Jędrzej Giertych
LIBAN
Istotą zagadnienia libańskiego jest fakt, że istnieje w górach Libanu i na wybrzeżu morskim u stóp tych gór społeczność chrześcijańska, która się czuje odrębnym narodem i pragnie posiadać własne, niepodległe państwo.
Społecznością tą są maronici. Należy ich w istocie pisać z dużej litery, Maronici, gdyż są oni niewątpliwie osobnym narodem, a nie tylko wyznaniem religijnym. Jest to społeczność wyznawców osobnego kościoła, z odrębną liturgią w języku "syriackim", będącym odmianą starego języka aramejskiego, tego samego, którym mówiono w Ziemi Świętej za życia Chrystusa Pana. Są oni kościołem unickim: co najmniej od roku 1180, kiedy ich rola w Kościele Powszechnym została oficjalnie uznana (co potwierdzone potem zostało przez Sobór Florencki w 1439 roku), a więc są katolikami bez żadnych wątpliwości od 800 lat. Ta ich katolickość sprawia, że czują się związani — kulturalnie i nawet politycznie — z europejskim zachodem. Są szczególnie bliscy Francji. Węzły między Maronitami a Francją nawiązały się w czasie wojen krzyżowych, gdy udzielili oni poparcia wojskom krzyżowców, przybyłym z Europy, wśród których szczególnie liczni byli Francuzi, a zarazem znaleźli sami oparcie w sile i opiece tych wojsk. Te nawiązane węzły nie zerwały się i później. Francja była stale opiekunką Maronitów. Zaznaczyło się to zwłaszcza w XIX wieku. Maronici byli wówczas ofiarami straszliwych rzezi, dokonywanych nad nimi przez muzułmanów, a zwłaszcza przez wywodzącą się z islamu sektę druzów, Francja, aby przyjść Maronitom z pomocą, okupowała Liban w roku 1860. Pod naciskiem Francji i innych mocarstw europejskich Turcja, do której Liban wtedy należał, wyodrębniła go w roku 1864 w osobną prowincję wyłączoną z Syrii i w prowincji tej chrześcijanie korzystali odtąd ze sporego zakresu wolności, przy czym nad zachowaniem tych wolności czuwał wpływ polityczny francuski. Maronici od tego czasu jeszcze mocniej związali się z Francją. Powstał w Libanie szereg szkół francuskich, w tym od roku 1881 francuski uniwersytet w Bejrucie. Wielu libańskich Maronitów jeździło na studia do Francji, język francuski stał się drugim językiem Maronitów, używanym w takim zakresie, w jakim w przedrozbiorowej Polsce używana była łacina. Maronici stali się narodem, który się całkowicie przejął cywilizacją europejską w jej francuskiej odmianie i są, na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego, małą oazą Europy. Jest ich w Libanie (nie licząc licznej ich emigracji w Ameryce i gdzie indziej), wedle ich własnych ocen, około 900.000, to znaczy są oni tak liczni jak Estończycy (też 900.000 w granicach Estonii), naród, który w okresie międzywojennym posiadał niepodległe państwo. Trzeba do tego dodać, że jest w Libanie kilkaset tysięcy chrześcijan innych obrządków i wyznań, także i innych narodowości (takich jak Ormianie), tak, że chrześcijanie byli do niedawna w Libanie w większości liczebnej. (Od dawna nie było w Libanie spisu ludności, tak że dokładne liczby poszczególnych elementów ludnościowych w tym kraju nie są obecnie znane.) Maronici ongiś mówili językiem syriackim, tym samym, który jest językiem ich liturgii, ale jako mowa potoczna język ten całkowicie wygasł, toteż ich językiem potocznym jest dziś język arabski. Są oni wskutek tego uważani za część świata arabskiego. Ich literatura i prasa drukowane są w języku arabskim. A jednak na ogół nie chcą się oni uważać za Arabów. Są narodem odrębnym. Zresztą od Arabów nie pochodzą.
