Wood Barbara Psy i szakale


Psy i szakale

Barbara Wood

Przełożyła Elżbieta Zawadowska

DC

DIOUD

Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1995

HOUNDS

Wydanie 1 ISBN 83-86611-^

Rozdział Pierwszy

K*is *ss-. »• "ssą sS»S

Ił*«s

nił kostkę pacjenta, żeby wprowadzić kateter. Usłyszałam czyjś okrzyk:

- Odsunąć się! Strzelamy!

Leżące na stole ciało podskoczyło. Puls jednak nie powrócił.

- Jeszcze raz! Cofnąć się! Teraz dwieście volt! Strzelamy!

Wciąż nie było pulsu.

- Jeszcze jedna ampułka dwutlenku sodu. Lidio, trzymaj elektrody. Nie upuść! Mamy jego grupę krwi? Będzie potrzebna. Na razie ani słowa rodzinie! Lidio, elektrody! Strzelamy!

Wszyscy wpatrywaliśmy się w monitor. Zobaczyliśmy punkcik. Zaraz potem drugi. Trzeci. Kreska na monitorze chwiała się i załamywała.

- Dobrze. Jeszcze raz. Wyjdzie z tego. Strzelamy!

Patrzyliśmy z nadzieją na ekran. Te dwieście volt uratowało mu życie. Pozostawał w stanie śmierci klinicznej trzy i pół minuty. Biologicznie nie umarł ani na chwilę.

- Dobrze. Możemy wracać. - Kellerman mówił cichym, spokojnym głosem. - Potrzebne będzie łóżko z OIOM-u. Trzeba go cały czas obserwować. Lidio, szew otrzewnowy.

Kiedy podałam mu pojemnik z igłami, spojrzał na mnie, a w jego oczach błąkał się cień uśmiechu. Doktor mówił w ten sposób: „No, tym razem mało brakowało, ale wygraliśmy."

Członkowie zespołu reanimacyjnego wychodzili powoli z sali, a my poszliśmy spokojnie do sali numer dwa, żeby dokończyć operację. Byliśmy w nieco gorszych nastrojach niż wtedy, kiedy ją zaczynaliśmy, bo baliśmy się trochę i skoncentrowaliśmy się wyłącznie na pacjencie, który z takim zaufaniem oddał się w nasze ręce. Odetchnęliśmy dopiero, gdy wywieziono go na łóżku.

Objęłam wzrokiem roztaczający się wokół mnie bałagan: stosy zakrwawionych gąbek, porozrzucane narzędzia, puste ampułki, przerażający elektrokardiogram... Zawsze miałam wrażenie, że sala operacyjna po skończonym zabiegu

6

Psy i szakale

przypomina krajobraz po bitwie. Kiedy tak kręciłam z niezadowoleniem głową i oceniałam ogrom pracy, jaką będę musiała wykonać, żeby to wszystko doprowadzić do ładu, pani Cathcart jeszcze raz zajrzała do pokoju.

- Lidio, zrób sobie przerwę. Jenny obiecała, że posprząta. Idź zatelefonować.

Uniosłam w gćrę brwi. Tak. Rzeczywiście. Adela. W Rzymie. Pilna rozmowa międzynarodowa. Zupełnie o tym zapomniałam.

Jedną ręką, spoconą pod chirurgiczną rękawiczką, trzymałam słuchawkę przy uchu, a drugą szarpałam nerwowo maskę. W końcu udało mi się zapalić papierosa. Wydawało mi się, że już od godziny czekam na zgłoszenie się telefonistki.

- Cały czas próbuję, ale linia jest zajęta. Może zadzwoni pani później?

- Nie, to pilne. Zaczekam.

- Dobrze, cały czas będę łączyć.

Przyłożyłam słuchawkę do drugiego ucha. Głos panienki z centrali brzmiał tak, jakby mówiła przez celofan.

W holu było pusto, miałam więc teraz trochę spokoju. Spokój ten był jednak pozorny, bo myślałam o wydarzeniach ostatnich szalonych godzin, w wyniku których siedziałam teraz ze słuchawką przy uchu i zastanawiałam się, jaka czeka mnie wiadomość. Nie kontaktowałam się z Adelą od czterech lat, a pielęgniarka oddziałowa twierdziła, że moja siostra telefonuje z Rzymu.

Przypominając sobie zamieszanie, jakie wypełniło ostatnią godzinę, wcale nie byłam pewna, co bardziej mną wstrząsnęło: wiadomość, że siostra dzwoni do mnie zza Atlantyku czy zatrzymanie akcji serca u pacjenta, który leżał właśnie na stole operacyjnym.

-t roszę chwilę zaczekać - powiedział ktoś z włoskim akcentem.

Udało mi się wreszcie dodzwonić pod numer, któryBarbara Wood

podała mi Adela, czyli do hotelu Residence Pałace w Rzymie, i właśnie miałam usłyszeć głos dawno nie widzianej siostry. W rozbiegane myśli na temat operacji, nagłego zatrzymania akcji serca i stresów związanych z wykonywaniem zawodu pielęgniarki wkradła się również ciekawość, dlaczego Adela do mnie zadzwoniła, a przede wszystkim jakież to wydarzenie może być i dla niej, i dla mnie aż tak ważne.

Kiedyś byłyśmy sobie bardzo bliskie, ale po śmierci rodziców i brata wszystko się zmieniło. Na ogół śmierć najbliższych łączy pozostałych przy życiu członków rodziny. Nam jednak los spłatał głupiego figla i oddaliłyśmy się od siebie. Po wielu miesiącach smutku i żałoby stałyśmy się sobie obce, a przed czterema laty pożegnałyśmy się ostatecznie. Ja miałam wtedy dwadzieścia dwa, ona dwadzieścia trzy lata. Ja uczyłam się chirurgii, ona zaś -jak uwodzić mężczyzn. W dniu wyjazdu prawie się do mnie nie odzywała, a ja napomknęłam coś na temat ważnego spotkania, na które właśnie się wybieram. Potem wymieniłyśmy chłodny uścisk dłoni, jak uczciwe parafianki, które żegnają się po kościelnej herbatce. I przez cały ten czas, aż do dziś, siostra nie dała znaku życia.

- Liddie? Liddie? To ty?

Usłyszałam jej głos i miałam wrażenie, że stoi przede mną duch mojej siostry.

- Tak. Adela? Mój Boże!

- Och, tak się cieszę, że cię słyszę. To naprawdę niesamowite. Nie mogę się już doczekać, żeby ci wszystko opowiedzieć.

Jej słaby, daleki głos brzmiał trochę piskliwie; szczebiotała jak egzaltowana nastolatka. Słyszałam ją wyraźnie w słuchawce i z niedowierzaniem wpatrywałam się w ścianę. Nazwała mnie Liddie. Adela nazwała mnie Liddie, tak jakbyśmy rozstały się dopiero wczoraj.

- Uspokój się - powiedziałam i poczułam, że zaczyna mi się udzielać jej podniecenie. - Co się stało? Dobrze się czujesz?

8

Psy i szakale

- Oczywiście. Po prostu wspaniale. Jestem w Rzymie,

Liddie.

- Wiem.

- Nie, nie uległam wypadkowi, ani nic takiego. Ale to jest równie pilne. Możesz przyjechać do Rzymu?

- Co takiego?

- Słuchaj, wysłałam ci paczkę. Kiedy ją dostaniesz, wszystko zrozumiesz. Powinna nadejść lada dzień, bo rozumiem, że jeszcze do ciebie nie dotarła. Wysłałam ją pocztą lotniczą. A może powinnam była nadać jako wartościową? Teraz żałuję, że tego nie zrobiłam. Och, Liddie. Musisz koniecznie przyjechać, błagam!

W jej głosie wyczułam napięcie, a nawet panikę, więc lepiej nadstawiłam ucha. Adela była wyraźnie zadowolona i podniecona, ale siostrzany instynkt podpowiadał mi, że chyba nie wszystko wygląda tak świetnie.

- Co się stało?

- Nie mogę ci powiedzieć. Ale to zupełnie fantastyczna historia. Muszę ci ją opowiedzieć osobiście. Czy możesz przyjechać do Rzymu?

- Oczywiście, że nie. Nie żartuj. - Taka właśnie była Adela: kapryśna i popędliwa. - Nie mogę zostawić pracy. Powiedz mi, proszę, o co chodzi.

- Daj sobie spokój z tą głupią pracą. Musisz przyjechać. Słuchaj, Liddie, spieszę się... - Urwała nagle.

- Mów, mów. Słucham - powiedziałam po chwili. Milczała.

- Adelo, nie wygłupiaj się. Nie zamówiłam tej pioruńsko drogiej rozmowy, żeby bawić się z tobą w ciuciubabkę. Wykrztuś wreszcie, o co ci chodzi. Nie zamierzam cię ciągnąć za język. Adelo?

Na linii było zupełnie głucho. Jak ostatnia idiotka wzięłam do ręki słuchawkę i obejrzałam ją.

- Halo? Adela? Centrala? - Przycisnęłam guzik centrali wewnętrznej. Usłyszałam głos telefonistki. - Przerwano mi rozmowę - wyjaśniłam. - Czy może pani połączyć mnie jeszcze raz?

9

Barbara Wood - Chwileczkę.

Czekałam. Nasłuchiwałam. W słuchawce szumiało jak w oceanie. Słyszałam trzaski i czyjś oddech. W końcu znów odezwała się telefonistka:

- Przykro mi, ale połączenie nie zostało przerwane. Ktoś po prostu odłożył słuchawkę.

- Co? To niemożliwe.

- Czy chce pani, żebym jeszcze raz zamówiła rozmowę?

- Ałeż moja siostra nie położyła słuchawki. Ktoś nas rozłączył. Może tełefonistka w Rzymie. Ałbo ktoś z hotelu.

- Przykro mi, ale oni twierdzą, że osoba, z ktdrą pani rozmawiała, odłożyła słuchawkę. Czy mam zamówić jeszcze raz?

Zastanawiałam się przez chwilę, czy lepiej będzie rozmawiać z Adelą ze szpitala, czy z mojego mieszkania, gdzie nikt mi nie będzie przeszkadzał. - Nie, dziękuję - odparłam. - Spróbuję później. W szatni szybko wzięłam prysznic, przebrałam się w wyjściowe ubranie i zameldowałam w portierni, że wychodzę pdł godziny wcześniej. Nikt nie miał nic przeciwko temu. Przy Ocean Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, że wyglądała zupełnie jak biała ściana p^ f*~

wana siedziałam na

psy i szakale

- Jest pan pewien? Dokąd w Aki Rł S?

z Ameiyki. Rozmawiałam z S?LJ?• ^^ Telef°nuje tam. W tym hotelu. MusiSa iw^H? P° P°łudniu- B*a mość. Choćby nowy numer Snu t*™*^ wiado-nana betonu. Jestem o tym przeko-

nana.

- Przykro mi, proszę pani. Nie ma żadnej wiadomości.

- Dla Lidii Harris? Na pewno? Widziałam niemalże, jak wzrusza ramionami.

- Panna Harris wyjechała już jakiś czas temu. Jej pokój m jest pusty, zapłaciła rachunek. Nic mi nie mówiła.

-----mt przeciwko temu. _ Rozumiem. - Oczywiście nie rozumiałam nic. Ani

~v v^can Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, że w ząb. - No cdż, trudno. Do widzenia, wyglądała zupełnie jak biała ściana. Po tym upiornym dniu _ Do widzenia pani.

podziałała na mnie orzeźwiająco. Już nie mogłam się do- Trochę paliła mnie twarz, bo na kominku płonął ogień,

czekać swwne&m&nam w moim mieszkania -*--••• Patrzyłam tępo przed siebie. Ach, to postrzelone dziecko -

ledy to bede p^*»i~ «-- , mysjajam L>zwonj ^o mnie do szpitala, żąda, żeby mnie

natychmiast poproszono do telefonu, wmawia wszystkim, że to takie pilne, potem robi sobie ze mnie żarty, nie zdradzając ani słowem, o co jej chodzi, a na koniec odkłada słuchawkę. Po czym wyprowadza się z hotelu. Niezły numer z ciebie, Acjelo.

Miałam właśnie ochotę wrzucić aparat telefoniczny do ognia, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. To była Shelly, moja sąsiadka, barmanka, ktdra pracowała w nocy, a spała w dzień. Trzymała w rękach pogniecioną paczkę.

~ Cześć, strasznie się spieszę. To przyszło dla ciebie pocztą.

- Tak? - Wzięłam od niej pudełko opakowane w szary

11

v/ Ł.yni upiornym dniu

na mnie orzeźwiająco. Już nie mogłam się doczekać spokojnego wieczoru w moim mieszkaniu w Malibu, kiedy to będę czytała książkę albo zajmę się szyciem. Po pracy nigdy nie robiłam nic nadzwyczajnego. Dzisiejszy wieczór zatem nie będzie różnił się od innych. Z wyjątkiem tego, że zamierzałam porozmawiać z siostrą.

Iłlocno poirytowana siedziałam ze słuchawką przy uchu, podczas gdy osoba na drugim końcu linii szukała kogoś, kto mówiłby po angielsku. Miałam już za sobą rozmowę z włoską telefonistką, ktdra powiedziała mi, że żadna Adela Harris nie mieszka w hotelu Residence Palące. Poprosiłam ją zatem, żeby połączyła mnie z kimś z recepcji, bo z pewnością zaszła jakaś pomyłka. Zdawałam sobie sprawę, że to może zająć nawet pdł godziny, więc zrezygno-

10

Barbara Wood

papier, który był wymięty i podarty. Przesyłkę zaadresowała niewątpliwie Adela we własnej osobie.

- Listonosz nie chciał zostawić paczki pod drzwiami, więc zaproponowałam, że ja ją wezmę. Pokwitowałam. Dobrze zrobiłam?

- Świetnie. Bardzo ci dziękuję. Zapraszam na drinka.

- Wybacz, ale już i tak jestem spóźniona. Powiedz tylko, co może być w środku? To od twojej siostry?

Nazwisko Adeli widniało w rogu, tuż nad adresem hotelu Residence Pałace przy Via Archimede w Rzymie.

- Tak, to od niej.

- O ile pamiętam, nigdy nie przysłała ci nawet kartki na święta. Masz urodziny, czy co?

- Niezupełnie. Bardzo ci dziękuję, Shelly. Jestem naprawdę zobowiązana.

Zamknęłam drzwi i popatrzyłam na paczkę. Z pewnością była to ta sama przesyłka, o której Adela wspomniała przez telefon. Wysłała ją zwykłą pocztą lotniczą i żałowała, że nie jako poleconą. Widocznie paczka zawierała coś naprawdę ważnego, a nie jakiś zwykły upominek. Nagle przyszło mi do głowy, że w środku znajduje się z pewnością list z wyjaśnieniem. Przestałam więc zachodzić w głowę i rozerwałam papier. Ujrzałam zwyczajne białe pudełko wypchane pomiętą włoską gazetą i kilkoma serwetkami z hotelu. Wyczułam palcami jakiś twardy przedmiot. Miałam właśnie zamiar go odwinąć, gdy w rogu pudełka dostrzegłam mały kartonik. Wyjęłam go spośród pomiętych papierów i zobaczyłam, że ktoś napisał na nim: OSTROŻNIE. To było wszystko.

Zdarłam prowizoryczne opakowanie i stanęłam na środku salonu, trzymając w rękach niesamowity przedmiot.

Rozdział drugi

intrygujący przedmiot miał dwa centymetry długości, a wykonany był z gładkiego kremowego materiału, w którym rozpoznałam kość słoniową. Przypominał szeroki nóż do rozcinania kartek, zwężał się ku końcowi i był rzeźbiony u nasady. Zupełnie jak miniaturowa laska, miał głowę w kształcie psa rzadkiej rasy.

Z pewnością wpatrywałam się długo w tę figurkę, bo kiedy wreszcie wyrwałam się spod jej uroku, stwierdziłam, że ogień na kominku wygasł, a w pokoju zrobiło się chłodno. Trzymając „psa" z kości słoniowej oraz pudełko i papier,; w które był opakowany, ciężko opadłam na krzesło. Obejrzałam dokładnie papier i pudełko, ale poza karteczką z napisem OSTROŻNIE przyklejoną do paczki niczego interesującego nie znalazłam. Tylko tyle. Żadnego listu. Nadal nie miałam pojęcia, co to za przedmiot i dlaczego właściwie Adela mi go przysłała.

Czyżby był tak cenny, że musiała zadzwonić do mnie zza oceanu, by uprzedzić mnie o nadejściu tej przesyłki? I jeszcze żałować poniewczasie, że nie nadała paczki wartościowej? Oczywiście najbardziej chciałam zrozumieć, dlaczego przysłała tę figurkę właśnie mnie.

Obracałam ją w palcach. Wydawało mi się, że jest dosyć stara, ale nie byłam ekspertem w tych sprawach. Zagadkę stanowił również pies wyrzeźbiony na grubszym końcu. Jeśli w ogóle to był pies. Figurka miała dziwny kształt. Jeśliby przyjąć psa za jej podstawę, przypominała rzeźbioną świecę.

Nie wiedziałam też zupełnie, co robić dalej, i to był mój

13

Barbara Wood

Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Na fotografii widniał wyraźnie nasz szakal, a w najgorszym wypadku jego brat bliźniak. Kellerman przeczytał mi krótki opis staroegipskiej gry zwanej „Psy i szakale". W książce zamieszczono rysunek przedstawiający planszę i fotografię szakala z kości słoniowej. Na hebanowej planszy wyryso-wane były różne dziwne wzory. Wywiercono w niej również dziurki, które układały się w linie. Spiczasty koniec pionka tkwił w dziurce, a rzut kostką decydował o sposobie poruszania się po planszy. Choć trudno dziś odtworzyć zasady tej gry, można się domyślić, że było kilka pionków w kształcie psów, które wyglądały mniej więcej tak jak nasze psy, oraz tyle samo szakali. Być może poruszano się nimi po planszy tak, jak dziś gramy w warcaby. Wszystko to zrobiło na mnie ogromne wrażenie.

- Jeśli ten szakal jest autentyczny, ma z pewnością ogromną wartość - oświadczył Kellerman, wręczając mi książkę. - Jeżeli naprawdę pochodzi ze starożytnego Egiptu, a zakładam, że tak, to dostałaś wspaniały upominek.

- Rzeczywiście. - Patrzyłam ze zdziwieniem na szakala z kości słoniowej spoczywającego spokojnie w mojej dłoni. - Ale dlaczego ona mi go wysłała? Przecież nie jestem egiptologiem. Nie interesuję się takimi rzeczami.

- A twoja siostra?

- Też raczej nie. Chociaż muszę przyznać, że Adela zawsze lubiła zagadki i tajemnice. Wróżyła sobie z ręki i wierzyła w starożytne klątwy. Przypuszczam, że natknęła się na szakala w Rzymie i chciała po prostu rozpalić moją ciekawość. - Zmarszczyłam brwi, bo sama nie wierzyłam w to, co mówię. Nie byłam szczera. Tak naprawdę nie chciałam przyjąć do wiadomości jedynego prawdopodobnego wytłumaczenia tej historii, a mianowicie tego, że Adela chciała mi przekazać jakąś wiadomość.

- Mówisz, że chce cię ściągnąć do Rzymu? I nie powiedziała dlaczego. No cóż. - Potarł podbródek. W przeciwieństwie do innych chirurgów w jego wieku, to znaczy około pięćdziesiątki, doktor Kellerman nosił brodę. - Myślę za-

16

Psy i szakale

że ona chce cię tam zwabić. Z jakiegoś powodu jesteś Q\ potrzebna. Również z jakiegoś powodu, którego akurat można się domyślić, wiedziała, że nie będziesz chciała pojechać, więc posłużyła się szakalem jak przynętą.

- To bez sensu. Nawet Adela by się tak nie zachowała. Nie po czterech latach. Napisałaby. Choćby krótki list. Ale - wskazałam tę zwariowaną figurkę - nie wysyłałyby czegoś

takiego.

- Dlaczego nie? - Kellerman dołożył do ognia i zmrużył powieki, żeby iskra nie wpadła mu do oka.

Był jednym z nielicznych ludzi - nawet wśród moich znajomych lekarzy - których zdanie bardzo się dla mnie liczyło. Mimo wszystko tym razem nie bardzo zgadzałam się z jego opinią.

- Nie wiem. Tak mi się wydaje. Jestem pewna, że ona znów się do mnie odezwie.

- Możliwe. Pozwolisz się jej zwabić do Rzymu?

- Do Rzymu? - Zaśmiałam się i dotknęłam jego ramienia. - A w kogo by pan rzucał kleszczami, gdyby coś poszło nie tak?

- Nigdy nigdzie nie wyjeżdżasz, Lidio.

- Ależ wyjeżdżam - zaprotestowałam głośno.

- Pewnie. Niech no pomyślę. W zeszłym roku byłaś w Columbus na kongresie pielęgniarek z OIOM-u. Przedtem jeszcze w Oakland na zjeździe instrumentariuszek. Rok wcześniej...

- Nie jestem typem turysty, doktorze.

- To prawda. Zwiedziłaś Columbus w stanie Ohio i Oakland w Kalifornii. Zaraz! Kiedyś miałaś jeszcze jechać do Hongkongu, ale stchórzyłaś w ostatniej chwili.

- Nie widzę związku, doktorze. A poza tym mam właśnie zamiar odbyć podróż do domu. Zabiorę tę książkę, mojego cennego szakala i będę czekała na telefon od mojej nieobliczalnej siostry. I mam nadzieję, że się doczekam. - Wstałam i ostrożnie ułożyłam figurkę w torebce. - Nie rozumiem, dlaczego tak nagle przerwała roznifrwe^ A na dodatek wyprowadziła się z hotelu i nie zadzwoniła do tej pory- Ach ta Adela!

17

Barbara Wood

Kiedy przygotowywałam się do wyjścia, zauważyłam, % Kellerman patrzy na ogromny zegar wiszący nad korni kiem. Po chwili doktor odwrócił się do mnie i zapytał:

- O której dokładnie dzwoniła?

- Zaraz. Niech no sobie przypomnę. W czasie reanim ej i. Koło pierwszej.

- Kiedy ty do niej zatelefonowałaś?

- Godzinę później. Dlaczego pan o to pyta?

- Więc u nas była druga, kiedy z nią rozmawiałaś. ,,

- Chyba tak. Nie wiem, do czego pan zmierza? - Ja również zaczęłam spoglądać na ozdobny zegar, który tykał

cicho.

- Jeśli dobrze pamiętam, w Rzymie jest dziewięć godzin później niż u nas. A to znaczy, że tam było wtedy koło jedenastej.

- Tak.

- A zatem wyprowadziła się z hotelu koło północy. -Kellerman spojrzał na mnie surowo. - Uważam, że to dziwne. A ty?

Odwzajemniłam spojrzenie.

- Ja też.

- Czy ci z centrali byli pewni, że twoja siostra odłożyła słuchawkę, a nie na przykład została rozłączona? Po co, u licha, miałaby do ciebie telefonować, a potem ni z tego, ni z owego wyprowadzać się z hotelu w środku nocy?

Znowu zerknęłam na zegar i wyobraziłam sobie pogrążony we śnie Rzym o dwunastej w nocy, Adelę, która płaci rachunek zaspanemu recepcjoniście i szuka taksówki na opustoszałej o tej porze ulicy.

- Idiotyzm! - Chciałam jeszcze dodać, że nawet moja zwariowana siostra nie zamawiałaby międzynarodowej rozmowy błyskawicznej tylko po to, żeby w połowie zdania odłożyć słuchawkę, ale dostrzegłam zatroskany wyraz twarzy patrzącego w ogień Kellermana i przybrałam nonszalancki ton. - Może to rzeczywiście wygląda idiotycznie, ale jestem pewna, że znajdzie się jakieś logiczne wytłumaczenie tej całej historii. Adela zatelefonuje do mnie i wszystko

18

Psy i szakale wviaśni A na razie będę używała szakala do otwierania

kopert*

Doktor Kellerman odprowadził mnie do samochodu; na

naszych włosach i ramionach osiadła skroplona mgła, z ust leciała nam para. Kellerman mieszkał w ładnej okolicy. Była to stara elegancka dzielnica, odizolowana od reszty

miasta.

- Chciałbym, żebyś mogła czasem zostać u mnie dłużej.

Odwzajemniłam jego uśmiech. Zaczęłam mu asystować trzy lata temu i staliśmy się przez ten czas dobrymi przyjaciółmi.

- Dobranoc - szepnęłam i odjechałam w zamgloną noc.

Kiedy stanęłam na progu swego mieszkania, najpierw poczułam, że nogi wrastają mi w ziemię, a usta otwierają się bezwiednie. Potem ogarnęła mnie furia, podparłam się pod boki i wrzasnęłam: - Chryste Panie! Ktoś włamał mi się do domu.

Postronny obserwator, a nawet dobry znajomy, najprawdopodobniej niczego by nie zauważył, bo włamywacze właściwie nie zostawili żadnych śladów. Jedynie ktoś, kto zamieszkiwał ten nieskazitelnie utrzymany apartament, mógł dostrzec ślady najścia. Kiedy tylko przekroczyłam próg, zanim zdołałam cokolwiek zobaczyć, doznałam wrażenia, że w pokoju panuje jakaś inna, obca atmosfera. Dopiero wtedy odkryłam, co konkretnie się zmieniło. Abażur lampy był przekrzywiony o całe dziesięć stopni, aparat telefoniczny stał w innym miejscu na biurku, a szuflady nie domknięto dokładnie. W moim mieszkaniu panuje taki porządek, jak na sali operacyjnej, może nawet trochę przesadny, ale cóż, taka już jestem. Właśnie dlatego zorientowałam się od razu - w ciągu tych pierwszych dziesięciu sekund po przekroczeniu progu, że ktoś pogwałcił moją prywatność.

Nawet nie byłam jeszcze na etapie zastanawiania się, kto to zrobił i po co, kiedy już stałam przy telefonie i wy-

19

psy i szakaU

Barbara Wood

bierałam numer doktora Kellermana. Byłam zupełnie ro J trzęsiona i prawie płakałam ze złości - fakt, że jakiś obcJ człowiek wdarł się przemocą w moje życie, oburzał mnie] Nie mogłam tego znieść. Dopiero kiedy doktor Kellerman zadał mi najbardziej oczywiste pod słońcem pytanie, zrol zumiałam, jak bardzo czułam się znieważona. Pytanie bo-1 wiem brzmiało: „Czy coś zginęło?" A ja aż do tego momentu nie brałam zupełnie pod uwagę możliwości, że mnie okra-dziono. Myślałam wyłącznie o tym, że ktoś wdarł się bez-! prawnie na moje terytorium, i ta myśl nie dawała mi ,

spokoju.

Czekając na doktora Kellermana, przeszukałam dokład-! nie mieszkanie i stwierdziłam, że nic nie zginęło. Absolut-nie nic. Włamywacze nie zabrali biżuterii, telewizora, pieniędzy ani żadnych innych cennych przedmiotów. Nie przyszli, żeby kraść. Chcieli tylko przeszukać moje rzeczy. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. - Niczego nie brakuje, doktorze. Absolutnie nic nie zginęło. I muszę przyznać, że to byli porządni włamywacze, a nie zwykli złodzieje, którzy przewracają człowiekowi dom do góry nogami. Starali się położyć wszystko na swoim miejscu, tak żebym niczego nie zauważyła. Ale zauważyłam. Nic nie rozumiem. Kogo interesuje moje mieszkanie? Czego w nim szukał?

Opadłam na kanapę tuż obok doktora i zaczęłam wpatrywać się w wygasły już kominek. Kellerman również patrzył przed siebie, a w jego niebieskich oczach pojawił się wyraz

zadumy i namysłu.

Po pewnym czasie usłyszałam jego cichy głos:

- Czy mogę zobaczyć to pudełko, w którym dostałaś szakala?

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.

- Fantastyczna pora na zmianę tematu, nie uważa pan?

- Przynieś mi je, Lidio.

Wstałam i już miałam zamiar podejść do biurka, ale zatrzymałam się nagle i zaczęłam się zastanawiać, gdzie właściwie zostawiłam pudełko i papiery, którymi zostało

zaniosłam tego do sypi«^. -

Uśmiechał się do mnie tylko oczami, jego usta nawci ^.

drgnęły, jakby przykryła je maska.

- Nie ma go tutaj - powiedziałam bezbarwnym głosem.

- Oczywiście - odparł. - Jednak coś ci zginęło. Znowu opadłam na kanapę i oparłam głowę na rękach.

Zastanawiałam się nad naszym najnowszym odkryciem.

- Ktoś więc włamał się tutaj, przeszukał mieszkanie i zabrał pudełko. Wziął sznurek, karton i papier ze środka, I a także karteczkę z napisem OSTROŻNIE. Ale dlaczego?

Szukał szakala?

- Tak mi się wydaje.

- Ale kto to był? Dlaczego zabrał karton i te wszystkie

papiery?

- Nie zapominaj, moja droga, że ktokolwiek by to był,

wiedział, że paczka nadeszła właśnie dzisiaj. Wykorzystał również twoją nieobecność, żeby się tu włamać. Ze zdziwienia otworzyłam szeroko oczy.

- Sugeruje pan, że ktoś mnie śledził?

- A skąd by inaczej wiedzieli, kiedy mogą wejść? Nie przypuszczali tylko, że weźmiesz ze sobą szakala. Gdybyś go zostawiła, na pewno by go zabrali.

Rozważałam przez chwilę jego teorię, która napełniła mnie niesmakiem. Wstałam, podeszłam zdecydowanym krokiem do leżącej na podłodze torebki, wyjęłam z niej szakala, wróciłam na miejsce na kanapie obok Kellermana. Zaczęliśmy znowu wpatrywać się w figurkę. Trwało to dłuższą chwilę.

W końcu Kellerman powiedział:

- Zadzwoń na policję, Lidio.

- Nie - odparłam bez zastanowienia. - Ta sprawa ich nie zainteresuje. Przecież pan wie, że nie znajdą żadnych odcisków palców ani innych śladów. Nic nie będą mogli

zrobić.

- Jednak miało miejsce włamanie i coś zginęło.

- Och, niech pan będzie rozsądny, doktorze. W jaki spo-

21

Barbara Wood

sób mogą mi pomóc? Znaleźć pognieciony karton i zwróci mi go? A ja mam im powiedzieć, że to jedyna rzecz, jaka mj zginęła, i chciałabym ją odzyskać? Nie, to przecież bezsens Obracałam w palcach szakala. Był chłodny i gładki. N* jego niesamowitym pysku malował się chytry uśmiech. Miał szeroko otwarte oczy, potwornie wysokie i spiczaste uszy, które nadawały mu diabelski wygląd. Był to naprawdę zadziwiający przedmiot.

- Jest zrobiony z kości słoniowej, więc to wyklucza od razu międzynarodowy gang, specjalizujący się w kra-, dzieży kamieni szlachetnych -powiedziałam żartem, w którym jednak kryła się odrobina prawdy, ponieważ za wszelką cenę usiłowałam doszukać się motywu włamania. - Chcę wiedzieć, dlaczego go szukają. Nie podoba mi się ta cała historia. Zaskoczyła mnie i nie wiem, co mam robić. Nie jestem przyzwyczajona do takich tajemnic albo niespodzianek. Żyję w uporządkowanym świecie, w którym wszystkie kwestie rozwiązuje się w sposób naukowy. Od pierwszej po południu moje życie zupełnie się zmieniło. Najpierw zatelefonowała siostra, z którą nie rozmawiałam od czterech lat. Potem przyszła paczka z tym niesamowitym upominkiem. A teraz - rozłożyłam ręce i zatoczyłam łuk - to! Nie wiem, jakie znaczenie ma szakal w tej całej sprawie, ale z pewnością są tacy, dla których jest ogromnie ważny. A chciałabym wiedzieć, bo to jest mój szakal i włamano się do mojego mieszkania. Ciekawa jestem... - Do głowy znów zaczęły mi się niecierpliwie cisnąć bezładne myśli. - Może on ma jakąś wartość pieniężną? Sam pan mówił, że może okazać się wartościowy, jeżeli istotnie jest autentyczny.

- Tak, ale nie popadajmy w przesadę. To tylko jeden pionek z całej gry. - Wzruszył ramionami. - Z pewnością cenny dla kolekcjonera. Ale nie na tyle cenny, żeby od razu włamywać się komuś do mieszkania.

- A potem kraść pudełko i opakowanie! Szalenie zagadkowa historia, prawda? Co ten szakal w sobie ma? - Popatrzyłam na figurkę pod światło, jakby kość słoniowa była

22

Psy i szakale

ezroczysta, a pod nią można było wyczytać odpowiedź. PMówi pan, że były inne? I W starożytnym Egipcie na pewno, ale nie wiem...

A gdyby się okazało... - przerwałam na chwilę - że tylko ói szakal przetrwał aż do dziś, czy podniosłoby to jego

wartość?

- Możliwe. Z całą pewnością jednak możemy stwierdzić,

że tak nie jest.

- Oczywiście. Wystarczy popatrzeć na fotografię z pańskiej książki. Są na niej inne pionki. Dlaczego więc ten jest taki ważny? A może - w głowie zaczynała mi kiełkować pewna myśl - ktoś chciał skompletować całą grę i brakowało mu tylko mojego szakala. Czy taki komplet byłby cenny? Ta gra w psy i szakale?

- Myślę, że bezcenny.

- Dobrze. Przypuśćmy, że ktoś był już bliski zebrania wszystkich pionków, bo zajmował się tym całymi latami i brakowało mu zaledwie jednego czy dwóch. Taki zbieracz chciałby koniecznie zdobyć szakala, prawda? Mógłby się posunąć nawet do rabunku.

- To śmieszne. Ktoś taki po prostu zgłosiłby się do | ciebie i zapytał o cenę. Za dużo oglądałaś filmów kryminalnych i nie myślisz logicznie. Kolekcjoner usiłowałby ubić z tobą interes, bo wiedziałby dobrze, że dla ciebie to tylko pamiątka, bibelot, który może ci służyć co najwyżej za przycisk do papieru. Uważam, że przeoczyłaś sedno tej całej zagadki. Nie jest nim wcale włamanie ani kradzież pudełka, ani nawet sam szakal, choćby nie wiadomo ile był

I wart.

- A więc co tu jest najważniejsze?

- Twoja siostra, Adela.

- Adela! - Klasnęłam w dłonie. - Oczywiście! Przecież od niej się to wszystko zaczęło. Ale czy w ten sposób nie Powracamy znowu do anonimowego zbieracza? Załóżmy, że chciał kupić szakala od Adeli, a ona nie chciała mu go sPrzedać. Odrzuciła ofertę i wysłała mi figurkę. To mogłoby wiele wyjaśnić.

23

Barbara Wood

- Tak - powiedział wolno, ale widziałam wyraźnie, nie bardzo się ze mną zgadza.

Im dłużej zastanawialiśmy się nad tą sprawą, tym dziej stawała się tajemnicza. Kawałki tej układanki nie do siebie nie pasowały. Gdyby szakal był pusty w ku i zawierał skradzione diamenty, cała ta zagadka byłal z pewnością łatwiejsza do rozwiązania. Wtedy powiedzii łam coś, co zdziwiło mnie samą o wiele bardziej niż Kej lermana:

- Muszę pojechać do Rzymu.

- Co? - zapytał, jakbym mu właśnie oświadczyła, Księżyc jest zrobiony z żółtego sera. Odwróciłam się niego i zobaczyłam, że w jego łagodnych niebieskiej oczach, pełnych ciepła i dobroci, pojawił się wyraz nied( wierz ania.

- Przecież pan wie, że muszę.

W chwili gdy ubrałam swoje myśli w słowa, uwierzyłam,! że mam rację.

Aby dotrzeć do sedna tej sprawy, musiałam porozma-j wiać z Adelą. Po prostu nie miałam innego wyjścia. Nici wątpiłam, że w ten sposób znajdę odpowiedź. Poza tymi byłam pewna na pewno, że włamywacz wróci i tym razeml wszystko może się skończyć o wiele gorzej, jeżeli będęl w domu.

- Nie rób tego - poprosił zupełnie zwyczajnie Keller-j man. Nie wygłaszał złowróżbnych przemówień ani też nia opowiadał, jak bardzo przeraziłam go swoim pomysłeml Powiedział tylko: „Nie rób tego" i w tym jednym zdaniii zawarł wszystkie przestrogi, obawy i lęki tego świata.

- Ale przecież ona tego chciała, doktorze. Dlatego dcl mnie dzwoniła. Wcale nie po to, żeby uprzedzić mniej o nadejściu przesyłki z szakalem, tylko po to, żeby sprowa-i dzić mnie do siebie. Nie miała okazji wytłumaczyć ma dlaczego, ale myślę, że musi być jakiś ważny powód. W jej| głosie było coś... - Z wyraźną determinacją potrząsnęła głową i powtórzyłam: - Muszę jechać. Oprócz niej nie m< już żadnej rodziny.

24

Psy i szakale

Ale przecież przez cztery lata...

I To wcale nie tak długo, jeśli zważyć, że płynie w nas 'ama krew i straciłyśmy tych samych rodziców. Takiej ^lnej więzi nie może zerwać ani czas, ani odległość. Gdybym to ja do niej zadzwoniła, choćby na drugi koniec świata, i poprosiła: „Przyjedź, jesteś mi potrzebna", na pewno by to zrobiła. I pan doskonale o tym wie. Doktor Kellerman pokręcił głową i zrobiło mi się go żal.

- Lidio, to takie niebezpieczne. Ach te emancypantki! Chyba urodziłem się trochę za późno.

Poklepałam go po ręku, jakby był moim ojcem, i powiedziałam:

- Proszę się nie martwić. Pojadę do hotelu Residence Pałace, znajdę Adelę i oddam jej ten nieoczekiwany prezent. Powspominamy stare, dobre czasy, popłaczemy troszkę i znowu będę panu pomagać. Wrócę tak szybko, jak się da.

- Nie podoba mi się ten pomysł - powiedział, ale w jego oczach kryło się coś jeszcze.

Niestety ja nie zrozumiałam jego intencji, ponieważ słyszałam tylko wypowiedziane na głos słowa. Nie zrozumiałam tego, co mówił swoim tęsknym spojrzeniem - było zbyt subtelne, żeby się przedrzeć przez kokon emancypantki, którym się opancerzyłam. O wiele później, za późno, zrozumiałam, co doktor Kellerman chciał mi tyle razy powiedzieć. Chciał, ale nie potrafił.

To jednak stało się o wiele później. Tymczasem doktor próbował metody łagodnej perswazji, ale bezskutecznie. Wiedział, że jestem niezależną, wyemancypowaną kobietą, i zdawał sobie sprawę, że w żaden sposób nie zdoła mnie odwieść od raz podjętej decyzji.

- Myślałam, że ucieszy pana moja podróż do Europy.

- Nie o taką podróż mi chodziło. Sama wiesz zresztą doskonale, że coś tu nie gra. Zdajesz sobie również na Pewno sprawę z tego, że włamywacz lub, jak wolisz, włamywacze wrócą. A może nawet pojadą za tobą. Nie jesteś

bezpieczna, dopóki szakal znajduje się w twoim posiadaniu.

25

Barbara Wood

- Toteż oddam go osobiście ofiarodawczyni. Mam na paszport, bo zamierzałam jechać do Hongkongu. Sz< pionka przeciwko ospie jest nadal ważna i mam pienią w banku. Czy będzie mi potrzebna wiza?

- Do Włoch? Lidio...

- Przez ten czas zamieszkam u Jenny. Powiem jej, Z( w mieszkaniu będą przeprowadzać dezynfekcję. Potem \J ślę telegram do Adeli. Jutro powiem siostrze Cathcart, tf muszę wyjechać w pilnych sprawach rodzinnych, i złapjj pierwszy samolot do Rzymu. Zaraz zarezerwuję miejsce. I Zrobiłam dwa kroki w stronę telefonu.

- To zupełnie do ciebie niepodobne.

Jego słowa zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Oczy* wiście, że miał rację. Odkąd ukończyłam szkołę pielęgniarj ską, mieszkałam sama i przez cały ten czas nie zrobiłam nid bez zastanowienia. Nic, czego musiałabym potem żałować* A teraz proszę bardzo: jedna rozmowa telefoniczna, jedna przesyłka, i stałam się tak samo nieobliczalna jak moj^j siostra. W ciągu jednego popołudnia nabrałam tych wszyst kich cech, których tak w niej nie lubiłam.

Niestety nic nie mogłam na to poradzić. Wtedy, w czas tego dziwnego, szalonego wieczoru wydawało mi się, ż jedynie w taki sposób mogę rozwiązać swoje problemy.

Powinnam była posłuchać doktora Kellermana.

Rozdział trzeci

Doktor Kellerman odprowadził mnie na lotnisko i pocałował po raz pierwszy w czasie naszej trzyletniej znajomości. Uścisnęłam go jak dobrego wujka i zapewniłam raz jeszcze, że wszystko będzie dobrze.

O tej porze na lotnisku międzynarodowym w Los Angeles było tłoczno i gwarno, ale doktor Kellerman rozmawiał ze mną tak, jakbyśmy byli sami w jego gabinecie. Położył mi mocno ręce na ramionach i powiedział po raz szósty tego ranka:

- To szaleństwo, Lidio. Powinnaś była wezwać policję i pozwolić, żeby oni zajęli się tą sprawą. Przecież włamywacze nie wrócili. Z tego, co wiesz, nie chodziło im jednak o szakala. Może zresztą coś ukradli, a ty nawet tego nie zauważyłaś. Wydaje mi się, że ponosi cię wyobraźnia. A twoja siostra jest zupełnie postrzelona i w dodatku samolubna. Chce cię podstępem zwabić do Rzymu. Włamanie do twego mieszkania to czysty zbieg okoliczności. Równie dobrze mogło ci się to przytrafić kiedy indziej.

Ale ja byłam pewna swego.

- Nie, doktorze. Nie zgadzam się z panem. Moja siostra wplątała się w jakąś dziwną aferę i sądzę, że potrzebuje mojej pomocy. Im dłużej myślę o naszej rozmowie, tym bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu. Ona się czegoś bała. Może właśnie dlatego tak nagle wyprowadziła się z hotelu i nie mogła zostawić żadnej wiadomości. Może za tym szakalem - poklepałam torebkę, w której go schowałam - kryje się coś więcej, niż nam się wydaje. W końcu jest Pan tylko chirurgiem, doktorze. Cóż pan może wiedzieć

27

Barbara Wood

0 takich sprawach? - dodałam, żeby się z nim trochę p droczyć.

Pocałował mnie po raz drugi w czasie naszej trzyletni znajomości.

- Cathcart bardzo się martwi. Dobrze wie, że nawet potwór jak ja musi docenić twoje umiejętności ciebie nigdy nie ciskałem narzędziami o ścianę, prawda?

- Wrócę, zanim się pan obejrzy.

- A kto tak pięknie pozwija mi nici? Och, Lidio... Doktor Kellerman pokręcił głową z rezygnacją.

Zgodnie z jego radą wymieniłam trochę pieniędzy na lk ry, kupiłam pisemko z krzyżówkami i zgłosiłam się do odj prawy. Uświadomiłam sobie, że naszemu pożegnaniu towa* rzyszył pewien rodzaj napięcia, i to odkrycie trochę mnid zaskoczyło. Kiedy tylko znalazłam się na pokładzie 741

1 rozlokowałam na swoim miejscu, zamówiłam Krwawi Mary na pokrzepienie przed startem. Stwierdziłam z ulg^ że sąsiednie miejsce jest wolne, i tak już miało pozostać ai do Nowego Jorku. Bardzo potrzebowałam paru godzin spokoju, żeby pomyśleć.

W czasie naszego pożegnania znowu nie dostrzegł w oczach Kellermana czegoś, co bardziej wrażliwa kobieta z pewnością by zauważyła. W rezultacie opuściłam Los Angeles z błędnym przekonaniem, że gdyby w Rzymie przytrafiło mi się jakieś nieszczęście, nikt by po mnie nie płakał.

Wtedy, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, moje myśli przeniosły się z doktora Kellermana na Jerry'ego Wildera, interesującego anestezjologa, z którym się kiedyś umawiałam. Wydało mi się dziwne, że akurat teraz wspominam krótkotrwały romans sprzed dwóch lat. Kiedy odrzutowiec oderwał się od ziemi i poczułam oddziaływanie ciśnienia na swoje ciało, przypomniałam sobie zupełnie bez emocji nasze ostatnie spotkanie i jego cierpkie słowa:

- Jesteś bardzo dobrą pielęgniarką, Lidio. Prawdopodobnie najlepszą na całym oddziale. Wspaniale asystujesz

28

Psy i szakale

• h Na OIOM-ie pracujesz jak niezawodna przy °^Taf robL naprawdę dobrą robotę. Cały P^ ^ała *aszynl \Z że kiedy wychodzisz ze szpitala, nic się n * ^nleganatym,^* j___ nieleeniarką,

polega u« v^ ~,

tobie nie zmienia. W dalszym ciągu jesteś pielęgniarką, e kobietą. Zawsze na pierwszym miejscu stawiasz me-H n vnę i nie sądzę, żebyś miała jakiekolwiek inne zaintere-

° Byłam zaszokowana i urażona, a jednak wiedziałam, że jerry ma rację. W ciągu tych krótkich trzech miesięcy, kiedy się z nim spotykałam, ani razu nie pomyślałam, że to miłość, i właściwie nigdy mu się całkowicie nie oddałam. Może nie mogłam, może nie chciałam. Tak czy inaczej związek nasz przybrał znów chłodny, ściśle zawodowy charakter.

Samolot nie ryczał już teraz tak głośno, ciśnienie spadło i odetkały mi się uszy. Piłam właśnie drugą Krwawą Mary i słuchałam muzyki klasycznej przez słuchawki, kiedy nagle zdałam sobie w pełni sprawę ze swojej sytuacji...

Tak oto po raz pierwszy w życiu leciałam za granicę samolotem odrzutowym 747, żeby szukać siostry, której mogło tam już wcale nie być. Ponadto, i to naprawdę mnie zadziwiło, po raz pierwszy w swoim idealnie zorganizowanym życiu pomyślałam zaledwie przelotnie o karierze zawodowej i rzuciłam wszystko dla czegoś, co mogło się okazać zwykłym wariactwem. Tak właśnie zrobiłam.

I choć zdałam sobie sprawę ze swojej głupoty, podążałam dalej do celu, mimo że zupełnie nie miałam pojęcia, co mnie może spotkać na końcu tej drogi.

¦todczas przelotu nad oceanem miejsce obok zajęła inna pasażerka, ale na szczęście była to cicha, spokojna zakonnica, która przez większość czasu spała lub czytała książkę. Lot z Nowego Jorku do Rzymu miał trwać siedem iodzin, tak więc pozostały nam jeszcze trzy godziny podró-zy. Rzym przestawał być abstrakcją, powoli stawał się

rzeczywistością.

Usiłowałam usadowić się wygodnie w fotelu, żeby się ""zemnąć, bo miałam za sobą dwie prawie nie przespane

29

Barbara Wood

noce. Telefon Adeli wytrącił mnie z równowagi; jak strzał z rewolweru wywołał lawinę wspomnień, kty przez wiele lat szczęśliwie udało mi się uniknąć. Lecz j$ głos otworzył drzwi do przeszłości, a skoro już raz zosta* otwarte, nie można ich było z powrotem zamknąć. Nas^ dzieciństwo, dorastanie, śmierć rodziny, nagłe rozstań! i ostateczne pożegnanie cztery lata temu - wszystko wrócił do mnie z taką siłą, jakby nasza rozłąka trwała zaledwie o wczoraj.

Przez telefon nazwała mnie Liddie.

Zacisnęłam mocno powieki, ale wiadomo przecież, 2 chowanie głowy w piasek nie uchroni nikogo przed bolę nymi wspomnieniami. Widziałam wyraźnie przed sobą J twarz: Miała makijaż rodem z „Vogue'a" i szałową fryzur Jej czarujący uśmiech kpił ze mnie, drwił z mojego powa nego stosunku do życia i zachęcał do wspólnej włóczęgi \ świecie. Taka była moja siostra cyganka, która w przeć wieństwie do mnie miała styl i osobowość, co zawsze czyi niło z niej ozdobę wszystkich przyjęć.

Nie zdając sobie sprawy, że stałam się prawdziwą ko-l lekcjonerką ostatecznych pożegnań, usiłowałam przywołał w pamięci ostatnie spotkanie z Adelą, odtworzyć każdl słowo i gest.

- Pora na mnie, Liddie. Poważnie. Wiem, że tak naj prawdę wcale nie chcesz, żebym z tobą mieszkała. Zawszd bardzo ceniłaś sobie swoją prywatność, więc się po prostsi wyprowadzę. Poza tym uważam, że Ameryka jest dla mnif za mała. Chcę podróżować. Mam tyle do zrobienia przed trzydziestką.

- Na miłość boską, przecież dopiero skończyłaś dwa

dzieścia dwa lata!

- Osiem lat to wcale nie tak dużo czasu. TV już starannie zaplanowałaś swoje życie i wszystko masz poukładane na swoim miejscu. W szufladkach. Jestem pewna, że zrealizujesz swoje plany. Ale ja... - zrobiła dramatyczną pauzę i westchnęła - nie wiem, co jutro mi przyniesie. Musze wiele przeżyć, zanim mi stuknie trzydziestka.

30

Psy i szakate

p^ coz

. « widzie w tej trzydziestce takiego szczególne- z ty

- Adel<V nas?Sce umarli, Adela straciła poczucie kiedy nasi roo . ^^ g.ę zmlemła _

S^L^żebyś zrobila jakieś na

- Ja już mam plan!

- Trudno nazwać poślubienie bogatego człowieka...

- Och, Liddie! - przerwała mi. W jej piskliwym śmiechu wyraźnie pobrzmiewała dezaprobata. - Mogę się założyć, że ty nigdy nie wyjdziesz za mąż. Jesteś na to zbyt wyzwolona. Do końca życia pozostaniesz panną. Wyemancypowaną

panną.

Przykryłam się kocem po szyję i przycisnęłam twarz do

okna, żeby zobaczyć, co widać na zewnątrz. Było jednak I zbyt ciemno, mieliśmy wylądować na lotnisku Leonarda da [Vinci o 8.30. W kabinie paliły się przygaszone światła, wszyscy spali. W szybie zobaczyłam odbicie swojej twarzy, tak przypominającej twarz Adeli. Byłyśmy w ogóle bardzo do siebie podobne, ale to ona miała w sobie coś, jakiś dodatek, który odróżniał ją ode mnie. Miałyśmy taki sam kolor oczu i włosów, taką samą cerę, a nawet figurę, ale Adela wiedziała, jak podkreślać swoje walory, a ja byłam zadowolona z tego, co dała mi natura. Moim największym atutem były oczy, ponieważ zdawały wspaniale egzamin na | sali operacyjnej. Patrząc ponad chirurgiczną maską potrafiły przekazać każdą myśl.

Ktoś dotknął mojego ramienia, otrząsnęłam się z zadumy i wróciłam myślami na pokład samolotu, żeby stwierdzić, że siedząca dotąd obok mnie zakonnica wstaje z miejsca.

I - Przepraszam - powiedziała - ale tam z przodu są moje najome. Rozmawiałam już ze stewardesą i pozwoliła mi *S Przesiąść. Czy nie ma pani nic przeciwko temu? Będzie 1 łatwiej zasnąć, jak sobie pójdę. Jestem tego pewna.

31

Barbara Wood

Zabrała swoją torbę podróżną spod siedzenia i rj Dowoli do przodu między rzędami.

Kiedy tek patrzyłam, jak jej drobna sylwetka Ą wśród śpiących cieni, przestraszyło mnie nagłe pojawii Tę mężcizny. Uśmiechał się do mnie po przyjaciel w ręku trzymał podręczną torbę.

- Czy mogę usiąść? - zapytał.

^SSSznałazłsięprzymnie,postawiltOrbę! siedzeniem i zapiął starannie pas.

i szakole

ć sie od umia

obok

- uprzy-

jaciii w tobLch. Wszystko «skaw n, to, OiWowki! Lubi puii krzyżówki?

patrzę, na niego iak o„,en»a,=,

dzeniu

d«a n»9«Ml tęu» P^*™^, sie ten

^^^^

„iłem n.toae.»J« godsi„ach lora „„.cl, P«"M"°™aP sJ wędrówka l»dow

celu,

w dół.

a j ^5

L5

moją twarz, a po-

ze mną rozmowy,

po czym zmarszćBstarus; i kark,'

" Raczej nie. Czas szybciej leci przy ****«;*-& UB_______ t . m

nigdy ich nie kończę. Chce pan spróbować? - NiedbaW blemem częstej zn

gestem wręczyłam mu pismo, a on przyjął je chętnie, « ^ dłuzszą chwilę w, bardzo mnie zaskoczyło. . M tem gdy nadal nie udało ti

- Dziękuję. Problem logiczny jeszcze nie ^wiązany ^ glowę mówiąc; ne ]esi dosyc

Przewracał strony. - No, jest! O, chyba dosyc trudny! Ser _ ^ ^ ^ ^tAym razie to deczne dzięki. Ostatnie dwie godziny zawsze najbaraz« ^^ ^^ ^^ ^^

"Spoglądałam się uważnie nowemu towarzyszowi podrdl „^f^^S wzrok¦&[°^'L^timy^^ *ft TSiczasem zagłębiał się w łamigłówki, które rorio| Myl ^it. Przypomniałam sobie na^ch osiemnaści la

sobą na opuszczonym stoliku. Do rozwiązania proWe- q m ogląda^ M» lonu, patrząc

mu logicznego podszedł z niemal nabożnym s^^l i siedziałam w wykuszu .f ^f^. Mojej młodszej wygładził stronę, poprawił się na siedzeniu, wyprosfj M pokryty rosą trawmk przed do ^ wyszla na

Sew i dotknął ołówka koniuszkiem języka, ^PfłnfJ3 o rok siostry nie było. Poprzedmeg uS. Jego wiek oceniłam na około trzydziestki, był swie*J ^

32

Barbara Wood

randkę i jeszcze nie wróciła. Rodzice i młodszy brat chali na weekend do San Diego, ale spodziewałam się w domu już parę godzin wcześniej. Siedziałam więc w oknie, świtało, a ja zastanawiałam się, gdzie oni wsz;

się podziali.

Wtedy dwaj mundurowi policjanci nagle zapukali

drzwi.

- Rozwiązywała pani kiedyś taki? Uniosłam gwałtownie głowę.

- Problem logiczny? Próbowała pani?

- Nie, nie. Nie mam cierpliwości.

- Rozumiem. Niektóre naprawdę zabijają człowiek ćwieka. Na przykład ten. - Zaśmiał się i pokręcił głc Upchnął pismo w kieszeni na siedzeniu na znak, że re nuje, i westchnął. - Poddaję się.

Po raz pierwszy od chwili, gdy opuściłam Los Angel miałam ochotę się uśmiechnąć. Niezależnie od tego, k był mój nowy towarzysz podróży, z pewnością miał mi sposób bycia. Jeszcze raz dokładnie go sobie obejrzała i dostrzegłam ładne szare oczy i zdrową opaleniznę. Ubi ny był w garnitur, na którym nie było nawet zagniecen mimo wielogodzinnej podróży przez Atlantyk. W ogóle w glądał świeżo i rześko, jakby dopiero co wsiadł do samol tu. W przeciwieństwie do mnie - pomyślałam z przeraź niem. Włosy miałam w nieładzie, makijaż rozmazany, a1 pogniecionej sukience widniało kilka żenujących pl? Widocznie pojawiły się tam, kiedy jadłam kolację.

- John Treadwell - przedstawił się i wyciągnął dłoń.

- Lidia Harris - odparłam nieśmiało, podając mu rę Wymieniliśmy mocny uścisk dłoni.

- Pani czy panna?

- Kobieta.

- Tak też mi się wydawało. Ale pani kobieta czy pan

kobieta?

Roześmiałam się i kręcąc głową dałam za wygraną. M łam wrażenie, że John Treadwell potrafiłby nawet wyci nąć ostrygę ze skorupy.

34

Psy i szakate

porabi

ia na tym

Rzymu

ale mam

szym razem. ^«*~—•-

Apani? „ Palące-odparłam z lekkim tylko waha

- W Residence Pałace ««h

niem. ' ,, Hill Bardzo ładna dzielnica.

- Wiem. To na Panoli HiU-»» podróży.? Przypuszczam, że tak pani poradź*) bm^P ^ ^^

- Nie. Moja siostra *m mieszaj^ ibski. jeśli będzie

- Przepraszam,nie chciałembycwsci^ ^.^

pani miała wolne popo

Z przyjemnością pokażę r-

możemy przejechać autobusem oziui"-

Wydałam z siebie dźwięk, którym» ^ 0 Adeh, i znów zaczęłam patrzeć przea sieu • . lam sie też,

szakalu i moim niepewnym jutrze. Zastanaw kiedy się obudzę.

,

Rozdział czwarty

Psy i szakate świetna komunikacja autobusowa

znajdzie się panl

Samolot zaczął stopniowo schodzić do lądowania. Spój. lam na zegarek i stwierdziłam z ulgą, że już wkrótce znajd my się na międzynarodowym lotnisku Leonarda da Vi John Treadwell mówił coś do mnie na temat Hiszpańsł Schodów i skórzanych rękawiczek, ale go nie słuchał Przybrałam uprzejmy wyraz twarzy, a moje myśli rozpi chły się we wszystkich możliwych kierunkach naraz.

Już na włoskiej ziemi, kiedy samolot zakończył a stewardesa podziękowała w paru językach pasażem wspólną podróż, z udaną energią chwyciłam tore i płaszcz, po czym poszłam za Johnem Treadweliem do odpraw. Przeszliśmy razem przez kontrolę celną, a on proponował, żebyśmy pojechali tą samą taksówką. Prz łam jego propozycję z pewną ulgą, ponieważ bałam trochę samodzielnej wyprawy w nieznane miasto.

Podczas prawie trzydziestokilometrowej jazdy z lotni położonego niedaleko ujścia Tybru prawie się do siebie odzywaliśmy. Pędziliśmy autostradą, wpatrzeni w okno, którym migał przepiękny krajobraz. Kierowca taksówki gadatliwym małym człowieczkiem. Wyprzedzał wszysi inne auta, ignorując sygnalizację świetlną, i opowia nam, jak wspaniale gotuje jego siostra. Nie zwracaliśmy

niego uwagi.

John wytłumaczył mi, że hotel, w którym miałam zatrzymać, znajduje się wprawdzie nie w samym centj ale w dobrej dzielnicy. Nie miało to dla mnie znaczeni Treadwell poprosił kierowcę, żeby najpierw odwiózł mw a potem wyjaśnił:

36

\ co jest za m,u""iV iuż dojeżdżamy. .

RZym, oczywisc«. NLJ»L 4skich zaułkach pięknej Samochód kluczył Po krę^ L ^ ^ Archimede

S"micy willowej, az ^oncu ^ Residence Pałace. al sie *aZleJ™*tolal się szczególnie imponu-hotel nie pr^ento^1 oętaczające go kamieni

zapłacić fikało

słyszeć.

ella, żeby pozwolił mi Nawet nie Cciał o tym

pani ze mną jutro albo

stoi?

- To bardzo mile z pana strony.

się

trzymać razem. Zgoda?

-Zgoda. Jeszcze raz bardzo aziC^ W-

Kola taksówki zaterkotały na bruku wąsa j Patrzyłam, jak samochód znika za zakrętem, po czym niosłam wzrok na hotel.

Przy wejściu panował spokój. —- -przed podwójnymi szklanymi drzwiami, 2 tier nie walczył z rozwścieczonymi turystami, nie tarasował całkowicie sznur taksoweK. vy stwie do innych wielkomiejskich hoteli, gazie rojno i gwarno, Residence Palące spra\ ^" g przystani. Ja szukałabym właśnie takiego

37

Barbara Wood

ale zupełnie nie rozumiałam, dlaczego zamieszkała tu siostra. Ten hotel zdecydowanie nie był w jej guście.

Adela. Serce zabiło mi mocniej. Wyobraziłam sobie] otrzymała moją wiadomość i czeka na mnie w pokoju, po tych czterech latach stałyśmy się sobie obce, czy nadal rozmawiamy ze sobą jak siostry? Milkniemy co ch la, czy też nie pozwalamy sobie nawzajem dojść do słów Jakże dziwne byłoby nasze spotkanie w tych niezwykł okolicznościach.

Weszłam do środka i znalazłam się w ciemnym pon holu. Leżący na podłodze dywan był trochę wytarty, a rośli zakurzone, ale można się tu było dopatrzeć śladów da świetności. Na tablicy ogłoszeń dostrzegłam wywieszkę. myśliłam się, że jest to program zwiedzania Rzymu wycieczki. Na górze wywieszki widniała informacja z sem w języku japońskim: „Takashaki Tours, Kyoto".

Przy recepcji kręciło się kilku turystów. Sami Japoń cy. Wszyscy mieli na głowach białe kapelusze i a fotograficzne pod pachą. Oglądali pocztówki i paplali z zachwytem na ich temat. Ale Adeli wśród nich nie Wyminęłam Japończyków i stanęłam naprzeciwko cjonisty.

- Przepraszam. Czy mówi pan po angielsku?

- Oczywiście, proszę pani. - Uśmiechnął się do m czarująco.

- Bogu dzięki. Na pewno będzie pan mógł mi pomóc] Szukam siostry, Adeli Harris, która mieszkała tutaj przed| dwoma dniami. Być może nie wymeldowała się jeszcze ni dobre albo przynajmniej zostawiła dla mnie wiadomość. Ja również nazywam się Harris. Lidia Harris. Czy byłby uprzejmy to sprawdzić?

- Jest Amerykanką? Przytaknęłam z zapałem.

