Marcin Jakimowicz Song of songs


Marcin Jakimowicz

Wyjście z getta



0x01 graphic

Ręce w trójkąt — symbol Opatrzności od lat towarzyszy koncertom. Foto: Jakub Szymczuk


Tegoroczny Song of Songs wytrącił wielu z równowagi. Dzięki Bogu.

Niewiele brakowałoby, a S.O.S. utopiłby się we własnym sosie. „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem” — na murze toruńskiego bulwaru nad Wisłą wymalowane są cytaty z „Rejsu”. „Melodie, które już raz słyszałem” — tak można było nazwać ubiegłoroczną odsłonę festiwalu. — Czy to muzyczne getto? — drapali się po głowie ludzie czytający wówczas „spis lokatorów” imprezy. Tym razem było inaczej. Pierwszego dnia obok zespołów chrześcijan po raz pierwszy na festiwalu wystąpiły kapele niezwiązane z tą sceną.

Paluchy w drzwiach przytrzasnę

— Na początku trochę baliśmy się tego rozwiązania, ale uznaliśmy, że nie ma innego wyjścia — opowiada Wojciech Zaguła, organizator toruńskiej imprezy. — Jak na dłoni widzieliśmy, że 10 lat wałkowania muzyki polskich chrześcijan nie wnosi już niczego ożywczego. Ciągle ci sami ludzie, z lepszymi lub gorszymi koncertami. Wyglądało to trochę tak, jakby w tej dzieży zabrakło nowego zaczynu. Widzieliśmy, że nie da się już z tego upiec świeżego chleba. Zacząłem uważniej obserwować rynek muzyczny poza sceną chrześcijan. Głównie w warstwie przekazu, idei. Już wcześniej zachwyciłem się Lao Che. To nieprawdopodobne zjawisko na alternatywnej scenie muzycznej.

To samo o kapeli mówili Robert Friedrich i Darek Malejonek. — Ostatnia kontrowersyjna płyta Lao Che jest dla mnie jak rozmowa Tewjego Mleczarza ze „Skrzypka na dachu” z Panem Bogiem. To nie tyle złośliwa ironia, co raczej szczere przekomarzanie się z Bogiem — opowiadał Maleo. Nic dziwnego, że płocki zespół zagrał na scenie. I to jak!

To był najlepszy koncert pierwszego dnia. Gdy kapela zagrała kawałki ze swej znakomitej płyty „Powstanie Warszawskie”, po plecach chodziły ciarki. „Stare Miasto, Stare Miasto wiernie ciebie będziem strzec” — śpiewał Spięty, lider zespołu, a tuż obok mnie długowłosi faceci ukradkiem ocierali łzy. Emocje sięgnęły zenitu. Gdy wokalista śpiewał refren „Czarnych kowbojów”: „Będę czekał nie zasnę, paluchy w drzwiach przytrzasnę” — miałem wrażenie, że to krzyk ogromnej tęsknoty za niebem. Schodząc ze sceny, zawołał: Z Bogiem. Nie wyczułem w tym cienia ironii.

Toruń zamienił się w Kingston

Tego dnia Toruń zamienił się w Kingston na Jamajce. Przez kilka godzin rządziło reggae. Publiczność rozbujały: Michael Black, skoczna Etna, Dubska z charyzmatycznym rosyjskim wokalistą Gera Moralesem i Indios Bravos. — To był dzień tych, którzy szukają i zadają pytania — opowiadał Wojciech Zaguła. Szczera do bólu odpowiedź padła po kilku godzinach. Na scenę wyszedł owacyjnie przyjęty Darek Malejonek. — Jezus zwyciężył świat — głośno zaśpiewał. Dzięki temu, że na poprzednie „świeckie” kapele przyszło mnóstwo młodych ludzi „z ulicy”, słowa te miały wielką siłę rażenia. Słuchali ich chłopcy w koszulkach Marylina Mansona i System of a Down. — Jezus przyszedł przecież do owiec, które poginęły z domu Izraela — rzucił ktoś za sceną. Miał rację. Muzyka wyszła z ciasnego getta. Porywający koncert kapeli Malejonka pokazał, że muzyk jest w szczytowej formie. Jego wyznanie wiary było klamrą zamykającą pierwszy dzień festiwalu.

Zawrzało

Od rana drugiego dnia festiwalu w starym krzyżackim grodzie widywało się niecodzienne sceny. Bulwary na Wisłą. Tu swój „Rejs” zaczynali aktorzy najsłynniejszej polskiej komedii. To tu „w pięknych okolicznościach przyrody” na statek wsiadali inżynier Mamoń z kolegą Sidorowskim. Na murku dwóch młodych facetów. Rozmawiają. Nagle jeden z nich klęka, a drugi wstaje i nakłada mu na głowę ręce. Coś szepcze pod nosem. A więc to była spowiedź! — dziwią się ludzie spacerujący pod rdzawo-ceglanymi murami.

