Co się stało dnia 12 sierpnia 1945 roku?
Michaił Burlieszin. Bladym świtem dnia 12 sierpnia 1945 roku, na trzy dni przed ogłoszeniem kapitulacji Japonii, w Morzu Japońskim, w niedalekiej odległości od północnej części Półwyspu Koreańskiego rozległ się potężny wybuch. W niebo wzbiła się ognista kula na wysokość 1.000 metrów. W ślad za nią w niebo wzniósł się ogromny obłok w kształcie grzyba. Według hipotezy amerykańskiego eksperta ds. broni jądrowej Charlesa Stone'a, w tym miejscu została zdetonowana pierwsza i zarazem ostatnia bomba atomowa Cesarstwa Japonii.
Japońskie „urządzenie jądrowe”?
Jak bardzo prawdopodobnym jest stwierdzenie, że japońska armia przeprowadziła taki eksperyment na terytorium dzisiejszej KRL-D? Oświadczenie Stone'a, że Japonia prowadziła eksperymenty nad bronią atomową w tokijskich laboratoriach, centrach badawczych w Mandżurii, a także w kompleksie przemysłowego miasta Hynnam (Hyngnam) w Korei, spotkało się z wątpliwościami wśród amerykańskich uczonych. Dr Edward Dry sądzi, że Japonia miała zbyt niski stopień rozwoju technologii, żeby ich uczeni byli w stanie skonstruować i odpalić takie „urządzenie jądrowe”. Także historyk John Dower jest sceptycznego zdania o rewelacjach Stone'a. Ocalone materiały na temat japońskiego cyklotronu, który został zbombardowany przez Amerykanów, świadczą o tym, że był on całkiem prymitywnym urządzeniem w porównaniu z jego amerykańskim odpowiednikiem. Ale tego, że w dniu 12 sierpnia 1945 roku w Morzu Japońskim eksplodowała japońska bomba A, wykluczyć się nie da...
Jakie mamy przesłanki przemawiające za prawdziwością sensacyjnego oświadczenia Stone'a? Przywiodły go do tego badania archiwów wojskowych USA. Japońska bomba A - jak uważa Stone - miała być wykorzystana przeciwko wojskom amerykańskim w ramach planu obrony Wysp Japońskich, znanego pod kryptonimem „Ojczyzna” (plan Ketsu-go zakładający wykorzystanie do walki z Amerykanami m.in. 5.000 lotników kamikadze oraz nurków fukunuri - uwaga tłum.), ale dla jej użycia zabrakło już czasu. W dniu eksplozji atomowej, kompleks badawczy w mieście Hynnam został zdobyty przez wojska radzieckie. W tamtejszych zakładach chemicznych można było śmiało wytworzyć i poskładać wszystkie komponenty japońskiej bomby atomowej. Przedsiębiorstwa, w których wytwarzana jest broń jądrowa, często mają właśnie wygląd zwyczajnych kombinatów chemicznych.
Japońscy specjaliści...
Prawdziwość domysłów Stone'a potwierdzają dane uzyskane przez amerykańskiego zwiadowcę Theodore'a McNellie. Pod koniec II Wojny Światowej służył on w wywiadzie analitycznym w pacyficznym sztabie generała Douglasa Mac Arthura (1880-1964). W swym artykule pisze on, że amerykański wywiad dysponował danymi na temat wielkiego japońskiego centrum badań atomowych w Hynnam, ale utrzymywał tą informację w tajemnicy. Rankiem, 14 sierpnia 1945 roku, amerykańskie samoloty przywiozły próbki powietrza, wzięte nad Morzem Japońskim, u wschodnich wybrzeży Korei Północnej. Badania tych próbek dały oszałamiające wyniki - wychodziło na to, że w Morzu Japońskim dokonano eksplozji „urządzenia jądrowego”!
Przed II Wojną Światową Japonia była jednym z liderów w zakresie badań nad fizyką jądra atomowego. Japońscy fizycy jądrowi znajdowali się w ścisłej czołówce rankingu uczonych z tej dziedziny. Europejskie centra fizyki jądrowej podupadły wskutek masowej emigracji uczonych pochodzenia żydowskiego do USA. W ZSRR jednych fizyków powołano do wojska, innych wysłano do gułagu, i prawdziwe prace nad atomem prowadzono już po wojnie. W USA, gdzie wyemigrowała większość jądrowców, było ich więcej, niż trzeba. I wszystkich zatrudniono w programie badań. Podobnie było w Japonii, gdzie kolektyw uczonych też pracował nieprzerwanie.
