Władysław Bełza Wiersze


http://pl.wikisource.org/wiki/Autor:Władysław_Bełza

Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora.

Władysław Bełza - Wiersze

Abecadło o chlebie - Władysław Bełza

A. B. C.

Chleba chcę,

Lecz i wiedzieć mi się godzi,

Z czego też to chleb się rodzi?

D. E. F.

Naprzód siew:

Rolnik orze ziemię czarną,

I pod skibę rzuca ziarno.

H. K. J. (jot).

Ziarno w lot,

Zakiełkuje w ziemi łonie,

I kłos buja na zagonie.

Ł, i L.

Ody już cel,

Osiągnięty gospodarza,

Zboże wiozą do młynarza.

Anioł - Władysław Bełza

Kiedy się modlisz kochane dziecię,

To biały Anioł cieszy się z ciebie!

I dobrze tobie będzie na świecie,

Bo błogosławi cię Pan Bóg w niebie!

Ale gdyś krnąbrne, to łzy mu płyną,

Anioł się smuci i Pan Bóg smuci,

A już źle temu droga dziecino,

Kogo Aniołek Boży porzuci!

Więc bądź posłuszne przez dzionek cały,

By się nie smucił Aniołek biały.

Babuleńka - Władysław Bełza

Była sobie babuleńka,

Taka stara że aż strach;

Miała chatkę bez okienka,

A nad chatką stary dach.

Miała w ręku kij sękaty,

A na plecach duży garb;

Starą suknię w same łaty:

I to był jej cały skarb.

Wszystko w chatce było stare:

Koło domu stary płot,

Pajęczyny w oknach szare,

A za piecem stary kot.

Był tam jeszcze pies na progu,

Łysy, chudy, niby wiór;

Ślepa kurka na barłogu,

I to był jej cały dwór.

Chatka stała na uboczu,

Porośnięta w cierń i głóg;

Nikt nie zwracał na nią oczu,

Ani wstąpił na jej próg.

Czasem tylko w tej ustroni,

Co za jakiś brano cud:

Małe dzieci biegły do niej,

Na jagody lub na miód.

Zresztą blizcy i przechodni,

Omijali chatki dach;

Bo odpychał wszystkich od niej,

Jakiś dziwny wstręt czy strach.

Nie spotkałeś tam nikogo,

Choćbyś chodził wzdłuż i wszerz;

Nikt tamtędy nie szedł drogą,

Chyba jaki zbój lub zwierz.

Bo szeptano w tajemnicy,

O tej chatce bardzo źle:

Że to nora czarownicy,

Co się Babą-Jagą zwie.

Że tam ona w leśnej głuszy,

Musi straszne zbrodnie knuć:

Jadowite zioła suszy,

Aby nimi ludzi truć.

Lecz naprawdę tak nie było,

Jak to plotka chciała mieć;

Babci ani się nie śniło,

Ludzkie dusze łowić w sieć.

Choć wiedziała o potwarzy,

Nie płaciła złem za złe;

Tylkoś często na jej twarzy,

Zabłąkaną widział łzę...

Tylko codzień, jak przed laty,

Ukończywszy dzienny znój,

Zasiadała w progu chaty,

Na wieczorny pacierz swój;

I modliła się za ludzi,

Zapatrzona w nocy cień,

Niewiedząca czy się zbudzi,

Gdy nazajutrz błyśnie dzień.

Wstał raz dzionek cały w złocie,

Lecz mu czegoś było brak;

Nie rozlegał się na płocie,

Jak codziennie, kurki gdak;

Ani babcia stała w progu,

Ni się kotek łapką mył:

Tylko burek na barłogu,

Przeraźliwie wył i wył...

I gruchnęło w okolicy,

(Bo jak w dudkę każdy dął):

Ze się zmarło czarownicy,

Że ją wreszcie djabeł wziął.

Dużo było też uciechy,

Dla patrzących na jej grób:

Ze już babcia za swe grzechy,

Siedzi w piekle po sam czub.

Ale jakiż tłumów licznych,

Był niezmierny dziw i lęk:

Gdy z kościołów okolicznych,

Nagle zabrzmiał dzwonów jęk...

Gdy sam Biskup z pastorałem,

Posłyszawszy smutną wieść:

Z duchowieństwem przybył całem,

Aby zmarłej oddać cześć.

Cóż dopiero, gdy z ambony,

Ksiądz roztoczył blask jej cnót;

Kiedy poznał lud zdumiony,

Jej nazwisko i jej ród...

Jej dla bliźnich tkliwe serce,

Co przestało nagle bić,

I to życie w poniewierce,

I jej smutków długą nić...

Bo to była kasztelanka,

Co rzuciwszy marny świat,

Żyła tutaj jak wygnanka,

Na pokucie szereg lat.

Co rozdała szczodrą ręką,

Skarby swoje między lud;

I pod Bożą kląkłszy męką,

Trud znosiła, nędzę, głód...

Słuchał tego lud zebrany,

Z okiem pełnem gorzkich łez;

Słuchał kotek zapłakany,

Ślepa kurka, wierny pies...

Nawet Biskup, wierzchem czapki,

Otarł z ócz płynącą łzę;

Tylko czysta dusza babki,

Radowała z niebios się !

Baśń o królewnie na drewnianych nóżkach - Władysław Bełza

Była sobie królewna,

Chyba wróżkom pokrewna,

Bo od młodych lat była,

Tak nadobna i miła,

Taka dobra i słodka,

Taka luba pieszczotka,

Taka jakaś przylepka,

Takie miała ci ślepka,

Że jak nimi spojrzała,

Wszystkich u nóg swych miała.

A lubiła pasyami,

Wieczorynki z tańcami,

I lubiła na bale,

Chodzić z boną na salę,

Bo tańczyła jak fryga,

Co to w oczach się miga,

Gdy przez chłopców puszczona,

Leci niby szalona,

Aż tu razu pewnego,

Dnia, nie pomnę, którego,

Gdy ze swymi dworzany,

Znów puściła się w tany:

Nagle w wirze mazura,

Kiedy przyszła jej tura,

Ktoś ją trącił z nienacka,

A że śliska posadzka,

Więc się nagle zachwiała,

I bęc !... nóżki złamała !

Leży biedna na ziemi,

Płacze łzami rzewnemi,

Przez łzy patrzy na nóżki,

Z których same okruszki,

Łamie rączki u czoła,

I zawodzi i woła:

— „O mój Boże, mój Boże!

Kto mię biedną wspomoże?"

Aż tu słychać za murem,

Jak rozlega się chórem,

Śpiew myśliwski dobrany,

Co brzmi jakby organy:

„Pojedziemy na łowy,

Do zielonej dąbrowy!"

To królewicz Słodyczek,

Śpiewa jakby słowiczek;

Piosnka wpada do ucha,

A królewna jej słucha,

Słucha, słucha i myśli:

— Żeby do mnie tu przyśli,

Poradzili niebodze,

Która cierpi tak srodze!

A wtem drzwi się otwarły,

Naprzód weszły dwa karły;

Jeden dźwigał koronę,

Drugi berło złocone;

A za nimi do sali,

Orszak dworzan się wali;

"Wszyscy piękni, dostojni,

Szumni, dumni i zbrojni:

Ten niósł kołczan i strzały,

Ten znów pancerz wspaniały,

Ten królewski hełm z kitą,

Ów zwierzynę ubitą;

Aż nareszcie szedł tłusty,

Niby beczka z kapusty,

Ledwie mieszcząc się drzwiami,

Wielki kuchmistrz z rondlami.

W tem coś błysło na końcu,

Jakbyś przejrzał się w słońcu,

Jakby nagle z błękitu,

Strzelił promień przedświtu;

W takim blasków potoku,

Z dumą w czole i w oku,

W szatach jakby do ślubu,

Od trzewików do czubu,

Przyodziany wspaniale,

Wszedł królewicz na salę.

Uderzyły fanfary,

Organ ozwał się stary,

A panowie i panie,

Ile w piersiach sił stanie,

Ile w nich się tchu kryje:

Wykrzyknęli: „Niech żyje!"

Ukłonił się królewic,

W stronę dworzan i dziewic,

Lecz zachmurzył wnet czoło,

Kiedy spojrzał w około,

Bo się spotkał z królewną,

Co leżała jak drewno.

Ody królewicz ją zoczył,

Zaraz do niej poskoczył,

Widząc straszną jej mękę,

Pocałował ją w rękę,

I pocieszał niebogę:

— „ja ci zaraz pomogę!"

Poszedł prędko do boru,

Zrobił nóżki z jaworu,

Z trzewiczkami na drewnie,

I darował królewnie.

A królewna już rada,

Nowe nóżki zakłada,

I próbuje i skacze,

I już więcej nie płacze,

Bo jej nóżki drewniane,

Leżą jakby ulane.

Czule zbawcy dziękuje,

Królewicza całuje.

— Królewiczu mój złoty,

Mówi głosem pieszczoty:

Dałeś nóżki z jaworu,

Więc nie odmów honoru,

Królewiczu kochany,

I puść ze mną się w tany!

Więc jej podał prawicę,

Lewą znak dał muzyce,

Huknął na swe dworzany:

— „Proszę za mną iść w tany!"

Suną nogi i nóżki,

W polonezie Moniuszki,

Co jak srebrny szum fali,

Powiał raźno po sali.

A królewicz na przedzie,

Ten rycerski tan wiedzie,

Co z wojennej kurzawy,

W blasku zwycięstw i sławy,

Do królewskich podwoi,

Wszedł przy szabli i zbroi;

Co to taki jest stary,

Jak nasz taniec z Tatary,

W który nieraz z pogany,

Polak puszczał się w tany.

Raźno huczy muzyka,

Raźno taniec pomyka,

A królewna jak wiosna,

Uśmiechnięta, radosna,

Szczudełkami przebiera,

Na tancerza spoziera,

A spojrzenia jej biega,

Jak dwie strzały do niego.

W tem... o! nieba! W pół drogi,

Coś splątało mu nogi,

I czy oczy nie mylą,

Jak królewna przed chwilą,

Zanim wsparły go sługi:

Runął tancerz jak długi...

Poskoczyły sługusy:

Duży, średni i kusy;

Przywołano karzełka,

Co był mały jak pchełka;

Sprowadzono lekarza,

Z pobliskiego cmentarza,

Co tam właśnie wprowadzał,

Kogoś, co mu zawadzał.

Lecz daremne ich rady,

Zimne z wody okłady,

I troskliwie zabiegi,

Eskulapa kolegi:

Bo królewicz, o! rety!

Rozbił sobie niestety,

Całą swoją osnowę:

Ręce, nogi i głowę...

Za cóż, za cóż los srogi,

Tak go skarał, o bogi!

Za cóż kłaść się do trumny,

Ma królewicz ten dumny,

I w lat swoich rozkwicie,

Tracić berło i życie?...

Ha! kto tańczy wciąż tylko,

Trwoniąc chwilę za chwilką;

Kto dla marnej zabawy,

Rzuca ważne w kąt sprawy:

Czy on królem potężnym,

Czy też chłopem siermiężnym,

Gdy niebacznie los kusi,

Taki koniec mieć musi!

Bo treść życia, młodzieży,

Nie na fraszkach zależy;

Nie na tańcach, swywoli,

Co czas chłoną powoli,

I są godne pogardy:

Lecz na pracy, na twardej,

Dla swych bliźnich, współbraci,

Która tu się czcią płaci,

I uprawia grunt żyzny,

Dla pożytku ojczyzny.

Ale wróćmy na gody,

Gdzie królewicz nasz młody,

Jęczy biedny i stęka:

„Aj, aj, noga !... aj, ręka !..."

Każdy pomódz mu rady,

Aż ci przyszło do zwady,

I doradcy po chwili,

Omal że się nie bili.

Gdy tak wszyscy coś radzą,

A lekarze się wadzą:

Głos dobiega ich z dala,

Wędrownego górala,

Co w swej górskiej zaciszy,

Robi łapki na myszy.

Więc karzełek powiada:

— „Proszę panów, jest rada;

Po co szukać lekarza?

Zawołajmy druciarza,

Niech nam księcia ratuje,

I jak umie zdrutuje."

Wziął się druciarz do sprawy,

Zakasawszy rękawy;

Sięgnął po drut i glinę,

Robił dobrą godzinę,

I jak pierwszy konował,

Królewicza zdrutował.

A królewna niebożę,

Łez utulić nie może,

Że królewicz jedyny,

Z jej tak cierpi przyczyny...

Płacze dniami, nocami,

Wciąż zalewa się łzami,

Aż od płaczu niebogi,

Wilgoć weszła w podłogi,

I pokryły się mury,

Pleśnią od tej tortury...

Wreszcie kwartał dobiega,

Jak się płacz jej rozlega;

Aż po roku się cała,

W łzy rzęsiste rozlała,

I zrobił się z królewny,

Staw szeroki, rozlewny,

W którym słychać jak nocą,

Chórem żabki rechocą.

A nad stawem wieczorem,

Pod zielonym jaworem,

Co na dany znak wróżek,

Wyrósł tutaj z jej nóżek:

Błądzi młodzian nieznany,

W zbroję z drutu odziany,

I gdy padnie noc cicha,

Jęczy, płacze i wzdycha.

Chodzą wieści z dalewic,

Że to właśnie królewic,

Roztęskniony i rzewny,

Szuka ślicznej królewny.

Bez mamy - Władysław Bełza

Dziecinki moje! czy też wy wiecie,

Czem jest mateczka dla was na świecie?

Czyście też kiedy myślały o tem,

Jakim to dla niej nieraz kłopotem

Jest upór dziecka, które umyślnie,

Z ócz biednej matki łzy rzewne ciśnie?

I czy wiesz dziatwo, jakeś bogatą,

Że są przy tobie mama i tato,

Którzy nad tobą i dniem i nocą,

Ciągle czuwają, wciąż się kłopocą,

I wspólnie z całą pracują siłą,

Aby dziateczkom ich dobrze było?

O! dziatwo moja, figlarna, żywa,

Ani przeczuwasz jakeś szczęśliwa!

Ani ci przez myśl nie przejdzie może,

Wciąż błogosławić wyroki Boże,

Że wam w dniach wiosny dały, o! dziatki,

Poić się słodkiem imieniem matki!

Bo matka w życiu, dziatwo kochana,

To ręka Boga z niebios zesłana;

To ciche skrzydło Stróża Anioła,

Które ci smutki rozwiewa z czoła;

To jasna gwiazda, co od powicia,

Świeci przez wszystkie dni twego życia.

Jeśli Bóg dzieciom matki poskąpi,

O! to tej straty nikt nie zastąpi...

To nie odkupić jej łez potokiem,

To wciąż się za nią obracać wzrokiem,

To wciąż, na smutnem życia ściernisku,

Tęsknić i tęsknić do jej uścisku!

O ! na kolana padnijcie dzieci!

I temu oku, co dla was świeci,

I temu sercu, co jakby złote,

Ma samą tylko dla was pieszczotę,

I tej opatrznej, matczynej ręce:

Wdzięczność i miłość nieście w podzięce!

Bo wy nie wiecie dziateczki drogie,

Że są i inne dzieci ubogie,

Co nie słyszały jeszcze ni razu

Słodkiego matki swojej wyrazu,

Ni jej tkliwego słowa pieszczoty,

A noszą smutne imię: — sieroty!

O! ty, po stokroć dziatwo szczęśliwa,

Którą do serca matka przyzywa,

I tak cię garnie w objęcia słodko:

Jeśli się spotkasz z jaką sierotką,

Co się samotnie błąka śród świata,

Zastąp jej siostrę, zastąp jej brata !

A ten, przed którym nic nie uchodzi,

Bóg ci twe tkliwe serce nagrodzi!

I ta mateczka biednej dziecinki,

Za wszystkie twoje dobre uczynki,

Długich dni pasmo wymodli w niebie,

Dla twojej mamy, ojca i ciebie !

Bocian - Władysław Bełza

Mój mości bocianie,

Co kroczysz na łanie,

Jak mędrzec poważnie, miarowo:

Bujałeś po świecie,

Więc powiedz mi przecie,

Coś zdobył przez zimę surową?

Latałeś, nieboże,

Aż kędyś za morze,

Nad Nilu błękitne topiele:

Toż w takiej podróży,

Gdzieś strawił czas duży,

Musiałeś nauczyć się wiele? —

A bocian na wieży,

W dziób wielki uderzy,

Popatrzy na chłopca z pod oka;

I głową pokiwa,

I tak się odzywa,

Klekocąc do niego z wysoka:

„Zyskałem tam wiele,

I z każdym podzielę

Tę mądrość, nie skąpiąc nikomu:

Że dobrze jest wszędzie,

Lecz ponoś nie będzie,

Tak nigdzie wygodnie — jak w domu !"

Bracia

Władysław Bełza

Spojrzcie, jak zgodnie dwaj braciszkowie,

Bawią się z sobą, do mety biegą!

Żaden przykrego słówka nie powie,

By nie obrazić braciszka swego.

Jeden drugiemu ustąpi ładnie,

Radby mu nawet przychylić nieba!

Dziateczki moje, o! tak przykładnie,

Pomiędzy sobą zawsze żyć trzeba!

Bo miłość bratnia i zgoda złota,

To najpiękniejsza w dziecięciu cnota.

Brzezina

Władysław Bełza

Chodzi Janek mały,

Koło brzozy białej,

Chodzi koło drzewa,

I tak sobie śpiewa.

Brzezino, brzezino,

Moje drzewo śliczne!

W całem świecie słyną,

Twe zalety liczne.

Przeróżny pożytek,

Dajesz ludziom z siebie:

W kołysce z twych witek,

Dziecko się kolebie.

Powiedz mi, co jeszcze

Więcej z ciebie bywa?

A ta zaszeleszczę,

I tak się odzywa:

— „Kto grzeczny, chłopczyku,

Ten mnie się nie boi;

A na złych w kąciku,

Rózga ze mnie stoi!"

Cacka

Władysław Bełza

Piłki, pajace, kółka, latawce,

Ileż tu cacek kochane dzieci!

Igrajcie niemi! w miłej zabawce,

Szybko wam wiosna życia przeleci.

Ale pomnijcie: nie tylko fraszki,

Lecz droga pracy leży przed wami!

A często jeden dzionek igraszki,

Krwawemi przyjdzie okupić łzami!

Więc po zabawie, gwarna młodzieży,

Również się chętnie uczyć należy!

Chora dziecina

Władysław Bełza

Na łóżeczku chore dziecię leży,

Twarz bladziutka i ciężkie powieki;

Lekarz bada, bicie pulsu mierzy

I przeróżne zapisuje leki.

Ojciec trwożny o zdrowie dziecięcia,

Pieści się z niem i troska najczulej;

Niańka z płaczem do swego objęcia,

Wykarmioną pieszczotkę swą tuli.

A cóż matka? O! dzieci, czyż wiecie,

Jaka boleść w jej sercu zamknięta?

Ona Bogu oddaje swe dziecię:

„Maryo ! — błaga: o! ratuj je, święta!"

Ona ufa, że opieka Boża,

Czuwać będzie nad niem do ostatka.

A choć lekarz odstąpi od łoża,

Jeszcze przy niem zostanie się matka!

Cnoty kardynalne

Władysław Bełza

Trzy są cnoty, o tem wiedz,

Które trzeba w sercu strzedz.

Pierwsza, Wiary silna broń,

Wiary, w Polski trwały byt,

Że ją dźwignie Boża dłoń

I na sławy wzniesie szczyt!

Druga, w doli gorzkiej, złej,

Niech od zwątpień strzeże cię;

Zdrój pociechy płynie z niej,

A Nadzieją zowie się !

Trzecia, Miłość, której siew,

W serca rzucił niebios Pan,

Która każe własną krew,

Za ojczysty przelać łan !

Te są cnoty, o tem wiedz,

Któreś winien w sercu strzedz!

Co kochać?

Władysław Bełza

Co masz kochać? pytasz dziecię,

Co dla serca jest drogiego?

Kochaj Boga, bo na świecie,

Nic nie stało się bez Niego.

Kochaj ojca, matkę twoją,

Módl się za nich codzień z rana,

Bo przy tobie oni stoją,

Niby straż od Boga dana.

Do Ojczyzny, po rodzinie,

Wzbudź najczystszy żar miłości:

Tuś się zrodził w tej krainie,

I tu złożysz swoje kości.

W czyjem sercu miłość tleje,

I nie toczy go zgnilizna,

W tego duszy wciąż jaśnieje:

Bóg, rodzina i ojczyzna!

Co książka mówi?

Władysław Bełza

„Posłuchaj Zbyszku, co książka gada?

Są w niej tam rzeczy nielada!"

Tak siwy dziaduś mówił do wnuka,

I w las nie poszła nauka.

Zbysio książeczkę przyłożył do ucha,

I słucha!

Lecz choć na wszystkie strony ją obraca,

Kartkę po kartce przekłada,

Daremna praca,

Książka nic sama nie gada!

„Dziadziu! czy to się godzi tak żartować ze mnie ?

Męczę się, pocę daremnie,

Przyciskam książkę rękoma obiema,

A ona milczy jak niema!"

„Oj! maleńki psotniku, wszyscyście jednacy,

Sądzicie, że do celu można dojść bez pracy,

Że dosyć mieć pragnienie i chętkę przykładną,

A pieczone gołąbki same do ust wpadną!

