Rozdział czwarty
Prawie rozejrzał się dokoła, aby sprawdzić, kto to powiedział. Bo przecież to nie mógł być on, prawda?
Błyszczące oczy chłopca powiedziały mu, że owszem, to był on. Zanim zdążył przekląć się lub rzucić na bachora Obliviate, Harry wystrzelił w jego stronę, po czym objął go w pasie. Ta kompletnie niespodziewana siła, z jaką uderzyło w niego małe, lecz wcale dzięki temu nie bardziej miękkie ciało, wyparła całe powietrze z płuc Snape'a, przez co dłuższą chwilę nie mógł wykrztusić słowa. A przynajmniej tak sobie usilnie wmawiał.
- Tak, dobrze, dobrze - mruknął cierpko, ostrożnie klepiąc szczeniaka po ramieniu. Czy wszystkie dzieci były tak... dziecinne?
- Czy to wszystko prawda?
Harry spojrzał mu w twarz, nadal jednak nie rozluźnił ciasnego uścisku wokół nauczyciela. To sprawiło, że mały, ostry podbródek smarkacza zagłębił się w splot słoneczny Snape'a, którego następne słowa dokładnie z tego powodu wypowiedział nieco bardziej zdyszany głosem niż zwykle - cóż, takie znalazł sobie wyjaśnienie tego fenomenu.
- Tak właśnie powiedziałem, nieprawdaż? - warknął. - Oskarżasz mnie o prozaiczną nieuczciwość czy może o ordynarne oszustwo?
- Nie, nie! - zaprzeczył Harry zdecydowanie, wybałuszając oczy z przerażenia. - Ja tylko... Nie myślałem...
- Najwyraźniej.
Snape wlepiał wzrok w chłopca. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu jego ręce nadal obejmowały barki małego potwora, choć przecież jasno dawał całym sobą do zrozumienia, że od dawna zamierzał go odepchnąć.
Harry spuścił głowę i wtulił ją w szatę Snape'a, jeszcze mocniej naciskając na przeponę nauczyciela i zmuszając go do stęknięcia.
- Dziękuję - wymamrotał bachor w miękką tkaninę.
- Nie ma za co - odparł szorstko. "Na Merlina, co ja nawyprawiałem? Jak ja się teraz pozbędę tego szczeniaka?"
- Dobrze to robię? - spytał Harry niepewnie, wciąż trzymając się Snape'a jakby nie miał zamiaru już nigdy go puścić.
- Czy co dobrze robisz? - zdziwił się z irytacją. O co teraz mogło chodzić temu małemu koszmarowi? Czy właśnie tak to miało wyglądać? Niekończące się pytania? Potrzeba wiecznego dodawania otuchy? On, kiedy był dzieckiem, nigdy nie był tak wymagający! "Nie miałeś nikogo, kto mógłby spełnić twoje wymagania" - wytknął zdradziecki głos z głębi umysłu.
- Przytulam się. - Harry znowu spojrzał na niego ze zmartwieniem. - Przedtem robiłem to tylko raz, kiedy pani Weasley żegnała się ze mną i z Ronem na dworcu. Przytuliła najpierw jego, a potem mnie. Nie byłem pewny, co mam zrobić. Ron się wyrwał z jej uścisku, ale pomyślałem, że tak jest niegrzecznie robić, więc tak nie zrobiłem, ale nie wiedziałem, czy nie powinnem zrobić czegoś innego.
To skutecznie odpowiedziało na wszelkie pytania, jakie Snape mógłby zadać odnośnie tego, jak ci mugole traktowali chłopca.
- Dobrze.
Mordercza furia, która w nim płonęła, nie mogąc zaatakować właściwych celów, znalazła ujście w innym kierunku. Odkleił dziecko od siebie i posadził je ponownie na kanapie, przeszywając je spojrzeniem.
- Musimy coś ze sobą przedyskutować.
Harry natychmiast odskoczył do tyłu z paniką w oczach. "Głupi!" Wuj Vernon już z nim kiedyś tak dyskutował. Wymierzył sobie w wyobraźni porządnego kopniaka. Jak mógł być takim idiotą? Wiedział przecież, że nie wolno mu nikogo obejmować - wystarczająco wiele razy dostał w twarz, kiedy próbował tego ze swoimi krewnymi - a to, że profesor był tak miły i pomógł mu uniknąć sierocińca, nie znaczyło jeszcze, że chciał być przytulany przez takiego świra, jak Harry. Gdy tylko Snape zgodził się zostać jego opiekunem, Harry rzucił się na niego i go objął. Nic dziwnego, że się doigrał; miał tylko nadzieję, że profesor nie zmieni zdania odnośnie całej reszty.
- Naprawdę przepraszam - wyrzucił z siebie z prędkością karabinu maszynowego. - Nigdy więcej tak nie zrobię. Po prostu się przejąłem. Już więcej pana nie dotknę, obiecuję.
Snape zmrużył oczy. Zatem ten cudowny mały Gryfon nie zamierzał dotknąć paskudnego Ślizgona?
- A cóż takiego jest we mnie złego, że nie masz ochoty zbrukać się dotykaniem mnie? - spytał groźnie. Jeśli ten bachor sądził, że będzie go mógł bezkarnie znieważać...
Mina Harry'ego wyrażała totalne zaskoczenie.
- Nie chodzi o pana, tylko o mnie. Wiem, że nie wolno mi dotykać normalnych ludzi. - W tym momencie naprawdę wpadł w panikę, zobaczywszy wyraz twarzy Snape'a. - Przepraszam! - krzyknął, uchylając się przed nieuniknionym ciosem.
- Potter! - Snape zmusił się do stłumienia furii. Pocieszył się myślą, jak wielką przyjemność będzie czerpał z odwiedzin u mugoli. - Przestań wreszcie przepraszać i się kulić!
- Prze... - Harry zdołał się powstrzymać. Ze strachem obserwował mężczyznę. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego - biorąc pod uwagę wyraźny gniew starszego czarodzieja - jeszcze nie oberwał. Na co nauczyciel czekał?
Profesor wziął głęboki wdech i użył swoich umiejętności w oklumencji, aby się uspokoić.
- Potter - powiedział w końcu znacznie bardziej wyważonym tonem - jakich konkretnie ludzi uważasz za normalnych?
Harry zamrugał.
- Eee... No wie pan. Takich, co nie są świrami.
- A kto, tak dokładnie, jest świrem?
- Ja - stwierdził Harry bez najmniejszego skrępowania. Równie dobrze mógłby akurat mówić o swoim kolorze włosów.
