Colonel Ryszard Kukliński - Patriot Forever (po polsku)
Wpisał: Olga Doleśniak-Harczuk
08.03.2014.
Aris Pappas - były analityk CIA, przepracował 34 lata w służbach federalnych. W CIA zajmował szereg różnych pozycji, jako analityk opracowywał m.in. dokumenty przekazywane przez płk. Ryszarda Kuklińskiego. Jego raporty trafiały później na biurka prezydenta USA i kluczowych osób w państwie. Prywatnie: przyjaciel płk. Ryszarda Kuklińskiego i jego rodziny. 7 lutego br. Aris Pappas wraz z agentem CIA Davidem Fordenem byli obecni na premierze filmu „Jack Strong” w reżyserii Władysława Pasikowskiego - z Arisem Pappasem Rozmawia Olga Doleśniak-Harczuk
Pułkownik Kukliński był człowiekiem bardzo emocjonalnym, to nie był ktoś, po kim „wszystko spływa”. A to, co dotyczyło Polski, odbierał jeszcze bardziej emocjonalnie. Chciał wolnej Rzeczypospolitej, oswobodzonej z obcych wpływów i uważnie śledził wszystkie wydarzenia w kraju. To nie było tak, że wyjechał do Stanów, umył ręce i zapomniał o tym, jakie życie prowadził wcześniej. Po kres swoich dni Kukliński wierzył w wolną Polskę i był głęboko zatroskany o jej losy.
W kwietniu 2004 r. podczas prezentacji książki Benjamina Weisera „A secret life” powiedział Pan, że płk Kukliński nie był dla Pana „jakąś sprawą”, lecz przede wszystkim człowiekiem. To było bardzo emocjonalne wystąpienie…
Chciałem wyraźnie podkreślić, że płk Ryszard Kukliński miał dla mnie wartość jako przyjaciel, jako człowiek i że nie patrzyłem na niego wyłącznie przez pryzmat jego przydatności dla sprawy, to nie był dla mnie jakiś tam „case”. Zależało mi, by ludzie zrozumieli, że on był kimś niezmiernie ważnym. Moja rodzina go znała, był przyjacielem domu, znałem jego bliskich. Kukliński zajmował w moim życiu miejsce wyjątkowe.
Podzielił Pan wtedy swoje relacje z płk. Kuklińskim na trzy etapy: Kukliński jako źródło informacji, jako kolega i jako przyjaciel. To nie była zwykła znajomość, powiedzmy, kolegów z pracy, ale złożona relacja, która dojrzewała latami. Można to tak ująć?
Zacznijmy od tego, że jako analityk CIA byłem tym ogniwem w Agencji, które otrzymuje informacje dostarczane przez źródło. Nie znałem człowieka, dzięki któremu te wszystkie ważne dokumenty lądowały na moim biurku. Charakter mojej pracy nie wymagał tego, bym wiedział, kim jest czy gdzie przebywa, nie musiałem znać żadnych szczegółów dotyczących jego życia. To było zresztą niewskazane. Bezpośrednimi kontaktami z płk. Kuklińskim zajmowali się inni pracownicy Agencji, a do moich obowiązków należała analiza informacji i przekazywanie ich dalej do ośrodków decyzyjnych. Tak więc nie wiedziałem, jak Kukliński wygląda, jak żyje, zero informacji. Był wtedy dla mnie po prostu źródłem.
To się zmieniło, gdy przybył do Stanów Zjednoczonych. Z uwagi na to, czym się zajmowałem, na odpowiedzialność, jaka na mnie ciążyła, uznano, że powinienem poznać Kuklińskiego i zacząć z nim współpracę na miejscu. Doszło do spotkania. Dzięki temu jeszcze lepiej mogłem zrozumieć wagę przekazywanych przez lata informacji o Sowietach i planach wojennych Układu Warszawskiego. Z każdą kolejną rozmową nasza relacja stawała się coraz bardziej zażyła, Kukliński przestał być dla mnie kartką papieru, człowiekiem bez twarzy, teraz informacje spływały do mnie od żywej osoby, z którą mogłem porozmawiać, która tłumaczyła różne kwestie, siedziała, chodziła po pokoju, staliśmy się kolegami. A to koleżeństwo bardzo szybko przerodziło się w przyjaźń.
Kiedy się poznaliście?
