Ochorowicz Julian
ZJAWISKA MEDYUMICZNE
DOŚWIADCZENIA W MUZEUM PRZEMYSŁU I ROLNICTWA Z P. STANISŁAWĄ TOMCZYKÓWNĄ ).
I.
W dniu października r., o godz. ej wieczorem, w Pracowni Fizycznej Muzeum
) Wkrótce po zjeździe psychologów i lekarzy zgłosiło się do mnie paru przyrodników z zapytaniem, czy nie zechcę przedstawić moich doświadczeń W gronie osób, nieznających medyumizmu, ale obznajmionych z naukową, przyrodniczą eksperymentacyą. Odpowiedziałem, że uczynię to bardzo chętnie, uprzedzając tylko, że siły nerwowe medyum, stargane napaściami dziennikarskiemi, nie pozwalają mi ręczyć za pomyślny skutek doświadczeń. Na zasadzie tego oświadczenia zorganizowano przy Warsz. Muzeum Przemysłu i Rolnictwa rodzaj komisyi, której protokuły podaję powyżej. Są one pisane tak jasno i ściśle, że nie wymagają żadnych z mojej strony dopełnień. Ukazały się następnie w przekładzie francuskim w "Annales des sciences psychiques", a następnie i W innych językach, przyczyniając się w znacznym stopniu do posunięcia naprzód kwestyi naukowego badania medyumizmu.
Przemyślu i Rolnictwa, w obecności pp. Władysława Kiślańskiego, inżyniera, prezesa Muzeum, Stanisława Kalinowskiego, kierownika pracowni fizycznej, Piotra Lebiedzińskiego, inżynierachemika, Józefa Leskiego, magistra nauk przyrodzonych, dyrektora Muzeum, Jerzego Richard'a, b. współwłaściciela zakładu fotograficznego "J. Mieczkowski", Jana Sosnowskiego, kandydata nauk przyjodzonych, asystenta przy katedrze fizyologi Ces. Uniw. Warsz. i Bohdana Zatorskiego, magistra nauk przyrodzonych, dokonane zostały przez dra J. Ochorowicza doświadczenia medyumiczne z p. Stanisławą Tomczykówną, w czasie których uczestnicy posiedzenia mieli sposobność stwierdzić co następuje:
) Siła mięśniowa rąk medyum wynosiła podziałek dla prawej i dla lewej, na dynamometrze Basseta, używanym przez dra Ochorowicza do tego celu. Siła ta, jak nas objaśnił dr. Ochorowicz, była mniejsza od normalnej, z powodu kilkodniowej choroby medyum.
) Podczas doświadczeń z elektrycznością,
za granicą. Jest to niewątpliwą zasługą tych naszych przyrodników, którzy nie wahali się swojej miłości prawdy stwierdzić podpisami swoich nazwisk. Ani "Wszechświat" p. Br. Znatowicza, ani żadne wogóle z naszych poważniejszych czasopism nie uznało za stosowne zaznajomić swoich czytelników z tym faktem. Niektóre zaś z pism codziennych podały protokuły w skróceniu, drobnym drukiem, rezerwując resztę miejsca na inne "faits divers", a mianowicie na szczegółowe opisy zabójstw i kradzieży. (Przyp. autora).
zrobionych dla zapoznania z niemi p. St. Tomczykówny, ta ostatnia oświadczyła, że doznaje wstrząśnień od prądów Tesli w warunkach, w których inni uczestnicy posiedzenia nic wyraźnego nie odczuwali.
) Zauważono również wyjątkowo silne działanie radu, który na dłoni medyum już po kilku sekundach wywołał zaczerwienienie.
) Po wykonaniu wzmiankowanych doświadczeń, przystąpiono do właściwych doświadczeń medyumicznych, wymagających, według oświadczenia dra Ochorowicza, uśpienia medyum. Uśpienia dokonał dr. Ochorowicz, kładąc swą prawą rękę na głowie medyum i lekko pocierając czoło. Po dwóch minutach tej czynności nastąpił krótkotrwały bezwład, po którym medyum przeszło w stan somnambulizmu (transu) i poczęło nanowo zapoznawać się z uczestnikami posiedzenia, gdyż pamiętało nie wszystkie wrażenia, odebrane w stanie normalnym.
W chwili usypiania przyćmiono światło wiszącej na środku pokoju lampy gazowej Auera, osłoniętej zieloną bibułką. Światło przyćmione było więcej, niż należało, z powodu, że rzeczona lampa niedawała się dowolnie regulować.
Medyum siadło plecami do lampy, przy stole, stojącym blisko środka sali, uczestnicy zaś posiedzenia otoczyli stół z dwóch stron, zostawiając stronę naprzeciwko medyum wolną, dla umożliwienia zdjęć fotograficznych. Górna część ciała medyum rzucała cień na środek stołu.
Stół został starannie wytarty ręcznikiem,
a ręce medyum, obnażone prawie po łokcie, były również wytarte ręcznikiem i zrewidowane przez uczestników posiedzenia.
) Do pierwszego doświadczenia, mającego na celu uniesienie przedmiotu bez dotykania tegoż (lewitacya), użytym został lekki dzwonek metalowy z trzonkiem drewnianym.
Po kilku minutach oczekiwania, w czasie których medyum trzymało ręce złożone, oświadczając, że zbiera prąd, dzwonek, dokładnie obejrzany przez uczestników, został (przez p. Kalinowskiego) postawiony na stole, poczem medyum położyło ręce po obu stronach jego, w odległości od siebie od do cm.
Po kilku minutach dalszego oczekiwania, dzwonek począł kilkakrotnie odsuwać się od medyum, na do cm. od położenia pierwotnego.
Uczestnicy stwierdzili, że medyum dzwonka nie dotykało przed doświadczeniem, ani też nie zauważyli, aby go dotykało w czasie doświadczenia, oraz stwierdzili, że ręce medyum, w czasie niektórych poruszeń dzwonka, pozostawały bez ruchu.
Następnie medyum usiłowało kilkakrotnie, przy pomocy ruchów rąk w kierunku pionowym, unieść dzwonek do góry, co jednak nie nastąpiło: dzwonek poruszył się tylko kilkakrotnie, a następnie przewrócił i, na żądanie uczestników, stanął w pozycyi poprzedniej.
Niezupełne powodzenie tego doświadczenia medyum tłómaczyło brakiem siły.
) Sądząc, że łatwiej się uniesie przedmiot lżejszy, na miejsce dzwonka użyto skórzanego
futeralika od binokli, wyjętego z kieszeni i położonego przez p. Kalinowskiego, na stole. Przedmiot ten poruszał się i podrywał jednym lub drugim końcem, lecz zupełnego uniesienia się również nie otrzymano.
) Po kilku minutach oczekiwania, użytego na odpoczynek, medyum oświadczyło, że czuje obecnie prąd silniejszy i zażądało ponownie dzwonka, zapewniając, że doświadczenie uda się lepiej i uprzedzając fotografa, aby się miał na baczności.
Po kilku pionowych ruchach rąk, medyum oświadczyło, że pomagnetyzuje dzwonek, i w tym celu wykonało kilka ruchów kołowych ponad dzwonkiem.
Uniesienie się dzwonka było z początku niewielkie, a następnie aż do wysokości czoła medyum. Chwila ta właśnie została sfotografowana, zapomocą wybuchu proszku błyskawicznego, przez p. Jerzego Richard'a, trzema aparatami, z których dwa były stereoskopowe (formatu X i X), a jeden pojedynczy, formatu X.
Po wybuchu dzwonek opadł odrazu.
Uczestnicy ponownie zaświadczyć mogli, że ręce medyum były rewidowane przed doświadczeniem, że, po rewizyi rąk, medyum nie dotykało niemi do ciała i nie chowało ich, że nie dotykało dzwonka ani przed, ani w czasie doświadczenia (dzwonek stawiany był zawsze przez jednego z uczestników, p. Kalinowskiego), że ruchy dzwonka i rąk niezawsze były synchroniczne, oraz, że ruchy dzwonka odbywały się niezależnie
od tego, czy był on stawiany przed, czy po położeniu na stole rąk medyum. Wreszcie nie dostrzeżono, ani przy rewizyi rąk, przed i po doświadczeniach, ani w czasie samych doświadczeń, ani też na zdjętych fotografiach, żadnego materyalnego połączenia między unoszonym przedmiotem, a rękami medyum.
Po tem doświadczeniu grono uczestników powiększył p. Jan Sosnowski.
) Do następnego doświadczenia wybrano ważkę wiszącą. Na jednej z szalek wagi położono kulkę celluloidową, co spowodowało opadnięcie szalki. Na zapytanie, w jakiej pozycyi ręce medyum mają być trzymane, p. Sosnowski wybrał pozycyę rąk pod ważką.
Po kilku minutach szalka z kulką uniosła się gwałtownie i zatrzymała, przyczem kulka wyskoczyła z szalki, jakgdyby podrzucona do góry.
) Po tem doświadczeniu zarządzono przerwę, z powodu zmęczenia medyum, które ze swej strony prosiło o ponowne pokazanie mu doświadczeń z elektrycznością, widzianych na jawie. Po doświadczeniach z prądami Tesli, siła mięśniowa ręki lewej, w której medyum trzymało przed chwilą rurę z rozrzedzonem powietrzem, uległa znacznemu wzmocnieniu (z na podziałek), które jednak trwało bardzo krótko i po kilku minutach znikło. Fakt ten nie był ściśle stwierdzony.
) Na promienie radowe wrażliwość była cokolwiek mniejsza, niż na jawie. Na wyładowania elektryczne (prądy Tesli), według słów medyum, również mniejsza.
) Gdy medyum wypoczęło, na propozycyę dra Ochorowicza przystąpiono do doświadczeń z roztworami żelazo cyanku potasowego i chlorku żelazowego, celem wywołania objawu przenoszenia się cząstek jednego roztworu do drugiego. Doświadczenie odbyło się W ten sposób, że medyum poruszało ręką na wysokości zmiennej, od kilku do kilkunastu cm. w prawo i w lewo, nad kartonem białym, na którym umieszczone zostały w odległości od siebie do cm. dwie duże krople wzmiankowanych roztworów.
Po kilku minutach tej czynności, podczas której medyum dotknęło końcami palców brzegu kartonu (w każdym razie po za kroplami), zauważono występowanie barwy niebieskiej w obu kroplach roztworów. Po obejrzeniu kropel stwierdzono, że prócz ogólnego zabarwienia na niebiesko, widać było na nich ciemnoniebieskie plamki, średnicy od do mm., co, ze względu na wielkie stężenie użytych roztworów, zdaje się dowodzić, że przenoszone kropelki miały nadzwyczaj maią średnicę.
Niezależnie od tego, W kierunku ruchu rąk medyum między kroplami i wzdłuż kartonu, widać było cały szereg linij w postaci nitek barwy niebieskiej, pochylonych pod różnymi kątami do linii łączącej środki kropel. Na obu kroplach widać brzegi postrzępione, jakby miejscami rozciągnięte. Znaczna część linij wydaje się jakgdyby pochodziła od kropel obu roztworów już zmieszanych.
Karton inny, na którym dla kontroli umiesz
czono takież krople tychże roztworów, przechowany przez czas doświadczenia w innym pokoju, nie wykazał żadnej zmiany.
Rewizya rąk medyum, bezpośrednio po doświadczeniu dokonana, nie wykryła na nich żadnych śladów zabarwienia błękitem pruskim, co dowodzi, że ręce medyum nie wchodziły w bezpośrednie zetknięcie z roztworami.
Co do objawów natury fizyologiczne}, to uczestnicy stwierdzić mogli wzmożenie czynności serca medyum, w czasie trwania i bezpośrednio po dokonaniu każdego objawu, wypieki na twarzy, a na rękach skórę wilgotną i chłodną. Medyum uskarżało się na wyczerpanie i ból głowy po objawach.
) Po ostatniem doświadczeniu dr. Ochorowicz obudził medyum (w innym pokoju), które po powrocie do stanu normalnego wypytywało się o wyniki odbytych doświadczeń.
Na tem posiedzenie zakończono.
Podpisali:
Jan Sosnowski, Stanisław Kalinowski, Bohdan Zatorski, Józef Leski, Piotr Lebiedziński, Władysław Kiślański, Georges Richard.
* * *
II.
Dnia listopada w Pracowni Fizycznej Muzeum Przemysłu i Rolnictwa, odbyło się
drugie posiedzenie, na którem Dr. Ochorowicz dokonywał doświadczeń medyumicznych z p. Stanisławą Tomczykówną.
Obecni: p. Leopold Janikowski, Sekretarz Muzeum Przemyślu i Rolnictwa, Stanisław Kalinowski, Kierownik pracowni fizycznej M. P. i Roln., Piotr Lebiedziński inżynierchemik, Józef Leski Dyrektor M. P. i Roln., Jan Sosnowski, Asystent przy Katedrze fizyologii Uniwersytetu Warszawsk. i Bohdan Zatorski, b. Dyrektor fabryk chemicznych.
Posiedzenie rozpoczęto od odczytania, sprawdzenia i przyjęcia protokułu posiedzenia z d. października r. b. Następnie p. Lebiedziński przedstawił obecnym zdjęcia fotograficzne, dokonane przez siebie, W celu sprawdzenia stopnia widzialności na negatywach nitek, w tych warunkach, w jakich fotografowane było unoszenie się dzwonka na posiedzeniu poprzedniem. Zdjęcia, jak objaśnił p. Lebiedziński, zostały dokonane przy wybuchu proszku błyskawicznego, jednym z aparatów stereoskopowych, formatu cm., użytym wówczas i z tejże odległości m. co i poprzednio. Ponieważ aparat posiada objektywy o ogniskowej mm., przeto, z danej odległości, obraz otrzymuje się około razy mniejszy od samego przedmiotu. Po obejrzeniu negatywów, przekonano się, że nawet nitka kokonowa (pomimo, że jej grubość nie przenosiła . mm., a obraz uległ ponadto jeszcze krotnemu zmniejszeniu) jest widzialna na negatywie gołem okiem równie dobrze, jak o wiele grubsza, czarna nitka do szycia,
gdy tymczasem na żadnym z negatywów, zdjętych d. października, nitek nie widać, nawet przez lupę.
Po stwierdzeniu, że fotografia może mieć w tym względzie znaczenie kontroli decydującej, przystąpiono do doświadczeń medyumicznych.
O godz. m. , dr. Ochorowicz uśpił p. Tomczykównę przez trzymanie ręki swej nad jej głową i kilka "pociągów", co zajęło tym razem minuty czasu. Po przejściu medyum w stan somnambulizmu czynnego ("transu"), przystąpiono do wypełnienia jeszcze ściślejszych, niż na posiedzeniu d. października r. b. warunków kontroli, a mianowicie:
) w obecności wszystkich uczestników posiedzenia medyum zawinęło rękawy bluzki powyżej łokci, umyło ręce mydłem i wytarło je podanym mu ręcznikiem.
) przy pełnem świetle lampy naftowej, zasłoniwszy oczy medyum, obejrzano starannie jego ręce i palce, oraz oczyszczono paznokcie, jeden za drugim, przy pomocy scyzoryka.
) ująwszy medyum za ręce zrewidowane, pp. Kalinowski i Sosnowski przyprowadzili je do stołu, starannie przedtem zrewidowanego i wytartego. Od tej chwili medyum nie zdejmowało rąk ze stołu i nie dotykało niemi ani siebie, ani innych osób, ani też przedmiotów, z którymi miały być robione doświadczenia,
) do oświetlenia pracowni służyła lampa naftowa, umieszczona w odległości metrów poza medyum i cokolwiek zboku; warunki oświetlenia
byty korzystniejsze, niż na posiedzeniu d. października, ponieważ ciało medyum nie rzucało cienia na stół.
Doświadczenie I. Dla ułatwienia obserwacyi i kontroli, dr. Ochorowicz zaproponował doświadczenie, polegające na wywołaniu przez medyum ruchu przedmiotu w kierunku poziomym, od jednej ręki medyum do drugiej, przyczem ręce miały być trzymane możliwie nieruchomo, po obu stronach przedmiotu. Jako przedmiot użyta została piłka celuloidowa, średnicy cm.
Dla uniknięcia ruchów przypadkowych, jakie by mogły pochodzić od wstrząsnień stołu i dla utrudnienia wogóle ruchów piłki, ta ostatnia położona została na dynamometrze ręcznym Basseta, mającym kształt rozciągniętej litery O i skalę ze strzałką, na środku, cokolwiek wystającą.
Oba przedmioty zostały zrewidowane przez p. Sosnowskiego i położone na stole tak, że dłuższa oś dynamometru była prostopadła do kierunku rąk medyum, a piłka znajdowała się na lewym końcu jego. Ręce medyum trzymane były nad stołem, na wysokości — cm. i w odległości — cm. od końców dynamometru.
Po krótkiem oczekiwaniu nastąpiło parę nieznacznych ruchów piłki, a następnie przetoczenie się jej aż do połowy dynamometru. Ruch ten powtórzony był jeszcze dwa razy, przyczem piłka nie mogła przejść przez wystającą strzałkę dynamometru. Podczas tych ruchów, medyum unosiło ręce nad stołem do wysokości — cm.
Na żądanie medyum, dr. Ochorowicz poło
żył mu swoje ręce na tylnej części głowy, poczem piłka przetoczyła się ponownie do środka dynamometru, lecz, zamiast iść dalej, zeskoczyła z niego na stół, w kierunku ku medyum. To ostatnie zbliżyło wówczas ręce do piłki, nakazując jej wejść na dynamometr, co też nastąpiło, po wykonaniu przez medyum kilku ruchów wahadłowych, w kierunku pionowym, o amplitudzie około cm. Podczas wykonywania powyższych ruchów, piłka pozostawała nieruchoma i poruszała się dopiero po ich ustaniu.
Po małej przerwie wreszcie, w warunkach analogicznych, piłka, znajdująca się po prawej stronie dynamometru, przetoczyła się przez całą długość tegoż do strony lewej, poczem zeskoczyła na stół.
Po ukończeniu tego doświadczenia, zauważono ciekawe zjawisko, a mianowicie ogrzanie się piłki do temperatury ciała ludzkiego, lub nawet (zdaniem kilku uczestników posiedzenia ) — cokolwiek wyższej. Ze względu jednak na to, że zjawisko to było nieoczekiwane i że temperatura piłki nie mogła być skutkiem tego natychmiast zmierzona, niżej podpisani nie uważają tego spostrzeżenia za stwierdzone dostatecznie.
Bezpośrednio po doświadczeniu, dokonano ponownej rewizyi, podczas której zauważono, że ręce medyum (ciepłe przed doświadczeniem ), były bardzo zimne i spocone.
Doświadczenie II. Doświadczenie to było próbą wywołania przez medyum ruchu przedmiotu, umieszczonego pod przykryciem przezroczystem.
jako przykrycie, użyty był lejek z celuloidu, z obciętą rurką. Otwór, pozostały po obcięciu rurki został, za zgodą medyum, zatkany korkiem przez p. Kalinowskiego.
Jako przedmiot, użyta była piłeczka z celuloidu około cm. średnicy, która, po zrewidowaniu, została położona na stole przez p. Leskiego i przykryta wspomnianym wyżej lejkiem celuloidowym, zwróconym ostrym końcem ku górze.
Medyum, poddawszy się ponownej rewizyi, złożyło dłonie celem "zebrania prądu", położyło je na stole po obu stronach lejka i trzymało przez kilka minut nieruchomo, a następnie uniosło ręce na wysokość od do cm.
Po kilkudziesięciu sekundach poruszył się sam lejek, a następnie, na żądanie uczestników, pozostał nieruchomym, a piłeczka wewnątrz lejka potoczyła się w kierunku od medyum i nieco w lewo, a następnie wróciła na pierwotne swoje miejsce na środku lejka.
Na ponowna żądanie uczestników posiedzenia, piłeczka jeszcze raz wykonała ruch toczący się wewnątrz lejka i uderzyła o jego ściankę od strony medyum.
Przy pierwszych dwóch ruchach, ręce medyum znajdowały się w odległości około — cm. od ścian lejka, przed trzecim medyum zapytało, czy może przytrzymać lejek rękami, na co uczestnicy zgodzili się, uważając, że w tych warunkach doświadczenie będzie jeszcze bardziej przekonywującem.
Po ukończeniu doświadczenia, ręce medyum i przedmioty zostały ponownie zrewidowane.
Doświadczenie III Tym razem chodziło o uniesienie zupełne przedmiotu, bez dotykania go. Jako przedmiot, użyta była flaszeczką szklana, wysokości około cm, napełniona w części wodą kolońską.
Po zrewidowaniu rąk i złożeniu ich w celu "zebrania prądu", medyum umieściło je po obu stronach flaszeczki, postawionej na stole przez p. Jankowskiego i wykonało niemi kilka ruchów w kierunku pionowym.
Flaszeczką poruszyła się lekko kilka razy, lecz nie uniosła się.
Wówczas medyum poprosiło o pozwolenie "pomagnetyzowania flaszeczki", to jest wykonania kilku ruchów rękami w pobliżu jej.
Zezwolono na to pod warunkiem, aby flaszeczki nie dotykać i nie wykonywać ruchów? dookoła szyjki. Stosując się do tego, medyum zrobiło kilka ruchów poziomych i pionowych, po jednej tylko stronie flaszeczki, przyczem ręce jego były na wysokości niejednakowej.
Podczas jednego z tych ruchów, skutkiem obsunięcia się łokcia, medyum dotknęło palcem korka flaszeczki i zażądało, dla pewności, ponownej rewizyi rąk i flaszeczki.
Po dokonaniu rewizyi, flaszeczką została ponownie postawiona na stole przez p. Janikowskiego i medyum umieściło swe ręce po obu jej stronach W odległości od do cm. z każdej strony. Po krótkiem oczekiwaniu, gdy medyum poczęło unosić ręce do góry, flaszeczką uniosła się wzglądnie powoli, naprzód na kilka, a nastąpnie na — cm. nad stołem i przez
chwile pozostawała nieruchomo, poczem opadła na stół.
Po wykonaniu tego doświadczenia i ponownej rewizyi rąk, medyum poczęło drżeć na całem ciele i spazmatycznie płakać, narzekając na wielkie wyczerpanie.
Wobec tego, zarządzono przerwę, po której miały być wykonane jeszcze niektóre doświadczenia, obmyślone poprzednio przez uczestników posiedzenia, ze względu jednak na wyczerpanie medyum, zamiaru tego zaniechano i medyum, na własne żądanie, zostało przez dra Ochorowicza obudzone.
Z objawów natury fizyologiczne] skonstatowano, że jeszcze w godziny po obudzeniu, puls medyum wynosił na minutę.
Na tem posiedzenie zakończono.
W czasie doświadczeń wyżej opisanych, uczestnicy posiedzenia ustalili następujące fakty, dotyczące zarówno ogólnych warunków, w jakich odbywały się doświadczenia, jak i charakterystyki samych zjawisk, a mianowicie:
A. Co do warunków kontroli podczas doświadczeń:
) że ręce medyum były przed każdem doświadczeniem starannie zrewidowane,
) że przedmioty do doświadczeń używane, były przed każdem doświadczeniem rewidowane i umieszczane na stole zawsze przez jednego z uczestników i, że medyum, po rewizyi rąk, nie dotykało niemi ani tych przedmiotów, ani siebie, ani innych osób i przedmiotów, z wyjątkiem stołu, który również był uprzednio rewidowany,
) że zjawiska występowały nie spontanicznie, lecz były za każdym razem zapowiadane i oczekiwane, dzięki czemu przebieg każdego z nich podlegał ścisłej obserwacyi, przy skupieniu nań uwagi uczestników,
) że ani W czasie doświadczeń, ani W czasie rewizyi rąk medyum, dokonywanych przed i po każdem doświadczeniu, żadnych ciał obcych, przenoszących ruchy od rąk do przedmiotów, nie dostrzeżono,
) że w doświadczeniu II przedmiot, mający się poruszać, był oddzielony od rąk medyum twardą, nieprzenikliwą przegrodą.
B. Co do mechanizmu ruchów obserwowanych:
) że w doświadczeniach I i II, podczas których ruchy przedmiotów powtarzały się kilkakrotnie, ponowny ruch tych ostatnich następował, pomimo, że medyum, po dokonaniu danego ruchu, oddalało częstokroć ręce jedną od drugiej na odległości od do cm., poruszało niemi w różne strony i nie stykało z sobą dłoni przed zbliżeniem rąk do przedmiotu, w celu wywołania ponownego ruchu tegoż.
) że między ruchami rąk medyum, a ruchami przedmiotu poruszanego, zachodziła częstokroć niezgodność tak co do czasu, jak i co do przestrzeni: a ) w doświadczeniach I i II przedmioty często pozostawały w spokoju w czasie, gdy ręce medyum wykonywały silne ruchy, a natomiast poruszały się dopiero wtedy, gdy ręce przeszły w stan zupełnego, lub względnego spoczynku; różnica w czasie wynosiła od kilku do
kilkunastu sekund, b ) jeżeli ruch przedmiotu następował w czasie poruszania się rąk medyum, to (w doświadczeniach I i II ), przestrzeń, jaką przebywał przedmiot, bywaią prawie zawsze większa, niż droga, jaką odbywały ręce medyum.
Z uwagi na warunki, w jakich odbywały się doświadczenia i na cechy charakterystyczne ruchów, niżej podpisani, nie wchodząc w przyczyny i istotę samych zjawisk, uważają mechanizm ruchów, przez nich obserwowanych, za niezrozumiały dla siebie i zasługujący na bliższe zbadanie i wyświetlenie.
C. Co do objawów natury fizyologicznej (które zresztą specyalnie badane nie były ), zauważono:
) że medyum wykonywało doświadczenia nie na jawie, lecz będąc w stanie uśpienia (somnambulizmu ). W stanie tym medyum zdawało się posiadać silną nadczułość Wzrokową, ponieważ skonstatowano, że stale zamykało i zasłaniało oczy, zwracając się twarzą do światła, otwierało zaś mniej lub więcej powieki, gdy patrzyło w stronę pokoju nieoświetloną.
) że w czasie rewizyi przed doświadczeniem, ręce medyum były przeważnie ciepłe, po doświadczeniach zaś zimne i spocone,
) że bezpośrednio przed objawami ruchu i w czasie ich, można było zauważyć wzmożenie czynności serca, objawiające się głębszem i przyśpieszonem oddychaniem i wypiekami na twarzy. Oprócz tego, po doświadczeniach stwierdzone było niejednokrotnie przyśpieszenie pulsu.
) Po każdem doświadczeniu medyum oka
zywało mniejsze lub większe wyczerpanie, które objawiało się żądaniem odpoczynku, bólem głowy, a nawet, po ostatniem doświadczeniu, atakiem nerwowym.
Protokuł podpisali:
Leopold Janikowski, Stanisław Kalinowski, Piotr Lebiedziński, Józef Leski, Jan Sosnowski, Bohdan Zatorski.
* * *
ZNACZENIE MEDYUMIZMU DLA PSYCHOLOGII ).
()
Temat nowy, ponieważ dotychczas b. niewielu tylko psychologów zajmowało się kwestyami medyumizmu.
Tymczasem od lat pięćdziesięciu gromadzą się fakty, tak dalece obce nauce szkolnej, że aż uważane za nieprawdopodobne, a jednak domagające się rozwagi psychologów.
Psychologowie milczą. Dlaczego? Bo nie wiedza, co o tem sądzić. Nie przypuszczają nawet, żeby to miało jakikolwiek związek z psychologią. Czy milczeliby również, gdyby byli pewni, że te fakty są prawdziwe? Chyba nie; może nawet porzuciliby inne kwestye, a zabrali się do tych.
) Treść odczytu wypowiedzianego w Towarzystwie Psychologicznem W Warszawie stycznia r.
Dlaczegóż więc nie sprawdzają?
Składa się na to b. wiele przyczyn, o których w tej chwili mówić niebędę. Poruszę tylko jedną z nich:
Te fakty przedstawiają się W formie odstraszającej poważnych badaczów — może jednak nie tyle same fakty, ile powiązane z nimi pozory. Na pozorach oparto teorye mniej lub więcej niedorzeczne i te głównie odstraszają uczonych.
Należy więc przedewszystkiem dobrze oddzielić teorye od faktów, poprzestając na zbadaniu tych ostatnich.
Fakty zaś można skupić w dwie grupy:
) medyumizm niższego rzędu, obejmujący bezwiedne marzenia senne objawiane w ruchu;
) medyumizm wyższego rzędu, obejmujący podobne objawy po za granicami organizmu.
Pierwszy rozszerza tylko znane już procesy dyssocyacyi pomiędzy czynnością mózgu, a czynnościami ośrodków automatycznych, i zasługuje na uwagę przez to głównie, że daje psychologom w rękę odczynnik na niedostępne inaczej przejawy życia bezwiednego.
Drugi wnosi do psychologii całkiem nowe pierwiastki, rewolucyonizujące nasze dotychczasowe poglądy.