Snape zacisnął szczęki. Ci mugole zapłacą za to.
- A dlaczego jesteś świrem?
- Eee, no bo jestem inny. No wie pan, od normalnych ludzi.
Harry przyglądał się swojemu nauczycielowi z zakłopotaniem. Czemu Mistrz Eliksirów zadawał takie pytania? Przecież odpowiedzi były proste i oczywiste. To tak samo, jakby pytał, dlaczego słońce jest gorące.
- Tymi normalnymi ludźmi mają niby być twoi krewni? - prychnął Snape.
Harry przytaknął.
- Jesteś zatem uważany za świra, ponieważ jesteś inny niż mugole?
Kolejne skinięcie.
- Ponieważ jesteś czarodziejem?
Jeszcze jedno potwierdzenie.
- Najwyraźniej zatem uważasz, że ja też jestem świrem.
Spanikowany Harry zaczął kręcić głową. Nie, nie! Nie miał zamiaru obrażać profesora Snape'a!
- I dlatego nie musisz unikać dotykania mnie, ponieważ obaj jesteśmy świrami - kontynuował Snape nieustępliwie, tak zapamiętały w swojej furii na Dursleyów, że kompletnie przeoczył fakt, iż właśnie dał chłopcu pozwolenie na obejmowanie go. - Co więcej, możesz obejmować każdego w świecie czarodziejów, co oznacza wszystkich w Hogwarcie, poza Filchem, a nie potrafię uwierzyć, żebyś nawet ty był na tyle zdesperowany, aby chcieć obejmować tego charłaka.
Harry gapił się na niego z otwartymi ustami.
- Jeżeli jednak kiedykolwiek choćby pomyślisz o objęciu tego wieloryba, jakim jest twój wuj, lub któregokolwiek z tych parszywych Dursleyów, oddam cię w ręce Madame Pomfrey, żeby zamknęła cię w skrzydle szpitalnym do czasu, aż będą mogli cię zabrać uzdrowiciele umysłów ze Świętego Munga.
Snape patrzył na niego ze złością.
- Ty głupi dzieciaku, jak śmiesz wyobrażać sobie, że jesteś świrem? Nie zauważyłeś jeszcze, że to twoi okropni krewni są szalonymi potworami? Każde słowo, jakie padło z ich ust w twoim kierunku, było albo celowym wprowadzeniem w błąd, albo bezczelnym kłamstwem. Kiedy zacytujesz ich po raz kolejny, każę ci wyszorować usta mydłem. Ich łgarstwa są brudniejsze niż jakiekolwiek przekleństwa.
Harry zamrugał, oszołomiony tym wywodem logicznym. Owszem, wiedział, że krewni nie byli z nim uczciwi już w momencie, kiedy Hagrid otworzył - czy raczej wyważył - drzwi, ale nadal nie do końca zdał sobie sprawę z tego, jak wszechstronne były ich kłamstwa. Dopiero Snape wyłożył to tak dobitnie, zrozumiał, że jego sposób widzenia świata może być niejako... pokręcony.
- Pamiętasz zasady tych paskudnych mugoli? - spytał Snape.
Harry głośno przełknął ślinę, po czym przytaknął.
- Dobrze. Masz o nich zapomnieć. Kompletnie.
Harry wybałuszył na niego oczy.
Snape spiorunował go wzrokiem. Chłopcu prawie widać było migdałki, gdy miał tak rozdziawioną buzię.
- Co jest w tym aż tak trudnego do zrozumienia, Potter? Teraz ja jestem twoim opiekunem, będziesz miał zatem nowy komplet zasad.
- Tak jest - zdołał wyjąkać Harry. To przynajmniej miało sens.
- Będziesz, naturalnie, chodził na lekcje, jak zostało to wcześniej ustalone, i mieszkał z kolegami w dormitorium swojego domu. Jednakże uzgodnię z dyrektorem, aby do moich komnat został dodany pokój dla ciebie, tak więc...
- Pokój? Cały pokój? Dla mnie? - Harry nie zdołał się powstrzymać; po prostu mu się wyrwało.
Snape przewrócił oczyma. Niech go Merlin chroni od głupich Gryfonów. Dlaczego chłopak nie mógł być przynajmniej Krukonem?
- Tak, Potter. Pokój. Dla ciebie. Gdzie indziej miałbyś sypiać? W szafie?
Ku jego zdziwieniu, Harry zwyczajnie skinął głową. W głowie Snape'a zalęgło się okropne podejrzenie.
- Potter, gdzie dokładnie mieszkałeś w domu tych diabelskich mugoli?
- Tam, gdzie był zaadresowany mój list z Hogwartu - wyjaśnił Harry, zastanawiając się, czemu właściwie jest to dla profesora nowiną. - W komórce pod schodami.
Od czasu, kiedy ojciec Harry'ego i jego chrzestny próbowali sabotować eliksir Severusa podczas opeceemu, Snape nie miał tak wielkiej ochoty kogoś przekląć.
- A jak dokładnie wyglądał twój typowy dzień w tamtym domu?
Harry przygryzł wargę, zastanawiając się, czemu Snape był taki ciekawy. Nagle go oświeciło: pewnie chciał wiedzieć, w czym Harry jest dobry, żeby mógł mu zlecić nowe prace domowe. Usiadł prosto - miał nadzieję, że zdoła zaimponować Snape'owi tym wszystkim, co potrafił robić. Nauczyciel nie będzie miał nic przeciwko zaadoptowaniu go, kiedy się zorientuje, jak bardzo Harry może mu się przydać.
- Wstawałem pierwszy i wszystkim przygotowywałem śniadanie - zaczął posłusznie. - Po podaniu wszystkim jedzenia i posprzątaniu kuchni, wykonywałem swoje poranne obowiązki. Jeśli to nie był dzień szkolny, to zwykle najpierw zajmowałem się ogrodem, a potem domem, a w niedziele zawsze myłem samochód. Jak zrobiłem lancz, zwykle dostawałem kanapkę albo jakieś resztki zanim zabierałem się za obowiązki popołudniowe. Jeśli ciotka Petunia przyjmowała swój klub ogrodniczy albo klub brydżowy, albo klub książkowy, albo ktoś do niej przychodził, to nakrywałem w salonie, po czym przygotowywałem podwieczorek. Zwykle kończyłem prace poza domem zanim zabierałem się za gotowanie kolacji - wuj Vernon chciał, żebym malował szopę w ogrodzie i płot za każdym razem, kiedy farba zaczynała odłazić, więc się przy tym sporo narobiłem. Jak moi krewni zjedli kolacją, to jadłem swoją, jeśli mi pozwolili, a potem sprzątałem kuchnię i myłem podłogę, i kładłem się do łóżka. - Zamilkł na chwilę, myśląc. - Och, i jestem dobrym kucharzem. Nawet panie z klubu brydżowego tak mówiły. I potrafię naprawdę dobrze malować różne rzeczy, bez smug i w ogóle. Dużo robiłem w ogrodzie, od sadzenia różnych rzeczy, po koszenie trawników, pielenie, przycinanie żywopłotów. I umiem posprzątać łazienkę naprawdę szybko, więc nie wchodzę nikomu w drogę. Wiem, że mam uważać na ślady po palcach i tak dalej, więc nie musi się pan martwić.