- Amerykanie się u nas nie zatrzymują. W Rzymie niewielu turystów. Kiepski rok. Mieszkają w murach « sta. Niedaleko Forum Romanum. U nas mieszkają lfc grupy. W zeszłym tygodniu byli Francuzi, teraz Japończyk

Psy i szakale tek przyjadą Jugosłowianie. Ale Amerykanów

nie ma. przyjechała tu z grupą. Jest sama. Sądzę, że

°idowała się stąd dwa dni temu. Czy może pan sprawczynie

dziĆ?n 7vwiście - Odwrócił się i przez chwilę studiował " mna książkę hotelową. W końcu powiedział: - Przykro

Ogr°ale taka osoba nie jest u nas zameldowana. 1 O mój Boże - westchnęłam. - Tego się właśnie obawia-m Jednak się wyprowadziła. Czy jest pan pewien, że nie

zostawiła swojego obecnego adresu? Koniecznie muszę się

z nią skontaktować. Mężczyzna był wyraźnie zdziwiony.

- Ja w ogóle nie przypominam sobie takiego nazwiska. Kiedy ona tu, według pani, była?

- Dwa dni temu. Zamówiła stąd rozmowę do Stanów. Dlatego jestem pewna, że tu mieszkała. Wysłałam jej również telegram. Z pewnością go otrzymała. Byłabym wdzięczna, gdyby pan sprawdził, czy nie zostawiła dla mnie wiadomości.

- Jak już mówiłem, nie pamiętam takiego nazwiska, ale poszukam jeszcze raz.

Coś było nie w porządku. Sposób zachowania recepcjonisty, a może to coś, co określamy jako intuicję, mocno mnie zaniepokoiło. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na żadne dobre nowiny. Nie myliłam się.

- Przykro mi, proszę pani, ale żadna Adela Harris nie mieszkała nigdy w naszym hotelu. Być może zatrzymała się gdzie indziej.

- Telefonowała z Residence Pałace - powtórzyłam spokojnie. - Najprawdopodobniej rozmawiała ze mną, stojąc w tym korytarzu. Wiem na pewno, że tu była. Dostałam od niej paczkę z adresem zwrotnym. To jest wasz adres. Chciałabym, żeby pan sprawdził jeszcze raz, ale trochę uważniej.

Moje zachowanie nie zrobiło na nim wrażenia. ^Oczywiście, przepraszam na chwilę.

razem zniknął na dobre, a ja oparłam się łokciem

39

Barbara Wood

o blat i znowu popatrzyłam na hol. Japończycy bez wJ nia przygotowywali się do wycieczki. Z jadalni doctt brzęk talerzy i ożywione rozmowy tych, którzy spóźnij na śniadanie. Parę osób pisało listy w przyległym do] salonie, w którym stały przesadnie wypchane krzesła i napy. Na ścianach wisiały duże lustra w rzeźbionych mach oraz stare ryciny zabytków archeologicznych. I wtedy go zobaczyłam. Miał w sobie coś, co z moją uwagę. Był tylko nieco wyższy ode mnie, świel ubrany i trochę bardziej śniady niż większość Włoch Nosił ogromne okulary słoneczne, które zasłaniały pr całą twarz. Oparł się niedbale o ścianę i czytał jakąś ską gazetę. Zupełnie nie mogłam zrozumieć, co mnie w tak zafrapowało, ale kiedy już miałam odwrócić w mimowolnie znowu zaczęłam mu się przyglądać.

- Bardzo mi przykro, proszę pani - powiedział rec cjonista z żalem w oczach. - Sprawdzałem wiele razy. i nąłem się o całe dwa miesiące, ale w naszym hotelu ni nie mieszkała osoba o tym nazwisku.

Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem.

- Przecież to niemożliwe! - krzyknęłam. - Wiem, że była!

Rozłożył bezradnie ręce.

- Proszę posłuchać. Telefonowałam do tego hotelu eto dni temu, tuż po północy, i rozmawiałam z kimś z recepc Ten mężczyzna powiedział mi, że moja siostra uregulow rachunek i się wyprowadziła.

Wzruszył ramionami kręcąc głową.

- Może zameldowała się u was pod innym nazwiski Może...

- Na pewno nie. Amerykanie nie mieszkają w nasz; hotelu, i to już od dawna. Zatrzymują się w Hiltonie al w Holliday Inn. Interesy idą bardzo kiepsko. Od pi miesięcy przyjeżdżają do nas tylko grupy. Poza nimi b zaledwie parę osób.

Maksymalnie poirytowana, westchnęłam i cofnęłam > o krok. To wszystko do niczego nie prowadziło.

40

Psy i szakale

w takim razie powiedziano mi przez telefon, rachunek? Kto był wtedy na dyżurze?

Tnifii Barom.

ć ietnie. Czy będę mogła z nim porozmawiać? ' pTyjdzie tu wieczorem, proszę pani. ~~ wspaniale. - Znów rozejrzałam się po holu. Japończy-I 'uż wyszli, ale mężczyzna z gazetą nadal tkwił w tym Y 3vm miejscu. Robił na mnie dosyć dziwne wrażenie i nic emogłam na to poradzić. - W takim razie proszę o pokój. Osobną łazienką, o ile to możliwe.

- Służę pani.

Kiedy wpisałam się już do książki hotelowej, złość tro-hę mi przeszła i doszłam do wniosku, że to wszystko pewnością uda się w jakiś prosty sposób wytłumaczyć, ostanowiłam się zdrzemnąć, wziąć prysznic, zejść do ja-alni i coś zjeść, a potem zagrozić Baroniemu, że go za-trzelę, jeżeli mi nie powie, gdzie jest Adela.

Recepcjonista potrząsnął dzwonkiem. Boy, ubrany w pa-iasty, biało-czerwony strój, pojawił się natychmiast i wziął oją jedyną walizkę.

- Pręgo - powiedział, puszczając mnie przodem. Gdy go mijałam, zerknęłam szybko przez ramię. Człowiek z gazetą zniknął.

-l o zapierającej dech w piersiach jeździe windą o rozmiarach budki telefonicznej i pobieżnych oględzinach ogromnego apartamentu, położyłam się na łóżku, żeby sprawdzić, czy jest wygodne, po czym natychmiast zapadłam w sen.

Spałam sześć godzin, podczas których nawiedziły mnie trzy

'szmary senne. Kiedy wreszcie się obudziłam, nie miałam

Ujęcia, gdzie jestem. Natychmiast jednak wszystko sobie

Przypomniałam, przeklinając jednocześnie ból pleców, które-

>*e nabawiłam, śpiąc tyle czasu w tej samej pozycji. Mimo

łatw froche wypoczęłam i czułam, że teraz będzie mi

lej stawić czoło nowym okolicznościom. Okazało się, że

am w Pięknym apartamencie umeblowanym antyka-

41

Barbara Wood

mi. Na podłodze leżały stare piękne dywany, a na porozwieszano ryciny, takie same jak te, które wid w holu. Poczułam się mile zaskoczona.

Nie zabrakło tu również balkonu z rozsuwanymi <j mi, wychodzącego na piękną kamienicę sąsiadującą telem. Z uśmiechem spojrzałam na położony w dole i uświadomiłam sobie, że zaraz zobaczę Rzym. I zobac łam. Ten widok naprawdę mnie zafascynował, a późn przekonałam się, że był w dodatku charakterystyczny tego miasta. Podziwiałam czerwonobrązowe budynki z b konami i kwiaty w doniczkach porozstawiane dosłowi wszędzie. W dole rosły jakieś dzikie krzewy i rozło drzewa. Z każdego balkonu zwieszały się najprzeróżni sze, głównie zielone i brązowe, pnącza.

Leżąc w wannie w łazience, która czystością i rozmia mi przypominała mi do złudzenia salę operacyjną, zasta wiałam się, co zrobię, jeśli nocny recepcjonista wyprze rozmowy ze mną, a ja stracę w ten sposób wszelkie sza na odnalezienie siostry. I co wtedy mam zrobić? Wracać

Ameryki?

Kiedy wycierałam się już ogromnym miękkim ręc kiem, wyobrażałam sobie podróż do domu, rozmowę z K lermanem, szakala w charakterze przycisku do papie i czekanie na włamywaczy.

Nagle zamarłam i wyprostowałam plecy. Zrozumiał dlaczego tak zainteresował mnie mężczyzna z gazetą. Już go kiedyś widziałam.

Byłam pewna, że to ten sam człowiek. Nie było mo o pomyłce. Przeszłam wtedy przez kontrolę celną w to^J rzystwie Johna Treadwella i szukaliśmy taksówki. Rózg dałam się i dostrzegłam śniadego mężczyznę w okularach Wtedy również czytał gazetę, a ja obdarzyłam go przeW nym zainteresowaniem. Być może dlatego, że nie wy jak typowy Włoch. Albo dlatego, że trzymał w ręku gaz tak, jakby ją czytał, a mnie się wydawało, że tylko uda W każdym razie wpatrywałam się w niego przez chwi* a zaraz potem wsiadłam do taksówki.

42

psy i szakale

wielkim pospiccni*. ~____ wyszłam

Ubieralwyjęlam z torebki szakala, przyjrzałam mu się >°3lie potem owinęłam go w chusteczkę i schowałam Zebki. Włożyłam ją pod pachę i ruszyłam szybko po scł^ ^staroświecki włoski hotel stanowił wyzwanie dla 6 tkich ścisłych umysłów, bo mimo że mieszkałam na Terim piętrze w pokoju 307, minęłam sześć kondygnacji, anim znalazłam się na dole. Być może budynek został w ten sposób zaprojektowany, ponieważ był położony na zboczu wzgórza. Gdy tak pędziłam w dół, trzymając się pięknie wypolerowanej marmurowej poręczy, usłyszałam echo własnych kroków i przez chwilę miałam wrażenie, że jestem w kościele. Otaczały mnie białe gipsowe ściany; co jakiś czas na mojej drodze pojawiał się piękny antyczny mebel lub przedmiot z kutego żelaza, a wokół panowała cisza jak makiem zasiał. Mijałam ciche korytarze, zakurzone paprocie i myślałam, że nigdy w życiu nie byłam w równie czarującym i osobliwym miejscu.

Jadalnia była naprawdę ogromna i z pewnością wiekowa. Ją również ozdabiały charakterystyczne rzeźby, ryciny i wyblakłe gobeliny rozwieszone na ścianach. Gdy pochłaniałam już spaghetti, z pewnością lepsze od tego, które jadałam w Stanach, wyobrażałam sobie, że w czasach przed wynalezieniem klimatyzacji trudno byłoby chyba zaprojektować chłodniejsze wnętrze. Jednocześnie zastanawiałam się, jaka temperatura panuje tu w zimie.

Dwa kieliszki wina wprawiły mnie w doskonały nastrój. poszłam do holu i zaczęłam pisać list do doktora Kellermana. ~ Tak? - Uniosłam gwałtownie głowę, bo ktoś wypowiedział nagle moje nazwisko. Tuż za mną stał otyły Włoch ze świecącą łysiną. "" To Ja jestem Luigi Baroni. Zdaje się, że chciała pani

1 mr*ą rozmawiać.

cn tak! - Pospiesznie zebrałam swoje rzeczy i zaczę-upychać je w torebce. Wtedy wyczułam końcami pal-

43

Barbara Wood

ców twardą figurkę. Pomyślałam, że muszę niej jakieś bezpieczniejsze schronienie. - Bardzo szę, że pana widzę. Nazywam się Lidia Harris. 1 w nocy rozmawialiśmy ze sobą przez telefon.

- Słucham? - Jego twarz pozbawiona była w wyrazu.

- No wie pan! Nie zapomina się chyba tak łatwo z Ameryki. Było po północy, a ja usiłowałam znal strę. Powiedział mi pan, że się wyprowadziła.

- Przykro mi, proszę pani, ale ja nie odbierałem telefonu.

- W takim razie zrobił to ktoś inny. Proszę zrozu rozmawiałam z kimś, kto pracuje w tym hotelu. -

Ps1j i

Mówił wspaniałą aa

, ale

ssrL;

rozmawiałam z kimś, kto pracuje w tym hotelu. - TracL tylko wzruszy^ gprawa jest prosta

powoli cierpliwość i mówiłam coraz bardziej piskał- W takim r ukać wasze rejestry. ać a\e męż-

głosem. - Kto jeszcze dyżuruje tu w nocy? Lsimy sami pi ^^ gwaltownie pr<^ ^mie:

- Nikt, proszę pani. Ostatnio zawsze jestem sam. Intł Recepcjoni& , powiedział barazo y . klopotów. sy idą kiepsko. Musieliśmy zwolnić trochę personelu; kyzna uniosi^ ^ oszczędzić panu meryteńslriei,

- Chwileczkę. - Mówiłam wolno, ale o wiele za głód - Pr0 , eL dama pójdzie do ambaS^obeirzą pańskie

Atro ta mioa^^^ ^^ wszyscy sodi

Dzwoniłam do tego hotelu dwa dni temu. Rozma z recepcjonistą. Dziwnym zbiegiem okoliczności macie nowie bardzo podobny głos. Dowiedziałam się od ni moja siostra uregulowała rachunek i się wyprow Chciałabym zobaczyć pokwitowanie.

- Ależ proszę pani...

- Staram się nie tracić cierpliwości. Chcę obejrzeć totekę.

- To są poufne dane. Nie mogę pozwolić, żeby... Już miałam zamiar zachować się bardzo niegrzecz

gdy nagle do naszej rozmowy włączył się ktoś trzeci.

- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał.

Kiedy na niego spojrzałam, poczułam, jak mocno wali serce. Był to ten sam mężczyzna, którego widziała** lotnisku, a potem w hotelowym holu. Miał na nosie te s* przesadnie wielkie okulary, które całkowicie zasłania oczy, a pod pachą trzymał zwiniętą gazetę.

- Niechcący podsłuchałem rozmowę państwa siałem, że może postaram się w czymś pomoc.

44

ięgi

jedn

zrobiły wrażenia, ak groźby te chyba

, powiedział:

11J UU Łiv^ ^ "- — •> .

la policję, to trudno, ale laszych gości.

- Więc ta młoda

Ameryki tylko po to, żeby

lo policji?

- Przykro mi, proszę Pana. awiać z dyrekto-

- Czy możemy w takim razie y

oczywiście! -

lnie uszczęśliwiony, że — joir7pń

'odpowiedzialności za rozwój wydarzeń.

45

Barbara Wood

Kiedy wyruszył pospiesznie na poszukiwanie sweg0 fa, jeszcze raz przyjrzałam się mężczyźnie, który | mnie, żebym przyjęła jego pomoc, i zaczęłam się zastj wiać, jak wygląda bez okularów.

- Naprawdę nie musi pan zawracać sobie gło

sprawą, panie...

- Proszę wybaczyć. Nazywam się Ahmed Rasheed. Aż uniosłam brwi ze zdziwienia. Cóż jest właściwie

nego w tym, że będąc w Rzymie, nawiązuję znajomość z bem? Nic, poza tym, że od początku, nawet na lotrL wydawał mi się jakiś dziwny, a teraz wręcz niesamowity,

- Lidia Harris. Dziękuję raz jeszcze, ale sądzę, że j

sobie poradzę.

- To dla mnie żaden kłopot. Włosi są niezwykle gość i usłużni. Hotel też bardzo mi się podoba. Znajdziemy siostrę, zanim zdążymy się obejrzeć.

My? - pomyślałam.

Recepcjonista wrócił do nas i przyprowadził drugi mężczyznę, który nazywał się Mangifrani i był zastę dyrektora. Baroni właśnie zapoznał go z sytuacją. Ma frani uśmiechał się uroczo. Eleganckim gestem zapr nas do swego gabinetu, zaproponował herbatę i pozwo przejrzeć rejestr byłych gości hotelu.

- Strasznie mi przykro, proszę pani. Bardzo chciał" służyć pomocą, ale jak sama pani widzi, siostra pani n

u nas nie mieszkała.

Był bardzo uprzejmy i wielkoduszny, a ja zachował się tak niegrzecznie. Zrobiło mi się wstyd. Nigdy nie r łam awantur w miejscach publicznych. Pan Mangifri który wyjątkowo pasował do tego hotelu, okazał więcei dobrą wolę. Niestety, nie mógł jednak znaleźć mojej sio: - A może - zaczął Rasheed, który z jakiegoś niezr< miałego powodu nadal mnie nie opuszczał - pani sio tylko odwiedzała tutaj kogoś, a ten ktoś już się wypr( dził. Kiedy pani zadzwoniła, recepcjonista powiedział to pani siostra opuściła hotel, a miał na myśli kogoś zu nie innego.

46

psy i szakale

się

S

j, ale nie

SZa? 7 pewne ma pan rację. Dziękuję bardzo za pomoc. ' rzv mogę zaprosić panią na kawę? " Nie - odmówiłam, może trochę zbyt szybko. - Myślę, że -de do swojego pokoju i trochę odpocznę. Adela na newno wkrótce się tu pojawi. Do widzenia.

Obróciłam się na pięcie i odeszłam najszybciej, jak mogłam Ponieważ obawiałam się trochę windy, zdecydowałam się pójść schodami. Przypomniałam sobie jednak, że gdy znajdę się na trzecim piętrze, będę musiała przejść następne trzy kondygnacje. A także i to, że w moim pokoju nie ma telewizora ani nic do czytania. Zawróciłam i poszłam z powrotem do holu.

Gdy byłam już przy recepcji, w drzwiach pojawili się Japończycy. Rozmawiali cienkimi, śpiewnymi głosami i uśmiechali się przyjaźnie, kiedy mnie mijali. Kilku z nich nie weszło do hotelu. Powędrowali dalej w dół ulicy. Instynkt podpowiedział mi, żeby pójść w ich ślady. Minęliśmy kino amerykańskie, a potem szliśmy dalej ulicą Via Archi-mede. Moja intuicja została nagrodzona. Weszliśmy wszyscy razem do małego sklepu o dźwięcznej nazwie Daily American. Kiedy japońscy turyści nawiązali dwujęzyczny dialog z włoskim sprzedawcą, w powietrze wystrzeliła kaskada perlistych dźwięków, a ja patrzyłam na półki z pa-Pierosami, batonikami, książkami i pismami. Przegląda-am nieliczne pozycje w języku angielskim i nie mogłam ę zdecydować, co wybrać. Oderwałam na chwilę wzrok od Slążek i wyjrzałam przez okno. Po przeciwnej stronie ulicy stał Ahmed Rasheed i wy-

raznie mnie obserwował.

teresują mnie te - powiedziałam i zaczęłam znów

2Perac wśród książek. - Ile kosztują?

^nquecento lirę, perfavore.

47

Barbara Wood

- Dobrze. - Czułam wyraźnie, że mam spocone r< Proszę zapakować.

Wręczyłam sprzedawcy pieniądze, on wydał mi resztę i piero wtedy zebrałam się na odwagę, żeby jeszcze raz wyj przez okno na ulicę. Ahmeda Rasheeda już tam nie był0

Niepewnie wyszłam w mrok i ogarnęły mnie złe p] czucia. Właśnie wtedy, w delikatnym świetle latarni pr Via Archimede, wdychając kojące wieczorne powietr? nabrałam niezbitej pewności, że Adela ma kłopoty.

Może nie kierowałam się wyłącznie intuicją i domysł mi. Gdy szłam tak chodnikiem w kierunku jasno oświet nego hotelu, jeszcze raz przeanalizowałam sytuację. Oc; wiście, istniała możliwość, że to wszystko okaże się kłym nieporozumieniem. Moja siostra mogła przeciJ przyjść do hotelu z wizytą do przyjaciółki, która natycl) miast potem wyjechała. Niełatwo jest czasem dogadać s przez telefon, szczególnie na taką odległość. Adela mieszłl teraz po prostu gdzie indziej, i tyle.

Takie rozumowanie mogło się wydawać logiczne. Niest ty tylko pozornie, ponieważ nie zawierało wyjaśnię dwóch najbardziej nurtujących mnie kwestii, a mianow cie: co się stało z moją depeszą i dlaczego Baroni twierdz tak uparcie, że nie odbierał żadnego telefonu z Ameryki

Odważyłam się wsiąść do windy; kiedy powoli ruszy z turkotem w górę, pomyślałam, że bardzo bym chciał przedyskutować to wszystko z doktorem Kellermanei Winda w końcu zatrzymała się niepewnie i drzwi otwórz) się z piskiem. Poczułam, że bardzo za nim tęsknię i żału; że nie ma go w pobliżu.

Wyciągnęłam się właśnie wygodnie na łóżku, k zelektryzował mnie dzwonek telefonu. Miałam przez ch lę nadzieję, że to Adela.

- Halo - powiedziałam pospiesznie.

- Dzień dobry, mówi John Treadwell. —

- A to ty. - Nawet nie próbowałam ukryć rozczarować - Jak się masz?

48

Psy i szakale

.ni że sprawiłem ci zawód. ^^Tto chodzi. Myślałam, że może dzwoni moja

i0Strhcesz, żebym odłożył słuchawkę? Nie chcę blokować

A ^N^John. Prawdę mówiąc bardzo wątpię, czy ona się \ wie' Być może nie ma nawet skąd zadzwonić.

Czy to znaczy, że nie wiesz, gdzie ona jest? Sądziłem, a miałaś się z nią spotkać w hotelu.

Niestety, powstało małe zamieszanie. Jej tu nie ma. ewnie zatrzymała się gdzie indziej. _ Masz ochotę wyjść do miasta?

- Och nie. Dziękuję panu... to znaczy, dziękuję ci, ale nie. Jestem strasznie zmęczona.

_ W takim razie jutro. O której mam po ciebie przyjść?

0 ósmej? Dziewiątej?

W obecnym stanie ducha zupełnie nie miałam ochoty zacieśniać kontaktów z Johnem Treadwellem i już chciałam mu odmówić, kiedy jakiś wewnętrzny głos przypomniał mi o czymś, o czym udało mi się na chwilę zapomnieć. Ów głos szeptał uporczywie, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa śledzi mnie Ahmed Rasheed.

- O ósmej. Będę czekać w holu.

- Wspaniale. Możemy razem poszukać twojej siostry, chcesz?

- Świetnie. Do zobaczenia.

Kiedy odłożyłam słuchawkę, pomyślałam, że bliższa znajomość z Johnem Treadwellem to zupełnie dobry pomysł, 3eśli wziąć pod uwagę tę całą historię z Adelą, Rasheedem 1 takt, że zupełnie nie znam miasta.

Ugasiłam światło i ułożyłam się wygodnie na swoim piwnym łóżku, za oknami czekał na mnie Rzym, a ja znów

Pałam się na tym, że myślę o doktorze Kellermanie. Jego nosć zawsze dodawała mi otuchy, więc teraz, kiedy tak o nim°HPOkrZyŻOWały mi się plany, samo wspomnienie

Dokt lałal°iak balsam na splataną duszę.

r Kellerman miał jasnoniebieskie oczy. Ich zimne

49

Barbara Wood

spojrzenie mogło przyprawić o dreszcz nawet w g<w świetle lamp na sali operacyjnej. Wszyscy się g niektórzy nawet go nie lubili, ale cenili sobie bezpieczeństwa, jakie zawsze zapewniał swojemu s wi. W trudnych chwilach, gdy inni częstokroć wp! w panikę, on zachowywał kamienny spokój i widać byic całkowicie panuje nad sytuacją.

Długo jeszcze myślałam o Kellermanie, zanim w zapadłam w niespokojny sen.

Rozdział piąty

Ylusiałam być jednak bardzo zmęczona tuż po "rzyjeździe, bo kiedy następnego dnia rano wyszłam do dasta w towarzystwie Johna Treadwella, wydawało mi się,

znalazłam się w tej okolicy po raz pierwszy w życiu.

dzielnicy Parioli znajdowały się głównie domy czynszowe, spokojne hotele, a gdzieniegdzie małe sklepy i prywatne wille. Wąskie uliczki wiły się wśród strzelistych budynków z brązowoczerwonego kamienia. Z niezliczonej ilości [balkonów zwieszały się zielone i brązowe rośliny. Przechodnie, głównie Włosi, zachowywali się bardzo przyjaźnie i pozdrawiali nas po angielsku. Minął nas jakiś dziwny samochód, kilka rowerów i jeden autobus turystyczny. Chodniki były popękane, obsadzone drzewami; wśród nich pałętały się całe stada kotów. Koty stały nawet przed wejściem do hotelu, zupełnie jakby czekały na turystów.

Bardzo mi się to wszystko podobało. Uważałam, że znalazłam się w zupełnie egzotycznym, czarującym miejscu.

- Pójdziemy na piechotę?

- Czy to daleko?

- Do centrum mamy parę kilometrów. Droga prowadzi y czas w dół wzgórza. Bardzo piękna trasa. Jeżeli niepo-

Olsz S*C ° siostrę, możemy złapać autobus, który szybko

ezie nas do miasta za jedyne pięćdziesiąt lirów. Mówiąc o niepokoju, Treadwell użył eufemizmu, bo ja 1 Przerażona. Ponad wszystko na świecie chciałam szc siostrę i zdawałam sobie sprawę z czekających

razu dności- Poza ^m, kiedy obudziłam się rano, od Pomyślałam o Rasheedzie i usiłowałam sobie wmó-

51

Barbara Wood

wić, że jego częste pojawianie się na mojej drodze zwykłym zbiegiem okoliczności. Zapytałam w

0 numer jego pokoju, ale okazało się, że wcale

w Residence Pałace. W tej sytuacji trudno było przypadek, że najpierw spotkałam go na lotnisku, p< w holu, a jeszcze później przed sklepem naprzeciw! telu.

Znowu pomyślałam o Adeli. Przyjechałam do Rzynu niej, więc postanowiłam, że nie spocznę, dopóki nie uda] się jej odnaleźć. . - Wolałabym pojechać autobusem.

Doszliśmy do rogu ulicy i stanęliśmy przy znaku z na sem „Fermata". Kiedy tak czekaliśmy, John opowiadały co zobaczymy po drodze, a ja głaskałam koty, które przya się z nami przywitać.

- Rzym to miasto kotów - powiedział John, zerkając i zegarek. - Już trzy razy byłem w Rzymie i znowu robiąi mnie piorunujące wrażenie.

- Rzeczywiście, pełno ich tutaj.

- Jeszcze wszystkich nie widziałaś.

Właśnie podjechał autobus i weszliśmy do środka tyk mi drzwiami. Wrzuciliśmy pięćdziesięciolirowe monety i automatu; w odpowiedzi wypluł dwa białe bilety. Siedzia] łam przy oknie, a John bawił się w przewodnika

Teraz, gdy sięgnę pamięcią wstecz, bardzo trudno fl powiedzieć, co zrobiło na mnie większe wrażenie: natężę nie ruchu czy ilość drzew, bo oba zjawiska stanowią chan kterystyczny element rzymskiego krajobrazu. Wkroti przekonałam się, że mieszkańcy tego miasta kochają ziel

1 ogrody, tak samo jak jazdę samochodem.

Wśród mijanych budynków w rdzawoczerwonym k rze wyrastały piękne nowe hotele i eleganckie biurowce szkła. Renesansowe fasady mieszały się z betonem i | mem rodem z Madison Avenue. Ta różnorodność '<¦ *c™ tektoniczna zrobiła na mnie ogromne wrażenie, w fl rodzinnym mieście trudno by było napotkać takie 1 trasty.

52

Psy i szakale

wyglądał Rzym poza starymi murami, już za jedną z zabytkowych bram, Aureliusza, poraził mnie zupełnie rezydencje

Eleganckie budynki uży-

sprawiały wrażenie ponadczasowe. ^znOlCLCał7prosty styl architektoniczny i klasyczne r wakteryzowat je y^^ jednakowy _ brązowawy - kolor.

5! _ powiedziałam. - Nigdy jeszcze czegoś

Chara

akiego

nie

ogromną wagę do wyglądu mia-SStuTarLsuroweprzepisy.Wszystkie

h ,nvnki muszą wygiąć tak samo jak zabytkowe. n°!eA jednak Salam, że tak mi sie tylko wydaje.

toSWnak pewien wyjątek. Później pokaże ci, o co mTchodzi. Dojechaliśmy już prawie do końca trasy. Odzie chcesz najpierw iść?

N?e wiedziałam, co mam powiedzieć. W jaki sposób rzymianie szukają osób zaginionych? Siad Adeli urywał się w hotelu Residence Pałace, a tam niczego nie udało mi się ustalić.

- Nie wiem. A ,

- W takim razie może najpierw pójdziemy cos zjesc. Wyszliśmy z autobusu przednimi drzwiami i znaleźliśmy

się na ruchliwej ulicy. John skręcił w wąski zaułek i po paru krokach weszliśmy do maleńkiej restauracji, która sąsiadowała z kwiaciarnią i wyglądała zupełnie jak apteka z przełomu wieków. W środku był tylko bufet i jeden mały stolik przy oknie. Usiedliśmy przy nim, zwracając tym samym uwagę stałych bywalców knajpki, najwyraźniej nie Przyzwyczajonych do obecności zagranicznych turystów w swoim gronie.

- Powiedz - odezwał się John wlewając ogromną ilość itk do filiżanki z mocną kawą - na czym właściwie ten problem z twoją siostrą?

53

Barbara Wood

Popatrzyłam na niego.

- No tak. Przecież ty nic nie wiesz. Przepraszam, j Streściłam mu krótko całą historię. Jego interesuj

twarz przybrała zamyślony wyraz.

- Niezwykła opowieść - rzekł po chwili.

- Naprawdę tak uważasz? - Nagle poczułam, że ban, chcę wysłuchać jego opinii, bo wiedziałam, że potraf zdobyć na obiektywizm i oceni, czy nie zachowuję się chę zbyt histerycznie. - Nie przesadzam? Może martwi j bez powodu?

- Nie powiedziałbym. Gdyby zadzwonił do mnie tu z drugiego końca świata ktoś z rodziny, ktoś, z kimj dawno straciłem kontakt, a potem otrzymałbym taką ćĄ ną przesyłkę, po czym włamano by mi się do mieszkał a na koniec stwierdziłbym, że mój krewny przepadł i wieści, też bym się martwił.

- Obawiałam się, że tak powiesz. Adela z pewne wpadła tym razem w jakąś kabałę.

- Czy mogę obejrzeć tego szakala?

- Niestety, nie mam go przy sobie. Ale nie martw si« Jest dobrze schowany.

- Mam nadzieję. Musi być wiele wart, prawda?

- Pewnie tak. A poza tym to jest chyba klucz do cś zagadki.

Pomyślałam o Ahmedzie Rasheedzie, o którym w jak dotąd nie wspominałam, i zaczęłam się zastanawia jaki jest jego ewentualny związek z tą sprawą.

- Jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko, ale masz wiele spraw do załatwienia i nie chcę ci zawracać gł<

Psy i szdkale hnełam się do niego z ulgą. Naprawdę udało mu

- - m\iePdOnakSproponuję zwiedzenie Forum. Jeśli , Najpierw jea, ie nk nie wiedzą; zn0Wu zaczniesz

ęokaże,żewam ję zostawić to na koniec. Poza

e martf nchSbym, żebyś częściej uśmiechała się tak m bardzo cJcia y zam kazać ci wszystkie uroki Rzy-

hwile ale nie potrafiłam mu odmówić. ^CaTyła zbyt'kusząca. John TVeadwell miał wy-PerspeMywdi y ia_ Był czarujący, przystojny, a je-

SS kałaTelikatnie moja. Poza tym Adela nie fbvc daleko i doszłam do wniosku, że po czterech rozłąki dwie godziny nie mają większego znaczenia.

Czekaliśmy do czwartej, aż woda tryśnie z fontanny di Trevi a potem poszliśmy w stronę ambasady.

John okazał się niezwykle miłym towarzyszem spacerów Gdy tak wędrowaliśmy wąskimi, mniej zatłoczonymi uliczkami, cały czas zabawiał mnie niezobowiązującą rozmową. Wyczuł widocznie, że jestem spięta, bo bez przerwy żartował. W popołudniowym słońcu jego potargane przez wiatr włosy przybrały złocistokasztanowy odcień. Im dłużej szliśmy, tym bardziej byłam wdzięczna zakonnicy, która się przesiadła.

Ambasada amerykańska mieściła się w ogromnym, imponującym budynku przy Via Veneto i dopiero zaczynała się budzić do życia. Zdałam sobie sprawę, że właśnie tutaj I kryfe się moja największa szansa odnalezienia siostry i gdy

Daj spokój. Uwielbiam zagadki. Szczególnie takie, tf >st<> z zalanej słońcem ulicy wkroczyliśmy do ciemnego re dotyczą ładnych dziewczyn. Ale tak, jak powiedziała! *rza, poczułam, że wali mi serce, najpierw musimy znaleźć twoją siostrę. Może ambasl I ^^estety okazało się, że nie ma tu żadnych wiadomości będzie nam mogła jakoś w tym pomóc. NiewykluczO eli.

zresztą, że tam czeka na ciebie jakaś wiadomość.

- Masz rację! Nie przyszło mi to do głowy.

- Poza tym, nie zdziwiłbym się wcale, gdyby się ofc że po naszym powrocie zastaniesz jakieś wieści w łi

p .

powiln ? mi' Że nie mogę pójść Z tobą na fC3ę " ^ałam' kiedy siedzieliśmy już w starym zielonym,

*anym autobusie, który właśnie rozpoczął wspi-

54

55

Barbara Wood

naczkę na Pariolli. - Mam nadzieję jednak, że miesz. Jeśli w ogóle mam szansę znaleźć Adelę, ^uw^. siedzieć w hotelu i czekać, aż da o sobie znać. ^

John kiwnął głową. Choć chciał, żebym poszła 21 jednej z luksusowych restauracji przy Via Veneto J! łam, ze się nie gniewa, a przeciwnie, współczuje mi. pj niewiele nam pomogła, bo nie mieliśmy żadnych poszlak ani nawet fotografii mojej siostry, tak miałam prawa mieć do nich pretensji. Ambasada zawfc mnie jeszcze bardziej, bo gdyby Adela rzeczywiście cłl się ze mną skontaktować, skorzystałaby z takiej możliJ zwłaszcza że miała na to aż trzy dni.

- W takim razie zjedzmy kolację w twoim hotelu I prosił.

Spojrzałam w jego roześmiane oczy i już nie miał ochoty odmówić. Po wyjściu z ambasady poczułam się talnie i naprawdę potrzebne mi było towarzystwo i mężczyzny.

- A więc? Kolacja w hotelu?

- Kolacja w hotelu - zgodziłam się.

John czekał w holu, a ja tymczasem pobiegłam szył na górę. Usprawiedliwiałam się przed nim na tysiące! sobów, ale prawdziwe powody zachowałam dla siebie; pierwsze, tliły się we mnie resztki nadziei, że Adela $ szła do hotelu i wsunęła mi liścik pod drzwi, a po dri chciałam sprawdzić, czy szakal jest na swoim miejscu, tym, jak przetrząśnięto mi mieszkanie, miałam na tym obsesję.

Szakal był dokładnie tam, gdzie go zostawiłam, a pokoju nikt się nie włamał. Nie znalazłam natomiast żadi wiadomości od Adeli. Szybko przyczesałam włosy, u wałam lekko usta i pospiesznie wróciłam do Johna.

Na kolację zjedliśmy eskalopki cielęce, wypiliśmy wsi niałą włoską kawę, a potem John namówił mnie na s] po Pariolli. Szliśmy jasno oświetlonymi chodnikami, jąc kwiaciarki stojące na każdym rogu i cale rodziny, cieszyły się wspólnie tym pięknym wieczorem.

56

Psy i szakah A ke i postanowiłam choć przez krótkie chwile

Od czego pochoo _ ^ e na wszystkim.

,rażenie, że ^^Jterwtm Populusąue Romcmu* czyli \ Dosłownie oznaczaczasach ^^ miał naprawdę

enat i l"d B^""Wraz z nastaniem cesarstwa zaczęto go Łniosłe znaczeń^ W boliczny. Teraz Włochy mają

raktować:*sposób« J demokracja, toteż sądzę, ze po rezydenta ! zn°w P ćJszlachetny fragment swego dzie-KaTkontSuowa? pi^ną tradycję. Mnie się to po-

ioba. .,_._,__ nawet na Workach na śmiecie!

' słupach sygnaliza-

wSS naprawdę dużo wiesz o Rzymie.

Tak To fascynujące miejsce.

: 32 długo zamierzasz tu zostać? Przeze mnie me mo-e\eś do tei pory niczego załatwić.

Mo a praca wiąże się ściśle z podróżowaniem krążę wtacto i z powrotem między naszym biurem w Nowym Jorku a przedstawicielstwami w Londynie 1 Rzymie. Mam fundusz reprezentacyjny, więc nikt nie będzie miał pretensji, jeżeli przedłużę swój pobyt o dzień czy dwa.

- Jestem ci bardzo wdzięczna. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Trudno mnie nazwać doświadczoną turystką. Poza tym nigdy nie potrafiłam rozwiązywać zagadek. Prowadzę bardzo zwyczajny, uporządkowany tryb życia.

- Jak na sali operacyjnej?

- Właściwie tak. Czasem tylko jakiś nieoczekiwany wy-Padek zakłóca zwyczajny bieg rzeczy.

~ Tak jak to zrobiła twoja siostra? Roześmiałam się.

- Tak, mniej więcej tak samo. - Zatrzymaliśmy się na niesieniu, z którego mogliśmy podziwiać położony w do-e> Pięknie oświetlony Rzym. * Och! - szepnęłam z zach

ęknie oświetlony Rzym.

Och! - szepnęłam z zachwytem.

57

Pzy i szakale

opatrzności za to, że nas ze sobą zetknęła. pierwsze ^fc na włoskiej ziemi.

^ p

jego P°mOCkonana że teraz już mogę sobie dać radę sama. Byłam Prz<^ imniej myślałam, idąc korytarzem w stronę Tak P^ J nie padłam na Rasheeda, który nagle choddf;ie na mej drodze nie wiadomo skąd. p° p yepraszam panią, panno Harris. Zastanawiałem się

Barbara Wood

Jak za dawnych czasów czarna wstęga Tybru dzielą świetlone miasto na część wschodnią i zachodnią. 2 łam lekko, a John Treadwell objął mnie delikatnie. Qd patrzyłam na to miasto, które wyglądało zupełnie v snu, pomyślałam, że chyba zaczynam zakochiwać się niie, i przyszło mi do głowy pytanie, dlaczego wł nigdy dotąd tu nie byłam.

Aż do tej pory sądziłam, że prowadzę szczęśliwe Ldało się pani odnaleźć siostrę.

Niestety, teraz się okazało, że się myliłam, bo tak naprał właśnie, czy ^ ^

było puste i smutne. - Nheed wciąż miał na nosie okulary słoneczne i gazetę

i Mógł się łatwo za nimi ukryć. Ponieważ wiedziałam ęze nie mieszka w Residence Pałace, zaczęłam się zastanawiać, co on tu, u licha, robi.

- Czekałem na panią - powiedział, ]akby czytał w moich

myślach.

- Słucham?!

- Doszedłem do wniosku, że jeśli nie odnajdzie pani siostry, może będę mógł pani pomóc, bo mówię po włosku i znam nieźle miasto.

- Dziękuję - wyjąkałam. - Mam już przewodnika, a poza tym zrobiłam chyba wszystko, co w mojej mocy. Byłam nawet w ambasadzie i na policji. Niestety nie na wiele się to przydało. Postanowiłam się jednak nie denerwować. Adela jest na pewno gdzieś w pobliżu. Może pojechała na wycieczkę do Neapolu albo gdzie indziej.

Czy pytała pani o nią w Muzeum Egipskim w Watyka-

- Zimno mi. Możemy wracać?

- Oczywiście.

Wróciliśmy znowu na rozgrzane jeszcze ulice, wtapia się w przyjazny tłum. Hotel był jasno oświetlony i miał? wrażenie, że uśmiecha się do mnie na powitanie. Za małam się w holu, gdzie podziękowałam Johnowi za niały dzień i wysiłek, jaki włożył w odnalezienie siostry. Spojrzał na mnie i zapytał:

- Kiedy wreszcie zobaczę twojego tajemniczego s la?

- Jutro ci go przedstawię, dobrze?

- Umowa stoi. - Zawahał się i wiedziałam, o czym m; Powiedziałam więc szybko:

- Naprawdę jestem bardzo zmęczona. Mam zam wziąć gorącą kąpiel i natychmiast pójść spać.

- Nie dasz się namówić na strzemiennego? Na przy na kieliszek benedyktyna albo koniaku?

Pokręciłam głową bez przekonania.

- Nie, jestem wykończona. Nie byłabym dobrym kom nem do rozmowy.

- Wcale nie jestem tego taki pewien - powiedział, dał za wygraną, choć obawiałam się, że będzie n Położył mi delikatnie ręce na ramionach, pocałował lekko w czoło i szepnął: - Zatelefonuję do ciebie Dobranoc, Lidio.

- Jeszcze raz bardzo dziękuję. Dobranoc. Patrząc, jak wychodzi z hotelu i zatrzymuje ta

nie?

Brwi same powędrowały mi do góry i aż się cofnęłam. - Co takiego?

hmed Rasheed zachował kamienny wyraz twarzy. Nie 1 ziałam jego oczu i na dobrą sprawę w ogóle nie wie-az*lam, jak wygląda.

3 była tylko taka sugestia. Dobranoc pani. Życzę powodzenia.

S*ę od(ialał, gapiłam się na niego z głupią miną tk d

p ę g gpą ą

n tak' dopóki w holu nie pojawili się znajomi Ja-cy* °króciłam się wtedy na pięcie i pobiegłam scho-

58

59

Barbara Wood

darni w górę, przeskakując po dwa stopnie naraz. 2 lam się w pokoju od środka na oba zamki i zabezpieczyłam drzwi prowadzące na balkon. Osi się na łóżko i poczułam, że serce dosłownie wyrywa z piersi. Zrozumiałam bowiem, że ze słów Araba wyciągnąć przerażający wprost wniosek. Ahmed Rasheed wiedział o szakalu.

J uż nie spałam, kiedy zadzwonił telefon. Omal nie łam sobie nogi, gdy biegłam, żeby podnieść słuchaw]

- Adela? - wykrztusiłam prawie bez tchu.

- Przykro mi. To tylko ja. - Usłyszałam głos J Obudziłem cię?

- Nie. - Zmrużyłam oczy, bo raziło mnie wpad przez okno słońce. - Już jakiś czas jestem na nogach. W czekam.

- A długo masz zamiar tak czekać? Bezwiednie wzruszyłam ramionami.

- Myślę, że powinniśmy się trochę powłóczyć -dalej John. - Nie zamierzam jeszcze iść do biura i ni nie zawiadomiłem nikogo, że jestem w mieście. Mog więc wybrać na wagary. Co ty na to?

- Naprawdę nie wiem, John.

- Tylko na trochę. Musisz przecież zwiedzić Rzy wiadomo, kiedy znów ci się nadarzy taka okazja. Co zamiar powiedzieć znajomym w Los Angeles? Że cały siedziałaś w hotelu? Daj spokój. Chcę ci pokazać i wyjątkowe miejsce.

Wpadające do pokoju słońce zapraszało do wyjścia. Zaczęłam się łamać. Tak trudno było się < Johnowi. Poza tym, przez cały wieczór myślałam o niczych słowach Rasheeda, z których wynikało jedne nie, że on wie o szakalu. Postanowiłam opowiedzieć ko Treadwellowi, ale chciałam to zrobić osobiście.

- No dobrze - powiedziałam. - Ale tylko na chwilą Adela tu przyjdzie... cóż, tym razem ona będzie musiafl mnie zaczekać.

Psy i szakdle

• nodoba! Posłuchaj. Muszę coś jeszcze za-mi Się tkajmy się w mieście. Pamiętasz drogę do f/ak iuż tam dojdziesz, przejdź na drugą stronę m 'a esz się dokładnie u stóp wzgórza Oppian. Idź ulicy-Zna^ 0\kamy się przy Domus Aurea. Bo to właśnie na gÓrę' nkazać Złoty Dom Nerona, chcę u ^ale Tylko co będzie, jak się zgubię?

" !1Sp zgubisz się. Nie możesz przeoczyć wzgórza. Jest ~ * aiownicze, zielone, trochę przypomina park. Tam Domus Aurea. Powiedz po prostu: „Domus wskaże ci drogę. Teraz jest dziewiąta, "się tam za godzinę? Będę czekał na ciebie

zap

z biletami. # v . « * •

_ bobrze. Do zobaczenia o dziesiąte].

W pierwszej chwili chciałam zabrać ze sobą szakala. Przemyślałam to jednak i w ostatniej chwili postanowiłam schować go gdzie indziej. Ten diabeł z kości słoniowej znowu będzie bezpieczny, a wieczorem pokażę go Johnowi. Kiedy wyszłam na dwór i oślepiło mnie słońce, od razu poprawił mi się nastrój. Nie śledzili mnie żadni tajemniczy mężczyźni. Nie zdarzyło się nic niewytłumaczalnego. Wsiadłam do autobusu 52 i dojechałam do Piazza San SiWestro. Stamtąd poszłam dalej na piechotę. Po prawej cały czas miałam Tyber i szłam z przyjemnością w stronę Koloseum i Forum. Oglądałam wystawy, wąchałam kwiatki i na te parę minut zapomniałam, z jakiego powodu przyjechałam do Rzymu, całkowicie ulegając czarowi tego miasta.

W Koloseum zobaczyłam charakterystyczne dla tutejsze-tfajobrazu stada kotów i „kocie mamy", czyli stare loszki, z czarnymi szalami na głowach i papierowymi ami w rękach, które spacerowały po ruinach i karmiły y makaronem. W chwilach takich jak ta żałowałam, że ¦zabrałamze sobą aparatu.

1 wuał rację. Znalazłam bez trudności Viale delie Aurea, wiodącą od ulicy otaczającej Koloseum aż >rza. Po przyjemnym spacerze pod drzewami, wśród

60

61

Barbara Wood

przeplatanej rzeźbami zieleni, podeszłam do $ otwartej na oścież bramy, za którą zobaczyłam strudzonych turystów i maleńką kasę z biletami, za bramę i usiadłam na marmurowej ławce. Mój wskazywał dziesiątą pięć, ale Johna jeszcze nie

Mężczyzna w kantorku palił papierosa i czytał pięciu turystów spoglądało od czasu do czasu na z i zerkało w stronę innej bramy, która sprawiała wr jakby została wbudowana we wzgórze. Za bramą była ciemność i wyglądało to tak groźnie, że oczyma wyob zobaczyłam chrześcijan - męczenników, którzy wi mieli stanąć oko w oko z lwem. Nie dostrzegłam nic mogłoby naprowadzić mnie na ślad Złotego Domu ani innych wspaniałości, podobnych do tych, które oglą na Wzgórzach Palatyńskich, zamieszkanych niegdyś p największe osobistości w historii Rzymu: Augusta, Ty sza, Livię, Kaligulę, Klaudiusza i Mesalinę.

Znowu zerknęłam na ukrytą za kratami pieczarę. A wi to była siedziba Nerona, największego tyrana w dziej; Rzymu i jednej z najbardziej szokujących postaci w ni rii świata. Szalonego cesarza rzymskiego, okrutnego dercy, który najprawdopodobniej zgładził świętego i świętego Piotra. To był jego dom.

Moje rozważania zostały raptownie przerwane p pewną otyłą damę. Gdy szła, jej uda ocierały się o sie i wydawały dźwięk przypominający szelest

- Jest pani Angielką? - zapytała kobieta.

- Amerykanką - odparłam i zmrużywszy oczy spo; łam na jej opromienioną słońcem sylwetkę.

- Cudownie! Ja też. - Usiadła obok mnie i położyła pulchną dłoń na ramieniu. - Czyż to nie fascynujące i w wstrząsające? W pozytywnym sensie, oczywiście.

- Ma pani na myśli Domus Aurea?

- Mówiłam o Rzymie, kochanie. Przyjechała pani z

Psy i szakale

• flacji Ale my't0 znaczy mo:ia mama i ^ osz" poWodu mi ^ wycieczkę przez cały rok i nic nie mogło zędzalyś111^ d ^^ pomysłu. Była już pani kiedyś u Nero-ias odwieś em już drugi raz. Zupełnie niesamowite!

ni szok, szczególnie jeżeli widziała już pani te żyje pa wzg($rzach Palatyńskich. Widziała pani,

j jest zupełnie inaczej. Tak eiem- k Cnej Dziurze w Kalku

zey wszystkie właśnie

raW^izo Zup

pą?

r?~No właśnie, imaj jcot *«*,>,*-.------

>raT mniczo Zupełnie jak w Czarnej Dziurze w Kalku-1 Można by pomyśleć, że mieszkają tu duchy. Aż skóra

ISDoirzałam znów na metalowe kraty i rozciągającą się

nimi ciemność prowadzącą W głąb wzgórza. Trudno się

było domyślić, co się w niej kryje. Ja sądziłam, że być może

jest to krypta.

- Oczywiście, za czasów Nerona Złoty Dom stał na otwartej przestrzeni. Pogrzebał go czas. Wewnątrz znajduje się najbardziej fascynujący labirynt, jaki uda się pani kiedy-jkolwiek zobaczyć. Zachowało się tam parę fresków i mozaikowa podłoga, ale w środku jest naprawdę strasznie i groźnie. To moje ulubione miejsce w całym Rzymie.

Uśmiechnęłam się uprzejmie do kobiety z jaskrawo I umalowanymi na czerwono ustami, która tak lubiła zjawiska nadprzyrodzone. Była wyraźnie podekscytowana, czego zupełnie nie mogłam powiedzieć o sobie. Cokolwiek by się kryło za tą liczącą dwa tysiące lat żelazną bramą, należało o zupełnie innej, tajemniczej rzeczywistości.

Neron wciąż tam mieszka - paplała Amerykanka. - Są nawet tacy, którzy widzieli jego ducha.

To rzeczywiście bardzo podniecające. - Rozejrzałam się oszukiwaniu Johna. Dochodziła dziesiąta dwadzieścia. Z Pr<>szę posłuchać. - Przyłożyła pulchną dłoń do ucha. Y wracają.

wzrokiem za przytłumionymi odgłosami rozmów w, usiłowałam wypatrzyć coś za kratami. Dostrze-kształt iskierki, a potem jasna plamka coraz

- Nie, jestem sama.

- My też. W tym roku jest mniej wycieczek zbioi

62

irdziej się powiększała, aż w końcu okazało się, że 10 ^ieci latarka, którą trzymał w ręku przewodnik grupy

63

Barbara Wood

wychodzącej właśnie na światło dzienne. Brama się z piskiem, a turyści kolejno wychodzili na dziękując Włochowi w różnych językach. Kiedy z powagą, usiłowałam dopatrzyć się w ich twarzach"§ jakichś przeżyć.

Ale te twarze były zupełnie martwe, nieruchome cy milczeli. Nie mogłam w żaden sposób odczytać ich Wtedy właśnie poczułam, że jestem strasznie cieką tak naprawdę tu pozostało po okrutnym Neronie.

- Idziemy? - zapytała moja nowa znajoma.

- Nie wiem... ja... Zobaczyłam, że wokół okrągl małego przewodnika zaczynają zbierać się ludzie, rej wchodzi następna grupa?

- Za godzinę.

Wstałam i jeszcze raz się rozejrzałam. Johna nigdzie było.

- To chodźmy teraz.

Pobiegłam do kasy i szybko kupiłam bilet za sto 1 Podeszłam do turystów zebranych wokół małego Wł który właśnie liczył swoje stadko. Krzyknął sei do k i zapisał na kartce cyfrę sześć. Potem zwrócił się do

- Wszystkie mówią po angielsku. To dobre. Gi angielski znać najlepiej. I wszystkie mówić ten sam 3 Czasem razem mam Niemcy, Grecy i Francese, marmm Dziś dla Giovanni praca łatwa. Idziemy, tak? Wszystki koło papy.

Otworzył bramę i cała nasza szóstka wkroczyła nw do zimnego tunelu.

- W domu Nerona łatwo się gubić. Wszystkie z Giovanni. Nigdzie nie odchodzić.

Szliśmy blisko siebie po nierównym podłożu, coraz bardziej w głąb tunelu za światłem latarki G niego. Było coraz ciemniej. Cały czas wytężałam żeby cokolwiek zobaczyć, tak że rozbolały mnie oczy. J pierwszy w życiu zdałam sobie sprawę, jak to 3es ślepym, i ta myśl mnie przeraziła. Światło latarki b: palec wskazujący. Musieliśmy się go trzymać.

Psy i szakdle

liśmy pierwszy postój, wszyscy zaczęliśmy się Kiedy zr baluszając oczy w ciemnościach. Dojrzeliśmy rozgtedać;^!rzy prowadzących dalej z pomieszczenia, wiele koryl znaleźliśmy. Giovanni mówił niemal z za- któryś ystfcich zbrodniach i okrucieństwach Nero-hwytem °^zumiaiam, dlaczego liczył nas tak dokładnie a, a Ja ^ściem do tunelu i zabronił gdziekolwiek się od-prZed całkowicie pogrążony w ciemnościach labirynt, czy-iektowany przez szaleńca pałac Nerona, mógł się ^atwą pułapką dla niewinnego turysty, wlekliśmy się od jednego pomieszczenia do drugiego, chając w skupieniu Giovanniego, który opowiadał le-¦ndy związane z tym tajemniczym zabytkiem, a ja żałowałam poniewczasie, że nie zaczekałam na Johna.

Minęło jakieś dziesięć minut, od kiedy znaleźliśmy się w chłodnych wąskich korytarzach labiryntu, gdy to się stało. Giovanni kończył właśnie jakieś opowieści o duchu Nerona, a ja zatrzymałam się na chwilę, żeby po raz ostatni popatrzeć na fresk, który miałam dosłownie przed nosem. Już w następnej chwili poczułam uderzenie w głowę, tępy ból i pogrążyłam się w ciemnościach, jeszcze większych niż te, które panowały w Złotym Domu Nerona.

64

Rozdział szósty

K,

Aedy się obudziłam, dziwnie dzwoniło mi w a w ustach czułam cierpki smak. Zatrzepotałam powi< i w pierwszej chwili zobaczyłam tylko kolorowe o różnych kształtach, z których żaden nie wydawał znajomy. Świadomość wracała jednak powoli i otac mnie rzeczywistość zaczęła stopniowo tworzyć pe raz.

Dochodziły mnie jakieś dźwięki i po chwili odkryła słyszę młodą kobietę, która mówi coś piskliwym głc Zrozumiałam też, że barwy i zapachy docierają z jaku pokoju, ale nie wiedziałam, co to za pomieszczenie. Pi smak w ustach kojarzył mi się z lekarstwem. Gdy dc do tego wniosku, musiałam mieć dziwną minę, bo tuż obok mężczyzna powiedział:

- Już się obudziła. Lidio? Lidio? Czy mnie słys Wpatrywałam się ze zdziwieniem w Johna Tread>

Cóż on mógł mieć, do licha, wspólnego z tą i< inscenizacją?

- Oczywiście, że cię słyszę.

- Grzeczna dziewczynka. Mówisz już zupełnie noi Znów usłyszałam wysoki, melodyjny głos, a wl<

lęgniarka pochyliła się nade mną troskliwie.

- Czuję się świetnie - jęknęłam, ale to nie Gdzieś z tyłu głowy czułam zupełnie surrealistycs

Kiedy tylko namacałam palcami to miejsce, odki jest tam ogromny guz. Byłam słaba i wycieńczona, datku miałam mdłości. Rozpoznałam bez żadnych ści typowe objawy szoku.

Psy i szakale

pchowo upadłaś. Pośliznęłaś się w Złotym Strasznie P® Uftś ^eżle głowę.

ferona Byłam kompletnie rozbita. Pulsowało mi } rany' iłam się tak, jakbym uległa wypadkowi samo-w czaszce iczuam^ ^ odzyskałam przytomność. -chodowemu .^ glowa. Strasznie w ^^ ^^ -ak in(jycze jajOł strasznie mi

Bie *!ViP sDÓźniłem. Nie dopuściłbym do tego. przykro, ze m^? *

A/rophnełam ręKą. m .

tvi nie twoja wina. Za bardzo mi się spieszyło na ie z duchem Nerona. 1, jak widać, doczekałam się. rhriałam się podnieść, ale John był szybszy. Położył mi

na ramionach i stanowczym gestem zmusił do położe-a się. I tak nie zdołałam jeszcze oderwać obolałej głowy

od poduszki.

- Był u ciebie lekarz, niedługo przyjdzie jeszcze raz.

Odpoczywaj, Lidio.

- Lekarz?

Teraz przyjrzałam się lepiej pomieszczeniu, w którym się znalazłam, i odkryłam, że leżę na małej kozetce stojącej najprawdopodobniej w izbie przyjęć. John Treadwell i włoska pielęgniarka z wąsikiem dotrzymywali mi towarzystwa. Żółte ściany były mocno odrapane, a meble zjedzone przez komiki. Na blacie przy umywalce stały przybory typowe dla gabinetu lekarskiego. Na jednej ze ścian wisiał wyblakły obrazek trudnej - przynajmniej dla mnie -) zidentyfikowania ruiny, którą obsiadły koty. W powie-iu unosił się typowy szpitalny zapach. J to nieco inny szpital niż ten w Santa Monica, ale «am, że dobre i to. Kiedy wrócił lekarz, okazało się, że wspaniałą angielszczyzną, a ponadto zna się świetnie ? dueczemu rozbitych czaszek. Jedno i drugie przyjęłam wia ly,ulgJ*- Rozmawialiśmy na temat stanu mojego zdro-woje profesjonalistów, ponieważ zdradziłam mu, zajmuję, a później pan doktor przebadał mnie pod Lrologicznym. Do tej pory nic nie wskazywało na e mózgu. Choć czułam się tak, jakby moja głowa

66

67

Barbara Wood

miała za chwilę rozpaść się na kawałki, na razie ni mi wstrząs ani krwotok.

Dziękowałam Bogu i za to.

Doktor chciał jeszcze robić jakieś badania, ale stowałam ostro i wyjaśniłam, że wiem, jakie obja\ okazać się groźne. Obiecałam, że gdyby mój stan sit szył, natychmiast wrócę do szpitala. Uspokoiłam go* tym zapewnieniem. Poprosił tylko, żebym oświadczenie, w którym zwalniam rząd włoski od jaku. wiek odpowiedzialności za moje zdrowie i stwierdzać wychodzę ze szpitala na własną prośbę. John nie t miał ochotę podjąć się opieki nade mą i popierał si doktora, który chciał, żebym pozostała w szpitalu. Z\ żyła jednak moja silna wola. Choć fizycznie czułe fatalnie, nie odebrało mi to zdolności logicznego ro? wania, które poprawiało się z minuty na minutę, położono przede mną formularze do podpisania, ślach utworzył mi się już nowy, przerażający obraz

Ktoś w domu Nerona rozmyślnie uderzył mnie w

Szybko podjęłam decyzję. Z trudnością włożył i oparłam się ciężko o ramię Johna. Moje doświac zawodowe podpowiadało mi, że obrażenia tego typu niebezpieczne i że najmądrzej by było pozostać ni wacji. Jednakże mieszanina strachu i gniewu spra\ poczułam irracjonalną chęć, żeby wrócić do hoteli myśleć ostatnie wydarzenia.

A więc to wcale nie był wypadek. Ktoś załatwił ir dobre, nie wiedziałam tylko, z jakiego powodu, chciałam się dowiedzieć, kto to zrobił, a przede w - dlaczego.

Kiedy jechaliśmy już zabytkowym mostem, oddali coraz bardziej od wyspy Tiberina, na której znajdc szpital, opowiedziałam Johnowi o swoich przemy! Tak jak się spodziewałam, nie bardzo mi wierzył.

- Nie chcę powiedzieć, że poniosła cię fanta: naprawdę nie mogę się zgodzić z twoją teorifl Aurea to naprawdę dziwne miejsce i rozpala wyo

psy i szakale

drowałaś po ciemnych korytarzach, wysłuchu-iedy takwęa^ ^^u Nerona, mogłaś... jąc opowies ^ przerwałam mu. - Musisz mi uwierzyć. Sta-_ Słuchaj ^jnie razem z innymi i myślałam tak samo f k zawsze, a po chwili leżałam już na ziemi z gu-trzeźwo 3» którego bez wątpienia ktoś musiał mi nabić, zem fl^ & '. 7»t

*brze Powiedz mi w takim razie, kto to zrobił i dla-Dlaczego, Lidio?

Nie wiem. - Myślałam o Ahmedzie Rasheedzie. Postawiłam jednak, że nie powiem o nim Johnowi. W każdym " jeszcze nie teraz. - Mojej siostrze udało się jednak jobić mi kłopotów i wcale mi się to nie podoba. Nie ramierzam uciekać ani chować głowy w piasek. Może się mylę, ale jestem przekonana, że to, co mnie spotkało w Złotym Domu, to nie był wypadek.

Przycisnęłam policzek do szyby i patrzyłam na migający za oknem różowy Rzym. Dzwoniło mi w uszach, a jednak usłyszałam wyraźnie, jak doktor Kellerman mówi do mnie łagodnie: „A kto tak pięknie pozwija mi nici jak ty? Och Lidio".

Powinnam była posłuchać wtedy jego rady i poprosić o pomoc. Sama jego obecność podziałałaby na mnie kojąco, e nawet uwierzyłabym, że nic się złego nie stało. Ale Kellerman był dziesięć tysięcy mil stąd i żył w in-i świecie. Pracował sobie spokojnie na chłodnej sali «acyjnej w Santa Monica, a ja tułałam się po Rzymie z rozbitą głową. - Lidio?

mesiyszaiamanislowa

Przepraszam.

widocznie

5 a • a

a, ze zostaniesz w swoim pokoju. Połóż się Obrażenia głowy bywają groźne w skutkach.

«tem pielęgniarką. Zapomniałeś? Jeśli powrócę do szpitala. Ale do tego czasu mam

spraw do załatwienia.

68

69

Barbara Wood

- Tylko nie rób głupstw, bardzo cię proszę. Roześmiałam się.

- Zupełnie mnie nie znasz. Ja nigdy w życiu nie łam głupstwa.

- Trudno mi w to uwierzyć, bo z tego, co mi w ciągu tych ostatnich paru dni ani razu nie zachow rozsądnie.

Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. Miał racj

Residence Pałace zapytałam jak zwykle o mość od Adeli i oczywiście nic dla mnie nie było. w holu, zaczęłam się żegnać z Johnem.

- Nie powinienem zostawiać cię samej, Lidio.

- Dam sobie radę. - W głowie huczało mi tak, że wszyscy naokoło mogli to usłyszeć. - Wiem, jak o si zadbać. Muszę napisać list do przyjaciela... - Ściszyli głos, bo znowu wyobraziłam sobie doktora Kellermana A może po prostu do niego zadzwonię. Potem spróbujęs trochę przespać.

