p
sy i szakale
Przełożyła Elżbieta Zawadowska
DC
DIOUD
Wydawnictwo Da Capo Warszawa 1995
HOUNDS
Wydanie 1 ISBN 83-86611-^
Roz
Pierwszy
K*is *ss-. »• "ssą sS»S
Ił*«s
Barbara Wood
nił kostkę pacjenta, żeby wprowadzić kateter. Usłyszałam czyjś okrzyk:
- Odsunąć się! Strzelamy!
Leżące na stole ciało podskoczyło. Puls jednak nie powrócił.
- Jeszcze raz! Cofnąć się! Teraz dwieście volt! Strzelamy!
Wciąż nie było pulsu.
- Jeszcze jedna ampułka dwutlenku sodu. Lidio, trzymaj elektrody. Nie
upuść! Mamy jego grupę krwi? Będzie potrzebna. Na razie ani słowa
rodzinie! Lidio, elektrody! Strzelamy!
Wszyscy wpatrywaliśmy się w monitor. Zobaczyliśmy punkcik. Zaraz potem
drugi. Trzeci. Kreska na monitorze chwiała się i załamywała.
- Dobrze. Jeszcze raz. Wyjdzie z tego. Strzelamy!
Patrzyliśmy z nadzieją na ekran. Te dwieście volt uratowało mu życie.
Pozostawał w stanie śmierci klinicznej trzy i pół minuty. Biologicznie
nie umarł ani na chwilę.
- Dobrze. Możemy wracać. - Kellerman mówił cichym, spokojnym głosem. -
Potrzebne będzie łóżko z OIOM-u. Trzeba go cały czas obserwować. Lidio,
szew otrzewnowy.
Kiedy podałam mu pojemnik z igłami, spojrzał na mnie, a w jego oczach
błąkał się cień uśmiechu. Doktor mówił w ten sposób: „No, tym razem mało
brakowało, ale wygraliśmy."
Członkowie zespołu reanimacyjnego wychodzili powoli z sali, a my
poszliśmy spokojnie do sali numer dwa, żeby dokończyć operację. Byliśmy w
nieco gorszych nastrojach niż wtedy, kiedy ją zaczynaliśmy, bo baliśmy
się trochę i skoncentrowaliśmy się wyłącznie na pacjencie, który z takim
zaufaniem oddał się w nasze ręce. Odetchnęliśmy dopiero, gdy wywieziono
go na łóżku.
Objęłam wzrokiem roztaczający się wokół mnie bałagan: stosy zakrwawionych
gąbek, porozrzucane narzędzia, puste ampułki, przerażający
elektrokardiogram... Zawsze miałam wrażenie, że sala operacyjna po
skończonym zabiegu
6
Psy i szakale
przypomina krajobraz po bitwie. Kiedy tak kręciłam z niezadowoleniem
głową i oceniałam ogrom pracy, jaką będę musiała wykonać, żeby to
wszystko doprowadzić do ładu, pani Cathcart jeszcze raz zajrzała do
pokoju.
- Lidio, zrób sobie przerwę. Jenny obiecała, że posprząta. Idź
zatelefonować.
Uniosłam w gćrę brwi. Tak. Rzeczywiście. Adela. W Rzymie. Pilna rozmowa
międzynarodowa. Zupełnie o tym zapomniałam.
Jedną ręką, spoconą pod chirurgiczną rękawiczką, trzymałam słuchawkę przy
uchu, a drugą szarpałam nerwowo maskę. W końcu udało mi się zapalić
papierosa. Wydawało mi się, że już od godziny czekam na zgłoszenie się
telefonistki.
- Cały czas próbuję, ale linia jest zajęta. Może zadzwoni pani później?
- Nie, to pilne. Zaczekam.
- Dobrze, cały czas będę łączyć.
Przyłożyłam słuchawkę do drugiego ucha. Głos panienki z centrali brzmiał
tak, jakby mówiła przez celofan.
W holu było pusto, miałam więc teraz trochę spokoju. Spokój ten był
jednak pozorny, bo myślałam o wydarzeniach ostatnich szalonych godzin, w
wyniku których siedziałam teraz ze słuchawką przy uchu i zastanawiałam
się, jaka czeka mnie wiadomość. Nie kontaktowałam się z Adelą od czterech
lat, a pielęgniarka oddziałowa twierdziła, że moja siostra telefonuje z
Rzymu.
Przypominając sobie zamieszanie, jakie wypełniło ostatnią godzinę, wcale
nie byłam pewna, co bardziej mną wstrząsnęło: wiadomość, że siostra
dzwoni do mnie zza Atlantyku czy zatrzymanie akcji serca u pacjenta,
który leżał właśnie na stole operacyjnym.
-t roszę chwilę zaczekać - powiedział ktoś z włoskim akcentem.
Udało mi się wreszcie dodzwonić pod numer, któryBarbara Wood
podała mi Adela, czyli do hotelu Residence Pałace w Rzymie, i właśnie
miałam usłyszeć głos dawno nie widzianej siostry. W rozbiegane myśli na
temat operacji, nagłego zatrzymania akcji serca i stresów związanych z
wykonywaniem zawodu pielęgniarki wkradła się również ciekawość, dlaczego
Adela do mnie zadzwoniła, a przede wszystkim jakież to wydarzenie może
być i dla niej, i dla mnie aż tak ważne.
Kiedyś byłyśmy sobie bardzo bliskie, ale po śmierci rodziców i brata
wszystko się zmieniło. Na ogół śmierć najbliższych łączy pozostałych przy
życiu członków rodziny. Nam jednak los spłatał głupiego figla i
oddaliłyśmy się od siebie. Po wielu miesiącach smutku i żałoby stałyśmy
się sobie obce, a przed czterema laty pożegnałyśmy się ostatecznie. Ja
miałam wtedy dwadzieścia dwa, ona dwadzieścia trzy lata. Ja uczyłam się
chirurgii, ona zaś -jak uwodzić mężczyzn. W dniu wyjazdu prawie się do
mnie nie odzywała, a ja napomknęłam coś na temat ważnego spotkania, na
które właśnie się wybieram. Potem wymieniłyśmy chłodny uścisk dłoni, jak
uczciwe parafianki, które żegnają się po kościelnej herbatce. I przez
cały ten czas, aż do dziś, siostra nie dała znaku życia.
- Liddie? Liddie? To ty?
Usłyszałam jej głos i miałam wrażenie, że stoi przede mną duch mojej
siostry.
- Tak. Adela? Mój Boże!
- Och, tak się cieszę, że cię słyszę. To naprawdę niesamowite. Nie mogę
się już doczekać, żeby ci wszystko opowiedzieć.
Jej słaby, daleki głos brzmiał trochę piskliwie; szczebiotała jak
egzaltowana nastolatka. Słyszałam ją wyraźnie w słuchawce i z
niedowierzaniem wpatrywałam się w ścianę. Nazwała mnie Liddie. Adela
nazwała mnie Liddie, tak jakbyśmy rozstały się dopiero wczoraj.
- Uspokój się - powiedziałam i poczułam, że zaczyna mi się udzielać jej
podniecenie. - Co się stało? Dobrze się czujesz?
8
Psy i szakale
- Oczywiście. Po prostu wspaniale. Jestem w Rzymie,
Liddie.
- Wiem.
- Nie, nie uległam wypadkowi, ani nic takiego. Ale to jest równie pilne.
Możesz przyjechać do Rzymu?
- Co takiego?
- Słuchaj, wysłałam ci paczkę. Kiedy ją dostaniesz, wszystko zrozumiesz.
Powinna nadejść lada dzień, bo rozumiem, że jeszcze do ciebie nie
dotarła. Wysłałam ją pocztą lotniczą. A może powinnam była nadać jako
wartościową? Teraz żałuję, że tego nie zrobiłam. Och, Liddie. Musisz
koniecznie przyjechać, błagam!
W jej głosie wyczułam napięcie, a nawet panikę, więc lepiej nadstawiłam
ucha. Adela była wyraźnie zadowolona i podniecona, ale siostrzany
instynkt podpowiadał mi, że chyba nie wszystko wygląda tak świetnie.
- Co się stało?
- Nie mogę ci powiedzieć. Ale to zupełnie fantastyczna historia. Muszę
ci ją opowiedzieć osobiście. Czy możesz przyjechać do Rzymu?
- Oczywiście, że nie. Nie żartuj. - Taka właśnie była Adela: kapryśna i
popędliwa. - Nie mogę zostawić pracy. Powiedz mi, proszę, o co chodzi.
- Daj sobie spokój z tą głupią pracą. Musisz przyjechać. Słuchaj,
Liddie, spieszę się... - Urwała nagle.
- Mów, mów. Słucham - powiedziałam po chwili. Milczała.
- Adelo, nie wygłupiaj się. Nie zamówiłam tej pioruńsko drogiej rozmowy,
żeby bawić się z tobą w ciuciubabkę. Wykrztuś wreszcie, o co ci chodzi.
Nie zamierzam cię ciągnąć za język. Adelo?
Na linii było zupełnie głucho. Jak ostatnia idiotka wzięłam do ręki
słuchawkę i obejrzałam ją.
- Halo? Adela? Centrala? - Przycisnęłam guzik centrali wewnętrznej.
Usłyszałam głos telefonistki. - Przerwano mi rozmowę - wyjaśniłam. - Czy
może pani połączyć mnie jeszcze raz?
9
Barbara Wood - Chwileczkę.
Czekałam. Nasłuchiwałam. W słuchawce szumiało jak w oceanie. Słyszałam
trzaski i czyjś oddech. W końcu znów odezwała się telefonistka:
- Przykro mi, ale połączenie nie zostało przerwane. Ktoś po prostu
odłożył słuchawkę.
- Co? To niemożliwe.
- Czy chce pani, żebym jeszcze raz zamówiła rozmowę?
- Ałeż moja siostra nie położyła słuchawki. Ktoś nas rozłączył. Może
tełefonistka w Rzymie. Ałbo ktoś z hotelu.
- Przykro mi, ale oni twierdzą, że osoba, z ktdrą pani rozmawiała,
odłożyła słuchawkę. Czy mam zamówić jeszcze raz?
Zastanawiałam się przez chwilę, czy lepiej będzie rozmawiać z Adelą ze
szpitala, czy z mojego mieszkania, gdzie nikt mi nie będzie przeszkadzał.
- Nie, dziękuję - odparłam. - Spróbuję później. W szatni szybko wzięłam
prysznic, przebrałam się w wyjściowe ubranie i zameldowałam w portierni,
że wychodzę pdł godziny wcześniej. Nikt nie miał nic przeciwko temu. Przy
Ocean Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, że wyglądała zupełnie jak biała
ściana p^ f*~
wana siedziałam na
psy i szakale
- Jest pan pewien? Dokąd w Aki Rł S?
z Ameiyki. Rozmawiałam z S?LJ?• ^^ Telef°nuje tam. W tym hotelu. MusiSa
iw^H? P° P°łudniu- B*a mość. Choćby nowy numer Snu t*™*^ wiado-nana
betonu. Jestem o tym przeko-
nana.
- Przykro mi, proszę pani. Nie ma żadnej wiadomości.
- Dla Lidii Harris? Na pewno? Widziałam niemalże, jak wzrusza ramionami.
- Panna Harris wyjechała już jakiś czas temu. Jej pokój m jest pusty,
zapłaciła rachunek. Nic mi nie mówiła.
-----mt przeciwko temu. _ Rozumiem. - Oczywiście nie
rozumiałam nic. Ani
~v v^can Avenue dopadła mnie mgła tak gęsta, że w ząb. - No cdż,
trudno. Do widzenia, wyglądała zupełnie jak biała ściana. Po tym upiornym
dniu _ Do widzenia pani.
podziałała na mnie orzeźwiająco. Już nie mogłam się do- Trochę
paliła mnie twarz, bo na kominku płonął ogień,
czekać swwne&m&nam w moim mieszkania -*--••• Patrzyłam tępo
przed siebie. Ach, to postrzelone dziecko -
ledy to bede p^*»i~ «--
, mysjajam L>zwonj ^o mnie do szpitala, żąda, żeby mnie
natychmiast poproszono do telefonu, wmawia wszystkim, że to takie pilne,
potem robi sobie ze mnie żarty, nie zdradzając ani słowem, o co jej
chodzi, a na koniec odkłada słuchawkę. Po czym wyprowadza się z hotelu.
Niezły numer z ciebie, Acjelo.
Miałam właśnie ochotę wrzucić aparat telefoniczny do ognia, kiedy
usłyszałam pukanie do drzwi. To była Shelly, moja sąsiadka, barmanka,
ktdra pracowała w nocy, a spała w dzień. Trzymała w rękach pogniecioną
paczkę.
~ Cześć, strasznie się spieszę. To przyszło dla ciebie pocztą.
- Tak? - Wzięłam od niej pudełko opakowane w szary
11
v/ Ł.yni upiornym dniu
na mnie orzeźwiająco. Już nie mogłam się doczekać spokojnego wieczoru w
moim mieszkaniu w Malibu, kiedy to będę czytała książkę albo zajmę się
szyciem. Po pracy nigdy nie robiłam nic nadzwyczajnego. Dzisiejszy
wieczór zatem nie będzie różnił się od innych. Z wyjątkiem tego, że
zamierzałam porozmawiać z siostrą.
Iłlocno poirytowana siedziałam ze słuchawką przy uchu, podczas gdy osoba
na drugim końcu linii szukała kogoś, kto mówiłby po angielsku. Miałam już
za sobą rozmowę z włoską telefonistką, ktdra powiedziała mi, że żadna
Adela Harris nie mieszka w hotelu Residence Palące. Poprosiłam ją zatem,
żeby połączyła mnie z kimś z recepcji, bo z pewnością zaszła jakaś
pomyłka. Zdawałam sobie sprawę, że to może zająć nawet pdł godziny, więc
zrezygno-
10
Barbara Wood
papier, który był wymięty i podarty. Przesyłkę zaadresowała niewątpliwie
Adela we własnej osobie.
- Listonosz nie chciał zostawić paczki pod drzwiami, więc
zaproponowałam, że ja ją wezmę. Pokwitowałam. Dobrze zrobiłam?
- Świetnie. Bardzo ci dziękuję. Zapraszam na drinka.
- Wybacz, ale już i tak jestem spóźniona. Powiedz tylko, co może być w
środku? To od twojej siostry?
Nazwisko Adeli widniało w rogu, tuż nad adresem hotelu Residence Pałace
przy Via Archimede w Rzymie.
- Tak, to od niej.
- O ile pamiętam, nigdy nie przysłała ci nawet kartki na święta. Masz
urodziny, czy co?
- Niezupełnie. Bardzo ci dziękuję, Shelly. Jestem naprawdę zobowiązana.
Zamknęłam drzwi i popatrzyłam na paczkę. Z pewnością była to ta sama
przesyłka, o której Adela wspomniała przez telefon. Wysłała ją zwykłą
pocztą lotniczą i żałowała, że nie jako poleconą. Widocznie paczka
zawierała coś naprawdę ważnego, a nie jakiś zwykły upominek. Nagle
przyszło mi do głowy, że w środku znajduje się z pewnością list z
wyjaśnieniem. Przestałam więc zachodzić w głowę i rozerwałam papier.
Ujrzałam zwyczajne białe pudełko wypchane pomiętą włoską gazetą i kilkoma
serwetkami z hotelu. Wyczułam palcami jakiś twardy przedmiot. Miałam
właśnie zamiar go odwinąć, gdy w rogu pudełka dostrzegłam mały kartonik.
Wyjęłam go spośród pomiętych papierów i zobaczyłam, że ktoś napisał na
nim: OSTROŻNIE. To było wszystko.
Zdarłam prowizoryczne opakowanie i stanęłam na środku salonu, trzymając w
rękach niesamowity przedmiot.
Rozdział drugi
intrygujący przedmiot miał dwa centymetry długości, a wykonany był z
gładkiego kremowego materiału, w którym rozpoznałam kość słoniową.
Przypominał szeroki nóż do rozcinania kartek, zwężał się ku końcowi i był
rzeźbiony u nasady. Zupełnie jak miniaturowa laska, miał głowę w
kształcie psa rzadkiej rasy.
Z pewnością wpatrywałam się długo w tę figurkę, bo kiedy wreszcie
wyrwałam się spod jej uroku, stwierdziłam, że ogień na kominku wygasł, a
w pokoju zrobiło się chłodno. Trzymając „psa" z kości słoniowej oraz
pudełko i papier,; w które był opakowany, ciężko opadłam na krzesło.
Obejrzałam dokładnie papier i pudełko, ale poza karteczką z napisem
OSTROŻNIE przyklejoną do paczki niczego interesującego nie znalazłam.
Tylko tyle. Żadnego listu. Nadal nie miałam pojęcia, co to za przedmiot i
dlaczego właściwie Adela mi go przysłała.
Czyżby był tak cenny, że musiała zadzwonić do mnie zza oceanu, by
uprzedzić mnie o nadejściu tej przesyłki? I jeszcze żałować poniewczasie,
że nie nadała paczki wartościowej? Oczywiście najbardziej chciałam
zrozumieć, dlaczego przysłała tę figurkę właśnie mnie.
Obracałam ją w palcach. Wydawało mi się, że jest dosyć stara, ale nie
byłam ekspertem w tych sprawach. Zagadkę stanowił również pies
wyrzeźbiony na grubszym końcu. Jeśli w ogóle to był pies. Figurka miała
dziwny kształt. Jeśliby przyjąć psa za jej podstawę, przypominała
rzeźbioną świecę.
Nie wiedziałam też zupełnie, co robić dalej, i to był mój
13
Barbara Wood
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Na fotografii widniał wyraźnie
nasz szakal, a w najgorszym wypadku jego brat bliźniak. Kellerman
przeczytał mi krótki opis staroegipskiej gry zwanej „Psy i szakale". W
książce zamieszczono rysunek przedstawiający planszę i fotografię szakala
z kości słoniowej. Na hebanowej planszy wyryso-wane były różne dziwne
wzory. Wywiercono w niej również dziurki, które układały się w linie.
Spiczasty koniec pionka tkwił w dziurce, a rzut kostką decydował o
sposobie poruszania się po planszy. Choć trudno dziś odtworzyć zasady tej
gry, można się domyślić, że było kilka pionków w kształcie psów, które
wyglądały mniej więcej tak jak nasze psy, oraz tyle samo szakali. Być
może poruszano się nimi po planszy tak, jak dziś gramy w warcaby.
Wszystko to zrobiło na mnie ogromne wrażenie.
- Jeśli ten szakal jest autentyczny, ma z pewnością ogromną wartość -
oświadczył Kellerman, wręczając mi książkę. - Jeżeli naprawdę pochodzi ze
starożytnego Egiptu, a zakładam, że tak, to dostałaś wspaniały upominek.
- Rzeczywiście. - Patrzyłam ze zdziwieniem na szakala z kości słoniowej
spoczywającego spokojnie w mojej dłoni. - Ale dlaczego ona mi go wysłała?
Przecież nie jestem egiptologiem. Nie interesuję się takimi rzeczami.
- A twoja siostra?
- Też raczej nie. Chociaż muszę przyznać, że Adela zawsze lubiła zagadki
i tajemnice. Wróżyła sobie z ręki i wierzyła w starożytne klątwy.
Przypuszczam, że natknęła się na szakala w Rzymie i chciała po prostu
rozpalić moją ciekawość. - Zmarszczyłam brwi, bo sama nie wierzyłam w to,
co mówię. Nie byłam szczera. Tak naprawdę nie chciałam przyjąć do
wiadomości jedynego prawdopodobnego wytłumaczenia tej historii, a
mianowicie tego, że Adela chciała mi przekazać jakąś wiadomość.
- Mówisz, że chce cię ściągnąć do Rzymu? I nie powiedziała dlaczego. No
cóż. - Potarł podbródek. W przeciwieństwie do innych chirurgów w jego
wieku, to znaczy około pięćdziesiątki, doktor Kellerman nosił brodę. -
Myślę za-
16
Psy i szakale
że ona chce cię tam zwabić. Z jakiegoś powodu jesteś Q\ potrzebna.
Również z jakiegoś powodu, którego akurat można się domyślić, wiedziała,
że nie będziesz chciała pojechać, więc posłużyła się szakalem jak
przynętą.
- To bez sensu. Nawet Adela by się tak nie zachowała. Nie po czterech
latach. Napisałaby. Choćby krótki list. Ale - wskazałam tę zwariowaną
figurkę - nie wysyłałyby czegoś
takiego.
- Dlaczego nie? - Kellerman dołożył do ognia i zmrużył powieki, żeby
iskra nie wpadła mu do oka.
Był jednym z nielicznych ludzi - nawet wśród moich znajomych lekarzy -
których zdanie bardzo się dla mnie liczyło. Mimo wszystko tym razem nie
bardzo zgadzałam się z jego opinią.
- Nie wiem. Tak mi się wydaje. Jestem pewna, że ona znów się do mnie
odezwie.
- Możliwe. Pozwolisz się jej zwabić do Rzymu?
- Do Rzymu? - Zaśmiałam się i dotknęłam jego ramienia. - A w kogo by pan
rzucał kleszczami, gdyby coś poszło nie tak?
- Nigdy nigdzie nie wyjeżdżasz, Lidio.
- Ależ wyjeżdżam - zaprotestowałam głośno.
- Pewnie. Niech no pomyślę. W zeszłym roku byłaś w Columbus na kongresie
pielęgniarek z OIOM-u. Przedtem jeszcze w Oakland na zjeździe
instrumentariuszek. Rok wcześniej...
- Nie jestem typem turysty, doktorze.
- To prawda. Zwiedziłaś Columbus w stanie Ohio i Oakland w
Kalifornii. Zaraz! Kiedyś miałaś jeszcze jechać do Hongkongu, ale
stchórzyłaś w ostatniej chwili.
- Nie widzę związku, doktorze. A poza tym mam właśnie zamiar odbyć
podróż do domu. Zabiorę tę książkę, mojego cennego szakala i będę czekała
na telefon od mojej nieobliczalnej siostry. I mam nadzieję, że się
doczekam. - Wstałam i ostrożnie ułożyłam figurkę w torebce. - Nie
rozumiem, dlaczego tak nagle przerwała roznifrwe^ A na dodatek
wyprowadziła się z hotelu i nie zadzwoniła do tej pory- Ach ta Adela!
17
Barbara Wood
Kiedy przygotowywałam się do wyjścia, zauważyłam, % Kellerman patrzy na
ogromny zegar wiszący nad korni kiem. Po chwili doktor odwrócił się do
mnie i zapytał:
- O której dokładnie dzwoniła?
- Zaraz. Niech no sobie przypomnę. W czasie reanim ej i. Koło pierwszej.
- Kiedy ty do niej zatelefonowałaś?
- Godzinę później. Dlaczego pan o to pyta?
- Więc u nas była druga, kiedy z nią rozmawiałaś. ,,
- Chyba tak. Nie wiem, do czego pan zmierza? - Ja również zaczęłam
spoglądać na ozdobny zegar, który tykał
cicho.
- Jeśli dobrze pamiętam, w Rzymie jest dziewięć godzin później niż u
nas. A to znaczy, że tam było wtedy koło jedenastej.
- Tak.
- A zatem wyprowadziła się z hotelu koło północy. -Kellerman spojrzał na
mnie surowo. - Uważam, że to dziwne. A ty?
Odwzajemniłam spojrzenie.
- Ja też.
- Czy ci z centrali byli pewni, że twoja siostra odłożyła słuchawkę, a
nie na przykład została rozłączona? Po co, u licha, miałaby do ciebie
telefonować, a potem ni z tego, ni z owego wyprowadzać się z hotelu w
środku nocy?
Znowu zerknęłam na zegar i wyobraziłam sobie pogrążony we śnie Rzym o
dwunastej w nocy, Adelę, która płaci rachunek zaspanemu recepcjoniście i
szuka taksówki na opustoszałej o tej porze ulicy.
- Idiotyzm! - Chciałam jeszcze dodać, że nawet moja zwariowana siostra
nie zamawiałaby międzynarodowej rozmowy błyskawicznej tylko po to, żeby w
połowie zdania odłożyć słuchawkę, ale dostrzegłam zatroskany wyraz twarzy
patrzącego w ogień Kellermana i przybrałam nonszalancki ton. - Może to
rzeczywiście wygląda idiotycznie, ale jestem pewna, że znajdzie się
jakieś logiczne wytłumaczenie tej całej historii. Adela zatelefonuje do
mnie i wszystko
18
Psy i szakale wviaśni A na razie będę używała szakala do otwierania
kopert*
Doktor Kellerman odprowadził mnie do samochodu; na
naszych włosach i ramionach osiadła skroplona mgła, z ust leciała nam
para. Kellerman mieszkał w ładnej okolicy. Była to stara elegancka
dzielnica, odizolowana od reszty
miasta.
- Chciałbym, żebyś mogła czasem zostać u mnie dłużej.
Odwzajemniłam jego uśmiech. Zaczęłam mu asystować trzy lata temu i
staliśmy się przez ten czas dobrymi przyjaciółmi.
- Dobranoc - szepnęłam i odjechałam w zamgloną noc.
Kiedy stanęłam na progu swego mieszkania, najpierw poczułam, że nogi
wrastają mi w ziemię, a usta otwierają się bezwiednie. Potem ogarnęła
mnie furia, podparłam się pod boki i wrzasnęłam: - Chryste Panie! Ktoś
włamał mi się do domu.
Postronny obserwator, a nawet dobry znajomy, najprawdopodobniej niczego
by nie zauważył, bo włamywacze właściwie nie zostawili żadnych śladów.
Jedynie ktoś, kto zamieszkiwał ten nieskazitelnie utrzymany apartament,
mógł dostrzec ślady najścia. Kiedy tylko przekroczyłam próg, zanim
zdołałam cokolwiek zobaczyć, doznałam wrażenia, że w pokoju panuje jakaś
inna, obca atmosfera. Dopiero wtedy odkryłam, co konkretnie się zmieniło.
Abażur lampy był przekrzywiony o całe dziesięć stopni, aparat
telefoniczny stał w innym miejscu na biurku, a szuflady nie domknięto
dokładnie. W moim mieszkaniu panuje taki porządek, jak na sali
operacyjnej, może nawet trochę przesadny, ale cóż, taka już jestem.
Właśnie dlatego zorientowałam się od razu - w ciągu tych pierwszych
dziesięciu sekund po przekroczeniu progu, że ktoś pogwałcił moją
prywatność.
Nawet nie byłam jeszcze na etapie zastanawiania się, kto to zrobił i po
co, kiedy już stałam przy telefonie i wy-
19
psy i szakaU
Barbara Wood
bierałam numer doktora Kellermana. Byłam zupełnie ro J trzęsiona i prawie
płakałam ze złości - fakt, że jakiś obcJ człowiek wdarł się przemocą w
moje życie, oburzał mnie] Nie mogłam tego znieść. Dopiero kiedy doktor
Kellerman zadał mi najbardziej oczywiste pod słońcem pytanie, zrol
zumiałam, jak bardzo czułam się znieważona. Pytanie bo-1 wiem brzmiało:
„Czy coś zginęło?" A ja aż do tego momentu nie brałam zupełnie pod uwagę
możliwości, że mnie okra-dziono. Myślałam wyłącznie o tym, że ktoś wdarł
się bez-! prawnie na moje terytorium, i ta myśl nie dawała mi ,
spokoju.
Czekając na doktora Kellermana, przeszukałam dokład-! nie mieszkanie i
stwierdziłam, że nic nie zginęło. Absolut-nie nic. Włamywacze nie zabrali
biżuterii, telewizora, pieniędzy ani żadnych innych cennych przedmiotów.
Nie przyszli, żeby kraść. Chcieli tylko przeszukać moje rzeczy.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową. - Niczego nie brakuje, doktorze.
Absolutnie nic nie zginęło. I muszę przyznać, że to byli porządni
włamywacze, a nie zwykli złodzieje, którzy przewracają człowiekowi dom do
góry nogami. Starali się położyć wszystko na swoim miejscu, tak żebym
niczego nie zauważyła. Ale zauważyłam. Nic nie rozumiem. Kogo interesuje
moje mieszkanie? Czego w nim szukał?
Opadłam na kanapę tuż obok doktora i zaczęłam wpatrywać się w wygasły już
kominek. Kellerman również patrzył przed siebie, a w jego niebieskich
oczach pojawił się wyraz
zadumy i namysłu.
Po pewnym czasie usłyszałam jego cichy głos:
- Czy mogę zobaczyć to pudełko, w którym dostałaś szakala?
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Fantastyczna pora na zmianę tematu, nie uważa pan?
- Przynieś mi je, Lidio.
Wstałam i już miałam zamiar podejść do biurka, ale zatrzymałam się nagle
i zaczęłam się zastanawiać, gdzie właściwie zostawiłam pudełko i papiery,
którymi zostało
zaniosłam tego do sypi«^. -
Uśmiechał się do mnie tylko oczami, jego usta nawci ^.
drgnęły, jakby przykryła je maska.
- Nie ma go tutaj - powiedziałam bezbarwnym głosem.
- Oczywiście - odparł. - Jednak coś ci zginęło. Znowu opadłam na kanapę
i oparłam głowę na rękach.
Zastanawiałam się nad naszym najnowszym odkryciem.
- Ktoś więc włamał się tutaj, przeszukał mieszkanie i zabrał pudełko.
Wziął sznurek, karton i papier ze środka, I a także karteczkę z napisem
OSTROŻNIE. Ale dlaczego?
Szukał szakala?
- Tak mi się wydaje.
- Ale kto to był? Dlaczego zabrał karton i te wszystkie
papiery?
- Nie zapominaj, moja droga, że ktokolwiek by to był,
wiedział, że paczka nadeszła właśnie dzisiaj. Wykorzystał również twoją
nieobecność, żeby się tu włamać. Ze zdziwienia otworzyłam szeroko oczy.
- Sugeruje pan, że ktoś mnie śledził?
- A skąd by inaczej wiedzieli, kiedy mogą wejść? Nie przypuszczali
tylko, że weźmiesz ze sobą szakala. Gdybyś go zostawiła, na pewno by go
zabrali.
Rozważałam przez chwilę jego teorię, która napełniła mnie niesmakiem.
Wstałam, podeszłam zdecydowanym krokiem do leżącej na podłodze torebki,
wyjęłam z niej szakala, wróciłam na miejsce na kanapie obok Kellermana.
Zaczęliśmy znowu wpatrywać się w figurkę. Trwało to dłuższą chwilę.
W końcu Kellerman powiedział:
- Zadzwoń na policję, Lidio.
- Nie - odparłam bez zastanowienia. - Ta sprawa ich nie zainteresuje.
Przecież pan wie, że nie znajdą żadnych odcisków palców ani innych
śladów. Nic nie będą mogli
zrobić.
- Jednak miało miejsce włamanie i coś zginęło.
- Och, niech pan będzie rozsądny, doktorze. W jaki spo-
21
Barbara Wood
sób mogą mi pomóc? Znaleźć pognieciony karton i zwróci mi go? A ja mam im
powiedzieć, że to jedyna rzecz, jaka mj zginęła, i chciałabym ją
odzyskać? Nie, to przecież bezsens Obracałam w palcach szakala. Był
chłodny i gładki. N* jego niesamowitym pysku malował się chytry uśmiech.
Miał szeroko otwarte oczy, potwornie wysokie i spiczaste uszy, które
nadawały mu diabelski wygląd. Był to naprawdę zadziwiający przedmiot.
- Jest zrobiony z kości słoniowej, więc to wyklucza od razu
międzynarodowy gang, specjalizujący się w kra-, dzieży kamieni
szlachetnych -powiedziałam żartem, w którym jednak kryła się odrobina
prawdy, ponieważ za wszelką cenę usiłowałam doszukać się motywu włamania.
- Chcę wiedzieć, dlaczego go szukają. Nie podoba mi się ta cała historia.
Zaskoczyła mnie i nie wiem, co mam robić. Nie jestem przyzwyczajona do
takich tajemnic albo niespodzianek. Żyję w uporządkowanym świecie, w
którym wszystkie kwestie rozwiązuje się w sposób naukowy. Od pierwszej po
południu moje życie zupełnie się zmieniło. Najpierw zatelefonowała
siostra, z którą nie rozmawiałam od czterech lat. Potem przyszła paczka z
tym niesamowitym upominkiem. A teraz - rozłożyłam ręce i
zatoczyłam łuk - to! Nie wiem, jakie znaczenie ma szakal w tej całej
sprawie, ale z pewnością są tacy, dla których jest ogromnie ważny. A
chciałabym wiedzieć, bo to jest mój szakal i włamano się do mojego
mieszkania. Ciekawa jestem... - Do głowy znów zaczęły mi się
niecierpliwie cisnąć bezładne myśli. - Może on ma jakąś wartość
pieniężną? Sam pan mówił, że może okazać się wartościowy, jeżeli istotnie
jest autentyczny.
- Tak, ale nie popadajmy w przesadę. To tylko jeden pionek z całej gry.
- Wzruszył ramionami. - Z pewnością cenny dla kolekcjonera. Ale nie na
tyle cenny, żeby od razu włamywać się komuś do mieszkania.
- A potem kraść pudełko i opakowanie! Szalenie zagadkowa historia,
prawda? Co ten szakal w sobie ma? - Popatrzyłam na figurkę pod światło,
jakby kość słoniowa była
22
Psy i szakale
ezroczysta, a pod nią można było wyczytać odpowiedź. PMówi pan, że były
inne? I W starożytnym Egipcie na pewno, ale nie wiem...
A gdyby się okazało... - przerwałam na chwilę - że tylko ói szakal
przetrwał aż do dziś, czy podniosłoby to jego
wartość?
- Możliwe. Z całą pewnością jednak możemy stwierdzić,
że tak nie jest.
- Oczywiście. Wystarczy popatrzeć na fotografię z pańskiej książki. Są
na niej inne pionki. Dlaczego więc ten jest taki ważny? A może - w głowie
zaczynała mi kiełkować pewna myśl - ktoś chciał skompletować całą grę i
brakowało mu tylko mojego szakala. Czy taki komplet byłby cenny? Ta gra w
psy i szakale?
- Myślę, że bezcenny.
- Dobrze. Przypuśćmy, że ktoś był już bliski zebrania wszystkich
pionków, bo zajmował się tym całymi latami i brakowało mu zaledwie
jednego czy dwóch. Taki zbieracz chciałby koniecznie zdobyć szakala,
prawda? Mógłby się posunąć nawet do rabunku.
- To śmieszne. Ktoś taki po prostu zgłosiłby się do | ciebie i zapytał o
cenę. Za dużo oglądałaś filmów kryminalnych i nie myślisz logicznie.
Kolekcjoner usiłowałby ubić z tobą interes, bo wiedziałby dobrze, że dla
ciebie to tylko pamiątka, bibelot, który może ci służyć co najwyżej za
przycisk do papieru. Uważam, że przeoczyłaś sedno tej całej zagadki. Nie
jest nim wcale włamanie ani kradzież pudełka, ani nawet sam szakal,
choćby nie wiadomo ile był
I wart.
- A więc co tu jest najważniejsze?
- Twoja siostra, Adela.
- Adela! - Klasnęłam w dłonie. - Oczywiście! Przecież od niej się to
wszystko zaczęło. Ale czy w ten sposób nie Powracamy znowu do anonimowego
zbieracza? Załóżmy, że chciał kupić szakala od Adeli, a ona nie chciała
mu go sPrzedać. Odrzuciła ofertę i wysłała mi figurkę. To mogłoby wiele
wyjaśnić.
23
Barbara Wood
- Tak - powiedział wolno, ale widziałam wyraźnie, nie bardzo się ze mną
zgadza.
Im dłużej zastanawialiśmy się nad tą sprawą, tym dziej stawała się
tajemnicza. Kawałki tej układanki nie do siebie nie pasowały. Gdyby
szakal był pusty w ku i zawierał skradzione diamenty, cała ta zagadka
byłal z pewnością łatwiejsza do rozwiązania. Wtedy powiedzii łam coś, co
zdziwiło mnie samą o wiele bardziej niż Kej lermana:
- Muszę pojechać do Rzymu.
- Co? - zapytał, jakbym mu właśnie oświadczyła, Księżyc jest zrobiony z
żółtego sera. Odwróciłam się niego i zobaczyłam, że w jego łagodnych
niebieskiej oczach, pełnych ciepła i dobroci, pojawił się wyraz nied(
wierz ania.
- Przecież pan wie, że muszę.
W chwili gdy ubrałam swoje myśli w słowa, uwierzyłam,! że mam rację.
Aby dotrzeć do sedna tej sprawy, musiałam porozma-j wiać z Adelą. Po
prostu nie miałam innego wyjścia. Nici wątpiłam, że w ten sposób znajdę
odpowiedź. Poza tymi byłam pewna na pewno, że włamywacz wróci i tym
razeml wszystko może się skończyć o wiele gorzej, jeżeli będęl w domu.
- Nie rób tego - poprosił zupełnie zwyczajnie Keller-j man. Nie
wygłaszał złowróżbnych przemówień ani też nia opowiadał, jak bardzo
przeraziłam go swoim pomysłeml Powiedział tylko: „Nie rób tego" i w tym
jednym zdaniii zawarł wszystkie przestrogi, obawy i lęki tego świata.
- Ale przecież ona tego chciała, doktorze. Dlatego dcl mnie dzwoniła.
Wcale nie po to, żeby uprzedzić mniej o nadejściu przesyłki z szakalem,
tylko po to, żeby sprowa-i dzić mnie do siebie. Nie miała okazji
wytłumaczyć ma dlaczego, ale myślę, że musi być jakiś ważny powód. W jej|
głosie było coś... - Z wyraźną determinacją potrząsnęła głową i
powtórzyłam: - Muszę jechać. Oprócz niej nie m< już żadnej rodziny.
24
Psy i szakale
Ale przecież przez cztery lata...
I To wcale nie tak długo, jeśli zważyć, że płynie w nas 'ama krew i
straciłyśmy tych samych rodziców. Takiej ^lnej więzi nie może zerwać ani
czas, ani odległość. Gdybym to ja do niej zadzwoniła, choćby na drugi
koniec świata, i poprosiła: „Przyjedź, jesteś mi potrzebna", na pewno by
to zrobiła. I pan doskonale o tym wie. Doktor Kellerman pokręcił głową i
zrobiło mi się go żal.
- Lidio, to takie niebezpieczne. Ach te emancypantki! Chyba urodziłem
się trochę za późno.
Poklepałam go po ręku, jakby był moim ojcem, i powiedziałam:
- Proszę się nie martwić. Pojadę do hotelu Residence Pałace, znajdę
Adelę i oddam jej ten nieoczekiwany prezent. Powspominamy stare, dobre
czasy, popłaczemy troszkę i znowu będę panu pomagać. Wrócę tak szybko,
jak się da.
- Nie podoba mi się ten pomysł - powiedział, ale w jego oczach kryło się
coś jeszcze.
Niestety ja nie zrozumiałam jego intencji, ponieważ słyszałam tylko
wypowiedziane na głos słowa. Nie zrozumiałam tego, co mówił swoim tęsknym
spojrzeniem - było zbyt subtelne, żeby się przedrzeć przez kokon
emancypantki, którym się opancerzyłam. O wiele później, za późno,
zrozumiałam, co doktor Kellerman chciał mi tyle razy powiedzieć. Chciał,
ale nie potrafił.
To jednak stało się o wiele później. Tymczasem doktor próbował metody
łagodnej perswazji, ale bezskutecznie. Wiedział, że jestem niezależną,
wyemancypowaną kobietą, i zdawał sobie sprawę, że w żaden sposób nie
zdoła mnie odwieść od raz podjętej decyzji.
- Myślałam, że ucieszy pana moja podróż do Europy.
- Nie o taką podróż mi chodziło. Sama wiesz zresztą doskonale, że coś tu
nie gra. Zdajesz sobie również na Pewno sprawę z tego, że włamywacz lub,
jak wolisz, włamywacze wrócą. A może nawet pojadą za tobą. Nie jesteś
bezpieczna, dopóki szakal znajduje się w twoim posiadaniu.
25
Barbara Wood
- Toteż oddam go osobiście ofiarodawczyni. Mam na paszport, bo
zamierzałam jechać do Hongkongu. Sz< pionka przeciwko ospie jest nadal
ważna i mam pienią w banku. Czy będzie mi potrzebna wiza?
- Do Włoch? Lidio...
- Przez ten czas zamieszkam u Jenny. Powiem jej, Z( w mieszkaniu będą
przeprowadzać dezynfekcję. Potem \J ślę telegram do Adeli. Jutro powiem
siostrze Cathcart, tf muszę wyjechać w pilnych sprawach rodzinnych, i
złapjj pierwszy samolot do Rzymu. Zaraz zarezerwuję miejsce. I Zrobiłam
dwa kroki w stronę telefonu.
- To zupełnie do ciebie niepodobne.
Jego słowa zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Oczy* wiście, że miał
rację. Odkąd ukończyłam szkołę pielęgniarj ską, mieszkałam sama i przez
cały ten czas nie zrobiłam nid bez zastanowienia. Nic, czego musiałabym
potem żałować* A teraz proszę bardzo: jedna rozmowa telefoniczna, jedna
przesyłka, i stałam się tak samo nieobliczalna jak moj^j siostra. W ciągu
jednego popołudnia nabrałam tych wszyst kich cech, których tak w niej nie
lubiłam.
Niestety nic nie mogłam na to poradzić. Wtedy, w czas tego dziwnego,
szalonego wieczoru wydawało mi się, ż jedynie w taki sposób mogę
rozwiązać swoje problemy.
Powinnam była posłuchać doktora Kellermana.
Rozdział trzeci
Doktor Kellerman odprowadził mnie na lotnisko i pocałował po raz pierwszy
w czasie naszej trzyletniej znajomości. Uścisnęłam go jak dobrego wujka i
zapewniłam raz jeszcze, że wszystko będzie dobrze.
O tej porze na lotnisku międzynarodowym w Los Angeles było tłoczno i
gwarno, ale doktor Kellerman rozmawiał ze mną tak, jakbyśmy byli sami w
jego gabinecie. Położył mi mocno ręce na ramionach i powiedział po raz
szósty tego ranka:
- To szaleństwo, Lidio. Powinnaś była wezwać policję i pozwolić, żeby
oni zajęli się tą sprawą. Przecież włamywacze nie wrócili. Z tego, co
wiesz, nie chodziło im jednak o szakala. Może zresztą coś ukradli, a ty
nawet tego nie zauważyłaś. Wydaje mi się, że ponosi cię wyobraźnia. A
twoja siostra jest zupełnie postrzelona i w dodatku samolubna. Chce cię
podstępem zwabić do Rzymu. Włamanie do twego mieszkania to czysty zbieg
okoliczności. Równie dobrze mogło ci się to przytrafić kiedy indziej.
Ale ja byłam pewna swego.
- Nie, doktorze. Nie zgadzam się z panem. Moja siostra wplątała się w
jakąś dziwną aferę i sądzę, że potrzebuje mojej pomocy. Im dłużej myślę o
naszej rozmowie, tym bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu. Ona się
czegoś bała. Może właśnie dlatego tak nagle wyprowadziła się z hotelu i
nie mogła zostawić żadnej wiadomości. Może za tym szakalem - poklepałam
torebkę, w której go schowałam - kryje się coś więcej, niż nam się
wydaje. W końcu jest Pan tylko chirurgiem, doktorze. Cóż pan może
wiedzieć
27
Barbara Wood
0 takich sprawach? - dodałam, żeby się z nim trochę p droczyć.
Pocałował mnie po raz drugi w czasie naszej trzyletni znajomości.
- Cathcart bardzo się martwi. Dobrze wie, że nawet potwór jak ja musi
docenić twoje umiejętności ciebie nigdy nie ciskałem narzędziami o
ścianę, prawda?
- Wrócę, zanim się pan obejrzy.
- A kto tak pięknie pozwija mi nici? Och, Lidio... Doktor Kellerman
pokręcił głową z rezygnacją.
Zgodnie z jego radą wymieniłam trochę pieniędzy na lk ry, kupiłam pisemko
z krzyżówkami i zgłosiłam się do odj prawy. Uświadomiłam sobie, że
naszemu pożegnaniu towa* rzyszył pewien rodzaj napięcia, i to odkrycie
trochę mnid zaskoczyło. Kiedy tylko znalazłam się na pokładzie 741
1 rozlokowałam na swoim miejscu, zamówiłam Krwawi Mary na pokrzepienie
przed startem. Stwierdziłam z ulg^ że sąsiednie miejsce jest wolne, i tak
już miało pozostać ai do Nowego Jorku. Bardzo potrzebowałam paru godzin
spokoju, żeby pomyśleć.
W czasie naszego pożegnania znowu nie dostrzegł w oczach Kellermana
czegoś, co bardziej wrażliwa kobieta z pewnością by zauważyła. W
rezultacie opuściłam Los Angeles z błędnym przekonaniem, że gdyby w
Rzymie przytrafiło mi się jakieś nieszczęście, nikt by po mnie nie
płakał.
Wtedy, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, moje myśli przeniosły się z
doktora Kellermana na Jerry'ego Wildera, interesującego anestezjologa, z
którym się kiedyś umawiałam. Wydało mi się dziwne, że akurat teraz
wspominam krótkotrwały romans sprzed dwóch lat. Kiedy odrzutowiec oderwał
się od ziemi i poczułam oddziaływanie ciśnienia na swoje ciało,
przypomniałam sobie zupełnie bez emocji nasze ostatnie spotkanie i jego
cierpkie słowa:
- Jesteś bardzo dobrą pielęgniarką, Lidio. Prawdopodobnie najlepszą na
całym oddziale. Wspaniale asystujesz
28
Psy i szakale
• h Na OIOM-ie pracujesz jak niezawodna przy °^Taf robL naprawdę dobrą
robotę. Cały P^ ^ała *aszynl \Z że kiedy wychodzisz ze szpitala, nic się
n * ^nleganatym,^* j___ nieleeniarką,
polega u« v^ ~,
tobie nie zmienia. W dalszym ciągu jesteś pielęgniarką, e kobietą. Zawsze
na pierwszym miejscu stawiasz me-H n vnę i nie sądzę, żebyś miała
jakiekolwiek inne zaintere-
° Byłam zaszokowana i urażona, a jednak wiedziałam, że jerry ma rację. W
ciągu tych krótkich trzech miesięcy, kiedy się z nim spotykałam, ani razu
nie pomyślałam, że to miłość, i właściwie nigdy mu się całkowicie nie
oddałam. Może nie mogłam, może nie chciałam. Tak czy inaczej związek nasz
przybrał znów chłodny, ściśle zawodowy charakter.
Samolot nie ryczał już teraz tak głośno, ciśnienie spadło i odetkały mi
się uszy. Piłam właśnie drugą Krwawą Mary i słuchałam muzyki klasycznej
przez słuchawki, kiedy nagle zdałam sobie w pełni sprawę ze swojej
sytuacji...
Tak oto po raz pierwszy w życiu leciałam za granicę samolotem odrzutowym
747, żeby szukać siostry, której mogło tam już wcale nie być. Ponadto, i
to naprawdę mnie zadziwiło, po raz pierwszy w swoim idealnie
zorganizowanym życiu pomyślałam zaledwie przelotnie o karierze zawodowej
i rzuciłam wszystko dla czegoś, co mogło się okazać zwykłym wariactwem.
Tak właśnie zrobiłam.
I choć zdałam sobie sprawę ze swojej głupoty, podążałam dalej do celu,
mimo że zupełnie nie miałam pojęcia, co mnie może spotkać na końcu tej
drogi.
¦todczas przelotu nad oceanem miejsce obok zajęła inna pasażerka, ale na
szczęście była to cicha, spokojna zakonnica, która przez większość czasu
spała lub czytała książkę. Lot z Nowego Jorku do Rzymu miał trwać siedem
iodzin, tak więc pozostały nam jeszcze trzy godziny podró-zy. Rzym
przestawał być abstrakcją, powoli stawał się
rzeczywistością.
Usiłowałam usadowić się wygodnie w fotelu, żeby się ""zemnąć, bo miałam
za sobą dwie prawie nie przespane
29
Barbara Wood
noce. Telefon Adeli wytrącił mnie z równowagi; jak strzał z rewolweru
wywołał lawinę wspomnień, kty przez wiele lat szczęśliwie udało mi się
uniknąć. Lecz j$ głos otworzył drzwi do przeszłości, a skoro już raz
zosta* otwarte, nie można ich było z powrotem zamknąć. Nas^ dzieciństwo,
dorastanie, śmierć rodziny, nagłe rozstań! i ostateczne pożegnanie cztery
lata temu - wszystko wrócił do mnie z taką siłą, jakby nasza rozłąka
trwała zaledwie o wczoraj.
Przez telefon nazwała mnie Liddie.
Zacisnęłam mocno powieki, ale wiadomo przecież, 2 chowanie głowy w piasek
nie uchroni nikogo przed bolę nymi wspomnieniami. Widziałam wyraźnie
przed sobą J twarz: Miała makijaż rodem z „Vogue'a" i szałową fryzur Jej
czarujący uśmiech kpił ze mnie, drwił z mojego powa nego stosunku do
życia i zachęcał do wspólnej włóczęgi \ świecie. Taka była moja siostra
cyganka, która w przeć wieństwie do mnie miała styl i osobowość, co
zawsze czyi niło z niej ozdobę wszystkich przyjęć.
Nie zdając sobie sprawy, że stałam się prawdziwą ko-l lekcjonerką
ostatecznych pożegnań, usiłowałam przywołał w pamięci ostatnie spotkanie
z Adelą, odtworzyć każdl słowo i gest.
- Pora na mnie, Liddie. Poważnie. Wiem, że tak naj prawdę wcale nie
chcesz, żebym z tobą mieszkała. Zawszd bardzo ceniłaś sobie swoją
prywatność, więc się po prostsi wyprowadzę. Poza tym uważam, że Ameryka
jest dla mnif za mała. Chcę podróżować. Mam tyle do zrobienia przed
trzydziestką.
- Na miłość boską, przecież dopiero skończyłaś dwa
dzieścia dwa lata!
- Osiem lat to wcale nie tak dużo czasu. TV już starannie zaplanowałaś
swoje życie i wszystko masz poukładane na swoim miejscu. W szufladkach.
Jestem pewna, że zrealizujesz swoje plany. Ale ja... - zrobiła
dramatyczną pauzę i westchnęła - nie wiem, co jutro mi przyniesie. Musze
wiele przeżyć, zanim mi stuknie trzydziestka.
30
Psy i szakate
p^ coz
. « widzie w tej trzydziestce takiego szczególne- z ty
- Adel<V nas?Sce umarli, Adela straciła poczucie kiedy nasi roo
. ^^ g.ę zmlemła _
S^L^żebyś zrobila jakieś na
- Ja już mam plan!
- Trudno nazwać poślubienie bogatego człowieka...
- Och, Liddie! - przerwała mi. W jej piskliwym śmiechu wyraźnie
pobrzmiewała dezaprobata. - Mogę się założyć, że ty nigdy nie wyjdziesz
za mąż. Jesteś na to zbyt wyzwolona. Do końca życia pozostaniesz panną.
Wyemancypowaną
panną.
Przykryłam się kocem po szyję i przycisnęłam twarz do
okna, żeby zobaczyć, co widać na zewnątrz. Było jednak I zbyt ciemno,
mieliśmy wylądować na lotnisku Leonarda da [Vinci o 8.30. W kabinie
paliły się przygaszone światła, wszyscy spali. W szybie zobaczyłam
odbicie swojej twarzy, tak przypominającej twarz Adeli. Byłyśmy w ogóle
bardzo do siebie podobne, ale to ona miała w sobie coś, jakiś dodatek,
który odróżniał ją ode mnie. Miałyśmy taki sam kolor oczu i włosów, taką
samą cerę, a nawet figurę, ale Adela wiedziała, jak podkreślać swoje
walory, a ja byłam zadowolona z tego, co dała mi natura. Moim największym
atutem były oczy, ponieważ zdawały wspaniale egzamin na | sali
operacyjnej. Patrząc ponad chirurgiczną maską potrafiły przekazać każdą
myśl.
Ktoś dotknął mojego ramienia, otrząsnęłam się z zadumy i wróciłam myślami
na pokład samolotu, żeby stwierdzić, że siedząca dotąd obok mnie
zakonnica wstaje z miejsca.
I - Przepraszam - powiedziała - ale tam z przodu są moje najome.
Rozmawiałam już ze stewardesą i pozwoliła mi *S Przesiąść. Czy nie ma
pani nic przeciwko temu? Będzie 1 łatwiej zasnąć, jak sobie pójdę. Jestem
tego pewna.
31
Barbara Wood
Zabrała swoją torbę podróżną spod siedzenia i rj Dowoli do przodu między
rzędami.
Kiedy tek patrzyłam, jak jej drobna sylwetka Ą wśród śpiących cieni,
przestraszyło mnie nagłe pojawii Tę mężcizny. Uśmiechał się do mnie po
przyjaciel w ręku trzymał podręczną torbę.
- Czy mogę usiąść? - zapytał.
^SSSznałazłsięprzymnie,postawiltOrbę! siedzeniem i zapiął starannie pas.
i szakole
ć sie od umia
obok
- uprzy-
jaciii w tobLch. Wszystko «skaw n, to, OiWowki! Lubi puii krzyżówki?
patrzę, na niego iak o„,en»a,=,
dzeniu
d«a n»9«Ml tęu» P^*™^, sie ten
^^^^
„iłem n.toae.»J« godsi„ach lora „„.cl, P«"M"°™aP sJ wędrówka
l»dow
celu,
w dół.
a j ^5
L5
moją twarz, a po-
ze mną rozmowy,
po czym zmarszćBstarus; i kark,'
" Raczej nie. Czas szybciej leci przy ****«;*-& UB_______ t . m
nigdy ich nie kończę. Chce pan spróbować? - NiedbaW blemem
częstej zn
gestem wręczyłam mu pismo, a on przyjął je chętnie, « ^ dłuzszą
chwilę w, bardzo mnie zaskoczyło. .
M tem gdy nadal nie udało ti
- Dziękuję. Problem logiczny jeszcze nie ^wiązany ^ glowę mówiąc;
ne ]esi dosyc
Przewracał strony. - No, jest! O, chyba dosyc trudny! Ser _ ^ ^ ^
^tAym razie to deczne dzięki. Ostatnie dwie godziny zawsze najbaraz« ^^
^^ ^^ ^^
"Spoglądałam się uważnie nowemu towarzyszowi podrdl „^f^^S
wzrok¦&[°^'L^timy^^ *ft TSiczasem zagłębiał się w łamigłówki, które
rorio| Myl ^it. Przypomniałam sobie na^ch osiemnaści la
sobą na opuszczonym stoliku. Do rozwiązania proWe-
q m ogląda^ M» lonu, patrząc
mu logicznego podszedł z niemal nabożnym s^^l i siedziałam w wykuszu .f
^f^. Mojej młodszej wygładził stronę, poprawił się na siedzeniu, wyprosfj
M pokryty rosą trawmk przed do ^ wyszla na
Sew i dotknął ołówka koniuszkiem języka, ^PfłnfJ3 o rok siostry nie
było. Poprzedmeg uS. Jego wiek oceniłam na około trzydziestki, był swie*J
^
32
Barbara Wood
randkę i jeszcze nie wróciła. Rodzice i młodszy brat chali na weekend do
San Diego, ale spodziewałam się w domu już parę godzin wcześniej.
Siedziałam więc w oknie, świtało, a ja zastanawiałam się, gdzie oni wsz;
się podziali.
Wtedy dwaj mundurowi policjanci nagle zapukali
drzwi.
- Rozwiązywała pani kiedyś taki? Uniosłam gwałtownie głowę.
- Problem logiczny? Próbowała pani?
- Nie, nie. Nie mam cierpliwości.
- Rozumiem. Niektóre naprawdę zabijają człowiek ćwieka. Na przykład ten.
- Zaśmiał się i pokręcił głc Upchnął pismo w kieszeni na siedzeniu na
znak, że re nuje, i westchnął. - Poddaję się.
Po raz pierwszy od chwili, gdy opuściłam Los Angel miałam ochotę się
uśmiechnąć. Niezależnie od tego, k był mój nowy towarzysz podróży, z
pewnością miał mi sposób bycia. Jeszcze raz dokładnie go sobie obejrzała
i dostrzegłam ładne szare oczy i zdrową opaleniznę. Ubi ny był w
garnitur, na którym nie było nawet zagniecen mimo wielogodzinnej podróży
przez Atlantyk. W ogóle w glądał świeżo i rześko, jakby dopiero co wsiadł
do samol tu. W przeciwieństwie do mnie - pomyślałam z przeraź niem. Włosy
miałam w nieładzie, makijaż rozmazany, a1 pogniecionej sukience widniało
kilka żenujących pl? Widocznie pojawiły się tam, kiedy jadłam kolację.
- John Treadwell - przedstawił się i wyciągnął dłoń.
- Lidia Harris - odparłam nieśmiało, podając mu rę Wymieniliśmy mocny
uścisk dłoni.
- Pani czy panna?
- Kobieta.
- Tak też mi się wydawało. Ale pani kobieta czy pan
kobieta?
Roześmiałam się i kręcąc głową dałam za wygraną. M łam wrażenie, że John
Treadwell potrafiłby nawet wyci nąć ostrygę ze skorupy.
34
Psy i szakate
porabi
ia na tym
Rzymu
ale mam
szym razem. ^«*~—•-
Apani? „ Palące-odparłam z lekkim tylko waha
- W Residence Pałace ««h
niem. ' ,, Hill Bardzo ładna dzielnica.
- Wiem. To na Panoli HiU-»» podróży.? Przypuszczam, że tak
pani poradź*) bm^P ^ ^^
- Nie. Moja siostra *m mieszaj^ ibski. jeśli będzie
- Przepraszam,nie chciałembycwsci^ ^.^
pani miała wolne popo
Z przyjemnością pokażę r-
możemy przejechać autobusem oziui"-
Wydałam z siebie dźwięk, którym» ^ 0 Adeh, i znów zaczęłam patrzeć
przea sieu • . lam sie też,
szakalu i moim niepewnym jutrze. Zastanaw kiedy się obudzę.
,
Rozdział czwarty
Psy i szakate świetna komunikacja autobusowa
znajdzie się panl
Samolot zaczął stopniowo schodzić do lądowania. Spój. lam na zegarek i
stwierdziłam z ulgą, że już wkrótce znajd my się na międzynarodowym
lotnisku Leonarda da Vi John Treadwell mówił coś do mnie na temat
Hiszpańsł Schodów i skórzanych rękawiczek, ale go nie słuchał Przybrałam
uprzejmy wyraz twarzy, a moje myśli rozpi chły się we wszystkich
możliwych kierunkach naraz.
Już na włoskiej ziemi, kiedy samolot zakończył a stewardesa podziękowała
w paru językach pasażem wspólną podróż, z udaną energią chwyciłam tore i
płaszcz, po czym poszłam za Johnem Treadweliem do odpraw. Przeszliśmy
razem przez kontrolę celną, a on proponował, żebyśmy pojechali tą samą
taksówką. Prz łam jego propozycję z pewną ulgą, ponieważ bałam trochę
samodzielnej wyprawy w nieznane miasto.
Podczas prawie trzydziestokilometrowej jazdy z lotni położonego niedaleko
ujścia Tybru prawie się do siebie odzywaliśmy. Pędziliśmy autostradą,
wpatrzeni w okno, którym migał przepiękny krajobraz. Kierowca taksówki
gadatliwym małym człowieczkiem. Wyprzedzał wszysi inne auta, ignorując
sygnalizację świetlną, i opowia nam, jak wspaniale gotuje jego siostra.
Nie zwracaliśmy
niego uwagi.
John wytłumaczył mi, że hotel, w którym miałam zatrzymać, znajduje się
wprawdzie nie w samym centj ale w dobrej dzielnicy. Nie miało to dla mnie
znaczeni Treadwell poprosił kierowcę, żeby najpierw odwiózł mw a potem
wyjaśnił:
36
\ co jest za m,u""iV iuż dojeżdżamy. .
RZym, oczywisc«. NLJ»L 4skich zaułkach pięknej Samochód kluczył Po krę^
L ^ ^ Archimede
S"micy willowej, az ^oncu ^ Residence Pałace. al sie *aZleJ™*tolal
się szczególnie imponu-hotel nie pr^ento^1 oętaczające go kamieni
zapłacić fikało
słyszeć.
ella, żeby pozwolił mi Nawet nie Cciał o tym
pani ze mną jutro albo
stoi?
- To bardzo mile z pana strony.
się
trzymać razem. Zgoda?
-Zgoda. Jeszcze raz bardzo aziC^ W-
Kola taksówki zaterkotały na bruku wąsa j Patrzyłam, jak samochód znika
za zakrętem, po czym niosłam wzrok na hotel.
Przy wejściu panował spokój. —- -przed podwójnymi szklanymi drzwiami, 2
tier nie walczył z rozwścieczonymi turystami, nie tarasował całkowicie
sznur taksoweK. vy stwie do innych wielkomiejskich hoteli, gazie rojno i
gwarno, Residence Palące spra\ ^" g przystani. Ja szukałabym właśnie
takiego
37
Barbara Wood
ale zupełnie nie rozumiałam, dlaczego zamieszkała tu siostra. Ten hotel
zdecydowanie nie był w jej guście.
Adela. Serce zabiło mi mocniej. Wyobraziłam sobie] otrzymała moją
wiadomość i czeka na mnie w pokoju, po tych czterech latach stałyśmy się
sobie obce, czy nadal rozmawiamy ze sobą jak siostry? Milkniemy co ch la,
czy też nie pozwalamy sobie nawzajem dojść do słów Jakże dziwne byłoby
nasze spotkanie w tych niezwykł okolicznościach.
Weszłam do środka i znalazłam się w ciemnym pon holu. Leżący na podłodze
dywan był trochę wytarty, a rośli zakurzone, ale można się tu było
dopatrzeć śladów da świetności. Na tablicy ogłoszeń dostrzegłam
wywieszkę. myśliłam się, że jest to program zwiedzania Rzymu wycieczki.
Na górze wywieszki widniała informacja z sem w języku japońskim:
„Takashaki Tours, Kyoto".
Przy recepcji kręciło się kilku turystów. Sami Japoń cy. Wszyscy mieli na
głowach białe kapelusze i a fotograficzne pod pachą. Oglądali pocztówki i
paplali z zachwytem na ich temat. Ale Adeli wśród nich nie Wyminęłam
Japończyków i stanęłam naprzeciwko cjonisty.
- Przepraszam. Czy mówi pan po angielsku?
- Oczywiście, proszę pani. - Uśmiechnął się do m czarująco.
- Bogu dzięki. Na pewno będzie pan mógł mi pomóc] Szukam siostry, Adeli
Harris, która mieszkała tutaj przed| dwoma dniami. Być może nie
wymeldowała się jeszcze ni dobre albo przynajmniej zostawiła dla mnie
wiadomość. Ja również nazywam się Harris. Lidia Harris. Czy byłby
uprzejmy to sprawdzić?
- Jest Amerykanką? Przytaknęłam z zapałem.
- Amerykanie się u nas nie zatrzymują. W Rzymie niewielu turystów.