Snape gapił się na chłopca otwarcie. Ten zidiociały stary dureń zrobił z Harry'ego Chłopca, Który Przeżył, Aby Zostać Skrzatem Domowym Mugoli. Nawet własny ojciec Snape'a, bez względu na to, jak był brutalny, nie oczekiwał takiego służalstwa. Czy Dumbledore w ogóle myślał, pozwalając tym odrażającym mugolom do tego stopnia źle traktować dziecko?
- Czy ty naprawdę uważasz, że zgodziłem się być twoim opiekunem, ponieważ potrzebny mi jest skrzat domowy?
Widząc konsternację na twarzy Harry'ego, Snape przypomniał sobie, że dla chłopca wszystko, co magiczne, było nowe.
- Niewolnik - wyjaśnił.
Harry zmarszczył brwi.
- Jak inaczej mam zapracować na jedzenie, proszę pana?
Snape ujął w palce nasadę nosa. To się stawało dogłębnie deprymujące.
- Niech zgadnę: kolejną zasadą u Dursleyów było, że bez pracy nie ma jedzenia?
Harry przytaknął.
- Jeśli źle wykonuję moją pracę, nie dostaję jedzenia i zostaję ukarany.
Snape zmrużył oczy.
- Ukarany? Jak? Pomijając bycie głodzonym, oczywiście - dodał sarkastycznie.
Harry opuścił wzrok. To pewnie było całkiem uczciwe, żeby jego nowy opiekun dowiedział się, jak karali go krewni, ale naprawdę miał nadzieję, że profesor nie będzie aż tak surowy, jak wuj Vernon. Jasne, przypomniał sobie w ramach pocieszenia, kiedy uczęszczał go Hogwartu, dostawał trzy posiłki dziennie, więc bez względu na to, jaką karę dostanie, pewnie nie będzie sobie musiał radzić bez jedzenia... Chyba że profesor każe mu opuszczać posiłki.
- No? - ostry ton Snape'a przerwał jego zadumę i Harry pośpieszył z odpowiedzią:
- Głównie klaps albo lanie i zamykanie w mojej komórce - wyjaśnił. - Ale jak sobie narobiłem prawdziwych kłopotów, na przykład w szkole albo robiąc - rzucił okiem na nauczyciela - świrowate rzeczy, to dostawałem pasem.
- A co z ograniczaniem przywilejów? Zabieraniem przysmaków lub zabawek? Dodatkowymi obowiązkami?
Na widok nierozumiejącego spojrzenia Harry'ego, Snape wywrócił oczami. To oczywiste, że chłopiec był speszony. Jak można zabrać przywileje czy zabawki dziecku, które i tak nigdy ich nie miało? A słowa chłopca brzmiały tak, jakby nie istniały dodatkowe obowiązki, które mógłby wykonywać za karę, ponieważ wszystkie już były na jego głowie.
- Tak z ciekawości, Potter: jak oni karali tego kaszalota, twojego kuzyna? Jego też bili?
- Dudleya? - upewnił się zaskoczony Harry. - Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek ukarali Dudleya.
- A ty nie widzisz niczego złego w tej nierówności?
Harry zgadł, co miała znaczyć ta "nierówność".
- No wie pan, jego chcieli. Ja po prostu zostałem im zwalony na głowy.
- Potter, doprowadzasz mnie do szaleństwa tym swoim brakiem wnikliwości - warknął Snape. - Byłeś dzieckiem. Jesteś dzieckiem. Obowiązkiem dorosłego jest odpowiednie traktowanie każdego dziecka znajdującego się pod jego opieką. Dzieci mają być karmione, ma im zostać zapewniony dach nad głową, mają być ubierane i chronione. Mają...
Harry ze zmartwieniem spojrzał na Snape'a. To brzmiało bardzo pracochłonnie. A jeśli profesor uzna, że Harry będzie dla niego zbyt wielkim problemem?
- Proszę, proszę pana, będę grzeczny. Nie będę panu przeszkadzał i wykonam każdą pracę, jaką pan każe, i...
Snape przerwał tę patetyczną litanię zanim zdążyła podnieść mu ciśnienie jeszcze wyżej.
- Zamknij się, Potter. Już się zgodziłem; nie musisz próbować nadal mnie przekonywać.
Harry odprężył się, oddychając z ulgą. Profesor był naprawdę miły. Może mimo wszystko nie uderzy go za to, że go objął. Może ta "rozmowa" rzeczywiście miała być tylko rozmową.
Snape skrzywił się z niesmakiem. Nie miał najmniejszej ochoty na przejście do zaplanowanego kolejnego tematu, wiedział jednak, że musiał to zrobić.
- Potter, w sali szpitalnej powiedziałeś, dlaczego moje zachowanie podczas twojego szlabanu było niewłaściwe. Uważałeś sposób, w jaki cię potraktowałem, za usprawiedliwiony.
- Tak, proszę pana.
- To nie było usprawiedliwione. Personel Hogwartu nie bije uczniów. Co więcej, mój cios był przesadnie silny. Żadne dziecko nie powinno być traktowane w ten sposób. - Przerwał na chwilę. - Taka jest zasada - dokończył.
Harry ze wszystkich sił starał się zrozumieć, co mówił profesor.
- Ale, skoro nauczyciele nie karzą tak uczniów - zaczął powoli, zastanawiając się nad każdym słowem - to czemu pan mnie uderzył?
Snape z trudem powstrzymał wszechogarniającą go ochotę wiercenia się na siedzeniu. Mógł z góry założyć, że ten irytujący dzieciak zada akurat to jedno pytanie, na które naprawdę nie miał chęci odpowiadać. Był jednak winny prawdę małemu potworowi.