Miasto żyło koncertami. Na ulicach tłumy młodych „koszulkowców” z nazwami kapel Armii, Anastasis, 2Tm 2,3. Są i znakomite T-shirty Frondy: „Dziewczyny czekają 24 h na dobę. Na twoją modlitwę”. Od samego rana w toruńskich pizzeriach i na forach internetowych zawrzało. Ruszyła gorąca dyskusja. — Po co zapraszać świeckie zespoły na Song of Songs? Za rok w Toruniu zagra pewnie Doda. Widzieliście koszulkę Piotra Banacha z Indios Bravos? Miał na niej buddyjską mandalę! — łapali się za głowę jedni. — Ale dzięki rozszerzeniu formuły na chrześcijański koncert przyszli wreszcie ludzie z miasta, a muzyka wyszła z ciasnego getta. Wreszcie można było też porównać poziom kapel ze sceny tworzonej przez chrześcijan z innymi grupami z branży. I okazało się, że kompletnie nie odstają od reszty. To muzyczna pierwsza liga! — odpowiadali drudzy.

Na czołgi spadnie śnieg

Widać to było zwłaszcza na koncercie Anastasis. Grupa grająca z nową rewelacyjną wokalistką porwała publiczność. Tłum śpiewał głośno piosenkę o Białorusi: „Wiem, że przyjdzie taki dzień, na czołgi spadnie biały śnieg”. Potężna muza, jasne przesłanie. Chłopcy w metalowych koszulkach ze zdziwieniem słuchali słów Cynamona, wokalisty kapeli: Kochajcie Pana Jezusa! Za sceną w namiotach modlił się zespół o najdłuższej nazwie w Polsce: 40 synów i 30 wnuków jeżdżących na 70 oślętach. — Odkryliśmy, że nasza nazwa to znak błogosławieństwa — opowiada Robert Ruszczak. Dzielą się nim na licznych koncertach. W Toruniu grali w strugach deszczu. Morze parasoli zafalowało przy skocznych, folkowych melodiach. Przed nimi grały amatorskie kapele. Nagrodzono dwie: teledysk nagra gospelowy Quadrans, a 2 tys. złotych powędrowało do ostrej gdyńskiej kapeli I.N.D. Zagraniczną gwiazdą imprezy był Amerykanin Manuel III. Dlaczego trzeci? Bo tak mieli też na imię i dziadek, i ojciec wokalisty (zwany w rodzinie juniorem). Manuel jest katolikiem. Po raz pierwszy wyjechał ze Stanów za granicę. — Co robię? Żona idzie do pracy, a ja zajmuję się w domu dziećmi — śmiał się. — Dopiero gdy żona wraca, mogę iść do studia i nagrywać.

Gdy wracałem z festiwalu po mokrej toruńskiej ulicy, ze sceny czytano List św. Pawła. Moknący w deszczu ludzie wznosili wysoko do nieba ręce. Pod parasolami wrzała modlitwa. — Śpiewajcie Panu, bo wielka Jego moc i chwała, On z niewoli zła swój lud ocala, ala, ala, ala... — niosło echo po spokojnych falach Wisły. Pod sceną nie było już tłumu. — Pierwszego dnia, gdy zadawaliśmy sobie pytania, przyszło mnóstwo poszukujących ludzi — opowiadał Wojciech Zaguła. — Teraz zostali ci, którzy znaleźli odpowiedź. Jak widać, nie jest ich wielu. Tak jak w życiu...

0x01 graphic

Wiejemy z szufladek

Z Hubertem „Spiętym” Dobaczewskim z Lao Che rozmawia Marcin Jakimowicz

Marcin Jakimowicz: Nie boicie się wystąpić na Song of Songs?

Hubert „Spięty” Dobaczewski: — A co, tam biją?

Nie, odwrotnie...

— Nie, nie boimy się (śmiech). Jak mamy się kochać, to nie ma problemu. Któregoś dnia zadzwonił do mnie Robert Friedrich i powiedział, że chciałby, byśmy zagrali w Toruniu. Opowiadał, że to festiwal ekumeniczny, więc grają załogi z całego świata, różnych kultur. Zgodziłem się. Dlaczego? Bo szanuję Litzę za jego poglądy i postawę. Nie boję się zagrać na chrześcijańskiej imprezie. Czego mam się bać?

Zaszufladkowania. Zamknięcia w ciasnym muzycznym getcie...