Kiepski rok. Mieszkają w murach « sta. Niedaleko Forum Romanum. U nas
mieszkają lfc grupy. W zeszłym tygodniu byli Francuzi, teraz Japończyk
Psy i szakale tek przyjadą Jugosłowianie. Ale Amerykanów
nie ma. przyjechała tu z grupą. Jest sama. Sądzę, że
°idowała się stąd dwa dni temu. Czy może pan sprawczynie
dziĆ?n 7vwiście - Odwrócił się i przez chwilę studiował " mna książkę
hotelową. W końcu powiedział: - Przykro
Ogr°ale taka osoba nie jest u nas zameldowana. 1 O mój Boże -
westchnęłam. - Tego się właśnie obawia-m Jednak się wyprowadziła. Czy
jest pan pewien, że nie
zostawiła swojego obecnego adresu? Koniecznie muszę się
z nią skontaktować. Mężczyzna był wyraźnie zdziwiony.
- Ja w ogóle nie przypominam sobie takiego nazwiska. Kiedy ona tu,
według pani, była?
- Dwa dni temu. Zamówiła stąd rozmowę do Stanów. Dlatego jestem pewna,
że tu mieszkała. Wysłałam jej również telegram. Z pewnością go
otrzymała. Byłabym wdzięczna, gdyby pan sprawdził, czy nie zostawiła
dla mnie wiadomości.
- Jak już mówiłem, nie pamiętam takiego nazwiska, ale poszukam jeszcze
raz.
Coś było nie w porządku. Sposób zachowania recepcjonisty, a może to coś,
co określamy jako intuicję, mocno mnie zaniepokoiło. Wiedziałam, że nie
mogę liczyć na żadne dobre nowiny. Nie myliłam się.
- Przykro mi, proszę pani, ale żadna Adela Harris nie mieszkała nigdy w
naszym hotelu. Być może zatrzymała się gdzie indziej.
- Telefonowała z Residence Pałace - powtórzyłam spokojnie. -
Najprawdopodobniej rozmawiała ze mną, stojąc w tym korytarzu. Wiem na
pewno, że tu była. Dostałam od niej paczkę z adresem zwrotnym. To jest
wasz adres. Chciałabym, żeby pan sprawdził jeszcze raz, ale trochę
uważniej.
Moje zachowanie nie zrobiło na nim wrażenia. ^Oczywiście, przepraszam na
chwilę.
razem zniknął na dobre, a ja oparłam się łokciem
39
Barbara Wood
o blat i znowu popatrzyłam na hol. Japończycy bez wJ nia przygotowywali
się do wycieczki. Z jadalni doctt brzęk talerzy i ożywione rozmowy tych,
którzy spóźnij na śniadanie. Parę osób pisało listy w przyległym do]
salonie, w którym stały przesadnie wypchane krzesła i napy. Na ścianach
wisiały duże lustra w rzeźbionych mach oraz stare ryciny zabytków
archeologicznych. I wtedy go zobaczyłam. Miał w sobie coś, co z moją
uwagę. Był tylko nieco wyższy ode mnie, świel ubrany i trochę bardziej
śniady niż większość Włoch Nosił ogromne okulary słoneczne, które
zasłaniały pr całą twarz. Oparł się niedbale o ścianę i czytał jakąś ską
gazetę. Zupełnie nie mogłam zrozumieć, co mnie w tak zafrapowało, ale
kiedy już miałam odwrócić w mimowolnie znowu zaczęłam mu się przyglądać.
- Bardzo mi przykro, proszę pani - powiedział rec cjonista z żalem w
oczach. - Sprawdzałem wiele razy. i nąłem się o całe dwa miesiące, ale w
naszym hotelu ni nie mieszkała osoba o tym nazwisku.
Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem.
- Przecież to niemożliwe! - krzyknęłam. - Wiem, że była!
Rozłożył bezradnie ręce.
- Proszę posłuchać. Telefonowałam do tego hotelu eto dni temu, tuż po
północy, i rozmawiałam z kimś z recepc Ten mężczyzna powiedział mi, że
moja siostra uregulow rachunek i się wyprowadziła.
Wzruszył ramionami kręcąc głową.
- Może zameldowała się u was pod innym nazwiski Może...
- Na pewno nie. Amerykanie nie mieszkają w nasz; hotelu, i to już od
dawna. Zatrzymują się w Hiltonie al w Holliday Inn. Interesy idą bardzo
kiepsko. Od pi miesięcy przyjeżdżają do nas tylko grupy. Poza nimi b
zaledwie parę osób.
Maksymalnie poirytowana, westchnęłam i cofnęłam > o krok. To wszystko do
niczego nie prowadziło.
40
Psy i szakale
w takim razie powiedziano mi przez telefon, rachunek? Kto był wtedy na
dyżurze?
Tnifii Barom.
ć ietnie. Czy będę mogła z nim porozmawiać? ' pTyjdzie tu wieczorem,
proszę pani. ~~ wspaniale. - Znów rozejrzałam się po holu. Japończy-I 'uż
wyszli, ale mężczyzna z gazetą nadal tkwił w tym Y 3vm miejscu. Robił na
mnie dosyć dziwne wrażenie i nic emogłam na to poradzić. - W takim razie
proszę o pokój. Osobną łazienką, o ile to możliwe.
- Służę pani.
Kiedy wpisałam się już do książki hotelowej, złość tro-hę mi przeszła i
doszłam do wniosku, że to wszystko pewnością uda się w jakiś prosty
sposób wytłumaczyć, ostanowiłam się zdrzemnąć, wziąć prysznic, zejść do
ja-alni i coś zjeść, a potem zagrozić Baroniemu, że go za-trzelę, jeżeli
mi nie powie, gdzie jest Adela.
Recepcjonista potrząsnął dzwonkiem. Boy, ubrany w pa-iasty, biało-
czerwony strój, pojawił się natychmiast i wziął oją jedyną walizkę.
- Pręgo - powiedział, puszczając mnie przodem. Gdy go mijałam, zerknęłam
szybko przez ramię. Człowiek z gazetą zniknął.
-l o zapierającej dech w piersiach jeździe windą o rozmiarach budki
telefonicznej i pobieżnych oględzinach ogromnego apartamentu, położyłam
się na łóżku, żeby sprawdzić, czy jest wygodne, po czym natychmiast
zapadłam w sen.
Spałam sześć godzin, podczas których nawiedziły mnie trzy
'szmary senne. Kiedy wreszcie się obudziłam, nie miałam
Ujęcia, gdzie jestem. Natychmiast jednak wszystko sobie
Przypomniałam, przeklinając jednocześnie ból pleców, które-
>*e nabawiłam, śpiąc tyle czasu w tej samej pozycji. Mimo
łatw froche wypoczęłam i czułam, że teraz będzie mi
lej stawić czoło nowym okolicznościom. Okazało się, że
am w Pięknym apartamencie umeblowanym antyka-
41
Barbara Wood
mi. Na podłodze leżały stare piękne dywany, a na porozwieszano ryciny,
takie same jak te, które wid w holu. Poczułam się mile zaskoczona.
Nie zabrakło tu również balkonu z rozsuwanymi <j mi, wychodzącego na
piękną kamienicę sąsiadującą telem. Z uśmiechem spojrzałam na położony w
dole i uświadomiłam sobie, że zaraz zobaczę Rzym. I zobac łam. Ten widok
naprawdę mnie zafascynował, a późn przekonałam się, że był w dodatku
charakterystyczny tego miasta. Podziwiałam czerwonobrązowe budynki z b
konami i kwiaty w doniczkach porozstawiane dosłowi wszędzie. W dole rosły
jakieś dzikie krzewy i rozło drzewa. Z każdego balkonu zwieszały się
najprzeróżni sze, głównie zielone i brązowe, pnącza.
Leżąc w wannie w łazience, która czystością i rozmia mi przypominała mi
do złudzenia salę operacyjną, zasta wiałam się, co zrobię, jeśli nocny
recepcjonista wyprze rozmowy ze mną, a ja stracę w ten sposób wszelkie
sza na odnalezienie siostry. I co wtedy mam zrobić? Wracać
Ameryki?
Kiedy wycierałam się już ogromnym miękkim ręc kiem, wyobrażałam sobie
podróż do domu, rozmowę z K lermanem, szakala w charakterze przycisku do
papie i czekanie na włamywaczy.
Nagle zamarłam i wyprostowałam plecy. Zrozumiał dlaczego tak
zainteresował mnie mężczyzna z gazetą. Już go kiedyś widziałam.
Byłam pewna, że to ten sam człowiek. Nie było mo o pomyłce. Przeszłam
wtedy przez kontrolę celną w to^J rzystwie Johna Treadwella i szukaliśmy
taksówki. Rózg dałam się i dostrzegłam śniadego mężczyznę w okularach
Wtedy również czytał gazetę, a ja obdarzyłam go przeW nym
zainteresowaniem. Być może dlatego, że nie wy jak typowy Włoch. Albo
dlatego, że trzymał w ręku gaz tak, jakby ją czytał, a mnie się wydawało,
że tylko uda W każdym razie wpatrywałam się w niego przez chwi* a zaraz
potem wsiadłam do taksówki.
42
psy i szakale
wielkim pospiccni*. ~____ wyszłam
Ubieralwyjęlam z torebki szakala, przyjrzałam mu się >°3lie potem
owinęłam go w chusteczkę i schowałam Zebki. Włożyłam ją pod pachę i
ruszyłam szybko po scł^ ^staroświecki włoski hotel stanowił wyzwanie dla
6 tkich ścisłych umysłów, bo mimo że mieszkałam na Terim piętrze w pokoju
307, minęłam sześć kondygnacji, anim znalazłam się na dole. Być może
budynek został w ten sposób zaprojektowany, ponieważ był położony na
zboczu wzgórza. Gdy tak pędziłam w dół, trzymając się pięknie
wypolerowanej marmurowej poręczy, usłyszałam echo własnych kroków i przez
chwilę miałam wrażenie, że jestem w kościele. Otaczały mnie białe gipsowe
ściany; co jakiś czas na mojej drodze pojawiał się piękny antyczny mebel
lub przedmiot z kutego żelaza, a wokół panowała cisza jak makiem zasiał.
Mijałam ciche korytarze, zakurzone paprocie i myślałam, że nigdy w życiu
nie byłam w równie czarującym i osobliwym miejscu.
Jadalnia była naprawdę ogromna i z pewnością wiekowa. Ją również
ozdabiały charakterystyczne rzeźby, ryciny i wyblakłe gobeliny
rozwieszone na ścianach. Gdy pochłaniałam już spaghetti, z pewnością
lepsze od tego, które jadałam w Stanach, wyobrażałam sobie, że w czasach
przed wynalezieniem klimatyzacji trudno byłoby chyba zaprojektować
chłodniejsze wnętrze. Jednocześnie zastanawiałam się, jaka temperatura
panuje tu w zimie.
Dwa kieliszki wina wprawiły mnie w doskonały nastrój. poszłam do holu i
zaczęłam pisać list do doktora Kellermana. ~ Tak? - Uniosłam gwałtownie
głowę, bo ktoś wypowiedział nagle moje nazwisko. Tuż za mną stał otyły
Włoch ze świecącą łysiną. "" To Ja jestem Luigi Baroni. Zdaje się, że
chciała pani
1 mr*ą rozmawiać.
cn tak! - Pospiesznie zebrałam swoje rzeczy i zaczę-upychać je w torebce.
Wtedy wyczułam końcami pal-
43
Barbara Wood
ców twardą figurkę. Pomyślałam, że muszę niej jakieś bezpieczniejsze
schronienie. - Bardzo szę, że pana widzę. Nazywam się Lidia Harris. 1 w
nocy rozmawialiśmy ze sobą przez telefon.
- Słucham? - Jego twarz pozbawiona była w wyrazu.
- No wie pan! Nie zapomina się chyba tak łatwo z Ameryki. Było po
północy, a ja usiłowałam znal strę. Powiedział mi pan, że się
wyprowadziła.
- Przykro mi, proszę pani, ale ja nie odbierałem telefonu.
- W takim razie zrobił to ktoś inny. Proszę zrozu rozmawiałam z kimś,
kto pracuje w tym hotelu. -
Ps1j i
Mówił wspaniałą aa
, ale
ssrL;
rozmawiałam z kimś, kto pracuje w tym hotelu. - TracL tylko wzruszy^
gprawa jest prosta
powoli cierpliwość i mówiłam coraz bardziej piskał- W takim r ukać
wasze rejestry. ać a\e męż-
głosem. - Kto jeszcze dyżuruje tu w nocy? Lsimy sami pi
^^ gwaltownie pr<^ ^mie:
- Nikt, proszę pani. Ostatnio zawsze jestem sam. Intł Recepcjoni&
, powiedział barazo y . klopotów. sy idą kiepsko. Musieliśmy
zwolnić trochę personelu; kyzna uniosi^ ^ oszczędzić panu
meryteńslriei,
- Chwileczkę. - Mówiłam wolno, ale o wiele za głód - Pr0 , eL dama
pójdzie do ambaS^obeirzą pańskie
Atro ta mioa^^^ ^^ wszyscy sodi
Dzwoniłam do tego hotelu dwa dni temu. Rozma z recepcjonistą. Dziwnym
zbiegiem okoliczności macie nowie bardzo podobny głos. Dowiedziałam się
od ni moja siostra uregulowała rachunek i się wyprow Chciałabym zobaczyć
pokwitowanie.
- Ależ proszę pani...
- Staram się nie tracić cierpliwości. Chcę obejrzeć totekę.
- To są poufne dane. Nie mogę pozwolić, żeby... Już miałam zamiar
zachować się bardzo niegrzecz
gdy nagle do naszej rozmowy włączył się ktoś trzeci.
- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytał.
Kiedy na niego spojrzałam, poczułam, jak mocno wali serce. Był to ten sam
mężczyzna, którego widziała** lotnisku, a potem w hotelowym holu. Miał na
nosie te s* przesadnie wielkie okulary, które całkowicie zasłania oczy, a
pod pachą trzymał zwiniętą gazetę.
- Niechcący podsłuchałem rozmowę państwa siałem, że może postaram się w
czymś pomoc.
44
ięgi
jedn
zrobiły wrażenia, ak groźby te chyba
, powiedział:
11J UU Łiv^ ^ "- — •> .
la policję, to trudno, ale laszych gości.
- Więc ta młoda
Ameryki tylko po to, żeby
lo policji?
- Przykro mi, proszę Pana. awiać z dyrekto-
- Czy możemy w takim razie y
oczywiście! -
lnie uszczęśliwiony, że — joir7pń
'odpowiedzialności za rozwój wydarzeń.
45
Barbara Wood
Kiedy wyruszył pospiesznie na poszukiwanie sweg0 fa, jeszcze raz
przyjrzałam się mężczyźnie, który | mnie, żebym przyjęła jego pomoc, i
zaczęłam się zastj wiać, jak wygląda bez okularów.
- Naprawdę nie musi pan zawracać sobie gło
sprawą, panie...
- Proszę wybaczyć. Nazywam się Ahmed Rasheed. Aż uniosłam brwi ze
zdziwienia. Cóż jest właściwie
nego w tym, że będąc w Rzymie, nawiązuję znajomość z bem? Nic, poza tym,
że od początku, nawet na lotrL wydawał mi się jakiś dziwny, a teraz wręcz
niesamowity,
- Lidia Harris. Dziękuję raz jeszcze, ale sądzę, że j
sobie poradzę.
- To dla mnie żaden kłopot. Włosi są niezwykle gość i usłużni. Hotel też
bardzo mi się podoba. Znajdziemy siostrę, zanim zdążymy się obejrzeć.
My? - pomyślałam.
Recepcjonista wrócił do nas i przyprowadził drugi mężczyznę, który
nazywał się Mangifrani i był zastę dyrektora. Baroni właśnie zapoznał go
z sytuacją. Ma frani uśmiechał się uroczo. Eleganckim gestem zapr nas do
swego gabinetu, zaproponował herbatę i pozwo przejrzeć rejestr byłych
gości hotelu.
- Strasznie mi przykro, proszę pani. Bardzo chciał" służyć pomocą, ale
jak sama pani widzi, siostra pani n
u nas nie mieszkała.
Był bardzo uprzejmy i wielkoduszny, a ja zachował się tak niegrzecznie.
Zrobiło mi się wstyd. Nigdy nie r łam awantur w miejscach publicznych.
Pan Mangifri który wyjątkowo pasował do tego hotelu, okazał więcei dobrą
wolę. Niestety, nie mógł jednak znaleźć mojej sio: - A może - zaczął
Rasheed, który z jakiegoś niezr< miałego powodu nadal mnie nie opuszczał
- pani sio tylko odwiedzała tutaj kogoś, a ten ktoś już się wypr( dził.
Kiedy pani zadzwoniła, recepcjonista powiedział to pani siostra opuściła
hotel, a miał na myśli kogoś zu nie innego.
46
psy i szakale
się
S
j, ale nie
SZa? 7 pewne ma pan rację. Dziękuję bardzo za pomoc. ' rzv mogę zaprosić
panią na kawę? " Nie - odmówiłam, może trochę zbyt szybko. - Myślę, że -
de do swojego pokoju i trochę odpocznę. Adela na newno wkrótce się tu
pojawi. Do widzenia.
Obróciłam się na pięcie i odeszłam najszybciej, jak mogłam Ponieważ
obawiałam się trochę windy, zdecydowałam się pójść schodami.
Przypomniałam sobie jednak, że gdy znajdę się na trzecim piętrze, będę
musiała przejść następne trzy kondygnacje. A także i to, że w moim pokoju
nie ma telewizora ani nic do czytania. Zawróciłam i poszłam z powrotem do
holu.
Gdy byłam już przy recepcji, w drzwiach pojawili się Japończycy.
Rozmawiali cienkimi, śpiewnymi głosami i uśmiechali się przyjaźnie,
kiedy mnie mijali. Kilku z nich nie weszło do hotelu. Powędrowali dalej w
dół ulicy. Instynkt podpowiedział mi, żeby pójść w ich ślady. Minęliśmy
kino amerykańskie, a potem szliśmy dalej ulicą Via Archi-mede. Moja
intuicja została nagrodzona. Weszliśmy wszyscy razem do małego sklepu o
dźwięcznej nazwie Daily American. Kiedy japońscy turyści nawiązali
dwujęzyczny dialog z włoskim sprzedawcą, w powietrze wystrzeliła kaskada
perlistych dźwięków, a ja patrzyłam na półki z pa-Pierosami, batonikami,
książkami i pismami. Przegląda-am nieliczne pozycje w języku angielskim i
nie mogłam ę zdecydować, co wybrać. Oderwałam na chwilę wzrok od Slążek i
wyjrzałam przez okno. Po przeciwnej stronie ulicy stał Ahmed Rasheed i
wy-
raznie mnie obserwował.
teresują mnie te - powiedziałam i zaczęłam znów
2Perac wśród książek. - Ile kosztują?
^nquecento lirę, perfavore.
47
Barbara Wood
- Dobrze. - Czułam wyraźnie, że mam spocone r< Proszę zapakować.
Wręczyłam sprzedawcy pieniądze, on wydał mi resztę i piero wtedy zebrałam
się na odwagę, żeby jeszcze raz wyj przez okno na ulicę. Ahmeda Rasheeda
już tam nie był0
Niepewnie wyszłam w mrok i ogarnęły mnie złe p] czucia. Właśnie wtedy, w
delikatnym świetle latarni pr Via Archimede, wdychając kojące wieczorne
powietr? nabrałam niezbitej pewności, że Adela ma kłopoty.
Może nie kierowałam się wyłącznie intuicją i domysł mi. Gdy szłam tak
chodnikiem w kierunku jasno oświet nego hotelu, jeszcze raz
przeanalizowałam sytuację. Oc; wiście, istniała możliwość, że to wszystko
okaże się kłym nieporozumieniem. Moja siostra mogła przeciJ przyjść do
hotelu z wizytą do przyjaciółki, która natycl) miast potem wyjechała.
Niełatwo jest czasem dogadać s przez telefon, szczególnie na taką
odległość. Adela mieszłl teraz po prostu gdzie indziej, i tyle.
Takie rozumowanie mogło się wydawać logiczne. Niest ty tylko pozornie,
ponieważ nie zawierało wyjaśnię dwóch najbardziej nurtujących mnie
kwestii, a mianow cie: co się stało z moją depeszą i dlaczego Baroni
twierdz tak uparcie, że nie odbierał żadnego telefonu z Ameryki
Odważyłam się wsiąść do windy; kiedy powoli ruszy z turkotem w górę,
pomyślałam, że bardzo bym chciał przedyskutować to wszystko z doktorem
Kellermanei Winda w końcu zatrzymała się niepewnie i drzwi otwórz) się z
piskiem. Poczułam, że bardzo za nim tęsknię i żału; że nie ma go w
pobliżu.
Wyciągnęłam się właśnie wygodnie na łóżku, k zelektryzował mnie dzwonek
telefonu. Miałam przez ch lę nadzieję, że to Adela.
- Halo - powiedziałam pospiesznie.
- Dzień dobry, mówi John Treadwell. —
- A to ty. - Nawet nie próbowałam ukryć rozczarować - Jak się masz?
48
Psy i szakale
.ni że sprawiłem ci zawód. ^^Tto chodzi. Myślałam, że może dzwoni moja
i0Strhcesz, żebym odłożył słuchawkę? Nie chcę blokować
A ^N^John. Prawdę mówiąc bardzo wątpię, czy ona się \ wie' Być może nie
ma nawet skąd zadzwonić.
Czy to znaczy, że nie wiesz, gdzie ona jest? Sądziłem, a miałaś się z nią
spotkać w hotelu.
Niestety, powstało małe zamieszanie. Jej tu nie ma. ewnie zatrzymała się
gdzie indziej. _ Masz ochotę wyjść do miasta?
- Och nie. Dziękuję panu... to znaczy, dziękuję ci, ale nie. Jestem
strasznie zmęczona.
_ W takim razie jutro. O której mam po ciebie przyjść?
0 ósmej? Dziewiątej?
W obecnym stanie ducha zupełnie nie miałam ochoty zacieśniać kontaktów z
Johnem Treadwellem i już chciałam mu odmówić, kiedy jakiś wewnętrzny głos
przypomniał mi o czymś, o czym udało mi się na chwilę zapomnieć. Ów głos
szeptał uporczywie, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa śledzi mnie
Ahmed Rasheed.
- O ósmej. Będę czekać w holu.
- Wspaniale. Możemy razem poszukać twojej siostry, chcesz?
- Świetnie. Do zobaczenia.
Kiedy odłożyłam słuchawkę, pomyślałam, że bliższa znajomość z Johnem
Treadwellem to zupełnie dobry pomysł, 3eśli wziąć pod uwagę tę całą
historię z Adelą, Rasheedem 1 takt, że zupełnie nie znam miasta.
Ugasiłam światło i ułożyłam się wygodnie na swoim piwnym łóżku, za oknami
czekał na mnie Rzym, a ja znów
Pałam się na tym, że myślę o doktorze Kellermanie. Jego nosć zawsze
dodawała mi otuchy, więc teraz, kiedy tak o nim°HPOkrZyŻOWały mi się
plany, samo wspomnienie
Dokt lałal°iak balsam na splataną duszę.
r Kellerman miał jasnoniebieskie oczy. Ich zimne
49
Barbara Wood
spojrzenie mogło przyprawić o dreszcz nawet w g<w świetle lamp na sali
operacyjnej. Wszyscy się g niektórzy nawet go nie lubili, ale cenili
sobie bezpieczeństwa, jakie zawsze zapewniał swojemu s wi. W trudnych
chwilach, gdy inni częstokroć wp! w panikę, on zachowywał kamienny spokój
i widać byic całkowicie panuje nad sytuacją.
Długo jeszcze myślałam o Kellermanie, zanim w zapadłam w niespokojny sen.
Rozdział piąty
Ylusiałam być jednak bardzo zmęczona tuż po "rzyjeździe, bo kiedy
następnego dnia rano wyszłam do dasta w towarzystwie Johna Treadwella,
wydawało mi się,
znalazłam się w tej okolicy po raz pierwszy w życiu.
dzielnicy Parioli znajdowały się głównie domy czynszowe, spokojne hotele,
a gdzieniegdzie małe sklepy i prywatne wille. Wąskie uliczki wiły się
wśród strzelistych budynków z brązowoczerwonego kamienia. Z niezliczonej
ilości [balkonów zwieszały się zielone i brązowe rośliny. Przechodnie,
głównie Włosi, zachowywali się bardzo przyjaźnie i pozdrawiali nas po
angielsku. Minął nas jakiś dziwny samochód, kilka rowerów i jeden autobus
turystyczny. Chodniki były popękane, obsadzone drzewami; wśród nich
pałętały się całe stada kotów. Koty stały nawet przed wejściem do hotelu,
zupełnie jakby czekały na turystów.
Bardzo mi się to wszystko podobało. Uważałam, że znalazłam się w zupełnie
egzotycznym, czarującym miejscu.
- Pójdziemy na piechotę?
- Czy to daleko?
- Do centrum mamy parę kilometrów. Droga prowadzi y czas w dół wzgórza.
Bardzo piękna trasa. Jeżeli niepo-
Olsz S*C ° siostrę, możemy złapać autobus, który szybko
ezie nas do miasta za jedyne pięćdziesiąt lirów. Mówiąc o niepokoju,
Treadwell użył eufemizmu, bo ja 1 Przerażona. Ponad wszystko na świecie
chciałam szc siostrę i zdawałam sobie sprawę z czekających
razu dności- Poza ^m, kiedy obudziłam się rano, od Pomyślałam o
Rasheedzie i usiłowałam sobie wmó-
51
Barbara Wood
wić, że jego częste pojawianie się na mojej drodze zwykłym zbiegiem
okoliczności. Zapytałam w
0 numer jego pokoju, ale okazało się, że wcale
w Residence Pałace. W tej sytuacji trudno było przypadek, że najpierw
spotkałam go na lotnisku, p< w holu, a jeszcze później przed sklepem
naprzeciw! telu.
Znowu pomyślałam o Adeli. Przyjechałam do Rzynu niej, więc postanowiłam,
że nie spocznę, dopóki nie uda] się jej odnaleźć. . - Wolałabym pojechać
autobusem.
Doszliśmy do rogu ulicy i stanęliśmy przy znaku z na sem „Fermata". Kiedy
tak czekaliśmy, John opowiadały co zobaczymy po drodze, a ja głaskałam
koty, które przya się z nami przywitać.
- Rzym to miasto kotów - powiedział John, zerkając i zegarek. - Już trzy
razy byłem w Rzymie i znowu robiąi mnie piorunujące wrażenie.
- Rzeczywiście, pełno ich tutaj.
- Jeszcze wszystkich nie widziałaś.
Właśnie podjechał autobus i weszliśmy do środka tyk mi drzwiami.
Wrzuciliśmy pięćdziesięciolirowe monety i automatu; w odpowiedzi wypluł
dwa białe bilety. Siedzia] łam przy oknie, a John bawił się w przewodnika
Teraz, gdy sięgnę pamięcią wstecz, bardzo trudno fl powiedzieć, co
zrobiło na mnie większe wrażenie: natężę nie ruchu czy ilość drzew, bo
oba zjawiska stanowią chan kterystyczny element rzymskiego krajobrazu.
Wkroti przekonałam się, że mieszkańcy tego miasta kochają ziel
1 ogrody, tak samo jak jazdę samochodem.
Wśród mijanych budynków w rdzawoczerwonym k rze wyrastały piękne nowe
hotele i eleganckie biurowce szkła. Renesansowe fasady mieszały się z
betonem i | mem rodem z Madison Avenue. Ta różnorodność '<¦ *c™
tektoniczna zrobiła na mnie ogromne wrażenie, w fl rodzinnym mieście
trudno by było napotkać takie 1 trasty.
52
Psy i szakale
wyglądał Rzym poza starymi murami, już za jedną z zabytkowych bram,
Aureliusza, poraził mnie zupełnie rezydencje
Eleganckie budynki uży-
sprawiały wrażenie ponadczasowe. ^znOlCLCał7prosty styl architektoniczny
i klasyczne r wakteryzowat je y^^ jednakowy _ brązowawy - kolor.
5! _ powiedziałam. - Nigdy jeszcze czegoś
Chara
akiego
nie
ogromną wagę do wyglądu mia-SStuTarLsuroweprzepisy.Wszystkie
h ,nvnki muszą wygiąć tak samo jak zabytkowe. n°!eA jednak Salam, że tak
mi sie tylko wydaje.
toSWnak pewien wyjątek. Później pokaże ci, o co mTchodzi. Dojechaliśmy
już prawie do końca trasy. Odzie chcesz najpierw iść?
N?e wiedziałam, co mam powiedzieć. W jaki sposób rzymianie szukają osób
zaginionych? Siad Adeli urywał się w hotelu Residence Pałace, a tam
niczego nie udało mi się ustalić.
- Nie wiem. A ,
- W takim razie może najpierw pójdziemy cos zjesc. Wyszliśmy z autobusu
przednimi drzwiami i znaleźliśmy
się na ruchliwej ulicy. John skręcił w wąski zaułek i po paru krokach
weszliśmy do maleńkiej restauracji, która sąsiadowała z kwiaciarnią i
wyglądała zupełnie jak apteka z przełomu wieków. W środku był tylko bufet
i jeden mały stolik przy oknie. Usiedliśmy przy nim, zwracając tym samym
uwagę stałych bywalców knajpki, najwyraźniej nie Przyzwyczajonych do
obecności zagranicznych turystów w swoim gronie.
- Powiedz - odezwał się John wlewając ogromną ilość itk do filiżanki z
mocną kawą - na czym właściwie ten problem z twoją siostrą?
53
Barbara Wood
Popatrzyłam na niego.
- No tak. Przecież ty nic nie wiesz. Przepraszam, j Streściłam mu krótko
całą historię. Jego interesuj
twarz przybrała zamyślony wyraz.
- Niezwykła opowieść - rzekł po chwili.
- Naprawdę tak uważasz? - Nagle poczułam, że ban, chcę wysłuchać jego
opinii, bo wiedziałam, że potraf zdobyć na obiektywizm i oceni, czy nie
zachowuję się chę zbyt histerycznie. - Nie przesadzam? Może martwi j bez
powodu?
- Nie powiedziałbym. Gdyby zadzwonił do mnie tu z drugiego końca świata
ktoś z rodziny, ktoś, z kimj dawno straciłem kontakt, a potem otrzymałbym
taką ćĄ ną przesyłkę, po czym włamano by mi się do mieszkał a na koniec
stwierdziłbym, że mój krewny przepadł i wieści, też bym się martwił.
- Obawiałam się, że tak powiesz. Adela z pewne wpadła tym razem w jakąś
kabałę.
- Czy mogę obejrzeć tego szakala?
- Niestety, nie mam go przy sobie. Ale nie martw si« Jest dobrze
schowany.
- Mam nadzieję. Musi być wiele wart, prawda?
- Pewnie tak. A poza tym to jest chyba klucz do cś zagadki.
Pomyślałam o Ahmedzie Rasheedzie, o którym w jak dotąd nie wspominałam, i
zaczęłam się zastanawia jaki jest jego ewentualny związek z tą sprawą.
- Jestem ci bardzo wdzięczna za wszystko, ale masz wiele spraw do
załatwienia i nie chcę ci zawracać gł<
Psy i szdkale hnełam się do niego z ulgą. Naprawdę udało mu
- - m\iePdOnakSproponuję zwiedzenie Forum. Jeśli , Najpierw jea,
ie nk nie wiedzą; zn0Wu zaczniesz
ęokaże,żewam ję zostawić to na koniec. Poza
e martf nchSbym, żebyś częściej uśmiechała się tak m bardzo cJcia y zam
kazać ci wszystkie uroki Rzy-
hwile ale nie potrafiłam mu odmówić. ^CaTyła zbyt'kusząca. John TVeadwell
miał wy-PerspeMywdi y ia_ Był czarujący, przystojny, a
je-
SS kałaTelikatnie moja. Poza tym Adela nie fbvc daleko i doszłam do
wniosku, że po czterech rozłąki dwie godziny nie mają większego
znaczenia.
Czekaliśmy do czwartej, aż woda tryśnie z fontanny di Trevi a potem
poszliśmy w stronę ambasady.
John okazał się niezwykle miłym towarzyszem spacerów Gdy tak wędrowaliśmy
wąskimi, mniej zatłoczonymi uliczkami, cały czas zabawiał mnie
niezobowiązującą rozmową. Wyczuł widocznie, że jestem spięta, bo bez
przerwy żartował. W popołudniowym słońcu jego potargane przez wiatr włosy
przybrały złocistokasztanowy odcień. Im dłużej szliśmy, tym bardziej
byłam wdzięczna zakonnicy, która się przesiadła.
Ambasada amerykańska mieściła się w ogromnym, imponującym budynku przy
Via Veneto i dopiero zaczynała się budzić do życia. Zdałam sobie sprawę,
że właśnie tutaj I kryfe się moja największa szansa odnalezienia siostry
i gdy
Daj spokój. Uwielbiam zagadki. Szczególnie takie, tf >st<> z zalanej
słońcem ulicy wkroczyliśmy do ciemnego re dotyczą ładnych dziewczyn. Ale
tak, jak powiedziała! *rza, poczułam, że wali mi serce, najpierw
musimy znaleźć twoją siostrę. Może ambasl I ^^estety okazało się, że nie
ma tu żadnych wiadomości będzie nam mogła jakoś w tym pomóc. NiewykluczO
eli.
zresztą, że tam czeka na ciebie jakaś wiadomość.
- Masz rację! Nie przyszło mi to do głowy.
- Poza tym, nie zdziwiłbym się wcale, gdyby się ofc że po naszym
powrocie zastaniesz jakieś wieści w łi
p .
powiln ? mi' Że nie mogę pójść Z tobą na fC3ę " ^ałam' kiedy
siedzieliśmy już w starym zielonym,
*anym autobusie, który właśnie rozpoczął wspi-
54
55
Barbara Wood
naczkę na Pariolli. - Mam nadzieję jednak, że miesz. Jeśli w ogóle mam
szansę znaleźć Adelę, ^uw^. siedzieć w hotelu i czekać, aż da o sobie
znać. ^
John kiwnął głową. Choć chciał, żebym poszła 21 jednej z luksusowych
restauracji przy Via Veneto J! łam, ze się nie gniewa, a przeciwnie,
współczuje mi. pj niewiele nam pomogła, bo nie mieliśmy żadnych poszlak
ani nawet fotografii mojej siostry, tak miałam prawa mieć do nich
pretensji. Ambasada zawfc mnie jeszcze bardziej, bo gdyby Adela
rzeczywiście cłl się ze mną skontaktować, skorzystałaby z takiej możliJ
zwłaszcza że miała na to aż trzy dni.
- W takim razie zjedzmy kolację w twoim hotelu I prosił.
Spojrzałam w jego roześmiane oczy i już nie miał ochoty odmówić. Po
wyjściu z ambasady poczułam się talnie i naprawdę potrzebne mi było
towarzystwo i mężczyzny.
- A więc? Kolacja w hotelu?
- Kolacja w hotelu - zgodziłam się.
John czekał w holu, a ja tymczasem pobiegłam szył na górę.
Usprawiedliwiałam się przed nim na tysiące! sobów, ale prawdziwe powody
zachowałam dla siebie; pierwsze, tliły się we mnie resztki nadziei, że
Adela $ szła do hotelu i wsunęła mi liścik pod drzwi, a po dri chciałam
sprawdzić, czy szakal jest na swoim miejscu, tym, jak przetrząśnięto mi
mieszkanie, miałam na tym obsesję.
Szakal był dokładnie tam, gdzie go zostawiłam, a pokoju nikt się nie
włamał. Nie znalazłam natomiast żadi wiadomości od Adeli. Szybko
przyczesałam włosy, u wałam lekko usta i pospiesznie wróciłam do Johna.
Na kolację zjedliśmy eskalopki cielęce, wypiliśmy wsi niałą włoską kawę,
a potem John namówił mnie na s] po Pariolli. Szliśmy jasno oświetlonymi
chodnikami, jąc kwiaciarki stojące na każdym rogu i cale rodziny,
cieszyły się wspólnie tym pięknym wieczorem.
56
Psy i szakah A ke i postanowiłam choć przez krótkie chwile
Od czego pochoo _ ^ e na wszystkim.
,rażenie, że ^^Jterwtm Populusąue Romcmu* czyli \ Dosłownie
oznaczaczasach ^^ miał naprawdę
enat i l"d B^""Wraz z nastaniem cesarstwa zaczęto go Łniosłe znaczeń^ W
boliczny. Teraz Włochy mają
raktować:*sposób« J demokracja, toteż sądzę, ze po rezydenta ! zn°w P
ćJszlachetny fragment swego dzie-KaTkontSuowa? pi^ną tradycję. Mnie się
to po-
ioba. .,_._,__ nawet na Workach na śmiecie!
' słupach sygnaliza-
wSS naprawdę dużo wiesz o Rzymie.
Tak To fascynujące miejsce.
: 32 długo zamierzasz tu zostać? Przeze mnie me mo-e\eś do tei pory
niczego załatwić.
Mo a praca wiąże się ściśle z podróżowaniem krążę wtacto i z powrotem
między naszym biurem w Nowym Jorku a przedstawicielstwami w Londynie 1
Rzymie. Mam fundusz reprezentacyjny, więc nikt nie będzie miał pretensji,
jeżeli przedłużę swój pobyt o dzień czy dwa.
- Jestem ci bardzo wdzięczna. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Trudno
mnie nazwać doświadczoną turystką. Poza tym nigdy nie potrafiłam
rozwiązywać zagadek. Prowadzę bardzo zwyczajny, uporządkowany tryb życia.
- Jak na sali operacyjnej?
- Właściwie tak. Czasem tylko jakiś nieoczekiwany wy-Padek zakłóca
zwyczajny bieg rzeczy.
~ Tak jak to zrobiła twoja siostra? Roześmiałam się.
- Tak, mniej więcej tak samo. - Zatrzymaliśmy się na niesieniu, z którego
mogliśmy podziwiać położony w do-e> Pięknie oświetlony Rzym. * Och! -
szepnęłam z zach
ęknie oświetlony Rzym.
Och! - szepnęłam z zachwytem.
57
Pzy i szakale
opatrzności za to, że nas ze sobą zetknęła. pierwsze ^fc na włoskiej
ziemi.
^ p
jego P°mOCkonana że teraz już mogę sobie dać radę sama. Byłam Prz<^
imniej myślałam, idąc korytarzem w stronę Tak P^ J nie padłam na
Rasheeda, który nagle choddf;ie na mej drodze nie wiadomo skąd. p° p
yepraszam panią, panno Harris. Zastanawiałem się
Barbara Wood
Jak za dawnych czasów czarna wstęga Tybru dzielą świetlone miasto na
część wschodnią i zachodnią. 2 łam lekko, a John Treadwell objął mnie
delikatnie. Qd patrzyłam na to miasto, które wyglądało zupełnie v snu,
pomyślałam, że chyba zaczynam zakochiwać się niie, i przyszło mi do głowy
pytanie, dlaczego wł nigdy dotąd tu nie byłam.
Aż do tej pory sądziłam, że prowadzę szczęśliwe
Ldało się pani odnaleźć siostrę.
Niestety, teraz się okazało, że się myliłam, bo tak naprał właśnie, czy ^
^
było puste i smutne.
- Nheed wciąż miał na nosie okulary słoneczne i gazetę
i Mógł się łatwo za nimi ukryć. Ponieważ wiedziałam ęze nie mieszka w
Residence Pałace, zaczęłam się zastanawiać, co on tu, u licha, robi.
- Czekałem na panią - powiedział, ]akby czytał w moich
myślach.
- Słucham?!
- Doszedłem do wniosku, że jeśli nie odnajdzie pani siostry, może będę
mógł pani pomóc, bo mówię po włosku i znam nieźle miasto.
- Dziękuję - wyjąkałam. - Mam już przewodnika, a poza tym zrobiłam chyba
wszystko, co w mojej mocy. Byłam nawet w ambasadzie i na policji.
Niestety nie na wiele się to przydało. Postanowiłam się jednak nie
denerwować. Adela jest na pewno gdzieś w pobliżu. Może pojechała na
wycieczkę do Neapolu albo gdzie indziej.
Czy pytała pani o nią w Muzeum Egipskim w Watyka-
- Zimno mi. Możemy wracać?
- Oczywiście.
Wróciliśmy znowu na rozgrzane jeszcze ulice, wtapia się w przyjazny tłum.
Hotel był jasno oświetlony i miał? wrażenie, że uśmiecha się do mnie na
powitanie. Za małam się w holu, gdzie podziękowałam Johnowi za niały
dzień i wysiłek, jaki włożył w odnalezienie siostry. Spojrzał na mnie i
zapytał:
- Kiedy wreszcie zobaczę twojego tajemniczego s la?
- Jutro ci go przedstawię, dobrze?
- Umowa stoi. - Zawahał się i wiedziałam, o czym m; Powiedziałam więc
szybko:
- Naprawdę jestem bardzo zmęczona. Mam zam wziąć gorącą kąpiel i
natychmiast pójść spać.
- Nie dasz się namówić na strzemiennego? Na przy na kieliszek
benedyktyna albo koniaku?
Pokręciłam głową bez przekonania.
- Nie, jestem wykończona. Nie byłabym dobrym kom nem do rozmowy.
- Wcale nie jestem tego taki pewien - powiedział, dał za wygraną, choć
obawiałam się, że będzie n Położył mi delikatnie ręce na ramionach,
pocałował lekko w czoło i szepnął: - Zatelefonuję do ciebie Dobranoc,
Lidio.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję. Dobranoc. Patrząc, jak wychodzi z hotelu
i zatrzymuje ta
nie?
Brwi same powędrowały mi do góry i aż się cofnęłam. - Co takiego?
hmed Rasheed zachował kamienny wyraz twarzy. Nie 1 ziałam jego oczu i na
dobrą sprawę w ogóle nie wie-az*lam, jak wygląda.
3 była tylko taka sugestia. Dobranoc pani. Życzę powodzenia.
S*ę od(ialał, gapiłam się na niego z głupią miną tk d
p ę g gpą ą
n tak' dopóki w holu nie pojawili się znajomi Ja-cy* °króciłam się wtedy
na pięcie i pobiegłam scho-
58
59
Barbara Wood
darni w górę, przeskakując po dwa stopnie naraz. 2 lam się w pokoju od
środka na oba zamki i zabezpieczyłam drzwi prowadzące na balkon. Osi się
na łóżko i poczułam, że serce dosłownie wyrywa z piersi. Zrozumiałam
bowiem, że ze słów Araba wyciągnąć przerażający wprost wniosek. Ahmed
Rasheed wiedział o szakalu.
J uż nie spałam, kiedy zadzwonił telefon. Omal nie łam sobie nogi, gdy
biegłam, żeby podnieść słuchaw]
- Adela? - wykrztusiłam prawie bez tchu.
- Przykro mi. To tylko ja. - Usłyszałam głos J Obudziłem cię?
- Nie. - Zmrużyłam oczy, bo raziło mnie wpad przez okno słońce. - Już
jakiś czas jestem na nogach. W czekam.
- A długo masz zamiar tak czekać? Bezwiednie wzruszyłam ramionami.
- Myślę, że powinniśmy się trochę powłóczyć -dalej John. - Nie zamierzam
jeszcze iść do biura i ni nie zawiadomiłem nikogo, że jestem w mieście.
Mog więc wybrać na wagary. Co ty na to?
- Naprawdę nie wiem, John.
- Tylko na trochę. Musisz przecież zwiedzić Rzy wiadomo, kiedy znów ci
się nadarzy taka okazja. Co zamiar powiedzieć znajomym w Los Angeles? Że
cały siedziałaś w hotelu? Daj spokój. Chcę ci pokazać i wyjątkowe
miejsce.
Wpadające do pokoju słońce zapraszało do wyjścia. Zaczęłam się
łamać. Tak trudno było się < Johnowi. Poza tym, przez cały wieczór
myślałam o niczych słowach Rasheeda, z których wynikało jedne nie, że on
wie o szakalu. Postanowiłam opowiedzieć ko Treadwellowi, ale chciałam to
zrobić osobiście.
- No dobrze - powiedziałam. - Ale tylko na chwilą Adela tu przyjdzie...
cóż, tym razem ona będzie musiafl mnie zaczekać.
Psy i szakdle
• nodoba! Posłuchaj. Muszę coś jeszcze za-mi Się tkajmy się w mieście.
Pamiętasz drogę do f/ak iuż tam dojdziesz, przejdź na drugą stronę m 'a
esz się dokładnie u stóp wzgórza Oppian. Idź ulicy-Zna^ 0\kamy się przy
Domus Aurea. Bo to właśnie na gÓrę' nkazać Złoty Dom Nerona, chcę u ^ale
Tylko co będzie, jak się zgubię?
" !1Sp zgubisz się. Nie możesz przeoczyć wzgórza. Jest ~ * aiownicze,
zielone, trochę przypomina park. Tam Domus Aurea. Powiedz po prostu:
„Domus wskaże ci drogę. Teraz jest dziewiąta, "się tam za godzinę? Będę
czekał na ciebie
zap
z biletami. # v . « * •
_ bobrze. Do zobaczenia o dziesiąte].
W pierwszej chwili chciałam zabrać ze sobą szakala. Przemyślałam to
jednak i w ostatniej chwili postanowiłam schować go gdzie indziej. Ten
diabeł z kości słoniowej znowu będzie bezpieczny, a wieczorem pokażę go
Johnowi. Kiedy wyszłam na dwór i oślepiło mnie słońce, od razu poprawił
mi się nastrój. Nie śledzili mnie żadni tajemniczy mężczyźni. Nie
zdarzyło się nic niewytłumaczalnego. Wsiadłam do autobusu 52 i dojechałam
do Piazza San SiWestro. Stamtąd poszłam dalej na piechotę. Po prawej cały
czas miałam Tyber i szłam z przyjemnością w stronę Koloseum i Forum.
Oglądałam wystawy, wąchałam kwiatki i na te parę minut zapomniałam, z
jakiego powodu przyjechałam do Rzymu, całkowicie ulegając czarowi tego
miasta.
W Koloseum zobaczyłam charakterystyczne dla tutejsze-tfajobrazu stada
kotów i „kocie mamy", czyli stare loszki, z czarnymi szalami na głowach i
papierowymi ami w rękach, które spacerowały po ruinach i karmiły y
makaronem. W chwilach takich jak ta żałowałam, że ¦zabrałamze sobą
aparatu.
1 wuał rację. Znalazłam bez trudności Viale delie Aurea, wiodącą od ulicy
otaczającej Koloseum aż >rza. Po przyjemnym spacerze pod drzewami, wśród
60
61
Barbara Wood
przeplatanej rzeźbami zieleni, podeszłam do $ otwartej na oścież bramy,
za którą zobaczyłam strudzonych turystów i maleńką kasę z biletami, za
bramę i usiadłam na marmurowej ławce. Mój wskazywał dziesiątą pięć, ale
Johna jeszcze nie
Mężczyzna w kantorku palił papierosa i czytał pięciu turystów spoglądało
od czasu do czasu na z i zerkało w stronę innej bramy, która sprawiała wr
jakby została wbudowana we wzgórze. Za bramą była ciemność i wyglądało to
tak groźnie, że oczyma wyob zobaczyłam chrześcijan - męczenników, którzy
wi mieli stanąć oko w oko z lwem. Nie dostrzegłam nic mogłoby naprowadzić
mnie na ślad Złotego Domu ani innych wspaniałości, podobnych do tych,
które oglą na Wzgórzach Palatyńskich, zamieszkanych niegdyś p największe
osobistości w historii Rzymu: Augusta, Ty sza, Livię, Kaligulę,
Klaudiusza i Mesalinę.
Znowu zerknęłam na ukrytą za kratami pieczarę. A wi to była siedziba
Nerona, największego tyrana w dziej; Rzymu i jednej z najbardziej
szokujących postaci w ni rii świata. Szalonego cesarza rzymskiego,
okrutnego dercy, który najprawdopodobniej zgładził świętego i świętego
Piotra. To był jego dom.
Moje rozważania zostały raptownie przerwane p pewną otyłą damę. Gdy szła,
jej uda ocierały się o sie i wydawały dźwięk przypominający szelest
- Jest pani Angielką? - zapytała kobieta.
- Amerykanką - odparłam i zmrużywszy oczy spo; łam na jej opromienioną
słońcem sylwetkę.
- Cudownie! Ja też. - Usiadła obok mnie i położyła pulchną dłoń na
ramieniu. - Czyż to nie fascynujące i w wstrząsające? W pozytywnym
sensie, oczywiście.
- Ma pani na myśli Domus Aurea?
- Mówiłam o Rzymie, kochanie. Przyjechała pani z
Psy i szakale
• flacji Ale my't0 znaczy mo:ia mama i ^ osz" poWodu mi ^ wycieczkę przez
cały rok i nic nie mogło zędzalyś111^ d ^^ pomysłu. Była już pani kiedyś
u Nero-ias odwieś em już drugi raz. Zupełnie niesamowite!
ni szok, szczególnie jeżeli widziała już pani te żyje pa
wzg($rzach Palatyńskich. Widziała pani,
j jest zupełnie inaczej. Tak eiem- k Cnej Dziurze w Kalku
zey wszystkie właśnie
raW^izo Zup
pą?
r?~No właśnie, imaj jcot *«*,>,*-.------
>raT mniczo Zupełnie jak w Czarnej Dziurze w Kalku-1 Można by pomyśleć,
że mieszkają tu duchy. Aż skóra
ISDoirzałam znów na metalowe kraty i rozciągającą się
nimi ciemność prowadzącą W głąb wzgórza. Trudno się
było domyślić, co się w niej kryje. Ja sądziłam, że być może
jest to krypta.
- Oczywiście, za czasów Nerona Złoty Dom stał na otwartej przestrzeni.
Pogrzebał go czas. Wewnątrz znajduje się najbardziej fascynujący
labirynt, jaki uda się pani kiedy-jkolwiek zobaczyć. Zachowało się tam
parę fresków i mozaikowa podłoga, ale w środku jest naprawdę strasznie i
groźnie. To moje ulubione miejsce w całym Rzymie.
Uśmiechnęłam się uprzejmie do kobiety z jaskrawo I umalowanymi na
czerwono ustami, która tak lubiła zjawiska nadprzyrodzone. Była wyraźnie
podekscytowana, czego zupełnie nie mogłam powiedzieć o sobie. Cokolwiek
by się kryło za tą liczącą dwa tysiące lat żelazną bramą, należało o
zupełnie innej, tajemniczej rzeczywistości.
Neron wciąż tam mieszka - paplała Amerykanka. - Są nawet tacy, którzy
widzieli jego ducha.
To rzeczywiście bardzo podniecające. - Rozejrzałam się oszukiwaniu Johna.
Dochodziła dziesiąta dwadzieścia. Z Pr<>szę posłuchać. - Przyłożyła
pulchną dłoń do ucha. Y wracają.
wzrokiem za przytłumionymi odgłosami rozmów w, usiłowałam wypatrzyć coś
za kratami. Dostrze-kształt iskierki, a potem jasna plamka coraz
- Nie, jestem sama.
- My też. W tym roku jest mniej wycieczek zbioi
62
irdziej się powiększała, aż w końcu okazało się, że 10 ^ieci latarka,
którą trzymał w ręku przewodnik grupy
63
Barbara Wood
wychodzącej właśnie na światło dzienne. Brama się z piskiem, a turyści
kolejno wychodzili na dziękując Włochowi w różnych językach. Kiedy z
powagą, usiłowałam dopatrzyć się w ich twarzach"§ jakichś przeżyć.
Ale te twarze były zupełnie martwe, nieruchome cy milczeli. Nie mogłam w
żaden sposób odczytać ich Wtedy właśnie poczułam, że jestem strasznie
cieką tak naprawdę tu pozostało po okrutnym Neronie.
- Idziemy? - zapytała moja nowa znajoma.
- Nie wiem... ja... Zobaczyłam, że wokół okrągl małego przewodnika
zaczynają zbierać się ludzie, rej wchodzi następna grupa?
- Za godzinę.
Wstałam i jeszcze raz się rozejrzałam. Johna nigdzie było.
- To chodźmy teraz.
Pobiegłam do kasy i szybko kupiłam bilet za sto 1 Podeszłam do turystów
zebranych wokół małego Wł który właśnie liczył swoje stadko. Krzyknął sei
do k i zapisał na kartce cyfrę sześć. Potem zwrócił się do
- Wszystkie mówią po angielsku. To dobre. Gi angielski znać najlepiej. I
wszystkie mówić ten sam 3 Czasem razem mam Niemcy, Grecy i Francese,
marmm Dziś dla Giovanni praca łatwa. Idziemy, tak? Wszystki koło papy.
Otworzył bramę i cała nasza szóstka wkroczyła nw do zimnego tunelu.
- W domu Nerona łatwo się gubić. Wszystkie z Giovanni. Nigdzie nie
odchodzić.
Szliśmy blisko siebie po nierównym podłożu, coraz bardziej w głąb tunelu
za światłem latarki G niego. Było coraz ciemniej. Cały czas wytężałam
żeby cokolwiek zobaczyć, tak że rozbolały mnie oczy. J pierwszy w życiu
zdałam sobie sprawę, jak to 3es ślepym, i ta myśl mnie przeraziła.
Światło latarki b: palec wskazujący. Musieliśmy się go trzymać.
Psy i szakdle
liśmy pierwszy postój, wszyscy zaczęliśmy się Kiedy zr baluszając oczy
w ciemnościach. Dojrzeliśmy rozgtedać;^!rzy prowadzących dalej z
pomieszczenia, wiele koryl znaleźliśmy. Giovanni mówił niemal z za-
któryś ystfcich zbrodniach i okrucieństwach Nero-hwytem °^zumiaiam,
dlaczego liczył nas tak dokładnie a, a Ja ^ściem do tunelu i zabronił
gdziekolwiek się od-prZed całkowicie pogrążony w ciemnościach labirynt,
czy-iektowany przez szaleńca pałac Nerona, mógł się ^atwą pułapką dla
niewinnego turysty, wlekliśmy się od jednego pomieszczenia do drugiego,
chając w skupieniu Giovanniego, który opowiadał le-¦ndy związane z tym
tajemniczym zabytkiem, a ja żałowałam poniewczasie, że nie zaczekałam na
Johna.
Minęło jakieś dziesięć minut, od kiedy znaleźliśmy się w chłodnych
wąskich korytarzach labiryntu, gdy to się stało. Giovanni kończył właśnie
jakieś opowieści o duchu Nerona, a ja zatrzymałam się na chwilę, żeby po
raz ostatni popatrzeć na fresk, który miałam dosłownie przed nosem. Już w
następnej chwili poczułam uderzenie w głowę, tępy ból i pogrążyłam się w
ciemnościach, jeszcze większych niż te, które panowały w Złotym Domu
Nerona.
64
Rozdział szósty
K,
Aedy się obudziłam, dziwnie dzwoniło mi w a w ustach czułam cierpki smak.
Zatrzepotałam powi< i w pierwszej chwili zobaczyłam tylko kolorowe o
różnych kształtach, z których żaden nie wydawał znajomy. Świadomość
wracała jednak powoli i otac mnie rzeczywistość zaczęła stopniowo tworzyć
pe raz.
Dochodziły mnie jakieś dźwięki i po chwili odkryła słyszę młodą kobietę,
która mówi coś piskliwym głc Zrozumiałam też, że barwy i zapachy
docierają z jaku pokoju, ale nie wiedziałam, co to za pomieszczenie. Pi
smak w ustach kojarzył mi się z lekarstwem. Gdy dc do tego wniosku,
musiałam mieć dziwną minę, bo tuż obok mężczyzna powiedział:
- Już się obudziła. Lidio? Lidio? Czy mnie słys Wpatrywałam się ze
zdziwieniem w Johna Tread>
Cóż on mógł mieć, do licha, wspólnego z tą i< inscenizacją?
- Oczywiście, że cię słyszę.
- Grzeczna dziewczynka. Mówisz już zupełnie noi Znów usłyszałam wysoki,
melodyjny głos, a wl<
lęgniarka pochyliła się nade mną troskliwie.
- Czuję się świetnie - jęknęłam, ale to nie Gdzieś z tyłu głowy czułam
zupełnie surrealistycs
Kiedy tylko namacałam palcami to miejsce, odki jest tam ogromny guz.
Byłam słaba i wycieńczona, datku miałam mdłości. Rozpoznałam bez żadnych
ści typowe objawy szoku.
Psy i szakale
pchowo upadłaś. Pośliznęłaś się w Złotym Strasznie P® Uftś ^eżle
głowę.
ferona Byłam kompletnie rozbita. Pulsowało mi } rany' iłam się tak,
jakbym uległa wypadkowi samo-w czaszce iczuam^ ^ odzyskałam przytomność.
-chodowemu .^ glowa. Strasznie w ^^ ^^ -ak in(jycze jajOł strasznie
mi
Bie *!ViP sDÓźniłem. Nie dopuściłbym do tego. przykro, ze m^? *
A/rophnełam ręKą. m .
tvi nie twoja wina. Za bardzo mi się spieszyło na ie z duchem Nerona. 1,
jak widać, doczekałam się. rhriałam się podnieść, ale John był szybszy.
Położył mi
na ramionach i stanowczym gestem zmusił do położe-a się. I tak nie
zdołałam jeszcze oderwać obolałej głowy
od poduszki.
- Był u ciebie lekarz, niedługo przyjdzie jeszcze raz.
Odpoczywaj, Lidio.
- Lekarz?
Teraz przyjrzałam się lepiej pomieszczeniu, w którym się znalazłam, i
odkryłam, że leżę na małej kozetce stojącej najprawdopodobniej w izbie
przyjęć. John Treadwell i włoska pielęgniarka z wąsikiem dotrzymywali mi
towarzystwa. Żółte ściany były mocno odrapane, a meble zjedzone przez
komiki. Na blacie przy umywalce stały przybory typowe dla gabinetu
lekarskiego. Na jednej ze ścian wisiał wyblakły obrazek trudnej -
przynajmniej dla mnie -) zidentyfikowania ruiny, którą obsiadły koty. W
powie-iu unosił się typowy szpitalny zapach. J to nieco inny szpital niż
ten w Santa Monica, ale «am, że dobre i to. Kiedy wrócił lekarz, okazało
się, że wspaniałą angielszczyzną, a ponadto zna się świetnie ? dueczemu
rozbitych czaszek. Jedno i drugie przyjęłam wia ly,ulgJ*- Rozmawialiśmy
na temat stanu mojego zdro-woje profesjonalistów, ponieważ zdradziłam mu,
zajmuję, a później pan doktor przebadał mnie pod Lrologicznym. Do tej
pory nic nie wskazywało na e mózgu. Choć czułam się tak, jakby moja głowa
66
67
Barbara Wood
miała za chwilę rozpaść się na kawałki, na razie ni mi wstrząs ani
krwotok.
Dziękowałam Bogu i za to.
Doktor chciał jeszcze robić jakieś badania, ale stowałam ostro i
wyjaśniłam, że wiem, jakie obja\ okazać się groźne. Obiecałam, że gdyby
mój stan sit szył, natychmiast wrócę do szpitala. Uspokoiłam go* tym
zapewnieniem. Poprosił tylko, żebym oświadczenie, w którym zwalniam
rząd włoski od jaku. wiek odpowiedzialności za moje zdrowie i stwierdzać
wychodzę ze szpitala na własną prośbę. John nie t miał ochotę podjąć się
opieki nade mą i popierał si doktora, który chciał, żebym pozostała w
szpitalu. Z\ żyła jednak moja silna wola. Choć fizycznie czułe fatalnie,
nie odebrało mi to zdolności logicznego ro? wania, które poprawiało się z
minuty na minutę, położono przede mną formularze do podpisania, ślach
utworzył mi się już nowy, przerażający obraz
Ktoś w domu Nerona rozmyślnie uderzył mnie w
Szybko podjęłam decyzję. Z trudnością włożył i oparłam się ciężko o ramię
Johna. Moje doświac zawodowe podpowiadało mi, że obrażenia tego typu
niebezpieczne i że najmądrzej by było pozostać ni wacji. Jednakże
mieszanina strachu i gniewu spra\ poczułam irracjonalną chęć, żeby wrócić
do hoteli myśleć ostatnie wydarzenia.
A więc to wcale nie był wypadek. Ktoś załatwił ir dobre, nie wiedziałam
tylko, z jakiego powodu, chciałam się dowiedzieć, kto to zrobił, a przede
w - dlaczego.
Kiedy jechaliśmy już zabytkowym mostem, oddali coraz bardziej od wyspy
Tiberina, na której znajdc szpital, opowiedziałam Johnowi o swoich
przemy! Tak jak się spodziewałam, nie bardzo mi wierzył.
- Nie chcę powiedzieć, że poniosła cię fanta: naprawdę nie mogę się
zgodzić z twoją teorifl Aurea to naprawdę dziwne miejsce i rozpala wyo
psy i szakale
drowałaś po ciemnych korytarzach, wysłuchu-iedy takwęa^ ^^u Nerona,
mogłaś... jąc opowies ^ przerwałam mu. - Musisz mi uwierzyć. Sta-_
Słuchaj ^jnie razem z innymi i myślałam tak samo f k zawsze, a po chwili
leżałam już na ziemi z gu-trzeźwo 3» którego bez wątpienia ktoś
musiał mi nabić, zem fl^ & '. 7»t
*brze Powiedz mi w takim razie, kto to zrobił i dla-Dlaczego, Lidio?
Nie wiem. - Myślałam o Ahmedzie Rasheedzie. Postawiłam jednak, że nie
powiem o nim Johnowi. W każdym " jeszcze nie teraz. - Mojej siostrze
udało się jednak jobić mi kłopotów i wcale mi się to nie podoba. Nie
ramierzam uciekać ani chować głowy w piasek. Może się mylę, ale jestem
przekonana, że to, co mnie spotkało w Złotym Domu, to nie był wypadek.
Przycisnęłam policzek do szyby i patrzyłam na migający za oknem różowy
Rzym. Dzwoniło mi w uszach, a jednak usłyszałam wyraźnie, jak doktor
Kellerman mówi do mnie łagodnie: „A kto tak pięknie pozwija mi nici jak
ty? Och Lidio".
Powinnam była posłuchać wtedy jego rady i poprosić o pomoc. Sama jego
obecność podziałałaby na mnie kojąco, e nawet uwierzyłabym, że nic się
złego nie stało. Ale Kellerman był dziesięć tysięcy mil stąd i żył w in-i
świecie. Pracował sobie spokojnie na chłodnej sali «acyjnej w Santa
Monica, a ja tułałam się po Rzymie z rozbitą głową. - Lidio?
mesiyszaiamanislowa
Przepraszam.
widocznie
5 a • a
a, ze zostaniesz w swoim pokoju. Połóż się Obrażenia głowy bywają groźne
w skutkach.
«tem pielęgniarką. Zapomniałeś? Jeśli powrócę do szpitala. Ale do tego
czasu mam
spraw do załatwienia.
68
69
Barbara Wood
- Tylko nie rób głupstw, bardzo cię proszę. Roześmiałam się.
- Zupełnie mnie nie znasz. Ja nigdy w życiu nie łam głupstwa.
- Trudno mi w to uwierzyć, bo z tego, co mi w ciągu tych ostatnich paru
dni ani razu nie zachow rozsądnie.
Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. Miał racj
Residence Pałace zapytałam jak zwykle o mość od Adeli i oczywiście nic
dla mnie nie było. w holu, zaczęłam się żegnać z Johnem.
- Nie powinienem zostawiać cię samej, Lidio.