- Nie uderzyłem ciebie, Potter - odparł. - Na widok bezgranicznego zdumienia, jakie wyrażała mina chłopca, zmusił się do rozwinięcia swej wypowiedzi. - Tak, oczywiście, uderzyłem cię, ale w rzeczywistości wcale w ciebie nie celowałem. Ja... - Przerwał, sfrustrowany, po czym postanowił spróbować innej drogi do celu. - Ty... bardzo przypominasz swojego ojca, Potter... - podjął.
Chłopiec wyprostował się na dźwięk jego słów.
- Naprawdę?
Snape spiorunował go wzrokiem.
- Oczywiście, że tak. Nie widziałeś zdjęć?
Och. Ma się rozumieć, że nie. Nie w tamtym domu.
Dokładnie w chwili, gdy przyszła mu na myśl ta kwestia, Harry pokręcił głową.
- Moja ciotka i wuj powiedzieli, że nie zamierzali przechowywać w swoim domu żadnych fotografii nic niewartych pijaków. Nigdy nie widziałem zdjęć rodziców i nie... - zarumienił się, jakby zaraz miał wyznać śmiertelny grzech - nie pamiętam ich ani trochę.
Snape walczył z uczuciem litości.
- Naturalnie, że nie pamiętasz, głupi dzieciaku. Miałeś niewiele ponad rok, kiedy zostali zabici. - Powinien? Nie powinien? Ostatecznie zrobił to, czego, jak wiedział, chciałaby Lily. - Mam trochę zdjęć twojej matki. Kiedyś ci je pokażę.
Przez chwilę myślał, że dzieciak znowu się na niego rzuci, więc spiął się w oczekiwaniu na atak małego, kościstego ciała. Harry powstrzymał sie jednak, choć bezsprzeczny wyraz wdzięczności na jego twarzy mówił sam za siebie.
Snape odkaszlnął.
- Tak, cóż, podejrzewam, że gdzieś w szkole można będzie znaleźć również fotografie twojego ojca. Zawsze przyciągał do siebie uwagę - warknął. - Omówię tę sprawę z pozostałymi nauczycielami i dowiem się, czy mają jakieś zdjęcia, które można by było skopiować.
- Dziękuję - wykrztusił z trudem Harry, tylko jedno słowo zdoławszy przepchnąć obok wielkiej guli w gardle. Snape mógł go przezywać i warczeć na niego, ale jego przyjazne zachowanie przeczyło złośliwym słowom.
- Hmf - prychnął Snape, czując się wysoce niekomfortowo zarówno w obliczu wdzięczności chłopca, jak wobec jego pełnej uwielbienia miny. - Jak mówiłem - zmusił się do przywrócenia rozmowy na właściwe tory - przypominasz swojego ojca i...
Dzieciak ponownie mu przerwał.
- A do mamy wcale nie jestem podobny? - spytał płaczliwym tonem.
- Masz... masz jej oczy - przyznał Snape niechętnie i z trudem powstrzymał parsknięcie, gdy chłopiec praktycznie zrobił zeza, próbując obejrzeć własną twarz.
Przekląwszy w duchu opóźnienie, wyczarował lusterko i podał je kłopotliwemu stworzeniu. Harry wlepił wzrok w swoje odbicie, jakby nigdy wcześniej go nie widział, starając się poczuć jakąś więź ze zmarłymi rodzicami.
Snape poczuł, jak gardło zaciska mu się z żalu, pośpiesznie przetransmutował lusterko w jego pierwotną formę.
- Jeżeli skończyłeś już mi przeszkadzać - warknął na chłopca, który potulnie skinął głową - powtórzę, że jesteś prawie dokładną kopią swego ojca, który tak właśnie wyglądał, kiedy go poznałem. My... nie przepadaliśmy za sobą. Podczas szlabanu twój wygląd sprawił, że pomyślałem o twoim ojcu, a kiedy źle zrozumiałem to, co mówiłeś... - Snape poczuł, że się czerwieni - straciłem nad sobą panowanie. Uderzyłem cię dość brutalnie, mając na myśli twojego ojca, i dokładnie za to cię przeprosiłem.
Kompletnie zszokowany patrzył, jak Harry pochyla się ku niemu, aby poklepać go po ramieniu.
- Ja też czasem się mylę - wyznał chłopiec ufnie. - Na przykład jak mój nauczyciel pochylił się nad moim biurkiem i myślałem, że to wuj Vernon, który chce mnie uderzyć.
Cudownie! Dzieciak miał flashbacki. Jakby Snape potrzebował dalszych potwierdzeń okropnego życia, jakie Potter wiódł w domu. Zadziwiającym było, że dziecko nie wpadło w katatonię, a mimo to Albus sądził, że Snape jest najlepszą osobą do opiekowania się tym złamanym chłopcem z urazem psychicznym? Dyrektor naprawdę cierpiał na urojenia. Może mógłby wraz z Potterem dostać grupową zniżkę u uzdrowicieli umysłów.
Odchrząknął z zażenowaniem.
- Tak, cóż, te wspomnienia najpewniej zaczną teraz blednąć, ponieważ jesteś już poza tym potwornym środowiskiem - wyjaśnił - i nie będziesz dłużej traktowany w taki sposób.
Harry wlepił w niego wzrok.
- Znaczy, że nie będę już bity? Wcale?
To brzmiało niebezpiecznie podobnie do tego, co głosili inni nauczyciele. Spojrzał na Snape'a nieufnie.
- Nie będziesz bity przez swoich wykładowców - odparł Snape, zadowolony, że odeszli od omawiania szczegółów jego własnych wykroczeń, przechodząc do tematów bardziej ogólnych. - To sprzeciwia się polityce szkoły. Jeżeli ktokolwiek spróbuje cię skrzywdzić, oczekuję, że będziesz się bronił.
Harry miał minę, jakby profesor nagle zaczął mówić płynnym bełkotem; Snape podejrzewał, że dla chłopca tak to właśnie brzmiało.
- Potter, kiedy twój wuj cię bił, miałeś obowiązek stać nieruchomo i cicho, zgadza się?
Chłopiec przytaknął.
- Takie były jego zasady - dodał.
- A co ci mówiłem o jego zasadach?
Harry szeroko otworzył oczy.
- Powiedział pan, że mam o nich zapomnieć. Więc ma pan na myśli, że... że nie muszę stać nieruchomo?
- Czyżbym dopiero co nie zabronił ci tego robić? - zapytał Snape.
- Tak, ale...
Harry zamilkł. Naprawdę nie sądził, że nauczyciel jest poważny.
- Skoro mówię ci, że masz coś zrobić, to oczekuję, że to właśnie zrobisz! - upomniał go Snape surowo. Tak było znacznie lepiej, na takich rzeczach znał się całkiem nieźle. - Wyobrażasz sobie, że rozmawiam z tobą po prostu dla własnej przyjemności?