To było kilka tygodni po jego przyjeździe do USA. Byliśmy wtedy w CIA bardzo zaniepokojeni informacjami o przygotowaniach do stanu wojennego w Polsce. Od początku przydzielono mnie do tego tematu, więc było naturalne, że to właśnie ja miałem się z płk. Kuklińskim zobaczyć. Nie uprzedzono mnie jednak, z kim się spotkam, ale na podstawie otrzymanych wcześniej raportów zawierających informacje o przygotowaniach do stanu wojennego domyśliłem się, że to pewnie będzie ich autor. Tak więc do spotkania doszło niedługo po wyjeździe Kuklińskiego z Polski. Potem odbywały się regularnie.
A jak Pan wspomina to pierwsze?
To było bardzo ciekawe, bo po pierwsze, tak jak wspomniałem, nie zdradzono, z kim mam się spotkać, a po drugie, zaaranżowanie tego wszystkiego wymagało niemałej sprawności. Dostałem pewne instrukcje, zanim trafiłem na miejsce, musiałem zaliczyć kilka punktów, gdzie udzielano mi kolejnych wskazówek, nakazano najwyższą ostrożność, mogłem być przecież śledzony. Kiedy już znalazłem się w wyznaczonym miejscu, zapukałem do drzwi, otworzono mi. Pamiętam, że ledwo dojrzałem płk. Kuklińskiego zza kłębów tytoniowego dymu, palił niesamowite ilości papierosów, znikał mi w tych oparach (śmiech), ludzie z ochrony zresztą też. Od tej pory za każdym razem, gdy wracałem do domu po spotkaniu z płk. Kuklińskim, moja żona od razu wiedziała, z kim byłem. Zdradzał mnie zapach ubrań przesiąkniętych dymem.
Pułkownik miał przy sobie słynną zapalniczkę z aparatem fotograficznym?
Chyba wtedy już nie, zresztą ja w mojej pracy w ogóle nie zajmowałem się sprzętem, nie zastanawiałem się wtedy nad tym.
Jest pewna opowieść dotycząca Kuklińskiego, która ilustruje, z jakim szacunkiem i serdecznością był on przyjmowany przez najwyższych rangą oficerów USA. Mam na myśli spotkanie z gen. Alfredem Grayem, który generalnie nie słynął ze szczególnej wylewności, dla Kuklińskiego zrobił jednak wyjątek. Może Pan opowiedzieć, co wtedy zaszło?
To świetna historia, ale zacznę od początku. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiliśmy po przyjeździe Kuklińskiego do USA, było regularne konfrontowanie jego wiedzy o możliwych, następnych ruchach Związku Sowieckiego z naszymi wyobrażeniami o systemie komunistycznym. Zadawaliśmy mu masę pytań, a on niestrudzenie nam wyjaśniał, np. jakiej reakcji ZSRS można by się spodziewać na takie czy inne działania. Teraz, gdy mieliśmy pułkownika na miejscu, wszelkie domysły można było od razu zrewidować, my pytaliśmy, a on krok po kroku tłumaczył. Organizowaliśmy spotkania Kuklińskiego z najbardziej doświadczonymi oficerami USA, z ludźmi z Marynarki Wojennej, Wojsk Lądowych, Sekretariatu Obrony Narodowej, Sił Powietrznych. Naszym celem było, by jak najwięcej wysokich rangą oficerów miało możliwość porozmawiać z Kuklińskim, pierwszorzędnym wojskowym posiadającym niewyobrażalną wiedzę na temat sił Sowietów, bardzo dobrze wykształconym oficerem, który potrafił w dodatku precyzyjnie opowiedzieć np. o tak palących kwestiach, jak plany operacyjne Układu Warszawskiego. Te spotkania miały dla nas ogromną wartość.