- Dam sobie radę. - W głowie huczało mi tak, że wszyscy naokoło mogli to
usłyszeć. - Wiem, jak o si zadbać. Muszę napisać list do przyjaciela... -
Ściszyli głos, bo znowu wyobraziłam sobie doktora Kellermana A może po
prostu do niego zadzwonię. Potem spróbujęs trochę przespać.
- Wrócę tu o ósmej i zjemy razem kolację, dobrze?
- Wróć, jeśli możesz, ale nie jestem pewna, czy to jadła.
Kiedy się odwróciłam, żeby odejść, John położył mir na ramieniu i
powiedział cicho:
- Ty chyba wiesz, o co chodzi w tej historii z Ad i szakalem, ale nie
chcesz mi nic powiedzieć, bo ir wierzysz.
Zaskoczył mnie.
- Po pierwsze, nie tylko nie wiem, o co w tym w chodzi, ale nawet nie
mam bladego pojęcia. Po ufam ci, bo w przeciwnym wypadku nie powiedziała
aż tyle. A po trzecie, jeśli zatrzymuję swoje domy! siebie, to tylko
dlatego, że nie chcę cię jeszcze \ angażować w ten absurdalny melodramat,
bo i tkwisz w nim po uszy. Chcę być w stosunku d w porządku.
- Jeśli tak, to pozwól mi sobie pomóc. Wydaje >
Psy i szakale
krzywdzić, i może masz rację. Jeśli rzeczywi-Ktoś chce cię * ebujeSz
ochrony.
ście tak jest, p bezpieczna. Doceniam twoją troskę, ale , Tutaj je¦
przez chwile sama. Zażyję dwie aspiryny teraz muszę P óż[^ ^dy będę
już w stanie logicznie
teraz ?óżn[e^ ^dy będę już w stanie logicznie
wiem ci, co o tym wszystkim sądzę. Teraz jednak myŚletCr.'hnełam ciężko -
czuję się jak wrak. ~Wp kręcił głową, położył mi ręce na ramionach i
zajrzał , w oczy. Przez krótką chwilę zapragnęłam, żeby ast niego stał
przede mną doktor Kellerman, potem fc uśmiechnęłam się do Johna z
wdzięcznością i pozwoliłam, żeby pocałował mnie na pożegnanie.
Niechętnie szłam do pokoju. Nie bałam się, że ktoś znowu mnie zaatakuje,
ale jakiś wewnętrzny instynkt ostrzegał mnie przed tym, co tam zastanę.
Niestety nie bez powodu. To, co podpowiadała mi intuicja, już się stało.
Dowody były widoczne gołym okiem i miałam ochotę się rozpłakać.
Ktoś buszował w moim pokoju.
Nie była to tak delikatna robota jak włamanie do mojego mieszkania w
Malibu, więc nie miałam żadnych wątpliwości, że ktoś tu był. Nie
domknięte szuflady. Otwarta szafa. 5rzewrócona walizka. Poprzewracana w
pośpiechu pościel.
ilam nieruchomo w drzwiach, huczało mi w głowie e poczułam się zupełnie
bezradna. Jeden z pięciu tystów, który zwiedzał wraz ze mną siedzibę
Nerona, >awił mnie przytomności, żeby jego wspólnik mógł nie szukać
szakala. Za tym wnioskiem szedł następny hi Uf Z,le prawd°Podobnie nie
cofną się przed niczym, by zdobyć figurkę.
P0deszlam do k<*ar zasłaniających balkon i po-3akbym r^°e W mieJscu> w
którym się ze sobą stykały, tak '^kakoT Zamiar ^e rozsunąć. Dotknęłam
palcem ob-zył0 0 ary- Wyczułam twarde wybrzuszenie, które świad-W g0
Że szakal 3est bezpieczny i że mój pomysł, by
T zasłonie, okazał się trafny. Cieszyłam się, że
70
71
Barbara Wood
zdecydowałam się zmienić mu kryjówkę. Szakal mój. Przynajmniej na razie.
Oznaczało to jednak, że nadal grozi mi niebezpu Rozsunęłam kotarę i
popatrzyłam przez szklane na dom naprzeciwko. A więc tak. Mogłam albo dać
spokój z szakalem i wrócić bez szwanku do spol życia w Ameryce i do
doktora Kellermana, albo trzyi uparcie tego zwierzaka, dopóki ja i moja
siostra nii niemy zamordowane z jego powodu. Nie był to szczególnie
trudny wybór.
- Jak się pani czuje, panno Harris? Wstrzymałam oddech i odwróciłam się.
W otwi
drzwiach mojego pokoju stał Ahmed Rasheed.
- Dlaczego pan o to pyta? - Położyłam rękę na pl jakbym chciała uspokoić
bijące zbyt mocno serce.
- Słyszałem, jak ktoś ze szpitala na wyspie Til zadzwonił do hotelu.
Zapytałem później o stan pani wia i powiedziano mi o wypadku. Złoty Dom
to nii pieczne miejsce dla niedoświadczonych turystów. Ni< ne posadzki,
niskie sufity...
- Tak, to było nieostrożne z mojej strony. Patrzyliśmy tak na siebie
przez pokój i wtedy
pierwszy zobaczyłam jego twarz, bo zdjął okulary i oczy. Miał ogromne
białka i czarne gęste rzęsy, p trudno było wytrzymać jego spojrzenie.
Patrzył ts chciał przejrzeć człowieka na wylot.
Przesunęłam dłonią po czole i odkryłam, ż Miałam wrażenie, że tył głowy
oderwie mi się reszty czaszki, a bolesne pulsowanie powodowało jące
mdłości. Trzymałam jednak fason i popatrzy prosto w oczy.
- Czy udało się pani znaleźć siostrę? Miałam ochotę powiedzieć:
„Przecież pan wie, ż*
znalazłam". W końcu jednak ograniczyłam się do „nie".
- Bardzo mi przykro. Obawiam się, że nad pani p tutaj zawisło jakieś
fatum. Chciałbym pani jakoś t*
Psy i szakate
to zrobić, jeśli pan stąd wyjdzie - odparłam _ Może P»n Niezbyt dobrze
się czuję. niegrzeczme'desziam do drzwi i położyłam rękę na klamce.
Śmial°P° sprawę, że ulegam opóźnionym skutkom Zdawać J;°nowilam
pozbyć się tego człowieka za wszelką szoku, i P°
'enę d o źle pani wygląda. - Jego głos przebił się jakoś
B?1 w moiej głowie. - Jest pani bardzo blada, panno
pr Panno Harris? - Wyciągnął śniadą dłoń i dotknął
'o ramienia. - Czy pani mnie słyszy? 'zaraz mi to przejdzie - zaczęłam i
poczułam, że ugina-ia sie pode mną kolana.
Już myślałam, że upadnę, ale wtedy dwie silne ręce pochwyciły mnie w
talii i jakimś cudem uniosłam się w po-ietrze. Pokój wirował wokół mnie i
czułam, że te same ręce kładą mnie na łóżku, unoszą mi stopy w górę i
przykrywają kołdrą.
Zasłabłam tylko na krótko, i już za chwilę patrzyłam znowu prosto w
fantastyczne oczy Ahmeda Rasheeda.
- Przepraszam - powiedziałam, chcąc nie chcąc, wdzięczna za to,
że mi pomógł.
- Wiem, co się wydarzyło w Złotym Domu, panno Harris, I sądzę, że powinna
pani była zostać w szpitalu. Zresztą iako pielęgniarka doskonale pani
sobie zdaje z tego spra-
siłowałam unieść głowę, ale nie mogłam. Mdłości przeszły, ale pulsowanie
nie minęło.
1 Pan ma na myśli, mówiąc o wydarzeniach w Złotym °™u. I skąd pan wie, że
jestem pielęgniarką? J^praszającym gestem rozłożył ręce. znam °g°*e w*em
^uzo o pani i o pani siostrze, a także ^Powody, dla których jej pani
szuka.
-v?i? eg0?
Z1 paru> wiem też o szakalu.
UPe
^szy się, czy jest mi wystarczająco wygod-Hasheed zatelefonował do
recepcji i już
72
73
Barbara Wood
po chwili w progu stanęła pokojówka. Przyni cę z herbatą i bułeczkami
oraz dodatkowy sheed kazał jej przychodzić do mnie co godzin, formować
kierownictwo hotelu o stanie mojego % Miałam wrażenie, że świetnie mówi
po włosku. pOk zapewniła mnie serdecznie, że będzie się mną trosi
opiekować. Paplała jak karabin maszynowy.
- Oni są bardzo życzliwi - powiedział Rasheed, ki sobie poszła. Siedział
na krześle przy łóżku i uważni
obserwował.
- To samo mogę powiedzieć o panu, ale proszę się
nie trudzić. Tylko zabieram panu czas.
- Tak pani sądzi?
Nie odpowiedziałam. Wypiłam herbatę, która była j na, a cztery aspiryny
ukoiły trochę ból głowy. Musiałai jednak natychmiast czegoś dowiedzieć.
- Kim pan właściwie jest, panie Rasheed?
Po raz pierwszy zobaczyłam, jak się uśmiecha, naprawdę ujmujący uśmiech.
- Przecież pani wie. Ahmed Rasheed, do usług. To
proste.
- To bynajmniej nie jest proste. Czy pan wie, gdzie
moja siostra?
- Niestety, nie.
- Wspominał pan coś na temat jakiegoś szakala, cz
tak mi się tylko wydawało?
Znów się uśmiechnął i ten uśmiech starł z jego r tajemniczy wyraz.
Musiałam niechętnie przyznać, 5 naprawdę interesującym mężczyzną.
- Cieszę się, że zachowuje pani ostrożność, panno ris. Mam na myśli
szakala z kości słoniowej, które słała pani siostra. Jestem pewien, że
zabrała go 1 sobą do Rzymu.
Przygryzłam dolną wargę.
- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi.
- Oczywiście, że nie. - Wstał i przybrał nonsfl pozę. - Proszę
posłuchać. To nie ja uderzyłem P
74
i szakate
pxy i
ukałem również pani pokoju. Wcale się nie Prz€ e mi pani uwierzy.
Zresztą gdyby mi pani wa111'^^ t0 że jest pani głupia. A ja daję głowę,
wdę bardzo chciałbym wiedzieć. Proszę teraz ^Porozmawiamy później.
odP°Ch ba nie mamy o czym. Poza tym w Rzymie jest mój yel i mogę w każdej
chwili liczyć na jego pomoc. ?zywiście. Mam nadzieję, że wkrótce poczuje
się pani lePiej. Ir^Wlah. Do widzenia.
Czekałam, aż umilkną jego kroki, po czym ostrożnie [eszłam na palcach do
drzwi i je zamknęłam. Ostatnie Przeżycia zaczęły dawać się we znaki i
stać mnie było dynie na to, żeby dowlec się do łóżka i paść na nie
bezwładnie. Miałam zamęt w głowie i w sercu. Wydawało mi się, że mój
spokojny dom na Malibu i moi nieliczni przyjaciele są tak daleko, jakby
znajdowali się na Marsie. [ równie łatwo dostępni. Adela wplątała się w
jakąś niebezpieczną historię, a ponieważ zawsze kochała tajemnice, bez
chwili zastanowienia wciągnęła w to wszystko mnie. Zupełnie
nieoczekiwanie weszłam w posiadanie przedmiotu, którego wartości nie
znałam, przedmiotu, którego szu-iło teraz wiele osób, przez co moje życie
było zagrożone, tą myślą zasnęłam i spałam jak zabita przez parę Obudziło
mnie pukanie. Potykając się o rozciągnięta podłodze cienie, przyłożyłam
ucho do drzwi i zapyta-ianv.
- Kto tam?
w Spowiedzi usłyszałam głos pokojówki. I ^ simińna. Una lettera.
g° Wsunąć *>rzez i
l^leJSZkodzi- ~ Po krótkiej walce z zamkiem uchy-k rzwi-
^ mi kopertę l tł
75
Barbara Wood
- Dobrze, naprawdę dobrze. Dziękuję bardzo Zamknęłam drzwi i oparłam się
o nie z westchn' patrząc jak przez mgłę na list. Jeszcze nie byłam
obudzona, znowu zaczynała mnie boleć głowa i nie * się na siłach czytać
tej nieoczekiwanej koresponden prawie przezroczystej kopercie lotniczej
widniałc krzywo poprzyklejanych kolorowych znaczków oraz nazwisko i adres
hotelu skreślone znajomym charali pisma. Wciąż jeszcze trochę zaspana,
otworzyłam ni< kopertę i wyjęłam z niej kartkę cienkiego papie] głćwkiem
w dwóch językach: angielskim i arabsl' teria pochodziła z hotelu
Shepheard's.
List został nabazgrolony w pośpiechu tym samym kterem pisma. A brzmiał
tak:
Liddie, musisz natychmiast przyjechać do mnie do Jestem w tym hotelu.
Wszystko ci wytłumaczę na miejt zwlekaj.
Rozdział siódmy
TCika godzin po otrzymaniu listu Adeli wsiadałam do lotu Alitalii pełna
obaw i najgorszych przeczuć. Po-zało mnie jedynie to, że wiedziałam
przynajmniej, \ jest moja siostra, a wkrótce ona we własnej osobie aiała
mi wszystko wyjaśnić. Dlatego właśnie nie zatelefo-lowalam do doktora
Kellermana z Rzymu; odłożyłam to do chwili, kiedy wreszcie spotkam się z
Adelą i będę mu mogłapowiedzieć, kiedy wracam. W mojej biednej
potłuczonej głowie czaiła się jednak obawa, że Adela znowu mi się jakoś
wymknie, a perspektywa samotnego pobytu w Egipcie wydawała mi się
znacznie bardziej przerażająca niż rzymska przygoda.
Kiedy właśnie byłam na dobrej drodze, żeby ujrzeć dno trzeciej szklanki
burbona z wodą sodową, pokrótce prze-inalizowałam sytuację. Byłam pewna,
że Ahmed Rasheed e wie o moim odlocie, i to było pocieszające. Cieszy-
się, że udało mi się uwolnić od człowieka, który sa-i swoim widokiem
doprowadzał mnie do szału. Jesz-veii Ziej pokrzePia33cy był fakt, że
kiedy John Tread-jrzeczytał list Adeli, zaproponował, że pojedzie ze
Egiptu. Powziął już taką decyzję i nie można mu perswadować tego pomysłu,
bo uważał, że jest *° 3ak ja zaangażowany w całą tę tajemniczą histo-}
Uczucia do mnie są ważniejsze niż jakiekolwie-:ha. Ju a^y Te zapewnienia
° sympatii nie pozostały bez * no zaden mężczyzna nie okazywał mi
uczuć mn t0 wzruszyło- Nie mogłam jeszcze wtedy go kocham, bo
okoliczności nie pozwalały
77
Barbara Wood
myśleć o niczym innym jak tylko o Adeli i jej prz szakalu. Wiedziałam
jednak, że gdybym go pozna nych warunkach, na pewno z łatwością bym się
zakochała.
W tej sytuacji obecność Johna przy mnie podcz lotu nad Morzem Śródziemnym
bardzo mnie usp Mogłam łatwiej pozbierać myśli, przeliczyć fundusz bić
jakieś plany na wypadek, gdyby Adeli nie było rze.
.
- Może ona chce, żebyś ją goniła po całym świeci zasugerował John.
Skinęłam głową i zobaczyłam swoje odbicie na tle c nego nieba za oknem.
Mieliśmy lądować w Egipcie o ciej nad ranem.
- Nie powinieneś tak zaniedbywać przeze mnie pi
John.
Wziął mnie za rękę i powiedział uspokajająco:
- Już o tym mówiliśmy. Zostanę z tobą, dopóki nie z dziesz siostry.
Nigdy nie byłem w Egipcie, ale myślę młoda kobieta nie powinna jechać tam
sama. Zawsze i się wydawało, że w Kairze aż roi się od złoczyńców.
Znowu przytaknęłam i pomyślałam o Ahmedzie sheedzie. Jednak znowu nie
powiedziałam o nim Johra Rasheed został w Rzymie i udało mi się uciec
przed irytującym towarzystwem. Po co miałabym jeszcze bar< komplikować
sytuację?
Lotnisko międzynarodowe w Kairze, położone naście kilometrów od miasta,
musiało się obudzi* cjalnie na nasz przylot bo ja i John byliśmy j mi
pasażerami podróżującymi tym samolotem. ' wał się nami cały tłum Arabów,
a wszyscy byli mi i życzliwi. Kazano nam najpierw przejść przez k< lę
celną, potem wziąć kwestionariusz wizowy, a nie udać się do banku, żeby
wymienić pieniądze, cie zgłosić się do punktu lekarskiego. Kiedy vW liśmy
już pieniądze na egipskie funty i otrzymalis zy, powitał nas tłum
roześmianych ludzi. Mogli*
78
Psy i szakale
ruszać się po lotnisku i po wielu powi-ie ^°szanych po arabsku lub łamaną
angielsz-^g ^zliśmy ostrożnie po wyczyszczonych z na-
>rZe nosadzkach i bez kłopotów złapaliśmy ta-masZczeniem p
ksówkę- Arab Wziął nasze walizki i wsadził nas
^ leńkiego samochodu udekorowanego wewnątrz
jakoś do m zkami z papieru i kolorowymi paciorkami.
^wiedział: - „Hotel Shepheard's proszę", i ruszy-
ioć o tej godzinie na drogach było prawie pusto, jazda
. tak samo przerażająca, jakbyśmy pędzili sto kilome-
tów na godzinę na Harbor Freeway. Kierowca okazał się
szaleńcem; zastanawiałam się, czy przypadkiem wszyscy
utaj tak jeżdżą. Przypomniałam sobie niesamowity ruch
w Rzymie i pomyślałam, że w Kairze trzeba uważać jeszcze
bardziej.
Było bardzo ciemno, więc przez okno taksówki niewiele widziałam, ale
zdawałam sobie sprawę, że z płaskiej pustyni wjeżdżamy na przedmieścia
Kairu, a potem zmierzamy wąskimi uliczkami do centrum. Objechaliśmy wokół
duży plac, nie najlepiej oświetlony pomarańczowymi latarnia-i gdy
minęliśmy ogromny strzelisty budynek, kierowca iówki poinformował nas, że
to Hilton, jakby chciał nam imponować. Dwie przecznice dalej
zatrzymaliśmy się Przed hotelem Shepheard's.
byłam bardzo zmęczona, wyskoczyłam z taksówki,
Ltfam schodami do wejścia, pchnęłam ciężkie szkla-
i Poszłam prosto do recepcji. Zaspany urzędnik
aźnie przerażony naszym przybyciem. Najpierw
po c J^s po arabsku, wreszcie wydusił: „Witam w Kairze",
obdarzył mnie swoim najpiękniejszym uśmie-
eż spróbowałam wykrzesać z siebie pogodny zapytałam bez tchu:
mi pan podać numer pokoju Adeli Harris? ... Harris.
79
Barbara Wood
- Oczywiście, proszę pani. - Otworzył wielką ostatniej stronie i
przesuwał po niej palcem.
- Proszę powtórzyć to nazwisko.
- Harris. H-a-r-r-i-s. Adela Harris. Widziałam, jak jego brązowy palec
sunie \*
ny, po czym przenosi się w górę i znowu wędrują Zobaczyłam również, że
Arab marszczy brwi i r się uśmiechać. Jego następne słowa poraziły mnie
run.
- Przykro mi, proszę pani, ale nikt o tym nazwi mieszka w naszym hotelu.
- Ale... - Wiedziałam, że śnię i za chwilę się obuds Przecież ona tu
jest. Napisała do mnie, że tu mi Proszę spojrzeć. - Wyrwałam list z
torebki i pomac nim oskarżycielsko przed nosem recepcjonisty. -pan? To
papeteria z tego hotelu.
- Tak. - Przyjrzał się uważnie kopercie. - Ale w mig gdzie jest
nazwisko, ta pani nie podała numeru po Wskazywał adres zwrotny.
- Czy to możliwe, że się wyprowadziła?
- Zaraz sprawdzę.
Wydawało mi się, że minęły już całe lata, a ja nadal opierając się o
przestronne biurko, na którym pełno pocztówek z piramidami i sfinksami.
Gdzieś za mną zegar; słyszałam cichy odgłos kroków na wypolero posadzce.
Nie wiem, w którym momencie dołączył John, ale gdy tak stałam tam pełna
niepokoju, wp się w księgę hotelową, poczułam jego rękę na swo niu. Kiedy
recepcjonista powiedział smutno: „Ni było panny Harris w naszym hotelu",
myślałam rozpłaczę.
- Ależ ona na pewno tu jest, rozumie pan?
- Lidio - odezwał się cicho John. - Na razie po] o pokój. Pomyślimy o
tym wszystkim rano.
- Może w Kairze jest drugi hotel Shepheard's?
- Nie, proszę pani - odparł recepcjonista. -papier. - Oddał mi z
powrotem list Adeli i
Psy i szakaU
przykro. - Ale dlaczego ona pani po-jest nlU.b mieszka, a nie mieszka?
Trudno mi zrozu-
ze
a p ona jest? - krzyknęłam. Hol zawirował ^ierócilo pulsowanie w głowie.
Ból stawał
m WiC .^o d ^?
ona j
wrócilo pulsowanie w głowie
dz
dowy^^—e m fc^te i wpajał pokój, Byłam nn Posaclzlza t05 ze kontroluje
sytuację, ale tak na-•CZmnie to nie obchodziło. Adela znowu zaprowa-w
ślepą uliczkę.
boy hotelowy zaprowadził nas do mojego ósmym piętrze i sprawdzał
wyniesioną ze szkoły angielskiego, proponując nam cały wachlarz które
mogłyby ulżyć mojemu zmartwieniu. Ale ja ^'chciałam zostać sama.
Dwanaście godzin wcześniej zostałam brutalnie zaatakowana w Domus Aurea i
nie odzyskałam pełni sił. Poza tym uświadomiłam sobie, że nie uda mi się
tu odpocząć. Przynajmniej na razie.
John był bardzo troskliwy. W drodze do pokoju przytulił mnie delikatnie,
obejmując tak, że mogłam się o niego oprzeć całym ciężarem ciała. Szybko
zwolnił boya i dopilnował, żebym ułożyła się wygodnie na jednym z
bliźniaczych łóżek, po czym zdjął mi buty i otulił wełnianym kocem. Nie
miałam siły, żeby protestować. Panująca w pokoju ciemność przyniosła mi
wielką ulgę, a poza tym byłam zbyt zmęczona, żeby z nim dyskutować. John
chodził przez chwilę cicho po pokoju, zamykał •zwi, uchylał okno,
ustawiał w szafie nasze walizki, a po-| podszedł do mnie i przysiadł na
krawędzi łóżka. Nie ziałam go zbyt wyraźnie, w ciemnościach majaczyła do
™rieg° sylwetka'ale ponieważ milczał tak cierpliwie,
widzi*
p
iłam się, że z pewnością się uśmiecha. Kiedy jego częła delikatnie na
moim czole, a potem pogładzi-:e*> wyobraziłam sobie, że patrzy na mnie z
czuło-twarz sta d°tknąl ustemi moich ust, jego pełna dobroci "ła mi przed
oczami tak wyraźnie, jakby nagle *°W zaświeciło słońce
80
81
Barbara Wood
m,i nocalunek. Otoczyłam ramionami Oddalam mu poc* . ^
moglam pf
Siyję i przytul łam sj ta m jego .^
do niego ^.^t tnifcalym ciałem. PrZyciskal
CySwobodził mnie z objęć i ułożył z powrotem duszkach. T . j;_
Q7.ftnnal. - Chcę, żebyś
ścią do
Wychyliłam głowę przez dr
Co?
Pamiętasz te wszystkie formalności na lotnisku?
d kto przybywa do Egiptu, musi przez to przejść fularze Twoja
siostra też
ó
ki sen.
W pierwszej chwili nie wiedziałam, gdzie Patrzyłam nie widzącym wzrokiem
w sufit i p łam jakoś zebrać myśli. Leżałam ubrana na łóżku.. mnie głowa.
Byłam głodna jak wilk. Cieniutkie smugi la wpadały przez zasłony do
pokoju, a obok mnk puste łóżko, w którym jednak niewątpliwie ktoś si
nocy.
- Dzień dobry.
Uniosłam głowę. Nade mną stał John. Uśmiechał I
- Lepiej się czujesz? Przetarłam oczy.
- Zapytaj mnie o to za parę dni. Która godzina?
- Już prawie południe. - Usiadł na skraju łóżka rżał mi się uważnie. -
Nie było mnie całe rano, Przykro mi bardzo, ale nie przynoszę żadnych
o Adeli.
Nie zdziwiło mnie to specjalnie. Wolno i nieZ wygrzebałam się z łóżka i
poszłam do łazienki. Spry ^ twarz zimną wodą, co podziałało na mnie
zbawieni
oo
-Co? te wszystkie formalnos ci«- ,
' PaIŚętaorzySwa do Egiptu- musimy J^ KaŻdy'JL !&» f0^fa%rturystkę,
^ra
Ew biurze wizowym wynto * V palace,
robiła przez ten czas? /
- Sam chciałbym to wiedzieć. t?
- Powiedzieli ci, czy wciąż jeszcze^t j Ale teraz spraw-
- Z tego, co im wiadomo, me Wjecm . dowiemy, czy dzają dla nas
linie lotnicze. Niedługo si*
• wu gdzieś nie poleciała.
- Ale to znaczy, że wciąż jest w kgiP • e miasto 1 -
To ogromny kraj, Lidio, a Kair to najwj lownie
fryce. Tutaj łatwo zniknąć. Ona może oye wszędzie.
' %"
isz
: w miecie i wie, tep^ad^o fotelu, na nią zaczekać, bo na pewno ne PO3 83
Barbara Wood
- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł. - tał
i ujął mnie za ramiona, mówiąc bardzo poważnie- A! mie znalazłaś się w
wielkim niebezpieczeństwie jesteś może nawet bardziej zagrożona. Uważam,
żl naś wyjechać.
- I co? Wrócić do domu? Nigdy w życiu! - Pomyśl że przecież udało mi się
zgubić Rasheeda. - Jestett lutnie bezpieczna.
- To samo mówiłaś w Rzymie. Nie będziesz bezpie bo masz tego szakala.
Uważam, że powinnaś się go p02
- Nie! Za wiele ryzykowałam dla tego drania. Nie go tak po prostu
porzucić.
- Chodzi mi o to, że możesz oddać go tym ludzie kimkolwiek oni są, i
dopiero wtedy szukać Adeli.
Potrząsnęłam gwałtownie głową.
- Ten kawałek kości słoniowej zaprowadzi mnie Adeli. Tak długo, jak
będzie mi towarzyszył, będzie istn jakaś więź między mną a siostrą. W
końcu przysłała mi nie bez powodu. Jeśli oddam szakala, równie dobrze mo
zrezygnować z poszukiwań.
- W takim razie pozwól przynajmniej, że to ja sięit zajmę. Mogę go
ukryć.
Nadal uparcie kręciłam głową.
- Przejechaliśmy razem pół świata, a teraz ta fi jest tak bezpieczna jak
nigdy. Potrafię się nią zaopiektf Sobą zresztą też.
- Och, Lidio, dobrze, wygrałaś. - John objął mnie i pocałował. - Nie ma
sensu przemawiać ci do I Myślę, że jestem zaangażowany w tę sprawę tak
bard ty. Niech się dzieje, co chce!
Pocałowałam go za to. Trudno było mi sobie wy° co bym bez niego zrobiła.
Nawet gdybym jaki* dała sobie radę, na pewno wszystko nie poszłoby ko.
Miałam mu naprawdę za co dziękować.
- Słuchaj! Wiesz co? Nigdy nie widziałem teg ka, a przecież nadstawiam
za niego karku. Nawet jak wygląda.
psy i szakale
zie najwyższy czas, żebyście się poznali. . Wta^rj\ 0(iWróciłam się od
niego, żeby wyjąć Kiedy ^ palnej kryjówki, usłyszałam gwałtowne
szaK^a zfJLąc coś w rodzaju: „to chyba pokojówka", pukanie- MLJ .
tworzyt drzwi. Na progu stał Ahmed jonn energicznie
Witam panią, panno Harris - powiedział swoim noso-em Zachowywał się
bardzo elegancko, można się VZ\Zo nabrać na jego dobre maniery. choć
bardzo mnie zaskoczył, zdołałam jakoś wykrztusić a powitania. Stanęłam
obok Johna i położyłam mu rękę na ramieniu.
- Mam nadzieję, że ma pan wygodny pokój.
Tak, dziękuję pani. - Oczy miał znowu schowane za ciemnymi okularami, co
mnie bardzo ucieszyło.
John spojrzał na mnie pytająco, po czym przeniósł wzrok na stojącego
przed nami Araba.
- Czy ten pan jest twoim znajomym, Lidio?
- Niezupełnie. Spotkaliśmy się w Rzymie. - Nie mogłam spojrzeć mu prosto
w oczy. Byłam zbyt roztrzęsiona.
Wtedy odezwał się Rasheed:
- Miałem nadzieję, że uda mi się porozmawiać z panią na osobności.
Wykluczone. Poza tym nie bardzo rozumiem, o czym właściwie mielibyśmy
mówić?
e rozumie pani? - Uśmiechnął się konspiracyjnie. -^Przyszedłem w
niewłaściwym momencie. ^żd moment byłby równie niewłaściwy. Nie chcę z
Panem rozmawiać - powiedziałam i chciałam ^ mu drzwi przed nosem.
p°Pelma Pani błąd, panno Harris. ^ Posłuchać - wtrącił się John. - Panna
Harris bi Pana widzieć. Uważam, że jasno się wyra- Proszę łaskawie
odejść od drzwi, bo w prze-
dk biię panu ^be-
Powodu tak się denerwować, panie Treadwell.
84
85
Barbara Wood
Już wychodzę. Gdyby jednak zmieniła pani zdanie i ch się ze mną
skontaktować, zostawiam numer telefot^ John zatrzasnął mu drzwi przed
nosem i zapytaj j
kłnśria'
- Kto to jest, Lidio, i czego chce? Skąd wie, j
nazywam?
psy i szakale
o odkryła coś
zywam?
- To naprawdę okropna historia. Poza tym « pęka. Czy możemy pójść na
kawę?
Przebrałam się i odświeżyłam, zanim poszliśmy stauracji na ostatnim
piętrze hotelu. Obsługiwał nas kowo miły Egipcjanin, a za skrzypiącymi
oknami rozc się piękny widok miasta. Poczułam się o wiele lepiej
wiedziałam Johnowi o Rasheedzie, starając się nie wiać tej historii
swoimi obawami i podejrzeniami.
- Szkoda, że mi o nim wcześniej nie powiedzia John zmarszczył brwi. - On
chyba dużo o tobie wie.! nawiam się tylko, skąd zna również moje nazwisko
jest jego związek z szakalem.
Gmerałam przy pasku od torebki. Cały czas go z łam, plątałam i
odplątywałam. W torebce, która leżał* piecznie na moich kolanach,
schowany był owinięty stkę szakal. Wiedziałam, że ponosi mnie wyobrazi
wydawało mi się, że torebka z każdym dniem sta
cięższa.
- W każdym razie jestem pewna, że to nie on wczoraj uderzył. Przewodnik
w Domus Aurea liczy1 kich zwiedzających, nie można tam wejść indywid A
pana Rasheeda nie było w naszej grupie.
- Mógł jednak przeszukać twój pokój.
- Nie wiem. Chyba jednak nie. On ma w sob niesamowitego. Gdyby chciał mi
odebrać szakala, ji no by mu się to udało. W taki czy inny nieuczciwy 8|
Jemu chodzi o coś więcej. Wydaje mi się, że chce, z naprowadziła go na
ślad Adeli.
John posmarował rogalik masłem.
- Cóż to ma znaczyć? :e
- Sama nie wiem. Wydaje mi się jednak, że ss
86
5
^ V ieŚUszukali?
16 ale on jest im chyba tylko potrzebny jako Szakaia, Adel^ Może ich
naprowadzić na jej ślad,
klucZ W "imniei tak im się wydaje.
a pfZc znie naciągane, Lidio. - Pił powoli kawę i patrzył I^d moim
ramieniem ł histori
nonad moim ramieniem.
i ale ta cała historia jest trochę nieprawdopo-/Mimo wszystko mam
wrażenie, że ktoś czeka, żebym nalazła Adelę. Tak mi się po prostu
wydaje, tozglądałam się po dużej jadalni, smarując bułkę ubawionym
smaku masłem z koziego mleka. O tej jorze w restauracji zajęta była
zaledwie połowa miejsc, vięc panowała przyjemna, intymna atmosfera. Obok
stolików stali kelnerzy gotowi na każde nasze skinienie, a in-' ni
turyści - głównie Francuzi - rozmawiali ze sobą cicho. Wtedy właśnie
zobaczyłam grubasa, który schował się za
stojącą w doniczce palmą, i wydawało mi się, że uważnie nas obserwuje.
Przyzwyczaiłam się już wprawdzie do tego, ś mnie bez przerwy szpieguje,
ale grubas wydał mi I znajomy. Miał niesamowite okulary ze szkłami jak
denka butelek po coli.
^asze spojrzenia skrzyżowały się. - m... - Dyskretnie pokazałam mu
głową kierunek. -^ziałeś kiedyś tego faceta? Wrócił się na krześle
jakiego faceta?
Ju?alam mU Palmę' ale grubas znikn^-
>szedł. Wydawało mi się, że zauważyłam kogoś
Choć
glądał?
f"Może mi się ^lko wydawało. >pniowo malał, jego skutki wciąż dawały mi
87
Barbara Wood
się we znaki, więc kiedy skończyliśmy śniadani znowu ochotę się położyć.
- Chcesz zwiedzać Kair? - zapytał John, kiecb w stronę wind.
- Oczywiście. Ale nie teraz. Muszę najpierw o swoją biedną głowę.
Zgodził się ze mną i odprowadził mnie do pokoiu
- Nie przejmuj się i nie myśl o tym całym Ras^, Nie pozwolę, żeby się do
ciebie zbliżył choćbyś Teraz śpij, a ja pójdę na policję. Może mają coś
n^
Nie chciało mi się rozbierać, więc położyłam razu na łóżku. John
tymczasem pozasłaniał ol całował mnie i wywiesił na drzwiach kartkę z
„Nie przeszkadzać". Sen jednak nie nadchodził, ukoiła wprawdzie ból
głowy, ale niespokojne pozwalały mi zasnąć. Nurtowały mnie dwa pytani
czego Ahmed Rasheed przyjechał za mną do Kairu i < właściwie chciał ze
mną rozmawiać? A także kim t szpiegujący mnie grubas, którego na pewno
już widziałam? Po półgodzinie się poddałam. Jeśli ma leźć Adelę i
otrzymać jakieś odpowiedzi na swoj< nia, z pewnością nie mogę leżeć
godzinami w ci< pokoju.
Zdając sobie w pełni sprawę, że zamierzam p( kolejne szaleństwo,
zdecydowałam się zatelefoiw Ahmeda Rasheeda.
Zjeżdżałam w dół windą i usiłowałam sobie wmc to wcale nie jest taki
głupi pomysł. Po pierwsze, i ta udałoby mi się uniknąć ponownego z
spotkania z ni drugie byłam pewna, że wie coś na temat Adeli, i chcia<
żeby mi zdradził, dlaczego właściwie jej szuka.
O tym właśnie myślałam, kiedy wyszłam z windy rowałam się w stronę holu.
A tam zobaczyłam, **¦ Treadwell stoi przy recepcji pogrążony w rozniowie
basem, który mnie śledził. Nogi dosłownie wrosły n11 mię, ale na
szczęście stałam we wnęce, tak że i
psy i szakale Wtedy zrozumiałam, dlaczego grubas wy-
zwiedzających wraz ze mną Złoty
88
• ś czasie wsiedli razem do windy, śmiejąc się Po & * przez chwilę
jak sparaliżowana, bo nie rozu-1 -inie? co też ci dwaj panowie mogą mieć
sobie a Najbardziej zdziwił mnie jednak sposób, QU *Z* » *nba rozmawiali,
bo zachowywali się jak przyja-W fanie obcy sobie ludzie.
7 tego właśnie powodu zapomniałam o telefonie do sheeda i zdecydowałam
się podążyć w ślady Johna i je-7 mlchnego przyjaciela. Siląc się na
spokój, obserwowałam staromodną tarczę wskazującą numer piętra, na któ-ym
w danym momencie znajduje się winda. Wskazówka otrzymała się na cyfrze,
którą oznaczone zostało ostatnie piętro. Następnie wsiadłam do drugiej
windy i wcisnęłam ósemkę. Jazda na górę trwała wieki i czułam, jak pocą
mi się ręce. Coś, co zwykle określa się jako kobiecą intuicję, odbierało
mi rozum i wtłaczało do głowy szalone myśli. Zastanawiałam się bowiem, co
ten grubas robi w Kairze i o czym gawędził tak przyjaźnie z Johnem, skoro
przedtem był również w Domu Nerona, gdzie oberwałam po głowie, dpowiedź
wydawała się oczywista, ale nie chciałam jej do bie dopuścić. Zaczęłam
sobie wmawiać, że John zaczepił ¦ubasa, żeby go zapytać, dlaczego nas
śledzi.
iiczone mnóstwo idiotycznych myśli przemykało mi z głowę. Wszystko działo
się zbyt szybko. Męcząca r°z samolotem, wyczerpanie i stresy sprawiły, że
nie am już w stanie rozsądnie postępować.
ósmym piętrze było cicho i spokojnie, znikąd nie Z1* żaden dźwięk.
Pokojówki już dawno skończyły cWoa S0Ście zwiedzali miasto. Stąpałam więc
cicho po jym dywanie, tak żeby nie zdradzić nikomu swojej SP1 i bacznie
się rozglądałam.
!e drzwi były pozamykane. Wszystkie, oprócz
89
Barbara Wood
tych na samym końcu korytarza, uchylonych na dwóch cali. Pchnęłam je
lekko. To dziwne, ale nie mnie specjalnie widok Johna, który leżał twarzą
* gi. Przecież ta cala historia była zupełnie szalona [ na i absurdalna.
Jak w koszmarze sennym poja^! w niej czarujący maklerzy giełdowi,
tajemniczy ą i grubasy w okularach przypominających denka butę coca-coli.
A teraz John Treadwell leżał nieprzyton podłodze i doszłam do wniosku, że
w tej sytuacji również wypada zemdleć. Jęknęłam więc tylko-John",
pociemniało mi w oczach i osunęłam się napc tuż obok niego.
Rozdział ósmy
• av sie obudziłam, nie wiedziałam, co się ze mną Moim pierwszym
doznaniem był ból z tyłu głowy, estraszyłam się jednak, bo już się
zdążyłam do niego .zwyczaić. Usiłowałam się podnieść, wydając typowe ich
sytuacjach pomruki; trochę jęczałam, aż w końcu, y wróciła mi świadomość,
przyjrzałam się uważnie otoczeniu.
. .
Znajdowałam się w zupełnie nie znanym mi poko3U. Oświetlony był raczej
skąpo, ale na tyle wystarczająco, żebym od razu mogła stwierdzić, że nie
jest to pokój hotelowy. Nie było to również pomieszczenie służbowe, takie
jak na przykład biuro inspektora policji czy gabinet lekarski. W zasadzie
moje bardzo pobieżne oględziny utwierdziły mnie w przekonaniu, że jestem
w czyjejś prywatnej rezydencji.
konkretnie w sypialni. Był to bezpretensjonalny pokój niewielką wprawdzie
ilością mebli, a mimo to zagracony, ścianach porozwieszano na chybił
trafił całą masę ego rodzaju fotografii w ramkach i bez ramek. Za n Przy
toaletce również poutykano jakieś mniejsze |> w większości stare i
wyblakłe. Na toaletce znajdo-rzedmioty codziennego użytku: szczotka i
grze-krawat, otwarta korespondencja, stara 3ęzyku arabskim, przybory
toaletowe. Meble,
6zk , pyy ,
«>, na którym leżałam, i dwa małe krzesła, zupełnie \nie Pasowały. Stały
na wyświechtanym oriental-le- Za drzwiami było zupełnie cicho, chociaż C
widziałam wyraźnie smugę światła.
91
Barbara Wood
I wtedy mnie olśniło.
Przerażona spojrzałam jeszcze raz na toaletfe butelka płynu po goleniu,
brak jakichkolwiek ozd świadczyć tylko o jednym: ten pokój należał do m I
nie potrzeba było geniusza, by odkrył, że ten jest Arabem.
Wstałam odważnie z łóżka i podeszłam na drzwi. Cisza. Ktokolwiek się tam
znajdował - byłam że nie zostawiono mnie samej - nie dawał znak Uchyliłam
ostrożnie drzwi i wyjrzałam przez szpai strzegłam tylko ostre światło.
Nie wiedząc, co mnie po drugiej stronie, pchnęłam delikatnie drzwi, takżi
rzyły się na całą szerokość, i weszłam do ciepłego oświetlonego pokoju.
Gdzieś w tle słychać było a muzykę, a w powietrzu unosił się jakiś nie
znany mi zapach. Znajdowałam się w całkowicie egzotycznym trzu - na
białych ścianach wisiały obrazy przedstawi zabytki egipskie, półki aż się
uginały od starych a podłogę otulał ogromny wschodni dywan. Na starym
telewizorze stał wazon z suchymi kwiatami, a portret prezydenta Anwara
el-Sadata. Na wypchanej te pie walały się książki, pod książkami uginało
się równi biurko zasłane papierami i kopertami. Okna były zasłoni te,
więc nie miałam pojęcia, która godzina.
Kiedy z pokoju obok wyłonił się Ahmed Rasheed, wj rający właśnie dłonie
ręcznikiem, musiałam popatrzę niego z niedowierzaniem, bo roześmiał się i
powtófl kakrotnie:
- Dlaczego tak się pani dziwi, panno Harris? I pani wiedziała, że tu
przyjedziemy.
Cofnęłam się o parę kroków i zmarszczyłam brwU wyższym skupieniu, bo
chciałam sobie wszystko mnieć. Pamiętałam jednak jedynie, że znalazłam
Treadwella na podłodze, a potem już nic.
- Wyszła pani z hotelu w moim towarzystwie liśmy razem taksówką. Nic
sobie pani nie przypo
- Nie. - Czułam, że nogi wrastają mi w ziemię
92
Psy i szakale
i Tego się właśnie obawiałem. Proszę spo-#edaCtWJszystko pani wytłumaczę.
i a zaraz Z ł mi miejsce na zagraconej kanapie, posado zrobU " gzedi na
chwilę z pokoju. Wrócił, niosąc nietatmzkami i herbatą. Wręczył mi
filiżankę, po tiłobok mnie i zaczął opowiadać:
p sie do pani wybierałem, kiedy znalazłem panią »obok pana Treadwella.
Udało mi się jakoś panią na podłodze _rowadzić z hotelu. Dyrektor bardzo
dobrze 1 więc wytłumaczyłem mu, że jest pani moją znajomą ko się pani
czuje. Tak więc przywiozłem panią taksów-ifsiebie Czy teraz sobie pani
przypomina? Przez chwilę wpatrywałam się w filiżankę z herbatą, po 7vm
potrząsnęłam głową. Pulsowanie powoli ustawało; myślałam, że muszę
strasznie wyglądać. W głowie koła-aiy mi się tysiące myśli, ale żadna z
nich nie miała sensu, akieś wspomnienie jasnego światła. Błyskającego
światła. 'li też ludzie. Wielu ludzi. Nie, to nie miało sensu. Pokręciłam
znowu głową.
- Może to nawet lepiej - powiedział cicho. - Proszę, niech pani wypije
herbatę. To dobrze pani zrobi.
Sączyłam posłusznie herbatę, żałując, że to nie burbon, i zerkałam na
Rasheeda znad filiżanki. Prawdopodobnie wyglądałam jak przyczajony kot,
który ma właśnie zamiar czmychnąć, bo powiedział:
- Może mi pani wierzyć, że jest tu pani bezpieczna.
Chciałam zapytać: „Przed czym?", ale zamiast tego spytałam:
^ się miewa John? Dobrze się już czuje? a^ Rasheed odwrócił wzrok.
te d^° wszystko stało się tak nagle. Mijałem właśnie otwar-
zobaczyłem, że pani leży na podłodze... strasznie
^uacja, rozumie pani chyba... Gdyby nie to, że
'iłam z brzękiem filiżankę na spodek, jakbym 11 w ten sposób dać do
zrozumienia, że odzyska-
93
Barbara Wood
- Proszę o kilka wyjaśnień, panie Rasheed i -żliwe. Na przykład
chciałabym się dowiedzieć,\x i dlaczego pan mnie śledził?
Zapanowała głęboka cisza. O wszystkie czte^ obijało się echo uderzeń mego
serca. Wcale nie r wałam się sytuacją, w jakiej się nagle znalazłam a\
przecież więźniem tego człowieka. I nikt nie wiedzia
jestem.
- Oczywiście, że należą się pani wyjaśnienia Harris, a poza tym
chciałbym przeprosić panią zj kie przykrości, na które panią naraziłem.
Musi pani ia zrozumieć, że wcale nie śledziłem pani, tylko pana T
wella.
Zamrugałam niemądrze oczyma.
- Śledził pan Johna?
- Czekałem na niego, kiedy przyleciał na lotnisko Ii narda da Vinci, i
pojechałem za wami do hotelu. -Rash przez chwilę oglądał paznokcie, a ja
wiedziałam, że w nie się zastanawia, co ma teraz powiedzieć, co wyjan
a co ukryć.
- Poza tym - paplałam dalej swoje - kim pan właści jest, żeby tak po
prostu śledzić sobie ludzi, i co ta zrobił John, że musiał być
obserwowany?
- Zaraz do wszystkiego dojdziemy, panno Harri musi pani mi dać szansę
wyjaśnienia paru spraw. V pani, ja już wcześniej śledziłem pana
Treadwella mie, a tego dnia oczekiwałem jego powrotu. Nie si wałem się
natomiast, że wróci w towarzystwie, n myśli pani towarzystwo, i dlatego
postanowiłe również panią, żeby ustalić, co panią łączy z Johnen
wellem.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
- Co pan ma na myśli mówiąc, że oczekiwał I powrotu?
p
- Pan Treadwell spędził parę dni w Residence zanim przyleciał z panią do
Rzymu.
- Co? - Pokój zawirował mi przed oczami.
94
Psy i szakale
owodu uderzenia w głowę. - Twierdzi pan, icy^^pLiie, zanim poznałam go w
samolocie?
n0 pokiwał głową.
•asheea wu* wierzę panu. I kim pan właściwie
'ileczKę-
vwiście powinienem to pani wyjaśnić. Otóż pra-^du egipskiego. Jestem kimś
w rodzaju agenta. v™\* tak określilibyście mnie w Ameryce.
listy uwierzytelniające, ale są nanizane po arabsku. Oczy zwęziły mi się
jak szparki. , jakim agentem? Jakiego rodzaju sprawami się pan
Niestety nie mogę tego pani dokładnie wyjaśnić, tak samo jak agent w
służbie rządu amerykańskiego nie mógł-f udzielić nikomu takich
informacji. Powiedzmy, że jestem kimś w rodzaju policjanta i powierzono
mi sprawę pana Treadwella. - 0 Boże!
5rzesunęłam ręką po czole gestem oznaczającym, że
jstem zdruzgotana i próbuję jakoś przyjąć do wiadomości
iczające mnie fakty. Przez chwilę siedziałam i wpa-
"ywałam się w Rasheeda, który, ku memu zdziwieniu,
nie okazał się tak groźny, jak myślałam. Widziałam
bą trzydziestoletniego mężczyznę o smagłej cerze.
anybył w spodnie i białą koszulę z podwiniętymi ręka-
iał grube czarne włosy i zdecydowanie semickie
lrzy. Ody mówił, uważnie dobierał słowa i wyma-
e z dziwnym, interesującym akcentem.
JWnak mu nie wierzyłam.
erbaty Zn°WU się odezwai> wypił jeszcze parę łyków
^wnioskowałem z waszej rozmowy, że jest pani w a Treadwella, pomyślałem,
że podążając pani lem sie również czegoś o nim.
95
Barbara Wood
Oburzało mnie to, że Rasheed tak bez skrupułów naru, szył moją
prywatność. Stopniowo jednak informacje, którę mi podał, zaczęły docierać
do tej maleńkiej części mojeg0 skołatanego mózgu, zwanej zwykle rozumem.
Teraz dopie^ poraziło mnie znaczenie jego słów.
- Twierdzi pan, że John był w hotelu Residence Pałace, zanim
przyjechałam do Rzymu?
- Sam go tam widziałem.
- Ale on nigdy... - Mój głos nie brzmiał już tak napastliwie. Spojrzałam
jeszcze raz na Rasheeda i stwierdziłaą że wpatruje się we mnie spokojnie.
- No proszę, niech pg| mówi - szepnęłam - chociaż wcale nie chcę tego
usłyszei
- Jestem pewien, że i tak już się pani domyśliła, panno Harris. Tak, John
Treadwell znał pani siostrę Adelę.
Zacisnęłam mocno powieki, a kiedy je otworzyłam,
łam w tym samym pokoju. Otaczały mnie te same wyblakle|
ściany, na podłodze leżał ten sam wschodni dywan, w p&
wietrzu unosił się zapach herbaty, w tle grała cicha arab
ska muzyka - nic się nie zmieniło. Ahmed Rasheed - agem
do zadań specjalnych, człowiek o zagadkowych oczach
również nie zniknął.
- Przecież pan wie, że nie wierzę. Wzruszył ramionami.
- Wcale nie twierdzę, że znał ją dobrze. Raz widziałem1 jak jedli razem
lunch w Residence Pałace.
- On wynajął tam pokój?
- Tak, ale nie podał swojego nazwiska. Dzielił aparta
ment z dwoma innymi mężczyznami i do książki hotelów
wpisany był tylko Arnold Rossiter. - Ahmed Rasheed vtf
raźnie czekał na jakąś reakcję z mojej strony, ale jufl
chwili stało się dla niego jasne, że nigdy w życiuł
słyszałam tego nazwiska.
- Czy jeden z nich nie nosił przypadkiem okulał
z grubymi szkłami?
Rasheed uniósł brwi. J^B
- Ależ tak!
Psy i szakale To by rozwiązywało jedną zagadkę. John znał grubasa.
- On jest w Egipcie. Widziałam dzisiaj, jak rozmawiał z Johnem tuż
przedtem, zanim oboje postanowiliśmy uciąć
sobie drzemkę na podłodze.
- A zatem jego przyjaciele również są tutaj. Specjalnie
mnie to nie dziwi.
Kręciłam się niespokojnie na kanapie. Cała ta sytuacja wydała mi się
nagle dziwaczna i krępująca. Siedziałam sobie w mieszkaniu Araba, który
twierdził, że jest tajnym agentem, i śledził mojego znajomego, Johna
Treadwella. Ten z kolei okłamał mnie, bo okazało się, że znał moją
siostrę i spotykał się z nią w Rzymie. Czułam, że robi mi się
słabo.
- A więc John Treadwell znał moją siostrę, tak? Oznaczałoby to również,
że przyleciał do Los Angeles, żeby niby to przypadkiem zająć miejsce obok
mnie w samolocie, który leciał z powrotem do Rzymu, gdzie udawał, że
nigdy nawet nie słyszał o Adeli. Wybaczy pan, ale dla mnie to nie
ma sensu.
- Dla mnie również, panno Harris.
- Zatem John wiedział, że wybieram się do Rzymu. W takim razie Adela
powiedziała mu, że chce mnie tam ściągnąć. Dlaczego więc kłamał? -
Oczywiście znałam już odpowiedź. - To on i jego przyjaciel włamali się do
mojego mieszkania w Malibu, prawda?
- Ktoś włamał się pani do mieszkania? - Był wyraźnie
zdziwiony. Zamknęłam oczy i skinęłam potakująco głową. Wtedy
Poczułam się jeszcze gorzej.
~ W takim razie John wiedział też, kto uderzył mnie w głowę w Domu
Nerona. Więcej. On to zaaranżował.
Czułam, że mam serce w gardle.
"~ Obawiam się, że to wszystko prawda, panno Harris. -T^ttied Rasheed
patrzył na mnie wyczekująco, jakby spo-
Zlewał się, że dodam coś jeszcze. Choć to jedno zdanie.
Nie chciałam spełnić jego oczekiwań, ale nie miałam
97
Barbara Wood
- A więc wie pan, że mam szakala?
- Tak, wiem - powiedział. Omal nie zemdlałam z wrażenia.
Piliśmy dalej herbatę, jakbyśmy byli na przyjęciu, a po« tem Rasheed
postawił przede mną misę z pomarańczami i zaczął wychwalać zalety
egipskich owoców. Oczywiście go nie słuchałam. Usiłowałam doszukać się w
tym całym b& łaganie jakiegoś sensu. Nagle zrobiło mi się bardzo smutno.
Nie chciałam wierzyć w to, co powiedział Rasheed, alf musiałam przyznać,
że kawałki łamigłówki pasują do siebie jak ulał. Odkryłam, że John
Treadwell przez cały cza$ mnie oszukiwał, i był to dla mnie potworny
cios. Nie wią działam, co o tym wszystkim myśleć.
A więc muszę zająć jakieś stanowisko. Dlaczego właści wie mam wierzyć
temu tajemniczemu nieznajomemu, który uwięził mnie w swoim mieszkaniu?
Dlaczego mam wierzyć w to, co powiedział mi o Johnie? O człowieku, w
którym niemal się zakochałam?
Wręczył mi drugą filiżankę herbaty, a ja wpatrywał się w nią teraz z
niedowierzaniem.
- Czy mogłabym dostać coś o bardziej leczniczym działaniu?
- Nie bardzo rozumiem.
- Burbon, szkocką, wódkę, wino?
- Przykro mi. Nie mam żadnego alkoholu. Jako muzul manin w ogóle nie
piję. Może wolałaby pani kawę zamiaf herbaty, albo na przykład jakiś sok?
- Nie. - To było naprawdę absurdalne. - Nie, dziękuj Wszystko w
porządku. - Sączyłam herbatę. Była napraw< wspaniała. - A czy odpowie mi
pan na jeszcze jedno pyt*
nie?
- Oczywiście.
- W co wplątał się John Treadwell? Uśmiechnął się szeroko.
- Przykro mi, panno Harris, ale to ściśle poufna kwetf
i nie mogę...
98
Psy i szakale
- Postaram się to ująć nieco inaczej. - Postawiłam filiżankę na stoliku
i wyprostowałam plecy. - John Treadwell wplątał się w coś, w co również
została wplątana moja siostra, która wplątała w to mnie. Cóż to takiego
jest?
- Panno Harris, rozumiem, co pani czuje, ale naprawdę nie wolno mi mówić
na ten temat. Rzeczywiście jest pani w to wplątana, dokładnie tak samo
jak pani siostra. Chociaż być może ona nie jest winna.
- Nie jest winna czego?
- Nie mogę powiedzieć. - Mówił w dalszym ciągu spokojnie i cicho. -
Proszę, niech mi pani uwierzy. Tak jest
| lepiej. Im mniej pani wie o całej sprawie, tym lepiej dla
pani.
- Proszę posłuchać, panie Rasheed. Dla mnie może być pan nawet szefem
egipskiej CIA, nie muszę się tym przejmować. W tym kraju jest ambasada
amerykańska...
- Konsulat - sprostował.
- ...i natychmiast mogę się tam udać. Nie będą zachwyceni, jak się
dowiedzą, że obywatelka amerykańska jest przetrzymywana wbrew swej woli
przez egipską policję...
- Panno Harris.
- ...i nawet nie wie, z jakiego powodu.
- Panno Harris. Proszę mnie posłuchać. Rozumiem pani uczucia. Proszę
teraz pozwolić coś sobie wytłumaczyć. Dobrze? Ja nie reprezentuję
egipskiej policji, a pani nie jest moim więźniem. Przywiozłem tutaj panią
ze względu na pani bezpieczeństwo.
- Dlaczego? Czy dlatego, że John pobił się ze swoim Przyjacielem? Może
się pokłócili o to, kto ma zapłacić rachunek? Ale byłam bezpieczna w tym
hotelu. Jestem tego pewna. Co innego w Domu Nerona. Doceniam fakt, że
| Posprzątał mnie pan z podłogi i wymiótł z hotelu, ale to odziejskie
porwanie do kryjówki Ali Baby naprawdę l« zbędne.
Ahmed Rasheed usiłował ukryć rozbawienie, a ja zda-sobie sprawę, że mam
jednak trochę fantazji. Nigdy się o to nie podejrzewała.
99
Barbara Wood
- A poza tym - ciągnęłam już spokojniej i poważniej, I bardzo chciałabym
wiedzieć, jakie znaczenie ma ten prz$ klęty szakal i dlaczego wszystkim
tak na nim zależy.
- Przykro mi, ale...
- Tak, wiem, nie wolno panu o tym mówić. A wolno panu przynajmniej
zabrać mnie z powrotem do hotelu?
Nagle zmienił się wyraz jego twarzy. Spochmurniał, a ja
powiedziałam:
- A więc jednak jestem tutaj przetrzymywana wbrew
swojej woli.
- Nie, nie w tym rzecz. Przed chwilą mówiła pani, że nie potrzebuje pani
opieki, że w hotelu była pani bezpieczna i tak dalej... Tu chodzi o coś
więcej. Teraz nie będzie pani bezpieczna w tym hotelu. I nie może pani
tam wrócić.
- Ale dlaczego?
W końcu popatrzył mi w oczy i unieruchomił mnie tym spojrzeniem bardziej,
niż gdyby mocno chwycił mnie m ręce. Nie mogłam się ruszyć.
- Co się stało? Proszę mi powiedzieć - szepnęłam.
- John Treadwell nie stracił przytomności. On nie żył
Pokój nagle oddalił się ode mnie i widziałam go j przez mgłę, a Arab
prawie zupełnie zniknął. Czułam, j trzęsę się jak galareta, a żołądek
podchodzi mi do gardł Mózg odtwarzał w pamięci różne obrazy. Ulotne
wspomnie-nia, nieuchwytne wrażenia. Czy ja naprawdę to wszystta
widziałam, czy tylko o tym śniłam? Kiedy wychodził z hotelu Shepheard's,
dłoń miałam przyciśniętą do czo: ramię Ahmeda Rasheeda obejmowało mnie w
pasie, pi drzwiach panowało zamieszanie, ktoś krzyczał: Aywa! iL wa!,
widziałam jakieś jasne światła i mundury policjantów
- Teraz już sobie przypominam - szepnęłam. - W hoteft
była policja.
- Pokojówka znalazła was oboje na podłodze w apart* mencie Johna.
Słyszałem, jak zgłasza to w recepcji, wi| zaproponowałem, że pójdę i
sprawdzę. Próbowała się pa podnieść, więc pani pomogłem. Kiedy po paru
mini
100
Psy i szakale
wyszliśmy na korytarz, na miejscu była już policja. Wbrew pozorom jednak
to całe zamieszanie pomogło nam opuścić hotel. Przepuścili nas, kiedy
pokazałem im dokumenty.
Z głową opartą o kanapę, wpatrywałam się tępo w Rasheeda, który mówił
dalej:
- Pokojówka nie bardzo potrafiła panią opisać. Powtarzała tylko bez
przerwy: „Amerykanka, Amerykanka". Ale w tym mieście jest wielu
Amerykanów. Dlatego policja nie wie, jak pani wygląda.
- Ale mój paszport... - Biorąc pod uwagę okoliczności, umysł służył mi
jeszcze zupełnie dobrze. - Mój paszport został w recepcji.
- Zabrałem go stamtąd. Wziąłem również pani walizkę i torebkę. Na
szczęście nie zdążyła się pani rozpakować, powiedziałem znajomemu w
recepcji, że pani wyjeżdża. Okazało się, że pan Treadwell wynajął pokój
na swoje nazwisko, co znacznie uprościło sprawę, W każdym razie, jak do
tej pory, nikt pani nie szuka. Nie mają nazwiska, rysopisu... - Próbował
się uśmiechnąć.
Z trudnością poruszałam ustami, a język stanął mi jak
kołek.
- Co to znaczy: jak do tej pory?
j - Egipska policja jest bardzo dokładna, szczególnie je-' żeli w grę
wchodzi tak kłopotliwa i skandaliczna historia jak morderstwo. Władze
będą domagać się szybkiego wyjaśnienia sprawy. Już niedługo sprawdzą dane
wszystkich osób, które zostały u nich zarejestrowane w ciągu ostatnich
kilku dni. Pani znajdzie się wśród nich i drogą eliminacji dojdą do
wniosku, że właśnie pani powinni szukać. ~ A rysopis znajdą w danych
paszportowych?
- Tym mniej bym się przejmował. Najważniejsze jest jednak to, że nie
może pani zamieszkać w żadnym innym hotelu w Kairze, bo policja będzie
poszukiwać Amerykanki z Pani numerem paszportu.
"- Rozumiem. - Wyprostowałam się i położyłam ręce na kolanach. Przede mną
leżał John Treadwell z potarganymi Zn&jomo włosami. Łzy napłynęły mi do
oczu. Jeszcze zanim
101
Barbara Wood
zaczęłam płakać, zdołałam powiedzieć: - Dziękuję, że mni$ pan stamtąd
wydostał. Gdyby się pan nie zjawił... - Potrząs-nęłam głową. - W Rzymie
sądziłam, że jest pan moim
wrogiem.
- Ale teraz już pani wie, że jesteśmy po tej samej
stronie.
- To znaczy po której? - Zabrzmiało to gorzko i nieuprzejmie.
- Oboje chcemy znaleźć pani siostrę.
Nagle słowa te przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Kiedy znów oparłam
się o kanapę i wbiłam paznokcie w skórkę pomarańczy, myślałam tylko o
Johnie, drogim kochanym Johnie, który był dla mnie taki dobry i tak mi
pomagał. A teraz on nie żył, a ja nie wiedziałam dlaczego. Mogłam tylko
podejrzewać, że zamordował go ten Arab.
Kiedy poczułam dotyk jego dłoni na policzku, uświadomiłam sobie, że
płaczę, bo Arab właśnie ocierał mi łzy,
mówiąc:
- Czy wie pani, że Allach pragnął, żebyśmy zawsze byli szczęśliwi, i
dlatego dał nam śmiech? Ale dał nam również łzy, aby ten śmiech stał się
jeszcze słodszy. Myślę, że pani kochała Johna Treadwella, i jest mi
bardzo przykro, że to właśnie ja musiałem pani przekazać te okropne
nowiny. > - Płaczę po człowieku, za którego go brałam, a nie po tym,
jakim był naprawdę. Jeśli prawdą jest to, czego dowifr działam się od
pana, John okłamywał mnie od początku <j| końca. A jeśli mam również
uwierzyć w jego przyjaźń z grubasem, a muszę przyznać, że sama widziałam,
jak poufale sobie gawędzą, oznaczałoby to również, że John maczał palce w
zajściu w Domu Nerona. Nie mogłabym kochać takiego człowieka i oczywiście
go nie kocham. Płaczę z p^ wodu utraty człowieka, którego nawet nie
znałam, bo ii niał tylko w mojej wyobraźni.
Kiedy tak siedziałam ze łzami na policzkach i do połoMtt obraną
pomarańczą w ręku, czułam, że mój smutek powJ zamienia się w gniew i
urazę. Byłoby stratą czasu opła# wać człowieka, który zrobił ze mnie
idiotkę. Cała ta ko»
102
Psy i szakale
marna historia powoli wymykała mi się spod kontroli. Okazało się, że to
bardzo poważna sprawa. Zamordowano człowieka. Ja również o mało nie
zginęłam. A to wszystko przez szakala.
