LEGENDA NA DZIEŃ PRZENIESIENIA RELIKWIJ ŚW. STANISŁAWA
[W WYBORZE] 27 września
Rocznicę przeniesienia relikwij św. Stanisława z miejsca pierwotnego ich pochowania [o nim por. nr 3 Dod.] do katedry na Wawelu obchodziła diecezja krakowska dnia 27 września, w przeddzień uroczystości swego głównego patrona, Św. Wacława. W którym roku jednak fakt ten nastąpił, tego dokładnie nie wiadomo. Data r. 1088, którą podają żywoty z XIII w. i tzw. Rocznik krótki, a za nimi cała późniejsza tradycja, nie zdoła się ostać wobec krytyki historycznej. Jest rzeczą o wiele bardziej prawdopodobną, że pogrzebania szczątków św. Stanisława na Wawelu dokonano około r. 1150, za rządów biskupa Mateusza w Krakowie, a arcybiskupa Jana [Janika] w Gnieźnie. Por. na ten temat M. Plezia, Epitafium św. Stanisława iv katedrze krakowskiej, »Eos« LVII 1969, 311-313. Są też poszlaki, że obchodzenie pamiątki tej translacji było w Kościele krakowskim starym, jeszcze przedkanonizacyjnym zwyczajem; mamy już o nim [niezbyt pewną co prawda] wzmiankę pod r. 1221, a więc na 30 lat z górą przed kanonizacją i ustanowieniem głównego święta dnia 8 maja. W każdym razie święto to utrzymywało się później, jak utrzymuje się po dziś dzień, jako poboczne obok święta majowego.
W polskich rękopisach Złotej legendy figuruje najczęściej jako legenda na ten dzień trzecia część większego żywota Wincentego z Kielc [por. wyżej wstęp do nr 3 Dod.] traktująca właśnie o translacji i elewacji relikwij, o cudach przypisywanych wstawiennictwu św. Stanisława, a na koniec o kanonizacji. O ile, jak już zaznaczyliśmy wyżej, dwie poprzednie partie żywota nie przedstawiają jako źródło do poznania opisywanych w nim wydarzeń prawie żadnej wartości, to w partii ostatniej sytuacja zmienia się gruntownie. Wincenty przedstawia tam wypadki sobie współczesne, których niejednokrotnie sam był świadkiem, i dlatego opis jego nabiera zupełnie innej wartości źródłowej. Nie znaczy to jeszcze, aby nie było w nim wiele stylizacji literackiej wedle wzoru innych, starszych tego rodzaju legend, zwłaszcza ze znaną nam już legendą o znalezieniu relikwij św. Szczepana zachodzą uderzające zbieżności, wykazane w przypisach do odpowiednich miejsc; niemniej jednak nie ulega wątpliwości, że w opowiadaniu tym jest wiele bezpośrednich wspomnień osobistych, którym zawdzięcza ono swoją żywość i autentyzm. Ponieważ Wincenty z Kielc był przy tym niezłym pisarzem, więc te na żywo kreślone scenki z życia polskiego z połowy XIII w. posiadają wiele wdzięku i zasługiwały na przytoczenie poniżej w przekładzie. Pełny tekst łaciński całego zabytku wydał W. Kętrzyński w »Monumenta Poloniae Historica« t. IV 393-438.
ziesięć lat już mijało od męczeństwa św. Stanisława, a ciało jego spoczywało pochowane w kościele Św. Michała [1]. Wówczas czcigodny biskup objawił się pewnej niewieście szlachetnego rodu, która miała zwyczaj nawiedzać jego grób i nieraz późno w noc trwać przy nim na modlitwie, prosząc o wstawiennictwo w swoich potrzebach. Otóż gdy modliła się tam jednej nocy, zobaczyła na własne oczy św. Stanisława biskupa, jak odprawiał mszę św. przy ołtarzu św. Michała, a wokół niego stało grono innych jakichś czcigodnych osób. A po skończonej mszy św. usłyszała takie wypowiedziane do niej słowa: Jam jest Stanisław, biskup krakowski. Idź i powiedz biskupowi i braciom moim kanonikom, by ciało moje przenieśli do kościoła katedralnego, ponieważ tu spoczywam bez czci należytej, a kości moje proch okrywa. Biskup i kanonicy powiadomieni przez ową pobożną niewiastę nie odmówili jej wiary, ale przekonani, że tak istotnie zostało jej objawione, z należytym szacunkiem przenieśli święte ciało do katedry w roku 1088 [2].