— Tego się nie boję. Nas nie da się zaszufladkować. Kiedyś grałem w parahiphopowej kapeli Koli i też byliśmy wyrzuceni poza nawias kultury hiphopowej. I tam sobie nieźle funkcjonowaliśmy. Gdy z Lao Che nagraliśmy „Gusła” — krążek mroczny, z zabarwieniem wręcz blackowym — media też nie wiedziały, co z nami począć. Podobnie było z „Powstaniem Warszawskim”. Dzięki Bogu zawsze udało się nam wymknąć z szufladki. Jeden koncert niczego nie zmieni. Mam stanąć na scenie i być przekonujący: to wszystko. Ktoś, kto mnie widzi, ma zobaczyć jedno: to jest Spięty, on nie owija w bawełnę, jest sobą. Nie wywinie się.

Na „Gospel” jest sporo ironii. To od dawna wasza mocna broń. Nie bałeś się pisać z ironią o Ewangelii, w której nie ma cienia szyderstwa? Jezus nie mówi o „Ptysiu miętowym”...

— Ale te słowa nie są według mnie obrazoburcze. Ja nie chcę epatować skandalem. Żyję na pograniczu ducha i religii katolickiej. Nasza płyta nie opowiada się za czymś konkretnym i nie sprzeciwia się czemuś. Na pewno nie stoi w opozycji do religii. To ciąg pytań, refleksji, prowokacji, zapis duchowych zmagań, przemyśleń, które mi towarzyszą na temat ducha i religii od bardzo wielu lat. To jest stan mojego ducha na dziś. Są zwątpienia, myśli mało konstruktywne. Nie wstydzę się ich, ale szczerze się do nich przyznaję. Daję temu wyraz w tekstach. Nie jestem człowiekiem uduchowionym, pewnym, wyzwolonym...

Opowiadasz, że płyta powstawała, gdy byłeś w sporym kryzysie. Nie boisz się tak odsłaniać?

— A kto nie przeżywa kryzysu? Myślę, że najprostszą drogą wyjścia z kryzysu jest wejście w lęk i powiedzenie sobie: Nie jest dobrze. Takie stanięcie przed sobą samym w prawdzie. Dlatego w moich tekstach też „nie jest dobrze”. Czuć napięcie między Bogiem i człowiekiem, jakieś pęknięcie w samym człowieku. Istnieje ten kryzys i warto się do niego przyznać.

Piszesz ironicznie tylko o innych czy też o sobie? Szczerze: nie chciałbyś mieć „siedmiu płatnych niedziel w tygodniu”?

— Jasne, że chciałbym. „Myślałem, że tu będzie inaczej, a tu jest tak do d... raczej” — pod tym też mógłbym się podpisać. Jestem wiecznie niezadowolonym malkontentem, co zrobić... Jak piszesz o kryzysie, to nie jesteś nawet wszystkiego świadom. To nie jest tak, że wszystko jest poukładane. To raczej świadectwo chaosu, który jest w tobie, luźny kolaż obrazów. Człowiek się szarpie: raz za Bogiem tęskni, później się na Niego obraża, innym razem udaje, że Go w ogóle nie ma. Taki tygiel, w którym się wszystko gotuje. Jest tam sporo pytań, wątpliwości, autoironii...

„Noe to gość co się czasem spinał, ale uwierzył”. To o Tobie?

— W pewnym sensie tak. Świadomie użyłem słowa „spinał”. Ludzie pytają: o co w tym tekście chodzi? A ja mówię uczciwie: nie wiem. To rozmowa Boga z człowiekiem. Człowiek wyobraża Go sobie na ludzki sposób: myśli, że Bóg też się waha, ma depresje, humory, czegoś żąda, czegoś wymaga. To spotkanie rodzi często napięcie i wielkie nieporozumienie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Karlowicz Eternal Songs, Op 10, III Song of Eternal Being YouTube
Song of Myself Individuality and Free Verse
Song of Myself(2)
Legendary Lives The Song of Harmonia
Fred Saberhagen Earth's End Book of Swords 00 Song of Swords
0 5 Song of Marwey
Song of Myself
Selby Song of the Silent Snow
Iain?nks A Song of Stone
Song of Song
Marcin Jakimowicz Stare ale jare
Chorał Reaktywacja Marcin Jakimowicz
Elizabeth Ann Scarborough Song of Sorcery
Marcin Jakimowicz Seria absolutnych cudów
Marcin Jakimowicz drugi cud nad Wisłą
Marcin Jakimowicz Skandal Różańca
Song of a Dry River Mike Resnick
Marcin Jakimowicz Nieboszczyk stawia kolejkę
Sheri S Tepper Mavin 01 The Song of Mavin Manyshaped

więcej podobnych podstron