- Wrócę tu o ósmej i zjemy razem kolację, dobrze?

- Wróć, jeśli możesz, ale nie jestem pewna, czy to jadła.

Kiedy się odwróciłam, żeby odejść, John położył mir na ramieniu i powiedział cicho:

- Ty chyba wiesz, o co chodzi w tej historii z Ad i szakalem, ale nie chcesz mi nic powiedzieć, bo ir wierzysz.

Zaskoczył mnie.

- Po pierwsze, nie tylko nie wiem, o co w tym w chodzi, ale nawet nie mam bladego pojęcia. Po ufam ci, bo w przeciwnym wypadku nie powiedziała aż tyle. A po trzecie, jeśli zatrzymuję swoje domy! siebie, to tylko dlatego, że nie chcę cię jeszcze \ angażować w ten absurdalny melodramat, bo i tkwisz w nim po uszy. Chcę być w stosunku d w porządku.

- Jeśli tak, to pozwól mi sobie pomóc. Wydaje >

Psy i szakale

krzywdzić, i może masz rację. Jeśli rzeczywi-Ktoś chce cię * ebujeSz ochrony.

ście tak jest, p bezpieczna. Doceniam twoją troskę, ale , Tutaj je¦ przez chwile sama. Zażyję dwie aspiryny teraz muszę P óż[^ ^dy będę już w stanie logicznie

teraz ?óżn[e^ ^dy będę już w stanie logicznie

wiem ci, co o tym wszystkim sądzę. Teraz jednak myŚletCr.'hnełam ciężko - czuję się jak wrak. ~Wp kręcił głową, położył mi ręce na ramionach i zajrzał , w oczy. Przez krótką chwilę zapragnęłam, żeby ast niego stał przede mną doktor Kellerman, potem fc uśmiechnęłam się do Johna z wdzięcznością i pozwoliłam, żeby pocałował mnie na pożegnanie.

Niechętnie szłam do pokoju. Nie bałam się, że ktoś znowu mnie zaatakuje, ale jakiś wewnętrzny instynkt ostrzegał mnie przed tym, co tam zastanę. Niestety nie bez powodu. To, co podpowiadała mi intuicja, już się stało. Dowody były widoczne gołym okiem i miałam ochotę się rozpłakać.

Ktoś buszował w moim pokoju.

Nie była to tak delikatna robota jak włamanie do mojego mieszkania w Malibu, więc nie miałam żadnych wątpliwości, że ktoś tu był. Nie domknięte szuflady. Otwarta szafa. 5rzewrócona walizka. Poprzewracana w pośpiechu pościel.

ilam nieruchomo w drzwiach, huczało mi w głowie e poczułam się zupełnie bezradna. Jeden z pięciu tystów, który zwiedzał wraz ze mną siedzibę Nerona, >awił mnie przytomności, żeby jego wspólnik mógł nie szukać szakala. Za tym wnioskiem szedł następny hi Uf Z,le prawd°Podobnie nie cofną się przed niczym, by zdobyć figurkę.

P0deszlam do k<*ar zasłaniających balkon i po-3akbym r^°e W mieJscu> w którym się ze sobą stykały, tak '^kakoT Zamiar ^e rozsunąć. Dotknęłam palcem ob-zył0 0 ary- Wyczułam twarde wybrzuszenie, które świad-W g0 Że szakal 3est bezpieczny i że mój pomysł, by

T zasłonie, okazał się trafny. Cieszyłam się, że

70

71

Barbara Wood

zdecydowałam się zmienić mu kryjówkę. Szakal mój. Przynajmniej na razie.

Oznaczało to jednak, że nadal grozi mi niebezpu Rozsunęłam kotarę i popatrzyłam przez szklane na dom naprzeciwko. A więc tak. Mogłam albo dać spokój z szakalem i wrócić bez szwanku do spol życia w Ameryce i do doktora Kellermana, albo trzyi uparcie tego zwierzaka, dopóki ja i moja siostra nii niemy zamordowane z jego powodu. Nie był to szczególnie trudny wybór.

- Jak się pani czuje, panno Harris? Wstrzymałam oddech i odwróciłam się. W otwi

drzwiach mojego pokoju stał Ahmed Rasheed.

- Dlaczego pan o to pyta? - Położyłam rękę na pl jakbym chciała uspokoić bijące zbyt mocno serce.

- Słyszałem, jak ktoś ze szpitala na wyspie Til zadzwonił do hotelu. Zapytałem później o stan pani wia i powiedziano mi o wypadku. Złoty Dom to nii pieczne miejsce dla niedoświadczonych turystów. Ni< ne posadzki, niskie sufity...

- Tak, to było nieostrożne z mojej strony. Patrzyliśmy tak na siebie przez pokój i wtedy

pierwszy zobaczyłam jego twarz, bo zdjął okulary i oczy. Miał ogromne białka i czarne gęste rzęsy, p trudno było wytrzymać jego spojrzenie. Patrzył ts chciał przejrzeć człowieka na wylot.

Przesunęłam dłonią po czole i odkryłam, ż Miałam wrażenie, że tył głowy oderwie mi się reszty czaszki, a bolesne pulsowanie powodowało jące mdłości. Trzymałam jednak fason i popatrzy prosto w oczy.

- Czy udało się pani znaleźć siostrę? Miałam ochotę powiedzieć: „Przecież pan wie, ż*

znalazłam". W końcu jednak ograniczyłam się do „nie".

- Bardzo mi przykro. Obawiam się, że nad pani p tutaj zawisło jakieś fatum. Chciałbym pani jakoś t*

Psy i szakate

to zrobić, jeśli pan stąd wyjdzie - odparłam _ Może P»n Niezbyt dobrze się czuję. niegrzeczme'desziam do drzwi i położyłam rękę na klamce. Śmial°P° sprawę, że ulegam opóźnionym skutkom Zdawać J;°nowilam pozbyć się tego człowieka za wszelką szoku, i P°

'enę d o źle pani wygląda. - Jego głos przebił się jakoś

B?1 w moiej głowie. - Jest pani bardzo blada, panno

pr Panno Harris? - Wyciągnął śniadą dłoń i dotknął

'o ramienia. - Czy pani mnie słyszy? 'zaraz mi to przejdzie - zaczęłam i poczułam, że ugina-ia sie pode mną kolana.

Już myślałam, że upadnę, ale wtedy dwie silne ręce pochwyciły mnie w talii i jakimś cudem uniosłam się w po-ietrze. Pokój wirował wokół mnie i czułam, że te same ręce kładą mnie na łóżku, unoszą mi stopy w górę i przykrywają kołdrą.

Zasłabłam tylko na krótko, i już za chwilę patrzyłam znowu prosto w fantastyczne oczy Ahmeda Rasheeda.

- Przepraszam - powiedziałam, chcąc nie chcąc, wdzięczna za to, że mi pomógł.

- Wiem, co się wydarzyło w Złotym Domu, panno Harris, I sądzę, że powinna pani była zostać w szpitalu. Zresztą iako pielęgniarka doskonale pani sobie zdaje z tego spra-

siłowałam unieść głowę, ale nie mogłam. Mdłości przeszły, ale pulsowanie nie minęło.

1 Pan ma na myśli, mówiąc o wydarzeniach w Złotym °™u. I skąd pan wie, że jestem pielęgniarką? J^praszającym gestem rozłożył ręce. znam °g°*e w*em ^uzo o pani i o pani siostrze, a także ^Powody, dla których jej pani szuka.

-v?i? eg0?

Z1 paru> wiem też o szakalu.

UPe

^szy się, czy jest mi wystarczająco wygod-Hasheed zatelefonował do recepcji i już

72

73

Barbara Wood

po chwili w progu stanęła pokojówka. Przyni cę z herbatą i bułeczkami oraz dodatkowy sheed kazał jej przychodzić do mnie co godzin, formować kierownictwo hotelu o stanie mojego % Miałam wrażenie, że świetnie mówi po włosku. pOk zapewniła mnie serdecznie, że będzie się mną trosi opiekować. Paplała jak karabin maszynowy.

- Oni są bardzo życzliwi - powiedział Rasheed, ki sobie poszła. Siedział na krześle przy łóżku i uważni

obserwował.

- To samo mogę powiedzieć o panu, ale proszę się

nie trudzić. Tylko zabieram panu czas.

- Tak pani sądzi?

Nie odpowiedziałam. Wypiłam herbatę, która była j na, a cztery aspiryny ukoiły trochę ból głowy. Musiałai jednak natychmiast czegoś dowiedzieć.

- Kim pan właściwie jest, panie Rasheed?

Po raz pierwszy zobaczyłam, jak się uśmiecha, naprawdę ujmujący uśmiech.

- Przecież pani wie. Ahmed Rasheed, do usług. To

proste.

- To bynajmniej nie jest proste. Czy pan wie, gdzie

moja siostra?

- Niestety, nie.

- Wspominał pan coś na temat jakiegoś szakala, cz

tak mi się tylko wydawało?

Znów się uśmiechnął i ten uśmiech starł z jego r tajemniczy wyraz. Musiałam niechętnie przyznać, 5 naprawdę interesującym mężczyzną.

- Cieszę się, że zachowuje pani ostrożność, panno ris. Mam na myśli szakala z kości słoniowej, które słała pani siostra. Jestem pewien, że zabrała go 1 sobą do Rzymu.

Przygryzłam dolną wargę.

- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi.

- Oczywiście, że nie. - Wstał i przybrał nonsfl pozę. - Proszę posłuchać. To nie ja uderzyłem P

74

i szakate

pxy i

ukałem również pani pokoju. Wcale się nie Prz€ e mi pani uwierzy. Zresztą gdyby mi pani wa111'^^ t0 że jest pani głupia. A ja daję głowę,

wdę bardzo chciałbym wiedzieć. Proszę teraz ^Porozmawiamy później.

odP°Ch ba nie mamy o czym. Poza tym w Rzymie jest mój yel i mogę w każdej chwili liczyć na jego pomoc. ?zywiście. Mam nadzieję, że wkrótce poczuje się pani lePiej. Ir^Wlah. Do widzenia.

Czekałam, aż umilkną jego kroki, po czym ostrożnie [eszłam na palcach do drzwi i je zamknęłam. Ostatnie Przeżycia zaczęły dawać się we znaki i stać mnie było dynie na to, żeby dowlec się do łóżka i paść na nie bezwładnie. Miałam zamęt w głowie i w sercu. Wydawało mi się, że mój spokojny dom na Malibu i moi nieliczni przyjaciele są tak daleko, jakby znajdowali się na Marsie. [ równie łatwo dostępni. Adela wplątała się w jakąś niebezpieczną historię, a ponieważ zawsze kochała tajemnice, bez chwili zastanowienia wciągnęła w to wszystko mnie. Zupełnie nieoczekiwanie weszłam w posiadanie przedmiotu, którego wartości nie znałam, przedmiotu, którego szu-iło teraz wiele osób, przez co moje życie było zagrożone, tą myślą zasnęłam i spałam jak zabita przez parę Obudziło mnie pukanie. Potykając się o rozciągnięta podłodze cienie, przyłożyłam ucho do drzwi i zapyta-ianv.

- Kto tam?

w Spowiedzi usłyszałam głos pokojówki. I ^ simińna. Una lettera.

g° Wsunąć *>rzez i

l^leJSZkodzi- ~ Po krótkiej walce z zamkiem uchy-k rzwi-

^ mi kopertę l tł

75

Barbara Wood

- Dobrze, naprawdę dobrze. Dziękuję bardzo Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie z westchn' patrząc jak przez mgłę na list. Jeszcze nie byłam obudzona, znowu zaczynała mnie boleć głowa i nie * się na siłach czytać tej nieoczekiwanej koresponden prawie przezroczystej kopercie lotniczej widniałc krzywo poprzyklejanych kolorowych znaczków oraz nazwisko i adres hotelu skreślone znajomym charali pisma. Wciąż jeszcze trochę zaspana, otworzyłam ni< kopertę i wyjęłam z niej kartkę cienkiego papie] głćwkiem w dwóch językach: angielskim i arabsl' teria pochodziła z hotelu Shepheard's.

List został nabazgrolony w pośpiechu tym samym kterem pisma. A brzmiał tak:

Liddie, musisz natychmiast przyjechać do mnie do Jestem w tym hotelu. Wszystko ci wytłumaczę na miejt zwlekaj.

Rozdział siódmy

TCika godzin po otrzymaniu listu Adeli wsiadałam do lotu Alitalii pełna obaw i najgorszych przeczuć. Po-zało mnie jedynie to, że wiedziałam przynajmniej, \ jest moja siostra, a wkrótce ona we własnej osobie aiała mi wszystko wyjaśnić. Dlatego właśnie nie zatelefo-lowalam do doktora Kellermana z Rzymu; odłożyłam to do chwili, kiedy wreszcie spotkam się z Adelą i będę mu mogłapowiedzieć, kiedy wracam. W mojej biednej potłuczonej głowie czaiła się jednak obawa, że Adela znowu mi się jakoś wymknie, a perspektywa samotnego pobytu w Egipcie wydawała mi się znacznie bardziej przerażająca niż rzymska przygoda.

Kiedy właśnie byłam na dobrej drodze, żeby ujrzeć dno trzeciej szklanki burbona z wodą sodową, pokrótce prze-inalizowałam sytuację. Byłam pewna, że Ahmed Rasheed e wie o moim odlocie, i to było pocieszające. Cieszy-się, że udało mi się uwolnić od człowieka, który sa-i swoim widokiem doprowadzał mnie do szału. Jesz-veii Ziej pokrzePia33cy był fakt, że kiedy John Tread-jrzeczytał list Adeli, zaproponował, że pojedzie ze Egiptu. Powziął już taką decyzję i nie można mu perswadować tego pomysłu, bo uważał, że jest *° 3ak ja zaangażowany w całą tę tajemniczą histo-} Uczucia do mnie są ważniejsze niż jakiekolwie-:ha. Ju a^y Te zapewnienia ° sympatii nie pozostały bez * no zaden mężczyzna nie okazywał mi uczuć mn t0 wzruszyło- Nie mogłam jeszcze wtedy go kocham, bo okoliczności nie pozwalały

77

Barbara Wood

myśleć o niczym innym jak tylko o Adeli i jej prz szakalu. Wiedziałam jednak, że gdybym go pozna nych warunkach, na pewno z łatwością bym się

zakochała.

W tej sytuacji obecność Johna przy mnie podcz lotu nad Morzem Śródziemnym bardzo mnie usp Mogłam łatwiej pozbierać myśli, przeliczyć fundusz bić jakieś plany na wypadek, gdyby Adeli nie było rze. .

- Może ona chce, żebyś ją goniła po całym świeci zasugerował John.

Skinęłam głową i zobaczyłam swoje odbicie na tle c nego nieba za oknem. Mieliśmy lądować w Egipcie o ciej nad ranem.

- Nie powinieneś tak zaniedbywać przeze mnie pi

John.

Wziął mnie za rękę i powiedział uspokajająco:

- Już o tym mówiliśmy. Zostanę z tobą, dopóki nie z dziesz siostry. Nigdy nie byłem w Egipcie, ale myślę młoda kobieta nie powinna jechać tam sama. Zawsze i się wydawało, że w Kairze aż roi się od złoczyńców.

Znowu przytaknęłam i pomyślałam o Ahmedzie sheedzie. Jednak znowu nie powiedziałam o nim Johra Rasheed został w Rzymie i udało mi się uciec przed irytującym towarzystwem. Po co miałabym jeszcze bar< komplikować sytuację?

Lotnisko międzynarodowe w Kairze, położone naście kilometrów od miasta, musiało się obudzi* cjalnie na nasz przylot bo ja i John byliśmy j mi pasażerami podróżującymi tym samolotem. ' wał się nami cały tłum Arabów, a wszyscy byli mi i życzliwi. Kazano nam najpierw przejść przez k< lę celną, potem wziąć kwestionariusz wizowy, a nie udać się do banku, żeby wymienić pieniądze, cie zgłosić się do punktu lekarskiego. Kiedy vW liśmy już pieniądze na egipskie funty i otrzymalis zy, powitał nas tłum roześmianych ludzi. Mogli*

78

Psy i szakale

ruszać się po lotnisku i po wielu powi-ie ^°szanych po arabsku lub łamaną angielsz-^g ^zliśmy ostrożnie po wyczyszczonych z na-

>rZe nosadzkach i bez kłopotów złapaliśmy ta-masZczeniem p

ksówkę- Arab Wziął nasze walizki i wsadził nas

^ leńkiego samochodu udekorowanego wewnątrz

jakoś do m zkami z papieru i kolorowymi paciorkami.

^wiedział: - „Hotel Shepheard's proszę", i ruszy-

ioć o tej godzinie na drogach było prawie pusto, jazda

. tak samo przerażająca, jakbyśmy pędzili sto kilome-

tów na godzinę na Harbor Freeway. Kierowca okazał się

szaleńcem; zastanawiałam się, czy przypadkiem wszyscy

utaj tak jeżdżą. Przypomniałam sobie niesamowity ruch

w Rzymie i pomyślałam, że w Kairze trzeba uważać jeszcze

bardziej.

Było bardzo ciemno, więc przez okno taksówki niewiele widziałam, ale zdawałam sobie sprawę, że z płaskiej pustyni wjeżdżamy na przedmieścia Kairu, a potem zmierzamy wąskimi uliczkami do centrum. Objechaliśmy wokół duży plac, nie najlepiej oświetlony pomarańczowymi latarnia-i gdy minęliśmy ogromny strzelisty budynek, kierowca iówki poinformował nas, że to Hilton, jakby chciał nam imponować. Dwie przecznice dalej zatrzymaliśmy się Przed hotelem Shepheard's.

byłam bardzo zmęczona, wyskoczyłam z taksówki,

Ltfam schodami do wejścia, pchnęłam ciężkie szkla-

i Poszłam prosto do recepcji. Zaspany urzędnik

aźnie przerażony naszym przybyciem. Najpierw

po c J^s po arabsku, wreszcie wydusił: „Witam w Kairze",

obdarzył mnie swoim najpiękniejszym uśmie-

eż spróbowałam wykrzesać z siebie pogodny zapytałam bez tchu:

mi pan podać numer pokoju Adeli Harris? ... Harris.

79

Barbara Wood

- Oczywiście, proszę pani. - Otworzył wielką ostatniej stronie i przesuwał po niej palcem.

- Proszę powtórzyć to nazwisko.

- Harris. H-a-r-r-i-s. Adela Harris. Widziałam, jak jego brązowy palec sunie \*

ny, po czym przenosi się w górę i znowu wędrują Zobaczyłam również, że Arab marszczy brwi i r się uśmiechać. Jego następne słowa poraziły mnie run.

- Przykro mi, proszę pani, ale nikt o tym nazwi mieszka w naszym hotelu.

- Ale... - Wiedziałam, że śnię i za chwilę się obuds Przecież ona tu jest. Napisała do mnie, że tu mi Proszę spojrzeć. - Wyrwałam list z torebki i pomac nim oskarżycielsko przed nosem recepcjonisty. -pan? To papeteria z tego hotelu.

- Tak. - Przyjrzał się uważnie kopercie. - Ale w mig gdzie jest nazwisko, ta pani nie podała numeru po Wskazywał adres zwrotny.

- Czy to możliwe, że się wyprowadziła?

- Zaraz sprawdzę.

Wydawało mi się, że minęły już całe lata, a ja nadal opierając się o przestronne biurko, na którym pełno pocztówek z piramidami i sfinksami. Gdzieś za mną zegar; słyszałam cichy odgłos kroków na wypolero posadzce. Nie wiem, w którym momencie dołączył John, ale gdy tak stałam tam pełna niepokoju, wp się w księgę hotelową, poczułam jego rękę na swo niu. Kiedy recepcjonista powiedział smutno: „Ni było panny Harris w naszym hotelu", myślałam rozpłaczę.

- Ależ ona na pewno tu jest, rozumie pan?

- Lidio - odezwał się cicho John. - Na razie po] o pokój. Pomyślimy o tym wszystkim rano.

- Może w Kairze jest drugi hotel Shepheard's?

- Nie, proszę pani - odparł recepcjonista. -papier. - Oddał mi z powrotem list Adeli i

Psy i szakaU

przykro. - Ale dlaczego ona pani po-jest nlU.b mieszka, a nie mieszka? Trudno mi zrozu-

ze

a p ona jest? - krzyknęłam. Hol zawirował ^ierócilo pulsowanie w głowie. Ból stawał

m WiC .^o d ^?

ona j

wrócilo pulsowanie w głowie

dz

dowy^^—e m fc^te i wpajał pokój, Byłam nn Posaclzlza t05 ze kontroluje sytuację, ale tak na-•CZmnie to nie obchodziło. Adela znowu zaprowa-w ślepą uliczkę.

boy hotelowy zaprowadził nas do mojego ósmym piętrze i sprawdzał wyniesioną ze szkoły angielskiego, proponując nam cały wachlarz które mogłyby ulżyć mojemu zmartwieniu. Ale ja ^'chciałam zostać sama. Dwanaście godzin wcześniej zostałam brutalnie zaatakowana w Domus Aurea i nie odzyskałam pełni sił. Poza tym uświadomiłam sobie, że nie uda mi się tu odpocząć. Przynajmniej na razie.

John był bardzo troskliwy. W drodze do pokoju przytulił mnie delikatnie, obejmując tak, że mogłam się o niego oprzeć całym ciężarem ciała. Szybko zwolnił boya i dopilnował, żebym ułożyła się wygodnie na jednym z bliźniaczych łóżek, po czym zdjął mi buty i otulił wełnianym kocem. Nie miałam siły, żeby protestować. Panująca w pokoju ciemność przyniosła mi wielką ulgę, a poza tym byłam zbyt zmęczona, żeby z nim dyskutować. John chodził przez chwilę cicho po pokoju, zamykał •zwi, uchylał okno, ustawiał w szafie nasze walizki, a po-| podszedł do mnie i przysiadł na krawędzi łóżka. Nie ziałam go zbyt wyraźnie, w ciemnościach majaczyła do ™rieg° sylwetka'ale ponieważ milczał tak cierpliwie,

widzi*

p

iłam się, że z pewnością się uśmiecha. Kiedy jego częła delikatnie na moim czole, a potem pogładzi-:e*> wyobraziłam sobie, że patrzy na mnie z czuło-twarz sta d°tknąl ustemi moich ust, jego pełna dobroci "ła mi przed oczami tak wyraźnie, jakby nagle *°W zaświeciło słońce

80

81

Barbara Wood

m,i nocalunek. Otoczyłam ramionami Oddalam mu poc* . ^ moglam pf

Siyję i przytul łam sj ta m jego .^

do niego ^.^t tnifcalym ciałem. PrZyciskal

CySwobodził mnie z objęć i ułożył z powrotem duszkach. T . j;_ Q7.ftnnal. - Chcę, żebyś

ścią do

Wychyliłam głowę przez dr

Co?

Pamiętasz te wszystkie formalności na lotnisku?

d kto przybywa do Egiptu, musi przez to przejść fularze Twoja siostra też

ó

ki sen.

W pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie Patrzyłam nie widzącym wzrokiem w sufit i p łam jakoś zebrać myśli. Leżałam ubrana na łóżku.. mnie głowa. Byłam głodna jak wilk. Cieniutkie smugi la wpadały przez zasłony do pokoju, a obok mnk puste łóżko, w którym jednak niewątpliwie ktoś si

nocy.

- Dzień dobry.

Uniosłam głowę. Nade mną stał John. Uśmiechał I

- Lepiej się czujesz? Przetarłam oczy.

- Zapytaj mnie o to za parę dni. Która godzina?

- Już prawie południe. - Usiadł na skraju łóżka rżał mi się uważnie. - Nie było mnie całe rano, Przykro mi bardzo, ale nie przynoszę żadnych

o Adeli.

Nie zdziwiło mnie to specjalnie. Wolno i nieZ wygrzebałam się z łóżka i poszłam do łazienki. Spry ^ twarz zimną wodą, co podziałało na mnie zbawieni

oo

-Co? te wszystkie formalnos ci«- ,

' PaIŚętaorzySwa do Egiptu- musimy J^ KaŻdy'JL !&» f0^fa%rturystkę, ^ra

Ew biurze wizowym wynto * V palace,

robiła przez ten czas? /

- Sam chciałbym to wiedzieć. t?

- Powiedzieli ci, czy wciąż jeszcze^t j Ale teraz spraw-

- Z tego, co im wiadomo, me Wjecm . dowiemy, czy dzają dla nas linie lotnicze. Niedługo si*

• wu gdzieś nie poleciała.

- Ale to znaczy, że wciąż jest w kgiP • e miasto 1 - To ogromny kraj, Lidio, a Kair to najwj lownie

fryce. Tutaj łatwo zniknąć. Ona może oye wszędzie. ' %"

isz

: w miecie i wie, tep^ad^o fotelu, na nią zaczekać, bo na pewno ne PO3 83

Barbara Wood

- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. - tał

i ujął mnie za ramiona, mówiąc bardzo poważnie- A! mie znalazłaś się w wielkim niebezpieczeństwie jesteś może nawet bardziej zagrożona. Uważam, żl naś wyjechać.

- I co? Wrócić do domu? Nigdy w życiu! - Pomyśl że przecież udało mi się zgubić Rasheeda. - Jestett lutnie bezpieczna.

- To samo mówiłaś w Rzymie. Nie będziesz bezpie bo masz tego szakala. Uważam, że powinnaś się go p02

- Nie! Za wiele ryzykowałam dla tego drania. Nie go tak po prostu porzucić.

- Chodzi mi o to, że możesz oddać go tym ludzie kimkolwiek oni są, i dopiero wtedy szukać Adeli.

Potrząsnęłam gwałtownie głową.

- Ten kawałek kości słoniowej zaprowadzi mnie Adeli. Tak długo, jak będzie mi towarzyszył, będzie istn jakaś więź między mną a siostrą. W końcu przysłała mi nie bez powodu. Jeśli oddam szakala, równie dobrze mo zrezygnować z poszukiwań.

- W takim razie pozwól przynajmniej, że to ja sięit zajmę. Mogę go ukryć.

Nadal uparcie kręciłam głową.

- Przejechaliśmy razem pół świata, a teraz ta fi jest tak bezpieczna jak nigdy. Potrafię się nią zaopiektf Sobą zresztą też.

- Och, Lidio, dobrze, wygrałaś. - John objął mnie i pocałował. - Nie ma sensu przemawiać ci do I Myślę, że jestem zaangażowany w tę sprawę tak bard ty. Niech się dzieje, co chce!

Pocałowałam go za to. Trudno było mi sobie wy° co bym bez niego zrobiła. Nawet gdybym jaki* dała sobie radę, na pewno wszystko nie poszłoby ko. Miałam mu naprawdę za co dziękować.

- Słuchaj! Wiesz co? Nigdy nie widziałem teg ka, a przecież nadstawiam za niego karku. Nawet jak wygląda.

psy i szakale

zie najwyższy czas, żebyście się poznali. . Wta^rj\ 0(iWróciłam się od niego, żeby wyjąć Kiedy ^ palnej kryjówki, usłyszałam gwałtowne szaK^a zfJLąc coś w rodzaju: „to chyba pokojówka", pukanie- MLJ . tworzyt drzwi. Na progu stał Ahmed jonn energicznie

Witam panią, panno Harris - powiedział swoim noso-em Zachowywał się bardzo elegancko, można się VZ\Zo nabrać na jego dobre maniery. choć bardzo mnie zaskoczył, zdołałam jakoś wykrztusić a powitania. Stanęłam obok Johna i położyłam mu rękę na ramieniu.

- Mam nadzieję, że ma pan wygodny pokój.

Tak, dziękuję pani. - Oczy miał znowu schowane za ciemnymi okularami, co mnie bardzo ucieszyło.

John spojrzał na mnie pytająco, po czym przeniósł wzrok na stojącego przed nami Araba.

- Czy ten pan jest twoim znajomym, Lidio?

- Niezupełnie. Spotkaliśmy się w Rzymie. - Nie mogłam spojrzeć mu prosto w oczy. Byłam zbyt roztrzęsiona.

Wtedy odezwał się Rasheed:

- Miałem nadzieję, że uda mi się porozmawiać z panią na osobności.

Wykluczone. Poza tym nie bardzo rozumiem, o czym właściwie mielibyśmy mówić?

e rozumie pani? - Uśmiechnął się konspiracyjnie. -^Przyszedłem w niewłaściwym momencie. ^żd moment byłby równie niewłaściwy. Nie chcę z Panem rozmawiać - powiedziałam i chciałam ^ mu drzwi przed nosem. p°Pelma Pani błąd, panno Harris. ^ Posłuchać - wtrącił się John. - Panna Harris bi Pana widzieć. Uważam, że jasno się wyra- Proszę łaskawie odejść od drzwi, bo w prze-

dk biię panu ^be-

Powodu tak się denerwować, panie Treadwell.

84

85

Barbara Wood

Już wychodzę. Gdyby jednak zmieniła pani zdanie i ch się ze mną skontaktować, zostawiam numer telefot^ John zatrzasnął mu drzwi przed nosem i zapytaj j

kłnśria'

- Kto to jest, Lidio, i czego chce? Skąd wie, j

nazywam?

psy i szakale

o odkryła coś

zywam?

- To naprawdę okropna historia. Poza tym « pęka. Czy możemy pójść na kawę?

Przebrałam się i odświeżyłam, zanim poszliśmy stauracji na ostatnim piętrze hotelu. Obsługiwał nas kowo miły Egipcjanin, a za skrzypiącymi oknami rozc się piękny widok miasta. Poczułam się o wiele lepiej wiedziałam Johnowi o Rasheedzie, starając się nie wiać tej historii swoimi obawami i podejrzeniami.

- Szkoda, że mi o nim wcześniej nie powiedzia John zmarszczył brwi. - On chyba dużo o tobie wie.! nawiam się tylko, skąd zna również moje nazwisko jest jego związek z szakalem.

Gmerałam przy pasku od torebki. Cały czas go z łam, plątałam i odplątywałam. W torebce, która leżał* piecznie na moich kolanach, schowany był owinięty stkę szakal. Wiedziałam, że ponosi mnie wyobrazi wydawało mi się, że torebka z każdym dniem sta

cięższa.

- W każdym razie jestem pewna, że to nie on wczoraj uderzył. Przewodnik w Domus Aurea liczy1 kich zwiedzających, nie można tam wejść indywid A pana Rasheeda nie było w naszej grupie.

- Mógł jednak przeszukać twój pokój.

- Nie wiem. Chyba jednak nie. On ma w sob niesamowitego. Gdyby chciał mi odebrać szakala, ji no by mu się to udało. W taki czy inny nieuczciwy 8| Jemu chodzi o coś więcej. Wydaje mi się, że chce, z naprowadziła go na ślad Adeli.

John posmarował rogalik masłem.

- Cóż to ma znaczyć? :e

- Sama nie wiem. Wydaje mi się jednak, że ss

86

5

^ V ieŚUszukali?

16 ale on jest im chyba tylko potrzebny jako Szakaia, Adel^ Może ich naprowadzić na jej ślad,

klucZ W "imniei tak im się wydaje.

a pfZc znie naciągane, Lidio. - Pił powoli kawę i patrzył I^d moim ramieniem ł histori

nonad moim ramieniem.

i ale ta cała historia jest trochę nieprawdopo-/Mimo wszystko mam wrażenie, że ktoś czeka, żebym nalazła Adelę. Tak mi się po prostu wydaje, tozglądałam się po dużej jadalni, smarując bułkę ubawionym smaku masłem z koziego mleka. O tej jorze w restauracji zajęta była zaledwie połowa miejsc, vięc panowała przyjemna, intymna atmosfera. Obok stolików stali kelnerzy gotowi na każde nasze skinienie, a in-' ni turyści - głównie Francuzi - rozmawiali ze sobą cicho. Wtedy właśnie zobaczyłam grubasa, który schował się za

stojącą w doniczce palmą, i wydawało mi się, że uważnie nas obserwuje. Przyzwyczaiłam się już wprawdzie do tego, ś mnie bez przerwy szpieguje, ale grubas wydał mi I znajomy. Miał niesamowite okulary ze szkłami jak denka butelek po coli.

^asze spojrzenia skrzyżowały się. - m... - Dyskretnie pokazałam mu głową kierunek. -^ziałeś kiedyś tego faceta? Wrócił się na krześle jakiego faceta?

Ju?alam mU Palmę' ale grubas znikn^-

>szedł. Wydawało mi się, że zauważyłam kogoś

Choć

glądał?

f"Może mi się ^lko wydawało. >pniowo malał, jego skutki wciąż dawały mi

87

Barbara Wood

się we znaki, więc kiedy skończyliśmy śniadani znowu ochotę się położyć.

- Chcesz zwiedzać Kair? - zapytał John, kiecb w stronę wind.

- Oczywiście. Ale nie teraz. Muszę najpierw o swoją biedną głowę.

Zgodził się ze mną i odprowadził mnie do pokoiu

- Nie przejmuj się i nie myśl o tym całym Ras^, Nie pozwolę, żeby się do ciebie zbliżył choćbyś Teraz śpij, a ja pójdę na policję. Może mają coś n^

Nie chciało mi się rozbierać, więc położyłam razu na łóżku. John tymczasem pozasłaniał ol całował mnie i wywiesił na drzwiach kartkę z „Nie przeszkadzać". Sen jednak nie nadchodził, ukoiła wprawdzie ból głowy, ale niespokojne pozwalały mi zasnąć. Nurtowały mnie dwa pytani czego Ahmed Rasheed przyjechał za mną do Kairu i < właściwie chciał ze mną rozmawiać? A także kim t szpiegujący mnie grubas, którego na pewno już widziałam? Po półgodzinie się poddałam. Jeśli ma leźć Adelę i otrzymać jakieś odpowiedzi na swoj< nia, z pewnością nie mogę leżeć godzinami w ci< pokoju.

Zdając sobie w pełni sprawę, że zamierzam p( kolejne szaleństwo, zdecydowałam się zatelefoiw Ahmeda Rasheeda.

Zjeżdżałam w dół windą i usiłowałam sobie wmc to wcale nie jest taki głupi pomysł. Po pierwsze, i ta udałoby mi się uniknąć ponownego z spotkania z ni drugie byłam pewna, że wie coś na temat Adeli, i chcia< żeby mi zdradził, dlaczego właściwie jej szuka.

O tym właśnie myślałam, kiedy wyszłam z windy rowałam się w stronę holu. A tam zobaczyłam, **¦ Treadwell stoi przy recepcji pogrążony w rozniowie basem, który mnie śledził. Nogi dosłownie wrosły n11 mię, ale na szczęście stałam we wnęce, tak że i

psy i szakale Wtedy zrozumiałam, dlaczego grubas wy-

zwiedzających wraz ze mną Złoty

88

• ś czasie wsiedli razem do windy, śmiejąc się Po & * przez chwilę jak sparaliżowana, bo nie rozu-1 -inie? co też ci dwaj panowie mogą mieć sobie a Najbardziej zdziwił mnie jednak sposób, QU *Z* » *nba rozmawiali, bo zachowywali się jak przyja-W fanie obcy sobie ludzie.

7 tego właśnie powodu zapomniałam o telefonie do sheeda i zdecydowałam się podążyć w ślady Johna i je-7 mlchnego przyjaciela. Siląc się na spokój, obserwowałam staromodną tarczę wskazującą numer piętra, na któ-ym w danym momencie znajduje się winda. Wskazówka otrzymała się na cyfrze, którą oznaczone zostało ostatnie piętro. Następnie wsiadłam do drugiej windy i wcisnęłam ósemkę. Jazda na górę trwała wieki i czułam, jak pocą mi się ręce. Coś, co zwykle określa się jako kobiecą intuicję, odbierało mi rozum i wtłaczało do głowy szalone myśli. Zastanawiałam się bowiem, co ten grubas robi w Kairze i o czym gawędził tak przyjaźnie z Johnem, skoro przedtem był również w Domu Nerona, gdzie oberwałam po głowie, dpowiedź wydawała się oczywista, ale nie chciałam jej do bie dopuścić. Zaczęłam sobie wmawiać, że John zaczepił ¦ubasa, żeby go zapytać, dlaczego nas śledzi.

iiczone mnóstwo idiotycznych myśli przemykało mi z głowę. Wszystko działo się zbyt szybko. Męcząca r°z samolotem, wyczerpanie i stresy sprawiły, że nie am już w stanie rozsądnie postępować.

ósmym piętrze było cicho i spokojnie, znikąd nie Z1* żaden dźwięk. Pokojówki już dawno skończyły cWoa S0Ście zwiedzali miasto. Stąpałam więc cicho po jym dywanie, tak żeby nie zdradzić nikomu swojej SP1 i bacznie się rozglądałam.

!e drzwi były pozamykane. Wszystkie, oprócz

89

Barbara Wood

tych na samym końcu korytarza, uchylonych na dwóch cali. Pchnęłam je lekko. To dziwne, ale nie mnie specjalnie widok Johna, który leżał twarzą * gi. Przecież ta cala historia była zupełnie szalona [ na i absurdalna. Jak w koszmarze sennym poja^! w niej czarujący maklerzy giełdowi, tajemniczy ą i grubasy w okularach przypominających denka butę coca-coli. A teraz John Treadwell leżał nieprzyton podłodze i doszłam do wniosku, że w tej sytuacji również wypada zemdleć. Jęknęłam więc tylko-John", pociemniało mi w oczach i osunęłam się napc tuż obok niego.

Rozdział ósmy

• av sie obudziłam, nie wiedziałam, co się ze mną Moim pierwszym doznaniem był ból z tyłu głowy, estraszyłam się jednak, bo już się zdążyłam do niego .zwyczaić. Usiłowałam się podnieść, wydając typowe ich sytuacjach pomruki; trochę jęczałam, aż w końcu, y wróciła mi świadomość, przyjrzałam się uważnie otoczeniu. . .

Znajdowałam się w zupełnie nie znanym mi poko3U. Oświetlony był raczej skąpo, ale na tyle wystarczająco, żebym od razu mogła stwierdzić, że nie jest to pokój hotelowy. Nie było to również pomieszczenie służbowe, takie jak na przykład biuro inspektora policji czy gabinet lekarski. W zasadzie moje bardzo pobieżne oględziny utwierdziły mnie w przekonaniu, że jestem w czyjejś prywatnej rezydencji.

konkretnie w sypialni. Był to bezpretensjonalny pokój niewielką wprawdzie ilością mebli, a mimo to zagracony, ścianach porozwieszano na chybił trafił całą masę ego rodzaju fotografii w ramkach i bez ramek. Za n Przy toaletce również poutykano jakieś mniejsze |> w większości stare i wyblakłe. Na toaletce znajdo-rzedmioty codziennego użytku: szczotka i grze-krawat, otwarta korespondencja, stara 3ęzyku arabskim, przybory toaletowe. Meble,

6zk , pyy ,

«>, na którym leżałam, i dwa małe krzesła, zupełnie \nie Pasowały. Stały na wyświechtanym oriental-le- Za drzwiami było zupełnie cicho, chociaż C widziałam wyraźnie smugę światła.

91

Barbara Wood

I wtedy mnie olśniło.

Przerażona spojrzałam jeszcze raz na toaletfe butelka płynu po goleniu, brak jakichkolwiek ozd świadczyć tylko o jednym: ten pokój należał do m I nie potrzeba było geniusza, by odkrył, że ten jest Arabem.

Wstałam odważnie z łóżka i podeszłam na drzwi. Cisza. Ktokolwiek się tam znajdował - byłam że nie zostawiono mnie samej - nie dawał znak Uchyliłam ostrożnie drzwi i wyjrzałam przez szpai strzegłam tylko ostre światło. Nie wiedząc, co mnie po drugiej stronie, pchnęłam delikatnie drzwi, takżi rzyły się na całą szerokość, i weszłam do ciepłego oświetlonego pokoju. Gdzieś w tle słychać było a muzykę, a w powietrzu unosił się jakiś nie znany mi zapach. Znajdowałam się w całkowicie egzotycznym trzu - na białych ścianach wisiały obrazy przedstawi zabytki egipskie, półki aż się uginały od starych a podłogę otulał ogromny wschodni dywan. Na starym telewizorze stał wazon z suchymi kwiatami, a portret prezydenta Anwara el-Sadata. Na wypchanej te pie walały się książki, pod książkami uginało się równi biurko zasłane papierami i kopertami. Okna były zasłoni te, więc nie miałam pojęcia, która godzina.

Kiedy z pokoju obok wyłonił się Ahmed Rasheed, wj rający właśnie dłonie ręcznikiem, musiałam popatrzę niego z niedowierzaniem, bo roześmiał się i powtófl kakrotnie:

- Dlaczego tak się pani dziwi, panno Harris? I pani wiedziała, że tu przyjedziemy.

Cofnęłam się o parę kroków i zmarszczyłam brwU wyższym skupieniu, bo chciałam sobie wszystko mnieć. Pamiętałam jednak jedynie, że znalazłam Treadwella na podłodze, a potem już nic.

- Wyszła pani z hotelu w moim towarzystwie liśmy razem taksówką. Nic sobie pani nie przypo

- Nie. - Czułam, że nogi wrastają mi w ziemię

92

Psy i szakale

i Tego się właśnie obawiałem. Proszę spo-#edaCtWJszystko pani wytłumaczę. i a zaraz Z ł mi miejsce na zagraconej kanapie, posado zrobU " gzedi na chwilę z pokoju. Wrócił, niosąc nietatmzkami i herbatą. Wręczył mi filiżankę, po tiłobok mnie i zaczął opowiadać:

p sie do pani wybierałem, kiedy znalazłem panią »obok pana Treadwella. Udało mi się jakoś panią na podłodze _rowadzić z hotelu. Dyrektor bardzo dobrze 1 więc wytłumaczyłem mu, że jest pani moją znajomą ko się pani czuje. Tak więc przywiozłem panią taksów-ifsiebie Czy teraz sobie pani przypomina? Przez chwilę wpatrywałam się w filiżankę z herbatą, po 7vm potrząsnęłam głową. Pulsowanie powoli ustawało; myślałam, że muszę strasznie wyglądać. W głowie koła-aiy mi się tysiące myśli, ale żadna z nich nie miała sensu, akieś wspomnienie jasnego światła. Błyskającego światła. 'li też ludzie. Wielu ludzi. Nie, to nie miało sensu. Pokręciłam znowu głową.

- Może to nawet lepiej - powiedział cicho. - Proszę, niech pani wypije herbatę. To dobrze pani zrobi.

Sączyłam posłusznie herbatę, żałując, że to nie burbon, i zerkałam na Rasheeda znad filiżanki. Prawdopodobnie wyglądałam jak przyczajony kot, który ma właśnie zamiar czmychnąć, bo powiedział:

- Może mi pani wierzyć, że jest tu pani bezpieczna.

Chciałam zapytać: „Przed czym?", ale zamiast tego spytałam:

^ się miewa John? Dobrze się już czuje? a^ Rasheed odwrócił wzrok.

te d^° wszystko stało się tak nagle. Mijałem właśnie otwar-

zobaczyłem, że pani leży na podłodze... strasznie

^uacja, rozumie pani chyba... Gdyby nie to, że

'iłam z brzękiem filiżankę na spodek, jakbym 11 w ten sposób dać do zrozumienia, że odzyska-

93

Barbara Wood

- Proszę o kilka wyjaśnień, panie Rasheed i -żliwe. Na przykład chciałabym się dowiedzieć,\x i dlaczego pan mnie śledził?

Zapanowała głęboka cisza. O wszystkie czte^ obijało się echo uderzeń mego serca. Wcale nie r wałam się sytuacją, w jakiej się nagle znalazłam a\ przecież więźniem tego człowieka. I nikt nie wiedzia

jestem.

- Oczywiście, że należą się pani wyjaśnienia Harris, a poza tym chciałbym przeprosić panią zj kie przykrości, na które panią naraziłem. Musi pani ia zrozumieć, że wcale nie śledziłem pani, tylko pana T

wella.

Zamrugałam niemądrze oczyma.

- Śledził pan Johna?

- Czekałem na niego, kiedy przyleciał na lotnisko Ii narda da Vinci, i pojechałem za wami do hotelu. -Rash przez chwilę oglądał paznokcie, a ja wiedziałam, że w nie się zastanawia, co ma teraz powiedzieć, co wyjan

a co ukryć.

- Poza tym - paplałam dalej swoje - kim pan właści jest, żeby tak po prostu śledzić sobie ludzi, i co ta zrobił John, że musiał być obserwowany?

- Zaraz do wszystkiego dojdziemy, panno Harri musi pani mi dać szansę wyjaśnienia paru spraw. V pani, ja już wcześniej śledziłem pana Treadwella mie, a tego dnia oczekiwałem jego powrotu. Nie si wałem się natomiast, że wróci w towarzystwie, n myśli pani towarzystwo, i dlatego postanowiłe również panią, żeby ustalić, co panią łączy z Johnen

wellem.

Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.

- Co pan ma na myśli mówiąc, że oczekiwał I powrotu? p

- Pan Treadwell spędził parę dni w Residence zanim przyleciał z panią do Rzymu.

- Co? - Pokój zawirował mi przed oczami.

94

Psy i szakale

owodu uderzenia w głowę. - Twierdzi pan, icy^^pLiie, zanim poznałam go w samolocie?

n0 pokiwał głową.

•asheea wu* wierzę panu. I kim pan właściwie

'ileczKę-

vwiście powinienem to pani wyjaśnić. Otóż pra-^du egipskiego. Jestem kimś w rodzaju agenta. v™\* tak określilibyście mnie w Ameryce.

listy uwierzytelniające, ale są nanizane po arabsku. Oczy zwęziły mi się jak szparki. , jakim agentem? Jakiego rodzaju sprawami się pan

Niestety nie mogę tego pani dokładnie wyjaśnić, tak samo jak agent w służbie rządu amerykańskiego nie mógł-f udzielić nikomu takich informacji. Powiedzmy, że jestem kimś w rodzaju policjanta i powierzono mi sprawę pana Treadwella. - 0 Boże!

5rzesunęłam ręką po czole gestem oznaczającym, że

jstem zdruzgotana i próbuję jakoś przyjąć do wiadomości

iczające mnie fakty. Przez chwilę siedziałam i wpa-

"ywałam się w Rasheeda, który, ku memu zdziwieniu,

nie okazał się tak groźny, jak myślałam. Widziałam

bą trzydziestoletniego mężczyznę o smagłej cerze.

anybył w spodnie i białą koszulę z podwiniętymi ręka-

iał grube czarne włosy i zdecydowanie semickie

lrzy. Ody mówił, uważnie dobierał słowa i wyma-

e z dziwnym, interesującym akcentem.

JWnak mu nie wierzyłam.

erbaty Zn°WU się odezwai> wypił jeszcze parę łyków

^wnioskowałem z waszej rozmowy, że jest pani w a Treadwella, pomyślałem, że podążając pani lem sie również czegoś o nim.

95

Barbara Wood

Oburzało mnie to, że Rasheed tak bez skrupułów naru, szył moją prywatność. Stopniowo jednak informacje, którę mi podał, zaczęły docierać do tej maleńkiej części mojeg0 skołatanego mózgu, zwanej zwykle rozumem. Teraz dopie^ poraziło mnie znaczenie jego słów.

- Twierdzi pan, że John był w hotelu Residence Pałace, zanim przyjechałam do Rzymu?

- Sam go tam widziałem.

- Ale on nigdy... - Mój głos nie brzmiał już tak napastliwie. Spojrzałam jeszcze raz na Rasheeda i stwierdziłaą że wpatruje się we mnie spokojnie. - No proszę, niech pg| mówi - szepnęłam - chociaż wcale nie chcę tego usłyszei

- Jestem pewien, że i tak już się pani domyśliła, panno Harris. Tak, John Treadwell znał pani siostrę Adelę.

Zacisnęłam mocno powieki, a kiedy je otworzyłam,

łam w tym samym pokoju. Otaczały mnie te same wyblakle|

ściany, na podłodze leżał ten sam wschodni dywan, w p&

wietrzu unosił się zapach herbaty, w tle grała cicha arab

ska muzyka - nic się nie zmieniło. Ahmed Rasheed - agem

do zadań specjalnych, człowiek o zagadkowych oczach

również nie zniknął.

- Przecież pan wie, że nie wierzę. Wzruszył ramionami.

- Wcale nie twierdzę, że znał ją dobrze. Raz widziałem1 jak jedli razem lunch w Residence Pałace.

- On wynajął tam pokój?

- Tak, ale nie podał swojego nazwiska. Dzielił aparta

ment z dwoma innymi mężczyznami i do książki hotelów

wpisany był tylko Arnold Rossiter. - Ahmed Rasheed vtf

raźnie czekał na jakąś reakcję z mojej strony, ale jufl

chwili stało się dla niego jasne, że nigdy w życiuł

słyszałam tego nazwiska.

- Czy jeden z nich nie nosił przypadkiem okulał

z grubymi szkłami?

Rasheed uniósł brwi. J^B

- Ależ tak!

Psy i szakale To by rozwiązywało jedną zagadkę. John znał grubasa.

- On jest w Egipcie. Widziałam dzisiaj, jak rozmawiał z Johnem tuż przedtem, zanim oboje postanowiliśmy uciąć

sobie drzemkę na podłodze.

- A zatem jego przyjaciele również są tutaj. Specjalnie

mnie to nie dziwi.

Kręciłam się niespokojnie na kanapie. Cała ta sytuacja wydała mi się nagle dziwaczna i krępująca. Siedziałam sobie w mieszkaniu Araba, który twierdził, że jest tajnym agentem, i śledził mojego znajomego, Johna Treadwella. Ten z kolei okłamał mnie, bo okazało się, że znał moją siostrę i spotykał się z nią w Rzymie. Czułam, że robi mi się

słabo.

- A więc John Treadwell znał moją siostrę, tak? Oznaczałoby to również, że przyleciał do Los Angeles, żeby niby to przypadkiem zająć miejsce obok mnie w samolocie, który leciał z powrotem do Rzymu, gdzie udawał, że nigdy nawet nie słyszał o Adeli. Wybaczy pan, ale dla mnie to nie

ma sensu.

- Dla mnie również, panno Harris.

- Zatem John wiedział, że wybieram się do Rzymu. W takim razie Adela powiedziała mu, że chce mnie tam ściągnąć. Dlaczego więc kłamał? - Oczywiście znałam już odpowiedź. - To on i jego przyjaciel włamali się do mojego mieszkania w Malibu, prawda?

- Ktoś włamał się pani do mieszkania? - Był wyraźnie

zdziwiony. Zamknęłam oczy i skinęłam potakująco głową. Wtedy

Poczułam się jeszcze gorzej.

~ W takim razie John wiedział też, kto uderzył mnie w głowę w Domu Nerona. Więcej. On to zaaranżował.

Czułam, że mam serce w gardle.

"~ Obawiam się, że to wszystko prawda, panno Harris. -T^ttied Rasheed patrzył na mnie wyczekująco, jakby spo-

Zlewał się, że dodam coś jeszcze. Choć to jedno zdanie.

Nie chciałam spełnić jego oczekiwań, ale nie miałam

97

Barbara Wood

- A więc wie pan, że mam szakala?

- Tak, wiem - powiedział. Omal nie zemdlałam z wrażenia.

Piliśmy dalej herbatę, jakbyśmy byli na przyjęciu, a po« tem Rasheed postawił przede mną misę z pomarańczami i zaczął wychwalać zalety egipskich owoców. Oczywiście go nie słuchałam. Usiłowałam doszukać się w tym całym b& łaganie jakiegoś sensu. Nagle zrobiło mi się bardzo smutno. Nie chciałam wierzyć w to, co powiedział Rasheed, alf musiałam przyznać, że kawałki łamigłówki pasują do siebie jak ulał. Odkryłam, że John Treadwell przez cały cza$ mnie oszukiwał, i był to dla mnie potworny cios. Nie wią działam, co o tym wszystkim myśleć.

A więc muszę zająć jakieś stanowisko. Dlaczego właści wie mam wierzyć temu tajemniczemu nieznajomemu, który uwięził mnie w swoim mieszkaniu? Dlaczego mam wierzyć w to, co powiedział mi o Johnie? O człowieku, w którym niemal się zakochałam?

Wręczył mi drugą filiżankę herbaty, a ja wpatrywał się w nią teraz z niedowierzaniem.

- Czy mogłabym dostać coś o bardziej leczniczym działaniu?

- Nie bardzo rozumiem.

- Burbon, szkocką, wódkę, wino?

- Przykro mi. Nie mam żadnego alkoholu. Jako muzul manin w ogóle nie piję. Może wolałaby pani kawę zamiaf herbaty, albo na przykład jakiś sok?

- Nie. - To było naprawdę absurdalne. - Nie, dziękuj Wszystko w porządku. - Sączyłam herbatę. Była napraw< wspaniała. - A czy odpowie mi pan na jeszcze jedno pyt*

nie?

- Oczywiście.

- W co wplątał się John Treadwell? Uśmiechnął się szeroko.

- Przykro mi, panno Harris, ale to ściśle poufna kwetf

i nie mogę...

98

Psy i szakale

- Postaram się to ująć nieco inaczej. - Postawiłam filiżankę na stoliku i wyprostowałam plecy. - John Treadwell wplątał się w coś, w co również została wplątana moja siostra, która wplątała w to mnie. Cóż to takiego jest?

- Panno Harris, rozumiem, co pani czuje, ale naprawdę nie wolno mi mówić na ten temat. Rzeczywiście jest pani w to wplątana, dokładnie tak samo jak pani siostra. Chociaż być może ona nie jest winna.

- Nie jest winna czego?

- Nie mogę powiedzieć. - Mówił w dalszym ciągu spokojnie i cicho. - Proszę, niech mi pani uwierzy. Tak jest

| lepiej. Im mniej pani wie o całej sprawie, tym lepiej dla

pani.

- Proszę posłuchać, panie Rasheed. Dla mnie może być pan nawet szefem egipskiej CIA, nie muszę się tym przejmować. W tym kraju jest ambasada amerykańska...

- Konsulat - sprostował.

- ...i natychmiast mogę się tam udać. Nie będą zachwyceni, jak się dowiedzą, że obywatelka amerykańska jest przetrzymywana wbrew swej woli przez egipską policję...

- Panno Harris.

- ...i nawet nie wie, z jakiego powodu.

- Panno Harris. Proszę mnie posłuchać. Rozumiem pani uczucia. Proszę teraz pozwolić coś sobie wytłumaczyć. Dobrze? Ja nie reprezentuję egipskiej policji, a pani nie jest moim więźniem. Przywiozłem tutaj panią ze względu na pani bezpieczeństwo.

- Dlaczego? Czy dlatego, że John pobił się ze swoim Przyjacielem? Może się pokłócili o to, kto ma zapłacić rachunek? Ale byłam bezpieczna w tym hotelu. Jestem tego pewna. Co innego w Domu Nerona. Doceniam fakt, że

| Posprzątał mnie pan z podłogi i wymiótł z hotelu, ale to odziejskie porwanie do kryjówki Ali Baby naprawdę l« zbędne.

Ahmed Rasheed usiłował ukryć rozbawienie, a ja zda-sobie sprawę, że mam jednak trochę fantazji. Nigdy się o to nie podejrzewała.

99

Barbara Wood

- A poza tym - ciągnęłam już spokojniej i poważniej, I bardzo chciałabym wiedzieć, jakie znaczenie ma ten prz$ klęty szakal i dlaczego wszystkim tak na nim zależy.

- Przykro mi, ale...

- Tak, wiem, nie wolno panu o tym mówić. A wolno panu przynajmniej zabrać mnie z powrotem do hotelu?

Nagle zmienił się wyraz jego twarzy. Spochmurniał, a ja

powiedziałam:

- A więc jednak jestem tutaj przetrzymywana wbrew

swojej woli.

- Nie, nie w tym rzecz. Przed chwilą mówiła pani, że nie potrzebuje pani opieki, że w hotelu była pani bezpieczna i tak dalej... Tu chodzi o coś więcej. Teraz nie będzie pani bezpieczna w tym hotelu. I nie może pani tam wrócić.

- Ale dlaczego?

W końcu popatrzył mi w oczy i unieruchomił mnie tym spojrzeniem bardziej, niż gdyby mocno chwycił mnie m ręce. Nie mogłam się ruszyć.

- Co się stało? Proszę mi powiedzieć - szepnęłam.

- John Treadwell nie stracił przytomności. On nie żył

Pokój nagle oddalił się ode mnie i widziałam go j przez mgłę, a Arab prawie zupełnie zniknął. Czułam, j trzęsę się jak galareta, a żołądek podchodzi mi do gardł Mózg odtwarzał w pamięci różne obrazy. Ulotne wspomnie-nia, nieuchwytne wrażenia. Czy ja naprawdę to wszystta widziałam, czy tylko o tym śniłam? Kiedy wychodził z hotelu Shepheard's, dłoń miałam przyciśniętą do czo: ramię Ahmeda Rasheeda obejmowało mnie w pasie, pi drzwiach panowało zamieszanie, ktoś krzyczał: Aywa! iL wa!, widziałam jakieś jasne światła i mundury policjantów

- Teraz już sobie przypominam - szepnęłam. - W hoteft

była policja.

- Pokojówka znalazła was oboje na podłodze w apart* mencie Johna. Słyszałem, jak zgłasza to w recepcji, wi| zaproponowałem, że pójdę i sprawdzę. Próbowała się pa podnieść, więc pani pomogłem. Kiedy po paru mini

100

Psy i szakale

wyszliśmy na korytarz, na miejscu była już policja. Wbrew pozorom jednak to całe zamieszanie pomogło nam opuścić hotel. Przepuścili nas, kiedy pokazałem im dokumenty.

Z głową opartą o kanapę, wpatrywałam się tępo w Rasheeda, który mówił dalej:

- Pokojówka nie bardzo potrafiła panią opisać. Powtarzała tylko bez przerwy: „Amerykanka, Amerykanka". Ale w tym mieście jest wielu Amerykanów. Dlatego policja nie wie, jak pani wygląda.

- Ale mój paszport... - Biorąc pod uwagę okoliczności, umysł służył mi jeszcze zupełnie dobrze. - Mój paszport został w recepcji.

- Zabrałem go stamtąd. Wziąłem również pani walizkę i torebkę. Na szczęście nie zdążyła się pani rozpakować, powiedziałem znajomemu w recepcji, że pani wyjeżdża. Okazało się, że pan Treadwell wynajął pokój na swoje nazwisko, co znacznie uprościło sprawę, W każdym razie, jak do tej pory, nikt pani nie szuka. Nie mają nazwiska, rysopisu... - Próbował się uśmiechnąć.

Z trudnością poruszałam ustami, a język stanął mi jak

kołek.

- Co to znaczy: jak do tej pory?

j - Egipska policja jest bardzo dokładna, szczególnie je-' żeli w grę wchodzi tak kłopotliwa i skandaliczna historia jak morderstwo. Władze będą domagać się szybkiego wyjaśnienia sprawy. Już niedługo sprawdzą dane wszystkich osób, które zostały u nich zarejestrowane w ciągu ostatnich kilku dni. Pani znajdzie się wśród nich i drogą eliminacji dojdą do wniosku, że właśnie pani powinni szukać. ~ A rysopis znajdą w danych paszportowych?

- Tym mniej bym się przejmował. Najważniejsze jest jednak to, że nie może pani zamieszkać w żadnym innym hotelu w Kairze, bo policja będzie poszukiwać Amerykanki z Pani numerem paszportu.

"- Rozumiem. - Wyprostowałam się i położyłam ręce na kolanach. Przede mną leżał John Treadwell z potarganymi Zn&jomo włosami. Łzy napłynęły mi do oczu. Jeszcze zanim

101

Barbara Wood

zaczęłam płakać, zdołałam powiedzieć: - Dziękuję, że mni$ pan stamtąd wydostał. Gdyby się pan nie zjawił... - Potrząs-nęłam głową. - W Rzymie sądziłam, że jest pan moim

wrogiem.

- Ale teraz już pani wie, że jesteśmy po tej samej

stronie.

- To znaczy po której? - Zabrzmiało to gorzko i nieuprzejmie.

- Oboje chcemy znaleźć pani siostrę.

Nagle słowa te przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Kiedy znów oparłam się o kanapę i wbiłam paznokcie w skórkę pomarańczy, myślałam tylko o Johnie, drogim kochanym Johnie, który był dla mnie taki dobry i tak mi pomagał. A teraz on nie żył, a ja nie wiedziałam dlaczego. Mogłam tylko podejrzewać, że zamordował go ten Arab.

Kiedy poczułam dotyk jego dłoni na policzku, uświadomiłam sobie, że płaczę, bo Arab właśnie ocierał mi łzy,

mówiąc:

- Czy wie pani, że Allach pragnął, żebyśmy zawsze byli szczęśliwi, i dlatego dał nam śmiech? Ale dał nam również łzy, aby ten śmiech stał się jeszcze słodszy. Myślę, że pani kochała Johna Treadwella, i jest mi bardzo przykro, że to właśnie ja musiałem pani przekazać te okropne nowiny. > - Płaczę po człowieku, za którego go brałam, a nie po tym, jakim był naprawdę. Jeśli prawdą jest to, czego dowifr działam się od pana, John okłamywał mnie od początku <j| końca. A jeśli mam również uwierzyć w jego przyjaźń z grubasem, a muszę przyznać, że sama widziałam, jak poufale sobie gawędzą, oznaczałoby to również, że John maczał palce w zajściu w Domu Nerona. Nie mogłabym kochać takiego człowieka i oczywiście go nie kocham. Płaczę z p^ wodu utraty człowieka, którego nawet nie znałam, bo ii niał tylko w mojej wyobraźni.

Kiedy tak siedziałam ze łzami na policzkach i do połoMtt obraną pomarańczą w ręku, czułam, że mój smutek powJ zamienia się w gniew i urazę. Byłoby stratą czasu opła# wać człowieka, który zrobił ze mnie idiotkę. Cała ta ko»

102

Psy i szakale

marna historia powoli wymykała mi się spod kontroli. Okazało się, że to bardzo poważna sprawa. Zamordowano człowieka. Ja również o mało nie zginęłam. A to wszystko przez szakala.