Racheed wzruszył ramionami, ale nie dopatrzyłam się w tym nonszalancji.
- Pani nie zamordowała Johna Treadwella ani też nie wie pani, kto go
zabił. Dlatego też nie może pani pomóc policji i aresztowanie pani
niewiele by dało. Byłbym głupcem, gdybym im na to pozwolił. Byłaby to
czysta strata czasu i opóźniłaby znalezienie pani siostry. Teraz jednak
ukrywam panią przed policją, a więc łamię prawo. Nie będzie się to jednak
ciągnęło w nieskończoność. Już jutro moje biuro oczyści panią z zarzutów.
Wbiłam zęby w pomarańczę. Rasheed miał rację. Rzeczywiście była pyszna.
Patrzył na mnie przenikliwie swoimi ruchliwymi oczami, w których nic nie
można było wyczytać. Ten człowiek wiedział znacznie więcej, niż mi
powiedział, a ja chciałam to z niego wyciągnąć.
- Panie Rasheed - odezwałam się z namysłem. - Wplątałam się w jakiś
podejrzany interes. Okazuje się, że rządowi egipskiemu zależy na
znalezieniu mojej siostry tak samo jak mnie. Okazuje się również, że John
był zamieszany w tę samą historię co Adela. A ja będę wkrótce poszukiwana
przez kairską policję za zamordowanie człowieka. Chyba się pan nie dziwi,
że mam sporo pytań. Powinien pan na nie odpowiedzieć. Mam prawo wiedzieć,
w co tak niemądrze się wpakowałam i w cóż takiego wplątał się John
Treadwell, że aż go w końcu zamordowano. Mam również Prawo wiedzieć,
dlaczego szuka pan mojej siostry i jakie znaczenie ma w tym wszystkim
szakal.
- Tak, oczywiście, że ma pani prawo. - Uśmiechnął się cierpliwie i
sięgnął po pomarańczę. Obierając ją, rzekł: -broszę mi wierzyć, panno
Harris, nie wtajemniczam pani w te sprawy w trosce o pani bezpieczeństwo.
Tak jest dla pani lepiej. Są w to zamieszani jeszcze inni ludzie, którzy
nie Powstrzymają się przed niczym, żeby tylko zdobyć
103
Barbara Wood
informacje na temat pani siostry. Jeśli dostanie się pani w ich ręce... -
Zrobił dramatyczną pauzę.
- Na przykład Arnold Rossiter, o którym już pan wspominał.
- Dokładnie tak.
jL
- A więc ukrywa mnie pan również przed nim.
- Prawdę mówiąc, tak.
- Dlaczego tak zależy panu na tym, żeby mnie chronić?
- Bo gdyby została pani zamordowana, mógłbym nigdy nie znaleźć pani
siostry.
- Rozumiem.
Przez pewien czas milczeliśmy i wsłuchiwaliśmy się w muzykę. Wydawało mi
się, że dochodzi z sąsiedniego mieszkania. Miałam wrażenie, że wszystkie
te wrzaskliwe, monotonne dźwięki są do siebie podobne. Mimo wszystko ta
muzyka była dość interesująca - brzmiała tak egzotycznie. Zaczęłam
bezwiednie wystukiwać jej rytm, uderzając
nogą w podłogę.
- Czy mogę coś jeszcze dla pani zrobić?
- Wystarczy, że odpowie pan na moje pytania.
- Śledziłem pana Treadwella, gdyż interesowała mnie istota pewnej,
powiedzmy, sprawy. W Rzymie odkryłem, że zawarł znajomość z AdeląHarris,
przez pewien czas pozostawali w przyjacielskich stosunkach, a potem on
wyjechał do Stanów. Wiedziałem, że panna Adela wysłała szakala do pani, a
także i to, że próbowała panią ściągnąć do Rzymu. Byłem bardzo zdziwiony,
kiedy się tam pani pojawiła w towarzystwie Johna Treadwella. Nie
wiedziałam, czy pracuje pani dla niego, albo też inaczej mówiąc dla
Rossitera, czy też raczej dla swojej siostry. Brałem również pod uwagę
możliwość, że jest pani całkowicie niewinna. W co zresztą wierzę do dziś
Potem, kiedy otrzymała pani list od siostry, wszyscy opuściliśmy Rzym.
Nie spodziewałem się, że John zostanie żarno* dowany. Zupełnie nie
rozumiem, dlaczego oni go zabili.
- Ludzie Rossitera?
- Tak, tak myślę. - Ahmed Rasheed zmarszczył brwi.
Sprawa się bardzo skomplikowała.
104 '
Psy i szakale
- A więc po prostu wykorzystywał pan moją osobę do znalezienia Adeli. I
robi pan to nadal, traktując mnie jak
przynętę.
- Nie ma niestety innego sposobu. Pani siostra albo się gdzieś ukrywa,
albo została przez kogoś uwięziona. Tak czy inaczej będzie się starała z
panią skontaktować.
Przeżuwałam ten problem w myślach. Albo się ukrywa, albo jest więźniem.
Wspaniale.
- A więc choć interesował pana głównie Treadwell, nawet teraz, po jego
śmierci, kontynuuje pan śledztwo. Z tym, że obecnie skoncentrował się pan
na mojej siostrze.
- Zawsze ją podejrzewałem. A teraz stała się nawet główną podejrzaną.
- O co, panie Rasheed?
- Nie mogę pani powiedzieć.
- To proszę mi chociaż wyjaśnić inną kwestię. Czy Adela dostała szakala
od Johna Treadwella?
- Nie wiem.
- A więc może miała go już wcześniej i oboje byli zamieszani w tę, jak
pan to ujął, sprawę, zanim poznali się
w Rzymie?
- Tak.
- Innymi słowy, John chciał się z nią zaprzyjaźnić z powodu szakala.
Kiedy się go pozbyła, zainteresował się moją
osobą.
- Niewykluczone.
- W takim razie nie rozumiem, dlaczego John po prostu | aie zabrał mi
szakala. Miał wiele okazji.
- Ponieważ pani była dla niego ważniejsza. Mogła go Pani naprowadzić na
ślad Adeli. Dlaczego miałby sobie Psuć dobre stosunki z panią, skoro mógł
mieć i panią,
1 szakala. Skinęłam z namysłem głową.
- Tak, miał nas oboje. W takim razie klucz do całej
historii stanowi Adela.
Tak. Ale nie upieram się, że odgrywa w niej poważną Równie dobrze może
być tak samo niewinna jak pani.
105
Barbara Wood
Niewykluczone, że Nie wiem. Z drugie] f na swoim koncie wie le
opałach. Nie ^^ Wsunęłam do ust
siałam przez chwile
w całą aferę. loz«w okazać, że ma i ^st w prawdziwych
> dowiedzieć.
pomarańczy i my-
m0ja siostra opuściła
nocy?
- Nie, nie wiedziałem. Jednego dnia tam była, na-
stępnego zniknęła. Zgubiłem ją przez nieuwagę. Nie wiem, czy wyjechała z
własnej woli, czy może została porwana.
Patrzyłam tępo przed siebie. Czułam się, jakbym była zupełnie oderwana od
tej sprawy, tak jakbym patrzyła na nią z boku, jak na jakieś
przedstawienie teatralne. Ponieważ Lidia Harris narobiła sobie kłopotów,
byłam ciekawą jak też sobie z nimi poradzi. Jeśli w ogóle sobie poradzi.
- Czy chroni mnie pan wyłącznie przed policją? Jego wahanie wystarczyło
mi za odpowiedź.
- A więc ten, kto zabił Treadwella, może również polować na mnie.
Dlaczego w takim razie nie zabili mnie w Rzymie i nie ukradli szakala?
- Nie wiem, panno Harris.
Nagle otworzyłam szeroko oczy i omiotłam wzrokiem pokój w poszukiwaniu
walizki. Jakby czytając w moich m$ ślach, Rasheed powiedział:
- Proszę się nie obawiać. Nie dotykałem pani rzeczy. Szakal wciąż
jeszcze znajduje się w pani posiadaniu.
- Pan naprawdę jest policjantem. Roześmiał się i wręczył mi obraną
pomarańczę.
- Niezupełnie, ale na razie wystarczy.
- I pracuje pan dla rządu, co znaczy, że Adela jest zamieszana w
przestępstwo federalne. Boże, co za historii
Byłam straszliwie zmęczona i znowu chciało mi się pł* kać. Aż trudno
uwierzyć, jak bardzo się można nad soW litować, jeśli zostanie się
doprowadzonym do ostatec* ności. W czasie krótszym niż dwadzieścia cztery
godziił
106
Psy i szakale
o mało nie zostałam zabita w rzymskim lochu, po czym wskoczyłam do
samolotu lecącego na tajemniczy Środkowy Wschód, po raz drugi zgubiłam
swoją siostrę, dostałam się na listę poszukiwanych przez kairską policję,
a teraz ukrywam się w domu jakiegoś Araba, który nie może mi powiedzieć,
kim jest.
Gdzieś z daleka docierał do mnie mój zmęczony głos, który mówił: „Co mam
teraz robić?" Nie podobało mi się to, że muszę błagać o cokolwiek, nie
chciałam wydawać się nikomu taka bezradna. Byłam przyzwyczajona do tego,
że sama za siebie odpowiadam i stoję mocno na ziemi. Byłam również
przyzwyczajona do uporządkowanego świata, gdzie nie ma miejsca na
niespodzianki. Ale ten świat znajdował
się tysiące mil stamtąd.
- Obawiam się, że nie może pani pójść do hotelu, bo znajdzie tam panią
policja. Ponieważ pracuję dla rządu, prawdopodobnie uda mi się oczyścić
panią z zarzutów, ale to zajmie sporo czasu. Poza tym ten, kto zabił
Johna Treadwella, również będzie szukał pani w hotelach. Wolałbym, żeby
została pani tutaj, bo tu jest pani bezpieczna.
Oczy zwęziły mi się jak szparki. Uważałam, że to Ahmed Rasheed zabił
Johna. Nadal mu nie ufałam. - Dopóki zostanie pani u mnie, nic pani nie
grozi. A jaki inny miałam wybór? W mojej sytuacji mogłam jedynie mu
wierzyć i mieć nadzieję, że mówi prawdę. Na pewno nie byłoby dobrze,
gdyby mnie aresztowano, albo gdyby mnie znalazł zabójca Treadwella. - Mój
dom jest pani domem - powiedział. Myślę, że popatrzyłam na niego z
niedowierzaniem, gdy te słowa wreszcie do mnie dotarły. Mam zostać tutaj?
-Pomyślałam z wściekłością. Nawet nie próbując tego ukryć, rozejrzałam
się po pokoju, obejmując wzrokiem Porozrzucane książki i papiery,
pstrokaty dywan, zamknięte okna i zniszczoną kanapę, na której
siedzieliśmy. Zostać *utej? Ale właściwie gdzie? W mieszkaniu mężczyzny,
który, ^e<iług mnie, chciał zabić Adelę? Mężczyzny, który snuł r°żne
teorie, ale żadnej nie potrafił udowodnić? Mężczyzny
107
Barbara Wood
- Ama
jednakdo
pani do hotelu f czór-powiedział ci
duje dzikie
bezbarwnym głosem.
-To prawda. - „nnno Harris? Czy dojdzie pani
- Amapanijakiśwybor,pannoHarr lem.wróc.
iednak do wniosku, że.me; jestem pani P^.^ jft wifr
^ który ostrożnie zaga-jest tłoczno i ciemno, „pani większe szansę dać
niż z ludźmi,
bo jestem sam.
Usłyszałam mój cichy głos, który mówił:
- Skąd mam wiedzieć, że to nie pan go zabił? Rasheed milczał. Patrzył na
mnie spokojnie i trochę
tajemniczo. W żaden sposób nie potrafiłam go przejrzeć.
- Jestem zmęczona - powiedziałam w końcu - i mam tego wszystkiego dosyć.
Poza tym mam za duży mętlik w głowie, żeby podejmować takie trudne
decyzje. Może zabił pan Johna, może nie. Nie wiem i nie jestem w
nastroju, żeby zgadywać. Przypuszczam, że mógł mnie pan zamordować, kiedy
byłam jeszcze w Shepheard's, a może czeka pan, żebym znalazła Adelę, i
wtedy załatwi pan nas obie za
jednym zamachem.
Dotknęłam swoich policzków. Były rozpalone.
- Teraz chcę się tylko położyć i zostać sama.
- A więc zostaje pani?
- A mam jakiś wybór?
Rasheed uśmiechnął się. Potem wstał i posprzątał fili" żanki oraz skórki
pomarańczy. Kiedy wyszedł na chwila starałam się ocenić sytuację.
Przypuśćmy, że nie zabił Johna. To jeszcze wcale nie znaczy, że jestem
bezpieczna w jego towarzystwie. A może on wcale nie czeka na Jf
żebym znalazła Adelę, tylko usiłuje nie dopuścić do mojeg0
spotkania z siostrą?
LJV *¦*»/-----
spotkania z siostrą?
Zgadywałam na chybił trafił. Teraz mogłam jedynie ^ ufać intuicji, która
podpowiadała mi, że jest jednak tyrfljB
Psy i szakale
go się podaje, i na razie zostawić wszystko tak, jak jest. W końcu
uratował mnie przed policją i wszystkim, co się i nią wiązało. A mógł po
prostu zabrać szakala i uciec, poza tym - rozejrzałam się po mieszkaniu
tego dziwnego człowieka - chyba naprawdę jest bezpiecznie.
Kiedy Rasheed wrócił do pokoju, wstałam wdzięcznie z kanapy i poczułam,
jak straszliwie jestem zmęczona. Ostatnio bez przerwy byłam w takim
stanie i nie wiedziałam już, jak to jest, gdy człowiek czuje się
normalnie.
- Mam jeszcze jeden pokój, taki mały salonik, i mogę tam spać -
powiedział Rasheed.
Jeszcze raz się rozejrzałam. To kawalerskie mieszkanie wymagało
gruntownego sprzątania. A jeszcze bardziej urządzenia, choć być może
takie wrażenie powodował fakt, że w końcu należało do Araba, więc zarówno
umeblowanie, i jak i dekoracja wnętrza były całkiem obce mojemu oku.
Przypomniałam sobie swoje gniazdko, gdzie przeważały białe, czerwone i
niebieskie kolory, chrom i szkło. Choć nie supernowoczesne, na pewno
urządzone było zgodnie z obowiązującą modą, a przede wszystkim panował w
nim wzorowy porządek.
Mieszkanie Rasheeda, mimo bałaganu, wyróżniał jednak pewien specyficzny,
osobisty charakter.
Wydawało mi się, że w sytuacji, w jakiej się znalazłam, zdanie: „Przykro
mi, że sprawiam panu kłopot" zabrzmi absurdalnie, a jednak je
wypowiedziałam. Ogarnęło mnie , ogromne znużenie i coraz bardziej bolała
głowa. Chciałam zostać sama i zasnąć. Nawet tutaj, w tym mieszkaniu, w
jego sypialni. Moje ciało dało za wygraną.
Otworzył drzwi pokoju, w którym niedawno się obudziłam.
- Nikt się nie dowie, że pani tu jest, panno Harris. Może SlL pani czuć
całkowicie bezpieczna.
Oceniałam w myślach głos i sposób bycia tego dziwnego ^żczyzny, a
jednocześnie usiłowałam zrozumieć, dlacze-§0 tak bardzo chcę mu zaufać.
John Treadwell został I Mordowany, a mnie szukała policja. Musiałam się
jakoś
109
108
Barbara Wood
wydostać z tego bagna, z Adelą lub bez niej, i wrócić d^ normalnego
życia. A więc przyjrzałam się uważnie stojącemu przede mną Arabowi i
zaczęłam się zastanawiać, kiedy wreszcie obudzę się z tego koszmaru.
Stałam na środku dziwnego pokoju, w którym był portret Anwara el-Sadata i
stare rzeźby. Towarzyszył mi jedynie mężczyzna mówiący z obcym akcentem,
który mógł ze mną zrobić, co chciał. Zniknęły wszelkie pozory
normalności. Nie pozostało nic ze świata, który znałam, świata, gdzie
królował rozsądek i spokój. Miałam wrażenie, że nic już mnie nie łączy z
dotychczasowym życiem i przyjaciółmi. Czułam chłód i pustkę w sercu.
- Proszę - powiedział, dotykając czubkami palców mojego łokcia. - Jest
późno.
- Tak, oczywiście. - Poruszałam się jak we śnie, bo chciałam wierzyć, że
śnię.
Kiedy weszłam do sypialni, zobaczyłam, że w rogu stoi moja walizka i
torba.
- Nie potrzeba pani czegoś? - zapytał. Pokręciłam głową.
- W takim razie dobranoc, panno Harris.
- Proszę chwilę zaczekać. - Odwróciłam się i rozłożyłam bezradnie ręce.
- W każdym razie dziękuję - powiedziałam słabo.
Skinął głową.
- Jest pani bezpieczna. Nikt nie wie, gdzie pani przebywa. A ja będę
obserwował hotel Shepheard's. Może pojawi się tam pani siostra. To
proste, naprawdę.
- Wiem, ale... to znaczy... - Nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy po raz
ostatni tak bardzo brakowało mi słdw. Drżałam, choć w pokoju było ciepło.
Ostre spojrzenie Ah-meda Rasheeda przeszywało mnie na wylot. Nie wiem, co
przejmowało mnie większą grozą: śmierć Johna czy to, # ja mogę być
następna. Ponieważ pracowałam jako pieleń niarka na oddziale chirurgii,
widziałam już śmierć w nai' rozmaitszych postaciach. Oglądałam jej
najbardziej upiof' ne i plugawe oblicza. Gdy byłam nastolatką, śmierć
110
Psy i szakale
ła mnie osobiście, zabierając rodziców i brata. Śmierć nie była mi obca.
Ale tym razem myślałam o niej inaczej.
- Była pani w nim zakochana? - zapytał ze swoim dziwnym akcentem.
Patrzyłam na niego pustym wzrokiem. W całym moim dotychczasowym, świetnie
zaplanowanym i zorganizowanym życiu, nigdy nie byłam zakochana. I
pogodziłam się z tym faktem, choć wszystkie moje koleżanki angażowały się
w rozliczne romanse, a znajomi od dawna oczekiwali, że znajdę „właściwego
mężczyznę" i wreszcie wyjdę za mąż. Tak się jednak nie stało, ale kładłam
to na karb upodobania do pustelniczego trybu życia.
Teraz, znienacka, stojąc w słabo oświetlonym pokoju z wyblakłymi tapetami
i arabską muzyką w tle, patrząc w oczy zupełnie obcego człowieka,
podawałam w wątpliwość całą swoją przeszłość.
- Nie, nie byłam w nim zakochana. Ale przykro mi, że nie żyje.
- Odszedł do Allacha.
- Pewnie tak.
- Dobranoc, panno Harris.
- Tak - szepnęłam. -1 jeszcze raz dziękuję.
- W Egipcie mówimy shokran.
- Shokran.
- Affuan i dobranoc.
Rozdział dziewiąty
KJ budziło mnie nawoływanie muezina. Otworzyłam z przerażeniem
oczy i leżałam tak nieruchomo, dopóki nie przypomniałam sobie, gdzie
jestem. Przez żaluzje wpadały do pokoju jasne strumienie światła, a także
odgłosy z ulicy i strzępy rozmów z dołu. Z daleka dochodziło zawodzenie
muezina, a ja próbowałam uporządkować skołatane myśli. Pierwszą rzeczą,
na którą zwróciłam uwagę, było to, że łóżko jest bardzo wygodne i czuję
się naprawdę wypoczęta. Następnie pomyślałam o Johnie Treadwellu i
ogarnął mnie smutek, a później gniew. Złość wkrótce przerodziła się w
rozgoryczenie, kiedy uświadomiłam sobie, za jaką idiotkę musiał mnie
uważać i jak łatwo wpadłam w zastawione przez niego sidła. Lidia Harris
nie pozwoli po raz drugi wystrychnąć się na dudka. Nawet najbardziej
czarującemu mężczyźnie.
Potem zaczęłam myśleć o doktorze Kellermanie. Gdyby wiedział, co się ze
mną dzieje, byłby strasznie zmartwiony i zły na siebie, że pozwolił mi tu
przyjechać. Kiedy zastanawiałam się, kto mu teraz asystuje, uśmiechnęłam
się do siebie, bo wiedziałam, że niezależnie od tego, kto to jest, na
pewno doktor z niecierpliwością oczekuje mojego powrotu. W stosunku do
współpracowników zachowywał się jak gburowaty stary niedźwiedź, ale
ponieważ był najlepszym chirurgiem w szpitalu, mógł sobie na to pozwoli^
Cokolwiek by się działo, postanowiłam do niego zateleĄ nować jeszcze tego
samego dnia.
Wreszcie skupiłam zainteresowanie na osobie, wokó której rozgrywała się
ta cała wariacka historia, to znacł
1
Psy i szakale
na mojej siostrze, Adeli. Zastanawiałam się, gdzie ona może teraz być, i
co robi. Byłam również ciekawa, czy będzie próbowała nawiązać ze mną
kontakt i czy jest gdzieś w pobliżu. A przede wszystkim myślałam o tej
tajemniczej historii, w którą obie byłyśmy zamieszane.
Leżałam tak chyba godzinę, aż w końcu zdecydowałam się wstać. Głowa wciąż
mnie bolała i głośno domagała się aspiryny, a w moim żołądku zalęgły się
wygłodniałe lwy. Ubrałam się, a ponieważ zza drzwi pokoju nie dochodził
żaden dźwięk, postanowiłam jeszcze raz spojrzeć na szaka-la. Wczorajszej
nocy, kiedy już zostałam sama i usłyszałam, jak Ahmed idzie do siebie i
gasi światła, zajrzałam do torby i znalazłam w niej szakala, tak jak go
zostawiłam. Nie zdziwiło mnie to specjalnie. Przez parę minut myślałam o
kryjówce dla niego, aż w końcu wepchnęłam go pod poduszkę, na której
miałam spać. Gdyby ktoś zakradł się w nocy do pokoju, musiałby o niego
walczyć.
Wyjęłam teraz szakala spod poduszki i ponieważ byłam całkowicie ubrana,
schowałam go pod bluzką, za paskiem od spodni. Nie było mi zbyt wygodnie,
ale przynajmniej cały czas miałam go przy sobie i nie musiałam się o
niego
martwić.
Zatrzymałam się, żeby spojrzeć w lustro. Bluzka miała luźny fason, więc
nie było widać wybrzuszenia. W ciągu ostatnich paru dni wartość szakala
zwiększyła się wielokrotnie, więc teraz czułam się tak, jakbym nosiła
klejnoty koronne. Tak, ten szakal był dla mnie ważny. Najprawdopodobniej
znał miejsce pobytu Adeli i stanowił mój klucz
do znalezienia jej.
Ahmeda Rasheeda nie było w domu. Gdy się o tym Przekonałam, odczułam
ulgę, zdziwienie i strach. W dalszym ciągu niepewna, czy jestem jego
gościem, czy więźniem, ostrożnie wyłoniłam się z sypialni, gotowa do
w&lki. Ale jego nie było, nikt mnie nie pilnował, a drzwi WeJściowe
otworzyły się, gdy tylko nacisnęłam klamkę, ^h zorientować się w
sytuacji, zamknęłam drzwi, pode- do okien i otworzyłam okiennice.
113
Barbara Wood
A tam na dole hałas, światło, gwar oraz mieszanina zapachów tworzyły
prawdziwy kalejdoskop życia. Znajdowałam się na trzecim piętrze i
patrzyłam na jedną z najbardziej ruchliwych ulic, jakie widziałam w
życiu. Kiedy zobaczyłam przewalające się przez nią tłumy, szybko
zamknęłam okiennice. W tej samej chwili zrozumiałam, co miał na myśli
Rasheed, mówiąc o zatłoczonych ulicach i o tym, że łatwiej mi będzie
wygrać z nim, bo jest sam. Boże, tam przecież były setki ludzi, a każdy z
nich mógł być
mordercą Johna.
Przycisnęłam twarz do okiennic i próbowałam coś dojrzeć przez szpary w
listewkach. Naprzeciwko znajdowały się domy podobne do tego, w którym
byłam - szare i niewiarygodnie stare, niektóre z balkonami, inne ze
skomplikowanymi oknami typowymi dla haremów. W wielu z nich żaluzje i
zasłony były zaciągnięte. Nie czułam w pobliżu żadnego niebezpieczeństwa.
Ale skąd mogłam wiedzieć, kto jest na dole, w tej chmarze ludzi kłębiącej
się na ulicy? Pomyślałam o grubasie, który nosił okulary ze szkłami jak
denka butelek po coli, i wzdrygnęłam się. A jeśli on tam jest? Przecież
Rasheed nie mógł przysiąc, że nikt nie widział, jak wychodziliśmy z
hotelu, i że nikt nie ma pojęcia, gdzie jestem. A im dłużej myślałam o
Johnie Treadwel-lu, tym bardziej byłam zła. Nawet nie dlatego, że tak ze
mną postąpił, ale dlatego, że okazałam się tak ślepa, naiwna i głupia.
Czy naprawdę tak łatwo ulegałam wpływom i tak łatwo można było mnie
wykorzystać? John Treadwell miał okazję się o tym przekonać.
Odwróciłam się od okna, podeszłam do kanapy i osunąwszy się na nią
bezwładnie, przeklinałam własną głupotę. Jeśli Ahmed Rasheed również
zamierzał mnie wykorzystać, jeśli chciał zwieść mnie urokiem osobistym i
paroma słowami pocieszenia, na darmo się trudził. Jedynym czta wiekiem,
do którego miałam zaufanie, był doktor Kellefl
- UxA tQł>a7 nrzv mnie. Ale on ba
114
Psy i szakale
Ahmed Rasheed wszedł do mieszkania z gazetą pod pachą. Widząc moją
zdziwioną minę, powiedział:
- Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć. Nie sądziłem, że pani już
się obudziła. Jest jeszcze wcześnie.
- Tak, wiem. Dzień dobry. Uśmiechnął się i odparł:
- Sabah el kheir. Zrobię pani herbatę.
Patrzyłam, jak odchodzi do drugiego pokoju, i poczułam, że znowu jestem
spięta. Zza drzwi dobiegł mnie szczęk naczyń, szum wody i brzęk widelca
czy łyżki spadającej na podłogę. W chwilę później Rasheed wyszedł z
kuchni, uśmiechnął się zdawkowo i zdjął marynarkę.
Tkwiłam wciąż w tym samym miejscu, patrzyłam, jak chodzi po pokoju, i nie
bardzo wiedziałam, co powiedzieć, ale on na szczęście wyratował mnie z
opresji, pytając:
- Dobrze pani spała?
- Tak, bardzo dobrze.
- To świetnie. Cieszę się. Bardzo potrzebowała pani snu.
Proszę, niech pani usiądzie.
Usiadłam na kanapie, a on w fotelu naprzeciwko mnie. Uśmiechając się w
dalszym ciągu, mówił:
- Byłem dziś rano na policji. Nie chciałem tracić czasu. Inspektor,
który zajmuje się sprawą Johna Treadwella, jest moim przyjacielem.
Odbyliśmy poufną rozmowę. Wytłumaczyłem mu, że pani jest prawdopodobnie
tą Amerykanką, której szuka, ale że nie miała pani nic wspólnego z
morderstwem, bo pracuje pani dla mnie. Usunął pani rysopis 1 numer
paszportu z biuletynu hotelowego i przestał się Panią interesować.
'- Dzięki Bogu.
- Już nie musi się pani martwić.
- To znaczy, że mogę się przenieść do hotelu. Nie jestem Poszukiwana
przez policję.
- Tak, to prawda. - Przestał się uśmiechać i zmarszczył
Niestety pozostaje jeszcze sprawa mordercy pana ella. Może wciąż pani
szuka. ^ Grubas?
115
Barbara Wood
- Albo Arnold Rossiter. Wiedzą przecież, że opuściła pani hotel
Shepheard's i gdzieś się pani przeniosła. Teraz będą obserwowali inne
hotele.
- Bardzo bym chciała, żeby mi pan wreszcie wytłumaczył, o co w tym
wszystkim chodzi. Dlaczego ktoś miałby
mnie zabić?
- Myślę, że może nie tyle zabić, co porwać i uwięzić, żeby w końcu
znaleźć pani siostrę. Taka jest moja teoria.
- Dlaczego w takim razie - zaczęłam zmęczonym głosem - szukają mojej
siostry?
- Przepraszam. - Wstał z fotela. Myślę, że herbata już
jest gotowa.
Kiedy wyszedł z pokoju, znowu podeszłam do okna, uchyliłam okiennice i
wyjrzałam na ruchliwą ulicę. Pojazdów widziałam niewiele - w takim tłumie
trudno byłoby przejechać. Przechodnie byli w większości Arabami,
niektórzy z nich nosili europejskie ubrania, niektórzy długie szaty,
czyli galahie. Widziałam również mężczyzn w turbanach i kaffiyehach oraz
kobiety z zasłoniętymi twarzami, ale także i takie, które ubrane były
podobnie jak ja. Wszyscy gdzieś się spieszyli, uskakiwali przed
ciągniętymi przez osły wózkami lub szli ławą, żeby przebić się przez
tłum.
Nie zauważyłam nikogo, kto interesowałby się mieszkaniem Rasheeda.
- Zapewniam panią, że oni nie wiedzą, gdzie pani jest. Odwróciłam się i
spojrzałam na mojego gospodarza.
Niósł tacę, na której stały filiżanki, dzbanek i stos ciastek. Ustawił to
wszystko na niskim stoliku przed kanapą i przysunął mi talerz ze
słodyczami.
- Nikt nie obserwuje tego mieszkania, panno Harris. Sprawdziłem to
dokładnie, zanim zostawiłem panią samą.
Nie mogłam oprzeć się pokusie, i sięgnęłam po jedno z lukrowanych ciastek
z kremem i galaretką. Było niezwykle słodkie, jak herbata, w której
zawsze było tyle cukru, że aż zostawał na dnie filiżanki.
- Musi pani jeść - powiedział i wmusił we mnie jeszcze jedną porcję
łakoci.
116
^ Psy i szakale
Zajadając z apetytem, zaczęłam się zastanawiać, jak to s[ę dzieje, że
Egipcjanie wcale nie są grubi.
- Mam przyjaciela, który pracuje w Shepheard's. Powiedziałem mu, że
szukam pani siostry. Będzie się za nią rozglądał i zawiadomi mnie, jeśli
panna Adela pojawi się w hotelu. Urzędnicy kontroli celnej na lotnisku
twierdzą, że jeszcze nie wyjechała.
Chciałam coś powiedzieć, ale powstrzymał mnie gestem i ciągnął:
- To wcale jeszcze nie znaczy, że ona naprawdę jest w Egipcie. Cały czas
czekam na wiadomości z Aleksandrii i Luksoru. Stamtąd nie jest wcale tak
trudno dostać się do Sudanu.
- Do Sudanu?! A po cóż miałaby tam jechać? Rozłożył ręce.
- Wiem na ten temat tyle samo, co i pani, panno Harris.
- A kiedy zamierza mi pan zdradzić coś jeszcze?
- Już wkrótce, zapewniam panią.
„Zapewniam panią" było chyba jego ulubionym zwrotem, ale mimo to nie
udało mu się o niczym mnie zapewnić. Kiedy przysunął mi talerz,
podziękowałam i siedziałam dalej na kanapie z filiżanką na kolanach.
Milczeliśmy, a ja dokonywałam cudów, żeby uniknąć jego wzroku. Nie
patrzył na mnie wprawdzie bezczelnie, ale raczej z ciekawością, ze
szczerym zainteresowaniem. Zupełnie, jakby widział mnie po raz pierwszy w
życiu.
Zakrawało to na ironię, bo trudno by sobie było wyobrazić bardziej
osobliwą postać niż on sam. Już jego wygląd wydawał mi się dziwny, bo
Rasheed miał ciemną skórę, gęste rzęsy i duży nos. Najbardziej jednak
intrygował mnie jego sposób mówienia. Mówił świetną angielszczyzną,
trochę przez nos, trochę gardłowym głosem, bardzo wolno i wyraźnie, jakby
chciał się upewnić, czy go rozumiem.
- Pójdę już - powiedział, jak gdyby coś sobie nagle Przypomniał. - Wrócę
po południu. Proszę się czuć jak u siebie w domu.
- Dziękuję.
117
Barbara Wood
- Shokran.
i Gdy włożył kurtkę i skierował się do drzwi, coś nagle
przyszło mi do głowy.
- Czy mogę skorzystać z pana telefonu? Oczywiście ureguluję należność.
- Nie mam telefonu, panno Harris. Niewielu mieszkańców Kairu ma telefon,
bo to w naszych warunkach luksus. Nieda] leko stąd jest rozmównica. Czy
ta rozmowa jest pilna?
- Tak, raczej tak.
- Wolałbym, żeby pani jeszcze nie wychodziła. Zaczekajmy. Sam tam panią
zaprowadzę. W ten sposób będzie pani
bezpieczna. Do widzenia.
- Zamknęłam za nim drzwi, słuchałam, jak powoli zamierają jego kroki na
schodach, po czym znowu podeszłam do okna. Przez szpary w okiennicach
zobaczyłam, jak wj chodzi z domu i miesza się z tłumem na ulicy. Kiedy
zniknął mi z oczu, obserwowałam przez chwilę ludzi na dole, okna
naprzeciwko i dachy. Nie było nikogo, kto obserwowałby dom Rasheeda.
Odeszłam od okna i usiadłam na kanapie. Byłam rozczarowana, bo nie mogłam
zadzwonić do doktora Kellermana. Postanowiłam ponownie poruszyć ten temat
wieczorem.
Nalałam sobie drugą filiżankę słodkiej herbaty i położyłam się, żeby
spokojnie pomyśleć. Sądzę, że jakiś mechanizm obronny nakazał mi uciec od
teraźniejszości i powędrować w przeszłość. Chciałam zapomnieć o Johnie
Tread-wellu, Adeli, szakalu, Ahmedzie Rasheedzie i ludziach, którzy
chcieli mnie zabić. Tak więc myślałam o doktorze
Kellermanie.
Zawsze pan mi zarzucał, że jestem zbyt drobiazgowa -mówiłam do niego w
wyobraźni. Zawsze pan twierdził, & jestem zbyt porządna i pedantyczna.
Proszę w takim razie spojrzeć na mnie teraz. Żyję na walizkach i jestem
byle jak
ą bluzkę i spodnie. Teraz wyląd0*
spojrzeć na mnie teraz, w L "r;^,. Teraz wyWL ubrana, ciągle w te
""J^^Sw* dziwaka, «g rE^^rSSaS za pasę, W - *
rewolwer.
118
^ Psy i szakale
Straciłam poczucie czasu. Wspominając doktora Kel-lermana i swoją
przeszłość, umknęłam teraźniejszości. Na ziemię sprowadził mnie muezin i
jego enigmatyczna pieśń, po raz setny wstałam i podeszłam do okna,
wyjrzałam przez szpary w okiennicach, poszukałam wzrokiem kogoś
podejrzanego i odwróciłam się uspokojona. Jeśli ktoś rzeczywiście
obserwował ten dom, robił to wyjątkowo sprytnie.
Przez chwilę spacerowałam po pokoju. Ból głowy powoli ustawał, ale wciąż
przypominał, że moje życie jest zagrożone. A może staję się zbyt
melodramatyczna? - pomyślałam. Na pewno można jakoś zwyczajnie
wytłumaczyć całą tę
historię.
Potem uderzyła mnie pewna myśl. Coś, co wcześniej jakoś nie przyszło mi
do głowy, choć zupełnie nie rozumiałam dlaczego. Stanęłam w miejscu jak
wryta, podparłszy się pod boki, z wyrazem objawienia na twarzy.
To pytanie pojawiło się zupełnie nagle, gdy targały mną tysiące innych
wątpliwości. Zastanawiałam się po raz kolejny, gdzie jest Adela, jakie
znaczenie w tej sprawie ma szakal, kim jest Ahmed Rasheed i dlaczego
powinnam mu ufać, a także dlaczego właściwie mam wierzyć, że to nie on
zabił Johna. I wtedy właśnie mnie olśniło: dlaczego w ogóle mam
| wierzyć, że John nie żyje?
Z wrażenia opadłam na kanapę i wpatrzyłam się bezmyślnie w swoje dłonie.
Dobry Boże, przecież to możliwe, że John żyje, szuka mnie, jest nadal
moim przyjacielem, & wszystko, co powiedział o nim Rasheed, to wierutne
kłamstwo.
Ale w takim razie jak wytłumaczyć spotkanie Johna z grubasem i fakt, że
leżał nieprzytomny na podłodze? Znowu zaczynała mnie boleć głowa. Trudno
było się ' ipać w tych wszystkich ciemnych sprawkach. Mogłam tylko pewna
własnej tożsamości. Nie wiedziałam na-Wet jaki jest teraz dzień tygodnia.
W środku aż gotowałam ^ ze złości - denerwowało mnie strasznie, że jestem
taka i nie mogę sobie w żaden sposób pomóc. Chcia-
119
Barbara Wood
łam panować nad sytuacją, a tak naprawdę byłam tylko zwykłym pionkiem w
tej całej grze.
Czy John żyje?
Znowu zaczęłam spacerować po pokoju. Oczywiście, zdawałam sobie sprawę,
że będzie bardzo trudno udowodnij tę teorię. Bo przecież z pewnością nie
mogłam go szukać. Nie w hotelu Shepheard's. Byłoby to zbyt ryzykowne.
Znowu się zatrzymałam, bo coś przykuło moją uwagę. Nie wiem dokładnie
dlaczego, ale kiedy przechodziłam obok stolika w jadalni, mój wzrok padł
na złożoną gazetę, którą Rasheed przyniósł do domu i cisnął byle jak na
blat. Teraz patrzyłam na nią i odczuwałam lęk. Czułam się tak, jakbym bez
otwierania jej mogła dokładnie powiedzieć, co
zawiera.
Rozłożyłam ją na pierwszej stronie, zobaczyłam nagłówek pisany
powykręcanymi arabskimi literami i zdjęcie zasłoniętego ciała, a wokół
niego wianuszek nóg. Domyśliłam się, że litery w kształcie robaczków
układają się w informację o tym, że w jednym z najlepszych hoteli w
Kairze
popełniono morderstwo.
Łzy stanęły mi w oczach. Ponownie przeżywałam śmierć Johna i teraz
patrzyłam na niego na zdjęciu, wiedząc, że
widzę go po raz ostatni.
Zaczęłam się zastanawiać, skąd przyszedł mi do głowy ten pomysł, że John
jednak żyje. Doszłam do wniosku, że najprawdopodobniej przemęczony umysł
próbował chwycić się choćby cienia nadziei, ale niestety, na darmo. Miło
jednak było wyobrażać sobie przez chwilę, że Johna nie zabito, i że
wszystko, co mówił ten Arab, to kłamstwo. W rzeczywistości jednak nic się
nie zmieniło, znajdowałam się w tym samym punkcie, a mój umysł dręczyły
wciąż te same zagadki. Czyjeś kroki na schodach wyrwały mnie z
zamyślenia. Odwróciłaś się i zaczęłam nasłuchiwać. Ich spokojny, równy
odgłos docierał do mnie najpierw z daleka, ale stopniowo stawał sft coraz
głośniejszy, aż w końcu uświadomiłam sobie, że słys# je tuż pod drzwiami.
Na chwilę nastała cisza, po czy^ usłyszałam delikatne stukanie.
120
Psy i szakale
Ktoś pukał do mieszkania.
Wpadłam jak szalona do sypialni i zamknęłam drzwi, jedną ręką
podtrzymywałam tkwiącego pod bluzką szaka-la, a drugą uchyliłam leciutko
drzwi i przywarłam do nich mocno. Zbliżyłam oko do szpary i wstrzymałam
oddech. Usłyszałam zgrzyt klucza i serce na chwilę przestało mi bić.
Drzwi mieszkania otworzyły się. Te same drzwi, które tak pieczołowicie
zamknęłam.
Serce zaczęło mi walić jak opętane. Bałam się głębiej odetchnąć. Twarz
przycisnęłam do framugi i cały czas jednym okiem wyglądałam przez szparę.
Ktoś wchodził do mieszkania. Wyjął klucz z zamka i spokojnie zamknął za
sobą drzwi. To była młoda kobieta, której nigdy przedtem nie widziałam,
mniej więcej w moim wieku, z czarnymi włosami do pasa, oliwkową cerą i
dużymi oczami o badawczym spojrzeniu. Trzymając w jednym ręku klucze, a w
drugim torebkę, rozglądała się po mieszkaniu. Wydawało mi się, że
nasłuchuje. W dalszym ciągu wstrzymując oddech, zastanawiałam
się, czy nieznajoma słyszy, jak mocno wali mi serce. Wtedy zawołała: -
Mees Harrees! Aż podskoczyłam. Słuchała chwilę, znowu się rozejrzała i
zawołała jeszcze
raz:
- Mees Harreest
W jednej chwili zdecydowałam, że się jej pokażę. I tak zaraz by mnie
znalazła, a nie chciałam sprawiać wrażenia osoby, która ze strachu
schowała się przed nią w sypialni. Tak więc zdecydowałam się wyjść jej na
spotkanie i przybrać najbardziej nieustraszoną pozę, na jaką mogłam się
zdobyć. Nie zamierzałam już na początku naszej znajomo-^ci pozwolić się
zepchnąć do defensywy. Otworzyłam szeroko drzwi:
- Słucham?
- O, mees Harrees. - Uśmiechnęła się lekko. - Dzień
<iobry. - Wyciągnęła rękę.
121
Barbara Wood Zakłopotana zrobiłam to samo i wymieniłyśmy uścisk
dłoni.
- Miło mi panią poznać - powiedziała z zabawnym akcentem, a potem dodała
coś po arabsku. Widząc moją ogłupiałą minę, roześmiała się, potrząsnęła
głową i wskazała na siebie. - Asmahan - przedstawiła się. - Jestem
Asmahan.
Brwi uniosły mi się same.
- Bardzo mi miło. Pani już wie, kim jestem.
- Aywa. - Wyrzuciła z siebie kolejny potok słów po arabsku, wśród
których udało mi się wychwycić imię Ahmed.
- Ahmed?
- Aywa - potwierdziła żywo.
Chociaż byłam przerażona, doszłam do wniosku, że z jej strony nic mi nie
grozi. Miała sympatyczną twarz i miły sposób bycia. Śmiała się swobodnie
i zupełnie nie wydawała mi się podejrzana. Niemniej postanowiłam mieć się
na baczności.
Asmahan dalej paplała coś po arabsku w tak naturalny sposób, jakbym
rozumiała każde jej słowo, a potem szybko odwróciła się ode mnie i
zniknęła w kuchni. Przez chwilę stałam przykuta do podłogi, dotykając
łokciem zatkniętej za pasek figurki z kości słoniowej. Po chwili
usłyszałam szczęk naczyń, potem szum wody i zdecydowałam się wejść
do kuchni.
Asmahan robiła herbatę.
- Dzień dobry i dobry wieczór - powiedziała cienkim głosem. - Mówię po
angielsku. Jak się pani miewa? -Odrzuciła długie czarne włosy i spojrzała
na mnie promiennie przez ramię, wyraźnie czekając na jakąś reakcję z
mojej strony. Mogłam się tylko uśmiechnąć.
Tak więc powróciła do rytualnego parzenia herbaty" gotowała wodę,
odmierzała listki i sprawdzała czystość filiżanek. Cały czas miałam
wrażenie, że czuje się tu i&
u siebie w domu.
Kiedy herbata była już gotowa i wróciłyśmy do mój gość spróbował jeszcze
raz nawiązać ze mną roz
122
Psy i szakale
- Ja mówię po angielsku - powiedziała, gdy usiadłyśmy na kanapie
naprzeciwko tacy z herbatą i ciastkami. - O tak - dodała i zrobiła
półcentymetrową szparkę między kciukiem a palcem wskazującym. - Troszkę -
wyjaśniła.
- Zauważyłam. Ja niestety nie znam arabskiego. Asmahan wzruszyła
ramionami.
- Ma' alesh. Proszę pić herbatę, Mees Harrees. Wzięłam od niej
filiżankę, wciągnęłam w nozdrza słodki
miętowy zapach i piłam z wdzięcznością. Do tej pory nie zdawałam sobie
sprawy, że jestem głodna. Ani też z tego, że jest już późne popołudnie.
Podsunęła mi ciastka.
- Mees Harees, Ahmed rozmawiać ze mną. Pani rozumieć?
- I prosił, żeby pani tu przyszła? Zmarszczyła brwi.
Powtórzyłam więc to zdanie raz jeszcze i tym razem
zrozumiała.
' - Aywa. Ahmed mówić, że mees Harrees tutaj. On mówić, że
przyjaciółka. Pani rozumieć?
- Chyba tak.
Już nie byłam taka ostrożna. Trudno było trzymać na dystans tę gadatliwą,
uśmiechniętą dziewczynę. Poza tym miała klucz do mieszkania, znała moje
nazwisko, szukała mnie, a teraz jeszcze dodała, że przysłał ją Ahmed.
Wydawało mi się, że najprawdopodobniej Asmahan jest dziewczyną albo
narzeczoną Ahmeda i przysłał ją tutaj, żeby dotrzymywała mi towarzystwa
albo mnie pilnowała. Bardzo sprytne z jego strony.
- Miło mi bardzo, że tak się pani o mnie troszczy -Powiedziałam,
zastanawiając się, ile z tego zrozumie. -A herbata jest pyszna.
- Aywa. - Kiedy się pochylała nad filiżanką, włosy opad-y jej do przodu,
tworząc wspaniałe obramowanie dla
i P^knej twarzy, uwydatniając duże ciemne oczy. Doskonale I r°2umiałam,
co Ahmed w niej widzi.
^milkłyśmy obie. Nie była to krępująca cisza, ale jednak
123
Barbara Wood
milczałysmy i mnie wmusiła, me czasu do czasu "P odwzajemniałam sie na
tym, że nie mogę się Umyłyśmy filiżanki i dz mówiąc, ale ^ ierała
przyjaźń za
¦ *, uśmiechem, a ja słabo było wszystko. Złapałam tu Ahmeda. i ciągu nic
nie swobodnie. Asmahan *o spojrzenia i uśmie-niezwykłe, ciche godziny
Na ulicy kładły się już długie cienie, kiedy Ahmed wreszcie wrócił do
domu. Na jego widok odczułam ulgę i wcale mnie nie dziwiło, że cieszę się
z jego powrotu, bo przecież stanowił dla mnie ostatnią nić łączącą mnie
ze światem i Adelą. W dalszym ciągu mu nie ufałam, ale tylko
on mi pozostał.
Kiedy zobaczył nas razem, w pierwszej chwili zdziwił się bardzo, a potem
spochmurniał. Asmahan podbiegła do niego, pocałowała go w policzek, a
potem zaczęła paplać coś cienkim głosem po arabsku, gestykulując przy tym
zawzięcie. Skinął głową i odpowiadał jej pojedynczymi słowami, zerknąwszy
na mnie raz czy dwa, podczas gdy ja siedziałam z głupią miną na kanapie.
W końcu, kiedy Asmahan wreszcie się wygadała, Ahmed wyminął ją i zbliżył
się do mnie.
- Tak mi przykro, panno Harris. Musiała pani przeżyć
straszny szok.
Rzuciłam mu pytające spojrzenie.
- Prosiłem ją, żeby tu przyszła i dotrzymała pani towarzystwa, bo pewnie
czuje się pani osamotniona. Prosiłem ją jednak, żeby zjawiła się później,
kiedy już wrócę do domu. Ale Asmahan bardzo chce pani pomóc i
zaprzyjaźnić się z panią. Powiedziałem jej, że jest pani gościem w
Egipcie i potrzebuje pani pomocy, a Asmahan posunę^ się nieco za daleko w
swojej gorliwości i przyszła za wczefr nie. Musiała się pani bardzo
przestraszyć, kiedy tak nag*e się pojawiła.
124
Psy i szakale
- Owszem.
- Proszę mi więc wybaczyć, to moja wina. Potrafił gładko wybrnąć z
każdej sytuacji.
- Wszystko w porządku. Zachowywała się bardzo przyjaźnie. Tylko na
początku nie bardzo wiedziałam, co mam robić.
Ahmed Rasheed uśmiechnął się do mnie swoim rozbrajającym uśmiechem.
- Świetnie. W takim razie możemy spokojnie wypić herbatę.
O Boże! Zerwałam się na równe nogi. Według tego Araba
herbata była receptą na wszystko.
- Proszę mi powiedzieć, co pan dzisiaj odkrył. Dowiedział się pan
czegoś?
- Niewiele.
A próbował pan? - już miałam powiedzieć to głośno, ale
ugryzłam się w język.
- Musimy coś zjeść. Na pewno jest pani głodna.
- Szczerze mówiąc, tak.
Wymienił parę słów po arabsku z Asmahan, po czym ona zniknęła w kuchni.
Mój „gospodarz" uśmiechnął się.
- Asmahan chce przygotować dla pani coś specjalnego. Mówiłem jej, żeby
tego nie robiła, ale ona chce w ten sposób powitać panią w Egipcie.
Kiedy tylko to powiedział, Asmahan wróciła do pokoju z torebką i
papierową torbą na zakupy pod pachą. Znów zamienili ze sobą parę słów po
arabsku i dziewczyna wyszła z domu.
- Proszę, niech pani spocznie, panno Harris.
- Niczego się pan nie dowiedział? A w Shepheard's? ^ w biurze wizowym?
Naprawdę nic mi pan nie może
wiedzieć?
- Rozumiem pani uczucia, panno Harris, i naprawdę ściąłbym przekazać pani
jakąś dobrą wiadomość, ale nic
n*e wiem. Na razie.
Jeszcze jeden zawód. Ale już nie sprawił mi takiej ^zykrości. Widocznie
zaczynałam przyzwyczajać się do ^czarowań.
125
Barbara Wood
- W jaki sposób porozumiewała się pani z Asmahan? ^ zapytał. Siedział
obok mnie na kanapie. Przysunął się i wyczułam słaby zapach płynu po
goleniu. Znowu mi się
przyglądał.
- Sama nie bardzo wiem. Ona nie zna zbyt dobrze
angielskiego, a ja nie mam pojęcia o arabskim.
- Ależ to nieprawda. Potrafi pani powiedzieć shokran i sabah el-kheir. A
jeśli pani czegoś nie rozumie, proszę powiedzieć mahf hemtish.
- Asmahan powtarzała często takie jedno słowo. Ma'
alesh. Co to znaczy?
Ku mojemu zdziwieniu, roześmiał się.
- To najważniejsze słowo w arabskim. A znaczy: nie
szkodzi.
- Ach tak. - Znowu złapałam się na tym, że się do niego
uśmiecham.
- Arabowie nie przywiązują przesadnej wagi do tego, czy kogoś rozumieją,
i do tego, czy ktoś ich rozumie. Jest coś ważniejszego niż słowa. Chodzi
o przyjaźń. Teraz pani jest przyjaciółką Asmahan, chociaż mówicie różnymi
językami. Rozumie pani? Jeśli ona usiłuje coś pani powiedzieć, a pani jej
nie rozumie, mówi ma!alesh, bo to nie takie ważne. Tylko przyjaźń się
liczy.
Wydawało się to takie proste i miłe. Być może dla niego rzeczywiście było
proste. Żadnych skomplikowanych związków, analizowania cudzych uczuć i
znaczenia innycfc ludzi w twoim życiu. Tylko zwykła, prosta przyjaźń.
Zastanawiałam się, czy on rzeczywiście w to wierzy.
- Są jeszcze inne słowa, które będzie pani słyszała równie często. Na
przykład: ahlan, wasahlan i mehalabeyofo-Pierwsze oznacza: witaj. Wielu
mieszkańców Kairu powte do pani: ahlan wa sahlan, co znaczy „witaj, pokój
tobie"-A mehalabeyah oznacza to: - Popukał się palcem wskazuj* cym w
skroń. - Dają ci w ten sposób do zrozumienia, że któj jest stuknięty. Tak
w ogóle mehalabeyah to budyń ryżowi W Egipcie ta potrawa jest bardzo
popularna. Jeśli uważ* my, że ktoś zwariował, mówimy, że ma budyń w
głowie. 1
126
Psy i szakale
Roześmiałam się.
- W Ameryce też stukamy się w głowę, jak chcemy coś
takiego wyrazić.
- Ciekawe.
- Tak. - Kręciłam się na kanapie. - Bardzo.
Umilkliśmy. Zapadła niezręczna cisza. Był na tyle kulturalny, że przestał
się na mnie gapić, ale cały czas miałam wrażenie, że na usta cisną mu się
setki pytań.
- Proszę mi wybaczyć, panno Harris, ale znałem tak niewielu Amerykanów.
Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem.
- Pani stanowi dla mnie zagadkę. Nie... źle się chyba wyraziłem. W
Egipcie prawie nie mamy żadnych kontaktów osobistych z Amerykanami. Dla
przeciętnego Araba Amerykanin to taki człowiek, który jeździ błyszczącym
autobusem z jednego hotelu do drugiego. Amerykanie rzadko chodzą naszymi
drogami, rzadko również odwiedzają nasze sklepy. Mieszkają w Hiltonie i
jeżdżą autobusem do Khan-
[ -el-Khalil. Jadają w europejskich restauracjach. Bardzo niewielu z nas
ma okazję z wami rozmawiać.
Znów mi się przypatrywał ze szczerym zainteresowaniem. Najwyraźniej
chciał mnie omamić, ale nie zamierzałam ulegać jego urokowi.
- Z pewnością interesująca byłaby mała wymiana kulturowa między naszymi
narodami, ale teraz interesuje mnie bardziej, co pan wie o Adeli i całej
tej historii z szakalem.
W. dalszym ciągu nie przestawał się uśmiechać. Nie reagował na mój ton.
- Mam prawo wiedzieć - dodałam stanowczo. Wtedy popatrzył mi w oczy.
- Proszę mi zaufać - powiedział.
Jakie to proste. Powiedział: „Proszę mi zaufać", jakby iał wszystko pod
kontrolą. A poza tym, czy była to prośba, cty rozkaz? A może tylko takie
powiedzenie retoryczne, iszczę jeden zwrot grzecznościowy, w jakie
obfitował jego
Ifotrl.
"~ Nie mogę - odparłam.
127
Barbara Wood
Znowu przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu; ciszę zakłócała jedynie
kakofonia cichych dźwięków egipskiej mu, zyki gdzieś w tle. Ledwo
słyszalne tony nadawały egzotyczną barwę temu obcemu wnętrzu.
- Kiedyś mi pani zaufa - powiedział zwyczajnie. Nie wiem, czy walczyłam w
ten sposób z jego pewnością siebie, czy też reagowałam tak silnie na
oszustwo Johna. Tak czy inaczej, za każdym razem, gdy Rasheed przekonywał
mnie, że powinnam mu ufać i wierzyć w szczerość jego intencji, broniłam
się przed nim jak lwica.
- Proszę mi powiedzieć, co się dzieje.
W kącikach ust błąkał mu się cień uśmiechu.
- Czy to takie ważne? Czy nie wystarczy pani, że zajmuję się tą sprawą,
że jest pani bezpieczna i że los nas wszystkich znajduje się w rękach
Allacha?
Pokręciłam głową.
Ahmed w dalszym ciągu mi się przyglądał. Cóż to takiego czaiło się zawsze
na dnie tego spojrzenia? Jakaś tajemnica? A może czytałam za dużo książek
i obejrzałam zbyt wiele filmów? On był po prostu mężczyzną. Nic więcej. A
ja spotkałam w życiu już wielu mężczyzn, zarówno w szpitalu, jak i poza
nim, a także widziałam wiele par oczu ponad chirurgicznymi maskami. Ale
nigdy jeszcze nie widziałam takich oczu i nikt nie patrzył na mnie tak
zagadkowo. Nagle, jakby wyczuwając mój niepokój, powiedział: - Asmahan
wkrótce wróci i coś zjemy. Odsunął się ode mnie na odległość paru kroków,
zatrzymał się i popatrzył przed siebie. Kiedy się skrzywił, v(A wzrok
powędrował za jego spojrzeniem i zobaczyłam, # Rasheed zauważył rozłożoną
na stoliku gazetę i wpatruj się w zamieszczoną na pierwszej stronie
fotografię zasłO" niętych zwłok otoczonych przez policjantów.
Bez słowa podszedł do stolika, wziął gazetę, złożyli i wyszedł do kuchni.
Wrócił za chwilę bez gazety, ale zaf1
ze zmartwioną miną.
- Przykro mi, że pani to widziała, panno Harris.
straszne wyrzuty sumienia.
128
Psy i szakale
- Wszystko w porządku - mruknęłam, zastanawiając się jednocześnie, czy
Rasheed rzeczywiście zostawił gazetę na stoliku przez przypadek.
W chwilę później, i ani sekundy za wcześnie, weszła Asmahan niosąc w obu
rękach papierową torbę wypchaną po brzegi zakupami. Natychmiast zaczęła
paplać coś po arabsku jak karabin maszynowy, mówiła cały czas idąc do
kuchni i w trakcie rozpakowywania zakupów. Gdy ich tak słuchałam,
wyczuwałam wyraźnie, że pozostają ze sobą w bardzo zażyłych stosunkach, i
zaczęłam się zastanawiać, kiedy zamierzają się pobrać.
Porzuciłam jednak te jałowe rozważania, kiedy Ahmed wrócił do salonu,
niosąc misę pełną pomarańczy.
- Asmahan przygotowuje dla pani specjalne danie. Bardzo się cieszy, że
spróbuje pani jej potrawy, bo zakłada, że nie zna pani jeszcze egipskiej
kuchni.
- To prawda, nie znam.
Usiadł naprzeciwko mnie, uśmiechnął się porozumiewawczo i powiedział:
- Tym bardziej zapraszamy na poczęstunek.
Rozparł się wygodnie w fotelu, a ja przysiadłam na samym brzegu kanapy i
zaczęłam się zastanawiać, co właściwie mam robić. Kiedy spróbowałam się
podnieść, Ahmed Pokazał mi gestem ręki, żebym usiadła z powrotem.
- Jest pani naszym gościem. Nie wolno pani wchodzić
<to kuchni.
- Powinnam pomóc. Roześmiał się tylko.
I - Asmahan z pewnością by się obraziła. Proszę zostać. Usiadłam więc
z powrotem na kanapie i próbowałam się otaksować. Moje myśli rozbiegły
się gdzieś bez celu, gdy Patrzyłam na brązowe dłonie Ahmeda Rasheeda,
obierające Pomarańczę. Wspominałam Rzym, który wydawał mi się taki
Jpe§ły, choć wyjechałam stamtąd zaledwie parę dni temu. sL°Hunałam
również Johna, czy też raczej zawód, jaki mi wił. Wyobrażałam sobie Adelę
w tym dalekim kraju w Bóg jeden wie w co. I doktora Kellermana.
129
Barbara Wood
Będzie pani mus***
scu publicznym przez dłuższy czas.
- Przecież mówił pan, że jestem tu bezpieczna.
- Tak, tutaj tak. - Położył nie dojedzoną pomarańczę na stole i pochylił
się, patrząc na mnie niespokojnie. - Ale na ulicy nie. Powie pani, że
centrala telefoniczna jest niedaleko stąd. Zgoda, ale ludzie Rossitera
również mogą być w pobliżu. Niekoniecznie muszą obserwować rozmównicę,
prawda? I przecież niekoniecznie muszą podejrzewać, że będzie pani
chciała do kogoś zadzwonić. Na pewno pani tak myśli, ale ja uważam, że to
zbyt ryzykowny pomysł.
Znowu toczyłam ze sobą walkę wewnętrzną, do czego powoli zaczęłam się
przyzwyczajać, ponieważ znowu musiałam rozwiązać konflikt pomiędzy chęcią
zaspokojenia potrzeb emocjonalnych a zdrowym rozsądkiem. Wiedziałam, że
Rasheed ma rację, ale bardzo chciałam za-
kich central jest w Kairze' setki ludzi! 1
źniem, cfl
Psy i szakale
bardzo chciałam porozmawiać z Kellermanem, powiedzieć jnu, gdzie jestem,
usłyszeć jego głos, odczuć obecność.
Wtedy do pokoju weszła Asmahan i oznajmiła, że kolacja gotowa.
Bardzo smakował mi przygotowany przez nią posiłek. Nie miałam pojęcia, że
byłam taka głodna i że egipskie jedzenie jest takie pyszne. A poza tym
znalazłam się w uroczym towarzystwie. Przez cały czas Asmahan prowadziła
ze mną lekką, wesołą rozmowę tak swobodnie, jakby ona znała angielski, a
ja arabski. Ahmed siedział pomiędzy nami, tłumaczył i uczył mnie nazw
potraw, które
jedliśmy.
- Aysh baladi - powiedział, biorąc okrągły, płaski chleb i odrywając z
niego kawałek. - W taki oto sposób jadamy fool wa tahmeya - dodał i
umoczył je w talerzu z ostro przyprawioną smażoną fasolą. Jedliśmy też
zupę z soczewicy, shor-bet ahds, zieloną sałatę, sahlahtah khudrah, kebab
i smażone warzywa. Na deser był budyń, o którym wspominał mi Ahmed, czyli
mehalebayah.
Kiedy powiedziałam Asmahan, że bardzo smakowało mi jedzenie, i próbowałam
jej podziękować, Ahmed wtrącił:
- Jeśli smakowała nam kolacja podana przez przyjaciół, mówimy zwykle
haneyan.
Spojrzałam więc na Asmahan i powiedziałam:
- Haneyan.
~ Allah yeehun neehee - odparła.
- Asmahan powiedziała: „Niech cię Bóg błogosławi za :e życzenia". Ona
się cieszy, że jesteś zadowolona.
- A ja jestem zadowolona, że ona się cieszy.
Wszyscy troje roześmialiśmy się, Asmahan też, jakby r°zumiała, o co
chodzi, po czym wstaliśmy od stołu. Kiedy Miałam pomóc pozmywać, Ahmed
jeszcze raz wytłuma-CzVl mi cierpliwie, że jako gość mam usiąść w salonie
1 filiżanką herbaty. - To zaszczyt dla Asmahan, że smakował ci posiłek.
Ona
ł" będzie chciała widzieć cię w kuchni.
131
130
zostać
okienn
l Asmahan. rdz0 bUriłD siebie,
Szli ranne w ramie,
wyszli z domu, żeby poznać wszystkie uroki Kairu nocą. Wszędzie paliły
się latarnie. Oświetlone były również pomniki. We wszystkich witrynach
sklepowych też było jasno, grała muzyka. Miasto wracało do życia, a
Asmahan i Ah-med stanowili jego część.
Wtedy o nich pomyślałam. Ona była uderzająco piękną dziewczyną, a on,
musiałam to przyznać, przystojnym mężczyzną. Zazdrościłam im.
Zazdrościłam im tego, że tak im ze sobą dobrze, zazdrościłam wszystkiego,
co mają i co ich czeka w przyszłości. Byłam zazdrosna, bo pomyślałam, że
mnie nie uda się nigdy czegoś takiego osiągnąć.
Kiedy tak sobie dumałam o tylu rzeczach naraz, a moje wszystkie myśli
dotyczące innych ludzi przybrały postać refleksji na temat mojej własnej
osoby] dokonałam odkrycia, które jednak nie bardzo mnie zaskoczyło.