Przeczytaj, to się wtedy przekonasz na oczy,

Że niema milszej rozmowy

Nad tę, którą z książkami duch człowieka toczy,

Nad rady książki-niemowy".

Dziateczki! czyż i z wami nie jest tak z początku ?

Książka nudna, wołacie, Bóg wie co w niej świta,

A nim ją które z dzieci w połowie przeczyta,

Już książka wala się w kątku !

Czem też ja będę?

Władysław Bełza

Wiersz pochodzi z roku 1900.

Nieraz, gdy sobie

W kątku usiędę,

To myślę o tem,

Czem też ja będę?

Trudno się zawsze,

Trzymać mamusi,

Bo każdy człowiek,

Czemsiś być musi.

Więc może będę

Dzielnym ułanem,

Lub w cichej wiosce,

Skromnym plebanem.

Może też inną

Pójdę kolejką:

Będę malarzem,

Jak nasz Matejko.

A może sobie

I to zdobędę,

Że ziemię ojców

Uprawiać będę.

Lecz jakimkolwiek,

Iść będę szlakiem:

Zawsze zostanę,

Dobrym Polakiem!

Czwarty wiersz o św. Mikołaju

który wchodzi z Aniołkami i żegna dzieci Krzyżem Świętym

Władysław Bełza

Zbliż się tu do mnie drużyno mała,

I niech cię zawsze Bóg szczęściem darzy!

Ciebie nie straszy ma broda biała,

Ni zmarszczki na mej sędziwej twarzy.

Bo wy dziateczki włos siwy czcicie,

Ten włos podobny zbielałym kłosom;

Tylko do gruntu zepsute dziecię,

Urąga starca szanownym włosom.

Ale wam z oczek cześć dla nich świeci;

Z was się Aniołki cieszą tam w niebie;

Więc ja was kocham jak własne dzieci,

I co rok dziatwo schodzę do ciebie.

Nieraz Aniołków ślicznych gromada,

Widząc że patrzę ku ziemi zgięty,

Jak stado ptasząt w krąg mię opada:

„Czego tam szukasz nasz Ojcze Święty?”

A ja o dobrych dzieciach im prawię,

Co się na ziemi uczą ochoczo;

A oni tak się patrzą ciekawie,

Że mało z Nieba mi nie wyskoczą.

Dziś, gdym opuszczał Niebios podwoje,

I szedł tu do was wieczorną dobą:

Klękło przedemną Aniołków dwoje,

Z prośbą, bym także wziął ich ze sobą.

A tak błagały, tak się modliły,

Tak mię ścigały swemi prośbami:

Że im odmówić nie miałem siły

I obiecałem poznać ich z wami.

Patrzcie! te oto Aniołki oba,

Nie darmo noszą gwiazdki na głowie:

Z nich jest największa Niebios ozdoba,

Bo to najlepsi w Niebie uczniowie!

O! bo i u nas jest także szkoła,

W której Aniołki uczyć się muszą;

Lecz tam nauka jest dla Anioła,

Największem szczęściem a nie katuszą.

Święty Jan Kanty i Święta Anna,

Małych Aniołków uczą w tej szkole;

I aż się cieszy Najświętsza Panna,

Widząc ich pilność i dobrą wolę.

A choć z nich każdy jeszcze tak mały,

To przecież z książką siedzi nad stołem,

I wciąż do większej zdążając chwały,

Jest ziemskich dzieci Stróżem-Aniołem.

I ma tu sobie oddane dziecię,

Pod straż wyłączną przez Stwórcę świata,

Które od przygód strzeże na świecie

I wiedzie rączką jakby brat brata.

O! dziatwo! skoro nad tobą czuwa,

Taki przyjaciel z Niebios prawdziwy:

To biada dziecku co się usuwa,

Z pod jego świętej opieki tkliwej!

Lecz tu nie trafił siew złego ducha;

Tu, wśród was nie ma krnąbrnych koziołków;

Tu, wiem że każde z was chętnie słucha,

Swoich rodziców i swych Aniołków.

Więc błogosławię was dziatki lube!

Rośnijcie zdrowe, rośnijcie hoże!

Bogu na chwałę, bliźnim na chlubę,

I niech was strzegą Aniołki Boże!

Deszczyk wiosenny

Podarek dla grzecznych dzieci

Władysław Bełza

Wiosna, zielenią się drzewa,

Słowik już w krzewinie śpiewa,

Róża swą koronę wznosi

I o promień sionka prosi,

Łany zielenią się mile:

Ach! jak piękne wiosny chwile!

W łące rzeczka, strumyk płynie,

Lilja już kwitnie w dolinie.

Fiołki w trawce się kryją,

Zioła ranną rosę piją;

Śliczne igrają motyle:

Ach! jak piękne wiosny chwile!

Deszczyk kropi! drogie dzieci!

To dla was, dla was on leci!

To deszczyk nauki, cnoty;

Do nich nabierzcie ochoty!

Uczcie się, ileście w sile,

Ach! jak piękne wiosny chwile!

Lecz pamiętaj miła młodzi:

Wiosna minie, czas uchodzi,

W zimie wiedzy deszcz nie zleci;

Więc uczcie się moje dzieci!

Potem to wspomniecie mile:

Ach! jak piękne wiosny chwile!

Disce puer

Władysław Bełza

Siadł król Batory na swej stolicy,

W sławy i blasku potędze;

Miecz mu połyskał w dzielnej prawicy,

Dłoń drugą oparł na księdze.

Przed królem stało małe pacholę,

Uśmiech miał w oczach swywolny,

Ale myśl jakąś jasną na czole,

A był to biedny żak szkolny.

Choć ubiór jego nie lśnił szkarłatem,

Bo nosił świtkę siermiężną;

Nie drżał on trwożnie przed majestatem,

Choć stał z pokorą należną.

A król i mędrzec w jednej osobie,

Los chłopca mając na względzie:

„Ucz się ! — doń rzecze, — a ja to zrobię,

Że w pierwszych będziesz stał rzędzie!"

Bo wiedział król ten, że nie garść złota,

Darzy znaczeniem i władzą;

Ale nauka, prawość i cnota,

Na szczeble sławy prowadzą.

I choć król dawno spoczął już w grobie,

Dotąd brzmi jego orędzie:

„Ucz się pacholę ! a mówię tobie,

Że będziesz w pierwszych stał rzędzie!"

Do dzieci

Władysław Bełza

Oto wam niosę, dziatki kochane,

Śliczne obrazki, jak malowane:

O tych ptaszynach, których w błękicie,

Gwarnych szczebiotów słuchać lubicie;

O tym słowiku, co gdzieś w ustroni,

Cudowne pieśni jak perły roni;

O tym bocianie, co w każde lato,

Powraca spocząć nad polską chatą;

O tej jaskółce, co niestrudzona,

Lata wśród ludzi jak oswojona,

I tuż nad oknem waszem, o dzieci,

Dla swoich piskląt gniazdeczko kleci.

Kochajcie ptaszki! — bo wszakże one,

Bracia i siostry wasze rodzone.

Na równi z nimi, drobiazgu złoty,

Dzielisz igraszki twe i szczebioty,

Równej używasz z nimi swobody,

Wieku skrzydlaty, wieku mój młody!

Może nie wiecie, dziatki jedyne,

Że w was ma ptaszek drugą rodzinę.

On, w zaufaniu do was głębokiem,

Tuli się, gnieździ pod waszem okiem,

Bo wie, że żadne poczciwe dziecię,

Krzywdy nie zrobi mu za nic w świecie.

Kochajcie ptaszki! — bo wszakże one

Jakby do pieszczot samych stworzone:

Tak jak wy lube, wdzięczne i żwawe:

A tak niewinne i tak łaskawe,

Że ziarn im tylko pokażcie nieco,

A wnet do ręki waszej przylecą.

Stwórca tak kocha te ptaszki małe,

Że tym, co Jego śpiewają chwałę,

Ślicznym aniołkom, jak pieścidełka,

Do ramion ptasie przypiął skrzydełka.

A kto nad biednym ptaszkiem się znęca,

Łowi go w sidła, gniazdko wykręca !

Kto zapomniawszy, co litość święta,

Z gniazd tych wyrzuca drobne pisklęta:

Niech drży!... Bo anioł, co tam na niebie

O wszystkich ptasząt myśli potrzebie;

Co się unosząc nad tym padołem,

Może i jego jest też aniołem:

Zaprze się nad nim świętej opieki,

I takie dziecko rzuci na wieki.

Do dzieci

Zamiast przedmowy

Władysław Bełza

Hej! wy małe swywolniki!

Do książeczki, do książeczki!

Oto niosę wam wierszyki,

I obrazki i bajeczki!

Tu literka po literce,

Umysł w główce wam rozświeci,

Miłość bratnią wszczepi w serce,

I cel zacny wskaże dzieci!

Lecz niech każde z was pamięta,

Że nie próżno główkę trudzi,

Że ta ojców ziemia święta,

Pożytecznych czeka ludzi!

Ze nie z minką wciąż marsową,

Nie w blaszanej, lśniącej zbroi:

Ale sercem, ale głową,

Przyjdzie służyć ziemi swojej.

Kiedyś przyszłość was przekona,

Ody się młodość przeinaczy:

Że niż szabla wyostrzona,

Mądra głowa więcej znaczy!

A więc ucz się polska młodzi,

Nie schodź nigdy z drogi cnoty!

Może w tobie Bóg odrodzi,

Zygmuntowski wiek nasz złoty!

Do F. H.

Ofiarowując mu książkę

Władysław Bełza

Ósmy już kończysz chłopczyno, roczek,

Dni wiosny wnet się prześlizną,

Dzisiaj pacholę, lecz jeszcze kroczek,

A będziesz słusznym mężczyzną.

Przebiegnie jedno i drugie lato,

Deszczyk wiosenny popada,

I ty urośniesz duży jak tato,

Ale to duży nielada.

Lecz niedość na tem, kochane dziecię,

W nadmiarę uróść i zbytek,

Wszak i złe zielsko rośnie na świecie,

A jakiż z chwastu pożytek ?

Lecz wspólnie z ciałem, — rozum mój chwacie,

Ma się rozwijać bogato !

Niedosyć wzrostem dorównać tacie,

Masz być rozumnym jak tato.

Dzisiaj w zabawach miłych bezsprzecznie,

Chwilka ci płynie za chwilką:

Ale czy sądzisz, że to tak wiecznie

Przyjdzie ci bawić się tylko?

O ! nie, maleńki mój przyjacielu !

Bóg da, uchowasz się zdrowo,

I ludziom służyć pójdziesz jak wielu,

Sercem, ramieniem i głową.

Więc wcześnie plon masz zbierać do głowy,

Myśl mądrą wieszać u czoła,

Abyś od razu stanął gotowy,

Gdy świat cię w służbę powoła.

Wiem, że nad wszystkie dziecka rozkosze,

Drżysz do ciekawych książeczek:

Więc ci, chłopczyno, książkę przynoszę,

Pełną przeróżnych bajeczek.

A gdy cię rady moje przestrzegą,

I od złych czynów odwiodą:

To, co zostanie ci z niej dobrego,

To będzie moją nagrodą.

Do dziewczątek

Władysław Bełza

Dzieweczki moje! wyście jak kwiaty,

Na wonnym łąki kobiercu,

I tak jak oczom kwiatów bławaty,

Naszemu miłeście sercu.

Rośniecie hożo, rośniecie zdrowo,

Cudne, jak róże w rozkwicie,

I tak jak kwiatki barwą tęczową,

Tak nas swym wdziękiem cieszycie.

Lecz jak zadaniem kwiatu i zioła,

Nieść cudny zapach pod strzechę:

Tak znowu waszym — na wzór Anioła,

Nieść ludzkim sercom pociechę.

We wszystkich chmurnych chwilach żywota,

Mieć rozjaśnione oblicze,

I w życie ludzkie, jak pszczółka złota,

Przelewać same słodycze!

O! pięknyż cel to, dzieweczki młode,

Szczęścia bliźniego być gońcem!

I w życie ludzkie wlewać osłodę,

Być mu nadzieją i słońcem!

Wiarę obudzać w piersiach zakrzepłą,

W ciemnościach wróżyć zaranie,

Nieść w zimne serca serdeczne ciepło:

Jakież to piękne zadanie!

Lecz by mu sprostać, dzieweczki drogie,

Nie dość za serca iść biciem,

By z uczuć wzrosły owoce błogie,

Trzeba wam poznać się z życiem.

Trzeba wam zbadać zakres niemały,

Swych obowiązków na świecie:

Bo i wy w pracy ludzkości całej,

Także swój udział weźmiecie.

Więc wam należy w serca cichości,

Po żywe nauk iść zdroje,

Aby połowę zadań ludzkości,

Godnie na barki wziąć swoje.

Nadto, dzieweczki, wiedzieć wam trzeba,

Ze obok szczęścia jest blizko

Dola nędzarzy, którym brak chleba,

I nędzy ludzkiej siedlisko.

Więc wam nie wolno grosza z kieszonek,

Trwonić na modne wybłyski;

Tęsknić do balów, sukien, koronek,

Albo do lalki paryskiej.

Lecz do tych biednych, pod nizkie strzechy,

Którzy w ukryciu łzy ronią,

Zejść jak słoneczny Anioł pociechy

I szczodrą wesprzyć ich dłonią.

Tak wam osiągać cel ostateczny:

Trud dzielić, koić łzy bratnie!

I zważać pilnie, byście w społecznej

Nie były pracy ostatnie!

Do dzieweczki

(z Hejnego)

Podarek dla grzecznych dzieci

Władysław Bełza

Jesteś jak kwiatek wiośniany,

Tak piękna, świeża i miła.

Spoglądam na cię stroskany,

Z tęsknotą co pierś spowiła.

I radbym cię błogosławił,

Modląc się Bogu gorąco:

Aby cię długo zostawił,

Tak czystą, promieniejącą!

Do polskiej dzieweczki

Władysław Bełza

Dzieweczko polska! Ukochaj szczerze,

Prababek twoich święte pacierze;

Czcij pamięć ojców, — bo ojce twoi,

Dzielni rycerze w skrzydlatej zbroi,

To męczennicy ojczystej sprawy,

Lub bohaterzy z szańców Warszawy.

A potem kmiece ukochaj chaty,

Boś córą ludu, dziewczę liliowe;

Bo pod ich nizką strzechą przed laty,

Król, ojciec chłopków, pochylał głowę.

Kochaj wrzeciono, bo przy wrzecionie,

Siedziała nieraz pani w koronie,

I lnu pasemka składała w motki,

By niemi okryć biedne sierotki.

A nadewszystko miłością czystą,

Kochaj, ach ! kochaj, ziemię ojczystą,

I gdy nadejdzie godzina czarna,

Dla niej jak gołąb stań się ofiarna.

Dziś jeszcze małe dziewczątko z ciebie,

Co tylko lalki swoje kolebie;

Lecz gdy na wielkich łask swych zadatki,

Bóg da ci nosić nazwisko matki:

Wtedy miast cacek, niech twój maleńki

Ojcowską szablę weźmie do ręki,

Rycerską zbroję włóż mu pod głowę,

Do snu mu pieśni śpiewaj bojowe,

Niech już w kołysce marzy zuchwale,

O dawnej sławie, o przyszłej chwale !

Dobranoc ci Aniele

Władysław Bełza

Mrok już zapada... Na ciemnem niebie,

już tysiąc srebrnych gwiazdeczek lśni;

Matka braciszka mego kolebie:

Aniele stróżu, dobranoc ci!

Oczy się kleją, główka opada,

Młodszy braciszek dawno już śpi;

Tatko na czole całus mi składa:

Aniele stróżu, dobranoc ci!

O! jakżeś dobry dla wszystkich, Boże!

Nawet o dzieciach pamiętasz Ty!

Stróż anioł wsparty o moje łoże,

Czuwa nademną gdy mama śpi!

Lecz i ty spocznij Aniele drogi!

Niech ci o grzecznych dzieciach się śni;

Miej sen spokojny, lekki i błogi:

Aniele stróżu, dobranoc ci!

Druga pieśń o wakacyach

Władysław Bełza

Wiwat wakacye! — Już wszystkie dzieci,

Wzięły za pilność nagrodę;

I nie tak szybko ptaszyna leci,

Jak one na tę swobodę.

Po rocznej pracy, pilnej nauce,

Ileż rozkoszy ich czeka:

Marzą się we śnie siodłane kuce,

Wieś się uśmiecha z daleka.

Na ganku siostra śliczna jak róża,

Wita braciszka nieśmiało,

Bo chociaż ona już duża... duża...

Lecz i on urósł nie mało.

On już zna dzieje rzymskie z Weltera,

Na mapie wszystkie zna kraje,

Więc na braciszka z dumą spoziera,

Bo jej się mędrcem wydaje!

A on podnosi czoło płonące,

On, chluba szkolnej młodzieży,

Wszak wszystkie stopnie ma celujące,

Więc mu się hołd ten należy!

O! dziatwo miła! o to uznanie

Dla pracy, trudu, rozumu:

Staraj się pilnie, walcz nieprzerwanie,

Niem się wyróżniaj od tłumu!

Bo dziś nie przodków litanja długa,

Ani majątek cześć budzi:

Dziś tylko praca, własna zasługa,

Nad zwykłych wzniosą cię ludzi!

Drugi wiersz o św. Mikołaju

Władysław Bełza

Święty Mikołaj z siwą brodą,

Co rok do dziatwy schodzi małej;

Dwaj go chłopczyki z boku wiodą,

Jeden z nich czarny, drugi biały.

Ten, który gwiazdką złotą świeci,

I licem cudnie rozjaśnionem,

Jest wszystkich dobrych, grzecznych dzieci,

Aniołem stróżem i patronem.

Najmilszy z wszystkich cherubinek,

Szczodrze je darzy podarkami:

Ma śliczne lalki dla dziewczynek,

Dla chłopców książki z obrazkami.

I mówi do nich Anioł biały:

(A święty głos, co idzie z nieba),

„Trudno się bawić przez dzień cały,

O książce też pomyśleć trzeba.

Ucz się więc dziatwo, błagam ciebie,

Oświecaj umysł nauk zorzą,

Bo wszak osiołki, nawet w niebie,

Za karę wodę w beczkach wożą!”

Zato ten drugi z lewej strony,

Co to ma różki jak koziołek,

Na buzi taki zasmolony,

To jest djabełek nie Aniołek.

Jeżeli dzieci nie umieją,

Powtórzyć dobrze słów paciorka,

To na każdego on koleją,

Dobywa długą rózgę z worka...

Lecz że tu niema brzydkiej dziatwy,

Bo ta gdzieś w kącie kozy pasie:

Więc go odprawim w sposób łatwy:

Ruszaj że sobie precz, brudasie!

A ty złocisty nasz Aniele,

Spraw, niech się dziatwa dobrze bawi,

Daj zdrowia, szczęścia dziatkom wiele,

I niech im Pan Bóg błogosławi!

Dwie modlitwy

Władysław Bełza

I.

Rano

Za sen spokojny, za noc przespaną,

Dzięki Ci, Boże na niebie!

Pierwsze me myśli, budząc się rano,

Obracam w górę, do Ciebie,

I błagam: dozwól, bym przez dzień cały,

Mógł wszystko robić dla Twojej chwały!

II.

Wieczorem

Aniele Stróżu i Ty o Boże!

W tę noc ponurą i ciemną,

Gdy główkę moją do snu ułożę,

Błagam: czuwajcie nade mną.

Ci, co mię strzegli, dawno zasnęli,

We śnie już mama i tatko:

Boziu! Ty czuwaj przy mej pościeli,

Ty bądź mi Ojcem i Matką!

Dworek

Władysław Bełza

Bieluchny dworek, śliczne pokoje,

O! jakże ciepło w nich bez wątpienia;

Ale czy wiecie, dziateczki moje,

Ilu to ludzi drży bez schronienia?

Każdy pokoik wasz ogrzewany,

To też na zimno nikt nie narzeka,

A u tych biednych, przez wątłe ściany

I wiatr przewiewa i deszcz przecieka.

Tam, obok łoża chorej mateczki,

Co już rok cały jęczy w niemocy,

Z piersią łkającą, biedne dziateczki,

Wzywają kornie wsparcia, pomocy.

Gdy was maleńcy mateczka pieści,

I niby Anioł czuwa nad wami,

Tamta swe dzieci w niemej boleści,

Karmi westchnieniem i poi łzami.

O, pomnij dziatwo, że zawsze trzeba,

Mieniem swem biednych obdzielać braci,

A za podany biednym kęs chleba,

Bóg ci stokrotnie z czasem zapłaci!

Dziadek

Władysław Bełza

Na dworze mroźno, szumi ulewa,

Jakiś staruszek dąży do wioski,

Srebrzyste włosy wiatr mu rozwiewa,

W ustach brzmi piosnka do Matki Boskiej.

Może on głodny, spragniony może?

Wynieś mu chleba, daj kubek wody!

Błogosławieństwo za to ci Boże,

Starzec uprosi, druhu mój młody!

Bo najszczytniejszą cnotą na ziemi:

Jest zlitowanie się nad biednemi.

Dziatwie na Rok Nowy

Władysław Bełza

Rok się cały przeigrało,

Ej, kochana młodzi...

Aż tu znowu nieproszony,

Nowy Rok nadchodzi!