- Nie, proszę pana! - Harry gwałtownie pokręcił głową. - Przepraszam, proszę pana!
Snape zamilkł na chwilę, aby przemyśleć, ile powinien chłopcu powiedzieć. Czy lepiej poinformować go już teraz o Voldemorcie i śmierciożercach oraz o fakcie, że dla wielu osób z magicznego świata Harry stanowił główny cel ataku? Czy powinien wyjaśnić, że Harry będzie potrzebował specjalnego treningu w obronie przed czarną magią i pojedynkowaniu się? Rzucił okiem na małego chłopca, tak niedawno uwolnionego z jednej niewoli i od razu wystawionego na innego rodzaju próbę - tym razem przed całym czarodziejskim światem. Ostatecznie postanowił nie wyjawiać wszystkiego w tej chwili. Najpierw Harry musi się przyzwyczaić do tego, że nie jest workiem treningowym. Zostało mnóstwo czasu na wyjaśnienia, że nadal jest czyimś celem.
- Jesteś moim podopiecznym - podjął wątek Snape. - Wobec tego dyscyplinowanie cię jest moim zadaniem. Pozostali nauczyciele mogą wyznaczać ci kary lub odbierać punkty, żaden z nich nie ma jednak prawa tknąć cię palcem. Jeżeli któryś to zrobi - bardzo się starał nie myśleć w tej chwili szczególnie o Quirrellu - masz się bronić i nie pozwolić mu się skrzywdzić. To dotyczy również twoich kolegów i koleżanek. Jeżeli którykolwiek z nich będzie próbował zrobić ci krzywdę, masz się bronić. Ze wszystkich sił. - Nie bez powodu był najbardziej znienawidzonym nauczycielem w Hogwarcie, niewykluczone więc, że niektórzy co głupsi uczniowie mogliby próbować wyrównać z nim rachunki poprzez zaatakowanie jego podopiecznego.
Harry musiałby zademonstrować, że nie był łatwą zdobyczą, aby wyperswadować im podobne napaści, choć można mieć nadzieję, że pozycja Snape'a w Slytherinie i przydział Harry'ego do Gryffindoru zmniejszy prawdopodobieństwo takich ataków. Założenie, że lwy i węże nie będą na niego napadać, pozostawiało zagrożenie jedynie w postaci Krukonów lub Puchonów, a te akurat domy aż tak Snape'a nie martwiły. Poza tym zrobienie z Harry'ego honorowego Weasleya powinno zapewnić mu mnóstwo wsparcia.
- Niech cię Merlin broni, jeżeli rozpoczniesz bójkę - kontynuował, posyłając Harry'emu groźne spojrzenie - jeśli jednak inny mały cymbał okaże się tak głupi, żeby zaczepiać mojego podopiecznego, lepiej dla ciebie będzie, jeżeli zademonstrujesz, że doskonale potrafisz sam się obronić. Nie pozwolę na osłabienie mojej reputacji, rozumiesz?
To Harry potrafił zrozumieć doskonale. Dursleyowie też bardzo się troszczyli o swoją reputację. To, że profesor Snape nie chciał, aby Harry sprawiał wrażenie słabego albo głupiego, skoro był za niego odpowiedzialny, miało całkowity sens.
- Również z tego powodu oczekuję, że będziesz osiągał sukcesy w nauce - ciągnął Snape stanowczym tonem. - Nie zamierzam wstydzić się za twoje kiepskie oceny.
Harry przygryzł wargę.
- Kiedy mi w szkole nie idzie dobrze.
- Kto ci to powiedział? - spytał Snape.
- Moja ciotka powiedziała...
- A co ja ci mówiłem o cytowaniu ich? - Snape wszedł mu w słowo. Czuł, że jeszcze trochę, a ulegnie pokusie spełnienia swej wcześniejszej groźby.
- P... pan mówił, że to kłamcy i nie powinnem? - odparł Harry nerwowo, podczas gdy jego myśli wędrowały tym samym torem, co myśli Snape'a.
- Dokładnie. Mam ci kazać napisać to pięćset razy, abyś wreszcie to zapamiętał? - straszył Snape. - Czy może wolisz mydło?
Harry spróbował odwrócić uwagę surowego profesora.
- Ale ja nigdy nie miałem dobrych ocen, proszę pana. Miałem problemy z zasypianiem na lekcjach i nauczyciele zawsze na mnie krzyczeli.
- Potter. - Snape jakimś cudem zdołał odzyskać opanowanie. W tym tempie dorobi się wrzodów przed końcem tygodnia. - Nie widzisz, że część tych problemów była spowodowana tym, jak traktowali cię krewni? Czy twój mały mózg potrafi ogarnąć prawdę, iż niedożywienie i przepracowanie wpłynęły niekorzystnie na twoje wyniki w szkole? Twoi rodzice byli utalentowanymi czarodziejami i celującymi uczniami, i tego samego spodziewam się po tobie. - Bolało go wyznawanie takich rzeczy o Potterze, była to jednak niezaprzeczalna prawda.
- Ale mój wuj mówił, że świry są głupie, a moi rodzice byli nic niewartymi pijakami, którzy nie potrafili nie wylecieć z uczciwej pracy, jak ją już dostali - zaprotestował Harry. Nie chciał, aby profesor myślał, że jego podopieczny jest bystry, i potem się rozczarował. - Dlatego musiałem się nauczyć, jak zarabiać na swoje utrzymywanie wykonywaniem obowiązków domowych.
- Twoi krewni są potworami, które wykorzystywały cię od kiedy byłeś niemowlakiem. Jesteś dzieckiem. Nie musisz zarabiać na swoje utrzymanie. To dorośli są obowiązani troszczyć się o ciebie, nie ty o nich. Ty masz obowiązek chodzić na lekcje i stosować się do zasad. Ja ponoszę odpowiedzialność za zapewnienie ci posiłków, odzieży, schronienia, dbanie o twój rozwój fizyczny oraz umysłowy i troszczenie się o twoje dobro czy bezpieczeństwo na wszelkie inne sposoby. Rozumiesz?
Proszę. Wyłożył to jasno i bez używania trudnych wyrazów. Nawet Potter powinien to pojąć.
Ale chłopiec, naturalnie, wyglądał na zagubionego.
- Ale wuj Vernon mówił...
Miał dosyć.
- Pięćset zdań, Potter! Wystarczającą ilość razy powtarzałem, że nie masz zwracać uwagi na ten wypełniony smalcem balon.
