Day Samantha Oni i dziecko Nasza trojka


SAMANTHA DAY

Nasza trójka

(The three of us)

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Późnym wieczorem było duszno i parno. Wydawało się, że nadchodzi burza. Tysiące gwiazd rozjaśniało nadal jednak bezchmurne niebo.

Deanna Hamilton bezskutecznie próbowała zatrzymać senne marzenia. Zdawały się ulatywać, nieposłuszne jej woli.

Usiadła z ciężkim westchnieniem. Wzrok jej padł na stojące na nocnym stoliku zdjęcie Ryana. Jego rysy rozmywały się w mroku. Strzępki wspomnień zaczęły powoli układać się w obrazy. Oto Ryan, pełen życia, zdrowy, radosny, pragnący jej i kochający ją...

Podniosła się ociężale. Oparła się o futrynę okna i patrzyła na sąsiednią posesję. Przez stojące w szeregu drzewa zamigotała powierzchnia basenu. Odbijały się w niej światła pobliskich latarni.

Opanowała ją nagła chęć zanurzenia się w chłodnej wodzie. Czuła niemal, jak czysta toń pochłania ją, zamyka się nad jej rozgrzanym ciałem, sprawia, że gorące myśli, dręcząca tęsknota oddalają się. Spostrzegła, że myśli o czymś, co w zasadzie było zakazane. Woda jednak kusiła. Nikt przecież nie musi się o tym dowiedzieć. Jej nowy sąsiad rzadko bywa w domu, a od kilku dni w ogóle nie dawał znaku życia.

Długo nie mogła się zdecydować. Na pewno nie było to rozsądne. No! Dalej, nie bój się, rozbrzmiewało jej w głowie coraz głośniej.

Nie była w stanie dłużej się opierać. W górnej szufladzie komody wyszperała kostium kąpielowy i po cichu wymknęła się z domu. Za nią, przez szparę w drzwiach, wyśliznęły się dwa małe kociaki i natychmiast zniknęły wśród krzewów ogrodu.

Podeszła szybko do muru odgradzającego obie posesje i wspięła się na stojącą tam ławkę. Wyjrzała ostrożnie. Zgodnie z przypuszczeniami po tamtej stronie nie było nikogo. W oknach sąsiedniego domu nie paliło się światło.

- W porządku. Spróbujemy - mruknęła do siebie i zdecydowanym ruchem podciągnęła się na rękach.

Przerzuciła obie nogi na drugą stronę i usiadła na szczycie muru, uważnie nasłuchując i rozglądając się. Tu, na zewnątrz, było chłodno i przyjemnie. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna wrócić do siebie i zadowolić się odświeżającym prysznicem. Skoro jednak dotarła aż tutaj, nie było sensu wracać. Migocąca powierzchnia basenu stanowiła pokusę nie do odparcia.

Wyciągnęła stopę tak daleko, jak tylko mogła, by dosięgnąć trawnika. Lekko zeskoczyła, otrzepując z rąk okruchy cegły. W sekundę później bezszelestnie zanurzyła się w krystalicznej toni.

Przepłynęła parę metrów pod wodą. Wynurzyła się, by zaczerpnąć powietrza i obróciła się na plecy. Woda była chłodna i przynosiła oczekiwane orzeźwienie.

Patrzyła w niebo, myśląc o swoich snach. Dzięki nim Ryan był znów blisko niej. Choć przez chwilę... Westchnęła i zaczęła pływać znowu.

Wróciły wspomnienia - ostatni weekend, zanim ich świat się zawalił, wyprawa na narty do Quebec, przytulne schronisko. Mogli zajmować się wyłącznie sobą, beztroscy i szczęśliwi.

Deanna dała nurka, chcąc obmyć cisnące się do oczu łzy. Płynęła pod wodą do momentu, aż jej płuca nie mogły już znieść braku powietrza. Wynurzyła się, by je łapczywie zaczerpnąć. Podpłynęła do krawędzi basenu i oparła głowę na rękach. Czuła się rześko. Wspomnienia odpłynęły. Tym razem na pewno z łatwością zapadnie w sen.

Otarła z twarzy krople wody i spojrzała w górę. Nad nią stał mężczyzna... Serce skoczyło jej do gardła. Odepchnęła się gwałtownie od brzegu, patrząc na niego przerażonymi oczami. Zrobił szybki krok do przodu. Ubrany był jedynie w białe szorty, a jego twarz pozbawiona była wyrazu.

- Kim... kim pan jest?

Głos Deanny drżał nieco i brzmiał nienaturalnie głośno w ciszy wieczoru. Powoli starała się przesunąć w płytszy kraniec basenu.

- Wolałbym raczej wiedzieć kim pani jest i co, u licha, robi pani w moim basenie?! Proszę natychmiast wyjść!

Obserwował, jak w panice gramoliła się z wody.

Idąc w kierunku ogrodzenia, czuła w sobie lęk mieszający się z poniżającym uczuciem wstydu. Gdy szła, zostawiała za sobą na chodniku błyszczący, mokry ślad.

- Bardzo przepraszam. Więcej już tego nie zrobię - wyjąkała, oglądając się z wahaniem.

Wyraz jego twarzy przekonał ją, że przeprosiny nie uspokoiły go. Nadal stał sztywno, ze zmarszczonymi brwiami, a gdy poruszył się nagle, Deanna poczuła skurcz w żołądku. Był silny i wystarczająco wściekły, by ją zaatakować. Przyśpieszyła kroku.

- Uciekaj, póki możesz. Zaraz zadzwonię po policję. Deanna nie potrzebowała dalszych ostrzeżeń. Strach dodał jej sił. Podciągnęła się na rękach, przełożyła szybko nogi przez mur i zeskoczyła na swój teren. Pozbierawszy się, choć od skoku bolały ją kolana i stopy, pomknęła do tylnych drzwi. Jeszcze zanim je otworzyła, dobiegł ją złośliwy śmiech.

Chodziła teraz po kuchni w tę i z powrotem, przeklinając się w duchu za szalony pomysł. Czuła nie tylko wstyd. Owszem, jej sąsiad miał prawo złościć się, jednak jego zachowanie przekroczyło pewne normy. Był prawie nieprzytomny z wściekłości, a w jego postawie, w tym śmiechu było coś przerażającego.

Zwykle po czymś takim poszłaby rano przeprosić za incydent. Tym razem postanowiła trzymać się jak najdalej od tego człowieka.

Niezły sposób na rozpoczęcie znajomości, nie ma co, pomyślała. Po chwili wzruszyła ramionami. Najlepiej było chyba zapomnieć o tej sprawie.

Zbyt była wzburzona, by wrócić do łóżka. Włożyła krótki bawełniany szlafrok i usiadła przy stole.

Przed nią piętrzyły się stosy zapisanych kartek. Kreśliła coś bezładnie na jednej z nich, próbując przypomnieć sobie, co napisała poprzedniego dnia. Jej myśli jednak mąciło wyobrażenie, jak też musiała wyglądać, przyparta dosłownie do muru, cała mokra, w kostiumie kąpielowym, w świetle lamp ogrodowych, przeskakująca potem w pośpiechu mur. Jego śmiech brzmiał ciągle w jej uszach tak wyraźnie, jakby stał tuż za jej oknem. Na to wspomnienie skurczyła się w sobie.

Z wysiłkiem skupiła się ponownie nad tym, co dotychczas napisała. Upłynęło nieco czasu, zanim zdołała przejść ze świata realnego do tego, który był wytworem jej wyobraźni. Zrobiła kilka małych poprawek i po chwili zastanowienia zaczęła pisać.

Po jakimś czasie usłyszała natarczywe skrobanie do drzwi. Uniosła głowę, jakby budząc się ze snu. Wstała, przeciągając się i ziewając otworzyła drzwi. Dwa małe kociaki wpadły z impetem do kuchni, kierując się natychmiast do swojej miski.

- Cześć, zwierzaki - powiedziała i zamknęła drzwi. Z szafki wyjęła pudełko karmy dla kotów i dosypała do miski. Słysząc odgłos chrupania, do kuchni wszedł dostojnym krokiem starszy kot. Zatrzymał się na chwilę, by rzucić spojrzenie na swą panią, po czym pomaszerował dalej.

Uśmiechnęła się, widząc z jaką niechęcią patrzył na małe kociaki.

- Musisz się do tego przyzwyczaić, Leo - mruknęła, a on próbował wepchnąć swoją szarą głowę pomiędzy dwie małe, czarne. - One będą z nami mieszkać.

Kiedy skończyły jeść, wypuściła dużego kocura na zewnątrz i zgasiła światło. Weszła na górę do sypialni i natychmiast się położyła, walcząc z pokusą spojrzenia przez okno na dom sąsiada. Chciała szybko zapomnieć o całej tej przygodzie.

Następny dzień zaczął się o wiele za wcześnie. Obudził ją telefon z ofertą szczególnie korzystnego rabatu na czyszczenie dywanów. Odmówiła na tyle grzecznie, na ile pozwalała jej na to złość. Nie znosiła tych telefonicznych domokrążców.

Przytuliła się znów do poduszki, próbując przywołać sen. Po chwili pomyślała jednak, że właściwie miło byłoby rozpocząć dzień tak wcześnie. Miała trochę korekty do zrobienia. Gdyby udało się jej przebrnąć przez to teraz, wieczorem mogłaby pisać dalej.

Wyjrzała przez okno i zobaczyła piękne, bezchmurne niebo. Zanosiło się na wspaniałą pogodę. Wzięła prysznic i ubrała się. Założyła spodnie khaki i czarną koszulkę. Spięła mokre włosy spinką, mając nadzieję, że poskromi to niesforne loczki, pojawiające się po wyschnięciu. Nastawiła kawę i zdjęła pokrowiec z wiszącej przy oknie klatki z papugami. Dwa ptaszki • natychmiast zaczęły świergotać z ożywieniem, drepcząc to w tę, to w drugą stronę po drewnianej poprzeczce.

- Hej, wy tam! Dajcie spokój! Za wcześnie trochę na tyle hałasu.

Nalała sobie kawy i zaczęła przeglądać to, co wczoraj napisała. Do głowy przyszły nowe pomysły. Wzięła długopis i zaczęła pisać.

Z głębokiego zamyślenia wyrwało ją natarczywe pukanie do tylnych drzwi. Poderwała się od stołu zaskoczona, wychlapując przy okazji kawę z kubka prosto na rękopis.

- Psiakrew! - Rzuciła na stół papierowy ręcznik, by zapobiec zupełnej katastrofie.

Pukanie powtórzyło się, tym razem donośniej. Deanna podbiegła do drzwi.

Za nimi stał wysoki, przystojny mężczyzna - okropnie... wściekły. Jego oczy, zwężone w szparki, aż błyszczały z irytacji.

O, mój Boże, pomyślała. To znowu sąsiad. Może w nieco bardziej kompletnym stroju, ale tak samo zły! O co chodzi tym razem?

- Za tylnym kołem mojego wozu leży szary kot - wycedził, aż nazbyt wyraźnie. - Nie wygląda na to, że chce się stamtąd ruszyć. - Podniósł rękę i pokazał świeże, czerwone pręgi po kocich pazurach. - Czy to pani zwierzę?

No wspaniale! Po prostu rewelacja! - pomyślała. To oczywiście Leo! Był stary i uparty. Czemu jednak upatrzył sobie tego człowieka za cel swoich fochów?

- A więc? - sąsiad zmarszczył czoło niecierpliwie.

- Uch, tak, sądzę, że to może być mój kot. Mogę go zobaczyć?

- Owszem, i to szybko. Jestem już spóźniony i nie obchodzi mnie, czy przejadę tę bestię czy nie.

Deanna spojrzała na niego zmrożona.

- Pan chyba żartuje...

Zaśmiał się. To był ten sam złośliwy śmiech, który ścigał ją uciekającą do domu zeszłej nocy.

- Niech go pani zabiera i koniec! Muszę się przebrać. - Odwrócił się i szybkim krokiem odszedł w kierunku domu.

Deanna, klnąc pod nosem, poszła szukać kota. Zarozumialec siedział oparty o tylne koło sportowego samochodu. Błyszcząca czystością maska była cała „ostemplowana” zakurzonymi kocimi łapami.

Deanna przyklękła i pstryknęła palcami.

- No, Leo, chodź tu! Chodź, zanim zrobi z ciebie hamburgera! - Weszła pod samochód i wyciągnęła rękę, by go chwycić. Odsunął się. Zebrała się w sobie i nagłym wysunięciem ramion zdołała go złapać za futro. - Mam cię, podły dachowcu! Chodźmy stąd, zanim on wróci.

- Za późno!

Deanna aż mruknęła z wściekłości. Cała była czerwona z wysiłku i ze wstydu. Wyobraziła sobie, jak też musiała wyglądać, wczołgując się pod samochód, z siedzeniem wystawionym na zewnątrz. Trzymając kota mocno w ramionach, spojrzała na niego.

- Nie było o co robić tyle hałasu. Wystarczyło włączyć silnik. Przestraszyłby się i poszedł sobie.

- Gdy zobaczyłem, co zrobił z moją maską, zastanawiałem się, czy nie włączyć biegu i nieco go nie... spłaszczyć. - Spojrzał szybko na zegarek i potrząsnął głową. - Jestem już spóźniony. Następnym razem proszę trzymać to zwierzę z dala ode mnie.

Przeszedł obok niej, wsiadł do wozu, włączył silnik i szybko wyjechał na ulicę.

Mam nadzieję, że dostanie mandat za zbyt szybką jazdę, pomyślała Deanna ze złością. Spojrzała na kota i wykrzywiła się do niego.

- Wielkie dzięki, Leo! Wiesz, nie mogłam się wprost doczekać, kiedy znów z nim porozmawiam!

Wróciła do domu i postawiła kota na ziemi. Nalała sobie świeżej kawy i usiadła przy stole.

Jeszcze parę dni temu zamierzała pójść i mu się przedstawić. Z poprzednimi sąsiadami stosunki układały jej się bardzo dobrze i chciała kontynuować tę tradycję. Teraz wydawało się jej to niemożliwe. Dwa spotkania - dwa zderzenia. Miała powyżej uszu jego arogancji i zarozumialstwa.

Kilka dni później Deanna znalazła się na terenie swego sąsiada. Stary koszyk wypełniony narzędziami wisiał jej na ramieniu. U stóp, na ziemi leżała mała drabinka i wiadro.

Poprzedniego dnia otrzymała telefon. Jakaś kobieta szukała kogoś do wytapetowania pokoju. Dzwoniła do Deanny, bo zarekomendował ją znajomy jej znajomej.

Deanna chętnie się zgodziła. Potrzebowała pieniędzy. Wątpliwości obudziły się w niej dopiero wtedy, gdy zapisała adres. To była jej ulica, a numer wskazywał na któryś z pobliskich domów. Czyżby to TEN?

A więc jednak! Westchnęła i przełożyła koszyk na drugie famie. W końcu to dla niej nie pierwszyzna. Wytapetowała w życiu wiele mieszkań. Znana była z tego, że pracowała szybko i fachowo. Poza tym wiele osób wolało, by w ich domu pracowała kobieta.

Właściwie to miała ochotę oddzwonić, że rezygnuje ze zlecenia, ale naprawdę każdy grosz się dla niej liczył. Poza tym był to przecież tylko biznes.

Pozbierała swoje rzeczy i zadzwoniła do drzwi.

Niemal natychmiast otworzyła jej kobieta ze śpiącym dzieckiem na rękach.

- O, dobrze, że pani już jest! Proszę wejść - uśmiechnęła się miło.

Deanna weszła do chłodnego, wyłożonego posadzką przedsionka. Hm, a więc był żonaty i miał dziecko, pomyślała. To trochę dziwne, że nigdy przedtem nie widziała ich razem.

Uśmiechnęła się tym swoim szerokim, przyjaznym uśmiechem.

- Jestem Deanna Hamilton.

- A ja Sybil. Proszę, pokażę pani, który pokój Lee chce wykończyć. Przepraszam, ale nieco się śpieszę - dodała, gdy szły przez hol. - Muszę zawieźć Davy'ego do pediatry.

Weszły do dużego, jasnego pomieszczenia. Deanna złożyła na podłodze swój bagaż i rozejrzała się. Zwykłe, proste ściany pomalowane matową farbą. Łatwizna.

- To pokój Lee - powiedziała Sybil. Potarła policzkiem główkę dziecka. - Obiecałam mu pomóc w jego urządzeniu, ale do tej pory nie mogłam znaleźć na to czasu. Pomyślałam więc, że chociaż pokażę mu próbki tapet, żeby coś wybrał i zatrudnię kogoś, kto je ułoży. Tapeta jest tam, pod oknem. - Palcem wskazała piętrzący się stos rolek. - Strasznie długo to trwało, zanim zrealizowali zamówienie. Myślałam, że już nigdy to do nas nie dotrze. Dużo czasu zajmie pani praca?

- Nie sądzę. Którą ścianę mam zrobić?

- Tę za biurkiem i tę z oknami. Pomóc pani trochę z meblami?

Stały tam tylko dwa kryte czarną skórą fotele i stylowe biurko z komputerem.

- Nie, dam sobie radę. Dziękuję.

- To dobrze - westchnęła Sybil. - Powiedziałam Lee, że zostanę, ale muszę już iść do lekarza. Dziś Dave dostaje swoją pierwszą szczepionkę - dodała, przytulając chłopca mocniej. - Wiem, że to głupie, ale nie znoszę tego. Zwykle mdleję na widok igły. Nie wiem, co zrobię, jak zobaczę, że wbijają to coś w Davy'ego - skrzywiła się. - Powiedziałam Rickowi, żeby po nas przyjechał do przychodni. Lee miał mu o tym przypomnieć w pracy. Mam nadzieję, że będzie pamiętał. Oni tam teraz zupełnie wariują, tyle mają roboty.

Deanna zaczynała powoli rozumieć sytuację.

- To znaczy, że to nie jest pani dom?

Sybil wyglądała na zaskoczoną. Nagle wybuchnęła śmiechem.

- Ja z Lee? Nie! Dobry Boże, tylko nie to! Mój mąż i on pracują razem. Jesteśmy dobrymi znajomymi od czasu studiów. Ale teraz już muszę iść. Ma pani wszystko, co potrzebne?

- Wszystko, oprócz wody.

- Kuchnia jest tam. W lodówce są zimne napoje. Och, prawie zapomniałam! W razie gdybym się spóźniła, czek dla pani leży na biurku. Mam parę rzeczy do załatwienia w mieście, ale powinnam zdążyć do popołudnia.

- A właściciel?... To znaczy kiedy wraca z pracy?

- Znając Lee myślę, że dopiero pod wieczór. U niego to tylko praca, praca i praca. - Sybil zrobiła cierpiętniczą minę i pokręciła głową. - W każdym razie, gdyby musiała pani wyjść, a mnie by jeszcze nie było, proszę tylko zatrzasnąć dobrze drzwi za sobą, okay? Muszę lecieć. Pa!

Deanna westchnęła. Oto więc stała w JEGO domu. Musiała wykonać robotę szybko i perfekcyjnie, zanim on wróci. W ten sposób może nawet się nie zorientuje, że to ona maczała w tym palce. Była przekonana, że jeśli odkryje kto był wykonawcą, z pewnością postara się znaleźć jakieś defekty.

Zaczęła od rozłączenia komputera i przesunięcia biurka na środek pokoju. Nie wiedziała zbyt wiele o komputerach. Miała nadzieję, że nie skasowała w ten sposób czegoś bezpowrotnie. Przewód zawadzałby jej jednak i musiała go odłączyć. Na grubym, ciemnym dywanie rozłożyła płachtę foliową i poszła do kuchni po wiadro wody. Gdy już wszystko miała pod ręką, rozwinęła pierwszą rolkę.

Kolor i wzór były szokujące. Małe, złociste rybki, wypuszczające pyszczkami strumienie bąbelków pływały pomiędzy poziomymi, wijącymi się pasmami ciemnopurpurowych wodorostów. Pasowało do tego tylko jedno słowo: szkaradne!

- O, rany! To jest to? - powiedziała do siebie.

Ten człowiek miał na pewno o wiele lepszy gust. Mogłoby to od biedy pasować do łazienki, ale do pracowni?! Nie ma mowy! Mimo sprzecznych uczuć, musiała jednak przyznać, że nie pierwszy raz miała tapetować pokój czymś tak okropnym. Każdy ma przecież inne upodobania i nie jej rzeczą było to kwestionować.

Zwinęła rolkę i sprawdziła następną. Wzór był identyczny. Wszystkie były jednakowe. Zajrzała do torby, w której je dostarczono i znalazła kwit. Numer wzoru zgadzał się. A więc to nie pomyłka. Wzruszyła ramionami i zabrała się do pracy.

- Mam tylko nadzieję, że nie dostanę od tego choroby morskiej - mruknęła i przyłożyła pion do ściany.

Praca poszła szybko. Zawsze tak było z nudną robotą. Myślała wtedy o swoim pisaniu. Gdy tylko przychodziła jej do głowy ciekawa myśl, zapisywała ją zaraz w notesie, który miała zawsze pod ręką.

Miała nadzieję, że nie będzie musiała już nigdy podejmować żadnych dorywczych zajęć. Kiedy odeszła z pracy w firmie reklamowej, myślała, że nareszcie będzie miała mnóstwo wolnego czasu na pisanie. Okazało się jednak, że w domu trzeba było dokonać paru większych napraw i to poważnie naruszyło jej oszczędności. Od tego czasu starała się wykorzystać każdą okazję do zarobienia pieniędzy.

Wydanie dwóch książek dla dzieci nie wzbogaciło jej zbytnio. Pracowała teraz nad trzecią książką z tej serii. Miała nadzieję, że czytelnicy pozostaną jej wierni. Nowe wydanie w Stanach lub w Europie było możliwe, ale trwało to zawsze tak długo... Przynajmniej jej pierwsza książka nadal sprzedawała się dobrze. Czas na większe rzeczy dopiero nadchodził.

Po przyklejeniu ostatniego paska Deanna odeszła parę kroków, by ocenić jak wypadło. Potrząsnęła głową ze złością. Wyglądało to po prostu okropnie! W całym pokoju roiło się od małych, paskudnych rybek! Miała nadzieję, że jej sąsiad rozchoruje się na dobre w tym wnętrzu.

Sprzątnęła szybko i jeszcze raz rzuciła okiem na swoje dzieło. Zauważyła, że róg tapety, tuż przy suficie, lekko odstaje. Wspięła się z powrotem na drabinkę i nożem, delikatnie doprowadziła to miejsce do porządku.

- Co tu się, do licha, dzieje?!

Zaskoczona odwróciła się i stopa ześlizgnęła się jej ze szczebla. Wykonała kilka chaotycznych ruchów i zdołała złapać równowagę. Mimo to z dłoni wyleciał jej nóż i uderzył o blat biurka. Na jego lustrzanej powierzchni pozostało widoczne zadrapanie.

Z bijącym sercem Deanna spojrzała na rozsierdzonego sąsiada. Jego oczy najpierw rozszerzyły się ze zdumienia, a następnie zwęziły z wściekłości.

- To pani? Co pani robi w moim domu?!

- Tapetuję ściany - odpowiedziała zadziornie.

- Sybil wspominała mi, że ktoś ma przyjść, ale... - rozglądał się z niesmakiem. - Co ona wymyśliła? Chodziła chyba od drzwi do drzwi szukając kogoś, kto zrobi to najgorzej jak się da. A może to pani sama zdecydowała się mi dokuczyć?

Deanna zeszła z drabiny i stanęła tak, żeby rozdzielało ich biurko.

- Wyszło mi całkiem nieźle - rzekła, siląc się na spokój. - Do licha, wygląda prawie idealnie!

- Idealnie?! W życiu nie widziałem nic bardziej obrzydliwego! Skąd to się wzięło? Z wyprzedaży braków?

Deanna uniosła podbródek i spojrzała na niego.

- Nie ja wybieram tapety. Jeśli się panu nie podobają, to czemu pan je kupił?

- Ja? Nie mam pojęcia kto to wybierał! Ja wybrałem zupełnie co innego! Przecież musiała pani chyba zauważyć, że zaszła jakaś pomyłka? A może pani specjalnie dokonała tu małej zamiany, co? - zapytał nagle, uważnie się jej przyglądając.

- Dość tych bredni. Nie jest pan wart takiego wysiłku - wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze.

- Wczoraj dostałam telefon z zapytaniem, czy nie wytapetowałabym pokoju. Zgodziłam się. Potem stwierdziłam, że to ten dom, ale powiedziałam sobie: cóż z tego?

Obiecałam, to zrobię. Przyszłam tu dziś rano, wpuściła mnie pana znajoma, Sybil. Dała mi te tapety i wyszła. Przykleiłam je, bo o to mnie proszono i tyle. Jeśli sklep dostarczył panu nie to, co trzeba, to sprawa miedzy panem a nimi. Ja nie mam z tym nic wspólnego.

- Owszem, ma pani. Pani to przykleiła i pani to zdejmie.

- Nie ma mowy - zaprotestowała hardo. - Niech pan dzwoni do sklepu, niech oni to zdejmą. To nie moja wina.

Spojrzał raz jeszcze po ścianach.

- Musiała pani wiedzieć, że to zła tapeta. Dlaczego pani to nakleiła?

- Skąd mogę wiedzieć, jaki pan ma gust? Powtarzam jeszcze raz: proszono mnie o położenie tej tapety i to zrobiłam. Wykonałam pracę, do której mnie wynajęto. To wszystko.

Jego wzrok padł na fatalną rysę na biurku.

- Przypuszczam, że mój zniszczony stół to też nie pani wina?

- Przykro mi z tego powodu, ale pana wejście z tymi impertynencjami tak mnie przeraziło. Ma pan szczęście, że nie spadłam z drabiny i nie rozbiłam sobie głowy.

- To by już zupełnie wykończyło ten mebel - wymamrotał pod nosem. - Szybko się pani uwinęła z tym czekiem, który tu zostawiłem - dodał zaraz.

Deanna poklepała się po tylnej kieszeni spodni.

- Praca wykonana, czek jest mój.

Wiedziała jednak, że gdyby zaczął się kłócić i nalegać, oddałaby go bez wahania. Sprawa nie była warta wojny.

Sąsiad patrzył ciągle na ściany z wyrazem rozpaczy na twarzy.

- Nie, to nie może tak zostać. Nie będę mógł nic zrobić w takim pomieszczeniu. Coś pani powiem. Może pani zatrzymać całą zapłatę, jeśli zdejmie to pani z powrotem. Najlepiej od razu.

Deanna wahała się. Tak naprawdę nie była mu nic winna. Mało tego, to on winien był jej lunch i jakiś napój. Pomyślała jednak, że dzięki jej ustępstwu ta idiotyczna sytuacja między nimi stałaby się może nieco mniej napięta.

- W porządku - powiedziała, odgarniając włosy z czoła. - Ale bez mycia ścian. To zostawię panu.

Spojrzał na nią z cieniem rozbawienia w oczach.

- Dużo czasu to pani zajmie?

- Nie więcej niż przyklejanie. Jeśli zostawi mnie pan teraz samą, będę mogła od razu zacząć.

- Może lepiej zostanę i dopilnuję, żeby tym razem wszystko było tak jak trzeba?

- Z mojej strony wszystko było w porządku. Wolałabym jednak pracować bez widowni. Krytycznej widowni - dodała i kciukiem wskazała drzwi. - Jeśli pan pozwoli...

Na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu.

- Jestem w kuchni, jeśli będzie pani czegoś potrzebować.

Nagle poczuła gwałtowną potrzebę, by zobaczyć, jak ten uśmiech wygląda w pełni.

- Nie będę niczego potrzebować - powiedziała, a gdy wyszedł, zastanawiała się, ileż ta, tak bardzo przystojna przecież twarz zyskałaby, gdyby nie była tak pochmurna.

Złapała za róg pierwszego pasa tapety i wzdychając, powoli odciągnęła go od ściany. Cała robota na marne. No, ale przynajmniej miała ten czek. Mogło być gorzej.

Budzik zadzwonił o wiele za wcześnie. Wyłączyła go i mrucząc pod nosem zwlokła się z łóżka. Miała nadzieję, że dane jej będzie pozostać dziś w domu i cały dzień pisać. Zatrzymała się na chwilę, by pogłaskać zwinięte w nogach łóżka kociaki.

- No, Alfie! I ty też, Imp. Zabierajcie się stąd. Jak mogę pościelić, skoro się tu wylegujecie?

Koty wstały, przeciągając się i ziewając. Na dzień dobry jeden polizał drugiego w pyszczek. Po tej krótkiej ceremonii umościły się znowu i natychmiast usnęły.

- Tacy to pożyją - westchnęła, idąc do kuchni.

Na dole stary kocur, usłyszawszy budzik, jak co rano czekał z nosem przy drzwiach. Wypuściła go na zewnątrz, na jaskrawe poranne słońce.

- Tylko zostaw ptaki w spokoju, Leo! - krzyknęła za nim.

Rozsunęła zasłony nad zlewem, a później zdjęła pokrowiec z klatki z papugami. Ptaszki powitały ją rozgorączkowanym poskrzekiwaniem.

- Może by tak trochę ciszej? - mruknęła, przeczesując palcami włosy.

Godzinę później wyszła z domu. Był piękny poranek, powietrze świeże, niebo ciemnobłękitne, nie zmatowione jaszcze spalinami i upałem. Z odległości kilku przecznic dochodził tu szum samochodów wjeżdżających na most na Osborne Street w drodze do śródmieścia.

Rzuciła szybkie spojrzenie na dom sąsiada. Wspaniale utrzymany teren był na szczęście pusty. Ani śladu człowieka. Miała nadzieję, że nie pojawi się do końca dnia. Nie potrzebowała kolejnej konfrontacji.

„Special Moments” była kwiaciarnią w dzielnicy Osborne Village w Winnipeg. Ładne, ekskluzywne sklepiki i restauracje stały po obu stronach ulicy, aż do samego mostu nad rzeką Assiniboine.

W tej dzielnicy mieszkali różni ludzie. Skromne bloki stały na przemian z pięknymi willami. Sporo było starych, dużych domów. Niektóre pięknie odnowione, inne z kolei podzielone na szereg pokoi do wynajęcia dla studentów i uboższych rodzin. W odróżnieniu od przedmieść, te ulice pełne były życia przez całą dobę.

Deanna weszła do sklepu przesiąkniętego zapachem kwiatów. Przesunęła wzrokiem po roślinach. Tak, to naprawdę było miłe miejsce pracy.

- Pat, to ja! - zawołała, idąc w kierunku zaplecza. Pat Hahn wystawiła głowę z magazynka.

- Dzień dobry, Deanna! Piękny dzień, co?

- Wspaniały! Będzie dziś sporo roboty, prawda?

- Myślę, że tak - odrzekła Pat z satysfakcją. - Kwiaty na ślub państwa Symcko już przyszły. Jak tylko je posortuję, zacznę układać. W tym czasie chciałabym, żebyś zajęła się klientami. Czy mogłabyś też wystawić przed sklep nasz bukiet reklamowy? To przyciąga klientów. Sporo sprzedałyśmy ich wczoraj. Potem przyjdź tutaj. Kawa jest gotowa i przyniosłam trochę tych duńskich ciasteczek z piekarni. Są jeszcze ciepłe. - Schowała się z powrotem na zaplecze.

Deanna uśmiechnęła się. Odłożyła torebkę i wzięła w ręce bukiet. Pat była osobą po czterdziestce, tęgawą i nieco już siwiejącą. Miała wesołe, choć nieco wścibskie usposobienie. Miło było z nią pracować, była dobrą przyjaciółką.

Deanna otworzyła nogą drzwi i ustawiła bukiet tak, by nie tamował ruchu, ale by każdy, kto przechodził, mógł go zobaczyć. Zadowolona wróciła do środka. Nalała sobie kubek gorącej kawy i przysiadła na brzegu długiego stołu. Wzięła podane jej ciastko.

- Mmm - mruknęła z rozkoszą. - Fantastyczne! Dzięki, Pat.

Pat zjadła właśnie ostatnie okruchy pierwszego ciastka i sięgnęła po następne.

- Wiem, nie powinnam - powiedziała z westchnieniem. - Nie mam jednak za grosz charakteru. Ty z kolei mogłabyś zjeść ich tuzin i nie utyjesz ani grama!

- Może bym i nie utyła, ale na pewno zrobiłoby mi się niedobrze. - Deanna wzięła do ust ostatni kęs i zlizała z palców lukier. - Nie miałabym nic przeciwko przybraniu trochę na wadze - dodała.

- Może i tak, ale wyglądasz świetnie właśnie tak! Wysoka i wiotka.

- Wysoka i chuda! - zaprzeczyła z przekąsem. Miała prawie metr osiemdziesiąt i mimo swego apetytu nie mogła w żaden sposób przybrać na wadze.

- O, nie! Ty masz styl! Wyglądasz doskonale.

- Dziękuję - mruknęła nieco onieśmielona komplementami.

Tylko jeden człowiek sprawiał, że była piękna. Nie było go już w jej życiu. Pozostał tylko w mglistych wspomnieniach.

- Ale rzeczywiście, wyglądasz na nieco zmęczoną. - Pat połykała kolejne ciastko. - Pisałaś wczoraj w nocy, co?

Deanna pokiwała głową.

- Tak, nie mogłam usnąć. Nadziałam się znowu na mojego ulubionego sąsiada.

- Co takiego zrobiłaś tym razem?

- Nic nie zrobiłam. No, w każdym razie nie celowo. Gdybyś go jednak posłuchała, mogłabyś sądzić, że byłam wmieszana w poważne przestępstwo kryminalne.

- A wiec o co poszło?

- Żona jednego z jego współpracowników najęła mnie do wytapetowania pokoju w jego domu. Dostała mój telefon od Cynthii. Tapetowałam pokój jej dziecka, pamiętasz?

Pat skinęła głową twierdząco.

- No i?

- Zrobiłam, co miałam zrobić, ale, jak każe moje psie szczęście, sklep dostarczył mu zły wzór. Oczywiście, był to najokropniejszy wzór, jaki kiedykolwiek widziałam, wliczając w to ten w wielkie dynie, jaki kiedyś kładłam komuś w kuchni, pamiętasz?

- Och, to było straszne! - Pat pamiętała próbkę, którą Deanna jej pokazywała. - I mówisz, że to było jeszcze brzydsze?

Deanna pokiwała głową.

- O tak! Małe, obrzydliwe rybki z bąbelkami pływające między purpurowymi wodorostami! W każdym razie, właśnie skończyłam kleić, gdy on wrócił.

- I co?

- Właściwie to dostał kręćka! I, oczywiście, oskarżył mnie o celowe położenie złej tapety. Nie rozumiem tego człowieka, Pat! - pokręciła głową. - Jednego uśmiechu, jednego miłego słowa! Co za facet!

- Zapłacił ci chociaż?

- Czek miałam już w kieszeni. Uspokoił się w końcu na tyle, że zgodził się, żebym go zatrzymała, jeśli ściągnę to paskudztwo ze ściany.

- Zrobiłaś to?

- Mhm. I zostawiłam ściany całe pokryte tą kleistą mazią - skrzywiła się. - Mam nadzieję, że zeskrobanie tego zajęło mu całą noc - westchnęła. - Musi być chyba jakiś lepszy sposób na zarabianie pieniędzy.

- Jest! - Pat uśmiechnęła się na dźwięk dzwonka u drzwi. - Idź i sprzedaj wreszcie trochę kwiatów.

- Tak jest, szefie! - zasalutowała Deanna.

Wstała z miejsca i wyszła powitać pierwszego klienta.

ROZDZIAŁ DRUGI

Minęły prawie dwa tygodnie, od kiedy Deanna ostatni raz widziała swego sąsiada. Przypuszczała, że znów wyjechał służbowo i ani trochę jej to nie przeszkadzało.

Pewnego dnia wracała późnym popołudniem z kwiaciarni. Było ciepło. Powietrze, zwykle klarowne i świeże, tego dnia było zamglone spalinami, a hałas uliczny bardzo meczący. Przeszła na drugą stronę, gdzie w cieniu drzew lżej się oddychało.

Kilka kroków przed nią szła mała dziewczynka z rękami wsuniętymi głęboko w kieszenie krótkich spodenek. Kopała przed sobą jakiś drobny kamyk. Widać było, że się nudziła. W pewnej chwili spojrzała przez ramię wyczuwając, że ktoś za nią idzie. Zaraz też skręciła w ulicę, przy której mieszkała Deanna.

Myśli Deanny krążyły wokół kolejnej sceny powieści. Palce wprost swędziały ją do pisania. Niecierpliwie przyśpieszyła kroku.

Przechodząc obok sąsiedniej posesji, zauważyła, że dziewczynka siedzi teraz na stopniach przed domem sąsiada i w skupieniu delektuje się lizakiem. Gdy Deanna przechodziła, rzuciła jej przelotne spojrzenie.

Deannie wydało się dość dziwne, że dziewczynka wybrała właśnie ten dom na miejsce odpoczynku. Zatrzymała się na moment, by coś powiedzieć, gdy przyszło jej do głowy, że tak naprawdę to ta mała nic złego nie robi. Po prostu... siedzi sobie. Zmęczyła się spacerem, więc przysiadła tam, gdzie znalazła wygodne miejsce.

Weszła wreszcie na swoją działkę. Chwilę grzebała w torbie w poszukiwaniu kluczy. W domu panował miły chłód. Zrzuciła sandały i poszła wprost do kuchni, by szybko zapisać scenę, którą przed chwilą obmyśliła.

Po jakimś czasie przypomniała sobie o dziewczynce. Odłożyła długopis i wyszła na zewnątrz. Tak jak się spodziewała, nie było jej tam. Gdy jednak podeszła do muru oddzielającego obie działki, by wyrwać kilka chwastów rosnących wśród kwiatów pod ścianą, z drugiej strony doszedł ją stłumiony plusk. Później jeszcze jeden i coś, co przypominało pomruki zadowolenia. Może to on, pomyślała, a może... może to była ta dziewczynka! Pamiętając o swojej przykrej przygodzie, Deanna postanowiła ostrzec dziecko i - jeśli będzie trzeba - przegonić je stamtąd. Ostrożnie wspięła się na ławkę.

Dziewczynka chodziła wokół basenu i siatką na kiju wybierała z wody liście i drobne patyczki. Nuciła sobie przy tym pod nosem.