Racheed wzruszył ramionami, ale nie dopatrzyłam się w tym nonszalancji.

- Pani nie zamordowała Johna Treadwella ani też nie wie pani, kto go zabił. Dlatego też nie może pani pomóc policji i aresztowanie pani niewiele by dało. Byłbym głupcem, gdybym im na to pozwolił. Byłaby to czysta strata czasu i opóźniłaby znalezienie pani siostry. Teraz jednak ukrywam panią przed policją, a więc łamię prawo. Nie będzie się to jednak ciągnęło w nieskończoność. Już jutro moje biuro oczyści panią z zarzutów.

Wbiłam zęby w pomarańczę. Rasheed miał rację. Rzeczywiście była pyszna. Patrzył na mnie przenikliwie swoimi ruchliwymi oczami, w których nic nie można było wyczytać. Ten człowiek wiedział znacznie więcej, niż mi powiedział, a ja chciałam to z niego wyciągnąć.

- Panie Rasheed - odezwałam się z namysłem. - Wplątałam się w jakiś podejrzany interes. Okazuje się, że rządowi egipskiemu zależy na znalezieniu mojej siostry tak samo jak mnie. Okazuje się również, że John był zamieszany w tę samą historię co Adela. A ja będę wkrótce poszukiwana przez kairską policję za zamordowanie człowieka. Chyba się pan nie dziwi, że mam sporo pytań. Powinien pan na nie odpowiedzieć. Mam prawo wiedzieć, w co tak niemądrze się wpakowałam i w cóż takiego wplątał się John Treadwell, że aż go w końcu zamordowano. Mam również Prawo wiedzieć, dlaczego szuka pan mojej siostry i jakie znaczenie ma w tym wszystkim szakal.

- Tak, oczywiście, że ma pani prawo. - Uśmiechnął się cierpliwie i sięgnął po pomarańczę. Obierając ją, rzekł: -broszę mi wierzyć, panno Harris, nie wtajemniczam pani w te sprawy w trosce o pani bezpieczeństwo. Tak jest dla pani lepiej. Są w to zamieszani jeszcze inni ludzie, którzy nie Powstrzymają się przed niczym, żeby tylko zdobyć

103

Barbara Wood

informacje na temat pani siostry. Jeśli dostanie się pani w ich ręce... - Zrobił dramatyczną pauzę.

- Na przykład Arnold Rossiter, o którym już pan wspominał.

- Dokładnie tak. jL

- A więc ukrywa mnie pan również przed nim.

- Prawdę mówiąc, tak.

- Dlaczego tak zależy panu na tym, żeby mnie chronić?

- Bo gdyby została pani zamordowana, mógłbym nigdy nie znaleźć pani siostry.

- Rozumiem.

Przez pewien czas milczeliśmy i wsłuchiwaliśmy się w muzykę. Wydawało mi się, że dochodzi z sąsiedniego mieszkania. Miałam wrażenie, że wszystkie te wrzaskliwe, monotonne dźwięki są do siebie podobne. Mimo wszystko ta muzyka była dość interesująca - brzmiała tak egzotycznie. Zaczęłam bezwiednie wystukiwać jej rytm, uderzając

nogą w podłogę.

- Czy mogę coś jeszcze dla pani zrobić?

- Wystarczy, że odpowie pan na moje pytania.

- Śledziłem pana Treadwella, gdyż interesowała mnie istota pewnej, powiedzmy, sprawy. W Rzymie odkryłem, że zawarł znajomość z AdeląHarris, przez pewien czas pozostawali w przyjacielskich stosunkach, a potem on wyjechał do Stanów. Wiedziałem, że panna Adela wysłała szakala do pani, a także i to, że próbowała panią ściągnąć do Rzymu. Byłem bardzo zdziwiony, kiedy się tam pani pojawiła w towarzystwie Johna Treadwella. Nie wiedziałam, czy pracuje pani dla niego, albo też inaczej mówiąc dla Rossitera, czy też raczej dla swojej siostry. Brałem również pod uwagę możliwość, że jest pani całkowicie niewinna. W co zresztą wierzę do dziś Potem, kiedy otrzymała pani list od siostry, wszyscy opuściliśmy Rzym. Nie spodziewałem się, że John zostanie żarno* dowany. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego oni go zabili.

- Ludzie Rossitera?

- Tak, tak myślę. - Ahmed Rasheed zmarszczył brwi.

Sprawa się bardzo skomplikowała.

104 '

Psy i szakale

- A więc po prostu wykorzystywał pan moją osobę do znalezienia Adeli. I robi pan to nadal, traktując mnie jak

przynętę.

- Nie ma niestety innego sposobu. Pani siostra albo się gdzieś ukrywa, albo została przez kogoś uwięziona. Tak czy inaczej będzie się starała z panią skontaktować.

Przeżuwałam ten problem w myślach. Albo się ukrywa, albo jest więźniem. Wspaniale.

- A więc choć interesował pana głównie Treadwell, nawet teraz, po jego śmierci, kontynuuje pan śledztwo. Z tym, że obecnie skoncentrował się pan na mojej siostrze.

- Zawsze ją podejrzewałem. A teraz stała się nawet główną podejrzaną.

- O co, panie Rasheed?

- Nie mogę pani powiedzieć.

- To proszę mi chociaż wyjaśnić inną kwestię. Czy Adela dostała szakala od Johna Treadwella?

- Nie wiem.

- A więc może miała go już wcześniej i oboje byli zamieszani w tę, jak pan to ujął, sprawę, zanim poznali się

w Rzymie?

- Tak.

- Innymi słowy, John chciał się z nią zaprzyjaźnić z powodu szakala. Kiedy się go pozbyła, zainteresował się moją

osobą.

- Niewykluczone.

- W takim razie nie rozumiem, dlaczego John po prostu | aie zabrał mi szakala. Miał wiele okazji.

- Ponieważ pani była dla niego ważniejsza. Mogła go Pani naprowadzić na ślad Adeli. Dlaczego miałby sobie Psuć dobre stosunki z panią, skoro mógł mieć i panią,

1 szakala. Skinęłam z namysłem głową.

- Tak, miał nas oboje. W takim razie klucz do całej

historii stanowi Adela.

Tak. Ale nie upieram się, że odgrywa w niej poważną Równie dobrze może być tak samo niewinna jak pani.

105

Barbara Wood

Niewykluczone, że Nie wiem. Z drugie] f na swoim koncie wie le

opałach. Nie ^^ Wsunęłam do ust

siałam przez chwile

w całą aferę. loz«w okazać, że ma i ^st w prawdziwych

> dowiedzieć.

pomarańczy i my-

m0ja siostra opuściła

nocy?

- Nie, nie wiedziałem. Jednego dnia tam była, na-

stępnego zniknęła. Zgubiłem ją przez nieuwagę. Nie wiem, czy wyjechała z własnej woli, czy może została porwana.

Patrzyłam tępo przed siebie. Czułam się, jakbym była zupełnie oderwana od tej sprawy, tak jakbym patrzyła na nią z boku, jak na jakieś przedstawienie teatralne. Ponieważ Lidia Harris narobiła sobie kłopotów, byłam ciekawą jak też sobie z nimi poradzi. Jeśli w ogóle sobie poradzi.

- Czy chroni mnie pan wyłącznie przed policją? Jego wahanie wystarczyło mi za odpowiedź.

- A więc ten, kto zabił Treadwella, może również polować na mnie. Dlaczego w takim razie nie zabili mnie w Rzymie i nie ukradli szakala?

- Nie wiem, panno Harris.

Nagle otworzyłam szeroko oczy i omiotłam wzrokiem pokój w poszukiwaniu walizki. Jakby czytając w moich m$ ślach, Rasheed powiedział:

- Proszę się nie obawiać. Nie dotykałem pani rzeczy. Szakal wciąż jeszcze znajduje się w pani posiadaniu.

- Pan naprawdę jest policjantem. Roześmiał się i wręczył mi obraną pomarańczę.

- Niezupełnie, ale na razie wystarczy.

- I pracuje pan dla rządu, co znaczy, że Adela jest zamieszana w przestępstwo federalne. Boże, co za historii

Byłam straszliwie zmęczona i znowu chciało mi się pł* kać. Aż trudno uwierzyć, jak bardzo się można nad soW litować, jeśli zostanie się doprowadzonym do ostatec* ności. W czasie krótszym niż dwadzieścia cztery godziił

106

Psy i szakale

o mało nie zostałam zabita w rzymskim lochu, po czym wskoczyłam do samolotu lecącego na tajemniczy Środkowy Wschód, po raz drugi zgubiłam swoją siostrę, dostałam się na listę poszukiwanych przez kairską policję, a teraz ukrywam się w domu jakiegoś Araba, który nie może mi powiedzieć, kim jest.

Gdzieś z daleka docierał do mnie mój zmęczony głos, który mówił: „Co mam teraz robić?" Nie podobało mi się to, że muszę błagać o cokolwiek, nie chciałam wydawać się nikomu taka bezradna. Byłam przyzwyczajona do tego, że sama za siebie odpowiadam i stoję mocno na ziemi. Byłam również przyzwyczajona do uporządkowanego świata, gdzie nie ma miejsca na niespodzianki. Ale ten świat znajdował

się tysiące mil stamtąd.

- Obawiam się, że nie może pani pójść do hotelu, bo znajdzie tam panią policja. Ponieważ pracuję dla rządu, prawdopodobnie uda mi się oczyścić panią z zarzutów, ale to zajmie sporo czasu. Poza tym ten, kto zabił Johna Treadwella, również będzie szukał pani w hotelach. Wolałbym, żeby została pani tutaj, bo tu jest pani bezpieczna.

Oczy zwęziły mi się jak szparki. Uważałam, że to Ahmed Rasheed zabił Johna. Nadal mu nie ufałam. - Dopóki zostanie pani u mnie, nic pani nie grozi. A jaki inny miałam wybór? W mojej sytuacji mogłam jedynie mu wierzyć i mieć nadzieję, że mówi prawdę. Na pewno nie byłoby dobrze, gdyby mnie aresztowano, albo gdyby mnie znalazł zabójca Treadwella. - Mój dom jest pani domem - powiedział. Myślę, że popatrzyłam na niego z niedowierzaniem, gdy te słowa wreszcie do mnie dotarły. Mam zostać tutaj? -Pomyślałam z wściekłością. Nawet nie próbując tego ukryć, rozejrzałam się po pokoju, obejmując wzrokiem Porozrzucane książki i papiery, pstrokaty dywan, zamknięte okna i zniszczoną kanapę, na której siedzieliśmy. Zostać *utej? Ale właściwie gdzie? W mieszkaniu mężczyzny, który, ^e<iług mnie, chciał zabić Adelę? Mężczyzny, który snuł r°żne teorie, ale żadnej nie potrafił udowodnić? Mężczyzny

107

Barbara Wood

- Ama

jednakdo

pani do hotelu f czór-powiedział ci

duje dzikie

bezbarwnym głosem.

-To prawda. - „nnno Harris? Czy dojdzie pani

- Amapanijakiśwybor,pannoHarr lem.wróc.

iednak do wniosku, że.me; jestem pani P^.^ jft wifr

^ który ostrożnie zaga-jest tłoczno i ciemno, „pani większe szansę dać

niż z ludźmi,

bo jestem sam.

Usłyszałam mój cichy głos, który mówił:

- Skąd mam wiedzieć, że to nie pan go zabił? Rasheed milczał. Patrzył na mnie spokojnie i trochę

tajemniczo. W żaden sposób nie potrafiłam go przejrzeć.

- Jestem zmęczona - powiedziałam w końcu - i mam tego wszystkiego dosyć. Poza tym mam za duży mętlik w głowie, żeby podejmować takie trudne decyzje. Może zabił pan Johna, może nie. Nie wiem i nie jestem w nastroju, żeby zgadywać. Przypuszczam, że mógł mnie pan zamordować, kiedy byłam jeszcze w Shepheard's, a może czeka pan, żebym znalazła Adelę, i wtedy załatwi pan nas obie za

jednym zamachem.

Dotknęłam swoich policzków. Były rozpalone.

- Teraz chcę się tylko położyć i zostać sama.

- A więc zostaje pani?

- A mam jakiś wybór?

Rasheed uśmiechnął się. Potem wstał i posprzątał fili" żanki oraz skórki pomarańczy. Kiedy wyszedł na chwila starałam się ocenić sytuację. Przypuśćmy, że nie zabił Johna. To jeszcze wcale nie znaczy, że jestem bezpieczna w jego towarzystwie. A może on wcale nie czeka na Jf

żebym znalazła Adelę, tylko usiłuje nie dopuścić do mojeg0

spotkania z siostrą?

LJV *¦*»/-----

spotkania z siostrą?

Zgadywałam na chybił trafił. Teraz mogłam jedynie ^ ufać intuicji, która podpowiadała mi, że jest jednak tyrfljB

Psy i szakale

go się podaje, i na razie zostawić wszystko tak, jak jest. W końcu uratował mnie przed policją i wszystkim, co się i nią wiązało. A mógł po prostu zabrać szakala i uciec, poza tym - rozejrzałam się po mieszkaniu tego dziwnego człowieka - chyba naprawdę jest bezpiecznie.

Kiedy Rasheed wrócił do pokoju, wstałam wdzięcznie z kanapy i poczułam, jak straszliwie jestem zmęczona. Ostatnio bez przerwy byłam w takim stanie i nie wiedziałam już, jak to jest, gdy człowiek czuje się normalnie.

- Mam jeszcze jeden pokój, taki mały salonik, i mogę tam spać - powiedział Rasheed.

Jeszcze raz się rozejrzałam. To kawalerskie mieszkanie wymagało gruntownego sprzątania. A jeszcze bardziej urządzenia, choć być może takie wrażenie powodował fakt, że w końcu należało do Araba, więc zarówno umeblowanie, i jak i dekoracja wnętrza były całkiem obce mojemu oku. Przypomniałam sobie swoje gniazdko, gdzie przeważały białe, czerwone i niebieskie kolory, chrom i szkło. Choć nie supernowoczesne, na pewno urządzone było zgodnie z obowiązującą modą, a przede wszystkim panował w nim wzorowy porządek.

Mieszkanie Rasheeda, mimo bałaganu, wyróżniał jednak pewien specyficzny, osobisty charakter.

Wydawało mi się, że w sytuacji, w jakiej się znalazłam, zdanie: „Przykro mi, że sprawiam panu kłopot" zabrzmi absurdalnie, a jednak je wypowiedziałam. Ogarnęło mnie , ogromne znużenie i coraz bardziej bolała głowa. Chciałam zostać sama i zasnąć. Nawet tutaj, w tym mieszkaniu, w jego sypialni. Moje ciało dało za wygraną.

Otworzył drzwi pokoju, w którym niedawno się obudziłam.

- Nikt się nie dowie, że pani tu jest, panno Harris. Może SlL pani czuć całkowicie bezpieczna.

Oceniałam w myślach głos i sposób bycia tego dziwnego ^żczyzny, a jednocześnie usiłowałam zrozumieć, dlacze-§0 tak bardzo chcę mu zaufać. John Treadwell został I Mordowany, a mnie szukała policja. Musiałam się jakoś

109

108

Barbara Wood

wydostać z tego bagna, z Adelą lub bez niej, i wrócić d^ normalnego życia. A więc przyjrzałam się uważnie stojącemu przede mną Arabowi i zaczęłam się zastanawiać, kiedy wreszcie obudzę się z tego koszmaru. Stałam na środku dziwnego pokoju, w którym był portret Anwara el-Sadata i stare rzeźby. Towarzyszył mi jedynie mężczyzna mówiący z obcym akcentem, który mógł ze mną zrobić, co chciał. Zniknęły wszelkie pozory normalności. Nie pozostało nic ze świata, który znałam, świata, gdzie królował rozsądek i spokój. Miałam wrażenie, że nic już mnie nie łączy z dotychczasowym życiem i przyjaciółmi. Czułam chłód i pustkę w sercu.

- Proszę - powiedział, dotykając czubkami palców mojego łokcia. - Jest późno.

- Tak, oczywiście. - Poruszałam się jak we śnie, bo chciałam wierzyć, że śnię.

Kiedy weszłam do sypialni, zobaczyłam, że w rogu stoi moja walizka i torba.

- Nie potrzeba pani czegoś? - zapytał. Pokręciłam głową.

- W takim razie dobranoc, panno Harris.

- Proszę chwilę zaczekać. - Odwróciłam się i rozłożyłam bezradnie ręce. - W każdym razie dziękuję - powiedziałam słabo.

Skinął głową.

- Jest pani bezpieczna. Nikt nie wie, gdzie pani przebywa. A ja będę obserwował hotel Shepheard's. Może pojawi się tam pani siostra. To proste, naprawdę.

- Wiem, ale... to znaczy... - Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni tak bardzo brakowało mi słdw. Drżałam, choć w pokoju było ciepło. Ostre spojrzenie Ah-meda Rasheeda przeszywało mnie na wylot. Nie wiem, co przejmowało mnie większą grozą: śmierć Johna czy to, # ja mogę być następna. Ponieważ pracowałam jako pieleń niarka na oddziale chirurgii, widziałam już śmierć w nai' rozmaitszych postaciach. Oglądałam jej najbardziej upiof' ne i plugawe oblicza. Gdy byłam nastolatką, śmierć

110

Psy i szakale

ła mnie osobiście, zabierając rodziców i brata. Śmierć nie była mi obca. Ale tym razem myślałam o niej inaczej.

- Była pani w nim zakochana? - zapytał ze swoim dziwnym akcentem.

Patrzyłam na niego pustym wzrokiem. W całym moim dotychczasowym, świetnie zaplanowanym i zorganizowanym życiu, nigdy nie byłam zakochana. I pogodziłam się z tym faktem, choć wszystkie moje koleżanki angażowały się w rozliczne romanse, a znajomi od dawna oczekiwali, że znajdę „właściwego mężczyznę" i wreszcie wyjdę za mąż. Tak się jednak nie stało, ale kładłam to na karb upodobania do pustelniczego trybu życia.

Teraz, znienacka, stojąc w słabo oświetlonym pokoju z wyblakłymi tapetami i arabską muzyką w tle, patrząc w oczy zupełnie obcego człowieka, podawałam w wątpliwość całą swoją przeszłość.

- Nie, nie byłam w nim zakochana. Ale przykro mi, że nie żyje.

- Odszedł do Allacha.

- Pewnie tak.

- Dobranoc, panno Harris.

- Tak - szepnęłam. -1 jeszcze raz dziękuję.

- W Egipcie mówimy shokran.

- Shokran.

- Affuan i dobranoc.

Rozdział dziewiąty

KJ budziło mnie nawoływanie muezina. Otworzyłam z przerażeniem oczy i leżałam tak nieruchomo, dopóki nie przypomniałam sobie, gdzie jestem. Przez żaluzje wpadały do pokoju jasne strumienie światła, a także odgłosy z ulicy i strzępy rozmów z dołu. Z daleka dochodziło zawodzenie muezina, a ja próbowałam uporządkować skołatane myśli. Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę, było to, że łóżko jest bardzo wygodne i czuję się naprawdę wypoczęta. Następnie pomyślałam o Johnie Treadwellu i ogarnął mnie smutek, a później gniew. Złość wkrótce przerodziła się w rozgoryczenie, kiedy uświadomiłam sobie, za jaką idiotkę musiał mnie uważać i jak łatwo wpadłam w zastawione przez niego sidła. Lidia Harris nie pozwoli po raz drugi wystrychnąć się na dudka. Nawet najbardziej czarującemu mężczyźnie.

Potem zaczęłam myśleć o doktorze Kellermanie. Gdyby wiedział, co się ze mną dzieje, byłby strasznie zmartwiony i zły na siebie, że pozwolił mi tu przyjechać. Kiedy zastanawiałam się, kto mu teraz asystuje, uśmiechnęłam się do siebie, bo wiedziałam, że niezależnie od tego, kto to jest, na pewno doktor z niecierpliwością oczekuje mojego powrotu. W stosunku do współpracowników zachowywał się jak gburowaty stary niedźwiedź, ale ponieważ był najlepszym chirurgiem w szpitalu, mógł sobie na to pozwoli^ Cokolwiek by się działo, postanowiłam do niego zateleĄ nować jeszcze tego samego dnia.

Wreszcie skupiłam zainteresowanie na osobie, wokó której rozgrywała się ta cała wariacka historia, to znacł

1

Psy i szakale

na mojej siostrze, Adeli. Zastanawiałam się, gdzie ona może teraz być, i co robi. Byłam również ciekawa, czy będzie próbowała nawiązać ze mną kontakt i czy jest gdzieś w pobliżu. A przede wszystkim myślałam o tej tajemniczej historii, w którą obie byłyśmy zamieszane.

Leżałam tak chyba godzinę, aż w końcu zdecydowałam się wstać. Głowa wciąż mnie bolała i głośno domagała się aspiryny, a w moim żołądku zalęgły się wygłodniałe lwy. Ubrałam się, a ponieważ zza drzwi pokoju nie dochodził żaden dźwięk, postanowiłam jeszcze raz spojrzeć na szaka-la. Wczorajszej nocy, kiedy już zostałam sama i usłyszałam, jak Ahmed idzie do siebie i gasi światła, zajrzałam do torby i znalazłam w niej szakala, tak jak go zostawiłam. Nie zdziwiło mnie to specjalnie. Przez parę minut myślałam o kryjówce dla niego, aż w końcu wepchnęłam go pod poduszkę, na której miałam spać. Gdyby ktoś zakradł się w nocy do pokoju, musiałby o niego walczyć.

Wyjęłam teraz szakala spod poduszki i ponieważ byłam całkowicie ubrana, schowałam go pod bluzką, za paskiem od spodni. Nie było mi zbyt wygodnie, ale przynajmniej cały czas miałam go przy sobie i nie musiałam się o niego

martwić.

Zatrzymałam się, żeby spojrzeć w lustro. Bluzka miała luźny fason, więc nie było widać wybrzuszenia. W ciągu ostatnich paru dni wartość szakala zwiększyła się wielokrotnie, więc teraz czułam się tak, jakbym nosiła klejnoty koronne. Tak, ten szakal był dla mnie ważny. Najprawdopodobniej znał miejsce pobytu Adeli i stanowił mój klucz

do znalezienia jej.

Ahmeda Rasheeda nie było w domu. Gdy się o tym Przekonałam, odczułam ulgę, zdziwienie i strach. W dalszym ciągu niepewna, czy jestem jego gościem, czy więźniem, ostrożnie wyłoniłam się z sypialni, gotowa do w&lki. Ale jego nie było, nikt mnie nie pilnował, a drzwi WeJściowe otworzyły się, gdy tylko nacisnęłam klamkę, ^h zorientować się w sytuacji, zamknęłam drzwi, pode- do okien i otworzyłam okiennice.

113

Barbara Wood

A tam na dole hałas, światło, gwar oraz mieszanina zapachów tworzyły prawdziwy kalejdoskop życia. Znajdowałam się na trzecim piętrze i patrzyłam na jedną z najbardziej ruchliwych ulic, jakie widziałam w życiu. Kiedy zobaczyłam przewalające się przez nią tłumy, szybko zamknęłam okiennice. W tej samej chwili zrozumiałam, co miał na myśli Rasheed, mówiąc o zatłoczonych ulicach i o tym, że łatwiej mi będzie wygrać z nim, bo jest sam. Boże, tam przecież były setki ludzi, a każdy z nich mógł być

mordercą Johna.

Przycisnęłam twarz do okiennic i próbowałam coś dojrzeć przez szpary w listewkach. Naprzeciwko znajdowały się domy podobne do tego, w którym byłam - szare i niewiarygodnie stare, niektóre z balkonami, inne ze skomplikowanymi oknami typowymi dla haremów. W wielu z nich żaluzje i zasłony były zaciągnięte. Nie czułam w pobliżu żadnego niebezpieczeństwa. Ale skąd mogłam wiedzieć, kto jest na dole, w tej chmarze ludzi kłębiącej się na ulicy? Pomyślałam o grubasie, który nosił okulary ze szkłami jak denka butelek po coli, i wzdrygnęłam się. A jeśli on tam jest? Przecież Rasheed nie mógł przysiąc, że nikt nie widział, jak wychodziliśmy z hotelu, i że nikt nie ma pojęcia, gdzie jestem. A im dłużej myślałam o Johnie Treadwel-lu, tym bardziej byłam zła. Nawet nie dlatego, że tak ze mną postąpił, ale dlatego, że okazałam się tak ślepa, naiwna i głupia. Czy naprawdę tak łatwo ulegałam wpływom i tak łatwo można było mnie wykorzystać? John Treadwell miał okazję się o tym przekonać.

Odwróciłam się od okna, podeszłam do kanapy i osunąwszy się na nią bezwładnie, przeklinałam własną głupotę. Jeśli Ahmed Rasheed również zamierzał mnie wykorzystać, jeśli chciał zwieść mnie urokiem osobistym i paroma słowami pocieszenia, na darmo się trudził. Jedynym czta wiekiem, do którego miałam zaufanie, był doktor Kellefl

- UxA tQł>a7 nrzv mnie. Ale on ba

114

Psy i szakale

Ahmed Rasheed wszedł do mieszkania z gazetą pod pachą. Widząc moją zdziwioną minę, powiedział:

- Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć. Nie sądziłem, że pani już się obudziła. Jest jeszcze wcześnie.

- Tak, wiem. Dzień dobry. Uśmiechnął się i odparł:

- Sabah el kheir. Zrobię pani herbatę.

Patrzyłam, jak odchodzi do drugiego pokoju, i poczułam, że znowu jestem spięta. Zza drzwi dobiegł mnie szczęk naczyń, szum wody i brzęk widelca czy łyżki spadającej na podłogę. W chwilę później Rasheed wyszedł z kuchni, uśmiechnął się zdawkowo i zdjął marynarkę.

Tkwiłam wciąż w tym samym miejscu, patrzyłam, jak chodzi po pokoju, i nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć, ale on na szczęście wyratował mnie z opresji, pytając:

- Dobrze pani spała?

- Tak, bardzo dobrze.

- To świetnie. Cieszę się. Bardzo potrzebowała pani snu.

Proszę, niech pani usiądzie.

Usiadłam na kanapie, a on w fotelu naprzeciwko mnie. Uśmiechając się w dalszym ciągu, mówił:

- Byłem dziś rano na policji. Nie chciałem tracić czasu. Inspektor, który zajmuje się sprawą Johna Treadwella, jest moim przyjacielem. Odbyliśmy poufną rozmowę. Wytłumaczyłem mu, że pani jest prawdopodobnie tą Amerykanką, której szuka, ale że nie miała pani nic wspólnego z morderstwem, bo pracuje pani dla mnie. Usunął pani rysopis 1 numer paszportu z biuletynu hotelowego i przestał się Panią interesować.

'- Dzięki Bogu.

- Już nie musi się pani martwić.

- To znaczy, że mogę się przenieść do hotelu. Nie jestem Poszukiwana przez policję.

- Tak, to prawda. - Przestał się uśmiechać i zmarszczył

Niestety pozostaje jeszcze sprawa mordercy pana ella. Może wciąż pani szuka. ^ Grubas?

115

Barbara Wood

- Albo Arnold Rossiter. Wiedzą przecież, że opuściła pani hotel Shepheard's i gdzieś się pani przeniosła. Teraz będą obserwowali inne hotele.

- Bardzo bym chciała, żeby mi pan wreszcie wytłumaczył, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego ktoś miałby

mnie zabić?

- Myślę, że może nie tyle zabić, co porwać i uwięzić, żeby w końcu znaleźć pani siostrę. Taka jest moja teoria.

- Dlaczego w takim razie - zaczęłam zmęczonym głosem - szukają mojej siostry?

- Przepraszam. - Wstał z fotela. Myślę, że herbata już

jest gotowa.

Kiedy wyszedł z pokoju, znowu podeszłam do okna, uchyliłam okiennice i wyjrzałam na ruchliwą ulicę. Pojazdów widziałam niewiele - w takim tłumie trudno byłoby przejechać. Przechodnie byli w większości Arabami, niektórzy z nich nosili europejskie ubrania, niektórzy długie szaty, czyli galahie. Widziałam również mężczyzn w turbanach i kaffiyehach oraz kobiety z zasłoniętymi twarzami, ale także i takie, które ubrane były podobnie jak ja. Wszyscy gdzieś się spieszyli, uskakiwali przed ciągniętymi przez osły wózkami lub szli ławą, żeby przebić się przez tłum.

Nie zauważyłam nikogo, kto interesowałby się mieszkaniem Rasheeda.

- Zapewniam panią, że oni nie wiedzą, gdzie pani jest. Odwróciłam się i spojrzałam na mojego gospodarza.

Niósł tacę, na której stały filiżanki, dzbanek i stos ciastek. Ustawił to wszystko na niskim stoliku przed kanapą i przysunął mi talerz ze słodyczami.

- Nikt nie obserwuje tego mieszkania, panno Harris. Sprawdziłem to dokładnie, zanim zostawiłem panią samą.

Nie mogłam oprzeć się pokusie, i sięgnęłam po jedno z lukrowanych ciastek z kremem i galaretką. Było niezwykle słodkie, jak herbata, w której zawsze było tyle cukru, że aż zostawał na dnie filiżanki.

- Musi pani jeść - powiedział i wmusił we mnie jeszcze jedną porcję łakoci.

116

^ Psy i szakale

Zajadając z apetytem, zaczęłam się zastanawiać, jak to s[ę dzieje, że Egipcjanie wcale nie są grubi.

- Mam przyjaciela, który pracuje w Shepheard's. Powiedziałem mu, że szukam pani siostry. Będzie się za nią rozglądał i zawiadomi mnie, jeśli panna Adela pojawi się w hotelu. Urzędnicy kontroli celnej na lotnisku twierdzą, że jeszcze nie wyjechała.

Chciałam coś powiedzieć, ale powstrzymał mnie gestem i ciągnął:

- To wcale jeszcze nie znaczy, że ona naprawdę jest w Egipcie. Cały czas czekam na wiadomości z Aleksandrii i Luksoru. Stamtąd nie jest wcale tak trudno dostać się do Sudanu.

- Do Sudanu?! A po cóż miałaby tam jechać? Rozłożył ręce.

- Wiem na ten temat tyle samo, co i pani, panno Harris.

- A kiedy zamierza mi pan zdradzić coś jeszcze?

- Już wkrótce, zapewniam panią.

„Zapewniam panią" było chyba jego ulubionym zwrotem, ale mimo to nie udało mu się o niczym mnie zapewnić. Kiedy przysunął mi talerz, podziękowałam i siedziałam dalej na kanapie z filiżanką na kolanach.

Milczeliśmy, a ja dokonywałam cudów, żeby uniknąć jego wzroku. Nie patrzył na mnie wprawdzie bezczelnie, ale raczej z ciekawością, ze szczerym zainteresowaniem. Zupełnie, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu.

Zakrawało to na ironię, bo trudno by sobie było wyobrazić bardziej osobliwą postać niż on sam. Już jego wygląd wydawał mi się dziwny, bo Rasheed miał ciemną skórę, gęste rzęsy i duży nos. Najbardziej jednak intrygował mnie jego sposób mówienia. Mówił świetną angielszczyzną, trochę przez nos, trochę gardłowym głosem, bardzo wolno i wyraźnie, jakby chciał się upewnić, czy go rozumiem.

- Pójdę już - powiedział, jak gdyby coś sobie nagle Przypomniał. - Wrócę po południu. Proszę się czuć jak u siebie w domu.

- Dziękuję.

117

Barbara Wood

- Shokran. i Gdy włożył kurtkę i skierował się do drzwi, coś nagle

przyszło mi do głowy.

- Czy mogę skorzystać z pana telefonu? Oczywiście ureguluję należność.

- Nie mam telefonu, panno Harris. Niewielu mieszkańców Kairu ma telefon, bo to w naszych warunkach luksus. Nieda] leko stąd jest rozmównica. Czy ta rozmowa jest pilna?

- Tak, raczej tak.

- Wolałbym, żeby pani jeszcze nie wychodziła. Zaczekajmy. Sam tam panią zaprowadzę. W ten sposób będzie pani

bezpieczna. Do widzenia.

- Zamknęłam za nim drzwi, słuchałam, jak powoli zamierają jego kroki na schodach, po czym znowu podeszłam do okna. Przez szpary w okiennicach zobaczyłam, jak wj chodzi z domu i miesza się z tłumem na ulicy. Kiedy zniknął mi z oczu, obserwowałam przez chwilę ludzi na dole, okna naprzeciwko i dachy. Nie było nikogo, kto obserwowałby dom Rasheeda.

Odeszłam od okna i usiadłam na kanapie. Byłam rozczarowana, bo nie mogłam zadzwonić do doktora Kellermana. Postanowiłam ponownie poruszyć ten temat wieczorem.

Nalałam sobie drugą filiżankę słodkiej herbaty i położyłam się, żeby spokojnie pomyśleć. Sądzę, że jakiś mechanizm obronny nakazał mi uciec od teraźniejszości i powędrować w przeszłość. Chciałam zapomnieć o Johnie Tread-wellu, Adeli, szakalu, Ahmedzie Rasheedzie i ludziach, którzy chcieli mnie zabić. Tak więc myślałam o doktorze

Kellermanie.

Zawsze pan mi zarzucał, że jestem zbyt drobiazgowa -mówiłam do niego w wyobraźni. Zawsze pan twierdził, & jestem zbyt porządna i pedantyczna. Proszę w takim razie spojrzeć na mnie teraz. Żyję na walizkach i jestem byle jak

ą bluzkę i spodnie. Teraz wyląd0*

spojrzeć na mnie teraz, w L "r;^,. Teraz wyWL ubrana, ciągle w te ""J^^Sw* dziwaka, «g rE^^rSSaS za pasę, W - *

rewolwer.

118

^ Psy i szakale

Straciłam poczucie czasu. Wspominając doktora Kel-lermana i swoją przeszłość, umknęłam teraźniejszości. Na ziemię sprowadził mnie muezin i jego enigmatyczna pieśń, po raz setny wstałam i podeszłam do okna, wyjrzałam przez szpary w okiennicach, poszukałam wzrokiem kogoś podejrzanego i odwróciłam się uspokojona. Jeśli ktoś rzeczywiście obserwował ten dom, robił to wyjątkowo sprytnie.

Przez chwilę spacerowałam po pokoju. Ból głowy powoli ustawał, ale wciąż przypominał, że moje życie jest zagrożone. A może staję się zbyt melodramatyczna? - pomyślałam. Na pewno można jakoś zwyczajnie wytłumaczyć całą tę

historię.

Potem uderzyła mnie pewna myśl. Coś, co wcześniej jakoś nie przyszło mi do głowy, choć zupełnie nie rozumiałam dlaczego. Stanęłam w miejscu jak wryta, podparłszy się pod boki, z wyrazem objawienia na twarzy.

To pytanie pojawiło się zupełnie nagle, gdy targały mną tysiące innych wątpliwości. Zastanawiałam się po raz kolejny, gdzie jest Adela, jakie znaczenie w tej sprawie ma szakal, kim jest Ahmed Rasheed i dlaczego powinnam mu ufać, a także dlaczego właściwie mam wierzyć, że to nie on

zabił Johna. I wtedy właśnie mnie olśniło: dlaczego w ogóle mam

| wierzyć, że John nie żyje?

Z wrażenia opadłam na kanapę i wpatrzyłam się bezmyślnie w swoje dłonie. Dobry Boże, przecież to możliwe, że John żyje, szuka mnie, jest nadal moim przyjacielem, & wszystko, co powiedział o nim Rasheed, to wierutne

kłamstwo.

Ale w takim razie jak wytłumaczyć spotkanie Johna z grubasem i fakt, że leżał nieprzytomny na podłodze? Znowu zaczynała mnie boleć głowa. Trudno było się ' ipać w tych wszystkich ciemnych sprawkach. Mogłam tylko pewna własnej tożsamości. Nie wiedziałam na-Wet jaki jest teraz dzień tygodnia. W środku aż gotowałam ^ ze złości - denerwowało mnie strasznie, że jestem taka i nie mogę sobie w żaden sposób pomóc. Chcia-

119

Barbara Wood

łam panować nad sytuacją, a tak naprawdę byłam tylko zwykłym pionkiem w tej całej grze.

Czy John żyje?

Znowu zaczęłam spacerować po pokoju. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę, że będzie bardzo trudno udowodnij tę teorię. Bo przecież z pewnością nie mogłam go szukać. Nie w hotelu Shepheard's. Byłoby to zbyt ryzykowne.

Znowu się zatrzymałam, bo coś przykuło moją uwagę. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale kiedy przechodziłam obok stolika w jadalni, mój wzrok padł na złożoną gazetę, którą Rasheed przyniósł do domu i cisnął byle jak na blat. Teraz patrzyłam na nią i odczuwałam lęk. Czułam się tak, jakbym bez otwierania jej mogła dokładnie powiedzieć, co

zawiera.

Rozłożyłam ją na pierwszej stronie, zobaczyłam nagłówek pisany powykręcanymi arabskimi literami i zdjęcie zasłoniętego ciała, a wokół niego wianuszek nóg. Domyśliłam się, że litery w kształcie robaczków układają się w informację o tym, że w jednym z najlepszych hoteli w Kairze

popełniono morderstwo.

Łzy stanęły mi w oczach. Ponownie przeżywałam śmierć Johna i teraz patrzyłam na niego na zdjęciu, wiedząc, że

widzę go po raz ostatni.

Zaczęłam się zastanawiać, skąd przyszedł mi do głowy ten pomysł, że John jednak żyje. Doszłam do wniosku, że najprawdopodobniej przemęczony umysł próbował chwycić się choćby cienia nadziei, ale niestety, na darmo. Miło jednak było wyobrażać sobie przez chwilę, że Johna nie zabito, i że wszystko, co mówił ten Arab, to kłamstwo. W rzeczywistości jednak nic się nie zmieniło, znajdowałam się w tym samym punkcie, a mój umysł dręczyły wciąż te same zagadki. Czyjeś kroki na schodach wyrwały mnie z zamyślenia. Odwróciłaś się i zaczęłam nasłuchiwać. Ich spokojny, równy odgłos docierał do mnie najpierw z daleka, ale stopniowo stawał sft coraz głośniejszy, aż w końcu uświadomiłam sobie, że słys# je tuż pod drzwiami. Na chwilę nastała cisza, po czy^ usłyszałam delikatne stukanie.

120

Psy i szakale

Ktoś pukał do mieszkania.

Wpadłam jak szalona do sypialni i zamknęłam drzwi, jedną ręką podtrzymywałam tkwiącego pod bluzką szaka-la, a drugą uchyliłam leciutko drzwi i przywarłam do nich mocno. Zbliżyłam oko do szpary i wstrzymałam oddech. Usłyszałam zgrzyt klucza i serce na chwilę przestało mi bić. Drzwi mieszkania otworzyły się. Te same drzwi, które tak pieczołowicie zamknęłam.

Serce zaczęło mi walić jak opętane. Bałam się głębiej odetchnąć. Twarz przycisnęłam do framugi i cały czas jednym okiem wyglądałam przez szparę. Ktoś wchodził do mieszkania. Wyjął klucz z zamka i spokojnie zamknął za sobą drzwi. To była młoda kobieta, której nigdy przedtem nie widziałam, mniej więcej w moim wieku, z czarnymi włosami do pasa, oliwkową cerą i dużymi oczami o badawczym spojrzeniu. Trzymając w jednym ręku klucze, a w drugim torebkę, rozglądała się po mieszkaniu. Wydawało mi się, że

nasłuchuje. W dalszym ciągu wstrzymując oddech, zastanawiałam

się, czy nieznajoma słyszy, jak mocno wali mi serce. Wtedy zawołała: - Mees Harrees! Aż podskoczyłam. Słuchała chwilę, znowu się rozejrzała i zawołała jeszcze

raz:

- Mees Harreest

W jednej chwili zdecydowałam, że się jej pokażę. I tak zaraz by mnie znalazła, a nie chciałam sprawiać wrażenia osoby, która ze strachu schowała się przed nią w sypialni. Tak więc zdecydowałam się wyjść jej na spotkanie i przybrać najbardziej nieustraszoną pozę, na jaką mogłam się zdobyć. Nie zamierzałam już na początku naszej znajomo-^ci pozwolić się zepchnąć do defensywy. Otworzyłam szeroko drzwi:

- Słucham?

- O, mees Harrees. - Uśmiechnęła się lekko. - Dzień

<iobry. - Wyciągnęła rękę.

121

Barbara Wood Zakłopotana zrobiłam to samo i wymieniłyśmy uścisk

dłoni.

- Miło mi panią poznać - powiedziała z zabawnym akcentem, a potem dodała coś po arabsku. Widząc moją ogłupiałą minę, roześmiała się, potrząsnęła głową i wskazała na siebie. - Asmahan - przedstawiła się. - Jestem

Asmahan.

Brwi uniosły mi się same.

- Bardzo mi miło. Pani już wie, kim jestem.

- Aywa. - Wyrzuciła z siebie kolejny potok słów po arabsku, wśród których udało mi się wychwycić imię Ahmed.

- Ahmed?

- Aywa - potwierdziła żywo.

Chociaż byłam przerażona, doszłam do wniosku, że z jej strony nic mi nie grozi. Miała sympatyczną twarz i miły sposób bycia. Śmiała się swobodnie i zupełnie nie wydawała mi się podejrzana. Niemniej postanowiłam mieć się

na baczności.

Asmahan dalej paplała coś po arabsku w tak naturalny sposób, jakbym rozumiała każde jej słowo, a potem szybko odwróciła się ode mnie i zniknęła w kuchni. Przez chwilę stałam przykuta do podłogi, dotykając łokciem zatkniętej za pasek figurki z kości słoniowej. Po chwili usłyszałam szczęk naczyń, potem szum wody i zdecydowałam się wejść

do kuchni.

Asmahan robiła herbatę.

- Dzień dobry i dobry wieczór - powiedziała cienkim głosem. - Mówię po angielsku. Jak się pani miewa? -Odrzuciła długie czarne włosy i spojrzała na mnie promiennie przez ramię, wyraźnie czekając na jakąś reakcję z mojej strony. Mogłam się tylko uśmiechnąć.

Tak więc powróciła do rytualnego parzenia herbaty" gotowała wodę, odmierzała listki i sprawdzała czystość filiżanek. Cały czas miałam wrażenie, że czuje się tu i&

u siebie w domu.

Kiedy herbata była już gotowa i wróciłyśmy do mój gość spróbował jeszcze raz nawiązać ze mną roz

122

Psy i szakale

- Ja mówię po angielsku - powiedziała, gdy usiadłyśmy na kanapie naprzeciwko tacy z herbatą i ciastkami. - O tak - dodała i zrobiła półcentymetrową szparkę między kciukiem a palcem wskazującym. - Troszkę - wyjaśniła.

- Zauważyłam. Ja niestety nie znam arabskiego. Asmahan wzruszyła ramionami.

- Ma' alesh. Proszę pić herbatę, Mees Harrees. Wzięłam od niej filiżankę, wciągnęłam w nozdrza słodki

miętowy zapach i piłam z wdzięcznością. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, że jestem głodna. Ani też z tego, że jest już późne popołudnie. Podsunęła mi ciastka.

- Mees Harees, Ahmed rozmawiać ze mną. Pani rozumieć?

- I prosił, żeby pani tu przyszła? Zmarszczyła brwi.

Powtórzyłam więc to zdanie raz jeszcze i tym razem

zrozumiała.

' - Aywa. Ahmed mówić, że mees Harrees tutaj. On mówić, że przyjaciółka. Pani rozumieć?

- Chyba tak.

Już nie byłam taka ostrożna. Trudno było trzymać na dystans tę gadatliwą, uśmiechniętą dziewczynę. Poza tym miała klucz do mieszkania, znała moje nazwisko, szukała mnie, a teraz jeszcze dodała, że przysłał ją Ahmed. Wydawało mi się, że najprawdopodobniej Asmahan jest dziewczyną albo narzeczoną Ahmeda i przysłał ją tutaj, żeby dotrzymywała mi towarzystwa albo mnie pilnowała. Bardzo sprytne z jego strony.

- Miło mi bardzo, że tak się pani o mnie troszczy -Powiedziałam, zastanawiając się, ile z tego zrozumie. -A herbata jest pyszna.

- Aywa. - Kiedy się pochylała nad filiżanką, włosy opad-y jej do przodu, tworząc wspaniałe obramowanie dla

i P^knej twarzy, uwydatniając duże ciemne oczy. Doskonale I r°2umiałam, co Ahmed w niej widzi.

^milkłyśmy obie. Nie była to krępująca cisza, ale jednak

123

Barbara Wood

milczałysmy i mnie wmusiła, me czasu do czasu "P odwzajemniałam sie na tym, że nie mogę się Umyłyśmy filiżanki i dz mówiąc, ale ^ ierała przyjaźń za

¦ *, uśmiechem, a ja słabo było wszystko. Złapałam tu Ahmeda. i ciągu nic nie swobodnie. Asmahan *o spojrzenia i uśmie-niezwykłe, ciche godziny

Na ulicy kładły się już długie cienie, kiedy Ahmed wreszcie wrócił do domu. Na jego widok odczułam ulgę i wcale mnie nie dziwiło, że cieszę się z jego powrotu, bo przecież stanowił dla mnie ostatnią nić łączącą mnie ze światem i Adelą. W dalszym ciągu mu nie ufałam, ale tylko

on mi pozostał.

Kiedy zobaczył nas razem, w pierwszej chwili zdziwił się bardzo, a potem spochmurniał. Asmahan podbiegła do niego, pocałowała go w policzek, a potem zaczęła paplać coś cienkim głosem po arabsku, gestykulując przy tym zawzięcie. Skinął głową i odpowiadał jej pojedynczymi słowami, zerknąwszy na mnie raz czy dwa, podczas gdy ja siedziałam z głupią miną na kanapie. W końcu, kiedy Asmahan wreszcie się wygadała, Ahmed wyminął ją i zbliżył się do mnie.

- Tak mi przykro, panno Harris. Musiała pani przeżyć

straszny szok.

Rzuciłam mu pytające spojrzenie.

- Prosiłem ją, żeby tu przyszła i dotrzymała pani towarzystwa, bo pewnie czuje się pani osamotniona. Prosiłem ją jednak, żeby zjawiła się później, kiedy już wrócę do domu. Ale Asmahan bardzo chce pani pomóc i zaprzyjaźnić się z panią. Powiedziałem jej, że jest pani gościem w Egipcie i potrzebuje pani pomocy, a Asmahan posunę^ się nieco za daleko w swojej gorliwości i przyszła za wczefr nie. Musiała się pani bardzo przestraszyć, kiedy tak nag*e się pojawiła.

124

Psy i szakale

- Owszem.

- Proszę mi więc wybaczyć, to moja wina. Potrafił gładko wybrnąć z każdej sytuacji.

- Wszystko w porządku. Zachowywała się bardzo przyjaźnie. Tylko na początku nie bardzo wiedziałam, co mam robić.

Ahmed Rasheed uśmiechnął się do mnie swoim rozbrajającym uśmiechem.

- Świetnie. W takim razie możemy spokojnie wypić herbatę.

O Boże! Zerwałam się na równe nogi. Według tego Araba

herbata była receptą na wszystko.

- Proszę mi powiedzieć, co pan dzisiaj odkrył. Dowiedział się pan czegoś?

- Niewiele.

A próbował pan? - już miałam powiedzieć to głośno, ale

ugryzłam się w język.

- Musimy coś zjeść. Na pewno jest pani głodna.

- Szczerze mówiąc, tak.

Wymienił parę słów po arabsku z Asmahan, po czym ona zniknęła w kuchni. Mój „gospodarz" uśmiechnął się.

- Asmahan chce przygotować dla pani coś specjalnego. Mówiłem jej, żeby tego nie robiła, ale ona chce w ten sposób powitać panią w Egipcie.

Kiedy tylko to powiedział, Asmahan wróciła do pokoju z torebką i papierową torbą na zakupy pod pachą. Znów zamienili ze sobą parę słów po arabsku i dziewczyna wyszła z domu.

- Proszę, niech pani spocznie, panno Harris.

- Niczego się pan nie dowiedział? A w Shepheard's? ^ w biurze wizowym? Naprawdę nic mi pan nie może

wiedzieć?

- Rozumiem pani uczucia, panno Harris, i naprawdę ściąłbym przekazać pani jakąś dobrą wiadomość, ale nic

n*e wiem. Na razie.

Jeszcze jeden zawód. Ale już nie sprawił mi takiej ^zykrości. Widocznie zaczynałam przyzwyczajać się do ^czarowań.

125

Barbara Wood

- W jaki sposób porozumiewała się pani z Asmahan? ^ zapytał. Siedział obok mnie na kanapie. Przysunął się i wyczułam słaby zapach płynu po goleniu. Znowu mi się

przyglądał.

- Sama nie bardzo wiem. Ona nie zna zbyt dobrze

angielskiego, a ja nie mam pojęcia o arabskim.

- Ależ to nieprawda. Potrafi pani powiedzieć shokran i sabah el-kheir. A jeśli pani czegoś nie rozumie, proszę powiedzieć mahf hemtish.

- Asmahan powtarzała często takie jedno słowo. Ma'

alesh. Co to znaczy?

Ku mojemu zdziwieniu, roześmiał się.

- To najważniejsze słowo w arabskim. A znaczy: nie

szkodzi.

- Ach tak. - Znowu złapałam się na tym, że się do niego

uśmiecham.

- Arabowie nie przywiązują przesadnej wagi do tego, czy kogoś rozumieją, i do tego, czy ktoś ich rozumie. Jest coś ważniejszego niż słowa. Chodzi o przyjaźń. Teraz pani jest przyjaciółką Asmahan, chociaż mówicie różnymi językami. Rozumie pani? Jeśli ona usiłuje coś pani powiedzieć, a pani jej nie rozumie, mówi ma!alesh, bo to nie takie ważne. Tylko przyjaźń się liczy.

Wydawało się to takie proste i miłe. Być może dla niego rzeczywiście było proste. Żadnych skomplikowanych związków, analizowania cudzych uczuć i znaczenia innycfc ludzi w twoim życiu. Tylko zwykła, prosta przyjaźń. Zastanawiałam się, czy on rzeczywiście w to wierzy.

- Są jeszcze inne słowa, które będzie pani słyszała równie często. Na przykład: ahlan, wasahlan i mehalabeyofo-Pierwsze oznacza: witaj. Wielu mieszkańców Kairu powte do pani: ahlan wa sahlan, co znaczy „witaj, pokój tobie"-A mehalabeyah oznacza to: - Popukał się palcem wskazuj* cym w skroń. - Dają ci w ten sposób do zrozumienia, że któj jest stuknięty. Tak w ogóle mehalabeyah to budyń ryżowi W Egipcie ta potrawa jest bardzo popularna. Jeśli uważ* my, że ktoś zwariował, mówimy, że ma budyń w głowie. 1

126

Psy i szakale

Roześmiałam się.

- W Ameryce też stukamy się w głowę, jak chcemy coś

takiego wyrazić.

- Ciekawe.

- Tak. - Kręciłam się na kanapie. - Bardzo.

Umilkliśmy. Zapadła niezręczna cisza. Był na tyle kulturalny, że przestał się na mnie gapić, ale cały czas miałam wrażenie, że na usta cisną mu się setki pytań.

- Proszę mi wybaczyć, panno Harris, ale znałem tak niewielu Amerykanów.

Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem.

- Pani stanowi dla mnie zagadkę. Nie... źle się chyba wyraziłem. W Egipcie prawie nie mamy żadnych kontaktów osobistych z Amerykanami. Dla przeciętnego Araba Amerykanin to taki człowiek, który jeździ błyszczącym autobusem z jednego hotelu do drugiego. Amerykanie rzadko chodzą naszymi drogami, rzadko również odwiedzają nasze sklepy. Mieszkają w Hiltonie i jeżdżą autobusem do Khan-

[ -el-Khalil. Jadają w europejskich restauracjach. Bardzo niewielu z nas ma okazję z wami rozmawiać.

Znów mi się przypatrywał ze szczerym zainteresowaniem. Najwyraźniej chciał mnie omamić, ale nie zamierzałam ulegać jego urokowi.

- Z pewnością interesująca byłaby mała wymiana kulturowa między naszymi narodami, ale teraz interesuje mnie bardziej, co pan wie o Adeli i całej tej historii z szakalem.

W. dalszym ciągu nie przestawał się uśmiechać. Nie reagował na mój ton.

- Mam prawo wiedzieć - dodałam stanowczo. Wtedy popatrzył mi w oczy.

- Proszę mi zaufać - powiedział.

Jakie to proste. Powiedział: „Proszę mi zaufać", jakby iał wszystko pod kontrolą. A poza tym, czy była to prośba, cty rozkaz? A może tylko takie powiedzenie retoryczne, iszczę jeden zwrot grzecznościowy, w jakie obfitował jego

Ifotrl.

"~ Nie mogę - odparłam.

127

Barbara Wood

Znowu przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu; ciszę zakłócała jedynie kakofonia cichych dźwięków egipskiej mu, zyki gdzieś w tle. Ledwo słyszalne tony nadawały egzotyczną barwę temu obcemu wnętrzu.

- Kiedyś mi pani zaufa - powiedział zwyczajnie. Nie wiem, czy walczyłam w ten sposób z jego pewnością siebie, czy też reagowałam tak silnie na oszustwo Johna. Tak czy inaczej, za każdym razem, gdy Rasheed przekonywał mnie, że powinnam mu ufać i wierzyć w szczerość jego intencji, broniłam się przed nim jak lwica.

- Proszę mi powiedzieć, co się dzieje.

W kącikach ust błąkał mu się cień uśmiechu.

- Czy to takie ważne? Czy nie wystarczy pani, że zajmuję się tą sprawą, że jest pani bezpieczna i że los nas wszystkich znajduje się w rękach Allacha?

Pokręciłam głową.

Ahmed w dalszym ciągu mi się przyglądał. Cóż to takiego czaiło się zawsze na dnie tego spojrzenia? Jakaś tajemnica? A może czytałam za dużo książek i obejrzałam zbyt wiele filmów? On był po prostu mężczyzną. Nic więcej. A ja spotkałam w życiu już wielu mężczyzn, zarówno w szpitalu, jak i poza nim, a także widziałam wiele par oczu ponad chirurgicznymi maskami. Ale nigdy jeszcze nie widziałam takich oczu i nikt nie patrzył na mnie tak zagadkowo. Nagle, jakby wyczuwając mój niepokój, powiedział: - Asmahan wkrótce wróci i coś zjemy. Odsunął się ode mnie na odległość paru kroków, zatrzymał się i popatrzył przed siebie. Kiedy się skrzywił, v(A wzrok powędrował za jego spojrzeniem i zobaczyłam, # Rasheed zauważył rozłożoną na stoliku gazetę i wpatruj się w zamieszczoną na pierwszej stronie fotografię zasłO" niętych zwłok otoczonych przez policjantów.

Bez słowa podszedł do stolika, wziął gazetę, złożyli i wyszedł do kuchni. Wrócił za chwilę bez gazety, ale zaf1

ze zmartwioną miną.

- Przykro mi, że pani to widziała, panno Harris.

straszne wyrzuty sumienia.

128

Psy i szakale

- Wszystko w porządku - mruknęłam, zastanawiając się jednocześnie, czy Rasheed rzeczywiście zostawił gazetę na stoliku przez przypadek.

W chwilę później, i ani sekundy za wcześnie, weszła Asmahan niosąc w obu rękach papierową torbę wypchaną po brzegi zakupami. Natychmiast zaczęła paplać coś po arabsku jak karabin maszynowy, mówiła cały czas idąc do kuchni i w trakcie rozpakowywania zakupów. Gdy ich tak słuchałam, wyczuwałam wyraźnie, że pozostają ze sobą w bardzo zażyłych stosunkach, i zaczęłam się zastanawiać, kiedy zamierzają się pobrać.

Porzuciłam jednak te jałowe rozważania, kiedy Ahmed wrócił do salonu, niosąc misę pełną pomarańczy.

- Asmahan przygotowuje dla pani specjalne danie. Bardzo się cieszy, że spróbuje pani jej potrawy, bo zakłada, że nie zna pani jeszcze egipskiej kuchni.

- To prawda, nie znam.

Usiadł naprzeciwko mnie, uśmiechnął się porozumiewawczo i powiedział:

- Tym bardziej zapraszamy na poczęstunek.

Rozparł się wygodnie w fotelu, a ja przysiadłam na samym brzegu kanapy i zaczęłam się zastanawiać, co właściwie mam robić. Kiedy spróbowałam się podnieść, Ahmed Pokazał mi gestem ręki, żebym usiadła z powrotem.

- Jest pani naszym gościem. Nie wolno pani wchodzić

<to kuchni.

- Powinnam pomóc. Roześmiał się tylko.

I - Asmahan z pewnością by się obraziła. Proszę zostać. Usiadłam więc z powrotem na kanapie i próbowałam się otaksować. Moje myśli rozbiegły się gdzieś bez celu, gdy Patrzyłam na brązowe dłonie Ahmeda Rasheeda, obierające Pomarańczę. Wspominałam Rzym, który wydawał mi się taki Jpe§ły, choć wyjechałam stamtąd zaledwie parę dni temu. sL°Hunałam również Johna, czy też raczej zawód, jaki mi wił. Wyobrażałam sobie Adelę w tym dalekim kraju w Bóg jeden wie w co. I doktora Kellermana.

129

Barbara Wood

Będzie pani mus***

scu publicznym przez dłuższy czas.

- Przecież mówił pan, że jestem tu bezpieczna.

- Tak, tutaj tak. - Położył nie dojedzoną pomarańczę na stole i pochylił się, patrząc na mnie niespokojnie. - Ale na ulicy nie. Powie pani, że centrala telefoniczna jest niedaleko stąd. Zgoda, ale ludzie Rossitera również mogą być w pobliżu. Niekoniecznie muszą obserwować rozmównicę, prawda? I przecież niekoniecznie muszą podejrzewać, że będzie pani chciała do kogoś zadzwonić. Na pewno pani tak myśli, ale ja uważam, że to zbyt ryzykowny pomysł.

Znowu toczyłam ze sobą walkę wewnętrzną, do czego powoli zaczęłam się przyzwyczajać, ponieważ znowu musiałam rozwiązać konflikt pomiędzy chęcią zaspokojenia potrzeb emocjonalnych a zdrowym rozsądkiem. Wiedziałam, że Rasheed ma rację, ale bardzo chciałam za-

kich central jest w Kairze' setki ludzi! 1

źniem, cfl

Psy i szakale

bardzo chciałam porozmawiać z Kellermanem, powiedzieć jnu, gdzie jestem, usłyszeć jego głos, odczuć obecność.

Wtedy do pokoju weszła Asmahan i oznajmiła, że kolacja gotowa.

Bardzo smakował mi przygotowany przez nią posiłek. Nie miałam pojęcia, że byłam taka głodna i że egipskie jedzenie jest takie pyszne. A poza tym znalazłam się w uroczym towarzystwie. Przez cały czas Asmahan prowadziła ze mną lekką, wesołą rozmowę tak swobodnie, jakby ona znała angielski, a ja arabski. Ahmed siedział pomiędzy nami, tłumaczył i uczył mnie nazw potraw, które

jedliśmy.

- Aysh baladi - powiedział, biorąc okrągły, płaski chleb i odrywając z niego kawałek. - W taki oto sposób jadamy fool wa tahmeya - dodał i umoczył je w talerzu z ostro przyprawioną smażoną fasolą. Jedliśmy też zupę z soczewicy, shor-bet ahds, zieloną sałatę, sahlahtah khudrah, kebab i smażone warzywa. Na deser był budyń, o którym wspominał mi Ahmed, czyli mehalebayah.

Kiedy powiedziałam Asmahan, że bardzo smakowało mi jedzenie, i próbowałam jej podziękować, Ahmed wtrącił:

- Jeśli smakowała nam kolacja podana przez przyjaciół, mówimy zwykle haneyan.

Spojrzałam więc na Asmahan i powiedziałam:

- Haneyan.

~ Allah yeehun neehee - odparła.

- Asmahan powiedziała: „Niech cię Bóg błogosławi za :e życzenia". Ona się cieszy, że jesteś zadowolona.

- A ja jestem zadowolona, że ona się cieszy.

Wszyscy troje roześmialiśmy się, Asmahan też, jakby r°zumiała, o co chodzi, po czym wstaliśmy od stołu. Kiedy Miałam pomóc pozmywać, Ahmed jeszcze raz wytłuma-CzVl mi cierpliwie, że jako gość mam usiąść w salonie

1 filiżanką herbaty. - To zaszczyt dla Asmahan, że smakował ci posiłek. Ona

ł" będzie chciała widzieć cię w kuchni.

131

130

zostać

okienn

l Asmahan. rdz0 bUriłD siebie,

Szli ranne w ramie,

wyszli z domu, żeby poznać wszystkie uroki Kairu nocą. Wszędzie paliły się latarnie. Oświetlone były również pomniki. We wszystkich witrynach sklepowych też było jasno, grała muzyka. Miasto wracało do życia, a Asmahan i Ah-med stanowili jego część.

Wtedy o nich pomyślałam. Ona była uderzająco piękną dziewczyną, a on, musiałam to przyznać, przystojnym mężczyzną. Zazdrościłam im. Zazdrościłam im tego, że tak im ze sobą dobrze, zazdrościłam wszystkiego, co mają i co ich czeka w przyszłości. Byłam zazdrosna, bo pomyślałam, że mnie nie uda się nigdy czegoś takiego osiągnąć.