Z generałem Alem Grayem, wtenczas dowódcą Fleet Marine Forces, a późniejszym dowódcą Marine Corps, spotkaliśmy się w Norfolk, w stanie Wirginia [Norfolk jest największą i najważniejszą bazą Marynarki Wojennej USA i siedzibą atlantyckiego dowództwa NATO - przyp. O.D.H.]. Spotkanie zaczęło się rano, w okolicach godziny ósmej, wcześniej uprzedzono nas, że Gray ma tego dnia jeszcze inne pilne terminy, liczyliśmy się więc z tym, że po godzinie lub dwóch będzie musiał wyjść. Tak się jednak nie stało. Gray był pod tak wielkim wrażeniem wiedzy i profesjonalizmu płk. Kuklińskiego, że zamiast wyjść, został z nami do końca. Pod wieczór powiedział nam, byśmy poszli do hotelu, zrzucili z siebie „małpie kostiumy” - jak nazywał garnitury i koszulę pod krawatem - i wpadli do niego do domu. Zaprosił nas na kolację i nieformalne dokończenie rozgrzebanych dyskusji. Zrobiliśmy tak, jak zaproponował, przebraliśmy się w hotelu i wróciliśmy do bazy marynarki na wieczorne spotkanie z generałem, który przywitał nas… bluzami marynarskimi, każdy z nas miał jedną założyć. Było chłodno, więc chętnie skorzystaliśmy. Przeszliśmy do jadalni, buzie nam się nie zamykały, tyle było spraw do omówienia, sporo czasu spędziliśmy też w kuchni generała z jego psami, które nieźle wariowały, domagając się drapania i pieszczot. Pamiętam czarne, rozbrykane labradory. To było bardzo luźne, towarzyskie spotkanie przy grillowanych stekach. Po kolacji weszliśmy na piętro do gabinetu generała, gdzie miał też swoją bibliotekę. To był imponujący księgozbiór, którego mógł mu pozazdrościć niejeden historyk wojskowości. W zaciszu tych wszystkich niezwykłych książek, paląc cygara i popijając koniak, rozmawialiśmy do rana. Mówiliśmy o strategiach wojskowych, o Układzie Warszawskim, historii wojskowości i wielu innych sprawach.
Powiedział Pan, że generał Gray był pod wrażeniem profesjonalizmu Kuklińskiego, ta jego cecha należy do jednej z najczęściej wymienianych. Wiem, że Kuklińskiego w CIA i w kręgach wojskowych USA ceniono przede wszystkim za to, że nawet z dala od Europy Wschodniej potrafił na podstawie swojego doświadczenia, wiedzy i intuicji bezbłędnie prognozować następne kroki Sowietów. Dodałby Pan coś jeszcze od siebie?
Każdy człowiek, w zależności od zawodu, który wykonuje, czy środowiska, w którym żyje, sam wypracowuje sobie własny sposób rozumowania i rozwiązywania pojawiających się problemów czy zagadnień. Jak ktoś jest np. Polakiem, to pewne sprawy dotyczące Polski jest w stanie sklasyfikować, opierając się na samych tylko obserwacjach. Dla ludzi, którym temat Polski jest obcy, taka umiejętność u drugiej osoby przedstawia wartość. Z naszej perspektywy pojawienie się Kuklińskiego, a wraz z nim okazji skonfrontowania naszych obserwacji z tymi pochodzącymi z samego centrum Sztabu Generalnego, było unikatowe. Już sama możliwość wymiany myśli z takim człowiekiem, i to w dodatku uzupełniona o reakcję drugiej strony, z objaśnieniami, dlaczego jest taka albo inna - bo Kukliński tłumaczył nam dosłownie wszystko - była wyjątkowa. Takie okazje nie nadarzają się zbyt często. W każdej dziedzinie życia, w której istotną rolę odgrywa rywalizacja, czy to jest wojskowość, sport czy po prostu biznes, taki kontakt z osobą z drugiej strony, w dodatku tak wszechstronnie i perfekcyjnie wykształconą, a jednocześnie zdecydowaną pomóc w zrozumieniu spraw do tej pory mglistych, jest nie do przecenienia.
W wykonywanej przez Pana pracy, gdzie analiza była sprawą kluczową, a powodzenie szeregu działań zależało od tego, czy właściwie zinterpretował Pan i połączył dostarczone informacje, każdy błąd mógł być fatalny w skutkach. Dzięki Kuklińskiemu mogliście zdecydowanie lepiej oszacować sytuację i na nią zareagować. Zgadza się?
Powiem tak - kiedy w swoim gronie toczyliśmy dyskusje na temat możliwej wojny w Europie Środkowej, jak zawsze w takich wypadkach braliśmy pod uwagę różne scenariusze. Oczywiście, byliśmy mocno zaniepokojeni potencjałem wojskowym Układu Warszawskiego, zastanawialiśmy się nad tym, w jaki sposób Sowieci będą chcieli wykorzystać armie skoncentrowane nie tylko w ZSRS, lecz także te rozlokowane w Czechosłowacji, NRD etc. Patrzy się wtedy na mapę, zaznacza na podstawie dostępnych informacji lokalizację jednostek wojskowych, poligony, ważne ze strategicznego punktu widzenia miejsca i wtedy dywaguje się nad potencjalnymi ruchami ich dowódców. Ale to są obserwacje z zewnątrz, to za mało, by w pełni zrozumieć, dlaczego dochodzi do pewnych decyzji, dlaczego taka, a taka jednostka właśnie w tym momencie została np. przerzucona w inne miejsce, jakie pobudki i intencje determinują decyzję sztabu? Jeżeli ktoś potrafi zrozumieć te i inne kwestie, może przewidzieć, jak zachowają się wrogie siły w chwili wybuchu konfliktu, mało tego - można też próbować nakreślić scenariusz ruchów, które ten konflikt poprzedzą. Dlatego tak niezmiernie ważna jest właściwa interpretacja wszystkich faktów i wskazówek, bez tej umiejętności popełnia się nieodwracalne błędy.