Wobec wielkiej ilości kwestyi tu należących, muszę poprzestać na wskazaniu kilku ważniejszych:
o Kwestya istnienia i stosunku czynności psychicznych bezwiednych do świadomych, zupełnie zaniedbana, lub wprost odrzucana w dzisiejszej psychologii, znajduje w medyumizmie
świetne potwierdzenie i rozszerza znakomicie, pogłębiając go, nasz pogląd na życie duchowe człowieka. Sfera bezwiedna, względnie podświadoma, ukazuje się w nim jako b. rozległy podkład, wązkiego pasma życia świadomego, które samo w sobie bez uwzględnienia tego podkładu, Wprost nie mogło być wyjaśnione.
o Teorya assocyacyi psychicznych przedstawia się w nowem świetle. Formalistyczne zarzuty Will. James'a i in. giną wobec zasadniczego rozszerzenia samego pojęcia skojarzeń, niezależnie od odrębnej kwestyi paralelizmu psychofzycznego. Skojarzenia okazują się możliwe między stanami psychicznymi i fizycznymi nawet zewnątrz organizmu, a człowiek wogóle przestaje być "rzeczą między rzeczami" stając się cząstką jednej wielkiej całości. Ideoplastya medyumiczna łączy umysł z otoczeniem, ciało z duszą, złudzenia z rzeczywistością, zmieniając zasadniczo teoryę halucynacyi, a nawet samo pojęcie rzeczywistości.
o pewna liczba zjawisk medyumicznych wykazuje istnienie W człowieku objawów szczątkowych, pochodzących od właściwości niższych i najniższych organizmów, takich jak objawy świetlne, mimezym, pseudopodia i t. p.
o Zjawiska medyumiczne zmuszają nas do przyjęcia dwoistości organizmu, a mianowicie do uznaia ciała eterycznego W ciele materyalnem, z możnością czasowego ich rozszczepiania się, przyczem pierwsze jest właściwą "formą", która odlewa organizm, rosnący według pewnego planu i do pewnej tylko granicy. Ciało
eteryczne, liniami swoich sił, ogranicza i determinuje rozwój organizmu meteryalnego, a będąc złożonem z ciał eterycznych ojca i matki, względnie przodków, przenosi cechy fizyczne i psychiczne, objaśniając tak ciemną dotychczas kwestyę dziedziczności i sprzeczności w charakterach ludzkich. Jednocześnie, równie ciemna, a jak się okazuje z ostatnich badań nieunikniona hypoteza pewnej "siły żywotnej", zyskuje w przejawach ciała eterycznego i potwierdzonego przez medyumizm "magnetyzmu" nową dotykalniejszą podstawę. Psychologicznie, specyalnie ważne są fakty, wykazujące możność myślenia organizmu eterycznego po za organizacyą materyalną. W każdym zaś razie niedostateczności czysto mechanicznych poglądów na życie znajdują kompensatę w przyjęciu nowych czynników psychicznych, bezwiednie lub podświadomie skupiających w sobie nabytki doświadczenia filoi ontogenetycznego.
Niesłychane ułatwienie znajdzie też, dzięki medyumizmowi skomplikowana kwestya jaźni i osobowości. Już medyumizm niższego rzędu pozwolił nam po raz pierwszy obserwować eksperymentalnie (pismo automatyczne), jak się tworzą osobistości spirytystyczne, które tak łudząco działają na umysły, nie dość krytycznie usposobione.
Medyumizm zaś wyższego rzędu wprost namacalnie uzmysławia formowanie się jaźni o dowolnym niemal charakterze, pod wpływem sugestyi i skojarzeń ideoorganicznych, a na tle transformacyi ciała eterycznego, stokroć podatniejsze
go na przekształcenie, niż ciało materyalne. Tym sposobem zyskujemy dla psychologii możność eksperymentowania takiego rodzaju, o jakim dotychczas nawet marzyć nie było można. Wreszcie:
o Dzięki owej dyssocyacyi między ciałem eterycznem V. dynamicznem, a materyalnem, dyssocyacyi, której towarzyszyć może i rozszczepienie psychiczne; indywidualne, stajemy poraz pierwszy Wobec możności eksperymentalnego badania kwestyi życia po śmierci; dotychczas, i słusznie, z psychologii doświadczalnej wykluczanej. Wprawdzie i medyumiczne badania, krytycznie, naukowo prowadzone, nie dają jeszcze odpowiedzi na to pytanie, mimo pozornych rewelacyi już nagromadzonych przez angielskie i amerykańskie Tow. Badań Psych. ale, bądź co bądź, możność naukowa takich badań istnieje i dana jest w nauce po raz pierwszy, dzięki medyumizmowi.
Takie są główniejsze korzyści dla psychologii z odkryć dokonanych w tej dziedzinie. Są to dopiero początki i nikt dziś nie jest w stanie przewidzieć, jak daleko nas zaprowadzą. To tylko pewna, że zajdzie radykalna zmiana w naszych pojęciach, a przedewszystkiem, że musi zajść radykalna zmiana w metodach badania. Pod tym względem nie można się Judzić. Metody dotychczasowe okazują się zupełnie niedostateczne, a nowe muszą być tak dalece różne, że w pierwszej chwili mogą się wydawać nie naukowemi.
Nie należy jednak zapominać, że naukowem jest nie to, co raz tak nazwanem zostało, lecz to, co jest przystosowane do natury nowych zjawisk. I wtedy dopiero dzisiejsza psychologia Ia
boratoryjna, której wyniki — trzeba to wyznać szczerze — w znacznej części zawiodły — może wejść na drogę płodniejszą, dając nam już nie powierzchowne, szematyczne i drobiazgowe strzępki prawd duchowych, ale istotnie naukowe objęcie duszy całego człowieka żywego.
P. S. Po odczycie nastąpiła dyskusya, która odbyła się już bez szykan.
* * *
NEOFOBIA.
().
Pisano już niejednokrotnie historyę cywilizacyi, ale nikt jeszcze nie napisał historyi głupoty ludzkiej.
Jest w tem pewnego rodzaju wstydliwość, że nie lubimy się ganić, i pewnego rodzaju odwaga W tem, że lubimy się chwalić.
Usprawiedliwia nas to, co już zauważył Spinoza, że istotnych pobudek naszego postępowania nie spostrzegamy. Nam się wydaje, że kadzimy nie sobie, lecz Nauce, Kulturze, Cywilizacyi — jakgdyby te czcigodne istoty kiedykolwiek istniały na świecie! Nosimy wysoko sztandar nauki i bronimy jej — jakgdyby ona obrony potrzebowała! Przemilczamy natomiast dyskretnie naszą ciemnotę, a nieliczne próby całkowitego jej odsłonięcia, uważamy raczej za rodzaj filozoficznego sportu, niż za wyraz najistotniejszej prawdy.
Z naszych podręczników naukowych nikt nie zmiarkuje, jak mało wiemy; przeciwnie, wywołują one wrażenie, że wiemy już prawie wszystko — a przynajmniej, że, co wiemy, wiemy napewno.
Tymczasem każdy, żyjący nieco dłużej, pamięta doskonale, że byłby w szkołach dostał "pałkę" za to, co się teraz w tych samych szkołach wykłada.
Ale najciekawszą stroną tych przeobrażeń psychicznych jest ich mechanizm, zawsze ten sam.
Idee, upodobania, tendencye, panujące już dość długo, zaczynają nużyć. Odczuwają to najprzód najwrażliwsi, a najmniej wyszkoleni. Ci podnoszą nowe hasła. Nowe hasła stają się przedmiotem napaści i urągowiska, ponieważ tłum, zarówno uczony, jak nie uczony, jest pod tym względem jednakowo nietolerancyjny, jeżeli nie głupi; przejęty swą godnością stróża dobytków przeszłości, szczeka na każdą rzecz nową, dla niego niezrozumiałą i niespodziewaną. Szczekałby i na złodzieja, ale ponieważ nie umie odróżnić złodzieja od dobroczyńcy, Więc napada na wszelką nowość, jakakolwiek ona jest. A tą nowością może być zarówno odkrycie Kopernika, jak zaprowadzenie hodowli ziemniaków, teorya Darwina albo wagneryzm w muzyce, secesya, hypnotyzm, neoslawizm, albo tylko japecalotte. Nie chodzi tu bowiem o spokojną krytykę wartości, oczywiście zawsze pożądaną, lecz o prosty odruch, bezmyślny, lubiący tylko udawać krytykę i zasadniczo objawiający się zupełnie tak samo u ulicznika, ścigającego niepraktykowany dotychczas strój damski, jak i u członka akademii, przejętego zgrozą
wobec nowych, nie mieszczących się w jego głowie faktów i teoryi.
Powoli jednak rzecz nowa przestaje być nową (przypuszczam, że nawet wól oswoiłby się z barwą czerwoną, gdyby ją stale widywał!) i zwolna, nieznacznie, staje się składnikiem tej wiedzy ustalonej, tych ustalonych norm i obyczajów, które w dalszym ciągu i bez przerwy uważane są za pewne i słuszne.
Poczem prawo przeciwstawności podnosi wśród młodzieży nowe fale opozycyi względem tego, co jest w tej lub owej dziedzinie, i powtarza się ta sama historya. Drugie bowiem prawo ciągłości domaga się, ze swej strony, ażeby to, co jest opozycyjnie nowem, zasymilowało się z tem, co było. Głęboka nowa prawda, przez to, że została przyjęta, staje się banalną; radykaliści przez to, że osiągnęli władzę, stają się w części konserwatystami; a nowy kierunek artystyczny przez to, że się upowszechnił, zaciera swoje ostre kanty i wsiąka W szarą powszedniość, nadając jej tylko pewien nowy odcień.
Są w tym procesie rozkładu i składu rzeczy nieuniknione — ale są i takie, które wynikają poprostu ztąd, że my, starając się o postęp w najrozmaitszych kierunkach, nie dbamy wcale ó doskonalenie naszych dusz. Wydaje się nam wprawdzie, że to czynimy, ucząc dzieci coraz to więcej, ale nie spostrzegamy tego, że cała ta nauka, łącznie z higieną i gimnastyką, to tylko jednostronna hodowla tendencyi wieku; praktycznego intelektualizma, prześlepiającego całkowicie rozwój człowieka, jako człowieka, duszy jako duszy.
Całość, istota pozostają w gruncie rzeczy tem, czem były: barbarzyńską ciemnotą z pozorami nadzwyczajnych postępów. Uczy się katechizmu, ale nie wszczepia się cnót chrystusowych, wyrozumiałości dla innych, a surowości dla siebie; jeśli zaś odrzuca się katechizm, to tylko dlatego, żeby szczepić moralność swego stronnictwa i nienawiść do innych.
Względność wiedzy wykłada się tu i owdzie — w szkołach wyższych — w niższych szerzy się bałwochwalstwo dla Wiedzy, zastępującej dawne bożki.
Historya nauki — z wyjątkiem historyi filozofii, najbardziej oderwanej od życia, i historyi literatury, wykładanej w sposób oderwany od życia i nauki — jest najzupełniej zaniedbana. Młodzież odnosi wrażenie, iż tylko to, czego teraz uczą, jest coś warte — reszta to przesądy i błędy, których nawet nie warto usprawiedliwiać. A ponieważ i historyi filozofii nie uczą się ani prawnicy, ani lekarze, ani inżynierowie, więc nawet teoretyczne oswojenie z rozmaitemi poglądami nie podtrzymuje uczuciowej pobudki do tolerancyi.
Wiedza dzisiejsza, aprobowana, wydaje się jedyną wiedzą. To, co pewne, jest już tam, w tej świątyni i tylko tam. Ergo — hajże na wszelkie odszczepieństwa i nowinki! Kościół powszechny stracił kredyt, ale za to Nauka stała się Kościołem powszechnym. A tymczasem nauka powinna być tylko bezstronnem, omylnem, szczerem dochodzeniem prawdy — niczem więcej. To wystarczy;. tylko że, na nieszczęście, tego właśnie jest za matoł.
Szkoła uczy nie dochodzenia do prawdy, ale ma tę nieusprawiedliwioną pretensye, że uczy samej prawdy, że daje gotowy zasób wiedzy, który trzeba tylko przesypać do głowy uczniów. Jak on się tam ułoży?... Czy się zmieści?... Czy nie przytłumi ważniejszych od wiedzy zalet duszy?... O to mniejsza. Byle młodzieniec dostał w rękę klucz do karyery — bo przecież "dla życia uczymy się, nie dla szkoły!"
Dla życia... ale jakiego życia?
Tego, w którem panują wiecznie te same, nizkie zapasy, w którem mało kto szuka dróg nowych i samodzielnych, mało kto rozumie siłę związków duchowych dla wspólnych celów, a natomiast jeden naśladuje drugiego, jeden wydziera drugiemu, jeden kopie dołki pod drugim. I wydaje się ludziom, że tak być musi, bo tak bywało zawsze. Cóż dziwnego, że na tem tle egoizmu, szkolarstwa, rutyny, policyjnego porządku moralnego, urzędowej nauki, cechowych monopolów, wymyślających sobie stronnictw, spraw publicznych, zamienianych na prywatne, katedr uniwersyteckich, uważanych tylko za szczebel do "wyższej" karyery, lizusostwa i nepotyzmu, lęgnie się zielsko Neofobii?...
Ale czas nam już przypatrzyć się bliżej tej, wcale nie egzotycznej, roślinie.
Istnieje hydrofobia (wodowstręt, wścieklizna) w sferze cielesnej.
Istnieje neofobia w sferze duchowej.
Wyraz pochodzi od Karola Richefa, ale rzecz jest stara jak świat.
Oznacza wstręt do użytecznej nowości, podobnie, jak wścieklizna oznacza wstręt do wody, rzeczy także użytecznej, choć nie nowej. I podobnie jak ten ostatni wstręt staje się chorobą nerwów, tak pierwszy może się stać prawdziwą chorobą duszy, prawdziwą wścieklizną moralną.
Neofobia bywa dwojakiego rodzaju: w swej lżejszej formie, chronicznej, jest tylko niechęcią do nowości, czy to praktycznej, czy teoretycznej; wyrazem gnuśnego konserwatyzmu, który nie rozważa i nie walczy, ale odruchowo stawia tamę postępowi.
W swej formie ostrej natomiast, neofobia, nie tłumiona odpowiednią kulturą moralną, staje się czynną i wyrasta niekiedy w istne opętanie.
Kiedym w r. przedstawił na zjeździe psychologów i lekarzy w Warszawie szereg fotografii, dowodzących istnienia nieznanych dotąd promieni, pochodzenia organicznego, pewien profesor krakowski, wynalazca proszku do zębów )
) Mowa tu o "Tlenolu" prof. N. Cybulskiego. Ścisłość każe mi nadmienić, że powyższa radykalna skuteczność tego środka, zawarunkowana byta "stałem użyciem", t. j. że chcąc być rzeczywiście zabezpieczonym "bezwzględnie" i od "wszelkich chorób zakaźnych", trzeba byto niewyjmować szczoteczki z zębów. Kto tylko rano umył zęby, a potem już ust nie płukał "Tlenolem" ten, oczywiście, nie mógł mieć pretensyi, jeśli się po południu zaraził.
Po ukazaniu się niniejszego artykułu W Słowie Polskiem, prof. Cybulski złagodził w ogłoszeniach skuteczność swego środka, mówiąc już tylko o jego "niezbędności przy racyonalnej liygienie jamy ustnej". Była to
"zabezpieczającego bezwzględnie od wszelkich chorób zakaźnych" (ale nie od neofobii!), nietylko napisał do "Gazety Lekarskiej" artykuł, odsądzający mnie od czci i wiary, ale nadto objeżdżał redakcyę, prosząc, iżby przedrukowano jego artykuł, a niedrukowano ewentualnej mojej odpowiedzi.
U ludzi kulturalnie jeszcze niżej stojących, tego rodzaju bezmyślne odruchy objawiają się jeszcze prościej. Kiedy Klaudyusz Chappe, wynalazca pierwszego telegrafu optycznego, ustawiał swoje słupy, ze skrzydłami różnej formy, za pomocą których mógł z Lilie do Paryża przesłać telegram w ciągu dwóch minut — tłum wieśniaków, nie mogąc znieść na swojem terytoryum tak skandalicznego widoku, rzucił się na rusztowania telegraficzne i zrównał je z ziemią. Zrozpaczony wynalazca utopił się w studni, a w sto lat potem ( roku)... postawiono mu pomnik w Paryżu.
Ale nie trzeba po przykłady sięgać aż tak daleko; każdy z nas pamięta te chwile, kiedy cyklista, wyjeżdżający za miasto, narażał się na grad kamieni!
jeszcze blaga, bo takich środków "niezbędnych" jest dużo, ale przynajmniej nie była to już blaga jarmarczna.
Zresztą, nie należy mniemać, że występuję przeciw samemu "Tlenolowi" który nie jest preparatem gorszym od zagranicznych, może nawet lepszym, a w każdym razie jako krajowy zasługuje na jaknajszersze upowszechnienie. Życzę mu nawet, żeby wyrugował z handlu wszystkie niemieckie "Odole" i "Kalodonty.
Członkowie Akademii nie rzucają kamieniami, ale czasem chwytają za gardło. Kiedy W roku Edison przysłał do Paryża pierwszy swój fonograf, i gdy pełnomocnik jego demonstrował aparat, zerwał się prof. Bouillaud i, przytrzymując demonstratora za gardło, zawołał:
"W imię godności nauki nie mogę pozwolić na to, żeby pierwszy lepszy brzuchomówca drwił sobie z Akademii! Nigdy blaszka żelazna nie może wydawać głosu ludzkiego! Potrzeba na to krtani, języka, podniebienia"...
Jednem słowem, fonograf nie mógł istnieć, ponieważ sprzeciwiał się paryskiej fizyologii z roku , podobnie jak promieniotwórczość organiczna sprzeciwiała się fizyologii krakowskiej z roku .
Niewiele lepiej było i z telefonami, tylko, że tym razem trafiła kosa na kamień.
Pierwsze telefony Bella przywiózł do Europy bankier amerykański Roosvelt, który sam opowiadał mi następującą historyę:
Zmiarkowawszy odrazu praktyczną wartość wynalazku, przedstawił radzie municypalnej paryzkie)" prośbę o udzielenie mu wyłącznej końcesyi na zaprowadzenie telefonów W Paryżu.
Rada wzruszyła ramionami, nie rozumiejąc,
o co chodzi, i zażądała przedewszystkiem, żeby Roosvelt przyniósł jej opinię Akademii Nauk. Akademia wyznaczyła komisye, komisya zbadała rzecz
i orzekła, iż "przedstawione jej aparaty są Wprawdzie bardzo interesujące pod względem teoretycznym, ale nie posiadają żadnego znaczenia praktycznego".
Z takiem świadectwem w ręku Roosvelt pobiegł czemprędzej do Rady miejskiej. W Radzie przyjęto go z jeszcze większem zdziwieniem: "Na cóż panu koncesya, skoro rzecz jest bez wartości?!"
— To już moja strata — odrzekł Amerykanin. — Skoro rzecz bez wartości, panowie nic nie ryzykują, a ja chcę spróbować...
Rozumowanie było logiczne. A ponieważ Roosvelt umiał nalegać, wzruszono jeszcze raz ramionami i — dano mu koncesye.
W kilka miesięcy potem utworzyło się towarzystwo akcyjne, któremu sprytny przedsiębiorca odstąpi! swoje prawa za milion franków...
W ten sposób powstało, najpierw w Paryżu, jedno z najważniejszych udogodnień W porozumiewaniu się ludzi między sobą — dzięki umiejętnemu wyzyskaniu... neofobii! Niemcy postąpili jeszcze praktyczniej: nie uznali wartości telefonu Bella, ale, gdy się. przekonali, że się omylili, Siemens zapatentował telefon Bella na swoje imię, nadając mu kształty narodowe, t.j. ciężkie i niezgrabne, i dzięki temu kultura niemiecka odniosła tryumf nad amerykańską.
Ale udają się i Niemcom odkrycia, a nam wyjątkowo przypada czasem rola neofobów, — nam, którzy zwykle ślepo wierzymy we wszystko, co przychodzi z Niemiec!
Byłem w sekcyi chemicznej Muzeum Przemysłu i Rolnictwa na odczycie kolegi Lepperta, tego dnia, kiedy "Kuryer Warszawski" przyniósł pierwszą wiadomość telegraficzną o odkryciu Rontgena.
Zainteresowanie było wielkie i kilku obecnych otoczyło jednego z profesorów fizyki, wypytując, co to być może?
— Blaga, najzwyczajniejsza blaga — odrzekł profesor (ten sam, który brał udział w wydawnictwie zbiorowej broszury lekarskiej, wyśmiewającej hyp notyzm, p.t. "Dr. fil. J. Ochorowicz i nauka". Warszawa ). Czarny papier fotograficzny nie przepuszcza żadnych promieni światła, nie mogła Więc rurka Crookes'a, owinięta tym papierem, wywoływać fluorescencyi. Poczem następował szereg b. naukowych dowodów, wykazujących, że i fotografia przedmiotów, zawartych w woreczku, albo szkieletu żywej ręki jest absolutnie niemożliwa.
Sprzeciwiało się to fizyce warszawskiej z r. .
Nazajutrz przyszło potwierdzenie doświadczeń Rontgena, które też, jako łatwe do powtórzenia, upowszechniły się bardzo szybko.
Niestety, nie zawsze tak bywa! I jeżeli osobistości, dotknięte neofobią, należą do wpływowych, postęp może być na długo zatamowany. Tak raporty Akademii paryskiej powstrzymały uznanie odkryć Mesmera na sto kilkadziesiąt lat; dopiero Charcot część ich Wprowadził do Akademii w roku , a dopiero przed rokiem ukazała siew klasycznem wydawnictwie "Dictionnaire de Physiologie" moja rozprawa rehabilitująca pamięć wielkiego lekarza wiedeńskiego, którego całą winą było to, że większość swoich pogromców o glo
wę przerasta ). Za to, przez sto pięćdziesiąt lat, nazywano go szarlatanem, a ci, którzy, kopnąwszy go nogą, przyswajali sobie, niedobrze nawet zrozumiane strzępki jego wiedzy, dochodzili do sławy i godności, gdy on umarł W zapomnieniu...
II.
Zdawałoby się, że przynajmniej ludzie, mniej lub Więcej przygotowani do przyjęcia nowych prawd, którzy już sami na sobie doświadczyli niechęci tłumu uczonego za zajęcie się nieuznawanemi badaniami, powinniby być wolni od neofobii... Gdzie tam!
Angielskie Tow. Badań Psychicznych, które położyło wielkie zasługi, stwierdzając niezliczonym szeregiem obserwacyi fakt istnienia telepatyi, czyli działania myśli na myśl z odległości, sprowadziło do Cambridge słynne medyum neapolitańskie, Eusapię Paladino, w celu sprawdzenia, czy istnieje i fizyczne działanie organizmu z odległości. Doświadczenia, zrazu obiecujące, stop
) Zasługuje na uwagę, że z trzech prac dotyczących hypnotyzmu, a nagrodzonych przez paryzką Akademię Nauk w r. : "La psychologie inconnue" prof. E. Boirac'a, rektora Akademii W Dijon, mojej "Suggestion mentale" oraz wspomnianej rozprawy "Hypnotisme et Mesmerisme" w Diet. de Phys. wszystkie trzy byty rehabilitacya magnetyzmu zwierzęcego przeciw wyrokom tejże Akademii. Jest więc nadzieja, że i na Medyumizm czas przyjdzie.
niowo zaczęły się psuć i w rezultacie wypadły bardzo źle: albo nie było nic, albo były objawy podejrzane.
Henryk Sidgwick, prof. etyki, ówczesny prezes Towarzystwa, pomimo, że poprzednio sam przekonał się o rzeczywistości zjawisk (na wyspie Roubaud u Richefa), pod wpływem sceptycznych wyjaśnień dra Hodgsona, wówczas jeszcze przeciwnika medyumizmu, nietylko odwołał swoje poprzednie przekonanie, ale podał wniosek, przyjęty większością głosów, żeby się więcej objawami medyumizmu nie zajmować. Był to człowiek uczciwy, ale tępy, profesor etyki liberalnej, który jednak zżymał się na samą myśl o samorządzie dla Irlandyi, przytem bardzo lichy obserwator; dość, że z poprzednio przekonanych członków Towarzystwa pozostał właściwie tylko jeden, obstający przy swoich pierwotnych opiniach, fizyk, Oliwer Lodge. Wahał się zaś, skłaniając się ku uznaniu rzeczywistości zjawisk, Fryderyk Myers.
Z tem wszystkiem, niepowodzenie seansów zamieniło się w dziennikach na "zdemaskowanie Eusapii w Cambridge", opowiadane z wszelkiego rodzaju drwinami przez gazety całego świata.
Objaśniłem już na innem miejscu, dlaczego doświadczenia tak źle wypadły.
W czternaście lat potem, pod naciskiem kilku osób kompetentnych, to samo Towarzystwo, nie bacząc na poprzednią swoją uchwalę, żeby się Eusapią więcej nie zajmować, wysłało do Neapolu nową komisyę, złożoną z trzech niedowiarków, obznajmionych z kuglarstwem, którzy, nie przyznając się do tego, że są delegatami
z urzędu (co było bardzo rozsądne), odbyli z Eusapią kilka drobiazgowo opisanych posiedzeń (Wielki tom o str. ) i doszli do stanowczego stwierdzenia rzeczywistości zjawisk.
Ale o tym fakcie głucho w dziennikach, gdy tymczasem jeszcze dziś od czasu do czasu spotkać się można z artykułami "o nowych oszustwach Eusapii Paladino" (), w których niema ani słowa prawdy. Jest tylko zaciekła neofobia i niesumienność dziennikarska.
Przygotowanie więc częściowe nie chroni od neofobii. Znakomity chemik niemiecki, O. Ostwald, zrobił nawet ciekawe spostrzeżenie, że bardzo często ci uczeni, którzy mocą swej powagi wprowadzili pewną reformę do nauki, jednocześnie sami uparcie opierali się uznaniu faktów, najbardziej popierających tę reformę! Doszli do pewnego punktu — bali się, nie umieli, czy nie chcieli iść dalej, powodowani neofobia.
Wogóle też opozycya przeciw rzeczom nowym częściej pochodziła od uczonych, niż od niespecyalistów, ci bowiem nie mieli tych szkolnych szufladek w głowach, już zapełnionych, a niedopuszczających potrzeby jeszcze jednej szufladki.
Opowiadają, że Napoleon I uważał Fultona za waryata i odrzucił jego pierwszy statek parowy, pomimo względnie pomyślnych prób na Sekwanie. Tak nie było. jak świadczy list Na
) Z okazyi jej pobytu w Ameryce i b. niemądrego artykułu prof. Münsterberga.
poleona, datowany z obozu w Boulogne lipca r., rewolucyjny monarcha zrozumiał doniosłość wynalazku, tylko popełni! ten błąd, że, nie znając neofobii korporacyi uczonych, oddał ostateczną decyzyę w ręce Instytutu, i ten dopiero odrzucił wynalazek, jako "niepraktyczny". Specyaliści też, nie kto inny, głosili niemożliwość "lamp bez knota" w chwili, gdy Lehorn starał się wprowadzić oświetlenie gazowe we Francyi, a także niemożliwość kolei żelaznych, które, według ich obliczeń, musiałyby się ślizgać W miejscu na gładkich szynach (pierwsza kolej żelazna w Anglii jeździła po szynach zębatych).
Neofobia zbliża kontrasty: uczeni urzędowi są po większej części równie uprzedzeni do zasadniczych nowości, jak ciemny tłum; a najmniej uprzedzonych znajduje się zawsze wśród ludzi wykształconych, ale nie krępowanych formułą szkoły, wytkniętemi drogami karyery, a przedewszystkiem tą ciasnotą pojęć, która przeszkadza wprawdzie głębszej pracy naukowej, ale, przy dzisiejszem upaństwowieniu nauki, raczej ułatwia drogę do zaszczytów. Mogliby wiele powiedzieć na ten temat beznadziejni docenci, do których sam należałem przez lat sześć. Biada tym z pomiędzy nich, którzy mają coś nowego do powiedzenia! Co prawda, ratują się zwykle w ten sposób, że zwijają skrzydła i kapcanieją dobrowolnie — dla chleba.
Nigdy Wielka reforma, nigdy ważne odkrycie nie wyszło z łona Akademii.
Akademie są to przytułki dla zasłużonych, ale nie przewodniki w postępie. Trzeba nie znać zupełnie historyi, ażeby jakiekolwiek zasadniczo nowe odkrycie powierzać sądom uczonych korporacyj, jak tego często domagają się naiwni, nie znający psychologii kostniejących już mózgów — kostniejących nie koniecznie ze starości, często tylko z nadmiaru powodzenia!
Zdawałoby się, że fakty, łatwe do sprawdzenia, nie podlegają neofobii. Niestety, historya okazuje, iż podlegają jej nawet najłatwiejsze do sprawdzenia, jeśli tylko są zasadniczo nowe. Tłómaczy się to tem, że neofobia nietylko zakazuje patrzeć lub słuchać, ale nawet przeszkadza widzieć i słyszeć — czyni głuchym i ślepym — które to zjawisko rozumiemy dopiero od czasu hypnotyzmu, jako ideoplastyę negatywną. (Ob. moje noty, przedstawione Towarzystwu Biologicznemu w Paryżu w r. ).
Nie pamiętam już który to uczony, gdy mu osoba wiarogodna opowiadała o unoszeniu się niekiedy stołów bez dotykania w obecności medyum, odpowiedział:
— Wierzę, ponieważ pan mi to opowiadasz; nie uwierzyłbym, gdybym sam zobaczył...
Niektórzy znów, przemógłszy neofobię, idą patrzeć i sprawdzają; ale potem wmawiają w siebie i w drugich, że nic nie widzieli. Pewien znany lekarz warszawski, stwierdziwszy podobne objawy w dobrych warunkach przy Eusapii, tak był zachwycony faktem, że pocałował ją w rękę,
a w kilka dni potem ogłosił w "Kuryerze", że wszystko było złudzeniem lub oszustwem!
Kiedy znakomity fizyolog angielski, W. Harvey, odkrył krążenie krwi i bicie serca, i opisał swoje wiekopomne odkrycie w broszurce p.t. "De motu cordis et sanguinis" w r. , pewien lekarz włoski odezwał się o tem odkryciu w ten sposób:
— Może być, że w Londynie słychać bicie serca, ale my tu, w Wenecyi, nic podobnego nie słyszymy!...
Również epokowego nowatora Galvaniego nazywali współcześni "żabim tancmajstrem", a tymczasem z tego ośmieszonego tańca żab wyrósł dzisiejszy "galwanizm", czyli cała dzisiejsza Elektrotechnika.
Pierwszy wykład Franklina o piorunochronach odbył się wśród nieustannego śmiechu ówczesnych elektryków.
Tak samo drwinkami przyjęto pierwszą myśl Newlands'a o istnieniu zależności między wagą atomową a innemi Własnościami ciał ) — a teorya cząsteczkowa, będąca podstawą dzisiejszej chemii, pół wieku czekała na uznanie.