Kiedy tak sobie dumałam o tylu rzeczach naraz, a moje wszystkie myśli dotyczące innych ludzi przybrały postać refleksji na temat mojej własnej osoby] dokonałam odkrycia, które jednak nie bardzo mnie zaskoczyło. Zmieniałam się. i

Nie było to nic konkretnego, jedynie rbdzaj przeczucia, ale nic wyraźnego ani namacalnego. To przeświadczenie drzemało dotąd gdzieś na peryferiach mojej świadomości, a teraz jakaś jego ulotna część pojawiła się na powierzchni. Wyczuwałam tylko, że się zmieniam, ale nie bardzo wiedziałam, na czym to polega. Przynajmniej powody były oczywiste. W moim wygodnym życiu nastąpiła rewolucja, a hierarchia wartości zadrżała w posadach. Patrzyłam na życie z innej perspektywy i widziałam wszystko pod innym ^tem. Po ostatnich dniach nic już mi się nie wydawało takie samo. Ta zachodząca we mnie zmiana sprawiła, że dokonałam innych rewelacyjnych odkryć. Już po raz setny tego dnia pomyślałam o doktorze Kel-^nie. Pojawił mi się przed oczyma w swoim pogniecio-zielonym kitlu, z maską na piersiach, z twarzą, na ij wyraźnie malowało się zmęczenie. Potem wyobraża-sobie, jak wchodzi na salę operacyjną, a sama jego iość budzi szacunek. Widziałam jego niebieskie oczy, uśmiechały się do mnie znad maski, oczy, które wi-r*ltuy tak wiele, które tak wiele chciały powiedzieć i które ^ wiele skrywały.

133

ietfe

132

Barbara Wood

Jakie to było dziwne, że właśnie teraz, kiedy siedziałam zwinięta w kłębek na kanapie w obcym domu, teraz, gdy dochodziły do mnie zapachy egzotycznej kuchni i dźwięki wrzaskliwej muzyki, właśnie dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że doktor Kellerman jest we mnie zakochany.

Aż podskoczyłam, kiedy otworzyły się drzwi, a Rasheed wszedł do środka. Nie było go zaledwie dziesięć minut i zastanawiałam się, jak mógł tak szybko opuścić tę piękną

dziewczynę.

- Może napije się pani herbaty, panno Harris, albo zje

pani coś jeszcze?

- Och nie, dziękuję. - Wstałam i położyłam rękę na brzuchu, żeby pokazać, jaka jestem przejedzona. - Jestem bardzo zmęczona i chciałabym się położyć.

- Oczywiście. Będę tu jeszcze siedział i pracował, więc w razie potrzeby proszę przyjść bez wahania.

- Dobrze. Dziękuję. Shokran. - Było mi trochę głupio, kiedy wchodziłam do sypialni, zostawiając go samego na środku salonu. A kiedy przypomniałam sobie, że śpię w jego łóżku, a on musi nocować w innym pokoju, poczułam się nawet gorzej niż dziwnie. Zaczęłam się poza tym zastanawiać, czy Asmahan na pewno nie ma nic przeciwko temu, że mieszkam z jej narzeczonym. W dodatku byłam bardzo ciekawa, co i ile jej o mnie powiedział.

Zatrzymałam się jeszcze na chwilę.

- Panie Rasheed, jak długo będę musiała tu zostać?

- Nie wiem.

- To kwestia dni czy tygodni?

- Mam szczerą nadzieję, że nie tygodni.

- A kiedy mi pan wreszcie powie, dlaczego tu jestem? I wyjaśni, z jakiego powodu grozi mi niebezpieczeństwo. T* chyba jest bardziej skomplikowane, niż mi się wydaje.

Uśmiechnął się ujmująco.

- Bardziej niż bardzo. Zapewniam panią, że powiek pani wszystko, kiedy tylko będę mógł.

- Dziękuję. Dobranoc.

134

Psy i szakale

Kiedy zamykałam drzwi, powiedział:

- Tesbah allah kheir.

Leżałam długo w ciemnościach. Byłam zmęczona, ale nie mogłam spać. W głowie kołatały mi najróżniejsze myśli, po pierwsze: kim jest ten człowiek za drzwiami i do jakiego stopnia mogę mu ufać. Szakal go jakoś dziwnie nie interesował, choć niewątpliwie ta figurka stanowiła klucz do całej tajemnicy. Z jej powodu dwukrotnie przeszukano mi mieszkanie, z jej powodu zabito człowieka, a moja siostra najprawdopodobniej znalazła się przez nią w wielkim niebezpieczeństwie. A Ahmed Rasheed zupełnie nie przywiązywał do figurki wagi.

Na wypadek gdyby jednak miało się okazać, że Rasheed tylko udaje, schowałam szakala do poszewki na poduszkę.

Kiedy czułam, że zasypiam, utwierdziłam się jeszcze w postanowieniu, które podjęłam już wcześniej. Jutro, niezależnie od tego, co się wydarzy, muszę wydostać się z mieszkania i zadzwonić do doktora Kellermana.

Rozdział dziesiąty

jf\.hmed Rasheed wyszedł bardzo wcześnie. Czułam się wypoczęta i o wiele bardziej pewna siebie niż w ciągu tych paru minionych dni, toteż byłam gotowa, żeby poważnie ocenić sytuację, w jakiej się znalazłam, i zaplanować, co robić dalej. Najpierw wzięłam prysznic i schowałam sza-kala pod bluzką, a potem postanowiłam obejrzeć biurko, przy którym mój gospodarz pracował do późna w nocy.

Ponieważ spodziewałam się w ten sposób uzyskać jakieś istotne informacje na temat charakteru jego pracy i odkryć, na czym właściwie polegają zadania, jakie wykonuje dla rządu (zakładając, że mówił prawdę), przeżyłam ogromne rozczarowanie. Nie znalazłam prawie żadnych oficjalnych dokumentów, a te nieliczne i tak pisane były w języku arabskim. Korespondencja, czyli zaklejone, przygotowane do wysłania koperty i listy, które otrzymał, również zostały napisane po arabsku, tak więc okazały się zupełnie bezużyteczne. Na biurku leżało też kilka książek, niestety nie w języku angielskim, jakiś katalog, periodyki i wycinki z gazet. Na blacie walały się porozrzucane notatki na kawałkach papieru oraz pisma urzędowe, oczywiście w języ-ku arabskim, i dlatego nie miałam z nich żadnego pożytku. Patrząc na ten bałagan, przypomniałam sobie pewna uwagę, jaką kiedyś zrobił doktor Kellerman w czasie jednej z jego wizyt w moim mieszkaniu. „Moja droga - powiedział - pamiętaj, że porządek na biurku świadczy o chorym umyśle właściciela". Uśmiechnęłam się. Moje biurko m°* na było pokazywać na wystawie, a przy tym pracował żyw człowiek.

136

Psy i szakale

Przemknęło mi przez myśl, że może powinnam przetrząsnąć mieszkanie w poszukiwaniu czegoś, co pozwoliłoby mi odkryć tożsamość mojego „opiekuna". Gdyby udało mi się ustalić, na czym dokładnie polega jego praca dla rządu egipskiego, może zrozumiałabym również, w jakie tarapaty popadła Adela. Nie mogłam jednak się na to zdobyć. Byłam tak strasznie ciekawa, tak bardzo chciałam uchylić rąbka tajemnicy, a jednak naruszenie czyjejś prywatności okazało się ponad moje siły. Poza wszystkim innym, na samą myśl, że Rasheed mógłby mnie na tym przyłapać, dostawałam dreszczy.

Tak więc na razie zrezygnowałam z tego planu i postanowiłam go zrealizować, jeśli już naprawdę zostanę doprowadzona do ostateczności. Miałam coś pilniejszego do załatwienia. Wyjrzałam przez szpary w okiennicach, szukając wzrokiem czegoś lub kogoś, kto mógłby w najmniejszym choćby stopniu wydawać się podejrzany. Tak jak na przykład ten grubas w okularach ze szkłami jak denka butelek po coli. Ale niczego ani nikogo takiego nie zauważyłam. Ulica wyglądała tak samo jak zwykle i nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek zdawał sobie sprawę z istnienia tego mieszkania i uciekinierki, która się w nim ukrywa.

Tym razem nie byłam zdziwiona, kiedy znowu pojawiła się Asmahan, i serdecznie ją powitałam. Dziewczyna miała na sobie ładną sukienkę, buty na wysokich obcasach i kapelusz z szerokim rondem, a w rękach znowu trzymała torbę pełną jedzenia.

- Mees Harees - powiedziała, zamykając nogą drzwi. -Sobah el-kheir. Dobry wieczór.

- Dzień dobry - odpowiedziałam.

Postawiła torbę na stole i zaczęła mówić coś po arabsku. ^edy zdjęła kapelusz z szerokim rondem i wspaniałe loki °Padły jęj na ramiona, poczułam delikatne ukłucie zazdro-s°i- Ja miałam proste ciemnoblond włosy do ramion, ucze-z przedziałkiem na środku głowy. Grube, falujące Asmahan sięgały jej do talii, były czarne jak heban,

137

Barbara Wood

gdzieniegdzie rozświetlone niebieskim połyskiem. To była naprawdę piękna dziewczyna.

Rozpakowując torbę, w dalszym ciągu wyrzucała z sie-bie potok arabskich słów i wykładała na stół puszki z sokami owocowymi, batony czekoladowe, garść gumy do żucia i pudełko ze sklepu cukierniczego wypełnione po brzegi ciastkami. Pomyślałam, że najprawdopodobniej wszystko przeznaczone są dla mnie. Kiedy torba opustoszała, a dary, które wysypały się z niej jak z rogu obfitości, wylądowały na stole, Asmahan odwróciła się do mnie i zapytała z promiennym uśmiechem:

- Mees Harees lubić takie?

- Tak, bardzo. Skokran.

- Affuan. Teraz my pić herbata. Mees Harees siadać. Usiadłam więc i zbierałam siły do następnej rundy zmagań z mocną miętową herbatą, którą piłam teraz regularnie co kilka godzin i do której już zaczęłam się przyzwyczajać. Podczas gdy Asmahan krzątała się po kuchni, ja opracowy-wałam pomysł, który przyszedł mi do głowy tego ranka. Jego urzeczywistnienie zależało od tego, co Asmahan o m-nie wie i jakie instrukcje otrzymała od Ahmeda. On twierdził, że dziewczyna przychodzi tutaj wyłącznie w celach towarzyskich, ale ja nie byłam tego taka pewna.

Asmahan przyłączyła się do mnie i podała słodką herbatę oraz ciastka w lukrze. Miałam raczej ochotę na filiżankę mocnej, czarnej kawy, ale nic nie powiedziałam, b° bałam się zrobić jej przykrość. Kiedy tak jadłyśmy i P* łyśmy, spróbowałam nawiązać z nią rozmowę. - Jak długo zna pani Ahmeda?

Asmahan spojrzała na mnie zdziwiona, wyraźnie nie ro zumiejąc, o co mi chodzi. Zapytałam więc prościej? - Pani i Ahmed?

nie, choć uwazaiam jv, Szkoda, że nie zna pani angielskiego

Psy i szakałe

Piła herbatę i uśmiechała się do mnie znad filiżanki.

Zastanawiałam się przez chwilę, czy ryzykować. W końcu podjęłam decyzję i postanowiłam spróbować. Powiedziałam po prostu:

- Bardzo bym chciała zatelefonować.

- Telefon? - spytała.

- Tak, rozumie pani. - Udawałam, że przyciskam słuchawkę do ust i wykręcam numer.

- Ach! Telefon! - Nagle zrozumiała. - Aywa, aywa!

- Ale Ahmed nie ma telefonu. Chciałabym gdzieś pójść

i...

- Mees Harees! - Gwałtownie złapała mnie za rękę i rozpromieniła się z radości. Znowu z jej ust popłynął

I potok arabskich słów, spośród których wyłapałam jedno: „telefon". Potem wstała, podeszła do okna, otworzyła je i wskazała ulicę. - Telefon! - powtórzyła podnieconym

tonem.

Nagle poczułam, że jestem bardzo z siebie zadowolona. Trafnie odgadłam, że Asmahan nic nie wie o mojej sytuacji i że Ahmed nie kazał jej trzymać mnie pod kluczem.

- My iść! - zapalała się coraz bardziej. - Mees Harees,

my iść, tak?

Wtedy zaczęłam się zastanawiać. Jak się okazało, Ra-sheed uwierzył, że sama potrafię zadbać o swoje bezpieczeństwo i nie zachowam się tak nierozsądnie, żeby wychodzić z mieszkania. No cóż, właśnie miałam zamiar okazać sic tak nierozsądna. Żaden z moich tajemniczych przeciw-uików bez twarzy nie mógł się nawet domyślać, gdzie testem. Sam Ahmed mnie o tym przekonywał. A nieszkodliwa wycieczka do rozmównicy telefonicznej nie powinna Zabrać zbyt wiele czasu - nie trzeba było iść daleko, ^ Kairze był teraz sam środek dnia. Jakim cudem można ^ było mnie wypatrzeć wśród milionów ludzi? . ^odeszłam do Asmahan, która nadal stała przy oknie, grzałam na ulicę. Pod nami przelewały się tłumy przedmów. Każdy z nich miał jakiś cel i nikt nie zwracał ^mniejszej uwagi na mieszkanie Rasheeda. Obserwowa-

139

Barbara Wood

łam ulicę jeszcze przez chwilę i poczułam się zupełnie bezpieczna. Ahmed Rasheed miał rację. Żaden z ludzi Rossitera nie wiedział, gdzie się ukrywam. Bardzo łatwo będzie się dostać do rozmównicy, zatelefonować, spędzić choć jedną pokrzepiającą chwilę z doktorem Kellermanem i szybko wrócić do mieszkania. Nie mogło mi się nie udać. Asmahan pójdzie ze mną. Nikt nie zwróci uwagi na dwie dziewczyny, które po prostu wyszły na spacer. Szczególnie - odwróciłam się i popatrzyłam na kapelusz z szerokim rondem - szczególnie na Egipcjankę z przyjaciółką o zasłoniętej twarzy.

Serce podskoczyło mi z radości. Oczywiście, musi się udać!

Byłam bardzo podniecona. Zaraz porozmawiam z doktorem Kellermanem. Usłyszę jego głos, przymknę oczy i będę sobie wyobrażać, że jest tuż przy mnie.

- Możemy iść? - zapytałam Asmahan.

Była uczuciową dziewczyną z temperamentem i wyraźnie udzieliło się jej moje podniecenie. Potraktowała to wyjście do telefonu jak wielką przygodę.

- Aywal

Potem dodała coś jeszcze po arabsku i roześmiała się.

W jednej chwili znalazłam się w sypialni. Spieszyłam się bardzo, bo nie chciałam, żeby nagle zmieniła zdanie. Chwyciłam więc torebkę, upewniłam się, że szakal siedzi sobie bezpiecznie pod bluzką, i w ostatniej chwili zdecydowałam się włożyć sweter. Chciałam w ten sposób osłonić białe ręce, żeby w tłumie nie zwracać na siebie uwagi.

Kiedy byłyśmy gotowe do wyjścia, rzuciłam pełne podzi wu spojrzenie na jej kapelusz, powiedziałam, że jest ślic* ny, i zrobiłam bardzo ucieszoną minę, gdy zaproponować żebym go włożyła. Asmahan położyła mi palec na policzk1 potem dotknęła swojej twarzy, pokazując w ten sposób $ mamy inną cerę. Uniosła rękę, zatoczyła w powietrzu i znowu dotknęła mojego policzka. Jestem pewna, że <* brze ją zrozumiałam. Chciała mi w ten sposób powiedzi*

140

Psy i szakale

że skoro to ja mogę spalić się na słońcu, powinnam włożyć kapelusz.

Zatrzymałam się przed lustrem przy drzwiach. Prawie nie widać było mojej twarzy, ponieważ włożyłam również okulary słoneczne, które wraz z cieniem rzucanym przez rondo kapelusza kryły skutecznie moją bladą cerę, i naprawdę nie można było mnie rozpoznać. Potem zarzuciłam sobie torebkę na ramię, pomyślałam przelotnie o tym, co właśnie zamierzam zrobić, i otworzyłam drzwi.

Idąc ulicą skąpaną w gorących promieniach słońca, nawet przez chwilę nie pomyślałam, na co naprawdę się narażam. Wymyśliłam ten plan z dwóch powodów. Po pierwsze - i najważniejsze - chciałam skontaktować się z doktorem Keller-manem i powiedzieć mu, że jestem zdrowa i cała. Po drugie, byłam gotowa na wszystko, byleby tylko wyjść z tego mieszkania. Nie mogłam już tak dłużej siedzieć i bez przerwy się zastanawiać, gdzie jestem, na czyjej łasce i jak długo jeszcze to potrwa. Po trzecie - i być może nie całkiem sobie uświadamiałam ten powód - chciałam coś udowodnić samej sobie. Chciałam przekonać się ponad wszelką wątpliwość, że jestem bezpieczna w domu Rasheeda i że nadal mam odwagę stawić czoło każdemu wyzwaniu. Musiałam się przekonać, że mordercy Johna Treadwella nie czatują na mnie w pobliżu i że zamknięcie za opuszczonymi żaluzjami nie pozbawiło mnie ducha walki.

Zdecydowałam się więc na ten brawurowy, nierozsądny wypad do miasta. Bardzo chciałam porozmawiać z dokto-rem Kellermanem i przeprowadzić test własnej odwagi; na był tłok, więc czułam się bezpieczna, słońce grzało i sprawiało mi to przyjemność. Może właśnie dlate-g0 nie pomyślałam ani razu, jak poważną podjęłam decy-zJę. Byłam zbyt pewna siebie.

Asmahan i ja wmieszałyśmy się w tłum przechodniów,

frzy nie mieścili się już na chodniku, więc zdominowali jezdnię. Rozkoszowałyśmy się spacerem w procach słońca. Zdziwiłam się, kiedy stwierdziłam, że

ktÓT

141

Barbara Wood

jesteśmy tak niedaleko od centrum. Ulica, przy której mieszkał Ahmed, nazywała się Al Tahrir i był to główny deptak Kairu. Dojście do hałaśliwego, rozgorączkowanego Liberation Sąuare, gdzie panował ogromny ruch, nie zajęło nam zbyt wiele czasu. Po drugiej stronie placu majaczył Hilton, Muzeum Egipskie, a za nimi rozciągał się Nil. Po naszej lewej, zasłonięty przez budynki, znajdował się hotel Shepheard's. Ahmed nie zabrał mnie więc daleko. Z trudnością mogłam uwierzyć, że naprawdę to wszystko widzę, że docierają do mnie te wszystkie zapachy. W tym niewiarygodnym mieście w każdej minucie doznawałam tysiąca wrażeń. Kiedy tylko wyszłyśmy na ulicę, cały czas trzymałam się na baczności i starałam się zachować niezwykłą czujność. Wpatrywałam się we wszystkie twarze, oglądałam się tysiące razy i nasłuchiwałam każdego podejrzanego dźwięku. Nawet nie wiedziałam, czego mam się obawiać, ale byłam przekonana, że jeśli rzeczywiście niebezpieczeństwo będzie blisko, dostrzegę je natychmiast. A jednak czując, jak ogrzewa nas gorące jasne słońce, porwana przez prąd toczącego się wokół życia, powoli zapominałam o grożącym mi niebezpieczeństwie i oddałam się całkowicie radości, jaką sprawiała mi ta egipska przygoda.

Centrala telefoniczna znajdowała się parę ulic dalej. Musiałyśmy przejść przez kilka jezdni, na których panował szaleńczy wprost ruch, wcisnąć się w stojący na krawężnikach tłum i ruszyć dalej popękanymi chodnikami. Ludzie byli fascynujący - widziałam zarówno młodych mężczyzn i kobiety ubranych w europejskie stroje, jak i starców w tradycyjnych długich szatach, wieśniaczki odziane w czerń, muzułmanki z zasłonami na twarzach, właścicieli wózków ciągniętych przez osły, a także uliczników wołających: „Baksheesh", czarnych, Semitów, Arabów i Europejczyków. Wszyscy kręcili się z ożywieniem po ulicy, rozmawiali głośno, śmiali się, krzyczeli, grali na rogach.

Kiedy wreszcie przekroczyłyśmy próg centrali, z ulga powitałam panującą tam ciszę. Było to niewielkie pomiess czenie z dużymi oknami i drzwiami, które zamknęły się ^

142

Psy i szakale

nami cicho. Przez dłuższą chwilę musiałyśmy przyzwyczajać wzrok do innego oświetlenia - nie zdjęłam okularów słonecznych - i uszy do panującej tam ciszy.

Małe kabinki telefoniczne bez drzwi rozmieszczone były wszędzie, gdzie się dało. Kilka tworzyło wysepkę na samym środku rozmównicy. Niektóre były już zajęte. Ludzie wciskali się jak najgłębiej do środka, szeptali coś cicho i nie zwracali na nikogo uwagi. Po lewej znajdowało się skromne biurko, za którym siedziały trzy kobiety obsługujące centralkę. Nieco na prawo od ich stanowiska stała zajmująca niewiele miejsca drewniana ława, na której nikt nie siedział.

Kierując się w ślad za Asmahan podeszłam do biurka. Wyjątkowo gruba kobieta ubrana w kwiecistą suknię wstała, żeby nas obsłużyć. Asmahan rozmawiała przez chwilę z telefonistką. Tłuścioszka wręczyła jej kawałek papieru, na którym miałam zapisać konieczne dane.

- Czy mówi pani po angielsku? - zapytałam z nadzieją. Kobieta przytaknęła. Miała znudzoną minę.

- Napisze pani nazwisko osoby, do której pani dzwoni, i numer telefonu. Teraz mi pani za to zapłaci. Po rozmowie pani zaczeka. I zapłaci jeszcze raz. Rozumie pani?

- Tak, tak, dziękuję. - Wzięłam od niej krótki ołówek i zatrzymałam rękę w powietrzu nad kartką. Który numer mam jej podać?

Wtedy coś przyszło mi do głowy.

- Czy nie wie pani przypadkiem, która jest teraz godzina w Los Angeles?

Zerknęła na ścienny zegar, myślała chwilę i powiedziała:

- Dziesiąta wieczór.

~ Dziesiąta. O mój Boże! Cóż, to wyklucza szpital.

Znając tryb życia doktora Kellermana, postanowi-*a*n podać jej numer centrali. W ten sposób miałam szansę S*C z nim skontaktować niezależnie od tego, gdzie jest.

Kiedy telefonistka poinformowała mnie, że opłatę nale-ty uiścić przed rozpoczęciem rozmowy, przypomniałam s°bie o egipskich funtach, które nabyłam w kantorze na

143

Barbara Wood lotnisku. Wyjęłam kilka banknotów i wręczyłam je ochoczo

kobiecie.

- To zajmie trochę czasu - powiedziała grubaska, czytając numer. - Będzie pani tu siedzieć, dopóki pani nie zawołam. Potem pani pójdzie do kabiny. Rozumie pani?

Zajęłyśmy więc miejsca na drewnianej ławie i złożyłyśmy dłonie na kolanach. Czekałyśmy tak całą wieczność; przez cały czas myślałam tylko o tym, że wkrótce usłyszę głos doktora Kellermana. Przestał mnie interesować Ah-med Rasheed, Adela i szakal, a nawet śmierć Johna Tread-wella oraz fakt, że znajduję się w ogromnym niebezpieczeństwie. Myślałam wyłącznie o doktorze Kellermanie i wiedziałam, że rozmowa z nim przyniesie mi ogromną ulgę. Kiedy zawołała mnie otyła telefonistka, zerwałam się

na równe nogi.

Gdy znalazłam się przy biurku, tłuścioszka podała mi

kartkę i powiedziała:

- Nie mogą znaleźć tego pana. Powiedzieli, żeby pani

spróbowała później.

Przeczytałam starannie zapisaną wiadomość. Doktor Kellerman był nieuchwytny tego wieczoru, a zastępował go

doktor Thomas.

- A niech to! - mruknęłam rozczarowana. Skoro poprosił o zastępstwo, trudno będzie go znaleźć. Jedynym wyjściem było spróbować zadzwonić do niego do domu. Wypełniłam więc nowy formularz, poprosiłam As-mahan, żeby zrobiła dodatkową wpłatę, i wróciłam na ławkę, gdzie siedziałyśmy przez kolejne piętnaście minut.

Wydawało mi się, że czekam całe godziny, zanim telefonistka wreszcie wywołała moje nazwisko. Przez ten czas wzywała do kabin ludzi, którzy zjawili się w rozmównicy później niż my. Widocznie mieli więcej szczęścia, i tak jt$

miało pozostać.

- Ten numer nie odpowiada - zakomunikowała t cioszka.

Miałam ochotę zapytać: „Czy jest pani pewna?", i wiedziałam, że to nie ma sensu. Doktora Kellermana ¦

144

i

Psy i szakale

można było znaleźć. Widocznie nie chciał, żeby mu przeszkadzano. Dlatego poprosił doktora Thomasa, żeby go zastąpił. Dlatego nie odbierał telefonu w domu. Byłam zupełnie załamana.

- Spojrzałam na Asmahan prawie ze łzami w oczach, a ona widząc mój wyraz twarzy, poklepała mnie po ręku i powiedziała:

- Anahasif.

- Tak, mnie też jest przykro. - Niech to diabli! Niepotrzebnie narobiłam sobie takiej nadziei. - Chcę spróbować później - powiedziałam do Asmahan, po czym zwróciłam się do telefonistki: - Do której tu jest czynne?

- Za godzinę będzie trzygodzinna przerwa, a potem znowu otwieramy o piątej. Zamykamy o dziesiątej.

- Dobrze. Przyjdziemy.

Umysł pracował mi szybko. Mogłyśmy tu wrócić przed przerwą i zatelefonować jeszcze raz. Wtedy w Los Angeles będzie prawie północ i jest szansa, że zastanę doktora Kellermana w domu. Jeśli nie, wrócimy o piątej i spróbujemy znowu. Powinnyśmy zdążyć, zanim wróci Ahmed. Poprosiłam telefonistkę, żeby przedstawiła mój plan Asmahan. Dziewczyna pokiwała gorliwie głową na znak zgody.

- Ona chce wiedzieć, co pani będzie robiła przez ten czas? - odezwała się gruba kobieta.

Bezradnie wzruszyłam ramionami. Asmahan zaczęła coś do niej szybko mówić; gestykulowała i wskazywała za siebie.

- Pani przyjaciółka chce panią zabrać na Mousky. Mówi, *e Pójdziecie tam piechotą - przetłumaczyła telefonistka.

- Czy to daleko stąd? Wzruszyła ramionami.

- Nie, nie daleko. Ale to bardzo długa ulica.

- Dobrze, a co to jest Mousky?

- Tam wszyscy robią zakupy. Zobaczy pani. - Odwróciła SlL> zanim zdążyłyśmy ją poprosić o cokolwiek.

, Asmahan przekonywała mnie o czymś po arabsku i wy-Cl3gnęła za rękę z centrali.

145

Barbara Wood

- No, nie wiem... - zaczęłam z wahaniem w głosie.

- Mees Harrees. Et nayn bahd idohre. - Poklepała swój kwarcowy zegarek i pokazała dwa palce. Et nayn bahd

idohre. Telefon.

- Jesteś pewna, że wrócimy przed drugą?

- Aywal Aywal - Kiwała energicznie głową i objęła mnie. - Teraz my iść na Mousky. Pani zobaczyć piękne

rzeczy. Proszę iść.

Nie tylko perswazje Asmahan skłoniły mnie, żebym wyruszyła na tę wyprawę. Przyczyniło się do tego również piękne słońce, zatłoczony chodnik i całkowite poczucie bezpieczeństwa. Kiedy mignęło mi w szybie własne odbicie, w pierwszej chwili nie poznałam siebie. Dobrze było tak wyjść z zamknięcia, spacerować po mieście i zapomnieć - choćby na chwilę - dlaczego tu się właściwie znalazłam.

Zgubiłam Asmahan na samym środku Mousky pół godziny później. Stałyśmy w tłoku przed straganem z ubraniami, pokazując sobie piękne tkaniny, z jakich były uszyte, a zaraz potem Asmahan bezwiednie puściła moje ramię. Nie zwróciłam na to uwagi, bo myślałam, że odeszła popatrzeć na coś innego, i nie bardzo wiedziałam, co się stało, dopóki nie odwróciłam głowy, żeby ją o coś zapytać. Zobaczyłam, że jestem zupełnie sama. W pierwszej chwili nie wpadłam w panikę, dopiero potem przestraszyłam się nie na żarty, a kiedy nie dojrzałam jej wokół siebie, serce prawie przestało mi bić z przerażenia. Starałam się zachowywać spokojnie i normalnie, rozglądałam się na wszystkie strony i wciąż miałam nadzieje.) że Asmahan zaraz wyłoni się z tłumu i zacznie mnie przepraszać. Ale nie pojawiła się. Na wąskim targu kłębiły ste setki ludzi, a ogłuszające wrzaski, nawoływania i wycie przyprawiały mnie o ból głowy.

Wtedy przypomniałam sobie Złoty Dom. Tak długo, jak się dało, stałam w tym samym miejsc* i wciąż się rozglądałam, ale w końcu postanowiłam zrób*

146

Psy i szakale

parę kroków w stronę, w którą, jak sądziłam, udała się Asmahan. Wszędzie widziałam ciemne twarze i połyskujące białka oczu, ale ona zniknęła. Pośliznęłam się na oślim łajnie, wciąż potrącali mnie tłoczący się wokół ludzie. Nagle ze wszystkich stron rozległ się donośny głos muezina. W pierwszej chwili przestraszyłam się, a potem wykrzywiłam twarz. Był to głośny, przenikliwy okrzyk i docierał do mnie teraz z każdego głośnika i radia na Mousky.

Czułam zapach cebuli, kokosów i zjełczałego tłuszczu, potykałam się o kocie łby i pośliznęłam parę razy na łupinach, rozlanej oliwie i łajnie. Brudne dzieciaki w łachmanach ciągnęły mnie za bluzkę, krzycząc: Baksheesh! Bak-

sheesh!

Asmahan przepadła na dobre. Wszystkie kobiety na bazarze miały czarne włosy. Kilka z nich wzięłam za Asma-I han, ale za każdym razem się myliłam. Im dłużej jej szukałam, tym bardziej oddalałam się od miejsca, w którym się zgubiłyśmy. Unosił mnie tłum i czułam się tak, jakby porwała mnie rzeka, a ja usiłowałabym się uchwycić jakiejś wystającej z brzegu gałązki. Słońce przestało mi się już wydawać takie cudowne i żałowałam swojej nieprzemyślanej decyzji. Droga na Mousky zabrała nam sporo czasu, a ja nie byłam w stanie odtworzyć trasy, którą szłyśmy. Poza tym zapomniałam, jak się nazywa ulica, przy której mieszkał Ahmed, więc doszłam do wniosku, że zanim przytrafi mi się coś nieprzyjemnego, będę się musiała zwrócić o pomoc do taksówkarza albo policjanta.

Wtedy przypomniałam sobie o szakalu i o tym, że są w Kairze ludzie gotowi dla niego zabić.

Najbardziej obawiałam się tego, że wędrując po bazarze, Udałam się coraz bardziej od centrum. Ale nie byłam tego ^wna. Nie mogłam w żaden sposób dojrzeć niczego ponad łowami tych wszystkich ludzi, a nawet gdyby mi się to U(lało, najprawdopodobniej i tak nie wiedziałabym, gdzie testem. Mimo wszystko zdołałam zachować odrobinę roz-sdku i wiedziałam, że z całą pewnością lepiej będzie zo- na terenie tego zwariowanego bazaru niż skręcić

147

moi

Psy i szakale przypadkiem, jak się przelicza te ich funty na prawdziwą

walutę?

- Nie wiem. Przepraszam, czy mógłby pan...

- Edna, gdzie jesteś? - Mężczyzna był krzepki, postawny, miał nieświeży oddech i mówił z południowym akcentem. Rozglądał się w poszukiwaniu żony.

- Przepraszam, nie wie pan, którędy dojść do Hiltona? Spojrzał na mnie z góry.

- Do Hiltona? Oczywiście, że tędy. - Wyciągnął rękę w lewo. - Przecież tam mieszkam. Gdzie, u licha, podziała się moja żona? Ma nasze wszystkie czeki podróżne.

Inni z tej grupy, zdecydowawszy się już na dokonanie zakupów, mówili teraz jeden przez drugiego do Arabki. Popychali mnie, trącali łokciami i wrzeszczeli prosto do

ucha.

- Czy może mi pan dokładniej wytłumaczyć, gdzie jest

ten hotel?

- Co? Och, tam. - Tym razem jego kciuk powędrował w lewo. - Nie mogę pani powiedzieć dokładnie, jak tam dojść. Przyjechałem tu autobusem. Na ulicach można po prostu zwariować. A co, zgubiła się pani? Gdzie jest pani

grupa?

- Nie przyjechałam tu z grupą.

- To proszę wziąć taksówkę. - Znowu popatrzył nad głowami tłoczących się ludzi. - Jeśli, oczywiście, uda się

Pani jakąś znaleźć.

- Próbowałam! -Musiałam krzyczeć, żeby mnie usłyszał. -Zabłądziłam jeszcze bardziej. Czy można stąd jakoś dojść

Prostą drogą do Hiltona?

- Już wiem! Niech pani zadzwoni do recepcji. Może kogoś po panią wyślą. - Odwrócił się ode mnie i wyciągnął SzVJę, żeby obejrzeć inne wyroby.

- Nie mieszkam w Hiltonie. Nie sądzę, żeby... Odwrócił się do mnie, już nieco poirytowany. "* To gdzie w takim razie pani mieszka?

- U... u przyjaciół.

- W takim razie niech pani do nich zadzwoni. Albo niech

149

148

Barbara Wood

pani poda ich adres taksówkarzowi. Gdzie, do diabla, jest

Edna? - Stanął na czubkach palców i znowu zaczął się

rozglądać. - Jest! Edna! Jestem tutaj! - wrzeszczał. Kiedy

podniósł ramię, żeby do niej pomachać, w twarz buchnął

mi przykry zapach potu. Mężczyzna popatrzył na mnie: -

Przepraszam - powiedział i zaczął zbierać się do odejścia.

Wahałam się przez chwilę, patrząc na jego bawoli kark,

który powoli wtapiał się w tłum, a potem krzyknęłam:

- Proszę chwilę zaczekać!

Zatrzymał się i odwrócił. Uśmiechał się niecierpliwie.

- Czy nie mogłabym wrócić do Hiltona razem z panem i pana żoną. Nie ma pan nic przeciwko temu?

Wzruszył ramionami.

- Dlaczego nie?

Od razu odczułam ulgę. Wiedziałam, że kiedy znajdę się w okolicach tego hotelu, z łatwością znajdę drogę do mieszkania Ahmeda.

- O której odjeżdża wasz autobus?

- A niech go. Nie jadę autobusem. Głowa mnie tu rozbolała. Jak tylko wyciągnę Ednę ze sklepów, złapię taksówkę. Z przyjemnością podrzucimy panią do przyjaciół. Gdzie

oni mieszkają?

- Nie pamiętam. To znaczy nie pamiętam nazwy ulicy,

ale na pewno ją poznam.

Wtedy ktoś potrącił mnie tak, że wpadłam na postawnego Amerykanina, a on schwycił mnie za ramię i powiedział:

- Proszę uważać, młoda damo. Zdepczą panią w tym tłoku. My, Amerykanie, musimy się trzymać razem. Idziemy po moją żonę i uciekamy stąd. - Znowu wmieszał się w tłum i trzymając mnie za rękę, mruczał: - Dziesięć funtów za taki

kawałek śmiecia.

Właśnie wtedy, kiedy mój rodak wlókł mnie za sobą» trzymając moją rękę w żelaznym uścisku, doznałam nieitt1 łego wrażenia. Nie wiem, co je spowodowało i co wywołał' nową falę strachu, ale kiedy przebijaliśmy się przez tłtijj Amerykanów, instynkt kazał mi się odwrócić i spójrz** przez ramię.

150

Psy i szakale

Tuż za mną stał grubas w okularach ze szkłami jak denka butelek po coli.

Gdyby nie to, że mój wybawiciel trzymał mnie tak mocno, na pewno bym upadła, bo poczułam, jak uginają się pode mną kolana. Potknęłam się, oparłam o zwaliste ciało turysty i w ciągu ułamka sekundy odzyskałam spokój.

Nie wiedziałam, jak ten grubas mnie znalazł, i specjalnie mnie to nie obchodziło. Myślałam tylko o tym, czy mnie rozpoznał. Może kapelusz z szerokim rondem i okulary przeciwsłoneczne skutecznie mnie zasłaniały? Ale nie, próżne nadzieje. Zbyt wielki byłby to zbieg okoliczności, gdyby się okazało, że ten facet stanął akurat za mną, choć miał do wyboru miliony ludzi na powierzchni setek mil kwadratowych, bo tyle zajmuje Kair. On dobrze wiedział,

że to ja.

W nagłym przypływie sił, przecisnęłam się do przodu i chwyciłam nowego znajomego za rękaw koszuli.

- Gdzie jest pańska żona? - spytałam oszalałym z przerażenia głosem.

- O, tutaj. Widzi pani? Wydaje moje pieniądze. Popatrzyłam nieprzytomnie przed siebie.

- Czy możemy się pospieszyć?

Ścisnął jeszcze mocniej moje ramię, tak że nawet trochę mnie to zabolało.

- Proszę się nie martwić, młoda damo - powiedział

cicho.

Nie wiem dokładnie, co się później stało, bo jednocześnie wydarzyło się kilka zupełnie niespodziewanych rzeczy. Z prawej przewrócił się na nas ciągnięty przez osła wózek z Pomarańczami i zostaliśmy obsypani gradem owoców. Zwalisty turysta puścił moje ramię, chciał je pochwycić teszcze raz, ale nie udało mu się to, ponieważ został gwałtownie popchnięty. W panice, mając cały czas w pamięci Nącego za mną grubasa, wyciągnęłam rękę w kierunku Amerykanina, ale tłum na dobre nas rozdzielił. Zrobiło się ^cze większe zamieszanie - osły ryczały, kram z cerami- rzewrócił się na ziemię, kobiety wrzeszczały, mężczyźni

151

Barbara Wood

krzyczeli. Potem ktoś strącił mi kapelusz i włosy opadły mi na ramiona. Instynktownie przycisnęłam mocniej szakala, który wbijał mi się w bok. Tłum unosił mnie coraz dalej od Amerykanów i wiedziałam, że będę musiała walczyć o życie.

Potrącano mnie i popychano, deptano mi po palcach, o mało nie wyrwano mi torebki. Szukałam na oślep wyjścia, ale nie mogłam go znaleźć. Gdy tak walczyłam z oszalałym tłumem, prawie pewna, że za chwilę nogi odmówią mi posłuszeństwa i upadnę na ziemię, ktoś z tyłu złapał mnie mocno dwoma rękami w talii i zaczął ciągnąć w przeciwnym kierunku.

- Nie! - krzyknęłam bez tchu. - Chciałam walczyć z napastnikiem, ale byłam za słaba. Proszę, nie! - Był bardzo silny, krępował mi ruchy i wyciągał z tłumu. Nie mogłam nic zrobić. Krzyczałam, ale nikt mnie nie słyszał.

Mimo że cały czas trzymał mnie mocno i wlókł, usiłowałam z nim walczyć, ale nagle zobaczyłam, że wydostajemy się powoli z tłumu i zmierzamy w stronę wąskiego zaułka. - Proszę, nie! - wrzasnęłam, wijąc się w uścisku napastnika.

W głowie miałam tylko jedną oszalałą myśl: nie, tylko nie tak. Nie mogę tak marnie skończyć. Pomyślałam o doktorze Kellermanie i jeszcze raz spróbowałam oswobodzić się z krępującego uścisku.

Nagle, gdy wydostaliśmy się już z tłumu, napastnik zatrzymał się i obrócił mnie twarzą do siebie. Wpatrywałam się z niedowierzaniem w rozgniewane oczy Ahmeda Rfr

sheeda.

- Proszę nic nie mówić. Musimy się spieszyć.

Wziął mnie za rękę i pobiegliśmy szybko naprzód ciemnym zaułkiem, oddalając się coraz bardziej od piekła tf Mousky. Biegliśmy po kocich łbach, ocieraliśmy się o śp ce osły, wystraszyliśmy kilku drzemiących żebraków i P dziliśmy dalej przed siebie, dopóki nie zabrakło nam tcft W pewnej chwili potknęłam się i o mało nie upadła0 Ahmed pociągnął mnie za sobą i zobaczyłam, że zaul*

152

Psy i szakale

wychodzi w tym miejscu na zalaną słońcem ulicę, a przed nami stoi biało-czarna taksówka.

Rasheed bez słowa otworzył drzwi, wepchnął mnie do środka i wsiadł za mną. Powiedział coś po arabsku do kierowcy i samochód ruszył.

- Boże! - Płakałam, zasłaniając twarz rękami. - O Boże! 0 Boże!

Objął mnie delikatnie, ale w dalszym ciągu się nie odzywał.

Łzy spływały mi po policzkach, łzy ulgi, łzy strachu i łzy wyczerpania. Drżałam na całym ciele. Rzuciłam okulary przeciwsłoneczne na podłogę, zaczęłam szlochać jeszcze bardziej, a potem wzięłam głęboki oddech i w końcu się wyprostowałam. Zanim spojrzałam na Rasheeda, przetarłam oczy i pożałowałam natychmiast, że odważyłam się na niego popatrzeć.

Ahmed Rasheed nadal wprawdzie mnie obejmował, ale patrzył z ledwo skrywaną wściekłością. Oczy płonęły mu gniewnie. Były roziskrzone i błyszczące, jakby miał gorączkę. Usta miał zaciśnięte w kreskę. Na jego twarzy malowała się prawdziwa furia.

Taksówkarz jechał jak taran, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co się wokół niego dzieje. Przejeżdżał przez skrzyżowania na czerwonym świetle, o centymetry mijał przechodniów i nie wykazywał najmniejszego bodaj szacunku dla innych kierowców. W Egipcie klakson zastąpił całkowicie hamulce, więc nikt tutaj nie zatrzymuje auta z żadnego powodu. Kierowcy pędzą po prostu na oślep Przed siebie. Oparłam mocno stopy o podłogę i wbiłam Plecy w oparcie tylnego siedzenia, a samochód podskakiwał i trząsł się na wąskich zatłoczonych uliczkach. Odczu-tem niewysłowioną ulgę, kiedy dojechaliśmy wreszcie pod 2l*ajomy adres i zauważyłam, że kierowca - po raz pierwszy p użył hamulca.

Wysiadając z taksówki pod domem Rasheeda, byłam nieźle poobijana. Od razu usłyszałam cienki dziewczęcy głos.

153

Barbara Wood - Mees Harees! - zawołała Asmahan, zbiegła na d

i przytuliła mnie mocno.

Mówiła o parę oktaw wyżej niż zwykle, wyrzucała z siebie słowa tak szybko, że brakło jej powietrza. Kiedy odsunęła się ode mnie, zauważyłam, że ma zaczerwienione oczy. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, AhmedRasheed chwycił mnie za ramię i poprowadził w stronę budynku. Przystanął tylko na moment, żeby zlustrować wzrokiem ulicę. Sprawdzał, czy nikt nie czyha na mnie w popołudniowym cieniu. Poszliśmy na górę.

Gdy znaleźliśmy się w mieszkaniu, zamknął drzwi, okiennice i dopiero wtedy się do mnie odwrócił. W jego oczach wciąż jeszcze płonęła wściekłość, nad którą głos

starał się zapanować.

- Co pani sobie właściwie wyobraża, panno Harris? Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale wydobyłam z siebie tylko ledwo słyszalny szept:

- Przepraszam.

- Nie wiedziała pani, że grozi pani niebezpieczeństwo?

- Nie sądziłam...

- Panno Harris. - Podniósł głos. - Nie miała pani prawa narażać się na takie ryzyko. Nie miała pani prawa narażać Asmahan. Ani tak mnie zdenerwować. Bardzo się starałem panią chronić. A pani robi mi coś takiego. Kiedy wróciłem do domu i Asmahan powiedziała mi, że panią zgubiła, nie wierzyłem własnym uszom. Czy ta rozmowa telefoniczna

była naprawdę taka ważna ?

Nie odpowiadałam, tylko patrzyłam na niego jak skarcone dziecko.

- Kiedy Asmahan powiedziała mi, że jest pani na Mousky, sama na Mousky, ogarnęło mnie przerażenie. Jak to się mówi? Aha, dostałem szału. Nie wiedziałem, co robić. Szukać pani w tym tłumie, zanim ktoś inny panią znajdzie?

- Umilkł na chwilę, ale patrzył na mnie w dalszym ciągu #

~"T,Mi robiło

Psy i szakale

palce. Sprawiała wrażenie kogoś, kto całą winę bierze na siebie. Ahmed stał dokładnie naprzeciwko mnie, nie dalej niż półtora metra. Cały czas patrzył na mnie groźnie, palił i próbował pohamować gniew.

Mówił spokojnie, uważnie dobierając słowa. - Nie powiedziałem Asmahan, dlaczego pani tu jest. Nie wiedziała, że grozi pani niebezpieczeństwo. Powiedziałem jej tylko, że jest pani naszą przyjaciółką, że jest tu pani po raz pierwszy i potrzebuje pani lokum. Gdybym powiedział jej prawdę, niepotrzebnie zamartwiałaby się na śmierć. Nawet teraz nie zdaje sobie jeszcze w pełni sprawy z tego, 1 co się mogło dzisiaj stać. Gdyby się teraz dowiedziała, że mogła pani zostać zamordowana...

- Niech pan zaczeka. Proszę. Proszę, niech pan nie będzie dla niej taki surowy. To wszystko była moja wina.

- Wiem. Nie byłem na nią zły. Ale sama pani widzi, że ona czuje się winna. Widząc, jak się zdenerwowałem tym, że została pani sama na Mousky, bardzo się zdziwiła. Cały czas zapewniała mnie, że trafi pani do domu. Jak mogłem jej powiedzieć, że może pani już nigdy nie wrócić?

1 - Panie Rasheed...

- I co pani sobie właściwie myślała, kiedy wychodziła pani z tego mieszkania? I narażała Asmahan na takie niebezpieczeństwo?

- Myślałam, że wszystko będzie w porządku. Twierdził

pan, że jestem bezpieczna.

- Wczoraj wieczorem powiedziałem pani, że nie będziemy jeszcze nigdzie wychodzić. Już pani zapomniała

oTreadwellu?

- Zaraz! - Nagle się rozłościłam. - Powiedziałam już, że iest mi bardzo przykro. Nie podoba mi się, że stoi pan tu n&de mną jak kat. Ile razy mam jeszcze przepraszać? bardzo, bardzo żałuję tego, co się stało. Wiem, że martwił ^c pan o Asmahan, i ma pan rację, że nie miałam prawa tej ze sobą zabierać. To ja chciałam nadstawiać karku, więc Powinnam była wyjść sama. Na miłość boską! Naprawdę ^am straszne wyrzuty sumienia. Czuję się po prostu chora!

155

154

turystów. dwóch godzi-

- Turystów? kanów. Mówię^^ i widziałam

- Tak, grupę A^K t zatam tylko arabsB m naeh, w czasie których sJm szczęsliwa ze ch P ^^

same obce twarze, w iakos sobie raa t t

Widzi pan, ja Pjgf^^ ^dy "a^ozpf c « mieli mnie odwieźć ou ^ Zmarszczylam brwi, Piekło i zjawił się pan- loną chwilę

- Amery

157

Barbara Wood

przy nich będę bezpieczna. Gdybym z nimi poszła, nie wpadłabym w łapy tego grubasa. Rozważał przez chwilę moje słowa.

- Amerykański turysta? A jak wyglądała jego żona?

- Edna? Naprawdę nie wiem. Właściwie jej nie widziałam. Odłączyła się od grupy.

- Więc skąd pani wie, że ona tam była?

- Słucham?

- I skąd pani wie, że ten Amerykanin, z którym miała pani jechać, naprawdę przyszedł na bazar z grupą?

- Co? - Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. - Pan mówi poważnie? - Zdobyłam się na wymuszony śmiech. -Myślę, że to trochę zbyt melodramatyczny pomysł. Tak, na pewno na targu był grubas, ale byłam na najlepszej drodze, żeby go zgubić. Przyszło mi do głowy, że dobrze będzie, jeśli uda mi się błyskawicznie zaprzyjaźnić z tą parą Amerykanów.

Ahmed wstał i bez słowa podszedł do krzesła, na którym wisiała jego marynarka. Sięgnął do kieszeni, wyjął z niej coś i wrócił na kanapę.

- Proszę mi powiedzieć, panno Harris - poprosił, pokazując mi fotografię, - czy widziała pani już kiedyś tego człowieka?

Wpatrywałam się z niedowierzaniem w twarz mężczyzny na zdjęciu. To był mąż Edny, postawny amerykański turysta.

- Ależ to jest...

- Ten człowiek, panno Harris, to Arnold Rossiter.

Brzęk filiżanki uderzającej o spodek przywrócił mnie do rzeczywistości. Zwróciłam głowę w kierunku, z któreg dochodził dźwięk, a potem spojrzałam na dłonie Asmahan i odzyskałam jasność widzenia. Gdzieś w pobliżu jakiś mś ski głos mówił:

- Czy dobrze się pani czuje, panno Harris? Spojrzałam na Ahmeda Rasheeda. Znowu zadrżałam i

całym ciele.

158

Psy i szakale

- Trzymał mnie - powiedziałam, ale zabrzmiało to tylko nieco głośniej niż szept. - O, tutaj. - Wskazałam czerwony ślad na ramieniu. - Sprawiał mi ból, ale sądziłam, że nie zdaje sobie z tego sprawy. Myślałam, że po prostu się spieszy, bo chce znaleźć żonę i złapać taksówkę... - Milkłam powoli.

- Teraz już pani rozumie, dlaczego tak się o panią martwiłem. Ten Rossiter to bardzo przebiegły człowiek. Jest też uważany za świetnego aktora. On nie jest Amerykaninem, jest Anglikiem.

- Dałam się nabrać - powiedziałam martwym głosem.

- Właśnie. - Rasheed zabrał mi zdjęcie, patrzył na nie przez chwilę, po czym położył je z powrotem na stole. - Ale skąd miała pani wiedzieć? Zgubiła się pani w obcym mieście i zdecydowałaby się pani uwierzyć każdemu, kto by uczciwie wyglądał. Jestem pani jedynym przyjacielem, i właśnie mnie nie chce pani zaufać. To zakrawa na ironię.

Uniosłam gwałtownie głowę.

- Mimo wszystko jednak - ciągnął - nie wierzę, że ktoś nas śledził, kiedy jechaliśmy z powrotem do domu. Wyszliśmy z bazaru wystarczająco szybko, a tam wciąż jeszcze trwało to całe zamieszanie.

- Dobry Boże! Arnold Rossiter naprawdę mnie dopadł! Gdyby nie przewrócił się ten wózek, nigdy by pan... -Spojrzałam na Ahmeda Rasheeda. Miał tajemniczy wyraz twarzy. - To pan? - zapytałam i z niemądrą miną pokazałam na niego palcem. - To pan go wywrócił?

- Musiałem, panno Harris. Wypatrzyłem panią po półgodzinnych poszukiwaniach. Kiedy zobaczyłem, że schwy-ta* panią człowiek podobny do Rossitera, mężczyzna o wie-^ większy ode mnie, wiedziałem, że muszę wywołać zamieszanie. Wózek z pomarańczami doskonale się do tego nadawał.

Nagle poczułam, że mam ochotę się roześmiać. ""¦ I udało się!

g Tak. - Wreszcie się uśmiechnął. - Udało się. ^okręciłam z niedowierzaniem głową.

159

Barbara Wood

- Nie mogę w to uwierzyć. Jeśli to rzeczywiście był Ros-siter, w jaki sposób trafił na Mousky? Jeśli śledził mnie i poszedł za mną, to jakim cudem zdołał mnie wyprzedzić, dołączyć do grupy turystów i najspokojniej w świecie dobijać targu przy straganie? Przecież w tym celu musiałby wiedzieć wcześniej, że się tam wybieram, a nie mógł się przecież tego domyślić, bo podjęłyśmy decyzję w ostatniej... - Zasłoniłam sobie dłonią usta. - Oczywiście, ta kobieta z rozmównicy. Mogła mu powiedzieć. Poszedł tam za mną, zobaczył, że wychodzę... Och! - Znowu potrząsnęłam głową. - Chyba nie zrobiłam dziś zbyt wielu mądrych rzeczy.

Teraz Ahmed zmusił się do śmiechu i poklepał mnie uspokajająco po ręku.

- Wszystko w porządku, panno Harris. Jest pani bezpieczna, a tylko to się liczy.

Kiedy zobaczyłam, że się uśmiecha, poczułam się o wiele lepiej.

- Ile razy można powtarzać „przepraszam" w ciągu jednego dnia? Na pewno uważa mnie pan za idiotkę. - Odwzajemniłam uśmiech. - Bardzo wiele pan ryzykował, żeby mi pomóc. Dziękuję.

Tym razem nie patrzyłam na nich przez szpary w okiennicach. Zamknęłam drzwi i wróciłam na kanapę, gdzie z przyjemnością dopijałam herbatę. Byłam już bardzo zmęczona i bolał mnie każdy centymetr ciała, ale wcale nie byłam pewna, czy będę mogła zasnąć po takim dniu. Przeżyłam trudne chwile na Mousky, o mały włos nie porwał mnie morderca, a w dodatku nie udało mi się porozmawiać z doktorem Kellermanem.

Nurtowały mnie różne myśli i miałam ogólny w głowie.

Wyciągnęłam szakala zza paska od spodni i częłam mu się przyglądać. Obejrzałam dokładnie dziwaczny pysk, uśmiech odsłaniający zęby, chytre i spiczaste uszy. Jakie tajemnice kryła w sobie ta start żytna zabawka? Dlaczego była taka cenna i dlaczego &

160

:

Psy i szakale

nym złym ludziom tak bardzo zależało na tym, żeby ją zdobyć.

Wpatrywałam się tępo w ścianę, a szakal zsunął mi się na kolana. W głowie pojawiały mi się różne obrazy. Potężnie zbudowany amerykański turysta z południowym akcentem. Jak bezpiecznie się czułam w jego towarzystwie! Strach przed stojącym tuż za mną grubasem. Przerażenie, kiedy przewrócił się wózek i o mało nie zdeptał mnie tłum. I wtedy przypomniałam sobie, jak Ahmed obejmuje mnie mocno w talii.

Pomyślałam, że teraz najprawdopodobniej całuje się z Asmahan.

Słysząc jego kroki na schodach, ukryłam szakala pod bluzką i wypiłam ostatni łyk herbaty. Ahmed dokładnie pozamykał drzwi i powiedział szybko:

- Nikogo nie ma. Rossiter nie ma pojęcia, gdzie pani teraz jest i w czyim towarzystwie.

- Dzięki Bogu. Uśmiechnął się.

- Inshallah. Jest pani głodna, panno Harris?

- Nie, właściwie nie. - Wstałam i wygładziłam zmięte ubranie. - Czuję się okropnie i chciałabym się położyć.

- Dobrze. - Podszedł do stołu i zaczął zdejmować marynarkę.

~ Kto to właściwie jest Arnold Rossiter?

Znieruchomiał na chwilę, a potem na dobre oswobodził s*e z marynarki i powiesił ją starannie na krześle. Koszulę ^iał nieskazitelnie białą, a może tylko takie sprawiała każenie na tle jego ciemnej cery.

*¦ Nie powie mi pan, prawda?

*¦ Nie, jeszcze nie.

. ~~ Cóż. - Podeszłam do drzwi sypialni. - W każdym razie Lst mi przykro, że naraziłam dziś nas wszystkich na takie ^Poty.

blisko mnie i uśmiechał się słabo, bardzo mi wstyd z powodu Asmahan. Obudziłam się

161

I

Barbara Wood

dziś rano i myślałam wyłącznie o tym, żeby zadzwonić do doktora Kellermana. Nic innego nie wydawało mi się ważne. Czułam się zupełnie bezpieczna, sądzę, że byłam p0 prostu zbyt pewna siebie. Poza tym uważałam, że nikt mnie nie rozpozna. Nie miałam prawa narażać pańskiej narzeczonej na takie niebezpieczeństwo.

Rasheed przestał się uśmiechać i zrobił zdziwioną minę.

- Narzeczonej?

- Tak. Narzeczona. Rozumie pan, dziewczyna, pańska dziewczyna. Zaręczona z panem. No, już wszystko jedno. Po prostu Asmahan.

- Ależ ja znam to słowo, panno Harris, tylko że Asmahan nie jest wcale moja narzeczoną.

- Nie?

- Nie - odpowiedział ze śmiechem. - Ona jest moją siostrą.

Rozdział jedenasty

Ijeżałam jak mumia na łdżku i gapiłam się w sufit, jakby to było niebo, a ja czytałabym w gwiazdach. Dałam się ponieść fantazji i wyobrażałam sobie, że leżę od wieków i czekam na zmartwychwstanie, ale tak naprawdę czekałam tylko na świt.

Mimo że wokół panowała absolutna cisza i ciemność, wciąż czuwałam, a mój umysł zaprzątało tysiące myśli. Przed oczami przesuwały mi się różne twarze: Arnolda Rossitera, Ahmeda Rasheeda, Johna Treadwella, Asmahan I i doktora Kellermana. Wszyscy przyszli na mnie popatrzeć i zabrać mi spokój. Chociaż próbowałam z nimi walczyć i znaleźć chwilę wytchnienia, mogłam jedynie cały czas przeżywać na nowo wydarzenia minionego dnia.

A kiedy doszłam wreszcie do końca i usłyszałam słowa Ahmeda: „Ona jest moją siostrą", znowu doznałam dziwnego wrażenia. Serce biło mi z radości trochę mocniej niż zwykle. Właśnie ta chwila, a nie rozczarowanie, jakie Przeżyłam w centrali telefonicznej, nie zamieszanie na Mousky ani też afera z Rossiterem, tylko ta właśnie chwila najczęściej powracała w pamięci i dlatego nie mogłam zasnąć.

. dlaczego tak zareagowałam na jego słowa? Uczucie ulgi 1 radości było tak niespodziewane. Dlaczego właściwie bałoby mnie obchodzić, czy Asmahan jest jego siostrą czy Rzeczoną? I dlaczego - myślałam, kiedy światło poranka

lCzynało się już przemykać przez okiennice - właściwie

^nad tym zastanawiam?

%obrażałam sobie człowieka, który uważał się za moje-

163

Barbara Wood

go opiekuna. Byl zupełnie inny od wszystkich mężczyzn, jakich znałam do tej pory. Ale tkwiło za tym coś jeszcze, Nie należałam do ludzi, których fascynuje wszystko co niezwykłe i nowe. Przeciwnie, zawsze podchodziłam z re* zerwą, a nawet podejrzliwie do takich rzeczy. Nie, ten mężczyzna śpiący w sąsiednim pokoju miał klasę, i właśnie to mi się tak podobało. Musiałam wreszcie sama przed sobą się przyznać, że Rasheed zaczyna mnie pociągać.

Godziny przed świtem to najlepsza pora na przemyślenia, bo wtedy jest najciszej i najspokojniej. Leżałam wygodnie i niczym się nie zadręczałam. Cieszyłam się, że mam już za sobą wczorajszy dzień, bo ten, który nadchodził, krył w sobie nowe możliwości i nadzieje. Minął już cały tydzień, odkąd Adela zatelefonowała do mnie z Rzymu, cały tydzień, odkąd zdecydowałam się do niej pojechać i, Bóg mi świadkiem, miałam wrażenie, że to trwa już całą wieczność. Wyczuwałam, że moja odyseja nie skończy się ani prędko, ani w Kairze, ale raczej przyniesie mi nowe niespodzianki. Te właśnie problemy rozważałam w bladym

świetle poranka.

Znowu pomyślałam o Ahmedzie Rasheedzie. I doktorze Kellermanie. A także o zmianach, jakie we mnie zachodziły.

Wstałam dopiero wtedy, gdy usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Najpierw zaryglowałam je od środka, potem pokręciłam się po kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, zrobiłam sobie herbatę i usiadłam, żeby zaczekać na

Asmahan.

Ale ona nie przyszła. Nie winiłam jej za to, nie mifr łam też pretensji do Ahmeda, że kazał się jej trzymać z daleka. Ta gra stawała się coraz bardziej niebezpieczfl a ona o mały włos nie została w nią wplątana. Tylko ?& Bóg wiedział, ile czasu to wszystko jeszcze może potrwa1 i bezsensowne było angażowanie kolejnych osób w cała

aferę.

Dzień wlókł się bezlitośnie. Od czasu do czasu słyszał*

164

Psy i szakale

kroki na schodach i miałam nadzieję, że wreszcie wraca Ahmed. Lecz za każdym razem ktoś wchodził do innego mieszkania. Trzy razy usłyszałam wołanie muezina i zastanawiałam się, czy Ahmed przerywa swoje zajęcia, żeby uklęknąć i modlić się z twarzą zwróconą w stronę Mekki.

Chciałam nawet napisać list do doktora Kellerma-na. Istniało bowiem poważne prawdopodobieństwo, że go otrzyma, zanim będę mogła skorzystać z telefonu, ale... co właściwie miałam mu napisać? Drogi doktorze! Pewnie mi pan nie uwierzy, ale mieszkam teraz z egipskim pracownikiem służb specjalnych. On ukrywa mnie przed mordercą, a kairska policja szukała mnie przedwczoraj po całym mieście, bo zostałam posądzona o zabicie człowieka, w towarzystwie którego przyleciałam tu z Rzymu. A pamięta pan tego szakala, którego panu pokazywałam? No właśnie, proszę sobie wyobrazić, że wszyscy chcą mi go odebrać. Ten tajny agent, Ahmed Rasheed, uważa, że mogą mnie nawet w tym celu zamordować, a on nie chce do tego dopuścić, bo sądzi, że pomogę mu znaleźć moją siostrę, i bardzo mu na tym zależy, ale nie chce powiedzieć dlaczego. Świetnie się bawię. Szkoda, że pana tu nie ma.

Ten list nigdy nie ujrzał światła dziennego. Miałam nadzieję, że wkrótce będę mogła wszystko opowiedzieć doktorowi Kellermanowi osobiście.

¦Byłam bardzo szczęśliwa, kiedy Ahmed wreszcie przyszedł do domu. Przeżycia na Mousky znowu obudziły moją Czujność i niepokój, więc przez cały dzień bodaj na chwilę nie mogłam się odprężyć. Chodziłam tam i z powrotem po Mieszkaniu, dwa razy wyjrzałam przez szparkę w okienni-C i robiłam całą masę planów na przyszłość.