Po pierwszej wojnie światowej, w roku 1920. Cała Syria, a wraz z nią i Liban, stały się, pod formą "mandatu Ligi Narodów", faktyczną posiadłością francuską. W roku 1926 Liban został ogłoszony odrębną republiką, pod protektoratem Francji. W roku 1941, gdy władza Francji została z Syrii i Libanu usunięta, republika ta ogłosiła swoją całkowitą niepodległość, co w roku 1943 Francja uznała.
Liban był następnie przez szereg lat wzorową pod względem praworządności, kultury, ładu i dobrobytu oazą cywilizowanej Europy na Bliskim Wschodzie. Stał się on jakby Szwajcarią świata arabskiego. Widoczne to było w sposób szczególniejszy w dziedzinie ekonomicznej: kraje arabskie lokowały swoje kapitały w bankach Bejrutu. Także: elity intelektualne arabskie z innych krajów posyłały swoje dzieci do Libanu na studia, oraz jeździły tam na wypoczynek i wywczasy. Istotą ustroju republiki libańskiej był kompromis między społecznością chrześcijańską (a raczej społecznościami chrześcijańskimi, gdyż było ich kilka) a społecznościami muzułmańskimi (szyicką, sunicką i druzyjską). Chrześcijanie (z Maronitami na czele) byli w Libanie większością i sprawowali lwią część władzy i wpływu. Ale muzułmanie też uczestniczyli w tej władzy w dużym zakresie. Ustaliła się w Libanie niepisana zasada, że prezydentem Rzeczypospolitej jest tam zawsze chrześcijanin, a mianowicie Maronita, a premierem — muzułmanin. Także i na niższych szczeblach władzy, w administracji, wojsku, sądownictwie itd. ustalił się podział wpływów wedle stałego klucza.
A jednak świat muzułmański nie pogodził się z istnieniem Libanu jako państwa w zasadzie arabskiego i posługującego się arabskim językiem, ale przeważnie chrześcijańskiego. Cichym dążeniem wszystkich Arabów było zniszczenie Libanu.
Przewrotem w sytuacji Libanu stało się wypędzenie Palestyńczyków z Jordanii.
Gdy utworzona została na południe od Libanu, republika Izraelska i gdy wielkie masy ludności arabskiej zostały w roku 1949 z Izraela wysiedlone, przy czym w wyniku tak zwanej wojny siedmiodniowej w 1967 roku liczba tych wysiedleńców znacznie wzrosła, zostali oni tymczasowo umieszczeni w szeregu obozów w kilku krajach arabskich, szczególnie w wielkiej liczbie w Jordanii i w Libanie. (Bogatsze kraje arabskie, producenci ropy naftowej, zamiast wpuścić tych uchodźców do siebie, ograniczyli się do łożenia potrzebnych sum pieniężnych na pokrycie kosztów wyżywienia i w ogóle utrzymania mieszkańców tych obozów). Tym sposobem Liban stał się miejscem pobytu wielu setek tysięcy uchodźców palestyńskich. A w roku 1970 i 1971 uchodźcy palestyńscy w Jordanii zorganizowani w potężne jednostki wojskowe, weszli w konflikt z rządem jordańskim — i rząd ten, stoczywszy z nimi zbrojną walkę, wypędził ich wszystkich z Jordanii, przy czym znaleźli oni schronienie znowu w Libanie, tak że ich liczba w Libanie powiększyła się o dalszych pół miliona ludzi, dochodząc do liczby razem około 600 tysięcy.
Pociągnęło to za sobą dla Libanu dwa skutki. Po pierwsze, zmieniła się w Libanie sytuacja ludnościowa. Przytłaczająca większość uchodźców palestyńskich to byli muzułmanie. Przybyli oni jako tymczasowi goście. Ale wiemy dobrze, jak to z takimi gośćmi bywa. Pamiętamy, że w czasie wojny polsko-bolszewickiej schroniło się w Polsce 600.000 Żydów rosyjskich. To także byli goście. Ale jakoś do Ameryki czy innych krajów z Polski nie wyjechali. A po roku 1926 Piłsudski przyznał im obywatelstwo polskie; stali się więc częścią żydostwa polskiego. Uchodźcy palestyńscy przebywają już w Libanie 33 lata, a ich najświeższa fala 11 lat. Mnóstwo "Palestyńczyków" libańskich urodziło się już w Libanie i stało się już ludźmi dorosłymi. Palestyńczycy osiedleni w Libanie, z których duża część już nie mieszka w obozach, lecz przesiedliła się do miast i miasteczek (a także i obozy zamieniły się na osobne przedmieścia i miasteczka, zastępując namioty i baraki porządnymi domami), uważają się już za współgospodarzy i stałych mieszkańców Libanu. Tym sposobem Liban stał się krajem, w którym muzułmanie są już dzisiaj zapewne w większości.