) Ob. moją broszurę: "Układ genetyczny pierwiastków" (z tablicą), przedstawiony na Zjeździe Psych. i Lek. r. W Krakowie. Praca ta, zawierająca pomysły, może częściowo błędne, ale Względnie łatwe do sprawdzenia, a w każdym razie zasadniczo nowe, nie doczekała się dotychczas ani jednej recenzyi; na Zjeździe zaś przyjęta była pogardliwie.
Toż samo było z zasadniczymi pewnikami dzisiejszej fizyki.
"Myśl, że ruch zamienia się na ciepło — mówi Ostwald — wydaje się nam dzisiaj tak naturalną, iż z trudnością wyobrażamy sobie, że kiedyś mogła być nową i zrewolucyonizować naukę. A tymczasem musiała ona być powtarzana z różnych stron, przez dziesiątki lat, zanim została zrozumiana i przyjęta przez uczonych, stojących "na czele ruchu naukowego!"
Na przesłaną sobie epokową pracę Mayera o mechanicznym równoważniku ciepła, w celu wydrukowania jej w Annałach fizyki i chemii, Poggendorff nie raczył nawet odpowiedzieć, uważając ją za utwór niedowarzony; poczem wędrowała od redakcyi do redakcyi pism fachowych, dopóki jej w r. nie przyjął Liebig do Roczników farmacyi i chemii.
"Chemicy — mówi L. Poincare w swojej Fizyce nowożytnej — ze słuszną dumą przypominają, że "Uwagi o siłach natury ożywionej" (R. Mayera), z pogardą odrzucone przez wszystkie dzienniki fizyczne, zostały przyjęte i ogłoszone w Annałach Liebiga. Nie powinniśmy nigdy zapominać tego przykładu, wykazującego, z jakim trudem nowa idea, przeciwna teoryom klasycznym danej chwili, musi torować sobie drogę..."
Chemicy są dumni; ale, gdy chodziło o wielkie odkrycia chemiczne, postępowali tak samo.
Chemicy i niechemicy, nie wyłączając nawet nowatorów filozoficznych! Pierwsze odkrycia skamieniałości morskich uważał Voltaire za
muszle, zgubione przez pielgrzymów, i nie chciał uznać istnienia skamieniałości. Gdy zaś później Cuvier z wykrytych szczątków szkieletów kopalnych fantazyą geniusza odtwarzał ich całokształt — wyśmiewano się z jego "marzycielstwa. " Pewien uczony francuski, członek wielu akademij, okazując w Jardin des Plantes szkielet Paleotherium, złożony przez Cuviera, mówił: "Oto jest szkielet zdechłego konia, który p. Cuvier uważa za wykopalisko!"...
Nie dawniej, jak przed kilkudziesięciu laty, mówił Thiers w parlamencie: "Nikt chyba nie może przypuszczać na seryo, żeby koleje żelazne mogły kiedykolwiek zastąpić dyliżanse!" I w samej rzeczy, mówiąc to, nie spotkał się z opozycyą...
Wiadomy jest los Galileusza, twórcy nowoczesnej dynamiki.
Fundamentalne prawo Carnota doznało też złośliwej opozycyi uczonych angielskich i niemieckich. Ostatni odrzucali również zrazu epokowe odkrycia Pasteur'a, w części pod wpływem neofobii patryotycznej.
Kiedy pani Curie Skłodowska odkryła polon, Niemiec Giesel ogłosił, że jest to tylko "indukowany bizmut", na co Anglik Soddy odpowiedział zapytaniem ironicznem: "czemu nie indukowana platyna albo pallad?" Nazwę "polonu" Niemcy i dziś jeszcze przełykają tylko z wielkim trudem, krztusząc się.
Głębsze umysły spostrzegają same ten fatalny nacisk rutyny, produkującej neofobię.
"Historya — mówi Karol Richet — uczy nas, że najlepiej udowodnione nowe odkrycie spotyka się z zaciekłą i upartą opozycyą i że napaści rutyny są potwierdzeniem zasługi".
Tenże autor przypomina zdanie Karola Vogta: "Gdybym nie był profesorem, byłbym odkrył prawo doboru naturalnego!" Chciał przez to powiedzieć, że, będąc profesorem, był tem samem związany z doktryną szkoły i zmuszony do wykładu prawd ustalonych, a nie do szukania nowych.
W r. sławny fizyolog niemiecki Jan Müller zapewniał, iż szybkość prądów nerwowych jest tak wielka, iż nigdy nie zostanie zmierzona. Dzisiaj nawet krakowscy neofobowie nie czują się skrępowani tą przepowiednią!
W r. fizyologowie francuscy, Prévost i Dumas, uważali za bezcelowe wszelkie próby wydzielenia barwnika krwi, opierając się na swoich dwuletnich doświadczeniach. A tymczasem, dzięki pracom HoppeSeylera i Klaudjusza Bernarda, barwnik ten (hemoglobina) należy dzisiaj do najlepiej wyjaśnionych kwestyi fizyologicznych.
Gdy wspomniany a niepospolity fizyolog K. Bernard wykazywał, że nietylko rośliny, ale i zwierzęta mogą wytwarzać cukier, co było przeciwne panującej opinii klasycznej, spotkał się z kilkoletnią zażartą opozycyą. Wymyślano wszelkie inne tłomaczenia podanych przez niego faktów, byle tylko nie przyznać, że "nauka" mogła się mylić W tym względzie.
Natomiast różne nieścisłości, ustalone powa
gą uczonych klasycznych, bywają bronione równie zapalczywie przeciw zapewnieniom nowatorów.
Tak np. Galien utrzymywał, a za nim nauka lekarska przez szereg wieków, że błona, rozdzielająca dwie komory serca, jest przedziurawiona. Pisano o tym otworze, jako o rzeczy pewnej i tylko najśmielsi wyrażali się, że "jest on bardzo mały". Dopiero Michał Servet wykazał, że tego otworu wcale niema. Ale też był to niedowiarek, spalony na stosie w r. (głównie za poduszczeniem nowatoraneofoba: Kalwina) za to, że uznawał tylko jedną osobę w Bogu.
Może być, że za samo odkrycie nieistnienia otworu w przegrodzie komór sercowych (ważne, bo ułatwiło odkrycie Harvey'a) nie byłby spalony "na Wolnym ogniu". Teraz ma pomnik w Paryżu. Harvey ma także pomnik w Folkestone, ale dopiero od r. Postąpiliśmy o tyle, że palenie na wolnym ogniu aplikuje się Względem nowatorów tylko w znaczeniu moralnem: gnębi się ich dopóty, dopóki się nie zniechęcą do poszukiwania nowych prawd w nowej dziedzinie, co też, niestety, bardzo często bywa osiągane! W ten sposób zarzucił swoje badania medyumiczne znakomity chemik angielski Crookes. Wie on doskonale, że z tego, co odkrył w młodości, powstanie kiedyś nowa wiedza, wspanialsza od wszystkich, jakie znamy; jest o tyle odważny i może, dzięki swojej sławie, tyle nie dbać o opinię kolegów, że nie cofnął żadnego ze swych twierdzeń medyumicznych, a tym, którzy się tej
dziedzinie mimo szyderstw poświęcają okazywał zawsze (i mnie, między innymi) szczególną życzliwość; ale... wolał poprzestać na odkryciach mniej rewolucyjnych, żeby uniknąć tych szpilek, jakich mu nie szczędzono. To też koledzy przebaczyli, mu jego "błędy młodości", przemilczając przez grzeczność o jego odkryciach medyumicznych podobnie jak przebaczyli (po śmierci) Zollnerowi jego doświadczenia ze Slade'm, chociaż za życia ogłaszali, że zwaryował; podobnie jak w nekrologach Cezara Lombroso pomijano dyskretnie fakt jego nawrócenia się do medyumizmu za sprawą Eusapii Paladino i jego przedśmiertne dzieło o hypnotyzmie i spirytyzmie.
To wszystko kiedyś dopiero wejdzie do historyi; ale tymczasem przeszłość aż nadto jasno wykazuje, jak szkodliwą jest ta niedostatecznie dotychczas zbadana i lekceważona, a tak, niestety, powszechna forma głupoty ludzkiej.
III.
Na nieszczęście uczeni, mając i tak dosyć do czynienia z wiedzą obecną, niestudyują jej historyi; a jeśli studyują, to nie korzystają z nauk, jakie daje, i wpadają wciąż w te same błędy.
Odbiło się to i na ostatnim krakowskim zjeździe przyrodników i lekarzy.
Prof. Ciesielski jest przekonany, że odkrył prawo determinacyi płci u roślin i zwierząt, i z tego tytułu urządził wykład dla połączonych sekcyi
biologicznych. Wykład nie był dość przekonywający, a poprzednie ogłoszenie tajemnicy ("dla uniknięcia rozgłosu", a właściwie chyba w celu wprost przeciwnym) w formie kryptogramu w czasopiśmie fachowem "Bartnik" — dziecinnie śmiesznem. Ale obok tego przedstawił szereg doświadczeń, przez pewną liczbę lat prowadzonych, z których zdawało się wynikać, że nasienie świeże daje potomstwo męskie, a nasienie starsze, od jednej doby, potomstwo żeńskie. Teza, jak każda inna, którą można było krytykować w dwóch kierunkach: mo wykazując, że podobne doświadczenia już były wykonane z wynikiem przeciwnym, i o, że uogólnienie jest przedwczesne i wymaga nowych doświadczeń.
Nie poprzestano na tem. Od pierwszej chwili czuć było, że zgromadzenie usposobione jest nienawistnie i że chodzi mu nietyle o wykrycie prawdy, ile o skarcenie śmiałka, oraz o obronę "godności nauki", nad którą zjazdy fachowe obowiązane są czuwać, jak guwernantka nad dzieckiem. Dopóki prof. Ciesielski albo nic nie robił, albo tylko uprawiał swoje własne warzywa w lwowskim ogrodzie botanicznym, wszystko było w porządku i zostawiano go w spokoju. Bezczynność naukowa nie jest przecież hańbą; owszem, profesor, który trzyma się zdala od polemik, zyskuje nawet pewną łagodną aureolę spokoju, powagi i godności, tej godności, której utrzymanie ważniejsze jest od jakiegoś tam, niezawsze nawet prawomyślnego postępu! Ale prof. Ciesielski chciał tym razem okazać, że i on stara się robić odkrycia, więc — hajże na Soplicę! Nie dosyć by
ło skrytykować rzecz — trzeba było nadto bronić honoru korporacyi. Ostatecznie uchwalono wniosek następujący:
"Zjazd wyraża przekonanie, że wyniki badań naukowych nie powinny być publikowane w pismach codziennych, czy to w sposób wyraźny, czy, co gorsza (!), kryptogramami, zanim zostaną przedstawione jakiejś naukowej korporacyi dla opublikowania W pismach fachowych".
Gdzie Krym? gdzie Rzym?... "Bartnik" nie jest pismem codziennem, a reporterya pism codziennych jest dziś tak rozwinięta, że odszukałaby wiadomość sensacyjną nawet w jeszcze bardziej specyalnych publikacyach ). A co do "jakiejś naukowej korporacyi", to szkoda, że Wnioskodawcy nie wymienili, jakiej mianowicie? Bo przedewszystkiem nie wszystkie, naukowe korporacye zajmują się cenzurowaniem cudzych prac; powtóre, nie wszystkie mają jakiś organ do dyspozycyi; a po trzecie nie wszystkie, zapewne, byłyby uznane za dostatecznie fachowe; i wtedy znów trzebaby było występować z nowym protestem w imię godności nauki. Lepiej już było zapowiedzieć wprost, że godności nauki nie ubliżają tylko te badania, które są drukowane przy ulicy X, czcionkami drukarni Y. i z aprobatą korporacyi Z. Wtedy uczeni wiedzieliby, czego się trzymać, a ogół
) Szkoda tylko, iż i ona cierpi bardzo często na neofobię, a jeszcze częściej jest nieścisłą. Tak np. korespondent "Kur. Warsz. " ogłosił, iż prof. C. na owem zebraniu wcale nie objaśnił kryptogramu, gdy w rzeczywistości objaśni! każdą jego literę.
miałby sąd niesłychanie ułatwiony, ponieważ wszelkie inne badania naukowe mógłby poprostu uważać za niebyłe.
Wniosek przeszedł większością stu kilkudziesięciu głosów przeciw pięciu, do których należał mój. Nie mogłem go umotywować, ponieważ przewodniczący zapowiedział, że osoby, nie należące do sekcyi biologicznych, nie powinny głosować... a ja zapisany byłem tym razem do sekcyi nauk ścisłych i na owem zebraniu znalazłem się tylko przypadkowo.
Ale czy to nie wstyd, żeby tego rodzaju chińszczyzna praktykowała się na zjazdach polskich!? Więc nie dość, że przeprowadzono chiński mur, dzielący czasopisma poważne od niepoważnych ), trzeba jeszcze, żeby między członkami zjazdu wprowadzono różnice praw co do sekcyi, jak gdyby główną racyą bytu zjazdów przyrodniczych nie było właśnie zbliżenie różnych specyalność?...
I oto stało się, że ten sam zjazd z jednej strony wyraził swoje najwyższe (całkiem zresztą nie proszone) "gorące uznanie temu odłamowi prasy codziennej, który przyczynia się do popularyzacyi hygieny przy pomocy sił fachowych (!!)", a z drugiej, zabronił tymże siłom fachowym, publikowania w prasie codziennej wyników swoich
) W każdem dziele naukowem znaleźć można wzmianki, iż ta lub owa rozprawa, drukowana W Rocznikach tej lub owej Akademii, tej lub owej korporacyi naukowej, okazała się całkiem bez wartości.
badań, przed poddaniem ich ocenie jakiejś korporacyi naukowej! Tak, że teraz nie wiadomo, czy hygieniści (fachowi) zwolnieni są od tej klauzury, czy też jest to tylko przeoczenie, grożące społeczeństwu ukazaniem się w pismach codziennych, wyników badań hygienicznych, przed ocenzurowaniem ich przez "jakąś korporacyę naukową"!
Ale pomińmy sprzeczność i weźmy przykład, ilustrujący tę drugą uchwałę.
W r. sławny bakteryolog berliński R. Koch, ogłosił swój tajemny, ale cudowny środek przeciwko gruźlicy, który znalazł natychmiast nietylko aprobatę, ale wprost obudził entuzyazm różnych korporacyi lekarskich, nie wyłączając krakowskiej. W chwili tych zachwytów nad "genialnym", "swoistym" środkiem, wydrukowałem w "Kuryerze Warszawskim" szereg artykułów, ostrzegających, że jest to tylko reklama spekulacyjna lekarzy berlińskich i że ów środek, logicznie niedorzeczny, prędzej czy później będzie porzucony, jako szkodliwy.
Pochlebiam sobie, iż artykuły te powstrzymały pewną liczbę osób od jazdy do Berlina, gdzie tyle innych potraciło pieniądze, a niekiedy i życie.
Według promotorów uchwały zjazdu, ja powinienem był najprzód przedstawić swój pogląd jakiejś korporacyi lekarskiej (któraby go nawet wysłuchać nie chciała!) i dopiero potem, gdy już każdy pochował swoje trupy, miałbym prawo ostrzegać publiczność!
Przepraszam, mylę się, nie miałbym tego
prawa nawet i wtedy, ponieważ tylko fachowym, t. j. lekarskim piórom wolno jest pisać artykuły hygieniczne...
Rzekomy wynalazek Kocha nie podlegał neofobii, bo podwójnie dogadzał rutynie: raz, że wydał się potwierdzeniem panujących teoryi bakteryologicznych, a powtóre, ponieważ oszczędza} lekarzom myślenia przy chorym; zamiast myśleć, wystarczało szprycować.
Zupełnie inaczej rzecz się miała z hypnotyzmem, jako nową metodą leczniczą. Ten przeczył rutynie i żądał rozwagi, a w dodatku zapoznania się z psychologią. Neofobia Więc była wprost wskazana. To też Bóg świadkiem, że nie było środka, któregoby ci poczciwi lekarze nie użyli przeciw krzewieniu się hypnotyzmu, a w obronie godności nauki i zagrożonej ludzkości! Niczem walka z ciemnym chłopem śląskim, Prisnitzem, który ośmielił się odnaleźć hydropatyę; niczem, tak bezskuteczna, niestety, opozycya przeciw proboszczowi Kneippowi, który odważył się ją ulepszyć.
Gdy w r. miał się odbyć szósty zjazd lekarskoprzyrodniczy w Krakowie, postanowiłem zaryzykować referat p. t. "O stosunku psychologii do medycyny". Było to w chwili, gdy hypnotyzm był już uznany, jako fakt, ale jeszcze zwalczany, jako metoda lecznicza (ob. w tym względzie rozprawę "O hypnotyzmie" prof. Cybulskiego z r. , w której zapewnia, jak zwykle gołosłownie (s. ), że "hypnotyzm jest niebezpieczniejszy od chloroformu i rozmaitych innych trucizn"!!). Zgłoszenie się moje wywołało wielkie zaniepokojenie."
zwlekano, naradzano się, ale ostatecznie zawiadomiono mnie, że referat będzie przyjęty, wprawdzie nie do sekcyi medycyny wewnętrznej, lecz do sekcyi psychologicznej ). Był to podstęp. Niezależnie odemnie zgłosił referat o hypnotyzmie dr. L. Rzeczniowski z Warszawy i — niemal odwrotną pocztą otrzymał od prof. Cybulskiego zawiadomienie, że nie będzie dopuszczony. Dlaczego mnie, laikowi, pozwolono, a lekarzowi zabroniono? Co to miało znaczyć?...
Rzecz się wkrótce wyjaśniła. Uchwała niedopuszczania hypnotyzmu zapadła wcześniej, ale chodziło o to, żebym nie podniósł alarmu w pismach codziennych. Resztę, zaś trudności chciano załatwić w inny sposób...
Na kilka dni przed zjazdem, ukazał się w "Przeglądzie Lekarskim" (wówczas pod redakcyą Blumenstocka, który jeszcze wtedy nie wstydził się swego nazwiska) artykulik, donoszący, że mam zamiar przyjechać do Krakowa i zwracający uwagę policyi (dosłownie!), że i w Austryi prawa praktykowania nie posiadam, jak gdyby tu chodziło o moje praktykowanie! Ja właśnie chciałem skłonić lekarzy do skorzystania z moich doświadczeń!.
Uprzedzony o wszystkiem przez przyjaciół,
) List urzędowy, zawierający uchwalę sekcyi medycyny wewnętrznej o niedopuszczeniu odczytów, o stosunku psychologii do medycyny, zachowuję w moich zbiorach pamiątkowych. Jest on opatrzony podpisem doktorów: Korczyńskiego, jako prezesa i Surzyckiego, jako sekretarza.
przyjeżdżam na zjazd. Policya była tak niegrzeczna dla "korporacyi naukowej", że nie uwzględniła jej życzenia i zostawiła mnie W spokoju. W sekcyi psychologicznej prezyduje prof. Cybulski. Ustępując, w myśl regulaminu, proponuje na swego zastępcę dra Raciborskiego, ale dr. Raciborski, objaśniony o machinacyach (przez p. L. Przysieckiego), odmawia. Sekcya wybiera mnie. Dziękuję, podkreślam, że wybór uważam za protest przeciw neofobii i stawiam wniosek dopisania do programu sekcyi odrzuconego referatu dra Rzeczniowskiego. Przyjęto. Daję głos sam sobie (ponieważ wybrano mnie ponownie). Mówię o psychologii w stosunku do medycyny. Prof. Cybulski oponuje, ale ze zdumieniem spostrzega, że jest w mniejszości.
Gdy przyszła kolej na odczyt dra Rzeczniowskiego, zrzekam się przewodnictwa i... proponuję na swego zastępcę prof. Cybulskiego, który, rad nie rad, zmuszony jest udzielić głosu zapisanemu już referentowi. D. Rzeczniowski mówi "o sposobie oddziaływania na hypnotyzm, terapeatycznie stosowany, histeryków i nerwowo zwyrodniałych". Prof. Cybulski oponuje — bez echa. Dr. K. Wisłocki wnosi, ażeby na przyszłość zaniechano neofobii i W sekcyach lekarskich. Huczne oklaski. Wreszcie p. L. Przysiecki wyraża prof. Cybulskiemu wdzięczność za... liberalną inicyatywę odrębnej sekcyi psychologicznej. Oklaski. (W sprawozdaniu urzędowem, wydrukowano: żywa i powszechna aklamacya").
W r. i poprzednich, metody policyjne w nauce uprawiali tylko lekarze.
W r. , na ostatnim zjeździe warszawskim, przyłączyła się do nich część filozofów.
W r. , na ostatnim zjeździe krakowskim, pozazdrościli im sławy i niektórzy przyrodnicy.
Czasby się powstrzymać!
Lekarze się nie powstrzymają — ale filozofowie i przyrodnicy mogliby się otrząsnąć z tej zarazy moralnej, zdobytej na wspólnych zjazdach.
W powodzi uchwal ogólnych ostatniego zjazdu krakowskiego, znalazła się jeszcze następująca, poroniona przez "sekcyę prasową".
"Zjazd potępia działalność tak zwanych czasopism popularnoleczniczych (leczenie naturalne itp. ), jako szerzących partactwo i przez to dla społeczeństwa szkodliwych" (zawsze ta poczciwa troska o dobro społeczeństwa, z zaparciem się własnych interesów!), "jak również potępia działalność pism rzekomo lekarskich, a obliczonych tylko na reklamą fabrykatów leczniczych i tak zwanych specyfików" (w rodzaju kochiny!) "przyczem zaznacza, że popieranie takich pism reklamowych przez współpracownictwo i t. p. uważa za niezgodne z etyką lekarską i ogólną".
To ostatnie jest słuszne. Rzeczywiście, za dużo już mamy pism, rzekomo lekarskich. Ale gdzie u dyabła szan. "Sekcya prasowa" (także potrzebna na zjeździe naukowym!) znalazła u nas owe czasopisma (tak rozpowszechnione, że aż szkodliwe!), poświecone naturalnemu leczeniu?
Oby ich powstało jak najwięcej!
I czy na seryo szan. Sekcya przypuszcza, iż swojem wystąpieniem powstrzyma rozwój natu
ralnego leczenia (światłem, wodą, powietrzem, dyetą, wpływem psychicznym etc. )?...
Mniejsza zresztą o to, co przypuszcza Sekcya Prasowa; ważniejsze jest to, że wartoby już pomyśleć — celem ograniczenia neofobii — o zjazdach filozoficznych lub przyrodniczych, nie organizowanych przez lekarzy, którzy niechby swoje sprawy cechowe załatwiali na własną odpowiedzialność w osobnych zjazdach, nie podszywając się pod firmę "Nauki" wogóle. Jest to tem konieczniejsze, że, według utartego zwyczaju, uchwały sekcyi nie podlegają już dyskusyi ostatniego zgromadzenia ogólnego, na którem są tylko odczytywane.
Dla zjazdów zaś filozoficznoprzyrodniczych proponowałbym następujące zmiany:
. Cenzura referatów znosi się. (Na ostatnim zjeździe psychologicznolekarskim w Warszawie odrzucono referaty prof. W. Lutosławskiego i dra A. Wróblewskiego, a po moim chciano nie dopuścić dyskusyi, co się zresztą nie udało).
. Znosi się również prawo układania z góry porządków dziennych (przyczem referaty źle widziane umieszczają się na końcu, żeby przy nawale innych odpadły).
. Referaty mają być zapisywane chronologicznie dla każdej sekcyi, według daty zgłoszenia, i w tym porządku przedstawiane przewodniczącemu, którego wybiera się, choćby tylko przez aklamacyę, ale zawsze wybiera, na każde posiedzenie osobno. (Tak miało być, ale nie zawsze tak bywa, niektóre bowiem osobistości wyobrażają sobie, że stałaby się dziura w niebie, gdyby odstą
piły od przewodniczenia — co dzieje się z uszczerbkiem urozmaicenia kierunku dyskusyi).
. Dwudziestominutowy czas trwania referatów obowiązuje zarówno uczonych ze stanowiskiem, jak i uczonych bez stanowiska. (Na ostatnim bowiem zjeździe niektórzy z pierwszych [np. prof. Merczyng] wykładali dłużej niż godzinę, i nikt ich nie reflektował, chociaż nie mieli nic oryginalnego do powiedzenia).
. Zaznaczyć z góry — zresztą bez uprzedniej kontroli — iż na zjazd mają być zgłaszane tylko referaty nowe, oryginalne, a nie proste, bezkrytyczne kompilacye. Gdyby przewodniczący zauważył, iż taki jest charakter referatu, będzie obowiązany zażądać wyjaśnienia od prelegenta, a względnie zapytać zebranie, czy chce go słuchać w dalszym ciągu. Uniknie się w ten sposób nadmiernej ilości referatów, zabierających czas, przeznaczony na dyskusyę rzeczy nowych.
. Wykłady dłuższe, a mianowicie trwające trzy kwadranse, mogą być dopuszczone wyjątkowo, na wniosek umotywowany któregokolwiek z członków, przyjęty w głosowaniu.
. Główny nacisk kładzie się jednak nie na wykłady, lecz na dyskusyę, w celu wszechstronnego oświetlenia kwestyi i przetrawienia jak największej liczby sprzecznych zdań. W tym celu zgłoszone tematy mają być jak najwcześniej publikowane w pismach codziennych, w celu przygotowania się członków do dyskusyi.
. Wszelkie dłuższe, niż kilkuminutowe mowy powitalne i dziękczynne znoszą się, jako nie należące do celów zjazdu, a telegramy krajowe,
t. j. wogóle polskie (nadsyłane po większej części dla reklamy własnej), nie mają być odczytywane, lecz tylko drukowane w Dzienniku Zjazdu. Natomiast możnaby zaniechać drukowania na przyszłość w tymże dzienniku częstochowskich wierszy "Zielonego Balonika", oraz tytułowania na kartach członków Zjazdu "Jaśnie Wielmożnymi".
. Znoszą się również zbyt kosztowne przyjęcia z obowiązkową wystawą fraków i orderów, a część wyrzucanych na te przyjęcia pieniędzy obraca się na konkursy naukowe dla prac oryginalnych.
. Uchwały, powzięte w sekcyach — o ile mają być ogłoszone w imieniu całego Zjazdu — podlegają głosowania na zgromadzeniu ogólnem.
W ten sposób uszczuplonoby zakres szopki i — neofobii, a wówczas i Medyumizm doczeka się dyskusyi, surowej, ostrej, ale przedmiotowe).
* * *
"NOWE FORMY ENERGII" W KASIE IM. MIANOWSKIEGO.
Do Szanownego Komitetu Kasy Pomocy dla osób pracujących na polu naukowem im. Józefa Mianowskiego.
().
Szanowni Panowie!
Przed laty iu udzieliła mi Kasa pożyczki bezprocentowej, dzięki której mogłem przygoto
wać do druku obszerniejszą książkę w języku francuskim p. t. "De la suggestion mentale".
Dzieło to w drugiem wydaniu doczekało się odznaczenia przez Akademię Nauk w Paryżu, pożyczkę zaś spłaciłem ściśle w terminach oznaczonych.
Od tego czasu nie uciekałem się do pomocy Kasy, starając się poprzestawać na własnych siłach.
Obecnie jednak, chcąc wydać, również w języku francuskim, jeszcze większe dzieło, nad którem od lat kilku pracuję, p.t. "Nowe formy energii", musiałbym całkowicie przerwać zajęcia zarobkowe, ażeby módz je wykończyć.
Z tego powodu upraszam Szan. Komitet o udzielenie mi bezprocentowej pożyczki w sumie dwóch tysięcy rubli.
Suma ta będzie miała dostateczne zabezpieczenie na mojej posiadłości gruntowej, która mi nie wiele przynosi, ale nie jest obciążona żadnym długiem.
Ponieważ nie często uprzykrzam się mojemi prośbami, ponieważ obecna będzie już prawdopodobnie ostatnią, a dzieło, które chciałbym jeszcze wydać przed śmiercią, kosztowało mnie wiele pracy i wydatków, ponieważ nadto ze względu na jego zbyt specyalny charakter i znaczną objętość, nie mogę liczyć na znalezienie nakładcy, mam nadzieję, że Szan. Panowie nie odmówią mojej prośbie.
Nie żądam zapomogi, lecz tylko bezprocen
towej pożyczki, którą, jak wówczas, spłacę w ratach kwartalnych.
Z wysokiem poważaniem
Julian Ochorowicz.
Na powyższe podanie otrzymałem następującą odpowiedź:
Do
Wgo Juliana Ochorowicza w miejscu.
Wskutek postanowienia Komitetu Kasy z d. II r., mamy zaszczyt zawiadomić W. Pana, że żądanie Jego, wyrażone w podaniu do Komitetu Kasy z d. I r., uwzględnione być nie mogło.
Z poważaniem
Prezes Komitetu
Konrad Dobrski.
Członek Komitetu, Sekretarz Feliks Kucharzewski.
Znajomi moi, zdziwieni tą odmową, wobec znacznych zapisów, jakie w ostatnich czasach Kasa otrzymała, wyrazili przypuszczenie, iż prawdopodobną przyczyną odmowy było niepodanie przezemnie dwóch poręczycieli, jak tego wymaga ustawa, gdy chodzi nie o wsparcia, lecz o pożyczki.
Z tego powodu złożyłem Kasie drugą prośbę z wymienieniem nazwisk dwóch poręczycieli, znanych Komitetowi i których majątek osobisty wystarczał do zagwarantowania sumy sto razy Większej.
W odpowiedzi otrzymałem taką samą nieumotywowaną odmowę, na takim samym blankiecie drukowanym.
Nareszcie, żeby sobie nie mieć nic do wyrzucenia, i żeby ostatecznie zrozumieć, dlaczego Kasa dla osób pracujących na polu naukowem, niegdyś dla mnie dostępna, obecnie ma być niedostępną, złożyłem jeszcze trzecie podanie tej treści:
"Wobec odmowy udzielenia mi pożyczki bezprocentowej w sumie , rb. na przygotowanie i wydanie dzieła W języku francuskim pod tyt. "Nouvelles Formes d'Energie", upraszam o przyznanie mi pożyczki bezprocentowej w sumie rb. na opracowanie i wydanie dzieła w języku polskim p. t. "O skojarzeniach ideoorganicznych. "
Odpowiedź:
Do
Wgo Juliana Ochorowicza
w miejscu.
