Księżyc w Nowiu wg Edwarda


Księżyc w Nowiu, rozdział I "Przyjęcie", strona 26.

Part I:

Widziałem, jak bardzo Bella nie chce wychodzić, jak bardzo nie chce spędzać czasu z moją rodziną udając szczęśliwą ze swoich osiemnastych urodzin, z wielkiego tortu, czy prezentów. Nie chciałem, by cierpiała.
Ale z drugiej strony miałem również świadomość, że to ja i tylko ja byłem temu wszystkiemu winien. Gdybym nie pojawił się w jej życiu, gdyby traktowała mnie, jak każdy normalny człowiek - to jest ze strachem, nieraz mieszanym z wstrętem - żyłaby normalnie. I jak każdy normalny człowiek, cieszyłaby się ze swoich osiemnastych urodzin. Nie mogłem dopuścić, by coś ją omijało. I tak wiele już traciła, zyskując mnie. Nieporównywalnie więcej.
Charlie oczywiście zgodził się na wyjście Belli. Wszystko, byleby móc obejrzeć mecz.
Uśmiechnąłem się. Ludzie są tacy przewidywalni, nawet bez grzebania w ich umysłach.
Ująłem rękę swojej ukochanej i poprowadziłem ją do furgonetki. Otworzyłem jej drzwiczki od strony pasażera, czekając, aż wsiądzie. Posłała mi dziwne, badawcze spojrzenie, po czym umościła się na fotelu. Cóż. Jak zwykle nie wiedziałem, o czym też może myśleć ta skryta istota. Ona zdecydowanie nigdy nie była przewidywalna. Jej umysł pewnie już na zawsze pozostanie dla mnie zagadką.
Zamknąłem za nią drzwiczki i usiadłem za kierownicą. Przekręciłem kluczyk w stacyjce - ryk silnika standardowo niemal przyprawił mnie o zawał. A raczej przyprawiłby, zważając na pewne uszczerbki w moim organizmie. Osoba bez serca raczej nie mogła dostać zawału.
Wrzuciłem bieg i ruszyliśmy. Gdy minęliśmy granicę miasteczka, miałem tego wozu już po dziurki w nosie. Patrząc na deskę rozdzielczą uparcie przedstawiającą 80km/h i ani kilometra więcej, uświadomiłem sobie, że szybciej byłbym w stanie się czołgać.
- Na miłość boską, zwolnij - zdenerwowała się nagle Bella.
Odwróciłem głowę od starej tarczy i spojrzałem na nią błagalnie.
- Gdybyś tylko się zgodziła, sprawiłbym ci śliczne, sportowe audi. Cichutkie, o dużej mocy...
Westchnąłem. Jakże wspaniale Bella by się prezentowała w takim cudzie. I jaka byłaby to dla mnie ulga - nie musiałbym się zamartwiać, czy dojedzie do szkoły (nigdzie indziej chyba nie puściłbym jej tym wrakiem!) w jednym kawałku. Furgonetka wyraźnie zbliżała się powoli do swojej śmierci. Naturalnej oczywiście. Nigdy nie zraniłbym Belli, psując jej samochód. Wiedziałem, jak go kocha.
Zaśmiałem się w duchu. Tak, Bella zdecydowanie kocha same potwory niewarte jej miłości.
- Mojemu autu nic nie brakuje. A propos sprawiania mi drogich, bezsensownych prezentów, mam nadzieję, że nic mi nie kupiłeś na urodziny? - spojrzała na mnie podejrzliwie.
Ze wszystkich sił starałem zachować się powagę. Nie, nie kupiłem jej nic. Ale to chyba nie znaczy, że nie mogłem zrobić czegoś sam? Mimowolnie się uśmiechnąłem. Udało mi się ją przechytrzyć.
- Nie wydałem na ciebie ani centa - odparłem spokojnie.
- Twoje szczęście.
Ach, ta jej upartość! Każdy normalny człowiek cieszyłby się z przyjęcia urodzinowego na jego cześć, z prezentów tym bardziej. I jak tu takiej dogodzić?
- Wyświadczysz mi przysługę? - zapytałem, poważniejąc.
- Zależy jaką.
Westchnąłem. Najlepiej będzie wyłożyć kawę na ławę. Bez zbędnych ceregieli.
- Bello, ostatnie przyjęcie urodzinowe wyprawialiśmy w 1935 roku, dla Emmetta. Okaż nam trochę serca i przestań się dąsać.
- Niech ci będzie. Obiecuję, że będę grzeczna.
Nagle sobie coś przypomniałem.