Po wtóre, Palestyńczycy od dawna zorganizowali się jako zbiorowość powstańcza. Stali się oni w Libanie państwem w państwie. W obozach uchodźczych władze libańskie przestały wykonywać jakiekolwiek czynności rządowe. Władzą stala się tam Organizacja Wyzwolenia Palestyny i jej umundurowane oddziały wojskowe. Co więcej, oddziały te stały się wielką potęgą militarną. Sprzyjające im wielkie mocarstwa wyposażyły je w potężną broń: w artylerię, w czołgi, w samochody transportowe, w rakiety przeciwlotnicze. Oddziały te umieściły tę broń w obozach uchodźczych, pod swoją władzą i poza zasięgiem władz libańskich.
Oddziały te zaczęły zbrojnie atakować Izrael. Artyleria z obozów uchodźczych zaczęła ostrzeliwać pograniczne miejscowości izraelskie. Organizacja palestyńska zaczęła także wchodzić w konflikty z chrześcijańską ludnością Libanu. Stopniowo wytworzyła się w Libanie anarchia. Maronici zorganizowali własną, całkiem potężną zbrojną milicję, znaną pod nazwą Falangi, która objęła rzeczywistą władzę na najbardziej zwartym obszarze etnicznym maronickim w górach Libanu i na wybrzeżu na północ od Bejrutu (łącznie z zamieszkaną przez Maronitów północną częścią tego miasta). Izrael, odpowiadając na ataki na swoje terytorium, rozpoczął najpierw bombardowania lotnicze i morskie tych palestyńskich baterii, które go ostrzeliwały. A że baterie te były w obozach, często o kilka metrów od budynków mieszkalnych uchodźczych, ofiarami bombardowań izraelskich stawały się skupienia palestyńskiej ludności cywilnej. Ludność chrześcijańska (nie maronicka, lecz przeważnie prawosławna) na pograniczu izraelskim zorganizowała się w samoobronę, na której czele stanął były oficer regularnej armii libańskiej, major Haddad. Izrael roztoczył nad siłami majora Haddada swoją opiekę, uzbrajając je w sposób poważny i zamieniając je w rodzaj własnego wojska pomocniczego.
Stopniowo rozpoczęła się w Libanie wojna domowa. W wojnie tej po jednej stronie stały milicje chrześcijańskie i to, co zostało z armii regularnej libańskiej, która w dużym stopniu poszła w rozsypkę. Po drugiej, miejscowe milicje muzułmańskie, oraz potężna, wspaniale uzbrojona armia Organizacji Wyzwolenia Palestyny.
Inne państwa arabskie skorzystały z tej sytuacji, by w sprawy libańskie wkroczyć. W imię położenia kresu libańskiej wojnie domowej i libańskiej anarchii, powierzyły one Syrii zadanie wkroczenia do Libanu i zaprowadzenia tam porządku. A Syria jest krajem, z którego terytorium aktami z lat 1864 i 1926 został Liban wykrojony. Syria pragnęłaby cały Liban anektować. Armia syryjska wkroczyła do Libanu — i wsparła libańskie siły muzułmańskie, z armią powstańczą Palestyńczyków na czele. Tylko obszary najmocniej opanowane przez siły chrześcijańskie, mianowicie przez maronicka milicję Falangi na północy i prawosławną milicję majora Haddada na południu, oraz niewielka strefa obsadzona od pewnego czasu przez Narody Zjednoczone (wojska irlandzkie i inne) pozostały poza zasięgiem syryjskiej okupacji. Nastały dla Libanu czasy zdecydowanej przewagi muzułmanów — oraz masowych rzezi ludności chrześcijańskiej. Chrześcijanie libańscy znaleźli się w rozpaczliwym położeniu.