Wskutek postanowienia Komitetu Kasy z d. marca r., mamy zaszczyt zawiadomić W. Pana, że żądanie Jego, wyrażone w podaniu
do Komiteta Kasy z d. marca r., uwzględnione być nie mogło.
Z poważaniem
Prezes Komitetu
Konrad Dobrski.
Za Członka Komitetu, Sekretarza K. Lutostański.
Oto dlaczego, ani dzieło "O nowych formach energii", ani praca "O skojarzeniach ideoorganicznych", do których przywiązywałem jeszcze większą wagę, niż do dawniejszej "O sugestyi myślowej" nie ujrzały światła dziennego.
Kasa im. Mianowskiego, mego niegdyś Rektora, który mi w r. wręczył pierwszy medal Szkoły Głównej, osiągnęła więc tanim kosztem skutek podwójny.
MIMOWOLNA NAUKA BEZWIEDNEGO OSZUSTWA.
().
Ci, którzy nie zajmują się stale medyumizmem dla celów naukowych, nie mają nawet w przybliżeniu pojęcia o tem, jak dalece badania te są utrudnione.
Przedewszystkiem, kto zaprzedał swą duszę tej dziedzinie, musi być z góry przygotowany na to, jeszcze i dzisiaj, że go wyświecą ze społeczeństwa wiernych i że mu życie nie pójdzie poróżach.
Za zajęcie się badaniami nad spirytyzmem, znakomitego astrofizyka Zöllnera z Lipska zagryźli jego właśni koledzy; pułkownik de Rochas stracił miejsce administratora Szkoły politechnicznej; dr. Gibier, biegły bakteryolog, musiał ustąpić z posady w Muzeum hist. nat. w Paryżu, a w końcu emigrować do Ameryki, gdzie umarł w nędzy. Tylko nielicznym uczonym urzędowym jak: Crookes, Lodge, Richet, Lombroso, Morselli, udało się utrzymać na stanowiskach, kosztem drobnych szykan i nieprzyjemności lub niepowodzeń urzędowych. Ale są to rzeczy przewidziane, właściwe każdej nowości i nie o nich w tej chwili mówić zamierzam.
Chcę mówić o trudnościach, wynikających:
) z potrzeby posiadania odpowiedniego medyum;
) z samej zawiłości zjawisk.
Astronomowi wystarcza jego luneta; chemikowi jego naczynia i odczynniki; fizykowi jego przyrządy. Psycholog, chcący się zajmować medyumizmem, musi mieć, oprócz przyborów dodatkowych, medyum, to znaczy narzędzie żywe, subtelniejsze i kruchsze od innych, ulegające wszelkim komplikacyom, właściwym duszy ludzkiej.
Jak je znaleźć?
Posiadamy już dzisiaj sposoby, pozwalające w bardzo krótkim czasie przekonać się, czy dany osobnik ma kwalifikacye na medyum, czy też nie.
Ale to będzie dopiero mała cząstka zadania.
Przypuśćmy, żeśmy takie medyum znaleźli. Jest gotowe odbywać seanse za odpowiedniem
wynagrodzeniem. Ale cóż z tego, kiedy nasze medyum jest całkiem pozbawione ambicyi! Przyjść — przyjdzie; czas swój odsiedzi, ale wszystko mu jedno, czy przez ten czas co było, czy nie, a jeśli było, to mu bynajmniej nie zależy na tem, żeby objaw był prawdziwy i poprawny. Że nie rozumie ważności doświadczeń i ważności ścisłej kontroli, o to jeszcze mniejsza, bo to mogłoby się wyrobić; lecz jeśli wogóle niema tej ambicyi, żeby wywołać objawy czyste, to ich prawie na pewno nie będzie. Wprawdzie nie zależą one wprost od Woli, ale uczucia i pragnienia medyum dają impuls, bez którego nic się nie zrobi.
W innym przypadku, mamy niby wszystko co potrzeba, ale jest znów wygórowane, fałszywe pojęcie "godności", nie dopuszczające żadnych podejrzeń, a tem samem i żadnego sprawdzania. Są to wypadki z góry podejrzane, choć mogą się trafić i szczere. Bez sprawdzania zaś, bez pewności, że medyum nie przyniosło z sobą jakiegoś przedmiotu, który miał być przeniesiony medyumicznie, albo, że światełek nie urządza za pomocą ukrytej lampki elektrycznej itp. — bez takiego sprawdzenia, mówię, doświadczenia nie mają wartości.
Innego rodzaju przeszkody Wynikają z warunków, w jakich medyum żyje: jedno ma zbyt często sceny domowe, które na dłuższy czas odbierają mu siłę; inne boi się medyumizmu, bo mu lekarz powiedział, że jest to rodzaj waryacyi; inne dostało już od szefa biura ostrzeżenie, że jeśli nie przestanie zajmować się "duchami", to straci miej
sce, a mając żonę i dzieci, musi dbać przedewszystkiem o to, co ma; czwartemu nie pozwala mąż lub brat; piąte jest przemęczone całodzienną pracą; szóstemu ksiądz zakazał na spowiedzi...
I tym sposobem nie może być mowy o stałem eksperymentowaniu.
Ale najgorszym przypadkiem jest ten, w którym medyum, posiadające z pozoru wszelkie kwalifikacye, albo nic nie daje, w dobrych warunkach; albo, w gorszych, od początku do końca szachruje.
Jeśli to jest oszustwo świadome — kwestya się o tyle upraszcza, że medyum otrzymuje "wilczy bilet" i... idzie oszukiwać innych, mniej wymagających. Tak było z głośnem "medyum kwiatowem" panią Williams, którą prof. Richet kazał zważyć przed i po posiedzeniu; przyczem okazało się, że po posiedzeniu straciło na wadze tyle, ile ważył stos kwiatów, rozrzucanych przez duchy podczas seansu.
Albo też, jak było w Warszawie z panią Corner, którą zdemaskowaliśmy za pomocą odpowiedniego przyrządu elektrycznego; ta przynajmniej posłuchała dobrej rady i dała spokój seansom, oszukawszy tylko przedtem kółko spirytystów berlińskich.
Jeśli jednak oszustwo jest w małej części świadome, albo, w całości bezwiedne, somnabuliczne, wówczas rzecz się komplikuje i nie pozwala już na tak sumaryczne załatwienie sprawy. A ten ostatni wypadek, oszustwa bezwiednego, jest, na nieszczęście, najpospolitszy.
Zkąd ono pochodzi?
) z fizyologicznych i psychologicznych właściwości zjawisk.
) z nałogów, nabytach przez eksperymentowanie w kółkach bezkrytycznych.
Ażeby zrozumieć, jakim sposobem oszustwo bezwiedne może wynikać z samej natury zjawisk, przypomnijmy sobie czyny lunatyka.
Śpi on spokojnie w łóżku, ale naraz śni mu się, że ma iść w drogę i zabrać z sobą jakieś pieniądze; a ponieważ jest wrażliwy hypnotycznie, żywość wyobrażeń wywołuje skojarzone z niemi ruchy, sen zwykły przechodzi w somnambulizm: śpiący wstaje, wyciąga sąsiadowi portmonetkę z pod poduszki, chodzi z nią po pokoju, albo i po dworze, wreszcie, gdy marzenie osłabło, wraca do łóżka i kładzie portmonetkę, ale już pod swoją poduszkę.
Nazajurz wypiera się wszystkiego, pomimo, że pieniądze znaleziono u niego; wypiera się szczerze, bo nie pamięta, bo były to czyny bezwiedne.
Gdyby mu przyszło do głowy we śnie, że jest duchem w białej szacie i, że ma się komuś pokazać, byłby się ubrał w prześcieradło i poszedł straszyć, może nawet z powodzeniem; ponieważ nikomu do głowy nie przyszło, żeby to mógł być on, skoro on, człowiek uczciwy i wiarogodny, zapewnia, że wcale w nocy nie wstawał. Ogół bowiem nie wie o tem, że uczciwość i wiarogodność nie mają tu zastosowania.
Otóż coś podobnego dzieje się na seansach spirytystycznych.
O ile medyum siedzi przy stoliku, trzymane jest z obu stron za ręce i dotykane nogami, to, oczywiście, nie będzie mogło wstać bezkarnie; ale teraz właśnie weszły w modę seanse z firankami, w których medyum usypia za firanką, a obecni siedzą w pewnej odległości w półkole, czekając na zjawienie się "ducha".
Na seansach z pozorami kontroli, medyum jest wiązane, ale wiązania te są niewłaściwe, bo irytują medyum, a przytem są prawie zawsze iluzoryczne. Przy użyciu jednego długiego sznura wystarcza, żeby medyum, siedząc, wysunęło się nieco naprzód i wyprężyło piersi podczas wiązania, a następnie, cofnąwszy się, zwolni łatwo więzy W jednem miejscu i wyjdzie. Przy wiązaniu odzielnemi tasiemkami i przy użyciu pieczęci, zadanie jest dłuższe. Jeśli je przywiązano za cholewki od bucików, to medyum rozluźnia tylko sznurowadła lub rozpina guziki i wysuwa nogi, a buciki zostają z więzami puste, jako dowód jego obecności na sofie i mogą być nawet sfotografowane. W tym ostatnim wypadku są oparte o siebie, żeby się nie przewróciły, a resztę zakrywa zdjęta suknia i firanka. Inne więzy, o ile można to uczynić nieznacznie, wprost rozcina się nożyczkami, a jeśli nie, to całe pieczęcie odrywa się od deski, a potem przykleja do pozostałego laku, zwilżając go odrobioną spirytusu (wody kolońskiej).
Widziałem też nowy dziki sposób unieruchomienia medyum za pomocą przylakowania kilku jego długich włosów do blatu stolika. Było to b. przekonywające, dopóki nie zauważyłem, że ów
blat odejmował się i że medyum mogło wraz z nim spacerować. Gdy zamiast do blatu przylakowano włosy do dna stolika, objawy wprawdzie, mimo to, wystąpiły, ale jednocześnie duchy wypukały, że trzeba uważać na medyum, bo się porusza niespokojnie i może włosy zerwać. Jak się okazało, włosy już były zerwane.
Zawiązywanie medyum w siatkę hamakową, zdawało się być przekonywającem, i sam nie przypuszczałem, żeby możliwe było wychylenie z niej ręki, dopóki jedna z pań nie pokazała mi, że kobiecemi paznogciami można w ciemności i w ciągu minuty rozluźnić węzełek, przesunąć go i rękę wyjąć. Oczywiście, na tym seansie całkowita postać nie wychodziła, ukazywało się tylko prześcieradło i kołpaki świecące, podtrzymywane ręką.
W innym kółku wymyślono dla medyum stanik sznurowany, który przywiązywał się do krzesła; ale medyum było grube w pasie, a w dodatku kładło umyślnie w tym celu grubą spódnicę, po której obciągnięciu, mogło z łatwością przełożyć stanik przez ramiona i zrzucić, jeśli tylko jednocześnie i górna część stanika, od szyi, nie była przypieczętowana; a na to medym nie pozwalało. Gdy raz spięto je dodatkowo z tyłu agrafką, agrafka po seansie znalazła się przepięta nieco wyżej. Tasiemki zaś stale bywały podrapane i pobrudzone. Z mojej inicyatywy bywały na tych seansach różne osoby przezemnie informowane, co do rodzaju sprawdzań, i za każdym razem, (na kilkunastu seansach, między któremi były i "doskonałe" zdaniem organizatorów), stwierdzono zawsze oszustwo.
Gdy zamiast przywiązywać koniec tasiemki do krzesła, trzymałem go w ręku lekko, ale sztywno, czułem, że gdy duch miał wychodzić, medyum, zdjąwszy stanik, przywiązało go do krzesła, wskutek czego, ciągnąc tasiemkę, szarpałem tylko krzesłem — duch chodził już w prześcieradle przed firanką.
Niemniej, zdaniem kierownika seansu, było to "ciało astralne", a nie samo medyum, ponieważ na żądanie, to ostatnie pukało w parawan, gdy ciało astralne było na dwa łokcie od parawanu oddalone. Na nieszczęście jednak, wtedy właśnie jeden z uczestników, sięgnąwszy ręką w przestrzeń między niem, a parawanem, schwycił parasolkę. Był tyle delikatny, że ją puścił.
Wobec oczywistej niedostateczności parawanu i stanika, jako środków kontroli, otoczono medyum ciężką i wysoką siatką żelazną, z przodu opieczętowaną. Zapewniano, że wyjście z niej jest "absolutnie niemożliwe", bez naruszenia wiązań przednich. Takby było rzeczywiście, gdyby owe wiązania, opieczętowane, były dawane od góry do dołu a przynajmniej trzy: na końcach i w środku. Ale właśnie u dołu medyum nie pozwalało ich umieszczać i dzięki temu skrzydła siatki rozchylały się, wprawdzie nie na boki, lecz jedno naprzód, a drugie w tył, tworząc przerwę, zupełnie dostateczną do prześlizgnięcia się młodej dziewczyny.
Nareszcie na jednym z seansów niedelikatni widzowie nagle zapalili światło i schwytali medyum w prześcieradle. Zdaniem kierowników ten seans był "nieudany" z powodu małej siły;
nie było właściwej materyalizacyi, lecz tylko "rozmateryalizowanie więzów".
Proponowałem, że dam medyum rubli, jeśli zdemateryalizuje jeden węzełek, przymocowany przeze mnie do deseczki. Obiecywano, że ono to wykona za rubli — ale i owe i owe rubli pozostały w mojej kieszeni...
A seanse odbywały się W dalszym ciągu...
Ażeby zaś czytelnik nie przypuszczał, że taki stopień łatwowierności jest niemożliwy u ludzi inteligentnych, stale obserwujących dane medyum, opiszę typowy seans tego rodzaju, którego wszyscy stali uczestnicy należeli do tej samej kategoryi wykształconych amatorów.
Medyum: młoda i przystojna panna. Kierownik posiedzeń spełnia wszystkie jej żądania, wierzy ślepo wniemożliwość jakiegokolwiek podstępu z jej strony, oraz w jej wielką siłę medyumiczną. Rzeczywiście, mogła ona stać się dobrem medyum, bo wskazuje na to hypnoskop, ale nieumiejętnem seansowaniem tak została popsuta, że wątpię, czy już kiedykolwiek zdobędzie się na prawdziwe objawy. Wymagają one wysiłku, karności, ćwiczenia, wyczerpania — a bez tego wszystkiego można także, jak się okazuje, zarobić trochę grosza i mieć w dodatku uznanie. Nie wie, że ci, którzy jej takie zarobki ułatwiają, pracują dla jej zguby, bo prędzej, czy później, zdyskredytuje się jako oszustka, może bez żadnej winy ze swej strony.
Medyum siedzi na fotelu za firanką, uśpione przez kierownika. Siadamy przed firanką, środkiem rozciętą. Firanka jest jednostajnie czar
na, co utrudnia widzenie jej ruchów. Światło bardzo słabe, więc od pierwszej chwili zamykam i osłaniam dłońmi oczy, żeby je przyzwyczaić do ciemności; dzięki temu, w chwili zaczęcia się objawów widzę lepiej, niż inni.
Rewizyi żadnej nie robi się i medyum nie jest związane. Dają mu w dodatku dwa prześcieradła, jakby umyślnie dla ułatwienia oszustwa.
Po kilkunastu minutach głębszego uśpienia medyum wstaje, ubiera się w jedno z prześcieradeł i spogląda przez szparę.
— O! o! — odzywa się ktoś z uczestników — już "Józia" przyszła!
(Tak nazwiemy ducha, objawiającego się w tem kółku).
Ale tymczasem było to tylko medyum, sprawdzające, czy nie za wiele widać?
Po chwili rozlegają się pukania: "Zmniejszyć światło!"
Światło zmniejszają. Firanka rozchyla się i wychodzi z niej "Józia", posuwa się nawet na krok przed firankę!
— Brawo Józia! I jak blizko dzisiaj! Bardzo ładny objaw! — mówią zgodnie moi dwaj sąsiedzi.
Myślałem, że żartują, było to bowiem samo prześcieradło, trzymane od góry ręką medyum. Gdy ręka szła w bok, głowa ducha szła też w bok, pierwej, niż nogi.
Spojrzałem na nich i widzę, że mówili seryo, ale zachowanie się moje zaniepokoiło nieco medyum i "Józia" cofnęła się.
Słychać pukanie. Józia żąda, żebym się przesiadł na inne miejsce. Spełniam pokornie jej życzenie, stosując się do regulaminu, choć z punktu widzenia medyumicznego tylko przy trzymaniu medyum za ręce może mieć znaczenie układ osób najbliższych. W tym zaś wypadku moje oddalenie od medyum nie uległo żadnej zmianie. Chodziło tylko o to, żebym prawą rękę widział gorzej. Nie byłem już teraz całkiem wprost, lecz widziałem jeszcze lepiej, niż ci, którzy siedzieli dalej z boku.
Następuje nowa zmiana.
"Duch" nie jest już trzymany w ręku, lecz przypięty do prawej połowy firanki, a prawa ręka medyum trzyma go w połowie. Wskutek tego, gdy duch idzie W bok, najprzód żołądek jego się odchyla, a opóźniają się nieco głowa i nogi. W każdym razie odchylanie firanki odchyla razem i ducha, który po takim ruchu bardzo delikatnie, ale dość wyraźnie, kołysze się przez chwilę melancholijnie.
Następuje experimentam crucis. Józia będzie dotykała swoją ręką, przy jednocześnie widzialnych obu rękach medyum, a nawet całej jego postaci!
Jakoż rzeczywiście, bez innej widocznej zmiany, odchyla się lewa połowa firanki i widać medyum, siedzące bez oparcia (przy całkowitej materyaiizacyi!) z rękoma na kolanach, płasko położonemi. Suknia czarna, tylko ręce i twarz bieleją jak przez mgłę. Ręce nie ruszają się, jakby przylepione do kolan.
Zkąd taki bezwład?
Ztąd, że prawdziwa niewątpliwie jest tylko ręka lewa, a prawą zastępuje coś szarego, prawdopodobnie niciana rękawiczka, bo widać jakby palce, a rękawiczka taka występowała już na dawniejszych fotografiach "trzech rąk" (z których jedna mocno poplamiona i postrzępiona w powiększeniu). Na razie i po ciemku nie było tego widać.
Uczestnicy zachwyceni, bo przez brzuch ducha dotyka ich najwyraźniej ręka żywa! Tylko ponieważ dotyka bardzo ostrożnie, płochliwie i niespodzianie, więc dla jednego była to ręka duża, dla drugiego b. mała. Wszyscy zgadzali się tylko na jedno: że była "doskonale zmateryalizowana".
Mnie nie pozwoliła się zbliżyć. Nie pozwolono nawet i kierownikowi, obawiając się (całkiem zresztą niesłusznie!), że mogłem go usposobić krytycznie, a stało się to dlatego, że gdy medyum mnie odmówiło pozwolenia na zbliżenie się, powiedziałem:
— To niech pozwoli swojemu magnetyzerowi dotknąć tylko prawej ręki.
Medyum zrozumiało, o co chodzi, i, obawiając się, żeby magnetyzer, dotknąwszy się pustej rękawiczki, nie wypowiedział tego głośno, nie pozwoliło się zbliżyć i jemu.
Niezrażony tem, prosił tylko, żeby "Józia" oddaliła się od medyum.
Jakoż prześcieradło wysunęło się cokolwiek naprzód, ale bardzo niewiele.
— Brawo! Jeszcze dalej!
Prześcieradło chwiało się tylko W miejscu bezradnie. Zdjęty litością, odezwałem się:
— Przecież pan widzisz, że już dalej ręki wyciągnąć nie może!
To mnie zgubiło. Od tej chwili medyum zdecydowało, że ja psuję objawy i że już przy mnie "dobrych objawów" nie będzie.
Powie kto może, że powinienem był dotknąć prawej ręki bez pytania?
Nie mogłem tego uczynić raz dlatego, że, będąc w cudzym domu, nie mogłem robić przykrości gospodarzowi, łamiąc przyjęty regulamin, a po wtóre, że na nic by się to nie zdało, bo zanimbym podszedł dwa kroki (więcej nie było potrzeba), firanka byłaby zapadła, duch zleciał na ziemię, a ręka znalazła się na swojem miejscu. O tem medyum doskonale wiedziało i dlatego czuło się bezpiecznem, dopóki siedziałem na miejscu.
Żałuję tylko, że magnetyzer był tak potulny, iż sam się nie chciał przekonać! Może nareszcie byłby się otrzeźwił...
Ale wątpię. Widoczne było, że dowodów nie potrzebuje, że nie ma zupełnie zmysłu oryentacyjnego i że się wcale odmową nie zraził, uważając ją za transcedentalną konieczność. Później ową odmowę tłómaczył tem, że ręka medyum jest w takich razach "nadczuła"...
Medyum tego objaśnienia nie słyszało i kiedy go ktoś inny, na innym seansie, zapytał, "dlaczego tą ręką nie porusza?", odpowiedziało, że "nie może, bo ręka jest znieczulona"...
A tak łatwo było tę prawą "rękę", nawet zdrętwiałą, nawet nadczułą, podnieść drugą ręką
i okazać, że jest tutaj, a nie pod prześcieradłem!
Nie potrzebuję dodawać, że medya, które mają poczucie uczciwości, pozwalają zawsze na tak elementarną kontrolę, jak dotknięcie ręki, zarówno wtedy, gdy jest istotnie nadczuła, jak i wtedy, kiedy jest zdrętwiała.
Owego dnia Józia nie pozwoliła zdjąć fotografii. Nietrudno zrozumieć, dlaczego: na fotografii, przy oświetleniu błyskawicznem, byłaby wyszła rękawiczka bez ręki, czego w ciemności niepodobna było stwierdzić, zwłaszcza, że prawe ramię i łokieć zasłaniał "duch", czyli prześcieradło.
Ale za to na następnym seansie Józia sama kazała zrobić zdjęcie.
Jest ono przekonywające co do tego, że medyum ma dwie ręce, ponieważ je rozstawiło, trzymając się za poły firanki. Natomiast duchowi brzuch zapadł i nie ma już żadnej ręki.
Tylko u góry, niby do szpiczastej głowy ducha, przyczepiona jest rękawiczka z kwiatkiem (który znajdował się w pokoju).
Co ona tam robi?
Świadczy o słabej pomysłowości medyum i o jego niezdarności estetycznej, przebijającej zresztą ze wszystkich fotografij.
Owa rękawiczka trzyma kwiatek.
Miało to dowodzić, że jest to ta sama ręka, którą medyum poprzednio kwiatek pokazywało. Tylko ponieważ trudno żądać od rękawiczki, aby kwiatek trzymała tak, jak ręka, to jest końcami palców, więc też jest on wetknięty mię.
dzy palce, u ich nasady, ażeby mógł się utrzymać...
Tego rodzaju fotografij rękawiczek i prześcieradeł zdjęto z owem medyum cale stosy. Są tam prześcieradła trzymane w ręku, przypięte do firanki lub do ściany (raz nawet z maską karnawałową, czarną atłasową), niezgrabnie ułożone W formie osoby, siedzącej na fotelu, całkiem płaskiej, ale za to zlatującej na ziemię; zwinięte w lalkę i przyczepione do łokcia medyum; wreszcie samo medyum w prześcieradle, którego już w takim razie osobno nie widać, albo tylko jego buciki, zdjęte z nóg. Na żadnej z tych fotografij niema ani śladu prawdziwego objawu.
Po kilkotygodniowej nieobecności mojej na tych seansach, co zdaniem kierowników było niezbędne "dla dobra sprawy" ), zaproszono mnie znów na parę posiedzeń, medyum bowiem było o tyle sumienne, że wziąwszy zgóry pieniądze ( zresztą b. skromne ), chciało je zwrócić seansami. Przez ten czas słyszałem, że objawy wzmocniły się, a między innemi, że otrzymano lewitacyę róży, zawieszonej w powietrzu i fotografowanej.
Oczywiście, prosiłem o pokazanie mi tej fo
) Stało się to za komendą medyum, które się obawiało zdemaskowania. Ale trafia się i przy prawdziwych objawach, że niektóre osoby działają paraliżująco na medyum. W takim razie sadza się je naprzód z daleka, a potem zbliża stopniowo, a przedewszystkiem prosi o to, żeby żadnego seansu nie opuszczały, bo następnie trudność będzie ta sama i oswojenie tylko się opóźni.
tografii. Na zdjęciu zwykłem róża jest jakby wprost przylepiona do ściany, za firanką. Na zdjęciu stereoskopowem widać, że cokolwiek od staje od ściany, tyle, ileby odstawał motyl, wpięty na szpilkę. W dodatku, medyum, odchylające zasłonę, dla okazania owej "lewitacyi", jest znacznie oddalone od róży i całą swą postacią, a zwłaszcza rękoma, zwraca się w stronę przeciwną. Widocznie nie wiedziało, że przy objawach prawdziwych medyum musi pochylać się w stronę objawu, a nie w kierunku przeciwnym.
Objaśniają mnie, że dla uniknienia słyszanych odemnie zarzutów, nie dają już medyum prześcieradła, a dla kontroli rąk w ciemności, założono na nie bransolety ze świecącego papieru. Dobre i to. Można się było spodziewać, że
w braku prześcieradła, całkowitej materyalizacyi już nie będzie; czy jednak i przy częściowej materyalizacyi (ręki) medyum zgodzi się mieć na swoich rękach świecące bransolety?
— Już się zgodziło, — odpowiadają mi. Zaciekawiony siadam do seansu;
Po długiem oczekiwaniu, słychać za kotarą pukania. Składają one wyraz:
— Przeszkadza...
— Co przeszkadza?
— Bransolety.
— To je zdejmij — odpowiada bez namysłu kierownik seansu, który stale w ten zgodny sposób zrzekał się środków ostrożności.
Nie dano prześcieradła, ale dano chustkę, co, oczywiście dla okrycia jednej ręki, przy czar
nych rękawach czarnej spódnicy i czarnej zasłonie, najzupełniej wystarczało.
Na kolanach medyum zjawiły się znów niby dwie ręce, ku sobie zwrócone i uparcie nieruchome ( raz tylko poruszyła się trochę lewa, prawdziwa; gdyby medyum miało nieco sprytu, mogło było i prawą poruszyć przy pomocy kolana ).
Nastąpił objaw symboliczny: pociągnięcie za nos przez kotarę jednego z uczestników, któremu jednak nie pozwolono dotknąć rąk medyum, a innych nie dopuszczono nawet do kotary.
Było także uniesienie chustki na wysokość prawej ręki medyum i rzucenie piłki, uznane za objaw bardzo interesujący.
Dla mnie na uwagę zasługiwał inny fakt, niezauważony przez uczestników.
Jak wiadomo znającym medyumizm, prawdziwe ręce fluidyczne nigdy nie trwają długo. Ukazują się one intermitentnie i znikają natychmiast po wykonaniu objawu. Medyum o tem nie wiedziało i, chcąc lepiej rozsunąć firankę podczas pauzy, zanadto wychyliło ową trzecią rękę, — w której nie trudno było poznać jego własną prawą — gdy dwie, tak samo jak przed chwilą, spoczywały jeszcze na kolanach.
Fotografii Józia zrobić nie pozwoliła.
Na następnym seansie nowy postęp, dla kontroli:
. Zamiast bransolet świecących, które "przeszkadzają", będą rękawy czarnej sukni medyum podwinięte do łokci — ażeby nie było można brać rękawiczki za rękę.
. W szparze firanki, na wysokości głowy medyum, zawieszono gruszkę od dzwonka elektrycznego, którą ręka Józi naciśnie, przy jednocześnie widzialnych rękach medyum.
Nie liczyłem co prawda na tak piękny objaw i główną uwagę zwróciłem na ruchy kotary, W jej części dolnej, przypuszczając, że zamiast rąk, mogą być użyte nogi, skoro ręce będą zbyt widzialne.
Jakoż medyum, które tego dnia miało suknię luźną a nie obcisłą, zaczęło od bardzo niezgrabnych manipulacyi, łatwych do odgadnienia przez ruchy firanki. Spróbowało najprzód lewej nogi, a gdy ta nie bardzo szła w górę, prawej. Ponieważ musiało unieść suknię, chodziło o to, żeby nogi nie były widzialne i w tym celu, wbrew dotychczasowemu zwyczajowi, szczelnie założyło na siebie końce firanki dołem, przytrzymując je rękoma.
Ręce były tym razem, po raz pierwszy, bez zarzutu. Obie widoczne, z podgiętemi rękawami, obie ruchome wyraźnie i normalnie i tylko starannie przytrzymywały obie strony firanki, celem ukrycia ruchów prawej nogi. Ale czyniły to zanadto starannie, za blizko trzymając firankę i dlatego na niej od dołu odznaczały się wszelkie ruchy. ( Prawda, że uczestnicy, oczekując ręki, patrzyli wyżej ).
Uprzywilejowany uczestnik był dotknięty dołem przez firankę "jakby skupionymi nieruchomo palcami ręki" czyli właściwie końcem stopy. Prawdziwych dotknięć ręką, takich, jakie dotych
czas bywały, nie było wcale — a oczywiście i dzwonek, na który medyum nie było przygotowane, nie zadzwonił.
Co gorsze, najpospolitszy dotychczas fakt, brania podanej chustki, nie udał się. Bo jak tu Wziąć chustkę nogą?
Uczestnik, który owo, niechcący niedelikatne żądanie wypowiedział, napróżno trzymał za kotarą rękę z chustką — duch jej nie brał.
Chciałem już, zdjęty litością, powiedzieć nierozgarniętemu medyum, że mogłoby wziąć chustkę zębami, ale, na szczęście, przy drugiem podaniu, nieco bliżej twarzy, domyśliło się i pociągnęło zębami.
— Czy uczuł pan dotknięcie ręki, która brała chustkę — pytam podającego uczestnika?