Zmieniałam się. i
Nie było to nic konkretnego, jedynie rbdzaj przeczucia, ale nic wyraźnego
ani namacalnego. To przeświadczenie drzemało dotąd gdzieś na peryferiach
mojej świadomości, a teraz jakaś jego ulotna część pojawiła się na
powierzchni. Wyczuwałam tylko, że się zmieniam, ale nie bardzo
wiedziałam, na czym to polega. Przynajmniej powody były oczywiste. W moim
wygodnym życiu nastąpiła rewolucja, a hierarchia wartości zadrżała w
posadach. Patrzyłam na życie z innej perspektywy i widziałam wszystko pod
innym ^tem. Po ostatnich dniach nic już mi się nie wydawało takie samo.
Ta zachodząca we mnie zmiana sprawiła, że dokonałam innych rewelacyjnych
odkryć. Już po raz setny tego dnia pomyślałam o doktorze Kel-^nie.
Pojawił mi się przed oczyma w swoim pogniecio-zielonym kitlu, z maską na
piersiach, z twarzą, na ij wyraźnie malowało się zmęczenie. Potem
wyobraża-sobie, jak wchodzi na salę operacyjną, a sama jego iość budzi
szacunek. Widziałam jego niebieskie oczy, uśmiechały się do mnie znad
maski, oczy, które wi-r*ltuy tak wiele, które tak wiele chciały
powiedzieć i które ^ wiele skrywały.
133
ietfe
132
Barbara Wood
Jakie to było dziwne, że właśnie teraz, kiedy siedziałam zwinięta w
kłębek na kanapie w obcym domu, teraz, gdy dochodziły do mnie zapachy
egzotycznej kuchni i dźwięki wrzaskliwej muzyki, właśnie dopiero teraz
zdałam sobie sprawę, że doktor Kellerman jest we mnie zakochany.
Aż podskoczyłam, kiedy otworzyły się drzwi, a Rasheed wszedł do środka.
Nie było go zaledwie dziesięć minut i zastanawiałam się, jak mógł tak
szybko opuścić tę piękną
dziewczynę.
- Może napije się pani herbaty, panno Harris, albo zje
pani coś jeszcze?
- Och nie, dziękuję. - Wstałam i położyłam rękę na brzuchu, żeby
pokazać, jaka jestem przejedzona. - Jestem bardzo zmęczona i chciałabym
się położyć.
- Oczywiście. Będę tu jeszcze siedział i pracował, więc w razie potrzeby
proszę przyjść bez wahania.
- Dobrze. Dziękuję. Shokran. - Było mi trochę głupio, kiedy wchodziłam
do sypialni, zostawiając go samego na środku salonu. A kiedy
przypomniałam sobie, że śpię w jego łóżku, a on musi nocować w innym
pokoju, poczułam się nawet gorzej niż dziwnie. Zaczęłam się poza tym
zastanawiać, czy Asmahan na pewno nie ma nic przeciwko temu, że mieszkam
z jej narzeczonym. W dodatku byłam bardzo ciekawa, co i ile jej o mnie
powiedział.
Zatrzymałam się jeszcze na chwilę.
- Panie Rasheed, jak długo będę musiała tu zostać?
- Nie wiem.
- To kwestia dni czy tygodni?
- Mam szczerą nadzieję, że nie tygodni.
- A kiedy mi pan wreszcie powie, dlaczego tu jestem? I wyjaśni, z
jakiego powodu grozi mi niebezpieczeństwo. T* chyba jest bardziej
skomplikowane, niż mi się wydaje.
Uśmiechnął się ujmująco.
- Bardziej niż bardzo. Zapewniam panią, że powiek pani wszystko, kiedy
tylko będę mógł.
- Dziękuję. Dobranoc.
134
Psy i szakale
Kiedy zamykałam drzwi, powiedział:
- Tesbah allah kheir.
Leżałam długo w ciemnościach. Byłam zmęczona, ale nie mogłam spać. W
głowie kołatały mi najróżniejsze myśli, po pierwsze: kim jest ten
człowiek za drzwiami i do jakiego stopnia mogę mu ufać. Szakal go jakoś
dziwnie nie interesował, choć niewątpliwie ta figurka stanowiła klucz do
całej tajemnicy. Z jej powodu dwukrotnie przeszukano mi mieszkanie, z jej
powodu zabito człowieka, a moja siostra najprawdopodobniej znalazła się
przez nią w wielkim niebezpieczeństwie. A Ahmed Rasheed zupełnie nie
przywiązywał do figurki wagi.
Na wypadek gdyby jednak miało się okazać, że Rasheed tylko udaje,
schowałam szakala do poszewki na poduszkę.
Kiedy czułam, że zasypiam, utwierdziłam się jeszcze w postanowieniu,
które podjęłam już wcześniej. Jutro, niezależnie od tego, co się wydarzy,
muszę wydostać się z mieszkania i zadzwonić do doktora Kellermana.
Rozdział dziesiąty
jf\.hmed Rasheed wyszedł bardzo wcześnie. Czułam się wypoczęta i o wiele
bardziej pewna siebie niż w ciągu tych paru minionych dni, toteż byłam
gotowa, żeby poważnie ocenić sytuację, w jakiej się znalazłam, i
zaplanować, co robić dalej. Najpierw wzięłam prysznic i schowałam sza-
kala pod bluzką, a potem postanowiłam obejrzeć biurko, przy którym mój
gospodarz pracował do późna w nocy.
Ponieważ spodziewałam się w ten sposób uzyskać jakieś istotne informacje
na temat charakteru jego pracy i odkryć, na czym właściwie polegają
zadania, jakie wykonuje dla rządu (zakładając, że mówił prawdę),
przeżyłam ogromne rozczarowanie. Nie znalazłam prawie żadnych oficjalnych
dokumentów, a te nieliczne i tak pisane były w języku arabskim.
Korespondencja, czyli zaklejone, przygotowane do wysłania koperty i
listy, które otrzymał, również zostały napisane po arabsku, tak więc
okazały się zupełnie bezużyteczne. Na biurku leżało też kilka książek,
niestety nie w języku angielskim, jakiś katalog, periodyki i wycinki z
gazet. Na blacie walały się porozrzucane notatki na kawałkach papieru
oraz pisma urzędowe, oczywiście w języ-ku arabskim, i dlatego nie miałam
z nich żadnego pożytku. Patrząc na ten bałagan, przypomniałam sobie pewna
uwagę, jaką kiedyś zrobił doktor Kellerman w czasie jednej z jego wizyt w
moim mieszkaniu. „Moja droga - powiedział - pamiętaj, że porządek na
biurku świadczy o chorym umyśle właściciela". Uśmiechnęłam się. Moje
biurko m°* na było pokazywać na wystawie, a przy tym pracował żyw
człowiek.
136
Psy i szakale
Przemknęło mi przez myśl, że może powinnam przetrząsnąć mieszkanie w
poszukiwaniu czegoś, co pozwoliłoby mi odkryć tożsamość mojego
„opiekuna". Gdyby udało mi się ustalić, na czym dokładnie polega jego
praca dla rządu egipskiego, może zrozumiałabym również, w jakie tarapaty
popadła Adela. Nie mogłam jednak się na to zdobyć. Byłam tak strasznie
ciekawa, tak bardzo chciałam uchylić rąbka tajemnicy, a jednak naruszenie
czyjejś prywatności okazało się ponad moje siły. Poza wszystkim innym, na
samą myśl, że Rasheed mógłby mnie na tym przyłapać, dostawałam dreszczy.
Tak więc na razie zrezygnowałam z tego planu i postanowiłam go
zrealizować, jeśli już naprawdę zostanę doprowadzona do ostateczności.
Miałam coś pilniejszego do załatwienia. Wyjrzałam przez szpary w
okiennicach, szukając wzrokiem czegoś lub kogoś, kto mógłby w
najmniejszym choćby stopniu wydawać się podejrzany. Tak jak na przykład
ten grubas w okularach ze szkłami jak denka butelek po coli. Ale niczego
ani nikogo takiego nie zauważyłam. Ulica wyglądała tak samo jak zwykle i
nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek zdawał sobie sprawę z istnienia
tego mieszkania i uciekinierki, która się w nim ukrywa.
Tym razem nie byłam zdziwiona, kiedy znowu pojawiła się Asmahan, i
serdecznie ją powitałam. Dziewczyna miała na sobie ładną sukienkę, buty
na wysokich obcasach i kapelusz z szerokim rondem, a w rękach znowu
trzymała torbę pełną jedzenia.
- Mees Harees - powiedziała, zamykając nogą drzwi. -Sobah el-kheir.
Dobry wieczór.
- Dzień dobry - odpowiedziałam.
Postawiła torbę na stole i zaczęła mówić coś po arabsku. ^edy zdjęła
kapelusz z szerokim rondem i wspaniałe loki °Padły jęj na ramiona,
poczułam delikatne ukłucie zazdro-s°i- Ja miałam proste ciemnoblond włosy
do ramion, ucze-z przedziałkiem na środku głowy. Grube, falujące Asmahan
sięgały jej do talii, były czarne jak heban,
137
Barbara Wood
gdzieniegdzie rozświetlone niebieskim połyskiem. To była naprawdę piękna
dziewczyna.
Rozpakowując torbę, w dalszym ciągu wyrzucała z sie-bie potok arabskich
słów i wykładała na stół puszki z sokami owocowymi, batony czekoladowe,
garść gumy do żucia i pudełko ze sklepu cukierniczego wypełnione po
brzegi ciastkami. Pomyślałam, że najprawdopodobniej wszystko przeznaczone
są dla mnie. Kiedy torba opustoszała, a dary, które wysypały się z niej
jak z rogu obfitości, wylądowały na stole, Asmahan odwróciła się do mnie
i zapytała z promiennym uśmiechem:
- Mees Harees lubić takie?
- Tak, bardzo. Skokran.
- Affuan. Teraz my pić herbata. Mees Harees siadać. Usiadłam więc i
zbierałam siły do następnej rundy zmagań z mocną miętową herbatą, którą
piłam teraz regularnie co kilka godzin i do której już zaczęłam się
przyzwyczajać. Podczas gdy Asmahan krzątała się po kuchni, ja opracowy-
wałam pomysł, który przyszedł mi do głowy tego ranka. Jego
urzeczywistnienie zależało od tego, co Asmahan o m-nie wie i jakie
instrukcje otrzymała od Ahmeda. On twierdził, że dziewczyna przychodzi
tutaj wyłącznie w celach towarzyskich, ale ja nie byłam tego taka pewna.
Asmahan przyłączyła się do mnie i podała słodką herbatę oraz ciastka w
lukrze. Miałam raczej ochotę na filiżankę mocnej, czarnej kawy, ale nic
nie powiedziałam, b° bałam się zrobić jej przykrość. Kiedy tak jadłyśmy i
P* łyśmy, spróbowałam nawiązać z nią rozmowę. - Jak długo zna pani
Ahmeda?
Asmahan spojrzała na mnie zdziwiona, wyraźnie nie ro zumiejąc, o co mi
chodzi. Zapytałam więc prościej? - Pani i Ahmed?
nie, choć uwazaiam jv, Szkoda, że nie zna pani angielskiego
Psy i szakałe
Piła herbatę i uśmiechała się do mnie znad filiżanki.
Zastanawiałam się przez chwilę, czy ryzykować. W końcu podjęłam decyzję i
postanowiłam spróbować. Powiedziałam po prostu:
- Bardzo bym chciała zatelefonować.
- Telefon? - spytała.
- Tak, rozumie pani. - Udawałam, że przyciskam słuchawkę do ust i
wykręcam numer.
- Ach! Telefon! - Nagle zrozumiała. - Aywa, aywa!
- Ale Ahmed nie ma telefonu. Chciałabym gdzieś pójść
i...
- Mees Harees! - Gwałtownie złapała mnie za rękę i rozpromieniła się z
radości. Znowu z jej ust popłynął
I potok arabskich słów, spośród których wyłapałam jedno: „telefon". Potem
wstała, podeszła do okna, otworzyła je i wskazała ulicę. - Telefon! -
powtórzyła podnieconym
tonem.
Nagle poczułam, że jestem bardzo z siebie zadowolona. Trafnie odgadłam,
że Asmahan nic nie wie o mojej sytuacji i że Ahmed nie kazał jej trzymać
mnie pod kluczem.
- My iść! - zapalała się coraz bardziej. - Mees Harees,
my iść, tak?
Wtedy zaczęłam się zastanawiać. Jak się okazało, Ra-sheed uwierzył, że
sama potrafię zadbać o swoje bezpieczeństwo i nie zachowam się tak
nierozsądnie, żeby wychodzić z mieszkania. No cóż, właśnie miałam zamiar
okazać sic tak nierozsądna. Żaden z moich tajemniczych przeciw-uików bez
twarzy nie mógł się nawet domyślać, gdzie testem. Sam Ahmed mnie o tym
przekonywał. A nieszkodliwa wycieczka do rozmównicy telefonicznej nie
powinna Zabrać zbyt wiele czasu - nie trzeba było iść daleko, ^ Kairze
był teraz sam środek dnia. Jakim cudem można ^ było mnie wypatrzeć wśród
milionów ludzi? . ^odeszłam do Asmahan, która nadal stała przy oknie,
grzałam na ulicę. Pod nami przelewały się tłumy przedmów. Każdy z nich
miał jakiś cel i nikt nie zwracał ^mniejszej uwagi na mieszkanie
Rasheeda. Obserwowa-
139
Barbara Wood
łam ulicę jeszcze przez chwilę i poczułam się zupełnie bezpieczna. Ahmed
Rasheed miał rację. Żaden z ludzi Rossitera nie wiedział, gdzie się
ukrywam. Bardzo łatwo będzie się dostać do rozmównicy, zatelefonować,
spędzić choć jedną pokrzepiającą chwilę z doktorem Kellermanem i szybko
wrócić do mieszkania. Nie mogło mi się nie udać. Asmahan pójdzie ze mną.
Nikt nie zwróci uwagi na dwie dziewczyny, które po prostu wyszły na
spacer. Szczególnie - odwróciłam się i popatrzyłam na kapelusz z szerokim
rondem - szczególnie na Egipcjankę z przyjaciółką o zasłoniętej twarzy.
Serce podskoczyło mi z radości. Oczywiście, musi się udać!
Byłam bardzo podniecona. Zaraz porozmawiam z doktorem Kellermanem.
Usłyszę jego głos, przymknę oczy i będę sobie wyobrażać, że jest tuż przy
mnie.
- Możemy iść? - zapytałam Asmahan.
Była uczuciową dziewczyną z temperamentem i wyraźnie udzieliło się jej
moje podniecenie. Potraktowała to wyjście do telefonu jak wielką
przygodę.
- Aywal
Potem dodała coś jeszcze po arabsku i roześmiała się.
W jednej chwili znalazłam się w sypialni. Spieszyłam się bardzo, bo nie
chciałam, żeby nagle zmieniła zdanie. Chwyciłam więc torebkę, upewniłam
się, że szakal siedzi sobie bezpiecznie pod bluzką, i w ostatniej chwili
zdecydowałam się włożyć sweter. Chciałam w ten sposób osłonić białe ręce,
żeby w tłumie nie zwracać na siebie uwagi.
Kiedy byłyśmy gotowe do wyjścia, rzuciłam pełne podzi wu spojrzenie na
jej kapelusz, powiedziałam, że jest ślic* ny, i zrobiłam bardzo ucieszoną
minę, gdy zaproponować żebym go włożyła. Asmahan położyła mi palec na
policzk1 potem dotknęła swojej twarzy, pokazując w ten sposób $ mamy inną
cerę. Uniosła rękę, zatoczyła w powietrzu i znowu dotknęła mojego
policzka. Jestem pewna, że <* brze ją zrozumiałam. Chciała mi w ten
sposób powiedzi*
140
Psy i szakale
że skoro to ja mogę spalić się na słońcu, powinnam włożyć kapelusz.
Zatrzymałam się przed lustrem przy drzwiach. Prawie nie widać było mojej
twarzy, ponieważ włożyłam również okulary słoneczne, które wraz z cieniem
rzucanym przez rondo kapelusza kryły skutecznie moją bladą cerę, i
naprawdę nie można było mnie rozpoznać. Potem zarzuciłam sobie torebkę na
ramię, pomyślałam przelotnie o tym, co właśnie zamierzam zrobić, i
otworzyłam drzwi.
Idąc ulicą skąpaną w gorących promieniach słońca, nawet przez chwilę nie
pomyślałam, na co naprawdę się narażam. Wymyśliłam ten plan z dwóch
powodów. Po pierwsze - i najważniejsze - chciałam skontaktować się z
doktorem Keller-manem i powiedzieć mu, że jestem zdrowa i cała. Po
drugie, byłam gotowa na wszystko, byleby tylko wyjść z tego mieszkania.
Nie mogłam już tak dłużej siedzieć i bez przerwy się zastanawiać, gdzie
jestem, na czyjej łasce i jak długo jeszcze to potrwa. Po trzecie - i być
może nie całkiem sobie uświadamiałam ten powód - chciałam coś udowodnić
samej sobie. Chciałam przekonać się ponad wszelką wątpliwość, że jestem
bezpieczna w domu Rasheeda i że nadal mam odwagę stawić czoło każdemu
wyzwaniu. Musiałam się przekonać, że mordercy Johna Treadwella nie
czatują na mnie w pobliżu i że zamknięcie za opuszczonymi żaluzjami nie
pozbawiło mnie ducha walki.
Zdecydowałam się więc na ten brawurowy, nierozsądny wypad do miasta.
Bardzo chciałam porozmawiać z dokto-rem Kellermanem i przeprowadzić test
własnej odwagi; na był tłok, więc czułam się bezpieczna, słońce grzało i
sprawiało mi to przyjemność. Może właśnie dlate-g0 nie pomyślałam ani
razu, jak poważną podjęłam decy-zJę. Byłam zbyt pewna siebie.
Asmahan i ja wmieszałyśmy się w tłum przechodniów,
frzy nie mieścili się już na chodniku, więc zdominowali jezdnię.
Rozkoszowałyśmy się spacerem w procach słońca. Zdziwiłam się, kiedy
stwierdziłam, że
ktÓT
141
Barbara Wood
jesteśmy tak niedaleko od centrum. Ulica, przy której mieszkał Ahmed,
nazywała się Al Tahrir i był to główny deptak Kairu. Dojście do
hałaśliwego, rozgorączkowanego Liberation Sąuare, gdzie panował ogromny
ruch, nie zajęło nam zbyt wiele czasu. Po drugiej stronie placu majaczył
Hilton, Muzeum Egipskie, a za nimi rozciągał się Nil. Po naszej lewej,
zasłonięty przez budynki, znajdował się hotel Shepheard's. Ahmed nie
zabrał mnie więc daleko. Z trudnością mogłam uwierzyć, że naprawdę to
wszystko widzę, że docierają do mnie te wszystkie zapachy. W tym
niewiarygodnym mieście w każdej minucie doznawałam tysiąca wrażeń. Kiedy
tylko wyszłyśmy na ulicę, cały czas trzymałam się na baczności i starałam
się zachować niezwykłą czujność. Wpatrywałam się we wszystkie twarze,
oglądałam się tysiące razy i nasłuchiwałam każdego podejrzanego dźwięku.
Nawet nie wiedziałam, czego mam się obawiać, ale byłam przekonana, że
jeśli rzeczywiście niebezpieczeństwo będzie blisko, dostrzegę je
natychmiast. A jednak czując, jak ogrzewa nas gorące jasne słońce,
porwana przez prąd toczącego się wokół życia, powoli zapominałam o
grożącym mi niebezpieczeństwie i oddałam się całkowicie radości, jaką
sprawiała mi ta egipska przygoda.
Centrala telefoniczna znajdowała się parę ulic dalej. Musiałyśmy przejść
przez kilka jezdni, na których panował szaleńczy wprost ruch, wcisnąć się
w stojący na krawężnikach tłum i ruszyć dalej popękanymi chodnikami.
Ludzie byli fascynujący - widziałam zarówno młodych mężczyzn i kobiety
ubranych w europejskie stroje, jak i starców w tradycyjnych długich
szatach, wieśniaczki odziane w czerń, muzułmanki z zasłonami na twarzach,
właścicieli wózków ciągniętych przez osły, a także uliczników wołających:
„Baksheesh", czarnych, Semitów, Arabów i Europejczyków. Wszyscy kręcili
się z ożywieniem po ulicy, rozmawiali głośno, śmiali się, krzyczeli,
grali na rogach.
Kiedy wreszcie przekroczyłyśmy próg centrali, z ulga powitałam panującą
tam ciszę. Było to niewielkie pomiess czenie z dużymi oknami i drzwiami,
które zamknęły się ^
142
Psy i szakale
nami cicho. Przez dłuższą chwilę musiałyśmy przyzwyczajać wzrok do innego
oświetlenia - nie zdjęłam okularów słonecznych - i uszy do panującej tam
ciszy.
Małe kabinki telefoniczne bez drzwi rozmieszczone były wszędzie, gdzie
się dało. Kilka tworzyło wysepkę na samym środku rozmównicy. Niektóre
były już zajęte. Ludzie wciskali się jak najgłębiej do środka, szeptali
coś cicho i nie zwracali na nikogo uwagi. Po lewej znajdowało się skromne
biurko, za którym siedziały trzy kobiety obsługujące centralkę. Nieco na
prawo od ich stanowiska stała zajmująca niewiele miejsca drewniana ława,
na której nikt nie siedział.
Kierując się w ślad za Asmahan podeszłam do biurka. Wyjątkowo gruba
kobieta ubrana w kwiecistą suknię wstała, żeby nas obsłużyć. Asmahan
rozmawiała przez chwilę z telefonistką. Tłuścioszka wręczyła jej kawałek
papieru, na którym miałam zapisać konieczne dane.
- Czy mówi pani po angielsku? - zapytałam z nadzieją. Kobieta
przytaknęła. Miała znudzoną minę.
- Napisze pani nazwisko osoby, do której pani dzwoni, i numer telefonu.
Teraz mi pani za to zapłaci. Po rozmowie pani zaczeka. I zapłaci jeszcze
raz. Rozumie pani?
- Tak, tak, dziękuję. - Wzięłam od niej krótki ołówek i zatrzymałam rękę
w powietrzu nad kartką. Który numer mam jej podać?
Wtedy coś przyszło mi do głowy.
- Czy nie wie pani przypadkiem, która jest teraz godzina w Los Angeles?
Zerknęła na ścienny zegar, myślała chwilę i powiedziała:
- Dziesiąta wieczór.
~ Dziesiąta. O mój Boże! Cóż, to wyklucza szpital.
Znając tryb życia doktora Kellermana, postanowi-*a*n podać jej numer
centrali. W ten sposób miałam szansę S*C z nim skontaktować niezależnie
od tego, gdzie jest.
Kiedy telefonistka poinformowała mnie, że opłatę nale-ty uiścić przed
rozpoczęciem rozmowy, przypomniałam s°bie o egipskich funtach, które
nabyłam w kantorze na
143
Barbara Wood lotnisku. Wyjęłam kilka banknotów i wręczyłam je ochoczo
kobiecie.
- To zajmie trochę czasu - powiedziała grubaska, czytając numer. - Będzie
pani tu siedzieć, dopóki pani nie zawołam. Potem pani pójdzie do kabiny.
Rozumie pani?
Zajęłyśmy więc miejsca na drewnianej ławie i złożyłyśmy dłonie na
kolanach. Czekałyśmy tak całą wieczność; przez cały czas myślałam tylko o
tym, że wkrótce usłyszę głos doktora Kellermana. Przestał mnie
interesować Ah-med Rasheed, Adela i szakal, a nawet śmierć Johna Tread-
wella oraz fakt, że znajduję się w ogromnym niebezpieczeństwie. Myślałam
wyłącznie o doktorze Kellermanie i wiedziałam, że rozmowa z nim
przyniesie mi ogromną ulgę. Kiedy zawołała mnie otyła telefonistka,
zerwałam się
na równe nogi.
Gdy znalazłam się przy biurku, tłuścioszka podała mi
kartkę i powiedziała:
- Nie mogą znaleźć tego pana. Powiedzieli, żeby pani
spróbowała później.
Przeczytałam starannie zapisaną wiadomość. Doktor Kellerman był
nieuchwytny tego wieczoru, a zastępował go
doktor Thomas.
- A niech to! - mruknęłam rozczarowana. Skoro poprosił o zastępstwo,
trudno będzie go znaleźć. Jedynym wyjściem było spróbować zadzwonić do
niego do domu. Wypełniłam więc nowy formularz, poprosiłam As-mahan, żeby
zrobiła dodatkową wpłatę, i wróciłam na ławkę, gdzie siedziałyśmy przez
kolejne piętnaście minut.
Wydawało mi się, że czekam całe godziny, zanim telefonistka wreszcie
wywołała moje nazwisko. Przez ten czas wzywała do kabin ludzi, którzy
zjawili się w rozmównicy później niż my. Widocznie mieli więcej
szczęścia, i tak jt$
miało pozostać.
- Ten numer nie odpowiada - zakomunikowała t cioszka.
Miałam ochotę zapytać: „Czy jest pani pewna?", i wiedziałam, że to nie ma
sensu. Doktora Kellermana ¦
144
i
Psy i szakale
można było znaleźć. Widocznie nie chciał, żeby mu przeszkadzano. Dlatego
poprosił doktora Thomasa, żeby go zastąpił. Dlatego nie odbierał telefonu
w domu. Byłam zupełnie załamana.
- Spojrzałam na Asmahan prawie ze łzami w oczach, a ona widząc mój wyraz
twarzy, poklepała mnie po ręku i powiedziała:
- Anahasif.
- Tak, mnie też jest przykro. - Niech to diabli! Niepotrzebnie
narobiłam sobie takiej nadziei. - Chcę spróbować później - powiedziałam
do Asmahan, po czym zwróciłam się do telefonistki: - Do której tu jest
czynne?
- Za godzinę będzie trzygodzinna przerwa, a potem znowu otwieramy o
piątej. Zamykamy o dziesiątej.
- Dobrze. Przyjdziemy.
Umysł pracował mi szybko. Mogłyśmy tu wrócić przed przerwą i
zatelefonować jeszcze raz. Wtedy w Los Angeles będzie prawie północ i
jest szansa, że zastanę doktora Kellermana w domu. Jeśli nie, wrócimy o
piątej i spróbujemy znowu. Powinnyśmy zdążyć, zanim wróci Ahmed.
Poprosiłam telefonistkę, żeby przedstawiła mój plan Asmahan. Dziewczyna
pokiwała gorliwie głową na znak zgody.
- Ona chce wiedzieć, co pani będzie robiła przez ten czas? - odezwała
się gruba kobieta.
Bezradnie wzruszyłam ramionami. Asmahan zaczęła coś do niej szybko mówić;
gestykulowała i wskazywała za siebie.
- Pani przyjaciółka chce panią zabrać na Mousky. Mówi, *e Pójdziecie tam
piechotą - przetłumaczyła telefonistka.
- Czy to daleko stąd? Wzruszyła ramionami.
- Nie, nie daleko. Ale to bardzo długa ulica.
- Dobrze, a co to jest Mousky?
- Tam wszyscy robią zakupy. Zobaczy pani. - Odwróciła SlL> zanim
zdążyłyśmy ją poprosić o cokolwiek.
, Asmahan przekonywała mnie o czymś po arabsku i wy-Cl3gnęła za rękę z
centrali.
145
Barbara Wood
- No, nie wiem... - zaczęłam z wahaniem w głosie.
- Mees Harrees. Et nayn bahd idohre. - Poklepała swój kwarcowy zegarek i
pokazała dwa palce. Et nayn bahd
idohre. Telefon.
- Jesteś pewna, że wrócimy przed drugą?
- Aywal Aywal - Kiwała energicznie głową i objęła mnie. - Teraz my iść
na Mousky. Pani zobaczyć piękne
rzeczy. Proszę iść.
Nie tylko perswazje Asmahan skłoniły mnie, żebym wyruszyła na tę wyprawę.
Przyczyniło się do tego również piękne słońce, zatłoczony chodnik i
całkowite poczucie bezpieczeństwa. Kiedy mignęło mi w szybie własne
odbicie, w pierwszej chwili nie poznałam siebie. Dobrze było tak wyjść z
zamknięcia, spacerować po mieście i zapomnieć - choćby na chwilę -
dlaczego tu się właściwie znalazłam.
Zgubiłam Asmahan na samym środku Mousky pół godziny później. Stałyśmy w
tłoku przed straganem z ubraniami, pokazując sobie piękne tkaniny, z
jakich były uszyte, a zaraz potem Asmahan bezwiednie puściła moje ramię.
Nie zwróciłam na to uwagi, bo myślałam, że odeszła popatrzeć na coś
innego, i nie bardzo wiedziałam, co się stało, dopóki nie odwróciłam
głowy, żeby ją o coś zapytać. Zobaczyłam, że jestem zupełnie sama. W
pierwszej chwili nie wpadłam w panikę, dopiero potem przestraszyłam się
nie na żarty, a kiedy nie dojrzałam jej wokół siebie, serce prawie
przestało mi bić z przerażenia. Starałam się zachowywać spokojnie i
normalnie, rozglądałam się na wszystkie strony i wciąż miałam nadzieje.)
że Asmahan zaraz wyłoni się z tłumu i zacznie mnie przepraszać. Ale nie
pojawiła się. Na wąskim targu kłębiły ste setki ludzi, a ogłuszające
wrzaski, nawoływania i wycie przyprawiały mnie o ból głowy.
Wtedy przypomniałam sobie Złoty Dom. Tak długo, jak się dało, stałam w
tym samym miejsc* i wciąż się rozglądałam, ale w końcu postanowiłam zrób*
146
Psy i szakale
parę kroków w stronę, w którą, jak sądziłam, udała się Asmahan. Wszędzie
widziałam ciemne twarze i połyskujące białka oczu, ale ona zniknęła.
Pośliznęłam się na oślim łajnie, wciąż potrącali mnie tłoczący się wokół
ludzie. Nagle ze wszystkich stron rozległ się donośny głos muezina. W
pierwszej chwili przestraszyłam się, a potem wykrzywiłam twarz. Był to
głośny, przenikliwy okrzyk i docierał do mnie teraz z każdego głośnika i
radia na Mousky.
Czułam zapach cebuli, kokosów i zjełczałego tłuszczu, potykałam się o
kocie łby i pośliznęłam parę razy na łupinach, rozlanej oliwie i łajnie.
Brudne dzieciaki w łachmanach ciągnęły mnie za bluzkę, krzycząc:
Baksheesh! Bak-
sheesh!
Asmahan przepadła na dobre. Wszystkie kobiety na bazarze miały czarne
włosy. Kilka z nich wzięłam za Asma-I han, ale za każdym razem się
myliłam. Im dłużej jej szukałam, tym bardziej oddalałam się od miejsca, w
którym się zgubiłyśmy. Unosił mnie tłum i czułam się tak, jakby porwała
mnie rzeka, a ja usiłowałabym się uchwycić jakiejś wystającej z brzegu
gałązki. Słońce przestało mi się już wydawać takie cudowne i żałowałam
swojej nieprzemyślanej decyzji. Droga na Mousky zabrała nam sporo czasu,
a ja nie byłam w stanie odtworzyć trasy, którą szłyśmy. Poza tym
zapomniałam, jak się nazywa ulica, przy której mieszkał Ahmed, więc
doszłam do wniosku, że zanim przytrafi mi się coś nieprzyjemnego, będę
się musiała zwrócić o pomoc do taksówkarza albo policjanta.
Wtedy przypomniałam sobie o szakalu i o tym, że są w Kairze ludzie gotowi
dla niego zabić.
Najbardziej obawiałam się tego, że wędrując po bazarze, Udałam się coraz
bardziej od centrum. Ale nie byłam tego ^wna. Nie mogłam w żaden sposób
dojrzeć niczego ponad łowami tych wszystkich ludzi, a nawet gdyby mi się
to U(lało, najprawdopodobniej i tak nie wiedziałabym, gdzie testem. Mimo
wszystko zdołałam zachować odrobinę roz-sdku i wiedziałam, że z całą
pewnością lepiej będzie zo- na terenie tego zwariowanego bazaru niż
skręcić
147
moi
Psy i szakale przypadkiem, jak się przelicza te ich funty na prawdziwą
walutę?
- Nie wiem. Przepraszam, czy mógłby pan...
- Edna, gdzie jesteś? - Mężczyzna był krzepki, postawny, miał nieświeży
oddech i mówił z południowym akcentem. Rozglądał się w poszukiwaniu żony.
- Przepraszam, nie wie pan, którędy dojść do Hiltona? Spojrzał na mnie z
góry.
- Do Hiltona? Oczywiście, że tędy. - Wyciągnął rękę w lewo. - Przecież
tam mieszkam. Gdzie, u licha, podziała się moja żona? Ma nasze wszystkie
czeki podróżne.
Inni z tej grupy, zdecydowawszy się już na dokonanie zakupów, mówili
teraz jeden przez drugiego do Arabki. Popychali mnie, trącali łokciami i
wrzeszczeli prosto do
ucha.
- Czy może mi pan dokładniej wytłumaczyć, gdzie jest
ten hotel?
- Co? Och, tam. - Tym razem jego kciuk powędrował w lewo. - Nie mogę
pani powiedzieć dokładnie, jak tam dojść. Przyjechałem tu autobusem. Na
ulicach można po prostu zwariować. A co, zgubiła się pani? Gdzie jest
pani
grupa?
- Nie przyjechałam tu z grupą.
- To proszę wziąć taksówkę. - Znowu popatrzył nad głowami tłoczących się
ludzi. - Jeśli, oczywiście, uda się
Pani jakąś znaleźć.
- Próbowałam! -Musiałam krzyczeć, żeby mnie usłyszał. -Zabłądziłam
jeszcze bardziej. Czy można stąd jakoś dojść
Prostą drogą do Hiltona?
- Już wiem! Niech pani zadzwoni do recepcji. Może kogoś po panią wyślą.
- Odwrócił się ode mnie i wyciągnął SzVJę, żeby obejrzeć inne wyroby.
- Nie mieszkam w Hiltonie. Nie sądzę, żeby... Odwrócił się do mnie, już
nieco poirytowany. "* To gdzie w takim razie pani mieszka?
- U... u przyjaciół.
- W takim razie niech pani do nich zadzwoni. Albo niech
149
148
Barbara Wood
pani poda ich adres taksówkarzowi. Gdzie, do diabla, jest
Edna? - Stanął na czubkach palców i znowu zaczął się
rozglądać. - Jest! Edna! Jestem tutaj! - wrzeszczał. Kiedy
podniósł ramię, żeby do niej pomachać, w twarz buchnął
mi przykry zapach potu. Mężczyzna popatrzył na mnie: -
Przepraszam - powiedział i zaczął zbierać się do odejścia.
Wahałam się przez chwilę, patrząc na jego bawoli kark,
który powoli wtapiał się w tłum, a potem krzyknęłam:
- Proszę chwilę zaczekać!
Zatrzymał się i odwrócił. Uśmiechał się niecierpliwie.
- Czy nie mogłabym wrócić do Hiltona razem z panem i pana żoną. Nie ma
pan nic przeciwko temu?
Wzruszył ramionami.
- Dlaczego nie?
Od razu odczułam ulgę. Wiedziałam, że kiedy znajdę się w okolicach tego
hotelu, z łatwością znajdę drogę do mieszkania Ahmeda.
- O której odjeżdża wasz autobus?
- A niech go. Nie jadę autobusem. Głowa mnie tu rozbolała. Jak tylko
wyciągnę Ednę ze sklepów, złapię taksówkę. Z przyjemnością podrzucimy
panią do przyjaciół. Gdzie
oni mieszkają?
- Nie pamiętam. To znaczy nie pamiętam nazwy ulicy,
ale na pewno ją poznam.
Wtedy ktoś potrącił mnie tak, że wpadłam na postawnego Amerykanina, a on
schwycił mnie za ramię i powiedział:
- Proszę uważać, młoda damo. Zdepczą panią w tym tłoku. My, Amerykanie,
musimy się trzymać razem. Idziemy po moją żonę i uciekamy stąd. - Znowu
wmieszał się w tłum i trzymając mnie za rękę, mruczał: - Dziesięć funtów
za taki
kawałek śmiecia.
Właśnie wtedy, kiedy mój rodak wlókł mnie za sobą» trzymając moją rękę w
żelaznym uścisku, doznałam nieitt1 łego wrażenia. Nie wiem, co je
spowodowało i co wywołał' nową falę strachu, ale kiedy przebijaliśmy się
przez tłtijj Amerykanów, instynkt kazał mi się odwrócić i spójrz** przez
ramię.
150
Psy i szakale
Tuż za mną stał grubas w okularach ze szkłami jak denka butelek po coli.
Gdyby nie to, że mój wybawiciel trzymał mnie tak mocno, na pewno bym
upadła, bo poczułam, jak uginają się pode mną kolana. Potknęłam się,
oparłam o zwaliste ciało turysty i w ciągu ułamka sekundy odzyskałam
spokój.
Nie wiedziałam, jak ten grubas mnie znalazł, i specjalnie mnie to nie
obchodziło. Myślałam tylko o tym, czy mnie rozpoznał. Może kapelusz z
szerokim rondem i okulary przeciwsłoneczne skutecznie mnie zasłaniały?
Ale nie, próżne nadzieje. Zbyt wielki byłby to zbieg okoliczności, gdyby
się okazało, że ten facet stanął akurat za mną, choć miał do wyboru
miliony ludzi na powierzchni setek mil kwadratowych, bo tyle zajmuje
Kair. On dobrze wiedział,
że to ja.
W nagłym przypływie sił, przecisnęłam się do przodu i chwyciłam nowego
znajomego za rękaw koszuli.
- Gdzie jest pańska żona? - spytałam oszalałym z przerażenia głosem.
- O, tutaj. Widzi pani? Wydaje moje pieniądze. Popatrzyłam nieprzytomnie
przed siebie.
- Czy możemy się pospieszyć?
Ścisnął jeszcze mocniej moje ramię, tak że nawet trochę mnie to zabolało.
- Proszę się nie martwić, młoda damo - powiedział
cicho.
Nie wiem dokładnie, co się później stało, bo jednocześnie wydarzyło się
kilka zupełnie niespodziewanych rzeczy. Z prawej przewrócił się na nas
ciągnięty przez osła wózek z Pomarańczami i zostaliśmy obsypani gradem
owoców. Zwalisty turysta puścił moje ramię, chciał je pochwycić teszcze
raz, ale nie udało mu się to, ponieważ został gwałtownie popchnięty. W
panice, mając cały czas w pamięci Nącego za mną grubasa, wyciągnęłam rękę
w kierunku Amerykanina, ale tłum na dobre nas rozdzielił. Zrobiło się
^cze większe zamieszanie - osły ryczały, kram z cerami- rzewrócił się na
ziemię, kobiety wrzeszczały, mężczyźni
151
Barbara Wood
krzyczeli. Potem ktoś strącił mi kapelusz i włosy opadły mi na ramiona.
Instynktownie przycisnęłam mocniej szakala, który wbijał mi się w bok.
Tłum unosił mnie coraz dalej od Amerykanów i wiedziałam, że będę musiała
walczyć o życie.
Potrącano mnie i popychano, deptano mi po palcach, o mało nie wyrwano mi
torebki. Szukałam na oślep wyjścia, ale nie mogłam go znaleźć. Gdy tak
walczyłam z oszalałym tłumem, prawie pewna, że za chwilę nogi odmówią mi
posłuszeństwa i upadnę na ziemię, ktoś z tyłu złapał mnie mocno dwoma
rękami w talii i zaczął ciągnąć w przeciwnym kierunku.
- Nie! - krzyknęłam bez tchu. - Chciałam walczyć z napastnikiem, ale
byłam za słaba. Proszę, nie! - Był bardzo silny, krępował mi ruchy i
wyciągał z tłumu. Nie mogłam nic zrobić. Krzyczałam, ale nikt mnie nie
słyszał.
Mimo że cały czas trzymał mnie mocno i wlókł, usiłowałam z nim walczyć,
ale nagle zobaczyłam, że wydostajemy się powoli z tłumu i zmierzamy w
stronę wąskiego zaułka. - Proszę, nie! - wrzasnęłam, wijąc się w uścisku
napastnika.
W głowie miałam tylko jedną oszalałą myśl: nie, tylko nie tak. Nie mogę
tak marnie skończyć. Pomyślałam o doktorze Kellermanie i jeszcze raz
spróbowałam oswobodzić się z krępującego uścisku.
Nagle, gdy wydostaliśmy się już z tłumu, napastnik zatrzymał się i
obrócił mnie twarzą do siebie. Wpatrywałam się z niedowierzaniem w
rozgniewane oczy Ahmeda Rfr
sheeda.
- Proszę nic nie mówić. Musimy się spieszyć.
Wziął mnie za rękę i pobiegliśmy szybko naprzód ciemnym zaułkiem,
oddalając się coraz bardziej od piekła tf Mousky. Biegliśmy po kocich
łbach, ocieraliśmy się o śp ce osły, wystraszyliśmy kilku drzemiących
żebraków i P dziliśmy dalej przed siebie, dopóki nie zabrakło nam tcft W
pewnej chwili potknęłam się i o mało nie upadła0 Ahmed pociągnął mnie za
sobą i zobaczyłam, że zaul*
152
Psy i szakale
wychodzi w tym miejscu na zalaną słońcem ulicę, a przed nami stoi biało-
czarna taksówka.
Rasheed bez słowa otworzył drzwi, wepchnął mnie do środka i wsiadł za
mną. Powiedział coś po arabsku do kierowcy i samochód ruszył.
- Boże! - Płakałam, zasłaniając twarz rękami. - O Boże! 0 Boże!
Objął mnie delikatnie, ale w dalszym ciągu się nie odzywał.
Łzy spływały mi po policzkach, łzy ulgi, łzy strachu i łzy wyczerpania.
Drżałam na całym ciele. Rzuciłam okulary przeciwsłoneczne na podłogę,
zaczęłam szlochać jeszcze bardziej, a potem wzięłam głęboki oddech i w
końcu się wyprostowałam. Zanim spojrzałam na Rasheeda, przetarłam oczy i
pożałowałam natychmiast, że odważyłam się na niego popatrzeć.
Ahmed Rasheed nadal wprawdzie mnie obejmował, ale patrzył z ledwo
skrywaną wściekłością. Oczy płonęły mu gniewnie. Były roziskrzone i
błyszczące, jakby miał gorączkę. Usta miał zaciśnięte w kreskę. Na jego
twarzy malowała się prawdziwa furia.
Taksówkarz jechał jak taran, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, co
się wokół niego dzieje. Przejeżdżał przez skrzyżowania na czerwonym
świetle, o centymetry mijał przechodniów i nie wykazywał najmniejszego
bodaj szacunku dla innych kierowców. W Egipcie klakson zastąpił
całkowicie hamulce, więc nikt tutaj nie zatrzymuje auta z żadnego powodu.
Kierowcy pędzą po prostu na oślep Przed siebie. Oparłam mocno stopy o
podłogę i wbiłam Plecy w oparcie tylnego siedzenia, a samochód
podskakiwał i trząsł się na wąskich zatłoczonych uliczkach. Odczu-tem
niewysłowioną ulgę, kiedy dojechaliśmy wreszcie pod 2l*ajomy adres i
zauważyłam, że kierowca - po raz pierwszy p użył hamulca.
Wysiadając z taksówki pod domem Rasheeda, byłam nieźle poobijana. Od razu
usłyszałam cienki dziewczęcy głos.
153
Barbara Wood - Mees Harees! - zawołała Asmahan, zbiegła na d
i przytuliła mnie mocno.
Mówiła o parę oktaw wyżej niż zwykle, wyrzucała z siebie słowa tak
szybko, że brakło jej powietrza. Kiedy odsunęła się ode mnie, zauważyłam,
że ma zaczerwienione oczy. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć,
AhmedRasheed chwycił mnie za ramię i poprowadził w stronę budynku.
Przystanął tylko na moment, żeby zlustrować wzrokiem ulicę. Sprawdzał,
czy nikt nie czyha na mnie w popołudniowym cieniu. Poszliśmy na górę.
Gdy znaleźliśmy się w mieszkaniu, zamknął drzwi, okiennice i dopiero
wtedy się do mnie odwrócił. W jego oczach wciąż jeszcze płonęła
wściekłość, nad którą głos
starał się zapanować.
- Co pani sobie właściwie wyobraża, panno Harris? Otworzyłam usta, żeby
coś powiedzieć, ale wydobyłam z siebie tylko ledwo słyszalny szept:
- Przepraszam.
- Nie wiedziała pani, że grozi pani niebezpieczeństwo?
- Nie sądziłam...
- Panno Harris. - Podniósł głos. - Nie miała pani prawa narażać się na
takie ryzyko. Nie miała pani prawa narażać Asmahan. Ani tak mnie
zdenerwować. Bardzo się starałem panią chronić. A pani robi mi coś
takiego. Kiedy wróciłem do domu i Asmahan powiedziała mi, że panią
zgubiła, nie wierzyłem własnym uszom. Czy ta rozmowa telefoniczna
była naprawdę taka ważna ?
Nie odpowiadałam, tylko patrzyłam na niego jak skarcone dziecko.
- Kiedy Asmahan powiedziała mi, że jest pani na Mousky, sama na Mousky,
ogarnęło mnie przerażenie. Jak to się mówi? Aha, dostałem szału. Nie
wiedziałem, co robić. Szukać pani w tym tłumie, zanim ktoś inny panią
znajdzie?
- Umilkł na chwilę, ale patrzył na mnie w dalszym ciągu #
~"T,Mi robiło
Psy i szakale
palce. Sprawiała wrażenie kogoś, kto całą winę bierze na siebie. Ahmed
stał dokładnie naprzeciwko mnie, nie dalej niż półtora metra. Cały czas
patrzył na mnie groźnie, palił i próbował pohamować gniew.
Mówił spokojnie, uważnie dobierając słowa. - Nie powiedziałem Asmahan,
dlaczego pani tu jest. Nie wiedziała, że grozi pani niebezpieczeństwo.
Powiedziałem jej tylko, że jest pani naszą przyjaciółką, że jest tu pani
po raz pierwszy i potrzebuje pani lokum. Gdybym powiedział jej prawdę,
niepotrzebnie zamartwiałaby się na śmierć. Nawet teraz nie zdaje sobie
jeszcze w pełni sprawy z tego, 1 co się mogło dzisiaj stać. Gdyby się
teraz dowiedziała, że mogła pani zostać zamordowana...
- Niech pan zaczeka. Proszę. Proszę, niech pan nie będzie dla niej taki
surowy. To wszystko była moja wina.
- Wiem. Nie byłem na nią zły. Ale sama pani widzi, że ona czuje się
winna. Widząc, jak się zdenerwowałem tym, że została pani sama na Mousky,
bardzo się zdziwiła. Cały czas zapewniała mnie, że trafi pani do domu.
Jak mogłem jej powiedzieć, że może pani już nigdy nie wrócić?
1 - Panie Rasheed...
- I co pani sobie właściwie myślała, kiedy wychodziła pani z tego
mieszkania? I narażała Asmahan na takie niebezpieczeństwo?
- Myślałam, że wszystko będzie w porządku. Twierdził
pan, że jestem bezpieczna.
- Wczoraj wieczorem powiedziałem pani, że nie będziemy jeszcze nigdzie
wychodzić. Już pani zapomniała
oTreadwellu?
- Zaraz! - Nagle się rozłościłam. - Powiedziałam już, że iest mi bardzo
przykro. Nie podoba mi się, że stoi pan tu n&de mną jak kat. Ile razy mam
jeszcze przepraszać? bardzo, bardzo żałuję tego, co się stało. Wiem, że
martwił ^c pan o Asmahan, i ma pan rację, że nie miałam prawa tej ze sobą
zabierać. To ja chciałam nadstawiać karku, więc Powinnam była wyjść sama.
Na miłość boską! Naprawdę ^am straszne wyrzuty sumienia. Czuję się po
prostu chora!
155
154
turystów. dwóch
godzi-
- Turystów? kanów. Mówię^^ i widziałam
- Tak, grupę A^K t zatam tylko arabsB m naeh, w czasie
których sJm szczęsliwa ze ch P ^^
same obce twarze, w iakos sobie raa t t
Widzi pan, ja Pjgf^^ ^dy "a^ozpf c « mieli mnie odwieźć ou ^
Zmarszczylam brwi, Piekło i zjawił się pan- loną chwilę
- Amery
157
Barbara Wood
przy nich będę bezpieczna. Gdybym z nimi poszła, nie wpadłabym w łapy
tego grubasa. Rozważał przez chwilę moje słowa.
- Amerykański turysta? A jak wyglądała jego żona?
- Edna? Naprawdę nie wiem. Właściwie jej nie widziałam. Odłączyła się od
grupy.
- Więc skąd pani wie, że ona tam była?
- Słucham?
- I skąd pani wie, że ten Amerykanin, z którym miała pani jechać,
naprawdę przyszedł na bazar z grupą?
- Co? - Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. - Pan mówi poważnie? -
Zdobyłam się na wymuszony śmiech. -Myślę, że to trochę zbyt
melodramatyczny pomysł. Tak, na pewno na targu był grubas, ale byłam na
najlepszej drodze, żeby go zgubić. Przyszło mi do głowy, że dobrze
będzie, jeśli uda mi się błyskawicznie zaprzyjaźnić z tą parą Amerykanów.
Ahmed wstał i bez słowa podszedł do krzesła, na którym wisiała jego
marynarka. Sięgnął do kieszeni, wyjął z niej coś i wrócił na kanapę.
- Proszę mi powiedzieć, panno Harris - poprosił, pokazując mi
fotografię, - czy widziała pani już kiedyś tego człowieka?
Wpatrywałam się z niedowierzaniem w twarz mężczyzny na zdjęciu. To był
mąż Edny, postawny amerykański turysta.
- Ależ to jest...
- Ten człowiek, panno Harris, to Arnold Rossiter.
Brzęk filiżanki uderzającej o spodek przywrócił mnie do rzeczywistości.
Zwróciłam głowę w kierunku, z któreg dochodził dźwięk, a potem spojrzałam
na dłonie Asmahan i odzyskałam jasność widzenia. Gdzieś w pobliżu jakiś
mś ski głos mówił:
- Czy dobrze się pani czuje, panno Harris? Spojrzałam na Ahmeda
Rasheeda. Znowu zadrżałam i
całym ciele.
158
Psy i szakale
- Trzymał mnie - powiedziałam, ale zabrzmiało to tylko nieco głośniej
niż szept. - O, tutaj. - Wskazałam czerwony ślad na ramieniu. - Sprawiał
mi ból, ale sądziłam, że nie zdaje sobie z tego sprawy. Myślałam, że po
prostu się spieszy, bo chce znaleźć żonę i złapać taksówkę... - Milkłam
powoli.
- Teraz już pani rozumie, dlaczego tak się o panią martwiłem. Ten
Rossiter to bardzo przebiegły człowiek. Jest też uważany za świetnego
aktora. On nie jest Amerykaninem, jest Anglikiem.
- Dałam się nabrać - powiedziałam martwym głosem.
- Właśnie. - Rasheed zabrał mi zdjęcie, patrzył na nie przez chwilę, po
czym położył je z powrotem na stole. - Ale skąd miała pani wiedzieć?
Zgubiła się pani w obcym mieście i zdecydowałaby się pani uwierzyć
każdemu, kto by uczciwie wyglądał. Jestem pani jedynym przyjacielem, i
właśnie mnie nie chce pani zaufać. To zakrawa na ironię.
Uniosłam gwałtownie głowę.
- Mimo wszystko jednak - ciągnął - nie wierzę, że ktoś nas śledził,
kiedy jechaliśmy z powrotem do domu. Wyszliśmy z bazaru wystarczająco
szybko, a tam wciąż jeszcze trwało to całe zamieszanie.
- Dobry Boże! Arnold Rossiter naprawdę mnie dopadł! Gdyby nie przewrócił
się ten wózek, nigdy by pan... -Spojrzałam na Ahmeda Rasheeda. Miał
tajemniczy wyraz twarzy. - To pan? - zapytałam i z niemądrą miną
pokazałam na niego palcem. - To pan go wywrócił?
- Musiałem, panno Harris. Wypatrzyłem panią po półgodzinnych
poszukiwaniach. Kiedy zobaczyłem, że schwy-ta* panią człowiek podobny do
Rossitera, mężczyzna o wie-^ większy ode mnie, wiedziałem, że muszę
wywołać zamieszanie. Wózek z pomarańczami doskonale się do tego nadawał.
Nagle poczułam, że mam ochotę się roześmiać. ""¦ I udało się!
g Tak. - Wreszcie się uśmiechnął. - Udało się. ^okręciłam z
niedowierzaniem głową.
159
Barbara Wood
- Nie mogę w to uwierzyć. Jeśli to rzeczywiście był Ros-siter, w jaki
sposób trafił na Mousky? Jeśli śledził mnie i poszedł za mną, to jakim
cudem zdołał mnie wyprzedzić, dołączyć do grupy turystów i najspokojniej
w świecie dobijać targu przy straganie? Przecież w tym celu musiałby
wiedzieć wcześniej, że się tam wybieram, a nie mógł się przecież tego
domyślić, bo podjęłyśmy decyzję w ostatniej... - Zasłoniłam sobie dłonią
usta. - Oczywiście, ta kobieta z rozmównicy. Mogła mu powiedzieć. Poszedł
tam za mną, zobaczył, że wychodzę... Och! - Znowu potrząsnęłam głową. -
Chyba nie zrobiłam dziś zbyt wielu mądrych rzeczy.
Teraz Ahmed zmusił się do śmiechu i poklepał mnie uspokajająco po ręku.
- Wszystko w porządku, panno Harris. Jest pani bezpieczna, a tylko to
się liczy.
Kiedy zobaczyłam, że się uśmiecha, poczułam się o wiele lepiej.
- Ile razy można powtarzać „przepraszam" w ciągu jednego dnia? Na pewno
uważa mnie pan za idiotkę. - Odwzajemniłam uśmiech. - Bardzo wiele pan
ryzykował, żeby mi pomóc. Dziękuję.
Tym razem nie patrzyłam na nich przez szpary w okiennicach. Zamknęłam
drzwi i wróciłam na kanapę, gdzie z przyjemnością dopijałam herbatę.
Byłam już bardzo zmęczona i bolał mnie każdy centymetr ciała, ale wcale
nie byłam pewna, czy będę mogła zasnąć po takim dniu. Przeżyłam trudne
chwile na Mousky, o mały włos nie porwał mnie morderca, a w dodatku nie
udało mi się porozmawiać z doktorem Kellermanem.
Nurtowały mnie różne myśli i miałam ogólny w głowie.
Wyciągnęłam szakala zza paska od spodni i częłam mu się
przyglądać. Obejrzałam dokładnie dziwaczny pysk, uśmiech odsłaniający
zęby, chytre i spiczaste uszy. Jakie tajemnice kryła w sobie ta start
żytna zabawka? Dlaczego była taka cenna i dlaczego &
160
:
Psy i szakale
nym złym ludziom tak bardzo zależało na tym, żeby ją zdobyć.
Wpatrywałam się tępo w ścianę, a szakal zsunął mi się na kolana. W głowie
pojawiały mi się różne obrazy. Potężnie zbudowany amerykański turysta z
południowym akcentem. Jak bezpiecznie się czułam w jego towarzystwie!
Strach przed stojącym tuż za mną grubasem. Przerażenie, kiedy przewrócił
się wózek i o mało nie zdeptał mnie tłum. I wtedy przypomniałam sobie,
jak Ahmed obejmuje mnie mocno w talii.
Pomyślałam, że teraz najprawdopodobniej całuje się z Asmahan.
Słysząc jego kroki na schodach, ukryłam szakala pod bluzką i wypiłam
ostatni łyk herbaty. Ahmed dokładnie pozamykał drzwi i powiedział szybko:
- Nikogo nie ma. Rossiter nie ma pojęcia, gdzie pani teraz jest i w
czyim towarzystwie.
- Dzięki Bogu. Uśmiechnął się.
- Inshallah. Jest pani głodna, panno Harris?
- Nie, właściwie nie. - Wstałam i wygładziłam zmięte ubranie. - Czuję
się okropnie i chciałabym się położyć.
- Dobrze. - Podszedł do stołu i zaczął zdejmować marynarkę.
~ Kto to właściwie jest Arnold Rossiter?
Znieruchomiał na chwilę, a potem na dobre oswobodził s*e z marynarki i
powiesił ją starannie na krześle. Koszulę ^iał nieskazitelnie białą, a
może tylko takie sprawiała każenie na tle jego ciemnej cery.
*¦ Nie powie mi pan, prawda?
*¦ Nie, jeszcze nie.
. ~~ Cóż. - Podeszłam do drzwi sypialni. - W każdym razie Lst mi przykro,
że naraziłam dziś nas wszystkich na takie ^Poty.
blisko mnie i uśmiechał się słabo, bardzo mi wstyd z powodu Asmahan.
Obudziłam się
161
I
Barbara Wood
dziś rano i myślałam wyłącznie o tym, żeby zadzwonić do doktora
Kellermana. Nic innego nie wydawało mi się ważne. Czułam się zupełnie
bezpieczna, sądzę, że byłam p0 prostu zbyt pewna siebie. Poza tym
uważałam, że nikt mnie nie rozpozna. Nie miałam prawa narażać pańskiej
narzeczonej na takie niebezpieczeństwo.
Rasheed przestał się uśmiechać i zrobił zdziwioną minę.
- Narzeczonej?
- Tak. Narzeczona. Rozumie pan, dziewczyna, pańska dziewczyna. Zaręczona
z panem. No, już wszystko jedno. Po prostu Asmahan.
- Ależ ja znam to słowo, panno Harris, tylko że Asmahan nie jest wcale
moja narzeczoną.
- Nie?
- Nie - odpowiedział ze śmiechem. - Ona jest moją siostrą.
Rozdział jedenasty
Ijeżałam jak mumia na łdżku i gapiłam się w sufit, jakby to było niebo, a
ja czytałabym w gwiazdach. Dałam się ponieść fantazji i wyobrażałam
sobie, że leżę od wieków i czekam na zmartwychwstanie, ale tak naprawdę
czekałam tylko na świt.
Mimo że wokół panowała absolutna cisza i ciemność, wciąż czuwałam, a mój
umysł zaprzątało tysiące myśli. Przed oczami przesuwały mi się różne
twarze: Arnolda Rossitera, Ahmeda Rasheeda, Johna Treadwella, Asmahan I i
doktora Kellermana. Wszyscy przyszli na mnie popatrzeć i zabrać mi
spokój. Chociaż próbowałam z nimi walczyć i znaleźć chwilę wytchnienia,
mogłam jedynie cały czas przeżywać na nowo wydarzenia minionego dnia.
A kiedy doszłam wreszcie do końca i usłyszałam słowa Ahmeda: „Ona jest
moją siostrą", znowu doznałam dziwnego wrażenia. Serce biło mi z radości
trochę mocniej niż zwykle. Właśnie ta chwila, a nie rozczarowanie, jakie
Przeżyłam w centrali telefonicznej, nie zamieszanie na Mousky ani też
afera z Rossiterem, tylko ta właśnie chwila najczęściej powracała w
pamięci i dlatego nie mogłam zasnąć.
. dlaczego tak zareagowałam na jego słowa? Uczucie ulgi 1 radości było
tak niespodziewane. Dlaczego właściwie bałoby mnie obchodzić, czy Asmahan
jest jego siostrą czy Rzeczoną? I dlaczego - myślałam, kiedy światło
poranka
lCzynało się już przemykać przez okiennice - właściwie
^nad tym zastanawiam?
%obrażałam sobie człowieka, który uważał się za moje-
163
Barbara Wood
go opiekuna. Byl zupełnie inny od wszystkich mężczyzn, jakich znałam do
tej pory. Ale tkwiło za tym coś jeszcze, Nie należałam do ludzi, których
fascynuje wszystko co niezwykłe i nowe. Przeciwnie, zawsze podchodziłam z
re* zerwą, a nawet podejrzliwie do takich rzeczy. Nie, ten mężczyzna
śpiący w sąsiednim pokoju miał klasę, i właśnie to mi się tak podobało.
Musiałam wreszcie sama przed sobą się przyznać, że Rasheed zaczyna mnie
pociągać.
Godziny przed świtem to najlepsza pora na przemyślenia, bo wtedy jest
najciszej i najspokojniej. Leżałam wygodnie i niczym się nie zadręczałam.
Cieszyłam się, że mam już za sobą wczorajszy dzień, bo ten, który
nadchodził, krył w sobie nowe możliwości i nadzieje. Minął już cały
tydzień, odkąd Adela zatelefonowała do mnie z Rzymu, cały tydzień, odkąd
zdecydowałam się do niej pojechać i, Bóg mi świadkiem, miałam wrażenie,
że to trwa już całą wieczność. Wyczuwałam, że moja odyseja nie skończy
się ani prędko, ani w Kairze, ale raczej przyniesie mi nowe
niespodzianki. Te właśnie problemy rozważałam w bladym
świetle poranka.
Znowu pomyślałam o Ahmedzie Rasheedzie. I doktorze Kellermanie. A także o
zmianach, jakie we mnie zachodziły.
Wstałam dopiero wtedy, gdy usłyszałam odgłos zamykanych drzwi. Najpierw
zaryglowałam je od środka, potem pokręciłam się po kuchni w poszukiwaniu
czegoś do jedzenia, zrobiłam sobie herbatę i usiadłam, żeby zaczekać na
Asmahan.
Ale ona nie przyszła. Nie winiłam jej za to, nie mifr łam też pretensji
do Ahmeda, że kazał się jej trzymać z daleka. Ta gra stawała się coraz
bardziej niebezpieczfl a ona o mały włos nie została w nią wplątana.
Tylko ?& Bóg wiedział, ile czasu to wszystko jeszcze może potrwa1 i
bezsensowne było angażowanie kolejnych osób w cała
aferę.
Dzień wlókł się bezlitośnie. Od czasu do czasu słyszał*
164
Psy i szakale
kroki na schodach i miałam nadzieję, że wreszcie wraca Ahmed. Lecz za
każdym razem ktoś wchodził do innego mieszkania. Trzy razy usłyszałam
wołanie muezina i zastanawiałam się, czy Ahmed przerywa swoje zajęcia,
żeby uklęknąć i modlić się z twarzą zwróconą w stronę Mekki.
Chciałam nawet napisać list do doktora Kellerma-na. Istniało bowiem
poważne prawdopodobieństwo, że go otrzyma, zanim będę mogła skorzystać z
telefonu, ale... co właściwie miałam mu napisać? Drogi doktorze! Pewnie
mi pan nie uwierzy, ale mieszkam teraz z egipskim pracownikiem służb
specjalnych. On ukrywa mnie przed mordercą, a kairska policja szukała
mnie przedwczoraj po całym mieście, bo zostałam posądzona o zabicie
człowieka, w towarzystwie którego przyleciałam tu z Rzymu. A pamięta pan
tego szakala, którego panu pokazywałam? No właśnie, proszę sobie
wyobrazić, że wszyscy chcą mi go odebrać. Ten tajny agent, Ahmed Rasheed,
uważa, że mogą mnie nawet w tym celu zamordować, a on nie chce do tego
dopuścić, bo sądzi, że pomogę mu znaleźć moją siostrę, i bardzo mu na tym
zależy, ale nie chce powiedzieć dlaczego. Świetnie się bawię. Szkoda, że
pana tu nie ma.
Ten list nigdy nie ujrzał światła dziennego. Miałam nadzieję, że wkrótce
będę mogła wszystko opowiedzieć doktorowi Kellermanowi osobiście.