%ślałam głównie o jednym: jak długo to wszystko się będzie ciągnąć? Już trzeci dzień ukrywałam się ^ Mieszkaniu Rasheeda, a na horyzoncie wciąż nie widać y* żadnej zmiany. W jaki sposób znaleźć Adelę, skoro

165

Barbara Wood

jestem tak bierna i bezużyteczna? I co właściwie - myślałam bez końca - robi Rasheed w tej sprawie?

Choć zwykle nosił garnitur, tego dnia miał na sobie pulower i spodnie, co sprawiało, że wyglądał prawie jak Amerykanin. Powitał mnie gorąco i uśmiechnął się beztrosko. Najwyraźniej niczym się nie martwił.

- Dowiedział się pan czegoś nowego?

- Pani siostra nie pojawiła się już w hotelu She-

pheard's.

Nie zdziwiłam się specjalnie. Zresztą nie to akurat miałam na myśli.

- Coś jeszcze?

W końcu przestał zajmować się herbatą.

- Proszę, niech pani usiądzie, panno Harris. Najpierw wypijemy herbatę, a potem muszę pani coś powiedzieć.

Ponieważ nie znałam go na tyle dobrze, żeby właściwie odczytać jego ton, nie byłam pewna, czy w jego głosie kryje się śmiertelna powaga czy też zwykła uprzejmość. Tak czy inaczej, uznałam, że powinnam mu towarzyszyć, i czekałam cierpliwie, aż się do mnie przyłączy i poda herbatę.

- Dobrze. - Wstałam i usiadłam obok niego na kanapie. Delikatny zapach płynu po goleniu przypominał mi jego sypialnię. - O co chodzi?

Nalewając herbatę, zapytał:

- Co pani zamierza powiedzieć swojej siostrze, kiedy się

pani z nią zobaczy?

- Co zamierzam jej powiedzieć? Dziwne pytanie. Co

dokładnie chce pan wiedzieć?

- Widzi pani, to ważne, żeby pani uważała na to, co pani jej powie. Musi pani pamiętać, że ja szukam jej z innych powodów niż pani.

- I sądzi pan, że pana wsypię ?

- Nie rozumiem?

- To znaczy... obawia się pan, że powiem jej o panu?

- Dokładnie tak.

- Cóż... - Myślałam przez chwilę. - Właściwie jeszcze s

166

Psy i szakale

nad tym nie zastanawiałam. Na pewno zapytam ją, co się z nią, u licha, stało w Rzymie i dlaczego nie czekała na mnie w hotelu Shepheard's, tak jak obiecywała w liście. Chcę również, żeby wyjaśniła mi tę historię z szakalem. poza tym... może chciałabym porozmawiać z nią o przeszłości. Wypełnić jakoś tę czteroletnią lukę... - Nie dokończyłam, bo wyobraziłam sobie, że moja kapryśna siostra stoi tuż naprzeciwko mnie. A prawda była taka, że nie miałam pojęcia, co właściwie zamierzam jej powiedzieć. Chciałam ją tylko znaleźć.

- Ale nie powie jej pani o mnie?

- Jeśli pan sobie nie życzy, to nie. Ale chciałabym wiedzieć, dlaczego. Mam chyba do tego prawo

- Tak, oczywiście, i wkrótce to pani wyjaśnię.

- A co będzie, jeśli to pan ją znajdzie?

Znowu się uśmiechnął, a nawet roześmiał cicho i powiedział z wyraźnym zadowoleniem.

- Panno Harris, ja już ją znalazłem.

Poczułam się tak, jakby poraził mnie piorun.

- Co?

Śmiał się coraz głośniej i wyjął kopertę z bocznej kieszeni spodni. W kopercie było małe, niewyraźne zdjęcie dużej grupy ludzi. Podsunął mi zdjęcie pod nos.

Nie mogło być mowy o pomyłce. Adela stała wśród nich.

- To ona! To moja siostra! - Można było pomyśleć, że uniarłam i poszłam do nieba. - Gdzie ona jest? Kiedy Ostało zrobione to zdjęcie?

- Chwileczkę, zaraz wszystko pani wytłumaczę. Czy to na Pewno pani siostra? Dobrze. Tak też mi się wydawało, ale bekałem na pani potwierdzenie. Zdjęcie zrobił człowiek, ftóry dla mnie pracuje. Dwa dni temu wysłałem go na ^ótką wycieczkę w górę Nilu. Wy, Amerykanie, nazywacie c°ś takiego czujem, a więc wysłałem go tam na czują i jak

l(*ać, miałem rację. Człowiek, któremu zleciłem to zada-le> otrzymał ode mnie parę wskazówek, wykorzystał je

167

Barbara Wood

i przeszukał dokładnie okolice. Dzięki temu otrzymałem to zdjęcie.

Miałam zupełny mętlik w głowie.

- W górę Nilu? Przeszukał okolice? O czym pan mówi? Czy to znaczy, że mojej siostry nie ma w Kairze?

- Oczywiście, że jej nie ma. Wczoraj rano, czyli dokładnie wtedy, kiedy zostało zrobione to zdjęcie, pani siostra była w Luksorze, pięćset mil stąd.

Aż się cofnęłam ze zdziwienia. Po raz kolejny wyszła na jaw moja nieznajomość świata. Byłam bardzo zdumiona faktem, że w Egipcie jest jeszcze jakieś inne miasto poza Kairem. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że właśnie tam udała się moja siostra.

- A cóż takiego jest w tym Luksorze, że ją tam poniosło?

- Sądzę, że jej nie interesuje samo miasto, ale raczej coś, co znajduje się nie opodal. Konkretnie na pustyni.

- Na pustyni. - Tak, to było podobne do Adeli. Ruchome piaski, wielbłądy i szejkowie na dzikich koniach. - Kiedy mogę tam pojechać?

- Czy to aby na pewno dobry pomysł, panno Harris? Tam nie jest bezpiecznie.

- Dotarłam aż tutaj. Niech pan posłucha, czy pan sobie w ogóle zdaje sobie sprawę, przez co dla niej przeszłam? Chyba nie sądzi pan, że powstrzymają mnie jakieś niemądre obawy przed tym, że ktoś mnie może tam zamordować?

Zdziwiłam się, bo znowu wybuchnął śmiechem. Arabowie mają irytujący zwyczaj obracania wszystkiego w żart.

- Oczywiście, że pani do niej pojedzie. Tak szybko, w to będzie możliwe.

Patrzyłam na niego podejrzliwie.

- Sam wybieram się do Luksoru i nie zostawię pani titf* samej.

Nie, to nie był irytujący zwyczaj, ale prosty spos°l

168

Psy i szakale

akceptowania różnych niedogodności życiowych. Myśląc o brudzie, hałasie i biedzie na ulicach Kairu, przypominałam sobie równocześnie, jak mili i życzliwi byli wszyscy spotkani przeze mnie ludzie i jak sympatycznie się do mnie uśmiechali. Ahmed Rasheed okazał się typowym mieszkańcem Kairu: był niefrasobliwy, uroczy i lubił się śmiać.

- Kiedy możemy jechać? - zapytałam cicho.

- Polecimy jutro po południu. Dziś już nie odlatuje żaden samolot.

Miałam serce w gardle i spociły mi się dłonie. Adela przestała już być abstrakcją, mitem, ale nabrała cech żywego człowieka, a w dodatku z łatwością można było do niej dotrzeć. Nagle poczułam, że jestem strasznie podekscytowana.

- A nie możemy jechać jeszcze dziś?

Dostrzegł zapewne niepokój w moich oczach, ale wiedząc, jak on kocha swoją siostrę, sądziłam, że rozumie moje uczucia.

- Jest pociąg do Luksoru, ale odjeżdża o ósmej. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła szósta trzydzieści.

- Zdążymy! - krzyknęłam. - O której będziemy na miejscu?

- O ósmej rano, ale...

- Proszę! - Gwałtownie chwyciłam go za rękę. - Możemy się znowu z nią minąć. Zgubiłam ją przecież w Rzymie... Nie, nie przeżyłabym tego.

Zacisnął mocno dłoń wokół moich palców.

- Panno Harris, to bardzo długa podróż. Samolotem będzie o wiele przyjemniej.

~ Ale pociągiem dotrzemy tam o wiele wcześniej! Proszę i

- Dobrze - zgodził się. - W takim razie musimy się ^spieszyć. Muszę teraz wyjść na chwilę, w tym czasie pani pakuje walizkę. Kiedy wrócę, wyruszymy natychmiast na %orzec.

Staliśmy naprzeciwko siebie, nasze dłonie wciąż były

169

Barbara Wood złączone, a on na pewno zauważył, jak bardzo błyszczą mj

oczy.

- Panno Harris, to jest bardzo niebezpieczne. Proszę

nie robić sobie zbyt wielkich nadziei, bo się pani rozczaruje.

- Już jestem przyzwyczajona do rozczarowań. Mam doświadczenie.

Kiedy tylko wyszedł, poszłam do łazienki i spakowałam starannie parę drobiazgów. Zastanawiałam się, czy nie włożyć szakala do torebki lub walizki, ale w końcu zostawiłam go na swoim miejscu za paskiem spodni, przykrytego bluzką. Przywiązałam się już do tego zwierzaka, a nawet przyzwyczaiłam się i do tego, że coś stale uwiera mnie w bok. Lubiłam to uczucie, bo czasem przywoływało mnie do rzeczywistości, pozwalało zachować rozsądek i nie dać

się ponieść wyobraźni.

Przystanęłam na chwilę, żeby przejrzeć się w lustrze. Moje odbicie wyglądało tak samo jak zawsze. Byłam kiepską imitacją mojej pięknej siostry, bezbarwną i przez to mało dekoracyjną. Widziałam przed sobą młodą nieustraszoną kobietę, która nigdy nie obawiała się stawić czoło żadnemu wyzwaniu. Zastanawiałam się, jaki wpływ na moją przyszłość może wywrzeć dzisiejszy wieczór i czy jeszcze kiedykolwiek stanę za stołem operacyjnym.

Z oddali dobiegło nawoływanie muezina. Poza salą operacyjną istniał jeszcze inny świat, większy, niż się spodziewałam, a teraz przyszło mi do głowy, że być może wcale nie byłam taka odważna, jak mi się kiedyś wydawało. Teraz, przed rozpoczęciem tej podróży w górę Nilu, pomyślałam, że dotychczas uciekałam przed światem. Żyłam jak mnich w wąskim kręgu swoich zainteresowań.

Cóż, teraz nie mogłam się już nigdzie schronić i po raz pierwszy w życiu byłam pozostawiona samej sobie. Teraz naprawdę musiałam wykazać się odwagą, zarówno dla własnego dobra, jak i dla dobra siostry.

1 ~<> i^ohodziła od Ramze~" ^""ńeeo, k : ledwo

Psy i szakale

słynnego faraona, ponieważ oświetlenie wewnątrz było bardzo kiepskie, a poza tym w tym momencie nie interesowały mnie zabytki. Na dworzec składał się ogromny kompleks budynków, perony, no i oczywiście pociągi. O tej porze rozkład jazdy przewidywał równie wiele przyjazdów, jak i odjazdów, więc dworzec wprost pękał w szwach; kłębiły się na nim tłumy przedstawicieli wszystkich ras. Nikt więc nie zwrócił uwagi na dobrze ubranego Araba i uwieszoną u jego ramienia Amerykankę, przedzierających się przez stłoczoną, rozwrzeszczaną ciżbę. Był to rozległy dworzec, taki jak inne, więc wszystkie głosy, krzyki i kłótnie powtarzało echo. Wszędzie stali Egipcjanie w długich gala-biach i białych kaffteyakach, a przy nich gromadki dzieci i pakunki optymistycznie powiązane sznurkiem. Kobiety całe w czerni, jak to zwykle w Kairze, z wygolonymi brwiami, zebrały się w grupki i rozmawiały ze sobą głośno, a bose dzieci czepiały się ich sukien. Wokół kobiet rozchodził się specyficzny zapach perfum. Wiele z nich niosło bagaże na głowach. Niektóre przyglądały mi się ciekawie, gdy je mijałam. Próbowałam odwracać wzrok, ale ich widok wprost mnie hipnotyzował.

Ahmed zaprowadził mnie do pawilonu, w którym mieściła się kawiarnia. Było to ponure, zadymione pomieszczenie z kiwającymi się, nie dopasowanymi do siebie krzesłami i stolikami. W kawiarni siedzieli wyłącznie mężczyźni, przeważnie wieśniacy i żołnierze w mundurach, którzy wykazali przelotne zainteresowanie moją osobą, gdy Ahmed Pomagał mi usiąść. Panował tu tak wielki gwar, że musia-km kilkakrotnie powtórzyć „Co?", żeby mój towarzysz tonie usłyszał. Kiedy na chwilę zostałam sama, ogarnęło tonie przerażenie. Rozglądałam się, ale widziałam tylko uśraiechnięte brązowe twarze. Mężczyźni, na których pa-frsylam, mówili coś do mnie po arabsku lub pozdrawiali z%czajowym: „witaj w Kairze". Nawet nie usiłowałam być uprzejma, po prostu ich ignorowałam. Wypatrywałam nie-"w w/rokiem znajomych twarzy - mężczyzny w oku-

uprzejma, po prostu ich ignorowałam, wypau? w*. ^Pokojnym wzrokiem znajomych twarzy - mężczyzny w okupach z grubymi szkłami lub Arnolda Rossitera. Ale w tym

171

170

Barbara Wood

tłumie nie było żadnego przybysza z Zachodu. Zarówno ci, którzy siedzieli przy stolikach, jak i ci, którzy pomiędzy

nimi stali, byli Arabami.

Ahmed wrócił w samą porę. W ręku trzymał bilety.

- Dlaczego pani nie pije herbaty?

- Jestem zbyt podekscytowana.

- Ależ musi się pani czegoś napić.

Znowu się rozejrzałam. Ściany były wyblakłe i odrapane, podłoga cementowa, nie dostrzegłam żadnych dekoracji - nawet obrazka ani kwiatka, ani nawet abażuru, który osłoniłby nagie żarówki. Był tylko tłum szczęśliwych, roześmianych Arabów. To wszystko nie mieściło mi się w gło-

wie.

- Jedziemy?

- Tak, dostałem bilety. W nocy jest tylko jeden pociąg na południe, jedzie do Asuanu i są w nim tylko wagony drugiej klasy. Wykupiłem dla każdego z nas przedział, żebyśmy się czuli swobodniej. Będzie się pani mogła przespać.

- Świetnie. Jeśli w ogóle uda mi się zasnąć. O której

odjeżdżamy?

- Za piętnaście minut. Musi pani wypić herbatę, a potem wsiądziemy do pociągu.

Znowu się rozejrzałam, w oczy gryzł mnie dym i myślałam: Mam ochotę na drinka. Dlaczego tu nie ma baru?

Kiedy piłam herbatę, Ahmed nie spuszczał ze mnie wzroku. Uśmiechał się lekko, ale nie do mnie, tylko do swoich myśli. Patrzył swoimi pięknymi oczami w jeden punkt, jak zahipnotyzowany. Nie pozostało mi nic innego, jak odwzajemnić jego spojrzenie.

Kiedy przełknęłam słodką herbatę, pomyślałam: a może jednak alkohol nie jest mi potrzebny? - Jest pani gotowa? Możemy iść. Niósł nasze torby i poprosił, żebym trzymała go za rainte-W drugim ręku niosłam tobołek, który Ahmed przyniósł d domu, zanim wyszliśmy na dworzec. Ten dar od Asrnaha bez wątpienia zawierał żywność. Próbowaliśmy przedrz' się jakoś przez tłum. Szukałam wzrokiem oznaczeń peroi

172

Psy i szakale

wych, ale daremnie. W ogóle nie dostrzegłam zbyt wielu wypisanych informacji, na ścianach widniały jedynie proste obrazki i strzałki - większość podróżnych w Egipcie nie

umie czytać.

Przemierzając ogromną halę dworcową, w pewnym momencie puściłam rękę Ahmeda i zostałam odepchnięta do tyłu. Wieśniak, który mnie potrącił, zaczął przepraszać na tysiąc sposobów, a Ahmed odpowiedział mu na to ze śmiechem po arabsku. Potem dał mi swoją torbę, bo była lżejsza od mojej, i zanim znów ruszyliśmy przed siebie, otoczył mnie wolnym ramieniem.

Puścił mnie dopiero na peronie. Znowu wziął moją torbę i dał znak stojącemu obok chłopcu, żeby podszedł. Ten dziesięcioletni mniej więcej dzieciak ubrany był w łachmany i cierpiał na egipskie zapalenie oczu. Podbiegł do nas natychmiast. Ahmed powiedział do niego coś po arabsku, włożył mu do ręki monetę i odszedł. Chłopiec uśmiechnął się i zasalutował.

Byłam bardzo zdziwiona, kiedy malec przysunął torbę w moim kierunku i stanął tak blisko mnie, że prawie zetknęliśmy się ramionami.

- Jesteś moim ochroniarzem? - spytałam Uśmiechnął się do mnie i powiedział:

- Witam w Kairze. Miło pani przyjechać tu.

- Dziękuję.

' Ukłonił się sztywno.

- Wszystkiego najlepszego.

- Tobie również.

Nie czekaliśmy długo, bo za chwilę wrócił Ahmed w to-warzystwie obszarpanego Araba w długiej szacie. Ahmed Wręczył chłopcu jeszcze jedną monetę i odesłał go skinie-nieni ręki, a potem dał bilety bagażowemu. Kłaniając mi s^ w pas i mrucząc coś niezrozumiałego, tragarz wziął ,Orby i ruszył zwinnie w tłum. Ahmed ujął mnie za rękę 1 Poszliśmy za bagażowym.

doszliśmy do pociągu i najwyraźniej stanęliśmy już ^^ właściwym wagonem, bo Arab wszedł do środka.

173

Barbara Wood

Kiedy odnaleźliśmy nasze miejsca, tragarz wniósł bagaże do przedziału, strzepnął kurz z siedzeń, poprawił poduszki i kilkakrotnie pozdrowił nas po arabsku. Ahmed dał mu kilka monet i bagażowy wyszedł.

- Mogliśmy to zrobić sami i zaoszczędzić pieniądze. Spojrzał na mnie dziwnie. *

- Nasz kraj jest bardzo biedny, panno Harris, i na pewno prymitywny, szczególnie w porównaniu z Amery-ką. Wielu Egipcjan potrzebuje pracy. Kiedy jej nie ma, staramy się ją jakoś stworzyć. Ten człowiek ma do wy-karmienia gromadkę dzieci i ciężko pracuje na te parę groszy. Tylko niewielu z nas ma szczęście, tak jak na przykład ja, i dlatego właśnie musimy pomagać innym. Tak każe

Allach.

- No cóż... - Czułam się niewyraźnie po tym kazaniu, więc skupiłam całą uwagę na przedziale. Był nieprzyzwoicie mały, ale na szczęście czysty i choć za to byłam wdzięczna losowi. W przedziale znajdowała się szafka, umywalka i kuszetki. Pozostałe dwa metry kwadratowe były wolne. W sumie było tu raczej przytulnie.

- Podoba się pani?

- Bardzo. Będę spała jak zabita.

Siedzieliśmy na swoich miejscach, a Ahmed zamknął drzwi. Kiedy odciął nas w ten sposób od panującego na zewnątrz hałasu, łatwiej mu było mówić.

- Mam miejsce w przedziale obok, ale zostanę z panią, dopóki pociąg nie wyjedzie z Kairu i konduktor nie sprawdzi biletów. Może nie znać angielskiego. Potem zostawię panią i zamknie się pani tutaj od środka. Czy to jasne?

- Tak jest, sir.

- Jeśli będę pani potrzebny, proszę zapukać w ścianę, usłyszę panią. - Zastukał w ścianę przy moim łóżku. -Przyjdę natychmiast.

- Dobrze.

- W Luksorze pójdziemy do hotelu. Nie wiem jesZ cze którego. W New Winter Pałace pewnie nie ł dzie miejsc, ale powinniśmy coś znaleźć w hotelu Luks°

174

Psy i szakale

albo w Winter Pałace. Nie miałem już czasu do nich zatelefonować, ale oba te hotele są bardzo przyjemne.

- Mnie będzie dobrze gdziekolwiek. Uśmiechnął się grzecznie i spojrzał na mnie z ukosa.

- Nie sądzę, panno Harris. Na pewno uważa pani, że Egipt jest wstrętny. Amerykanom może się tak wydawać. Nie znam kraju, z którego pani pochodzi, ale z pewnością jest bogaty i czysty.

Już miałam się z nim zgodzić, kiedy zrozumiałam, że ironizuje. Powiedziałam więc:

- Będę z panem szczera. Dopóki moja siostra nie zatelefonowała do mnie z Rzymu, nigdy nie wyjeżdżałam ze Stanów. Rzym zadziwił mnie, a tu przeżyłam szok, bo byłam na to wszystko nie przygotowana. Pocztówki są jednak bardzo jednostronnym źródłem informacji. Nie może pan winić mnie o to, że jestem wstrząśnięta.

- O nic pani nie winie.

- Ależ tak, wini pan! Jeśli ktoś z nas jest tu obrażony i wyniosły, to właśnie pan, bo myślę, że wstydzi się pan Egiptu i próbuje pan udawać kogoś, kim pan nie jest. Traktuje pan tych biednych żebraków, jak gorszy gatunek ludzi i jest pan zadowolony, kiedy może im pan rzucić te parę monet. Udaje pan, że jest od nich lepszy. Proszę nie oskarżać mnie o własne grzechy, panie Rasheed.

Patrzył na mnie w głębokim milczeniu. Z zewnątrz docierały do mnie jakieś okrzyki. To był istny cyrk. A ja siedziałam w przedziale w towarzystwie mężczyzny, którego prawie nie znałam i od którego zależał mój los. Wtedy Pomyślałam: co ja tu właściwie robię?

- Być może ma pani rację, panno Harris. Nie będę się z Panią spierał - powiedział Rasheed.

Popatrzyłam na niego jeszcze raz, na jego opalizujące °czy i ciemną skórę. Gdyby nosił białą szatę przepasaną karnym sznurem, wyglądałby jak jakiś tajemniczy i ro-^ntyczny szejk. Ale on nazywał się Ahmed Rasheed i był pędnikiem państwowym, wykonującym zadania specjal-ne dla rządu.

175

Barbara Wood

- Przepraszam. Jestem zdenerwowana. - Na kolanach miałam paczkę od Asmahan. - Proszę posłuchać. Proponuję zakopać topór.

- Słucham?!

- Nieważne. Zjedzmy coś. - Odwiązałam sznurek i już miałam podrzeć papier, kiedy mnie powstrzymał.

- Papier to cenna rzecz, panno Harris.

- Tak, z pewnością. Zaraz, co my tu mamy...

- Bortuahn. - Wyciągnął do mnie pomarańczę. - Bor-tuahn sukaree. A to jest torta. A chleb to aysh baladi.

Roześmiałam się.

- A ja jestem głodna.

Zawtórował mi i zabraliśmy się z apetytem do jedzenia.

Kiedy pociąg ruszył, odsunęłam zasłonę i wyglądałam przez okno, choć trudno było cokolwiek dojrzeć - było ciemno. Widziałam tylko własną twarz i wpatrzone we mnie oczy Ahmeda.

Wkrótce zjawił się konduktor. Był młodym mężczyzną, ubranym w spodnie i sweter. Obejrzał nasze bilety, podstemplował je, przedarł, podpisał, przedziurkował, przeciął i oddał nam z powrotem. Porozmawiał przez chwilę z Ahmedem po arabsku, po czym wyszedł.

- Czy musi już pan iść do przedziału?

- Jeszcze nie. Ten konduktor sprawdził tylko bilety na przejazd. Zaraz przyjdzie następny sprawdzić miejscówki.

- Jeśli nie ma pracy... Uśmiechnął się.

- Widzę, że pani rozumie.

Drugi konduktor sumiennie wykonał swoje obowiązki, pogawędził chwilę z Ahmedem i wyszedł z przedziału. Wtedy Rasheed udzielił mi instrukcji.

- Teraz już pójdę, panno Harris. Proszę, żeby dokładni zamknęła pani drzwi. I proszę nie zapomnieć o Postukał znowu w ścianę. - Niech pani koniecznie

jeśli będę pani potrzebny.

- Na pewno nie zapomnę. I bardzo panu dziękuję. kran.

176

Psy i szakale

- Affuan, panno Harris. Tebash ollah kheir.

- Dobranoc.

Zamknęłam za nim drzwi, zwinęłam się na siedzeniu i otuliłam kocem. Byłam zmęczona i przestraszona, ale zadowolona, że wreszcie mogę zebrać myśli. Oczywiście skoncentrowałam je na Adeli.

Co zastanę, gdy już wreszcie dotrę do celu? To był mój największy problem. Nie miałam pojęcia, co się dzieję z moją siostrą. Nie wiedziałam, co robiła od momentu, gdy zatelefonowała do mnie z Rzymu, do teraz, czyli do czasu, kiedy najprawdopodobniej znalazła się gdzieś na egipskiej pustyni. Może została porwana? Może pracuje dla jakiegoś gangu? A może po prostu podróżuje samotnie po Egipcie?

Miałam najróżniejsze wizje. Najpierw wyobrażałam sobie, że siedzi uwięziona, związana sznurami i zakneblowana w jakimś namiocie. Potem widziałam ją w Luksorze -była wolna, bawiła się świetnie, robiła zakupy i nie miała zielonego pojęcia o żadnych ciemnych sprawkach.

Istniała jednak ta fotografia. Tak, Adela niewątpliwie była na tym zdjęciu, ale ponieważ jego jakość pozostawiała wiele do życzenia, nie wiedziałam, gdzie dokładnie jest i co właściwie robi. Stała w grupie tubylców w galałńach i podparłszy się pod boki, ze zdziwionym wyrazem twarzy i wpatrywała się w jakiś punkt poza kadrem. Miała na sobie spodnie khaki, bluzkę i wysokie czarne buty. Włosy upięła nieporządnie na czubku głowy.

Nie wyglądała tu wprawdzie tak, jak zwykle, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło, bo Adela zrobiłaby wszystko dla kawału. Jeśli to rzeczywiście był tylko kawał. A może wszystko zaczęło się od żartu, a potem wymknęło się spod kontroli?

Rozłożyłam siedzenie i wgramoliłam się do łóżka, nie Sejmując ubrania. Został mi tylko jeden czysty komplet. ** Luksorze będę musiała zrobić pranie.

Leżałam w ciemnościach, wsłuchując się w turkot pocią-^' i kołysałam się zgodnie z jego jednostajnym rytmem.

177

Barbara Wood

33333K5S I

wStż mu Wtedy juz mu

w dalszym

l

rozgo- sobie, ze mg-

Atanedo.1. Nie miałam innego «J*oru

wszystko wcisż byłam ciekawa, kto to jest.

Rozdział dwunasty

X ej nocy budziłam się kilkakrotnie i wyglądałam przez okno, ale prawie nic nie widziałam. Pociąg stukał o szyny i kołysał się rytmicznie, a za oknami migały zamazane obrazy. Miałam kłopoty z zaśnięciem, a gdy już udawało mi się zdrzemnąć, dręczyły mnie dziwaczne sny. Kiedy tylko za rzeką błysnęły pierwsze promienie słońca, wstałam i zaczęłam się przygotowywać do powitania nadchodzącego dnia.

Włożyłam spodnie i bluzkę, później odkryłam, jak działa umywalka, zdołałam się jakoś umyć i doprowadzić twarz do porządku. Biorąc pod uwagę okoliczności, wcale nie wyglądałam tak tragicznie.

Na końcu wagonu znajdowała się toaleta, więc zdecydowałam się tam pójść, co wymagało nie lada sprytu i odwagi. Wróciłam do przedziału i paląc papierosa, czekałam, aż wzejdzie słońce. Podciągnęłam kolana pod brodę i zjadłam kilka korzennych ciastek od Asmahan. Tymczasem za szybą zaczynały się formować dziwne i fascynujące obrazy. Jeszcze nigdy nie oglądałam takiego krajobrazu, a każdy następny promień ujawniał jakiś niewidoczny dotąd szczegół. Gdy wczesnojesienne słońce zaświeciło jaśniej, zobaczy-!&m, jak przed moimi oczami wyłania się budząca grozę .l zapierająca dech dolina Nilu.

Pociąg zmierzał na południe zachodnim brzegiem rzeki * jechał z prędkością siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. O piątej trzydzieści słońce wzeszło już na dobre. Otrzymaliśmy się na krótko na zdewastowanej stacji Gri-§a> a potem znowu ruszyliśmy naprzód. Było już zupełnie

179

Barbara Wood

jasno, więc wyglądałam przez okno i podziwiałam wszystko, co udało mi się zobaczyć.

A widziałam krowy, pastwiska i farmy. Wszędzie było tak zielono i świeżo, że sam ten widok dodał mi animuszu. Woły i wielbłądy z wystającymi żebrami obracały ogromne koła wodne, dzięki którym Nil spływał na pastwiska i je nawadniał. Wychudzone psy buszowały po polach. Spaleni przez słońce wieśniacy w białych galałńach byli już na nogach i pracowali w chłodzie poranka. Wyobrażałam sobie, że później, gdy robi się gorąco, życie zamiera i wszyscy udają

się na sjestę.

Mijaliśmy budynki z suszonej na słońcu cegły, w których widniały duże otwory, służące zarówno za okna, jak i drzwi. Były brudne, krzywe i stały jeden przy drugim na brzegu pastwisk. Miasta i wioski, jeśli można je tak określić, składały się po prostu z glinianych i ceglanych domów, zamieszkanych przez żylastych wieśniaków i ich zakwefione żony z ogromnymi ciężarami na głowach.

Za oknem migały bezkresne pola trzciny cukrowej. Pomyślałam, że jest tu pewnie więcej trzciny cukrowej niż na Hawajach. Ta słodka roślina rozciągała się całymi kilometrami ku uciesze narodu, który pił tak mocno słodzoną herbatę i jadł ociekające słodyczą ciastka. Palmy daktylowe rosły całymi rzędami, jeden za drugim; mijaliśmy też pola bawełny i pszenicy. Kwadraty pól poprzecinane były zakurzonymi drogami, które tworzyły naturalną granicę między obszarami uprawianymi przez poszczególnych rolników.

Gdy pociąg przetaczał się przez miasta, całe hordy wyrostków i dzieci biegły wzdłuż torów, machały rękaw1 i krzyczały coś na powitanie. Starsze dzieci miały na sobi* długie koszule, a małe - nic. Wszystkie natomiast by# czarne brudne i uśmiechnięte. Psy odpowiadały szczekaniem na gwizd lokomotywy. To był zupełnie inny EgiP*" w niczym nie przypominał Kairu - i zaczęłam się zastana wiać, jak będzie wyglądał Luksor.

W rytmiczny stukot pociągu wkradł się nagle jakiś ob

180

Psy i szakale

dźwięk, więc odwróciłam głowę od okna, żeby stwierdzić, że ktoś właśnie puka do drzwi. Nasłuchiwałam chwilę, zanim zapytałam:

- Kto tam?

- Ahmed Rasheed. Obudziłem panią?

- Ależ nie. - Szybko otworzyłam drzwi i zobaczyłam jego uśmiechniętą twarz. - Sobah el-kheir - powiedziałam na powitanie.

- Sabah el-kheir, panno Harris. Dobrze pani spała?

- A jak pan myśli?

- Wybieram się na herbatę. Pójdzie pani ze mną?

- Tu jest wagon restauracyjny? Fantastycznie! Już biorę torebkę.

Igrając ze śmiercią, przepchnęliśmy się z trudnością przez trzy wagony i wylądowaliśmy w przedziale restauracyjnym, który o tej porze był zupełnie pusty, ale na stolikach leżały już świeże obrusy, a w powietrzu unosił się aromatyczny zapach kawy. Zajęliśmy miejsce po lewej stronie, tak żeby widzieć Nil; ja siedziałam zgodnie z kierunkiem jazdy pociągu, Ahmed naprzeciwko mnie. Zamówiliśmy herbatę i kawę u kelnera w białym kitlu i wyglądaliśmy przez okno.

- Często pan podróżuje na tej trasie, panie Rasheed?

- Tak, ale nie pociągiem. Zawsze latam, bo tak jest szybciej. Często się spieszę.

- Spojrzałam na swoje dłonie.

- Tego wymaga pańskie zajęcie?

- Tak, panno Harris. Obiecałem pani wyjaśnienia. Teraz Zmierzam dotrzymać słowa. - Przerwał, bo pojawił się kelner.

- Shokran - powiedziałam.

- Affuan, affuan - powtórzył kilkakrotnie rozradowany

Ahmed uśmiechnął się.

- Nie są przyzwyczajeni do tego, żeby Amerykanin zwra-

* się do nich po arabsku. Na pewno sprawiła mu pani

181

Barbara Wood

- Miał pan zamiar coś mi powiedzieć, panie Rasheed -przypomniałam mu, patrząc, jak wrzuca do herbaty cztery kostki cukru. Ja napełniłam swoją filiżankę do połowy kawą i dolałam do niej gorącej śmietanki. W ten sposób prawie mi smakowała.

- Tak, zrobię to. Najpierw* muszę pani zdradzić, kim jestem. Pracuję w Ministerstwie Kultury i zajmuję się zabytkami.

- Jest pan archeologiem?

- Coś w tym rodzaju, choć na pewno nie taki rodzaj pracy miała pani na myśli. Nie prowadzę wykopalisk. Ale znam się świetnie na sztuce starożytnej. To konieczne ze względu na charakter mojej pracy.

- Pracuje pan w muzeum?

- Nie, nie. Panno Harris, proszę pozwolić mi dokończyć. Sądziła pani, że jestem policjantem. Do pewnego stopnia miała pani rację, chociaż tak naprawdę jestem detektywem. - Sięgnął do kieszeni płaszcza, wyjął z niej mały skórzany portfel, otworzył go i pokazał mi odznakę oraz identyfikator, na których było napisane coś po arab-sku.

- A jakiego rodzaju sprawami się pan zajmuje?

- Wytwarzaniem i nielegalną sprzedażą fałszywych dzieł sztuki.

Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.

- Fałszywych dzieł sztuki! Mój szakal!

- Moja praca polega również na tym, że poszukuję osdb zajmujących się nielegalnym wywozem autentycznych dzieł sztuki z Egiptu.

- W którym polu pańskich zainteresowań mieści się moja osoba?

- W drugim, panno Harris. Pani szakal jest autentyczni i liczy jakieś trzy tysiące lat. Pqcljódzi najprawdopodobniej z czasów dwudziestej dynastii.

- Widział go pan?

- Kiedy spała pani w moim mieszkaniu, po tym, zabrałem panią z hotelu Shepheard's.

182

Psy i szakale

Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęłam.

- Czy nazwisko Paul Jelks wydaje się pani znajome?

- Nie.

- To archeolog brytyjski, pracujący obecnie na pustyni niedaleko Luksoru. Obserwujemy go już od jakiegoś czasu.

- To on właśnie jest przestępcą, którego pan szuka?

- Nie wiem. Z całą pewnością natomiast chcemy aresztować Arnolda Rossitera. Polujemy na niego już od trzech lat, a jemu za każdym razem udaje się wymknąć. Wywozi dzieła sztuki z Egiptu i ma na swoim koncie niejedno morderstwo. Trzeba go powstrzymać.

- Sądzi pan, że on pracuje dla Paula...?

- Jelksa. Nie sądzę. Wszystko zaczęło się parę tygodni temu, kiedy doszły mnie słuchy, że pewna młoda kobieta - pani siostra - chodzi do antykwariatów w Khan-el Khalil i pyta o wartość pewnego szakala z kości słoniowej. Nie chciała go sprzedawać, chciała jedynie znać cenę. To było dziwne. Sprawiało to takie wrażenie, jakby chciała zachęcić antykwariuszy, żeby kupili od niej coś innego. Szakal był tylko... jak to się mówi?... przynętą. Oczywiście zainteresowaliśmy się natychmiast tą sprawą, tym bardziej że według posiadanych przez nas danych, szakal był prawdziwy. Bardzo mało jest teraz tak cennych przedmiotów. Pani siostra nie chciała nikomu zdradzić, skąd go ma. Zasięgnąłem pewnych informacji i pojechałem za pani siostrą do Rzymu, gdzie skontaktowała się z Johnem Tread-wellem w hotelu Residence Pałace. Pokazała Treadwello-wi szakala i konferowała z nim przez chwilę. Kiedy już ciałem zamiar z nią porozmawiać, zniknęła. John Tread-well również. Po kilku dniach pani przyjechała do Rzymu. Oczywiście byłem ciekaw, na czym polega pani rola w tej sPrawie.

Kiwałam niemądrze głową.

- To tylko teoria, panno Harris, ale sądzę, że niedaleka 0(* Prawdy. Pani siostra poznała w Luksorze Paula Jelksa, a teraz dla niego pracuje. Arnold Rossiter poszukuje tego,

183

Barbara Wood co Paul Jelks usiłuje sprzedać. A pani jest między młotem

a kowadłem.

- Co w takim razie usiłuje sprzedać Jelks, jeśli nie

szakala?

- Uważamy - ściszył głos i się rozejrzał - a więc uważamy, że chodzi o zawartość nowo odkrytego grobowca.

Mieszałam w zamyśleniu kawę, dopóki nie wystygła. Stukot pociągu wydawał się teraz bardzo daleki. Nie zwracałam też uwagi na piękne zielenie i żółcienie, które wciąż migały za oknem. Próbowałam sobie przypomnieć, co czytałam na temat egipskich grobowców.

Patrzyłam ze zdziwieniem na Ahmeda Rasheeda.

- Nie słyszałam ostatnio o takim odkryciu.

- Ależ o to właśnie chodzi, nie rozumie pani? To tajemnica. Nikt o tym nie wie. Nawet ja nie jestem pewien, czy

mam rację.

- To znaczy, że mogli odkryć grobowiec i nikomu tego

nie zdradzić?

- Tak się nam wydaje.

- Ale dlaczego zachowali to w tajemnicy?

- Prawdopodobnie dlatego, że jeśli ten, kto go odkrył, sprzeda zawartość Arnoldowi Rossiterowi, wyjedzie stąd o wiele bogatszy niż był, gdy tu przyjechał.

- Przecież Paul Jelks mógł sprzedać wszystko sam. Do czego mu jest potrzebny Rossiter?

- Ponieważ wszystko, co zostaje znalezione na egipskiej pustyni, należy do narodu egipskiego. W przeszłości wywożono masowo dzieła sztuki do różnych muzeów na całym świecie, a w naszym kraju nie zostawało prawie nic. Ale powstały nowe prawa i ludzie tacy jak ja pilnują, żeby były one przestrzegane. Nie chcemy, żeby nasz majątek narodo wy przenosił się w tajemniczy sposób do obcych krajów Chcemy zachować go dla naszego narodu. Kiedy ktoś znaj duje grobowiec, badania muszą być prowadzone pod koi trolą rządu egipskiego. Specjalne służby zajmujące s dziełami sztuki starożytnej decydują, co może zostać ^'

184

Psy i szakale

wiezione z kraju. Nie muszę chyba dodawać, że nie brak pozbawionych skrupułów ludzi, którzy nie przestrzegają naszych praw i usiłują wykraść nam nasze dziedzictwo narodowe, ponieważ zarabiają na tym masę pieniędzy.

- A więc sądzi pan, że Paul Jelks znalazł coś takiego jak grobowiec Tutanchamona i próbuje przemycić znalezione

w nim skarby?

- Albo przynajmniej je sprzedać komuś takiemu jak Rossiter, kto wywiezie potem wszystko z Egiptu.

- A co z Adelą? Na czym polega jej rola w tej sprawie? Ahmed Rasheed wzruszył ramionami.

- Trudno mi powiedzieć. Nie wykluczam, że pani siostra nie wie, co się dzieje. Może Jelks powiedział jej, że ma kolekcję antycznych przedmiotów do sprzedania, i dlatego panna Adela zgodziła się podjąć wyceny szakala. Nie wiem.

- Potem z jakiegoś powodu nawiązała kontakt z Johnem Treadwellem, zatelefonowała do mnie, wysłała mi szakala

I i zniknęła. - Upiłam łyk kawy. Była paskudna.

- To jest tylko teoria, panno Harris. Nie mamy na razie żadnych innych wskazówek.

- Cóż, a może Adela wcale nie zna tego Jelksa. Może znalazła szakala, albo kupiła go w Luksorze.

- To po co w takim razie przyjechała do Rzymu na ¦ spotkanie z Treadwellem?

- A o co właściwie chodzi Rossiterowi? Dlaczego po prostu nie dobił z nią targu w Rzymie i nie przyjechał po resztę? Co się stało?

- Nie wiemy. Prawdopodobnie panna Adela pokazała szakala Johnowi Treadwellowi na dowód, że w grobowcu test wiele takich przedmiotów, potem zniknęła, ale nie wiemy dlaczego. Kiedy pojawiła się pani w Rzymie z sza-

Uśmiechnęłam się słabo.

- Wiem, co musiał pan sobie myśleć, panie Rasheed. ^zykro mi bardzo, że tak się w stosunku do pana zachowywani. Szkoda tylko, że mi pan wcześniej nic nie powielał.

185

Barbara Wood

- A jakżebym mógł? Najpierw, w Rzymie, nie ufałem pani. Nie byłem pewien, czy rzeczywiście jest pani siostrą Adeli Harris. Równie dobrze mogła pani pracować dla Rossitera. Myślałem, że to kamuflaż, bo przecież podróżowała pani w towarzystwie Treadwella. Ale po tym, jak go zamordowano i zabrałem panią do siebie, zacząłem pani wierzyć. A teraz jestem pewien, że mówi pani prawdę.

- Dziękuję. - Westchnęłam ciężko i się rozejrzałam. Kilku innych pasażerów weszło do wagonu restauracyjnego i gawędziło ze sobą beztrosko. Pociąg zatrzymał się na chwilę na stacji o nazwie Dendera. Mój zegarek wskazywał siódmą.

- Od czego zaczniemy w Luksorze?

- Najpierw musimy pójść do hotelu. Potem spotykam się z ludźmi, którzy tam dla mnie pracują. Zobaczymy, czy udało im się znaleźć pani siostrę. Jeśli nie, poszukamy jej na bazarach.

- Zaczynam się denerwować. Na pewno Rossiter już też tam jest. - Znowu potrząsnęłam głową. Jakże daleko znajdował się ten jadący z turkotem w górę Nilu pociąg od szpitala w Santa Monica. - Czy może mi pan coś powiedzieć? Dlaczego oni szukali i szakala, i mnie? Dlaczego przeszukali mój pokój?

- Prawdopodobnie sądzili, że dzięki szakalowi zorientują się, gdzie położony jest grobowiec. Na niektórych cennych przedmiotach widać wpływ pewnych uwarunkowań klimatycznych i w ten sposób można ustalić, skąd pochodzą. Albo też sposób, w jaki szakal został wykonany, pozwoliłby im określić dynastię, z jakiej pochodzi, co też pomogłoby ustalić położenie grobowca. Każda dynastia grzebała zmarłych w innym miejscu. Oni szukają grobowca, panno Harris, a nie pani czy pani siostry. Śledzą panią, bo chcą znaleźć pani siostrę i mają nadzieję, że ona z kolei zaprowadzi ich do grobowca.

- Pan również ma taką nadzieję.

- Tak.

186

Psy i szakale

- A co będzie jak już znajdą grobowiec?

- Nie będzie im pani potrzebna.

- A jeżeli zawiadomię władze?

- Jeśli będzie pani jeszcze żyła...

Jego słowa specjalnie mnie nie zaskoczyły. Już dawno doszłam do tych samych wniosków. Gdyby Arnoldowi Ros-siterowi udało się odnaleźć grób bez mojej pomocy, mógłby skutecznie usunąć mnie z drogi, żeby nie dopuścić do mojej interwencji u władz.

- Dlaczego zabili Johna Treadwella?

Znowu wzruszył ramionami. Najbardziej denerwowało mnie to, że mieliśmy tak mało konkretnych informacji, a tak wiele wątpliwości.

Już był najwyższy czas, żeby je rozwiać.

(jrdy pociąg dojeżdżał do Luksoru, nie odchodziłam prawie od okna. Ahmed był w swoim przedziale i przygotowywał się do wyjścia, więc pogrążyłam się w rozmyślaniach. Wierzyłam we wszystko, co mi powiedział, nawet w te najbardziej nieprawdopodobne fakty. Ufałam mu całkowicie i oddałam się pod jego opiekę. Musiał znaleźć Adelę i musiał trzymać nas z dala od Rossitera. W końcu na tym polegała jego praca.

Pociąg znowu zwolnił. Przed nami widniał połamany znak z napisem "Kus" po angielsku i po arabsku. Z mojego okna nie widziałam budynku stacji zbudowanego z glinianej cegły, ale jałową pustynię i spalony słońcem krajobraz. Teraz, kiedy już minęliśmy Denderę, jechaliśmy wzdłuż prawego brzegu Nilu. Luksor leżał na wschodnim brzegu i był już bardzo niedaleko. Nie odrywałam wzroku od krajobrazu za oknem. Ze swego miejsca widziałam tylko pomarańczową, bezkresną pustynie. Wiedziałam, że z drugiej strony pociągu można zobaczyć zielone pola i żyzne tereny uprawne. Ale tutaj roztaczała się przede mną egipska pustynia, na której Mieszkały skorpiony, kobry, sępy i dzikie szakale. Z twar-^ego piachu wystawał czasem jakiś przypadkowy, brązo-

187

Barbara Wood

wy chwast. Paru kaktusom udało się przetrwać potwor-ny upał i suszę. W głowie kłębiły mi się najróżniejsze myśli.

Nagle wytężyłam wzrok. Kiedy tak rozmyślałam, podświadomie koncentrowałam spojrzenie na pewnych elementach krajobrazu i minęło trochę czasu, zanim zrozumiałam, co właściwie widzę.

Wzdłuż torów leżały wysychające szkielety dużych zwierząt. Wszystkie były nienaruszone i przewrócone na bok, a ich ogromne wyschnięte klatki piersiowe z wystającymi żebrami przypominały ogrodzenia z kutego żelaza. Kiedy wreszcie zrozumiałam, co to jest, wyprostowałam się na siedzeniu, a potem przeniosłam wzrok na inne elementy krajobrazu, których nie zauważyłam przedtem. Jednym z nich była zagłodzona krowa, która stała wśród kości swoich przodków i wolno poruszała ogonem. Zwiesiła nisko głowę i oddychała ciężko. Nie opodal leżał na boku martwy byk z kopytami do góry. Naprzeciwko spoczywały rozkładające się zwłoki innej krowy, która padła zapewne już parę dni temu; padlinę obsiadły muchy. Wśród szkieletów zauważyłam jeszcze więcej zwierzęcych zwłok. Niektóre już całkowicie uległy rozkładowi, niektóre jeszcze prawie nie zmieniły wyglądu. Wtedy z boku nadszedł inny wychudzony byk i stanął nieruchomo wśród trupów.

Siedziałam teraz prosto i poczułam nagłe szarpnięcie, bo pociąg przyspieszył. Odwróciłam głowę, żeby nie odrywać wzroku od tego zwierzęcego cmentarza. Patrzyłam tak dalej, dopóki nie odjechaliśmy i cały ten teren nie zniknął nam z oczu. Oparłam się o siedzenie i wbiłam przerażony wzrok w ścianę. Na peryferiach małej wioski Kus w Górnym Egipcie był cmentarz, na który przychodziły zwierzęta, gdy czuły zbliżającą się śmierć.

Ahmed Rasheed chyba stał w drzwiach przez dłuższą chwilę, zanim go zauważyłam. Kiedy dostrzegłam jego obecność, powiedziałam coś w rodzaju: „Nie wierzę własnym oczom", bo uśmiechnął się tajemniczo i odparł:

- Nie widziała pani jeszcze Doliny Królów.

188

Psy i szakale

New Winter Pałace wyglądał jak każdy nowoczesny łiotel w Stanach, choć widok, jaki roztaczał się z balkonu, był zupełnie wyjątkowy, jedyny na świecie. Mieliśmy szczęście, bo kiedy przybyliśmy na miejsce, udało nam się dostać dwa pokoje. Podejrzewałam, że Ahmed musiał użyć w tym celu swych wpływów. Zostawiłam paszport w recepcji i pojechałam windą na górę w towarzystwie Rasheeda i portiera w kolorowym stroju. Portier uśmiechał się, kiwał głową, kłaniał się bez końca i powtarzał: „Henry Kissin-ger". Szczęście w dalszym ciągu nas nie opuszczało. Okazało się, że zajmujemy sąsiednie pokoje, a więc Ahmed Ra-sheed zndw mieszkał koło mnie i mdgł usłyszeć każde moje puknięcie w ścianę. Pokój spodobał mi się od pierwszej chwili. Był jasny, przestronny i miał śliczną nową łazienkę, w której wisiały ręczniki z napisem: „Upper Egypt Hotels Co". I ten widok, ten widok! Dosłownie zapierał mi dech. Ponieważ mieszkaliśmy dość wysoko, z okien widać było jaskrawoniebieski Nil, a po prawej doskonale zachowaną świątynię. Po lewej znajdował się brązowy Winter Pałace, hotel modny w przeszłości. Teraz mieszkali tam ci, dla których zabrakło miejsca w New Winter. Za nami, aż po pustynię, rozpościerał się Luksor. Miasto ciągnęło się w górę i w dół rzeki przez parę mil, ale w przeciwieństwie do innych miast, położone było tylko po jednej stronie rzeki, bo zgodnie ze starożytnym zwyczajem, na Nilu w dalszym ciągu nie ma mostów. Po jednej stronie mieszkają żywi, a na drugą wysyłają swoich zmarłych. Na zachodnim brzegu rzeki można zobaczyć jedne z najbardziej interesujących zabytków na świecie.

Stojąc na balkonie w towarzystwie Ahmeda Rasheeda, czułam się jak człowiek, który się właśnie obudził z długiego snu. Przez dłuższy czas nie mogłam wydobyć z siebie $osu, patrzyłam tylko na zielone palmy i porośnięte soczystą roślinnością brzegi rzeki, wsłuchując się w stukot powozów konnych na dole. Ruch uliczny nie zakłócał nam sPokoju. Ludzie poruszali się pieszo, na koniach albo °słach. Bezpośrednio pod nami znajdował się przepiękny

189

Barbara Wood

ogród hotelowy, za nim asfaltowa droga i wreszcie Nil. Po rzece pływały łodzie z trójkątnymi żaglami rysującymi się na tle porannego słońca. Przy brzegu przycumowany był duży statek, który zabierał turystów mających czas i pieniądze na wycieczki z Kairu do Asuanu. Cumowały tam również dwa promy, gotowe zawieźć chętnych do Doliny Królów.

Wszędzie, gdziekolwiek spojrzałam, w górę czy w dół, piękne widoki cieszyły moje oczy. Owiewał nas chłodny wietrzyk, Ahmed Rasheed opowiadał o Luksorze i okolicach i na chwilę udało mi się zapomnieć o trudnym zadaniu, jakie mieliśmy do wykonania.

Ale Ahmed nie zapomniał:

- Po tej stronie Nilu znajdują się najbardziej interesujące miejsca w Egipcie: Świątynia Hatshepsuta, Koloseum Memnona, Dolina Królowych i Dolina Królów.

- Czy właśnie tam jest Paul Jelks?

- Przynajmniej być powinien. Takie dostał zezwolenie. Tak czy inaczej, na pewno znajdziemy tam jego obozowisko.

- I Adelę?

- Mam nadzieję.

- I ten przeklęty grobowiec? Skinął głową.

- Dlaczego pan nie przyjechał tu wcześniej?

- Miałem taki zamiar, ale wtedy pojawiła się pani. Najpierw pojechałem za pani siostrą do Rzymu i chciałem tam z nią porozmawiać. Kiedy ją zgubiłem, robiłem właśnie plany co do dalszych poszukiwań, ale akurat wtedy pani przyjechała do Rzymu i byłem pewien, że zaprowadzi mnie pani do siostry. Stało się jednak inaczej i znalazłem J3 dzięki moim agentom w Luksorze.

- Ale przedtem obserwował pan mnie?

- Tak, przyznaję, że tak.

- Czy poznał pan osobiście Paula Jelksa?

- Nie, ale moje służby mają jego fotografie i kopie listom uwierzytelniających, które składał wraz z podaniem o L° dę na prowadzenie prac. Widziałem je na własne oczy

190

Psy i szakale

- Jeśli prowadził wykopaliska mając oficjalne zezwolenie, jak mógł przypuszczać, że uda mu się zachować swoje odkrycia w tajemnicy.

- On nie otrzymał zgody na prowadzenie wykopalisk. Zgoda obejmowała wyłącznie fotografowanie już odkrytych grobowców. Niektóre z nich nie zostały jeszcze rzetelnie zdokumentowane, a malowidła ścienne mogą łatwo ulec zniszczeniu, ponieważ na tym terenie panuje bardzo kapryśna pogoda.

- Jak mógł tam kopać bez pańskiej wiedzy?

- To duża pustynia. Nie możemy być wszędzie równocześnie. Nie mógł kopać w samej dolinie, ale gdzie indziej... z całą pewnością tak.

Zerknęłam na wspaniałą świątynię i wyobraziłam sobie, ile pracy kosztowało jej odkrycie i odrestaurowanie. Potem pomyślałam o Paulu Jelksie, egiptologu brytyjskim, i mojej siostrze Adeli, dokopujących się grobowca gdzieś na dalekiej pustyni.

- Żałuję, że nie przyjechałam tu wcześniej. W celach turystycznych. Byłabym zachwycona.

- Mam nadzieję, że teraz też będzie się tu pani podobało. Niestety, sytuacja polityczna odstrasza zwiedzających. Nasze wojny przerażają turystów. Od sześćdziesiątego siódmego roku przyjeżdża ich do nas coraz mniej. A potem jeszcze ta wojna ramadanowa.

- Wojna ramadanowa?

- Tak, w październiku.

- Ma pan na myśli wojnę o Yom Kippur?

- Tak ją nazywacie? - Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Uśmiechnął się. - Rozumiem.

- Zawsze mi się wydawało, że Amerykanie nie są tu specjalnie mile widziani, ale nie doświadczyłam tego osobiście. ^ Kairze wszyscy odnosili się do mnie bardzo przyjaźnie, a szczególnie gdy się dowiadywali, że jestem Amerykanką.

- Niektórzy zazdroszczą wam potęgi i pieniędzy. Ale *u<izie są wszędzie tacy sami. - Zaśmiał się beztrosko. -Jest N dzień, nie rozmawiajmy o takich poważnych spra-

191

Barbara Wood

wach. Poza tym muszę zabrać się do pracy. Przede wszystkim powinienem porozmawiać ze swoimi ludźmi. Może pani chce odpocząć? Na pewno nie wyspała się pani w pociągu, jeśli w ogóle pani spała. Wiem, że bardzo pani zależy na odnalezieniu siostry. Mnie też. Chciałbym więc, żeby została pani w pokoju, kiedy wyjdę do miasta.

- No dobrze - zgodziłam się niechętnie

- Wrócę po rozmowie z moimi ludźmi. Zjemy lunch i omówimy mój plan. *

- W porządku - powiedziałam bez entuzjazmu. - Ale dlaczego nie mogę szukać siostry już teraz. Przecież ona na dobrą sprawę może nawet siedzieć tu na dole, w holu.

- Bo to niebezpieczne. Pani nie uda się znaleźć siostry, za to Rossiter znajdzie panią. A wtedy będę musiał szukać was obu.

- Rozumiem. Oczywiście. Zrobię, jak pan każe.

- Tak naprawdę będzie najlepiej. Nie wolno nam teraz popsuć wszystkiego pośpiechem.

Zanim wrócił, zdążyłam umyć włosy i wziąć prysznic. Było południe i robiło się coraz bardziej gorąco, więc zasunęłam zasłony, żeby ochronić się przed upałem. Ah-med zastukał mocno do drzwi i wpuściłam go do środka.

- No i co?

- Obawiam się, że jest nie najlepiej. - Usiadł na krześle, a ja naprzeciwko niego na łóżku.

- Co pan chce przez to powiedzieć? Czego się pan dowiedział?

- To zdjęcie zostało zrobione trzy dni temu. Od tamtej pory oni już nie widzieli pani siostry.

- Nie pojechali do obozowiska?

- Nie, powiedziałem im, żeby tego nie robili. Muszę rozmawiać z Jelksem osobiście. Znam wszystkie fakty. Moi ludzie mogliby popełnić błąd i zgubić nas wszystkich. Wykonali tylko instrukcje: sfotografowali pani siostrę w g*V pie ludzi, ale nie zostali zauważeni. Potem zgubili jej ślad i od tego czasu nikt jej nie widział.

192

Psy i szakale

- Przynajmniej ma pan nadzieję, że nikt nie zauważył pańskich ludzi.

- Tak, to prawda.

- W takim razie moja siostra jest w obozie - upierałam sie.

- Chciałbym, żeby tak było.

Posmutniałam. Ahmed podniósł na mnie wzrok i nie byłam zachwycona wyrazem jego oczu.

- Nie chcę pani robić płonnych nadziei, panno Harris.

- Co pan przez to rozumie?

- To, że Arnold Rossiter mógł nas wyprzedzić.

- W takim razie musimy tam zaraz jechać. Natychmiast!

- Nie byłoby to mądre posunięcie. Najlepiej będzie wyruszyć rano. Proszę mi wierzyć, znam się na tym.

- Czy pańscy agenci dowiedzieli się czegoś o Jelksie?

- Tylko tyle, że pracuje w Dolinie Królów, ale nie robi tak szybkich postępów, jak się spodziewano. Poza tym jeszcze słyszeli, że pewna młoda Amerykanka przyjeżdża raz w tygodniu do miasta po zakupy. Czasem zatrzymuje się na noc w tym hotelu.

- Adela. A więc jednak dla niego pracuje. Pewnie wróciła do obozu.

- Mam nadzieję.

- Ja również.

Milczeliśmy chwilę, a potem Rasheed powiedział:

- Jestem głodny, panno Harris. Czy pójdzie pani ze mną na dół do restauracji?

- Nie mam apetytu - westchnęłam - ale dotrzymam Panu towarzystwa.

Restauracja była całkiem spora i siedziało w niej już ^ielu turystów. Znaleźliśmy mały stolik przy ścianie; obsługiwało nas kilku kelnerów. Mimo że panowała tam miła ataiosfera i serwowano pyszne dania, zdołałam wypić tylko ^iżankę herbaty.

¦Kiedy Ahmed skończył jeść i siedzieliśmy spokojnie zy herbacie, powiedziałam cicho:

193

Barbara Wood

- Jakiż to plan chciał pan ze mną omówić?

- Ach, prawda. - Poprawił się na krześle i rozejrzał, stauracja opustoszała, a kilku pozostałych jeszcze gości siedziało dość daleko. Kelnerzy również znajdowali poza zasięgiem słuchu. Rasheed pochylił się więc nieco w moją stronę i zaczął: - Wszystko, co do tej pory pani powiedziałem, panno Harris, to czysta teoria. Nie istnieją żadne fakty. Ale często w tego typu pracy zdarza się tak, że mamy tylko teorie, a nie dysponujemy żadnymi faktami, Moje całe dochodzenie opierało się na pogłoskach, a kontynuowałem je na podstawie bardzo wątłych poszlak. Pojechałem za młodą Amerykanką do Rzymu, ponieważ w jej posiadaniu znajdował się cenny przedmiot niewiadomego pochodzenia. Potem ona skontaktowała się - i to już jest tylko hipoteza - z agentem znanego przemytnika dzieł sztuki. Tak samo jedynie teoretycznie możemy założyć, że wszystko zaczęło się od Paula Jelksa. Być może jest niewinny, choć nie mam żadnych innych podejrzanych. Wiemy, gdzie Jelks ma swoje obozowisko. Gdybyśmy pojechali tam teraz, zrobili rewizję i zaczęli go przesłuchiwać, prawdopodobnie nic byśmy nie osiągnęli. Obudzilibyśmy tylko jego czujność i nigdy nie poznalibyśmy prawdy. Bo nawet jeśli to nie Jelks, prawdziwy winowajca dowiedziałby się o naszej akcji i znalazł jakiś sposób, żeby się nam wymknąć. Widzi pani, panno Harris, to bardzo delikatna sprawa, bo mamy do czynienia z niezwykle sprytnymi ludźmi. Oni nie są głupi, więc my też nie możemy sobie na to pozwolić.

- Więc co w takim razie zrobimy?

Rozejrzał się i nachylił do mnie jeszcze bardziej.

- Zanim pojadę do Jelksa, muszę mieć dowody. Jeśli istnieje jakiś sposób, żebym mógł się upewnić, że to naprawdę on jest winien, nie będę tracił czasu na podchody Jeśli to rzeczywiście on oferuje dzieła sztuki na sprzedaż, mogę pojechać do jego obozu i skonfiskować wszystko, c° posiada. A potem przesłuchiwać go dopóty, dopóki #ie wyjawi mi, gdzie jest grobowiec.

- Jeżeli w ogóle jest jakiś grobowiec.

194

Psyiszakale

Ahmed skinął lekko głową.

- W jaki sposób chce pan zdobyć ten dowód?

- Może nie tyle dowód, panno Harris, co wskazówkę, Ictóra pozwoliłaby mi się upewnić co do słuszności moich teorii. Ale będzie mi potrzebna pani pomoc.

- Oczywiście, z przyjemnością panu pomogę.

- To jest niebezpieczne - dodał poważnie.

- No to co? Przecież już narażałam się na niebezpieczeństwo, prawda?

Uśmiechnął się i najwyraźniej odprężył.

- W takim razie dobrze. Oto mój plan. Moi ludzie byli u wszystkich handlarzy dzieł sztuki w Luksorze, ale tylko paru z nich przyznało się do tego, że widziało szakala u Amerykanki. To można różnie tłumaczyć. Choćby tak, że lylko u nich była, ale szczerze mówiąc wątpię w to, bo postąpiłaby zupełnie bezsensownie, nie idąc do wszystkich antykwariuszy. Inny powód jest taki, że ci ludzie mogą się obawiać urzędników państwowych, bo boją się o swoje licencje. Nie chcą być wplątani w żadne nielegalne afery. Dlatego w czasie rozmów z przedstawicielami władz...

- Nabierają wody w usta?

