Trudne dzieci to wina rodziców
Rozmowa z profesorem Mariuszem Jędrzejko z Mazowieckiego Centrum Profilaktyki Uzależnień
- Mówi Pan o sobie, że zajmuje się ciemną stroną życia. Na co dzień pracuję Pan z młodymi ludźmi uzależnionymi od komputera, gier komputerowych, internetu. Jeszcze kilka lat temu nikt o takich uzależnieniach nie słyszał.
- Mechanizm leczenia zarówno w przypadku nowych i starych uzależnień jest taki sam. Przede wszystkim trzeba postępować twardo. Tu nie ma miejsca na dialog. Jakiś czas temu trafiła do nas młoda dziewczyna uzależniona od narkotyków, która nie chciała się leczyć. Rodzice byli mocno zdeterminowani, żeby jej pomóc dlatego zastosowaliśmy bardzo radykalne środki. Zapakowaliśmy ją do bagażnika samochodu i zawieźliśmy do zamkniętego ośrodka na leczenie. Taka terapia szokowa przyniosła skutek, bo dziś dziewczyna współpracuje z terapeutami.
- Jak to się dzieje, że coraz więcej młodych ludzi wpada w uzależnienia? Czy to znaczy, że dzieci rodzą się coraz trudniejsze?
- Dzieci mamy kapitalne. Problem tkwi, proszę wybaczyć za dosadność, w popieprzonych rodzicach. Kiedy dziecko ma 9 lat kupują mu telefon komórkowy, komputer, x-boxa, playstation a kilka lat później nastolatek, przyzwyczajony do tego, że wszystko dostawał jak na tacy, pokazuje rodzicom gest Kozakiewicza. Osoba do 16 roku życia to dziecko i tak należy ją traktować, a więc przede wszystkim głaskać, przytulać i okazywać ciepło. ľ z rodziców o tym zapomina, a w zamian za to, próbuje kupić dziecko gadżetami..
- To znaczy, że powinniśmy zabrać dzieciom telefony komórkowe?
- Uważam, że przed 12. rokiem życia telefon jest dziecku niepotrzebny. Jeśli już decydujemy się na jego zakup, to nie ma potrzeby, żeby nasza pociecha zabierała go do szkoły. Z przeprowadzonych przez nas badań wynika, że niektóre dzieci wysyłają miesięcznie po 4-5 tysięcy smsów. Część z nich jest pisana w trakcie lekcji, co musi odbijać się na nauce. Rodzice muszą o tym wiedzieć, bo przecież dzieci same nie opłacają rachunków telefonicznych, a mimo wszystko nie interweniują.
- Dlatego Pan radzi dzieci wychowywać konserwatywnie.
- To bzdura, że dziecko można wychować bezstresowo. Do mnie na terapię trafiają najczęściej dzieci bogatych rodziców, którzy chcieli być dla nich partnerami. To są często adwokacji, dyrektorzy, którym wydawało się, że wystarczy dać dzieciom pieniądze, kupić drogie prezenty i zostawić zupełną swobodę. Ja często powtarzam swoim dzieciom, że ich wolność polega na tym, że mogą sobie wybrać, który samochód dziś umyją, bo to, że będą myły i sprzątały nie podlega dyskusji. Dzieciom trzeba przede wszystkim dawać obowiązki a dopiero później prawa i przywileje. W tym momencie życia najważniejsza jest nauka i gadżety nie mogą od niej odciągać. Gdy dziecko zamarzy sobie na przykład quada nie możemy od razu biec do sklepu, bo to się w przyszłości zemści na nas.
- Czyli mamy w ten sposób uczyć dzieci, że pieniądze nie rosną na drzewach.
- Tak, na przykład dając kieszonkowe. Muszą tak gospodarować pieniędzmi, żeby do końca miesiąca im wystarczyło. Jeśli chcą sobie dorobić - mogą na przykład sąsiadom posprzątać ogród. Pod żadnym pozorem nie możemy płacić dzieciom na przykład za to, że posprzątają swój pokój. To należy do ich obowiązków. Jeśli złamiemy tę zasadę to za kilka miesięcy każemy posprzątać salon i usłyszymy, że należy się 20 złotych.
- Czy konserwatywne wychowanie nie rodzi w dzieciach buntu?