Harry zareagował na ton wzdrygnięciem, lecz jednocześnie nie zdołał powstrzymać chichotu, słysząc, jak Snape określił jego wuja.
- Tak, proszę pana. Postaram się mieć dobre oceny. Ale ja naprawdę za dużo nie wiem.
Snape z irytacją przewrócił oczyma.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś synem swojego ojca, Potter, lecz może mógłbyś chociaż rozważyć uczenie się i odrabianie prac domowych? Względnie czytanie jakiejś książki od czasu do czasu?
- Wolno mi? - upewnił się Harry ostrożnie. - Nie powinnem czytać ani odrabiać zadań, bo mógłbym mieć lepsze stopnie niż Dudley.
- A kto ci to powiedział? - spytał Snape podstępnie. Zamierzał dać dzieciakowi kolejne pięćset zdań oraz umyć mu usta mydłem, gdyby jeszcze raz usłyszał to imię. Poprzysiągł sobie, że naprawdę to zrobi.
- Wuj... - Harry zorientował się na czas i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Och. Racja.
Snape patrzył na niego gniewnie przez chwilę, po czym podjął temat:
- Z tego, co mi powiedziałeś, wynika niezbicie, że będziesz potrzebował korepetycji wyrównawczych. Omówię to z opiekunką twojego domu. Jeśli, jak podejrzewam, w Gryffindorze brak jest odpowiednich korepetytorów, będziesz się pojawiał w moich komnatach kilka razy w tygodniu, aż będę zadowolony z poziomu twojej wiedzy. - Snape w ponurym nastroju z góry pożegnał się z wolnymi wieczorami pozbawionymi okropnych, miauczących bachorów. Przynajmniej spotkania śmierciożerców zarezerwowane były wyłącznie dla dorosłych.
- Więc muszę tylko chodzić na lekcje i przestrzegać zasad? - podsumował Harry głosem przepełnionym radością. - To wszystko?
- Dla twojego ojca nawet to było zbyt wiele - zauważył Snape sarkastycznie. - Mam nadzieję, że nie odziedziczyłeś jego talentu do wybryków; w przeciwnym wypadku konsekwencje raczej nie przypadną ci do gustu. Przekonasz się, że przynajmniej trudno mną manipulować.
Harry zmarszczył brwi. Bardzo chciał usłyszeć więcej o swoim tacie - chociaż ton Snape'a daleki był od zachęcającego - ale jeszcze bardziej martwiły go zapowiedziane konsekwencje.
- Będę grzeczny, proszę pana! - obiecał.
- Dopilnuj, aby tak było - odparł Snape, który właśnie się zastanawiał, co właściwie miałby zrobić, gdyby chłopiec źle postąpił. Poza słownym obdarciem go ze skóry, rzecz jasna. Nie miał ochoty robić niczego, co choćby pachniałoby wcześniejszym życiem Harry'ego, a szorowanie kociołków i zamykanie w pokoju było nieprzyjemnie bliskie temu, co robili Dursleyowie. Och, Harry nie zdołałby ukończyć Hogwartu bez spędzenia paru szlabanów z Filchem, Snape chciał jednak, aby takie kary były powiązane tylko z jego statusem ucznia. Czym innym było zostać ukaranym w ten sam sposób, co jego szkolni koledzy, a czym zupełnie innym być traktowanym - znowu - jak skrzat domowy lub więzień przez własnego opiekuna.
Cóż mu zatem pozostawało? Chłopiec nie miał ulubionych rzeczy bądź rozrywek, które tymczasowo można by mu było odebrać. Przepisywanie zdań i wypracowania mogłyby zdać egzamin, dumał Snape, ale musiałby zorganizować sobie wypad do sklepów z zabawkami na Pokątnej, żeby znaleźć coś, co spodobałoby się dziecku. Wyłącznie po to, by móc mu to odebrać w ramach kary, zapewnił się stanowczo. Wcale nie odczuwał naglącej potrzeby uszczęśliwienia Pottera, na litość Merlina!
Z drugiej strony, biorąc pod uwagę, jak fatalny brak wiedzy o czarodziejskim świecie dzieciak prezentował, prawdopodobnie powinien zacząć go zabierać na regularne zwiedzanie różnych magicznych miejsc, jak ulica Pokątna czy Hogsmeade. Wówczas, kiedy ten mały potwór zrobi coś niewłaściwego, będzie mu mógł odmówić wycieczki. To powinno być warte paru łez. Snape z satysfakcją uśmiechnął się krzywo. Niech nikt nigdy nie mówi, że on nie jest w stanie znaleźć sposobu na torturowanie Pottera - poświęci temu nawet jeszcze większe ograniczenie jego czasu wolnego.
- Naprawdę, proszę pana! - Harry z trudem przełknął ślinę. - Wcale nie będzie pan musiał bić mnie pasem aż tak mocno.
- Nie słyszałeś, co mówiłem wcześniej? - warknął Snape ze złością. - Irytujący dzieciaku! Nauczysz się zwracać na mnie uwagę.
- Ale... ale... - Harry patrzył na niego z kompletnym brakiem zrozumienia. - Co ja zrobiłem?
- Mówiłem, że nie będę cię źle traktował. - "Znowu" - dodał w myślach. - Nie będziesz bity pasem, Potter.
O dziwo Harry nie wydawał się uspokojony.
- Błagam, proszę pana, tylko nie trzcina.
Och, na litość Merlina! Naprawdę musiał sprawić chłopcu odpowiednie okulary.
- Chodź ze mną - rozkazał, po czym pociągnął Harry'ego za sobą korytarzem prowadzącym do drzwi sali eliksirów.
Harry'emu serce waliło jak oszalałe. Czemu w ogóle prosił o coś takiego? Zaraz po tym, jak profesor był tak miły, obiecał, że nikt inny go nie uderzy i że może uciekać i robić uniki, i nawet bronić się przed prześladowcami, co Harry zrobił? Czy podziękował Snape'owi? Albo obiecał, że Snape będzie z niego dumny? Nie, zaczął się mazać, żeby nie lać go trzciną. Dobrze mu tak będzie, jeśli profesor stłucze go za niewdzięczność i bezczelność.
I czujący ssanie w żołądku Harry właśnie widział, że dokładnie to miało się stać. Przeszli przez ukryte drzwi i stanęli w sali lekcyjnej profesora, tuż przy nauczycielskim biurku. To było miejsce, w którym Harry prawie został wychłostany kilka nocy wcześniej; szczerze wątpił, aby i tym razem udało mu się tego cudem uniknąć.