Pojawił się wtedy w świecie projekt całkowitego unicestwienia społeczności chrześcijańskiej w Libanie i oddania Libanu w pełne posiadanie Palestyńczyków.
Jak pisze w dodatku do nr. 70 z roku 1980, szkockie pismo "Approaches", znane czytelnikom "Opoki", bo często przy różnych okazjach przez "Opokę" cytowane: „"Mało jest krajów, które doznają tak mało zewnętrznego poparcia i są tak osamotnione jak kraj libańskich chrześcijan. Wszystkie światowe potęgi są przeciwko nim, bo stoją oni na zawadzie najprostszemu rozwiązaniu. Zagadnienie Bliskiego Wschodu może być całkiem łatwo rozwiązane przez stałe osiedlenie Palestyńczyków w kraju, który do nich nie należy, mianowicie w Libanie — i przez wysiedlenie 'anachronistycznych' chrześcijan libańskich do Stanów Zjednoczonych lub gdzie indziej.
Taki właśnie był Plan Kissingera, plan który był brany tak na serio, że Dean Brown, reprezentant prezydenta Stanów Zjednoczonych, Forda, poinformował prezydenta Republiki Libańskiej, że amerykańska Flota VI krąży w pobliżu Bejrutu i że jest odpowiedzialna za przetransportowanie wszystkich chrześcijan libańskich, którzy gotowi są wyemigrować do Stanów Zjednoczonych. Co do tych, którzy nie są gotowi wyemigrować, bez wątpienia zostaną oni wyrżnięci. (. . .) Wielu Libańczyków nie wątpi, że istnieje prawdziwy międzynarodowy spisek, zwrócony przeciwko nim". Pamiętajmy, że słowa te zostały napisane w roku 1980.
Pamiętajmy także, że w 1915 i 1924 r. sprawa Ormian w Turcji została załatwiona w jeden z wyżej wymienionych sposobów proponowanego rozwiązania sprawy chrześcijan libańskich, mianowicie przez rzeź, a sprawa Greków anatolijskich (w Smyrnie itp.) przez drugi z tych sposobów, mianowicie przez wypędzenie.
Sytuacja zmieniła się w sposób nieoczekiwany w roku bieżącym. Mianowicie Izrael przyszedł z pomocą chrześcijanom libańskim. Najpierw okazał pełne poparcie milicji maronickiej, zwanej Falangą, udzielając jej pomocy w uzbrojeniu, a także pomocy dyplomatycznej. A następnie wkroczył zbrojnie do Libanu, bijąc najpierw milicję Palestyńczyków, a następnie także i wojska syryjskie. Reszta sił palestyńskich skoncentrowała się następnie w południowej, przeważnie muzułmańskiej części Bejrutu i wytrzymała tam — trzeba przyznać, że po bohatersku — dłuższe oblężenie przez wojska izraelskie, a następnie poddała się im na tej zasadzie, że po oddaniu broni ciężkiej (armat, czołgów itp.), przewieziona została morzem najpierw na Cypr, a stamtąd morzem i samolotami do innych krajów arabskich, takich jak Tunis, Egipt, Arabia Saudyjska i inne.
Przy pomocy izraelskiej sprawa chrześcijan libańskich nagle okazała się stroną jeśli nie zwycięska, to będącą górą dzięki pomocy zewnętrznej. Zanosi się na to, że w wyniku przetargów dyplomatycznych, Izrael zgodzi się wycofać swoje wojska (z Libanu, pod warunkiem, że równocześnie wojska syryjskie także opuszczą te części terytorium libańskiego, które dotąd okupują. Tym sposobem Liban stanie się wolny. Jego wolność przejawia się zresztą już dzisiaj przez poruszenia wewnętrzno-libańskie takie, jak swobodne dokonanie wyborów prezydenckich i dokonywająca się w sposób pospieszny odbudowa regularnej armii libańskiej, która prawdopodobnie wchłonie obie milicje chrześcijańskie: Falangę i milicję prawosławną majora Haddada.