- Oczywiście, że rodzi. Podam przykład z mojego domu. Jestem ojcem czwórki dzieci: dwóch córek w wieku 27 i 19 lat oraz dwóch synów: 20-sto i 21-letniego. Któregoś dnia dzieci poinformowały mnie i żonę, że idą na dyskotekę. Nie mieliśmy nic przeciwko temu, że chcą się pobawić. Powiedzieli, że wrócą do domu o godzinie 2, a spóźnili się pół godziny. Złamali zasady, które ustaliliśmy, dlatego, dostali karę. Był październik, lał deszcz a oni czekali do godziny 8 przed drzwiami, zanim pozwoliliśmy im wejść do domu. Wpuściliśmy ich, podaliśmy śniadanie, a później takich niewyspanych zagoniliśmy do pracy. Do późnego popołudnia sprzątali łazienki, pastowali podłogi, porządkowali garaż…
- Przecież to dorośli ludzie. Nie buntowali się?
- Początkowo obrazili się. Przez dwa dni nie odzywali się do nas, ale w końcu przeprosili za swoje zachowanie. Gwarantuję pani, że po takiej lekcji oni się więcej nie spóźnią. Po to ustalamy zasady, żeby ich przestrzegać i nie można sobie pozwolić na odstępstwa. Dopóki dzieci mieszkają u nas w domu muszą stosować się do naszych reguł gry. Jeśli one im się nie podoba - niech biorą plecaczki, kurteczki i do widzenia.
- Rodzice muszą mieć sporo odwagi, aby przyznać się: że popełniliśmy błąd.
- Dokładnie tak. Rodzice muszą przyjąć do wiadomości, że dali plamę i spróbować to naprawić. Wielu z nich trudno przyznać się do błędu, dlatego przywożą do nas dzieci w zaawansowanym stadium uzależnienia. Tak było w przypadku 17-letniej Weroniki, która miała 204 partnerów seksualnych. Zaczęło się od oglądania w sieci filmów pornograficznych. Pierwszy raz uprawiała seks w wieku 14 lat, spodobało się jej i zaczęła traktować seks jak sport. Po pewnym czasie założyła się z koleżanką o to, która z nich zaliczy więcej partnerów. Ta dziewczynka stała się seksoholiczką. Zdarzało się, że w trakcie jednej dyskoteki miała kilku partnerów.
- Jak to się stało, że trafiła na leczenie?
- Jej matka znalazła notatnik, w którym opisywała wszystkie swoje przygody seksualne. Początkowo myślała, że córka ma bujną wyobraźnię, ale okazało się, że ani jedna z opisanych sytuacji nie była zmyślona. Próbujemy wyciągnąć dziewczynkę z choroby, ale ona nie chce z nami rozmawiać i kwituje to stwierdzeniem, że jej tyłek to jej sprawa.
- W którym momencie rodzice Weroniki popełnili błąd?
- Dziewczynka dowiedziała się czym jest seks z internetu. Gdyby rodzice, kupując jej komputer, włączyli filtr rodzicielski, być może nie doszłoby do takiego dramatu. Ja nie jestem zwolennikiem zabraniania dzieciom korzystania z internetu, ale trzeba zadbać o to, żeby były one w tej sieci bezpieczne. Niestety tylko 4% rodziców blokuje w komputerach swoich pociech dostęp do treści dla dorosłych. Drugą istotną kwestią jest rozmowa. Myślę, że rodzice za mało z Weroniką rozmawiali. Dzieciom trzeba tłumaczyć, że miłość fizyczna może iść w parze tylko z prawdziwym uczuciem. Kiedy mój syn dostał się na studia, w przypływie radości oznajmił mi i żonie, że z dziewczyną, z którą spotykał się od 3 miesięcy jedzie na wakacje do Turcji. Zanim wyjechali wzięliśmy ich na rozmowę.
- Rozmawiał Pan z 20-latkiem na temat seksu? Czy to aby nie o kilka lat za późno?
- Rozmawiałem na ten temat z nimi i jego dziewczyną wcześniej i wiedziałem, że byli na etapie pocałunków, przytulania, trzymania się za ręce…
- Uwierzył Pan 20-latkom, że trzymanie się za ręce im wystarcza?
- Nie miałem powodu, żeby nie wierzyć. Posadziliśmy ich w kuchni przy stole, podaliśmy kolację i zapytaliśmy jakie mają plany na przyszłość. Ola odpowiedziała, że rozpoczyna studia na politechnice. To ja jej poradziłem, żeby poczekała z tym seksem jeszcze kilka miesięcy, bo na politechnice są chłopcy dużo przystojniejsi niż nasz Michał. Chcieliśmy, aby ich decyzja była świadoma i podjęta na całe życie. Pojechali na te wakacje a po powrocie stanęli przed nami i powiedzieli, że do niczego nie doszło (śmiech).
- Z badań wynika, że rodzice są do tego stopnia zajęci zarabianiem pieniędzy, że brakuje im czasu na to, żeby na bieżąco śledzić postępy dziecka w nauce.