Skoro zaś przeniesiono relikwie św. Stanisława i złożono z należytą okazałością w pośrodku kościoła Św. Wacława [3], Bóg począł świętość jego okazywać podobnymi znakami i objawieniami. Pewnego razu bowiem, o północy, kiedy bramy katedry były zamknięte, nieoczekiwanie wszystkie dzwony naraz zaczęły dzwonić. Zbiegli się natychmiast do kościoła pan Damian, zwany także Domanem, podówczas dziekan kapituły [4], i wielu innych zbudzonych ze snu kanoników zdumionych tym nieoczekiwanym biciem w dzwony, lecz bramy kościoła znaleźli starannie zamknięte. Zaczęli tedy pukać do kościelnych i wołać ich, pytając o przyczynę tak niezwykłego dzwonienia. Na to usłyszeli taką odpowiedź od dwu kościelnych, imieniem Pietrek i Gromadzą, którzy nieraz sypiali w samym kościele: Widzieliśmy św. Stanisława, jak odprawiał mszę św. Wokół niego stał orszak aniołów, a dzwony dzwoniły nie tknięte ani naszą, ani żadną inną ludzką ręką.
Również magister Benedykt, scholastyk katedralny [5], mąż zacnych obyczajów i wielkiej pobożności miał zwyczaj o pierwszym pianiu kurów przed jutrznią udawać się do kościoła Św. Wacława na modlitwę. A wspomniany już kościelny Pietrek, człowiek wypróbowanej uczciwości i podeszłych lat, dniami i nocami nie wychodził z kościoła, bo często zastępował swych towarzyszy w dzwonieniu. Otóż wiadomo, że oni obaj wiedzeni pobożnym uczuciem nieraz mawiali do żaków [6] i innych ludzi: Słuchajcie nas, starców do ziemi pochylonych, wy, chłopcy i młodzieńcy! Za waszych dni objawi się największy skarb tego kościoła, św. Stanisław, którego myśmy na własne oczy widzieli, jak zbliżał się do ołtarza i w szatach pontyfikalnych odprawiał nabożeństwo!
Skoro zaś spodobało się Opatrzności Bożej niedawno za naszych czasów objawić świętość swego sługi przy pomocy oczywistych cudów i widzeń, także i pobożność wiernych zaczęła coraz goręcej domagać się starań o kanonizację św. Stanisława. Gdy więc zbliżał się jej czas, śp. biskup krakowski Wisław [7] nie żył już, a na jego miejscu zasiadł wielebny ojciec, pan Prandota [8]. Wówczas to pewien rycerz [9], trapiony ciężką chorobą, miał jak gdyby we śnie następujące widzenie: zdawało mu się, że w katedrze, gdzie spoczywa ciało św. Stanisława, biją dzwony jak na mszę w czas jakiejś wielkiej uroczystości. Chory w swym widzeniu pospieszył na mszę, ale u stóp góry [10] spotkał wspomnianego biskupa Wisława, który zdejmował ze siebie czerwone szaty biskupie. Zdziwił się więc, jak to msza będzie się odprawiać pod nieobecność biskupa. Biskup jednak, zwracając się doń, odpowiedział mu na jego wątpliwości: Nie godzi mi się - rzekł -wejść do kościoła, ponieważ przez tyle lat będąc biskupem pozwoliłem leżeć w prochu ciału św. Stanisława. Dlatego zdejmuję tutaj szaty biskupie [11]. Ale ty idź i powiedz biskupowi Prandocie, aby nie zaniedbał podnieść