużo kalorii...
- Próbowałam kiedyś Twojego
surowego deseru. To było bardzo smaczne, no i zdrowe!
I
kaloryczne - przynajmniej niektóre desery takie są. Ale oczywiście
o niebo zdrowsze niż słodycze konwencjonalne, które obfitują w
rakotwórcze tłuszcze trans, białą mąkę oraz niszczący naszą
odporność i "zjadający" witaminy cukier. Surowe desery
można jeść w zasadzie bezkarnie, ale nie za często. Bo podstawą
wielu z nich są kaloryczne orzechy. Nawet mówi się o paradoksie
surowej diety - że niektórzy na niej tyją. No właśnie bierze się
to stąd, że jedzą zbyt dużo tłustych orzechów i nasion.
Najnowszy trend zdrowotny surowej diety, którego autorem jest dr
Graham, mówi o tym, by tylko 10 proc. kalorii pochodziło z
tłuszczów - mimo że są roślinne i surowe, a więc zdrowe.
Zresztą to pokrywa się ze znanymi antyrakowymi terapiami dietą,
np. terapią dr. Gersona, z której wyłączone są wszelkie "tłuste"
rośliny jak orzechy, soja czy awokado.
Ale wracając do smaku,
moim przebojem jest surowe ciasto
orzechowo-czekoladowo-karobowo-owocowe. Nie myślałam, że w surowej
diecie słodycze będą tak pyszne! Mam teraz komfort słodzenia
sobie życia. Nie ma tu białej mąki, masła czy margaryny, jajek,
cukru - zamiast tego są np. kremy tortowe z orzechów zmiksowanych
ze świeżymi daktylami, musy owocowo-orzechowe lub
owocowo-czekoladowe jako polewa, zimnotłoczony olej kokosowy - jeden
z najzdrowszych olejów na świecie. Słodzikiem może być nektar z
agawy, syrop klonowy lub surowy miód (niepasteryzowany, a więc
zachowujący enzymy). Możemy robić "tarty", "serniki",
surową czekoladę... palce lizać.
- Czy trudne jest
stosowanie Diety Alleluja w polskich warunkach?
Klimat
nam tego nie ułatwia. Dlatego dieta surowej żywności bardzo
prężnie rozwija się w ciepłej Kalifornii. Tam są nawet „surowe”
restauracje! U nas latem i jesienią to miód dla duszy i ciała.
Wiosną jest ciężko, bo nie ma ekologicznych nowych warzyw, a stare
(marchew, kapusta, cebula itp.) się kończą. Nie mówiąc o
zieleninie. Zimą potrzebujemy ciepłych posiłków, żeby się
rozgrzać. Dlatego ja inaczej jem latem, inaczej zimą - wtedy te
proporcje są zarzucone w stronę gotowanego. Na szczęście zimą z
pomocą idą produkty fermentowane, np. kiszona kapusta, oraz kiełki.
Choć muszę przyznać, że w Polsce są ludzie, którzy jedzą na
surowo przez okrągły rok. Obserwuję, że ta grupa liczebnie
rośnie. W Internecie powstała już całkiem fajna społeczność
surojadów. Dzielą się informacjami, doświadczeniami, przepisami,
wspierają się, spotykają, tłumaczą zagraniczne artykuły,
polecają sobie książki. Od nich też się uczę.
-
Jak wygląda Twój dzienny jadłospis?
Kiedy w
sierpniu ub. roku zaczęłam Dietę Alleluja, zastosowałam lżejszą
wersję programu "Recovery Diet", czyli dla chorych. Piłam
pięć szklanek soku warzywnego dziennie (czasem sześć), trzy
szklanki młodego jęczmienia oraz jadłam tylko surowe posiłki,
mimo że 15 proc. diety mogą stanowić pokarmy niesurowe. W połowie
października byłam zdrowym człowiekiem! Od połowy listopada
powoli włączałam do diety posiłki gotowane, bo odczuwałam chłód
i ciągle było mi zimno, ale surowizna wciąż stanowiła dużą
część mojej diety. Nie piłam wody, a raczej gorące ziołowe
herbaty. Gdy mój organizm się uleczył, piłam - i tak jest do dziś
- po trzy szklanki soku dziennie plus dwie szklanki młodego
jęczmienia. Teraz znów mogę jeść więcej surowizny, bo jest
cieplej.