Deanna podciągnęła się wyżej na rękach. Dziecko nie powinno w żadnym razie przebywać na obcym terenie i do tego bawić się tak blisko dość głębokiej wody. Przerzuciła nogi na drugą stronę i - tak jak owej pamiętnej nocy - zeskoczyła na drugą stronę. Dziewczynka nawet jej nie usłyszała.

- Hej, ty, mała!

Dziewczynka omal nie straciła równowagi. Zaskoczona spojrzała na Deannę. Nie miała więcej niż osiem, dziewięć lat. W jej okrągłych, niebieskich oczach dało się dostrzec cień zadziorności i uporu.

- Nie powinnaś tutaj spacerować, wiesz?

- Dlaczego?

- To nie jest twój dom. A poza tym, to niebezpieczne bawić się w pobliżu basenu, gdy wokół nie ma nikogo.

Dziewczynka zacisnęła usta i odrzuciła opadające jej na oczy kosmyki włosów.

- Ja tu mieszkam - powiedziała. - A poza tym umiem nieźle pływać...

- Być może, ale mimo to nie powinnaś tu być.

- Powiedziałam, że tu mieszkam.

Deanna założyła ręce i spojrzała na nią z góry.

- Ależ nie, nie mieszkasz tu.

- Owszem, mieszkam!

Deanna omal się nie uśmiechnęła na widok jej determinacji. Spróbowała z innej beczki.

- Jak ci na imię?

- Mickey - skrzywiła się mała.

- A jak dalej?

- Wescott - parsknęła zniecierpliwiona.

- W porządku, Mickey Wescott, a teraz: gdzie mieszkasz naprawdę?

- Przecież mówiłam!

- W porządku. A może mogłabym skontaktować się z twoimi rodzicami?

Zamrugała oczami.

- Nie mam rodziców.

W jej głosie było coś, co kazało Deannie uwierzyć.

- A kto się tobą opiekuje? - zapytała nieco łagodniej.

- Mój wujek, ale teraz jest w pracy.

- A jak twój wujek ma na imię?

- Lee.

- A na nazwisko?

- Hm... Stratton.

Lee Stratton. To nazwisko widniało na czeku, który wręczył jej sąsiad. A więc dziewczynka mówiła prawdę. Deanna spojrzała na nią z sympatią.

- Niedawno się tu wprowadziłaś? - Mhm. Wczoraj.

- A kto ma się tobą opiekować, gdy twój wujek jest w pracy?

Nie zostawiłby chyba jej samej... Była o wiele za mała, by pozostawać tak długo bez opieki. Mickey skrzywiła się.

- Kyra była ze mną, ale przyszedł jej chłopak i mu się tu znudziło. Powiedział, żeby z nim poszła na jakąś wystawę... - rzuciła na Deannę niepewne spojrzenie.

- Na Red River Exhibition. To taki wielki targ organizowany zwykle w Winnipeg o tej porze roku. Założę się, że ta Kyra nie jest dorosła, co?

- Jest starsza ode mnie, ale ja sama nigdy nie zostawiłabym kogoś takiego jak ja bez opieki. Ma chyba niezłego fioła!

- Na to mi wygląda - zgodziła się Deanna, nie próbując już ukrywać rozbawienia. - A ile masz lat?

- Dziewięć. A raczej prawie dziewięć - poprawiła się. - Mam urodziny w sierpniu.

- Może powinnaś zadzwonić do wujka i powiedzieć mu, że Kyra sobie poszła?

- Mhm, ale kiedy wyszłam na dwór, drzwi się zatrzasnęły i nie mogę teraz wejść do środka.

- W takim razie możemy zadzwonić z mojego domu.

- Nie znam numeru. Leży przy telefonie, ale jeszcze się go nie nauczyłam na pamięć.

- A może pamiętasz nazwę firmy, w której pracuje twój wujek?

- Nie.

- A znasz kogoś innego, z kim mogłybyśmy porozmawiać?

- Nie - powiedziała powoli. - Mieszkałam u znajomych wujka. Później, gdy on wrócił, przywiózł mnie tutaj razem z moimi rzeczami.

- Jak oni się nazywają?

- Rick i Sybil. Mają teraz małe dziecko i pieska. Sybil pozwoliła mi pomagać przy dzidziusiu. Fajnie było.

- Pamiętasz, jak mają na nazwisko?

Mickey usiadła na jednym z ogrodowych foteli stojących w pobliżu. Zmarszczyła brwi i myślała z widocznym wysiłkiem, opierając głowę na rękach.

- Nie - powiedziała po chwili.

- A wiesz gdzie mieszkają?

- Gdzieś za miastem. Niedaleko, ale nie wiem, jak tam dojechać - wzruszyła ramionami. - Przykro mi.

- Nic się nie martw. - Deanna usiadła przy niej i lekko dotknęła jej ramienia. - Poczekamy, aż wróci twój wujek. To na pewno nie potrwa długo.

Mickey spojrzała na nią z ukosa.

- Jestem trochę głodna... - powiedziała cicho.

- Wiesz, właściwie to ja też. Chodźmy do mnie. Zrobimy sobie coś na kolację.

Mickey rzuciła jej czujne spojrzenie.

- W porządku. Masz dzieci? - zapytała wstając.

- Nie, ale mam trzy koty i dwie papużki.

- Super! Chodź, chcę je zobaczyć!

Deanna uśmiechając się poszła za podskakującą z radości Mickey.

Wiedziała, że postępuje właściwie. Nie mogłaby świadomie zostawić tego dziecka samego. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to zabrać ją do siebie. Nawet, jeśli miałoby to oznaczać ponowną konfrontację z sąsiadem. Raczej niemiła perspektywa, lecz tym razem wina była po jego stronie. I to bez cienia wątpliwości!

Mickey weszła do domu za Deanną i zaciekawiona rozejrzała się wokół. Oczy jej zalśniły na widok dwóch kotków, które weszły do pokoju z podniesionymi ogonami.

- Wyglądają jak bliźniaki.

- To braciszkowie - Deanna uśmiechnęła się na widok Mickey, która już klęczała bawiąc się z kociakami. - To Alfie, a tamten nazywa się Imp. Leo na pewno czeka przy tylnych drzwiach, aż go ktoś wpuści. Chodź, otworzymy mu.

Gdy przechodziły przez kuchnię, w klatce odezwały się papugi. Mickey podbiegła i zajrzała do nich.

- One też mają jakieś imiona?

- Jasne. Whirlybird i Tinkerbell. Dziewczynka zachichotała.

- Ale fajnie! Czemu masz tyle zwierzaków?

- Leo i papużki należały kiedyś do mojej cioci. To jest jej dom. W zeszłym roku przeniosła się do Victorii i zostawiła je tutaj. A te dwa małe kociaki znalazłam w zimie. Ktoś porzucił je na ulicy.

Uchyliła drzwi i wpuściła starego kota. Położone po sobie uszy i powoli poruszający się koniec ogona wskazywały, że Leo nie był w najlepszym humorze. Deanna roześmiała się.

- Jest wściekły, bo siedział cały dzień na zewnątrz. Ale gdybym go wpuściła, byłby nieszczęśliwy, że nie jest na dworze. On chyba myśli, że zatrudnię odźwiernego specjalnie dla niego.

- Co on robi? - Mickey patrzyła zafrapowana, jak Leo wchodzi na kredens i zamiera w bezruchu z nosem przy drzwiczkach.

- W środku jest jego jedzenie. W ten sposób mówi mi, żebym dała mu jeść. Jeśli chcesz, możesz wziąć jego miseczkę i nasypać mu trochę.

- Świetnie. Pewnie, że chcę. Sprytny kot! - Wyjęła z szafki pudełko i nasypała do miseczki nieco kociej karmy. - Tyle wystarczy? - spojrzała na Deannę.

- Jeszcze troszeczkę. O, tyle.

Śmiejąc się obserwowały, z jakim pośpiechem małe kociaki przybiegły do miski.

- Patrz, jak fajnie! Wielka, szara głowa pośrodku, a dwie czarne po bokach! - zauważyła Mickey. Odłożyła pudełko z kocim jadłem i uklękła przy kotkach, głaszcząc je delikatnie. - Zawsze chciałam mieć kotka, ale tam, gdzie mieszkaliśmy, nie mogliśmy trzymać zwierząt w domu.

- A gdzie mieszkałaś?

- W Edmonton, a przedtem w Calgary. Mieszkaliśmy też w Saskatoon przez jakiś czas, ale nie pamiętam tego zbyt dobrze.

- To ładne miasta. - Deanna chciałaby dowiedzieć się czegoś więcej, ale czuła, że nie powinna męczyć małej pytaniami. - Myślałam o spaghetti na kolację, co ty na to?

- Wspaniale! Bardzo lubię spaghetti. Z chlebem czosnkowym. Mogę go zrobić, jeśli chcesz.

- Ale przyrzeknij, że dasz dużo czosnku.

- Jasne!

- W takim razie możesz to zrobić. Jazda, umyjemy ręce i możemy zaczynać. Umieram z głodu.

Mickey w skupieniu nawinęła spaghetti na widelec. Zanim jednak kłębek makaronu trafił do jej ust, spojrzała poważnie na Deannę.

- Przecież ja nawet nie wiem, jak ci na imię.

- Przepraszam, Mickey, nazywam się Deanna Hamilton. Oczywiście, możesz mówić mi Deanna.

Mickey kiwnęła głową i podniosła odłożony przed chwilą widelec.

- Okay - nabrała pełne usta spaghetti. - Mhm! Pyszne! Świetnie gotujesz!

- Dziękuję. Twoje grzanki z czosnkiem też są wspaniałe. Umiesz jeszcze coś robić?

Mickey wzruszyła ramionami.

- Mnóstwo rzeczy. Zawsze robiłam kolację, gdy mama była w pracy.

- Założę się, że jej się to podobało.

- O tak, owszem... - powiedziała cicho. Przez chwilę siedziała zamyślona z oczami utkwionymi w jakimś nieokreślonym punkcie. Nagle odłożyła widelec i wstała. - Nie zjem już więcej. Mogę wyjść na dwór?

- Oczywiście! W ogrodzie na jabłoni wisi huśtawka, a jak dobrze poszukasz, to w tych krzakach przy ścianie znajdziesz małe gniazdko gila. Czasami wychylają się z niego małe. Trzeba tylko być bardzo cicho i cierpliwie czekać.

- Dobrze. Dziękuję bardzo za kolację - powiedziała Mickey grzecznie, wsuwając swoje krzesło pod stół.

- Proszę bardzo - odpowiedziała Deanna. Odprowadziła wzrokiem małą do drzwi i poczekała, aż je za sobą zamknie. Wtedy odsunęła od siebie talerz z jedzeniem. Biedny dzieciak, pomyślała. Ciekawe, jak to się stało, że znalazła się w takiej sytuacji?

Gdy posprzątała stół po posiłku i ustawiła brudne naczynia w zmywarce, uświadomiła sobie nagle, że przecież jej sąsiad nie będzie wiedział, co stało się z jego siostrzenicą. Napisała szybko wiadomość na kartce i poszła przykleić ją do drzwi. Tego jeszcze brakowało, żeby oskarżył ją o kidnaperstwo czy inną podobną bzdurę.

Wróciła do kuchni i wyjęła z szafki dwie miseczki. Nałożyła do każdej porcję lodów czekoladowych i wyniosła je na zewnątrz. Jak na miejskie standardy miała przed domem całkiem spory ogród, otoczony ładnym murem z gładkich granitowych głazów. Optyczny ciężar muru był nieco złagodzony rosnącymi wzdłuż niego kwiatami. W tylnej części rosły dwie śliwy i jabłoń. Mały warzywnik przyciągał wzrok równymi, wypielonymi do czysta grządkami. Nieco bliżej domu rosły bladoczerwone róże, wypełniające teraz powietrze swym słodkim zapachem.

Mickey siedziała na huśtawce. Kołysała się powoli, zamyślona, ze wzrokiem utkwionym w ziemię. Dopiero teraz widać było, jak bardzo jest zaniedbana. Jej włosy domagały się szybkiej interwencji fryzjera. Pozlepiane w strąki opadały jej na twarz. Gdy wpadały jej do oczu, odrzucała je ruchem głowy. Na kolanie goiło się brzydkie zadrapanie. Ogólnie mówiąc, przydałoby się jej dobre szorowanie w wannie. Oczywiście, Deanna wiedziała, jak szybko dzieci brudzą się przebywając na dworze, ale Mickey wyglądała jakby nikt o nią nie dbał przez dłuższy czas.

Poprzednio miała okazję zauważyć, jak dobrze utrzymanym mężczyzną był Lee Stratton. Od idealnie przystrzyżonych włosów, przez modne ubranie, aż po czubki lśniących butów. Widząc to można by się spodziewać, że dba również o swoją siostrzenicę. Skoro jednak wyglądała tak jak wyglądała, to ciekawe, jak dużo troski jej poświęcał?

- Mickey, mam coś na deser! - Podała jej jedną miseczkę i usiadła po turecku na trawie. - Mam nadzieję, że lubisz czekoladowe?

- Tak! To moje ulubione! Dziękuję.

- Moje też. A szczególnie w takie gorące dni jak ten. - Wzięła pełną łyżkę lodów i mrucząc z zadowolenia zaczęła jeść. - Powiedz mi, kim jest twój wujek?

- Robi komputery. On i Rick. Oni pracują razem. To Rick i Sybil mają ten komputer, na którym mogę sobie grać. Mają mnóstwo fajnych gier. Wujek Lee też ma chyba komputer, ale nie wiem jeszcze na pewno. Może też pozwoli mi go używać? - W jej głosie było jednak sporo wątpliwości.

- Czy to jakaś duża firma?

- Chyba tak! Mama mówiła, że zarabia tam dużo pieniędzy.

Z pewnością tak było. Deanna wiedziała, że sąsiedni dom był drogi. Nawet dom jej ciotki, choć znacznie skromniejszy, był wart sporo pieniędzy, głównie z racji dobrej lokalizacji i dużego ogrodu.

Mickey skończyła swoją porcję.

- Mogłybyśmy pójść na spacer? - zapytała.

- Chciałabym się gdzieś przejść, ale powinnyśmy być tu, gdy wróci twój wujek.

- Racja. A która teraz godzina?

- Gdy przyniosłam lody była prawie siódma.

- Mogłabym pooglądać telewizję?

- Jeśli chcesz...

- Fajnie! Chodźmy! - Mickey zeskoczyła z huśtawki i ruszyła w stronę domu z pustą miseczką po lodach w ręce.

Było wpół do dziesiątej, gdy Deanna wyłączyła telewizor. Miała dość tych tandetnych filmów, powtarzanych już chyba po raz dziesiąty. Mickey natomiast wyglądała, jakby mogła spędzić całą noc przed ekranem.

Oderwała wreszcie wzrok od telewizora i spojrzała na Deannę.

- Wujek Lee nieźle się spóźnia, co?

- Na pewno myśli, że siedzisz z opiekunką.

- Chyba tak. Mówił jej kiedyś, że czasem będzie wracał późno i że wtedy będzie płacił jej więcej. Ona się na to zgodziła - Mickey skrzywiła się. - Wszystko było dobrze, dopóki nie wpadło jej do głowy, by sobie gdzieś pójść z tym chłopakiem.

- To bardzo nieodpowiedzialnie z jej strony. Mickey skinęła głową. Przez chwilę jakby się wahała, drapiąc Impa pod brodą.

- Czy... czy sprawiam ci kłopot?

- Nie, oczywiście, że nie - odpowiedziała Deanna szybko.

Powiedziała to zupełnie szczerze. Dziewczynka była śmiała, wygadana, z pewnością przyzwyczajona do kontaktów z dorosłymi.

- Podoba mi się u ciebie - Mickey uśmiechnęła się do niej smutno. - Miło tu.

- Mnie też się tu podoba, wiesz? Przypomniała sobie, jak miły był to dom, gdy ciotka przygarnęła ją zaraz po śmierci Ryana. To tu właśnie powoli dochodziła do siebie. Spojrzała na Mickey.

- Wyglądasz na zmęczoną.

- Tak, nie spałam zbyt dobrze ostatniej nocy.

- A co byś powiedziała na chłodny, miły prysznic i na małą drzemkę w moim łóżku?

- Naprawdę nie miałabyś nic przeciwko temu?

- Ależ to żaden problem. Miło mieć towarzystwo. A poza tym, to przecież bez sensu, żebyś czekała nie wiadomo jak długo, aż wróci twój wujek.

- Fajnie! Może mogłybyśmy popływać w basenie zamiast prysznica?

- O, nie. Lepiej nie... - odpowiedziała Deanna szybko, poganiając Mickey w kierunku łazienki.

Przed oczami stanęła jej natychmiast kompromitująca scena kąpieli w basenie sąsiada i tego, co było potem.

Dała Mickey jedną ze swoich bawełnianych koszulek jako strój po kąpieli. Po podwinięciu rękawów doskonale posłużyła za długą, nocną koszulę.

- To twoja piżama na dzisiaj - powiedziała, prowadząc małą do swej sypialni. - Tu będzie ci chłodniej i przyjemniej niż w pokoju gościnnym.

Pokój Deanny był niedawno odnawiany. Wyglądał świeżo i atrakcyjnie dzięki pastelowym kolorom tapet i nowym, stylowym białym meblom.

- Czy to twój mąż? - zapytała Mickey, wskazując na zdjęcie na nocnym stoliku.

- Tak, to był mój mąż - Deanna pokiwała głową powoli.

- Rozwiodłaś się? - Mickey wsunęła się pod koc podkulając nogi.

- Nie. On umarł kilka lat temu. Długo chorował.

- Tak jak mamusia... - powiedziała cicho. Deanna usiadła przy niej na brzegu łóżka.

- Twoja mama była chora?

- Tak. A później umarła.

- Och, Mickey, tak mi przykro!

Co to za straszna strata dla tak małego dziecka!

- Rozmawiała ze mną o tym dużo, gdy jeszcze była w szpitalu, ale i tak strasznie mi jej brak.

- Na pewno. Dobrze wiem, jak to jest - wyszeptała Deanna i wzięła dziewczynkę za rękę. - To nie takie łatwe pożegnać się na zawsze z kimś, kogo się kocha.

Mickey popatrzyła na nią w ciemności.

- Czy tęsknisz jeszcze do swego męża?

- Już nie tak jak na początku - odpowiedziała.

Z wyjątkiem tych długich nocy, kiedy nie mogę spać, dodała w myśli, no i wtedy, gdy robię jakieś plany na przyszłość. Już bez niego... Westchnęła cicho.

- Potem jest już lżej, Mickey. Przyrzekam ci. - Zawahała się, - A co z twoim tatą? - zapytała po chwili.

- Odszedł od nas, jak miałam cztery lata. Dawno go już nie widziałam.

- Czy twój wujek jest bratem mamy? Mickey pokiwała głową twierdząco.

- Mama sądziła, że on będzie mógł się mną zająć. Deanna szczerze w to wątpiła. Nie był nawet w stanie załatwić jej dobrej opiekunki.

- A masz jakąś inną rodzinę?

- Nie. Chyba że mój tata wróci - dodała z nadzieją w głosie. Potem jednak wzruszyła ramionami. - Wujek Lee jest w porządku. Po prostu jest mi teraz trochę samotnie...

- Nie przejmuj się. - Deanna ścisnęła mocniej jej dłoń w swojej. - Musi minąć trochę czasu, zanim się przyzwyczaisz do nowego domu i zanim poznasz nowych przyjaciół.

- Masz chyba rację. Jak na razie nie mam tu żadnych przyjaciół.

- Owszem, masz. Mickey zmarszczyła brwi.

- Kogo?

- Mnie, głuptasku!

Twarz Mickey rozjaśniła się.

- Tak! I Leo, i Impa, i Alfa! - dodała.

- Nie zapomnij o papużkach! Dziewczynka zachichotała.

- Śmiesznie się nazywają.

- Bo to śmieszne ptaszki - odpowiedziała Deanna.

- A teraz postaraj się już usnąć. Zrobiło się późno.

Mickey położyła głowę na poduszce.

- Wujek Lee powinien już tu być - powiedziała nieco zmartwiona.

- Na pewno niedługo wróci. Nic się nie przejmuj.

- Deanna otuliła ją kołdrą. - Miło mi, że jesteś u mnie. Możesz tu zostać tak długo, jak będziesz potrzebować.

- Odruchowo pochyliła się i pocałowała ją w policzek.

- Zobaczysz, wszystko się dobrze ułoży.

Powoli zeszła na dół, mając nadzieję, że jej słowa się spełnią. Czy sąsiad był w stanie zapewnić opiekę tej małej, zbolałej dziewczynce? Przecież ona potrzebowała ciepła, miłości. Czy on mógł jej to dać? Deanna poważnie w to wątpiła. Wyglądał na człowieka zbyt aroganckiego i zbyt pobudliwego.

Z westchnieniem opadła na kanapę. Wkrótce znów będzie musiała go spotkać i z nim rozmawiać. O nie, nie była to na pewno miła perspektywa!

Deanna nie mogła się odprężyć. Nic nie pomagało ani leżenie, ani cicha, kojąca muzyka, ani przygaszone światło.

W tej atmosferze zaczęły ją nachodzić wspomnienia. Przypomniała sobie z bólem, jak bardzo chcieli z Ryanem mieć dziecko. Jego choroba, w połączeniu z bardzo silnymi lekami obróciły wniwecz ich marzenia.

By oderwać się od raniących myśli i wspomnień, podniosła się powoli i poszła na górę. Mała spała spokojnie, z piąstką wciśniętą pod policzek.

Deanna westchnęła znowu i zeszła z powrotem na dół, ostrożnie stawiając kroki, by schody nie skrzypiały.

Z płytkiej drzemki, w którą zapadła, wyrwał ją dzwonek do drzwi. Zanim zdążyła podejść, zabrzmiał ponownie, bardziej natarczywie. Trzeci raz zadzwonił, gdy trzymała już rękę na klamce.

Za drzwiami stał, rzecz jasna, jej zdenerwowany sąsiad.

- Gdzie jest Michelle? - zapytał bez wstępów.

- Michelle? Mówi pan o Mickey?

- Ile jeszcze małych dziewczynek udało się tam pani zgromadzić? Co ona tu w ogóle robi?

Deanna spojrzała na niego surowo.

- Ostatecznie mogłam pozwolić, by siedziała na stopniach pana domu do czasu, gdy zdecyduje się pan na powrót. Mogłam też zadzwonić na policję, by zabrali ją do przytułku. Musiałby się pan później gęsto tłumaczyć, dlaczego zostawił ją pan na dworze do tak późnej godziny. Ale tak się stało, że się polubiłyśmy. Myślę, że to lepiej. Dla niej - dodała z naciskiem.

Patrzyła na niego wyzywająco, niemal pogardliwie. Jego brązowe oczy zwęziły się w szparki.

- O co tu, u licha, chodzi?

- Jak tylko zapanuje pan nieco nad swoimi nerwami, postaram się wszystko wyjaśnić. Proszę jednak wejść do środka, bo już teraz połowa naszych sąsiadów przygląda się nam ze swych okien - odsunęła się, by umożliwić mu wejście.

Wszedł i odwrócił się szybko.

- Nic jej nie jest?

- Wszystko w porządku. Śpi sobie spokojnie na górze. Gdyby mógł pan mówić trochę ciszej, to pospałaby jeszcze trochę, gdy my będziemy rozmawiać.

- No więc, niech pani wreszcie mówi - sapnął ze złością.

- Przejdźmy do salonu.

Ręką wskazała mu drogę i poszła za nim.

Stanął przy biblioteczce. Widać było, że jest zły i zmęczony. Miał podwinięte rękawy koszuli, rozpięte górne guziki, poluzowany i przekrzywiony krawat oraz spocone włosy.

Pracował do tej pory czy siedział w pubie? Deanna usiadła na brzegu kanapy.

- Proszę, niech pan spocznie - powiedziała chłodno.

Miała mu co nieco do powiedzenia i musiał tego wysłuchać.

- Ciekaw jestem, co też pani teraz wymyśliła?

Tylko świadomość, że na górze śpi dziecko, powstrzymała ją przed całkowitą utratą kontroli nad sobą. Przełknęła ślinę, a wraz z nią wszystkie cisnące się jej na usta przekleństwa.

W krótkich, zwięzłych słowach opisała mu, jak znalazła Mickey, która nie mogła dostać się do domu, pozostawiona bez opieki.

Gdy skończyła, oczy miał zamknięte, ręką tarł czoło, jakby dostał ataku migreny.

- Dziękuję - powiedział cicho. - Przyznam, że nieco się zapędziłem. Bardzo się zmartwiłem, gdy jej nie zastałem. Zabiorę ją teraz do siebie. - Powoli uniósł się.

Deanna podniosła dłoń do góry.

- Jeszcze nie skończyłam.

- Słucham? - opadł z powrotem na poduszki.

- To dziecko zostało bez jakiejkolwiek opieki. Mogę zrozumieć, że nie mógł pan tego przewidzieć. Mógł pan jednak przygotować ją na wypadek różnych niespodziewanych sytuacji. Nie powinna była nigdy wyjść sama z domu. Powinna natychmiast zadzwonić do pana do pracy. Nie wolno jej było pójść za mną, wejść do mojego domu, do domu zupełnie obcej osoby. Miała dużo szczęścia! I pan również. Dzieci znikają codziennie i mógł pan jej już nigdy nie zobaczyć!

Uff! Wyrzuciła to z siebie. Teraz może się na nią gapić!

- Koniec wykładu? - zapytał.

- Owszem - wysyczała w odpowiedzi na jego zimną arogancję.

- To świetnie. Gdzie ona jest? Deanna wstała z zaciśniętymi ustami.

- Tędy proszę.

Weszli na górę. Uchyliła drzwi do sypialni i wpuściła go do środka. Dwa czarne kociaki otworzyły oczy, mrugając oślepione światłem z korytarza. Leo otarł się o nogi Deanny i miaucząc poprosił, by go wypuściła na dwór.

- Co to, zoo? - wymamrotał, podchodząc do łóżka. Odsunął przykrycie i pochylił się, by wziąć małą na ręce. Mickey wyprężyła się odpychając go.

- To ja, wujek Lee, Michelle - powiedział. - Zabieram cię do domu.

Otworzyła oczy i patrzyła na niego przez chwilę półprzytomnie. Poznała go w końcu i westchnęła uspokojona.

Alfie i Imp zeskoczyli z łóżka i przemaszerowali przed nim z wysoko podniesionymi ogonami. Deanna przegoniła ich po cichu schodami w dół, do kuchni i poszła otworzyć frontowe drzwi. Wyszła na podest, by przepuścić Lee z Mickey. Odwróciła się i napotkała chłodne spojrzenie jego zielonych oczu. Dziewczynka spała, opierając głowę na jego ramieniu.

- Dziękuję - powiedział sucho i skinął głową. Słowo to z trudem przeszło mu przez gardło.

Deanna spojrzała na niego.

- Nie ma za co - szepnęła.

Zatrzasnęła drzwi i kręcąc głową z niedowierzaniem, przeszła do salonu. Z impetem usiadła na kanapie. Co za arogancki i uparty typ! Już na samą myśl o nim cała aż się burzyła w środku!

Myśl o Mickey uspokoiła nieco jej nerwy. Biedne dziecko. Jak mogło wyglądać jej życie z tym człowiekiem pod jednym dachem? I to jeszcze teraz, gdy tak świeża była rana po śmierci matki! Czy on był w stanie zapewnić jej miłość i ciepło, którego tak teraz potrzebowała? Był twardymi niedostępnym człowiekiem. Na pewno nie był ^odpowiednim opiekunem dla dziecka w wieku Mickey.

Z jakichś zakamarków wyszedł Leo. Wtulając głowę w jej rękę, domagał się pieszczot. Drapała go za uszami i myślała, jak potoczy się dalsze życie Mickey. Była miłym dzieckiem, inteligentnym i wrażliwym... A jednocześnie tak samotnym, dodała w myślach.

- Mam nadzieję, że wolno będzie jej nas odwiedzać, Leo - mruknęła do kota, drapiąc go pod brodą.

Pościel na jej łóżku była zmięta. Wygładziła fałdy i przysiadła na brzegu. Odruchowo wzięła do ręki zdjęcie Ryana. Spojrzał na nią z fotografii.

Minęły już prawie trzy lata, od kiedy przegrał swą walkę z białaczką, a ona czuła, jakby nadal był częścią jej życia, jakby ciągle dzielił jej marzenia i radości.

Uśmiechnęła się i odłożyła zdjęcie na stolik. Wślizgnęła się pod koc i zgasiła lampę.

ROZDZIAŁ TRZECI

Następnego dnia około południa odezwał się dzwonek do drzwi. Deanna odłożyła długopis, wstała od stołu i ziewnęła.

Za drzwiami stała Mickey, trzymając bawełnianą koszulkę w rękach.

- Chciałam ją oddać - powiedziała nieśmiało.

- Dziękuję, Mickey. Możesz wejść na chwilę?

Mickey zmarszczyła brwi.

- Myślę, że tak. Wujek nie kazał mi być szybko z powrotem. Mogę zobaczyć kotki?

- Jasne. Bawią się za domem. Na pewno próbują dostać się jakoś do gniazda gila.

- Ojej! Naprawdę?

- Nie przejmuj się. Nie mają się tam po czym wspiąć. Lubią jednak ostrzyć sobie pazurki. O, są tam, widzisz?

Deanna patrzyła, jak Mickey przykucnęła, przywołując kociaki. Wystrzeliły natychmiast spod krzaka, jak dwa cienie. Za nimi dumnie wytoczył się ten stary zrzęda Leo, powoli kręcąc koniuszkiem ogona.

- Lepiej zostawcie te pisklaki w spokoju! - pogroziła im Mickey. - Macie przecież swoje jedzenie w kredensie.

Deanna usiadła na trawie.

- Co robiłaś rano?

- Wujek wziął mnie do pracy. Właściwie było trochę nudno, ale pozwolił mi pograć na komputerze. Zadzwonił też do Kyry i zwolnił ją za to, że zostawiła mnie samą. Długo rozmawiał z jej matką. Założę się, że się jej nieźle dostało!

- A z tobą też rozmawiał?

- Tak! To była cała lekcja! Teraz już wiem, jaki jest numer do niego do pracy i że nie wolno chodzić do obcych - zmarszczyła brwi i spojrzała na Deanne. - Czy jesteś porywaczką?

- A jak myślisz?

- Raczej nie. Ale wujek Lee powiedział, że muszę być bardziej ostrożna i że z tymi zwierzakami i takimi włosami mogłabyś być czarownicą. Powiedział też, że mam szczęście, że mnie nie wsadziłaś do pieca i nie upiekłaś... To ostatnie to żart! - zachichotała. - Powiedziałam mu, że jesteś za ładna na czarownicę.

- Wielkie dzięki! - odparła Deanna, zastanawiając się, jak jej sąsiad zareagował na tę ostatnią uwagę.

Nie zapytała o to jednak. Ręką przygładziła swe niesforne włosy o jasnym, rudobrązowym odcieniu. Kręciły się i nigdy nie dawały się ułożyć. Były tak podcięte, by bałagan zdawał się być zgodny z zamysłem.

- A wiec będziesz teraz miała nową opiekunkę? - zapytała.

- Może... Jeśli wujkowi uda się kogoś znaleźć. - Mickey postawiła na ziemi jednego kotka i wzięła na ręce drugiego. - Najlepiej, gdybym nie musiała mieć opiekunki - spojrzała na Deannę z ukosa - i gdybym mogła tu przychodzić, i żebyś ty się mną opiekowała.

- Twój wujek na pewno ma inne zamiary, jeśli o to chodzi. Ale wiesz co? Możesz przecież przychodzić tu, kiedykolwiek zechcesz! Tylko musisz najpierw zapytać go o pozwolenie. I nie martw się tak bardzo. On na pewno znajdzie tym razem kogoś fajnego dla ciebie.

Mickey rzuciła jej niepewne spojrzenie.

- Może i tak. Nie lubię sprawiać mu kłopotu.

- Na pewno nie sprawiasz mu żadnego kłopotu!

- zareagowała Deanna. Zastanawiała się jednak, czy mówi prawdę. Teraz Mickey powinna raczej czuć się jak członek jego rodziny niż jak źródło nowych utrapień.

- Zajmie wam to nieco czasu, zanim się do siebie przyzwyczaicie. Przecież upłynęło dopiero parę dni!

- To prawda. - Mickey w zamyśleniu potarła brodą o główkę kota. - Mimo to chciałabym, by znów było jak dawniej. Żeby mama nie musiała umrzeć.

- Wiem, wiem, aniołku.

Deanna poczuła łzy napływające jej do oczu. Położyła rękę na ramieniu Mickey i przytuliła ją serdecznie.

- Myślę, że moglibyśmy pójść na lody do tej budki na rogu. - Odezwała się po dłuższej chwili milczenia. - Chcesz, to zapytamy twojego wujka, czy nie poszedłby z nami?

Mickey rozpromieniła się.

- Świetnie! - postawiła kota na ziemi. - Chodźmy!

Deanna poszła powoli za nią. Czoło miała zachmurzone od trosk. Widać było, że dziewczynka potrzebowała teraz dużo ciepła i miłości.

Zatrzymała się przed domem, czekając na Mickey, która weszła zapytać o pozwolenie. Po krótkiej chwili mała pojawiła się w drzwiach. Jej wujek tuż za nią.

Oparł się o framugę drzwi z założonymi rękami.

- Chce pani zabrać Mickey na lody? - zapytał niechętnie.

- Czy to dozwolone? - Deanna znów poczuła złość na tego człowieka.

Wyprostował się i spojrzał na zegarek.

- Proszę ją przyprowadzić za pół godziny - powiedział, po czym obrócił się i zamknął drzwi.

Deanna patrzyła na nie jeszcze przez chwilę, zupełnie zaskoczona.

- Wujek Lee jest trochę zmęczony - zaznaczyła Mickey z obawą w głosie. - Bardzo ciężko pracuje. Powiedział mi, że robi teraz coś bardzo ważnego i że to już niedługo musi być skończone.

- Owszem, wygląda na zmęczonego. - Deanna starała się, by jej głos brzmiał spokojnie i naturalnie, choć wewnątrz aż się gotowała. - No, to co? Idziemy na lody?

Mickey podskoczyła w miejscu. Jej oczy zaiskrzyły się radością.

- Jasne!

Gdy doszły do domu Mickey, Deanna schrupała właśnie ostatni kawałek wafla.

- Chciałabym porozmawiać przez chwilę z twoim wujkiem - powiedziała, wycierając lepkie palce w serwetkę.

Mickey dogoniła językiem uciekającą po waflu białą kroplę i spojrzała na nią.

- Czy zrobiłam coś złego?

Deanna pociągnęła ją za jeden z loczków.

- Oczywiście, że nie. Chciałabym go tylko o coś zapytać.

Mickey pobiegła do drzwi i otworzyła je przed Deanną.

- Pójdę i zawołam go.

Deanna zamknęła za sobą drzwi i czekała, rozglądając się wokół. Dużo przestrzeni, nowoczesny wystrój, jasne kolory tapet, to wszystko sprawiało, że czuło się tu chłód, nawet bez klimatyzacji.

Mickey wracała jasnym korytarzem, oświetlonym naturalnym światłem. Za nią bez pośpiechu szedł wujek. Widocznie w czasie, gdy ich nie było, wziął prysznic i przebrał się, bo wyglądał nieco porządniej i był spokojniejszy. Jednak niechętny grymas na twarzy pozostał.

Deanna uśmiechnęła się do Mickey.

- Cała się umazałaś tymi lodami.

Mała wytarła skwapliwie buzię wierzchem dłoni.

- Nic nie pomogło. Lepiej idź do lusterka. Mickey spojrzała na nią rezolutnie i pokiwała głową.

- Zaraz wrócę - powiedziała i odeszła w głąb korytarza.

Lee Stratton stał przed nią z rękami w kieszeniach. Ostro zarysowana linia brwi odcinała się śmiałym łukiem nad jego zielono-brązowymi oczami.

- Słucham - powiedział, siląc się na uprzejmość.

- Mickey nieco się boi zmiany opiekunki - zaczęła Deanna, jak zwykle bezpośrednio. - Może powinien pan pomyśleć o tym, by poświęcić jej nieco więcej czasu albo może brać ją do pracy przez jakiś czas. Chodzi o to, by ułatwić jej zaadaptowanie się.

Lee zmarszczył brwi jeszcze bardziej.

- To, co robię z moją siostrzenicą, nie powinno nikogo obchodzić, oprócz mnie.

- Ale ktoś musi panu powiedzieć o pewnych sprawach. Mickey na pewno sama tego nie zrobi. Nie chcę się wtrącać, ale...

- Otóż właśnie: wtrąca się pani - uciął ostro. Deanna westchnęła bezsilnie.

- Znalazł już pan opiekunkę?

- Ciekaw byłem, kiedy o tym zaczniemy rozmawiać!

- Słucham? - spytała Daenna zmieszana.

- Michelle od rana nie robi nic innego, tylko chodzi za mną i plecie, jak bardzo chciałaby, aby pani się nią zajmowała. Nie mam wątpliwości, że pani jej to zasugerowała. Dla mnie byłoby to właściwie niepojęte, jak kobieta w pani wieku mogłaby chcieć spędzić lato, opiekując się czyimś dzieckiem.

Oczy Deanny były teraz szerokie jak spodki. Chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Odezwała się po chwili.

- Ależ to jest zwariowany pomysł! Pan chyba oszalał!

- Tak. Mnie też się tak wydaje - wzruszył ramionami. - Ostatnio jednak myślałem o tym dość poważnie. Nie widzę powodu, dla którego pani miałaby być gorsza od jakiejś nastoletniej podfruwajki. A poza tym mogłoby to być nawet dość wygodne ze względu na bliskość pani domu.

Deanna patrzyła na niego, nie mogąc przemówić słowa. A więc mówił poważnie! Mimo tych wszystkich zarzutów, jakie miał przeciwko niej, myślał, by powierzyć jej opiekę nad Mickey!

- No więc? Zgadza się pani? - Nie.

- Dlaczego? Mam wrażenie, że pani nie pracuje. Opłaciłoby się to, zapewniam.

- Owszem, pracuję w kwiaciarni na część etatu, a poza tym tapetuję mieszkania od czasu do czasu.

- To pamiętam - potwierdził dość oschle. - A więc mówi pani, że nie mogłaby pani zająć się Michelle do czasu kiedy zacznie się szkoła?

Ten facet miał charakter! Deanna otworzyła właśnie usta, by mu powiedzieć, co może sobie zrobić z tą całą swoją arogancją i propozycjami w tym rodzaju, gdy ujrzała Mickey wracającą korytarzem. Podeszła do nich, patrząc pytająco to na jedno, to na drugie.