z ziemi świętych kości! Nie uwierzy mi biskup - rzekł na to chory. Ale Wisław odparł: W takim razie powiedz mu tak: Czy nie wiesz, jaką śmiercią i za co zginął św. Stanisław? Czy nie widzisz, jakie cuda Bóg działa za pośrednictwem jego pierścienia? [12] A jakież dopiero cuda by się działy, gdyby kości jego podniesiono z ziemi? Wtedy chory zbudził się i poczuł, że odzyskał całkowicie zdrowie. Służyło mu ono przez trzy tygodnie, ale potem znów wróciła choroba, a tym razem będąc, jak mu się zdawało, w ekstazie, zobaczył człowieka siwego, o czcigodnym obliczu, odzianego w białą szatę wierzchnią, który stał przed nim i mówił jakby z oburzeniem: Toś ty jeszcze do dziś zaniedbał! Chory przerażony zerwał się i rzekł do domowników: Dajcie mi konia, jadę do biskupa! Wsiadłszy na koń natychmiast odzyskał zdrowie, za czym pojechał do biskupa i dokładnie mu opowiedział, co słyszał i co z nim się działo [13].
Pewna kobieta, Niemka, dobra i pobożna, cierpiała przez cały rok na codzienne ataki febry. Otóż raz w obecności jej córki, która czuwała przy chorej, weszła przez drzwi do izby, w której leżała, czcigodna jakaś niewiasta, z twarzy jej zupełnie nie znana, i rzekła jej w widzeniu: Adelajdo, wstań i idź do Krakowa, do grobu św. Stanisława. Tam powiedz Trojanowi, kustoszowi kościoła, w którym spoczywa ciało świętego, aby oznajmił biskupowi krakowskiemu Prandocie, by nie pozwolił ciału wybranego sługi Bożego spoczywać dłużej w prochu, lecz niech zaraz kości jego obmyje winem i wodą i z należną czcią umieści je ponad ziemią w jakimś czystym naczyniu. Gdy to uczynisz i powiesz, natychmiast odzyskasz zdrowie, w przeciwnym zaś razie nigdy nie pozbędziesz się twojej choroby. Chora tedy zawołała córkę, która przy niej była, i inne dzieci, które były w domu, opowiedziała im, co widziała i słyszała, po czym zażądała, aby zawieziono ją do grobu św. Stanisława. Dotarłszy tam jednak nie oznajmiła kustoszowi tego, co miała mu; powiedzieć, i dlatego nie odzyskała od razu upragnionego zdrowia. Następnej zaś nocy, kiedy w porze jutrzni wstała i modliła się, a córka jej Willeberta spała jeszcze, zobaczyła stojącego przed nią czcigodnego męża, który odezwał się w języku niemieckim: Adelajdo, idź tak, jak ci to powiedziała w Nowej Wsi [14] owa wielebna niewiasta, i powiedz kustoszowi Trojanowi, że ma oznajmić biskupowi, aby obmył moje kości z prochu, bo dosyć już leżały w ziemi - aby obmył je winem i umieścił w czystym naczyniu nad ziemią. Ty zaś udaj się do mego grobu i poproś, aby przeżegnano cię moim pierścieniem, a natychmiast wróci ci zdrowie. Matka tedy obudziła córkę, powtórzyła jej widzenie i udała się z nią do grobu św. Stanisława, gdzie wszystko, co jej kazano, opowiedziała kustoszowi. A gdy przeżegnano ją pierścieniem świętego, natychmiast i zupełnie odzyskała zdrowie...