- Tak. I nie chcą powiedzieć, czy widzieli tę Amerykankę z szakalem. A może nawet niektórym z nich proponowano już kupno zawartości grobowca i naprawdę się przestraszyli, kiedy moi ludzie zaczęli ich wypytywać. Jest tu bardzo wiele niewiadomych, panno Harris.

- A więc jaki jest pański plan?

- Pomyślałem sobie, że gdyby ta sama Amerykanka wróciła do nich z szakalem i udawała, że ma jeszcze coś do sprzedania, może udałoby się jej rozwiązać im języki.

- Adela? Ale jak pan to chce zrobić?

- Nie, nie Adela. Mam na myśli panią.

Omawialiśmy to w kółko przez następną godzinę, aż Peszcie oboje byliśmy usatysfakcjonowani. Ja się nie "ałam. Gdyby plan Ahmeda się powiódł, znalazłabym sio-sfrę. A tylko to miało dla mnie znaczenie.

195

Barbara Wood

Miałam po prostu przejść się po antykwariatach, pomachać handlarzom szakalem przed nosem i czekać, aż któryś z nich się z czymś zdradzi. Było to ryzykowne przedsięwzięcie, ale chciałam spróbować.

- Nie możemy teraz do nich pójść, bo sklepy są pożarny-kane i będą dopiero otwarte o czwartej. Tecaz jest druga. Może przespacerujemy się trochę, zanim przystąpimy do pracy?

Wyszliśmy z New Winter Pałace i owiał nas ciepły, popołudniowy wietrzyk oraz zapach kwiatów. Tak jak Kair, tak jak Rzym, jak wiele innych miast, w których panuje gorący klimat, Luksor chodził spać między pierwszą a czwartą, żeby jakoś przetrwać najbardziej upalną porę dnia. Podobał mi się ten zwyczaj i choć bardzo chciałam znaleźć Adelę, ucieszyłam się, że będę miała okazję trochę odpocząć po napięciu, jakie towarzyszyło mi w ciągu minionych dni.

Ulica Al Nil położona była równolegle do rzeki i prowadziła z hotelu na północ, tak daleko, jak miało się ochotę pójść. My przeszliśmy tylko kawałek. Oboje milczeliśmy, zachowując wszystkie przemyślenia dla siebie. Nie wiedziałam, co Ahmedowi chodzi po głowie, natomiast ja zadawałam sobie tysiące pytań, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Czego miałam się dowiedzieć tego wieczoru na temat szakala i mojej siostry?

Okrążyliśmy świątynię Luksor. Po drugiej stronie znajdował się park, gdzie otoczyli nas ulicznicy krzycząc: Bak-sheesh, Bakskeesh. Ahmed dał im parę monet i kazał odejść. Szliśmy dalej tą samą ulicą, aż w końcu dotarliśmy do hotelu Savoy.

Było tak gorąco, że musieliśmy zwolnić. Ahmed znalazł kamienną ławeczkę w cieniu drzewa, skąd roztaczał się widok na Nil. Usiedliśmy więc i patrzyliśmy spokojnie fl< łódki, które z gracją płynęły po rzece; słuchaliśmy, Ja^ woda ociera się o trzciny. Czułam, że ogarnia mnie błog spokój. Luksor okazał się pięknym, malowniczym, cichym miastem i zrobiło mi się przykro, że przybyłam tu w takich

196

Psy i szakale

okolicznościach. Złoty Dom i John Treadwell oddalili się już ode mnie i wydawało mi się, że to wszystko wydarzyło się we śnie.

A Adela była gdzieś blisko. Albo w tym mieście, albo za rzeką, na tej jałowej pustyni. Może zresztą znowu gdzieś pojechała? Zmęczyły mnie już te wszystkie tajemnice i tempo życia, za którym nie mogłam nadążyć. Miałam ochotę zostać tu co najmniej miesiąc, siedzieć na brzegu rzeki i marzyć. Byłoby to takie łatwe w towarzystwie kogoś takiego jak Ahmed Rasheed.

Za nami turkotały zaprzężone w konie powozy wiozące turystów do świątyni Karnak. Odwróciłam się, żeby na nie spojrzeć. Każdy z nich był inny, inaczej przystrojony według gustu właściciela.

Ni z tego, ni z owego Rasheed zapytał:

- Chce się pani przejechać?

- Słucham?

- Czy chce pani przejechać się powozem? Zauważyłem, że się im pani przygląda. Możemy pojechać do świątyni i z powrotem. Albo dookoła Luksoru. Chciałaby pani?

- Tak, z przyjemnością.

Już za chwilę przejechał obok nas wolny powóz i Ahmed dał znak woźnicy, żeby się zatrzymał. Pomógł mi wsiąść i kazał mu jechać do świątyni Karnak; zajęliśmy miejsca z tyłu i Ahmed zaczął opowiadać mi o historii Egiptu.

Ale ja nie słuchałam. Byłam o całe mile stamtąd i nie zważałam na to, co mówił. Moje myśli krążyły ponad jaskra-woniebieską rzeką i skupiały się na otaczającym mnie świecie. Kimkolwiek Lidia Harris była kiedyś, zmieniła się. Zmieniła się nie do poznania w ciągu tych ostatnich dziesięciu dni.

Nie, to było coś więcej niż zmiana. Raczej przebudzenie. Tego dnia, gdy tak jechałam powozem w towarzystwie Ah-foeda Rasheeda, uświadomiłam sobie, że przez całe życie Goniłam się przed uczuciem do mężczyzn. Można było ^Wnie teoretyzować i spekulować na ten temat, ale z pew- odwracałam się plecami do miłości.

197

Barbara Wood

Zaczynało to wręcz zakrawać na ironię, że zawsze uważałam się za odważną kobietę, która nie boi się żadnego wyzwania i śmiało wychodzi naprzeciw trudnościom. Przez całe życie stawiałam czoło różnym przeciwnościom i robiłam wszystko, żeby je przezwyciężyć. Ale wcale nie byłam taka odważna ani też nie miałam do czynienia z prawdziwymi wyzwaniami losu. Bo to największe wyzwanie stanowiła miłość, a jej zawsze się bałam.

Błądziłam wokół wzrokiem i spojrzałam przypadkiem na siedzącego obok mnie mężczyznę. Do tej pory interesowały mnie wyłącznie przedmioty i rzeczy. Stroniłam natomiast od ludzi i unikałam związków. Ale zaczynałam się zmieniać. Zauważyłam to w Kairze i czułam, że narasta we mnie jakaś siła, może nawet odwaga, której dotąd nie znałam.

Ahmed odwrócił wzrok i wpatrywał się we własne myśli. Zastanawiałam się, co też o mnie sądzi. Byłam ciekawa, co stanie się z nami, kiedy to wszystko się skończy.

On jest taki inny - myślałam. Należymy do dwóch różnych światów. Czy można się w nim zakochać?

- Aleja Baranów - usłyszałam jego głos. Spojrzałam na Ahmeda.

- Co?

- Pytała mnie pani o te posągi.

- Naprawdę?

- To są gotujące się do skoku barany, które prowadzą do pylonów świątyni Karnak. Przechodziły między nimi świty faraonów. Te zwierzęta to bogowie.

W dalszym ciągu wpatrywałam się w Ahmeda.

- Powinnam przeczytać coś na ten temat. - Usłyszałam nagle własne słowa. - To takie ciekawe.

Zaśmiał się cicho.

- Nie słuchała mnie pani.

- Jak to?

- Widzę to w pani oczach. Ale jest pani uprzejma. Nie

powinna pani teraz myśleć o siostrze.

- Wcale o niej nie myślałam. Naprawdę nie. Myślała*11

o kimś, kto został w Ameryce.

198

Psy i szakale

- Rozumiem. O przyjacielu?

- Tak. To mój dobry przyjaciel. I on jeden wie, dlaczego tu przyjechałam. Chciałam zadzwonić do niego z Kairu.

- On pracuje w tym samym szpitalu co pani?

- Tak. Jest chirurgiem.

- Rozumiem - powiedział Rasheed, chociaż nie sądziłam, żeby rozumiał.

Znowu pomyślałam o doktorze Kellermanie i o tym ciemnoskórym mężczyźnie, który siedział tuż obok mnie. Czy można kochać dwóch mężczyzn naraz?

Ahmed uważnie obserwował moją twarz.

- Dlaczego nie wyszła pani za mąż? - zapytał:

Wcale nie byłam zaskoczona. A kiedy odpowiedziałam wzruszeniem ramion, on również nie był zdziwiony.

- A pan? - spytałam w rewanżu.

- Byłem żonaty. Moja żona umarła cztery lata temu na chorobę, którą wy nazywacie cukrzycą. Przebieg choroby

i był bardzo gwałtowny. Lekarze nie mogli jej uratować.

- Na cukrzycę! Strasznie mi przykro.

Zgodnie z moim nowoczesnym sposobem myślenia, nikt już teraz nie umierał na cukrzycę. Istniały przecież odpowiednie leki. Ale w końcu ludzie nadal umierali na heine--medinę, ospę, choć naprawdę trudno w coś takiego uwierzyć.

- Nie chciałam być wścibska.

- Ja pierwszy zapytałem. - Znowu się uśmiechał. - Musimy się czegoś o sobie dowiedzieć, jeśli mamy zostać

I Przyjaciółmi. Teraz pani już wszystko o mnie wie.

- To takie proste? I - Takie proste.

Oparłam się wygodnie i przymknęłam oczy. Widziałam I ^ wyobraźni, jak Ahmed sypie cukier do herbaty. Otworzy-I ^m oczy i spojrzałam na niego. Był taki naiwny i światowy I Grazem. Jak wszyscy Egipcjanie miał w sobie niewinność

I kiecka i spryt Semity.

- Robi się późno - stwierdził, patrząc na zegarek.

- Tak - szepnęłam.

199

Barbara Wood

JfSSTi i* 5» bezpieczna, i zaczynałam się w nim zakochiwać. Nie boję się.

Rozdział trzynasty

J. ak długo nosiłam szakala pod bluzką, że trochę dziwnie się czułam, kiedy przełożyłam go do torebki. Gdy jeszcze tkwił w swojej dyskretnej kryjówce, czułam się bezpieczniejsza i bardziej pewna siebie; kiedy wyjęłam go ze schowka odczuwałam lekki niepokój. Bałam się wystawiać go na przynętę.

- W Luksorze jest wiele sklepów, które zajmują się legalnym handlem antykami, więc nie możemy pójść do wszystkich. Sporządziłem jednak listę tych antykwariatów, z którymi robił interesy Paul Jelks. Ich właścicielami są ludzie prowadzący handel na wielką skalę, więc mają szeroki asortyment towarów. Czy na pewno pani wie, co robić?

- Tak, to nie jest takie trudne. Mam tylko pokręcić się trochę po tych sklepach, żeby zobaczyć, czy przypadkiem ktoś nie weźmie mnie pomyłkowo za Adelę. Jeśli

, wyjmuję szakala i czekam na ewentualną reakcję. Jeśli się nie doczekam, pytam antykwariusza, czy widział już kiedyś ten przedmiot. Od tego momentu działam na wyczucie.

- Świetnie. Wiesz, że nie mogę tam z tobą wejść. Muszę Pozostać nie zauważony na zewnątrz.

- Tak, oczywiście.

Przerwał i spojrzał na mnie. Potem, co bardzo mnie dziwiło, ujął moją dłoń, uścisnął mocno i powiedział: -Narażasz się na wielkie ryzyko, Lidio. Możesz jeszcze zmieść zdanie. Naprawdę nie musisz tego robić.

Ale potrząsnęłam tylko głową.

201

Barbara Wood

- Chcę szybko zakończyć tę sprawę, tak samo jak ty. A może nawet bardziej.

- W takim razie dobrze. Zaczynamy.

Najlepsze i najdroższe antykwariaty usytuowane są niedaleko New Winter Pałace, więc postanowiliśmy rozpocząć właśnie od nich. Pierwszy z nich należał do Mohani-meda Rageba i mieścił się w kompleksie sklepów z pamiątkami, ubraniami i biżuterią. Na szyldzie drukowanym złotymi literami widniał numer wydanej przez rząd licencji.

W tym przestronnym, dobrze oświetlonym lokalu z dwoma dużymi oknami wystawowymi i sztukaterią na suficie było wystarczająco dużo miejsca, by spacerować bez przeszkód wśród mebli i rzeźb. Właściciel rozmawiał właśnie z klientem, a ja chodziłam po sklepie, nie spuszczając oczu z drzwi. Gdyby miał się tu nagle pojawić jakiś nieoczekiwany gość, chciałam być na to przygotowana.

- Dzień dobry pani - powiedział Arab, kiedy mnie zauważył. Klient wyszedł, więc zostałam sam na sam z kupcem. - W czym mogę pani pomóc? - Podszedł do mnie. Pachniał cebulą i kartoflami.

- Właściwie nie wiem... - Odwróciłam się do niego twarzą, żeby mógł mi się dobrze przyjrzeć. Nie zareagował w żaden szczególny sposób na mój widok.

- Może interesuje panią biżuteria? Proszę tędy. - Wskazał mi długą szklaną gablotę pod ścianą i zrobił parę kroków w jej stronę.

Posuwałam się ostrożnie między kruchymi przedmiotami: dużymi posągami faraonów i królowych, wielkimi antycznymi wazami i delikatnymi stołami wykładanymi kością słoniową. Na każdym przedmiocie umieszczono specjalną etykietkę, z numerem rejestracyjnym nadanym mu przez rząd i certyfikatem potwierdzającym autentyczność.

Arab pospiesznie podszedł do gabloty i zaczął wyjn10" wać z niej tace z biżuterią. Każda z ozdób musiała liczyć c najmniej tysiąc lat.

202

Psy i szakale

Trzymał teraz w swych pulchnych dłoniach złotego sępa inkrustowanego półszlachetnymi kamieniami.

- Ta brosza pochodzi z dziewiętnastej dynastii, z Teb - powiedział, a w jego oddechu czuć było wyraźnie zapach cebuli. - Proszę to wziąć i obejrzeć. Można by pomyśleć, że tę wspaniałą inkrustację na skrzydłach i korpusie wykonano z lazurytu, karnalitu lub skalenia. A jednak tak nie jest. To starożytne szkło, tak wspaniale oszlifowane, że nawet ekspertom trudno się na tym poznać. W starożytności Egipcjanie próbowali robić imitacje kamieni półszlachetnych za szkła, ale jak pani widzi, to było całkiem inne szkło. Nie ma takiego blasku jak szkło współczesne, ponieważ jest w nim mniej krzemionki i wapna. Proszę, niech pani przesunie po nim palcem. Tuż pod powierzchnią można wyczuć banieczki powietrza, które nadają szkłu fakturę przypominającą kamień. Nasi przodkowie byli naprawdę sprytni.

- Tak, rzeczywiście. - Odłożyłam broszę.

- Mam też coś ze Średniego Królestwa - powiedział pospiesznie. Wydobyte w Asuanie. A może interesuje panią coś z późniejszego okresu? Ten naszyjnik został wykonany z berylu i pochodzi z czasów epoki helleńskiej.

- Nie, dziękuję. Chyba nie.

- Ma pani ochotę na herbatę? Właśnie miałem...

- Trochę się spieszę, panie Rageb, więc przejdę prosto do rzeczy. Chciałabym, żeby pan coś obejrzał.

Opanowując drżenie rąk, wyjęłam z torby zawiniątko, odwinęłam szakala i położyłam go na ladzie między dwoma tacami z biżuterią. Usiłowałam doszukać się w twarzy kupca jakiejkolwiek reakcji, ale na próżno.

Arab popatrzył na szakala, podniósł go, żeby obejrzeć dokładniej, a potem powiedział:

- Czego się pani chce dowiedzieć? A więc tak. Adeli u niego nie było.

- Ile może mieć lat i skąd pochodzi?

- Ach, proszę pani. To bardzo trudno określić. Ten Przedmiot pochodzi z zestawu. Nie mogę nic stwierdzić,

203

\

Barbara Wood

dopóki nie zobaczę innych pionków. Albo pudełka od tej gry. Ma je pani?

- Nie.

- Tego się spodziewałem. Kość słoniowa jest bardziej trwała niż heban. Takim pionkom udawało się przetrwać całe wieki, ale pudełka, w których były przechowywane, uległy zniszczeniu. Te nieliczne, które ocalały, spotyka się tylko w muzeach.

- Nie wie pan przypadkiem, gdzie mogę kupić takie pudełko albo resztę pionków?

Potrząsnął smutno głową.

- Byłbym zachwycony, gdybym mógł je pani sprzedać.

- Cóż, w każdym razie dziękuję. - Szybko zawinęłam z powrotem szakala w chustkę, wepchnęłam go do torebki i pospiesznie wyszłam ze sklepu.

Ahmed stał po przeciwnej stronie ulicy, pod drzewem na trawiastym brzegu rzeki.

- Klapa. Nawet się nie zainteresował, skąd go mam.

- W takim razie idziemy dalej.

Odwiedziłam jeszcze trzy sklepy w pobliżu New Winter Pałace, z takim samym skutkiem, więc znowu stanęliśmy na zielonym brzegu rzeki, z dala od ciekawskich spojrzeń.

- Teraz musimy iść do miasta. Na bazarze są takie miejsca, które mogła odwiedzić. Zdaje się, że unikała sklepów w pobliżu hotelu.

Popatrzyłam na ulicę odchodzącą od Al Nil i wijącą się dalej za świątynią. Prowadziła do centrum Luksoru, na targowisko, które zapewne przypominało kairskie Mousky-Byłam rozczarowana, że nie udało nam się do tej pory nic ustalić, ale nie powiedziałam tego Ahmedowi.

Słońce skrywało się właśnie za skały na drugim brzegu rzeki. Z palm pozostały jedynie kontury, niebo przybrało kolor lawendy, a woda stała się prawie czarna. Nadchodził zmierzch.

- Chodźmy - powiedziałam.

204

Psy i szakale

Trudno było iść do miasta statecznym krokiem, bo byłam bardzo niespokojna i miałam ochotę biec. Wiedzieliśmy jednak, że nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi, więc wmieszliśmy się w tłum przechodniów, którzy właśnie wylegli na ulice.

Bazar do złudzenia przypominał Mousky i gdy go zobaczyłam, mocno zabiło mi serce. Targowisko w Luksorze, mimo iż nieco mniejsze od kairskiego, robiło równie wielkie wrażenie, ponieważ było tak samo zatłoczone, hałaśliwe i przytłaczające. Dopiero tutaj poczułam, że naprawdę zaczynam się bać.

Pierwszy sklep mieścił się w bocznej alejce i nie wyglądał szczególnie reprezentacyjnie. Żeby dostać się do drzwi, musiałam ominąć osła, a kiedy już znalazłam się w środku, wnętrze również nie zrobiło na mnie specjalnie dużego wrażenia. Lokal zajmowany przez Ramesha Gupta nie był wiele większy od dużej garderoby i nie oferował zbyt wielkiego wyboru rzeźb czy mebli. Jego chlubę stanowiły książki ustawione na kilku regałach, biżuteria i akwarele przedstawiające Nil. Lady nie było. Zastępowało ją stare drewniane biurko zasłane papierami.

Pan Gupta, Hindus, ubrany w turban i nieskazitelny garnitur, sięgał mi zaledwie do ramienia i mówił wysokim, śpiewnym głosem.

- Bonjour, madam - powitał mnie, wstając z miejsca.

- Hello.

~ Angielka?

- Nie, Amerykanka.

- Ach tak. - Skłonił się lekko. Czy mogę zaproponować Pani herbatę?

- Nie, dziękuję.

Większość powierzchni biurka zajmował serwis, a w dusznym powietrzu unosił się aromat miętowej herbaty.

- Ramesh Gupta, pani uniżony sługa.

Spojrzałam na jego twarz, na oczy, ale kryła się w nich tylko uprzejmość w stosunku do nowego klienta. Oszacowa-tam wzrokiem mały sklep, niewielki wybór towarów oraz

205

Barbara Wood

kiepskie oświetlenie i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Ahmed Rasheed kazał mi tu wejść.

- Czy życzy pani sobie coś kupić? Wszystko, co tu mam, jest prawdziwe i ma stempel rządowy. Zaraz pani pokażę...

Sięgnął po ogromną książkę, która wystawała z półki. Księga spadła z łomotem na biurko otwierając się na stronach, przypominających kartki z książki telefonicznej Man-hatanu. Katalog Gupty obejmował tysiące przedmiotów. Zawierał ich opis, wiek, numer i cenę. Wszystko to wydrukowane było małymi literami.

A więc dlatego się tutaj znalazłam. To był jeden z największych kupców w tym mieście.

- Chciałabym, żeby pan coś obejrzał.

- Oczywiście. - Stał tak z przylepionym uśmiechem i usłużnym wyrazem twarzy.

Kiedy jednak odwinęłam szakala i położyłam go na biur-, ku, zrobił trochę inną minę. Najpierw lekko zmarszczył brwi, jakby usiłował sobie coś przypomnieć, a potem znowu zaczął się uśmiechać.

- Ach! Dama z szakalem! Jeszcze pani nie znalazła kupca?

Serce zaczęło mi walić jak oszalałe.

- Miałam nadzieję, że pan mi pomoże.

- Ależ proszę pani - odparł przepraszająco. - Już pani mówiłem, że nie zajmuję się takimi sprawami. Współpracuję wyłącznie z rządem. Powinna mnie pani zrozumieć. Jestem uczciwym człowiekiem. I muszę panią ostrzec, że dwa dni temu odwiedzili mnie agenci zajmujący się sprawami antyków i zadawali mi różne pytania. Nic im, oczywiście, nie powiedziałem.

- Doceniam to, dziękuję. Może jednak mógłby mi pan powiedzieć, kto...

- Już pani mówiłem. Nie chcę mieć nic wspólnego z ta sprawą. Nie wolno mi nawet podać pani nazwisk handlarzy, którzy mogliby pani pomóc, bo rząd traktuje przestępców bardzo surowo. Nie chcę stracić licencji.

Przez chwilę zastanawiałam się, co robić dalej. W dal"

206

Psy i szakale

szym ciągu nie powiedział nic, co nasuwałoby na myśl jelksa, choć teraz nie miałam wątpliwości, że Adela wplątała się w jakąś aferę. Albo też Hindus nie chciał się zdradzić ze wszystkim, co wie. Czy Adela wspominała mu o grobowcu?

Ramesh Gupta sam udzielił mi odpowiedzi na to pytanie.

- Niech pani posłucha mojej rady, tej samej, której wtedy pani udzieliłem. Parę cennych przedmiotów to jeszcze nie zbrodnia. Niech pani przekaże je władzom. O wiele lepiej stracić trochę pieniędzy niż wolność.

Podziękowałam mu i dołączyłam do Ahmeda w zaułku, gdzie nikt nie mógł nas zobaczyć.

- Znaczyłoby to, że twoja siostra postępowała ostrożnie. - rzekł wysłuchawszy mojej relacji. - Sugerowała, że ma tylko kilka takich nie rejestrowanych przedmiotów, a sza-kal jest po prostu jednym z nich. Sądzę jednak, że gdyby trafiła na kupca, który w przeciwieństwie do Gupty dobiłby z nią targu, powiedziałaby mu o grobowcu.

- I o Jelksie.

- Tak. A więc w dalszym ciągu nic nie wiemy. Musimy iść dalej.

- Tak, chyba tak.

- Dobrze się czujesz? - W jego oczach pojawiła się troska. Staliśmy ukryci w głębokim cieniu, zapadał nastrojowy zmierzch, a Ahmed ujął mnie za rękę i lekko ją ścisnął. Byliśmy bardzo blisko, niemal się dotykaliśmy.

- Nic mi nie jest.

- Tam może być Rossiter - powiedział wskazując ruchliwe targowisko, którego wprawdzie nie widzieliśmy, ale słyszeliśmy dochodzące z niego odgłosy.

- Wiem.

- Lidio, możemy wrócić do hotelu i wymyślić co innego.

powinniśmy pojechać do obozowiska Jelksa. Jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, okaże się, że on naprawdę fest winny.

- Nie - powiedziałam szybko. - A jeśli nie jest? Albo

207

Barbara Wood

jest, ale nie będziemy tego pewni. Nie zostanie s* ny, prawda? Nie, jeśli zaistnieją jakiekolwiek wątpU Wtedy wszystko się zawali. Będę chodziła po skl dopóki ktoś się nie zdradzi. A jeśli się okaże, że to o tym lepiej dla nas. Będziemy w domu.

- W domu?

- Ahmedzie... nie zmieniaj swoich planów przez wzgią(1 na mnie. Dam sobie radę.

Patrzyłam mu długo w oczy, czułam jego bliskość. Moja dłoń tkwiła w dłoni Achmeda i wtedy poczułam jego siłę i swoją siłę. Jedenaście dni temu nie zdobyłabym się n taką odwagę. Ale dziś byłam już kimś innym. Mogłam stanąć twarzą w twarz z samym diabłem, a nawet z Arnoldem Rossiterem, byleby tylko odzyskać siostrę.

p&y i szakale

.»-*•

P"1*

i,ko, że dzieliła ™s tylko

Wizyty w kolejnych dwóch sklepach nie odniosły żadnego skutku. Znowu dołączyłam do Ahmeda i czułam, żi boję się coraz bardziej. Być może ponosiła mnie wyobraźnia, może wróciły wspomnienia z Mousky i bałam się, że stratuje mnie tłum, ale byłam coraz bardziej zdenerwowana. Miałam wrażenie, że jak dotąd wszystko idzie podejrzanie gładko i jest podejrzanie proste.

W końcu dotarliśmy do sklepu, który stanowił własność niejakiego S. Khouri, licencjonowanego sprzedawcy antyków. Sklep znajdował się przy głównej alei bazaru, a na jego wystawie wyeksponowano starożytne rzeźby i wa: Ahmed dodał mi otuchy, a potem wmieszał się w tłum i zniknął. Szybko weszłam do środka.

Natychmiast skierowałam się w stronę szklanej lad: w głębi pomieszczenia. Musiałam iść bardzo ostrożnie, by nie potrącić małych stolików, na których stały delikat

figurki.

Kiedy zamknęły się za mną drzwi, rozwieszone nad i dzwoneczki natychmiast oznajmiły moje przybycie. v samej chwili rozchyliła się kotara z paciorków i * zza niej antykwariusz. Był niskim mężczyzną o szcz twarzy i chytrych oczkach. Czarne włosy przylegały n

208

__ Interesuje się pani starociami:

W pewnym sensie tak. - Rozejrzałam się. W powietrzu unosił się zapach kadzidła. Poczułam się tu jak w więzieniu. - Chciałabym, żeby pan coś obejrzał. - Oczywiście. Służę.

Wilgotnymi z emocji dłońmi postawiłam torbę na kontu-1 arze. Starając się opanować drżenie rąk, wydobyłam z niej | zawiniątko, starannie rozpostarłam na ladzie chusteczkę I i położyłam na niej szakala.

Lisi wyraz twarzy mężczyzny nie zmienił się ani na jotę. - Wspaniały - powiedział i wziął go do ręki. - Śliczna rzecz. Wcale nie zniszczona.

Patrzyłam, jak ogląda szakala, i miałam dziwne wrażenie, że nie zachowuje się w sposób naturalny, lecz gra. Oczywiście był to absurdalny pomysł. Nie miałam powodów tak myśleć. Khouri zachowywał się bardzo uprzejmie i wykazał tak samo umiarkowane zainteresowanie szaka-tan, jak inni antykwariusze. A jednak... coś odróżniało go °d innych. Coś, czego nie zaobserwowałam u tamtych ku-Pców, sprawiło, że nabrałam w stosunku do niego podejrzeń.

- Gdzie go pani znalazła? - zapytał. I Unałam uczucia, że w tym zagraconym pomieszczeniu na mnie niebezpieczeństwo, ze wszystkich kątów gy nagle groźne cienie i miałam wrażenie, że wpadi w pułapkę. " Mam ich więcej - odparłam niepewnie.

!'

209

Barbara Wood

W dalszym ciągu uśmiech nie schodził mu z tw

- Tak też myślałem. Ale niech pani pozwoli z * go w lepszym świetle. - Arab wszedł za ladę, żeb °* się bezpośrednio pod lampą. Zdawało mi się, ze dost^ jakiś ruch za zasłoną.

Khouri podszedł znów do mnie, obracając szakala i cach, ale stanął twarzą do lady, więc musiałam się c

- Wydaje mi się, że jest prawdziwy - powiedział Przypuszczam, że pochodzi z czasów Nowego Królestw Podniósł na mnie oczy. - Co jeszcze pani ma?

Przełknęłam ślinę i postanowiłam zaryzykować.

- Mówiłam panu ostatnim razem. Uśmiechnął się szerzej.

- Oczywiście, że tak. Nie wiem wprawdzie, dlaczego udawała pani, że jest tu pani po raz pierwszy, ale to nie ma znaczenia. Wiedziałem, że pani wróci. - Spojrzał na szakala, postukał nim o dłoń i powiedział: - Mówiłem już pani wtedy, że mogę rozmawiać wyłącznie z pani pracodawcą.

Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. A więc Adela dla kogoś pracuje.

- Mówiłem pani również, że trudno będzie znaleźć w Luksorze, a nawet w Kairze, nabywcę na taką ilość t waru. Tylko ja byłbym ewentualnie zainteresowany kuf nem.

Przełknęłam ślinę. A więc grobowiec istniał naprawdę.

- Jeśli rzeczywiście chce pan to kupić, proszę ro; wiać ze mną - powiedziałam śmiało.

Ale on potrząsnął tylko głową i oddał mi szakala.

- Przykro mi, proszę pani. Nie mogę tak ryzyk< Proszę powiedzieć doktorowi Jelksowi, że albo spotka ze mną osobiście, albo nic nie załatwi.

Wstrzymałam oddech. Serce waliło mi jak mi Handlarz wymienił nazwisko Jelks.

W tej samej chwili usłyszałam za sobą jakiś c3

210

Psy i szakale

m się na pięcie i spojrzałam prosto w oczy grubasa barach z grubymi szkłami.

f ażenia zaparło mi dech i natychmiast się odwróci-1 Khouri nagle gdzieś się rozpłynął. ^ pani pozwoli, że się przedstawię. Nazywam się Karl

^eitz

r owu się odwróciłam i spojrzałam mu prosto w twarz. Małam w przyćmionym świetle jego chytry uśmieszek 1 oteskowo duże oczy za grubymi szkłami. t Możliwe, że ja mogę pani pomóc - powiedział wyraźnym niemieckim akcentem.

f jedna myśl ścigała drugą. Wiedziałam, że Ahmed jest po (przeciwnej stronie ulicy i nie widzi, co się dzieje wewnątrz sklepu, i że nie usłyszy, nawet jeśli go zawołam. Sprzedawca ulotnił się - albo ktoś go stamtąd wyciągnął na siłę, albo był w zmowie z grubasem. Tak więc zostałam zupełnie sama w tym małym zagraconym sklepie. Towarzyszył mi tylko morderca Johna Treadwella.

- W jaki sposób chciałby mi pan pomóc? - zapytałam głosem, w którym wyraźnie pobrzmiewało napięcie. Cofnęłam nieco nogę i wyczułam, że natrafiam na przeszkodę. Po 'mojej lewej znajdowała się lada, a przede mną ten grubas. J Oznaczało to, że mogę uciekać tylko w prawo, wąskim, najeżonym przeszkodami przejściem. Do drzwi było tędy dosyć daleko.

- Czasem zajmuję się antykami. - Wskazał na trzymanego przeze mnie szakala. - Rozumiem, że ma pani coś do sprzedania.

- Ach tak.

Zastanawiałam się, co powiedzieć dalej. Być może

chweitzer nie podejrzewał, że wiem, kim jest. Może bawił

A$ ze mną w ciuciubabkę, żeby mnie zwieść. Wszystko było

a°żliwe. Ale chciałam, żeby to się wreszcie wyjaśniło.

chciałam odzyskać siostrę. Chciałam, by skończył się ten

|Szniar. A nie skończy się na udawaniu, kłamstwach

buczkach. Musi się skończyć okrutną szczerością, a może

^wet walką.

211

ZO-

Barbara Wood

Chciałam zaryzykować. Powiedziałam więc-

- Wiem, kim pan jest, panie Schweitzer. Uśmiech zamarł mu na twarzy.

- Naprawdę?

- Był pan ze mną w Złotym Domu.

Nie odezwał się ani słowem, nie wykonał ruchu. Zadne§o

- Widziałam też pana w towarzystwie Johna, zan" stał zamordowany.

Schweitzer pokiwał wolno głową.

- Rozumiem.

Trzymałam szakala w ten sposób, że jego długi p i spiczaste uszy wbijały mi się w rękę. Trzymałam go mo no, jak sztylet, gotowa uderzyć.

- W takim razie niepotrzebnie tracimy czas - powiedział spokojnie.

Patrzyliśmy na siebie w mroku, oboje czujni i ostrożni.

- Możemy sobie nawzajem pomóc - zaproponował ni pewnie.

- Jak? - Drżałam na całym ciele.

W ułamku sekundy błyskawicznym ruchem wydobył broń spod marynarki. Była wycelowana prosto w moją pierś.

- Pójdzie pani ze mną - rzucił cicho. Patrzyłam z niedowierzaniem na pistolet.

- Dokąd?

- Z pewnością pani wie, Fralein. Proszę się uspokoić. Nie chcę żadnych kłopotów.

W jednej chwili zdecydowałam się nie tracić wic czasu na dyskusje. Jeśli działał przez zaskoczenie, mogłs się posłużyć tą samą metodą. Nie myśląc nad tym, co podniosłam lewą rękę i uderzyłam na ślepo. Najwyi trafiłam, bo pistolet wyleciał w powietrze, a przera Schweitzer złapał się za zranione ramię.

Obróciłam się na pięcie i ruszyłam do drzwi. Otwo łam je na oścież i puściłam się pędem naprzód, nie F wokół siebie i nie zważając na to, co robię, aż w *

212

Psy i szakale

m że Ahmed Rasheed chwyta mnie w ramiona }0CZUno d° siebie przytula.

dio! cfybko - rzuciłam bez tchu. - Biegnijmy!

i epycna^^my s*ę na °^^ep Przez tłum. Nikt nie zwracał ^ s uwagi i w końcu udało nam się uciec od światła

tał w objęciach Ahmeda i co chwila przerywałam Lwiadanie szlochami.

I Co się stało? - zapytał przynajmniej kilkanaście razy, dopóki n*e w^^ m*z rc^ szakala i nie zobaczył, że figurka jest cała poplamiona krwią.

- Grubas - wyjąkałam. - Miał broń. _ Nic nie mów.

Nie tracąc czasu, rzuciliśmy się do ucieczki, wybierając ciemne i puste uliczki. Biegliśmy wąskimi zaułkami, po śliskich kocich łbach. Ahmed dobrze znał drogę. Bez pro-blemów wyprowadził mnie daleko od świateł i ludzi, nie zbaczając jednak z drogi do hotelu.

Niedaleko New Winter Pałace wmieszaliśmy się w tłum zwykłych przechodniów. Ahmed odciągnął mnie na bok, żeby mi się przyjrzeć. Miałam kredowobiałą twarz i krew ha bluzce.

- Chcesz teraz pójść do pokoju?

- Tak.

- W holu będą ludzie.

- Nic mnie to nie obchodzi. Chcę iść na górę. Natychmiast.

Poszliśmy przez ogród do głównego wejścia i pobiegamy schodami w górę. Na szczęście portier był zajęty dniową z taksówkarzem i nas nie zauważył. Pchnęliśmy &lane drzwi i pospieszyliśmy korytarzem w kierunku Ptod. Mieliśmy szczęście, bo drzwi jednej z nich otwarły S niemalże na nasz widok i zamknęły natychmiast, gdy eszliśmy do środka. Jechaliśmy więc na górę sami. n le(*y tylko znaleźliśmy się w moim pokoju, rzuciłam się

3edno z bliźniaczych łóżek, bo było mi słabo. Ahmed

213

Barbara Wood

zasunął zasłony, zamknął drzwi na podwójn

i usiadł przy mnie. Gdy wziął do ręki szakala y ^^

sobie palce krwią.

- Możesz mi teraz powiedzieć, co się stało?

- Tak.

Wzięłam głęboki oddech i zrelacjonowałam m zdarzenie w sklepie Khouriego. Przyznałam się też \ łam się tam jak w pułapce i że zauważyłam jakiś ruc zasłoną.

- Więc - powiedział po chwili milczenia - ten grub Schweitzer, był już w sklepie, kiedy tam przyszłaś. Znać łoby to, że albo się ciebie spodziewał, albo załatwiał ja interesy z Khouri.

- A skąd mógł niby wiedzieć, że tam przyjdę?

- Na przykład od innego sprzedawcy, który doniósł mu, że chodzisz od sklepu do sklepu. Doszedł do logicznegc wniosku, że najprawdopodobniej odwiedzisz Khouriegc jednego z bardziej znanych antykwariuszy.

Myślałam o tym przez chwilę. Nagle się wzdrygnęłam.

- Zraniłam go w rękę! - Nie mogłam zapomnieć, co czułam, gdy szakal wbijał się w mięsiste ramię grubasa.

Ahmed wstał bez słowa i poszedł do łazienki. Usłyszałam szum wody. Kiedy wrócił po chwili i usiadł obok mnie na łóżku, zarówno szakai, jak i jego ręce były czyste.

Potem spojrzałam na swoje dłonie - czerwone o krwi.

- Nie chodzi tu o krew, Ahmedzie. Jestem do niej p zwyczaj ona, taki mam przecież zawód. Ale to zupełnie innego.

- Wiem - powiedział cicho.

- Chodzi mi o to, że go zraniłam. - Znowu się wzdryi łam, a Ahmed objął mnie i przyciągnął do siebie.

- Ratowałaś własne życie - powiedział spokojnie, ję się odpowiedzialny za to, co się stało.

- To nie twoja wina. Wiedziałam przecież, co * Sądzę, że gdyby taka sytuacja miała się powtórzyć, P< łabym identycznie. Tak mi się przynajmniej wydaj*

-

214

Psy i szakale

tku groziło mi niebezpieczeństwo. Dzisiejszy dzień I specjalnym się nie różnił. Przypuszczam, że Adela y dla mnie to samo. Westchnęłam i potrząsnęłam I Boże! Z szakalem na pistolet! Chyba postradałam

l0$t\e udało się, prawda? I No... tak.

Miałam wciąż w pamięci tłuste palce trzymające pistolet idalony o parę centymetrów od mojego serca i usiłowa-0 sobie przypomnieć, co wtedy myślałam. Ale nie mogłam, bo miałam pustkę w głowie. Działałam spontanicznie, odezwał się we mnie instynkt samozachowawczy.

- A co by się stało, gdybym nie zareagowała tak szybko?

- Nie wolno ci myśleć o takich rzeczach.

- Gdybym go nie zraniła, nie wypuściłby pistoletu z ręki. Mógłby odzyskać równowagę i mnie zabić. - Wyjęłam Ah-medowi szakala z dłoni. - Wygląda tak niewinnie, prawda? A jednak stał się przyczyną wszystkiego, co działo się przez te ostatnie... zaraz... jedenaście dni. Przywiódł mnie tu na koniec świata. Nieomal spowodował moją śmierć. Ale również ocalił mi życie.

Obracałam go powoli w palcach. Ahmed przytulał mnie mocno. A ja myślałam: dzięki szakalowi nastąpiła we mnie ta zmiana i dzięki niemu trwa właśnie ta chwila.

- Przynajmniej - odezwał się cicho Ahmed - udało się

zrealizować plan. Wiemy już, że to na pewno Paul a jutro mogę udać się do obozu i oficjalnie postawić tou zarzuty.

Uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Serce biło mi

foocno i niespokojnie, ale nie dlatego, że otarłam się

0 śmierć, bo to przeżycie wydawało mi się już zadziwiająco

0(Negłe, tylko z powodu bliskości Ahmeda, ciepła jego ciała

rzy moim ciele, siły jego uścisku. Kiedy pochylił głowę

j Pocałował mnie, wydało mi się to zupełnie naturalne.

*° usta musnęły moje wargi delikatnie, jak skrzydło

%la, lecz natychmiast potem zaczął mnie całować zupeł-

lnaczej. Jego zachłanność nie zdziwiła mnie, odpowie-

215

Barbara Wood

działam tak samo gwałtownie, i wtedy poczułam I łam na ten moment całe życie.

Kiedy Ahmed się odsunął, zauważyłam w jeg dziwne światło, jakiś szczególny wyraz, nie pasując 0< nie do żarliwości jego pocałunków. Potem powiedzf ^^ nie obojętnym tonem:

- Teraz, kiedy go wreszcie dopadnę, nie będę żadnych wątpliwości. Stawię mu czoło z przekonanier będę pewny swoich racji. Muszę pani za to podzięki panno Harris.

Oswobodziłam się z jego objęć i wstałam. Już nie była taka roztrzęsiona. Czułam, że jestem silna. To, co się stał, godzinę temu, miało na mnie taki sam wpływ, jakby przy darzyło mi się przed rokiem. Ale teraz pojawił się inny

problem.

Poszłam do łazienki, umyłam ręce i twarz, po czym wróciłam do pokoju i usiadłam naprzeciwko Rasheeda. Patrzyłam mu prosto w oczy.

- Dlaczego zwróciłeś się do mnie per: panno Harris. Przyglądał mi się w milczeniu.

- Przecież mówiłeś mi po imieniu.

- Tak, wiem. - Patrzył mi prosto w oczy. Czułam, że serce znowu bije mi mocno, ale tym razem z innego powodu.

Znowu pomyślałam o doktorze Kellermanie i doznah tego znajomego ciepłego, tkliwego uczucia, jakie zawsze dc niego żywiłam. Byłam mu bardzo oddana, a on z kolei był mi potrzebny. Tkwiło to we mnie głęboko już od bar( dawna. Ale moje uczucie do Ahmeda było zupełnie ir burzliwe i gorące. Wiedziałam, że to namiętna, zmysłowa

miłość.

- Panno Harris... Lidio - powiedział i po raz pierwsz: miałam wrażenie, że opuściła go pewność siebie. -przedtem nie znałem żadnej Amerykanki. Pochoc z dwóch różnych światów. Twoja religia nie jest moją gią. Twoje poglądy polityczne są inne niż moje. zupełnie inne zwyczaje. My - rozłożył ręce - ies* zupełnie inni.

216

^m Psy i szakale

Kogo - zapytałam cicho - próbujesz przekonać? Mnie

cflS1 raz pierwszy odwrócił wzrok. Widziałam, że toczy ze P° waikę. Siedzieliśmy dalej w ciszy, a ja pomyślałam s°^ nocy w hotelu Shepheard's, kiedy John położył mnie '^'żku, wziął w ramiona i zaczął całować. Pamiętałam, k zachłanne były nasze pocałunki i jak ogromne budziły \ mnie podniecenie. Spojrzałam na cichego mężczyznę, kfry siedział naprzeciwko mnie. Wcale nie musiał mnie ałować ani dotykać, żeby mnie roznamiętnić. Sama jego obecność rozpalała we mnie płomień.

- Jutro z samego rana musimy wyjechać, a zrobiło się już bardzo późno. Powinnaś się położyć. Ale nie zostawię cię samej, bo to niebezpieczne.

Wstałam gwałtownie na równe nogi, podniosłam torebkę I z podłogi, owinęłam szakala w chusteczkę i zaczęłam odsuwać kołdrę. Ahmed nawet się nie poruszył.

Zdjęłam buty i chciałam właśnie ułożyć się na łóżku, kiedy wstał nagle i wziął mnie za ramię.

- Lidio, musisz coś zrozumieć.

Nie mogłam uniknąć jego wzroku. Oczy Ahmeda mówiły to, czego nie mogły wyrazić słowa.

- Ja również to czuję - powiedział łagodnie, ale z niepokojem w głosie. - Ale to się nie uda. Spotkaliśmy się przypadkiem, a wkrótce ty znowu wrócisz do swojego świa-

j ta. Powód, dla którego tu przyjechałaś, dla którego tu teraz 1 jesteś, przestanie istnieć i wyjedziesz. Masz swój szpital i swojego chirurga, który tam na ciebie czeka, a ja mam I Pracę tutaj. Oboje mamy zajęcia i obowiązki. Nie mieliśmy wpływu na to, co zaszło między nami, bo spotkaliśmy się Przypadkiem, Ale nie mamy szans. Jutro pojedziemy na I Pustynię i mam nadzieję, znajdziemy twoją siostrę. Potem I Wrócisz do siebie, tam, gdzie jest twoje miejsce. - Wiem, gdzie jest moje miejsce - szepnęłam. Jego uścisk na moim ramieniu zacieśnił się. Oddałabym d wszystko za to, żeby się poddał, pogodził z losem, mnie znowu w ramiona i pocałował. Ale nie chcia-

217

Barbara Wood

łam go do tego nakłaniać. Jeśli Ahmed miał przez\w swoje wątpliwości, jeśli miał zdać sobie sprawę z t niewiele znaczą jego słowa, zrozumieć, że różne ^°'^a kultury i tradycje nie grają tu żadnej roli, chciałam doszedł do tego sam, bez mojego udziału. Musiał zn ^ odpowiedzi w sobie.

- Lidio, jeśli taka jest wola Allacha, to się nam uda ja w to nie wierzę, bo wiem, że wkrótce się rozstanie

i nie zobaczymy nigdy więcej. To, co się między nart wydarzyło, i to co dzieje się teraz, nigdy nie miało gj zdarzyć.

Wyswobodziłam ramię z jego uścisku. Jak we śnie, odsu nęłam kołdrę i wśliznęłam się do łóżka. W głowie kołatała mi wciąż ta sama myśl: „Tak musi czuć się człowiek, któremu zaaplikowano narkozę".

Ktoś zgasił światło i pokój pogrążył się w całkowitych ciemnościach. Nie docierał do mnie żaden dźwięk. Luksor spał. W hotelu zapanowała cisza i spokój. Leżałam na łóżku, wpatrując się w ciemność, i usłyszałam, że ktoś kładzie się obok mnie. Usłyszałam westchnienie. A potem moje ciało odpłynęło daleko w bezkresny sen.

Kiedy się obudziłam, czułam lęk. Przez chwilę wydawało mi się, że dopiero co zamknęłam oczy. Ale potem, kiedy stwierdziłam, że leżę na boku, a nie na plecach, zrozumi łam, że jednak spałam. Nie miałam jednak pojęcia, jafc długo.

W pokoju było wciąż niewiarygodnie ciemno. Starate się wychwycić jakiś dźwięk. Ruch. Oddech. Ale nic takie nie usłyszałam.

- Ahmedzie? - szepnęłam.

Nie musiałam włączać światła, bo i tak się zorientou łam, że nie ma go w pokoju. Wstałam i podeszłam do < Odsunęłam zasłony, a promienie księżyca wpadły do P° ju i ułożyły się na dwóch pustych łóżkach.

Zdziwiona podeszłam do drzwi, przyłożyłam do ucho i zaczęłam nasłuchiwać. Z korytarza dochodź:

218

Psy i szakale

alne dźwięki. Tak jakby odgłosy rozmowy. Ale dWo słySe przeznaczonej dla żadnych nieproszonych uszu. ^\\\zxn ostrożnie drzwi na tyle, żebym zdołała jed-

V(*?lm wyjrzeć na zewnątrz i dostrzegłam, że Ahmed^ tf* °Tiu i gawędzi po cichu z kimś, kogo nie mogłam *toi W 7 Opierał się o ścianę i trzymał ręce w kieszeni. zob ł sie spokojny, zrelaksowany, tak jakby rozmawiał WydaWHla zabicia czasu. Kiedy zaśmiał się cicho, zaczęłam ^klflanawiać, kim jest jego niewidzialny towarzysz. %SnUam pozycję i przyłożyłam drugie oko do szparki, wtedy przyjrzałam się dobrze człowiekowi, z którym Ah-Iri gawędził tak po przyjacielsku.

Bvł to mężczyzna w okularach ze szkłami przypominającymi denka butelek od coli: Karl Schweitzer.

Rozdział czternasty

*± o niewiarygodne, ale spałam wspaniale przez reszt nocy. Prawdopodobnie odczuwałam potrzebę ucieczki ostatnich wstrząsów. Najpierw przeżyłam trudne chwile na bazarze, potem stanęłam oko w oko z naładowanym pisto* letem, następnie zraniłam człowieka, a na końcu stwierdziłam, że Ahmed przyjaźni się ze Schweitzerem. Na razie miałam dość wrażeń, więc kiedy zamknęłam drzwi od pokoju i dwaj rozmawiający ze sobą mężczyźni zniknęli mi z oczu, natychmiast zapadłam w głęboki sen.

Rano jednak nie czułam się specjalnie wypoczęta. Kiedy się obudziłam, byłam zadowolona, że Ahmeda nie ma w pokoju. Chciałam wziąć zimny prysznic i spokojnie pomyśleć. Gdy poczułam się odświeżona zarówno na ciele, jak i na umyśle, nie przychodziło mi do głowy nic innego, jak tylko to, że Ahmed Rasheed i Karl Schweitzer pozostają ze sobą w dobrej komitywie.

Stałam przed lustrem i rozczesywałam mokre włosy. T< oznaczało również, że Ahmed wcale nie pracuje dla rządi i jest zwykłym oszustem. Nie podobało mi się ani jedno, ar drugie. Wiedziałam, że Schweitzer uderzył mnie w Zlot Domu i że zabił Johna. Co w takim razie można było powie dzieć o jego przyjacielu, Ahmedzie?

Czułam dokładnie to samo co wtedy, kiedy odkryła prawdę o Johnie Treadwellu: gorycz, zniechęcenie i zl Znowu ktoś mnie wystrychnął na dudka i zastanawia się, ile jeszcze razy w życiu mi się to przytrafi, zanin czegoś nauczę.

220

Psy i szakale

lam na balkonie susząc włosy, świeciło już poranne ^ta i na ulicy pojawiły się długie, poskręcane cienie. ^Mam, Jakież to niespodzianki przyniesie nowy dzień. wlziała'm tylko, że chcę odnaleźć Adelę i zabrać ją z portem do normalnego świata.

^Ahmed pukał wielokrotnie, aż wreszcie zdecydował się ść do pokoju. Stałam wciąż na balkonie, kiedy przyłą-!fył się do mnie, mówiąc:

Nie byłem pewien, czy już wstałaś. Jak się czujesz? „ Możesz się chyba domyślić - odparłam, odwracając

wzrok. - A ty?

- Bardzo dobrze. Świetnie spałem. Patrzył przez chwilę na rzekę, a ja miałam nadzieję, że teraz powie mi coś na

i temat swojego spotkania ze Schweitzerem. Mogłam go wprawdzie zapytać, ale chciałam, żeby zrobił to bez nacisków z mojej strony.

- Zaraz wyrusza pierwszy prom - odezwał się po chwili. J -Następny będzie za godzinę. Chcesz płynąć teraz, czy zjesz

najpierw śniadanie?

- Nie jestem głodna - odparłam.

- Dobrze. - Odwrócił się ode mnie i wrócił do pokoju. Spojrzałam na swoje dłonie. Zacisnęłam je tak mocno na poręczy balkonu, że aż pobielały mi kostki.

Próbowałam podjąć jakąś decyzję. Mam mu powiedzieć czy nie? Czy powinnam wyrzucić to z siebie, czy nadal udawać, że nic się nie stało? Kiedy zobaczyłam piękną twarz i uroczy uśmiech Ahmeda, poczułam, że serce samo N się do niego wyrywa. Nie - pomyślałam smutno. Na Pewno mnie okłamie i niczego się nie dowiem. Możemy * dalszym ciągu bawić się w chowanego. Przynajmniej do czasu, kiedy znajdę Adelę.

p

¦Toranne słońce wznoszące się powoli ponad New

Winter Palące zaczynało kłuć w oczy. Prom miał nas za->rć na zachód, do krainy zmarłych, do królestwa boga Ra, który żeglował tam codziennie swoją słonecz- łodzią. Było jeszcze bardzo wcześnie, więc Ahmed

221

i ja byliśmy jedynymi

Barbara Wood

Chcąc płynąć w dół rwącej rzeki, musieliśm pierw popłynąć pod prąd. Nie mogliśmy dostać sie I średnio na drugi brzeg, więc zanosiło się na dług dróż. Prom zmierzał z wysiłkiem do przystani, a ja r łam na mojego towarzysza podróży, który stał przy n oparty o balustradę. Północny wietrzyk dmuchał w twarz i rozwiewał włosy. Ahmed miał naprawdę świet profil - duży nos i orle oczy. Mimo że teraz byłam tai smutna i zła, patrzyłam na niego z przyjemnością. Właśc wie nawet żałowałam, że widziałam go tej nocy w towarzy stwie Schweitzera. Żałowałam, że odkryłam prawdę, gdyby nie to, mogłabym nadal ślepo mu wierzyć i kochać go bezgranicznie.

W pobliżu przystani na drugim brzegu rzeki stało kilka wolnych taksówek, więc bez kłopotu udało nam się wynająć jedną z nich. Ustaliliśmy, że cena wyniesie jednego egipskiego funta, jeśli zwolnimy kierowcę do południa. Po upływie tego czasu, opłata miała wzrosnąć.

Ahmed i ja siedzieliśmy z tyłu, a tymczasem taksówka podskakiwała i turkotała na nierównej drodze, zostawiając za sobą tumany kurzu. Jechaliśmy przez pola i wioski z budynkami z suszonej na słońcu cegły, a przed nam wznosiły się brązowe skały. Słuchałam jednym uchem k< mentarzy Ahmeda na temat mijanych przez nas miejsc. - Tę małą wioskę po naszej prawej stronie zbudowa w roku 1955 dla potrzeb filmu „Dziesięć przykazań", &ć kręcił tu twój rodak, Cecil de Mille. Kiedy zakończoi zdjęcia i ekipa wyjechała z Egiptu, do filmowej wio wprowadzili się miejscowi i zadomowili w niej na d Dlatego tu jest zupełnie inaczej niż w innych egipsfc wioskach.

Mijaliśmy pola trzciny cukrowej i od czasu do c musieliśmy przerywać jazdę, bo drogą akurat przechoa

222

Psy i szakale

\ Tak, jak podczas podróży pociągiem, machały do i w długich galabiach.

przejeżdżaliśmy obok rzeźb przedstawiających .siedzące postacie, Ahmed powiedział: To są kolosy Memnona, ogromne posągi, które niegdyś Kr wejścia do świątyni. Świątynia zresztą już nie Mówiono, że jeden z tych posągów śpiewa, kiedy ^yna wschodzić słońce i dlatego uważano, że mieszka 1 nim duch króla. Tak naprawdę, w czasie trzęsienia ziemi rzeźbie powstały szczeliny i gwizdał w nich wiatr. To gaśnie wiatr śpiewał, a nie posąg, patrzyłam tępo na kolosy.

- Jesteś dziś wyjątkowo milcząca, Lidio.

- Tak, chyba masz rację.

- Rozumiem. I mam nadzieję, że już wkrótce będzie po wszystkim.

Nie, nic nie rozumiesz - myślałam ze złością. Chociaż rzeczywiście, im szybciej się to wszystko skończy, tym lepiej. Przetarłam oczy. Och, dlaczego musiałeś mnie zdradzić, Ahmedzie?

Taksówka kołysała się i podskakiwała na długiej, zaku-Jrzonej drodze. Robiło się coraz cieplej. Przejeżdżaliśmy ¦ obok świątyni Hatshepshuta i Deir el-Bahri, więc wyciąga-Ilam szyję, żeby im się dokładniej przyjrzeć. Rzędy smu-I kłych kolumn wtopione w pomarańczowe skały zrobiły na I mnie piorunujące wrażenie. Kiedy chciałam odkręcić szybę, żeby lepiej widzieć, Ahmed powiedział: I - Niedobrze by było, gdyby piasek dostał się do środka. Podrażnia gardło i płuca. Powietrze jest tutaj bardzo suche ''zapylone. Dlatego zresztą tym wszystkim zabytkom udało S1ę przetrwać. Dziś możemy podziwiać faraonów i królowe lipskie nie tylko dlatego, że zabalsamowano ich zwłoki, ale głównie dlatego, że panował tu właśnie taki klimat. - Ta świątynia jest zupełnie niesamowita - powiedzia-% - Czy można wejść do środka?

7 Tak. Jedynie górne piętro jest teraz niedostępne dla Pędzających, bo polscy archeologowie właśnie je rekon-

223

Barbara Wood

struują. Środkowym zajmowali się Amerykanie - Francuzi. Jak widzisz, skarby Egiptu należą h ludzkości ° całj

całej

Minąwszy Deir el-Bahri, zawróciliśmy w stron i jechaliśmy po zakurzonej wyboistej drodze. Kiedy ^-liśmy rządową restaurację, Ahmed zaproponował, żeb^ wstąpili na herbatę, ale podziękowałam za zaprósz Dolina Królów była coraz bliżej i chciałam się tam znal jak najszybciej.

Po lewej stronie krętej drogi, którą zmierzaliśmy d celu, wznosiły się strome skały. Dolina Królów znajdować się po przeciwnej stronie. Żeby do niej dotrzeć, trzeba byłe odbyć długą męcząca podróż.

- Czy to znaczy, że nie wszystkie grobowce zostały odkryte? - spytałam po chwili.

- To dziwne, ale w egipskich piaskach kryje się jeszcze wiele ciekawych rzeczy. Mój kraj jest jednak zbyt biedny, żeby wydawać pieniądze na wykopaliska, a inni też mają pilniejsze potrzeby. Na pewno trudno jest znaleźć grobowiec w nienaruszonym stanie. Grobowce Tutanchamona i Hetepheresa należą do wyjątków.

- Dlaczego?

- Z powodu złodziei.

- Nie można ich jakoś powstrzymać? Roześmiał się.

- Miałem na myśli złodziei z epoki faraonów. Nie stety, niewielu władców mogło się nacieszyć swoimi skar bami w życiu pozagrobowym, niezależnie od tego jak głś boko ich pochowano. Można było przecież przekupić kapłanów.

- To jakim cudem przetrwał grobowiec Tutanchamona?

- Nie wiemy. Wy, Amerykanie, powiedzielibyście, ż< ślepy traf. Ale odnalezienie grobowca pełnego bezcen] skarbów, który wygląda tak samo, jak w godzinie pogrze faraona, to coś, co nieczęsto się zdarza.

Omiotłam wzrokiem otaczającą nas pustynię. Pola zosl ły już daleko poza nami, a ja usiłowałam sobie wyobrazi

224

Psy i szakale

królowe, ukrytych w piaskach pustyni. I wtedy

szeroko oczy ze zdziwienia. Ktfj szakal!

Tak?

Mój szakal pochodzi prawdopodobnie z takiego gro-ca Pewnie to właśnie miała na myśli Adela mówiąc, że I ,tłumaczy wszystko".

I Teraz sama widzisz, jaka to ważna sprawa. Rozumiesz konieczność dochowania tajemnicy i potrzebę poznania

prawdy.

- Mój Boże... - Przycisnęłam torebkę do piersi. W środku był mój szakal. Mały kawałek kości słoniowej, który pochodził najprawdopodobniej z nowo odkrytego grobowca. 2 grobowca, o którym nikt nie wiedział, choć krył w sobie najcenniejsze królewskie skarby. Przed oczami stawały mi najbardziej fantastyczne obrazy.

- Jeśli rzeczywiście ten grobowiec istnieje, Lidio, ode-j gramy pierwszoplanową rolę w odkryciu tak ważnym, jak | odkopanie grobowca Tutanchamona. Zapełnimy puste karty historii Egiptu. Z całego świata zaczną się zjeżdżać dziennikarze i opowiadać naszą historię. Tysiące zwiedzających będą odwiedzać codziennie to miejsce. Turyści przywiozą do Egiptu swoje pieniądze i pomogą w ten sposób mojemu krajowi. Nawet nie potrafię wyrazić, jakie to może się okazać ważne. Nie możemy pozwolić, żeby Rossiter dotarł do grobowca przed nami.

Kiedy to powiedział, oparłam czoło o szybę i przymknęłam oczy. Jak to możliwe? - rozpaczałam w duchu. Jak on fooże tak udawać szczerość i oddanie, a jednocześnie być w zmowie z Rossiterem i Schweitzerem, czyli ludźmi, któ-tych teraz tak przekonująco potępia?

^ zbliżaliśmy się do Doliny, poczułam, jak mocno rali mi serce, a w oddali, między skałami, dojrzałam kilka białyeh namiotów.

~- Gdzie są grobowce? - zapytałam, rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem.

225

Barbara Wood

- Trochę dalej. Przed wejściem na teren konywano pochówków, jest ogrodzenie i bram ^ ^ zowi ko Jelksa znajduje się właśnie tam. Widzisz i* da? ' praw-

- Czy to jedyny archeolog w tym rejonie?

- W Dolinie Królów, tak. W pobliżu Deir el-Bahri je grupa Francuzów, a Amerykanie chcą odrestau/ jeden z grobowców w Dolinie Królowych.

Oparłam się o przednie siedzenie. Usiłowałam wy* trzyć znajomą sylwetkę Adeli w tumanach kurzu. PrZy chałam za nią tak daleko.

Wysiadłam, zanim taksówka się zatrzymała. Ahmed p dążał za mną krok w krok. Najwyraźniej warkot silnik? przyciągnął uwagę obozowiczow, bo czekał już na nas mały komitet powitalny. W jego skład wchodzili wyłącznie mężczyźni.

- Halo! - zawołał najwyższy. - Czym możemy służyć?

- Czy jest doktor Jelks?

- Nie, w tej chwili go nie ma. Jestem jego asystentem. Nazywam się Wilbur Ames. Czy mogę państwu jakoś pomóc?

- Ahmed Rasheed. Pracuję w Służbie Ochrony Zabytków.

Wyraz twarzy mężczyzny nie zmienił się.

- Kiedy spodziewa się pan doktora Jelksa?

- Już niedługo. Wróci na sjestę. Od świtu pracuje przy grobowcu Seti. Zapraszam państwa na herbatę.

Dr Ames odwrócił się, więc poszliśmy za nim i jeg towarzyszami do obozu. Słyszałam bicie własnego serca. W każdej chwili spodziewałam się usłyszeć głos Adeli, która zawoła: Liddie! Liddie!