¦Byłam bardzo szczęśliwa, kiedy Ahmed wreszcie przyszedł do domu.
Przeżycia na Mousky znowu obudziły moją Czujność i niepokój, więc przez
cały dzień bodaj na chwilę nie mogłam się odprężyć. Chodziłam tam i z
powrotem po Mieszkaniu, dwa razy wyjrzałam przez szparkę w okienni-C
i robiłam całą masę planów na przyszłość.
%ślałam głównie o jednym: jak długo to wszystko się będzie ciągnąć? Już
trzeci dzień ukrywałam się ^ Mieszkaniu Rasheeda, a na horyzoncie wciąż
nie widać y* żadnej zmiany. W jaki sposób znaleźć Adelę, skoro
165
Barbara Wood
jestem tak bierna i bezużyteczna? I co właściwie - myślałam bez końca -
robi Rasheed w tej sprawie?
Choć zwykle nosił garnitur, tego dnia miał na sobie pulower i spodnie, co
sprawiało, że wyglądał prawie jak Amerykanin. Powitał mnie gorąco i
uśmiechnął się beztrosko. Najwyraźniej niczym się nie martwił.
- Dowiedział się pan czegoś nowego?
- Pani siostra nie pojawiła się już w hotelu She-
pheard's.
Nie zdziwiłam się specjalnie. Zresztą nie to akurat miałam na myśli.
- Coś jeszcze?
W końcu przestał zajmować się herbatą.
- Proszę, niech pani usiądzie, panno Harris. Najpierw wypijemy
herbatę, a potem muszę pani coś powiedzieć.
Ponieważ nie znałam go na tyle dobrze, żeby właściwie odczytać jego ton,
nie byłam pewna, czy w jego głosie kryje się śmiertelna powaga czy też
zwykła uprzejmość. Tak czy inaczej, uznałam, że powinnam mu towarzyszyć,
i czekałam cierpliwie, aż się do mnie przyłączy i poda herbatę.
- Dobrze. - Wstałam i usiadłam obok niego na kanapie. Delikatny zapach
płynu po goleniu przypominał mi jego sypialnię. - O co chodzi?
Nalewając herbatę, zapytał:
- Co pani zamierza powiedzieć swojej siostrze, kiedy się
pani z nią zobaczy?
- Co zamierzam jej powiedzieć? Dziwne pytanie. Co
dokładnie chce pan wiedzieć?
- Widzi pani, to ważne, żeby pani uważała na to, co pani jej powie. Musi
pani pamiętać, że ja szukam jej z innych powodów niż pani.
- I sądzi pan, że pana wsypię ?
- Nie rozumiem?
- To znaczy... obawia się pan, że powiem jej o panu?
- Dokładnie tak.
- Cóż... - Myślałam przez chwilę. - Właściwie jeszcze s
166
Psy i szakale
nad tym nie zastanawiałam. Na pewno zapytam ją, co się z nią, u licha,
stało w Rzymie i dlaczego nie czekała na mnie w hotelu Shepheard's, tak
jak obiecywała w liście. Chcę również, żeby wyjaśniła mi tę historię z
szakalem. poza tym... może chciałabym porozmawiać z nią o przeszłości.
Wypełnić jakoś tę czteroletnią lukę... - Nie dokończyłam, bo wyobraziłam
sobie, że moja kapryśna siostra stoi tuż naprzeciwko mnie. A prawda była
taka, że nie miałam pojęcia, co właściwie zamierzam jej powiedzieć.
Chciałam ją tylko znaleźć.
- Ale nie powie jej pani o mnie?
- Jeśli pan sobie nie życzy, to nie. Ale chciałabym wiedzieć, dlaczego.
Mam chyba do tego prawo
- Tak, oczywiście, i wkrótce to pani wyjaśnię.
- A co będzie, jeśli to pan ją znajdzie?
Znowu się uśmiechnął, a nawet roześmiał cicho i powiedział z wyraźnym
zadowoleniem.
- Panno Harris, ja już ją znalazłem.
Poczułam się tak, jakby poraził mnie piorun.
- Co?
Śmiał się coraz głośniej i wyjął kopertę z bocznej kieszeni spodni. W
kopercie było małe, niewyraźne zdjęcie dużej grupy ludzi. Podsunął mi
zdjęcie pod nos.
Nie mogło być mowy o pomyłce. Adela stała wśród nich.
- To ona! To moja siostra! - Można było pomyśleć, że uniarłam i poszłam
do nieba. - Gdzie ona jest? Kiedy Ostało zrobione to zdjęcie?
- Chwileczkę, zaraz wszystko pani wytłumaczę. Czy to na Pewno pani
siostra? Dobrze. Tak też mi się wydawało, ale bekałem na pani
potwierdzenie. Zdjęcie zrobił człowiek, ftóry dla mnie pracuje. Dwa dni
temu wysłałem go na ^ótką wycieczkę w górę Nilu. Wy, Amerykanie,
nazywacie c°ś takiego czujem, a więc wysłałem go tam na czują i jak
l(*ać, miałem rację. Człowiek, któremu zleciłem to zada-le> otrzymał ode
mnie parę wskazówek, wykorzystał je
167
Barbara Wood
i przeszukał dokładnie okolice. Dzięki temu otrzymałem to zdjęcie.
Miałam zupełny mętlik w głowie.
- W górę Nilu? Przeszukał okolice? O czym pan mówi? Czy to znaczy, że
mojej siostry nie ma w Kairze?
- Oczywiście, że jej nie ma. Wczoraj rano, czyli dokładnie wtedy, kiedy
zostało zrobione to zdjęcie, pani siostra była w Luksorze, pięćset mil
stąd.
Aż się cofnęłam ze zdziwienia. Po raz kolejny wyszła na jaw moja
nieznajomość świata. Byłam bardzo zdumiona faktem, że w Egipcie jest
jeszcze jakieś inne miasto poza Kairem. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie
to, że właśnie tam udała się moja siostra.
- A cóż takiego jest w tym Luksorze, że ją tam poniosło?
- Sądzę, że jej nie interesuje samo miasto, ale raczej coś, co znajduje
się nie opodal. Konkretnie na pustyni.
- Na pustyni. - Tak, to było podobne do Adeli. Ruchome piaski, wielbłądy
i szejkowie na dzikich koniach. - Kiedy mogę tam pojechać?
- Czy to aby na pewno dobry pomysł, panno Harris? Tam nie jest
bezpiecznie.
- Dotarłam aż tutaj. Niech pan posłucha, czy pan sobie w ogóle zdaje
sobie sprawę, przez co dla niej przeszłam? Chyba nie sądzi pan, że
powstrzymają mnie jakieś niemądre obawy przed tym, że ktoś mnie może tam
zamordować?
Zdziwiłam się, bo znowu wybuchnął śmiechem. Arabowie mają irytujący
zwyczaj obracania wszystkiego w żart.
- Oczywiście, że pani do niej pojedzie. Tak szybko, w to będzie możliwe.
Patrzyłam na niego podejrzliwie.
- Sam wybieram się do Luksoru i nie zostawię pani titf* samej.
Nie, to nie był irytujący zwyczaj, ale prosty spos°l
168
Psy i szakale
akceptowania różnych niedogodności życiowych. Myśląc o brudzie, hałasie i
biedzie na ulicach Kairu, przypominałam sobie równocześnie, jak mili i
życzliwi byli wszyscy spotkani przeze mnie ludzie i jak sympatycznie się
do mnie uśmiechali. Ahmed Rasheed okazał się typowym mieszkańcem Kairu:
był niefrasobliwy, uroczy i lubił się śmiać.
- Kiedy możemy jechać? - zapytałam cicho.
- Polecimy jutro po południu. Dziś już nie odlatuje żaden samolot.
Miałam serce w gardle i spociły mi się dłonie. Adela przestała już być
abstrakcją, mitem, ale nabrała cech żywego człowieka, a w dodatku z
łatwością można było do niej dotrzeć. Nagle poczułam, że jestem strasznie
podekscytowana.
- A nie możemy jechać jeszcze dziś?
Dostrzegł zapewne niepokój w moich oczach, ale wiedząc, jak on kocha
swoją siostrę, sądziłam, że rozumie moje uczucia.
- Jest pociąg do Luksoru, ale odjeżdża o ósmej. Spojrzałam na zegarek.
Dochodziła szósta trzydzieści.
- Zdążymy! - krzyknęłam. - O której będziemy na miejscu?
- O ósmej rano, ale...
- Proszę! - Gwałtownie chwyciłam go za rękę. - Możemy się znowu z nią
minąć. Zgubiłam ją przecież w Rzymie... Nie, nie przeżyłabym tego.
Zacisnął mocno dłoń wokół moich palców.
- Panno Harris, to bardzo długa podróż. Samolotem będzie o wiele
przyjemniej.
~ Ale pociągiem dotrzemy tam o wiele wcześniej! Proszę i
- Dobrze - zgodził się. - W takim razie musimy się ^spieszyć. Muszę
teraz wyjść na chwilę, w tym czasie pani pakuje walizkę. Kiedy wrócę,
wyruszymy natychmiast na %orzec.
Staliśmy naprzeciwko siebie, nasze dłonie wciąż były
169
Barbara Wood złączone, a on na pewno zauważył, jak bardzo błyszczą mj
oczy.
- Panno Harris, to jest bardzo niebezpieczne. Proszę
nie robić sobie zbyt wielkich nadziei, bo się pani rozczaruje.
- Już jestem przyzwyczajona do rozczarowań. Mam doświadczenie.
Kiedy tylko wyszedł, poszłam do łazienki i spakowałam starannie parę
drobiazgów. Zastanawiałam się, czy nie włożyć szakala do torebki lub
walizki, ale w końcu zostawiłam go na swoim miejscu za paskiem spodni,
przykrytego bluzką. Przywiązałam się już do tego zwierzaka, a nawet
przyzwyczaiłam się i do tego, że coś stale uwiera mnie w bok. Lubiłam to
uczucie, bo czasem przywoływało mnie do rzeczywistości, pozwalało
zachować rozsądek i nie dać
się ponieść wyobraźni.
Przystanęłam na chwilę, żeby przejrzeć się w lustrze. Moje odbicie
wyglądało tak samo jak zawsze. Byłam kiepską imitacją mojej pięknej
siostry, bezbarwną i przez to mało dekoracyjną. Widziałam przed sobą
młodą nieustraszoną kobietę, która nigdy nie obawiała się stawić czoło
żadnemu wyzwaniu. Zastanawiałam się, jaki wpływ na moją przyszłość może
wywrzeć dzisiejszy wieczór i czy jeszcze kiedykolwiek stanę za stołem
operacyjnym.
Z oddali dobiegło nawoływanie muezina. Poza salą operacyjną istniał
jeszcze inny świat, większy, niż się spodziewałam, a teraz przyszło mi do
głowy, że być może wcale nie byłam taka odważna, jak mi się kiedyś
wydawało. Teraz, przed rozpoczęciem tej podróży w górę Nilu, pomyślałam,
że dotychczas uciekałam przed światem. Żyłam jak mnich w wąskim kręgu
swoich zainteresowań.
Cóż, teraz nie mogłam się już nigdzie schronić i po raz pierwszy w życiu
byłam pozostawiona samej sobie. Teraz naprawdę musiałam wykazać się
odwagą, zarówno dla własnego dobra, jak i dla dobra siostry.
1 ~<> i^ohodziła od Ramze~" ^""ńeeo, k : ledwo
Psy i szakale
słynnego faraona, ponieważ oświetlenie wewnątrz było bardzo kiepskie, a
poza tym w tym momencie nie interesowały mnie zabytki. Na dworzec składał
się ogromny kompleks budynków, perony, no i oczywiście pociągi. O tej
porze rozkład jazdy przewidywał równie wiele przyjazdów, jak i odjazdów,
więc dworzec wprost pękał w szwach; kłębiły się na nim tłumy
przedstawicieli wszystkich ras. Nikt więc nie zwrócił uwagi na dobrze
ubranego Araba i uwieszoną u jego ramienia Amerykankę, przedzierających
się przez stłoczoną, rozwrzeszczaną ciżbę. Był to rozległy dworzec, taki
jak inne, więc wszystkie głosy, krzyki i kłótnie powtarzało echo.
Wszędzie stali Egipcjanie w długich gala-biach i białych kaffteyakach, a
przy nich gromadki dzieci i pakunki optymistycznie powiązane sznurkiem.
Kobiety całe w czerni, jak to zwykle w Kairze, z wygolonymi brwiami,
zebrały się w grupki i rozmawiały ze sobą głośno, a bose dzieci czepiały
się ich sukien. Wokół kobiet rozchodził się specyficzny zapach perfum.
Wiele z nich niosło bagaże na głowach. Niektóre przyglądały mi się
ciekawie, gdy je mijałam. Próbowałam odwracać wzrok, ale ich widok wprost
mnie hipnotyzował.
Ahmed zaprowadził mnie do pawilonu, w którym mieściła się kawiarnia. Było
to ponure, zadymione pomieszczenie z kiwającymi się, nie dopasowanymi do
siebie krzesłami i stolikami. W kawiarni siedzieli wyłącznie mężczyźni,
przeważnie wieśniacy i żołnierze w mundurach, którzy wykazali przelotne
zainteresowanie moją osobą, gdy Ahmed Pomagał mi usiąść. Panował tu tak
wielki gwar, że musia-km kilkakrotnie powtórzyć „Co?", żeby mój towarzysz
tonie usłyszał. Kiedy na chwilę zostałam sama, ogarnęło tonie
przerażenie. Rozglądałam się, ale widziałam tylko uśraiechnięte brązowe
twarze. Mężczyźni, na których pa-frsylam, mówili coś do mnie po arabsku
lub pozdrawiali z%czajowym: „witaj w Kairze". Nawet nie usiłowałam być
uprzejma, po prostu ich ignorowałam. Wypatrywałam nie-"w w/rokiem
znajomych twarzy - mężczyzny w oku-
uprzejma, po prostu ich ignorowałam, wypau? w*. ^Pokojnym wzrokiem
znajomych twarzy - mężczyzny w okupach z grubymi szkłami lub Arnolda
Rossitera. Ale w tym
171
170
Barbara Wood
tłumie nie było żadnego przybysza z Zachodu. Zarówno ci, którzy siedzieli
przy stolikach, jak i ci, którzy pomiędzy
nimi stali, byli Arabami.
Ahmed wrócił w samą porę. W ręku trzymał bilety.
- Dlaczego pani nie pije herbaty?
- Jestem zbyt podekscytowana.
- Ależ musi się pani czegoś napić.
Znowu się rozejrzałam. Ściany były wyblakłe i odrapane, podłoga
cementowa, nie dostrzegłam żadnych dekoracji - nawet obrazka ani kwiatka,
ani nawet abażuru, który osłoniłby nagie żarówki. Był tylko tłum
szczęśliwych, roześmianych Arabów. To wszystko nie mieściło mi się w gło-
wie.
- Jedziemy?
- Tak, dostałem bilety. W nocy jest tylko jeden pociąg na południe,
jedzie do Asuanu i są w nim tylko wagony drugiej klasy. Wykupiłem dla
każdego z nas przedział, żebyśmy się czuli swobodniej. Będzie się pani
mogła przespać.
- Świetnie. Jeśli w ogóle uda mi się zasnąć. O której
odjeżdżamy?
- Za piętnaście minut. Musi pani wypić herbatę, a potem wsiądziemy do
pociągu.
Znowu się rozejrzałam, w oczy gryzł mnie dym i myślałam: Mam ochotę na
drinka. Dlaczego tu nie ma baru?
Kiedy piłam herbatę, Ahmed nie spuszczał ze mnie wzroku. Uśmiechał się
lekko, ale nie do mnie, tylko do swoich myśli. Patrzył swoimi pięknymi
oczami w jeden punkt, jak zahipnotyzowany. Nie pozostało mi nic innego,
jak odwzajemnić jego spojrzenie.
Kiedy przełknęłam słodką herbatę, pomyślałam: a może jednak alkohol nie
jest mi potrzebny? - Jest pani gotowa? Możemy iść. Niósł nasze torby i
poprosił, żebym trzymała go za rainte-W drugim ręku niosłam tobołek,
który Ahmed przyniósł d domu, zanim wyszliśmy na dworzec. Ten dar od
Asrnaha bez wątpienia zawierał żywność. Próbowaliśmy przedrz' się jakoś
przez tłum. Szukałam wzrokiem oznaczeń peroi
172
Psy i szakale
wych, ale daremnie. W ogóle nie dostrzegłam zbyt wielu wypisanych
informacji, na ścianach widniały jedynie proste obrazki i strzałki -
większość podróżnych w Egipcie nie
umie czytać.
Przemierzając ogromną halę dworcową, w pewnym momencie puściłam rękę
Ahmeda i zostałam odepchnięta do tyłu. Wieśniak, który mnie potrącił,
zaczął przepraszać na tysiąc sposobów, a Ahmed odpowiedział mu na to ze
śmiechem po arabsku. Potem dał mi swoją torbę, bo była lżejsza od mojej,
i zanim znów ruszyliśmy przed siebie, otoczył mnie wolnym ramieniem.
Puścił mnie dopiero na peronie. Znowu wziął moją torbę i dał znak
stojącemu obok chłopcu, żeby podszedł. Ten dziesięcioletni mniej więcej
dzieciak ubrany był w łachmany i cierpiał na egipskie zapalenie oczu.
Podbiegł do nas natychmiast. Ahmed powiedział do niego coś po arabsku,
włożył mu do ręki monetę i odszedł. Chłopiec uśmiechnął się i
zasalutował.
Byłam bardzo zdziwiona, kiedy malec przysunął torbę w moim kierunku i
stanął tak blisko mnie, że prawie zetknęliśmy się ramionami.
- Jesteś moim ochroniarzem? - spytałam Uśmiechnął się do mnie i
powiedział:
- Witam w Kairze. Miło pani przyjechać tu.
- Dziękuję.
' Ukłonił się sztywno.
- Wszystkiego najlepszego.
- Tobie również.
Nie czekaliśmy długo, bo za chwilę wrócił Ahmed w to-warzystwie
obszarpanego Araba w długiej szacie. Ahmed Wręczył chłopcu jeszcze jedną
monetę i odesłał go skinie-nieni ręki, a potem dał bilety bagażowemu.
Kłaniając mi s^ w pas i mrucząc coś niezrozumiałego, tragarz wziął ,Orby
i ruszył zwinnie w tłum. Ahmed ujął mnie za rękę 1 Poszliśmy za
bagażowym.
doszliśmy do pociągu i najwyraźniej stanęliśmy już ^^ właściwym wagonem,
bo Arab wszedł do środka.
173
Barbara Wood
Kiedy odnaleźliśmy nasze miejsca, tragarz wniósł bagaże do przedziału,
strzepnął kurz z siedzeń, poprawił poduszki i kilkakrotnie pozdrowił nas
po arabsku. Ahmed dał mu kilka monet i bagażowy wyszedł.
- Mogliśmy to zrobić sami i zaoszczędzić pieniądze. Spojrzał na mnie
dziwnie. *
- Nasz kraj jest bardzo biedny, panno Harris, i na pewno prymitywny,
szczególnie w porównaniu z Amery-ką. Wielu Egipcjan potrzebuje pracy.
Kiedy jej nie ma, staramy się ją jakoś stworzyć. Ten człowiek ma do wy-
karmienia gromadkę dzieci i ciężko pracuje na te parę groszy. Tylko
niewielu z nas ma szczęście, tak jak na przykład ja, i dlatego właśnie
musimy pomagać innym. Tak każe
Allach.
- No cóż... - Czułam się niewyraźnie po tym kazaniu, więc skupiłam całą
uwagę na przedziale. Był nieprzyzwoicie mały, ale na szczęście czysty i
choć za to byłam wdzięczna losowi. W przedziale znajdowała się szafka,
umywalka i kuszetki. Pozostałe dwa metry kwadratowe były wolne. W sumie
było tu raczej przytulnie.
- Podoba się pani?
- Bardzo. Będę spała jak zabita.
Siedzieliśmy na swoich miejscach, a Ahmed zamknął drzwi. Kiedy odciął nas
w ten sposób od panującego na zewnątrz hałasu, łatwiej mu było mówić.
- Mam miejsce w przedziale obok, ale zostanę z panią, dopóki pociąg nie
wyjedzie z Kairu i konduktor nie sprawdzi biletów. Może nie znać
angielskiego. Potem zostawię panią i zamknie się pani tutaj od środka.
Czy to jasne?
- Tak jest, sir.
- Jeśli będę pani potrzebny, proszę zapukać w ścianę, usłyszę panią. -
Zastukał w ścianę przy moim łóżku. -Przyjdę natychmiast.
- Dobrze.
- W Luksorze pójdziemy do hotelu. Nie wiem jesZ cze którego. W New
Winter Pałace pewnie nie ł dzie miejsc, ale powinniśmy coś znaleźć w
hotelu Luks°
174
Psy i szakale
albo w Winter Pałace. Nie miałem już czasu do nich zatelefonować, ale oba
te hotele są bardzo przyjemne.
- Mnie będzie dobrze gdziekolwiek. Uśmiechnął się grzecznie i spojrzał
na mnie z ukosa.
- Nie sądzę, panno Harris. Na pewno uważa pani, że Egipt jest wstrętny.
Amerykanom może się tak wydawać. Nie znam kraju, z którego pani pochodzi,
ale z pewnością jest bogaty i czysty.
Już miałam się z nim zgodzić, kiedy zrozumiałam, że ironizuje.
Powiedziałam więc:
- Będę z panem szczera. Dopóki moja siostra nie zatelefonowała do mnie z
Rzymu, nigdy nie wyjeżdżałam ze Stanów. Rzym zadziwił mnie, a tu
przeżyłam szok, bo byłam na to wszystko nie przygotowana. Pocztówki są
jednak bardzo jednostronnym źródłem informacji. Nie może pan winić mnie o
to, że jestem wstrząśnięta.
- O nic pani nie winie.
- Ależ tak, wini pan! Jeśli ktoś z nas jest tu obrażony i wyniosły, to
właśnie pan, bo myślę, że wstydzi się pan Egiptu i próbuje pan udawać
kogoś, kim pan nie jest. Traktuje pan tych biednych żebraków, jak gorszy
gatunek ludzi i jest pan zadowolony, kiedy może im pan rzucić te parę
monet. Udaje pan, że jest od nich lepszy. Proszę nie oskarżać mnie o
własne grzechy, panie Rasheed.
Patrzył na mnie w głębokim milczeniu. Z zewnątrz docierały do mnie jakieś
okrzyki. To był istny cyrk. A ja siedziałam w przedziale w towarzystwie
mężczyzny, którego prawie nie znałam i od którego zależał mój los. Wtedy
Pomyślałam: co ja tu właściwie robię?
- Być może ma pani rację, panno Harris. Nie będę się z Panią spierał -
powiedział Rasheed.
Popatrzyłam na niego jeszcze raz, na jego opalizujące °czy i ciemną
skórę. Gdyby nosił białą szatę przepasaną karnym sznurem, wyglądałby jak
jakiś tajemniczy i ro-^ntyczny szejk. Ale on nazywał się Ahmed Rasheed i
był pędnikiem państwowym, wykonującym zadania specjal-ne dla rządu.
175
Barbara Wood
- Przepraszam. Jestem zdenerwowana. - Na kolanach miałam paczkę od
Asmahan. - Proszę posłuchać. Proponuję zakopać topór.
- Słucham?!
- Nieważne. Zjedzmy coś. - Odwiązałam sznurek i już miałam
podrzeć papier, kiedy mnie powstrzymał.
- Papier to cenna rzecz, panno Harris.
- Tak, z pewnością. Zaraz, co my tu mamy...
- Bortuahn. - Wyciągnął do mnie pomarańczę. - Bor-tuahn sukaree. A to
jest torta. A chleb to aysh baladi.
Roześmiałam się.
- A ja jestem głodna.
Zawtórował mi i zabraliśmy się z apetytem do jedzenia.
Kiedy pociąg ruszył, odsunęłam zasłonę i wyglądałam przez okno, choć
trudno było cokolwiek dojrzeć - było ciemno. Widziałam tylko własną twarz
i wpatrzone we mnie oczy Ahmeda.
Wkrótce zjawił się konduktor. Był młodym mężczyzną, ubranym w spodnie i
sweter. Obejrzał nasze bilety, podstemplował je, przedarł, podpisał,
przedziurkował, przeciął i oddał nam z powrotem. Porozmawiał przez chwilę
z Ahmedem po arabsku, po czym wyszedł.
- Czy musi już pan iść do przedziału?
- Jeszcze nie. Ten konduktor sprawdził tylko bilety na przejazd. Zaraz
przyjdzie następny sprawdzić miejscówki.
- Jeśli nie ma pracy... Uśmiechnął się.
- Widzę, że pani rozumie.
Drugi konduktor sumiennie wykonał swoje obowiązki, pogawędził chwilę z
Ahmedem i wyszedł z przedziału. Wtedy Rasheed udzielił mi instrukcji.
- Teraz już pójdę, panno Harris. Proszę, żeby dokładni zamknęła pani
drzwi. I proszę nie zapomnieć o Postukał znowu w ścianę. - Niech pani
koniecznie
jeśli będę pani potrzebny.
- Na pewno nie zapomnę. I bardzo panu dziękuję. kran.
176
Psy i szakale
- Affuan, panno Harris. Tebash ollah kheir.
- Dobranoc.
Zamknęłam za nim drzwi, zwinęłam się na siedzeniu i otuliłam kocem. Byłam
zmęczona i przestraszona, ale zadowolona, że wreszcie mogę zebrać myśli.
Oczywiście skoncentrowałam je na Adeli.
Co zastanę, gdy już wreszcie dotrę do celu? To był mój największy
problem. Nie miałam pojęcia, co się dzieję z moją siostrą. Nie
wiedziałam, co robiła od momentu, gdy zatelefonowała do mnie z Rzymu, do
teraz, czyli do czasu, kiedy najprawdopodobniej znalazła się gdzieś na
egipskiej pustyni. Może została porwana? Może pracuje dla jakiegoś gangu?
A może po prostu podróżuje samotnie po Egipcie?
Miałam najróżniejsze wizje. Najpierw wyobrażałam sobie, że siedzi
uwięziona, związana sznurami i zakneblowana w jakimś namiocie. Potem
widziałam ją w Luksorze -była wolna, bawiła się świetnie, robiła zakupy i
nie miała zielonego pojęcia o żadnych ciemnych sprawkach.
Istniała jednak ta fotografia. Tak, Adela niewątpliwie była na tym
zdjęciu, ale ponieważ jego jakość pozostawiała wiele do życzenia, nie
wiedziałam, gdzie dokładnie jest i co właściwie robi. Stała w grupie
tubylców w galałńach i podparłszy się pod boki, ze zdziwionym wyrazem
twarzy i wpatrywała się w jakiś punkt poza kadrem. Miała na sobie spodnie
khaki, bluzkę i wysokie czarne buty. Włosy upięła nieporządnie na czubku
głowy.
Nie wyglądała tu wprawdzie tak, jak zwykle, ale to jeszcze o niczym nie
świadczyło, bo Adela zrobiłaby wszystko dla kawału. Jeśli to rzeczywiście
był tylko kawał. A może wszystko zaczęło się od żartu, a potem wymknęło
się spod kontroli?
Rozłożyłam siedzenie i wgramoliłam się do łóżka, nie Sejmując ubrania.
Został mi tylko jeden czysty komplet. ** Luksorze będę musiała zrobić
pranie.
Leżałam w ciemnościach, wsłuchując się w turkot pocią-^' i kołysałam się
zgodnie z jego jednostajnym rytmem.
177
Barbara Wood
33333K5S I
wStż mu Wtedy juz mu
w dalszym
l
rozgo- sobie, ze mg-
Atanedo.1. Nie miałam innego «J*oru
wszystko wcisż byłam ciekawa, kto to jest.
Rozdział dwunasty
X ej nocy budziłam się kilkakrotnie i wyglądałam przez okno, ale prawie
nic nie widziałam. Pociąg stukał o szyny i kołysał się rytmicznie, a za
oknami migały zamazane obrazy. Miałam kłopoty z zaśnięciem, a gdy już
udawało mi się zdrzemnąć, dręczyły mnie dziwaczne sny. Kiedy tylko za
rzeką błysnęły pierwsze promienie słońca, wstałam i zaczęłam się
przygotowywać do powitania nadchodzącego dnia.
Włożyłam spodnie i bluzkę, później odkryłam, jak działa umywalka,
zdołałam się jakoś umyć i doprowadzić twarz do porządku. Biorąc pod uwagę
okoliczności, wcale nie wyglądałam tak tragicznie.
Na końcu wagonu znajdowała się toaleta, więc zdecydowałam się tam pójść,
co wymagało nie lada sprytu i odwagi. Wróciłam do przedziału i paląc
papierosa, czekałam, aż wzejdzie słońce. Podciągnęłam kolana pod brodę i
zjadłam kilka korzennych ciastek od Asmahan. Tymczasem za szybą zaczynały
się formować dziwne i fascynujące obrazy. Jeszcze nigdy nie oglądałam
takiego krajobrazu, a każdy następny promień ujawniał jakiś niewidoczny
dotąd szczegół. Gdy wczesnojesienne słońce zaświeciło jaśniej, zobaczy-
!&m, jak przed moimi oczami wyłania się budząca grozę .l zapierająca dech
dolina Nilu.
Pociąg zmierzał na południe zachodnim brzegiem rzeki * jechał z
prędkością siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. O piątej trzydzieści
słońce wzeszło już na dobre. Otrzymaliśmy się na krótko na zdewastowanej
stacji Gri-§a> a potem znowu ruszyliśmy naprzód. Było już zupełnie
179
Barbara Wood
jasno, więc wyglądałam przez okno i podziwiałam wszystko, co udało mi się
zobaczyć.
A widziałam krowy, pastwiska i farmy. Wszędzie było tak zielono i świeżo,
że sam ten widok dodał mi animuszu. Woły i wielbłądy z wystającymi
żebrami obracały ogromne koła wodne, dzięki którym Nil spływał na
pastwiska i je nawadniał. Wychudzone psy buszowały po polach. Spaleni
przez słońce wieśniacy w białych galałńach byli już na nogach i pracowali
w chłodzie poranka. Wyobrażałam sobie, że później, gdy robi się gorąco,
życie zamiera i wszyscy udają
się na sjestę.
Mijaliśmy budynki z suszonej na słońcu cegły, w których widniały duże
otwory, służące zarówno za okna, jak i drzwi. Były brudne, krzywe i stały
jeden przy drugim na brzegu pastwisk. Miasta i wioski, jeśli można je tak
określić, składały się po prostu z glinianych i ceglanych domów,
zamieszkanych przez żylastych wieśniaków i ich zakwefione żony z
ogromnymi ciężarami na głowach.
Za oknem migały bezkresne pola trzciny cukrowej. Pomyślałam, że jest tu
pewnie więcej trzciny cukrowej niż na Hawajach. Ta słodka roślina
rozciągała się całymi kilometrami ku uciesze narodu, który pił tak mocno
słodzoną herbatę i jadł ociekające słodyczą ciastka. Palmy daktylowe
rosły całymi rzędami, jeden za drugim; mijaliśmy też pola bawełny i
pszenicy. Kwadraty pól poprzecinane były zakurzonymi drogami, które
tworzyły naturalną granicę między obszarami uprawianymi przez
poszczególnych rolników.
Gdy pociąg przetaczał się przez miasta, całe hordy wyrostków i dzieci
biegły wzdłuż torów, machały rękaw1 i krzyczały coś na powitanie. Starsze
dzieci miały na sobi* długie koszule, a małe - nic. Wszystkie natomiast
by# czarne brudne i uśmiechnięte. Psy odpowiadały szczekaniem na gwizd
lokomotywy. To był zupełnie inny EgiP*" w niczym nie przypominał Kairu -
i zaczęłam się zastana wiać, jak będzie wyglądał Luksor.
W rytmiczny stukot pociągu wkradł się nagle jakiś ob
180
Psy i szakale
dźwięk, więc odwróciłam głowę od okna, żeby stwierdzić, że ktoś właśnie
puka do drzwi. Nasłuchiwałam chwilę, zanim zapytałam:
- Kto tam?
- Ahmed Rasheed. Obudziłem panią?
- Ależ nie. - Szybko otworzyłam drzwi i zobaczyłam jego uśmiechniętą
twarz. - Sobah el-kheir - powiedziałam na powitanie.
- Sabah el-kheir, panno Harris. Dobrze pani spała?
- A jak pan myśli?
- Wybieram się na herbatę. Pójdzie pani ze mną?
- Tu jest wagon restauracyjny? Fantastycznie! Już biorę torebkę.
Igrając ze śmiercią, przepchnęliśmy się z trudnością przez trzy wagony i
wylądowaliśmy w przedziale restauracyjnym, który o tej porze był zupełnie
pusty, ale na stolikach leżały już świeże obrusy, a w powietrzu unosił
się aromatyczny zapach kawy. Zajęliśmy miejsce po lewej stronie, tak żeby
widzieć Nil; ja siedziałam zgodnie z kierunkiem jazdy pociągu, Ahmed
naprzeciwko mnie. Zamówiliśmy herbatę i kawę u kelnera w białym kitlu i
wyglądaliśmy przez okno.
- Często pan podróżuje na tej trasie, panie Rasheed?
- Tak, ale nie pociągiem. Zawsze latam, bo tak jest szybciej. Często się
spieszę.
- Spojrzałam na swoje dłonie.
- Tego wymaga pańskie zajęcie?
- Tak, panno Harris. Obiecałem pani wyjaśnienia. Teraz Zmierzam
dotrzymać słowa. - Przerwał, bo pojawił się kelner.
- Shokran - powiedziałam.
- Affuan, affuan - powtórzył kilkakrotnie rozradowany
Ahmed uśmiechnął się.
- Nie są przyzwyczajeni do tego, żeby Amerykanin zwra-
* się do nich po arabsku. Na pewno sprawiła mu pani
181
Barbara Wood
- Miał pan zamiar coś mi powiedzieć, panie Rasheed -przypomniałam mu,
patrząc, jak wrzuca do herbaty cztery kostki cukru. Ja napełniłam swoją
filiżankę do połowy kawą i dolałam do niej gorącej śmietanki. W ten
sposób prawie mi smakowała.
- Tak, zrobię to. Najpierw* muszę pani zdradzić, kim jestem. Pracuję w
Ministerstwie Kultury i zajmuję się zabytkami.
- Jest pan archeologiem?
- Coś w tym rodzaju, choć na pewno nie taki rodzaj pracy miała pani na
myśli. Nie prowadzę wykopalisk. Ale znam się świetnie na sztuce
starożytnej. To konieczne ze względu na charakter mojej pracy.
- Pracuje pan w muzeum?
- Nie, nie. Panno Harris, proszę pozwolić mi dokończyć. Sądziła pani, że
jestem policjantem. Do pewnego stopnia miała pani rację, chociaż tak
naprawdę jestem detektywem. - Sięgnął do kieszeni płaszcza, wyjął z niej
mały skórzany portfel, otworzył go i pokazał mi odznakę oraz
identyfikator, na których było napisane coś po arab-sku.
- A jakiego rodzaju sprawami się pan zajmuje?
- Wytwarzaniem i nielegalną sprzedażą fałszywych dzieł sztuki.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
- Fałszywych dzieł sztuki! Mój szakal!
- Moja praca polega również na tym, że poszukuję osdb zajmujących się
nielegalnym wywozem autentycznych dzieł sztuki z Egiptu.
- W którym polu pańskich zainteresowań mieści się moja osoba?
- W drugim, panno Harris. Pani szakal jest autentyczni i liczy jakieś
trzy tysiące lat. Pqcljódzi najprawdopodobniej z czasów dwudziestej
dynastii.
- Widział go pan?
- Kiedy spała pani w moim mieszkaniu, po tym, zabrałem panią z hotelu
Shepheard's.
182
Psy i szakale
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęłam.
- Czy nazwisko Paul Jelks wydaje się pani znajome?
- Nie.
- To archeolog brytyjski, pracujący obecnie na pustyni niedaleko
Luksoru. Obserwujemy go już od jakiegoś czasu.
- To on właśnie jest przestępcą, którego pan szuka?
- Nie wiem. Z całą pewnością natomiast chcemy aresztować Arnolda
Rossitera. Polujemy na niego już od trzech lat, a jemu za każdym razem
udaje się wymknąć. Wywozi dzieła sztuki z Egiptu i ma na swoim koncie
niejedno morderstwo. Trzeba go powstrzymać.
- Sądzi pan, że on pracuje dla Paula...?
- Jelksa. Nie sądzę. Wszystko zaczęło się parę tygodni temu, kiedy
doszły mnie słuchy, że pewna młoda kobieta - pani siostra - chodzi do
antykwariatów w Khan-el Khalil i pyta o wartość pewnego szakala z kości
słoniowej. Nie chciała go sprzedawać, chciała jedynie znać cenę. To było
dziwne. Sprawiało to takie wrażenie, jakby chciała zachęcić
antykwariuszy, żeby kupili od niej coś innego. Szakal był tylko... jak to
się mówi?... przynętą. Oczywiście zainteresowaliśmy się natychmiast tą
sprawą, tym bardziej że według posiadanych przez nas danych, szakal był
prawdziwy. Bardzo mało jest teraz tak cennych przedmiotów. Pani siostra
nie chciała nikomu zdradzić, skąd go ma. Zasięgnąłem pewnych informacji i
pojechałem za pani siostrą do Rzymu, gdzie skontaktowała się z Johnem
Tread-wellem w hotelu Residence Pałace. Pokazała Treadwello-wi szakala i
konferowała z nim przez chwilę. Kiedy już ciałem zamiar z nią
porozmawiać, zniknęła. John Tread-well również. Po kilku dniach pani
przyjechała do Rzymu. Oczywiście byłem ciekaw, na czym polega pani rola w
tej sPrawie.
Kiwałam niemądrze głową.
- To tylko teoria, panno Harris, ale sądzę, że niedaleka 0(* Prawdy. Pani
siostra poznała w Luksorze Paula Jelksa, a teraz dla niego pracuje.
Arnold Rossiter poszukuje tego,
183
Barbara Wood co Paul Jelks usiłuje sprzedać. A pani jest między młotem
a kowadłem.
- Co w takim razie usiłuje sprzedać Jelks, jeśli nie
szakala?
- Uważamy - ściszył głos i się rozejrzał - a więc uważamy, że chodzi o
zawartość nowo odkrytego grobowca.
Mieszałam w zamyśleniu kawę, dopóki nie wystygła. Stukot pociągu wydawał
się teraz bardzo daleki. Nie zwracałam też uwagi na piękne zielenie i
żółcienie, które wciąż migały za oknem. Próbowałam sobie przypomnieć, co
czytałam na temat egipskich grobowców.
Patrzyłam ze zdziwieniem na Ahmeda Rasheeda.
- Nie słyszałam ostatnio o takim odkryciu.
- Ależ o to właśnie chodzi, nie rozumie pani? To tajemnica. Nikt o tym
nie wie. Nawet ja nie jestem pewien, czy
mam rację.
- To znaczy, że mogli odkryć grobowiec i nikomu tego
nie zdradzić?
- Tak się nam wydaje.
- Ale dlaczego zachowali to w tajemnicy?
- Prawdopodobnie dlatego, że jeśli ten, kto go odkrył, sprzeda zawartość
Arnoldowi Rossiterowi, wyjedzie stąd o wiele bogatszy niż był, gdy tu
przyjechał.
- Przecież Paul Jelks mógł sprzedać wszystko sam. Do czego mu jest
potrzebny Rossiter?
- Ponieważ wszystko, co zostaje znalezione na egipskiej pustyni, należy
do narodu egipskiego. W przeszłości wywożono masowo dzieła sztuki do
różnych muzeów na całym świecie, a w naszym kraju nie zostawało prawie
nic. Ale powstały nowe prawa i ludzie tacy jak ja pilnują, żeby były one
przestrzegane. Nie chcemy, żeby nasz majątek narodo wy przenosił się w
tajemniczy sposób do obcych krajów Chcemy zachować go dla naszego narodu.
Kiedy ktoś znaj duje grobowiec, badania muszą być prowadzone pod koi
trolą rządu egipskiego. Specjalne służby zajmujące s dziełami sztuki
starożytnej decydują, co może zostać ^'
184
Psy i szakale
wiezione z kraju. Nie muszę chyba dodawać, że nie brak pozbawionych
skrupułów ludzi, którzy nie przestrzegają naszych praw i usiłują wykraść
nam nasze dziedzictwo narodowe, ponieważ zarabiają na tym masę pieniędzy.
- A więc sądzi pan, że Paul Jelks znalazł coś takiego jak grobowiec
Tutanchamona i próbuje przemycić znalezione
w nim skarby?
- Albo przynajmniej je sprzedać komuś takiemu jak Rossiter, kto wywiezie
potem wszystko z Egiptu.
- A co z Adelą? Na czym polega jej rola w tej sprawie? Ahmed Rasheed
wzruszył ramionami.
- Trudno mi powiedzieć. Nie wykluczam, że pani siostra nie wie, co się
dzieje. Może Jelks powiedział jej, że ma kolekcję antycznych przedmiotów
do sprzedania, i dlatego panna Adela zgodziła się podjąć wyceny szakala.
Nie wiem.
- Potem z jakiegoś powodu nawiązała kontakt z Johnem Treadwellem,
zatelefonowała do mnie, wysłała mi szakala
I i zniknęła. - Upiłam łyk kawy. Była paskudna.
- To jest tylko teoria, panno Harris. Nie mamy na razie żadnych innych
wskazówek.
- Cóż, a może Adela wcale nie zna tego Jelksa. Może znalazła szakala,
albo kupiła go w Luksorze.
- To po co w takim razie przyjechała do Rzymu na ¦ spotkanie z
Treadwellem?
- A o co właściwie chodzi Rossiterowi? Dlaczego po prostu nie dobił z
nią targu w Rzymie i nie przyjechał po resztę? Co się stało?
- Nie wiemy. Prawdopodobnie panna Adela pokazała szakala Johnowi
Treadwellowi na dowód, że w grobowcu test wiele takich przedmiotów, potem
zniknęła, ale nie wiemy dlaczego. Kiedy pojawiła się pani w Rzymie z sza-
Uśmiechnęłam się słabo.
- Wiem, co musiał pan sobie myśleć, panie Rasheed. ^zykro mi bardzo, że
tak się w stosunku do pana zachowywani. Szkoda tylko, że mi pan wcześniej
nic nie powielał.
185
Barbara Wood
- A jakżebym mógł? Najpierw, w Rzymie, nie ufałem pani. Nie byłem
pewien, czy rzeczywiście jest pani siostrą Adeli Harris. Równie dobrze
mogła pani pracować dla Rossitera. Myślałem, że to kamuflaż, bo przecież
podróżowała pani w towarzystwie Treadwella. Ale po tym, jak go
zamordowano i zabrałem panią do siebie, zacząłem pani wierzyć. A teraz
jestem pewien, że mówi pani prawdę.
- Dziękuję. - Westchnęłam ciężko i się rozejrzałam. Kilku innych
pasażerów weszło do wagonu restauracyjnego i gawędziło ze sobą beztrosko.
Pociąg zatrzymał się na chwilę na stacji o nazwie Dendera. Mój zegarek
wskazywał siódmą.
- Od czego zaczniemy w Luksorze?
- Najpierw musimy pójść do hotelu. Potem spotykam się z ludźmi, którzy
tam dla mnie pracują. Zobaczymy, czy udało im się znaleźć pani siostrę.
Jeśli nie, poszukamy jej na bazarach.
- Zaczynam się denerwować. Na pewno Rossiter już też tam jest. - Znowu
potrząsnęłam głową. Jakże daleko znajdował się ten jadący z turkotem w
górę Nilu pociąg od szpitala w Santa Monica. - Czy może mi pan coś
powiedzieć? Dlaczego oni szukali i szakala, i mnie? Dlaczego przeszukali
mój pokój?
- Prawdopodobnie sądzili, że dzięki szakalowi zorientują się, gdzie
położony jest grobowiec. Na niektórych cennych przedmiotach widać wpływ
pewnych uwarunkowań klimatycznych i w ten sposób można ustalić, skąd
pochodzą. Albo też sposób, w jaki szakal został wykonany, pozwoliłby im
określić dynastię, z jakiej pochodzi, co też pomogłoby ustalić położenie
grobowca. Każda dynastia grzebała zmarłych w innym miejscu. Oni szukają
grobowca, panno Harris, a nie pani czy pani siostry. Śledzą panią, bo
chcą znaleźć pani siostrę i mają nadzieję, że ona z kolei zaprowadzi ich
do grobowca.
- Pan również ma taką nadzieję.
- Tak.
186
Psy i szakale
- A co będzie jak już znajdą grobowiec?
- Nie będzie im pani potrzebna.
- A jeżeli zawiadomię władze?
- Jeśli będzie pani jeszcze żyła...
Jego słowa specjalnie mnie nie zaskoczyły. Już dawno doszłam do tych
samych wniosków. Gdyby Arnoldowi Ros-siterowi udało się odnaleźć grób bez
mojej pomocy, mógłby skutecznie usunąć mnie z drogi, żeby nie dopuścić do
mojej interwencji u władz.
- Dlaczego zabili Johna Treadwella?
Znowu wzruszył ramionami. Najbardziej denerwowało mnie to, że mieliśmy
tak mało konkretnych informacji, a tak wiele wątpliwości.
Już był najwyższy czas, żeby je rozwiać.
(jrdy pociąg dojeżdżał do Luksoru, nie odchodziłam prawie od okna. Ahmed
był w swoim przedziale i przygotowywał się do wyjścia, więc pogrążyłam
się w rozmyślaniach. Wierzyłam we wszystko, co mi powiedział, nawet w te
najbardziej nieprawdopodobne fakty. Ufałam mu całkowicie i oddałam się
pod jego opiekę. Musiał znaleźć Adelę i musiał trzymać nas z dala od
Rossitera. W końcu na tym polegała jego praca.
Pociąg znowu zwolnił. Przed nami widniał połamany znak z napisem "Kus" po
angielsku i po arabsku. Z mojego okna nie widziałam budynku stacji
zbudowanego z glinianej cegły, ale jałową pustynię i spalony słońcem
krajobraz. Teraz, kiedy już minęliśmy Denderę, jechaliśmy wzdłuż prawego
brzegu Nilu. Luksor leżał na wschodnim brzegu i był już bardzo niedaleko.
Nie odrywałam wzroku od krajobrazu za oknem. Ze swego miejsca widziałam
tylko pomarańczową, bezkresną pustynie. Wiedziałam, że z drugiej strony
pociągu można zobaczyć zielone pola i żyzne tereny uprawne. Ale tutaj
roztaczała się przede mną egipska pustynia, na której Mieszkały
skorpiony, kobry, sępy i dzikie szakale. Z twar-^ego piachu wystawał
czasem jakiś przypadkowy, brązo-
187
Barbara Wood
wy chwast. Paru kaktusom udało się przetrwać potwor-ny upał i suszę. W
głowie kłębiły mi się najróżniejsze myśli.
Nagle wytężyłam wzrok. Kiedy tak rozmyślałam, podświadomie koncentrowałam
spojrzenie na pewnych elementach krajobrazu i minęło trochę czasu, zanim
zrozumiałam, co właściwie widzę.
Wzdłuż torów leżały wysychające szkielety dużych zwierząt. Wszystkie były
nienaruszone i przewrócone na bok, a ich ogromne wyschnięte klatki
piersiowe z wystającymi żebrami przypominały ogrodzenia z kutego żelaza.
Kiedy wreszcie zrozumiałam, co to jest, wyprostowałam się na siedzeniu, a
potem przeniosłam wzrok na inne elementy krajobrazu, których nie
zauważyłam przedtem. Jednym z nich była zagłodzona krowa, która stała
wśród kości swoich przodków i wolno poruszała ogonem. Zwiesiła nisko
głowę i oddychała ciężko. Nie opodal leżał na boku martwy byk z kopytami
do góry. Naprzeciwko spoczywały rozkładające się zwłoki innej krowy,
która padła zapewne już parę dni temu; padlinę obsiadły muchy. Wśród
szkieletów zauważyłam jeszcze więcej zwierzęcych zwłok. Niektóre już
całkowicie uległy rozkładowi, niektóre jeszcze prawie nie zmieniły
wyglądu. Wtedy z boku nadszedł inny wychudzony byk i stanął nieruchomo
wśród trupów.
Siedziałam teraz prosto i poczułam nagłe szarpnięcie, bo pociąg
przyspieszył. Odwróciłam głowę, żeby nie odrywać wzroku od tego
zwierzęcego cmentarza. Patrzyłam tak dalej, dopóki nie odjechaliśmy i
cały ten teren nie zniknął nam z oczu. Oparłam się o siedzenie i wbiłam
przerażony wzrok w ścianę. Na peryferiach małej wioski Kus w Górnym
Egipcie był cmentarz, na który przychodziły zwierzęta, gdy czuły
zbliżającą się śmierć.
Ahmed Rasheed chyba stał w drzwiach przez dłuższą chwilę, zanim go
zauważyłam. Kiedy dostrzegłam jego obecność, powiedziałam coś w rodzaju:
„Nie wierzę własnym oczom", bo uśmiechnął się tajemniczo i odparł:
- Nie widziała pani jeszcze Doliny Królów.
188
Psy i szakale
New Winter Pałace wyglądał jak każdy nowoczesny łiotel w Stanach, choć
widok, jaki roztaczał się z balkonu, był zupełnie wyjątkowy, jedyny na
świecie. Mieliśmy szczęście, bo kiedy przybyliśmy na miejsce, udało nam
się dostać dwa pokoje. Podejrzewałam, że Ahmed musiał użyć w tym celu
swych wpływów. Zostawiłam paszport w recepcji i pojechałam windą na górę
w towarzystwie Rasheeda i portiera w kolorowym stroju. Portier uśmiechał
się, kiwał głową, kłaniał się bez końca i powtarzał: „Henry Kissin-ger".
Szczęście w dalszym ciągu nas nie opuszczało. Okazało się, że zajmujemy
sąsiednie pokoje, a więc Ahmed Ra-sheed zndw mieszkał koło mnie i mdgł
usłyszeć każde moje puknięcie w ścianę. Pokój spodobał mi się od
pierwszej chwili. Był jasny, przestronny i miał śliczną nową łazienkę, w
której wisiały ręczniki z napisem: „Upper Egypt Hotels Co". I ten widok,
ten widok! Dosłownie zapierał mi dech. Ponieważ mieszkaliśmy dość wysoko,
z okien widać było jaskrawoniebieski Nil, a po prawej doskonale zachowaną
świątynię. Po lewej znajdował się brązowy Winter Pałace, hotel modny w
przeszłości. Teraz mieszkali tam ci, dla których zabrakło miejsca w New
Winter. Za nami, aż po pustynię, rozpościerał się Luksor. Miasto ciągnęło
się w górę i w dół rzeki przez parę mil, ale w przeciwieństwie do innych
miast, położone było tylko po jednej stronie rzeki, bo zgodnie ze
starożytnym zwyczajem, na Nilu w dalszym ciągu nie ma mostów. Po jednej
stronie mieszkają żywi, a na drugą wysyłają swoich zmarłych. Na zachodnim
brzegu rzeki można zobaczyć jedne z najbardziej interesujących zabytków
na świecie.
Stojąc na balkonie w towarzystwie Ahmeda Rasheeda, czułam się jak
człowiek, który się właśnie obudził z długiego snu. Przez dłuższy czas
nie mogłam wydobyć z siebie $osu, patrzyłam tylko na zielone palmy i
porośnięte soczystą roślinnością brzegi rzeki, wsłuchując się w stukot
powozów konnych na dole. Ruch uliczny nie zakłócał nam sPokoju. Ludzie
poruszali się pieszo, na koniach albo °słach. Bezpośrednio pod nami
znajdował się przepiękny
189
Barbara Wood
ogród hotelowy, za nim asfaltowa droga i wreszcie Nil. Po rzece pływały
łodzie z trójkątnymi żaglami rysującymi się na tle porannego słońca. Przy
brzegu przycumowany był duży statek, który zabierał turystów mających
czas i pieniądze na wycieczki z Kairu do Asuanu. Cumowały tam również dwa
promy, gotowe zawieźć chętnych do Doliny Królów.
Wszędzie, gdziekolwiek spojrzałam, w górę czy w dół, piękne widoki
cieszyły moje oczy. Owiewał nas chłodny wietrzyk, Ahmed Rasheed opowiadał
o Luksorze i okolicach i na chwilę udało mi się zapomnieć o trudnym
zadaniu, jakie mieliśmy do wykonania.
Ale Ahmed nie zapomniał:
- Po tej stronie Nilu znajdują się najbardziej interesujące miejsca w
Egipcie: Świątynia Hatshepsuta, Koloseum Memnona, Dolina Królowych i
Dolina Królów.
- Czy właśnie tam jest Paul Jelks?
- Przynajmniej być powinien. Takie dostał zezwolenie. Tak czy inaczej,
na pewno znajdziemy tam jego obozowisko.
- I Adelę?
- Mam nadzieję.
- I ten przeklęty grobowiec? Skinął głową.
- Dlaczego pan nie przyjechał tu wcześniej?
- Miałem taki zamiar, ale wtedy pojawiła się pani. Najpierw pojechałem
za pani siostrą do Rzymu i chciałem tam z nią porozmawiać. Kiedy ją
zgubiłem, robiłem właśnie plany co do dalszych poszukiwań, ale akurat
wtedy pani przyjechała do Rzymu i byłem pewien, że zaprowadzi mnie pani
do siostry. Stało się jednak inaczej i znalazłem J3 dzięki moim agentom w
Luksorze.
- Ale przedtem obserwował pan mnie?
- Tak, przyznaję, że tak.
- Czy poznał pan osobiście Paula Jelksa?
- Nie, ale moje służby mają jego fotografie i kopie listom
uwierzytelniających, które składał wraz z podaniem o L° dę na prowadzenie
prac. Widziałem je na własne oczy
190
Psy i szakale
- Jeśli prowadził wykopaliska mając oficjalne zezwolenie, jak mógł
przypuszczać, że uda mu się zachować swoje odkrycia w tajemnicy.
- On nie otrzymał zgody na prowadzenie wykopalisk. Zgoda obejmowała
wyłącznie fotografowanie już odkrytych grobowców. Niektóre z nich nie
zostały jeszcze rzetelnie zdokumentowane, a malowidła ścienne mogą łatwo
ulec zniszczeniu, ponieważ na tym terenie panuje bardzo kapryśna pogoda.
- Jak mógł tam kopać bez pańskiej wiedzy?
- To duża pustynia. Nie możemy być wszędzie równocześnie. Nie mógł kopać
w samej dolinie, ale gdzie indziej... z całą pewnością tak.
Zerknęłam na wspaniałą świątynię i wyobraziłam sobie, ile pracy
kosztowało jej odkrycie i odrestaurowanie. Potem pomyślałam o Paulu
Jelksie, egiptologu brytyjskim, i mojej siostrze Adeli, dokopujących się
grobowca gdzieś na dalekiej pustyni.
- Żałuję, że nie przyjechałam tu wcześniej. W celach turystycznych.
Byłabym zachwycona.
- Mam nadzieję, że teraz też będzie się tu pani podobało. Niestety,
sytuacja polityczna odstrasza zwiedzających. Nasze wojny przerażają
turystów. Od sześćdziesiątego siódmego roku przyjeżdża ich do nas coraz
mniej. A potem jeszcze ta wojna ramadanowa.
- Wojna ramadanowa?
- Tak, w październiku.
- Ma pan na myśli wojnę o Yom Kippur?
- Tak ją nazywacie? - Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. Uśmiechnął się.
- Rozumiem.
- Zawsze mi się wydawało, że Amerykanie nie są tu specjalnie mile
widziani, ale nie doświadczyłam tego osobiście. ^ Kairze wszyscy odnosili
się do mnie bardzo przyjaźnie, a szczególnie gdy się dowiadywali, że
jestem Amerykanką.
- Niektórzy zazdroszczą wam potęgi i pieniędzy. Ale *u<izie są wszędzie
tacy sami. - Zaśmiał się beztrosko. -Jest N dzień, nie rozmawiajmy
o takich poważnych spra-
191
Barbara Wood
wach. Poza tym muszę zabrać się do pracy. Przede wszystkim powinienem
porozmawiać ze swoimi ludźmi. Może pani chce odpocząć? Na pewno nie
wyspała się pani w pociągu, jeśli w ogóle pani spała. Wiem, że bardzo
pani zależy na odnalezieniu siostry. Mnie też. Chciałbym więc, żeby
została pani w pokoju, kiedy wyjdę do miasta.
- No dobrze - zgodziłam się niechętnie
- Wrócę po rozmowie z moimi ludźmi. Zjemy lunch i omówimy mój plan.
*
- W porządku - powiedziałam bez entuzjazmu. - Ale dlaczego nie mogę
szukać siostry już teraz. Przecież ona na dobrą sprawę może nawet
siedzieć tu na dole, w holu.
- Bo to niebezpieczne. Pani nie uda się znaleźć siostry, za to Rossiter
znajdzie panią. A wtedy będę musiał szukać was obu.
- Rozumiem. Oczywiście. Zrobię, jak pan każe.
- Tak naprawdę będzie najlepiej. Nie wolno nam teraz popsuć wszystkiego
pośpiechem.
Zanim wrócił, zdążyłam umyć włosy i wziąć prysznic. Było południe i
robiło się coraz bardziej gorąco, więc zasunęłam zasłony, żeby ochronić
się przed upałem. Ah-med zastukał mocno do drzwi i wpuściłam go do
środka.
- No i co?
- Obawiam się, że jest nie najlepiej. - Usiadł na krześle, a ja
naprzeciwko niego na łóżku.
- Co pan chce przez to powiedzieć? Czego się pan dowiedział?
- To zdjęcie zostało zrobione trzy dni temu. Od tamtej pory oni już nie
widzieli pani siostry.
- Nie pojechali do obozowiska?
- Nie, powiedziałem im, żeby tego nie robili. Muszę rozmawiać z Jelksem
osobiście. Znam wszystkie fakty. Moi ludzie mogliby popełnić błąd i
zgubić nas wszystkich. Wykonali tylko instrukcje: sfotografowali pani
siostrę w g*V pie ludzi, ale nie zostali zauważeni. Potem zgubili jej
ślad i od tego czasu nikt jej nie widział.
192
Psy i szakale
- Przynajmniej ma pan nadzieję, że nikt nie zauważył pańskich ludzi.
- Tak, to prawda.
- W takim razie moja siostra jest w obozie - upierałam sie.
- Chciałbym, żeby tak było.
Posmutniałam. Ahmed podniósł na mnie wzrok i nie byłam zachwycona wyrazem
jego oczu.
- Nie chcę pani robić płonnych nadziei, panno Harris.
- Co pan przez to rozumie?
- To, że Arnold Rossiter mógł nas wyprzedzić.
- W takim razie musimy tam zaraz jechać. Natychmiast!
- Nie byłoby to mądre posunięcie. Najlepiej będzie wyruszyć rano. Proszę
mi wierzyć, znam się na tym.
- Czy pańscy agenci dowiedzieli się czegoś o Jelksie?
- Tylko tyle, że pracuje w Dolinie Królów, ale nie robi tak szybkich
postępów, jak się spodziewano. Poza tym jeszcze słyszeli, że pewna młoda
Amerykanka przyjeżdża raz w tygodniu do miasta po zakupy. Czasem
zatrzymuje się na noc w tym hotelu.
- Adela. A więc jednak dla niego pracuje. Pewnie wróciła do obozu.
- Mam nadzieję.
- Ja również.
Milczeliśmy chwilę, a potem Rasheed powiedział:
- Jestem głodny, panno Harris. Czy pójdzie pani ze mną na dół do
restauracji?
- Nie mam apetytu - westchnęłam - ale dotrzymam Panu towarzystwa.
Restauracja była całkiem spora i siedziało w niej już ^ielu turystów.
Znaleźliśmy mały stolik przy ścianie; obsługiwało nas kilku kelnerów.
Mimo że panowała tam miła ataiosfera i serwowano pyszne dania, zdołałam
wypić tylko ^iżankę herbaty.
¦Kiedy Ahmed skończył jeść i siedzieliśmy spokojnie zy herbacie,
powiedziałam cicho:
193
Barbara Wood
- Jakiż to plan chciał pan ze mną omówić?
- Ach, prawda. - Poprawił się na krześle i rozejrzał, stauracja
opustoszała, a kilku pozostałych jeszcze gości siedziało dość daleko.
Kelnerzy również znajdowali poza zasięgiem słuchu. Rasheed pochylił się
więc nieco w moją stronę i zaczął: - Wszystko, co do tej pory pani
powiedziałem, panno Harris, to czysta teoria. Nie istnieją żadne fakty.
Ale często w tego typu pracy zdarza się tak, że mamy tylko teorie, a nie
dysponujemy żadnymi faktami, Moje całe dochodzenie opierało się na
pogłoskach, a kontynuowałem je na podstawie bardzo wątłych poszlak.
Pojechałem za młodą Amerykanką do Rzymu, ponieważ w jej posiadaniu
znajdował się cenny przedmiot niewiadomego pochodzenia. Potem ona
skontaktowała się - i to już jest tylko hipoteza - z agentem znanego
przemytnika dzieł sztuki. Tak samo jedynie teoretycznie możemy założyć,
że wszystko zaczęło się od Paula Jelksa. Być może jest niewinny, choć nie
mam żadnych innych podejrzanych. Wiemy, gdzie Jelks ma swoje obozowisko.
Gdybyśmy pojechali tam teraz, zrobili rewizję i zaczęli go przesłuchiwać,
prawdopodobnie nic byśmy nie osiągnęli. Obudzilibyśmy tylko jego czujność
i nigdy nie poznalibyśmy prawdy. Bo nawet jeśli to nie Jelks, prawdziwy
winowajca dowiedziałby się o naszej akcji i znalazł jakiś sposób, żeby
się nam wymknąć. Widzi pani, panno Harris, to bardzo delikatna sprawa, bo
mamy do czynienia z niezwykle sprytnymi ludźmi. Oni nie są głupi, więc my
też nie możemy sobie na to pozwolić.
- Więc co w takim razie zrobimy?
Rozejrzał się i nachylił do mnie jeszcze bardziej.
- Zanim pojadę do Jelksa, muszę mieć dowody. Jeśli istnieje jakiś
sposób, żebym mógł się upewnić, że to naprawdę on jest winien, nie będę
tracił czasu na podchody Jeśli to rzeczywiście on oferuje dzieła sztuki
na sprzedaż, mogę pojechać do jego obozu i skonfiskować wszystko, c°
posiada. A potem przesłuchiwać go dopóty, dopóki #ie wyjawi mi, gdzie
jest grobowiec.
- Jeżeli w ogóle jest jakiś grobowiec.
194
Psyiszakale
Ahmed skinął lekko głową.
- W jaki sposób chce pan zdobyć ten dowód?
- Może nie tyle dowód, panno Harris, co wskazówkę, Ictóra pozwoliłaby mi
się upewnić co do słuszności moich teorii. Ale będzie mi potrzebna pani
pomoc.
- Oczywiście, z przyjemnością panu pomogę.
- To jest niebezpieczne - dodał poważnie.
- No to co? Przecież już narażałam się na niebezpieczeństwo, prawda?
Uśmiechnął się i najwyraźniej odprężył.