Pierwszym, który w Japonii zajął się problematyką broni A był gen. por. Takeo Yasuda - szef Wydziału Naukowo-Technicznego Sztabu Sił Powietrznych Cesarstwa Japonii. Generał ten zwrócił uwagę na artykuły, w których stwierdzano, że: „reakcja łańcuchowa wyzwalana poprzez rozpad uranu jest w stanie doprowadzić do wybuchu o niewyobrażalnej mocy.” Jeden z byłych nauczycieli generała Yasudy - prof. Riokichi Sagane napisał dokładny referat, w którym dowodził, że najnowsze odkrycia fizyki jądrowej mogą być wykorzystane w celach wojskowych. Minister wojny w rządzie Japonii - Hideki Tojo (1884-1948) na referacie profesora napisał dekretację: „Ten problem powinien być rozpracowany przez ekspertów.” Zgodnie z tąże dekretacją, gen. Yasuda zorganizował Instytut Badań Fizyczno-Chemicznych w 1941 roku, którego dyrektorem został prof. Yosio Nishina - uczeń słynnego Nielsa Bohra (1885-1962). (è Zainteresowanych odsyłam do internetowego kącika wspomnień 39. Grupy Bombowej - http://39th.org/39th/hc/hc_japan_a_bomb.html - uwaga tłum.) Poza tym odkomenderowano z armii do IBFC około 100 uczonych i specjalistów, którym wydano polecenie skonstruowania bomby atomowej. (è Warto przeczytać także „Tajemnice Dolnego Śląska i inne - Uranowy U-boot” - http://hausherr.blog.onet.pl/2,ID25192127,index.html - w którym to materiale jego autor przedstawił nieco inną wersję tych wydarzeń - uwaga tłum.)
... oraz problem paliwa jądrowego
A teraz o surowcach potrzebnych do wyprodukowania bomby A. Uranu to oni nie mieli, ale Niemcy regularnie eksportowali go do Krainy Wschodzącego Słońca. Kiedy sytuacja wojenna III Rzeszy znacznie się pogorszyła, to Japończycy mogli liczyć tylko na dostawy drogą morską - na okrętach, tak więc Hitler postanowił kontynuować te transporty przy pomocy transportowych okrętów podwodnych. W morze wyszedł przystosowany specjalnie do przewozu uranu okręt podwodny U-401. To była pierwsza - i na szczęście dla Aliantów - ostatnia próba dostarczenia Japonii tego ważnego surowca strategicznego przy pomocy U-bootów.
Koniec wojny zastał U-401 w połowie drogi do Japonii i po długich deliberacjach Korwettenkapitän Haase zdecydował się wynurzyć okręt i poddać Amerykanom. Na wieść o tej decyzji wszystkich czterech japońskich oficerów łącznikowych popełniło tradycyjne rytualne samobójstwo - seppuku. Ale według Stone'a, Japończycy do tego czasu już zgromadzili dostateczną ilość uranu do tego, by dokonać detonacji swej bomby atomowej.
Informacja o eksplozji pierwszego japońskiego „urządzenia jądrowego” pozwala odpowiedzieć na dwa zagadkowe pytania, które dotyczą zakończenia wojny na Dalekim Wschodzie: po pierwsze - co okazało się być bezpośrednią przyczyną bezwarunkowej kapitulacji Kraju Kwitnącej Wiśni? I po drugie - czemu miała ona miejsce właśnie 15 sierpnia?
Odpowiedział na nie w swej książce pt. „2013 год: Вспоминания о будущем” A. Poljucha, który napisał tak:
Staje się zrozumiałym, - dlaczego Japończycy zdetonowali swoje „urządzenie jądrowe” w niedużej odległości od miasta Hynnam. W nocy z 13 na 14 sierpnia 1945 roku do Hynnamu wkroczyły wojska sowieckie. Albo były to niezaplanowane testy bomby, albo zdetonowano ją po to, by nie wpadła w ręce wroga - bowiem istniało niebezpieczeństwo, że całe i sprawne „urządzenie jądrowe” wpadnie w ręce nieprzyjaciela, i japońscy wojskowi postanowili kosztem swego życia unieszkodliwić ochraniany obiekt.
Zrozumiałe są w tym kontekście przyczyny, dla których rząd Japonii zdecydował się na kapitulację właśnie w dniu 15 sierpnia 1945 roku. w tym przypadku o palmę pierwszeństwa ubiegały się USA i ZSRR. Pierwsi dowodzili, że japońskie kręgi rządzące zrozumiały bezsens wszelkiego oporu wobec nieprzyjaciela posiadającego broń masowej zagłady (BMR), zaś ci drudzy twierdzili, że to właśnie przystąpienie do wojny ZSRR wbiło nóż w plecy japońskiemu militaryzmowi w dniu 9 sierpnia 1945 roku i pokazało także Japończykom bezsens dalszych działań zbrojnych na dwa fronty. Ale najbliższa chronologicznie dacie 15 sierpnia jest data 13/14 sierpnia, kiedy to Armia Czerwona wkroczyła do Hynnamu. Jak widać straciwszy „kuźnię” dla swych atomowych „mieczy” nieustraszeni samuraje zginęli nie mając już na co liczyć...