- Chyba powinienem cię o czymś uprzedzić...
- Tak?
- Mówiąc "oni", mam na myśli wszystkich członków mojej rodziny.
Jej reakcja była natychmiastowa. Usłyszałem przyśpieszające tętno, odetchnęła głęboko.
- Wszystkich? Emmett i Rosalie przyjechali aż z Afryki?
- Emmettowi bardzo na tym zależało.
- A Rosalie? - głos jej mimowolnie zadrżał, gdy wymawiała jej imię.
- Wiem, wiem, ale o nic się nie martw. Dopilnujemy, żeby nie robiła scen.
Zapadła cisza. Spojrzałem w kierunki Belli. Jej twarz była odwrócona w stronę bocznego okna. Ciszę wypełniały jedynie ryki furgonetki i bicie jej tętna. Nie przeszkadzałem jej, wiedziałem, że musi sobie to wszystko poukładać. Skupiłem się na jej sercu. Powoli wracało do zwyczajnego, rytmicznego bicia. Jak zwykle, oddałem się całkowicie temu najpiękniejszemu dla mnie dźwiękowi na całym świecie. Gdybym mógł, pewnie spędziłbym miesiące, może nawet lata nasłuchując tego odgłosu. Właściwie, to spędzałem tak każdą noc. Uśmiechnąłem się z rozmarzeniem. Co wieczór zasypiała bezpiecznie w moich ramionach, ciepła, krucha, delikatna... I co rano budziła się z uśmiechem na twarzy, jakby była najszczęśliwszą osobą na świecie, co było oczywiście nieprawdą. Nikt nigdy nie mógłby być szczęśliwszy niż ja teraz. Miałem ją. Miałem sens swego istnienia. Gdybym mógł oddałbym jej swoje zimne serce na tacy, oddałbym jej wszystko. Problemem było jedynie to, że Bella nie chciała ode mnie nic, prócz mojej miłości. A było to tak mało, przynajmniej jak dla niej. Mnie samego nieraz przytłaczała siła mojego uczucia. Nigdy nie sądziłem, że można kogoś tak mocno kochać.
- Skoro nie pozwalasz sobie kupić mi audi, to może powiesz, co innego chciałabyś dostać na urodziny? - spytałem, niby to swobodnie, ale byłem naprawdę ciekaw jej odpowiedzi. Może jednak istniało coś, co mógłbym jej dać i z czego byłaby zadowolona?
Odwróciła głowę w moją stronę. Na jej twarzy malował się dziwny niepokój.
- Wiesz, o czym marzę - wyszeptała ledwo dosłyszalnie.
Natychmiast poczułem ogarniającą mnie wściekłość, jak za każdym razem, kiedy Bella poruszała ten przerażający mnie temat. Nienawidziłem rozmów o tym, nie chciałem poświęcać nawet jednej setnej myśli tej sprawie. I po cóż zadawałem to bezsensowne pytanie?!
- Starczy już, Bello. Proszę.
- Jest jeszcze Alice. Kto wie, co dla mnie szykuje...
Mimowolnie warknąłem. Wiedziałem, że żartuje, ale nic dotyczącego tej kwestii mnie nie bawiło.
- To nie są twoje ostatnie urodziny. Koniec, kropka - powiedziałem hardo.
- To nie fair!
Rozwścieczony, zacisnąłem zęby, powstrzymując się od kolejnego komentarza. Nie chciałem kontynuować tej kłótni.
Do końca jazdy, w aucie panowała cisza. Jeśli ciszą można oczywiście było nazwać akompaniament warkotu silnika starej, zardzewiałej furgonetki. Skręciliśmy w leśną drogę i kilka minut później byliśmy już pod domem.
We wszystkich oknach paliły się światła, gdzieniegdzie wisiały różnokolorowe lampiony a na schodkach prowadzących na werandę stały ogromne wazony róż. Zacząłem się poważnie zastanawiać, czy Alice nie urodziła się przypadkiem w epoce baroku. Albo czy nie była po prostu bezduszną sadystką.
Spojrzałem na Bellę. Patrzyła w stronę przyozdobionej werandy i cicho jęknęła. Jeśli już teraz była załamana, to strach było wprowadzać ją do środka.
Popatrzyła w moją stronę swoimi czekoladowymi oczami, które teraz były szeroko otwarte. Usta miała wygięte w podkówkę. Wyglądała tak uroczo! Nie, nie mogłem się na nią wściekać. Nie potrafiłem.