Wydarzenia libańskie wykazały w sposób oczywisty, że istnieje wewnętrzny konflikt w narodzie żydowskim co do polityki na Bliskim Wschodzie. Żydostwo światowe dąży do panowania nad światem, pragnie zgody między Ameryką, a rozporządzającym ropą naftową światem arabskim, a w konsekwencji nie chce walczyć o zbyt wielką potęgę republiki izraelskiej. Koła rządowe w Izraelu, z premierem Beginem na czele, myślą przede wszystkim kategoriami interesów politycznych i strategicznych swego państewka. Izrael jest w walce na śmierć i życie ze światem arabsko-muzułmańskim i dlatego jest w jego interesie istnienie innych sił nie muzułmańskich w jego sąsiedztwie. Z tego powodu Izrael sprzyja chrześcijanom libańskim.
Sprawę tę oświetla dobitnie Francuz, długoletni mieszkaniec Bejrutu, z którego listu pozwolę sobie zacytować co następuje: "Aby zrozumieć sytuację, trzeba wiedzieć, że główna trudność wynika z faktu, że istnieje kilka polityk żydowskich na Bliskim Wschodzie: polityka izraelska z jednej strony, a żydowska polityka światowa (des Juifs & tendence mondialiste) z drugiej. (Wśród tych ostatnich można też rozróżnić kilka tendencji, czego dowodzą ostatnie wydarzenia we Francji, gdzie ujawniły się dwa sprzeczne klany: klan Rotszyldów i klan Lazare).
Polityka izraelska zdaje się być skłonna spowodować stworzenie, na froncie śródziemnomorskim trzech państw wyznaniowych, które nie podlegałyby wpływowi muzułmańskiemu: z nich państwo izraelskie, już istniejące, państwo libańskie chrześcijańskie i państwo alawickie na pomoc od Trypolisu.
Perspektywa taka jest w sposób oczywisty raczej korzystna dla chrześcijan".
Tak więc Izrael pod wodzą p. Begina uważa chrześcijan libańskich za swoich naturalnych sojuszników, bo przeciwstawiają się oni przewadze muzułmańskiej w tej części Bliskiego Wschodu — i jest gotów im pomóc. Względnie już im w szerokim zakresie pomaga.
Nie ukrywam, że sympatie moje są po stronie libańskich chrześcijan, i że w tym wypadku, mimo że Begina uważam za osobistość nie budzącą sympatii i w szczególności za wroga Polski, życzę w generalnych liniach (zwycięstwa jego polityce w Libanie. Życzę Maronitom by się jako społeczność narodowa uratowali i by stworzyli sobie silne, narodowe państwo. Gdy tyle społeczności chrześcijańskich na Bliskim Wschodzie uległo już za mojego życia zagładzie — życzę gorąco tym, którzy jeszcze istnieją, by podobnego losu nie doznały.
Oczywiście to nie znaczy, bym się odnosił tolerancyjnie do metod, jakie Republika Izraelska w swej wyprawie libańskiej zastosowała: były to metody niezwykłej brutalności, okrucieństwa i obłudy.
Co do Alawitów: jest to dość wyodrębniona sekta pochodzenia muzułmańskiego, będąca przeważającą ludnością w niektórych okolicach Syrii. Czy mają oni potrzebne warunki, by stworzyć sobie własne państwo, oraz czy skłonni by byli być sojusznikami zarówno chrześcijan, jak Izraela, nie umiem powiedzieć.
Co do Palestyńczyków: są oni niewątpliwie społecznością pokrzywdzoną. Ich ojczyzną jest Palestyna. Zostali z niej wygnani metodami bardzo brutalnymi przez Izraela i w wyniku powstania państwa izraelskiego. Ale krzywda, jakiej doznali, nie jest racją po temu, by mieli krzywdzić innych, mianowicie chrześcijan libańskich. Na gruncie libańskim sympatie moje nie są po stronie Palestyńczyków. Trzeba ponadto stwierdzić, że wyrósł wśród nich ruch rewolucyjny i terrorystyczny, który przyczynia się do podsycania szkodliwego fermentu na skalę światową. Jest on blisko sprzymierzony ze światowym ruchem trockistowskim, jednym z najbardziej szkodliwych w świecie zjawisk.
