Marcin Jakimowicz
Nieboszczyk stawia kolejkę
Săpânţa to niewielka, zabita dechami wioska, gdzie czas zatrzymał się kilkadziesiąt lat temu. Foto: Romek Koszowski
Tu leży moja teściowa. Gdyby żyła rok dłużej, leżałbym tutaj ja — przeczytasz na grobie w Săpânţa. Na najweselszym cmentarzu świata.
Czy można oswoić śmierć? Tak! — odpowiadają Rumuni mieszkający w zielonych dolinach Maramureszu, gdzie czas zatrzymał się kilkadziesiąt lat temu. Najczęściej odwiedzanym miejscem regionu jest Săpânţa. W samym środku zabitej dechami wioski turyści przyjeżdżają zobaczyć... cmentarz. Najdziwniejszą nekropolię świata..
Śmierć się śmieje
„Tu ja spoczywam, Pop Teodor się nazywam / Drogie mi były owce, ich mleko i wiosny z nimi / Z pełnych wiader mleka czyniłem ser / Jedli wszyscy, kto miał życzenie / Drogie mi były owce liczne / wyruszyłbym z nimi w góry, lecz życie mnie opuściło, gdy miałem 75 lat”. Na nagrobku nieboszczyk podnosi do góry kieliszek pełen palinki, którą kilkadziesiąt lat temu wyrabiał w swej chałupie. „Piję za twoje zdrowie” — uśmiecha się szelmowsko. Obok rozradowana dziewczynka czeka, aż przejedzie ją taksówka pędząca z Sibiu, a jej sędziwa babuleńka pasie na łące stadko gęsi.
Zmarli w Săpânţa żyją. Kobiety tkają barwne dywany, mężczyźni jeżdżą traktorami, pracują w polu, tańczą. Wiemy, co robili, jak żyli, czy lubili wypić, łowić ryby, pojeździć na rowerze.
Zaczęło się nieśmiało, niepozornie. W 1935 r. utonął w Cisie miejscowy wieśniak. Cieśla Ioan Stan Patras wyrzeźbił na jego nagrobku kilka skromnych kwiatków. Pomnik wyciosał nie z kamienia, lecz z drewna, bo, jak powiadał, „ludzie Maramureszu żyli z drzewem i żyli z drzewa”. Po kilku latach, by osłabić tchnienie śmierci, dodał krótki wierszyk, a w dębowym drewnie wyrył obrazek przedstawiający śmierć topielca. Odtąd każda rodzina ukrytej w górach wioski chciała uhonorować zmarłych podobnym pomnikiem. Po latach wyrósł tu las 800 barwnych, bajkowych nagrobków. Wszystkie opatrywano wierszowanymi komentarzami. „Tu ja spoczywam / Stan się nazywam / Byłem policjantem tu i w Brasov / Byłem dobrym policjantem / Teraz was pozdrawiam i salutuję, bo już więcej się nie zobaczymy / Świat opuściłem w 68. roku życia”.
Wielki błękit
Kolor niebieski nie jest przypadkowy. To kolor raju — wyjaśniał coraz liczniej przyjeżdżającym tu turystom Patras. Po śmierci cieśli w 1977 r. tradycję rzeźbienia nagrobków przejął jego uczeń Dumitru Pop.
Wielki błękit. Kolor nadziei. Nieba, które stoi otworem jak otwarta na oścież rzeźbiona maramuroska brama. Cimitirul Vesel nie jest wygłupem. To nie czarny, wisielczy humor. To raczej paschalny okrzyk św. Efrema Syryjczyka: „Szalony, kto śmierć uważa za sen mający trwać wiecznie”.
— W jakim smutku i nostalgii przywołujemy pamięć o bliskich, którzy odeszli z tego świata. Robimy to, gdy wszystko dookoła umarło, a listopad przerażająco wyzbyty jest z wszelkiej nadziei. W Rumunii mają inną receptę na oddawanie czci umarłym: robią to wiosną, gdy wszystko przepełnione jest pewnością odrodzenia tego, co umarło. Cmentarz w Săpânţa wyrósł z tej tradycji — opowiada Michał Kruszona, podróżnik, który Rumunię zjeździł wzdłuż i wszerz.
Pamiętam, jak zachwyciła mnie kiedyś piosenka Tomka Budzyńskiego. „U ludzi to niemożliwe, u Boga na wszystko jest czas. Zaświaty przyszły na świat i kręcą się wokół nas. I piją ze mną herbatę i sadzą cynie po wsiach” — śpiewał lider Armii. Ten sam zachwyt znalazłem w wiosce Maramureszu. Rumuni starają się oswoić śmierć. Ich pogrzeby kończą się korowodem jadących z włączonymi klaksonami samochodów i suto zakrapianymi ucztami. Gdy trafiłem na odpust w Sat-Şugatag ponad setka ludzi w barwnych regionalnych strojach wygodnie rozsiadła się wokół cerkwi na... cmentarzu. Niektórzy siedzieli wprost na grobach, a mężczyźni wieszali swe wypłowiałe kapelusze na krzyżach. Świat żywych mieszał się ze światem zmarłych.
Cmentarz w Săpânţa żegna łuną błękitu. Karpacki pasterz podnosi kielich pełen czerwonego wina. — Wypijesz za moje zdrowie? — pyta. Jak mógłbym odmówić?