W tym momencie złość Deanny ustąpiła miejsca trosce. Pomyślała, że skoro Lee wystąpił z tą propozycją do niej, czyli do kogoś, kogo ani nie znał, ani zanadto nie poważał, to kogóż lepszego byłby w stanie zapewnić swej małej siostrzenicy do opieki, jeśli ona na to nie przystanie?

Lee dobrze wyczuł jej chwilę wahania.

- A więc? - zapytał.

Deanna westchnęła zniecierpliwiona.

- A może lepiej byłoby porozmawiać o tym nieco później? - znacząco spojrzała na Mickey.

- To cóż, może jutro około wpół do dziesiątej?

- W porządku - wymamrotała i uśmiechnęła się do małej.

- Idziesz już, Deanna?

- Tak. Muszę wracać do moich kotów. Być może zobaczymy się znów jutro.

- Chciałabym... Wyjdę z tobą na dwór.

- Do zobaczenia, panie Stratton - pożegnała go Deanna chłodno.

- Do widzenia. Ach, jeszcze jedno. Proszę przynieść ze sobą referencje.

Deanna rzuciła mu wściekłe spojrzenie. Chciała odpowiedzieć coś na tę impertynencję, ale on odwrócił się i odszedł.

- Dałam wam dość czasu? - zapytała Mickey poufnie.

- Wiem, że mnie odesłałaś, bo chciałaś z nim sama porozmawiać.

- Tak. Rzeczywiście miałam mu do powiedzenia parę rzeczy. Dziękuję, że to zrozumiałaś. Nie przejmuj się, nie zrobiłaś nic niewłaściwego.

- Nie? O, to dobrze - odetchnęła z ulgą. - Zastanawiałam się właśnie, co takiego mogłoby to być, ale nic sobie nie mogłam przypomnieć. W każdym razie nie dzisiaj.

- I z pewnością od razu poczułaś się lepiej, co?

- Deanna zaśmiała się i pociągnęła dziewczynkę żartobliwie za jeden z jej niesfornych loczków. - Do widzenia. Zobaczymy się jutro!

- Do widzenia! - uśmiechnęła się Mickey tym uśmiechem, który u Deanny powodował przypływ ciepłych uczuć.

Po powrocie do domu czuła, że gdzieś w głębi duszy ciągle pali ją złość do Lee Strattona. Odłożyła klucze na półeczkę pod lustrem w holu i weszła do kuchni.

Nalała sobie szklankę mrożonej herbaty. Wypiła duży łyk i zaczęła niespokojnie chodzić po kuchni. O mały włos, a powiedziałaby Lee w oczy, co o nim myśli. Gdyby Mickey wtedy nie weszła...

Miał ją za dziecinną i złośliwą, a mimo to chciał zatrudnić ją jako opiekunkę swojej siostrzenicy! Ciekawa była kogo innego mógłby przyjąć? Jeśli nie byłaby to właściwa osoba, na pewno ucierpiałaby na tym tylko Mickey.

Nie mogła zaprzeczyć, że pomiędzy nią i małą nawiązała się jakaś więź. Wiedziała, że Mickey też tak czuje. A więc jej wątpliwości co do pracy były związane jedynie z osobą sąsiada. Był arogancki, zarozumiały, a jego zachowanie doprowadzało ją wprost do szału. Jak się to miało do Mickey, która potrzebowała miłości i serdeczności po tak ciężkim doświadczeniu, jakim była dla niej śmierć matki?

Intuicyjnie Deanna wyczuła, że byłaby w stanie wnieść do życia Mickey nieco ciepła. Sumienie nakazywało jej podjąć tę próbę.

Ich kontakty mogły przynosić obopólne korzyści. Miło byłoby jej spędzać czas z kimś takim jak Mickey. Była ona tylko trochę młodsza niż dzieci, dla których pisała książki. Mogła dostarczać jej ciekawych spostrzeżeń i pomysłów. Na pewno obie świetnie by się bawiły.

Mickey z pewnością też odpowiadałby taki układ. Potrzebowała kogoś, z kim mogłaby porozmawiać, wyżalić się. A jej wujek do tej roli się nie nadawał. Chciał jedynie wypełnić swoje obowiązki wobec niej, ale nie stać go było na zrobienie kroku dalej.

Deanna zdecydowała się. Spojrzała na zegarek i zadzwoniła do Pat Hahn.

Pat gotowa była bez większych ceregieli iść jej na rękę.

- Jak przestaniesz u mnie pracować, to będę miała pretekst, żeby wreszcie wyciągać z łóżka moją córkę Kendrę. Za bardzo lubi wylegiwać się z rana - mówiła.

- Dzięki temu popracuje trochę, zamiast latać po mieście, wydawać forsę i podrywać pryszczatych chłopaków.

- Nie zamęcz jej, Pat. Spróbuj sobie przypomnieć swoje młode lata! - zaśmiała się Deanna.

- Próbuję, próbuję, ale to nie takie łatwe. Dawno to było, gdy miałam szesnaście lat. A więc jesteś już pewna tego? To znaczy pewna, jeśli chodzi o niego?

- Z nim jakoś wytrzymam, ale robię to przede wszystkim dla Mickey. To wspaniały dzieciak, Pat, i potrzebuje naprawdę dobrej opieki. Mam nadzieję, że on nie zmieni zdania, ot tak, z przekory.

- Byłby stuknięty, gdyby tak zrobił. Cokolwiek się stanie, wpadnij do mnie jutro. Chcę usłyszeć szczegóły. Wiesz, jak lubię ich słuchać.

- Masz na myśli plotki...

- Skoro tak wolisz to nazwać - roześmiała się Pat.

- Zobaczymy się jutro!

- Cześć!

Deanna odłożyła słuchawkę śmiejąc się. Po chwili wstała, podeszła do lodówki i wzięła jeszcze jedną kostkę lodu do szklanki. Popijając zimny napój myślała, czy Lee zmieni swe plany, czy nie. Kto to mógł wiedzieć?

Jedno wiedziała na pewno. Nie będzie już dłużej tolerować jego nieuprzejmości. Mimo wszystko mógł zachowywać się wobec niej w bardziej kulturalny sposób.

Po sposobie, w jaki Lee Stratton przywitał ją w drzwiach widać było, że będzie tę rozmowę traktował poważnie. Ucieszyła się w duchu, bo dawało to szansę na porozumienie bez zbytecznego ładunku emocji. Uspokojona weszła za nim do gabinetu.

Rozejrzała się. Wszystko było tu w takim stanie, jak poprzednio, tylko na biurku piętrzyły się w nieładzie stosy wydruków komputerowych. Ściany były już wymyte z kleju.

Przysunęła sobie krzesło i usiadła naprzeciwko niego.

- Ładne ściany. Czyste... - zaznaczyła nieśmiało. Lee rzucił jej krótkie spojrzenie i uśmiechnął się. Był to bardzo atrakcyjny uśmiech. Wyglądało na to, że gościł na jego twarzy częściej, niż się z początku mogło wydawać. Uświadomiła sobie, że ma ochotę zobaczyć go jeszcze raz i szybko odwróciła spojrzenie.

- Prawda, że nieźle się prezentują? - odparł dość sucho, zasiadając za biurkiem.

Wziął do ręki długopis i przez chwilę pukał nim bezmyślnie w klawiaturę komputera.

- Sądzi pani, że istnieje jakakolwiek szansa na to, byśmy mogli spokojnie porozmawiać? - zapytał wreszcie z ledwie wyczuwalną nutką rozbawienia w głosie.

Ta nieoczekiwana zmiana nastroju zupełnie zaskoczyła Deannę.

- To zależy całkowicie od pana - odrzekła śmiało i, nie mogąc oprzeć się urokowi jego uśmiechu, odwzajemniła go.

- Nie jest to tak całkowicie jednostronne, jak pani sądzi - oparł się wygodnie i obserwował ją spod przymkniętych powiek.

Czy to była aluzja, czy tylko jej się zdawało? Nie, to tylko wyobraźnia, odpowiedziała sama sobie.

- Owszem, sądzę, że jest to jednostronne. A teraz co do Mickey...

- Właśnie, czy chciałaby pani przejąć nad nią opiekę do końca lata?

- Być może - odparła.

Nie chciała dać po sobie poznać, że właściwie już się zdecydowała.

- Dobrze. Chciałbym jednak wiedzieć, dlaczego przyjmuje pani moją propozycję?

Pytanie było całkiem uzasadnione i zadane bez podtekstów.

- A wiec, po pierwsze, piszę książki. Są to książki dla dzieci mniej więcej w wieku Mickey. Nie mam zbyt częstego kontaktu z dziećmi, nie na co dzień w każdym razie. Byłaby to dla mnie szansa lepszego poznania ich świata. Po drugie, bardzo polubiłam Mickey i miło mi z nią przebywać.

Deanna czuła, że Lee może w każdej chwili przerwać jej jakąś kąśliwą uwagą. On jednak słuchał jej z zainteresowaniem.

- To są referencje, o które pan prosił - powiedziała, podając mu papiery.

Rzucił okiem na nazwiska.

- Mhm - mruknął z zadowoleniem. - Dobrze. Proszę powiedzieć mi teraz coś o sobie.

Deanna spojrzała na niego pytająco.

- A co chciałby pan o mnie wiedzieć?

- Wszystko. Po prostu wszystko. Raz zrobiłem błąd i to w zupełności wystarczy.

Deanna pomyślała, że popełnianie błędów nie było w stylu tego faceta. Nie miał też w sobie za grosz tolerancji. Obudziło się w niej współczucie do Mickey.

- Mam dwadzieścia osiem lat - zaczęła. - Od trzech lat mieszkam w domu obok. Wynajmuję go od mojej ciotki, która teraz mieszka w Victorii. Do zeszłego roku pracowałam w agencji reklamowej. Nazwa i adres są w papierach. Teraz dorabiam sobie w kwiaciarni i biorę różne prace dorywcze.

- A więc będzie to dla pani po prostu kolejna forma dorobienia sobie, czy tak?

- Niezupełnie. Jak już powiedziałam, lubię Mickey. Razem mogłybyśmy mieć fajne wakacje. Poza tym myślę, że Mickey potrzebuje kogoś więcej niż dziewczyny do dziecka. Powinna mieć kogoś, komu mogłaby zaufać... przyjaciela. Sądzę, że nadawałabym się do tego.

Lee pochylił się w jej kierunku i spojrzał jej czujnie w oczy.

- Czy rozmawiała z panią o swojej matce?

- Niewiele. Wspomniała też, że nie wiadomo gdzie w tej chwili jest jej ojciec.

Lee zacisnął usta.

- Owszem. To dla niej nawet lepiej, że go tu nie ma. Mojej siostrze też lepiej by się bez niego żyło - przerwał nagle. - Tak, ma pani rację. Mickey z pewnością potrzebuje kogoś bliskiego. Ja sam nie mogę jej teraz tego zapewnić. Zbyt dużo czasu pochłania mi praca.

- Czym się pan zajmuje? - Deanna nie mogła powstrzymać się od tego pytania.

- Jestem jednym ze wspólników Winntech Computer Graphics - odparł.

- Słyszałam już tę nazwę.

Deanna przypomniała sobie artykuł o tej firmie, jednym z najlepiej prosperujących przedsiębiorstw w Winnipeg. Rozpoczęli swą działalność od programowania wymyślnych gier komputerowych. Teraz zaczęli także produkować programy graficzne dla architektów, plastyków i projektantów. Łatwo było sobie wyobrazić, jak wyczerpująca musiała to być praca.

- Często zostaję po godzinach - powiedział. - Nie będę wracał codziennie o piątej. Czy jest pani na to przygotowana? W grę wchodzą także niektóre weekendy. Czasem wyjeżdżam też w delegację.

- Z pewnością dam sobie radę. Jeśli zajdzie taka konieczność i będę musiała wyjść, sama postaram się o właściwe zastępstwo.

- Jakiej zapłaty pani oczekuje?

- A co może pan zaoferować?

Gdy wymienił sumę, oczy rozszerzyły jej się ze zdumienia.

- To obejmuje także wieczory. Będę pani płacił dodatkowo za dni, kiedy będę musiał wyjechać. Chciałbym także, by kupiła pani dla niej jakieś ubrania. W tej chwili po prostu nie mam jej w co ubrać. Dam na to pieniądze oddzielnie. Przy okazji możecie także kupić trochę jedzenia. Cieszyłbym się, gdyby udało się pani wmusić w nią czasem jakiś posiłek. Jest strasznie grymaśna. Myślę, że przydałoby się jej też trochę książek. Zresztą, proszę kupić jej to, co uważa pani, że jest jej potrzebne - mówił władczym tonem, zupełnie jakby wydawał polecenia w pracy. Spojrzał raz jeszcze na referencje Deanny. - Będę dzwonił do tych osób jutro. Jeśli wszystko będzie w porządku, ma pani pracę. - Złożył kartkę i wsunął ją sobie do kieszonki koszuli. - Dam pani znać jutro wieczorem - powiedział wstając. - Jutro zabiorę Michelle do biura. Jeszcze jeden raz nie zaszkodzi.

Jemu czy dziecku? - pomyślała Deanna wstając szybko.

- To chyba już wszystko, prawda? - zapytała.

- Tak. A więc do usłyszenia jutro późnym wieczorem. Deanna odwróciła się jeszcze w drzwiach i spojrzała mu prosto w oczy.

- Och, omal nie zapomniałam. Postaram się trzymać Mickey z dala od mojego pieca - powiedziała, nie mogąc się wprost powstrzymać. - I nie zabiorę jej na przejażdżkę na miotle, choćby nie wiem jak o to błagała - podniosła dwa palce jak do przysięgi. - Słowo wiedźmy!

Prześlizgnęła się przez drzwi zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Dusząc się od tłumionego śmiechu, przeszła przez korytarz i wyszła frontowymi drzwiami.

Mimo złośliwości, którymi go poczęstowała na odchodne, była pewna, że otrzyma tę pracę. Mógł sobie robić z tymi referencjami, co chciał, ale ona i tak wiedziała, że ją zatrudni. Czuł, że Mickey potrzebuje kogoś bliskiego. Chciał pozbyć się części swojej odpowiedzialności i był gotów nieźle za to zapłacić. Mickey miała może miejsce w jego domu, ale nie w sercu.

Pat zapakowała właśnie bukiet pięknych róż i przyczepiła do nich adres klienta dla kierowcy.

- Ktoś dzwonił do mnie dziś rano w twojej sprawie - powiedziała i zerknęła na Deannę znad okularów.

- Tak myślałam. Powiedziałaś mu, jaka jestem wspaniała?

- Zasypałam go wprost komplementami na twój temat. No i co? Głos ma całkiem seksowny, a jaki jest naprawdę?

Deanna wyglądała na zamyśloną. Przesuwała zwiędły płatek róży w dłoni.

- Jest całkiem niczego sobie - powiedziała w końcu. Zabrzmiało to, jakby mówiła do siebie, a nie do Pat.

- Och, Deanna! Szczegóły! Szczegóły! Jaki jest? Niski? Wysoki? Gruby? Chudy? No, powiedzże coś!

Deanna roześmiała się.

- No dobrze. A więc nie jest dużo wyższy ode mnie.

- To znaczy kto? - przekomarzała się Pat.

- Poczekaj! Chcesz znać szczegóły, to nie przerywaj!

- Dobrze, już dobrze. A więc jest całkiem wysoki, no i... - popędzała ją niecierpliwie.

- Nieźle zbudowany, choć nie do przesady. Bardzo elegancko i prosto się trzyma. Wygląda na nieźle wysportowanego - ciągnęła Deanna, przypominając sobie jego sylwetkę, gdy stał na brzegu basenu. - Ma brązowe, ciemne, świetnie przystrzyżone włosy, trochę jaśniejszych kosmyków od słońca. Ma piwne oczy, ale o nieco zielonkawym odcieniu. Twarz ma... no tak, w końcu chyba bardzo przystojną. Mocno zbudowany, ale w typie intelektualisty.

Pat chrząknęła znacząco.

- Albo mi się zdaje, albo słyszę nutkę zadurzenia w twoim głosie?

Deanna pokręciła szybko głową. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, jak szczegółowe były jej obserwacje Lee Strattona. Owszem, był atrakcyjny, no ale w końcu...

- Wiesz, żeby ktoś cię pociągał, najpierw musisz go polubić - powiedziała z przekonaniem. - Może on i jest przystojny, ale okropnie niemiły. Nieuprzejmy i arogancki. Nieczuły. To całkiem jasne, że wziął do siebie Mickey tylko dlatego, że nie miała się gdzie podziać. Jest teraz dla niego tylko jednym z wielu obowiązków. I ona biedna to wyczuwa.

- Na to potrzeba trochę czasu, Deanna. Miłość nie zjawia się na życzenie.

- Ale to taki fajny dzieciak, mówię ci! Naprawdę trudno byłoby jej nie kochać! Mam wrażenie, że dla niego liczy się tylko jego własna praca i niewiele więcej.

- Skoro z niego taki przystojniak, jak mówisz, to na pewno kreci się wokół niego jakaś dziewczyna albo dwie.

Może się niedługo ożeni i będą wszyscy żyć długo i szczęśliwie? Nie przejmuj się tym tak bardzo. Deanna westchnęła ciężko.

- Może i rzeczywiście nie powinnam się tak martwić. Nie mogę zapewnić Mickey szczęśliwego domu, to przynajmniej będziemy miały fajne wakacje.

- Mam co do tego dobre przeczucia - przyznała Pat, patrząc na Deannę z troską.

- Co masz na myśli?

- Wiesz, jest coś takiego w twoim głosie, gdy mówisz o tym swoim sąsiedzie, że węszę tu jakiś romans...

Deanna spojrzała na nią zdziwiona.

- Kwiatki ci pachną, a nie żaden romans! - zawołała.

- Jeden już mam za sobą i to się więcej nie powtórzy! Nie z nim, w każdym razie.

Pat pokiwała głową ze zrozumieniem, ale bez wielkiego przekonania.

Mickey stała na tarasie, przeskakując z podniecenia z nogi na nogę. Pół kroku za nią stał Lee.

- Wujek Lee mówi, że będziesz się teraz mną zajmować - zacwierkała z rozradowaną buzią. - To fajnie!

- I ja tak myślę. Będziemy miały superwakacje, prawda?

- Jasne! Mogę zobaczyć koty?

- Tak. Możesz też zmienić wodę papugom, jeśli chcesz. Właśnie sama miałam zamiar to zrobić.

- W porządku! - Mickey przecisnęła się obok Deanny i znikła w głębi korytarza.

Deanna spojrzała na Lee.

- Zechce pan wejść?

- Nie, nie. Dziękuję - przyglądał się jej w zamyśleniu.

- To godne podziwu! Co za wzór odwagi i pracowitości!

Deanna zignorowała tę drobną prowokację. Dla dobra Mickey chciała utrzymać spokój w ich wzajemnych relacjach. Spokój, bo o zażyłości nie mogło być, rzecz jasna, mowy.

- Dziękuję - usiadła na poręczy, kołysząc jedną nogą w powietrzu. - Czyli zaczynam od jutra?

- Przyprowadzę Mickey około ósmej trzydzieści, przed wyjazdem do pracy.

- W porządku.

Stratton wyprostował się i sięgnął do kieszeni.

- Proszę - powiedział, podając jej klucz. - To klucz od moich drzwi frontowych. Może pani korzystać z mojego domu, kiedy pani zechce. Chyba nie będziecie siedzieć tutaj całymi dniami. Myślę, że skorzystacie też z basenu... - znów zupełnie niespodziewanie pojawiła się w jego głosie nutka rozbawienia.

Zaskoczona żartobliwym tonem wzięła klucz z jego ręki. Sięgnął raz jeszcze do kieszeni, tym razem po portfel.

- Tak jak mówiłem wczoraj, Mickey potrzebuje ubrań i wielu innych drobiazgów. Chciałbym, żeby wzięła ją pani na zakupy - podał jej zwitek banknotów.

Deanna stała nieco zmieszana z pieniędzmi w wyciągniętej dłoni. Mimo wszystko zakupy były koniecznością. Wszystko, co Mickey miała, było już na nią za małe.

- O której zwykle będzie pan wracał z pracy? - zapytała.

- To doprawdy trudno powiedzieć - wzruszył ramionami. - Podpisujemy właśnie kontrakt z firmą w Kalifornii. Wolę być w biurze dopóki oni tam nie skończą pracy, czyli do siódmej naszego czasu. Och, byłbym zapomniał, prawdopodobnie wybiorę się tam w przyszłym tygodniu. Szczegóły nie zostały jeszcze co prawda uzgodnione, ale wygląda na to, że nie będzie mnie przez dwa, trzy dni. Czy będzie to kłopot dla pani zająć się wtedy Mickey? Oczywiście za dodatkową zapłatą.

- To żaden kłopot. Nie mam planów na przyszły tydzień.

No i trochę więcej gotówki też się przyda, pomyślała w duchu. Jeśli szczęście jej dopisze, może uda się odrobić oszczędności jeszcze zanim Mickey wróci do szkoły. To z kolei pozwoliłoby jej na pisanie bez konieczności dorabiania sobie gdziekolwiek indziej.

Lee spojrzał w kierunku ulicy.

- Jeśli nie ma pani teraz więcej pytań, zabiorę ją do domu.

- Wolałabym raczej odesłać ją za parę minut, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu - odparła.

- Jak pani wygodniej - zgodził się. - Zatem, do zobaczenia jutro rano.

Przechodząc przez kuchnię Deanna rzuciła na stół zwitek banknotów. Było stąd słychać, jak Mickey mówi do ptaków. Weszła do pokoju.

- Zmieniłaś im wodę?

- Tak. Popatrz, Whirlybird się mnie boi, a Tinkerbell nie. Usiadła mi na palcu. Bo ona to jest... „ona”, prawda?

- Obie są „one” - roześmiała się Deanna i odgarnęła włosy opadające Mickey na czoło. - A więc, jak rozumiem, podoba ci się ten pomysł, żebym opiekowała się tobą w czasie wakacji?

Mickey przytaknęła skwapliwie.

- Wiesz, już się bałam, że znajdzie kogoś innego, takiego jak Kyra, albo że będę musiała chodzić z nim codziennie do pracy. To straszna nuda. Czy on już poszedł do domu? - spytała, patrząc w kierunku drzwi.

- Poszedł, ale ty możesz tu jeszcze zostać przez parę minut. Chcesz lemoniady?

- Tak, poproszę. - Mickey wspięła się na wysoki stołek i usiadła, huśtając nogami. - Co będziemy robić jutro?

Deanna napełniła dwie wysokie szklanki i podała jedną z nich Mickey.

- Wujek Lee chciał, żebym wzięła cię na zakupy. Może powinnyśmy przejrzeć twoje rzeczy i zobaczyć, czego potrzebujesz. A może znajdziemy też trochę czasu na fryzjera?

Twarz Mickey rozjaśniła się. Skinęła głową.

- Świetny pomysł! - zawołała. Zaraz jednak zachmurzyła się i posmutniała, wpatrzona w kostki lodu w szklance. - Włosy zawsze obcinała mi mama - powiedziała po chwili cicho.

- Na pewno dobrze to robiła - Deanna poczuła nagły przypływ litości.

Mickey pokiwała głową. Westchnęła ciężko i opuściła ramiona.

- Chyba już nie chcę - powiedziała, wyciągając rękę ze szklanką.

Deanna wzięła ją i odłożyła na stół.

- Myślisz, że pomogłoby, gdybym cię przytuliła? Mickey spojrzała na nią, nic nie mówiąc. Deanna już wiedziała... Podeszła i objęła ją mocno. Przez moment Mickey była spięta. Po chwili jednak poddała się, objęła Deannę za szyję i wtuliła głowę w jej ramię.

Deanna poczuła, że łzy cisną się jej do oczu. Biedne dziecko, pomyślała. Była zupełnie sama na tym świecie.

- Dawno nikt mnie tak nie przytulał - powiedziała Mickey stłumionym głosem.

- Mnie też. To miłe uczucie, prawda?

Jakoś nie zaskoczyło jej to, że Lee Stratton nie przytulał swojej siostrzenicy. Nie wyczuwała bowiem pomiędzy nimi żadnej więzi. Zaopiekował się nią ze zwykłego poczucia obowiązku, i to wszystko.

Uścisnęła ją mocno raz jeszcze.

- A wiec umowa stoi: jutro zaczynamy od dużych zakupów. Wstajemy wcześnie, w porządku?

- W porządku! - odrzekła Mickey. Sięgnęła po swoją szklankę i wzięła łyk napoju. - Możemy zjeść lunch poza domem?

- Żaden problem!

- McDonald?

- A gdzieżby indziej!

- Mniam, mniam, świetnie! Może już pójdę do domu, wykąpię się i przygotuję wszystko na jutro?

Gdy szły do drzwi, spojrzała na Deannę.

- Wiesz, jak to jest: jak wcześnie idziesz spać, to noc prędzej mija i jutro szybciej przychodzi.

- Wiem, wiem - uśmiechnęła się Deanna. - Do zobaczenia rano, duży bobasie! - cmoknęła ją w czubek głowy.

- Dobranoc - odpowiedziała Mickey i w podskokach pomknęła do siebie.

Deanna stała jeszcze w drzwiach. Obserwowała dwóch chłopców, ścigających się na małych rowerkach po chodniku po przeciwnej stronie ulicy. Myślała o matce Mickey. Z pewnością nie była podobna do Lee. By wychować tak kochające i troskliwe dziecko, musiała sama być szczera i bardzo uczuciowa.

On, owszem, był całkiem przystojny. Nie miał jednak za grosz czułości. Ciekawe, czy także w relacjach z kobietami był tak chłodny? Czy w ogóle poza pracą miał potrzebę prywatnych kontaktów i przyjaźni? Deanna miała nadzieję, że tak, że w jego życiu była jakaś kobieta, która skruszyłaby jego charakter, która pomogłaby mu stworzyć dom dla Mickey.

Westchnęła i weszła do domu. Musiała zabrać się za pisanie.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Usłyszała przez sen, że ktoś dzwoni do drzwi. Otworzyła oczy i trochę zdezorientowana rozglądała się wokół. W pokoju było już jasno. Rzuciła okiem na budzik i stwierdziła, że jest prawie wpół do dziewiątej. Wyskoczyła prędko z łóżka, klnąc sama na siebie przy akompaniamencie kolejnego dzwonka.

Przywdziała krótki szlafrok. Pasek wiązała już w drodze na dół. Na pół sekundy zatrzymała się, by zerknąć w wiszące w holu lustro. Skrzywiła się, desperacko próbując zrobić coś z nieposłusznymi włosami. Wyprostowała jeszcze tylko kołnierz szlafroka i otworzyła drzwi.

Lee i Mickey stali na tarasie. Uśmiechnęła się sennie do małej i spojrzała na Lee.

- Bardzo mi przykro - powiedziała prędko. - Zaspałam. Pisałam do późna w nocy i powinnam była nastawić budzik.

Zielonkawe oczy przyglądały się jej uważnie, a teraz właśnie oceniały jej długie nogi. Deanna poruszyła się zmieszana. Lepiej by się czuła, gdyby mogła wziąć prysznic i ubrać się. A poza tym w jego spojrzeniu było coś zbyt osobistego, jak na tę sytuację.

Natomiast Lee był elegancki do najdrobniejszego szczegółu. Każdy włos na właściwym miejscu, idealnie skrojony garnitur, podkreślający jego mocną figurę, a z drugiej strony nadający mu wygląd profesjonalisty. Do licha, ależ z niego przystojny gość, pomyślała.

Ich oczy spotkały się na krótką chwilę. W jego spojrzeniu nie było tym razem tak dobrze znanej jej ironii i krytycyzmu. Było nieco ciepła i akceptacji, coś jak nie wypowiedziany komplement. Szybko odwróciła wzrok, zaskoczona swoją reakcją.

Poprawiła włosy i spojrzała na Mickey.

- Widzę, że jesteś gotowa, żeby dobrze dziś wystartować?

Mickey skinęła głową.

- Śniadanie już zjadłam.

- Świetnie. Wejdź do środka - odsunęła się i przepuściła dziewczynkę. - A więc do zobaczenia wieczorem - zwróciła się do Lee.

Im szybciej odejdzie, tym lepiej. Nie tyle gapił się na nią, co po prostu przyglądał się jej z nadspodziewanym zainteresowaniem.

- Zadzwonię po południu i powiem dokładniej, kiedy wracam. Jeśli nie będzie was w domu, zostawię informację na taśmie.

- Nie mam automatycznej sekretarki - powiedziała Deanna.

- W takim razie nagram się na swojej. Może pani sprawdzić później - zerknął na zegarek. - Muszę pędzić. Do zobaczenia, Michelle! - uśmiechnął się do małej i odszedł.

Odetchnąwszy z ulgą Deanna weszła do domu i zamknęła za sobą drzwi.

- Muszę napić się kawy - powiedziała. - Chodźmy do kuchni.

Zdjęła pokrowiec z klatki z papugami. Uśmiechnęła się, widząc zaskoczenie Mickey świergotem i podskokami rozbudzonych ptaków.

W czasie, gdy parzyła się kawa, uprzątnęła stół z papierów. Mickey przyglądała się temu z zaciekawieniem.

- Co to jest? - zapytała, wskazując papiery.

- To jest książka, którą piszę. - Deanna położyła stos kartek na lodówce. - To historia małej dziewczynki, która żyje w przyszłości. W kosmosie.

Mickey usiadła za stołem, opierając podbródek na rękach.

- To książka dla dzieci?

- Tak, dla dzieci trochę starszych od ciebie. - Niecierpliwie rzuciła okiem na ekspres do kawy. Ciągle jeszcze nie była gotowa! Nie wyspała się ani trochę i dawka kofeiny przydałaby się, jak nigdy. - Jedna moja książka została już wydana. Może będziesz mogła ją kiedyś przeczytać.

- Nie za bardzo lubię czytać - skrzywiła się Mickey. - To nudne.

- O, szkoda. - Deanna nalała sobie kawy i dodała mleka. Upiła duży łyk i odetchnęła głęboko. Kawa była wyśmienita. - Myślałam, że w te wakacje mogłybyśmy sobie trochę poczytać, siedząc w ogrodzie. Bardzo lubiłam to robić, jak byłam mała.

- Twoja mama też ci czytała?

Deanna pokręciła głową. Żadne z jej rodziców nie miało ani czasu, ani chęci, by spędzać z nią czas w ten sposób.

- Myślałam jednak, że fajnie byłoby czytać na głos na zmianę, raz ty, raz ja. Powinnyśmy kiedyś spróbować. Może ci się spodoba, kto wie?

Oto i zadanie na wakacje, pomyślała.

- Gdzie jest Alfie i Imp? - zapytała Mickey, by zmienić temat.

- Są za domem. Możesz iść się z nimi pobawić, a ja w tym czasie wezmę prysznic.

- Dobrze - Mickey zeskoczyła ze stołka i skierowała się do drzwi.

- Nie wychodź poza ogród, to nie zajmie mi dużo czasu.

Przez chwilę stała oparta o kredens patrząc, jak Mickey wywołuje koty spod krzaków. Dopiła resztkę kawy, a potem przeciągając się i ziewając poszła do łazienki.

Deanna zrzuciła z nóg sandały i usiadła po turecku na podłodze w pokoju Mickey. Wytrząsnęła z torby kilka kolorowych podkoszulków, obcięła im metki i podała je Mickey.

Dziewczynce bardzo podobały się zakupy. Oczy jej ciągle jeszcze błyszczały, a z policzków nie schodził rumieniec. Wizyta u fryzjera poprawiła znacznie jej wygląd. Zniknęły brzydkie, ciągle wpadające do oczu kosmyki włosów. Teraz fryzura była ładna i łatwa do utrzymania.

Po kilku minutach wszystkie nowe rzeczy znalazły się w szafie.

- Kupiłaś mi mnóstwo ubrań - powiedziała Mickey.

- Twój wujek ci je kupił. Ja tylko pomogłam wybrać to, czego potrzebowałaś. Pamiętaj, żeby mu podziękować, kiedy wróci do domu. A teraz zamówimy pizzę. Umieram z głodu.

W oczekiwaniu na dostawę rozwinęły nowe plakaty Mickey i zastanawiały się, gdzie je przyczepić. Trzy z nich były z kotami, a jeden z jednorożcem.

- Jednorożca możemy dać nad łóżko - oświadczyła Mickey. - Koty na tę ścianę koło okna. Te trzy białe w koszyku powiesimy w środku.

- Dobry pomysł. Gdzie są nasze pinezki?

- Tutaj! - Mickey podała jej małą torebkę. Deanna przypinała plakaty do ściany, a Mickey mówiła jej, czy wiszą prosto.

- No i co? Jak to wygląda? - zapytała.

- O wiele lepiej - ucieszyła się Mickey. - Od razu przyjemniej się tu zrobiło.

- Nie przywiozłaś ze sobą żadnych swoich rzeczy? - spytała Deanna.

Pokój wyglądał tak samo sterylnie, jak inne w tym domu: ani pluszowych zabawek, ani lalek, ani półek z książkami i grami.

- Przywiozłam tylko trochę moich ubrań i parę drobiazgów. Tylu rzeczy zapomniałam zabrać, gdy wujek Lee przyjechał po mnie do tej pani, u której mieszkałam. Teraz już nie wiem, gdzie one mogą być. Nie wiem też, co stało się z rzeczami mamy - usiadła ciężko na brzegu łóżka kołysząc nogą. - Wszystko zostało w domu, kiedy musiała pójść do szpitala. Chyba teraz ma to ktoś inny.

Mickey wyjęła z pudełka małe radio z budzikiem, które kupiły, i postawiła je ostrożnie na komódce. Podłączyła je do prądu i znalazła jakąś stację z muzyką rockową. Podkręciła nieco i uśmiechnęła się do Deanny.

- Teraz nie będzie już tu tak cicho - oświadczyła.

- No dobrze. A teraz zbierzmy te papiery i wyrzućmy do kosza. Masz, tu jest duża torba. Zbierz do niej te śmieci. Sprawdź też, czy na podłodze nie leżą gdzieś szpilki. Lepiej nie nadepnąć na taką rano bosą nogą.

Zanim zabrały się na dobre do sprzątania, odezwał się dzwonek u drzwi. Mickey poderwała się pierwsza.

- Pizza!

- Lepiej się pośpiesz, zanim wystygnie - powiedziała Deanna ze śmiechem i dała jej pieniądze.

Chyba nic się nie stanie, jeśli zjemy tutaj, pomyślała, gdy mała zniknęła za drzwiami. Jadalnia, gdzie stał nowoczesny stół ze szklanym, kryształowo czystym blatem i wymyślnymi nowoczesnymi krzesłami, nie była dobrym miejscem na tłustą pizzę w rozmiękłym pudełku. Także i kuchnia, lśniąca jak sala operacyjna z nieskazitelnie czystym wyposażeniem, nie była ani trochę przytulniejsza.

Ten dom potrzebował ożywienia, ciepła. Jej dom na pewno nie wygrałby konkursu na projekt wnętrza, ale przynajmniej przyciągał miłą atmosferą. Był to dom, w którym czuło się obecność jego mieszkańców.

Zastanawiała się, czy Lee był zwolennikiem takiego surowego wystroju, czy też nie starczało mu gustu i odwagi, by wprowadzić tu i ówdzie akcenty własnego pomysłu. Uśmiechnęła się do siebie. Na widok tych małych, purpurowych rybek niejednemu odeszłaby wszelka ochota do eksperymentów z dekoracją wnętrz.

Mickey wróciła, niosąc ostrożnie pudełko z pizzą i brązową torebkę z napojami.

- Oto i nasze jedzenie - powiedziała i położyła pudełko na komódce. - Mmm, pachnie wspaniale!

- No to jedzmy już.

Usiadły obie na dywanie, kładąc pizzę pomiędzy sobą. Za obrus posłużył im duży ręcznik kąpielowy. Grało radio, a Mickey poruszała głową w takt muzyki. Pociągnęła przez słomkę łyk mrożonego kakao z kubka.

- Wspaniale smakuje pizza z czekoladą - orzekła.

- O tak! Zawsze to lubiłam. Także z cheeseburgerami i chipsami!

- Mhm. Kupimy sobie to jutro - uśmiechnęła się Mickey.

- Może lepiej byłoby jednak coś ugotować?

- Cheeseburgery! Uwielbiam takie niezdrowe jedzenie!

Deanna podniosła do oczu kawałek pizzy i przyjrzała się mu uważnie.

- Dla mnie nie wygląda to wcale tak niezdrowo - powiedziała i ugryzła porządny kęs. - Patrz jak się to ciągnie! - Bełkocząc z pełnymi ustami, starała się złapać językiem zwisające nitki gorącego sera.

- A, to tutaj jesteście.

Zaskoczone podniosły głowy. Lee stał w drzwiach z założonymi rękami. Miał jeszcze na sobie garnitur, ale krawat był poluzowany, a dwa guziki koszuli rozpięte. Właściwie to nie wyglądał wcale tak groźnie.

Deanna przełknęła spiesznie i wytarła usta serwetką.

- Witam - uśmiechnęła się trochę sztywno. - Widzę, że jest pan trochę wcześniej.

- Skończyłem szybciej niż myślałem. - Wzruszył ramionami i rozejrzał się po pokoju. - Zdaje się, że wydałyście trochę pieniędzy, co?

W oczach Mickey pojawiła się niepewność.

- Tak. Czy może kupiłyśmy za dużo?

- Chyba raczej nie, prawda? - zwrócił się do Deanny. Deanna wstała z podłogi.

- Mam wszystkie kwity - powiedziała cicho, sięgając do tylnej kieszeni spodni. - Kupiłyśmy tylko potrzebne jej rzeczy, ubrania i buty, a także parę drobiazgów, by mogła poczuć się trochę bardziej jak u siebie w domu. - Uśmiechnęła się do Mickey. - Ja się już najadłam, a ty?

Mickey przytaknęła.

- No to teraz posprzątajmy. Włożę te resztki do lodówki, a ty w tym czasie wyrzuć papiery - zwróciła się do dziewczynki, ignorując obecność Lee. - Chcesz wypić resztę czekolady? - zapytała.

- Nie, nie jestem już głodna. Te torby też są do wyrzucenia?

- Raczej tak. Przepraszam - zwróciła się do Lee, chcąc wyjść z pokoju.