I jeszcze jeden realny i obiektywny dowód na to, że Japonia prowadziła swego czasu poważne prace nad stworzeniem własnej BMR. Krótko przed 11 września 2001 roku, amerykańska administracja ogłosiła swój „akt dobrej woli” zwracając Japonii wywiezione stamtąd w 1945 roku tajne dokumenty i materiały związane z pracami japońskich uczonych nad BMR w czasie Drugiej Wojny Światowej.
Japońskie kręgi rządzące nie były z tego zadowolone, bowiem w swej świadomości Japończycy wykreowali siebie na ofiary atomowego ataku, że chcieliby raz na zawsze zapomnieć o swych osiągnięciach w tej dziedzinie...
Od tłumacza
Artykuł ten ukazał się w rosyjskim czasopiśmie „NLO” nr 47, z dnia 21 listopada 2005 roku. Przetłumaczyłem go, bowiem rzuca on nowe światło na historię końca II Wojny Światowej na Dalekim Wschodzie, która w Polsce jest raczej mało znaną. I niby wszystko jest w porządku i ma swe uzasadnienie, ale istnieje kilka przesłanek, które - moim zdaniem - budzą wątpliwości, co do wiarygodności podanego przez Michaiła Burlieszina materiału.
Przesłanką numer jeden są skutki eksplozji jądrowej. Gdyby do niej doszło gdzieś na morzu w pobliżu miasta, to wybuch ten miałby swe skutki przede wszystkim w postaci radioaktywnego fall-out'u na morze i ląd. Znaczna część Morza Japońskiego i Korei zostałaby skażona przez opad radioaktywnego deszczu, zaś radioaktywne obłoki mogłyby dotrzeć do Japonii, Chin i ZSRR. Po drugie - nawodna lub podwodna eksplozja nuklearna spowodowałaby wystąpienie tsunami na akwenie całego Morza Japońskiego, co musiałoby zostać odnotowane przez stacje mareograficzne. Najsilniejsza fala uderzyłaby w miasto Hynnam i okoliczne miasta na wschodnim wybrzeżu Korei oraz - słabsze, ale zawsze - na zachodnim wybrzeżu Honsiu. Poza tym zauważalny byłby efekt PM przez Japończyków i Rosjan, zakłócenia pola magnetycznego Ziemi, zakłócenia transmisji i propagacji fal radiowych, itd. itp. Chyba, że... - była to powietrzna eksplozja jądrowa - taka jak w Hiroszimie i Nagasaki, gdzie obie bomby atomowe o mocy ok. 20 kt TNT wybuchły na wysokości ok. 500 m nad celem. Wtedy faktycznie - grzyb poeksplozyjny utworzyłaby para wodna, zaś produkty rozszczepienia uranu-235 czy plutonu-240 mogły się utrzymać długo w atmosferze, by po 2 dniach mogły je zebrać samoloty amerykańskie... Tak samo fale tsunami byłyby znacznie niższe i mniej niebezpieczne, niż w przypadku nawodnej lub podwodnej eksplozji nuklearnej. Pytanie zasadnicze brzmi: czy zaobserwowano takie zjawiska? Jeżeli tak, to można będzie stwierdzić, że rzeczywiście, rankiem 12 sierpnia 1945 r. u wybrzeży Korei Północnej eksplodowała bomba jądrowa.
Wątpliwości budzi teza zawarta w książce A. Poljucha, że japońscy samuraje zdetonowali „urządzenie jądrowe”, by nie wpadło w ręce wroga. Według Kodeksu Bushido samuraj powinien zadać sobie śmierć w obliczu wroga, ale tak, by jak najwięcej wrogów wysłać przed sobą czy ze sobą do diabła. Taka jest logika wojny. A tutaj jakaś dziwna finta - samuraje zostawiają „kuźnię” atomowych „mieczy” i wypływają w morze, by tam wypróbować jeden z nich... na samych sobie. Czyż to nie bzdura? Czy nie bardziej logicznym - z wojskowego punktu widzenia - byłoby ściągnięcie jak największych sił radzieckich do miasta, a następnie zdetonowania głowicy jądrowej? Tym sposobem wojska radzieckie zostałyby zmasakrowane, zaś samuraje dokonaliby atomowego harakiri z imieniem boskiego tenno na ustach. Tak jednak nie zrobiono, a zatem przyczyna musiała być inna.