Nikt mnie jednak nie zawołał, gdy przeciskałam s wśród landrowerów i małych namiotów w kierunku t* największego, który służył obozowiczom za kuchnię i | nię. Jedną część namiotu zajmował stół i ławki, a w dr stał skomplikowany sprzęt do gotowania. Nasi gospod* zajęli miejsce po jednej stronie stołu, a my po drui

226

Psy i szakale

nie więcej niż szesnastoletnia, dziewczyna z cienki-

włosami zaczęła nalewać nam herbatę. Mj córka - wyjaśnił Ames, przyglądając mi się interesowaniem. - Chce być egiptologiem, jak jej oj-proszę mi powiedzieć, panie Rasheed, czemu zamęczamy tę niespodziankę?

I Wolałbym zaczekać na doktora Jelksa. Pan natomiast oże mi powiedzieć, czy jest tutaj panna Harris.

- Adela?

Serce aż podskoczyło mi z radości.

_ To zabawne, że pan o nią pyta. Zastanawialiśmy się właśnie, gdzie się podziała. Od wczorajszego wieczoru nie było jej w obozie.

- Och nie! - krzyknęłam, chwytając Ahmeda za rękę. -To niemożliwe!

Dr Ames zerknął na mnie ze zdziwieniem.

- To jest siostra Adeli - przedstawił mnie - Ahmed. Ma na imię Lidia. Przyjechała aż z Los Angeles, żeby się z nią zobaczyć.

- Miło mi panią poznać. Miałem wrażenie, że już panią gdzieś widziałem. Jest pani bardzo podobna do siostry. Adela jest z nami już od paru tygodni. Czarująca osoba, nieoceniony kompan dla Rosalie.

- A więc co się z nią stało?

- Nie wiem. Była z nami jeszcze wczoraj, a potem poje-| chała łandrowerem do Luksoru. Tak przynajmniej mówiła. Do tej pory nie wróciła.

- Nie szukaliście jej? Czułam się po prostu chora.

- Nie. Adela często jeździła na noc do hotelu. Uważa, że mieszkamy w zbyt prymitywnych warunkach, a ona zawsze Powtarza, że raz na jakiś czas musi się porządnie wykąpać 1 Przespać w prawdziwym łóżku.

- A kiedy zwykle wraca do obozu?

- To dziwne, ale zwykle pojawia się o świcie i pomaga ^aułowi w pracy. Świetna z niej asystentka.

- Jest prawie jedenasta! - krzyknęłam.

227

Barbara Wood

- Tak, ale może chciała zrobić zakupy. Odwróciłam się do Ahmeda.

- Musiało się stać coś strasznego. Na pewno!

- Przepraszam, o co tu chodzi?

Wilbur Ames naprawdę zachowywał stoicki spokói żywszy, że trzymał w tajemnicy odkrycie grobowca i' do czynienia z przemytnikami. Oczywiście jeśli założyć*1 taki grobowiec naprawdę istnieje, a Rossiter rzeczywi jest przestępcą, za jakiego uważał go Ahmed.

Cofnęłam rękę i kątem oka obserwowałam Rasheed Wczoraj wieczorem Schweitzer pojawił się w Luksorze Adela zniknęła, a ja widziałam Ahmeda w towarzystwie Schweitzera. Cóż za zbieg okoliczności.

Nawet nie tknęłam herbaty, siedziałam i obserwowałam rozwój wydarzeń. Ahmed wytłumaczył pobieżnie Amesowi, że dostałam list od Adeli, w którym siostra prosi mnią żebym przyjechała do Egiptu.

- Na pewno wkrótce się pojawi, panno Harris. Jestem tego pewien. I strasznie się ucieszy, jak panią zobaczy. Wróci. Może nie z sympatii do tego obozu, ale dla Paula...

- Jak to? Co pan ma na myśli?

- Nie wiedziała pani? Myślałam, że może napisała o tym w liście. Pani siostra jest zakochana w doktorze Jełksie.

Spojrzałam wymownie na Ahmeda.

- Właściwie są zaręczeni.

A więc tak. Adela była zaangażowana w tę sprawę bardziej, niż sądziłam. Ten fałszywy egiptolog, Jelks, wykorzystywał moją niewinną siostrę do handlu dzieł mi sztuki. Nie patrzyłam zbyt przychylnie na Wilbura Amesa. Siedząc w chłodzie namiotu, do którego docier zaledwie resztki światła z zewnątrz, usiłowałam pozbier skołatane myśli. Będzie bardzo trudno wyciągnąć Ade z tej kabały. Wątpiłam nawet, czy uda mi się ją przekor) żeby ze mną wyjechała, nawet jeśli powiem jej o R°s siterze.

Chciałam właśnie zadać kolejne pytanie, kiedy nag

228

Psy i szakale miocie zrobiło się zupełnie ciemno. Ktoś zasłonił sobą

I ^ Jak się macie? - usłyszałem czyjś pogodny głos. - Czy Adela wróciła?

- Och, Paul. Mamy gości. Poznaj siostrę Adeli, pannę

Lidię Harris.

głody człowiek o roześmianej twarzy podszedł do mnie t podał mi rękę.

- Miło mi panią poznać. Wiele o pani słyszałem.

- A to jest pan Ahmed Rasheed ze Służby Ochrony Zabytków - ciągnął Ames.

Paul Jelks nie zmienił wyrazu twarzy, ale jego uścisk nagle osłabł.

- Witam. Czym mogę panu służyć?

- Przeprowadzam inspekcję terenu. Jak postępują prace?

- Świetnie. Naprawdę wspaniale.

Podszedł dużymi krokami do kuchenki gazowej i nalał ; sobie herbatę. Doktor Jelks był wysokim, dobrze zbudowanym blondynem, a więc niewątpliwie mężczyzną w typie Adeli. Miał bardzo krótko przycięte włosy, a pod nosem i ślad zarostu. Kiedy siedział przy mnie i wyszczerzał zęby ; w uśmiechu, żałowałam, że zupełnie nie wygląda na bandytę.

- A więc co panią tu sprowadza, droga Lidio?

- Adela mnie zaprosiła.

- Naprawdę? Nigdy mi o tym nie wspominała. A gdzież się właściwie podziewa ta moja niesforna narzeczona? Pewnie kręci się po sklepach z sukienkami. - Nagle wychylił głowę z namiotu i wydał kilka stanowczych poleceń stojącemu nie opodal mężczyźnie. Mówił świetnie po arab-sku.

- Wysłałem go do Luksoru po Adelę. Będzie bardzo chciała się z panią spotkać.

Usłyszałam, że Arab uruchamia silnik, a potem opony auta pisnęły na piasku. Zakładałam oczywiście, że Jelks naprawdę wysłał tego człowieka na poszukiwanie Adeli,

229

Barbara Wood

ale ponieważ nie znałam arabskiego, nie mogłam by całkiem pewna.

- Czy miałby pan ochotę wstąpić ze mną do c ni? Mógłbym panu pokazać owoce mojej pracy, ty s^ są naprawdę wspaniałe malowidła. Minęło już lato zbl się listopad i może wreszcie zrobi się trochę chłodn*2* Boże! Ten potworny upał jest naprawdę męczący.

- Czy możemy oprowadzić państwa po obozowisku? wtrącił Ames. - Inni milczeli, jakby byli głuchoniemi ~ Mogą państwo wszystko sobie dokładnie obejrzeć - zaprą szał.

Obaj byli gościnni, wręcz usłużni.

- Nie, dziękuję bardzo. To nie jest konieczne. Chciałbym tylko porozmawiać z wami na osobności, jeśli to możliwe.

Jelks i jego towarzysze wymienili spojrzenia.

- Oczywiście, panie Rasheed. Mam nadzieję, że nie złamaliśmy przepisów.

- Jeszcze nie.

Mężczyźni niechętnie opuścili namiot. Wyszła również Rosalie. Nie miałam pojęcia, co planuje Ahmed. Doktor Jelks usiadł obok Amesa, tak że znaleźliśmy się po przeciwnych stronach stołu, jakbyśmy tworzyli dwie drużyny.

- Czy mogę o coś zapytać, doktorze Jelks?

- Proszę, niech pan strzela.

Ahmed - wprowadzając mnie w zdumienie - otworzył moją torebkę i wyjął z niej zawiniątko, po czym upuścił szakala na stół. Na ten widok obaj mężczyźni podskoczyli tak, jakby zobaczyli węża.

- Co to jest? - zapytał Jelks, a jego głos nie brzmiał już tak spokojnie.

- Sądziłem, że dowiem się tego od pana. Może mi pant0 wyjaśnić?

- Spróbuję. - Podniósł szakala i trzymał go w palcach wysokości oczu, jakby badał każdy cal figurki.

- Tu jest kiepskie światło, ale sądzę, że to pochoc z osiemnastej, może dziewiętnastej dynastii. Śliczna rze<

230

Psy i szakale

„ Nie o to pytałem, doktorze. Sądziłem, że dowiem się /pana, skąd to pochodzi, pauł uniósł brwi.

- Skąd? To znaczy z jakiego rejonu pochodzi ta kość słoniowa?

, Dobrze pan wie, o co mi chodzi, doktorze. Wykręty na nic się tu nie zdadzą. Chcę wiedzieć, gdzie jest grobowiec.

- Nie wiem. Może na przykład...

_ Doktorze - powiedział Ahmed spokojnie. - Jeśli odkrył pan grobowiec, chcę się wszystkiego na ten temat dowiedzieć.

- Nowy grobowiec? Co też panu przyszło do głowy? przecież zostałby pan już dawno poinformowany o takim odkryciu.

- W takim razie wyjaśnię panu, skąd mam tego szakala. Otóż panna Adela Harris wysłała go pocztą do swojej siostry.

- Adela?

- Tak, dokładniej mówiąc wysłała go z Rzymu.

- Z Rzymu? - Paul Jelks zaczął się nagle jąkać. Zerknął na Amesa i odwrócił wzrok.

- Chyba pan wie, że panna Adela była w Rzymie jakieś dwa tygodnie temu, prawda?

- Tak. Wiem, że pojechała tam na parę dni. Chciała kupić jakieś nowe ubrania i...

- Czy zna pan Arnolda Rossitera?

Obaj mężczyźni wyraźnie się zaniepokoili. Pytania Ahmeda wytrąciły ich z równowagi. Udawany spokój Pryskał.

- Arnold Rossiter przyjechał do Luksoru, a teraz zmierza prawdopodobnie w naszym kierunku. Chcę wiedzieć, gdzie jest grobowiec, bo muszę wysłać tam policjantów. Jeśli mi się to nie uda, wielu ludziom może stać się krzywda, a cenne dzieła sztuki dostaną się w niepowołane ręce.

- Panie Rasheed - zaczął Jelks drżącym głosem.

~ Jako egiptolog musi pan kierować się w minimalnym przynajmniej stopniu etyką zawodową. - Ahmed rąbnął

231

Barbara Wood

pięścią w stół. - Przecież nie chce pan chyba, żeby Rosst zabrał zawartość grobowca!

Zaskoczyła mnie nagła siła tego mężczyzny. Do tej p zawsze był spokojny, prawie beztroski, ale teraz wstąp w niego jakaś pasja, a nawet furia. Zaczęłam się g0 bać

- Proszę mi powiedzieć, gdzie jest grobowiec.

- Dobrze! - krzyknął Jelks. - Dobrze! Powieir panu! -. Usiadł i złapał się za głowę. - Już za późno, Wilbur. Muszę im powiedzieć. Nie powinniśmy byli się w to bawić. To nie dla nas. Wiedziałem, że prędzej czy później pojawi się Rossiter. Musimy im wszystko powiedzieć.

Paul Jelks zaczął opowiadać swoją niezwykłą historię, a ja obserwowałam Ahmeda ze zdumieniem. Na jego ustach pojawił się triumfalny uśmiech. Udało mu się wygrać tę partię i byłam z niego dumna. Ale z drugiej strony coś mi przeszkadzało, nie dawało spokoju.

Skąd Rasheed wiedział, że Rossiter jest w Luksorze?

Rozdział piętnasty

X>loktor Paul Jelks opowiedział nam zupełnie niezwykłą historię.

- Początkowo chciałem tylko sfotografować grobowce i pracować nad tłumaczeniem hieroglifów, bo miałem nadzieję, że uda mi się wyjaśnić znaczenie pewnych niejasnych fragmentów tekstów. Ponieważ nie mam żadnych sponsorów, nie mogłem sobie pozwolić na prowadzenie wykopalisk, i postanowiłem, że zadowolę się rutynową, akademicką pracą. Jednak prawie na samym początku wydarzyło się coś, co wzbudziło moje zainteresowanie. Tak jak każdy cudzoziemiec byłem oblegany przez miejscowych, którzy oferowali mi fałszywe dzieła sztuki i chcieli opowiadać o ukrytych grobowcach faraonów - wszystko rzecz jasna za odpowiednią cenę. My dopiero organizowaliśmy obóz, a oni już zaczynali krążyć wokół nas jak sępy i wymyślali coraz bardziej fantastyczne historie. Ja jednak jestem egiptologiem i mam za sobą wiele tego rodzaju doświadczeń, toteż nie daję tak łatwo wiary we wszystko, co słyszę. Aż przyszedł ten pamiętny wieczór. Grałem właśnie w karty z Markiem Spencerem, moim fotografem i technikiem, kiedy do obozu, przyszła pewna staruszka, która twierdziła, że ma dla nas prezent. Arabowie, którzy Pilnowali obozu próbowali się jej pozbyć, ale usłyszałem eałe to zamieszanie i wyszedłem z namiotu. „Podarunek" Naprawdę mnie zaintrygował. Był to owinięty trzcinową

tą zwój z koziej skóry, na którym widniały hieroglify. Nigdy przedtem czegoś takiego nie widziałem i miałem °chotę zdemaskować fałszerstwo. Obejrzałem dokładnie

233

Barbara Wood

zwój pod lampą i przekonałem się, że to znakomita Od razu zapytałem kobietę, kto ją wykonał. A ona m'° ' że aniołowie. W obawie, że nigdy mi tego nie zd^*0' zaproponowałem jej pieniądze. Zdziwiłem się p0 raz T^' bo okazało się, że staruszka chce mi dać ten zwój w pr cie. Nawet bardzo nalegała, żebym go przyjął, i nie chci w zamian nawet jednego piastra. Widząc, że kobieta cz wyraźnie się boi, zacząłem zadawać jej najróżniejsze p nia, aż w końcu załamała się i powiedziała, że „iad zwoi ciąży przekleństwo, które zagraża jej rodzinie i tak j pozostanie, dopóki zwój nie wróci tam, gdzie jego miejsc Nie miałem nic do stracenia, mogłem zyskać interesując podróbkę, a jeszcze w dodatku uspokoić starowinę, więc wziąłem od niej zwój, a ona natychmiast zniknęła w ciemnościach. - Paul Jelks urwał i dopił herbatę. - Trochę podobnie jak w przypadku tabliczek z Tel el Amarny, nie sądzi pan?

- Proszę mówić dalej - ponaglił go Ahmed.

- Jak już mówiłem, przyjechałem tu z niewielką ekipą i miałem zamiar skopiować jedynie trochę tekstów ze ścian grobowców, więc przez parę dni w ogóle nie interesowałem się tym dziwnym upominkiem. Pewnej nocy, kiedy wszyscy już spali, wyjąłem ten przeklęty zwój i dokładnie go obejrzałem. Przeżyłem prawdziwy szok, bo okazało się, że jest autentyczny. Badałem go godzinami. Potem wysłałem kawałek zwoju do laboratorium w Londynie, żeby określić jego wiek. Eksperci ocenili, że zarówno skóra, jak i atrament pochodzą sprzed około trzech tysięcy lat. - Znowu przerwał i otarł czoło. W namiocie robiło się coraz bardziej gorąco. - Nie muszę chyba dodawać, że przeżyłem wstrząs. Sam pan wie, jak niewiele jest takich zwojów i jak rzadko udawało się je odkryć, a ten położono mi po prostu na progu. Tekst zachował się wspaniale. Z łatwością możn było odczytać, że są to notatki architekta, który zamierza zbudować grobowiec królewski.

- Czy ma pan to jeszcze?

- Tak, zaraz państwu pokażę.

Psy i szakale

pr0Szę kontynuować opowieść.

I Naturalnie przetłumaczyłem cały tekst i chyba wyob-.^ją sobie państwo, jak bardzo byłem poruszony, kiedy fa zorientowałem, co czytam. W tekście odnalazłem nie ttlko plany grobowca, ale również informację na temat jego i ^jozenia. Wiedziałem, że w tamtym rejonie nigdy nie [ r0wadzono wykopalisk, a ponadto zwój okazał się auten-tyczny, więc postanowiłem zrobić śmiały eksperyment. Wziąłem ze sobą Marka i jednego z Arabów. Kopaliśmy w nocy, tak żeby nikt nas nie zobaczył, trzymając się oczywiście ściśle wskazówek zawartych w planach. Wszyscy patrzyliśmy na niego wyczekująco.

- I co?

- Jeszcze przed świtem odkryliśmy kamienny stopień, panie Rasheed, jest pan w stanie docenić rangę tego wydarzenia? Przecież szansę na zdobycie takiego papirusu są jak jeden do miliona, a jednak mi się to udało. Nie wiadomo skąd go wzięła rodzina tej kobiety. Ale jakie to ma znaczenie? Na pewno był u nich od pokoleń, może nawet całe wieki. Schowali go dobrze gdzieś pod podłogą glinianej chaty, bo myśleli, że to jakiś magiczny talizman. A potem zaczynają chorować. Oczywiście winią za to kawałek koziej skóry. Dochodzą do wniosku, że najlepiej będzie oddać go cudzoziemcowi, który okrada grobowce, więc będzie wiedział, gdzie go położyć. Cudzoziemcowi, na którego może spaść przekleństwo, ale ich to już nie interesuje.

Nalał sobie jeszcze jedną filiżankę herbaty i wypił ją duszkiem.

I - Wtedy posłałem po Wilbura. Potrzebna mi była zarówno jego pomoc, jak i fundusze. Zatrudniliśmy więcej ludzi. Można im ufać, szczególnie w sytuacjach, gdy w grę wcho-jdzą pieniądze. Takie pieniądze.

- Czy to, co odnalazł pan w grobowcu, jest naprawdę cenne, doktorze?

Pochylił się i szepnął:

- Cenniejsze niż skarb Tutanchamona. Ahmed przymknął oczy.

234

235

Barbara Wood

- Chwała Allachowi!

- Potem spotkałem w

z grupą. Boże, zakochałem się w niej natychmiast. złem ją tutaj, a ona zdecydowała się zostać.

Luksorze Adelę. Podróżow się w niej natychmiast P^

ywiś

wkrótce powiedziałem jej o grobowcu i zrobiło to na r/ wielkie wrażenie.

- Tak, to cała Adela.

- Przykro mi, Lidio, że jej tu nie ma. Przyjechałaś z tak daleka...

Opowiedziałam mu, ile trudu kosztowało mnie odnalezienie siostry. Wspomniałam o Rzymie i Kairze, ale nie mówiłam nic o Treadwellu i Rossiterze, bo nie wiedziałam ile mogę mu zdradzić.

- Tak, miała pani trochę kłopotów. Przykro mi, że Adela nie czekała na panią w Rzymie, zwłaszcza że przecież wysłała szakala i telefonowała do pani.

- Czy ona mieszkała w Residence Pałace, doktorze?

- Proszę mówić mi po imieniu, bo wkrótce będziemy spowinowaceni. Tak, mieszkała w Residence Pałace, ale zameldowała się tam pod innym nazwiskiem, w razie gdyby ktoś ją śledził.

- A więc dlatego nie figurowała w rejestrach. Tak samo było w Shepheard's, prawda? Wszystko jasne.

Doszłam również do wniosku, że Rossiter podsłuchiwał nasze rozmowy i zaaranżował wszystko tak, że telefony przyjmował jeden z jego ludzi.

- Proszę mi powiedzieć, w jaki sposób zaplątał się pan w aferę z Rossiterem - powiedział Ahmed.

- Miałem pecha. Wilbur i ja chcieliśmy sprzedać tylko parę rzeczy z grobowca, żeby jakoś pokryć koszty wyprawy. Potem zamierzaliśmy złożyć podanie o zgodę na wykopaliska i udawać, że znaleźliśmy grobowiec dopiero po otrzy maniu zezwolenia. Tak, jak pan tu ujął, panie Rasheed, wiemy, co to jest etyka zawodowa. Jesteśmy egiptologafl

i nie interesuje nas wartość pieniężna skarbów, ale racz znaczenie grobowca dla historii. Kiedy zwierzyłem sK Adeli ze swoich planów, powiedziała, że znajdzie kupa

236

Psy i szakale

a jest niewinna. Naprawdę. Proszę mi wierzyć. Gdybym ógł przewidzieć... Wydawało mi się, że traktuje całą tę historię jak świetną zabawę. Uważałem, że nie robimy nic jego. Poprosiłem Adelę, żeby pojechała do Kairu i dyskretnie poszukała kupca na kilka przedmiotów, pod żadnym pozorem nie wspominając o grobowcu. Jednak Adela nie zawsze stąpa mocno po ziemi i nie zawsze potrafi postępować pragmatycznie. Prawdopodobnie ktoś w Khan-el-Khalil podpowiedział jej, żeby spotkała się w Rzymie i johnem Treadwellem, bo on da dobrą cenę. Adela była bardzo zadowolona z siebie. Uważała, że robi świetny interes, i wpadła w ten sposób w sieci Rossitera. John Tread-well na początku był bardzo miły, ale kiedy Adela nie chciała mu podać żadnych dodatkowych informacji, stał się natrętny i nieprzyjemny. Wyrwało się jej coś na temat grobowca i wtedy właśnie zaczęła się ta cała afera. Rossiter wywiózł ją z Rzymu i zabrał do willi na przedmieściach Neapolu, gdzie usiłował wyciągnąć z niej dane na temat położenia grobowca, a gdy mu się to nie udało, zagroził, że wypuści ją na wolność dopiero wtedy, kiedy otrzyma okup w postaci znalezionych skarbów. Dałbym mu je z całą pewnością. Adela jednak wykazała przytomność umysłu i uciekła do Rzymu, gdzie odnalazł ją Mark Spencer, którego po nią wysłałem, i razem wrócili do Kairu. Chciała zaczekać tam na pana, ale potem spotkała Rossitera w Hil-tonie i przestraszyła się. Wiedziała, że pan ją tutaj znajdzie.

- Niestety - powiedział Ahmed - Rossiter również się tego domyślał.

- Naprawdę nie chciałem, żeby zrobiła się z tego taka afera. Na początku wszystko wyglądało zupełnie niewinnie.

- Ale teraz zrobiło się niebezpiecznie, panie Jelks. Zamordowano człowieka...

- Co?

- Johna Treadwella, parę dni temu.

- Ale dlaczego?

- Nie wiadomo. Nastąpiło pewnie jakieś nieporozumienie, doszło do sprzeczki... A może Treadwell postanowił

237

Barbara Wood

działać na własną rękę. Nigdy się tego nie dowiemy ,4 teraz naprawdę sytuacja wygląda nieciekawie. Powiej \ bym groźnie.

Obserwowałam go uważnie. Kiedy odwrócił głowę i SD rżał na mnie, zapytałam cicho:

- Skąd wiesz, że Rossiter jest tutaj? Miał nieprzenikniony wyraz twarzy.

- Panno Harris...

- A jakie to ma znaczenie? - zapytał Paul. - Jeśli ten złodziej naprawdę się tu kręci, pilnujmy grobowca. Mam nadzieję, że nie sfuszerowałem największego odkrycia w historii archeologii.

Wstał raptownie, a Ames razem z nim.

- r&fprawdę się cieszę, że już jest po wszystkim. Nie jestem stworzony do takich rzeczy. Panie Rasheed, czy chce pan teraz zobaczyć grobowiec?

- Oczywiście. Dziękuję bardzo.

Podniosłam się z krzesła i wydawało mi się, że śnię. Było duszno i ciemnawo. Kiedy Ahmed dotknął mojego ramienia, odskoczyłam.

Coś mi się w tym wszystkim nie podobało. Coś było nie tak

Dolina Krdldw to najbardziej legendarne miejsce na

ziemi - powiedział Paul Jelks, kiedy tłukliśmy się landro-

werem po zakurzonych drogach. Prowadził Mark, ofcok

niego siedział Paul. Ja zajęłam miejsce z tyłu miedzy Ame-

sem i Ahmedem. W ustach miałam pełno piasku. - Od

wieków ludzie opowiadają sobie najrozmaitsze historie na

jej temat. Grecy i Rzymianie robili tu pierwsze zapiski n

ścianach, a średniowieczni mnisi mieszkali w grobowcach.

W epoce oświecenia zaczęli tu przyjeżdżać filozofowie,

a archeologowie wiktoriańscy uważali to miejsce za swój

Disneyland. Największych odkryć dokonano jednak

w dwudziestym wieku i sądzę, że na tym nie koniec.

Zamknęłam oczy i zakasłałam. Wszyscy cuchnęliśmy P° tem. Ja chciałam wprawdzie zostać w obozie i zaczekać na Adelę, ale Ahmed uważał, że lepiej będzie, jeśli pojada

238

Psy i szakale em ze wszystkimi. Nie byłam tym szczególnie zachwyco-

nal przez wiele tysięcy lat Egipcjanie budowali grobowce, tuż nad nimi, albo w niewielkiej odległości od nich, Mawiali kaplice pogrzebowe tak, by dusza zmarłego mogła sic do nich z łatwością dostać. Dzięki kaplicom można było łatwiej zlokalizować grobowiec. Ponieważ kaplice zawsze znajdowały się w pobliżu grobowca, można go było z łatwością, odnaleźć i obrabować. Za czasów osiemnastej dynastii zrezygnowano jednak z tego obyczaju. Od tamtej pory wszystkie grobowce wykopywano po tej stronie góry, a nie po wschodniej, czyli tam, gdzie odnaleziono Hatshephuta oraz Ramasseum. Nie budowano już kaplic. Dlatego też trudniej jest znaleźć grobowce.

Nie wiem, dla kogo właściwie przeznaczony był ten wykład, bo Mark Spencer, Wilbur Ames i Ahmed Rasheed doskonale to wszystko wiedzieli, a ja nie słuchałam. Jednak Jelks kontynuował.

- Niestety, nic to nie dało. Skomplikowane labirynty i pułapki nie powstrzymały złodziei, którzy nadal ogołacali grobowce, więc gdy wygasła dwudziesta dynastia, przestano w ogóle chować tu faraonów. W Dolinie Królów jest wiele grobowców, ale wszystkie obrabowano. Wszystkie, z wyjątkiem grobu Tutanchamona i tego, który ja znalazłem.

Wiatr unosił jego głos, a ja nie wiedziałam, czy jeszcze coś mówi czy nie. I nie obchodziło mnie to. Wkraczaliśmy w strefę bez wieku, gdzie czas już dawno się zatrzymał, gdzie wczoraj jest dniem dzisiejszym, a dzień dzisiejszy staje się jutrem. W powietrzu roiło się od much. Były hałaśliwe, grube i natrętne. Pył dokuczał nam niemiłosiernie, a upał stawał się coraz bardziej dotkliwy. Gdy landro-wer zaczął się wspinać po stromej ścieżce, myślałam, że zacznę krzyczeć.

- Oczywiście, panie Rasheed - rzucił Paul przez ramię - to moja pierwsza wizyta tutaj za dnia. Zwykle pracowaliśmy w nocy.

239

Barbara Wood

Nie miałam pojęcia, dokąd jedziemy, ale chciałam z k ta podróż już dobiegła końca. Kiedy się odwróciłam strzegłam, że oddalamy się od Doliny, a małe czarne otw° ry, czyli wejścia do grobowców, znikają nam z oczu.

- To wzniesienie w kształcie piramidy to najwyższ szczyt w okolicy. Nazywany jest Szczytem Zachodnim. Lu dzie wierzą, ze mieszkała tu straszna bogini pod postacią węża. Nazywała się Meres-ger czy też „kochanka ciszy" Wszystkie te wzgórza mają mistyczne znaczenie.

Mnie wydawały się wieczne i jałowe. Nigdzie nic nie rosło. Były tylko zwały kamieni na tle pionowych nagich skał pod rozpalonym słońcem pustyni. Kiedy samochód podskoczył na kamieniu i zaczął staczać się w dół, krzyknęłam ze strachu.

- To bardzo nierówny, dziki teren i prawdopodobnie dlatego Król Tetef wybrał go na miejsce swojego pochówku. Nie ma tu ani wyschniętych koryt rzecznych, ani przełęczy górskich. Trzeba świetnie znać się na wspinaczce i mieć niespożyte siły, żeby się tu dostać. Nie wiem, w jaki sposób im się to udało.

- I w jaki sposób udało im się zbudować piramidy -dokończył Mark.

- Tak. Egipcjanie to bardzo pomysłowy naród. Kiedy zaś chodziło o życie pozagrobowe, stać ich było na każde poświęcenie. Najważniejsze było ukrycie grobu. Grób Tutanchamo-na, tak wspaniale ukryty pod grobowcem innego króla, został mimo wszystko odnaleziony. Ale nikt nie natrafił na mój grobowiec, grobowiec króla Tetefa. Dlatego też jako jeden z nielicznych nie został obrabowany przez te hieny. Króla i jego skarbów w najmniejszym stopniu nie naruszono.

Jechaliśmy przez wąski przesmyk, niewiele szerszy niż samochód, i nagle samochód się zatrzymał.

- To znaczy, że zwłoki króla nadal znajdują się w grobowcu? - zapytałam.

- Tak. Przez parę tygodni szukaliśmy drzwi do komór grobowej, ale wreszcie kilka dni temu znaleźliśmy J# ciało.

240

Psy i szakale

Trudno było poruszać się po tym terenie. Byliśmy zaminowani w wąwozie pomiędzy dwoma wzgórzami, a przed nami wyrastała spadzista ściana piasku. Nie mogłam sobie wyobrazić, że komukolwiek udało się odnaleźć wejście.

_ a jednak znaleźliśmy ten grobowiec - powiedział Paul, jakby czytał w moich myślach. - Korzystając z instrukcji na zwoju kopaliśmy w ściśle określonym miejscu.

- A więc gdzie on jest? - spytałam, mrużąc oczy, bo słońce paliło mocno.

- Chodźmy tędy.

Wlekliśmy się pojedynczo za Jelksem, brnąc po kostki w piasku, który wsypywał się nam do butów. Paul dotarł do ściany piasku, opadł nagle na kolana i zaczął grzebać w ziemi jak piesek. Już po chwili odsłonił szerokie drewniane drzwi, wspaniale ukryte pod piaskiem, zupełnie niewidoczne nawet z bliska. Podniósł te prowizoryczne drzwi zbite z drewnianych krat i zobaczyliśmy schody prowadzące w głąb wzniesienia.

- Uważaj, Lidio. Stopnie są bardzo nierówne. Zaraz wezmę latarkę.

Schodziliśmy w dół we trójkę, wyprzedzając Marka i doktora Amesa. Ogarnęło mnie dziwne uczucie.

- Niech pan się dobrze przyjrzy, panie Rasheed, bo patrzy pan na coś, czego od tysięcy lat nie oglądały ludzkie oczy. W przeciwieństwie do grobowca Tutanchamona, który nosił wyraźne ślady włamania, ten grobowiec pozostał nietknięty i wygląda tak samo jak tego dnia, kiedy kapłani go zapieczętowali.

- Nigdy bym się nie spodziewał - zaczął Ahmed, ale nie dokończył.

W przedsionku powitał nas obrzydliwy odór. Światło latarki Paula prześlizgiwało się po ścianach i naszym oczom ukazywały się tajemnicze napisy i malowidła przedstawiające jakieś dziwne stwory. Głos Jelksa niosło echo.

- Oczywiście nie jest tu czysto. Nie mogliśmy postępować tak, jak byśmy chcieli, bo nie mieliśmy zgody na Prowadzenie wykopalisk. Wszystkie brudy wyrzuciliśmy na

241

Barbara Wood

zewnątrz i służyły nam od tej pory jako kamuflaż. Teraz« przekonacie, że projekt jest bardzo prosty. Tetef był p/ konany, że nikt nie znajdzie jego grobowca, a więc nie ka I instalować tu żadnych zapadni i pułapek, takich, j^-często spotykamy w innych grobowcach. Uważał zapewn * że jeśli grobowce są dobrze ukryte, niepotrzebne będ żadne straszne zasadzki, i zrobił całkiem inny plan, udowadniając jednocześnie swoim przodkom, że się mylili i okazało się, że miał rację.

Szliśmy dalej opadającym w dół korytarzem, który prowadził w nie kończącą się ciemność. Mniej więcej w połowie drogi Jelks zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać.

- Czy ktoś mnie wołał? - zapytał nagle

- Nie.

- Zabawne. Mógłbym przysiąc, że... - Wręczył Ahmedowi latarkę. - Proszę ją wziąć i iść dalej. Wrócę i zobaczę, o co im chodzi. Zaraz wracam - rzucił i pobiegł z powrotem.

Spojrzałam w ciemności na Ahmeda. Jego twarz oświetlało zaledwie skąpe światło latarki. Stał blisko mnie i oddychał spokojnie.

- Idź przodem, Lidio.

Weszliśmy do drugiego pomieszczenia, pełnego zadziwiających skarbów. Wszystkie stanowiły prywatną własność bogów i wyglądały tak samo jak te, które widziałam w książce u doktora Kellermana. Słupy baldachimów w kształcie lwów, zwoje jedwabiu, słoje z cudownymi pach-nidłami, hebanowe szkatułki ze wspaniałą biżuterią, mumia kota. Trudno mi było uwierzyć, że naprawdę oglądam na własne oczy te wszystkie wspaniałości.

- Lidio, spójrz! - zawołał nagle Ahmed. Odwróciłam się. Snop światła z jego latarki padł właśnie

na kwadratowe brązowe pudełko z dziurkami, w którym znajdował się zestaw pionków do gry.

- Stąd pochodzi mój szakal! To część tego zestawu! -Popatrzyłam w dół i przyjrzałam się im uważnie, a potem uśmiechnęłam się do Ahmeda. Jego twarz była ukryta w ciemnościach.

242

Psy i szakale

„ Chciałabyś zobaczyć króla?

^ co takiego? - Zamarłam w bezruchu. W powietrzu nosił się obrzydliwy odór, wyraźnie brakowało tlenu. -jłie, nie sądzę.

- Chyba nie boisz się mumii, co? - Wziął mnie za rękę. _ Oczywiście, że nie.

- On jest tutaj. Niewielu ludzi może poszczycić się tym, 2e dane im było obejrzeć władcę z bliska. Czy złożymy wizytę człowiekowi, który dał ci szakala?

Stąpaliśmy ostrożnie wśród kruchych skarbów i doszliśmy do innych drzwi. Były wąskie, wbudowane w ścianę co najmniej półtorametrowej grubości. Tuż obok drzwi leżał duży, wyszczerbiony kamień. Na podłodze poniewierał się metalowy drąg.

- Nie ruszaj tego kamienia, Lidio, bo jest połączony z zapadką, która potem wyrzuci go z powrotem na miejsce. Idź pierwsza.

Podążałam ufnie za snopem światła latarki, który rozpraszał teraz ciemności wnętrza. Zobaczyłam granitowy sarkofag i spytałam:

- Co to jest?

W tej samej chwili światło nagle zgasło i usłyszałam chrobot.

Kiedy się obejrzałam, nie widziałam już drzwi. Nie widziałam też ściany ani nawet własnej dłoni, którą przybliżyłam do oczu.

Ahmed przetoczył kamień z powrotem na miejsce.

Naczekaj chwilę - powiedziałam niemądrze i zaczęłam nasłuchiwać. - Przestań! Przecież to niemożliwe! - Wyciągnęłam ręce przed siebie i popchnęłam kamień. Oczywiście nawet nie drgnął. - Ahmedzie? Ahmedzie?

Przycisnęłam twarz do chropowatej ściany.

- Niech mnie ktoś stąd wypuści! - krzyknęłam, jak mogłam najgłośniej, ale wiedziałam, że to się na nic nie zda. Drzwi były tak grube, że nie mogło się przez nie przedostać ani światło, ani jakikolwiek dźwięk, ani powietrze.

243

Barbara Wood

- Powietrze!

Odwróciłam się i przylgnęłam płasko do ściany, otw rzyłam oczy najszerzej jak mogłam, ale i tak nic nie widz°^ łam. Ciemność oślepiła mnie zupełnie. Nigdy nie sądziłam że gdziekolwiek może być aż tak ciemno. Wszystko wokół stało się nagle tak przerażające, że nie mogłam tego wytrzy mać.

- Boże - szeptałam. - Boże, nie.

Potem opadłam na podłogę i podwinęłam pod siebie stopy. Starałam się nie płakać, ale łzy same napływały mi do oczu i rozszlochałam się na dobre. Wiedziałam, że muszę oszczędzać tlen, więc starałam się jakoś powstrzymać, ale nie mogłam.

Myślałam tylko o jednym: Ahmed Rasheed uwięził mnie w krypcie.

Po jakimś czasie przestałam płakać i teraz w miejsce smutku, pojawił się gniew. A więc jednak Rasheed współpracował z Rossiterem! Może nawet nie był urzędnikiem rządowym, albo się pod kogoś podszył. A co się stało z Ade-lą? Czyżby on i grubas „zaopiekowali się" nią zeszłej nocy?

Najróżniejsze okrzyki same cisnęły mi się na usta. Dwa razy pozwoliłam wystrychnąć się na dudka. A teraz tak łatwo, tak głupio dałam się złapać w tę pułapkę.

- Ale w jaki sposób Ahmed zamierza wytłumaczyć to wszystko Jelks owi?

Paul Jelks. Wpatrzyłam się w ciemność. Jego słowa dźwięczały mi w uszach: „Przez wiele tygodni usiłowaliśmy otworzyć te drzwi".

- Ale ja nie mam tyle czasu - powiedziałam na głos. -Mam zaledwie parę godzin.

Wreszcie zamilkłam i spróbowałam zebrać myśli. Postąpiłam jak skończona idiotka przyznając się Ahmedowi, że nikt nie ma pojęcia, gdzie jestem, nawet doktor Kellernian. A Paul Jelks boi się więzienia, więc zgodzi się na wszystko.

Byłam zła. I przerażona. Ciemność przytłaczała mnie i dusiła jak gruba kołdra. Przerażała mnie. Byłam zupełnie sama w grobowcu faraona.

Psy i szakale

Ależ nie, nie całkiem sama. Przecież miałam towarzystw0-pył ze mną król Tetef.

Kiedy się ocknęłam, nie wiedziałam, na jak długo zemdlałam, ale byłam pewna, że coraz trudniej mi będzie zachować przytomność. Tlenu było coraz mniej. Napad wściekłości wyczerpał mnie i zasłabłam, ale teraz, jeśli miałam w ogóle zamiar pozostać przy życiu, musiałam zachować spokój i oddychać jak najoszczędniej.

Pomyślałam o kimś, kogo podobnie jak mnie uwięziona w tej pułapce i nie mogła się z niej wydostać. Myślałam o królu Tetefie, który leżał o parę metrów ode mnie. Jego pomarszczone ciało, pogrążone w głębokim, niczym nie zakłóconym przez tyle wieków śnie, spoczywało w milczeniu tak blisko, a jednak nie mogłam go zobaczyć. Może król był na mnie zły za to najście? Może urągało to jego przekonaniom o nietykalności komory grobowej? Jakie sankcje może zastosować wobec mnie mityczny stary faraon, tak brutalnie wyrwany ze spokojnego królestwa zmarłych; w jaki sposób ukarze mnie za zbrodnie, których nigdy nie popełniłam?

Och Lidio - upominałam się w duchu. Weź się w garść.

Łzy znowu napłynęły mi do oczu, ale rozpaczliwie usiłowałam je powstrzymać. Wiedziałam, co tak strasznie mnie teraz denerwuje. Nie załamywało mnie to, że jestem uwięziona w tym grobowcu, ale fakt, że to Ahmed mnie tu zamknął.

Mówi się, że przed śmiercią całe życie staje człowiekowi przed oczami. Teraz już wiem, skąd się bierze taki pogląd, bo gdy moje płuca rozpaczliwie usiłowały chwytać powietrze, a całe ciało słabło, bo zaczynałam się dusić, pomyślałam o swoim dotychczasowym życiu i zastanawiłam się nad tym nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności, który sprawił, że właśnie wybiła moja ostatnia godzina.

Oddana pracy i ludziom pielęgniarka nigdy nie kochała żadnego mężczyzny Przepełniona goryczą z powodu śmier-

244

245

Barbara Wood

ci rodziców i brata, odtrąciłam nawet pozostałą przy gy • siostrę, zamykając serce przed światem pełnym milo'1U i obietnic. Doktorowi Kellermanowi nigdy nie udało s odnaleźć klucza, John Treadwell uchylił drzwi, ale dopięć ten cudzoziemiec o dziwnych, wspaniałych oczach otworzył je na całą szerokość. A teraz mnie zdradził.

Wie wiedziałam, czy mam otwarte czy zamknięte oczy bo wszystko i tak wyglądało jednakowo. Leżałam na plecach i myślałam o biednym, starym Tetefie, który leżał w swoim sarkofagu. Cóż, udawało mu się ukryć przed hienami cmentarnymi przez tyle tysięcy lat, ale teraz już mu się nie uda. W końcu go znaleźli i ograbili z nieśmiertelności.

Ale nie... to nieprawda. Dzięki pracy takich ludzi jak Jelks imiona i historie faraonów odradzają się na nowo i poznaje je cały świat. Będą istnieć w pamięci żyjących, a to jest dopiero prawdziwa nieśmiertelność.

Mój filozoficzny nastrój prysł, ponieważ czułam, jak gaśnie we mnie życie. Wiedziałam, że niedługo umrę, i - co zakrawało na ironię - właściwie tylko z jednego powodu żałowałam, że umieram. Wszystko nagle zrozumiałam.

Przez ostatnie kilka dni myślałam bez przerwy o swoich dwóch miłościach: do doktora Kellermana i Ahmeda Ra-sheeda. Były zupełnie różne, a ja nie wiedziałam, którą mam wybrać. Bo wybrać musiałam.

W ciągu tych kilku ostatnich minut życia, kiedy oscylowałam na granicy ostatecznego zapomnienia, wszystko stało się nagle zupełnie jasne. Nic nie mogło zmienić mojego zdania i zachwiać decyzji. Wystarczyło mi tylko zajrzeć w głąb serca, a już wiedziałam, którego z tych mężczyzn bardziej nie chcę opuszczać, a to oznaczało, że jego właśnie bym wybrała, gdybym mogła pozostać przy życiu.

Spróbowałam głębiej odetchnąć, kiedy wyobraziłam sobie, że stoi tuż przede mną, i zdobyłam się na uśmiech. Oczywiście odkrycie, którą z tych dwóch miłości bym wy-

246

Psy i szakale

nie mogło mi teraz w niczym pomóc, ałe ta miłość is I w ostatnich sekundach życia myślałam tylko

0 tym mężczyźnie.

jakiś nagły dźwięk wyrwał mnie z odrętwienia. Przez głowę przemknęła mi obłąkana myśl, że to przyszedł właśnie po mnie duch Tetefa. Usłyszałam kolejny dźwięk. I jeszcze jeden. Brzęk. Drapanie. Szuranie.

Ktoś chciał się dostać do środka.

Chciałam zawołać, ale nie miałam siły Leżałam bezwładnie jak szmaciana lalka, a dźwięki stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Nagle zobaczyłam, że do wewnątrz wpada cienki strumień światła. Usłyszałam głosy. Potem wielki trzask. Na podłogę posypał się grad kamieni. Jeszcze więcej światła...

Ktoś był tuż przy mnie, klęczał i usiłował wziąć mnie w ramiona.

- Lidio - powiedział cicho.

- No, ruszmy się - powiedział Paul Jełks. - Trzeba ją stąd wydostać. Potrzebuje powietrza.

Potem poczułam, jak unoszą mnie czyjeś silne ramiona i znalazłam się w przyległym pomieszczeniu. Pachniało tam dymem, który powstał podczas wybuchu. Szybko znalazłam się na powietrzu. Światło kłuło mnie w oczy. Słońce. I powiew wiatru na twarzy.

- Chwała Allachowi! Żyjesz!

- Jak długo...

- Byłaś tam trzy godziny, Lidio.

- Trzy...

Zmrużyłam oczy i przysłoniłam je dłonią. Ahmed położył mnie ostrożnie na ziemi i poczułam, że wracam do życia. Paul Jelks również znalazł się przy mnie.

- Biedactwo. Strasznie dużo pani wycierpiała. Ale już dobrze. Zabierzemy teraz panią do obozu.

Odsłoniłam oczy i dostrzegłam, że Ahmed uważnie mi się przygląda.

- Co tam się stało? Drzwi... - spytałam.

- To się stało, że pojawił się Rossiter.

247

Barbara Wood

- Rossiter!

- Szedł tu za nami, a jego ludzie trzymali Marka i cto ra Amesa na muszce. Potem kazał im wywołać Paula n zewnątrz. Kiedy weszliśmy do grobowca, zatrzasnął za tobą drzwi, a mnie wbił lufę pod żebra.

- Zabierzmy ją do obozu - powtórzył Jelks. - Przeżyła okropny szok.

- Czuję się dobrze.

W drodze do samochodu Ahmed obejmował mnie mocno, a potem pomógł mi wsiąść na tylne siedzenie. Kiedy jechaliśmy niemrawo pod górę, dostrzegłam trzech mężczyzn w mundurach, pilnujących wejścia do grobowca.

- Kto to jest? - spytałam przerażona. -1 w jaki sposób... Ahmed zaśmiał się cicho i spojrzał na mnie czule.

- Uratował nas Karl Schweitzer.

- Co takiego?

- Mylnie go oceniłaś, Lidio, a ja dopiero wczoraj wieczorem dowiedziałem się, kim on jest naprawdę. On wcale nie szukał Paula Jelksa, tylko Rossitera.

- Nie rozumiem.

- Karl Schweitzer pracuje dla muzeum w Berlinie Zachodnim i szuka Rossitera już od wielu miesięcy w związku z kradzieżą pewnych cennych dzieł sztuki. Myślał, że pracujesz dla Rossitera, bo podróżowałaś w towarzystwie Joh-na Treadwella, który był jego człowiekiem.

- Co za historia! Mam nadzieję, że nie będę miała żadnych kłopotów. Przecież go zraniłam.

Ahmed uśmiechnął się.

- Schweitzer był równie zdziwiony jak ty, kiedy spotkaliście się u Khouriego. Rozmawiał właśnie ze sprzedawcą, żeby zdobyć jakiekolwiek informacje na temat Rossitera i jego obecnego miejsca pobytu, kiedy nagle pojawiłaś się ty. To go naprawdę zaskoczyło. No bo jeśli pracujesz dla Rossitera, a on tak właśnie myślał, to po co chodzisz po sklepach i próbujesz sprzedać szakala? Uważał, że to kompletnie nie ma sensu, ale i tak postanowił cię aresztować.

- Ale zabił przecież Treadwella.

Psy i szakale

- Nie, to nie on. Kiedy się z nim rozstał, John Treadwell jeszcze żył.

- Minęłam się z Rossiterem o parę sekund.

_ A w Złotym Domu rzeczywiście cię śledził, ale to nie on cię uderzył. Zrobił to jeden z ludzi Rossitera.

- Nie wierzę.

- Zapewniam cię, że to prawda. Kiedy rozmawiałem z nim zeszłej nocy, pokazał mi...

- Zeszłej nocy! Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

- Nie pytałaś.

Patrzyłam na niego ze zdumieniem, a potem nagle poczułam, że jestem zmęczona, i poszukałam oparcia na jego ramieniu. Samochód kołysał łagodnie i powoli ogarniał mnie spokój. Oparłam głowę o ramię Ahmeda i przymknęłam na chwilę oczy. Kiedy ujął mnie dłonią pod brodę i zaczął całować, wydawało mi się to takie naturalne. Objęłam go za szyję i oddałam mu pocałunek, zapominając o innych siedzących w samochodzie ludziach. Przytulił m-nie mocno, jakby nigdy nie zamierzał wypuścić mnie z objęć, a kiedy wtuliłam mu głowę w szyję, poczułam, że auto powoli się zatrzymuje. Przypomniałam sobie odkrycie, jakiego dokonałam parę sekund przedtem moim wybawieniem. I decyzję, jaka podjęłam.

Podniosłam głowę i wyjrzałam przez okno. Poprzez chmurę osiadającego na ziemi pyłu zobaczyłam obozowisko Paula Jelksa i dojrzałam sylwetki kilku mężczyzn. Większość z nich nosiła mundury.

Ahmed pomógł mi wysiąść z samochodu. Zeskoczyłam na piasek i usiłowałam zachować równowagę. Patrzyłam na mężczyzn stojących w odległości paru metrów ode mnie. Dwaj z nich odegrali główną rolę w koszmarze, jaki ostatnio przeżyłam.

Pierwszym był Rossiter, który wyglądał tylko trochę inaczej niż amerykański turysta na Mousky, a tym drugim - Karl Schweitzer. Kiedy spojrzałam na jego obandażowane ramię i podtrzymujący je temblak, o mało nie wybuch-nęłam histerycznym śmiechem.

248

249

Barbara Wood

Podeszłam do nich; Ahmed szepnął coś do jedne-go z umundurowanych policjantów. Policjant skinął głowa Padały na nas długie popołudniowe cienie, zaschło nam w ustach, a nasze ubrania pokrywał pył. Zastanawiałam się, co się właściwie mówi w takich sytuacjach.

Nie mogłam jednak dłużej o tym myśleć, ponieważ usłyszałam chrzęst opon na piasku i odwróciłam się. Tuż obok nas zatrzymał się landrower, a w środku siedziało czworo ludzi.

Nagle zrozumiałam, kto to może być, i poczułam, że ogarnia mnie podniecenie. Zrobiłam krok w stronę samochodu i wstrzymałam oddech. Otworzyły się drzwi i z auta wysiedli dwaj mężczyźni w mundurach i młoda kobieta w stroju khaki. Przebiegła wzrokiem twarze wszystkich zebranych, wypatrzyła mnie, wykrzyknęła: „Liddie!" i zaczęła biec w moim kierunku.

Padłyśmy sobie w ramiona, bełkocząc coś bez ładu i składu, a w oczach kręciły nam się łzy. Potem Adela, wciąż trzymając mi ręce na ramionach, odsunęła mnie lekko, żeby mi się przyjrzeć, i zaczęła rozpływać się w uśmiechach.

- Och Liddie., Liddie - powtarzała bez końca, kręcąc głową. - Kto by pomyślał? Ty tutaj, w samym środku pustyni? O Boże!

Uśmiechnęłam się do niej i otarłam oczy. Szok, jakiego doznałam na jej widok po tylu latach rozłąki, mijał; zaczęłam bacznie przyglądać się siostrze. W pierwszej chwili nie zauważyłam, jak bardzo się zmieniła. Ale teraz, gdy stałyśmy tak blisko siebie, a zachodzące słońce rzucało ciemną poświatę na nasze twarze, stwierdziłam z niepokojem, że moja siostra zmieniła się bardzo od czasu, kiedy widziałam ją po raz ostatni. Miała zmarszczki wokół ust i podkrążone oczy. Jej policzki były wyraźnie zapadnięte, a włosy związała w byle jaki węzeł. Nie, to nie tylko te cztery lata tak ją zmieniły. Twarz Adeli zdradzała bowiem nie tylko wiek. Pojawił się na niej wyraz surowości, a w oczach i wokół ust pierwsze oznaki rodzącego się w niej okrucieństwa.

250

Psy i szakale

patrzyłam na nią i uśmiech zamarł mi na twarzy; Adela odrzuciła głowę do tyłu i spojrzała na zebranych. Dostrzegłam, że wzrok jej pada na kogoś, kto stoi za mną i usłyszałam glos siostry:

- Cześć, Arnold.

Ahmed powiedział z kolei coś do policjanta, który siedział za kierownicą landrowera Adeli. Zamienili ze sobą parę zdań, a wtedy Ahmed odwrócił się do mnie i powiedział:

- Zatrzymali twoją siostrę na lotnisku. Chciała opuścić Luksor.

- Opuścić Luksor - powtórzyłam za nim jak echo. Adela uśmiechnęła się krzywo do Ahmeda.

- Parę dni temu zauważyłam, że pańscy agenci robią mi zdjęcia. Wiedziałam, że pan już depcze mi po piętach i szuka mnie policja. Wczoraj wieczorem pojechałam do Luksoru pod pretekstem spędzenia nocy w hotelu i kiedy tam byłam, rozejrzałam się trochę. Jak zobaczyłam tego grubasa - wskazała głową Schweitzera - zrozumiałam, że na mnie już pora.

- A dokąd się wybierałaś? - zapytałam, czując zupełny mętlik w głowie.

- Dokądkolwiek, droga siostrzyczko, jak najdalej od tego przeklętego kraju.

Byłam zupełnie oszołomiona. Czy to naprawdę była moja siostra, Adela? Jak mogła się tak zmienić? A co ważniejsze, jaka była tego przyczyna?

- Proszę nam powiedzieć, dlaczego pani chciała wyjechać z Luksoru? - zapytał Ahmed spokojnym, cichym głosem.

Adela popatrzyła na niego, potem na mnie, następnie na Paula Jelksa i Schweitzera, a w końcu na Rossitera. Zerkała na nas szybko, niespokojnie, z wyrachowaniem. Wiatr sypał nam piasek w twarze i gwizdał tak, jak już od wieków nad pustynią. Miałam wrażenie, że w jego wyciu pobrzmiewa uczucie osamotnienia i pustki. Oczyma wyobraźni zobaczyłam orszak pogrzebowy niosący uroczyście trumnę faraona Tetefa na miejsce wiecznego spoczynku.

251

Barbara Wood

Wizja przyblakła i spostrzegłam, jak moja siostra unOs' ręce w geście rezygnacji.

- A dlaczego nie? - zapytała nonszalancko. - Co właści> wie mogę zyskać, jeżeli będę milczała? Chcecie wiedzieć dlaczego chciałam wyjechać z Luksoru? Dobrze, powiej wam.

Nie spuszczając ze mnie wzroku powiedziała:

- Uciekałam przed policją.

- Ale dlaczego? Przecież Jelks nie popełnił aż tak poważnego przestępstwa! Adelo...

Wykrzywiła usta w uśmiechu.

- Nie z powodu Jelksa. Och, Liddie, ja nie jestem taka głupia. Naprawdę nie rozumiesz? Jeszcze się nie domyśliłaś?

Powoli pokręciłam głową.

Adela odwróciła się, spojrzała na człowieka, którego zamierzała poślubić, i powiedziała:

- Przechytrzyłam cię, Paul.

Jelks patrzył na nią jak w transie. Wszyscy stali nieruchomo i milczeli. Adela mówiła dalej:

- Chodziło mi wyłącznie o pieniądze. W Rzymie poznałam Arnolda Rossitera, który złożył mi ofertę, jakiej nie mogłam odrzucić. Przez pewien czas byliśmy wspólnikami.

Choć wiedziałam, że mówi prawdę, trudno mi było w to wszystko uwierzyć. Zdołałam tylko wyszeptać:

- W takim razie dlaczego do mnie zadzwoniłaś?

- Bo źle układały mi się stosunki ze wspólnikiem. Ros-siter zaczął postępować ze mną bardzo ostro i przestraszyłam się. Nie mogłam wrócić do Paula, bo przecież chciałam go wyrolować z tego grobowca. Potrzebowałam wsparcia. A ty byłaś moją ostatnią nadzieją, Liddie. Nie mogłam ci tego powiedzieć przez telefon, ale pomyślałam, że jeśli wyślę ci szakala, to może mi się uda ściągnąć cię do Rzymu i pomożesz mi się jakoś wyplątać z tej całej kabały. Niestety, przeliczyłam się.

- Ale w Kairze...

- Tak, wiem, że byłaś w Kairze. Kiedy zobaczyłam cię

252

Psy i szakale

w restauracji w towarzystwie Treadwella, nie mogłam uWierzyć własnym oczom. To, że byliście razem, mogło oznaczyć tylko tyle, że Rossiter cię kupił. I tak przepadły moje szansę na wyplątanie się z tych wszystkich kłopotów. Byłam zaszokowana, kiedy zobaczyłam Treadwella w Kairze. Nie sądziłam, że zdobędzie się na tyle odwagi, żeby pojawić się w Egipcie. Przecież wiedziała już o nim policja. Ale jednak zdecydował się przyjechać. A w towarzystwie najbliższego współpracownika Rossitera pojawiła się w Kairze moja siostra. Nie wiedziałam, co robić. Zaczepiłam go więc, kiedy był sam. Bałam się, że wygada wszystko paulowi i szansę zbicia majątku na grobowcu przepadną na zawsze.

- Zaczepiłaś go?

- Nawet więcej, Liddie. John groził mi. Zachowywał się okropnie. Więc go zabiłam.

-iy...

- Później wróciłam do Shepheard's, żeby cię znaleźć, ale już cię tam nie było. Przepadłaś i nikt nie wiedział, co się z tobą stało. Byłam zupełnie sama i absolutnie przerażona. Paul był moją jedyną szansą. Więc wróciłam do obozu i opowiedziałam mu bajeczkę o tym, jak to Rossiter mi grozi. - Adela uśmiechnęła się słodko do Paula Jelksa. -Przykro mi, kochanie. Cały czas cię wykorzystywałam. Zależało mi wyłącznie na pieniądzach.

Paul Jelks wreszcie przemówił, ale jego głos dochodził do nas jakby z oddali.

- Gdybyś za mnie wyszła, miałabyś pieniądze i wszystko, czego byś chciała.

- No jasne! - wykrzyknęła gorzko. - I mieszkałabym z tobą na jakiejś przeklętej pustyni. Naprawdę myślisz, że cię kochałam? Nigdy nie znałam nikogo takiego i dobrze się przy tobie bawiłam. Już miałam wyjechać, kiedy powiedziałeś mi o grobowcu.

- Adelo... - szepnęłam.

- Tak, Paul. Mówiłeś o bogactwie i sławie, jaką ci ten grobowiec może zapewnić, więc powiedziałam ci, że cię

253

Barbara Wood

kocham, bo chciałam z tego skorzystać. A potem powiedziałeś, że prace będą się ciągnąć przez całe lata, a pieniądze przyjdą o wiele później. Nie chciałam tego „później" nie w głowie mi było czekać „całe lata", więc kiedy zaproponowałeś, żebym wzięła szakala i spróbowała znaleźć kupca, przyszedł mi do głowy pewien plan. Rossiter zaproponował mi połowę po sprzedaniu całej zawartości grobu. Przez parę dni wszystko szło dobrze, ale potem on zaczął mnie ponaglać.

Adela minęła mnie tak obojętnie, jakby w ogóle mnie tam nie było, podeszła do Rossitera i plunęła mu w twarz.

- Ty idioto! - wrzasnęła. - Kiedy nie chciałam ci powiedzieć, gdzie jest grobowiec, zacząłeś mi grozić. Właśnie wtedy się przestraszyłam i zatelefonowałam do siostry. Gdybyś nadal mnie uwodził i był taki miły, jak na początku, przywiozłabym cię tutaj we właściwym czasie. Nie telefonowałabym do Liddie, pozbyłabym się Jelksa i mielibyśmy cały grobowiec dla siebie.

Oniemiałam ze zdziwienia, bo rzuciła się na niego z pięściami.

- Wszystko spartoliłeś, kretynie...

Policjanci znaleźli się przy niej natychmiast, odciągnęli ją od Rossitera i zakuli w kajdanki.

- Zabiorą ją z powrotem do Kairu - powiedział mi Ah-med cicho.

Potrząsnęłam tylko głową. Patrzyłam, jak policjanci prowadzą moją siostrę do samochodu. Stałam w milczeniu, kiedy wsiadała do środka; spojrzała na mnie, pomachała mi ręką i zniknęła wewnątrz auta. Nagły ryk silnika zakłócił pustynną ciszę. W dalszym ciągu stałam nieruchomo i patrzyłam, jak odjeżdżają powoli inne pojazdy, które zabierały Arnolda Rossitera, Paula Jelksa, Karla Schweitzera i resztę ekipy pod eskorta policyjną. Kiedy już wszystkie samochody odjechały, wzbijając za sobą tumany piasku, na pustyni pozostał tylko Ahmed i ja. Robiło się zimno, zapadał zmierzch.

254

Psy i szakale

- Zabiorą ją do Kairu - powtórzył. - Będzie miała proces. Ale trudno mi powiedzieć...

- Wiem - odparłam martwym głosem. - Będzie oskarżona o morderstwo, oszustwo i działanie na szkodę rządu egipskiego. Cóż mogę zrobić? Jest moją siostrą. Winna czy nie, zasługuje na to, żebym została przy niej.

Czułam, jak Ahmed mnie obejmuje. Czułam kojące ciepło jego ciała. Wiedziałam, że są inne, ważniejsze powody, dla których muszę zostać w Egipcie. Potem usłyszałam, jak szepcze cicho:

- Jeśli taka jest wola Allacha...

¦

Strzeż się!

Książki

Da Capo

to złodzieje

czasu!

Informacji o książkach Wydawnictwa Da Capo udziela Z sprzedaży i wysyłki zamówionych egzemplarzy dokonuje:

KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA „FAKTOR" Skrytka pocztowa 60 02-792 Warszawa 78



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wood Barbara Psy i szakale
Wood Barbara Psy i szakale
Wood Barbara Oznaki zycia
Wood Barbara Kobieta tysiaca tajemnic
Madonna jak ja i ty Barbara Wood
Barbara Wood Kochanek z zaświatów
Barbara Szumilas Powiat limanowski
Ukladanie dawki bytowej psy
leptospiroza psy, weterynaria, zakaźne, psy i koty
CHOROBY ZAKAŹNE PSY i KOTY – egzamin czerwiec 13 r I termin
Fascynujące psy
No Wood Putty
Psychologia ogólna - ćwiczenia , Szkoła - studia UAM, Psychologia ogólna, Konwersatorium dr Barbara
dializa otrzewnowa u psów i kotów, Psy i koty
Adolf Dygasiński Wilk, psy i ludzie
barbararadziwil
psy egz

więcej podobnych podstron