Odsunął się, ale i tak otarła się o niego ramieniem. Poczuła zapach jego wody po goleniu. Natychmiast jednak zgasiła w sobie rozbudzone uczucie zainteresowania.

Do licha z nim! - pomyślała. Czemu nie wrócił do domu choćby z miłym uśmiechem na twarzy, chwaląc Mickey za jej nowe uczesanie i wystrój pokoju? Biedny dzieciak martwi się teraz, czy czasem nie wydały za dużo pieniędzy na to wszystko! Chciała przecież sprawiać jak najmniej kłopotu swojemu wujkowi.

Deanna podejrzewała, że Mickey podświadomie wyczuwała reakcje Lee. Była przekonana, że nie do końca akceptował jej obecność w domu.

Lee wszedł do kuchni w chwili, gdy Deanna owijała folią resztki pizzy. Stał w drzwiach i przyglądał się jej przez chwilę. Zdjął już marynarkę i krawat, podwinął rękawy koszuli. Wyglądał raczej przystępnie, jeśli nie bezbronnie. Jedynie w oczach miał znów ten chłodny błysk.

- Nie miałem na myśli tego, że wydałyście za dużo pieniędzy - powiedział z oporem.

Deanna zamknęła lodówkę i odwróciła się do niego.

- Tu nie chodzi o mnie. Mickey bardzo się tym przejęła. To przecież całkiem jasne, że ona i jej matka nie miały żadnych oszczędności. Teraz ona martwi się, że to samo będzie tutaj. Myślę, że powinien pan z nią na ten temat porozmawiać.

Zobaczyła, że jego oczy zwęziły się w szparki, a usta zacisnęły, zupełnie jakby miał jej zamiar powiedzieć, by zajęła się lepiej własnymi sprawami. Jednak w tej samej chwili weszła Mickey, niosąc wielką torbę wypchaną śmieciami.

- To już wszystko. Mam to wynieść do śmietnika?

- Twój wujek tym się zajmie. Odprowadź mnie. Muszę już iść. - Wzięła Mickey za rękę i uśmiechnęła się, mijając Lee. - Nie zapomni pan o tej rozmowie, którą chciał pan z nią przeprowadzić, prawda, panie Stratton? - Pacnęła Mickey palcem w czoło. - Nie martw się, to nie będzie żadne kazanie. Wujek powie ci po prostu trochę o pieniążkach, żebyś się już więcej nie przejmowała - tu posłała Lee władcze spojrzenie. Przecież Mickey powinna zdawać sobie sprawę, że wujka stać na jej utrzymanie. - Do widzenia.

Uśmiech, którym go obdarzyła, był tak samo fałszywy, jak i spokojny ton głosu, który starała się utrzymać. Wyszła z podniesioną głową.

Następnego ranka Deanna wstała wcześnie. Siedziała właśnie na stopniach tarasu, popijając kawę i susząc swoje rudawe włosy w promieniach rannego słońca, gdy z sąsiedniego domu wyszła Mickey i Lee.

Gdy nadeszli, wyprostowała się. Powitała Lee chłodnym uśmiechem, który nabrał ciepła natychmiast, gdy jej wzrok spoczął na Mickey.

- Cześć, dzieciaku! - powiedziała. - Co słychać?

- Wszystko w porządku. Co będziemy dziś robić?

- A co byś powiedziała na mały piknik w zoo?

- Świetnie! Możemy wziąć ze sobą kanapki z masłem orzechowym i bananami!

- Fuj, to musi okropnie smakować! No, ale skoro musisz...

- Jasne, że muszę! Gdzie koty? - zapytała.

- Leo wyleguje się na moim łóżku, a Alfie i Imp są za domem.

Mickey wspięła się szybko po schodach i zniknęła w głębi domu. Deanna patrzyła za nią przez moment, po czym odwróciła się. Lee zbierał się do odejścia.

- Chwileczkę - powiedziała. - Zapomniałam pana o coś spytać wczoraj.

- Coś takiego, nie wierzę własnym uszom! - odparł z ironią.

Zignorowała jego ton i ciągnęła dalej.

- Zauważyłam, że w pokoju Mickey nie było nic z jej dawnego domu. Ani lalki, ani żadnego miśka, nawet zdjęcia jej matki. To ważne, żeby miała jakieś rzeczy z przeszłości. Jej życie nie rozpoczęło się przecież w dniu, kiedy się do pana przeniosła.

Deanna robiła wszystko, by nie brzmiało to jak oskarżenie. Z wyrazu twarzy Lee wnioskowała jednak, że niezbyt jej się to udawało.

Wpatrywał się w nią, z trudem panując nad sobą.

- Płacę pani za opiekę nad Michelle, a nie za interesowanie się nie swoimi sprawami - odrzekł, siląc się na spokój.

- Ależ to właśnie jest związane z opieką nad nią - odparła Deanna z naciskiem.

- Niech pani lepiej nie próbuje przeciągać struny, bo...

- Bo zwolni mnie pan? - wpadła mu w słowo.

- W porządku, ale będzie pan tego żałował i dobrze pan o tym wie. Tak czy owak, Mickey jest teraz pod pana opieką i to pan odpowiada za jej rozwój wewnętrzny.

- Czy to już wszystko?

- Na teraz tak - odpowiedziała.

Miała nadzieję, że nie zdobędzie się na to, by rzeczywiście ją zwolnić.

- A więc proszę zapamiętać, że zatrudniłem panią jako opiekunkę do dziecka, a nie psychologa - powiedział chłodno. - Późno dziś wrócę - dorzucił.

Zerknął na zegarek, odwrócił się i odszedł. Deanna patrzyła za nim przez chwilę. Miała ochotę rzucić czymś w tego twardziela. Mrucząc przekleństwa pod nosem weszła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Mickey stała w holu w pobliżu drzwi. Jeden z kotków kurczowo trzymał się pazurkami jej bluzki. Ciekawe, ile z tej rozmowy dotarło do jej uszu, myślała Deanna ze złością.

- Kłócicie się, ty i wujek? - zapytała dziewczynka spokojnym głosem.

- Tak jakby... - przyznała Deanna. Nie warto było udawać, że jest inaczej.

- O mnie?

- Nie, Mickey - Deanna potrząsnęła głową. - Nie o ciebie. Po prostu nie zgadzamy się czasem i to wszystko. Dorosłym się to zdarza.

Mickey pokiwała głową ze zrozumieniem.

- O tak, moja mama i mój tata kłócili się czasem, pamiętam. Wcale mi się to nie podobało.

- Z pewnością - odparła Deanna. Musieli się nieźle kłócić, skoro Mickey do dziś to pamięta. - Ja i twój wujek nie kłócimy się aż tak. Już po wszystkim. Nie musisz się tym przejmować, dobrze?

- Zgoda - odpowiedziała mała.

Deanna wyczuwała, że Mickey bała się, że Lee mógłby zaangażować inną opiekunkę. Zamyślona przytuliła dziewczynkę do siebie.

Siedziała przed domem w fotelu ogrodowym. By! cichy wieczór. Od zachodu zaczęły napływać ciężkie, ciemne chmury. Po chwili przesłoniły ostatnie promienie zachodzącego słońca. Gdzieś w oddali błysnęło po raz pierwszy. Stłumiony pomruk burzy przetoczył się przez okolicę. Powietrze było ciężkie od duchoty.

- Deanna...

Zaskoczona rozejrzała się wokół. Przy furtce ogrodu stał Lee. Wyprostowała się w fotelu i lekko uśmiechnęła. Czego on mógł chcieć?

- Zdawało mi się, że mówiła pani do kogoś - powiedział, podchodząc bliżej. Miał na sobie krótkie spodenki i rozpiętą bawełnianą koszulę.

- Tak, mówiłam do kotów - odrzekła niepewnie. Była zmęczona i nie miała ochoty na kolejną dyskusję. - Słucham pana - zapytała w końcu.

- Mogę usiąść?

- Oczywiście - wskazała mu ręką drugi fotel. Lepsze było to, niż gdyby miał nad nią stać.

- Jak się ma Mickey?

- Śpi teraz.

Deanna spojrzała na zasnute chmurami niebo. Wraz z nadchodzącą burzą wzmagał się i wiatr, wprawiając liście drzew w szalony taniec.

- Burza może ją obudzić. Powinien pan przy niej być.

- To nie potrwa długo. Nie zajmę pani dużo czasu.

- Nowe rozkazy? - zapytała.

- Owszem - przyznał, marszcząc brwi. - Pojutrze muszę wyjechać do Kalifornii. Czy sprawiłoby pani kłopot wziąć Michelle do siebie na ten czas?

- Żaden problem - odpowiedziała, ciesząc się w duchu, że przynajmniej nie będzie musiała go widywać przez parę dni. - Jej towarzystwo nie sprawia mi kłopotu. - Wiatr zarzucił jej na twarz kosmyk włosów. - Jak długo pana nie będzie?

- Nie mogę tego teraz dokładnie określić. Prawdopodobnie cztery, może pięć dni. - Spojrzał w niebo. Na południu kłębiły się ciemne chmury. Na zachodzie, gdzie przed chwilą zniknęło słońce, było nieco jaśniej. - Może przejdzie bokiem - powiedział Lee.

- Mam nadzieję, że nie. Nie mieliśmy ani jednej porządnej burzy tego lata.

- Pani lubi burze, czy dobrze zgadłem?

Blask następnej błyskawicy i grzmot nadał jego słowom tajemniczości.

Deanna wstała, podniósłszy twarz na spotkanie pierwszych kropel deszczu. Spojrzała na niego i roześmiała się, zapominając na chwilę o dzielącym ich konflikcie.

- Wspaniale, prawda? - Znów uniosła twarz, pozwalając, by obmywały ją wielkie krople wody.

- Wiedziałem, że jest pani czarownicą - mruknął i podniósł się z fotelika. - Założę się, że wywołała pani tę burzę za pomocą swych czarodziejskich mocy.

Spojrzała na niego roześmianymi oczami.

- To nic trudnego. Bierze się po prostu oko jaszczurki i palec ropuchy!

Odwzajemnił jej uśmiech i stał teraz koło niej w coraz bardziej ulewnym deszczu. Wiał cudownie chłodny wiatr, niosąc zapach świeżo nawilżonej ziemi. Ciemność nieba przecięły postrzępione odnogi kolejnej błyskawicy. Huk grzmotu wstrząsnął okolicą.

- Ta była niezła, co? - zapytała Deanna z zachwytem. Lee stał wpatrzony w niebo, jak ona. Deszcz obmywał mu twarz, szyję i spływał za koszulę. Jego szorty, poczynając od paska, powoli nasiąkały wodą. Także nogi miał już całkiem mokre.

Deanna spostrzegła nagle, że przygląda mu się z rosnącym zainteresowaniem. Był niewątpliwie atrakcyjnym mężczyzną.

Podniosła oczy. Patrzył na nią, na jej mokre, przylegające do ciała ubranie. Szybko odwróciła wzrok. Serce zaczęło jej bić szybciej. Poczuła dotyk jego palców, odsuwających z policzka kosmyk jej włosów.

Cofnął rękę, zanim mogła zareagować. Wciąż jednak czuła ciepły ślad pozostawiony przez jego palce na swej chłodnej od deszczu skórze. Z trudem powstrzymała się, by nie potrzeć ręką tego miejsca.

Spojrzała na niego.

- Lepiej będzie... - zaczęła.

- ... jak wrócę do Michelle - dokończył cicho, przyglądając się jej z bliska. - Wiem, tak będzie rzeczywiście lepiej.

Wahał się przez chwilę, jakby chcąc jeszcze coś powiedzieć. Pokręcił głową z rezygnacją i powoli oddalił się w kierunku furtki. Kilka kroków przed nią zatrzymał się i odwrócił.

- Dobranoc, Deanna.

- Dobranoc, Lee - odrzekła.

Drżąc nieco z chłodu, potarła rękami swe odkryte ramiona. Potem dotknęła pobczka, jakby chcąc zetrzeć ślad jego palców. Westchnęła ciężko.

Była już zupełnie przemoczona i zziębnięta, ale mimo to stała jeszcze chwilę, rozmyślając o swoich reakcjach. To, że jej się spodobał było zupełnie naturalne, powiedziała sobie z przekonaniem. Była normalną, młodą kobietą. Mimo że w duchu ciągle czuła silny związek z Ryanem, miała przecież prawo do obdarzania innych mężczyzn zainteresowaniem.

Dotknął jej. No i cóż z tego? Delikatne dotknięcie. Nic w tym nie było z erotyki. Prawda, ale z kolei nie był to taki zupełnie obojętny odruch. W jego oczach widać było, że coś do niej czuł.

W porządku, zgodziła się w końcu. Może i było to jakieś wzajemne zainteresowanie, ale tylko zewnętrzne. Przecież nawet nie lubili się.

Zamyślona poszła w stronę domu. Za nią spod stolika wyskoczył Leo, zły na deszcz moczący mu sierść.

Po raz pierwszy rozstali się bez złości i kłótni. Przy okazji przeszli nawet na ty. Zamiast ulgi zawładnęło nią jednak dziwne uczucie niepewności. Nie miała żadnej wątpliwości, że przed chwilą zaszła w ich stosunkach jakaś znacząca zmiana.

Tej nocy upewniła się, że naprawdę zaczyna coś do niego czuć. Zupełnie coś innego niż złość i niechęć.

ROZDZIAŁ PIATY

Deanna myliłaby się sądząc, że sprawy od teraz potoczą się inaczej.

Gdy poszła rano po Mickey, Lee zachowywał się jak zwykle chłodno. Bez słowa wręczył jej zwitek banknotów jako wynagrodzenie i wyszedł, w roztargnieniu pogłaskawszy Mickey na do widzenia.

W chwili gdy drzwi zamykały się za nim, Deanna uchwyciła smutny wyraz oczu Mickey. Tych dwoje nie zbliżyło się do siebie ani trochę. Z tego też powodu dziewczynka była cicha i nieśmiała w stosunku do swego opiekuna. Wydawało się, że Lee niewiele miał dla niej uczucia, poza poczuciem obowiązku. Wszystko to było takie przykre.

Deanna pociągnęła Mickey za jeden z jej niesfornych loczków.

- No, mała, wiesz już od czego chciałabyś zacząć? Możemy przejechać się statkiem po rzece albo pójść do muzeum i planetarium.

Mickey wzruszyła obojętnie ramionami. Nie było w niej dziś entuzjazmu.

- Wszystko mi jedno - odpowiedziała.

- A może - zaczęła Deanna i przytuliła ją - spędzimy sobie po prostu spokojnie dzień w ogrodzie z basenem, co?

- Tak, to byłoby nieźle. - Głos Mickey był przytłumiony. Cały czas trzymała Deannę mocno za szyję. - Mogłabyś poczytać mi trochę, gdybyś chciała.

- To nawet całkiem dobry pomysł. - Deanna pocałowała ją w policzek i wyprostowała się. - Pójdę teraz do domu i założę kostium kąpielowy. Ty też idź do siebie na górę i włóż swój. Spotkamy się przy basenie.

Mickey pokiwała głową i odeszła powoli.

Mój Boże, ona przecież tak bardzo potrzebuje miłości, pomyślała Deanna. Chce czuć się potrzebna.

Dobrze znała to uczucie z własnego dzieciństwa. Zawsze miała wrażenie, że jej rodzice przede wszystkim kierowali się poczuciem obowiązku wobec niej.

Rozczarowała ich od samego początku. Urodziła się jako drugie dziecko, i do tego dziewczynka. Jej siostra była od niej o trzy lata starsza. Rodzice planowali, rzecz jasna, chłopca. Cały pokój był już przystrojony na niebiesko. Pościel w kołysce też była niebieska. Urodzenie się Deanny rozczarowało ich. Po niecałych dwóch latach mama urodziła wreszcie upragnionego syna.

Może gdyby odziedziczyła po rodzicach bystrość, spryt, upór w dążeniu do celu, jej życie wyglądałoby teraz inaczej. Była jednak dzieckiem cichym, nieśmiałym. Większość dzieciństwa przeżyła zatopiona w książkach, snując marzenia o nowych lądach i obcych cywilizacjach. W odróżnieniu od swej siostry, która została lekarzem, i brata, który ukończywszy uniwersytet został prawnikiem, ona przerwała naukę przed uzyskaniem stopnia naukowego.

Może i rodzice mogliby być z niej dumni, gdyby napisała jakąś książkę, zaakceptowaną później przez kanadyjską elitę literacką. Książki dla dzieci, książki science-fiction nie liczyły się jednak dla nich jako życiowe osiągniecie.

Weszła do domu i poszła po kostium. Współczuła bardzo Mickey. Jacy by nie byli jej rodzice, z pewnością nie odpychali jej od siebie i nie traktowali ozięble. Może czasem byli na nią źli, ale nigdy obojętni. Może nie mogli dać jej wszystkiego, czego potrzebowała, lecz nigdy nie odmawiali jej uczucia.

Biedna Mickey. Jakie życie ją czekało? Na kogo ona wyrośnie? Ile czasu upłynie, nim stanie się zamknięta, smutna, pozbawiona energii? Jak Lee będzie na to reagował?

Z westchnieniem otworzyła bieliźniarkę i wyciągnęła duży ręcznik kąpielowy. Czy tych dwoje zrozumie się kiedyś? Czy Deanna oszukiwała tylko samą siebie, sądząc, że może im pomóc?

Dwa dni później przygotowywała w domu Lee lekką kolację dla siebie i Mickey. Mała siedziała przed domem i czytała książkę.

Deanna wyjrzała przez okno i zobaczyła, jak Mickey w skupieniu przewraca kartkę. Aż miło było popatrzeć, jak wciągnęły ją przygody Tashy Tran z planety Plenitude, choć książka była zbyt trudna na jej wiek.

Deanna otworzyła lodówkę i wyciągnęła sałatę. Pokroiła warzywa ze swego ogrodu i zrobiła pyszną sałatkę. Właśnie zaczęła smarować chleb masłem, gdy zadźwięczał dzwonek u drzwi. Wciągnęła na siebie pierwszy z brzegu podkoszulek i poszła otworzyć.

Za drzwiami, z rękami w kieszeniach, stał obcy mężczyzna.

- Dzień dobry, słucham pana - zagadnęła Deanna.

- Czy Lee jest w domu? - zapytał ostrożnie.

- Nie, nie ma go w tej chwili.

- A kiedy wróci?

- Trudno powiedzieć. Właściwie może wrócić w każdej chwili.

Nie miała przecież zamiaru powiedzieć temu facetowi, że Lee wyjechał z kraju.

- Pani jest jego... żoną?

- Nie, zajmuję się jego siostrzenicą w czasie, gdy go nie ma.

- O, a więc Mickey jest tutaj?

- Kim pan jest? - zapytała Deanna wprost, choć znała już odpowiedź.

Zdradzały go ciemne włosy, jasnoniebieskie oczy i śmiało zarysowany podbródek.

- Wadę Wescott. Jestem ojcem Mickey. Chciałbym się z nią zobaczyć.

Wspaniale! - pomyślała Deanna z goryczą. Dlaczego po tak długiej nieobecności musiał pokazać się akurat teraz? Żałując, że nie ma w domu Lee, zastanawiała się, co ma właściwie zrobić.

- To moje dziecko i mam prawo ją widywać, kiedykolwiek zechcę - powiedział Wescott z odrobiną wyzwania w głosie.

- Mickey nie widziała pana od wielu lat. Nie jestem nawet pewna, czy pana pozna. Może byłoby lepiej, gdybym przygotowała ją na pana odwiedziny. Mógłby mi pan podać numer telefonu do siebie?

- Deanna? - Mickey nadeszła z otwartą książką w ręce. Palcem pokazywała jakieś trudne słowo, którego nie mogła zrozumieć. - Co to znaczy?

Gdy Deanna odwróciła się do niej, Wescott otworzył szerzej drzwi.

- Mickey, to ty? - Uśmiech rozjaśnił mu twarz. - Ho, ho! ależ ty wyrosłaś!

Mickey patrzyła na niego zmieszana. Niepewność powoli ustępowała z jej twarzy.

- Jest pan moim ojcem?

- Jasne! Jak się miewasz? - rozpromienił się.

Deanna przyglądała się reakcjom Mickey. Dziewczynka zbladła, posmutniała i wpatrywała się w ojca wielkimi oczami.

- Mama umarła - powiedziała cichym głosem. Wadę kucnął i z wahaniem położył jej rękę na ramieniu.

- Słyszałem. Zadzwonili do mnie z wydziału opieki i powiedzieli mi. Dlatego właśnie tu przyjechałem. Bardzo mi przykro.

Mickey stała sztywno, przygnieciona jego ręką. Być może rozpoznała go jako swego ojca, ale nie widziała go zbyt długo, by żywić do niego jakieś uczucia.

Deanna delikatnie przyciągnęła Mickey do siebie. Poczuła, jak dziewczynka rozluźniła się opierając się o nią.

- Panie Wescott, jak pan widzi, dla małej jest to bardzo zaskakujące spotkanie. Myślę, że powinniśmy postępować nieco ostrożniej.

Wadę wyprostował się i spojrzał na Deannę. Przez chwilę myślała, że będzie się kłócić.

- W porządku - powiedział z ociąganiem. Spojrzał znów na małą. - Zobaczymy się jutro, dobrze?

- Dobrze - odpowiedziała Mickey, przywierając mocniej do Deanny. Stała spokojnie, patrząc, jak ojciec odchodzi.

Deanna poczekała, aż Wadę wejdzie do swojego starego samochodu, pokrytego wyblakłym lakierem, spod którego gdzieniegdzie wyzierała rdza. Gdy zatrzasnął drzwi i włączył silnik, przykucnęła przy małej i objęła ją mocno.

Mickey westchnęła.

- No i co? Jak się czujesz? - zapytała Deanna. Mickey wzruszyła ramionami, ale nic nie powiedziała. Odsunęła ją nieco od siebie i spojrzała jej w oczy z ciepłym uśmiechem.

- Trochę zaskoczona, co?

Mickey pokiwała głową w milczeniu. Do oczu napłynęły jej łzy.

- Myślałam, że się ucieszę, gdy go zobaczę, ale...

- Głos się jej załamał i pociągnęła nosem.

- Tak naprawdę to przecież ty go wcale nie pamiętasz...

- Nie wiedziałam nawet, że to on - pokręciła głową.

- I co ja mam teraz zrobić?

Deanna odsunęła jej kosmyk włosów z policzka i przytuliła do siebie.

- Po pierwsze, możesz zacząć go odwiedzać i w ten sposób trochę lepiej go poznać. Chciałabyś?

- Może. Czy... czy będę musiała z nim mieszkać?

- Nikt nie może cię do niczego zmuszać. W tej chwili twój dom jest tutaj, u wujka.

- Myślę, że ucieszyłby się, gdybym zamieszkała z tatą.

- Tylko gdybyś sama tego chciała.

Wcale jednak nie była tego taka pewna. Mickey mogła mieć rację. Lee mógłby się ucieszyć, gdyby zechciała zamieszkać ze swoim ojcem.

Poczuła, jak dziewczynka wzdrygnęła się z zimna.

- Wiesz co? Wyskakuj już z tego mokrego kostiumu. Weź prysznic, żeby się trochę rozgrzać. Jak skończysz, kolacja będzie już gotowa, dobrze?

- Dobrze - zgodziła się Mickey słabym głosem.

Gdy odchodziła korytarzem, książka trzymana w bezwładnej ręce obijała się o jej kolana. Mała postać ze zwieszoną główką i opuszczonymi bezradnie ramionami.

Deanna odczekała, aż dotarł do niej szum prysznica z łazienki na górze i poszła zadzwonić do Lee.

Gdy połączono ją z jego pokojem hotelowym, w słuchawce zabrzmiał miły żeński głos. Kobieta poinformowała ją, że Lee właśnie jest na spotkaniu i zapytała co ma mu przekazać, jak wróci.

- Proszę mu powiedzieć, że przyjechał ojciec Mickey - powiedziała z naciskiem, żałując, że nie może rozmawiać bezpośrednio z nim. - Naprawdę muszę pilnie porozmawiać o tym z Lee - dodała. - Bardzo proszę przekazać mu tę wiadomość najszybciej, jak tylko będzie to możliwe. - Podziękowała i odwiesiła słuchawkę.

Przez chwilę zastanawiała się, kim mogła być ta kobieta. Pomyślała, że prawdopodobnie Lee wynajął lub zabrał ze sobą asystentkę. W myśl, że przygruchał sobie jakąś piękną blondyneczkę z plaży, jakoś nie chciała uwierzyć. Miała tylko nadzieję, że szybko oddzwoni.

Do południa następnego dnia Lee nie odezwał się. Deanna wywnioskowała z tego, że nie przejął się zbytnio obecnością Wade'a. Potwierdziło to tylko jej przypuszczenia, że nie zależy mu wcale na Mickey. Może w takim razie nie byłoby tak źle, gdyby ojciec Mickey znów pojawił się w jej życiu? To prawda, że nie miał z nią kontaktu przez ostatnie parę lat, ale przecież Deanna na pewno nie znała wszystkich faktów. Może to matka Mickey uczyniła małżeństwo trudnym do utrzymania? Teraz wyglądało na to, że on chce naprawić ten błąd. Lepiej późno niż wcale, pomyślała.

Gdy późnym popołudniem Wadę Wescott pojawił się znowu w drzwiach, Deanna zaprosiła go, by usiadł z nimi koło basenu w ogrodzie.

Mickey, ciągle osowiała i zamknięta w sobie, cichym głosem odpowiedziała na przywitanie ojca i usiadła skulona w jednym z foteli ogrodowych. Obok niej ułożył się jeden z kotków. Deanna pozwoliła Mickey przynieść go tu, gdyż wiedziała, że zwiększy to jej poczucie bezpieczeństwa.

- Napije się pan czegoś? - zapytała Wade'a, gdy ten usiadł.

- Owszem. Piwka bym nie odmówił, jeśli je macie - sapnął.

- Nie mamy piwa. Może jakiś zimny napój? Wzruszył ramionami i uśmiechnął się nawet dość przyjemnie.

- Może być. Cokolwiek. Byle zimne.

Gdy Deanna wróciła ze szklankami, zauważyła, że Wadę przysunął swoje krzesło nieco bliżej Mickey. Pochylony do przodu, z łokciami opartymi na kolanach, mówił coś do niej przyjaznym tonem.

Nie wygląda na aroganta, pomyślała Deanna, stawiając przed nim szklankę z napojem. Co prawdajego ubranie nie było zbyt schludne, a włosy dopominały się o fryzjera, ale z pewnością miał w sobie pewien urok. Deanna widziała, że Mickey powoli się do niego przekonuje. To dobrze, pomyślała. Może tego właśnie potrzebowała.

Wadę podniósł szklankę do ust i pociągnął duży łyk.

- Nie jest to piwo - skrzywił się nieco - ale w tym skwarze lepsze to niż nic. Mickey, co byś powiedziała na kąpiel, co? - Kciukiem wskazał za siebie, na gładką powierzchnię basenu. - Póki jeszcze tu jestem, powinienem z tego skorzystać.

Wstał, zdjął z siebie koszulę. Wyjął potrfel i dokumenty z kieszeni szortów i położył je na stole. Usiadł na brzegu basenu, wymachując przez chwilę stopami w wodzie i skoczył z wielkim pluskiem. Po chwili wynurzył się.

- Ho, ho, ho! Wspaniale! Wskakuj, Mickey, na co czekasz?

Mickey poruszyła nieznacznie ramionami i pokręciła głową. Deanna przyglądała się im. Czy polubią się kiedyś? Odniosła wrażenie, że Wadę pragnie swej córki. Czy Lee pozwoliłby jej odejść? A czy miałby jakiś wybór? Wadę zajmował z pewnością silniejszą pozycję, jeśli o to chodzi. Miała tylko nadzieję, że cały ten problem da się rozwiązać spokojnie.

Nadeszła już godzina kolacji, a nic nie wskazywało na to, że Wadę chce zakończyć wizytę. Deanna zastanawiała się przez chwilę, po czym spytała go, czy zechciałby z nimi zjeść posiłek. Przystał na to chętnie, co potwierdziło jej przypuszczenie, że oczekiwał zaproszenia.

- Umieram z głodu - przyznał bez żenady, wycierając sobie twarz ręcznikiem Mickey. - Co macie do jedzenia?

- Myślałam o hot dogach z grilla. Skrzywił się nieco.

- Befsztyki z makulatury, co? Zwykle wolę prawdziwe, ale cóż, dobre i to.

A żebyś wiedział, że to cholernie dobre, pomyślała Deanna ze złością w drodze do kuchni.

Zaczynał robić na niej wrażenie człowieka nieco gburowatego i hałaśliwego. Tutaj liczą się uczucia Mickey, a nie moje, powiedziała sobie jednak twardo. Może Wadę nie był wzorem elegancji, jak Lee, ale jeśli mógł dać Mickey prawdziwą miłość i opiekę, to tylko to się liczyło.

- Nie macie piwka, co? - upewnił się Wadę, przyjmując z jej rąk oszronioną szklankę lemoniady. Wziął łyk i skrzywił się. - „Spożywane w nadmiarze może być groźne dla zdrowia”! - zachichotał.

- Mogę zrobić herbatę albo kawę, jeśli pan woli. - Deanna starała się mówić obojętnym tonem.

- W ten upał?! Dziękuję, ale dziękuję - uśmiechnął się do własnego dowcipu, jakby zdając sobie sprawę z coraz większej irytacji Deanny.

Deanna odwróciła się od niego i zdjęła parujące kiełbaski z grilla.

- Kolacja gotowa, Mickey! - zawołała. Mickey postawiła kotka na ziemię.

- Nie jestem bardzo głodna - powiedziała, prostując się powoli.

Deanna przytuliła ją lekko.

- Wiem, że nic nie smakuje w taki upał. Spróbuj jednak zjeść choć trochę. Zobaczysz, że lepiej się poczujesz.

- Może i tak - wymamrotała mała.

Wzięła od Deanny talerzyk i usiadła przy stole naprzeciwko ojca. Z plastikowej butelki wycisnęła sobie na talerz trochę ketchupu.

- Mickey, możesz mi to podać? - Wadę wyciągnął rękę po sos. - Ten smak trzeba czymś zabić.

Mimo że chciała lubić tego człowieka, z każdą chwilą coraz bardziej ją drażnił. Trzymała jednak język za zębami. Wzięła swój talerz i podeszła do stołu. Sama też nie była bardzo głodna i ledwie ruszyła jedzenie. Wadę natomiast pochłaniał porcję za porcją, jakby nie jadł od tygodnia.

- Gdzie pan pracuje? - zapytała. Rzucił jej przelotne spojrzenie.

- Państwowa robota - burknął i łypnął na nią okiem. - Departament bezrobocia: płacą marnie, ale za to godziny pracy wspaniałe!

Deanna uśmiechnęła się bez entuzjazmu.

- A wcześniej?

- Pracowałem tu i tam, nic ciekawego.

- Tu, w Winnipeg?

- Nie - pokręcił głową. - To było w Yellowknife. Próbowałem znaleźć coś na Północy. Tam też doszła do mnie wieść o... - spojrzał znacząco na Mickey.

Deanna też spojrzała na Mickey, ale mała nie słuchała. Alfie i Imp siedziały pod stołem, czekając na małe kęsy hot doga, które im rzucała. Deanna zwróciła się do Wade'a:

- A jak z poszukiwaniem pracy? - zapytała.

- Jeśli coś ciekawego wpadnie w ręce, to czemu nie, ale jeśli nie, to cóż? Dłuższe wakacje nigdy nikomu nie zaszkodziły. Znaleźć jakieś lokum, to jest problem.

Deanna wyczuła podtekst tego stwierdzenia.

- A gdzie teraz pan mieszka?

- U kumpla z Północy. Pracowaliśmy razem przez kilka lat. Jego starej jest to jednak nie na rękę. Jęczy mu o to nad głową bez przerwy. Nie wiem, jak on może tego słuchać!

Deanna nie dziwiła się tej kobiecie ani trochę. Nawet niewielka dawka Wade'a wystarczała na długo... Ulotniło się gdzieś to dość sympatyczne wrażenie, jakie sprawiał na początku.

Wadę patrzył na nią zamyślony.

- A gdybym tak pomieszkał tu przez parę dni, co? Mickey by się to podobało, prawda, Mickey?

- Przykro mi, ale nie mogę na to przystać - odrzekła Deanna, zanim mała zdołała otworzyć usta. - Lee musiałby się na to zgodzić.

- Taak. No cóż, on nigdy by na to nie przystał. Od kiedy poznałem Teri, zawsze coś do mnie miał. Chyba sądził, że nie jestem odpowiednim partnerem dla jego cudownej siostrzyczki.

W jego głosie czuło się gorycz. Mickey patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

- To było tak dawno - ucięła jego wywód Deanna. Nie chciała, by Mickey przysłuchiwała się tyradom Wade'a na temat jej wujka. - Teraz to już nie ma znaczenia. Jestem przekonana, że znajdzie pan coś niedrogiego do wynajęcia w okolicy. No i zawsze będzie pan miał bliżej do Mickey.

- Hmm. No cóż, może coś by z tego wyszło, co? Jak myślisz, Mickey?

Mickey spojrzała na niego z ukosa.

- Czemu nie - powiedziała.

- Taak. Moglibyśmy robić razem wiele fajnych rzeczy. Na przykład pójść do zoo. Założę się, że całe wieki nie byłaś w zoo, co? Moglibyśmy pokarmić małpy.

Mickey spojrzała na Deannę, a później na ojca.

- W zoo nie wolno karmić małp - odparła.

- A tam! Nikt by nie zobaczył.

- Ale one mogłyby się rozchorować. Lepiej karmić kaczki - dodała szybko. - Tam są takie maszyny, że wkłada się pieniążek i dostaje się za to jedzenie dla nich.

- W porządku. Oczywiście! A wiec zgoda. W ciągu najbliższych paru dni pójdziemy do zoo - powiedział, nie chcąc widocznie wyznaczać żadnego konkretnego terminu.

Kiedy skończyli jeść, Deanna zebrała naczynia na tacę i odniosła je do kuchni. Zostawiła. ich samych licząc, że Wadę i Mickey bardziej zbliżą się do siebie. Zwykle Mickey była dość gadatliwa. Jej milczenie tego popołudnia było bardzo znaczące. Deanna mogła sobie tylko wyobrazić, jakie myśli kłębiły się w głowie tego dziecka.

Wycierała właśnie blat stołu, gdy usłyszała za sobą szmer. Odwróciła się, ciągle trzymając zmywak w ręce. W drzwiach stał Lee i przyglądał się jej. Wyraz jego oczu był podobny do tego, jaki miał wtedy, podczas burzy. Zaskoczona i speszona nie wiedziała, co powiedzieć. Nieświadomie przygryzła dolną wargę. Serce zabiło jej mocniej.

- Już jesteś - wykrztusiła wreszcie, starając się, by zabrzmiało to naturalnie. - Myślałam, że wrócisz dopiero jutro.

Wyglądał na zmęczonego. Czyżby negocjacje nie wypadły pomyślnie?

- Udało się nam załatwić wszystko wczoraj wieczorem, a ściślej mówiąc, dziś rano.

Wszedł dalej, wziął stołek i usiadł na nim. Oparł głowę na rękach i najspokojniej w świecie zaczął się jej przyglądać rozleniwionym spojrzeniem.

- Co się tak przypatrujesz? - zapytała niepewnie. Jego śmiech zabrzmiał, o dziwo, dość ciepło.

- Właśnie sobie pomyślałem, jak to miło przyjść do domu i ujrzeć, jak na wpół ubrana nimfa przygotowuje ci kolację. Od biedy mógłbym się do tego przyzwyczaić.

- To kolacja dla Mickey - poprawiła Deanna, tłumiąc uśmiech. - A poza tym już zjedliśmy. Może i coś bym ci zrobiła, gdyby nie ta nimfa. Jeszcze parę takich uwag i będziesz jadł gdzie indziej. Sam.

Gdy się śmiał, w kącikach jego oczu pojawiały się zmarszczki. Bez wątpienia wyglądał dużo bardziej przystępnie. A także bardziej atrakcyjnie, na tyle, że Deanna musiała odwrócić wzrok.

- Gdzie Michelle? - zapytał.

- Jest na zewnątrz ze swoim ojcem.

Twarz Lee stężała momentalnie. Wyprostował się, patrząc na nią z niedowierzaniem.

- Z ojcem? Wescott tu jest?!

O, mój Boże, pomyślała Deanna skupiwszy się nagle na czyszczeniu jakiejś małej plamki w zlewie.

- Tak. Pokazał się tu wczoraj.

- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?! Deanna obróciła się do niego.

- Dzwoniłam przecież do ciebie. Zostawiłam informację jakiejś kobiecie. Powiedziałam, żebyś pilnie oddzwonił. Skoro nie dzwoniłeś, sądziłam, że mało cię to obchodzi. Przyszedł dzisiaj i zaproponowałam mu kolację.

Lee wstał, gwałtownie odsuwając stołek.

- Nie chcę widzieć tego człowieka w moim domu - powiedział przez zaciśnięte zęby.

- Skąd miałam o tym wiedzieć? Trzeba było oddzwonić, jak prosiłam!

- Nie otrzymałem żadnej informacji. Na pewno dzwoniłaś?

Deanna rzuciła zmywak do zlewu i założyła ręce.

- Dzwoniłam - oświadczyła stanowczo. - Jeśli nie wierzysz, możesz sprawdzić wydruk telefoniczny pod koniec miesiąca. A poza tym nie wiem, dlaczego miałoby go tu nie być. Wygląda na to, że Mickey tego potrzebuje. Nie mając żadnych instrukcji od ciebie, zaryzykowałam.

- Zaryzykowałaś o wiele za dużo, dziewczyno. Nie chcę, aby ten człowiek zbliżał się do Michelle!

- Ale to przecież jej ojciec! Co złego może przynieść ich spotkanie?

Lee bez słowa odwrócił się, pchnął drzwi i wyszedł na zewnątrz. Deanna poszła za nim.

Wadę przeciągnął leżak na słońce i leżał spokojnie z rękami za głową. Mickey siedziała na brzegu basenu i pluskała nogami w wodzie. Obejrzała się, gdy usłyszała odgłos zamykanych drzwi.

Wadę otworzył oczy i zauważył Lee. Podniósł się powoli i przeciągnął.

- A któż to taki? Czy to nie nasz Wielki Rycerz powraca z pola bitwy o pieniążki? - powiedział zaczepnie.