Co do wydarzeń najnowszych.
Po wyjeździe z Bejrutu głównego trzonu zbrojnej milicji palestyńskiej (którą flota amerykańska przywiozła na Cypr, skąd rozjechali się po świecie arabskim) miała miejsce tragedia rzezi wśród cywilnej ludności palestyńskiej, pozostającej w Bejrucie. Było rzeczą słuszną zbadać, czy w obozach uchodźczych w Bejrucie (a ściśle mówiąc na przedmieściach Bejrutu, zamieszkałych przez Palestyńczyków, powstałych na miejscu dawnych obozów) nie kryje się w dalszym ciągu część oddziałów bojowych palestyńskich, które uniknęły ewakuacji, a także czy nie ma tam ukrytych składów broni i amunicji. Przeprowadzone tam przez regularną policję i wojsko libańskie rewizje wykazały, że istotnie znajdowały się tam ogromne, ukryte składy sprzętu wojennego, a także ukrywali się tam liczni bojowcy z milicji palestyńskiej, wśród nich ludzie wszystkich możliwych narodowości, nie wyłączając Japończyków, Niemców, Turków i innych.
Ale w końcowej fazie tych rewizji doszło do rzezi cywilnej ludności obozów, przy czym od ognia karabinów maszynowych, oraz w wyniku podpaleń i pożarów, a także w wyniku bezpośrednich aktów gwałtu i morderstw, zginęły tam setki ludzi, wśród nich wiele kobiet, dzieci i starców. Odpowiedzialność za tę rzeź ponosi niewątpliwie wojsko izraelskie: okupowało ono te przedmieścia czy obozy i wedle jednej wersji samo dokonało rzezi, wedle innych, pozwoliło na dokonanie tej rzezi milicjom chrześcijańskim, czy to maronickiej Falandze, czy też specjalnie ciężarówkami przywiezionymi z południowego Libanu oddziałom prawosławnym majora Haddada. Żydzi mieli się tu powodować poglądem, że to "goje wyrzynają gojów", nie trzeba im w tym przeszkadzać. Czy tylko przeszkadzać? A może tę rzeź Palestyńczyków umyślnie zorganizowano chrześcijańskimi rękoma? Zwłaszcza rękoma oddziałów majora Haddada, będących przecież przybudówką armii Izraelskiej? W chwili gdy piszę te słowa, sprawa nie jest jeszcze wyświetlona. (Uwaga nawiasem: rzeź Palestyńczyków wywołała słusznie oddźwięk oburzenia w całym świecie. Ale nie mniej wielkie i nie mniej okrutne rzezie chrześcijan w Libanie w ostatnich kilku latach jakoś oddźwięku światowego nie wywołały).
Złamanie przez wojska izraelskie potęgi wojskowej palestyńskiej w Libanie, wyjazd głównego trzonu wojsk palestyńskich do innych krajów, oraz znaczne osłabienie w Libanie roli wojsk okupacyjnych syryjskich pociągnęły za sobą automatycznie wzrost znaczenia obozu chrześcijańskiego, a zwłaszcza znaczenia milicji maronickiej, znanej nieoficjalnie pod nazwą Falangi.