- W takim razie dobrze. Oto mój plan. Moi ludzie byli u wszystkich
handlarzy dzieł sztuki w Luksorze, ale tylko paru z nich przyznało się do
tego, że widziało szakala u Amerykanki. To można różnie tłumaczyć. Choćby
tak, że lylko u nich była, ale szczerze mówiąc wątpię w to, bo
postąpiłaby zupełnie bezsensownie, nie idąc do wszystkich antykwariuszy.
Inny powód jest taki, że ci ludzie mogą się obawiać urzędników
państwowych, bo boją się o swoje licencje. Nie chcą być wplątani w żadne
nielegalne afery. Dlatego w czasie rozmów z przedstawicielami władz...
- Nabierają wody w usta?
- Tak. I nie chcą powiedzieć, czy widzieli tę Amerykankę z szakalem. A
może nawet niektórym z nich proponowano już kupno zawartości grobowca i
naprawdę się przestraszyli, kiedy moi ludzie zaczęli ich wypytywać. Jest
tu bardzo wiele niewiadomych, panno Harris.
- A więc jaki jest pański plan?
- Pomyślałem sobie, że gdyby ta sama Amerykanka wróciła do nich z
szakalem i udawała, że ma jeszcze coś do sprzedania, może udałoby się jej
rozwiązać im języki.
- Adela? Ale jak pan to chce zrobić?
- Nie, nie Adela. Mam na myśli panią.
Omawialiśmy to w kółko przez następną godzinę, aż Peszcie oboje byliśmy
usatysfakcjonowani. Ja się nie "ałam. Gdyby plan Ahmeda się powiódł,
znalazłabym sio-sfrę. A tylko to miało dla mnie znaczenie.
195
Barbara Wood
Miałam po prostu przejść się po antykwariatach, pomachać handlarzom
szakalem przed nosem i czekać, aż któryś z nich się z czymś zdradzi. Było
to ryzykowne przedsięwzięcie, ale chciałam spróbować.
- Nie możemy teraz do nich pójść, bo sklepy są pożarny-kane i będą
dopiero otwarte o czwartej. Tecaz jest druga. Może przespacerujemy się
trochę, zanim przystąpimy do pracy?
Wyszliśmy z New Winter Pałace i owiał nas ciepły, popołudniowy wietrzyk
oraz zapach kwiatów. Tak jak Kair, tak jak Rzym, jak wiele innych miast,
w których panuje gorący klimat, Luksor chodził spać między pierwszą a
czwartą, żeby jakoś przetrwać najbardziej upalną porę dnia. Podobał mi
się ten zwyczaj i choć bardzo chciałam znaleźć Adelę, ucieszyłam się, że
będę miała okazję trochę odpocząć po napięciu, jakie towarzyszyło mi w
ciągu minionych dni.
Ulica Al Nil położona była równolegle do rzeki i prowadziła z hotelu na
północ, tak daleko, jak miało się ochotę pójść. My przeszliśmy tylko
kawałek. Oboje milczeliśmy, zachowując wszystkie przemyślenia dla siebie.
Nie wiedziałam, co Ahmedowi chodzi po głowie, natomiast ja zadawałam
sobie tysiące pytań, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Czego miałam
się dowiedzieć tego wieczoru na temat szakala i mojej siostry?
Okrążyliśmy świątynię Luksor. Po drugiej stronie znajdował się park,
gdzie otoczyli nas ulicznicy krzycząc: Bak-sheesh, Bakskeesh. Ahmed dał
im parę monet i kazał odejść. Szliśmy dalej tą samą ulicą, aż w końcu
dotarliśmy do hotelu Savoy.
Było tak gorąco, że musieliśmy zwolnić. Ahmed znalazł kamienną ławeczkę w
cieniu drzewa, skąd roztaczał się widok na Nil. Usiedliśmy więc i
patrzyliśmy spokojnie fl< łódki, które z gracją płynęły po rzece;
słuchaliśmy, Ja^ woda ociera się o trzciny. Czułam, że ogarnia mnie błog
spokój. Luksor okazał się pięknym, malowniczym, cichym miastem i zrobiło
mi się przykro, że przybyłam tu w takich
196
Psy i szakale
okolicznościach. Złoty Dom i John Treadwell oddalili się już ode mnie i
wydawało mi się, że to wszystko wydarzyło się we śnie.
A Adela była gdzieś blisko. Albo w tym mieście, albo za rzeką, na tej
jałowej pustyni. Może zresztą znowu gdzieś pojechała? Zmęczyły mnie już
te wszystkie tajemnice i tempo życia, za którym nie mogłam nadążyć.
Miałam ochotę zostać tu co najmniej miesiąc, siedzieć na brzegu rzeki i
marzyć. Byłoby to takie łatwe w towarzystwie kogoś takiego jak Ahmed
Rasheed.
Za nami turkotały zaprzężone w konie powozy wiozące turystów do świątyni
Karnak. Odwróciłam się, żeby na nie spojrzeć. Każdy z nich był inny,
inaczej przystrojony według gustu właściciela.
Ni z tego, ni z owego Rasheed zapytał:
- Chce się pani przejechać?
- Słucham?
- Czy chce pani przejechać się powozem? Zauważyłem, że się im pani
przygląda. Możemy pojechać do świątyni i z powrotem. Albo dookoła
Luksoru. Chciałaby pani?
- Tak, z przyjemnością.
Już za chwilę przejechał obok nas wolny powóz i Ahmed dał znak woźnicy,
żeby się zatrzymał. Pomógł mi wsiąść i kazał mu jechać do świątyni
Karnak; zajęliśmy miejsca z tyłu i Ahmed zaczął opowiadać mi o historii
Egiptu.
Ale ja nie słuchałam. Byłam o całe mile stamtąd i nie zważałam na to, co
mówił. Moje myśli krążyły ponad jaskra-woniebieską rzeką i skupiały się
na otaczającym mnie świecie. Kimkolwiek Lidia Harris była kiedyś,
zmieniła się. Zmieniła się nie do poznania w ciągu tych ostatnich
dziesięciu dni.
Nie, to było coś więcej niż zmiana. Raczej przebudzenie. Tego dnia, gdy
tak jechałam powozem w towarzystwie Ah-foeda Rasheeda, uświadomiłam
sobie, że przez całe życie Goniłam się przed uczuciem do mężczyzn. Można
było ^Wnie teoretyzować i spekulować na ten temat, ale z pew- odwracałam
się plecami do miłości.
197
Barbara Wood
Zaczynało to wręcz zakrawać na ironię, że zawsze uważałam się za odważną
kobietę, która nie boi się żadnego wyzwania i śmiało wychodzi naprzeciw
trudnościom. Przez całe życie stawiałam czoło różnym przeciwnościom i
robiłam wszystko, żeby je przezwyciężyć. Ale wcale nie byłam taka odważna
ani też nie miałam do czynienia z prawdziwymi wyzwaniami losu. Bo to
największe wyzwanie stanowiła miłość, a jej zawsze się bałam.
Błądziłam wokół wzrokiem i spojrzałam przypadkiem na siedzącego obok mnie
mężczyznę. Do tej pory interesowały mnie wyłącznie przedmioty i rzeczy.
Stroniłam natomiast od ludzi i unikałam związków. Ale zaczynałam się
zmieniać. Zauważyłam to w Kairze i czułam, że narasta we mnie jakaś siła,
może nawet odwaga, której dotąd nie znałam.
Ahmed odwrócił wzrok i wpatrywał się we własne myśli. Zastanawiałam się,
co też o mnie sądzi. Byłam ciekawa, co stanie się z nami, kiedy to
wszystko się skończy.
On jest taki inny - myślałam. Należymy do dwóch różnych światów. Czy
można się w nim zakochać?
- Aleja Baranów - usłyszałam jego głos. Spojrzałam na Ahmeda.
- Co?
- Pytała mnie pani o te posągi.
- Naprawdę?
- To są gotujące się do skoku barany, które prowadzą do pylonów świątyni
Karnak. Przechodziły między nimi świty faraonów. Te zwierzęta to bogowie.
W dalszym ciągu wpatrywałam się w Ahmeda.
- Powinnam przeczytać coś na ten temat. - Usłyszałam nagle własne słowa.
- To takie ciekawe.
Zaśmiał się cicho.
- Nie słuchała mnie pani.
- Jak to?
- Widzę to w pani oczach. Ale jest pani uprzejma. Nie
powinna pani teraz myśleć o siostrze.
- Wcale o niej nie myślałam. Naprawdę nie. Myślała*11
o kimś, kto został w Ameryce.
198
Psy i szakale
- Rozumiem. O przyjacielu?
- Tak. To mój dobry przyjaciel. I on jeden wie, dlaczego tu
przyjechałam. Chciałam zadzwonić do niego z Kairu.
- On pracuje w tym samym szpitalu co pani?
- Tak. Jest chirurgiem.
- Rozumiem - powiedział Rasheed, chociaż nie sądziłam, żeby rozumiał.
Znowu pomyślałam o doktorze Kellermanie i o tym ciemnoskórym mężczyźnie,
który siedział tuż obok mnie. Czy można kochać dwóch mężczyzn naraz?
Ahmed uważnie obserwował moją twarz.
- Dlaczego nie wyszła pani za mąż? - zapytał:
Wcale nie byłam zaskoczona. A kiedy odpowiedziałam wzruszeniem ramion, on
również nie był zdziwiony.
- A pan? - spytałam w rewanżu.
- Byłem żonaty. Moja żona umarła cztery lata temu na chorobę, którą wy
nazywacie cukrzycą. Przebieg choroby
i był bardzo gwałtowny. Lekarze nie mogli jej uratować.
- Na cukrzycę! Strasznie mi przykro.
Zgodnie z moim nowoczesnym sposobem myślenia, nikt już teraz nie umierał
na cukrzycę. Istniały przecież odpowiednie leki. Ale w końcu ludzie nadal
umierali na heine--medinę, ospę, choć naprawdę trudno w coś takiego
uwierzyć.
- Nie chciałam być wścibska.
- Ja pierwszy zapytałem. - Znowu się uśmiechał. - Musimy się czegoś o
sobie dowiedzieć, jeśli mamy zostać
I Przyjaciółmi. Teraz pani już wszystko o mnie wie.
- To takie proste? I - Takie proste.
Oparłam się wygodnie i przymknęłam oczy. Widziałam I ^ wyobraźni, jak
Ahmed sypie cukier do herbaty. Otworzy-I ^m oczy i spojrzałam na niego.
Był taki naiwny i światowy I Grazem. Jak wszyscy Egipcjanie miał w sobie
niewinność
I kiecka i spryt Semity.
- Robi się późno - stwierdził, patrząc na zegarek.
- Tak - szepnęłam.
199
Barbara Wood
JfSSTi i* 5» bezpieczna, i zaczynałam się w nim zakochiwać. Nie boję
się.
Rozdział trzynasty
J. ak długo nosiłam szakala pod bluzką, że trochę dziwnie się czułam,
kiedy przełożyłam go do torebki. Gdy jeszcze tkwił w swojej dyskretnej
kryjówce, czułam się bezpieczniejsza i bardziej pewna siebie; kiedy
wyjęłam go ze schowka odczuwałam lekki niepokój. Bałam się wystawiać go
na przynętę.
- W Luksorze jest wiele sklepów, które zajmują się legalnym handlem
antykami, więc nie możemy pójść do wszystkich. Sporządziłem jednak listę
tych antykwariatów, z którymi robił interesy Paul Jelks. Ich
właścicielami są ludzie prowadzący handel na wielką skalę, więc mają
szeroki asortyment towarów. Czy na pewno pani wie, co robić?
- Tak, to nie jest takie trudne. Mam tylko pokręcić się trochę po tych
sklepach, żeby zobaczyć, czy przypadkiem ktoś nie weźmie mnie pomyłkowo
za Adelę. Jeśli
, wyjmuję szakala i czekam na ewentualną reakcję. Jeśli się nie doczekam,
pytam antykwariusza, czy widział już kiedyś ten przedmiot. Od tego
momentu działam na wyczucie.
- Świetnie. Wiesz, że nie mogę tam z tobą wejść. Muszę Pozostać nie
zauważony na zewnątrz.
- Tak, oczywiście.
Przerwał i spojrzał na mnie. Potem, co bardzo mnie dziwiło, ujął moją
dłoń, uścisnął mocno i powiedział: -Narażasz się na wielkie ryzyko,
Lidio. Możesz jeszcze zmieść zdanie. Naprawdę nie musisz tego robić.
Ale potrząsnęłam tylko głową.
201
Barbara Wood
- Chcę szybko zakończyć tę sprawę, tak samo jak ty. A może nawet
bardziej.
- W takim razie dobrze. Zaczynamy.
Najlepsze i najdroższe antykwariaty usytuowane są niedaleko New Winter
Pałace, więc postanowiliśmy rozpocząć właśnie od nich. Pierwszy z nich
należał do Mohani-meda Rageba i mieścił się w kompleksie sklepów z
pamiątkami, ubraniami i biżuterią. Na szyldzie drukowanym złotymi
literami widniał numer wydanej przez rząd licencji.
W tym przestronnym, dobrze oświetlonym lokalu z dwoma dużymi oknami
wystawowymi i sztukaterią na suficie było wystarczająco dużo miejsca, by
spacerować bez przeszkód wśród mebli i rzeźb. Właściciel rozmawiał
właśnie z klientem, a ja chodziłam po sklepie, nie spuszczając oczu z
drzwi. Gdyby miał się tu nagle pojawić jakiś nieoczekiwany gość, chciałam
być na to przygotowana.
- Dzień dobry pani - powiedział Arab, kiedy mnie zauważył. Klient
wyszedł, więc zostałam sam na sam z kupcem. - W czym mogę pani pomóc? -
Podszedł do mnie. Pachniał cebulą i kartoflami.
- Właściwie nie wiem... - Odwróciłam się do niego twarzą, żeby mógł mi
się dobrze przyjrzeć. Nie zareagował w żaden szczególny sposób na mój
widok.
- Może interesuje panią biżuteria? Proszę tędy. - Wskazał mi długą
szklaną gablotę pod ścianą i zrobił parę kroków w jej stronę.
Posuwałam się ostrożnie między kruchymi przedmiotami: dużymi posągami
faraonów i królowych, wielkimi antycznymi wazami i delikatnymi stołami
wykładanymi kością słoniową. Na każdym przedmiocie umieszczono specjalną
etykietkę, z numerem rejestracyjnym nadanym mu przez rząd i certyfikatem
potwierdzającym autentyczność.
Arab pospiesznie podszedł do gabloty i zaczął wyjn10" wać z niej tace z
biżuterią. Każda z ozdób musiała liczyć c najmniej tysiąc lat.
202
Psy i szakale
Trzymał teraz w swych pulchnych dłoniach złotego sępa inkrustowanego
półszlachetnymi kamieniami.
- Ta brosza pochodzi z dziewiętnastej dynastii, z Teb - powiedział, a w
jego oddechu czuć było wyraźnie zapach cebuli. - Proszę to wziąć i
obejrzeć. Można by pomyśleć, że tę wspaniałą inkrustację na skrzydłach i
korpusie wykonano z lazurytu, karnalitu lub skalenia. A jednak tak nie
jest. To starożytne szkło, tak wspaniale oszlifowane, że nawet ekspertom
trudno się na tym poznać. W starożytności Egipcjanie próbowali robić
imitacje kamieni półszlachetnych za szkła, ale jak pani widzi, to było
całkiem inne szkło. Nie ma takiego blasku jak szkło współczesne, ponieważ
jest w nim mniej krzemionki i wapna. Proszę, niech pani przesunie po nim
palcem. Tuż pod powierzchnią można wyczuć banieczki powietrza, które
nadają szkłu fakturę przypominającą kamień. Nasi przodkowie byli naprawdę
sprytni.
- Tak, rzeczywiście. - Odłożyłam broszę.
- Mam też coś ze Średniego Królestwa - powiedział pospiesznie. Wydobyte
w Asuanie. A może interesuje panią coś z późniejszego okresu? Ten
naszyjnik został wykonany z berylu i pochodzi z czasów epoki helleńskiej.
- Nie, dziękuję. Chyba nie.
- Ma pani ochotę na herbatę? Właśnie miałem...
- Trochę się spieszę, panie Rageb, więc przejdę prosto do rzeczy.
Chciałabym, żeby pan coś obejrzał.
Opanowując drżenie rąk, wyjęłam z torby zawiniątko, odwinęłam szakala i
położyłam go na ladzie między dwoma tacami z biżuterią. Usiłowałam
doszukać się w twarzy kupca jakiejkolwiek reakcji, ale na próżno.
Arab popatrzył na szakala, podniósł go, żeby obejrzeć dokładniej, a potem
powiedział:
- Czego się pani chce dowiedzieć? A więc tak. Adeli u niego nie było.
- Ile może mieć lat i skąd pochodzi?
- Ach, proszę pani. To bardzo trudno określić. Ten Przedmiot pochodzi z
zestawu. Nie mogę nic stwierdzić,
203
\
Barbara Wood
dopóki nie zobaczę innych pionków. Albo pudełka od tej gry. Ma je pani?
- Nie.
- Tego się spodziewałem. Kość słoniowa jest bardziej trwała niż heban.
Takim pionkom udawało się przetrwać całe wieki, ale pudełka, w których
były przechowywane, uległy zniszczeniu. Te nieliczne, które ocalały,
spotyka się tylko w muzeach.
- Nie wie pan przypadkiem, gdzie mogę kupić takie pudełko albo resztę
pionków?
Potrząsnął smutno głową.
- Byłbym zachwycony, gdybym mógł je pani sprzedać.
- Cóż, w każdym razie dziękuję. - Szybko zawinęłam z powrotem szakala w
chustkę, wepchnęłam go do torebki i pospiesznie wyszłam ze sklepu.
Ahmed stał po przeciwnej stronie ulicy, pod drzewem na trawiastym brzegu
rzeki.
- Klapa. Nawet się nie zainteresował, skąd go mam.
- W takim razie idziemy dalej.
Odwiedziłam jeszcze trzy sklepy w pobliżu New Winter Pałace, z takim
samym skutkiem, więc znowu stanęliśmy na zielonym brzegu rzeki, z dala od
ciekawskich spojrzeń.
- Teraz musimy iść do miasta. Na bazarze są takie miejsca, które mogła
odwiedzić. Zdaje się, że unikała sklepów w pobliżu hotelu.
Popatrzyłam na ulicę odchodzącą od Al Nil i wijącą się dalej za
świątynią. Prowadziła do centrum Luksoru, na targowisko, które zapewne
przypominało kairskie Mousky-Byłam rozczarowana, że nie udało nam się do
tej pory nic ustalić, ale nie powiedziałam tego Ahmedowi.
Słońce skrywało się właśnie za skały na drugim brzegu rzeki. Z palm
pozostały jedynie kontury, niebo przybrało kolor lawendy, a woda stała
się prawie czarna. Nadchodził zmierzch.
- Chodźmy - powiedziałam.
204
Psy i szakale
Trudno było iść do miasta statecznym krokiem, bo byłam bardzo niespokojna
i miałam ochotę biec. Wiedzieliśmy jednak, że nie powinniśmy zwracać na
siebie uwagi, więc wmieszliśmy się w tłum przechodniów, którzy właśnie
wylegli na ulice.
Bazar do złudzenia przypominał Mousky i gdy go zobaczyłam, mocno zabiło
mi serce. Targowisko w Luksorze, mimo iż nieco mniejsze od kairskiego,
robiło równie wielkie wrażenie, ponieważ było tak samo zatłoczone,
hałaśliwe i przytłaczające. Dopiero tutaj poczułam, że naprawdę zaczynam
się bać.
Pierwszy sklep mieścił się w bocznej alejce i nie wyglądał szczególnie
reprezentacyjnie. Żeby dostać się do drzwi, musiałam ominąć osła, a kiedy
już znalazłam się w środku, wnętrze również nie zrobiło na mnie
specjalnie dużego wrażenia. Lokal zajmowany przez Ramesha Gupta nie był
wiele większy od dużej garderoby i nie oferował zbyt wielkiego wyboru
rzeźb czy mebli. Jego chlubę stanowiły książki ustawione na kilku
regałach, biżuteria i akwarele przedstawiające Nil. Lady nie było.
Zastępowało ją stare drewniane biurko zasłane papierami.
Pan Gupta, Hindus, ubrany w turban i nieskazitelny garnitur, sięgał mi
zaledwie do ramienia i mówił wysokim, śpiewnym głosem.
- Bonjour, madam - powitał mnie, wstając z miejsca.
- Hello.
~ Angielka?
- Nie, Amerykanka.
- Ach tak. - Skłonił się lekko. Czy mogę zaproponować Pani herbatę?
- Nie, dziękuję.
Większość powierzchni biurka zajmował serwis, a w dusznym powietrzu
unosił się aromat miętowej herbaty.
- Ramesh Gupta, pani uniżony sługa.
Spojrzałam na jego twarz, na oczy, ale kryła się w nich tylko uprzejmość
w stosunku do nowego klienta. Oszacowa-tam wzrokiem mały sklep, niewielki
wybór towarów oraz
205
Barbara Wood
kiepskie oświetlenie i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego Ahmed Rasheed
kazał mi tu wejść.
- Czy życzy pani sobie coś kupić? Wszystko, co tu mam, jest prawdziwe i
ma stempel rządowy. Zaraz pani pokażę...
Sięgnął po ogromną książkę, która wystawała z półki. Księga spadła z
łomotem na biurko otwierając się na stronach, przypominających kartki z
książki telefonicznej Man-hatanu. Katalog Gupty obejmował tysiące
przedmiotów. Zawierał ich opis, wiek, numer i cenę. Wszystko to
wydrukowane było małymi literami.
A więc dlatego się tutaj znalazłam. To był jeden z największych kupców w
tym mieście.
- Chciałabym, żeby pan coś obejrzał.
- Oczywiście. - Stał tak z przylepionym uśmiechem i usłużnym wyrazem
twarzy.
Kiedy jednak odwinęłam szakala i położyłam go na biur-, ku, zrobił trochę
inną minę. Najpierw lekko zmarszczył brwi, jakby usiłował sobie coś
przypomnieć, a potem znowu zaczął się uśmiechać.
- Ach! Dama z szakalem! Jeszcze pani nie znalazła kupca?
Serce zaczęło mi walić jak oszalałe.
- Miałam nadzieję, że pan mi pomoże.
- Ależ proszę pani - odparł przepraszająco. - Już pani mówiłem, że nie
zajmuję się takimi sprawami. Współpracuję wyłącznie z rządem. Powinna
mnie pani zrozumieć. Jestem uczciwym człowiekiem. I muszę panią ostrzec,
że dwa dni temu odwiedzili mnie agenci zajmujący się sprawami antyków i
zadawali mi różne pytania. Nic im, oczywiście, nie powiedziałem.
- Doceniam to, dziękuję. Może jednak mógłby mi pan powiedzieć, kto...
- Już pani mówiłem. Nie chcę mieć nic wspólnego z ta sprawą. Nie wolno
mi nawet podać pani nazwisk handlarzy, którzy mogliby pani pomóc, bo rząd
traktuje przestępców bardzo surowo. Nie chcę stracić licencji.
Przez chwilę zastanawiałam się, co robić dalej. W dal"
206
Psy i szakale
szym ciągu nie powiedział nic, co nasuwałoby na myśl jelksa, choć teraz
nie miałam wątpliwości, że Adela wplątała się w jakąś aferę. Albo też
Hindus nie chciał się zdradzić ze wszystkim, co wie. Czy Adela wspominała
mu o grobowcu?
Ramesh Gupta sam udzielił mi odpowiedzi na to pytanie.
- Niech pani posłucha mojej rady, tej samej, której wtedy pani
udzieliłem. Parę cennych przedmiotów to jeszcze nie zbrodnia. Niech pani
przekaże je władzom. O wiele lepiej stracić trochę pieniędzy niż wolność.
Podziękowałam mu i dołączyłam do Ahmeda w zaułku, gdzie nikt nie mógł nas
zobaczyć.
- Znaczyłoby to, że twoja siostra postępowała ostrożnie. - rzekł
wysłuchawszy mojej relacji. - Sugerowała, że ma tylko kilka takich nie
rejestrowanych przedmiotów, a sza-kal jest po prostu jednym z nich. Sądzę
jednak, że gdyby trafiła na kupca, który w przeciwieństwie do Gupty
dobiłby z nią targu, powiedziałaby mu o grobowcu.
- I o Jelksie.
- Tak. A więc w dalszym ciągu nic nie wiemy. Musimy iść dalej.
- Tak, chyba tak.
- Dobrze się czujesz? - W jego oczach pojawiła się troska. Staliśmy
ukryci w głębokim cieniu, zapadał nastrojowy zmierzch, a Ahmed ujął mnie
za rękę i lekko ją ścisnął. Byliśmy bardzo blisko, niemal się
dotykaliśmy.
- Nic mi nie jest.
- Tam może być Rossiter - powiedział wskazując ruchliwe targowisko,
którego wprawdzie nie widzieliśmy, ale słyszeliśmy dochodzące z niego
odgłosy.
- Wiem.
- Lidio, możemy wrócić do hotelu i wymyślić co innego.
powinniśmy pojechać do obozowiska Jelksa. Jeśli będziemy mieli trochę
szczęścia, okaże się, że on naprawdę fest winny.
- Nie - powiedziałam szybko. - A jeśli nie jest? Albo
207
Barbara Wood
jest, ale nie będziemy tego pewni. Nie zostanie s* ny, prawda? Nie,
jeśli zaistnieją jakiekolwiek wątpU Wtedy wszystko się zawali. Będę
chodziła po skl dopóki ktoś się nie zdradzi. A jeśli się okaże, że to o
tym lepiej dla nas. Będziemy w domu.
- W domu?
- Ahmedzie... nie zmieniaj swoich planów przez wzgią(1 na mnie. Dam
sobie radę.
Patrzyłam mu długo w oczy, czułam jego bliskość. Moja dłoń tkwiła w dłoni
Achmeda i wtedy poczułam jego siłę i swoją siłę. Jedenaście dni temu nie
zdobyłabym się n taką odwagę. Ale dziś byłam już kimś innym. Mogłam
stanąć twarzą w twarz z samym diabłem, a nawet z Arnoldem Rossiterem,
byleby tylko odzyskać siostrę.
p&y i szakale
.»-*•
P"1*
i,ko, że dzieliła ™s tylko
Wizyty w kolejnych dwóch sklepach nie odniosły żadnego skutku. Znowu
dołączyłam do Ahmeda i czułam, żi boję się coraz bardziej. Być może
ponosiła mnie wyobraźnia, może wróciły wspomnienia z Mousky i bałam się,
że stratuje mnie tłum, ale byłam coraz bardziej zdenerwowana. Miałam
wrażenie, że jak dotąd wszystko idzie podejrzanie gładko i jest
podejrzanie proste.
W końcu dotarliśmy do sklepu, który stanowił własność niejakiego S.
Khouri, licencjonowanego sprzedawcy antyków. Sklep znajdował się przy
głównej alei bazaru, a na jego wystawie wyeksponowano starożytne rzeźby i
wa: Ahmed dodał mi otuchy, a potem wmieszał się w tłum i zniknął. Szybko
weszłam do środka.
Natychmiast skierowałam się w stronę szklanej lad: w głębi pomieszczenia.
Musiałam iść bardzo ostrożnie, by nie potrącić małych stolików, na
których stały delikat
figurki.
Kiedy zamknęły się za mną drzwi, rozwieszone nad i dzwoneczki natychmiast
oznajmiły moje przybycie. v samej chwili rozchyliła się kotara z
paciorków i * zza niej antykwariusz. Był niskim mężczyzną o szcz twarzy i
chytrych oczkach. Czarne włosy przylegały n
208
__ Interesuje się pani starociami:
W pewnym sensie tak. - Rozejrzałam się. W powietrzu unosił się zapach
kadzidła. Poczułam się tu jak w więzieniu. - Chciałabym, żeby pan coś
obejrzał. - Oczywiście. Służę.
Wilgotnymi z emocji dłońmi postawiłam torbę na kontu-1 arze. Starając się
opanować drżenie rąk, wydobyłam z niej | zawiniątko, starannie
rozpostarłam na ladzie chusteczkę I i położyłam na niej szakala.
Lisi wyraz twarzy mężczyzny nie zmienił się ani na jotę. - Wspaniały -
powiedział i wziął go do ręki. - Śliczna rzecz. Wcale nie zniszczona.
Patrzyłam, jak ogląda szakala, i miałam dziwne wrażenie, że nie zachowuje
się w sposób naturalny, lecz gra. Oczywiście był to absurdalny pomysł.
Nie miałam powodów tak myśleć. Khouri zachowywał się bardzo uprzejmie i
wykazał tak samo umiarkowane zainteresowanie szaka-tan, jak inni
antykwariusze. A jednak... coś odróżniało go °d innych. Coś, czego nie
zaobserwowałam u tamtych ku-Pców, sprawiło, że nabrałam w stosunku do
niego podejrzeń.
- Gdzie go pani znalazła? - zapytał. I Unałam uczucia, że w tym
zagraconym pomieszczeniu na mnie niebezpieczeństwo, ze wszystkich kątów
gy nagle groźne cienie i miałam wrażenie, że wpadi w pułapkę. " Mam ich
więcej - odparłam niepewnie.
!'
209
Barbara Wood
W dalszym ciągu uśmiech nie schodził mu z tw
- Tak też myślałem. Ale niech pani pozwoli z * go w lepszym świetle. -
Arab wszedł za ladę, żeb °* się bezpośrednio pod lampą. Zdawało mi się,
ze dost^ jakiś ruch za zasłoną.
Khouri podszedł znów do mnie, obracając szakala i cach, ale stanął twarzą
do lady, więc musiałam się c
- Wydaje mi się, że jest prawdziwy - powiedział Przypuszczam, że
pochodzi z czasów Nowego Królestw Podniósł na mnie oczy. - Co jeszcze
pani ma?
Przełknęłam ślinę i postanowiłam zaryzykować.
- Mówiłam panu ostatnim razem. Uśmiechnął się szerzej.
- Oczywiście, że tak. Nie wiem wprawdzie, dlaczego udawała pani, że jest
tu pani po raz pierwszy, ale to nie ma znaczenia. Wiedziałem, że pani
wróci. - Spojrzał na szakala, postukał nim o dłoń i powiedział: - Mówiłem
już pani wtedy, że mogę rozmawiać wyłącznie z pani pracodawcą.
Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. A więc Adela dla kogoś pracuje.
- Mówiłem pani również, że trudno będzie znaleźć w Luksorze, a nawet w
Kairze, nabywcę na taką ilość t waru. Tylko ja byłbym ewentualnie
zainteresowany kuf nem.
Przełknęłam ślinę. A więc grobowiec istniał naprawdę.
- Jeśli rzeczywiście chce pan to kupić, proszę ro; wiać ze mną -
powiedziałam śmiało.
Ale on potrząsnął tylko głową i oddał mi szakala.
- Przykro mi, proszę pani. Nie mogę tak ryzyk< Proszę powiedzieć
doktorowi Jelksowi, że albo spotka ze mną osobiście, albo nic nie
załatwi.
Wstrzymałam oddech. Serce waliło mi jak mi Handlarz wymienił nazwisko
Jelks.
W tej samej chwili usłyszałam za sobą jakiś c3
210
Psy i szakale
m się na pięcie i spojrzałam prosto w oczy grubasa barach z grubymi
szkłami.
f ażenia zaparło mi dech i natychmiast się odwróci-1 Khouri nagle
gdzieś się rozpłynął. ^ pani pozwoli, że się przedstawię. Nazywam się
Karl
^eitz
r owu się odwróciłam i spojrzałam mu prosto w twarz. Małam w przyćmionym
świetle jego chytry uśmieszek 1 oteskowo duże oczy za grubymi szkłami. t
Możliwe, że ja mogę pani pomóc - powiedział wyraźnym niemieckim
akcentem.
f jedna myśl ścigała drugą. Wiedziałam, że Ahmed jest po (przeciwnej
stronie ulicy i nie widzi, co się dzieje wewnątrz sklepu, i że nie
usłyszy, nawet jeśli go zawołam. Sprzedawca ulotnił się - albo ktoś go
stamtąd wyciągnął na siłę, albo był w zmowie z grubasem. Tak więc
zostałam zupełnie sama w tym małym zagraconym sklepie. Towarzyszył mi
tylko morderca Johna Treadwella.
- W jaki sposób chciałby mi pan pomóc? - zapytałam głosem, w którym
wyraźnie pobrzmiewało napięcie. Cofnęłam nieco nogę i wyczułam, że
natrafiam na przeszkodę. Po 'mojej lewej znajdowała się lada, a przede
mną ten grubas. J Oznaczało to, że mogę uciekać tylko w prawo, wąskim,
najeżonym przeszkodami przejściem. Do drzwi było tędy dosyć daleko.
- Czasem zajmuję się antykami. - Wskazał na trzymanego przeze mnie
szakala. - Rozumiem, że ma pani coś do sprzedania.
- Ach tak.
Zastanawiałam się, co powiedzieć dalej. Być może
chweitzer nie podejrzewał, że wiem, kim jest. Może bawił
A$ ze mną w ciuciubabkę, żeby mnie zwieść. Wszystko było
a°żliwe. Ale chciałam, żeby to się wreszcie wyjaśniło.
chciałam odzyskać siostrę. Chciałam, by skończył się ten
|Szniar. A nie skończy się na udawaniu, kłamstwach
buczkach. Musi się skończyć okrutną szczerością, a może
^wet walką.
211
ZO-
Barbara Wood
Chciałam zaryzykować. Powiedziałam więc-
- Wiem, kim pan jest, panie Schweitzer. Uśmiech zamarł mu na twarzy.
- Naprawdę?
- Był pan ze mną w Złotym Domu.
Nie odezwał się ani słowem, nie wykonał ruchu.
Zadne§o
- Widziałam też pana w towarzystwie Johna, zan" stał zamordowany.
Schweitzer pokiwał wolno głową.
- Rozumiem.
Trzymałam szakala w ten sposób, że jego długi p i spiczaste uszy wbijały
mi się w rękę. Trzymałam go mo no, jak sztylet, gotowa uderzyć.
- W takim razie niepotrzebnie tracimy czas - powiedział spokojnie.
Patrzyliśmy na siebie w mroku, oboje czujni i ostrożni.
- Możemy sobie nawzajem pomóc - zaproponował ni pewnie.
- Jak? - Drżałam na całym ciele.
W ułamku sekundy błyskawicznym ruchem wydobył broń spod marynarki. Była
wycelowana prosto w moją pierś.
- Pójdzie pani ze mną - rzucił cicho. Patrzyłam z niedowierzaniem na
pistolet.
- Dokąd?
- Z pewnością pani wie, Fralein. Proszę się uspokoić. Nie chcę żadnych
kłopotów.
W jednej chwili zdecydowałam się nie tracić wic czasu na dyskusje. Jeśli
działał przez zaskoczenie, mogłs się posłużyć tą samą metodą. Nie myśląc
nad tym, co podniosłam lewą rękę i uderzyłam na ślepo. Najwyi trafiłam,
bo pistolet wyleciał w powietrze, a przera Schweitzer złapał się za
zranione ramię.
Obróciłam się na pięcie i ruszyłam do drzwi. Otwo łam je na oścież i
puściłam się pędem naprzód, nie F wokół siebie i nie zważając na to, co
robię, aż w *
212
Psy i szakale
m że Ahmed Rasheed chwyta mnie w ramiona }0CZUno d° siebie przytula.
dio! cfybko - rzuciłam bez tchu. - Biegnijmy!
i epycna^^my s*ę na °^^ep Przez tłum. Nikt nie zwracał ^ s uwagi i w
końcu udało nam się uciec od światła
tał w objęciach Ahmeda i co chwila przerywałam Lwiadanie szlochami.
I Co się stało? - zapytał przynajmniej kilkanaście razy, dopóki n*e w^^
m*z rc^ szakala i nie zobaczył, że figurka jest cała poplamiona krwią.
- Grubas - wyjąkałam. - Miał broń. _ Nic nie mów.
Nie tracąc czasu, rzuciliśmy się do ucieczki, wybierając ciemne i puste
uliczki. Biegliśmy wąskimi zaułkami, po śliskich kocich łbach. Ahmed
dobrze znał drogę. Bez pro-blemów wyprowadził mnie daleko od świateł i
ludzi, nie zbaczając jednak z drogi do hotelu.
Niedaleko New Winter Pałace wmieszaliśmy się w tłum zwykłych
przechodniów. Ahmed odciągnął mnie na bok, żeby mi się przyjrzeć. Miałam
kredowobiałą twarz i krew ha bluzce.
- Chcesz teraz pójść do pokoju?
- Tak.
- W holu będą ludzie.
- Nic mnie to nie obchodzi. Chcę iść na górę. Natychmiast.
Poszliśmy przez ogród do głównego wejścia i pobiegamy schodami w górę. Na
szczęście portier był zajęty dniową z taksówkarzem i nas nie zauważył.
Pchnęliśmy &lane drzwi i pospieszyliśmy korytarzem w kierunku Ptod.
Mieliśmy szczęście, bo drzwi jednej z nich otwarły S niemalże na nasz
widok i zamknęły natychmiast, gdy eszliśmy do środka. Jechaliśmy więc na
górę sami. n le(*y tylko znaleźliśmy się w moim pokoju, rzuciłam się
3edno z bliźniaczych łóżek, bo było mi słabo. Ahmed
213
Barbara Wood
zasunął zasłony, zamknął drzwi na podwójn
i usiadł przy mnie. Gdy wziął do ręki szakala y ^^
sobie palce krwią.
- Możesz mi teraz powiedzieć, co się stało?
- Tak.
Wzięłam głęboki oddech i zrelacjonowałam m zdarzenie w sklepie Khouriego.
Przyznałam się też \ łam się tam jak w pułapce i że zauważyłam jakiś ruc
zasłoną.
- Więc - powiedział po chwili milczenia - ten grub Schweitzer, był już w
sklepie, kiedy tam przyszłaś. Znać łoby to, że albo się ciebie
spodziewał, albo załatwiał ja interesy z Khouri.
- A skąd mógł niby wiedzieć, że tam przyjdę?
- Na przykład od innego sprzedawcy, który doniósł mu, że chodzisz od
sklepu do sklepu. Doszedł do logicznegc wniosku, że najprawdopodobniej
odwiedzisz Khouriegc jednego z bardziej znanych antykwariuszy.
Myślałam o tym przez chwilę. Nagle się wzdrygnęłam.
- Zraniłam go w rękę! - Nie mogłam zapomnieć, co czułam, gdy szakal
wbijał się w mięsiste ramię grubasa.
Ahmed wstał bez słowa i poszedł do łazienki. Usłyszałam szum wody. Kiedy
wrócił po chwili i usiadł obok mnie na łóżku, zarówno szakai, jak i jego
ręce były czyste.
Potem spojrzałam na swoje dłonie - czerwone o krwi.
- Nie chodzi tu o krew, Ahmedzie. Jestem do niej p zwyczaj ona, taki mam
przecież zawód. Ale to zupełnie innego.
- Wiem - powiedział cicho.
- Chodzi mi o to, że go zraniłam. - Znowu się wzdryi łam, a Ahmed objął
mnie i przyciągnął do siebie.
- Ratowałaś własne życie - powiedział spokojnie, ję się odpowiedzialny
za to, co się stało.
- To nie twoja wina. Wiedziałam przecież, co * Sądzę, że gdyby taka
sytuacja miała się powtórzyć, P< łabym identycznie. Tak mi się
przynajmniej wydaj*
-
214
Psy i szakale
tku groziło mi niebezpieczeństwo. Dzisiejszy dzień I specjalnym się nie
różnił. Przypuszczam, że Adela y dla mnie to samo. Westchnęłam i
potrząsnęłam I Boże! Z szakalem na pistolet! Chyba postradałam
l0$t\e udało się, prawda? I No... tak.
Miałam wciąż w pamięci tłuste palce trzymające pistolet idalony o parę
centymetrów od mojego serca i usiłowa-0 sobie przypomnieć, co wtedy
myślałam. Ale nie mogłam, bo miałam pustkę w głowie. Działałam
spontanicznie, odezwał się we mnie instynkt samozachowawczy.
- A co by się stało, gdybym nie zareagowała tak szybko?
- Nie wolno ci myśleć o takich rzeczach.
- Gdybym go nie zraniła, nie wypuściłby pistoletu z ręki. Mógłby
odzyskać równowagę i mnie zabić. - Wyjęłam Ah-medowi szakala z dłoni. -
Wygląda tak niewinnie, prawda? A jednak stał się przyczyną wszystkiego,
co działo się przez te ostatnie... zaraz... jedenaście dni. Przywiódł
mnie tu na koniec świata. Nieomal spowodował moją śmierć. Ale również
ocalił mi życie.
Obracałam go powoli w palcach. Ahmed przytulał mnie mocno. A ja myślałam:
dzięki szakalowi nastąpiła we mnie ta zmiana i dzięki niemu trwa właśnie
ta chwila.
- Przynajmniej - odezwał się cicho Ahmed - udało się
zrealizować plan. Wiemy już, że to na pewno Paul a jutro mogę udać się
do obozu i oficjalnie postawić tou zarzuty.
Uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Serce biło mi
foocno i niespokojnie, ale nie dlatego, że otarłam się
0 śmierć, bo to przeżycie wydawało mi się już zadziwiająco
0(Negłe, tylko z powodu bliskości Ahmeda, ciepła jego ciała
rzy moim ciele, siły jego uścisku. Kiedy pochylił głowę
j Pocałował mnie, wydało mi się to zupełnie naturalne.
*° usta musnęły moje wargi delikatnie, jak skrzydło
%la, lecz natychmiast potem zaczął mnie całować zupeł-
lnaczej. Jego zachłanność nie zdziwiła mnie, odpowie-
215
Barbara Wood
działam tak samo gwałtownie, i wtedy poczułam I łam na ten moment całe
życie.
Kiedy Ahmed się odsunął, zauważyłam w jeg dziwne światło, jakiś
szczególny wyraz, nie pasując 0< nie do żarliwości jego pocałunków. Potem
powiedzf ^^ nie obojętnym tonem:
- Teraz, kiedy go wreszcie dopadnę, nie będę żadnych wątpliwości. Stawię
mu czoło z przekonanier będę pewny swoich racji. Muszę pani za to
podzięki panno Harris.
Oswobodziłam się z jego objęć i wstałam. Już nie była taka roztrzęsiona.
Czułam, że jestem silna. To, co się stał, godzinę temu, miało na mnie
taki sam wpływ, jakby przy darzyło mi się przed rokiem. Ale teraz pojawił
się inny
problem.
Poszłam do łazienki, umyłam ręce i twarz, po czym wróciłam do pokoju i
usiadłam naprzeciwko Rasheeda. Patrzyłam mu prosto w oczy.
- Dlaczego zwróciłeś się do mnie per: panno Harris. Przyglądał mi się w
milczeniu.
- Przecież mówiłeś mi po imieniu.
- Tak, wiem. - Patrzył mi prosto w oczy. Czułam, że serce znowu bije mi
mocno, ale tym razem z innego powodu.
Znowu pomyślałam o doktorze Kellermanie i doznah tego znajomego ciepłego,
tkliwego uczucia, jakie zawsze dc niego żywiłam. Byłam mu bardzo oddana,
a on z kolei był mi potrzebny. Tkwiło to we mnie głęboko już od bar(
dawna. Ale moje uczucie do Ahmeda było zupełnie ir burzliwe i gorące.
Wiedziałam, że to namiętna, zmysłowa
miłość.
- Panno Harris... Lidio - powiedział i po raz pierwsz: miałam wrażenie,
że opuściła go pewność siebie. -przedtem nie znałem żadnej Amerykanki.
Pochoc z dwóch różnych światów. Twoja religia nie jest moją gią. Twoje
poglądy polityczne są inne niż moje. zupełnie inne zwyczaje. My -
rozłożył ręce - ies* zupełnie inni.
216
^m Psy i szakale
Kogo - zapytałam cicho - próbujesz przekonać? Mnie
cflS1 raz pierwszy odwrócił wzrok. Widziałam, że toczy ze P° waikę.
Siedzieliśmy dalej w ciszy, a ja pomyślałam s°^ nocy w hotelu
Shepheard's, kiedy John położył mnie '^'żku, wziął w ramiona i zaczął
całować. Pamiętałam, k zachłanne były nasze pocałunki i jak ogromne
budziły \ mnie podniecenie. Spojrzałam na cichego mężczyznę, kfry
siedział naprzeciwko mnie. Wcale nie musiał mnie ałować ani dotykać, żeby
mnie roznamiętnić. Sama jego obecność rozpalała we mnie płomień.
- Jutro z samego rana musimy wyjechać, a zrobiło się już bardzo późno.
Powinnaś się położyć. Ale nie zostawię cię samej, bo to niebezpieczne.
Wstałam gwałtownie na równe nogi, podniosłam torebkę I z podłogi,
owinęłam szakala w chusteczkę i zaczęłam odsuwać kołdrę. Ahmed nawet się
nie poruszył.
Zdjęłam buty i chciałam właśnie ułożyć się na łóżku, kiedy wstał nagle i
wziął mnie za ramię.
- Lidio, musisz coś zrozumieć.
Nie mogłam uniknąć jego wzroku. Oczy Ahmeda mówiły to, czego nie mogły
wyrazić słowa.
- Ja również to czuję - powiedział łagodnie, ale z niepokojem w głosie.
- Ale to się nie uda. Spotkaliśmy się przypadkiem, a wkrótce ty znowu
wrócisz do swojego świa-
j ta. Powód, dla którego tu przyjechałaś, dla którego tu teraz 1 jesteś,
przestanie istnieć i wyjedziesz. Masz swój szpital i swojego chirurga,
który tam na ciebie czeka, a ja mam I Pracę tutaj. Oboje mamy zajęcia i
obowiązki. Nie mieliśmy wpływu na to, co zaszło między nami, bo
spotkaliśmy się Przypadkiem, Ale nie mamy szans. Jutro pojedziemy na I
Pustynię i mam nadzieję, znajdziemy twoją siostrę. Potem I Wrócisz do
siebie, tam, gdzie jest twoje miejsce. - Wiem, gdzie jest moje miejsce -
szepnęłam. Jego uścisk na moim ramieniu zacieśnił się. Oddałabym d
wszystko za to, żeby się poddał, pogodził z losem, mnie znowu w ramiona
i pocałował. Ale nie chcia-
217
Barbara Wood
łam go do tego nakłaniać. Jeśli Ahmed miał przez\w swoje wątpliwości,
jeśli miał zdać sobie sprawę z t niewiele znaczą jego słowa, zrozumieć,
że różne ^°'^a kultury i tradycje nie grają tu żadnej roli, chciałam
doszedł do tego sam, bez mojego udziału. Musiał zn ^ odpowiedzi w sobie.
- Lidio, jeśli taka jest wola Allacha, to się nam uda ja w to nie
wierzę, bo wiem, że wkrótce się rozstanie
i nie zobaczymy nigdy więcej. To, co się między nart wydarzyło, i to co
dzieje się teraz, nigdy nie miało gj zdarzyć.
Wyswobodziłam ramię z jego uścisku. Jak we śnie, odsu nęłam kołdrę i
wśliznęłam się do łóżka. W głowie kołatała mi wciąż ta sama myśl: „Tak
musi czuć się człowiek, któremu zaaplikowano narkozę".
Ktoś zgasił światło i pokój pogrążył się w całkowitych ciemnościach. Nie
docierał do mnie żaden dźwięk. Luksor spał. W hotelu zapanowała cisza i
spokój. Leżałam na łóżku, wpatrując się w ciemność, i usłyszałam, że ktoś
kładzie się obok mnie. Usłyszałam westchnienie. A potem moje ciało
odpłynęło daleko w bezkresny sen.
Kiedy się obudziłam, czułam lęk. Przez chwilę wydawało mi się, że dopiero
co zamknęłam oczy. Ale potem, kiedy stwierdziłam, że leżę na boku, a nie
na plecach, zrozumi łam, że jednak spałam. Nie miałam jednak pojęcia,
jafc długo.
W pokoju było wciąż niewiarygodnie ciemno. Starate się wychwycić jakiś
dźwięk. Ruch. Oddech. Ale nic takie nie usłyszałam.
- Ahmedzie? - szepnęłam.
Nie musiałam włączać światła, bo i tak się zorientou łam, że nie ma go w
pokoju. Wstałam i podeszłam do < Odsunęłam zasłony, a promienie księżyca
wpadły do P° ju i ułożyły się na dwóch pustych łóżkach.
Zdziwiona podeszłam do drzwi, przyłożyłam do ucho i zaczęłam nasłuchiwać.
Z korytarza dochodź:
218
Psy i szakale
alne dźwięki. Tak jakby odgłosy rozmowy. Ale dWo słySe przeznaczonej dla
żadnych nieproszonych uszu. ^\\\zxn ostrożnie drzwi na tyle, żebym
zdołała jed-
V(*?lm wyjrzeć na zewnątrz i dostrzegłam, że Ahmed^ tf* °Tiu i gawędzi po
cichu z kimś, kogo nie mogłam *toi W 7 Opierał się o ścianę i trzymał
ręce w kieszeni. zob ł sie spokojny, zrelaksowany, tak jakby rozmawiał
WydaWHla zabicia czasu. Kiedy zaśmiał się cicho, zaczęłam ^klflanawiać,
kim jest jego niewidzialny towarzysz. %SnUam pozycję i przyłożyłam drugie
oko do szparki, wtedy przyjrzałam się dobrze człowiekowi, z którym Ah-Iri
gawędził tak po przyjacielsku.
Bvł to mężczyzna w okularach ze szkłami przypominającymi denka butelek od
coli: Karl Schweitzer.
Rozdział czternasty
*± o niewiarygodne, ale spałam wspaniale przez reszt nocy. Prawdopodobnie
odczuwałam potrzebę ucieczki ostatnich wstrząsów. Najpierw przeżyłam
trudne chwile na bazarze, potem stanęłam oko w oko z naładowanym pisto*
letem, następnie zraniłam człowieka, a na końcu stwierdziłam, że Ahmed
przyjaźni się ze Schweitzerem. Na razie miałam dość wrażeń, więc kiedy
zamknęłam drzwi od pokoju i dwaj rozmawiający ze sobą mężczyźni zniknęli
mi z oczu, natychmiast zapadłam w głęboki sen.
Rano jednak nie czułam się specjalnie wypoczęta. Kiedy się obudziłam,
byłam zadowolona, że Ahmeda nie ma w pokoju. Chciałam wziąć zimny
prysznic i spokojnie pomyśleć. Gdy poczułam się odświeżona zarówno na
ciele, jak i na umyśle, nie przychodziło mi do głowy nic innego, jak
tylko to, że Ahmed Rasheed i Karl Schweitzer pozostają ze sobą w dobrej
komitywie.
Stałam przed lustrem i rozczesywałam mokre włosy. T< oznaczało również,
że Ahmed wcale nie pracuje dla rządi i jest zwykłym oszustem. Nie
podobało mi się ani jedno, ar drugie. Wiedziałam, że Schweitzer uderzył
mnie w Zlot Domu i że zabił Johna. Co w takim razie można było powie
dzieć o jego przyjacielu, Ahmedzie?
Czułam dokładnie to samo co wtedy, kiedy odkryła prawdę o Johnie
Treadwellu: gorycz, zniechęcenie i zl Znowu ktoś mnie wystrychnął na
dudka i zastanawia się, ile jeszcze razy w życiu mi się to przytrafi,
zanin czegoś nauczę.
220
Psy i szakale
lam na balkonie susząc włosy, świeciło już poranne ^ta i na ulicy
pojawiły się długie, poskręcane cienie. ^Mam, Jakież to niespodzianki
przyniesie nowy dzień. wlziała'm tylko, że chcę odnaleźć Adelę i zabrać
ją z portem do normalnego świata.
^Ahmed pukał wielokrotnie, aż wreszcie zdecydował się ść do pokoju.
Stałam wciąż na balkonie, kiedy przyłą-!fył się do mnie, mówiąc:
Nie byłem pewien, czy już wstałaś. Jak się czujesz? „ Możesz się chyba
domyślić - odparłam, odwracając
wzrok. - A ty?
- Bardzo dobrze. Świetnie spałem. Patrzył przez chwilę na rzekę, a ja
miałam nadzieję, że teraz powie mi coś na
i temat swojego spotkania ze Schweitzerem. Mogłam go wprawdzie zapytać,
ale chciałam, żeby zrobił to bez nacisków z mojej strony.
- Zaraz wyrusza pierwszy prom - odezwał się po chwili. J -Następny
będzie za godzinę. Chcesz płynąć teraz, czy zjesz
najpierw śniadanie?
- Nie jestem głodna - odparłam.
- Dobrze. - Odwrócił się ode mnie i wrócił do pokoju. Spojrzałam na
swoje dłonie. Zacisnęłam je tak mocno na poręczy balkonu, że aż pobielały
mi kostki.
Próbowałam podjąć jakąś decyzję. Mam mu powiedzieć czy nie? Czy powinnam
wyrzucić to z siebie, czy nadal udawać, że nic się nie stało? Kiedy
zobaczyłam piękną twarz i uroczy uśmiech Ahmeda, poczułam, że serce samo
N się do niego wyrywa. Nie - pomyślałam smutno. Na Pewno mnie okłamie i
niczego się nie dowiem. Możemy * dalszym ciągu bawić się w chowanego.
Przynajmniej do czasu, kiedy znajdę Adelę.
p
¦Toranne słońce wznoszące się powoli ponad New
Winter Palące zaczynało kłuć w oczy. Prom miał nas za->rć na zachód, do
krainy zmarłych, do królestwa boga Ra, który żeglował tam codziennie
swoją słonecz- łodzią. Było jeszcze bardzo wcześnie, więc Ahmed
221
i ja byliśmy jedynymi
Barbara Wood
Chcąc płynąć w dół rwącej rzeki, musieliśm pierw popłynąć pod prąd. Nie
mogliśmy dostać sie I średnio na drugi brzeg, więc zanosiło się na dług
dróż. Prom zmierzał z wysiłkiem do przystani, a ja r łam na mojego
towarzysza podróży, który stał przy n oparty o balustradę. Północny
wietrzyk dmuchał w twarz i rozwiewał włosy. Ahmed miał naprawdę świet
profil - duży nos i orle oczy. Mimo że teraz byłam tai smutna i zła,
patrzyłam na niego z przyjemnością. Właśc wie nawet żałowałam, że
widziałam go tej nocy w towarzy stwie Schweitzera. Żałowałam, że odkryłam
prawdę, gdyby nie to, mogłabym nadal ślepo mu wierzyć i kochać go
bezgranicznie.
W pobliżu przystani na drugim brzegu rzeki stało kilka wolnych taksówek,
więc bez kłopotu udało nam się wynająć jedną z nich. Ustaliliśmy, że cena
wyniesie jednego egipskiego funta, jeśli zwolnimy kierowcę do południa.
Po upływie tego czasu, opłata miała wzrosnąć.
Ahmed i ja siedzieliśmy z tyłu, a tymczasem taksówka podskakiwała i
turkotała na nierównej drodze, zostawiając za sobą tumany kurzu.
Jechaliśmy przez pola i wioski z budynkami z suszonej na słońcu cegły, a
przed nam wznosiły się brązowe skały. Słuchałam jednym uchem k< mentarzy
Ahmeda na temat mijanych przez nas miejsc. - Tę małą wioskę po naszej
prawej stronie zbudowa w roku 1955 dla potrzeb filmu „Dziesięć
przykazań", &ć kręcił tu twój rodak, Cecil de Mille. Kiedy zakończoi
zdjęcia i ekipa wyjechała z Egiptu, do filmowej wio wprowadzili się
miejscowi i zadomowili w niej na d Dlatego tu jest zupełnie inaczej niż w
innych egipsfc wioskach.
Mijaliśmy pola trzciny cukrowej i od czasu do c musieliśmy przerywać
jazdę, bo drogą akurat przechoa
222
Psy i szakale
\ Tak, jak podczas podróży pociągiem, machały do i w długich galabiach.
przejeżdżaliśmy obok rzeźb przedstawiających .siedzące postacie, Ahmed
powiedział: To są kolosy Memnona, ogromne posągi, które niegdyś Kr
wejścia do świątyni. Świątynia zresztą już nie Mówiono, że jeden z tych
posągów śpiewa, kiedy ^yna wschodzić słońce i dlatego uważano, że mieszka
1 nim duch króla. Tak naprawdę, w czasie trzęsienia ziemi rzeźbie
powstały szczeliny i gwizdał w nich wiatr. To gaśnie wiatr śpiewał, a nie
posąg, patrzyłam tępo na kolosy.
- Jesteś dziś wyjątkowo milcząca, Lidio.
- Tak, chyba masz rację.
- Rozumiem. I mam nadzieję, że już wkrótce będzie po wszystkim.
Nie, nic nie rozumiesz - myślałam ze złością. Chociaż rzeczywiście, im
szybciej się to wszystko skończy, tym lepiej. Przetarłam oczy. Och,
dlaczego musiałeś mnie zdradzić, Ahmedzie?
Taksówka kołysała się i podskakiwała na długiej, zaku-Jrzonej drodze.
Robiło się coraz cieplej. Przejeżdżaliśmy ¦ obok świątyni Hatshepshuta i
Deir el-Bahri, więc wyciąga-Ilam szyję, żeby im się dokładniej przyjrzeć.
Rzędy smu-I kłych kolumn wtopione w pomarańczowe skały zrobiły na I mnie
piorunujące wrażenie. Kiedy chciałam odkręcić szybę, żeby lepiej widzieć,
Ahmed powiedział: I - Niedobrze by było, gdyby piasek dostał się do
środka. Podrażnia gardło i płuca. Powietrze jest tutaj bardzo suche
''zapylone. Dlatego zresztą tym wszystkim zabytkom udało S1ę przetrwać.
Dziś możemy podziwiać faraonów i królowe lipskie nie tylko dlatego, że
zabalsamowano ich zwłoki, ale głównie dlatego, że panował tu właśnie taki
klimat. - Ta świątynia jest zupełnie niesamowita - powiedzia-% - Czy
można wejść do środka?
7 Tak. Jedynie górne piętro jest teraz niedostępne dla Pędzających, bo
polscy archeologowie właśnie je rekon-
223
Barbara Wood
struują. Środkowym zajmowali się Amerykanie - Francuzi. Jak widzisz,
skarby Egiptu należą h ludzkości
° całj
całej
Minąwszy Deir el-Bahri, zawróciliśmy w stron i jechaliśmy po zakurzonej
wyboistej drodze. Kiedy ^-liśmy rządową restaurację, Ahmed zaproponował,
żeb^ wstąpili na herbatę, ale podziękowałam za zaprósz Dolina Królów była
coraz bliżej i chciałam się tam znal jak najszybciej.
Po lewej stronie krętej drogi, którą zmierzaliśmy d celu, wznosiły się
strome skały. Dolina Królów znajdować się po przeciwnej stronie. Żeby do
niej dotrzeć, trzeba byłe odbyć długą męcząca podróż.
- Czy to znaczy, że nie wszystkie grobowce zostały odkryte? - spytałam
po chwili.
- To dziwne, ale w egipskich piaskach kryje się jeszcze wiele ciekawych
rzeczy. Mój kraj jest jednak zbyt biedny, żeby wydawać pieniądze na
wykopaliska, a inni też mają pilniejsze potrzeby. Na pewno trudno jest
znaleźć grobowiec w nienaruszonym stanie. Grobowce Tutanchamona i
Hetepheresa należą do wyjątków.
- Dlaczego?
- Z powodu złodziei.
- Nie można ich jakoś powstrzymać? Roześmiał się.
- Miałem na myśli złodziei z epoki faraonów. Nie stety, niewielu władców
mogło się nacieszyć swoimi skar bami w życiu pozagrobowym, niezależnie od
tego jak głś boko ich pochowano. Można było przecież przekupić kapłanów.
- To jakim cudem przetrwał grobowiec Tutanchamona?
- Nie wiemy. Wy, Amerykanie, powiedzielibyście, ż< ślepy traf. Ale
odnalezienie grobowca pełnego bezcen] skarbów, który wygląda tak samo,
jak w godzinie pogrze faraona, to coś, co nieczęsto się zdarza.
Omiotłam wzrokiem otaczającą nas pustynię. Pola zosl ły już daleko poza
nami, a ja usiłowałam sobie wyobrazi
224
Psy i szakale
królowe, ukrytych w piaskach pustyni. I wtedy
szeroko oczy ze zdziwienia. Ktfj szakal!
Tak?
Mój szakal pochodzi prawdopodobnie z takiego gro-ca Pewnie to właśnie
miała na myśli Adela mówiąc, że I ,tłumaczy wszystko".
I Teraz sama widzisz, jaka to ważna sprawa. Rozumiesz konieczność
dochowania tajemnicy i potrzebę poznania
prawdy.
- Mój Boże... - Przycisnęłam torebkę do piersi. W środku był mój szakal.
Mały kawałek kości słoniowej, który pochodził najprawdopodobniej z nowo
odkrytego grobowca. 2 grobowca, o którym nikt nie wiedział, choć krył w
sobie najcenniejsze królewskie skarby. Przed oczami stawały mi
najbardziej fantastyczne obrazy.
- Jeśli rzeczywiście ten grobowiec istnieje, Lidio, ode-j gramy
pierwszoplanową rolę w odkryciu tak ważnym, jak | odkopanie grobowca
Tutanchamona. Zapełnimy puste karty historii Egiptu. Z całego świata
zaczną się zjeżdżać dziennikarze i opowiadać naszą historię. Tysiące
zwiedzających będą odwiedzać codziennie to miejsce. Turyści przywiozą do
Egiptu swoje pieniądze i pomogą w ten sposób mojemu krajowi. Nawet nie
potrafię wyrazić, jakie to może się okazać ważne. Nie możemy pozwolić,
żeby Rossiter dotarł do grobowca przed nami.
Kiedy to powiedział, oparłam czoło o szybę i przymknęłam oczy. Jak to
możliwe? - rozpaczałam w duchu. Jak on fooże tak udawać szczerość i
oddanie, a jednocześnie być w zmowie z Rossiterem i Schweitzerem, czyli
ludźmi, któ-tych teraz tak przekonująco potępia?
^ zbliżaliśmy się do Doliny, poczułam, jak mocno rali mi serce, a w
oddali, między skałami, dojrzałam kilka białyeh namiotów.
~- Gdzie są grobowce? - zapytałam, rozglądając się nieprzytomnym
wzrokiem.
225
Barbara Wood
- Trochę dalej. Przed wejściem na teren konywano pochówków, jest
ogrodzenie i bram ^ ^ zowi ko Jelksa znajduje się właśnie tam. Widzisz i*
da?
' praw-
- Czy to jedyny archeolog w tym rejonie?
- W Dolinie Królów, tak. W pobliżu Deir el-Bahri je grupa Francuzów, a
Amerykanie chcą odrestau/ jeden z grobowców w Dolinie Królowych.
Oparłam się o przednie siedzenie. Usiłowałam wy* trzyć znajomą sylwetkę
Adeli w tumanach kurzu. PrZy chałam za nią tak daleko.
Wysiadłam, zanim taksówka się zatrzymała. Ahmed p dążał za mną krok w
krok. Najwyraźniej warkot silnik? przyciągnął uwagę obozowiczow, bo
czekał już na nas mały komitet powitalny. W jego skład wchodzili
wyłącznie mężczyźni.
- Halo! - zawołał najwyższy. - Czym możemy służyć?