"No cóż, będziesz po prostu musiał to znieść" - powiedział sobie twardo. Przynajmniej nie musiał się już przejmować nieporuszaniem się i milczeniem. Pod tym względem profesor był znacznie milszy od wuja Vernona.
Snape sięgnął pod blat biura i wyjął stamtąd swoje polerowane cedrowe mieszadło.
- Podejdź tu, Potter! - polecił.
Harry zmusił się do przejścia tych paru kroków, starając się nie patrzeć na trzcinę zaciśniętą w dłoni nauczyciela.
- Czy wiesz, co to jest? - spytał Snape.
- Tak, psze pana - wykrztusił Harry. - To trzcina, proszę pana.
- Idiota. Czy sądzisz, że trzciny mają na nich napisy wyrażające mi uznanie za wygranie sto czterdziestego trzeciego dorocznego Międzypaństwowego Konkursu Warzenia Eliksirów? - warknął Snape, wymachując mieszadłem pod nosem półgłówka. - To jest zaczarowane mieszadło do eliksirów, Potter. Jest równie rzadkie jak drogie i nie zamierzam go niszczyć poprzez narażanie go na kontakt z pośladkami irytujących dzieci.
Harry zamrugał i, zezując, spojrzał na mieszadło.
- Ale... ale... znaczy... - Spojrzał na Snape'a i obdarzył go pełnym niedowierzania uśmiechem. - Nie zamierza pan mnie tym bić?
Profesor wywrócił oczami.
- Nie, Potter - zapewnił, sarkastycznie przeciągając samogłoski. - Podjąłem trud zdobycia tej nagrody tylko po to, żeby złamać ją na twoim chudym tyłku.
Harry zachichotał. Profesor był całkiem zabawny, jak się już przyzwyczaiło do jego poczucia humoru.
Świetnie. Teraz dzieciak uważa go za komika.
- Skończ z tym głupim rechotem, Potter. To nie było aż tak śmieszne.
- Tak, psze pana - odparł Harry pogodnie.
Snape patrzył na niego ponuro. A więc bez groźby bicia trzciną wiszącej nad głową, chłopiec nagle rozpływał się w uśmiechu, tak? Nie zaszkodziłoby zwrócić jego uwagę na fakt, że nie był całkowicie bezpieczny przed jedyną formą dyscyplinowania, jaką znał.
- Dowiesz się, że nie muszę polegać na bestialskim biciu, aby cię ukarać, Potter. - "Od kiedy niby jakikolwiek Ślizgon z prawdziwego zdarzenia polega na brutalnej sile?" - Poczujesz jednak na sobie moją rękę, jeżeli jedną z dwóch najważniejszych zasad. - Przerwał na moment dla wywołania odpowiedniego efektu, po czym kontynuował: - Nie będziesz... - zamilkł. Czego ten mały łobuz absolutnie nie miał robić? Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął Snape, była konieczność spełnienia groźby, którą właśnie miał wymówić. Rzucił okiem na stojące przed nim dziecko, które w tej chwili znów było wystraszone. - ...celowo nieposłuszny moim poleceniom... - to powinno działać; chłopak został biciem zmuszony do całkowitej uległości względem mugoli - ...ani narażać się na niebezpieczeństwo. - To też było dobre. Chłopiec był tak płochliwy, że to prawie zahaczało o katatonię; nie wszedłby w drogę niebezpieczeństwu. W ten sposób jednak Snape chciał mu pokazać, że jego życie ma wielką wartość, i w ten sposób przezwyciężyć dziesięcioletnie dyskredytowanie i podważanie wartości ze strony Dursleyów i ich zamiłowaniu do pojęcia "bezwartościowy świr".
Harry szeroko otworzył oczy.
- Nie zrobię tego! - przysiągł.
"Nie żartuj."
- Dopilnuj tego - polecił Snape posępnie - albo twoje pośladki pożałują.
- I to jest wszystko, za co dostanę lanie? - spytał Harry niepewnie. - Za inne rzeczy nie?
- Jakie inne rzeczy?
Harry wzruszył ramionami.
- Nieradzenie sobie z zadaniami domowymi. Odszczekiwanie się. Zepsucie czegoś. Niesłuchanie.
- Możesz sobie myśleć, że nie mam nic lepszego do roboty, jak tylko obsesyjnie tropić twoje drobne występki, lecz zapewniam cię, że mam - wytknął Snape bez ozdóbek. - Nie mam zamiaru spędzać całego czasu na śledzeniu cię, obserwowaniu twoich pomniejszych uchybień, a potem biciu cię za nie. Juz ci powiedziałem, jakie zachowanie jest dla mnie odpowiednio poważne, abym uciekł się do kar fizycznych. Dopilnuj, żeby tego nie robić, i będziesz mógł spać spokojnie. - Udawał, że nie widzi pełnej niedowierzania radości na twarzy chłopca.
- A jeśli ktoś będzie próbował zrobić mi krzywdę, to ja mogę zrobić krzywdę jemu? - dopytywał się Harry dla jasności.
- Nie tylko możesz to zrobić, Potter. Oczekuję, że to zrobisz. Masz całkowity zakaz siedzenia jak jakiś truteń i czekania, aż ktoś inny - zapewne ja! - przyjdzie ci z pomocą. Dziękuję bardzo, mam wystarczająco dużo pracy. Jeżeli ktoś spróbuje cię skrzywdzić, masz ruszyć ten swój leniwy tyłek i powstrzymać go. Muszę to wyjaśniać jeszcze dokładniej? - Ślizgoński instynkt Snape'a aż wrzał. Jeżeli i kiedy Voldemort powróci, z całą pewnością będzie ścigał to dziecko. Snape chciał, aby do tego czasu Harry nie miał żadnych obiekcji przed bronieniem się - lub nawet rzucaniu się do ataku z wyprzedzeniem.
Harry uśmiechnął się drapieżnie, a Snape'a dziwnie pokrzepiło to podobieństwo do jego ojca. Oczywiście, kiedy ostatnio widział tę minę, Potter senior i Black prześladowali jego.
- O czym myślisz? - spytał dziecko z ciekawością.
- Tylko o tym, że naprawdę chciałbym teraz wrócić i odwiedzić mojego kuzyna, proszę pana - odparł Harry z błyskiem w oku.
- Mówiłem, że nie masz niczego zaczynać - ostrzegł go Snape, choć jednocześnie cieszył się, że duch chłopca nie został jeszcze całkowicie złamany.