Pełen siły i młodości,

Już woła z daleka:

„Proszę, proszę jegomości,

Nowa praca czeka!"

Niejeden się w kącik chroni...

Lecz nic nie pomoże!

Wszystkich nowy rok dogoni,

Nie umkniesz nieboże!

Z głowy wygna wnet figielki,

Chęć do pracy wzbudzi.

Dziatwo! uczyć się czas wielki,

Już rośniesz na ludzi!

A przed tobą pracy dużo,

Oj, dużo, dziecino!

Ucz się, póki latka służą,

Zapłaczesz, gdy miną...

A więc dziatki! kto z was czyta,

Niech stanie w kółeczko!

Niech was nowy rok powita,

Wszystkich, nad książeczką!

Dzień dobry

Władysław Bełza

Dziatwa co rano „dzień-dobry" składa,

Tacie i mamie;

Lecz jakże często mała gromada,

Mówiąc to, kłamie.

Bo wy dziateczki pewnie nie wiecie,

Co jest w tem słowie ?

A słówko pojąć należy przecie,

Nim się je powie.

Oto w „dzień-dobry" moi łaskawi,

Mówicie mamie:

Że nikt z was serca jej nie zakrwawi,

Życzeń nie złamie.

Że plon nauki w dniu tym bogaty

Główka zdobędzie;

Że żadne z dzieci mamy i taty

Smucić nie będzie.

Że w dniu tym myśleć o figlach, psocie,

Przestaną dziatki,

Że dzień ten „dobrym" zrobią w istocie,

Dla ojca, matki.

Od dziś, „dzień-dobry" zanim się powie,

Mamie lub tacie:

Dziatki! pierw dobrze rozważcie w głowie,

Czy dotrzymacie?

Dzień grzecznego Adasia

Władysław Bełza

I.

Adaś wstaje

Ledwie pierwszy brzask słoneczka,

Przedrze nocy mgłę:

Adaś zrywa się z łóżeczka

I ubiera się.

Leniuch tylko do poduszek

Przylega jak głaz,

Ale Adaś nie leniuszek,

Wstawać lubi wczas.

II.

Adaś ubiera się

Dopatrzyłem raz niechcący,

Dzieci krnąbrne, złe,

Co czekają, aż służący

Przyjdzie ubrać je.

To papinki, to pieszczoszki,

Aż wstyd za nie wam!

Adaś w suknie i pończoszki,

Ubiera się sam!

III.

Adaś myje się

Znam ja chłopca, który stroni

Od wody ze zdroju;

Do mycia go mama goni,

Po całym pokoju.

Biega brudny po ogrodzie,

Uparty jak kózka;

Ale Adaś w zimnej wodzie,

Jak rybka się pluska.

IV.

Pacierz

Ody już główka uczesana,

Skończony ubiorek,

Adaś pada na kolana,

I mówi paciorek.

Innym dziatkom mama grozi,

Że trzepią pacierze:

Adaś modli się do Bozi

Uważnie i szczerze.

V.

Śniadanie

Potem Adaś mamie, tacie,

„Dzień-dobry" powiada,

I najgrzeczniej przy herbacie,

Z rodzicami siada.

Je powoli, by serwety

Nie splamić, — uważa,

Co tak często się, niestety,

Drugim dzieciom zdarza.

VI.

Nauka

Po śniadaniu u mateczki

W pokoju nauka,

Grzeczny Adaś swej książeczki

Po kątach nie szuka.

Przy czytaniu się nie kręci,

Pod nosem nie mruczy,

I nazawsze ma w pamięci,

Co się raz nauczy!

Dzięcioł

Władysław Bełza

Jak w pośród ludzi, tak też wśród ptaków,

Masz pracowitych, masz i próżniaków;

Jednych, co szkody robią nam dużo,

Drugich, co wszystkim za przykład służą.

A dobry przykład dać ludziom może,

Najmniejsze nawet stworzenie boże;

Często też pilna mrówka lub pszczoła,

Rumieni wstydem leniwców czoła.

Chodźcie do lasu, a zobaczycie,

Jakie to ptaszków przykładne życie,

Jak się dzień cały krzątają w pracy,

Choć tak maleńcy, choć tylko ptacy.

Naprzykład dzięcioł, lasów obrońca,

Do pracy wstaje ze świtem słońca,

I jak najlepszy jaki gajowy,

Na owad leśny idzie na łowy.

Gdyby tak pilnie nie kuł swym dziobem,

Toby już dawno ten las był grobem;

Dawnoby nasze gaje i sady,

Na nic stoczyły brzydkie owady.

Ale on pilnie tych lasów strzeże;

Gdzie znajdzie owad, wnet go wybierze;

Potężnym dziobem puka po lesie,

Jakby im groził: „Ej, strzeżcie mnie się!"

Dziatwo! poczciwym idąc wciąż torem,

Niechaj ten dzięcioł będzie ci wzorem:

Tak jak on w lesie, my z nim w zawody,

Brońmy bliźniego od wszelkiej szkody!

Elementarz

Władysław Bełza

Ucz się dziecino! masz książkę cudną!

Nauka starczy za wszystkie skarby!

Chociaż to niby trochę przytrudno,

Odrazu ująć figielki w karby!

Lecz jak się wdrożysz kochane dziecię,

To z książką dalej pójdzie ci łatwo:

Zawsze początek trudny na świecie,

A bez mozołu nic niema dziatwo!

Lecz się tak pracą nie trwóż dalece,

Nauka pójdzie łatwo: A... B... C...

Fabryka

Władysław Bełza

Spojrzcie dziateczki! ilu tu ludzi,

Z ciężką się pracą zwycięsko składa!

Świt ich poranny do znojów budzi,

Noc późna ledwo do snu układa.

I kipi gwarem Boża czeladka,

I dyszą miechy i młoty jęczą...

A każdy snuje dalej jak z płatka,

Cichej swej pracy nitkę pajęczą!

Pomnijcie dzieci! że od wiek wieka,

W pracy cel życia leży człowieka !

Gawędka o gwiazdce

Władysław Bełza

Widzisz to niebo, kochana dziatwo,

Gdzie srebrne gwiazdki migocą,

A które, myśląc, że to tak łatwo,

Zliczyć kusiłaś się nocą.

A gdyś poznała, że wzrok nie może,

Objąć ich w żadnym sposobie,

Myślałaś, że je zliczysz w jeziorze,

Co odbijało je w sobie.

Ale w ich roju, pełen zdumienia,

Wzrok się twój błąkał i korzył,

I temu niosłaś hymn uwielbienia,

Co je policzył i stworzył.

Główka niezwykłą zajęta pracą,

W której się myśli gubiły,

Dumała nieraz: gwiazd tyle! — na co?

Czy po to, by nam świeciły?

Czy Pan Bóg na to w niebios oddali,

Mlecznym je rozlał ruczajem,

Aby się ludzie im przyglądali,

A one ludziom nawzajem?

Wszak pomnisz dziatwo, te długie noce,

Ody wzrok twój gwiazdy przezierał,

Myśląc, że łzy tak błyszczą sieroce,

Które Bóg z ziemi pozbierał.

Podrósłszy nieco, pytałaś taty,

Znów o te gwiazdy złociste?

A tatko odrzekł, że to są światy,

Jak księżyc, słońce ogniste...

Jakimże może być to sposobem?

Sama pytałaś u siebie,

Boś tylko z ziemskim znała się globem,

Obcym ci świat był na niebie.

A jednak dziatwo, tak jest w istocie!

Choć myśl cię o tem przestrasza:

Ten blady księżyc i gwiazd tych krocie,

To wszystko ziemie jak nasza!

Jakżeby człowiek był próżny, mały,

Gdyby przypuszczał choć chwilę,

Że li dla niego ten świat wspaniały,

I gwiazdek stworzył Bóg tyle!

A każda gwiazdka — o! to świat wielki,

I trudno dojrzeć ich końca!

Choć błyszczą niby rosy kropelki,

Są gwiazdy większe od słońca.

Nieprawdaż, że to na baśń zarywa,

Jakby ją bajarz układał?

A przecież w słowach tych prawda żywa,

Której się rozum dobadał.

A co on zdobył w wiekowym trudzie,

To nam przyswoić potrzeba.

Może i na nas patrzą się ludzie

Z jakiej tam gwiazdy wśród nieba;

I tak słuchają, o moi mili,

O naszej ziemi ciekawie:

Jak ty mię dziatwo słuchasz w tej chwili,

Kiedy o gwiazdach ci prawię.

Gniazdko (Jak matka tobie...)

Władysław Bełza

Jak matka tobie ściele łóżeczko,

Byś mógł wygodnie usnąć chłopczyno:

Tak ptaszek dziatwie swojej gniazdeczko,

Pomiędzy gęstą wije krzewiną.

Dziateczki moje ! niech was Bóg strzeże,

Wykręcać gniazdo biednej ptaszynie!

Bo kto ptaszkowi gniazdko zabierze,

Tego z pewnością kara nie minie!

I jak ty ptaszka — niedobre dziecię,

Bóg na tułactwo skaże cię w świecie!

Gniazdko (Popatrzcie, dzieciny...)

Władysław Bełza

Popatrzcie, dzieciny,

Na ten domek mały,

Co go wśród leszczyny,

Ptaszki zbudowały.

Jak gwiazdka na niebie,

Ma w górze siedlisko:

A wietrzyk kolebie,

Tą ptaszków kołyską.

Troskliwa o dzieci,

Ptaszynek mateczka,

Co chwila przyleci,

Zajrzy do gniazdeczka;

I w dzióbku przyniesie,

Dla małej gromady,

Zbierane po lesie,

Muszki i owady.

I nakarmią sama,

Swą dziatwę kochaną,

Jak ciebie twa mama,

Wieczorem i rano.

Uczy je tysiące,

Cudownych tych pieśni,

Co w lato gorące,

Pieją ptacy leśni.

Uczy je po jasnym,

Szybować błękicie,

I dzióbkiem swym własnym,

Zarabiać na życie.

Nie tępcie dzieciny,

Gniazd, co ptaszki mają:

Niech wolne ptaszyny,

Swobodnie bujają!

Niech piosnką wesołą,

Wciąż krzepią nas w trudzie:

Niech głoszą wokoło,

Że dobrze są ludzie!

Kto psotne ma ręce

I tyle złych chęci,

Że gniazdko ptaszęce

Podbierze, wykręci;

Kto ptaszkom swobodnym,

Ich szczęścia zazdrości:

Ten sam jest niegodnym,

Najmniejszej litości.

O! spójrzcie, chłopięta,

Na gniazdko zburzone:

Na owe pisklęta,

Na ziemię strącone...

Wspomnijcie, okrutni,

Na matki ich jęki,

Co rwą się najsmutniej,

Z jej piersi maleńkiej...

I chociaż w tej chwili,

Uznajcie swą winę:

Że wyście zabili,

Jej szczęście jedyne!

Gwiazdka Bożego Narodzenia

Władysław Bełza

„Bóg się rodzi!" brzmi dokoła,

Pieśń radosna, pieśń wesoła!

I na twarzy wszystkich ludzi,

Jakiś dziwny blask się budzi,

Jakaś ufność w serca wchodzi:

„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!"

Nad Betlejem gwiazdka świeci...

Idźcie za nią drogie dzieci,

I dziecinie tej maleńkiej,

Na kolanach złóżcie dzięki,

Że dziś zbawić świat przychodzi:

„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!"

Niech Jej polskie dzieci małe,

Pierwszy wzniosą hymn na chwałę !

Niech Pan Niebios, w czystej wierze,

Pierwszy od was hołd odbierze,

Pierwszą cześć od polskiej młodzi;

„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!"

A za czystych serc ofiary,

Jezus zeszle wam swe dary:

Da wam młodość piękną, jasną,

Skarby duszy co nie zgasną,

Chęć do nauk w was roznieci:

„Bóg się rodzi!" drogie dzieci!

On choinkę wam zapali,

Towarzysze moi mali!

Da wam śliczne prezenciki:

Konie, szable i biczyki!

On wam każdy czyn nagrodzi:

„Bóg się rodzi! Bóg się rodzi!"

Chce On tylko, dziatwo mała,

Byś Go kochać nie przestała!

Byś godniejszą co dnia była,

Tych dobrodziejstw, co On zsyła,

I z czem do was dziś przychodzi,

Ten Bóg dobry, co się rodzi!

Gwiazdka matki

Władysław Bełza

Na senną ziemię,

Noc cicha spada;

Na letniem niebie,

Lśni gwiazd gromada.

Lecz wpośród wielu,

Szukam wpół senny,

Mojej gwiazdeczki,

Jasnej, promiennej.

Gdzież się podziała,

Mój mocny Boże !

Czy już na wieki,

Zagasła może?

Czy w przepaść spadła,

Jak kamyk z procy,

Że jej daremnie

Szukam wśród nocy?

Wtem, gdy na gwiazdkę

Patrzę malutką:

Jakaś się postać

Zbliża cichutko...

Oczy się do niej

Zwróciły same,

I ucieszony,

Ujrzałem mamę !

Oparła rękę

Na mem ramieniu;

Jam duszą tonął,

W jej ócz spojrzeniu.

I nie zapomnę

Przez całe życie,

Żem w nich odnalazł,

Niebios odbicie.

A głos aniołka,

Szeptał mi w uszko,

Słowa, od których

Drżało serduszko.

I tak mi w duszy,

One przytomne:

Że nigdy, nigdy,

Ich niezapomnę.

Mówił, — że mama,

To gwiazdka, dzieci,

Co wciąż nad wami

Promienna świeci,

Co was do Boga

Prowadzi co dnia,

Ta najpiękniejsza,

Gwiazda przewodnia.

Po co wam gonić

Za inną gwiazdką,

Gdy ona wasze

Oświeca gniazdko?

A nad nią, dziatwo,

Zapewniam ciebie:

Niema piękniejszej,

Na całem niebie.

I odtąd zawsze

Oczy łzawemi,

Szukam mej jasnej

Gwiazdki na ziemi.

Ona mię wiedzie

Drogą żywota:

Mej drogiej mamy

Gwiazdeczka złota !

Husarz

Władysław Bełza

Oto mi rycerz! Kopia u toku,

Z ramion mu skrzydła płyną sokole!

Odwaga w piersiach, męstwo gra w oku,

Szyszak jak gwiazda błyszczy na czole!

Zawsze zwycięzki zastęp tych wojów,

Do dawnych synów podobny Sparty,

Wśród tylu bitew i krwawych znojów,

Jak mur z żelaza stał nieprzeparty!

A kiedy gnuśność nami owładła,

To i Husarya wtedy upadła!

Igła

Władysław Bełza

Dzieweczki polskie! niech was Bóg strzeże,

Na próżnowaniu pędzić czas marnie!

Niech każda do rąk igiełkę bierze,

Niech się do pracy z ochotą garnie!

Przy igle szybko godziny biegą!

A potem z waszej starczy roboty,

Czy to na odzież dla ubogiego,

Czy na koszulki dla wdów, sieroty!

Cel życia — wyrok wam skreślił Boski:

Miłować bliźnich i koić troski!

Imieniny mamy

Władysław Bełza

Gwarno, rojno... W cichym domu,

Od wesela aż drżą ściany;

Dziatwa sobie pokryjomu,

Przepowiada wiersz zadany,

I gromadzi darów tyle,

Że aż moc ich oko łudzi!

Ciszej, ciszej, bo za chwilę

Mama pewnie się obudzi!

Czy to dzisiaj jakie święto?

Czy kalendarz się nie myli?

Że tak z twarzą uśmiechniętą,

Czekasz dziatwo owej chwili?

Coś ważnego snać się stanie?

Lecz mi trudno dojść przyczyny...

Więc powiedzcie! — „Cyt, mój Panie!

Dziś są mamy imieniny!"

Cyt!... Już słychać kroki mamy,

Już skrzypnęły drzwi alkowy...

Ach! czy tylko podołamy,

Wszystkie wiersze dobyć z głowy?

Czy się które nie pomyli,

Nie zapomni, nie zalęknie?

Zmylić się w tak ważnej chwili,

Pięknieżby to było, — pięknie!

Cyt... Ach! czemuż tak serduszko

W piersiach naszych bijesz głośno?

Cyt... Ach ! jakże jesteś muszko,

Z tem brzęczeniem swem nieznośną!

Cyt... Powtórzyć sobie warto

Jak to rym się z rymem godzi...

Wtem na rozcież drzwi otwarto,

O ! radości! mama wchodzi!

Stoją dzieci zadyszane,

W kącik tuląc się nieśmiało...

Gdzież te wiersze tak umiane?

A z odwagą cóż się stało?

O! nic z tego !... Wszystkie wiersze,

Majaczeją gdzieś przed okiem,

Aż życzenia się najszczersze,

Wysłowiły łez potokiem.

Żadne nic już nie pamięta...

Tylko jakoś rzewniej, czulej,

W tym dniu matczynego święta,

Do jej kolan dziś się tuli...

A twarz, co się szczęściem płoni,

I łezkami zaszłe oczy,

Świadczą, że im serce do niej,

Omal z piersi nie wyskoczy!

Więc i mama rozrzewniona,

O nic więcej się nie pyta...

Tylko garnie je do łona,

I w serduszkach wszystko czyta.

Tylko uśmiech, który gości

Na jej licu i łzy żywe,

Są świadectwem jej radości,

Ze ma dzieci tak poczciwe!

Jak kochać mamę

Władysław Bełza

Zewsząd mię pytasz figlarna dziatwo,

Jak kochać mamę ? — a to tak łatwo:

Zawsze jej tylko spełniaj rozkazy,

Strzeż się najlżejszej na sercu skazy;

Bądź wzorem cnoty i pobożności:

A tem jej dowód dasz swej miłości.

Bo czemże innem jej okażecie,

Ze ją kochacie i miłujecie?

Cóż jej — nad własność twoją jedyną,

Nad czyste serce, oddasz dziecino?

Skoro ty jeszcze, mały aniele,

Sam do rozdania masz tak niewiele?

Więc tem ją naprzód kochaj serdecznie,

Że w domu będziesz sprawiał się grzecznie;

Tem, że do nauk, synku mój miły,

Będziesz się garnął co starczą siły;

Tem, że się nawet strzedz będziesz cienia

Powodu, do jej łez i zmartwienia.

Słowem, dziecino, na każdym kroku,

Ową cześć dla niej miej na widoku!

Bo cnota, pilność, piękne przymioty,

To tajemniczy ów kluczyk złoty,

Co ci w nagrodę, drobiazgu hoży,

Na rozcież serce matki otworzy!

Jasełka

Władysław Bełza

— „Puk, puk!” — „A kto tam?” — „To my,

My, po kolędzie, ubogie żaki; [z jasełką,

Mamy figurek pełne pudełko,

I śliczną szopkę jak teatr jaki.

Jest w niej żyd pachciarz i huzar dzielny,

Co się uwija z swą Małgorzatką;

I biedny druciarz, i dziad kościelny,

I śmierć co ścina Heroda gładko.

A w górze gwiazdka z Betlejem świeci:

Wartoż to widzieć; otwórzcie dzieci!”

Jesień

Władysław Bełza

Ot, i jesień gospodarna,

Już się zbliża uroczyście;

Poskładała złote ziarna,

Pozłociła drzewom liście.

Jeszcze chwilka, a za chwilę,

Wnet silniejszy wicher wionie,

Spędzi śniegu tyle, tyle...

Że aż ziemia w nim utonie.

Ale jesień, to szafarka,

To gosposia jakich mało;

Policzyła wszystkie ziarnka,

I na zimę patrzy śmiało.

Pełne u niej skrzynie, brogi...

Więc nikogo to nie dziwi,

Że się nieraz i ubogi

Z dobrodziejki rąk pożywi.

Kto pracował całe lato,

Ten z zimowej szydzi grudy:

Oh! bo jesień mu bogato,

Umie spłacić wszystkie trudy.

Niby wróżka sprawiedliwa,

Złoty przed nim spichrz odmyka,

I stokrotnym plonem żniwa,

Wynagradza trud rolnika.

Tylko próżniak i ladaco,

Niech nie żąda jej litości;

Bo kto z młodu gardzi pracą,

Ten na starość słusznie pości.

Temu ona powie śmiało,

Wyszydzając go w dodatku:

„Prześpiewałeś wiosnę całą,

Teraz w zimie tańcuj bratku!"

Kaleka

Władysław Bełza

Cóż to za dziecię, które najczulej,

Matka do łona swojego tuli?

Które z miłością garnąc do siebie,

Tkliwie w ramionach własnych kolebie?

Co to za dziecię, co swe rączyny,

Oplotło wkoło szyi matczynej,

I pełne jakiejś anielskiej wiary,

Z oczu jej słodkie pije nektary?

To pewnie luba matki pociecha,

Co się tam do niej z kolan uśmiecha?

To pewnie dziecię jej ukochane,

Żywe, rozkoszne, szczęściem rumiane?

Lub może figlarz, co za swe psoty,

Utracił prawo do jej pieszczoty,

I dziś do matki rwie się namiętnie,

A ona, dobra, przebacza chętnie?

O! nie maleńcy! to dziecię w bieli,

Co z wami zwykłych zabaw nie dzieli,

Lecz pod matczyne skrzydło ucieka:

To nieszczęśliwy, to jest kaleka!