Organizację Falangi założył w 1936 roku; żyjący i dziś jeszcze, sędziwy polityk maronicki, Pierre Gemayel. Nazwa Falangi przez niego użyta, nie jest naśladownictwem Falangi hiszpańskiej, gdyż było to jeszcze przed (hiszpańską wojną domową. Jest to niewątpliwie organizacja prawicowa, będąca jednym z licznie w owym czasie istniejących w świecie ugrupowań nacjonalistycznych. Organizacja ta w okresie libańskiej anarchii wytworzyła sobie własną milicję. Milicja ta, choć Falangą nazywana, w istocie nazwy tej nie nosi — i także i sama organizacja polityczna dawno tę nazwę porzuciła, jako niewygodną. Milicja owa stała się z biegiem czasu czymś w rodzaju regularnego wojska, zdyscyplinowanego, dobrze wyćwiczonego, umundurowanego, dobrze uzbrojonego, mającego swoje szkoły, szpitale, składy i rezerwy. Milicja ta, opanowała władzę; na rozległym obszarze północnego Libanu, łącznie z częścią miasta Bejrutu. Powstało tam i od szeregu lat trwa coś w rodzaju niepodległego państewka maronickiego. Państewko to jest dobrze rządzone, odznaczające się ładem, gospodarnością i praworządnością. Zapewne stanie się ono punktem wyjścia dla odbudowania nowego Libanu, odrodzonego po okresie anarchii, wojny domowej i obcej okupacji.
Wodzem milicji Falangi był do niedawna p. Baszir Gemayel, bardzo młody, ale bardzo utalentowany młodszy syn założyciela Falangi. Właśnie skończyła się kadencja prezydentury libańskiej, nadszedł czas nowych wyborów. Jako kandydat na prezydenta wystąpił p. Baszir Gemayel. Został on obrany, ale nastąpiło to w warunkach trochę nieregularnych. Wedle libańskiej konstytucji, w wyborach na prezydenta zwycięski kandydat musiał mieć zapewnioną absolutną większość głosów zgromadzenia narodowego, przy czym na posiedzeniu musiało być obecnym określone quorum. Większość głosów p. Gemayel miał zapewnioną, ale posłowie muzułmańscy mieli zamiar na posiedzenie nie przyjść, a więc nie dopuścić do quorum. Milicja Falangi udała się (wobec tego do mieszkań niektórych muzułmańskich posłów i siłą przyprowadziła ich na zgromadzenie narodowe. W głosowaniu głosowali oni przeciwko kandydaturze p. Gemayela. Ale obecnością swoją zapewnili ważność posiedzenia. P. Baszir Gemayel został obrany.
W kilka dni później, zanim jeszcze zdołał objąć urząd prezydenta, został zamordowany. Bomba nieznanych terrorystów, która go zabiła, zabiła również cały zastęp jego stronników, którzy byli razem z nim.
Wkrótce potem dokonano wyborów powtórnych, które odbyły się już bez żadnych komplikacji. Obrany został jego rodzony, nieco starszy brat, p. Amin Gemayel.
Między obu (braćmi zachodziła różnica poglądów i dążeń politycznych. Zamordowany Baszir był zwolennikiem pełnej niepodległości państwa w zasadzie czysto chrześcijańskiego. Podobno uważał on, że wykrojone przez Francję w 1926 roku terytorium państwa libańskiego było zbyt duże. W owym czasie chrześcijanie stanowili na tym terytorium większość, ale była to większość zbyt mała, by zapewnić Maronitom pełnię władzy. Koniecznością był więc chrześcijańsko-muzułmański kompromis, zapewniający Maronitom tylko przewagę w rządach, ale nie niepodległość zupełną. Był ono podobno zwolennikiem jednego z dwóch możliwych rozwiązań; okrojenia Libanu i zredukowania jego obszaru w taki sposób, by chrześcijanie mieli na nim przewagę znaczną i niemożliwą do uszczuplenia, oraz zezwolenie na to, by obszary muzułmańskie zostały od Libanu oderwane i oddane (Syrii, lub Palestyńczykom; albo przekształcenie Libanu w państwo federacyjne o kilku kantonach, z których największy to byłby kanton maronicki, będący w znacznym stopniu samodzielnym państewkiem, z własnym wojskiem, skarbem i innymi atrybutami niezależności. Amin natomiast jest podobno zwolennikiem dalszego trwania w jego dotychczasowej postaci wspólnego państwa chrześcjańsko-muzułmańskiego, mającego teraz większość muzułmańską wśród ludności, należącego do Ligi Arabskiej i unikającego konfliktów ze światem arabskim.
To Amin objął teraz w Libanie władzę. Zobaczymy, jaką poprowadzi politykę.
[Źródło: Opoka, nr 17, Londyn, grudzień 1982, str.: 216-221]
1
2