Marcin Jakimowicz Seria absolutnych cudów


Marcin Jakimowicz Seria absolutnych cudów

Ojciec Jan Góra opowiada o początkach spotkań lednickich

Skąd wziął się pomysł, by ściągnąć nad Lednicę kilkadziesiąt tysięcy ludzi? Ooo, tutaj zaczyna się seria absolutnych cudów. Mój przeor — poznaniak, oglądając film o naszym domu w Jamnej, rzucił mocnym słowem i zapytał: „Czemu to nie jest w Wielkopolsce?”. Ja mówię: „Bo w Małopolsce to inny człowiek, inni ludzie: serdeczni, życzliwi, skorzy do pomocy, a wy, poznaniacy, jesteście chłodni trochę”. Ale on tak okropnie się denerwował, że poszedłem do wojewody i powiedziałem: „Panie wojewodo: mój przeor nie wytrzymuje nerwowo, proszę mi dać jakąś ziemię”. Dał mi kilka pałaców.

To nie było jednak to — śmierdziało PGR-em. Dawał dwa miliardy, potem aż do czterech doszedł... Niczego to jednak nie rozwiązało — sprawa stanęła w miejscu. Mówię: „Słuchaj stary, tu pomóc może tylko Matka Boska. Pomódlmy się, a ja na Mszy świętej powiem ludziom, że szukamy terenów dla Duszpasterstwa Akademickiego”. Po Mszy świętej podszedł do mnie chłop — były wiceminister i mówi, że nad Lednicą są dwadzieścia cztery hektary w rękach PGR-u i kosztują siedemset milionów. Spodobało mi się. Ludzie się ze mnie śmiali. Rozmawiałem z jednym biznesmenem — dyrektorem banku i mówię: „Kup mi pan to”, a on sobie kpił. Mówił, że mi się w głowie przewraca, że dzisiaj kler to się rozpaskudził... Mówię: „Kup pan to po dobroci”. „Nie i koniec. Siedemset milionów? Ojciec żartuje”. Mówię: „Wy swoim kobitom za większe sumy garsoniery i auta kupujecie. Kup pan to na Kościół, dla młodzieży”. „Nie, ojciec jest bezczelny”. Mówię: „Panie, pan jest mafioso, ja może troszkę mniejszy: daję panu czas do jutra, do dwunastej. Jak pan kupi — piszę do Papieża, jak pan nie kupi — też napiszę do Papieża”.

Napisałem, że jest taka ziemia nad jeziorem Lednica — najstarszą chrzcielnicą Polski i Papież mi odpisał: „Niech cię Bóg błogosławi. Dobrze, że o tym myślisz, bo tertio millennio dla świata jest secundo millennio dla Polski. Niech cię Matka Boska ma w opiece”. Muszę zdradzić teraz jedną ważną rzecz: ja mam taki charyzmat (a mówię to w duchu wielkiej skromności), że

mnie się zawsze błogosławieństwo papieża na gotówkę przemienia.

Jestem już tym tak zniewolony, że co spotkam człowieka, to mówię: „Witam kochanych sponsorów”. Jedni uciekają, a inni otwierają szeroko oczy i mówią: „Nawet nam do głowy to wcześniej nie przyszło”. List od Papieża dostałem w piątek, w niedzielę przeczytałem go ludziom i mówię: „Kochani, mamy błogosławieństwo samego Ojca Świętego, który napisał, że tok naszego myślenia jest dobry”. Długo nie czekałem — trzy dni. W środę siedzę sobie w duszpasterstwie, wchodzi taka drobnoziarnista kobiecina i mówi: „Przepraszam, jak się stąd wychodzi?”. A ja na to: „Proszę pani, z Kościoła to się nigdy nie wychodzi, tu zawsze się przychodzi”. A ona usiadła i siedzi. Nie wiedziałem, co z nią zrobić i dałem jej list papieski do czytania. Ona mówi, że nic nie rozumie. „Co, czytać pani nie umie? Widzi pani, że mam błogosławieństwo, a nie mam pieniędzy”. A ona na to: „A ja mam pieniądze, a nie mam błogosławieństwa”. To ja mam na takie chwile standard: „Czy mogę się z panią zaprzyjaźnić?”. Ona pyta się: „Ile mamy czasu na tę przyjaźń?”. Ja: „Niewiele”.

Trzydzieści sześć godzin później podpisywaliśmy akt notarialny, że pani kupuje nam grunt nad jeziorem Lednica. Pytam się z ciekawości: „Niech mi pani powie, skąd pani ma pieniądze?”. A ona: „Nieee, wstydzę się”. Mówię: „Wal, pani, nikt nie słyszy. Zamykam oczy”. „Mam fabrykę...” „Czego?” „Majtek...”. Tak właśnie dostałem pole nad Lednicą za majtki.

Napisałem do Papieża, że znów jego błogosławieństwo zamieniło mi się na gotówkę i pojechałem z kobieciną do Watykanu. Papież podszedł do niej i mówi (wskazując na mnie): „Pani się go nie boi?”. Ona: „Ani trochę!”. Przy okazji zaczęła cudownie zdrowieć jej córka, bardzo, bardzo ciężko chora...