On już nie może z wami, o dzieci,

Gonić piłeczki co w górę leci,

Bo jego światem, mój mocny Boże,

Kolana matki i cierpień łoże...

Los mu wziął wszystko: rozkosz dziecięcą,

Wszystkie zabawy co młodość nęcą,

Zabrał mu zwinność, ruchliwość całą,

Cóż mu prócz serca matki zostało?

Lecz tego serca co go tak strzeże,

Nikt mu, nikt z ludzi już nie odbierze...

A żadne świata tego dostatki,

Nie dorównają miłości matki.

Ona jedyna wśród życia ciszy,

Jak biały anioł mu towarzyszy,

I w nieprzebranej skarbnicy swojej,

Znajduje balsam, który go koi.

Oh! widząc taką miłość matczyną,

Słysząc te słowa co z ust jej płyną,

Ja temu dziecku, choć łzy mi cieką,

Zazdroszczę niemal, że jest kaleką!

Kamień

Władysław Bełza

Ot, niepozorna bryła kamienia!

Lecz głaz ten martwy w artysty ręku,

W cudne się dzieło sztuki przemienia,

Nabiera kształtu, życia i wdzięku.

Tak z twym umysłem, o! dziatwo miła!

Dziś on jak kamień leży odłogiem;

Lecz gdy go wesprze nauki siła,

Lśnić będzie jasno, przed ludźmi, Bogiem.

I jak z granitu, pod cięciem młota,

Iskra zeń wiedzy wybłyśnie złota.

Katechizm polskiego dziecka

Władysław Bełza

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w 1901 (za CBN Polona).

Stosowane słownictwo pochodzi z tej epoki, proszę nie nanosić poprawek!

Następujący tekst pochodzi z 1901 roku[1]:

— Kto ty jesteś?

— Polak mały.

— Jaki znak twój?

— Orzeł biały.

— Gdzie ty mieszkasz?

— Między swemi.

— W jakim kraju?

— W polskiej ziemi.

— Czem ta ziemia?

— Mą Ojczyzną.

— Czem zdobyta?

— Krwią i blizną.

— Czy ją kochasz?

— Kocham szczerze.

— A w co wierzysz?

— W Polskę wierzę!

— Coś ty dla niej?

— Wdzięczne dziécię.

— Coś jej winien?

— Oddać życie.

↑ W wersji z roku 1912 pojawił się dopisek:

Zmiana pierwszej strofki dla dziewczątek:

— Kto ty jesteś?

— Polka mała.

— Jaki znak twój?

— Lilja biała.

i t. d.

Kłamstwo brudzi

Władysław Bełza

Brzydko gdy chłopcy kłamią, ale stokroć gorzej

I smutniej tacie i mamie,

Kiedy serce dziewczynki do kłamstwa się wdroży,

Kiedy dziewczynka kłamie!

Bo skoro dobry Pan Bóg dał nam piękną mowę,

Niech słowa prawdy z niej wieją...

A kto kłamie, takiemu wnet usta różowe,

Z wstrętu do kłamstwa — czernieją.

Mama Zosi raz w piątek poszła na targ wcześnie,

A idąc rzekła do córki:

— Zosiu! ja ci przez Rózię nadeślę czereśnie,

A ty smaż konfiturki;

Tylko nie zjedz mi żadnej, mama o to prosi,

A nic nie skryjesz przed matką. —

Innaby posłuchała... gdzie uprosić Zosi,

Co była łaściuch jak rzadko!

Zaledwie że czereśnie dała na stół Rózia,

Wnet na nie Zosia napada,

Pakuje je w usteczka, aż puchnie jej buzia,

Z takiem łakomstwem zajada!

Wtem mateczka się zjawia.

— No cóż, moja córko!

Czemżeś tak bardzo zajęta ?

— Czem, mamo?

— Tak, czem, pytam.

— Ach! tą konfiturką,

Smażę, aż bolą rączęta.

— I żadnej nie ruszyłaś?

— Żadnej, proszę mamy,

Niech mama Rózię zapyta!

— A skądże buzia czarna, skąd na niej te plamy ?

— Bo jeszcze dzisiaj nie myta!

— I stąd czarna, nieprawdaż ? O! dziewczynko mała,

Złe się bardzo uczucie w twem serduszku budzi:

Ty skłamałaś, więc buzia od kłamstwa zczerniała,

Bo kłamstwo duszę kala i usteczka brudzi!

Kogo masz kochać?

Władysław Bełza

Kogo masz kochać?... Chcesz dziatwo droga,

Bym z tobą o tem pogwarzył?

Oto nasamprzód dobrego Boga,

Który cię życiem obdarzył.

Kochaj Go w gwiazdce co z niebios świeci,

W całym tym świecie widomym,

W zielonej trawce, w śnieżnej zamieci,

W każdym robaczku znikomym.

Kochaj serdecznie mamę i tatka,

Najgłębszą dziecka miłością;

Oni nad tobą w dziecięce latka,

Z taką czuwali tkliwością.

O! za wylane te łzy matczyne,

Przy twej pościółce dziecięcej,

Mateczce swojej, dziecię jedyne,

Winnoś miłości najwięcej!

Kochaj rodzeństwo: siostry i braci,

I tych, co sercu są blizcy;

A czy ubodzy, czy to bogaci,

Wszak braćmi sobie my wszyscy.

Tego biedaka, co stoi w progu,

I tę sierotkę znędzniałą,

Kochaj miłością pierwszą po Bogu,

I braćmi nazwij ich śmiało.

Bo kto przytuli biednych, nędzarzy,

Sierotom otrze łzę skrycie,

Tego Bóg łaską swoją obdarzy,

I wynagrodzi sowicie.

Zresztą dla wszystkich, luba dziecino,

Z jednakiem sercem być trzeba;

Bo równie tobą jak i ptaszyną,

Bóg opiekuje się z nieba!

Kościół

Władysław Bełza

Nie tylko szukać należy Boga,

Gdzie poświęcane błyszczą podwoje,

Bowiem świątynią, dziecino droga,

Może być także serduszko twoje.

Gdy drogą cnoty idziesz na świecie,

Gdy bliźnim świadczysz dobrego wiele,

To w sercu twojem, kochane dziecię,

Pan Bóg zamieszka niby w kościele.

Więc ucz się, pracuj, módl się kochanie,

Wciąż się oglądaj za swym Aniołem,

A gdy Bóg w tobie znajdzie mieszkanie,

To się twe serce stanie kościołem.

Kotek

Władysław Bełza

Co godzinę kotek myje,

Łapki, pyszczek, uszka, szyję.

Dziatwa często zapomina,

Że się codzień myć należy,

A czyż nie wstyd, by kocina,

Czystszą była od młodzieży?

Kukułka

Władysław Bełza

Kukułeczka kuka w lesie,

Na wyniosłym buku;

Wietrzyk z boku głos jej niesie:

Kuku... kuku... kuku!

A chłopczyna, co szedł drogą,

Pyta przez swywolę:

„Długoż jeszcze mnie niebogo,

„Będą męczyć w szkole?

„Czy tak całe przejść ma życie,

„Jak dziś chwile płyną:

„Ucz się w wieczór, ślęcz o świcie,

„Nad nudną łaciną?"

Ptak się rozśmiał na te słowa,

Małego nieuka,

Między liście główkę chowa,

I tak mu odkuka:

„Dziś trza własną sobie pracą,

„Zdobyć wszystko, wszędzie,

„A kto leniuch i ladaco,

„Z tego nic nie będzie!"

I kukała bez ustanku,

Drąc się do rozpuku:

,Rachuj latka mój kochanku!

„Kuku... kuku... kuku!"

Lalka Ewuni

Władysław Bełza

„Niech lalka będzie grzeczna siedzi nad książeczką,

Niech się w kącie nie maże, bo weźmie rózeczką!"

Takie przestrogi Ewunia mała,

Swojej laleczce dawała.

W kwadrans potem mama woła:

„Pójdź Ewusiu, weź książeczkę,

Dosyć byłaś już wesoła,

Będziem uczyć się troszeczkę!"

Słysząc to Ewunia mała,

Nagle w głos się rozbeczała.

Widząc, na jaką zanosi się walkę,

Rzekła mama do Ewci, co karciła lalkę:

„Niech Ewa będzie grzeczna, siedzi nad książeczką,

Niech się w kącie nie maże, bo weźmie rózeczką!"

Każdą przestrogę, luba młodzieży,

Naprzód do siebie samych stosować należy!

Latawiec

Władysław Bełza

Raz się w ogrodzie dzieci zebrały,

A że Czesławek był wielki znawca,

Więc on też powziął ten zamiar śmiały,

Żeby w powietrze puścić latawca.

Latawiec szybko wzbił się pod chmury,

Jak orzeł koła zakreślał duże;

A wtem silniejszy wiatr powiał z góry,

I patrz, latawiec upadł w kałużę!

Strzeż się bez celu gonić po świecie,

Bo wpadniesz w błoto i zginiesz dziecię!

Lato

Władysław Bełza

Ach! jak gorąco! Niebo bez chmury,

Żar pod stopami, żar zieje z góry,

Człowiek dzień cały jakby w ukropie,

Radby się schował choćby w konopie.

Zdała, od łanów, brzęk jakiś płynie:

Ach! to pszeniczkę koszą w dolinie!

A z brzękiem sierpów i świstem kosy,

Piosnka żniwiarzy dzwoni w niebiosy.

Nieraz się pytam, jak w takim żarze,

Mogą wytrzymać biedni żniwiarze?

Choć pot im spływa po całem ciele,

Jeszcze śpiewają jak na wesele!

Ja, gdy nad książką trochę poślęczę,

To wnet się spocę, znudzę i zmęczę,

A oni zawsze rzeźwi jak ptacy,

Z piosnką na ustach wstają do pracy.

Czyżby ich z innej zlepiono gliny?

Co też ja plotę, Boże jedyny!

Skoczę tam do nich! Dalej więc w drogę,

I choć im snopki wiązać pomogę!

Legenda o garści ziemi polskiej

Władysław Bełza

Ojców naszych ziemio święta,

Ziemio wielkich cnót i czynów,

Tyś na wskroś jest przesiąknięta,

Krwią ofiarną twoich synów.

I nie darmo w twoje rano,

O ! puścizno przodków droga !

Ziemią świętą ciebie zwano,

Boś najbliżej stalą Boga.

Byłaś ziemią poświęcenia,

Przytuliskiem licznych gości;

Dziwny ciebie opromienia,

Czar męczeństwa i świętości.

Niegdyś ze stron tych pątnicy,

Z wiarą w sercu niewymowną,

Do Piotrowej szli stolicy,

Po relikwii kość cudowną.

I gdy o ten dar nieśmiało,

Dla Ojczyzny swej prosili,

Papież schylił głowę białą,

I tak odrzekł im po chwili:

„O! Polacy! o pielgrzymi!

Na cóż wam relikwia nowa?

Wasza ziemia krwią się dymi

I dość świętych kości chowa.

Wszakże jeszcze do tej pory,

W bitwach z Turki i z Tatary,

Męczenników waszych wzory,

Są świadectwem waszej wiary.”

I wziął w rękę swą sędziwą,

Polskiej ziemi grudkę małą,

I na dłoń mu się, o! dziwo!

Kilka kropli krwi polało.

„Weźcie, rzecze, proch ten z sobą,

I cud Boży głoście wszędzie!

Niech ta ziemia wam ozdobą,

I relikwią świątyń będzie !

Niechaj proch ten z waszych progów,

Wciąż wam świadczy przed oczyma:

Jak nad Boga — niema bogów,

Nad tę ziemię świętszej niéma!”

Legenda o jaskółkach

Władysław Bełza

Onego czasu — o! lat już mnogo

Od owej chwili przewiało,

Żył święty starzec, co prawdy drogą,

Kroczył odważnie i śmiało.

Ze słowem bożem na drżących ustach,

Przebiegał puszcze i jary,

Jak spotykany ów na odpustach,

Z ewangielijką dziad stary.

Z wioski do wioski starzec sędziwy,

Wędrował pełen ochoty;

I wszędzie serca ludzkiego niwy,

Uprawiał pod zasiew cnoty.

Raz na zachodzie, gdy uznojony

Usiadł pod krzyżem na cieniu,

By pod świętemi jego ramiony

Spocząć po długiem znużeniu;

Ujrzał w pobliżu skupioną w tłumie,

Gromadkę dziatwy ochoczej ;

I na nią właśnie, w słodkiej zadumie,

Starzec obrócił swe oczy.

— „Dziatwo ! — rzekł do nich: rodzice twoi,

Dzień cały w polu, w robocie;

Któż wam tu mówi, maleńcy moi,

O Bogu, wierze i cnocie?

Zbliżcie się do mnie, szczebiotki hoże,

Zbliżcie się, dziatki kochane:

Ja wam na rozcież niebo otworzę,

Odsłonię prawdy nieznane !"

I myśląc, że ich obrazkiem znęci,

Otworzył księgę stworzenia;

I począł mówić, jak mówią święci —

Głosem, co drżał mu z natchnienia.

Lecz gdzie tam dzieci!... Ich starca słowo

Ani to grzeje ni ziębi;

Pierzchły z chichotem, wstrząsając głową,

Jak stado płochych gołębi.

I nikt nie został przy starca boku,

Prócz tego krzyża z mogiły,

I dwóch jaskółek, co się w obłoku,

Goniąc naprzemian, ważyły.

Naraz tych dwoje coraz się zniża,

Coraz opada, opada...

I na rozpięte ramiona krzyża,

Z głośnym świegotem usiada.

Więc starzec do nich zwrócił się cały

I rzekł: — „Ptaszyny serdeczne !

Gdy nawet dzieci w głos się rozśmiały,

Gdym głosił prawdy odwieczne:

Wy mnie słuchajcie !" — I wnet jaskółki

Zaszczebiotały radośnie...

I patrz, już całe lecą ich pułki,

Rzesza wciąż rośnie i rośnie.

Nad głową starca, jak chmurka lotna,

Zawisły ptaszki wysoko...

A na ten widok łezka wilgotna,

Wbiegła starcowi na oko.

I mówił do nich: jak Bóg je żywi,

W jak cudne stroi sukienki;

Jak są ptaszkowie wszyscy szczęśliwi,

I jakie winni mu dzięki...

A kiedy skończył słowa natchnione,

Rzekł do ptaszynek tych roju:

„Ptaszki wy moje błogosławione,

Idźcie już teraz w pokoju!

A że z was równie młodzi jak starzy,

Poczciwy przykład powzięli:

Przeto przeklęty, kto się poważy,

Ścigać was w niebios topieli...

Odtąd bezpiecznie bujajcie wszędzie,

Po ziemi, wodzie, błękicie...

Każda z was wróżyć dla świata będzie,

Wiosnę — i nowe z nią życie.

Pod którąkolwiek zajrzyjcie strzechę,

Wnet tam otucha się wzbudzi,

Bo Bóg na skrzydłach waszych pociechę,

Posyłać będzie dla ludzi!"

Odtąd jaskółka — posłaniec Boży,

Wszędzie witaną jest rzewnie ;

A gdzie gniazdeczko swoje założy,

Tam szczęście gościem jest pewnie !"

Litościwy Władzio

Władysław Bełza

Wracał ze szkoły żwawy Władeczek,

Już w trzeciej klasie, choć taki mały;

A wtem z jednego z wróblich gniazdeczek,

Co tam na drzewach w górze wisiały,

Wypadł wróbelek biedny, maleńki,

Nieopierzony, o żółtym dziobie;

Więc go Władeczek ujął do ręki,

Myśląc, że ptaszka wychowa sobie.

I wnet wróciwszy, w własne łóżeczko

Położył ptaszka, — dał chleba, maku,

Potem mu ciepłe usłał gniazdeczko,

I ciągle myślał o swoim ptaku:

Czy mu też dobrze za klatki kratą?

Czy ma, co trzeba, o każdej porze?

I ucieszony wołał: — „Patrz, tato,

Nigdzie mu lepiej być już nie może!"

— „Prawda, mój synku! odparł mu tato,

Może on wdzięczny za serce twoje;

Lecz nie zapomnij, że teraz lato,

Że ptaszek skrzydeł posiada dwoje;

Że może biedny, z za szczebli klatki,

Choć mu tu dobrze, choć ma co trzeba,

Tęskni nieborak do ojca, matki,

I do słoneczka, co świeci z nieba"?

Spoważniał Władzio i rzekł: — „Mój Boże!

To go odnieśmy do jego mamy,

Pójdziemy razem, to łatwiej może,

Wśród drzew gniazdeczko ptaszka poznamy!"

I poszli. — Władzio puścił wróbelka,

Nawet nie płakał po jego stracie;

Bo radość jego w tem była wielka,

Że mógł go wrócić mamie i tacie.

Lulaj sierotko

Władysław Bełza

Luli braciszku mój mały,

Luli sierotko, o luli!

Mamę nam nieba zabrały,

Zimna mogiła ją tuli.

Spij, ja usiędę w kąciku,

Nucąc ci do snu, mój złoty,

A gdy się zbudzisz chłopczyku,

Za mamę dam ci pieszczoty.

Gdy Bozia mamę nam brała,

Mama złożona chorobą,

Rzekła: „ja będę czuwała

Tam z nieba, synku nad tobą!"

I teraz przy twej kolebce,

Widzę ją, stoi duch biały,

I błogosławiąc cię szepce:

„Luli syneczku mój mały!"

Cyt! co się zrywasz z pościołki,

Co się tak wdzięczysz mój mały?

Pewnie tam z nieba Aniołki

Bawić się z tobą zleciały?

Cyt! dzwon zajęczał w kościółku,

Frunęły dzieci skrzydlate...

O! módl się z niemi Aniołku,

Módl się za mamę i tatę.

Mgły się podnoszą z nad wioski,

Noc już zapada głęboka;

O! śpij spokojnie bez troski,

Bo mama czuwa z wysoka.

Ja sobie siądę w zaciszku,

Nucąc ci do snu, mój złoty;

A gdy się zbudzisz braciszku,

Za mamę dam ci pieszczoty.

Łakomstwo

Władysław Bełza

Maryanek, Zosia i Mieczek,

Łakomi byli jak rzadko;

Z iluż to cukrów, ciasteczek,

Spiżarkę obrali gładko?

Szczególniej Mieczuś: jak kotek,

Mistrzem na takie był sprawki,

I zawsze umiał łakotek

Dostać, bez klucza, ze szafki.

Raz patrzy: mama zamyka

Do szafy flaszki i słoje;

Skądby tu dostać kluczyka?

Przemyśliwali we troje.

E, cóż to! czyż i bez klucza,

Otworzyć szafki nie można?

A choć katechizm naucza,

Że być łakomym, rzecz zdrożna:

Nasz Mieczek wspiął się na szafkę,

Traf... traf... odemkły się rygle;

W pośpiechu strącił karafkę,

Ot, co sprawiły psie figle!

Otwiera słoik za słojem,

Aż od gorączki się poci...

— „No, rzekł, stanęło na mojem,

Teraz się najem łakoci!"

Skosztował... jakiś płyn słodki,

Aż oblizuje paluszek!

Lecz to nie były łakotki,

Tylko lekarstwo na brzuszek.

Przez trzy dni, po tej robocie,

Nie wstawał Mieczuś z łóżeczka...

A dzieci, wiedząc o psocie,

Oj! śmiały, śmiały się z Mieczka!

Łąka

Władysław Bełza

Jakże tu pięknie na kwietnej błoni;

Jakże te brzegi stawu urocze;

Tu codzień słowik wśród gaju dzwoni,

I wierzba w wodzie kąpie warkocze.

Piosnka kosiarzy brzmi tu od rana,

Na chwałę Twoją, o ! dobry Boże!

A pełen zdrowej woni stóg siana,

Balsamem swoim poi przestworze.

Gdy staniesz wśród tej łąki wspaniałej,

To ci piękniejszym zda się świat cały!

Mała gosposia

Władysław Bełza

Gdy się zbudzę, wnet biegnę,

Na podwórko z koszykiem,

Tam kurczęta i kurki,

Opadają mię z krzykiem.

Ja im sypię perłowe

Ziarna, albo też groszek,

Bo dostałam od mamy

Parę ślicznych kokoszek.

Potem mleko na spodku,

Dla mych kociąt przynoszę;

One wszystkie tak ładne,

Że podziwiać je proszę.

Potem kwiatki na grzędzie,

Pilnie z chwastu opielę;

Potem ieszcze zostaje,

Do zrobienia mi wiele.

Muszę pobiedz i dojrzyć,

Ogrodnika za bramą;

To znów nosić kluczyki,

Od spiżarni za mamą.

Aż mateczka na czole,

Słodki całus mi składa,

Mówiąc, że z jej córeczki,

Jest gosposia nielada!

Małe piekło

Władysław Bełza

Chociaż śmiechem mnie zagłuszy,

Niedowiarek jaki mały,

Jednak powiem, że po uszy,

W piekłem siedział przez dzień cały.

Tak, siedziałem tam aż na dnie,

Drżąc, skulony gdzieś w zakątku;

A jak było tam szkaradnie,

To opowiem od początku.

Gdy tam wpadłem, — w jednej chwili,

Jakieś beksy w licznej zgrai,

Z wszystkich stron mnie obskoczyli;

Ten się dąsa, ów mazgai...

Ten się czepia mię za suknię,

Ów się wlecze jakby plaga,

A choć człowiek ich ofuknie,

Nic to jednak nie pomaga.