Na skutek tych i tym podobnych objawień i głośnych cudów wielebny ojciec Prandota, biskup krakowski, za radą swej kapituły podniósł z ziemi kości świętego męczennika Stanisława, obmył je winem i wodą i umieścił w czystym naczyniu ponad ziemią. A ponieważ od tego czasu jeszcze bardziej poczęły się mnożyć znaki i cuda, wspomniany biskup i kapituła krakowska uznali w pobożności swojej za słuszne, aby te wszystkie nadzwyczajne dzieła, które moc Boża zdziałała za pośrednictwem swego męczennika, poparte wiarygodnym świadectwem prałatów polskiego Kościoła, oznajmić świętemu Kościołowi rzymskiemu w osobie papieża Innocentego [15]. Ten zaś zlecił wielebnym i roztropnym mężom, panu arcybiskupowi gnieźnieńskiemu Fulkonowi, panu biskupowi wrocławskiemu Tomaszowi oraz panu opatowi cystersów w Lubiążu [16], aby zbadali jak najstaranniej wiarygodność żywota św. Stanisława, prawdziwość jego cnót oraz zaszłe wypadki cudów, a następnie wyniki swych badań przesłali na piśmie Stolicy Apostolskiej wraz z załącznikami w formie zeznań ludzi wiarygodnych. Oni tedy działając w swoim charakterze delegowanych inkwizytorów [17] w obecności wielu duchownych oraz innych zacnych osób starannie zbadali i zatwierdzili zeznania szeregu przedstawionych im i zaprzysiężonych świadków na temat zdziałanych za wstawiennictwem św. Stanisława cudów, a ich protokół opatrzony trzema pieczęciami przesłali przez specjalne poselstwo Stolicy Apostolskiej. A pan papież Innocenty, nie zadowalając się tym, jlko że w takich sprawach zwykł był zachowywać wielką dojrzałość sądu, wysłał do Polski brata Jakuba [18] z zakonu braci mniejszych, człowieka uczonego i pobożnego, jako swego specjalnego delegata. On zaś zbadawszy starannie postępowanie poprzednich inkwizytorów w całej tej sprawie i stwierdziwszy, że nie zaniedbali oni niczego, raz jeszcze jako wierny wysłannik przedstawił panu papieżowi i całej kurii rzymskiej sprawę kanonizacji św. Stanisława wraz z całym materiałem dowodowym.
Komes Janusz, syn Jarosława, mąż szlachetnego rodu, oraz brat mój Piotr, syn brata mego Henryka [19], obaj ludzie wiarygodni, pod przysięgą oraz powołując się na świadectwo innych ludzi, którzy wtedy byli wraz z nimi, opowiedzieli mi wypadek, który powtarzam. Zacni ci mężowie w gronie innych pielgrzymów zdążających do Rzymu udawali się do grobu apostoła Piotra. Wspomniany zaś kleryk Piotr jechał z nimi na studia do Bolonii [20]. Żywiąc nabożeństwo do św. Stanisława prosił on mnie odjeżdżając, abym mu dał cząstkę relikwij tego świętego, aby był mu opiekunem i przewodnikiem w jego wędrówce. Po pomyślnej podróży dotarli do Akwilei, gdzie wynajęli okręt i wraz z wielu innymi wsiedli nań, aby płynąć do Wenecji.
Obawiając się jednak, aby na pełnym morzu nie wpaść w burze i odmęty morskie, płynęli blisko brzegu w odległości 5 lub 6 strzeleń z łuku. Kiedy jednak byli w pobliżu miasta Caureola, nie więcej niż na 8 lub 10 mil lombardzkich oddaleni odeń, wybuchła nagle burza tak wielka, że zdawało się, iż kres ich życia nadchodzi. Fale bowiem wznosiły się coraz wyżej i wyżej, i choć marynarze wbrew wiatrom ze wszystkich sił zmierzali do brzegu, burza zalewała okręt wodą i wszyscy, którzy znajdowali się na nim, po kolana stali w wodzie. W strachu o życie jedni wzywali św. Mikołaja, inni św. Marcina, a Polacy św. Stanisława. Piotr tedy wydobył relikwie świętego męczennika i pokazał je wszystkim mówiąc: Oto jest wraz z nami, wzywajcie jego opieki! I oto gdy wszyscy jednym głosem wołali o ratunek do świętego biskupa, nadbiegła fala większa od innych, podniosła okręt i z pełnego morza w jednym mgnieniu oka rzuciła go w przybrzeżne szuwary. Okręt przewrócił się, ale podróżni poczuli pod nogami pewny grunt i stanęli w wodzie jedni po pas, drudzy po piersi, a trzeci po ramiona, ale wszyscy żywi i nie utraciwszy nic ze swych rzeczy. Kiedy burza się uspokoiła, naprawili okręt i dopłynęli do Wenecji, gdzie wywiązując się ze swych ślubów chwalili cuda Zbawiciela, który działa je za pośrednictwem chwalebnego męczennika swego Stanisława nie tylko w niebie i na ziemi, ale także w wodzie i na morzu [21]...