- Och, nie szkodzi. Jak tylko mnie widzi, Dudley zawsze czegoś próbuje - stwierdził Harry z przekonaniem. Zaraz jednak mina mu zrzedła. - Ale pewnie miałby przy sobie bandę swoich przyjaciół. Zazwyczaj ma, kiedy bawią się w "polowanie na Harry'ego".
Snape zmrużył oczy na dźwięk określenia i wyrzucił za okno wszelkie myśli o oszczędzeniu szczeniaka Dursleyów, jakie mogły mu przyjść do głowy.
- Więc zmówiliby się przeciwko tobie?
Harry skinął głową ze zniechęceniem.
- Zwykle było ich trzech albo czterech. Nie miałem szans walczyć z nimi wszystkimi naraz.
"Drogi Lordzie Voldemorcie" - umysł Snape'a pracowicie skrobał wymyślony list. - "Piszę do Ciebie w imieniu Chłopca, Który Przeżył. Czy mógłbyś być tak miły i wysyłać za nim tylko jednego śmierciożercę naraz? Zmawianie się przeciw chłopcu jest raczej niesportowym podejściem, nie uważasz?"
- Potter - odezwał się stanowczo - musisz nauczyć się stawiać czoła przeważającym siłom. Cokolwiek innego jest głupie i nierealne.
- Łatwo pa... - Harry zorientował się, co zamierza powiedzieć, i przerwał.
Snape uniósł brew.
- Co? Łatwo mi mówić?
Zawstydzony Harry przytaknął.
- Poinformuję cię więc, Potter, że kiedy sam byłem tu uczniem, bezustannie byłem na celowniku gangu czterech prześladowców i większości przypadków byłem w stanie radzić sobie z nimi samemu.
Oczy Harry'ego rozbłysły.
- Naprawdę? Mógłby mnie pan nauczyć, jak to się robi?
Snape poczuł lekką dumę.
- Zapewne tak - zgodził się z pozornym wahaniem.
Nagle oczy Harry'ego przestały błyszczeć.
- Proszę pana?...
Snape zmarszczył brwi, widząc tak raptowną zmianę zachowania.
- O co chodzi?
- Proszę pana, czy jednym z tej czwórki... - Przerwał, a następnie spróbował zadać pytanie w inny sposób. - Czy mój ojciec... Czy to dlatego się nie lubiliście? Bo mój ojciec był jednym z tej czwórki prześladowców? - Harry patrzył na profesora niespokojnie.
Osłony Snape'a stanęły akurat w sam czas, żeby ukryć jego szok. To dopiero był imponująco szybki pokaz dedukcji. Tylko co na Merlina miał niby odpowiedzieć? Jeżeli powie prawdę, chłopiec z pewnością stwierdzi, że jego martwy, święty ojciec miał rację, i bezzwłocznie odrzuci opiekę Snape'a, lecz kłamstwo byłoby niedorzeczne. Zbyt wiele osób w Hogwarcie znało prawdę; chłopiec dowiedziałby się o tym prędzej czy później.
Poza tym, zwyzywał sam siebie, dlaczego właściwie zachowywał się, jakby wyrzeknięcie się go przez dzieciaka było czymś złym? Czyż nie rozpoczął tej rozmowy, desperacko pragnąc uniknięcia tej opieki?
Zignorował nagłe walenie serca i powiedział z tak zimną pogardą, na jaką tylko udało mu się zdobyć:
- Tak, Potter. Twój ojciec był jednym z nich.
Dzieciak opuścił wzrok. Oto nadchodziło lekceważenie lub odraza. Żądanie dowiedzenia się, co takiego Snape zrobił, że sprowokował wrogość starszego Pottera. Sugerowanie - a może wyraźne stwierdzenie? - że wszystko to było najzupełniej zasłużone i z tego powodu Snape najwyraźniej był nieodpowiednim opiekunem dla jedynego syna Jamesa Pottera.
Zamiast tego jednak oczy Harry'ego były wypełnione łzami, kiedy chłopiec powoli uniósł głowę.
- Naprawdę przepraszam, panie profesorze. Przepraszam, że mój tata znęcał się nad panem. Musiał być okropny, zupełnie jak mój kuzyn, że tak na pana napadał.
Snape słyszał huczenie w uszach. To było niesamowite. Niewiarygodne.
Gdyby ktoś spytał młodszego Severusa Snape'a o jego największe marzenie, byłoby nim, żeby James Potter i Syriusz Black na kolanach prosili go o wybaczenie. Niespodziewanie jednak Snape zrozumiał, że mógłby chcieć więcej.
O ileż lepiej byłoby, jakże słodsze byłoby, gdyby za te grzechy przeprosił jego jedyny syn, przy okazji wyrzekając się ojca. To dopiero była prawdziwie ślizgońska zemsta - a co jeszcze lepsze, nawet nie musiał manipulować dzieciakiem, aby wywołać pożądany efekt. W rzeczywistości poszedł drogą w pełni moralną. I mimo to uzyskał swoje przeprosiny. Doprawdy, nic zapewne nie mogło równać się z tą chwilą.
Przez moment cieszył się niedającą się opisać satysfakcją, niewysłowioną słodyczą zemsty, zanim zdołał osłonić uczucia i krótko skinąć dziecku głową.
- Przeprosiny przyjęte, panie Potter. - A potem nawet udało mu się dodać: - Nie osądzaj swego ojca zbyt surowo; chłopcy popełniają różne głupstwa.
- Ale pan nie.
Snape zakrztusił się i prawie połknął własny język.
- Co?
- Pan się z nikim nie zmawiał przeciwko nikomu, jak był pan w Hogwarcie - stwierdził Harry ze złością. - Nie znęcał się pan nad nikim. Nie musi pan udawać, że mój ojciec był lepszy, niż rzeczywiście był.
- Potter... - Snape desperacko szukał słów. Nagle nie czuł już takiej moralnej wyższości. Wszak to on był tym, który pozwolił, aby dziecięce prześladowania zawiodły go w ramiona Czarnego Pana i to on popełniał okropności tysiąc razy gorsze od wszystkiego, co kiedykolwiek zrobił mu Potter i Black. - Wszyscy popełniamy głupstwa. Niektórzy bardziej głupie od pozostałych. Po prostu... po prostu musisz się starać, żeby nie zranić innych swoim postępowaniem.
W oczach Harry'ego łzy walczyły o lepsze z determinacją.
- Nigdy nie skrzywdziłbym nikogo w taki sposób. Zamierzam bronić ludzi przed prześladowcami, nie stać się jednym z nich.
Snape poczuł, jak włoski na karku stają mu dęba. "No to się zaczyna..."