Wszystkie czarne jak murzyny,

Nie umyte, nie czesane!

Ręce brudne! A czupryny

Jakby strzechy potargane!

Drżąc, patrzyłem na te malce,

Co też będą broić dalej?

Ten w śmietance macza palce,

Ów nad świecą cukier pali...

Tamten w kącie czubi brata,

Inny wszystko niszczy, burzy!

Ach! za żadne skarby świata,

Nie chcę z nimi zostać dłużej!

Bo to piekło, co to z niego

Wieczny ogień i żar leci,

Niczem wobec piekła tego,

Co niesforne mieści dzieci!

Małpka

Władysław Bełza

Jaś miał małpkę. Wiecie o tem,

Że pocieszne to stworzenie,

Z wielkim sprytem, chwyta lotem,

Każdy ruch, giest i spojrzenie.

Od samego przeto ranka,

W domu pełno wrzawy, stuku;

Małpka wciąż przedrzeźnia Janka,

A on śmiał się do rozpuku.

Lecz się wkrótce Janek mały,

Jej figlami znudził trochę,

I sam w odwrót przez dzień cały,

Jął przedrzeźniać swą pieszczochę.

— „Że cię małpka naśladuje,

Rzekł ktoś, no, bo głupie zwierzę;

Lecz czyż wstydu Jaś nie czuje,

Że z głuptaska przykład bierze?"

Mały wojak

Władysław Bełza

Co ja widzę! u młodzieży

W pokoiku nieład wielki?

Na podłodze książka leży,

W głowie wróble i figielki.

Zamiast zasiąść nad stolikiem,

Czytać słówka z kajecika:

Jaś wywija pałasikiem,

A Staś służy za konika.

Chociaż ładnie ci w kołpaczku,

Chociaż bystry konik z brata:

Szablą — wierzaj mi chłopaczku,

Nie podbijesz jeszcze świata.

Lecz ci powiem, gdzie twa śmiałość,

W świetnej może błysnąć roli:

Oto zwycięż opieszałość

I weź figle do niewoli.

Taką je pobiwszy sztuką,

Ucz się, ucz przy łasce bożej!

Bo świat tylko przed nauką,

Z uwielbieniem głowę korzy!

Mama płacze

Władysław Bełza

Mama płacze... Srebrne łezki

W ukryciu ociera,

A Cherubin je niebieski

Na skrzydełka zbiera.

Zbiera skrzętnie rozrzucony

Klejnot przy klejnocie,

I sam płacze zasmucony,

Przy smutnej robocie.

A jak zbierze, wnet poleci

I na wadze zważy,

I na krnąbrne i złe dzieci,

Bogu się poskarży.

A łzę matki, nie tak łatwo

Obmyć przeproszeniem;

Bo łza taka, droga dziatwo,

Zacięży kamieniem.

I na serce twe zuchwałe,

Co smuciło mamę,

I na życie twoje całe,

Wieczną rzuci plamę.

I Bóg ciebie zagniewany

Wypuści z opieki,

I Stróż Anioł zapłakany,

Odleci na wieki.

A choć mama ci przebaczy,

Ciężkie łzy goryczy,

Bóg osądzi je inaczej

I każdą policzy.

Zła to dziatwa i bezbożna,

Która mamę smuci:

O! bo wszystko wrócić można,

Lecz łez nikt nie wróci!

Marsz Skautów

Władysław Bełza

„Święta miłości kochanej ojczyzny",

Oto w twą służbę wchodzi hufiec nasz !

Od lat najmłodszych do późnej siwizny,

Pragnie przy tobie czujną trzymać straż!

Równajmy krok,

Wytężmy wzrok,

Czy gdzie się podstęp nie kryje?

Uderzmy w ton,

Silny jak dzwon:

Polska niech żyje ! niech żyje!

Bo nie wierzymy żeś złożona w grób!

W nas życie młode tętni całą siłą,

Żyć dla cię chcemy, — nie konać u stóp !

Równajmy krok...

Pragniemy spajać nadziei ogniwa,

Że nam zwycięstwo da nabyty hart;

Że i ty z nami żyć będziesz szczęśliwa,

I każdy syn twój będzie ciebie wart!

Równajmy krok...

Będziem iść karnie pomimo przeszkody,

Będziem z zapałem walczyć o twój byt;

Aby w nagrodę, kiedyś, z piersi młodej,

Okrzyknąć twego odrodzenia świt!

Równajmy krok,

Wytężmy wzrok,

Czy gdzie się podstęp nie kryje?

Uderzmy w ton,

Silny jak dzwon:

Polska niech żyje ! niech żyje!

Matka

Władysław Bełza

Dziecię! jest mnóstwo Aniołów w Niebie,

Co każdy krok twój śledzą z obłoku,

Lecz tu na ziemi, tak blisko ciebie,

Czuwa twój Anioł z łezką na oku.

On cię osłania skrzydły swojemi,

A więc go kochać i czcić potrzeba,

Bo kto zasmuci Anioła ziemi,

To jakby smucił Aniołów z Nieba.

Czcij więc i kochaj matkę jedyną,

Bo to twój Anioł droga dziecino!

Mieczuś

Władysław Bełza

Jest chłopczyna serdeczny,

Czteroletni człowieczek,

Bardzo miły i grzeczny,

A nazywa się Mieczek.

Jak jabłuszko ma liczko,

I figlarny wzrok trocha;

Nie kłóci się z siostrzyczką,

I braciszków swych kocha.

Pieszczoch mamy i tatki,

Zuch do zabaw jedyny!

Bierzcie sobie wzór dziatki,

Z tak lubego chłopczyny!

Miłość macierzyńska

(Myśl z Wiktora Hugo.)

Podarek dla grzecznych dzieci

Władysław Bełza

O! miłości matczyna! rajski chlebie Boży!

Miłości! którą tylko Bóg dzieli i mnoży!

Tyś nam uczty Chrystusa bratnim stołem onym,

Dla wszystkich marnotrawnych synów zastawionym!

Modlitwa do Dzieciątka Jezus

Władysław Bełza

O! słodki Jezu! mała dziecino!

Do Ciebie nasze modlitwy płyną:

Niechaj nam krzyż Twój drogę rozświeci,

Błagają dzieci!

O słodki Jezu ! w ubogiej chatce,

Tyś był posłuszny Najświętszej Matce,

Niechaj Twój przykład zawsze nam świeci,

Błagają dzieci!

O słodki Jezu! w dwunastem lecie,

Tyś już uczonych dziwił na świecie;

Niech chęć do nauk w nas to roznieci,

Błagają dzieci!

O słodki Jezu! Tyś był tak cichy,

Tak skromny, jako lilii kielichy,

Niech słodycz Twoja i na nas zleci,

Błagają dzieci!

O słodki Jezu! cierpienia wzorze,

Tyś krzyż Swój ciężki dźwigał w pokorze,

Daj nam wytrwale stać wśród zamieci,

Błagają dzieci!

Modlitwa polskiego dziewczęcia

Władysław Bełza

Wiem ja, bo mi o tem,

Mama powiadała:

Żem dziecię tej ziemi,

Żem jest Polka mała.

I wiem, jak mi Polska,

Jest droga i miła,

Bom się w polskiej mowie,

Pacierza uczyła.

Bo mię polskie niwy

Chlebem swym karmiły;

Bo mię polskiej pieśni,

Skowronki uczyły.

Bo mię tam na niebie,

Strzeże Matka Boska,

Ta polska królowa,

Nasza Częstochowska.

Bo przy Bożym tronie,

Polscy święci stoją,

I codzień się modlą,

Za Ojczyznę moją.

Więc i ten paciorek,

Polskiego dziewczęcia,

Przyjm o wielki Boże,

W ojcowskie objęcia !

Bo on się z mej duszy,

Wyrywa jak łkanie:

„Ojczyznę kochaną,

Racz nam wrócić Panie !"

Modlitwa za mamę

Władysław Bełza

Matko Najświętsza ! oto do Ciebie,

Co tam królujesz na jasnem niebie

I słodkie imię piastujesz Matki,

Idą w pokorze niewinne dziatki,

I za swą mamę tutaj na ziemi,

Błagają Ciebie modły rzewnemi:

Daj jej za trudów i starań tyle,

Pełne radości i szczęścia chwile !

Ileż to ona nocy niespanych,

Dni niespokojnych i przepłakanych,

Ileż goryczy, Boże jedyny !

Przebyła nieraz z naszej przyczyny.

O ! za tę miłość i poświęcenie,

Zlej na nią Maryo ! szczęścia promienie !

O co, kołacząc do niebios bramy,

Błagamy Ciebie dla naszej mamy!

Wszak za to serce, którem nas darzy,

I za to wszystko, co dla nas marzy

I czem otacza nasz wiek dziecięcy:

Nic, nic dla siebie nie pragnie więcej,

Prócz, byśmy rosły dziateczki małe,

Jej na pociechę, Bogu na chwałę.

Więc Cię błagamy u niebios bramy:

Daj na pociechę urość nam mamy!

O! daj Królowo niebios sklepienia,

Ziścić nam wszystkie mamy marzenia !

Użycz nam łaski swej nieprzebranej,

Aby nie smucić mamy kochanej !

Wesprzyj chęć naszą i wątłe siły,

Byśmy wciąż grzeczne i dobre były!

I modły nasze przyjm w niebios bramę

Bo to za mamę naszą, za mamę !

Modlitwa za Ojczyznę

Władysław Bełza

„W imię Ojca, — w imię Syna,

I świętego Ducha",

Polska modli się dziecina,

A Pan Bóg ją słucha.

W oczach dziecka dwie łzy duże,

Wiara w każdem słowie:

„Ojcze ! — błaga — coś jest w górze,

„Daj Ojczyźnie zdrowie!

„Pobłogosław dłońmi Swemi,

„Mą ojczystą strzechę;

„A mnie dozwól bym mej ziemi,

„Urósł na pociechę!"

Tak schylone nad posłaniem,

Dziecię z Bogiem gwarzy;

A Bóg słucha z pobłażaniem,

Na ojcowskiej twarzy.

Słucha... zważa każde słowo...

Zadumał się... myśli:

I nad dziecka jasną głową,

Znak zbawienia kréśli.

Moje niebo

Władysław Bełza

Niech tam jakie chcą poeci,

Marzą nieba ideały:

W mojem niebie — małe dzieci,

Mojem niebem — świat ich mały!

Z poza chmurek, jak z okienka,

Na świat patrzą, co się dzieje,

A dziecina się maleńka,

Mały Jezus do nich śmieje.

I jak niegdyś w Betleemie,

Do rozkosznej ich gromadki,

Jakby schodził znów na ziemię,

Rwie się Jezus z ramion Matki.

A Najświętsza Matka Boża,

Jezusika z kolan zsuwa,

Uśmiechnięta niby zorza,

Nad wszystkiemi dziećmi czuwa.

I niewinne ich igraszki,

Dzieli wspólnie z swą dzieciną;

Patrzy, patrzy, gdy jak ptaszki,

Na skrzydełkach w górę płyną.

Lub gdy małe te dzieciątka,

Całem szczęściem niebios tchnące,

Białe owce i jagniątka,

Na niebieskiej pasą łące.

A Jezusik na ich czele,

Pasterz dobry i kochany,

Z małych dzieci ma kapelę,

Z małych dzieci dwór dobrany.

One Jemu tylko służą,

Z nimi On się tylko bawi,

A gdy im się oczka mrużą,

On im do snu błogosławi.

Już zasnęły! — I wara dziatki,

Do snu główka się usuwa;

Ponad wami Bożej Matki,

Opiekuńcza ręka czuwa.

A Jezusik dłoń malutką

Łączy z dłońmi matczynemi,

Błogosławiąc nią cichutko,

Wszystkie dzieci na tej ziemi!

O! niech jakie chcą poeci,

Marzą nieba ideały,

W mojem niebie — małe dzieci,

Mojem niebem — świat ich mały!

Motyl

Władysław Bełza

Na wonnej łące, z siatkami w ręku,

Chłopcy, dziewczynki, zebrani społem,

Gonią motyle, co pełne wdzięku,

Barwnym nad nimi krążą wciąż kołem.

Ileż tu śmiechu, gwaru i ruchu,

Z jakim to wszystko robią zapałem!

„Aha! Jaś krzyknął: mam cię mój zuchu,

Już mi nie umkniesz, już cię złapałem!”

Motyl nie umknie, — ale to boli,

Że on u ciebie zginie w niewoli!

Muszka

Władysław Bełza

Powiem wam na ucho, dzieci,

Coś o sercu Tadeuszka:

Raz do pajęczej sieci,

Wleciała muszka.

Często, gdy w młodej drużynie

Dziatwy z okolicznych wiosek,

Bawił się Tadeuszek, — muszka się nawinie,

I tnie go w ucho lub w nosek.

„Cierpże teraz, zawołał, nieznośny owadzie,

Coś bolu sprawił mi tyle!

Ot, już pająk na siatkę długie nogi kładzie,

Aby cię zdusić za chwilę!

Wcale cię nie żałuję!"

— „Wstydź się, rzecze ciotka,

Zamiast młodszym przyświecać litości przykładem,

Ty się mścisz, Tadeuszku, nad biednym owadem...

A nuż i ciebie podobny los spotka?

Nuż i nad tobą, nielitosne dziecię,

Mocniejszy znęci się w świecie?

Cóż poczniesz wtedy?"

Ani jedno słowo,

Nie wyszło z zawstydzonych ustek Tadeuszka ;

Tylkom widział za chwilę, jak nad jego głową,

Ta sama brzęczała muszka.

Na zakończenie drobnych wierszy

Władysław Bełza

Już znacie wiersze, znacie obrazki,

Jużeście treść ich poznały całą,

Lecz mi powiedzcie dziateczki, z łaski,

Co się też z tego w główkach zostało?

Niedosyć bowiem, kochane dzieci,

Książeczkę tylko przebiedz oczyma,

Bo to co łatwo do ucha wleci,

To drugie ucho pewnie nie wstrzyma...

Lecz trzeba pokarm nauki zdrowy,

Z książki — do serca przenieść i głowy!

Na złość

Władysław Bełza

Bierz wzór Bronku z Adasia, patrz, jak on się uczy,

Jak zgrabnie pisze, jak czyta!

Nigdy pod nosem nie mruczy,

Gdy nauczyciel go pyta!

A na to Bronek, mażąc się szkaradnie,

Z minką pociesznie skrzywioną:

„Tatko, rzekł, Adaś na złość uczy się tak ładnie,

By go nademnie chwalono!"

„O maleńki psotniku, rzekł ojciec z uśmiechem,

Nie to twego lenistwa przyczyną, o! nie to!

Uściskaj zaraz brata, bo co mienisz grzechem,

Jest właśnie jego zaletą!"

Dziateczki! jakiż widok byłby to wspaniały,

Gdybyście wszystkim na złość uczyć się zechciały!

Nie budź mamy

Władysław Bełza

Nie budź mamy, drogie dziecię!

Bóg sen dla niej zsyła,

Wszakże ona tę tę noc przecie,

Przy tobie spędziła.

Noc calutką, ranek cały,

Z takim niepokojem,

Oczy mamy wciąż czuwały,

Przy łóżeczku twojem.

Byłaś chorą, — a mateńka,

Tłumiąc w piersi łkanie:

Wciąż śpiewała — „spij maleńka,

Spij moje kochanie!"

I lekarstwo co godzinę,

Podawała tobie,

I tuliła swą dziecinę,

Na piersiach, przy sobie.

Teraz prawda, czujesz sama,

Że ci znacznie lepiej:

Pozwól dziecię, niech spi mama,

Niech sen ją pokrzepi!

Gdyś ty śpiąca, wnet mateczka,

Do snu ciebie tuli,

I układa do łóżeczka,

Nucąc słodkie luli.

Więc ci wdzięczną być wypada,

Irenko kochana;

Patrz jak mama twoja blada,

Jaka zatroskana.

Nawet Boże ! patrz dziecino,

Com dostrzegł w półmroku:

Dwie łzy srebrne zwolna płyną

I świecą w jej oku.

Ona i w tej chwili błogiej,

Wciąż o tobie marzy!

Czy nie widzisz, ile trwogi,

Przebija w jej twarzy?

A ty biegać chcesz filutko,

Bo ci smutno samej...

Cyt! — na palcach chodź cichutko,

Nie budź, nie budź mamy!

Nieszczęśliwi

Władysław Bełza

Nie dla wszystkich, drogie dzieci!

Jednakowo słońce świeci;

Nie dla wszystkich tutaj ludzi,

Jednakowo dzień się budzi.

Dla szczęśliwych, dziatki moje,

Zlewa ono szczęścia zdroje,

Promieniami im się śmieje,

Budzi radość i nadzieję.

Lecz są tacy nieszczęśliwi,

Których słońce nie ożywi,

Którzy kiedy ze snu wstaną,

Przeklinają swoje rano.

Przed takimi dzionek cały,

Płynie smutny, ociężały,

W krwawym trudzie, w ciężkiej pracy,

Wloką swoje dni biedacy.

Głodni, drżący, opuszczeni,

Nie chcą słońca, ni promieni,

Prosząc Boga, by noc głucha,

Ukoiła troski ducha.

Och! jeżeli takich w życiu,

Spotkasz dziatwo gdzie w ukryciu:

To ich wesprzyj swem ramieniem,

Bądź ich słonkiem, dniem, promieniem!

Niewidomy chłopczyk

(z niemieckiego)

Podarek dla grzecznych dzieci

Władysław Bełza

Matko powiedz, ukochana,

Jak się wiosną łąka kwieci?

Jak to zorza płonie z rana?

Jak to ludziom słońce świeci?

Próżno wznosząc wciąż powieki,

Patrzę, patrzę nadaremnie;

Nie ma światła! Ach! na wieki

W koło zawsze takie ciemnie!

Jakże chciałbym gwiazdki małe,

Na błękitnem widzieć niebie!

I te kwiatki żółte... białe...

A nad wszystko ujrzeć ciebie!

Pieśń twa do snu mię kołysze,

Jak słowika śpiew tak samo,

A zbudzony znówu słyszę.

Gdy się modlisz za mnie Mamo!

Wszak i drobny owad przecie,

Widzi drzewa, łąki, kwiatki,

A ja biedne, biedne dziecię,

Ja nie widzę drogiej Matki!

Dobry Boże! co łask tyle

Siejesz szczodrą ręką Swoją!

Daj mi w życiu choć na chwilę,

Daj, oglądać Matkę moją!

Niewolnik

Władysław Bełza

W wilgotnej celi, poza kratami,

Siedzi niewolnik w jasyr pojmany;

Twarz jego blada zrasza się łzami,

Wzrok próżno szuka ziemi kochanej!

Zamknięto za nim żelazne wrota,

Na ścianach wilgoć i pleśń zielona...

Ale on jednak przekleństw nie miota,

Ni jęku rzuci z hardego łona:

Lecz błogosławi Pana nad Pany,

Że dał mu cierpieć za kraj kochany!

O celu Polaka

Władysław Bełza

Polaka celem:

Skrucha przed Bogiem,

Mir z przyjacielem,

A walka z wrogiem.

Cześć dla siwizny,

Czyste sumienie,

Miłość Ojczyzny

I poświęcenie.

Chętnie krew własną,

Dać w dobrej sprawie,

Zacnie i jasno,

Dążyć ku sławie.

Umieć na progu

Złożyć urazy,

Mieć ufność w Bogu

I żyć bez skazy.

Trudy i znoje,

Znosić z weselem,

To, dzieci moje,

Polaka celem.

O czem kogut pieje?

Władysław Bełza

Kukuryku! mój chłopczyku,

Wstawaj ! rączki złóż !

I podziękuj Bogu rano,

Za szczęśliwie noc przespaną,

Wstawaj ! późno już !

Kukuryku! mój chłopczyku,

Do rąk książkę bierz!

W okna patrzy dzionek złoty,

Ludzie spieszą do roboty,

Ty do szkoły spiesz !

Kukuryku ! mój chłopczyku,

Brzydko śpiochem być !

Patrz, obmówi ciebie sroczka,

Że przecierasz dotąd oczka...

Wstydź się, chłopcze, wstydź!

Kukuryku! mój chłopczyku,

Spojrz, jaki tu ruch:

Rolnik dawno orze w glebie;

Dajże równy przykład z siebie,

Żeś jak drudzy — zuch!

Kukuryku ! mój chłopczyku !

Za to, malcze mój,

Gdy szabelkę chwycisz w dłonie,

Ja ci kilka piór uronię,

Na kaszkiecik twój !

O Janku nieuku

Władysław Bełza

Był sobie chłopczyk, imieniem Janek,

Na pozór skromny niby baranek,

Ale w istocie wisus jak mało,

Któremu nic się uczyć nie chciało.

Nieraz go ojciec szuka na ganku,

Biega i woła: — „Do książki, Janku!"

A on się kryje i myśli sobie:

„Nie dziś, to jutro lekcye odrobię!"

Zato do łyżki, zato do miski,

Biegł, aż na nogach miewał odciski,

Lecz do nauki, (skaranie Boże),

Prośba i groźba nic nie pomoże!

Martwił się ojciec, martwiła matka,

Zwłaszcza, jednego mając gagatka,

I nieraz sobie w kącie wzdychali:

Co też to z niego wyrośnie dalej?