Pole już było. W Tertio millennio adveniente przeczytałem, że trzeba postawić bramę „większą niż dotychczasowa”, by wprowadzić przez nią ludzi w trzecie tysiąclecie. Pomyślałem: „Walimy bramę!”. Ale jaką? Myśleli zakonnicy, architekci, inżynierowie. Kolumny, nie kolumny... Stuknąłem się w głowę i mówię:

„Rybka, rybka musi być!”

Dziewczyna narysowała rybę, ja latałem z nią jak wściekły. Hierarchowie mówili mi: „Po co ojciec tak lata? Pielgrzymkę i tak przygotowuje specjalna komisja. Komisja już jest, więc po co te wygłupy? Ojciec jest jedynie pionkiem, szeregowcem”. Ja myślałem sobie: „Komisja, nie komisja, a ja mam błogosławieństwo Ojca Świętego!”.

Poleciałem do Rzymu i powiedziałem Papieżowi: „Jakie by to było piękne, gdyby Ojciec Święty wziął za rękę polską dziewczynę i polskiego chłopaka i przeprowadził ich przez bramę trzeciego tysiąclecia”. Papież mówi: „Chcę, bardzo tego pragnę”. To był obłęd. Jak tego dokonać? Zaczęło mi się to śnić po nocach...

Uczyniłem wówczas bardzo prostą rzecz: pokochałem media. Załatwiłem, że każdy etap powstawania bramy był nagłośniony i ewangelicznie zinterpretowany. Brama zaczęła jechać z fabryki do Poznania bardzo długo, a stawiali ją jeszcze dłużej — każdą śrubkę kazałem filmować. Ciśnienie rosło. Z jednej strony wielka oficjalna komisja — z drugiej my: młodzież. I wtedy stała się rzecz niesłychana: zapalili się duszpasterze. Tysiące telefonów, listów... I tak się zaczęło.

Znów wylądowałem w Rzymie. Dostałem od Papieża krzyż i dwumetrową świecę, a Ojciec Święty obiecał mi, że nadleci (nawet jeśli nie pozwolą mu wylądować). Mówiłem mu 13 maja na kolacji: „Opowiadają Ci Ojcze Święty, że helikopter nie może wylądować nad Lednicą. Jakież kłamstwo! Watykan ma czterdzieści cztery hektary, a ja mam dwadzieścia cztery! Kilkadziesiąt helikopterów się zmieści!”. Przeżyłem takie chwile, że

chciało mi się płakać:

widziałem, jak Ojciec Święty bezradnie rozkładał ręce. Marzył o tym, by spotkać się z polską młodzieżą. Biskup Dziwisz — chcąc ratować sytuację — mówił do mnie: „Przenieś tę bramę do Poznania”. Nie wiedzieli, co mówią: myśleli, że to jest jakaś mała furteczka, a to jest przecież cała fabryka: czterdzieści metrów szerokości, piętnaście wysokości, stalowa konstrukcja na głębokich fundamentach warta półtora miliarda. Tego, co działo się nad Lednicą, nie da się opowiedzieć. Płakałem, gdy Papież nadleciał nad jezioro w koronie siedmiu helikopterów, a my — trzydzieści tysięcy młodych ludzi — rozbici jak wojsko na polach lednickich wybieraliśmy Chrystusa na trzecie tysiąclecie...

Na każdym kroku cud. Dzwoni do mnie chłop z PGR Lednica. Mówi: My handlujemy „ziemniokami” i świniami. Nagle ktoś tu mówi, że jakaś ziemia dla młodzieży będzie, że Papież tu będzie, a my pijemy z chłopami wódkę i robimy tak zwaną refleksję. „Co jest grane?” — pyta. „Sam nie wiem — szczerze odpowiadam — sam nie wiem”.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Artykuł Marcina Jakimowicza o Jarmarku cudów (Gość Niedzielny nr 30, 2007)
Marcin Jakimowicz Stare ale jare
Chorał Reaktywacja Marcin Jakimowicz
Marcin Jakimowicz drugi cud nad Wisłą
Marcin Jakimowicz Skandal Różańca
Marcin Jakimowicz Nieboszczyk stawia kolejkę
Marcin Jakimowicz Panie Janku
Marcin Jakimowicz Pierwsza góra
Marcin Jakimowicz Pani zapaliła skałę
Marcin Jakimowicz Tupanie po katolicku
MARCIN JAKIMOWICZ KREW ZA KREW (Cudowne uzdrowienia poprzez Ducha Świętego w Rwandzie)
Marcin Jakimowicz posługa o Bashobory
Marcin Jakimowicz Kolejka po aureolę
Marcin Jakimowicz Song of songs
Marcin Jakimowicz Pora umierać
Marcin Jakimowicz Obrączki z aureolą
Marcin Jakimowicz Poszukiwany poszukiwana
Marcin Jakimowicz lew obietnica i święta szafa
Marcin Jakimowicz Niezły kaliber

więcej podobnych podstron