- Ciekaw byłem, ile czasu ci zajmie, by się tu pojawić - odparł Lee zimnym głosem.

Wadę wstał.

- Musiałem sprawdzić, czy dobrze zajmujesz się moim dzieckiem.

- Ona teraz jest moja, Wescott. Tak mówi prawo.

- Doprawdy? - Wescott uczynił krok w kierunku Lee.

- Będę musiał to sprawdzić.

Usta Lee zacisnęły się.

- Możesz śmiało sprawdzać. Żaden sąd i tak nie przyzna dziecka bezrobotnemu pijakowi, który nie ma nawet gdzie mieszkać.

Twarz Wade'a stała się purpurowa z wściekłości.

- Ja jestem jej ojcem - wycedził, zaciskając dłonie.

- Ten fakt nadaje mi prawa.

Deanna wyczuwała rosnące z każdą chwilą napięcie. Nie mogła przemówić ani słowa. Miała tylko nadzieję, że nie dojdzie do rękoczynów.

- Nie masz żadnych praw do Michelle - mówił przez zaciśnięte zęby Lee. - Już ich nie masz! Pozbyłeś się ich dawno temu. A teraz zabieraj stąd swoje rzeczy i idź do...

- Przestańcie! Przestańcie! - Mickey stała na brzegu basenu, cała się trzęsąc. - Nie kłóćcie się już! - Szeroko otwartymi oczami patrzyła to na jednego, to na drugiego. Odetchnęła głęboko. - Przestańcie już! - krzyknęła jeszcze, trzymając się rękami za brzuch.

Nagle zakrztusiła się, spojrzała z przerażeniem na Deannę i zakrywając ręką usta wbiegła do domu.

- Jesteście po prostu obrzydliwi! - krzyknęła Deanna w ich stronę.

Znalazła małą w łazience, skuloną nad toaletą. Wstrząsały nią gwałtowne wymioty.

- Biedne dziecko - Deanna przysiadła koło niej, głaszcząc jej plecy.

- Jest mi niedobrze. Jestem chora. - Mickey spojrzała na nią oczami pełnymi łez.

- Na pewno - powiedziała Deanna, kładąc rękę na jej czole.

Mickey cała się trzęsła, a jej usta nabrały sinego koloru. Ręce jednak miała ciepłe.

- Chodź, pomogę ci się umyć i położysz się do łóżka. Przeszły na górę. Mickey przebrała się z mokrego kostiumu w piżamę, i ciągle trzęsąc się z zimna, weszła pod koc. Deanna usiadła na brzegu łóżka i delikatnie głaskała ją po rozpalonym czole.

- Zaraz będzie ci lepiej - pocieszała ją. - Czujesz może, że znowu będzie ci niedobrze?

- Ciągle jeszcze gniecie mnie w brzuchu.

- Zaraz znajdę jakąś miskę, żebyś nie musiała chodzić do łazienki. Poleżysz chwilkę sama?

Mickey pokiwała słabo głową. Westchnęła i zamknęła oczy. Deanna pochyliła się, pocałowała ją delikatnie w policzek i wyszła z pokoju.

W holu stał Lee.

- Jak ona się czuje?

Deanna nareszcie mogła dać upust swoim hamowanym uczuciom.

- A jak może się czuć, skoro widziała, że kłócicie się o nią jak psy o kość? Jest chora i załamana. Na pewno nie potrzebowała takich atrakcji po tym, co ostatnio przeżyła - ominęła go i przeszła do kuchni.

Pod zlewem znalazła plastikową miseczkę, do drugiej ręki wzięła szklankę wody. Ignorując przyglądającego się jej Lee, pośpieszyła na górę.

Mickey leżała skulona pod kocem. Co chwila jej ciałem wstrząsał dreszcz. Deanna postawiła miseczkę w zasięgu ręki, a szklankę z wodą na nocnym stoliczku.

- Jak się czujesz? - zapytała.

- Zimno mi, Deanna.

- Przyniosę ci z domu termofor, to się rozgrzejesz. Poczekasz chwileczkę?

- Tak, ale pośpiesz się - wyjąkała Mickey.

- To potrwa sekundę.

W drzwiach stał Lee. Na jego twarzy malował się nie tylko strach o Mickey, ale i wstyd. Deanna rada była to widzieć. Nigdy nie powinien był kłócić się z Wade'em w obecności Mickey.

Delikatnie wypchnęła go z pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

- Ma dreszcze. Powinniśmy zmierzyć jej temperaturę. Masz termometr?

- Jeden jest w szafce w mojej łazience. Zaraz przyniosę.

- A termofor? Pokręcił głową.

- W takim razie idę po mój, a ty zmierz jej gorączkę. Lee skrzywił się niepewnie.

- Sądzisz, że pozwoli mi teraz do siebie podejść?

- Oczywiście, że tak. Zaraz wracam.

Gdy wyszła z domu, rozejrzała się wokół. Nie było tu ani Wade'a, ani jego samochodu. Jakoś nie zdziwiło jej to, że odjechał, nie chcąc się nawet przekonać, jak ma się jego córka. Lee może nie był wzorowym opiekunem dla Mickey, ale Wadę przekraczał już wszelkie normy.

Czekając, aż zagotuje się woda, przebrała się z kostiumu kąpielowego w miękką, bawełnianą bluzkę i dobrała do tego spódnicę. Spięła też swoje niesforne włosy. Po chwili napełniła wrzątkiem termofor i pośpieszyła z powrotem.

Gdy weszła do pokoju, Lee siedział na brzegu łóżka. Mała pochlipywała z cicha. Widać znów miała atak. Deanna dostrzegła wyraz zatroskania na jego twarzy.

Poszła do łazienki po myjkę i podała ją Lee.

- Wytrzyj jej twarz, a ja pójdę umyć miseczkę - powiedziała szeptem.

Mickey miała zamknięte oczy. Gdy koniuszkiem wilgotnej myjki dotknął kącików jej ust, spojrzała na niego.

- Przepraszam - wyszeptała, a oczy jej zaszkliły się od łez.

- Nie musisz za nic przepraszać - oświadczył Lee zdecydowanie. - To po prostu początki grypy. Jutro na pewno poczujesz się dużo lepiej. Spróbuj teraz trochę odpocząć.

Mickey wpatrywała się w jego twarz szeroko otwartymi oczami. Gdy weszła Deanna z miską i termoforem, odwróciła głowę i spojrzała na nią.

- Zimno ci jeszcze, mała? - spytała Deanna.

- Tak. Jeszcze troszkę.

- Masz, potrzymaj trochę. - Podała jej termofor zawinięty w ręcznik. - To cię rozgrzeje.

Dziewczynka wzięła zawiniątko i przycisnęła do siebie.

- Dziękuję - wyszeptała i zamknęła oczy.

Lee podniósł się powoli. Skinął na Deannę głową, by poszła za nim.

- Co się z nią dzieje? - zapytał natarczywie, gdy tylko wyszli z pokoju.

- Wygląda na grypę, chociaż - ciągnęła, dalej patrząc na niego wymownie - niewykluczone, że ma to coś wspólnego z przedstawieniem, jakie daliście tu z jej ojcem.

- Powtarzasz się - powiedział niechętnie. - Myślisz, że powinniśmy wezwać lekarza?

- A czy załatwiłeś dla niej stałego pediatrę?

- Hmm, prawdę mówiąc nie.

- W takim razie zadzwoń do przychodni i porozmawiaj z jakimś lekarzem. Ja posiedzę przy niej dopóki nie uśnie.

Niech teraz i on poczuje jakąś odpowiedzialność za małą, pomyślała.

Po cichu otworzyła drzwi sypialni. Usiadła ostrożnie na brzegu łóżka. Mickey poruszyła się i powiedziała coś niewyraźnie, gdy poczuła jej dłoń na swym czole. Nie otworzyła jednak oczu.

Deanna odczekała jeszcze chwilę, po czym pewna, że dziewczynka już śpi, wyszła z pokoju.

Gdy weszła do kuchni, Lee właśnie odwieszał słuchawkę telefonu.

- Więc? - spytała, wyciągając sobie stołek spod stołu.

- Tak jak mówiłaś, prawdopodobnie grypa. Musi mieć teraz dużo spokoju i musimy pilnować, by nie wróciła jej gorączka.

Deanne zaskoczyło to „my” w jego wypowiedzi. Pomyślała sobie, że ta historia z ojcem Mickey, obrzydliwa kłótnia i w końcu tak drastyczna reakcja dziewczynki na tę sytuację, musiało dać w końcu Lee do myślenia. W jego zachowaniu zaszła jakaś zmiana. Mogła to stwierdzić już tam, w sypialni, przy łóżku Mickey. Także i teraz, po rozmowie z lekarzem, w jego oczach widać było troskę.

- Małe biedactwo - westchnęła Deanna cicho, po długiej chwili milczenia. - Martwi się, czy nie rozchoruje się czasem tak jak jej mama.

W głuchej ciszy, jaka znów zapadła w kuchni, słychać było miarowe tykanie zegara w holu.

- Deanna... Czy... czy ty jesteś wdową? Odwróciła oczy i patrząc gdzieś w dal powoli skinęła głową.

- Przepraszam - powiedział szeptem, kładąc rękę na jej ramieniu. - Nie wiedziałem.

- To nie ma znaczenia. - Wolała nie odpowiadać na pytania, które na pewno chciał jej zadać. Nie teraz...

- Pójdę i prześcielę Mickey łóżko.

- Nie. Ja to zrobię - poderwał się z miejsca i ruszył korytarzem do sypialni małej. - Naprawdę chcesz z nami zostać na noc? - rzucił przez ramię.

- Dla mnie to żaden problem - Deanna wzruszyła ramionami i poszła za nim. - Gdybym była pewna, że prześpi spokojnie całą noc, nie przejmowałabym się tak bardzo. Jednak z tego, co widzę, będzie się często budzić. Z dzieciakami tak jest. Położę się przy niej. W ten sposób będę pod ręką w razie potrzeby... - przerwała nagle i spojrzała na niego. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?

- A nawet gdybym miał, czy coś by to zmieniło?

- spytał oschle.

- Raczej nie - odrzekła.

- Tak też sądziłem. Możesz zostać. Żaden problem. Mickey na pewno będzie spokojniejsza, gdy tu będziesz.

Gdy weszli, dziewczynka spała spokojnie. Obie dłonie miała ułożone pod policzkiem. Wyglądała jak niemowlę.

Lee wziął ją delikatnie na ręce i ostrożnie przeniósł do swojej sypialni, by można było zmienić przepocone prześcieradło i poszewki.

W czasie, gdy on brał z szafki świeży komplet pościeli, ona zdjęła starą. Chwyciwszy za dwa rogi pomogła mu naciągnąć czyste prześcieradło na materac.

Poruszała się powoli, obserwując go. Nadal wyglądał na zmęczonego, ale napięcie już ustąpiło. Zdjął krawat i zawinął rękawy koszuli. Całe jego przedramiona były pokryte złotobrązowymi włosami, aż do samych dłoni. Miał ładne ręce. Długie, gładkie, o kanciastych końcach palców. Takie właśnie lubiła.

Nagle uświadomiła sobie, jak intymną czynność wykonują razem. To było takie jakieś dziwne: słać łóżko razem z nim, z kimś, kogo ledwie przecież znała i niekoniecznie lubiła... A może jednak tak? Może jednak go lubiła?...

Wyprostował się i przeciągnął, masując sobie kark. W kącikach oczu pojawiły się teraz drobne zmarszczki, których wcześniej nie zauważyła.

- Muszę wpaść na chwilkę do domu po parę rzeczy. Za moment będę z powrotem.

- W porządku - pokiwał głową. - Poczekam tu, przy Mickey.

Deanna weszła do swego domu. Zatrzymała się na chwilę w holu, by podrapać za uszami Leo, który łasił się do niej od progu.

Powoli, ciągle zamyślona, poszła na górę. Jakaś zmiana zaszła w Lee tego wieczoru. Był zdecydowanie bardziej sympatyczny. Myślała, że potraktuje chorobę Mickey i jej objawy z obrzydzeniem, ale on wykazał zadziwiająco dużo zrozumienia i cierpliwości. Z pewnością więcej niż ojciec małej. Gdyby Wadę choć trochę się przejął, zostałby przy niej niezależnie od tego, jak wściekły był Lee.

Deanna usiadła na łóżku. Za nią wskoczył kocur. Z położonymi po sobie uszami zaczął dopominać się pieszczot, wciskając puchatą głowę w jej dłoń.

- Leo, ty stary pieszczochu - powiedziała cicho, w zamyśleniu drapiąc go za uszami.

Spojrzała na zdjęcie Ryana i poczuła nagłe ukłucie w sercu. Tak bardzo go przecież kochała, tak strasznie rozpaczała, gdy umarł! Od tamtej chwili nigdy nie potrzebowała innego mężczyzny!

- Daj spokój! - jęknęła do siebie i potrząsnęła głową. Wstała, spuszczając kota na podłogę. Lee Stratton mógł przyciągać jej uwagę. To dało się zaakceptować. Przecież to nieprawda, że jako kobieta nie miała żadnych potrzeb... Nie znaczyło to jednak, że pod wpływem chwili, przelotnych uczuć, będzie podejmować ważne decyzje! Doświadczyła już kiedyś prawdziwej miłości i miała naprawdę piękne wspomnienia, które nigdy nie zatrą się w jej duszy.

Nikt nigdy nie byłby w stanie dać jej tego, co Ryan i ona nikogo już nigdy nie pokocha tak jak jego.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Deanna zostawiła swoją kosmetyczkę w pustym pokoju Mickey i przeszła do sypialni Lee. Uchyliwszy drzwi, zajrzała do środka.

Lee siedział na brzegu łóżka i patrzył na śpiącą dziewczynkę. Jego twarz była nieruchoma, jakby wyrzeźbiona z kamienia. Oczy mu błyszczały. Poruszył się nagle i westchnął głęboko. Uniósł rękę niepewnym ruchem i koniuszkami palców pogłaskał lekko Mickey.

Deanna poczuła ciepło koło serca. Po raz pierwszy widziała Lee zatroskanego o swą siostrzenicę. Może więc Mickey nie była skazana na życie w samotności i wieczne poczucie odrzucenia?

Weszła do pokoju.

- Cześć, już jestem - szepnęła i stanęła jak wryta. W nogach łóżka leżały zwinięte w kłębek Alfie i Imp.

- Wpuściłeś je?! - zapytała z niedowierzaniem. - Na swoje łóżko?

- Nie mam nic przeciwko kotom - odrzekł z pewnym wahaniem. - W każdym razie nie w takich ilościach. Siedziały na tarasie i pomyślałem sobie, że Mickey chciałaby mieć je przy sobie.

- Z pewnością - zgodziła się Deanna. Ostatnią rzeczą, jakiej spodziewałaby się po Lee, to to, że wpuści jej koty do swego domu. - Jak ona się czuje?

- Śpi spokojnie, od kiedy wyszłaś. - Wstał powoli, pocierając dłonią kark. - Skoro już jesteś, chciałbym wziąć prysznic i przebrać się.

- Jasne - powiedziała. - Wyglądasz na zmęczonego.

- Jestem skonany. To był strasznie długi dzień. A właściwie to cały ten tydzień był ciężki. Wszystko naraz! Mam wrażenie, że niczego do końca nie zrobiłem - spojrzał na Mickey. - A już najmniej w jej sprawach. Złość, jaką do niego czuła, zaczęła natychmiast topnieć, gdy zobaczyła troskę w jego spojrzeniu. Uśmiechnęła się do niego łagodnie.

- Idź, weź prysznic. Ja przy niej posiedzę. Deanna patrzyła, jak zamykają się za nim drzwi.

Teraz nie było już cienia wątpliwości. Nastawienie Lee uległo wielkiej zmianie. Przyszłość Mickey zaczęła rysować się lepiej, chyba że jej ojciec zdecyduje się coś tu naplątać. Zamyślona przysiadła na brzegu łóżka i spojrzała na spokojną twarz dziewczynki.

Nie wątpiła już teraz, że Wadę nie był odpowiednim opiekunem dla Mickey. Brak stałej pracy nie zdawał się go wcale niepokoić. A poza tym, jeśli faktycznie miał problemy z alkoholem, o czym wspomniał Lee... Nie, z pewnością dom Lee był bardziej odpowiednim miejscem dla Mickey.

- Dasz sobie radę, dzieciaku - mruknęła Deanna pod nosem.

Czule dotknęła gładkiego, rumianego policzka. Jeden z kotów otworzył zielone oko i patrzył na nią przez chwilę. Zaraz też ziewnął, zwinął się w kłębek i zasnął znowu.

Deanna uśmiechnęła się. Mickey cieszyłaby się, widząc te koty. Na pewno byłaby nie mniej zaskoczona niż ona.

Podniosła się i podeszła do drzwi balkonowych. Łagodny, ciepły powiew, który przez nie docierał, mieszał się z chłodnym powietrzem z klimatyzacji. Na zewnątrz pachniało różami. Lekki wiaterek marszczył delikatnie powierzchnię basenu. Na pięknie ukwieconym drzewie wiśni gil wyśpiewywał swoją ostatnią piosenkę tego wieczoru - wspaniały akompaniament dla czerwonej kuli słońca powoli tonącej za linią horyzontu. Deanna oparła się o framugę drzwi, napawając się spokojną atmosferą.

Szum prysznica ustał. Po chwili otworzyły się drzwi łazienki. Odwróciła się.

Lee wszedł do pokoju, wycierając ręcznikiem włosy. Miał narzucony na siebie krótki, biały szlafrok, przewiązany dość niedbale paskiem w talii. Od bieli szlafroka wspaniale odcinały się jego brązowe, dobrze umięśnione nogi.

Deanna zdawała sobie sprawę, że przypatruje mu się może nazbyt wnikliwie. Widziała go już przecież w większym negliżu wtedy, w świetle księżyca przy basenie, gdy postanowiła sobie popływać. Albo podczas burzy, gdy deszcz obmywał jego ciało. Żadna z tych sytuacji nie miała jednak tej intymności co ta.

Oczy ich spotkały się. Długo wytrzymywał jej spojrzenie. Po chwili dała za wygraną i odwróciła wzrok. To, co czuła, mogłoby niepotrzebnie wyjść na jaw.

- Mickey jeszcze śpi - odezwał się w końcu Lee. Nie patrzył jednak na swą siostrzenicę, lecz na Deannę. Coś nieodgadnionego czaiło się w jego oczach. Deanna skinęła głową.

- Teraz najlepiej będzie dla niej, jak trochę pośpi.

- Jej głos był zaskakująco spokojny. Zauważyła, że znowu przygląda mu się otwarcie. - Wyjdę na chwilę na zewnątrz - powiedziała pośpiesznie.

Narzucił na ramiona ręcznik i otworzył szufladę komódki.

- Dobrze. Ja też zaraz tam zejdę - odrzekł. Deanna odsunęła drzwi na taras. Wyszła i usiadła w jednym z foteli. Potrząsnęła głową. To nie do wiary!

- pomyślała. Zainteresowanie tym człowiekiem - uczucie, któremu tak mocno się sprzeciwiała - rosło z każdą chwilą, mimo jej woli. Lee wyszedł na taras po kilku minutach. Miał na sobie starą bawełnianą koszulkę i wyblakłe szorty. Jego stopy wciąż były bose, a włosy dosychały w ostatnich promieniach słońca.

Usiadł naprzeciwko niej, wyciągając przed siebie nogi. Zamknął na chwilę oczy, po czym otworzył je leniwie.

- Miły wieczór - powiedział powoli, rozglądając się wokół.

- Mhm i nie ma komarów - odrzekła.

- Taak. Całkiem przyjemnie. Chciałem kiedyś odgrodzić cześć tego tarasu ekranem z siatki, ale do tej pory nie miałem na to czasu.

Zamilkł. Siedział tak z rękami założonymi na brzuchu i przymkniętymi oczami.

- Opowiedz mi o swojej siostrze - poprosiła Deanna cicho.

- Teri... - Przez chwilę zastanawiała się, czy w ogóle powie coś więcej. Przerwa nie trwała jednak zbyt długo.

- Była o sześć lat młodsza ode mnie. Jako dzieci byliśmy sobie bardzo bliscy. Szczególnie po śmierci naszej mamy. Tata był, no, delikatnie mówiąc, nie najlepszym materiałem na ojca.

- Żyje jeszcze? - wtrąciła Deanna Lee skinął głową twierdząco.

- Tak, na Florydzie. Przynajmniej tak ostatnio słyszałem. Raczej nie należy do tych, którzy utrzymują ścisłe więzi z rodziną. Chyba że czegoś potrzebuje.

- W jego głosie nie było goryczy, tylko nuta rezygnacji.

- Mickey nie wspominała mi nigdy o kimkolwiek ze swej rodziny oprócz ciebie.

- Wcale się nie dziwię. Tata wyrzucił Teri na bruk, gdy zaszła w ciążę w wieku osiemnastu lat. Próbowałem na wszystkie możliwe sposoby skłonić ją do zamieszkania ze mną. Ona jednak poszła wprost do Wadę'a. Wadę z kolei włóczył ją za sobą od miasta do miasta, szukając zawsze najłatwiejszego sposobu na życie. Nigdy nie zapracował na to, czego chciał. Nigdy nie podjął pracy na dłużej, niż na czas, który upoważniał go do otrzymania zasiłku dla bezrobotnych.

- Czy wy... czy wtedy także, ty i Teri, byliście sobie bliscy?

- Nie. Wtedy było już inaczej. Wyrośliśmy nieco i każde poszło w swoją stronę. Ona dobrze wiedziała, jak bardzo nie lubiłem Wade'a. Gdy go rzuciła, próbowaliśmy wrócić do naszej dawnej zażyłości. Często i długo rozmawialiśmy przez telefon. Kiedykolwiek jednak proponowałem jej, by mnie odwiedziła lub kiedy sam chciałem do niej wpaść, zbywała mnie jakąś wymówką.

Pozwalała na to, bym przysyłał jej co jakiś czas pieniądze. Zdawała sobie po prostu sprawę, że od Wade'a nie może się niczego spodziewać. Mimo to nieźle się namęczyłem, zanim udało mi się ją do tego przekonać. Proponowałem, by obie zamieszkały ze mną, ale Teri nie chciała nawet o tym słyszeć!

- Pewnie chciała udowodnić sobie samej, że da sobie radę - wtrąciła Deanna.

Ona rozumiała to aż za dobrze.

- Tak przypuszczam. Właściwie całkiem nieźle jej szło. Gdy z nią rozmawiałem, wyglądała na szczęśliwą. Miałem wrażenie, że jej życie zaczęło znów iść w sensownym kierunku. Okazało się jednak, że miała problemy, którymi nie podzieliła się ze mną aż... aż do chwili, kiedy umierała. - Głos Lee zrobił się jakiś bardziej szorstki, ale mówił dalej. - Nawet wówczas powiedziała mi o tym dopiero, gdy przyrzekłem, że zrobię wszystko, by Wadę nigdy nie przejął opieki nad Mickey.

Myśl, że Wadę mógł zostać opiekunem Mickey, nie była zbyt optymistyczna.

- A czy według prawa ma on na to jakieś szanse? Lee westchnął i ukrył twarz w dłoniach.

- Uczynię wszystko, by ich nie miał. Postaram się dotrzymać mojego przyrzeczenia, choćby nie wiem co. Nie byli małżeństwem, a on nie miał kontaktu z Mickey od ponad czterech lat. Teri mnie wyznaczyła na opiekuna. Mam tylko nadzieję, że on nie zdecyduje się tego prawnie zakwestionować.

- Dlaczego Teri tak bardzo nie chciała, by Wadę zajmował się małą?

- To ten jego styl życia, picie, gwałtowny charakter - Lee zacisnął zęby. - Podobno czasem bił Teri. Ona jednak trzymała się go, dopóki nie zaczął wyładowywać się na Mickey. Nigdy właściwie jej nie uderzył, ale Teri była przekonana, że wcześniej czy później do tego dojdzie. Wtedy go rzuciła. Lepiej byłoby, gdyby... - zamilkł na chwilę.

- Co? - zapytała cicho.

- ... gdyby nie chciała być tak cholernie niezależna i żeby pozwoliła sobie pomóc, żeby zaczęła leczyć się wcześniej. Może wtedy... - przerwał nagle.

Deanna poczuła, że oczy zaczynają ją piec od łez.

- Och, Lee! Nie wiesz przecież, jak potoczyłyby się wypadki. Nie możesz siebie obwiniać za jej decyzje.

- Tak. To prawda - odrzekł powoli. - Ale przynajmniej mogę starać się wypełnić przyrzeczenie i trzymać Mickey z dala od Wade'a. Teraz, gdy pojawił się na horyzoncie, sprawy mogą się nieco skomplikować.

- Cóż, pozostaje nam pilnować, by mu się nie powiodło - powiedziała Deanna.

- Nam?

Było już za ciemno, by zobaczyć jego twarz, ale łatwo mogła sobie wyobrazić uniesione i szeroko otwarte oczy. Może faktycznie zabrzmiało to trochę na wyrost, ale cóż z tego?

- Z tego, co zobaczyłam dzisiejszego wieczoru oraz z tego, co właśnie mi powiedziałeś, sądzę, że Mickey najlepiej miałaby przy tobie. A szczególnie teraz, gdy zdecydowałeś się...

- ... spędzać z nią więcej czasu? - dokończył za nią.

- Tak. Właśnie tak. To jest przemiła mała dziewczynka, Lee, która bardzo chce czuć się potrzebna i kochana.

Deanna żałowała, że nie może dojrzeć wyrazu twarzy Lee. Jego milczenie niepokoiło ją. Czyżby znowu poszła za daleko?

- Myślę, że masz rację - odezwał się w końcu dość obojętnym tonem. - Chyba powinniśmy zobaczyć, co się z nią dzieje - podniósł się z miejsca i poszedł w stronę domu.

Deanna poszła za nim.

- Mogłabym zrobić coś do jedzenia, co ty na to? - powiedziała. - Mało zjadłam na kolację. Miałbyś ochotę na kanapkę?

- Owszem, chętnie.

- Masz jakieś szczególne życzenia?

- Cokolwiek, byle nie masło orzechowe z bananami.

Wyobraziła sobie teraz raczej, niż zobaczyła, jego szelmowski uśmiech i sama się uśmiechnęła.

Myśląc o Lee, weszła do kuchni. O ileż spokojniejszy i delikatniejszy wydawał się jej teraz. Nie starała się już zaprzeczać, że robił na niej duże wrażenie.

Stanęła nagle w bezruchu z ręką na drzwiach lodówki. Nie była zadowolona, że jej myśli schodziły na taki temat. Chciała lubić Lee, czuć się dobrze w jego towarzystwie. To mogło pomóc Mickey. Nie chciała natomiast, by pociągał ją jako mężczyzna.

Potrząsnęła głową w rozterce. Otworzyła lodówkę i zaczęła przygotowywać posiłek. Postanowiła dbać o to, by jej uczucia do Lee pozostawały zawsze pod kontrolą rozsądku. Przyjaźń zupełnie jej wystarczała.

Mickey spała dość spokojnie przez pierwszą część nocy. Później do samego rana budziły ją nagłe ataki bólu brzucha i wymioty. Deanna spała w przerwach, skulona na brzegu łóżka.

Gdy Mickey zapadła wreszcie w spokojniejszy sen, na wschodzie jaśniała już złocista kula słońca. Deanna wstała jeszcze, by wypuścić koty do ogrodu i wróciła do łóżka. Wyglądało na to, że najgorszy etap choroby Mickey był już za nią.

Gdy obudziła się ponownie, była sama w łóżku. Z prześwitującego przez zaciągnięte zasłony słońca wywnioskowała, że musi być dość późno. Zerknęła na budzik. Było prawie wpół do dwunastej. Przeciągnęła się, ziewnęła, po czym skuliła znowu w ciepłej pościeli. Sen ogarniał momentalnie, ale trzeba już było zacząć nowy dzień. Z wysiłkiem usiadła na brzegu łóżka. Ziewnęła i przeczesała palcami splątane włosy.

Z otwartych drzwi do ogrodu dochodziły stłumione odgłosy rozmowy. Wstała i, rozchylając żaluzje, wyjrzała na zewnątrz.

Lee siedział wygodnie w jednym z foteli i popijał kawę. Uśmiechał się do Mickey, która coś do niego mówiła.

Mała, ciągle jeszcze w piżamie, wyglądała o niebo lepiej niż wczoraj. Ze zdumieniem Deanna spostrzegła kubek jogurtu w jej ręce. Ona po takiej nocy nie tknęłaby niczego, co przypominałoby jedzenie! Nie ma to jak żołądek dziecka.

Uśmiechnęła się. Mogła spokojnie wziąć prysznic i ubrać się. Sprawy Mickey zaczęły wreszcie toczyć się właściwym torem.

Odświeżona i odziana w lekką, bawełnianą koszulkę wyszła do ogrodu.

- Dzień dobry! - przywitała ich radosnym głosem. Lee spojrzał wymownie na zegarek i podniósł na nią oczy.

- No wiec dobrze, wiem, że to już popołudnie - powiedziała i usiadła naprzeciwko Mickey. Uśmiechnęła się do niej. - Nawet nie ma co pytać, widać, że ci przeszło, co?

- Pewnie! Czuję się świetnie - przyznała dziewczynka, choć jej policzki bywały bardziej różowe. - Alfie i Imp byli ze mną przez całą noc!

- A przed chwilą jedli jogurt na śniadanie. Widziałam, jak ich karmiłaś.

- A ty, Deanna, jak się czujesz? - spytał Lee niespodziewanie. - Pomyślałem sobie, że zjem coś i zaraz pójdę do pracy. Naprawdę muszę się dziś pokazać w biurze choć na chwilę.

- Umiesz gotować?

- Owszem.

- Wspaniale! Umieram z głodu. - A ty, Mich... Mickey?

- Też bym coś zjadła.

- W porządku. Zrobię francuskie tosty. Zawołam was, kiedy będą gotowe.

Deanna odprowadziła go wzrokiem do drzwi domu. Coś się z nim stało. Albo zmienił się w ciągu jednej nocy, albo stresy związane z sytuacją Mickey i nerwowa praca sprawiły, że jego prawdziwa osobowość nie mogła się do tej pory ujawnić.

Nie miało to większego znaczenia, pod warunkiem, że taki pozostanie już na zawsze.

- Fajny jest - odezwała się Mickey. - Milszy niż poprzednio. Nawet nie mrugnął okiem, kiedy poprosiłam go, by nazywał mnie Mickey, a nie Michelle - skrzywiła się troszkę. - Nazywano mnie Michelle tylko wtedy, gdy zrobiłam coś złego.

- A wiec, Michelle...

Mickey zaskoczona podniosła oczy.

- Nic, nic, żartowałam - zaśmiała się Deanna i poczochrała małą po włosach. - Idź już i ubierz się wreszcie. Weź prysznic, jeśli chcesz.

- Okay - Mickey poderwała się z ziemi. Tuż przed drzwiami zatrzymała się. - Czy mój tata ma tu jeszcze wrócić? - zapytała.

- Tego nie wiem, Mickey, ale wiem jedno: twój dom jest teraz tutaj. Twoja mama prosiła wujka Lee, by się tobą zaopiekował i tak też się stanie. Nie musisz mieszkać ze swoim ojcem.

- To dobrze. To znaczy... to wszystko jest takie dziwne - Mickey westchnęła, pokazując ręką na ogród i dom. - Jak na razie jednak tu mi jest najlepiej. Z tobą i z wujkiem Lee - dodała i powoli skierowała się w stronę domu.

„Z tobą i z wujkiem Lee” - te słowa obudziły w Deannie jakiś wewnętrzny niepokój. Była przecież tylko sąsiadką i płatną opiekunką dziecka. Cokolwiek miałoby się wydarzyć, będzie z Mickey jeszcze tylko przez jakiś czas.

To naprawdę dobrze, że Lee zdecydował się poświęcić swej siostrzenicy nieco więcej czasu. To przekona Mickey, że jej przyszłość związana jest z nim i tylko z nim.

Dwa dni później siedzieli na pięknej plaży jeziora Winnipeg. Propozycja tego wyjazdu była zupełną niespodzianką dla Deanny. Po prostu Lee stwierdził, że nadszedł najwyższy czas, by wziąć kilka dni wolnego. Akurat część projektu, nad którym pracowali, została sfinalizowana i był to idealny moment na małą przerwę.

Popołudnie powoli przechodziło w wieczór. Deanna cieszyła się, że Lee nie śpieszy się z powrotem do miasta. Powietrze stawało się coraz bardziej łagodne i aromatyczne. Rybitwy krążyły niedaleko brzegu, wypatrując srebrzystych ryb pod powierzchnią wody. Pomarańczowa tarcza słońca, chyląc się leniwie w kierunku horyzontu, przybierała coraz ciemniejszą barwę. Jezioro uspokoiło się już i tylko małe, łagodne fale cichutkim pluskiem urozmaicały ciszę. Mickey zamyślona siedziała opodal brzegu i pluskała nogami w wodzie.

- Opowiedz mi o swoim mężu - poprosił cicho Lee. Podniosła głowę i spojrzała na niego zdziwiona.

- Słyszałem kiedyś, jak Mickey mówiła, że chorował tak jak jej matka - dodał. - Wczoraj też coś o tym napomknęła. Jeśli trudno ci o tym mówić, to...

- Nie, nie o to chodzi. Zaskoczyłeś mnie po prostu.

Odłożyła magazyn, który przeglądała. Usiadła, podkuliwszy kolana pod brodę. Zapatrzyła się gdzieś daleko, przed siebie.

- Miał białaczkę - odezwała się w końcu. - Męczył się całymi miesiącami.

Nic w jej głosie nie zdradziło bólu, jaki powodowała w niej choroba Ryana, bólu straszliwej, upokarzającej bezsilności.

- Kiedy się to stało?

- Niedawno minęły trzy lata.

- Tęsknisz za nim jeszcze...

Deanna zmarszczyła czoło. Zamyślona bawiła się piaskiem, przesypując go między palcami.

- Tak. Tęsknię do dzielenia z nim życia. Kiedy wydałam moją pierwszą książkę, on był jedynym człowiekiem, który wiedział, jak bardzo było to dla mnie ważne. Byliśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi - dodała cicho, wpatrując się w horyzont. - Nadal często czuję się samotna. Może byłoby inaczej, gdybyśmy mogli mieć dziecko. Tak bardzo go pragnęliśmy. W ten sposób przynajmniej mogłabym mieć przy sobie jakąś jego część, ale... - przerwała nagle, jakby spostrzegła, że za dużo powiedziała. Lee chciał znać po prostu kilka faktów z jej życia, a nie słuchać lirycznej opowieści. - Przepraszam - wyszeptała nieco zawstydzona.

- Nie przepraszaj - zaprotestował łagodnie, przerzucając mały kamyk z ręki do ręki.

Deanna zerknęła na niego. Wyraz jego twarzy zmienił się. Widziała już taką zmianę u innych mężczyzn, którzy dowiadywali się, że była wdową. Traktowali ją później trochę z dystansem, może trochę bardziej delikatnie... Zwykle od tego momentu nie było już mowy o flirtach. Może to, że podzieliła się swym bólem z Lee pomoże im zostać przyjaciółmi? Zauważyła, że Mickey na brzegu zabrała się do robienia zamku z piasku.

- A twoja rodzina? - odezwał się znowu. - Mieszkają w Winnipeg?

- Nie, w Toronto - odpowiedziała. Była zadowolona, że Lee nie pytał już więcej o Ryana. - Moi rodzice są prawnikami. Teraz są już na emeryturze. Mój młodszy brat też jest prawnikiem, a siostra lekarzem.

- A ty jak tu dotarłaś?

- Przyjechałam, żeby zamieszkać razem z ciotką. Jestem bardziej związana z nią niż z resztą rodziny. Ciotka pomogła mi pozbierać się po śmierci Ryana.

- Chodźcie zobaczyć! Już skończyłam! - zawołała Mickey.

Deanna pomachała jej ręką na znak, że już idą. Podniosła się, przeciągnęła i otrzepała z piasku.

- Ty też już chodź. Teraz czas na ochy, achy i inne objawy zachwytu nad twórczością małej.

Lee leniwie wyciągnął rękę w jej kierunku.

- Musisz mi pomóc - jęknął.

Deanna z wahaniem wyciągnęła do niego swoją dłoń. Ich palce splotły się. Pociągnęła lekko.

- Mocniej - mruknął, patrząc na nią spod przymrużonych powiek.

Deanna złapała jego dłoń obiema rękami, zaparła się mocno stopami w piasku i pociągnęła z całej siły. W tej chwili Lee poderwał się, a ona straciła równowagę. Z impetem wylądowała na piasku.

- Oho, poczekaj! Na pewno ci jeszcze kiedyś pomogę! - powiedziała ze złością.

Z szelmowskim uśmieszkiem wyciągnął do niej rękę.

- Pomóc ci? - zapytał słodkim głosem.

- Wypchaj się.

Wstała sama i, z dobrze udawaną nonszalancją, otrzepała nogi z piasku. Czuła, że Lee śledzi z uwagą każdy jej ruch.

Mickey spojrzała na nich.

- Idziecie, czy nie? Ile mam na was czekać? - zawołała niecierpliwie.

Lee spojrzał na Deanne i wymownie zmrużył oko. Deanna poszła za nim powoli, dziwiąc się sama sobie. To niesłychane, jak szybko jej nastawienie do tego człowieka uległo zmianie.

Obejrzeli dzieło Mickey, wyraźnie podkreślając swój podziw, co sprawiło jej widoczną przyjemność.

- Może zostaniesz architektem jak dorośniesz, co?

- spytał Lee.

- A co to znaczy? - Mickey spojrzała na niego niepewnie.

- Architekt to ktoś, kto projektuje drogi, mosty, budynki i tak dalej.

- Nie, to by mi się chyba nie podobało. Ja będę pisać książki, jak Deanna. Albo zostanę astronautą.

- W szczyt wieżyczki zamku wetknęła muszlę małży.

- To chyba strasznie fajne być w kosmosie.

- Brzmi nieźle - odezwała się Deanna. Obejrzała się i spojrzała na jezioro. Słońce posyłało im właśnie swe ostatnie świetliste promienie znad horyzontu. - Robi się późno. Chodźcie, zrobimy sobie mały spacer, zanim wrócimy do domu.

- Świetnie - zgodził się Lee. - Nie śpieszy mi się jakoś z powrotem. A ty Mickey? Chcesz?