A Janek jedno powtarzał wkoło:

—„Dziś się pobawię jeszcze wesoło,

Czas taki piękny, pogodę wróży,

Zresztą przedemną leży rok duży!"

I tak przemknęły nad głową Jana,

Palące lato, jesień rumiana,

Przemknął do nauk wiek młody, świetny,

Aż wyrósł z Janka — dudek kompletny!

O! drogie dzieci! na każdym kroku,

Los tego Janka miejcie na oku;

Rok nie tak długi jak wy sądzicie,

A z drobnych chwilek składa się życie!

Obraz leniuszka

Władysław Bełza

W głowie same wróbelki,

Niby w pustej stodole;

Oj, leniuszek to wielki,

Nie chce uczyć się w szkole.

Nad książeczką wciąż drzemie,

Albo chodzi ponury;

Oczka spuszcza na ziemię,

Wstyd mu spojrzeć do góry!

Kiedy innych koleją,

Za wzór dają mu wszędzie;

Z niego wszyscy się śmieją,

Że nic z niego nie będzie.

A on w kącie, jak kołek,

Stoi niemy, strwożony:

Aż się z niego osiołek,

Stanie kiedyś skończony!

Ogród

Władysław Bełza

W naszym ogródku są różne kwiatki,

Co z pierwszą zaraz kwitną nam wiosną:

Pierwiosnki, róże, konwalie, bratki,

I wiele innych, co przy nich rosną.

Ale ja drugi znam też ogródek,

W żywe kwiateczki gęsto usiany,

Gdzie rośnie mały a śliczny ludek,

Który się składa z dziatwy kochanej.

Ona przyszłości naszej jest kwiatem,

Naszą nadzieją, różą, bławatem.

Ojczyzna

Władysław Bełza

Ojczyzną dziecię, to bracia twoi,

Twoi ojcowie i twoje matki;

Dawni rycerze w skrzydlatej zbroi,

Dumne pałace i kmiece chatki.

Ojczyzną dziecię, to łany twoje,

To groby przodków skryte żałobą;

Rodzinne gaje, łąki i zdroje,

I te niebiosa co lśnią nad tobą.

Ojczyzną twoją, chłopię sarmackie,

To pieśń wolności i łzy tułackie !

Paciorek

Władysław Bełza

Klęknij dziecino, zmów pacierz ranny,

Złóż kornie rączki i módl się szczerze!

Więc modlitewkę do Maryi Panny,

Ojcze nasz święty i w Boga wierzę!

Ale uważnie módl się Boziuni,

Proś, niech w naukach da ci wytrwanie!

Błagaj niech zbożem kraj się zaruni,

Niech pieśń oracza zabrzmi na łanie!

Na łezkach twoich w niebo, do Boga,

Dojdzie ten pacierz, dziecino droga!

Pamiętajcie o ptaszkach

Władysław Bełza

Przez doliny i przez łany,

Wieją wichry i tumany,

Gęsty sypiąc śnieg.

A lód w szkliste swe okowy,

Chwycił lasy i dąbrowy,

Głębie wód i rzek.

Dziwnie smutno w całym świecie!

Tylko wicher śniegiem miecie,

Głucho, pusto tak...

Tylko gdzieś tam zabłąkany,

Przez te wichry i tumany,

Zwolna leci ptak.

Siadł na polu białem, gładkiem,

Tam, gdzie niegdyś podostatkiem,

Ziarn i wody miał;

Lecz dziś próżno ziarnek szuka,

Próżno wątłym dzióbkiem puka,

W lód twardszy od skał.

Puste łany i doliny,

Niema żeru dla ptaszyny,

Wszędzie śnieg i lód...

Aż zmęczony, osowiały,

Padł na śniegu ptaszek mały,

Bo go zabił głód.

Biedny ptaszek ! — Prawda dzieci ?

Niejednemu z was łza leci,

Na śmierć straszną tak...

I niejedno z was by dało,

Ze śniadania cząstkę małą,

Byle odżył ptak !

Wszak on latem — miły Boże !

Tylu pieśni snuł nam może,

Nieprzerwany ciąg...

Lasy, góry i doliny,

Echem piosnek tej ptaszyny,

Rozbrzmiewały w krąg!

A dziś — wiosna gdy powróci,

Już się ptaszek nie ocuci,

Nie zaśpiewa nam!

On się teraz Bogu z jękiem,

Skarży cichej pieśni dźwiękiem,

U niebieskich bram.

Dziatwo! wspomnij przy igraszkach,

O tych biednych, małych ptaszkach,

Które dręczy głód:

I kruszynę chleba małą,

Rzuć zgłodniałym rączką białą,

Na śnieg i na lód.

A ptaszyna wdzięczny, mały,

Zato, żeście mu nie dały,

Skonać z głodu w mróz:

Będzie za was co dnia, dzieci,

Gdy ku niebu z piosnką wzięci,

Modlitewkę niósł!

Paulinka

Władysław Bełza

Przy obiedzie Paulinka,

Bardzo brzydko kaprysiła;

To zła była jej czerninka,

To się brukiew jej sprzykrzyła.

To w parzonej leguminie,

Cynamonu, cukru mało,

I nie wiedzieć co dziewczynie,

Dzisiaj w głowie się ubrdało.

— „Ej ! córeczko, matka rzecze,

Widać więcej masz, niż trzeba;

Ale gdy ci głód dopiecze,

Zjesz, jak ciastko, kromkę chleba

Dobrze matka powiadała,

Bo nie przeszła i godzinka,

Jak chleb suchy Paulinka,

Z apetytem zajadała.

Oj! nie kapryś dziecko drogie,

Gdy masz obiad z łaski nieba!

Bo są dzieci tak ubogie,

Że suchego łakną chleba!

Piąty wiersz o św. Mikołaju

Władysław Bełza

Siedziałem sobie właśnie w Raju,

Gdzie światłość wieczną mam i ciszę,

Gdy wtem wołanie nagle słyszę:

„Gdzie jesteś, święty Mikołaju?”

Zaciekawiony tym szelestem,

Co przerwał błogi spokój nieba,

Pytam Aniołków: „Co wam trzeba?

Co chcecie dzieci ? oto jestem!”

„To nie my, — rzekną Aniołkowie,

To dziatwa ziemska Ciebie szuka;

Na ziemi dziatek całe mrowie,

Modlitwą głośną w niebo puka!”

„Prawda, odrzekłem: jam dziś dłużny

Dziatwie na ziemi dzionek cały;

Dajcież mi prędko kij podróżny,

Biskupią mitrę i sandały;

A chociaż droga to daleka

I niewygodna o tej porze,

Skoro mię jednak dziatwa czeka,

Trzeba iść do niej w imię Boże!

Więc prosto z nieba tu przychodzę,

I witam dziatki sercem całem;

Przynosząc jabłka, co po drodze,

Z rajskich jabłoni dla nich rwałem.

W koszyku mam dla dziatwy małej,

(Której lat setnych zdrowia życzę),

Pierniki, cukry i migdały,

Chleb święto-jański i słodycze.

Dla starszych, w sakwy me podróżne,

Pragnąc im światło nieść jedynie,

Wziąłem ciekawe książki różne,

Z których nauka w główkę spłynie.

Przyjmcie od starca te ofiary,

Co o was w niebie wciąż pamięta,

I co rok dla was niesie dary,

W dzień uroczysty swego święta.

A dziś cenniejszy dar nad inne,

Wkońcu ci jeszcze dziatwo złożę:

Oto na główki twe niewinne,

Błogosławieństwo zlewam Boże!”

Pierwsze oczko w świat

Władysław Bełza

Choć mi dobrze w tym świecie,

Gdzie mi urość kazali,

Ale radabym przecie

Wiedzieć, czy świat jest dalej?

Czy prócz mamy i tata,

Bony, co wciąż marudzi,

I siostrzyczki i brata,

Jeszcze więcej jest ludzi?

Tu świat zawsze ten samy:

Szczeka burek przy budzie,

Krówki ryczą u bramy,

Jedni snują się ludzie.

A za naszym ogródkiem,

Widać pola i brogi,

I wieżyczkę z kogutkiem,

I figurę u drogi.

Jakże chętniebym rada,

Ujrzeć świat ten za płotem?

Cóż, gdy mama powiada,

Że to myśli nicpotem,

Skoro mama nie każe,

Trzeba słuchać matusi!

Jednak sobie wciąż marze,

Jak tam pięknie być musi!

Jużbym lalkę oddała,

Za te czary, uroki;

Cóż, gdy jestem za mała,

A płot taki wysoki!

Ale wiem już co zrobię:

Na paluszki się zepnę,

I przystawię kosz sobie,

I słóweczka nie szepnę;

Nie połaje mię mama,

Jeśli figiel się uda;

A na oczy raz sama,

Ujrzę wreszcie te cuda!

O! mój Boże, mój Boże!

Jak tam pięknie wokoło;

Chodzą ludzie na dworze,

Kościół widać i sioło...

Dzieci igra gromada,

Między kwiaty polnemi;

O! jakżebym też rada,

Poszła bawić się z niemi!

I tak chęć ma, mój Boże,

Na połowę się łamie:

Czy tam lecieć, czy może,

Lepiej zostać przy mamie?

Pieśń do bł. Andrzeja Boboli

Władysław Bełza

Wyznawco wielki! złączon tak żywo

własnym męczeństwem z Polski niedolą,

Ojczyznę naszą ręką życzliwą

Wspieraj Bobolo!

Niechaj nam krew twa, hojnie przelana,

Wyjedna względy Bożego Syna,

I niech nas Jemu każda twa rana

Wciąż przypomina.

„Pochodnio Wiary” co jasno płonie!

Obrońco Krzyża, czcicielu Marii!

Ku tobie kornie podnosim, dłonie,

Z naszej Kalwarii!

Boś Ty krew nasza, kość z naszych kości,

W tobie duch polski pełen ofiary,

Aż się do niebios wzniósł wysokości

Na skrzydłach Wiary!

Niegdyś tę Polskę, coś jej ozdobą,

"Macierzą Świętych" nazwano w świecie

Jakże się ona dziś chlubi tobą,

Żeś ty jej dziecię!

O synu Polski! o jej Patronie!

Do stóp się twoich ścielem ze łzami:

Ty, co w męczeńskiej świecisz koronie,

Módl się za nami!

Pieśń o igle

Władysław Bełza

Igiełką pogardzać nie trzeba,

O! bierz ją panienko do ręki!

Bo ileż to dziewcząt kęs chleba,

Zawdzięcza igiełce maleńkiej!

Choć czasem ukłóty paluszek,

Aż do krwi serdecznej zaboli:

Nie traćcie do igły serduszek,

Szyć zgrabniej będziecie powoli!

Dziś jeszcze, o moje panienki,

Dla lalek szyć uczy was mama,

A jutro dla sierot sukienki,

Uszyje igiełka ta sama.

I biedny radować się będzie,

I modlić za was w kościele.

O! igła choć małe narzędzie,

A sprawia pociechy tak wiele!

Ileż to, mój Boże! dziewczątek,

Igiełką zarabia na życie...

Spojrzyjcie w poddaszów zakątek,

A co tam pracownic ujrzycie!

A wszystkie wciąż szyją aż miło,

By biedzie zaradzić co prędzej;

A gdyby igiełki nie było,

Biedaczki zginęłyby w nędzy!

O! igłą pogardzać nie trzeba,

Więc bierz ją panienko do ręki!

Bo ileż to dziewcząt kęs chleba

Zawdzięcza igiełce maleńkiej!

Pieśń o wakacyach

Władysław Bełza

Skończyły się trudy szkolne,

Prace ciężkie i mozolne,

Nudna greka i łacina,

Już spać poszły do komina,

A my wolni niby ptacy,

Oddychamy dziś po pracy.

Hej! siostrzyczko, kwiatku mały!

Coś tęskniła przez rok cały

Do braciszka, który w szkole,

Przebył w ciężkim go mozole:

Otrzyj oczy zapłakane,

Bo już wnet przed tobą stanę!

A gdy spytasz moja złota,

Jak mi szkolna szła robota?

To zgadywać ci nie każę,

Lecz świadectwo ci pokażę,

A w niem ujrzysz blaskiem lśniące,

Wszystkie stopnie celujące!

Bom ja roku nie zmarnował,

Jam pod ławkę się nie chował,

A choć nieraz trudno było,

Spać się chciało, w oczach ćmiło,

Nie straciłem nic na czasie,

I dziś jestem w czwartej klasie!

Choć o kątach dowodzenia,

Twarde były do zgryzienia;

Choć łacina albo greka,

Namęczyły dość człowieka,

Tom doświadczył przecie tego:

Dla chcącego — nic trudnego!

Lecz dziś zato mogę śmiało,

Duszą się weselić całą!

Biegać z fuzyą po gaiku,

Hasać sobie na koniku,

Dziś to wszystko zrobić mogę!

Piłka

Władysław Bełza

Bawcie się piłką,

Kochane dzieci!

Patrzcie, jak ona,

Wysoko leci!

Jak podrzucona,

Ręką do góry,

Zda się, że w locie

Przebija chmury.

Ale wnet oto

Na ziemię spada:

Rzuca się na nią,

Chłopców gromada.

Ten i ów chwyta,

Piłeczkę małą,

Co znów podbita,

W górę mknie śmiało.

I tak bez końca,

Pośród igraszek,

Wzbija się w niebo,

Jak lotny ptaszek.

Tylko się w górze,

Sama nie wstrzyma,

Bo nie jest ptaszkiem

I skrzydeł niéma.

Podróż na drewnianym koniku

Władysław Bełza

Hop koniku, hop!

Dalej z tropu w trop!

Hejże! w drogę ruszaj śmiało,

Objedziemy Polskę całą,

Hop koniku, hop!

Raźno w drogę bież,

Podkówkami krzesz!

Pojedziemy do Krakowa,

Co pamiątek tyle chowa,

Wśród murów i wież!

Odpoczniemy tam,

U Wawelu bram:

Gdzie u grobów dawnych króli,

Będę modlił się najczulej,

By Bóg szczęścił nam!

Teraz płot czy rów,

Na przegony znów:

Ruszaj w drogę rzeźki, żwawy,

W odwiedziny do Warszawy,

Rżyj i parskaj zdrów!

Sławny to jest gród,

Dzielny jego lud,

Nie da zjeść się Mazur w kaszy,

I bieda go nie zastraszy,

Bo ma chleba w bród!

W końcu przyjdzie nam,

Bywszy tu i tam:

W nadniemeńskie skoczyć strony,

Poznać lud ten oddalony,

Choć tak blizki nam!

Teraz siwku mój,

Już cię okrył znój:

Więc musimy spocząć sobie,

Ja u mamy, ty przy żłobie,

Stój koniku, stój!

Polska dzieweczka

Władysław Bełza

Jak gołąbek biała, czysta,

Jak lilijka zgrabna, gibka,

Jak gwiazdeczka promienista,

Hoża, zdrowa, niby rybka.

Jak ptaszyna wciąż wesoła,

Gniew jej lica nie zachmurzy;

Dusza jasna jak anioła,

Buzia śliczna jak kwiat róży.

Dla ubogich litościwa,

Lgnie jak pszczółka do książeczki,

Jak wiewiórka zwinna, żywa:

Oto polskiej typ dzieweczki!

Polska mowa

Władysław Bełza

Ukochaj dziatwo słowo rodzinne,

Skarb twój najdroższy, wspaniały !

Tem słowem usta twoje niewinne,

Pierwszy paciorek szeptały.

A co po Bogu najdroższe dziatki!

Dla duszy tkliwej i czystej:

Słodkie imiona ojca i matki,

Wzięłyście z mowy ojczystej.

Pierwsze wrażenia, pierwsze pojęcia,

Pieśń ptaszka, kwiatki w dąbrowie,

Co zajmowały umysł dziecięcia,

W tej tłumaczono wam mowie.

Nie tylko kraj ten, w którym żyjecie,

Ojczyzną waszą się zowie:

Bo jest i druga ojczyzna, dziecię,

Co w polskiem mieści się słowie.

Z głębi serc polskich, nurty żywemi,

Rwie się jak rzeka wspaniała:

To mowa ojców, co naszej ziemi,

Nazwisko „Polski" nadała.

A jakież czary mowa ta mieści:

Raz gromem huczy i błyska...

To znów się ozwie jękiem boleści,

Że aż łzy z oczu wyciska.

Bo w niej się chowa moc tajemnicza,

Ta czarodziejska moc wróżki:

Co raz ją zmienia w pieśń Mickiewicza,

To znowu w hasło Kościuszki!

Więc czcij to słowo, co się u świata,

Okryło zasług wawrzynem!

Bo kto niem gardzi albo pomiata,

Ten złym Ojczyzny jest synem!

Pożegnanie ptasząt

Władysław Bełza

Puchowe łoże,

Usłał śnieg biały;

Ptaszki za morze,

już odleciały.

Już srebrne płatki,

Kryją dąbrowę;

Ptaki i kwiatki,

Bywajcie zdrowe !

Pomnę — na wiosnę,

Ptaszkowie leśni,

jakże radosne,

Brzmiały tu pieśni !

A dziś szczebioty,

Umilkły wasze;

jesienne słoty,

Biją w poddasze.

Wicher wygrywa,

Żałobne pienia,

I groźnie zrywa,

Wasze schronienia...

Roznosi słomki,

Z gniazd oderwane,

I burzy domki,

Przez was stawiane.

Ale ja na to,

Poradzę sobie;

Już na lato,

Gniazdko wam zrobię.

Śliczne z pudełka,

Gniazdeczko nowe,

Do okien szkiełka,

Dam kryształowe.

A gdy ujrzycie,

Rąk moich dzieło:

To się zdziwicie,

Skąd się tu wzięło?

Bo ja was lubię,

Za śliczne pienia;

Ja was nie gubię,

Miłe stworzenia!

Ja was nie łowię,

W sidełka skrycie;

Ja was, ptaszkowie,

Kocham nad życie!

Tylko złe dziecię,

Szkodzi ptaszynie;

A ja wam przecie,

Krzywdy nie czynię!

Praca

Władysław Bełza

Jest pewna siła, o dziecię moje!

Co ducha krzepi i nudy skraca,

Co skroń ozdabia w szlachetne znoje:

Wiesz jak jej miano? — zowie się p r a c a.

Widzisz ten kościół z krzyżem u szczytu,

Co Bogu serca zbłąkane wraca:

Któż wieże jego wzniósł do błękitu,

Jeśli nie długa, mozolna p r a c a.

Albo bielone ściany tej szkółki,

Gdzie dzieci marnie chwilek nie tracą,

Lecz nektar nauk sączą jak pszczółki,

Czyż nie stawiane trudem i p r a c ą?

Patrz na tych ludzi, którzy wieczorem

Wracają czarni, strudzeni tacy,

I wyszarzanym świecą ubiorem,

Co im wśród ciężkiej wytarł się p r a c y...

Ale się nie śmiej z podartej szaty,

Którą się szczycą owi biedacy;

Kiedyś, o dziecię! dowiesz się z laty,

Jaka jest wartość sukni a p r a c y.

Lecz dłoń ich ujmij w swe rączki małe,

Niech twe uściski trud im zapłacą,

I cześć miej dla tych, co życie całe,

Walczą wytrwałą i ciężką p r a c ą.

Bo nie złocone pałaców progi,

W poczciwych oczach ludzi bogacą...

Droższy jest często domek ubogi,

Jeśli zdobyty mozolną p r a c ą.

Pracowity Jezus

Władysław Bełza

Mały Jezus, zbawca świata,

Wasz rówieśnik, dziatki;

Własną rączką codzień zmiata,

Pył z rodzinnej chatki.

I świętemu Józefowi,

Strudzonemu wielce:

Dopomaga, tak jak może,

Przy jego ciesielce.

Gdy Najświętsza Matka Boża,

Do kądzieli siędzie:

To On wełnę Jej nawija,

I patrzy jak przędzie.

To znów cichy jak baranek,

Przy Matusi klęknie:

Weźmie książkę w drobne rączki,

I uczy się pięknie.

A wam z książką praca cała,

Tak idzie niesporo...

Na kolana dziatwo mała,

Przed Jego pokorą!

Przestroga

Władysław Bełza

Staś, że młodszego brata poprawić potrafi,

W stylu i w ortografii,

Już się za najmędrszego uważał człowieka,

I wszystkich traktował z lekka.

Tymczasem, gdy mu przyszło chrząszcz pisać w kajecie,

W ogromny popadł ambaras,

I w tym jednym wyrazie, czy uwierzyć chcecie,

Zrobił dwa błędy naraz!

Więc dziadzio, poprawiając myłki w jego pracy,

Rzekł: „brzydko, kto nad innych wynosi sam siebie,

Bo zawsze znajdą się tacy,

Co więcej wiedzą od ciebie".

Przędziwo Najświętszej Panny (Babie Lato)

Władysław Bełza

Już jesień nadchodzi, już ptaki wędrowne,

Gromadzą się w stada nad wodą,

By wzlecieć na długo w te kraje czarowne,

Gdzie słońce lśni wieczną pogodą.

I któż tu zostanie ? Śród wichru i słoty,

Kto słodką się ozwie pociechą?

Gdy tylko na ziemi płacz słychać sieroty,

I świegot wróbelka pod strzechą?