- I to jest kolejny problem. Kilka lat temu statystyczny rodzic spędzał z dzieckiem 1,5 godziny na dobę. Teraz poświęca mu trzy razy mniej czasu. Rodzic wraca zmęczony po całym dniu pracy i zaczyna działać prawo prawego kciuka. Siada przed telewizorem i skacze po kanałach. Dzieci kręcą się gdzieś po domu i my niby jesteśmy przy nich, ale nie z nimi. Nie wiemy na przykład, że całe dnie spędzają grając w brutalne gry komputerowe, w których wygrywa ten, komu uda się w ciągu godziny zabić 300 przeciwników. Skoro dajemy na to przyzwolenie, nie dziwmy się, że mamy 14-letnich zabójców, którym świat wirtualny pomylił się z rzeczywistym.
- Rodzice kupują dzieciom gry komputerowe i nowoczesne gadżety, bo dzięki temu mają je z głowy i zyskują czas dla siebie…
- I efekt tego jest taki, że mój najmłodszy pacjent ma niespełna trzy lata i jest skrajnie uzależniony od telewizora. Jeśli mama próbuje wyłączyć telewizor, on odmawia jedzenia, bo dotychczas telewizor zawsze towarzyszył mu podczas karmienia. Informacje jakie docierają do nas z mediów nie wpływają dobrze na psychikę młodych ludzi. Włączam wiadomości a tam same gwałty, morderstwa i wypadki. Nasze pociechy nakręcają się negatywnie, a do tego nie dostają żadnych pozytywnych wzorców. Z badań przeprowadzonych wśród dzieci wynika, że dla nich autorytetem jest Robert Kubica i raper TeDe. Brak dobrych wzorców sprawia, że w młodych ludziach ujawniają się skłonności do ekshibicjonizmu. Kilkunastoletnia dziewczynka siada przed laptopami, włącza kamerę i pozwala na to, aby 1600 osób w sieci oglądało jak ona zdejmuje piżamę, ubiera się. Kiedy na ekranie pojawia się hasło: "ubierz się jeszcze raz” to ona się rozbiera i ubiera ponownie.
- Co one mają z tego, że się rozbiorą?
Nic. One po prostu wierzą, że rozebranie się przed kamerą jest sposobem zdobycia popularności. Ci młodzi ludzie oglądają telewizję i wiedzą, że jeśli nauczą się "Pana Tadeusza” na pamięć to nikt ich nie pokaże. Aby być sławnym trzeba szokować.
- A co z klapsem? Czy wychowanie konserwatywne dopuszcza taką karę?
- Moje dzieci chyba tylko raz w życiu dostały klapsa. Teraz są już na tyle dorosłe, że wystarczy perswazja.
- Wychowanie to jednak nie tylko rodzina, ale również szkoła.
- Moim zdaniem proces wychowywania dzieci rozkładają gimnazja, które są nieprzygotowane organizacyjnie i metodycznie. Tam mamy do czynienia z burzą hormonów, ale nie wiadomo jak nad nią zapanować. 70% czynów zabronionych w Polsce jest popełnianych przez gimnazjalistów. To nie jest wina tych dzieci, ale rodziców, którzy próbowali wychowywać je bezstresowo i po partnersku. Dziś dzieci dojrzewają szybciej niż przed laty, przede wszystkim za sprawą chemii, którą dostają w jedzeniu albo w kosmetykach. Emocjonalnie to jednak nadal dzieci, a w gimnazjum traktuje się je jak ludzi dorosłych. Dostają przyzwolenie na ostry makijaż, wyzywający strój…
- Jak w takim razie zmusić młode dziewczyny do tego, aby przestały zachowywać się w szkole jak na wybiegu?
- To rodzice, zapisując dziecko do danej szkoły powinni podpisać deklarację, w której zawarte będą prawa i obowiązki dziecka, czyli na przykład to, że ma ono prawo się uczyć, ale nie wolno mu przynosić do szkoły telefonu komórkowego. Jeśli rodzicom te reguły się nie podoba, niech szukają innej szkoły.
- A co z nauczycielami? Jaką oni powinni odgrywać rolę w wychowaniu?
- Nauczyciele od najmłodszych lat muszą uczyć kultury. Dzieci w pierwszych klasach szkoły podstawowej powinny wiedzieć, że kiedy nauczyciel wchodzi do sali trzeba wstać i powiedzieć dzień dobry. Kiedy wychodzą z klasy - chłopcy przepuszczają dziewczynki w drzwiach. Radzę też nauczycielom, żeby nie przyjmowali prac domowych pisanych na komputerach, bo uczniowie często bezrefleksyjnie kopiują informacje na przykład z wikipedii. Jeśli zmusimy dziecko, aby włożyło wysiłek i przepisało tę informację ręcznie to zapamięta z niej choć 30%.