- To przyjęcie na twoją cześć. Doceń to i zachowuj się przyzwoicie - czułem się, niczym ojciec strofujący niegrzeczną córkę, ale co poradzić. Nie chciałem zranić swoich bliskich. A Bella powinna spędzić swoje urodziny jak należy. Nie mogłem jej ograniczać, odbierać niczego, co ludzkie.
- Wiem, wiem - wymamrotała cicho spuszczając wzrok.
Wyszedłem, w swym naturalnym tempie dotarłem do drugiej strony wozu i otworzyłem jej drzwiczki.
- Mam pytanie - zaczęła wygramoliwszy się z samochodu z moją pomocą. - Jak wywołam ten film, to będziecie widoczni na zdjęciach? - spytała nieśmiało zezując na nowy aparat od Charliego.
Chociaż starałem się okazać powagę, nie wytrzymałem. Mimowolnie wybuchnąłem śmiechem. Ona naprawdę była najbardziej uroczą istotą pod słońcem!
Wciąż uśmiechając się od ucha do ucha, wziąłem sens mego istnienia za rękę i poprowadziłem oświetlonym trawnikiem w stronę domu.

Otworzyłem szeroko drzwi. Cała moja rodzina natychmiast wykrzyknęła: "Wszystkiego najlepszego, Bello!".
Westchnąłem. Zdecydowanie oglądali za dużo amerykańskich filmów. Dziwne, że nie wyskoczyli wszyscy razem zza kanapy.
Spojrzałem na Bellę. Jej mina świadczyła, że jedyne, o czym marzy, to prysnąć stąd jak najszybciej. Objąłem ją i pocałowałem w głowę. Jak zwykle, trochę oszołomił mnie subtelny, słodki zapach jej skóry, ale tylko uśmiechnąłem się do siebie. Nie sprawiał mi on takiego bólu, jak kiedyś.
Wszyscy po kolei zbliżali się składać życzenia. Bella, wyraźnie skrępowana, dziękowała wszystkim z większą zawziętością, niż wymagałaby tego sytuacja. Chyba jednak przesadzili. Dziewczyna zaraz mogła zemdleć ze nerwów.
Gdy wszystkie formalności zostały już za nami, Emmett spojrzał porozumiewawczo na Alice. Cóż, patrząc na jego zachowanie, mogłem spokojnie stwierdzić, że dobrym aktorem to on nie był.
- Muszę teraz wyjść na moment. Tylko powstrzymaj się przed robieniem głupstw, kiedy mnie nie będzie! - krzyknął do niej na odchodnym głośno rechocząc, po czym zniknął za drzwiami.
- Postaram się - odparła poważnie Alice, po czym podeszła do Belli i uściskała ją. - Czas otworzyć prezenty! - zawołała uradowana i pociągnęła ją za sobą w stronę stołu, na którym stały trzy paczuszki.
Poszedłem posłusznie za Bellą, ciągnącą mnie delikatnie za rękę. Zdecydowanie potrzebowała mojego wsparcia. Alice była bezwzględna.
- Mówiłam ci, Alice, że nie chcę żadnych... - zaczęła, ale ta jedynie zachichotała.
- Ale cię nie posłuchałam - Alice sięgnęła po prezent od Rose, Jaspera i Emmetta i podała go Belli. - Masz. Otwórz ten pierwszy.
Bella sięgnęła po prezent, spojrzała na karteczkę przyklejoną do brzegu opakowania i nieśmiało rozerwała papier. Spod niego wychynęło opakowanie radia samochodowego. Puste, oczywiście.
- Ehm... Dzięki - mruknęła tylko. Byłem pewien, że nie wiedziała nawet, co mogło uprzednio mieścić się w tym pudełku.
Usłyszałem, jak Rose zaśmiała się bezgłośnie. Była oczywiście niezmiernie dumna, że wprowadziła Bellę w zakłopotanie. Tak, to był zdecydowanie jej pomysł.
Nagle rozległ się też śmiech Jaspera - ten był jedynie rozbawiony emocjami, jakie odbierał od zdezorientowanej Belli.
- To radio samochodowe z wszystkimi bajerami - zaczął wyjaśniać wciąż się uśmiechając. - Do twojej furgonetki. Emmett właśnie je instaluje, żebyś nie mogła go zwrócić.
Spojrzała na niego zszokowana i jakby lekko zawiedziona. No tak, gdyby nie zamontował go teraz, pewnie schowałaby je gdzieś na dnie szafy.
- Dziękuję, Jasper. Dziękuję, Rosalie. - tej nie było nawet za co dziękować. - Dzięki, Emmett!