Pewien garbarz ze Sławkowa, człowiek prosty a pobożny, miał zwyczaj wstawać rano o 3 godzinie jutrzni i w przedsionku swego domu składać Bogu dar modlitwy. Otóż pewnego dnia letniego o wschodzie słońca stał tam i modlił się, kiedy zobaczył, że za mostem błonie leżące u wyjścia ze wsi zapełnione jest nieprzeliczonym tłumem ludzi. Zdumiał się tym i był przekonany, że to jakieś wojsko nadeszło nieoczekiwanie, ponieważ widział tam ludzi rozmaitego stanu. Wpośród nich zaś na wzniesieniu stał jeden biskup w szatach pontyfikalnych, człowiek siwy i czcigodny, a wokół niego stało wielu duchownych w uroczystych strojach i wielu mnichów z różnych zakonów, a także garść kobiet. Widział też, jak ten nieprzeliczony tłum klękał, a biskup wyciągniętą dłonią udzielał im pasterskiego błogosławieństwa na cztery strony świata, tj. na wschód, zachód, północ i południe. Wreszcie ruszyła przed nim procesja z wielu chorągwiami, skręciła przez most na główną drogę w stronę kościoła. Biskup szedł w pośrodku, a przed nim i za nim wielkie rzesze. A gdy biskup znalazł się naprzeciw przedsionka owego człowieka, on schował się za słup i patrzał przez szparę podziwiając chwałę i cześć, jaka otaczała biskupa. Tymczasem odłączył się od procesji duchowny w uroczystej szacie, z siwą głową i przyjemną twarzą, i podchodząc do tego człowieka pogrążonego w zdumieniu, odezwał się doń po imieniu: Czemu to tak bardzo się dziwisz? Nie chowaj się i nie ukrywaj! A potem: Wiesz, kto to jest ten biskup i z kogo składa się ten tłum ludzi? Nie wiem, panie - odparł zapytany. To jest św. Stanisław, biskup krakowski, a ten orszak przed nim i za nim to ludzie zbawieni dzięki jego wstawiennictwu i zasługom. A ty idź do Krakowa, do kościoła Świętej Trójcy [22], wyspowiadaj się u brata Wincentego dominikanina [23] i postaraj się mu opowiedzieć, coś słyszał i widział, skoro spodobało się Panu Bogu objawić ci tę tajemnicę. Znajdziesz go koło kościoła przy kolumnie [24] naprzeciw grobu brata Jacka [25], bo tam siaduje i słucha spowiedzi. Powiedz mu poza tym, że jest w Polsce jeszcze sześciu wybranych przez Boga świętych, których śmierć cenna jest w oczach Bożych [26]. Ich zasługi są wobec Boga równe zasługom św. Stanisława i w swoim czasie Pan Bóg objawi to i okaże znakami i cudami. Świat bowiem starzeje się i chyli ku upadkowi, a rodzaj ludzki grzęźnie w grzechu, więc też spowszedniało ludziom słowo Boże głoszone przez Kościół, a przykład dobrych ludzi przechodzi niedostrzeżony i nie pociąga innych do odmiany życia. Dlatego to Opatrzność Boża musi zwłaszcza w tych ostatnich, niebezpiecznych czasach okazywać i mnożyć cuda...