Lecz z ptaszkiem pół biedy: choć zima go nęka,

Choć wszystko powarzy w swym biegu,

To zawsze się znajdzie poczciwa gdzieś ręka,

Co ziarnko mu rzuci na śniegu.

Lecz biedne sieroty... O! Boże mój, Boże!

Te całą już tracą nadzieję,

Bo któż je przytuli i któż je w tej porze,

W cieplejsze sukienki odzieje?

Nie bójcie się dzieci! otrzyjcie oczęta,

Co zaszły łezkami srebrnemi;

O biednych, maluczkich, Bóg zawsze pamięta

I nie da im ginąć na ziemi.

Choć wicher szaleje, choć chmury się piętrzą,

I śnieżek rozsypał się w płatkach:

Bóg radzi w tej chwili z swą Matką Najświętszą,

O biednych sierotach i dziatkach.

A święta Panienka łzę tając na oku,

Przywoła służebnic swych grono:

I każe na białym ustawić obłoku,

Jaśniejsze od słońca wrzeciono!

I sama przy srebrnej zasiada kądzieli

I snuje nić długą jak tęczę;

A wszędzie po świecie roznoszą Anieli,

Tej przędzy niteczki pajęcze.

Na krańcach gdzieś ziemi, za wichrów gdzieś śladem,

Ulata nić biała tej przędzy;

Bo Marya chce własnym nam wskazać przykładem,

Jak biednych ratować od nędzy.

O ! patrzcie, jak tkliwie twarzyczka Jej słodka,

Do biednych uśmiecha się dziatek,

Jak dla was, sierotek, rozsnuwa nić z motka,

Ta Matka, was wszystkich bez matek.

Więc biedne dziecinki! nie płaczcie tak rzewnie,

Choć wicher jesienny już wyje:

Bo z przędzy niebieskiej niejedna dłoń pewnie,

Tu dla was koszulkę uszyje.

Przy kominku

Władysław Bełza

Na kominku ogień huka,

Rzuca światła smug;

Wtem do okna ktoś zapuka:

— „Kto tak późno ? czego szuka ?

Skąd prowadzi Bóg?" —

— „Hej! otwórzcie tam niebodze!"

Głos odezwał się:

— „Zima jestem, w śniegu brodzę,

W rękawicach ciepłych chodzę,

Puśćcie, puśćcie mnie !" —

Poskoczono od komina,

I otwarto drzwi:

Weszła zima starowina,

Licha na niej salopina,

Biedna, z zimna drży...

Szła oparta na kosturze,

Stara jak ten świat;

Na jej twarzy mróz i burze,

Choć ukryła ją w kapturze,

Wyryły swój ślad.

Ociężałe wlokła kroki,

Pokaszlując wciąż;

Z lodu miała srebrne loki,

Co zwieszały się na boki,

Długie, niby wąż.

Wprowadzono starowinkę

Tam, gdzie płonął chrust;

Dano chleba okruszynkę,

I herbaty odrobinkę,

Wlano jej do ust.

Z gościnności polskiej rada,

Babcia kłania się;

Na fotelu miękkim siada,

I każdemu rozpowiada,

Jak jej w życiu źle.

Plecie sobie babcia, plecie,

Marszcząc siwe brwi:

Jak przez burze i zamiecie,

Wędrowała po tym świecie,

Długie, długie dni...

A gdzie w strasznym swym pochodzie,

Przeszła wzdłuż czy wszerz:

Tam się ścinał lód na wodzie,

Marzły drzewa, a w zagrodzie

Ginął ptak i zwierz...

Plotła babcia... a w kominie

Płonął drewek stos;

Na sen przyszło starowinie,

I choć brzydko spać w gościnie,

Zachrapała w głos.

Spała babcia... Aż wiosenka

Przyszła sobie raz:

Zapukała do okienka,

Mówiąc do niej: „Chodź stareńka,

Bo już ogień zgasł!"...

Przy książeczce

Władysław Bełza

Zosia panienką jest już nielada,

Wie nawet, jak się literki składa,

Do stu bez myłki liczyć już umie,

I najtrudniejszy wierszyk rozumie.

Jakże serdecznie tej uczoności,

Młodsza Marynia siostrze zazdrości!

Lecz zazdrość, Maniu, to brzydka wada,

Trzeba się uczyć, to trudna rada!

Rada dla Jasia

Władysław Bełza

Śmiał się Janek ze starca, że idąc w zawieję,

Przewrócił się i rozbił.

— „Niech się Jaś nie śmieje!

Rzecze mama, — toż samo może spotkać ciebie!

Na dzieci nielitosne gniewa się Bóg w niebie.

Szanuj, drogi mój Janku, starca włosek siwy,

By i ciebie uczczono, gdy będziesz sędziwy"!

Rady na drogę życia

Władysław Bełza

myśl z niemieckiego

Kiedy już młody przyjacielu,

Wyruszasz w świat szeroki,

To prostą drogą dąż do celu,

Z rozwagą stawiaj kroki.

Naprzód z innymi idź w zawody,

Hartując duch i ciało ;

A gdy napotkasz gdzie przeszkody,

To je usuwaj śmiało.

Bo na to los ci, chłopcze miły,

Chciał je na poprzek rzucić:

By wypróbować twoje siły

I dać zwycięzcą wrócić.

O chleb nie żebraj w obcym progu,

Bo to niegodne ciebie;

Pracuj, a resztę zostaw Bogu,

On myśli o twym chlebie.

Niech inni piją słodycz miodu,

Ty z miernym gódź się stanem;

I ucz się wcześnie być od młodu,

Samego siebie panem.

I niech cię zawsze przed obcemi,

Wyróżnia cześć poczciwa;

Bo wiedz, że sława twojej ziemi,

Na barkach twych spoczywa.

Rolnik

Władysław Bełza

Ze mgły porannej zabłysnął dzionek,

Już ze snu cała wioska się budzi.

Wdzięczną piosenkę dzwoni skowronek,

Wierny towarzysz wieśniaczych ludzi.

Poobciążane pługiem i broną,

Poważne wołki ciągną na pole,

A pilny rolnik ręką strudzoną,

Złociste ziarna rzuca na rolę!

O! cześć ci siewco, bo z twego trudu,

Na chleb powszedni starczy dla ludu!

Rozmowa z gołąbkiem

Władysław Bełza

Jedz, jedz, gołąbku mały,

Z mej ręki groszek biały!

Dajże mi główką znak:

Tak, tak.

Co mam, to ci przynoszę,

No, jedz, kiedy cię proszę !

Czyś głodny? — daj mi znak:

Tak, tak.

Może nie lubisz groszku,

I chleba chcesz pieszczoszku ?

Dajże mi główką znak:

Tak, tak.

Poczekajże, mój panie,

Własne ci dam śniadanie !

Smakuje? — daj mi znak:

Tak, tak.

Gruchasz... trzepoczesz w skrzydła,

Bo cię złapano w sidła...

To przykro ! — dajże znak:

Tak, tak.

No, czekajże, niebożę,

Ja klatkę ci otworzę,

Chcesz tego? — daj mi znak:

Tak, tak.

Ja krzywdy ci nie zrobię,

No leć, gołąbku, sobie !

Bujaj, jak wolny ptak:

Tak, tak.

Próżno ścigani oczyma:

Frunął — i już go niema!

W niebieski wzbił się szlak:

Tak, tak.

Rozmowa z mamą (Mamo! kto też...)

Władysław Bełza

Staś

Mamo ! kto też był na świecie,

Nim mi Bozia życie dała?

Matka

Ojciec twój i ja, me dziecię,

Com nad tobą wciąż czuwała.

Staś

A przed mamą?

Matka

Babcia twoja

I dziadek. Wszak znałeś dziadka?

Staś

A dziadunio, mamo moja,

Czy miał też swojego tatka?

Matka

Naturalnie.

Staś

A przed niemi,

Przed babunią i przed dziadkiem,

Nie wiesz też mamo przypadkiem,

Kto był pierwszy na tej ziemi?

Matka

Wiem synu: Adam i Ewa,

Którzy w Raju żyli błogo,

Gdzie prześliczne rosły drzewa...

Staś

Lecz powiedz mi, czy nikogo

Prócz nich, nie było na świecie?

Matka

O! był, moje drogie dziecię!

Stwórca ziemi, gwiazd i słońca,

Sam bez początku i końca...

Staś

Jego imię? mamo droga!

Matka

Synu! Jest to imię Boga!

Rozmowa z mamą (Powiedz mi, proszę...)

Władysław Bełza

— Powiedz mi, proszę, mateczko droga !

Którędy trafić do Pana Boga?

Czy ta jest ścieżka żywota wieczna,

Co lśni na niebie jak wstęga mleczna?

Czy jaka inna, ukryta może,

Która prowadzi w Królestwo Boże?

— O ! mój najmilszy aniołku mały !

Ten jak puch śniegu gościniec biały,

Na którym ciepłą, wiosenną nocą,

Gwiazdki srebrnemi skrami migocą:

To tylko dla nas, jako wzór święty,

Na lazurowem niebie rozpięty,

By droga nasza była tak biała,

Jak ta w błękitach wstęga wspaniała.

Kto chce do nieba trafić, o! dziecię,

Ten drogę znajdzie i tu na świecie...

Niech tylko nigdy, jak źli wędrówce,

Nie zbacza z cnoty gdzieś na manowce;

Niech serce swoje bliźnim otworzy,

Niech zeń przybytek uczyni Boży,

A droga jego pójdzie najprościej,

Z padołu ziemi, do gwiazd jasności.

O! mój aniołku! przed tobą droga

Leży, wiodąca do Pana Boga!

Nie zbaczaj tylko na ścieżki kręte,

Lecz powinności wypełniaj święte:

A gdy w przyszłości kiedyś dalekiej,

Przyjdzie ci żegnać ten świat na wieki,

Bóg duszę twoją wzniesie do siebie

I śród gwiazd jasnych zawiesi w niebie!

Równianka

Podarek dla grzecznych dzieci

Władysław Bełza

Otóż i znowu zakwita wiosna,

Darząc majowym promieniem słonka,

A pieśń oracza dźwięczna, radosna,

Łączy się razem z piosnką skowronka.

Cichy i wonny powiew wietrzyka,

Łagodnem tchnieniem trawkę kołysze.

A nuta smętna piewcy słowika,

Majowej nocy przerywa ciszę.

Pod starą lipą, w dali na błoni,

Strumyk się jasnym pierścieniem wije,

Nad nim fiołek miluchnej woni,

Bratki i śnieżne kwitną lilije.

Kiedy po kwiaty biegnę porankiem,

By w nie przystroić ołtarz Maryi,

To tylko takim cieszę się wiankiem,

Który jest splecion z bratków, z lilii:

Kiedy fiołek zdobi go wkoło,

Piastując rosy perełkę w łonie,

Wtenczas radosny, nucąc wesoło,

Kornie promienne zdobię Jej skronie.

Mały podarek!... Lecz mi się zdawa,

Że w skromnej dani wiosenne kwiatki,

Przyjmię Królowa Niebios Łaskawa,

Chętnem uczuciem najlepszej Matki.

Poranny zwiastun chwili radosnej,

Cieniem majowych trawek spowity,

Wonny, jak powiew rozkosznej wiosny,

Barwny, jak czyste niebios błękity

Fjołek, co uczuć skromnych obrazem,

Z bieluchnem kwieciem lilji zebrany,

Jakże się cudnie wydaje razem,

Onej przeczystem tchnieniem owiany!

O! jak to miłe są owe bratki

Złączone z sobą w zgodzie niewinnej!

Dziatwo! te drobne pól naszych kwiatki,

To wzór miłości waszej rodzinnej!

* * *

Tych uczuć świętych, w życia poranek,

Związujcie drobne kwiateczki!

Które wam dzisiaj na skromny wianek

Przynoszę, miłe dziateczki!

Serce matki

Władysław Bełza

Znacie wy dzieci serduszko matki?

Wiecież, co w głębi swej mieści?

Ilu niebiańskich pociech zadatki

I jaki ogrom boleści?

Jeżeli dzieci dobre i grzeczne,

Wnet serce bije w takt żywszy,

Dzieląc wokoło blaski słoneczne,

Swojej miłości najtkliwszej.

Lecz kiedy dziecko źle mamie życzy,

Gdy dziatwa krnąbrna, złośliwa:

Serce jej, niby kielich goryczy,

Po brzegi łzami opływa.

A jak to serce dobre i święte,

Jakie najczystsze na świecie,

Jaką miłością dla was przejęte:

Najlepiej sami to wiecie !

Ileż to razy, kiedyście drżały

Przed gniewem ojca, spłoszone:

To serce matki, drobiazgu mały,

Brało cię w swoją obronę.

Lub gdyś na karę zasłużył nową

I stał jak trusia w kąciku:

Kto przebaczenia niósł tobie słowo

I pocałunków bez liku?

U kogo znajdziesz więcej rozkoszy?

Czulej pieszczące cię dłonie?

I gdzie ci z oczek nikt snu nie spłoszy,

Jak nie u matki na łonie?

O ! po dniu białym, z światłem jarzącem,

Dzieci kochane, jedyne !

Takiego skarbu szukać pod słońcem,

Jakiem jest serce matczyne !

Bo gdy cię wszyscy opuszczą w świecie,

Ody ginąć przyjdzie ci marnie:

Jeszcze i wtedy — zbłąkane dziecię,

Serce cię matki przygarnie!

Skowronek

Władysław Bełza

Wzbił się w górę skowroneczek,

Wysoko w przestworze,

I wydzwania, jak dzwoneczek,

„Kiedy ranne zorze!"

Witaj, gościu pożądany,

Ptaszku nam życzliwy!

Wzlatuj z piosnką nad te łany,

Nad te polskie niwy!

Nuć o wiośnie, nuć o słonku,

Co chmury ozłaca;

Z twym powrotem, o skowronku,

I nadzieja wraca !

Rolnik szczęśliw i wesoły,

Dzwoni w sierp szczerbaty;

Wyprowadza krzepkie woły,

I pług ciągnie z chaty.

Kraje ziemię swą jedyną,

Pod zasiewy złote:

A ty wlewasz mu ptaszyno,

Do pracy ochotę.

I Mocarza błagasz w niebie,

W modlitwie lotnej:

By posiane ziarna w glebie,

Dały plon stokrotny!

Gnieźdź się, ptaszku, na zagonie,

Gnieźdź się między nami:

Ja gniazdeczko twe obronię

Przed złymi chłopcami!

Słowik

Władysław Bełza

Lubisz słowika, gdy w noc majową

Pieśń jego płynie ponad dąbrową,

I z tchnieniem wiatru co w liściach dysze,

Ciebie, dziecino, do snu kołysze.

Lecz pewnie nie wiesz dziecko kochane,

Że gdy ty tulisz oczy zaspane

I śnisz o małych aniołkach w niebie,

Słowik się wtedy modli za ciebie.

Bo ten skrzydlaty mieszkaniec wioski,

Słowik, śpiewakiem jest Matki Boskiej.

On na cześć Maryi, cudnemi słowy,

Wydzwania w ciszy swój hymn majowy,

I niestrudzony, z nocy do świtu,

Śpiewa Jej chwałę, pełen zachwytu !

A Matka Boża ptaszynie rada,

Słucha tych modlitw, co on Jej składa;

Słucha tych śpiewów i cudnych treli,

Jakby niebieskiej jakiej kapeli;

I błogosławi was, dziatki lube,

Ze nie czyhacie na ptaszka zgubę.

Więc cyt, pacholę ! nie płosz słowika!

Lecz gdy cię dojdzie jego muzyka,

Klęknij przed Matki Boskiej obrazem,

I módl się kornie z słowikiem razem !

Słuchaj mamy

Władysław Bełza

Ej ! dziecinki moje drogie,

Pszczółek gwarny roju !

Jakże dni wam płyną błogie,

W szczęściu i spokoju.

Ponad wami rodzicielska,

Czuwa wciąż opieka,

A mateczki dłoń anielska,

Z pieszczotą was czeka.

Nikt nad wami nie przewodzi,

Nikt palca nie skrzywi :

Towarzysze moi młodzi,

Jakżeście szczęśliwi!

Jednej tylko mamy swojej,

W domu wolę znacie ;

Lecz powiedzcie, drodzy moi!

Czy też jej słuchacie?

Czy też o tem się pamięta,

Dziatwo ukochana!

Że jej słowo, to rzecz święta

I nieodwołana.

Że co mama wam zaleci,

To tak spełnić trzeba:

Jakby to był, drogie dzieci,

Rozkaz dany z nieba.

Bo jej rady, jej przestrogi,

Nauki, wskazówki:

To jak posiew niebios błogi,

Na młodziutkie główki.

Każda myśl jej w duszę wpadnie,

Jak promyczek złoty,

I wystrzeli potem ładnie,

W uroczy kwiat cnoty.

Niech więc dziatwa wciąż pamięta,

Na mamy rozkazy,

Bo jej słowo, to rzecz święta,

Dla serca bez skazy.

Sprzeczka

Władysław Bełza

Janek z Helenką wiódł sprzeczkę od rana,

Ale to sprzeczkę niemałą:

O to, jak lalka ma być dziś ubrana,

W żółtą sukienkę, czy białą?

Nie wiem, bom wyszedł z samego początku,

W jaką się lalka ubrała?

Tylko widziałem jak Jaś w jednym kątku,

A w drugim Helcia płakała.

A tutaj dziatwa, wśród świeżej murawy,

Wyprawia figle i pląsy;

Helenka z Jasiem aż drżą do zabawy,

Ale wstrzymują ich dąsy.

Tak się dąsali do późnego zmroku,

Gorzkiemi pojąc się łzami;

Aż ojciec rzekł im, patrząc na to z boku:

„Niezgodni karzą się sami!"

Sroka

Władysław Bełza

O sroce, która na płocie skrzeczy,

Krążą po świecie nieładne rzeczy:

Że ma w języku dziwne łaskotki,

I między ptactwem rozsiewa plotki.

Do dzisiaj nie wiem, kochane dziatki,

Kto takie sroce przypina łatki?

To też nie biorę na me sumienie,

Czy to jest prawda, czy posądzenie?

Lecz czyż nie lepiej, przyznajcie sami,

Trzymać języczek swój za zębami,

Niż się narażać na gorzkie słowa,

Że się jest paplą, jak sroka owa?

Szabla

Władysław Bełza

Co się tak chciwie rwiesz do szabelki,

I czemu rączki drżą ci tak do niej?

Każdy z was myśli, że rycerz wielki

Ten, co dosiada drewnianych koni.

Dzisiaj was zgrabny wabi mundurek,

Szabla błyszcząca i konik w biegu,

Na kasku mnóstwo powiewnych piórek,

Więc byście rade stanąć w szeregu!

Nim to nastąpi — drogie dziateczki,

Dziś po komendzie: „Marsz! do książeczki!”

Szczygieł

Podarek dla grzecznych dzieci

Władysław Bełza

W wielkim dniu stworzenia świata,

Bóg powołał wszystkie twory.

Więc do Pana najpierw wzlata

Powietrznemi płynąc tory,

Gromada leśnych śpiewaków,

Różno-piórych, barwnych ptaków.

A na dole, ziemskim szlakiem,

Ciągną zwierząt legje całe:

I żółw nawet ze ślimakiem,

Dąży oddać Panu chwałę!

Tu lew kroczy groźny, dziki,

Tam poddanych jego szyki!

A przed niemi na chmur tronie,

W przezroczystej szat osłonie,

Dzierżąc berło z gwiazd miljona,

Wśród aniołów złotych grona,

Co nad Bożym tronem wzlata:

Zasiadł Stwórca wszego świata!

* * *

Więc przed Panem pierwszy stawa

Lew, monarcha pośród zwierza;

Dalej orzeł hołd oddawa,

Panujący król u pierza.

I lilija wonna, biała,

Księżna w państwie barwnych kwiatów,

I falista trawka mała,

Pani łącznych aromatów.

A za niemi, cicho, skromnie,

Płazy w pokornej postawie;

Więc Pan rzecze: „Chodźcie do mnie,

Niech i wam ja błogosławię!!..."

* * *

I znów owe ptasząt roje,

Do Stwórcy i Pana wzlata,

Cudne piórka cudne stroje

Jak przecudna ziemi szata.

A woddali ptaszek cichy

U podnóża stanął tronu

Snąć w obliczu Bożem lichy,

Gdy Mu nie śmiał dać pokłonu...

I tak długo na uboczy

Stał, wśród licznych ptaków koła:

Aż go wreszcie Pan Bóg zoczy,

I przed tron swój go zawoła.

„Kto ty jesteś, dziecię moje,

Jakież smutki, bóle twoje?"

— To szczygieł! ptaków gromada,

Panu Bogu odpowiada.

On nie strojny w barwne szaty,

On nie wznosi hymnu Tobie,

Niemy, kryjąc się za kwiaty,

Wiecznie w smutku i żałobie! —

— Więc Pan powie: ptaszku mały,

Nie smuć nie smuć się daremnie!

Odtąd barwny będziesz cały,

I dar śpiewu weź odemnie!

A że wszystkie tęczy stroje,

Towarzysze twoi biorą,

Więc ich wszystkich, ptasze moje,

Noś sukienkę różnowzorą! —

Szewczyk

Władysław Bełza

Jestem szewczyk sobie,

Jak tego potrzeba,

Z pracy rąk zarobię,

Na kawałek chleba.