— Nie, tylko tak, jakby ją coś pociągnęło... Po chwili firanka zacisnęła się całkowicie,
zdradzając jakieś skomplikowane ruchy na prawo i od dołu.
Ciekawy byłem, co z tego wyjdzie?
Okazało się, że medyum przywiązało sobie chustkę jednym końcem do prawej stopy i potem wionęło nią ku otworowi firanki, przyczem drugi koniec chustki ukazał się na sekundę w szparze. Poszło to tak niezgrabnie, że już drugi raz nie odważyło się na zastąpienie ręki nogą.
Proszono o uniesienie chustki nad głową, oczywiście bezskutecznie i wkrótce potem trzy puknięcia oznajmiły koniec seansu. Zdecydowano, że był bardzo dobry, tylko za krótki.
Wprawienie w ruch dzwonka, którego domagał się kierownik, nastąpiło dopiero na następnym.
Byłem ciekawy, na co się medyum zdecyduje, czy na użycie ust i zębów (co wymagało pewnej wprawy) czy też na użycie ręki? W pierwszym razie byłoby osłaniało więcej głowę, w drugim rękę. Zdecydowała się na ostatnie, to znaczy, powróciła do poprzedniego systemu. Nogą było to niemożliwe — to też dolna część firanki nie zdradzała żadnych ruchów. Przygotowania odbywały się tylko na wysokość rąk i uszły całkiem uwagi uczestników. Polegały zaś na tem, że medyum naprzód opuściło odgięte przed uśpieniem rękawy, ażeby utrudnić rozpoznanie prawdziwej ręki od imitowanej (bluzkę białą już przedtem "dla dobra sprawy'' zmieniło na czarną), a ponieważ widocznie zapomniało starej, zniszczonej rękawiczki, użyło do naśladowania prawej ręki, niby skrzyżowanej z lewą, jakiegoś szarego kawałka, którego nie mogłem rozpoznać, ponieważ Józia ciągle kazała zmniejszać światło. Tak, że ostatecznie widać było tylko zamazaną lewą rękę.
Wolną prawą wciągnęło najprzód wiszącą w szparze kotary gruszkę od dzwonka za kotarę — i wtedy dzwonek zadzwonił.
— Czy widzieli panowie obie ręce? — zapytał ktoś z boku.
Kierownik seansu był, jak zawsze, przekonany, że widział najwyraźniej dwie ręce, ale, na nieszczęście, tym razem już nikt go nie poparł: wszyscy widzieli tylko jedną. Do nieco większej trzeźwości przyczyniła się obecność względnie nowego uczestnika, który od pewnego czasu nie przychodził; a ponieważ na zdanie swego kiero
Wnika, medyum i tak nigdy nie zwracało uwagi, wiedząc z góry, że na wszystko się zgodzi, więc niespodziane niedowiarstwo kółka — zresztą zawsze wierzącego — tak je skonfudowało, że zupełnie straciło głowę.
Kierownik zapewniał wprawdzie w dalszym ciągu, że to głupstwo, że — ona to zrobi, że zaraz odsłoni obie ręce i zadzwoni, że za chwilę pozwoli zdjąć fotografię, że trzeba jej tylko zagrać coś odpowiedniego itd., itd.; ale czekaliśmy jeszcze z pół godziny napróżno i miałem już tego dosyć.
Proszę zaś nie sądzić, że tego rodzaju łatwowiernym można oczy otworzyć. Gdym im powiedział, że na ośmiu seansach z tem medyum nie widziałem żadnego prawdziwego objawu i gdy nowy dzisiejszy uczestnik dodał, że na czterech innych także nic nie Widział, nastąpiło chłodne milczenie, wcale nie zachęcające do dalszych wyjaśnień. Jest bowiem faktem, że podobnie jak medyum przyucza się do bezwiednego oszustwa, podobnie jak uczący się gam, gdy się dwa razy z rzędu w tem samem miejscu omyli, potem przez dłuższy czas będzie powtarzał omyłkę, tak człowiek, nie mający odpowiedniego w tym kierunku przygotowania ( co bynajmniej nie jest rzeczą łatwą! ), przyucza się przy słabem świetle do niedokładnej obserwacyi i utrwala w błędnych spostrzeżeniach przez nałóg, przez fałszywy wstyd, przez upór, przez brak cywilnej odwagi. Wadliwości tego rodzaju są tak pospolite, że prędzej takiego obserwatora na śmierć obrazisz, niż skłonisz go do jednej jedynej próby radykalnej, w przy
puszczeniu, że mógł się omylić, albo, że ktoś, kogo on adoruje, śmiałby go oszukiwać!
Daleko trzeźwiej w takich razach zachowują się nowi, zupełnie nie przygotowani, a choć trochę rozgarnięci obserwatorowie, niż tacy, którzy przy niedostatecznej kontroli, już wielokrotnie ulegali złudzeniom; ci ostatni bowiem widzą nie to, co jest, ale to, co pierwej w swem przekonaniu widzieli. Człowiek się przyzwyczaja do wszystkiego, nawet do złej obserwacyi!
Na jednym z seansów stolikowych innego kółka o charakterze spirytystycznym, medyum, osoba starsza, zapadła w trans. Siedziałem przy niej, trzymając lewą rękę i czując cały lewy bok, a ponieważ przy takim kontakcie, nie trudno zdać sobie sprawę z ruchów całego ciała, zauważyłem co następuje:
Stolik wypukał, żeby zerwać łańcuch. Wówczas medyum puściło sąsiada z prawej strony, pochyliło się ku ziemi, podjęło leżące tam prześcieradło, narzuciło je na rękę i zwolna unosząc, wywołało efekt rosnącej z pod ziemi postaci. Korzystając z przerwania łańcucha, duch zbliżył się do stolika i pochylając się ku mnie zakreślił, najwyraźniej ręką medyum, przez prześcieradło, znak krzyża na mojem czole...
Wrażenie było ogromne, zwłaszcza, że i inna osoba doznała tej samej łaski z za świata. Nikt nie miał najmniejszych podejrzeń, bo przecież osoba zacna i pobożna nie mogłaby sobie z takiej rzeczy żartów robić. Tymczasem osoba zacna i pobożna miała marzenie somnabuliczne, że duch zjawił się obok niej z zamiarem błogosła
wieństwa, i marzenie to uplastyczniła bezwiednie ruchami własnej ręki — nic więcej ).
Ale bywa i gorzej.
Byłem raz zaproszony do bardzo szczupłego kółka, w którem człowiek rozumny i oczytany, urządzał seanse materyalizacyi ze swojem medyum, panną z towarzystwa.
Medyum pieniędzy nie brało, przyjmowało tylko kosztowne prezenty. Ale pani, u której je umieszczono, zmiarkowawszy, że medyum oszukuje bezwiednie i że osoba interesowana wierzy jednak w objawy, a jednocześnie sowicie nagradza przytułek, dany dziewczynie, postanowiła pomagać naturze, w celu przedłużenia wygodnej sytuacyi.
Wszystko było oparte na zaufaniu. O rewizyi nie mogło być na razie mowy, fotografię zdejmowano tylko wtedy, gdy medyum pozwalało, dotknąć lub nawet zbliżyć się również nie było wolno bez upoważnienia. Sprawdzenie więc było niesłychanie utrudnione.
Podejrzenie powziąłem od pierwszej chwili, ponieważ wrażliwość hypnotyczna medyum nie była dostateczna do całkowitej materyalizacyi, a z tą się, oczywiście, produkowano, jako najłatwiej
) W pewnem innem kółku zaraz na początku seansu, spostrzegam, że medyum, które trzymałem za lewą rękę, uwalnia tę rękę i gładzi się nią po twarzy. Następnie powraca do Warunków kontroli i pyta mnie: — Czy to pan gładził mnie po twarzy? — Skąd znów? — Bo ja najwyraźniej czułam, że mnie coś głaskało po twarzy... — Pani sama to uczyniła. Medyum wzruszyło ramionami, sądząc, że sobie z niego żartuję — był to bowiem ruch bezwiedny.
szą do udania. Ale potrzebowałem aż siedmiu posiedzeń, żeby się w niem utwierdzić. Wydawało się i mnie nieprawdopodobem, żeby pani domu, osoba "powszechnie szanowana", mogła przykładać ręki do mistyfikacyi, a ponieważ medyum, słysząc o naszych Wątpliwościach, samo zażądało rewizyi przed jednym z seansów, sprawdziliśmy, że nic podejrzanego nie miało przy sobie. Przebrało się nawet całe w czarne trykoty. Mimo to, duch w białej szacie ukazywał się w dalszym ciągu z widocznem jednocześnie medyum, śpiącem w fotelu, za kotarą i w tej pozycyi fotografowanem.
Zwróciło najpierw moją uwagę, że zwykle, zaraz po uśpieniu medyum, pani domu znajdowała potrzebę wyjść na chwilę do sąsiedniego pokoju i że od tego pokoju drzwi, Wprawdzie na klucz zamknięte, miały dołem dużą szparę, prowadzącą do "gabinetu", w którym się znajdowało medyum za kotarą. Bliższe przyjrzenie się fotografii okazywało, że rękawy od bluzki medyum są za płaskie, podobnie jak suknia, a kotara nigdy nie odchylała się o tyle, żeby i głowę można było zobaczyć. Duch zaś ukazywał się w długiej białej, jakby obłocznej szacie, odchylając firankę z przeciwległego końca.
Pomógł mi przypadek.
W chwili zupełnego rozszczepienia między medyum a duchem, usłyszałem upadnięcie szpilki. Chodziło o to, gdzie upadła? Jeśli przy medyum, które miało leżeć na pół bezwładne w fotelu na prawo, to nie byłoby w tem nic szczególnego; opuszczając głowę, mogło szpilkę upuścić.
Ale, niestety, po seansie szpilka znalazła się z lewej strony gabinetu, tam, gdzie stał duch W białej szacie. Była to szpilka podwójna z głowy medyum. Szaty zaś, złożone z całej sztuczki gazy białej, były podawane medyum, a następnie zabierane przez magnetyzerkę, budzącą przed końcem seansu.
Gdyby medyum było naturą subtelniejszą i sumienniejszą, to może i w uśpieniu nie byłoby się zgodziło na rolę komedyantki. Lecz była to dziewczyna lekka, próżna, nie odczuwająca żadnych skrupułów, że w ten sposób, bezinteresownie zabawia protegującego ją człowieka.
Po skombinowaniu tych danych, odważyłem się w zaufaniu wypowiedzieć moje podejrzenie przyjacielowi. Z początku nie chciał wierzyć. Dla sprawdzenia odbyliśmy jeszcze pięć posiedzeń, nic nikomu nie mówiąc. W końcu, jako człowiek rozumny, przekonał się i był mi niby wdzięczny; ale w sercu zachował wieczną urazę, wieczny żal za rozwiane złudzenia, za upakarzające jego miłość własną przekonanie, iż mógł być oszukiwanym i że nie on pierwszy to spostrzegł!... A dziewczynamedyum do dziś dnia nie Wie, że stała się narzędziem podłej kobiety i że sama była oszustką. Mówi tylko pół żartem, iż "nie wierzy w swoje objawy".
Winienem dodać, że nasza wiara w rzeczywistość tych objawów była podtrzymywana przez panią domu osobę inteligentną i oczytaną, jeszcze w ten sposób, że prowadziła ona "dziennik" samoistnych objawów medyumicznych owego medyum, objawów, które, jakoby, miały występować
podczas jej snu normalnego — przyczem kłamała na potęgę. Przekroczenie granicy prawdopodobieństwa w tym dzienniku, jako opartym na powierzchownej tylko znajomości medyumizmu, ostatecznie utwierdziło mnie w podejrzeniach. Bo, jeżeli dla nieznających rzeczy wszystkie wogóle zjawiska medyumiczne są równie niepodobne do wiary, to dla znającego je dobrze, istnieją liczne stopnie i kategorye prawdopodobieństwa, które tylko tacy znawcy, jak nasi niektórzy domorośli medyumiści, mogą brać za równie dobrą monetę.
A skutek ztąd ten, że dziesiątki medyów, które mogłyby przynieść pożytek nauce, odkrywając nowe siły duszy i przyrody, wyradzają się bezpowrotnie w automaty oszukańcze i dyskredytują do reszty i tak trudne, i przez ogół neofobów paraliżowane postępy.
Proszę zaś nie sądzić, że przesadzam. Na dziesięć kółek czynnych W Warszawie, wypada może jedno, w którem bywają objawy prawdziwe, to znaczy medyumiczne, wyższego rzędu; w dziesięciu innych nie ma nic, oprócz bezwiednego automatyzmu i somnambulicznych fantazyj. Ten tylko, kto własną pracą dochodził do wyrobienia objawów czystych, wie ile to, w większości wypadków przedstawia trudności i jak wielka jest zasługa medyum, jak wielka jego wartość, jeśli odrazu samo czuje potrzebę kontroli, jeśli samo cieszy się z pożytku objawów dla nauki i uczciwie zdobytej sławy.
Dziś jeszcze ogół ludzi wykształconych tego wszystkiego nie rozumie. Pogardliwa dotychczas nazwa "medyum" zaledwie przestaje być pogardli
wą. Ale przyjdzie czas, kiedy będzie zaszczytną, kiedy będzie oznaczała nietylko dar przyrodzony, tak przesadnie wysławiany u artystów, lecz, co więcej: przewagę ducha nad ciałem, zwycięstwo kontroli własnej nad bezwiednemi odruchami, twórczość, przewyższającą te formy twórczości, w których głębsze tajniki ducha i natury w grę nie wchodzą.
Daleko jeszcze do tego. I dzisiejsze medya nie dosięgają jeszcze tej miary, bo nieodpowiednie prowadzenie staje temu na przeszkodzie. Zamiast leczyć resztki histeryi, tak często związane z medyalnością, utrwala się je; zamiast prostować kapryśny charakter, wytwarza się nastroje jeszcze kapryśniejsze; zamiast wytępiać nieodłączne od medyalności oszustwo bezwiedne, rozszerza się je i zamienia w nałóg nie do wykorzenienia.
Czy kto sądzi może, że owe medya znarowione, poznawszy się w moim opisie, oburzą się za podejrzenia i przez chęć pokazania, żem się omylił, żem był dla nich niesprawiedliwy, dadzą objawy czyste? Tak bywa u medyów jeszcze nie zepsutych, które tylko nieodpowiednią metodą eksperymentowania chwilowo zbakierowano, jak to np. było z Eusapią Paladino w Cambridge; ale tu, dla większości owych cudotwórczyń już jest zapóźno. Już one straciły ambicyę prawdziwą, a zdobyły fałszywą, dzięki swym łatwowiernym protektorom, dzięki seansom bez kontroli, regularnie powtarzanym, i tym kierownikom z pod medyumicznego pantofla, którzy im wydają patenty na medya, podtrzymując "dla dobra sprawy"
wcale wygodny dochód przedsiębiercy, albo choćby samego medyum. Dla takich medyów szkoła bezwiednego oszustwa już zrobiła swoje i w tym względzie edukacya ich skończona.
Z pewnem medyum, które już wcześniej otrzymało dyplom z tej samej Akademii, zaszła następująca zabawna historya:
Chodziło o to, żeby nareszcie pokazały się dwie odrębne postacie, bo w tedy, zdaniem kierownika, musiałyby już ustać podejrzenia. A ponieważ był przekonany, że medyum potrzebuje sobie dokładnie wyobrazić postać, którą ma następnie sprodukować medyumicznie, użył więc metody poglądowej: ustawił statyw od aparatu fotograficznego i okrył go zgrabnie prześcieradłem, nadając mu formę osoby.
Skutek był nadzwyczajny!
W kilka dni potem ukazały się na seansie dwie. postacie, obie w prześcieradłach; szły naprzód razem, jakby pod rękę, potem, dla okazania, że są samodzielne, jedna została na miejscu nieruchomo, gdy druga spacerowała w dalszym ciągu, wreszcie zbliżyły się, zlały w jedno (to znaczy, że medyum przycisnęło statyw, z drugiem prześcieradłem do siebie) i razem zniknęły za kotarą.
Po seansie, jeden z niedyskretnych uczestników zajrzał za piec i znalazł składany statyw, osłoniony zgniecionemi gazetami — nie ten, z którym robiona była demonstracya poglądowa, bo tamten — kierownik zabrał do domu.
Na fotografii, przez niego samego zdjętej,
najwyraźniej można odróżnić dwie postacie: jedną jest medyum w prześcieradle, drugą statyw w prześcieradle.
Czy sądzicie, że mu to otworzyło oczy? Nie. Fotografię pokazywał jako dowód realności objawów, ponieważ obie postacie "chodziły" po pokoju, a potem "zlały się" w jedną, i widocznie urażony był mojem niedowiarstwem. A co do statywu, znalezionego za piecem, to nie zdradził żadnego zainteresowania z tego powodu. Prawdopodobnie uważał go za "aport".
Oczywiście, taki stopień łatwowierności należy do wyjątkowych, i nie myślę twierdzić, że jest w kółkach amatorskich regułą. Ale nawet i w krytyczniejszych kompletach trafiają się długotrwałe naciągania, które dopiero przypadek wyświetla.
Oto jeden z takich przykładów:
Przez dłuższy czas otrzymywałem od adwokata C. z Winnicy protokóły posiedzeń z panią J. Nie byty one tak naiwne, jak te, które podpisywali protektorowie wspomnianej "Józi", gdzie stale prześcieradło nazywane było naukowo "ciałem astralnem"; p. C. był bowiem człowiekiem trzeźwym, choć wierzącym, i nie miał tej zarozumiałości, że specyalnie jego nikt oszukać nie może. Przeciwnie, prosił mnie o rady i uwagi. A ponieważ w protokółach owych, właśnie dzięki ich sumienności, zauważyłem pewne braki, rzucające podejrzenie na prawdziwość materyalizacyi, poradziłem, w jaki sposób można wątpliwości rozstrzygnąć.
W następstwie otrzymałem list pod datą go kwietnia r.
"Sz. P. Doktorze!
Śpieszę dokompletować sprawozdania moje z seansów z p. J. wiadomością, że na ostatnim z nich — udziału bowiem w dalszych odmówiłem — poszliśmy za radą Pana Doktora i zrewidowaliśmy medyum oraz jej córeczkę, która była w liczbie uczestników, natychmiast po zjawieniu się postaci, fotografowanej przy świetle magnezyowem, poczem nie pozostało, we mnie przynajmniej, wątpliwości, że postacią ową był nie kto inny, tylko córeczka. Jak wspomniałem, odmówiłem nadal i mieszkania i udziału swego w seansach i J. wyjechała do Warszawy, gdzie seansuje w redakcyi "Dziwów życia", a raczej w mieszkaniu p. Ch. Ponieważ, jak widzę ze sprawozdania, drukowanego w tem piśmie, udział w seansach przyjmują niektórzy moi znajomi, poślę im konfidencyonalnie przestrogę, żeby ją pilnowali, medyum jest bowiem dobre, choć znacznie już osłabłe, ale kobieta oszustka w podrabianiu objawów bardzo wprawna. To ostatnie piszę na zasadzie nie ostatniego tylko seansu, ale i paru innych faktów, zaszłych po ostatnim moim liście do Pana Doktora, opisywaniem których nie chcę go trudzić... "
Dzięki wskazówkom p. C, znajomi jego przedsięwzięli w Warszawie rewizyę rzeczy medyum i znaleźli w nich wycinek oleodruku, przedstawiającego twarz ducha "Anieli", który na sean
sach zjawiał się w zręcznie ułożonej draperyi z białego muślinu.
Otrzymane z tych mniemanych materyalizasyi fotografie przewyższają o wiele nowsze zdjęcia warszawskie, w których niewiadomo co więcej podziwiać: czy niezdarność medyów, czy naiwność fotografów. Można nawet powiedzieć, że są efektowne i odznaczają się tylko tem, że cienie oleodruku nie odpowiadają kierunkowi światła magnezyowego.
Jeżeli teraz zastanowimy się nad historyą owej p. J., którą tu dla krótkości pomijam, to dochodzimy do następujących wniosków:
) Pani J. była z natury dobrem medyum, ale dostawszy się w ręce szanujących jej charakter towarzyski amatorów (nie brała z początku zapłaty za seanse), mimowoli, dzięki samej naturze zjawisk somnambulicznych, wdrożyła się w oszustwo bezwiedne. Zrazu tylko to ostatnie występowało i p. J. nie mogła być za nie odpowiedzialna — odpowiedzialni byli tylko amatorzyspirytyści, chociaż także nie wiedzieli, co czynią.
) Wkrótce oszustwo bezwiedne zaczęło przesiąkać w stan jawy. Medyum, nie wiedząc samo dlaczego, zabierało machinalnie, idąc na seanse, to jakiś kawałek gazy, to starą rękawiczkę, to paczkę drutu żelaznego, które później znajdowały użytek w uśpieniu. Następnie, gdy siły brakło, a bieda przycisnęła, trzeba było wymyślać coraz to nowe sposoby: oszustwo bezwiedne rozlało się na cały stan jawy i przestało być wyłącznie bezwiednem; p. J. dla grosza zaczęła trenować swą córeczkę i wspólnie z nią ma
nipulować na seansach, a ponieważ miewała i prawdziwe objawy, instynktownie umiała swoje ruchy, swój wyraz i wogóle całe zachowanie dostosować do pozorów naturalnych, wprowadzając w błąd nawet obznajmionych z medymizmem.
) Ostatecznie została kilkakrotnie zdemaskowana, straciła szacunek, nikt z nią już seansować nie chciał, a ponieważ do pracy nie było ani uzdolnienia, ani ochoty, popadła w nędzę i inne związane z nią zależności. A mogło być z niej medyum uczciwe i dobrze zarabiające, gdyby nie "uprzejmość", "szacunek" i "delikatność", któremi ją otoczyli pierwotni, bezinteresowni, ale też i bezkrytyczni admiratorowie.
Pisałem już tyle razy przeciw niedowiarstwu tych, którzy mimo dostatecznej kontroli osobistej nie chcą uznać objawów, że sądziłem, iż należało dla kompletu wystąpić także przeciwko łatwowierności innych, którzy we wszystko wierzą bez sprawdzania.
Bo, doprawdy, niewiadomo co gorsze! Sądzę, że chyba to ostatnie.
Niedowiarek, przeczący wbrew oczywistości, może zirytować medyum, dokuczyć jego kierownikowi, ale sprawie postępu trwałej ujmy nie przyniesie. Ostatecznie, prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw, i skoro niesłusznie podejrzywane medyum będzie uznane przez nowych, bezstronnych badaczów, to będzie to tylko jednym dowodem więcej, że zjawiska te zasługują na badanie.
Tymczasem, gdy ów badacz bezstronny, ale jeszcze nie obznajmiony z przedmiotem, znajdzie się wobec jednego z tych medyów, jakie produ
wyhodowanych w sztuce somnambulicznego oszukaństwa, to, oczywiście, nietylko się nie nawróci, lecz w dobrej wierze potępi i medyum i tych, którzy, przy pomocy innych, lepszych medyów, doszli do uznania zjawisk. I wtedy dopiero postęp może być naprawdę sparaliżowany.
Zresztą, czyż nie szkoda tych młodych sił, które, uczciwą pracą mogłyby sobie byt zapewnić, a w rezultacie nie zdobędą nic, ani sławy, ani stałego zarobku, bo przecież prędzej czy później lista naiwnych i łatwowiernych musi się wyczerpać?
I proszę nie sądzić, że to kwestya chwilowej deprawacyi, że w poważniejszych rękach medya te mogłyby jeszcze okazać się użytecznemi dla nauki.
Jest to więcej, niż wątpliwe. Tam, gdzie wchodzą w grę nałogi nerwowe, walka z nimi jest niesłychanie trudna. Wie o tem każdy neuropatolog.
Łatwo jest namówić na pierwszy kieliszek wódki, albo na pierwszego papierosa, ale niełatwo oduczyć od palenia lub wyleczyć z pijaństwa. Chyba, że sam pacyent tego żąda. A tego trudno się spodziewać po medyach, które mogą nawet nie wiedzieć, że mają nałogi oszukańcze, które mogą nawet wierzyć w swoje objawy!
Należało o tem pierwej pomyśleć. Nie należało dopuszczać drugiego podejrzanego objawu. Skoro się zaś, przez niedołęztwo lub lekkomyślność, tolerowało trzeci i dziesiąty, i setny, to wte
dy zwykle jest już zapóźno, wtedy ma się już z "drugą naturą" do czynienia. Przyznaję, że są to kwestye z wielu względów trudne, że i najbieglejszy obserwator może się chwilowo sprzeniewierzyć tej zasadzie, że może być oszukany, że i racyonalnie prowadzone medya mogą chwilowo dawać fałszywe objawy, ale poważny obserwator nie powie nigdy, że woli mieć jakiekolwiek objawy, niż żadne; powie przeciwnie, że woli żadne, niż podejrzane, i że woli zaczekać na rozwój pewnych, niż utrwalać fałszywe przez uchylanie sprawdzań.
A pewne mogą być tylko przy stałe pewnej kontroli.
Myśl medyum wydaje rozkaz ruchu, ale zrazu nie jest nawet w możności rozróżnić, czy ten rozkaz wykona ręka fluidyczna, rozszczepiona od ciała, czy też jego własna; dopiero, gdy się jego rękę raz i drugi przytrzyma, dopiero wtedy zwolna uczy się odróżniać ruch medyumiczny od normalnego i, jeszcze wolniej, unikać tego ostatniego, wbrew zasadzie psychologicznej: kierowania się ruchów w stronę myśli.
Taka zaś kontrola nie potrzebuje być i niepowinna być uciążliwa dla medyum. Wszelkie prześladowanie go więzami, pieczęciami i zaglądaniami w zęby, jest zbyteczne. Wystarczy posadzić je nie za kotarą, lecz tuż przed nią, i bądź to trzymać delikatnie za ręce, jeśli jest ciemno, bądź tylko obserwować zdaleka, jeśli jest dość widno. Firanka powinna służyć jedynie na to, żeby dać cień ciału eterycznemu do skupienia sił,
a nie do tego, żeby okrywała oszustwo, z akompaniamentem muzyki, która znów przeszkadza słyszeć przygotowania do oszustwa. Prześcieradeł też nie daje żaden poważny eksperymentator i nie pozwala medyum na kaprysy co do niedotykania ręki, o ile to jest niezbędne dla kontroli.
A teraz jeszcze kilka uwag treści ogólnej:
lo. Materyalizacya całych postaci jest najwyższym i najrzadszym objawem medyumizmu. Występuje on tylko wyjątkowo — nigdy regularnie przez czas dłuższy, i w chwili obecnej niema na całym świecie ani jednego medyum, któreby było zdolne do tego rodzaju stałych produkcyi. Gdyby się zjawiło, to wobec wzrostu zainteresowania do tych kwestyi, mogłoby w krótkim czasie zrobić majątek. Tylko więc bardzo naiwni mogą wyobrażać sobie, że za kilka rubli od seansu mają do dyspozycyi takie właśnie medyum!
o. Prosty rozsądek wskazuje, że kto może więcej, może i mniej, chociażby nie zawsze w ścisłem stopniowaniu, to przynajmniej w zasadzie. Tymczasem wspomniane medya warszawskie dają wyłącznie i odrazu "materyalizacyę całych postaci", albo też odrazu zupełną materyalizacyę ręki, bez żadnych objawów pośrednich. Już to jedno powinnoby otworzyć oczy eksperymentatorom, którym się wydaje, że doszli do Z., nie przeszedłszy przez A. B. C.
o. Podczas całkowitej materyalizacyi, medyum jest napół martwe i na dłuższy czas wyczerpane; jeżeli więc, jak to widywałem u owych medyów warszawskich, wychodzą one z seansu (na którym zmaterializowane: Józie, Zosie, Łucye
i Aniele spacerowały po pokoju) całkiem swobodne z kokieteryjnym uśmiechem na ustach, i takie seanse powtarzają bezkarnie co drugi dzień, to można być zgóry pewnym, że oszukują. (Może teraz zaczną udawać i wyczerpanie, ale i na tem poznać się można, ma ono bowiem pewne cechy charakterystyczne.)
o. Medya naprawdę usypiane lub usypiające, a niekiedy i bez tego, o ile nie przynoszą z sobą gotowych przyborów do mistyfikacyi, oszukują bezwiednie, i to nietylko drugich, ale częstokroć i same siebie; (widziałem np. człowieka inteligentnego, studenta uniwersytetu, który uderzył w twarz sam siebie, a skarżył się, że czyni to duch Ksantypy — jest to bowiem stan, w którym gra się komedyę dla siebie, a pośrednio tylko dla drugich, tak, jak dziecko bawiące się lalką, zrobioną z gałganka, wierzy w jej ruchy, w jej mowę itp) Otóż, skoro ta komedya jest bezwiedna, skoro istnieje do niej tendencya wrodzona w somnambulizmie, w którym zjawiają się reminiscencye wierzeń i figlów dziecięcych, to, zadaniem eksperymentatora, chcącego dojść od owych objawów medyumicznych pozornych do prawdziwych, jest wytępianie pierwszych przez odpowiednią tresurę. Wówczas, jeśli siła psychiczna medyum jest dostateczna, marzenie przejdzie w rzeczywistość i wystąpią objawy wyższego rządu, czyli właściwe medyumiczne. A nie przyjdzie do tego, jeśli się będzie potwierdzało i utrwalało marzenie medyum w tym kierunku, że Zosia czy Łucya, zrobione z prześcieradła, są naprawdę Zosią lub Łucyą. Jak drzewko nie wyda pełnych owoców,
jeśli się jego naturalnych nadmiernych pędów nie przycina, tak też medyumizm wymaga przycinania owych naturalnych tendencyi do symulacyi, jeśli ma wydać pełen owoc prawdziwego objawu. Zatem ci, którzy przez głupią delikatność nie objawiają medyum odrazu swoich wątpliwości, albo przez głupszą jeszcze łatwowierność wcale ich nie spostrzegają, nietylko zamykają sobie drogę do postępu, ale jednocześnie oddają protegowanym przez siebie jednostkom prawdziwie niedźwiedzią przysługę. I w wyniku nie medyum, lecz lecz oni stają się winowajcami oszukaństwa.)
o. Chciałbym wreszcie objaśnić w kilku słowach, zkąd pochodzi owa, nieprawdopodobna, u pewnej liczby osób, łatwowierność, dotycząca seansów medyumicznych w ciemności.