Miłośnicy sensacyjnych techno-thrillerów zapewne pamiętają powieść jednego z najpoczytniejszych pisarzy amerykańskich Clive Cusslera pt. „Smok” (wyd. I, Warszawa 1993), w której założył on, że samoloty dokonujące atomowych bombardowań Japonii latały parami z dwóch różnych lotnisk, by w razie niewykonania misji przez jedną załogę - wykonała ją załoga rezerwowa, która w przypadku wykonania misji przez załogę nr 1 wracała do bazy. (è C. Cussler - „Smok”, ss. 7-20 oraz 443-447) W przypadku startującego z Tinian bombowca B-29 Enola Gay z bombą Little Boy na pokładzie, której celem była Hiroszima, rezerwową maszyną miała być Dennings' Demons z bombą Mother's Breath, która jednak uległa katastrofie lecąc z wyspy Shemya na Aleutach na Kioto lub Osakę. Sprawdziłem w Internecie listę maszyn 509 Skrzydła Bombowego - Demonów Denningsa na niej nie było. (è Źródła: “The Manhattan Project Heritage: Planes” - http://www.childrenofthemanhattanproject.org/HISTORY/H-07a3.htm oraz “Welcome to the 509th Composite Group” - http://home.att.net/~sallyann4/509.html) Niby to fikcja literacka, ale...
Zakładając, że jednak 12 sierpnia 1945 roku, we wczesnych godzinach rannych doszło do eksplozji nuklearnej u wybrzeży Korei Północnej, musimy odpowiedzieć, kto mógł jej dokonać. Japończycy? - bardzo wątpliwe. Rosjanie - to bez sensu - nie mieli jeszcze własnej bomby A, a gdyby nawet mieli, to odpaliliby ją nad miastem, a nie Morzem Japońskim. Chińczycy i Koreańczycy nie liczyli się w tej grze - jeszcze nie, a zatem pozostali Amerykanie. Sytuacja w dniu 12 sierpnia przedstawiała się następująco: Japończycy zastanawiali się nad kapitulacją i twardo bronili się przed Aliantami. Rosjanie maszerowali na Hynnam i inne miasta na południe od niego wzdłuż Półwyspu Koreańskiego. No i wyobraźmy sobie, że z Aleutów leci na południe B-29 Superfortess z czwartą bombą atomową na pokładzie, która ma zrzucić w morze w okolicach Hynnam. Po co? Odpowiedź jest prosta - to mogła być (i najprawdopodobniej była) demonstracja siły. I to nie przed Japończykami tylko przed Rosjanami. Znając pokrętność polityki Amerykanów w stosunku do swych sojuszników (odczuliśmy to w Iraku), mogli sobie oni pomyśleć tak: „A zatem Uncle Joe wie o naszej super-bombie, ale tylko z przekazów wywiadu i kanałów dyplomatycznych, więc my mu pokażemy ten pikadon nieco bliżej jego brzegów, na oczach jego wojskowych, przy okazji dowie się, że z nami nie ma żartów i kto tu naprawdę rządzi na Pacyfiku”. I tak też zrobili. W 24 godziny później Hynnam padło, a w ciągu trzech następnych dni Japonia się poddała, zaś ZSRR otrzymał bardzo wyraźny sygnał, że zaczęła się Zimna Wojna. Nie w Fulton od wystąpienia sir Winstona Churchilla (1874-1965) w dniu 5 marca 1946 roku, nie pod niebem Skandynawii w lecie 1946 roku, ale od wybuchu amerykańskiej bomby atomowej przed oczami dowódców wojsk radzieckich na Dalekim Wschodzie, bladym świtem 12 sierpnia 1945 roku...
To, co tu napisałem jest tylko hipotezą, która będzie trudno zweryfikować choćby dlatego, że od opisanych wydarzeń upłynęło już 60 lat. Świadkowie już nie żyją, a jeśli nawet, to mieszkają w komunistycznym piekle Korei Północnej i raczej nie pisali pamiętników. Ślady tych wydarzeń zapewne znajdują się w archiwach Moskwy, Pekinu, Phenianu, Seulu, Tokio i oczywiście Waszyngtonu, ale nie ujrzą one światła dziennego wcześniej, niż za 40 lat... Dlatego też tą hipotezę będą mogli zweryfikować dopiero nasi potomkowie.
Przekład z j. rosyjskiego i opracowanie:
Robert K. Leśniakiewicz © 2006-04-02