Skoro tedy przedstawiono Stolicy Apostolskiej wyliczone powyżej cuda św. Stanisława, a nadto jeszcze wiele innych, wysłańcy Kościoła krakowskiego [27] usilnie prosili o kanonizowanie ich biskupa. Chociaż jednak przemawiała za tym oczywista wszystkim przyczyna jego męczeństwa i tak wielka liczba cudów, to przecież papież Innocenty wahał się, jak postąpić. A w czasie częstych debat odbywanych nad tą sprawą w gronie kardynałów, przede wszystkim pan Rajnald, podówczas biskup Ostii, a późniejszy papież Aleksander IV [28] i głowa Kościoła rzymskiego, gorąco radził zawiesić proces kanonizacyjny ze względu na dawność samych wypadków. Wówczas kardynał-prezbiter Jan [29], który był wyznaczony na audytora sprawy św. Stanisława męczennika, zdziwiony, że nie została przyjęta za wystarczający dowód tak wielka ilość cudów poparta tylu świadkami, rzekł do magistra Jakuba [30], delegata Kościoła krakowskiego: Wasz święty musi zdziałać jeszcze jeden ostateczny cud, aby cudownie pogodzić kardynałów spierających się o jego cuda!
Skoro więc tak sprawa pozostawała w zawieszeniu, a czas mijał, spodobało się Opatrzności Bożej, której nikt nie potrafi się oprzeć, dotknąć ciężką chorobą wspomnianego biskupa Ostii Rajnalda, ażeby ten dopust przekonał go o prawdziwej woli Bożej. Czując zbliżający się kres życia kazał on służbie swojej i gościom, którzy przyszli go odwiedzić, wyjść z komnaty, aby móc wejść w siebie, zbadać stan swego sumienia i polecić duszę swoją Bogu, zanim przed Nim stanie. Posłał niemniej gońca do papieża Innocentego z prośbą, aby przybył udzielić mu sakramentu ostatniego namaszczenia oraz apostolskiego rozgrzeszenia. Gdy tak sam leżał w komnacie i nie było przy nim nikogo, oto przy łożu jego jawnie stanął św. Stanisław w szatach biskupich i zapytał go, czy nie śpi. Nie śpię - odparł - a ty kim jesteś? A on na to: Jam jest Stanisław, biskup krakowski, którego kanonizacji ty sprzeciwiałeś się dotąd. Chory tedy zebrał siły i rzekł: Przebacz mi, błagam cię, święty pasterzu! Żałuję za to, żem stawał na drodze do twojej kanonizacji! Poznaj - odparł święty - żem jest męczennikiem Chrystusowym miłym Bogu. Wstań zdrów z łoża boleści, a na przyszłość nie przeszkadzaj dobrej sprawie, której Bóg postanowił dokonać na zbawienie wielu. To rzekłszy znikł z jego oczu, a chory natychmiast odzyskał pełnię sił. Przywoławszy tedy sługi, rzekł do nich: Przygotujcie mi coś do jedzenia, bo chcę siadać na koń i wyjechać naprzeciw pana papieża, zanim tu przybędzie. Służba zdumiała się nagłą odmianą, jaka zaszła w zdrowiu ich pana, i błogosławiąc Bogu pospieszyła wypełnić rozkazy. A on w pełni zdrowia i sił wstał z łoża, włożył szaty, zjadł i wypił, po czym siadłszy na koń pojechał naprzeciw pana papieża, który właśnie udawał się do niego.