Podlegają jej ludzie dwu kategoryi:
) tacy, którzy z natury byli łatwowierni;
) tacy, którzy z natury byli upartymi sceptykami, ale którzy, zobaczywszy raz objawy prawdziwe, dla nich niepojęte, odrazu stracili głowę, wierząc już we wszystko, cokolwiek im kto pokaże.
) Mowa tu o oszustwie bezwiednem w somnambulizmie. Przy podejrzeniu oszustwa świadomego można, a czasem nawet lepiej, wstrzymać się ze szczerością na jawie, żeby nią nie zepsuć objawów, jeśli podejrzenie było niesłuszne. Słowem, tylko odnośnie do oszustwa świadomego można postępować zwykłą, t.j. podstępną i wyczekującą metodą policyjną. W oszustwie somnambulicznem tylko szczerość w tymże stanie, a niekiedy i na jawie, prowadzi do celu. (Ob. "Zjawiska medyumiczne" t. . str. i in.)
Do obu kategoryi przyłącza się pewien mały procent wrażliwych na hypnotyzm, którzy z łatwością, pod wpływem skupienia myśli, biorą pęcherze za latarnie.
Łatwowierność zaś może pochodzić zarówno z pewnej przyrodzonej ociężałości umysłu i niemożności szybkiego przerzucania uwagi w różnych kierunkach, jak też, ze skłonności do entuzyazmu; a w obu przypadkach zależy od braku wprawy do obserwacyi w warunkach niezwykłych. Ponieważ nigdy nie widzieliśmy, żeby prześcieradło samo ruszało się, więc mimowoli podkładamy pod nie istotę żywą, chociaż jej tam niema. Na tle zaś czarnem fantazya, dopełniająca specyalnie łatwe wchodzi w grę, kosztem spostrzeżeń ścisłych. Przed kilkunastu laty dawał przedstawienia w teatrze Wielkim w Warszawie magik Becker, którego cała sztuka wywoływania iluzyi opierała się na podkładzie czarnych firanek, rozmaicie rozwieszonych i poprzecinanych. Przedmioty i osoby ukazywały się i znikały, zapadając się w ziemię, z niesłychanym efektem, przy użyciu b. prostych środków i przy względnie dobrem świetle. Nie przywykliśmy też do uprzytomnienia sobie następstwa wrażeń w ciemności, nie mając przestrzennych punktów oparcia dla wzroku W przedmiotach otaczających. Bywałem nieraz zdumiony, jak dalece ludzie, niby trzeźwi i przytomni, mieszali we wspomnieniu to, co było przedtem, z tem, co było potem, jeśli tylko do tej zmiany skłaniał ich nałóg, nabyty przy zwykłej percepcyi dziennej. Prześcieradło jest poprostu przypięte do ściany — to prawda, pokazuje to fotografia, ale ono cho
dziło po pokoju — a więc to nie jest zwyczajne prześcieradło, lecz takie, które pod sobą kryje ciało astralne. Medyum było raz związane dobrze i wtedy manipulowało tylko ręką z blizka, później było związane źle i wtedy wyszło; ale we wspomnieniu plącze się jedno z drugiem, ponieważ dla przekonania naszego wygodniej jest wierzyć, że wychodziło i wtedy, kiedy było dobrze związane i t. p. Kto podczas seansu nie uprzytomniał sobie dokładnie następstwa faktów i nie zanotował ich odrazu drobiazgowo, ten W kilka dni potem będzie już opowiadał całkiem inaczej, niż było, mieszając jeden seans z drugim, zależnie od ożywiających go uczuć — a więc zarówno w duchu prawdziwości, jak i w duchu podejrzeń.
Większa zaś łatwowierność u tych, którzy przedtem uparcie nie wierzyli, tłómaczy się tem, że kto jest uparty w jednym kierunku, będzie uparty i w drugim, zależnie od zmiany uczuć.
Wogóle obserwacya rozległa po ciemku wymaga dłuższych ćwiczeń, zarówno wzrokowych, jak mięśniowych i oswojenia się z formami ruchów ciał i odbić światła, niezależnie od objawów. Wtedy dopiero wystąpić może w naszej percepcyi różnica ruchów i wogóle zjawisk normalnych od anormalnych, nawet przy słabem oświetleniu. Inaczej będziemy podlegali całemu szeregowi złudzeń ze szkodą własną i medyum.
Gdyby tego rodzaju kółka bezkrytyczne mnożyły się w dalszym ciągu, należałoby się obawiać, że większa część osób, z natury uzdolnionych do dawania zjawisk prawdziwych, zostałaby stracona dla badań ścisłych; wykorzenienie bowiem nało
gów somnambulicznych oszukańczych zajęłoby tyle czasu i trudu, że ci, którzyby się tego zadania podjąć mogli, straciliby doń ochotę.
Jakaż więc na to rada?
Jest tylko jedna: szkołom bezwiednego oszustwa należy przeciwstawić szkołę, wyrabiającą i rozwijającą objawy czyste, z przyzwyczajeniem do dostatecznej kontroli.
Wkrótce ma powstać w Warszawie Instytut Psychologiczny, do którego głównych zadań wchodzą także badania medyumiczne. Dzięki ofiarności p. Wiktora Skibniewskiego, instytut będzie miał pierwsze potrzeby zaspokojone. Ale na wynagrodzenie medyów, a zwłaszcza na urabianie nowych, fundusze nie wystarczą. Muszą zaś one być dość znaczne z następujących powodów:
) Medyum powinno być dobrze płatne, ażeby dbało o swój fach, dziś jeszcze podlegający tylu uprzedzeniom.
) Osoby wysoce sensytywne są albo niezdolne do zwykłej systematycznej pracy fabrycznej, sklepowej lub biurowej, albo też na całodziennej takiej pracy cierpią ich siły medyumiczne. Praca więc normalna, choć potrzebna i użyteczna, musiałaby być sprowadzona do liczby godzin niedostatecznych dla utrzymania.
) Siła medyów ulega fluktuacyom, ą nie chcąc ich stracić, jeśli mają wyjątkową Wartość, należy im zapewnić utrzymanie bez troski, nawet wtedy, gdy czasowo (ten czas musiałby być oczywiście, ograniczony) nie dają żadnych objawów.
) Jako zachętę do objawów poprawnych, mających większą wartość naukową, należałoby,
niezależnie od zwykłego wynagrodzenia za seanse, wyznaczyć pewną sumę na premia konkursowe dla najwybitniejszych i najbardziej zasłużonych.
) Medya, pracujące dla instytutu, nie mogłyby dawać seansów po za instytutem. Jedną bowiem z najpospolitszych przyczyn wyczerpywania się sił jest seansowanie zbyt częste przy zmieniających się uczestnikach. W ten sposób zmarnowało się już kilka doskonałych medyów w Warszawie.
Oprócz wskazanych, doświadczenia medyumiczne, naukowe, pociągają za sobą nadto koszta przyrządów, przyborów, klisz fotograficznych itp, w których również nie należy być zbytnio krępowanym.
Dotychczas ja jeden zajmuję się tego rodzaju badaniami systematycznie, a inaczej ich prowadzić nie warto. Systematyczna zaś tego rodzaju praca pociąga znaczne koszta. Idzie na nią, mniej więcej, wszystko, co zarabiam, poza mojem własem skromnem utrzymaniem — czego trudno żądać od osób, dla których badania metapsychiczne nie będą wyłącznym celem życia.
Siłami zbiorowemi możnaby cel osiągnąć mniejszym wysiłkiem, ale także nie wyłącznie środkami samych eksperymentatorów, bo na to stale liczyć nie można.
Słowem, potrzebna jest ofiarność miłośników tej dziedziny wiedzy, którzyby, ze względu na wyjątkową jej doniosłość, czynili zapisy do rozporządzenia przyszłego instytutu.
Przypuszczam, że się znajdą, za przykładem
analogicznych fundacyi, jakie już powstały we Francyi i w Ameryce.
P. S. Osoby, chcące się przekonać o swej medyalności, mogą się zgłaszać do mnie w dni powszednie, o godz. po pol. (Krak. Przed. ).
* * *
Kwestya życia po śmierci. ().
Różnica między spirytyzmem a medyumizmem polega przedewszystkiem na tem, iż pierwszy z góry uważa kwestyę życia po śmierci za rozstrzygniętą twierdząco, gdy drugi przyznaje tylko tyle, że w zjawiskach medyumicznych nauka znalazła po raz pierwszy sposób doświadczalnego badania tej odwiecznej zagadki.
Kiedym był bardzo młody i kiedym jeszcze nie znal bliżej zjawisk medyumicznych, napisałem artykuł p. t. "Wskazówka metodologiczna do rozwiązania kwestyi życia po śmierci", w którym starałem się wykazać, iż rozwiązanie to możemy osiągnąć przez samo logiczne postawienie kwestyi.
A mianowicie rozumowałem tak:
Chodzi o to, czy życie duchowe, które obecnie badamy tylko w jego przejawach (uznawszy kwestyę ich istoty za niedostępną), jest tak dalece związane z organem swoim — mózgiem, iż o rozdzieleniu ich nie może być mowy; czy też związek ten jest wprawdzie niewątpliwy, ale tylko względny i czasowy?
Jak tę wątpliwość usunąć?
Sądziłem, iż można ją wsunąć w ten sposób:
Jeżeli rozdział pomiędzy duszą a mózgiem ma być możliwym po śmierci, to w takim razie i za życia powinnibyśmy odkryć przejawy takie, choćby najrzadsze, choćby najkrótsze, o którychby można powiedzieć napewno, że dusza w nich działa niezależnie od mózgu.
Jeżeli zaś okazało się, że takich faktów niema, że każde uszkodzenie mózgu znosi jakąś władzę duchową; że wylew kropli krwi wskutek pęknięcia naczynia uniemożliwia nietylko objaw zewnętrzny samowiedzy, ale i samą samowiedzę; że każda myśl pociąga za sobą zużycie materyi; że odwrotnie, różne czynniki chemiczne, naruszając normalną przemianę materyi, stale zmieniają także samą świadomość, a nietylko jej uzewnętrznienie się w ruchach — to w takim razie niema żadnej podstawy do przypuszczania możności rozszczepienia pomiędzy życiem duchowem a mózgiem w anormalnych warunkach doczesnych, a tembardziej po śmierci, t.j. kiedy organ myśli zostanie całkowicie zniszczony.
Pisząc to, starałem się być bezstronnym, ale jednocześnie czytelnik mógł był spostrzedz, że przechylam się raczej na stronę drugiej alternatywy, nie widząc faktów, przemawiających za pierwszą, a natomiast ufając ówczesnej wiedzy, że wszystko, co o bezwzględnej zależności duszy od mózgu pisano w książkach, jest rzeczą zupełnie pewną.
jednocześnie jednak w rozumowaniu wła
snem czułem jakiś defekt, jakiś brak, jakiś niedostatecznie usprawiedliwiony szematyzm, których nie byłem w stanie bliżej określić, ale które mi kazały artykuł wstrzymać, i ostatecznie nie był on dotychczas drukowany; a ogłaszając rozprawę p. t. "Duch i mózg" () i poruszywszy pod koniec kwestyę nieśmiertelności, wyraziłem się, że na tego rodzaju pytania nauka ma tylko jedną odpowiedź: "nie wiem."
I dobrze się stało, żem tego artykułu nie drukował, bo był on wprawdzie na pozór logicznym, ale w gruncie rzeczy zbyt grubym wyrazem zagadnień, o wiele bardziej złożonych, niż mnie się wówczas wydawało.
Przedewszystkiem, nie mamy w fizyologii możności sprawdzenia, czy rzeczywiście każda myśl jest związana z pewnym stanem komórek mózgowych i czy rzeczywiście każda zawarunkowana jest przemianą materyi. Są to tylko domysły, dopełnienia teoretyczne niektórych faktów stwierdzonych — a więc prawdopodobieństwa, ale nie pewniki.
Jeżeli zaś — co w dzisiejszej psychologii stało się wprost koniecznością obok myśli świadomych przyjmiemy znacznie liczniejsze bezwiedne, to tu już wszelka możność sprawdzenia zależności fizyologicznych ustaje, i nie mamy dotychczas żadnego kryteryum do sprawdzenia, czy i życie duchowe bezwiedne jest funkcyą systemu nerwowego.
Powtóre, gdyby nawet tak było, to jakikolwiek najściślej zbadany proces chemicznofizyczny nie da się w naszej myśli zidentyfikować z samą
myślą, czy to świadomą, czy bezwiedną i pozostałoby zawsze jeszcze inne prawdopodobieństwo, a mianowicie, że myśl, związana, czy nie, ze stanem mózgu, jest jednak sama w sobie czemś różnem od tego stanu.
A w takim razie zależność nawet zupełna myśli od mózgu w warunkach normalnych nie dowodziłaby jeszcze takiej samej zależności w warunkach anormalnych, podobnie jak bezwzględna zależność telegrafu drutowego od całości drutów nie dowodzi jeszcze niemożliwości telegrafu bez drutu.
Wreszcie, nie trudnoby było bliższą analizą zagadnienia wykazać, że zależna, czy niezależna, duchowość nasza od mózgu mogłaby, teoretycznie rzecz uważając, W warunkach anormalnych, a nawet po śmierci, zarówno przestać istnieć, jak przeobrazić się i istnieć dalej, jak przeobrazić się i znowu przestać istnieć itp.
Tak że ostatecznie, dopóki eksperyment nie miał do tych zagadnień dostępu, rzecz pozostawała w mrokach teoretycznych spekulacyj i żadnem metodologicznem postawieniem kwestyi rozstrzygnąć się nie dała.
Takie umożliwienie zastosowania eksperymentu przyniósł nam dopiero medyumizm.
To też w nowszych pracach nad tym przedmiotem autorowie zarzucają już spekulacye teoretyczne i starają się oprzeć na badaniach doświadczalnych.
A ponieważ w kraju naszym, jak zwykle zacofanym, badania te jeszcze echa nie znalazły, postaram się choć pobieżnie przedstawić obecny
stan kwestyi, na podstawie niektórych najnowszych publikacyj zagranicznych.
* * *
Znakomity twórca nowszej antropologii kryminalnej, a przynajmniej jeden z głównych jej przedstawicieli, lekarzpsychiatra Cezar Lombroso, wydal przed dwoma laty, na krótko przed swoją śmiercią, dzieło o hypnotyzmie i spirytyzmie ("Studi hypnotici e spiritici", Torino, ). które w kołach naukowych sprawiło wielkie zdumienie, raczej dla autora niekorzystne — tak dalece, że życzliwi mu krytycy w nekrologach uznali za właściwe tę jego ostatnią pracę zupełnie pominąć milczeniem.
Zdaniem ich, Lombroso dał się opętać znanej "oszustce" Eusapii Paladino i nierozważnie ogłosił swoją aprobatę dla powszechnie wyśmiewanych złudzeń.
Charakterystyczną w tych stosunkach naukowych na przełomie dwóch epok (tej, która mija, i tej, która się zbliża) jest następująca okoliczność:
Autor był sławnym i książka stała się głośną, należało ją więc przetłómaczyć na język francuski. Dokonał tego p. Ch. Rossigneux i przedstawił swoją pracę wydawnictwu "Bibliote`que de Philosophie scientifique". Wydawnictwem kieruje dr. Gustaw Lebon, głośny publicysta naukowy, człowiek zdolny i pisarz poczytny, ale stanowczy przeciwnik medyumizmu.
Odbył on dwa posiedzenia z Eusapią Paladino i doszedł do przekonania, że wszystko, co widział, było dziełem halucynacyi, i że medya, o ile wprost nie oszukują, tem się tylko różnią od ludzi zwykłych, że posiadają specyalny talent sugestyonowania innych.
Z takiem przekonaniem jak tu drukować pracę Lombrosa? Lebon znalazł sposób: wydrukował ją, jako rzecz poczytną, ale dodał przedmowę, w której ostrzega, że... książka jest bez Wartości. Oryginalne wyjście z sytuacyi!
Jego zdaniem, dzieło to, będące zbiorem fałszów, ma jedynie służyć za dowód, "jak łatwo człowiek naukowy, przywykły do metod ścisłych, popada w bezgraniczną łatwowierność, skoro tylko z pola nauki przejdzie na pole wiary" — zdaniem bowiem Lebona, zjawiska spirytystyczne mogą być tylko przedmiotem wiary. Według niego, książka zasługuje na czytanie, ponieważ oświetla tę właśnie łatwowierność i ponieważ daje dość zupełny obraz zjawisk, które Spirytyści podają bezpodstawnie za prawdziwe. W rzeczywistości jednak jest to "zbiór złudzeń, stworzonych przez uczucia i sugestye".
Lombroso tymczasem przyznaje w książce, że przez długie lata zwalczał spirytyzm, uważając go za złudzenie lub oszustwo, i objaśnia, w jaki sposób doszedł do stwierdzenia faktów. A raz uznawszy fakty za prawdziwe, uważał, że nie powinien ukrywać prawdy pod korcem. "Najlepsi przyjaciele — mówi on — odradzali mi wydanie tej pracy, sądziłem jednak, że życie moje, cale poświęcone walkom o postęp idei, powinno być za
kończone walką o ideę najbardziej odpychaną i najbardziej wyśmiewaną w naszym wieku".
Przeciwieństwo jest więc zupełne pomiędzy autorem książki i autorem przedmowy.
Co o niem sądzić?
Postaram się ułatwić sąd czytelnikowi. Nie roszczę pretensyi do tego, żeby moja opinia została wprost przyjęta, mniemam jednak, że przedstawię ją na podstawie danych, które pozwolą przynajmniej zoryentować się w chaosie sprzecznych poglądów.
* * *
Lombroso rozpoczyna swoje dzieło od opisu "niektórych zjawisk hypnotycznych i histerycznych".
Już w tym tytule zdradza się jego stanowisko, jako lekarza, mieszającego hypnotyzm z histeryą. Jest to stara teorya, która już traci grunt pod sobą. Pisałem o tem obszerniej w "Dictionaire de Physiologie"; tutaj poprzestanę na stwierdzeniu zasady ogólnej.
Wrażliwość na hypnotyzm jest gruntem, przeważnie wrodzonym, który usposabia do histeryi, ale sam nią nie jest. Może istnieć podatność hypnotyczna bez histeryi i histerya bez podatności hypnotycznej — tylko, że tam, gdzie jest ta ostatnia, histerya zaszczepia się łatwiej, a przedewszystkiem tylko tam przyjmuje formę konwulsyjną tak zwanej "wielkiej histeryi"
Dla teoryi zjawisk, rozróżnienie to jest bardzo ważne, chroni bowiem od wielu błędów,
w jakie popadają autorowie, stojący na gruncie nauki szkolnej, a nie mający za sobą dostatecznej praktyki hypnotycznej. Lombroso byłby też uniknął całego szeregu naciągań, gdyby był uwzgędnił tę różnicę. Jemu się wydawało, jako lekarzowi alieniście, że sprowadzenie hypnotyzmu, a tem samem i medyumizmu (gdyż wszystkie medya są hypnotykami), do histeryi ułatwi mu zbliżenie nowych faktów do starych, a w szczególności przyjęcie pierwszych przez lekarzy — tymczasem szematyzm taki niczego nie objaśnia, a zadawalać może tylko tych, którym do zrozumienia najzawilszych zjawisk wystarcza powiedzenie: "to nerwowe".
Nie należy jednak z powyższego wnosić, że Lombroso w ten sposób, wymyka się od uznania za rzeczywiste faktów z pozoru nadnaturalnych, przypisując je histeryi. On tego nie czyni, jest bowiem zbyt śmiałym i niepodległym badaczem, żeby się miał uciekać do wykrętów. Popełnia tylko ten błąd, że np. Eusapię uważa za histeryczkę, chociaż u niej właściwych stygmatów histeryi nie znalazł, i dziecinną jej czułość i pieszczotliwość w cierpieniach transowych bierze za objaw "histerycznego erotyzmu", co jest zupełnie błędne. Medya bowiem nietylko nie odznaczają się erotyzmem histerycznym, ale nawet, po większej części, są pozbawione popędu płciowego. Można powiedzieć, że ta, szczególnego rodzaju twórczość, zwana uzdolnieniem medyumicznem, wyklucza, a przynajmniej w części zastępuje, popęd płciowy. Macierzyństwo też bardzo często
znosi medyalność, kierując siłę żywotną na inne, bardziej normalne tory.
Ale, jak wspomniałem, Lombroso nie przeczy faktom hypnotycznym wyższego rzędu, takim, iak telepatya, przemieszczenie zmysłów, przeczuwanie przyszłości, oddziaływanie zewnętrzne pewnych substancyi itp. Powiedziałbym nawet, że w tej swojej wierze' jest za mało krytyczny, nie uwzględnia bowiem możliwych błędów obserwacyi, a mianowicie tego, co nazwałem "tautologią eksperymentalną", a co, niestety, w fizyologii ludzkiej wogóle, a hypnotycznej w szczególności, rozwielmożniło się nad miarę.
Nie jest jednak moim zamiarem wchodzić w szczegóły tej hypnotycznej części jego dzieła, pilno mi bowiem przejść do jego treści zasadniczej, a mianowicie do poglądów na spirytyzm i związane z tą doktryną najgłębsze zagadnienia ludzkości.
Spirytyzm jest wiarą w duchy, a w szczególności wiarą w możność powrotu dusz zmarłych na ziemię i komunikowania się z nami przez pośrednictwo medyów. Tem samem zasadniczo uznaje nieśmiertelność duszy i niektóre inne dogmaty religijne, niezależnie zresztą od tego lub owego wyznania.
Jest więc wiarą — i pod tym względem Lebon ma w zasadzie słuszność, tylko, że Lebon miesza znów dwie rzeczy różne: wiarę — jako wynik, i szereg faktów eksperymentalnych — jako dostateczną lub niedostateczną podstawę tej wiary.
Jeżeli bowiem doktrynę spirytyczną można
uznać za system wierzeń, podobny do innych systemów wierzeń, to zarazem dla ścisłości należy dodać, że jest to jedyna wiara, opierająca się na szeregu eksperymentów. Mówię: jedyna — bo, jakkolwiek w zawiązku swym przed wiekami wszystkie wierzenia miały jakiś punkt wyjścia obserwacyjny, ale spirytyzm opiera się wprost na doświadczeniu, na doświadczeniu dzisiejszem, dającem się powtarzać niemal na zawołanie, i które, jak mniema, nadaje jego religii charakter naukowy.
Twierdząc to, spirytyzm odpowiada nastrojowi epoki, w której ogólnemu upadkowi gorącej, naiwnej wiary towarzyszy bałwochwalstwo dla wiedzy.
Czy jednak ta pretensya jest słuszna?
Jest słuszna o tyle, że rzeczywiście niektóre z postulatów spirytyzmu, a mianowicie wiara w życie zagrobowe, zyskują w zjawiskach medymicznych podstawę do badań doświadczalnych, po raz pierwszy w historyi nauki.
Eksperymentami tymi zajmowano się od niepamiętnych czasów, ale zajmowano się skrycie i w sposób nieścisły; dziś eksperymentowanie w tym kierunku stało się względnie popularne, jawne, a w części i ścisłe, dzięki temu, że kwestyą zajęli się niektórzy ludzie naukowi i niektóre towarzystwa naukowe. Tylko Spirytyści mylą się, głosząc, że rezultat już został osiągnięty i że W zjawiskach spirytystycznych już znaleziono dowód życia pozagrobowego i innych związanych z niem wierzeń.
A mylą się dlatego, że równocześnie z religijną propagandą spirytyzmu, postępowały nauko
we badania psychologiczne nad bezwiedną sferą duszy ludzkiej i wogóle nad zaniedbywanemi dotychczas jej władzami; dzięki temu, to, co dla spirytysty jest wystarczającym dowodem, w oczach psychologa zamienia się na węzeł nowych, niespodziewanych tajników i zagadnień o czysto ludzkim, czysto ziemskim charakterze: jest wprawdzie także dowodem nowych prawd, ale tylko w znaczeniu zawiłości władz psychicznych.
Punktem wyjścia dla tych odkryć był hypnotyzm, a ściślej mówiąc — tak zwany magnetyzm zwierzęcy, przez lat sto kilkadziesiąt odtrącany przez sfery naukowe, a i dziś W części dopiero uznany. Przedtem, należące do tej dziedziny zjawiska, uważane były za cuda i jako takie przyjmowane przez mistyków bezkrytycznie, a przez uczonych pozytywnych równie bezkrytycznie odrzucane. Nawet historycy pomijali je jako "niemożliwe", jako baśnie i przesądne wymysły.
Tymczasem nowsze odkrycia hypnotyczne i medyumiczne wykazały, że większość tych faktów stanowią zjawiska, nie nadnaturalne wprawdzie ale prawdziwe, a z drugiej strony psychologiczne badania przesądów, chociaż jeszcze bardzo niekompletne, wyjaśniły, że inwencyjność ludzka nigdy nie jest bezwzględna, i że na dnie tak zwanych przesądów kryją się zwykle jakieś rzeczywiste, chociaż niedokładnie obserwowane zjawiska.
Ale właśnie osobliwość, rzadkość i niezwykła zawiłość tych zjawisk wymagają, ażeby je. bardzo ściśle odróżniać od interpretacyi zjawisk, która może być rozmaita i bynajmniej nie jest jeszcze ustalona.
Ze stanowiska metody naukowej ten rozdział jest nawet wprost konieczny. Z jednej strony musimy odróżniać Medyamizm, jako badanie samych faktów, od Spirytyzmu, który je łączy gotową, tradycyjną doktryną; a z drugiej — i w obrębie faktów, należących do medyumizmu, należy postępować zwolna, krok za krokiem, poczynając od dostępniejszych, prostszych, fizycznych zjawisk, do zawilszych psychologicznych, nie uogólniając zbyt szybko i nie decydując z góry, że uznanie faktów jest już zarazem uznaniem związanej z nimi doktryny czy wiary, ponieważ nauczyło nas doświadczenie, że bardzo często nadnaturalne z pozoru, niby widocznie przeczące pewnikom naukowym odkrycia (np. fale Hertza, promienie Roentgena i radyoaktywność) dały się jednak z tymi pewnikami pogodzić, modyfikując tylko niektóre z nich.
Oczywiście, takie stanowisko nie podoba się spirytystom czystej krwi, którzy już dziś z przekąsem odzywają się o "metapsychikach", jako upartych niedowiarkach; ale na to zważać nie można.
Badacz medyumizmu znajduje się dziś rzeczywiście między młotem i kowadłem: opinia publiczna bije w niego, jako w odstępcę nauki, jeżeli nie wprost szarlatana, a znów Spirytyści wydrwiwają go, jako sceptyka uprzedzonego. Cała rzecz w tem, żeby naprawdę nie być uprzedzonym i robić swoje, nie oglądając się na współczesnych.
Lombroso nie oglądał się na współczesnych — ale z drugiej strony Lebon ma słuszność, przypisując mu zbyt wielką łatwość w przyjmowaniu no
wych prawd. Nie w tem, że uznał medyumizm, ale w tem, że, uznawszy go, przedzierzgnął się odrazu w spirytystę, Lombroso przeniewierzył się ścisłej metodzie naukowej — a najbardziej przez to, że w szczegółach nie był dość ścisłym i krytycznym.
Przykro mi, że za jego słowa uznania, których mi nie skąpił w swojej książce, odwdzięczam się krytyką. Musiałbym jednak pominąć najważniejsze sprawy, gdybym tego punktu nie dotknął.
Medyumizm jest tak zawiłą dziedziną, oryentowanie się w nim wymaga tak drobiazgowych ostrożności, że może on być uważany za kryteryum wartości badaczy, którzy z innych dziedzin do jego dziedziny czynią wycieczki, nie tracąc miary naukowej.
Łatwo jest być sędzią, gdy się ma prawo pisane i szablony utarte, ale gdy i nauka szkolna i Własne całożyciowe doświadczenie okażą się bezsilne w nowej kategoryi faktów, wtedy dopiero osobista wartość badacza, jako badacza — jego intuicyą naukowa, przytomność, bystrość, przezorność, umiarkowanie i bezstronność — występują na jaw, albo też jaskrawo świecą swą nieobecnością.
Mówię to na podstawie wieloletniego doświadczenia: dziedzina medyumizma jest doskonałym odczynnikiem dla indywidualnych zdolności badawczych i wyrobienia metodologicznego.
Ile razy jaki fizyolog, psycholog, fizyk, wypowiedział swe zdanie o medyumizmie, tyle razy w tem zdaniu można było odcyfrować całą jego
Wartość, jako badacza — i, niestety, zbyt często okazywało się, że szablonowa sumienność i ścisłość w rzeczach utartych, stawała się wprost nieuczciwością lub przynajmniej nieścisłością i lekkomyślnością w rzeczach nowych.
Lombroso nieuczciwym nie był. Zbyt on kochał naukę, żeby być niesumiennym wobec zdań sprzecznych — ale nieścisłym był w wysokim stopniu, nawet wtedy, gdy wypowiadał słowa uznania. Dość powiedzieć, że, zażądawszy odemnie informacyi co do niektórych moich fotografii medyumicznyeh, pomieszał różne posiedzenia, poprzekręcał nazwiska i wogóle przedstawił rzecz błędnie. A cóż dopiero mówić o kwestyach zawilszych. Dla niego np. "polaryzacya psychiczna" pod Wpływem magnesu, albo działanie lekarstw z odległości, rozstrzygają się na podstawie kilku doświadczeń, a opowiadania o nieboszczykach, wracających na ziemię, przyjmuje za dobrą monetę, nie Wchodząc nawet W to, czy opowiadający byli dostatecznie przygotowani do czynienia i wiernego powtarzania tak zawiłych spostrzeżeń.