Dzięki wiedzy i pomocy pułkownika uniknął Pan takich sytuacji?
Zdecydowanie tak, ponieważ z uwagi na swoją wysoką pozycję w hierarchii Układu Warszawskiego dysponował wiedzą, do której mieli dostęp nieliczni. To nie jest tak, że można teraz wybrać jeden z dokumentów dostarczonych przez pułkownika i powiedzieć „ten był kluczowy”, wszystkie były bardzo ważne, dzięki nim mogliśmy stworzyć sobie spójny obraz kompleksowej przecież sytuacji. To można porównać do pracy naukowca na uniwersytecie, który przeczytał kolejne dwie fascynujące książki i teraz wie znacznie więcej niż jeszcze przed ich lekturą, ale przecież to jasne, że jego wiedza jest osadzona nie na kilku książkach, ale na wszystkich, które do tej pory przeczytał. Taka jest prawidłowość.
Komuniści i ich spadkobiercy, nie tylko ci duchowi, nadal oskarżają płk. Kuklińskiego o zdradę. Był Pan w tamtym czasie w jego najbliższym otoczeniu, jak reagował na te ataki?
Kukliński nie był zaskoczony, dobrze przecież wiedział, że ataki są dziełem tych, którzy pracowali dla Sowietów i związane z nimi przybudówki. Dla mnie osobiście temat jego rzekomej zdrady był i jest z gruntu niedorzecznością. Nie można nazwać Kuklińskiego zdrajcą, ponieważ on działał przeciwko ludziom, którzy niszczyli jego kraj. Niemcy weszli do Polski 1 września 1939 r. od zachodu, a niedługo potem Sowieci zaatakowali was od wschodu. Walka z okupantem nie jest żadną zdradą!
Pułkownik Kukliński wiedział, z kim ma do czynienia, ale i tak przeżywał, że ludzie karmieni kłamstwem mogą w nie uwierzyć?
Pewnie, że to mocno przeżył. Pułkownik Kukliński był człowiekiem bardzo emocjonalnym, to nie był ktoś, po kim „wszystko spływa”, a to, co dotyczyło Polski, odbierał jeszcze bardziej emocjonalnie. Chciał wolnej Rzeczypospolitej, oswobodzonej z obcych wpływów i uważnie śledził wszystkie wydarzenia w kraju. To nie było tak, że wyjechał do Stanów, umył ręce, zapomniał o tym, kim był, jakie życie prowadził wcześniej. Po kres swoich dni Kukliński wierzył w wolną Polskę i był głęboko zatroskany o jej losy.
W 2004 r., mówiąc o pułkowniku, użył Pan sformułowania, że „był polski aż po korzenie”. Co to dla Pana oznacza?
Miałem na myśli właśnie to, że Kukliński nie miał natury człowieka, który kończy jakiś etap życia i odcina się od niego ostro, a potem idzie dalej jakby nigdy nic. Są ludzie, którzy zmieniają pracę, zapominają o dawnych znajomych, zatapiają się w nowym życiu i stają się kimś zupełnie innym. Pułkownik Kukliński był przeciwieństwem takiej postawy. Przez prawie 10 lat ryzykował życiem, bo jego największym marzeniem było zobaczyć wolną Polskę, to dlatego zdecydował się podjąć to niewyobrażalne wyzwanie. Po przyjeździe do Stanów nie próbował stać się kimś innym, niż był, nikogo nie udawał, do końca został polskim patriotą. To był Patriot Forever.
Gdyby miał Pan opisać swojego przyjaciela w trzech zdaniach…
Kukliński był jednym z niewielu ludzi na tej ziemi, którzy nie zmarnowali okazji, by dokonać czegoś wielkiego i doniosłego. Dla niego sprawą najwyższej wagi było doprowadzenie do wyzwolenia Polski. A ja jestem szczerze przekonany, że mu się to udało.