- Czy jest doktor Jelks?
- Nie, w tej chwili go nie ma. Jestem jego asystentem. Nazywam się
Wilbur Ames. Czy mogę państwu jakoś pomóc?
- Ahmed Rasheed. Pracuję w Służbie Ochrony Zabytków.
Wyraz twarzy mężczyzny nie zmienił się.
- Kiedy spodziewa się pan doktora Jelksa?
- Już niedługo. Wróci na sjestę. Od świtu pracuje przy grobowcu Seti.
Zapraszam państwa na herbatę.
Dr Ames odwrócił się, więc poszliśmy za nim i jeg towarzyszami do obozu.
Słyszałam bicie własnego serca. W każdej chwili spodziewałam się usłyszeć
głos Adeli, która zawoła: Liddie! Liddie!
Nikt mnie jednak nie zawołał, gdy przeciskałam s wśród landrowerów i
małych namiotów w kierunku t* największego, który służył obozowiczom za
kuchnię i | nię. Jedną część namiotu zajmował stół i ławki, a w dr stał
skomplikowany sprzęt do gotowania. Nasi gospod* zajęli miejsce po jednej
stronie stołu, a my po drui
226
Psy i szakale
nie więcej niż szesnastoletnia, dziewczyna z cienki-
włosami zaczęła nalewać nam herbatę. Mj córka - wyjaśnił Ames,
przyglądając mi się interesowaniem. - Chce być egiptologiem, jak jej oj-
proszę mi powiedzieć, panie Rasheed, czemu zamęczamy tę niespodziankę?
I Wolałbym zaczekać na doktora Jelksa. Pan natomiast oże mi powiedzieć,
czy jest tutaj panna Harris.
- Adela?
Serce aż podskoczyło mi z radości.
_ To zabawne, że pan o nią pyta. Zastanawialiśmy się właśnie, gdzie się
podziała. Od wczorajszego wieczoru nie było jej w obozie.
- Och nie! - krzyknęłam, chwytając Ahmeda za rękę. -To niemożliwe!
Dr Ames zerknął na mnie ze zdziwieniem.
- To jest siostra Adeli - przedstawił mnie - Ahmed. Ma na imię Lidia.
Przyjechała aż z Los Angeles, żeby się z nią zobaczyć.
- Miło mi panią poznać. Miałem wrażenie, że już panią gdzieś widziałem.
Jest pani bardzo podobna do siostry. Adela jest z nami już od paru
tygodni. Czarująca osoba, nieoceniony kompan dla Rosalie.
- A więc co się z nią stało?
- Nie wiem. Była z nami jeszcze wczoraj, a potem poje-| chała
łandrowerem do Luksoru. Tak przynajmniej mówiła. Do tej pory nie wróciła.
- Nie szukaliście jej? Czułam się po prostu chora.
- Nie. Adela często jeździła na noc do hotelu. Uważa, że mieszkamy w
zbyt prymitywnych warunkach, a ona zawsze Powtarza, że raz na jakiś czas
musi się porządnie wykąpać 1 Przespać w prawdziwym łóżku.
- A kiedy zwykle wraca do obozu?
- To dziwne, ale zwykle pojawia się o świcie i pomaga ^aułowi w pracy.
Świetna z niej asystentka.
- Jest prawie jedenasta! - krzyknęłam.
227
Barbara Wood
- Tak, ale może chciała zrobić zakupy. Odwróciłam się do Ahmeda.
- Musiało się stać coś strasznego. Na pewno!
- Przepraszam, o co tu chodzi?
Wilbur Ames naprawdę zachowywał stoicki spokói żywszy, że trzymał w
tajemnicy odkrycie grobowca i' do czynienia z przemytnikami. Oczywiście
jeśli założyć*1 taki grobowiec naprawdę istnieje, a Rossiter rzeczywi
jest przestępcą, za jakiego uważał go Ahmed.
Cofnęłam rękę i kątem oka obserwowałam Rasheed Wczoraj wieczorem
Schweitzer pojawił się w Luksorze Adela zniknęła, a ja widziałam Ahmeda w
towarzystwie Schweitzera. Cóż za zbieg okoliczności.
Nawet nie tknęłam herbaty, siedziałam i obserwowałam rozwój wydarzeń.
Ahmed wytłumaczył pobieżnie Amesowi, że dostałam list od Adeli, w którym
siostra prosi mnią żebym przyjechała do Egiptu.
- Na pewno wkrótce się pojawi, panno Harris. Jestem tego pewien. I
strasznie się ucieszy, jak panią zobaczy. Wróci. Może nie z sympatii do
tego obozu, ale dla Paula...
- Jak to? Co pan ma na myśli?
- Nie wiedziała pani? Myślałam, że może napisała o tym w liście. Pani
siostra jest zakochana w doktorze Jełksie.
Spojrzałam wymownie na Ahmeda.
- Właściwie są zaręczeni.
A więc tak. Adela była zaangażowana w tę sprawę bardziej, niż sądziłam.
Ten fałszywy egiptolog, Jelks, wykorzystywał moją niewinną siostrę do
handlu dzieł mi sztuki. Nie patrzyłam zbyt przychylnie na Wilbura Amesa.
Siedząc w chłodzie namiotu, do którego docier zaledwie resztki światła z
zewnątrz, usiłowałam pozbier skołatane myśli. Będzie bardzo trudno
wyciągnąć Ade z tej kabały. Wątpiłam nawet, czy uda mi się ją przekor)
żeby ze mną wyjechała, nawet jeśli powiem jej o R°s siterze.
Chciałam właśnie zadać kolejne pytanie, kiedy nag
228
Psy i szakale miocie zrobiło się zupełnie ciemno. Ktoś zasłonił sobą
I ^ Jak się macie? - usłyszałem czyjś pogodny głos. - Czy Adela wróciła?
- Och, Paul. Mamy gości. Poznaj siostrę Adeli, pannę
Lidię Harris.
głody człowiek o roześmianej twarzy podszedł do mnie t podał mi rękę.
- Miło mi panią poznać. Wiele o pani słyszałem.
- A to jest pan Ahmed Rasheed ze Służby Ochrony Zabytków - ciągnął Ames.
Paul Jelks nie zmienił wyrazu twarzy, ale jego uścisk nagle osłabł.
- Witam. Czym mogę panu służyć?
- Przeprowadzam inspekcję terenu. Jak postępują prace?
- Świetnie. Naprawdę wspaniale.
Podszedł dużymi krokami do kuchenki gazowej i nalał ; sobie herbatę.
Doktor Jelks był wysokim, dobrze zbudowanym blondynem, a więc
niewątpliwie mężczyzną w typie Adeli. Miał bardzo krótko przycięte włosy,
a pod nosem i ślad zarostu. Kiedy siedział przy mnie i wyszczerzał zęby ;
w uśmiechu, żałowałam, że zupełnie nie wygląda na bandytę.
- A więc co panią tu sprowadza, droga Lidio?
- Adela mnie zaprosiła.
- Naprawdę? Nigdy mi o tym nie wspominała. A gdzież się właściwie
podziewa ta moja niesforna narzeczona? Pewnie kręci się po sklepach z
sukienkami. - Nagle wychylił głowę z namiotu i wydał kilka stanowczych
poleceń stojącemu nie opodal mężczyźnie. Mówił świetnie po arab-sku.
- Wysłałem go do Luksoru po Adelę. Będzie bardzo chciała się z panią
spotkać.
Usłyszałam, że Arab uruchamia silnik, a potem opony auta pisnęły na
piasku. Zakładałam oczywiście, że Jelks naprawdę wysłał tego człowieka na
poszukiwanie Adeli,
229
Barbara Wood
ale ponieważ nie znałam arabskiego, nie mogłam by całkiem pewna.
- Czy miałby pan ochotę wstąpić ze mną do c ni? Mógłbym panu pokazać
owoce mojej pracy, ty s^ są naprawdę wspaniałe malowidła. Minęło już lato
zbl się listopad i może wreszcie zrobi się trochę chłodn*2* Boże! Ten
potworny upał jest naprawdę męczący.
- Czy możemy oprowadzić państwa po obozowisku? wtrącił Ames. - Inni
milczeli, jakby byli głuchoniemi ~ Mogą państwo wszystko sobie dokładnie
obejrzeć - zaprą szał.
Obaj byli gościnni, wręcz usłużni.
- Nie, dziękuję bardzo. To nie jest konieczne. Chciałbym tylko
porozmawiać z wami na osobności, jeśli to możliwe.
Jelks i jego towarzysze wymienili spojrzenia.
- Oczywiście, panie Rasheed. Mam nadzieję, że nie złamaliśmy przepisów.
- Jeszcze nie.
Mężczyźni niechętnie opuścili namiot. Wyszła również Rosalie. Nie miałam
pojęcia, co planuje Ahmed. Doktor Jelks usiadł obok Amesa, tak że
znaleźliśmy się po przeciwnych stronach stołu, jakbyśmy tworzyli dwie
drużyny.
- Czy mogę o coś zapytać, doktorze Jelks?
- Proszę, niech pan strzela.
Ahmed - wprowadzając mnie w zdumienie - otworzył moją torebkę i wyjął z
niej zawiniątko, po czym upuścił szakala na stół. Na ten widok obaj
mężczyźni podskoczyli tak, jakby zobaczyli węża.
- Co to jest? - zapytał Jelks, a jego głos nie brzmiał już tak
spokojnie.
- Sądziłem, że dowiem się tego od pana. Może mi pant0 wyjaśnić?
- Spróbuję. - Podniósł szakala i trzymał go w palcach wysokości oczu,
jakby badał każdy cal figurki.
- Tu jest kiepskie światło, ale sądzę, że to pochoc z osiemnastej, może
dziewiętnastej dynastii. Śliczna rze<
230
Psy i szakale
„ Nie o to pytałem, doktorze. Sądziłem, że dowiem się /pana, skąd to
pochodzi, pauł uniósł brwi.
- Skąd? To znaczy z jakiego rejonu pochodzi ta kość słoniowa?
, Dobrze pan wie, o co mi chodzi, doktorze. Wykręty na nic się tu nie
zdadzą. Chcę wiedzieć, gdzie jest grobowiec.
- Nie wiem. Może na przykład...
_ Doktorze - powiedział Ahmed spokojnie. - Jeśli odkrył pan grobowiec,
chcę się wszystkiego na ten temat dowiedzieć.
- Nowy grobowiec? Co też panu przyszło do głowy? przecież zostałby pan
już dawno poinformowany o takim odkryciu.
- W takim razie wyjaśnię panu, skąd mam tego szakala. Otóż panna Adela
Harris wysłała go pocztą do swojej siostry.
- Adela?
- Tak, dokładniej mówiąc wysłała go z Rzymu.
- Z Rzymu? - Paul Jelks zaczął się nagle jąkać. Zerknął na Amesa i
odwrócił wzrok.
- Chyba pan wie, że panna Adela była w Rzymie jakieś dwa tygodnie temu,
prawda?
- Tak. Wiem, że pojechała tam na parę dni. Chciała kupić jakieś nowe
ubrania i...
- Czy zna pan Arnolda Rossitera?
Obaj mężczyźni wyraźnie się zaniepokoili. Pytania Ahmeda wytrąciły ich z
równowagi. Udawany spokój Pryskał.
- Arnold Rossiter przyjechał do Luksoru, a teraz zmierza prawdopodobnie
w naszym kierunku. Chcę wiedzieć, gdzie jest grobowiec, bo muszę wysłać
tam policjantów. Jeśli mi się to nie uda, wielu ludziom może stać się
krzywda, a cenne dzieła sztuki dostaną się w niepowołane ręce.
- Panie Rasheed - zaczął Jelks drżącym głosem.
~ Jako egiptolog musi pan kierować się w minimalnym przynajmniej stopniu
etyką zawodową. - Ahmed rąbnął
231
Barbara Wood
pięścią w stół. - Przecież nie chce pan chyba, żeby Rosst zabrał
zawartość grobowca!
Zaskoczyła mnie nagła siła tego mężczyzny. Do tej p zawsze był spokojny,
prawie beztroski, ale teraz wstąp w niego jakaś pasja, a nawet furia.
Zaczęłam się g0 bać
- Proszę mi powiedzieć, gdzie jest grobowiec.
- Dobrze! - krzyknął Jelks. - Dobrze! Powieir panu! -. Usiadł i złapał
się za głowę. - Już za późno, Wilbur. Muszę im powiedzieć. Nie powinniśmy
byli się w to bawić. To nie dla nas. Wiedziałem, że prędzej czy później
pojawi się Rossiter. Musimy im wszystko powiedzieć.
Paul Jelks zaczął opowiadać swoją niezwykłą historię, a ja obserwowałam
Ahmeda ze zdumieniem. Na jego ustach pojawił się triumfalny uśmiech.
Udało mu się wygrać tę partię i byłam z niego dumna. Ale z drugiej strony
coś mi przeszkadzało, nie dawało spokoju.
Skąd Rasheed wiedział, że Rossiter jest w Luksorze?
Rozdział piętnasty
X>loktor Paul Jelks opowiedział nam zupełnie niezwykłą historię.
- Początkowo chciałem tylko sfotografować grobowce i pracować nad
tłumaczeniem hieroglifów, bo miałem nadzieję, że uda mi się wyjaśnić
znaczenie pewnych niejasnych fragmentów tekstów. Ponieważ nie mam żadnych
sponsorów, nie mogłem sobie pozwolić na prowadzenie wykopalisk, i
postanowiłem, że zadowolę się rutynową, akademicką pracą. Jednak prawie
na samym początku wydarzyło się coś, co wzbudziło moje zainteresowanie.
Tak jak każdy cudzoziemiec byłem oblegany przez miejscowych, którzy
oferowali mi fałszywe dzieła sztuki i chcieli opowiadać o ukrytych
grobowcach faraonów - wszystko rzecz jasna za odpowiednią cenę. My
dopiero organizowaliśmy obóz, a oni już zaczynali krążyć wokół nas jak
sępy i wymyślali coraz bardziej fantastyczne historie. Ja jednak jestem
egiptologiem i mam za sobą wiele tego rodzaju doświadczeń, toteż nie daję
tak łatwo wiary we wszystko, co słyszę. Aż przyszedł ten pamiętny
wieczór. Grałem właśnie w karty z Markiem Spencerem, moim fotografem i
technikiem, kiedy do obozu, przyszła pewna staruszka, która twierdziła,
że ma dla nas prezent. Arabowie, którzy Pilnowali obozu próbowali się jej
pozbyć, ale usłyszałem eałe to zamieszanie i wyszedłem z namiotu.
„Podarunek" Naprawdę mnie zaintrygował. Był to owinięty trzcinową
tą zwój z koziej skóry, na którym widniały hieroglify. Nigdy przedtem
czegoś takiego nie widziałem i miałem °chotę zdemaskować fałszerstwo.
Obejrzałem dokładnie
233
Barbara Wood
zwój pod lampą i przekonałem się, że to znakomita Od razu zapytałem
kobietę, kto ją wykonał. A ona m'° ' że aniołowie. W obawie, że
nigdy mi tego nie zd^*0' zaproponowałem jej pieniądze. Zdziwiłem się p0
raz T^' bo okazało się, że staruszka chce mi dać ten zwój w pr cie. Nawet
bardzo nalegała, żebym go przyjął, i nie chci w zamian nawet jednego
piastra. Widząc, że kobieta cz wyraźnie się boi, zacząłem zadawać jej
najróżniejsze p nia, aż w końcu załamała się i powiedziała, że „iad zwoi
ciąży przekleństwo, które zagraża jej rodzinie i tak j pozostanie, dopóki
zwój nie wróci tam, gdzie jego miejsc Nie miałem nic do stracenia, mogłem
zyskać interesując podróbkę, a jeszcze w dodatku uspokoić starowinę, więc
wziąłem od niej zwój, a ona natychmiast zniknęła w ciemnościach. - Paul
Jelks urwał i dopił herbatę. - Trochę podobnie jak w przypadku tabliczek
z Tel el Amarny, nie sądzi pan?
- Proszę mówić dalej - ponaglił go Ahmed.
- Jak już mówiłem, przyjechałem tu z niewielką ekipą i miałem zamiar
skopiować jedynie trochę tekstów ze ścian grobowców, więc przez parę dni
w ogóle nie interesowałem się tym dziwnym upominkiem. Pewnej nocy, kiedy
wszyscy już spali, wyjąłem ten przeklęty zwój i dokładnie go obejrzałem.
Przeżyłem prawdziwy szok, bo okazało się, że jest autentyczny. Badałem go
godzinami. Potem wysłałem kawałek zwoju do laboratorium w Londynie, żeby
określić jego wiek. Eksperci ocenili, że zarówno skóra, jak i atrament
pochodzą sprzed około trzech tysięcy lat. - Znowu przerwał i otarł czoło.
W namiocie robiło się coraz bardziej gorąco. - Nie muszę chyba dodawać,
że przeżyłem wstrząs. Sam pan wie, jak niewiele jest takich zwojów i jak
rzadko udawało się je odkryć, a ten położono mi po prostu na progu. Tekst
zachował się wspaniale. Z łatwością możn było odczytać, że są to notatki
architekta, który zamierza zbudować grobowiec królewski.
- Czy ma pan to jeszcze?
- Tak, zaraz państwu pokażę.
Psy i szakale
pr0Szę kontynuować opowieść.
I Naturalnie przetłumaczyłem cały tekst i chyba wyob-.^ją sobie państwo,
jak bardzo byłem poruszony, kiedy fa zorientowałem, co czytam. W tekście
odnalazłem nie ttlko plany grobowca, ale również informację na temat jego
i ^jozenia. Wiedziałem, że w tamtym rejonie nigdy nie [ r0wadzono
wykopalisk, a ponadto zwój okazał się auten-tyczny, więc postanowiłem
zrobić śmiały eksperyment. Wziąłem ze sobą Marka i jednego z Arabów.
Kopaliśmy w nocy, tak żeby nikt nas nie zobaczył, trzymając się
oczywiście ściśle wskazówek zawartych w planach. Wszyscy patrzyliśmy na
niego wyczekująco.
- I co?
- Jeszcze przed świtem odkryliśmy kamienny stopień, panie Rasheed, jest
pan w stanie docenić rangę tego wydarzenia? Przecież szansę na zdobycie
takiego papirusu są jak jeden do miliona, a jednak mi się to udało. Nie
wiadomo skąd go wzięła rodzina tej kobiety. Ale jakie to ma znaczenie? Na
pewno był u nich od pokoleń, może nawet całe wieki. Schowali go dobrze
gdzieś pod podłogą glinianej chaty, bo myśleli, że to jakiś magiczny
talizman. A potem zaczynają chorować. Oczywiście winią za to kawałek
koziej skóry. Dochodzą do wniosku, że najlepiej będzie oddać go
cudzoziemcowi, który okrada grobowce, więc będzie wiedział, gdzie go
położyć. Cudzoziemcowi, na którego może spaść przekleństwo, ale ich to
już nie interesuje.
Nalał sobie jeszcze jedną filiżankę herbaty i wypił ją duszkiem.
I - Wtedy posłałem po Wilbura. Potrzebna mi była zarówno jego pomoc, jak
i fundusze. Zatrudniliśmy więcej ludzi. Można im ufać, szczególnie w
sytuacjach, gdy w grę wcho-jdzą pieniądze. Takie pieniądze.
- Czy to, co odnalazł pan w grobowcu, jest naprawdę cenne, doktorze?
Pochylił się i szepnął:
- Cenniejsze niż skarb Tutanchamona. Ahmed przymknął oczy.
234
235
Barbara Wood
- Chwała Allachowi!
- Potem spotkałem w
z grupą. Boże, zakochałem się w niej natychmiast. złem ją tutaj, a ona
zdecydowała się zostać.
Luksorze Adelę. Podróżow się w niej natychmiast P^
ywiś
wkrótce powiedziałem jej o grobowcu i zrobiło to na r/ wielkie wrażenie.
- Tak, to cała Adela.
- Przykro mi, Lidio, że jej tu nie ma. Przyjechałaś z tak daleka...
Opowiedziałam mu, ile trudu kosztowało mnie odnalezienie siostry.
Wspomniałam o Rzymie i Kairze, ale nie mówiłam nic o Treadwellu i
Rossiterze, bo nie wiedziałam ile mogę mu zdradzić.
- Tak, miała pani trochę kłopotów. Przykro mi, że Adela nie czekała na
panią w Rzymie, zwłaszcza że przecież wysłała szakala i telefonowała do
pani.
- Czy ona mieszkała w Residence Pałace, doktorze?
- Proszę mówić mi po imieniu, bo wkrótce będziemy spowinowaceni. Tak,
mieszkała w Residence Pałace, ale zameldowała się tam pod innym
nazwiskiem, w razie gdyby ktoś ją śledził.
- A więc dlatego nie figurowała w rejestrach. Tak samo było w
Shepheard's, prawda? Wszystko jasne.
Doszłam również do wniosku, że Rossiter podsłuchiwał nasze rozmowy i
zaaranżował wszystko tak, że telefony przyjmował jeden z jego ludzi.
- Proszę mi powiedzieć, w jaki sposób zaplątał się pan w aferę z
Rossiterem - powiedział Ahmed.
- Miałem pecha. Wilbur i ja chcieliśmy sprzedać tylko parę rzeczy z
grobowca, żeby jakoś pokryć koszty wyprawy. Potem zamierzaliśmy złożyć
podanie o zgodę na wykopaliska i udawać, że znaleźliśmy grobowiec dopiero
po otrzy maniu zezwolenia. Tak, jak pan tu ujął, panie Rasheed, wiemy, co
to jest etyka zawodowa. Jesteśmy egiptologafl
i nie interesuje nas wartość pieniężna skarbów, ale racz znaczenie
grobowca dla historii. Kiedy zwierzyłem sK Adeli ze swoich planów,
powiedziała, że znajdzie kupa
236
Psy i szakale
a jest niewinna. Naprawdę. Proszę mi wierzyć. Gdybym ógł przewidzieć...
Wydawało mi się, że traktuje całą tę historię jak świetną zabawę.
Uważałem, że nie robimy nic jego. Poprosiłem Adelę, żeby pojechała do
Kairu i dyskretnie poszukała kupca na kilka przedmiotów, pod żadnym
pozorem nie wspominając o grobowcu. Jednak Adela nie zawsze stąpa mocno
po ziemi i nie zawsze potrafi postępować pragmatycznie. Prawdopodobnie
ktoś w Khan-el-Khalil podpowiedział jej, żeby spotkała się w Rzymie i
johnem Treadwellem, bo on da dobrą cenę. Adela była bardzo zadowolona z
siebie. Uważała, że robi świetny interes, i wpadła w ten sposób w sieci
Rossitera. John Tread-well na początku był bardzo miły, ale kiedy Adela
nie chciała mu podać żadnych dodatkowych informacji, stał się natrętny i
nieprzyjemny. Wyrwało się jej coś na temat grobowca i wtedy właśnie
zaczęła się ta cała afera. Rossiter wywiózł ją z Rzymu i zabrał do willi
na przedmieściach Neapolu, gdzie usiłował wyciągnąć z niej dane na temat
położenia grobowca, a gdy mu się to nie udało, zagroził, że wypuści ją na
wolność dopiero wtedy, kiedy otrzyma okup w postaci znalezionych skarbów.
Dałbym mu je z całą pewnością. Adela jednak wykazała przytomność
umysłu i uciekła do Rzymu, gdzie odnalazł ją Mark Spencer, którego po nią
wysłałem, i razem wrócili do Kairu. Chciała zaczekać tam na pana, ale
potem spotkała Rossitera w Hil-tonie i przestraszyła się. Wiedziała, że
pan ją tutaj znajdzie.
- Niestety - powiedział Ahmed - Rossiter również się tego domyślał.
- Naprawdę nie chciałem, żeby zrobiła się z tego taka afera. Na początku
wszystko wyglądało zupełnie niewinnie.
- Ale teraz zrobiło się niebezpiecznie, panie Jelks. Zamordowano
człowieka...
- Co?
- Johna Treadwella, parę dni temu.
- Ale dlaczego?
- Nie wiadomo. Nastąpiło pewnie jakieś nieporozumienie, doszło do
sprzeczki... A może Treadwell postanowił
237
Barbara Wood
działać na własną rękę. Nigdy się tego nie dowiemy ,4 teraz naprawdę
sytuacja wygląda nieciekawie. Powiej \ bym groźnie.
Obserwowałam go uważnie. Kiedy odwrócił głowę i SD rżał na mnie,
zapytałam cicho:
- Skąd wiesz, że Rossiter jest tutaj? Miał nieprzenikniony wyraz twarzy.
- Panno Harris...
- A jakie to ma znaczenie? - zapytał Paul. - Jeśli ten złodziej naprawdę
się tu kręci, pilnujmy grobowca. Mam nadzieję, że nie sfuszerowałem
największego odkrycia w historii archeologii.
Wstał raptownie, a Ames razem z nim.
- r&fprawdę się cieszę, że już jest po wszystkim. Nie jestem stworzony
do takich rzeczy. Panie Rasheed, czy chce pan teraz zobaczyć grobowiec?
- Oczywiście. Dziękuję bardzo.
Podniosłam się z krzesła i wydawało mi się, że śnię. Było duszno i
ciemnawo. Kiedy Ahmed dotknął mojego ramienia, odskoczyłam.
Coś mi się w tym wszystkim nie podobało. Coś było nie tak
Dolina Krdldw to najbardziej legendarne miejsce na
ziemi - powiedział Paul Jelks, kiedy tłukliśmy się landro-
werem po zakurzonych drogach. Prowadził Mark, ofcok
niego siedział Paul. Ja zajęłam miejsce z tyłu miedzy Ame-
sem i Ahmedem. W ustach miałam pełno piasku. - Od
wieków ludzie opowiadają sobie najrozmaitsze historie na
jej temat. Grecy i Rzymianie robili tu pierwsze zapiski n
ścianach, a średniowieczni mnisi mieszkali w grobowcach.
W epoce oświecenia zaczęli tu przyjeżdżać filozofowie,
a archeologowie wiktoriańscy uważali to miejsce za swój
Disneyland. Największych odkryć dokonano jednak
w dwudziestym wieku i sądzę, że na tym nie koniec.
Zamknęłam oczy i zakasłałam. Wszyscy cuchnęliśmy P° tem. Ja chciałam
wprawdzie zostać w obozie i zaczekać na Adelę, ale Ahmed uważał, że
lepiej będzie, jeśli pojada
238
Psy i szakale em ze wszystkimi. Nie byłam tym szczególnie zachwyco-
nal przez wiele tysięcy lat Egipcjanie budowali grobowce, tuż nad nimi,
albo w niewielkiej odległości od nich, Mawiali kaplice pogrzebowe tak, by
dusza zmarłego mogła sic do nich z łatwością dostać. Dzięki kaplicom
można było łatwiej zlokalizować grobowiec. Ponieważ kaplice zawsze
znajdowały się w pobliżu grobowca, można go było z łatwością, odnaleźć i
obrabować. Za czasów osiemnastej dynastii zrezygnowano jednak z tego
obyczaju. Od tamtej pory wszystkie grobowce wykopywano po tej stronie
góry, a nie po wschodniej, czyli tam, gdzie odnaleziono Hatshephuta oraz
Ramasseum. Nie budowano już kaplic. Dlatego też trudniej jest znaleźć
grobowce.
Nie wiem, dla kogo właściwie przeznaczony był ten wykład, bo Mark
Spencer, Wilbur Ames i Ahmed Rasheed doskonale to wszystko wiedzieli, a
ja nie słuchałam. Jednak Jelks kontynuował.
- Niestety, nic to nie dało. Skomplikowane labirynty i pułapki nie
powstrzymały złodziei, którzy nadal ogołacali grobowce, więc gdy wygasła
dwudziesta dynastia, przestano w ogóle chować tu faraonów. W Dolinie
Królów jest wiele grobowców, ale wszystkie obrabowano. Wszystkie, z
wyjątkiem grobu Tutanchamona i tego, który ja znalazłem.
Wiatr unosił jego głos, a ja nie wiedziałam, czy jeszcze coś mówi czy
nie. I nie obchodziło mnie to. Wkraczaliśmy w strefę bez wieku, gdzie
czas już dawno się zatrzymał, gdzie wczoraj jest dniem dzisiejszym, a
dzień dzisiejszy staje się jutrem. W powietrzu roiło się od much. Były
hałaśliwe, grube i natrętne. Pył dokuczał nam niemiłosiernie, a upał
stawał się coraz bardziej dotkliwy. Gdy landro-wer zaczął się wspinać po
stromej ścieżce, myślałam, że zacznę krzyczeć.
- Oczywiście, panie Rasheed - rzucił Paul przez ramię - to moja pierwsza
wizyta tutaj za dnia. Zwykle pracowaliśmy w nocy.
239
Barbara Wood
Nie miałam pojęcia, dokąd jedziemy, ale chciałam z k ta podróż już
dobiegła końca. Kiedy się odwróciłam strzegłam, że oddalamy się od
Doliny, a małe czarne otw° ry, czyli wejścia do grobowców, znikają nam z
oczu.
- To wzniesienie w kształcie piramidy to najwyższ szczyt w okolicy.
Nazywany jest Szczytem Zachodnim. Lu dzie wierzą, ze mieszkała tu
straszna bogini pod postacią węża. Nazywała się Meres-ger czy też
„kochanka ciszy" Wszystkie te wzgórza mają mistyczne znaczenie.
Mnie wydawały się wieczne i jałowe. Nigdzie nic nie rosło. Były tylko
zwały kamieni na tle pionowych nagich skał pod rozpalonym słońcem
pustyni. Kiedy samochód podskoczył na kamieniu i zaczął staczać się w
dół, krzyknęłam ze strachu.
- To bardzo nierówny, dziki teren i prawdopodobnie dlatego Król Tetef
wybrał go na miejsce swojego pochówku. Nie ma tu ani wyschniętych koryt
rzecznych, ani przełęczy górskich. Trzeba świetnie znać się na wspinaczce
i mieć niespożyte siły, żeby się tu dostać. Nie wiem, w jaki sposób im
się to udało.
- I w jaki sposób udało im się zbudować piramidy -dokończył Mark.
- Tak. Egipcjanie to bardzo pomysłowy naród. Kiedy zaś chodziło o życie
pozagrobowe, stać ich było na każde poświęcenie. Najważniejsze było
ukrycie grobu. Grób Tutanchamo-na, tak wspaniale ukryty pod grobowcem
innego króla, został mimo wszystko odnaleziony. Ale nikt nie natrafił na
mój grobowiec, grobowiec króla Tetefa. Dlatego też jako jeden z
nielicznych nie został obrabowany przez te hieny. Króla i jego skarbów w
najmniejszym stopniu nie naruszono.
Jechaliśmy przez wąski przesmyk, niewiele szerszy niż samochód, i nagle
samochód się zatrzymał.
- To znaczy, że zwłoki króla nadal znajdują się w grobowcu? - zapytałam.
- Tak. Przez parę tygodni szukaliśmy drzwi do komór grobowej, ale
wreszcie kilka dni temu znaleźliśmy J# ciało.
240
Psy i szakale
Trudno było poruszać się po tym terenie. Byliśmy zaminowani w wąwozie
pomiędzy dwoma wzgórzami, a przed nami wyrastała spadzista ściana piasku.
Nie mogłam sobie wyobrazić, że komukolwiek udało się odnaleźć wejście.
_ a jednak znaleźliśmy ten grobowiec - powiedział Paul, jakby czytał w
moich myślach. - Korzystając z instrukcji na zwoju kopaliśmy w ściśle
określonym miejscu.
- A więc gdzie on jest? - spytałam, mrużąc oczy, bo słońce paliło mocno.
- Chodźmy tędy.
Wlekliśmy się pojedynczo za Jelksem, brnąc po kostki w piasku, który
wsypywał się nam do butów. Paul dotarł do ściany piasku, opadł nagle na
kolana i zaczął grzebać w ziemi jak piesek. Już po chwili odsłonił
szerokie drewniane drzwi, wspaniale ukryte pod piaskiem, zupełnie
niewidoczne nawet z bliska. Podniósł te prowizoryczne drzwi zbite z
drewnianych krat i zobaczyliśmy schody prowadzące w głąb wzniesienia.
- Uważaj, Lidio. Stopnie są bardzo nierówne. Zaraz wezmę latarkę.
Schodziliśmy w dół we trójkę, wyprzedzając Marka i doktora Amesa.
Ogarnęło mnie dziwne uczucie.
- Niech pan się dobrze przyjrzy, panie Rasheed, bo patrzy pan na coś,
czego od tysięcy lat nie oglądały ludzkie oczy. W przeciwieństwie do
grobowca Tutanchamona, który nosił wyraźne ślady włamania, ten grobowiec
pozostał nietknięty i wygląda tak samo jak tego dnia, kiedy kapłani go
zapieczętowali.
- Nigdy bym się nie spodziewał - zaczął Ahmed, ale nie dokończył.
W przedsionku powitał nas obrzydliwy odór. Światło latarki Paula
prześlizgiwało się po ścianach i naszym oczom ukazywały się tajemnicze
napisy i malowidła przedstawiające jakieś dziwne stwory. Głos Jelksa
niosło echo.
- Oczywiście nie jest tu czysto. Nie mogliśmy postępować tak, jak byśmy
chcieli, bo nie mieliśmy zgody na Prowadzenie wykopalisk. Wszystkie brudy
wyrzuciliśmy na
241
Barbara Wood
zewnątrz i służyły nam od tej pory jako kamuflaż. Teraz« przekonacie, że
projekt jest bardzo prosty. Tetef był p/ konany, że nikt nie znajdzie
jego grobowca, a więc nie ka I instalować tu żadnych zapadni i pułapek,
takich, j^-często spotykamy w innych grobowcach. Uważał zapewn * że jeśli
grobowce są dobrze ukryte, niepotrzebne będ żadne straszne zasadzki, i
zrobił całkiem inny plan, udowadniając jednocześnie swoim przodkom, że
się mylili i okazało się, że miał rację.
Szliśmy dalej opadającym w dół korytarzem, który prowadził w nie kończącą
się ciemność. Mniej więcej w połowie drogi Jelks zatrzymał się i zaczął
nasłuchiwać.
- Czy ktoś mnie wołał? - zapytał nagle
- Nie.
- Zabawne. Mógłbym przysiąc, że... - Wręczył Ahmedowi latarkę. - Proszę
ją wziąć i iść dalej. Wrócę i zobaczę, o co im chodzi. Zaraz wracam -
rzucił i pobiegł z powrotem.
Spojrzałam w ciemności na Ahmeda. Jego twarz oświetlało zaledwie skąpe
światło latarki. Stał blisko mnie i oddychał spokojnie.
- Idź przodem, Lidio.
Weszliśmy do drugiego pomieszczenia, pełnego zadziwiających skarbów.
Wszystkie stanowiły prywatną własność bogów i wyglądały tak samo jak te,
które widziałam w książce u doktora Kellermana. Słupy baldachimów w
kształcie lwów, zwoje jedwabiu, słoje z cudownymi pach-nidłami, hebanowe
szkatułki ze wspaniałą biżuterią, mumia kota. Trudno mi było uwierzyć, że
naprawdę oglądam na własne oczy te wszystkie wspaniałości.
- Lidio, spójrz! - zawołał nagle Ahmed. Odwróciłam się. Snop światła z
jego latarki padł właśnie
na kwadratowe brązowe pudełko z dziurkami, w którym znajdował się zestaw
pionków do gry.
- Stąd pochodzi mój szakal! To część tego zestawu! -Popatrzyłam w dół i
przyjrzałam się im uważnie, a potem uśmiechnęłam się do Ahmeda. Jego
twarz była ukryta w ciemnościach.
242
Psy i szakale
„ Chciałabyś zobaczyć króla?
^ co takiego? - Zamarłam w bezruchu. W powietrzu nosił się obrzydliwy
odór, wyraźnie brakowało tlenu. -jłie, nie sądzę.
- Chyba nie boisz się mumii, co? - Wziął mnie za rękę. _ Oczywiście, że
nie.
- On jest tutaj. Niewielu ludzi może poszczycić się tym, 2e dane im było
obejrzeć władcę z bliska. Czy złożymy wizytę człowiekowi, który dał ci
szakala?
Stąpaliśmy ostrożnie wśród kruchych skarbów i doszliśmy do innych drzwi.
Były wąskie, wbudowane w ścianę co najmniej półtorametrowej grubości. Tuż
obok drzwi leżał duży, wyszczerbiony kamień. Na podłodze poniewierał się
metalowy drąg.
- Nie ruszaj tego kamienia, Lidio, bo jest połączony z zapadką, która
potem wyrzuci go z powrotem na miejsce. Idź pierwsza.
Podążałam ufnie za snopem światła latarki, który rozpraszał teraz
ciemności wnętrza. Zobaczyłam granitowy sarkofag i spytałam:
- Co to jest?
W tej samej chwili światło nagle zgasło i usłyszałam chrobot.
Kiedy się obejrzałam, nie widziałam już drzwi. Nie widziałam też ściany
ani nawet własnej dłoni, którą przybliżyłam do oczu.
Ahmed przetoczył kamień z powrotem na miejsce.
Naczekaj chwilę - powiedziałam niemądrze i zaczęłam nasłuchiwać. -
Przestań! Przecież to niemożliwe! - Wyciągnęłam ręce przed siebie i
popchnęłam kamień. Oczywiście nawet nie drgnął. - Ahmedzie? Ahmedzie?
Przycisnęłam twarz do chropowatej ściany.
- Niech mnie ktoś stąd wypuści! - krzyknęłam, jak mogłam najgłośniej,
ale wiedziałam, że to się na nic nie zda. Drzwi były tak grube, że nie
mogło się przez nie przedostać ani światło, ani jakikolwiek dźwięk, ani
powietrze.
243
Barbara Wood
- Powietrze!
Odwróciłam się i przylgnęłam płasko do ściany, otw rzyłam oczy najszerzej
jak mogłam, ale i tak nic nie widz°^ łam. Ciemność oślepiła mnie
zupełnie. Nigdy nie sądziłam że gdziekolwiek może być aż tak ciemno.
Wszystko wokół stało się nagle tak przerażające, że nie mogłam tego
wytrzy mać.
- Boże - szeptałam. - Boże, nie.
Potem opadłam na podłogę i podwinęłam pod siebie stopy. Starałam się nie
płakać, ale łzy same napływały mi do oczu i rozszlochałam się na dobre.
Wiedziałam, że muszę oszczędzać tlen, więc starałam się jakoś
powstrzymać, ale nie mogłam.
Myślałam tylko o jednym: Ahmed Rasheed uwięził mnie w krypcie.
Po jakimś czasie przestałam płakać i teraz w miejsce smutku, pojawił się
gniew. A więc jednak Rasheed współpracował z Rossiterem! Może nawet nie
był urzędnikiem rządowym, albo się pod kogoś podszył. A co się stało z
Ade-lą? Czyżby on i grubas „zaopiekowali się" nią zeszłej nocy?
Najróżniejsze okrzyki same cisnęły mi się na usta. Dwa razy pozwoliłam
wystrychnąć się na dudka. A teraz tak łatwo, tak głupio dałam się złapać
w tę pułapkę.
- Ale w jaki sposób Ahmed zamierza wytłumaczyć to wszystko Jelks owi?
Paul Jelks. Wpatrzyłam się w ciemność. Jego słowa dźwięczały mi w uszach:
„Przez wiele tygodni usiłowaliśmy otworzyć te drzwi".
- Ale ja nie mam tyle czasu - powiedziałam na głos. -Mam zaledwie parę
godzin.
Wreszcie zamilkłam i spróbowałam zebrać myśli. Postąpiłam jak skończona
idiotka przyznając się Ahmedowi, że nikt nie ma pojęcia, gdzie jestem,
nawet doktor Kellernian. A Paul Jelks boi się więzienia, więc zgodzi się
na wszystko.
Byłam zła. I przerażona. Ciemność przytłaczała mnie i dusiła jak gruba
kołdra. Przerażała mnie. Byłam zupełnie sama w grobowcu faraona.
Psy i szakale
Ależ nie, nie całkiem sama. Przecież miałam towarzystw0-pył ze mną król
Tetef.
Kiedy się ocknęłam, nie wiedziałam, na jak długo zemdlałam, ale byłam
pewna, że coraz trudniej mi będzie zachować przytomność. Tlenu było coraz
mniej. Napad wściekłości wyczerpał mnie i zasłabłam, ale teraz, jeśli
miałam w ogóle zamiar pozostać przy życiu, musiałam zachować spokój i
oddychać jak najoszczędniej.
Pomyślałam o kimś, kogo podobnie jak mnie uwięziona w tej pułapce i nie
mogła się z niej wydostać. Myślałam o królu Tetefie, który leżał o parę
metrów ode mnie. Jego pomarszczone ciało, pogrążone w głębokim, niczym
nie zakłóconym przez tyle wieków śnie, spoczywało w milczeniu tak blisko,
a jednak nie mogłam go zobaczyć. Może król był na mnie zły za to najście?
Może urągało to jego przekonaniom o nietykalności komory grobowej? Jakie
sankcje może zastosować wobec mnie mityczny stary faraon, tak brutalnie
wyrwany ze spokojnego królestwa zmarłych; w jaki sposób ukarze mnie za
zbrodnie, których nigdy nie popełniłam?
Och Lidio - upominałam się w duchu. Weź się w garść.
Łzy znowu napłynęły mi do oczu, ale rozpaczliwie usiłowałam je
powstrzymać. Wiedziałam, co tak strasznie mnie teraz denerwuje. Nie
załamywało mnie to, że jestem uwięziona w tym grobowcu, ale fakt, że to
Ahmed mnie tu zamknął.
Mówi się, że przed śmiercią całe życie staje człowiekowi przed oczami.
Teraz już wiem, skąd się bierze taki pogląd, bo gdy moje płuca
rozpaczliwie usiłowały chwytać powietrze, a całe ciało słabło, bo
zaczynałam się dusić, pomyślałam o swoim dotychczasowym życiu i
zastanawiłam się nad tym nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności, który
sprawił, że właśnie wybiła moja ostatnia godzina.
Oddana pracy i ludziom pielęgniarka nigdy nie kochała żadnego mężczyzny
Przepełniona goryczą z powodu śmier-
244
245
Barbara Wood
ci rodziców i brata, odtrąciłam nawet pozostałą przy gy • siostrę,
zamykając serce przed światem pełnym milo'1U i obietnic. Doktorowi
Kellermanowi nigdy nie udało s odnaleźć klucza, John Treadwell uchylił
drzwi, ale dopięć ten cudzoziemiec o dziwnych, wspaniałych oczach
otworzył je na całą szerokość. A teraz mnie zdradził.
Wie wiedziałam, czy mam otwarte czy zamknięte oczy bo wszystko i tak
wyglądało jednakowo. Leżałam na plecach i myślałam o biednym, starym
Tetefie, który leżał w swoim sarkofagu. Cóż, udawało mu się ukryć przed
hienami cmentarnymi przez tyle tysięcy lat, ale teraz już mu się nie uda.
W końcu go znaleźli i ograbili z nieśmiertelności.
Ale nie... to nieprawda. Dzięki pracy takich ludzi jak Jelks imiona i
historie faraonów odradzają się na nowo i poznaje je cały świat. Będą
istnieć w pamięci żyjących, a to jest dopiero prawdziwa nieśmiertelność.
Mój filozoficzny nastrój prysł, ponieważ czułam, jak gaśnie we mnie
życie. Wiedziałam, że niedługo umrę, i - co zakrawało na ironię -
właściwie tylko z jednego powodu żałowałam, że umieram. Wszystko nagle
zrozumiałam.
Przez ostatnie kilka dni myślałam bez przerwy o swoich dwóch miłościach:
do doktora Kellermana i Ahmeda Ra-sheeda. Były zupełnie różne, a ja nie
wiedziałam, którą mam wybrać. Bo wybrać musiałam.
W ciągu tych kilku ostatnich minut życia, kiedy oscylowałam na granicy
ostatecznego zapomnienia, wszystko stało się nagle zupełnie jasne. Nic
nie mogło zmienić mojego zdania i zachwiać decyzji. Wystarczyło mi tylko
zajrzeć w głąb serca, a już wiedziałam, którego z tych mężczyzn bardziej
nie chcę opuszczać, a to oznaczało, że jego właśnie bym wybrała, gdybym
mogła pozostać przy życiu.
Spróbowałam głębiej odetchnąć, kiedy wyobraziłam sobie, że stoi tuż
przede mną, i zdobyłam się na uśmiech. Oczywiście odkrycie, którą z tych
dwóch miłości bym wy-
246
Psy i szakale
nie mogło mi teraz w niczym pomóc, ałe ta miłość is I w
ostatnich sekundach życia myślałam tylko
0 tym mężczyźnie.
jakiś nagły dźwięk wyrwał mnie z odrętwienia. Przez głowę przemknęła mi
obłąkana myśl, że to przyszedł właśnie po mnie duch Tetefa. Usłyszałam
kolejny dźwięk. I jeszcze jeden. Brzęk. Drapanie. Szuranie.
Ktoś chciał się dostać do środka.
Chciałam zawołać, ale nie miałam siły Leżałam bezwładnie jak szmaciana
lalka, a dźwięki stawały się coraz głośniejsze i wyraźniejsze. Nagle
zobaczyłam, że do wewnątrz wpada cienki strumień światła. Usłyszałam
głosy. Potem wielki trzask. Na podłogę posypał się grad kamieni. Jeszcze
więcej światła...
Ktoś był tuż przy mnie, klęczał i usiłował wziąć mnie w ramiona.
- Lidio - powiedział cicho.
- No, ruszmy się - powiedział Paul Jełks. - Trzeba ją stąd wydostać.
Potrzebuje powietrza.
Potem poczułam, jak unoszą mnie czyjeś silne ramiona i znalazłam się w
przyległym pomieszczeniu. Pachniało tam dymem, który powstał podczas
wybuchu. Szybko znalazłam się na powietrzu. Światło kłuło mnie w oczy.
Słońce. I powiew wiatru na twarzy.
- Chwała Allachowi! Żyjesz!
- Jak długo...
- Byłaś tam trzy godziny, Lidio.
- Trzy...
Zmrużyłam oczy i przysłoniłam je dłonią. Ahmed położył mnie ostrożnie na
ziemi i poczułam, że wracam do życia. Paul Jelks również znalazł się przy
mnie.
- Biedactwo. Strasznie dużo pani wycierpiała. Ale już dobrze. Zabierzemy
teraz panią do obozu.
Odsłoniłam oczy i dostrzegłam, że Ahmed uważnie mi się przygląda.
- Co tam się stało? Drzwi... - spytałam.
- To się stało, że pojawił się Rossiter.
247
Barbara Wood
- Rossiter!
- Szedł tu za nami, a jego ludzie trzymali Marka i cto ra Amesa na
muszce. Potem kazał im wywołać Paula n zewnątrz. Kiedy weszliśmy do
grobowca, zatrzasnął za tobą drzwi, a mnie wbił lufę pod żebra.
- Zabierzmy ją do obozu - powtórzył Jelks. - Przeżyła okropny szok.
- Czuję się dobrze.
W drodze do samochodu Ahmed obejmował mnie mocno, a potem pomógł mi
wsiąść na tylne siedzenie. Kiedy jechaliśmy niemrawo pod górę,
dostrzegłam trzech mężczyzn w mundurach, pilnujących wejścia do grobowca.
- Kto to jest? - spytałam przerażona. -1 w jaki sposób... Ahmed zaśmiał
się cicho i spojrzał na mnie czule.
- Uratował nas Karl Schweitzer.
- Co takiego?
- Mylnie go oceniłaś, Lidio, a ja dopiero wczoraj wieczorem dowiedziałem
się, kim on jest naprawdę. On wcale nie szukał Paula Jelksa, tylko
Rossitera.
- Nie rozumiem.
- Karl Schweitzer pracuje dla muzeum w Berlinie Zachodnim i szuka
Rossitera już od wielu miesięcy w związku z kradzieżą pewnych cennych
dzieł sztuki. Myślał, że pracujesz dla Rossitera, bo podróżowałaś w
towarzystwie Joh-na Treadwella, który był jego człowiekiem.
- Co za historia! Mam nadzieję, że nie będę miała żadnych kłopotów.
Przecież go zraniłam.
Ahmed uśmiechnął się.
- Schweitzer był równie zdziwiony jak ty, kiedy spotkaliście się u
Khouriego. Rozmawiał właśnie ze sprzedawcą, żeby zdobyć jakiekolwiek
informacje na temat Rossitera i jego obecnego miejsca pobytu, kiedy nagle
pojawiłaś się ty. To go naprawdę zaskoczyło. No bo jeśli pracujesz dla
Rossitera, a on tak właśnie myślał, to po co chodzisz po sklepach i
próbujesz sprzedać szakala? Uważał, że to kompletnie nie ma sensu, ale i
tak postanowił cię aresztować.
- Ale zabił przecież Treadwella.
Psy i szakale
- Nie, to nie on. Kiedy się z nim rozstał, John Treadwell jeszcze żył.
- Minęłam się z Rossiterem o parę sekund.
_ A w Złotym Domu rzeczywiście cię śledził, ale to nie on cię uderzył.
Zrobił to jeden z ludzi Rossitera.
- Nie wierzę.
- Zapewniam cię, że to prawda. Kiedy rozmawiałem z nim zeszłej nocy,
pokazał mi...
- Zeszłej nocy! Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
- Nie pytałaś.
Patrzyłam na niego ze zdumieniem, a potem nagle poczułam, że jestem
zmęczona, i poszukałam oparcia na jego ramieniu. Samochód kołysał
łagodnie i powoli ogarniał mnie spokój. Oparłam głowę o ramię Ahmeda i
przymknęłam na chwilę oczy. Kiedy ujął mnie dłonią pod brodę i zaczął
całować, wydawało mi się to takie naturalne. Objęłam go za szyję i
oddałam mu pocałunek, zapominając o innych siedzących w samochodzie
ludziach. Przytulił m-nie mocno, jakby nigdy nie zamierzał wypuścić mnie
z objęć, a kiedy wtuliłam mu głowę w szyję, poczułam, że auto powoli się
zatrzymuje. Przypomniałam sobie odkrycie, jakiego dokonałam parę sekund
przedtem moim wybawieniem. I decyzję, jaka podjęłam.
Podniosłam głowę i wyjrzałam przez okno. Poprzez chmurę osiadającego na
ziemi pyłu zobaczyłam obozowisko Paula Jelksa i dojrzałam sylwetki kilku
mężczyzn. Większość z nich nosiła mundury.
Ahmed pomógł mi wysiąść z samochodu. Zeskoczyłam na piasek i usiłowałam
zachować równowagę. Patrzyłam na mężczyzn stojących w odległości paru
metrów ode mnie. Dwaj z nich odegrali główną rolę w koszmarze, jaki
ostatnio przeżyłam.
Pierwszym był Rossiter, który wyglądał tylko trochę inaczej niż
amerykański turysta na Mousky, a tym drugim - Karl Schweitzer. Kiedy
spojrzałam na jego obandażowane ramię i podtrzymujący je temblak, o mało
nie wybuch-nęłam histerycznym śmiechem.
248
249
Barbara Wood
Podeszłam do nich; Ahmed szepnął coś do jedne-go z umundurowanych
policjantów. Policjant skinął głowa Padały na nas długie popołudniowe
cienie, zaschło nam w ustach, a nasze ubrania pokrywał pył. Zastanawiałam
się, co się właściwie mówi w takich sytuacjach.
Nie mogłam jednak dłużej o tym myśleć, ponieważ usłyszałam chrzęst opon
na piasku i odwróciłam się. Tuż obok nas zatrzymał się landrower, a w
środku siedziało czworo ludzi.
Nagle zrozumiałam, kto to może być, i poczułam, że ogarnia mnie
podniecenie. Zrobiłam krok w stronę samochodu i wstrzymałam oddech.
Otworzyły się drzwi i z auta wysiedli dwaj mężczyźni w mundurach i młoda
kobieta w stroju khaki. Przebiegła wzrokiem twarze wszystkich zebranych,
wypatrzyła mnie, wykrzyknęła: „Liddie!" i zaczęła biec w moim kierunku.
Padłyśmy sobie w ramiona, bełkocząc coś bez ładu i składu, a w oczach
kręciły nam się łzy. Potem Adela, wciąż trzymając mi ręce na ramionach,
odsunęła mnie lekko, żeby mi się przyjrzeć, i zaczęła rozpływać się w
uśmiechach.
- Och Liddie., Liddie - powtarzała bez końca, kręcąc głową. - Kto by
pomyślał? Ty tutaj, w samym środku pustyni? O Boże!
Uśmiechnęłam się do niej i otarłam oczy. Szok, jakiego doznałam na jej
widok po tylu latach rozłąki, mijał; zaczęłam bacznie przyglądać się
siostrze. W pierwszej chwili nie zauważyłam, jak bardzo się zmieniła. Ale
teraz, gdy stałyśmy tak blisko siebie, a zachodzące słońce rzucało ciemną
poświatę na nasze twarze, stwierdziłam z niepokojem, że moja siostra
zmieniła się bardzo od czasu, kiedy widziałam ją po raz ostatni. Miała
zmarszczki wokół ust i podkrążone oczy. Jej policzki były wyraźnie
zapadnięte, a włosy związała w byle jaki węzeł. Nie, to nie tylko te
cztery lata tak ją zmieniły. Twarz Adeli zdradzała bowiem nie tylko wiek.
Pojawił się na niej wyraz surowości, a w oczach i wokół ust pierwsze
oznaki rodzącego się w niej okrucieństwa.
250
Psy i szakale
patrzyłam na nią i uśmiech zamarł mi na twarzy; Adela odrzuciła głowę do
tyłu i spojrzała na zebranych. Dostrzegłam, że wzrok jej pada na kogoś,
kto stoi za mną i usłyszałam glos siostry:
- Cześć, Arnold.
Ahmed powiedział z kolei coś do policjanta, który siedział za kierownicą
landrowera Adeli. Zamienili ze sobą parę zdań, a wtedy Ahmed odwrócił się
do mnie i powiedział:
- Zatrzymali twoją siostrę na lotnisku. Chciała opuścić Luksor.
- Opuścić Luksor - powtórzyłam za nim jak echo. Adela uśmiechnęła się
krzywo do Ahmeda.
- Parę dni temu zauważyłam, że pańscy agenci robią mi zdjęcia.
Wiedziałam, że pan już depcze mi po piętach i szuka mnie policja. Wczoraj
wieczorem pojechałam do Luksoru pod pretekstem spędzenia nocy w hotelu i
kiedy tam byłam, rozejrzałam się trochę. Jak zobaczyłam tego grubasa -
wskazała głową Schweitzera - zrozumiałam, że na mnie już pora.
- A dokąd się wybierałaś? - zapytałam, czując zupełny mętlik w głowie.
- Dokądkolwiek, droga siostrzyczko, jak najdalej od tego przeklętego
kraju.
Byłam zupełnie oszołomiona. Czy to naprawdę była moja siostra, Adela? Jak
mogła się tak zmienić? A co ważniejsze, jaka była tego przyczyna?
- Proszę nam powiedzieć, dlaczego pani chciała wyjechać z Luksoru? -
zapytał Ahmed spokojnym, cichym głosem.
Adela popatrzyła na niego, potem na mnie, następnie na Paula Jelksa i
Schweitzera, a w końcu na Rossitera. Zerkała na nas szybko, niespokojnie,
z wyrachowaniem. Wiatr sypał nam piasek w twarze i gwizdał tak, jak już
od wieków nad pustynią. Miałam wrażenie, że w jego wyciu pobrzmiewa
uczucie osamotnienia i pustki. Oczyma wyobraźni zobaczyłam orszak
pogrzebowy niosący uroczyście trumnę faraona Tetefa na miejsce wiecznego
spoczynku.
251
Barbara Wood
Wizja przyblakła i spostrzegłam, jak moja siostra unOs' ręce w geście
rezygnacji.
- A dlaczego nie? - zapytała nonszalancko. - Co właści> wie mogę zyskać,
jeżeli będę milczała? Chcecie wiedzieć dlaczego chciałam wyjechać z
Luksoru? Dobrze, powiej wam.
Nie spuszczając ze mnie wzroku powiedziała:
- Uciekałam przed policją.
- Ale dlaczego? Przecież Jelks nie popełnił aż tak poważnego
przestępstwa! Adelo...
Wykrzywiła usta w uśmiechu.
- Nie z powodu Jelksa. Och, Liddie, ja nie jestem taka głupia. Naprawdę
nie rozumiesz? Jeszcze się nie domyśliłaś?
Powoli pokręciłam głową.
Adela odwróciła się, spojrzała na człowieka, którego zamierzała poślubić,
i powiedziała:
- Przechytrzyłam cię, Paul.
Jelks patrzył na nią jak w transie. Wszyscy stali nieruchomo i milczeli.
Adela mówiła dalej:
- Chodziło mi wyłącznie o pieniądze. W Rzymie poznałam Arnolda
Rossitera, który złożył mi ofertę, jakiej nie mogłam odrzucić. Przez
pewien czas byliśmy wspólnikami.
Choć wiedziałam, że mówi prawdę, trudno mi było w to wszystko uwierzyć.
Zdołałam tylko wyszeptać:
- W takim razie dlaczego do mnie zadzwoniłaś?
- Bo źle układały mi się stosunki ze wspólnikiem. Ros-siter zaczął
postępować ze mną bardzo ostro i przestraszyłam się. Nie mogłam wrócić do
Paula, bo przecież chciałam go wyrolować z tego grobowca. Potrzebowałam
wsparcia. A ty byłaś moją ostatnią nadzieją, Liddie. Nie mogłam ci tego
powiedzieć przez telefon, ale pomyślałam, że jeśli wyślę ci szakala, to
może mi się uda ściągnąć cię do Rzymu i pomożesz mi się jakoś wyplątać z
tej całej kabały. Niestety, przeliczyłam się.
- Ale w Kairze...
- Tak, wiem, że byłaś w Kairze. Kiedy zobaczyłam cię
252
Psy i szakale
w restauracji w towarzystwie Treadwella, nie mogłam uWierzyć własnym
oczom. To, że byliście razem, mogło oznaczyć tylko tyle, że Rossiter cię
kupił. I tak przepadły moje szansę na wyplątanie się z tych wszystkich
kłopotów. Byłam zaszokowana, kiedy zobaczyłam Treadwella w Kairze. Nie
sądziłam, że zdobędzie się na tyle odwagi, żeby pojawić się w Egipcie.
Przecież wiedziała już o nim policja. Ale jednak zdecydował się
przyjechać. A w towarzystwie najbliższego współpracownika Rossitera
pojawiła się w Kairze moja siostra. Nie wiedziałam, co robić. Zaczepiłam
go więc, kiedy był sam. Bałam się, że wygada wszystko paulowi i szansę
zbicia majątku na grobowcu przepadną na zawsze.
- Zaczepiłaś go?
- Nawet więcej, Liddie. John groził mi. Zachowywał się okropnie. Więc go
zabiłam.
-iy...
- Później wróciłam do Shepheard's, żeby cię znaleźć, ale już cię tam nie
było. Przepadłaś i nikt nie wiedział, co się z tobą stało. Byłam zupełnie
sama i absolutnie przerażona. Paul był moją jedyną szansą. Więc wróciłam
do obozu i opowiedziałam mu bajeczkę o tym, jak to Rossiter mi grozi. -
Adela uśmiechnęła się słodko do Paula Jelksa. -Przykro mi, kochanie. Cały
czas cię wykorzystywałam. Zależało mi wyłącznie na pieniądzach.
Paul Jelks wreszcie przemówił, ale jego głos dochodził do nas jakby z
oddali.
- Gdybyś za mnie wyszła, miałabyś pieniądze i wszystko, czego byś
chciała.
- No jasne! - wykrzyknęła gorzko. - I mieszkałabym z tobą na jakiejś
przeklętej pustyni. Naprawdę myślisz, że cię kochałam? Nigdy nie znałam
nikogo takiego i dobrze się przy tobie bawiłam. Już miałam wyjechać,
kiedy powiedziałeś mi o grobowcu.
- Adelo... - szepnęłam.
- Tak, Paul. Mówiłeś o bogactwie i sławie, jaką ci ten grobowiec może
zapewnić, więc powiedziałam ci, że cię
253
Barbara Wood
kocham, bo chciałam z tego skorzystać. A potem powiedziałeś, że prace
będą się ciągnąć przez całe lata, a pieniądze przyjdą o wiele później.
Nie chciałam tego „później" nie w głowie mi było czekać „całe lata", więc
kiedy zaproponowałeś, żebym wzięła szakala i spróbowała znaleźć kupca,
przyszedł mi do głowy pewien plan. Rossiter zaproponował mi połowę po
sprzedaniu całej zawartości grobu. Przez parę dni wszystko szło dobrze,
ale potem on zaczął mnie ponaglać.
Adela minęła mnie tak obojętnie, jakby w ogóle mnie tam nie było,
podeszła do Rossitera i plunęła mu w twarz.
- Ty idioto! - wrzasnęła. - Kiedy nie chciałam ci powiedzieć, gdzie jest
grobowiec, zacząłeś mi grozić. Właśnie wtedy się przestraszyłam i
zatelefonowałam do siostry. Gdybyś nadal mnie uwodził i był taki miły,
jak na początku, przywiozłabym cię tutaj we właściwym czasie. Nie
telefonowałabym do Liddie, pozbyłabym się Jelksa i mielibyśmy cały
grobowiec dla siebie.
Oniemiałam ze zdziwienia, bo rzuciła się na niego z pięściami.
- Wszystko spartoliłeś, kretynie...
Policjanci znaleźli się przy niej natychmiast, odciągnęli ją od Rossitera
i zakuli w kajdanki.
- Zabiorą ją z powrotem do Kairu - powiedział mi Ah-med cicho.
Potrząsnęłam tylko głową. Patrzyłam, jak policjanci prowadzą moją siostrę
do samochodu. Stałam w milczeniu, kiedy wsiadała do środka; spojrzała na
mnie, pomachała mi ręką i zniknęła wewnątrz auta. Nagły ryk silnika
zakłócił pustynną ciszę. W dalszym ciągu stałam nieruchomo i patrzyłam,
jak odjeżdżają powoli inne pojazdy, które zabierały Arnolda Rossitera,
Paula Jelksa, Karla Schweitzera i resztę ekipy pod eskorta policyjną.
Kiedy już wszystkie samochody odjechały, wzbijając za sobą tumany piasku,
na pustyni pozostał tylko Ahmed i ja. Robiło się zimno, zapadał zmierzch.
254
Psy i szakale
- Zabiorą ją do Kairu - powtórzył. - Będzie miała proces. Ale trudno mi
powiedzieć...
- Wiem - odparłam martwym głosem. - Będzie oskarżona o morderstwo,
oszustwo i działanie na szkodę rządu egipskiego. Cóż mogę zrobić? Jest
moją siostrą. Winna czy nie, zasługuje na to, żebym została przy niej.
Czułam, jak Ahmed mnie obejmuje. Czułam kojące ciepło jego ciała.
Wiedziałam, że są inne, ważniejsze powody, dla których muszę zostać w
Egipcie. Potem usłyszałam, jak szepcze cicho:
- Jeśli taka jest wola Allacha...
¦
Strzeż się!
Książki
Da Capo
to złodzieje
czasu!
Informacji o książkach Wydawnictwa Da Capo udziela Z sprzedaży i wysyłki
zamówionych egzemplarzy dokonuje:
KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA „FAKTOR" Skrytka pocztowa 60 02-792 Warszawa 78