Dzień zaczynam od powolnego wypicia litra wody, do
której wyciskam sok z cytryny - ponieważ wody mineralne czy
źródlane mają raczej kwaśne pH, w ten sposób ją alkalizuję.
Potem piję sok z trawy jęczmiennej, a za pół godziny świeży sok
warzywny. Na śniadanie często robię szejka owocowego (z zieleniną
lub bez - jeśli używam jej dużo do soku warzywnego): banan plus
najczęściej czerwone i ciemne owoce, które uwielbiam (truskawki,
maliny, jagody, porzeczki; może też być ananas, mango, pomarańcza,
kiwi i dalej wedle fantazji oraz indywidualnego smaku; zimą niektóre
owoce mrożone), mleko (np. migdałowe, owsiane, orkiszowe, ryżowe -
w każdym razie ekologiczne) - i to blenduję. Do tego dodaję (lub
nie) np. siemię lniane świeżo zmielone (doskonałe źródło
kwasów omega w dobrych proporcjach), nasiona konopi jadalnej
(doskonałe źródło białka z kompletem aminokwasów egzogennych),
sproszkowane jagody acai (jeden z najlepszych antyoksydantów na
ziemi), sproszkowany korzeń maki (peruwiański korzeń używany
przez rekonwalescentów z uwagi na bogactwo składników odżywczych)
itd. Czasem dorzucam orzechy i płatki. Na obiad jem zazwyczaj albo
zblendowaną zupę z surowych warzyw, albo "drugie danie" -
sałatkę z surowym kotletem z nasion lub warzyw, spaghetti z cukinii
itp. Tak mnie to syci, że nie dam rady zjeść dwóch dań. Zimą
jem gotowany posiłek z dużą porcją surówek. Na kolację jem
zazwyczaj kanapkę (ekologiczny razowy chleb) z pastą i surowymi
warzywami. Muszę dodać, że gdy jem surowe posiłki, słodycze mogą
dla mnie nie istnieć, ale gdy jem gotowane, strasznie mnie do nich
ciągnie. Oczywiście folguję sobie surowymi smakołykami.
Niektórzy
sprawdzają swoje posiłki z tabelą kalorii i składników
odżywczych (są takie specjalne programy w Internecie), ale ja nie
dam się zwariować. Działam bardziej intuicyjnie w oparciu o
wiedzę, którą zgromadziłam. Nie można być przecież zniewolonym
przez dietę. Jedzenie ma być zdrowe, smaczne i dawać przyjemność,
a nie być kulą u nogi. W gościnie próbuję posiłków, którymi
mnie częstują, nawet jeśli nie są surowe (a rzadko przecież są).
Ale nie ruszam klasycznych deserów czy pokarmów pochodzenia
zwierzęcego.
- Jakiej rady chciałabyś udzielić tym
wszystkim, którzy stawiają głównie na surową żywność?
Wprowadzajcie zmiany powoli i nie zniechęcajcie się.
Zróbcie to latem, gdy jest dostatek warzyw i owoców, a człowiek
chętniej je lekkie i surowe posiłki. Nie musicie kupować tych
wszystkich sprzętów, ale zainwestujcie w dobrą wyciskarkę.
Zauważyłam, że nie bez przyczyny soki są nazwane sercem Diety
Alleluja. Gdy zimą zmieniłam w posiłkach proporcje surowego do
gotowanego na korzyść tych drugich, nie miało to przy piciu soków
dużego wpływu na moje jelito. Ale gdy z powodu wyjazdu, napiętego
dnia lub braku warzyw nie wypiłam swojej porcji soku, natychmiast to
odczułam. Używajcie do soków jak najwięcej zielonolistnych warzyw
- może smak nie będzie wtedy porywający, ale to, co dacie swojemu
ciału, jest bezcenne. Należy zaopatrzyć się w jakieś przepisy -
jest ich dużo na stronach WWW polskich surojadów; wystarczy wpisać
w wyszukiwarkę hasło "surowa dieta", a pojawi się
mnóstwo artykułów i przepisów kulinarnych. Tego, kto zna język
angielski, zachęcam, by wziął udział w internetowym programie
Hallelujah Acres (www.hacres.com) - to kopalnia wiedzy i porad. I nie
zapominajcie o modlitwie - w moim zdrowieniu ona też odegrała
bardzo ważną rolę.
Rozmawiała:
Agata
Radosh
www.siegnijpozdrowie.org