- Okay - powiedziała mała wstając. Cofnęła się o kilka kroków, wzięła rozbieg i obiema nogami wskoczyła w środek swej budowli. - Po co zostawiać tę przyjemność komuś innemu, nie? - Weszła miedzy nich i wzięła ich za ręce. - Chodźmy.

Było już prawie ciemno, gdy wrócili po swoje rzeczy. Tylko na zachodzie piękne, ciemnoczerwone i fioletowe pasma chmur rozpościerały się jak kołdra nad uśpionym słońcem. Cała ta feeria kolorów podwajała się, odbijając w wodzie. W kierunku wschodu, tam, gdzie niebo było najciemniejsze, widać było pierwsze gwiazdy. Było cicho, bezwietrznie.

Mickey wciągnęła przez głowę koszulkę, a Deanna i Lee zaczęli się pakować.

Deanna włożyła wszystkie drobiazgi do torby i spojrzała na małą. Mickey stała z przyciśniętymi do piersi rękami i wpatrywała się w najjaśniejszą gwiazdę. Deanna posłyszała ciche słowa wypowiadanego życzenia. Jej wzrok podążył za wzrokiem Mickey.

- „Gwiazdko mała, gwiazdko złota...” - zaczęła szeptać.

Przerwała po chwili. Ona też miała życzenie, ale póki co, bała się go jeszcze wypowiedzieć...

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Gdy wjeżdżali do Winnipeg, blask latarni przyćmiewał nieco światło gwiazd. Z radia płynęły ciche dźwięki muzyki, Mickey zaś spała na tylnym siedzeniu. Deanna siedziała z przodu obok Lee.

Mieli za sobą bardzo miły dzień. Jedyne, co dręczyło Deannę, to jej rosnące zainteresowanie Lee. Zaczynało jej się podobać, jak się z nią przekomarzał z tym charakterystycznym błyskiem w zielonych oczach. Już nie drażniło jej to tak jak kiedyś.

Byli na dobrej drodze, by zostać przyjaciółmi. Coś jej jednak mówiło, że mogli zajść dużo dalej. Co zrobić, gdy on wykona następny krok?

Lee zwolnił i zatrzymał się na czerwonym świetle. Obrócił się za siebie, by spojrzeć na Mickey.

- Śpi jak suseł - powiedział. - Może trochę przedobrzyliśmy z tymi atrakcjami, co? Przecież dopiero wyzdrowiała.

- Nic jej nie będzie. Po prostu padła ze zmęczenia. Świetnie się dziś bawiła przez cały dzień. Na pewno więcej jej to przyniosło dobrego niż złego.

- Miło było, prawda? - spytał ruszając. Prowadził płynnie, bez szarpania, łagodnie zmieniając biegi.

Deanna nie odpowiedziała. Pozwoliła, by znów zapadła między nimi cisza. Jednak jej wewnętrzny spokój znikł. Lee siedział zdecydowanie za blisko, by tego nie czuła. Nie dotykał jej co prawda, a przecież cały jej lewy bok pokrywała gęsia skórka. Była świadoma każdego ruchu jego rąk, ramion, oczu.

Odsunęła się nieco w stronę drzwi. Skuliwszy się w fotelu, potarła dłonią odkryte ramię.

- Zimno ci? - spytał Lee, rzucając jej szybkie spojrzenie.

- Nie, nie. Wcale - odpowiedziała szybko.

- Tak czy inaczej zaraz będziemy w domu.

- To dobrze. Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zmyję z siebie ten piasek i krem do opalania.

- Mnie też przydałby się prysznic. Czuję się, jakbym miał połowę plaży na plecach.

Deanna przypomniała sobie gładkość jego skóry pod palcami, kiedy smarowała mu plecy kremem. Senność ledwie pozwoliła jej na walkę z tym wspomnieniem.

Było już sporo po jedenastej, kiedy zaparkowali na podjeździe przy domu. Mickey nadal spała twardym snem. Lee wziął ją na ręce, a Deanna poszła przodem, by otworzyć drzwi.

Odgarnęła koc z łóżka Mickey, a Lee położył małą na prześcieradle.

- Nie powinna spać w tym kostiumie. Znajdź jej koszulę nocną w drugiej szufladzie komódki, a ja ją rozbiorę.

- Jestem zmęczona - zaprotestowała Mickey półprzytomnie, nie otwierając oczu.

- Tak, wiem kochanie - szepnęła Deanna. - To tylko chwilka. Zobaczysz, że lepiej ci będzie w twojej koszulce. No, rączki do góry, o tak. Ściągamy to wszystko. A teraz koszulka. Widzisz, jak sucho i jak dobrze?

Mickey opadła na poduszkę i natychmiast zasnęła. Deanna uśmiechnęła się łagodnie. Wygładziła jeszcze fałdy na prześcieradle i przykryła ją.

- Dobranoc, mała, śpij dobrze.

- Dobranoc, Mickey - Lee pogłaskał ją delikatnie po czole. - Mieliśmy dziś fajny dzień.

Mickey z westchnieniem przewróciła się na drugi bok i wsunęła sobie dłoń pod policzek. Lee i Deanna wyszli z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

- Był to dla mnie bardzo miły dzień, Lee - powiedziała Deanna. - Dziękuję.

- Dziękuję, że pojechałaś - odrzekł Lee. - Bardzo mi pomogłaś przy Mickey. To naprawdę miło z twojej strony.

- Cieszę się, że sprawy zaczynają się dobrze układać między wami. - Uśmiechnęła się nagle. - Mickey uważa, że zmieniłeś się na lepsze, odkąd wróciłeś z Kalifornii.

Lee zdziwiony podniósł brwi.

- Powiedziała ci o tym?

- Mhm. Myśli, że coś się w tobie odmieniło. - Oczy Deanny. iskrzyły się śmiechem. - Co to było, Lee?

- Podpisałem umowę mojego życia.

- To wszystko? Nic osobistego?

Żartowała, ale tak naprawdę chciała się dowiedzieć. Myślała o tej kobiecie, która odebrała telefon w jego pokoju hotelowym.

Lee zaśmiał się krótko.

- Nie mam życia osobistego. Do czasu, kiedy Mickey tu zamieszkała zajmowałem się wyłącznie pracą.

A jak miało być teraz? - pomyślała Deanna, ale nic nie powiedziała. Spojrzała na zegar wiszący na ścianie.

- Muszę już wracać - podniosła się. - Zabiorę resztę swoich rzeczy z samochodu.

- Zostaw je do jutra - powiedział Lee. - Słuchaj, miałem nadzieję, że zostaniesz na chwilę. Moglibyśmy odpocząć przy drinku. Nie miałabyś na to ochoty?

Deanna zawahała się, zaskoczona propozycją.

- Tylko jeden mały drink - nalegał. - Co lubisz? Gin z tonikiem?

- Hm... No dobrze. Prysznic może w końcu poczekać.

- Świetnie. Usiądź sobie przy basenie, a ja zaraz wszystko przygotuję.

- Dla mnie zrób słabszy. Wlej więcej toniku i daj więcej lodu. Nie piję za dużo alkoholu.

Lee wystawił z kredensu dwie wysokie szklanki.

- Chcesz coś zjeść? - zapytał.

- A co masz?

- Mam jeszcze puszkę dobrych orzeszków, co ty na to?

- Doskonale. To wystarczy - odpowiedziała. Wyszła do ogrodu. Gdy usiadła w fotelu, zapaliły się lampy podwodne. Prześwietlona chłodnym światłem woda wyglądała bardzo zachęcająco.

Deanna wstała, zrzuciła z siebie koszulkę i szorty. Pozostała tylko w kostiumie kąpielowym. Podeszła do krawędzi basenu i wślizgnęła się do wody. Przez chwilę czuła zimno, które jednak szybko zmieniło się w jedwabiste uczucie świeżości. Zanurkowała, rozkoszując się chłodem wody. Wypłynęła, by zaczerpnąć powietrza i przewróciła się na plecy. Odpoczywała chwilę, niemal w zupełnym bezruchu. Potem przepłynęła szybkim kraulem w stronę głębokiego krańca basenu i z powrotem. Dopłynąwszy do końca, podciągnęła się na rękach i usiadła na krawędzi. Przechyliła głowę na bok i wycisnęła wodę z włosów.

W drzwiach domu pojawił się Lee, niosąc tacę z napojami i parę ręczników.

- Wiedziałem, że nie będziesz się mogła oprzeć - roześmiał się, kładąc jej ręcznik na ramieniu.

- Dziękuję - powiedziała, wycierając sobie twarz. Lee obszedł basen i stanął na końcu trampoliny.

Przez chwilę stał nieruchomo, po czym rozhuśtał się i wykonał piękny, klasyczny skok do wody. Deanna przyglądała się nienagannym proporcjom jego ciała. Po chwili wstała z westchnieniem i przeniosła się do stolika.

Pociągnęła łyk zimnego napoju ze szklanki. Chłód i pikantny smak drinka były dokładnie tym, czego teraz potrzebowała. Jeszcze raz podniosła szklankę do ust i oparła się wygodnie w fotelu.

Przyglądała się Lee rozleniwionym spojrzeniem. Ależ ten facet był przystojny! Nie mogła zaprzeczyć, że się jej podobał. Co gorsza jednak, zauważyła, że od jakiegoś czasu czuła do niego coś więcej niż tylko sympatię. Świadomość tego niepokoiła ją. Nie chciała zakochać się w nim i narazić na cierpienia. Pociągnęła następny łyk, wsysając powoli chłodną ciecz. Zamyśliła się.

Lee wyszedł z wody, chlapiąc wokół i prychając.

- Wspaniale! Co za ulga! - Otarł twarz ręcznikiem, zarzucił go sobie na ramiona i usiadł naprzeciwko Deanny. Sięgnął po swoją szklankę i spojrzał na nią.

- Coś się stało? - zapytał.

- Nic - odrzekła pośpiesznie. - Po prostu jestem zmęczona. Muszę już iść. - Odłożyła szklankę i podniosła się. - To był rzeczywiście długi dzień - dodała.

Lee także wstał z fotela i postawił swoją szklankę na stole.

- Odprowadzę cię do domu - zaproponował. - Chyba, że chcesz przeskoczyć przez mur?

- Nie... Chyba nie dzisiaj. - Deanna zmusiła się do uśmiechu i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Wsunęła stopy w sandały. - Nie musisz mnie odprowadzać - powiedziała.

- Ale chcę - odparł. - Masz klucze?

Deanna zajrzała do torebki i po krótkim szperaniu wyjęła klucze od domu. Wolałaby, żeby został tu, ale nie miała siły spierać się z nim.

- Klucze są, a po resztę zajrzę tu jutro.

Noc była cicha. Tylko czasem słychać było szum samochodu przejeżdżającego główną ulicą. Powietrze było łagodne i ciepłe.

Otworzyła drzwi i odwróciła się do Lee, otulając się nieco ciaśniej ręcznikiem.

- To był bardzo miły dzień. Dziękuję.

Stał przed nią. Był odwrócony plecami do świateł ulicy tak, że trudno było dostrzec jego twarz. Podniósł rękę i odsunął jej z czoła mokry kosmyk włosów.

- Faktycznie miły. Dzięki tobie...

Pochylił się z łagodnym uśmiechem. Musnął jej usta lekkim pocałunkiem.

Deanna wzdrygnęła się, zaskoczona. Czuła, jak promieniujące od niego wilgotne ciepło ciała miesza się z jej własnym. Ciągle czuła dotyk jego warg.

Odsunęła się nagle, zmieszana i pełna sprzecznych uczuć.

- Nie wyszeptała. - Proszę, nie. Nie jestem jeszcze... Po prostu nie mogę...

Zagryzła wargę i odwróciła się nagle. Wpadła do domu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Stała teraz sama w ciemnym holu, opierając się plecami o ścianę. Łzy piekły ją pod powiekami.

Był pierwszym mężczyzną, który pocałował ją od czasu śmierci Ryana. Nie byłoby w tym nic takiego, gdyby przyjęła to obojętnie. Ale ten pocałunek, zupełnie niewinny, pozostawił ją przepełnioną uczuciem winy i pożądania.

Nie od dziś wiedziała, że się jej podoba. Jednak tak wielka siła doznań, wzbudzonych dotykiem jego ust, była dla niej ogromnym zaskoczeniem. Było to o wiele za dużo. I o wiele za wcześnie.

Ta noc była dla niej męczarnią. Nie zmrużyła oka na dłużej, niż na kilkanaście minut. Wstała dużo wcześniej niż zazwyczaj. Zrobiła sobie kawę i wyszła na zewnątrz, by wypić ją w towarzystwie kotów. Przez jakiś czas przyglądała się, jak gile karmią swoje małe w gnieździe.

Myśli jej zaczęły krążyć wokół Lee i wczorajszej sytuacji. Przecież to był zupełnie zwykły pocałunek. Dlaczego nie mogła zdobyć się na to, by się roześmiać, powiedzieć coś dowcipnego, by rozładować napięcie? Teraz będzie ono nękać ich oboje, jak jakieś fatum, nadając temu pocałunkowi dużo większą wagę, niż naprawdę miał.

Nagle uniosła głowę. Furtka jej ogrodu otworzyła się i wszedł Lee, zmierzając wprost do niej. Odłożyła kubek i nerwowo wygładziła fałdy spódnicy.

- Dzień dobry - powiedziała, siląc się na spokojny ton głosu.

Kiwnął głową w odpowiedzi. Miękkie kosmyki włosów zasłaniały mu czoło. Usiadł przy niej.

- Mogę z tobą porozmawiać? - zapytał.

Byle tylko nie o wczorajszym wieczorze, błagała w myślach.

- Chciałbym cię przeprosić.

Deanna pośpiesznie pokręciła głową.

- Nie ma za co. Wiem, że zareagowałam przesadnie. Chodzi o to, że... - przerwała i zawstydzona opuściła głowę, szukając właściwych słów.

- Nie miałaś jeszcze nikogo, odkąd umarł twój mąż, prawda? - Lee starał się przyjść jej z pomocą.

- Tak - rzekła cicho, nie podnosząc głowy.

- Kochałaś go bardzo.

Deanna spojrzała mu prosto w oczy. Nie była już w stanie dłużej ukrywać swej bezradności.

Patrzył na nią uważnie. Potem uniósł dłoń i palcem dotknął delikatnie jej policzka.

- Bardzo cię przepraszam - powiedział łagodnie. Deanna wiedziała, że miał na myśli dużo więcej, niż ten nieszczęsny pocałunek zeszłej nocy. Uśmiechnęła się z wysiłkiem i kiwnęła głową.

Lee pochylił się i oparł swe łokcie na kolanach.

- Jest jeszcze coś, o czym chcę z tobą porozmawiać: Mickey.

- Gdzie ona jest? - zapytała, zadowolona ze zmiany tematu.

- Śpi jeszcze. Zostawiłem jej kartkę, że tu jestem. Chciałem z tobą pomówić, zanim się obudzi.

- W porządku. Wejdźmy może do domu. Zrobiłam właśnie świeżą kawę.

Lee poszedł za Deanna i poczekał, aż przygotuje dla niego kubek.

Podała mu kawę i czekała, aż zacznie mówić. Nigdy nie przypuszczała, że może być tak wyrozumiały i delikatny. Innych mężczyzn taka reakcja odstraszyłaby od niej na dobre. On jednak zaakceptował jej uczucia. Znów poczuła ciepło wokół serca.

Lee wziął sobie krzesło i usiadł przy stole.

- Dziś rano przesłuchałem taśmę z sekretarki - odezwał się wreszcie. - Dzwonił Wescott. Chce wziąć Mickey na jeden dzień.

- O nie! - Deannie udzieliło się jego napięcie i niepokój. Miała nadzieję, że ojciec Mickey zniknął już z pola widzenia. - Co zamierzasz zrobić?

- Wiem, co chciałbym zrobić - odrzekł z niechęcią w głosie - ale nie wiem, co powinienem zrobić. Dla dobra Mickey, rzecz jasna.

Deanna z zadowoleniem spostrzegła, że nie miał skłonności do pochopnego działania. Nalała sobie kawy i usiadła po drugiej stronie stołu.

- Ciekaw byłem, co ty o tym myślisz? - zapytał.

- Rozmawiałeś z prawnikiem?

- Oczywiście. - Nerwowo przeczesał włosy palcami. - Powiedział, że wzbranianie Mickey kontaktów z ojcem nie pomoże mi, jeśli ta sprawa kiedykolwiek trafi do sądu. Muszę udowodnić, że starałem się, by Mickey nawiązała z nim normalne relacje.

- A wiec na dłuższą metę nie masz zbyt dużego wyboru.

- To widzę, ale co będzie, gdy on zechce ją zatrzymać na dłużej?

- Naprawdę sądzisz, że zechce? Lee westchnął i pokręcił głową.

- Tak naprawdę to myślę, że nie zależy mu na Mickey, tylko na tym, by napsuć mi krwi.

- Ja myślę, że prawnik ma rację. Nie możesz nie pozwolić jej się z nim zobaczyć - rzekła Deanna po namyśle. - Bądź co bądź to przecież jej ojciec.

- Dawno już zrzekł się swoich praw rodzicielskich...

- Ale Mickey postrzega to inaczej, nie tak jak my. Przynajmniej nie na tym etapie swojego życia. Sądzę, że powinna mieć chociaż szansę poznania go. Ze swej strony jestem przekonana, że gdy go pozna, nie będzie chciała z nim przebywać.

Lee, z grymasem na twarzy, masował dłonią kark.

- Jeśli tylko jest tak sprytna, jak sądzę... Mimo to ten pomysł mi się nie podoba. Po prostu nie ufam temu facetowi.

- I pewnie masz rację. - Wskazującym palcem przesuwała po obrzeżu kubka, wpatrując się weń, jakby na jego dnie mogła znaleźć rozwiązanie. - Musisz dowiedzieć się dokładnie, gdzie on chce ją zabrać, wziąć adres, telefon i tak dalej. - Spojrzała na niego. - Ja też nie sądzę, że mu na niej zależy. Chyba faktycznie chce ci po prostu wejść w drogę. Dlatego nie prowokuj go. Nie pokazuj, że cię to wzrusza. Uśmiechnij się i życz mu wszystkiego dobrego.

Lee skrzywił się z takim obrzydzeniem, że aż się roześmiała.

- Poćwicz trochę przed lustrem - rzekła, ciągle się śmiejąc. - Z taką miną go na to nie nabierzesz!

Zwinął usta w trąbkę, udając groteskowy uśmiech.

- A teraz? - wybełkotał.

- Przestań! To okropne! - zachichotała.

Nagle usłyszeli, jak otwierają się frontowe drzwi.

- To ja! - Głos Mickey zabrzmiał w holu. Po chwili weszła do kuchni. - Zobaczyłam twoją kartkę - zwróciła się do Lee - i od razu przyszłam.

- Nietrudno to zauważyć - uśmiechnął się.

Była ubrana w czyste szorty i bawełniany podkoszulek. Włosy jednak nie widziały jeszcze szczotki. Były splątane i sterczały na wszystkie strony.

Mickey stała i przyglądała się im z zatroskaną miną.

- Spałeś tu, wujku? - zapytała w końcu.

Lee omal nie udławił się kawą. Przełykając pośpiesznie, wytarł usta wierzchem dłoni.

- No więc? - nalegała mała.

- Oczywiście, że nie - odpowiedziała za niego Deanna widząc, że Lee jeszcze się krztusi i nie może przemówić słowa.

- O... - na twarzy Mickey odmalowało się rozczarowanie.

- Twój wujek i ja jesteśmy po prostu przyjaciółmi - wytłumaczyła Deanna. - Tylko zakochani spędzają noce razem.

- Chyba masz rację - westchnęła Mickey. - Koty są w ogrodzie? - spytała po chwili.

- Tak. Wszystkie trzy. Możesz iść się z nimi pobawić, jeśli chcesz.

- Okay - podeszła do drzwi. - Nie jadłam jeszcze śniadania - dodała znacząco.

- W takim razie zrobię coś dla nas wszystkich - zapewniła ją Deanna. - Zawołam cię, jak już będzie gotowe.

- Skąd przychodzą jej do głowy takie rzeczy? - zapytał Lee, gdy dziewczynka wyszła.

Deanna przypomniała sobie jego pocałunek i to uczucie, które przez chwilę nią zawładnęło. Tak łatwo byłoby teraz... Nie. Porzuciła tę myśl, zbyt późno jednak, by ustrzec się przed wyobrażeniem sobie ich obojga splecionych w uścisku.

Starała się, by jej głos brzmiał spokojnie.

- Dzisiaj dzieci wiedzą o wiele więcej niż my w ich wieku - powiedziała, wstając by dolać kawy.

- A może i Teri miała... znajomych.

- Niekoniecznie. Mogła to wziąć z telewizji, a może od innych dzieciaków. Nic wielkiego.

Wiedziała jednak, o co chodziło Mickey.

- A więc co? Masz ochotę na śniadanie? - spytała.

- Jeśli nie sprawi ci to dużego kłopotu.

- Żaden problem. Sama umieram z głodu. Co byś powiedział na omlet z serem i szynką?

- Fantastycznie! Mogę ci w czymś pomóc?

- Nie, dziękuję. Sama dam sobie radę. Idź lepiej do Mickey i spróbuj porozmawiać z nią o ojcu.

Lee skrzywił się.

- Masz rację. Powinienem chyba spróbować.

- Postaraj się też trzymać emocje na wodzy - poradziła mu jeszcze. - Myśl o niej, nie o sobie.

- Właśnie to robię - powiedział niewyraźnie. - Dlatego też najchętniej pozbyłbym się Wescotta na dobre.

Zaraz po ósmej tego wieczoru zadzwonił telefon. Deanna odłożyła długopis i wstała od stołu. Gdy przechodziła obok klatki, papugi jak zwykle podniosły głośny rwetes.

Dzwonił Lee.

- Deanna? Mogłabyś do mnie zajrzeć?

Ton jego głosu sprawił, że nie zadawała więcej pytań.

- Zaraz będę. - Odwiesiła słuchawkę i wyszła z domu. Lee stał na progu w otwartych drzwiach. Wyglądał na zmartwionego. Spodnie i koszulę miał pogniecione, a spocone włosy opadały mu na czoło.

- Nie odprowadził jeszcze Mickey - powiedział.

- O której kazałeś mu ją odwieźć?

- Najpóźniej o ósmej. Wiem, ósma dopiero co minęła, ale dzwoniłem pod numer, który mi zostawił i nie ma tam nikogo! Wygląda na to, że wynajmował u kogoś pokój. Oni powiedzieli, że wczoraj się wyprowadził i że miał przenieść się gdzie indziej. Nie wiedzieli jednak gdzie. Wyczułem, że mało ich to w ogóle obchodzi. - Przyczesał włosy ręką. - Do licha! Powinienem słuchać swojego przeczucia, a nie rad jakiegoś tam prawnika!

- Lee, skąd mogłeś wiedzieć... ?

- Mogłem i wiedziałem. Nigdy nie powinienem był jej tam puścić. Jak ja teraz mam jej szukać? W mieście są przecież tysiące tanich pokoi i mieszkań do wynajęcia!

- Jestem pewna, że niedługo ją odwiezie, Lee - zapewniała Deanna, choć i ona zaczynała się niepokoić. - Pewnie specjalnie chce się trochę spóźnić, żeby pograć ci na nerwach.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz. Czy mogłabyś podzwonić trochę od siebie po administracjach okolicznych osiedli? Chętnie sam bym to zrobił, ale chcę, żeby mój telefon był wolny, jeśli zadzwonią.

- Nie ma sprawy. Zaraz się za to zabiorę. - Odwróciła się i zaczęła schodzić po stopniach podestu. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze.

- Mam nadzieję.

Deanna dzwoniła gdzie się dało. Bez rezultatu. Nikt nie słyszał o Wescotcie. Zaniepokojona pobiegła z powrotem do Lee.

Chodził tam i z powrotem po podeście przed domem. Zatrzymał się, gdy ją ujrzał.

- Przykro mi. Żadnego skutku - powiedziała. Spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem i oparł się plecami o ścianę.

- Chcę ją mieć z powrotem. - W jego głosie brzmiało poczucie winy.

- Ja też chcę, by wróciła. - Deanna współczująco położyła mu rękę na ramieniu. - Napiłbyś się czegoś zimnego? - spytała.

- Chętnie - odrzekł w zamyśleniu.

- Na co masz ochotę?

- Cokolwiek zimnego.

- W porządku, zaraz wrócę.

W kuchni nalała soku pomarańczowego do wysokich szklanek, dodała dużo lodu i trochę wody sodowej.

Wciąż miała nadzieję, że Mickey nic się nie stało i że Wadę po prostu się spóźniał. Wprost nie mieściło się jej w głowie, że mogło być inaczej! Mickey musiała wrócić do tego domu! Tu było jej miejsce.

Lee siedział przygnębiony na schodku. Podała mu oszronioną szklankę.

W ślad za Deanną przyczłapał stary Leo. Nadchodził powoli i ostrożnie. Podszedł do Lee i z uwagą obwąchał czubek jego buta. Po chwili zdecydowanie odwrócił się i z zamaszystym machnięciem ogona znikł w zaroślach.

- Nadal nie może się do ciebie przekonać - powiedziała Deanna, chcąc odciągnąć go od ponurych myśli.

- Może nie podoba mu się twoje imię? Jest tak podobne do jego. On nie za bardzo lubi obcych. Ja, to co innego, ja go karmię. Tak samo Mickey. Wszystkie koty ją lubią.

Lee pociągnął łyk ze szklanki.

- Wspaniałe! Dziękuję ci - powiedział. - Właśnie myślałem, żeby wziąć kociaka dla Mickey.

- A Alfie i Imp? - zapytała Deanna spontanicznie.

- Ona je uwielbia. I już się przyzwyczaiły do twojego domu. Poza tym mają wszystkie konieczne szczepienia.

- Mówisz, że masz zamiar się ich pozbyć, co? - zapytał, lecz duchem był zupełnie nieobecny.

- To niezupełnie tak. Wzięłam je dlatego, że nikt inny ich nie chciał. Moja ciotka wystawi ten dom na sprzedaż raczej prędzej niż później, a mnie trudno będzie znaleźć mieszkanie, gdzie zechcą mnie z kotem, a co dopiero mówić o trzech. Jeśli chcesz, podaruję Mickey te kociaki na jej urodziny w przyszłym tygodniu?

- Skoro tak wolisz, nie widzę problemu. Na pewno będzie zachwycona. - Znów łyknął zimnego napoju.

- Mówisz, że ciotka będzie to sprzedawać? - wskazał na jej dom.

- Taki miała plan. Najpierw chciała przez rok pomieszkać w Victorii, by zobaczyć, jak się jej tam będzie podobało. Z tego, co widzę, podoba się jej tam bardzo. Moim zdaniem, sprzeda ten dom jeszcze tej jesieni. Założę się, że znajdzie kupca błyskawicznie.

- W tej okolicy chyba tak będzie. A ty nie zamierzasz go kupić?

Deanna roześmiała się i pokręciła głową.

- W żaden sposób nie byłoby mnie na to stać!

- Co więc chcesz ze sobą zrobić?

- Tak naprawdę to jeszcze nie wiem. Być może sama przeniosę się do Victorii. Poczekam z decyzją, aż przyjdzie czas - zamyślona pukała palcem w kostkę lodu, pływającą w szklance.

Jeszcze tak niedawno perspektywa przeprowadzenia się, dokądkolwiek tylko zechce w Kanadzie, wydawała się jej atrakcyjna. Ostatnio jednak myśl o konieczności opuszczenia tego miejsca stawała się coraz cięższa. Spojrzała na Lee i uświadomiła sobie nagle, że odejście stąd - od niego - było w tej chwili czymś nie do pomyślenia.

- Mickey będzie za tobą tęsknić - odezwał się Lee.

- I ja będę za nią tęsknić. - A ty? - chciała zapytać. Czy Lee tęskniłby za nią tak jak ona za nim? - Będzie już wtedy chodzić do szkoły. Spotka nowych przyjaciół. Poza tym przecież ma ciebie.

Lee zmarszczył brwi i spojrzał na zegarek.

- Nie mam pojęcia, co knuje Wescott. Psia kość! Mam dość takiego bezczynnego siedzenia.

Zerwał się na nogi i znów zaczął szybkimi krokami przemierzać podest. Do pasji doprowadzała go sytuacja, której nie był w stanie kontrolować.

- Odwiezie ją, Lee - próbowała go uspokoić Deanna. Sama była bardzo zaniepokojona, ale starała się tego nie okazywać.

- Tak sądzisz? - Zatrzymał się nagle i spojrzał na nią z góry. - A co, jeśli zechciał ją zatrzymać? Mógłby być już w połowie drogi do Saskatchewan albo dokądkolwiek indziej. Muszę zadzwonić na policję. Mogliby już zacząć jej szukać! Zapisałem rejestrację jego wozu.

- Poczekaj, Lee - wtrąciła Deanna. - Jeszcze na to za wcześnie. Nie masz żadnej pewności, że ją porwał. Poczekaj jeszcze trochę. Jestem przekonana, że celowo się spóźnia, by w ten sposób zademonstrować swą przewagę nad tobą i wyprowadzić cię z równowagi. Poczekaj jeszcze przynajmniej z godzinę. W tym czasie odwiezie ją, zobaczysz.

- Mam nadzieję, że masz rację - westchnął Lee nieco uspokojony.

- Na pewno mam rację.

Z krzaków wyszedł Leo. Trzymając ogon prosto do góry, podszedł do Deanny i zaczął się do niej łasić. Podrapała go za uszami. Obserwowała nieustanny, wahadłowy spacer Lee. Tam i z powrotem, tam i z powrotem po podeście, patrzył na zegarek niemal za każdym nawrotem.

- Dziewiąta - stwierdził przystając.

Deanna wyczuwała napięcie. W każdej chwili mogło ujawnić się w postaci wybuchu wściekłości. Miała jednak nadzieję, że Lee potrafi zapanować nad nerwami. Dla dobra Mickey. To dziecko z pewnością miało dość widoku dwóch mężczyzn, skaczących sobie do oczu z jej powodu.

- Lee - odezwała się ostrożnie. - Wiem, że masz tego dość. Spróbuj jednak nie okazywać złości. Nie stawiaj Mickey w sytuacji, w której będzie musiała wybierać ciebie albo Wade'a.

Lee spojrzał na nią. W jego oczach czaił się gniew.

- Nie przejmuj się - powiedziała delikatnie. - Nie chodzi mi o to, żebyś mile uśmiechał się do tego draba. Gdyby jednak do czegoś doszło, daj mi chociaż czas na odprowadzenie Mickey na górę. Potem rób sobie z nim co chcesz.

Lee niespodziewanie zaśmiał się. Usiadł koło niej na stopniu. Pochylony do przodu oparł łokcie na kolanach.

- Nie spiorę go - oświadczył. - Przyrzekam.

- W porządku - położyła mu przyjaźnie dłoń na ramieniu.

W ich zaułek wjechał nagle jakiś samochód. Oboje w napięciu obserwowali każdy metr jego trasy. Rozcinając reflektorami ciemność, przejechał jednak przed furtką i pojechał dalej.

Deanna westchnęła i opuściła ramiona.

- Widzę, że martwisz się co najmniej tak jak ja - odezwał się Lee.

- To prawda - przyznała. - Chcę, by Mickey wróciła tam, gdzie jest jej miejsce.

- Podobnie jak... - przerwał nagle.

Deanna podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem.

Ulicą szła Mickey, oświetlana przez mijane latarnie. Gdy Lee zawołał na nią, zaczęła biec w ich kierunku.

Całą buzię miała umorusaną. Widać było, że płakała. Wyglądała na bardzo zmęczoną i nieszczęśliwą.

- Mickey... - Deanna przyglądała się jej z niepokojem.

Mała podbiegła i wtuliła twarz w jej ramię.

- Chcę, żeby moja mama wróciła - załkała. - Po prostu chcę ją znowu mieć!

- Och, mój mały misiaczku - wyszeptała Deanna, przytulając ją mocniej. - Wiem, wszystko wiem.

Kołysała ją w ramionach. Oczy nabiegły jej łzami. Spojrzała na Lee.

- Co się stało, Mickey? - zapytał. - Gdzie jest twój tata?

Mickey powoli podniosła głowę i westchnęła. - Jest u... u siebie - odrzekła, wycierając łzy wierzchem dłoni.

- Ale co się takiego stało? - spytał znowu Lee. Z jego twarzy Deanna mogła odczytać, że obawiał się tego samego co i ona. - Co dziś robiłaś?

- Nic - Mickey pokręciła głową. - Po prostu on i ten jego kumpel siedzieli tam cały czas i pili piwo. Nie robiliśmy nic! Nie poszliśmy wcale do zoo ani nic takiego... Musiałam tam siedzieć i patrzeć, jak się wygłupiali - usta jej wygięły się znów do płaczu.

Deanna odgarnęła jej włosy z czoła.

- Nie wygląda mi to na dobrą zabawę, co?

- To było okropne - zgodziła się Mickey. - A kiedy powiedziałam, że chcę już wracać do domu, on się naprawdę wściekł i powiedział, żebym się zamknęła i że odprowadzi mnie, kiedy będzie chciał, to znaczy może nawet nigdy - wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Lee rzucił Deannie spojrzenie przepojone nienawiścią.

- Mickey, czy twój tata cię skrzywdził? - zadał pytanie, które obojgu im nie dawało spokoju.

Mickey pokręciła głową przecząco.

- Nie. Wściekał się tylko czasami. To mi się wcale nie podobało. - Obróciła się w ramionach Deanny tak, że teraz patrzyła na ulicę. - On nie jest za bardzo miły - dodała z przekonaniem w głosie.

- Ludzie zwykle przestają być mili, jak wypiją - powiedziała Deanna.

W tonie Mickey można było usłyszeć echa zawiedzionych nadziei. Wszystkie wyobrażenia, jakie mogła mieć o ojcu, legły w gruzach.

Lee pogładził ją delikatnie po policzkach i uśmiechnął się. Odwróciła się, by spojrzeć na niego.

- Daleko musiałaś iść? - zapytał. Znowu pokręciła głową.

- Tylko z pięć przecznic. Liczyłam.

- Czy on wie, że tu wróciłaś?

- Myślę, że tak. Na stole leżał długopis, więc napisałam, że idę do domu. Potem wymknęłam się na dwór, gdy wyszłam do łazienki. Chciałam zadzwonić, żebyś po mnie przyjechał, ale nie było tam nawet telefonu. A poza tym wiedziałam, że trafię z powrotem.

- Cieszę się, że przyszłaś - powiedział Lee ciepło.

- Tęskniłem za tobą.

Dziewczynka uśmiechnęła się trochę nieśmiało.

- Ja też - powiedziała. - Czy... czy będę musiała tam wrócić? - zapytała niepewnie.

- Nie - odparł Lee zdecydowanie, a jego oczy nagle pociemniały.

Deanna miała nadzieję, że będzie mógł dotrzymać tego przyrzeczenia. Przyciągnęła do siebie Mickey i przytuliła ją. Cieszyła się, że mała jest już bezpieczna.

Mickey oparła brodę o ramię Deanny.

- Mówił, że może tu przyjść po mnie w każdej chwili - powiedziała cicho. - I że on jest moim tatą, a ty tylko moim wujkiem - dodała po chwili.

- Twoja mama chciała, żebyś mieszkała ze mną - odparł Lee spokojnie, głaszcząc ją delikatnie po głowie.

- Obiecałem jej, że tak będzie. Nikt cię nie zabierze, jeśli nie będziesz tego chciała.

- To dobrze - westchnęła Mickey. - Chcę zostać z tobą i z Deanną.

Deanna poczuła skurcz w sercu. Mała Mickey już wkrótce będzie musiała się przekonać, że jej opiekunka nie była częścią tego domu, który Lee przyrzekł jej stworzyć.

- Nie chcę odejść - powtórzyła Mickey, jakby chcąc się jeszcze raz upewnić.

- Nie będziesz musiała - powiedział Lee. Trudnym do odgadnięcia spojrzeniem patrzył przez chwilę w oczy Deannie. - Zrobię, co w mojej mocy, żebyś została ze mną. Nie musisz się już o to martwić.

Deanna spojrzała w bok. Nie chciała, by odkrył w jej oczach to, o czym teraz myślała.

Kiedy wróciła do swego domu, większą część nocy przesiedziała na schodach przed wejściem. Nie mogła już dłużej opierać się uczuciu, które powoli zawładnęło jej sercem. Westchnęła zatroskana. Pomyślała o Ryanie, ale po raz pierwszy zamiast jego twarzy, ujrzała twarz innego mężczyzny. Widziała zielone ogniki w roześmianych oczach Lee, jego ciepły uśmiech i ten kosmyk włosów opadający mu na czoło...

Czyżby się w nim zakochała?

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Jeśli idziecie gdzieś razem, to to jest randka - powiedziała Mickey.

Siedziała po turecku na łóżku Deanny i manipulując ostrożnie pędzelkiem malowała sobie paznokcie. Buteleczka z lakierem niebezpiecznie chybotała się na jej kolanie.

Deanna odwróciła się od lustra i spojrzała na nią.

- Nie, to nie jest randka. Twój wujek po prostu zaprosił mnie na kolację. To wszystko. Nic więcej.

W głębi ducha chciałaby jednak, by Mickey miała rację i by była to prawdziwa randka, a nie tylko okazja do omówienia na osobności spraw Mickey i jej ojca.

Dziewczynka wyciągnęła przed siebie dłoń, rozpostarła palce i, z miną znawczyni, oceniała swoje dzieło.

- A jednak muszę zostać w domu - powiedziała z przekąsem.

Deanna w ostatniej chwili złapała buteleczkę lakieru, zsuwającą się wprost na łóżko.

- Nie idziesz dzisiaj z nami, bo to będzie pływające party na statku. To nie jest raczej miejsce dla dzieci.

- Tańce? - uśmiechnęła się Mickey i oddała Deannie pędzelek. - W takim razie to jest randka - upierała się z naciskiem.

Deanna dała za wygraną i znów odwróciła się do lustra. Mickey chciała wierzyć, że była to randka, a ona z równą determinacją nie chciała pozwolić sobie na takie oczekiwania.

W czasie ostatnich kilku dni Lee prawie nie bywał w domu. W rzadkich momentach, gdy się widywali, informował ją tylko, że pracuje teraz nad ostatecznym rozwiązaniem sprawy Mickey. Mówił, że widział się kilkakrotnie ze swoim prawnikiem i z Wade'em. Deanna miała nadzieję, że dziś właśnie dowie się o efektach jego działania.