Wobec tego, czyż i na poprzednią jego działalność naukową nie pada cień nieścisłości? Czyż nie były nieścisłe jego twierdzenia co do stałych somatycznych cech przestępstwa, albo jego teorye o łączności geniuszu z obłąkaniem i epilepsyą?
Niestety, tak. Sławę swoją Lombroso zawdzięczał uzdolnieniu i oryginalności swego umysłu, a także swojej pracowitości naukowej, ale ścisłym nigdy nie był, choć o ścisłość się starał. Wypłynął na znakomitość przedewszystkiem dzię
ki temu, że w swych reformatorskich zabiegach szedł z ogólnym prądem materyalistycznym epoki i dopiero w ostatnich latach życia sprzeniewierzył mu się w części. Mówię w części, bo W gruncie rzeczy pozostał materyalista, nawet po przyjęciu wiary w duchy.
Godzi on te dwie rzeczy na sposób niektórych dawniejszych pisarzy kościelnych:
"Niemateryalność jest fikcya. Duchy są materyą w stanie rozrzedzenia i dlatego, podobnie jak eter, nie działają na nasze zmysły... Przypisujemy wszystkie objawy spirytyczne medyom, ponieważ je widzimy, a nie widzimy duchów".
Jest to więc spirytyzm materyalistyczny. Ze stanowiska nauki należy mu zarzucić przedewszystkiem to, że jedną niewiadomą sprowadza do drugiej, ponieważ my o istocie materyi wiemy również mało, jak o istocie ducha. Pomijając doktrynę, pozostaje samo uznanie duchów, jako bytów odrębnych, w niezależności od tego, co nazywamy ciałem. Ale tego właśnie należało dowieść; a tego nie dowodzi jeszcze odrębność psychologiczna poglądów i woli tak zwanych duchów, od poglądów i woli medyów, ponieważ W samem medyum wykrywa psychologia najsprzeczniejsze poglądy i tendencye. Zmiany osobowości umiemy dziś wywoływać sztucznie przez sugestyę, a i sam pogląd na osobowość musiał ulec zmianie, gdyż w najzwyczajniejszym nawet człowieku osobowość nie jest kompleksem stałym i pozbawionym sprzeczności. W jednej i tej samej jaźni znaleźć można i wielką chęć używania i myśli samobójcze, i wiarę i bluźnierstwo, i skąpstwo,
i rozrzutność, i zuchwałość i tchórzostwo, i pracowitość i lenistwo, i trzeźwość i przesądność — nic więc dziwnego, że, gdy się te sprzeczności zdyssocyują — a spirytyzm jest właśnie taką dyssocyacyą różnych elementów duszy — powstają ztąd całkiem sprzeczne wyodrębnienia psychiczne, uchodzące za oddzielne istoty.
Badacz naukowy nie może jeszcze na tej podstawie powiedzieć: "a zatem duchy nie istnieją", ale ma wszelkie prawo twierdzić, że rozszczepienia owe i zdwojenia, a nawet działania z odległości, jeszcze istnienia duchów nie dowodzą.
Lombroso ten szkopuł przeskakuje. Nie powiem, żeby trudności ukrywał, ale ich nie docenia; załatwia się z niemi pierwszą lepszą anegdotą historyczną, powszechnością wiary w powrót nieboszczyków, istnieniem tak zwanych "domów nawiedzanych", w których nie wykryto medyum, Wreszcie dysproporcyą między siłą mechaniczną niektórych objawów a siłami fizycznemi medyum,
A tymczasem anegdoty historyczne należałoby pierwej sprawdzić w szczegółach, co jest wprost niemożliwe ze względu na brak przygo towania u przytoczonych świadków. Powszechność wiary w cokolwiek nie może być ścisłym dowodem danej tezy, bo w takim razie najbardziej pewnym byłby system Ptolomeusza: wiara w krążenie słońca naokoło ziemi. Mniamania powszechne mają niewątpliwie swoje znaczenie psychologiczne, ale nie są jeszcze dowodem należytej interpretacyi zjawisk.
Niewykrycie medyum, jako argument nega
tywny, również nie może być dowodem bezpośredniej akcyi duchów.
Medyalność jest właściwością ukrytą, której się nie czuje, podobne jak się nie czuje samemu, czy się jest podatnym na hypnozę, czy też nie. Dopiero próby w odpowiednich warunkach, a przynajmniej doświadczenie z hypnoskopem, sprawę wyjaśniają. A skoro medyum samo może nie wiedzieć, że to ono działa, to tembardziej mogą o tem nie wiedzieć inni; a ponieważ nadto, jak Lombroso sam przyznaje, działanie odbywa się niekiedy na odległość, więc też i sprawdzanie jest bardzo trudne.
Nareszcie dysproporcya między siłą objawów, a fizyczną siłą medyów nie jest również poważnym argumentem. W atakach histerycznych słaba kobieta może przejawiać silę, kilkakrotnie przewyższają jej siły normalne — a przy seansach medyumicznych siła wszystkich uczestników ( w sposób, jeszcze dla nas niejasny ) składa się na silę objawów.
Sprawdziłem to już W Warszawie w roku , następnie w r. na wyspie, u Richeta, wreszcie w Instytucie Psychologicznym w Paryżu w roku , mierząc dynamometrem silę wszystkich uczestników przed i po posiedzeniu. Tylko osoby bardzo zmęczone przed posiedzeniem zyskują na trzymaniu łańcucha rąk podczas seansu. Wszystkie inne tracą, i to tracą dużo, znacznie więcej, niżby z samego fizycznego ich zachowania się wynikało, a medyum zbiera niejako siłę obecnych, koncentrując ją na danym objawie — nic więc
dziwnego, że może on pozornie przekraczać siły jednostki.
Wogóle zjawiska medyumiczne są tak skomplikowane, tak nowe, tak głęboko sięgające w niedostatecznie dotychczas zbadane sfery fizyologii, że trzeba być nadzwyczaj ostrożnym w wyprowadzaniu wniosków, zwłaszcza wniosków treści metafizycznej, do których eksperymentacya medyamiczna niejednokrotnie nastręcza sposobność. Jeszcze i wtedy, kiedy się jest niesłychanie powściągliwym i oględnym w sądach, narazi się człowiek na nazwę łatwowiernego i niepoważnego — ale taka już jest klątwa wszelkich zasadniczych nowości naukowych, i tem się zrażać nie należy. Zresztą, tego rodzaju zarzuty wypowiadać będą bez dowodów tylko uczeni karyerowicze, bądź niezdolni do prowadzenia nowych badań, bądź przenoszący zaszczyty i stosunki nad rozkosz odkrywania nowych prawd. Można więc na ich krytyki odpowiadać wzruszeniem ramion.
Ale inna rzecz z nieścisłością istotną, której W medyumizmie bardzo trudno uniknąć. Umysł nasz przywykł wplatać nowe spostrzeżenia między dawne — dodawać tylko świeże do starych, włączać pierwsze do znanych już grup klasyfikacyjnych. Tymczasem z medyumizmem jest to po większej części niemożliwe. Nowość, odrębność i pozorna błahość zjawisk są tak wielkie, że ich ani przypiąć ani przyłatać do dawnych formuł naukowych nie można — trzeba uznać całkiem nową a olbrzymią dziedzinę, która zaledwie w najniższych swych objawach zachowuje pewną łączność z uznanemi już zdobyczami wiedzy; poza tem zaś
stanowi świat odrębny faktów i wniosków, dopiero W dalekiej przyszłości obiecujący jakiś związek z obecnym światopoglądem, po gruntownej jego reformie.
A i wśród samych zjawisk medyumicznych wykrycie ich logicznej łączności stanowi niezwykłą trudność, wskutek samej złożoności ich natury.
Na każdym kroku sprzeczne dziedziny psychologii, chemii, fizyki i fizyologii dają w nim zjawiska łączne, których punktem wyjścia jest wyobrażenie, a dalsze ciągi sięgają, Bóg wie jak daleko w nieznane głębie kompleksów duchowych i przyrodniczych. Idealizm i materyalizm, animizrn i spirytyzrn plączą się ze sobą wśród wniosków, jak gdyby jakaś inteligencya ukryta wzięła sobie za zadanie urągać naszemu badawczemu niedołęstwu i naszym pretensyom do wyjaśnienia istoty rzeczy.
Oto dlaczego ostrożność metodyczna, całkiem wystarczająca w innych dziedzinach, może być w tej dziedzinie niedostateczną. Weźmy przy kład.
Dwóch przyjaciół uczonych dało sobie słowo, iż ten z nich, który pierwej umrze, objawi się drugiemu, jeśli się przekona po śmierci o istnieniu życia zagrobowego.
Jakoż po pewnym czasie ukazuje mu się i mówi:
— Przychodzę spełnić obietnicę. Żyję i ty żyć będziesz.
Objawtenie mogło nastąpić bądź w formie widzenia sennego, bądź nawet na jawie — albo wreszcie w formie pisma automatycznego.
Czy w którymkolwiek z tych wypadków może ono samo przez się służyć za dowód?
Nie. Ponieważ widzenie mogło być zwykłą halucynacye, a pismo automatyczne odbiciem sennych marzeń.
Ale jeśli przyjaciel z poza grobu podpisał się własnem nazwiskiem i w dodatku podobnym charakterem, jak za życia?
Także nie: ponieważ przyjaciel żyiący ( nazwijmy go B ) znał pismo A i mógł je odtworzyć bezwiednie. Wiemy bowiem, z jaką doskonałą wiernością sny nasze charakteryzują nieraz znane osoby.
A jeśli A, domniemany autor pisma, dodał jakiś szczegół ze swego życia, którego B nie pamiętał, a który jednak okazał się prawdziwym?
I to nie, bo mógł go znać przed wielu laty, a potem zapomnieć. Wiemy bowiem, że nawet Wrażenia z przed lat kilkudziesięciu odtwarzają się w ten sposób.
A jeśli objawienie nastąpiło bez Widocznego Współudziału B? Np. obudziwszy się rano, znalazł owo pismo na pozostawionym na swem biurku czystym papierze?
I toby jeszcze nie było samo przez się przekonywającem dla psychologa, albowiem B mógł miewać napady lunatyzmu, o czem sam nie wiedział, mógł wstać w nocy, napisać kartkę w imieniu nieboszczyka, naśladując jego pismo, i nazajutrz o niczem nie pamiętać. Znam Wypadki, W których lunatyk W imieniu innej osoby pisał listy sam do siebie.
A jeśliby te słowa wystąpiły na kartce, na
chwilę przedtem czystej, bez niczyjego dotykania, podczas seansu i przy świadkach? Jeśliby nadto były zapowiedziane pukaniem stolika, jako dowód tożsamości A? Toby zmieniło kwestyę tylko o tyle, że zamiast "pisma automatycznego" mielibyśmy t.zw. "pismo bezpośrednie", które jest objawem medyumicznym wyższego rzędu, rzadszym, trudniejszym, ale tym samym co do swej istoty. Widziałem takie pisma, podpisane imionami fantazyjnemi osób, napewno nieistniejących.
I to więc nie byłoby jeszcze dowodem.
A gdyby domniemany duch ukazał się jako postać widzialna, widzialna dla wszystkich uczestników, niewątpliwie podobna, chociaż większości za życia nieznana?
Mogłoby to być dowodem, że: albo wszyscy uczestnicy ulegli jednej halucynacyi pod wpływem opowiadań i opisów — ale toby było mało prawdopodobnem, gdyż zebrać kilka osób, jednakowo ulegających halucynacyom, jest rzeczą niesłychachanie trudną, a szczegółowe rozpatrywanie każdego zosobna wykryłoby niewątpliwie i w tym wypadku różnice w szczegółach widzenia; albo też, że istotnie nastąpiła materyalizacya postaci, podobnej do nieboszczyka, pod wpływem jednego z uczestników, będącego medyum, który go znał W rzeczywistości lub z portretu, albo z odczucia obcych wyobrażeń — ale nie byłoby jeszcze dowodem tożsamości widziadła z nieboszczykiem.
I tak samo byłoby w tym wypadku, gdyby podobizna A ukazała się nietylko chwilowo oczom obecnych, lecz została utrwalona na kliszy fotograficznej, jako jego niewątpliwy portret — a nie
byłoby to jeszcze dowodem z tej racyi, że zarówno Widziadła, jak i obrazy fotograficzne mogą być kreacyą, odbiciem wyobrażenia medyum. Istnieje bowiem, oprócz różnych rodzajów oddziaływania medyumicznego na klisze, także zdolność odbijania obrazów myślowych, czyli tak zwana "fotografia myśli", którą sam w ostatnich czasach stwierdziłam.
Ale w takim razie, powie może czytelnik, niema wogóle możności dania dowodu wystarczającego, i zawsze znajdzie się jakaś wątpliwość?...
Tak źle nie jest. Dowód mógłby być dostatecznym, ale tylko W pewnych bardzo specyalnych i bardzo dokładnie znanych warunkach — a do takiej znajomości potrzebna jest z jednej strony Wiedza antecedensów, rzadko możliwa, i odpowiednie przygotowanie wszystkich świadków w obserwowaniu takich faktów i w obserwowaniu samych siebie, ażeby być pewnym, że żadna mimowolna sugestya nie została rzucona nieopatrznie — i że rzeczywiście obecni nigdy nie słyszeli i nie mogli słyszeć szczegółów, decydujących o tożsamości.
A to są warunki tak trudne, że ich dotychczas nie udało się wypełnić w całości, tam zaś gdzie były wypełnione choć w części, rezultat był ujemny.
Nadto, istnieje w każdym człowieku tak zwana "fantazya dopełniająca", której się ustrzedz prawie niepodobna. Najlepszej wiary i najpoważniejszy człowiek ma skłonność przyrodzoną do wypełniania i zaokrąglania braków w swych wspomnieniach, nietylko dalszych, ale nawet najbliższych,
która to skłonność tem silniej Wychodzi na jaw, im silniejsze były dane wrażenia. A czyż podobna brać na zimno tego rodzaju fakty, o których zupełnej niemożliwości jeszcze wczoraj byliśmy przekonani? Tylko wielkie obycie się z temi zjawiskami, wielka wprawa w ich ocenie, dokładna znajomość własnej natury i natur uczestników, doskonała pamięć wszelkich drobiazgów, co do ich treści i następstw po sobie, wreszcie umiejętność radykalnego hamowania fantazyi dopełniającej — mogą nadać jakąś wartość tego rodzaju doświadczeniom.
Takich zaś obserwatorów, odpowiednich dla tej dziedziny zjawisk, nie urabia i nie przygotowuje żadna szkoła. Najlepszy eksperymentator w naukach ścisłych może w tej dziedzinie okazać się nieprzygotowanym, podobnie jak psycholog książkowy, nieprzywykły do obserwowania samego siebie i drugich od dzieciństwa. I wtedy, uznawszy raz objawy, które wczoraj jeszcze uważał za absolutnie niemożliwe, traci spokój krytyczny i bez oporu poddaje się najprostszej z pozoru, t.j. spirytycznej interpretacyi.
Oto np. w jaki sposób Lombroso opisuje swoje własne widzenie:
"Było to w Genui roku. Eusapia "napół pijana" (musieli ją spoić, bo nigdy sama nie pija), wydawała się niezdolną do jakiegokolwiek ważniejszego objawu. Gdym ją prosił z początku, żeby przy zupełnem świetle poruszyła ciężki kałamarz, odpowiedziała mi w swoim prostackim języku: "Poco te głupstwa? — jestem zdolna pokazać ci twoją matkę. " Wkrótce potem w półcieniu czer
wonej lampy widzę ukazującą się na tle zasłony (za którą w transie spoczywało medyum) zawoalowaną sylwetkę dość małego wzrosta, podobnie jak moja matka. Obchodzi ona stół dookoła, zbliża się do mnie, uśmiecha się i wymawia wyrazy, słyszane przez innych, ale nie dosłyszalne dla mnie z powodu mej głuchoty. Silnie wzruszony proszę ją o powtórzenie, a ona mówi: Cesar, fio mio, co — przyznaję — dość mnie zdziwiło, ponieważ matka moja w swoim dyalekcie weneckim zwykła była mówić: mio fioł. Potem, na prośbę moją, obchodzi znów stół dookoła, przesyłając mi pocałunki. W owej chwili Eusapia była dobrze trzymana przez swoich dwóch sąsiadów i zresztą jej wzrost przewyższał przynajmniej o cm. Wzrost mojej matki. Ta ostatnia ukazała mi się także mniej wyraźnie, przesyłając pocałunki i mówiąc — W ośmiu innych seansach w latach i , w Medyolanie i Turynie. "
Oto wszystko, co w tym względzie podaje Lombroso. To mu wystarczyło do uznaniu widziadła za cień matki!...
Jako ilustracyę tego rodzaju widzeń, przytoczę fakt następujący:
Na kilkanaście lat przedtem, gdy Eusapia, odbywająca wówczas pierwszą swoją wyprawę zagranicę, znajdowała się na seansie w moim domu, w Warszawie, oświadczyła mi niespodzianie, że widzi przed sobą ducha mojej matki. Ja nic nie widziałem, a w jej opisie nie znalazłem żadnego rysu charakterystycznego; zażądałem więc, żeby zapytała ducha w kwestyi bardzo prostej, która
jednakże dla mnie byłaby cenną wskazówką tożsamości, a mianowicie: który z obecnych jest moją najdawniejszą znajomością?
Z dawnych moich przyjaciół był na tem posiedzeniu jeden tylko Prus, którego matka moja znała doskonale; ale częstsze stosunki utrzymywałem W ostatnich czasach z J. A. Święcickim, którego wcale nie znała, a którego ja poznałem dopiero przed paru laty, gdy Prus był moim kolegą i przyjacielem już przed laty ciu.
Mniemany duch mojej matki wskazał na J. A. Święcickiego.
Odpowiedź zatem była tylko somnambulicznym domysłem Eusapii, opartym na świeżych wrażeniach.
I tak bywało zawsze z duchami, ile razy jakiemś odpowiednio dobranem pytaniem starałem się stwierdzić ich tożsamość. Nic więc dziwnego, że stałem się ostrożnym, i że mnie byle podobieństwo do prawdy nie zadowoli. Ale zarazem bynajmniej się nie dziwię tym uczonym, którzy, bez odpowiedniej praktyki hypnotycznej i całkiem specyalnego przygotowania psychologicznego, popadłszy w sferę tak nadzwyczajnych dla nich zjawisk i w dodatku "uległszy wzruszeniu" pod wpływem jakiegoś osobistego motywu, dochodzą do wiary w duchy. Pozory są, i one to właśnie usprawiedliwiają powszechność wiary, chociaż za argument naukowy służyć nie mogą.
A jednak! gdyby to był naprawdę duch mojej matki, jakżeby mu łatwo było dać mi dowód swej tożsamości! Nigdy bowiem dwie istoty nie
żyły ze sobą w tak ścisłym duchowym stosunku, jak ja z matką. Moje przejścia moralne były jej przejściami, ona zaś żyła tylko dla mnie i całą swoją duszę wkładała w moją przyszłość. Wobec tego banalne domysły tak zwanych duchów mogły być dla mnie tylko profanacyą Jej pamięci.
Z innem medyum objawił mi się raz jeszcze mniemany duch mojej matki pismem automatycznem. Pismo nie miało żadnego podobieństwa, było nieco odmienne od zwykłego pisma medyum, z zachowaniem jednak jego błędów ortograficznych.
Ale ponieważ objawienie to przyszło niespodziewanie i po frazesie, który mógł pochodzić od mojej matki, zastanowił mnie fakt. Duch pisał:
"Nie jestem zadowolona z kierunku, jaki obrałeś..."
Jedyne znaczenie tego frazesu, odpowiadające usposobieniu mojej matki, mogło być tylko religijne; ale, nie zdradzając niczego po sobie, zażądałem bliższych wyjaśnień. Okazało się, że "duch ma mi za złe, iż, zamiast być dobrze płatnym dyrektorem jakiejś cukrowni lub gorzelni, jak większość moich kolegów, obrałem drogę niepraktycznie naukową, dzięki czemu nie mogłem dojść do majątku".
Odpowiadało to doskonale pojęciom medyum, ale nie pojęciom mojej matki, wprawdzie praktycznej i samodzielnej, nie mającej jednak nic wspólnego z materyalizmem życiowym. Przytem, czyż mogłem przypuszczać, żeby matka, która dla mnie tylko żyła i dla mnie tylko, będąc jeszcze młodą, za mąż powtórnie nie wyszła, mo
gła po tylu latach, z za grobu, nie powitać mnie jakiemś serdecznem słowem, a przeciwnie, wystąpić z wymówką o moje małe zarobki?
Innym razem, również niespodzianie, objawił mi się duch Prusa i również zaczął od frazesu, który mógł być jego własnym, chociaż odpowiadał wiadomościom medyum. Przypomniał mi następnie wypadek z dzieciństwa, "kiedy spadłem z drzewa". To mnie tembardziej zastanowiło, mimo, że w zdaniu była pewna niedokładność; a zastanowiło dlatego, że o tym wypadku medyum napewno, a bodaj nawet nikt więcej z żyjących, wiedzieć nie mógł. Ale udając, że sobie narazie nie przypominam, o jakie to spadnięcie chodziło, proszę mniemanego Prusa, żeby mi przypomniał. I wtedy zaczął pisać, że wlazłem na drzewo i że gałęź złamała się podemną.
Nic podobnego nie było. Spadłem istotnie, ale z huśtawki, wskutek zerwania się linki — a na na drzewie Prus mnie nigdy nie widział.
Pomyślmy, ile razy tego rodzaju drobne ale charakterystyczne szczegóły, na które Oliver Lodge w swojem dziele "O życiu pośmiertnem" słusznie nacisk kładzie — nie sprawdzają się, i wtedy, oczywiście, nikt o nich nie pisze. Natomiast, jeżeli się sprawdzą, a mogą się sprawdzić, dzięki mimowolnej sugestyi osoby interesowanej, raz na tysiąc, to wówczas ten jeden wypadek, jako przekonywujący, będzie przedrukowywany z książki do książki — kilka zaś takich przykładów obok siebie, będą nawet miały wygląd b. dobrych dowodów. W ten sposób powstaje owa "statystyka", o której mówi Lombroso — ale, na nieszczęście,
to wcale nie jest statystyka, to jest tylko zbiór wyjątków.
Do najbardziej przekonywujących swą formą należy np. fakt jasnowidzenia Swedenborga, przekazany nam przez królewieckiego filozofa Kanta w jego "Träume eines Geistersehers", a cytowany, między innymi, przez Lodge'a:
Wdowę ambasadora holenderskiego z Sztokholmu, wkrótce po śmierci jej męża, napastował pewien jubiler o zapłacenie zaległego rachunku. Wdowa była przekonana, znając akuratność męża nieboszczyka, że rachunek ten był zapłacony, ale dowodów nie miała. W kłopocie udaje się do Swedenborga, który był uczonym mistykiem i dobrem medyum zarazem.
Swedenborg rozmówił się z duchem ambasadora i przyniósł wdowie wiadomość, że kwit z zapłacenia sumy niesłusznie reklamowanej znajduje się w biurku męża, w lewej szufladzie, a właściwie w skrytce poza lewą szufladą, o której jakoby nikt nie wiedział. Co też poszukiwania potwierdziły, pomimo, że przedtem przeszukano biurko napróżno.
Fakt z pozoru bardzo przekonywujący. Ale kto nam zaręczy, że istotnie ani żona, ani Swedenborg nie słyszeli nigdy o owej skrytce, i tylko następnie zapomnieli? albo też, że wykrycie jej nie jest poprostu domysłem, czy nawet widzeniem z odległości przez Swedenborga (który z odległości odczuł pożar Sztokholmu, co się uważa za fakt stwierdzony), całkiem niezależnie od istnienia i udziału w tej sprawie ducha nieboszyka?
Teoretycznie niemożliwe to nie jest, ale nie jest też naukowo udowodnione.
Prawda, że większa liczba tego rodzaju faktów działałaby bardziej przekonywająco; ale na nieszczęście, ile razy fakt przyjął formę doświadczenia, doświadczenia czystego, tyle razy nawet jasnowidzenie nie wspomogło hipotezy duchów.
W ostatnich latach stosy podobnych dokumentów zebrały Towarzystwa badań psychicznych w Londynie i NewYorku z benedyktyńską wytrwałością. Jeden z takich raportów amerykańskiego tow. (z maja r.) obejmuje str. druku. Uczeni, umierając jeden po drugim, badali się wzajemnie; wciągnięto tym sposobem do doświadczeń dra Hodgsona, F. Myersa, wreszcie Wiliama James'a i w. in., ale cóż z tego, kiedy ani jeden fakt ścisły, całkiem pewny, całkiem czysty nie dał się dotychczas stwierdzić.
Krytyka, jaką niedawno W rocznikach angielskiego towarzystwa ogłosił Maxwell, autor dzieła "Les phenomenes psychiques", doskonale ten stan rzeczy charakteryzuje.
Sam Lodge przytacza ujemny wynik doświadczenia Myersa.
Psycholog ten, autor głośnego dzieła "Human Personality", przed kilknastu laty złożył na ręce Lodge'a dokument zapieczętowany — z tą intencyą, że, jeśli będzie mógł, a nie wątpił o tem, że będzie mógł — po śmierci swojej wyjawić treść tego dokumentu przez pośrednictwo jednego z medyów, dając tym sposobem możność sprawdzenia swej tożsamości przez otworzenie listu.
W r. medyum, które znało nieboszczyka, pani Verral, zgłasza się do Lodge'a twierdząc, iż ś. p. Myers objawił jej tajemnicę swego listu. grudnia tegoż roku Lodge zwołał radę towarzystwa, otworzono list i przekonano się, że między jego treścią, a treścią mniemanej rewelacyi pośmiertnej niema najmniejszego związku. Niemniej jednak nie ogłoszono tej treści, i próba może być jeszcze wznowiona.
Czy w razie udania się będzie ona całkiem przekonywująca?
Niestety, nie. Treść listu zna już kilka osób i może ona bezwiednie, telepatycznie udzielić się również bezwiednej sferze jakiegoś medyum i wyjść na jaw w piśmie automatycznem.
A jeśli się nie uda?
Jeśli się nie uda, to także nie będzie dowodem przeciwko nieśmiertelności, bo, jak słusznie zauważył Lodge, po kilkunastu latach można za życia, a tembardziej po śmierci, zapomnieć co się pisało.
A z drugiej strony nie będzie też wykluczone jasnowidzenie samego medyum, wiadomo bowiem, że widzenie, a nawet czytanie z odległości przez ciała nieprzezroczyste trafia się, chociaż nie można się niem popisywać na zawołanie.
* * *
Lombroso przytacza jeszcze inny "dowód", który muszę naprzód objaśnić, zanim zacytuję jego słowa.
Przy pomocy dobrych medyów otrzymuje się,
między innemi, odciski rąk i twarzy w glinie lub innym podatnym materyale. Odciski takie otrzymałem kilkakrotnie z Eusapią w r. , i już wówczas znane mi były odnośne fotografie p. Chiai, który je pierwszy był otrzymał. Podałem je w "Tyg. Illustr. " w rozprawie "Nowy dział zjawisk" tegoż roku. Autentyczność tych odcisków, jako prawdziwych objawów medyumicznych, nie ulega dla mnie wątpliwości, ponieważ niektóre z nich otrzymałem na żądanie w doskonałych warunkach, trzymając ręce, nogi i głowę Eusapii, albo nawet patrząc na nią i na naczynie z gliną, W dostatetecznem świetle. Odciski te, wśród wielkiego wysiłku i bólu medyum, wykonywa jego ciało eteryczne, oddzieliwszy się od ciała materyalnego i zmateryalizowawszy natyle, żeby powierzchnią swoją mogło wywierać nacisk. Otrzymane w ten sposób odlewy z gipsu mają przedstawiać różne duchy, rzeczywiście dość niepodobne do siebie. Ale kazawszy Eusapii własną jej twarz przykładać do gliny lub plastyliny odpowiednio przyrządzonej, przekonałem się, że w ten sposób można otrzymać zupełnie to samo, pod warunkiem, żeby raz mocniej i głębiej, drugi raz słabiej i płyciej naciskać. Powstają, dzięki temu, pozornie różne rysy, którym odlew, przy zamkniętych oczach, nadaje charakter pośmiertnych masek. Lombroso kładzie nacisk na ten "grobowy" charakter wizerunków, chociaż nie ma on innego znaczenia.
Natomiast istnieje niewątpliwy związek pomiędzy wiekiem medyum, a wyglądem tych wizerunków.
W kilkanaście lat potem, gdy już Eusapia była staruszką, też same twarze wychodziły o wiele starzej — dość porównać moje ówczesne odciski z tymi, które otrzymano w Paryżu w Instytucie Psychologicznym w roku ym.
Lombroso tymczasem, który sam tych doświadczeń nie przeprowadzał, uważa je za dowód udziału duchów, opierając się na zdaniu "pewnego głośnego rzeźbiarza neapolitańskiego, że tego rodzaju odciski, gdyby je robić ręką, wymagałyby nadzwyczajnej biegłości artystycznej!".
Jak gdyby mogła być mowa o robieniu ich ręką!
Jednem słowem, argumenty jego popierają rzeczywistość zjawiska, ale bynajmniej nie jego pochodzenie zagrobowe.
Czyż więc wcale niema dowodów, któreby czyniły zadość wymaganiom logicznym, wykluczając wszelkie inne objaśnienia?
Są — całkiem, lub prawie całkiem przekonywujące co do swej formy. Znaleźć je można z dawniejszych autorów u Aksakowa, z nowszych u Bozzano i Delanne'a, a nawet i u samego Lombrosa. Ale te znów szwankują pod względem pewności świadectw.
Teoretycznie rzecz biorąc, byłoby niewątpliwie bardzo dobrym dowodem tożsamości zmarłego, gdyby ten objawił się naraz kilku medyom, sobie nieznanym, dając identyczną komunikacyę, albo jeszcze lepiej cząstki niezrozumiałe jednej komunikacyi, zrozumiałej dopiero w całości, po złożeniu komunikatów pojedyńczych. Próbowałem tego sposobu, zawsze z ujemnym skutkiem: albo nie
było nic, albo bezwiedne oszustwo medyów z zabarwieniem indywidualnem każdego z nich, a bez cienia dowodu jednego autorstwa.