Od domu do domu,

Za robotą latam,

I co trzeba komu,

To zaraz załatam.

Tu wbiję sztyfciki,

Tam w obcas podkowę,

I moje buciki,

Idą w świat jak nowe.

Więc proszę też pięknie,

Każdego chłopczyka,

Jak mu bucik pęknie,

Posłać po szewczyka!

Święty Mikołaj, patron dzieci

Władysław Bełza

I.

Święty Mikołaj w niebie siedzi,

I w chwale boskiej jasno świeci;

Lecz siwą głowę z dawna biedzi,

Z czem ma na ziemię zejść do dzieci,

Do których schodzi on czasami,

Z błogosławieństwem i z darami.

II.

A tam, w tym ślicznym, cudnym raju,

Jest ogrodniczkiem anioł mały;

„Patrz — mówi — Święty Mikołaju,

Rajskie jabłuszka już dojrzały!”...

Święty z uciechy musnął wąsa,

I sam je z rajskich drzew otrząsa.

III.

A gdy już zebrał worek cały,

Tak do świętego Piotra rzecze:

„Muszę do dziatwy śpieszyć małej,

Otwórz mi niebo, zacny człecze,

Bo wiesz, że dziatwa niecierpliwa,

Codzień mię czeka, codzień wzywa!”

IV.

Otworzył Piotr furteczkę w niebie,

I rzekł: — „Idź bracie w Imię Boże!

Lecz ciepły kożuch weź na siebie,

Bo straszny dzisiaj mróz na dworze”.

Święty się ubrał w futro kunie,

I wprost na ziemię z nieba sunie.

V.

I tu do każdej puka chatki,

Bo mu do każdej znana droga;

I wkoło siebie zbiera dziatki,

Słucha Ojcze nasz, Wierzę w Boga,

I radość z świętych lic mu świeci,

Gdy widzi dobre, grzeczne dzieci.

VI.

Lecz niechno jakie dziecko spotka,

Co złe zamiary w sercu chowa;

Wnet jego twarz, zazwyczaj słodka,

Staje się mroczna i surowa,

Dla takich dzieci groźnym bywa,

Aż mu się trzęsie broda siwa!

VII.

I chociaż świętą jest osobą,

Choć zwykle dobry i łaskawy,

Takie złe dziecko bierze z sobą,

I niesie w worku do naprawy;

A co tam robi z tem nicpotem,

To lepiej już nie mówić o tem...

VIII.

Lecz polskie dworki, polskie chatki,

Mieszkaniem są poczciwych ludzi;

Spijcie więc błogo drogie dziatki,

Aż was Mikołaj święty zbudzi;

Bo on was wszystkich kocha szczerze,

I dobrych dzieci nie zabierze!

Tatarzy

Władysław Bełza

Spojrz na podolskich łanów obszary,

I na szumiące Dniestrowe fale!

O! niegdyś mord tu siały Tatary,

I krew i jęki — i łzy i żale...

Ale niedługo stało Tatara!

Bo w pogoń za nim szedł młodzian dziarski;

Jezus — Maryja! naprzód ! marsz wiara!

I hejże! dalej, w taniec tatarski!

A chociaż klęska biegła za klęską:

Myśmy wciąż granic strzegli zwycięsko!

Trzeci wiersz o św. Mikołaju

Władysław Bełza

Kochane dzieci! Tak jak co roku,

Na śnieżnym do was schodzę obłoku,

Aby zobaczyć, co też na ziemi,

Dzieje się z dziećmi tak mnie drogiemi?

Jak ja was kocham, o dziatki moje!

Skorom niebieskie rzucił podwoje,

I mimo śniegu co bieli niwy,

Przyszedłem do was, staruszek siwy...

A gdy tam w niebie polscy patroni,

W złotych koronach, z palmami w dłoni,

Co naszą ziemię w opiekę wzięli,

O mej podróży się dowiedzieli,

Zeszli się niby w izbie sejmowej,

I temi do mnie przemówią słowy:

Kiedy opuszczasz już progi Raju,

Patronie dziatwy, cny Mikołaju,

I w tej grudniowej, śnieżnej zamieci,

Schodzisz tam na dół do polskich dzieci:

To się też dowiedz, czy tam się plemi

Wśród dziatek, miłość ojczystej ziemi?

Czy ją kochają mocno i szczerze?

Czy codzień za nią mówią pacierze?

Czy od dzieciństwa dobrze jej służą?

Uczą się pilnie, pracują dużo?

I czy w serduszkach dziatwy migota,

Najczystszym blaskiem — wiara i cnota?

A gdy zobaczysz, że od początku

Wszystko w serduszkach u nich w porządku;

Że są pobożne, dobre i grzeczne,

Starszym posłuszne, w szkole stateczne:

To pobłogosław drogie dzieciny,

Od nas, Patronów polskiej krainy,

I od ich świętych Aniołów stróży,

Którzy ich strzegą wśród życia burzy.

Więc w imię Ojca, Syna i Ducha!

Niechże Bóg modłów moich wysłucha!

I niech na ciebie o! dziatwo miła!

Błogosławieństwo niebios On zsyła,

Ku swojej chwale, chlubie starszyzny,

I pożytkowi naszej ojczyzny!

Ukarany olbrzym

(Bajeczka)

Podarek dla grzecznych dzieci

Władysław Bełza

Mały chłopczyna

Który dopiero zaczyna

Rok szósty życia,

Roił niemal od powicia,

Że już nad niego

Nie znajdzie w świecie, większego

Olbrzyma!

Chcąc więc osóbce swojej większą nadać postać,

Jak owa żaba, w bajce, pysznie się nadyma!

Kładzie ogromny cylinder na głowę

Tak, że gdyby większy jeszcze o połowę

Włożył, to czołem chyba mógłby nieba dostać!

A że do garnituru potrzeba koniecznie

Laski i cygar! Więc choć to niegrzecznie,

A nawet bardzo nieładnie

Jeśli kto kradnie!

Nasza pocieszna figurka,

Bierze kryjomo kluczyk, otwiera, i z biórka

Ojcowskiego, papieros wyjmuje z pudełka;

Zakłada na nos dwa szkiełka,

I już za progiem!

A za nim po ulicy jakby za rarogiem,

Biegnie chmara dzieciaków, krzycząc z całej siły:

„Patrzcie ta figa

Ledwie że chodzi! Mój ty Boże miły!

Jak on ten wielki kapelusz udźwiga?"

To znowu nań wołają ci psotnicy mali:

„Zdejm pan lepiej te szkiełka, bo się pan obali!"

Jakoż olbrzym przypadkiem o kamień uderzył,

Kapelusz mu na oczy aż po brodę w pada,

A on jak długi bruk zmierzył.

Biada!

Oberwał guza! nie wiem jak tam dalej było,

Lecz pono nie na jednym guzie się skończyło!

* * *

Jeśli kto z małości zacznie

Starszych małpować niebacznie,

I wady tej wyplenić jeśli się nie stara:

Zawsze go za to jakaś spotka kara!

Ul

Władysław Bełza

Gwarno i rojno; od blasków słońca,

Pszczółki jak gwiazdki migają złote;

Tam i napowrót lecą bez końca,

I ciągle swoją snują robotę.

Ta na kwiateczki i zioła siada,

Zbierając słodycz z każdej jagody;

Ta żółte plastry wosku układa,

A inna wonne wysącza miody.

Dzieci! trza pilniej trudzić wam czoła,

By nie prześcigła was w pracy — pszczoła!

W Noc Bożego Narodzenia

Władysław Bełza

Noc grudniowa... śnieżyca...

Wiatr z północnej dmie strony,

Tylko światło księżyca,

Przez chmur pada zasłony.

Wyją wilki po lesie,

Drży bór gęsty, sosnowy,

A wichura w dal niesie,

Grozę nocy zimowej.

W tę noc ciemną i groźną,

Co kir czarny rozpina,

Drogą śnieżną i mroźną,

Idzie mała dziecina.

Dziwny blask jej u czoła,

Promieniście się żarzy,

Choć bez skrzydeł anioła,

Wdzięk anielski ma w twarzy.

I podnosi rączęta,

Ponad jasne swe czoło,

Błogosławiąc zwierzęta,

Bór zapadły i sioło.

I tych ludzi co w siole,

Pracą życie swe słodzą,

I te dzieci przy stole,

Co dziś Wilię obchodzą.

I tak kojąc ból, smutki,

Z jasną gwiazdką nad głową,

Chodzi Jezus malutki,

W tę noc śnieżną, grudniową.

W imionniku

(Czesławowi Chęcińskiemu)

Podarek dla grzecznych dzieci

Władysław Bełza

Mój Czesławku! póki lata,

Póki dzionki kwitną młode,

Póki duch Twój rwie się, wzlata -

Poznaj ojców twych zagrodę!

Poznaj drzewa wiekiem zgięte,

Słuchaj pieśni w listków szumie,

A kto uczci drzewa święte,

Ten i piosnkę ich zrozumie!

Patrz, w ustroniu małe ptaszę,

Swojską dumkę mile dzwoni,

Wietrzyk szumi piosnki nasze,

Po rozkwitłej wonnej błoni!

O posłuchaj! pieśń ojczysta,

Powie tobie wiele, wiele...

A tak rzewna, dźwięczna, czysta,

Jak głos dzwonka przy kościele!

Jeśli smętny śpiew słowika,

Płynąc w cichy zmrok majowy -

Tęskną nutą od dąbrowy,

Na wskroś duszę twą przenika

Ileż więcej dumki słowa,

Do stęsknionej mówią duszy?

Ileż więcej pieśń wioskowa,

I zachwyci ją i wzruszy?

W klatce

Władysław Bełza

Śpiewa ptaszek na gałęzi,

Z innymi w zawody;

Przestał śpiewać na uwięzi,

Bo nie ma swobody!

Ptaszka w klatce usidlili,

Dali cukru, wody!

A on przecież smutnie kwili,

Bo brak mu swobody!

Niegdyś wesół i szczęśliwy,

Jak ty, chłopcze młody,

Ulatywał nad te niwy,

Z piosenką swobody.

I napełniał cudną nutą,

Gaje i ogrody;

Dziś do klatki go przykuto,

Odarto z swobody!

Teraz rwie się osowiały

Z drucianej przegrody;

Tęskni, płacze, jeniec mały,

Do dawnej swobody.

Słyszysz, jak on smutnie jęczy?

Puść go, chłopcze młody!

Za to ptaszek ci odwdzięczy,

Piosenką swobody!

Wiosna

Władysław Bełza

Ot, już wiosenka,

Wraca wesoła;

Z poza okienka,

Widna dokoła.

Sionko przygrzewa,

Wciąż promieniściej;

Śmieją się drzewa,

Z pod pęków liści.

Szary skowronek,

Wzbił się w obłoki,

Dzwoniąc jak dzwonek,

Z wieży wysokiej.

I już, o! dziatki,

Za dni niewiele:

Trawka i kwiatki,

Łąkę zaściele.

Spłyną te chmury,

Co niebo tłoczą;

Piłka do góry,

Pomknie ochoczo.

I wy, jak ptaszki,

Z gniazd, wylecicie,

Na te igraszki,

Co tak lubicie.

Budzić radosną,

W sercach nadzieję,

Razem z tą wiosną,

Co się nam śmieje.

Wiosna życia

(Do Bronisława F.)

Podarek dla grzecznych dzieci

Władysław Bełza

Pomnisz te chwile

Dziecięcych lat?

Kiedy na łące bawiąc o zmroku,

Chcieliśmy wzlecieć do gwiazd w obłoku,

Jak nam się mile

Uśmiechał świat?

Lub kiedy wiosną

Roztajał śnieg?

Jak nas cieszyła zieloność łanu,

Że słowik śpiewa na nowo Panu,

I jak radosno,

Płynął nasz wiek?

Porankiem znowu,

W majowy dzień:

Kiedy wesoło, bratki, dzwoneczki,

Dłoń nasza w skromne plotła wianeczki,

Lipy z parowu

Skrywał nas cień?

Mieszkańców lasku,

Czarowny śpiew:

Jakże nas cieszył nutą wesołą,

Gdy się po niwach rozległ wokoło,

O rannym brzasku,

Wśród ziół i drzew!

Piękne to chwile,

Spędzone tam!

Na ukochanych rodziców łonie,

W lubem przyjaciół i krewnych gronie,

Gdzie było tyle,

Życzliwych nam!

Wszystko bawiło

W porze tych lat!

Leśne ptaszyny, barwne kwiateczki,

Rodzinna wioska, niebo, gwiazdeczki,

Dziecię prześniło,

Dni swoich kwiat!

* * *

Piękna, lecz krótka wiosna natury!

Krótsza w dniach życia człowieka!

Bo zmrok choć zamgli pierwszą ponury,

Słońca ją promień znów czeka.

A wiosna życia skoro przeminie,

Gwiazdą nie świeci jutrzenki,

I barwy smutku w żadnej godzinie,

Z ciemnej nie zedrze sukienki!

O! jutrznio nauk! jasnych promieni

Rozsiej nad nami blask złoty!

Byśmy nie byli błądzić zmuszeni,

W cieniu bolesnej ciemnoty!

Wisła

Władysław Bełza

Domowa rzeko! prześliczna Wisło!

Jakby rusałka powiewna, hoża...

Z podnóża Karpat źródło twe trysło,

I płynie, płynie, het aż do morza.

Oh! ukochanaś ty od flisaków,

Gdańsku wiozących haracz zbożowy!

Źródeł twych strzeże królewski Kraków,

Ujścia, Bałtyku brzeg bursztynowy!

Kraj opasujesz swą wstęgą płową,

Wszystkich rzek polskich będąc królową!

Wróbel

Władysław Bełza

Zamilkły wdzięczne ptasząt hejnały,

Wicher o szyby łomoce;

Został się tylko wróbelek mały,

Co gdzieś na dachu świegoce.

I choć jesienne huczą poświsty,

Choć coraz mglistszy blask słońca,

On — syn poczciwy strzechy ojczystej,

Wiernym jej został do końca.

Choć mróz mu często da się we znaki,

Choć kwili nieraz o głodzie:

On nie poleci, jak inne ptaki,

Gdzieś się wygrzewać na wschodzie!

On woli zostać na swojskiej roli,

Odzie ziarna w kłosach mu rosną,

Bo wie, że Bóg mu i tu pozwoli,

Cieszyć się słońcem i wiosną.

O! ja cię kocham ptaszku poczciwy,

W szarej, ubogiej odzieży!

Bo ty mnie uczysz, jak własne niwy,

Nad wszystko kochać należy.

Xawerek

Władysław Bełza

Xawcio rączkami twarz sobie słoni,

Oczy spłakane, za pasem ścierka,

Ogromny rondel z pieczystem w dłoni,

Że aż się kuchcik śmieje z Xawerka.

Rzewnie chłopczyna ze wstydu płacze,

Do kuchni chodzić już się zarzeka;

Odzie spojrzy: tutaj kura nań gdacze,

Tu kotek miauczy, ówdzie pies szczeka.

Nie trzeba nigdy dziateczki moje,

Wtrącać się dzieciom w rzeczy nieswoje!

Zawsze mama

Władysław Bełza

Zwróć się dziatwo ku tej dobie,

W niemowlęce twoje latka,

Gdy jak Anioł Stróż przy tobie,

Pochylona stała matka;

Jak już wtedy, wzrok dziecięcia,

Jej jedynie szukał samej,

Jak garnęłaś się w objęcia,

Ukochanej twojej mamy.

Czy pamiętasz dziatwo droga,

Kto to pierwszy z otoczenia,

Zwracał twoją myśl do Boga?

Rączki składał do modlenia?

Kto w serduszka twoje małe,

Siał najpierwsze cnót zadatki?

Kto ci głosił Bożą chwałę?

Jak nie usta twojej matki?

Czy wiesz dziatwo, czyje serce,

Bóg na mistrza ci przeznaczył?

Kto literkę po literce,

Na książeczce ci tłómaczył?

Kto cię uczył, jak nie mama,

Władać piórem lub igiełką?

Wszędzie ona, ona sama,

Pierwsze niosła ci światełko!

O ! gdzie tylko się zwrócicie,

Myślą, wzrokiem, drogie dziatki!

Zawsze, zawsze tam ujrzycie,

Ukochaną postać matki.

Jej wzrok o was wciąż pamięta;

Jej myśl o was wiecznie radzi;

Jej to dłoń was pieści święta,

I przez życie wciąż prowadzi.

O! po stokroć wieku błogi,

Póki każdym twoim krokiem,

Dłoń kieruje matki drogiej,

Póki rośniesz pod jej okiem!

Bóg w jej ręce, lube dziatki,

Całe wasze szczęście złożył,

I On dla was w sercu matki,

Tu na ziemi, raj otworzył!

Zboże

Władysław Bełza

Jakże się oko nasze zachwyca,

Jakże się pieści łanów obszarem!

Tu jęczmień, żyto, a tam pszenica,

Złociste kłosy gną pod ciężarem.

O! dobry Boże! dziękiż Ci, dzięki!

Wszystko nam dałeś, co nam potrzeba!

I chleb powszedni mamy z Twej ręki,

Tylko nam braknie nauki chleba.

Dozwól o! Panie! by dla Twej chwały,

Jej ziarna w sercach naszych dojrzały!

Ziemia rodzinna

Władysław Bełza

Całem mem sercem, duszą niewinną,

Kocham tę świętą ziemię rodzinną,

Na której moja kołyska stała,

I której dawna karmi mię chwała.

Kocham te barwne kwiaty na łące,

Kocham te łane kłosem szumiące,

Które mię żywią, które mię stroją,

I które zdobią Ojczyznę moją.

Kocham te góry, lasy i gaje,

Potężne rzeki, ciche ruczaje;

Bo w tych potokach, w wodzie u zdroja,

Ty się przeglądasz Ojczyzno moja,

Krwią użyźniona, we łzach skąpana,

Tak dla nas droga i tak kochana!

Zima

Władysław Bełza

Na niebie chmury,

Dołem tumany,

Wicher ponury,

Miecie przez łany.

Pożółkło błonie,

Kwiatów już nie ma,

W białej oponie,

Zbliża się zima.

Aniołki z nieba,

Sypią nam runem;

Już cała gleba,

Śpi pod całunem.

Rzeki, strumienie,

Lód w więzach trzyma!

Próżne złudzenie:

Ach! to już zima!

Smutno i mroźno

W chacie, na błoni;

Wiatr piosnkę groźną

Po szybach dzwoni...

Trudno się myśli,

Zbyć smutnej szaty,

Chociaż mróz kryśli,

Na oknach kwiaty.

Dziwne to kwiatki,

Co zima rodzi!

Drżą biedne dziatki,

Gdy mróz nadchodzi...

"Chleba!" - biedaki

Żebrzą oczyma:

Rzućcie grosz jaki,

Bo idzie zima!

Złapana myszka

Władysław Bełza

Nie słuchałaś

Myszko mamy,

Pokryjomu

Wyszłaś z jamy.

Chciało ci się

Jeść słoninkę,

A masz teraz

Smutną minkę.

Czemu byłaś

Nieostrożna?

Teraz z jamy

Wyjść nie można.

Dom rzuciłaś

Dla łakotek,

A za karę

Zje cię kotek.

Zmarłe dziecię

Władysław Bełza

Małą dziecka duszyczkę,

W niebo niosą Anieli:

Patrzcie w jego twarzyczkę,

Jak się cała weseli.

O! bo niebo gwiaździste

Oczekuje dziś na nie;

Wnet skrzydełka śnieżyste,

Jak Aniołek dostanie.

I do Bozi poleci,

Z Aniołkami drugiemi,

Błagać szczęścia dla dzieci,

Co zostały na ziemi.

Zuch dzieweczka

Władysław Bełza

Futrzana czapeczka,

Wdzięczną postać stroi,

Odważna dzieweczka,

Zimy się nie boi!

Kiedy wicher srogo,

Ze śniegiem powieje,

To przytupnie nogą,

I wnet pokraśnieje.

Wcale ją nie trwoży,

Że tam mróz na świecie;

Wszak w zimie dzień boży,

Tak dobry jak w lecie.

Kiedy inny nurka,

Daje pośród puchów,

Ona jak wiewiórka,

Śmieje się z piecuchów.

Jeszcze pokryjomu,

Paluszkiem pogrozi:

Niech pan siedzi w domu,

Bo nosek odmrozi!

Hej! dziarskie chłopaki,

Czy wy krwi nie macie,

Że dziewczynce takiej,

Zawstydzać się dacie?

http://pl.wikisource.org/wiki/Autor:Władysław_Bełza

Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wiersze dla dzieci władysław Bełza
Władysław Broniewski Wiersze i poematy
Władysław Bełza
Władysław Bełza 2
Polska mowa Władysław Bełza
Władysław Syrokomla Wiersze (opracowanie)
Władysław Bełza
Władysław Bełza
Wisława Szymborska i Władysław Broniewski wiersze
Władysław Bełza Katechizm Polskigo Dziecka
Władysław Broniewski wiersze opracowania
Władysław Bełza Legenda o garści ziemi polskiej
Bełza Władysław Satyry i fraszki
Bagnet na broń Władysława Broniewskiego analiza wiersza
Polska mowa Bełza Władysław
Broniewski Władysław Wiersze
Legenda o garści ziemi polskiej Bełza Władysław

więcej podobnych podstron