Do naszych uszu doszedł głupkowaty śmiech Emmetta. Niemal jęknąłem. Cóż za wspierająca rodzinka. I jak tu ma się Bella nie załamać?
Jednak ona również się zaśmiała. Spojrzałem na nią z zaskoczeniem zmieszanym z ulgą - na szczęście i jej poprawił się nastrój.
- A teraz mój i Edwarda. - zapiszczała Alice. Podała jej paczuszkę.
Bella spojrzała na mnie oburzona.
- Obiecałeś! - wykrzyknęła z wściekłością. A przynajmniej próbowała. Najwyraźniej i jej trudno było się na mnie wściekać. Powstrzymałem się od uśmiechu.
- Zdążyłem! - wrzasnął Emmett zatrzymując się tuż przy mnie.
Podszedłem jeszcze bliżej Belli i poprawiłem delikatnie niesforny kosmyk jej cudownych włosów, upajając się jednocześnie ich zapachem. Wyraźnie poczułem jak przyśpieszyło jej tętno.
- Nie wydałem na ciebie ani centa.
Spuściła wzrok na srebrny pakunek.
- Dobrze. Zobaczmy co to. - mruknęła tylko i zaczęła odrywać papier.
Nagle usłyszałem głos Alice.
Edward!
Spojrzałem na nią zdezorientowany. Wzrok miała zamglony. Natychmiast wsłuchałem się w jej wizję. Ale było już za późno, wizja właśnie zaczęła się spełniać.
- Cholera - powiedziała cicho Bella i ujrzałem kropelkę krwi ściekającą z jej palca, gdy papier wbił się w jej skórę.
Natychmiast poczułem tą nieporównywalną do niczego innego woń. Delikatnie rozchodziła się po całym moim ciele, szybko, a a zarazem i długo, jakby chciała przedłużyć moje męki, doprowadzając każdą komórkę mego ciała do agonii. Moje usta napełniły się jadem, potwór zaczął głośno zawodzić w mojej głowie.
Nie! Musiałem się opanować. Przestałem oddychać, odwróciłem wzrok od dłoni Belli.
Wszystko te emocje przepłynęły przeze mnie w ułamku sekundy.
Nagle usłyszałem syk Jaspera.
Tak! - rozległ się krzyk w jego głowie, a więc i w mojej.
- Nie! - ryknąłem, jakby odpowiadając na jego myśl i rzuciłem się w kierunki Belli. Nie zastanawiając się, co robię, pchnąłem ją w kierunku stołu. Usłyszałem trzask tłuczonego szkła. Jednak nie to było teraz istotne. Musiałem bronić Belli przed wściekłym, spragnionym jej krwi wampirem.
Jasper wybił się właśnie z kucków w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Bella. Również wyskoczyłem, by stanąć mu na drodze. Złapałem go wpół, moje uszy wypełniło warknięcie, które wydawał z siebie nie przypominający teraz w najmniejszym aspekcie człowieka, mój brat.
Po chwili poczułem, że ktoś pomaga mi ujarzmić napastnika. Ujrzałem Emmetta, jak łapie Jaspera od tyłu.
Donośny charkot, dobywający się wciąż z jego ust nie był jednak w stanie zagłuszyć bicia serca Belli, jej przyśpieszonego oddechu. Spojrzałem na nią. Z trudem łapiąc powietrze, patrzyła przerażona w moim kierunku. Zupełnie, jakby to mnie się bała...
Gdyby moje serce było wciąż tam, gdzie być powinno, zapewne pękłoby wpół.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Księżyc w Nowiu oczami Edwarda
3 rozdziały Księżyca w Nowiu oczami Edwarda
księżyc w nowiu oczami edwarda rozdziały od I do IX
Zachód słońca (Księżyc w nowiu oczami Edwarda)
Księżyc w nowiu oczami Edwarda 1 4
Księżyc w Nowiu oczami Edwarda
Księżyc w nowiu oczami Edwarda 1 4
Księżyc w Nowiu Oczami Edwarda (Przyjaciel cz II)
Księżyc w Nowiu Oczami Edwarda (Przyjaciel cz I)
księzyc w nowiu oczami Edwarda nicość
Księżyc w nowiu oczami Edwarda
III Koniec, Księzyc w Nowiu napisany przez Edwarda
Księżyc w Nowiu Ff. Rozdziały od 1-4, KWN oczami Edwarda FF
V Obserwacje, Księzyc w Nowiu napisany przez Edwarda
księżyc w nowiu edward
Księżyc w nowiu oczami Jacoba- rozdział 6, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA

więcej podobnych podstron