Lombroso pisze:
"Najlepszym dowodem tożsamości duchów są tak zwane komunikaty dopełniające się ( ang. cross correspondence ), pochodzące od zmarłego psychologa Myers'a, a udzielone współcześnie niemal czterem różnym medyom: pani Holland w Indyach, paniom Forbes i Verral w Anglii, oraz pani Piper w Ameryce, które otrzymały prawie identyczne, w gruncie rzeczy, komunikaty. O wielu z tych faktów można powątpiewać, gdy się je bierze oddzielnie. Ale ich liczba i zgodność dają zupełną pewność".
Zawsze tylko prawie zupełną. Liczba niewiele tu znaczy, tylko dokładna zgodność. Ogólniki podobne wypowiadać musi każde medyum, które znało zmarłego z jego pism lub nawet osobiście. A pod tym względem wrażenie ogólne jest bardzo niedostateczne.
Ile tylko razy robiono podobne doświadczenia, zawsze komunikaty z tamtego świata były albo odbiciem własnych myśli medyum, albo odbiciem tych myśli, które ono w świadomości swej miało prawo przypisywać zmarłemu.
Spirytyzm namnożył takich dowodów, niewytrzymujących żadnej krytyki, w komunikatach różnych znakomitości od Homera do Napoleona, z których się śmieje w swojem b. ciekawem dziele najznakomitsze z medyów spirytystycznych Daniel Home.
On sam był spiryrystą, t.j. wierzył, że nie
jego sfera bezwiedna, tylko rzeczywiście duchy przez niego przemawiają, ale, ponieważ czul śmieszność przypisywania banalnych frazesów medyumicznych Arystotelesom i Leibnitzom, przez autosugestyę unikat takich komunikatów i dawał rewelacye tylko zmarłych, znanych otoczeniu, które, jak mniemał, mogło stwierdzić ich tożsamość. Wysoka zdolność ideoplastyczna tego medyum pozwalała mu materyalizować różne przejawy zewnętrzne, charakterystyczne dla danej osobistości, bądź to według mimowolnych wskazówek, jakich mu udzielano, bądź przez odczucie wyobrażeń bezwiednych, tak pospolite u medyów wyższego rzędu.
Niektóre z tych materyalizacyi są rzeczywiście zdumiewające i mogłyby nawet służyć za dowód tożsamości, gdybyśmy mogli mieć jakąkolwiek pewność co do tego, iż fakty, podane anegdotycznie, były obserwowane naukowo. A to jest właśnie brak, stale się powtarzający przy tego rodzaju dowodach.
Home nie uznawał spirytyzmu Allana Kardec'a, którego zresztą znał osobiście — odczuł jego śmierć telepatycznie i otrzymał nawet komunikat z podobnym do autentycznego podpisem od niego samego tej treści:
"Odwołają całą moją naukę".
Tymczasem tenże sam mniemany Allan Kardec, objawiając się przez inne medya, wierzące, potwierdzał W dalszym ciągu swoją naukę.
Czyż więc możemy polegać na tego rodzaju dowodach?
W dodatku są inne, stwierdzające, że obja
wiać się mogą, a nawet materyalizować nietylko dusze zmarłych, ale także dusze bohaterów powieściowych, albo kompozycye znanych malarzy.
Tak np. niedawno stwierdzono, że materyalizacya fotografowana o ile się zdaje w warunkach ścisłych — dala dokładną kopię twarzy jednego z aniołów Rubensa.
Oczywiście, pomijam tu wypadki, w których, jak to mia!o miejsce z panią J. w Warszawie, duch zmateryalizowany był poprostu wycinkiem z oleodruku.
O ile rewizya przed seansem przeprowadzona była ściśle i warunki doświadczenia wytrzymywały krytykę, o tyle w takich razach musimy przypisać medyum zdolność ideoplastyczną, co do której istnieją liczne dowody — ale jeszcze nie umiejętność ściągania na ziemią nieboszczyków, co do czego niema jeszcze dowodów.
* * *
O wiele ściślej przedstawia się dzieło, napisane w tej kwestyi przez znakomitego fizyka Oliver Lodge'a i również tłómaczone na język francuzki w "Bibl. Współ. Fil." p.n. La sarvivance hamaine, étude de facultes non encore reconnues, par Ie dr. Bourbon, avec une préface de J. Maxwell.
Lodge'a miałem przyjemność poznać podczas doświadczeń na wyspie Roubaud. Jest to niepospolity obserwator i eksperymentator w rzeczach fizycznych, o wiele przewyższający ścisłością
Lombrosa i posiadający dwie b. rzadkie cnoty: ) odwagę swoich przekonań, gdy jest ich pewny, ) gotowość natychmiastowego odwołania ich, gdy się przekona, że się omylił. Wreszcie posiada wspólną wszystkim prawdziwym uczonym ostrożność w wypowiadaniu wniosków.
Mimo to, nie mogę powiedzieć, żeby mnie jego dzieło w kwestyach psychologicznych zadowolniło, tak co do treści, jak i co do formy.
Pod względem treści nie odpowiada ściśle głównemu tytułowi — pod względem formy zdradza za mało obycia z zagadnieniami filozoficznemi, a także z psychologią medyów.
Jeżeli w charakterze każdego z nas, przy bliższej analizie, okazują się sprzeczności, to o osobowości medyów można powiedzieć, że jest ona zbiorem wielu osób, niedostatecznie zmieszanych w Jedną. Różne warstwy ich świadomości, a przedewszystkiem stokroć liczniejsze warstwy ich podświadomości posiadają cechy bardzo różne i mogą Występować oddzielnie. Z łatwością też medyum przyjmuje na się rolę różnych osób, a jeśli je zwłaszcza znało za życia, uosobienie może być tak trafne, jak to nieraz bywa w marzeniach sennych.
Wobec tego raczej dziwić się należy, że dotychczas sam przypadek nie dał nam takiej komunikacyi z tamtego świata, któraby całkiem trafnie odpowiadała osobistości zmarłego — a już w żadnym razie nie można brać na seryo przybliżonych prawdopodobieństw, jakie się w nich trafiają.
Lodge znaczną część swego dzieła poświę
ca telepatyi, pojmując rzecz W ten sposób, że oddziaływanie zmarłych na żyjących, gdyby się okazało faktem, byłoby także rodzajem telepatyi.
Zapewne; ale jak dotychczas, to telepatya służy raczej tylko do ograniczenia wartości dowodów przyszłego życia.
Lodge wie o tem i dlatego też stara się znaleźć dowód lepszy.
"Często — mówi on — za życia Sidgwicka i Myersa dyskutowałem z nimi nad tem, jakiby był najlepszy dowód istnienia inteligencyi nadnormalnej, chociażby nie człowieka zmarłego, ale wogóle istoty duchowej, od nas niezależnej. I zgadzaliśmy się na to, że takim dowodem, albo raczej dowodami ( bo musiałyby być dość liczne, żeby wyłączyć przypadek ) byłaby przepowiednia wypadków przyszłych, chociażby drobnych, ale nie dających się przewidzieć w naszych warunkach".
Nie wydaje mi się to trafnem. Przedewszystkiem, o czem zresztą sam Lodge napomyka, nie wiemy, czy naprawdę duchy wiedzą Więcej od nas, a specyalnie czy wiedzą więcej od nas o dalszych kolejach rzeczy ziemskich? Może wiedzą jeszcze mniej. To jedno. Następnie przepowiednie trafne, choć rzadko, zdarzają się i bez udziału duchów; a my wcale jeszcze nie mamy pojęcia o tem, jakie siły ukryte tkwią W naszych własnych duszach, i czy czasem sfery podświadome różnych ludzi nie są z sobą w tak ścisłym związku, że w pewnych warunkach mogłyby przepowiadać o sobie lepiej, niż nasze wyrachowania świadome?
Nareszcie, takie komunikaty wróżbiarskie
nie byłyby dowodem tożsamości — a bez tego abstrakcyjna kwestya istnienia jakichś obcych nam istot duchowych pozostawiłaby bez rozwiązania kwestyę naszego istnienia po śmierci.
Dla naszego istnienia po śmierci, czyli dla kwestyi tożsamości objawiających się duchów Lodge stawia trzy postulaty:
) dowody osobiste, stopniowo nagromadzone.
) Komunikaty dopełniające się przez różne medya, dające w rezultacie jeden racyonalny komunikat.
) Wskazówki i znaki charakterystyczne dla danej inteligencyi, jeśli można nowe, t.j. względnie nieznane ( str. ) .
Co do ) , to jest to tylko ogólnik; oczywisty, ale ogólnik nic nie mówiący. Nikt nie wątpi, iż chodzi o dowody, ale jakie? Jakiego rodzaju szczegóły wewnętrzne, prywatne, osobiste mogłyby stanowić dowód poważny. Nie dziwię się, że Lodge nie wyszczególnia ich natury, bo, mojem zdaniem, nie można podać takiej formuły, któraby miała objektywną wartość, t.j. wartość dla wszystkich. Możnaby tylko podać takie, które W danym wypadku miałyby wartość dla danej osoby; co zresztą Lodge sam W innem miejscu zaznacza. Weźmy przykład: gdyby mniemany duch Prusa, zamiast powoływać się na mój upadek z drzewa, był mi powiedział:
"Czy pamiętasz, jakem mówił o tobie do Adasia: trzeba tego pana podciągnąć pod ogólne widoki? Siedziałem Wówczas na stole u cioci Zagrobskiej".
Taki komunikat byłby dla mnie zupełnie wystarczającym dowodem tożsamości Prusa. Nikt bowiem z żyjących nie zna tego szczegółu i niktby go nawet nie zrozumiał, a tem samem i bezwiedne udzielenie go medyum przez moje wspomnienia byłoby niesłychanie mało prawdopodobne, a dla mnie, znającego sposób reagowania medyów na działania myślą — wprost niedopuszczalne.
Ale dla obcych byłby to fragment bez znaczenia; w każdym razie nie dowód.
Natomiast bardziej przekonywującymi dla obcych są fakty w rodzaju wspomnienia Kanta o Swedenborgu. Du Prel przytacza inny, całkiem podobny wypadek z dzieła prof. Hennigs'a o przeczuciach i widzeniach: "Wdowę po pewnym pastorze napastowano o jakąś sumę, z której jej mąż nie zdał rachunku. W nocy śni jej się, że zmarły zjawił się przed nią i powiedział: "sumy tej użyłem w sposób wskazany, a kwit znajduje się w ukrytej szufladce w czerwonym woreczku". Objektywne, dla obcych jest to bardziej przekonywujące, ale swoją drogą pod względem naukowym, dla psychologa, nie będzie to jeszcze dowód. Wdowa mogła wiedzieć o fakcie, a potem zapomnieć, i przypomnieć sobie we śnie w udramatyzowanej formie osobistego objawienia. Nie mówiąc już o tem, że ani ten przykład, ani poprzedni, cytowany przez Kanta, nie są to obserwacye naukowe. Są to tylko anegdoty, może prawdziwe, ale anegdoty opowiadane, nie zaś obserwacye poręczone. Kant bynajmniej autentyczności faktu nie poręcza. Co do o, to jest owych "korespondencyi skrzyżowanych lub dopeł
niających się", to niewątpliwie byłyby dobrym dowodem pod warunkiem, żeby się objawiły przez medya, które nie znały nieboszczyka ani osobiście, ani z jego pism. Wówczas zbytecznemby było nawet, iżby się dopełniały wzajemnie, to jest, żeby wyrazy jednej nie miały znaczenia bez wyrazów drugiej — wystarczyłoby, żeby nieboszczyk mniej więcej o jednej porze podyktował dwom, lub trzem różnym i nie znającym się medyom jeden i ten sam wyraźny okres, zawierający zdania lub fakty, możliwe do sprawdzenia jeszcze i inną drogą. Toby aż nadto wystarczyło. Jabym nawet wolał taki jednobrzmiący, jasny komunikat, niż dopełniające się wyrazy lub litery, z których, jak wiadomo, dowcipni ukladacze łamigłówek najróżniejsze rzeczy składają. Nawet doświadczenie z listem Myersa byłoby względnie dobrym argumentem, gdyby się było udało.
Nareszcie trzeci postulat Lodge'a wydaje mi się niejasnym, albo też zbytecznym, jako już zawarty w pierwszym. Cechy charakterystyczne! Niewątpliwie o nie chodzi. Ale nie umiem sobie wyobrazić, jakieby one być miały, jeśli mają być względnie nowemi, a więc nieznanemi? Jak je sprawdzić? Sama potrzeba sprawdzenia będzie dowodziła, iż nie są dość charakterystyczne, a jeśli będą charakterystyczne, mogą być wynikiem domysłu, nie zaś objawienia z za grobu. Lodge daje taki przykład;
Jeżeli komunikat nosi cechy charakterystyczne zmarłego, a medyum nie znało go bliżej, to będziemy mieli dość dobry dowód pośmiertnego
trwania tej inteligencyi. Jeżeli nadto otrzymamy od niej ustęp krytyki literackiej wybitnie w jej rodzaju, i taki, któryby się nie mogł zjawić w pierwszym lepszym umyśle, medyumicznym ani literackim który jednakże przy bliższym rozbiorze okazałby się zarówno słusznym, jak charakterystycznym, wykazującym gruntowną znajomość poezyi różnych epok i łączącym w sposób ścisły ustępy pozornie bez związku — wówczas nie wahałbym się nazwać decydującym dowodu, który i tak już był uderzający".
Powtarzam, że nie wyobrażam sobie takiego skomplikowanego przypadku, któryby mógł być w ten sposób decydująco wyjaśniony. Krytyków literackich jest dużo na świecie i niema chyba takiego, któryby sam jeden by} w stanie wypowiedzieć daną krytykę, skoro tylko będzie ona możliwa do sprawdzenia. Zresztą, dowody skomplikowane najłatwiej się zamieniają na brak dowodu. Sądzę też, że trzeba szukać prostych i ogólnych, a nie zawiłych i bardzo specyalnych, mogących się stosować tylko do nielicznych jednostek. Lodge dodaje, że gromadzeniem takich dowodów zajmuje się właśnie obecnie Tow. Badań Psychicznych. Niefortunna to droga, tak, jak wogóle niefortunne jest czepianie się pani Piper, pani Verral itp., które znały owych zmarłych, indagowanych przez Tow. Takie fakty mogłyby być przekonywujące tylko wtedy, gdyby ani medyum, ani badający je nie znali zmarłego. Inaczej będzie to gra w ślepą babkę, której już tyle druku i papieru poświęcono napróżno. Lodge
zanadto wierzy w to, czego szuka, i dlatego bawi się W kombinacye zawile, nie zrażając się brakiem dowodów prostych. A tymczasem tylko takie miałyby znaczenie przekonywujące. I czyż podobna przypuścić, ażeby ludzie tej miary, co Hodgson, Myers, Sidgwick, William James, jeżeli wogóle jeszcze istnieją i myślą, jeżeli wogóle mogą pisać ręką tego lub owego ziemskiego medyum i jeżeli wogóle pamiętają o swych przyrzeczeniach, danych żywym, nie mogli sami obmyślić dobrego, to znaczy prostego, sposobu dowiedzenia nam swej tożsamości?! W toby mi było jeszcze trudniej uwierzyć, niż w samo ich istnienie za grobem, bo toby dowodziło, że po śmierci całkiem zgłupieli.
Zadanie jest bardzo proste: trzeba wyłączyć domieszki psychiczne medyum i oddziaływania pytających, a natomiast uwydatnić, że to, co piszę, jest mojem i wyłącznie mojem dziełem. Otóż ja na miejscu Myers'a postąpiłbym tak: napisałbym do przyjaciół z Tow. Badań Psychicznych ręką pani Piper list otwarty tej treści: "Moi kochani przyjaciele! Nie zawracajcie sobie głowy pogadankami z p. Piper, która nas wszystkich znała i która na podstawie swoich wspomnień i domysłów, a waszych mimowolnych sugestyj lub oddziaływań myślowych, będzie wam ciągle udzielała komunikatów niby moich, a nie moich, zatem bez naukowej wartości. Choćbym chciał sam przez nią mówić, widzę, że jej nie przegadam, i że nie dojdziemy nigdy do ładu. Otóż, proszę Was, napiszcie do Ochorowicza, który mnie mało znal: niech pojedzie na Śląsk i wywoła mnie
przez chłopkę, która jest medyum piszącem miejscowych spirytystów ludowych. Ci napewno nie umieją po angielsku i nie domyślą się, o co chodzi. Ja przez nią napiszę wam wiadomość po angielsku, a klucz do niej znajdziecie wyjaśniony przezemnie pismem bezpośredniem w zamkniętej kopercie. Ochorowicz zanotuje komunikat, sam go nie zrozumie i prześle Wam. A wtedy otwórzcie kopertę i odcyfrujcie komunikat — będzie w nim wskazana osoba, która najlepiej zrozumie jego treść, chociaż się sama obecnie nie domyśla, że jej do tego użyję. Wtedy będziecie mieli dowód dostateczny, że nie kto inny, tylko ja sam napisałem to, co napiszę, zarówno na Śląsku, jak i tutaj, a osoba, któżą wskażę, potwierdzi, że tylko odemnie ta wiadomość mogła pochodzić. Jeśli zaś chcecie mieć jeszcze jednego przekonanego więcej, to zapytajcie Ochorowicza, czy pamięta ze wspomnień wyspy Roubaud, jakem, wyszedłszy z kąpieli, skakał na jednej nodze, żeby sobie wytrząsnąć wodę z lewego ucha? On jeden to zauważył i uśmiechał się, sądził bowiem, że prościej było osuszyć ucho ręcznikiem... " Rzeczywiście, dla mnie ten jeden szczegół by wystarczył.
* * *
Najbardziej oryginalny, chociaż nie najracyonalniejszy sposób stwierdzenia życia po śmierci obmyślili dwaj autorowie holenderscy. Przysłali mi oni swoją książkę z prośbą o recenzyę. Niestety, nie będą z niej zadowoleni.
Dzieło ich W przekładzie francuskim nosi tytuł: "Le myste`re de la mort par J. L. W. F. Matla et G. f. Zaalberg van Zelst. La Haye, . Okładkę zdobi podobizna, jak wyglądają duchy po śmierci. Wyglądają jak gałki z chleba, nieco podobne do ludzi. Ale trudno, wygląda się, jak można. Chodzi tylko o dowód, że tak jest istotnie.
Ten dowód autorowie podają W komunikatach z tamtego świata "ludzisił", bo tak się człowiek nazywa po śmierci. Komunikaty te są liczne. Wszystkie najwyraźniej zdradzają opinie autorów protestancko materyalistyczno ateistyczne. Wszystkie, z wyjątkiem paru kobiet, katoliczek, co, oczywiście, może być tylko dowodem niewieściego uporu nawet po śmierci. Ale nie koniec na tem. Autorowie są technikami i wynaleźli techniczny sposób stwierdzania obecności duchów, a nawet wywoływania ich. Bo trzeba wiedzieć, że w obecnej epoce spirytystycznego materyalizmu ten ostatni nie przeszkadza wierze w nieśmiertelność — właściwie tylko w życie po śmierci do czasu. Podobnie jak dla Lombrosa, tak i dla "badaczów" holenderskich, duchy są gazami, mniej więcej tej samej gęstości, co powietrze. Jakim sposobem te gazy mogą się utrzymać w kupie i przyjmować formy gałek z chleba, podobnych do ludzi, chociaż pozbawionych rąk i nóg? Przez "ogromne" przyciąganie. Cząstki składające je, przyciągają się, utrzymując powyższą formę. Ale mogą też odpychać się, gdy chcą, i wtedy stają się rzadszemi od powietrza, a nawet od wodoru i mogą się przeciskać przez
pory kartonowego cylindra. Na tem właśnie polega główne odkrycie autorów i ich wynalazek "dynamistografu", przy pomocy którego duchy same zaznaczają swoją obecność. Same — bez medyów! Byłby to więc ideał pośmiertnego telegrafu bez drutu.
Fakt ten rozgłosiły już dzienniki. Przyrząd jest bardzo zawiły, bardzo techniczny, objaśniony wspaniałemi ilustracyami. W zasadzie jest to duże pudło kartonowe, cylindryczne, szczelnie zamknięte i połączone rurką z manometrem, wskazującym zmianę ciśnienia. Duch na wezwanie przenika przez karton cylindra, nieprzenikliwy dla zwykłych gazów, i wejściem swojem powiększa ciśnienie. Z ciśnienia tego można obliczyć jego objętość i wagę. Objętość obejmuje średnio litry, waga około gramów. Duchy mają rodzaj skóry gazowej, t. j. są nieco zgęszczone na powierzchni, ale ta także może się rozrzedzać. W punktach, odpowiadających mózgowi i sercu, barwa gazu jest jaśniejsza. Wszędzie tam, gdzie były jakieś wady organizmu, znajdują się plamy ciemniejsze. Niektóre duchy mają ciało otoczone "masą promienistą. " Wielkość ich i waga są różne indywidualnie. Można więc rozpoznawać je już według ilości milimetrów w różnicy ciśnienia, wskazanego przez manometr. Gdy taki duch przesuwa się przez powietrze, przybiera formę cygara, podobnie jak balony sterowe. Gdy zaś ruch jest bardzo szybki, formę długiego drutu spiralnego, "jak bakterye materyi fekalnych" (str. ). Bieg duchów, zgodnie z doświadczeniami p. p. Matla i Zaalberga, przedstawia tę samą szybkość, co
dźwięk (). Duchy widzą "za pomocą wszystkich otworów swego ciała ()", ale wogóle widzą słabo, ponieważ to światło, które im jest potrzebne do widzenia, istnieje w przyrządzie w bardzo małej ilości. Medya mogą je koncentrować, pomagając duchom do widzenia. Widzą dobrze przez drzewo, a nie mogą widzieć przez szkło (sugestya promieni Rontgena). — "Szkło dla nas — piszą duchysiły — ma pozór żelaza" (). Ślepych duchów niema (). Gdy wchodzą w zimie do ciepłego pokoju, objętość ich powiększa się (), potrzebują powietrza, by żyć, nie dla oddychania, ale dla utrzymania swej formy. Gdy się wzniosą za wysoko w atmosferę rozrzedzoną, "doznają nieprzyjemnego uczucia zmęczenia" (). Ciało duchów ma dwa bieguny elektryczne, górny i dolny. Przez zastosowanie maszyny statycznej, jak to właśnie uczynili wynalazcy Dynamistografu, można je przyciągać bądź górą, bądź dołem (). Duchy mają swoje "kluby" dla rozrywki. Organów oddzielnych nie posiadają, więc nie chorują, ale mogą ulegać wypadkom, a nawet umierać od nich; normalnie zaś starzeją się. Ze starości tracą świadomość (), a przytem części ich ciała "ulatniają się" i W końcu rozpadają. Jest to więc śmierć po śmierci, tym razem nadobre. Gdy się dziecko rodzi, "mały duch jest przyczepiony do jego szyi sznurkiem" (zapewne gazowym) (). Małe dzieci umierają odrazu; dziesięcioletnie pozostawiają po sobie bardzo małego ducha, niezdolnego do rozwoju (). Wogóle w życiu po śmierci panują zasady Haeckla i Bismarcka; "siła, przed prawem" ( — — ). Boga niema. Jest tylko siła, sil
niejsza od wszystkich innych, nieosobista, ale... świadoma siebie! (). Składa się ona z atomów jeszcze subtelniejszych od eteru. "Siła jest naszym Bogiem" — mówi nieboszczyk J. J. van Zelst, ojciec jednego z autorów, a przyjaciel drugiego.
Oto wierny obraz tego, co nas czeka po śmierci na podstawie doświadczeń technicznych, potwierdzonych przez matematykę.
Sądzę, iż gdyby ludzie i bez tego nie posiadali ochoty do nieumierania, toby jej nabrali po przeczytaniu uczonego działa p. p. Matla i Zaalberga.
Czy praca ich wyjaśniła cokolwiek? Wspomniałem już w "Zjawiskach Medyumicznych" (t. I s. ): "Spirytyzm zabija się jedną okolicznością: na tyle tysięcy duchów, które śmiertelnym przesyłały swoje komunikacye, żaden jeszcze nie wyjaśnił najdostępniejszej dla nich kwestyi — nawet tego, jakim sposobem stoły się podnoszą. Możemy im darować dywagacye na temat najgłębszych zagadek istnienia — o których właśnie najchętniej rozprawiają z wiadomym skutkiem — mogłyby bowiem zawsze usprawiedliwić się tą okolicznością, że "im nie wolno" odsłaniać tych tajemnic. Co też czynią, dodając tylko czasem w wielkiem zaufaniu objaśnienie, dlaczego nie wolno. Nie wolno, bo toby sprowadziło za wielki przewrót wśród ludzkości. Duchy widocznie są konserwatystami, a przynajmniej zwolennikami powolnej ewolucyi. Może słusznie. Ale w takim razie mogłyby nam odsłonić choćby niektóre drobne tajniki, od których światby się do góry nogami nie przewrócił, a więc np.: w jaki
sposób podnoszą stoły? Przypuszczam, że cenzura zaświatowa nie miałaby nic przeciw temu. Czemuż więc milczą? Dzięki badaniom p. p. Matli i Zaalberga ta jedna przynajmniej kwestya została przekonywająco wyjaśniona: milczą, bo same nie wiedzą. I ja tak myślałem. Stary Zaalberg wyznaje po śmierci, że przez lat robił posiedzenia z jednym małym stolikiem i nie wiedział, jak się podnosi; teraz od pięciu lat po śmierci sam wywołuje ten objaw i także nie wie, jak się to robi. Mówi on dosłownie: "od pięciu lat sam robię z tym stolikiem seanse jako duch, ale jeszcze nie rozumiem, jakim sposobem powstaje uniesienie się stolika" (str. ).
Ja byłem szczęśliwszy od autorów holenderskich: inny nieboszczyk, John King, udzielił mi w tym celu specyalnego posłuchania i w niem objaśnił eksperymentalnie, że stół podnosi poprostu rękami. Rękami eterycznemi medyum, zmateryalizowanemi na tyle, żeby mogły stawiać opór materyi. Czemuż nieboszczyk Zaalberg nie powiedział tego samego? Byłby się łatwo pozbył natrętnych pytań. Nie mógł tego powiedzieć, ponieważ zapewnił poprzednio, że duchy nie mają ani rąk, ani nóg — a w takim razie piękna fotograwiura (nie fotografia, bo fotografii ci pp. nie zdołali otrzymać) byłaby bez wartości; człowieksiła nie mógłby być podobny do gałki z chleba, i oryginalność książki, odsłaniającej tajemnicę śmierci, znacznieby się zmniejszyła.
Jednem słowem — powiesz czytelniku — całe to dzieło jest tylko fantazyą i blagą?
Nie. Jest ono doskonałą i bardzo pouczają
cą ilustracyą psychologiczną zawiłości zjawisk medyumicznych. Nie w tem znaczeniu, jak się tym panom zdaje, że odkryli drogę i wynaleźli nowy aparat, dzięki którym powstanie nowa nauka eksperymentalna: psychologia fizyczna — ale w tem znaczeniu, że studyując ich książki i ich doświadczenia, wyjaśniamy sobie doskonale błędy mimowolne, popełniane pospolicie w tej dziedzinie.
PP. Matla i Zaalberg działają w dobrej wierze. Mają pewne wykształcenie techniczne, pewne oczytanie książkowe, pewien talent pisarski i niewątpliwą chęć uszczęśliwienia ludzkości rozjaśnieniem dręczących ją zagadek. Nie mają tylko tego specyalnego przygotowania psychologicznohypnotycznego, które jest niezbędne dla właściwej oceny tego, co się przejawia, lub co się samemu wywołuje. Wydaje im się, że wynaleźli sposób do rozmowy telegraficznej z duchami bez medyum, a zapomnieli o tem, że sami mogli bezwiednie wpływać na aparat, jako medya. W kilku bowiem miejscach książki zdradzają się, że są medyami i że, jako tacy, urządzali oddawna seanse. Nie spostrzegają też, że ich własne myśli, ich własne wspomnienia płacą koszta tych odkryć, tych komunikatów z za grobu, w których rozmawiają sami ze sobą. Ich "niewątpliwe" dowody tożsamości zmarłych polegają poprostu na osobistych wspomnieniach i osobistych przekonaniach, uosabianych w wyobrażeniu zmarłego ojca i przyjaciela. A zmiany ciśnienia w ich aparacie ( — m. m. ) są tak drobne, że tłómaczą się, jeżeli nie zwykłymi błędami eksperymentacyi, to ich
własną siłą medyumiczną. Możność takiego oddziaływania na aparat z drugiego pokoju (bo przez ostrożność naukową obserwują ruchy kropli manometru przez otwór w drzwiach) byłaby już sama przez się dostatecznie ciekawym objawem — gdyby go stwierdzili ludzie obcy, umiejący przeprowadzać dokładne doświadczenia fizyczne.
Kilka osób, przybyłych z Paryża, próbowało ten eksperyment stwierdzić — bezskutecznie. Duchy nie chciały włazić w pudełka, i ostatecznie sprawa porozumiewania się z nimi "bez medyów" zrobić fiasco. Dowodzi to jednego z dwojga: albo, że pp. ci, jak zwykle wobec sędziów, ulegli emocyi, która sparaliżowała ich siłę medyumiczną, albo też, że, dzięki swej hypnotycznej wrażliwości, widzieli to, co pragnęli ujrzeć — czyli poprostu ulegli halucynacyi.
Zasłony Izydy nie odsłonili.
* * *
Jednem słowem dochodzimy do wniosku, że dotychczasowe badania eksperymentalne w kwestyi życia po śmierci nie przyniosły jeszcze żadnego faktu naukowego, stanowczego, ani za, ani przeciw. Potwierdziły tylko to, co już wyżej zaznaczyłem, że w doświadczeniach medyumicznych znaleźliśmy po raz pierwszy możliwość tego rodzaju badań.
KONIEC.