Mickey zachwycała się teraz kolorem swoich paznokci, rozłożywszy obie dłonie na białej pościeli.

- Jeśli wujek Lee się ożeni, to jego żona będzie moją ciocią, tak? - zapytała.

- Zgadza się - przyznała Deanna, myślami błądząc już w towarzystwie Lee.

- To ich dzieci byłyby moimi kuzynami? Właściwie to byłyby prawie moimi braćmi i siostrami, bo wujek Lee jest dla mnie kimś więcej niż wujkiem. Mieszkam przecież u niego.

Deanna nie mogła powstrzymać uśmiechu.

- Nie myśl sobie za wiele, dziaciaku - powiedziała.

- Z tego, co wiem, twój wujek nie ma jeszcze nawet koleżanki. - Tak, to była właściwie całkiem miła myśl. Skoro nie miał jeszcze nikogo, to może było tu miejsce dla niej. - Być może długo jeszcze będziecie mieszkać tylko we dwoje.

- I z tobą - dopowiedziała Mickey poufnym tonem. Leżała teraz na brzuchu, podpierając głowę rękami.

- Nie będę z wami zawsze - rzekła Deanna, ale w głębi serca pragnęła, by jej słowa się nie sprawdziły.

- Kiedy moja ciocia sprzeda ten dom, będę się musiała przeprowadzić. Teraz jeszcze nie wiem dokąd.

- A ja myślę, że powinnaś się przenieść do nas.

- Ho, ho, ho - pokręciła głową. - A co będzie, jeśli twój wujek zechce zamieszkać z tą ciocią, której tak chcesz?

Obie powinny być przygotowane na taką ewentualność. Nie było żadnej pewności, że Lee nie spotka kogoś i że się nie zakocha.

- Ale ja myślę, że to powinnaś być ty! - Mickey spojrzała na zdjęcie Ryana. - Twój mąż nie miałby chyba nic przeciwko temu, żebyś wyszła za kogoś?

To pytanie, zadane tak niespodziewanie, dotykające bolesnego miejsca w jej sercu, zaskoczyło Deannę. Podążyła za spojrzeniem Mickey. Ryan nieruchomo patrzył na nią zza szkła.

- Myślę, że nie - odrzekła cicho.

Ryan powiedział, żeby starała się iść w życiu naprzód, nie patrząc zbyt długo w przeszłość. Do tej pory realizowała jego życzenie. Starała się żyć pełnią życia. Z wyjątkiem związku z mężczyzną.

- A więc mogłabyś wyjść za wujka Lee! - Mickey zwykle lubiła się przekomarzać, ale tym razem jej głos brzmiał poważnie.

Deanna mogła spodziewać się takiej reakcji ze strony małej. Wydarzenia ostatnich kilku miesięcy wywróciły przecież jej świat do góry nogami. To naturalne, że pragnęła, by dwoje dorosłych, którym przyszło się nią opiekować, i których akceptowała, zostało ze sobą razem na zawsze.

Deanna uśmiechnęła się i pokręciła głową.

- Dzięki za dobry pomysł, ale nie skorzystam. Widzisz, tylko ludzie, którzy się kochają pobierają się, a twój wujek i ja jesteśmy po prostu dobrymi przyjaciółmi.

I to na dzisiaj wszystko, pomyślała. Jak do tej pory, Lee nie dał jej poznać, że jest w niej zakochany. Owszem, dawał takie czy inne oznaki zainteresowania, ale miłości? Nigdy.

Mickey westchnęła smutno.

- Chciałam chociaż spróbować - mruknęła bardziej do siebie niż do niej.

Deanna spojrzała na zegar. Lee powinien zaraz wrócić z opiekunką z agencji. Czas, by kończyć toaletę i odprowadzić Mickey do domu.

Ubrała się w lekką bluzeczkę na ramiączkach i piękną czarną spódnicę w duże kwiaty o subtelnych kolorach. Na ramiona zarzuciła biały wełniany sweterek na wypadek, gdyby zrobiło się chłodniej.

Makijaż miała dużo staranniejszy niż co dzień. Linia jej szaroniebieskich oczu była umiejętnie podkreślona ciemną kredką, włosy mieniły się złotorudymi odcieniami i łagodnie spływały na odkryte ramiona.

- Wyglądasz świetnie - oceniła Mickey. - Założę się, że wujkowi też się spodobasz.

- Dziękuję - Deanna posłała jej ciepły uśmiech. Chciała podobać się Lee. Chciała, by zobaczył ją w nieco innym świetle niż dotychczas. Może wówczas zainteresowanie, jakie jej okazywał, przerodziłoby się w coś głębszego...

Ta kolacja dała im szansę na wspaniały odpoczynek. Jedli przy akompaniamencie dobrej muzyki. Po obu stronach statku powoli przesuwały się brzegi Red River.

- Płynęłam już kiedyś parowcem. - Deanna oderwała wzrok od rozmigotanych odblasków na wodzie. - Nigdy jednak w nocy. To był naprawdę wspaniały pomysł, Lee. Dziękuję.

Lee usadowił się wygodnie w fotelu, ze szklanką koniaku w dłoniach. Uśmiechnął się lekko i pociągnął łyk złocistego napoju.

- To był męczący tydzień - powiedział powoli. Deanna zaczęła się trochę niecierpliwić. Chciała się dowiedzieć, jak posunęły się sprawy Mickey.

- Opowiedz mi o tym - zachęciła go.

- Zapłaciłem mu.

Deanna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

- Co takiego?

- Dałem mu dokładnie tyle, ile chciał. Za dziesięć tysięcy kupiłem jego przyrzeczenie, że zostawi Mickey w spokoju. - Pokręcił głową. - Ten gość to szmata, Deanna. Tylko o to właśnie chodziło mu przez cały czas. O pieniądze. Mickey nic go nie obchodzi.

- Tak sądziłam - mruknęła Deanna. Nie podobała się jej cała ta sytuacja. - Wierzysz mu? To znaczy, myślisz, że nie wróci po więcej? Tych pieniędzy nie starczy mu na długo.

- Powiedziałem mu, że to koniec, żeby się więcej nie spodziewał. Kazałem mu napisać oświadczenie, że to ja zostaję prawnym opiekunem Mickey, i że on zrzeka się wszelkich praw do niej. Napisał też, że to on prosił o pieniądze. Nie chcę być później posądzony o przekupstwo. - Lee zaśmiał się krótko. - Szkoda, że tego nie widziałaś! Ten człowiek byłby gotów zrobić wszystko, byle szybciej mieć czek w kieszeni. To było naprawdę wstrętne!

Deanna łatwo mogła sobie wyobrazić twarz Wade'a w tym momencie. Miała tylko nadzieję, że Mickey nie dowie się, do czego posunął się jej wujek.

- Ale przecież wiesz, że on wróci, prawda? - spytała przyciszonym głosem.

Lee westchnął.

- Pewnie wróci, bo będzie chciał więcej pieniędzy. Ale mówię ci: więcej nie dostanie. Może sobie mnie szantażować do woli.

- Rozmawiałeś ze swoim prawnikiem?

- Tak, ale już po fakcie. Oczywiście oświadczenie Wade'a nie ma mocy prawnej, ale jego treść postawi go w złym świetle, gdyby chciał się ubiegać o prawo do opieki.

- Myślisz, że będzie jeszcze próbował?

- Wróci, kiedy skończy się zabawa - odrzekł Lee spokojnie. - A gdy nie dam mu pieniędzy, odda sprawę do sądu.

- Ale nigdy nie uda mu się odzyskać Mickey, prawda? Nikt mu jej nie odda po tym, co uczynił.

- Nigdy nie ma nic pewnego, Deanna. Ja wiem, że moje szanse są większe, ale fakt pozostaje faktem: on jest jej ojcem. Kto wie, jaki teatr odstawi przed sądem? To wstrętny, leniwy łajdak, ale nie jest tępakiem.

- To mnie przeraża - powiedziała Deanna.

Nie mogła sobie wyobrazić Mickey pod opieką Wade'a.

- Straszne, prawda? - Lee pochylony nad stolikiem patrzył jej teraz prosto w oczy. - Deanna... - zaczął i nagle przerwał. - Nie napiłabyś się jeszcze czegoś?

- Może trochę później - odparła.

Czuła, że nie o to chciał ją spytać. Była tego pewna.

- Skoro tak, to chodźmy przejść się po pokładzie. Wstał, odsuwając krzesło.

Deanna wyszła za nim na zewnątrz przez szklane drzwi. Oboje stanęli przy relingu, opierając się łokciami o poręcz. Pod nimi, wzdłuż burt, szumiała woda rozcinana dziobem statku. Stado rybitw unosiło się w powietrzu za rufą, w nadziei otrzymania pożywienia. Ciepła, przyjemna bryza niosła ze sobą wilgotny zapach wody i lata, a zachodzące słońce rzucało na wodę pomarańczowoczerwone, świetliste pasma.

Deanna wyczuwała obecność Lee u jej boku. Spojrzała na niego kątem oka. Dobry Boże! Ależ z niego przystojny facet, pomyślała. Znowu dała się zaskoczyć temu uczuciu - uczuciu pożądania. Nie pogodziła się jednak do końca z faktem, że jest w nim zakochana, choć to uczucie zdawało się w niej rosnąć z dnia na dzień.

Ciekawe, pomyślała, czy gdyby nie chodziło tu o Mickey, ich zażyłość miałaby jakąkolwiek szansę na rozwój? Czy chciał ją przy sobie mieć tylko ze względu na swoją siostrzenicę, czy też żywił jakieś głębsze uczucia do niej samej?

Poruszyła się niespokojnie, czując ciepło jego ramienia obok swej ręki.

W restauracji, wewnątrz nadbudówki, zespół zaczął grać nową melodię. Jej dźwięki mieszały się z gwarem ludzi i cichym, miarowym pomrukiem silnika.

Deanna drgnęła nagle. Poczuła, rękę Lee na swoim ramieniu. Odwróciła głowę i spojrzała na niego.

- Deanna, ja... - zaczął. Widać było, że coś go trapi. Powoli zdjął rękę z jej ramienia. - Chcesz zatańczyć? - zapytał w końcu.

Znowu miała wrażenie, że nie to chciał powiedzieć.

- Chętnie, chodźmy - odrzekła, siląc się na spokojny ton głosu.

Uśmiechnął się jakoś dziwnie niemrawo i ujął ją delikatnie pod rękę.

Weszli do środka i przyłączyli się do innych, tańczących już par.

Deanna czuła się trochę nieswojo. Tak dawno przecież nie tańczyła, a taniec z Lee wydawał się jej tym bardziej niezwykły. Prowadził bardzo spokojnie, z wyczuciem, delikatnie obejmując ją wpół. Spojrzała na niego. Wyglądało na to, że myślami jest zupełnie gdzie indziej. Stało się dla niej jasne, że tak naprawdę wcale nie miał ochoty na taniec. Czynił to zupełnie mechanicznie.

- Nie musimy tańczyć, jeśli nie chcesz - odezwała się cicho.

- Przepraszam cię. To prawda. Zbyt dużo rzeczy kłębi mi się teraz w głowie - odrzekł.

- Wcale się nie dziwię. Po takim tygodniu.

Była jednak nieco rozczarowana, a nawet dotknięta. Być w jego ramionach znaczyło dla niej wiele i nie chodziło tu tylko o taniec. Jego uwaga była jednak tak rozproszona, że prawie w ogóle jej nie zauważał. W każdym razie nie w sposób, w jaki chciałaby być zauważona.

- Chodź, usiądziemy - zaproponowała.

- Dobry pomysł. Weźmy jakiegoś drinka i wyjdźmy na zewnątrz - odrzekł z ulgą.

Już od dłuższego czasu zastanawiała się nad jego niespokojnym zachowaniem. Czy to tylko wrażenia i zmęczenie całym tygodniem, czy też miał dosyć jej towarzystwa?

Znaleźli wolną ławkę w dość zacisznym miejscu. Deanna usiadła wygodnie, popijając drinka. Lee nie odzywał się przez dłuższą chwilę.

- O co chodzi, Lee? - zapytała wreszcie.

- Co masz na myśli?

- Widzę przecież, że myślami jesteś tysiące mil stąd. Co cię trapi?

Oparł się wygodniej. Siedział tak blisko, że ich ramiona stykały się. Zamyślony stukał palcem w szklankę.

- Chciałem cię o coś spytać - odezwał się po dłuższej chwili.

- Słucham.

- Nie wiem, czy powinienem.

- Dlaczego?

- Nie wiem, jak zareagujesz.

- Teraz już musisz, bo oszaleję z ciekawości! No, śmiało!

- W porządku. - Wziął głęboki oddech i spojrzał na nią. Światła statku odbijały się w jego oczach. - Deanna, chciałbym, żebyś mnie wysłuchała i przemyślała to, zanim cokolwiek zdecydujesz. - Zrobił pauzę, zastanawiając się ciągle, jak sformułować to zdanie. - Czy wyjdziesz za mnie za mąż?

Deanna aż drgnęła, zaszokowana tą niespodziewaną propozycją. Wyprostowała się, marząc o tym, żeby nie zemdleć i nie spaść z ławki. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Nie była w stanie przemówić ani słowa.

Lee uśmiechnął się nerwowo.

- Wiem, że to ostatnia rzecz, jakiej mogłabyś się po mnie spodziewać, ale mówię poważnie.

Deanna odzyskała wreszcie głos.

- Chodzi ci o Mickey, prawda?

- Oczywiście - przyznał z taką pewnością, jakby żadne inne powody nie mogły wchodzić w rachubę.

- Czy to sugestia twojego prawnika?

Trudno było jej kontrolować swój głos na tyle, by nie brzmiała w nim ironia.

- Owszem. Powiedział mi, że to mogłoby pomóc sprawie - potwierdził. - Ale, widzisz, dobro Mickey zależy od nas obojga. Ona czuje, że oboje się nią opiekujemy. Dobrze wiesz, jak bardzo by przeżyła, gdybyś się wyprowadziła.

Nietrudno było Deannie wyobrazić sobie twarz Mickey przy pożegnaniu. Mimo to jego sugestia była dla niej nie do przyjęcia. Nie w momencie, gdy robił to tylko ze względu na małą. Zmarszczyła brwi w zakłopotaniu i spojrzała na niego.

- Lee, ależ to... szaleństwo - wyszeptała.

- Naprawdę? Myślę, że moglibyśmy stworzyć dobry dom dla Mickey.

- Być może, Lee, ale w małżeństwie chodzi chyba o coś więcej, niż o stworzenie domu osieroconemu dziecku. Pomyśl sam.

- Już to przemyślałem. Teraz ty pomyśl: żadnych dorywczych prac na pokrycie czynszu i innych wydatków, dużo czasu na pisanie, gdy tylko Mickey pójdzie do szkoły. Mało?

- Ależ ludzie nie pobierają się z takich powodów! Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla nas?

Lee wyciągnął rękę i pogładził ją delikatnie po policzku. Uśmiechnął się łagodnie, gdy cofnęła się odruchowo.

- Och, myślę, że znajdziemy w tym coś także dla siebie - powiedział.

Pochylił się i pocałował ją.

Jego usta ledwie musnęły jej wargi, ale poczuła ich ciepło. Nie mogła się odwrócić. Pożądanie owładnęło nią jeszcze silniej, niż poprzednio i odwzajemniła pocałunek.

Gdy Lee odsunął się, spojrzała mu w twarz. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale on położył palec na jej wargach.

- Przemyśl to, proszę. Teraz nie mów nic. Pozostało jej tylko skinąć głową.

Oczywiście, taki układ w ogóle nie wchodził w rachubę i powinna była mu to od razu powiedzieć. Zamiast jednak tak zrobić, zgodziła się to przemyśleć i teraz musiała przynajmniej udawać, że się zastanawia.

Co za propozycja, myślała z goryczą, układając się do spania. Gdy Lee wyliczał wszystkie zalety układu, brzmiało to raczej jak oferta biznesowa. Mickey zyskałaby dwoje oddanych „rodziców”, a Lee miałby większe szanse na uzyskanie statusu prawnego opiekuna i w ten sposób mógłby dotrzymać swego przyrzeczenia złożonego siostrze. Deanna natomiast mogłaby się bardziej skupić na pisaniu. Idealny układ! Wygrana dla wszystkich! Dla Lee był to plan czysto praktyczny.

Deanna z westchnieniem usiadła na brzegu łóżka. Zastanawiała się, czy tylko o to mu chodziło. Chyba tak, stwierdziła w duchu. Gdyby mu na niej zależało, gdyby ją kochał, powiedziałby to przecież.

Oparła się plecami o wezgłowie łóżka. Podciągnęła kolana pod brodę, objęła je rękami i zamyśliła się, wpatrzona w ciemny kąt pokoju. Wiedziała, że powinna zdecydowanie odmówić. Każde inne rozwiązanie byłoby szaleństwem. Uśmiechnęła się do siebie ze smutkiem.

Miała właściwie tylko dwa wyjścia: żyć sama albo dzielić życie z Lee i Mickey. Nawet jej nie kochając, Lee mógł dać jej przecież swoją obecność. Może miałaby nareszcie szansę zaznać szczęścia?

Przyszła jej nagle na myśl sytuacja jednej z jej dawnych koleżanek - Eve. Jej mąż odszedł i zostawił ją samą z córeczką. Eve musiała więc znaleźć pracę, by zarobić na utrzymanie, a ponieważ była bardzo ambitną, energiczną profesjonalistką, a do tego była ładna, nie miała z tym kłopotu. Teraz obracała się w wielu różnych środowiskach, wśród ciekawych ludzi, intelektualistów i biznesmenów. Mężczyźni lgnęli do niej. Mogąc przebierać w nich jak w ulęgałkach, była jednak ciągle... samotna. Zwierzyła się kiedyś Deannie, że zawsze brak jej pewności, że jej aktualny partner to właśnie ten jedyny, dla niej przeznaczony. I tak szła przez życie w ciągłej niepewności, nie wiedząc, co przyniesie jutro i nie zaznając nigdy pełnej satysfakcji.

Co za świat, pomyślała Deanna. Jedni, jak ona, cierpią na niedobór, innym źle jest w nadmiarze... I gdzie tu jest szczęście? Zrozumiała, że wahanie, wątpliwości, walka i cierpienie nie są tylko jej udziałem. Jej szczęście i przyszłość są w jej własnych rękach. Wszystko zależy od tego, jak wykorzysta dawane jej przez życie możliwości. Myśl ta uspokoiła ją nieco. Zgasiła lampkę i ułożyła się do snu.

Deanna wsunęła głowę przez zasłonę z paciorków na zapleczu kwiaciarni.

- Cześć, Pat - powiedziała.

Pat podniosła oczy znad świeżej wiązanki, którą właśnie układała.

- Jak się masz, Deanna! - przywitała ją jak zwykle radośnie. - Najwyższy już czas na odwiedziny. Dzwoniłam do ciebie kilka razy. Chciałam dowiedzieć się, jak ci idzie, ale nigdy nie mogłam zastać cię w domu.

- Sporo czasu przebywam teraz u sąsiada - wyjaśniła Deanna. - Tak jest gorąco ostatnio, że większość czasu spędzamy w ogrodzie i na basenie.

- Kto „my”? - Pat spojrzała na nią zdziwiona.

- Mickey i ja.

Deanna podniosła z podłogi złamaną różę.

- A co z wujkiem tej małej?

- Lee? Bywa czasem w domu, nawet dość często. Zaprosił mnie wczoraj na kolację - dodała ot tak sobie.

Pat spojrzała na nią z zaciekawieniem. - No i?

- O tym właśnie chcę z tobą porozmawiać - odrzekła Deanna, odkładając różę. - Masz czas?

- No chyba żartujesz! Zawsze będę miała czas na takie sprawy! Choćbym miała umrzeć! Słuchaj, nie piłam jeszcze dziś kawy. Chodźmy naprzeciwko na dobrą kawusię, co?

- Na pewno masz na to ochotę?

- Oczywiście! Z twoich oczu widzę, że to jakaś superhistoria!

- Zgadłaś.

- Wspaniale! Potrzebuję przecież trochę radości w tym moim życiu. Przyzwoitej czy też nie, wszystko jedno. Czekaj, złapię tylko torebkę i powiem Kendrze, że wychodzę.

Usiadły na tarasie małej restauracyjki. Gdy tylko podano im kawę, Pat pochyliła się nad stołem i nadstawiła ucha.

- No więc?

Deanna uśmiechnęła się. Pat miała niezaspokojoną ciekawość życia innych ludzi. Umiała jednak wspaniale słuchać, a tego właśnie Deanna bardzo teraz potrzebowała.

- Lee oświadczył mi się wczoraj - powiedziała krótko. Pat omal nie spadła z krzesła. Była nie mniej zaskoczona niż Deanna, gdy usłyszała propozycję.

- Co takiego?! - zawołała.

- To, co powiedziałam. Oświadczył mi się.

- Nie wiedziałam, że miedzy wami jest aż tak poważnie, Deanna. Ukrywałaś to przede mną.

Deanna nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

- To niezupełnie tak, jak myślisz, Pat. - I opowiedziała jej o Wescottcie. - ... no i Lee chce zatrzymać Mickey przy sobie - zakończyła. - Dowiedział się od swojego prawnika, że ożenek może mu w tym pomóc.

- Och! - Na twarzy Pat odmalowało się rozczarowanie. - W takim razie, oczywiście, odmówiłaś?

- Jeszcze nie. Prosił, żebym to przemyślała.

- Ale odmówisz, prawda? - zapytała. - Chyba... chyba, że się w nim zakochałaś?

Deanna zawahała się, ale pokiwała w końcu głową. Pat miała rację. Nie warto było już temu zaprzeczać. Jej zainteresowanie przerodziło się w miłość.

- W takim razie w czym problem? Aha. A czy... czy on też jest w tobie zakochany?

- W każdym razie nie da się tego zauważyć...

- Więc czemu w ogóle bierzesz to pod uwagę?

- Nie wiem. Myślałam o tym przez całą noc. Cześć mojego sumienia woła wyraźnie i głośno „nie”, ale...

- Deanna westchnęła i potrząsnęła głową w rozterce.

- Zaskoczył mnie, Pat. Powinnam mu była od razu odmówić, ale on prosił, żebym się zastanowiła, a ja im dłużej o tym myślę, tym... - urwała nagle.

Podniosła do ust filiżankę z kawą. Pat patrzyła na nią w skupieniu.

- Tak naprawdę, to chcesz powiedzieć „tak”, nieprawdaż?

- Tak. Chyba tak. - Deanna odstawiła kawę i spojrzała na Pat z odrobiną przekory.

- Nie będąc pewna jego miłości? Czujesz chyba, że to nie będzie pełny związek. Czegoś zawsze będzie ci brakowało.

- Tak samo będę się czuła bez niego, a raczej bez nich. Utraciłam kiedyś wszystko i trudno mi teraz żyć samotnie nie z własnego wyboru. Może powinnam brać to, co mi życie oferuje. To musi okazać się lepsze, niż nic.

- Może i będzie - powiedziała cichym głosem Pat, kładąc rękę na dłoni Deanny.

- Wiesz, Pat. Naprawdę myślałam o tym przez całą noc i w końcu nie wydaje mi się to aż takie złe. Kocham jego i Mickey. To wspaniałe dziecko, które bardzo potrzebuje mnie w tej chwili. Dobrze jest czuć się potrzebną, mówię ci.

- Możesz być z Mickey, niekoniecznie wychodząc za Lee - zauważyła Pat.

- A co będzie, jeśli jej ojciec odda sprawę do sądu? Nikt nie może dać gwarancji, że nie wygra.

- A wy? Co z tobą i Lee?

Deanna przypomniała sobie, jak wczoraj Lee odpowiedział na to pytanie.

- Kocham go. Miło mi z nim przebywać. Poza tym jest dobry dla Mickey. Jestem pewna, że będzie dobrym ojcem, Pat, a ja bardzo chcę mieć dzieci. Naprawdę, jeśli się trochę zastanowić, to może być to bardzo dobry układ!

Pat spojrzała na nią, jakby nie wierzyła własnym uszom.

- Nie jestem tego taka pewna, Deanna. Myślisz głową, a nie sercem.

- Nie - odpowiedziała Deanna po chwili. - Gdybym używała tu rozsądku, w ogóle nie rozważałabym tej możliwości.

- A wiec masz zamiar powiedzieć „tak”?

- Tego jeszcze nie wiem, Pat. Naprawdę, jeszcze tego nie wiem...

Był już zmrok, gdy Deanna przeszła przez furtkę w ogrodzie na sąsiednią posesję. Lee siedział na tarasie z wyciągniętymi przed siebie nogami. W dłoniach trzymał szklankę.

- Cześć - powitała go przyciszonym głosem. Podniósł raptownie głowę i spojrzał na nią. Poczuła skurcz w żołądku.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam? Musimy porozmawiać.

- Czekałem na ciebie - powiedział niskim, pozbawionym wyrazu głosem. - Chodź, usiądź sobie.

Deanna usiadła w foteliku naprzeciwko niego. Założyła nogę na nogę i wygładziła spódnicę na kolanach.

- Chcesz czegoś do picia? - zapytał.

- Tak, chętnie - odrzekła.

- Może być sangria?

Na stole przygotowana już była druga szklanka. Widocznie oczekiwał jej.

- Doskonale. Dziękuję. Uniósł się, by nalać drinka.

- To nie jest nic mocnego - zapewnił i podał jej oszronioną szklankę.

- Nie miałabym nic przeciwko temu... - mruknęła pod nosem i uśmiechnęła się z wysiłkiem. - Mickey już śpi?

- Śpi jak suseł. Mieliśmy dziś dzień pełen wrażeń.

- Co robiliście?

Jak okropnie sztucznie brzmiał teraz jej głos! Po raz pierwszy od dość dawna trudno jej było z nim rozmawiać.

- Wziąłem ją do biura na parę godzin, a resztę popołudnia spędziliśmy przeglądając rzeczy jej mamy. Przewieziono mi je do firmy po tym, jak... - zamilkł nagle. - To nie było takie proste, Deanna - podjął po chwili, rozcierając sobie kark.

- Domyślam się - powiedziała. - Ale bardzo potrzebne. Tak czy inaczej dobrze się stało, że zrobiliście to razem. Jak ona to zniosła?

- Całkiem dobrze. Było dużo łez, rozumiesz, ale były one... nie wiem... chyba oczyszczające.

Deanna wiedziała, że nie były to tylko łzy Mickey.

- Cieszę się. To pomaga goić się ranom. Spojrzał na nią spod nieco zapuchniętych powiek.

- Tobie też kiedyś pomogło?

- Dużo czasu minęło, zanim się do tego zabrałam - przyznała. - Nie mogłam się nawet zdobyć, by posprzątać nasze mieszkanie. Rodzina musiała się tym zająć. Ale kiedy już byłam w stanie przejrzeć jego rzeczy i nawet część z nich rozdać, wiedziałam, że najgorsze jest już za mną.

Nie o tym chciała z nim teraz rozmawiać. Stwierdziła jednak z zadowoleniem, że może już o tym mówić bez bólu.

- I co? Przeszło ci wtedy?

- Ból i gorycz tak, ale tęsknota, pragnienie, to trwało dłużej. Dużo dłużej. Najgłębsze rany pozostaną chyba na zawsze. Może nieco mniej bolą, ale zawsze są.

Zapadła cisza. Przez długą chwilę przyglądał się jej uważnie. Potem wstał i z rękami w kieszeniach zaczął niespokojnie przemierzać taras. Nagle zatrzymał się i obrócił do niej.

- Czy myślałaś o tym, o czym rozmawialiśmy zeszłego wieczoru?

- Prawie bez przerwy - odrzekła.

Czuła się dziwnie nieswojo, a to, że stał nad nią, nie dodawało jej odwagi.

- No i?

Słychać było, że jest spięty. Wzięła głęboki oddech i... słowa popłynęły same.

- Nie mogę, Lee - zaczęła. - Tak bardzo mi przykro. Naprawdę chciałabym, żeby to wyszło, ale... po prostu nie dam rady. - W jej głosie słychać było błaganie o wyrozumiałość.

- Rozumiem - rzekł matowym głosem. Usiadł znowu w fotelu. - Czy cokolwiek jest w stanie zmienić twoje zdanie?

Powiedz, że mnie kochasz, pomyślała.

- Nie - powiedziała.

- A wiec to koniec. - Podniósł swoją szklankę do ust. Deanna poczuła lekki skurcz serca. Te słowa zabrzmiały tak definitywnie...

- Czy możemy być nadal przyjaciółmi? - zapytała. Uśmiechnął się niespodziewanie. Wziął jej dłoń w swoje ręce.

- Oczywiście - powiedział delikatnie. - Nie przejmuj się tym. Nie chciałem cię zdenerwować. Myślałem tylko, że warto spróbować.

- Bardzo mi przykro - powtórzyła. Czuła teraz tyle ciepła w sobie! Dotyk jego rąk jeszcze bardziej ją roztkliwiał. - Chciałabym móc to zrobić dla Mickey - dla ciebie, przebiegło jej przez myśl. - Naprawdę.

- Rozumiem cię. Chciałbym, żebyś podjęła inną decyzję, ale cię rozumiem. Postaram się poradzić sobie jakoś sam. - Puścił jej rękę i oparł się wygodnie.

Deanna nerwowo sięgnęła po swoją szklankę. O ile łatwiej byłoby jej znieść jego gniew, zamiast tego ciepłego, niemal czułego zrozumienia i współczucia. Przez krótką chwilę miała ochotę powiedzieć mu, że zmieniła zdanie i że się zgadza.

- Powinnam już iść - odezwała się i wstała. Trudno było jej siedzieć koło niego ze świadomością, że przecież sprawiła mu zawód. - Chciałam jeszcze trochę napisać tego wieczoru.

To była czysta wymówka. Wiedziała, że nie będzie dziś już w stanie skreślić nawet marnego słowa. Skinął głową i podniósł się także.

- Deanna... Spojrzała na niego.

Położył rękę na jej ramieniu i przyciągnął do siebie. Trzymał ją teraz lekko w ramionach. Uśmiechnął się i musnął jej usta pocałunkiem.

Krew uderzyła jej do głowy. Zupełnie podświadomie objęła go rękami za szyję i przywarła do niego mocno. Trwali tak długo w głębokim, upojnym pocałunku. Mocno obejmując się ramionami, czuli każdy cal swoich ciał. Przez chwilę jedynym marzeniem Deanny było spleść się z nim w miłosnym zapamiętaniu.

Nagle odsunął ją od siebie. Patrzyła na niego bez tchu. Jego oczy błyszczały powstrzymywanym pożądaniem. Cofnął się o krok.

- Deanna - zaczął zachrypniętym głosem. - Pewna jesteś swojej decyzji?

Zrobiła krok w jego kierunku. Przez ułamek sekundy wahała się, po czym pochyliła głowę i potrząsnęła nią gwałtownie. Z pięścią przywartą do ust odwróciła się na piecie i pobiegła w stronę furtki.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Była to kolejna bezsenna noc Deanny w ostatnim czasie. Gdy tylko zamykała oczy, natychmiast widziała przed sobą twarz Lee, czuła obejmujące ją ramiona i ciepło jego ust. Pragnęła go teraz tak bardzo!

Gdyby tylko był w stanie odpowiedzieć na jej miłość...

Wstała wcześnie i zaparzyła kawę. Z kubkiem w dłoni usiadła przy stole i przyglądała się skrzeczącym papużkom. Westchnęła ciężko i potarła dłonią czoło, jakby masując bolące miejsce.

Trudno było odmówić Lee. Nie mogła oprzeć się myśli o rodzinie, jaką mogliby stworzyć we troje. Po jakimś czasie ta rodzina mogłaby się przecież powiększyć. Dla Mickey miałoby to ogromne znaczenie. No i ta myśl, że nie żyłaby już dłużej samotnie...

Ciszę poranka przerwał dźwięk dzwonka u drzwi. Papugi skomentowały to głośniejszym skrzeczeniem i wesołymi podskokami na poprzeczce.

Deanna odstawiła kubek i poszła otworzyć.

Za drzwiami stała Mickey, cała spocona i czerwona z podniecenia.

- Deanna! - zawołała i przypadła do niej, obejmując ją mocno rękami. - Tak się cieszę!

- Co się stało? - spytała Deanna zaskoczona.

- Ty i wujek Lee jednak się pobieracie! Tak jak chciałam, będziesz moją ciocią! - Mickey odsunęła się od niej na odległość ramienia. - Dzisiaj rano było mi tak źle. Tak tęskniłam za moją mamą. I wtedy właśnie usłyszałam, jak wujek Lee mówi przez telefon, że będzie się żenił! - Westchnęła.

Cała aż drżała z przejęcia. Znów przytuliła się do Deanny.

Deanna wyprostowała się. Była kompletnie zdezorientowana. Co, u licha, Lee miał na myśli? Zobaczyła przez okno, jak biegiem przemierzał dróżkę do jej domu. Czekała, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. A więc zrobił to, by ją zmusić?

Zdenerwowana, czekała aż nadejdzie. W chwili, gdy stanął przed nią, zaczęła coś mówić, ale przestała. Nie mogła przy Mickey powiedzieć mu, co o nim myśli. Biedny dzieciak. Jak Lee mógł tak rozbudzić jej nadzieje? Spojrzała mu w oczy z wściekłością.

Milcząc stał przed nią, oparty plecami o poręcz schodów.

Deanna przytuliła Mickey do siebie jeszcze raz.

- Koty poszły do ogrodu, kochanie. Spróbuj je odnaleźć, może będą głodne? Nie jadły jeszcze dziś śniadania.

- Okay - uśmiechnęła się dziewczynka, odwróciła się i odeszła.

Deanna założyła ręce na piersi.

- Wytłumacz się - zażądała chłodnym głosem. Wzruszył lekko ramionami. Wyglądał na zakłopotanego.

- Rozmawiałem z Wescottem - zaczął niepewnie. - Ten gość działa mi na nerwy, jak nikt dotąd. Wymknęło mi się to w gniewie. Myślałem, że odczepi się, gdy to powiem. Nie wiedziałem, że Mickey to usłyszała, dopóki cała rozszczebiotana nie wystrzeliła z domu, jak z procy - uśmiechnął się trochę krzywo. - Dobiegła tu, zanim ją dogoniłem i zanim jej wytłumaczyłem. Przykro mi, Deanna, ale może jednak powinniśmy dać tej myśli pożyć przez jakiś czas?

- Raczej w to wątpię, Lee - Deanna pokręciła głową zdecydowanie. - To nie to samo, co przyrzec jej pójście do kina czy nowy rower. Wczoraj powiedziałam „nie” i dokładnie to miałam na myśli.

- Nadal jesteś o tym przekonana? - spojrzał na nią chmurnym wzrokiem.

Deanna zmusiła się, by patrzeć mu prosto w twarz.

- Widziałeś, co ona wyprawia. Zupełnie oszalała z radości. Myśli, że to już załatwione! Że od dziś stworzymy jeden, wspaniały dom i jedną wspaniałą rodzinkę. Na zawsze! To nie fair pozwolić jej, by cieszyła się z niczego!

Lee zmarszczył brwi rozczarowany.

- Deanna, przecież chciałaś już powiedzieć „tak”. Do licha, wiem, że chciałaś! Czy ty w ogóle wiesz, czego chcesz?

- Jedno, co wiem, to to, że nie chcę być wmieszana w żaden układ, panie Stratton.

I tak było już za późno, żeby odkręcić całą tę historię nie raniąc Mickey. Z bólem myślała, jakim ciosem będzie to dla dziewczynki.

- Gdy Wescott dzwonił, u niego w domu właśnie trwała libacja - odezwał się Lee po chwili. - Nawet o tak wczesnej porze... Znów chciał wziąć Mickey na dzień. Po tym, co zrobił ostatnio po prostu powiedziałem „nie”, tym bardziej że pił. Odpowiedział, że postara się spotkać dziś ze swoim prawnikiem.

Deanna znowu poczuła, że złość na Lee natychmiast ją opuszcza.

- O nie, tylko nie to! - zawołała. - Nie dzisiaj! - Ależ tak! Teraz czuje się silny, Deanna. Dostał pieniądze, ale to mu już nie wystarcza. On mnie chce pognębić. Mickey się tu nie liczy. Muszę udowodnić, że jestem w stanie zapewnić jej najlepszy dom i opiekę. Jestem pewien, że wygram. Nawet bez ciebie. Byłoby jednak dużo lepiej, gdybyś zgodziła się wziąć udział w realizacji tego planu.

- Na pewno tak, Lee, ale... - Deanna westchnęła z żalu i bezsilności.

Lee podniósł dłoń, chcąc jakby zatrzymać jej słowa.

- Posłuchaj. Zrobię wszystko, byś nie musiała czynić wielu poświęceń. - Jego głos był przepojony determinacją. - Moja firma zaczęła mnie teraz nieźle wynagradzać. Będą pieniądze na wszystko. Jestem pewien, że jak tylko oswoisz się z tą myślą, zobaczysz, że wyniesiesz z tego sporo korzyści.

Deanna słuchała go i kręciła głową. Oswoić się, korzyści, te słowa nie kojarzyły się przecież z wychodzeniem za mąż. Powiedz mi, że mnie kochasz, Lee, pomyślała. Wtedy wszystko będzie tak jak trzeba.

- Wiesz, to nie musi być układ na stałe. Chodzi tylko o to, aby nadać bieg tej sprawie. Gdybyś chciała się później wycofać, nie ma problemu. Zgódź się, Deanna - nalegał. - Jeśli już nie dla czegokolwiek innego, to chociaż dla dobra Mickey!

„Dla czegokolwiek innego”... A ona chciała wszystko! Jak mogłaby przystać na coś takiego?

- Powiedz „tak”, Deanna. Dla dobra Mickey - powtórzył cichym głosem.

- To nie jest czysta gra, Lee - odrzekła w końcu. Kącik jego ust uniósł się prawie niezauważalnie.

- Czy to oznacza twoje „tak”?

Stała z pochyloną głową i założonymi rękami, wpatrzona w deski podestu.

Właściwie to powinna być wściekła na Lee, że wykorzystuje jej uczucia do Mickey do swoich własnych celów. Czuła w sobie jednak jakiś dziwny spokój. Może nie podobały jej się jego metody, ale jednak pozostawał uczciwy w swych intencjach. Serce miał więc na właściwym miejscu. Rozumiała jego starania, by zaoszczędzić Mickey dalszych cierpień. Chciał też w końcu wypełnić przyrzeczenie złożone siostrze.