Ujrzawszy go papież nie mógł wyjść z podziwu widząc żywym i zdrowym człowieka, którego uważał już za na wpół umarłego. Gdy zaś wypytywał go, jakim sposobem tak nagle odzyskał zdrowie, on odparł: Biskup krakowski, św. Stanisław, przywrócił mi zdrowie. Pan Bóg posłał go do mnie jako lekarza, aby wytknąć mi moją głupotę. Ja tedy, jak poprzednio w nieświadomości mojej stawałem w poprzek woli i planom Bożym, tak teraz pokornie proszę cię, ojcze święty, abyś zechciał dokonać kanonizacji św. Stanisława, biskupa i męczennika! Kiedy wieść o tym się rozeszła, kardynałowie, niezgodni poprzednio, od razu doszli do zgody i uznali, że św. Stanisław jest w rzeczy samej świętym, jak to widać ponad wszelką wątpliwość ze zdziałanych przezeń cudów - a zarazem wobec nowego oczywistego cudu godnym natychmiastowej kanonizacji.
Od razu tedy pan papież udawszy się do miasta Asyżu [31] w porozumieniu z kardynałami postanowił, że należy kanonizować męża takiej świętości, co do którego na podstawie niewątpliwych danych można mieć pewność, że otrzymał już koronę chwały niebieskiej. Na sam - zaś akt kanonizacji wyznaczył miejsce wysoko położone, a mianowicie bazylikę Św. Franciszka, ustalając termin na dzień narodzenia Najświętszej Maryi Panny [32], co spotkało się z ogólną aprobatą. Skoro więc nadszedł dzień narodzenia Matki Boskiej, tak ogólne nastało wesele i taka radość nadprzyrodzona, jakiej nie pamiętano przy żadnej z kanonizacji dokonanych przez Rzym w naszych czasach. Kiedy ojciec całego chrześcijaństwa wszedł do bazyliki, a za nim ogromne tłumy zebrane ze wszystkich stron świata, zabłysły w środku pod sklepieniem równo w krąg ustawione światła, nadając otoczeniu niezmiernie radosny wygląd. I nie pozbawiona była znaczenia ta jasność promienna, lecz wyrażała światłość niebiańską, która strzegła ongiś chwalebnego ciała, kiedy to przyleciały na rozkaz Boży cztery orły z czterech stron świata, aby uchronić szczątki świętego przed żarłocznością choćby najdzikszych bestii [33]. A gdy następnie papież wstąpił na katedrę, aby wygłosić formułę kanonizacyjną, podniosła się naprzeciw niego piękna chorągiew z umieszczonym na niej imieniem i wizerunkiem św. Stanisława, pierwszego męczennika wśród Polaków. Czerwień tej chorągwi symbolizowała rozlanie cennej krwi męczennika, a wizerunek przedstawiał chwalebnego biskupa, czyli obraz cierpiącej jednostki [34]. Papież tedy przedstawiwszy jego życie i męczeństwo oraz wyliczywszy znaki i cuda,
które Bóg z mocy swojej sprawił dla zasług męczennika, w obliczu całego Kościoła i obecnych tam prałatów zaliczył go do grona świętych i polecił, aby czcigodną jego pamiątkę obchodzono wśród innych uroczystości sławnych męczenników dnia 8 maja. Z kolei papież zaintonował pieśń anielską i hymn [35], a równocześnie zaczęto po kościele rozdawać świece w takiej ilości, jakiej jeszcze nigdy nie widziano na żadnym uroczystym nabożeństwie. Wreszcie papież wygłosił o chwalebnym męczenniku i biskupie kazanie, które sam ułożył, a po odprawieniu mszy pontyfikalnej udzielił ogólnego odpustu. Wszystkim zaś, którzy któregokolwiek roku przybędą do Krakowa i w dzień św. Stanisława nawiedzą jego czcigodny grób, udzielił miłosiernie rok i 40 dni odpustu pod warunkiem żalu za grzechy i spowiedzi. Po odbyciu zaś wszystkich uroczystości sztandar ów pozostał w kościele Św. Franciszka jako ich pamiątka. Zbudowano nadto w tejże bazylice ku czci nowego męczennika ołtarz, którego wykonanie przyćmiewa samą kosztowność użytych materiałów - aby tam stał na znak, wspomnienie i pamiątkę wiekuistą nadzwyczajnej świętości tego, któremu jest poświęcony...