Podniosła oczy i spojrzała na niego.

- Pod jednym warunkiem - rzuciła. Uśmiechną} się z widoczną ulgą.

- Mów śmiało!

Może i nie mógł dać jej miłości, której chciała. Było jednak coś, co mógł jej ofiarować. Podniosła dumnie czoło.

- Nie zależy mi na twoich pieniądzach - powiedziała.

- Chcę mieć... dziecko.

Na jego twarzy odmalowało się osłupienie. Spojrzał na ni$ zdumiony.

- Żaden problem - oświadczył po chwili. Pochylił się i musnął pocałunkiem jej usta. - Naprawdę, żaden problem.

Okręcił sobie wokół palca kosmyk jej włosów i przyglądał się jej twarzy.

- Wszystko będzie dobrze, Deanna - zapewnił. W jej oczach czaiła się podejrzliwość.

- Jesteś pewien? - zapytała.

- Jestem pewien - odrzekł. - A teraz chodź, trzeba poszukać Mickey. Zabiorę was na śniadanie, zanim pojadę do pracy.

Deanna poszła za nim, zastanawiając się, na co tak naprawdę się zgodziła. Miała świetną okazję, by się z tego wycofać i powiedzieć Mickey całą prawdę. Dla Mickey byłoby to trudne, ale ból minąłby szybko.

Poddała się tak jakoś łatwo, bez złości, do której miała przecież prawo. Była niemal zadowolona z tego, że decyzję tę Lee podjął za nią.

Może nie będzie aż tak źle, myślała. Kochała Mickey. A jeśli chodzi o Lee... poczuła mocniejsze uderzenie serca. Może i on poczuje coś do niej, może choć trochę uczucia.

Mickey weszła do kuchni i spojrzała na nich.

- Właśnie sobie pomyślałam - rzekła - że Alfie, Imp i papugi też się mogą do nas przenieść!

- Fantastycznie! - mruknął Lee, robiąc minę męczennika.

- Nieprawdaż? - podjęła Deanna, nie zważając na jego udawane oznaki cierpienia. Poczuła, że radość Mickey oczyszcza jej duszę z wszelkich trosk i wątpliwości. Przynajmniej w tej chwili. - Wiecie co? - ciągnęła dalej. - Myślałam nawet, żeby wziąć jeszcze psa! Albo i dwa!

- Taak! - zawołała Mickey, skacząc z radości po dywaniku. - Pudla i jamnika!

- Mhm - Deanna uśmiechnęła się i spojrzała na Lee. - Nazwalibyśmy ich Mitzi i...

- I Fred! Mitzi i Fred! Pozwolisz, wujku? Proszę.

- Nie - odpowiedział Lee spokojnie - ale, jeśli przestaniesz udawać sprężynę, to zabierzemy cię na śniadanie.

- Ciasteczka truskawkowe?

- Cokolwiek zechcesz, ale już musimy jechać. Powinienem być w biurze przed jedenastą.

Wieczorem Deanna przeszła przez furtkę, dzielącą jej ogród od ogrodu Lee, niosąc pod pachą małą, ładnie opakowaną paczuszkę. Siedzieli właśnie przy stole nad książką. Deanna przypatrywała się im przez chwilę. No cóż, na dobre czy na złe, mieli zostać rodziną.

- Cześć! - zawołała w końcu. - Co czytacie?

- Twoją książkę - odrzekła Mickey. - Wujek Lee prosił, żebym mu przeczytała najfajniejsze kawałki. Być może Dave zrobi z tego nową grę komputerową.

Deanna przysunęła sobie fotelik i usiadła. Lee posłał jej miły uśmiech.

- Dave chciałby wykorzystać niektóre sceny i prosił mnie, żebym spytał Mickey, co się jej najbardziej podoba. Z tego może wyjść całkiem niezła gra, Deanna.

- Cieszę się - odpowiedziała.

- Chciałabym, żeby wzięli tę część, w której Tasha jedzie na tęczowym smoku, ucieka przed człekopodobnymi potworami i wtedy musi wybrać właściwy wodospad, tam, gdzie kryje się wejście do jaskini, która wyprowadzi ich na wolność. To fajna część i będzie z tego niezła zabawa! - Mickey spojrzała na leżącą na stole paczuszkę. - A co to? - zapytała.

- To dla ciebie - uśmiechnęła się Deanna. - Otwórz. Mickey ostrożnie rozerwała papier.

- O! To twoja nowa książka!

- Dostałam dziś kilka autorskich egzemplarzy i pomyślałam, że chciałabyś sobie poczytać.

- Jasne, że chcę! Dziękuję! Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę.

- Myślałam, że czytanie jest nudne... - zauważyła Deanna z przekąsem.

- Kiedyś było. Teraz lubię czytać!

- No więc - zaczął Lee i rzucił okiem na zegarek. - Połóż się już do łóżka, a leżąc możesz sobie czytać, aż uśniesz.

- W porządku - zgodziła się Mickey.

Zabrała ze stołu obie książki i przytulając je do siebie skierowała się w stronę domu. Zanim jednak doszła do drzwi, odwróciła się jeszcze.

- Chyba chcecie teraz zostać sami, co? Skoro macie się pobrać.

- Chyba tak - powiedział Lee. - Uciekaj prędko na górę!

- Już idę, idę. - Posłała im jeszcze całusa i chichocząc weszła do środka.

- Wiesz - Lee z uśmiechem patrzył za dziewczynką - Teri opowiadając mi o Mickey mówiła, że jest słodka jak miód i ostra jak chilli.

- Bo dokładnie taka właśnie jest - przyznała Deanna.

- Czy dużo miałeś okazji do rozmów z Teri, zanim... zanim umarła? - zapytała po chwili.

- Kilka dni, niedużo - odrzekł. - Była bardzo słaba, ale mogliśmy rozmawiać. Głównie o Mickey. W tamtej chwili najgorsza była dla niej chyba świadomość, że nie zobaczy, jak Mickey dorasta.

Deanna myślała o Lee, który przyglądał się swojej umierającej siostrze. Nazbyt dobrze znała to uczucie złości i bezsilności, które z pewnością było i jego udziałem.

- To były trudne chwile, prawda? - zapytała cicho, wspominając swoje ostatnie dni z Ryanem.

- Tak - odpowiedział. - Mówiła dużo o tym, jak wyobraża sobie przyszłość Mickey. Nie chodziło jej jednak o wybór kariery dla niej. Chciała po prostu, by mała była szczęśliwa. Bóg jeden wie, jak mało sama zaznała tego szczęścia.

- Z Mickey wszystko będzie dobrze - powiedziała Deanna z przekonaniem w głosie.

- Jeśli tylko uda nam się utrzymać ją z dala od jej ojca - dodał Lee.

- Masz od niego jakieś nowe wieści?

- Ani słowa. Blefował, gdy dzwonił ostatnim razem. Zanim spotka się z prawnikiem, forsa przeleci mu przez palce... - Przerwał nagle. - Dziękuję ci bardzo, że poszłaś mi na rękę dzisiaj rano. Wiem, że dałoby się wszystko wytłumaczyć Mickey. Mnie jednak zależy na tym, by w razie czego w sądzie zjawić się z pełną rodziną. Myślę, że to będzie najlepsze rozwiązanie.

- Może i tak - odparła Deanna powoli. - Wiem tylko jedno: nie chcę, by Mickey mieszkała z Wade'em. To byłaby dla niej katastrofa.

Lee przypatrywał się twarzy Deanny. Jej włosy mieniły się pięknie złotymi odblaskami zachodzącego słońca.

- A więc jednak wyjdziesz za mnie? - zapytał. Deanna opuściła wzrok i spojrzała na swoje splecione dłonie.

- Powiedziałam, że wyjdę - mruknęła cicho.

- Ale masz jednak wątpliwości.

- Oczywiście, że mam. - Spojrzała na niego. Przypomniała sobie, jak cudowna była to chwila, gdy zakochała się w Ryanie. Z jaką radością snuli wtedy swe plany na przyszłość! Tego też chciała od Lee. Bardziej niż czegokolwiek innego. Czy nadejdzie taki dzień, kiedy życie z nim stanie się nie do zniesienia, skoro nie będzie on w stanie odwzajemnić jej miłości?

- To nie jest zupełnie normalna sytuacja, prawda?

- zapytała, z trudem opanowując nutę rozczarowania w głosie.

- Masz na myśli to, że nie jesteśmy w sobie zakochani - stwierdził otwarcie.

Ty nie jesteś zakochany, przeszło jej przez myśl.

- Zwykle to zakochani się pobierają - powiedziała. - A ile z nich rozwodzi się po kilku latach? My wchodzimy w to z otwartymi oczami, Deanna. Nie będzie żadnych niespodzianek.

O tak, będzie ich dużo, pomyślała. Lee nie był nudnym człowiekiem.

- A co się stanie, jeśli pewnego dnia zakochasz się w kimś innym. Może się tak przecież zdarzyć, nieprawda?

- Nie zakocham się - odparł Lee zdecydowanie. - A ty?

- Ja też nie - powoli pokręciła głową.

Zapadła cisza. Deanna wiedziała, o co chodzi. Myślał, że ona ciągle kocha Ryana. Niech sobie tak myśli jeszcze przez jakiś czas, zdecydowała Lee przyglądał się jej przez chwilę. Siedziała, wpatrzona w ciemny już o tej porze kąt ogrodu. Wstał i podszedł do niej z wyciągniętą ręką.

- Chodź do mnie - powiedział.

Deanna podała mu rękę, by pomógł jej podnieść się z fotela.

Delikatnie pogłaskał ją po głowie i spojrzał jej w oczy.

- Myślę, że tak będzie najlepiej - wyszeptał. - Będzie dobrze nam wszystkim.

Wygładził palcami jej zmarszczone czoło i delikatnie musnął pocałunkiem jej usta.

Deanna przytuliła się do niego mocniej. Ufnie poddawała się jego coraz to gorętszej namiętności. Ileż to już czasu? Ile czasu?...

Nagle poczuła przeszywające ją uczucie paniki. Omal nie zatraciła się w pożądaniu! Odepchnęła go gwałtownie, pełna lęku.

- Przestań. Proszę, przestań - wyszeptała, próbując odzyskać kontrolę nad sobą.

Lee przyglądał się jej zaskoczony. Jedną rękę trzymał na jej ramieniu tak, że nie mogła się odwrócić.

- O co chodzi, Deanna? - zapytał z troską w głosie. Jakże miała mu wyjaśnić swój ból, nie mówiąc mu, jak bardzo go kocha! Przecież nie takich słów od niej oczekiwał.

Wyzwoliła ramię z jego uchwytu. Nie protestował. Odwróciła się i wbiła wzrok w ciemność ogrodu.

- Potrzebuję jeszcze czasu - szepnęła. - Potrzebuję czasu... - Czasu, na pogodzenie się z tym, że nie ożeni się z nią z miłości, że jego zainteresowanie ma czysto fizyczny charakter, że brak mu mocy prawdziwego uczucia.

Lee podszedł do niej. Był wyraźnie podniecony i wzburzony. Wziął ją w ramiona. Nie poddała się tym razem. Pozostała sztywna i chłodna.

Obrócił ją do siebie tak, że musiała na niego patrzeć. Miał szeroko otwarte oczy. Lśniły jak w gorączce.

Oparła ręce o jego pierś. Pozwoliło jej to zachować dystans.

- Ile czasu jeszcze potrzebujesz? - zapytał.

Jego głos był łagodny, ale wyczuwało się w nim niecierpliwość.

Deanna spojrzała na swe ręce, odcinające się pięknym brązem na jego białej koszuli.

- Nie wiem - pokręciła głową.

Ile czasu zajmie jej, by zobojętnieć na fakt, że jej miłość nigdy nie zostanie odwzajemniona?

Lee powoli zwolnił uścisk. Delikatnie odsunął się, odwrócił i znów zaczął przemierzać taras tam i z powrotem.

- Przykro mi, Lee. Naprawdę, nie dlatego, że chcę się z tobą drażnić czy przekomarzać. Po prostu nie wiem. Jeszcze nie teraz.

Lee zatrzymał się na chwilę. Widać było, że nie zachowywał się naturalnie.

- To on jest przyczyną, prawda? Chodzi o twojego męża. To jego pragniesz, a nie mnie, prawda?

Otuliła się mocno ramionami. Nigdy przedtem Ryan nie był od niej tak daleko...

- Ale nie możesz go mieć - ciągnął Lee. - I dlatego zdecydowałaś się na mnie. Będziesz miała dom, męża, dzieci, ale zawsze będziesz tęsknić za nim.

- To nie jest tak, Lee - powiedziała cichym głosem. - Nie będzie tak, jak mówisz.

- Nie? - zapytał z niedowierzaniem w głosie.

- Lee, proszę cię tylko o czas. Potrzebuję czasu, zanim zrobimy następny krok. Chyba nie proszę o zbyt wiele w takich okolicznościach?

Lee patrzył na nią. Z jego twarzy nie dało się nic odczytać. Po chwili westchnął zmęczony i pokiwał głową.

- W porządku. Będę czekał. Ale nie będzie to łatwe. Pragnę cię, Deanna, i to bardzo - dodał. - A teraz lepiej chyba będzie, jak już pójdziesz.

Deanna wahała się. Nie chciała zostawiać go w takim stanie. Po chwili jednak odwróciła się i odeszła. W tym momencie było to chyba najrozsądniejsze wyjście.

Idąc spojrzała jeszcze wstecz, przez ramię. Nie patrzył za nią.

- Dobranoc - powiedziała, ale nie usłyszała żadnej odpowiedzi.

Zagryzając wargę, pobiegła do domu.

Od dłuższego już czasu siedziała na brzegu łóżka, trzymając w rękach oprawione w ramkę zdjęcie Ryana. Wstała powoli. Z szafy wyjęła małe pudełko z pamiątkami z różnych okresów jej życia. Odwiązała wstążki i otworzyła wieczko. Nie zaglądając nawet do środka, położyła zdjęcie na wierzchu, po czym zamknęła je, i odłożyła na miejsce. To było jej ostatnie pożegnanie.

Tyle lat zdjęcie to było pierwszą rzeczą, jaką widziała z rana, i ostatnią, na którą patrzyła przed zaśnięciem.

A teraz wszystko się zmieni. Niedługo poślubi Lee. To jego twarz będzie oglądać każdego rana obok siebie. To Lee będzie ją przytulał, pieścił i kochał się z nią w nocy. On teraz będzie jej mężem.

Nie będzie jej jednak kochał. Myśl o tym bolała ją: żyć w ciągłej obawie, że Lee może się zakochać w kimś innym. Albo też i nie zakocha się. Będzie zawsze z nią, nie kochając jej. To pierwsze byłoby dla niej tragedią. Drugie zaś dręczyłoby ją powoli narastającą, beznadziejną tęsknotą.

A jaka była trzecia możliwość? Czy zwykłe fizyczne zainteresowanie mogło się kiedyś przerodzić w miłość? Ta myśl była jej jedyną nadzieją. Bez niej nie będzie umiała poradzić sobie w tym małżeństwie.

Podeszła do okna i uklękła, opierając łokcie o parapet. Światło z sypialni Lee kładło się jasną smugą na tarasie. Zastanawiała się, co nie pozwala mu jeszcze spać? Pracował czy też przemierzał pokój swym długim, miarowym krokiem, myśląc o zmianach, które wkrótce miały nastąpić w jego życiu?

Jeszcze kilka tygodni temu nie musiał się o nikogo troszczyć, oprócz siebie i swojej pracy. Teraz czekało go życie pod przysięgą do grobowej deski. Z pewnością dotrzyma jej, choćby było to jednoznaczne z małżeństwem jedynie w celu zapewnienia Mickey prawdziwego domu.

Następnego poranka Lee zadzwonił do jej drzwi. Wyglądał na zmęczonego. Ręce trzymał w kieszeniach swoich bawełnianych spodni, oczy miał podkrążone i pozbawione swego zwykłego blasku.

- Deanna - odezwał się. - Musimy porozmawiać.

- Gdzie jest Mickey? - zapytała, prowadząc go przez hol do salonu.

- Ogląda Piotrusia Pana na wideo - odrzekł. - Może zostać sama przez chwilę.

Deanna usiadła. On jednak stał nadal, mierząc ją przenikliwym spojrzeniem.

- O co chodzi? - spojrzała na niego. - O jej ojca? Lee pokręcił głową.

- Nie. Tym razem chodzi o ciebie. O nas - poprawił. Deanna spuściła wzrok.

- Dużo myślałem ostatniej nocy i... Wiesz, stwierdziłem, że to chyba nie jest dobry pomysł. Zaskoczona podniosła głowę.

- Co takiego?

- Nakłaniam cię do czegoś, do czego nie jesteś jeszcze gotowa - wyrzucił z siebie.

Oczy mu pociemniały, a twarz stężała z napięcia.

- Nie chcesz, żebyśmy się pobrali - stwierdziła z rezygnacją.

Znowu pokręcił głową.

Deanna zerwała się nagle na równe nogi.

- Do licha, Lee! W co ty się ze mną bawisz? Ja mówię nie, a ty za chwilę pozwalasz Mickey wierzyć, że jednak tak! Ja staram się iść ci na rękę, to ty mi teraz mówisz, że wszystko przemyślałeś i jednak nie! O co tutaj chodzi?

Lee zaczerwienił się i odwrócił spojrzenie.

- Tak. Masz rację. Nie mogę jednak wejść w ten układ.

- Dlaczego?

Deanna stała przed nim z dumnie uniesioną głową. Wewnątrz trawił ją ból nie do zniesienia.

Kąciki jego ust uniosły się w półuśmiechu. Podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach.

- Nie chodzi tu o ciebie - zaczął przyciszonym głosem. - No może w jakimś sensie tak... Mam jednak poczucie, że nakłaniam cię do tego, a to nie jest w porządku.

Gdy był znów tak blisko niej, poczuła, że złość i rozczarowanie topnieją w niej jak wosk, a na ich miejsce pojawia się tęsknota i miłość.

- Ależ Lee, przecież nie zgodziłabym się na to, gdyby nie...

Cofnął się o krok i uniósł dłoń, jakby chciał zatrzymać jej słowa.

- Nieważne. Wytłumaczę to Mickey. Będzie to dla niej trudne, ale zrozumie. Zabieram ją stąd na pewien czas. W ten sposób łatwiej jej będzie się z tym pogodzić.

- W jego głosie było tyle rezygnacji...

- Czy zobaczę was jeszcze? - zapytała skonsternowana.

- Trudno będzie tego uniknąć - odrzekł zamyślony.

- Ale może powinnaś spróbować oddalić się nieco od Mickey. Ten dom znajdzie klienta, gdy tylko zostanie zgłoszony do agencji i co wtedy zrobisz?

O co tu chodzi? Skąd ta nagła zmiana u niego?, pomyślała Deanna.

- A co z ojcem Mickey?

- Będę musiał zaufać, że sąd weźmie pod uwagę wszystkie okoliczności i wyda sprawiedliwy wyrok - odrzekł, wzruszając ramionami.

Podeszła do niego i wzięła go za ramię.

- Lee, nawet jeszcze nie spróbowaliśmy - szepnęła.

- Musimy dać sobie trochę czasu na dopasowanie się.

Pieszczotliwie przesunął palcem po jej podbródku, a potem wzdłuż linii ust. Znowu zrobił krok do tyłu. Myślami był daleko.

- Tu nie chodzi o czas, Deanna - powiedział. - Zrozumiałem, że nie mogę angażować się w połowiczny związek. Pragnę mieć wszystko. Całość. - Westchnął głęboko. - Przykro mi - zakończył i odwrócił się do wyjścia.

- Lee, zaczekaj!

Deanna poszła za nim. On jednak nie odwrócił się i zamknął za sobą drzwi. Tak nagle opuścił jej życie, jak nagle w nie wszedł.

Bezsilna opadła na fotel. Łzy napłynęły jej do oczu. Teraz nie została jej już nawet nadzieja, że kiedykolwiek ją pokocha. Co za gorzkie i beznadziejne uczucie!

Przez znaczną część dnia siedziała bezczynnie, nie mogąc zmusić się do żadnej pracy. Pod wieczór poczuła, że nie może już tego dłużej znieść i że musi porozumieć się z Lee. Poza tym chciała zobaczyć, jak się miewa Mickey. Nie mogła przecież w taki sposób odsunąć się od tego dziecka, nawet gdyby Lee sądził, że tak właśnie będzie najlepiej.

Z bijącym sercem poszła tam i nacisnęła dzwonek. Nikt nie otwierał. Spróbowała jeszcze raz. Znowu cisza. Przez chwilę wahała się. Potem wyjęła z kieszonki klucz, który dostała kiedyś od Lee i otworzyła drzwi.

Wewnątrz było chłodno i cicho. Światło docierało z zewnątrz przez zasunięte zasłony. Wszędzie panował półmrok. Zawołała niepewnie. Jej głos odbił się echem w pustym wnętrzu. Nikogo tu nie było!

Poszła do pokoju Mickey. Szybkie spojrzenie na szafę i komódkę upewniło ją, że nie ma większości ubrań małej. Poczuła rosnącą desperację. Co się stało? Czy rzeczywiście zabrał ją i wyjechał? Tak po prostu?!

Stanęła w drzwiach jego pokoju. Ciemno i chłodno. Wyczuwała jednak jego obecność. Zamknęła oczy i wciągnęła powietrze. Poczuła delikatny zapach. Tak, to był on. Jeszcze jeden oddech i oczami wyobraźni ujrzała przed sobą jego twarz.

Który to już dzisiaj raz łzy płynęły jej po policzkach? Dlaczego odjechał? Mogli przecież wymyśleć razem jakieś rozwiązanie. W każdym razie mogli zostać przyjaciółmi!

Już wkrótce Deanna poczuła, jak puste stało się jej życie bez Lee i Mickey. Była niespokojna i niezdolna do żadnej pracy. Pod koniec tygodnia cisza i chłód wionący z sąsiedniej posesji stały się nie do zniesienia. Chciała, by wrócili. Natychmiast!

Od czasu, gdy rano otwierała oczy, aż do zaśnięcia myślała o Lee. Próbowała szukać zapomnienia w pisaniu, ale jego twarz stała ciągle przed nią - jego zielonkawe, błyszczące oczy, opadający niesfornie na oczy kosmyk złotawych włosów. Myślała o tym, jaki potrafił być delikatny. Przypomniała sobie jego pocałunki, namiętność, z jaką przygarniał ją do siebie i pieścił. Jakże tęskniła za dotykiem jego dłoni!

Myślała też, jak pewna była kiedyś, że już nigdy nie będzie w stanie nikogo pokochać. Szkoda, że nie stało się inaczej! Uczucie nieodwzajemnionej miłości było dla niej nie do zniesienia.

Powiedział, że nie chce połowicznego układu, że pragnie wszystkiego! Dlaczego nie od niej?

Gdy tak bazgrała bezmyślnie po papierze, nagle olśniła ją pewna myśl. Przecież to ona pozwoliła Lee uwierzyć, że ciągle kocha Ryana, że to wspomnienie o nim powstrzymywało ją przed pełnym oddaniem się! Czy to możliwe?

Lee powiedział, że nie chce części. Czyżby miał na myśli jej uczucie do niego?

Pamiętała teraz, jak zachowywał się w jej ramionach. Mogła wtedy wyczuć, że chciał zbliżyć się do niej jeszcze bardziej. Przypomniała sobie jego reakcję, gdy niespodziewanie zaczęła odwzajemniać jego pieszczoty.

A zaraz potem odsunęła się od niego, prosząc o więcej czasu na zastanowienie. Powiedziała mu, że nie jest jeszcze gotowa zaakceptować go jako kochanka. A przecież to on jej pragnął całym sobą! Ona zaś odrzuciła go.

Wiedział, że jest wobec niego szczera i otwarta, dlatego tak łatwo uwierzył, że ciągle kocha Ryana.

Deanna odprężyła się. Z jej twarzy znikł grymas napięcia. Uśmiechnęła się lekko. Wstała i zaczęła powoli chodzić po kuchni. Musiała sobie to wszystko poukładać.

Po chwili zaśmiała się i wykonała na posadzce piruet radości. Zagwizdała do papużek i zachichotała, gdy odpowiedziały jej entuzjastycznym skrzeczeniem.

Usiadła z powrotem na krześle. Powoli się uspokajała. Przyszło jej do głowy, że jej założenia nie są całkiem pewne. Czy jeśli otworzy się przed Lee i opowie mu o swoich uczuciach wobec niego, czy i on uczyni to samo? Przypominało to trochę hazard. Można sporo przegrać, ale wygrana była przecież nieporównanie większa! Musiała spróbować!

Minęły prawie dwa tygodnie, zanim coś zaczęło się dziać na sąsiedniej posesji.

Cały dzień przesiedziała u Pat, pomagając jej układać wiązanki ślubne. Wróciwszy do domu otworzyła tylne drzwi i wypuściła koty do ogrodu. Właśnie wtedy usłyszała głos Mickey. Wzywała Lee do telefonu.

Serce podskoczyło jej do gardła. Tęskniła za nimi tak bardzo, że chciała ich natychmiast znowu zobaczyć! Pohamowała się jednak. Późnym popołudniem, powiedziała sobie stanowczo.

Czas wlókł się niesłychanie wolno. Czuła, jak z minuty na minutę rośnie w niej napięcie.

W końcu, gdy nadeszła właściwa chwila, wstała z fotela. Przeszła przez swój trawnik i zajrzała przez furtkę w ogrodzie. Stała tak i przyglądała się im przez chwilę.

Byli na tarasie. Lee czytał gazetę, siedząc przy stole, a Mickey leżała na kocu cała obłożona komiksami.

Deanna poczuła, jak zalewa ją fala czułości. Wzięła głęboki oddech i ruszyła naprzód.

- Cześć - zawołała.

Mickey podniosła głowę i, ujrzawszy ją, zerwała się na nogi.

- Deanna! - krzyknęła.

Lee odłożył gazetę. Na jego twarzy widać było zmieszanie.

Mickey podbiegła do niej i śmiejąc się wpadła w jej ramiona. Deanna przytuliła ją mocno do siebie.

- Dobrze cię znów widzieć, robaku! - powiedziała czule. - Fajne miałaś wakacje?

- O, tak! Pojechaliśmy do chaty nad jeziorem. Pływaliśmy łodzią i w ogóle! Wiesz, jeździłam nawet na nartach wodnych! No, w każdym razie próbowałam. To trudne. Ale wujkowi się udało!

Deanna zerknęła na Lee. Siedział w fotelu wyprostowany. Przyglądał się im spod przymrużonych powiek. Po chwili uśmiechnął się niepewnie, odprężył się nieco i odwzajemnił jej uśmiech.

- Witaj, Deanna.

Skinęła głową w odpowiedzi i znów zwróciła się do Mickey, która mocno trzymała ją za ramię.

- Co jeszcze robiliście, jak was nie było?

- Mnóstwo różnych rzeczy! Złowiłam kiedyś rybę. Okonia. Była całkiem duża, ale wujek Lee powiedział, że trzeba ją będzie oczyścić i zjeść. Uch, to przecież wstrętne! Potem już nie łowiłam ryb. Aha! Widziałam też jelenia z małymi jelonkami. Kąpały się w wodzie. To było fantastyczne!

Deanna spojrzała na nią.

- A więc nieźle się bawiłaś, co? Mała podniosła na nią oczy.

- Tak. Szkoda tylko, że ciebie z nami nie było.

- Masz rację, ale dobrze się stało, że mieliście z wujkiem trochę czasu dla siebie.

Spojrzała na Lee. Chciała, żeby teraz on coś powiedział. Cokolwiek, co pomogłoby jej rozpoznać jego myśli.

- Powiedział, że jednak się nie pobieracie - głos Mickey zabrzmiał smutno.

Deanna pogłaskała ją po głowie.

- Wiem. Chciałabym jednak pomówić z nim jeszcze o tym - powiedziała, nie odrywając wzroku od twarzy Lee.

W oczach Mickey pojawiła się iskierka nadziei. Spojrzała na wujka i znowu na Deannę.

- Czyli co? Powinnam chyba pójść się pobawić, prawda?

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu - odparła Deanna.

- Świetnie. Pójdę obejrzeć drugi odcinek „Wojen gwiezdnych” na wideo - podskoczyła z radości i pobiegła do domu.

- Wygląda na to, że mieliście miły wypoczynek?

- Usiadła po przeciwnej stronie stołu, założyła nogę na nogę i wygładziła spódnicę.

- Nie było źle - wzruszył ramionami Lee. - Dużo napisałaś przez ten czas?

Deanna powstrzymała westchnienie. Nie znosiła takich milutkich, jałowych rozmówek. Zaczerpnęła powietrza w płuca.

- Nie podoba mi się, że mnie w ten sposób zostawiłeś - wyrzuciła z siebie.

Siedział i patrzył na nią. Nie padła z jego ust żadna odpowiedź. Deanna spuściła wzrok. To była trudna rozmowa. Nie zamierzała jednak pozwolić, by całe to uczucie, jakim go darzyła, poszło na marne. Nie wykorzystała jeszcze wszystkich sposobów.

Spojrzała na niego. Nadszedł czas, by postawić wszystko na jedną kartę. Życie jest zbyt krótkie, by się nad tym zastanawiać, przeszło jej przez myśl.

- Wiesz, Ryan zmarł tak dawno temu. Istnieje teraz dla mnie jako czułe wspomnienie i to wszystko. Nie jestem w nim zakochana. Już nie.

Lee nadal siedział wyprostowany. Widać było, że słucha jej z wielkim napięciem.

- Skąd możesz być tego pewna? - zapytał, siląc się na spokój.

Uśmiechnęła się do niego, zachęcona tym, że zaczął mówić.

- Wiem, ponieważ nie chcę spędzić reszty życia zapatrzona w przeszłość. Chcę iść do przodu i myśleć o tym, co będzie. A gdy o tym myślę, widzę ciebie i Mickey. Chcę dzielić z wami moje życie.

Lee przyglądał się jej przez chwilę uważnie. - Potrzebuję twojej miłości, Deanna. Pełnej. Nie jej części.

Deanna odetchnęła z ulgą.

- To dobrze - powiedziała - ponieważ ja potrzebuję dokładnie tego samego od ciebie. - Patrzyła na niego teraz bez żadnych oporów. - Kocham pana, panie Stratton. Tak, to prawda, kocham cię.

Lee podniósł się powoli. Podszedł do niej i wyciągnął ręce. Podała mu swoje. Stali tak przez chwilę w milczeniu, dopóki Deanna nie zarzuciła mu rąk na szyję. Przywarła do niego mocno, jakby chcąc wycisnąć z siebie całą tęsknotę, jaką do tej pory czuła.

- A więc? - spytała.

- Co „a więc”? Parsknęła niecierpliwie.

- Więc czy mnie kochasz, czy ożenisz się ze mną? Ot takie sobie proste pytanka...

Jego oczy odnalazły jej spojrzenie. Odpowiedział czułym i namiętnym pocałunkiem, który wprost odebrał jej oddech.

- Tak, kocham cię. Tak, ożenię się z tobą. - Jego głos drżał od powstrzymywanej namiętności. Pocałował ją znowu gorącymi ustami. - Tęskniłem za tobą tak strasznie - szepnął, trzymając ją mocno w uścisku.

- Jedyne, co mogłem uczynić, to wyjechać, by cię nie ranić.

Deanna gładziła dłońmi jego mocne ramiona.

- I ja za tobą tęskniłam. Sami sobie jesteśmy winni, bo nie byliśmy wystarczająco szczerzy. Twoje odejście uświadomiło mi jednak, jak bardzo potrzebuję cię w moim życiu. I jak bardzo cię kocham - dodała.

- Och, Deanna - westchnął Lee. - Nawet nie wiesz, jak czekałem na te słowa!

- Pokaż mi, jak bardzo.

- Chciałbym, ale jest tu też i taka mała, ciekawska dziewczynka, która może zechcieć sprawdzić, czy tym razem idzie nam jak trzeba. - Gładził ją czule po włosach. - Kocham cię i pragnę cię w moim życiu - powiedział, patrząc jej prosto w oczy. - Pobierzmy się jak najszybciej.

Deanna zamknęła oczy, wtulając się w jego pierś. Czuła, że łzy znów płyną jej po policzkach.

Spojrzała na niego i uśmiechnęła się wzruszona.

- Jak najszybciej - powtórzyła za nim jak słowa przysięgi. - Kocham cię tak bardzo - pocałowała go delikatnie.

Zza węgła wychynęła czupryna Mickey.

- Okay! - zawołała, widząc ich oboje w objęciach.

Powietrze, spokojne i przesiąknięte upojną wonią zwilżonej rosą zieleni, wpływało przez otwarte okno do sypialni Lee.

To była wspaniała noc pieszczot, pełna niespodzianek i cudownych odkryć. W objęciach Lee nie było miejsca na smutne wspomnienia.

Deanna obróciła się w jego ramionach. Miło było czuć blisko siebie ciepło jego ciała.

- Powinnam już iść - mruknęła.

- Mmm? Czemu? - zapytał sennie.

- Zanim Mickey się zbudzi. Lee przygarnął ją do siebie.

- Przecież ona nie będzie miała nic przeciwko temu, że tu jesteś.

- Wiem - powiedziała, czule przesuwając dłonią po jego gładkim torsie. - Mimo to jednak... lepiej bym się czuła wobec niej.

- Skoro tak uważasz - zgodził się szeptem. - Zanim jednak odejdziesz...

Jego pocałunek był ciepły i rozkosznie senny. Deanna przytuliła się do niego mocniej.

- Kocham cię, Deanna - mówił Lee, całując jej szyję.

- Ja też cię kocham - odrzekła i odgarnęła mu włosy z czoła.

Skuliła się w jego ramionach jak mała dziewczynka.

- Kiedy się pobierzemy? - spytał Lee.

- Im szybciej, tym lepiej - odpowiedziała. - Zaczniemy planować jutro. A może już dziś? - Jej wzrok padł na coraz bardziej jaśniejące zasłony. Przeciągnęła się z lubością jak kotka. - Muszę już iść - powtórzyła, ale już mniej stanowczo.

- Poczekaj jeszcze trochę - nalegał Lee i objął ją mocniej.

- Dobrze. Jeszcze chwilę - zgodziła się chętnie. Gdyby nie chodziło o zachowanie pozorów wobec Mickey, zostałaby przecież do samego rana, a nawet i dłużej!

Przez kilka chwil leżeli nieruchomo, bez słowa, napawając się swą obecnością.

- Nie chce mi się teraz o tym myśleć, ale czy Wadę odzywał się ostatnio? - spytała w końcu Deanna.

Nie mieli okazji porozmawiać o tym wcześniej.

- Zupełna cisza - odparł Lee. - Jeszcze kilka miesięcy i pozbędzie się tej forsy co do grosza. Kiedy przyjdzie po więcej, po prostu zaśmieję mu się w twarz.

- A co będzie, jeśli odda sprawę do sądu?

- Nikt przecież nie uwierzy, że zapewni Mickey lepszy dom niż my. Poza tym ona będzie wolała zostać z nami, a to bardzo się liczy. - Pocałował ją. - Deanna, myślę, że powinnaś wiedzieć, że byłem w tobie po uszy zakochany od czasu mojej pierwszej propozycji zaręczyn. Nie prosiłem cię wtedy o rękę tylko dla dobra Mickey. Pragnąłem cię dla siebie. - Przytulił ją mocno. - Pragnąłbym cię, nawet bez Mickey - dodał. Pocałunek zmieszał jego słowa z jej oddechem. - Byłem tobą zafascynowany, od kiedy zobaczyłem, jak przechodzisz przez mur! Te twoje dłuuugie nogi i wielkie, niebieskie oczy...

- W takim razie trochę mnie oszukałeś - powiedziała.

- Wystraszyłeś mnie śmiertelnie. Od tamtej pory myślałam, że jesteś po prostu niesympatycznym sąsiadem.

- Pocałowała go w szorstki podbródek. - Później doceniłam jednak twoje zalety.

- Tak się cieszę, że będziemy jedną rodziną - odezwał się Lee po chwili. - Tworzymy naprawdę wspaniałą trójkę. Ta nasza trójka to po prostu cud...

Deanna skinęła głową.

- Ale czy musi być to zawsze trójka? Myślałam, że nie zaszkodziłoby dodać kilkoro nowych członków do naszej rodziny, co?

- Jak sądzę, nie masz teraz chyba na myśli tych, jak im tam, pudla i jamnika?

Deanna podniosła głowę i spojrzała na niego z uśmiechem.

- Zgadza się. Pamiętaj, już raz przyrzekłeś. A Mickey na pewno będzie wolała parę kuzyniątek od pary piesków, prawda?

- Oczywiście - odparł z przekonaniem. - To co? Chcesz to załatwić od razu? Teraz?

- Hm, myślę, że przydałoby się nam jeszcze trochę poćwiczyć - szepnęła chichocząc.

- A więc do roboty!

Przygniótł jej usta gorącym pocałunkiem. Po chwili odsunął się i spojrzał jej w oczy.

- Kocham cię, Deanna - szepnął. - Tak bardzo się cieszę, że weszłaś w moje życie.

Oczy Deanny błyszczały ze wzruszenia i radości.

- Och, Lee, taka jestem szczęśliwa. Tak bardzo, bardzo cię kocham.

Przygarnęła go mocno do siebie, rozkoszując się cudem jego miłości.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Day Samantha Oni i dziecko Nasza trójka
Day Samantha Oni i dziecko Nasza trojka
Day Samantha Oni i dziecko Nasza trójka (Harlequin Romance (tom 235)
Day Samantha Nasza trojka
264 Michaels Leigh Oni i dziecko Idealne rozwiazanie
286 Waverly Shannon Oni i dziecko Znowu razem
Waverley Shannon Oni i dziecko Kolejny mezalians (Harlequin Romance (tom 246)
Michaels Leigh Oni i dziecko Idealne rozwiązanie
Waverly Shannon Oni i dziecko Znowu razem
272 Fraser Alison Zatruta miłość Oni i dziecko
Duquette Anne Marie Oni i dziecko Dinozella (Harlequin Romance (tom 249)
249 Duquette Anne Marie Dinozella Oni i dziecko
dzien dziecka swietujemy nasza odmiennosc szanujemy 176 1413
Jak pracowac z dzieckiem niedowidzacym
Dojrzalosc Szkolna Dziecka 6 letniego
Wykorzystywanie seksualne dziecka
Kopia Kopia Rozwoj dziecka

więcej podobnych podstron